Talmud składający się z Miszny i Gemary zawiera ustną tradycję opartą na wyjaśnieniu przepisów Tory w nowych czasach i nowych warunkach. Składa się z dwóch części — „halachy” i „agady”. Halacha (po aramejsku agada, po hebrajsku hagada) pochodzi od hebrajskiego słowa „halach” — „iść, chodzić, postępować”. Zawiera przepisy prawa i normy postępowania.
Agada od słowa „hagad” — „opowiadać” — to część ustnej tradycji. Jest swoistą formą literackiej twórczości rozwijanej przez stulecia. Składają się na nią opowieści, krótkie opowiadania ze świata realnego i świata fantastycznego, przypowieści, sentencje, aforyzmy, mity, wiersze, a nawet anegdoty. Opowieści agadyczne są zwięzłe. Odznaczają się często stylem Biblii. Można w nich znaleźć motywy zaczerpnięte z twórczości literackiej innych narodów. Wiele też opowieści agadycznych za pośrednictwem Talmudu weszło do folkloru europejskiego.
Celem agad jest nie tylko opowiadanie, ale też pouczanie.
Halacha wnika we wszystkie zjawiska życia, traktuje i rozwija teoretyczne przepisy prawne i rytualne.
Agada zaś za pomocą łatwo dostępnych środków przekazu literackiego przysposabia naród do dostosowania się do przepisów prawa.
Prezentowane w tym wyborze agady stanowią część większej całości zawartej w Księdze Agady — Seefer ha-agada opracowanej przez Rawnickiego i Bialika.
M.F.
Agada i przypowieść
Jeśli chcesz poznać Stwórcę świata, czytaj agadę. Przez nią zrozumiesz istotę Boga, oby był błogosławiony. Dzięki niej będziesz wiedział, jak się zachować i kroczyć Jego drogami. Nie traktuj lekko przypowieści. Z małą, groszową świeczką można czasem znaleźć monetę albo cenną perłę. Dzięki lekkiej przypowieści czy prostemu przykładowi można czasem zrozumieć najgłębszą myśl.
Kohelet [Kaznodzieja] był mądry nie tylko dla siebie. Był także nauczycielem narodu. Zaszczepił w nim wiedzę. Wymyślił dla niego wiele przypowieści.
— Tora — powiada rabi Nachman — była do czasów króla Salomona labiryntem krętych korytarzy i skrytych komnat. Kto tam wszedł, w krótkim czasie zaczynał błądzić. Tracił orientację. Nie wiedział, którędy dalej iść i jak wyjść. Przyszedł Salomon i stworzył przypowieść, która stała się jakby ową nicią przywiązaną do drzwi wejściowych labiryntu, za pomocą której człowiek mógł się posuwać naprzód, zwiedzić wszystkie tajemnicze i skryte komnaty i bezpiecznie wrócić.
Można też przyrównać Torę z okresu poprzedzającego Salomona do gęstego, dziko rosnącego lasu. Przypowieść Salomona posłużyła za toporek, którym wyrąbany został pierwszy krzaczek zagradzający drogę do wejścia i wyjścia z lasu. Rabi Jose przyrównuje Torę z okresu przedsalomonowego do kosza pełnego przeróżnych drogich owoców. Kosz ten jednak nie miał uchwytów i dlatego nikt nie potrafił go ruszyć. Przypowieść Salomona stała się jego uchwytem, dzięki któremu każdy był w stanie dźwignąć i nieść kosz. Rabi Chanina powiada:
— Aż do Salomona Tora podobna była do studni z zimną, słodką wodą. Z powodu niezmierzonej głębokości studni nikt nie mógł się z niej napić. Aż pewnego dnia znalazł się człowiek, który wziąwszy do ręki jeden sznurek, przywiązał go do drugiego, trzeciego i następnych i uczyniwszy z nich jeden długi sznur, przymocował do niego wiadro, które spuścił w głęboką studnię, i czerpie wodę dla wszystkich. Tego dokonał właśnie Salomon za pomocą swoich przypowieści. Przypowieść do przypowieści, przykład do przykładu i głębia Tory zostaje wnikliwie poznana.
Halacha i Agada
„Chleb” — to halacha. „Wino” — to agada. „I nie tylko chlebem żyje człowiek”.
Rabi Abahu i rabi Chija spotkali się kiedyś w pewnym mieście, gdzie obaj mieli wygłosić kazania przed zebranym tłumem. Pierwszy mówił o agadzie, a drugi o halasze. I oto ludzie opuścili rabiego Chiję i tłumnie udali się rabiego Abahu. Rabi Chija poczuł się dotknięty. Upadł na duchu. Rabi Abahu pocieszył go taką oto przypowieścią:
— Do pewnego miasta przyszli kiedyś dwaj handlarze. Jeden sprzedawał brylanty i perły, a drugi mało wartościowe przedmioty, jak igły, szpilki i różne inne tanie, lecz bardzo potrzebne drobiazgi. Czyj towar znalazł więcej nabywców? Rozumie się, że tego drugiego. Raw Ami i raw Asi siedzieli kiedyś przed swoim nauczycielem rabim Icchakiem Nafchą. Jeden z nich poprosił rabiego, żeby przytoczył którąś z halach, drugi zaś chciał usłyszeć agadę. Zaczyna rabi agadę, przerywa mu zwolennik halachy; zaczyna halachę — przerywa mu miłośnik agady. Wtedy rabi Icchak Nafcha opowiedział im taką oto przypowieść: „Wasz spór przypomina mi historię pewnego podeszłego wiekiem męża, który miał dwie żony — młodą i starą. Młoda żona wyrywała mu z głowy siwe włosy, stara zaś czarne. W rezultacie mąż kompletnie wyłysiał”.
Pierwsze pokolenia
Adam, pierwszy człowiek
Bóg stworzył na świecie tylko jednego człowieka, lecz gdyby było dwóch, każdy z nich chwaliłby się, że to on jest ważniejszy. Ich potomkowie mogliby też powtarzać: „Mój rodowód jest szlachetniejszy od twego, bo mój pradziad jest piękniejszy od twego”.
Wszyscy ludzi są równi. Pochodzą bowiem od jednego ojca. Najpierw Bóg stworzył świat i wszystkie stworzenia, a człowieka dopiero w wigilię szabatu, kiedy już było po wszystkim!
Zrobił to dlatego, że gdyby człowiek chciał się wywyższyć nad innymi, mógłby mu powiedzieć, że nawet mały robaczek został stworzony przed nim.
Uczynił to również dlatego, że człowiek, przychodząc na świat, miał już wszystko gotowe. Tak postępuje król. Najpierw wznosi pałac, mebluje go, ozdabia, przygotowuje wspaniałą ucztę, a dopiero potem wprowadza do niego miłego gościa.
Kiedy Bóg przystąpił do stworzenia człowieka, aniołowie zawołali:
— Władco świata, do czego potrzebny Ci człowiek? Po co powołujesz go do życia?
— Jeśli jego nie będzie, to dla kogo stworzone zostały owce i pozostałe bydło? A ptaki pod niebem i ryby w morzach, komu się przydadzą?... Do czego potrzebny jest królowi pałac z całym wyposażeniem, jeśli nie ma w nim gości? Jeśli nikt nie skorzysta z jego przyjemności?
— Masz rację, Boże wszechmogący — odpowiedzieli aniołowie — stwórz człowieka zgodnie ze swoją wolą.
Piękny świat
Stworzywszy człowieka, Bóg przyjął go i zaczął oprowadzać po rajskim ogrodzie. Pokazując mu wszystkie drzewa, powiedział:
— Popatrz na moje dzieła. Zobacz, jakie są piękne! Jak wspaniale wyglądają! Stworzyłem je wszystkie dla ciebie. Uważaj przeto, żebyś nie zgrzeszył. Nie zniszcz swoim postępowaniem mego świata. Jeśli cokolwiek w nim zepsujesz, nie będzie komu go naprawić!
„I spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre”. Wszystko, co przez Boga zostało stworzone, było dobre. Świat stworzony został we właściwym czasie. Przedtem nie powinien był zostać stworzony.
Bóg, oby był błogosławiony, stworzył wiele światów, po czym je zniszczył. Tworzył i niszczył, aż powstał obecny świat.
Spojrzawszy nań, powiedział:
— Oto świat, który mi się podoba!
I przyjrzawszy się dokładnie nowemu, pięknemu światu, Bóg powiedział:
— Mój świecie, mój piękny świecie! Obyś zawsze w moich oczach posiadał ten sam wdzięk.
Dumny był Bóg ze swego świata:
— Popatrzcie — mówił — na stworzenia. Popatrzcie na krajobrazy. Zobaczcie, jak piękne jest niebo i śliczna jest ziemia. Stwórca je chwali, więc kto potrafi je zhańbić? Artysta wzrusza się nimi. Kto znajdzie w nich błąd? Tak, piękne są Jego dzieła. Wspaniałe i cudowne!
Oblubienica — szabat
I ukończył Bóg w siódmym dniu dzieło swoje — król zbudował ślubną komnatę i pięknie ją przyozdobił. Brakowało tylko oblubienicy.
Bóg, oby był błogosławiony, stworzył arcypiękny świat. Wszystko w nim było. Jednej rzeczy w nim brakowało — szabatu.
Z szabatem dzieło Boga zostało dokończone.
Trawy i drzewa
Najmniejsza trawka i najdrobniejszy kwiatek mają w niebie swego anioła, który budzi je i woła:
— Rośnij!
Zielone drzewa przekomarzają się z sobą. Zielone drzewa przekomarzają się z ludźmi. Ku przyjemności człowieka stworzone zostały zielone drzewa.
Żelazo
Zadrżały drzewa, kiedy doszła je wieść o tym, że zostało stworzone żelazo.
— Czego się boicie? — zapytało żelazo. — Jeśli wy same nie dacie mi drewna na trzonek, moja siekiera nie wyrządzi wam szkody.
Słońce i księżyc
Słońce i księżyc z początku równe były wielkością. Oba świeciły tak samo. Zaczął księżyc uskarżać się przed Bogiem:
— Stwórco świata, czy godzi się, żeby jedna korona pasowała na dwóch króli?
— Bądź więc ty mniejszy, księżycu — rzekł Bóg.
— Władco świata — użalał się dalej księżyc — czy dlatego, że zwróciłem Ci słuszną uwagę, mam się zmniejszyć?
— Za to w nagrodę dodam ci gwiazdy.
Wszystkie stworzenia są pożyteczne
Nie ma ani jednego nieprzydatnego stworzenia Bożego. Nawet te, które wydają się niepotrzebne, jak na przykład muszki, pchły czy wszy mają też swoje miejsce wśród stworzeń świata. Pan Bóg realizuje swoje cele nawet za pośrednictwem węża, żaby czy najmniejszej muszki.
Pewnego razu zapytano tanaitę rabiego Nehoraja, w jakim celu Bóg stworzył gady i płazy.
— Potrzebne są — odpowiedział tanaita. — Kiedy człowiek zgrzeszy i powinien za to ponieść karę śmierci, Pan Bóg kieruje wzrok ku płazom i gadom i zastanawia się: „W czym ten grzeszny człowiek jest gorszy od płazów i gadów? Jeśli tym niepożytecznym stworzeniom pozwalam żyć, tym bardziej powinienem pozwolić żyć człowiekowi, który potrafi przynieść światu wiele korzyści”.
Ewa
— Wasz Bóg jest złodziejem — powiedział rzymski cesarz do tanaity rabiego Gamliela. — Uśpił pierwszego człowieka i wyrwał mu żebro!
— Pozwól — oświadczyła córka rabiego — że ja mu odpowiem. I zwróciwszy się do cesarza powiedziała:
— Proszę wezwać sędziego.
— Po co? — zapytał cesarz.
— Rozbójnicy napadli na nas w nocy i zrabowawszy srebrny dzban, zostawili złoty.
— Oby tacy rozbójnicy — powiedział cesarz — co noc na nas napadali.
— Czy Adamowi przez to nie było lepiej? Bóg zabrał mu żebro, ale w zamian dał mu żonę.
Pierwszy grzech
Adam spędzał mile czas w raju. Aniołowie byli na jego usługach. Piekli dla niego mięso i wyciskali z owoców wino. Wąż patrzył na to zazdrosnym okiem. A że był chytry i zapragnął doprowadzić człowieka do grzechu skosztowania z Drzewa Poznania, zaczął się zastanawiać, jak to uczynić. Namówić najpierw Adama czy Ewę? Z Adamem będzie ciężko. Mężczyzna to mężczyzna. Jest twardy i niełatwo będzie go przekonać. Z kobietą pójdzie łatwiej. Ewa na pewno go posłucha. Przystępuje więc do Ewy i było nie było zaczyna obmawiać Boga:
— Widzisz — powiada do niej — z tego drzewa jadł sam Stwórca, kiedy stworzył świat. Dlatego surowo zabronił innym jeść z niego, żeby nie mogli tak jak On stworzyć światów. Każdy mistrz chce być jedyny w swoim fachu. Ponadto — dodał wąż — każde stworzenie, powołane do życia jako ostatnie, uzyskuje władzę nad istotami, które zostały stworzone przed nim. Człowiek został stworzony na końcu, żeby panować nad wszystkimi istotami. Szybko więc skosztujcie z Drzewa Poznania, zanim Bóg powoła do życia następne stworzenia, które zapanują nad wami.
Mówiąc to, wąż potrząsnął drzewem.
— Złoczyńco — odezwało się drzewo. — Nie dotykaj mnie!
— Widzisz Ewo — szepnął wąż — ruszyłem je i nic mi się nie stało. Nie umarłem. Ty też możesz dotknąć drzewa i nic się nie stanie.
Mówiąc to, popchnął ją tak, że dotknęła drzewa. I nagle zobaczyła przed sobą Anioła Śmierci.
— Biada mi — krzyknęła ogarnięta strachem — umrę i Bóg stworzy dla Adama nową kobietę.
Natychmiast zerwała z drzewa kiść winogron, wycisnęła je i podała Adamowi sok do wypicia.
— Napij się — powiedziała — może myślisz, że ja umrę, a ty sobie będziesz żył jak wolny ptak? Nie po to Bóg stworzył świat, żeby świecił pustką. Stworzył go po to, żeby był zasiedlony.
I tak długo nagabywała go, aż musiał spożyć z Drzewa Poznania.
Feniks
Ewa podała owoce z Drzewa Poznania wszystkim zwierzętom, gadom i ptakom. Wszystkie wykonały jej polecenie i spożyły podane przez nią owoce. Nie posłuchał jej tylko ptak zwany feniksem. Dlatego śmierć nie ma nad nim władzy. Żyje tysiąc lat, potem wychodzi z gniazda i podpala je. Zostaje po nim tylko garstka popiołu, wielkości jajka. Z niego wyrastają na nowo wszystkie części ciała i ptak żyje dalej.
Ciekawska kobieta
Rabi Szymon ben Jochaj mówiąc kiedyś o Ewie i Drzewie Poznania, przytoczył taką przypowieść:
Pewnego razu mąż przyniósł do domu beczkę, w której znajdowały się dokładnie policzone figi i orzechy. Następnie zrobił dziurę w pokrywie beczki, wpuścił przez nią jaszczurkę do środka i zakrywszy otwór, postawił beczkę w kącie, po czym rzekł do żony:
— Wszystko, co się mieści w domu, jest do twojej dyspozycji. Wszystko jest w twoich rękach, ale beczki nie waż się tknąć.
Kiedy jednak mąż wyszedł z domu, żona natychmiast zdjęła pokrywę z beczki i wsunęła dłoń do środka. Ciekawość jej została ukarana. Jaszczurka wbiła zęby w jej rękę. Krzycząc z bólu, odskoczyła od beczki i ciężko wzdychając, położyła się do łóżka.
Mąż, wróciwszy do domu, zapytał ją:
— Co ci jest, kobieto?
— Umieram — odpowiedziała, płacząc. — Wsunęłam rękę do beczki i ugryzła mnie jaszczurka.
— Przecież cię ostrzegałem, żebyś nie ważyła się dotykać beczki. Masz za swoje.
Po grzechu
Po skosztowaniu owocu z Drzewa Poznania Adam i Ewa usłyszeli rozlegający się w raju głos Boga. Usłyszeli, jak drzewa szepczą:
— Oto idzie złodziej. Oto łgarz, który oszukał swego Stwórcę.
Usłyszał Adam, co mówią o nim aniołowie:
— Zgubiony! W raju już nie pozostanie. Jakby już był martwy.
O utracie wiernego sługi
— Bądź przeklęty — powiedział Bóg do węża.
Rabi Szymon Menasze w związku z tym miał powiedzieć:
— Szkoda, wielkiego i pożytecznego sługę świat utracił. Gdyby wąż nie został wyklęty, każdy człowiek zaopatrzyłby się w parkę dobrych węży. Jednego posłałby na północ, drugiego na południe, żeby z tamtych dalekich stron przyniosły brylanty, diamenty i przeróżne inne szlachetne kamienie. Co więcej! Można by było zaprząc węże do pracy. Do wożenia ziemi do ogrodu albo gliny na budowę domu.
Pierwszy zachód słońca
Kiedy Adam zobaczył pierwszy zachód słońca, ogarnął go strach.
— Biada mi — krzyknął. — Robi się ciemno. Świat ginie. Nadchodzi dla mnie śmierć za popełniony grzech.
Kiedy potem świt wstającego dnia rozświetlił raj, uspokoił się.
— Widocznie taki jest porządek rzeczy na świecie. Dzień następuje po nocy, a ta następuje po dniu.
Wstał, wziął wołu i złożył go w ofierze.
Pierwszy ogień
Ogień miał być stworzony po wigilii soboty, ale pojawił się dopiero na zakończenie soboty. Bóg wtedy podsunął Adamowi pomysł, w jaki sposób krzesać ogień. I Adam wziął dwa kamienie i zaczął trzeć jeden o drugi. I tarł je tak długo, aż wybuchnął płomień. Podziękował wtedy Bogu i odmówił błogosławieństwo na cześć „Stwórcy świateł ognia”.
Krótkie dni
Kiedy Adam zauważył, że dni stają się coraz krótsze, ogarnął go taki sam strach jak przy pierwszym zachodzie słońca.
— Biada mi — krzyknął — ciemności ogarniają ziemię, świat zmierza ku zagładzie. To jest śmierć, na którą zostałem skazany za mój grzech.
Przez osiem dni pościł i nie przestawał prosić Boga o zmiłowanie. Po tewet — miesiącu w środku zimy, kiedy dni zaczynają stawać się dłuższe — uspokoił się.
— Wygląda na to — powiedział — że taki jest porządek świata.
Długie dni wymieniają się z krótkimi.
Z radości urządził sobie ośmiodniowe święta.
Kain i Abel
Pewnego dnia Kain rzekł do swego brata Abla:
— Wiesz co, podzielmy się światem.
— Zgoda — odpowiedział Abel. — Przyjmuję twoją propozycję.
Wziął wtedy Abel owce, a Kain ziemię. I zawarli umowę, że od tej chwili nie mają z sobą nic wspólnego.
Wyprowadza Abel owce na pastwisko i natychmiast podbiega doń Kain z pretensjami:
— Uważaj bracie! Ziemia, na której stoisz, należy do mnie.
— Ale wełna, którą nosisz na ciele, jest moja.
Jeden krzyczy: „Lataj w powietrzu”, a drugi mu odpowiada krzykiem: „Rozbierz się!”.
Od słowa do słowa rozpętała się kłótnia i Kain napadł na Abla. Wziął Abel nogi za pas, a Kain goni za nim. Biegną po górach i dolinach. Wreszcie Kain dogonił Abla. Zaczynają się zmagać. I oto Kain leży pod Ablem i zaczyna skomleć:
— Ablu, bracie puść. Na całym świecie my obaj tylko. Co potem powiesz ojcu?
Ulitował się Abel nad bratem i puścił go wolno. Wtedy Kain znienacka dopadł Abla od tyłu i zabił go. Jak to zrobił? Nie wiedząc, którędy dusza uchodzi z ciała, wziął kamień i, bijąc Abla po rękach i nogach, wreszcie trafił w gardło i zabił.
Widząc, że Abel nie daje znaku życia, pomyślał: „Muszę teraz uciec. Ojciec i matka spytają mnie o brata. Oprócz nas dwóch nikogo przecież nie ma na świecie”.
I wtedy usłyszał głos Boga:
— Złoczyńco, od rodziców możesz uciec, ale ode mnie nie uciekniesz. Czy człowiek potrafi tak się skryć, żebym ja go nie zobaczył? Gdzie jest twój brat, Abel?
— Azaliż jestem stróżem mego brata? Ty jesteś opiekunem wszystkich stworzeń i mnie pytasz o to? Z mojej ręki chcesz go dostać?
Przypomina to owego złodzieja, który w nocy ukradł wiele rzeczy i nikt go przy tym nie złapał, ale następnego dnia rano dozorca w bramie pyta go: „Dlaczegoś wczoraj w nocy kradł?”. Na to złodziej powiada: „Prosta sprawa. Jestem złodziejem, wykonałem swoją pracę. Ale twoja praca polega na pilnowaniu bramy. Dlaczego nie wykonałeś swego obowiązku?”.
W ten sam sposób odpowiedział Kain Bogu.
— Mniejsza o to, że go zabiłem. Bo przecież Ty tchnąłeś we mnie Jacer ha-ra. — Instynkt Zła. Ty przecież jesteś Strażnikiem wszystkiego, dlaczego więc pozwoliłeś, żebym go zabił? Nie ja go zabiłem, ale Ty. Gdybyś Ty przyjął moją, a nie jego ofiarę, nie powstałaby we mnie zazdrość.
— Złoczyńco — odpowiedział Bóg — głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi.
Przypomina to historię człowieka, który wszedł do obcego ogrodu, zrywał jagody i zjadał je.
Na ten widok wybiegł właściciel ogrodu i krzyknął:
— Co tam trzymasz w rękach?
— Nic.
— Dlaczego więc są pomazane sokiem?
Można to również przyrównać do osobnika, który dorwał się do obcego stada i wyciągnąwszy z niego owieczkę, zarzucił ją na plecy, i zaczął uciekać. Właściciel stada pogonił za nim i dopadłszy go, krzyknął:
— Co tam masz na plecach?
— Nic.
— Dlaczego więc to „nic” meczy?
Powiada Kain:
— Władco świata, w życiu nie widziałem zabitego stworzenia. Skąd mogłem wiedzieć, że od uderzenia kamieniem Abel umrze? I jeszcze jedno. Mój ojciec i matka na ziemi nie mają o tym pojęcia, to jak Ty, który jesteś w niebie, możesz o tym wiedzieć?
— Głupcze — rzekł do niego Bóg — cały świat jest w moich rękach.
— Cały świat — krzyknął Kain — nosisz w rękach i tylko mego grzechu nie jesteś w stanie znieść? Tak, zbyt wielki jest mój grzech, żebyś go mógł znieść.
I Bóg naznaczył czoło Kaina piętnem i wygnał go z Edenu na tułaczkę po świecie.
I gdziekolwiek się znalazł, ziemia pod nim drżała. Wszystkie zwierzęta ogarnięte strachem pytały:
— Co to jest? Kim jest ten człowiek?
— To Kain — szeptały sobie na ucho — to morderca, który zabił własnego brata. To ten, którego Bóg naznaczył i skazał na tułaczkę. Chodźmy i pożryjmy go.
I powziąwszy to postanowienie, ruszyły ku niemu.
W tym czasie Kain ronił łzy i użalał się:
„Dokąd, Boże, mógłbym uciec przed Twym gniewem? I gdzie mógłbym skryć się przed obliczem Twoim? Uniosę się do nieba — a tam Ty jesteś. Zejdę do podziemia i znowu Ciebie spotkam”.
I Abel pozostał w miejscu, w którym zabił go Kain, a rosnące wokół niego drzewa i leżące obok kamienie opryskane były jego krwią. I pies czuwający nad bezpieczeństwem owiec pilnował, żeby zwierzęta nie pożarły ciała Abla i ptaki drapieżne go nie dziobały. I Adam i Ewa siedzieli przy ciele zabitego syna i gorzko płakali. Nie wiedzieli, co z nim począć.
I oto przylatuje kruk. Na jego grzebiecie leży trup innego kruka. Opuszcza się na ziemię i zaczyna rozrzucać piasek. Powstaje dołek, do którego wkłada martwego ptaka, po czym zasypuje go.
Na ten widok Adam i Ewa poszli śladem kruka. Wykopali grób i pochowali Abla.
Lemech, prawnuk Kaina, był niewidomy. Jego najmłodszy synek Tuwal-Kain prowadził go zawsze za rękę. I dziwna rzecz. Mimo ślepoty Lemech był znakomitym strzelcem. Wystarczyło, że synek, dostrzegłszy w polu czy w lesie jakieś zwierzę, określił ojcu miejsce jego postoju, a stary Lemech natychmiast strzelał z łuku i bez pudła trafiał w cel.
Pewnego razu Tuwal-Kain prowadząc ojca przez pole, zauważył z daleka jakieś bliżej nieokreślone stworzenie. Zaraz powiedział o tym ojcu, kierując jego rękę w stronę owego stworzenia. Lemech wziął łuk, wycelował w kierunku stworzenia i wystrzelił. Strzał był celny. Ugodzone stworzenie zwaliło się na ziemię.
Kiedy ojciec z synem podeszli do leżącego stworzenia, mały Tuwal-kain z drżeniem w głosie wykrzyknął:
— Ojcze, biada nam, tu leży zabity człowiek z piętnem na czole.
Lemech był nie mniej przerażony. Uderzył w dłonie i zawołał:
— Biada mi! To na pewno dziadek Kain!
Uderzając z rozmachem w dłonie, niechcąco zawadził o głowę synka Tuwala-Kaina. Uderzenie było tak mocne, że synek padł martwy.
Upadli aniołowie i giganci
Kiedy świat zaczął tonąć w grzechu, Bóg zabrał aniołów, żeby wspólnie z nimi naradzić się, jak ukarać grzesznych ludzi. Jako pierwsi zabrali głos aniołowie Simchazi i Azael:
— Panie świata! Kiedy postanowiłeś stworzyć człowieka, ostrzegaliśmy Cię, że nie warto tego robić. Teraz jesteśmy zdania, że powinieneś zgładzić wszystkich ludzi, żeby nie pozostał po nich najmniejszy choćby ślad.
Bóg wtedy zadał im pytanie:
— Jeśli zgładzę ludzi, to co będzie ze światem?
— Wystarczą Ci aniołowie w niebie.
— A ja myślę — powiedział Bóg — że gdybyście wy mieszkali na ziemi, to byście więcej od ludzi nagrzeszyli. Jestem przekonany, że żaden z was nie oparłby się Jacer ha-ra — Instynktowi Zła.
— A więc wypróbuj nas, a przekonasz się.
Z rozkazu Boga aniołowie zeszli na ziemię. I nie trzeba było długo czekać, żeby zaczęli grzeszyć.
Oto bowiem anioł Simchazi na widok młodej pięknej dziewczyny imieniem Istar tak się rozpalił, że zaczął namawiać ją do grzechu.
Istar wysłuchawszy jego propozycji, oświadczyła:
— Dobrze, ulegnę ci, ale pod warunkiem, że wyjawisz mi pełne Imię Boga — Szem Hameforesz, za pomocą którego wznosisz się do nieba.
I ledwo zdążył Simchazi wyjawić Istar tak skrzętnie przed ludźmi ukrytą tajemnicę, ta szybko wymieniła Imię Boga i czysta, nieskalana grzechem uleciała do nieba. W nagrodę Bóg zamienił ją w jasną, świetlistą gwiazdę.
Tymczasem obaj aniołowie Simchazi i Azael ożenili się z ziemskimi niewiastami. Wkrótce te poczęły i wydały na świat dzieci-giganty. Każdy gigant za jednym zamachem zjadał tysiąc wołów, tysiąc koni i tysiąc wielbłądów.
Simchazi miał dwóch synów — gigantów.
Jeden nazywał się Hamija, a drugi Haja.
Pewnej nocy obaj mieli dziwne sny.
Hamija zobaczył we śnie kamień, na którym wyryte były w równych liniach jakieś litery. I oto nagle zjawił się anioł i zeskrobał nożem wypukłe litery. Zostawił nietknięte tylko cztery słowa.
Haja natomiast zobaczył we śnie ogród, w którym rosły przeróżne drzewa. Nim zdążył przyjrzeć się ogrodowi, zjawili się aniołowie z toporami w rękach i szybko zabrali się do wycinania drzew. Zostawili tylko cztery z nich.
Skoro świt obudzili się i ciekawi tego, co widzieli we śnie, poszli do ojca, żeby im wyjaśnił, co to wszystko miało znaczyć.
— Nic innego — oświadczył im ojciec — jak tylko potop. Wkrótce wody zaleją ziemię i wszyscy ludzie zginą. Jeden tylko Noe i jego trzej synowie zdołają się uratować.
Usłyszawszy słowa ojca, Hamija i Haja zaczęli się użalać:
— To znaczy, że nasze imiona zostaną wymazane i starte ze świata. Szamchazej zaczął ich pocieszać:
— Nie martwcie się. Wasze imiona pozostaną na wieki. Zawsze i wszędzie, kiedy człowiek będzie musiał używać siły, na przykład przy rąbaniu kloców, podnoszeniu kamieni albo dźwiganiu ciężarów, przywoła wasze imiona: Hami! Hai!
Noe i potop
Sto dwadzieścia lat Pan Bóg ostrzegał pokolenie potopu przed popełnianiem grzechów i wzywał do czynienia pokuty. A ponieważ słowa Boga nie odniosły pożądanego skutku, zapadł wyrok.
Świat zostanie zalany potopem. Bóg polecił wtedy Noemu przystąpić do budowy arki. Żeby zdobyć drewno, Noe zasadził jodłowe drzewa.
Ludzie widząc, jak Noe sadzi drzewka, zapytali, dlaczego i w jakim celu to robi.
Noe tak im odpowiedział:
— Sadzę drzewka, bo wkrótce nastąpi potop i wody zaleją ziemię. Z tych drzew zbuduję arkę. W niej znajdę ocalenie.
Ludzie słysząc to, wyśmiali go i wykpili.
I za każdym razem, kiedy Noe podlewał wyrastające z ziemi drzewka, podchodzili i kpiąc pytali:
— Do czego ci to jest potrzebne?
Noe niezmiennie i cierpliwie wyjaśniał, że będzie potop i w arce znajdzie ratunek.
Kiedy wreszcie Noe przystąpił do wycinania i obrobienia drzew, znowu stanęli przy nim i drwiąc z jego pracy, pytali:
— Po co się trudzisz?
Noe nie zrażał się ich docinkami i jeszcze raz powtórzył, że ziemi grozi potop. Ludzie jednak nie uwierzyli mu.
A kiedy z nieba lunął potop i ludzie zobaczyli, że wkrótce nastąpi ich koniec, postanowili zniszczyć arkę zbudowaną przez Noego. Już byli blisko arki. Już wymachiwali siekierami. I widząc to, Bóg tak uczynił:
Postawił wokół arki lwy i lamparty, które nie dopuściły do niej nikogo. Ze wszystkich gigantów pozostał jeden Og, król Baszanu. Uprosił Noego, żeby pozwolił mu usiąść na pokrywie arki i podawał przez okienko jedzenie. W ten sposób Og ocalił swoje życie i za to przysiągł, że będzie służył zarówno Noemu, jak i jego potomkom do końca świata.
Kiedy wody opadły, Noe wypuścił z arki kruka, żeby sprawdził, czy już wyłonił się jakiś kawałek lądu. Na próżno jednak czekał Noe na powrót kruka. Ten bowiem na wierzchołku wystającej góry dostrzegł padlinę i zapomniawszy o zadaniu, zaczął ją pożerać.
Nie doczekawszy się kruka, Noe wysłał gołębicę. Ta po pewnym czasie wróciła z gałązką oliwną w dziobie. Zdawało się, że chce przez to powiedzieć: „Lepsza z łaski Boga gorzka gałązka niż z łaski człowieka słodka strawa”.
Kiedy już było po wszystkim, syn Noego Sem opowiedział, jak było i jak się żyło w arce:
— Wiele wycierpieliśmy. Nie zaznaliśmy ani spokoju ani odpoczynku. Harowaliśmy w dzień i w nocy. Trzeba było każdemu zwierzęciu o właściwym dla niego czasie podawać karmę. Jedno bowiem zwierzę posila się rano, kiedy kogut pieje, drugie w południe, a trzecie o północy. Każde je co innego. Wielbłąd słomę, słoń gałęzie winorośli, osioł jęczmień, jeleń siano, struś szkło. Zdarzyło się, że pewnego dnia lew nie był zadowolony z jadła, które mu ojciec podał. Wściekły uderzył ojca łapą tak, że ten przez długi czas pluł krwią. Sporo kłopotów przysporzył nam także kameleon. Z początku nie wiedzieliśmy, czym go karmić. Dowiedzieliśmy się o tym przez przypadek podczas krojenia owocu. Nim się spostrzegliśmy, kameleon połknął robaka, który z niego wyszedł. Od tej chwili zaczęliśmy go karmić robaczywą pokrzywą.
Któregoś dnia ojciec podszedł do drzemiącego w kącie feniksa i zapytał, co jada. Dotychczas bowiem feniks nie upomniał się o jedzenie.
— Nie upominałem się — odpowiedział feniks — bo widząc, jak jesteś zajęty, nie chciałem cię trudzić.
Słysząc to, ojciec użyczył mu błogosławieństwa wiecznego życia.
Kłamstwo i Przekleństwo
Kiedy Noe wszedł do arki, przyszło do niego Kłamstwo, prosząc o wpuszczenie do środka. Noe wysłuchał jego prośby i rzekł:
— Nie mogę tego uczynić, ponieważ zabieram z sobą tylko pary. Męża i żonę. Samca i samicę. Znajdź sobie kogoś do pary. Wtedy oboje was wpuszczę do arki.
Kłamstwo rozejrzało się za partnerem. Szukało, aż znalazło Przekleństwo. Padła propozycja:
— Bądź moją żoną — powiedziało Kłamstwo.
Przekleństwo na to pytanie odpowiedziało pytaniem:
— A co mi za to dasz?
— Obiecuję ci, że oddam ci wszystko, co zarobię.
Przekleństwo wyraziło zgodę i razem weszły do arki.
Kiedy opuścili po potopie arkę, Kłamstwo zaczęło zarabiać, a Przekleństwo powoli wszystko roztrwoniło.
Pyta więc Kłamstwo swoją partnerkę:
— Gdzie się podział wszystek dobytek, który ciężką pracą osiągnąłem?
— Przecież tak się umówiliśmy. Miałem dostać to wszystko, co zarobiłeś.
Dlatego ukute zostało w świecie takie powiedzonko:
„Co kłamstwem zdobyte.
To przekleństwem rozmyte”.
Pijaństwo
Po opuszczeniu arki Noe zaczął zakładać winnicę. Szatan widząc, jak pracuje, podszedł do niego i zapytał:
— Co tu sadzisz?
— Winorośl.
— Co z niej będziesz miał?
— Winogrona są słodkie, a wyciśnięty z nich sok raduje serce.
— Zróbmy więc spółkę, a ja ci będę pomagał w pracy.
— Zgoda, weź się do roboty.
Wziął szatan owieczkę, wyjął nóż i zarżnął ją. Potem opryskał krwią owieczki wyrastającą z ziemi winną latorośli.
Dokonawszy tego, zarżnął lwa, małpę i na koniec świnię. Krwią zarżniętych zwierząt opryskał winorośl. W jakim celu to zrobił? Szatan chciał przez to pokazać, że kiedy człowiek wypija jeden kielich wina, łagodnieje niczym owieczka. Po drugim kielichu nabiera hardości, pychy i dumy lwa. Po trzecim kielichu zaczyna podskakiwać i wygłupiać się jak małpa. Po czwartym kielichu zaczyna się jak świnia tarzać w rynsztoku.
Nemrod i pokolenie rozproszone
Koszule, które Bóg sporządził dla Adama i Ewy w raju, Noe zabrał z sobą do arki. Po jego śmierci odziedziczył je Nemrod. Kiedy je wkładał, zwierzęta i ptaki nie mogły wyjść z podziwu dla ich piękna. A wyczuwszy bijący z nich wspaniały zapach raju, przypadły do stóp Nemroda.
Widząc to, ludzie pomyśleli, że Nemrod posiada ogromną siłę, przed którą nawet najpotężniejsze zwierzęta drżą ze strachu. Dumni ze swego króla, który posiada taką siłę, postanowili wzniecić bunt przeciwko Niebu.
Pewnego razu, a było to w tysiąc sześćset pięćdziesiątym szóstym roku, niektórzy ludzie stwierdzili, że sklepienie nieba przegięło się i wierzchnie wody zaczynają spływać na ziemię. Oznaczało to nadejście potopu. Dlatego należało zbudować wysokie wieże i nimi, niby mocnymi filarami, podeprzeć niebo ze wszystkich czterech stron świata. Inni znowu wystąpili z taką oto pretensją:
— Jakim prawem On ze swoją świtą zajął najwyższe piętro w niebie, a nam zostawił nisko położoną ziemię? Musimy zbudować wysoką wieżę i umieścić na jej wierzchołku wyciosanego przez nas boga z mieczem w ręku. Będzie to oznaczało, że wypowiedzieliśmy Bogu wojnę!
To rzekłszy, przystąpili do wznoszenia wieży w dolinie Babilonu. Miała siedem schodów od wschodniej strony i siedem schodów od zachodniej. Z jednej strony wznosili cegły, a z drugiej schodzili.
Praca była ciężka. Jeśli osłabł człowiek i spadł z wieży, nikt się tym nie przejmował. Jeśli jednak spadła cegła, powstawał płacz i lament.
Żalono się:
— Kiedy podadzą nam na górę nową cegłę?
Pewnego dnia obok wieży przechodził Abraham. Zobaczył niecną pracę budowniczych wieży i rzucił na nich przekleństwo.
— Oby — rzekł — pomieszał im się język.
I tak się stało. W jednej chwili stali się dla siebie obcy. Przestali się wzajemnie rozumieć. Prosi jeden o podanie mu wody, dostaje cegłę. Prosi drugi o siekierę, podają mu łopatę. Wpada wtedy w gniew i rozstrzaskuje podającemu głowę.
Praojcowie
Kiedy Abraham przyszedł na świat, astrolodzy zauważyli na wschodniej części firmamentu niezwykle jasną, świetlistą gwiazdę, która połknęła wszystkie pozostałe gwiazdy.
Poszli do Nemroda, żeby mu zameldować, iż staremu Terachowi urodził się syn, który rozstrzaska i połamie wszystkie uznawane przez nich bożki i zagarnie wszystkie ich kraje.
Nazajutrz Nemrod posłał do Teracha umyślnego, który tak do niego powiedział:
— Wczoraj w nocy urodził ci się syn. Przynieś go do mnie. Muszę go zabić. Za to Nemrod obsypie cię złotem.
Na te słowa Terach rzekł:
— Wczoraj ktoś powiedział do mego konia: „Pozwól, że ci zetnę łeb, dam ci za to dużo jęczmienia”. „Też mi pomysł — odpowiedział koń. Jeśli pozbawisz mnie łba, na co mi, głupcze, potrzebny jęczmień?”. Na co staremu Terachowi potrzebne będzie złoto i srebro, jeśli pozbawią go dziedzica?
Po odejściu wysłannika Nemroda Terach natychmiast ukrył dziecko w grocie. I oto ku swemu zdumieniu zobaczył, jak ze ścian groty wytrysnęły dwa źródła — jedno z miodem, drugie z oliwą. Abraham miał zapewnione pożywienie.
Kiedy Abraham osiągnął trzeci rok życia, opuścił grotę. Po raz pierwszy zobaczył wtedy słońce. Pomyślał, że to chyba Bóg, który stworzył niebo i ziemię, i jego samego. Przez cały dzień modlił się do słońca. Minął dzień i zbliżał się wieczór. Zobaczywszy, że słońce zachodzi, powiedział do siebie:
— Słońce jednak nie jest Bogiem.
Na widok księżyca i gwiazd pomyślał: „Może księżyc jest właśnie najwyższym władcą świata, a gwiazdy są jego sługami. Jeśli tak, to trzeba wznosić modły do księżyca”.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Nad ranem widzi, że księżyc wraz z gwiazdami także zniknął. Podniósł wtedy ręce ku niebu i powiedział:
— Nie! Ani słońce, ani księżyc z gwiazdami nie są stwórcami świata. Jeden jest Bóg na niebie. On jest najwyższym panem i władcą nad nimi wszystkimi. Do Niego będę się modlił. Przed Nim pochylę się w ukłonie.
Bożki Teracha
Stary Terach zajmował się wyrabianiem bożków, które sprzedawał na targowisku. Codziennie wyprawiał na targowisko coraz to inne dziecko z koszem pełnym bożków. Większych i mniejszych. Drogich i tanich.
Pewnego dnia przyszła kolej na Abrahama. Wyjął z kosza bożki i ustawił je na targowisku w trzy szeregi. Największe z przodu w pierwszym szeregu, średnie w drugim, a najmniejsze w ostatnim, z tyłu.
Podchodzi do niego starszy człowiek, ale jeszcze w pełni sił, i powiada:
— Daj mi, Abramku, jakiegoś bożka, ale takiego, jak się należy. Dużego i silnego jak ja.
Pokazał mu Abraham największego bożka z pierwszego szeregu i rzekł:
— Ten, który jest największy, jest też najmocniejszy ze wszystkich. Moje bożki mają jednak taką naturę, że dopóki nie zapłacisz za nie z góry, dopóty nie ruszą z miejsca.
Zapłacił człowiek Abrahamowi, wziął bożka do ręki i zamierzał już odejść, kiedy Abraham nagle zapytał:
— Ile masz lat?
— Siedemdziesiąt.
— Ależ głupi z ciebie człowiek. Sam masz już siedemdziesiąt lat i chcesz się kłaniać bożkowi, który dopiero co wyszedł spod ręki rzemieślnika.
Usłyszawszy to, rozgniewany starzec wrzucił z powrotem do kosza dopiero co kupionego bożka i zażądał zwrotu pieniędzy.
Abraham bez słowa zwrócił mu pieniądze.
Podchodzi do Abrahama stara kobieta i powiada:
— Daj mi, Abramku, jakiegoś taniego bożka, takiego małego i nędznego jak ja sama.
Pokazuje jej Abraham najmniejszego bożka i powiada:
— Ten jest w sam raz dla ciebie. Mały, niziutki i leży pod warstwą średnich i dużych bożków.
Kiedy wręczyła mu za bożka kilka marnych groszy, Abraham ją zapytał:
— Ile masz lat?
— Dużo. Bardzo stara jestem. Już nawet nie pamiętam ile.
— Wstyd i hańba — zawołał Abraham — żeby taka stara kobieta oddawała pokłony bożkowi wczoraj dopiero wyciosanemu.
Usłyszawszy to, kobieta odebrała pieniądze i odeszła bez bożka.
Tak też Abraham Dostępował ze wszystkimi klientami. Wieczorem wracał zawsze z koszem pełnym nie sprzedanych bożków.
Bracia Abrahama nieraz przekonywali ojca:
— Tato, Abraham do handlu się nie nadaje. Trzeba go wykierować na kapłana.
Dziwi się Abraham i pyta:
— Co ma kapłan do roboty?
Wyjaśnia mu to Terach:
— Kapłan ma podawać bożkom jedzenie i picie. Ma je obsługiwać.
I Abraham został kapłanem.
Przychodzi do niego kobieta, przynosząc z sobą miskę czystej pszenicznej mąki.
— Chcę — powiada — złożyć ofiarę bożkom.
Bierze Abraham od niej miskę z mąką i stawia ją pośrodku izby. Potem bierze duży kij i roztrzaskuje wszystkie znajdujące się tam bożki. Zostawia tylko jednego, największego, któremu wkłada do ręki kij.
Kiedy stary Terach wrócił do domu i zobaczył, co się stało z jego bożkami, wybuchnął gniewem:
— Co tu się stało? Kto rozbił i połamał moje bożki?
Abraham, zachowując zimną krew, odpowiedział:
— Ojcze, powiem ci całą prawdę. Przyszła tu pewna kobieta z miską mąki przeznaczonej na ofiarę dla bożków. Leniłem się podchodzić do każdego bożka z osobna, żeby złożyć mu ofiarę, więc postawiłem miskę z mąką na środku izby i powiedziałem do bożków: „Weźcie sobie sami mąkę i niech to wam wyjdzie na zdrowie. Zaczęły się bożki kłócić. Każdy chciał być pierwszy do jedzenia. Wtedy ten największy bożek wściekł się, chwycił kij i rozbił je wszystkie w drobny mak”.
Słucha Terach wyjaśnień Abrahama i gniew zaczyna go rozsadzać:
— Czemu łżesz, urwisie? Z kogo kpisz? Czy te bożki mają siłę, żeby cokolwiek zrobić?
— Jak to nie mają? Zważ tato, na to, co mówisz. Jeśli nie potrafią niczego zrobić, to jakie z nich bogi?
Przekazał Terach Abrahama w ręce Nemroda.
Ten zaczyna go ganić i prawić morały:
— Jak ty, syn starego Teracha, mogłeś się tego dopuścić? Czyżbyś nie wiedział, że ja jestem panem i władcą całego świata?Jakże więc ośmieliłeś się roztrzaskać bogów, którym ja służę?
Na te pytania Abraham tak odpowiedział:
— Jeśli ty jesteś panem całego świata, to spraw, żeby słońce wzeszło na zachodzie i zaszło na wschodzie.
Zamyślił się Nemrod głęboko. Skubie sobie włosy z brody i nie wie, co odpowiedzieć.
Powiada do niego Abraham:
— Daremnie rozmyślasz! Nie jesteś panem świata, tylko synem ziemi Kusz. Własnego ojca nie potrafiłeś ocalić od śmierci i siebie samego też od niej nie uratujesz.
Wpada Nemrod w gniew i powiada:
— Za te słowa należy cię spalić, ale jeśli pokłonisz się ogniowi, podaruję ci życie.
— A może lepiej pokłonić się wodzie, która gasi ogień?
— Dobrze, pokłoń się wodzie!
— A może chmurze, która nasiąknięta jest wodą?
— Pokłoń się chmurze!
— Może wiatrowi, który rozpędza chmury?
— Pokłoń się wiatrowi!
— A może człowiekowi, który potrafi ujarzmić wiatr?
Wielka jest wściekłość Nemroda, który krzyczy:
— Nie zawracaj mi więcej głowy! Biję pokłony przed ogniem, więc wtrącę cię do rozżarzonego pieca, a wtedy niech twój Bóg próbuje cię ocalić.
Izmael i jego kobiety
Kiedy Sara wypędziła z namiotu pasierba Izmaela z jego matką Hagar, Abraham zawiązał na biodrach wypędzonej jej długi welon. Zrobił to, żeby welon pałętający się pod jej nogami zostawiał ślad, po którym będzie wiedział, dokąd się udała i gdzie przebywa.
Po trzech latach stęsknił się za synem i postanowił go odwiedzić. Sara ostrzegła go, żeby za nic w świecie nie zszedł z wielbłąda, kiedy dotrze do Izmaela.
W samo południe podjechał pod namiot Izmaela na pustyni Paran. Na progu namiotu siedziała żona Izmaela. Na pytanie Abrahama, gdzie jest jej mąż, usłyszał, że razem z matką wyruszył w głąb pustyni do oazy po daktyle.
— Bądź taka dobra — powiedział Abraham — i daj mi kawałek chleba i szklankę wody. Jestem głodny, spragniony i zmęczony.
— Dla ciebie nie ma u nas ani chleba, ani wody.
Rad nie rad zawrócił Abraham wielbłąda, żeby ruszyć w powrotną drogę. Na odchodnym rzekł:
— Kiedy Izmael wróci, powiedz mu, że był tu stary człowiek z Kanaanu, który powiedział, że próg jego namiotu jest zbyt niski.
Kiedy Izmael wieczorem wrócił z pustyni, opowiedziała mu żona o wizycie starca. Usłyszawszy słowa o niskim progu namiotu, zrozumiał, że chodzi tu o morał, w którym ojciec podkreślił niskie cechy charakteru żony swego syna. Izmael wziął sobie do serca morał ojca i rozwiódł się z żoną, po czym ożenił się z inną kobietą.
Trzy lata po tym zdarzeniu Abraham znowu wyruszył na pustynię, żeby zobaczyć się z Izmaelem. I tym razem Sara poradziła mu, żeby nie schodził z wielbłąda, kiedy stanie przed namiotem syna.
Przybywszy na miejsce, Abraham, jak uprzednio, zastał na progu namiotu drugą żonę syna. Na pytanie, gdzie jest teraz Izmael, kobieta odpowiedziała, że wyruszył w głąb pustyni do oazy, żeby napoić i nakarmić wielbłądy.
— Daj mi — powiedział do żony syna — napić się i zjeść coś. Ustałem w drodze. Jestem głodny i spragniony.
Kobieta usłyszawszy prośbę starca, natychmiast podała mu jedzenie i picie i Abraham pobłogosławił ją.
Kiedy Izmael wrócił do domu i usłyszał, co się wydarzyło, zrozumiał, że ojciec nie zapomniał o nim, i że go nadal kocha.
Ofiarowanie Izaaka
Przyszedł szatan do Najwyższego ze skargą:
— Stary Abraham — powiedział — wydał z okazji odstawienia od piersi syna Izaaka wspaniałą ucztę, na którą zaprosił gości z całego świata, a Tobie, Panu Świata, marnego nawet gołębia nie ofiarował.
— Widzisz — odpowiedział mu Bóg — cała ta wspaniała uczta powstała z radości Abrahama, że na starość urodził mu się syn. Jestem pewny, że gdybym zażądał od niego złożenia mi ofiary z Izaaka, uczyniłby to.
I żeby to udowodnić, Bóg zwrócił się do Abrahama tymi słowy:
— Abrahamie, stoisz przed wielką próbą. Czy przetrzymasz ją?
— Doświadcz mnie, Panie świata...
— Weź syna...
— Mam dwóch synów...
— Tego jednego, jedynego...
— Obaj są jedynakami u swoich matek.
— Tego, którego kochasz...
— Czy serce ojca zna granice i różnice?
— Weź Izaaka i złóż go w ofierze.
Zaczyna Abraham rozmyślać. Jest w rozterce:
— Co ma zrobić? Powiedzieć Sarze? Za nic się nie zgodzi. Nie pozwoli. Kobiety mają miękkie serca. Wykraść go — boję się. Jeśli zobaczy, że dziecka nie ma, gotowa popełnić samobójstwo.
Myśli więc i myśli, aż powziął postanowienie.
Podchodzi do Sary i powiada:
— Ugotuj dobry obiad. Trzeba nam się dziś poweselić.
— Z jakiego powodu mamy się weselić?
— Weselić się powinniśmy codziennie. Na starość urodził nam się taki wspaniały syn. Sama radość.
Przygotowała więc Sara wystawny obiad. I kiedy tak sobie siedzą oboje i delektują się smacznymi potrawami, ni z tego ni z owego odzywa się Abraham:
— Wiesz co, stara, ja już w wieku trzech lat poznałem Boga, nasze zaś dziecko jest już duże i dotychczas nie ma o niczym pojęcia. Mam zamiar zaprowadzić go do takiego miejsca, gdzie będzie mógł się uczyć.
— Masz rację. Najwyższy czas. Zaprowadź go!
Nazajutrz, skoro świt, kiedy Sara spała jeszcze w najlepsze, Abraham wybrał się z Izaakiem w drogę.
Do pomocy wziął dwóch synów, Eliezera i Izmaela. Ci mieli zaopiekować się osłami, kiedy Abraham wraz z Izaakiem skierował się ku górze Moria.
Po odejściu Abrahama zaczęli się kłócić.
Izmael stwierdził, że Izaak zostanie złożony w ofierze i wtedy on jako najstarszy syn odziedziczy wszystko po ojcu. Eliezer na to odparł:
— Nie! Ciebie ojciec wypędził z domu i wydziedziczył. Ja natomiast obsługuję go w dzień i w nocy i dlatego ja będę jego spadkobiercą.
W chwili, kiedy wypowiedział te słowa, rozległ się głos z nieba:
— Ani Izmael ani Eliezer nie będą spadkobiercami Abrahama.
Nagle przed Abrahamem staje szatan w postaci starego człowieka i pyta:
— Dokąd podążasz człowieku?
— Idę na górę, żeby się pomodlić!
— To po co ci potrzebne są nóż, drewno i ogień?
— Jeśli zatrzymamy się na dłużej, trzeba będzie zarżnąć owieczkę, coś upiec i zjeść.
— Ach, ty stary głupcze — powiada do niego szatan — wiem, dokąd idziesz. Ledwo doczekałeś się w wieku stu lat dziecka, to chcesz je teraz zgładzić!
— Bóg tak kazał.
Przybiera szatan postać młodzieńca i stojąc przed Izaakiem pyta:
— Dokąd idziesz?
— Uczyć się Tory.
— Za życia, czy po śmierci?
— Co znaczy „po śmierci”?
— Oj, żal mi ciebie. Żal mi twojej matki! Ileż to razy nieszczęsna pościła, ile łez wylała, zanim ciebie urodziła! Twój stary zwariował i prowadzi cię na rzeź.
— Wola ojca jest chyba wolą Boga — odpowiedział Izaak i zwróciwszy się do ojca, rzekł:
— Posłuchaj tato, co ten młodzieniec gada.
— Nie traktuj jego słów poważnie.
Przekonawszy się, że nic nie wskóra, szatan przeistoczył się w głęboką rzekę, która zagrodziła im drogę.
Abraham wszedł do rzeki po kolana i zawołał do obu młodzieńców, żeby poszli za nim.
Woda w rzece stawała się jednak coraz głębsza i wkrótce sięgała już Abrahamowi po szyję.
— Panie świata — zawołał Abraham, wznosząc oczy ku niebu. — Idę wypełnić Twoje polecenie. Chcąc uświęcić Twoje Imię. Pomóż mi, bo zaraz utonę. Woda sięga mi już po szyję.
I Bóg skarcił rzekę. I rzeka w mig wyschła. I znowu szatan staje przed Abrahamem i powiada:
— Mam pewną wiadomość z nieba, że twój trud jest niepotrzebny. Zaczęło się od Izaaka, a skończy na baranie.
— Kłamca — odpowiada Abraham — ma już takie szczęście, że jeśli nawet mówi prawdę, nikt mu nie wierzy.
Tymczasem Bóg dał znak górom otaczającym dolinę, żeby się zjednoczyły i zlepiły w jedną masywną, wysoką górę, na której szczycie spoczywać będzie Szechina.
Trzeciego dnia Abraham ze zdumieniem w oczach stwierdził, że nie poznaje okolicy, w której przebywa. Całkowicie się zmieniła. Pyta więc Izaaka:
— Co tam widzisz w dali?
— Widzę piękną, wysoką górę zasnutą chmurami.
I zwracając się do młodzieńców, powtarza to samo pytanie:
— A wy, chłopcy — co tam widzicie?
— Nic. Same jeno pustynie.
— Skoro tak, to zostańcie tutaj i przypilnujcie osłów.
Wziął potem Abraham wiązkę drewna potrzebną do zapalania ofiarnego stosu i położył ją na ramionach Izaaka. Wyglądało to tak, jakby skazany na śmierć niósł swoją szubienicę na własnych ramionach.
Izaak nie dostrzegłszy w rękach ojca rzeczy przeznaczonej na ofiarę, zląkł się.
— Tato — zapytał drżącym głosem — widzę, że drewno i ogień masz, ale gdzie jest ofiarny baran?
— Ty nim jesteś, synu. Ciebie Bóg wybrał na ofiarę.
— Skoro taka jest Boża wola, jestem gotów. Żal mi tylko mamy.
Kiedy przybyli na wyznaczone miejsce, Izaak powiedział do Abrahama:
— Kochany ojcze, spełnij jak najszybciej wolę Stwórcy i spal mnie. Pozostały po mnie popiół zbierz i daj go mamie. Będzie miała pamiątkę po złożonym w ofierze synu. Stanowić będzie jedyną dla niej pociechę. Tato, powiedz mi, co będziecie robili na starość?
— Długo już nie pożyjemy. Wkrótce i my pójdziemy za tobą. Wierzę, iż Bóg, który dotychczas nas wspierał, nie opuści nas.
— Zwiąż mi ręce i nogi, ojcze, albowiem dusza moja jest zuchwała i buntuje się. Boję się, że kiedy ujrzę nad gardłem nóż, mogę tak zadrżeć, że uszkodzę sobie ciało. Uszkodzonej zaś ofiary Bóg nie przyjmie.
Związał więc Abraham ręce i nogi syna, a Izaak tak mu powiedział:
— Nie mów tylko mamie o ofierze, kiedy będzie stała nad studnią albo na dachu. Z rozpaczy bowiem gotowa popełnić samobójstwo.
I ułożył Abraham swego syna na ołtarzu, twarzą do góry, i wziął do ręki nóż.
Izaak spojrzał w błękit nieba, Abraham zaś, roniąc łzy, wpatrywał się w otwarte oczy syna.
I oto, pokonawszy na chwilę żal, Abraham uniósł nóż, żeby dotknąć gardła Izaaka. I zadrżała nagle ręka ojca, bo w tej samej chwili, uderzył w nią szatan. Nóż wypadł z ręki Abrahama, który natychmiast pochylił się ku ziemi, żeby go podnieść. I wstrząsnął nim gorzki płacz. Z nożem w ręku zastygł w bezruchu i, szukając oczami Szechiny na górach, wypatrywał stamtąd pomocy.
I wtedy niebo się rozstąpiło i Izaak przez mgłę zobaczył szeregi płaczących ognistymi łzami aniołów. Płakali i błagali Boga o litość nad jedynakiem Abrahama.
I zaraz rozległ się głos z nieba:
— Nie rań nożem dziecka. Nie czyń mu niczego złego.
Zdumiony Abraham zapytał:
— Kim jesteś?
— Jestem aniołem.
— Jeśliś tylko aniołem, nie posłucham cię. Sam Bóg polecił mi złożyć w ofierze syna. Niech sam Bóg odwoła swoje polecenie.
I Bóg natychmiast rozwiał mgłę i otworzywszy niebo, rzekł:
— Przysięgam ci, że za to, iż wykazałeś dobrą wolę, obdarzę cię moim błogosławieństwem, a twoje potomstwo rozmnoży się jak piasek nad brzegiem morza.
Na to Abraham odpowiedział:
— Tyś, Boże, przysięgał, więc i ja przysięgam. Dopóty stąd nie odejdę, dopóki nie spełnisz mojej prośby. Kiedy dzieci mego Izaaka zgrzeszą i spadną na nie nieszczęścia, to przez wzgląd na ofiarę ich ojca odpuścisz im grzechy i wybawisz ze wszystkich nieszczęść.
— Ty, Abrahamie, powiedziałeś swoje, teraz ja powiem moje: kiedy twoje wnuki staną ze swoimi grzechami przed Moim Sądem w Rosz ha-Szana i będą się modliły, powołując się na ofiarę Izaaka, niech zatrąbią w szofar.
— W jaki szofar?
— Rozejrzyj się, a zobaczysz.
I Abraham rozejrzał się i dostrzegł barana zaplątanego rogami wśród gałęzi, wśród krzaków i drzew.
I rzekł Bóg do Abrahama:
— Podobnie zdarzy się z twoimi potomkami. Zaplątani w grzechach, zagubią się pośród wielu narodów i państw świata, od Babilonii, poprzez Medię, Grecję aż po Rzym i dalej...
— Boże, Panie świata! Czy tak już wiecznie będzie trwało?
— Nie. W końcu zostaną wybawieni przy dźwięku szofara.
„Bóg zadmie w szofar
I objawi się w burzliwym wietrze z południa”.
Śmierć Abrahama
Na szyi Abrahama wisiał brylant. Na jego widok każdy chory natychmiast odzyskiwał zdrowie. Po śmierci Abrahama Pan Bóg zawiesił ten brylant na słońcu. Dlatego chory człowiek czuje się w dzień lepiej niż w nocy.
Sodoma
Z nadmiaru dobrobytu mieszkańcy Sodomy stali się źli i grzeszni. Nie wiedzieli, co to trud i co troska. Ich kraj opływał w dobra wszelkiego rodzaju. Na urodzajnych polach rosło obficie zboże. Ziemia nie poskąpiła im ani złota, ani srebra, ani diamentów. Wskutek takiego bogactwa zapomnieli o tym, co sprawiedliwe i prawe. Nakazy i zakazy Boga stosowali w sposób dla siebie wygodny. Naginali je do swoich niecnych i dzikich obyczajów.
Mieli czterech sędziów: Kłamcę, Oszusta, Fałszerza i Krętacza. Ustanowili oni prawa oparte na kłamstwie, oszustwie, fałszu i krętactwie.
Kiedy ktoś przyszedł ze skargę na osobę, która pobiła go do krwi, sędzia orzekł, że powinien sprawcy pobicia zapłacić cztery złote dinary, bo puszczanie krwi jest lekarstwem.
Ten, który posiada jednego wołu, powinien paść woły całego miasta przez jeden dzień. Ten zaś, który nie posiada wołu, powinien paść woły prze dwa dni.
Żył w Sodomie sierota, syn wdowy, który nie posiadał własnego wołu. Nakazano mu karmić bydło całego miasta przez dwa dni. Co zrobił chłopak? Zarżnął wszystkie woły i zawołał:
— Kto posiadał jednego wołu, niech sobie weźmie jedną skórę. Ten zaś, kto nie posiadał własnego wołu, niech weźmie dwie skóry.
Wszystko w zgodzie z ustanowionym prawem. Ile dni pasł, tyle skór otrzymuje.
Kto przechodził przez most, musiał opłacić podatek, zwany mostowym, wynoszący cztery złote. Ten zaś, kto omijał most i przechodził rzekę w bród, musiał zapłacić osiem złotych.
Pewnego razu przeszedł przez rzekę do Sodomy pewien pracz.
Zatrzymano go i kazano zapłacić cztery złote tytułem podatku mostowego.
— Jak to? — rzekł pracz. — Przecież nie skorzystałem z mostu. Przeszedłem rzekę w bród.
— W takim razie zapłacisz osiem złotych.
Za odmowę zapłacenia podatku pobito go do krwi, a sędzia Oszust kazał mu dopłacić do ośmiu złotych jeszcze cztery złote dinary.
Eliezer w Sodomie
Sługa Abrahama, Eliezer, przybył pewnego razu do Sodomy. Pobito go, po czym zaprowadzono do sędziego.
Ten orzekł:
— Zapłać za puszczenie krwi.
Słysząc to, Eliezer chwycił kamień i rzucił nim w sędziego, raniąc go do krwi.
— Te cztery złote, które mi się należą za puszczenie ci krwi, zapłać im za mnie. Moje zaś grosze zostaną u mnie w sakiewce.
Był w Sodomie taki obyczaj: jeśli ktoś zaprosił obcego przybysza do stołu, zabierano mu za karę płaszcz. W obawie przed utratą płaszcza żaden sodomianin nie odważył się zapraszać obcych gości.
Pewnego dnia Eliezer przybył do Sodomy i wstąpił do zajezdnego domu. Zastał tam siedzących przy stole gości, którzy jedli i pili. Nikt z nich nie zaprosił Eliezera do stołu. Usiadł więc nie proszony na końcu stołu i powiedział do sąsiada:
— Jeśli mnie zapytają, to powiem, że tyś mnie zaprosił.
Usłyszawszy to, sąsiad przy stole zerwał się z miejsca i ze strachu przed zabraniem mu płaszcza uciekł.
W ten sam sposób Eliezer pozbył się, jednego za drugim, siedzących przy stole gości. Kiedy już wszyscy uciekli, Eliezer zabrał się do jedzenia pozostawionych na stole potraw.
W Sodomie było też specjalne łóżko dla gości odwiedzających miasto. Jeśli gość był za długi, podcinano mu nogi, żeby się zmieścił w łóżku. Jeśli był za mały, rozciągano mu nogi.
Pewnego dnia zatrzymał się w zajezdnym domu w Sodomie Eliezer. Wprowadzono go do pokoju i pokazano łóżko, na którym miał spać. Wiedząc, co się święci, Eliezer oświadczył:
— Po śmierci matki złożyłem ślubowanie, że nigdy nie będę spał w łóżku.
Gościnny sodomianin
Pewnego razu przejeżdżał przez Sodomę pewien podróżnik, którego osioł miał przytroczony do grzbietu, opasany jedwabnym sznurem, drogi, kolorowy, wspaniały dywan. Zaprosił go z tego powodu do siebie jeden z mieszkańców Sodomy. Przez dwa dni z rzędu „gościnny” gospodarz nie odstępował go ani na chwilę.
Trzeciego dnia, kiedy gość zamierzał opuścić dom gospodarza i poprosił o wydanie mu dywanu opasanego jedwabnym sznurem, ten otworzył ze zdumienia oczy, jakby nie wiedział, o co chodzi.
— Dywan? — zapytał. — Jaki dywan? Co za dywan? Ach tak, rozumiem. W nocy przyśnił ci się dywan. Powiadasz, że kolorowy i do tego jedwabnym sznurem opasany. Tak, to bardzo dobry sen, drogi przyjacielu. Zapowiada ci dobre rzeczy. Sznur zapowiada ci długie życie, a kolorowy dywan oznacza, że Pan Bóg obdarzy cię pięknym ogrodem pełnym najrozmaitszych kwiatów i wspaniałych drzew owocowych. To całkowicie wyjaśnia sens twego snu.
— Co ty pleciesz? Co za sen? O jaki sen ci chodzi? W twoim domu leży mój dywan, prawdziwy dywan, który dałem ci na przechowanie.
Poszli do sędziego. Ten wysłuchał obie strony, po czym powiedział do gościa:
— Powinieneś wiedzieć, drogi człowieku, że ten gospodarz, który cię tak pięknie przyjął w swoim domu, od dawna już u nas w mieście i całej okolicy słynie z bezbłędnego odgadywania snów. Skoro tak dobrze wyjaśnił ci zagadkę snu, powinieneś mu za to zapłacić cztery złote dinary. Tak przewiduje prawo. Ponadto masz mu zapłacić co do grosza za to, że przez dwa dni jadłeś i piłeś z jego stołu.
Jałmużna po sodomsku
Kiedy biedak przywędrował do sodomy, otrzymywał od każdego mieszkańca jałmużnę w postaci monety, na której wypisywano imię dawcy, ale chleba nikt mu nie dawał. Z miasta też go nie wypuszczano, dopóki nie umarł z głodu. Po jego śmierci, każdy dawca odbierał monetę na podstawie zapisu swego imienia.
Wyrok
Pewna młoda kobieta ulitowała się kiedyś nad biedakiem i podała mu ukryty w dzbanie z wodą kawałek chleba. Kiedy minęły trzy dni i biedak nie umarł z głodu, mieszkańcy zaczęli coś podejrzewać. Przeprowadzili szczegółowe śledztwo i wkrótce ustalili, kto pomógł biedakowi. Wtargnęli do domu młodej kobiety, rozebrali ją do naga, posmarowali jej ciało miodem i związaną położyli na dachu. Zleciały się pszczoły, które zagryzły ją na śmierć.
Dwie zaprzyjaźnione dziewczyny spotkały się przy studni. Przyszły tu ze swoimi dzbanami po wodę.
— Dlaczego tak źle wyglądasz? — zapytała jedna drugą.
— Nie mamy w domu nawet kawałka chleba, umieramy z głodu — odpowiedziała zapytana.
Usłyszawszy to, dziewczyna nasypała do swojego dzbana mąkę, po czym zamieniła się z dzbanem z koleżanką.
Kiedy sodomianie dowiedzieli się o tym, pochwycili miłosierną dziewczynę i spalili na stosie.
Krzyk konającej dziewczyny doszedł do tronu Wiekuistego w niebie.
— Teraz — powiedział Bóg — nie mogę już dłużej tolerować Sodomy.
I wyrok został wydany.
Żona Lota
Kiedy trzej aniołowie, przybrawszy postaci ludzkie, przybyli do Sodomy, Lot zaprosił ich do swego domu na nocleg. Żona Lota pobiegła do sąsiadów z prośbą o pożyczenie miarki soli, bo ma gości i chce ich nakarmić.
Zrobiła to świadomie. Chciała, żeby sodomianie dowiedzieli się, że w jej domu są obcy przybysze, na których należy napaść. Dlatego za karę została zamieniona w słup soli.
Jakub i Ezaw
Bracia Jakub i Ezaw walczyli ze sobą już w brzuchu matki. Kiedy Rebeka przechodziła obok Bożego domu, Jakub zaczynał się ruszać. Kiedy zaś przechodziła koło domu, w którym stał bożek pogański, ruszał się Ezaw.
Obaj bracia wyszli na świat z brzucha tej samej matki. Z jednej i tej samej piersi ssali mleko. W jednym domu się wychowywali, w jednej i tej samej szkole się uczyli i mimo to, kiedy wyrośli i osiągnęli trzynasty rok życia, zuchwalec Ezaw wyruszył w step, a pobożny Jakub pędził spokojny tryb życia w namiocie.
Tak przez jakiś czas rośnie razem delikatny mirt z kolczastym cierniem. Trudno odróżnić jeden od drugiego. Dopiero kiedy wyrastają, łatwo określić: jedno pachnie, drugie kłuje.
Ślepota Izaaka
Mędrcy przytoczyli niegdyś taką przypowieść:
Pewien wielki pan posiadał ogromny i wspaniały pałac. Sąsiedzi zaczęli mu dokuczać. Podpalali słomę i wpuszczali przez okna dym do pałacu.
Co zrobił właściciel pałacu? Zabił okna deskami, żeby dym się nie przedostał do wnętrza.
Tak samo postanowił Bóg: skoro żony Ezawa palą kadzidło dla bożków i Izaak ma z tego powodu zmartwienie, to lepiej, żeby jego oczy tego nie widziały.
Błogosławieństwa
Wieczorem pierwszego dnia święta Pesach Izaak wzywa Ezawa i tak do niego powiada:
— Ta noc jest nocą błogosławioną. To pierwsza noc wiosenna. Tej nocy otwierają się skarbce rosy, żeby ożywić wyschniętą ziemię. Cały świat śpiewa hymn na cześć Stwórcy. Przygotuj mi, Ezawie, coś smacznego do jedzenia, a ja przed śmiercią udzielę ci błogosławieństwa.
Ezaw wyruszył w pole, żeby upolować zwierzynę. W tym momencie zjawił się szatan, który zaczął mu przeszkadzać, czyniąc różne psikusy.
Ezaw, na przykład, łapie jelenia, przywiązuje go do drzewa i ugania się za drugim. W tym czasie szatan uwalnia przywiązanego do drzewa jelenia. Kiedy Ezaw wraca z drugim schwytanym jeleniem, stwierdza ze złością, że pierwszy jeleń zniknął. Przywiązuje więc drugiego jelenia mocniej do drzewa i chwyta trzeciego jelenia. Przyprowadza go do drzewa, a tu widzi tylko zwisający z niego sznur. Szatan zdążył odwiązać drugiego jelenia i puścić go wolno. Słowem czas płynie, a trud Ezawa idzie na marne.
Tymczasem Rebeka ubrała Jakuba w piękne szaty Ezawa. Były to owe wspaniałe koszulki Adama z raju, które Ezaw przyjął od Nemroda.
Wręczając Jakubowi dwie upieczone kózki, powiedziała:
— Synu, ta noc jest nocą błogosławioną. To pierwsza wiosenna noc. Tej nocy otwierają się skarbce rosy, żeby ożywić wyschniętą ziemię. Niebo i ziemia śpiewają hymn na cześć Stwórcy. Podejdź do ojca i przyjmij błogosławieństwo, zanim zejdzie z tego świata.
Kiedy Jakub włożył koszule Adama, Izaak poczuł zapach raju i pobłogosławił syna. Wkrótce po tym przyszedł do Izaaka Ezaw. Wraz z jego wejściem do namiotu jakby piekło się rozwarło. Izaakowi się wydawało, że piekło płonie, a Ezaw podkłada pod nim ogień.
Zadrżał ze strachu Izaak i zawołał:
— Co się tu wokół mnie dzieje?
Kiedy sprawa się wyjaśniła, powiedział do Ezawa.
— Tak, mój synu, łowca został złowiony!
Na wieść, że Jakub podstępnie zdobył błogosławieństwo ojca, Ezaw ogłosił wszem wobec, że go zabije. Izaak w obawie, że Ezaw może to uczynić, wyprawił Jakuba do krainy Aram-Naharaim. Na drogę dał mu sporo złota i srebra.
Kiedy Ezaw się o tym dowiedział, wysłał swego syna Elifaza w pogoń za Jakubem. Miał go dopaść, ograbić i zabić.
W połowie drogi Jakub obejrzał się i zobaczył z daleka goniącego za nim człowieka. Porzucił wtedy złoto i srebro, żeby mu łatwiej było uciekać.
I tak uciekał, aż dobiegł do Charanu.
W biegu dopadła go myśl: „Oto minąłem miejsce, gdzie modlili się kiedyś moi rodzice, a ja się nawet na chwilę tu nie zatrzymałem. Powinienem wrócić”.
I jak tylko pomyślał, ziemia pod nim podskoczyła i znalazł się w miejscu, które potem nazwał Bet-El. Odmówił modlitwę i postanowił ruszyć w dalszą drogę. Wtedy usłyszał głos Boga:
— Mąż sprawiedliwy przybył do mego gościnnego Domu. Jakże mam odmówić mu noclegu? — I natychmiast słońce przed czasem zaszło.
Co przypomina to zdarzenie? Przypomina ono historię króla, który miał dobrego przyjaciela, a ten rzadko go odwiedzał. Pewnego razu przyszedł w gości i król zawołał do swoich sług:
— Wygaście wszystkie lampy i wszystkie kandelabry. Chcę pobyć z moim drogim przyjacielem w serdecznej intymnej atmosferze.
Jakub ułożył wokół siebie wysokie ogrodzenie z dużych kamieni, żeby ustrzec się od napaści dzikich zwierząt. Wtedy kamienie zaczęły się kłócić między sobą o to, który z nich ma służyć Jakubowi za poduszkę pod głowę.
Jeden kamień powiada: na mnie ten cadyk ma położyć głowę, a drugi powiada, że na nim. Co robi Bóg? Ze wszystkich kamieni robi jeden kamień.
We śnie ukazuje się Jakubowi taki obraz: po wysokiej drabinie, sięgającej od nieba do ziemi schodzą i wchodzą „aniołowie” — najwyżsi władcy swych państw, w których potomkowie Jakuba będą żyli w diasporze. Patrzą na niego takim złym wzrokiem, że ogarnia go niepokój. Ale zaraz zjawia się ze swojej wysokości Pan Bóg i źli aniołowie pierzchają jak muchy.
Tak leży w kołysce królewicz. Siedzące na nim muchy przeszkadzają mu we śnie. I wtedy zjawia się wierna niania. Nachyla się nad nim z wachlarzem w ręku i muchy uciekają we wszystkie strony świata.
Lea
Lea słyszała, jak ludzie mówią: Laban Armi ma dwie córki, a jego siostra Rebeka dwóch synów. Będą z tego dwa związki małżeńskie. Starszy syn pojmie za żonę starszą córkę, a młodszy syn młodszą, jej siostrę. Zadaje im Lea pytanie:
— Kim jest starszy syn Rebeki?
— To złoczyńca. To rozbójnik.
— A młodszy?
— To człowiek prostoduszny. Siedzi w swoim namiocie i robi to, co do niego należy.
Rozpłakała się Lea nad swoim losem. Oto przyjdzie jej wpaść w ręce złoczyńcy. Wypłakała sobie oczy. Za to Bóg wynagrodził ją sześcioma plemionami.
Jakub zmaga się z aniołem
Wracając od Lebana, Jakub doszedł do brodu w rzece Jabok. Przeprowadził żony i dzieci, owce i bydło rogate oraz całe swoje mienie. Na brzegu zostało tylko kilka glinianych dzbanków.
Powiedział wtedy Jakub:
— Każdą rzecz należy cenić i miłować. Jest bowiem darem Boga i dziełem trudu człowieka.
Wrócił więc na brzeg, żeby zabrać pozostawione dzbanki.
Zjawił się anioł Michael i mocuje się całą noc z Jakubem.
Mocuje się i nie daje mu rady. Kiedy nastał ranek, powiada Michael do Jakuba:
— Puść mnie. Zorza już wzeszła.
— Czyżbyś był złodziejem albo rozbójnikiem, że boisz się światła dnia?
— Błagam cię, puść mnie. Widzisz przecież, że aniołowie całymi gromadami przychodzą i wzywają mnie do nieba, żeby śpiewać hymny pochwalne na cześć Boga. Boję się, że mnie spalą tchnieniem swoich ust za to, że wstrzymuję ich śpiew.
— Puszczę cię, jeśli mnie pobłogosławisz.
I pobłogosławił anioł Michael Jakuba.
Tymczasem aniołowie, którzy przyszli, żeby zawołać Michaela, postanowili rozprawić się z Jakubem. Wtedy ukazał się Bóg i aniołowie przestraszyli się, gdyż Michael zwichnął w czasie walki staw biodrowy Jakuba.
I Bóg odezwał się do Michaela:
— Co robisz? Przez ciebie mój kapłan doznał skazy na ciele.
— Panie świata — odpowiada Michael — przecież ja jestem twoim kapłanem.
— Ty jesteś moim kapłanem w niebie, a Jakub jest moim kapłanem na ziemi.
Poprosił wtedy anioł Michael anioła Rafaela, który zarządza lekarstwami, żeby uzdrowił Jakuba. I tak się stało. Anioł Rafael zstąpił na ziemię i wyleczył Jakuba.
Śmierć Rebeki
Kiedy umarła Rebeka, najbliżsi przyjaciele zastanawiali się, kto odprowadzi ją do grobu.
Abraham już dawno nie żył, Izaak jest ślepy, Jakub zawędrował do obcego kraju. Pozostał na miejscu jeden Ezaw. Ezaw — złoczyńca. Jakie słowa wygłoszone zostaną na jej pogrzebie? Przeklęta jest pierś matki, która wykarmiła takiego złoczyńcę. Tak więc przyjaciele postanowili pochować Rebekę w nocy i po cichu.
Grób Racheli
Jakub pochował Rachelę przy drodze, albowiem dzięki świętemu duchowi zobaczył w proroczej wizji, że Żydzi kiedyś zostaną rozproszeni i, idąc do niewoli, przejdą obok jej grobu. Wtedy Rachela wstawi się modłami za nimi u Boga. Tak też się stało.
Kiedy Nebuzaradan, mistrz od pogromów u złoczyńcy Nabuchodonozora, pędził Żydów do niewoli babilońskiej, nie pozwolił im ani na chwilę zatrzymać się na drodze przy grobie Racheli, żeby się z nią pożegnali.
Wtedy matka Rachela wstała z grobu, wzniosła się do nieba i padłszy przed tronem Najwyższego, błagalnie zawołała:
— Panie świata! Ty przecież najlepiej wiesz, że Twój sługa Jakub mnie kochał. Siedem dodatkowych lat przepracował, żeby mnie pojąć za żonę. Po pierwszych siedmiu latach ojciec zamiast mnie dał mu za żonę moją siostrę Leę. Patrzyłam na to, cierpiałam i milczałam. Weź więc Miłosierny Boże to pod uwagę i przez wzgląd na jego zasługi zmiłuj się nad moimi dziećmi.
I Bóg okazawszy miłosierdzie, tak do niej powiedział:
— Przez wzgląd na ciebie sprawię, że naród Izraela wróci do swego kraju. Oto jak brzmią słowa tekstu:
„Słychać z nieba głos,
Lament i gorzki płacz
Rachela dzieci opłakuje
Pociechy nie przyjmuje”.
Tak powiedział Bóg:
,,Powstrzymuj się od płaczu.
Nie daj oczom łzawić,
Za twoje czyny czeka cię nagroda.
W końcu spełni się nadzieja
I wrócą dzieci twoje
do upragnionej swej ojczyzny”.
Uroda Józefa
Był młody i piękny. Krew i mleko. Przypominał różę w rozkwicie. Zelicha, żona Putyfara, u którego służył, patrzała w niego, jak w obraz. Chciała mu się spodobać. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę. Dlatego trzy razy w ciągu dnia wkładała na siebie coraz to inne suknie. Na nic jednak zdały się jej zabiegi. Józef pozostał obojętny na jej zaloty. Poczuła się dotknięta w swojej kobiecej godności. Ze zmartwienia zaczęła chudnąć. Po prostu nikła w oczach.
Zauważyły to jej przyjaciółki i spytały, dlaczego tak źle wygląda. Zelicha wyznała im, że w jej domu służy młodzian niezwykłej urody, który nie odwzajemnia jej uczuć. Przyjaciółki nie mogły w to uwierzyć. Żeby je przekonać o urodzie Józefa, urządziła w domu przyjęcie, na które zaprosiła swoje przyjaciółki. Na stole obok różnych smakowitych dań znalazły się też owoce granatu.
W trakcie krajania owocu wszedł do pokoju wezwany przez Zelichę Józef. Kobiety tak się w niego zapatrzyły, że nożami skaleczyły sobie palce.
Józef w Egipcie
Do tronu faraona prowadziło siedemdziesiąt jeden schodków. Według panującego w Egipcie obyczaju, faraon siedział na górze, na tronie, a jego doradcy i dygnitarze stali przez nim na schodach według hierarchii. Każdy według swojej specjalności. Kto znał tylko jeden język, stał na pierwszym, najniższym schodku, i tak dalej. Aż do siedemdziesiątego schodka. Tu mogli stać tylko najwyższej rangi astrolodzy, którzy znali wszystkie siedemdziesiąt języków używanych w świecie.
Kiedy Józef rozszyfrował sen faraona, ten mianował go wicekrólem Egiptu. Astrolodzy przyszli wtedy do faraona i tak rzekli:
— Jak to wypada, żeby panował nad nami niewolnik, którego sprzedali za dwadzieścia srebrników?
— Dostrzegam w nim — odpowiedział faraon — cechy królewskie.
— Jeśli tak, to powinien znać siedemdziesiąt języków.
— Jutro przekonamy się, do którego schodka dojdzie.
W nocy przyszedł do Józefa anioł Gabriel i nauczył go wszystkich siedemdziesięciu języków.
Rano zjawił się Józef przed obliczem faraona i zaczął przemawiać po kolei w każdym języku. Na każdym schodku w innym.
I tak dotarł do siedemdziesiątego schodka.
Powiada wtedy do niego faraon:
— Jam faraon i nikt nie ma prawa podnieść na ciebie ręki. Jestem od ciebie wyższy tylko przez to, że siedzę na tronie.
Zaczyna wtedy Józef przemawiać do faraona po hebrajsku, a król nic z tego nie rozumie. Prosi więc Józefa, żeby nauczył go tego języka. Uczy go Józef i uczy, ale faraon niczego się nie nauczył. Ani w ząb.
Ze wstydu tak do Józefa powiada:
— Przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz, ponieważ mogą mnie za to strącić z tronu i ciebie na nim posadzić.
Józef przysiągł mu dochować tajemnicy.
Po śmierci Jakuba Józef zameldował faraonowi, że pragnie zawieźć ciało ojca do Kanaanu, żeby je tam pochować. Faraon nie wyraził zgody na wyjazd Józefa z Egiptu.
— Przysiągłem ojcu — oświadczył Józef — że pochowam go w ziemi kanaanejskiej.
— To złam przysięgę.
— Wtedy złamię również przysięgę, którą złożyłem tobie.
W obawie, że Józef wyjawi tajemnicę, faraon pozwolił mu wyprawić się z trumną ojca do Kanaanu. Co więcej, w kondukcie pogrzebowym na rozkaz faraona wzięli udział najznamienitsi dygnitarze egipscy.
Józef i jego bracia
Józef spodziewał się, że jego bracia przybędą do Egiptu, żeby kupić zboże. Dlatego polecił strażnikom bram prowadzących do miasta, żeby zapisali imię i imię ojca każdego przybysza. Wieczorem przynieśli mu wykaz przybyszów z pierwszej bramy. Figurował w nim Beuwen syn Jakuba. W spisie przybyszów z drugiej bramy znalazł Szymona syna Jakuba. I tak z dziesięciu bram miasta otrzymał spisy, w których figurowały imiona jego dziesięciu braci.
Polecił zamknąć wszystkie spichlerze oprócz jednego, w którym sam zaczął dyżurować.
Mija dzień, a braci jak nie ma, tak nie ma. Mija drugi dzień i braci dalej nie widać. Mija trzeci dzień i nic. Poleca Józef wszcząć poszukiwania. Słudzy Józefa wreszcie ich odnajdują. Kręcą się właśnie po mieście. Chodzą od targowiska do targowiska. Pętają się po wszystkich ulicach miasta. Wreszcie przyprowadzają ich do Józefa. Ten chciał sprawdzić, czy odczuwają skruchę za to, że go kiedyś sprzedali w niewolę. Udaje więc, że ich nie poznaje. Okazuje im obcość i odzywa się do nich ostro i surowo:
— Co tu robicie?
— Przybyliśmy, żeby kupić zboże.
— Dlaczego weszliście do miasta przez dziesięć bram? Każdy przez inną bramę?
— Tak nam nakazał ojciec. Nie chciał, żeby padł na nas zły urok.
— Dlaczego więc pętaliście się po ulicach miasta?
— Szukaliśmy zguby, którą przed laty straciliśmy.
— Wydaje mi się, że raczej jesteście szpiegami. Przybyliście do miasta na przeszpiegi. W moim czarodziejskim pucharze widzę dwie osoby z waszego grona, które zniszczyły miasto.
— Jakie dwie osoby? Jakie miasto?
— Szymon i Lewi zniszczyli miasto Sychem.
Przerazili się synowie Jakuba i odpowiedzieli, że jest ich dwunastu braci. Brakuje wśród nich teraz jednego. Najmłodszego, który został przy ojcu.
Powiada wtedy do nich Józef:
— Niech Szymon zostanie tu jako zakładnik, a wy sprowadźcie najmłodszego brata. Wtedy wam uwierzę.
Wybrał Szymona, żeby go oddzielić od Lewiego. Działając wspólnie, mogliby bowiem napaść na miasto. Po drugie zaś, to Szymon wtrącił go do dołu, zanim sprzedali go Midianitom. Powiada Szymon do braci:
— Tak jak postąpiliście z Józefem, tak postępujecie teraz ze mną. Nie chcecie mnie wyratować?
— Nie możemy ci pomóc.
— Róbcie jak chcecie. Sam sobie poradzę.
Józef tymczasem wysyła meldunek do faraona:
— W mieście pojawili się rozbójnicy. Proszę cię, królu, o siedemdziesięciu zbrojnych strażników w celu pojmania bandytów i zakucia ich w kajdany.
Kiedy strażnicy przybyli do spichlerza, przejęty strachem Szymon ryknął tak przeraźliwie, że zęby wypadły mu z ust. Józef znacząco skinął na swego syna Menasze i ten jednym uderzeniem uspokoił Szymona, który potulnie pozwolił zakuć się kajdany.
I nim strażnicy zdążyli go posadzić do więzienia, Szymon zawołał do swoich braci:
— Uderzenie, które otrzymałem, nie jest uderzeniem Egipcjanina. Wyczułem w nim coś swojskiego. Coś rodzinnego.
Kiedy bracia po raz drugi wybierali się do Egiptu po zboże i Jakub chciał zatrzymać w domu Beniamina, Reuwen oświadczył:
— Ojcze, jeśli nie przyprowadzę z powrotem Beniamina, możesz zabić moje dzieci.
— Głupi jesteś, mój ty pierworodny. Czy twoje dzieci nie są moimi?
Powiada wtedy Jehuda:
— To, że nie puszczasz Beniamina do Egiptu, wynika tylko z przypuszczenia, że może go spotkać nieszczęście. Pewne natomiast jest to, że jeśli nie udamy się do Egiptu, wszyscy zginiemy z głodu.
Jakub jednak dalej nie chciał się zgodzić na wyjazd Beniamina do Egiptu.
Wtedy Jehuda oświadczył:
— Bracia, dajmy na razie ojcu spokój. Kiedy skończy się chleb, zmięknie.
Podczas drugiej wyprawy synów Jakuba do Egiptu poddano ich znowu rewizji. W worku należącym do Beniamina celnicy znaleźli srebrny puchar. Jehuda, uniesiony gniewem, zaczął krzyczeć nieludzkim głosem. Krzyk jego był tak potężny, że usłyszał go w dalekim Kanaanie Chuszim ben Dan, który jednym skokiem zjawił się w Egipcie. Razem z Jehudą podnieśli takie larum, że o mało nie przewrócili Egiptu do góry nogami. Na piersi Jehudy rósł włos, który w chwilach gniewu Jakubowego syna tak sztywniał i stawał sztorcem, że zamieniał się w igłę przebijającą wszystkie jego ubrania. Z prawego oka zaczęły też wypływać łzy zmieszane z krwią.
Kiedy Józef dostrzegł oznaki gniewu Jehudy, uderzył pięścią w kamień, na którym siedział. Siła ciosu była tak wielka, że kamień w mig rozpadł się na kawałki.
Powiada wtedy Jehuda do Naftalego:
— Tyś lekki w nogach niczym jeleń, leć więc do miasta i policz, ile w nim targowisk.
Poleciał Naftali do miasta i szybko wrócił z gotową odpowiedzią.
— W mieście jest dwanaście targowisk.
— Bracia — zawołał Jehuda — jest was dziewięciu. Niech każdy bierze na siebie jedno targowisko. Ja wezmę trzy. Razem zniszczymy całe miasto.
Na to bracia odpowiedzieli:
— Jehudo, niech ci się nie zdaje, że to Sychem. Egipt to klucz do całego świata. Niszcząc Egipt, doprowadzimy do zagłady całego świata.
Słysząc to, Józef nie mógł już dalej trzymać się w ryzach i polecił wszystkim Egipcjanom opuścić spichlerz.
W duchu zaś tak kombinował: „Lepiej będzie, jeśli mnie jednego zabiją. W ten sposób uniknę wstydu, kiedy się przed nimi ujawnię”.
Kiedy Egipcjanie wyszli ze spichlerza, Jehuda zawołał do Józefa:
— Puść nas wolno, w przeciwnym bowiem razie wyciągnę z pochwy miecz i cała ziemia egipska zostanie usłana trupami.
— Jeśli ty wyciągniesz miecz, to ja go owinę wokół twojej szyi.
Jehuda znowu wpadł w gniew. Chwyta żelazne kule, rozgryza je na proszek i tak powiada:
— Teraz pomaluję krwią wszystkie targowiska Egiptu.
— Wiem — odpowiada Józef — że znakomici z was farbiarze. Koszulę waszego brata zamoczyliście we krwi i oświadczyliście ojcu, że pożarło go dzikie zwierzę.
Usłyszawszy te słowa, bracia zaczęli płakać i kajać się!
— To jest należna nam kara za okrutny postępek z bratem.
Wzruszony ich skruchą, Józef zaczyna ich pocieszać:
— Wasz brat żyje! Za chwilę go zobaczycie!
Mówiąc to, zaczyna wołać:
— Józefie, Józefie, ukaż się twoim braciom. Oni chcą cię zobaczyć.
Rozglądają się bracia na wszystkie strony i niczego nie widzą. Wtedy Józef donośnym głosem woła:
— Jam jest Józef, wasz brat. Dowodem na to, że przemawiam do was w świętej naszej mowie hebrajskiej.
Szma Izrael
Przed śmiercią Jakub wezwał swoich synów i rzekł:
— Zbierzcie się, abym wam oznajmił, co was spotka w przyszłości.
Chciał objawić im to, co się stanie w końcu dziejów, kiedy nadejdzie Mesjasz.
W tym momencie opuściła go jednak Szechina.
— Kto wie — powiedział, upadłszy na duchu — może moje potomstwo, uchowaj Bóg, zostało czymś splamione. Może jest taką samą plamą, jaką Izmael był dla mego dziadka Abrahama albo Ezaw dla mego ojca Izaaka.
Synowie, usłyszawszy słowa ojca, jednogłośnie zawołali:
— Szma Izrael — słuchaj ojcze Izraelu, Pan jest naszym Bogiem — Panem Jedynym. Takim, jakim jest w tobie, takim jest w naszych sercach. Jednym i Jedynym.
Uspokojony oświadczeniem synów Jakub rzekł:
— Niech będzie błogosławione Jego Imię na wieki wieków!
Wiele stuleci minęło od czasu i po dziś dzień, kiedy Żydzi zbierają się na modlitwę poranną lub wieczorną, rozlega się to samo stare zawołanie.
— Szma Izrael — słuchaj Izraelu, który leżysz w grocie Machpela. Twego świętego nakazu pilnie przestrzegamy po dziś dzień „Pan jest naszym Bogiem — Panem Jedynym”.
Pogrzeb Jakuba
Kiedy karawan z trumną Jakuba podążał do Erec-Israel, zastąpiły mu drogę zbrojne zastępy Ezawa i Izmaela z zamiarem napaści. Na widok leżącej na trumnie korony Józefa, książęta Izmaela i Ezawa, dowodzący zastępami wojskowymi, także położyli swoje korony obok korony Józefa. I tak trzydzieści sześć koron, bo tylu było książąt, ozdobiło trumnę Jakuba.
Kiedy karawan dotarł do groty Machpela, Ezaw stanął u jej wejścia i nie pozwolił wnieść trumny Jakuba.
— Tu jest — powiedział — miejsce dla czterech par. Siedem miejsc zostało już zajętych: Adam i Ewa, Abraham i Sara, Izaak i Rebeka oraz Lea. Znaczy to, że Jakub dostał już swoją dolę. Ósme miejsce należy do mnie!
Na uwagę, że po odstąpieniu pierworództwa Jakubowi sprzedał mu też za ciężkie pieniądze miejsce spoczynku w grocie, Ezaw kategorycznie temu zaprzeczył, twierdząc, że nie ma na to żadnego dowodu.
— Ależ jest — oświadczono mu. — Akt sprzedaży znajduje się w Egipcie.
— Przynieście więc go tutaj i pokażcie.
Postanowiono posłać po akt sprzedaży do Egiptu szybkobiegacza Naftalego.
Wtedy z związku z zamieszaniem, jakie powstało, wyskoczył z tłumu głuchy Chuszim ben Dan i zapytał:
— Dlaczego czekamy z wniesieniem trumny?
Wyjaśniają mu, że stojący u wejścia Ezaw dopóty nie pozwoli pochować Jakuba, dopóki nie dostarczą mu aktu sprzedaży.
Głuchy Chuszim ben Dan, nie dosłyszawszy wyjaśnienia, zrywa się z krzykiem:
— Rozumiem! Złoczyńca Ezaw chwali się swoimi mocnymi rękami. Zaraz mu pokażę.
I raptem chwyta pałkę i rozwala Ezawowi głowę.
Spełniły się więc prorocze słowa matki Rebeki: „Dlaczego mam was obu w jednym dniu stracić?”.
W powrotnej drodze po pogrzebie ojca
Wracając z pogrzebu, Józef zatrzymał się nad owym dołem, do którego przed laty wrzucili go bracia. Chciał zajrzeć w głąb dołu, w którym dokonał się cud. Oto z głębokiego dołu, skazany na śmierć, wzniósł się na szczyty władzy w Egipcie.
Stał się wicekrólem wielkiego kraju, drugim człowiekiem po faraonie.
Kiedy stanął nad dołem, braci ogarnął strach.
„Zapewne — pomyśleli — obudziło się w nim pragnienie zemsty za doznaną krzywdę. Surowo się z nami rozprawi”.
Wyczuwszy ich strach, Józef rzekł:
— Bądźcie spokojni. Jeśli dziesięć świec nie mogło przyćmić jednej świecy, to z całą pewnością jedna świeca nie zgasi dziesięciu świec.
Żydzi w Egipcie
Zakaz wody
„I nastał nowy król w Egipcie”. Nowy król wprowadził srogie i dotkliwe dla Żydów prawa.
Do ludu zaś. swego tak rzekł:
— Oto lud izraelski stał się liczniejszy i potężniejszy od nas. Postąpmy więc z nim mądrze. Weźmy przykład z żydowskiego Boga. On odpłaca miarką za miarkę. Pięknym za nadobne. Jaka wina, taka kara. Jeśli synów Izraela zniszczę ogniem, On mnie w ogniu spali. Jeśli mieczem ich zabiję, spadnie na mnie Jego miecz. Dlatego utopię ich w wodzie. W tym wypadku nic mi nie może zrobić, gdyż przysiągł, że nigdy już nie ześle potopu na ziemię.
Niegodziwemu faraonowi nie przyszło jednak go głowy, że Bóg przysiągł, iż nie sprowadzi potopu na całą kulę ziemską, w każdej zaś chwili może zalać pojedynczy kraj. Nie zdawał sobie również sprawy, jaki los spotka Egipcjan, bo nie wody spłyną na nich, ale oni sami wejdą do wody i utoną.
Na koniec wydał rozkaz, żeby wszystkich nowo narodzonych żydowskich chłopców wrzucić do Nilu.
Matki zaczęły więc ukrywać dzieci w piwnicach. Wtedy Egipcjanie wchodzili do mieszkań Żydów razem ze swoimi dziećmi i tam szczypali je w policzki. Z bólu dzieci wybuchały płaczem. Schowane dzieci żydowskie usłyszawszy płacz, zaczynały również płakać, czym zdradzały swoją kryjówkę. Zabrane przez Egipcjan, ponosiły śmierć w nurtach Nilu.
W niebie powstał ogromny szum. Bóg zwołał aniołów i nakazał im stanąć w obronie potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba.
Aniołowie natychmiast zlecieli na brzeg rzeki Nil. Weszli po kolana do wody i wyciągnęli topiące się dzieci, po czym wziąwszy je na skrzydła, polecieli z nimi na wysokie skały. Tu Bóg uczynił cud. Z kamiennych skał wyrosły nagle kobiece piersi, pełne mleka. Dzieci przylgnęły do nich ustami i pożywiły się.
Zarządzenie faraona w sprawie gliny i cegieł
Posługując się kłamstwem i podstępem, faraon powoli nałożył na Żydów jarzmo. Najpierw ogłosił, że Egiptowi grozi niebezpieczeństwo ze strony wojsk Etiopii, które jakoby mają zamiar najechać kraj i go podbić. Dlatego należy niezwłocznie przystąpić do budowania obronnych twierdz.
Za pierwszy dzień pracy ochotnicy nie otrzymają zapłaty, natomiast za drugi dzień dostaną odpowiednie wynagrodzenie. Sam dla przykładu przystąpił do pracy jako pierwszy. Wziął wiadro z wapnem i narzędzie do ugniatania gliny.
Widząc to, Żydzi pośpieszyli za jego przykładem. Zakasali rękawy i zabrali się do roboty. Każdy starał się wyrobić jak najwięcej cegieł. Tylko plemię Lewitów nie stawiło się do pracy. Dzięki temu pozostało wolne, albowiem wszyscy Żydzi ze wszystkich innych plemion zostali zmuszeni do ciągłej, nieprzerwanej pracy. Nadzorcy egipscy przyjęli za obowiązującą normę wydajność, jaką osiągnęli Żydzi w pierwszym dniu pracy, kiedy porwani przykładem faraona pracowali ponad siły. Cały dzień, stojąc na bosaka, ugniatali glinę ze słomą. Kłujące źdźbła słomy raniły im stopy.
Wnuczka Szutelacha, Rachela, przyszła pomagać mężowi w pracy. Podczas ugniatania gliny urodziła dziecko, które wpadło do gliny. Egipcjanie wmurowali je w ścianę.
Przyleciał wtedy anioł Gabriel i wyciągnąwszy dziecko z muru, uniósł je i postawił przed tronem wszechmogącego. Tej nocy zapadł wyrok Najwyższego na Egipt.
Dzięki pobożnym kobietom
Dzięki zasługom pobożnych kobiet żydowskich z owego okresu Żydzi zostali wyzwoleni. Od świtu do późna w nocy ich mężowie ciężko harowali w polu. Słońce niemiłosiernie grzało, a oni gołymi nogami i krwawiącymi rękami ugniatali glinę na cegły. Na ich plecy raz po raz spadały baty okrutnych nadzorców. Słony, krwawy pot zmieszany ze łzami zraszały ich ciała i wywoływał straszliwy ból niegojących się ran.
W tym samym czasie ich cnotliwe żony szły do rzeki z dzbanami, żeby nabrać wody. Bóg, oby był błogosławiony, sprawił, że do dzbanów wpływały rybki. Wróciwszy do domu, stawiały na ogniu dwa garnki. W jednym gotowały wrzątek, drugim rybki, po czym zanosiły oba garnki mężom zatrudnionym przy wyrabianiu cegieł. Najpierw obmywały z brudu i potu ciała mężów, czyściły i smarowały rany oliwą, po czym karmiły ich i poiły.
Kiedy zaś miały rodzić, udawały się w pole i tam w cieniu jabłoni wydawały na świat dzieci. Bóg zsyłał im dobrego anioła, który odbierał dziecko, kąpał je i pielęgnował jak prawdziwa niania. Karmił je miodem i oliwą.
Kiedy Egipcjanie się o tym dowiedzieli, wyruszyli na pole, żeby zgładzić dzieci. Wtedy stał się cud. Ziemia wchłonęła dzieci i napastnicy nie mogli ich znaleźć. „Chyba, pomyśleli, zapadły się pod ziemię”. Sprowadzili więc woły i pługi, żeby przeorać pole. Niczego jednak nie odkryli. Potem dzieciaki, niczym źdźbła trawy, wyrastały z ziemi i grupami wracały do domów, do swoich matek.
Kiedy dzieci te przeszły przez morze i Bóg objawił się Żydom, one pierwsze go rozpoznały:
— To mój Bóg! — wołało każde dziecko, wskazując palcem. — Oto On, mój Bóg.
Po pracy
Po ciężkiej pracy Żydzi nawet w nocy nie zaznawali spokoju. Egipcjanie bowiem wykorzystywali ich nie tylko do pracy na polach, ale też w swoich domach. Na domiar złego nakładali na mężczyzn prace stosowne dla kobiet, kobiety żydowskie zaś musiały wykonywać prace przeznaczone dla mężczyzn.
Mężczyźni więc miesili ciasto na chleb, gotowali i piekli, kobiety zaś rąbały drwa i orały pole.
Miara się przepełniła
Z każdym dniem wzmagało się i wzrastało okrucieństwo faraona i jego namiestników. Jeśli jakiemuś Żydowi zabrakło do ustalonej normy choćby jednej cegły, to na jej miejsce wmurowywano w ścianę jego dziecko. Stłumione głosy nieszczęsnych dzieci wmurowanych w ściany budowli słychać było nie tylko na ziemi. Dochodziły do samych niebios.
Ostatnim krzywdzącym Żydów dekretem faraona było rozporządzenie w sprawie krwi. Ciało faraona pokryło się wrzodami i lekarze — czarownicy dworu — zalecili mu kąpiele w ludzkiej krwi. Faraon wydał rozkaz, żeby codziennie rano i wieczorem dostarczano mu po sto pięćdziesiąt żydowskich dzieci.
Krew zabitych dzieci wlewano do wanny, w której kąpał się faraon.
— Miara się przepełniła — powiedział Bóg. — Muszę zesłać moim Żydom wybawcę.
Do tego celu wybrał Mojżesza.
Rodzice Mojżesza
Amram, ojciec Mojżesza, był najwybitniejszym przedstawicielem owego pokolenia, któremu faraon nakazał wrzucać nowo narodzone dzieci do rzeki.
Amram postanowił wtedy rozwieść się z żoną.
— Lepiej — powiedział do niej — nie mieć wcale dzieci, niż wydawać je na świat, żeby wygubił je złoczyńca faraon.
Za jego przykładem poszli pozostali Żydzi. Córka Amrama Miriam nie podzielała zdania ojca.
— Twoje postanowienie — oświadczyła Miriam — jest jeszcze gorsze od zarządzenia faraona. Jego zarządzenie dotyczy bowiem tylko chłopców, twoje zaś również dziewcząt. On jest złoczyńcą, więc jego zarządzenie może być anulowane. Ty zaś jesteś cadykiem, mężem sprawiedliwym. Twoje zarządzenie posiada trwałą moc.
Słowa Miriam przekonały ojca. Amram znowu pojął za żonę Jochewed. Wyprawili huczne wesele, z muzyką. Aron tańczył z Miriam. Aniołowie w niebie radowali się, a pozostali Żydzi w ślad za Amramem wrócili do swoich żon, po wyprawieniu nowego wesela.
Narodziny Mojżesza
W siedem miesięcy po powtórnym zawarciu małżeństwa z Jochewed przyszedł na świat Mojżesz. Cały dom wypełnił się wtedy blaskiem. Miriam zaczęła wieszczyć:
— To dziecko — powiedziała — będzie zbawcą żydowskiego narodu.
Po trzech miesiącach skrzętnego ukrywania Mojżesza szpicle faraona natrafili na jego ślad. Matka Jochewed włożyła wtedy malca do koszyka, który położyła na wody Nilu. Przejęta troską i lękiem Jochewed zapytała Miriam:
— No i co z twoim proroctwem?
Stanęła Miriam nad brzegiem rzeki, żeby patrząc z daleka na płynący koszyk, zobaczyć, czy się spełni jej proroctwo.
Tego dnia Bóg pozwolił słońcu objawić się w całej swojej okazałości. Było bardzo gorąco. Córka faraona, uciekając przed żarem, poszła do rzeki, żeby się wykąpać i ochłodzić. Tu zobaczyła płynący koszyk. Wyciągnęła go na brzeg i ujrzawszy dziecko, postanowiła uznać je za swoje. Mały Mojżesz nie chciał ssać mleka z piesi Egipcjanek, dlatego córka faraona zmuszona była poszukać mamki wśród Żydówek. Wtedy Miriam przyprowadziła do niej matkę Mojżesza Jochewed.
Próba
Po odstawieniu od piersi Jochewed zaprowadziła Mojżesza do pałacu faraona. Wszyscy dworzanie polubili malca od pierwszej chwili. Sam faraon często brał go na ręce i bawił się z nim.
Pewnego razu podczas takiej zabawy Mojżesz zdjął koronę z głowy faraona i włożył na swoją.
Czarownicy — doradcy dworu królewskiego — dojrzeli w tym geście zagrożenie dla faraona.
— Strzeż się tego dziecka — ostrzegali go. — Kiedy podrośnie, pozbawi cię tronu. Dobrze zrobisz, jeśli go teraz, póki mały, zabijesz.
Wśród doradców-czarowników był też Jetro, który zaproponował faraonowi, żeby zanim poweźmie decyzję, poddał dziecko próbie.
— Należy — powiedział — postawić na stole dwie miski. Jedną wypełnioną złotymi monetami, drugą żarzącymi się kawałkami węgla. Jeśli sięgnie po złote monety, będzie to oznaczało, że jest mądry i łasy, a więc należałoby go zabić. Jeśli zaś sięgnie po ogień, należy go zostawić przy życiu.
Przyniesiono więc dwie miski. Mojżesz już miał sięgnąć po złoto, gdy wtem zjawił się anioł Gabriel i odepchnął rączkę Mojżesza od miski. Chwycił wtedy Mojżesz płonący kawałek węgla z drugiej miski i włożył go do ust. Od tego czasu zaczął się jąkać.
Mojżesz wychodzi do swoich braci
Kiedy Mojżesz osiągnął wiek młodzieńczy, zobaczył na własne oczy, jak Egipcjanie znęcają się nad Żydami, jak przymuszają ich do ciężkiej ponad ludzkie siły pracy. I ból ogarnął go na widok ich cierpień. Nie bacząc na swoją wysoką pozycję i zajmowane stanowisko na dworze królewskim, własnymi rękami zaczął pomagać Żydom w pracy. Jednemu pomógł, podstawiając plecy, drugiemu pomógł dźwigać ciężary. Pomagał też ciężarnym kobietom, które były słabe i nie mogły pracować. Udzielał pomocy starcom i dzieciom. Wszystko to czynił tak, jakby robił to dla dobra i w interesie faraona. Widząc szlachetność Mojżesza i jego miłosierny stosunek do prześladowanych Żydów, Bóg powiedział:
— Mojżeszu, chociaż sam mieszkasz w królewskim pałacu, wyszedłeś z niego, żeby okazać braterską pomoc uciskanym Żydom. Dlatego ja też zstąpię z wysokiego nieba na ziemię, żeby z tobą porozmawiać.
Widząc cierpiących braci, którzy nie zaznawali pokoju i odpoczynku ani w dzień, ani w nocy, zmusił Mojżesza, by wstawił się za nimi u faraona. Stanąwszy przed obliczem królewskim, Mojżesz rzekł:
— Królu, jeśli Żydzi dalej będą tak pracowali, umrą z wyczerpania, a ty stracisz cenną siłę roboczą. Stracisz wielu niewolników.
— Zrób więc — oświadczył faraon — tak jak sam uważasz.
Wprowadził więc Mojżesz jeden dzień odpoczynku w tygodniu. Była nim sobota.
Przez cały czas zadawał Bogu pytanie:
— Władco świata! Czym Żydzi zgrzeszyli więcej od innych narodów, żeby tak musieli cierpieć?
Potem, kiedy zabił Egipcjanina, a Datan i Awiram donieśli o tym faraonowi, Mojżesz oświadczył:
— A więc sprawa doszła do uszu króla. Teraz już wiem, dlaczego. Wygląda na to, że Bóg karze mój naród za grzech donosicielstwa. Za zły język.
Ucieczka Mojżesza
Na wieść o tym, że Mojżesz zabił Egipcjanina, faraon rozkazał przygotować najostrzejszy z ostrych mieczy, żeby ułatwić katu ścięcie głowy zabójcy. I stał się cud. Szyja Mojżesza nagle stała się tak twarda i odporna na ciosy jak bryła marmuru. Kat uderzał z całych sił, a miecz rozlatywał się w kawałki. Przynieśli nowe miecze. Jeszcze ostrzejsze i jeszcze twardsze. Wszystkie, odbijając się od szyi Mojżesza, rozpadały się na kawałki.
I tak z dziesięciu mieczy zostały same odłamki. Mojżeszowi nic się nie stało. Był zdrów i cały. Wstał z miejsca z zamiarem wyjścia z pałacu.
Wściekły ze złości faraon kazał go schwytać i związać. Rzucili się dworzanie króla, żeby pochwycić Mojżesza. W tej samej chwili zjawił się anioł, który przybrał postać Mojżesza. Kiedy dworzanie faraona uganiali się za aniołem, Mojżesz chyłkiem wydostał się z pałacu i uciekł. Zaraz też zniknął anioł.
W rezultacie wszyscy dworzanie faraona ulegli kalectwu. Jedni oślepli, drudzy ogłuchli, jeszcze inni zaniemówili.
Pyta faraon niemych: „Gdzie jest Mojżesz?”. Chcą odpowiedzieć, ale nie są w stanie mówić. Pyta głuchych o to samo: nie słyszą. Pyta ślepych: nie widzą.
W kraju Kusz
W tym samym czasie król Kuszu toczył wojnę z królem Kittim (Cypr). Mojżesz, uciekłszy z Egiptu, wpadł w sam środek walczących stron.
Żołnierze Kuszu pochwycili go i zaprowadzili do swego króla, oświadczając, że to szpieg na usługach Kittima.
Mojżesz tłumaczy królowi, kim jest i skąd przybył. Na to król Kuszu oświadcza:
— Skoro pochodzisz z dworu faraona, zapewne znasz się na mądrej sztuce wojennej Egiptu. Pomóż mi więc w prowadzeniu działań wojennych. Bądź moim doradcą w tym dziele. Za to cię wywyższę i obdarzę zaszczytami.
Pomógł mu Mojżesz pokonać wroga i król Kuszu dotrzymał słowa. Postawił Mojżesza na czele wszystkich dowódców i ministrów swego kraju. I panował Mojżesz w kraju Kusz czterdzieści lat.
Ministrowie i wysocy dygnitarze źli byli jednak na Mojżesza. Nie mogli znieść faktu, że obcy panuje w ich kraju, ale nic nie mogli zrobić.
Król go chronił i naród go wielbił, za dobre sprawowanie władzy i za dobre, ustanowione przez niego prawa.
Po śmierci starego władcy naród Kusz ukoronował go na króla. To jeszcze bardziej rozzłościło dygnitarzy, którzy zmówili się, żeby go zabić.
Mojżesz dowiedziawszy się o skrytobójczych zamiarach dygnitarzy, uciekł do kraju Midianitów.
Jetro
Najwyższym kapłanem w Midianie był w owym czasie Jetro. Na starość przekonał się, że jego Bóg to zwykły kawałek drewna.
Po długoletnich doświadczeniach doszedł do wniosku, że jego bożki nie są nic warte.
Zwołał wtedy mieszkańców miasta i tak do nich przemówił:
— Do dzisiaj służyłem wam, ale teraz jestem już stary i słaby. Wybierzcie sobie przeto nowego kapłana.
Mówiąc to, przekazał im wszystkie bożki i naczynia liturgiczne. Midianici zrozumieli, że podważa tym samym wiarę w moc ich bożków. Uniesieni gniewem, postanowili obłożyć go klątwą.
Jako wyklęty nie miał prawa zatrudniać robotników ani z kimkolwiek rozmawiać.
Dlatego jego własne córki musiały paść owce. Pasły tak długo, aż zjawił się Mojżesz i zastąpił je w pracy.
Wierny pasterz
Pewnego dnia ze stada, które Mojżesz pasł na pustyni, uciekła owieczka. Mojżesz puścił się za nią w pogoń. Kiedy ją dogonił, zobaczył, że pije wodę z rzeki płynącej za wysoką górą. Podszedł Mojżesz do niej, pogłaskał po łebku i powiedział:
— Biedna owieczko! Nie wiedziałem, że jesteś spragniona. Zupełnie niepotrzebnie za tobą goniłem. Zapewne jesteś teraz zmęczona. Wezmę cię na ramiona i zaniosę do stada.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Za to, że okazałeś tak wielkie miłosierdzie niememu stworzeniu, zostaniesz w nagrodę pasterzem mego świętego stada — ludu Izraela.
Ciernisty krzak
Prowadził Mojżesz owce Jetra po pustyni, ale myślami ciągle był przy swoich braciach, okrutnie przez Egipcjan prześladowanych. „Co się z nimi stanie?” — zadawał sobie bez przerwy pytanie. „Czy wytrzymają? Czy wskutek cierpień nie zginą?”. I kiedy tak rozmyślał ogarnięty rozpaczą, ukazał się przed nim gorejący krzak ciernisty.
— Mojżeszu — rozległ się głos Boga — czy myślisz, że zapomniałem o moich dzieciach? Czy nie czujesz, że ich ból jest moim bólem? Popatrz, skąd ukazuje ci się moja Szechina. Z ciernistego krzaka. Z moimi dziećmi dzielę ból. Z nimi jestem zawsze razem. Widzisz, jak ten krzak płonie i nie spala się? Do niego podobne są moje dzieci żydowskie. Żadne cierpienia i żadne męki nie zetrą ich z powierzchni ziemi.
Laska Mojżesza
Szafirową laskę Mojżesza Bóg stworzył w piątek wieczorem i przekazał ją Adamowi w raju. Następnie laska przechodziła z rąk do rąk. Trafiła do Chanocha, Sema syna Noego, Abrahama, Izaaka i Jakuba. Na koniec do Józefa. Po śmierci Józefa przeniesiono cały jego majątek do skarbca królewskiego w Egipcie. W tym również laskę.
Jetro był jednym z dworskich czarowników. Będąc blisko dworu, zapragnął wejść w posiadanie laski. Wziął ją i zasadził w swoim ogrodzie. Od tej chwili nikt nie mógł dostać się do ogrodu. Trwało to aż do przyjścia Mojżesza, który wyrwał laskę z ziemi.
Widząc to, Jetro oświadczył:
— Ten człowiek dokona tą laską cudów. Wyzwoli Żydów z Egiptu.
Ustąpienie starszyzny żydowskiej
Kiedy Mojżesz z Aaronem przyszli do Egiptu, od razu zwołali starszyznę Izraela i razem z nią udali się do faraona. Po drodze starsi przywódcy ludu po cichu, jeden po drugim, wycofali się. Nim Mojżesz i Aaron doszli do pałacu faraona, nie było już ani jednego ze starszyzny.
Z tego powodu Bóg ukarał wszystkich członków starszyzny. Na górze Synaj, podczas nadania Żydom Tory Bóg powiedział:
— Mojżeszu i Aaronie, wstąpcie na górę, a wy starsi zostańcie na dole, u stóp góry.
Mojżesz i Aaron u faraona
Faraon pysznił się i chwalił, że jest Bogiem, i wszyscy mu w tym przytakiwali i bili mu niskie pokłony.
Tego dnia, kiedy Mojżesz i Aaron przybyli do pałacu, odbywała się wielka uroczystość z okazji rocznicy koronacji faraona. Zjechali się na nią królowie ze Wschodu i Zachodu, którzy, jeden za drugim, zdejmowali swoje korony, żeby je włożyć na głowę faraona. W ten sposób potwierdzali, że król Egiptu jest władcą całego świata.
Tymczasem do siedzącego na tronie faraona podeszli słudzy i zameldowali, że u wrót pałacu stoją jacyś dwaj mężowie.
— Wpuście ich do pałacu — rozkazał faraon.
Pałac miał czterysta drzwi i przy każdych stały na warcie lwy i lamparty, które nikogo nie wpuszczały do środka, jeśli nie dostały do żarcia ludzkiego mięsa.
Kiedy jednak Mojżesz i Aaron podeszli do pałacu, dzikie zwierzęta zaczęły lizać im stopy i towarzyszyć do samego tronu królewskiego.
Zebrani w sali tronowej królowie ujrzeli nagle dwie postacie obosko pięknej urodzie. Mojżesz i Aaron, obaj sędziwi mężowie, wyglądali jak aniołowie. Wysocy jak dwie strzeliste jodły. Oczy jasne jak gwiazdy promienne. Brody jak gałązki daktylowych palm. W ręku Mojżesza szafirowa laska z wyrytym Imieniem Wiekuistego. Na ich widok królów ogarnął lęk zmieszany z szacunkiem. W jednej chwili padli przed nimi na kolana.
Siedzący zaś na wysokim tronie faraon patrzy na nich, przekonany, że oto przynieśli mu koronę i dokumenty poświadczające, że są wysłannikami swoich państw.
Pyta ich:
— Kim jesteście?
— Jesteśmy wysłannikami Pana Boga.
— Czego chcecie?
— Rozkaz naszego Boga brzmi: „Wypuść lud mój, aby mi służył na pustyni”.
— Kim jest wasz Bóg, który wydaje mi rozkazy?
I patrząc na ich ręce, dodaje:
— I dlaczego nie przysłał mi korony? Zaczekajcie, zajrzę do rejestru wszystkich bogów i sprawdzę, czy w nim figuruje.
Przynoszą mu rejestr i faraon zaczyna czytać: „Bóg Moabitów.... bóg Ammanitów.... bóg Fenicjan...
— Widzicie — powiada do Mojżesza i Aarona — waszego Boga nie ma w rejestrze.
Uśmiechają się Mojżesz i Aaron i wymieniają znaczące spojrzenia. A sens tych spojrzeń jest taki:
— Głupi jesteś! Jak mogło ci wpaść do głowy, żeby szukać Kohena na cmentarzu? Jak żywy może się znaleźć wśród martwych?
— Daremny twój trud — powiadają faraonowi. Nasz Bóg jest żywym Bogiem. Jest królem świata. W twoim rejestrze martwych bogów z pewnością go nie znajdziesz.
— Dobrze — powiada faraon — ale kim i czym jest ten wasz Bóg? Młodzieńcem czy starcem? Ile ma lat? Ile miast zdobył? Nad iloma państwami panuje? Kiedy wstąpił na tron?
— Chcesz wiedzieć, kim On jest, to ci powiemy: On jest najpotężniejszym, najbardziej wszechmogącym Bogiem. Jego mocą wypełniony jest cały świat. On jest wieczny. Był przed powstaniem wszystkich światów i przeżyje wszystkie światy. Jest jedynym Stwórcą. On stworzył ciebie i dał życie wszystkim stworzeniom. Pytasz, jakich dzieł dokonał? Oto nasza odpowiedź: On rozpościera niebiosa i umacnia ziemię. Jego głos wydobywa się z płomieni ognia. Łamie góry i rozstrzaskuje skały. Jego łukiem jest ogień, Jego strzałami płomień. Jego pancerzem są chmury, mieczem błyskawica. Jednym tchnieniem wzdmuchuje wysokie góry, jednym stąpnięciem wyżłabia głębokie doliny. Owija niebiosa chmurami. Nawadnia ziemię deszczem i rosą. Zazielenia ją trawą i drzewami. Strąca i ustanawia królów.
— O takim Bogu nie mam pojęcia. O takim Bogu nie chcę nawet wiedzieć. Jeśli ktoś z panujących ma do mnie interes, musi przysłać mi koronę.
Serce faraona
„I serce faraona stało się jeszcze twardsze”. „Serce faraona” — przywodzi to na pamięć następującą przypowieść:
Pewnego razu lew w towarzystwie innych zwierząt płynął statkiem po morzu. Kiedy statek przybił do brzegu, wyszedł im na spotkanie osioł i zażądał opłaty. Odezwał się lis:
— Zuchwalcze! Śmiesz żądać opłaty od króla wszystkich zwierząt?
Uparty osioł, nie przejmując się pytaniem lisa, odpowiedział:
— Co z tego, że król? Ja czynię swoją powinność.
Wściekł się ze złości lew i zabił osła. Do lisa powiedział:
— Zabierz się do osła i poćwiartuj jego ciało.
Lis zabrał się do roboty. Rozczłonkował ciało osła i ułożył każdą część na osobnym miejscu. Kiedy dobrał się do serca osła, nie mógł się powstrzymać od zjedzenia go.
Zauważył to lew i zapytał:
— A gdzie się podziało serce?
Chytry lisek miał w pogotowiu odpowiedź:
— Pytasz o serce? Osioł w ogóle nie miał serca! Gdyby takowe miał, toby nie zażądał od ciebie opłaty.
Gdyby faraon miał serce, toby od króla królów nie zażądał korony.
Laski zamienione w węże
I znowu Mojżesz i Aaron stanęli przed obliczem faraona, żądając po raz drugi w imieniu Boga, żeby uwolnił naród żydowski.
Powiada wtedy do nich faraon:
— Wykażcie się jakimś cudem, żebym wam uwierzył.
Rzucił Aaron laskę swoją przed faraonem i jego sługami, a ona zamieniła się w węża.
Na ten widok faraon wybuchnął gromkim śmiechem:
— I to jest ten wielki cud? Na tym polega cała sztuka waszego Boga? Solidny kupiec przynosi towar, którego na miejscu nie można dostać, a wy pokazujecie nam czary w Egipcie. Mamy tu własne i to pod dostatkiem. To rzekłszy, polecił zwołać dziatwę szkolną, która swoje laski przemieniła w węże.
Między pasterzem i wilkiem
I jarzmo faraona narzucone Żydom stało się jeszcze cięższe.
— Nie dawać im — rozkazał — dodatkowego źdźbła słomy, ale wyznaczoną ilość cegieł muszą dostarczyć.
Rozgoryczeni przywódcy z żydowskiej starszyzny przychodzą wtedy do Mojżesza i lamentują:
— Czego się do nas przyczepiłeś? Nie tylko nie pomogłeś nam, ale jeszcze zaszkodziłeś. Jesteśmy teraz w sytuacji owej owieczki, która wilk wyrwał ze stada, a pasterz przychodzi do wilka i usiłuje wyrwać mu z paszczy nieszczęsne zwierzątko. Szamota się pasterz tak długo, aż owieczka zostaje rozdarta na dwie części. Tak rzecz się ma z nami. Jesteśmy rozdzierani przez ciebie i faraona.
Słysząc te słowa, zwraca się Mojżesz do Boga:
— Od chwili, kiedy przyszedłem do faraona, przysporzył on Żydom jeszcze więcej nieszczęść.
W odpowiedzi na skargę Mojżesza Bóg rzekł:
— Patriarchowie znieśli wiele cierpień i nigdy nie stawali mi gorzkich zarzutów, a ty przychodzisz do mnie z pretensjami! Teraz zobaczysz, co uczynię faraonowi. Idź i pokaż im moje cuda.
Plaga krwi
I rzekł Bóg do Mojżesza:
— Powiedz Aaronowi, żeby wziął laskę i uderzył w wody Egiptu i te zamienią się w krew.
Rodzi się pytanie: Dlaczego ma to uczynić za pośrednictwem Aarona? Dlatego, że wody Nilu stanęły w obronie Mojżesza, kiedy był niemowlęciem.
W sitowiu rzeki przechowały koszyk, w którym leżał nowo narodzony syn Amrama i Jochewed.
Powiedział przeto Bóg:
— Nie byłoby słuszne, żeby z twojej ręki woda rzeki otrzymała uderzenie. Niech dostanie klapsa z ręki Aarona.
A dlaczego to wody Nilu miały dostać pierwszego klapsa? Dlatego, że faraon i wszyscy Egipcjanie pysznili się swoim Nilem i obdarzali go boską czcią. Od niego zależał urodzaj. On dawał im środki do życia. Z tego powodu Bóg rzekł:
— Pierwsze uderzenie niech spadnie na ich boga — Nil.
Jeśli Wszechmogący chce ukarać jakiś naród, to w pierwszym rzędzie rozprawia się z jego bogiem.
I gdzie tylko była woda, tam natychmiast płynęła krew. Nawet ślina wypluta przez Egipcjanina stawała się krwią.
Na pladze krwi niektórzy Żydzi zbili majątek. W jaki sposób? Otóż zdarzało się, że w jednym domu mieszkał Żyd i Egipcjanin. Podchodzi Egipcjanin do beczki, żeby zaczerpnąć wody, i okazuje się, że w dzbanku ma nie wodę, ale krew. Żyd zaś biorąc wodę z tej samej beczki, nabiera prawdziwej wody. Powiada wtedy Egipcjanin:
— Daj mi się napić z twego dzbanka.
W chwili jednak, kiedy dzbanek znalazł się w rękach Egipcjanina, woda stawała się krwią. Kiedy nawet pili jednocześnie z tego samego dzbanka. Egipcjanin łykał krew, a Żyd wodę. Dopiero wtedy, kiedy Egipcjanin uiścił Żydowi opłatę, mógł się napić czystej wody.
Żaby
Po pladze krwi spadła na Egipt plaga żab. Wszystkie zakątki i zakamarki Egiptu zapełniły się żabami. Uszy puchły od ich kumkania. Wszystkie naczynia, dzieże, garnki, a nawet piece roiły się od żab. Rechot i kumkanie żab wdzierały się w mózgi iserca Egipcjan. Przenikały do trzewi. Od tego wszystkiego Egipcjanie stracili rozum.
Miarka za miarkę
Żydzi, ojcowie dzieci, które Egipcjanie utopili w nurtach Nilu, albo wmurowali żywcem w ściany piramid, musieli wbrew swojej woli służyć Egipcjanom jako wychowawcy ich dzieci. Zesłał wtedy Bóg plagę różnych dzikich zwierząt na Egipt.
Dopadały na ulicach egipskie dzieci i pożerały. Wychowawcy zaś żydowscy wyszli obronną ręką. Ich zwierzęta nie tknęły. Kiedy wracali do domów bez podopiecznych, ojcowie dzieci pełni trwogi pytali:
— Gdzie są moje dzieci?
— Zaczekaj — odpowiadał wychowawca — zrobię rachunek. Policzę. Jedno dziecko porwał lew, drugie wilk, trzecie niedźwiedź. Czwarte pożarł lampart. Piąte ukąsił jadowity wąż. Jak widzisz, rachunek się zgadza.
Plaga gradu
A że faraon i tym razem zaciął się w swoim sercu i ludu żydowskiego nie wypuścił, Pan Bóg spuścił na Egipt ciężki grad z ogniem. Ogień i grad pośrodku. Ogień i grad razem. Przypomina to owe dwa legiony pewnego króla, które ciągle o coś się spierały. Trwało to tak długo, aż nieprzyjaciel napadł na państwo i król zmuszony był wystąpić do walki z całym swoim wojskiem. Wtedy oba zwaśnione legiony zaprzestały na czas wojny toczyć między sobą spory i razem wypełniły rozkazy króla. To samo zdarzyło się z plagą gradu. Połączyły się ogień z wodą. Oba wrogie z natury żywioły zawarły na określony czas pokój i razem napadły na wroga. Kule gradowe wyglądały jak ciężkie przejrzyste jajka o ognistych żółtkach w środku.
Spadając na głowy Egipcjan, gruba lodowa skorupa pękała, a w powstałą ranę wlewał się ogień, który ofiarę zamieniał w popiół.
Trzy dni ciemności
I nad całą ziemią egipską nastała taka gęsta ciemność, że można ją było dotknąć ręką.
Przez trzy dni nie widział jeden drugiego i nikt nie mógł wstać ze swojego miejsca, a kto stał, nie mógł usiąść. I kto leżał, nie mógł się podnieść. Żydzi mieli jednak wszędzie jasność. Wszyscy mieli światło w swoich siedzibach. Swobodnie poruszali się po ulicach Egiptu. Wchodzili do egipskich mieszkań i widzieli wszystko, co w nich było. Przed wyjściem z Egiptu Bóg polecił Żydom zwrócić się z prośbą do Egipcjan, żeby im dali niektóre potrzebne rzeczy na drogę. Przychodzi wtedy Żyd do Egipcjanina i prosi o takie czy inne naczynie, a w odpowiedzi słyszy:
— Chętnie bym ci dał, ale nie mam takiego naczynia.
— Wybacz — powiada Żyd — ale radziłbym ci zajrzeć do tamtego miejsca. Znajdziesz tam rzecz, o którą proszę.
Myśli sobie Egipcjanin: zasłużył na to, żeby mu dać tę rzecz. Gdyby Żydzi nie byli uczciwymi ludźmi, toby przecież w czas ciemności mogli zabrać wszystko i nikt by o tym nie wiedział.
Faraon poszukuje Mojżesza
Po dziesiątej pladze śmierci pierworodnych faraon o północy zaczął szukać Mojżesza. Był przerażony. Biegał po domach swoich ministrów. Postawił ich na nogi i razem z nimi zaczął krążyć po ulicach miasta, żeby znaleźć Mojżesza.
— Gdzie jest Mojżesz — wołał. — Gdzie mieszka? Gdzie go mogę znaleźć?
Usłyszały jego wołanie dzieci żydowskie i wskazały mu dom, w którym przebywał Mojżesz.
Wszedłszy do domu Mojżesza, faraon zawołał:
— Możecie opuścić kraj. I to już!
— Co się stało? — zapytał Mojżesz — czy jesteśmy złodziejami, żebyśmy w nocy się wykradali? Bóg polecił nam nie przekraczać progu domu aż do świtu. W pełnym świetle dnia wyjdziemy z Egiptu. Swobodnym krokiem, jak wolni ludzie. Na oczach całego świata.
Trumna Józefa
Kiedy Żydzi zajęci byli pakowaniem swego dobytku potrzebnego na drogę, Mojżesz zajął się trumną Józefa.
Przed śmiercią Józef zobowiązał braci pod przysięgą, żeby opuszczając Egipt, zabrali z sobą jego zwłoki.
Kiedy więc Józef umarł, czarownicy i mędrcy egipscy powiedzieli do faraona:
— Jeśli chcesz, żeby ten lud tu został, ukryj dobrze zwłoki Józefa. Bez nich nie opuszczą kraju.
Włożono wtedy zwłoki Józefa do żelaznej skrzyni i wrzucono do Nilu.
Teraz, kiedy nadeszła pora wypełnienia testamentu Józefa, nikt nie wiedział, gdzie znajduje się jego trumna.
Z Józefowego pokolenia tylko Serach córka Asera żyła jeszcze. Ona wskazała Mojżeszowi miejsce w Nilu, gdzie na dnie leżała skrzynia ze zwłokami Józefa. W tym miejscu na rzece było pełno wirów.
Stanął Mojżesz na brzegu rzeki i zawołał:
— Józefie! Józefie! Nastał czas wyzwolenia naszego ludu. Chcemy teraz spełnić przysięgę, którą złożyli ci synowie Izraela, ale nie jesteśmy w stanie. Cały lud czeka na ciebie. Czeka słup obłoku, czeka Szechina, a ty wszystkich zatrzymujesz. Jeśli się ukażesz, będzie dobrze. Jeśli nie, uznamy się za zwolnionych z przysięgi.
I zaraz pojawiły się na wodzie bąbelki i trumna wypłynęła na powierzchnię. Mędrcy przytoczyli taką przypowieść na temat trumny Józefa:
„Pewnego razu złodzieje zakradli się do piwnicy wypełnionej dzbanami wina. Wybrali dzban z najlepszym winem i całą zawartość wypili do dna.
Tymczasem wszedł do piwnicy gospodarz. Na widok pijących złodziei zawołał:
— Smacznego! Dobrego apetytu! Niech wam pójdzie na zdrowie! Wino zdążyliście już wypić, ale dzban proszę mi zwrócić. Zwróćcie mi go i idźcie w zdrowiu i szczęściu.
Tak samo Bóg powiedział do dzieci Izraela:
— Józefa z ziemi Kanaan sprzedaliście do Egiptu. Za to chociaż zwróćcie jego kości ziemi, z której pochodził.
Wyjście z Egiptu
Niedorajda
Po dziesięciu plagach faraon zmuszony już był wypuścić Żydów z Egiptu. Przypomina to znaną bajkę o słudze-niedorajdzie.
Pewien król posłał sługę na targ, żeby kupił mu coś do jedzenia. Ten przyniósł mu zgniłą rybę. Uniesiony gniewem król rzekł:
— Masz do wyboru dwa wyjścia. Albo zjesz rybę, albo za nią zapłacisz.
— Wybieram pierwsze. Zjem rybę.
Kiedy zjadł pół ryby, poczuł mdłości. Cisnął pozostałą połowę ryby i rzekł:
— Wymierz mi lepiej, królu, sto rózg.
Położyli go na ławce i zaczęli chłostać. Wytrzymał do pięćdziesięciu. Oświadczył, że woli zapłacić. I zapłacił za rybę swoimi pieniędzmi.
I wyszło na to, że zjadł zgniłą rybę, został wychłostany i na domiar wszystkiego zapłacił z własnej kieszeni.
Tak samo rzecz się ma z faraonem. Nie chciał z własnej woli wypuścić Żydów z Egiptu i spadło na niego i kraj dziesięć plag. Stracił mienie, a po tym wszystkim musiał wypuścić Żydów z Egiptu.
Obustronna radość
Wielka była radość Żydów, kiedy zostali wyzwoleni z niewoli egipskiej. Nie mniej zadowoleni byli również liczni Egipcjanie.
Przypomina to historię pewnego barczystego, tęgiego, dużo ważącego człowieka, który na ośle przejechał długą drogę.
Długa podróż na twardym grzbiecie osła nie należała do przyjemności. Ciężko mu było usiedzieć. Bolały go wszystkie kości. Ale ciężej jeszcze było osłowi, który na sobie dźwigał jego ciężar.
Kiedy przybyli na wyznaczone miejsce, ucieszył się zarówno człowiek, jak i jego osioł.
Niewczesny żal
Zaraz po wypuszczeniu Żydów faraon i jego ministrowie zaczęli gorzko tego żałować:
— Po cośmy to uczynili? — zadawali sobie pytanie.
Przypomina to przypowieść o pewnym człowieku, który posiadając pole usiane pagórkami złożonymi ze śmieci i kamyków, postanowił odsprzedać je komu innemu.
Oczyściwszy pole z pagórków śmieci i kamyków, nabywca znalazł pod jednym z nich źródło wody.
Nawodnił więc jałowe dotychczas pole i zasadził rzędami winorośl, granaty oraz wszelkie inne rośliny i zioła. Pośrodku zaś utworzonego ogrodu zbudował wieżę, na której czuwał wartownik.
Kiedy zobaczył to poprzedni właściciel pola, załamał ręce i gorzko zapłakał:
— Taką wspaniałą posiadłość wypuściłem z ręki.
Tak też rzecz się miała z Żydami. W Egipcie wyglądali jak kupa śmieci i kamyków. Unurzani w glinie i brudzie, niepodobni byli do normalnych ludzi. Teraz zaś, na pustyni, wolni i czyści, podobni byli do kwitnącego ogrodu. Przyjemnie było patrzeć na nich. Widząc ich takimi, jak teraz wyglądają na wolności, pożałował tego, że ich wypuścił. Nie namyślając się długo, zarządził za nimi pogoń.
Żydzi nad Morzem Czerwonym
Gołąb uciekł przed jastrzębiem, szukając schronienia w skalnej szczelinie. Zniżywszy lot, dostrzegł w niej jadowitego węża. Co robić? Jeśli wejdę do szczeliny, ryzykuję śmiertelne ukąszenie węża. Jeśli zawrócę, czeka mnie śmierć w szponach jastrzębia. Zaczął gołąb wymachiwać skrzydłami i gruchać, a nuż jego właściciel przyjdzie mu z pomocą.
Tak było z Żydami: przed sobą mieli morze, za sobą nieprzyjaciela dookoła zaś gołą pustynię. Zaczęli wzywać Boga. I Bóg przyszedł im z pomocą.
Rozstąpiły się wody Morza Czerwonego
Kiedy Żydzi stanęli nad brzegiem morza, wybuchł spór między plemionami o to, które z nich jako pierwsze wstąpi do wody. Kto wie, jak długo trwałby spór, gdyby nagle nie wyrwał się do przodu Nachszon syn Aminadawa i wszedł do morza.
A Mojżesz przez cały czas stał i się modlił. Bóg zawołał wtedy do niego:
— Dlaczego mnie wzywasz? Rozkaż swemu ludowi, żeby ruszył naprzód! Ty zaś podnieś swoją laskę, wyciągnij rękę nad morze i rozdziel je.
I kiedy Bóg postanowił zatopić faraona wraz z jego wojskiem, przyszedł Uza, anioł sprawujący władzę nad Egiptem i przypadłszy do tronu Wiekuistego, wzniósł błaganie:
— Panie świata! Przecież jesteś Bogiem litości. W miłosierdziu stworzyłeś świat. Dlaczego więc chcesz tak okrutnie i srogo ukarać moje dzieci?
Zwołał Bóg „Niebiańską rodzinę”, czyli Najwyższy Sąd Aniołów, i tak rzekł:
— Osądźcie, kto z nas ma rację. Ja czy Uza?
I aniołowie reprezentujący wszystkie siedemdziesiąt narodów stanęli w obronie Egipcjan. Orzekli, że nie należy im się taka sroga kara. Wtedy Michael, anioł opiekujący się Izraelem, mrugnął do Gabriela. Ten w mig poleciał do Egiptu i przyniósł stamtąd kawał ściany, w której wmurowane było żydowskie dziecko.
Na ten widok aniołowie-obrońcy Egipcjan nabrali wody w usta. I Bóg rozkazał morzu zalać i zatopić Egipcjan.
Wtedy aniołowie postanowili zaśpiewać hymn pochwalny, ale Bóg powstrzymał ich tymi słowy:
— Dzieła moich rąk toną teraz w morzu, a wy chcecie śpiewać!
I zawstydzeni aniołowie umilkli.
Egipcjanie widząc, że zalewają ich wody, chcieli zawrócić konie, ale pieniące się morskie fale przybrały postać rączych rumaków o białych skręconych grzywach. Egipskie konie gnane jakąś wewnętrzną siłą, zaczęły z impetem podążać ku nim i coraz dalej brnęły w morze. Przerażeni Egipcjanie usiłowali wtedy zeskoczyć z koni, ale nie dali rady. Coś jakby przykuło ich do zwierząt. I tak razem z nimi pogrążyli się w odmętach morza.
Anioł, władca morza
Żydzi owego czasu byli nieufni i słabo wierzący. Powiedzieli:
— My wychodzimy z tej strony morza, a Egipcjanie z tamtej strony morza. Nic więc im nie zaszkodzi.
Słysząc to, Bóg zawołał do anioła-władcy morza:
— Wyrzuć Egipcjan na tamten brzeg, żeby Żydzi zobaczyli, że są martwi.
Powiada wtedy anioł-władca morza:
— Panie świata! Czy król, który daje swemu słudze prezent, żąda potem jego zwrotu?
— Za to — odpowiedział Bóg — wynagrodzę cię półtora raza więcej.
— Czy sługa może upominać się i żądać od swego pana?
— Rzeka Kiszon będzie moją gwarancją. Ty wyrzucisz Egipcjan wraz z ich sześciuset żelaznymi rydwanami, a rzeka Kiszon zaleje Syserę z jego dziewięciuset rydwanami.
Potem w czasach prorokini Debory, kiedy złoczyńca Sysera na czele licznych wojsk uzbrojonych w żelazne włócznie, wspartych jazdą szybką na dziewięciuset rydwanach, napadł na Żydów, Bóg skierował przeciwko napastnikom gwiazdy z nieba. I każda gwiazda jaśniała blaskiem siedmiokrotnie większym niż słońce. Od żaru gwiazd rozżarzyły się groty włóczni. Żołnierzom zrobiło się z tego powodu bardzo gorąco. Żeby się ochłodzić, wjechali na rydwanach do rzeki Kiszon. Widząc to, Bóg powiedział do rzeki:
— Teraz możesz się wywiązać z gwarancji.
I zaraz wezbrane wody rzeki uniosły do morza wojska Sysery.
I ryby w wodzie zaczęły śpiewać hymn pochwalny:
— Słowo Boga jest zawsze wiarygodne --
Opiewajcie i chwalcie Jego Prawdę.
To jest mój Bóg
I rozstąpiły się wody morza przed Żydami. I powstało dwanaście dróg do przejścia. Dla każdego plemienia osobna droga. Jedna oddzielona od drugiej ścianą przezroczystą jak szkło. Ścianę utworzoną przez wysoko wzniesione skamieniałe wody. Jeśli dziecko zapragnęło się napić, matka robiła paznokciem rysę w ścianie i od razu wypływał z niej strumyczek kryształowo czystej wody. Opromienieni olśniewającym blaskiem Bożej Szechiny Żydzi śmiało kroczyli naprzód po suchych drogach. I raptem uświadomili sobie, że Bóg uczynił dla nich wielki cud. I podniosła pieśń pochwalna wyrwała się z piersi sześciuset tysięcy Żydów. I pieśń brzmiała tak zgodnie i harmonijnie, jakby dobyta była z jednej piersi i z jednych ust. Śpiewali wszyscy. Młodzi i starzy. Nawet niemowlęta przestały ssać piersi matek i dołączyły swoimi głosikami do chóralnego śpiewu. Paluszkami wskazywały na Szechinę, jakby mówiły:
— To jest mój Bóg. Oto jest nasz wielki Bóg.
Łup z morza
Kiedy faraon puścił się w pogoń za Żydami, używając przy tym rydwanów i konnych jeźdźców, ozdobił wszystkie konie brylantami i perłami. Pewny zwycięstwa chciał urządzić triumfalny powrót. Ozdobione drogocennymi brylantami i perłami konie miały przysporzyć mu blasku przy wjeździe do stolicy Egiptu. Stało się jednak inaczej. Zrządzeniem Boga Egipcjanie wraz z końmi utonęli w morzu. Brylanty i perły fale wyrzuciły na brzeg, skąd zabrali je Żydzi. Myśląc, że każdego dnia morze będzie nadal wyrzucało takie skarby, Żydzi nie odchodzili od brzegu.
Wtedy Mojżesz zawołał do nich:
— Co wy sobie myślicie? Myślicie, że Bóg codziennie będzie zatapiał nowych Egipcjan i podrzucał wam nowe brylanty i nowe perły?
A kiedy słowa nie podziałały na nich, Mojżesz zmuszony był siłą oderwać ich od brzegu.
Żydzi na pustyni
Manna
Manna, którą Żydzi żywili się na pustyni w ciągu czterdziestu lat, miała charakterystyczną właściwość polegającą na tym, że każdy spożywający ją odczuwał taki smak, jaki sobie życzył.
Jak tylko zaczynało grzać słońce, manna roztapiała się, tworząc strumyki biegnące do morza. Zbiegały się wtedy jelenie i pokrewne im inne rogacze, które wypijały słodką płynną mannę. Kiedy potem myśliwi różnych narodów złowili te zwierzęta i spożywali ich mięso, odczuwali smak manny. Zwykli byli wtedy powiadać:
— Dobrze jest narodowi, który posiada coś takiego.
Manna posiadała dar odkrywania ludziom wielu rzeczy. Dla przykładu można przytoczyć następującą historię.
Do Mojżesza zwróciło się dwóch mężów, żeby rozsądził ich spór o niewolnika. Jeden powiada:
— To mój niewolnik, kupiłem go od ciebie.
Drugi na to powiada:
— Nieprawda. Zabrałeś go siłą.
Rzecze wtedy Mojżesz:
— Jutro zapadnie wyrok.
Następnego dnia, kiedy każdemu domownikowi przydziela się równą miarkę manny, spostrzegli, że u jednego ze skarżących się u Mojżesza mężów została zbędna miarka.
Oznaczało to, że niewolnik należał do niego.
Amalek
Mędrcy żydowscy wypowiadali się o wojnie z Amalekiem, cytując różne przypowieści:
I
Pewien mąż miał bardzo rozkapryszonego jedynaka. Tak dbał o niego, że zawsze nosił go na ramionach. I co tylko oczy jedynaka zobaczyły, ojciec musiał natychmiast mu dostarczyć.
— Tato — wołał, siedząc na ramionach ojca — kup mi coś.
Ojciec kupił to, co chciał jedynak, i dalej go nosił na ramionach. Spotykają na drodze znajomego ojca. Chłopak go pyta:
— Czy nie wiesz czasem, gdzie jest mój ojciec?
Odzywa się ojciec:
— Głuptasku, przez cały czas niosę cię przecież na ramionach, a ty pytasz, gdzie ja jestem.
I mówiąc to, zrzucił go z ramion. W tej chwili podbiegł do dziecka pies i ugryzł je.
Tak rzecz się ma z Żydami — otrzymuj ą wszystko, czego tylko pragną: mięso z przepiórek, chleb z manny, wodę ze skały i na koniec pytają: „Czy Bóg znajduje się wśród nas?”.
Dlatego Bóg napuścił na nich Amaleka.
II
Jest napisane: „Pamiętaj, co ci uczynił Amalek! Stanął na drodze, gdyś wychodził z Egiptu, napadł i ochłodził cię”.
Jest to podobne do wanny wypełnionej gorącą wodą, do której nikt nie odważa się wejść.
Wtem zjawia się szaleniec, wskakuje do wanny i parzy się, Woda jednak wskutek tego ochładza się trochę i następne osoby mogą się już w niej zanurzyć.
Tak samo było z Żydami. Wszystkie ludy nabrały respektu dla nich po klęsce faraona, aż Amalek jako pierwszy pokazał, że można na nich napaść.
Później, kiedy wywiadowcy wysłani na rozpoznanie do Ziemi Obiecanej wrócili i zdali sprawozdanie ze swojej misji, nie omieszkali postraszyć Żydów tymi słowami: „Amalek siedzi w miastach leżących na południu”.
Podobnie jest z dzieckiem, które za przewinienie zostało wychłostane. Żeby je zastraszyć, przypomina mu się bat albo rózgę.
III
„Bóg prowadzi wojny z Amalekiem w każdym pokoleniu”. Przykładem tego jest następująca przypowieść:
Choć żmija została przepędzona,
Toć jad jej pozostał nieruszony.
Król Saul zabił wszystkich Amalekitów, pozostawił przy życiu tylko ich króla Agaga. Prorok Samuel wprawdzie go uśmiercił, ale po tym pojawił się Haman potomek Agaga, który zamierzał wymordować wszystkich Żydów. Hamana powiesili, ale zasiany przez niego jad pozostał do dnia dzisiejszego.
Nadanie Tory
I
Upłynęło sporo czasu od wyzwolenia Żydów z Egiptu do chwili, kiedy Pan Bóg dał im na pustyni Torę.
Pewien król miał jednego, jedynego syna, który przeżył ciężką chorobę. Kiedy tylko wygrzebał się z niej i wstał z łóżka, jego nauczyciel i wychowawca powiedział królowi, że pora wyprawić syna na naukę do szkoły.
Dbający o zdrowie syna król rzekł:
— Przecież dopiero co stanął na nogi. Jest blady i mizerny. Niech się dobrze odżywi i odpocznie przez trzy miesiące aż nabierze świeżych sił.
Tak samo powiedział Bóg:
— Moje dzieci dopiero co wylazły z gliny. Nie zdążyły jeszcze wyprostować pleców po latach dźwigania ciężaru cegieł. Niech przez trzy miesiące pożywią się manną i przepiórkami. Niech napiją się odżywczej czystej wody ze studni Miriam. Wtedy dojdą do siebie. Wtedy dam im Torę.
II
Kiedy Żydzi wyszli z Egiptu, było wśród nich wiele kalek. Ciężka praca nie oszczędziła ich. Jednemu spadający z murów kamień zgruchotał rękę, drugiemu cegła połamała nogę. Bóg wtedy rzekł:
— Dam im Torę i uczynię z nich „królestwo kapłanów”. Będzie z nich „święty lud”.
Rodzi się pytanie:
— W jaki sposób kalecy mogą być kapłanami?
I Bóg szybko dał znak aniołom, żeby zstąpili na ziemię i uleczyli dotkniętych kalectwem Żydów.
III
Jeszcze podczas sześciu dniu tworzenia Bóg postawił wszystkim stworzeniom następujący warunek: jeśli w swoim czasie Żydzi przyjmą Torę, zostawię was przy życiu i będziecie dalej trwać; jeśli zaś Żydzi nie przyjmą Tory, przywrócę was do stanu niebytu.
Pewien człowiek miał ogród, a w nim przeróżne drzewa owocowe, jak figowce, winorośl, granaty i jabłonie. Po jakimś czasie powierzył pachciarzowi opiekę nad ogrodem. Do jego obowiązków należało pielenie chwastów, nawadnianie ziemi, pielęgnowanie drzew. Minęło kilka miesięcy i właściciel ogrodu postanowił sprawdzić, jak pachciarz wywiązał się ze swoich obowiązków.
Przychodzi do ogrodu i własnym oczom nie wierzy. Ogród zaniedbany, porosły zielskiem, ciernistymi krzakami itd. Każe wynająć robotników, żeby wyciąć w pień wszystko, co pozostało w ogrodzie. I nagle zauważa wśród ciernistych krzaków piękną, świeżą różę. Wspaniały, słodki zapach wypełnia jego nozdrza. Z rozkoszą wdycha aromat kwiatu. I z powodu tej jednej róży odwołuje robotników i zostawia ogród cały i nietknięty.
Tak samo jest z Torą. Dzięki niej stworzony został świat. Dwadzieścia sześć pokoleń minęło i Bóg spojrzał badawczym okiem na swój świat. Chciał sprawdzić, co się na nim dzieje i czego ludzie tam dokonali. I co widzi? Widzi Kaina, pokolenie potopu, pokolenie rozproszenia po próbie zbudowania wieży Babel.
— Świat nie zasługuje — powiedział Bóg — na dalsze istnienie.
I nagle dostrzega na świecie przepiękną, wspaniałą różę, żydowski lud z Torą.
— Dzięki niemu — oświadcza Bóg — cały świat zostanie uratowany.
IV
Kiedy Bóg postanowił obdarzyć ludzkość Torą, najpierw zaproponował ją po kolei wszystkim narodom. Żaden jednak naród nie chciał jej przyjąć. Przyszedł Bóg do synów Edomu, czyli Rzymian, i proponuje im przyjąć Torę. Ci z miejsca pytają:
— Co w niej jest napisane?
— Nie zabijaj!
— Takiej Tory nie możemy przyjąć. Najlepsze błogosławieństwo naszego pradziada Ezawa brzmi: „I żyć będziesz z twego miecza”.
Przychodzi Bóg z Torą do Moabitów i Amonitów. Ci pytają:
— Co w niej jest napisane?
— Nie cudzołóż!
— Takiej Tory nie możemy przyjąć. Wywodzimy się z rodu Lota i jego dwóch córek.
Przychodzi Bóg z Torą do potomków Izmaela. Ci pytają:
— Co w niej jest napisane?
— Nie kradnij!
— Takiej Tory nie możemy przyjąć. Nasz pradziad Izmael był dzikim człowiekiem. Żył z kradzieży i rabunku.
I trwało to aż do chwili, kiedy Bóg przyszedł do synów Izraela i zapytał ich, czy chcą przyjąć Torę. I w odpowiedzi rozległ się jednogłośny okrzyk:
— Uczynimy wszystko, co Bóg rozkazał. Uczynimy i posłuchamy.
V
Kiedy Żydzi stali u stóp góry Synaj i zawołali „Uczynimy i posłuchamy”, kiedy słowo „uczynimy” padło z ich ust przed słowem „posłuchamy”, sześćset tysięcy aniołów zstąpiło na ziemię i na głowę każdego Żyda włożyli dwie korony. Jedną za „uczynimy” i drugą za „posłuchamy”.
Kiedy zaś odlali ze złota cielca, sześćset tysięcy aniołów zstąpiło na ziemię i zabrali Żydom korony.
VI
Żaden ptak nie zaćwierkał, nie poruszyło się żadne skrzydło, żadna fala na morzu nie drgnęła, aniołowie zaś w niebie przerwali śpiewać hymn pochwalny, serafiny nie dokończyli słowa „święty”. Cały świat wstrzymał oddech w chwili, kiedy potężny głos Boga zagrzmiał od krańca do krańca świata: — „Jam jest Pan, Bóg twój”.
VII
„Jan jest Pan, Bóg twój” — Ja jestem twoim Bogiem we wszystkich postaciach. W postaci potężnego bojownika w walce — jak się to stało na Morzu Czerwonym. W postaci mądrego, doświadczonego nauczyciela na górze Synaj. Jako piękny pełen radości życia młodzieniec w czasach króla Salomona. Jako miłosierny opromieniony siwizną ojciec w czasach Daniela. „Jam jest Pan, Bóg twój” — jeden i ten sam we wszystkich postaciach.
VIII
Dziesięcioro przykazań, które wyszły z ust Boga, rozpowszechniły się po całym świecie. I każde przykazanie wypełniło świat słodkim zapachem wonności. I każde przykazanie ma inny zapach. I głos Boga rozlegał się od krańca do krańca świata. I rozpadł się na siedemdziesiąt części, na siedemdziesiąt języków świata, żeby wszystkie narody mogły go usłyszeć i zrozumieć.
I słysząc ten głos, narody świata zadrżały. W najwyższym zdumieniu zastygli na tronach w swoich pałacach królowie. Ze wszystkich krańców świata przybyli do Bileama, proroka ówczesnych ludów, i drżąc ze strachu, zapytali go:
— Co ma to znaczyć? Bóg ma zamiar znowu spuścić potop na ziemię?
W odpowiedzi Bileam oświadcza im:
— Bóg już raz przysiągł, że więcej nie sprowadzi potopu na świat.
— Potopu, być może, nie, ale ogień nie jest wykluczony.
— Nie, świat nie ulegnie zagładzie. Staje się coraz mocniejszy i potężniejszy. Bóg przekazuje swemu ludowi dużą władzę.
Odpowiedzieli na to chórem:
— Niech Bóg pobłogosławi lud swój pokojem.
IX
Kiedy Mojżesz wstąpił do nieba, aniołowie stanęli przed Bogiem i zapytali:
— Co robi wśród nas istota zrodzona przez kobietę?
Odpowiada im Bóg:
— Wstąpił, żeby wziąć Torę.
— Drogocenny skarb przechowujesz od wielu lat. Miałeś go już 974 lat przed stworzeniem świata i teraz chcesz go oddać ludziom, a nie nam, Twoim wiernym sługom?
Powiada Bóg do Mojżesza, żeby udzielił odpowiedzi aniołom.
— Boję się — rzecze Mojżesz. — Mogą mnie jednym tchnieniem spalić.
Powiada do niego Bóg:
— Oprzyj się o mój tron i udziel im odpowiedzi.
— Panie świata — oświadcza Mojżesz. — A co jest napisane w twojej Torze?
— „Jam jest Pan, twój Bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej”.
A czy wy, aniołowie, byliście w Egipcie i służyliście faraonowi?
Drugie przykazanie brzmi: „Nie będziesz miał innych bogów obok mnie”.
Czy żyjecie wśród bałwochwalczych narodów? Następne przykazanie: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”.
Czy zajmujecie się handlem? „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Czy macie rodziców? Następnie: „Nie zabijaj”, „Nie kradnij”, „Nie cudzołóż”. Czy posiadacie w sobie zazdrość i nienawiść? Czy tkwi w was Instynkt Zła?
Usłyszawszy to, aniołowie stali się przyjaciółmi Mojżesza i obdarowali go prezentami.
X
Kiedy Mojżesz zstąpił z nieba na ziemię, stanął przed Bogiem szatan i zapytał:
— Władco świata, gdzie jest Twoja Tora?
— Przekazałem ją ziemi — odpowiedział Bóg.
Zjawił się szatan na ziemi i zapytał ją:
— Gdzie jest Tora?
— Jeden Bóg zna dokładnie jej drogę.
Idzie szatan do morza i pyta:
— Gdzie jest Tora?
— U mnie jej nie ma — odpowiada morze.
Opuszcza się szatan na dno morza i o to samo pyta:
— Nie u mnie ją znajdziesz — odpowiada dno morza.
Wraca szatan do Boga i powiada:
— Władco świata, szukałem Tory na ziemi, ale jej tam nie znalazłem.
— Idź do syna Amrama.
Udaje się szatan do Mojżesza i pyta:
— Gdzie jest Tora, którą dał ci Bóg?
— Mnie? Kim i czym jestem, żeby Bóg mi ją powierzył?
— Mojżeszu — odzywa się Bóg — dlaczego zaprzeczasz?
— Panie świata, czy mam Twój drogocenny skarb, w którym co dzień się odzwierciedlasz, uważać za swój?
— Za okazaną przez ciebie skromność — oświadczył Bóg — zasłużyłeś, żeby Dar mój nazwany został przez naród twoim imieniem: „Tora Mojżesza”.
XI
Tora, która Mojżesz otrzymał na górze Synaj, napisana była czerwonym ogniem na białym ogniu. Ogień także ją spowijał. Mojżesz pisał i pióro wycierał o włosy na głowie. Od tego powstały na niej promienie.
Złoty cielec
Przed wstąpieniem na górę Synaj Mojżesz umówił się z Żydami, że po czterdziestu dniach wróci i przyniesie im Torę.
Czterdziestego dnia tuż przed jego powrotem przyszedł szatan do Żydów i podniósł larum:
— Gdzie jest Mojżesz? Gdzie on może być?
— W niebie — odpowiedzieli mu.
— Już pół dnia minęło, a jego wciąż nie ma.
— Zapewne umarł.
Podnoszą oczy ku niebu i widzą, że wśród chmur szybuje coś w rodzaju trumny.
— Tak — powiadają — coś musiało się z nim zdarzyć.
Zebrało się czterdzieści tysięcy mężczyzn, wśród których byli również przedstawiciele innych, obcych ludów, którzy opuścili Egipt razem z Żydami. Znaleźli się wśród nich także dwaj czarownicy, magowie Junus i Jumbram, którzy na dworze faraona demonstrowali sztuki czarodziejskie. Przyszli do Aarona i powiedzieli:
— Mojżesz, już nie wróci. Zrób nam boga.
Aaron łagodną perswazją usiłuje ich przekonać, że nie należy tego czynić. Pomaga mu w tym Chur.
— Zaczekajcie — powiada do nich Aaron. — To potrwa niedługo. Mojżesz na pewno zaraz wróci.
Oni jednak nie chcą go słuchać. Doprowadza to Chura do wściekłości:
— Jesteście krnąbrni i hardzi — zawołał. — Już zdążyliście zapomnieć, ile dobrego uczynił dla was Mojżesz.
Rzucili się wtedy czarownicy na Chura i zabili go.
I jakby nic się nie stało, natarli znowu na Aarona:
— Zrobisz nam boga, to będzie dobrze. Jeśli nie, to i ciebie zabijemy.
Aaron próbując ich przechytrzyć, powiada:
— Przynieście mi złote kolczyki waszych żon i córek.
Mówiąc to, był przekonany, że kobiety, które lubują się w biżuterii, nie zgodzą się oddać złotych kolczyków.
I rzeczywiście, nie omylił się. Kobiety nie chciały rozstać się ze swoją biżuterią. Nie chciały oddać jej na taki cel.
— Jak to — protestowały — tak szybko zapomnieliście o Bogu i o cudach, które uczynił?
Wobec tego mężczyźni wyciągnęli złote kółka, którymi zdobili swoje nosy.
I Aaron wrzucił podane mu złoto do ognia.
— Panie świata — zawołał przy tym — Ty przecież znasz najskrytsze myśli człowieka, bądź mi świadkiem, że czynię to pod przymusem.
Podeszli wtedy czarownicy i wrzucili do rozpalonego tygla płytkę zawierającą czarodziejskie zaklęcie. Wyryty był na niej napis: „Cielec w górę”. I zaraz wynurzył się cielec, który zaczął meczeć i skakać.
Widząc to, Aaron przystąpił do budowania ołtarza. Podbiegli do niego Żydzi, żeby mu pomóc, ale Aaron nie pozwolił, mówiąc, że nie godzi się, aby czynili to Żydzi nie będący kapłanami. Chciał przez to przedłużyć czas budowy ołtarza, bo tymczasem mógł nadejść Mojżesz. Kiedy jednak Mojżesz się nie zjawił, oświadczył, że należy odłożyć budowę ołtarza do następnego dnia, bo „jutro jest święto Boga”.
Powiada Bóg do Mojżesza w niebie:
— Zejdź szybko na ziemię, bo lud twój zgrzeszył.
— Nie — odpowiada Mojżesz — to nie jest mój lud, tylko Twój własny lud, który wyprowadziłeś z Egiptu.
— Ale zgrzeszył przecież. Zrobił cielca!
— Niech — powiada Mojżesz — ten cielec stanie się Twoim pomocnikiem: Ty ześlij na ziemię wiatr, on — deszcz. Ty pozwól świecić słońcu, on księżycowi. Ty spraw, żeby rosły drzewa, on — żeby rosła trawa.
— Mojżeszu — odzywa się Bóg — widzę, że i ty uwierzyłeś w te głupstwa.
— Jeśli to wszystko jest głupstwem, jeśli to wszystko nie ma znaczenia, to dlaczego gniewasz się na Twój naród?
— Zejdź Mojżeszu na ziemię. Nic z twojej wielkości. Wielki jesteś tylko dzięki twemu ludowi. Gdyby nie on, byłbyś niepotrzebny.
Słysząc te słowa, Mojżesz poczuł się bezradny. Nie miał już odwagi dalej prowadzić z Bogiem dyskusji.
Kiedy jednak doszły do niego słowa Boga: „Zniszczę ich”, szybko w myślach rozważył:
— Skoro to zależy ode mnie, nie dopuszczę do tego.
I zaczął się modlić. Zaczął błagać Boga o litość nad ludem żydowskim. Pukał do wszystkich bram i zakamarków nieba.
— Dlaczego tak usilnie wstawiasz się za nimi? — zapytał go Bóg. — Ich zniszczę, a z ciebie wywiodę wielki lud.
— Boże, Panie świata — oświadczył Mojżesz — krzesło na trzech nogach nie jest w stanie przetrzymać Twego gniewu, jakże więc będzie z krzesłem, które będzie miało tylko jedną nogę. I co na to powiedzą nasi ojcowie? Popatrzcie na twego wodza ludu. O swoją wielkość zadbał, ale o los swego ludu się nie zatroszczył.
I na zakończenie dodał:
— A co powiedzą poganie? Jednego faraona zmogłeś, ale żeby pokonać trzydziestu jeden pozostałych królów, zabrakło Ci sił i dlatego zgładziłeś Żydów.
— Wycofuję się. Spełnię twoją prośbę. Teraz wszystkie narody świata powiedzą: „Szczęśliwy uczeń, któremu nauczyciel przyznaje rację”.
Kiedy Mojżesz otrzymał kamienne tablice z wyrytym na nich przez Boga pismem, litery unosiły się same jak żywe i dlatego dźwigając tablice, nie czuł ich ciężaru. Zszedłszy z góry, zobaczył cielca, a wtedy święte litery pisma, niczym hurma przerażonych ptaszków z powrotem do nieba uleciały. I dwie ciężkie, kamienne tablice jak dwa ciała bez duszy tak zaczęły uciskać jego ręce, że ze złości i gniewu cisnął je na ziemię i rozbił.
Przybytek
Święty Przybytek zbudowany przez Żydów na pustyni składał się z desek. Skąd wzięli deski? Otóż Jakub przez wyruszeniem do Egiptu powiedział do swoich synów:
— Przyjdzie czas, że Bóg was wyzwoli i nakaże wam wznieść Przybytek na pustyni, na której nie ma drzew, dlatego powinniście zawczasu przygotować drewno i to, co jest potrzebne do jego zbudowania.
Zasadzili więc nie zwlekając jodły w krainie Goszen i przed wyjściem z Egiptu wycięli je i zabrali na drogę. Na pustyni pocięli je na deski, z których zbudowali Przybytek.
Tam, gdzie pojawia się stwierdzenie: „I było tak”, pojawia się też kłopot. Przy zakończeniu prac nad wzniesieniem Przybytku jest napisane: „I tak została ukończona wszelka praca nad Przybytkiem”. Co więc za kłopot czy nieszczęście się zdarzyło?
W związku z tym mędrcy przytaczają taką przypowieść:
Pewien wielki dygnitarz miał żonę złośnicę. Któregoś dnia powiada do niej: „Uprządź i zrób mi płaszcz z purpury”.
Przez cały czas pracy nad płaszczem milczała. Nie kłóciła się i nie klęła. Kiedy przyniosła mężowi gotowy płaszcz, ten zaczął wzdychać. Zdziwiona jego reakcją pyta:
— Wykonałam twoje polecenie. Kosztowało to mnie wiele trudu, a ty wzdychasz i biadolisz. Czy płaszcz ci się nie podoba?
Na to mąż odpowiada:
— Płaszcz jest piękny, a nawet wspaniały. Ale teraz nie mając już nic do roboty, będziesz znowu się kłóciła ze mną.
Morał z tej przypowieści jest taki:
Mojżesz zdawał sobie sprawę, że dopóki Żydzi zajęci są wznoszeniem Przybytku, dopóty są spokojni i grzeczni. Z chwilą jednak ukończenia prac zaczną znowu niepokoić go różnymi pretensjami i zarzutami, jak to często zdarzało się na pustyni. Zwykli byli podglądać Mojżesza i obgadywać go. Jeden, na przykład, powiada: „Popatrzcie tylko na jego kark. Na jego grubą szyję! Nic dziwnego. Zjada to, co należy do nas. Wypija to, co nasze”.
Drugi zaś przytakuje pierwszemu:
— A jakże inaczej? Człowiek dysponujący przy wznoszeniu takiej budowli niezliczoną ilością złota i srebra miałby z tego nie skorzystać?
Dlatego Mojżesz rozliczał się konsekwentnie z każdej sztuki złota i srebra zużytej przy budowie Przybytku.
W ostatecznym rozrachunku okazało się, że nie potrafił się rozliczyć z tysiąca siedmiuset siedemdziesięciu pięciu srebrnych monet. Mojżesz znalazł się w kłopocie. Oglądając się na wszystkie strony, zauważył srebrne haki i kolumny. One to właśnie pochłonęły brakujące srebrne monety. Tym samym Mojżesz rozliczył się ostatecznie co do grosza.
Rzesza Żydów
Wędrując po pustyni, Żydzi zawsze wiedzieli, kiedy mają się zatrzymać i rozbić namioty. Ukazywał im się bowiem znak w postaci słupa obłoku. Obłok wskazywał im kierunek marszu i miejsce postoju. Kiedy się zniżył, oznaczało to, że trzeba się zatrzymać. Kiedy unosił się w górę --- że trzeba ruszyć w drogę.
Mojżesz wtedy zwykle tak mawiał:
— Powstań Boże, a Twoi wrogowie się rozbiegną, a nieprzyjaciele Twoi się rozpierzchną.
Unosi się obłok w górę i rzesza zaczyna szykować się do drogi. Kto ma osła, ten ładuje na jego grzbiet swoje mienie. Kto nie ma osła, temu słup obłoku przychodzi z pomocą i bierze na siebie jego dobytek. I kiedy są już gotowi do drogi, rozlegają się dźwięki trąb i plemię Jehudy wyrusza jako pierwsze. Ono stoi na czele pozostałych plemion.
Każde plemię ma swoją flagę i herb. Każda flaga ma swój kolor odpowiadający barwie swego szlachetnego, cennego kamienia umieszczonego na szacie arcykapłana, zwanej Efodi Choszen.
Reuwen: kamień — rubin, flaga — czerwona, herb — liść mandragory.
Szymon: kamień — topaz, flaga — zielona, herb — miasto Sychem.
Lewi: kamień — hiacynt, flaga — szaroczerwona, herb — Urim wetuim.
Jehuda: kamień — szmaragd, flaga — jasnoniebieska, herb — lew.
Isaschar: kamień — szafir, flaga — ciemnoniebieska, herb — słońce i księżyc.
Zewulun: kamień — diament, flaga — biała, herb — statek.
Dan: kamień — opal, flaga — granatowa, herb — wąż.
Jad: kamień — agat, flaga — szara, herb — obóz.
Naftali: kamień — ametyst, flaga — jasnowinnofioletowa, herb — jeleń.
Aszer: kamień — beryl, flaga — czarna, herb — oliwka.
Józef: kamień — onyks, flaga — ciemnobrązowa, na której narysowane są dwa przylegające do siebie pola. Jedno, Efraim z herbem — wół, drugie Menasze z herbem — byk.
Benjamin: kamień — jaspis, flaga — tęczowa, herb — wilk.
Z przodu niesiona jest Skrzynia Świadectwa. Z jej dwóch drążków tryskają iskry, które spalają węże i gady. Ogniem niszczą wrogów Izraela.
A kiedy słup obłoku obniża swój lot, Lewici natychmiast ustawiają Przybytek, wokół którego stają kołem plemiona. Opasują go jakby sznurem z czterech stron, po trzy plemiona z każdej strony. I Obłoki Chwały spoczywają nad nimi.
Mojżesz staje i powiada:
— Odpoczywaj Boże razem z nami z niezliczonymi miliardami Żydów.
I dopiero wtedy opuszcza się na Przybytek Obłok Szechiny.
Źródło Miriam tryska przed wejściem na podwórze Przybytku: dwunastu naczelników plemion staje przy nim i śpiewają hymn: „W górę, źródło”.
I ze źródła wytryska woda. Wypływają z niego strumienie, które zamieniając się w rzeki, rozcinają plac na części i nawadniają je.
Każde plemię zostaje zaopatrzone w wodę. Jedna rzeka płynie poza granicami obozu żydowskiego, otaczając go dookoła ze wszystkich stron.
Nawodnione brzegi pokryły się soczystą, tłustą, słodką trawą i bydło z obozu nasyciło swój głód. Wszystkie te rzeki i strumyki w dzień promieniały złotym blaskiem słońca, a w nocy odbijały się srebrzystym blaskiem księżyca. Narody świata z najdalszych okolic przyglądały się temu z wielkim szacunkiem. Zastygłe w zachwycie zadawały sobie pytanie:
— Kim są ci, którzy błyszczą jak blask dnia świetlistego. Piękni niczym księżyc i czyści jak słońce. I drżący jak flagi na wietrze łopocące.
Portret Mojżesza
Wielkie cuda związane z wyjściem Żydów z Egiptu i rozdzielenie wód Morza Czerwonego poruszyły cały świat. Imię Mojżesza stało się sławne wśród wszystkich narodów w najdalszych zakątkach świata. W związku z tym pewien arabski król zapragnął posiąść portret Mojżesza. W tym celu wybrał najlepszego ze swoich malarzy i polecił mu udać się na pustynię do żydowskiego obozu, żeby namalował portret Mojżesza. Kiedy artysta malarz wrócił z namalowanym portre tem Mojżesza, król zwołał wszystkich swoich mędrców i uczonych, umiejących określić człowieka na podstawie jego portretu. Chciał usłyszeć od nich, co sądzą o walorach duchowych Mojżesza i na czym polega jego boska moc. Mędrcy długo oglądali portret Mojżesza, po czym tak orzekli:
— Mąż, którego portret mamy przed oczyma, wygląda na człowieka pełnego pychy, okrutnego, łasego na pieniądze, żądnego honorów, zaszczytów i władzy. Jednym słowem posiada najgorsze cechy.
Usłyszawszy to, król mocno się oburzył:
— Jak to — zawołał — czy jest możliwe, żeby ten człowiek mógł dokonać takich cudów i zyskać sławę w całym świecie? Jedno z dwojga: albo Mojżesz jest źle namalowany i fałszywie przedstawiony, albo wy się na tym nie znacie i wasza interpretacja obrazu jest fałszywa.
To rzekłszy król postanowił samemu udać się na pustynię, żeby na własne oczy zobaczyć Mojżesza i przekonać się, jaki jest naprawdę.
Dotarłszy na miejsce, stwierdził, że portret Mojżesza jest wiernym jego odbiciem. Ani o włos nie pomylił się malarz. Mimo to trudno mu było uwierzyć, żeby jego mędrcy i uczeni, którym mocno ufał, tak się mogli pomylić. Podchodzi więc do Mojżesza i opowiada mu o tym, co uczeni wyczytali z portretu.
Mojżesz pilnie go wysłuchał, po czym tak rzekł:
— Obie strony mają rację. Zarówno malarz, jak i twoi mędrcy. Przyjm do wiadomości, że natura obdarzyła mnie tymi wszystkimi złymi cechami, które twoi mędrcy wyłowili z portretu. Przez całe życie toczyłem ciężką i nieustanną walkę wewnętrzną z samym sobą, aż Bóg pomógł mi się wyzbyć złych cech.
Korach
Bóg rozkazał Mojżeszowi: „Wyłącz spośród synów izraelskich Lewitów i oczyść ich. Oni zaś niech się ogolą”.
I Mojżesz tak uczynił. Zaczął od najbardziej ważnego Lewity — Koracha. Kiedy żona Koracha zobaczyła ogoloną twarz i błyszczącą nagą gładkością głowę krzyknęła:
— Co ten Mojżesz z was zrobił? Sam się zrobił królem, brata swego Aarona obdarzył godnością arcykapłana, a dzieci Aarona wyniósł nad wszystkimi pozostałymi kapłanami. Przynoszę terumę, każe ją oddać kapłanowi. Maaser — dziesięcinę, przeznaczoną dla Lewitów, zabiera z niej znowu dziesiątą część dla kapłanów. A jeśli mu tego jeszcze mało, to strzyże was jak te barany. Ścina wam brody i goli wam głowy. Wystawia was na pośmiewisko i hańbę. Jeśli masz piękne włosy, to ci ich zazdrości.
Powiada Korach do żony: Mojżesz sam jest Lewitą i też się ogolił. Na to odpowiada mu żona:
— Jemu wszystko uchodzi. W poczuciu swojej wielkości w duchu tak sobie myśli: „Sobie zetnę włosy, a im głowy”.
Zaczął Korach chodzić od namiotu do namiotu. Nikt go nie poznawał.
Pytają go:
— Kto cię tak urządził?
Odpowiada:
— Mojżesz! I nie tylko to mi zrobił. Po umyciu, ostrzyżeniu i ogoleniu podrzucili mnie do góry. Podrzucali w powietrzu. Po tym dopiero powiedzieli mi, że jestem czysty. Brata zaś swego wystroił niczym narzeczonego do ślubu i posadził przy drzwiach Namiotu Zgromadzenia. Najświętszy ze wszystkich świętych — arcykapłan. Jego dzieci wywyższone są nad pozostałymi kapłanami. Słowem cały świat do nich należy. Teruma — dla nich, różne opłaty kapłańskie w naturze — dla nich. Nawet część dziesięcin lewickich — dla nich.
I mówiąc to wszystko, prześmiewca przytacza taką oto bajeczkę:
— Wyobraźcie sobie, oto obok mnie mieszka biedna sąsiadka, nieszczęsna wdowa z dwoma sierotami. Posiada kawałek pola. Chce go zaorać, a tu przychodzi Mojżesz i rozkazuje: „Nie zaprzęgaj wołu razem z osłem”. Zabiera się kobieta do siania, a ten znowu się zjawia z zakazem: „Nie będziesz siała razem różnych zbóż. Przychodzi czas żniw — nakazuje zostawić kłosy, które spadły spod sierpów na bok, nie zbierać pozostawionych przez zapomnienie snopów. Każe też zostawić na krańcu pola nie zżęte pasmo zboża, dla ubogich. A kiedy nieszczęsna wdowa zawozi wreszcie swoje uszczuplone zboże do spichlerza, zaczyna się nowa seria danin: Teruma, Maaser pierwszy, Maaser drugi... Kobieta nie ma wyjścia. Musi złożyć daniny kapłanowi. Zaczyna się jednak zastanawiać. Dochodzi do wniosku, że lepiej opłaci się sprzedać pole i kupić za uzyskane pieniądze dwie owce. Jakkolwiek będzie owce dadzą trochę wełny na ubranie i zrodzą potomstwo.
I ledwo doczekała się chwili strzyżenia owiec, kiedy znowu ma kapłana na głowie.
— Pierwsze runo — powiada kapłan — należy się jemu.
Tak nakazał Bóg! Kobieta uznaje to za słuszne i oddaje kapłanowi. Przychodzi szczęśliwa chwila i owce wydają na świat małe.
I znowu przychodzi kapłan:
— Według nakazu Boga — powiada — pierworodne należy się jemu.
Wreszcie wyczerpuje się jej cierpliwość.
— Już dłużej tego nie wytrzymam — woła zrozpaczona — Zarżnę je i zjem.
I jak tylko zarżnęła owce, zjawia się znowu kapłan i powiada:
— Według bożego nakazu należą mi się przednie nóżki, żołądek i policzki.
Kobieta wpada w gniew i woła:
— Zarżniętych owiec też mi nie pozwalają spożyć, więc niech całe mięso zostanie poświęcone. Niech obłożone zostanie klątwą — cherem.
— Skoro tak — powiada kapłan — to wszystko należy do mnie. Tak jest napisane: „Każdy cherem od Boga należy się kapłanowi”.
Zabrał kapłan wszystko, a nieszczęsna wdowa ze swoimi sierotami pozostały bez niczego. I płacz tych trojga nieszczęśliwych istot nie znał granic.
— W ten sposób — oświadczył na zakończenie Korach — postępują święci kapłani, tłumacząc się, że tak nakazuje Bóg, oby był błogosławiony.
Słysząc to, przystąpiło do Koracha dwustu Lewitów. Razem przyszli do Mojżesza ze skargą.
Wysłuchawszy ich, Mojżesz tak rzekł:
— Pogańskie ludy świata mają wiele bogów. Dla każdego muszą więc mieć innego kapłana. My mamy jednego Boga, jedną Torę, jedno Prawo, jeden ołtarz i jednego arcykapłana. Was za to jest dwustu mężczyzn i każdy z was chce być nadkapłanem.
Do bandy Koracha należał też On ben Pełet z plemienia Reuwena. Żona starała się go powstrzymać:
— Co ci z tego przyjdzie — powiedziała do niego — czy ten będzie panował, czy tamten, ty i tak wyjdziesz na durnia.
Na to mąż odpowiada:
— Byłem z nimi jednomyślny i przysięgłem dochować wierności ich związkowi.
— Już ja — oświadczyła żona — uwolnię cię od przysięgi.
Napoiła go winem i położyła spać. Sama zaś, rozplótłszy włosy, zasiadła przy wejściu do namiotu. Kto się zbliżył do namiotu i zobaczył jej odkrytą głowę, nie odważył się już wejść do środka. Tymczasem Koracha spotkała zasłużona kara.
Woda ze skały w Meribie. Źródło kłótni
Po śmierci Miriam źródło, które dzięki niej towarzyszyło Żydom na pustyni, krzepiąc ich słodką, życiodajną wodą, zniknęło. Spragnieni wędrowcy jak jeden mąż postanowili wystąpić przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi z żądaniem dostarczenia im wody. Obaj bracia byli tymczasem zajęci przygotowaniem pogrzebu zmarłej siostry. Na widok nadchodzącego tłumu Mojżesz powiedział do Aarona:
— Może ty wiesz, co oznacza to tłumne zgromadzenie?
— Przecież to potomkowie Abrahama, Izaaka i Jakuba. Zapewne przychodzą po to, żeby oddać cześć zmarłej Miriam.
— Nie bracie — powiedział Mojżesz. — Mylisz się. Nie każde zgromadzenie oznacza to samo. Gdyby to było normalne zgromadzenie, toby na czele szli wodzowie. Nie przychodzą po to, żeby pokłonić się prochom naszej siostry.
I rzeczywiście, po chwili rozległy się dzikie okrzyki i niewybredne złorzeczenia. Twarze nadchodzących pałały gniewem. Ręce uniesione w górę. Mojżesz i Aaron przejęci strachem szybko weszli do swego namiotu.
I wtedy nad namiotem ukazała się Szechina i rozległ się głos Boga:
— Mojżeszu i Aaronie, jesteście sługami narodu, więc wyjdźcie do niego! Moje dzieci umierają z pragnienia, a wy siedzicie w namiocie i odbywacie żałoby nad staruszką.
Wyszedł Mojżesz z namiotu i zaprowadził gniewny tłum do skały, żeby uderzeniem laski wydobyć z niej wodę. I tłum stanął wokół skały. I zaraz znaleźli się wśród ubranych prześmiewcy, którzy zaczęli pokpiwać z Mojżesza:
— Czy nie rozumiecie, że Mojżesz nas naciąga. On sam, syn Amrama, był u swego teścia Jetro pasterzem. Pasterze zaś są doświadczeni w wynajdywaniu źródeł wody. Chce nas zaprowadzić do jakiegoś ukrytego źródła, żeby wyglądało, iż woda pojawiła się pod jego dyktando. Niech tu pokaże, że potrafi ze skały wydobyć wodę i napoić nas.
Rozgląda się Mojżesz na wszystkie strony i widzi, że na każdej skale Żydzi ustawili się w koło i nie przestają wznosić okrzyków.
Wzywa ich, żeby ustawili się obok skały, przy której stoi. Wydobędzie z niej wodę. Na to Żydzi powiadają, żeby wydobył wodę z tej skały, którą mu wskażą.
Wzburzony Mojżesz podnosi laskę i uderza w skałę, przy której stoi. Powoli zaczynają sączyć się tylko krople wody. Wśród tłumu wybuchają śmiechy. Rozlegają się drwiny:
— Synu Amrama, czy myślisz, że jesteśmy oseskami?
Mojżesz rozgniewał się jeszcze bardziej. Uderza laską po raz drugi i wartki strumień wody trysnął ze skały, zalewając miejsce, w którym stali Żydzi.
Śmierć Aarona
Kiedy nadszedł czas śmierci Aarona, Bóg rzekł do Mojżesza:
— Pójdź do niego i powiedz mu o tym.
Wstał więc Mojżesz z samego rana i wszedłszy do namiotu brata, obudził go.
Zdziwiony trochę Aaron zapytał:
— Co tu robisz o tak wczesnej porze?
— Chciałbym cię prosić o wyjaśnienie pewnej kwestii w Torze. Przez całą noc głowiłem się nad nią. Oka nie zmrużyłem.
— Co to za kwestia?
— Właśnie wyleciała mi z pamięci, ale z całą pewnością wiem, że dotyczy sprawy poruszanej w Księdze Rodzaju.
Zaczęli więc razem czytać księgę od początku. Przy każdym rozdziale Aaron stwierdzał: „Dobrze Bóg zrobił, słusznie, tak jak się należy, zrobił”. Kiedy doszli do rozdziału, w którym jest mowa o Ewie i Drzewie Poznania, Mojżesz zapytał:
— A co powiesz, Aaronie, o śmierci?... Ja, który potrafiłem pokonać aniołów i ty który powstrzymałeś Anioła Śmierci nie wiemy jaki będzie koniec! Ile, myślisz, pozostało nam dni do śmierci?
— Niewiele.
Aaron doskonale zrozumiał, co miał na myśli Mojżesz. Nagle poczuł na sobie powiew śmierci. Stojący obok Żydzi zauważyli, że Aaron jakby się skurczył. Mojżesz zapytuje go szeptem:
— Jesteś gotów do przyjęcia śmierci?
— Tak.
We trójkę wstąpili na górę Hor: Mojżesz, Aaron i Eleazar. A kiedy znaleźli się na szczycie, otworzyła się przed nimi grota, w której stało pościelone łóżko. Nad łóżkiem paliła się świeca. Spowity mgłą Aaron zaczął zdejmować z siebie szatę za szatą, a Eleazar nakładał je na siebie.
— Zauważ, bracie Aaronie — rzekł Mojżesz — że kiedy umarła nasza siostra Miriam, obaj zajęliśmy się jej pogrzebem. Teraz, kiedy ty odchodzisz z tego świata, jestem przy tobie wraz z twoim synem Eleazarem. A co będzie ze mną, kiedy przyjdzie mi umrzeć? Kto położy rękę na moich oczach?
I kiedy Aaron był już przygotowany na śmierć, Mojżesz rzekł do niego:
— Aaronie, bracie mój, połóż się na łóżku!
Położył się Aaron na łóżku.
— Wyciągnij ręce! — wyciągnął Aaron ręce.
— Zamknij usta! — zamknął Aaron usta.
— Zamknij oczy! — zamknął Aaron oczy.
W tej samej chwili zjawiła się Szechina i złożyła na jego czole pocałunek.
I dusza opuściła ciało Aarona.
Mojżesz i Eleazar zaczęli go całować, ale zaraz pokryła go chmura i rozległ się głos z nieba:
— Wyjdźcie!
I kiedy wyszli, grota sama się zamknęła.
I wszystek lud stał u stóp góry i z drżeniem wypatrywał ich powrotu. Kiedy zobaczyli, że tylko Mojżesz i Eleazar schodzą z góry i Aarona z nimi nie ma, powstał gwar i szum.
Jedni twierdzili, że Mojżesz zabił go z zazdrości za to, że go bardziej kochali, drudzy zaś znowu mówili, że Eleazar go zabił, bo chciał jak najprędzej przejąć po nim kapłaństwo.
Co uczynił wtedy Bóg? Dał znak aniołom i ci otworzyli grotę. Wyleciała z niej trumna Aarona. Szybowała w powietrzu tak długo, aż wszyscy przekonali się, że Aaron umarł naturalną śmiercią. W ciągu całego swego życia Aaron ani razu nikomu nie wypomniał i nikomu nie zarzucał, że „źle postąpił lub zgrzeszył”. Każdego spotykanego człowieka pierwszy witał. Nie zważał przy tym, czy to człowiek zły lub grzeszny. Zawsze witał go słowem „szalom”. Po takim przywitaniu najgorszy człowiek zaczął głęboko się nad sobą zastanawiać. „Jeśli — powiadał w duchu — jeszcze raz spotkam Aarona, pierwszy mu się pokłonię. Przyjazny stosunek Aarona do najgorszych nawet ludzi sprawiał, że ci starali się więcej zła nie czynić”.
Kiedy dwóch się kłóciło Aaron zwykle przychodził do jednego z nich i powiadał:
— Twój przeciwnik bardzo żałuje, że cię obraził, wyrywa sobie włosy z głowy.
To samo powiadał do drugiego, który poczuł skruchę za to, że się pokłócił z pierwszym. W ten sposób wypalał z ich serca nienawiść i namawiał do pojednania.
W Dolinie Arnonu
Dolina Arnonu leżała między dwiema wysokimi górami. Była tak wąska, że człowiek stojący na jednej górze mógł swobodnie rozmawiać z człowiekiem stojącym na drugiej górze. Droga ciągnąca się w dolinie między tymi dwiema górami miała siedem mil długości.
Na szczycie jednej góry świeciły otworami liczne groty. Z wierzchołka zaś drugiej góry wystawały ostre skalne bloki. Każdy blok wymierzony był w odpowiedni otwór groty i każdy otwór w grocie gotów był przyjąć odpowiedni skalny blok naprzeciw stojącej góry.
Na wieść o nadchodzących Żydach liczne rzesze żołnierzy wszystkich wrogich narodów rozmieściły się na tych górach. Jedni usadowili się w grotach, drudzy na wystających blokach skalnych. W chwili kiedy Żydzi mieli przejść dolinę ciągnącą się między górami, żołnierze mieli na nich napaść i wybić co do nogi.
I wtedy Bóg uczynił cud. Sprawił, że oba szczyty gór przybliżyły się do siebie tak szczelnie, że skalne bloki jednej góry weszły w otwory grot drugiej góry. W ten sposób zarówno żołnierze usadowieni na blokach, jak i w grotach zostali zmiażdżeni. Żydzi mogli wtedy swobodnie przejść przez dolinę jakby pod sklepieniem, nie wiedząc nawet, jakie niebezpieczeństwo im groziło i jaki cud sprawił im Bóg.
Dopiero przy końcu drogi zobaczyli w rzece Arnon, która tamtędy przepływała, zmiażdżone głowy, ręce i nogi. Powierzchnia wody czerwona była od krwi.
Og, król Baszanu
Kiedy Żydzi dotarli do granicy Edrei, Mojżesz zatrzymał ich i powiedział:
— Tu przenocujemy. Nad ranem, kiedy ukaże się słońce, ruszymy na podbój tej krainy.
Następnego dnia z samego rana Og, król Baszanu, stanął na szczycie muru i swoim olbrzymim ciałem zasłonił słońce.
Na ten widok Mojżesza ogarnął strach. Pomyślał, że w ciągu nocy ludzie Baszanu zbudowali taki wysoki mur, że słońca za nim nie widać.
Bóg powiada wtedy do Mojżesza:
— Nie bój się. To tylko Og. Z pewnością go pokonasz.
Og tymczasem zlustrował wzrokiem obóz żydowski.
Stwierdził, że zajmuje obszar o powierzchni trzech mil. Wyrwał więc z ziemi górę, włożył ją sobie na głowę z zamiarem zrzucenia jej na obóz, żeby za jednym zamachem zabić wszystkich Żydów.
Zleciały się mole i wygryzły w górze dziury i góra niczym nocny czepek zsunęła się na szyję Oga. Spróbował Og ściągnąć ten „czepek”, ale nagle wyrosły mu dwa duże, krzywe zęby niczym siekiery, które przebiły górę z obu stron, tak że nie dał rady.
Wtedy Mojżesz wziął miecz z długą na dziesięć łokci klingą, sam zaś mając dziesięć łokci wzrostu, podskoczył na dziesięć łokci w górę i dosięgnąwszy kolan Oga, jednym uderzeniem zabił go.
Abu-Szaul opowiadał:
— Byłem grabarzem. Pewnego razu goniłem za jeleniem, który wbiegł do otwartej niczym tunel kości biodrowej nieboszczyka. Przebiegłem już trzy mile i nie dopadłem go. A „tunel” nie miał końca.
Kiedy zawróciłem i wyszedłem z „tunelu”, zauważyłem, że jest zbudowany z jednej wydrążonej kości olbrzyma.
Zrozumiałem wtedy, że to jedna z kończyn Oga, króla Baszanu.
Ubranie, które Żydzi nosili na pustyni
Rabi Eliezer zapytał kiedyś rabiego Szymona:
— Skąd Żydzi wzięli ubrania podczas czterdziestoletniego marszu przez pustynię?
Odpowiedź rabiego Szymona brzmiała:
— Dostali ubrania od aniołów, kiedy stali u stóp góry Synaj.
— I ubrania nie podarły się przez ten czas?
— Nie! Wyraźnie jest o tym napisane: „Twoje ubranie nie zestarzało się”.
— A kiedy dzieci podrosły?
— To ubrania rosły razem z nimi. Rosły tak jak pancerz na żółwiu.
— I nie trzeba było ich prać?
— Prały i czyściły je obłoki.
— I nigdy się nie spaliły?
— Były jak azbest. Im więcej go palą, tym jaśniej błyszczy i mocniejszy się staje.
— I żadne insekty ich nie zapaskudziły?
— Nawet po śmierci człowieka robaki w grobie nie miały do nich dostępu. Cóż dopiero za życia.
— A od potu nie cuchnęły?
— Źródło Miriam dostarczało im pachnących ziół i traw. Ludzie tarzali się w nich i ubrania nabrały miłych zapachów.
Żydzi, widząc, że Bóg tak dba o nich i o ich szaty, zaśpiewali taką oto pieśń:
„Pan jest pasterzem moim,
Niczego mi nie braknie.
Na niwach zielonych pasie mnie.
Nad wody spokojne prowadzi mnie.
Duszę moją pokrzepia.
Wiedzie mnie ścieżkami sprawiedliwości
Ze względu na imię swoje.
Choćbym nawet szedł ciemną doliną,
Zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną”.
Śmierć pokolenia pustyni
Wskutek grzechów popełnionych przez liczące sześćset tysięcy osób pokolenie pustyni Bóg zawyrokował, że wszyscy ludzie należący do tego pokolenia mają w ciągu czterdziestu lat wędrowania umrzeć.
Każdego roku w wigilię Tisza be-aw Mojżesz zwykł zbierać wszystkich wędrowców i rozkazywać:
— Kopcie groby! Każdy ma wykopać grób i w nim przenocować.
Następnego dnia znowu rozlegał się rozkaz:
— Żywi niech się odłączą od martwych!
Za każdym razem pozostawało w grobach piętnaście tysięcy ludzi. Pozostali przy życiu wychodzili z grobów zdrowi i silni. Tak odbywało się to przez czterdzieści lat, aż stare pokolenie wymarło do ostatniego człowieka.
Ostatniego roku tak samo postąpili i wszyscy pozostali przy życiu. Pomyśleli, że źle obliczyli datę, więc następnego dnia znowu nocowali w grobach. Tak ciągnęło się to przez cały tydzień. Kiedy spostrzegli, że nastał już piętnasty dzień miesiąca aw i nikt nie umarł, zrozumieli, że wyrok Boga został odwołany. Tego dnia urządzili sobie święto.
Potem, kiedy osiedli w ziemi Izraela i zażywali spokoju piętnasty dzień miesiąca aw stał się jednym z największych świąt — Chamisza asar be-aw.
Bileam
Moabici i Midianici to dwa nienawidzące się nawzajem narody. Zawsze toczyli miedzy sobą wojny.
Kiedy jednak Żydzi zbliżyli się do granic Moabu, oba wrogie narody zawarły pokój.
Przypomina to historię z dwoma psami, które nawzajem się nie znosiły i gryzły tak długo, aż napadł na nie wilk. Wtedy pogodziły się i razem przystąpiły do walki przeciwko wilkowi.
Tak samo Moabici pogodzili się z Midianitami, żeby wspólnymi siłami pokonać Żydów i podzielić się zdobytym na nich łupem. Jak brzmi przysłowie:
„Pies z kotem się pogodzi,
kiedy o skórę ofiary chodzi”.
I Balak, król Moabu, tak w myślach kombinował:
— Ich wódz, Mojżesz wiele lat spędził u Midianitów. Powinniśmy przeto zapytać starych Midianitów, w czym tkwi siła Mojżesza.
Jak Balak pomyślał, tak i uczynił. Odpowiedź, którą uzyskali od starców Midii, brzmiała:
— Siła Mojżesza tkwi w jego ustach.
— Skoro tak — powiada Balak — naślę na nich Bileama, żeby udał się do Żydów i ich przeklął.
Wtedy Bóg zawołał do Bileama:
— Nie idź!
— Rzucę więc na nich przekleństwo tu na miejscu.
— Nie przeklinaj!
— To pobłogosławię im.
— Tego też nie czyń!
Kojarzy się to ze znanym przysłowiem o pszczole:
„Nie chcę twego miodu
I nie chcę twego żądła”.
A mimo to Bileam udał się w drogę i zbudował siedem ołtarzy i nadal zamierzał przekląć Żydów.
Zjawia się Bóg i pyta:
— Co robisz, złoczyńco? Przecież zakazałem ci to czynić.
— Ale zbudowałem siedem ołtarzy.
Przypomina to kramarza, który ma fałszywą wagę i fałszywą miarę, za pomocą których oszukuje klientów. I oto kontroler bazaru przyłapuje handlarza na szwindlu.
Pierwsze jego pytanie brzmi:
— Co czynisz?
— Drogi panie — odpowiada kramarz — posłałem ci już do domu piękny prezent.
Bóg jednak nie daje się przekupić i zabrania mu przekląć Żydów. W błogosławieństwach złoczyńcy widać, jakie przekleństwo miał na myśli. Bóg zamienił je w błogosławieństwo.
Bileam chciał przez swoje przekleństwo doprowadzić do tego, żeby Żydzi nie mieli szkół dla swoich dzieci ani bożnic, ani domów nauki dla dorosłych. I mimo to wyrzekł słowa błogosławieństwa:
— Jakże piękne są twoje namioty, Jakubie, twoje siedziby, Izraelu.
I znowu chciał przekląć Żydów, ale jego słowa zamieniły się w błogosławieństwo:
— Jak doliny potoków się ciągną,
Jak ogrody nad strumieniami,
Jak aloesy, które zasadził Pan,
Jak cedry nad wodami,
Z jego wiader wylewa się woda,
A jego zasiew ma wilgoć obfitą.
Chciał, żeby Żydzi nie panowali nad innymi narodami i znowu błogosławił.
Król jego przewyższy Agaga,
Królestwo jego będzie wyniesione.
Wszystkie błogosławieństwa Bileama zamieniły się potem w diasporze w przekleństwa, z wyjątkiem jednego: „Żydzi posiadali szkoły oraz domy nauki i modlitwy nawet w najgorszych czasach. Zawsze mieli uczonych w Piśmie i poświęcali życie dla Tory”.
Bileam, przekonawszy się, że nie jest w stanie przekląć Żydów, tak poradził Balakowi:
— Żydowski Bóg nie toleruje rozpusty, ale Żydzi przepadają za lnianymi ubiorami. Postaw całe rzędy namiotów-kramów, w których kobiety będą sprzedawały lniane szaty. Wewnątrz sprzedawczyniami będą młode kobiety. Na zewnątrz niech targują stare kobiety.
I Balak tak uczynił.
I wychodzi Żyd na spacer po obfitym posiłku. Najedzony i napity, w dobrym nastroju wybiera sobie na miejsce spaceru targowisko.
Tu zaczynają go zapraszać do kramów:
— Nie potrzebujesz czasem dobrego ubrania z czystego lnu? Stara kramarka wymienia mu prawdziwa cenę, ale wychylająca się z namiotu młoda kobieta podaje mu znacznie niższą cenę. Wdzięcznym uśmiechem zaprasza go do wnętrza, podstawia krzesło i powiada, żeby sobie wybrał to, które mu się najbardziej podoba. I zaraz pojawiają się na stole butelki najlepszego wina, które zaczyna go mamić i podniecać.
— A może skosztujesz? — pyta go młoda sprzedawczyni i zachęcająco się do niego uśmiecha.
Pokusa jest zbyt mocna, żeby Żyd mógł się jej oprzeć. Wychyla kielich za kielichem i krew w żyłach zaczyna mu kipieć. Zbliża się do młodej kobiety i wtedy ona wyciąga spod fartucha bożka i powiada:
— Jeśli ja ci się podobam, to pokłoń się również memu bożkowi.
— Jak to? Przecież jestem Żydem.
— A co to szkodzi?
Skończyło się na tym, że Żyd uległ pokusie i wyrzekł się Tory Mojżesza.
W taki sposób córy midianickie sprowadziły Żydów ze słusznej drogi. Z tego powodu dwadzieścia cztery tysiące Żydów zmarło w wyniku epidemii, która wtedy wybuchła.
Potem jednak Żydzi osiągnęli miażdżące zwycięstwo w bitwie z Midianitami. Bileam, który przybył do Medii, aby odebrać zapłatę za swoją radę, także poniósł śmierć w tej bitwie. Przywodzi to na myśl przysłowie:
„Osioł zapragnął mieć rogi,
To mu długie uszy odcięli”.
Śmierć Mojżesza
I Bóg powiedział do Mojżesza: — „Oto bliskie już są dni twojej śmierci”.
„Choćby jego pycha sięgała aż do nieba, a jego głowa dotykała obłoków, to jednak zginie (...)”.
O czym tu mowa? Mowa jest o dniu śmierci.
Człowiek może na podobieństwo ptaka przyprawić sobie skrzydła i wznieść się do nieba — ale przychodzi godzina śmierci i skrzydła łamią się, a człowiek spada.
Słowa te odnoszą się do Mojżesza, który wzniósł się do nieba i nogami stąpał po chmurach i stał się równy aniołom i twarzą w twarz z Bogiem rozmawiał i z ręki Boga otrzymał Torę.
A kiedy nadszedł kres jego życia, Bóg powiedział do niego:
— Oto bliskie są dni twojej śmierci.
A
Kiedy Mojżesz przekonał się, że wyrok na niego już został wydany, zakreślił wokół siebie koło. Stojąc w środku koła, powiedział:
— Dopóty nie ruszę się z tego miejsca, dopóki Ty Boże, nie odwołasz wyroku.
I włożył na siebie worek i, tarzając się w prochu i popiele, zaczął błagać Wiekuistego, oby był błogosławiony, aż niebo i ziemia, i cała natura zaczęły drżeć i zadawać sobie pytanie: „Może Bóg postanowił zniszczyć istniejący świat, żeby zbudować nowy?”
I rozległ się głos z nieba:
— Jeszcze nie objawiła się wola Boga, żeby odnowić świat, ale tylko „w Jego rękach spoczywa dusza każdego z żyjących”.
I Bóg rozkazał ogłosić w każdej bramie każdego nieba, żeby nie dopuszczono do Niego modlitwy Mojżesza, ponieważ wyrok na niego już podpisał.
I kiedy słowa modlitwy Mojżesza stawały się coraz głośniejsze, Bóg zwołał służebnych aniołów i tak im nakazał:
— Szybko polećcie do wszystkich bram każdego z niebios i natychmiast je zamknijcie, albowiem modlitwa Mojżesza jest jak miecz, który tnie i siecze, i nikt nie może jej powstrzymać.
I Mojżesz zawołał do Boga, oby był błogosławiony:
— Panie świata, Tobie znany jest mój trud i ból, którego doznałem, nim przekonałem Żydów, żeby uwierzyli w Ciebie. Ileż cierpień zniosłem, zanim zdołałem utrwalić w nich wiarę w Twoją Torę i przykazania. Myślałem, że tak jak byłem świadkiem ich cierpień i bólu, tak też będę świadkiem ich szczęścia. A teraz, kiedy szczęście jest już bliskie, powiadasz do mnie: „Ty nie przekroczysz Jordanu”. W ten sposób zadajesz kłam własnej Torze, w której napisałeś: „W jego dniu dasz mu (robotnikowi) jego zapłatę”. Czy to ma być moja zapłata za czterdzieści lat pracy, w wyniku której Żydzi stali się narodem świętym i wiernym Tobie?
Odpowiada mu na to Bóg:
— Taki wyrok wydałem!
I Mojżesz replikuje:
— Panie świata, jeśli nie mogę jako żywy wkroczyć do Ziemi Obiecanej, pozwól mi, bym po śmierci tak jak Józef był tam pochowany.
Na to Bóg powiada:
— Mojżeszu, Józef po przybyciu do Egiptu nie zataił, że jest Żydem. Przeciwnie, podkreślił to z całym naciskiem. Ty zaś podczas pobytu u Midianitów nie przyznałeś się do żydowskiego pochodzenia. Kiedy córki Jetro przedstawiły cię jako Egipcjanina, udawałeś, żeś tego nie usłyszał.
Broni się Mojżesz:
— Panie świata, jeśli nie chcesz mnie wpuścić do Ziemi Izraela, pozwól mi żyć tak, jak żyją w polu zwierzęta. Tak jak one będą się żywił trawą i pił wodę ze źródeł, ale za to będę mógł oglądać świat.
Zniecierpliwił się Bóg i zawołał:
— Dosyć!
Ale Mojżesz nie ustępował:
— Panie świata — zawołał — jeśli się na to nie zgadzasz, to pozwól mi żyć jak ptaszek, który w dzień lata swobodnie po świecie i żywi się tym, co na niej znajduje, w nocy zaś wraca do gniazda.
— Dosyć już — zawołał Bóg.
I słońce wraz z księżycem uniosły się z pierwszego nieba do trzeciego, zwanego Zwul, i tak do Boga przemówiły:
— Panie świata, jeśli wymierzysz sprawiedliwy wyrok synowi Amrama, znowu będziemy świeciły nad światem. Jeśli nie, przestaniemy świecić.
Bóg posłał im ogniste strzały i włócznie, mówiąc:
— Każdego dnia kłaniają się przed wami ludzie i nie przestaliście świecić. O moją cześć nie dbacie. Teraz, kiedy chodzi ocześć zwykłego śmiertelnika, tak bardzo się przejmujecie.
B
Kiedy Mojżesz zrozumiał, że Bóg nie ma zamiaru zmienić decyzji, udał się z prośbą do nieba i ziemi, prosząc je, by wstawiły się za nim u Boga.
W odpowiedzi usłyszał:
— To my powinniśmy prosić o zmiłowanie dla siebie. My też nie jesteśmy wieczne. O nas jest powiedziane: „Niebiosa jak dym się rozwieją, a ziemia jak szata się rozpadnie”.
Poszedł więc Mojżesz do gwiazd i znaków zodiaku, żeby prosiły Boga o zmiłowanie dla niego. W odpowiedzi usłyszał:
— To raczej za nas powinniśmy prosić Boga. O nas bowiem zostało powiedziane: „Rozprysną się na kawałeczki wszystkie władztwa na niebie”.
Poszedł wtedy Mojżesz do wysokich gór i tak do nich przemówił:
— Proście o litość dla mnie.
Odpowiedź gór była krótka:
— Raczej o zmiłowanie nad nami powinniśmy prosić Boga. O nas bowiem powiedziano: „Góry się rozpłaszczą, a wzgórza rozpadną”.
Poszedł wtedy Mojżesz do morza i tak przemówił:
— Proś o zmiłowanie nade mną.
A morze tak odpowiedziało:
— Synu Amrama, czym się różni dzisiejszy dzień od wszystkich pozostałych? Jesteś przecież tym samym Mojżeszem, który uderzył mnie laską i rozbił na dwanaście ścieżek, a ja nie mogłem ci się przeciwstawić. A teraz co się z tobą stało?
Kiedy morze przypomniało mu czyny, których dokonał w młodości, Mojżesz podniesionym głosem zawołał:
— Jak odzyskać lata młodości? Kiedy w on czas stałem przed tobą, byłem królem świata, teraz zaś padam na ziemię, błagając o zmiłowanie, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi.
Zaraz po rozmowie z morzem zwrócił się Mojżesz do Metatrona, anioła stojącego na czele służebnych aniołów przy tronie Najwyższego.
— Proś, aniele, Boga o zmiłowanie nade mną. Nie chcę umierać.
Na to Metatron odpowiedział:
— Mojżeszu, mój rabi! Daremny twój trud! Sam za zasłoną usłyszałem, że twoja błagalna modlitwa nie zostanie przyjęta.
Położył Mojżesz ręce na głowie, rozpłakał się i zawołał:
— Do kogo mam się teraz udać, żeby prosić o zmiłowanie nade mną?
I Bóg bardzo się na Mojżesza gniewał, aż ten zawołał:
— Boże, Boże miłosierny i wielkoduszny!
I Święty Duch Boży natychmiast się uspokoił. Powiada wtedy Bóg do Mojżesza:
— Mojżeszu, złożyłem dwie przysięgi. Jedną, że zniszczę Żydów za to, że odlali złotego cielca i oddali mu cześć należną Bogu, i drugą, że umrzesz na pustyni i do Ziemi Izraela nie wstąpisz. Pierwszą przysięgę dzięki tobie unieważniłem. Tyś bowiem o zmiłowanie nad Żydami prosił. Teraz zaś prosisz, abym unieważnił drugą przysięgę. Chcesz ciągnąć sznur z obu końców. Jednej przysięgi muszę dotrzymać. Wybierz jedną z nich!
Usłyszawszy to, Mojżesz zawołał:
— Panie świata, niech zginie Mojżesz i tysiąc innych jemu podobnych, ale nie dopuść do tego, żeby choć jeden syn Izraela stracił paznokieć.
I w dalszym ciągu powiada do Boga:
— Panie świata, czy nogi, które doznały szczęścia wstąpienia do nieba i twarz, która zetknęła się oko w oko z Szechiną, mają teraz walać się w prochu ziemi?
Odpowiada na to Bóg:
— Tak postanowiłem i taki jest porządek rzeczy na świecie. Każde pokolenie ma swoich przedstawicieli, swoich przywódców. Do dziś był czas twego przywództwa. Obecnie nadszedł czas, żeby twój uczeń objął przywództwo.
Rzecze na to Mojżesz:
— Panie świata, skoro mam z powodu Jozuego zejść z tego świata, to wolę pójść do niego, żeby zostać jego uczniem.
— Jeśli tak wolisz, to idź.
C
Z samego rana Mojżesz poszedł do namiotu Jozuego. Jozue właśnie wykładał uczniom Torę. Mojżesz stanął przed nim pochylony z rękami złożonymi na piersi. Jozue miał jednak przymknięte oczy i jakby nie dostrzegał Mojżesza. Nie chciał, żeby z jego powodu cierpiał i powodowany żalem zapragnął umrzeć.
Żydzi idący do namiotu Mojżesza uczyć się Tory pytali:
— Gdzie jest Mojżesz nasz nauczyciel?
W odpowiedzi słyszą, że Mojżesz poszedł do namiotu Jozuego. Przychodzą więc do namiotu Jozuego. Widzą, że Jozue siedzi, a Mojżesz stoi.
Pytają Jozuego:
— Co się z tobą dzieje? Nasz mistrz Mojżesz stoi, a ty siedzisz!
I kiedy Jozue otworzył oczy i zobaczył stojącego Mojżesza, podarł na sobie szaty i płacząc, zawołał:
— Mój rabi, mój nauczycielu! Ojcze mój! Ojcze!...
Powiadają wtedy Żydzi do Mojżesza:
— Nauczycielu nasz, Mojżeszu, ucz nas Tory.
A Mojżesz im odpowiada:
— Nie mam pozwolenia nauczać.
— Ale my ciebie nie opuścimy — wołają Żydzi.
Rozlega się głos z nieba:
— Uczcie się u Jozuego.
Wtedy pogodzili się z tym poleceniem i zasiedli w namiocie Jozuego, by słuchać jego wykładu.
Na czołowym miejscu zasiadł Jozue. Po jego prawicy Mojżesz, po lewicy synowie Aarona. I Jozue uczył Mojżesza. I tak Mojżesz został pozbawiony skarbnicy mądrości, która przeszła w ręce Jozuego.
Po wykładzie wyszli z namiotu. Mojżesz szedł po lewej stronie Jozuego. Doszli do Świątynnego Namiotu. Kiedy weszli do środka, rozdzielił ich słup obłoku. I kiedy słup obłoku zniknął, Mojżesz zapytał:
— Jozue, o czym Bóg z tobą rozmawiał?
— Czy kiedy Bóg z tobą rozmawiał — odpowiedział Jozue powiedziałeś mi, o czym była mowa?
Mojżesz słysząc to, zawołał:
— Lepiej sto razy umierać niż jeden raz zazdrościć! Władco świata, dotychczas błagałem Cię o życie, ale teraz gotów jestem oddać Ci duszę.
Kiedy Mojżesz pogodził się z myślą o śmierci, Bóg zaczął się żalić:
— Kto wstawiać się będzie za Żydami, kiedy zapłonie ogień mego gniewu? I kto będzie prosił o zmiłowanie nad nimi, kiedy zgrzeszą?
D
I Samael, najwyższy szatan, nie przestawał wypatrywać duszy Mojżesza. Co chwila powtarzał:
— Kiedy wreszcie nastąpi śmierć Mojżesza? Kiedy zstąpię, żeby zabrać mu duszę...? Kiedy wreszcie anioł Michael zacznie lamentować, a ja będę miał sposobność śmiać się śmiechem triumfu?
Powiada Bóg do Gabriela:
— Idź i odbierz duszę Mojżesza.
— Panie świata — odpowiada anioł Gabriel — jak mogę przyglądać się śmierci tego człowieka, który sam jeden równy jest sześciuset tysiącom?
Nakazuje Bóg aniołowi Michaelowi, żeby przyniósł duszę Mojżesza.
— Byłem — powiada Michael — jego nauczycielem, jak mogę przyglądać się śmierci mego ucznia?
Powiada wtedy Bóg do Samaela:
— Idź i przynieś duszę Mojżesza!
Samael natychmiast naładował się złością, przypiął do pasa miecz i pałając żądzą mordu, udał się do Mojżesza. Zastaje go w chwili, kiedy siedzi przy stole i wypisuje pełne Imię Boga na zwoju papirusowym. Twarz Mojżesza jaśnieje blaskiem słońca, a on sam wygląda jak boski anioł. Na ten widok ogarnia Samaela strach. Zaczyna drżeć. Nie może wymówić słowa. Dopiero pytanie Mojżesza otwiera mu usta. A pytanie Mojżesza brzmi:
— Złoczyńco, czego potrzebujesz? Po coś przyszedł?
— Przyszedłem zabrać twoją duszę.
— Kto cię przysłał?
— Ten, który powołał do życia wszystkie stworzenia świata.
— Precz stąd, bo chcę chwalić Pana Boga! Nie umrę. Żyć będę i o czynach Boga będę opowiadał.
— Cześć i chwałę Boga opiewają niebiosa.
— Każę im zamilknąć i ja będę Go chwalił.
„Nakłońcie uszy, niebiosa, a ja mówić będę.
I niech słucha ziemia słów ust moich!”
— Dusze wszystkich stworzeń świata zostały złożone w moje ręce.
— Moja siła jest większa od siły wszystkich stworzeń na świecie.
— Na czym polega twoja siła?
— Jestem synem Amrama. Już we wczesnym dzieciństwie poczułem w sobie boską siłę. Bez lęku wstąpiłem do pałacu faraona i zerwałem mu koronę z głowy... W wieku osiemdziesięciu lat dokonałem cudów w Egipcie. Na oczach wszystkich mieszkańców tego kraju wyprowadziłem z niewoli sześćset tysięcy Żydów. Rozbiłem morze na dwanaście części i wstąpiłem do nieba, na którym wydeptałem drogę. Zmagałem się z aniołami i pokonałem ich. Tajemnice aniołów wyjawiłem ludziom. Z Bogiem rozmawiałem twarzą w twarz. Z Jego rąk otrzymałem ognistą Torę i przyswoiłem ją ludowi Izraela. Stoczyłem bitwy z dwoma mocarzami — Ogniem i Sychonem. Jednym uderzeniem laski obu zabiłem. A tam na niebie wstrzymałem słońce i księżyc. Kto spośród wszystkich istot na świecie potrafi takich rzeczy dokonać? Precz stąd! Nie oddam ci duszy!
Odstąpił Samael od Mojżesza i przekazał Bogu jego odpowiedź, ale Bóg polecił Samaelowi jeszcze raz udać się do Mojżesza po duszę.
Wyciągnął Samael miecz z pochwy i stanąwszy przed obliczem Mojżesza, znowu zażądał jego duszy.
Zapałał gniewem Mojżesz i wziąwszy do ręki boską laskę, na której wyryte było pełne Imię Boga, natarł z całą mocą na Samaela. Ten, ogarnięty strachem, zaczął uciekać. Mojżesz, biegł za nim i trzymając laskę z Imieniem Boga na niej wyrytym wystrzelił z oczu promień, od którego Samael całkowicie oślepł.
I rozległ się głos z nieba:
— Wybiła godzina. Musisz zejść z tego świata.
— Przypomnij sobie, Boże — powiada Mojżesz — ów dzień, kiedy objawiłeś mi się w gorejącym krzaku. Przypomnij sobie dzień, kiedy wstąpiłem na górę Synaj, żeby przez czterdzieści dni i nocy stać w oczekiwaniu na Torę. Błagam Cię, nie oddawaj mnie w ręce Anioła Śmierci.
I znowu rozlega się głos z nieba:
— Nie bój się. Ja sam zajmę się tobą i twoim pogrzebem.
— Zaczekaj z tym — powiada Mojżesz — aż udzielę błogosłam wieństwa Żydom, którzy nie mieli lekkiego ze mną życia, gdyż stale strofowałem ich, ostrzegałem i karałem.
I Mojżesz zaczął błogosławić każde plemię oddzielnie. Kiedy się spostrzegł, że ma mało czasu, połączył wszystkie plemiona w jednym błogosławieństwie. Do ludu Izraela tak powiedział:
— Sprawiłem wam wiele zmartwień z powodu nakazów i zakazów Tory. Proszę was, żebyście mi wybaczyli!
I wszyscy jak jeden mąż odpowiedzieli:
— To my sprawiliśmy ci wiele zmartwień i kłopotów. Obarczyliśmy cię wielkim trudem. To ty raczej wybacz nam!
— Wybaczam wam — odpowiedział wzruszony Mojżesz.
I znowu rozległ się głos z nieba:
— Wybiła ostatnia chwila. Musisz zejść z tego świata.
Powiada na to Mojżesz:
— Błogosławione jest Imię Tego, który żyje wiecznie.
I zwróciwszy się do Żydów, dodaje:
— Kiedy wy wstąpicie do Ziemi Izraela, nie zapomnijcie o mnie i moich kościach. Wspomnijcie mnie tymi słowy: „Biada synowi Amrama, który biegał przed nami jak koń, a jego kości pozostały na pustyni”.
I znowu rozlega się głos z nieba.
— Pozostało ci pół minuty. Zbieraj się. Musisz umrzeć.
Złożył wtedy Mojżesz ręce na piersi i rzekł:
— Żydzi, zobaczcie, jaki koniec czeka człowieka.
Po tym Mojżesz wstał i uświęcił się jak anioł. Bóg zstąpił z wysokich niebios, żeby wziąć jego duszę. Towarzyszyło mu trzech aniołów. Michael, Gabriel i Zagzegiel. Michael wyścielił trumnę Mojzesza, Gabriel rozpostarł pod głowę lnianą szatę, a Zagzegiel taką samą pod nogami.
Z jednej strony trumny stał Michael, z drugiej Gabriel. Powiada Bóg do Mojżesza:
— Mojżeszu, zamknij oczy!
I Mojżesz zamyka oczy.
— Połóż ręce na piersi!
I kładzie Mojżesz ręce na piersi.
— Złóż razem nogi!
I Mojżesz składa razem nogi.
Do duszy zaś Mojżesza Bóg tak rzecze:
— Córko moja, sto dwadzieścia lat trzymałem cię w ciele Mojżesza. Teraz nadeszła chwila, żebyś je opuściła. Nie zwlekaj!
— Panie świata — odpowiada dusza — doskonale wiem, że Ty jesteś Bogiem wszystkich duchów i władcą wszystkich dusz. Tyś mnie stworzył i Tyś mnie umieścił w ciele Mojżesza na sto dwadzieścia lat. Czy jest teraz na świecie czystsze niż Mojżesza ciało? Kocham ciało Mojżesza i nie chcę z niego wyjść!
Powiada do niej Bóg:
— Wyjdź, zabiorę cię do najwyższego nieba i umieszczę pod moim Tronem obok serafinów i cherubinów.
I Bóg, oby było błogosławione Jego Imię, pocałował Mojżesza, a wraz z tym pocałunkiem wziął jego duszę.
Sędziowie i królowie
Jefte i jego córka
Jefte był człowiekiem prostym. Można rzec prymitywnym. Taką gałęzią wyrosłą na grubym pniu o zgrubiałych korzeniach. Z tego powodu stał się przyczyną śmierci swojej córki. Przed wyruszeniem na wojnę z Ammonitami złożył uroczyste ślubowanie tej treści:
— Jeśli pokonam wroga i cały wrócę do domu, złożę Bogu w ofierze to, co pierwsze wyjdzie mi na spotkanie z drzwi mego domu.
Lekkomyślny ślub Jeftego wywołał gniew Boga. Kto bowiem może wiedzieć, co pierwsze wyjdzie mu na spotkanie?
Na jego wielkie nieszczęście pierwsza wyszła mu na spotkanie własna córka.
Na jej widok Jefte zaniósł się gorzkim płaczem:
— Córko — zawołał — biada mi! Jestem w rozpaczy. Złożyłem straszne ślubowanie, z którego już wycofać się nie mogę. Muszę cię złożyć Bogu na całopalenie.
— Drogi ojcze, nie ma takiego zwyczaju u Żydów, żeby ojciec składał dziecko w ofierze Bogu.
— Zwyczaj zwyczajem, ale ja ślubowałem. Teraz nie ma odwrotu.
— Czy tego rodzaju ślubowanie może odnosić się do ludzi? Nasz praojciec Jakub ślubował kiedyś Bogu, że ze wszystkiego, co posiada, dziesiątą część złoży w ofierze. Bóg obdarował do dwunastoma synami. Powiedz mi, czy Jakub poświęcił Bogu choćby jednego z nich?
Na nic nie zdały się argumenty i prośby córki. Jefte nie dał się przekonać i młoda niewinna dziewczyna zeszła ze świata. A święta Szechina żali się i rozpacza:
— Jakże to? Czy można żywe istoty ludzkie składać dla mnie w ofierze? Kto i gdzie to słyszał? Kiedy i gdzie zostało to przez kogoś nakazane? Komu mogło to wpaść do głowy?
Elkana i Anna
Elkana był ojcem proroka Samuela. Bóg obdarzył go tym wspaniałym synem za to, że Żydzi, którzy w burzliwych czasach sprawowania władzy przez Sędziów, odeszli od Przybytku Boga w Sylo, znowu zaczęli pielgrzymować do tej Świątyni Boga. Cztery razy w roku zwykł był Elkana pieszo pielgrzymować do Sylo. Trzy razy zgodnie z nakazem Tory i raz z własnej woli. Za każdym razem zabierał z sobą rodzi nę: żonę i dzieci, braci i siostry, i wszystkich krewnych. Po przybyciu do miasta leżącego na drodze do Sylo cała ta gromada nocowała pod gołym niebem, na ulicy. Poruszyło to mieszkańców miasta. Spytali ich:
— Skąd idziecie i dokąd się wybieracie?
— Do Bożego Przybytku — odpowiedzieli. — Do Świątyni w Sylo, skąd płynie święta nauka, gdzie można usłyszeć słowo Boże. — Chodźcie z nami, jeśli chcecie.
Iniejednemu mieszkańcowi miasta na dźwięk tych słów łza zakręciła się w oku. Wiele osób zatęskniło za Bogiem i poszło razem z rodziną Elkany do Sylo.
Za pierwszym razem poszło z Elkaną do Sylo pięć rodzin. Za drugim razem już dziesięć. Za każdym razem coraz więcej i więcej. Aż wszyscy mieszkańcy okolicy przyłączyli się do pielgrzymów.
Każdego roku Elkana zmieniał trasę pielgrzymki. Wybierał drogę prowadzącą przez nową okolicę. W taki sposób doszło do tego, że wszyscy Żydzi zaczęli pielgrzymować do Świątyni w Sylo.
— Elkano — powiedział do niego Bóg — dzięki tobie Żydzi wrócili do Tory, pielgrzymują do świętego Przybytku. Dlatego obdarzę cię takim synem, który stanie się nauczycielem ludu. Wychowa go i wprowadzi na dobrą drogę. Uszlachetni jego duszę.
Żona Elkany, Anna, była bezpłodna, toteż jego nałożnica Pennina często pozwalała sobie zjadliwie pokpiwać z nieszczęsnej prawowitej żony:
— Powiedz mi, czy już przygotowałaś dla syna czepek, koszulkę i płaszczyk?
Rano zaś, po śniadaniu zwykle się ni z tego ni z owego pytała Annę:
— Czy umyłaś już dzieci? Czy już pora im iść do szkoły?
Wieczorem znowu zaczynała dręczyć Annę pytaniami:
— Dlaczego nie wychodzisz na spotkanie dzieci powracających ze szkoły?
Przy stole, kiedy Elkana nakładał każdemu z domowników jedzenie na talerz, Pennina nie przestawała docinać Annie, wskazując jednocześnie na swoje dzieci:
— Elkano — wołała — nie zapomnij o tym moim dziecku. Nałóż tamtemu na talerz.
Anna przeżywała to bardzo mocno. Słowa Penniny przejmowały ją bólem. Po cichu i po kryjomu, kiedy nikt tego nie słyszał, wylewała całą gorycz serca przed Bogiem:
— Panie świata — szeptała — Boże wszystkich stworzeń, czy nie widzisz, jak Twoja służebnica cierpi? Stworzyłeś tyle państw i władców na Twoim wielkim świecie. Dlaczego mnie jednej poskąpiłeś dziecka? Czy wypada królowi, który wydaje wspaniałą ucztę dla dygnitarzy swego królestwa, odmówić biednej kobiecie stojącej przed drzwiami pałacu małej kromki chleba?
I przyłożywszy ręce do piersi, ciągnęła dalej:
— Panie świata, wszystko, co w ciele kobiety stworzyłeś, ma swój określony cel: oczy do patrzenia, uszy do słuchania, nos do wąchania, usta do mówienia, ręce do robienia, nogi do chodzenia, piersi do karmienia dzieci. Ale piersi, które kryją moje serce, do czego się zdają? Komu służą? Boże miłościwy, obdarz mnie dzieckiem. Niech poczuję, jak ssie moją pierś.
Saul
Kiedy Bóg powiedział do Saula: „Idź więc teraz i pobij Amaleka i wytęp wszystko, co do niego należy, wytrać mężczyznę i kobietę, dziecię i niemowlę, wołu i owce, wielbłąda i osła”, ten odpowiedział:
— Jeśli ludzie zgrzeszyli, dlaczego mają zwierzęta ponieść karę? Jeśli dorośli zawinili, dlaczego dzieci mają cierpieć?
Rozległ się wtedy głos z nieba:
— Saulu, nie bądź zbyt bogobojny!
A kiedy Saul w jakiś czas potem rozkazał wytępić wszystkich mieszkańców kapłańskiego miasta Now, znowu rozległ się głos z nieba:
— Saulu, nie bądź zbyt grzeszny!
Albowiem zgodnie z przyjętą zasadą: „Kto jest zbyt miłosierny w stosunku do okrutników, staje się w końcu sam okrutnikiem w stosunku do miłosiernych”.
Przed ostatnią bitwą z Filistynami Saul polecił odszukać wróżkę, która przepowiedziałaby mu końcowy rezultat bitwy.
Przypomina to historię króla, który nie mogąc znieść piania kogutów, wydał rozkaz zgładzenia wszystkich kogutów w swoim królestwie. Pewnego razu, kiedy miał w nocy wyruszyć w drogę, zapytał dworzan, czy nie ma tu czasem koguta, żeby obudził go swoim pianiem.
Tak rzecz się miała z Saulem: sam kiedyś kazał wytępić wszystkich czarowników w kraju i teraz, kiedy znalazł się w kłopocie, szukał wróżki.
Król Dawid
I. Dawid — wierny pasterz
Z pasterza owiec Bóg uczynił go pasterzem narodu żydowskiego. Kiedy Bóg zamierza powołać kogoś na przywódcę narodu, sprawdza przedtem, czy jest wiemy i oddany powierzonym mu owcom. Tak rzecz się miała z Mojżeszem i tak było w przypadku Dawida.
Dawid jako pasterz dokładnie wyliczał, ile i jaka karma należy się każdej owcy, jeśli ma być zdrowa i silna. Najpierw wyprowadzał na łąkę jagnięta. One skubały wierzchołki traw. Były miękkie i najłatwiej było je gryźć. Następnie wyprowadzał stare capy o słabych zębach, żeby mogły gryźć środkowe, dosyć jeszcze miękkie części trawy. Na koniec wyprowadzał na łąkę najzdrowsze, młode silne owce, które zjadały trawę przy samych korzeniach.
Dlatego Bóg powiedział do niego:
— Temu, który umie tak dobrze paść swoje stado owiec, umie karmić każde zwierzę według jego wieku i sił, powierzę przywództwo nad moimi owcami — nad moim ludem.
II. Dawid i bawół
Pewnego dnia podczas wypasania owiec na łące, Dawid natrafił na śpiącego bawołu. W pierwszej chwili pomyślał, że to pagórek i wszedłszy nań, usiadł i bacznym okiem doglądał z góry stada. Nagle bawół się obudził, stanął na nogi. Dawid ocknął się, siedzący okrakiem na grzbiecie bawołu. Ze strachu nie wiedział, co ma robić. Posłał mu wtedy Bóg na pomoc lwa. Bawół na widok króla zwierząt zgiął ze strachu kolana i Dawid znalazł się twarzą w twarz ze lwem. Ale oto przez drogę przebiegł jeleń. Lew rzucił się za nim w pogoń. Wykorzystał to Dawid i migiem zeskoczył z bawołu.
Nie zwlekając, zebrał stado i czym prędzej opuścił niebezpieczne miejsce.
III. Mądrość i szaleństwo
Pewnego dnia Dawid powiedział do Boga:
— Jak wielkie są Twoje dzieła, Boże! Wszystko, co uczyniłeś, mądrze uczyniłeś. Mądrość jest najlepszym Twoim dziełem, ale dlaczego stworzyłeś również szaleństwo?
Na to Bóg odpowiedział:
— Szaleństwo też ci się kiedyś przyda.
W jakiś czas po tym, kiedy Dawid, uciekłszy przez Saulem, udał się do Akisza, króla Gat, powiada Bóg do Dawida:
— Dokąd idziesz? Przecież dopiero wczoraj zabiłeś Goliata. Jego miecz wisi u twego pasa. Krew na nim jeszcze nie wyschła, a ty udajesz się do Akisza, u którego bracia Goliata służą jako jego przyboczni strażnicy. Są jego osobistymi ochroniarzami.
Kiedy Dawid przybył do pałacu Akisza, bracia Goliata natychmiast mu doradzili:
— Zabij go! Zrób z nim to, co on zrobił z naszym bratem, Goliatem.
Odpowiada na to Akisz:
— Przecież zabił go w uczciwej walce. Obaj zgodzili się walczyć. Założyli się, że kto kogo pokona, temu cały lud się podda.
— Jeśli tak — odpowiedzieli bracia Goliata — to ustąp mu swój tron. Tak przecież umówili się przez walką. Skoro Dawid zwyciężył, wszyscy Filistyni powinni stać się jego niewolnikami.
Widząc, że Akisz gotów jest spełnić żądanie braci Goliata, Dawid zaczął prosić Boga:
— Panie świata, użycz mi trochę szaleństwa.
— Mówiłem ci — odpowiada Bóg — że także szaleństwo może się przydać mądrym ludziom w pewnych okolicznościach.
I Dawid zaczął udawać szaleńca. Wypisał kredą na drzwiach: „Akisz jest mi winien sto dinarów, a jego żona pięćdziesiąt”. Żona i córka Akisza również były chore psychicznie. On szalał na zewnątrz domu, a one wewnątrz. Akisz nie mógł tego wytrzymać. O mało sam nie postradał zmysłów.
Nie namyślając się długo, rozkazał przepędzić Dawida. W ten sposób Dawid uniknął śmierci.
Wtedy zrozumiał, o co chodziło Bogu, i tak powiedział:
— Chwalę Boga w każdym czasie! W czas mądrości i w czas szaleństwa.
IV. Osa i pająk
Król Dawid zobaczył kiedyś osę gryzącą pająka. Powiada wtedy do Boga:
— Władco świata, po co stworzyłeś takie brzydkie istoty na świecie? Osy psują miód pszczół i na dodatek potrafią użądlić. Pająk nie przestaje tkać, ale sukni z jego tkaniny nie da się zrobić.
Odpowiada mu na to Bóg:
— Nie kpij z mych stworzeń! Przyjdzie czas, że od nich zależeć będzie twoje życie.
W niedługi czas po tym, kiedy, uciekając przed Saulem, Dawid schronił się w jaskini, Bóg zesłał pająka, który pajęczyną zakrył wejście do jaskini. Goniący Dawida Saul stanąwszy przed jaskinią, już chciał wejść do niej, ale spostrzegłszy, że otwór jest zasnuty pajęczyną, doszedł do wniosku, że gdyby tam się skrył Dawid, musiałby przedtem rozerwać pajęczą nić. Zrezygnował więc z wejścia do jaskini i pobiegł dalej.
Dawid odczekał jakiś czas, po czym wyszedł z jaskini. Wtedy zobaczył pająka. W lot zrozumiał, że jemu zawdzięcza ocalenie. Pocałował pająka i rzekł:
— Błogosławiony jest Twój Stwórca i błogosławiony jesteś Ty. Potem, kiedy Dawid przybył do obozu Saula, zobaczył, że ten śpi w namiocie i wszyscy jego żołnierze leżą pogrążeni we śnie wokół jego namiotu. W otworze prowadzącym do namiotu Saula leżał z rozłożonymi nogami Abner. Dawid, po cichutku, przeszedł przez jego nogi do namiotu, skąd zabrał stojący przy łóżku Saula dzbanek z wodą, po czym zamierzał się wycofać. Tymczasem Abner w chwili, kiedy Dawid znalazł się między jego nogami, zwarł je i przydusił Dawida tak mocno, że ten nie mógł się wydostać.
Wtedy zjawiła się osa, która ugryzła Abnera w nogę i ten natychmiast je rozwarł. W ten sposób Dawidowi udało się bezpiecznie opuścić namiot Saula. Znowu przyszło mu podziękować Bogu za stworzenie takich istot jak osa i pająk.
V. Dawid i Mikal
Kiedy po licznych bitwach stoczonych z nieprzyjaciółmi nastał czas pokoju, Dawid przewiózł z wielką paradą Arkę z Tablicami do swojej rezydencji, do Jerozolimy. Cały lud towarzyszył Arce w drodze do stolicy. Ludzie szaleli z radości. Dęli w szofary, grali na trąbkach i na różnych innych instrumentach. Na czele pochodu kroczył król ubrany w szczerozłote szaty i klaskał w dłonie. Rozwinąwszy poły królewskiego płaszcza, śpiewał i tańczył. Przy każdym ruchu jego złote szaty łopotały, mieniły się blaskiem kolorów i rytmicznie, w takt muzyki wydawały słodko brzmiące dźwięki. Na dachach i w oknach wszystkich domów Jerozolimy stały kobiety i dzieci patrzące z podziwem na tańczącego na czele pochodu króla Dawida.
Żona króla, Mikal, również stała w oknie, żeby zobaczyć, co robi jej mąż. Zmartwiło ją zachowanie króla. Kiedy Dawid wszedł do pałacu, zaatakowała go słowami:
— Pięknie wyglądałeś! Żydowski król ładnie się dziś popisał przed swoimi sługami. Nie tak, jak na zięcia króla Saula przystało. Gdzie tobie do naszej rodziny, która zawsze słynęła z cnotliwości i świętości. Nikt z naszej rodziny nie obnażał nawet palca u nogi, a ty szeroko rozwarłeś poły płaszcza i drygałeś nogami niczym ulicznik.
Dawid odpowiedział jej głosem, w którym zabrzmiała duma:
— Dla kogo to uczyniłem? Czy dla śmiertelnego króla? Uczyniłem to na cześć Boga, na cześć króla królów! Członkowie twojej rodziny dbali tylko o własną cześć. Cześć dla Boga mniej ich obchodziła. Ja postąpiłem odwrotnie. Dla Boga gotów jestem zawsze zrezygnować z własnej czci. A co do „sług”, to się mylisz. To nie słudzy. To są żydowskie matki. Matki dzieci żydowskich. Dumny jestem z nich!
Otym Dawid śpiewał w „Pieśni pielgrzymek”:
„Panie, nie wywyższa się serce moje” — kiedy Samuel namaścił mnie na króla.
,,I nie wynoszą się oczy moje” — kiedy pokonałem Goliata.
,,Ani nie chodzi mi o rzeczy zbyt wielkie” — kiedy mnie z powrotem na tron posadziłeś„I zbyt cudowne dla mnie” — kiedy świętą Twoją Arkę na miejsce zaniosłem.
,,Zaiste, uciszyłem i uspokoiłem mą duszę;
Jak dziecię odstawione od piersi u swej matki,
Tak we mnie spokojna jest dusza moja” — nie wstydzę się swego zachowania. Wszystko co czyniłem, dla Twojej czci uczyniłem.
VI. Harfa Dawida
Nad łóżkiem króla Dawida wisiała harfa. Każdej nocy wkradał się do sypialni Dawida północny wiatr, który, poruszając struny harfy, wydobywał z niej piękną, cichą melodię. Budził się wtenczas Dawid ze snu i stanąwszy na nogi, zaczynał odmawiać modlitwę pochwalną na cześć Boga. Modlił się w ten sposób do świtania.
I kiedy słońce wzeszło, przyszli do niego mędrcy Izraela i powiedzieli:
— Panie nasz i królu, twój lud jest w potrzebie. Nie starcza mu pożywienia.
— Niech jeden pomaga drugiemu — odpowiedział król. — Niech jeden podzieli się z drugim tym, co posiada.
— Nie jest to możliwe. Z małej garści jadła lew nie będzie syty. Dół nie wypełni się własnym piaskiem.
— Wyprawcie się więc z wojskiem na wojnę.
Po tej rozmowie odbyto naradę z Arystofelem z sanhedrynu...
Poradzono się Urim i Tummim i wyruszono na wojnę.
VII. Dawid i Jiszbi
Bóg zapytał Dawida:
— Jak długo pozostaniesz bezkarny i nie odpokutujesz za popełniony grzech? Z twego powodu Saul wybił do nogi wszystkich mieszkańców No wraz z kapłanami. Z twojej winy zginął Saul wraz ze swoim dziećmi i wnukami. Sam wybierz sobie rodzaj kary. Albo zginą wszystkie twoje dzieci, albo sam wpadniesz w ręce wroga.
— Lepiej będzie — odpowiedział Dawid — jeśli sam poniosę karę. Dzieci nie powinny ponieść krzywdy.
Pewnego razu Dawid wyruszył w pole na polowanie. Szatan przybrał wtedy postać jelenia. Dawid puścił się za nim w pogoń. Gonił go i gonił, aż znalazł się w kraju Filistynów.
Kiedy znany ze swojej siły Filistyn Jiszbi zobaczył Dawida, krzyknął:
— Oto zjawił się ten, który zabił naszego brata Goliata. Teraz ja mu za to odpłacę.
Przy pomocy kilku Filistynów pochwycił Dawida i związawszy go, podstawił pod belkę tłoczącą wino. Belka miała go przydusić do ziemi i zmiażdżyć.
I oto stał się cud. Ziemia pod Dawidem zapadła się i belka nie mogła go dotknąć.
W przeddzień szabatu Awiszi ben Cruja, najwyższy rangą i najpotężniejszy spośród bojowników — siłaczy Dawida, mył głowę w ogromnej beczce obliczonej na czterdzieści wiader wody. Nagle zauważył w wodzie kroplę krwi. „Niedobry to znak, pomyślał Awiszi. Co to może znaczyć?”. I kiedy tak myślał, nadleciał gołąb, rozpaczliwie machając skrzydłami. Nagła myśl olśniła Awiszi: król Dawid, jest w niebezpieczeństwie. Przychodzi do domu Dawida i nie zastaje go. Zaniepokojony zapytuje mędrców, co robić? Według bowiem prawa nikt nie może dosiąść królewskiego konia, zasiąść na jego krześle i używać jego berła. Ale co zrobić, kiedy nad królem i państwem zawisło niebezpieczeństwo.
— W takiej sytuacji — odpowiadają mędrcy — można.
Dosiadł Awiszi królewskiego konia i ziemia natychmiast zaczęła pod nim uciekać do tyłu.
W drodze zauważył Arpe, matkę Jiszbi, która zajęta była przędzeniem. Na widok Awiszi rzuciła w niego wrzeciono, chcąc go zabić. Nie trafiła. Wrzeciono upadło obok. Powiada wtedy do Awiszi:
— Chłopcze podaj mi wrzeciono.
Awiszi podniósł wrzeciono i rzucił je na głowę Arpe, zabijając ją na miejscu.
Kiedy Jiszbi zobaczył Awiszi, ogarnął go strach. „Teraz — powiada w duchu — jest ich dwóch. Dwóch na jednego. Zapewne mnie zabiją”. Wypowiada wtedy zaklęcie i Dawid zostaje wyrzucony w powietrze. W mig ustawia włócznię sztorcem do góry, żeby Dawid spadając nadział się na grot włóczni. Awiszi wypowiada więc pełne Imię Boga i Dawid zawisa w powietrzu między niebem i ziemią. Awiszi pyta go, w jaki sposób znalazł się w kraju Filistynów.
Dawid opowiedział mu to, co Bóg mu oświadczył i to, co on Bogu rzekł w odpowiedzi:
Radzi mu wtedy Awiszi:
— Zmień twoją modlitwę do Boga. Powiedz mu tak: „Niech moje wnuki handlują nawet szmatami. Nie będę się tym martwił”.
Na to powiada Dawid:
— Skoro tak mi radzisz, to pomóż mi swoją modlitwą.
Awiszi wypowiedział Imię Boga i zdjął go z wysokości.
Zaczęli uciekać razem. Jiszbi gonił za nami. Awiszi zawołał i wtedy do niego, żeby najpierw wykopał grób dla matki. Kiedy Jiszbi to usłyszał, opuściły go siły. Osłabionego siłacza Awiszi zabił bez trudu.
VIIII. Dawid i jego psalmy
„Panie świata — modlił się Dawid — pozwól mi mieszkać w Twoim namiocie po wsze czasy”.
Modlitwa Dawida spełniła się. Żyje wiecznie w namiocie Boga. Od jej czasów po dziś dzień słychać we wszystkich bożnicach i synagogach święte pieśni i hymny pochwalne króla-pasterza, „najsłodszego żydowskiego pieśniarza”.
Odśpiewawszy ostatnią pieśń Psalmów, Dawid odczuł zadowolenie. Wyszedł w pole na spacer i chodząc wzdłuż cicho płynącej rzeczki, spojrzał na niebo i zawołał z dumą w głosie:
— Władco świata, czy ktoś jeszcze, poza mną, wyśpiewał tyle hymnów pochwalnych na Twoją cześć?
— Ja — rozległo się z sitowia kumkanie żaby. — Nie wbijaj się, Dawidzie, w dumę. Ja więcej od ciebie śpiewam na cześć Boga
IX. Śmierć Dawida
Dawid usilnie prosił Boga:
— Władco świata, powiedz mi, kiedy umrę.
— Moim niezłomnym postanowieniem jest, żeby nikt nie wiedział, kiedy nastąpi jego koniec.
— Powiedz mi przynajmniej, którego dnia to się stanie.
— W sobotę.
— Może lepiej w niedzielę.
— Niemożliwe.
— Dlaczego?
— W sobotę królestwo obejmuje Salomon. Jedno królowanie nie może się zetknąć z drugim królowaniem.
— To pozwól mi umrzeć w wigilię szabatu.
— Nie! Jeden dzień, podczas którego studiujesz Torę i śpiewasz hymny, jest mi droższy od tysięcy ofiar, które złoży mi Salomon.
Od tej chwili Dawid zwykł był w każdą sobotę bez przerwy studiować Torę.
Ostatniej soboty Anioł Śmierci stanął przed jego domem, ale nie mógł przystąpić do Dawida, gdyż ten nie przerywał ani na sekundę studiowania Tory. Zaczął Anioł Śmierci poruszać gałęzie drzew rosnących przed domem Dawida. Słysząc szum drzew, Dawid przerwał czytanie i wyszedł zobaczyć, co tam szumi. Wtedy załamał się stopień schodów, po których schodził. Dawid spadł i natychmiast wyzionął ducha.
Król Salomon
I. Mądrość Salomona
Bóg ukazał się Salomonowi i zapytał:
— Czym chciałbyś, żebym cię obdarzył?
— Mądrością — odpowiedział Salomon.
W pałacu był doradca, którego król bardzo cenił i miłował. Pewnego razu powiada do niego:
— Możesz ode mnie otrzymać, co tylko zechcesz.
Zastanawia się doradca, co by tu wybrać. Myśli sobie tak:
„Powiem, że chcę złota i srebra, to mi król z całą pewnością da: diamentów i brylantów też mi nie poskąpi. Powiem mu, żeby mi dał za żonę swoją córkę, młodszą królewnę. W tym życzeniu mieszczą się wszystkie poprzednie”.
Podobnie rzecz się miała z Salomonem. Nie prosił Boga ani o bogactwo, ani o siłę fizyczną, ani o zwycięstwa nad wrogami, tylko o mądrość, która jest córka niebios. W niej wszystko się mieści.
„I Salomon był najmądrzejszym wśród ludzi”.
I drżeli przed nim wszyscy królowie. Narody i ludy podatki mu płaciły.
Ryby z mórz i ptaki z niebios na jedno skinienie ciągnęły do niego.
Leśne zwierzęta i bydlęta z pól stoją przed nim i proszą: „Zarżnij nas na twoją ucztę”. Bogaty jest i potężny. Ma włości co niemiara. Rozwiązuje zagadki, odkrywa tajemnice, w najgłębsze wnika sekrety. Wczorajsi wrogowie dziś go miłują. Królowie pokornie czekają na jego rozkazy.
— Każdy z nich stanąć chce przed jego obliczem,
By chłonąć z ust króla słowa mądrości.
I sława Salomona rozbrzmiewa po świecie
I pełni podziwu są dlań mędrcy na świecie.
Pobożność i prawość, dobroć i miłość,
Sprawiedliwość i prawda zdobią jego panowanie.
Książęta i wielcy panowie chętnie
Swe córki oddają mu w służbę.
W jego rękach wielki spoczywa klucz
Do wszystkich bram mądrości.
Zna języki wszystkich zwierząt i ptaków.
Rozumie, o czym szumią drzewa i trawa,
Przed nim biegają jelenie i samy,
A broń jego niosą lwy i tygrysy.
II. Dwie głowy
Asmodeusz, król wszystkich diabłów, zapytał kiedyś Salomona:
— Czy ty jesteś tym Salomonem, o którym mówią, że jest najmądrzejszym człowiekiem na świecie?
— Tak.
— I ty wiesz o wszystkim, co się na świecie dzieje?
— Tak.
— Pokażę ci więc rzecz, której nigdy nie widziałeś.
— Pokaż!
Asmodeusz wyciągnął rękę aż do drugiej strony świata, do kraju Tewel, skąd wyprowadził człowieka o dwóch głowach i czterech oczach. Przerażony król Salomon kazał go natychmiast zamknąć w celi.
Nie ochłonąwszy jeszcze z wrażenia, Salomon wezwał Beniahu ben Jehuda i zapytał go:
— Jak myślisz, czy pod nami, na tamtej stronie świata, mogą być ludzie?
— Jako żyję, panie mój i królu, nigdy o tym nie słyszałem, ale kiedyś Achitofel, napomknął mi, że żyją tam jacyś ludzie.
— A możebyś chciał, żebym ci takiego człowieka stamtąd pokazał?
— Jak mógłbyś to zrobić? Głębokość ziemi jest przecież ogromna. Żeby ją przemierzyć, trzeba pięciuset lat.
Salomon kazał wtedy wyprowadzić z celi dwugłowego człowieka. Kiedy Beniahu zobaczył go, upadł twarzą do ziemi i wypowiedział błogosławieństwo szeechajanu.
Salomon pyta dwugłowego człowieka:
— Kim jesteś?
— Potomkiem rodu Kaina.
— Jaka jest nazwa twego kraju?
— Tewel.
— Czy w twoim kraju świeci słońce i księżyc?
— Tak.
— Gdzie u was wschodzi i zachodzi słońce?
— Słońce u nas wschodzi na waszej zachodniej stronie i zachodzi na wschodniej.
— Czym się zajmujecie?
— Uprawiamy ziemię i hodujemy bydło.
— Czy modlicie się?
— Tak.
— Jak brzmi wasza modlitwa?
— „Jak wielkie są Twoje dzieła, Boże, wszystko, co uczyniłeś, mądrze uczyniłeś”.
— Czy chcesz wrócić do swego kraju?
— Bądź łaskaw i spraw, żebym wrócił.
Salomon polecił wtedy Asmodeuszowi, żeby go zaprowadził z powrotem do kraju, skąd pochodził.
Na to Asmodeusz odpowiedział:
— Tego nie potrafię. Po prostu nie jestem i nigdy nie będę w stanie zaprowadzić go z powrotem do kraju Tewel.
Salomon, chcąc nie chcąc, powiada wtedy do dwugłowego człowieka:
— Zostań więc u nas i żyj tak jak wszyscy tutejsi ludzie.
Dwugłowy człowiek zabrał się ochoczo do pracy. Uprawiał ziemię, orał, siał i zbierał żniwa. Wkrótce stał się prawdziwym bogaczem.
Po jakimś czasie ożenił się z biedną sierotą, która urodziła mu siedem synów. Sześciu wdało się w matkę i jeden w ojca. Miał tak jak on dwie głowy i czworo oczu.
Lata mijały i dwugłowy człowiek z kraju Tewel umaił. Synowie przystąpili do dzielenia schedy po ojcu. Powstał w związku z tym spór.
Sześciu normalnych jednym głosem twierdziło, że skoro jest ich siedmiu, należy spadek po ojcu podzielić na siedem równych części. Siódmy zaś, dwugłowy syn, oświadczył, że należy podzielić spadek według liczby głów. Słowem jemu należą się dwie części.
Nie mogąc dojść do ładu, zgłosili się do Salomona, żeby rozstrzygnął spór.
Król zwołał sanhedryn i zapytał członków tego najwyższego sądu o to, co w takim wypadku przewiduje prawo. Członkowie sanhedrynu nie znaleźli odpowiedzi. Wtedy król Salomon oświadczył, że jutro sam wyda wyrok.
W nocy zaczął modlić się do Boga:
— Panie świata, kiedy spytałeś mnie w Gibeonie, czego pragnę, odpowiedziałem Ci, że nie pragnę ani złota, ani srebra, tylko mądrości, żebym mógł sprawiedliwie sądzić Twój naród, naród Izraela. Teraz mam sądzić jednego z potomków Kaina i nie wiem, jak to zrobić. Oświeć mnie, żebym mógł wydać sprawiedliwy wyrok.
Bóg go wysłuchał i obiecał użyczyć mu mądrości następnego dnia rano.
I kiedy tylko słońce ukazało się na niebie, Salomon zwołał znowu sanhedryn i tak oświadczył:
— Należy sprawdzić, czy jedna głowa odczuwa, co się dzieje z drugą głową. Jeśli tak, to znaczy, że obie głowy stanowią jedną całość, że mamy do czynienia z jednym człowiekiem. Jeśli nie, to mamy do czynienia z dwoma osobami.
Następnie polecił przynieść wrzącą wodę i polać nią jedną z głów dwugłowego syna.
Ten, poczuwszy wrzątek, zaczął krzyczeć w niebogłosy:
— Królu, umieram! Ginę!
Wszyscy wtedy przekonali się na własne oczy o mądrości Salomona.
III. Sąd w sprawie sporu między wężem i człowiekiem
Pewien człowiek wyszedł w pole z dzbanem mleka. Po drodze natknął się na węża, który był bardzo spragniony i prosił o łyk mleka.
— Co mi za to dasz? — zapytał węża.
— Pokażę ci miejsce, w którym ukryty jest skarb. Napiwszy się do woli, wąż wskazał człowiekowi kamień, pod którym miał być skarb.
Kiedy człowiek nachylił się, żeby podnieść kamień, wąż oplótł swoim ciałem jego szyję.
Czując, że za chwilę się udusi, człowiek zawołał:
— Co ty wyprawiasz?
— Za to, że chcesz zagarnąć moje mienie, mam zamiar cię zadusić.
Zaczęli się kłócić i nie mogąc dojść do zgody, udali się do króla Salomona, żeby ich rozsądził.
Kiedy stanęli przed Salomonem, ten powiedział do węża:
— Nim cokolwiek powiem, złaź z tego człowieka. — Skoro przyszedłeś do sądu, musisz pozbyć się przewagi nad nim. Oplatając jego szyję, trzymasz go w szachu.
Wąż posłuchał i zlazł z szyi człowieka.
— Teraz — oświadczył Salomon — mów, co masz do powiedzenia.
— Mam prawo kąsać człowieka. Bóg mi nakazał: „Żebyś kąsał stopy człowieka”.
— Skoro tak — powiada Salomon do człowieka — pamiętaj, co tobie Bóg nakazał: „Rozwal wężowi łeb”.
Iczłowiek tak uczynił.
Dlatego przysłowie tak brzmi:
„Nawet najlepszemu z wężów łeb rozwal”.
IV. Sąd na trzema podróżnymi
Trzej podróżni, którym ze względu na nadejście soboty przyszło urządzić postój w drodze, rozbili namiot w polu i schowali posiadane pieniądze w kryjówce. Kiedy na niebie ukazała się wieczorna gwiazda zwiastująca koniec soboty, trzej podróżni podeszli do schowka, żeby wyjąć pieniądze, i tu spotykał ich zawód. Pieniędzy nie było. Któryś z nich ukradł pieniądze, ale który? Wzajemne podejrzenia sprzyjały kłótni. Udali się więc do króla Salomona. Ten wysłuchał każdego z nich, po czym polecił im stawić się następnego dnia rano w sądzie w celu otrzymania wyroku.
Kiedy następnego dnia stanęli przed sądem, król Salomon zwrócił się do nich tymi słowy:
— Jak wynika z waszych relacji, jesteście ludźmi doświadczonymi, poważnymi i biegłymi w sprawach świata. Pozwólcie, że opowiem wam pewną historyjkę i chętnie posłucham, co oniej sądzicie.
— W pewnym mieście na jednym podwórku mieszkali obok siebie młodzieniec i młoda dziewczyna. Oboje byli w sobie zakochani. Traf jednak chciał, że musieli się rozstać. Przed rozstaniem złożyli sobie ślubowanie, że ani on nie wstąpi w związek małżeński bez uzyskania od niej zezwolenia, ani ona bez jego zezwolenia. Mija trochę czasu i rodzice wydają dziewczynę za mąż. W noc poślubną, kiedy małżonek wszedł do sypialni, żona tak do niego powiedziała:
— Nie posiądziesz mnie dopóty, dopóki nie dostanę od mego dawnego przyjaciela zezwolenia. Jestem bowiem związana z nim przysięgą.
Wobec takiego oświadczenia małżonek odstąpił od swoich praw. Wkrótce oboje udali się do jej dawnego przyjaciela, któremu świeżo poślubiona małżonka zaproponowała w zamian za uwolnienie od przysięgi mnóstwo złota i srebra. Ten, wysłuchawszy ją, oświadczył:
— Skoro dotrzymałaś słowa, zwalniam cię bez żadnej zapłaty z przysięgi. Bądźcie szczęśliwi na waszej nowej drodze życia. Zadowoleni z takiego obrotu sprawy wracają do domu. Po drodze zostali napadnięci przez bandę rozbójników. Herszt bandy nie tylko zabrał im wszystkie pieniądze, ale zamierzał też zgwałcić pannę młodą. Ta zaczęła błagać bandytę:
— Nie dotykaj mnie, póki nie wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia.
A kiedy herszt bandy przystał na to, opowiedziała mu wszystko od początku do chwili obecnej. Na koniec tak rzekła:
— Teraz, kiedy już wszystko wiesz, zastanów się dobrze. Jeśli mój małżonek, młodzieniec pełen sił i werwy, w którego żyłach płynie gorąca krew, zdobył się na poskromienie Instynktu Zła i nie dotknął mnie w noc poślubną, to tym bardziej ty, który jesteś prawie starcem, powinieneś mieć Boga w sercu. Weź sobie całe nasze złoto i srebro i puść nas wolno do domu.
Stary herszt wzruszony słowami panny młodej puścił ich wolno. Zwrócił im też zabrane przedtem złoto i srebro.
— Teraz więc — oświadczył dalej Salomon — chcę wysłuchać waszej opinii o tym, która z tych wszystkich osób zasługuje na największy szacunek.
— Według mego zdania — odezwał się pierwszy podróżny na najwyższy szacunek zasługuje panna młoda, która dotrzymała przysięgi.
— Ja zaś sądzę — powiedział drugi podróżny — że na najwyższą pochwałę zasługuje małżonek, który poskromił namiętność i nie dotknął żony.
— Ja natomiast uważam — oświadczył trzeci podróżny — że na najwyższą pochwałę zasługuje rozbójnik, który wykazał się większym niż pozostali bohaterstwem. Miał w rękach taki skarb i zwrócił go.
— Ten właśnie jest złodziejem — zawołał król, wskazując na trzeciego podróżnego. Zaraz też polecił przesłuchać go w charakterze oskarżonego.
W trakcie długiego i dokładnego przesłuchania trzeci podróżny przyznał się do kradzieży.
V. Chytra sztuczka Egiptu
Kiedy Salomon postanowił wznieść Świątynię Pańską — bet ha-midrasz zwrócił się w liście do faraona Neche z następującą prośbą:
— Bardzo cię proszę o przysłanie architektów. Dobrze ich wynagrodzę.
Faraon Neche zwołał tedy wszystkich swoich astrologów itak do nich powiedział:
— Wskażcie mi tych architektów, którzy mają w tym roku umrzeć. Wyślę ich do króla Salomona.
Kiedy egipscy architekci wysłani przez faraona do Jerozolimy stawili się przed obliczem Salomona, ten mocą Świętego Ducha dostrzegł, że są w tym roku skazani na śmierć. Ubrał ich w całuny i odesłał z powrotem do Egiptu. W liście przekazanym przez nich faraonowi napisał:
— Być może, faraonowi zabraknie pieniędzy na pochówek tych architektów, dlatego ubrałem ich, na mój koszt, w całuny.
VI. Córka faraona
Tego samego wieczoru, kiedy budowa Świątyni Pańskiej dobiegła końca, odbył się ślub Salomona z córką faraona. Ta uroczystość weselna wyprawiona z największym przepychem przyćmiła radosne obchody związane z otwarciem Świętego Przybytku.
Córka faraona wykonała przy wtórze różnych instrumentów iróżnych melodii osiemdziesiąt różnych tańców. Każdy taniec i każda melodia odpowiadały stosownemu rytuałowi w służbie właściwego bożka.
Tej samej nocy Bóg rzekł:
— Obrzydła mi Jerozolima. Chyba będę musiał ją zniszczyć.
Anioł Gabriel natychmiast zstąpił na ziemię i wetknął w morze, niedaleko od brzegu, drąg. Wokół niego powstało bagno w kształcie półwyspu, które obrosło trawą. Na tym miejscu zbudowane zostało miasto Rzym.
Córka faraona zamówiła u najlepszych artystów łoże z baldachimem przypominającym firmament. Firmament baldachimowy sporządzony z granatowego materiału, usiany był brylantami, które skrzyły się jak gwiazdy na niebie.
Kiedy Salomon budził się rano ze snu, myślał, że noc jeszcze trwa i znowu zasypiał.
Klucze do Świątyni, których nikomu nie powierzał, trzymał pod poduszką. Dworzanie nie odważyli się wchodzić do sypialni króla i budzić go. Czekali, aż przyjdzie Batszeba, matka Salomona. Ona jedna nie bała się króla. Wchodziła do sypialni i zdejmując pantofle, biła syna po głowie, nie omieszkając przy tym przemówić mu do słuchu.
VII. Tron Salomona
Tron Salomona zrobiony był z kości słoniowej pokrytej złotem, usianej perłami i wysadzanej brylantami w rozmaitych kolorach. Były wśród nich czerwone rubiny, niebieskie szafiry, zielone szmaragdy i wiele innych cennych kamieni.
Na pierwszym schodku tronu spoczywał z jednej strony złoty lew, a z drugiej złoty wół. Na drugim schodku — złoty wilk naprzeciw owcy. Na trzecim — lampart i koza. Na czwartym — niedźwiedź i jeleń. Na piątym — orzeł i gołąb. Na szóstym — jastrząb i wróbel. Wszystkie ze szczerego złota.
U samej góry na oparciu tronu stała menora ze wszystkimi potrzebnymi dla niej akcesoriami: świeczniki, obcążki, pogrzebacze, puchary i kwiaty. Wszystkie ze złota. Siedem rurek sterczało z jednej strony. Wyryte były na nich imiona siedmiu ojców świata: Adam, Noe, Sem, Abraham, Izaak, Jakub z Hiobem w środku. Po drugiej stronie menory sterczy także siedem złotych rurek. Wyryte są na nich imiona siedmiu pobożnych, sprawiedliwych mężów świata: Lewi, Amram, Mojżesz, Aaron, Eldad i Mejdar. W środku Chur.
Na menorze — złoty dzbanek. Pod nimi złota taca. Oba naczynia wypełnione są oliwą. Z tacy wystają dwa złote kłosy, a w nich dwa kanaliki. Na tacy wyryte jest imię kapłana Eli. Na kłosach zaś wyryte są imiona jego dwóch synów: Chafni i Pinchas. Na kanalikach dzieci Aarona: Nadab i Abihu.
Po prawej i lewej stronie tronu stoją dwa wysokie krzesła. Jedno dla arcykapłana, drugie dla jego zastępcy. Wokół zaś tronu ustawione są złote wysokie krzesła dla siedemdziesięciu członków sanhedrynu.
Po bokach króla siedzą dwie rusałki, żeby mógł oprzeć o nie głowę. I dwadzieścia cztery złote krzewy winne stoją z obu stron tronu i osłaniają swoim cieniem króla. Wokół tronu stoją jak żywe drzewa daktylowe, obwieszone liśćmi bawełny. Na koronie zaś tych liści stoją pawie z kości słoniowej i dwa złote lwy wydrążone wewnątrz, wypełnione wonnościami. Wydzielają przyjemne zapachy w chwili, kiedy na tronie zasiada król Salomon.
Kiedy Salomon wstępował na pierwsze schodki tronu, wprowadzał w ruch wmontowany wewnątrz mechanizm. Obraca się kółko i lew wystawia nogę z jednej, a wół wyciąga ku niemu z drugiej strony swoją łapę. I król, opierając się na ich nogach, wstępuje wyżej. Tak dzieje się na każdym następnym schodku. Na samej górze orzeł sadza króla na tronie i wkłada mu koronę na głowę. Wtedy złoty gołąb zniża się ze szczytu kolumny ku Arce Przymierza, z której wyjmuje zwój Tory i podaje go Salomonowi do ręki. I arcykapłan oraz starcy, członkowie sanhedrynu, wstają z miejsc i pozdrawiają króla, po czym siadają i otwierają przewód sądowy.
W mechanizm tronu wmontowany był też zwinięty w kłębek, przypominający napiętą sprężynę, wąż. Kiedy przed Sądem Salomona stawał fałszywy świadek, wąż odwijał się szybko jak puszczona nagle sprężyna. Wtedy wszystkie kółka zaczynały się obracać, a zwierzęta wydawać pomruki: woły i lwy ryczały, lamparty pomrukiwały. Każde zwierzę wydzierało się na swój sposób. Tak samo ptaki: gołębie gruchały, jastrzębie krakały, wróble kwiczały. Pawie zaczynały biegać, a orły latać. Fałszywy świadek ogarnięty strachem, zaczynał mówić prawdę.
Faraonowi Neche udało się kiedyś wygrać bitwę i zdobyć tron Salomona. Zabrał go do Egiptu i wstawił do swego pałacu. Kiedy jednak chciał na nim usiąść, lew wyciągnął prawą łapę igrzmotnął go tak, że został kaleką. Utykał aż do śmierci.
Kiedy król Babilonii, złoczyńca Nabuchodonozor zburzył Jerozolimę, a potem podbił Egipt, zawiózł tron Salomona do Babilonu, do swego pałacu. Ledwo zdążył na nim usiąść, a tu w mig lew jednym uderzeniem łapy zrzucił go z tronu. A kiedy Dariusz, król Persji i Medii, zdobył Babilon i zawiózł tron do swojej stolicy, nikt już nie odważył się na nim usiąść.
Neche — kaleka, inwalida Aleksander Macedoński, późniejszy zdobywca świata, zajwiózł tron Salomona z powrotem do Egiptu.
Kiedy zaś Agifonos syn Antiocha zburzył Egipt, zabrał tron na okręt. Tu jednak zdarzyła się dziwna rzecz. Z tronu wypadła nóżka, która zawisła na złotym łańcuchu. Sprowadził najlepszych mistrzów, żeby naprawić tron. Nikomu się jednak ta sztuka nie udała.
VIII. Królowa Saby
Pewnego dnia król Salomon po sutej uczcie zaprawionej winem był w tak dobrym nastroju, że postanowił zaprosić wszystkich królów panujących w ościennych państwach do swego wspaniałego pałacu w Jerozolimie. Chciał, żeby zobaczyli i podziwiali, jak wielkim jest monarchą.
Podczas uczty na cześć przybyłych królów Salomon kazał przynieść skrzypce Dawida, cymbały, bębny i flety, żeby muzykanci muzyką umilili gościom czas. Ponadto polecił także sprowadzić do pałacu zwierzęta, ptaki, gady, duchy, diabły, żeby przed nimi tańczyły i podrygiwały. Pisarze zatrudnieni na dworze Salomona wyczytywali z listy nazwy poszczególnych zwierząt, ptaków i duchów, a te na ich zawołanie zjawiały się same, nie związane i przez nikogo nie popędzane. Sprawdzono obecność wszystkich wywołanych ptaków i stwierdzono, że nie było wśród nich pustynnego koguta. Rozgniewał się król Salomon i wydał rozkaz, żeby natychmiast go sprowadzić i ukarać.
Niebawem pustynny kogut stanął przed obliczem Salomona i oświadczył:
— Królu mój i panie! Racz cierpliwie wysłuchać tego, co ci powiem. Od trzech miesięcy borykam się z pewną myślą i nie mogę znaleźć rozwiązania. Przez cały ten czas nie miałem w ustach ani chleba, ani wody. Bez przerwy zastanawiałem się, czy istnieje na świecie jakieś państwo lub kraj, które nie podlega ci i nie wykonuje twoich rozkazów. W tym celu odbyłem lot nad całym światem i znalazłem daleko od nas, na wschodzie, państwo ze stolicą Kitor. Piasek w tym kraju jest droższy od złota, srebro zaś poniewiera się niczym śmieci na ulicach. I drzewa rosną tam od prawieków. Zasadzone zostały w pierwszych dniach stworzenia świata. Wodę piją tam ze źródła raju. Są tam liczne wojska. Żołnierze mają na głowach korony. Napinać jednak łuków nie potrafią. Nie znają się na sztuce prowadzenia wojny. Władcą tego państwa jest kobieta. To królowa Saby. Jeśli wyrazisz zgodę, to polecę do miasta Kitor, do kraju królowej Saby. Podległych jej królów zakuję w kajdany i sprowadzę do ciebie, Panie i królu.
Słowa koguta znalazły uznanie w oczach Salomona. Zwołał nadwornych pisarzy i podyktował im list do królowej Saby. Następnie list przywiązali do skrzydła pustynnego koguta, który natychmiast uniósł się w powietrze i wykonał kilka okrążeń. W tym czasie pozostałe ptaki, unosząc się w górę, otoczyły go kręgiem i razem z nim poleciały do stolicy królowej Saby, miasta Kitor.
Rano, kiedy królowa Saby zgodnie ze zwyczajem wyszła z pałacu, żeby oddać pokłon słońcu, ze zgrozą stwierdziła, że nagle ziemię pokryła ciemność. To ptaki towarzyszące kogutowi zasłoniły skrzydłami słońce. Z rozpaczy podarła na sobie szaty. Zastygła w milczeniu, nie mogła powstrzymać swego zdumienia. Pustynny kogut opuścił się na ziemię i stanął przed nią. Królowa zauważyła przywiązany do jego skrzydeł list. Wzięła go do ręki, otworzyła i zaczęła czytać, co następuje:
„Ja, król Salomon, przesyłam Tobie i podległym Ci władcom słowa pokoju i pozdrowienia. Przyjm do wiadomości, że Bóg Najwyższy powołał mnie na króla i władcę wszystkich królów panujących zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie, na Północy i Południu. Powierzył mi też władzę nad wszystkimi zwierzętami na ziemi, nad ptakami latającymi pod niebem i nad wszystkimi duchami i diabłami. A teraz przystępuję do rzeczy. Jeśli przyjedziesz do mnie z wizytą, przyjmę Cię z większą czcią i zaszczytami niż to czynię w stosunku do podległych mi królów. Jeśli nie złożysz mi wizyty przyjaźni, naślę na Ciebie i Twoje królestwo moich królów z wojskiem zarówno pieszym, jak i konnicą. Zapewne zapytasz, kim są ci królowie Salomona, to odpowiadam: są nim ptaki z nieba, jeźdźcy konni, duchy i diabły. One Was zgniotą i zabiją w Waszych domach i łóżkach. Zwierzęta Was pożrą, a ptaki rozdziobią Wasze ciała”.
Przeczytawszy list Salomona, królowa Saby wpadła w jeszcze większą rozpacz. Zwołała swoich najwyższych rangą dostojników i doradców i zapytała:
— Czy potraficie mi wyjasnic, czego pragnie ode mnie król Salomon?
— Nie mamy pojęcia, kim jest ten Salomon — odpowiedzieli chórem. — Nie mamy powodu szanować i cenić jego królestwa.
Ona jednak nie posłuchała ich. Kazała przywołać do siebie wszystkich dowódców okrętów i mistrzów żeglarskich. Poleciła załadować wszystkie okręty i żaglówki szlachetnym drewnem, koralami, perłami i brylantami. Ponadto rozkazała wybrać sześć tysięcy chłopców i sześć tysięcy dziewcząt urodzonych w tym samym dniu i o tej samej godzinie. Wszyscy mają być jednego wzrostu i ubrani w takie same wełniane szaty z purpury.
Przekazała też list do Salomona tej treści:
„Od miasta Kitor do Erec Izrael jest długa droga. Na jej przebycie potrzeba siedmiu lat, a ja postaram się przebyć ją w ciągu trzech lat”.
W trzy lata później królowa Saby rzeczywiście zjawiła się w Erec Izrael. Król Salomon polecił, żeby na jej powitanie wyszedł najpierw Beniahu ben Jehuda, który urodą przypominał wschodząca czerwień poranka, skrzącą się wśród innych gwiazd, gwiazdę Nogah i różę rosnąca nad rzeką.
Zobaczywszy go, królowa Saby zeszła z rydwanu, ponieważ pomyślała, że to król Salomon. Beniahu powiada wtedy do niej:
— Przed tobą stoi nie Salomon, ale jeden z jego sług.
Królowa Saby zwróciła się wtedy do swoich sług tymi słowy:
— Jeśli nie zobaczyliście lwa to popatrzcie na jego legowisko. Nie zobaczyliście Salomona, to popatrzcie na jego pięknego sługę.
Beniahu zaprowadził ją do kryształowego pałacu.
Pomyślała, że pałac zanurzony jest w wodzie. Przestraszyła się i szybko ściągnęła z nóg pantofle.
Przywitawszy się z Salomonem, zadała mu zagadkę:
— Z ziemi to wyłazi
Rozlewa się jak woda
I cały dom wypełnia.
Salomon w mig odpowiada:
— Jest to nafta.
Wtedy królowa Saby zadaje mu drugą zagadkę:
— Jak tylko wiatr zawieje,
Głowę szybko schyla
I płaczliwie lamentuje,
Dla bogatych — ozdoba,
Dla biednych — pożytek,
Dla żyjących — koniec,
Dla martwych — kara,
Dla ptaków — radość,
Dla ryb — plaga.
Odpowiedź Salomona brzmi:
— To len.
Ona jednak dalej każe mu zgadywać. Chce poddać go trudniejszej próbie. Pokazuje mu przywiezionych z sobą chłopców i dziewczynki i powiada:
— Zgadnij, który z nich jest chłopcem, a która dziewczynką?
Salomon poleca wtedy przynieść orzechy i spalone kłosy i podać je ustawionym w szeregu chłopcom i dziewczętom. Chłopcy podnieśli poły ubrań, a dziewczęta, które z natury są wstydliwe, podstawiły chusty, które noszą zazwyczaj na głowie.
W ten sposób Salomon rozróżnił ich.
Królowa Saby, pełna podziwu, oświadczyła głośno:
— Teraz przekonałam się na własne oczy, jak wielka jest twoja mądrość.
Obdarzyła go drogocennymi prezentami, a on ze swojej strony dał jej wszystko, czego tylko zapragnęła.
IX. Orzeł króla Salomona
Król Salomon miał dużego orła. Kiedy chciał odwiedzić leżące na pustyni miasto Tadmor, dosiadał orła i w ciągu jednego dnia lotu docierał do tego dalekiego miejsca.
X. Król Salomon i Asmodeusz
Budowa Świątyni Pańskiej trwała siedem lat. Salomon wybrał dla niej najpiękniejszą górę w Jerozolimie, górę Moria. Ściany zostały zbudowane z równo spiłowanych bloków kamiennych. Wewnątrz gmachu ściany obito boazerią z cedrowego drewna pokrytego czystym złotem. I przez cały czas budowania ani jedna piła nie rżnęła, żadna siekiera nie cięła i żaden młot nie uderzał.
Z góry Przybytku Pańskiego nie rozlegał się żaden szum czy szczęk żelaza, albowiem żelazo skraca życie człowieka, a Dom Boga je przedłuża.
— Jakże więc można było — pytali ludzie — piłować kamienie bez użycia żelaza?
Jest na świecie cenny kamień, który nazywa się szamir (korund), jest twardszy od stali i ostrzejszy od diamentu. Za pomocą diamentu tnie się cienkie tafle szkła, szamir zaś rozłupuje najtwardsze kamienie, ba, nawet całe góry!
Salomon zwołał mędrców i starszych wiekiem i doświadczeniem ze wszystkich państw i miast i zapytał ich:
— Czy wiecie, gdzie znajduje się ten szamir?
W odpowiedzi Salomon usłyszał:
— Panie nasz i królu, doskonale wiemy o tym, że Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni, a na koniec, przed zapadnięciem zmroku, stworzył jeszcze dziesięć cudownych rzeczy. Wśród nich znajduje się właśnie szamir. Tymże szamirem wyryte zostały na dwóch tablicach dziesięć przykazań, które nasz nauczyciel Mojżesz otrzymał od Boga na górze Synaj. Szamirem wyszlifował Mojżesz owe dwanaście drogich kamieni z Choszen i efod, na których wyrył imiona wszystkich dwunastu plemion. Kiedy zaś Żydzi zgrzeszyli, szamir został przed nimi ukryty i dzisiaj tylko duchy i diabły wiedzą, gdzie jest. Zawołaj je, a one ci wskażą miejsce, w którym leży.
Zwołuje więc Salomon duchy i biesy i pyta ich, gdzie jest szamir.
— My nie wiemy, ale nasz wielki władca Asmodeusz być może wie — odpowiadają.
— A gdzie przebywa wasz Asmodeusz?
— Po tamtej stronie góry. Ma tam studnię przykrytą kamieniem, którą zaplombował i ostemplował własną pieczęcią. Codziennie unosi się w powietrze i bada niebo, po czym opuszcza się w dół, by zbadać ziemię. Podchodzi do studni i ogląda pieczęć. Zdejmuje kamień i pije wodę, po czym znowu zakrywając studnię, pieczętuje ją i oddala się.
Wysłuchawszy ich, Salomon wzywa swego marszałka polnego Beniahu ben Jehuda i wręcza mu łańcuch z pierścieniem, na którym wyryte jest pełne Imię Boga, kłębki wełny i bukłaki z winem. Z tym wszystkim wysyła go, by odszukał, pojmał i przyprowadził Asmodeusza.
Beniahu po wejściu na szczyt góry wykopał pod studnią Asmodeusza dół i zatkał otwór kłębkami wełny. Potem wykopał jeszcze jeden dół powyżej studni Asmodeusza. Wlał przez dół do studni wino, po czym zatkał otwór dołu wełną i zasypał oba świeżo wykopane doły ziemią. Sam zaś wlazł na wysokie drzewo, żeby zobaczyć, co się tu stanie.
Zjawia się Asmodeusz, patrzy, czy pieczęć na studni nie została naruszona. Stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, podnosi zakrywający studnię kamień i wypija całe wino. Od wypitego wina zakręciło mu się w głowie. Zaraz potem zwalił się na ziemię i zasnął.
Na ten widok Beniahu szybko zeskoczył z drzewa i łańcuchem związał ręce i nogi, mocno podtrzymując pierścień z wyrytym Imieniem Boga.
Asmodeusz obudziwszy się ze snu i zobaczywszy, co Beniahu z nim uczynił, podniósł krzyk i usiłował zerwać z siebie łańcuch. Wtedy Beniahu pokazał mu pierścień z wyrytym pełnym Imieniem Boga i oświadczył:
— Daremne są twoje wysiłki. Nic ci nie pomoże. Imię twego Pana jest na tobie.
Na te słowa Asmodeusz przycichł i opuścił głowę.
— A teraz — powiada do niego Beniahu — zaprowadzę cię do króla Salomona, mego pana.
Wstał Asmodeusz i potulnie poszedł z Beniahu. Z przodu kroczył Beniahu, ciągnąc ze sobą związanego łańcuchem Asmodeusza, który cichcem powtarzał w kółko znane przysłowie:
„Wino drwi z człowieka,
Oszałamia go i przytępia.
Kto w ten nałóg wpadnie,
Mądrym już nie będzie”.
Przechodząc obok wysokiego drzewa palmowego, Asmodeusz ociera się o nie i wyrywa z ziemi. Przechodząc obok pięknego pałacu, Asmodeusz jednym pchnięciem przewraca go. Kiedy zbliżyli się do chaty biednej wdowy, ta zaczęła błagać Asmodeusza, żeby nie niszczył jej mieszkania. Pod wpływem jej łagodnych słów Asmodeusz odskoczył od chaty, ale zwichnął sobie nogę. Dalej szedł już, kulejąc na swoich kurzych łapach i cytował słowa porzekadła:
„Łagodne słowo, wierz mi panie,
Najtwardszą kość przełamie”.
Zauważywszy na drodze błądzącego ślepca, natychmiast wprowadził go na drogę, objaśniając, jak ma dalej iść. Na widok pijaka, który się zataczał, nie wiedząc jak i dokąd iść, zaprowadził go na prostą drogę.
Przechodząc obok domu, w którym odbywało się wesele, zaczął płakać.
Usłyszawszy, jak pewien mężczyzna zamówił u szewca buty, które miałyby mu służyć przez siedem lat, wybuchnął śmiechem.
Na widok czarownika odprawiającego czary pękał ze śmiechu. Beniahu ze zdumieniem obserwował jego diabelskie sztuczki i nijak nie mógł pojąć, co miały znaczyć. Nie chciał jednak wdawać się w dłuższą rozmowę z Asmodeuszem. Postanowił odłożyć ją na potem.
I tak szli i szli. Przez lasy i pola. Raz pod górę i raz z góry. Po siedmiu dniach dotarli do Jerozolimy.
Trzy dni trzymano go z dala od króla Salomona. Pierwszego dnia zapytał, dlaczego nie dopuszczają go do króla. W odpowiedzi słyszy, że król wczoraj w nocy wypił za dużo wina i z tego powodu boli go dzisiaj głowa. Słysząc to, Asmodeusz bierze dwie cegły. Mniejszą kładzie na większej. Donoszą o tym polnemu marszałkowi Beniahu ben Jehudzie. Ten w lot pojął, o co chodzi Asmodeuszowi, i powiada:
— Asmodeusz dał w ten sposób znak, jakie lekarstwo należy podać Salomonowi. Sądzę, że chodzi o to, żeby podać królowi do wypicia szklankę wina. Na zasadzie klin klinem.
I faktycznie ból głowy ustąpił.
Następnego dnia Asmodeusz znowu zapytał, dlaczego nie wzywają go do króla.
W odpowiedzi słyszy, że Salomon wczoraj zjadł za dużo mięsa, wskutek czego boli go brzuch. Co robi Asmodeusz? Zdejmuje mniejszą cegłę z większej. Kiedy dowiaduje się o tym Beniahu, powiada:
— Asmodeusz dał w ten sposób znak. Nie podawajcie dzisiaj królowi jedzenia, to wyzdrowieje.
Jednodniowy post króla przywrócił mu zdrowie.
Trzeciego dnia wprowadzono go do pałacu Salomona. Asmodeusz wziął z sobą kij i odmierzywszy cztery łokcie, rzucił go w kierunku króla Salomona, mówiąc:
— Po śmierci wystarczą ci cztery łokcie ziemi. Teraz nie wystarcza ci cały świat. Nawet nade mną chcesz zapanować.
Na to Salomon tak odpowiada:
— Niczego od ciebie nie chcę. Powiedz mi tylko, gdzie schowany jest szamir? Kiedy dostanę go i zbuduję bet ha-midrasz, puszczę cię wolno.
— Nie mnie powierzony został szamir — odpowiada Asmodeusz. — Jest w rękach władcy morza, a ten powierzył go pustynnemu kogutowi, ptakowi, który dotrzymuje słowa i nie łamie przysięgi. Pustynny kogut wziął od niego szamir, poszybował i położył go na wysokiej skale, wokół której rozciąga się kraina dzika i pusta. Kiedy położył go na szczycie skały, ta pękła. Otworzyła się pod nią dolina. Wtedy kogut przyniósł nasiona roślin i rozrzucił je po dolinie. Powstało tam osiedle. Dlatego kogut ma przezwisko Rozłupywacz Skał.
I znowu Salomon wezwał do siebie, Beniahu i polecił mu odszukać gniazdo pustynnego koguta, zabrać stamtąd szamir i przynieść go do pałacu.
Beniahu wziął z sobą kilku ludzi z odpowiednimi narzędziami i naczyniami i udał się w drogę.
Przybywszy na miejsce opisane przez Asmodeusza, odnalazł po żmudnych poszukiwaniach gniazdo pustynnego koguta. W gnieździe roiło się od piskląt, które dopiero co wykluły się z jaj. Samego pustynnego koguta w gnieździe nie było. Właśnie wyleciał na poszukiwanie pokarmu dla swoich młodych. Beniahu wziął wtedy taflę szkła i przykrył nią gniazdo. Sam zaś schował się za gęstymi gałęziami drzewa.
Przylatuje kogut z dziobem wypełnionym pokarmem. Przez szkło widzi swoje pisklęta, ale podać im pokarmu nie jest w stanie. Uderza więc dziobem w szkło. Chce je przebić, ale daremne są jego wysiłki. Szkło jest grube, twarde i mocne jak żelazo. Lituje się i współczuje swoim pisklętom, ale nie może im pomóc. Zrozpaczony zastyga na chwilę w bezruchu z opuszczonymi skrzydłami. I nagle zrywa się i znika z oczu. Nie trwa to długo, bo oto Beniahu widzi powracającego koguta, który radośnie macha skrzydłami i niesie coś w dziobie. Tym czymś jest właśnie szamir. Opuściwszy się na gniazdo, kogut zaczął wodzić szamirem po szkle. I oto szkło zaczyna pękać. Chwyta wtedy Beniahu kamień i ciska go w głowę koguta. Przerażony kogut mimo woli wypuszcza szamir z dzioba. Ludzie Beniahu podbiegają szybko do szamiru, podnoszą go i uradowani udają się z drogocennym łupem w drogę powrotną do domu.
Pustynny kogut pozbawiony szamiru wziął sobie mocno do serca fakt, że nie dotrzymał złożonej przysięgi. Tak był tym przejęty, że z rozpaczy sam się na śmierć zadławił.
Tymże szamirem odebranym od pustynnego koguta cięli budowniczowie kamienie do Pańskiego Przybytku.
Siedem lat minęło, nim budowa świątyni została ukończona. Przez cały ten czas Salomon nie pozwolił rozkuć Asmodeusza z kajdanów.
Pewnego razu, podczas rozmowy Beniahu zapytał Asmodeusza, co miały oznaczać jego sztuczki i rady, których udzielał w drodze.
— Powiedz mi — zapytał go Beniahu — skąd u ciebie, Asmodeuszu, taki miłosierny uczynek, jakim było bez wątpienia wprowadzenie na właściwą drogę błądzącego ślepca i zataczającego się pijaka?
— Jeśli chodzi o ślepca, to z nieba ogłoszono, że to mąż pobożny i sprawiedliwy. Za wyświadczenie takiemu człowiekowi najmniejszego nawet zadowolenia łatwo można uzyskać wieczny żywot na tamtym świecie. Dlatego uprzedziłem cię i wykonałem zbożny uczynek. Co do pijaka, głos z nieba był wręcz przeciwny. Pijak ogłoszony został jako człowiek występny. Moja drobna przysługa dała mu troszeczkę zadowolenia, którego już nie zazna na tamtym świecie, ponieważ nie zasłużył na wieczny żywot.
— Dlaczego rozpłakałeś się na widok radosnego wesela?
— Dlatego, że za plecami pana młodego dostrzegłem Anioła Śmierci. Panna młoda zaś o pięknej twarzyczce przez trzynaście lat trwać będzie we wdowieństwie. Uschnie, nim według prawa Tory ożeni się z nią brat zmarłego męża.
— Dlaczego wybuchnąłeś śmiechem, kiedy spotkany przez nas człowiek zamówił sobie buty mające wytrzymać siedem lat?
— Ponieważ jemu samemu nie sądzone było przeżyć siedmiu lat.
— Dlaczego roześmiałeś się na widok czarodzieja czyniącego różne sztuczki?
— Dokładnie pod miejscem, na którym czarował, ukryty był skarb w ziemi. Niechby dokonał sztuczki i najpierw zgadł, co znajduje się pod nim?
Kiedy Świątynia została już zbudowana, Salomon wezwał do siebie Asmodeusza i powiedział mu:
— Zaraz będziesz wolny, ale najpierw pokaż mi, na czym polega twoja diabelska siła.
Na to Asmodeusz powiada:
— Zdejmij ze mnie kajdany, uwolnij moje nogi i ręce i daj mi na chwilę twój pierścień z wyrytym na nim pełnym Imieniem Boga. Wtedy pokażę ci, na czym polega moja siła.
Salomon przystał na to i wręczył mu pierścień. Asmodeusz rozwinął skrzydła. Jednym skrzydłem sięgnął ziemi, a drugim nieba. Raptem otworzył usta i połknął Salomona. Zaraz po tym wypluł go i cisnął daleko na pustynne pola i dzikie lasy odległe o czterysta mil od Jerozolimy.
Sam zaś Asmodeusz włożył na siebie królewskie szaty i zasiadłszy na wspaniałym tronie przybrał postać Salomona. Nikt tego nie spostrzegł.
Jednej tylko rzeczy nie mógł zmienić: pozostały mu kurze nogi. Takie, jakie mają wszystkie diabły. Żeby je zasłonić, włożył długie pończochy, które nosił przez cały dzień.
W ten sposób panował dość długo i nikt nie zauważył, jaka zmiana się dokonała.
A Salomon ocknął się na obcej, dalekiej od Jerozolimy, ziemi. Samotny i opuszczony chodził po domach i żebrał. Wchodził do domu prosić o kawałek chleba i przedstawiał się: jestem królem Salomonem! Wywoływało to gromki śmiech. Nikt przecież nie mógł uwierzyć, że taki włóczęga może być królem Salomonem. Uważano go za wariata. Goniono za nim po ulicach i obrzucano go kamieniami. Krzyczano: „Oto jest wariat, który twierdzi, że jest królem Salomonem!”.
I nie bacząc na to, że ludzie uważali go za wariata, nie przestawał wołać, że jest królem Salomonem. Czasami znajdowali się tacy, którzy mu uwierzyli.
Pewnego dnia podszedł do niego pewien bogaty człowiek i powiedział:
— Panie mój i królu, uczyń mi łaskę i przyjdź do mnie na obiad.
Zabrał króla do domu i na jego cześć zarżnął dobrze utuczonego wołu. Do stołu oprócz mięsa podał również inne potrawy i sporo dobrego wina.
I kiedy Salomon zamierzał zabrać się do jedzenia, bogacz, siedzący naprzeciw niego, kiwnął współczująco głową i powiedział:
— Biada oczom, które to widzą! Oto siedzi przede mną wielki władca, król Salomon, którego sława ogarniała kiedyś cały świat. Gdzie się podziały jego wielkość i bogactwo? Gdzie się podziały jego siła i mądrość?
Salomon przejął się mocno słowami gospodarza. Jedzenie utkwiło mu w gardle. Głodny i smutny wstał od stołu.
Innego razu podszedł do niego ubogi człowiek i tak do niego powiedział:
— Panie mój i królu. Uczyń mi honor i przyjdź do mnie.
Salomon, mając w pamięci obiad u bogacza, oświadczył:
— Czy ty też chcesz mnie urządzić tak jak tamten bogacz?
— Jestem biednym człowiekiem. Oprócz czarnego chleba i miski kiszonej kapusty niczego więcej nie mam, ale daję ci to z chęcią i z całym sercem.
I Salomon przyjął zaproszenie biedaka i poszedł do jego domu. Biedak najpierw umył Salomonowi ręce i nogi, po czym posadził go na honorowym miejscu przy stole i podał mu miskę kiszonej kapusty z chlebem. Sam zaś, usiadłszy przy królu, zaczął go pocieszać:
— Bóg dał słowo twemu ojcu Dawidowi, że jego dzieci i wnuki nigdy nie zostaną pozbawione królestwa. Słowo zaś Boga to czysta Prawda. Jedną ręką karze, a drugą wynagradza. Ufaj Mu, a On z całą pewnością przywróci ci wszystko, co przedtem posiadałeś.
O obu tych ludziach, którzy zaprosili go na obiad, Salomon ukuł przysłowie:
„Milszy czarny chleb z serca dany
Niż najlepszy przysmak wciąż wypominany”.
I tak poniewierał się i wędrował król Salomon od miasta do miasta, od wsi do wsi, aż znowu przybył do Jerozolimy.
Wszedł do sali, w której obradował sanhedryn i zawołał:
— Jam Salomon!
— Głupcze, co ty pleciesz? Król Salomon siedzi na tronie w swoim pałacu. Kręćka masz głowie.
Następnego dnia znowu przyszedł Salomon do sanhedrynu i znowu zawołał:
— Jam Salomon! Wasz król Salomon!
Członkowie sanhedrynu dalej nie uwierzyli jego słowom. Kiedy opuścił salę, niektórzy zaczęli medytować:
— Wydaje się normalnym człowiekiem. Mówi na ogół do rzeczy, ale ma kręćka na jednym punkcie. Wbił sobie do głowy głupstwo, że jest królem Salomonem. Należałoby rzecz dokładnie rozważyć.
Zaprosili go więc na drugi dzień, by go wysłuchać. Salomon opowiedział im cała historię z Asmodeuszem. Wtedy udał się do królewskiego pałacu i zaczęli wypytywać dworzan, cz nie zwrócili czasem uwagi na nogi władającego króla. Odpowiadając na to pytanie, oświadczyli, że nikt nie widział, żeby król czasem chodził na bosaka. „W dzień — powiadają — nos długie pończochy, a w nocy śpi w pokoju zamkniętym na klucz”.
Salomon poradził wtedy członkom senhedrynu, żeby wieczorem weszli do pokoju, w którym król ma spędzić noc, i rozsypali na podłodze piasek.
Tak też uczynili. Rano weszli do tego pokoju i zobaczyli ślady kurzych nóg na piasku.
Wybrali wtedy delegację złożoną z najznakomitszych osób Jerozolimy, która wprowadziła Salomona do pałacu, i posługując się pełnym Imieniem Boga, wypędzili Asmodeusza na odległą pustynię.
Salomon zaś znowu zasiadł na królewskim tronie z kości słoniowej i szczęśliwie panował nad ludem Izraela.
Jonasz i wieloryb
Bóg objawił się Jonaszowi i powiedział:
— Wyjdź na ulice Niniwy i wołaj: za czterdzieści dni miasto legnie za wasze winy w gruzach.
I pomyślał Jonasz w głębi duszy: Bóg jest miłosierny i wielkoduszny. Pewnego razu posłał mnie do Jerozolimy, bym obwieścił jej mieszkańcom, że miasto zostanie zburzone, uczyniłem tak i kiedy Żydzi pokajali się i odbyli pokutę, wybaczył im i miasto zostało nietknięte. Nazwali mnie przeto fałszywym prorokiem. Teraz powtórzy się to samo w Niniwie i obce narody zaczną bluźnić przeciwko wysłannikowi Boga. Okrzykną mnie, tak samo jak w Jerozolimie, fałszywym prorokiem.
Ale rozkaz to rozkaz. Udałem się do Jafy i dwa dni stałem na brzegu morza, wypatrując statku. I żaden statek nie pojawił się na morzu.
Bóg wzburzył wtedy morze. Sztormowy wiatr zawrócił płynący już daleko w morzu statek ku brzegom Jafy. Na ten widok Jonasz z radością zawołał:
— Teraz wiem, że moje zadanie od Boga pochodzi.
Podchodzi do zakotwiczonego przy brzegu statku i pyta kapitana:
— Dokąd płyniecie?
— Do wysp położonych na morzu, a dokładnie do Tarsu.
— W takim razie płynę z wami do Tarsu.
Na drugi dzień, kiedy statek znajdował się już na pełnym morzu, zerwała się nagle burza. Wszystkie statki płynące niedaleko od nich posuwały się spokojnie naprzód. Burza ich nie tknęła. Tylko statkiem, na którym płynął Jonasz burza miotała na wszystkie strony. Statkowi groziło zatonięcie.
A na statku znajdowali się ludzie ze wszystkich siedemdziesięciu narodów świata. I wszyscy postanowili modlić się i prosić swojego Boga na pomoc. Który Bóg pomoże, ten okaże się prawdziwym Bogiem.
I każdy z nich wznosił modlitwę do swego Boga i żaden im nie pomógł.
Wtem kapitan statku zauważył w kącie drzemiącego Jonasza. Podszedł i zapytał go:
— A ty z jakiego narodu pochodzisz?
— Z żydowskiego.
— Słyszałem, że wasz Bóg jest wielki i potężny, dlaczego więc nie modlisz się do niego?
— Bo wiem, że nic nie pomoże. Burza rozszalała się z mego powodu. Wrzućcie mnie do morza, a ono natychmiast się uspokoi.
Zanurzyli go więc po kolana w morzu i burza ucichła. Wyciągnęli go z wody, myśląc że morze już na dobre się uspokoiło, ale gdy Jonasz znalazł się na pokładzie, burza znowu zaczęła szaleć. Opuścili go aż po szyję i morze znowu ucichło. Po wyciągnięciu z wody na pokład znowu statkiem zaczęła miotać burza. Wtedy wrzucili go w odmęty wody i na morzu zapanowała kompletna cisza.
Tymczasem do Jonasza podpłynął wieloryb i połknął go. W brzuchu wieloryba Jonasz poczuł się, jakby wszedł do dużej sali. Dwoje oczu wieloryba oświetlały tę salę niczym dwa duże okna.
Dwa dni i dwie noce spędził Jonasz we wnętrzu wieloryba. Trzeciego dnia wieloryb powiada do niego:
— Nadszedł czas, żebym wpadł w paszczę Lewiatana.
— Zawieź mnie do niego — powiada Jonasz — a ja cię ocalę.
Dopłynąwszy do Lewiatana, Jonasz z wnętrza wieloryba donośnym głosem zawołał:
— Lewiatanie! Lewiatanie! Przyjmij do wiadomości, że dostałem się do wnętrza wieloryba po to, żeby obejrzeć twoje królestwo. Przyjdzie czas, że obetnę ci jęzor i zarżnę na wielki ucztę dla cadyków w niebie.
Przeraził się Lewiatan i szybko uciekł na odległość dwóch dni pływania.
Powiada wtedy Jonasz do wieloryba:
— Za to, że cię wybawiłem z paszczy Lewiatana, musisz mi pokazać to, co znajduje się na dnie morza.
I wieloryb pokazał Jonaszowi wszystko, co się znajduje w otchłani i na dnie morza. Ogromne źródło, skąd wypływają wody oceanu, dwanaście ścieżek Morza Czerwonego, przez które przeszli Żydzi z Egiptu. Każde plemię miało swoją ścieżkę. Pokazał mu też miejsce, gdzie rozstąpiło się morze i powstały fale, oraz filary, na których opiera się świat, piekło i jego najniższy krąg. Na koniec pokazał mu fundament świata osadzony w otchłani, dokładnie pod Świątynią Pańską, i synów Koracha, którzy stoją nad nim i się modlą.
Powiada wieloryb do Jonasza:
— Teraz stoisz pod Przybytkiem Boga. Pomódl się do niego i On ci pomoże.
Zaczął Jonasz wznosić modły do Boga:
— Władco świata! Ty poniżasz i wywyższasz. Zsyłasz śmierć i przywracasz życie. Rzuciłeś mnie na sam dół i za chwilę zginę. Podnieś mnie i pozwól żyć.
A dopóty Bóg nie przyjął jego modlitwy, dopóki nie oświadczył:
— Dotrzymam danego przeze mnie ślubowania. Kiedy nadejdzie Mesjasz, zarżnę Lewiatana na ucztę dla cadyków.
Wtedy Bóg dał znak wielorybowi, żeby wypluł Jonasza na ląd.
Merodak-Baladan
Król Babilonii Merodak ben Baladan miał zwyczaj spożywać śniadanie o dziewiątej rano, a potem spać aż do trzeciej po południu.
I kiedy prorok Izajasz dokonał przez królem Chiskiaszem cudu, a mianowicie cofnął słońce o dziesięć godzin, Merodak wstał jak zwykle po południu i stwierdził, że dopiero świta. Pomyślał, że przespał dzień i noc i postanowił w złości zabić wszystkich służących, za to, że go w porę nie obudzili.
Przerażeni słudzy zaczynają się usprawiedliwiać:
— Panie nasz i królu, nie jesteśmy winni.
— Kto więc zawinił?
— Dzień! Słońce się cofnęło.
— A kto to zrobił?
— Żydowski Bóg. Jest silniejszy od wszystkich bogów!
Morodak natychmiast posłał dary do żydowskiego króla Chiskiasza. Załączył do darów list tej treści:
„Pokój Tobie, Chiskiaszu. Pokój tobie Jerozolimo i pokój wielkiemu Bogu Izraela”.
I jak tylko wysłał list, ogarnęła go wątpliwość:
— Niedobrze, że najpierw pozdrowiłem Chiskiasza, potem Jerozolimę, a dopiero na koniec Boga.
Zerwał się z tronu, postawił trzy kroki, żeby odwołać wysłanników i napisać nowy list:
„Pokój wielkiemu Bogu Izraela. Pokój Jerozolimie i pokój Chiskiaszowi”.
Wtedy Bóg oświadczył:
— Zrobiłeś trzy kroki, żeby mnie uczcić. Za to ukoronuję na królów trzech twoich synów, którzy będą panowali od jednego do drugiego krańca świata, a mianowicie: Nabuchodonozora, Ewil-Merodaka i Bal-Szar-usur.
Menasses i prorok Izajasz
Kiedy Menasses wstawił do bet ha-midraszu posąg bożka, przyszedł do niego Izajasz i zaczął do strofować:
— Tako rzekł Bóg: „Dlaczego pysznicie się bet ha-midraszem? Niebo i ziemia za małe są dla mnie, jaki więc DOM jesteście w stanie mi wznieść? Przyjdzie Nabuchodonozor i spali DOM, a was do niewoli zapędzi.
Menasses wpadł w gniew i rozkazał sługom schwycić Izajasza, żeby go ukarać. Izajasz cofnął się, po czym zaczął co sił w nogach uciekać do lasu. Słudzy Menassego pognali za nim i kiedy mieli go pochwycić, Izajasz wypowiedział Imię Boga i natychmiast wchłonęło go cedrowe drzewo. Poły jego płaszcza wystawały jednak z drzewa. Menasses rozkazał wtedy sprowadzić drwali, którzy przystąpili do piłowania drzewa. Wtedy z pnia drzewa zaczęła wyciekać krew. Kiedy piła dosięgła ust Izajasza, dusza opuściła jego ciało. Stało się to dlatego, że zgrzeszył ustami, mówiąc: „Przebywam wśród ludu o brudnych wargach”.
Śmierć Menassesa
Król Babilonii, wziąwszy do niewoli Menassesa, najpierw zakuł go w kajdany, po czym wsadził do dziurawego kotła i podłożył pod nim ogień tak, żeby go palił poprzez wszystkie otwory. Menasses zaczął wtedy modlić się do wszystkich bożków. O żadnym nie zapomniał. Żadnego nie pominął. Nic mu to jednak nie pomogło. Na koniec przypomniał sobie, jak jego ojciec Chiskiasz zwykł powtarzać werset: „Kiedy znajdziesz się w biedzie i wszystkie nieszczęścia spadną na cię, powrócisz do swego Boga”.
Pod wpływem tego wspomnienia Menasses powiedział:
— Spróbuję i ja pomodlić się do mego Boga. Jeśli mi pomoże, będzie to oznaczało, że słowa wersetu są słuszne. Jeśli nie, będzie to znak, że wszyscy bogowie są jednakowi.
Aniołowie tedy zamknęli wszystkie okna nieba, żeby modlitwa Menassego nie mogła się tam przedostać. Do Boga zaś powiedzieli:
— Panie wszystkich światów! Czy takiemu człowiekowi, który do bet ha-midraszu wstawił bożka, może pomóc pokuta?
— W taki sposób zamykacie przecież drzwi przed każdym pokutnikiem.
Co wtedy uczynił Bóg? Przebił otwór pod swoim tronem i modlitwa Menassego dotarła do Boga i została przez Niego przyjęta.
Jojakin i Jechoniasz
Na wieść o wznieceniu powstania przez króla Judy Jojakina przeciwko Nabuchodonozorowi, królowi Babilonii, ten wyruszył na czele wojsk do Judy z zamiarem zburzenia Jerozolimy. W drodze do Jerozolimy Nabuchodonozor urządził postój w Dafnej — przedmieściu Antiochii. Wtedy udała się do niego delegacja sanhedrynu, która nie chciała dopuścić do zagłady stolicy. Zadała mu pytanie:
— Czy już nastał czas, żeby Jerozolima została zburzona?
— Nie — odpowiedział Nabuchodonozor — ale Jojakin zdradził mnie. Wydajcie go w moje ręce, a ja zostawię Jerozolimę całą i nietkniętą.
Członkowie sanhedrynu przyszli wtedy do króla Jojakina i przekazali mu warunek Nabuchodonozora.
— Czy jest takie prawo — zapytał ich Jojakin — na podstawie którego można wydać jedną ludzką istotę drugiej istocie? Jest przecież napisane w Torze: „I nie wydasz panu jego sługi, który uciekł”.
Na to członkowie sanhedrynu odpowiedzieli:
— Poświęcić jednego człowieka po to, żeby ocalić całe miasto, można! Twoja prababka również tak postąpiła. Kiedy król Dawid oblegał miasto Tekoa, mądra żona Tekoa powiedziała: „Szewa ben Bichri przeklął się — wyrzucimy ci więc jego głowę, a ty odstąpisz od miasta”.
A kiedy Jojakin nie posłuchał ich rady i nie wyraził zgody na poddanie się, zakuli go w kajdany i spuścili z muru na żelaznym łańcuchu.
Nabuchodonozor obwoził zwłoki Jojakina po miastach Judy. Ciął je na kawałki, które rzucał psom na pożarcie.
Tak spełniły się słowa proroka Jeremiasza — „Będzie pogrzebany jak osioł”.
A gdzie grzebie się osła? We wnętrznościach psa.
I Nabuchodonozor ukoronował na króla Judy Jechoniasza, po czym wrócił do Babilonii. Mieszkańcy Babilonu wyszli mu na spotkanie i zapytali:
— Coś ty królu, uczynił?
— Jojakin zdradził mnie, więc go zabiłem i na jego miejsce wyznaczyłem Jechoniasza.
Usłyszawszy to, przytoczyli mu przysłowie:
„Dobrego psiaka złej suki
Oko jeszcze nie widziało”.
Posłuchał ich Nabuchodonozor i jeszcze raz wyruszył do Jerozolimy. Członkowie sanhedrynu wyszli go powitać na peryferiach Antiochii i ponowili pytanie:
— Czy już nastał czas, żeby Jerozolima została zburzona?
— Nie — odpowiedział — chcę tylko związać Jechoniasza i uprowadzić go do niewoli.
I jak rzekł, tak i uczynił.
Dziadek rabiego Prida znalazł kiedyś przy bramie Jerozolimy czaszkę człowieka, na której było napisane: „To i jeszcze coś”. Pogrzebał czaszkę, ale ta znowu wychyliła się z ziemi. Zrozumiał, że to czaszka Jojakina. Jak powiedział prorok Jeremiasz: „Będzie pogrzebany jak osioł. Wywłóczą go i wyrzucą poza bramy Jerozolimy”.
Pomyślał: „Mimo wszystko to jednak król. Nie należy do dobrych obyczajów, żeby króla znieważyć”. Zrobił skrzynię i owinąwszy czaszkę w płótno, włożył ją do niej.
Kiedy zobaczyła to jego żona, opowiedziała o tym sąsiadkom. Te oświadczyły:
— To na pewno jest czaszka jego pierwszej żony. Wciąż nie może o niej zapomnieć.
To rzekłszy wyjęła czaszkę ze skrzynki i spaliła w piecu.
Kiedy dziadek rabiego Pridy zobaczył to, powiedział:
— To wyjaśnia napis na czaszce: „To i jeszcze coś”.
Zburzenie Pierwszej Świątyni Pańskiej
Głód
Wojska Nabuchodonozora długo oblegały Jerozolimę. W mieście zapanował głód. Z każdym dniem coraz bardziej się wzmagał. Córy Syjonu błąkały się po targowiskach śmiertelnie głodne.
Jedna drugą pyta:
— Skąd się wzięłaś na rynku? Jak długo żyjesz, nigdy nie opuściłaś domu, żeby pójść na targ.
— Prawda — odpowiada zapytana: — nie chodziłam na rynek, ale głód jest nie do zniesienia.
Biorą się obie za ręce i razem ruszają, żeby znaleźć coś do jedzenia. Daremne są jednak ich wysiłki.
Wyczerpane do cna chwytają się kolumn przy podcieniach ulic, żeby nie upaść, ale po chwili obie padają martwe na ziemię.
Ich niemowlęta przyczołgują się do nich. Każde przypada do pustej piersi matki. Niemowlęta powoli umierają z głodu
Prorok Jeremiasz
W swoim czasie Bóg powiedział do Jeremiasza:
— Udaj się do Anatot i odkup pole od swego stryja Chananeela.
Kiedy Jeremiasz wyszedł z Jerozolimy, na mur otaczający miasto zstąpił z nieba anioł.
Kopnięciem nogi zrobił w murze wyłom i zawołał:
— Niechaj wróg wstąpi do domu opuszczonego przez właściciela. Niech ograbi dom ze wszystkiego, co w nim jest, i niech go potem zrujnuje. Niech wedrze się do winnicy, którą stróż zostawił na pastwę losu, i niech wytnie krzewy i wszystko, co w niej rośnie. A kiedy zechce się chełpić swoim zwycięstwem, usłyszy to, co mu się powie:
— Zburzone miasto zburzyłeś. Martwy naród zabiłeś i spalony dom podpaliłeś.
Pożar
I wrogowie wdarli się do miasta i zbudowali podium na Świątynnej Górze, w tym samym miejscu, gdzie król Salomon obradował ze starzyzną, nad wystrojem bet ha-midraszu. Teraz wrogowie obradowali tu nad sposobem spalenia go.
I kiedy tak siedzieli i obradowali, zobaczyli, że z nieba zlatuje czterech aniołów. W rękach każdego anioła płomień. I każdy podpala jeden z czterech rogów bet ha-midraszu.
W tym samym czasie Lewici wewnątrz Świątyni śpiewali hymny. I kiedy doszli do wersetu: „I niechaj Bóg wymierzy wrogom zapłatę i zetrze ich za zło, które uczynili” — wrogowie wdarli się do Świątyni.
I kiedy arcykapłan zobaczył, że święty Przybytek bet ha-midraszu płonie, wszedł na dach, a za nim grupami podążyli młodzi kapłani, niosąc w rękach klucze. Wyciągnęli ręce ku niebu i zawołali:
— Panie świata! Za to, że nie zasłużyliśmy i danym nam było zostać wiernymi strażnikami Twego Świętego Przybytku, zabierz od nas klucze!
I wynurzyła się z nieba ręka, która zabrała klucze.
A wrogowie schwycili arcykapłana i zarżnęli go na ołtarzu, na którym ten zwykł był składać codzienną ofiarę.
Córka arcykapłana widząc, co wrogowie czynią z jej ojcem, wybuchnęła płaczem. Zaczęła krzyczeć i lamentować. Pochwycili ją okrutni siepacze i zarżnęli na tym samym ołtarzu. I krew córki przemieszała się z krwią ojca.
Lewici na widok płomieni ogarniających Świątynię wzięli w ręce flety i wskoczyli w ogień.
Młode zaś niewiasty, które tkały parochety, rzuciły się wraz z wrzecionami w ogień i spłonęły.
Król Sedekiasz
Król Sedekiasz wraz ze swoimi dziećmi uciekł przez podziemny tunel prowadzący od królewskiego pałacu poza mury miasta aż do okolicy Jerycha.
Tymczasem żołnierze babilońscy zauważyli przebiegającego obok nich jelenia. Bez namysłu rzucili się za nim w pogoń. Jeleń biegł szlakiem, pod którym był tunel. Kiedy ścigający jelenia dotarli do okolic Jerycha, Sedekiasz ze swoimi dziećmi właśnie wynurzył się z tunelu. Rzecz jasna żołnierze zwany rzeźnikiem, odprawił ich do króla Nabuchodonozora.
Stanąwszy przed obliczem władcy, Sedekiasz błagalnym głosem oświadczył:
— Najpierw zabij mnie. Nie chcę bowiem patrzeć, jak giną moje dzieci.
Dzieci natomiast zaczęły błagać Nabuchodonozora, żeby najpierw je zabił, albowiem nie chcą widzieć, jak ginie ich ojciec. I Nabuchodonozor tak uczynił. Najpierw zabił dzieci, potem wydłubał oczy Sedekiaszowi i spalił je w piecu. Następnie oślepionego i zakutego w kajdany uprowadził do Babilonii.
Lamentujący nad tym autor tak się żali:
— „Nad nimi płaczę”. Gdzie była jego odwaga? Gdzie przepadło jego męstwo? Widział, jak zabierają się do wydłubywania mu oczu i nie znalazł w sobie siły, żeby roztrzaskać sobie głowę o mur. Odebrać sobie życie, żeby wróg nie zabawiał się jego kosztem.
Kiedy po zburzeniu bet ha-midraszu Jeremiasz opuścił Anatot i udał się w drogę powrotną do Jerozolimy, zobaczył z daleka unoszący się dym z bet ha-midraszu. Nagła myśl błysnęła mu w głowie: „Być może Żydzi pokajali się, odbyli pokutę i dym pochodzi z palonych ofiar, które teraz składają. A może to dym z kadzidła?”.
Przyśpieszył kroku i wszedł na mur otaczający miasto. Na miejscu, gdzie stał przedtem bet ha-midrasz, wznosiła się kupa gruzu, popiołu i spalonych kamieni.
Z piersi wyrwał mu się krzyk rozpaczy:
„Boże, zawiodłeś mnie i ja się dałem zwieść”.
I schodzi z muru i podąża dalej, rozpaczając:
,,Którędy poszli grzeszni wygnańcy,
Jaką ścieżką odeszli, Ci nieszczęśni?
Tąże drogą pójdą, żeby razem z nimi zginąć”.
Rozgląda się, którą drogę wybrać! Patrzy i zauważa na jednej z nich mokry pył. Jest przesycony krwią. Potem dostrzega ślady dziecięcych stóp. To tędy prowadzili je do niewoli. I przypada ustami do tych śladów na drodze. Przyśpiesza kroku i dogania grupę młodzieńców, których szyje zakute są w żelazne obręcze. Wsuwa głowę w żelazną obręcz i pomaga im dźwigać ten ciężar. Zauważył to Nebuzaradan i wyciąga go spod obręczy.
Idzie dalej i widzi pokrytych siwizną starców zakutych w ciężkie kajdany. Przypada do nich i chce im pomóc, ale czujny Nebazaradan odrywa go od nich.
Idą więc odłączeni od siebie. On i starcy. I każdy z nich płacze osobno. I oni patrzą na niego i on patrzy na nich.
W ten sposób towarzyszył im aż do rzeki Eufrat. Tam się z nimi pożegnał.
Postanowił wrócić do ruin Jerozolimy, żeby pocieszać tych, którzy pozostali w mieście.
Kiedy wygnańcy zobaczyli, że Jeremiasz ich opuszcza, zaczęli płakać i prosić go:
— Jeremiaszu, ojcze nasz, dlaczego nas zostawiasz?
— Powołuję się na niebo i ziemię — odpowiedział Jeremiasz że gdybyście choć jeden raz tak płakali w Syjonie, nie zostalibyście wypędzeni z własnego kraju.
I ze ściśniętym bólem sercem ruszył Jeremiasz do Jerozolimy. I na drodze prowadzącej do niej napotyka na poniewierające się szczątki ciał swoich braci. Odrąbane ręce, obcięte nogi i inne części ciała. Delikatnie podnosi każdą poniewierającą się część ciała i chowa ją w połach swojej szaty. Płacze przy tym i żali się:
— Dzieci moje, dlaczego przedtem, zanim nastąpił ten straszny mroczny dzień, nie chcieliście mnie posłuchać?
Idzie dalej i widzi, że wierzchołki gór pokryte są popiołem ze spalonych wsi.
Oto najpiękniejsze przedtem doliny zamienione zostały w pustynie. I bolesna pieśń elegijna wyrwała mu się z piersi. I długo słychać ją było wśród gór i dolin.
Zmęczony i załamany — opowiada Jeremiasz — dotarłem do gór otaczających Jerozolimę. Tu przejęty rozpaczą zatrzymałem się. Podniosłem wzrok i dostrzegłem siedzącą na samym jej szczycie kobietę ubraną na czarno. Włosy miała rozwichrzone. Z daleka doleciał do mnie jej głos. Powtarzała raz po raz jedno pytanie.
— Kto mnie pocieszy?
Podszedłem do niej bliżej i powiedziałem — jeśli jesteś kobietą, pogadaj ze mną. Jeśli jesteś duchem, znikaj!
Zapytana odpowiada:
— Nie poznajesz mnie? Jestem tą matką, która miała siedmiu synów. Mój mąż udał się do dalekich krajów i kiedy siedziałam tu i płakałam nad tym, że nie miałam wiadomości od mego męża, przyszli do mnie ludzie i powiadają: „Twój dom został zburzony i twoich siedmiu synów zostało zabitych”. Siedzę więc i nie wiem, kogo mam bardziej opłakiwać. Po kim mam włosy wyrywać z głowy.
Powiadam do niej:
— Nie jesteś lepsza od twojej matki Syjon. Popatrz, jak zamieniła się w pustynię. Dzikie zwierzęta na niej grasują.
Odpowiada mi na to kobieta:
— Ja jestem Matką Syjon.
— Twoje nieszczęście — mówię do niej — równe jest nieszczęściu Hioba. On także stracił synów, córki i całe swe mienie. Bezdomny leżał na śmietniku i tarzał się w prochu. Z ciebie również powstała góra popiołu i kupa śmieci. Ale tak jak Hioba Bóg pocieszył, tak i ciebie pocieszy.
Żałoba ojców
Kiedy Świątynia bet ha-midrasz została zburzona, Jeremiasz udał się do groty Praojców Machpela, żeby nakłonić ich do wstawienia się u Boga za cierpiącymi Żydami.
Przybywszy na miejsce, zapukał w ścianę groty i zawołał:
— Ojcowie świata, wstańcie! Nadeszła pora, żebyście stanęli przed Bogiem.
— Co takiego ważnego zaszło, Jeremiaszu?
— Jeden Bóg wie — wykręcił się Jeremiasz, bojąc się, że ojcowie oskarżą go o to, że nic nie zrobił, żeby zapobiec nieszczęściu Jerozolimy.
Ale Ojcowie nie powstrzymali się od czynienia mu zarzutu:
— Jak mogłeś dopuścić do tego, co się stało z naszymi dziećmi?
Odwrócił się Jeremiasz od groty i udał się w drogę do rzeki Jordan. Stanąwszy na brzegu rzeki, zawołał:
— Ben Amram! Synu Amrama! Wstań Mojżeszu! Nadszedł czas, żebyś stanął przed Bogiem. Potrzebne jest twoje wstawiennictwo.
I zaraz po tym rozległ się z drugiego brzegu Jordanu głos Mojżesza:
— Co takiego się stało, Jeremiaszu, że wzywasz mnie?
— Jeden Bóg wie — odpowiada Jeremiasz.
I Mojżesz udaje się do aniołów służebnych, swoich starych znajomych z okresu nadania Tory na górze Synaj, i pyta ich:
— Słudzy nieba, może wiecie, do czego jestem potrzebny Bogu? Co takiego się stało?
Na to aniołowie odpowiadają:
— Ben Amram! Czyżbyś nie wiedział, że bet ha-midrasz zburzony, dzieci Izraela wypędzone z ojczystego kraju?
Usłyszawszy to, Mojżesz podarł na sobie wspaniałe szaty, w które ubrał go Bóg przed śmiercią, założył ręce na głowę i lamentując głośno, podążył do groty Ojców. Na jego widok Ojcowie również podarli na sobie szaty, posypali na głowę popiół i puścili się w drogę do Jerozolimy. Podeszli do opuszczonych bram miasta. Na chwilę zatrzymali się, po czym zaczęli chodzić od jednej bramy do drugiej. Patrząc na zagładę miasta, zaczęli płakać. Opłakiwali miasto, tak jak się opłakuje nieboszczyka leżącego przed oczami.
— Panie świata — skarżył się Abraham — czym moje dzieci zasłużyły na taki los? Dlaczego spotyka mnie taka zniewaga?
Kiedy aniołowie zobaczyli Abrahama, ustawili się w szeregi i zaczęli opłakiwać go, jakby teraz właśnie umarł. I zwróciwszy się do Boga, tak powiedzieli:
— Władco świata, popatrz na Twojego umiłowanego Abrahama. Oto przyszedł do Twego Domu, z prośbą i pretensjami. Wysłuchaj go.
Z ogromną czułością i miłosierdziem Bóg spojrzał na Abrahama i powiedział:
— Abrahamie, wiem, jak wielki jest twój ból i żal, ale weź pod uwagę, że równie wielkie są grzechy twoich potomków. Nie przestrzegali zasad Tory. Nie zważali na święte litery. Niech sama Tora przyjdzie tu i zaświadczy.
I natychmiast zjawia się Tora i chce świadczyć. Powiada do niej Abraham:
— Córko moja, czy nie wstyd ci w mojej obecności negatywnie świadczyć? Wspomnij dzień, kiedy Bóg obnosił się z tobą, chcąc cię ofiarować wszystkim narodom, a te odmówiły przyjęcia. I tylko moje dzieci przyjęły cię jednogłośnym okrzykiem „Zrobimy i posłuchamy”. A teraz w dniu tak nieszczęśliwym dla nich przyszłaś świadczyć przeciwko nim?
Usłyszawszy słowa Abrahama, Tora wycofała się i słowem się nie odezwała.
— Jeśli tak się rzecz ma — powiedział Bóg — to niech się tu zjawią wszystkie dwadzieścia dwie litery Tory, żeby złożyć zeznanie.
Występuje litera „Alef”:
— Alefie — powiada Abraham — ty jesteś pierwszą literą alfabetu i chcesz wystąpić przeciwko moim dzieciom w dniu ich nieszczęścia? Pamiętasz ten dzień, kiedy Bóg się objawił na górze Synaj i rozpoczął wymienianie dziesięciu przykazań: „Anochi Haszem Elohecha” — Jam jest Pan, Bóg Twój. Kto cię wtedy przyjął oprócz moich dzieci?
Zawstydziła się litera „Alef” i po cichu usunęła się na bok.
Występuje litera „Bejt”. Powiada do niej Abraham:
— Córko moja, tobą zaczyna się pierwsze z pięciu ksiąg Biblii — Bereszit. Kto oprócz moich dzieci tak pilnie studiuje Biblię?
I litera „Bejt” usuwa się na bok. Potem żadna już litera nie chciała wystąpić.
Wtedy Abraham zaczyna znowu upominać się u Boga:
— Panie świata! Kiedy miałem już sto lat, obdarzyłeś mnie synem i w rozkwicie jego wieku nakazałeś mi złożyć go w ofierze. Poskromiłem w sobie ojcowskie uczucia i gotów byłem wypełnić Twoją wolę. Czy nie weźmiesz tego pod uwagę? Czy w świetle tego faktu nie zlitujesz się nad moimi dziećmi?
Kiedy Abraham skończył, odezwał się Izaak:
— Panie świata! Kiedy ojciec położył mnie na ołtarzu, sam, z własnej woli, dałem się związać. Gardło podstawiłem pod nóż. Czy nie weźmiesz tego pod uwagę? Nie ukażesz miłosierdzia moim dzieciom?
Po nim wystąpił Jakub:
— Panie świata! Dwadzieścia lat ciężko pracowałem w domu Labana. Wracając potem do mego domu, spotkałem na drodze złoczyńcę Ezawa, który chciał zabić mnie i cała moją liczną rodzinę. Stanąłem w jej obronie, narażając własne życie. Teraz, po tylu zmartwieniach związanych z wychowaniem synów, kiedy opiekowałem się nimi jak kwoka pisklętami i wykierowałem na ludzi, chcesz moje dzieci w ręce wroga wydać? Chcesz je niczym owce do rzeźni zaprowadzić? Czy cały mój trud ma pójść na marne? Czy doprawdy nie znajdziesz w sobie litości nad nimi?
Występuje po nim Mojżesz i powiada:
— Panie świata! Czy nie byłem oddanym pasterzem Żydów? Czy nie biegałem przed nimi przez czterdzieści lat jak koń na pustyni? I na koniec, kiedy wybiła szczęśliwa godzina wkroczenia do Ziemi Obiecanej, wydałeś na mnie wyrok śmierci. Moje zwłoki miały zostać na pustyni. Teraz zaś, kiedy wypędza się ich z ojczyzny, wezwano mnie, żebym na własne oczy zobaczył, w jakim nieszczęściu się znaleźli, i pomógł im płakać i żalić się. „Śladu radości i mnóstwo boleści”.
I zwracając się do Jeremiasza, powiada:
— Chodź ze mną. Zobaczymy, kto podniesie na nich rękę.
Idą śladami wypędzonych. Na drodze widzą trupy zamordowanych i tych, którzy z wyczerpania umarli. I tak dotarli do rzek Babilonu. Na widok Mojżesza wygnańcy ucieszyli się. „Oto — powiadają — idzie syn Amrama. Z grobu powstał, żeby nas wyzwolić z rąk wroga”.
Słysząc ich słowa, Mojżesz powiada z bólem w głosie:
— Nie, moje dzieci. Niestety, ja już nie mam władzy. Jeden Bóg może wam pomóc.
I Mojżesz zabrał się w powrotną drogę. I raptem wybuchnął wszechogarniający płacz zrozpaczonych wygnańców: „Nad rzekami Babilonu”. I krzyki bólu rozwarły bramy niebios.
Przychodzi Mojżesz znowu do Praojców, a ci go pytają:
— Co wrogowie uczynili naszym dzieciom?
— Część z nich zamordowali — odpowiada Mojżesz — część zakuli w kajdany, niektórym związali ręce z tyłu. Niektórych rozebrali do naga i batami popędzili. Część z nich padła w drodze do niewoli. Ich ciała stały się żerem dla dzikich zwierząt i ptaków. Pozostali zaś leżą na ziemi pod palącym słońcem do cna wyczerpani, głodni i spragnieni.
Usłyszawszy to, Ojcowie zaczęli płakać i żalić się:
— Biada nam! Co się stało z naszymi dziećmi?
W tej samej chwili wstała Rachela i stanęła przed Bogiem:
— Panie świata! Ty przecież znasz prawdę o tym, że twój sługa Jakub kochał mnie wielką miłością. Dla mnie siedem lat służył ojcu, i mimo iż ten oszukał go i zamiast mnie dał mu za żonę moją siostrę Leę, poskromiłam moje uczucie i pogodziłam się z tym, a byłam przecież tylko zwykłą śmiertelniczką, istotą z krwi i ciała. Ty zaś, który jesteś wiecznie żywy, dlaczego gniewasz się na moje dzieci, które zgrzeszyły mało znaczącym bałwochwalstwem, kłaniając się bożkom z drewna i kamienia. Czy Ten, który jest największym Miłosiernym, nie może ulitować się nad moimi dziećmi?
Po wpływem słów matki Racheli obudziło się miłosierdzie Boga. Pocieszając ją rzekł:
— Ze względu na ciebie sprawię, żeby twoje dzieci powróci do swego ojczystego kraju.
O tym powiada prorok Jeremiasz:
„Słuchaj! W Ramie słychać
narzekanie i gorzki płacz:
Rachel opłakuje swoje dzieci,
nie daje się pocieszyć po swoich
dzieciach, bo ich nie ma.
(...)
Powstrzymaj swój głos od płaczu,
a swoje oczy od łez,
gdyż jeszcze będziesz miała nagrodę
za swój trud — mówi Pan
i wrócą z ziemi wroga”.
Krew proroka Zachariasza
Rabi Jehoszua ben Karcha powiedział:
— Kiedyś pewien stary mąż z Jerozolimy opowiedział mu:
— W dolinie rzeźnik Nebuzaradan wymordował dziesięć tysięcy Żydów, a w samej Jerozolimie zarżnął dziewięćdziesiąt cztery tysiące na jednym kamieniu. Ich krew rozlała się po kraju i dosięgła krwi proroka Zachariasza.
Nebuzaradan zauważył, że krew Zachariasza zaczęła nagle wrzeć. Pyta Żydów:
— Co to za krew?
— To rozlała się krew ofiary — odpowiadają Żydzi.
Wziął krew od owcy i porównał ją z kipiącą krwią. Natychmiast poznał, że to inna krew. Powiada wtedy do Żydów:
— Jeśli powiecie mi prawdę, wszystko będzie w porządku. Jeśli nie, to żelaznym grzebieniem zedrę z was skórę.
Wiedząc, że słowa Nebuzaradana to nie przelewki, Żydzi powiedzieli mu, jak się rzecz w istocie ma:
— Mieliśmy proroka, który zwykł nas zawsze karcić za grzechy, dlatego zabiliśmy go. Minęło już sporo czasu od tego wydarzenia, a krew jego nie przestała wrzeć.
Nebuzaradan powiada na to:
— Ja go uspokoję.
Ściągnął członków wielkiego i małego sanhedrynu i zarżnął ich na miejscu, gdzie znajdowała się krew proroka, ale jej wrzenie nie ustało. Zamordował na tym samym miejscu młodzieńców i dziewczęta, a krew dalej kipiała. Krew zamordowanych potem dzieci również nie uciszyła proroka. Wtedy Nebuzaradan zawołał gromkim głosem:
— Zachariaszu, Zachariaszu! Zabiłem najlepszych z najlepszych ludzi twego narodu. Czy chciałbyś, żebym wszystkich Żydów wymordował?
W jednej chwili krew przestała kipieć.
Jednocześnie w sercu Nebuzaradana zakiełkowało ziarno skruchy:
— Skoro z powodu jednej istoty burzyła się i kipiała krew, to jak wielka jest moja wina. Ja przecież zamordowałem tak wielu ludzi.
Odbywszy pokutę uciekł, po czym posławszy do domu testament, przeszedł na wiarę żydowską.
Okrucieństwo potomków Izmaela
Wypędzeni z kraju przez Nabuchodonozora Żydzi wlekli się po drodze wiodącej do Babilonu. Mieli nogi zakute w żelazne łańcuchy i ręce związane sznurami. Kiedy mijali osiedla zamieszkane przez potomków Izmaela, poprosili konwojentów babilońskich, żeby im pozwolili wstąpić do swoich kuzynów, potomków ich stryja Izmaela. Konwojenci zgodzili się.
Izmaelici przywitali ich chlebem i solonymi śledziami, zanurzonymi w słonym sosie. Po spożyciu śledzi Żydzi poczuli ogromne pragnienie. Na ich prośby Izmaelici podali im bukłaki, niby do picia. Z zewnątrz były rzeczywiście wilgotne, ale otwory zamknięto grubą i gęstą pokrywą uplecioną ze sznurów. Bukłaki były wypełnione nie wodą, ale powietrzem. Nieszczęśnicy rzucili się do picia. Zębami usiłowali przegryźć sznurową pokrywę. Kiedy udało im się wreszcie przegryźć pokrywę, powietrze z bukłaków wdarło się do ich płuc, wskutek czego padli martwi.
Rabi Jochanan twierdzi, że rzecz ta przydarzyła się osiemdziesięciu tysiącom Żydów, w tym licznym młodym kapłanom, którym udało się przebić przez wojska babilońskie do Izmaelitów.
Nad rzekami Babilonu
Nabuchodonozor pędził żydowskich jeńców, nie dając im chwili wytchnienia. Nigdzie nie zarządzał dla nich postoju. Postępując w ten sposób, rozważał w myślach:
— Ich Bóg czeka na to, żeby się pokajali, dopóki jeszcze są na Ziemi Izraela. Wtedy ich uwolni, a nas zabije. Tak jak to już kiedyś uczynił z Sancherybem królem Asyrii!
Dopiero kiedy pędzeni Żydzi znaleźli się nad rzekami Babilonu, Nabuchodonozor poczuł się pewniejszy i zarządził postój. W czasie postoju Żydzi zasiedli do spożywania posiłku w innym miejscu niż prowadzący. Siedzieli i płakali. Jadło z trudem przechodziło im przez gardła.
Nabuchodonozor wydał polecenie, żeby Lewici podczas postoju przygrywali Babilończykom na instrumentach ze Świątyni.
Zaskoczeni poleceniem wrogiego króla, Lewici wymieniają spojrzenia. Jeden patrzy na drugiego. Co robić?
— Nie dość, że wskutek naszych grzechów bet ha-midrasz został spalony, to musimy jeszcze przed tym, który jest Nikim, grać na świętych instrumentach?
Naradzili się i postanowili zawiesić harfy na wierzbach rosnących nad rzeką.
Potem każdy włożył rękę w usta i odgryzł sobie kciuki, żeby wróg nie mógł zmusić ich do grania.
Mówi o tym psalm:
„Nad rzekami Babilonu — tam siedzieliśmy
I płakaliśmy na wspomnienie Syjonu.
Na wierzbach w tamtej krainie
Zawiesiliśmy lutnie nasze,
Bo tam żądali od nas słów pieśni
Ci, którzy nas wzięli w niewolę,
A ciemięzcy nasi — radości:
Śpiewajcie nam jakąś pieść Syjonu!
Jakże mamy śpiewać pieśni Pana
Na obcej ziemi?”.
— Jak możemy śpiewać — powiedzieli do wrogów. — Popatrzcie na nasze ręce. Były mocne jak żelazo. Teraz nie mają palców. Jak więc mamy śpiewać?
Tęsknota
„Kiedy to wszystko wspominam, serce we mnie taje”. Tak żalą się w pieśni wypędzeni ze swego kraju Lewici. Żalą się w imieniu Zgromadzenia Izraela.
— Panie świata! Wspominam spokojne i bezpieczne życie we własnym kraju. Teraz wszystko przepadło. Płaczę więc, wzdycham i tęsknię. Jak przywrócić dawny, szczęśliwy czas, kiedy bet ha-midrasz dumnie wznosił się w całym swoim blasku i przepychu, a Ty, wielki Boże nasz, zstępowałeś do niego ze swoich wysokości i Twoja święta Szechina spoczywała na mnie. Narody Świata przyglądały się memu wywyższeniu i nie taiły swojej zazdrości. W ciężkiej chwili, kiedy grzech uciskał serce, było do kogo się modlić o miłosierdzie. Zwracałem się do Ciebie, Ojcze w niebiosach, i Ty od razu reagowałeś na moją modlitwę. Teraz jednak wielkie spadło ma nie nieszczęście. Wystawiony zostałem na pośmiewisko i hańbę. I strasznie ciężko robi mi się na duszy, kiedy przechodzę obok Twego Przybytku i widzę, że tylko ruiny z niego zostały. Dookoła niego wszystko umarło i jakiś cichy smutek unosi się tam w powietrzu. Wypełniony jest nim każdy kąt i zakątek. A przecież niedawno miejsce to kipiało życiem. Odprawiano tu Bożą służbę. Potomkowie Abrahama składali tu ofiarę. Tu kapłani rozwartymi dłońmi błogosławili lud. Tu stały chóry i kapele Lewitów, które grały i śpiewały na cześć Boga. Teraz na tym samym miejscu grasują dzikie szakale i skowyt tych bestii rozlega się po całej okolicy.
I Wielkie Zgromadzenie Izraela dalej ciągnie:
— Panie świata, na co mi zeszło. Kim i czym byłem przedtem i co ze mnie zostało. Dawniej trzy razy w roku pielgrzymowałem pieszo do Jerozolimy, pod osłoną cienia Twoich skrzydeł. Równe drogi ścieliły się przede mną, przez zielone pola i szpalery drzew o gęstych koronach osłaniały moją głowę. A teraz wepchnięty zostałem w cień obcych państw. Moja droga usłana jest kamieniami, zarośnięta cierniami i niebezpieczna. Ze zmęczenia ledwo wlokę nogami, wystawiony jestem na palące promienie słońca. Dawniej panował ruch na drogach. Szumiały jak wodospady. W dzień i w nocy ciągnęły przez nie gromady ludzi z koszami pełnymi pierwszych owoców, zboża i warzyw. Ciągnęły z pieśnią na ustach. Z pieśnią radości i wesela. Teraz nie słychać pieśni. Drogi umilkły. Wlokę się po nich z niemym bólem w sercu. Miotam się z jednej drogi na drugą i nie mogę sobie miejsca znaleźć.
Nechama
„Nachmu nachmu ami” — Pociesz Mnie, mój ludu!
— Mój ludu, pociesz Mnie — powiada Bóg. — Ja, wasz Bóg, bardziej niż wy potrzebuję pocieszenia. Jeśli na dom napadają bandyci i spalają go, to kto jest bardziej poszkodowany niż sam właściciel? Ktoś dla przykładu posiada ogród i oto wpadają do niego zbójnicy i niszczą go. Kto w takim wypadku odczuwa najbardziej żal i ból? Jasne, że jego właściciel.
Wy zaś jesteście moim ogrodem i bet ha-midrasz jest Moim domem. I kiedy przyszedł wróg i wypędził lud Mój i spalił Dom Mój, to kogo, jeśli nie Mnie, należy w pierwszym rzędzie pocieszyć? Pocieszaj więc Mnie, ludu mój!
Psalm Asafowy: „Boże, poganie wtargnęli do dziedzictwa twego”.
Psalm Asafa — jak go nazwać?
Lepiej by pasowało „Płacz Asofa” — „Elegia Asofa”.
Ale co oznacza ten psalm?
Kiedyś król urządził dla swego syna pokój weselny. Ozdobił go najpiękniejszymi malowidłami, obwiesił najdroższymi kobiercami. Przepychem i blaskiem pokój weselny syna przykuwał do siebie wzrok każdego człowieka. Syn króla zszedł jednak z prostej drogi. Rozgniewany ojciec zerwał piękne dywany i połamał na kawałki drzewce ślubnego baldachimu.
Przypatrujący się temu wychowawca syna królewskiego wziął do ust flet i zaczął grać. Obecni w pokoju dworzanie nie posiadali się ze zdumienia. Co to ma znaczyć? Król zniszczył weselny pokój syna, a jego wychowawca gra sobie na flecie? Zapytany o to wychowawca odpowiedział:
— Tak, gram właśnie dlatego, że rozgniewany ojciec wylał całą swoją złość na ślubny baldachim, dywany i obrazy, a nie na syna.
To samo oznacza Psalm Asafa. Wielkie było zniszczenie miasta. Spalona została Świątynia. Zrujnowane zostały jego święte przybytki. Niech więc pozostanie ta jedna pociecha, że Bóg wylał swój gniew na kamienie i drewno, a nie na swój lud.
Między pierwszym i drugim zburzeniem bet ha-midraszu
Powietrzny pałac króla Tyru Hirama na środku morza
— Synu człowieczy — powiedział Bóg do proroka Ezechiela pójdź w moim imieniu do władcy Tyru, Hirama i powiedz mu: Daremnie chełpisz się, wmawiając sobie: „Jestem bogiem, siedzibę bogów zamieszkuję pośród mórz”.
Hiram, król Tyru, pysznił się swoim pałacem, który zbudował na wystającej z morza wysokiej skale. Pałac stał na czterech potężnych, wysokich żelaznych filarach wbitych w skałę... Był to siedmiopiętrowy gmach na kształt siedmiu niebios z ich źródłami światła, wspaniałym tronem, świętymi zwierzętami, piorunami i błyskawicami, kometami i meteorami. Pierwsze sklepienie nieba zbudowane było ze szkła wielkości 500 na 500 łokci. W dzień padało z niego światło słońca, a w nocy świecił księżyc i gwiazdy. Nad nim wznosiło się sześć pozostałych sklepień, coraz wyższych i większych. Drugie sklepienie nieba zbudowane było z żelaza, po którym toczyły się duże kamienie. Raz po raz toczący się kamień pękał, wydając przy tym potężny odgłos przypominający grzmot piorunu. Trzecie sklepienie było z ołowiu, czwarte z cyny, piąte z miedzi, szóste ze srebra inkrustowanego perłami, diamentami i brylantami. Ostatnie — siódme — było ze szczerego złota. Na nim Hiram umieścił swój tron ze świętymi zwierzętami, cherubinami, nad którymi zwisały najcenniejsze ognistoczerwone szlachetne kamienie. Za pomocą przemyślnego mechanizmu sklepienie tego nieba wprawiane było w lekkie drganie, a skrzące się szlachetne kamienie mieniły się blaskiem kolorów. Sprawiało to wrażenie, jakby meteory i błyskawice szybowały w powietrzu.
Powiada Bóg do Ezechiela:
— Synu człowieczy, pójdź do Hirama i powiedz mu: Dlaczego się chełpisz? Jesteś przecież tylko dzieckiem kobiety.
— W jaki sposób — powiada Ezechiel — mogę dotrzeć do Hirama w jego powietrznym zamku?
Wtedy Bóg wprawił w ruch powietrze i burzliwy wiatr uniósł Ezechiela w górę i zaniósł go przez morze do zamku Hirama.
Na widok stojącego przed nim żydowskiego proroka Hiram zadrżał ze strachu. Słabym głosem zapytał:
— Kto cię tu sprowadził?
— Bóg mnie tu sprowadził. Polecił mi zadać ci następujące pytanie: „Hiramie, dlaczego się tak chełpisz? Jesteś przecież tylko dzieckiem kobiety?”.
Na to Hiram odpowiada:
— Prawda, jestem tylko dzieckiem kobiety, ale jak Bóg będę wiecznie żył w tym pałacu. Bóg przebywa w środku mórz i ja tak samo. Bóg przebywa w siedmiu niebach i ja także...
Hiram jednak mamie skończył. Bóg nasłał na niego Nabuchodonozora, który strącił go z tronu. Wyrywał kawałki jego ciała, moczył je w occie i zmuszał do zjedzenia ich. Tak długo się nad nim znęcał, aż Hiram skonał.
A co się stało z pałacem Hirama?
Bóg spowodował, iż ziemia pod nim pękła i pałac zatonął. Spoczywa teraz na dnie morza i przeznaczony jest dla cadyków na tamtym świecie.
Daniel i wąż
Nabuchodonozor oddawał cześć boską wężowi. Nieraz chełpił się tym przed Danielem.
— Popatrz — powiadał — jak silny jest wąż. Ile jadła by mu nie dać, a wszystko zeżre.
Powiada na to Daniel:
— Udziel mi pozwolenia, a osłabię go.
Uzyskawszy pozwolenie króla, Daniel wziął gwoździe i obłożywszy je słomą, podał wężowi do jedzenia. Wąż rzucił się z apetytem na słomę i połknął ją wraz z gwoździami, które przedziurawiły mu żołądek, w wyniku czego zdechł.
Chanania, Miszael i Azaria
Kiedy Nabuchodonozor wrzucił do płonącego pieca Chananię, Miszaela i Azarię, anioł gradu Jurkemi stanął przed Bogiem i tak powiedział:
— Panie świata, pozwól mi zstąpić na ziemię, żeby ochłodzić piec.
Powiada do niego anioł Gabriel:
— To nie będzie wielkim cudem, ty bowiem jesteś aniołem od gradu i wszyscy wiedzą, że woda gasi ogień. Ja natomiast jestem aniołem od ognia, dlatego ja pójdę i pokażę im moc Boga. Piec wewnątrz będzie chłodny, ale na zewnątrz będzie tak gorący, tak rozżarzony, że poganie przyglądający się mu spłoną jak słoma w ogniu.
I tak się stało.
Kiedy Chanania, Miszael i Azaria wyszli z pieca, zebrały się wszystkie narody świata i z pogardą odnieśli się do Żydów. Pluli im w twarz:
— Powinniście się wstydzić. Macie takiego potężnego Boga i kłaniacie się bożkom pogan.
Chanania, Miszael i Azaria nie wiedzieli, gdzie się mają podziać ze wstydu. Skinieniem głowy przytaknęli, że zarzuty są słuszne i oświadczyli:
— Macie rację. Powinniśmy się wstydzić.
— W takiej plwocinie — powiedział tanaita, rabi Jehoszua — można się utopić.
Cud purymowy
I. Uczta Achaszwerosza
Był tak zwyczaj w Persji, że na wielkiej uczcie każdy z gości musiał wypić ze specjalnie przygotowanego na tę okazję dużego wielkości pięciu ósmych wiadra, całe zawarte w nim wino. Nikomu nie przepuszczono. Nawet gdyby miał stracić zmysły. Na tym zwyczaju najbardziej korzystali wytwórcy wina, którzy dorabiali się wielkich fortun. Kto nie był w stanie wypić, po cichu wykupywał się u nich solidną opłatą.
Tym razem Achaszwerosz polecił odstawić na bok duży puchar. „Nie należy — powiedział — nikogo zmuszać do picia z niego. Każdy ma prawo postąpić zgodnie ze swoją wolą”. Powiada wtedy Bóg do niego:
— Złoczyńco, dlaczego sądzisz, że każdy może postąpić zgodnie ze swoją wolą? Kiedy dwa statki płyną po morzu i jeden z nich błaga o wiatr północny, drugi zaś o południowy, to nie ma mowy o tym, żeby jeden wiatr zaspokoił oba statki. Jutro przyjdą do ciebie dwaj ludzie Mordechaj i Haman. Obu nie potrafisz jedną decyzją zadowolić. Możesz jednego wywyższyć i drugiego powiesić. Każdego zadowolić potrafi tylko Bóg.
II. Bigtan i Teresz
Bigtan i Teresz pochodzili z kraju Tavsin. Kiedy Mordechaj znalazł się na drodze prowadzącej do pałacu królewskiego, podsłuchał mimo woli ich rozmowę. Obaj postanowili otruć Achaszwerosza, żeby móc ogłosić wszem wobec:
— Dopóki nie było Żyda na dworze królewskim, nie wydarzyło się nic strasznego. Z chwilą jednak kiedy pojawił się Mordechaj, trucizna znalazła się w pucharze z winem dla króla. Bigtan i Teresz rozmawiali w swoim ojczystym języku. Byli pewni, że nikt ich mowy nie rozumie. Niegodziwcy nie wiedzieli, że Mordechaj był w swoim czasie członkiem sanhedrynu i jako taki władał wszystkimi siedemdziesięcioma językami narodów świata.
III. Jak z tymi, co na górze, tak też z tymi, co na dole
„I powiesili obu (Bigtana i Teresza) na drzewie”...
„Po tych wydarzeniach król Achaszwerosz wyróżnił znacznie Hamana — wywyższył go i przyznał mu godność wyższą od innych książąt ze swego grona”.
Otych dwóch sąsiadujących z sobą wersetach opowiada rabf następującą przypowieść:
— Lew zaprosił kiedyś na ucztę wszystkie zwierzęta. Postawif przed nimi namiot z lwiej skóry. Po spożyciu posiłku zwierzęta poprosiły lisa, żeby zaśpiewał. Lis przystał na tę propozycję pod warunkiem, że pozostałe zwierzęta będą towarzyszyły w śpiewaniu. Zwierzęta wyraziły zgodę.
Skierował lis wzrok ku lwiej skórze i tak powiedział:
— Widzicie, co się stało z tymi, co na górze. Tak samo stanie się z tymi, co na dole.
Tak samo powiedział Mordechaj:
— Tam, gdzie wiszą Bigtan i Teresz, tam zawiśnie także Haman.
IV. Wywyższenie Hamana
Niektórzy mędrcy wypowiedzieli się o wielkości Hamana następująco:
— Pewien gospodarz miał konia, osła i wieprza. Koniowi i osłowi dawał jeść w miarę. Wieprzowi natomiast nie skąpił żarcia. Nie istniała dla niego żadna norma.
Zazdrosny i zdumiony tym osioł pyta konia:
— Dlaczego gospodarz tak z nami postępuje? My ciężko harujemy, a wieprz się tylko wyleguje.
Odpowiada mu na to koń:
— Przyjdzie czas i zobaczysz, co będzie.
Kiedy nastało święto, wieprza zarżnięto.
Tak było z Hamanem: przedtem go wywyższono, a potem powieszono.
V. Zamiar Hamana
Ptak uwił sobie gniazdo na brzegu morza. W nocy morze zaczęło szumieć i fale zalały gniazdo.
Stanął ptak na brzegu morza, wsadza dziób w wodę i wylewa ją na ląd. Potem nabiera piasku w dziób i wsypuje do morza.
Zobaczył to drugi ptak. Podlatuje i pyta pierwszego:
— Co ty robisz?
— Nie odstąpię stąd ani na krok, póki nie zasypię morza i nie zaleję lądu.
— Głupcze, niczego nie zwojujesz swoim głupim dziobem.
Tak samo Bóg powiedział do Hamana:
— Ja też chciałem kiedyś zgładzić lud Izraela i nie potrafiłem tego dokonać. Teraz ty zapragnąłeś wytracić mój lud. Możesz być pewny, że przedtem sam stracisz głowę, nim z ich głowy choć jeden włos spadnie.
VI. Donosy Hamana
I przyszedł Haman do Achaszwerosza z donosem na lud żydowski.
Rabi Jehuda Hanasi powiada, że Haman był niezrównanym oszczercą i donosicielem. Naopowiadał Achaszweroszowi najgorsze oszczerstwa i wymysły o Żydach. Na koniec dodał:
— Najwyższa pora, żeby się do nich dobrać.
— Zgoda — oświadczył Achaszwerosz — ale oni mają potężnego Boga, który ich broni.
— Tak, ale Żydzi się od swego Boga odwrócili i jego przykazań nie przestrzegają.
— Są jednak wśród nich porządni i pobożni ludzie.
— To „jeden lud”. Żaden z nich nie jest lepszy od drugiego. Wszystkich należy wytracić.
— Czy skutkiem tego nie powstanie duża próżnia w państwie?
— Oni są „rozsiani i rozproszeni”. Nie zauważy się tego.
— Królestwo dużo na tym straci.
— Nie są groźni dla królestwa. Ten lud to istna plaga dla państwa. Dzikie są jego obyczaje. Z żadnym innym narodem nie umieją współżyć. Nie zawierają mieszanych małżeństw. Nie jedzą tego, co my jemy i nie piją tego, co my pijemy. Nienawidzą nas i pogardzają nami. Wyszukują najrozmaitsze wykręty, żeby tylko nie służyć królowi, żeby tylko omijać jego nakazy i zarządzenia. To świętują sobotę, to obchodzą jakieś inne święto. A świąt mają bez liku. Pesach, Szawuot, Sukot, Rosz-haszana, Jom Kipur itd.
Słysząc to, Bóg powiedział:
— Złoczyńco! Widzę, że święta mego ludu kolą twoje oczy? Wkrótce poniesiesz klęskę i Żydom przybędzie jeszcze jedno święto.
Dwaj właściciele gospodarzyli na sąsiadujących z sobą polach. Na jednym polu wznosiła się góra, na drugim był głęboki dół. Myśli sobie właściciel pola z dołem: „Gdybym miał tę górę, tobym zasypał dół”. Drugi zaś właściciel pola powiada w duchu: „Gdybym posiadał taki dół, tobym się pozbył góry!”.
Pewnego dnia spotykają się obaj właściciele.
Powiada jeden:
— Sprzedaj mi twoją górę!
— Weź ją sobie za darmo — powiada drugi.
Podobnie było z Hamanem. Przyrzekł królowi Achaszweroszowi, że jeśli wyda zarządzenie o wytępieniu Żydów, odważy dziesięć tysięcy talarów srebra dla wykonawców zarządzenia, aby wnieśli je do skarbca królewskiego.
Wtedy król rzekł do Hamana:
— Tobie pozostawię to srebro i ten lud, abyś uczynił z nim, co uznasz za dobre.
VII. Okrutny dekret
Zwołano pisarzy królewskich i podyktowano im list zawierający okrutny dekret. Następnie list ten został rozesłany do wszystkich satrapów i namiestników w państwie.
A treść listu była następująca:
„Do wszystkich narodów i ludów mówiących różnymi językami. Niechaj radość największa będzie waszym udziałem. Niniejszym donoszę wam, że w naszym państwie pojawił się mąż z obcego kraju. Mąż ten wywodzi się rodu Amaleka. Pochodzi z wielkiej arystokracji. Imię jego brzmi Haman. Zwrócił się do nas z małą prośbą. Oto — powiedział — znajduje się wśród nas lud mało wartościowy, pogardzany przez wszystkie narody, ale pełen pychy i zuchwałości. Przy tym jest szkodliwy dla naszych interesów państwowych. W każdej kłopotliwej sytuacji dla naszego kraju, w każdym nieszczęściu, które zwala się na nas, Żydzi maczają swoje palce. Kpią z nas. Nasze nieszczęście to dla nich źródło radości. Modlą się o to, żeby ich Bóg zesłał na nas klęskę. W cichości ducha łakną zemsty nad nami. I jakże niewdzięczni są. Wyraźnie potwierdzają to dzieje ich narodu. Weźcie dla przykładu to, co uczynili faraonowi w Egipcie. Ten poczciwy król niezwykle serdecznie przyjął ich do swego kraju. Osiedlił w najpiękniejszej krainie państwa, i w okresie głodu nie żałował im żywności. Za to wszystko chciał tylko, żeby zbudowali mu pałac. Ci zaś starali się wszystkimi sposobami i szwindlami wykręcić od tego. Pozwól nam — powiedzieli faraonowi — na trzy dni opuścić Egipt. Chcemy się udać na pustynię, żeby pokłonić się naszemu Bogu. Zaraz po tym wrócimy. Przy tej okazji racz nam pożyczyć trochę złota, srebra i ubrań.
I uwierzono im i pożyczono im to, czego chcieli. Załadowali Żydzi pożyczone dobra na osły i tyle ich potem widzieli. Po prostu uciekli. Puścił się faraon w pogoń za nimi. Chciał odebrać wypożyczone im mienie. I co, myślicie, zrobili Żydzi?
Mieli w swoich szeregach pewnego męża imieniem Mojżesz, syn Amrama. Wielki widać był z niego czarownik, bo oto bierze jakąś niby-laskę, wypowiada zaklęcie, uderza laską w morze i woda znika. Po suchym dnie przechodzą na drugi brzeg. Tymczasem wojska faraona doścignąwszy Żydów, padają ofiarą wody, która znowu wróciła na miejsce. W taki sposób odpłacili Żydzi Egipcjanom za okazaną dobroć.
I co uczynili pradziadkowi memu Amalekowi? Kiedy nie mógł znieść krzywdy wyrządzonej przez nich faraonowi i zbrojnie przeciwko nim wystąpił, mianują wodzem Żydów ucznia Jozuego, młodzieńca znanego z okrucieństwa, który zebrawszy zgraję podobnych jemu młodzieńców, ni to czarowników, ni to siłaczy, uderza na wojska Amaleka. Sam Mojżesz podczas bitwy wziął znaną nam już laskę i usiadłszy na kamieniu, wypowiedział jakieś zaklęcie.
I oto pod wpływem tego zaklęcia, bitni żołnierze Amaleka jakoś osłabli, poczuli się bezradni i co do nogi zostali wybici. Po tym wszystkim ci sami Żydzi napadli na znanych mocarzy i olbrzymów Sychona i Oga, których dotychczas nikt nie odważył się ruszyć. Jest rzeczą niezrozumiałą, w jaki sposób udało się Żydom ich pokonać.
Myślicie, że to już wszystko? Ten sam Jozue prowadzi ich do ziemi Kanaan. Zabija trzydziestu jeden królów i osadza w podbitym kraju podzielonym na dwanaście okręgów dwanaście żydowskich plemion. Nie oszczędzili nawet Gibeonitów, z którymi Żydzi zawarli pokój. Podbili ich i uczyni z nich niewolników. Kiedy zaś potężny król Sysera wystąpił przeciwko nim ze swoim wojskiem, załatwili go tak, że rzeka Kiszon pochłonęła wszystkich jego żołnierzy i uniosła ich do wielkiego morza.
Ich pierwszy król, Saul, napadł ze swoim wojskiem na jednego z moich pradziadków, na króla Amaleków, i bezlitośnie w ciągig jednego dnia wyciął w pień sto tysięcy jeźdźców. Nie oszczędził nikogo. Ani kobiet, ani nawet dzieci. Starego, siwizną okrytego króla Agoga, mego wielkiego dziadka, prorok ich pociął na kawałki, które rzucił na pożarcie drapieżnym ptakom. Jest rzeczą niepojętą, skąd się wzięła w nich taka siła.
Potem pojawił się u nich nowy król, Dawid syn Isaja, dzika bestia. Wyciął w pień wszystkie sąsiadujące z nimi narody. Zniszczył ogromne pałacie kraju. Jego syn Salomon wybudował dla nich Świątynię, zwaną przez nich bet ha-midrasz. Kto wie, co się wewnątrz tej Świątyni działo. Wybucha wojna, to biorą w niej udział. Odprawiają jakieś czary, po czym wychodzą i niszczą świat. Na pytanie, czy się tak godzi, odpowiadają, że uważają się za naród lepszy od innych, posiadają zalety, których inne narody są pozbawione.
Przyszedł jednak na nich czas. Ich Bóg się zestarzał i osłabł. Ich czary utraciły moc. Nabuchodonozor, król Babilonu, podbił i zamienił ich kraj w pustynię. Spalił Świątynię i wypędził Żydów. Rozproszyli się po naszym kraju. Czy myślicie, że się zmienili? Ani na jotę! Ta sama bezczelność, ta sama pycha i to samo wywyższanie się. I chociaż są u nas w niewoli, gardzą nami, drwią z naszej religii i nie znoszą nas.
W związku z tym wszystkim postanowiliśmy raz na zawsze uwolnić się od tego narodu. Rzuciliśmy losy, w jakim miesiącu mamy to uczynić. Wypadło na trzynastego dnia miesiąca Adar. W załączonym liście zawiadamiamy Was, żebyście byli gotowi wykonać to zadanie. Kto potrafi napiąć cięciwę łuku, niech napina. Kto potrafi utrzymać w ręku miecz, niech go weźmie. W oznaczonym dniu macie napaść na Żydów i wytępić ich co do nogi. Bez względu na płeć i wiek. Nie powinien pozostać po nich najmniejszy ślad”.
Ogromnie zadowolony z podpisanego przez króla Achaszwerosza listu do satrapów w państwie perskim, Haman opuścił pałac. Towarzyszyła mu, nie kryjąc radości, bliska mu kompania. Siedzący w bramie pałacu Mordechaj zauważył promieniejącą z twarzy Hamana radość. Nagle pokazało się na ulicy troje żydowskich dzieci, wracających ze szkoły. Mordechaj co sił w nogach podbiegł do nich. Haman i jego towarzysze zatrzymali ich. Chcieli zobaczyć, co się będzie działo. Mordechaj zapytał każdego z trzech chłopców, co dzisiaj przerabiali w szkole. Pierwszy zapytany o werset, który przykuł dzisiaj jego uwagę odpowiedział:
— „Nie przejmujcie się nagłym strachem i piorunem grożącym wam ze strony niegodziwców”.
Drugi chłopak odpowiedział:
— Ja zatrzymałem swoją uwagę na następującym wersecie: „Możecie powziąć postanowienie i nic z tego nie będzie. Uchwalicie coś i nie spełni się, albowiem z nami jest Bóg”.
Trzeci chłopak zaś tak odpowiedział:
— Ja zatrzymałem się na tym oto wersecie: „Aż do starości jestem waszym Bogiem i do samej siwizny wszystko zniosę. Ja jestem tym, który czyni, znosi, cierpi i zbawia”.
Kiedy Mordechaj to usłyszał, nie posiadał się z radości. Jakaś szczególna jasność opromieniła jego twarz.
Widząc to, Haman zapytał go:
— Co takiego powiedziały ci te dzieciaki, żeś tak się uradował?
— Dobrą nowinę przekazały mi — odrzekł Mordechaj — nowinę, że nie mamy się ciebie bać.
Wściekł się Haman i zawołał:
— Skoro tak, to najpierw zgładzę dzieci.
Kiedy Achaszwerosz wydał rozkaz zgładzenia wszystkich Żydów w państwie, prorok Eliasz pobiegł do praojców i głośno zawołał:
— Święci ojcowie. Niebo i ziemia płaczą. Cały świat drży, a wy sobie spokojnie leżycie.
— Co się stało, Eliaszu?
— Ukazał się okrutny dekret króla Achaszwerosza, na podstawie którego wszyscy Żydzi mają zostać zgładzeni.
— Skoro wyrok już został przypieczętowany, to co my możemy pomóc?
Zwrócił się wtedy Eliasz do naszego nauczyciela Mojżesza tymi słowy:
— Wiemy i wypróbowany pasterzu! Ileż to już razy wstawiłeś się za Żydami i ileż to razy udało ci się unieważnić dekrety i ustawy o zgładzeniu Żydów. Co więc powiesz teraz, kiedy to nieszczęście spadło na twój naród?
Na to Mojżesz odpowiada pytaniem na pytanie:
— Czy w tym pokoleniu jest jakiś cadyk, jakiś mąż sprawiedliwy?
— Jest taki — odpowiada Eliasz — nazywa się Mordechaj.
— Jeśli tak, to niech on modli się tam, a ja tu go wesprę.
— Ale co to pomoże, skoro list zawierający dekret o zgładzeniu Żydów został już napisany i opieczętowany? — powiedział Eliasz.
— Jeśli — powiedział Mojżesz — list został opieczętowany stemplem z gliny, modlitwa nasza zostanie przyjęta. Jeśli krwią to przepadło.
— Stempel jest z gliny — oświadczył Eliasz.
— Idź więc do Mordechaja i każ mu wznosić modły.
Po postawieniu szubienicy Haman natychmiast udał się do Mordechaja. Zastał go w chwili, kiedy ten prowadził lekcję! z dwudziestoma dwoma tysiącami małych chłopców.
Mordechaj i chłopcy mieli głowy obsypane popiołem. Na biodrach mieli worki. Wszyscy pościli i płakali.
Haman polecił wszystkich zakuć w kajdany, po czym postawił nad nimi strażników, żeby nikt nie zdołał się wymknąć. Odchodząc, oświadczył:
— Jutro najpierw zabiję dzieci, a potem powieszę Mordechaja.
Na wieść o tym matki uwięzionych dzieci przyniosły im chleb i wodę, ale te nie chciały ani jeść, ani pić. Wzięły księgi i podały je Mordechajowi, mówiąc:
— Myślałyśmy, że dzięki naszym studiom nad Torą dożyjemy długich lat, ale skoro tak się nie stało, zabierz sobie te księgi.
Matki znajdujące się na zewnątrz budynku zaczęły płakać. Dzieci zaś znajdujące się wewnątrz budynku zaczęły wtórować matkom głośnym płaczem. I głosy płaczących doszły do nieba.
— Co to za głosy? — zapytał Bóg. — Przypominają głosy koźląt i owieczek.
— To nie są koźlęta ani owieczki — wyjaśnia Mojżesz. To jest święte stadko małych dzieci Twego narodu Izraela, które jutro mają być zarżnięte jak owce.
I natychmiast obudziło się miłosierdzie Boga. I natychmiast złamał pieczęcie i podarł listy.
VIII. Klęska Hamana
„Owej nocy sen króla został zakłócony”. Właściwie nikt tej nocy nie zmrużył oka.
Estera zajęta była przygotowaniem uczty dla Achaszwerosza i Hamana, Mordechaj pościł i nie ustawał w modłach, Haman zaś krzątał się przy wznoszeniu szubienicy, na której zawisnąć miał Mordechaj.
Powiada wtedy Bóg do Anioła Snu:
— Moim dzieciom grozi straszne niebezpieczeństwo, a ten złoczyńca śpi sobie w najlepsze w łóżku. Idź i odpędź od niego sen.
Zstępuje Anioł Snu na ziemię i budzi Achaszwerosza. Potrząsa nim i apeluje do jego sumienia:
— Niewdzięczniku, idź i podziękuj twemu wybawcy.
— Co się dzieje — woła obudzony Achaszwerosz — Komu winienem wdzięczność?
I żeby sobie przypomnieć, każe przynieść Kronikę Wydarzeń. Królewski pisarz, syn Hamana, bierze Kronikę i zaczyna czytać. Dochodzi do wydarzenia, które opisuje, w jaki sposób Mordechaj uchronił Achaszwerosza przed spiskiem Bigtana i Teresza. Chcąc to zataić przed królem, przerzuca kartkę i zamierza dalej czytać. Kartka Kroniki z zapisem o spisku sama się jednak odwraca i staje przed oczyma czytającego. Ten znowu ją przewraca. Doprowadza do Achaszwerosza do wściekłości.
— Jak długo będziesz mi tu przewracał kartki? Czytaj po kolei.
— Nie mogę tego czytać — powiada syn Hamana.
I nagle słowa tekstu zaczynają same siebie odczytywać.
Kiedy Achaszwerosz usłyszał imię Mordechaj, uspokoił się. Zachciało mu się spać. Kiedy nad ranem zapadł w głęboki sen, ujrzał w nim stojącego nad sobą Hamana z mieczem w ręku, gotowego zadać cios. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi sypialni i Achaszwerosz obudził się. Przestraszony zawołał:
— Kto tam?
W odpowiedzi słyszy, że za drzwiami stoi Haman.
— Nie, to nie jest sen — pomyślał Achaszwerosz — To prawda.
I szybko pobiegł wpuścić Hamana.
Gdy tylko Haman się pokazał, król zapytał go:
— Co powinien uczynić władca, chcąc kogoś uszanować?
Usłyszawszy to pytanie, Haman od razu pomyślał, że chodzi o niego. W takim razie należy zażądać jak najwięcej.
— Królu mój i władco — rzekł Haman — powinieneś ubrać tego człowieka w królewskie szaty, posadzić na królewskiego rumaka i włożyć mu na głowę koronę królewską...
Achaszwerosz na dźwięk słowa „korona” zmienił się na twarzy. Po głowie przebiegła mu myśl:
— Oto rozwiązanie zagadki mego snu. Haman ma ochotę na moją koronę.
I hamując wzbierający w nim gniew, rozkazał:
— Biegnij szybko i uczyń tak z Mordechajem.
— Panie — zaczął bełkotać ze zdumienia Haman. — O jakiego Mordechaja chodzi?
— O tego Zyda, Mordechaja.
— Czy jeden Mordechaj znajduje się wśród Żydów?
— Chodzi mi o tego Mordechaja, który siedzi w bramie królewskiego pałacu.
— O tego Mordechaja? Czy nie za duży to dla niego honor? Myślę, że zadowoli się czymś znacznie mniejszym. Wystarczy podarować mu jakieś miasteczko albo rzekę.
Tego Achaszwerosz nie mógł już zdzierżyć i ryknął jak rozwścieczony lew:
— Masz wszystko wykonać co do joty! Tak, jak sam proponowałeś.
I zaraz wezwał Achaszwerosz Hatacha i Charbone, którym polecił dopilnować, żeby Haman nie zaniedbał najmniejszej rzeczy.
Haman stał jak wryty. Drżały mu ręce i nogi. Oczy wbił w podłogę. Świata wokół siebie nie widział. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Zgięty w pół wszedł do skarbca królewskiego i wyjął królewskie szaty wraz z regaliami. Przybity i zmieszany wstąpił do stajni i wybrał najpiękniejszego konia, po czym zarzuciwszy na ramiona królewskie szaty, udał się do Mordechaja.
Mordechaj ujrzawszy z daleka Hamana z koniem, powiedział do swoich uczniów:
— Uciekajcie, dzieci. Ratujcie się. Złoczyńca zmierza do nas. Na to dzieci zgodnym chórem odpowiedziały:
— Nie rozstaniemy się z tobą. Razem żyliśmy i razem umrzemy.
Owinął się Mordechaj tałesem i zaczął wznosić modły do Boga.
Tymczasem Haman podszedł bliżej. Zatrzymał się i czekał, aż Mordechaj skończy się modlić. Gdy to nastąpiło, Haman zwrócił się do niego tymi słowy:
— Sprawiedliwy mężu, Mordechaju, potomku Abrahama, zrzuć z siebie worek i popiół, włóż szaty króla i wsiądź na jego konia.
Zgorzkniały Mordechaj, podejrzewając Hamana o podstęp, odparł:
— Złoczyńco, Hamanie, potomku Amaleka, poczekaj chwileczkę. Niech najpierw wypiję czarę goryczy. Potem możesz mnie zaprowadzić na szubienicę.
— Nie, cadyku Mordechaju. Od wieków przydarzają wam się wielkie cuda. Sam król przysłał mnie do ciebie. Chce cię ukoronować. Spełnij więc wolę króla, włóż na siebie królewską szatę i dosiądź królewskiego rumaka.
Zrozumiawszy, że doprawdy dokonał się cud Boży, Mordechaj powiada do Hamana:
— Popatrz na mnie, Hamanie. Wytarzany przecież jestem w popiele, wybrudzony i wysmarowany. Jak mogę w takim stanie włożyć królewską szatę. Najpierw muszę się należycie wymyć i ostrzyc.
Każe Haman sprowadzić łaziebnego i golibrodę, ale nie można ich znaleźć. Sam więc prowadzi Mordechaj a do łaźni. Zakasuje rękawy, napina mięśnie i zaczyna myć i namaszczać Mordechaja najlepszymi olejkami i wonnościami. Następnie posyła gońca do siebie do domu, żeby przyniósł nożyczki, po czym zabiera się do strzyżenia włosów Mordechaja.
Słyszy Mordechaj, jak Haman ciężko przy tym wzdycha, i pyta go, co oznaczać ma jego wzdychanie.
— Jak nie mam wzdychać, kiedy ja, premier rządu, Haman stałem się łaziebnym i golibrodą.
Na to powiada Mordechaj:
— Tak to się toczy na tym świecie. Pamiętam doskonale twego ojca. Był golibrodą we wsi jakieś dwadzieścia dwa lata temu. Zdaje mi się, że nożyczki, którymi mnie strzyżesz, od niego pochodzą.
Uporawszy się z myciem i strzyżeniem, Haman powiada do Mordechaja:
— A teraz wsiądź na konia.
— Stary jestem i osłabiony od poszczenia. Nie potrafię dosiąść konia.
Nie pozostało Hamanowi nic innego, jak tylko pochylić się i podstawić Mordechajowi grzbiet, żeby ten mógł najpierw stanąć na nim, a potem wspiąć się na konia.
Jedzie Mordechaj na koniu po ulicach miasta, a Haman idzie z przodu i, trzymając uzdę w rękach, woła głośno:
— Tak czyni król z człowiekiem, którego chce uszanować.
Z obu stron jeźdźca maszerowało dwadzieścia siedem tysięcy młodzieńców z dworu królewskiego. W prawej ręce nieśli złote puchary, a w lewej srebrne. Raz po raz wznosili okrzyki: „Tak czyni król z człowiekiem, którego chce uszanować!”.
Wszyscy mieszkańcy miasta wylegli na ulice z pochodniami w rękach. Zewsząd rozlegały się okrzyki i pieśni chwalące Mordechaja.
Stojąca w oknie córka Hamana na widok ojca w haniebnej dla niego sytuacji nie wytrzymała i wyskoczyła z najwyższego piętra, ponosząc śmierć na miejscu.
Tego dnia Haman wrócił do domu jako rzemieślnik, który opanował cztery profesje: łaziebnego, golibrody, koniuszego i herolda.
Szubienica Hamana
W dniu, w którym miał zawisnąć na szubienicy, Haman wszedł do swego ogrodu, żeby choć na chwilę zaznać spokoju ducha. Krążył na pół przytomny wśród wysokich drzew, przenosząc wzrok z jednego na drugie, jakby zadawał im pytanie: „Powiedzcie mi, starzy druhowie, na kim z was zawiśnie dzisiaj Haman, najwyższy dostojnik i minister w Persji i Medii”. W tej samej chwili wietrzyk poruszył gałęzie drzew. Szelest liści wydawał się rozmową, jaką drzewa prowadziły między sobą:
— Nie na mnie! Nie na mnie! — Zatrzęsło się drzewo winorośli i zasłoniło kiśćmi winogron. — Ze mnie biorą wino do świętego ołtarza. Ja nie zniosę na sobie tego złoczyńcy.
Oliwkowe drzewo także zatrzęsło się.
— Ze mnie — powiedziało — biorą oliwę do menory.
Drzewo figowe również odmówiło:
— Moimi liśćmi Adam i Ewa okrywali swoją nagość. Moje soczyste owoce są ozdobą święta pierwszych plonów w Jerozolimie.
— Na mnie z całą pewnością nie może zawisnąć Haman — powiedziała palma, z której wyplatają na święto Sukot lulawy. — Nie chcę, żeby ten złoczyńca, ta kłująca gałąź krzywego ciernistego krzaka wisiała na moim równym smukłym pniu, do którego dzieci żydowskie są przyrównywane. Nie, za nic nie chcę.
— Ja także nie chcę — zakołysało się drzewo etrogowe (cytrusowe). — Moimi pięknymi i delikatnymi owocami ludzie radują się przed Bogiem podczas świąt.
— I ja także nie chcę — oświadczyło drzewo mitrowe. — Soczysty zapach moich gałęzi ma na celu krzepić i ożywiać ludzi.
— Pode mną leży Debora, mamka Rebeki — oświadczył dąb.
— Do mnie przyrównani są cadycy — oświadczyło drzewo granatu.
— Jeśli tak — stwierdził cedr — niech go powieszą na mnie. Ja do niego w sam raz pasuję, ponieważ mnie przygotował na szubienicę dla Mordechaja.
Czasy Drugiej Świątyni Pańskiej
Bejt ha-mikdasz w pełnym blasku
Kto nie widział Jerozolimy w jej pełnym blasku, ten niczego wspaniałego w całym swoim życiu nie widział. Kto nie widział bet ha-midraszu, ten nie ma pojęcia, jak może wyglądać taki przecudowny budynek.
Z tyłu wąski, z przodu szeroki — wyglądał, jeśli patrzyło się na niego z oddali, na majestatycznie rozłożonego na placu lwa. W złocie jego drzwi i bram odbijały się promienie słońca, a święty ich blask oblewał światłem całe miasto.
Wszystkie bramy bet ha-midraszu, które najpierw zostały zrobione z miedzi, potem zastąpiono bramami wykutymi ze szczerego złota. Wyjątek stanowiły bramy Nikanora. Z nimi bowiem zdarzył się cud.
Nikanor zamówił bramy w Aleksandrii w Egipcie. Podczas przewożenia ich statkiem, na morzu zerwała się straszliwa burza. Statkowi groziło zatonięcie. Wyrzucono wtedy jedną bramę za burtę, ale nic nie pomogło. Burza dalej miotała statkiem. Marynarze postanowili wrzucić do morza następną bramę, ale Nikanor uczepił się jej i oświadczył:
— Wrzućcie mnie razem z bramą do morza!
I wtedy stał się cud. Morze natychmiast się uspokoiło. I pożałował Nikanor pierwszej bramy, która przepadła w odmętach morza.
Kiedy dobili do portu w Akko, zauważyli, że spod statku wynurzyła się nagle zatopiona brama.
Obie bramy odlane były z jednej bryły miedzi. Obie były starannie wyszlifowane. W świetle słońca błyszczały jak złoto. Przy drzwiach prowadzących do głównej sali bet ha-midraszu stał odlany ze złota krzew winny. Kto chciał, ten zawieszał na krzewie jako dar dla Świątyni złoty liść, kiść winogron ze złota albo złoty wisiorek.
Pewnego razu zaszła potrzeba uprzątnięcia i uporządkowania placu świątynnego. Zwołano w tym celu trzystu kapłanów, żeby ruszyć z miejsca ciężki złoty krzew winny.
Długość parochetu wynosiła czterdzieści łokci, szerokość dwadzieścia łokci, a grubość cztery palce. Utkano go na krośnie o siedemdziesięciu dwóch obręczach. Każda nić skręcona; była z dwudziestu czterech sztuk cienkich nitek. Takie parochety robiono co dwa lata. Ze względu na ich ciężar trzeba było trzystu kapłanów, żeby je zanurzyć w wodzie.
Flet w bet ha-midraszu pochodził jeszcze z czasów Mojżesza. Był gładki, cienki, wystrugany z drewna.
Pewnego razu król polecił pokryć go złotem, wskutek czego flet utracił swoje słodkie brzmienie. Po zdjęciu złota, flet odzyskał swoje dawne brzmienie.
Były w Świątyni także organy o dziesięciu otworach. Z każdego otworu wydobywało się dziesięć melodii. Razem sto melodii.
Spod Świątyni, spod jej Przenajświętszego Miejsca, wypływał strumyk. Z początku wyglądał jak cienki rożek szarańczy, przy drzwiach środkowej sali Świątyni miał już wygląd grubszej nici tkaniny, dalej zaś, przy drzwiach przedpokoju, stawał się coraz grubszy, a przy drzwiach świętego dziedzińca był szerszy i potężniejszy, aż dotarłszy do Domu Dawida zamienił się już w bystrą rzekę, w której nieczyści zwykle zanurzali się, żeby stać się czystymi.
Szymon Sprawiedliwy
Kiedy Aleksander Macedoński zajął Izrael, Samarytanie zwrócili się do niego z prośbą, żeby zburzył bet ha-midrasz. Dowiedział się o tym natychmiast Szymon Sprawiedliwy. Włożył na siebie szaty kapłańskie i w towarzystwie najszacowniejszych obywateli Jerozolimy udał się na spotkanie z Aleksandrem.
Wszyscy trzymali w rękach pochodnie.
Szli całą noc. Jedni prawą stroną drogi, drudzy lewą stroną. Kiedy rozwidniło się trochę, Aleksander zapytał Samarytan, kto nadchodzi z pochodniami w rękach.
— To Żydzi — odpowiedzieli Samarytanie. — Ci sami, którzy się tobie przeciwstawili.
Kiedy doszli do Antipatris, słońce wzeszło już w całej swojej okazałości i Żydzi stanęli przed obliczem króla. Na widok arcykapłana Aleksander Macedoński zszedł z konia i pokłonił mu się. Odezwały się głosy:
— Jak to może być, żeby taki potężny król jak ty kłaniał się Żydowi?
— Jego postać — odpowiedział król — zawsze pojawia się w moich snach. Zawsze życzy mi szczęścia i zwycięstwa.
Rzekłszy to, król zapytał Żydów:
— Czego chcecie ode mnie?
— Chcemy, żebyś nie uległ namowom naszych wrogów, którzy pragną, byś zburzył Świątynię, w której się modlimy.
— Kim są wasi wrogowie?
— To ci Samarytanie, którzy stoją przed tobą.
— Oddaję ich w wasze ręce.
Żydzi natychmiast przywiązali Samarytan do ogonów koni i zawlekli ich do góry Grizim, gdzie wznosiła się ich świątynia. Przeorali górę i zasiali na niej trawę.
Aleksander Macedoński
I
Kiedy Aleksander Macedoński przybył do Jerozolimy, niektórzy Samarytanie ostrzegli go:
— Wnet — powiedzieli — przekonasz się, że Żydzi nie zechcą cię wpuścić do najświętszego miejsca w Świątyni.
Dowiedział się o tym pewien Żyd Gwiha ben Psisa, człowiek prosty, ułomny, bo garbaty, ale bardzo mądry. Wziął parę pończoch i włożył do nich dwa drogocenne brylanty wartości dziewięciu tysięcy sztuk srebra.
Kiedy Aleksander doszedł do góry świątynnej, Gwiha ben Psisa powiedział do niego:
— Zdejmij buty i włóż na nogi pończochy, żebyś się nie poślizgnął na gładko wyszlifowanej posadzce Świątyni.
Gdy doszli do najświętszego miejsca, zwanego Kodesz haKodaszim, Gwiha powiada do niego z większą już odwagą:
— Królu, do tego miejsca wolno dojść, ale dalej już ani kroku.
Aleksander Macedoński zrozumiał, o co mu chodzi, i uśmiechnąwszy się, rzekł:
— Ach ty garbusie, jak tylko stąd wyjdę, natychmiast wyprostuję ci garb na grzbiecie.
— Jego królewska mość — odpowiedział garbus — w ten sposób zasłynie jako wielki specjalista w sztuce lekarskiej i otrzyma za to spore
II
O tym samym Gwiha ben Psisie krąży następująca relacja. Pewnego dnia Afrykanie wezwali Żydów na sąd przed obliczem Aleksandra Macedońskiego.
— Kraina Kanaan — twierdzili — należy do nas. Otrzymaliśmy ją w spadku po naszym ojcu Kanaanie. Nawet żydowska Tora nazywa ją Erec Kanaan.
Na to zwraca się Gwiha ben Psisa do mędrców żydowskich:
— Pozwólcie mi podyskutować z nimi. Jeśli mnie pokonają, będziecie mogli powiedzieć, że nie sztuka pokonać prostego, nieuczonego człowieka. Jeśli zaś ja ich pokonam, powiecie zapewne:
Zwyciężyła Tora Mojżesza.
Po naradzie pozwolili mu wstąpić w szranki z Afrykanami.
Z miejsca zadał im pytanie:
— Jakie macie dowody?
— Dowody są w żydowskiej Torze.
— Skoro tak, to i ja powołam się na Torę. Czy nie jest tam napisane, że Kanaańczycy skazani zostali na to, żeby być niewolnikami u swoich braci? Do kogo więc należy sam niewolnik i jego mienie, jeśli nie do jego pana? Co więcej, od was należy nam się także wyrównanie za wszystkie lata od chwili, kiedy przestaliście nam służyć.
Wysłuchawszy go, Aleksander zapytał Afrykanów:
— Co możecie na to odpowiedzieć?
— Daj nam trzy dni do namysłu.
Aleksander zgodził się i Afrykanie odbyli naradę. Myśleli, rozważali i do niczego nie doszli. Trzeciego dnia zerwali się ze swoich gospodarstw, zostawili na pastwę losu zasiane pola i zasadzone winnice.
III
Innym znów razem przyszli do Aleksandra Egipcjanie ze skargą na Żydów:
— Niech nam — powiedzieli — Żydzi zwrócą srebro i pieniądze, które pożyczyli u nas przed wyjściem z Egiptu.
Wtedy znowu dał znać o sobie Gwiha ben Psisa. Zjawił się przed obliczem króla, który wysłuchawszy skargi Egipcjan, oświadczył:
— Żydzi ciężko u was pracowali na pustyni przez czterysta trzydzieści lat i żadnej zapłaty za pracę nie otrzymali. Zapłata powinna objąć sześćset tysięcy Żydów, którzy w tym czasie zatrudnieni byli przy ciężkich robotach.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Egipcjanie szybko odeszli zostawiwszy na pastwę losu swoje obsiane pola i zasadzone winnice.
IV
Pewnego razu Aleksander Macedoński wezwał wszystkich swoich naczelników i mędrców na naradę.
— Mam zamiar — oświadczył — udać się w podróż do odległych państw Afryki.
— Trudno się tam dostać — odradzali mędrcy i naczelnicy. — Po drodze bowiem wznoszą się Góry Ciemności.
— Ja jednak postanowiłem tam dotrzeć. Nie wiem tylko, jak pokonać przeszkody.
— Weź osły libijskie (z Libii), przyzwyczajone do poruszania się w ciemności — doradzili mu. Zabierz także z sobą sznury i przywiąż je wzdłuż ścieżki wśród gór, żebyś mógł ją potem odnaleźć.
Posłuchał Aleksander ich rady i wyruszył w drogę. Wkrótce dotarł do Kartaginy, państwa, w którym rządziły kobiety. Postanowił wypowiedzieć im wojnę. Te wtedy tak do niego rzekły:
— Jeśli nas pokonasz, powiedzą, żeś zabił kobiety. Jeśli natomiast my ciebie pokonamy, powiedzą: oto król, którego kobiety pokonały.
Rozkazał wtedy kobietom z Kartaginy, by podały mu chleb. Podały mu złote bochenki chleba, złote jabłka i granaty. Nie posiadając się ze zdumienia, zapytał:
— Cóż to, w waszym państwie jada się złoto?
— Czy to znaczy, że miałeś na myśli zwykły chleb? Dlaczego więc zadałeś sobie trud, żeby przyjść do nas? Czyżby w twoim kraju brakowało chleba?
Opuściwszy państwo kobiet, król Aleksander polecił wyryć na jego bramach napis:
„Ja, Aleksander Macedoński, byłem głupim królem do czasu, gdy przybyłem do Afryki. Tu bowiem kobiety nauczyły mnie rozumu”.
V
Odstąpiwszy od państwa kobiet, Aleksander udał się do króla panującego w kraju Kacja.
Ten, chcąc się pochwalić, pokazał Aleksandrowi Macedońskiemu swoje skarby.
— Nie po to — powiedział mu Aleksander — przybyłem do twego kraju, żeby oglądać twoje złoto i srebro. Mnie interesują wasze obyczaje i prawa.
Podczas tej rozmowy pojawili się dwaj mężowie, którzy poprosili króla Kacji o rozstrzygnięcie sporu, jaki między nimi powstał:
— Królu mój — oświadczył jeden z mężów — oto kupiłem u tego człowieka walący się dom, prawdziwą ruinę, i kiedy zabrałem się do uprzątnięcia terenu, znalazłem ukryty w ziemi skarb. Uznałem, że skarb należy się jemu, bo ja kupiłem od niego tylko zrujnowany dom.
Były właściciel ruiny ze swojej strony tak twierdził:
— Ja też nie chcę tego skarbu. Tak jak on, nie chcę zgrzeszyć zagarnięciem cudzego mienia. Sprzedałem mu ruinę wraz ze wszystkim co się w niej znajduje. Całą posesję, od podziemi aż po dach.
Wysłuchawszy ich, król zwrócił się do jednego z nich z pytaniem:
— Masz syna?
— Tak.
— A ty — zwrócił się do drugiego — masz córkę?
— Tak.
— Niech więc oboje się pobiorą i skarb będzie ich posagiem.
Usłyszawszy decyzję miejscowego króla Aleksander wykazał ogromne zdumienie.
— Co? Czy zły wyrok wydałem? — zapytał król.
— Oczywiście — odpowiedział Aleksander.
— A ty u siebie w państwie wydałbyś inny wyrok?
— Tak. Ja skazałbym obu na śmierć. Jednemu i drugiemu nakazałbym ściąć głowę. Skarb zaś skonfiskowałbym na rzecz korony.
— A więc, skoro tak, to powiedz mi, czy w twoim państwie świeci słońce?
— Jasna rzecz!
— A są w twoim państwie świnie?
— Oczywiście.
— Jeśli są, to chyba tylko dzięki nim świeci dla was słońce i deszcze na waszą ziemię padają.
VI
W drodze powrotnej Aleksander Macedoński zatrzymał się przy źródle, by się posilić i odpocząć. Wyjął z torby solone ryby i umoczył je w wodzie. Oczyszczone z soli, nabrały przyjemnego zapachu.
— Wydaje się — powiedział Aleksander — że źródło wypływa z samego raju.
Obmył twarz i poczuwszy się rześko, ruszył z biegiem źródła do raju. Znalazłszy się przed bramą raju, zapukał, po czym głośno zawołał:
— Otwórzcie bramę!
W odpowiedzi słyszy:
— To jest brama Boga. Tylko cadycy mogą przez nią wchodzić.
— Ale ja jestem Aleksandrem Macedońskim, sławnym wielkim królem. Podarujcie mi stamtąd byle co.
Podali mu kawałek kości czerepowej. Po powrocie do domu położył kość na jednej szali wagi, na drugiej zaś położył złoto i srebro, które przyniósł ze sobą.
I oto okazało się, że kość z czerepu przeważyła złoto ze srebrem. Zapytał wtedy swoich mędrców i uczonych, co to ma oznaczać.
— To jest — oświadczyli zapytani — orbita ludzkiego oka, które nigdy nie może się nasycić.
— Z czego to wnioskujecie?
— Spróbuj posypać ją garścią ziemi.
Uczynił Aleksander tak, jak mu uczeni poradzili, i oto szala z kawałkiem czerepu uniosła się w górę.
Chonio i bet ha-midrasz
Przez czterdzieści lat Szymon Sprawiedliwy pełnił funkcje arcykapłana. Po czterdziestym Jom Kipur oświadczył:
— Tego roku już nie przeżyję.
— Skąd wiesz? — zapytano go.
— W każde święto Jom Kipur, kiedy wstępuję do Kodesz ha-Kodaszim, czyli do Przenajświętszego Miejsca, widzę starego człowieka owiniętego w białą szatę. Razem ze mną zwykł wchodzić do Przenajświętszego Miejsca i razem ze mną wychodzić. W tym roku ten stary człowiek był owinięty w czerń i nie wyszedł razem ze mną z Przenajświętszego Miejsca.
Po święcie Sukot Szymon Sprawiedliwy zachorował i po ośmiu dniach zmarł.
Przed śmiercią nakazał, że arcykapłanem po nim ma zostać jego młodszy syn Chonio.
Zabolało to starszego Szymija, któremu według prawa należała się ta funkcja.
Powstał spór.
W końcu doszło jednak do ugody.
Chonio zrzekł się zaszczytu i stanowisko arcykapłana objął starszy brat Szymij.
W głębi serca jednak Chonio zazdrościł bratu.
Co więc uczynił? Otóż przyszedł do Szymija i tak do niego powiedział:
— Chodź ze mną, to cię nauczę, jak odprawiać Bożą służbę w Świątyni.
Ubrał go w kobiecą suknię i postawił przed ołtarzem.
Do pozostałych zaś kapłanów tak rzekł:
— Idźcie i zobaczcie, co on robi, i jak wygląda. Dał słowo swojej kochance, że jak zostanie arcykapłanem, to wdzieje kobiecą suknię i w niej przystąpi do ołtarza. Teraz właśnie dotrzymuje słowa.
Kapłani, widząc to, chcieli zabić Szymija, ale ten powiedział im, że to właśnie Chonio tak go oszukał. Wtedy kapłani postanowili zabić Chonio, ale ten zdążył uciec do Aleksandrii w Egipcie, gdzie zbudował Świątynię.
Aleksandryjska synagoga
Kto nie widział aleksandryjskiej synagogi, ten nie widział bożnicy w pełnym blasku jej żydowskiej urody architektonicznej. Duże wnętrze z dwoma rzędami kolumn, szeregiem ław, jedna wyższa od drugiej. W synagodze mogło się pomieścić dwa razy więcej Żydów niż wyszło z Egiptu.
Siedemdziesiąt jeden złotych pulpitów dla siedemdziesięciu jeden członków sanhedrynu. Każdy pulpit ważył nie mniej niż dwadzieścia jeden razy dziesięć tysięcy centnarów złota.
W środku stała duża bima dla kantora. Wokół niej stali Szamasze z chustami w rękach. Kiedy trzeba było powiedzieć „amen”, machali chustami, żeby ci, którzy siedzieli dalej od bimy i nie słyszeli słów kantora, mogli, widząc trzepoczące chusty, powtarzać za innymi „amen”.
Zasiadywali tam według ustalonego porządku. Według przynależności do cechów: złotnicy, ślusarze, kotlarze, tkacze. Każdy cech oddzielnie. Kiedy do synagogi przychodził gość, to zajmował miejsce według wykonywanego przez siebie fachu. Cech, do którego się przysiadł, pomagał mu w urządzaniu się.
Cud chanukowy
I
W czasie panowania Greków w Erec Izrael ukazał się wymierzony przeciwko Żydom dekret następującej treści:
„Każdy właściciel domu ma obowiązek wyryć na ryglu drzwi napis: «Nie mam nic wspólnego z żydowskim Bogiem»”.
Co zrobili Żydzi? Wyrwali wszystkie rygle ze wszystkich drzwi.
Wtedy ukazał się nowy dekret:
„Każdy Żyd, który posiada wołu, powinien napisać na jego rogu: «Nie mam nic wspólnego z żydowskim Bogiem»”.
Co zrobili Żydzi? Natychmiast sprzedali wszystkie woły.
II
„Za przywiązanie do Ciebie, Boże, zostaliśmy zamordowani. Jak bydło na rzeź zostaliśmy zaprowadzeni”. Znajduje to potwierdzenie w tragedii kobiety i jej siedmiu synów za czasów króla greckiego Antiocha.
Miriam, córka Nachtuma, wraz z siedmioma synami została uwięziona przez greckie władze. Uwięzionych osadzono w osobnych celach.
Najpierw przed obliczem króla Antiocha postawiono najstarszego syna. Król wskazał mu obraz i polecił złożyć pokłon.
— Nie uczynię tego — oświadczył najstarszy syn. — W naszej Torze jest napisane: „Jam Bóg, Bóg twój”.
Za odmowę pokłonienia się obrazowi zabito go, po czym przyprowadzono królowi drugiego syna.
— Pokłoń się obrazowi — rozkazał Antioch.
— W Torze jest napisane: „Nie będziesz miał innych bogów obok mnie!”.
Przyprowadzono więc trzeciego syna.
— Pokłoń się obrazowi — brzmiał rozkaz króla.
— W Torze napisane jest: „Nie będziesz się im kłaniał”.
Czwarty syn na to samo polecenie odpowiedział:
— Kto oddaje cześć bożkom niechaj zginie.
Piąty odpowiedział:
— Szma Izrael, Bóg nasz Pan jest Jedynym Bogiem.
Szósty na polecenie króla, żeby się pokłonił obrazowi, zawołał:
— Bóg jest Panem w niebie na wysokościach i na ziemi, i pod ziemią. Poza nim nie ma drugiego.
Wszystkich sześciu niepokornych synów zamordowano na rozkaz króla.
Kiedy przyprowadzono siódmego, najmłodszego syna nieszczęśliwej matki, król łagodnym głosem rzekł do niego:
— Dziecino, posłuchaj mnie i pokłoń się obrazowi.
— Za nic! Uchowaj Bóg!
— Dlaczego?
— W Świętej Torze jest tak napisane: „Ty wywyższyłeś Boga i On ciebie wywyższył”. Przysięgliśmy Mu, że nie zdradzimy Go dla innego Boga, i On przysiągł nam, że nie wybierze innego narodu.
Powiada wtedy do niego Antioch:
— Twoi braci pożyli już trochę i zdążyli zakosztować nieco z przyjemności tego świata, ale ty jesteś zbyt młody i szczęścia jeszcze nie zaznałeś. Pokłoń się obrazowi, a będziesz żył.
— Bóg jest wiecznym królem. Narody przeminą i znikną z powierzchni ziemi. Z was najmniejszy ślad nie pozostanie, władza Boga zaś jest wieczna i nie przemijająca.
Zaczyna król go błagać:
— Rzucę na ziemię pierścionek i ty się nachylisz, żeby go podnieść. Zrób to, żeby ludzie pomyśleli, że się pokłoniłeś obrazowi.
— Niedobrze z tobą królu! Chodzi ci o własny honor. Chcesz oszukać ludzi, aby tylko zaspokoić niegodziwą swoją zachciankę.
Widząc, że nic nie wskóra u chłopca, wezwał do siebie jego matkę.
— Ocal — powiada do niej — ostatnie swoje dziecko. Namów je, żeby mnie posłuchało.
Matka wzięła na bok synka i ucałowawszy go, powiedziała:
— Teraz nadszedł czas, żebyś odpłacił matce za wszystkie trudy i wyrzeczenia, które zniosła, nim zdołała cię wychować. Mocno trzymaj się naszego Boga. Nie słuchaj tego złoczyńcy inie bądź mu powolny, śmiało i odważnie, wzorem twoich braci, idź na śmierć, za naszą wiarę. Nie bój się jej, synu mój! Wkrótce wszyscy się spotkamy na tamtym świecie.
Kiedy poprowadzono chłopca na śmierć, matka zaczęła błagać króla, żeby ją najpierw zabił.
Widząc, że jej prośba pozostaje bez echa, przypadła w ostatniej chwili do synka i wziąwszy go w ramiona, przytuliła do siebie i nie dała się od niego oderwać.
— Idź — powiedziała — synu mój, do naszego praojca Abrahama i powiedz mu w moim imieniu: „Ty miałeś do czynienia z jednym ofiarnym stosem, ja zaś z siedmioma. Ty byłeś tylko wystawiony na próbę, a ja naprawdę straciłam siedmiu synów”.
Po dłuższej szarpaninie strażnicy króla wyrwali chłopca z jej rąk i zabili. Wtedy ona weszła na dach i skoczyła, ponosząc śmierć na miejscu.
III
Grecy wpadli do świątyni i zanieczyścili wszystkie dzbanki z oliwą. Nie było czym zapalić w świecznikach.
Po zwycięstwie Hasmoneuszy nad nimi Żydzi, wstąpiwszy do Świątyni, zaczęli szukać czystej oliwy, żeby zapalić w menorze.
Ioto wśród rozbitych naczyń znaleźli dzbanek oliwy z pieczątką arcykapłana.
Starczyłoby tej oliwy na jeden dzień, ale stał się cud, bo oto mała porcja oliwy paliła się w menorze przez osiem dni.
Z tego powodu ustanowiono święto Chanuka, podczas którego przez osiem dni płoną świeczki w ośmioramiennej menorze.
Król Janaj
Król Janaj udał się do kraju Kochalit i zajął tam czterdzieści miast.
Po powrocie wezwał do siebie wszystkich mędrców Izraela itak do nich powiedział:
— Kiedy nasi ojcowie budowali świątynię Pańską, jadali zazwyczaj chleb z solą. Wynikało to z pośpiechu i z biedy. Teraz, kiedy Bóg nam pomógł, jedzmy też ku pamięci naszych ojców coś słonego.
I zaraz służba królewska podała im na złotych stołach solone potrawy.
Wśród zebranych był pewien zły i niegodziwy mąż imieniem Elazar ben Poira.
Pierwszy zabrał głos i tak do króla Janaja powiedział:
— Faryzeusze nienawidzą cię.
— Co przeto należy z nimi zrobić?
— Włóż na czoło złotą blaszkę, wtedy oni staną przed tobą jak przed arcykapłanem i już nie będą w stanie twierdzić, żeś niezdatny do pełnienia funkcji arcykapłana.
Janaj posłuchał i opasał czoło złotą blaszką. Wszyscy zgromadzeni zerwali się z miejsc, oddając mu w ten sposób cześć. Jeden tylko stary mąż Jehuda ben Gdidja nabrał odwagi i oświadczył:
— Królu Janaju, wystarczy ci królewska korona. Kapłańską zostaw innemu kapłanowi. Chodzą bowiem słuchy, że twoja matka została kiedyś wzięta do niewoli w Modaim.
Postanowiono rzecz dokładnie zbadać i okazało się, że nie znaleziono dowodu, który by to potwierdził. Nic dziwnego, że mędrcy rozeszli się z poczuciem zawodu i gniewem w sercu.
Powiada Elazar ben Poira do Janaja:
— Prostego człowieka, który dopuścił się znieważenia bliźniego, należy surowo ukarać. Oni znieważyli ciebie, króla i arcykapłana w jednej osobie. Na jaką więc karę zasługują?
— Co, twoim zdaniem, mam uczynić?
— Chcesz posłuchać mojej rady? Zgładź ich.
— Co wtedy będzie z Torą? Z nauką?
— Tora zwinięta w rulon leży w kącie. Kto chce, może przyjść i studiować ją.
I stało się nieszczęście. Pod wpływem słów Elazara ben Poira Janaj skazał mędrców na śmierć. Cały świat zatrząsł się z rozpaczy. I trwało to aż do chwili, kiedy Szymon ben Szetach, brat królowej Szlomit, żony Janaja, przywrócił Torę na jej właściwe miejsce.
Kiedy król Janaj dożył końca swoich dni, na łożu śmierci rozkazał uwięzić siedemdziesięciu starszych spośród mędrców Izraela. Naczelnikowi więzienia zaś polecił natychmiast po swojej śmierci zabić więźniów.
— Żydzi — wyjaśnił mu — będą z pewnością opłakiwali swoich mędrców i nie przyjdzie im do głowy cieszyć się z powodu mojej śmierci.
Jego żona Szlomit była jednak kobietą pobożną i sprawiedliwą. Zdjęła z palca zmarłego męża pierścień i, posługując się nim jak znakiem rozkazu króla wydała polecenie wypuszczenia więźniów na wolność. Dopiero po ich uwolnieniu podała do wiadomości, że król Janaj umarł.
Hyrkan i Arystobul
Hyrkan i Arystobul, dwaj bracia z rodu Hasmoneuszy, rywalizowali ze sobą o tron. Hyrkan przy pomocy Rzymian oblegał Jerozolimę, w której bronił się Arystobul.
Każdego dnia zza muru oblężonego miasta spuszczano duży kosz, do którego oblegający wkładali dwa kozły przeznaczone na ofiarę całopalną.
Wśród oblegających był pewien stary i mądry człowiek, który grecką naukę miał w jednym palcu. Zwrócił uwagę dowódcy wojsk oblegających miasta, że dopóki oblężeni pełnią bożą służbę w Świątyni, dopóty nie uda się zdobyć miasta.
Następnego dnia zamiast kozłów wsadzili do kosza świnię. Kiedy wciągnięto kosz ze świnią, ta wpiła się pazurami w mur i cała Ziemia Izraela zatrzęsła się w posadach.
Tego dnia rozległ się okrzyk: „Przeklęty niech będzie człowiek, który hoduje świnie i przeklęty niech będzie ten, który przyswaja swemu synowi grecką naukę”.
Herod
Herod był niewolnikiem w domu panującej rodziny Hasmoneuszy. Ze wszelkich sił starał się zdobyć zaufanie gospodarzy. W oko wpadła mu księżniczka, córka panującego króla.
Pewnego dnia rozległ się głos z nieba:
— Ten niewolnik, który wnet popełni zdradę, osiągnie sukces.
I tak się rzeczywiście stało. Wkrótce wymordował całą rodzinę, pozostawiając przy życiu tylko księżniczkę, którą sobie upodobał.
Po tym wszystkim sam obwołał się królem.
Księżniczka widząc, że Herod chce ją pojąć za żonę, weszła na dach pałacu i zawołała:
— Ten, który teraz pochwali się, że jest z rodu Hasmoneuszy, jest w istocie zwykłym niewolnikiem. Ja jestem ostatnią z rodu Hasmoneuszy.
I wypowiedziawszy ostatnie słowa, rzuciła się w dół, ponosząc śmierć na miejscu.
Herod zaś w tajemnicy przechowywał przez siedem lat jej zwłoki w miodzie, żeby nieświadomi jej śmierci ludzie myśleli, iż żyje i jest jego żoną.
Mędrcy żydowscy nie uznali go za króla, ponieważ nie był Żydem, tylko Edomitą, a w Torze jest napisane: „Spośród swoich braci wybierzesz sobie króla. Nie wolno ci obcego wybrać za króla”.
On więc wszystkich wymordował, oszczędzając jedynie Bawa ben Buta, żeby mieć u kogo zasięgać czasem rady. Włożył mu jednak wieniec z pijawek na głowę i wykłuł oczy.
Pewnego dnia Herod przyszedł do niego, udając kogoś innego, i zmienionym głosem zapytał:
— Widziałeś, co ten, wściekły niewolnik wyczynia?
— Co ja mogę na to poradzić?
— Przeklnij go!
— W piśmie jest napisane: „Nawet w myśli nie wolno ci przeklinać króla”.
— Ale ten nie jest przecież legalnym królem.
— „I najstarszego ze swego rodu nie wolno ci przeklinać”.
— Ten jednak pochodzi z narodu edomskiego i jego zachowanie nie jest żydowskie.
— Boję się, że mu doniosą o naszej rozmowie.
— Oprócz nas przecież nie ma nikogo.
— „Ptak może przenieść głos” — mówi Pismo.
Wtedy Herod przyznał mu się, kim jest, i oświadczył:
— Gdybym wiedział, że mędrcy są tacy ostrożni jak ty, tobym ich nie zabił. W jaki sposób mogę teraz naprawić swój błąd?
— Zabijając mędrców, zgasiłeś światło. Mędrcy bowiem to nasze światło. Wznieś nową Świątynię, nowy bet ha-midrasz, który będzie światłem dla wszystkich narodów świata.
— Boję się władzy rzymskiej. Ona nie pozwoli.
— Wyślijcie więc do Rzymu pełnomocnego delegata. Droga zajmie ci rok. Pobyt w Rzymie potrwa rok i droga powrotna również rok. W tym czasie zdążysz rozebrać i zbudować Świątynię.
IHerod tak postąpił. Potem nadeszła odpowiedź z Rzymu tej treści:
„Jeśli nie rozebrałeś Świątyni, nie czyń tego. Jeśli uczyniłeś to, nie buduj nowej. Jeśli rozebrałeś ją i zbudowałeś nową — marny z ciebie sługa! Najpierw czynisz, a potem dopiero prosisz o radę. Jesteś bohaterem i nosisz broń, ale akta twego rodowodu są tutaj. Ani król, ani syn króla. Niewolnik Herod zrobił się królem”.
Kiedy za czasów Heroda przebudowywano Świątynię, deszcze padały tylko w nocy. Rano wiatr rozwiewał chmurę i zaczynało świecić słońce. Ludzie szli do pracy świadomi, że wykonują dzieło Boga.
Kto nie widział wzniesionego przez Heroda Przybytku Pana, ten nie widział niczego piękniejszego w swoim życiu. Herod zbudował go z białego i kolorowego marmuru i niebieskiego malachitu. Jedne kamienie wystawały, drugie były nieco schowane. Chciał je jeszcze pokryć złotem, ale mędrcy mu odradzili, mówiąc, że tak jest ładniej.
„Sprawiają wrażenie pienistych fal na morzu — przekonywali go”.
I. Kapłani i ofiary
Król Agryppa postanowił kiedyś złożyć naraz tysiąc ofiar całopalnych. Nakazał więc arcykapłanowi, żeby tego dnia nie przyjął innych ofiar.
I oto tego samego dnia przychodzi do arcykapłana pewien biedak, który chce złożyć w ofierze dwa gołębie. Arcykapłan rzecz jasna odmawia mu przyjęcia ofiary.
— Wielmożny arcykapłanie — powiada biedak — codziennie łowię cztery gołębie. Dwa składam w ofierze i dwa przeznaczam na wyżywienie. Nie przyjmując ode mnie gołębi, podkopujesz tym samym źródło moich zarobków.
Słysząc to, arcykapłan przyjął gołębie na ofiarę.
Agryppa doznaje we śnie jasnowidzenia. Oto najpierw została przyjęta ofiara biedaka. Rozgoryczony, przywołuje do siebie arcykapłana i robi mu wyrzuty. Ten wyjaśnia Agryppie, jak do tego doszło. Słowa arcykapłana trafiają do serca króla.
— Dobrze postąpiłeś — powiedział.
Dwadzieścia cztery warty na przemian pełniły służbę w Świątyni. Co tydzień inna warta stała na straży.
W nocy nadzorujący wartę kapłan, oświetlając sobie drogę zapaloną pochodnią, sprawdzał każdy posterunek strażniczy. Wartownicy pozdrawiali nadzorcę i składali mu meldunek. Zdarzało się, że wartownik na służbie zasypiał. Wtedy za karę nadzorca palił jego płaszcz.
Dawniej panował zwyczaj, że każdy, jeśli tylko wyraził chęć, mógł sprzątać popiół z ołtarza. Potem, kiedy wśród kapłanów znalazło się wielu amatorów sprzątania popiołu z ołtarza, wydano zarządzenie zgodne z zasadą: „kto pierwszy, ten lepszy”. Pewnego razu dwaj kapłani równocześnie dobiegli do ołtarza i jeden z nich odepchnął drugiego. Uczynił to z taką siłą, że tamten upadł i złamał nogę. Od tej chwili wprowadzono losowanie.
Doszło też kiedyś do bardziej smutnego wypadku. Biegnąc do ołtarza, kapłan pchnął rywala nożem. Rabi Cadok stanął wtedy na schodach prowadzących do wnętrza Świątyni i zawołał:
— Bracia, synowie Izraela, posłuchajcie tego, co wam powiem! W świętej Torze jest napisane, że w wypadku znalezienia na polu zabitego człowieka, naczelnicy z okolicznych miast powinni się zbierać i ściąć łeb cielakowi. Dokonawszy tego, mają głośno oświadczyć: „Nasze ręce są czyste, myśmy tej niewinnej krwi nie przelali”. Rodzi się więc pytanie, kto ma przenieść cielaka bez głowy? Miasto Jerozolima czy też kapłani z bet ha-midraszu? Kto jest winien przelanej krwi?
Izgromadzony tłum wybuchnął płaczem.
Tymczasem przybiegł ojciec pchniętego nożem młodego kapłana.
— Moje dziecko — krzyknął — jeszcze się rusza. Czy nóż jest jeszcze czysty?
Tak ważna bowiem była mycwa czystości u Żydów. Ważniejsza od zakazu przelewania krwi.
II
Arcykapłan powinien przewyższać pozostałych kapłanów pod pięcioma względami, a mianowicie: urodą, siłą, bogactwem, mądrością i wyglądem ogólnym.
Kiedyś obwołano arcykapłanem Pinchasa, który był kamieniarzem. Kapłani, którzy przyszli, żeby oznajmić mu tę nowinę, zastali go przy łupaniu kamieni ze skały. Wsypali mu do wyłomu, który wykuł w skale, mnóstwo złota i nie pozwolili mu więcej pracować.
Opowiadają również o rabim Iszmaelu ben Fabi, że matka sprawiła mu koszulkę za sto złotych denarów. Raz tylko włożył ją do pracy, po czym podarował ją bet ha-midraszowi, żeby pozostali kapłani mogli z niej korzystać.
Rabi Eliezer ben Charsum otrzymał od matki koszulkę wartości dwudziestu tysięcy złotych denarów. Była zrobiona ze szlachetnego materiału i tak piękna, że kapłani nie pozwolili mu nakładać jej do pracy. W koszulce bowiem wyglądał z daleka jakby był nagi.
Pierwszy bet ha-midrasz stał czterysta dziesięć lat i przez cały ten czas służyło w nim nie więcej niż osiemnastu arcykapłanów.
Drugi bet ha-midrasz stał czterysta dwadzieścia lat i przez ten czas przewinęło się w nim ponad trzystu arcykapłanów. Jeśli odliczymy z tego czterdzieści lat służby pełnionej przez arcykapłana Szymona Sprawiedliwego, osiemdziesiąt lat służby arcykapłana Jochanana, dziesięć lat Iszmaela ben Fabi i jedenaście lat Eliezera ben Chartuma na stanowisku arcykapłana, to wyjdzie, że pozostali arcykapłani pełnili tę służbę przez niecały rok.
Urząd arcykapłana kupowali bowiem za pieniądze. Marta bat (córka) Bajtusa dała trzy garnki denarów, żeby Jehuszua ben Gamla otrzymał godność arcykapłana.
III
Pewnego razu w święto Jom Kipur rabi Iszmael ben Kimchit wyszedł z bet ha-midraszu, żeby porozmawiać z królem arabskim. W czasie rozmowy kropla śliny króla padła na rabiego i uczyniła go nieczystym na ten dzień.
Jego brat Jaszewew musiał go więc zastąpić w pełnieniu służby arcykapłańskiej.
Tym sposobem ich matka dostąpiła zaszczytu posiadania dwóch synów jako arcykapłanów w jednym dniu.
Miała siedmiu synów i każdy z nich był przez jakiś czas arcykapłanem. Zapytano ją kiedyś, czemu zawdzięcza to szczęście?
Odpowiedziała:
— Od kiedy żyję ściany mego domu nie widziały włosów na mojej głowie.
Pewnego razu wieczorem, tuż po zakończeniu święta Jom Kipur, kiedy arcykapłan opuścił bet ha-midrasz, towarzyszył mu w drodze do domu tłum ludzi. Na widok jednak idących tą samą ulicą tanaitów Szmai i Awtaliona tłum opuścił arcykapłana i zaczął im towarzyszyć. Kiedy obaj tanaici pożegnaj się z arcykapłanem, ten do nich powiedział:
— Idźcie w pokoju potomkowie innych narodów.
Na to tanaici odpowiedzieli:
— Potomkowie innych narodów, którzy kroczą droga arcykapłana Aarona, wybrali pokój, ale potomkowie Aarona, którzy nie kroczą jego drogą, dalecy są od pokoju.
Ofiara paschalna
Ofiarę paschalną zarzynano w trzech grupach, ponieważ zgromadzony tłum nie mieścił się w azarze bet ha-midraszu. Zamykano wtedy bramy i dęto w szofary, aby powiadomić ludzi pragnących wejść do Świątyni, że hala jest już pełna ludzi. Dwa rzędy kapłanów stały od azary aż do ołtarza. W jednym kapłani trzymali srebrne łyżki, w drugim złote. Kiedy ofiarę zarzynano, przekazywano z ręki do ręki krew do opryskania ołtarza. Łyżki z krwią trzymano w prawej ręce, puste w lewej ręce.
Kiedy pierwsza grupa skończyła, weszła do środka druga, a za nią trzecia. Każda grupa odmawiała pochwalną modlitwę Halel, aż złożono wszystkie ofiary. Praca szła tak wartko i szybko, że nie trzeba było więcej niż dwa razy powtarzać Halel. Przy trzeciej grupie modlitwę przerwano, ponieważ zostało już mało ludzi.
Mimo ciasnoty nigdy nie doszło do nieszczęśliwego wypadku. Raz tylko pewnej Paschy w czasach Hilela Starego tłum zadusił człowieka. Ową Paschę nazwano Roztartą Paschą.
Pewnego razu król Agryppa zapragnął się dowiedzieć, ilu Żydów przybywa na Paschę do Jerozolimy. Polecił arcykapłanowi, żeby z każdej ofiary wyjął nerkę, po czym policzono wszystkie i doliczono się sześćdziesięciu tysięcy par nerek, dwa razy więcej niż było wychodźców z Egiptu. Wielu Żydów zostało jednak w drodze. Niektórzy byli nieczyści i nie wolno im było przynieść ofiary paschalnej. Niektórzy jednoczyli się w grupy dziesięcioosobowe dla złożenia jednej wspólnej ofiary paschalnej, którą trzeba było upiec i w całości zjeść tej samej nocy. Z tego wynika, że naród żydowski liczył wtedy ponad sześć milionów osób.
Pewien goj zwykł był co roku przybywać w Paschę do Jerozolimy. Przebierał się za Zyda i spożywał wraz z innymi Żydami ofiarę paschalną.
Pewnego razu przyszedł do rabiego Jehudy ben Betejra i pochwalił się:
— W waszej Torze jest napisane „Żeby żaden obcy jej nie spożywał”, a ja co roku dostaję najlepsze części ofiary.
Pyta go rabi Jehuda ben Betejra:
— A tłusty ogon baranka dostałeś?
— Nie.
— Następnym razem poproś o niego, to zakosztujesz.
Po roku przybywa goj do Jerozolimy i prosi o ogon z ofiarnego baranka.
— Jak to — odpowiadają mu — przecież ogon baranka poświęcają na ołtarzu.
— Rabi Jehuda kazał mi prosić o niego.
Zaczęli więc go przesłuchiwać i przepytywać, aż doszli do tego, że jest gojem.
Wysłali wtedy list do rabiego Jehudy:
— Pokój Tobie, rabi Jehudo ben Betejra, który mieszkasz w Babilonii, w mieście Neciwin, a Twoja sieć rozpościera się w Jerozolimie.
Bikurim, czyli pierwsze plony
Kiedy dojrzały owoce, ludzie z całego regionu zbierają się w mieście postoju i nocują na ulicach. Rano starszy miasta zarządza pobudkę, wołając:
— Chodźmy do Syjonu, do Przybytku Pańskiego!
Ci, którzy pochodzą z bliższych rejonów, zanoszą do Jerozolimy świeże figi i winogrona. Ci z dalszych okolic — suszone figi i rodzynki. Wół idzie z przodu. Rogi ma pokryte złotem, na łbie dźwiga wieniec z liści oliwki. Flet przygrywa ludziom przez całą drogę, aż do samej Jerozolimy. Naczelnicy, starszyzna, kapłani i lewici wychodzą im na spotkanie, a rzemieślnicy, ustawieni według cechów, pozdrawiają ich tymi słowami:
— Bracia, skądkolwiek jesteście, wejdźcie z pokojem!
Flecista postępuje na czele orszaku i gra aż do chwili, kiedy ludzie docierają do świątynnej góry. Kiedy tu przychodzą, każdy, nie wyłączając króla Agryppy, bierze na ramiona kosz: i wnosi go do azary. Tu stoją już lewici, którzy śpiewają:
— Chwalę Ciebie, Boże, który mnie wywyższyłeś!
Bogaci przynoszą zwykle pierwsze plony w złotych i srebrnych naczyniach, biedni zaś w plecionych z wierzby koszach, które zgodnie ze zwyczajem zostawiają na miejscu wraz z zawartością.
Święto czerpania wody
Kto nie widział parady urządzonej z okazji święta czerpania wody w bet ha-midraszu, ten nie widział niczego radośniejszego w swoim życiu.
Pierwszej nocy chol ha-moed Sukot kapłani wchodzili do hali kobiecej w Świątyni, żeby naprawić i przygotować wszystkie urządzenia do pełnego oświetlenia jej podczas uroczystości. Stały w niej cztery menory z czterema miednicami u góry. Do każdej miednicy przystawiona była drabina. Czterej kapłani wnosili po drabinie dzban z oliwą, którą wlewali do miednic. W każdej miednicy mieściło się sto dwadzieścia kwart oliwy. Ze starych plecionych pasków noszonych przez kapłanów wyciągali knoty do menor i zapalali je. Nie było w Jerozolimie podwórza, które by nie jaśniało od blasku światła roztaczanego przez Dom Czerpania Wody.
Pobożni ludzie tańczyli, trzymając w rękach zapalone pochodnie. Lewici ustawieni na piętnastu stopniach schodów grali na instrumentach i śpiewali pieśni do późna w nocy.
I kiedy zapiał pierwszy kur, ludzie ruszyli ku wschodniej bramie Świątyni, żeby czerpać wodę. Śpiewali przy tym taką pieśń:
Radośnie czerpmy wodę
Ze źródeł pomocy.
Żegnając się, składali sobie nawzajem życzenia:
Oby cię Bóg Syjonu pobłogosławił,
Obyś zobaczył szczęście Jerozolimy,
Oby twoi potomkowie,
Dożyli pokoju w Jerozolimie.
Surowe zarządzenie
W dawnych czasach, kiedy Żydzi byli pobożni, pielgrzymowali całymi rodzinami na trzy święta do Jerozolimy. Zostawiali swoje domostwa bez opieki i nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś je okradł albo uszkodził.
Pewnego razu jeden z pielgrzymów zapomniał zamknąć mieszkanie na klucz. Po powrocie zauważył, że na drzwiach jego domu okręcił się wąż, który pilnował dobytku.
Inny znów Żyd zapomniał przed wyruszeniem do Jerozolimy zamknąć kury w kurniku. Wróciwszy z pielgrzymki, zastał buszujące w trawie kury, a obok nich leżały martwe, rozszarpane dzikie koty.
W Aszkelonie żyli dwaj bardzo bogaci bracia. W ich sąsiedztwie mieszkało kilku niedobrych gojów, którzy czekali na to, że kiedy obaj bracia udadzą się z pielgrzymką do Jerozolimy, ogołocą ich domy ze wszystkiego, co w nich znajdą. Na próżno jednak czekali, bo oto dwaj aniołowie przybrali postacie braci i zamieszkali w ich domu.
Wracając z pielgrzymki, bracia przywieźli swoim sąsiadom prezenty. Ci, zdumieni tym, co się stało, bo przecież na własne oczy widzieli kręcących się przez cały czas w domu braci, zapytali:
— Gdzieście byli?
— W Jerozolimie: obchodziliśmy pielgrzymie święto.
— Kiedy wyruszyliście i kiedy wróciliście?
— Tego i tego dnia.
— Kogo zostawiliście w domu?
— Nikogo.
Zrozumieli wtedy sąsiedzi, że stał się cud. Dali temu wyraz w następujących słowach:
— Niech będzie pochwalony żydowski Bóg, który nigdy nie opuszcza swoich wiernych.
Pielgrzymi
Pewnego dnia ukazało się zarządzenie władzy królewskiej zabraniające Żydom zanoszenia pierwszych plonów do Jerozolimy. W ślad za tym zarządzeniem ustawione zostały na drogach prowadzących do Jerozolimy posterunki żołnierskie, które nie przepuszczały pielgrzymów niosących kosze z plonami.
Jak myślicie, co uczynili pobożni Żydzi?
Przykryli wczesne plony prasowanymi figami z ubiegłego roku i wzięli z sobą również moździerze z tłuczkami.
Na pytanie żołnierzy dokąd i z czym idą do Jerozolimy, odpowiedzieli:
— Przecież widzicie, że prasujemy figi. Oto nasze moździerze i tłuczki.
Od nich wywodzą się rody prasowaczy fig.
Innym razem rząd zabronił przynoszenia drewna do ołtarza.
Pobożni Żydzi sporządzili wtedy drabiny i zanosili je do Jerozolimy.
Żołnierzom, którzy ich zatrzymali i pytali, w jakim celu dźwigają drabiny, odpowiedzieli:
— Hodujemy gołębie. Żeby dostać się do wysoko umieszczoł nych gołębników, potrzeba nam drabin.
Kiedy ominęli straże i weszli do miasta, rozebrali drabiny i otrzymane drewno zanieśli na podpałkę do ołtarza.
Od nich pochodzi rodzina łamaczy drabin.
Kapłańskie rady
Rodzina Beit-Garmu znała tajemnicę pieczenia świętego chleba dla Świątyni Pańskiej i nikomu nie chciała jej powierzyć. Nikogo nie chciała tego nauczyć. W związku z tym mędrcy sprowadzili do Jerozolimy mistrzów piekarskich spośród kapłanów, którzy pełnili służbę w Świątyni Pańskiej Choniona! w Egipcie. Chleb przez nich wypieczony nie był jednak dobry. Zwrócili się wtedy znowu do piekarzy z rodu Beit-Garmu, ale ci zażądali podwójnej opłaty. Zamiast dwunastu złotych denarów — dwadzieścia cztery.
Zadano im wreszcie pytanie:
— Dlaczego nie chcecie nikogo nauczyć, jak należy piec?
— Nasz rodzina — odpowiadają — dobrze wie, że bet ha-midrasz zostanie kiedyś zniszczony i może się zdarzyć, że nieodpowiedni człowiek, który nauczył się sztuki dobrego pieczenia, będzie wypiekał święty chleb dla pogańskich praktyk religijnych.
Za jedną rzecz chwalili ich mędrcy. Za to mianowicie, że w ich domu nigdy nie było białego chleba. Z tej racji nie można było ich podejrzewać, że przywłaszczają sobie białą mąkę przeznaczoną na ofiarę w bet ha-midraszu.
Członkowie rodziny Beit-Awtinas znali tajemnicę sporządzania kadzidła. Ale oni również nie chcieli nikomu jej ujawnić z tego samego powodu. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że kiedyś takie kadzidło zostałoby użyte podczas ceremonii ku czci pogańskich bożków.
Pewnego razu mędrcy sprowadzili mistrzów z Egiptu, ale sporządzone przez nich kadzidła nie były dobre. Ustępowało kadzidłu wytworzonemu przez ród Awtinasa. Dym bowiem z tego kadzidła rozchodził się nierównomiernie. Raz unosił się prosto, niczym słup, w górę, a raz niczym kłąb rozwiewał się na wszystkie strony.
Nie pozostało więc mędrcom nic innego, jak tylko odprawić egipskich mistrzów. Rzecz jasna za połowę umówionej zapłaty.
Z tych także powodów mędrcy chwalili się, że panny młode z ich domów nigdy nie używały wonności i olejków. Jeśli ktoś z ich rodzin miał zamiar żenić się z obcą panną, stawiał jej z góry warunek, że nigdy nie użyje perfum lub innych wonności, bo ludzie mogą powiedzieć, iż korzystają z kadzidła.
Rabi Akiwa, powołując się na rabiego Iszmaela ben Lona, opowiada następującą historię:
— Pewnego dnia poszedłem z prawnukiem Awtinasa na pole zbierać zioła. Nagle zauważyłem, że chłopak płacze i uśmiecha się. Zapytałem go:
— Dlaczego płakałeś?
— Przypomniałem sobie, jakiej czci zażywali moi praojcowie.
— A dlaczego się uśmiechałeś?
— Bo wierzę, iż Bóg przywróci nam utraconą cześć.
— Czy zauważyłeś coś szczególnego?
— Tak, zielsko, które unosi dym kadzidła prosto w górę.
— Pokaż mi je.
— Nie mogę. Przysięgliśmy nikomu go nie pokazywać.
Rabi Jochanen ben Nurej opowiada:
— Pewnego razu spotkałem starego człowieka, który posiadał wykaz najrozmaitszych wonnych ziół. Wszcząłem z nim rozmowę i dowiedziałem się, że pochodzi z rodu Awtinasa. Poprosiłem go, żeby mi dał swój wykaz ziół co ten chętnie uczynił. Uprzedzając moje zdziwienie, powiedział:
„Dopóki żyła moja rodzina, dopóty nikomu nie dawaliśmy naszego wykazu ziół, ale teraz z całego rodu zostałem sam jeden. Jestem już stary i słaby. Weź go sobie i strzeż go”.
Kiedy opowiedziałem to rabiemu Akiwie, ten oświadczył;
„Od tej chwili nie wolno złego słowa powiedzieć o rodzie Awtinasa. Wszystko, co członkowie tego rodu robili, ku czci i chwale Boga czynili”.
Bar-Kamcar znał taką sztuczkę: brał do ręki cztery pióra do pisania, wstawiał je między wszystkie pięć palców i jednym ruchem wypisywał słowo składające się z czterech liter. Tej sztuczki nie chciał nikogo wyuczyć.
Poprzedni wymienieni posiadacze tajemnic na wszystkie pytania ludzi, którzy chcieli je poznać, wynajdywali przeróżne tłumaczenia. Bar-Kamcar nic nie mówił. O tamtych mówi znany werset: „Błogosławiona niech będzie pamięć cadyka”. O nim zaś powiadają: „Imię złoczyńcy zgnije”.
Isaschar z Kfar-Barka siebie wywyższał, natomiast świętość bet ha-midraszu cenił niżej. Do służby świątynnej owijał zwykle ręce w jedwabne chusty, żeby nie splamić ich krwią. Za to spadła na niego kara.
Pewnego razu król sprzeczał się z królową. O co się sprzeczali? O to, co jest smaczniejsze. On twierdził, że najsmaczniejsze jest kozie mięso, ona zaś uparła się, że smaczniejsze jest mięso baranie. Oboje postanowili zapytać arcykapłana ojego zdanie. On, który codziennie zarzyna i piecze ofiarjj powinien wiedzieć najlepiej.
Arcykapłanem, którego spytali o zdanie, był właśnie Isaschaf z Kfar-Barka. Zapytany wypowiada zdanie sprzeczne z opinią króla:
— Gdyby — powiada — kozie mięso było smaczniejsze, toby kozę składano jako codzienną ofiarę.
Słysząc to, król wpadł w złość i rozkazał ściąć arcykapłanowi prawą rękę. Ten dał łapówkę katu, żeby mu ściął zamiast prawej lewą rękę. Król dowiedziawszy się o tym, polecił uciąć mu również prawą.
Jedna spośród dwudziestu czterech wart z bet ha-midraszuj nazywała się bejt-Bilga. Miriam bat Bilga pochodząca z tej rodziny odeszła od żydowskiej wiary i poślubiła greckiego generała.
Kiedy Grecy weszli do bet ha-midraszu, Miriam bat Bilga zaczęła stąpać po ołtarzu w butach, wołając:
— Lukus, lukus, drapieżny wilku! Jak długo obracać będziesz żydowski pieniądz w popiół?
Za to ją ukarano. Zasłonięto okna jej rodzinnej wartowni i ogrodzono miejsca, na którym ta rodzinna warta preparowała swoje ofiary. Wskutek tego zmuszona była korzystać z obcych miejsc.
Mądrość dzieci Jerozolimy
Sława Jerozolimy
Jerozolima cieszyła się wielką sławą w świecie. Narody podziwiały jej piękno i jeszcze bardziej mądrość jej mieszkańców. Jeśli jerozolimczyk zawitał do jakiejś miejscowości na prowincji, witano go z najwyższą radością i obdarzano czcią i szacunkiem. Schodzili się ludzie. Sadzano go na honorowym miejscu, zapraszano do wygłaszania przemówień i słuchano z zapartym tchem.
Bystry wzrok
Rzymski żołnierz prowadzi do niewoli dwóch żydowskich jeńców. Pojmani zostali podczas walk na górze Karmel. Idą drogą prowadzącą w dół i rozmawiają.
Żołnierz nastawił uszu, chcąc usłyszeć, o czym mówią. I oto dolatują go ich słowa:
— Popatrz — powiada jeden jeniec do drugiego. — Tam daleko przed nami idzie wielbłąd. Jest ślepy na jedno oko. Ma na sobie dwa bukłaki. Jeden bukłak wypełniony jest winem, drugi zaś oliwą. Po jego bokach kroczą dwaj mężowie. Jeden z nich jest Żydem, drugi gojem.
Usłyszawszy to, żołnierz wpada w gniew i krzyczy:
— Synowie krnąbrnego i upartego narodu! Skąd możecie to wiedzieć?
— Bardzo prosto — odpowiadają mu jeńcy. — Popatrz na trawę rosnącą po obu stronach drogi. Z jednej strony drogi trawa jest wygryziona, natomiast z drugiej jest nietknięta. Świadczy to o tym, że oko wielbłąda z tej strony jest ślepe. Teraz popatrz na piasek. Widać na nim ślady po kroplach. Jedne krople wsiąkły w ziemię, drugie zaś utrzymują się na powierzchni. Krople, które wsiąkały w ziemię, to wina. Te zaś, które pozostały na powierzchni, to oliwa. Co do pytania, który z prowadzących wielbłąda jest Żydem, a który gojem, łatwo jest odpowiedzieć. Przypatrzcie się dobrze temu, co obaj w tej chwili robią. Obaj załatwiają potrzebę naturalną. Ten, który zszedł z drogi, jest Żydem, ten zaś, który uczynił to na drodze, jest gojem.
Zdumiony żołnierz postanowił sprawdzić, czy prowadzeni przez niego żydowscy jeńcy trafnie wszystko określili. Doszedłszy do wielbłąda i towarzyszących mu mężów, obejrzał wszystko. Sprawdził oczy wielbłąda, zawartość bukłaków i przynależność narodową mężów.
Stwierdziwszy, że wszystko zgadza się z tym, co przewidzieli jeńcy, nabrał do nich szacunku. Pełen podziwu dla ich mądrości i przenikliwości, zamiast zaprowadzić do więzienia, postanowił puścić ich wolno. Na ich cześć urządził ucztę Tańcząc z radości, zaśpiewał następującą pieśń:
„Niech będzie błogosławiony Ten, który wybrał lud Izraela,
Ten, który hojną swoją ręką obdarował go wiedzą i mądrością”.
Zaraz też po uczcie jeńcy wyruszyli w drogę do domu.
Przegrał z kretesem
Pewien Ateńczyk przybył do Jerozolimy. Przechadzając się i po ulicach miasta, zobaczył budynek, w którym mieściła się szkoła. Ciekaw tego, czego uczą w szkole, wszedł do środka. W klasie, do której wstąpił, nie było nauczyciela. Dzieci uczyły się same. Wdał się z nimi w rozmowę. Rozmowa zaś polegała na tym, że on zadawał pytania, a dzieci udzielały odpowiedzi.
Po pierwszej wymianie zdań dzieci zaproponowały Ateńczykowi następujący układ:
— My będziemy zadawały pytania, a ty na nie odpowiesz. Jeśli na zadane przez jednego z nas pytanie odpowiesz prawidłowo, wygrasz u niego ubranie. Będzie musiał zdjąć je z siebie i tobie oddać. Jeśli natomiast nie potrafisz odpowiedzieć na zadane ci pytanie, ty będziesz musiał oddać mu swoje ubranie. Zgoda?
— Załatwione. Zgadzam się. Pytajcie!
— Myślimy, że będzie lepiej, jeśli ty zaczniesz. Jesteś przecież starszy od nas. Tobie więc należy się pierwszeństwo.
— Ja uważam, że wam się należy pierwszeństwo, ponieważ wy jesteście stąd, a ja z obcego kraju.
I dzieci zadały mu pytanie:
„Wyszło — dziewięć,
Weszło — osiem,
Dwie wylewały,
Jedno skorzystało.
Zgadnij co to jest!”.
Myśli Ateńczyk i myśli. Nic jednak nie przychodzi mu do głowy. Nie wie, co odpowiedzieć.
Zgodnie z umową dzieci chciały zabrać mu ubranie. Rozżalony Ateńczyk pobiegł ze skargą do nauczyciela. Odnalazłszy go, woła z oburzeniem:
— Rabi, co to za miasto? Co to za obyczaje? Przychodzi do was gość i wy zdzieracie z niego ubranie.
— Ach, już wiem, o co chodzi — powiada do niego nauczyciel. — Zapewne dzieci zadały ci pytanie, a ty nie wiedziałeś, co odpowiedzieć.
— Prawda. Jakbyś przy tym był, rabi.
— Jak brzmiało pytanie? O co cię spytały?
Odpowiada mu Ateńczyk, jak rzecz się miała i rabi mu tak radzi:
— Idź do dzieci i powiedz im tak:
„Wyszło — dziewięć”, znaczy dziewięć miesięcy ciąży.
,,Weszło — osiem”, oznacza osiem dni do uroczystości obrzezania.
,,Dwie wylewały”, znaczą dwie piersi matki.
,,Jedno skorzystało”, znaczy dziecko ssało.
Mając gotową odpowiedź, Ateńczyk pobiegł do dzieci.
Te wysłuchawszy go, odprowadziły go z pieśnią:
„Z cudzej miski jadł,
z cudzego rozumu brał”.
Natychmiastowa odpowiedź
Tanaita rabi Jehoszua spotkał kiedyś na drodze chłopca, który niósł szczelnie zakryte naczynie. Powodowany ciekawością zapytał chłopca, co zawiera naczynie.
— Gdyby — odpowiedział z miejsca chłopiec — moja matka chciała, żeby ludzie widzieli, co jest w naczyniu, nie kazałaby mi go przykryć.
Kiedy tanaita Jehoszua wszedł do miasta, zobaczył dziewczynkę, która czerpała wodę ze źródła. Podszedł do niej i zapytał ją, czy da mu się napić.
— Tak — odpowiedziała dziewczynka — dam się napić tobie i twemu osłowi.
— Córeczko — powiedział rabi Jehoszua — postąpiłaś tak samo jak pramatka Rebeka i...
— Tak — przerwała mu dziewczynka — poszłam w ślady naszej pramatki Rebeki, ale ty nie poszedłeś w ślady Eliezera.
Drugie zburzenie Świątyni Pańskiej
Straszne znaki
Już czterdzieści lat przed zburzeniem Świątyni pojawiły się pierwsze, strachem napawające znaki, zapowiadające nieuchronną zagładę miasta i Przybytku Pańskiego.
Oto na przykład „ner tamid” — nieprzerwanie paląca się lampa w Świątyni — nagle zgasła. Szerokie drzwi Świątyni raptem, ku zaskoczeniu ludzi, same się rozwarły. Trwało to i powtarzało się aż do chwili, kiedy rabi Jochanan ben Zakaj zawołał:
— Świątynio, Świątynio! Dlaczego napawasz nas strachem? Tak, wiemy, że nadciąga zagłada. Jeszcze brzmią w naszych uszach prorocze słowa Zacharii ben Ido: „Otwórz Libanie swe bramy. Niech ogień spali twe cedry”.
Rabi Lewi tak opowiada:
— Sześć lat tlił się węgiel w rękach anioła Gabriela, który wciąż czekał na to, żeby Żydzi okazali skruchę. Nie doczekawszy się tego, podniósł rękę, żeby rzucić rozżarzony węgiel na głowy Żydów. Bóg jednak powstrzymał go, mówiąc:
„Powstrzymaj się Gabrielu. Nie spiesz się.
Jeszcze są wśród Żydów sprawiedliwi ludzie”.
Z jakiego powodu został zburzony kraj?
Powiada król Salomon w swoich Przypowieściach:
„Błogosławiony jest człowiek, który zawczasu przewiduje niebezpieczeństwo. Ten zaś, który jest uparty i krnąbrny, wpada w nieszczęście”.
Rabi Jochanen odniósł te słowa do czasu zburzenia miasta.
Z powodu dwóch mężów Kamcy i Bar-Kamcy zburzona została Jerozolima. Z powodu koguta i kury zburzone zostało miasto Tur-Malka. Z powodu osi wozu zburzony został Bej tar.
I. Z powodu Kamcy i Bar-Kamcy zburzona została Jerozolima
Pewien dostojny jerozolimski mąż miał przyjaciela imieniem Kamea. Miał też wroga, który nazywał się Bar-Kamca. Z jakiejś okazji postanowił wydać ucztę, na którą zaprosił swego przyjaciela Kameę. Sługa wysłany z zaproszeniem zamiast do Kamcy trafił do Bar-Kamcy. Ten chętnie przyjął zaproszenie.
Gospodarz ku swemu przerażeniu nagle dostrzegł wśród biesiadników swego wroga Bar-Kamcę. Zdumiony i zdenerwowany jego obecnością podniesionym głosem zawołał:
— Skąd się tu wziąłeś? Jesteś moim wrogiem. Wynoś się!
— Skoro już tu jestem — oświadczył Bar-Kamca — to bądź łaskaw i nie wyrzucaj mnie. Za jedzenie i picie zapłacę co do grosza.
— Nie zgadzam się.
— Pokryję połowę kosztów uczty.
— Nie!
— Pokryję koszta całej uczty.
— Nie. Po stokroć nie!
I ująwszy za rękę nieproszonego gościa, wyprowadził go z domu.
Dotknięty do żywego Bar-Kamca mocno przeżył doznaną zniewagę. Nie przestawał o niej myśleć.
— Jak to się mogło stać? Tylu mądrych i uczonych ludzi siedziało przy stole i nikt się za mną nie ujął. Nikt słowem się nie odezwał w mojej obronie. Nikt nie zaprotestował przeciwko publicznemu naruszeniu godności człowieka. Zemszczę się na nim!
I długo się nie zastanawiając, udał się do cesarza z donosem na Żydów:
— Cesarzu, Żydzi buntują się przeciwko Tobie.
— Czy masz na to dowód?
— Poślij im zwierzę na ofiarę i zobaczysz, że oni go nie przyjmą.
Posyła cesarz przez Bar-Kamcę trzyletniego cielaka. W drodze do Świątyni Bar-Kamca rani cielaka, żeby nie nadawał się na ofiarę. Ta bowiem powinna być bez najmniejszej skazy.
Przedstawiając się w imieniu cesarza, poleca z jego rozkazu złożyć cielaka w ofierze na ołtarzu Świątynnym w Jerozolimie.
Żydowscy mędrcy, nie chcąc zadzierać z cesarzem, gotowi już byli machnąć ręką i przyjąć skażoną ofiarę, ale rabi Zacharia ben Awakilus stanowczo się temu sprzeciwił.
— Chcecie — zawołał — żeby Żydzi pogodzili się z tym, że można składać ofiary ze skazą?
Po krótkiej dyskusji doszli do wniosku, że trzeba zabić Bar-Kamcę, w przeciwnym bowiem wypadku, złoży cesarzowi nowy złowrogi donos. Rabi Zacharia znowu przeciwko temu zaprotestował.
— Chcecie — zawołał uniesiony gniewem — utwierdzić Żydów w przekonaniu, że za spowodowanie skazy w ofierze należy się kara śmierci?
Bar-Kamca tylko na to czekał. Natychmiast udał się z donosem do cesarza.
— Oj! — zawołał rabi Jochanan. To przesadna pobożność rabiego Zacharii spowodowała zburzenie naszego Domu. Doprowadziła do spalenia Świątyni i wypędzenia nas ze Świętej Ziemi.
Cesarz Neron, wysłuchawszy Bar-Kamcę, postanowił wyruszyć do Judei. Kiedy stanął w pobliżu Jerozolimy, wypuścił z łuku strzałę w kierunku wschodnim. Strzała zmieniła kierunek i wpadła do miasta. Wystrzelił Neron w kierunku zachodnim i strzała także wpadła do miasta. To samo zdarzyło się ze strzałami skierowanymi na północ i południe.
Do namiotu Nerona przyprowadzono dziecko żydowskie. Cesarz przyjrzał mu się i zapytał.
— Chłopcze, powiedz mi jaki werset z Pisma przerobiłeś dzisiaj w szkole?
— „Moją pomstę nad Edenem złożę w ręce mojego ludu Izraelskiego”.
— Więc tak to wygląda — myśli sobie Neron. Bóg chce zburzyć swój Dom i mnie wybrał na wykonawcę swojej woli.
I zdawszy sobie z tego sprawę, Neron natychmiast uciekł spod murów Jerozolimy.
Szły potem słuchy, że nawrócił się na żydowską wiarę. Jednym z jego potomków był tanaita rabi Meir.
Potem wódz rzymskich legionów napadł na Judeę. Ciasnym pierścieniem wojsk otoczył Jerozolimę. Trzy lata trwało oblężenie miasta. Nikt nie mógł z niego wyjść i nikt nie mógł do niego wejść. Coraz trudniej było z wyżywieniem.
W Jerozolimie mieszkali wtedy trzej bardzo zamożni, bardzo dobrzy i bardzo pobożni mężowie: Nakdimon ben Gurion, Ben Kalba-Szawua i Ben Cicit-Haksat. Ci mężowie wzięli na siebie obowiązek zaopatrywania oblężonych mieszkańców w żywność i inne artykuły niezbędne do życia. Jeden dostarczał miastu pszenicę i jęczmień, drugi wino i oliwę, a trzeci drewno. Okazało się po otwarciu ich magazynów i śpichlerzy, że zapasy wystarczą na utrzymywanie miasta przez dwadzieścia lat.
W tym czasie na czoło stronnictw politycznych działających w Jerozolimie wysunęło się ugrupowanie Zelotów. Jego członkowie byli zagorzałymi wrogami Rzymian. Nie szli na żadne kompromisy z obcą władzą. Uważali, że nie należy biernie trwać w oblężonym mieście i tylko odpierać ataki Rzymian. Forsowali plan wyrwania się z miasta i zaskoczenia nagłym atakiem oblegające wojska nieprzyjaciela.
Starsi, bardziej umiarkowani przywódcy innych ugrupowań usiłowali ich przekonać, że lepiej będzie, jeśli uda się zawrzeć pokój z Rzymianami.
Zeloci nie chcieli nawet wysłuchać ich do końca. Z uporem powtarzali:
— Nie! Ugoda z Rzymem jest nierealna. Tylko wojna może nas ocalić.
— Wojny z Rzymem nie wygramy — przekonywali ich starsi i bardziej doświadczeni. — Jesteśmy zbyt słabi, żeby pokonać Rzymian.
Co uczynili wtedy Zeloci? Podpalili wszystkie magazyny z żywnością. W mieście zapanował głód.
Było coraz mniej żywności. Najbogatsza w mieście Marta bat Bajtis posłała swego służącego na targ, żeby kupił dla niej mąkę na bułki. Nim dotarł na targ, mąka została do ostatniego ziarna wykupiona. Służący wrócił z pustymi rękami. Swojej pani oświadczył, że na targu pozostała już tylko mąka nadająca się do wypieku białego chleba. Czym prędzej wyprawiła służącego na targ, żeby kupił mąkę na biały chleb. W tym czasie biała mąka została wykupiona. Pozostała już tylko jęczmienna. Wraca więc służący do domu z pytaniem, co ma zrobić. Pani poleca mu pędem udać się na targ i nabyć ile się da mąki jęczmiennej. Nim dotarł na targ, już i tej nie było. Wraca z pustymi rękami i oświadcza, że na targu nie ma już niczego. Wszystko zostało wyprzedane.
Wtedy bogata pani Marta szybko zdejmuje z nóg złotem haftowane pantofelki i sama udaje się na targowisko. Ma nadzieję, że uda się jej coś jednak kupić, żeby zaspokoić gnębiący ją głód.
Targowisko tonie w brudzie i błocie, w którym grzęzną jej bose nogi. Nieprzyzwyczajona do tego kobieta boleśnie to odczuwa. Załamuje się i po chwili umiera. Rabi Jochanan ben Zakaj powiada, że do takich kobiet jak Marta bat Bajtis odnosili się werset: „Najszlachetniejsze i najdelikatniejsze, które dzięki tym cechom nie próbowały stawiać kroków na ziemi”.
Byli również tacy, którzy twierdzili, że Marta bat Bajtis w poszukiwaniu czegoś do jedzenia znalazła na ziemi wyssaną do końca figę rabiego Cadoka. Wzięła ją do ust, zjadła, po czym zmarła. Zdążyła przed śmiercią zawołać:
— Na co zdało mi się złoto? Do czego potrzebne mi srebro? Ludzie zabierzcie je i wyrzućcie na ulicę!
A historia z figą rabiego Cadoka miała się tak:
Tanaita, rabi Cadok w ciągu czterdziestu lat uprawiał posty i nieustannie się modlił do Boga, żeby okazał miłosierdzie i nie zburzył Jerozolimy.
Wskutek postów rabi Cadok tak schudł, że skóra pokrywająca jego ciało stała się przezroczysta i przez gardło widać było, co łykał.
Po każdym poście posilał się zwykle tylko prasowaną figą. Wysysał z niej sok, po czym wyrzucał. Jedną taką figę zjadła właśnie pani Marta bat Bajtis.
Pewnego dnia, podczas oblężenia miasta, wyszedł rabi Jochanen ben Zakaj na ulicę. Tu zobaczył, jak ludzie gotują w kotłach słomę, po czym wypijają wodę, w której gotowała się słoma. Patrząc na to, pomyślał:
— Czy ludzie żywiący się wodą z gotowanej słomy są w stanie oprzeć się wojskom Wespazjana? Nie! W żaden sposób! Jeśli tak, to pozostaje jedno wyjście. Trzeba otworzyć bramę i wysyłać do Wespazjana delegację, żeby się porozumiała w sprawie zawarcia pokoju.
Doszedłszy do takiego wniosku, wezwał w największej tajemnicy swego krewnego Aba-Sikrę, przywódcę Zelotów.
— Jak długo — zapytał go — będą twoi towarzysze tak się zachowywać? Czy pragną, żeby wskutek głodu wymarli wszyscy mieszkańcy, a miasto zostało zburzone?
— Ja sam niczego nie mogę zrobić — odpowiedział Aba-Sikra.
— Gdybym się odważył napomknąć choćby jednym słowem, że należy pójść na ugodę z Rzymem, to w jednej chwili straciłbym życie.
— Ale musisz znaleźć jakiś sposób, żebym ja się mógł wydostać z miasta. Może mnie się uda dogadać z Wespazjanem i uratować miasto i jego mieszkańców.
— Nic z tego! Powzięliśmy bowiem uchwałę, że miasto może opuścić tylko nieboszczyk.
— Skoro tylko trupy można wynieść z miasta, to w charakterze umarlaka wynieście mnie w trumnie.
— To jest chyba do zrobienia, ale przedtem musisz niby ciężko zachorować. Ludzie zaczną cię odwiedzać i potem wszem wobec rozgłaszać o twojej chorobie. Położysz sobie na łóżku jakąś smrodliwą rzecz, ale tak, żeby nikt jej nie zauważył. Poczuwszy smród, ludzie pomyślą, żeś umarł. Podniosą krzyk i lament. Oto umarł nam czcigodny rabi Jochanan ben Zakaj. Wtedy powinni przyjść do twego domu najbardziej zaufani twoi uczniowie, żeby włożyć cię do trumny i wynieść za miasto. Obcego człowieka do trumny nie wolno dopuścić. Zorientowałby się prędko, że coś nie jest w porządku, bo żywy człowiek waży znacznie więcej niż umarły.
Rabi Jochanan uznał racje Aby-Sikry i tak postąpił. Zachorował i „umarł”. Najbliżsi i najbardziej zaufani jego uczniowie włożyli go do trumny i ruszyli ku bramie miasta. Z przodu niósł ją rabi Eliezer, a z tyłu Jehoszua. O zachodzie słońca stanęli przed bramą. Zatrzymali ich strażnicy uzbrojeni od stóp do głów. Wszyscy należeli do Zelotów. Od razu padło pytanie:
— Co niesiecie?
— Ciało naszego zmarłego nauczyciela. Wiecie chyba, że w Jerozolimie nie wolno nieboszczykom nocować.
Podejrzliwy strażnik chciał wbić w „nieboszczyka” włócznię, żeby sprawdzić, czy ciało należy do umarłego, ale Aba-Sikra powstrzymał go:
— Nie rób tego! Wiesz, co ludzie na to powiedzą? Oburzą się na Zelotów, że śmieli przebić włócznią ciało sławnego rabiego.
Wtedy drugi strażnik zamierzył się uderzyć „nieboszczyka” pięścią, ale Aba-Sikra energicznie go powstrzymał.
— Czy zdajesz sobie sprawę, co ludzie na to powiedzą? Chcesz zaszkodzić Zelotom? Zarzucą im, że pobili rabiego.
Wobec takiego stanu rzeczy strażnikom nie pozostało nic innego, jak tylko otworzyć bramę i wypuścić niosących trumnę z ciałem rabiego Jochanana ben Zakaja.
Dotarłszy do obozu rzymskiego, rabi Jochanan „ożył” i stanął przed obliczem Wespazjana.
— Pokój tobie, królu — powitał go rabi Jochanan.
— Za to, że nazwałeś mnie królem zasługujesz na karę śmierci. Doskonale bowiem wiesz, że nie jestem królem. Należy ci się także kara śmierci za to, że jeśli uważałeś mnie za króla, to powinieneś był wcześniej się do mnie zgłosić.
— Pozwól, że ci to wyjaśnię, dlaczego tak postąpiłem. Nazwałem cię królem dlatego, że według naszych proroków Jerozolima może paść tylko z ręki potężnego króla. Zgłosiłem się do ciebie dopiero teraz, ponieważ nasi Zeloci nie pozwolili mi dotychczas opuścić miasta.
— Czy nie ma sposobu na Zelotów? Co należy zrobić, kiedy jadowity wąż oplecie się wokół beczki miodu? Należy wtedy i rozwalić beczkę, żeby pozbyć się węża.
Jochanan nie przerwał Wespazjanowi. Stał i milczał. Jeden z późniejszych tanaitów skomentował to, cytując słowa proroka: „Bóg odbiera rozum mądrym i czyni ich głupcami”. Czy nie byłoby słuszniej powiedzieć tak: „Węża należy oderwać od beczki obcęgami i zabić go. Natomiast beczkę należy zachować całą i nietkniętą”.
I kiedy rabi Jochanan stał przed Wespazjanem i milczał, zjawił się goniec z Rzymu, który przekazał następującą wieść:
— Cesarz umarł i ty zostałeś mianowany cesarzem na jego miejsce.
Kiedy goniec, specjalny wysłannik Rzymu, obwieścił tę nowinę, Wespazjan właśnie usiłował nałożyć buty na nogi. Z pierwszym butem nie było kłopotu. Do drugiego buta noga Wespazjana nie chciała wejść.
— Co to może oznaczać? — zapytał z niepokojem świeżo upieczony cesarz.
— Nie martw się — oświadczył rabi Jochanan — to jest reakcja na dobrą nowinę, którą otrzymałeś z Rzymu. Pozwól, że ci zacytuję przysłowie naszego ludu: „Dobra nowina czyni kość tłustszą”. Jest sposób na to, żeby noga twoja weszła do buta. Niech przyprowadzą do ciebie człowieka, którego nienawidzisz. Jest bowiem inne przysłowie, które brzmi tak: „Zły nastrój wysusza kość”.
Przyprowadzono przed oblicze Wespazjana człowieka, którego serdecznie nie znosił i noga natychmiast weszła do buta.
— Zuchwalec z ciebie i śmiałek — powiedział Wespazjan. — Dlaczego więc wcześniej do mnie nie przyszedłeś?
— Przecież już ci to powiedziałem.
— Ale ja też swoje powiedziałem — przerwał mu Wespazjan. — Ja teraz opuszczam wasz kraj i na moje miejsce przyślę następcę. Do niego masz się zwrócić i jego masz prosić. Może uda ci się coś osiągnąć.
— Zanim wyjedziesz, proszę cię o załatwienie trzech rzeczy: zostaw nam miasto Jawne wraz z jego uczniami. Zostaw przy życiu rodzinę rabiego Gamliela, naszego duchowego przywódcy. Zostaw też doktorów, żeby rabi Cadok miał się u kogo leczyć.
Na to ów tanaita powołał się na słowa proroka: „Bóg odbiera mądrym rozum i czyni ich głupcami”. Czy nie byłoby lepiej gdyby rabi Jochanan poprosił Wespazjana o zachowanie Jerozolimy w całości?
Dlaczego rabi Jochanan poprosił tylko o wymienione trzy rzeczy? Dlatego, iż obawiał się, że żądając wiele od Wespazjana, może nic nie dostać. Zawsze lepszy rydz niż nic.
Wkrótce Wespazjan udał się do Rzymu i na swego następcę w Judei wyznaczył Tytusa — złoczyńcę.
Ten zaraz po przybyciu do Judei odnosił się z pogardą do Żydów. Wyśmiewał się i kpił z nich, pytając bezczelnie:
— Gdzie jest wasz Bóg, wasza opoka i wasz obrońca?
Kiedy mury broniącego się miasta padły pod naporem rzymskich wojsk, Tytus wszedł do Przenajświętszego Miejsca — Koodeszej-Kodoszim — wyciągnął zwój Tory, splamił go i zanieczyścił. Opanowany żądzą zemsty i mordu wbił miecz w zasłonę zakrywającą Przenajświętszą Arkę. I wtedy stał się cud. Z zasłony, zwanej parochetem, trysnął strumień krwi.
Głupi złoczyńca pomyślał, że w ten sposób zabił żydowskiego Boga.
Któryś z późniejszych tanaitów tak powiedział: Mocny Boże, kto jest Tobie równy? Kto oprócz Ciebie potrafi wysłuchać bluźnierstw takiego złoczyńcy i pozostać obojętnym? Jesteś wielkim milczkiem. Poza tobą nie ma drugiego takiego milczka.
Po przebiciu mieczem parochetu Tytus zerwał go. Zwinął go tak, że stał się czymś w rodzaju worka, do którego zaczął wkładać złote święte naczynia liturgiczne.
Zrabowane trofea załadował na statek i odpłynął do Rzymu. Chciał się pochwalić przed ludem Rzymu odniesionym zwycięstwem nad Żydami. I nagle na morzu rozszalała się burza. Statkowi groziło zatonięcie. Tytus wpadł w panikę. Bał się śmierci. Aby pokonać strach i pokrzepić się, zaczął siebie pocieszac:
— Widocznie cała siła żydowskiego Boga tkwi w wodzie. Faraona wykończył za pomocą wody. Jeśli naprawdę jest mocarny, niech się ze mną zmierzy na lądzie.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Złoczyńco nad złoczyńcami, potomku Ezawa! Na świecie stworzonym przeze mnie żyje maleńka muszka Mik. Zejdź na ląd i zmierz się z nią.
I kiedy Tytus zszedł na ląd, muszka Mik wleciała mu przez nozdrza do mózgu.
Przez siedem lat dziobała mózg Tytusa, przyprawiając go i silne bóle. Słychać było wyraźnie, jak dziobie.
Pewnego razu Tytus przechodził obok kuźni. Usłyszał stuk młota i od razu poczuł, że muszka ucichła.
— Jest więc sposób na muszkę — zawołał z radością.
Inie zwlekając, rozkazał przyprowadzić do pałacu kowala.
Codziennie inny kowal stukał młotem, żeby zagłuszyć muszkę. Trzeba przy tym nadmienić, że Tytus żydowskiemu kowalowi grosza nie płacił, natomiast nieżydowskiemu kowalowi wypłacał za dzień pracy cztery złote monety.
— Tobie — oświadczył żydowskiemu kowalowi — wystarczy to, że widzisz, jak dosięgła mnie zemsta waszego Boga.
Praca kowali była skuteczna tylko przez pierwsze trzydzieści dni. Potem okazało się, że muszka przyzwyczaiła się i uodporniła na stukot młota kowalskiego.
Rabi Pinchas ben Aruwa opowiada:
— Wypadło mi znaleźć się w gronie znakomitych mężów Rzymu przy śmierci Tytusa. Widziałem, jak po otwarciu czaszki znaleziono w mózgu muszkę sporej wielkości.
Inni świadkowie dodali, że muszka miała miedziany dziobek i żelazne pazurki.
Przed śmiercią Tytus polecił, żeby jego ciało spalono, a popiół rozsypano na siedmiu morzach. Tak, żeby żydowski Bóg nie mógł go odnaleźć i jeszcze raz ukarać.
Po śmierci Tytusa jego siostrzeniec Unkelus bar Klominus zapragnął przejść na judaizm. Za pomocą czarów wywołał ducha swego wuja Tytusa i zapytał go:
— Kto na tamtym świecie jest najbardziej szanowany i wywyższany?
— Żydzi — odpowiedział Tytus.
— Jak myślisz? Czy warto do nich się przyłączyć?
— Obowiązuje ich zbyt wiele nakazów i zakazów. Przestrzeganie ich jest niemożliwością. Lepiej wystąp przeciwko nim, a wtedy przejmiesz nad nimi władzę. Tak to już jest od wieków. Kto uciska Żydów, ten staje się ich najwyższym władcą.
— Powiedz mi, wuju jak zostałeś tam ukarany?
— Tak, jak sam postanowiłem. Codziennie palą mnie i popiół wsypują do siedmiu mórz.
W czasie poprzedzającym zburzenie Jerozolimy miało miejsce następujące wydarzenie:
Pewien młody robotnik zatrudniony u cieśli zakochał się w jego żonie. Traf chciał, że cieśla potrzebował na gwałt pieniędzy. Musiał zaciągnąć pożyczkę. Usłyszawszy to, młody człowiek powiedział do niego:
— Mam w domu pieniądze. Przyślij do mnie żonę, to dam jej tyle, ile chcesz.
Cieśla posłał żonę po pożyczkę do domu swego robotnika. Po trzech dniach zaniepokojony cieśla poszedł jej szukać. Na drodze spotkał młodego robotnika. Zapytał:
— Gdzie się podziała moja żona? Trzy dni temu posłałem ją do ciebie.
— Przyszła do mnie i zaraz wyszła. Doszły mnie słuchy, że podobno w drodze powrotnej napadli na nią jacyś młodzi ludzie i zgwałcili.
— Co, twoim zdaniem, powinienem w tej sytuacji zrobić?
— Powinieneś się z nią rozwieść.
— Ale na podstawie intercyzy ślubnej należą się jej pieniądze i to grube.
— Pożyczę ci pieniądze, a ty mi po pewnym czasie zwrócisz.
Cieśla posłuchał rady swego robotnika i na podstawie sporządzonego przez siebie listu rozwodowego rozstał się z żoną.
Młodzieniec długo nie zwlekał. Natychmiast ożenił się z rozwódką.
Nadszedł dzień spłacenia pożyczki, ale cieśla nie miał już grosza przy duszy.
Młody żonkoś powiada wtedy do niego:
— Jeśli nie możesz zwrócić mi pieniędzy, to zostań służącym w moim domu. Uczciwą i solidną pracą spłacisz mi swój dług.
Istało się tak, że dawny pan usługiwał swemu dawnemu i robotnikowi, gdy ten razem ze świeżo upieczoną małżonką i ucztowali przy stole. Podawał im napoje, a z oczu lały mu się rzęsiste łzy.
W niebie zapadł wtedy wyrok na Jerozolimę.
II. Z powodu koguta i kury zburzone zostało miasto Tur-Małka
W owych czasach panował zwyczaj, że oblubieńców wychodzących spod ślubnego baldachimu obdarowywano kogutem i kurą, co łączyło się z życzeniem: „Obyście się rozmnażali jak kury”.
Pewnego dnia obok placu, na którym odbywał się ślub, przechodził rzymski legionista. Nie namyślając się długo, napadł wraz z kilkoma innymi żołnierzami na nowożeńców i siłą wyrwał im z rąk koguta i kurę.
Na dodatek pobili uczestników ślubnej ceremonii. Na tym sprawa się nie zakończyła. Legioniści zameldowali cesarzowi, że Żydzi podnieśli bunt przeciwko Rzymowi. Cesarz wyprawił się wtedy z wojskiem do Judei, żeby uśmierzyć buntowników.
Wśród Żydów był pewien młody nieustraszony bojownik, prawdziwy bohater. Nazywał się Bar-Dromi. Potrafił znienacka napaść na większy oddział rzymskich legionistów i wybić ich co do nogi.
Na wieść o wyczynach tego żydowskiego bohatera cesarza ogarnął strach. Zdjął z głowy koronę i położywszy ją na ziemi, zawołał:
— Boże Wszechmogący, błagam Cię, żebyś mego państwa i także mnie nie oddał w ręce tego jednego człowieka!
Stało się tak, że pewnego dnia z ust Bar-Dromi wyrwały się bluźniercze wobec Boga słowa:
— Skoro Ty Boże, opuściłeś nas, to się bez Ciebie obejdziemy!
Nim zdążył się obejrzeć, rzucił się na niego jadowity wąż i śmiertelnie go ukąsił.
Na wieść o nagłej śmierci Bar-Dromi cesarz podziękował żydowskiemu Bogu tymi słowy:
— Za to, żeś cudem uśmiercił Bar-Dromi, wybaczę Żydom i na razie ich nie tknę.
Odstąpił od oblegania miasta Tur-Małka i wycofał swoje wojska. Wśród Żydów zapanowała ogromna radość. Ucztom i wiwatom nie było końca. Zapalono światła na wszystkich ulicach. W nocy było tak jasno, że gołym okiem można było dostrzec najmniejsze rzeczy znajdujące się z daleka od miasta.
Zirytowało to rzymskiego cesarza, któremu wiwatowanie Żydów nie przypadło do gustu.
— Żydzi — zawołał — widocznie za bardzo podnieśli się na duchu i śmieją się ze mnie. Nie daruję im tego!
Natychmiast zawrócił wojska i zaczął szturmować miasto Tur-Małka.
Pod jego dowództwem wdarło się do miasta trzysta tysięcy żołnierzy, którzy w ciągu trzech dni dokonali straszliwej rzezi wśród Żydów. Mordowali dzielnicę za dzielnicą.
A ponieważ były one od siebie odcięte, mieszkańcy jednej dzielnicy, nie wiedząc nic o pogromie u sąsiadów, nadal bawili się i ucztowali.
Żona cesarza Trajana urodziła dziecko w dniu dziewiątym miesiąca Aw, w dniu, który jest dniem żałoby u Żydów. Zmarło zaś w święto Chanuka, które jest świętem radości. Przed Żydami wyłonił się problem — zapalić świece chanukowe czy nie zapalić. Po dłuższej debacie stanęło na tym, że jednak należy zapalić świece i niech się dzieje wola Boska.
Rzecz oczywista, że wrogowie Izraela natychmiast donieśli cesarzowej, że Żydzi okazali w ten sposób nienawiść do niej i do całego Rzymu.
— Popatrz — powiedzieli do niej. — Kiedy urodził ci się syn, oni odprawiali żałobę. Kiedy zaś syn twój umarł, zapalili z radości świece.
Uniesiona gniewem cesarzowa wystosowała do męża list, w którym napisała:
— Zanim wyruszysz na wojnę przeciwko barbarzyńcom w ich kraju, zabierz się do Żydów buntujących się tu na miejscu.
Cesarz wsiadł na okręt i odpłynął do żydowskiego kraju. Obliczył, że dotrze tam w ciągu dziesięciu dni. Niespodziewanie jednak powiał silny, sprzyjający wiatr i okręt zawinął do portu po pięciu dniach. Zszedł cesarz na ląd i zaczął przechadzać się po ulicach miasta... Zauważywszy po drodze bejt ha-midrasz, postanowił do niego wstąpić. Zastał w nim grupę Żydów czytających rozdział Tory zwany Tochecha.
Usłyszał następujący werset z tego rozdziału:
— „I ześle na ciebie Bóg szybki jak orzeł w locie lud z dalekiego kraju”.
— Ja nim jestem — zawołał cesarz... Zamiast dziesięciu zużyłem pięć dni na podróż.
Słowa te były dla legionistów znakiem do napaści na Żydów. W mig otoczyli zebranych w bejt ha-midraszu Żydów i wymordowali ich. Po dokonaniu rzezi Trajan zwołał żony zamordowanych i tak do nich przemówił:
— Poddajcie się moim legionom. Jeśli tego nie uczynicie, spotka was los mężów.
— Zabij nas, tak jak zabiłeś naszych mężów — odpowiedziały kobiety.
I otoczywszy pierścieniem kobiety, żeby żadna nie mogła się wymknąć, rzymscy legioniści zabili je. I zmieszała się krew ich z krwią mężów. I jeden duży strumień krwi spłynął do rzeki.
III. Z powodu osi w powozie zburzone zostało miasto Bejtar
W miejscowościach położonych wokół Bejtaru istniał zwyczaj zasadzania drzewa po narodzeniu dziecka. Jeśli był to chłopiec, rodzice sadzili cedr, jeśli zaś dziewczynka — sadzili akację. Kiedy dzieci dorosły i wchodziły w związki małżeńskie, ścinano zasadzone drzewa, żeby wyciosać z nich drążki do ślubnego baldachimu.
Pewnego dnia przejeżdżała przez tę okolicę córka cesarza. Traf chciał, że w jej powozie nagle pękła drewniana oś. Towarzyszący jej słudzy bez namysłu wycięli jedno z cedrowych drzew i wystrugali oś do powozu.
Dotknięci do żywego naruszeniem przez nich świętego zwyczaju, Żydzi pobili ich.
W wyniku tego zdarzenia wpłynął do rąk cesarza donos, że Żydzi z Bejtaru podnieśli bunt.
Cesarz szybko na to zareagował. Zebrał wojsko i wyruszył na Bejtar. Wkrótce mury miasta zostały otoczone ze wszystkich stron. Zaczęło się oblężenie.
Jak podaje rabi Jehoszua, wojsko otaczające Bejtar było bardzo liczne. Wystarczy powiedzieć, że samych trębaczy było osiemdziesiąt tysięcy.
Bar-Koziwa, dowódca żydowskich obrońców miasta, wystawił przeciwko Rzymianom dwieście tysięcy bojowników.
Wydał rozkaz, żeby każdy z nich obciął sobie kciuk.
Mędrcy Izraela mieli do niego z tego powodu pretensje:
— Dlaczego zamierzasz uczynić z synów Izraela kaleki?
Na to Bar-Kochba — tak go bowiem nazwał rabi Akiwa — odpowiedział:
— W jakiż to inny sposób mógłbym sprawdzić ich męstwo?
Mędrcy Izraela poradzili mu wypróbować męstwo bojowników w sposób nie narażający ich na kalectwo.
— Niech każdy bojownik dosiądzie konia i pędząc w galopie wyrwie cedr z gór Libanu. Jeśli nie zdoła tego wykonać, oznaczać to będzie, że nie nadaje się do walki.
Posłuchał Bar-Kochba rady mędrców. I oto okazało się, że próbę zdało nie dwieście, ale czterysta tysięcy bojowników.
I kiedy Bar-Kochba na czele wypróbowanych mężnych bojowników rozpoczął walkę, każdy z nich upewniony w swoim męstwie pyszałkowato oświadczył:
— Bóg nie musi nam pomagać. Wystarczy, że nie będzie nam przeszkadzał. Skoro nas opuścił, niechaj nie wstępuje do naszego wojska.
Sam Bar-Koziwa wyróżniał się niezwykła odwagą. Potrafił schwytać w locie wystrzelone w niego kamienie wroga i rzucić je do obozu Rzymian z taką siłą, że czyniły w nim ogromne spustoszenie.
Urzeczony jego niezwykłą siłą, rabi Akiwa powiedział:
— Bar-Kochba jest królem — Mesjaszem.
Słysząc to, rabi Jochanan ben Toreta oświadczył:
— Akiwo, prędzej ci trwa wyrośnie na policzkach, nim przyjdzie Mesjasz.
Trzy i pół roku trwało oblężenie Bejtaru. Stary tanaita, rabi Elazar Hamodai, wuj Bar-Koziwy nie ustawał w postach i żałobie. Codziennie prosił Boga:
— Panie świata! Wstrzymaj się jeszcze z wykonaniem wyroku na Żydach!
Cesarz Adrian, widząc, że nie zdobędzie miasta, wydał wojskom rozkaz odstąpienia od oblężenia Bejtaru.
Wtem stanął przed obliczem cesarza pewien Samarytanin i powiedział:
— Dopóki stara kura będzie gdakała i tarzała się w popiele, dopóty miasta nie zdobędziesz. Ale ja potrafię sprawić, że jeszcze dzisiaj je zdobędziesz. Zaraz ci pokażę, jak to zrobię.
I nie zwlekając, wrócił do oblężonego miasta. Przyszedł do rabiego Elazara w chwili, kiedy ten był zatopiony w modlitwie. Nachylił się do jego ucha i coś szepnął. Tymczasem już donieśli Bar-Koziwie, że jego wuj planuje poddać miasto wrogowi. Samarytanin jakoby miał o tym wiedzieć.
Bar-Koziwa rozkazuje przyprowadzić Samarytanina, którego pyta:
— Co szepnąłeś do ucha memu wujowi rabiemu Elazarowi?
Samarytanin, cichym głosem, jakby mówił do siebie, powiada:
— Jeśli ci powiem, cesarz Adrian mnie zabije. Wolę już raczej popełnić samobójstwo niż wyjawić ci sekret powierzony mi przez niego.
Bar-Koziwa polecił wtedy wezwać rabiego Elazara, którego zapytał:
— Co powiedział ci Samarytanin?
— Coś mi tam do ucha szepnął, ale dalibóg nie mam pojęcia. Byłem zbyt głęboko zatopiony w modlitwie, żeby dokładnie usłyszeć to, co powiedział.
— A co ty jemu powiedziałeś?
— Nic nie powiedziałem.
Wściekł się Bar-Koziwa i kopnął rabiego w nogę tak mocno, że ten upadł i skonał.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Oj, mamy z ciebie pasterz, boś opuścił stado. Na twoje ramię i prawe oko spadnie miecz. Za to, że złamałeś ramię Żydów, twoje ramię uschnie. Za to, żeś oślepił prawe oko Żydów, oślepnie twoje prawe oko.
I po tych słowach z nieba Bejtar został zburzony. Bar-Koziwa zginął w walce. Jego głowę zanieśli legioniści do cesarza Adriana.
— Kto go zabił? — zapytał cesarz.
— Ja go zabiłem — odpowiedział Samarytanin.
— Przynieś mi jego ciało.
Przyniósł Samarytanin ciało Bar-Koziwy. Okazało się, że wokół szyi martwego oplótł się wąż. Na ten widok cesarz zawołał:
— Nikt inny nie mógł zabić tego bohatera. Dokonał tego jego własny żydowski Bóg.
I wpadłszy do miasta, rzymscy legioniści urządzili rzeź wśród mieszkańców. Krew ofiar lała się strumieniami. Wylewała się z okien, drzwi i rynien. Ulice spływały krwią, w której tonęły końskie nogi. Sterty trupów służyły przez jakiś czas jako ogrodzenie w winnicach cesarza. Przez siedem lat Rzymianie nie potrzebowali nawozu, żeby użyźniać ziemię w winnicach. Wystarczyła żydowska krew.
Opowiadają, że w mieście Bejtar było czterysta szkół. W każdej szkole było czterystu nauczycieli. Na każdego nauczyciela wypadało po czterystu uczniów.
Kiedy rzymscy żołnierze wdarli się do szkoły, uczniowie walczyli z nimi jedyną bronią jaką posiadali — linijkami.
I całe miasto uległo zagładzie. Ludzie i budynki. Uczniów i nauczycieli pogromcy zawinęli w zwoje ksiąg i razem spalili.
Jak wróg mścił się na Żydach
Przechodząc przez ulicę, pewien Żyd spotkał się oko w oko z cesarzem Adrianem. Grzecznie się ukłonił i pozdrowił władcę Rzymu.
— A tyś co za jeden? — zapytał go cesarz.
— Żyd.
— Jak śmiesz, Żydzie, przechodzić obok mnie i wypowiadać słowa pozdrowienia?
I wezwawszy straż, rozkazał ściąć Żydowi głowę, po czym dalej spacerował po ulicach miasta. W pewnej chwili zauważył idącego mu naprzeciw Żyda. Ten, wiedząc już o tym, że pewnemu Żydowi ucięto głowę za pozdrowienie cesarza, przeszedł obok, nie pozdrowiwszy władcy Rzymu.
— Coś ty za jeden? — pyta go cesarz.
— Żyd.
— Jak śmiesz przechodzić obok mnie bez pozdrowienia?
Wezwał straż i polecił ściąć Żydowi głowę.
Świadkowie obu tych scen, ministrowie dworu, wyrazili zdziwienie:
— Jak wytłumaczysz, cesarzu, że jednemu Żydowi kazałeś ściąć głowę za to, że cię pozdrowił, a drugiemu za to, że tego nie uczynił?
Cesarz Adrian roześmiał się i powiedział:
— Wy, moi podwładni, chcecie uczyć cesarza, jak ma likwidować wrogów?
Żali się autor Trenów opłakujący nieszczęście:
„Wejrzyj Panie na moją niedolę, gdyż nieprzyjaciel się wynosi”.
Ciało ojca ratuje życie syna
Złowrogi cesarz Adrian ustawił w trzech miejscach specjalne posterunki do wyłapywania Żydów. Jeden posterunek w mieście Chamat, drugi we wsi Lekatia i trzeci w Beit-Lechem. Liczył na to, że jeśli jakiemuś Żydowi uda się przemknąć przez jeden posterunek, to na następnym go złapią.
Jednocześnie, żeby oszukać i zwabić w sidła Żydów, wydał odezwę:
— Żydzi! Możecie śmiało wyjść ze swoich kryjówek. Zapewniam was, że nic złego wam się nie stanie.
Żydzi, którzy domyślili się, że odezwa pachnie oszustwem; nie opuścili swoich kryjówek. Ci zaś, którzy w swojej naiwności dali wiarę cesarzowi, wpadli w ręce mściwego wroga. Zebrano ich na ogrodzonym placu, po czym zameldowano o tym cesarzowi. Ten właśnie siedział przy stole i jadł obiad. Przyjąwszy meldunek, wydał rozkaz:
— Zanim zdążę uporać się z ciastem i udkiem kury, wszyscy zatrzymani na placu Żydzi mają być straceni!
Ma się rozumieć, że rozkaz cesarza został wykonany.
I znowu popłynęła rzeka krwi żydowskiej.
Tymczasem ci, którzy ukrywali się w jaskiniach, cierpieli głód. Kiedy zabrakło już trawy, wychodzili nocą szukać trupów, żeby się pożywić ich mięsem. Pewnej nocy do cna wyczerpany głodem wyszedł z jaskini i kierując się zapachem, dotarł do martwego ciała. Podniósł ciało, żeby je zanieść do jaskini, i wtedy ku swemu przerażeniu stwierdził, że to ciało jego ojca. Pragnąc pochować go po bożemu, zgodnie z zasadami żydowskiej religii, zaniósł ciało do innej jaskini, ukrywając je w trudno dostępnej i niewidocznej wnęce. Przed wnęką zaznaczył patykiem kryjówkę. Tej samej nocy wyszedł po trupie mięso inny młodzieniec. Wkrótce wrócił z ciałem nieboszczyka. Ukrywający się w jaskini nożami wycięli połacie mięsa z trupa i zjedli. Na pytanie, gdzie znalazł ciało, młodzieniec odpowiedział, że znalazł je we wnęce jaskini. Jednym słowem syn zjadł ciało swego ojca. Można sobie wyobrazić rozpacz tego młodzieńca.
Dziecko, o które drżało serce matki
Po śmierci ojca Doeg ben Josef stał się maminsynkiem. Bardzo bogata matka troszczyła się o jego zdrowie i rozwój. Co jakiś czas go ważyła i mierzyła. I za każdym razem ofiarowywała Świątyni tyle złota, ile ważył. Kiedy wróg oblegał Jerozolimę i zapasy żywności w mieście się wyczerpały, zapanował tak okrutny głód, że matka, która tak kochała swego synka, własnymi rękami go zarżnęła, żeby się pożywić jego ciałem.
Autor Trenów tak to opłakuje:
„Czy kobiety mają jeść owoc swojego łona, wypieszczone niemowlęta?”.
W otchłani morza
Rzymianie uprowadzili do niewoli czterysta tysięcy żydowskich chłopców i dziewcząt. Załadowano ich na okręty, by zawieźć i sprzedać do domów publicznych. Młodzi jeńcy, domyślając się haniebnego zamiaru wroga, zaczęli po cichu rozważać, jak mają postąpić. Brali pod uwagę samobójstwo:
— Czy, jeśli skoczymy w odmęty morza, możemy liczyć na wieczne życie na tamtym świecie?.
Najstarszy chłopiec odpowiedział na to pytanie wersetem z Psalmów:
„Bóg powiedział: «Wyrwę was z paszczy lwa i wyciągnę z otchłani morza»”.
Brat i siostra
Dwoje dzieci arcykapłana Iszmaela ben Eliszy, syn i córka, dostało się w ręce dwóch Rzymian, którzy zatrudnili ich w domach jako niewolników.
Pewnego dnia obaj Rzymianie spotkali się i zaczęli rozmawiać o swoich niewolnikach. Powiada jeden do drugiego:
— Mam niewolnika tak pięknego, że drugiego takiego na całym świecie nie znajdziesz.
— A ja — powiada drugi — mam tak piękną niewolnicę, jakiej świat dotychczas nie widział.
I tak rozmawiając, doszli do wniosku, że warto, by było ich ożenić. Z takiego związku urodzą się piękne dzieci, którymi obaj się podzielą.
I od razu przystąpili do dzieła.
Do ciemnego pokoju wprowadzili chłopca i dziewczynę. Chłopiec usiadł w jednym kącie, dziewczyna w drugim.
Pierwszy zaczął rozpaczliwie żalić się chłopiec:
— Biada mi! Ja kapłan z rodu arcykapłanów zmuszony jestem pojąć za żonę jakąś niewolnicę!
Dziewczyna pogrążona w smutku zaczęła rozpaczać: — Biada mi! Ja córka arcykapłana zmuszona jestem poślubić jakiegoś niewolnika.
I tak oboje całą noc przepłakali. Kiedy zaczęło dnieć i do pokoju wpadło światło, rozpoznali się. Brat i siostra wpadli sobie w ramiona i wybuchnęli szlochem. Tak długo płakali, aż i dusze opuściły ich ciała.
Cafnet bat Pniel
Pewien Rzymianin pojmał do niewoli dziewczynę niezwykłej piękności, pochodzącą ze znakomitego rodu, córkę arcykapłana Cafnet bat Pniel. Zaprowadził ją do swego domu i zaciągnąwszy do łóżka, zgwałcił. Nad ranem postanowił sprzedać ją na targu niewolników. Włożył na nią aż siedem sukien i zaprowadził na targ.
Człowiek rzadkiej brzydoty wyraził chęć zakupienia niewolnicy. Słysząc, jak Rzymianin wychwala zalety niewolnicy, powiada do niego:
— Skoro jest taka piękna, jak mówisz, to odsłoń jej wdzięki.
— Nie gadaj, skoro chcesz ją kupić, i dawaj forsę. Takiej jak ona piękności na całym świecie nie znajdziesz.
— Dobra, dobra, ale pokaż jej wdzięki.
Na rozkaz Rzymianina nieszczęsna dziewczyna zaczyna drżącymi rękami ściągać z siebie suknię za suknią. Ostatnią suknię zdziera z siebie, rozpaczliwie krzycząc:
— Boże, Panie świata, widzę, że nie masz litości nad naszym narodem, ale dlaczego nie ulitujesz się nad swoim Świętym Imieniem?
Gniew Boga
U pewnego poganina pracowała jako niewolnica młoda Żydówka. Pilnie i bez szemrania wykonywała wszystkie prace domowe. Z jej twarzy nie schodził wyraz smutku. Na widok zasmuconej niewolnicy serce poganina wzruszyło się.
I oto pewnej nocy miał sen. Usłyszał głos wzywający go do uwolnienia dziewczyny. Nad ranem, po przebudzeniu, opowiedział o tym swojej żonie. Ta nie miała najmniejszej chęci pozbycia się darmowej siły roboczej:
— Nie przejmuj się — oświadczyła mężowi. — To przecież tylko sen.
Następnej nocy sen się powtórzył. Znowu usłyszał głos wzywający go do uwolnienia dziewczyny. Tym razem w głosie zabrzmiała nuta groźby:
— Umrzesz, jeśli jej nie zwolnisz!
I chociaż żona nadal nie chciała słyszeć o zwolnieniu dziewczyny, poganin spełnił nakaz usłyszany we śnie.
Uwolniwszy dziewczynę, postanowił zobaczyć, co dalej z nią będzie. Kiedy dziewczyna opuściła dom, poganin ukradkiem podążył za nią.
I oto widzi, jak dziewczyna zbacza z drogi i wkracza na pole, gdzie znajduje się studnia. Podchodzi do studni, żeby napić się wody. W tej samej chwili, kiedy nachyliła się nad studnią, wyskoczył jadowity wąż i śmiertelnie ją ugryzł. Martwe ciało dziewczyny wpadło do studni.
Poganin wyciągnął dziewczynę ze studni, wykopał w polu grób i pochował ją.
Wróciwszy do domu, powiedział do żony:
— Żydzi to naród, na który ich własny Bóg wylewa swój gniew.
Córka Nakdimona ben Guriona
Nakdimon ben Gurion był jednym z najbogatszych ludzi w Jerozolimie. Kiedy udawał się do bet ha-midraszu, a czynił to codziennie, jego słudzy rozciągali na drodze jedwabne dywany, po których stąpał.
W ślad za nim podążali biedacy, którzy zwijali dywany i zabierali je dla siebie.
Po jego śmierci sędziowie przeznaczyli jego córce na same tylko perfumy czterysta złotych denarów dziennie.
Mimo to córka zmarłego bogacza nie była zadowolona. W porywie złości powiedziała do sędziów:
— Obyście waszym córkom tyle co mnie wyznaczyli!
— Amen, aby — odpowiedzieli chórem sędziowie.
Pewnego dnia, już po zburzeniu bet ha-midraszu, rabi Jochanen wyprawił się na ośle poza miasto. Towarzyszyli mu uczniowie, którzy szli po obu stronach osła.
W pewnej chwili rabi Jochanen ben Zekaj zauważył w polu dziewczynę, która z odchodów bydlęcych wydłubywała niestrawione jęczmienne ziarna.
Zawstydzona dziewczyna na widok rabiego szybko do niego podbiegła, żeby się usprawiedliwić:
— Rabi, nie mam co jeść.
— Coś ty za jedna? — zapytał rabi.
Dziewczyna milczała jak zaklęta. Rabi Jochanen ponowił pytanie:
— Powiedz mi wreszcie, kim jesteś?
— Jestem córką Nakdimona ben Guriona.
— Co się stało z majątkiem twego ojca?
— Pieniędzy nie można zakonserwować.
— A co z majątkiem twego teścia?
— To samo, co z majątkiem ojca. Rabi Jochananie, czy pamiętasz że twój podpis figuruje na mojej ślubnej intercyzie?
Rabi Jochanen odpowiedział tak, żeby jego uczniowie też to usłyszeli:
— Tak, pamiętam. Oprócz tego, co ci zapisał teść, ojciec twój zapisał ci milion złotych denarów.
I mówiąc to, rabi Jochanen ben Zekaj ze wzruszenia się rozpłakał:
— Oj, Żydzi — powiedział. — Dobrze wam się wiedzie, kiedy wypełniacie nakazy Boga. Wtedy żaden naród nie ma nad wami władzy. Kiedy zaś postępujecie wbrew Jego woli, Bóg oddaje was w ręce niżej od was stojącego narodu. Co więcej, Bóg może was podporządkować zwierzętom tego narodu.
Żałoba Boga
Opowiada rabi Lewi:
— Po zburzeniu Świątyni Bóg zebrał aniołów i zapytał ich:
„Powiedzcie mi, jak postępuje król, mam na myśli, króla-człowieka, kiedy traci najbliższą, umiłowaną osobę?”.
„Każe zawiesić nad drzwiami domu płachtę czarnego sukna”.
„W takim razie i ja tak postąpię. Zaciągnę nad niebem czarną płachtę i uczynię z niej worek”.
„Co jeszcze robi ziemski król?”, pyta aniołów.
„Każe wygasić wszystkie światła”.
„Więc i ja tak zrobię!... «Niechaj ściemnieje słońce i księżyc. Niech zgaśnie blask gwiazd». I co jeszcze robi król?”.
„Rozdziera na sobie purpurowe szaty królewskie”.
„Więc i ja tak uczynię!”.
”«Wykonał wyrok Boga
I szaty rozdarł purpurowe»”.
„Cóż jeszcze czyni?”.
„Siedzi w kącie i milczy”.
„I ja tak zrobię.
«Samotny siedzi i milczy
Pod ciężkim brzemieniem żałoby»”.
Raw Acha powiada:
— Zburzona została Świątynia, spustoszona została góra świątynna, ale Szechina nie może się od niej oderwać. Zawsze jest przy jej ocalałej zachodniej ścianie.
„Oto jest przy naszej ścianie
wygląda przez jej szpary”.
Opowiada rabi Josie:
— Pewnego razu natknąłem się w drodze na zrujnowany dom w Jerozolimie. Wszedłem do środka, żeby odmówić modlitwę. Wtem usłyszałem głos z nieba. Był cichy jak głos gruchających gołębi:
„Biada, oj biada mi.
Dom mój zburzyłem.
Mój pałac spaliłem.
Me dzieci wygnałem
Do obcych krajów i ludów”.
Menac
Tego samego dnia, kiedy zburzona została Świątynia, narodził się Mesjasz.
Niedaleko od Jerozolimy orał ziemię wieśniak. Nagle zaryczała zaprzęgnięta do pługa krowa. Usłyszał to przechodzący polem Arab. Zatrzymał się i zapytał wieśniaka:
— Kim jesteś?
— Jestem Żydem.
— Szybko wyprzęgnij krowę i odwiąż pług.
— Dlaczego? Co się stało?
— Właśnie zburzono Świątynię żydowską.
— Skąd o tym wiesz?
— Od twojej krowy, która przed chwilą zaryczała.
Nie minęła chwila i krowa znowu zaryczała. Arab wtedy zawołał:
— Żydzie, zaprzęgnij z powrotem krowę do pługa. Właśnie narodził się Mesjasz, żydowski zbawiciel.
— Jak mu na imię?
— Menachem.
— Jak się nazywa jego ojciec?
— Chizkijahu.
— Gdzie teraz przebywa?
— We wsi Birat-Arwa niedaleko Beit-Lechem.
Słysząc to, wieśniak wkrótce sprzedał krowę i pług i zaczął handlować odzieżą dziecięcą. Przewędrował z towarem prawie cały kraj, aż dotarł do Birat-Arwa.
Na wieść o przybyciu handlarza odzieżą zbiegły się kobiety ze wszystkich okolicznych wiosek, żeby kupić ubranka dla swoich dzieci. Tylko jedna kobieta, matka Menachema, nic nie kupiła.
Usłyszał handlarz, jak kobiety wołają:
— Matko Menachema! Matko Menachema, chodź tu i kup ubranko dla swego synka!
— Lepiej by było, gdyby ten wróg Syjonu się udławił — odpowiedziała matka Menachema.
— Co masz do niego?
— Mam żal, bo w dniu jego urodzin zburzona została Świątynia.
Usłyszawszy to, co powiedziała matka Menachema, handlarz zawołał:
— Kobieto, uwierz mi, że chociaż z twoim synkiem związane jest zburzenie Świątyni, to jednak dzięki niemu, z woli Bożej, Świątynia zostanie odbudowana. Chodź tu i kup dla niego ubranko.
— Nie mam pieniędzy!
— Nie szkodzi. Daję ci na kredyt. Zapłacisz mi, kiedy znowu tu zawitam.
Po jakimś czasie handlarz znowu przybył do Birat-Arwa. Pomyślał, że najpierw musi się spotkać z matką Menachema, i zobaczyć, jak się ma jej dziecko.
Na jego pytanie o zdrowie dziecka matka odpowiedziała:
— Niestety, nie ma go. Od razu po twoim wyjeździe, rozszalała się we wsi burza i potężny wiatr wyrwał mi z rąk synka i uniósł go nie wiadomo dokąd.
Słychać w nocy płacz
„Płacze Syjon. Gorzko w nocy płacze”. I słysząc jak płacze Syjon, Bóg, oby był błogosławiony, także zaczyna płakać. Płaczą również aniołowie. Płacze niebo, płacze ziemia, płaczą góry i doliny.
Słychać w nocy płacz. Jeśli ktoś w nocy płacze, to jego płacz jest bardziej słyszalny, jest mocniejszy. Chwyta za serce i udziela się słyszącemu go. Jeśli ktoś w nocy płacze, tym razem z nim płaczą gwiazdy i wszystkie znaki na niebie.
Rabi czytał Treny. Kiedy doszedł do wersetu: „Z nieba na ziemię zrzucił wspaniałość Izraela”, opadła mu ręka i księga mu się wyślizgnęła. I westchnąwszy głęboko, powiedział:
— Oj, z najwyższego dachu w najgłębszy dół.
Smutek Boga po zburzeniu świątyni
Od czasu zburzenia Świątyni zniknął z oblicza Boga wszelki uśmiech radości. Od tej chwili niebo straciło swoją jasność i klarowność.
Powiada rabi Elazar:
— Po zburzeniu Świątyni powstała żelazna ściana między Żydami i ich Ojcem w niebie.
Powiada rabi Jehoszua:
— Od momentu zburzenia Świątyni nie ma dnia bez nieszczęść.
Powiada rabi Pinchas ben Jair:
— Od zburzenia Świątyni zawstydzeni czują się uczeni w Piśmie. Nobliwi Żydzi chodzą z opuszczonymi głowami, a dobroczyńcy są poniżani. Awanturnicy natomiast i krzykacze podnieśli głowę. Nie ma przed kim dochodzić krzywdy. Nie ma do kogo się zwrócić. Nikt się nikim i niczym nie przejmuje. Na kim więc można się oprzeć? Tylko na Ojcu w niebie.
Pociecha
Czterej wielcy tanaici udali się w drogę do Rzymu: Rabi Gamliel, rabi Eliezer ben Azaria, rabi Jehoszua i rabi Akiwa. Już z daleka usłyszeli kipiący radością szum i gwar uliczny Rzymu.
Pierwsi trzej tanaici zareagowali na to płaczem, natomiast rabi Akiwa zaczął się śmiać. Zdziwieni zachowaniem rabiego Akiwy, zapytali go:
— Dlaczego się śmiejesz?
— A dlaczego wy płaczecie?
— Jakże nie mamy płakać, kiedy widzimy i słyszymy, że poganie, słudzy bożków i bałwanów, zażywają spokojnego i szczęśliwego żywota, podczas gdy my... gdy Świątynia, bet ha-midrasz, podnóżek naszego wielkiego Boga, został spalony?
— A ja właśnie dlatego się śmieję — rzekł Akiwa. — Jeśli im, grzesznym poganom, żyje się dobrze, to jak — myślicie — będzie się żyło tym, którzy spełniają Wszechmogącego?
Ci sami tanaici pewnego dnia, już po zburzeniu Świątyni, szli pieszo do Jerozolimy. Kiedy doszli do góry Skopus, rozdarli na sobie szaty. Kiedy zaś doszli do Góry Świątynnej, zauważyli, jak z ruiny Świątyni wyskoczył szakal. Wyskoczył z nory, gdzie dawniej było Najświętsze Miejsce Świątyni — Kodesz ha Kodaszim. Na ten widok trzej tanaici zaczęli płakać. Rabi Akiwa zaś wybuchnął śmiechem. Zgorszyli się tanaici i zapytali rabiego Akiwę:
— Dlaczego się śmiejesz?
— A dlaczego wy płaczecie?
— Jak nie mamy płakać, kiedy Najświętsze Miejsce Świątyni, do którego poza arcykapłanem żaden inny człowiek nie miał prawa wstąpić, stało się legowiskiem szakali. sprawie ogłoszone zostały dwa różne proroctwa. Jedno z nich mówi o karze: „Syjon zostanie zaorany jak pole. Z Jerozolimy, pozostanie dzikie opustoszałe wzgórze i na Górze Świątynnej wyrośnie las”. Drugie zaś proroctwo zawiera w sobie pociechę: „I będą jeszcze na ulicach Jerozolimy siedzieli starcy? i staruszki. I każdy z laską w ręku. I będą się bawiły przed nimi chłopcy i dziewczynki. I radosny śmiech wypełni ulice miasta”. Nim spełniło się pierwsze proroctwo, bałem się, że drugie proroctwo może się nie spełnić. Teraz widząc, pierwsze już się dokonało, nabrałem pewności, że i drugie się spełni.
Rozpromieniły się twarze tanaitów:
— Akiwo — powiedzieli. Przyniosłeś nam pocieszanie. Akiwo, wlałeś pociechę w nasze serca.
Rabi Szymon ben Szatach
Odnowiony sanhedryn
Po zgładzeniu przez króla Janaja Pierwszego największych żydowskich uczonych w Izraelu zapanowało takie zamieszanie, że saduceusze, zaciekli wrogowie faryzeuszy całkowicie opanowali sanhedryn. Ich przewaga w niemal wszystkich dziedzinach życia narodu trwała dopóty, dopóki pojawił się Szymon ben Szatach, który przywrócił Torze jej dawne znaczenie i miejsce w społeczeństwie.
Najpierw rabi Szymon zabrał się do systematycznego i konsekwentnego usuwania saduceuszy z sanhedrynu. Oto w jaki sposób to uczynił.
W opanowanym przez saduceuszy sanhedrynie zwykli zasiadywać król Janaj ze swoją małżonką Szlomit i jeden jedyny faryzeusz rabi Szymon ben Szatach, brat królowej. Podczas rozprawy nad jakąś kwestią prawną poruszoną w Torze okazało się, że członkowie sanhedrynu, opierając się na Torze, nie są w stanie wyciągnąć właściwych wniosków. Wtedy rabi Szymon ben Szatach zabrał głos i stanowczym głosem oświadczył, że w sanhedrynie powinni zasiadywać wyłącznie tacy ludzie, którzy dobrze znają Torę i potrafią na jej podstawie wydawać właściwe sądy. Dla ludzi nieposiadających takich kwalifikacji nie ma miejsca w sanhedrynie.
W jakiś czas potem sanhedryn znowu obradował nad sposobem rozstrzygnięcia pewnej prawnej kwestii. Pytanie zostało postawione, ale nikt z członków sanhedrynu nie odważył się zabrać głosu. Jakby wszyscy nabrali wody w usta. Krótko mówiąc, nie mieli pojęcia, jak rozstrzygnąć kwestię. Przynaglony przez Szymona ben Sztacha, jeden z członków sanhedrynu wstał z miejsca i niepewnym głosem powiedział:
— Daj mi, rabi Szymonie, jeden dzień do namysłu. Jutro odpowiem na postawione przed nami pytanie.
Następnego jednak dnia nie zjawił się w sanhedrynie. Nie znalazłszy w Torze właściwej odpowiedzi, wstydził się stanąć przed obliczem rabiego Szymona. Wtedy na jego miejsce rabi Szymon ben Szatach wprowadził faryzeusza. Uzasadnił to tymi słowy:
— Sanhedryn musi mieć w swoim składzie siedemdziesięciu jeden członków. Nie więcej i nie mniej. Jeśli ubył jeden, to należy wprowadzić kogoś w jego miejsce.
I tak potoczyły się sprawy, że ciągle któryś z niekompetentnych saduceuszy ustępował, a na jego miejsce wchodził faryzeusz posiadający odpowiednie kwalifikacje.
Wkrótce też w sanhedrynie zasiadali prawie wyłącznie faryzeusze. Rabi Szymon ben Szatach osiągnął więc to, do czego zmierzał od dawna.
Dla Żydów dzień, w którym sami faryzeusze zajęli wszystkie miejsca, stał się świętem.
Ucieczka i powrót
Pewnego razu przybyło do Jerozolimy trzystu nezirim z zamiarem złożenia dziewięciuset ofiar. Jako ludzie biedni, mieli, rzecz jasna, kłopoty ze znalezieniem pieniędzy na zakup ofiarnych zwierząt. Rabi Szymon ben Szatach znalazł w Prawie przepis, który w pewnych wypadkach przewidywał zwolnienie z tego obowiązku. Dla stu pięćdziesięciu nezirim rabi Szymon mógł zastosować ten przepis, ale co zrobić z pozostałymi stu pięćdziesięcioma?
Po namyśle udał się do króla Janaja i tak mu zreferował sprawę:
— Do Jerozolimy — powiedział mu — przybyło trzystu nezirim, którzy mają złożyć dziewięćset ofiar. Nie stać ich na to. Bądź łaskaw podarować połowie z nich pieniądze na zakup ofiar. Drugiej połowie ja podaruję pieniądze.
Posłuchał król Janaj rabiego Szymona i podarował stu pięćdziesięciu nezirim czterysta pięćdziesiąt zwierząt ofiarnych.
I jak to często bywa, znaleźli się ludzie, którzy donieśli królowi, że rabi Szymon ben Szatach go oszukał. Jedyne bowiem ofiary złożone przez nezirim pochodziły z darowizny króla. Rabi Szymon ben Szatach nie dał im ani grosza.
Usłyszawszy to, król Janaj wpadł w gniew.
Rabi Szymon doskonale wiedział, że gniew króla może się dla niego skończyć śmiercią. Nie czekając na rozwój wypadków, uciekł i skrył się.
Po jakimś czasie król Janaj wydał na cześć królewskiej delegacji z Persji wystawną ucztę. W pewnej chwili jeden z perskich delegatów zapytał władcę:
— Jeśli dobrze pamiętam, to zawsze na twoich przyjęciach siedział przy stole pewien starzec, który radował nasze serca i umysły mądrymi słowami. Dlaczego nie ma go teraz przy stole?
Nieco zakłopotany, król Janaj polecił swojej żonie Szlomit, siostrze rabiego Szymona, która wiedziała, gdzie się ukrywa jej brat, sprowadzić go do pałacu.
W trosce o los brata Szlomit zastrzegła:
— Uczynię to, ale przedtem przysięgnij, że nie wyrządzisz mu krzywdy. Jako gwarancję daj mu swój pierścień królewsku Wtedy przyjdzie.
Król dał jej pierścień, który za pośrednictwem zaufanego sługi posłała do brata. Nie minęło dużo czasu i Szymon ben Szatach zjawił się w pałacu. Król Janaj z miejsca zapytał go:
— Dlaczego uciekłeś?
— Dowiedziałem się, że król pała do mnie gniewem. W obawie o życie postąpiłem tak, jak napisane jest w znanym wersecie: „Ukryj się na krótką chwilę i czekaj, aż gniew przeminie”.
— Dlaczego mnie ośmieszyłeś?
— Uchowaj Bóg! Nie miałem takiego zamiaru i wcale ciebie nie oszukałem. Ty wsparłeś połowę nezirim twoimi pieniędzmi, ja zaś wsparłem połowę pozostałych nezirim moją Torą. Wyszło po równi. Tak jak brzmi znane powiedzenie: „Kto w cieniu mądrości i kto w cieniu pieniędzy”.
— Dobrze, ale dlaczego od razu mi tego nie powiedziałeś?
— Gdybym ci od razu powiedział, to nie wiadomo, czybyś się zgodził podarować im pieniądze.
Posadził wtedy król Janaj rabiego Szymona przy stole między sobą i żoną Szlomit i tak powiedział:
— Widzisz, rabi Szymonie, jaki ci honor wyświadczam?
— Nie ty mi honor wyświadczasz, ale Tora. Ben Sitra tak bowiem powiada: „Jeśli będziesz czcił Torę, ona cię posadzi wśród królów”.
— Słyszysz? — zawołał Janaj do żony. — Twój brat dla nikogo nie żywi szacunku.
Janaj przed sądem rabiego Szymona ben Szatacha
Pewnego razu sługa króla Janaja zabił człowieka. Przewodniczący sanhedrynu rabi Szymon ben Szatach polecił postawić zabójcę przed sądem. W tym celu wysłał gońca do króla Janaja, żeby ten sprowadził sługę do sądu. Król wysłał pod eskortą sługę do sądu, ale rabi Szymon zawiadomił króla Janaja, że zgodnie z nakazem Tory, pan sługi musi stawić się w sądzie razem z nim.
Posłuchał król Janaj wezwania rabiego Szymona i przybył do sądu. Podstawiono mu krzesło obok przewodniczącego sanhedrynu rabiego Szymona ben Szatacha.
Otwierając posiedzenie sądu, rabi Szymon zwrócił się do króla Janaja słowami:
— Proszę wstać, królu Janaju! Znajdujesz się bowiem przed sądem sanhedrynu. Musisz najpierw wysłuchać na stojąco świadków, którzy chcą zeznawać przeciwko tobie. Taki jest nakaz Tory.
Na to król Janaj odpowiedział:
— To tylko ty tak twierdzisz. Chciałbym usłyszeć, co powiedzą pozostali członkowie trybunału.
I mówiąc to, spojrzał pytającym wzrokiem na prawą stronę sądu. Siedzący tam sędziowie spuścili oczy i nic nie powiedzieli.
Spojrzał wtedy król na sędziów siedzących po lewej stronie izby sądowej, czekając na to, co powiedzą. Nikt się jednak nie odezwał. Każdy patrzył na podłogę.
Zachowanie sędziów wprawiło w gniew rabiego Szymona ben Szatacha.
— Nie jesteście szczerzy — zawołał do nich. — Niechaj Bóg, który zna myśli każdego człowieka, policzy się z wami.
I oto zdarza się cud. Wszyscy sędziowie stracili nagle przytomność i bezwładnie osunęli się na podłogę.
Na widok bezwładnie leżących sędziów król aż zatrząsł się ze strachu. Rabi Szymon ben Szatach wstał i podniesionym głosem zawołał:
— A teraz, królu, wstań i niechaj świadkowie składają zeznania. Wiedz, że nie stoisz przed nami, ludźmi, ale przed Bogiem. Przed Stwórcą Świata!
Król Janaj natychmiast wstał z krzesła.
Kidusz ha-szem
Szymon ben Szatach nie opływał w dostatek. Utrzymywał się ze skromnych dochodów płynących z działki, na której uprawiał len. Pewnego razu uczniowie kupili dla niego osła u Araba. Czyszcząc sierść osła, znaleźli ukryty na jego szyi brylant. Uniesieni radością zawołali:
— Rabi, Bóg zesłał ci drogocenny brylant. Jesteś teraz bogaty!
— Nie, dzieci moje — powiedział rabi Szymon. — Brylant nie należy do mnie. Ja kupiłem osła, a nie brylant.
I natychmiast zwrócił brylant Arabowi. Ten, nie posiadając się ze zdumienia, zawołał:
— Niech będzie pochwalony Bóg Żydów. Bóg Szymona ben Szatacha.
W jednym dniu powieszono osiemdziesiąt czarownic
Kiedy rabi Szymon ben Szatach został przewodniczącym sanhedrynu, doniesiono mu, że w lesie za miastem Aszkelon zagnieździło się w jaskini osiemdziesiąt wielce niebezpiecznych czarownic.
Usłyszawszy to, rabi Szymon postanowił skończyć z czarownicami. Pewnego dnia wybrał osiemdziesięciu młodzieńców wyróżniających się siłą, urodą i wysokim wzrostem. Każdemu wręczono dzban, do którego włożony był czysty, nowy płaszcz. Na rozkaz Szymona młodzieńcy zakryli dzbany z płaszczami i niosąc je na głowach, wyruszyli pod jego przewodem do jaskini z czarownicami. W drodze podał im szczegóły taktyki, jaką zamierza zastosować wobec czarownic:
— Ja wejdę pierwszy do jaskini i w odpowiednim momencie zagwiżdżę. Wtedy wy wyciągniecie z dzbanów płaszcze i włożycie je na siebie, kiedy znowu zagwiżdżę, hurmem wtargniecie do jaskini i każdy z was chwyci czarownicę i podniesie. Z czarownikami bowiem rzecz ma się tak: oderwani od ziemi, tracą swoją moc.
Kiedy znaleźli się w pobliżu jaskini, rabi Szymon ben Szatach owinął się płaszczem i zapukawszy w drzwi prowadzące do jaskini, zawołał:
— Ojim! Ojim! otwórzcie, jam jeden z waszych.
Czarownice otworzyły przed nim drzwi i wpuściły go do środka. Na dworze padał deszcz, a płaszcz rabiego Szymona był suchy. Zdziwione zapytały go:
— Jak to się stało, że nie zmokłeś od padającego deszczu?
— Przedzierałem się między padającymi kroplami.
— Po co tu przyszedłeś?
— Żeby się od was czegoś nauczyć i was czegoś nauczyć. Niech każda z was pokaże, co potrafi.
Pierwsza czarownica wypowiedziała jakieś zaklęcie i w mig pojawił się bochenek srebrnego chleba. Druga wymówiła inne zaklęcie i zaraz pojawił się kawał żelaznego mięsa. Trzecia wywołała złote wino. Czwarta miedzianą zupę.
— Widzisz — powiedziała do niego czarownica wyglądająca na przywódczynię — jaką wspaniałą ucztę przygotowałyśmy na twoją cześć. Teraz przyszła kolej na ciebie. Pokaż, co potrafisz!
— Dobrze! Zagwiżdżę dwa razy i zobaczycie, jak pojawi się w jaskini osiemdziesięciu przystojnych, smukłych, zgrabnych młodzieńców, ubranych w suche płaszcze. Jaskinia natychmiast się ożywi i zapanuje w niej radość.
I rabi Szymon gwizdnął dwa razy. Po pierwszym gwizdku młodzieńcy wyjęli z dzbanów płaszcze i owinęli się nimi. Po drugim gwiździe hurmem wtargnęli do jaskini.
Wtedy rabi Szymon wydał im polecenie:
— Niech każdy z was wybierze sobie partnerkę spośród tych kobiet.
Młodzieńcy w mig wykonali polecenie rabiego. Każdy pochwycił jedną czarownicę i uniósłszy ją w górę, oderwał od ziemi. Nagle wszystkie czarownice jakby zawisły w powietrzu.
— A teraz — zwrócił się rabi Szymon do czarownicy, która wyczarowała srebrny chleb — pokaż mi znowu tę samą sztuczkę.
Tego, rzecz oczywista, czarownica nie potrafiła. Wtedy rabi Szymon zawołał do młodzieńca, który ją pochwycił:
— Wynieś ją i powieś na drzewie.
Młodzieniec wykonał polecenie rabiego. Wtedy rabi Szymon polecił czarownicy, która wyczarowała złote wino, żeby powtórzyła to jeszcze raz. Rzecz zrozumiała, że nie była w stanie tego wykonać. Wtedy rabi powiedział do młodzieńca, który ją pochwycił:
— Wynieś ją i powieś na drzewie.
W ten sposób powieszono wszystkie osiemdziesiąt czarownic.
Choni Hameagel i jego wnuki
Choni wymodlił deszcz
Minęła już połowa miesiąca adar, a oczekiwany deszcz nie spadał. Zatroskani ludzie przyszli do Choniego prosić go, żeby wymodlił u Boga deszcz. Co do skuteczności jego modłów nie mieli wątpliwości.
Wysłuchał ich Choni i rzekł:
— Zabierzcie z podwórzy pesachowe piece i zanieście je do domu, żeby się nie zniszczyły.
Stanął Choni do modlitwy. Modli się i modli, ale nic nie pomaga. Deszczu jak nie ma, tak nie ma. Kreśli wtedy Choni koło, staje w jego środku i woła:
— Panie świata! Twoje dzieci zwróciły się do mnie z próśb żebym wybłagał u Ciebie deszcz. Uważają mnie bowiem za bliskiego Tobie człowieka, niemal za Twego domownika. Przysięgam, że dopóty nie ruszę się z tego koła, dopóki niej zlitujesz się nad nami.
I oto zaczyna z nieba kropić. Padają rzadkie krople. Powiadają wtedy do niego uczniowie:
— Rabi, twoja osoba trzyma nas przy życiu, ale wydaje się nam, że te kilka kropli deszczu spadło tylko po to, by uwolnić cię od przysięgi.
Podniósł wtedy Choni oczy ku niebu i powiada:
— Boże, nie o krople się modliłem, ale o prawdziwy deszsz. O taki deszcz, który wypełniłby wodą wszystkie studnie, wszystkie doły i rowy. Wszystkie groty i jaskinie.
I wnet zaczęło lać z nieba jak z cebra. I każda kropla tego deszczu była wielkości jednej kwarty.
Przystępują do niego znowu uczniowie i tak powiadają:
— Rabi, twoja osoba trzyma nas przy życiu, ale wygląda na to, że to nie zwykły deszcz, tylko istny potop, którego celem jest zniszczenie świata.
Podnosi Choni znowu oczy ku niebu i powiada:
— Nie o taki deszcz prosiłem Cię Boże, lecz o taki, który przynosi błogosławieństwo i szczęście.
I oto ulewa przechodzi w normalny, obfity deszcz. Woda jednak podnosi się coraz wyżej i ludzie zmuszeni są szukać ratunku na Świątynnej Górze, gdzie żywioł nie dochodzi.
Przychodzą do Choniego przejęci strachem ludzie i powiadają:
— Rabi, tak jak skutecznie wymodliłeś dla nas deszcz, tak teraz prosimy cię, żebyś go powstrzymał.
Na to Choni odpowiedział:
— Rozporządzam wprawdzie ustnym przekazem, który zakazuje modlić się o zbyt wiele rzeczy naraz, postaram się jednak uczynić zadość waszej prośbie. W tym celu przyprowadźcie wołu, żeby go złożyć w dziękczynnej ofierze.
Przyprowadzono do Choniego wołu. Złożywszy obie ręce na jego łbie, rabi Choni podniósł oczy ku niebu i rzekł:
— Panie świata! Wybrany przez Ciebie naród, Twój naród, który wyprowadziłeś z niewoli egipskiej, nie może znieść ani nadmiaru dobroci, ani zbyt wiele zła. Kiedy gniewasz się na niego, nie może znieść Twego gniewu. Kiedy zbytnio obdarzasz go pobłażliwością, też nie może jej znieść. Okaż mu przeto dobrą wolę i powstrzymaj deszcz. Pozwól światu odetchnąć.
I Bóg wysłuchał Choniego, i zaraz powiał wiatr. Rozpłynęły się chmury i wyjrzało słońce. Ludzie wyszli w pole i zebrali świeże grzyby.
W tym czasie przewodniczącym sanhedrynu był rabi Szymon ben Szatach. Przez umyślnego skierował do Choniego następujące słowa:
— Gdybyś nie był Chonim Hameagelem, powinienem cię surowo ukarać. Nie mogę jednak tego zrobić, ponieważ zawsze z umiłowaniem uśmiechasz się do Boga, jak dziecko do swego ojca, które zawsze osiąga u niego to, czego pragnie. „Tato — mówi do niego — umyj mnie ciepłą wodą”. I ten myje je ciepłą wodą. Innym razem powiada do ojca: „Tato — umyj mnie zimną wodą”. I ojciec spełnia jego życzenie. Często powiada do ojca: „Tato, daj mi orzechy, migdały albo granaty”. I ojciec daje dziecku to, czego sobie życzy.
Ów znany werset mówi chyba o tobie: „Twój ojciec się cieszy i matka raduje.
Oprócz tego sanhedryn wysłał do Choniego list, w którym było napisane: „Ty wydajesz rozkazy z dołu, a Bóg, oby był błogosławiony, wydaje rozkazy ze swoich wysokości”.
Siedemdziesięcioletni sen
Rabi Jochanen tak opowiada o rabim Chonim Hameagelu:
Przez całe swoje życie sprawiedliwy mąż Choni rozważał słowa Psalmów: „Gdy Pan wywiódł z niewoli uprowadzonych z Syjonu, byliśmy jak we śnie”.
Bardzo możliwe, że Choni nie mógł pojąć, jak człowiek może przez siedemdziesiąt lat trwać we śnie.
Pewnego razu, jadąc na oślicy drogą do miasta, zauważył człowieka, który sadził przed domem drzewo owocowe. Podszedł do niego i zapytał:
— Po ilu latach drzewo to zacznie owocować?
— Po siedemdziesięciu.
— Jesteś pewny, że dożyjesz do tego czasu i będziesz korzystał z jego owoców?
— Nie martwię się tym. Kiedy się urodziłem, zastałem tu drzewa, z których owoców korzystałem. Drzewa te zasadzili dla mnie moi rodzice, ja zaś sadzę to drzewo dla moich dzieci.
Zszedł rabi Choni z oślicy, żeby zrobić postój i się pożywić. Oślica też była głodna i potrzebowała odpoczynku. Wypuścił ją więc na pole, gdzie rosła trawa. Posiliwszy się, rabi Choni zapadł najpierw w drzemkę, a potem w głęboki sen.
I oto wyrosła obok niego wysoka, olbrzymia skała, która całkowicie oddzieliła go od świata. I w ten sposób rabi Choni przespał siedemdziesiąt lat. Kiedy się obudził, skała rozpłynęła się w powietrzu. Patrzy Choni i widzi, że ktoś zrywa owoce z tamtego drzewa, które przed snem sadził człowiek, z którym rozmawiał.
Podchodzi do niego i pyta:
— Czy to ty zasadziłeś to drzewo?
— Nie, zasadził je mój dziadek.
— Widocznie — myśli rabi Choni — przespałem siedemdziesiąt lat.
Rozgląda się dookoła i widzi, że na polu pasie się dużo osłów i osiołków, które widocznie urodziła jego oślica w tym czasie. Rusza w drogę do domu. Wchodzi do swego miasta i nie poznaje go. Nowi ludzie, nowe ulice. Podchodzi do pierwszego napotkanego człowieka i pyta go:
— Gdzie mieszka syn Choniego Hamagaela?
— Od dawna już nie żyje. Może chodzi ci o jego wnuka?
Powiada do niego Choni:
— Ja jestem Choni Hameagel.
Nikt oczywiście nie daje mu wiary. Wchodzi do bejt hamidraszu. Siada i słyszy, że w trakcie dyskusji któryś z jej uczestników powiada: „Problem, nad którym dyskutujemy, nie jest tak jasny jak w czasie wielkiego Choniego Hamagaela”.
Słysząc to, rabi Choni wtrąca się do dyskusji.
— Ja właśnie jestem Choni Hamagael.
Rzecz jasna nikt w to nie wierzy. Odwracają się od niego i starają się go nie zauważać.
Nie mogąc znieść tego stanu, rabi Choni wymodlił dla siebie śmierć.
Aba Chilkija wymodlił deszcz
Aba Chilkija był wnukiem Choniego Hamagaela. W czasie suszy uczeni żydowscy zwracali się do niego z prośbą o wymodlenie deszczu. Trzeba przyznać, że jego modły o deszcz zawsze odnosiły pożądany skutek.
Pewnego razu podczas długotrwałej suszy Żydzi wysłali do niego dwóch uczonych w Piśmie, którzy poprosili, żeby pomodlił się do Boga o deszcz.
Uczeni nie zastali go w domu. Odnaleźli go w polu, gdzie właśnie zajęty był kopaniem ziemi. Z szacunkiem pozdrowili go, ale on nie raczył odpowiedzieć na ich pozdrowienie. Czekali, aż skończy robotę. O zmierzchu Aba Chilkija zebrał do worka trochę wiórów i założył go na ramię wraz z żelazną łopatą. Na drugim ramieniu niósł płaszcz. Skończywszy robotę, udał się do domu na bosaka. Kiedy doszedł do strumyka, nałożył na nogi buty. Minąwszy strumyk, natknął się na ściernisko. Tu podciągnął nieco nogawki.
Tuż przed miastem zobaczył żonę, która wyszła mu na spotkanie. Była bardzo pięknie ubrana. Kiedy doszli do domu, Aba najpierw przepuścił przez drzwi żonę, potem sam wszedł i na koniec wpuścił przybyłych uczonych.
Po umyciu rąk zasiadł do stołu, żeby spożyć kolację.
Gości do stołu nie zaprosił. Przełamał się chlebem z dziećmi.
Starszemu dał jeden kawałek chleba, młodszemu zaś dwa kawałki.
Posiliwszy się, wstał od stołu, zawołał żonę na bok i powiedział jej:
— Domyślam się, że moi goście przyszli po to, żebym pomodlił się o deszcz. Dlatego wejdź ze mną na strych i prośmy Boga, żeby okazał nam Swoje miłosierdzie. Może wysłucha naszych modłów i ześle na ziemię deszcz.
Jak rzekł, tak uczynili. Oboje weszli na strych. On stanął w jednym kącie, ona w drugim. Zaczęli się modlić. I oto na niebie pojawiła się chmura, najpierw od strony kąta, w którym stała jego żona, a potem dopiero od strony jego kąta. Kiedy zeszli ze strychu, Aba Chilkija zapytał swoich gości:
— Szanowni panowie, z czym do mnie przyszliście?
— Przyszliśmy w imieniu Żydów z prośbą, żebyś wymodlił deszcz.
— Bóg już sprawił, że nie musicie u mnie zabiegać o deszcz.
— Nie wmówisz nam przecież, że to nie dzięki tobie spadnie deszcz. Wiemy, że bez ciebie się nie obejdzie. Poza tym proszę nam wyjaśnić, dlaczego tak niegrzecznie zachowałeś się wobec nas. Zaiste trudno nam to zrozumieć. My pozdrowiliśmy cię z szacunkiem i serdecznością, a ty nie okazałeś nam najmniejszej życzliwości.
— Pracowałem jako wynajęty na dniówkę robotnik. Nie miałem prawa zmarnować nawet chwili czasu na rozmowę.
— Dlaczego włożyłeś na jedno ramię worek z wiórami, a na drugim niosłeś płaszcz?
— Bo płaszcz nie należał do mnie. Wypożyczyli mi go tylko do noszenia, a nie do czegoś innego.
— Dlaczego przez całą drogę chodziłeś na bosaka i dopiero przy strumyku nałożyłeś buty?
— Na drodze widać, na czym stawia się nogi, ale w wodzie tego nie widać i łatwo się można skaleczyć.
— Dlaczego przechodząc przez ściernisko, podciągnąłeś nogawki?
— Ciało zawsze się samo zagoi, ale spodnie nie.
— Dlaczego żona wystroiła się, wychodząc ci na spotkanie?
— Żebym się nie oglądał za inną kobietą.
— Dlaczego najpierw przepuściłeś przez drzwi domu żonę, potem sam wszedłeś i dopiero na końcu nas wpuściłeś?
— Dlatego, że nie wiedziałem, do jakiego stopnia jesteście uczciwi.
— Dlaczego sam zasiadłeś do kolacji, a nas do stołu nie zaprosiłeś?
— Ponieważ nie starczyłoby chleba. Zaprosić do stołu i nie poczęstować chlebem, to dopiero byłoby obrazą.
— Dlaczego starszemu dziecku dałeś jeden kawałek chleba, a młodszemu dwa?
— Bo młodszy siedzi w domu, a starszy uczy się w szkole.
— Dlaczego najpierw pojawiła się deszczowa chmura od strony kąta, w którym stała twoja żona?
— Ponieważ żona stale przebywa w domu. Przychodzi biedak, to częstuje go chlebem i radość biedaka objawia się na miejscu. Ja natomiast daję biedakowi jałmużnę pieniężną i radość jego nie od razu może się objawić.
Chanan Ukryty
Chanan Ukryty był wnukiem Choniego Hameagela, synem jego córki. Podczas długotrwałych susz uczeni w Piśmie posyłali do niego dzieci, uczniów szkół, którzy gonili za nim i chwytając go za poły, krzyczeli:
— Tato, tato, daj nam deszcz!
Ten, wzruszony delikatnymi głosikami dzieci, zaczynał modlić się do Boga:
— Panie świata! Ześlij deszcz przez wzgląd na te dzieci, które nie potrafią jeszcze odróżnić Ojca dającego deszcz od ojca, który deszczu dać nie może.
Dlaczego nazywano go Chananem Ukrytym? Ponieważ z wrodzonej skromności krył się przed ludźmi.
Hilel Stary
Hilel i jego umiłowanie Tory
I
Hilel i Szewna byli braćmi. Hilel klepał biedę i nieustannie ślęczał nad księgami Tory. Szewna natomiast zajmował się handlem, na którym dobrze zarabiał. Nie mogąc biernie przypatrywać się biedzie, w jakiej żył Hilel, pewnego dnia przyszedł do niego z taka propozycją:
— Bracie — oświadczył — posłuchaj mnie i stań się moim wspólnikiem w interesach. Razem popracujemy i podzielimy się tym, co da Pan Bóg.
Hilel nawet słuchać tego nie chciał.
— Oto co znaczy umiłowanie Tory! — rozległ się głos z nieba, który szerokim echem odbił się wśród Żydów.
II
Zdarzyło się to pewnego zimowego wieczoru w piątek. Hilel zawsze opłacał szamesa domu nauki za to, że go wpuszczał do środka, dzięki czemu mógł się przysłuchiwać rozważaniom sławnych nauczycieli zakonu Awtaliona i Szmei nad Torą. Tym razem nie miał przy sobie grosza i szames go nie wpuścił. Hilel wszedł więc na dach i przez okienko przy kominie słuchał słów płynących z ust Awtaliona i Szmei. Tymczasem zaczął padać śnieg. Pogrążony w słuchaniu mądrości znakomitych uczonych nie zwrócił uwagi na to, że powoli zasypuje go śnieg.
W sobotę nad ranem rabi Szmeja powiada do rabiego Awtaliona:
— Bracie, codziennie o tej porze jest już widno, a dzisiaj jest ciemno. Co to może znaczyć? Czyżby to był aż taki pochmurny dzień?
Nagle ich wzrok padł na górne, sufitowe okienko. Majaczyła w nim wyraźnie postać człowieka. Weszli obaj na dach, żeby zobaczyć, kto to jest. Zobaczyli leżącego pod wysoką pokrywą śnieżną Hilela. Wnieśli go do izby, umyli, i namaścili olejkami. Potem napalili w piecu, żeby się ogrzał i wrócił do siebie.
— „Aby uratować życie takiego człowieka jak Hilel, można nawet sprofanować sobotę”.
Skromność Hilela
Dwaj mężowie założyli się niegdyś o to, któremu z nich uda się rozgniewać Hilela. Temu, który tego dokona, drugi wypłaci czterysta złotych denarów. Ledwo zdążyli ustalić warunki zakładu, kiedy jeden z mężów zawołał:
— Ja podejmę się doprowadzić do gniewu Hilela.
To rzekłszy, udał się w te pędy do domu rabiego.
Stanąwszy przed drzwiami, donośnym głosem zawołał:
— Hej tam! Czy jest tam Hilel? Gdzież on jest?
Było piątkowe popołudnie. Rabi Hilel zażywał właśnie kąpieli na cześć soboty. Słysząc wołanie, rabi szybko narzucił na siebie płaszcz kąpielowy i wyszedł na spotkanie niespodziewanego gościa. Zobaczywszy go, zapytał:
— Synu, czego sobie życzysz?
— Chciałbym cię o coś zapytać.
— Pytaj, synu, pytaj!
— Powiedz mi, dlaczego Babilończycy mają głowy w kształcie elipsy?
— Synu, zadałeś mi bardzo ważne pytanie. To dlatego, że nie mają dobrych i sprawnych mamek do karmienia po urodzeniu.
Otrzymawszy odpowiedź, nieoczekiwany gość odchodzi, ale po krótkiej chwili znowu puka do drzwi domu Hilela i woła:
— Hej tam! Gdzie jest Hilel? Gdzie się podziewa Hilel?
Ubiera się Hilel i otwiera gościowi drzwi.
— Synu — powiada do niego — czego sobie życzysz?
— Chciałbym cię o coś zapytać.
— Pytaj, synu, pytaj!
— Dlaczego Tarmudiańczycy mają chore oczy?
— Synu, zadałeś mi bardzo trudne pytanie. To dlatego, że mieszkają wśród piasków pustyni.
Otrzymawszy odpowiedź, gość odchodzi, ale zaraz wraca i woła:
— Hej tam! Gdzie jest Hilel? Czy jest tam Hilel?
Ubiera się Hilel i otwiera drzwi.
— Synu — pyta go — czego sobie życzysz?
— Mam do ciebie nowe pytanie.
— Pytaj, synu, pytaj!
— Powiedz mi, dlaczego Afrykańczycy mają szerokie stopy?
— Zadałeś mi, synu, bardzo ważne pytanie. To dlatego, że mieszkają wśród bagien.
Widząc, że nie wyprowadził Hilela z równowagi, gość powiada:
— Właściwie, miałbym do ciebie jeszcze jedno pytanie, ale boję się, że wpadniesz w gniew.
— Możesz pytać, ile tylko chcesz.
— Czy ty jesteś tym Hilelem, którego nasi nazywają Księciem Żydów?
— Tak.
— Jeśli tak, to niechaj tacy jak ty, jak najrzadziej pojawiają się wśród Żydów.
— A to dlaczego, synu?
— Bo przez ciebie straciłem czterysta złotych denarów.
— Uważaj przeto, żebyś od dzisiaj był ostrożniejszy.
W sumie jednak warto było stracić dwa razy po czterysta złotych denarów i przekonać się, że Hilel ani razu nie uniósł się gniewem.
Pisana i ustna Tora
Pewnego dnia przyszedł do Szamaja poganin i zapytał go:
— Ile Tor mają Żydzi?
— Dwie Tory. Jedną pisaną i drugą ustną.
— Zgadzam się na pisaną, ale nie na ustną — powiada poganin, I Gotów jestem przyjąć żydowską wiarę, ale pod warunkiem, że mnie nauczysz pisanej Tory.
Rozgniewał się Szamaj i przepędził poganina. Wtedy ten przyszedł do Hilela, który wysłuchawszy go, przyjął do religijnej wspólnoty żydowskiej. Z miejsca też przystąpił do uczenia go Tory. Najpierw zapoznał go z literami „alef”, „bet”, „gimel”, „dalet”. Następnego dnia zmienił mu nazwę liter. Nowy prozelita zwrócił mu uwagę:
— Rabi, wczoraj nazwałeś je inaczej.
— Jeśli to zauważyłeś, znaczy, że całkowicie na mnie polegasz. A skoro tak, to musisz zaufać wszystkim moim objaśnieniom Tory.
Cała Tora na jednej nodze
Któregoś dnia przyszedł do Szamaja pewien poganin i tak do niego powiedział:
— Jestem gotów przyjąć żydowską wiarę, jeśli mi ją wyłożysz w zwięzłym skrócie, żebym zdołał ustać na jednej nodze.
Rozgniewał się rabi Szamaj i przepędził poganina.
Udał się poganin do Hilela z tą samą propozycją. Hilel cierpliwie go wysłuchał i zgodził się przyjąć do żydowskiej wspólnoty.
Istotę Tory wyłożył mu w jednym zdaniu:
— Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. W tym — dodał — tkwi cała Tora. Reszta jest komentarzem.
Z chęci zostania kapłanem chciał przyjąć żydowską wiarę
Pewien poganin, przechodząc obok synagogi, usłyszał werset cytowany dzieciom przez nauczyciela. Werset pochodził z Drugiej Księgi Mojżeszowej i brzmiał: „A oto szaty, które mają zrobić: napierśnik i efod”.
Usłyszawszy to, poganin wszedł do synagogi i zapytał nauczyciela:
— Komu należą się te szaty?
— Arcykapłanowi.
Zastanowił się poganin przez chwilę, po czym w duchu postanowił, że jeśli Żydzi obdarzą go godnością arcykapłana, chętnie przyjmie ich wiarę.
Raz postanowiwszy, udał się do rabiego Szamaja i zdecydowanym głosem oświadczył:
— Gotów jestem przyjąć żydowską wiarę, pod warunkiem, że obwołasz mnie arcykapłanem.
Rabi Szamaj rozzłościł się nie na żarty i pałeczką, która właśnie trzymał w ręku, przegnał intruza.
Przepędzony przez Szamaja poganin poszedł do Hilela z tą samą propozycją. Hilel cierpliwie go wysłuchał i zgodził się przyjąć go do żydowskiej wspólnoty, po czym tak do niego powiedział:
— Powiedz mi, czy można ukoronować króla, nim ten pozna wszystkie związane z koronacją ceremonie? — Dlatego też, musisz najpierw nauczyć się podstawowych zasad żydowskiej religii i poznać wszystkie związane z nią przepisy ceremonialne.
Zasiadł poganin do studiowania tych rozdziałów Tory, które odnoszą się do arcykapłaństwa. Aż doszedł do wersetu: „Obcy, który sięgnie po godność kapłańską winien jest śmierci”.
— Do kogo — zapytał Hilela — odnosi się ten werset?
— Nawet do króla żydowskiego Dawida.
Usłyszawszy tę odpowiedź, poganin zaczął się zastanawiać:
— Jeśli ten werset odnosi się do Żydów, do umiłowanego narodu Boga, który nazywa nie inaczej, jak tylko „mój pierworodny syn, Izrael”, to co się stanie ze mną, prozelitą, który dopiero co do Żydów przystał?
Przychodzi więc znowu do rabiego Szamaja i pyta go:
— Czy w ogóle jest możliwe, żebym ja mógł zostać arcykapłanem?
— Wiesz przecież — powiada Szamaj — co Tora na ten temat mówi. A mówi ona tak: „Obcy, który sięgnie po godność kapłańską winien jest śmierci”.
Od Szamaja poganin znowu poszedł do Hilela i tak do niego powiedział:
— Wiem, że ty, Hilelu, jesteś człowiekiem dobrodusznym. Niechaj wszystkie błogosławieństwa Boga spłyną na twoją głowę za to, żeś mnie przygarnął pod skrzydła Szechiny.
W jakiś czas po tym wszyscy trzej prozelici spotkali się w jednym miejscu i każdy z nich opowiedział swoją przygodę z przyjęciem żydowskiej wiary.
Po dłuższych rozważaniach doszli do wspólnego wniosku:
— Surowość Szamaja o mało nie zmiotła nas z prawdziwego świata. Natomiast dobroduszność Hilela dała nam schronienie pod skrzydłami Szechiny.
Z ciałem i duszą należy się obchodzić troskliwie
Rabi Hilel zwykł był po kazaniu wychodzić na spacer razem z uczniami. Pewnego razu pożegnał się z nimi szybciej niż zwykle. Zapytali go więc:
— Rabi, dokąd się śpieszysz?
— Muszę spełnić micwę.
— Co to za micwa?
— Kąpiel w łaźni.
— Kąpiel nazywasz micwą?
— Oczywiście. Czy widzieliście kiedyś wiszące w teatrach i cyrkach obrazy królów? Nad czystością obrazów czuwa wysoki urzędnik. Bierze za swoją pracę duże pieniądze. Regularnie je wyciera i pielęgnuje. O ile bardziej i troskliwiej należy czuwać nad czystością człowieka, który jest odbitym obrazem Boga.
Na takie same pytanie zadane przez uczniów Hilelowi przy innej okazji ten odpowiedział:
— Śpieszę się przyjąć gościa w domu.
— Rabi, czy ty codziennie przyjmujesz gościa?
— Oczywiście. Czy dusza nie jest gościem w ciele? Dzisiaj jest, a jutro, nie wiadomo, gdzie będzie.
Dobroć Hilela
I
Opowiadają, że Hilel kupił kiedyś dla zubożałego nobliwego męża wierzchowego konia i wynajął za opłatą sługę, żeby biegł przed jeźdźcem.
Pewnego razu jednak traf chciał, że Hilel nie znalazł człowieka do biegania. Wtedy sam przebiegł aż trzy mile przed jeźdźcem.
II
Pewnego razu Hilel zaprosił do siebie na obiad liczne grono gości. Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, nagle otworzyły się drzwi prowadzące do kuchni. Stał w nich biednie odziany człowiek, który żałosnym głosem zawołał:
— Dzisiaj mam wziąć ślub i nie mam niczego do weselnej uczty.
Żona Hilela, usłyszawszy jego prośbę, oddała mu to, co przygotowała na obiad dla gości męża. Następnie zabrała się do gotowania nowego obiadu. Kiedy uporała się wreszcie z gotowaniem i postawiła na stole jedzenie, Hilel zapytał:
— Kobieto, dlaczego spóźniłaś się dzisiaj z obiadem?
Opowiedziała mu o biedaku, który nie był w stanie urządzić uczty z okazji swego ślubu.
Wysłuchawszy jej relacji, Hilel oświadczył:
— Domyśliłem się, że spóźnienie z obiadem ma związek z jakimś dobrym uczynkiem, który spełniałaś. Wiem, że cokolwiek czynisz, ku chwale Boga czynisz.
Rabi Jochanan ben Zakaj
Wiedza i mądrość Jochanana
Jochanan ben Zakaj żył sto dwadzieścia lat. Przez pierwsze czterdzieści lat zajmował się handlem, przez następne czterdzieści uczył się, a w ostatnich czterdziestu latach uczył innych. Powiadają, że nie było takiej kwestii w Torze, której Jochanan nie zgłębiłby do końca. Opanował nawet język aniołów i mowę diabłów. Przyswoił sobie mowę drzew oraz wszystkie przypowieści ludowe. Poznał i rozumiał opowieści lisów. Interesował się wszystkim. Zarówno tym, co jest wielkie i ważne, jak i tym, co jest małe i mniej ważne.
Do niego odnoszą się słowa z Przypowieści Salomona: „Obdzielam tych, których miłuję, wszelkimi dobrami. Wypełniam po brzegi ich skarbce”.
Pewnego razu rabi Jochanan, dosiadłszy osła, wyruszył w drogę. Za nim szedł jego uczeń, rabi Elazar ben Arach, który popędzał osła, gdy ten przystawał.
W pewnej chwili rabi Elazar rzekł do rabiego Jochanana:
— Rabi, naucz mnie czegoś z maase merkawy.
— Synu — odpowiedział rabi Jochanan — przecież uczyłem was, moich uczniów, że w tajniki maase merkawy nie wolno się wgłębiać nawet wtedy, kiedy się ma do czynienia z jednym tylko słuchaczem. Chyba że jest nim człowiek uczony i sprawny w myśleniu.
Na to powiada rabi Elazar:
— Rabi, pozwól mi poruszyć kilka kwestii z tej dziedziny. Mam na myśli te kwestie, w które już wcześniej mnie wtajemniczyłeś.
— Zgoda — powiedział rabi Jochanan i zszedłszy z osła, usiadł na przydrożnym kamieniu.
— Rabi, powiedz, dlaczego zszedłeś z osła?
— Nie mogłem inaczej postąpić. Przecież będziesz mówił o maase merkawie. Wtedy Szechina będzie z nami i towarzyszyć nam będą służebni aniołowie. Czy w takim wypadku, godzi się, żebym siedział na ośle?
I rabi Elazar ben Arach zaczął rozprawiać na temat maase merkawie. I oto, gdy tylko poruszył pierwszą kwestię, lunął z nieba ogień, który ogarnął drzewa w polu. Ogarnięte ogniem drzewa zaczęły śpiewać hymn, a z wnętrza ognia rozległ się głos anioła:
— Tak, tak. To jest właśnie maase merkawa.
A kiedy rabi Elazar skończył, rabi Jochanan wstał i pocałował go w głowę, po czym rzekł:
— Błogosławiony niech będzie Bóg, który naszemu praojcu Abrahamowi dał tak mądrego i tak dobrze znającego naukę zawartą w maase merkawie syna. W życiu bowiem bywa często tak, że ten, co pięknie prawi, niepięknie się sprawuje. Bywa też odwrotnie. Pięknie się sprawuje i niepięknie prawi. Ty zaś pięknie prawisz i pięknie się sprawujesz. Szczęśliwy jesteś, ojcze Abrahamie, że z twego rodu przyszedł na świat taki człowiek, jak rabi Elazar ben Arach.
Podczas wspólnego spaceru dowiedzieli się o tym rabi Jehoszua i rabi Josi Hakoen. Obaj doszli do wniosku, że także powinni się zająć maase merkawą.
Pierwszy zaczął rozważać na głos rabi Jehoszua. Był właśnie upalny dzień lipcowy. I nagle niebo pokryło się chmurami i między nimi zajaśniała tęcza.
I wnet zebrali się aniołowie i zlecieli na ziemię, żeby posłuchać słów Jehoszuy. Aniołowie zlecieli się tak, jak zbiegają się ludzie chętni obejrzeć weselną zabawę.
W jakiś czas po tym zdarzeniu rabi Jehoszua opowiedział je rabiemu Jochananowi ben Zakaj. Ten, wysłuchawszy jego relacji, powiedział:
— Szczęśliwyś ty i szczęśliwa twoja matka. I ja także czuję się szczęśliwym, bo danym mu było dożyć chwili, kiedy mogłem to także na własne oczy zobaczyć. Oto bowiem śnił mi się cudowny sen. Siedziałem razem z tobą u stóp góry Synaj i nagle usłyszeliśmy głos z nieba: — Wstąpcie na górę! Wejdźcie na szczyt góry! Czekają na was piękne, ogromne sale wyścielone wspaniałymi dywanami. Czekają na was, na waszych uczniów i na uczniów waszych uczniów. Dla was i dla nich przygotowany jest raj.
Dwie drogi
Pewnego dnia rabi Jochanan zachorował. Uczniowie przyszli go odwiedzić. Na ich widok rabi Jochanan zaczął płakać. Zdziwieni uczniowie zapytali:
— Mistrzu nasz, który jesteś światłem, filarem i młotem Żydów, dlaczego płaczesz?
— Gdyby mnie teraz zaprowadzili do króla — odpowiedział rabi Jochanan — mam na myśli ziemskiego króla, który dzisiaj żyje, a jutro może go już nie być, i gdyby tenże król się na mnie pogniewał, to jestem pewny, że jego gniew nie jest wieczny. I gdyby tenże król wsadził mnie do więzienia, to wiem, że nie jest ono wieczne. I gdyby mnie zabił, to zadana mi śmierć też nie będzie wieczna. Zresztą, króla-człowieka mógłbym przebłagać słowami albo przekupić pieniędzmi. I mimo tej świadomości płakałbym. Cóż dopiero fakt, że mają mnie teraz zaprowadzić do króla nad królami, do Boga, oby był błogosławiony, do Boga, który jest wiekuisty. Jeśli On się na mnie pogniewa, to wiem, że Jego gniew będzie wieczny. Jeśli mnie wsadzi do więzienia, to na wieki. A jeśli mnie uśmierci, to na zawsze. Jego słowami nie przebłagam i pieniędzmi nie przekupię. Poza tym mam przed sobą dwie drogi. Jedna prowadzi do raju, druga do piekła. Ja zaś nie wiem, na którą się dostanę. Czy wobec tego wszystkiego mogę nie płakać?
Powiadają wtedy do niego uczniowie:
— Rabi, udziel nam swego błogosławieństwa!
— Błogosławię was i życzę, żebyście się bali Boga, tak jak boicie się człowieka.
— I nic więcej, rabi?
— Oby moje życzenie się spełniło. Zważcie bowiem, że kiedy człowiek popełnia grzech, stara się, żeby inny człowiek tego nie zauważył.
W agonii zdążył jeszcze powiedzieć uczniom:
— Uprzątnijcie moje mieszkanie z naczyń i przygotujcie krzesło dla króla Sedkijasza, który tu przyjdzie.
I kiedy rabi Jochanan ben Zakaj wyzionął ducha, zgasł blask mądrości.
Rabi Chanina ben Dosa
Cud w piecu i w dzieży
Żona rabiego Chaniny ben Dosa, który był bardzo biedny, zwykła wzorem innych kobiet, które w przeddzień soboty piekły chały, rozpalać w piecu, żeby upozorować, że także piecze chały.
Wśród sąsiadek była kobieta, która w swojej złośliwości lubiła często pokpiwać sobie z biedy żony rabiego Chaniny. Widząc unoszący się z komina domu Chaniny dym, pomyślała sobie: „A to dobre! Przecież doskonale wiem, że nic nie mają na sobotę. Najmniejszej porcji mąki. Muszę wejść i zobaczyć, co ona w tym piecu piecze”. I nie namyślając się długo, zapukała do drzwi i weszła do środka. Żona Chaniny, wstydząc się swego ubóstwa, skryła się w drugim pokoju.
I oto zdarzył się cud. Złośliwa niewiasta zajrzała najpierw do pieca, a potem do dzieży. Zobaczyła w piecu piekące się chały, a w dzieży gotowe do pieczenia ciasto.
Zawołała do żony Chaniny:
— Weź szybko łopatę i wyjmij chały, bo za chwilę się przypalą.
Żona Chaniny na to rzekła:
— Właśnie poszłam do drugiego pokoju po łopatę.
Nóżka ze złotego stołu
Pewnego dnia żona rabiego Chaniny nie wytrzymała i pożaliła się przed mężem:
— Jak długo będziemy tak biedowali?
— Co możemy zrobić? Powiedz sama!
— Poproś Boga, żeby ci dał coś z dobra przeznaczonego dla cadyków na tamtym świecie.
Posłuchał rabi Chanina rady żony i wzniósł błagalną modlitwę do Boga.
I oto po chwili ukazało się w mieszkaniu coś w rodzaju ręki, która podrzuciła rabiemu nóżkę ze złotego stołu.
W nocy rabiemu Chaninie przyśnił się cudowny sen. Zobaczył raj. Przy trójnożnym stole siedzieli cadycy. On sam zaś z żoną siedzieli przy stole o dwóch nogach. Rano, po przebudzeniu, opowiedział żonie o tym, co mu się przyśniło, i na końcu zapytał ją:
— Jak myślisz? Czy będzie nam przyjemnie siedzieć przy stole o dwóch nogach, podczas gdy wszyscy cadycy siądą przy stole trójnożnym?
— Nie będzie nam przyjemnie. Pomódl się, mężu mój, żeby zabrali z powrotem nóżkę.
Pomodlił się rabi Chanina ben Dosa i nóżka została zabrana.
Na temat tego cudu tak wypowiedzieli się mędrcy:
— Ten drugi w kolejności cud jest większy od pierwszego, albowiem na podstawie ustnych przekazów wiemy, że niebo czasem daje, ale nigdy nie odbiera.
Płonący ocet
Pewnego dnia w wigilię soboty rabi Chanina zauważył, że jego córka jest bardzo zmartwiona. Zapytał ją:
— Córuchno, czym się tak martwisz?
— Podmienili mi naczynia w sklepie. Zamiast naczynia z oliwą, dali mi naczynie z octem. Ten ocet usiłowałam zapalić w świeczniku przed błogosławieniem soboty.
— Nie martw się. Ten, który nakazuje oliwie, żeby się paliła, rozkaże również octowi, żeby płonął.
I tak się stało. Ocet płonął całą dobę. Od jego ognia zapalono także świece hawdali.
Kozy rabiego Chaniny
Chanina ben Dosa miał kilka kóz. Pewnego razu przyszli do niego sąsiedzi ze skargą, że kozy czynią szkodę na ich polach.
— Jeśli kozy wyrządzają wam szkodę — zawołał rabi Chanina — to niech je pożrą niedźwiedzie. Jeśli zaś szkody nie wyrządzają, niech każda koza przytaszczy niedźwiedzia na swoich rogach.
I co się okazuje? Wieczorem wróciły kozy z pola i każda niosła na rogach niedźwiedzia.
Skąd się wzięły kozy u biednego rabiego Chaniny?
Na to pytanie odpowiada rabi Pinchas:
— Pewnego razu przechodzący obok domu rabiego Chaniny ben Dosa człowiek z koszem kur przystanął na chwilę i postawił kosz na ulicy. Zamyślił się, zagapił i zapomniawszy o kurach, poszedł w dalszą drogę.
Kury znalazła żona rabiego Chaniny. Zabrała je do domu i zaczęła hodować. Widząc to, rabi Chanina ostrzegł ją:
— Uważaj — powiedział do niej — żebyś nie korzystała ze zniesionych przez kury jajek. One nie są naszą własnością.
Kury tymczasem zaczęły znosić jajka. Z jajek wykluły się kurczaki. Było ich już tak dużo, że nie można było w domu wytrzymać. Wziął rabi Chanina kurczaki i zaniósłszy je na targ, sprzedał. Za uzyskane pieniądze kupił kozy.
Minęło trochę czasu i właściciel kur znowu przechodził obok domu rabiego Chaniny. Tym razem w towarzystwie kolegi. Na widok znajomego domu rabiego Chaniny coś sobie widocznie przypomniał, bo nagle rzekł do kolegi:
— Widzisz, w tym oto miejscu, wskutek zapomnienia zostawiałem kiedyś kosz z kurami.
Usłyszał jego słowa rabi Chanina. Wyszedł i zapytał go, czy ma jakiś znak lub dowód na to, że zostawił tu kury. Okazało się że ma.
— Skoro tak — rzekł rabi Chanina — to zabierz moje kozy. Należą do ciebie.
Te właśnie kozy przyniosły na rogach niedźwiedzie.
Rozciągnięte belki
Niezamożna sąsiadka rabiego Chaniny przystąpiła do budowy skromnego domku. W trakcie pracy okazało się, że belki między ścianami są za krótkie. Zmartwiona tym obrotem rzeczy, przyszła do rabiego Chaniny, żeby pożalić się na swój los.
— Rabi, poradź, co mam zrobić. Po wielkich trudach zaczęłam budować domek, a tu belki okazały się za krótkie.
— Kobieto — zapytał ją Chanina — powiedz, jak się nazywasz?
— Mam na imię Ejcha.
Skupił się w sobie rabi Chanina i rzekł:
— Niechaj wydłużą się belki pani Ejchy.
I jako rzekł, tak się stało.
Reb Plejmu opowiedział ludziom o tym zdarzeniu:
— Sam — oświadczył — oglądałem ten domek. Na własne oczy widziałem, jak belki wystawały na zewnątrz obu przeciwległych ścian. Wszyscy wiedzą, że to modlitwa rabiego Chaniny je rozciągnęła.
Aniołowie-tragarze
Pewnego dnia po wyjściu na ulicę rabi Chanina zobaczył, że mieszkańcy miasta wybierają się z darami do Jerozolimy, żeby spełnić dwa nakazy. Jeden, by złożyć ślubowanie, i drugi, by rozdać biedakom jałmużnę. Posmutniał rabi Chanina, i tak w duchu powiedział:
— Wszyscy wożą dary do Jerozolimy i tylko ja jeden nie mam co tam zawieźć.
Pomyślał, co zrobić, żeby jednak coś do Jerozolimy zawieźć. Po chwili zdecydował. Wyszedł na pole za miastem, żeby poszukać jakiegoś kamienia, który po obróbce nadawałby się do ofiarowania w darze. Długo nie przyszło mu szukać. Natrafił na duży kamień i zaraz przystąpił do oszlifowania go. Był jednak za ciężki, żeby mógł go udźwignąć. Trzeba było wynająć tragarzy. Znalazł pięciu chętnych. Zgodzili się zanieść kamień do Jerozolimy za pięćdziesiąt denarów.
Tyle pieniędzy, rzecz jasna, Chanina nie miał, toteż tragarze po krótkiej wymianie zdań zostawili go z kamieniem na polu. Wtedy przyszedł mu z pomocą Bóg. Zesłał na ziemię pięciu aniołów w ludzkiej postaci, którzy podjęli się zanieść kamień do Jerozolimy za jedynie pięć denarów. Postawili mu przy tym jeden warunek: podczas niesienia Chanina miał przyłożyć do kamienia rękę lub co najmniej palec. Zaledwie Chanina przyłożył rękę do kamienia, kiedy rozejrzawszy się wokół, stwierdził, że są już w Jerozolimie.
Sięgnął ręką do kieszeni, chcąc zapłacić tragarzom, a tu ślad po nich zginął.
Wstąpił rabi Chanina do biura kamieniarzy, żeby o nich zapytać. Odpowiedzieli mu, że nie mają pojęcia o tragarzach, którzy przynieśli kamień do miejsca.
— Zapewne — oświadczyli — byli to aniołowie. Oni to przynieśli kamień i natychmiast ulecieli do nieba.
Chanina ben Dosa i deszcz
Pewnego razu rabi Chanina szedł drogą, niosąc na głowie garnek soli. Nagle zaczął padać deszcz. Sól w otwartym garnku mogła się rozpuścić. Rabi Chanina podniósł oczy ku niebu i zawołał:
— Boże, Panie świata! Cały świat cieszy się deszczem, a ja się zamartwiam. Czy tak ma być?
Inatychmiast przestał padać.
Po powrocie do domu rabi Chanina znowu zwrócił się do Boga:
— Panie świata! Cały świat martwi się teraz z powodu braku deszczu. Czy tylko ja jeden mam się tym cieszyć?
I natychmiast lunął z nieba deszcz.
Biada wężowi
W pobliżu miasta znalazł sobie schronienie jadowity wąż. Niejednego przechodnia znienacka napadł i śmiertelnie ukąsił. Mieszkańcy miasta przyszli do rabiego Chaniny z prośbą o pomoc. Rabi Chanina polecił, by wskazali mu kryjówkę węża, Kiedy doszedł do nory, w której skrył się wąż, postawił nogę na jej otworze. Wąż, poczuwszy nogę Chaniny, szybko ją ugryzł. I co się okazało? Od ukąszenia nogi rabiego wąż zdechł! Wziął wtedy rabi Chanina węża na ramię i zaniósł do bejt ha-midraszu, żeby pokazać go uczniom.
— Popatrzcie — zawołał do nich — na tego węża i przyjmcie do wiadomości, że człowieka nie wąż zabija, ale grzech.
Z tego faktu ukuto przysłowie:
— „Biada człowiekowi, który natknie się na węża i biada wężowi, który natknie się na rabiego Chaninę ben Dosa”.
Rabi Chanina ben Dosa i lew
Pewnego dnia rabi Chanina ben Dosa spotkał na drodze lwa. Na widok rzadko już spotykanego w kraju zwierzęcia rabi Chanina gniewnym głosem zawołał:
— Ach ty, słabeuszu, który mienisz się królem! Nieraz cię ostrzegałem, żebyś się nie pokazywał w kraju Izraela.
Gniewne słowa rabiego tak przestraszyły lwa, że ten natychmiast dał drapaka.
Rabi Chanina pobiegł za nim i zawołał:
— Wybacz mi, że cię nazwałem słabeuszem, podczas gdy Stwórca nazwał cię siłaczem.
Modlitwa rabiego Chaniny za chorych
O rabim Chaninie ben Dosa opowiadają, że zwykł był modlić się za chorych. Potrafił także przewidywać, który z chorych umrze, a który wyżyje. Na pytanie skąd, o tym wie, odpowiadał:
— Jeśli modlitwa, którą odmawiam za chorego, wydobywa się z moich ust płynnie, bez zakłóceń, to znaczy, że została przez Boga wysłuchana. W przeciwnym wypadku oznacza to, że modlitwa została odrzucona.
Pewnego razu syn rabiego Gamliela zachorował. Rabi Gamliel wysłał wtedy dwóch swoich uczniów do rabiego Chaniny z prośbą, żeby odprawił modły za zdrowie syna.
Zobaczywszy przez okno nadchodzących uczniów rabiego Gamliela, Chanina ben Dosa domyślił się celu ich wizyty. Nie zwlekając, wszedł na poddasze i pomodlił się o zdrowie dla syna rabiego Gamliela.
Kiedy zszedł z poddasza i zobaczył czekających na niego wysłanników rabiego Gamliela, powiedział:
— Wracajcie do domu. Gorączka chorego już spadła.
— Skąd możesz wiedzieć? — zapytali go wysłannicy. — Azali jesteś prorokiem?
— Nie! Nie jestem prorokiem. Nie jestem nawet synem proroka, ale kieruję się takim znakiem rozpoznawczym. Jeśli moją modlitwę odmawiam płynnie i bez zakłóceń, to znak że została przez Boga wysłuchana. Jeśli brakuje jej płynności, oznacza to, że została odrzucona.
Usłyszawszy te słowa, uczniowie rabiego Gabriela, zanotowali dokładny czas wypowiedzi rabiego Chaniny. Nie omieszkali, rzecz jasna, opowiedzieć o tym rabiemu Gamlielowi. Ten wtedy rzekł:
— Przysięgam, że gorączka syna spadła dokładnie co do sekundy, w czasie wskazanym przez rabiego Chaninę. Mój syn poprosił wtedy o łyk wody.
Pobożny osioł
Pewnego razu złodzieje ukradli rabiemu Chaninie osła. Uprowadzili go do swojej stajni i postawili przed nim wiadro jęczmienia i wiadro wody. Osioł jednak za nic nie chciał ani jeść, ani pić.
Widząc, że z upartym osłem nie dadzą sobie rady, powiedzieli:
— Na co nam osioł, który wkrótce zdechnie i zanieczyści stajnię?
Otworzyli wrota stajni i wypuścili osła. Ten, nie spiesząc się, powoli doczłapał się do domu rabiego Chaniny, głośno objawiając swoje zadowolenie. Usłyszał to syn Chaniny.
— Tato — krzyknął — zdaje się, że to głos naszego osła.
— Tak, synku, otwórz mu szybko drzwi do stajni. Z pewnością jest głodny.
Syn wprowadził osła do stajni, po czym nakarmił go i napoił.
Dlatego chyba prawdą jest to, co mówią ludzie, że dawniej u pobożnych cadyków zwierzęta także były pobożne.
Raban Gamliel II
Nasi, raban Gamliel II odbył pewnego razu podróż statkiem razem z rabim Jehoszuą. Raban Gamliel wziął na drogę tylko chleb i to w ilości potrzebnej na przewidziany czas podróży. Natomiast rabi Jehoszua zabrał na statek oprócz chleba również mąkę do pieczenia bułek.
Tymczasem podróż statkiem z powodu pogody przedłużyła się. Rabanowi Gamlielowi skończył się chleb i musiał skorzystać z mąki rabiego Jehoszuy.
— Czy — zapytał go — wiedziałeś, że podróż się przedłuży i trzeba będzie zabrać z sobą więcej żywności?
— Tak — odpowiedział rabi Jehoszua. — Jest bowiem taka gwiazda, która się pojawia raz na siedemdziesiąt lat i sprowadza z kursu kapitanów statków. Dlatego z góry zabezpieczyłem się przed takim wypadkiem.
— Czy człowiek o takiej wiedzy jak ty musi się tułać po świede i cierpliwie znosić męki morskich podróży?
— Dziwisz mi się? Sądzę, że powinieneś się raczej dziwić twoim dwóm uczniom na lądzie, rabiemu Jochananowi ben Goda i rabiemu Elazarowi ben Chisma, którzy potrafią obliczyć, ile kropel wody jest w morzu i mimo to nie mają co jeść i w co się ubrać.
Raban Gamliel wziął sobie do serca słowa rabiego Jehoszuy i postanowił obu rabajom zaoferować jakąś zaszczytną posadę w zarządzie gminy. Ci jednak nie zgodzili się przyjąć posady.
Wezwał ich wtedy do siebie raban Gamliel i tak powiedział:
— Co wy sobie myślicie? Zapewne sądzicie, że obdarzam was władzą. Nic podobnego. Wręcz przeciwnie. Nakładam na was ciężką pracę. Macie służyć ludziom. Pamiętacie chyba, co starzy doświadczeni ministrowie dworu powiedzieli królowi Rachawowi, kiedy przejął władzę: „Od dziś masz być sługą narodu”.
Raban Gamliel i rabi Jehoszua
I
Pewnego razu powstał spór między rabanem Gamlielem i rabim Jehoszuą o to, którego dnia w tym roku ma wypaść Jom Kipur. Raban Gamliel twierdził, że o dzień wcześniej, rabi Jehoszua zaś, że o dzień później.
Raban Gamliel polecił przez gońca, żeby rabi Jehoszua wziął laskę i stawił się u niego z sakwą pieniędzy w dniu, w którym według jego obliczeń miał wypaść Jom Kipur.
Traf chciał, że akurat wtedy przyszedł do rabiego Jehoszuy rabi Akiwa. Widząc, że rabi Jehoszua jest czymś zmartwiony, zapytał go:
— Dlaczego, rabi, jesteś zmartwiony?
— Wolałbym cały rok chorować, niż otrzymać srogą nauczkę od rabana Gamliela.
Powiada na to rabi Akiwa:
— Ludzie czynią tak jak mówi raban Gamliel. Na to masz wyraźne dowody. W Torze bowiem jest napisane: „To są uroczystości świąteczne Boga. Dni świąt powinniście sami ustalić. Obojętnie, czy będzie to ten lub inny dzień, ale raz ustaliwszy, musicie je uznać i przestrzegać”.
Po odejściu rabiego Akiwy, rabi Jehoszua poszedł do rabiego Dosa ben Horkines, któremu opowiedział całą tę historię. Ten wysłuchawszy jej rzekł:
— Jeśli zaczniemy rozważać orzeczenia sądu rabana Gamliela, to powinniśmy także rozważyć orzeczenia wszystkich sądów, które istniały u Żydów od czasów Mojżesza do dnia dzisiejszego. W istocie rzeczy każdy sąd składający się z trzech sędziów posiada tę samą moc co sąd Mojżesza.
Wziął rabi Jehoszua laskę i sakwę z pieniędzmi i udał się do Jawny, siedziby rabana Gamliela akurat w tym dniu, w którym według jego obliczeń miał wypaść Jom Kipur.
Na widok rabiego Jehoszuy raban Gamliel wstał z krzesła, pocałował go w głowę i powiedział:
— Wejdź, pokój tobie! Jestem wzruszony twoją skromnością. Wejdź, mistrzu mój i uczniu. Jesteś moim mistrzem, jeśli chodzi o wiedzę. Uczniem przez twoje posłuszeństwo. Szczęśliwe jest pokolenie, w którym wielcy i znaczniejsi słuchają mniej znaczących.
II
Pewnego razu uczeń zapytał rabiego Jehoszuę:
— Czy wieczorna modlitwa maariw jest obowiązkowa, czy też dowolna?
— Dowolna — odpowiedział rabi Jehoszua.
Z tym samym pytaniem zwrócił się uczeń do rabana Gamliela. W odpowiedzi usłyszał:
— Obowiązkowa!
— Dlaczego więc — pyta uczeń — rabi Jehoszua powiedział mi, że jest dowolna?
— Wiesz co? Zaczekaj, zaraz przyjdą tu moi „szermierze”, to usłyszysz co powiedzą.
Zaraz też zjawili się „szermierze” i uczeń zadał to samo pytanie.
Raban Gamliel odpowiedział:
— Modlitwa maariw jest obowiązkowa.
I powiedziawszy to, zwrócił się do mędrców z pytaniem:
— Czy jest wśród was ktoś, kto nie zgadza się ze mną?
— Nie ma — oświadczył rabi Jehoszua.
— Mnie jednak powiedziano, że ty właśnie uważasz maariw za modlitwę dowolną.
I podnosząc głos, zawołał:
— Jehoszuo, wstań! Niech świadek złoży przeciwko tobie zeznanie.
Wstał rabi Jehoszua i rzekł:
— Gdybym ja był człowiekiem żywym, a świadek umarlakiem, to jako żywy mógłbym zaprzeczyć słowom świadka. Skoro jednak obaj jesteśmy żywi, to jak mógłbym zaprzeczyć?
Raban Gamliel na siedząco dalej przemawiał, rabi Jehoszua zaś przez cały ten czas stał.
Ludzie na ten widok zaczęli szeptem wyrażać swoje niezadowolenie. Szept powoli przeszedł w szum. Rozległ się z tłumu głos wzywający meturgemana, żeby przestał tłumaczyć słowa rabana Gamliela. Meturgeman natychmiast zamilkł. Rozległy się protesty, mieszały się głosy:
— Jak długo raban Gamliel będzie się znęcał nad rabim Jehoszuą?
— Najwyższy już czas, żeby zdjąć go ze stanowiska!
— Kogo postawimy na jego miejsce?
— Dlaczego by nie rabiego Jehoszuę?
— Nie wchodzi w rachubę! To z jego powodu zaczęła się cała sprawa.
— A może rabiego Akiwę?
— Zbyt niebezpiecznie. Za nim nie stoją zasługi jego przodków.
Zostało na tym, że trzeba powołać na przełożonego jesziwy rabiego Elazara ben Azaria. On będzie nosił tytuł nasi. Ma odpowiednią dla tego stanowiska wiedzę i pochodzi z bardzo nobliwej rodziny. Jest dziewiątym potomkiem z rodu Ezry.
Do rabiego Elazara ben Azaria udała się delegacja i pyta go:
— Czy rabi byłby skłonny objąć stanowisko przełożonego jesziwy?
— Muszę przedtem poradzić się moich najbliższych — odpowiedział rabi Elazar.
Najpierw pyta żonę o zdanie. Ta odpowiada mu pytaniem na pytanie:
— A co będziesz robił, jak cię zdejmą ze stanowiska?
— Świat na ten temat tak powiada: „Warto choć przez jeden dzień pić z drogiego kielicha, gdyż następnego dnia kielich ten może się rozbić na kawałki”.
— Ale ty przecież jesteś jeszcze bardzo młody — powiada do niego żona — nie masz ani jednego siwego włosa. Nie wypada, żeby przełożonym jesziwy był człowiek, który nie ma siwej głowy.
I oto zdarzył się cud. W ciągu jednej nocy osiemnastoletni młodzieniec osiwiał. Jego głowę ozdobiło osiemnaście pasem siwych włosów.
Tego dnia drzwi jesziwy stały otworem. Nikt ich nie pilnował. Każdy łaknący wiedzy uczeń mógł swobodnie wejść do środka. Sprawujący dotychczas funkcję przełożonego jesziwy raban Gamliel wydał uprzednio zakaz tej treści:
„Uczeń, który tylko z pozoru wygląda na miłośnika wiedzy, a w głębi serca nie jest w sprawie nauki uczciwy, nie ma prawa przestąpić progu jesziwy”.
Kiedy młody przełożony jesziwy zniósł ten zakaz, zgłosiło się do nauki bardzo dużo uczniów. Trzeba było dostawić ławki.
Raban Gamliel widząc to, poczuł wyrzuty sumienia:
— Może, nie daj Bóg, swoim zakazem oddaliłem od Tory wielu Żydów?
Żeby uciszyć jego niepokój, niebiosa pokazały mu we śnie biały dzbanek wypełniony popiołem.
Raban Gamliel postanowił wtedy pójść do rabiego Jehoszuy i przeprosić go. Kiedy wszedł do jego mieszkania, zauważył, że ściany są zadymione. Powiedział wtedy do rabiego Jehoszuy:
— Ściany w twoim mieszkaniu świadczą o tym, że jesteś kowalem.
— Biada pokoleniu — odpowiedział rabi Jehoszua — któremu ty przewodzisz. Biada statkowi, którego jesteś sternikiem. Co ty wiesz o cierpieniach, które znoszą uczeni w Piśmie? Czy wiesz, jak i z czego żyją?
— Zawiniłem wobec ciebie — rzekł raban Gamliel. — Przebacz mi!
Rabi Jehoszua nie przyjął jego przeprosin. Raban Gamliel ponowił więc prośbę o przebaczenie:
— Zrób to — powiada — przez wzgląd na honor całego mego życia.
Ustąpił wtedy rabi Jehoszua i przebaczył mu. Przeprosili się. Żydzi, świadkowie tego wydarzenia, zaczęli zastanawiać się, kogo by tu posłać, żeby zawiadomić o tym uczonych w Piśmie. Na ochotnika zgłosił się pracz:
— Ja pójdę — oświadczył donośnym głosem.
Rabi Jehoszua polecił mu, żeby przekazał uczonym następujące słowa:
„Kto urzędowo zawsze nosił szaty,
Niechaj dalej je nosi.
Temu zaś, kto nigdy ich nie nosił,
Nie można rzec:
«Zdejm z siebie szaty
Bo ja chcę je nosić»”.
Powiada rabi Akiwa do mędrców w bejt ha-midraszu:
— Szybko zamknijcie drzwi, żeby nie wdarli się tu słudzy rabana Gamliela i nie obrazili nas.
— Lepiej będzie — myśli sobie rabi Jehoszua — jeśli sam pogadasz z ludźmi.
I doszedłszy do bejt ha-midraszu, zapukał w drzwi i zawołał:
— Kapłan, syn kapłana ma kropić wodę oczyszczającą: ten, który nie jest kapłanem, ani synem kapłana nie ma prawa mówić kapłanowi: „Twoja woda, wodą z jamy jest, Twój popiół z opałowego drzewa jest”.
Zapytał go rabi Akiwa:
— Rabi Jehoszuo, czy to prawda, że dałeś się przeprosić?
— Zrobiłem to ze względu na cześć, jaką do siebie obaj żywimy. Jutro, skoro świt, razem z tobą pójdziemy do niego, do domu.
A jednak nie zwolnili rabiego Elazara ze stanowiska przełożonego jesziwy. Raban Gamliel wygłaszał od tego czasu kazanie przez dwie soboty z rzędu i rabi Elazar co trzecią sobotę.
Nasi usługuje swoim gościom
Podczas uczty z okazji wesela syna rabana Gamliela siedzieli przy biesiadnym stole trzej tanaici: rabi Eliezer, rabi Jehoszua i rabi Cadok.
Raban Gamliel stał przy nich i podawał im wino.
Rabi Eliezer nie chciał przyjąć kielicha z winem, natomiast rabi Jehoszua chętnie przyjął podany trunek.
Odzywa się rabi Eliezer:
— Nie przyjąłem kielicha, bo nie może być tak, żeby raban Gemliel stał, kiedy my siedzimy.
Na to powiada rabi Jehoszua:
— Przecież doskonale wiemy, iż większa i ważniejsza osoba od rabana Gamliela, praojciec Abraham, usługiwał swoim gościom. Tora tak o nim pisze: „Stał nad nimi”. To znaczy nad swoimi gośćmi, żeby im służyć. Zapewne uważasz, że usługiwał im, bo domyślił się, że to aniołowie. Nic podobnego! W oczach Abrahama byli zwykłymi Arabami. Dlatego też raban Gamliel może usługiwać takim gościom jak my.
Wtrącił się rabi Cadok:
— Jak długo będziemy zajmowali się oddawaniem czci ludziom? Cześć należy oddawać przede wszystkim Bogu. On rozkazuje wiatrom wiać, On rozpędza chmury, sprowadza na ziemię deszcze, czyni ziemię kwitnącą i szykuje stół dla każdego osobno. Dlatego sądzę, że raban Gamliel tym bardziej może nam wino podawać.
Przekleństwa, które zamieniają się w błogosławieństwa
Raban Gamliel wydał córkę za mąż. Przed opuszczeniem rodzinnego domu córka poprosiła ojca o błogosławieństwo na nową drogę życia.
— Oby Bóg dał, żebyś już do domu rodzinnego nie wróciła — — rzekł raban Gamliel.
Kiedy urodziła syna, znowu poprosiła ojca o błogosławieństwo.
— Oby — rzekł raban Gamliel — Bóg dał, żeby z twoich ust nie wyszły już więcej krzyki „Oj, biada mi”.
— Tato — powiedziała córka — miałam dwie radosne uroczystości, a ty dwa razy mnie przekląłeś.
— Nic podobnego, córko. Były to błogosławieństwa, a nie przekleństwa. Za pierwszym razem powiedziałem, żebyś więcej nie wróciła do domu rodzinnego. Znaczy to, że życzyłem ci zgodnego współżycia z mężem. W takiej sytuacji nie zachodzi potrzeba powrotu do domu ojca. Jeśli chodzi o drugą uroczystość, rzecz się ma także inaczej, niż to przyjęłaś. Życzyłem ci bowiem, żeby twoje dziecko było zawsze zdrowe, żebyś nie jęczała „oj biada mi, dziecko jeszcze nie jadło, dziecko jeszcze nie piło. Dziecko jeszcze do szkoły nie poszło”.
Rabi Eliezer ben Hurkanos
Hurkanos Wielki
Jak rabi Eliezer zabrał się do nauki.
Do dwudziestego roku życia rabi Eliezer Wielki nie miał żadnego kontaktu z Torą. Jego ojciec Hurkanos był bogatym właścicielem ziemskim. Na jego polach pracowało wielu robotników. Jego synowie, wśród nich Eliezer, także pracowali w polu. Tak się złożyło, że Eliezerowi przypadła ziemia twarda jak skała, podczas gdy jego bracia mieli orać miękką ziemię, od lat już uprawianą. W pewnej chwili, gdy pług o mało nie pękł, trafiając na twardy grunt, rozgoryczony Eliezer przerwał pracę i usiadłszy na skraju pola, wybuchnął płaczem. Widząc, co się dzieje, ojciec podszedł do niego i zapytał:
— Dlaczego płaczesz, synu? Martwi cię, że natrafiłeś na twardy grunt i nie dajesz rady? Przenieś pług w lepsze miejsce i zacznij orać od nowa.
Przeniósł się Eliezer z pługiem na miękką połać ziemi, ale płakać nie przestał.
Ojciec znowu do niego podszedł i pyta:
— Dlaczego teraz płaczesz? To miejsce też ci się nie podoba?
— Nie chodzi o to — odpowiedział Eliezer.
— A o co chodzi?
— Chcę się uczyć Tory!
— Masz już dwadzieścia lat i nagle zachciało ci się uczyć. Lepiej zrobisz, jeśli się ożenisz i spłodzisz dzieci. One za ciebie się będą uczyły.
Po jakimś czasie Eliezer oświadczył ojcu:
— Jutro nie wyjdę do pracy w polu. Postanowiłem udać się do Jerozolimy żeby się uczyć w bejt ha-midraszu Jochanana ben Zakaja.
Rozgniewał się ojciec i skrzyczał go:
— Jutro skoro świt, przed śniadaniem, masz wyruszyć na pole i zabrać się do orania.
Eliezer, posłuszny woli ojca, wstał bardzo wcześnie i wyszedł w pole orać swoją działkę. Nagle krowa ciągnąca pług upadła i złamała nogę. W głowie Eliezera zaświtała myśl: „Krowa złamała nogę dla mego dobra”.
Natychmiast opuścił pole i wyruszył w drogę do Jerozolimy, żeby pobierać naukę Tory w bejt ha-midraszu rabiego Jochanana ben Zakaja.
Jak wieść niesie, zdarzyło się to w wigilię soboty.
Przez całą dobę, to znaczy do końca soboty, Eliezer nie miał nic w ustach. W drodze, zmorzony głodem, podnosił z ziemi kamyki i wkładał je do ust, żeby oszukać spragniony strawy żołądek.
Kiedy przekroczył bramę Jerozolimy, od razu udał się do bejt ha-midraszu Jochanana ben Zakaja. Wszedł do środka i usiadłszy w kącie, zaczął płakać.
Zobaczył to rabi Jochanan i zapytał:
— Dlaczego płaczesz?
— Bo chcę się uczyć Tory.
— Czy już kiedyś się uczyłeś?
— Nie! Nigdy!
Zaczął go rabi Jochanan uczyć od podstaw. Najpierw zapoznał go z modlitwą Kriat Szma, potem z błogosławieństwami i na dodatek przyswoił mu dwie halachy. Cały materiał przerobiony w ciągu tygodnia Eliezer powtarzał w sobotę z pamięci. Przez osiem dni z rzędu wkuwał tak zapmiętale, że zapomniał o jedzeniu. W pewnej chwili pochylony nad nim rabi Jochanan poczuł z jego ust dziwny zapach. Zapytał go:
— Eliezerze, synu mój, czy dzisiaj zdążyłeś już coś przekąsić?
Eliezer nie odpowiedział na pytanie rabiego. Ten ponowił pytanie, ale Eliezer zamknął się w sobie i milczał. Wtedy rabi Jochanan stanowczym głosem rzekł:
— Dzisiaj będziesz jadł u mnie!
— Nie jestem głodny. Już dzisiaj jadłem w zajezdnym domu.
Rabi Jochanan nie dał mu wiary i posłał kilku uczniów, żeby sprawdzili to w zajezdnym domu.
Rozeszli się uczniowie po wszystkich ulicach Jerozolimy, żeby znaleźć ów zajezdny dom, w którym Eliezer miał jakoby się zatrzymać. Okazało się, że w żadnym zajezdnym domu miasta pojęcia o nim nie mieli. Po długich poszukiwaniach znaleźli na peryferiach miasta nędzny domek zajezdny należący do jakiejś kobiety. Na pytanie, czy zatrzymał się u niej uczeń studiujący Torę, odpowiedziała:
— Ma tu jakiś niby worek, do którego codziennie rano przykłada wargi i ssie z niego tak, jakby to był bukłak z winem.
Proszą kobietę, żeby im pokazała ten worek. Kobieta czyni zadość ich prośbie. Otwierają worek i okazuje się, że jest wypełniony ziemią. Pytają, czy Eliezer przekąsił coś na śniadanie?
— Nie — odpowiada kobieta. Wszyscy tu byliśmy pewni, że stołuje się w domu rabiego. Wychodzi na to, że w ciągu ośmiu dni głodował.
Kiedy uczniowie opowiedzieli to rabiemu Jochananowi, ten rzekł do Eliezera:
— Biedny mój Eliezerze! Poniewierasz się wśród nas i nic nie mówisz. Wiedz jednak, że zapach głodu, który teraz ulatnia się z twoich ust, spowoduje to, że później będzie się z nich ulatniał zapach Tory. I zapach ten ogarnie cały świat. Od krańca do krańca.
Od tej chwili rabi Jochanan przyjął go na swój wikt. Wkrótce Eliezer przyszedł do siebie i nabrał sił.
I tak minęły trzy lata, podczas których Eliezer pilnie studiował Torę u rabiego Jochanana. Domu ojca ani razu w tym czasie nie odwiedził.
Pewnego dnia pozostali synowie Hurkanosa powiedzieli do ojca:
— Zwróć, ojcze, uwagę na to, co ci zrobił Eliezer. Opuścił cię na starość, żeby zaspokoić swoją chęć nauki w Jerozolimie. Zasłużył na to, żebyś go wydziedziczył.
Posłuchał ich Hurkanos i udał się do Jerozolimy, żeby sporządzić akt prawny, na podstawie którego Eliezer nie otrzymałby nic w spadku. Tego dnia, kiedy przybył do Jerozolimy, rabi Jochanan wydawał właśnie ucztę, na której znalazły się najznakomitsze osobistości kraju, jak Ben-Cicit-Haksat, Nakdimon ben Gurion i Ben-Kalba-Szawua. Dowiedziawszy się, że od miasta przybył właściciel ziemski Hurkanos, rabi Jochanan polecił natychmiast sprowadzić go do swego domu. Tu posadził go na honorowym miejscu przy stole, wśród znakomitości kraju. Zaszczytem siedzenia razem z takimi znakomitościami Hurkanos tak się przejął, że zaczął dygotać. W trakcie biesiady nagle podniósł się z krzesła rabi Jochanan i spojrzawszy na Eliezera, rzekł:
— Zabierz głos i powiedz nam coś.
— Co ja — rzekł nieśmiało Eliezer — mogę powiedzieć w takim gronie? Czy studnia może dostarczyć więcej wody, niż do niej wlano? Czy potrafię dać z siebie więcej Tory, nić od ciebie otrzymałem?
— Synu mój, nie jesteś studnią, tylko źródłem. Żywym, tryskającym własną wodą zdrojem.
I kiedy rabi Jochanan, wspierany przez swoich uczniów, nie przestawał zachęcać Eliezera do zabrania głosu, ten wstał i przemówił.
Z ust Eliezera padały słowa, których od powstania świata jeszcze żadne ucho nie słyszało. Twarz młodego mówcy jaśniała niczym słońce. Zdawało się, że z jego głowy biją promienie jak z oblicza naszego nauczyciela Mojżesza. Olśniewały i oślepiały oczy słuchających tak, że ci zatracili orientację, w jakim świecie się znajdują. Zatracili też poczucie czasu. Nie wiedzieli, czy to dzień, czy też noc.
Kiedy Eliezer skończył, podszedł do niego rabi Jochanan i pocałowawszy go w czoło, powiedział:
— Abrahamie, Izaaku i Jakubie, możecie być szczęśliwi, albowiem z waszego rodu przyszedł na świat taki wspaniały potomek.
— Kogo ma na myśli? — zapytał Hurkanos.
— Twego syna — odpowiedzieli mu.
— Jeśli jego miał na myśli, to powinien był podkreślić, że Eliezer, mój syn, jest powodem mego szczęścia.
I wypowiedziawszy te słowa, stary Hurkanos wskoczył na krzesło i zawołał donośnym głosem:
— Moi szanowni panowie! Przybyłem do Jerozolimy po to żeby wydziedziczyć mego syna Eliezera. Pod wpływem tego co zobaczyłem i usłyszałem, zapisuję mu cały mój majątek. Pozostałym moim synom niczego nie zapisuję.
— Nie rób tego ojcze — zawołał Eliezer. — Gdybym poprosił Boga o ziemię, niechybnie dostałbym ją. — „Cała ziemia i wszystko, co w niej się kryje, należą do Boga”. Gdybym zapragnął złota i srebra, też bym je dostał od Boga. — „Srebro jest moje i złoto jest moje — powiada Bóg”. Tym zaś, czego pragnę od Boga uzyskać, jest tylko jedna rzecz. Na imię jej Tora.
Bejt ha-midrasz rabiego Eliezera
Budynek, w którym mieścił się bejt ha-midrasz rabiego Eliezera, miał kształt rotundy. Był tam kamień, na którym zwykle siadywał on sam. Pewnego razu przyszedł do jego bejt ha-midraszu rabi Jehoszua.
Podbiegł do kamienia i zaczął go obsypywać pocałunkami.
— Ten oto kamień — rzekł przy tym — można porównać z górą Synaj, tego zaś, który za nim siedzi, do Arki zawierającej święte tablice.
Wielki spór
Pewnego razu wybuchł wielki spór w bejt ha-midraszu między rabim Eliezerem i mędrcami na temat interpretacji Prawa odnoszącego się do kwestii Czystości i Nieczystości. Rabi Eliezer dyskutowany przedmiot określił jako czysty, natomiast pozostali mędrcy określili ten przedmiot jako nieczysty.
Na uzasadnienie swego poglądu Eliezer przytoczył liczne dowody, ale mędrcy nie dali się przekonać.
Rozzłościło to rabiego Eliezera, który podniesionym głosem zawołał:
— Jeśli moje orzeczenie jest słuszne, niechaj je potwierdzi rosnące tu drzewo.
I oto w jednej chwili drzewo wyrwało się ziemi i upadło w miejscu odległym o sto łokci.
Na ten widok mędrcy rzekli:
— Drzewo nie może służyć jako dowód.
— Niech więc — zawołał rabi Eliezer — zawróci strumień płynący ze źródła.
I posłuchał go strumień. Ale mędrcom to nie wystarczyło.
Oświadczyli:
— Strumień nie może służyć jako dowód.
— W takim razie — zawołał rabi Eliezer — niechaj zaświadczą o tym ściany bejt ha-midraszu.
I w mig ściany bejt ha-midraszu pochyliły się, grożąc zawaleniem.
Widząc to, rabi Jehoszua krzyknął do nich:
— Jakim prawem wtrącacie się do prawnego sporu między mędrcami?
I ściany nie zawaliły się. Pozostały w pozycji pochyłej.
Uczyniły to z szacunku dla rabiego Jehoszuy i nie wyprostowały się z szacunku dla rabiego Eliezera.
I w tej pozycji stoją do dziś.
Wtedy odezwał się znowu rabi Eliezer:
— Jeśli moje orzeczenie jest prawidłowe, niechaj niebo o tym zaświadczy.
Rozległ się głos z nieba:
— Mędrcy, co wy macie do rabiego Eliezera? Jego orzeczenie wszędzie obowiązuje.
Wstał rabi Jehoszua z krzesła i oświadczył:
— „Nie w niebie jest Tora”. Nie słuchamy głosu z nieba. Ty, Boże, już dawno temu napisałeś w Torze, na górze Synaj: „Należy się podporządkować większości”.
Pewnego dnia rabi Natan spotkał proroka Eliasza. Zapytał go:
— Co Bóg w owej chwili uczynił?
— Uśmiechnął się — odpowiedział Eliasz — i rzekł: „Moje dzieci mnie pokonały”.
Opowiadają, że w dniu, kiedy toczył się ten spór, zgromadzono w bejt ha-midraszu wszystkie rzeczy, które rabi Eliezer uznał za czyste, i spalono je. Omówiono również postawę samego rabiego Eliezera i po dyskusji, obłożono go klątwą.
— Kto jednak — zastanawiali się świadkowie tego wydarzenia — ma zawiadomić rabiego Eliezera o klątwie?
Zgłosił się rabi Akiwa.
— Ja — oświadczył — pójdę i zawiadomię go, bo jeśli uczyni to niewłaściwy człowiek, to Eliezer gotów będzie zniszczyć cały świat.
Jak postąpił więc rabi Akiwa?
Włożył czarne ubranie i przyszedłszy do rabiego Eliezera, usiadł w odległości czterech łokci przed nim.
Pyta go rabi Eliezer:
— Akiwo, czym się różni dzisiejszy dzień od pozostałych dni?
— Wydaje mi się, że chawerim będą się trzymali daleko od ciebie.
Usłyszawszy to, rabi Eliezer podarł na sobie szaty, zdjął buty i usiadł na ziemi. Z oczu zaczęły mu płynąć łzy. I zaraz spadły na świat plagi. Jedna trzecia zbioru oliwek, pszenicy i jęczmienia przepadła. Ciasto w rękach kobiet rozlazło się. Gniew i oburzenie rozszalały się tego dnia na świecie. Wszystko, na co gniewnie spojrzał rabi Eliezer, uległo spaleniu. Nasi, rabi Gamliel, też znalazł się w niebezpieczeństwie. Płynął właśnie statkiem po morzu. Nagle zerwała się burza. Potężne fale groziły zatopieniem statku. Zastanowił się rabi Gamliel, co mogło być przyczyną nagłej burzy. Doszedł do wniosku, że stało się tak tylko z powodu rabiego Eliezera ben Hurkanosa. Wzniósł ręce do nieba i zawołał: „Boże, Panie świata, Ty jeden wiesz, że to, co uczyniłem, nie dla mojej; chwały uczyniłem, ani też dla chwały domu mego ojca. Uczyniłem to tylko dla Twojej chwały. Po to, żeby nie mnożyły się spory wśród Żydów”.
I morze natychmiast się uspokoiło.
Ima-Szalom, żona rabiego Eliezera, była siostrą rabana Gamliela. Od tego zdarzenia pilnowała męża, żeby podczas modlitwy nie upadł na twarz. Pewnego razu, kiedy wyszła na chwilę z domu, żeby obdarować biedaka kawałkiem chleba, Eliezer pozostał sam. Kiedy wróciła zastała go leżącego twarzą na ziemi. Krzyknęła:
— Wstań, zabiłeś mego brata!
W tej samej chwili rozległ się głos szofaru w domu rabana Gamliela: „Umarł raban Gamliel”.
— Skąd wiedziałaś — zapytał ją rabi Eliezer.
— Z ustnego przekazu dziadka naszego rodu: „Wszystkie bramy nieba mogą być zamknięte, ale te bramy, przez które przechodzą skargi cierpiących, zawsze są otwarte”.
Choroba rabiego Eliezera
Pewnego dnia rabi Eliezer zapadł na zdrowiu. Na wieść o chorobie rabiego uczniowie przyszli go odwiedzić. Ten, witając przybyłych, powiedział:
— Wiedźcie, że nad światem rozlał się wielki gniew.
Uczniowie tak przejęli się tą smutna wieścią, że zaczęli płakać.
Obecny przy tym rabi Akiwa zareagował na to śmiechem.
Zdziwieni uczniowie zapytali go:
— Rabi, dlaczego się śmiejesz?
— A dlaczego wy płaczecie?
— Jak tu nie płakać, kiedy widzimy, że rabi — „Księga Tory” — tak cierpi?
— Właśnie z tego powodu się śmieję. Jak długo bowiem widziałem, że wino u rabiego Eliezera ani razu nie skwaśniało, oliwa nie zaczęła cuchnąć i miód nie zgorzkniał, martwiłem się, czy aby rabi Eliezer nie zagarnął wszystkich przyjemności na tym świecie i nic mu już z przyjemności nie pozostało na tamtym świecie. Teraz, kiedy widzę, że cierpi, jestem zadowolony.
Słysząc to, rabi Eliezer odrzekł:
— Akiwo, powiedz, czy uchybiłem w czymś Torze?
— Eliezerze, sam przecież nauczałeś, że nie ma takiego cadyka na świecie, takiego sprawiedliwego i pobożnego człowieka, który by czynił tylko dobro i nigdy nie popełniał grzechu.
W jakiś czas po tym przyszli odwiedzić chorego Eliezera czterej mędrcy: rabi Tarfon, rabi Jehoszua, rabi Elazar i rabi Akiwa.
Pierwszy odezwał się do rabiego Eliezera rabi Tarfun. Jego słowa płynęły z głębi szczerego serca:
— Rabi, ty jesteś dla Żydów lepszy od życiodajnych kropli deszczu. Krople bowiem deszczu przynoszą błogosławieństwo doczesnemu tylko światu. Ty zaś przynosisz błogosławieństwo zarówno temu, jak i tamtemu światu.
Po nim zabrał głos rabi Jehoszua:
— Rabi, jesteś dla Żydów lepszy od słońca. Słońce bowiem świeci i grzeje tylko na tym świecie, ty zaś świecisz i grzejesz w obu światach.
Po nim przemówił rabi Elazar ben Azaria:
— Ty, rabi Eliezerze, jesteś dla Żydów lepszy niż ojciec i matka. Ojcowie bowiem i matki są tylko na tym świecie, ty zaś jesteś jak ojciec zarówno na tym, jak i na tamtym świecie.
Ostatni zabrał głos rabi Akiwa:
— Cierpienia należy przyjmować z miłością.
Usłyszawszy słowa rabiego Akiwy, rabi Eliezer rzekł do swoich uczniów:
— Podnieście mnie. Posłuchajmy tego, co powiedział rabi Akiwa. To prawda, że cierpienia należy miłować.
Tuż przed śmiercią rabiego Eliezera przyszedł znowu do niego rabi Akiwa w towarzystwie swoich chewerim. Chory Eliezer leżał w sypialni, oni zaś usiedli w pokoju obok. Był właśnie piątek. Dzień dobiegał końca. Do pokoju chorego wszedł tymczasem jego syn Hurkanos, żeby zdjąć z ojca tefilin. Eliezer skrzyczał syna, który zawstydzony wybiegł z sypialni.
Zobaczywszy rabiego Akiwę i jego towarzyszy zawołał:
— Zdaje mi się, że ojciec nie jest już przy zdrowych zmysłach.
Wtedy rozległ się głos ojca z sypialni:
— To ty i twoja matka nie jesteście przy zdrowych zmysłach. Spóźnicie się z zapaleniem świec sobotnich, a to większy grzech niż noszenie tefilin w sobotę.
Słysząc, że rabi Eliezer jest przy zdrowych zmysłach, mędrcy weszli do sypialni, ale usiedli w odległości czterech łokci od niego.
— W jakim celu przyszliście — zapytał ich.
— Przyszliśmy uczyć się od ciebie Tory.
— Dlaczego wcześniej nie przyszliście?
— Nie mieliśmy czasu.
— Wątpię, żebyście zmarli naturalną śmiercią.
— Jaką, sądzisz więc, śmiercią umrę ja — zapytał rabi Akiwa.
— Najgorszą ze wszystkich.
To rzekłszy rabi Eliezer podniósł ręce, po czym przyłożył je do piersi i powiedział:
— Oj, biedne moje ręce — dwa zwinięte zwoje Tory! Sam nauczyłem się dużo z Tory i dużo z niej przyswoiłem moim uczniom. Dużo nauczyłem się od moich nauczycieli. Nie uroniłem z ich nauki najmniejszej kropli wiedzy. A ileż jeszcże skarbów Tory pozostało we mnie dla was. Nikt jednak poza rabim Akiwą z niej nie skorzystał.
Mędrcy zaczęli go zasypywać pytaniami w sprawie czystośd i nieczystości. Na wszystkie pytania udzielił odpowiedzi. Przy odpowiedzi na temat czystości wyzionął duszę. Razem z słowem „czystość” dusza opuściła jego ciało. Wstał wtedy rabi Jehoszua i mocnym głosem oświadczył:
— Klątwa została z niego zdjęta! Jest już wolny od klątwy!
W wieczór kończący sobotę odbył się jego pogrzeb. Kiedy mita, na której leżało ciało rabiego Eliezera znalazła się w połowie drogi między Cezareą a Lod, wyszedł naprzeciw rabi Akiwa i bijąc się w piersi, i rozdrapując ciało do krwi, zaczął płakać i wołać:
— Ojcze mój! Ojcze mój!
Nie przerywając płaczu, włączył się do pogrzebowego konduktu i zawodzącym głosem zawołał:
— O stróżu i opiekunie żydowskiego narodu! Mam dużo drobnych monet, ale nie ma już bankiera, który by je zamienił w duże pieniądze.
Rabi Jehoszua ben Chanania
„Szczęśliwa jego matka”
Stary Jonatan ben Horkinas na widok rabiego Jehoszuy zacytował słowa Izajasza:
„Kogóż to chce uczyć poznania. Czy odwykłym od mleka, odstawionym od piersi?”. Przypominam sobie — kontynuował — że jego matka zanosiła go w kołysce do bejt ha-midraszu, żeby do jego dziecięcych uszu przylgnęły słowa Tory.
Sam zaś rabi Jehoszua zwykł mawiać:
— Gdyby nawet wszystkie morza były wypełnione atramentem i wszystkie łodygi oczeretu były piórami, niebo zaś i ziemia pergaminem, a wszyscy ludzie pisarzami, toby to wszystko nie wystarczyło do opisania tego ogromu Tory, który zdążyłem sobie przyswoić. I mimo to nie uszczknąłem z jej bogactwa więcej, niż zdolny jest pędzelek uszczknąć wody z morza.
Piękna mądrość w brzydkim naczyniu
Rabi Jehoszua nie był urodziwy. Kiedy pewnego dnia zobaczyła go córka cesarza, krzyknęła z wrażenia:
— Piękna mądrość w brzydkim naczyniu.
Powiada wtedy do niej rabi Jehoszua:
— Powiedz mi, dziewczyno, w jakim naczyniu ojciec twój przechowuje wino?
— W glinianym.
— Czy wypada, żeby cesarz przechowywał wino w takich samych glinianych naczyniach jak zwykli ludzie?
— A w jakich naczyniach miałby cesarz przechowywać wino?
— W złotych lub srebrnych.
Poszła córka do ojca i opowiedziała mu o rozmowie, jaką miała z rabim Jehoszuą. Cesarz natychmiast polecił sługom przelać wino z glinianych naczyń do złotych i srebrnych.
Na wynik nie trzeba było długo czekać. Wino w tych naczyniach szybko skwaśniało. Rozgoryczony cesarz wezwał córkę i zapytał ją:
— Kto ci poradził przelać wino do złotych i srebrnych naczyń?
— Rabi Jehoszua ben Chanania.
Rozkazał cesarz sprowadzić rabiego Jehoszuę.
— Jak mogłeś — zapytał go — udzielić takiej rady mojej córce?
— Tak jak ona mnie spytała, tak ja jej odpowiedziałem.
Lew i bocian
Pewnego dnia władze rzymskie udzieliły Żydom zezwolenia na odbudowanie Świątyni Pańskiej.
Na wieść o tym dwaj znaczący, wysoko postawieni w hierarchii społecznej Żydzi, Papus i Lulianus, ustawili na drodze między miastami Akko i Antiochią stoły, na których piętrzyły się złote i srebrne monety.
Każdemu Żydowi, który zdecydował się wrócić z diaspory do Jerozolimy, ofiarowali tyle złota i srebra, ile tylko potrzebował. Usłużni Samarytanie donieśli cesarzowi, że Żydzi szykują bunt przeciwko Rzymowi.
— Co w takim razie — zapytał ich cesarz — mam zrobić?
— Zakaż im budować Świątynię na dawnym miejscu lub każ zmniejszyć rozmiary budowli. Wtedy sami zrezygnują z jej odbudowy.
Tymczasem lud Izraela zebrał się już w dolinie Beit-Rimon. Kiedy nadeszła wieść o tym, że cesarz nakazał wybrać inne miejsce pod budowę i zmniejszyć rozmiary Świątyni, lud wpadł w rozpacz. Niektórzy, bardziej krewcy Żydzi, oburzeni, rozkazem cesarza, postanowili przeciwstawić mu się siłą...
Bardziej umiarkowani Żydzi ostrzegali lud przed niebezpieczeństwem stawiania oporu cesarzowi. Tłum coraz wyraźniej się burzył. Umiarkowani zaczęli się zastanawiać nad tym, który spośród mędrców potrafi uspokoić wzburzony lud. Po wymianie poglądów doszli do wniosku, że najlepiej nadaje się do tego rabi Jehoszua ben Chanania. Wiedzą i mądrością przewyższał wszystkich potencjalnych konkurentów.
Rabi Jehoszua wystąpił wtedy przed tłumem i zaczął swoje przemówienie od przypowieści:
— Pewnego razu lew pożarł owieczkę. Kość owieczki stanęła mu w gardle. Ryknął lew na cały głos: „Kto wydobędzie kość z mego gardła, ten dostanie nagrodę”.
Na wieść o nagrodzie zjawił się bocian i wsunąwszy dziób w gardło lwa, wydobył tkwiącą w nim kość, i powiedział:
„Teraz, lwie, możesz mi zapłacić!”
— „Co? — ryknął lew. — Mało ci tego, że pozwalam ci odejść spokojnie i nawet chwalić się, że byłeś w paszczy lwa i szczęśliwie uniknąłeś śmierci?”.
To samo można powiedzieć o Żydach:
— Wystarczy, że wpadliśmy w ręce Rzymian i uszliśmy z życiem.
Jedna owieczka wśród siedemdziesięciu wilków
Pewnego razu cesarz Adrian powiedział do rabiego Jehoszuy:
— Jak silna musi być owieczka, skoro przyszło jej przebywać wśród siedemdziesięciu wilków.
— Jak silny musi być pasterz, który ratuje owieczki przed wszystkimi wilkami — odpowiedział rabi Jehoszua.
Wyzwolone dziecko
Pewnego razu rabi Jehoszua ben Chanania przybył do Rzymu. Tu dowiedział się, że w więzieniu siedzi żydowskie dziecko. Podobno bardzo mądre i ładne. Ma jasne oczy i kędzierzawe włosy. Nie zwlekając, udał się rabi Jehoszua do więzienia. Stanąwszy przed bramą, zawołał głośno:
— Kto wydał Jakuba na splądrowanie a Izraela łupieżcom?
W odpowiedzi usłyszał głos dziecka z więziennej celi.
— Czy nie Pan, przeciwko któremu zgrzeszyliśmy? Nie chcieli chodzić jego drogami ani też nie słuchali jego zakonu.
Słysząc te słowa, rabi Jehoszua zawołał:
— O dzieci Syjonu, cenniejsze jesteście od złota!
I roniąc łzy nad losem uwięzionego dziecka, dodał:
— Jestem pewien, że to dziecko wyrośnie na wielkiego uczonego wśród Żydów. Przysięgam, że dopóty nie ruszę się z tego miejsca, dopóki nie uwolnię go z więzienia. Nie będę liczyć się z kosztami.
I jak rzekł, tak uczynił. Zapłacił dużą sumę za wypuszczenie go.
Minęło kilka lat. Wyzwolony chłopczyk wyrósł i zasłynął wśród Żydów jako wielki uczony. Był nim rabi Iszmael ben Elisza.
Pokonały go trzy osoby
Opowiada rabi Jehoszua:
— Odkąd żyję, nie pokonał mnie nikt poza trzema osobami. Sztuka ta udała się kobiecie, dziewczynce i chłopcu.
Co do kobiety, to rzecz ma się tak:
— Pewnego razu zatrzymałem się w zajeździe należącym do kobiety. Kiedy zasiadłem do stołu, podała mi bardzo smaczną potrawę z bobu. Potrawa tak mi smakowała, że wylizałem talerz. Następnego dnia znowu podała mi bób i znowu zjadłem go z apetytem. Trzeciego dnia także podała mi bób, ale przesolony. Skosztowałem, ale nie nadawał się do jedzenia. Odstawiłem więc talerz. Gospodyni zapytała mnie wtedy:
„Dlaczego nie jesz?”.
„Nie jestem głodny — odpowiedziałem. — Jadłem już dzisiaj chleb”.
„Nie powinieneś był jeść chleba. Może dlatego, że nie zostawiłeś za pierwszym i drugim razem sziraim, teraz zostawiasz sziraim za wszystkie trzy razy”.
Co zaś się tyczy dziewczynki, to historia wyglądała tak:
Pewnego razu szedłem drogą prowadząca przez obsiane pole. Zauważyła mnie stojąca tam dziewczynka. Podeszła do mnie i spytała:
„Rabi, czyżbyś nie widział, że chodzisz po obsianym polu?”
„Czy to nie droga wydeptana już wcześniej?”.
„Tak, bo tacy jak ty zbójnicy ją wydeptali”.
Z chłopcem znowu rzecz się miała tak:
Pewnego razu zobaczyłem siedzącego na rozstaju dróg chłopca. Zapytałem go:
„Chłopcze, jaką drogą najlepiej dojść do miasta?”
„Do miasta prowadzą dwie drogi. Jedna jest długa i krótka, druga zaś jest krótka i długa”.
Wybrałem tę drugą drogę. Dochodząc do miasta, stwierdziłem, że drogę zagradzają otoczone parkanami sady. Musiałem zawrócić. Na rozdrożu siedział jeszcze chłopczyk.
Zapytałem go:
„Czy nie powiedziałeś mi, że droga, którą wybrałem jest krótka?”
„A czy nie dodałem do słowa krótka słowa długa?”
Pocałowałem w czoło chłopca i powiedziałem:
„Szczęśliwe jesteście, dzieci żydowskie. Wszystkie mądre od małego po dużego”.
Gościa pięknie przyjmij, ale bądź ostrożny
Pewnego razu przyszedł do rabiego Jehoszuy wędrowny żebrak. Rabi przyjął go tak, jak przyjmuje się drogiego gościa. Poczęstował go jedzeniem i piciem, po czym zaprowadził go do pokoju na poddaszu, gdzie stało przygotowane dla niego łóżko, żeby mógł się spokojnie wyspać. Zszedłszy jednak z poddasza, rabi zabrał drabinę, po której wchodziło się na górę.
O północy gość wstał i zapakowawszy do płaszcza rzeczy znajdujące się w pokoju, usiłował po cichu wymknąć się. Było ciemno. Żebrak nie zauważył, że nie ma drabiny i natrafiwszy nogą na próżnię, spadł na dół i połamał sobie ręce i nogi. Nad ranem rabi Jehoszua zobaczył leżącego na podłodze gościa. Podszedł do niego i powiedział:
— Młodzieńcze, czy wypada, żeby taki człowiek jak ty, coś podobnego uczynił?
— Rabi, kto mógł się spodziewać, że zabierzesz drabinę?
— Ach, młokos z ciebie. Nie pomyślałeś, że przed takimi jak ty musiałem się zabezpieczyć.
Nie dziwota przeto, że rabi Jehoszua zwykł często powtarzać:
— Gościa pięknie przyjmij, ale bądź ostrożny!
Oblicze Boga
Pewnego razu cesarz Adrian zapytał rabiego Jehoszuę:
— Czy świat ma nad sobą wszechwładnego Pana?
— Oczywiście. Inaczej być nie może. Świat nie może być puszczony na żywioł.
— Powiedz mi, kto stworzył niebo i ziemię?
— Bóg. Jest bowiem wyraźnie napisane: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”.
— Dlaczego więc ten Bóg nie pokaże się choćby dwa razy w roku stworzeniom na ziemi? Powinien to uczynić, żeby poczuły przed nim strach.
— Nie pokazuje się, gdyż nikt nie wytrzymałby bijącego od Niego blasku. Jest bowiem napisane: „Człowiek nie może mnie zobaczyć, bo zaraz umrze”.
— Jeśli nie pokażesz mi waszego Boga, nie uwierzę w jego istnienie.
W południe ustawia rabi Jehoszua cesarza na wprost słońca i powiada:
— Wpatrz się w słońce, to Go zobaczysz.
— Niemożliwe. Nikt nie jest w stanie wpatrywać się w słońce.
— Niechaj więc twoje uszy usłyszą to, co powiedziały twoje usta. Jeśli w słońce, które jest jednym tylko z jego licznych tworów, nie można się wpatrywać, to jak można zobaczyć twarz samego Boga, którego blask wypełnia cały świat.
Obiad dla Boga
Przy następnym spotkaniu cesarz Adrian powiedział do rabiego Jehoszuy:
— Mam zamiar wydać obiad dla waszego Boga.
— Nie jesteś w stanie tego zrobić — oświadczył Jehoszua.
— A to dlaczego?
— Ponieważ Bogu towarzyszą liczne zastępy wojska.
— Ale ja chcę to zrobić — uparł się cesarz.
— Skoro się tak upierasz, to przygotuj ucztę nad rzeką Rewita, gdzie jest dużo wolnego miejsca.
Przez sześć miesięcy lata cesarz Adrian zajęty był nieprzerwanie przygotowaniem uczty. Nadeszła jesień i wiatr zdmuchnął do rzeki to wszystko, co cesarz przygotował. Nadeszła zima. Przez sześć miesięcy zimy cesarz na nowo czynił przygotowania do uczty. I oto nadeszła wiosna, a wraz z nią deszcze, które zmyły wszystko, co było przygotowane, do rzeki.
Zmartwił się cesarz. Nie rozumiejąc tego, co się stało, zapytał Jehoszuę:
— Co to wszystko ma znaczyć?
— Na razie były to tylko wiatry i deszcze, a one stanowią dopiero przednią straż Boga.
— Jeśli sprawa tak wygląda, to przyznaję, że nie dam rady wydać uczty dla Boga.
Bej-Iloi
Pewnego razu cesarz Adrian powiedział do rabiego Jehoszuy:
— Wasi prorocy przyrównują często Boga do lwa. Z tego porównania wynika, że wasz Bóg nie jest tak silny, albowiem byle rycerz potrafi zabić największego lwa.
— Przyrównują Boga nie do każdego lwa, lecz tylko do lwa z Bej-Iloi — wyjaśnił mu rabi Jehoszua.
— Wskaż mi tego lwa. Chcę go zobaczyć.
— Nie dasz mu rady.
— Ty mi go jednak pokaż!
Pomodlił się rabi Jehoszua i lew wyszedł z lasu Bej-Iloi. Kiedy zbliżył się na odległość czterystu parsot od Rzymu, ryknął tak mocno, że mury miasta zawaliły się, a ciężarne kobiety poroniły. Trzysta parsot od Rzymu znowu wydał ryk. Od tego ryku mieszkańcom miasta wypadły szyby, a sam cesarz Adrian spadł z tronu.
Śmiertelnie przerażony cesarz zaczął błagać rabiego Jehoszuę.
— Spraw, żeby lew wrócił do swego lasu.
Rabi Jehoszua pomodlił się do Boga i lew wrócił do gęstego, ciemnego lasu Bej-Iloi.
Rozkaz cesarza i rozkaz Mojżesza
Pewnego razu cesarz Adrian powiedział do rabiego Jehoszuy:
— Mnie jest lepiej niż waszemu mistrzowi Mojżeszowi.
— Pod jakim względem?
— Pod tym względem, że ja żyję, a on nie. Znasz chyba powiedzenie: „lepiej być żywym psem niż martwym lwem”.
— Jak myślisz cesarzu, czy byłbyś w stanie sprawić, żeby nikt w Rzymie nie zapalił ognia w ciągu trzech dób?
— Z całą pewnością.
I nie zwlekając, wydał rozkaz, w którym zabraniał mieszkańcom miasta zapalania ognia.
Tego samego dnia wieczorem cesarz Adrian razem z rabim Jehoszuą weszli na taras pałacu, żeby zobaczyć, jak Rzym tonie w ciemnościach. Patrzą i nagle dostrzegają, że gdzieś daleko unosi się dym.
— Co to dym? — zapytał rabi Jehoszua.
— Jeden z moich książąt jest ciężko chory i lekarz zalecił mu gorące kąpiele.
Wtem rabi Jehoszua zauważył dym unoszący się z innego miejsca w mieście.
— A co to za dym? — zapytał znowu Jehoszua.
— W tym domu leży chory naczelnik miasta. Doktor polecił mu wsypać leki do szklanki z ciepłą wodą i zamieszać.
Usłyszawszy to, rabi Jehoszua oświadczył:
— Zważ więc cesarzu, że rozkaz wydany przez ciebie, żyjącego władcę, nie wytrzymał próby nawet przez jeden dzień, natomiast rozkaz Mojżesza, żeby Żydzi nie rozpalali ognia w sobotę, jest po dziś dzień przestrzegany. Czy widziałeś kiedyś, żeby Żyd zapalił ogień w sobotę? A ty twierdzisz, że jesteś lepszy od Mojżesza.
Rabi Jehoszua i ateńscy uczeni
Pewnego dnia w trakcie rozmowy z rabim Jehoszuą cesarz Adrian powiedział:
— Skoro uważasz się za mądrzejszego od ateńskich uczonych, to proponuję ci, żebyś się udał do Aten i tam na miejscu pokonał ich w dyskusji naukowej. Potem masz ich sprowadzić do mnie, do Rzymu.
— Dobrze, ale ilu uczonych tam jest?
— Sześćdziesięciu.
— Każ więc zbudować dla mnie statek, na którym ma być sześćdziesiąt kajut. W każdej z nich należy postawić sześćdziesiąt krzeseł.
Cesarz wyraził zgodę i polecił zbudować dla rabiego Jehoszuy statek, jakiego sobie życzył.
Przybywszy do Aten, rabi Jehoszua najpierw udał się do i rzeźni. Zobaczył, jak rzeźnik zarzyna krowę. Podszedł do niego i zapytał:
— Czy twoja głowa jest do sprzedania?
— Owszem.
— Ile chcesz za nią?
— Pół złotego denara.
Rabi Jehoszua zapłacił mu i powiedział:
— A teraz daj mi ją.
Podaje mu rzeźnik głowę krowy, ale rabi Jehoszua pyta go:
— Czy kupiłem od ciebie głowę krowy? Kupiłem przeciez twoją głowę. Jeśli chcesz, żebym cię zwolnił ze zobowiązania, to wskaż mi gmach, w którym przebywają ateńscy uczeni.
Drżąc ze strachu, rzeźnik na to powiada:
— Tego się boję. Ten bowiem, który wskaże wejście do gmachu uczonych, zostanie przez nich uśmiercony.
— Zrobimy to tak. Włożysz na plecy wiązkę drewna i przechodząc obok wejścia do gmachu uczonych, udasz, żeś zmęczony. Przystaniesz i zrzucisz z ramion ciężar. Będzie wyglądało na to, że chcesz trochę odpocząć. Dalej to ja już będę wiedział, co i jak.
Doszli do gmachu uczonych. Widzą, że u wejścia stoją straże. Straże na zewnątrz i straże wewnątrz gmachu. Nikogo nie wpuszczają i nikogo nie wypuszczają. Gdyby uczeni zauważyli wewnątrz ślad obcej obecności, strażnicy pilnujący gmachu z zewnątrz zostaliby natychmiast zabici. Gdyby zaś zauważyli ślad człowieka, który zdołał wyjść z gmachu, zostaliby zabici stojący wewnątrz.
Co robi rabi Jehoszua? Podchodzi i stawia jeden krok przed wejściem do gmachu i jeden za progiem. W rezultacie zostają zabici zarówno zewnętrzni, jaki i wewnętrzni strażnicy. Rabi Jehoszua wchodzi bez przeszkód do środka. Widzi, że młodsi uczeni siedzą na górnych ławkach, starsi zaś na dolnych. Zastanawia się: Kogo powinien najpierw pozdrowić? Jeśli najpierw pozdrowi starszych, mogą go zabić młodsi. Jeśli najpierw pozdrowi młodszych, zabiją go starsi uczeni. Młodsi bowiem mogą powiedzieć: „My jesteśmy ważniejsi, bo my siedzimy na górze, a starsi na dole”. Starsi zaś mogą powiedzieć: „My jesteśmy ważniejsi, bo my jesteśmy starzy, a oni to jeszcze dzieci”. W tej sytuacji rabi Jehoszua zdecydował się jednocześnie pozdrowić starych i młodych uczonych.
Widząc przed sobą przybysza, pytają go:
— Co tutaj robisz?
— Jestem żydowskim uczonym. Przybyłem tu, żeby się u was uczyć.
— W takim razie mamy do ciebie pytanie.
— Bardzo proszę, pytajcie. Jeżeli w toku dyskusji okaże się, że ja przegrałem, możecie mnie zabić. Jeśli natomiast ja was pokonam, będziecie musieli spożyć obiad ze mną na statku.
Ateńscy uczeni zaczynają zadawać mu pytania:
— Czy potrafisz zbudować dom w powietrzu?
— Jeśli dostarczycie mi w powietrzu cegieł i gliny.
— Gdzie znajduje się środek świata?
— Tutaj!
— Skąd wiesz, że tutaj?
— Przynieście sznury i zmierzcie.
— Mamy studnię w polu. Przenieś ją do miasta!
— Jeśli upleciecie mi sznur z jęczmienia, to ja przeniosę.
— Mamy rozłupane kamienie młyńskie. Zszyj je.
— Zszyję je, kiedy wystrzępicie z nich nici.
— Jest taka grządka, na której rosną noże. Czym je skosić?
— Rogiem osła.
Następnie podali mu dwa jajka i spytali:
— Które jajko pochodzi od białej kury, a które od czarnej kury?
Na to rabi Jehoszua pokazuje Ateńczykom dwa kawałki sera i pyta:
— Który kawałek sera pochodzi od białej kozy, a który od czarnej?
Zamiast odpowiedzi ateńscy uczeni zadają mu nowe pytanie:
— Powiedz nam, którędy wychodzi dusza pisklęcia, które zdechło w skorupie?
— Tędy, którędy weszła.
— Pokaż nam naczynie, które nie jest warte trudu włożonego w jego wykonanie.
Rabi Jehoszua przynosi im wtedy matę, rogożę, którą tak rozciąga, że nie można jej wnieść do gmachu.
Brama okazała się za mała. Zwraca się do uczonych tymi słowy:
— Weźcie siekierę i rozwalcie ścianę. To jest właśnie owo naczynie, które nie jest warte włożonego w nie trudu.
Po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie pytania i po rozwiązaniu wszystkich zagadek rabi Jehoszua zaprosił ateńskich uczonych na swój statek. Każdego umieścił w oddzielnej kajucie. Zobaczywszy, że w kajucie jest sześćdziesiąt krzeseł, każdy z ateńczyków pomyślał, że zaraz wejdą do niego pozostali koledzy.
Tymczasem rabi Jehoszua polecił kapitanowi statku odbić od brzegu i wypłynąć na morze. Przed odjazdem z Aten wziął na drogę garść ziemi. Kiedy statek przepływał przez miejsce znane z niebezpiecznych wirów, które niejeden już statek pochłonęły, nabrał wody do dzbanka.
Kiedy przybyli do Rzymu, rabi Jehoszua od razu zaprowadził ateńczyków do cesarza Adriana. Ten zobaczywszy przed sobą zgarbionych i podupadłych na duchu uczonych, zawołał:
— Jehoszuo, to nie są ateńczycy!
Wziął wtedy rabi Jehoszua dzbanek z morską wodą i oblał nią uczonych ateńczyków, po czym obsypał ich głowy ziemią z ojczystego ich kraju. I oto w jednej chwili ateńczycy nabrali animuszu i wyprostowawszy się, przyjęli wobec cesarza postawę pełną dumy. Rozgniewało to cesarza, który gromkim głosem zawołał:
— Jehoszuo, możesz z nimi zrobić co zechcesz.
Wlał wtedy rabi Jehoszua morską wodę do beczki i rzekł do ateńczyków:
— Jeśli wypełnicie beczkę wodą po brzegi, to będziecie wolni.
Zaczęli ateńczycy czerpać wodę, żeby napełnić nią beczkę. Wlewali i wlewali wodę do beczki i nic z tego nie wyszło. Beczka nie chciała się napełnić. Woda z morskiego wirowiska, zwana „wodą pochłaniającą”, pochłaniała wlewaną wodę. Tak długo nosili wodę i wlewali do beczki, aż opadły im ręce. Wkrótce z wyczerpania wszyscy zmarli.
Rabi Jehoszua w jesieni życia
Cesarz Adrian zwrócił uwagę, że od pewnego czasu rabi Jehoszua przestał odwiedzać Dom Bej-Awidar, w którym zbierali się zwykle uczeni, aby przedyskutować skomplikowane kwestie naukowe. Zapytał wtedy rabiego, dlaczego nie uczestniczy w zgromadzeniach:
— Góra — odpowiedział rabi Jehoszua — jest pokryta śniegiem. Wokół góry płachty lodu. Psy już tam nie szczekają i młyny tam już nie mielą.
Nachum Gamzo
Również i to wyjdzie na dobre
Tanaita Nachum miał przydomek Gamzo. Ludzie często rozdzielali ten przydomek, wołając Gam-zo, dlatego że miał zwyczaj reagować na każde zdarzenie słowami: „Gam ze letowa” — „Również i to wyjdzie na dobre”.
Pewnego razu Żydzi postanowili posłać cesarzowi prezent. Zastanawiali się przy tym, kogo by wysłać z podarunkiem dla cesarza. Naradzali się i naradzali, aż stanęło na tym, że prezent wręczy cesarzowi tanaita Nachum Gamzo, ponieważ z nim często zdarzają się cuda. Miał przekazać cesarzowi w darze szkatułkę z brylantami i diamentami. W drodze do Rzymu zatrzymał się na noc w zajezdnym domu. Kiedy zasnął, właściciele zajazdu dobrali się do szkatułki, wyjęli brylanty i diamenty i na ich miejsce wsypali piasek.
Rano, przed opuszczeniem zajazdu, Nachum otworzył szkatułkę i stwierdziwszy, że został okradziony, rzekł: „Również i to wyjdzie na dobre”, po czym ze szkatułką w rękach udał się w dalszą drogę.
Dotarłszy do Rzymu, od razu poszedł do cesarskiego pałacu, żeby wręczyć prezent. Cesarz otworzył szkatułkę i zobaczywszy w niej zamiast spodziewanych kosztowności zwykły piasek, wpadł w gniew i zawołał:
— Żydzi zakpili sobie ze mnie!
Natychmiast wydał też rozkaz uśmiercenia Nachuma, który przyniósł mu szkatułkę z piaskiem.
Nachum, zwany Gamzo, zachował spokój i zgodnie ze swoim zwyczajem powiedział: „Gam ze letowa” — „Również i to wyjdzie na dobre”.
I oto zjawił się prorok Eliasz w przebraniu dygnitarza cesarskiego dworu i tak oświadczył:
— Jest rzeczą możliwą, że piasek w szkatułce należy do gatunku ziemi, używanej przez praojca Żydów, Abrahama. W bitwach toczonych z wrogami bohatersko rzucał na wroga grudki ziemi, które lecąc zamieniały się w miecze i strzały. Jeśli cesarz ma kłopoty z jakimś państwem, którego nie może podbić, niech używa tego piasku w walce. Niechybnie je wtedy pokona.
Słysząc to, cesarz rozkazał zaprowadzić Nachuma do skarbca i włożyć mu do szkatułki mnóstwo brylantów i diamentów, po czym pożegnali go z najwyższymi honorami.
W powrotnej drodze Nachum zatrzymał się na noc w tym samym zajezdnym domu. Właściciele, którzy słyszeli o honorach uczynionych mu przy opuszczeniu Rzymu zapytali go:
— Co takiego podarowałeś cesarzowi, że z takimi honorami cię pożegnali?
— To, co stąd wziąłem, to i podarowałem cesarzowi.
Usłyszawszy to, właściciele zajazdu wzięli skrzynie i wsypawszy do nich pod same pokrywy ziemię, zanieśli je w darze do cesarza. Na pytanie cesarza, co znaczą te skrzynie, odpowiedzieli:
— Ta cudowna ziemia, którą podarował ci Żyd Nachum, pochodzi z naszych pól. My przynieśliśmy ci więcej skrzyń pełnych cudownej ziemi.
Cesarz polecił poddać przyniesioną w skrzyniach ziemię próbie. Nic jednak z tego nie wyszło. Zwyczajny piasek. Zwyczajna ziemia. Z rozkazu cesarza złodziejscy właściciele zajazdu zostali skazani na śmierć.
Sam dla siebie wyprosił
Opowiadają, że Nachum Gamzo wskutek ciężkiej choroby stracił wzrok, ręce i nogi. Całe zaś ciało pokryło się wrzodami. Przykuty do łóżka, leżał w gnijącym, walącym się domku. Nogi łóżka stały w kadziach z wodą, żeby pluskwy nie miały do niego dostępu. Uczniowie rabiego widząc, że domek chyli się ku upadkowi, postanowili najpierw wynieść łóżko z chorym, a potem naczynia. Rabi Nachum wtedy rzekł do nich:
— Dzieci moje, najpierw wynieście naczynia, a po nich łóżko. Zapewniam was, że dopóki ja tutaj jestem, dopóty domek się nie zawali.
Posłuchali go uczniowie. Najpierw wynieśli naczynia, a potem łóżko. Po krótkiej chwili domek runął.
Wtedy powiedzieli uczniowie:
— Rabi, jesteś przecież prawdziwym cadykiem. Jak to może być, żebyś tak cierpiał?
— Dzieci moje! Sam dla siebie wyprosiłem te cierpienia. Pewnego razu przybyłem w gości do mego teścia. Przyprowadziłem z sobą trzy osły obładowane wszelkim dobrem. Jeden osioł obładowany był żywnością, drugi napojami, trzeci słodkimi owocami. Nagle w drodze zobaczyłem przed sobą biednego człowieka. Podszedł do mnie i proszącym głosem powiedział: „Rabi, daj mi coś do zjedzenia”.
„Poczekaj chwileczkę — powiedziałem do niego. — Zaraz zejdę z osła i dam ci coś do przekąszenia”. Zanim jednak zlazłem z osła, biedak wyzionął ducha. Wpadłem w rozpacz. Zacząłem płakać i krzyczeć: „Niech moje oczy, które na czas nie okazały miłosierdzia dla twoich oczu, oślepną. Niech moje ręce i nogi, które nie ulitowały się nad twoimi rękami i nogami, zostaną odcięte. I niech całe moje ciało pokryje się wrzodami”.
Rabi Tarfon
Tanaita rabi Tarfon należał do grona ludzi bogatych. Był właścicielem wielu sadów i ogrodów, które jednak bardzo rzadko odwiedzał. Z tego powodu strażnicy tych sadów i ogrodów, a nawet arendarze nie wiedzieli, jak wygląda. Traf chciał, że pewnego dnia Tarfon zapragnął wpaść do któregoś ze swoich sadów. Na widok suszących się na słońcu prasowanych fig nabrał apetytu i zaczął je zjadać, jedną po drugiej. Zauważył to arendarz. Pomyślawszy, że to złodziej kradnie figi, podniósł alarm: „Złodziej fig!”. I wziąwszy do ręki kij, dopadł rabiego i zaczął go bić po głowie i plecach. Ogłuszonego rabiego wpakował do worka i zaniósł do rzeki, żeby go utopić.
Czując, że zawisło nad nim śmiertelne niebezpieczeństwo, rabi Tarfon zaczął z głębi worka krzyczeć:
— Człowieku, zaklinam cię. Idź do domu rabiego Tarfona i powiedz tam, żeby przygotowali dla niego śmiertelny całun.
Arendarz, usłyszawszy te słowa, domyślił się, że w worku znajduje się nie kto inny, jak tylko sam rabi Tarfon. Wypuścił go z worka i padłszy przed nim na kolana, zaczął wyrywać sobie włosy z głowy i wołać:
— Rabi, przebacz mi!
— Możesz być spokojny — rzekł rabi Tarfon. — Uwierz mi, że wybaczałem ci po każdym uderzeniu kijem.
Opowiadają, że rabi Tarfon przez całe życie zamartwiał się, że dla uratowania życia posłużył się swoim imieniem:
— Biada mi — powtarzał ciągle — że dla własnego dobra, posłużyłem się koroną Tory!
Kupił miasteczko
Jak wieść niesie, rabi Tarfon mimo bogactwa nie był zbyt hojny dla biednych, pewnego razu spotkał go rabi Akiwa, który tak do niego powiedział:
— Rabi, chcesz może, żebym wykupił dla ciebie jedno lub nawet dwa miasteczka w bejt ha-midraszu?
— Tak, chcę.
I sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął cztery tysiące denarów i wręczył je rabiemu Akiwie.
Wziął rabi Akiwa pieniądze i rozdał je ubogim uczonym.
Po jakimś czasie spotyka go rabi Tarfon.
— Gdzie są miasteczka, które miałeś dla mnie kupić?
Wziął go rabi Akiwa za rękę i zaprowadził do bejt ha-midraszu. Tu wywołał uczącego się chłopca, przed którym otworzył psałterz, i kazał mu przeczytać na głos wybraną przez siebie Pieśń Dawidową. Kiedy chłopiec doszedł do wersetu: „Kto hojną dłonią dawał ludziom w potrzebie, tego dobre uczynki zostają na wieki”, rabi Akiwa powiedział do rabiego Tarfona:
— Słyszałeś, co przeczytał chłopiec. To jest właśnie to miasteczko, które dla ciebie kupiłem.
Uradowany rabi Tarfon pocałował rabiego Akiwę i oświadczył:
— Rabi, mistrzu mój i duchowy przywódco. Ty jesteś moim nauczycielem w studiach i przywódcą na drodze ku człowieczeństwu.
I rabi Tarfon wręczył mu jeszcze więcej pieniędzy do rozdania ludziom w potrzebie.
Rabi Tarfon i jego matka
Leciwa matka rabiego Tarfona wyszła którejś soboty na spacer po podwórzu. W pewnej chwili spadł rzemyk z jej pantofelka. Rabi Tarfon natychmiast podbiegł do niej i podłożył pod jej nogi obie ręce, żeby mogła po ich stąpać w powrotnej drodze do domu.
Pewnego dnia rabi Tarfon zachorował. Jego towarzysze, tanaici, przyszli go odwiedzić. Matka chorego poprosiła ich, żeby się pomodlili do Boga o wyzdrowienie syna. Zasłużył na to dzięki ogromnemu szacunkowi, jakim darzył ją zawsze. Przy tym opowiedziała im o zdarzeniu z rzemykiem, który spadł z jej pantofelka.
Na to tanaici odpowiedzieli jej:
— Gdyby nawet uczynił tysiąc razy więcej takich rzeczy, to daleko mu jeszcze do połowy tego, co nakazuje nasza Tora.
Rabi Akiwa
Nasz nauczyciel Mojżesz i rabi Akiwa
Kiedy Mojżesz wstąpił do nieba, zobaczył, jak Bóg ozdabia każdą literę Tory małą koroną. Widząc to, Mojżesz zapytał Boga:
— Panie świata! Kto powstrzymuje cię od natychmiastowego nadania Żydom Tory? Do czego potrzebne są te koronki?
Na to Bóg odpowiedział:
— Minie wiele lat. Wiele pokoleń przeminie i wtedy przyjdzie na świat człowiek o imieniu Akiwa ben Josef, który z tych kreseczek z tych koronek wywiedzie całą górę halach.
— Pokaż mi go!
— Rozejrzyj się dookoła, to zobaczysz.
Rozejrzał się Mojżesz i dostrzegł w pobliżu męża wykładającego Torę siedzącym przed nim w rzędach uczniom. Doszedł Mojżesz do nich i usiadłszy w ostatnim, ósmym rzędzie, zaczął pilnie przysłuchiwać się wykładowi tego męża. Słuchał i niczego nie rozumiał. Podupadł Mojżesz na duchu. Tym mężem był Akiwa ben Josef, który właśnie komentował jakiś i przepis Prawa. Uczniowie zadali Akiwie pytanie:
— Rabi, skąd ty to wiesz?
— To jest przepis, który przekazał nam jeszcze Mojżesz na górze Synaj.
Usłyszawszy wyjaśnienie Akiwy, Mojżesz uspokoił się.
Podchodzi do Boga i powiada:
— Panie świata! Masz takiego człowieka jak Akiwa i mnie wyznaczasz do przekazania Żydom Tory?
— Milcz! Tak już postanowiłem — odpowiedział mu Bóg.
— Panie świata! Pokazałeś mi tego człowieka, pokaż mi też, jaką dostanie zapłatę?
— Obejrzyj się!
Patrzy Mojżesz i widzi, jak z ciała Akiwy zdzierają całe płaty mięsa. Istna jatka.
Z ust Mojżesza wyrywa się krzyk:
— Panie świata! To jest Tora i taka jest za nią zapłata?
— Milcz! Tak postanowiłem.
Rabi Akiwa i córka Kalby-Szawuy
Akiwa był pasterzem u bogacza imieniem Kalba-Szawua.
Córka bogacza podziwiała uczciwość, grzeczność i dobre zachowanie Akiwy. Wkrótce też zakochała się w nim i nie omieszkała wyznać swojej miłości:
— Gdybym się zgodziła zostać twoją żoną — zapytała go — to byś wyruszył w świat, żeby się uczyć?
— Tak — odpowiedział bez namysłu Akiwa.
Po cichu, bez wiedzy ojca, wzięła ślub z Akiwą.
Sprawa jednak szybko się wydała. Rozgniewany ojciec wypędził córkę z domu. Przysiągł również, że ją wydziedziczy. Młodzi małżonkowie klepali biedę. Zimą nocowali w stodole na słomie. Był chłodny dzień zimowy. Oboje siedzieli właśnie w stodole. Akiwa delikatnie oczyszczał głowę żony Racheli ze słomy, mówiąc przy tym:
— Gdybym tylko miał za co, tobym ci kupił „Złotą Jerozolimę”.
W tym momencie zjawił się Eliasz przebrany za żebraka.
Zapukał w drzwi stodoły i zawołał:
— Dajcie mi trochę słomy. Żona urodziła mi dziecko i nie ma czym wyścielić jego posłania.
— Widzisz żono moja — powiedział Akiwa — ten człowiek nie posiada nawet słomy. W porównaniu z nim jesteśmy bogaci.
— Nie bogactwa pragnę — odpowiedziała Rachela. — Pragnę tylko tego, żebyś dotrzymał słowa i poszedł do bejt ha-midraszu uczyć się Tory.
I posłuchał jej Akiwa i poszedł do bejt ha-midraszu, czyli do domu nauki rabiego Eliezera i rabiego Jehoszuy.
Po dwunastu latach nauki wrócił Akiwa do domu. Był już wtedy wielkim uczonym, nauczycielem dwunastu tysięcy uczniów.
Doszedłszy do domu, usłyszał, jak znany ze złego charakteru sąsiad mówi do Racheli:
— Twój ojciec miał rację, nie godząc się na twoje małżeństwo. Po pierwsze: Akiwa nie jest tobie równy. To przecież zwykły pastuch. Po drugie: zastanów się nad tym, co uczynił. Zostawił cię na tyle lat. Uczynił z ciebie słomianą wdowę.
— Gdyby mnie posłuchał — rozległ się głos Racheli — toby pozostał w domu nauki jeszcze przez dwanaście lat.
Kiedy Akiwa usłyszał słowa żony, natychmiast zawrócił i przez dalsze dwanaście lat pilnie uzupełniał naukę w bejt ha-midraszu. Kiedy potem wrócił do domu, miał już dwadzieścia cztery tysiące uczniów.
Na wieść o jego powrocie, całe niemal miasto wyszło mu na spotkanie! Wśród witających go była oczywiście Rachela. Sąsiadki, widząc, jak nędznie jest ubrana, zaczęły jej doradzać, żeby pożyczyła u kogoś całą, niepodartą suknię, bo nie wypada, żeby żona tak sławnego uczonego pokazała się w tak nędznym stroju. Rachela na ich rady miała jedną odpowiedź:
— Nic nie szkodzi. Mój mąż sprawiedliwie mnie doceni. Odczuje, co się dzieje w moim sercu.
Kiedy doszła do męża, padła przed nim twarzą do ziemi i zaczęła całować jego nogi.
Uczniowie na ten widok chcieli ją odepchnąć od rabiego Akiwy, ale ten głośno zawołał:
— Nie ruszajcie jej! Wszystko, co moje i wszystko, co wasze, do niej należy!
Stary Kalba-Szawua na wieść o przybyciu do miasta jakiegoś sławnego uczonego powiedział do siebie w duchu:
— Muszę pójść do niego. Może zwolni mnie z przysięgi pozbawiającej córkę spadku. Wtedy będę mógł pomóc mojej córce w biedzie.
I j ak postanowił, tak też i zrobił. Przyszedł Kalba-Szawua do rabiego Akiwy i powiedział to, co zamierzył.
— Gdybyś wiedział — zapytał go rabi Akiwa — że mąż twojej córki zostanie wielkim uczonym, tobyś złożył taką przysięgę?
— Z cała pewnością nie! Gdyby nawet znał tylko jeden rozdział Tory. Jedną tylko halachę!
— Przyjmij więc do wiadomości, że mężem twojej córki jestem właśnie ja, twój dawny pastuch.
Usłyszawszy to, Kalba-Szawua padł przed nim na twarz i zaczął całować jego nogi. Kiedy wreszcie ochłonął z wrażenia, wstał i zapisał rabiemu Akiwie połowę swego majątku.
W jaki sposób rabi Akiwa zabrał się do nauki
Do czterdziestego roku życia Akiwa był nieukiem.
Pewnego roku znalazł obok studni przedziurawiony kamień.
— Kto mógł — zapytał ludzi — przedziurawić tak twardy kamień?
— Akiwo — odpowiedzieli mu ludzie — czyżbyś nie znał znanego wersetu, który brzmi: „Kropla drąży skałę”? Otóż przez długi czas na kamień spadały krople wody i wyżłobiły w nim dziurę.
Zastanowił się wtedy Akiwa: „Skoro spadające, słabe krople wody potrafiły wyżłobić dziurę w twardym kamieniu, to tym bardziej słowa Tory, które są mocne jak żelazo, potrafią przeniknąć do mego serca, składającego się tylko z mięsa i krwi”. I długo się nie namyślając, udał się wraz ze swoim synem po naukę do nauczyciela małych dzieci. Nauczyciel najpierw zapoznał go z literami alfabetu. Napisał je na tablicy, a ojciec i syn je przepisywali. Każde słowo nauczyciela Akiwa skrzętnie i dokładnie powtarzał za nim, po czym siadał w kącie i sam się dokształcał. Wgłębiał się w przerabiany tekst Tory, rozważając, dlaczego ten werset tak brzmi, a tamten inaczej. W ten sposób wkrótce przyswoił sobie całą Torę.
Od nauczyciela dla początkujących przeszedł do szkoły rabiego Eliezera i rabiego Jehoszuy. U nich studiował już Misznę. Kiedy dzięki nim zapoznał się z jakąś halachą, zaraz siadał w kącie, żeby w ciszy samodzielnie ją przemyśleć i rozważyć: „Dlaczego — na przykład — to słowo z Miszny zostało wypowiedziane? Jaki jest tego sens?”
Zarzucał potem swoich nauczycieli gradem pytań, czasami bardzo trudnych. Opowiadają, że rabi Eliezer przez dłuższy czas nie zwracał uwagi na Akiwę. Kiedy jednak po raz pierwszy Akiwa odważył się zadać mu bardzo trudne pytanie, odezwał się rabi Jehoszua:
— Eliezerze, to jest ten uczeń, którego nie doceniłeś. Wstąp teraz w szranki z nim!
Rabi Szymon ben Eliezer słysząc to, zareagował przypowieścią:
— Na dużej skale stał kamieniarz i toporem rozbijał ją na kawałki. Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiedział: „Chcę tę skałę wyrwać z ziemi i wrzucić ją do Jordanu”. Rzecz jasna, nikt nie uwierzył, że mu się to uda. On jednak nie przejął się wątpliwościami ludzi i dalej rąbał toporem. Tak długo rozbijał skałę, aż topór wbił się w nią głęboko, po czym przewrócił ją i wrzucił do Jordanu”. Dokonawszy tego, powiedział: „Nie tu jest twoje miejsce, ale tam (w rzece)!”.
Tak samo postąpił rabi Akiwa z rabim Eliezerem i rabim Jehoszuą.
Codziennie rabi Akiwa zbierał drewno na opał. Część sprzedawał i z tego się utrzymywał, pozostałą część przeznaczył na palenie w piecu i oświetlenie izby. Sąsiedzi, którym przeszkadzał dym unoszący się z komina domu Akiwy, przyszli do niego ze skargą:
— Akiwa, dym z palącego się drewna gotów nas zabić. Lepiej będzie, jeśli sprzedasz nam drewno. Damy ci za to oliwę i przy jej świetle będziesz mógł się uczyć.
— Nie zrobię tego — oświadczył rabi Akiwa. — Drewno służy mi do wielu rzeczy: uczę się przy jego świetle, grzeję się w jego cieple. Ponadto śpię na posłaniu z drewna.
Opowiadają, że potem rabi Akiwa bardzo się wzbogacił. Stoły w jego domu były zrobione ze złota i srebra. Do łóżka wchodził po złotych schodkach. Żona jego chodziła w brylantach. Gorszyło to jego uczniów, którzy robili mu z tego powodu wyrzuty:
— Przez to, że twoją żonę zdobisz złotem i brylantami, nasze żony czują się zawstydzone.
— Moja żona w pełni na to zasługuje. Wiele się przedtem ze mną nacierpiała z powodu Tory.
Pochylił głowę
Raban Gamliel opowiedział kiedyś tę oto historię:
— Pewnego razu, płynąc statkiem po morzu, zauważyłem z daleka sunącą po falach łódź. Nagle łódź się przewróciła i zatonęła. Bardzo się tym przejąłem, bo w tej łodzi był jeden z moich uczniów — rabi Akiwa.
I kiedy mój statek dobił do brzegu, od razu udałem się do bejt ha-midraszu. I oto ku memu zdumieniu spotykam rabiego Akiwę, który jak gdyby nigdy nic zaczął rozprawiać ze mną na temat jakiejś kwestii naukowej. Zapytałem go: „Synu, kto cię wyciągnął z wody?”.
„Podpłynęła do mnie deska z rozbitego statku. Uchwyciłem się jej i przy każdej napływającej fali, pochylałem głowę”.
Wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni
Pewnego razu rabi Akiwa udał się w daleką drogę. Miał z sobą osła, koguta i świecę. Kogut był mu potrzebny do piania na pobudkę. Przed zapadnięciem nocy przybył do miasteczka. Zaczął szukać domu, gdzie mógłby przenocować, ale nikt go nie chciał przyjąć. Nie przejął się tym i powiedział: „Wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni”.
To powiedziawszy, poszedł na pole i tam pod gołym niebem przenocował. W nocy podkradł się do jego legowiska lew, który pożarł osła. I nim rabi Akiwa zdążył ochłonąć z wrażenia, wyskoczył nagle, nie wiadomo skąd, dziki kot, który rozdarł na strzępy koguta. Na dodatek zerwał się wiatr i zgasił świecę.
I po tym wszystkim, kiedy pozostał sam w ciemnościach nocy w szczerym polu, oświadczył zgodnie ze swoim zwyczajem: „Wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni”.
Nad ranem dowiedział się, że w nocy przeszła przez pole, na którym spał, banda rozbójników, która napadła na miasto i uprowadziła wszystkich jego mieszkańców do niewoli. Powiada wtedy rabi Akiwa:
— No, czy nie miałem racji, twierdząc, że „wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni?”.
Smutek rabiego Akiwy
Kiedy syn rabiego Akiwy, rabi Szymon, śmiertelnie zachorował, ojciec nie przerwał ani na jeden nawet dzień lekcji z uczniami w swoim bejt ha-midraszu. Wysłał jeno posłańców, żeby dowiadywali się, jaki jest stan chorego. I kiedy posłaniec wracał z wiadomością, że stan chorego jest niedobry, rabi Akiwa powiadał do współczujących mu uczniów:
— Zabierzmy się do nauki!
Następnego dnia przybiega posłaniec z wieścią, że stan chorego jeszcze bardziej się pogorszył. Mimo to, rabi Akiwa nie przerwał zajęć.
Przybiega wreszcie następny posłaniec i oświadcza, że chory jest w agonii.
— Nie przerywamy nauki — oświadcza rabi Akiwa.
Wtem przybiegł ostatni posłaniec z wieścią, że chory zmarł. Wtedy dopiero rabi Akiwa zdjął z czoła i z lewej ręki tefilin, rozdarł na sobie szaty i oświadczył:
— Do tej chwili ciążył na nas obowiązek uczenia się, teraz zaś zobowiązani jesteśmy oddać cześć zmarłemu.
W pogrzebie zmarłego syna rabiego Akiwy uczestniczyło mnóstwo ludzi. Pochowano go z wielkimi honorami. Nad grobem wygłoszono przemówienie. Zanim tłum zaczął się rozchodzić, rabi Akiwa wszedł na wysoką ławkę i przemówił:
— Żydzi! Bracia! Słuchajcie! Chociaż odczuwam żal, że syn mój umarł jako nieżonaty, to przecież odczuwam pociechę, widząc, z jaką go czcią pożegnaliście. Wiem, że uczyniliście to nie przez wzgląd na mój majątek. Są przecież ludzie znacznie bogatsi ode mnie. Rozumiem, że na pogrzeb przybyło bardzo dużo Żydów, mieszkańców południowej części naszego kraju, ale skąd znali go Żydzi z Galilei? Zdaje sobie też sprawę z tego, że mężczyźni znają rabiego Akiwę, ale było przecież na pogrzebie tyle kobiet i dzieci, które nie mogły go znać. Jeśli zaś wszyscyście tu przyszli dla samego rabiego Akiwy, to pytam, ilu takich Akiwów macie w mieście? Jestem głęboko przekonamy, że uczyniliście to gwoli micwy i czci należnej Torze. Pomyśleliście: „W jego sercu jest Tora Boga”. I przez to wasza zasługa jest dwa razy większa. Tak, doznałem od was pociechy. Teraz spokojnie idźcie do domu.
Spłacił dług
Z powodu braku pieniędzy utrzymanie jesziwy stało się dla mędrców rzeczą dość trudną. W celu zdobycia potrzebnej sumy wydelegowano rabiego Akiwę do Rzymu, do pewnej bogatej matrony, u której miałby zaciągnąć pożyczkę. Po przybyciu do Rzymu rabi Akiwa bez zwłoki udał się do domu owej matrony i poprosił ją o pożyczkę. Zobowiązał się przy tym zwrócić dług w ustalonym terminie.
— Zgoda — powiedziała matrona — ale kto mi da gwarancję, że zwrócisz mi go na czas?
— Sama powiedz, kto ma być gwarantem.
— Niech będzie nim Bóg i to morze, które widzisz za oknem.
Trzeba nadmienić, że dom matrony stał nad morzem.
— Dobrze, niech będzie tak, jak rzekłaś.
Traf chciał, że kiedy nadszedł dzień spłacenia pożyczki, rabi Akiwa zachorował i, rzecz jasna, nie mógł zwrócić długu. Matrona wyszła wtedy na brzeg morza i zawołała:
— Panie świata! Ty jeden wiesz, że tylko z powodu choroby rabi Akiwa nie zwrócił mi na czas długu. Pamiętaj, że Ty i morze odpowiadacie za zwrot długu.
Nim zdążyła skończyć, zdarzyło się coś niezwykłego. Oto w głowie córki cesarza zakiełkowała szalona myśl. Nagle postanowiła wejść do skarbca. Wybrała szkatułkę pełną szlachetnych kamieni i złotych monet, po czym podeszła do morza i wrzuciła ją w głąb wody. I fale morza, zamiast pochłonąć szkatułkę, wyrzuciły ją pod same drzwi domu matrony.
Ta, rozumie się, wzięła szkatułkę i zaniosła do siebie do domu.
Po wyzdrowieniu rabi Akiwa natychmiast przybył do matrony, żeby zwrócić zaciągnięty dług. Ta, ku jego zdumieniu, tak powiedziała:
— Możesz te pieniądze zachować dla siebie, bo morze, które było naszym gwarantem, uregulowało w całości zaciągnięty przez ciebie dług. Dostałam nawet więcej, niż wyniosła pożyczka. Dlatego proszę cię, żebyś był łaskaw wziąć ode mnie tę nadwyżkę.
To rzekłszy, dała mu na drogę powrotną dużo cennych prezentów.
Rabi Akiwa i Tomosrufus
Naczelnik Rzymu Tomosrufus powiedział kiedyś do rabiego Akiwy:
— W waszych księgach jest gdzieś napisane, że Bóg miał powiedzieć: „Nienawidzę Ezawa”. Pytam cię, za co nas nienawidzi?
— Na to pytanie odpowiem ci jutro — odpowiedział rabi Akiwa.
Następnego dnia z samego rana rabi Akiwa przyszedł do naczelnika miasta. Ten z ironią w głosie z miejsca go zapytał:
— No i co wymyśliłeś w nocy? Coś ci się może przyśniło?
— Tak — odpowiedział rabi Akiwa — zgadłeś. Tej nocy śniły mi się pieski. Jeden piesek nazywał się Rufus, a drugi Rufina.
— Co? — ryknął gniewnie Tomosrufus. — Już nie mogłeś znaleźć innych imion dla piesków? Musiałeś koniecznie nadać mu właśnie imię moje i mojej żony?
— Powiedz sam, czy jest jakaś duża różnica między tobą i pieskami? Ty jesz i pijesz i one jedzą i piją. Ty płodzisz dzieci i one to samo robią. Ty umrzesz i one umrą. Nie rozumiem więc, dlaczego uniosłeś się gniewem, kiedy nazwałem je imieniem twoim i twojej żony. Nie dziw się przeto, że Bóg nie nienawidzi was za to, że z drewna robicie sobie bożki i nazywacie je imieniem Boga. Tego Boga, który stworzył niebo i ziemię, Boga, który daje życie i śmierć.
Śmierć rabiego Akiwy
Pewnego dnia władze Rzymu wydały dekret zabraniający Żydom studiowania Tory. Kto nie podporządkuje się temu dekretowi, zostanie skazany na karę śmierci. Traf chciał, że Popos ben Jehuda natknął się podczas spaceru na dom, w którym rabi Akiwa prowadził wykład z Tory dla licznego grona słuchaczy. Zdumiony odwagą rabiego Akiwy zapytał:
— Akiwo, czy ty się nie boisz nauczać wbrew zakazowi Rzymu?
— Oj, biedny mój Poposie. Mówią o tobie, żeś człowiek mądry, a okazuje się, żeś głupi. Opowiem ci przypowieść o lisie i rybach. Słuchaj, tylko uważnie.
Pewnego dnia lis przyszedł na brzeg rzeki. Zauważył, że ryby płynące w wodzie są niespokojne. Zapytał, czego się boją? Przed kim uciekają? Odpowiedziały mu, że uciekają przed zastawionymi na nie sieciami. „Wiecie co — powiada do nich chytry lis — wyjdźcie do mnie na ląd i razem zamieszkamy. Będziemy żyli w zgodzie i przyjaźni, tak jak ongiś żyli razem nasi przodkowie”. Ryby na to odpowiedziały: „Ech ty lisie, mówią o tobie, żeś najmądrzejszy ze zwierząt, a okazuje się, żeś głupi. Pomyśl, skoro odczuwamy strach w wodzie, w naturalnym dla nas miejscu życia, to co dopiero będzie, kiedy wypłyniemy na ląd, na miejsce pewnej śmierci?
To samo mogę tobie powiedzieć, Poposie. Jeśli teraz, kiedy zajmujemy się Torą, która jest źródłem naszego życia i gwarancją naszej wieczności, odczuwamy strach, to co będzie z nami, kiedy oderwiemy się od Tory?
Nie minęło dużo czasu i Rzymianie dopadli rabiego Akiwę podczas nauczania.
Zamknęli go w więzieniu, gdzie oczekiwał na sąd.
W tym samym czasie zamknęli za jakieś przestępstwo także Poposa. Obaj znaleźli się w jednej celi.
— A skąd ty się tu, Poposie, wziąłeś? — zapytał go Akiwa.
— Ty rabi Akiwo, masz szczęście, bo zginiesz za Torę. Mnie jednak biada, bo zginę za zwykłe, marne przestępstwo.
Kiedy prowadzono rabiego Akiwę na śmierć, była właśnie pora odmawiania modlitwy Kriat-Szma. Oprawcy zdzierali żelaznymi grzebieniami płaty skóry z jego ciała. Mimo strasznych cierpień rabi Akiwa żarliwie odmawiał Kriat-Szma.
Z miłością przyjął nałożone na siebie brzemię Boga.
Widząc to, uczniowie zapytali go:
— Rabi, jak możesz w takiej chwili pogrążyć się całkowicie w modlitwie Kriat-Szma?
— Tora uczy nas — odpowiedział rabi Akiwa — „I żebyś kochał Boga całą swoją duszą. To znaczy, że nawet wtedy, kiedy Bóg odbiera ci duszę. Ten werset przez całe życie nie dawał mi spokoju. Zawsze marzyłem o tym, żebym miał okazję potwierdzić to własnym przykładem. Jakże więc nam nie skorzystać z okazji, która dał mi Bóg?
I rabi Akiwa, odmawiając Kriat-Szma, rozciągał tak długo ostatnie słowo „Echad” (Jedyny), aż dusza razem z tym słowem opuściła jego ciało.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś Akiwo, że dusza wyszła z twego ciała razem ze słowem „Echad”.
Przystępują do Boga aniołowie i czynią Mu wyrzuty:
— Panie świata! Czy to ma być zapłata za jego wierność dla Tory?
— Jego właściwą zapłatą — odpowiedział Bóg — będzie wieczne życie w prawdziwym świecie.
I znowu rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś, Akiwo, bo czeka cię wieczne życie na tamtym świecie.
Pogrzeb rabiego Akiwy
Kiedy wykonano na Akiwie wyrok śmierci, przyszedł do jego wiernego ucznia, rabiego Jehoszuy Hagarsi Eliasz, przebrany za starego żydowskiego uczonego.
Stanąwszy na progu domu Jehoszuy, zapytał go:
— Czy mogę ci w czymś pomóc?
— Kim jesteś? — zapytał rabi Jehoszua.
— Jestem Kohen. Przyszedłem, żeby cię zawiadomić o tym, iż w więzieniu leży martwe ciało twego rabiego.
We dwójkę udali się do więzienia. Zastali bramę otwartą. Naczelnik więzienia i wszyscy więźniowie spali w najlepsze. Zabrali więc ciało rabiego Akiwy i położywszy je na micie, po cichu opuścili więzienie. Po drodze rabi Jehoszua pyta Eliasza:
— Powiedziałeś, że jesteś Kohen. Przecież Kohenowi nie wolno stykać się z nieboszczykiem. Przez to staje się nieczysty.
— Daj spokój, rabi Jehoszuo — powiedział Eliasz. Uczonym nie przydarza się nieczystość.
Dźwigali mitę z ciałem rabiego Akiwy przez całą niemal noc. W końcu doszli do miejscowości Antifrus. Tu najpierw wspięli się po trzech schodach w górę, po czym zeszli trzema schodami w dół. Tu otworzyła się przed nimi grota. Były w niej ławka, stół i lichtarz. Położyli mitę z ciałem rabiego Akiwy i wyszli. Zaraz zamknęła się za nimi grota. Zapłonęło światło w lichtarzu. Zdążyli jeszcze przed wyjściem zobaczyć błysk światła. Eliasz wtedy zawołał:
— Szczęśliwi jesteście, cadycy studiujący Torę. Szczęśliwi jesteście, wy, którzy jesteście bogobojni. Dla was przygotowane jest miejsce w raju. Błogo jest tobie, rabi Akiwo. Otrzymałeś piękne miejsce dla odpoczynku, po zejściu z tego świata.
Dziesięć ofiar cesarskiej władzy
I
Kiedy złowrogi rząd Rzymu wydał dekret o zgładzeniu najwybitniejszych uczonych żydowskich, bractwo uczonych zwróciło się do arcykapłana Iszmaela z wnioskiem, żeby wzniósł się do nieba i sprawdził, czy dekret ten pochodzi od Boga.
Arcykapłan zażył oczyszczającej kąpieli, włożył tałes, nałożył tefilin i wypowiedział właściwe, zastrzeżone Imię Boga. I zaraz zerwał się potężny wiatr, który uniósł go prosto do nieba. Tam spotyka go anioł Gabriel:
— To ty jesteś — powiada — tym Iszmaelem, którym szczyci się Bóg? Czy to o tobie Bóg codziennie mówi, że ty, Jego sługa na ziemi, masz twarz, która jest wiernym odbiciem boskości?
— Tak, to ja!
— W jakim celu wstąpiłeś do nieba?
— Wstąpiłem tu, żeby sprawdzić, czy okrutny dekret cesarza został podpisany przez Boga.
— Tak, Bóg go podpisał — oświadczył Gabriel. — Stałem właśnie za kotarą Niebiańskiego Sądu i usłyszałem słowa wyroku: „Dziesięciu żydowskich mędrców rzymski rząd skaże na śmierć”.
— Czym sobie na to zasłużyli?
— Sprzedaniem Józefa. Codziennie staje przed Tronem Najwyższego Sprawiedliwość i wnosi skargę: „Władco świata, czy w Twojej Torze znajduje się choćby jedna zbędna litera? Napisałeś w niej, że ten, kto ukradnie żywe stworzenie, ma ponieść śmierć”. I stało się tak, że dziesięć Twoich plemion sprzedało Józefa, a Ty do dziś nie rozliczyłeś się z nimi. Ani z nimi, ani z ich potomkami. Dlatego teraz ukazał się dekret skazujący dziesięciu żydowskich uczonych na śmierć.
— Czy oprócz nich Bóg nie znalazł dotychczas nikogo, by go ukarać za sprzedanie Józefa?
— Nie, Iszmaelu, synu mój! Dotychczas w żadnym pokoleniu żydowskim Bóg nie znalazł takich dziesięciu naraz pobożnych cadyków, którzy by ważyli tyle, ile tamte dziesięć pokoleń. Dlatego wypadło na was.
Szatan Samael, zobaczywszy, że Bóg gotów jest podpisać dekret, ucieszył się niezmiernie. Z radości zawołał:
— Pokonałem Gabriela, żydowskiego anioła-księcia.
Usłyszawszy słowa szatana, Bóg rozgniewał się. Zaraz zawołał najbliższego sobie anioła Metatrona i rozkazującym tonem powiedział:
— Napisz i podpisz, co następuje: „Zsyłam na grzeszny Rzym ogień i siarkę. Niech spalą się jego mieszkańcy, ich bydło, ich złoto i wszystko, co posiadają”.
Po słowach Boga arcykapłan Iszmael trochę się uspokoił. Z zaciekawieniem zaczął przechadzać się po niebie. W pewnej chwili zauważył obok tronu Najwyższego coś podobnego do ołtarza. Zapytał Gabriela:
— Co to jest? Czy to czasem nie ołtarz?
— Tak. To ołtarz.
— Jakie ofiary na nim składacie?
— Dusze cadyków.
— Kto je składa?
— Wielki anioł Michael.
Kiedy Iszmael zstąpił z nieba na ziemię, opowiedział swoim towarzyszom, że dekret został już podpisany. Zmartwili się z tego powodu, ale zaraz znaleźli pociechę. Oto bowiem Bóg uznał, że dziesiątka skazanych na śmierć mędrców waży tyle, ile dawne dziesięć pokoleń.
II. Rabi Szymon i rabi Iszmael
Najpierw rzymscy oprawcy zaprowadzili na śmierć rabiego Szymona i rabiego Iszmaela. Na miejscu kaźni rabi Szymon rozpłakał się. Rabi Iszmael powiedział wtedy do niego:
— Młody księciu! Jeszcze kilka kroków i znajdziesz się w gronie cadyków, w raju. Cieszyć się masz, a nie płakać!
— Serce we mnie zamiera, a ja nawet nie wiem, za co mam umrzeć.
— Może za to, że kiedyś kazałeś człowiekowi, który przyszedł do ciebie z ważnym i pilnym dla siebie problemem, zaczekać, boś chciał najpierw wypić kieliszek, włożyć szaty i nałożyć buty. Według Tory oznacza to skazanie człowieka na cierpienia. I nieważne, czy cierpienia trwają krótko, czy długo, wyrok Tory jest jeden — śmierć.
— Rabi — powiedział Szymon — pocieszyłeś mnie.
I kiedy stanęli przed katem, każdy z nich chciał pierwszy zginąć z jego rąk.
Rabi Iszmael tymi słowy zwrócił się do kata:
— Jestem arcykapłanem, synem arcykapłana, potomkiem arcykapłana Aarona. Najpierw zabij mnie, żebym nie widział, jak ginie mój towarzysz.
Rabi Szymon zaś błagalnym tonem tak rzekł do kata:
— Jestem księciem, synem księcia, potomkiem króla Dawida. Mnie najpierw zabij. Nie chcę, żeby moje oczy widziały, jak umiera mój towarzysz.
Powiada do obu kat:
— Skoro tak, to losujcie, kto najpierw ma zginąć.
I los padł na rabiego Szymona ben Gamliela. Kat wziął miecz i jednym uderzeniem ściął mu głowę.
Rabi Iszmael wziął wtedy odciętą głowę Szymona i przycisnąwszy ją do piersi, zaczął lamentować:
— O ścięte usta. Usta prawdy. Usta, przez które płynęły piękne i cenne niczym perły słowa. Kto cię teraz do ziemi wrzucił, kto zapchał twój język prochem i popiołem? Biada! To jest Tora i taka za nią zapłata?
I kiedy rabi Iszmael tak rozpaczliwie zawodził nad śmiercią towarzysza, córka cesarza akurat wyjrzała przez okno. Zdumiała ją i zachwyciła niezwykła uroda rabiego Iszmaela. Nic dziwnego, gdyż Iszmael był jednym z najbardziej urodziwych mężczyzn na świecie. Twarz jego promieniała anielskim blaskiem. W sercu córki cesarza wezbrała litość nad skazańcem. Poszła do ojca i zapytała:
— Ojcze, czy jesteś gotów spełnić moje życzenie?
— Dla ciebie jestem gotów uczynić wszystko, z wyjątkiem ułaskawienia Iszmaela i jego towarzyszy.
Córka cesarza nie ustępowała. Ponowiła prośbę o łaskę:
— Proszę cię, daruj mu życie.
— To niemożliwe. Złożyłem przysięgę.
— Skoro tak, to każ ściągnąć mu z twarzy skórę. Będę się w niej przeglądała.
Cesarz spełnił życzenie córki. Oprawca zdarł skórę z głowy Iszmaela. Kiedy nóż sięgnął miejsca, gdzie umocowane są tefilin, rabiemu Iszmaelowi wyrwał się z piersi straszny, bolesny krzyk. Tak straszny, że niebo i ziemia zadrżały. Kiedy po raz drugi krzyknął z bólu, zachwiał się tron Wiekuistego. Służebni aniołowie, nie mogąc znieść jego krzyku, stanęli przed Bogiem i powiedzieli:
— Panie świata! Czy taki cadyk jak Iszmael, przed którym odkryłeś wszystkie skarbce świata na wysokościach i wszystkie tajemnice ziemskiego świata, ma tak okrutnie zginąć? To jest Tora i taka za nią zapłata?
— Nic nie poradzę. Tego dekretu nikt nie może odwołać.
Rozległ się głos z nieba:
— Jeśli rabi Iszmael jeszcze raz wyda z siebie okrzyk bólu, cały świat ulegnie zagładzie.
Rabi, usłyszawszy te słowa, zamilkł. Cesarz zapytał go wtedy ironicznie:
— No i co Iszmaelu? Dalej ufasz swemu Bogu?
— Tak! Bóg może mnie zabić, ale ja nie przestanę mu ufać.
I z tymi słowami wyzionął ducha.
Kiedy wieść o męczeńskiej śmierci obu mędrców żydowskich dotarła do rabiego Akiwy, ten podarł na sobie szaty i założywszy na głowę worek, powiedział do swoich uczniów:
— Bądźcie gotowi. Nadchodzi dzień kary. Wkrótce spadnie na nas. Jeśli Dobro miało spotkać nasze pokolenie, to nikt inny, tylko oni, rabi Szymon i rabi Iszmael, byli godni je przyjąć. Jeden tylko Bóg, oby był błogosławiony, wie, że nadciąga wielka katastrofa i dlatego pośpieszył się i przyjął do siebie obu tych cadyków. Nie chciał, żeby byli jej naocznymi świadkami.
III. Rabi Akiwa ben Josef
Potem oprawcy zabrali się do rabiego Akiwy, który komentował i wyjaśniał uczniom koronki zdobiące litery Tory. Odnajdywał w nich głęboko ukryty sens. Ten sam sens, który Mojżesz otrzymał od Boga na górze Synaj.
W chwili, kiedy prowadzono rabiego Akiwę na miejsce kaźni, cesarz otrzymał meldunek o napaści króla Arabów na rzymskie imperium. Wstrzymał egzekucję i polecił przetrzymać rabiego Akiwę w więzieniu aż do swego powrotu z wojennej wyprawy przeciwko Arabom.
Uporawszy się z wojskami króla Arabów, cesarz wrócił do Rzymu i natychmiast polecił wykonać egzekucję na rabim Akiwie. Sprowadzony na miejsce kaźni Akiwa poddany został okrutnym torturom. Kat żelaznym grzebieniem odarł go ze skóry. Kiedy kat wbijał żelazne zęby grzebienia w ciało rabiego i wyszarpywał z niego płaty mięsa, z ust nieszczęśnika nie wyrwał się najmniejszy jęk. Rabi Akiwa z miłością przyjmował zadane mu cierpienia i wołał:
— Sprawiedliwe jest dzieło Wszechmogącego. Słuszne są Jego drogi. Obca Mu jest nieprawość. Jest Bogiem Prawdy, Sprawiedliwości, Szlachetności i Prawości.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś rabi Akiwo, boś był zawsze bogobojny i sprawiedliwy. Bo razem z twoim ostatnim słowem „prawość” uszła z twego ciała dusza.
Żałobna wieść o straceniu rabiego Akiwy doszła do rabiego Chaniny ben Teradiona i rabiego Jehudy ben Bawa. Obaj podarli na sobie szaty i nałożyli worki. Zwracając się do zgromadzonego wokół siebie tłumu, powiedzieli:
— Ludzie, śmierć rabiego Akiwy jest dla nas ostrzeżeniem.
IV. Rabi Chanina ben Teradion
Następnie oprawcy rzymscy zabrali się za rabiego Chaninę ben Teradiona. Powszechnie uważano, że był to wyjątkowo miły człowiek. Miły Bogu i ludziom. O nikim złego słowa nie powiedział. Wbrew rzymskiemu zakazowi uczenia Tory rabi Chanina zgromadził wokół siebie wielu uczniów, którym wykładał Pismo.
Kiedy przyszedł w odwiedziny do chorego rabiego Joseja ben Kisma, ten ostrzegł go:
— Bracie Chanino, czy nie widzisz, że Rzymianie otrzymali władzę do samego Boga? Oni to przecież zburzyli Jego miasto, spalili Jego Świątynię, zamordowali Jego wiernych wyznawców, zgładzili naszych najlepszych ludzi. I mimo to rzymski naród mocno się trzyma. Tymczasem dowiaduję się, że ty nie zważasz na dekret cesarza. Zbierasz uczniów i wykładasz im Torę.
— Mam nadzieję — odpowiedział rabi Chanina — że niebo okaże nam miłosierdzie.
Wzburzył się rabi Josej ben Kisma:
— Ja rozmawiam z tobą o konkretnym dekrecie, a ty mi tu opowiadasz o tym, że niby „niebo okaże nam miłosierdzie”. Będzie cudem, jeśli nie spalą cię razem z Torą.
Wkrótce po tym umarł rabi Josej ben Kisma. W kondukcie pogrzebowym szli najznamienitsi ludzie Rzymu. Wracając z cmentarza, zauważyli, że rabi Chanina siedzi z księgą Tory na kolanach i wykłada jej treści licznie zgromadzonym uczniom. Pytają go:
— Dlaczego wbrew zakazowi nauczasz Tory?
— Czynię to w zgodzie z nakazem Boga.
Rzymianie zaraz pochwycili go i postawili przed sądem. Wynikiem sądu skazany został na śmierć przez spalenie. Na podstawie tegoż wyroku jego żonie ścięto głowę, a córkę skazano na pohańbienie. Wyprowadzili go na plac, owinęli w zwoje Tory, obłożył suchymi gałązkami i podpalili. Jednocześnie przyłożyli mu do piersi kłębki wełny umoczonej w wodzie, żeby nie spalił się od razu, żeby długo cierpiał, zanim wyzionie ducha.
— Ojcze — krzyknęła zrozpaczona córka — jak możesz na to spokojnie patrzeć?
— Córko — odpowiedział rabi Chanina — gdybym tylko ja miał spłonąć, toby mnie z całą pewnością bolało, skoro jednak ze zwojem Tory, wierzę, że Bóg, który policzy się z nimi za spalenia Jego Prawa, rozliczy ich również za mnie.
I kiedy ogień coraz bardziej obejmował rabiego, uczniowie spytali go:
— Rabi, co teraz widzisz?
— Widzę, jak płonie pergamin i święte litery ulatują w górę.
— Otwórz szerzej usta, żeby ogień szybciej cię strawił. Skończą się twoje cierpienia.
— Ten, który dał mi duszę, w porę ją odbierze. Sam nie przyśpieszę śmierci.
Na widok cierpień rabiego nawet kat nie pozostał obojętny. Zapytał go:
— Rabi, czy jeśli podsycę ogień i zdejmę z twoich piersi kłębki mokrej wełny, zapewnisz mi wieczne życie na tamtym świecie?
— Tak.
— Przysięgnij!
Rabi Chanina przysiągł i kat zrobił to, co mu obiecał.
Dusza opuściła ciało rabiego. W tej samej chwili kat skoczył w ogień i spłonął.
Rozległ się głos z nieba:
— Rabi Chanina i jego kat razem przeszli do wiecznego życia.
W związku z tym wydarzeniem pewien wielki rabi zwykł powiadać:
— Jeden zdobywa sobie wieczne życie w jednej chwili, a drugi musi na nie pracować przez długie lata.
V. Rabi Jehuda ben Bawa
Potem zabili rabiego Jehudę ben Bawa. Opowiadają, że od osiemnastego do osiemdziesiątego roku życia rabi Jehuda nie zaznał w pełni snu. Czasami tylko ucinał sobie lekką drzemkę. Taką, jaką ucinają sobie pracujące konie. Rabi Jehuda nie pozwalał sobie na przerwę w studiowaniu Tory.
Pewnego dnia władze rzymskie wydały zarządzenie zabraniające Żydom nadawanie semichy rabiemu. Jego celem było pozbawienie Żydów wykształconych ludzi. Tytuł rabiego można było bowiem uzyskać po wieloletnich studiach. Zarządzenie rzymskich władz przewidywało karę śmierci dla nadawcy tytułu, jak i dla rabiego. Także miasto, w którym tytuł rabiego został nadany, skazane było na zburzenie. Jak poradził sobie rabi Jehuda? Wybrał miejsce nauczania między dwiema górami i między dwoma miastami. Miejsce to leżało między miastami Usza i Szwaram. Pięciu studentom nadał tytuł rabiego. Byli nimi: Jehuda, Szymon, Josi, Meir i Elazar i ben Szamua.
Kiedy wieść o tym doszła do władz Rzymu, rabi Jehuda ben Bawa nakazał swym promowanym uczniom natychmiast uciec.
Ci zapytali go:
— Dobrze, my uciekniemy, ale co będzie z tobą?
— Ja będę tkwił w miejscu jak kamień.
Opowiadają, że kaci wbili w jego ciało trzysta żelaznych oszczepów. Zrobili z niego sito.
VII. Rabi Jehuda ben Dama
Potem poprowadzono na miejsce kaźni rabiego Jehudę ben Dama. Było to w wigilię święta Szawuot. Przez wzgląd na to święto rabi Jehuda ben Dama zwrócił się do cesarza tymi słowy:
— Proszę cię i zaklinam, żebyś na chwilę tylko odłożył wykonanie egzekucji. Chcę uczcić to wielkie święto. Pozwól mi pochwalić po raz ostatni Boga za Jego wspaniały dar. Za Torę, którą nas obdarzył tego dnia przed wiekami.
— A więc — powiada do niego cesarz — pozostajesz wiemy Torze i twemu Bogu?
— Jak najbardziej!
— Liczysz jeszcze na jakąś zapłatę?
— Już król Dawid w swoim czasie udzielił odpowiedzi na to pytanie: „Boże, jak wielkie jest szczęście, które przeznaczyłeś dla pobożnych i oddanych Tobie ludzi”.
— Takich głupców jak wy Żydzi, na całym świecie nie znajdziesz. Czy naprawdę wierzycie w życie pozagrobowe?
— Ale takich głupców jak wy, trzeba szukać ze świecą w ręka Jak można zaprzeczać istnieniu żywego Boga? Mamie będziesz wyglądał, kiedy zobaczysz nas w świetle wiecznego życia. Ty zaś, cesarzu, wpadniesz w głęboką otchłań wiecznych ciemności.
Słowa rabiego doprowadziły cesarza do wściekłości. Natychmiast rozkazał przywiązać za włosy rabiego Jehudę ben Dama do ogona konia, który pędził, ciągnąc go za sobą po ulicach Rzymu. Ciało zamęczonego na śmierć porąbali potem kaci na drobne kawałki.
I oto nagle pojawił się Eliasz. Zebrał szczątki ciała rabiego Jehudy i pochował je w grocie, obok której przepływała rzeka Tyber. Mieszkańcy Rzymu przez trzydzieści dni słyszeli zawodzący z groty głos pełen żalu i skargi.
Kiedy doniesiono cesarzowi, że to może oznaczać dla niego ostrzeżenie, rzekł:
— Gdyby nawet cały świat miał z tego powodu zginąć, nie cofnę swojej decyzji. Muszę zgładzić żydowską starszyznę.
VII. Rabi Chucpit-Meturgeman
W następnej kolejności poprowadzili na śmierć rabiego Chucpita-Meturgemana. Podobno miał wtedy sto trzydzieści lat. I mimo tak zaawansowanego wieku zachował urodę młodzieńca.
Twarz jego promieniała pięknem boskiego anioła.
Ludzie, którzy przyszli do cesarza, opowiadali mu, jak pięknie wygląda siwiuteńki rabi i poprosili o ułaskawienie go.
Cesarz polecił sprowadzić do siebie Chucpita-tłumacza. Kiedy ten stanął przed nim, zapytał go:
— Ile masz lat?
— Sto trzydzieści lat bez jednego dnia. Dlatego proszę cię, cesarzu, o odłożenie egzekucji na następny dzień, żebym mógł dożyć pełnych stu trzydziestu lat.
— Co ci za różnica dzień wcześniej, czy dzień później? — zapytał go cesarz.
— Bo chcę w tym darowanym dniu spełnić jeszcze dwa zbożne nakazy.
— Co to za nakazy?
— Dwa razy chcę odmówić modlitwy Kriat-Szma. Rano i wieczorem. Chcę dwa razy podkreślić, że uznaję tylko władzę jedynego żywego Boga.
Na to cesarz odrzekł:
— Wy, Żydzi, jesteście uparci i bezwstydni. Jak długo będziecie jeszcze polegali na waszym Bogu? On już dawno się zestarzał. Nie ma już sił, żeby wybawić was z moich rąk. Gdyby miał siłę, toby już się ze mną policzył. Policzył za siebie i za was. Za spaloną Świątynię. Postąpiłby tak, jak ongiś postąpił z faraonem, z Syserą i wszystkimi królami Kanaanu.
Usłyszawszy bluźniercze słowa cesarza, Chucpit wybuchnął płaczem i podarłszy szaty na sobie, zawołał:
— Biada tobie, cesarzu! Co zrobisz, kiedy nadejdzie dzień rozrachunku Boga z Rzymem i wszystkimi waszymi bogami?
Cesarza tak oburzyły słowa Chucpita, że aż krzyknął z wściekłości.
— Kacie, skończ z nim. Nie mam zamiaru dłużej rozmawiać z tym starcem.
I kat spełnił rozkaz cesarza. Najpierw ukamienował Chucpita, a potem ciało jego powiesił na szubienicy.
VIII. Rabi Chanina ben Chachinaj
Potem dobrali się do rabiego Chaniny ben Chachinaja. Opowiadają, że od dwunastego do dziewięćdziesiątego piątego roku życia pościł. Kiedy prowadzono go na miejsce kaźni, była właśnie wigilia soboty. Jego uczniowie, którzy byli na miejscu kaźni, zapytali go:
— Rabi, może chcesz przed śmiercią coś zjeść?
— Tyle lat dotychczas pościłem, a teraz, kiedy wyruszam w taką drogę, chcecie, żebym jadł i pił?
Zaczął odmawiać modlitwę na cześć nadchodzącej soboty. I nim zdążył zakończyć werset na słowie „I uświęcił”, dopadli go oprawcy i zabili.
Rozległ się wtedy głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś Chanino ben Chachinaja. Ty jesteś święty itwoja dusza opuściła ciało, kiedy powiedziałeś „I uświęcił”.
IX. Rabi Jeszewaw-Hasofer
Teraz przyszła kolej na rabiego Jeszewawa. Kiedy prowadzili go na śmierć, uczniowie zapytali go:
— Rabi, co będzie z Torą?
— Dzieci moje, nadchodzi czas, który wymaże Torę z pamięci Żydów. Oto bowiem zbójecki Rzym postanowił zniszczyć to, co dla was najpiękniejsze, to co jest naszą ozdobą i najcenniejszym klejnotem. Oby już moja śmierć stała się odkupieniem dla całego naszego pokolenia. Przewiduję jednak, że na wszystkich ulicach Rzymu będą się walały ciała zamordowanych Żydów. Wiele jeszcze krwi żydowskiej się poleje.
— Co więc powinniśmy robić, rabi?
— Trzymajcie się razem. Zewrzyjcie szeregi i miłujcie pokój i sprawiedliwość. Może tli się jeszcze gdzieś iskra nadziei.
Kiedy rabi Jeszewaw znalazł się przed obliczem cesarza, ten go zapytał:
— Starcze, ile masz lat?
— Dzisiaj stuknęło mi właśnie dziewięćdziesiąt lat. Zanim wyszedłem z łona matki, zapadł wyrok Boga oddający mnie i moich towarzyszy w twoje ręce. — Wiedz jednak, że Bóg nie podaruje ci naszej krwi.
Cesarz z kpiną w głosie zwrócił się więc do katów:
— Skończcie z nim i to szybko. Przekonamy się wtedy, jaką moc posiada jego Bóg.
Kaci posłusznie wykonali polecenie cesarza. Żywcem spalili starca na stosie.
X. Rabi Eliezer ben Szamua
Następnie poprowadzili na śmierć rabiego Eliezera ben Szamua.
Podobno miał wtedy sto pięć lat. Nigdy nie wyszło z jego ust puste lub brzydkie słowo. Nigdy z nikim się nie kłócił. Był skromny i zawsze dbał o to, żeby się nie wywyższać. Przez osiemdziesiąt lat pościł.
Właśnie było święto Jom Kipur. Uczniowie podeszli do niego i spytali:
— Co w tej chwili przedśmiertnej widzisz?
— Widzę, jak niosą na cmentarz mitę z ciałem rabiego Jehudy ben Bawa. Obok niosą mitę z ciałem rabiego Akiwy ben Josef. Obaj w tym czasie prowadzą dyskusję na temat halachy.
— Kto jest arbitrem w ich dyskusji?
— Rabi Iszmael, arcykapłan.
— A kto wygrywa?
— Rabi Akiwa ben Josef. On całe swoje życie i siły poświęcił Torze. Widzę też, jak dusze wszystkich cadyków oczyszczają się w wodzie źródła Siloach, żeby czyste mogły wstąpić do niebiańskiej jesziwy i tam posłuchać kazań rabiego Akiwy. Widzę, jak każdemu cadykowi anioł podstawia krzesło ze złota, żeby mógł siedzieć i słuchać w czystości.
Kiedy cesarz rozkazał go uśmiercić, rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś, rabi Eliezerze ben Szamua. Byłeś czysty idusza twoja uszła z ciała przy słowie „czystość”.
XI. I pomszczę ich krew!
Rabi Jochanan powiedział:
— Biada narodom świata. Nie ma dla nich odkupienia. Za zrabowaną Żydom miedź — powiada prorok Izajasz w imieniu Boga — odbiorę złoto. Za żelazo i drewno — miedź. Za kamienie — żelazo. Co zaś mogę odebrać za rabiego Akiwę i jego towarzyszy?
Na to pytanie odpowiada prorok Joel w imieniu Boga:
— „I pomszczę ich krew, której dotąd nie pomściłem”.
Rabi Meir
Zarobki rabiego Meira
Rabi Meir był soferem. Można śmiało powiedzieć, że jako kopista Tory był prawdziwym artystą. Za swoją pracę otrzymywał trzy srebrniki tygodniowo. Jeden srebrnik wydawał na jedzenie i picie, drugi na odzież, a trzeci na wspieranie ubogich uczonych.
Spytali go kiedyś uczniowie:
— Rabi, innym nie żałujesz pieniędzy, a swoim dzieciom nie dajesz. Dlaczego?
— Uważam to za zbędne, bo jeśli moje dzieci będą pobożne i uczciwe, to Bóg ich z pewnością nie opuści. Powołam się tu na króla Dawida, który tak powiedział: „Byłem młody, dziś jestem starcem i nigdy nie widziałem, żeby pobożny człowiek został przez Boga opuszczony, a jego dzieci żebrały. Jeśli zaś moje dzieci nie będą pobożne, to nie widzę potrzeby troszczyć się o los wrogów Boga”.
Sam rabi Meir opowiada o sobie:
— Kiedy przyszedłem do rabiego Iszmaela uczyć się Tory, ten zapytał mnie: „Synu mój, czym się trudnisz?”. — Odpowiedziałem mu, że trudnię się przepisywaniem Tory. Wtedy on powiedział do mnie:
„Synu mój! Praca, którą wykonujesz, jest święta. Jedna bowiem zbędnie dodana lub opuszczona litera może spowodować zagładę świata”.
Rabi Meir występuje przeciwko nasi
Rabi Szymon ben Gamliel miał tytuł nasi (książę), rabi Meir chacham (mędrzec), rabi Natan zaś był Aw Beit-Din (przewodniczący Izby Sądowej).
W sanhedrynie był zwyczaj, że kiedy do bet ha-midraszu wchodzili Szymon ben Gamliel, rabi Meir i rabi Natan, wszyscy obecni wstawali z miejsc.
Z tego równego traktowania nie był zadowolony rabi Szymon ben Gamliel, który miał najwyższy tytuł nasi.
Nie omieszkał dać temu wyraz:
— Cóż to — powiedział — czy nie ma już różnicy między mną a nimi?
I powiedziawszy to, wprowadził poprawkę do obowiązującego dotąd zwyczaju. Odtąd, kiedy nasi wchodził do bet ha-midraszu, wszyscy mieli wstawać i dopóki on nie powiedział „siadajcie”, dopóty nie mieli prawa usiąść.
Kiedy zaś do bet ha-midraszu wchodził Aw Beit-Din, obecni mieli się ustawiać w dwa szeregi tworzące szpaler, przez który przewodniczący mógł przejść do swego krzesła. Dopóki on nie usiadł na krześle, dopóty ludzie stali.
Kiedy rabi chacham wchodził do bet ha-midraszu, wszyscy mieli wstawać, ale jedni wstawali, a drudzy, po zerwaniu się z miejsc, natychmiast siadali z powrotem. I tak to trwało, aż chacham usiadł na swoim krześle.
Tak się złożyło, że tego dnia, kiedy nasi Szymon Ben Gamliel wprowadził tę poprawkę, nie było w bet ha-midraszu ani rabiego Meira, ani rabiego Natana. Kiedy następnego dnia przyszli do bet ha-midraszu, zauważyli, że ludzie nie wstają przed nimi jak zwykle. Zdziwili się. Co to ma znaczyć? Zapytani o to ludzie odpowiadają im, że to nasi wprowadził poprawkę do dawnego zwyczaju. Zabolało to ich.
— Jak to — powiada rabi Meir do rabiego Natana — ja jestem chacham, a ty Aw Beit-Din, nasi zaś bez naszej wiedzy wprowadził poprawkę. Musimy przeciw niemu wystąpić. Zaproponujemy mu, żeby wygłosił referat na temat traktatu Ukcin. Wiem, że temat ten zna słabo. Znajdzie się w kropce. Wtedy my wystąpimy, cytując słowa z Psalmów: „Kto wysłowi potężne dzieła Pana. Kto ogłosi cała chwałę Jego?”. W ten sposób usuniemy go i ty zostaniesz nasi, a ja Aw Beit-Din.
O ich zamiarze dowiedział się rabi Jaków ben Karszi. Postanowił nie dopuścić do tego, żeby Szymon ben Gamliel został obrażony. Natychmiast udał się do rabiego Szymona. Wszedł do pokoju na poddaszu i zaczął głośno i wyraźnie czytać traktat Ukcin. Rabi Szymon ben Gamliel, który siedział w pokoju na parterze, doskonale go słyszał, ale bardzo się zdziwił. Co się stało, że jego uczeń nagle zajął się traktatem Ukcin? Widocznie w bet ha-midraszu coś przeciwko mnie knują. Doszedłszy do tego wniosku, zabrał się do studiowania tego traktatu.
Następnego dnia, gdy tylko zjawił się w bet ha-midraszu, poproszono go o wygłoszenie wykładu na temat traktatu Ukcin. Chętnie to uczynił i gdy skończył, oświadczył adwersarzom:
— Dobrze, że zawczasu przygotowałem się do tego wykładu. Inaczej zawstydzilibyście mnie.
Jeśli zaś chodzi o dalsze postępowanie, to polecił nie wpuszczać do bet ha-midraszu rabiego Meira i rabiego Natana. Ci, nie mając dostępu do bet ha-midraszu, zaczęli wrzucać przez okno pytania na kartkach. Jeśli rabi Szymon ben Gamliel odpowiadał na zadawane pytania, to wszystko było w porządku. Jeśli nie odpowiadał w należyty sposób na pytania, sami wypisywali odpowiedzi na kartkach, które wrzucali do bet ha-midraszu. Odezwał się rabi Josi:
— Tora znajduje się na zewnątrz bet ha-midraszu, a my wewnątrz.
Wtedy rabi Szymon ben Gamliel ustąpił i zezwolił im wejść do środka. Zarządził jednak, żeby odtąd ich imiona nie były wymieniane przy żadnej rozpatrywanej i rozstrzyganej kwestii halachy. Dlatego do imienia Meira dodano przydomek Acher, co znaczy „inny — obcy”. Kiedy zaś trzeba było powołać się na rabiego Natana, pomijano jego imię, zastępując je słowem „są tacy, którzy twierdzą”.
I oto pewnej nocy śni się obu sen. Każą im mianowicie pójść do rabiego Szymona i przeprosić go. Rabi Natan uczynił to, natomiast rabi Meir twardo oświadczył, że tego nie zrobi.
— Sen — powiedział — to tylko sen.
Rabi Meir i Acher
Pewnej soboty rabi Meir wygłosił kazanie przed licznym tłumem zgromadzonym w bet ha-midraszu w Tyberiadzie. W tym samym czasie jego dawny nauczyciel Elisza spacerował po rynku. Donieśli o tym rabiemu Meirowi, który szybko się tam udał. Na widok rabiego Meira Glisza zapytał go:
— O czym miałeś dzisiaj kazanie?
— Zacząłem kazanie od wersetu z Księgi Joba: „I rozmnożył Bóg Jobowi w dwójnasób wszystko, co posiadał”.
W tym miejscu Elisza mu przerwał:
— Twój nauczyciel, rabi Akiwa, inaczej to skomentował: „Od samego początku Bóg pobłogosławił ostatnie lata Joba”. To znaczy, że uczynił to przez wzgląd na jego pierwsze lata, podczas których wyróżniał się pobożnością i dobrymi uczynkami. Dobrze, a co potem?
— Potem zacytowałem werset z Księgi Kaznodziei: „Koniec rzeczy jest lepszy od jej początku”.
— Co na to powiedziałeś?
— Powiedziałem, że człowiek, który w młodości zrobił kiepski interes, na starość zyskał. W życiu często tak się dzieje. W młodości człowiek źle się prowadzi, ale na starość staje się dobry i pobożny.
— Twój rabi Akiwa — przerwał mu znowu Elisza — inaczej to zinterpretował: „Lepszy jest koniec wtedy, kiedy początek był dobry”. Posłuchaj, powiem ci, co mi się przydarzyło. Mój ojciec Awuja należał do najznamienitszych ludzi swego czasu. Na uroczystość mego obrzezania zaprosił najważniejsze osobistości Jerozolimy. Wśród nich byli także rabi Eliezer i rabi Jehoszua. Podczas uczty wydanej na koniec uroczystości obrzezania zaczęto śpiewać pieśni żydowskie i greckie. Rabi Eliezer powiedział wtedy do rabiego Jehoszui: „Oni sobie śpiewają, a my co? Nic nie będziemy robili”. Wszczęli tedy rozmowę na tematy naukowe. Zaczęli od Biblii, przeszli do Proroków i od nich do Pism. Padały świeże, żywe, pełne treści słowa, jakby rodem z góry Synaj. I wokół nich rozgorzał ogień. Na ten widok ojciec mój powiedział: „Skoro siła Tory jest tak potężna, to ślubuję wszystko zrobić, aby mój narodzony syn, jeśli będzie zdrowy, poświęcił się całkowicie Torze”. I właśnie dlatego, iż jego zamysł nie wypłynął tylko z czystej miłości do Boga, Tora się przy nim nie utrzymała... Ale mów dalej. O czym jeszcze prawiłeś w swoim kazaniu. — O znanym wersecie z Pisma: „Nie można oceniać Tory miarą złota, czy szkła. Nie można jej kupić w taki sposób, jak się kupuje złote naczynia”.
— I coś ty na to powiedział?
— „Złoto i szkło” to właśnie Tora, którą trudno nabyć niczym złote naczynie. I łatwo ją stracić, tak jak się traci szklane naczynie.
— Akiwo, twój rabi powiedział o tym inaczej: „Tak jak można skleić rozbite naczynia ze złota i szkła, tak ma się też rzecz z uczonym. Jeśli zgrzeszy, może się poprawić i nawrócić”.
— Jeśli tak — powiedział rabi Meir — nawróć się i ty.
— Ja już nie potrafię.
— Dlaczego?
— Pewnego dnia, a była to sobota w Jom Kipur, urządziłem sobie konną przejażdżkę po ulicy tuż za bet ha-midraszem. Usłyszałem wtedy głos z nieba: „Nawróćcie się zuchwałe dzieci, wróćcie do Mnie. Wtedy Ja wrócę do was. Do was wszystkich oprócz jednego, Achera, który mimo iż doskonale poznał Moją siłę, wystąpił przeciwko Mnie”.
Kiedy osiągnęli granicę szabatu, Elisza oświadczył:
— Meirze, wróć! Ilość kroków postawionych przez mego konia każe mi sądzić, iż doszliśmy do granicy szabatu.
— Ty także wróć.
— Dla mnie nie ma już drogi powrotu. Już ci raz powiedziałem, że słyszałem, stojąc za kotarą, głos z nieba: „Wróćcie do mnie zuchwałe dzieci. Wszystkie oprócz Achera”.
Rabi Meir nie ustąpił. Zaprowadził Eliszę do bet ha-midraszu. Tu Elisza zauważył chłopca pogrążonego w nauce. Podszedł do niego i zapytał:
— Chłopcze, jaki werset z przerobionego dzisiaj materiału utkwił ci w pamięci?
Chłopiec bez chwili namysłu odpowiedział:
— „Nie ma pokoju dla występnych”.
Zaprowadził rabi Meir Eliszę do następnego bet ha-midraszu. Tu, w domu nauki, Elisza podszedł do chłopca ślęczącego nad Księgą i zadał mu to samo pytanie:
— Jaki werset zapamiętałeś z dzisiejszej lekcji?
— „Możesz się umyć w wodzie zmieszanej z solą ługową. Możesz nawet użyć mnóstwa mydła. I tak plamy grzechów nie zmyjesz”.
Szybko opuścili drugi bet ha-midrasz i Meir zaprowadził go do trzeciego z kolei. Elisza znowu zagadnął uczącego się tam chłopca o przerobiony dzisiaj materiał.
W odpowiedzi usłyszał:
— „Ach, ty nieszczęsny, dlaczego stroisz się w purpurowe szaty? Dlaczego obwieszasz się złotą biżuterią, malujesz farbą oczy? Na próżno chcesz się upiększyć. Twoi wielbiciele wzgardzili tobą. Duszy twojej pragnę”.
I w ten sposób przyszło im odwiedzić aż trzynaście bet ha-midraszów. I we wszystkich Elisza usłyszał różne w formie, ale takie same w treści złowróżbne cytaty-odpowiedzi na swoje pytanie.
Ostatni chłopiec, do którego Elisza się zwrócił, zacytował mu następujący werset:
— „I powiedział Bóg do raszy: «Nie tobie głosić moje Prawo!»”.
A że chłopiec trochę się jąkał, wyszło mu nie „rasza”, ale „r-r-elisza”.
Słowa chłopca tak wzburzyły Eliszę, że ten podniesionym głosem zawołał:
— Gdybym miał w ręku nóż, tobym go zarżnął.
Opowiadają, że Elisza często wchodził do domów nauki, w których chłopcy się uczyli, i wykrzykiwał:
— Dlaczego młodzi chłopcy trwonią czas na nieważnych zajęciach? Przecież każdy z nich mógłby z pożytkiem dla siebie i dla innych mieć jakiś fach w ręku. Każdy z nich mógłby być budowniczym domów albo stolarzem, czy też malarzem lub krawcem.
Słowa Eliszy podziałały negatywnie na uczących się chłopców. Porzucili uczelnię, zostawili księgi i przestali się uczyć. Opowiadają też, że Elisza miał usta pełne greckich pieśni. Zdarzało się, że gdy siedział w bet ha-midraszu, często wypadały mu zza pazuchy heretyckie książki.
Jak to się stało, że Elisza zszedł z prostej drogi? Opowiadają, że pewnego razu nauczał w dolinie Ginosar. Którejś soboty zauważył Żyda, który wszedł na wierzchołek palmy i dobrał się do gniazda ptaków. Wygarnął z niego matkę piskląt i spokojnie zszedł z drzewa. W wieczór zaś kończący sobotę zobaczył drugiego Żyda, który wspiął się na drzewo i odpędziwszy najpierw matkę, jak nakazuje Tora, zabrał pisklęta. Zaledwie jednak zszedł z drzewa i dotknął ziemi, ukąsił go jadowity wąż. śmierć była natychmiastowa. Zastanowił się Elisza:
— Co to znaczy, że Tora nakazuje: „Odeślij matkę i dzieci możesz wziąć. Za to dobrze ci się będzie wiodło i długich lat dożyjesz”.
Jak ten werset ma się do tego Żyda? Czy dobrze mu się wiodło? Czy dożył długich lat? Co o tym sądził rabi Akiwa, Elisza nie wiedział. Ten zaś powiedział: „Dobrze ci się będzie wiodło na świecie, który jest arcydobry i dożyjesz długich lat w świecie wieczności”.
Inni ludzie znów opowiadają, że Elisza zobaczył biegnącą świnię z językiem Chucpita-Meturgemana w pysku, krzyknął wtedy:
— Czy język ust, z których sypały się słowa niczym perły, ma lizać kurz?
Po tym wydarzeniu Elisza odstąpił od żydostwa i wtedy zaczęto go nazywać Acher. Stał się inny, obcy.
W jakiś czas potem Elisza ben Awuja zachorował. Na wieść o jego chorobie przyszedł go odwiedzić jego były uczeń rabi Meir. Zaraz po przekroczeniu progu mieszkania rzekł do Eliszy:
— Zawróć ze złej drogi!
— Nie wiem, czy w niebie mnie przyjmą. Czy nie jest aby za późno?
— Nie. Jest przecież napisane: „Wołałem do Ciebie i uzdrowiłeś mnie. Podniosłeś z otchłani duszę moją”.
Elisza na dźwięk tych słów rozpłakał się i zaraz umarł.
— Zdaje mi się — oświadczył rabi Meir — że Elisza opuścił ten świat ze skruchą i żalem.
Kiedy go chowano, nagle spadł na jego grób słup ognia. Powiadomiony o tym rabi Meir natychmiast pobiegł na cmentarz i płaszczem nakrywszy płonący grób, powiedział:
— Dopóki ja jestem na tym ciemnym jak noc świecie, możesz spokojnie leżeć do rana. Kiedy zaś nastanie dzień, nadejdzie ów jasny, świetlisty świat, i jeśli miłosierny Bóg użyczy ci zbawienia, to, rzecz jasna, wszystko będzie w porządku. Jeśli natomiast Bóg nie zechce cię zbawić, ja to uczynię. Klnę się na Boga, że to zrobię. Śpij spokojnie do rana.
I ogień natychmiast zgasł.
Raba bar Szila spotkawszy kiedyś Eliszę, zapytał go:
— Jak myślisz, co porabia Bóg, oby był błogosławiony?
— Ustala halachy, powołując się przy tym na opinie mędrców z wyjątkiem rabiego Meira.
— Dlaczego Bóg pomija rabiego Meira?
— Ponieważ rabi Meir uczył się Tory u Achera.
— Co w tym złego? Rabi Meir dostał od Achera jakby owoc granatu. Miąższ wyssał, a skorupę wyrzucił.
— Myślę, że teraz Bóg na pewno już mówi: „Meir, mój syn, tak powiada”.
Dobry brat
W południowym regionie Ziemi Izraela pewien właściciel zajazdu wszedł w spółkę z rozbójnikami. Budził w nocy swoich gości i tak do nich powiadał:
— Zbierajcie się w drogę. Teraz jest najlepsza pora. Słońce nie parzy. Powietrze jest świeże i rześkie. W sam raz do odbywania podróży. Zresztą ja wam będę towarzyszył.
Zachęceni jego słowami goście ubierali się, brali swoje bagaże i wyruszali w drogę. Kiedy znaleźli się w sporej odległości od domu zajezdnego, napadali na nich rozbójnicy i ogołociwszy ich do cna, dzielili się ich mieniem z właścicielem zajazdu.
Traf chciał, że pewnego dnia zatrzymał się w tym zajeździe rabi Meir. Właściciel jak zwykle obudził w środku nocy rabiego Meira, namawiając go do wyruszenia w drogę. Rabi Meir, tknięty przeczuciem, rzekł do niego:
— Nie mogę teraz wyruszyć w drogę, ponieważ czekam tu na mego brata.
— Gdzie jest twój brat?
— W bożnicy.
— Powiedz mi, jak się nazywa twój brat, to pójdę po niego.
— Nazywa się Ki tow.
Właściciel zajazdu nie zwlekając poszedł do bożnicy i zaczął wołać:
— Ki tow! Ki tow!
Daremnie wołał, bo nikt się nie odezwał.
Nad ranem rabi Meir wstał, odwiązał osła i wyruszył w drogę. Gospodarz zapytał go:
— Gdzie jest twój brat, na którego czekałeś?
— Już jest tu. Już świeci słońce. „I widział Bóg, że to było dobre”.
Zwrócił zastaw
Pewnego razu w wieczór kończący sobotę, podczas kazania rabiego Meira w bet ha-midraszu, umarli nagle w domu jego dwaj synowie. Matka położyła obu synów na jednym łóżku, po czym przykryła ich prześcieradłem.
Przyszedłszy do domu, rabi Meir zapytał żonę, gdzie są synowie?
— Poszli do bet ha-midraszu.
— Właśnie stamtąd wracam. Ich tam nie było.
Był już czas odprawienia hawdali. Żona podała Meirowi kielich wina. Ten pożegnawszy sobotę, znowu zapytał o synów. Tym razem głosem wyrażającym zniecierpliwienie:
— Co to ma znaczyć, że nie ma ich w domu? Gdzie mogą teraz być?
— Wiem, że mają takie miejsce, do którego często chodzą. Uspokój się, zaraz wrócą.
I powiedziawszy to, postawiła przed nim kolację na stole. Czekała, aż skończy jeść i wtedy zapytała, czy może mu zadać pytanie.
— Możesz pytać — odpowiedział.
— Wczoraj jakiś człowiek dał mi pewną rzecz do przechowania. Dzisiaj ma ją odebrać. Jak myślisz, czy powinnam mu ją zwrócić?
— Co za pytanie? Oczywiście, że tak. Rzecz przyjętą w zastaw należy bezzwłocznie oddać.
— Musiałam czekać na twoją zgodę. Bez niej nie zwróciłabym jej.
I powiedziawszy to, wzięła go za rękę i zaprowadziła do pokoju, w którym pod prześcieradłem leżeli obaj zmarli synowie. Odchyliła prześcieradło i oczom rabiego Meira ukazały się martwe ciała synów.
Wybuchnął gwałtownym płaczem i zaczął lamentować:
— Oj, dzieci moje! Oj, synowie moi! Mistrzowie i nauczyciele moi! Swoim zachowaniem zasłużyliście na moją miłość. Przez swoją wiedzę staliście się moimi nauczycielami. Znajomością Tory rozjaśniliście moje oczy.
— Mężu mój, dopiero przed chwilą powiedziałeś mi, że zastawioną rzecz należy bezwzględnie zwrócić właścicielowi. Bóg dał i Bóg odebrał. Niech będzie błogosławione Jego Imię.
Niech znikną grzechy
Rabi miał za sąsiadów bardzo złych i mocno zdemoralizowanych ludzi, którzy przysparzali mu tak wielu zmartwień, a nawet cierpień, że zaczął modlić się o śmierć dla nich. Jego żona, Bruria, usłyszawszy, o co jej mąż się modli, powiedziała do niego:
— Nie, mężu mój! Uważam, że nie należy się modlić o śmierć dla grzeszników, ale o śmierć dla samych grzechów. Chodzi o to, żeby grzechy przestały istnieć. Żeby ustały i zniknęły na zawsze. Już w słowach Dawida zawarty jest sens tego, co mówię: „Niech znikną grzechy, wtedy nie będzie grzeszników”. Lepiej, mężu mój, módl się o to, żeby nasi sąsiedzi stali się lepsi.
I rabi Meir postąpił tak, jak radziła mu żona.
I modlitwa odniosła skutek. Sąsiedzi stali się z dnia na dzień porządnymi, uczciwymi ludźmi.
Z przypowieści rabiego Meira
Opowiada rabi Jochanan:
— Rabi Meir zwykł był w swoich wykładach dla szerszej publiczności posługiwać się w jednej trzeciej halachą, w jednej trzeciej agadą i w jednej trzeciej przypowieścią. Przypowieści zaś miał bez liku, a mówiąc dokładnie, znał ich trzysta. Ze wszystkich tych przypowieści zachowały się trzy: „Ojcowie jedli cierpkie grona. A synom ścierpły zęby”. „Rzetelna waga — rzetelne odważniki”, „Sprawiedliwy z nieszczęścia się uwolni. Nieszczęście zaś dotknie niesprawiedliwego”.
„Ojcowie jedli cierpkie grona”. — Pewnego razu głodny wilk napadł na lisa, aby go pożreć. Powiada wtedy lis do wilka:
— Na ile ci wystarczę? Chyba na jeden ząb. Popatrz na mnie. Sama skóra i kości. Jeśli chcesz mieć prawdziwą przyjemność, to posłuchaj mnie. Niedaleko stąd, na podwórzu znanego mi Żyda, w związku z nadchodzącą dziś sobotą przygotowuje się smaczne jadło do sobotniej uczty. Zgłoś się na ochotnika do pomocy w ich przygotowaniach i przypadnie ci w udziale smaczny kęsek.
Posłuchał wilk rady lisa i pobiegł na podwórze żydowskiego gospodarza. Na widok wilka wybiegli z domu Żydzi z kijami w rękach i dotkliwie go poturbowali. Ledwo uszedłszy z życiem, wilk dopadł lisa i zaczął go z wściekłości besztać i grozić zemstą:
— Ty — ryknął — taki, owaki! Chciałeś mnie wystrychnąć na dudka! Zaraz dostaniesz za swoje. Rozszarpię cię na strzępy.
— Nie gniewaj się — uspokajał go lis. — Wiedz, że zostałeś pobity tylko z powodu sprawek twego ojca, który kiedyś pomagał na tym podwórzu Żydom przy przygotowaniu uczty sobotniej i nadmiernie się przy tym obłowił.
— No to jak? Mam pokutować za grzechy ojca?
— A jak myślisz, głuptasie? Tak już jest na tym świecie. „Ojcowie jedzą kwaśne, a dzieciom cierpną zęby”. Widzę, żeś bardzo głodny i zmęczony. Chodź ze mną, to ci wskażę miejsce, gdzie się najesz do syta.
I powiedziawszy to, zaprowadził go do studni, na której leżał wałek z nawiniętym na obu końcach sznurem, do którego przyczepione były dwa wiadra. Kiedy podciągało się do góry jedno wiadro, drugie opuszczało się w dół i można było zaczerpnąć wody. Wsiadł lis do górnego wiadra i opuścił się na dół. Dolne wiadro poszło wtedy w górę. Nachylił się wilk nad studnią i zawołał do lisa:
— Hej, lisie, co tam robisz?
— Znalazłem tu smaczny kąsek. Kawał świeżego, białego sera. Sama rozkosz. Po prostu rozpływa się w gębie. Musisz to sam zobaczyć!
Spoziera wilk w głąb studni. Odbijający się w wodzie księżyc wygląda rzeczywiście jak okrągły, sprasowany kawałek sera.
— Lisie — woła wilk — powiedz mi, jak mam się do niego dobrać?
Pyta i zawczasu oblizuje się na myśl o czekającej go rozkoszy.
— Bardzo prosto — odpowiedział lis. — Wsiądź do wiadra na górze i sprawę masz załatwioną.
Wsiadł wilk do górnego wiadra, które od razu zaczęło opuszczać się w dół. W tym czasie drugie wiadro z lisem w środku wjechało do góry.
— Nażryj się! Nażryj! — krzyknął do wilka lis z góry. — Niech ci to pójdzie na zdrowie.
— Nie ma tu nic do żarcia! Oszukałeś mnie, ty chytra bestio! Powiedz mi lepiej, jak się stąd wydostać?
— A siedź sobie tam bez końca. Jako że jest napisane: „Sprawiedliwy uwolni się od nieszczęścia, niesprawiedliwy zaś znajdzie się na jego miejscu”. Jest także inny werset: „Rzetelna waga — rzetelne odważniki”.
Rabi Szymon bar Jochaj i jego syn rabi Elazar
Jedne usta
— Gdybym był wśród stojących na górze Synaj — powiedział rabi Szymon bar Jochaj — tobym poprosił Boga o to, żeby stworzył człowieka o dwóch ustach. Jedne do nieustannego uczenia się Tory, a drugie do zwykłych czynności.
Szybko się jednak rozmyślił i oświadczył:
— Patrząc na to z drugiej strony, może dobrze się właściwie stało tak, jak jest. Jeśli przy jednych ustach szerzy się dzisiaj tyle donosicielstwa i tyle oszczerstw, to jakby to wyglądało, gdyby człowiek miał dwie pary ust?
Pewnego razu rabi Jehuda, rabi Josij i rabi Szymon, członkowie bractwa, zwani chewerim, siedzieli sobie i gwarzyli. Był z nimi także pewien mąż, zwany Jehudą ben Gerim.
Tematem rozmowy była charakterystyka i ocena narodu rzymskiego.
Powiada rabi Jehuda:
— Ileż to pożytecznych rzeczy stworzyli Rzymianie. Urządzili targowiska, wybudowali piękne fora, świetne mosty i wspaniałe łaźnie.
Rabi Josij pilnie go wysłuchał, ale słowem się nie odezwał. Natomiast rabi Szymon żywo zareagował na jego wywody:
— Tak, to prawda, ale wszystko to zrobili dla własnej wygody i przyjemności. Rynki, zwane przez nich forami, zbudowali po to, żeby osiedlić tam ladacznice. Łaźnie dla zażywania w nich rozkoszy. Mosty, żeby ściągać podatek mostowy.
Co zrobił Jehuda ben Gerim, który przysłuchiwał się ich rozmowie?
Rozpowszechniał wszem wobec o tym, co powiedzieli chawerim o Rzymianach. Wkrótce doszło to do uszu władcy, który wydał taki wyrok:
— Rabiego Jehudę za to, że chwalił Rzym, wynagrodzić. Rabiego Josija za milczenie zesłać na prowincję do miasta Cypori. Rabiego Szymona za krytykę Rzymu, uznaną za równą bluźnierstwu, skazać na śmierć.
Dowiedziawszy się w porę o grożącej mu śmierci, rabi Szymon szybko schronił się wraz z synem w jakimś bet ha-midraszu. Żona jego cichaczem przynosiła im codziennie chleb i dzbanek wody. Bojąc się, że władze wkrótce wpadną na jego trop, rabi Szymon powiedział do syna, że muszą opuścić bet ha-midrasz.
— Trzeba się liczyć z tym, że wezmą moją żonę na spytki. Poddana torturom, mogłaby im ujawnić miejsce naszego ukrycia.
Szybko opuścili bet ha-midrasz i schronili się w jaskini. I oto zdarzył się cud, bo nagle w jaskini wyrosło drzewo chlebowe i ze skalistej ściany wytrysnęła woda. Przez cały dzień, nieubrani, siedzieli w jaskini i studiowali Torę. Tylko do odprawiania modlitwy wdziewali szaty. Postępowali w ten sposób, aby nie niszczyć ubrań.
W jaskini przeżyli dwanaście lat. Pewnego dnia w wejściu do jaskini stanął prorok Eliasz, który gromkim głosem zawołał:
— Kto zawiadomi Szymona ben Jochaja, że cesarz umarł i jego wyrok został unieważniony?
Usłyszawszy to, Szymon ben Jochaj i jego syn w mig opuścili jaskinię. Rozejrzawszy się po okolicy, zauważyli rolników, który orali i siali w polu. Zgorszony tym, co zobaczył, rabi Szymon gniewnie zawołał:
— Odkładają na bok życie wieczne i zajmują się doczesnym.
A wtedy wszystko, na co spojrzał, stanęło w płomieniach. I rozległ się głos z nieba:
— Czy po to wyszliście z jaskini, żeby zniszczyć stworzony przeze mnie świat? Precz! Z powrotem do jaskini.
Wrócili do swojej jaskini i spędzili w niej jeszcze dwanaście miesięcy.
Zaczęli się skarżyć:
— Nawet złoczyńcy przebywają w piekle nie dłużej niż dwanaście miesięcy.
Wtedy znowu rozległ się głos z nieba:
— Możecie opuścić jaskinię.
Wyszli obaj z jaskini. Tym razem rabi Szymon łagodził gniewne słowa syna, który dalej chciał niszczyć to, co nie miało związku z nauc