Przedmowa
I
Τάδ᾽ οὐχὶ Πελοπόννησος, ἀλλ᾽ Ἰωνία
„Nie ma zapewne w dziejach starożytnego świata epoki drugiej, oświeconej taką pełnią historycznego światła, jak schyłek piątego stulecia przed Chrystusem w dziejach Grecji, epoka bratobójczych zapasów między Atenami a Spartą.
Z jednej strony mamy tu posąg ze spiżu ulany, w który wielki historyk Tucydydes włożył wszystkie swoje miłości i wszystkie boleści, a przede wszystkim nadzwyczajną miłość dla prawdy; z drugiej strony okalają ten posąg piękne, zwinne, uśmiechnięte postacie Arystofanesowskiej muzy, wplatające w poważne i zimne na pozór linie Tucydydesowskiej historii komentarz pełen powszedniości, życia i śmiechu. Uwijają się po wielkim torsie dzieła wiekopomnego, jak owe dzieci, igrające na słynnej postaci Nilu w watykańskim muzeum: a jeżeli prawda przez usta dzieci najczęściej się objawia, to tym dzieciom swywolnym Arystofanesa w zupełności zasługę tę przyznamy i wdzięczni za nią będziemy”.
To trafne porównanie, jakim Kazimierz Morawski scharakteryzował wielką poezję Arystofanesa, podnosi nie tylko piękno, lecz podkreśla wymownie niezmierną jej wartość historyczną.
Tragiczna kultura Hellady piątego wieku wyłoniła nad sobą słońce, któremu światło dał Tukidydes, a ciepło Arystofanes: dopiero te dwa czynniki, razem działające, tworzą vim vitalem, siłę życiodajną, która zdolna jest wydać roślinę zdrową i piękną, a imię jej jest prawda dziejowa, czyli historia w pojęciu najbardziej nowożytnym.
Jak z olbrzymiego reflektoru, rzuca z historii swej Tukidydes snopy światła na ówczesnych wielkich ludzi i wielkie wypadki dziejowe, ale dopiero Muza Arystofanesa oblewa tych ludzi rumieńcem krwi i barwy, ukazując nam ówczesnego Ateńczyka jakby w kinematografie.
Wprowadza nas do domu i do świątyni, na agorę i na Pnyks, ukazuje zajęcia, troski, radości i obyczaj grecki: widzimy najdokładniej wszystkie warstwy i stany: rycerza, arystokratę, kapłana, kupca, uczonego, poetę, żołnierza, majtka, rzemieślnika, chłopa, niewolnika i dzikiego barbarzyńcę; wchodzimy w zażyłość familijną, poznając kobietę ateńską, jej zajęcia, obowiązki wady i rozmaite grzeszki: jej aspiracje sufrażystki i dążenia emancypacyjne; idziemy wraz z ateńskimi chłopcami do szkoły śpiewu, muzyki i gimnastyki, poznajemy ich wychowanie, zabawy, przymioty i zdrożności. Bierzemy żywy udział w obrzędach religijnych, w klubach, w literackich prądach i starciach, w zagadnieniach i kwestiach naukowych, społecznych i politycznych. Poznajemy gwarne życie ulicy, rynku, targu; przesuwają się przed nami dygnitarze, sędziowie, pieniacze, skąpcy, viveury, gogi, pieczeniarze, hetery, sportsmeni, wróże, lichwiarze, celnicy, woźni, przekupki, policjanci, niemowlęta, nawet psy ateńskie, wreszcie typy niemal wszystkich szczepów helleńskich wraz z ich odrębną gwarą; słowem historia helleńska wtedy dopiero przed oczyma naszymi wstaje i żyje, kiedy zacznie w niej krążyć ciepła, czerwona, serdeczna krew poezji Arystofanesa.
II
Wieść o klęsce sycylijskiej uderzyła w Ateny jak piorun: nie było domu, nie było rodziny, nie było człowieka, który by nie opłakiwał najdroższych. Jęk, płacz i bezbrzeżna rozpacz przysiadły „wieńcem fijołków zdobne, przesławne Ateny”; tak w ciągu dwu pokoleń odwróciła się szala losu i powtórzyła się na opak scena z Persów Ajschylosa:
Gdzie spojrzeć, wszędzie drobne ręce
Zasłony z głowy drą;
Loda goreją w ciągłej męce
I wzrok zachodzi łzą!
Persa żona nieszczęśliwa
Serce tęskny żal przeszywa
Za tym, z którym żyła krótko,
Za sypialnią ich milutką,
Pełną młodych uciech woni,
Za którymi dziś jej cicha
Boleść wzdycha
I łzy roni!
Tylko tym razem nieszczęście nie spadło na perskie niewiasty, lecz na matki ateńskie, żony i dzieci tego miasta, które utraciły ojców, mężów, synów.
Ach, okręty ich zabrały,
Na okrętach zastęp cały:
Idą na śmierć...
Idą męże, ziemi naszej kwiat,
Idą w Hadesowy świat!
Tak zawodzi w Atenach już nie chór starców perskich i nie Kserkses na teatrze, ale cały naród ateński na jawie rzeczywistej i ponurej, jak śmierć!
Ares, Ares, Jonów bóg,
Statki nasze na proch stłukł!
Od wykosił lud nasz dzielny
Na równinie tej śmiertelnej!
Zaczął się dla Aten istny sąd ostateczny. Miasto, ogołocone z obrońców, opuszczają i zdradzają sprzymierzeńcy na wyścigi; śmiertelny wróg, Sparta, stoi przed bramami; jeszcze na wiosnę tego fatalnego roku (413) zajął król Agis, jak wspomniano, Dekeleję, idąc za radą mściwego Alkibiadesa, a był to punkt strategicznie ważny, trzy mile od Aten leżący — i zamienił to miasteczko na silną fortecę, osadziwszy się w nim na stałe; stamtąd rozpuszczał zagony po całej Attyce. Przerażone chłopstwo zbiegło do miasta, nie próbując nawet zasiać roli, inwentarz zmarniał, niewolnicy zbiegali całymi hordami do Sparty. Tukidydes szacuje liczbę zbiegłych na 20.000, w tym większość zdolnych rzemieślników, stąd upadek rzemiosł, przemysłu i handlu, tych źródeł dobrobytu attyckiego. Skarb państwa poniósł nieobliczalne straty, gdyż stanęły kopalnie srebra w Laurion dla braku robotnika; sprzymierzeńcy nie płacili daniny tak, że z olbrzymich zapasów złota pozostało w kasie związkowej na Akropoli zaledwie 1000 talentów (5 milionów koron) żelaznego, nienaruszalnego, funduszu.
Klęska sycylijska pociągnęła nadto inne i to dotkliwe straty: najbogatsza wyspa związku, Chios, zbuntowała się i przyjęła za radą Alkibiadesa flotę spartańską, tak samo potężny Milet i Efez, stolice Jonii i Eolii azjatyckiej, wreszcie wyspy Lesbos i zasobny Rodos — przyjęły persko-spartańskie załogi. Ironia dziejowa: Tyssafernes, satrapa perski, i król Agis, potomek Heraklidy Leonidasa, biją razem Ateńczyków i to za radą Ateńczyka Alkibiadesa; wkrótce oba naczelne szczepy helleńskie łasić się zaczną przed barbarem i na wyścigi skamlać o perskie złoto na bratobójczą wojnę!
Lecz duch tragiczny tkwił jeszcze w ludzie ateńskim. Nie upadli Ateńczycy pod nawałem tylu nieszczęść: z podziwienia godną energią jęli się obrony. Pomimo że warsztaty okrętowe opustoszały, pomimo, że brakło żołnierza, brakło pieniędzy, brakło niemal rąk, duch ofiarny sprawił, że rychło wystawili nową flotę i w kilku utarczkach odniósłszy przewagę, obronili przed peloponeską flotą wyspę Samos.
Ponieważ zwykłe ustawy w tej groźnej chwili nie wystarczały, przeto wybrano dziesięciu nadzwyczajnych urzędników, probuloi, których nazywam senatorami, i oddano im władzę w ręce.
Oni mieli teraz rozstrzygać samoistnie o polityce, oni kierowali finansami państwa; Rada z roku 413/12, mówiąc właściwie, abdykowała na ich korzyść, lud mógł tylko zatwierdzać ich działanie, jeżeli go zwołano.
Był to zatem niejako komitet bezpieczeństwa publicznego, jak podczas wielkiej rewolucji comité de salut public, a składał się z ludzi bardzo poważnych: między nimi był wielce szanowany Hagnon, sędziwy ojciec Teramenesa i poeta Sofokles, liczący wtedy ponad osiemdziesiątkę, osobistość niesłychanie popularna w Atenach, kapłan świątyni boga Amynosa, były wielki podskarbi i były strategos-hetman.
Z góry upoważniono ich do użycia pieniędzy skarbowych z owego funduszu żelaznego.
Wkrótce też zaczęła się szala pomyślności z wolna chylić ku Ateńczykom.
Ten sam Alkibiades, który ojczyznę pogrążył w toń upadku, zaczął myśleć nad sposobem pojednania się z nią. Pod Samos leżała właśnie flota ateńska: z jej admirałami wszedł w tajemne rokowania, po czym wybadawszy grunt ostrożnie, oświadczył wyraźnie, że skłoni króla perskiego do przymierza z Ateńczykami, jeżeli u siebie zgniotą demokrację i zaprowadzą ład oligarchiczny; dla siebie żądał zupełnej amnestii. Pejsandros, jeden z dowódców floty, wyprawiony został z tą radosną wieścią do Aten; w tej chwili okazały wszystkie kluby oligarchiczne gotowość do czynu, potajemnie knując zamach stanu. Na wiosnę r. 411 wyprawiono Pejsandra i dziesięciu pełnomocników do Azji, aby zawarli formalny, choć tajemny, układ z Alkibiadesem i Tyssafernesem, a nawet przymierze zaczepno-odporne z Persami.
Takie jest tło historyczne naszej komedii, wystawionej właśnie w tym momencie powikłań, niepewności i ogólnego niepokoju.
III
Otóż na wiosnę tego roku, pełnego zamętu, gwałtów, tajemnych lub zuchwałych mordów politycznych, gdy nieszczęsne miasto zaledwie łzy osuszyło po klęsce sycylijskiej, wśród powszechnego przesilenia ekonomicznego, niesłychanej drożyzny, wywołanej przeludnieniem i przymusowym, już od lat dwu, zaniechaniem uprawy roli w znacznej części ziemi attyckiej, wystawia poeta, w lutym, podczas świąt Lenajskich, Lysistratę-Gromiwoję, komedię, w której szalony, śmiechem i dowcipem pieniący się pomysł idzie o lepsze z głębią myśli polityczno-społecznej.
Rozumiał to poeta doskonale, że jeżeli kiedy, to teraz właśnie nadszedł czas, aby wystąpić z mądrą i zbawczą radą zaniechania bratobójczej walki. Tliła w nim jakaś iskra nadziei, że, jak przed lat dziesiątkiem, w r. 421, swoją komedią, pt. Pokój przygotował i przepowiedział pokój Nikiasa, tok i w tej opłakanej chwili rada jego nie przebrzmi bez echa, byle tę radę podać w formie przekonywującej, a ponętnej, wesołej, krzepiącej ducha i serce.
Chciał udowodnić rodakom, że mają we własnej mocy ratunek jedyny, tj. zawarcie pokoju; tych, którzy szukali ratunku w skarbcu króla perskiego, uważał za szaleńców i zbrodniarzy; τοὺς προσδοκῶντας χρυσίον ἐκ τῶν βαρβάρων — tych, co się łasili do złota, „barbarzyńców”, nienawidził poeta, wiedząc, że przez nich przepadnie błogosławione dzieło Leonidasów i Temistoklesów i że tylko w powszechnej zgodzie zabliźnią się rany Hellady.
Przez usta Gromiwoi podał rodakom genialną radę, która jedynie mogła państwo uratować, radę równouprawnienia wszystkich Hellenów, wchodzących w skład związku ateńskiego: był to zaprawdę jedyny środek odrodzenia ojczyzny i upewnienia jej trwałej potęgi i rozkwitu.
Oto, co mówi Gromiwoja do Senatora (Probulosa), przyrównując obywateli i politykę do wełny:
Naprzód tedy, jak się z brudu
Myje wełnę na potoku,
Tak kołtuństwo trzeba z ludu
Zmyć i z miasta, jako wióry
Gnać, a kłęby powikłane
Polujących na godności
I na tłuste synekury —
Zgrzebłem międlić bez litości —
I urywać łby skalane!
Potem czesać czystą wełnę,
W jeden kosz swobody wspólnej
Wszystkich kładąc: więc wmieszkanych
Pobratymców i związkowych
Nawet i dłużników owych,
Co stracili prawa ludzkie,
Trzeba mieszać w ten kosz wspólny.
Przebóg, wszystkie miasta one,
Zakładane, jak osady
Naszej macierzystej ziemi,
Wiedz, że jako rozrzucone
Pasma leżą, zatem słabe.
Więc te pasma
Zebrać wszystkie w ten kosz pełny,
Potem zbić na jeden wełny
Zwał, chociażby nie bez trudu
I tkać nowy płaszcz dla ludu!
Tą odezwą wystawił sobie Arystofanes największy pomnik, jako myśliciel, jako polityk, jako obywatel.
Jeden z największych historyków dzisiejszej doby, Edward Meyer, autor wielkiego dzieła: Geschichte Alterthums (nawiasem mówiąc, najlepsza historia Grecji), dociekając, jakie przyczyny zgubiły tak świetnie rozwijające się państwo ateńskie, dowodzi bardzo trafnie, że przyczyną była okoliczność, iż Ateńczycy nadali wprawdzie związkowym równouprawnienie prywatne, ale z niesłychaną zazdrością odmówili im równouprawnienia politycznego. „Potężne sukcesy Rzymu polegają w pierwszej linii na wspaniałomyślnej polityce równouprawnienia obywatelskiego; Rzym nigdy nie wahał się obcym gminom, a nawet dopiero co zawojowanym wrogom nadawać praw obywatelstwa, tak samo jak i wyzwolonym niewolnikom, i przez to właśnie rzucił podwaliny do zdobycia trwałego panowania nad Italią i całym światem. Gdyby teraz Ateny w ten sam sposób działały, tj. gdyby przypuściły metojków (osiedleńców attyckich „wmieszkanych”) do praw obywatelskich, a związkowe gminy krok za krokiem, zaczynając od najbardziej zaufania godnych i najbliższych, przyjęły do attyckiego ścisłego sojuszu, dając ich mieszkańcom pełne prawa obywatela ateńskiego, to można było przezwyciężyć partykularyzm i przemienić cały obszar związkowy naprawdę w jedno potężne państwo, które mogło było stawić czoło wszystkim huraganom: byłaby w takim razie powstała na obszarze Morza Śródziemnego szczelnie zwarta helleńska potęga, dla której żadne zadanie nie byłoby za wielkie (nawet zdobycie Sycylii, o którą rozbiła się tak tragicznie nawa zaborczego rządu Aten). Tego rodzaju pomysły nie były obce Ateńczykom; w strasznej sytuacji po klęsce sycylijskiej wyraża je tak Arystofanes: „Włóżcie do tej wełny (tj. do wspólności praw obywatelskich) metojków i każdego obcego, który jest wam przyjazny, nawet dłużnika państwa: a dalej zrozumiejcież, że te miasta, które są koloniami naszego kraju (tj. Jonia i wyspy) leżą teraz izolowane, jako pojedyńcze pasma wełny: pozbierajcie je, znieście tutaj wszystkie na jeden wielki wańtuch, zróbcie z tego jeden wielki kłąb i utkajcie dla Demosu płaszcz” (Aristoph. Lys. 571--586). Ale dopiero wtedy, gdy już było za późno, zrobiły Ateny krok w tym kierunku...” itd. (Geschichte Alterthums IV, Band 3. Buch str. 11, 12, 13. Stuttgart 1901).
A dalej na str. 559 i 560 w tymże tomie pisze znakomity historyk, kreśląc niedole 411 roku, co przytaczam w oryginale: „Jetzt rächte sich die engherzige Politik der attischen Demokratie gegen die Bündner: wie ganz andere Leistungen wären möglich gewesen, wenn das Reich wirklich eine politische Einheit gebildet hätte und die athenische Regierung über seine militarischen Kräfte frei hätte verfügen können. Der Gedanke, die Schranken zwischen Herrschern und Unterthanen aufzuheben und aus Athen und den Bündnern einen einzigen Staat und ein Volk zu bilden, ist in den Nöthen der Zeit allerdings ventilirt worden (Aristoph. Lysistr. 571, ff.) aber jetzt war es zu spät...” itd.
Zwracamy uwagę czytelnika, że tu również ten wielki historyk cytuje tylko Arystofanesa, bo nikt inny ze współczesnych tej genialnej rady nie podał, przynajmniej śladu lub dowodu na to nie mamy.
Niestety głos natchnionego wieszcza był głosem wołającego na puszczy; przezornej myśli, najdonioślejszej, jaką kiedykolwiek wypowiedział Ateńczyk, którą należało przyjąć jako program dyplomatyczny, współczesność nie zrozumiała, a gdy zrozumiała, było już... za późno.
Nie chwycono się na czas tego środka, który stał się cementem i nierozerwalnym spoidłem imperium rzymskiego: tylko to równouprawnienie, czyli nadanie rzymskiego obywatelstwa wszystkim ludom i narodom sprawiło, że choć się waliły formy rządu w Rzymie, choć buchały płomieniem wojny domowe, choć mordowano jednych i wynoszono na tron drugich Cezarów, budowa państwa trwała niewzruszona siłą swej spoistości i poczucia jedności, a gdy część zachodnia padła w IV w. po Chrystusie, to wschodnia połowa na mocy tejże spoistości równouprawnienia trzymała się aż do XV wieku naszej ery!
Jeżeli z tej głębi, a raczej wysokości wieków, spojrzymy na dzisiejsze mocarstwa, widzimy, że tę sztukę władania przyswoili sobie jedynie Anglicy, którzy z lekcji, danej im przez Waszyngtona, wyciągnęli bardzo pojętnie tę naukę, iż jedynie przez owo „rzymskie” równouprawnienie wszechstronne można ludy i ziemie, najbardziej nawet odlegle, utrzymać stale i wcielić w organizm niepożyty: zabawka w panów i poddanych, w nadludzi i minderwärthige Nationen jest zawsze i wszędzie niebezpieczna.
Jeszcze pobojowiska krwawych zapasów z Boerami bielą się kośćmi „i tych, co się bronili i tych, co się wdarli”, a już podbity, niewątpliwie dzielny i szlachetny naród pogodził się ze zwycięzcami na zawsze, bo dostał to wszystko, co ma wolny Anglik.
IV
Mądra, wyższa, patriotyczna kobieta postanowiła zmusić Hellenów do zawarcia pokoju. Gromiwoja obmyśliła sposób, aby pogromić wojujące strony: widząc, że zwykłymi środkami nie zaradzi się temu, już dwadzieścia lat trwającemu obłędowi, użyła sposobu wyjątkowego, na który mamy dziś wyraz zanadto dobrze znany, aby go nie użyć: białogłowski strajk.
Poeta wyprowadza na scenę niewiasty, walczące doskonale tą bronią, jaką im dała natura, a celem tej walki jest powszechny pokój.
Pomysł poety świadczy, że kobieta w Atenach miała swoje aspiracje, dążące do emancypacji; dążenia te, nawet dziś tu i owdzie ironicznie pojmowane, niekiedy namiętnie zwalczane, przedstawia poeta w sposób, zapewne, wielce komiczny, lecz niezmiernie sympatyczny: jego Gromiwoja nie jest śmieszną, lecz owszem dzielną i wielką obywatelką, której się słusznie wszystkie należą prawa.
Jak wykonał poeta ten pomysł?
„W naszym ręku leży zbawienie Hellady”, woła bohaterka komedii, piękna i mądra Gromiwoja, do zwołanych z całej Grecji przedstawicielek płci pięknej.
„Czy wam się nie przykrzy bez mężów? Czy wam nie tęskno do ojców waszych dzieci?”
Tak, odpowiadają na wyścigi, a najpiękniejsza, Lampito, obywatelka z Lakedajmonu, reprezentantka Sparty (dawne to imię w Sparcie i częste: Lampito, nazywała się np. matka króla Agisa, leżącego obozem w Dekelei, skarży się, że mąż jej stracił się gdzieś na tej wojnie, jak ptak, bez śladu, widu i słychu.
„Więc zmusimy ich zaprzestać tej obmierzłej wojny, jeżeli zgodzimy się na jedno... Od dziś kwita z wszelkich czułości”.
I godzą się na jedno. Z rozkazu Gromiwoi zajmują abstynentki Akropolę i skarb związkowy, by nie dać ani grosza na wojnę: równocześnie tak samo czynią kobiety w innych państwach. Na zamku, w obronnym grodzie, pod opieką dziewiczej Pallas Ateny, przebywają tak długo, aż wreszcie mężowie, zrazu oburzeni, potem „prywacją kobiet”, jak powiadał o sobie w więzieniu petersburskim sławetny Imci Pan Jan Kiliński, srodze znękani, składają broń przed tym pospolitym kobiet ruszeniem, zawierając pokój panhelleński, oczywiście tylko na scenie.
Może nie od rzeczy będzie zaznaczyć pewną właściwość tej komedii, która stanowi dowód, że już Arystofanes nie bardzo ściśle zachowywał tak zwaną jedność czasu: akcja zaczyna się, jak zwykle o tego poety, o wschodzie słońca i biegnie, na pozór nieprzerwanie, aż do końca dnia. Tymczasem, z wiersza 725 i 880 wynika, że pomiędzy zajęciem Akropoli a przybyciem poselstwa ze Sparty upływa co najmniej sześć dni.
Scena przedstawia na tle Akropoli wejście do Propylejów: od wewnątrz zatarasowały się białogłowy, od zewnątrz usiłuje zdobyć bramę chór Starców, stojąc na placu przed Propylejami: tu się odbywa cała główna akcja. Z miasta przychodzą tylko mężczyźni, z zamku wypadają przywołane na pomoc „bojowe” niewiasty i stąd próbują uciec piękne buntownice, powstrzymane energiczną ręką jeszcze piękniejszego hetmana w spódnicy.
Arystofanes, wprowadzając na scenę przedstawicieli innych szczepów helleńskich, używa zawsze właściwego im dialektu, co sprawia, że figury te występują niezmiernie plastycznie i charakterystycznie, zwłaszcza na tle boskiego attycyzmu, w którym poeta jest niedościgłym wzorem dla wszystkich czasów i ludzi.
Lampito i poselstwo spartańskie mówią wyłącznie dialektem doryckim, którego ton męski, zwięzły, trochę twardy, śmiało obrazujący, należało w tłumaczeniu polskim zaznaczyć.
Dla doryku nadaje się nasze przepiękne, górnopolskie, podtatrzańskie narzecze, niezmiernie składnią zbliżone do starej polszczyzny, która tam, w Tatrach, ostała się do naszych czasów.
O tym, co z życia przeniesione być może żywcem na scenę, miała starożytność inne, aniżeli my, pojęcie.
Śmiałym słowem przemawia Grek w życiu i na scenie; wyobrażenia helleńskie o przyzwoitości, zwłaszcza scenicznej, różnią się od dzisiejszych, o zewnętrzną tylko przyzwoitość dbających. Nasza scena przemyca częstokroć prawdziwą i potworną zgniliznę, ale ten jeden warunek musi być zachowany: o wszystkim wolno mówić, byle parafrazą, przyzwoicie i mniejsza o to, że pod tą osłoną wypranych, wyprasowanych i ublanszowanych wyrazów, siedzi treść płytka i niemoralna, zgniła.
Tłumacz, chcący oddać poetę, jakim był, nie może trzymać się tej recepty: zbyt wielki to umysł, aby go przykrawać do pojęć cnotliwego emeryta lub zwagneryzowanego pajaca.
Niech więc nikogo, jak pisze wielki znawca Arystofanesa, K. Morawski,
...nie razi, że tu greckie panie
Mówią dość śmiałą mową, a panienki,
Niepowstrzymane swym greckim sumieniem,
Zwą często rzeczy... właściwym imieniem...
bo myśli i cele każdej komedii Arystofanesa, a tej przede wszystkim, są, w całym tego słowa znaczeniu, na wskróś etyczne.
Jednak należałoby się zastanowić, aby dojść do zrozumienia, czym jest ta okrzyczana, osławiona rozwiązłość Arystofanesa.
Otóż, niewątpliwie jest w jego poezji swawola, ale nie ma wyuzdania: opiewa zmysłowość, ale nie drażni zmysłów.
Jego bezwzględna nagość nie jest nigdy rozpustna: odsłania się w pełnym blasku słońca z niewinnością leśnej łani i prostotą gołębia.
Żądza cielesna jest u Hellena rzeczą tak naturalną, jak głód lub pragnienie i nie ukrywa on zarówno łoża, jak stołu w jadalni.
Często porównywano Arystofanesa z Rabelaisem: w jednym punkcie stykają się w istocie ich dusze: obaj są, pomimo swojej rozwiązłości, duchowo zdrowi, to też obaj nie mogą zarazić nikogo uwiądem serca, lub suchotami ducha.
Nawet owe brudy, rozsypane w poezji Arystofanesa, ukrywają, podobnie jak nawóz na roli, całe skarby siły żywotnej i odrodczej. (Przeciwnie poezje Marcjalisa; tam jest rzeczywiście pieszczenie się błotkiem i zachwalanie gnojóweczki moralnej).
Arystofanes ma jednak i to, czego nie dostaje Rabelais'mu, ma młodzieńcze piękno rasy i skrzydła geniusza u ramion, a ducha wolnego od wszelkich przeszkód i pęt, który urodził się w blaskach południowego słońca i żył w promieniach najpiękniejszego z światów. Nie ciąży na tym Charyt kochanku żadna średniowieczna zmora, żaden strach nocny nie mroczy mu ducha. Służbie zmysłów oddaje się zgodnie ze swoim krajem, ludem i religią.
Rabelais żyje w krańcowo odmiennych warunkach; Arystofanes nie wykracza przeciw przykazaniom swego stulecia; Rabelais musi te przykazania deptać. Arystofanes — to tragicznym poglądem, tragiczną filozofią patrzący na świat umysł, to Satyr, który widzi i przeczuwa koniec pięknego helleńskiego świata, lecz Satyr, parskający właśnie, wskutek poglądu tragicznego, weselem i śmiechem, śmiało szydzący i gromiący własny lud i jego kapłany.
Rabelais — to mnich, który zrzucił habit (i to nie raz), złamał śluby i akta wiary, i drży, aby go zbyt dobrze nie zrozumiano, bo wtedy czeka go stos lub dożywotne więzienie: stąd różnice w poezji. Arystofanes może i potrafi wszystko powiedzieć, gdyż ma pewność, że ludzi i bogów do śmiechu pobudzi, Rabelais musi się ustawicznie krępować, nie wypowiada się nigdy cały, jest tylko połową strun organu swej duszy.
Jest w mitologii helleńskiej postać bożka Pana, co stąpa na koźlich kopytkach, a nóżki ma obrosłe siercią, jak zwierzątko leśne: od pasa jest młodzieńcem pięknym, a pierś jego tak nieskalanie biała, że się w niej odbijają gwiazdy niebios.
Takim jest anioł poezji Arystofanesa.
Jest między Salaminą a brzegiem attyckim maleńka, płaska wysepka, okrągła, szara tafla skalna, na smaragdach Salamińskiej Cieśniny: to Psyttaleja, sławna pogromem Persów, ulubiona siedziba Pana: tam on zwykle przebywa i jak Ajschylos powiada:
„Po niej rad krzesa Kozionóżka zwyrtny,
Tanecznym skokiem wieńczący jej brzeg”.
Byłem tam w noc jasną, miesięczną i chłonąłem w siebie to czarowne piękno Cieśniny Salamińskiej, oświeconej pełnią księżyca, buchającego światłem jasnozielonym na szarą skrzyżal Psyttalei. Jasno rysowały się wysokie brzegi górzystej Salaminy. Cisza i spokój: tylko przy brzegu chlupie drobno-skoczna fala polyphloisboio thalattēs. Psyttaleja była pustą i cichą, i nie splatał jej wieńca tańcem swoim Pan, bożyc koźlołapy. Ale wydało mi się, że tam, na tej okrągławej płycie, jakby na olbrzymiej orchestrze, tańczy i tańczyć będzie nieśmiertelna Muza Arystofanesa.
Gromiwoja
OSOBY:
Gromiwoja (Lysistrata), pani w Atenach znaczna
Kalonike, młoda mężatka ateńska
Myrinne, młoda mężatka ateńska
Lampito, Spartanka znamienitego rodu
Senator (probulos), jeden z dziewięciu ówczesnych zarządców państwa ateńskiego
Kinesjas, małżonek Myrriny
Synek Kinesjasa i Myrriny, chłopczyk dwuletni
Herold spartański
Pełnomocnicy spartańscy
Pełnomocnicy ateńscy
Mężatka I
Mężatka II
Beotka, wysłannica swego kraju
Koryntka, wysłannica swego kraju
CHÓRY:
Półchór dwunastu starców ateńskich, z przodownikiem Strymodorosem
Półchór dwunastu białogłów ateńskich, z przodownicą Stratyllidą
STATYŚCI:
Scytka, niewolnica, giermek Gromiwoi
Czterej scytyjscy łucznicy, miejskie pachołki
Manes, niewolnik Kinesjasa
Oddział kobiecej bojówki
Gawiedź
Dwaj fletniści spartańscy
Wysłannice krajów helleńskich
Pani Zgoda, bóstwo pokoju
Orszak Ateńczyków i Atenek; służba, niewolnicy
Rzecz dzieje się w Atenach na Akropolis, przed Propylejami, roku 411 przed Chr.
PROLOG
(1--253)
Scena przedstawia stok Akropolis, wiodący ku Propylejom. W głębi widoczny jest portyk Propylejów i pięciobramne wejście po marmurowych schodach. Bardzo wczesny poranek, po czym, w miarę rozwoju akcji, pełny dzień i wieczór.
Gromiwoja, dostojna mężatka ateńska, przechadza się i niecierpliwie wypatruje przed siebie.
SCENA PIERWSZA
GROMIWOJA
z wzrastającą niecierpliwością
Na igry Bakcha, Afrodyty tańce,
Na orgie Pana, Koliady łamańce,
Na pląs, na skoki — zaprosić kobiety..
Byłby ich legion — z bębny, z kastaniety!
Dzisiaj ni jedna nie przyszła mężatka!
pauza — patrzy w dal...
Ach! Idzie któraś...
z radością
...to moja kamratka!
Wchodzi Kalonike.
SCENA DRUGA
Gromiwoja i Kalonike, młoda mężatka ateńska.
GROMIWOJA
Ach! Kalonike!
KALONIKE
dygając i wstając
Pokłon Gromiwoi!
Czemu się chmurzysz? Cóż to, dąsy, fochy?
Brwi w kabłąk marszczyć... tobie nie przystoi!
GROMIWOJA
Lecz, Kalonike, porzuć ten ton płochy..!
Mnie gniew unosi na nas, na niewiasty.
Twierdzą mężczyźni i tak... bez pochyby,
Iżeśmy szelmy...
KALONIKE
mrugając oczkiem
Skończone — tak — niby...
GROMIWOJA
Gdy się orzekło, że mają przyjść tutaj,
By obradować nad rzeczą olbrzymią,
Z obojętnością gęsi doma drzémią...
Śpi gnuśne ciało!
KALONIKE
Ależ, Aten chwało,
Przyjdą! Wszak trudno wyjść z domu kobiecie:
Ta się nad mężem trzęsie czule z rana,
Ta budzi czeladź, ta świeże pieluszki
Ściele, ta kąpie, owa karmi dziecię...
GROMIWOJA
ironicznie
Tak... wszystko dla nich... to nie faramuszki —
Prócz mego dzieła —!
KALONIKE
Cóż to jest za dzieło?
Czy to przypadkiem nie jest kawał gruby?
GROMIWOJA
Mniej... więcej... gruby.
KALONIKE
Mężny?
GROMIWOJA
z rosnącym zapałem
Przepotężny!
KALONIKE
Ach — przepotężny, mówisz, a nas nie ma?!
GROMIWOJA
A właśnie — gdyby szło o taki kawał,
To byśmy wpadły tu, jakoby z procy...!
Lecz to rzecz inna — to myśli mej owoc,
Owoc bezsennie przepędzonych nocy!
KALONIKE
filuternie, niby na ucho
Mów prawdę, piękny jest twój owoc nocny?
GROMIWOJA
patetycznie
Tak piękny, taki potężny i mocny,
Że przezeń całą zbawimy Helladę —
My, płeć bezbronna!
KALONIKE
skeptycznie
My? Jak? Na Palladę,
Mów, choć nie wierzę w naszą płeć bezbronną!
GROMIWOJA
Wiedz, że zbawienie państw od nas zawiśnie,
Albo ze świata zniknie Peloponez...
KALONIKE
I owszem — Wojo, niech go dunder świśnie!
GROMIWOJA
I zginie cała Beocja, nieboże!
KALONIKE
Brawo, niech tylko zostaną węgorze!
GROMIWOJA
Ateny... nie, nie! Zmilknę, ziemi słowy
Nie będę Aten szarpała! Lecz słuchaj!
Kiedy się zejdą na wiec białogłowy
Z Peloponezu, z Beocji, z Attyki,
Zbawim Helladę społem — my — „podwiki”!
KALONIKE
Cóż my, „podwiki” mądrego zdziałamy,
Co zbawiennego? My, siedzące w kwiatach,
W szafrannych szatach, malowane damy,
Szumne jedwabiem — w złocistych sandałach,
My mamy zbawiać ojczyznę?? Czym, czymże?
GROMIWOJA
porywczo
Zaprawdę — właśnie to ojczyznę zbawi!
Strój szafranowy, pachnidła i meszty,
Róż i przeźrocze giezłeczka, co wdzięki
Wpół obnażają... no, domyśl się reszty!
KALONIKE
zaczyna się orientować
Być-że to może?
GROMIWOJA
Tak, że ani jeden
Z mężczyzn nie porwie na drugiego piki...
KALONIKE
z ferworem
O, na boginki, dam farbić płaszczyki!
GROMIWOJA
Ni tknie pawęży...
KALONIKE
W jedwab się wystroję!
GROMIWOJA
Ni sięgnie miecza...
KALONIKE
Kupię, na Bóstw dwoje,
Buciki perskie, najdroższe w Atenach!
GROMIWOJA
Czyliż nie mogła przyjść na wiec płeć biała?
KALONIKE
O — na Erosa — każda, jakby strzała,
Puszczona z łuku, lecieć tu powinna!
GROMIWOJA
Widzisz więc, kumciu, jaka ta rzecz inna...
A tu te nasze attyckie kobiety
Wszystko wpierw robią, czego nie potrzeba.
Lecz i z Pomorza — ni jednej — o nieba —
Ni z Salaminy — nie ma!
KALONIKE
Te, wiem, przyjdą.
Każda o świcie już jedzie na szkucie...
GROMIWOJA
Ni te, o których mówiło przeczucie,
Że przyjdą pierwsze, Acharnów małżonki!
KALONIKE
Przyjdą! Lecz co do Teogena żonki,
Ta wprzód się musi poradzić Hekaty.
pokazując w dół
Ależ, patrzaj no — nadchodzi ich kilka,
A tam znów inne; przyjdą — jeszcze chwilka...
patrząc w inną stronę
Skądże te znowu?
GROMIWOJA
spostrzegła i poznała
Z Ryczywoła.
KALONIKE
Przebóg,
Toż się tu cały cielętnik rozbryka!
SCENA TRZECIA
Gromiwoja i Kalonike podchodzą, witając wchodzące panie i wieśniaczki.
Wchodzi Atenka, młoda i piękna Myrrine; potem inne w różnych strojach, właściwych miejscowościom, z których pochodzą; szczególnie bogato a swawolnie wystrojona jest Koryntka. Spartanka Lampito, posągowo zbudowana, pierś i szyja odkryte; peplos, rozcięty od ramienia przez cały bok wzdłuż biodra, pozwala widzieć całą krasę lakońskiej lwicy. Myrrine, przepasana bogatym pasem.
Wchodzi Myrrine i kilka kobiet.
GROMIWOJA, KALONIKE, MYRRINE.
Zgiełk powitania, całusy, okrzyki, podziwy dla strojów, każda gada równocześnie, tempo bardzo szybkie.
MYRRINE
podchodzi do Gromiwoi
która stoi z boku, zadąsana
Czyż nie za późno już, o Gromiwojo?
Cóż powiesz? — milczysz?
GROMIWOJA
A, ślicznie, Myrrino,
Że się tak spóźniasz, gdy sprawa poważna!
MYRRINE
poprawiając pasek
Nie mogłam znaleźć, tak, po ciemku, paska:
Gdy rzecz twa nagła, mów, jeżeli łaska...!
KALONIKE
No — nie! możemy zaczekać chwileczkę,
Aż przyjdą panie z Beocji i Sparty...
GROMIWOJA
patrząc w dal
Wyborna rada! Lecz właśnie w tej chwili
Przybywa do nas Lampito ze Sparty!
Wchodzi Lampito z Beotką i Koryntką, a za nimi cały tłum kobiet.
SCENA CZWARTA
Gromiwoja, Kalonike, Myrrine, Lampito, Beotka, Koryntka oraz cały tłum kobiet.
GROMIWOJA
podchodzi z uprzedzającą grzecznością i wita
wszystkie otaczają Lampitę
Witaj nam, droga Lakonko, Lampito!
Jakieś ty piękna Sparty nadobnica,
Cóż to za krasa, ciało siłą tryska!
Ty żubra zdusisz!
LAMPITO
Haj, na dwa bożyca,
Dyć goła hipkam i piętą w rzyć biję!
GROMIWOJA
gładząc jej piersi
Jakby z marmuru masz piersi i szyję.
LAMPITO
śmiejąc się, odsuwa ją lekko
Macacie, nikiej ofiarną jałówkę!
GROMIWOJA
wskazując Beotkę
A skąd przywiodłaś tu tę śliczną główkę?
LAMPITO
Wej — jedna hruba szlachcianka z Beocjej:
Jest wysłannicą tamstela.
MYRRINE
Na Zeusa,
Cóż to za biodra!
KALONIKE
Co za wdzięk w jej ruchu,
A ten dołeczek... brzoskwinia bez puchu!
wszystkie witają Beotkę
GROMIWOJA
wskazuje Koryntkę
Któż jest to dziecię?
LAMPITO
Szumna — prze-bożyca,
Dziewka z Koryntu.
GROMIWOJA
podziwiając jej strój
Szumna! Ej! Na Zeusa,
Szumi też na niej ta strojna dzianica!
LAMPITO
Któż to obesłał wici między baby?
GROMIWOJA
Jam pospolite ruszenie płci słabej
Zwołała.
LAMPITO
Po co?
MYRRINE
z niecierpliwością
Błagam, mów raz przecie!
GROMIWOJA
koło której zbiegły się wszystkie, podniecone ciekawością
A zatem... powiem... lecz pierwej... zechcecie
Odrzec na jedno pytańko...
MYRRINE
Słuchamy.
wszystkie powtarzają to samo
GROMIWOJA
Czyliż ku mężom dusza wam nie rwie się,
Ku naszych synów ojcom, co na wojnie
Marnieją? Wszakże każdej mąż w obozie?
KALONIKE
płaczliwie
Szósty już miesiąc... mój... przy... Eukratesie
W Tracji waruje... gdzieś na słocie, mrozie!
GROMIWOJA
chlipając łzy
Mój siedm krągłych... miesięcy... na Pylos!
LAMPITO
gniewnie
Mój chłop się ledwie wydarł spod chorągwie,
Już tarcz na ramię i fyrgnął, jak ptaszek!
GROMIWOJA
filuternie, chcąc rozweselić posmutniałe towarzystwo
Nie został nawet ani jeden gaszek!
Odkąd zaś chłopcy z Miletu zdradzili,
Odtąd nie widzę już... ośmiocalowca,
Co nas ochraniał od flirtów bykowca!
Chcecież wy, gdybym sposób obmyśliła,
Wraz ze mną wojnę stłumić?
MYRRINE
z zapałem, pokazując pasek
Moja miła,
Zgoda! Chociażbym zastawić ten pasek
Dziś miała jeszcze i tu przepić razem!
KALONIKE
Niech mnie, jak rybę, przetną tym żelazem,
Oddam pół siebie na cel bogobojny!
LAMPITO
Żebych ja miała ujrzeć koniec wojny,
Na wierch Tajgeta wybiegłabym śpiewać!
GROMIWOJA
Więc powiem, myśli nie będę ukrywać:
Nam, o niewiasty, jeśli mamy zmusić
Mężów, by z sobą raz pokój zawarli,
Trzeba się wyrzec...
MYRRINE
z niecierpliwością
Czego? Mów!
GROMIWOJA
Będziecie
Posłuszne?
MYRRINE
Choćby nam łamano kości!
GROMIWOJA
Więc... trzeba będzie... wyrzec się... miłości!
wszystkie odskakują zawiedzione: gesty niechęci i odrazy
Już uciekacie? Dokądże iść chcecie?
Cóż to za dąsy, miny, mruki, fochy?
Liczka pobladły, w oczach łzy, jak grochy!
Więc chcecie słuchać, czy nie? Cóż powiecie?
MYRRINE
Ja nie usłucham. Niech się sroży wojna!
KALONIKE
Przebóg, i ja, nie! Niech się sroży wojna!
GROMIWOJA
do Kaloniki
I ty tak mówisz, rybko, ty, co właśnie
Mówiłaś, że się dasz przeciąć żelazem?
KALONIKE
Już raczej wszystko! Za twoim rozkazem
Przez ogień przejdę...! Tylko nie broń tego...
z hipokryzją
To grzech! O Febie, broń nas ode złego!
GROMIWOJA
do Beotki
A ty?
BEOTKA
I ja bym przez ogień wolała!
Wszystkie krzyczą: „raczej przez ogień”, tylko Lampito stoi chmurna.
GROMIWOJA
O, jak lubieżną jest płeć nasza cała!
Czy nas niesłusznie na tragediach szarpią?
Każda z bab chciwą jest rozkoszy harpią!
zwraca się do Lampity
Lecz, jeśli wesprzesz mnie, droga Lakonko,
My same zbawim — samowtór — Helladę,
Więc stawaj ze mną!
LAMPITO
z westchnieniem rezygnacji
Chociaż na Palladę,
Smętna małżeńska... bez męża komnata,
Tu o mir sprawa, mir i pokój świata!
GROMIWOJA
ściska ją i całuje
O, ty, najdroższa, tyś jedna z nich wszystkich
Kobieta ista i obywatelka!
KALONIKE
pojednawczo
Przypuśćmy, że się od tego figielka
Jakoś wstrzymamy, co niech Bóg odwróci,
Czyż jednak przez to pokój zdobędziemy?
GROMIWOJA
Tak! — na boginki! Bo gdy zasiądziemy
Doma w chitonkach przeźroczo-pajęczych,
Wpółobnażone pokazując wdzięki,
Zsztywnieją nasi panowie i zechcą
Garnąć się do nas: więc ich odpalimy: —
Że wtedy pokój zawrą, daję rękę!
LAMPITO
Haj! Wżdy Menelas, skoro swą HelenkęUwidział z bliska i tę jej pierś gołą,
Miecz pomsty rzucił, ugiął przed nią czoło...
KALONIKE
Lecz cóż, gdy przyjmą tę odprawę z góry?
GROMIWOJA
Rzekł Ferekrates: „noś pytkę ze skóry”.
KALONIKE
Eh-lary-fary, niech się głupie łechcą!
Jeśli zaś gwałtu zażyją, wlec zechcą
Przemocą w alkierz?
GROMIWOJA
Zaprzej się na progu!
KALONIKE
No — to już wtedy będą bić na pewno...
GROMIWOJA
To w takim razie — wiesz... bądź, jako drewno,
A w swoich gwałtach nie zażyją smaku.
Dokuczaj, ile zdołasz! Wnet broń złożą.
Bo mąż przenigdy nie zazna rozkoszy,
Kiedy ją żona naumyślnie płoszy!
KALONIKE
niby zdecydowana
Ha — gdy tak sądzisz... no to... ostatecznie...
LAMPITO
porozumiawszy się z Beotką, Koryntką i Peloponezjankami
Za naszych chłopów my ręczym bezpiecznie,
Że muszą miru dotrzymać i zgody,
Lecz któż przysili zmienników ateńskich,
By raz już przecie nie mącili wody?
GROMIWOJA
My ich przysilim: klnę się w bogi złote!
LAMPITO
Nie będą słuchać, pokiela tam w chramieBogini — mają skarb, a w portach flotę!
GROMIWOJA
Ależ i na to wymyśliłam radę.
Dziś w naszym ręku będzie Akropolis
I skarb związkowy. Wysłałam gromadę
Najstarszych kobiet, by zajęty Grojec
Cichcem, niby to składając ofiary,
Gdy my te spiski knujem.
LAMPITO
Nie do wiary,
Jak wszystko robisz i chwacko i gracko!
GROMIWOJA
Dalejże! Niech was przysięga tak splecie,
Mężne niewiasty, że jej nie złamiecie!
LAMPITO
Głoś więc przysięgę, my się kląć będziemy!
GROMIWOJA
Ślicznie! Hej, Scytka!
klaszcze
Bywaj! Gdzież ta branka?
wbiega branka Scytyjska, na plecach łuk i kołczan, przez ramię ma puklerzyk, na głowie misiurka
Odwróć puklerzyk i dzierż go przed nami!
Dać tu bydlątko!
Wbiega służba; niosą przybory do ofiary, wieńce róż i jaśminów, kadzidło w puszce i czekają na rozkazy Gromiwoi.
KALONIKE
Jakie, o mistrzyni?
Jakąż przysięgą chcesz nas wiązać?
GROMIWOJA
patetycznie
Jaką?
...Na tarczy, jak to siedmiu wojów czyni
U Ajschylosa — zarzniemy baranka.
KALONIKE
Nie wolno, Woja, przysiąg, ku przymierzu
Dążących, składać na wojny puklerzu!
GROMIWOJA
zła, że się jej przeciwi
Więc jak przysięgać?
KALONIKE
namyśla się głęboko — po czym z ferworem
Siwego ogiera
Rznijmy w ofierze przysiężnej, siwego...
GROMIWOJA
szydersko
Ogierka chce się waćpani?
KALONIKE
obrażona
Więc jako
Przysięgać?
GROMIWOJA
Powiem, gdy tak chce acanka:
emfatycznie
Nad wielką czarną czarą, miast baranka,
Zarzniemy gąsior wina czerwonego
I przysięgniemy w puchar... nie lać wody!
LAMPITO
Chwalę przysięgę wedle nowej mody!
GROMIWOJA
do służby
Podaj tam która w mig czarę i gąsior!
Służba wnosi ogromny czarny puchar i gąsior wina, zapieczętowany woskiem, z plombami na taśmie.
KALONIKE
Najmilsze damy! Ten puchar mnie wzrusza!
MYRRINE
dotykając czule czary
Dotknąć go tylko, a cieszy się dusza!
GROMIWOJA
Podstawić puchar, w górze trzymać zwierza!
Służba wykona rozkazy. Wszystkie rokoszanki wkładają wieńce na głowy, sypiąc kadzidło na ołtarz. Gromiwoja modląc się, przecina wstęgę i plombę, wyjmuje szpunt i nalewa.
O własto Pejtho i przysiężny święty
Kielichu, przyjmcie od kobiet ślub klęty!
KALONIKE
Krew purpurowa trysnęła z gąsiora!
LAMPITO
wciągając woń
Haj, zawoniało słodko, na Kastora!
MYRRINE
pcha się
Ja, moje drogie, przysięgnę najpierwsza.
KALONIKE
Nie, na Afrodis! Losujmy, kto pierwsza.
Losują, ciągnąc z urny kamyczki: los pada na Kalonikę.
GROMIWOJA
Wszystkie dotknijcie puchara, w krąg stojąc;
Jedna niech głośno powtarza me słowa,
Każda niech święcie przysięgi dochowa!
Rota przysięgi
„Ani kochanek, ani mój mąż prawy...”
KALONIKE
powtarza głośno — inne półszeptem
Ani kochanek, ani mój mąż prawy...
GROMIWOJA
„Nie wnijdzie na mnie miłośnie”.
Kalonike milczy. Gromiwoja ostro
No — gadaj!
KALONIKE
głosem trwożnym, drżącym
„Nie wnijdzie... na mnie... miłośnie...” Och, mdleję,
Kolanka gną się pode mną... Gromwoja!
GROMIWOJA
„W swym domu będę żyć w dziewiczym stanie...”
KALONIKE
przytomniej
W swym domu będę żyć w dziewiczym stanie...
GROMIWOJA
„Szumiąc szafrańcem, ubarwiona różem...”
KALONIKE
Szumiąc szafrańcem, ubarwiona różem...
GROMIWOJA
„By mąż się trawił pożądań płomieniem...”
KALONIKE
By mąż się trawił pożądań płomieniem...
GROMIWOJA
„Nie oddam się mu dobrowolnie nigdy...”
KALONIKE
Nie oddam się mu dobrowolnie nigdy...
GROMIWOJA
„A gdy mnie zmusi wbrew woli, przemocą...”
KALONIKE
A gdy mnie zmusi wbrew woli, przemocą...
GROMIWOJA
„Źle się nadstawię i wypadnę z rytmu...”
KALONIKE
Źle się nadstawię i wypadnę z rytmu...
GROMIWOJA
„Wcale nie dźwignę mesztów ku powale...”
KALONIKE
Wcale nie dźwignę mesztów ku powale...
GROMIWOJA
„Nie stanę nigdy jak lwica na tarle”
KALONIKE
Nie stanę nigdy jak lwica na tarle...
GROMIWOJA
„Na to się klnę tą przysięgą i piję...”
KALONIKE
Na to się klnę tą przysięgą i piję...
GROMIWOJA
„Gdy zdradzę, wino, zamień się we wodę...”
KALONIKE
Gdy zdradzę, wino, zamień się we wodę!...
GROMIWOJA
Czy wszystkie razem zaklęły się klątwą?
WSZYSTKIE BIAŁOGŁOWY
Żywie Zeus, wszystkie!
GROMIWOJA
podnosi czarę, pryska libację trzy razy na ołtarz
Święć się więc, pucharze!
pije i po kolei piją wszystkie. Ostatnia Myrrine, pryska libację i mówi
MYRRINE
Ronię te krople na święte ołtarze
Wspólnej przyjaźni i służby i drużby!
Dają się słyszeć gromkie okrzyki i wesołe dźwięki tamburynów i kastanietów.
LAMPITO
Cóż hań zgiełczało?
GROMIWOJA
Ten zgiełk? Rzekłam ci to:
Starsze niewiasty Bogini grodzisko
W tej chwili wzięły. Lecz, droga Lampito,
Wróć i służ doma mężnie dobrej sprawie!
Na zakładnika zaś sobie zostawię
Twe druhny.
Krótkie pożegnanie z Lampitą, która spiesznie odchodzi do Sparty
Za mną, na gród, białogłowy,
Zamkniemy wrota na mocne okowy!
Szykują się w uroczysty orszak.
KALONIKE
Myślisz, że zaraz huf mężów napadnie
Na nas?
GROMIWOJA
Drwię sobie: no — wyszliby ładnie!
Tu nie pomogą ni prośby, ni groźby,
Ni ognia żary, by te zwalić wrota,
Chyba... poddać się... przyjdzie im... ochota!
KALONIKE
Strzeż Afrodyto, by nas nie wyśmiano,
By nie przylgnęło do nas tchórzyc miano!
Z wolna, orszakiem w takt marsza tamburynowego idą na Akropolis — i zamykają wrota.
PARODOS. WEJŚCIE CHÓRU
(254--387)
Na scenę wkracza powoli zadyszany chór Starców siwobrodych, złożony z 12 choreutów, śpiewaków-tancerzy, ubranych w białe chitony i chlajny. Dziady owe dźwigają pęki chrustu, wleką polana i konary; dwaj dzierżą sagan miedziany z żarzącym węglem i dmuchają, raz po raz kaszląc od gryzącego dymu. Za nimi czeladzie, również obładowani. Idąc z miasta, przeciągają z wolna przez Orchestrę, ku marmurowym schodom Podsienia (Propylejów). Na końcu wlecze się przodownik chóru, koryfajos, imieniem Strymodoros; stary wyga, nie dźwiga nic, tylko dowodzi. Przed zawartymi wrotami stają, krztusząc się, kaszląc i ocierając pot.
SCENA PIĄTA
Choros Starców.
STRYMODOROS
przodownik Chóru
Z wolna, lecz naprzód, Drakesie,
Choć twój grzbiet diablo jest krzywy,
Bo też niemałe brzemionoZielonej dźwigasz oliwy!
Strofa I (Śpiew I)
DRAKES
Zaprawdę, nim wejdziemy w sędziwych lat progi,
Liczne ujrzym niespodzianki:
Ach, czyżby kto pomyślał, Strydomorze drogi,
Że nasze kobietki, kochanki,
kaszle
Doma, pieszczone przez nas...
FILURGOS
przerywa gniewnie
babskie, złe nasienie!
DRAKES
ciągnąc dalej swe treny
Zawładną cudownym posągiem
Orędowniczki grodu, a wejście w Podsienie
Zawalą zaworą i drągiem?!
STRYMODOROS
Dalej, Filurgu mój drogi,
Wyciągaj żywo swe nogi,
Byśmy dokoła te kłody,
Zwalili pod owe progi.
I wszystkie te rokoszanki,
Które gród wzięły tak zdradnie,
Żywcem spalili za karę,
Samosąd czyniąc przykładnie
Na buntownicach, a najpierw
Na herszcie, żonie Lykona!
Antystrofa I (Odśpiew I)
PILURGOS
Na Demetrę, przenigdy, jakom żyw, nie zwolę,
Aby drwiły ze mnie baby!
Wszak ani Kleomenes, co pierwszy w niewolę
Wziął gród lakońskimi draby,
Nie uszedł stąd bez pomsty: zdał oręż, a zmykał
Parskając swą lakońską blagą,
W kusej, podartej płaszczynie,
Niemyty od lat sześciu, z głodu łzy połykał,
Kapiące po brudnej szczecinie!
STRYMODOROS
Tak w oblężeniu ja srogim witezia tego dzierżyłem:
Tu, w siedemnastu szeregach, obozowalim przed bramą,
A tych tam, przez Eurypida i wszystkie bóstwa przeklętych
Bab — ja nie miałbym zadzierżyć w bezczelnym babskim rokoszu?
Inak mojego poboju pamiątkę strzaska Czworogród!
Strofa II (Śpiew II)
PÓŁCHÓR STARCÓW
FILURGOS
Lecz przed nami kęs drogi
DRAKES
Trzeba piąć się, choć ślisko!
FAJDRYJAS
Oj, mnie bolą już nogi,
Gród wysoko, nie nisko!
CHÓR
Oj — nie nisko!
PILURGOS
A tu trzeba wlec kłody
I polana pod górę!
DRAKES
Oj, zdałby się muł młody,
Bo mi sznury żrą skórę!
CHÓR
Oj — żrą skórę!
FAJDRYJAS
Trza iść w górę, trza słuchać!
I STARZEC
od saganka
A na ogień trza dmuchać,
Żeby nie zgasł w pół drogi!
dmuchając, zachłysnął się dymem
Phy! — phy!
Oj, dym gryzie, przebogi!
Antystrofa II (Odśpiew II)
DRUGI PÓŁCHÓR
II STARZEC
Heraklesie mocarny,
Ogarek mi wpadł w ślepie!
Oj, gryzie mnie dym czarny,
Jak wściekły pies, tak siepie.
Oj! — jak siepie!
III STARZEC
biegnie na pomoc, potyka się i wpada łbem do saganka, parząc sobie gębę
Aj! jak ogień ten piecze,
Chyba z piekieł być musi,
Z oczu ropa mi ciecze,
A dym gryzie i dusi!
CHÓR
Oj, dym dusi, aż krztusi.
STRYMODOROS
wypada i gromi
Trza iść w górę, trza gonić,
By Boginią obronić,
Przed babskimi dziś pęty..
zakrztusił się
Phy! — phy!
Oj, dym gryzie przeklęty!
CHÓR CAŁY
Phy! — phy!
Oj, dym gryzie przeklęty!
STRYMODOROS
Nareszcie z bożą pomocą
zatlił się ogień i płonie!
Może by teraz nosidła
położyć tutaj na stronie,
A smolne szczapy oliwy
zapalić ponad saganem,
Następnie bronę podkurzyć
i walić w nią jak taranem?
Rozkażem więc białogłowom
odsunąć zaraz zawory:
Oprą się... brony podpalim,
wykurzym dymem te zmory.
Więc walmy na ziem te kłody!
Starcy otaczają sagan i zażegają gałęzie oliwki i jedliny
Gęsty dym wzbija się znowu, gryząc w oczy
Phu, phu, dym gryzie z tej jedli!
DRAKES
Ach, gdyby który z hetmanów,
Co na bój w Samos nas wiedli,
Pomógł nam teraz tłuc brony
i z grzbietów ulżył ciężaru?
STRYMODOROS
No — twoim dziełem, saganie,
rozniecić łunę pożaru!
ręce jak w modlitwie podnosi ku świątyni Ateny Nike, stojącej tuż obok, wszyscy starcy tak samo
Ty, Nike, własto pogromów,
pomagaj prażyć podwiki,
Daj zdobyć pomnik zwycięstwa,
poskromić babskie wybryki!
Ponad murami Propylejów staje przodownica chóru Białogłów, Stratyllida, i zobaczywszy, co starcy dokazują, uderza larum.
STRATYLLIDA
Hej, zda mi się, że swąd czuję,
Spaleniznę i dym ostry,
Jakby pożar gdzie wybuchnął!
Czuj duch! Gore! Do mnie, siostry!
Wypadają z głębi Propylejów Białogłowy, na ramionach niosąc dzbany i wiadra wody, i stają ponad murem Przedsionka, w posturze obronnej.
PIERWSZY PÓŁCHÓR
Strofa (Śpiew)
RODIPPE
Nikodike, goń jak strzała,
By Kalinka nie zgorzała
I Krytylla w ognia łunie!
O, bo zakon jest surowy,
O, bo mściwe starców głowy!
Więc się lękam, czy odsiecz nie spóźni się moja?
Wody ja świtem, w mroku,
Zaczerpłam u zdroja,
Wśród ciżby i natłoku.
Brzęku konwi, krużów,
Popychana przez gawiedź niewolnic i stróżów
I zbieginie piętnowane:
Wraz dźwigłam konew na ramię
I druhnom, płonącym w bramie,
Niosę wodę i śpieszę i lecę z odsieczą!
DRUGI PÓŁCHÓR BIAŁOGŁÓW
Antystrofa (Odśpiew)
NIKODIKE
Słychać, jak się starcy wleką,
Dysząc zemstą niedaleką,
Niosąc kłody i polana.
O, czy łaźnie nam zgotują,
O, jak grożą, spiski knują,
Że przeklęte niewiasty żywcem ogień stoczy!
Och, Ateno, nie dopuść,
Aby moje oczy
Ujrzały te niszczeje!
Daj nam więc władę,
Od szału wojny zbawić ludy i Helladę!
Wzdy, o złotohełma Własto,
Ksieni grodu! Twoje miasto
Zdobyłyśmy li gwoli miru i pokoju!
Więc gdyby nas podpalić
Zechcieli ci zbrodnie —
Noś z nami zgodnie
Wodę ze zdroju!
SCENA SZÓSTA
Chór Starców i Chór Białogłów.
STRATYLLIDA
przodownica chóru białogłowskiego
do starców, podkładających ogień pod bramy
Hej, a zasię, o przewrotni,
To tak czynią kawalery?
Nie tak działa rycerz prawy:
Patrzcie, to mi bohatery!
Starcy odskakują
STRYMODOROS
A to czysta niespodzianka,
Czegośmy się doczekali!
Toż tam hufiec białogłowski
Eu odsieczy bronom wali!
STRATYLLIDA
Ha, zwiesiliście już nosy?
Dosyć nas tu, prawda, lenie?
A widzicie setną cząstkę:
Pospolite to ruszenie!
STRYMODOROS
cofa się pomału i przezornie
Mamy słuchać, o Fajdriasie,
Co podwika jakaś plecie?
Hejże, niech połamie który
Kół sękaty na jej grzbiecie!
STRATYLLIDA
Opuśćmy na ziemię konwie,
Aby, jeśli który palce
Poważy się na nas podnieść,
Nic nie przeszkadzało walce!
Niewiasty składają z ramion dzbany i konwie.
STRYMODOROS
Ej, przez Zeusa, niech tam który
Dwa, trzy razy, w pysk ją trzaśnie,
Jak Hipponaks Bupalosa,
To jej ten animusz zgaśnie!
STRATYLLIDA
wychylając się ponad mur
Spróbuj który, uderz tylko!
No — nadstawiam ci mej gęby,
Lecz już potem twego mieszka
Żaden pies nie chwyci w zęby!
STRYMODOROS
podnosi kij i grozi
Milcz, bo płatnę tak, że poznasz
Jakom stary, ale jary!
RODIPPE
wysuwa się przed Stratyllidę
Dotknij Stratyllidy palcem,
A nie ujdziesz, tchórzu, kary!
STRYMODOROS
odskakuje szybko w tył
Właśnie że ją grzmotnę pięścią;
Cóż mi zrobi ta starucha?!
RODIPPE
Wydrapię ci oba płuca
I wypruję kiszki z brzucha!
STRYMODOROS
znalazł się już na samym dole, poza starcami
Gdzież jest nad Eurypidesa
Mędrzec większy i poeta,
Co rzekł: „Żadne zwierzę nie jest
Tak bezczelne, jak kobieta”??
STRATYLLIDA
Śmiało — na nich, o Rodippe,
Ano — w górę konwie z wodą!
niewiasty wznoszą nagle dzbany w górę
STRYMODOROS
Po coś z wodą na nas przyszła?
Ty bezbożna, ty wyrodo!
STRATYLLIDA
słodko
Po coś, trupie, z ogniem przylazł?
Siebie upiec chcesz w tej łunie?
STRYMODOROS
jeszcze słodziej
Chcę tu właśnie stos wypiętrzyć,
Na nim smażyć twe siostrunie!
STRATYLLIDA
O wa! zalejemy wodą
Twoje ognie i pochodnie!
STRYMODOROS
Ty śmiesz moją watrę gasić?
STRATYLLIDA
Zaraz ci to udowodnię!
STRYMODOROS
zawsze z bezpiecznej odległości
Ej, tą żagwią, widzi mi się,
Łeb ci zaraz nacechuję!
STRATYLLIDA
z piekielną grzecznością
Maszli mydło i wiechetki,
To ci kąpiel nagotuję!
STRYMODOROS
wściekły
Ty mnie kąpiel, ty padlino?!
STRATYLLIDA
zalotnie
Kąpiel ślubną, mój chłopczyno!
STRYMODOROS
grozi kijem
Na tę śmiałość kij protestem!
STRATYLLIDA
podpiera się pod boki
Cóż to? Niewolnica jestem?
STRYMODOROS
Jejmość wrzeszczy zbyt zuchwale!
STRATYLLIDA
drwiąco
Myśli, że jest w trybunale!
STRYMODOROS
Dalej, z ogniem do warkoczy!
STRATYLLIDA
Dalej, woda niech ich moczy!
Poczyna się starcie: Chór starców ślamazarnych, z żagwiami, posuwa się nie bardzo walecznie ku niewiastom, które szybkim ruchem wspólnym oblały ich od razu wodą.
STRYMODOROS
Gwałtu, woda!
STRATYLLIDA
A czy ciepła?
STRYMODOROS
Aj, skąd ciepła? Byś oślepła!
Stój, co robisz, dość tych mąk!
STRATYLLIDA
lejąc wodą
Podlewam, byś puścił pąk!
STRYMODOROS
otrząsając się
Skostniałem już, jak ten kij!
STRATYLLIDA
Wżdy masz ogień, to się grzéj!
Cały Chór Starców cofa się na bok: ten i ów wykręca swe szaty z wody. Kobiety biją radośnie na murze w tamburyny i kastaniety.
SCENA SIÓDMA
Z dołu, od miasta, wchodzi Senator (probulos, jeden z dziewięciu dyktatorów), w białej dzianicy, na głowie wian oliwny najwyższego urzędnika, w ręku klucze od skarbca. Za nim i przed nim kroczy po dwu łuczników scytyjskich, czyli pachołków miejskich.
Senator i poprzedni. Chór Starców stoi na boku.
SENATOR
mówiąc do swego otoczenia
Czyż bab szaleństwo tryumfu nie święci?
Czyż nie mówiłem, że dobrze nie wróżą
Te bębny, Bakcha pląsy bez pamięci
I Adonisa po dachach nieszpory,
Które aż w Pnyksie słyszałem w te pory,
Kiedy Demostrat w złej, nieszczęsnej chwiliPodawał wniosek, by przeciw Sycylii
Wyprawić hufce, a tu roztańczona
Baba zawyła: „Och, Adonis kona!”
Demostrat swoje: „Hoplitów trzeba by
Ściągnąć z Zakintu”, a podpite baby
Na dachach: „Płaczcie Adonisa, siostry!”
Wżdy on rzecz przeparł, luter, furiat ostry!
Takie tu znowu, snać, białogłów orgie!
STRYMODOROS
do senatora, kręcąc z wody szatki
Nową spełniły zbrodnię nasze samki —
I to niejednę: oto z tych konewek
Zlały nas tak, że musim przyodziewek
Kręcić, jak tacy, co mają... złe zamki...!
SENATOR
Na Posejdona, wód boga, wybornie,
Bo nie trzymamy ich krótko a swornie!
Folgując nadto, psujemy niewiasty.Jako kto ściele, tako i spać będzie,
Wszak my to mówim tak do majstrów wszędzie:
,,Mości złotniku! W pasku, któryś okuł,
Urwał się kutas i wyskoczył z piasty,
Gdy wieczór żonka tańczyła przede mną.
Ja muszę jechać dziś u Salaminę:
Znajdź chwilkę czasu, choćby i w noc ciemną
Przyjdź i dokładnie włóż jej tę drobinę...!”
A drugi zasie rzecze do szewczyka,
Co ma łokciowy, ale nie fartuszek:
,,Słuchaj majsterku! Malutki paluszek
Mojej żoneczki, tańczącej tak cudnie,
Rzemień sandała gniecie: przyjdź w południe
I rozbij dziurkę, zwolniwszy rzemyka!”Zbytnia swoboda, to strata i szkoda,
Tak, że ja oto, senator, mym głosem
Uznawszy kupić wioseł — po pieniądze
Idąc na zamek — mam teraz przed nosem
Brony zawarte od bab na wrzeciądze!
Lecz stać nie pora! Podawać tu dyle,
Już ja tu skarcę babskie krotochwile!
do łuczników scytyjskich, którzy się gapią, dwaj zaś usiedli
do pierwszego
Coś pysk rozdziawił?!
do drugiego
Gdzie pozierasz, gapo!
do trzeciego, siedzącego
Ty byś gdzie w szynku zasiadł!
do czwartego
Wstawaj, ciapo!
Dalej, podkładać drągi popod brony,
Ci z tej, a tamci ze mną z tamtej strony
Wyważać z zawias!
Pachoły chwytają drągi i wyważają: wtem niewiasty odmykają same i występuje Gromiwoja z orszakiem i Chórem białogłowskim.
SCENA ÓSMA
Ciż sami i Gromiwoja z orszakiem.
GROMIWOJA
Nie trzeba wyważać:
Same wychodzim! Po cóż wyważanie?
Nie drąg tu płuży, lecz rozum, mój panie!
SENATOR
Tuś prawdę rzekła, szelmo! A gdzie łucznik?!
Bierz ją, wykręcaj ręce w tył i w pęta!
GROMIWOJA
Jeśli mnie palcem dotknie, na Artemis,
Ten twój urzędnik, wnet się zapamięta!
Łucznik, jak przyskoczył nagle, tak odskoczył przed groźną postawą Gromiwoi.
SENATOR
Boisz się, chłopie? Zaraz ją wpół chwytaj!
do drugiego Scyty
Wy obaj! Słuszaj! Wiązać, brać ją w troki!
STRATYLLIDA
wyskakując przed Gromiwoję
O na Pandrosę! Jeśli rękę ściągniesz,
Tak cię pokopię, że tu puścisz soki!
Obaj łucznicy uciekli.
SENATOR
Sama popuścisz! Gdzie jest łucznik trzeci?
Tę paplę wiązać, pierwszą z tej hałastry!
Łucznik rzuca się na Stratyllidę.
KRYTYLLA
wyskakuje przed Stratyllidę
Spróbuj ją ruszyć, a — przez Bóstwo Zorzy,
Będziesz przykładał wnet bańki i plastry!
Łucznik trzeci ucieka.
SENATOR
A tam ki kaduk? Gdzie łucznik? Tę wiązać!
...Już ja tu ździerżę to babskie powstanie!
Łucznik czwarty rzuca się na Krytyllę.
RODIPPE
zasłaniając Krytyllę
Zbliż się tu do niej! Klnę się Tauru Panią,
Tak wydrę włosy, że nic nie zostanie!
Ostatni łucznik ucieka.
SENATOR
rozgląda się za łucznikami
A, do pioruna! To już po łucznikach?
Łucznicy wyłażą spoza kulis i stają przy Senatorze
Ależ przenigdy nie damy się babom!
ustawia Scytów do boju dwójkami
Dalej, w ordynku, jak do boju, w szykach
Na owe baby!
Scytowie, popychani przez Senatora, posuwają się ku kobietom, z oszczepami w ręku.
GROMIWOJA
Na wszystkie dajmony
Klnę się, ujrzycie wnet cztery szwadrony
Bojowych kobiet, zbrojnych w miecze, piki!
SENATOR
Dalej, Scytowie, wiązać te podwiki!
GROMIWOJA
odwracając się ku Przedsieniom
Hej, sojusznice, hej wierna drużyno,
Wy, co kupczycie mąką, lnem, jarzyną,
Przekupki czosnku, ryb, chleba, szynkarki,
Hejże bić, szarpać, rozbić, wsiąść na karki,
Pędzić klątwami, szydem poniewierać!
Wypada z głębi oddział kobiecej bojówki, rozbija Scytów w krótkiej utarczce i bierze w niewolę. Jedna ze sojusznic obdziera Scytę do naga. Gromiwoja powstrzymuje te wybryki zwyciężycielek.
Stać! Do szeregów! Nie lza ich obdzierać!
Bojówka usuwa się.
SCENA DZIEWIĄTA
Ciż sami.
SENATOR
skonfundowany
Ładnie się spisał łuczników huf cały!
GROMIWOJA
Azaś ty myślał, że baby nie... biją,
Że my niewolne? Że może kobiety
Nie mają ducha?
SENATOR
Oj mają, niestety,
I to za wiele, zwłaszcza gdy podpiją!
STRYMODOROS
Niepotrzebnie tracisz słowa,
Senatorze tej ziemicy!
Po cóż tutaj ta przemowa
Do takiego oto bydła?
Czyli nie wiesz, jak zdrajczynie
Urządziły nam tu kąpiel,
Nam i naszym sukniom ninie,
Choć bez ługu i bez mydła?
STRATYLLIDA
bardzo słodko i bardzo świętoszkowato
Ależ, dudku, nie godzi się
Po próżnicy rąk podnosić
Na twe bliźnie! Kto tak czyni,
Może łatwo łzami rosić.
Toć ja tutaj chcę niezłomnie
Strzec pokoju cicho, skromnie,
Jak dziewica u świątyni,
Co nikomu krzywd nie czyni,
Chyba że kto, jak w ul dmuchnie...
To mu wtedy buzia spuchnie!
AGON. TURNIEJ
(475--608)
CHÓR STARCÓW
Strofa (Śpiew)
O, Zeusie, cóż poczniem z takimi smokami?
Wszak nie lza nam znosić niedolę!
Natychmiast zbadajmy występek ten sami:
Dlaczego gród skalny zajęty?
Dlaczego niewiasty wzięły Akropolę
Niezwładną i dzierżą Bogini chram święty?
STRYMODOROS
do Senatora
A więc pytaj, lecz nie ufaj,
Stosuj wszelkie śledztwa kruczki,
Gdyż byłoby wieczną hańbą
Płazem puścić takie sztuczki!
SCENA DZIESIĄTA
Ciż sami.
SENATOR
ostro, do Gromiwoi
Przebóg! Najpierw pragnę wiedzieć,
A wiesz, iż ja tutaj rządzę;
W jakim celu zamykacie
Gród przed nami na wrzeciądze?
GROMIWOJA
By ocalić te pieniądze,
Które wojnę podżegają.
SENATOR
Więc to pieniądz zażegł wojnę?
GROMIWOJA
z przekonaniem
Tak! On szczuje ludy zbrojne.
By Pejsandros mógł kraść przecie,
Oraz wojny apostoły.
Zawsze burdę wynajdziecie.
Niech więc sobie te warchoły
Łamią głowy, mózgi suszą,Z tego skarbu nic nie ruszą!
SENATOR
Cóż więc zrobisz?
GROMIWOJA
Mam ci gadać?
My będziemy skarbem władać.
SENATOR
aż podskoczył ze zdumienia
Wy będziecie skarb dzierżyły?
GROMIWOJA
Cóż w tym złego, panie miły?
Czyż nie my szafujem godnie
Całym waszym mieniem doma?
SENATOR
To rzecz inna i wiadoma.
GROMIWOJA
Jak to inna?
SENATOR
Wszak, o nieba!
Pieniędzy na wojnę trzeba!
GROMIWOJA
Ale wojny nie potrzeba!
SENATOR
Jakże więc nasz kraj zratować?
GROMIWOJA
My zratujem.
SENATOR
ostro
Śmie żartować!
GROMIWOJA
Tak! Zaiste!
SENATOR
ironicznie
Dobra sobie!
GROMIWOJA
Chcesz, czy nie chcesz, ja to zrobię!
SENATOR
Eh, koszałki!
GROMIWOJA
Eh, opałki...!
Lecz my spełnim to bezkrwawo!
SENATOR
Na Demetrę, a gdzież prawo?
GROMIWOJA
Musim was ocalić, luby!
SENATOR
Choć nie chcemy?
GROMIWOJA
Spróbujemy.
SENATOR
A wam skąd do głowy wpadło
Nos do wojny kłaść tak naraz?
GROMIWOJA
I to wyznam.
SENATOR
ostro
Mów tu zaraz,
Lub cię batem..
GROMIWOJA
Słuchaj zatem,
Ale radzę — wstrzymaj łapę!
SENATOR
przyskakując
Niepodobna! Aż mnie świerzbi,
Taką mam na ciebie chrapę!
RODIPPE
zasłaniając Gromiwoję
Więc na pewno weźmiesz w papę!
SENATOR
do Rodippy
Sobie wróżysz, ty hijeno!
do Gromiwoi
Więc mów dalej!
GROMIWOJA
Słuchaj jeno!
Czasu wojny długotrwałej
Myśmy siła złego... siła,
Od was, mężczyzn, znieść musiały,
A cierpliwość... z nami była!
Nie lza było słówkiem pisnąć,
Choć burzyła się krew na was.
Więc śledziłyśmy was ładnie
I, bywało, siedząc w domu,
Słyszym nieraz, jak zapadnie
Straszny wyrok złej uchwały
W sprawie ważnej! Więc ból dusząc,
Uśmiech kłamiąc... pełne sromu,
Takeśmy się was pytały:
,,Jakaż jest dziś treść układów?
Cóż tam uchwaliła Rada
Na kolumnach wyryć miejskich?”
,,Rzecz nie twoja — mąż powiada.
Milcz, nie pytaj!...” — Więc milczałam!
KRYTYLLA
Ja bym nigdy! jak świat światem!
SENATOR
To byś oberwała batem!
GROMIWOJA
Więc milczałam w takiej chwili.
I znów słychać, żeście głupstwo
Jeszcze gorsze uradzili.
Więc pytamy: „Mój kochany,
Czyście znowu oszaleli?”
On się koso wejrzy na mnie:
,,Bierz się, krzyknie, do kądzieli,
Bo w łeb trzasnę, że zawyjesz!Mąż niechaj się wojną para!”
SENATOR
Żywie Zeus, toć słuszna kara!
GROMIWOJA
oburzona
Jak to słuszna? Ten to chwali!
Czyż nam nie lza było radzić,
Nawet gdyście wariowali?
Gdy już jawnie — po zwyczaju —
Wrzeszczeliście na ulicach:
,,Nie ma męża w całym kraju,
Nie ma zbawcy naród cały!”
Więc my wtedy obwołały
Sejm niewieści, by Helladę
Wyrwać z toni wspólną mocą.
Czekać jeszcze? Na co, po co?
Więc gdy zbawczą kobiet radę
Przyjąć chcecie sercem wdzięcznym,
I, jak my wpierw, milczeć, luby,
Ocalimy was od zguby!
SENATOR
Wy — nas? Bredzi ta kobiéta:
Nie ma zgody!
GROMIWOJA
Milcz... i kwita!
SENATOR
Milczeć?! Patrzcie tę gadzinę! —
Wobec ciebie, co na głowie
Czepiec nosisz? Raczej zginę!
GROMIWOJA
śpiew
A? Jeżeli to ci wadzi,
Masz ten czepek z moich rąk:
Niech go waść na główkę wsadzi
ubiera go w czepek
I niech... milczy tu z pokorą!
KRYTYLLA
dając mu wrzeciono i wełnę
Naści, panie, wełny krąg,
Naści i wrzeciono!
RODIPPE
daje mu koszyczek i len
Naści koszyk i lnu sporo!
GROMIWOJA
opasuje go zapaską
Tą zapaską opasz łono,
Żuj bób miękki, snuj przędziono,
Jak ta stara!
Lecz tymczasem:
„Baba niech się wojną para!”
Powszechny śmiech, uciecha, taniec.
STRATYLLIDA
Pozostawmy, o niewiasty,
konwie z wodą i te dzbany,
Połączmy się, aby razem
wodzić taniec rozśpiewany!
Przy tych słowach cały chór rusza na orchestrę w pląsie i śpiewie.
CHÓR BIAŁOGŁÓW
Antystrofa (Odśpiew)
Przenigdy ja w tańcu znużenia nie czuję,
Mych kolan nie zegnie omdlenie:
Z druhnami iść na bój śmiertelny ślubuję,
Bo ducha mężnego w nich cenię!
Na czole im świeci męstwo, wdzięk, ochota,
I miłość ojczyzny i mędrców promienie
I młodość, uroda i cnota!
STRATYLLIDA
do Gromiwoi
Opiekunko nasza mężna,
Palisz słowem, jak pokrzywa:
Idź, jak burza, nie ustępuj!
Los cię do zwycięstwa wzywa!
SCENA JEDENASTA
Ciż sami.
GROMIWOJA
Lecz gdy Eros, chłopię złote
I Afrodis, Cypru Ksieni
W łona i kolana męży
Rzucą pełny pęk promieni
I czar słodki i tęsknotę
I tę lubość, która pręży,
I rozkosznych skurczów drgania...
...Wiem, że kiedyś... nam Hellada
Jedno wielkie miano nada,Patronek pokoju miano...!
SENATOR
Jak to, za co?
GROMIWOJA
Najpierw — ano
Zakażemy wam, po rynkach
W zbrojach chodząc, zbijać bąki.
RODIPPE
Tak, przez bóstwo — i po szynkach!
GROMIWOJA
Toć na targi wy się pchacie
Do mis, garnków, grochu, mąki,
Z piką, szłomem i w pancerzu,
Jakby jakie korybanty!!
SENATOR
podpiera się pod boki, dumnie
To rycerskie są zwyczaje!
GROMIWOJA
Tak — zwyczaje — lecz niemądre:
To się nawet śmiesznym staje,
Gdy z Gorgoną na puklerzuTaki pan... targuje flądrę!
KRYTYLLA
Toż widziałam, jak sam rotmistrz
Ten, co na łbie ma fryzurę,
Z konia bobu sobie kupił
I nasypał go w misiurę.
Inny zasię, żołdak tracki,
Jakby jakiś Tereus drugi,
W ręku tarcz i oszczep długi,
Z babą, niby to na migi,
Targował się, a tymczasem
Wyżarł jej najźralsze figi!
SENATOR
Jak zdołacie wy okiełznąć
Pogmatwany bieg wypadków
W tylu krajach, jak rozplątać?
GROMIWOJA
Całkiem gładko.
SENATOR
Udowodnij!
GROMIWOJA
Jak gdy nam się kiedy splącze
Kłębek nici, wtedy biorę
Motowidło i nić łączę
Jednę tutaj, tam zaś inną...
Tak i wojnę tę powszechną
Rozplączemy i tak będzie!Nawiązując przez poselstwa
Nici zgody tu, tam, wszędzie!
SENATOR
ironicznie
Więc sądzicie, że jak wełna
Nici kłębek, motowidła,
Tak i wojna da się zładzić,
Wy niemądre?!
GROMIWOJA
Gdyby mądrość
Z wami była, snulibyście
Politykę, jak ja przędzę.
SENATOR
Ciekaw jestem — patrzcie jędzę!
GROMIWOJA
Naprzód tedy, jak się z brudu
Myje wełnę na potoku,
Tak kołtuństwo trzeba z ludu
Zmyć i z miasta, jako wióry
Gnać, a kłęby powikłane
Polujących na godności
I na tłuste synekury —
Zgrzebłem międlić bez litości —
I urywać łby skalane!Potem czesać czystą wełnę,W jeden kosz swobody wspólnejWszystkich kładąc: więc wmieszkanychPobratymców i związkowychNawet i dłużników owych,Co stracili prawa ludzkie,Trzeba mieszać w ten kosz wspólny.Przebóg, wszystkie miasta one,Zakładane, jak osadyNaszej macierzystej ziemi,Wiedz, że jako rozrzuconePasma leżą, zatem słabe.Więc te pasmaZebrać wszystkie w ten kosz pełny,Potem zbić na jeden wełnyZwał, chociażby nie bez truduI tkać nowy płaszcz dla ludu!
SENATOR
żartując
Czyż to nie szał, że podwika
Wojnę międli i grępluje,
Chociaż w niej udziału nie ma?
GROMIWOJA
z oburzeniem i boleścią w głosie
Och, na wieki bądź przeklęty!
Och, podwójny udział mój,
Więcej nawet! Wszak rodzimy
I na krwawy ślemy bój
Syny nasze...
SENATOR
Zamilcz, wasze!
Zło spoczywa — nie budź licha!
GROMIWOJA
Dalej, kiedy pora użyć
Wiosny, szczęścia, pląsów, gry,
My przez wojnę... same w łożach,
Ale mniejsza nasze łzy!
Boli serce me, że dziewki
W pustych izbach starość żre!
SENATOR
Aza mężczyzn starość nie żre?
GROMIWOJA
Przebóg, tak; lecz to nie jedno.
Wróci li chłop, choć dziad siwy,
Wnetże pannę młodą zmówi.
Wszako pora dziewki krótka!
Gdy jej młodość, krasa minie,
Już zamknięte dla niej wrótka
I już siedzi duszą całą...
Nad kabałą...
SENATOR
posuwa się zalotnie ku Gromiwoi
Lecz, kto w sobie siłę męską czuje...
GROMIWOJA
przerywając ten wybuch tężyzny
Stój, staruszku, na co czekasz, czemu nie umierasz?
Czas już na cię kupić trumnę,
A ja ci placuszek z miodem sama przygotuję.Ten zaś wian pogrzebny daję na twe czoło dumne!
Rzuca nań kosmykami wełny i daje mu „placek”, klapsa dłonią.
STRATYLLIDA
czyniąc tak samo
Ty tu takich placków dużo i wieńców nazbierasz!
RODIPPE
tak samo
Naści wieniec i ode mnie!
Wszystkie białogłowy wśród powszechnego śmiechu dekorują Senatora.
GROMIWOJA
Cóż chcesz, czego wiercisz się daremnie?
Idź już, idź na ową łódź!
Charon woła: chodźże, chódź!
A ty wzbraniasz się precz jechać?
SENATOR
wzburzony, staje frontem do publiczności, jakby ją wzywał na świadka
Czyż to nie zbrodnia, co mnie tu spotyka?
Lecz przed senatem w tej posturze stanę,
Jaką mi dała ta zacna podwika!
Wychodzi taki udekorowany.
GROMIWOJA
Wnieś skargę na nas, żeśmy cię na marach
Nie wystawiły, ale w trzecie rano
Będziesz miał wszystko, cały strój gotowy,
Jak trup mieć winien na dzień pogrzebowy!
Gromiwoja odchodzi z orszakiem w głąb Przedsieni. Oba Chóry, starców i białychgłów podchodzą w pląsach i stają naprzeciw siebie.
PARABASIS. ZWROT DO WIDZÓW
(614--705)
SCENA DWUNASTA
Chór starców, Chór białogłów.
STRYMODOROS
przodownik Chóru
Hej, nie pora spać w tej chwili,
Kto się wolnym mieni
Lecz do walki zwleczmy szaty,
Towarzysze mili!
zdejmują chlajny
CHÓR
śpiew i taniec
W powietrzu czuć, obawiam się,
Jakąś złowrogą sprawę,
Szlakuję tu Hippiasa grę
I samowładztwo krwawe.
A może to lakońskie draby,
W domu Kleistena zebrani skrycie,
Podszczuli bogom obmierzłe baby
Zdradą wziąć skarbiec, co żołd i życie
Dawał nam zawsze?
EPIRRHEMA I. POBUDKA I
STRYMODOROS
Zło już straszne, że podwiki
Śmią udzielać mężom rad,
Że tu o „spiżowej tarczy”
Paple białogłowski świat
Że chcą, iżbym z Lakonami
Zawarł zgodę, kornie zmilkł,
Których wiara taka sama,
Jaką ma zgłodniały wilk!
W rzeczy, chcą tu króla obrać,Króla u tych świętych bram...
Lecz nie będą królowały,
Bo na straży stanę sam:
Jak Harmodios ten kord skryję
W zielonego mirtu krzak,
Jak Aristogejton stanę
Posągowo — w rynku — tak:
Zyskam obok niego pomnik!
Za czyn równy, równy zysk,
Gdy tej wiedmie boguwstrętnej
Szczękę złamię, zbiję pysk!
STRATYLLIDA
przodownica
Ej, gdy wrócisz w dom, a z guzem,
Nie pozna cię mać rodzona.
Ninie — miłe białogłowy
Odsłońmy ramiona!
zdejmują chlajny
CHÓR BIAŁOGŁÓW
śpiew i taniec
Kobiecy świat głosi wam cud,
Wszechmęże tego miasta,
Że nowy ład niesie w ten gród,
Jako swój dank, niewiasta.
Słuszny to dank za chleb, pieszczoty,
Wśród których rosłam tutaj bez troski!
Siedem lat mając, sąd niosłam złotyI mąkę męłłam na kołacz boski,
Właście Atenie w dziesiąte lato.
Potem, szafranną odziana szatą,
Niedźwiadką byłam w Braurońskie ŚwiątkaJako dziewica, kraśne paniątko,
Niosłam kosz święty, dzierżąc na ręce
Figowe wieńce!
ANTEPIRRHEMA I. OD-ZEW I
STRATYLLIDA
Aza nie powinnam służyć
Miastu służbą dobrych rad?
Acz niewiastą się rodziłam,
Nie szukajcie we mnie zdrad,
Za to, że wam lepsza dola
Świta teraz z łaski pań!
Toć i ja daninę płacę,
Chłopców rodzę... to — ma dań.
A wy, stare darmojady,
Co dajecie państwu?... Gnój!
Wyście świętą dań pradziadów,
By z Medami toczyć bój,
Zjedli! Czyliż w skarb dajecie
Teraz choćby grosza pół?
Na dobitek, z waszej łaski,
Grozi nam powszechny dół!
Jeszcze tutaj śmiecie warczeć?
Ano — palcem uraź mię!
To cię tym koturnem oto,
Z byczej skóry, w pysek rznę!
STRYMODOROS
A to czelność niesłychana, te babskie perory!
Zło się wzmaga: mnie przynajmniej nie zmylą pozory!
Więc do broni, towarzysze, kto chłop jędrny, prawy,
Zrzućmy szaty, jako męże, gotowi do sprawy!
CHÓR STARCÓW
zrzucają szaty i koturny i, nagle odmłodniawszy, tańczą nago
Niech zapachnie nagie ciało, precz te powijaki!
Hejże, w bosostopy pląs,
Jako drzewiej na Leipsydrę,
Gdy się młody puszczał wąs,
Hej, niech młodość wróci nam,
Hej na skrzydła, jako ptaki,
Hej, otrząśnijmy z ciał starości hydrę!
EPIRRHEMA II. POBUDKA II
STRYMODOROS
Jeśli gdzie podwiki znajdą
W nas usterkę lub mdły duch,
Tam się rzucą natarczywie,
Zabiegliwie, jak rój much...
Wnet korabie pobudują
I popłyną w morską dal
Przeciw nam, jak Artemizja,
Nas zwojować pośród fal.
Gdy się do konnicy wezmą,
Rycerz kłopot będzie mieć,
Bo na koniu, jak przyrosła,
Oklep siedzi babska pleć
I nie spadnie nawet w cwale!
Na te Amazonki bacz,
Co malował Mikon: każda
Z konia czyni, jako gracz!
Ano, wszystkie trzeba schwytać
I kolejno każdej łeb
W dyby głobić bez litości,
Dziura w dziurę, przy kpie kiep!
STRATYLLIDA
Na obie boginie klnę się, niech mnie nikt nie droczy!
Jak samura wpadnę, stłukę, że ci spuchną oczy!
Będziesz wzywał swe sąsiady! Zrzućmy chusty owe,
By i w nas kobiety znano, co kąsać gotowe!
odrzucają szaty i tańczą nago
CHÓR BIAŁOGŁÓW
Ninie zbliż się który do mnie, a wybiję zęby!
Czosnku ten nie będzie gryźć,
Grochu, bobu, ni ziarenka:
Jednym słówkiem spróbuj lżyć,
Wściekła jestem, będę bić,
Że polecą z was otręby,
I wspomnisz bajkę, jak żuk orła nęka!
ANTEPIRRHEMA II. OD-ZEW II
STRATYLLIDA
Nie dbam o was, póki żyje
Ma Lampito, wierna straż,
I tebańska krasawica,
Ismenija — zaszczyt nasz!
Wy bezsilni, nie pomoże
Na to nawet uchwał sto,
Zwłaszcza, że wam wszyscy wkoło
Źli sąsiedzi zemstą klną.
Oto wczoraj, jam HekatyPląsy święcąc, chciała dać
Mojej dziatwie tanecznika,
Co w sąsiedztwie ma swój ród.
Chciałam przywieźć tu... węgorzu,
Przysmak on beockich wód,
Straż go na cle nie wpuściła,
Wskutek waszych uchwał złych!
Takich uchwał zaniechacie
Wtedy, arcymężne lwy!
Gdy wam kości kto połamie
I ukręci głupie łby!
Wypędzają poza scenę Chór starców.
SCENA TRZYNASTA
Chór białogłów, Gromiwoja.
Gromiwoja wybiega z Przedsieni wzburzona.
STRATYLLIDA
„Mistrzyni, własto ogromnego dzieła,
Skąd się ta chmura na twym czole wzięła?”
GROMIWOJA
Postępki kobiet złych, o duszach samic,
Chmurzą me czoło: weszłam w błędne koło.
STRATYLLIDA
Ach, cóż ty mówisz?
GROMIWOJA
Prawdę, prawdę nagą.
STRATYLLIDA
Cóż to, nieszczęście grozi? Mów z odwagą!
GROMIWOJA
„I wstyd powiedzieć, i zamilczeć trudno”.
STRATYLLIDA
Nie kryj się z niczym, nie jestem obłudną!
GROMIWOJA
Ruja, chcą mężów — wprost mówię do ciebie!
CAŁY CHÓR
Zeusie na niebie! O Zeusie na niebie!
GROMIWOJA
Co Zeus pomoże? I na cóż tu czekać?
Już nie mam władzy, by je dzierżyć dłużej.
Do mężów swoich wszystkie chcą uciekać.
Pierwszą schwyciłam, jak pchała się w szparę,
By się przedostać nią w Pana pieczarę,
Drogą, jak puszcza się w dół kołowrotem,
Tę tu, na bramie; tamtą, zaraz potem
Za warkocz łapię, gdy za swoim gaszkiemW dom Orsilocha chciała lecieć ptaszkiem.
Każde im łgarstwo, każdy wykręt płuży,
By wrócić do dom.
chyłkiem wymyka się I mężatka
Już któraś wyrywa!
zastępując jej drogę
Hola, gdzie biegniesz?
SCENA CZTERNASTA
Te same. Mężatka I.
MĘŻATKA I
Konieczność mnie wzywa.
Mam doma wełnę mileską w tobole,
Boję się... mole...
GROMIWOJA
energicznie
Ehe! Znam te mole!
Ni kroku dalej!
MĘŻATKA. I
Toć wrócę, mój Boże,
Zaraz... tylko ją... na łóżku rozłożę!
GROMIWOJA
Nic nie rozłożysz...! Precz z wymówką szpetną!
MĘŻATKA I
Więc mole wełnę zetną?
GROMIWOJA
Tak — niech zetną!
Mężatka I cofa się zawstydzona i staje na boku, wybiega Mężatka II.
SCENA PIĘTNASTA
Te same. Mężatka II.
MĘŻATKA II
uciekając, spostrzega Gromiwoję i woła
Len niełupiony! Oj, cóżem zrobiła...
W domu zmarnieje!
GROMIWOJA
Patrzcie ją; ta miła
Len niełupiony wybrała się łupić!
Wracaj natychmiast!
MĘŻATKA II
Lecz na światło Zorzy,
Wracam w tej chwili, tylko, że go zmiędlę...
GROMIWOJA
Nie będziesz międlić: znam ja tę robotę.
Na to międlenie każda ma ochotę!
Mężatka II cofa się zaperzona do poprzedniej, która się z tego cieszy.
Wychodzi powoli mężatka III.
SCENA SZESNASTA
Te same. Mężatka III.
MĘŻATKA III
O Ejlityjo, powstrzymaj godziny,
Póki nie wyjdę z obrębu gontyny!
GROMIWOJA
A ty, co bredzisz?
MĘŻATKA IIL
Rodzę, już mam dreszcze...
GROMIWOJA
Wszak wczoraj byłaś tak powiewna jeszcze
A dziś odmiana?
MĘŻATKA III
A tak, dziś odmiana.
Pozwól... do domu... odejść, o Gromwoja,
Poślę po babkę...
GROMIWOJA
Pleciesz, duszko moja!
Tu, coś twardego masz?
dotyka szat mężatki
MĘŻATKA III
W łonie chłopczyka.
GROMIWOJA
Łżesz, na Afrodis! To coś do kotlika
Podobne raczej. Zbadam te wykręty...
odkrywa chiton i wyciąga spod niego miedziany hełm, który owa mężatka porwała ze świątyni
O ty błaźnico, przypiąwszy szłom święty,
Udajesz dreszcze?
MĘŻATKA III
A tak — mam wciąż jeszcze.
GROMIWOJA
To co szłom znaczy?
MĘŻATKA III
Gdyby mnie schwytała
Chwila u Zamku, jak gołąbka biała,
Chcę w szłom się schować i tam, jak gołąbka...
GROMIWOJA
„Wlazła na gruszkę i rwała pietruszkę?”
Więc urodziny tego synka, szłomu,
Tu, na tym miejscu wyprawisz, nie w domu!
Mężatka III cofa się bardzo szybko i gibko.
MĘŻATKA I
Lecz ja nie mogę sypiać odtąd wcale,
Gdym Smoka-Stróża ujrzała na skale!
MĘŻATKA II
A ja, nieszczęsna, z bezsenności ginę:
Mnie tu puchacze budzą co godzinę!
GROMIWOJA
Zbytnice, dajcie pokój zabobonom!
Wy się tak rwiecie ku mężowskim łonom!
Myślicie, że się oni nie rwą do nas?
Wiem, że tam nocy przepędzają smętne.
Więc poskramiajcie swe serca namiętne,
Pocierpcie jeszcze jakiś czas samotne!
Wróżba nam głosi zwycięstwo stukrotne,
Gdy ten bunt zniknie. Chcecie, to ogłoszę?
pokazuje im zwój pergaminowy
WSZYSTKIE KOBIETY
Głoś wróżbę, Wojo!
GROMIWOJA
A więc, milczcie, proszę!
czyta ze zwoju proroctwo
Kiedy jaskółki przycupną na jednym pagórze gromadnie,
Uciekające od samców i wyrzekające się dudków,
Zbliży się koniec niedoli i Zeus, piorunu Władyka,
Sprawi, że będzie na wierzchu, co było na dole...
MĘŻATKA I
przerywając, z uciechą
My będziem
Leżeć na wierzchu?
GROMIWOJA
Gdy jednak zbuntują się, chcące ulecieć
Z chramu świętego, jaskółki, nie będzie gatunku ptasiego,
Który by chucią lubieżną przewyższył — naród jaskółczy...
MĘŻATKA II
Dla Boga, wróżba jasna, jak na dłoni!
GROMIWOJA
z mocą
Mimo udręczeń więc, przez wszystkie bogi,
Drużyno wierna, nie cofaj się z drogi!
Na Zamek, za mną! Niech na tę srom spadnie,
Co by proroctwo podeptała zdradnie!
SCENA SIEDEMNASTA
Chór Starców. Chór Białogłów.
STRYMODOROS
Strofa (Śpiew)
Bajkę opowiem ci jednę, a bajkę tę ongi słyszałem,
Gdym pacholęciem był małem:
Był raz jeden junosza,
Co zwał się Melanio,
A za nic na świecie
Do ślubu iść nie chciał: więc uciekł na puszcze szumiące
I zaszył się w bór:
I mieszkał wśród gór,
I splatał tam siecie,
I łowił zające.
I tylko miał wyżła wiernego u nogi,
A nigdy nie wracał w rodzicieli progi:
Tak sobie obrzydził kobiety,
Mędrzec Melanio!
My zaś nie gorsi od tego Melania.
robi dyg i przysuwa się zalotnie
Strymodoros ci się kłania,
Całusa chce od babuli!
STRATYLLIDA
grozi
Ej, zapłaczesz bez cebuli!
STRYMODOROS
odskoczył zły i podniósł nogę za wysoko
Tak? To cię tu nogą kopnę!
STRATYLLIDA
Ej, bo po tych kudłach kropnę!
STRYMODOROS
Myronides był też kudłacz,
Czarnotyłec, strach na wrogi,
Tudzież Formion; tak, przebogi!
STRATYLLIDA
Antystrofa (Odśpiew)
Chciałabym także ci bajkę powiedzieć zupełnie na odwrót
Do tego twojego Melania.
Żył raz jeden odludek,
Tymonem go zwano.
Ciernistą on ścianą
Dokoła się zamknął i cały kolcami najeżył:
Eryni to siew.
Prawdziwa jej krew!
Nie ufał, nie wierzył
Wśród mężczyzn nikomu!
Przed waszym łotrostwem uciekł w puszczę z domu,
Klął i bił was, draby, i zadawał klęski,
Tymon, wróg męski:
Lecz kochał kobiety niezmiernie
I wiernie!
RODIPPE
A chcesz, to ci kurtę skroję!
STRYMODOROS
ironicznie
Daruj, nie bij, serce moje!
RODIPPE
Drwisz, ja ci tu wnet pokażę!
STRYMODOROS
Ano, pokaż tę gęstwinkę!
RODIPPE
Nie ujrzysz nic, jak łysinkę,
Bo choć młódką się nie czuję —
Jestci, komu las karczuję!
SCENA OSIEMNASTA
Gromiwoja, Mężatka I, Myrrine.
GROMIWOJA
wypada gwałtownie z bramy Przedsieni
Hejże na pomoc, do mnie białogłowy,
Hej, do mnie!
Przybiega co tchu Mężatka I.
MĘŻATKA I
Cóż tam, jakiś kłopot nowy?
wbiegają inne kobiety
GROMIWOJA
pokazując w dół Akropoli
Patrzaj, mąż jakiś bieży w dzikim pędzie,
Rażony ślepym szałem Afrodyty!
modląc się, podnosi dłonie
Obojga Kyter, Pafu, Kypru, Włosto,
Spraw, niech precz od nas idzie drogą prostą!
MĘŻATKA II
wypatrując
Któż to i gdzież jest?
GROMIWOJA
Teraz Chloę mija!
MĘŻATKA I
dostrzegła kogoś w dole
Boże, tam postać jakaś, ale czyja?
GROMIWOJA
Tężcie wzrok! Może która pozna...
MYRRINE
Przebóg,
Kinesjas, mąż mój, o losu zrządzenie!
GROMIWOJA
do Myrriny
Twym dziełem zmienić go teraz w płomienie:
Drażń, rozpal zmysły, całuj, a nie całuj,
Pozwól na wszystko, niczego nie żałuj,
Krom tego, czego wzbrania kielich święty!
MYRRINE
Nie bój się, będzie tu na ogień wzięty...!
GROMIWOJA
Więc tu go razem wystrychniem na dudka,
Razem go schrupiem!
do reszty kobiet
A wy, marsz za wrótka!
Wszystkie kobiety chowają się w Przedsieniach. Gromiwoja odbiera od Stratyllidy tarczę i oszczep, przypina złocisty szłom i staje w postawie warty przed bramą. Stratyllida chowa się za mur. WpadaKinesjas, aż siny, za nim niewolnik Manes niesie jego synka.
SCENA DZIEWIĘTNASTA
Kinesjas, Gromiwoja.
KINESJAS
Do kroćset, jaki skurcz mnie pręży, męczy,
Jakbyś mnie rozpiął na tortur obręczy!
GROMIWOJA
Hej, kto w obrębie czat stoi?
KINESJAS
Swój stoi!
GROMIWOJA
Czy mąż?
KINESJAS
Niestety!
GROMIWOJA
Precz od tych podwoi!
KINESJAS
Kto mi precz każe? Ktoś ty?
GROMIWOJA
Straż zamkowa!
KINESJAS
Na bogi klnę cię, wołaj tu Myrriny!
GROMIWOJA
Dobryś, Myrriny — a z jakiej przyczyny?
KINESJAS
Jam jej małżonek, Kinesjas z Pyjoni.
GROMIWOJA
z nagłą, uprzedzającą grzecznością
Witaj nam, gościu, ciebie sława goni!
Imię twe dobrze znane w naszym kole:
Ciebie twa żona przy biesiadnym stole
Wspomina czule przy każdym ust kąsku,
Czy to jest jajko, jabłuszko, brzoskwinia,
Mówi: „To dla mnie, cóż dla mego Kinia?”
KINESJAS
Boże — gdzież ona...?
GROMIWOJA
Gdy mowa o mężach
Naszych, w tej chwili chełpi się twa żona:
,,Z Kineczkiem moim równać ich nie mogę!”
KINESJAS
Idź ją zawołać!
GROMIWOJA
A dasz co za drogę?
KINESJAS
Gdy zechcesz, dam ci ten gwoździk, tu, oto:
Co mam, to daję z najszczerszą ochotą!
GROMIWOJA
Więc zgoda, idę.
KINESJAS
Spiesz się, leć, mój kwiecie!
Wżdy mnie nie cieszy nic a nic na świecie,
Odkąd odeszła ona z mego domu!
Już w progu żre mnie smutek i ciemięży,
Gdzie spojrzę, pustki, nuda: jeść nie mogę,
Apetyt tracę, bo mnie krzepa pręży!
SCENA DWUDZIESTA
Z Przedsieni wychodzą Gromiwoja i Myrrine, żywo ze sobą namawiając.
MYRRINE
Kocham go, kocham, lecz mojej pieszczoty
Nie chce, więc po co mnie ciągniesz, niebogę?
KINESJAS
wyrywając się naprzód
Co ty wyrabiasz, Miro, skarbie zloty?
Zejdź do mnie, słodka!
MYRRINE
Żywie Zeus, nie mogę!
KINESJAS
Jak to, Mireczko, do mnie zejdź, o nieba!
MYRRINE
Po co mnie wołasz, wszak ci nic nie trzeba!
KINESJAS
Mnie nic nie trzeba, mnie, wcieleniu nędzy?
MYRRINE
Bądź zdrów!
chce odejść
KINESJAS
Stój, słuchaj! Może ciebie prędzej
Wzruszy to dziecię! Synku, proś mamusi!
Niewolnik Manes podnosi chłopczyka, Myrrine śmieje się do dziecka.
CHŁOPCZYK
Mama — mamusia — do mamy — mamusi!
KINESJAS
oburzony
Więc nawet dziecko zejść cię nie przymusi?!
Sześć dni nie myte, nie ssało — biedota!
Ulitujże się!
pauza
MYRRINE
Toć się lituję, lecz ojciec niecnota
Nie ma litości nad nim...
KINESJAS
ostro
Zejdź do dziecka!
MYRRINE
bardzo poważnie
O serce matki, ty mi tu zejść każesz!
schodzi po stopniach, odbiera i pieści malca
KINESJAS
do siebie — stojąc obok
Wydaje mi się, jakby znacznie młodsza
I jakiś wabik i wdzięk od niej bije,
A że się dąsa i zadziera noska,
To tylko przez to będzie... jeszcze słodsza!
MYRRINE
całuje dziecię
Synku mój złoty, złego tatki dziecię!
Daj pysia mamie, twój całus — najmilszy!
KINESJAS
zaczyna ją ściskać
Porzuć, złośnico, grymasy raz przecie!
Nie słuchaj innych kobiet! Nie truj życia
I mnie, i sobie!
MYRRINE
daje mu klapsa
No — ręce przy sobie!
KINESJAS
A w domu nieład, wspólne nasze mianoTak zaniedbane!
MYRRINE
oschle
Mało mnie obchodzi.
KINESJAS
Mało, że twoją wełnę ukochaną
Kury rozwłóczą?
MYRRINE
Tak, mój panie, mało.
KINESJAS
Lecz Afrodycie nic się nie dostało,
Mireczko, od nas tak dawno w ofierze!
To grzech; wróć do dom!
MYRRINE
Nigdy, aż przymierze
Zawrzecie oraz wojnę skasujecie!
KINESJAS
Owszem, precz z wojną, jeśli tak wypadnie...
MYRRINE
Owszem, w dom wrócę, jeżeli tak padnie —
Teraz pamiętaj, żem się zaprzysięgła!
KINESJAS
Jednak raz przecie pójdź w moje ramiona!
MYRRINE
O nie, choć kocha, ubóstwia cię żona!
KINESJAS
Kochasz, więc kładź się tu, mirtowy kwiecie!
MYRRINE
Jakiś ty śmieszny: patrzy na nas dziecię!
KINESJAS
ogląda się za Manesem
A prawda: Manes, wynieś mi je zaraz!
Manes odbiera od Myrriny dziecię i odchodzi: malec się drze przeraźliwie
Oto już znikli: znikł i twój ambaras,
Więc kładź się zaraz!
MYRRINE
Ależ gdzie, mój kocie,
Gdzież by to zrobić?
KINESJAS
Gdzie? W tej ślicznej grocie!
MYRRINE
Nie chcę nieczysta wracać w Gród, osiełku!
KINESJAS
Możesz się obmyć tu, w Tajnym Źródełku!
MYRRINE
Daną przysięgę mam złamać, pokuso?
KINESJAS
Ja winę biorę: co ci tam przysięga!
MYRRINE
Przyniosę... leżak...
KINESJAS
Po cóż ta mitręga?
Dobrze nam będzie na ziemi.
MYRRINE
Erosie!
Luboś ty hultaj, nie chcę... tak... na rosie!
wybiega
KINESJAS
zacierając ręce, biega żywo — podryga
Strasznie mnie, widać, kocha moja żonka!
MYRRINE
wbiega ze składanym leżakiem, rozkładają go oboje
No kładź się, nim się rozbiorę z chitonka,
Lecz zapomniałam czegoś... Ach... rogoże!
KINESJAS
kładąc się na leżak
Jakie rogoże? Nie chcę...
MYRRINE
Lecz, mój Boże,
Niedobrze, brzydko, tak na samych paskach...
KINESJAS
Daj choć ust, luba!
MYRRINE
chyląc usta
Masz...
wybiega
KINESJAS
smakując
Mnia, mnia... jestem w łaskach!
MYRRINE
wnosząc rogóżkę
Mam już rogóżkę! Teraz cię popieszczę.
W mig zdejmę szatki... czegoś nie ma jeszcze...
Poduszki!
KINESJAS
Nie chcę, po jakiego licha?
MYRRINE
wybiegając
Ja chcę, rozumiesz?
KINESJAS
do siebie — spocony i zmęczony — rozciąga się na łożu
Już człek ledwie dycha...
MYRRINE
wnosząc poduszkę
Wstań, podnieś główkę! Masz wszystko, niecnoto!
KINESJAS
Tak — to już wszystko. Pójdź tu, moje złoto!
MYRRINE
Odpinam pasek — lecz pomnij łaskawie,
Byś żonie nie zawiódł w tej przymierza sprawie!
KINESJAS
Wpierw trupem padnę!
MYRRINE
Ach, nie ma wojłoka!
KINESJAS
zniecierpliwiony
Po co wojłoka? chcę d...; znów zwłoka!
MYRRINE
wybiegając
Nie bój się; dam ci... wrócę, nie ucieknę!
KINESJAS
z pasją
Kobieto, ja się przez ten wojłok wścieknę!
MYRRINE
wnosząc wojłok
Powstań!
KINESJAS
wstaje
Już dawno czeka ten powstaniec...
MYRRINE
nakrywając go wojłokiem
Chcesz, dam wonności?
KINESJAS
ocierając pot
Miro — skończ katusze!
MYRRINE
O Afrodyto, chcesz, czy nie chcesz, muszę!
KINESJAS
zrezygnowany
Wszechmocny Zeusie, lejcie się wonności!
MYRRINE
odtykając flakon
Wystaw tu dłonie i namaszczaj skronie!
KINESJAS
z gestem odrazy
Pfe, twój olejek — nabawił mnie mdłości,
Ależ to zapach — wcale nie godowy...
MYRRINE
Daruj pomyłkę... to balsam pieprzowy...
wybiega po inny olejek
KINESJAS
Wyborny, zostaw, stój, szalona!
MYRRINE
wybiegając
Bredzi!
KINESJAS
sam
By zdechł ten łajdak, co olejki cedzi!
MYRRINE
wraca z alabastrowym słoikiem
Masz tu ten słojek.
KINESJAS
z rozpaczą
Mam i ja.... dla ciebie...
Wżdy raz się połóż; przez bóstwa na niebie —
Nie noś nic, nie męcz!
MYRRINE
Zgoda, na Artemis!
Właśnie sandały zdejmę. Lecz mój drogi,
Daj za przymierzem głos!
KINESJAS
Tak, prze-bogi,
Na radzie... podam... wniosek!...
Myrrine robi przesadny — szyderski dyg i ucieka w Przedsienie.
SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Kinesjas, Chór Starców.
KINESJAS
gapi się przez chwilę — osłupiały
Zabiła mnie na śmierć żona,
Na proch i na sieczkę starła,
Żywcem odarła
I poszła sobie na Zamek!
Och, kogóż teraz obłapię w ramiona,
Gdy najpiękniejsza ze wszystkich stracona?
Jakże ten drobiazg nakarmię, napoję?
Hej, Lisipiesek, przyjdź na prośby moje,
Sprzedaj mi jednę z twych mamek!
STRYMODOROS
Och, jaka boleść targa twą duszę,
Podle zdradzony biedaku!
Tak mi cię żal, nieboraku!
Ajaj, kto strzyma takie katusze?
Mieć takie lędźwie potężne,
Tylą urodę i takie człony
I biodra jędrne, półkule prężne,
A nie móc ściskać co rano żony?
KINESJAS
O Zeusie, ratuj! Ten skurcz szalony!
DRAKES
Zaprawdę, tobie zadała te męki
Ta szelma, potwór wcielony!
KINESJAS
Nie mów tak! Kocham i wielbię jej wdzięki!
STRYMODOROS
Jakie tam wdzięki! Ot, szelma podła!
wznosi ręce do modlitwy, za nim cały Chór Starców
Zeusie, nasz Panie!
Obyś ją porwał, jak drzewo suche,
Uniósł wichurą, skręcił w orkanie,
Gnał w podniebną zawieruchę,
A potem puścił! Niech leci na ziemskie padoły
I niespodzianie
Niech się nabije na czyj... kulas goły!
SCENA DWUDZIESTA DRUGA
Herold lakoński, Senator, Chóry.
HEROLD
mąż wspaniale zbudowany, kontrast smukłych i zgrabnych Ateńczyków. Na głowie wieniec oliwny, na ramionach powłoka purpurowa, sandały zakurzone z drogi, pod chlamidą sterczy fallos
Ka tu rajcuje starszyzna Ateńców?
Ka są Prytany? Chcę wam rzec nowinę!
SENATOR
A tyś kto, człowiek, czy Konisal sprośny?
HEROLD
Ja tu, koniądzu, herold, na dwa bogi:
Skróś miru idę ze Sparty kęs drogi!
SENATOR
Tak? A pod pachą masz nadziak schowany!
HEROLD
Nic nie mam.
SENATOR
Patrzysz, jako wilk złapany,
Co pchasz pod delię? Czyś zochwaciał w drodze?
HEROLD
Hej, wiera Boże, to człek głupi srodze!
SENATOR
pokazując fallos
Co ci to, łotrze, tak furkło do góry?
HEROLD
Nic, na Kastora! Przestańcie pleść bzdury!
SENATOR
dotyka fallosa
A to co znaczy?
HEROLD
Lakońska buława.
SENATOR
Patrz, u mnie także lakońska buława!
Mów prawdę: wiem już, jaka to jest sprawa!
Ha, jak tam stoją interesy w Sparcie?
HEROLD
Okropnie stoją; mam ci rzec otwarcie —
Sparta i wszyscy związkowi otęgli!
SENATOR
Skąd na was spadło to zło niepożyte,
Od bożka Pana?
HEROLD
Nie — to przez Lampitę,
Za nią zaś wszystkie spartańskie kobiety
Razem, jak klacze wypuszczone z mety,
Hejże na chłopów, hej gnać precz od łoży!
SENATOR
drwiąco
Jakże wam teraz?
HEROLD
Eh, psom nie jest gorzej!
Łazim po mieście w kuczki, jak z świecznikiem
Pod wiatr: lecz baby nie wdają się z nikim
Nie dają nawet dotknąć się mirteczków,
Aż przódziej wszyscy jednowolną radą
Mir uchwalimy i zładzim z Helladą.
SENATOR
bijąc się w czoło — do widzów
Widać, ze wszystkich stron świata płeć biała
W tym się sprzysięgła; to rzecz zrozumiała...
do Herolda
Ty wróć natychmiast, daj wniosek, by w sprawie
Miru przybyli tu pełnomocnicy,
Ja zaś to samo wniosę na wietnicy,
Rzecz popierając tym kulasem oto!
HEROLD
Na skrzydłach lecę, wżdy słowa twe... złoto.
Wychodzą — równocześnie jeden na lewo — drugi na prawo.
SCENA DWUDZIESTA TRZECIA
Chóry oba.
STRYMODOROS
Łatwiej zwalczyć bohatera,
Łatwiej ognia stłumić żary,
Niż kobietę... Wżdy pantera
Nie jest gorsza od tej starej!
pokazuje palcem Stratyllidę
STRATYLLIDA
Tak? Więc jawnie to przyznajesz,
A przede mną chcesz grać zucha
Lubo mógłbyś, ty nicponiu,
We mnie mieć wiernego druha?
STRYMODOROS
Nie — przenigdy! Ja od młodu
Nienawidzę kobiet rodu!
STRATYLLIDA
Owszem, jak chcesz, ty pokuso!
Lecz nie mogę patrzeć na to,
Żeś tak zaodziany kuso...
Pozwól, zbliżę się do ciebie
I okryję twoje ziobra!
odziewa go opończą, wszystkie robią to samo innym starcom
STRYMODOROS
z podzięką
Żywie Zeus, ty jesteś dobra!
STRATYLLIDA
Teraz poznać, żeś mężczyzna,
Śmieszna znikła już golizna.
Gdy nie będziesz mi dokuczał,
To ci wyjmę zgrabnie z oka
Lekką ręką tego... smoka,
Który wlazł tam, no... i pląsa.
STRYMODOROS
Ach, od dawna już mnie kąsa
Ten kąsyliarz zatracony:
A pochwyć go w swoje szpony,
Potem pokaż tu acana!
Przecież on mnie gryzie w oko,
Przebóg, od samego rana!
STRATYLLIDA
Więc wyświadczę ci tę łaskę,
Chociaż jesteś szaławiła.
majstruje mu koło oka
Zeusie, jakaż pod powiekę
Twoją bestia się zaryła!
wyciągła i pokazuje
Widzisz twego tu komara?
Z Trykorytu ta poczwara!
STRYMODOROS
Wydobyłaś go tak cudnie,
Choć się wkopał jako w studnie,
Lecz gdy teraz, na Demetrę,
Wyjęt został, łzy mkną ciurkiem!
STRATYLLIDA
Więc ci jeszcze łzy obetrę,
A choć jesteś znanym gburkiem
Pocałuję!
STRYMODOROS
Nie — nie całuj!
STRATYLLIDA
całuje go, a za nią każda innego
Chcesz, czy nie chcesz, pocałuję!
STRYMODOROS
odmłodzony
A niechże was gęś podepce,
Wy łasice, wy przychlebce!
Prawdę ano mówi stare,
Niezrównane porzekadło,
,,Źle na świecie z łotrzycami,Ale gorzej, gdyśmy sami!”
STRATYLLIDA
Więc ci teraz tu ślubuję,
Krzywdy wam po życia kres
Nie wyrządzać: również czuję,
Że nie chcecie moich łez!
Razem teraz będziem stać,
Zgodnie gromkie pieśni piać!
CHÓR STARCÓW
Strofa (Śpiew)
Nie szykujem się psotnie
Światu gorzkich prawd prawić,
Ani szydzić zeń;
Wszystko zrobim odwrotnie:
Będziem czynić i jawić
Samo tylko wesele,
Mamy bowiem za wiele
Tych bolesnych udręczeń,
Które niesie dzień!
Niechaj więc męże, kobiety, wdówki,
Szczerze wyjawią, czy im nie trzeba
Gotówki,
Może tak dwie, trzy stówki?
Gdyż mamy tego huk,
Trzos koło trzosa!
A gdy tam kiedyś pokój powróci,
Co kto pożyczył, to wtedy... figa,
Niechaj nie płaci nic,
Ani pół grosza!
CHÓR BIAŁOGŁÓW
Antystrofa (Odśpiew)
W goście do nas przyjadą
Urodziwe junaki,
Karystyjska młódź
Więc przyjmę ich z paradą,
Groch, pieczone prosiaki,
Że aż zapach czuć!
Prawda? Same przysmaki
Na biesiadę dam,
Bo to śliczne chłopaki!
Ślinka idzie wam?
I wy też przyjdźcie do nas w gościnę,
Ale się z dziatwą wykąpcie doma,
Z godzinę
Przedtem, a dziarską minę
Przybrawszy, walcie w dom!
Nie pytający
O nic nikogo pchajcie się żwawo,
Jakbyście mieli ku temu prawo,
Jakoże u nas
Zawarte drzwi
Na spusty trzy!
SCENA DWUDZIESTA CZWARTA
Wchodzą posłowie spartańscy, ubrani śmiesznie: na biodrach ochronne „półkoszki”, jakby krótkie krynoliny na fallosy; na ramionach chlajny-dzianice zakasane wysoko.
Chór Starców, Pełnomocnik Spartański.
CHÓR
Baczność! Idą już ze Sparty,
Wykręciwszy w górę wąsa,
Ichmość posły, a na biodrach
Coś im, jakby w kojcach, pląsa!
STRYMODOROS
do Spartan
Witamy, czołem, Mości Lakonowie!
Jakże się macie — mówcie, goście moi!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Co bych ta siła gwarzył, Waszmościowie,
Dyć sami widzą, jako nam rzecz stoi.
STRYMODOROS
Ba! Ta zaraza okrutnie was spręża,
Gorączka, zda się, jeszcze się natęża?
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Luto. Cóż prawić wiela? Niech kto skoczy,
Ka chce po kogo, niech mir nam zjednoczy.
Ukazuje się orszak poselstwa ateńskiego również ze sterczącymi fallosami.
STRYMODOROS
Patrz, oto idą nasi pramieścice!
Jak na boisku podgięli dzianice;
Folgując łonom, odsłonili brzuchy,
A mają strasznie zapaśnicze ruchy!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Kto wie, niech gada, gdzie jest Gromiwoja!?
Patrzcie, co może spotkać biednych ludzi!
STRYMODOROS
Oj, ten wasz pomór, to brat owej dżumy!
Czy was tak świtem jakiś skurcz nie budzi?
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Byleby świtem... lecz zawsze i wszędzie,
I jeśli zaraz przymierza nie będzie,
To nie ma rady, li zad Klejstenesa!
STRYMODOROS
Macie wy klepki, skryjcież interesa!
Niechże was który z wyrwikusiów zoczy,
Utnie, co uciął posągom Hermesa!
Spartanie i Ateńczycy zakrywają fallosy skwapliwie.
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Na Zeusa, prawda!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
do swoich rodaków
Haj, przez dwa bożyce,
To nie przelewki; naciągać dzianice!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
teraz dopiero zobaczył Spartan
A, czołem, waszmość Lakońcy, źle z nami!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Już po nas, bratku, gdy te łamibożki
Uwidzą, jako sterczą nasze rożki!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
No, Lakonowie, powiedzcie tak szczerze,
Po coście przyszli do nas?
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Po przymierze,
Jako poselstwo.
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Ach, wierzę wam, wierzę.
Więc trzeba tutaj wezwać Gromiwoi,
Niech rokowaniem ludy uspokoi!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
A niech Gromwoja będzie, czy Gromiwój!
STRYMODOROS
Lecz jej nie trzeba wzywać, jak się zdaje,
Bo słysząc o was, tutaj sama staje.
Występuje Gromiwoja z orszakiem.
SCENA DWUDZIESTA PIĄTA
STRYMODOROS
Chwała tobie, bohaterko!
Pora się pokazać ninie
Groźną, miękką i pobożną,
Kutą, chytrą, dzielną w czynie,
Wzdy prymasy wszech Hellenów,
Czarem twoim wzięci w jeństwo,
Przyszli tu i na cię zdali
Wspólnej nawy bezpieczeństwo!
GROMIWOJA
Nie trudna to rzecz, kiedy obie strony
Bez fałszu zadmą już w jednakie tony:
Zaraz to ujrzym. Gdzie jest Jejmość Zgoda?
Występuje boginka Zgoda (Diallage)
Przywiedź tu naprzód przede mnie Lakony!
Nie bierz ich ręką szorstką, ni zbyt hardą,
Jak czynią nasi mężowie... z pogardą...
Lecz bierz się do nich tkliwie, jak żonusia:
Kto ręki umknie, chwytaj go za... kusia!
Boginka przedstawia pełnomocników Sparty
Z tej strony masz tu Ateńców szykować:
Za co się dadzą, za to łap i prowadź!
Pełnomocnicy ateńscy stają przed nią
Mości Lakońcy, stańcie tuż koło mnie,
A wy tu, blisko! Słuchajcież przytomnie!
Wprawdzie niewiastą jestem z płci i lica,
Lecz rozum bystry dala mi natura,
Doma zaś rozmów słuchając rodzica
Z ludźmi starszymi, wzrastałam w mądrości.
Mając was razem, chcę wam ostre słowa
Prawdy rzec, wam, co z jednego w jedności
Świętego wiadra na wspólne ołtarze
Lejecie wodę, czy to w Termopilach,
Czy też w Olimpii, czy w Delfickim jarze,
I wszędzie, mówiąc krótko: lecz wy, mimo
Wspólnego wroga barbarzyńskie ordy,
Niszczycie siebie, lud, Hellenów grody!
Uf... Już połowa oracji skończona!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
strojąc koperczaki do boginki Zgody
Gada, a człek tu na stojączkę skona!
GROMIWOJA
Teraz się do was zwracam, Lakonowie:
Czyście zabyli, jak tu — Periklejdes
Ze Sparty — przypadł rękoma drżącemi
Do tych ołtarzy, blady trup w purpurze
Gońca, błagając Ateńców o pomoc?
Bo wtedy na was runęły dwie burze,
Rokosz Messeny i trzęsienie ziemi!
Hoplitów zebrał huf czterech tysięcy
Kimon i całą Lakonię zratował,
Więc gdy z tej toni wydrą was Ateńcy,
Wy krwią ich teraz szafujecie szczodro?
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
oburzony
Bogów i ludzi krzywdzą te złodzieje!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
nie słucha i nie wie o czym mówią, tylko manipuluje koło boginki Zgody: naraz usłyszał ostatni wyraz i przytakuje
O tak, złodzieje! Ale też to biodro!
Śliczne, co śliczne, ino byś całował!
GROMIWOJA
zwracając się w tej chwili do niego
Myślisz, że może Ateńców rozgrzeszę?
do Ateńczyków
Zapomnieliście, jak znów Spartan rzesze,
Do was, odzianych w niewolne kubraki,
Przybyli, gromiąc tessalskie żołdaki,
Rażąc Hippiasa siepaczy włóczniami,
W dzień ów, gdy w boju krwawym oni sami
Wam pomagali i — miast kurt niewolnych —
Lud nasz ubrali znowu w strój wolności!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Nikam nie widział wraz tylu śliczności!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Aj! cacko z dziurką, aż mnie mgli do kości!
GROMIWOJA
Więc gdy was łączy krew, przelana razem,
Wy bój toczycie, godząc w się żelazem
Pomsty? Pokoju czemu nie zawrzecie?
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Chcieć, chcemy miru, ale niech nam przecie
Nasz gród oddadzą...
GROMIWOJA
Jaki, druhu?
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Pylos,
O który ciągle ból czujemy srogi.
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Na Posejdona, nic z tego — na bogi!
GROMIWOJA
Daj, drogi!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Ale?... Cóż będziem tarmosić?
GROMIWOJA
W odwet o inny kraj możesz go prosić...
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Więc nam oddajcie naprzód... ten... jak zwie się...
Aha — Echinunt, Melijską ostoję,
Za nim leżącą i łydki Megary!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Nie wszystko, na dwa bogi, lisie stary!
GROMIWOJA
O łydki bić się? Ustąp, czyliś smykiem?
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Zgoda: chcę nago orać już konikiem!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Haj, na dwa bogi, nawoziłbych rolę!
GROMIWOJA
Gdy mir zawrzecie, na orkę... pozwolę.
krzyk wszystkich mężów, potakujący
Więc gdy już zgoda na jedno orędzie,
Gońcie i głoście mir związkowym wszędzie!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Łatwo to gadać: patrz, luba, stojączka!
Więc jakże gonić? Wżdy nasi druhowie
Chcą, jak my czubić...
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Na dwa bogi, czubić
Chcą wszyscy!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Nawet skromni Karystowie!
GROMIWOJA
To prawda: teraz róbcie wodozlanie,
Bo was na Zamku ugościć chcą panie
Tym wszystkim, co w tych puzderkach zamknięto.
Tam też przysięgę zobowspólną, świętą,
Złożycie. Każdy potem weźmie żonę
I w dom odejdzie...
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Och, już cały płonę!
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
Prowadź nas, ka chcesz; niech się to raz skończy!
PEŁNOMOCNIK ATEŃSKI
Prowadź natychmiast, ziaję, jak pies gończy!
Wszyscy wchodzą przez Propyleje w głąb, pozostaje tylko Chór.
CHÓR BIAŁOGŁÓW
Strofa (Śpiew)
Mamy kraśne kilimy,
Płaszcze, suknie na święto
I złotości rój!
Tym się z wami dzielimy;
Wszak niemałą przynętą
Cały ten skarb mój!
Kto ma dzieci, niech leci
I te panny, co noszą
Na procesji kosz,
Niech się tu do nas poufnie zgłoszą
I biorą, co chcą, bo owe skrzynie
Choć mają niby jakieś zamknięcie,
To jednak łatwo... zerwać pieczęcie
I brać to, co się nawinie...
Lecz nie wiem, aza w skrzyni co znajdziecie...
Chyba widzicie lepiej ode mnie:
Ja sama patrzę daremnie,
I widzę na dnie li... śmiecie!
Antystrofa (Odśpiew)
A kto w domu hoduje
Głodujące czeladzie,
Drobnych dzieci lik,
Niech się do mnie skieruje:
Mam bułeczki na składzie
Z pszenicy i fig:
Są kołacze gotowe,
Chleby z pieca garcowe!
Zapraszamy was!
Więc gdzie jest jaka głodna biedota,
Wszyscy niech zniosą przed moje wrota
Worki i mieszki: Manes, niecnota,
Ten mój parobas, hojnie namierzy,
Co się tam komu należy.
Tylko dam jedną maleńką przestrogę:
Lepiej się trzymać od drzwi z daleka...
Bo ugryźć może bryś w nogę
Mniej ostrożnego człowieka!
EXODOS. WYJŚCIE CHÓRU
(1216--1321)
SCENA DWUDZIESTA SZÓSTA
Tłum gapiów otacza bramy Propylejów, pilnowane przez strażniczki; z uczty wychodzi nieco chwiejnym krokiem jeden z Ateńczyków, z pochodnią w ręku, bo już jest wieczór, i rozpędza gawiedź.
Chór i Ateńczyk I.
ATEŃCZYK I
Hej, wrotna, otwórz!
do gawiedzi
Wynoś się, warchole!
Tuście usiedli? Chcesz, to ci przysmolę
Tą żagwią kudły? Precz mi stąd, hołoto!
JEDEN Z TŁUMU
usuwając się
Nie ruszyłbym się, gdyby nie chęć oto,
By ci dogodzić; robię więc ofiarę!
DRUGI Z TŁUMU
My wszyscy robim dla ciebie ofiarę!
niby się usuwają ze stopni
ATEŃCZYK II
Precz, bo za kudły chwycę, dziady stare!
Wen, jazdo, aby mości Lakonowie
Mogli wyjść godnie po sutym bankiecie!
SCENA DWUDZIESTA SIÓDMA
Z Przedsieni wychodzi drugi z pełnomocników ateńskich, również w różowym humorze.
Ci sami i Ateńczyk II.
ATEŃCZYK II
do pierwszego
To uczta; lepszej nie było na świecie!
Nawet Lakońcy stali się rozmowni,
My zaś przy winku mamy humor byczy!
ATEŃCZYK I
Prawda, na trzeźwo żaden trzech nie zliczy!
Gdybym współziomków mógł przekonać słowem,
Tobyśmy w posły chadzali pijani!
Bo kiedy idziem po trzeźwu do Sparty,
Mącimy wszystko; jakby opętani,
Kręcimy; tego, co prawią, nie słyszym,
Węsząc w ich słowach to, czego nie mówią,
W tych samych paktach zmieniając warunki!
Dziś wszystko dla nas różowo i gdyby
O Telamonie piał kto pieśń, a drugi
Do Kleitagory grał mu wtór na flecie,
Klaskalibyśmy na takim duecie!
do hołoty, która znowu obsiadła schody
Te gapie znowu drogę zawaliły!
Precz stąd, do kata, precz stąd, szaławiły!
Z Akropoli wytacza się przy świetle pochodni cały orszak męski.
ATEŃCZYK II
Żywie Zeus! Oto wali pochód cały!
SCENA DWUDZIESTA ÓSMA
Ci sami, oba Chóry i oba orszaki pełnomocników Aten i Sparty.
PEŁNOMOCNIK SPARTAŃSKI
do fletnisty
Hej kochaneczku, duj raźno w piszczały:
Hej, koło ziemi będę krzesać setnie
I w cześć Ateńcom i naszym zapieję!
Fletnista występuje i szykuje się grać
ATEŃCZYK I
Dmij, a od ucha — na bogi — we fletnie!
Jakże się cieszę, że ujrzę ich reje!
Monodia I
PEŁNOMOCNIK SPARTY
śpiewa pod wtór fletni: inni Spartanie tańczą tę pieśń równocześnie
Do śpiewu zwij
W cześć witeziom, o Mnamojno, Matko Muz,
Jednę z twych cór!
Co nasze i wasze zna czyny,
Co widziała śród głębiny
Pod Artemizjon
Jako się rzucali
Ateńcy na wroga korabie
I jak bożyce na Medach jechali!
A zaś z Leonidą my,
Jak odyńce, ostrząc kły,
Wraz skoczyli w boju tan,
Kwiat toczący krwawych pian
Z wściekłych warg na gołą pierś!
A było tam ludu perskiego nie mniej,
Jak na brzegu piaskowych jest ziarn!
Dzikich pól Pani, Łowczyni sarn,
O Artemido,
Przyjdź, boska dziewko,
Przymierza broń!
Byśmy długo w nim żyli, by z wieku na wiek
Przyjaźni niezłomnej mir chronił i strzegł!
A fałsz i lisie podrywy
Wyrzućmy z tego przymierza!
Więc bywaj na świadka, o Pani cięciwy,
Psy w smyczy wiodąca na źwierza!
SCENA DWUDZIESTA DZIEWIĄTA
Gromiwoja wchodzi z całym orszakiem kobiet attyckich i panhelleńskich: pokazują się te same stroje, co w I akcie.
Ci sami i Gromiwoja z orszakiem.
GROMIWOJA
Oto gdy wszystko żądzą miru płonie,
Bierzcie swe żonki, Mości Lakonowie,
Takoż wy swoje! Mąż niech przy swej żonie,
Żona przy mężu stanie! Więc na zdrowie
Nasze i na cześć bogom — ninie w tany,
Ślubując nigdy nie popaść w szał znany!
CHORUS
śpiew i taniec
Prowadź twój chór w radosny pląs,
Charyty swobodne zwij,
Wzywaj Artemis i brata jej,
Apolla, boga wesela!
Przybywaj do nas, Nysy gospodnie,
Co w Menad gronie palisz pochodnie,
I ty, Dyjosie, piorunem grzmiący,
I ty, dostojna jego małżonko,
Wiecznie szczęśliwa!
Zwij wszelkie bóstwa, aby nam były
Świadkami w życiu, aż do mogiły,
Że nam stworzyła
Serca kojący
Mir
Boska Kyprido!
Halalaj, ije, pajon
W górę serca, w górę głos!
Iai,
Jakby dał zwycięstwo los!
Iai!
Euoj, euoj, iaj,
Euoj, euoj, euaj, euaj!
GROMIWOJA
do Spartan
I ty, Lakonie, zagrzmij na nowo
Swą pieśń godową!
Monodia II
PEŁNOMOCNIK SPARTY
śpiewa, tańcząc, a z nim tańczy tę pieśń cały orszak Spartan
Tajgetu turnie porzucaj,
O złotostruna
Muzo Lakońska i zejdzi k'nam,
Piać bożyca, w Amyklach zwiastuna,
I Atanę, co dzierży spiżolity chram
I dorodnych synów Tyndara,
Co hań nad wodą
Eurotasa pląs wiodą,
Hej, dorodnych bratów para!
Hej — ha — raźniej! Lekką stopą
Heja — ha — w zawrotny pląs.
Wielbmy Spartę, gdzie nam chór
Bogów gędzie, a pod gędź
Tupią nogi naszych cór.
Jako źrebic kiedy w tan
Zwyrtny idzie śliczny wian!
Kręgiem, kręgiem ponad brzeg,
Odzie Eurotas toczy bieg,
Krzesa szumnych dziewek wian,
Aż pod niebo leci pył!
W górę wiatr warkocze wzbił,
Jak u Bakchantki, która w dłoni
Tyrsu kiść dzierżąc, kołem goni,
Hej!
Hej, szumna córo Ledy, prowadź nam rej,
Hej, śliczna tanecznico!
Włos rozwiany ręką wij,
A nóżkami drobno bij,
Jako leśna łań!
I zaklaskaj dłonią w dłoń
I zawrotnym kołem goń
I rozhulaj pląs!
I boginię niebosiężną,
Spiżowego chrama Księżną,
Wojów Włastę, piej!