drukowana A5
20.35
Antygona

Bezpłatny fragment - Antygona


Objętość:
68 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0944-4

OSOBY DRAMATU:

ANTYGONA, córka Edypa

ISMENA, jej siostra

CHÓR TEBANSKICH STARCÓW

KREON, król Teb

STRAŻNIK

HAJMON, syn Kreona

TYREZJASZ, wróżbita

POSŁANIEC

EURYDYKA, żona Kreona

POSŁANIEC drugi

Rzecz dzieje się przed dworcem królewskim w Tebach.

ANTYGONA

O ukochana siostro ma, Ismeno,

Czy ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych

Żadnej za życia los nam nie oszczędza?

Bo nie ma cierpień i nie ma ohydy,

Nie ma niesławy i hańby, które by

Nas pośród nieszczęść pasma nie dotknęły.

Cóż bo za rozkaz znów obwieścił miastu

Ten, który teraz władzę w ręku dzierży?

Czyś zasłyszała? Czy uszło twej wiedzy,

Że znów wrogowie godzą w naszych miłych?

ISMENA

O Antygono, żadna wieść nie doszła

Do mnie, ni słodka, ni goryczy pełna,

Od dnia, gdy braci straciłyśmy obu,

W bratnim zabitych razem pojedynku.

Odkąd tej nocy odeszły Argiwów

Hufce, niczego więcej nie zaznałam

Ni ku pociesze, ni ku większej trosce.

ANTYGONA

Lecz mnie wieść doszła, i dlatego z domu

Cię wywołałam, by rzecz ci powierzyć.

ISMENA

Cóż to? Ty jakieś ciężkie ważysz słowa.

ANTYGONA

O tak! Czyż nie wiesz, że z poległych braci

Kreon jednemu wręcz odmówił grobu?

Że Eteokla, jak czynić przystoi,

Pogrzebał w ziemi wśród umarłych rzeszy,

A zaś obwieścił, aby Polinika

Nieszczęsne zwłoki bez czci pozostały,

By nikt ich płakać, nikt grześć się nie ważył;

Mają wiec leżeć bez łez i bez grobu,

Na pastwę ptakom żarłocznym i strawę.

Słychać, że Kreon czcigodny dla ciebie,

Co mówię, dla mnie też wydał ten ukaz

I że tu przyjdzie, by tym go ogłosić,

Co go nie znają, nie na wiatr zaiste

Rzecz tę stanowiąc, lecz grożąc zarazem

Kamienowaniem ukazu przestępcom.

Tak się ma sprawa, teraz wraz ukażesz,

Czyś godną rodu, czy wyrodną córą.

ISMENA

Gdy taka dola, to cóż, o nieszczęsna,

Prując czy snując bym mogła tu przydać?

ANTYGONA

Patrz, byś wspomogła i poparła siostrę.

ISMENA

W jakimże dziele? Dokąd myśl twa mierzy?

ANTYGONA

Ze mną masz zwłoki opatrzyć braterskie.

ISMENA

Więc ty zamierzasz grzebać wbrew ukazom?

ANTYGONA

Tak! brata mego, a dodam… i twego;

Bo wiarołomstwem nie myślę się kalać.

ISMENA

Niczym dla ciebie więc zakaz Kreona?

ANTYGONA

Niczym, on nie ma nad moimi prawa.

ISMENA

Biada! o rozważ, siostro, jak nam ojciec

Zginął wśród sromu i pośród niesławy,

Kiedy się jemu błędy ujawniły,

A on się targnął na własne swe oczy;

Żona i matka — dwuznaczne to miano —

Splecionym węzłem swe życie ukróca;

Wreszcie i bracia przy jednym dnia słońcu

Godzą na siebie i morderczą ręką

Jeden drugiemu śmierć srogą zadaje.

Zważ więc, że teraz i my pozostałe

Zginiemy marnie, jeżeli wbrew prawu

Złamiemy wolę i rozkaz tyrana.

Baczyć to trzeba, że my przecie słabe,

Do walk z mężczyzną niezdolne niewiasty;

Że nam ulegać silniejszym należy,

Tych słuchać, nawet i sroższych rozkazów;

Ja więc, błagając o wyrozumienie

Zmarłych, że muszę tak ulec przemocy,

Posłuszna będę władcom tego świata,

Bo próżny opór urąga rozwadze.

ANTYGONA

Ja ci nie każę niczego, ni, choćbyś

Pomóc mi chciała, wdzięczne by mi było,

Lecz stój przy twojej myśli, a ja tego

Pogrzebię sama, potem zginę z chlubą.

Niechaj się zbratam z mym kochanym w śmierci

Po świętej zbrodni; a dłużej mi zmarłym

Miłą być trzeba, niż ziemi mieszkańcom,

Bo tam zostanę na wieki; tymczasem

Ty tu znieważaj święte prawa bogów.

ISMENA

Ja nie znieważam ich, nie będąc w mocy

Działać na przekór stanowieniom władców.

ANTYGONA

Rób po twej myśli; ja zaś wnet podążę,

By kochanemu bratu grób usypać.

ISMENA

O ty nieszczęsna! serce drży o ciebie.

ANTYGONA

Nie troszcz się o mnie; nad twoim radź losem.

ISMENA

Ale nie zdradzaj twej myśli nikomu,

Kryj twe zamiary, ja też je zataję.

ANTYGONA

O nie! mów głośno, bo ciężkie ty kaźnie

Ściągnąć byś mogła milczeniem na siebie.

ISMENA

Z żarów twej duszy mroźne mieciesz słowa.

ANTYGONA

Lecz miła jestem tym, o których stoję.

ISMENA

Jeśli podołasz w trudnych mar pościgu.

ANTYGONA

Jak nie podołam, to zaniecham dzieła.

ISMENA

Nie trza się z góry porywać na mary.

ANTYGONA

Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mym sercu

I słusznie zmierzisz się także zmarłemu;

Pozwól, bym ja wraz z moim zaślepieniem

Spojrzała w oczy grozie; bo ta groza

Chlubnej mi śmierci przenigdy nie wydrze.

ISMENA

Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem,

Żeś nierozważna, choć miłym tyś miła.

CHÓR

O słońca grocie, coś jasno znów Tebom

  Błysnął po trudach i znoju,

Złote dnia oko, przyświecasz ty niebom

  I w Dirki nurzasz się zdroju.

Witaj! Tyś sprawił, że wrogów mych krocie

  W dzikim pierzchnęły odwrocie.

  Bo Polinika gniewny spór

  Krwawy zażegł w ziemi bój,

  Z chrzęstem zapadł, z szumem piór

  Śnieżnych orłów lotny rój,

  I zbroice liczne błysły,

  I z szyszaków pióra trysły.

I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył

Siedmiu bram miasta gardziele,

Lecz pierzchł, nim w mojej krwi strugach się zbroczył,

Zanim Hefajstos ognisty w popiele

Pogrążył mury, bo z tyłu nawałem

Runął na smoka Ares z wojny szałem.

  Bo Zeus nie cierpi dumnych głów,

   A widząc ich wyniosły lot

  I złota chrzęst, i pychę słów,

   Wypuścił swój piorunny grot

  I w zwycięstwa samym progu

   Skarcił butę w dumnym wrogu.

A ugodzony wznak na ziemię runie

Ten, który w namiętnym gniewie

Miasto pogrzebać chciał w ognia całunie

I jak wicher dął w zarzewie.

Legł on od Zeusa gromu powalony,

Innym znów Ares inne znaczy zgony.

  Bo siedmiu — siedmiu strzegło wrót,

   Na męża mąż wymierzył dłoń,

  Dziś w stosach lśni za zwycięstw trud

   Ku Zeusa czci pobitych broń.

  Ale przy jednej miasta bramie

   Nie błyszczy żaden chwały łup,

  Gdzie brat na brata podniósł ramię,

   Tam obok trupa poległ trup.

Więc teraz Nike, czci syta i sławy,

Zwraca ku Tebom radosne swe oczy,

Po twardym znoju i po walce krwawej

Rzezi wspomnienie niech serca nie mroczy;

Idźmy do świątyń, a niechaj na przedzie

Teb skoczny Bakchus korowody wiedzie.

  Lecz otóż widzę, jak do nas tu zdąża

   Kreon, co ziemią tą włada,

  Nowy bóstw wyrok go w myślach pogrąża,

   Ważne on plany waży i układa.

  Widno, że zbadać chciałby nasze zdanie,

  Skoro tu starców wezwał na zebranie.

KREON

O Tebańczycy, nareszcie bogowie

Z burzy i wstrząśnień wyrwali to miasto;

A jam was zwołał tutaj przed innymi,

Boście wy byli podporami tronu

Za Laiosa i Edypa rządów,

I po Edypa zgonie młodzieniaszkom

Pewną swą radą służyliście chętnie.

Kiedy zaś oni za losu wyrokiem

Polegli obaj w bratobójczej walce,

Krwią pokajawszy braterskie prawice,

Wtedy ja władzę i tron ten objąłem,

Który mi z prawa po zmarłych przypada.

Trudno jest duszę przeniknąć człowieka,

Jego zamysły i pragnienia, zanim

On ich na szerszym nie odsłoni polu.

Ja tedy władcę, co by, rządząc miastem,

Wnet się najlepszych nie imał zamysłów

I śmiało woli swej nie śmiał ujawnić,

Za najgorszego uważałbym pana.

A gdyby wyżej nad dobro publiczne

Kładł zysk przyjaciół, za nic bym go ważył.

I nie milczałbym, klnę się na Jowisza

Wszechwidzącego, gdybym spostrzegł zgubę

Zamiast zbawienia kroczącą ku miastu.

Nigdy też wroga nie chciałbym ojczyzny

Mieć przyjacielem, o tym przeświadczony,

Że nasze szczęście w szczęściu miasta leży,

I jego dobro przyjaciół ma raić.

Przez te zasady podnoszę to miasto

I tym zasadom wierny obwieściłem

Ukaz ostatni na Edypa synów.

Aby dzielnego w walce Eteokla.

Który w obronie poległ tego miasta,

W grobie pochować i uczcić ofiarą,

Która w kraj zmarłych za zacnymi idzie;

Brata zaś jego, Polinika mniemam,

Który to bogów i ziemię ojczystą

Naszedł z wygnania i ognia pożogą

Zamierzał zniszczyć, i swoich rodaków

Krwią się napoić, a w pęta wziąć drugich,

Wydałem rozkaz, by chować ni płakać

Nikt się nie ważył, lecz zostawił ciało

Przez psy i ptaki w polu poszarpane.

Taka ma wola, a nie ścierpię nigdy,

By źli w nagrodzie wyprzedzili prawych.

Kto za to miastu temu dobrze życzy,

W zgonie i w życiu dozna mej opieki.

CHÓR

Tak więc, Kreonie, raczysz rozporządzać

Ty co do wrogów i przyjaciół grodu,

A wszelka władza zaprawdę ci służy,

I nad zmarłymi, i nami, co żyjem.

KREON

A więc czuwajcie nad mymi rozkazy.

CHÓR

Poleć młodszemu straż nad tym i pieczę.

KREON

Przecież tam stoją straże w pogotowiu.

CHÓR

Czegóż byś tedy od nas jeszcze żądał?

KREON

Byście niesfornym stanęli oporem.

CHÓR

Głupi ten, kto by na śmierć się narażał.

KREON

Tak, śmierć go czeka! Lecz wielu do zguby

Popchnęła żądza i zysku rachuby.

STRAŻNIK

O najjaśniejszy, nie powiem, że w biegu

Spiesząc ja tutaj tak się zadyszałem,

Bom ja raz po raz przystawał po drodze

I chciałem na zad zawrócić z powrotem,

A dusza tak mi mówiła co chwila:

Czemuż to, głupi, ty karku nadstawiasz?

Czemuż tak lecisz? przecież może inny

Donieść to księciu; na cóż ty masz skomleć?

Tak sobie myśląc, spieszyłem powolnie,

A krótka droga wraz mi się wzdłużała.

Na koniec myślę: niech będzie, co będzie,

I staję, książę, przed tobą i powiem,

Choć tak po prawdzie sam nie wiem zbyt wiele.

A zresztą tuszę, że nic mnie nie czeka,

Chyba, co w górze było mi pisane.

KREON

Cóż więc nadmierną przejmuje cię trwogą?

STRAŻNIK

Zacznę od siebie, żem nie zrobił tego,

Co się zdarzyło, anim widział sprawcy,

Żem więc na żadną nie zarobił karę.

KREON

Dzielnie warujesz i wałujesz sprawę,

Lecz jasne, że coś przynosisz nowego.

STRAŻNIK

Bo to niesporo na plac ze złą wieścią.

KREON

Lecz mów już w końcu i wynoś się potem.

STRAŻNIK

A więc już powiem. Trupa ktoś co tylko

Pogrzebał skrycie i wyniósł się chyłkiem,

Rzucił garść ziemi i uczcił to ciało.

KREON

Co mówisz? Któż był tak bardzo bezczelny?

STRAŻNIK

Tego ja nie wiem, bo żadnego znaku

Ani topora, motyki nie było.

Ziemia wokoło była gładka, zwarta,

Ani w niej stopy, ni żadnej kolei,

Lecz, krótko mówiąc, sprawca znikł bez śladu.

Skoro też jeden ze straży rzecz wskazał,

Zaraz nam w myśli, że w tym jakieś licho.

Trup znikł, a leżał nie pod grubą zaspą,

Lecz przyprószony, jak czynią, co winy

Się wobec zmarłych strachają; i zwierza

Lub psów szarpiących trupy ani śladu.

Więc zaczął jeden wyrzekać na drugich,

Jeden drugiego winować, i było

Blisko już bójki, bo któż by ich zgodził?

W każdym ze straży wietrzyliśmy sprawcę,

Lecz tak na oślep, bo nikt się nie przyznał.

I my gotowi: i żary brać w ręce,

I w ogień skoczyć, i przysiąc na bogów,

Że nie my winni, ani byli w spółce

Z tym, co obmyślił tę rzecz i wykonał.

Więc koniec końcem, gdy dalej tak nie szło,

Jeden rzekł słowo, które wszystkim oczy

Zaryło w ziemię; bośmy nie wiedzieli,

Co na to odrzec, a strach nas zdjął wielki,

Co z tego będzie. Rzekł więc na ten sposób,

Że tobie wszystko to donieść należy.

I tak stanęło, a mnie nieszczęsnemu

Los kazał zażyć tej przyjemnej służby.

Więc po niewoli sobie i wam staję.

Bo nikt nie lubi złych nowin zwiastuna.

CHÓR

O panie, mnie już od dawna się roi,

Że się bez bogów przy tym nie obeszło.

KREON

Milcz, jeśli nie chcesz wzbudzić mego gniewu,

I prócz starości ukazać głupoty.

Bo brednie pleciesz, mówiąc, że bogowie

O tego trupa na ziemi się troszczą.

Czyżby z szacunku, jako dobroczyńcę,

Jego pogrzebli, jego, co tu wtargnął,

Aby świątynie i ofiarne dary

Zburzyć, spustoszyć ich ziemię i prawa?

Czyż, według ciebie, bóstwa czczą zbrodniarzy?

O nie, przenigdy! Lecz tego tu miasta

Ludzie już dawno przeciw mnie szemrając

Głową wstrząsali i jarzmem ukrycie

Przeciw mym rządom i mojej osobie.

Wiem ja to dobrze, że za ich pieniądze

Straże się tego dopuściły czynu.

Bo nie ma gorszej dla ludzi potęgi,

Jak pieniądz: on to i miasta rozburzą,

On to wypiera ze zagród i domu,

On prawe dusze krzywi i popycha

Do szpetnych kroków i nieprawych czynów.

Zbrodni on wszelkiej ludzkości jest mistrzem

I drogowskazem we wszelkiej sromocie.

A ci, co czyn ten za pieniądz spełnili,

Wreszcie spóźnione wywołali kaźnie.

Bo jeśli dotąd Zeusowi hołd składam,

Miarkuj to dobrze, a klnę się przysięgą,

Jeśli wy zaraz schwytanego sprawcy

Nie dostawicie przed moje oblicze,

To jednej śmierci nie będzie wam dosyć,

Lecz wprzódy wisząc będziecie zeznawać,

Byście w przyszłości wiedzieli, skąd grabić

I ciągnąć zyski, i mieli naukę,

Że nie na wszelki zysk godzić należy.

Bo to jest pewne, że brudne dorobki

Częściej do zguby prowadzą, niż szczęścia.

STRAŻNIK

Wolnoż mi mówić? czy pójść mam w milczeniu?

KREON

Czyż nie wiesz jeszcze, jak głos twój mi wstrętny?

STRAŻNIK

Uszy ci rani, czy też duszę twoją?

KREON

Cóż to? chcesz badać, skąd idą me gniewy?

STRAŻNIK

Sprawca ci duszę, a ja uszy trapię.

KREON

Cóż to za urwisz z niego jest wierutny!

STRAŻNIK

A przecież nie ja czyn ten popełniłem.

KREON

Ty! — swoją duszą frymarcząc w dodatku.

STRAŻNIK

O nie!

Próżne to myśli, próżniejsze domysły.

KREON

Zmyślne twe słowa, lecz jeżeli winnych

Mi nie stawicie, to wnet wam zaświta,

Że brudne zyski sprowadzają kaźnie.

STRAŻNIK

O, niech go ujmą, owszem, lecz cokolwiek

Teraz się stanie za dopustem losu;

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.