E-book
3.15
drukowana A5
34.35
Wirtualne róże

Bezpłatny fragment - Wirtualne róże


Objętość:
178 str.
ISBN:
978-83-8104-705-0
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 34.35

Zamek

Klucz zazgrzytał w zamku, ale niestety nie obrócił się. Na domiar złego Joanna poczuła, jak plastikowa torba z zakupami zaczyna się niebezpiecznie rozciągać i pękać.

— Tylko tego brakuje — mruknęła. — Wszystko dzisiaj jest przeciwko mnie! Nawet moje prywatne drzwi! Otwórzcie się, błagam was — zaklinała w myślach.


Ponoć myśl ma wpływ na materię. Niestety w tym przypadku nie zadziałało. Pozostały zamknięte, a na ziemię z rozdartej torby z hukiem wysypały się kartofle. Za nimi potoczyły się pomidory i ogórki. W sąsiednich mieszkaniach niespodziewana kanonada spowodowała lekki niepokój. Poczuła się obserwowana przez sąsiadów, lecz wszystkie drzwi pozostały zamknięte. Po chwili jednak uchyliły się te z naprzeciwka, od kawalerki pana Jana.

— Co się stało, pani Joanno? Pomóc pani? — pan Jan stanął za Joanną i lekko ją odsunął od drzwi. — Siłą nic pani nie zrobi. Trzeba postarać się o nowy zamek, jakiejś lepszej firmy. To, co pani ma, do niczego się nie nadaje. Proponuję wymianę, bo za chwilę trzeba będzie wzywać ślusarza, aby go rozwiercił.

Joanna wyobraziła sobie siebie uwięzioną w mieszkaniu. Byłaby jak księżniczka zamknięta w wieży. Wyjście z trzeciego piętra zapewne nie byłoby możliwe bez pomocy straży pożarnej. Ujrzała siebie na drabinie, w objęciach dzielnego strażaka. Ta myśl ją rozbawiła. Dopiero mieliby sąsiedzi widowisko! A co z jej lękiem wysokości? Nie… chyba lepsza jest opcja niespodziewanego wydatku.

— Panie Janie — zaczęła nieśmiało — ja jestem taka anty-techniczna. Zupełnie nie znam się na zamkach. Czy mogłabym pana prosić o pomoc? Zapłacę panu za usługę. Zacina się coraz częściej i boję się, że pewnego dnia nie wejdę do domu. Będę panu bardzo wdzięczna, jeśli się pan zgodzi.

— Pani Joanno, z przyjemnością pani pomogę — zaoferował się pan Jan. — Muszę tylko otworzyć te drzwi. Trzeba pozbierać zakupy z korytarza i powinna pani trochę odpocząć. Te torby są dla pani zbyt ciężkie. Wygląda pani na zdenerwowaną i zmęczoną. Pójdę po nowy zamek i zamontuję go pani.


Poczuła ulgę i dziwne uczucie. Co to było? Czyżby dawno zapomniane poczucie bezpieczeństwa? Ostatnio musiała się sama o siebie troszczyć. A właściwie to chyba całe życie. Jej eksmąż nie zajmował się przyziemnymi sprawami. Czy Jerzy zauważyłby, że dźwiga tony zakupów do domu? Raczej nie. Miałby co najwyżej pretensje, że czegoś brakuje.

Ocknęła się słysząc głos pana Jana:

— No i otwarte!


Pozbierali razem rozrzucone na korytarzu zakupy i weszli do kawalerki Joanny.

— Ale ma pani piękne mieszkanie! — w głosie pana Jana zabrzmiał niekłamany zachwyt.

— Dziękuję, panie Janie. Małe, ciasne, ale własne. Zapraszam na kawę. Kiedyś lubiłam bibeloty i stare, drewniane meble. Teraz, od kiedy jestem sama, zmieniłam styl. Dążę do minimalizmu. Nie chcę mieć zbyt dużo przedmiotów. Wie pan, zauważyłam, że jestem szczęśliwsza, od kiedy nie muszę ścierać tony kurzów. Tak naprawdę człowiek niewiele potrzebuje do życia. Kiedyś gromadziłam różne rzeczy. Dzisiaj wolę przestrzeń i wygodę.


Aromat kawy wypełnił przestrzeń. Słońce zajrzało przez okno i wnętrze nabrało wesołego charakteru. Joanna, za poradą przyjaciółki — plastyczki, postanowiła wejść w kolorystykę zielono- żółtą, z elementami błękitu. Zostawiła wszystkie swoje skarby Jerzemu. Wyszła z poprzedniego domu z przysłowiową torebką. Nie miała ochoty i siły, by walczyć o każdy przedmiot. Jerzy, jak zwykle, chciał ją oszukać. Niestety, tym razem sąd był bezwzględny, i musiał oddać żonie większość zgromadzonych oszczędności. Zatrzymał mieszkanie, samochód i działkę. Joanna kupiła sobie małą kawalerkę i zaczęła nowe życie od zera. Czuła ulgę — nic jej nie przypominało dawnych czasów. Była jak tabula rasa. Starała się wyrzucić z pamięci wszystkie złe chwile, nie rozpamiętywać i nie użalać się nad sobą. Od kiedy została sama, odkryła, że ma więcej pieniędzy i stać ją na różne drobne przyjemności. Nie musiała się tłumaczyć z każdego wyjścia i mogła robić to, co chciała. Nie było w domu awantur o każde spotkanie z koleżanką i cichych dni z powodu zakupu bluzki. Na początku ta wolność oszołomiła ją. Później przyszła refleksja — jak ona mogła to wszystko wytrzymać tyle lat? Jakim prawem jeden człowiek ogranicza wolność drugiego? Kim była dla swojego męża? Służącą? Kucharką? Kochanką? Niewolnicą? Jak to się stało, że z zakochanej pary zamienili się w obcych sobie ludzi? Kiedy przestała kochać? Dlaczego?


Dźwięk upadającej łyżeczki przywrócił Joannę do rzeczy-wistości. Z uśmiechem wniosła kawę i postawiła białe filiżanki na stoliku. Usiadła naprzeciwko Jana.

— Panie Janie, tak bardzo bym chciała pana ugościć! Przepraszam bardzo, ale nie mam nic słodkiego do kawy. Jestem łakomczuchem, a silna wola nie jest moją najmocniejszą stroną charakteru. Nie kupuję słodyczy. Staram się trochę schudnąć, ale z marnymi wynikami.

Jan poprawił okulary i przyjrzał się Joannie z uwagą.

— Nie rozumiem, pani Joanno, co pani chce od swojej figury. Jest pani piękną, dojrzała kobietą. Nie musi pani wyglądać jak kościotrup. Ja chyba nigdy nie zrozumiem tych biednych, zagłodzonych kobiet. Osobiście uważam, że anorektyczki są po prostu odrażające. Ach, te dzisiejsze czasy… Kto zrozumie kobiety umierające z głodu w świecie dobrobytu?

Trafna uwaga Jana przywróciła dobry nastrój Joannie.

— Jutro kupię sobie gorzką czekoladę. Odrobina magnezu i endorfiny są każdemu potrzebne. W końcu nie jestem gruba, tylko apetyczna, i tej wersji będę się trzymać! — pomyślała i ukradkiem zerknęła do lustra w przedpokoju.


Wieczorem w drzwiach dumnie błyszczał nowy zamek. Pan Jan kupił i zamontował go sam. Wybrał jakiś szwajcarski, o nazwie trudnej do zapamiętania. Nie chciał zapłaty za montaż, pozwolił się za to zaprosić na niedzielny obiad. Joanna potrafiła smacznie gotować i lubiła eksperymentować w kuchni.

— Co ugotować? — to pytanie dręczyło ją cały wieczór. Do niedzieli zostały dwa dni, niby sporo czasu, ale chciała wymyślić jakieś specjalne danie dla sympatycznego sąsiada.

Wertowała książki kucharskie, podśpiewując stare piosenki. Lubiła zwłaszcza tę o sąsiedzie z repertuaru kabaretu starszych panów. Nagle zdała sobie sprawę, że nie zna dalszych słów piosenki. Podeszła do laptopa, wystukała „kabaret starszych panów” i za parę minut miała wydrukowany tekst w ręce. Naszła ją nagle refleksja.

— Co my byśmy zrobili bez tych komputerów? Ja mam w domu chociaż parę książek, ale młode pokolenie prawie wcale nie czyta i nie pisze. Nie potrafi porządnie skleić kilku zdań. Wyrośli ludzie komunikujący się ze sobą za pomocą SMS-ów i czatów. A czy ja jestem lepsza od nich? Nie znam nawet nazwisk sąsiadów w moim bloku, chociaż mieszkam tu już dość długo. Otrząsnęła się z ponurych myśli o samotności w tłumie i zaczęła dalej śpiewać. Nie miała, co prawda, talentu Haliny Kunickiej, ale melodia sama jakoś płynęła…

Eksmąż

Na stole piętrzył się stos zeszytów i kartek i powoli zapełniał cały blat. Przypominał o swoim istnieniu za każdym powiewem wiatru lub przeciągiem. Nie można było dłużej udawać, że nie istnieje. Uczniowie także dyskretnie dopytywali się o oceny. Joanna postanowiła poświęcić wieczór i zredukować Mount Everest do wielkości niewielkiego pagórka. Sprawdzanie sprawdzianów było nużące i nudne, chociaż lubiła swoją pracę.


Kiedyś marzyła, żeby zostać zawodowym tłumaczem i zająć się przekładem światowej literatury. Niestety, tego typu praca wiązała się z nieregularnymi dochodami. Etat nauczycielki dawał stałą pensję i to przeważyło. Jerzy miał wiecznie problemy związane ze znalezieniem pracy. Ciągle coś mu się nie udawało. Czy to był tylko pech? W końcu otworzył swój własny interes. Po wielu perypetiach, związanych z wypełnieniem druków i rejestracji w urzędzie skarbowym, zaczął jeździć tirem. Sprawy rozliczeń, załadunków, rozładunków i leasingu scedował prawie w całości na żonę. Było jej ciężko, do obowiązków domowych i zawodowych doszła jeszcze firma spedycyjna. Jerzy skutecznie wymigiwał się od żmudnych i nudnych prac. Nawet się nie buntowała. W pierwszym etapie małżeństwa chciała być idealną panią domu. Starała się, aby ich dom był miejscem odpoczynku i relaksu, przytulnym, ciepłym, pachnącym obiadem i ciastem w sobotni wieczór. Czy Jerzy dostrzegał te starania? Chyba nie… Powoli stało się normą, że coś musi być zrobione. Nie zauważał jej zmęczenia ani starań, a rejestr obowiązków powiększał się z roku na rok. W pewnym momencie zabrakło jej czasu na punkt zwany przyjemnościami. Wiecznie zabiegana, nawet nie zauważyła, jak powoli życie ograniczyło się do pracy. Wpadła w kierat dom — praca — firma. Wieczorami teoretycznie miała odrobinę czasu dla siebie. Starała się oglądać wiadomości w telewizji i trochę czytać. Niestety, sen przychodził nagle i zasypiała z książką w ręce.


Jerzy skutecznie przejął kontrolę nad jej życiem. Stała się elementem wyposażenia ich mieszkania. Miała być i trwać przy nim, gotowa na każde jego zawołanie. Próby wyjścia do przyjaciółek torpedował jednym krótkim zdaniem:

— Czy musisz tam iść?

Pewnego dnia jednak, ku swojemu zaskoczeniu, odpowiedziała:

— Nie muszę, ale chcę. Wkrótce zapomnę, jak wygląda Beata. Nie widziałam jej chyba rok. Jeśli masz ochotę, to chodź ze mną — zaproponowała. — Wezmę trochę ciasta i możemy razem miło spędzić czas.

— A co ja tam będę robił? — mruknął Jerzy. — Zanudzę się pomiędzy wami.

Nuda — to słowo Jerzy wypowiadał często. Dla Joanny miało ono charakter abstrakcyjny. Nie nudziła się nigdy. Świat był zbyt piękny i ciekawy. Tyle było rzeczy do zobaczenia, książek do przeczytania, można było spotkać tylu ciekawych ludzi. Nie, nie znała tego słowa.


Po paru latach od rozwodu doszła do wniosku, że to Jerzy był nudny — wiecznie zmęczony, niezadowolony i narzekający na wszystko. Jak ona mogła tego nie zauważyć? Dlaczego pokochała malkontenta, nieudacznika i nudziarza? Dlaczego miłość jest ślepa? Dlaczego? Co ją zauroczyło? Czy ludzi łączy ze sobą odwieczny instynkt przedłużania gatunku? Zwykła chemia feromonów? Dlaczego ignoruje się myśli, które wręcz krzyczą: — Uważaj! To nie jest facet dla ciebie!


Znaków ostrzegawczych było dużo i różnego kalibru, poczynając od rodziny Jerzego. Wychowywała go matka, która została wcześnie wdową z siedmiorgiem małych dzieci. Trudno to było nazwać wychowywaniem. Stosowała system przeróżnych kar. Przeważnie za przewinienie lub brak posłuszeństwa biła dzieci kablem od żelazka. Wyzwiska i przekleństwa były na porządku dziennym. Jerzy nie zaznał nigdy miłości, był hodowany i tresowany. Celem matki było zapewnienie dzieciom egzystencji. Strona emocjonalna jej nie interesowała. Brak szczęśliwego dzieciństwa okaleczył Jerzego. Nie nauczono go kochać. Relacje z własnym rodzeństwem też były chore. Nie mieli potrzeby kontaktowania się w dorosłym życiu, ponieważ w dzieciństwie tylko ze sobą rywalizowali. Wyrośli na ludzi obojętnych i nieczułych. Spotykali się sporadycznie, wymieniali zdawkowe zdania i rozjeżdżali w swoje strony. Jerzy podświadomie przenosił zachowania z rodzinnego domu do własnego życia. Chciał, aby było inaczej, ale robił coś zupełnie odwrotnego. Joanna okazywała mu czułość, ale on nie potrafił przebić w sobie pewnego rodzaju skorupy. Nie był otwarty i empatyczny. Zapewne ją kiedyś kochał, ale nie umiał tego okazać. Dla niego miłość wiązała się z toksyczną zazdrością. Joanna była jego kobietą, a on samcem alfa — panem jej ciała i duszy.

— Jesteś tylko moja, księżniczko. Nie pozwolę ci nigdy odejść — szeptał Joannie do ucha w intymnych chwilach — kocham tylko ciebie i nie oddam nikomu.


Joannie na początku znajomości imponował ten rodzaj miłości, ta wieczna adoracja.

Nie słuchała ostrzeżeń matki. Wydawało się jej, że to Jerzy ją kocha do szaleństwa. Nie rozróżniała pojęć — miłość a zazdrość. Jej instynkt samozachowawczy został uśpiony.

— Co ty w nim widzisz? — próbowała ją powstrzymać przed ślubem matka — to zwykły prostak i zazdrośnik. Zrujnuje ci życie!

— Mamo, ty go po prostu nie lubisz — broniła się Joanna.

— Oczywiście, że go nie lubię — spokojnie stwierdziła matka. — On nie daje się lubić. To leń, obibok i cham. Przyjrzyj się jego rodzinie. Ci ludzie są z pogranicza patologii. Słowo „kurwa” zastępuje im przecinki i wykrzykniki. Dziwię się, że tego nie dostrzegasz.

— Jerzy jest inny. Nie biorę ślubu z jego rodziną, tylko z nim.

— Zapominasz, że ci ludzie staną się twoją rodziną, Asiu. Moja słodka córeczka w rynsztoku — w oczach matki pojawiły się łzy.

— Mamo, przesadzasz. Zobaczysz, wszystko się ułoży. To nie wina Jerzego, że urodził się w wielodzietnej rodzinie i że są biedni. Tak samo jak nie jest moją zasługą fakt, że mam cudownych rodziców i wspaniałą siostrę. Daliście mi wszystko, co najlepsze, i doceniam to. Zobaczysz, Jerzy stanie się częścią naszej rodziny. Pomogę mu zdobyć wyższe wykształcenie. On jest zdolny, tylko nie miał szansy, aby się kształcić. Jego matka chciała zapewnić dzieciom możliwość szybkiego usamodzielnienia się. Wszyscy mają fach w ręce. Jerzy jest kierowcą zawodowym. Może przecież studiować i przekwalifikować się. Sama zobaczysz, jaki on ma potencjał.

— Asiu, od dawna nie wierzę w garbate aniołki — przerwała jej matka. — Gdyby bardzo chciał, to by studiował. Twój ojciec też pochodził z chłopskiej rodziny. Wyrwał się z tego środowiska. Skończył studia, uzupełnił braki w wykształceniu i obyciu. A Jerzy? Nawet traktorem nie zaciągniesz go na koncert. Zawsze coś mu stoi na przeszkodzie, aby z tobą gdzieś pójść. Kiedy byliście razem w teatrze lub w kinie? Jego interesuje tylko piwo, żarcie, kumple i mecze. Jak ty tego możesz nie widzieć? Taka inteligentna dziewczyna?

— Mamo, jesteś niesprawiedliwa! — krzyknęła Joanna. — On ciężko pracuje i jest zmęczony!

— Wiecznie zmęczony i znudzony — przerwała jej matka. Jego nic nie interesuje, oprócz przysłowiowej michy i zapewne seksu. Zrobi z ciebie kurę domową i kuchtę. Zapamiętaj moje słowa i nie mów potem, że cię nie ostrzegałam. Miłość jest ślepa, ale nie musi być głupia. Zrobisz, co zechcesz. Pamiętaj, jestem twoją matką i najlepszym przyjacielem. Nigdy cię nie zostawię i zawsze pomogę.


Ślub był wystawny. Matka Jerzego uparła się, aby zaprosić prawie całą rodzinę. Jerzy też chciał, aby ten dzień był szczególny. Nikt nie zwracał uwagi na nieśmiałe protesty Joanny, której marzyła się skromna ceremonia, a potem podróż poślubna do Włoch. Jedyne, co udało jej się wynegocjować, to prosty fason sukienki i kwiat we włosach zamiast welonu. Spotkało się to z niezadowoleniem przyszłej teściowej i obmową przez część gości.

— Taka niby wykształcona, a wygląda jak dziadówka. Tyle jest pięknych sukienek. Zero gustu. W salonie można kupić takie śliczne, tiulowe. Wyglądałaby jak królewna z bajki.

— Dlaczego nie ma welonu? Pewnie w ciąży? — słyszała konspiracyjne szepty poza plecami.


Nikt nie chciał uwierzyć, że nie podobają się jej sukienki ślubne w stylu napuszonej bezy. Sukienka z białej koronki była urzekająco piękna. Kwiat we włosach nadawał jej dziewczęcy urok. Wyglądała ślicznie. Szczęście w oczach rozjaśniało twarz. Nie była królewną, tylko elfem, zwiewnym duszkiem, który zstąpił na ziemię.

— Nie wiedziałem, że mam taką piękną córkę — szepnął jej ojciec tuż przed ceremonią — wyglądasz zjawiskowo, moja panno.

Ojciec oddał swój skarb w ręce mężczyzny, który, jak się potem okazało, nie za bardzo wiedział, co z nim zrobić.


Obydwoje się pomylili. Pobrali się, ze swoimi wyobrażeniami i marzeniami o szczęśliwej przyszłości. Prawda docierała do nich powoli i brutalnie obdzierała ze złudzeń. Przebudzenie było bardzo bolesne. Joanna dojrzewała i zmieniała się, a Jerzy pozostał na swoim poziomie. Uwił sobie wygodne gniazdko i nie czuł potrzeby dokonywania zmian. Nie poszedł na studia. Pracował, nie przepijał wypłaty. Czego więcej można żądać? W domu wymagał obecności żony i jej bezwarunkowego posłuszeństwa, porządku i smacznego jedzenia. Czy to było dużo? W zasadzie nie — zwykła podstawa egzystencji. Czy to była jego wina, że miał inne zainteresowania? Sztuka, muzyka poważna, literatura nudziły go. Nie miał wielkich potrzeb intelektualnych. W końcu każdy człowiek jest inny. Jerzego fascynowała za to motoryzacja i piłka nożna. Był typowym macho, a nie wyblakłym intelektualistą w okularach. Joanna z kolei nigdy nie nauczyła się odróżniać marek samochodów i ziewała na meczach. Kupili sobie dwa telewizory, aby móc oglądać interesujące ich programy. Powoli zaczęli mieć coraz mniej wspólnych tematów. Ich wieczorne rozmowy ograniczały się do sprawozdań z dnia i planów na najbliższą przyszłość. Analiza konta była podstawą do dalszych działań. Przypominali bardziej radę nadzorczą instytucji finansowej niż kochanków. Pieniądze, a raczej ich brak, były dla nich najważniejszym tematem. Finanse Jerzego przypominały ocean z jego przypływami i odpływami. Przez konto przechodziły ogromne sumy pieniędzy. Obroty zamykały się w dużych kwotach, niestety do prywatnego portfela trafiało niewiele. Ciągle trzeba było płacić podatki, ubezpieczenia i rachunki za naprawy samochodu. Pensja Joanny często ratowała firmę z opresji. Zdarzało się jej płacić za faktury częściowo, w ratach. Wiedziała, że uchroni to firmę przed niepożądaną ingerencją komornika. Wykazywała tak zwaną „dobrą wolę”. Nauczyła ją tego koleżanka z pracy, której mąż był prawnikiem. Przeważnie balansowali na skraju plajty. Bywały też chwile, kiedy Jerzemu wpadały dobre zarobki. Wtedy ze skromnego kierowcy zamieniał się w pana.

— Aśka, zrób dzisiaj fajną kolację. Zaprosiłem rodzinkę na wieczór. Będą koło dwudziestej — dzwonił do żony.

Na stole pojawiały się wykwintne trunki i smaczne jedzenie. Jerzy, w wielkopańskim geście, potrafił kupić Joannie drogie perfumy lub biżuterię, którą wręczał w obecności zgromadzonej przy stole rodziny.

— Ty to masz dobrze — zazdrościła jej szwagierka. — Mój to mi nawet prymulki na walentynki nie kupi. Pewnie za droga? — rzuciła pytanie do męża, patrząc na niego z nieukrywaną niechęcią. — Ciekawa jestem, komu robisz prezenty — wysyczała.


Czas prosperity oznaczał zakupy różnego rodzaju gadżetów. Jerzy wydawał pieniądze, jakby zapominając, że jutro też jest dzień. Niestety, szybko powracała szara rzeczywistość i na lodówce Joanna przyklejała kolejne niezapłacone rachunki. Brak stabilizacji był męczący. W celu ratowania rodzinnego budżetu zaczęła dorabiać na kursach jako lektor. Czasami zdarzały się jej prywatne lekcje i tłumaczenia. Pieniądze z tego były niewielkie, ale pozwalały na drobne zakupy i przyjemności. Jerzy doskonale orientował się w finansach i potrafił wyciągnąć każdy grosz. Przedstawiał żonie listę życzeń i dawał rachunki do zapłaty. Jedynie tłumaczenia i korepetycje wymykały się spod jego kontroli. Joanna stopniowo zaczęła ukrywać przed Jerzym swoje tajne finansowe źródło. Kłamstwo powoli zamieszkało w ich domu. Wyrzucała metki od ubrań, wmawiając mężowi, że kupiła na przecenie za marne grosze.

— Po co ci ta sukienka? Dla kogo chcesz się tak stroić? — dopytywał się podejrzliwie.

Zazdrość straciła swój uroczy charakter i stała się zmorą codziennego dnia.

— Po co tam idziesz? Kto tam będzie? — te pytania stały się normą.

Każde wyjście Joanny było torpedowane. Nie było mowy o spotkaniach z koleżankami i beztroskich pogaduszkach. Nawet spotkania na rodzinnych obiadach budziły podejrzenia.

— Znowu ta twoja matka coś wymyśla. Wtrąca się do naszego życia. Zaprasza na obiad, żeby potem mącić w naszej rodzinie. Nie powinniśmy iść. Ona nastawia cię przeciwko mnie. Wiem, że mnie nie lubi. Marzyła o królewiczu z bajki dla ciebie. Ja nie pójdę, a ty, jak mnie kochasz, też nie powinnaś.


Z czasem Joanna nazwała ten okres „odcinaniem”. Jerzy odcinał ją od starych przyjaciół i rodziny. Stosował najprostsze zasady szantażu psychicznego. Gościom dawał do zrozumienia, że nie są mile widziani. Telefon dzwonił coraz rzadziej, a koleżanki zapominały o niej coraz częściej. Jedynie rodzina nie poddawała się.

— Asiu, co się z tobą dzieje? — dopytywała się matka. — Byłaś kiedyś duszą towarzystwa, a teraz przypominasz zahukaną kobiecinę z zapadłej wsi. Ten twój Jerzy pomylił chyba kraje, zachowuje się jak Arab. Nie zdziwię się, jak zaczniesz nosić czador. On jest chory psychicznie!

— Mamo, przesadzasz. Ja po prostu nie mam czasu — wykręcała się Joanna, jednocześnie czując, że matka ma rację. Było jej wstyd za siebie i męża.


Jerzy kontrolował żonę coraz bardziej. Zaczął ją rozliczać z czasu spędzonego poza domem.

— Gdzie byłaś tak długo? Nie mów, że wracasz prosto z pracy! Jesteś spóźniona pół godziny! Z kim rozmawiałaś? Kto jest dla ciebie taki ważny, że nie odbierasz telefonu ode mnie? — Zadawał pytanie za pytaniem. Był to rodzaj przesłuchania. Czuła się osaczona, a jej wolność osobista stała się abstrakcją. Podejrzenia o kochanków zabierały poczucie bezpieczeństwa. Jerzy w każdym znajomym widział rywala i robił Joannie sceny zazdrości godne Otella. Ich spokojny dom zaczynał przypominać grobowiec z horroru — cichy i ponury, pełen podejrzliwości i strachu. Zazdrość przybrała formę obłędu. Mąż wyliczał czas dojścia z pracy do domu co do minuty. Potrafił zrobić karczemną awanturę o słomkę pod podeszwą buta, która według niego była dowodem schadzki i zdrady małżeńskiej. Wieczne podejrzenia i ograniczenie wolności zaczęły powodować narastający bunt u Joanny. Nie mówiła nic, zamykała się w sobie coraz bardziej. Jerzy przestał być kochankiem. Zamienił się w tyrana i ciemiężyciela, a kolejne bukiety na przeprosiny nic nie zmieniały. Ich relacje coraz bardziej stygły. Stawał się obcym człowiekiem, którego już nawet nie lubiła. Zaczęła się go bać, a wieczne awantury wywołały depresję. Tabletki, przepisane przez rodzinnego lekarza, tłumiły emocje. Zapadała się w smutku i zamykała się w sobie coraz bardziej. Jerzy niczego nie zauważał. Cieszył się, że żona nie wychodzi z domu. Nie przeszkadzało mu to, że patrzy obojętnie całymi godzinami przez okno i że już nawet nie rozmawiają o pieniądzach.

Tłumaczenia

Prawie nikt nie chce tłumaczyć poezji, bo trzeba oprócz perfekcyjnej znajomości języka obcego mieć pewien rodzaj wrażliwości. Z reguły tłumacze nie są zainteresowani. Zarobek jest niewielki, a praca dość specyficzna. Joanna traktowała tę pracę jako rodzaj wyzwania i hobby. Robiła to za darmo, co się oczywiście bardzo nie podobało Jerzemu.

— Co ty z tego masz? Siedzisz po nocach i tylko marnujesz czas. Mogłabyś na przykład posprzątać sobie w szufladach. Znowu jest bałagan. Ostatnio znalazłem przeterminowane przyprawy. Bujasz w obłokach… zupełnie bez sensu.

Joannę zawsze dziwiły stwierdzenia Jerzego, że mogłaby sobie coś zrobić. To coś to były porządki, gotowanie lub prasowanie. Jerzy zachowywał się, jakby wszystkie prace domowe były przypisane do kobiety. Po rozwodzie stwierdziła, że poniekąd sama ponosiła winę za to, że Jerzy traktował dom jak hotel pięciogwiazdkowy. Postępował według zasad — płacę i wymagam. Sama go tego nauczyła. Na początku małżeństwa chciała mu stworzyć raj na ziemi. Przyzwyczaił się, że wszystko jest zrobione. Wydawało mu się, że w domu działa niewidzialna armia krasnoludków. Joanna nie angażowała męża do przyziemnych spraw domowych, takich jak gotowanie, sprzątanie, zakupy. Jerzy był oderwany od rzeczywistości. Nie wiedział, jakie rachunki płacą i ile co kosztuje, a domowy budżet go nie interesował. Czasami, kiedy brakowało pieniędzy, zarzucał żonie rozrzutność.

— Znowu sobie kupiłaś bluzkę. Szafa pełna ciuchów, a ty znosisz kolejne.

— Była wyprzedaż. Kupiłam za trzydzieści procent ceny. Czasami muszę mieć coś nowego. Mam sporo ciuchów — to prawda, ale większość jest już zniszczona — tłumaczyła się nieporadnie Joanna.

— Ciekawy jestem, z czego zapłacimy podatek? Jesteś lekkomyślna i wydajesz pieniądze na głupoty.

Prawie zawsze były jakieś wydatki. Rachunki przypięte magnesami do lodówki czekały na swoją kolejkę do zapłaty. Joanna zaczęła uciekać się do drobnych trików.

— Mamo, kupiłam sobie dzisiaj fajne spodnie. Mam do ciebie prośbę. Przyniosę je do ciebie, a ty mi je podarujesz. Nie chcę, aby Jerzy znowu marudził. On jest ostatnio bardzo drażliwy — tłumaczyła się matce przez telefon.

— Zupełnie ciebie nie rozumiem, córeczko. Pracujesz, zarabiasz i masz prawo do swoich wydatków. On rozlicza ciebie, jakbyś była na jego utrzymaniu i nie znała wartości pieniądza.

Wiem dobrze, że trzymasz cały dom w garści. Co on by zrobił bez ciebie? Przynieś te spodnie. Zmuszasz mnie do jakiejś dziwnej konspiracji, no ale trudno.

Bardzo pomocna do szmuglowania ciuchów była Zosia, siostra Joanny. O dziwo, Jerzy nawet ją lubił. Teściów unikał, nie tolerował ich obecności w swoim domu. Robił wszystko, by nie uczestniczyć w rodzinnych uroczystościach. Przeważnie tak się dziwnie składało, że miał w tym czasie wyjazd w trasę. Niechęć była obopólna. Zwłaszcza matka Joanny nie kryła swojej awersji do zięcia. Była uprzejma, grzeczna, lecz w głosie dawało się wyczuć ironię i lekceważenie. Lubił tylko szwagierkę, bo Zosia była bardzo podobna do Joanny, zarówno fizycznie, jak i z charakteru. Zawsze uśmiechnięta i rozszczebiotana, przypominała kolorowego ptaszka. Ubierała się dość ekstrawagancko. Lubiła śpiewać, tańczyć i wszędzie było jej pełno. Jasne, długie włosy czesała w koński ogon lub warkocz. Obdarzona talentem plastycznym studiowała w akademii sztuk pięknych. W domu na ścianach wisiały jej obrazy i grafiki. Joanna zazdrościła siostrze beztroskiego podejścia do życia.

— Jakoś to będzie — mówiła Zosia i faktycznie jakoś było, przeważnie dobrze.

Zosia żyła z dnia na dzień i nie przejmowała się sprawami bytowymi. Jej chłopak Tomek pochodził z zamożnej lekarskiej rodziny. Rodzice kupili mu na okres studiów mieszkanie w Poznaniu. Jeździł fordem i korzystali razem z Zosią z uroków życia studenckiego. Do domu Joanny listonosz co chwila przynosił widokówki z różnych stron świata. Po wakacjach Zosia zapraszała siostrę na kawę i razem oglądały stosy kolorowych zdjęć.

— Nawet nie wiesz, jak tam było cudnie. Chyba zakochałam się w Teneryfie! Rafy koralowe są piękne, takie kolorowe i ciekawe! Uwielbiam nurkować. Wyobraź sobie, że żółw chciał mnie ugryźć w palec!

Joanna, słuchając wspomnień siostry, wracała myślą do swoich wakacji. Jerzy nie lubił dalekich wyjazdów.

— Dość się najeżdżę. Odpocząć chcę w domu lub w Polsce i nie mam ochoty ciągać się po świecie. Nigdzie nie jadę — protestował, kiedy Joanna podsuwała mu kolorowe katalogi biur podróży.


Pierwszy wyjazd zagraniczny o mało co nie zakończył się wielką awanturą. Joanna w tajemnicy przed Jerzym kupiła wycieczkę do Wiednia. Miała to być niespodzianka z okazji dziesiątej rocznicy ślubu.

— Chyba zwariowałaś — skwitował prezent Jerzy — co ja będę w tym Wiedniu robił? Łaził za tobą po muzeach? Wydałaś bezmyślnie kupę kasy! Jeśli można, to zwróć tę wycieczkę.

Niestety okazało się, że jest to niemożliwe. Uprzejma panienka z biura podróży wytłumaczyła Joannie, że straciliby większość wpłaty. Pojechali razem. Jerzy z miną cierpiętnika chodził po ulicach i parkach Wiednia. Nic go nie interesowało. Wieczorem trochę ożywiał się, kiedy wracali do hotelu na Słowacji, ponieważ w pobliżu była dobrze zaopatrzona piwiarnia.

— Wiesz, jedź dzisiaj sama do Wiednia. Nie interesują mnie muzea. Bolą mnie nogi i kręgosłup. Odpocznę trochę w hotelu — powiedział pod koniec pobytu.

— Naprawdę nie chcesz zobaczyć Schatzkammery? — dziwiła się Joanna.

Wieczorem po powrocie z Wiednia znalazła męża pijanego w pokoju hotelowym. Kolejne dni były podobne. Wrócili do domu zadowoleni, lecz bez wielu wspólnych przeżyć.


Jerzy lubił urządzać grille na działce. Goście przynosili piwo, a Joanna robiła sałatki i przygotowywała kiełbaski i mięso. Siedzieli do późnego wieczora.

— To jest prawdziwy wypoczynek — mawiał. — Polska jest wystarczająco piękna. Ci nowobogaccy jeżdżą po Afryce, a swojego kraju nie znają.

Sporo w tych zdaniach było prawdy. Koleżanki z pracy jeździły po całym świecie. Nie potrafiły jednak powiedzieć, jakie zabytki i pomniki przyrody znajdują się w najbliższej okolicy. Wycieczki all inclusive i hotele świadczyły o ich statusie społecznym. Zagraniczne wakacje zawsze ponoć były udane. Nikt nie chciał się przyznać, że nie wszystko było tak, jak w kolorowym folderze.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, co to znaczy złapać zemstę faraona — zwierzyła się jej kiedyś Iwona, matematyczka — flaki z ciebie wyrywa. Zamówiliśmy wczasy w Egipcie w sierpniu.

Żar lal się z nieba. W kranie z zimną wodą była ciepła. Stefan nie wychodził wcale na plażę. Bał się poparzyć, bo on ma taką jasną karnację. Przesiedział prawie cały pobyt w klimatyzowanym pokoju, a ja pierwszy tydzień spędziłam w łazience. Nasze leki tam nie działają. Dopiero tamtejsze medykamenty uratowały mi życie. Kochana, tam trzeba pić alkohol! Ja jestem po operacji woreczka i mnie nie wolno. Lepiej bym chyba zrobiła, pijąc czysty spirytus niż lemoniadę. Tragedia! Trzeba to przeżyć. Najgorszemu wrogowi nie życzę. To świństwo dopadło prawie jedną trzecią naszej grupy. Jedna kobieta z Warszawy to nawet w szpitalu wylądowała. Pamiętaj, żeby wykupić sobie ubezpieczenie zdrowotne, jak będziesz jechać za granicę.

— My z Jerzym wolimy wypoczywać w kraju. On się tyle najeździ, że aż ma awersję do dalekich podróży. Może kiedyś?

— Aaa… to co innego — Iwona kiwnęła głową, patrząc na przyjaciółkę z politowaniem.

Joanna nie udawała, że nie marzy o dalekich podróżach. Namiastką były opowieści i kolorowe zdjęcia w Internecie, a także programy podróżnicze w telewizji.

— Może kiedyś i my tam pojedziemy — marzyła — będziemy podróżować na emeryturze.

Wiedziała, że jest to nierealne, bo Jerzy będzie zawsze się wykręcał. Finanse też ich poważnie ograniczały. Nie była żoną lekarza, architekta lub prawnika, tylko kierowcy tira. Jerzy nie miał duszy biznesmena i umiał pracować tylko w cudzej firmie. Próba pracy na własny rachunek zakończyła się katastrofą. Stracili mnóstwo pieniędzy i zdrowia.


Ludowe porzekadło mówi — co rzucisz za siebie, znajdziesz przed sobą. Joannie furtkę na świat otworzyła poezja. Pewnego dnia znalazła w swojej skrzynce e-mailowej prośbę znanej poetki o przetłumaczenie paru wierszy. Słowa wiersza urzekły ją swoją prostotą, a myśli trafnością. Strofy przyciągały uwagę i zmuszały do refleksji. Termin był bardzo krótki. Usiadła do tłumaczenia i udało się jej wykonać pracę w ciągu zaledwie paru wieczorów. Odsyłając materiał, napisała kilka ciepłych zdań o swoich wrażeniach. Za swoją pracę nie zażądała honorarium. W dowód wdzięczności została zaproszona na spotkanie poetyckie. Pojechała do Warszawy i to spotkanie zaowocowało nowymi znajomościami. Wpłynęło kilka nowych tłumaczeń. Pieniądze ulokowała w tajemnicy przed mężem na nowym koncie. Czekały tam cierpliwie…

Metamorfoza

Joanna uważała swoją pracę za rodzaj misji, powołania. Jej celem było wtłoczenie do głów młodzieży zawiłości angielskiej gramatyki i maksymalnej ilości słówek. Chciała, aby jej lekcje były przyjemne i interesujące. Była wymagająca, ale zasady i reguły postępowania były znane. Nie było szansy, aby się nie nauczyć. Najbardziej oporni na wiedzę młodzi ludzie znali czasy, stronę bierną i czasowniki nieregularne. Krótkie sprawdziany były bardzo motywujące, chociaż miała przez nie więcej pracy w domu. Nie stawiała ocen niedostatecznych, tylko zmuszała uczniów do opanowania materiału. Czuła satysfakcję, jak spotykani po latach na ulicy byli uczniowie dziękowali jej. Z perspektywy czasu byli w stanie docenić jej wysiłki. Jedynie Jerzego nie była w stanie nauczyć języka. Pomimo wielu deklaracji i zapewnień o chęciach do nauki jej mąż skutecznie unikał lekcji. Teoretycznie zawsze miał jakieś inne, ważniejsze zajęcie.

— W zasadzie po co mam się uczyć? Mam w domu prywatnego tłumacza — żartował w towarzystwie — wystarczy, że Asia zna perfekt angielski.


Nie przewidział tylko jednego, że brak znajomości języka może w przyszłości okrutnie się zemścić. Wiele ofert pracy jako jeden z warunków zawierało komunikatywną znajomość angielskiego. Nie wiedział, że złośliwy los rzuci go kiedyś do Anglii. Musiał radzić sobie tam sam, bez pomocy żony.


Zawiodła go. Zobojętniała na wszystko, przestała wydzwaniać i szukać przewozów. Nie spędzali już wieczorów, analizując stan konta. Przeniosła się z salonu do kuchni. Coś ciągle gotowała, a w wolnych chwilach patrzyła bezmyślnie przez okno. Nie można jej było nic zarzucić. Nigdzie nie chodziła, nikt do niej nie dzwonił. Była i trwała jak posąg. Małomówna i wiecznie zamyślona, gdzieś odpływała w myślach. To nie była już ta wesoła dziewczyna, którą poznał w młodości. Przestała szczebiotać i śpiewać i prawie się nie uśmiechała. Joanna także czuła, że przechodzi rodzaj metamorfozy. Powoli umierała stara i rodziła się nowa Joanna — ta nowa była zupełnie inna. Po pewnym czasie Jerzy zauważył, że mieszka obok niego nieznajoma osoba. Wyglądała jak jego żona — miała jej figurę i głos, lecz zachowywała się i myślała zupełnie inaczej. Nie można jej było nic zarzucić, oprócz oschłości i obojętności. Nowa żona nie lubiła pocałunków i unikała dotyku. Znalazła azyl w kuchni. Coś wiecznie pisała na luźnych kartkach papieru lub stukała na klawiaturze komputera. Straciła zainteresowanie dla domu i nie przeszkadzał jej już kurz i zwiędnięte kwiaty w wazonie. Przestała biegać ze ścierką i sprzątała tylko raz w tygodniu. Ciasto kupowała w okolicznej cukierni. Dom już nie pachniał wanilią w sobotnie wieczory. Nie robiła dżemów i kompotów, argumentując, że się nie opłaca. Ich pożycie przestało praktycznie istnieć. Nowa Joanna siedziała w kuchni do późnych godzin nocnych, by potem dyskretnie wślizgnąć się do łóżka. Jerzy zasypiał pierwszy. Nie przytulała się do niego, starała się znaleźć wolną przestrzeń i być jak najdalej od męża. Seks stał się dla niej rodzajem przykrego obowiązku. Nawet nie próbowała udawać, że jest inaczej.

— O co ci chodzi? — dociekał Jerzy.

— O nic — odpowiadała nowa Joanna — źle się czuję. Boli mnie głowa. Od kiedy interesujesz się moim samopoczuciem? Daj mi spokój. Chyba cierpię na bezsenność — mruczała pod nosem.


Nowa Joanna zrezygnowała z korepetycji i pracy wieczorami.

— Nie mam siły, aby harować od świtu do zmroku — stwierdziła pewnego dnia — zresztą po co?

— Mogłabyś sobie coś kupić. Kiedyś lubiłaś się ładnie ubierać — dziwił się Jerzy.

— Tak, to było kiedyś. Dzisiaj zakupy mnie męczą. Nie mam chęci, by chodzić po sklepach i przymierzać ubrania. Zresztą dla kogo mam się stroić? Siedzę ciągle w domu. Dres mi w zupełności wystarcza.

Nowa Joanna nie zwracała już uwagi na trendy mody. Ubierała się klasycznie lub sportowo. Czasami coś kupowała w sklepach internetowych. Zmieniła fryzurę. Obcięła włosy i przefarbowała się na rudo.

— Dlaczego ścięłaś włosy? — dopytywał się Jerzy — w tych długich wyglądałaś jak dziewczynka. Wiesz też, że nie lubię rudzielców.

— Nie jestem już dziewczynką, a brązowe włosy pasują do mojej karnacji. Jak mi się znudzi, to je pomaluję na czarno lub w kolorowe pasemka. Nie będę blondynką. Każdy uważa, że są głupie i infantylne. Ten stereotyp mnie denerwuje.

Rodzice i siostra także zauważyli przemianę.

— Asiu, co się dzieje? — zapytała kiedyś matka — chyba nie jesteś szczęśliwa…

— Sama nie wiem. Widzę wszystko jakby inaczej, w innym świetle. Coś we mnie umarło — stwierdziła ze smutkiem Joanna. –Starałam się… naprawdę… Chciałam stworzyć Jerzemu dom, o jakim marzył w dzieciństwie. Wiesz, mamo — taką bezpieczną przystań. Naprawdę chciałam… Dom bez awantur i krzyków. Byłam cierpliwa, tolerancyjna, wyrozumiała i nie udało mi się… Nie wiem, co zrobiłam źle… Gdzie popełniłam błąd i kiedy? Ja go tak bardzo… kochałam. Teraz jestem już tylko zmęczona, taka jakaś… wypalona.

— To nie twoja wina, skarbie. On zawsze był nie z tej bajki, tylko ty nie chciałaś tego przyjąć do wiadomości. Zastanawiałam się często, co ty w nim widziałaś? Uroda to nie wszystko. Co prawda, on nie jest w moim typie, ale może podobać się kobietom — wysoki, przystojny facet. Zapewne utonęłaś w tych jego niebieskich oczach. Trudno jest formować dorosłego człowieka, pełnego kompleksów i o spaczonej psychice. Ja myślę, że to jego traumatyczne dzieciństwo będzie się wlec za nim przez całe życie. Musi chcieć, aby się zmienić.

— Chyba tak. Związek opiera się na dwóch osobach. Nie może być jedna wiecznym biorcą, a druga dawcą. Pokonał mnie… jego egoizm i zniszczyła ta… obrzydliwa zazdrość. Nic na to nie poradzę, że go… chyba już nie kocham. Czasami, kiedy mi zarzucał różne romanse, żałowałam, że byłam mu wierna. Autentycznie żałowałam. Przynajmniej miałby powód, aby mnie oskarżać i wrzeszczeć.

— Co teraz będzie?

— Nie wiem… staram się jakoś pozbierać, poukładać myśli. Jest mi ciężko i przykro. Walczę sama ze sobą i wątpię w sens tego, co robię. Duszę się w tym związku. Jerzy uważa, że jak jest moim mężem, to mu wszystko wolno. Czyta moją korespondencję, sprawdza billingi rozmów, grzebie w telefonie komórkowym. Obrzydliwe… i podłe. Czuję się jak prostytutka i kłamczucha. Zmusza mnie do krętactw. Chce, żebym mu ufała. A on jak się zachowuje? Ta ciągła podejrzliwość… Niszczy mnie i zarazem siebie. Szkoda, że tego nie rozumie. Nie można z nim spokojnie rozmawiać. Jak mu się coś nie podoba, to od razu atakuje. Zrobił ze mnie worek treningowy, na którym odreagowuje swoje stresy. A co ze mną? Ile mogę wytrzymać? Zaczynam się go bać. Czy można kochać człowieka, który wzbudza strach?

— Asiu, musicie coś z tym zrobić. Nie chcę, abyś przypłaciła to wszystko swoim zdrowiem. Nie będę się wtrącać do waszego małżeństwa, ale dobrze nie jest. Może byłoby inaczej, gdybyście mieli dziecko? — zauważyła matka.


Dziecko, temat drażliwy przez wiele lat. Nie planowali dziecka zaraz po ślubie. Chcieli się trochę urządzić i pozwiedzać świat. Teściowej się to nie podobało.

— Ja zupełnie nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży. Nie wiem, Jurek, na co ty czekasz? Jak Aśka będzie miała dzieciaki, to jej te fochy z głowy wywietrzeją. Nie będzie miała czasu, a tak to się w dupie przewraca z dobrobytu. Ciągle coś kupujecie, a to telewizor, a to nowy komputer. Nie wspomnę o telefonach. Dzisiaj wszyscy chcą mieć wszystko od razu! Ja się całe życie dorabiałam.

Joanna chciała przede wszystkim dokończyć studia podyplomowe i zdać egzamin na tłumacza przysięgłego. Jerzy popierał ją.

— Nauczyciele muszą się dokształcać. Jak Asia będzie tłumaczem przysięgłym, to zarobi więcej kasy. Na dziecko przyjdzie pora… jesteśmy młodzi, nie musimy się śpieszyć — argumentował.


Czas mijał, a Joanna łykała tabletki antykoncepcyjne. Po wielu latach dowiedziała się o ich szkodliwości. Ktoś znowu zarobił duże pieniądze, żerując na ludzkim zdrowiu. Zmiany w organizmie były nieodwracalne i próby zajścia w ciążę spełzły na niczym.

— Musi pani zrozumieć, że tabletki, które pani łykała, rozre-gulowują układ hormonalny kobiety. W pani przypadku dochodzi jeszcze tyłozgięcie macicy i problemy z jajnikami — tłumaczył jej cierpliwie ginekolog. — No i nie ukrywam, że zegar biologiczny kobiety tyka inaczej niż mężczyzny. To nie jest do końca prawda, że dzieci można mieć w każdym wieku…

Popełniła błąd, czekając z decyzją o poczęciu dziecka. Wydawało się jej, że może je mieć w każdej chwili. Jerzy miał do niej o to również pretensje, jakby zapomniał o swoich wcześniejszych wypowiedziach. Po ukończeniu czterdziestu pięciu lat Joanna wiedziała, że nigdy nie będzie matką. Niespełnione uczucia macierzyńskie przelała na siostrzenicę — małą Zuzannę.


Zdała egzamin na tłumacza przysięgłego, ale nie przyniosło to spodziewanych pieniędzy. Jerzy czuł się rozczarowany.

— Tyle się uczyłaś i co z tego masz? Czasami wpadnie ci parę marnych groszy. Ja taką kasę zarobię w ciągu dnia — kpił.

— No to zarabiaj — ucinała dyskusję. — Powodzenia!

Sytuacja finansowa robiła się coraz gorsza. Jerzy nie miał zleceń. Siedział w domu i oglądał telewizję. Całymi dniami przerzucał bezmyślnie pilotem programy. Spał do późna i narzekał na nudę. Czasami coś ugotował lub zrobił drobne zakupy. Pensja Joanny nie wystarczała na wszystko i zmuszeni byli sprzedać tira, aby pokryć rosnące lawinowo długi. Jerzy potrafił funkcjonować tylko jako kierowca i nie szukał innej pracy. W kraju nie było ofert. Kolega zaproponował mu wyjazd do Anglii, do firmy spedycyjnej w Liverpoolu. Po długich wahaniach Jerzy wyjechał. Joanna po raz pierwszy od długiego czasu została w domu sama.


Cisza w domu miała właściwości lecznicze. Dom ponownie rozkwitł, a ona odnowiła stare przyjaźnie. Znowu zaczęła się śmiać i spotykać się z przyjaciółmi. W szafie pojawiło się kilka nowych sukienek…

Jerzy próbował ją kontrolować poprzez Skype. Miał pretensje, że nie siedzi dzień i noc przy komputerze.

— Komputer mi się psuje — kłamała Joanna, patrząc mu bezczelnie prosto w oczy.

Odzyskana wolność oszołomiła ją. Wróciło dawno zapomniane uczucie szczęścia i swobody.

Nie tęskniła za mężem. Czuła rodzaj ulgi, że nie musi się spowiadać z każdej minuty spędzonej poza domem. Czy to był jej dom? A może już tylko więzienie? Pewnego dnia zadzwoniła do koleżanki prawniczki z zapytaniem.

— Powiedz mi, co trzeba zrobić, aby się rozwieść?

Rozwód miał przebieg dramatyczny. Jerzy najpierw próbował walczyć o status pana i władcy. Zdał sobie sprawę, że zniszczył własne małżeństwo. Płakał i klękał przed Joanną, prosząc o wybaczenie, by za chwilę ją lżyć i przeklinać. W akcie bezsilnej złości wyrzucił ulubione książki Joanny do śmietnika i skasował pliki z tłumaczeniami w komputerze. Joanna patrzyła na niego z przerażeniem.

— Kim był ten człowiek, który jej groził? Jak mogła kochać takiego brutalnego mężczyznę? Do czego jest zdolny? Do jakiej podłości może się posunąć? Z kim spędziła tyle lat życia?


W sądzie także odegrał przedstawienie. Był tym razem zdradzanym mężem, którego żona jest zwyczajną ladacznicą. Sąd był jednak bezwzględny i nastąpiło rozwiązanie małżeństwa bez orzekania o winie. Majątek podzielono na pół, pomimo że Jerzy starał się udowodnić, że Joanna niewiele wnosiła do ich wspólnego dorobku.

Po sprawie rozwodowej Joanna zadzwoniła do wszystkich swoich przyjaciółek.

— Zapraszam na imprezę porozwodową. Muszę uczcić mój powrót do życia!

Sanatorium

W skrzynce na listy leżało awizo, informujące o liście poleconym. Pojechała na pocztę następnego dnia. Po odstaniu kwadransa w długiej kolejce otrzymała białą, opieczętowaną kopertę. Rozerwała ją szybko i przeczytała. List informował, że dostała skierowanie na leczenie uzdrowiskowe nad morzem, na przełomie maja i czerwca.

— Świetnie! — pomyślała sobie. — Idealnie! Rewelacja! Morze, puste plaże i ciepłe, długie dnie — odpocznę sobie. Tego mi teraz trzeba.

Wyjęła telefon z torebki i zadzwoniła do Emilki.

— Naprawdę dostałaś skierowanie do sanatorium? — zdziwiła się przyjaciółka.

— Naprawdę. Gdybyś nie była taka uparta, to pojechałybyśmy razem. Trzeba trochę zadbać o zdrowie. Jak się posypie, to będzie już za późno. Szkoda, że nie zdecydowałaś się złożyć papierów. Byłoby nam raźniej, a tak muszę jechać sama.


W Internecie wystukała nazwę hotelu. „Magnolia” okazała się być pięknym, czterogwiazdkowym hotelem, z własnym dużym basenem, jacuzzi i sauną. Znowu zadzwoniła do Emilki.

— Zobacz, Emilka, jaki mi się fajny hotel trafił. Nie byłoby mnie stać, aby w takim miejscu spędzić trzy tygodnie. Państwo funduje mi niezły prezent. Żałuj, żałuj!

— Miałaś rację — jęknęła Emilka. — Jestem gapą. Trudno, następnym razem pojadę z tobą. Będę mądrzejsza.

Wyjazd na trzy tygodnie to prawdziwe przedsięwzięcie. Pożyczyła od przyjaciółki ogromną walizkę na kółkach, do której weszło chyba pół garderoby. Wszystko razem ważyło niemiłosiernie dużo. Otworzyła ją i odłożyła parę ubrań.

— Nie umiem się pakować. Nic na to nie poradzę. Faceci to mają dobrze — spodnie i parę koszul. Kobiety muszą brać znacznie więcej. Trzeba zgrać kolory, desenie, a do tego buty i torebka. W kosmetyczce mam chyba więcej chemikaliów niż Maria Curie-Skłodowska w swoim laboratorium — myślała z rozpaczą. — Ale co ja mam zrobić? Wszystko jest potrzebne.

Pomimo odłożenia paru rzeczy do szafy walizka ważyła około tony.

— Jak ja to ściągnę z trzeciego piętra? Zanim dotrę do celu, to umrę z wyczerpania. Szkoda, że nie chodziłam na siłownię, miałabym krzepę.


Ratunek przyszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony. Sąsiad przyszedł do Joanny z prośbą o pożyczenie soli.

— Pani Joanno, gdzieś się pani wyprowadza? — zażartował. –Prościej byłoby dorobić kółka do szafy.

— Panie Janie, wiem, że to tak wygląda, ale nie potrafię inaczej.

— Pani się zerwie, zanim pani dotrze do samochodu. Jeśli pani pozwoli, to pomogę pani. Kiedy pani wyjeżdża?

— W sobotę rano. Muszę być po szesnastej, zatem nie ma pośpiechu.

— Mogę być koło dziewiątej. Odpowiada to pani?

— Oczywiście. Panie Janie, doprawdy nie wiem, jak panu dziękować!

— Wystarczy, że mnie pani zaprosi na kawę — pan Jan uśmiechnął się.

Stwierdziła, że ma ładny uśmiech. Przyjrzała się uważnie sąsiadowi. Nigdy nie zwracała na niego uwagi, dopiero teraz zauważyła, że jest przystojny i że ma błękitne oczy. Siwizna dodawała mu uroku. Blond włosy miał obcięte dość krótko. Fizycznie przypominał Jerzego, tylko w oczach męża nie było wesołych iskierek i nie było uśmiechu. U Jerzego uśmiech oznaczał jedynie skrzywienie ust.


Punktualnie o godzinie dziewiątej w sobotę rano pan Jan zapukał do drzwi Joanny. Wspólnie znieśli ogromną walizkę. Zajęła prawie cały bagażnik fiata Punto. Nie spieszyła się. Podróż trwała około pięciu godzin Zrobiła parę przystanków na kawę i na obiad. Nastawiła nawigację, która zaprowadziła ją pod same drzwi hotelu.


„Magnolia” była nowoczesnym budynkiem, bardzo eleganckim i wygodnym. Widać było na każdym kroku dbałość szefostwa o wygodę gości. Po tablicach rejestracyjnych można było się zorientować, że przebywali tu ludzie z całej Polski i z sąsiednich Niemiec. Joanna zajęła przestronny pokój z widokiem na fontannę i kwitnące krzewy rododendronów i azalii. Powiesiła w szafie sukienki, spódnice, spodnie oraz ułożyła starannie bluzki na półkach. W pokoju był nawet sejf i lodówka. Ciemne meble ładnie harmonizowały z tapetami w odcieniu oliwkowej zieleni. W przestronnej łazience znalazła śnieżnobiałe ręczniki. Odświeżyła się, przebrała i zeszła na kolację. W recepcji poinformowano ją, że została przydzielona do stolika numer osiem.

— Ciekawa jestem, z kim mi przyjdzie siedzieć przy jednym stoliku — pomyślała.


Była pierwsza i zajęła miejsce przy oknie, z widokiem na całą salę. Lubiła obserwować ludzi. Powoli zaczęli schodzić się kuracjusze. Naprzeciwko niej usiadła szczupła blondynka w okularach. Uśmiechnęła się szeroko do Joanny i powiedziała:

— Mam na imię Agata i jestem z Wrocławia.

— Joanna z Torunia. Mówmy sobie po imieniu — zaproponowała Joanna. — Będzie prościej i sympatyczniej.

Agata uśmiechnęła się szeroko i odpowiedziała:

— Oczywiście! Będziemy ze sobą trzy tygodnie, więc warto się poznać.

Kolejną osobą, która się dosiadła, była Helena z Jeleniej Góry, Katarzyna ze Świnoujścia, pani Ewa z Warszawy i pan Zbyszek z Bydgoszczy. Pan Zbyszek wszedł do restauracji jako ostatni. Ubrany w nieskazitelnie biały garnitur, od razu zrobił wrażenie na wszystkich samotnych paniach.

— Panie pozwolą, że się przedstawię — nazywam się Zbigniew Stawski i jestem wojskowym emerytem, stanu wolnego. Proponuję od razu ustalić zasady przy stole. Porządek musi być i będzie nam wszystkim łatwiej, jeśli się od razu zorganizujemy. Co panie na to?

Nie czekając na akceptację pozostałych osób, od razu ustalił, kto co ma przynosić ze szwedzkiego stołu. Joanna odniosła wrażenie, że cofnął się czas i że jest na obozie harcerskim.


Pan Zbyszek ogłosił się sam komendantem i przejął pełnię władzy. Z obowiązków została zwolniona jedynie pani Ewa, która poruszała się o kulach. Wszyscy zostali poinformowani, że pan Zbyszek nie cierpi spóźnialskich.

— Proszę pań, godziny posiłków są podane na drzwiach restauracji. Proszę przychodzić punktualnie, bo przecież pięć osób nie będzie czekało na jedną. Spóźnianie się jest przejawem braku szacunku.

Po wygłoszeniu mowy inaugurującej, nowe porządki i zasady współżycia społecznego przy wspólnym stole zostały ustalone. Pan Zbyszek usiadł i zainteresował się menu. Zaczęli wspólnie narzekać z panią Ewą.

— Herbatę podają w takim małym czajniczku. Z ledwością wystarczy dla trzech osób, a nas tutaj jest sześcioro — utyskiwała pani Ewa.

— Ma pani rację. Zupełny brak organizacji. Widać, że kierowniczką sali jest kobieta — poparł ją pan Zbyszek. Gdyby to był mężczyzna po wojsku, to zupełnie inaczej wszystko by funkcjonowało. No niestety, kobiety mają trochę inne myślenie, co jest udowodnione naukowo. Nie radzą sobie w wielu dziedzinach i nie potrafią się koncentrować na sprawach ważnych. Moja świętej pamięci żona była cudowną istotą. Świetnie prowadziła dom, wspaniale gotowała i piekła. Nie chciałem, aby chodziła do pracy. Po co w domu przemęczona i znerwicowana żona? Wystarczyło mi, że dbała o dom i dzieci. Brak mi jej bardzo i nie ukrywam, że chciałbym poznać kogoś podobnego.

— Mężczyźni też sobie nie ze wszystkim radzą — przerwała wywód pana Zbyszka Joanna. Każdy ma jakieś słabe punkty i to chyba nie zależy od płci.

— Jakby wyglądało moje małżeństwo, gdybym nie miała swoich dochodów? — pomyślała. — W zasadzie wszystko bazuje na wzajemnym zaufaniu, tolerancji i akceptacji drugiej osoby. Dlaczego prace domowe uważa się za mało ważne, prawie nieistotne? Dlaczego dostrzega się je dopiero, kiedy coś nie jest zrobione? Porządek w domu i ciepłe posiłki są wpisane w życie rodzinne. Czy ktoś się zastanawia, ile czasu trzeba poświęcić na ich przygotowanie? Ile kilogramów ważą codzienne zakupy? Skąd się wziął brak szacunku dla tych tak zwanych kur domowych? Dlaczego kojarzy się te kobiety z osobami o pewnym ograniczeniu umysłowym? Czy można zaufać komuś bezgranicznie i co się stanie, kiedy ta osoba zawiedzie? Co ma zrobić po rozwodzie podstarzała i nikomu już niepotrzebna kobieta? Dlaczego byli mężowie, pomimo deklaracji o wielkiej miłości do dzieci, walczą jak lwy, by płacić jak najmniejsze alimenty?

— Podasz mi sól? — poprosiła Agata.

Prośba o solniczkę uzmysłowiła Joannie, że siedzi przy pustym talerzu, a jej porcja czeka na półmiskach.

— Przepraszam, zawiesiłam się — zażartowała.–Czasami tak mam.


Wspólne posiłki zbliżyły do siebie Joannę, Agatę, Helenę i Katarzynę. Pani Ewa wolała spędzać czas samotnie, z książką w ręce, ponieważ dalekie spacery były dla niej męczące. Czasami tylko decydowała się na wycieczki autokarowe do pobliskich miasteczek. Pan Zbyszek zamienił się w lwa salonowego i asystował co ładniejszym paniom z sąsiednich stolików. Nie ukrywał swojej antypatii do Joanny, która odpłacała mu tym samym. Tolerowali się przy wspólnym stole. Po wysłuchaniu zasad życiowych pana Zbyszka Joanna zobaczyła oczami wyobraźni dom, w którym wszystko stało równo na swoim miejscu. Pan Zbyszek nie ukrywał, że jest pedantem i zazdrośnikiem. Joanna mimo woli słyszała jego wywody na różne tematy.

— To jest naturalne, że prawdziwy facet jest zazdrosny o swoją kobietę. Moja żona była piękna, i trafiał mnie szlag, jak się ktoś za nią oglądał. Wręcz miałem ochotę uderzyć gościa, aż musiała mnie powstrzymywać. Długo trwało, zanim zrozumiałem, że jak będzie chciała mnie zdradzić, to nic jej nie powstrzyma.

— U mnie w domu wszystkie obrazy wiszą pod kątem prostym, buty są równo poustawiane — jednym słowem nie ma bałaganu. Muszę się opanować, aby w cudzym domu nie poprawiać krzywo powieszonych luster lub obrazów.

— Jestem zadbanym facetem. Nikt mnie nie widział w pogniecionej koszuli lub żebym miał źle dobrane skarpetki i buty do garnituru.

— Dzisiejsze dzieci są źle wychowane. Kiedyś było nie do pomyślenia, aby dziecko siedziało przy stole z dorosłymi i wymądrzało się.


Wywody pana Zbyszka brzęczały natrętnie w powietrzu jak muchy. Wiele uwag było trafnych, ale pan Zbyszek był męczący. Starała się go unikać. Zapewne odczucia były podobne, bo pan Zbyszek ograniczał wzajemne kontakty do zdawkowych pytań przy stole.

— Ponoć przeciwieństwa się przyciągają — myślała Joanna — ale nie wytrzymałabym z nim tygodnia. Ta jego pedanteria i brak tolerancji dla ludzkich słabości są dla mnie straszne. Nie jestem typem domatorki, żony czekającej na męża z ciepłym obiadkiem. Może znajdzie sobie tu kogoś? Ludziom samotnym trudno jest poznać kogoś nowego, obracają się ciągle w tym samym towarzystwie. Wyjazd daje możliwość spotkania innych osób. Są osoby, dla których samotność jest przerażająca.

Pan Zbyszek otoczony wianuszkiem kobiet brylował w kawiarni i na wieczorkach tanecznych. Joanna w myślach życzyła mu szczęścia i odnalezienia drugiej, równie pedantycznej połówki.

Agata

Agata spędzała wolny czas, siedząc w leżaku, który ustawiała w cieniu drzew. Osłaniała twarz słomkowym kapeluszem i dużo czytała, przeważnie romanse lub kryminały. Joanna często wpadała do niej na pogawędki. Lubiła jej poczucie humoru i sposób, w jaki obserwowała świat.

— Nie wolno zbytnio opalać się w naszym wieku. Zupełnie nie rozumiem kobiet, które uzależniają się od solarium. Jak można zrobić z siebie wysuszoną śliwkę? O cerę należy dbać i ją nawilżać. Pracuję jako kosmetyczka i wiem coś o tym. Powinnaś, Joasiu, kupić sobie krem na naczynka i odżywkę do włosów. Słońce też ci za bardzo nie służy. Masz jasną karnację i zielone oczy, dlatego kup sobie krem z filtrem, minimum dwudziestka. Posmaruj się teraz moim kremem i nie narażaj się na oparzenia słoneczne — powiedziała wręczając Joannie tubkę.

— Wypijesz ze mną drinka? — zaproponowała. — Kupiłam gin, tonik i limonkę. W lodówce mam zamrożone kostki lodu — kusiła.

— Z przyjemnością, ale zrób mi słabego — zgodziła się Joanna i usiadła w sąsiednim leżaku.

Kto powiedział, że lenistwo to grzech? Czuję się tutaj jak w raju. Chodzę na zabiegi, mam przygotowane przez kogoś posiłki, a ktoś inny sprząta mi pokój. Ciekawa jestem, czy mogłabym prowadzić takie życie. Czy by mi się to nie znudziło?

Agata wstała i weszła do swojego domku. Nie chciała mieszkać w hotelu i wolała wynająć kemping przylegający do grupy drzew. Swoją decyzję argumentowała koniecznością wyciszenia się i potrzebą samotności. Wróciła po chwili, wnosząc na tacy dwa drinki. Postawiła tacę na taborecie pełniącym funkcję stolika, usiadła ponownie na leżaku i powiedziała:

— Chyba nie. Luksus się raczej nie nudzi, a człowiek szybciej przyzwyczaja się do dobrego niż do złego. Byłam u siostry w Stanach. Wyszła za mąż za bogatego biznesmena i w zasadzie nie ma obowiązków. Jej jedynym zadaniem jest siedzenie na kanapie i piękny wygląd. Mąż ją rozpieszcza i patrzy w nią jak w obrazek. Zrobiła się z niej klasyczna lalka Barbie, dla której dramatem jest złamany paznokieć lub siniak na nodze. Czasami mam wrażenie, że zapomniała, skąd pochodzi, i zidiociała w tym dobrobycie. Kiedy mnie odwiedza, to pierwsze dni są ciężkie — trudno nam się dogadać. Ona nie rozumie, że muszę rano wstać do pracy. Zapomniała, co oznaczają słowa: prasowanie, gotowanie, sprzątanie. Do niej przychodzi codziennie gosposia i dwa razy w tygodniu ogrodnik. Fantastycznie, nieprawdaż? Duży plus wizyt Luizy to ciuchy i perfumy, które mi przywozi w prezencie. Dostaję także od niej ogromne paczki pełne markowych ubrań i torebek.


Agata sięgnęła do portfela i wyjęła zdjęcie. Oczom Joanny ukazała się piękna i zadbana blondynka.

— Luiza jest kochana i zarazem irytująca. Przyjeżdża raz w roku do Polski i zatrzymuje się w moim domu. Za dwa tygodnie jest ślub mojego syna i oczekuję na jej przylot do Wrocławia. Będę musiała odebrać ją z lotniska albo wyślę po nią Jacka. Jacek jest jej chrześniakiem i kocha go jak własnego syna. Oczywiście Luiza nie ma dzieci, bo nie chciała, aby ciąża zepsuła jej skórę lub figurę. Bała się otyłości i rozstępów, a Sam nie nalegał. Ma troje dzieci z pierwszego związku i już mu nie zależało na potomstwie. Luiza jest młodsza od niego piętnaście lat.

— Ja też mam siostrę, ale młodszą. Ma córeczkę Zuzannę, taką słodką, małą kokietkę. Zajmują się nią dziadkowie. Zosia jeszcze studiuje i jakoś nie kwapi się do małżeństwa. Mówi, że małżeństwo to grób miłości i że woli związek partnerski. Może za dużo się napatrzyła, obserwując mnie i Jerzego? Może ma rację? Teraz też nie jestem skłonna do trwałych związków… A ja, niestety, nie mam własnych dzieci.

— Ja nie chciałam mieć dzieci, tylko wpadłam. Nigdy nie miałam instynktu macierzyńskiego — oświadczyła Agata. — Planowaliśmy z mężem, że najpierw wyremontujemy dom, a potem pojeździmy po świecie. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że w pół roku po ślubie byłam w ciąży. Przeżyłam prawdziwy szok, kiedy zobaczyłam wyniki testu. Zawiodły mnie tabletki antykoncepcyjne, wyobrażasz to sobie?

— Wyobrażam — roześmiała się Joanna. — Są na świecie rzeczy, które się filozofom nie śniły. Nie jesteś pierwsza i nie ostatnia, która zaszła w nieplanowaną ciążę. Tak po prostu czasami bywa. Organizm ludzki to nadal wielka niewiadoma.

— Tadeusz szalał z radości, kiedy się dowiedział, że jestem przy nadziei. Obsesyjnie dbał o mnie, nie wolno mi było wypić nawet lampki wina lub przebywać w zadymionym pomieszczeniu. Musiałam chodzić spać z kurami. Ta jego troska była wręcz męcząca. Jemu się marzyła duża rodzina, a ja nie chciałam mieć więcej dzieci. Opieka nad niemowlakiem była bardzo stresująca. Zamieniłam się w maszynę do karmienia i przewijania. Dzisiaj twierdzę, że mam wycięte trzy lata z życiorysu. Myśl o kolejnym dziecku przerażała mnie, dlatego w tajemnicy przed nim założyłam spiralę antykoncepcyjną. Nigdy się tego nie domyślił, a ja wmówiłam mu, że mam problemy z zajściem w ciążę. Potem zachorowała teściowa, i temat dzieci zszedł na dalszy plan. Wtedy też musiałam zmienić pracę i przekwalifikować się. Uprzednio pracowałam jako księgowa w dużej firmie poligraficznej. Potem zrobiłam kurs kosmetyczny i otworzyłam własny gabinet. Dzięki temu miałam więcej czasu i większą swobodę. Odpadło siedzenie po nocach nad papierami i szukanie błędów liczbowych. Teraz jest znacznie łatwiej, bo komputery od razu wykazują pomyłki, ale dawniej to był koszmar.

— To prawda, że komputeryzacja zmieniła wiele dziedzin życia, nie zawsze na lepsze. Kiedyś na święta dostawałam piękne kartki z życzeniami, a obecnie e-maile, prawie tej samej treści. Sztuka epistolarna zaginęła, nie pamiętam, kiedy dostałam list. W mojej pocztowej skrzynce są tylko rachunki lub reklamy.

— Ja już się przyzwyczaiłam, a SMS-y to nawet lubię, to taki szybki środek komunikacji. Z Jackiem piszę codziennie i wiem na bieżąco, jak mu idą przygotowania do ślubu. Szkoda, że Tadeusz nie dożył tej chwili. Zmarł dwa lata temu na raka. Długo nie mogłam się otrząsnąć i dopiero teraz powoli dochodzę do siebie. Syn mnie wspiera jak może, nawet ostatnio wymyślił sobie, że powinnam kogoś poznać. Nie uwierzysz, ale wrzucił moje dane na portal randkowy. Musiałam kupić nową kartę SIM, aby faceci nie dzwonili na mój telefon prywatny.

— To ciekawe — stwierdziła Joanna. — Kogo tam spotykasz?

— Cały przekrój społeczny, większość to podrywacze lub rozwodnicy. Mnie jest dobrze samej i niekoniecznie muszę wchodzić w stałe związki. Teraz mam dwóch starających się o moje względy. Miło jest pójść z facetem do teatru lub na spacer, ale ślub to zupełnie inna sprawa.

Nie twierdzę, że nigdy nie pokocham kogoś, ale do tej pory nie spotkałam nikogo godnego uwagi. Zawsze jest jakieś „ale”. Na przykład Henryk jest siedemdziesięcioletnim wdowcem, czułym, troskliwym i bogatym. Niestety, nie ma już mowy o seksie, a dla mnie to ważna sfera życia. Nie wyjdę za mąż za faceta, żeby go zaraz zdradzać. Mam swoje zasady. Drugi z kolei to Stasiu, rozwodnik. Ze Stasiem było mi dobrze w łóżku, ale to klasyczny podrywacz. Ogłasza się na różnych portalach i skacze z kwiatka na kwiatek. Ostatnio się pokłóciliśmy i chyba się rozejdziemy. Pisze do mnie SMS-y, ale mu nie odpowiadam. Mam dość jego kłamstw. Jemu się wydaje, że jestem idiotką i nie widzę tych jego wszystkich romansów. Ma mnóstwo kobiet wśród znajomych na portalu i pewnie każdej wciska podobny kit. Czasami łapię go na kłamstwach, bo biedak zapomina, co mi uprzednio napisał. Wydaje mu się, że jest cwany i bystry, ale niestety gubi się i wychodzą na jaw jego krętactwa. Znasz to przysłowie: kłamstwo ma krótkie nogi.

— To prawda — przytaknęła Joanna. — Kłamca zapomina się czasami i pisze prawdę. Ostatnio miałam takie zabawne zdarzenie. Pisał do mnie na Facebooku jakiś człowiek, który się podawał za architekta z Londynu. Miał na imię Franz i wyglądał jak typowy Niemiec z Bawarii. Od razu wzbudził moje podejrzenia. Po pierwsze jego angielszczyzna była katastrofalna. Pomyślałam sobie, że być może jest dyslektykiem i się czepiam, ale kiedy przysłał mi projekty domów, to miałam ochotę z nim trochę podyskutować. Dawno temu marzyłam o małym domku w ogródku i kupowałam specjalistyczne czasopisma związane z architekturą domków jednorodzinnych. Czytałam sporo na ten temat i nie jestem dyletantką. Napisałam do niego o mostkach cieplnych i konstrukcji dachu, no i o parametrach okien. Nagle nastąpiła cisza, facet zamilkł, jakby go zamurowało. Potem nagła zmiana tematu i zaczął pisać o dziecku, które zgubiło pieniądze na wycieczce szkolnej. Ja nie widziałam problemu i poradziłam, aby przesłał synowi trochę kasy przez Western Union. Cała nasza konwersacja przebiegała miło i sympatycznie aż do momentu, w którym się podpisał jako Mahmud. Podejrzewam, że się zapędził i przez pomyłkę użył prawdziwego imienia. Pośmiałam się trochę i tak oto zakończyła się znajomość z architektem, który nie miał pojęcia o architekturze.


Agata roześmiała się głośno, poprawiła kapelusz i wypiła odrobinę drinka. Podała szklankę Joannie.

— Ja uważam w Internecie. Roi się tam od oszustów, zboczeńców i zwyczajnych złodziei.

Trzeba zachować odrobinę zdrowego rozsądku i samokryty-cyzmu. Ten portal randkowy to rodzaj targowiska próżności. Ludzie wstawiają stare zdjęcia i piszą niestworzone rzeczy. Zawsze lepiej brzmi manager do spraw sprzedaży niż sprzedawca w Tesco — zauważyła z przekąsem. Chodzi chyba o to, żeby zainteresować swoją osobą. Pewnie myślą, że nie ponosi się konsekwencji za drobne kłamstewka i niedopowiedzenia.

— To opowiem ci coś zabawnego. Zaczęłam dostawać e-maile od młodych arabskich chłopców. Każdy z nich pisał, że wiek jest tylko cyfrą, a moja uroda powaliła ich na kolana i koniecznie muszę wyjść za nich za mąż. Przysyłali mi zdjęcia swoje i całej rodziny, prosili o podanie numeru telefonu. Sytuacja była wręcz absurdalna. Zaczęłam się nawet zastanawiać, skąd się ta uroda we mnie bierze. Pobiegłam do lustra, żeby sprawdzić, czy nastąpił jakiś cud. Niestety moim oczom ukazywała się ciągle ta sama kobieta w średnim wieku, o przeciętnej urodzie. Dopiero koleżanka wyjaśniła mi, o co w tym wszystkim chodzi.

— O co? — zapytała ze zdziwieniem Agata.

— Tylko i wyłącznie o kartę stałego pobytu w Europie. Ci chłopcy gotowi byli ożenić się z własną babką, byleby wyjechać legalnie do Europy — z udawanym smutkiem powiedziała Joanna. — I tak oto prysł czar…

Roześmiały się głośno i wzniosły razem toast za arabskich młodzieńców gotowych do największych poświęceń.

Helena

W każdy wtorek odbywały się potańcówki. Pań było znacznie więcej niż panów. Joanna z góry założyła, że nie będzie tańczyć. Postanowiła spędzić wieczór w barze, na wysokich stołkach. Zamówiła drinka i z zainteresowaniem obserwowała ludzi. W dużych lustrach odbijały się sylwetki tańczących i orkiestry. Było duszno i sporo osób siedziało na tarasie. Wsłuchiwała się w muzykę i próbowała przypominać sobie słowa piosenek. Leciały przeważnie przeboje z lat osiemdziesiątych.

— Czy mogę się przysiąść? — usłyszała nagle.

— Ależ oczywiście, siadaj, Helenko — odparła i uśmiechnęła się do koleżanki. Zapraszającym gestem pokazała jej wolne miejsce.


Helena, ubrana w białe spodnie i kolorową bluzkę, wyglądała atrakcyjnie. Była to kobieta koło sześćdziesiątki, zadbana i elegancka.

— Ładnie wyglądasz — pochwaliła ją Joanna.

— Staram się. Ostatnio utyłam dwadzieścia kilo i musiałam zmienić całą garderobę. Zaczęła się menopauza i hormony mi zwariowały — ponuro odpowiedziała Helena.

— E… ja też nie należę do anorektyczek. Odchudzałam się bez skutku i doszłam do wniosku, że jedyne, co mogę teraz zrobić, to polubić siebie. W naszym wieku drastyczna utrata wagi oznacza gwałtowne starzenie się. Zastanawiałam się kiedyś, czy wolę być pulchna, czy stara. Wybieram krągłości. Nawet sobie wmawiam, że faceci to lubią. Muszę się jakoś pocieszyć — roześmiała się głośno Joanna. Teraz mam szansę trochę zadbać o siebie. Przeszłam na dietę niskokaloryczną, no i codziennie basen i sauna.

— Taniec też jest rodzajem gimnastyki. Co zrobić, kiedy nie ma z kim tańczyć? Dzisiaj zostały mi tylko wysokie stołki, ale jutro przyjeżdża mój partner i sytuacja się poprawi — Helena uśmiechnęła się delikatnie.

Poprosiła gestem kelnera o podejście i zamówiła drinka z malibu. Sącząc przez słomkę zimny napój, powiedziała:

— Mam prośbę do ciebie, Joasiu. Znamy się już trochę. Otóż, jak już mówiłam, przyjeżdża do hotelu mój przyjaciel. Proszę ciebie, przyjrzyj mu się i powiedz, co o nim sądzisz. O to samo poprosiłam Agatę. Czuję się taka… zagubiona. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Poznaliśmy się przez Internet. Bob jest Amerykaninem o polskich korzeniach. Obecnie mieszka w Jeleniej Górze i chce, abyśmy byli razem. Kupił działkę na wsi i planuje budowę domu. Ja mam swoje mieszkanie i on ma swoje. Nawet gdybyśmy sprzedali nasze mieszkania, to i tak trzeba będzie wziąć kredyt z banku. On jest amerykańskim emerytem, a ja nadal pracuję. Ten kredyt musiałby być na mnie… Mam wątpliwości, zwłaszcza że on nie lubi moich dzieci. Jest zazdrosny o mnie i nie akceptuje moich przyjaciół. Doprawdy nie wiem, co mam zrobić…

— Nie ma sprawy. Przyjrzę mu się, ale się nie obraź, jak powiem coś nie tak. Powiem ci, Helenko, szczerze, jakie na mnie zrobił wrażenie.


Bob pojawił się w hotelu pod wieczór. Nie sposób było go nie zauważyć. Stanął w drzwiach z wielkim bukietem czerwonych róż i głośno zawołał:

— Hello!

Ubrany był w dżinsy i jasną koszulę. Na ręce świeciła gruba złota bransoleta, a spod koszuli wystawał podobny łańcuch. Nosił sygnety, w tym jeden dość spory.


Helenka czekała na Boba w recepcji. Wstała na jego widok i podeszła. Po serdecznym powitaniu zaczęli załatwiać sprawy meldunkowe. Po kolacji wszyscy spotkali się w pokoju Boba.

— Siadajcie, dziewczyny, co pijecie? Częstujcie się ciasteczkami i ptasim mleczkiem! Macie ze sobą szklaneczki? Kto chce gin z tonikiem? Kto chce whiskey? Coli?

Bob przejął rolę gospodarza i obsługiwał wszystkie panie. Co chwila się uśmiechał, podawał kolejne drinki i czekoladki. Zrobiła się miła atmosfera. Bob był bardzo szarmancki i uprzejmy.

— Helenka sporo o was opowiadała. Miło was poznać! Sporo świata zwiedziłem, ale polskie kobiety są najpiękniejsze. Wystarczy na was popatrzeć. To chyba Agata, a to Joasia i Kasia. Dobrze zgaduję?

— Bezbłędnie trafiłeś — powiedziała Agata — cieszymy się, że mamy szansę się spotkać. Z Jeleniej Góry do Wrocławia nie jest daleko. Możemy podtrzymać tę naszą znajomość. Serdecznie zapraszam do siebie na grilla. Mam mały domek z ogródkiem. Nie będzie problemów z noclegiem.

— O… właśnie dom z ogródkiem, to jest to! Helenka nie rozumie, że ja się duszę w blokach. Te małe, ciasne mieszkanka to chyba polska specjalność. Ja potrzebuję powietrza i zieleni. Rozumiesz, Agata, kawa wypita na tarasie smakuje zupełnie inaczej. Siedzisz sobie na fotelu i słuchasz śpiewu ptaków. Ja nie potrafię żyć w klatce. Zaraz coś wam pokażę dziewczyny.

Po chwili wyjął z walizki albumy ze zdjęciami.

— Popatrz, Agata, taki miałem dom w Houston, w Texas — Bob otworzył pierwszy album. Joanna przysiadła się do Agaty i zaczęła z zainteresowaniem oglądać zdjęcia. Dom był piękny, obszerny i wygodny. W ogrodzie, otulonym wysokim murem z białego kamienia, znajdował się basen, wokół którego rosły kwitnące krzewy i palmy.

— Zobacz, jaka fantastyczna łazienka! Moje całe mieszkanie ma chyba metraż tej łazienki — jęknęła Joanna.

— Ale śliczne meble — zauważyła Kasia. — Czy to drewno teakowe?

— Ja nie widziałam tych zdjęć. Dlaczego mi ich nie pokazałeś? — zapytała nagle Helena.

Kolejne albumy zawierały fotki z licznych podróży — Haiti, kanion Kolorado, Dallas, ocean i Floryda. Wszystko stanowiło barwną, egzotyczną mozaikę. Opowieści Boba przybliżały ten inny świat. Wieczór minął w miłym nastroju.

Następnego dnia rano Helenka zakomunikowała przy śniadaniu:

— Dziewczyny, Bob zaprasza nas na potańcówkę. Spotkajmy się w kawiarni o dwudziestej.

— Helenko, nie przejmuj się nami, baw się z Bobem — zauważyła Agata. — Nacieszcie się sobą. My sobie świetnie damy radę. Pani Ewo, proszę do nas dołączyć. Posłucha pani sobie muzyki, wypije drinka.

— Nawet z przyjemnością przyjdę. Dość się książek naczytałam w ostatnim czasie. Będę — zapewniła pani Ewa.

— Ja niestety nie. Jestem umówiony — oświadczył stanowczo pan Zbyszek. — Życzę paniom szampańskiej zabawy.

— Zapraszam wszystkich na drinka w moim pokoju, tak koło dziewiętnastej. Potem możemy zejść do kawiarni. Co wy na to? — zaproponowała Joanna.

— Oczywiście, że będziemy! — zapewniła Agata. — Ja, co prawda, nie mogę pić alkoholu, ale z przyjemnością wypiję kawę. Zamawiam zatem filiżankę dobrej kawusi.


Joanna wyprasowała szarą, jedwabną sukienkę. Była idealna na wieczór. Jedwab układał się miękko, ale niestety trochę się pogniótł.

Jakie dodatki? — myślała. — Srebrny wisiorek czy białe perełki?

Wybrała perełki. Dodały jej blasku i ożywiły kreację. Wyglądała ładnie. Delikatny makijaż zatuszował niedoskonałości cery i podkreślił kolor oczu i usta. Zadowolona, przejrzała się parę razy w lustrze. Pukanie do drzwi zapowiedziało pierwszego gościa — to była Helena.

— Dobrze ci w tym kolorze. Ja dzisiaj ubrałam się na biało. Lubię tę lnianą sukienkę i co najważniejsze jest przewiewna. Mam uderzenia gorąca i męczę się. Wszystkie syntetyczne tkaniny teraz odpadają. Oddałam tyle pięknych rzeczy… no, ale trudno. Jak ci się podoba Bob? — zapytała nagle.

— Sympatyczny światowiec — krótko odpowiedziała Joanna. — Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Obydwoje nie jesteście już nastolatkami, a taki dom wymaga pracy. Nie wspomnę o ogrodzie. Poza tym nie masz prawa jazdy, a do emerytury zostały ci dwa lata. Codzienne dojazdy autobusami ze wsi do miasta są dość męczące. Ja bym się zastanowiła, ale to jest moja prywatna opinia.

— Mam podobne wątpliwości — westchnęła ciężko Helena — i dlatego się kłócimy. Ostatnio nawet się rozstaliśmy. Ten jego przyjazd tutaj to próba ratowania naszego związku. Najgorsze jest to, że on ma do mnie pretensje, kiedy kupuję coś wnukom lub dzieciom. Uważa, że powinniśmy żyć tylko dla siebie, a ja myślę trochę inaczej. Miałam kiedyś przyjaciela, który pomógł mi bardzo w życiu. Był dla mnie wsparciem w trakcie rozwodu. Wiesz, Joasiu, mój były mąż był alkoholikiem. Niszczył mnie psychicznie, a ostatnio posuwał się do rękoczynów. Chodziłam latem w bluzkach z długimi rękawami lub w ciemnych okularach. Pewnie nikt nie wierzył w opowieści o różnych wypadkach. Przekroczył wszelkie normy w momencie, w którym skatował syna, i dzieciak znalazł się w szpitalu. Krzysztof był prawnikiem i pracowaliśmy w tym samym urzędzie. Tylko dzięki jego oparciu miałam dość siły, by przejść przez rozwód. Kochał mnie i moje dzieci. Czasami nawet byłam zła na niego, bo był dla nich zbyt pobłażliwy i je okropnie rozpieszczał. Wydawało mi się, że czyta w moich myślach i zrobi wszystko, bym była szczęśliwa. Planowaliśmy razem przyszłość, ale nie udało się. Dostał zawału i zmarł. Ciągle o nim myślę, tęsknię i porównuję Boba do niego, i może dlatego mam w sobie jakieś dziwne zahamowania?

— Może to instynkt? — pomyślała Joanna, lecz powiedziała:

— Będzie dobrze, zobaczysz. Pomóż mi zrobić drinki, zaraz przyjdą dziewczyny.


Woda w czajniku nie zdążyła się zagotować, a do pokoju weszła Agata. Ubrała się w krótką, zwiewną sukienkę w kolorowe kwiatki. Wysoka i szczupła, wyglądała jak licealistka.

— No i jak? — zapytała z szerokim uśmiechem.

— Nie idę z tobą — zażartowała Joanna. — Nie chodzę na ubawy z małolatami. Młodzieży do lat osiemnastu alkoholu nie podajemy, pij zatem swoją kawę!

Kolejna była Kasia. Ubrała się w jasne, beżowe spodnie i bluzkę w tym samym kolorze. Założyła naszyjnik, bransoletkę i kolczyki z piaskiem pustyni.

— Ładnie ci pasuje ta biżuteria — zauważyła Agata. — Dobrze, że ją kupiłaś. Zobaczysz, będziesz zadowolona! Wiadomo, trochę kasy poszło, ale warto było!

Ostatnia przybyła pani Ewa. Starannie uczesana, wymalowana i ubrana w letnią garsonkę, w kolorze gorzkiej czekolady, wyglądała bardzo ładnie.

— Pani Ewusiu, nareszcie! Wygląda pani ślicznie — zawołała Agata. — Co pani podać? Drinka czy winko? A może się pani kawusi napije?

Usiadły na krzesłach i łóżku. Agata wpadła na pomysł, aby zrobić małą sesję fotograficzną.

Czuły się piękne i zadbane. Agata biegała po pokoju i pstrykała setki zdjęć.

Koło dwudziestej zadzwoniła komórka Heleny.

— Bob jest już w kawiarni, zajął nam miejsca i prosi, żebyśmy zeszły — poinformowała.

— A może wejdzie do nas na chwilkę i wypije z nami drinka? — zaproponowała Joanna.

— Nie, prosi nas, abyśmy się pospieszyły — odpowiedziała Helena.

Minęło około pięciu minut i ponownie zadzwonił telefon Heleny.

— Pójdę już. Bob się denerwuje, on jest taki niecierpliwy. Spotkamy się na dole.

Z piętnastominutowym opóźnieniem reszta towarzystwa dotarła do kawiarni. Bob wszystkim paniom na powitanie wręczył po herbacianej róży, a Helenka dostała cały bukiet.

— Nawet tej inwalidce kupiłem kwiat — szepnął konspiracyjnie Joannie do ucha. Ładnie dziś wyglądasz, lubię eleganckie kobiety.


Joanna złośliwie pomyślała, że dobry gust nie jest najmocniejszą stroną Boba. Jego ubiór podkreślał narodowość. Na białej koszuli było wyhaftowane czarną nicią godło Stanów Zjednoczonych. Założył także buty kowbojki, typowe dla Teksasu.

— Ciekawa jestem, jakbym wyglądała w łowickim pasiaku albo z czepcem na głowie i w zapasce. Pewnie jak matrona. Co on chce zamanifestować?

Wizja ludowego stroju rozśmieszyła ją. Mrugnęła do Agaty. Zrozumiały się bez słów i parsknęły śmiechem. Bob tymczasem dyskutował głośno z barmanką przy barze i narzekał na drożyznę w Polsce. Helena siedziała sama przy stole z kwaśną miną.

— Co się stało? — zapytała Kasia.

— Nic wielkiego — odpowiedziała Helena. — Bob miał do mnie pretensje, że się spóźniłyście i musiał chwilę być tutaj sam.

— Jak on może mieć do ciebie jakieś żale? Przecież to my przyszłyśmy trochę później, a nie ty. Jesteśmy dorosłe, a ty nie jesteś naszą nianią — zauważyła przytomnie Joanna.

Po chwili Bob dosiadł się do stolika i oznajmił z miną dobro-dzieja.

— Zamówiłem dla wszystkich po piwie.

— Ja dziękuję, nie lubię piwa. Jeśli można, to wolałabym wypić szklankę wody mineralnej — odparła Joanna. — Pójdę i zmienię zamówienie.


Kiedy wróciła, nie zastała już Heleny i Boba. Ujrzała ich sylwetki w tłumie tańczących.

— Nie będę długo — stwierdziła Agata. — Helena mi powiedziała, że miał do niej kolejne pretensje, że woli koleżanki od niego. Zostawmy ich samych. Wypiję piwo i chyba się wykręcę bólem głowy.

— A ja nie zostawię cię w potrzebie. Pójdziemy razem do pokoju i obejrzymy jakiś film — powiedziała Joanna.

— Dziewczyny, nie róbcie mi tego! — zaprotestowała Kasia. — Ja tak lubię tańczyć!

— Przecież możesz zostać i się bawić — odpowiedziała Agata.

Po chwili wróciła Helena z Bobem, który wycierał pot z czoła i zażartował:

— Coś się słabo staracie, dziewczyny. Ciągle same jesteście? Jeszcze nikogo nie poderwałyście? Tylu przystojnych facetów się tu kręci, a wy nic.

— Nic na siłę. Już turnus mija, a ja niczyja, tak jak w tej piosence, ale ciągle mam nadzieję — roześmiała się Agata. — Dzisiaj mam znowu pecha, a na domiar złego boli mnie głowa i chyba już pójdę. Muszę odpocząć, bo jutro czeka mnie długi dzień. Wybieram się na wycieczkę statkiem po morzu, a wy?

— Pewnie, że się wybierzemy. Prawda, kochanie? — odpowiedział Bob, patrząc na Helenę.

— W takim razie do jutra. My już uciekamy. Dobranoc. Ile ci zwrócić za wodę? — zapytała Joanna Boba.

— Nie martwcie się, dziewczyny, o rachunek. Wszystko już jest uregulowane.

Joanna poczuła się jak dziecko z dziewiętnastowiecznego sierocińca, któremu bogacz kupił lizaka. Ton wypowiedzi Boba zdumiał ją — był pełen patosu i powagi. To była tylko szklanka wody mineralnej, a nie butelka najdroższego, francuskiego szampana…


Nazajutrz przed śniadaniem Helena odwiedziła Joannę.

— Co o nim sądzisz? — zapytała już w progu. — Ja mam coraz większe wątpliwości. Wyobraź sobie, że wypytywał o mnie sprzątaczkę. Interesowało go, czy przypadkiem nie doprawiam mu rogów. Widziałam również, jak przegląda mój telefon. Poszłam do łazienki i zobaczyłam w lustrze, jak buszuje po torebce…

— Ja osobiście czegoś takiego nie toleruję już. Mój były mąż był chorobliwie zazdrosny i mam rodzaj alergii na tego typu facetów, ale to jest twoje życie — odpowiedziała Joanna.

— Niby wczoraj byliśmy razem, ale widziałam, jak się rozgląda za innymi kobietami. Mnie z kolei nie wolno spojrzeć na innego mężczyznę. Myślałam, że będzie we mnie wpatrzony, a jemu oczy latały po sali. Ponoć kobieta to dzieło sztuki i on tak do tego podchodzi.

— Ciekawa, podwójna moralność trącąca średniowieczem. Zapewne wyszykuje ci gustowną basztę i pas cnoty, w tym wymarzonym nowym domu — złośliwie stwierdziła Joanna. — Zastanów się poważnie, czy jesteś w stanie znosić takie traktowanie. Jest jeszcze jedna kwestia — finansowa. Wybudujecie dom na jego ziemi. Co się stanie, jak wam się nie ułoży? Chce ci się ciągać po sądach i walczyć o swoje pieniądze? Masz siły, by w wieku sześćdziesięciu lat zaczynać od zera? Jeśli już planujesz wspólną przyszłość, to zrób to z głową. Zabezpiecz siebie i swoje dzieci. Skorzystaj z porad prawnika, by się potem nie obudzić z ręką w nocniku.

Twarz Heleny stężała. Podeszła do okna i nie patrząc Joannie w oczy, powiedziała:

— Martwi mnie jeszcze jego jedna wada — jest skąpy. Niby ma na koncie sporo pieniędzy, ale ode mnie woła o zwrot każdej pożyczonej złotówki. Wystawia mi rachunki dosłownie za wszystko. Rzadko się zdarza, że mi coś zafunduje i zrobi przyjemność. Krzysztof był zupełnie inny…

— Skąpców też nie lubię. Wybacz, ale jesteście w takim wieku, że wszystko może się zdarzyć. Bob dobiega do siedemdziesiątki i nie rozumiem, na co chce jeszcze oszczędzać. Wiadomo, że trzeba mieć trochę środków na koncie, ale bez przesady. Wszystko musi mieć jakieś granice i należy się trzymać zdrowego rozsądku.


Skąpstwo Boba uwidoczniło się ponownie na wycieczce stateczkiem. Na cenniku wisiała informacja, że cena za bilet wynosi piętnaście złotych. Gdyby jednak zebrała się grupa dwudziestu osób, to cena za osobę spadała do dziesięciu złotych. Jak na złość ciągle brakowało dwóch osób. Kasjerka skasowała od pasażerów po piętnaście złotych i odeszła do biura. W ostatnim momencie na pokład weszła trzyosobowa rodzina. Bob zaczął poszukiwania osoby odpowiedzialnej za cennik i zażądał zwrotu pięciu złotych. Kapitan stwierdził, że nie ma kasjerki, a jego nie interesują bilety. Od wymiany przykrych uwag odnośnie organizacji zaczęła się awantura, którą ukróciła Helena i dyskretnie wsunęła do ręki Boba monetę pięciozłotową.

— Ale dziadyga — mruknęła Agata. — Za chwilę każe sobie słono płacić za seks. Biedna ta Helenka, powinien być szarmancki i jej zafundować bilet. W końcu się stara o jej względy, nie mam racji, dziewczyny? Ja bym go dawno temu spławiła.

— Chyba masz rację — przytaknęła jej Kasia. — Nie podoba mi się takie zachowanie.


W miesiąc po powrocie z sanatorium Joanna zadzwoniła do Heleny.

— Dzień dobry, Helenko, co słychać?

— Dziękuję, Asiu, za pamięć i cieszę się, że dzwonisz. U mnie nic nowego. Jest tak, jak było. Nadal jestem z Bobem, każde z nas ma swoje mieszkanie. On sadzi tuje na działce, a ja pelargonie na balkonie…

Katarzyna

— Uważaj! Za chwile zderzysz się z filarem! — zawołała Joanna. –Nabijesz sobie guza!

Kasia szła prosto na filar w holu. W ręce trzymała telefon komórkowy i zapamiętale pisała SMS. Było jednak już za późno.

— O Boże! — jęknęła, uderzając głową w kolumnę.

Upuściła telefon i torebkę. Joanna podbiegła, aby jej pomóc. Telefon rozsypał się i wypadła z niego bateria. Z niedomkniętej torebki wytoczyła się szminka i wyleciały chusteczki higieniczne.


— Co ja teraz zrobię bez telefonu? — jęknęła Kasia. — Jak się skontaktuję z mężem i córkami?

— Nie martw się. Może nic mu się nie stało? — głośno zastanawiała się Joanna. — Mnie się to zdarzyło parę razy. Poskładałam telefon do kupy i działał, jakby nigdy nic. Nie ma co martwić się na zapas.

— Ja tak już chyba mam — odpowiedziała Kasia i zaczęła zbierać porozrzucane po holu przedmioty. — Nie powinno mnie tu być. Przywiozła mnie córka i gdyby nie to, że obiecałam jej, że zostanę, to pewnie bym się spakowała i wyjechała. Cały czas myślę o tym, co się w domu dzieje.

Kasia podniosła z ziemi paczkę chusteczek, wyjęła jedną i ukradkiem wytarła łzy. Podeszła do lustra, poprawiła fryzurę. Długie, czarne włosy spięła klamrą, a potem podmalowała usta czerwoną szminką. Musiała być kiedyś piękną kobietą. Zachowała młodzieńczą figurę, ale zmartwienia wyrzeźbiły jej na twarzy głębokie bruzdy. Makijaż nie był w stanie ukryć zmęczenia, a spracowane dłonie mówiły o ciężkiej pracy fizycznej.

Joanna w tym czasie poskładała telefon i stara nokia ożyła. Oddała komórkę Kasi i powiedziała:

— Te stare modele są lepsze od nowych. Ja mam samsunga i po dwóch latach użytkowania zaczyna odmawiać współpracy. Za chwilę przestanie działać. Teraz wszystko jest tandetne i ma przewidzianą żywotność. Co zrobić, żyjemy w czasach „made in China” i ton śmieci.

— Ciekawa jestem, jak nasze czasy określi historia?

— Dziękuję za pomoc — powiedziała Kasia, odbierając telefon od Joanny — dostałam go od córki. Ona kupiła sobie nowy, a mnie ten w zupełności wystarcza. Potrzebuję tylko telefonu do dzwonienia i wysyłania SMS-ów, dlatego nie interesują mnie nowinki techniczne. Przeważnie piszę SMS-y. Nie stać mnie, aby płacić gigantyczne rachunki. Przyjazd tutaj był dla mojej rodziny sporym obciążeniem finansowym i pewnie bym nie przyjechała, gdyby nie córki. Wręcz mnie błagały, abym wyjechała. To mój pierwszy urlop od dwudziestu lat — westchnęła Kasia i kontynuowała swój monolog: — Co zrobić, tak mi się życie poukładało. Czasami myślę, że gdybym poszła do wróżki i bym znała przyszłość, to nie wiem, czy bym to wszystko przetrwała. A tak… a tak zawsze była nadzieja, że kiedyś będzie lepiej i to trzymało mnie przy życiu. Dzisiaj zaczynam wątpić w przyszłość, ale staram się nie poddawać. Muszę być silna i dzielna dla mojego męża i dzieci. Nie wolno mi się poddać — powiedziała, zaciskając mimowolnie pięści.

— Nie chcę być wścibska, ale co się dzieje? — zapytała Joanna.

— Nie lubię się użalać nad sobą i narzekać. Narzekanie jest jak ćpanie, uzależnia i nic nie daje pozytywnego, nie rozwiązuje problemów. Czasami jednak trzeba z kimś porozmawiać. Przyjdź do mnie na kawę po kolacji, to ci wszystko opowiem. Mieszkam na pierwszym piętrze, w pokoju 107.


Wieczorem Joanna zapukała do drzwi oznaczonych numerem 107. Kupiła gospodyni w prezencie kruche ciasteczka z marmoladą truskawkową i tabliczkę czekolady.

— Przyniosłam coś słodkiego do kawy — powiedziała, wręczając Kasi torebkę ze słodyczami.

W pokoju pachniało acetonem.

— Przepraszam za ten zapach, ale właśnie zmywałam lakier z paznokci. Paznokcie to moja słabość. Zawsze miałam zadbane ręce i już jako panienka bardzo o nie dbałam. Rodzice mieli gospodarstwo rolne i ciężko pracowałam, aby im pomóc, ale nigdy nie miałam brudnych i połamanych paznokci. Pokaż ręce — powiedziała do Joanny. Siadaj, zaraz zrobię ci manicure.

Zamocz najpierw ręce w miseczce z wodą, trzeba je opiłować i powycinać skórki. Kawę zrobię trochę później. Muszę się wygadać..

— Oczywiście, znam to. — Joanna uśmiechnęła się lekko. Przypomniały się jej pogaduszki z przyjaciółkami do białego rana.

— Jak już wiesz — zaczęła swoją opowieść Kasia — pochodzę ze wsi, i Jarka, mojego przyszłego męża, poznałam na wiejskiej zabawie. Przyjechał do kolegi z wojska z wizytą i razem wybrali się na wieczorek taneczny do naszej remizy strażackiej. Ja w tamtym czasie udzielałam się społecznie i organizowałam wraz z koleżankami różne imprezy. To były… piękne czasy — westchnęła głośno — Jarek był taki przystojny. Chłopak jak marzenie i jak mnie poprosił do tańca, to się czułam jak księżniczka. Wszystkie przyjaciółki zazdrościły mi narzeczonego. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Miałam wtedy osiemnaście lat i skończyłam szkołę gastronomiczną. Przyjeżdżał do mnie na randki i pomimo sprzeciwu rodziców wyszłam za mąż w wieku dziewiętnastu lat. Zresztą nigdy tego nie żałowałam i cieszę się z każdego dnia, który dane nam było spędzić razem. Było nam ciężko materialnie, nie mieliśmy nic, ani mieszkania, ani pieniędzy. Zamieszkaliśmy u jego rodziców. To byli bardzo mili ludzie i nigdy się z nimi nie kłóciłam. Nie powiem, bywało ciężko — wiadomo, dwa różne pokolenia. Pewnie rzadko zdarza ci się słyszeć pochwałę matki męża, ale moja teściowa to była mądra i dobra kobieta. Bardzo mi pomogła w wychowywaniu dzieci. Ja pracowałam na zmiany w piekarni, jako cukiernik. Mam zmysł artystyczny i ładnie dekoruję ciasta. Szef był ze mnie zawsze zadowolony i teraz po wielu latach pracy jestem jego prawą ręką. Zawsze pracowałam, miałam tylko małe przerwy po porodach. Urodziłam Jarkowi dwoje dzieci, chociaż w ciąży byłam cztery razy, ale tylko dziewczynki przeżywały. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Miałam dwa poronienia. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie było straszne. Bardzo chcieliśmy mieć chłopca, wyszło jednak inaczej. Mam za to dwie cudowne, piękne dziewczyny. Zobacz, Joasiu, zdjęcia mojej rodziny.


Kasia podeszła do nocnego stolika, wyjęła stamtąd trochę sfatygowany portfel i wyciągnęła z niego plik zdjęć. Rozłożyła je starannie na stole.

— To jest Marysia, a to Mariola, a to Jarek, a to mój wnusio Antoś — mówiła, pokazując fotografie. Nawet nie wiesz, jak bardzo za nimi tęsknię. Jest mi tu bardzo dobrze i mam wyrzuty sumienia, że oni zostali sami w domu. Dobrze, że dziewczyny wszystko potrafią — ugotują, posprzątają. Mój mąż jest bardzo chory i nie może być w domu sam. Wymaga całodobowej opieki. Jest po wylewie i ma niedowład lewej strony. Na początku bałam się, że będzie sparaliżowany, ale rehabilitacja zdziałała cuda. Uparłam się i codziennie ćwiczyliśmy po kilka godzin. Nie pozwoliłam mu się poddać. Nigdy nie zobaczył, że płaczę po nocach i że padam ze zmęczenia. Wchodziłam do jego pokoju uśmiechnięta i tryskałam optymizmem. Nadźwigałam się, bezwładny człowiek waży bardzo dużo. Przez to wszystko siadł mi kręgosłup i mam problemy ze stawami. Znerwicowałam się także i nie mogę spać po nocach.

— Podziwiam cię — powiedziała Joanna.

— Dotrzymałam tylko słów przysięgi małżeńskiej. Nie zrobiłam niczego nadzwyczajnego. Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Wspieramy się i pomagamy sobie wzajemnie. Moi dwaj bracia nigdy nas nie opuścili w potrzebie. Bywało nawet, że przysyłali pieniądze, kiedy nam brakowało na życie. Ten przyjazd też mi sfinansowali częściowo. Starszy brat dał mi pieniądze w prezencie na urodziny, chociaż będę je obchodzić dopiero za tydzień. Mam wspaniałą rodzinę — powiedziała Kasia, uśmiechając się — i chciałam, aby rodzina była dla moich dzieci najważniejsza. Nauczyłam je szacunku do osób starszych i miłości do rodziców. Swoim życiem dawałam im przykład i teraz mam dwie kochające córki. Ostatnio jednak mam poważne zmartwienie, i stąd te SMS-y i wypadek w holu. Guz zapudrowałam, ale problem pozostał — zażartowała — podaj mi lakier, to ci ładnie pomaluję paznokcie — powiedziała do Joanny.


Joanna sięgnęła po stojącą obok kosmetyczkę, która zawierała imponującą ilość małych buteleczek z różnokolorowymi lakierami do paznokci.

— Wezmę ten bezbarwny i zrobię ci manicure francuski. Co ty na to?

— Może być — zgodziła się Joanna. — A co to za problem?

— Martwię się bardzo o młodszą córkę, matkę Antosia, i o wnuczka. Antoś ma teraz sześć lat i idzie do szkoły. Jak on to wszystko przyjmie?

— Ale co? — zdziwiła się Joanna.

— Ach — westchnęła Kasia — Marysia miała za miesiąc wychodzić za mąż, za ojca swojego dziecka. Konrad jest rozwodnikiem i pracuje w Norwegii jako kafelkarz. Dobry z niego fachowiec i zarabia krocie. Mieli się pobrać i Marysia wraz z dzieckiem planowała przeprowadzkę do niego, do Bergen. Wszystko było przygotowane, a tu nagle taka niespodzianka. Jak tu dziecku wytłumaczyć, że nigdzie nie pojedzie? Jak mu powiedzieć, że tatuś już nie kocha mamusi i zakochał się w innej pani? Czy on to wszystko zrozumie?

W oczach Kasi pojawiły się łzy. Sięgnęła do torebki po chusteczkę. Wytarła oczy, rozmazując tusz do rzęs. Łzy namalowały na jej policzkach czarne strużki.

— Nie śpię po nocach i myślę, a głowa mi pęka.

— Te rodziny na odległość to prawdziwa katastrofa — smutno stwierdziła Joanna. — Prawie żadna nie wytrzymuje próby czasu. Rozsypują się, bo rodzice nie mają już wiele ze sobą wspólnego. Coraz mniej ich łączy, nie mają wspólnych wspomnień i wrażeń. Odzwyczajają się od siebie, a potem spotykają się ze sobą obcy ludzie. Szymborska napisała kiedyś takie mądre zdanie — rozmowa dwóch krzeseł przy pustym stoliku. To chyba spotkało twoją córkę…

— Jest nawet gorzej. Marysia mi się przyznała, że Konrad ma problemy z alkoholem. Popijał od zawsze, ale ostatnio pije codziennie. Odkryła, że idąc na spacer z dzieckiem, kupuje wódkę w małych buteleczkach, takie niby drinki. Znalazła taką flaszkę w kieszeni, w kurteczce Antosia. W domu chował puste butelki po różnych kątach, nawet w ubrankach dziecka! — krzyknęła oburzona. — Co to za ojciec, który opiekuje się dzieckiem, będąc w stanie nietrzeźwym?! Kiedy Marysia próbuje z nim rozmawiać na ten temat, to twierdzi, że się go czepia.

— Znam to — kiwnęła głową Joanna. — Żaden alkoholik nie powie, że jest uzależniony. Pije, aby się odprężyć i w każdej chwili może przestać, ale to nie jest prawda. Okłamuje sam siebie i najbliższych. Z dnia na dzień jest coraz gorzej, a potem występuje tak zwany syndrom rodziny alkoholika.

— Marysia się załamała. Miał być ślub, a tu taka historia! Zawsze ją uczyłam, że rodzina jest najważniejsza. Próbowałam rozmawiać z Konradem, ale niewiele to dało. Powiedział mi tylko, że na dziecko będzie płacił i będzie się z synem widywał.

— Nie sklejaj na siłę rozbitego dzbanka. Nie obraź się, ale za bardzo ingerujesz w życie córki. To jej decyzje i jej los. Pomyśl inaczej — może dobrze się stało? Ciężki jest los żony pijaka. Dziewczyna jest jeszcze młoda i ładna, może sobie życie zupełnie inaczej ułożyć. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

— Córka przeprowadza się do nas z powrotem. Do tej pory mieszkali w mieszkaniu Konrada w Szczecinie. Antoś chyba zaczyna rozumieć, co się dzieje… Tak mi żal tego dziecka! — westchnęła głośno Kasia i dodała:

— Serce mi się kroi, jak na to wszystko patrzę.

— Czas leczy rany. Teraz są najcięższe chwile, potem już będzie tylko lepiej. Głowa do góry! — pocieszyła ją Joanna. — Zobaczysz, za rok spojrzysz na to wszystko inaczej!

— Obyś miała rację — powiedziała Kasia.

Wzięła ręce Joanny w swoje dłonie, przyjrzała się im i powiedziała: — Spójrz na swoje dłonie, Asiu. Powinnaś malować paznokcie albo lakierem bezbarwnym, albo na jasnoróżowy kolor. Jestem zadowolona ze swojego dzieła, a teraz zaparzę kawę. Należy nam się odrobina kofeiny we krwi.


W środę, w dniu urodzin Kasi, w porze obiadowej do restauracji wszedł goniec z poczty kwiatowej i zdumionej solenizantce wręczył ogromny bukiet złoto-morelowych róż. Do kwiatów dołączony był bilecik z życzeniami. Kasia otworzyła kopertę i rozpłakała się.

— To od mojego męża, dzieci i wnuczka — oznajmiła towarzystwu przy stoliku.

— Piękny prezent i taki romantyczny — powiedział z uznaniem pan Zbyszek, a potem dodał:

— Zaraz poproszę kelnerkę o wazon z wodą.

— Masz cudowną rodzinkę, Kasiu. Co za wspaniały bukiet! — krzyknęła Agata.

Wszyscy podziwiali bukiet. Pani Ewa zachwycała się aromatem róż o wdzięcznej nazwie Casanowa.

— Ależ one pachną! — powtarzała co chwila.

Joanna przyglądała się Kasi. Szczęście dodało jej uroku i wyglądała pięknie. Czas jakby się cofnął. Joanna zobaczyła w niej tę młodą dziewczynę z remizy, zakochaną bezgranicznie w przystojnym żołnierzu.

Ewa

Ewa przychodziła na śniadanie zawsze ostatnia. Powoli zajmowała miejsce przy stole i opierała kule o puste krzesło przy sąsiednim stoliku. Agata i Kasia przynosiły jej mleczną zupę i kakao. Na początku Ewa wzbraniała się.

— Ja sobie sama świetnie poradzę, nie chciałabym państwa fatygować!

— Ależ co to za fatyga, pani Ewuniu? — droczyła się Agata. — Sama przyjemność móc pani służyć. Dajemy sobie z Kasią świetnie radę.

— Grunt to sprawna organizacja — popierał ją pan Zbyszek. — Pani Ewo, proszę zająć swoje miejsce — mówił odstawiając krzesło.

— Państwo jesteście tacy mili. Rzadko to się dzisiaj spotyka, bo ludzie są przeważnie zagonieni i nie mają czasu dla innych. Nie chciałabym być dla nikogo ciężarem i dopóki mogę, to staram się sama jakoś dawać sobie radę. Czasami syn mi pomoże wnieść zakupy na czwarte piętro. Muszę się przyznać, że myślę o sprzedaży mojego mieszkania. Jest za wysoko i za duże dla mnie. Po śmierci męża błąkam się po czterech pokojach.


Ewa przynosiła ze sobą książki i prasę, aby wymienić się z Agatą.

— Zapisałam się do biblioteki, ale oni nic nie mają z nowości. Wszystkie pozycje już kiedyś przeczytałam. W gazetach też niewiele jest. Co mnie obchodzi silikonowy biust jakiejś gwiazdeczki? Teraz jest moda na bicie piany, te wszystkie rozwody i nowe związki mają służyć tylko temu, aby zainteresować media swoją osobą. Dla mnie to jest obrzydliwe, kiedy stary dziad żeni się z dziewczyną w wieku wnuczki.

— Kasa, kasa i jeszcze raz kasa, nic innego — mruknęła z pogardą Agata i zaczęła wertować kolorowe czasopisma.

— Co te dziewczyny chcą osiągnąć, idąc do łóżka ze starym prykiem? — dziwiła się Helena.

— Jak to co? — odpowiedziała Joanna. — Wchodzą w określone środowisko i mają układy. Nie muszą się przebijać i walczyć o role w filmach. Na „dzień dobry” są na okładkach gazet.

— Nie rozumiem tych facetów. Biorą sobie silikonowe lale. Ja lubię naturalne kobiety, takie, które mają czym oddychać i na czym siedzieć — włączył się do dyskusji pan Zbyszek.

Nie szukam osiemnastoletniej panienki, tylko kobiety w moim wieku, która ma pojęcie o życiu. Chciałbym, aby była zadbana, kulturalna i miła i umiała prowadzić dom. Nie lubię flejtuchów i leni. Nawet panie nie wiecie, jak bardzo mi brak mojej zmarłej żony.

— Panie Zbyszku, pan jest wyjątkowym mężczyzną — powiedziała Agata.– Taka panienka ładnie wygląda w nowym samochodzie i na przyjęciach, i zapewne o to chodzi. To jest rodzaj interesu. Ona oddaje swoje ciało i młode lata w zamian za sponsoring.

— To prawie tak, jak w powieściach Balzaca — stwierdziła ze smutkiem Ewa. — Kiedyś miarą prestiżu mężczyzny była jego utrzymanka. Teraz można się łatwo rozwieść, więc ludzie się rozstają i wchodzą w nowe związki. Młoda, piękna żona świadczy o bogactwie i statusie społecznym. Co za czasy! Prostytucja i nic więcej. Chyba jestem już za stara, aby to wszystko zrozumieć. Kiedy byłam młoda, ludziom zależało, aby stworzyć szczęśliwy związek. Najważniejsza była rodzina, a potem przyjaciele. Dzisiaj ludzie żyją dla przedmiotów. Czy są szczęśliwi, kiedy zgromadzą te wszystkie dobra materialne? Czy zagraniczne wczasy w hotelu pełnym obcych ludzi są lepsze od majówki w gronie przyjaciół? Co się stało?

— Też się kiedyś nad tym zastanawiałam — przerwała Ewie Joanna.– Przejęliśmy z zachodu Europy ich konsumpcyjny styl życia, z wszystkimi negatywnymi konsekwencjami. Teraz trzeba mieć dom, samochód i konto pełne pieniędzy. Wyścig szczurów, popularny w korporacjach, zniszczył relacje międzyludzkie. Uczą ludzi niezdrowych emocji, a potem się dziwią, że ci sami ludzie nie tworzą zespołu i nie chcą ze sobą współpracować. Liczy się tylko indywidualny wynik. Popularne spotkania integracyjne niczego nie załatwiają. Przy jednym stole siedzą ludzie, którzy się po prostu już nie lubią.

— Jakie to smutne — westchnęła Helena. — U mnie w pracy jest podobnie. Cieszę się, że do emerytury mam tylko parę lat. Jakoś to wszystko przetrwam. Pracuje się coraz gorzej, naprawdę. Kiedyś było nas więcej, a obecnie redukuje się koszty, a zwłaszcza te osobowe, co oznacza zwolnienia. Myślę, że jak ja odejdę, to nikogo nowego nie zatrudnią. Będą starali się rozłożyć moją pracę na pozostałych.

— Teraz popularny jest typ pracownika uniwersalnego — dodała z przekąsem Agata.

— Takiego, który umie wszystko i zarazem nic dobrze — roześmiał się pan Zbyszek.

— Ale nam się dyskusja wywiązała — zauważyła Joanna. — Musimy chyba przenieść się do kawiarni. Widzę, że następna zmiana czeka na nasz stolik.


Do restauracji zaczęli wchodzić kolejni goście. Agata wstała pierwsza od stołu, pozbierała gazety i książki i wyszła. Wszyscy wstali od śniadania i przeszli w kierunku foteli w holu. Ewa stanęła po drodze przy tablicy ogłoszeń i spisała termin następnej wycieczki. Szła powoli, opierając się o kule. Spora nadwaga zapewne dawała się jej we znaki. Była wysoka, więc sprawiała wrażenie osoby o mocnej budowie. Siwe, gęste włosy zaczesała w kok. Towarzyszyła jej skórzana, solidna torebka pokaźnych rozmiarów.

— Co tam pani ciekawego przeczytała? — zaczęła się dopytywać Helena.

— Chyba się wybiorę na autokarową wycieczkę do sanktuarium maryjnego. Po drodze ma być zorganizowany pokaz pościeli z wełny merynosów.

— Niech pani uważa — ostrzegła ją Joanna. — Wróci pani z kompletem pościeli, którego pani nie potrzebuje i z kredytem w banku.

— Mnie kiedyś też naciągnęli — poparła Joannę Helena — poszłam na kawę do koleżanki, a tam był zorganizowany pokaz. Kupiłam niebotycznie drogą patelnię. Miała być niezniszczalna i rewelacyjna. Wyrzuciłam ją po trzech latach. Po sprzedawcy ani śladu i nie ma gdzie złożyć reklamacji. Jednym słowem — pieniądze wyrzucone w błoto.

— Mnie chcieli wciągnąć do sprzedaży bezpośredniej jako sprzedawcę — wtrąciła się Agata — nawet byłam na kursie. Uczą różnych socjotechnik i sztuczek, bo liczy się tylko sprzedaż i zysk. Niech się pani nie da wkręcić w zakup.

— Nie jestem aż tak naiwna — powiedziała Ewa. — Byłam już na wielu takich wycieczkach i nikt mnie na nic nie namówił. Widziałam jednak ludzi, którzy dali się ogłupić. Chcę pozwiedzać okolice, a nie mam samochodu. Trudno mi się poruszać, więc korzystam z okazji. Wrócę wieczorem i zapraszam panie do siebie na ciąg dalszy naszej dyskusji. Kupiłam też torcik w cukierence i czerwone wino. Czekam koło dwudziestej. Mam dla was niespodziankę!


Wieczorem, po kolacji i po spacerze, Katarzyna, Agata i Joanna poszły razem z wizytą do Ewy.

Ewa zajmowała przestronny pokój przystosowany do potrzeb inwalidów. W wazonie stał liliowy bez i w powietrzu unosił się jego delikatny aromat. Zachodzące słońce rozjaśniało pokój utrzymany w kolorze bordowym. Złote promyki ślizgały się po ścianach.

Na stoliku koło telewizora piętrzyły się książki i stosy gazet. Ewa nakryła ławę białym, papierowym obrusem. Na dużym talerzu królował mały, apetycznie wyglądający torcik. Obok stała butelka półsłodkiego czerwonego wina.

— Przepraszam, że zaserwuję wino w kieliszkach i w szkla-neczkach. Brakuje kieliszków do czerwonego wina — powiedziała Ewa, rozlewając wino. Chciałabym wam jakoś podziękować za wspólnie spędzony czas. Nasze posiłki i rozmowy przy stole były dla mnie prawdziwą przyjemnością. Za chwilę rozjedziemy się do swoich miejscowości i życie potoczy się dalej. Z doświadczenia wiem, że trudno się potem spotkać. Każdy ma swoje sprawy i problemy. Mam dla was, moje drogie panie, niespodziankę, otóż chciałabym wam postawić tarota.

— Ja dziękuję — odmówiła od razu Kasia. — Trochę się boję i trochę nie wierzę. Co ma być, to będzie, nie chcę znać przyszłości. Nigdy nie chodziłam do wróżek, nawet nie lubię horoskopów w gazetach.

— A my chcemy! — zawołały chórem Agata, Joanna i Helena.

— Ja pierwsza — powiedziała Helena i usiadła naprzeciwko Ewy.

Ewa wyciągnęła podniszczone karty z obrazkami tarota i kazała Helenie wyciągnąć kilka sztuk. Popatrzyła na nie wnikliwie i zaczęła wróżyć.

— Widzę koło pani mężczyznę i inną kobietę obok niego. Stara się być blisko pani, ale pani nie kocha, kocha tę drugą. Musi pani uważać, jego intencje nie są czyste. Jemu chodzi głównie o pieniądze.

Joanna popatrzyła na Agatę. Czyżby nie myliła ich intuicja? Kim właściwie był Bob i co skrywał na dnie swojej duszy? Karty zdawały się potwierdzać ich podejrzenia i sugerowały rozwagę. Agacie wyszła daleka podróż, co też było prawdą. Planowała bowiem podróż do Luizy. Sam postanowił kupić szwagierce w prezencie urodzinowym bilet do Stanów Zjednoczonych. Przewidywała kilkumiesięczny pobyt w Stanach. Chciała zarobić tam trochę pieniędzy, aby podreperować budżet domowy. Ślub syna naruszył jej finanse, koszty były ogromne i ciągle rosły. SMS-y od Jacka informowały ją o różnych niespodziewanych wydatkach.

— Ja chyba oszaleję — powtarzała po lekturze kolejnego SMS-a. — Jak tak dalej pójdzie, to ogłoszę bankructwo! Ceny idą do góry, a moje dochody są ciągle takie same!

Ostatnia usiadła Joanna. Karty ułożyły się bardzo dziwnie, i Ewa poprosiła ją o wyciągnięcie jeszcze jednej. Z ogromnej talii Joanna wyciągnęła śmierć. Poczuła niemiłe ukłucie koło serca.

— Nie ma się czym martwić, to śmierć w przenośni. Oznacza, że rozpoczyna się nowy rozdział życia. Śmierć koło diabła oznacza dosłownie śmierć — tłumaczyła spokojnym głosem Ewa.

Śmierć? Co ma umrzeć? Co ma się jeszcze wydarzyć? Co ją jeszcze czeka? Joanna długo nie mogła w nocy zasnąć. — Może faktycznie lepiej nie znać przyszłości? — myślała. Usiadła i napisała optymistyczny wiersz, wbrew złej wróżbie.


Długa, wijąca się droga


Umrzeć,

by narodzić się ponownie,

spłonąć w morzu

płomieni jak mityczny Feniks.


Życie zamyka

pewne drzwi i otwiera nowe.

Przypomina długą,

wijącą się drogę.

Nie można zawrócić.

Trzeba iść do przodu,

aż po jej kres.


Czasem bywa

trudna, kamienista.

Wiedzie

różnymi dziwnymi torami.

Najpiękniejsze są chwile,

których jeszcze nie znamy.


— Śmierć, śmierć, śmierć — to słowo miało jakby magiczny charakter. Nie dawało spokoju i dręczyło we śnie przez całą noc. Rano obudziła się zmęczona, z bólem głowy. Szklanka wody mineralnej z rozpuszczoną aspiryną pomogła pozbyć się cierpienia. Gdzieś jednak w umyśle pozostały niepewność i strach.

Smak lodów

Trzy tygodnie minęły szybko. Pierwsza wyjechała Agata. Siedząc przy śniadaniu, ogłosiła wszystkim:

— Kochani, siedzę jak na szpilkach. Cały czas tylko myślę o ślubie Jacka i organizacji przyjęcia weselnego. Chciałabym, aby wszystko wypadło jak najlepiej. Dobrze, że mam idealne połączenie do Wrocławia. Syn odbierze mnie i bagaże z dworca. Nie chcę dźwigać, więc część bagażu wysłałam już pocztą.

— Ja mam dobrze, po mnie przyjadą córki — chwaliła się Katarzyna. — Wezmą ze sobą Antosia. Dziecko się już cieszy, że zobaczy babcię. Ja też się stęskniłam za moim małym skarbem…

Helena także nie martwiła się o transport, miała jechać razem z Bobem jego nowym Renault.

Joanna postanowiła wyruszyć wcześnie rano, aby ustrzec się korków na drodze. Przed wyjazdem podjechała na przystań rybacką i kupiła parę kilo świeżego dorsza. Zapakowała ryby do lodówki turystycznej i zadzwoniła do Emilki.

— Emilko, zapraszam ciebie wraz z siostrą na świeżą rybkę.

Zadzwoniła również do sąsiada.

— Panie Janku, zapraszam dzisiaj wieczorem na kolację. Tak około dziewiętnastej.

Podróż przebiegała w miarę szybko. Droga do domu wydaje się zawsze krótsza. Radio w samochodzie umilało jazdę. Podśpiewywała sobie i starała się zapamiętać słowa piosenek.

— Szkoda, że nie ma już takich przebojów jak kiedyś. Cała Polska śpiewała piosenki Czerwonych Gitar lub Maryli Rodowicz. Teraz królują amerykańskie lub angielskie zespoły, ale chyba nie ma takich na miarę Beatlesów lub Queen. A może ja się starzeję i nie jestem trendy? — pomyślała. Czasy młodości są zawsze najpiękniejsze, pomimo że może być biednie i byle jak. Babcia też wspominała przedwojenne potańcówki. Bawiła się świetnie, chociaż była w pożyczonej sukience.

Po południu dotarła pod dom. Jak zawsze niezawodny pan Janek pomógł jej wciągnąć walizkę na trzecie piętro.

— Pani Joasiu, chyba ta walizka jest jeszcze cięższa — stękał, tarmosząc ją po schodach.

— Waży tyle samo, ale pod górkę jest zawsze trudniej. Jak zwykle zabrałam za dużo rzeczy, ale co zrobić? Widać taka moja uroda — usprawiedliwiała się Joanna. — Proszę przyjść punktualnie na kolację.

O godzinie dziewiętnastej stawili się wszyscy. Joanna zdążyła już rozpakować walizkę i przygotować kolację dla czterech osób. Nakryła stół białym, lnianym obrusem i udekorowała bukiecikiem z żółtych różyczek. Podała na kolację smażonego dorsza z frytkami i bukietem surówek, a także białe schłodzone wino. Ryba smakowała wybornie.

— Fantastyczny ten dorsz — powiedziała Mirka, siostra Emilki.

— Świeża ryba smakuje zupełnie inaczej — dodał pan Janek. — A na dodatek jestem dzisiaj w towarzystwie uroczych pań.

— Jedzenie z przyjaciółmi to prawdziwa przyjemność — stwierdziła Emilka. — W dzisiejszych czasach niestety coraz rzadsza.

— To prawda, bo ludzie są zabiegani i na nic nie mają czasu — poparł ją pan Janek.

— Ja się z panem nie zgodzę — ostro zaprotestowała Mirka. — Ten brak czasu to zwykły wykręt. Jesteśmy uzależnieni od telewizji i Internetu. Ludzie godzinami siedzą i patrzą w szklany ekran. Żyją życiem bohaterów telenoweli, nie swoim. Przejmują się losami jakiejś Rozalii lub Hanki, a nie widzą tego, co się wokoło nich dzieje. Internet jest jeszcze gorszy. Stwarza fikcyjne przyjaźnie, nawet uczucie miłości. Ludzie głupieją od tego i kolekcjonują znajomych na portalach społecznościowych. Ja w to nie wchodzę, ale widzę, co się dzieje wokół mnie.

— Masz rację — dodała Joanna i przyznała:

— Wiem, że jestem uzależniona i muszę z tym walczyć. Spędzam po kilka godzin dziennie w Internecie. Odbywa się to kosztem mojego zdrowia i relacji z prawdziwymi ludźmi.

— Dobrze, że masz tego świadomość — stwierdziła Emilka. Ze mną było podobnie. Czatowałam całymi dniami, a wszystkie zaniedbania tłumaczyłam brakiem wolnego czasu. Potrafiłam paść ze zmęczenia, bawiąc się wirtualnymi grami.

— Mój przyjaciel powiedział, że nie może pójść ze mną na mecz piłkarski, bo musi podlewać rzodkiewkę na Facebooku. Najpierw myślałem, że żartuje, ale okazało się, że on podchodzi do tego całkiem serio. Chciał nawet kogoś prosić o pomoc w uprawie tego fikcyjnego pola — roześmiał się pan Jan.

— Wiem, co to znaczy — stwierdziła Joanna. — Kiedyś też miałam farmę. Na szczęście ocknęłam się. Staram się ograniczać godziny spędzone przy klawiaturze. Chociaż trzeba przyznać, że te wirtualne przyjaźnie czasami owocują rzeczywistymi. Najpierw spotyka się kogoś w Internecie, a potem w realnym życiu. Wszystko ma dwie strony. Internet pozwala na szybki kontakt i na spotkania z różnymi ludźmi. Trzeba tylko znaleźć równowagę i umieć z niego korzystać.

— Zdrowy rozsądek przede wszystkim — podsumowała dyskusję Mirka. — Trzeba uważać, bo to pole do popisu dla różnego rodzaju zboczeńców, złodziei i oszustów albo ludzi udających kogoś innego, niż są w rzeczywistości. Można by snuć opowieści o tym, jak ludzie się kreują i jakich metod używają, aby wyłudzić pieniądze. To jest naprawdę smutne, a czasami wręcz przerażające.

— Ostatnio mówili w telewizji, że nawet doszło do morderstwa — powiedział pan Janek.– Jakiś młody chłopak korespondował z dziewczyną z drugiego końca kraju. Zwierzał się jej ze wszystkiego i traktował jak swoją najlepszą przyjaciółkę. Potem okazało się, że był to starszy facet. Chłopak pięć lat pisał do tej niby koleżanki. Nie wiem, jak to się wydało, ale odszukał tego mężczyznę i zabił. Dostał pięć lat więzienia za morderstwo w afekcie. Ludziom się wydaje, że są anonimowi w sieci, co oczywiście nie jest prawdą. Każdy komputer ma IP i klikając na „lubię” na Facebooku, ślemy informację, że coś lubimy. Te informacje mają swoją wartość rynkową i są sprzedawane. Wystarczy polubić podróże, a za chwilę w skrzynce e-mailowej jest dziesięć reklam z biur podróży.

— Staram się unikać Internetu i korzystać z niego jak najrzadziej. To szpiegostwo elektroniczne jest straszne. Teraz hakerzy potrafią podglądać człowieka przez kamerę w telewizorze hybrydowym. Nie chciałabym być gwiazdą porno — zaśmiała się ponuro Mirka.

Joanna, rozlewając wino do kieliszków, dodała:

— Człowieka także można śledzić i szpiegować, jeśli używa telefonu komórkowego lub karty płatniczej. Potrafią określić strukturę wydatków i miejsce płatności. Wszystkie SMS-y i rozmowy gdzieś są przechowywane, a telefon działa prawie jak nadajnik GPS. Można ustalić, o której godzinie i w jakim miejscu znajdowała się dana osoba. Okropność!

— To rodzaj elektronicznego niewolnictwa. Nie potrafimy już zrezygnować z tych narzędzi, chociaż wiemy, jakie są konsekwencje — powiedział pan Janek.

— Możemy zawsze jednak korzystać mądrze ze zdobyczy techniki. Wybór należy do nas, ale trzeba rozdzielić świat wirtualny od rzeczywistego. W tym realnym mamy prawdziwych przyjaciół, którzy pomogą w nieszczęściu. Chyba lepiej wypić kawę wśród ludzi niż oglądać zdjęcia filiżanek z kawą. A propos — napijecie się kawy? Mam na deser lody z owocami i bitą śmietaną — zapytała Joanna.

— I to jest właśnie życie — dodała filozoficznie Emilka. — Tylko prawdziwe lody mają ten cudowny smak i chłód.

Emilka

Joanna umówiła się z Emilką. Postanowiły, że w poniedziałek odda jej pożyczoną walizkę. Po powrocie z pracy zrobiła pranie jasnych rzeczy. Sporo się ich nazbierało w ciągu trzech tygodni. Musiała rozłożyć suszarkę w salonie, aby pomieścić wszystkie ubrania. Nie wyglądało to zbyt elegancko, ale za to cały dom zapachniał świeżością.


Kolejnym krokiem były zakupy. Lodówka przypominała północną Alaskę zimą — pusto i mroźno. Brakowało dosłownie wszystkiego i lista potrzebnych rzeczy zrobiła się imponująca. Wzięła ze sobą kilka toreb, wsiadła do samochodu i podjechała pod osiedlowy supermarket. Zakupy robiła przeważnie w tym samym sklepie. Znała cały personel i wiedziała, gdzie leży potrzebny towar. Nie musiała niczego szukać i tracić czasu. Nie lubiła zakupów, uważała je za konieczność, a nie przyjemność. Nigdy nie była w stanie zrozumieć ludzi plączących się całymi dniami po supermarketach, a zwłaszcza w soboty lub niedziele. Czuła nawet coś w rodzaju niechęci do takiego zachowania.

— Rozumiem, że można zapomnieć czegoś kupić. To się zdarza każdemu, ale zawsze jest jakieś wyjście. Pamiętam, jak mnie mama wysyłała do sąsiadki po sól lub cukier. Teraz ludzie łażą bez sensu po sklepach, zamiast pójść z dziećmi na spacer do parku. Nie potrafią odpoczywać, a przez takich jak oni te biedne sprzedawczynie nie mają szansy zjeść niedzielnego obiadu z rodziną. Uważają się za wielkich chrześcijan, ale nie przeszkadza im fakt, że ich bliźni muszą siedzieć w kasie w święta. Zakłamane świętoszki! Podobno pracują dużo i nie mają czasu, aby zrobić zakupy. Każde tłumaczenie jest dobre, a to zwykły brak organizacji lub lenistwo. Kiedyś handel odbywał się w robocze dni tygodnia i nie widziałam nikogo, kto by umarł z głodu z powodu braku dostępu do sklepu. To chyba tylko w Polsce jest możliwe. Zysk, zysk i tylko zysk, a pracownicy? Kim są dla korporacji? — myślała, biorąc torbę na zakupy.


W supermarkecie, jak zwykle po południu, było sporo ludzi. Poczekała cierpliwie na koszyk i wyruszyła pomiędzy regały. Szybko wpakowała potrzebne produkty żywnościowe i stanęła w kilometrowej kolejce do kasy, w której siedziała młoda dziewczyna. Widać było, że nie ma wprawy i jest przerażona. Obsługiwała powoli i kolejka rosła w tempie. Kilka razy nacisnęła na dzwonek, ale nikt z obsługi nie przyszedł z pomocą. Atmosfera gęstniała i słychać było niechętne pomruki klientów.

— Niech pani coś zrobi, bo ja się bardzo śpieszę — powiedział młody mężczyzna o wyglądzie urzędnika lub bankowca.

— Czy pani tu się przyszła uczyć? Wolniej to chyba nie można pracować? — warknęła kobieta w średnim wieku.

— Klientów to chyba mają w głębokim poważaniu w tym sklepie. Moja noga już tu więcej nie postanie! — wtórował jej starszy mężczyzna.


Kasjerce zaczęły drżeć ręce i w oczach pojawiły się łzy. Wyglądała jak przestraszone dziecko. Tłum zamieniał się w ludzką masę, napierającą i wrogą. Joanna poczuła sympatię i współczucie dla nowej pracownicy. Mogła udawać, że nic się dzieje i stać cierpliwie w kolejce. To rozwiązanie było najprostsze i nie wymagało żadnej reakcji. Zdobyła się jednak na odwagę i głośno powiedziała:

— Moglibyście państwo być bardziej wyrozumiali. Każdy kiedyś zaczynał pracę i nie był geniuszem na swoim stanowisku. Ciekawa jestem, jakbyście się państwo czuli, gdyby was ktoś tak poganiał? To nie wina pracownika, że ma tylko dwie ręce! Zwróciła się do kasjerki.

— Proszę się uspokoić. To kierownik odpowiada za organizację pracy, a nie pani, i bierze za to odpowiednie wynagrodzenie. Praca z ludźmi i pieniędzmi zawsze jest trudna.


Postawa Joanny zatrzymała eskalację emocji. Ludzie jakby oprzytomnieli i przestali robić uwagi. Za chwilę do sąsiedniej kasy podeszła druga kasjerka. Kolejka podzieliła się i zaczęła się w szybkim tempie zmniejszać. Joanna zapłaciła spory rachunek i zapakowała towar do paru reklamówek. Wrzuciła zakupy do bagażnika i pojechała do przyjaciółki.


Emilka, razem z matką chorą na Alzheimera, mieszkała w starej, zaniedbanej kamienicy. Wynajmowała małe, niefunkcjonalne mieszkanie. Nie stać jej było na zakup nowego. Emerytura matki i skromne dochody Emilki ledwo pozwalały im na skromną egzystencję. Joanna wzięła walizkę z bagażnika i słodycze, które kupiła przyjaciółce w prezencie. Z trudem wspięła się po drewnianych, koślawych schodach na pierwsze piętro. Klatka schodowa była brudna i obdrapana. Kolejne pokolenia młodych ludzi na ciemno-zielonej lamperii wypisywały wyznania miłosne i uwagi o życiu. Miała wrażenie, że za chwilę wszystko runie i że spróchniałe stopnie nie utrzymają jej ciężaru. Poczuła rodzaj ulgi, że ma kawalerkę w nowym budynku. Stanęła pod drzwiami pomalowanymi brązową farbą olejną i nacisnęła dzwonek. Usłyszała kroki i zgrzyt otwieranego zamka.

— Jak miło cię widzieć — powiedziała Emilka i otworzyła szeroko drzwi. — Wejdź do kuchni, mama właśnie usnęła, dałam jej tabletki i będzie już spać do rana, ale wiesz, jak to jest… Nie mogę się nigdzie ruszyć i muszę przy niej być. Opiekunka jest do południa, kiedy jestem w pracy, a potem radzę sobie sama. Czasami pomaga mi Mirka, ale ona ma swoje sprawy i dużo pracuje. A ja… no cóż, trwam. Najgorsze jest to, że nie ma nadziei na poprawę.

— A jak się mama teraz czuje? — zapytała ze współczuciem Joanna.

— Przykro to mówić, ale cofnęła się do poziomu rocznego dziecka. Ciągle coś śpiewa i gaworzy, już nie wstaje z łóżka i leży w pampersach. Od dawna mnie nie poznaje i wegetujemy obydwie. Ona w swoim świecie, a ja uwięziona w mieszkaniu. Każde wyjście po obiedzie to dla mnie problem. Boję się zostawić ją samą, a nie stać mnie na opłacanie opiekunki. To wszystko przerasta mnie. Nie mam już sił fizycznych i psychicznych.


Emilka krążyła po kuchni, robiąc herbatę i wysypując kruche ciasteczka na talerzyk. Przez otwarte drzwi do pokoju widać było starszą, drobną kobietę. Leżała nieruchomo na łóżku i miarowo oddychała. Na stoliku stał otwarty laptop z włączonym programem Skype. Za chwilę ktoś zadzwonił i Emilka podeszła do komputera. Joanna usłyszała:

— Przepraszam cię bardzo, Basiu, ale mam teraz gościa. Zapomniałam się wylogować. Zadzwonię do ciebie później albo jutro. No to pa! Całuski!

Po chwili Emilka wróciła do kuchni i usiadła przy kuchennym stole, naprzeciwko Joanny. Przetarła okulary i jakby usprawiedliwiając się, powiedziała:

— Ten laptop to moje okno na świat i jedyna radość. Czasami myślę, że bym zwariowała bez niego. Czuję się bardzo samotna i opuszczona. Żyję jak więzień na usługach własnej matki. Nie mam już siły… Kiedyś doktor powiedział, że ją znienawidzę. Jak myślisz — czy może tak się stać? Czasami nie poznaję siebie, robię się agresywna i płaczliwa.

— Jesteś przemęczona, po prostu nie dajesz sobie sama rady. Ile lat to wszystko trwa? — zapytała Joanna.

— Już pięć — odpowiedziała Emilka — pięć długich lat wyjętych z życiorysu. Z każdym dniem jest coraz trudniej. Szwankuje mi zdrowie. Czy ty wiesz, co to znaczy dźwigać bezwładnego człowieka? Ostatnio przewróciłam się, kiedy próbowałam mamę zaciągnąć do łazienki. Dobrze, że jej się nic nie stało. Skończyło się wszystko na kilku siniakach. Jak długo jeszcze to potrwa? Czy starczy mi sił, wytrwałości, cierpliwości? Kocham ja bardzo, ale czy to nadal jest ta sama osoba? Czasami takie głupie myśli chodzą mi po głowie. Lepiej zmieńmy temat, bo się zaraz rozpłaczę.

— Masz rację, od problemu nie uciekniemy, ale możemy cieszyć się chwilą i swoim towarzystwem. Powiedz coś pozytywnego. Umówmy się, że dzisiaj nie narzekamy — poparła ją Joanna.

Twarz Emilki rozjaśniła się. Muszę ci coś wyznać — powiedziała i poszła do pokoju po laptop.

— Zobacz, jaki dostałam miły list!

Joanna przeczytała długą wiadomość na Facebooku. Do Emilki pisał pewien wdowiec ze Szwecji. Zdjęcie przedstawiało mężczyznę około sześćdziesiątki, siwego, z lekką nadwagą.

Joanna kliknęła na jego profil i obejrzała zdjęcia. Wyglądał statecznie i poważnie. Mail miał charakter oferty matrymonialnej.

— Co mam mu odpisać? — zapytała Emilka.

— Tylko i wyłącznie prawdę — odpowiedziała Joanna. — Musi wiedzieć, kim jesteś i jak żyjesz. Jeśli to jakiś oszust, to zapewniam cię, nie odezwie się więcej. Oni polują na zamożne kobiety, którym można zawrócić w głowie.

— Pomożesz mi? Wiesz, że angielski nie jest moją mocną stroną, a tłumaczenie przez Google jest straszne — poprosiła Emilka.

— Nie ma sprawy. Zaraz będę pisała, a ty mi dyktuj.

Joanna usiadła przy klawiaturze. Smutny temat choroby i samotności wrócił jak bumerang. Emilka opisała swoje życie i obecną sytuację. Kliknęły razem klawisz enter i e-mail powędrował do Lund, do mężczyzny o nazwisku Michael Swensson.

Kiedyś w sobotę

Joanna lubiła soboty, pomimo że w te dni nadrabiała tygodniowe zaległości w pracach domowych. Mogła się wyspać i zacząć dzień od wypicia w spokoju kawy. Do sobotnich rytuałów należało wyjście na targ. Okoliczni rolnicy przywozili świeże warzywa, owoce i nabiał. Miały zupełnie inny wygląd i smak niż te oferowane na plastikowych tackach w supermarketach. Tylko tam sprzedawano dawno zapomniane odmiany. Biały ser wytwarzany w domowych warunkach rozpływał się w ustach, a do masła nie dodawano tłuszczów roślinnych.

— Lepiej zjeść mniej, a zdrowiej — często powtarzała — skąd się biorą te grubasy? Kiedy byłam dzieckiem, to na naszym podwórku była tylko jedna otyła dziewczynka. Teraz dzieci przypominają foczki. To przede wszystkim wina rodziców. Najłatwiej jest posadzić malucha przed telewizorem, aby dziecko oglądało bajki na okrągło. Przyzwyczaja się w ten sposób do zmniejszonej aktywności fizycznej. Matka lub ojciec puszczają maluchom filmy z agresywnymi kreskówkami i nie zastanawiają się, jakie spustoszenie robią swoim dzieciom w głowach. Nic dziwnego, że potem dzieci myślą, że mają parę żyć i że kolegę można bezkarnie okładać łopatką po plecach. Nie wiedzą, co to znaczy czytanie bajek z książeczek. Nie mają przyjaciół z podwórka ani przygód. Na dodatek jedzą fast foody naszpikowane chemią. Dzieciństwo jest bogate w rzeczy materialne i ubogie duchowo. Ciekawa jestem, co z nich wyrośnie? Jak może kochać człowiek, którego nie nauczono empatii i wrażliwości?

Co sobotę szła pieszo na targ. Często po drodze spotykała się z Anią i obydwie wędrowały z koszykami na zakupy. Ania pracowała jako rehabilitantka w szpitalu i opowiadała Joannie różne ciekawe przypadki.

— Tylko miłosierdzie boskie i głupota ludzka nie mają granic. Żebyś ty, Joasiu, widziała, co ludzie potrafią zrobić i wymyślić. Co do niektórych ma zastosowanie teoria Darwina, że najgłupsze osobniki w populacji same się unicestwiają. Nie mogę wyjść z podziwu, jak widzę te tłumy odwiedzających. Niby chorych powinno się pocieszać, ale żeby od razu przyjechało dziesięciu krewnych, i to z malutkimi dziećmi? Przecież szpital to siedlisko bakterii i wirusów. Pomimo dezynfekcji można coś zawsze podłapać. Wczoraj do chorej po operacji przyszła z wizytą kuzynka z oddziału zakaźnego. Jak jej zwróciłam uwagę, że nie powinna opuszczać oddziału, to się obraziła, i co ty na to powiesz?

— Pozwolisz, że zostawię bez komentarza — uśmiechnęła się Joanna.

— Ostatnio zdenerwowała mnie rodzina chorego po wylewie. Ja staję na głowie, aby go zaktywizować, a oni robią mi krecią robotę. Kochająca żona postanowiła z męża zrobić inwalidę i wyręcza go we wszystkim. Kiedy jej tłumaczę, że chory musi starać się sam myć, chodzić i jeść, to ona patrzy na mnie jak na kosmitkę. Czy faktycznie jestem zielona i wyrosły mi czułki na głowie?

— Jak jesteś zła, to chyba nabierasz zielonego koloru — zażartowała Joanna.

— Jak tu się nie złościć? Chcę pomóc człowiekowi, a wszyscy przeciwko mnie, łącznie z rodzinką — prychnęła jak rozłoszczona kotka Ania.


Joanna zawsze zastrzegała się, że nie będzie dźwigać, ale wracała obładowana torbami. Warzywa i owoce kusiły wyglądem i zapachem. W drodze powrotnej wstępowały do malutkiej kawiarenki na cappuccino i ciastko z kremem. Trochę odpoczywały, a potem każda szła do swojego mieszkania. Czasami wstępowały do mieszkania Ani. Joannie podobało się to ogromne, czteropokojowe mieszkanie w przedwojennym bloku. Ania odziedziczyła je po dziadkach, i to miejsce zawsze wiązało się dla niej z rodzinną historią. Każdy przedmiot budził wspomnienia. Często pokazywała jej swoje skarby i opowiadała o nich.

— Spójrz, Joasiu — te filiżanki dostała w wyprawie ślubnej moja babcia. Używam ich na wielkie okazje, a kiedyś odziedziczy je moja córka. — Ania delikatnie wyjęła cieniutką białą czarkę. — Czy nie są urocze te drobniutkie fiołki?

Podniosła do góry delikatną filiżankę z przezroczystej białej porcelany. Drobne kwiatki ktoś namalował wprawną ręką. Podziwiały w milczeniu dzieło sztuki. Filiżanka wędrowała z powrotem do dębowego kredensu, za kryształową szybę. Za chwilę Ania wyciągała inny rodzinny skarb.

— Albo zobacz, jakie misterne wzory ma ta przedwojenna, srebrna taca. Dziadkowie dostali ją w prezencie na rocznicę ślubu.

— Masz szczęście, że zachowało się tyle wspaniałych przedmiotów. Nam nie zostało prawie nic. Wojna była tak dawno, a mimo to jej skutki są odczuwalne do dzisiejszego dnia. Nie znam rodziny, która została za granicą Polski, na terenach obecnej Litwy. W zasadzie to już obcy dla mnie ludzie. Babcia utrzymywała z nimi kontakt, a po jej śmierci wszystko umarło śmiercią naturalną.

W sobotnie popołudnia Joanna przeważnie czytała. W ciepłe i pogodne dni brała książkę i szła do pobliskiego parku. Miała swoją ulubioną ławeczkę pod ogromną lipą. W cieniu drzewa można było wypocząć po trudach całego tygodnia. Obserwacja nieba, dzieci bawiących się w piaskownicy lub słuchanie ptaków wyciszały ją.

— Szkoda, że tak mało ludzi potrafi cieszyć się chwilą, delektować się prostymi rzeczami — myślała. — Większość gdzieś ciągle pędzi i za czymś goni, i po co? Za chwilę okazuje się, że nie potrzebujemy trzydziestu talerzy dla dwóch osób. Dywan w inne wzory nie da uczucia szczęścia. Materialna strona życia jest ważna, ale nie może być celem samym w sobie. Kiedyś miałam więcej i byłam nieszczęśliwa. Czy to się rozumie dopiero, jak się jest po czterdziestce, a może nigdy? Czy widzi się szczęście dopiero wtedy, gdy się je utraci?

Wieczorami lubiła oglądać filmy lub surfować w sieci. Dzięki Internetowi udało się jej nawiązać kontakty z koleżankami ze szkoły średniej i studiów. Część ludzi rozproszyła się po świecie. Rozmowy telefoniczne były zbyt drogie, a Internet rozwiązywał ten problem. Czat i darmowe rozmowy pozwalały na kontakt z całym światem. Skwapliwie z tego korzystała. Musiała mieć wydatki pod kontrolą i czuwać nad finansami.

— Nie chcę być VIP-em dla operatorów telefonii komórkowej –często żartowała.

W tę sobotę jak zwykle usiadła do komputera późnym wieczorem. Postanowiła zarchiwizować stare czaty na Facebooku. Zobaczyła, że ma kilka rozmów skierowanych do niej od nieznanych osób. Przeważnie byli to mężczyźni, a czat zaczynał się od zdań chwalących jej urodę i wygląd strony. Z ciekawości otworzyła jeden i zaczęła czytać.

— Witaj, piękna panienko. Podziwiam twoją urodę i styl. Chciałbym jako pierwszy życzyć ci miłego dnia. Nie mogłem się oprzeć blaskowi twojej urody. Twój wyjątkowy wygląd przyciągnął moją uwagę. Chciałbym bliżej ciebie poznać. Kto wie, co przyszłość ma dla nas? Może coś byś napisała o sobie. Życzę ci miłego dnia i mam nadzieję, że wkrótce otrzymam od ciebie odpowiedź. George Gray.

Do e-maila był dołączony obrazek przedstawiający piękne, wirtualne róże. Przyjrzała się im z zachwytem. Potem przestudiowała zdjęcia umieszczone przez George’a na Facebooku.

Był mężczyzną w średnim wieku, szczupłym, wysokim. Do zdjęcia pozował w brązowym garniturze i w krawacie. Taki typ nudnego urzędnika. Joannę rozśmieszyła treść listu i trochę napuszony styl. Nie była top modelką, a styl ubierania się to kwestia gustu. Z całą pewnością nie mogła powiedzieć, że ubiera się wyjątkowo i oryginalnie.

Zadzwoniła do Emilki i przeczytała jej treść maila.

— Do panienki to mi trochę daleko — śmiała się. — No i ten… blask bijący ode mnie. Tyle lat żyję na tym świecie i jakoś nikogo nie poraziło. Ale mi się absztyfikant trafił!

— A co u ciebie? — zapytała.

— Pamiętasz tego faceta z Lund? Odpisał mi i próbuję sklecić do niego list. Pomożesz mi?

— Pomogę, ale mam dla ciebie propozycję. Napisz, a ja skoryguję. Przypomnisz sobie angielski, przecież kiedyś byłaś nawet dobra. Nie używałaś języka i zapomniałaś. Proponuję przewietrzyć szare komórki.

Postanowiła zaryzykować, a na dodatek ciekawość nie dawała jej spokoju. Urzekła ją nienaganna angielszczyzna rozmówcy. Niewiele myśląc, odpisała.

— Witaj, George. Dziękuję bardzo za miłe słowa.

Odpowiedź pojawiła się już po kilku godzinach.

— Dziękuję za rzeczową odpowiedź, Joanno. Naprawdę jest mi bardzo miło, że ciebie spotkałem. Natknąłem się na twój profil, kiedy przeglądałem Facebooka w poszukiwaniu znajomego, i twój wygląd i piękny uśmiech zwróciły moją uwagę. Z zawodu jestem inżynierem i pracuję jako szef Departamentu Górnictwa w British Petroleum (BP Shipping). Jestem rozwiedziony i samotny od bardzo długiego czasu. Mam córkę, która nie mieszka ze mną ze względu na charakter mojej pracy. Obecnie przebywa z moją siostrą na Florydzie. Jestem bardzo opiekuńczym i wrażliwym człowiekiem, zarówno w sferze osobistej, jak i zawodowej. Mam nadzieję, że dzięki moim działaniom i mojej pracy mogę uczynić świat lepszym. Jestem również przyjaznym, miłym, sympatycznym facetem. Mam poczucie humoru i lubię żartować. Co do uprawianych sportów, to lubię pływać, chodzić na siłownię i grać w tenisa na trawie. Lubię też podróżować i poznawać ludzi. Mój wzrost to 185 cm, a waga 81 kg. Cieszę się, że odpisałaś i że zostałaś moją przyjaciółką. Czy możesz coś więcej opowiedzieć mi o sobie. Od czego zaczniesz? Mam nadzieję, że szybko odpiszesz.

Cześć,

George


Odpisała bardzo krótko.

— Podziwiam twój styl pisania. Czasami robię tłumaczenia na język angielski, gdyż jestem tłumaczką języka angielskiego. Miło by mi było poznać twoją opinię związaną z moimi tłumaczeniami. Sama także próbuję trochę pisać. Zerknij na moje notatki na Facebooku.

Za chwilę pojawiła się odpowiedź.

— Okay, kontakt z tobą jest bardzo miły. Z przyjemnością przejrzę te teksty i wniosę ewentualne uwagi. Czy możesz powiedzieć mi coś więcej o sobie? Czy jesteś zamężna, czy wolna, ile masz lat i gdzie pracujesz? Chciałbym porozmawiać z tobą, aby się lepiej poznać. Chciałbym poruszyć różne tematy, ale nie jestem regularnym użytkownikiem Facebooka. Jeśli masz swój identyfikator Yahoo, to czy mogłabyś dodać mnie na georgegray145@yahoo.co.uk. Mam nadzieję usłyszeć wkrótce twój głos.

Dobry wieczór!

George


Joanna niezwłocznie odpisała.

— Cześć, George. Wszystkie dane na Facebooku są prawdziwe. Wysłałam ci zaproszenie do przyjaciół. Kiedyś miałam Yahoo, ale nie korzystałam i pozapominałam hasła.

Dosłownie za parę minut otrzymała odpowiedź:

— Jestem bardzo zajętym człowiekiem, ale jestem zawsze na Yahoo, ponieważ jest to mój osobisty adres e-mailowy. Będę zadowolony, jeśli utworzysz nowe konto Yahoo i będziemy mogli ze sobą porozmawiać. Dziękuję i czekam na ciebie…

George


George powoli zaczął intrygować Joannę. Czy to możliwe, aby człowiek o takiej wysokiej pozycji społecznej — i co za tym idzie zamożny — był samotny? Czy faktycznie miłości nie można kupić? A co z tymi mężczyznami, którym towarzyszą luksusowe panienki młodsze o dziesiątki lat? Co dla mężczyzny jest ważniejsze — uroda, a może charakter lub intelekt? Czyżby George był osobą tak zajętą, że nie stworzył sobie życia rodzinnego? Setki pytań pozostawało bez odpowiedzi. Wątpliwości nasuwały się co chwila. Dlaczego ona? Jest przecież zwyczajną kobietą, niezamożną i już niemłodą. Zadzwoniła nawet do siostry i przeczytała jej całą korespondencję.

— Co o tym myślisz, Zosiu?

— Mmmmm… dziwne — mruknęła Zosia. — Uważaj, w Internecie roi się od oszustów. Pisz z nim. Może to faktycznie jest ktoś wyjątkowy? Wiesz, nie mam zdania, ale jak to się mówi — wyjdzie kiedyś szydło z worka. Powodzenia, siostrzyczko, i niech tobie też zaświeci słoneczko. Zasługujesz na fajnego faceta! Poza tym, jak ciebie znam, to zaraz wszystko zaczniesz badać i analizować. Ta twoja ciekawość kiedyś zaprowadzi cię do piekła! Jakoś to będzie!

W kolejnym e-mailu Joanna przesłała George’owi wszystkie oficjalne informacje o sobie i napisała:

— Witaj, George. Przesyłam ci kilka informacji. To jest jakby mój portret — widzisz twarz, ale nie jesteś w stanie odczytać uczuć. Postanowiłam napisać swoją nieoficjalną biografię, która pozwoli nam poznać się lepiej. Krok po kroku wprowadzę cię do mojego świata. Czy mógłbyś zrobić to samo? Stworzymy powieść o nas samych. Zrobię to po raz pierwszy i cofnę czas…

Odpowiedź uchyliła jej drzwi do świata George’a.


Witaj, Joanno,

Dziękuję bardzo za zaufanie i wspaniały list o sobie. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym porozmawiać z tobą, a zatem będę błagać cię o otworzenie poczty na Yahoo. Nie mogę być na Facebooku stale, więc możemy porozmawiać, używając Yahoo Messengera. Najpierw napiszę kilka słów o sobie. Moje życie jest niesamowite i mam fascynującą pracę. Mam też kilku oddanych przyjaciół, z którymi utrzymuję stały kontakt. A co u ciebie, Joanno? Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Naprawdę wyglądasz ładnie i być może jesteś kobietą, której szukam! Poznajmy się trochę lepiej i zobaczymy, co przyniesie nam przyszłość. Chcę ci także opowiedzieć swoją historię. Ważne jest dla mnie, jaką wyznajesz religię. Bądźmy najpierw przyjaciółmi, a potem kto wie? Przedstawię się — nazywam się George Gray, z zawodu jestem inżynierem, pracującym jako szef Departamentu Górnictwa w British Petroleum (BP Shipping). Mam 56 lat, jestem rozwiedziony i samotny od dość długiego czasu. Teraz szukam uczciwej kobiety, która jest wystarczająco dojrzała do nawiązania poważnego związku i która pokocha mnie za to, kim jestem, a nie za to, co posiadam. Urodziłem się w mieście Sunderland w Wielkiej Brytanii i spędziłem tam dzieciństwo. Moja rodzina przeniosła się do południowej Anglii. Wstąpiłem na Uniwersytet w Oxfordzie, a później kontynuowałem kolejne studia na uniwersytecie w Ameryce Południowej. Jestem bardzo opiekuńczy i czuły. Uwielbiam dawać i pomagać ludziom. Wychodzę z założenia, że ważne jest, aby uśmiechać się każdego dnia. Uważam, że jestem przyjazny, miły, sympatyczny i mam poczucie humoru. Interesuję się prawie wszystkim. Wierzę, że życie jest rodzajem wymiany, a zatem fascynują mnie poglądy ludzi i ich opinie. Będąc osobą samotną, pracuję dużo i nie mam zbyt wiele czasu dla siebie, choć czasami jest to bardzo męczące. Uwielbiam grać w tenisa ziemnego w weekendy albo pójść na stadion i oglądać na żywo mecze piłki nożnej. Jestem człowiekiem, który lubi się śmiać, jestem energiczny i spontaniczny. Jestem też człowiekiem z zasadami.

Ważne są dla mnie dobre maniery i przestrzeganie konwenansów. Szanuję różne religie, które istnieją na świecie. Uważam, że są oparte na podobnych zasadach — przynoszą pokój i sprawiają, że stajemy się lepszymi ludźmi… Brzmi to może trochę nudno, ale tak właśnie myślę. Opowiem więcej o sobie wkrótce i mam nadzieję, że poznam cię lepiej, Joanno. Chciałbym wkrótce porozmawiać z tobą na Yahoo Messenger. Widziałem twój profil i chyba cię lubię… Myślę, że wiesz, co mam na myśli…

Z poważaniem,

George


Joanna przeczytała e-maila kilka razy, był tak piękny, że aż nierealny. Ona nie pasowała do tego świata. Przed oczami stanęły jej kolorowe zdjęcia z czasopism z celebrytami. Z ciężkim sercem odpisała:

— Witaj, George,

Przeczytałam twój list kilka razy i wydaje mi się, że powinieneś poszukać kogoś ze swojej klasy społecznej. Ja jestem bardzo zwyczajną osobą i pracuję jako nauczycielka. Nie stać mnie na wiele rzeczy, ale nie ma to dla mnie zbyt wielkiego znaczenia. Akceptuję życie takim, jakim ono jest. Jeśli chodzi o uczucia, to jestem rodzajem bankruta. Moje małżeństwo rozpadło się i jestem sama. Trudno mi nawiązać relacje z innymi mężczyznami. Będę szczęśliwa, jeśli zostaniemy przyjaciółmi.

Pozdrawiam,

Joanna


Po naciśnięciu klawisza enter i wysłaniu wiadomości poczuła rodzaj smutku. Czy dobrze zrobiła rezygnując z tej znajomości? Może warto było sobie dać szansę? W nocy nie mogła długo usnąć, a potem śnił się jej duży dom, przed wejściem do którego stał mężczyzna o znajomej twarzy. Następnego dnia czuła się wewnętrznie rozbita.

— Po co mi to wszystko? — myślała. — Po co? Potrzebowałam paru lat, aby pozbierać się emocjonalnie po rozwodzie. Czy potrafię jeszcze komuś zaufać? Jestem tchórzem, marzę o miłości i jednocześnie torpeduję wszelkie objawy sympatii wykraczające poza granice przyjaźni. Coś ze mną jest chyba nie tak. Właściwie to czego ja chcę???

Londyńska mgła

— Ale ze mnie kretynka — ta myśl prześladowała ją przez cały dzień. — Mogłam odpisać enigmatycznie, a nie od razu zrywać znajomość. A może lepiej, że to zrobiłam? Po co komuś zawracać głowę? Wiadomo, że nic z tego nie będzie.

Wątpliwości i wewnętrzne rozterki nie opuszczały jej na chwilę. Wieczorem jak zwykle otworzyła pocztę. Pierwsze, co się jej rzuciło w oczy, to e-mail od George’a. Ucieszyła się, otworzyła go i zaczęła czytać.


Droga Joanno,

Dziękuję bardzo za wspaniałą konwersację. Uważam, że mamy szansę zamienić naszą przyjaźń na głębsze uczucie, i to w najbliższym czasie. Myślę, że muszę napisać ci kilka słów o tym, jaką jestem osobą. Czuję się szczęśliwy, że odbywamy razem rodzaj wirtualnej podróży w głąb naszych umysłów i serc. Każda podróż ma zdefiniowany kierunek i cel. Wymaga również odwagi i świadomej determinacji do osiągnięcia tego celu. W tym momencie jest oczywiste, że jestem gotów wyruszyć tą drogą wiary. Pragnę ci jasno zdefiniować moje cele. Przeczytaj, proszę, uważnie tę wiadomość. Moje intencje powinny być ci znane na tyle wcześnie, abyś mogła wiedzieć, dokąd zmierzam, i żebyś kiedykolwiek nie zwątpiła we mnie. Wiem, że w dzisiejszych czasach bardzo trudno jest znaleźć prawdziwą miłość. Poznajmy się najpierw przez Internet, a kiedyś spotkamy się osobiście. Tylko dlatego jestem tutaj i jestem gotowy poświęcić swój czas, ponieważ chcę partnerki. Chcę zbliżyć się do ciebie i zobaczyć, czy jest możliwa chemia pomiędzy nami. Ta, której szukam, to kobieta, która zechce mnie poznać. Kobieta, która ma dość samotności, która pragnie szczerych relacji, która jest skłonna do miłości (bez względu na bolesne wspomnienia z przeszłości), która odda mi swoją duszę i serce… i zechce spędzić resztę życia ze mną. Według mnie istnieje kilka bardzo prostych, ale istotnych elementów tego stosunku: chęć bycia razem w trwałym związku, nieustająca praca nad wzajemnymi relacjami w celu osiągnięcia sukcesu, uczciwość, zaufanie, wzajemny szacunek, gotowość do poświęceń, tolerancja. Poukładałem te elementy w pewnym stopniu sekwencyjnie. Można wybrać jako pierwsze — uczciwość, a co za tym idzie szacunek. Idą ze sobą w parze, a bez nich każdy związek skazany jest na niepowodzenie. Są one podstawą zaufania. Miłość i szczęście bazują na tych wartościach i bez nich nie jest możliwy udany związek. Otrzymując miłość i zaufanie, dostajemy coś cenniejszego od skarbu. Tylko miłość i zaufanie do drugiej osoby pozwalają na podejmowanie zobowiązań i ważnych życiowych kroków. Tylko z taką osobą chcę złączyć swój los. Wiem, że po pierwsze, nikt nie jest doskonały, zwłaszcza ja. Wiem także, że przeczuwam, kiedy ta właściwa osoba przychodzi do mojego życia. To się dzieje i po prostu nie mogę pozwolić jej odejść. Całe życie zmienia się i znika pustka. Tak oto rozpoczyna się pierwsza część miłości. Czasami ten etap przebiega szybko, czasami długo — miesiąc lub rok. Nie udaję, że potrafię wszystko wyjaśnić i zrozumieć. Staram się obserwować świadomie i wyciągać wnioski.. Myślę, że powinniśmy spróbować. Już teraz wiesz, dlaczego tutaj jestem i co jest moim celem. Jestem gotów pielęgnować tę przyjaźń i zmierzać dalej, w kierunku miłości. Czy teraz jesteś w tym samym pociągu ze mną? Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość. Spośród tych trzech największe znaczenie w życiu każdego człowieka ma miłość. Niech cię Bóg błogosławi,

George


Do listu załączonych było kilka zdjęć George’a w swobodnym sportowym ubraniu. Zdjęcia były pozowane. Uwagę Joanny zwrócił uśmiech, który nie był uśmiechem. Było w nim coś drapieżnego, a oczy miały ponury, przenikliwy wyraz. Jedno ze zdjęć zrobione było w biurze. George siedział za biurkiem poważny i dostojny. Przeszedł ją dreszcz po plecach.

— Pewnie bym się go bała, gdyby był moim szefem. Może dlatego nie potrafi nikogo znaleźć?

Pewnie George pracuje od rana do nocy i obraca się ciągle w tym samym towarzystwie. Jest człowiekiem sukcesu — skazanym na niepowodzenie w życiu prywatnym. Teraz zbliża się powoli do emerytury i chce być szczęśliwy. Ten jego e-mail ma trochę charakter biznesplanu. Joanna przeczytała go parę razy, a potem odpisała:


Witaj, George,

Dziękuję za e-maila i zdjęcia. Widzę, że los ci sprzyja — odniosłeś sukces zawodowy i świetnie wyglądasz. Brakuje ci tylko uśmiechu w oczach. Napisz mi o swoich marzeniach. Co oznacza dla ciebie szczęście w miłości i czego oczekujesz od życia? Jakiego typu kobiety szukasz? Napisz mi coś o swojej córce i jeśli możesz, podeślij kilka swoich ulubionych zdjęć. Mogą przedstawiać cokolwiek, po prostu otwórz mi drzwi do swojego świata. Ja ze swojej strony zrobię to samo. Chciałabym ci powiedzieć, że po rozwodzie boję się kolejnych związków. Wybrałam pewien rodzaj samotności. Obawiam się nawiązywania bliższych relacji w strachu przed kolejnym zranieniem. Nie wiem, czy jestem w stanie przetrwać jeszcze jedno rozczarowanie. Jeśli szukasz przygody, to zapewne znajdzie się sporo pań, które zechcą miło spędzić czas w twoim uroczym towarzystwie.

Joanna


Tego samego dnia prawie o północy nadszedł e-mail od George’a. Joanna, czytając, uśmiechała się. Zapomniane uczucia budziły się w sercu. Co to było? Wiara? Nadzieja? Miłość? Czy to jest możliwe, czy to tylko sen? Chłonęła słowa George’a.


Moja droga Joanno,

Po powrocie do domu z pracy postanowiłem napisać ten list. Dziękuję za piękny e-mail i zdjęcia. Nie przeczę, że jestem szczęśliwy, ponieważ Cię znalazłem i nie mogą myśleć o niczym innym jak tylko o Tobie. Wszystkie moje myśli krążą wokół Ciebie. Mamy już naszą własną definicję prawdziwej przyjaźni i miłości, i oczekiwań od życia. Przyjaźń jest darem. Ocenia wszystko sprawiedliwie, sięga korzeniami serca i dostarcza wspomnień na całe życie. Prawdziwy przyjaciel jest zawsze z tobą, inspiruje, śmieje się w chwilach radości, płacze w momencie smutku, rozumie różne sytuacje i służy pomocą. Zawsze myślałem, że miłość jest najważniejszym uczuciem, ale zdałem sobie sprawę, że przyjaźń jest podstawą miłości. Tracimy ludzi, których kochamy, ale nigdy nie tracimy prawdziwych przyjaciół. Prawdziwą miłością dla mnie jest partnerstwo, pokrewieństwo dusz, przyjaźń, bezwarunkowa akceptacja i zrozumienie. Szukam doskonałej partnerki, która mnie zainspiruje do czynienia dobra. Wiem, że wszyscy jesteśmy obecnie rozczarowani, bo słyszymy codziennie o tym, jak ludzie nie potrafią dotrzymać słowa, nadużywają zaufania i wykorzystują je, by skrzywdzić, złamać serce. Nie wiemy, komu możemy wierzyć i zaufać. Ale chcę ci coś powiedzieć — uczciwość jest tym, co łączy się z prawdziwą miłością i jest koniecznym elementem związku. Wierzę, że czyny mówią za siebie. Deklaracje słowne niepoparte działaniem są bez wartości. Co oznaczają słowa „kocham cię”, jeśli nie idą za nimi czyny? Jestem otwarty na przyjęcie miłości. Kiedy mówię „kocham cię”, to dotyczy każdej dziedziny. Chcę kogoś, kto będzie mnie kochał dla mnie samego, a nie dla tego, co mam. Prawdziwa miłość wydobędzie z nas to, co najlepsze. Chcę poznać kogoś, kto będzie ze mną w chwilach dobrych i złych. Dlatego powiedziałem sobie: „Chcę być kochanym za to, jaki jestem, a nie za to, kim jestem”. Chcę spotkać kogoś, kto zaakceptuje moją niedoskonałość i mnie takiego, jakim jestem. Kogoś, kto będzie umiał zawsze dobrze się bawić i śmiać się wraz ze mną. Relacje powinny być oparte na partnerstwie. To jest to, co nazywam prawdziwą miłością. Moja droga Joanno, może poznam przyczynę rozwodu z twoim byłym mężem? Ja rozwiodłem się, gdy dowiedziałem się, że moja była żona miała romans z innym mężczyzną, który był moim najlepszym przyjacielem. Po rozwodzie powiedziała, że nigdy nie kochała mnie i wyszła za mnie dla majątku. Oskarżyła mnie także, że poświęcałem większość mojego czasu pracy, a nie jej. Jako powód swojej niewierności podała zaniedbania z mojej strony. Rozwód prawie zabił moją radość życia. Moja była żona wyszła ponownie za mąż i mieszka z mężem, który nie akceptuje mojej córki, w ich nowym domu. Córka jest teraz z moją siostrą na Florydzie. Nie mogę się nią opiekować ze względu na charakter pracy, otóż często wyjeżdżam służbowo za granicę. Muszę przyznać, że jesteś moim wymarzonym typem kobiety. Czekałem na ciebie przez całe życie. Byłem zraniony i zdecydowałem się pozostać w samotności. Nie chciałem przeżyć kolejnego zawodu miłosnego, ale potem zrozumiałem, że nie jest dobrze być samemu. Więc oddałem swój los w ręce Boga, aby pomógł mi znaleźć ukochaną. Jeśli mi odmówisz, to wrócę do mojego normalnego życia. Widać taki mój los, a do samotności już się przyzwyczaiłem. Szukam uczciwej kobiety, która jest wystarczająco dojrzała, aby myśleć o poważnym związku, i która mnie pokocha jako George’a. Nie mam wątpliwości, że odkryłem tę kobietę w tobie, bo żadna inna nigdy nie przyciągnęła mojej uwagi. Moje serce bije szybciej i mówi mi, że jesteś szczególna. Czekałem na ciebie wiele lat i niebo chyba wybrało ciebie dla mnie. Czas to pokaże…

Dobry wieczór!

George


Skończyła czytać długi list. Zamyśliła się i zaczęła marzyć. Gdzieś w podświadomości tkwiła tęsknota za drugim człowiekiem, za posiadaniem rodziny. Chyba prawie każdy chce być kochany. Czy różniła się od reszty ludzi?

Nowa fryzura

Rano obudził ją telefon. Głośno zagrał melodyjkę informującą, że nadszedł SMS. Wzięła go do ręki i przeczytała.

— Dzisiaj o osiemnastej spotykamy się u mnie. Przychodzi Anita. Jeśli coś chcesz, to napisz. Mirka


Anita była bliską koleżanką Mirki i dorabiała wieczorami, strzygąc, farbując i układając włosy koleżanek i znajomych. Oficjalnie pracowała w salonie fryzjerskim, a wieczorami nieoficjalnie w domach klientek. Trudno było się z nią umówić. Anita brała połowę stawki, która obowiązywała w salonie. Wszyscy byli zadowoleni — Anita, ponieważ miała dodatkowy dochód, no i oczywiście kobiety, które korzystały z jej usług. Anita miała intuicję i wyczucie piękna. Potrafiła zaproponować kolor farby i obcięcie pasujące do danej osoby. Może gdyby mieszkała w stolicy, to miałaby szansę zostać stylistką? Niestety, mieszkała na prowincji i pracowała od rana do zmierzchu, aby spłacić kredyt hipoteczny.

— Nic tak ludzi nie wiąże jak kredyty — żartowała. Wszystko i wszyscy mogą nas opuścić, ale raty i rachunki są wierne. Kiedy skończę spłacać nasze mieszkanie, to chyba będę już babcią. Nawet o tym nie myślę, bo i po co? W dzisiejszych czasach, jak młodzi ludzie nie mają bogatych rodziców, to są skazani na dożywocie w banku. Jak się chce mieć coś więcej, to trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować.


Joanna odpisała, że interesuje ją obcięcie włosów i farbowanie. Nic tak nie postarza jak siwe włosy i braki w uzębieniu. Tusza też dodaje lat. Zgubić zbędne kilogramy nie jest łatwo, ale reszta nie nastręcza trudności. Wystarczy pójść do sklepu i kupić odpowiednią farbę. Wydatek i trud niewielki, a efekt może być oszołamiający! Zawsze miała wątpliwości przy wyborze koloru. Nigdy nie wiadomo było, czy ciemny blond nie okaże się prawie brązowy. Istniało ryzyko, że obrazek na opakowaniu będzie daleko odbiegał od rzeczywistości. Nigdy jednak nie zdecydowała się na kolor czarny, ponieważ byłoby to zbyt ryzykowne. Tym razem wybrała kolor koniaku i ciemne pasemka.


Wieczorem zapukała do drzwi Mirki. W mieszkaniu oprócz gospodyni zastała Ninę. Obydwie siedziały już przy kawie i torcie. Joanna wyciągnęła z reklamówki słodkie różowe wino.

— Aaa… super, że jesteś! — Nina wstała i ucałowała Joannę na przywitanie. — Dawno cię nie widziałam. Fajnie wyglądasz, chyba nawet schudłaś. Co robisz?

— Chcę zrobić brązowe pasemka i ściąć włosy, a ty?

— Ja dziś tylko skracam. Nie mam kasy, znowu straciłam pracę. Z zasiłku i alimentów nie poszaleję. Jednym słowem — kiepsko. Nie ma mi kto pomóc i zaczynam wpadać w długi. Złożyłam podanie do ośrodka pomocy społecznej. Chcę się tam zatrudnić jako opiekunka osób starszych, ale póki co nie mają etatu. Może… od przyszłego miesiąca, a do tego czasu będę się żywić kosmiczną energią lub nie płacić czynszu. Wyobraź sobie, że właściciel kamienicy chciał mi go podnieść. Chce majątek za tę zagrzybioną norę!

— Facet przegina, bo w zasadzie dom nadaje się do rozbiórki, ale próbuje wycisnąć tyle kasy, ile się da — wtrąciła Mirka.

— Czasami się zastanawiam, dlaczego mam tak ciężko w życiu. Zawsze chciałam się uczyć, ale moich rodziców interesował tylko alkohol. Na starcie byłam przegrana, bo co można osiągnąć bez kasy? No i to moje małżeństwo to też był prawdziwy koszmar. Chciałam uciec z domu i wlazłam w kolejne gówno. Jedyny sukces to dwoje cudownych dzieci, chociaż ich ojciec to moja kolejna życiowa porażka. Miga się od płacenia alimentów, chociaż mówi, że kocha dzieci. Tylko że zapomina, że dzieci trzeba ubierać, karmić, kształcić. Dupek jeden!

Nina wypiła jednym łykiem lampkę wina i odstawiła kieliszek energicznie na stół.

— Byłam wczoraj u komornika, może go sięgnie, bo po dobroci niczego nie wskóram.

— No, ten twój mąż to był niezły egzemplarz — podsumowała Mirka. Dlaczego wy, dziewczyny, wybrałyście takie toksyczne typy? Ja podchodzę do relacji damsko-męskich racjonalnie, bez emocji, bez całej tej otoczki religijnej i zasad trącących średniowieczem. Związek traktuję jak biznes lub raczej układ pomiędzy kobietą i mężczyzną. Nigdy nie wyszłam za mąż i nie zamierzam. Mam swoje przyzwyczajenia i trudno by mi było akceptować brudne skarpety walające się po podłodze. Wpuszczam pod kołdrę, ale bez prawa stałego pobytu. Zasady są jasne i nie ma rozczarowań. Jak coś zaczyna zgrzytać, to się po prostu rozstajemy.

— Chciałabym znaleźć kogoś, kto by pokochał mnie i moje dzieci. Potrzebuję stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Nie mam nic przeciwko instytucji małżeństwa — Nina popatrzyła na Mirkę. –Czy to duże wymagania?

— Ja bym na to nie poszła, nawet gdyby facet był milionerem!

Mirka rozlała kolejny raz wino, podała kieliszki przyjaciółkom i kontynuowała:

— Bezpieczeństwo i stabilizację dają własne dochody. Nie lubię być zależna od nikogo. Sama płacę za siebie i nie potrzebuję sponsora. Nigdy nie wytwarzam relacji zależności. Facetom się wydaje, że żeniąc się, robią kobietom łaskę i przy okazji kupują sobie niewolnicę. Nigdy mnie to nie bawiło i dlatego jestem singielką.

— A nie brak ci miłości i czułości? — zapytała Joanna.

— Raczej nie. Facet musi być miły i kulturalny, ale spotykam się głównie dla seksu. Mam potrzeby jak każdy i je zaspokajam. Nie mam też z tego powodu wyrzutów sumienia. Seks traktuję jak każdą inną potrzebę, na równi z jedzeniem i piciem. Jest to dla mnie istotna sfera życia. Kwiatki i randki są miłe, ale obydwoje wiemy, do czego zmierzamy. Kalkuluję na zimno i znam swoje oczekiwania. Jeśli facet jest beznadziejny w łóżku, to się rozstajemy po pierwszej wspólnie spędzonej nocy. Nie mam zamiaru odstawiać cyrku i udawać orgazmów.

— Zapewne sąsiedzi cię obgadują — zachichotała Nina.

— To ich problem, co sobie myślą w swoich ograniczonych łbach. Ja im się nie wtrącam i niech oni robią to samo. Jeśli na przykład sąsiad bawi się w damskiego boksera, a sąsiadka cierpi w milczeniu, to sobie myślę, że ona po prostu to lubi. Ja natomiast szanuję siebie i nigdy nikomu nie pozwolę tknąć mnie palcem. Nie ukrywam, że jest mi absolutnie obojętna opinia tych ludzi. Nikogo nie krzywdzę, nie miewam romansów z żonatymi. Wkurza mnie też podwójna moralność. Jak mężczyzna zalicza kolejne kobiety, to mówią o nim „macho”, jeśli jest odwrotnie, to o niej mówią „dziwka”. W zasadzie mam w dupie, co sądzą o mnie zgorzkniałe dewotki.

— A mnie się marzy głębokie uczucie, takie jak w filmach — westchnęła Joanna. — Pokrewieństwo dusz, delikatność, romantyzm, czułość i wierność.

— Chyba za dużo naoglądałaś się ostatnio telewizji i ci zaszkodziło — zaśmiała się ironicznie Mirka. — Te opery mydlane faktycznie robią pianę w mózgu.

— Nie mów tak. Zaraz coś ci pokażę — Joanna wyjęła wydrukowane e-maile od George’a.

Mirka założyła okulary i zaczęła czytać, spoglądając co chwila na przyjaciółkę. Marszczyła brwi i mimowolnie krzywiła usta. Po chwili podniosła głowę, spojrzała na Joannę i poważnie powiedziała:

— Dla mnie to zwykły bzdet. Wybacz, że nie wierzę i tobie też radzę trzymać rękę na pulsie. Nie zdziwię się, jak facet poprosi cię o pożyczkę lub coś w tym rodzaju. Pełno takich typów kręci się po Internecie, a ty jesteś idealną ofiarą — naiwna kobieta w średnim wieku. Przepraszam, ale ktoś ci powinien wylać na głowę ten kubeł zimnej wody. Uważaj i nie daj się wciągnąć w tę grę. Nie chcę, żebyś płakała. Za bardzo cię lubię, a szkody są nie tylko finansowe, bywają również emocjonalne. Uważaj, skarbie, pisz sobie, ale miej zawsze w głowie włączone czerwone światełko.

Nina, która czytała także korespondencję od George’a, po chwili namysłu oddała Joannie kartki, mówiąc:

— Jakie to przykre, to chyba jest syndrom naszych czasów, że jest tylu oszustów i złodziei i że człowiek już nikomu nie wierzy. Chciwość jest obrzydliwa. Ludzie dla kasy są zdolni do największej podłości. Dokąd zmierza świat? Dlaczego takie parszywe jednostki dominują?


Zapadła cisza i zrobiło się smutno. Joanna powędrowała w myślach do Londynu. Może przyjaciółki nie mają racji? Może trafiła na pokrewną duszę? Może akurat? George pisał, że jest bogaty, więc po co miałby ostrzyć zęby na jej skromne dochody? Ziarnko nieufności jednak zakiełkowało po raz kolejny. Rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi i do mieszkania weszła Anita obładowana dwiema wypchanymi torbami.

— Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam się wyrwać. Na zakończenie dnia miałam jedną klientkę, i trochę się wszystko przeciągnęło. Zróbcie mi kawę i jakąś kanapkę, bo zaraz padnę.


Mirka wstała i poszła do kuchni przygotować kolację. Anita w pośpiechu rozkładała nożyczki i farby.

— Joanna, siadaj pierwsza. Pokaż, jaki kolor kupiłaś.

Wzięła ze stołu farbę, obejrzała dokładnie opakowanie i powiedziała:

— Obetnę ci krótko włosy. Szefowa była na pokazie w Paryżu i przywiozła kilka nowości. Zgadzasz się na paryskie nowinki?

— Pewnie! Czyń swoją powinność — zaśmiała się Joanna.


Po godzinie fryzura była gotowa. Joanna przyjrzała się sobie uważnie w lustrze.

— Kim jest ta kobieta? — pomyślała. — Jeśli można nie rozpoznać siebie, to czy można powiedzieć, że dobrze kogoś znamy?

Londyński sen

Czy Mirka miała rację? Czy George był zwyczajnym podry-waczem? A może tylko zmęczonym, zagubionym człowiekiem? Jak sprawdzić prawdomówność? Różne myśli tłukły się po głowie Joanny. Korespondencja przychodziła regularnie — i czuła, że są sobie coraz bliżsi. Czy można kogoś polubić, nie widząc go? Pokochać?


Przypomniała sobie, jak wiele lat temu w telewizji oglądała serial „Wielka miłość Balzaka”. Trudno było uwierzyć, że polska hrabianka Ewelina Hańska zakochała się w pisarzu, czytając jego książki. Ponoć intelekt jest najbardziej sexy. Coś musi być w tym stwierdzeniu. Czasami spotykamy urodziwych ludzi, których aparycja przyciąga uwagę. Po pierwszych wypowiedzianych zdaniach czar pryska i zamiast blond Wenus widzimy wulgarną dziewczynę, która trzyma w jednej ręce puszkę z piwem, a w drugiej zapalonego papierosa. U innych osób niedostatki urody tuszuje uśmiech na twarzy, uprzejmość i dobroć. Ceniła sobie dobroć, tę cechę myloną często z naiwnością. W społeczeństwie, w którym panuje kult młodości i pęd do kariery, nie ma miejsca dla życzliwości i zrozumienia. Wyścig szczurów, popularny w wielkich korporacjach, pozbawia przyjaciół i serdecznych odruchów. Ludzie sukcesu często są otoczeni tłumem znajomych i zwyczajnych hien, żyjących ich kosztem. Czym jest samotność i wyobcowanie? Skąd się biorą depresje? Teoretycznie nie ma podstaw, aby być nieszczęśliwym — zaspokojone są potrzeby materialne, a nawet są fundusze na kaprysy. A może człowiek zawsze chce tego, czego nie ma? Biedakom marzy się fortuna, a bogaczom… zwykłe szczęście. Czy podobnie było z George’em? Przełamała wewnętrzną barierę i opisała mu swoje nieudane małżeństwo. Powrót do przeszłości przypłaciła bólem głowy i uczuciem rozbicia. Wkrótce otrzymała odpowiedź.


Moja droga Joanno,

Dziękuję bardzo za piękny list. Muszę przyznać, że uwielbiam czytać Twoje listy, bo piszesz prosto z serca. Myślałem o tobie cały dzień. Wierzę w cuda w życiu, w cuda natury, i uważam również, że każdy ma przeznaczoną dla siebie bratnią duszę. Modliłem się do Boga, na długo zanim cię znalazłem, aby mi pomógł odnaleźć tę kobietę, którą stworzył specjalnie dla mnie, niezależnie od jej kraju pochodzenia lub religii. Wiem, że to cud, że jesteś ze mną. Szukałem cię przez całe życie. Nie wierzę własnym oczom, kiedy widzę, że kobieta, o której myślałem, że istnieje tylko w bajce, teraz komunikuje się ze mną i jest mi coraz bliższa. Wpatrując się w księżyc każdej nocy, widziałem twój delikatny uśmiech, uśmiech, który daje mi siłę, aby zamienić niemożliwe w możliwe. Moja miłość do ciebie rośnie każdego dnia. Jestem całkowicie uzależniony od ciebie, a ty jesteś tym jedynym lekiem, który pozwala mi żyć. Codziennie patrzę ci w oczy i pytam się: Jakie jest nasze przeznaczenie? Modlę się każdego dnia i mam nadzieję, że ty i ja będziemy kiedyś razem, będziemy czymś więcej niż tylko przyjaciółmi. Napisałem ten list, aby zapewnić cię, że będę tu zawsze czekał. W ostatnim liście pytałaś się o moją córkę. Nazywa się Lilian, ma 17 lat i obecnie studiuje farmację na Florydzie. Odwiedzam ją co najmniej 3 razy w roku, przeważnie podczas wakacji.

Kochający

George


Joanna zauważyła, że ton listów staje się coraz cieplejszy i nawiązuje się między nimi rodzaj bliskości. Sam wstęp zaczynający się od słów „moja droga” dawał do myślenia, a zakończenie było cudowne. „Kochający” — słowo to zawsze niosło nadzieję i wiarę w przyszłość. Odpisała w podobnym stylu.


Mój drogi,

Dziękuję za miły list. Trudno uwierzyć, że ktoś taki jak Ty jest samotny. To jest po prostu niesamowite! Piszesz do mnie tak ciepło i miło… Czytałam Twoje listy kilka razy i zaczynam mieć rozterki w sercu. Powiedz mi — czy jesteś chrześcijaninem tak jak ja? Chodzę do kościoła i to pomogło mi przetrwać trudne momenty. Myślę jednak, że najważniejsze jest to, aby lubić ludzi i im pomagać, a takie są założenia wszystkich religii. Czy twoja córka wie, że chcesz być z kimś? Powinieneś porozmawiać z nią o tym. Ona musi odczuwać ból z powodu odrzucenia przez matkę. Osobiście nie rozumiem Twojej eksżony. Zawsze będziesz ojcem, a ona matką. Wasze wzajemne stosunki powinny być dobre ze względu na dziecko. Nie widzisz córki zbyt często. Mam nadzieję, że jest szczęśliwa w rodzinie twojej siostry. Dzwoń do niej często, bo to nadal jest dziecko, które potrzebuje dużo miłości, dużo rozmów i Twojej uwagi. Wiadomo, że nie możecie się często widzieć, ale zawsze można porozmawiać. Znasz teraz historię mojego życia. Staram się jednak zachować optymizm i dobry nastrój. Chciałabym z Tobą porozmawiać, ale paradoksalnie mój angielski w mowie nie jest najlepszy. Przyczyna jest bardzo prosta — rzadko miewam okazję, aby prowadzić konwersację. Pamiętaj, że kiedy będziemy rozmawiać, to nie mów zbyt szybko. Muszę kończyć — mój dzień był dzisiaj długi i czuję się zmęczona.

Twoja Joanna


W postscriptum napisała swój numer telefonu. Podświadomie chciała, aby zadzwonił. Jaki ma głos? Jaki będzie temat ich pierwszej wspólnej rozmowy? Jaka jest jego córka? Dzieci bywają zazdrosne o rodziców. Czy Lilian zaakceptuje nową partnerkę ojca? Joanna zaczęła marzyć o szczęśliwej rodzinie. Jakie byłoby to piękne, gdyby Lilian ją polubiła. Może zostałyby przyjaciółkami? Zawsze chciała mieć córkę. George był rozwiedziony od wielu lat, a zatem nie budowała swojego szczęścia na cudzej krzywdzie. Czy im się uda? Myśli, tysiące wątpliwości przelatywały przez umysł jak chmury po niebie.


Rozterki nie pozwalały jej zasnąć. Zerknęła i zauważyła, że na Facebooku siedzi jeszcze Emilka. Napisała do niej na czacie.

— Czy mogę do ciebie zadzwonić?

Po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej wybrała numer przyjaciółki.

— Przepraszam, Emilko, że tak późno dzwonię, ale nie mogę usnąć.

— Nie ma sprawy, i tak nie śpię. Chyba cierpimy na to samo — usłyszała ciepły głos Emilki. — Mam teraz chwilę wytchnienia. Mama już śpi, dałam jej tabletki, a ja otwieram swoje okno na świat. Gdyby nie Internet, to bym zwariowała. Ta monotonia jest zabójcza i dni są tak bardzo podobne do siebie. W moim życiu nie dzieje się nic, zupełnie nic. Nigdzie nie wyjeżdżam, nikt mnie nie odwiedza. Nie skarżę się, ale jest mi czasami po prostu ciężko. Nie pamiętam, kiedy byłam w kinie albo na koncercie.

— Musisz coś zmienić. Może postarać się o jakąś pomoc?

— Wszyscy rozkładają bezradnie ręce. Niby mogę się starać o pomoc, ale tak naprawdę to jestem sama ze swoim problemem. Mamy nie oddam do żadnego domu pomocy społecznej. Dopóki starczy mi sił, będę o nią walczyć. Boję się tylko, że któregoś dnia położy się i już nie wstanie, a ja nie mam sił, aby ją podnosić. Wczoraj znowu się przewróciłam i potłukłam.

— Stało ci się coś? — zaniepokoiła się Joanna.

— Niby nic, ale boli mnie ręka i kolano. Mam nadzieję, że skończy się na kilku siniakach. Co by było, gdybym się połamała? Kto zaopiekuje się mamą? Przecież ona ma tylko mnie…

Gdybyśmy mieszkały na parterze, to też byłoby inaczej. Mogłabym ją zabrać na wózku na spacer do parku. Nawet nie wiesz, jak brakuje mi… słońca i powietrza.

— Masz szansę na mieszkanie socjalne?

— Ech … — westchnęła Emilka. Staram się od kilka lat i nic z tego nie wychodzi. Podobno są inni, w gorszej sytuacji. Nie wiem, co by się musiało wydarzyć, aby ktoś dostrzegł mój problem. Mogę się tylko wypłakać nieznajomym ludziom na Facebooku, tam nie muszę być dzielna i zaradna.


Joannie przypomniał się Michael ze Szwecji. Zapytała więc Emilkę:

— Jak się rozwija znajomość z tym Szwedem?

— Myślałam, że ucieknie ode mnie, jak mu napiszę o sobie. Ludzie mają dość swoich zmartwień i cudze są im niepotrzebne, ale, o dziwo, trwa przy mnie. Podciągnęłam się w angielskim, bo Michael na bieżąco koryguje błędy. Jest bardzo sympatyczny i cierpliwy. On ma zupełnie inne problemy niż ja i zapewne nie rozumie naszych polskich realiów. Niekiedy trudno jest mu niektóre sprawy wytłumaczyć. Czasami wysyłam zdjęcia, aby mógł wyobrazić sobie moje mieszkanie lub miasto.

— Wiadomo — Szwecja bogaty kraj, a my… ciągle mamy różnego rodzaju niedociągnięcia — westchnęła Joanna.

— Nic na to nie poradzimy. Musimy się cieszyć z tego, co mamy. Zawsze może być gorzej! Muszę kończyć, bo jutro nie wstanę do pracy. Pa!

Joanna odłożyła telefon. Czy nie oczekiwała zbyt wiele od życia? Marzenia uskrzydlają, ale trzeba przede wszystkim stąpać po ziemi. Przypomniała się jej bajka o rybaku i złotej rybce.

Szkoda, ze obecnie dzieciom nie czyta się bajek. Sporo w nich życiowej mądrości…

Czerwona torebka

W skrzynce na listy Joanna znalazła różową kopertę, w środku której znajdowało się zawiadomienie o ślubie koleżanki z pracy. Uroczystość miała się odbyć w Urzędzie Stanu Cywilnego w kolejną sobotę. Arleta, po wielu latach wspólnego życia, zdecydowała się zalegalizować związek z Pawłem. Lubiła ich obydwoje. Arleta uczyła w szkole najmłodsze dzieci i była dla nich jak druga matka. W życiu prywatnym miała już dorosłą córkę, którą starała się usamodzielnić, ale Izabeli nie śpieszyło się do życia na własny rachunek. Była typem wiecznego studenta. Kończyła kolejne kursy i fakultety, jednak miała trudności ze znalezieniem pracy.


— Nie wiem, gdzie zrobiłam błąd wychowawczy? — obwiniała siebie Arleta. — Iza była kiedyś taką śmiałą i przebojową dziewczyną. Teraz byłoby najlepiej, gdybym znalazła jej pracę i prowadziła wszędzie za rękę. W dzisiejszych czasach taki człowiek nie ma szans. Wszędzie trzeba się przepychać łokciami i walczyć o swoje, a ona zachowuje się jak panienka z dawnej epoki.

— Może to rodzaj ucieczki? — próbowała zrobić rodzaj psychoanalizy Joanna.

— Byłam z nią u kilku psychologów. Trudno ocenić, czy jest jakaś poprawa, ale robię dla dziecka wszystko, co jest możliwe — Arleta bezradnie opuściła ręce.– Na domiar złego zakochała się w strasznym typie. Na nic moje gadanie, ona świata poza nim nie widzi. Jedyne, co mogłam dla niej zrobić, to zabrałam ją do ginekologa, aby dobrał jej środki antykoncepcyjne. Nie mam złudzeń, że śpią ze sobą. Nie chcę jednak, aby powtórzyła mój błąd. Jak zaszłam w ciążę, to rodzice wręcz na siłę wydali mnie za mąż.

— To była inna epoka i inne obyczaje. W czasach mojej młodości prawie nie było wolnych związków, a dziecko oznaczało konieczność założenia rodziny. Teraz młodzi ludzie mieszkają ze sobą i nikogo to już nie gorszy. Doczekaliśmy się nawet gejowskich ślubów. Osobiście nie interesuje mnie, kto z kim śpi, ale przeciwna jestem adopcji dzieci przez takie pary.

— Świat jest dziwny i chyba nie nadążamy. Czasami wydaje mi się, że pędzi z zawrotną szybkością ku katastrofie. Chyba coś złego dzieje się z ludźmi. Nie potrzeba oglądać horrorów, wystarczy obejrzeć wiadomości w telewizji lub przeczytać gazetę — ciągle jakieś wojny, ludobójstwo i zamachy terrorystyczne, i to blisko nas.

— Masz rację — poparła Arletę Joanna. — Europa przypomina ubezwłasnowolnioną staruszkę. Głosimy, że jesteśmy tolerancyjni, a tak naprawdę bierni i godzimy się na wszystko. Te zamachy są straszne, tylu niewinnych ludzi ginie. Zobacz, co się dzieje we Francji, Anglii lub Danii. Meczety powstają jak grzyby po deszczu i muzułmanie domagają się coraz większych praw. Nawet zaczynają się próby narzucania ich obyczajów i zasad. Religia powinna być indywidualną sprawą każdej osoby. Emigranci są gośćmi i powinni szanować prawa gospodarzy.

— Nie wyobrażam sobie, aby moja Iza poślubiła kogoś z tamtego kręgu kulturowego. Głupie dziewczyny zakochują się bez pamięci w przystojnych i śniadych chłopcach, a potem są dramaty. Zetknięcie z inną kulturą, mentalnością bywa tragiczne. Żadna przed ślubem nie pofatyguje się, aby przeczytać Koran albo poznać kraj swojego przyszłego męża. Ostatnio czytałam o Polce mieszkającej na stałe w Anglii. Wyszła za mąż za Egipcjanina i mąż wywiózł jej córkę do Egiptu. Wyobraź sobie, Asiu, że ludzie zebrali dla niej pieniądze, a ona uprowadziła swoje dziecko do Europy, co oczywiście nie oznacza końca jej kłopotów. Ojciec ma nadal prawa rodzicielskie.

— Mówi się dużo na ten temat i nic się nie zmienia, ale są też szczęśliwe małżeństwa. Chyba zatem nie ma reguły. Ja miałam takiego Araba w domu, a przecież Jerzy urodził się w Ostrołęce — roześmiała się Joanna.

— Mój Arab był z Zielonej Góry, ale na szczęście w Polsce można się rozwieść. Wychodzę za mąż za Pawła, ale on wie, że musi dbać o nasz związek. Już nic nie będę utrzymywać na siłę. To jemu bardziej zależy niż mnie.


Joanna z okazji ślubu zdecydowała się na zakup nowej sukienki. Chciała ładnie wyglądać, a przy okazji odświeżyć trochę garderobę. Zadanie na pozór proste okazało się trudne w realizacji. W sklepach wisiały piękne sukienki w rozmiarach 36 lub 38. Ubrania w rozmiarze 44 były nudne i skierowane do starszych pań. Na domiar złego uszyte były ze sztucznych materiałów, na metkach przeważnie widniały napisy: 100 % poliester. Nie wydam pieniędzy na coś, co mi się nawet nie podoba i strzela iskrami — myślała, oglądając kolejne ubranie. Po przymierzeniu dziesiątków różnych kreacji w kolejnych sklepach poczuła zmęczenie i zniechęcenie.

— Chyba się poddam, nic na siłę — pomyślała, opuszczając salon mody. — Mam dość, idę do domu.


Wieczór był piękny i ciepły. Postanowiła dojść do domu na piechotę i pooglądać po drodze wystawy sklepowe. Zawsze można było wypatrzyć coś ładnego. Nieraz się zdarzało, że szła po buty, a wracała z bluzką. Mężczyźni nazywają to kobiecą logiką, a kobiety okazją. Tym razem uwagę Joanny przykuła skórzana, czerwona torebka, prawdziwe dzieło sztuki kaletniczej. Była doskonała, jedyną wadą była horrendalna cena.

— Jeśli zrezygnuję z sukienki i dorzucę trochę pieniędzy, to ją kupię, ale czy nie przesadzają z tą ceną? Może gdzieś dostanę taką samą za mniejsze pieniądze? Może w Internecie poszukam?

Z rozmyślań nad czerwoną torebką wyrwało Joannę głośne słowo „cześć”. Obróciła się i zobaczyła Ninę, która szła pod rękę z przystojnym mężczyzną.

— Cześć — powtórzyła Nina. — Poznajcie się, to jest Adam.

— Cześć — Adam podał Joannie rękę.

— Miło cię poznać — Joanna uśmiechnęła się do Adama. — Dokąd idziecie?

— Musimy coś kupić do jedzenia, a potem idziemy do mnie do domu na kolację — odpowiedziała Nina.

— No to miłego wieczoru! Ja dzisiaj mam zaplanowane prasowanie. Nie lubię tego robić, ale muszę. Szkoda mi dnia, więc prasuję wieczorami i przy okazji oglądam telewizję.


Następnego dnia Joanna zadzwoniła do Niny.

— Cześć, wybacz mi moją ciekawość, ale kim jest ten Adam?

— To nie żadna tajemnica, poznałam go parę tygodni temu na dyskotece. Jest wolny i pracuje w firmie budowlanej. Jest hydraulikiem, a dodatkowo potrafi kłaść kafelki.

— Chłopak jak z obrazka.

— Nie dość, że przystojny, to zaradny. Ma kupę kasy i jest dobrym człowiekiem, a na seks też nie narzekam. Gdyby nie on, to pewnie byśmy umarli z głodu. Ten skurwiel znowu nie przysłał alimentów i nie mam grosza przy duszy.

— Jesteś z nim dla kasy?

— Dla kasy też, nie będę ściemniać, że nie. Tylko mi nie moralizuj, bo się wkurzę. Nie jestem sentymentalną dziewczynką. Mam dzieci, którym muszę dać jeść dzisiaj, a nie za tydzień. Chcę sobie ułożyć życie i szukam odpowiedzialnego mężczyzny, a nie chłopca. Podchodzę do pewnych tematów na zimno. Nie stać mnie na kolejne pomyłki, rozumiesz? Jest nam dobrze razem i to mi wystarcza.

— Rozumiem i życzę wam szczęścia.

— Adam wkrótce wyjeżdża do pracy do Anglii. Ma się tam rozejrzeć za domem dla nas. Do tej pory mieszkał w wynajętym pokoju, ale to nie są warunki dla rodziny. Ja z moimi papierami dostanę pracę bez trudu. Teraz wszyscy uczymy się angielskiego, w domu przyklejamy karteczki z napisami po angielsku. Za którymś razem słowo daje się zapamiętać.

— Nie żal ci wyjeżdżać?

— Żal i nie żal. Żal mi przyjaciółek, rodziny i starych kątów. Nie żal mi bezrobocia i nędzy, tego parszywego mieszkania i niedojadania. Czy ty wiesz, co to znaczy jeść przez tydzień na obiad tylko placki kartoflane i mieć wyłączony prąd? Łatwo jest kogoś oceniać, ale trzeba najpierw być w skórze tej osoby, aby wydawać sądy. Rzygać mi się chce, kiedy słyszę te wszystkie mądre gadki-szmatki. Dla moich dzieci mogę iść do Anglii na piechotę. Po co mają walczyć o przetrwanie, tak jak ja? A czy mnie się też już nic od życia nie należy? Jestem jeszcze młoda i ładna. Adam traktuje mnie jak królową. Czuję się z nim bezpieczna i szczęśliwa. Dogadujemy się bez trudu, odgadujemy swoje myśli. Może tak wygląda dojrzała miłość? Nie martw się o mnie — ja sobie radę dam! Cześć!


Joanna odłożyła telefon do torebki. Zauważyła, że pasek jest przetarty, a torebka sfatygowana. Oczami wyobraźni zobaczyła czerwone cudo.

— Dlaczego mam nie spełnić swojego marzenia? Co mnie ogranicza? Pieniądze? Dzisiaj są, jutro ich nie ma. Jeśli ta torebka poprawi mi nastrój, to dlaczego się zastanawiam? Otworzyła portfel, przeliczyła gotówkę i poszła do sklepu. — Żyje się raz!

Big Ben

Ślub Arlety był wspaniały, chociaż skromny. Arleta, jak każda panna młoda, wyglądała pięknie. Ubrana była w krótką sukienkę w kolorze wanilii. Bukiet ślubny był zrobiony z czerwonych róż. Paweł również wyglądał elegancko w ciemnym garniturze, z kwiatem w butonierce. Para młoda podjechała pod ratusz starym, zabytkowym samochodem. Zgromadzeni goście wpisali się do książki pamiątkowej, a po uroczystości zebrali w dużej sali bankietowej i wznieśli toast szampanem na cześć nowożeńców. Joanna ubrała się w jedwabną, popielatą sukienkę, którą odnalazła w szafie. Zapomniała, że ją kupiła w poprzednim sezonie. Sukienka wisiała całą zimę i „ujawniła się” we właściwym momencie. Czerwone buty, torebka i naszyjnik z koralem uzupełniły całość. Joanna czuła się atrakcyjna i elegancka, co potwierdzały spojrzenia zgromadzonych mężczyzn. Na uroczystość przyszła także Emilka. Zapłaciła dodatkowo opiekunce za kolejne godziny spędzone przy łóżku chorej. Po uroczystości Joanna zaprosiła ją do siebie na kawę i lody.

— Jesteśmy prawie pod moim domem. Nie ma znaczenia tych kilka dodatkowych minut, opiekunka da sobie radę z mamą — kusiła.

— Nie powinnam, ale czasami chcę pożyć jak zwykli ludzie. Ciągle siedzę w domu sama. Mama ostatnio tylko coś pośpiewuje, ale w swoim języku. Nie mam z nią już żadnego kontaktu, chyba cofnęła się do poziomu rocznego dziecka. Nie myśl, że narzekam, ale czasami muszę trochę postękać. To jest taki mój wentyl bezpieczeństwa, żeby nie zwariować. A niech tam! Idę na lody, najwyżej wrócę taksówką — Emilka dała się namówić na wizytę.


Joanna podała lody z bitą śmietaną i poziomkami, a do tego kawę latte. Emilka usiadła przy stole, a na jej twarzy pojawiło się zmęczenie.

— Jestem cały czas na czuwaniu, jak telewizor — próbowała żartować. Ciekawa jestem, kiedy mi się przepalą styki. Jak długo jeszcze wytrzymam? Mirka mi pomaga, ale ona jest wiecznie zajęta. Daje mi pieniądze na opiekunkę, więc nie mogę niczego więcej od niej wymagać. Ktoś musi na to wszystko zapracować. Mamy emerytura i moje dochody prawie na nic nie starczają.

— Zawsze lepiej być pięknym, bogatym i zdrowym niż brzydkim, biednym i chorym — filozoficznie stwierdziła Joanna.

— Najgorsze są choroby. Człowiek staje wobec nich bezradny, czasami i pieniądze nie pomogą, chociaż ludziom bogatym jest łatwiej. Lekarstwa i wizyty lekarskie kosztują majątek. Mama bierze drogie leki i powinna je zażywać regularnie.

— Wiem, że robisz dla niej wszystko, ale teraz porozmawiajmy o czymś wesołym. Co cię ostatnio spotkało miłego?

— Miłego? — Emilka zdziwiła się. — Chyba raczej nic, ale… było coś miłego. Dostałam paczuszkę ze słodyczami ze Szwecji. Michael chciał mi osłodzić trochę życie czekoladkami i cukierkami. Nie chciałam się na to zgodzić, ale nalegał… i w końcu napisałam mu adres. Muszę mu się jakoś zrewanżować.

— Może wyślij mu polskie słodycze — zasugerowała Joanna. –Może cukierki? Wiem, że cudzoziemcy lubią nasze krówki albo raczki.

— Dobry pomysł — podchwyciła Emilka. — A co u ciebie?

— Nic specjalnego — wykręciła się od odpowiedzi Joanna, chociaż czuła, że dzieje się sporo. Lepiej nie zapeszać, to tylko moja tajemnica — pomyślała — może potem jej powiem.

Tajemnica była ukryta w skrzynce e-mailowej i miała na imię George. Kolejny list był taki piękny…


Moja droga Joanno,

Piszę ten list, aby Ci powiedzieć, jak dużo zaczęłaś znaczyć dla mnie w tym krótkim okresie czasu i dziękuję Ci za to, że stałaś się częścią mojego życia. Nie sądziłem, że spotkam kogoś takiego, jak Ty. Spotkanie z Tobą jest jedną z najlepszych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu. Zostałem wykorzystany przez kobietę, którą tak bardzo kochałem. Od tamtej pory nie byłem z żadną inną. Nie wiem, jak to się stało, ale weszłaś do mojego życia i ukradłaś mi serce od pierwszego dnia, od pierwszego e-maila. Na początku byłem zdezorientowany, nie bardzo wiedziałem, czego tak naprawdę chcę. Nie wiedziałem, czy chcę zaryzykować jeszcze raz, ale postanowiłem potraktować Cię poważnie. Zdecydowałem zbliżyć się do Ciebie jak do przyjaciółki i dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś. Wydajesz się być fajna, ładna, miła, opiekuńcza. Niesamowite, ale są to… cechy, które bardzo lubię w kobiecie. Postanowiłem zaryzykować. Na początku miałem sporo wątpliwości. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście myślisz o mnie poważnie. Nie chcę jednak zwalczać tego uczucia, chcę jeszcze raz poczuć się jak prawdziwy mężczyzna. Zaczynasz mi być coraz bliższa, Joanno, i nie zamierzam poddać się szybko. Nie pozwolę Ci łatwo odejść. Odkryłem w sobie nowe pragnienia. Spotkanie z Tobą naprawdę mnie zmieniło. Mimo to w pewnym sensie jestem przerażony tym rodzącym się uczuciem. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem, że podświadomie czekam na Ciebie. Tak naprawdę nie wiem, jakie są twoje uczucia. Nie chcę zmuszać Cię do wyjawienia mi Twoich uczuć. Chciałbym, abyś mnie pokochała i zaufała mi. Pytam o wszystko, co jest z Tobą związane. Oczekuję szczerych odpowiedzi. Chciałbym wiedzieć, czy Ci na mnie zależy, nie ukrywaj niczego, zaufaj mi, tak jak ja Tobie. Odpowiadając na pytania… Jestem chrześcijaninem, katolikiem. Chodzę do kościoła co niedzielę. Urodziłem się i wychowałem w katolickiej rodzinie, ale jak Ci napisałem w jednym z moich listów, szanuję różne religie, które istnieją na tym świecie, ponieważ posiadają one podobne zasady. Przynoszą pokój ludziom i sprawiają, że człowiek staje się lepszy. Moja córka jest szczęśliwa w domu mojej siostry. Siostra traktuje ją jak własną córkę. Lilian zawsze mówi mi, abym znalazł kogoś, kto będzie mnie kochać i mnie uszczęśliwi. Wie, że nie czuję się szczęśliwy, mimo odniesionych sukcesów zawodowych. Powiem jej kiedyś o Tobie, mam nadzieję, że nastąpi to niebawem.

Życzę wspaniałego weekendu,

George


E-mail od George’a obudził w niej niepokój. Joanna w wyobraźni zobaczyła samotnego mężczyznę. Pragnęła nowego związku i jednocześnie coś ją powstrzymywało. Trudno jest zaufać komuś ponownie. Doświadczenia i porażki życiowe uczą ostrożności. Człowiek zaczyna wszystko analizować i zwracać uwagę na detale. Życie składa się z drobiazgów i ważne w zasadzie jest wszystko — zachowanie w określonych sytuacjach, maniery, poglądy. Trudno jest docierać się w późniejszym wieku. Wyrozumiałość i wzajemna tolerancja mogą być kluczem do sukcesu. Myśli tłukły się po głowie Joanny.

— Czy potrafi zaufać? Jaki jest George w rzeczywistości? Czy potrafią obydwoje być razem?


Długo nie mogła zasnąć w nocy. Wymazanie poprzednich doświadczeń nie udało się. Można wybaczyć, ale trudno jest zapomnieć. Od czasu do czasu spotykała Jerzego w mieście. Kłaniali się sobie jak zupełnie obcy ludzie i mijali pospiesznie. Czasami słyszała opowieści o byłym mężu. Na początku drażniło ją nawet jego imię. Z upływem lat emocje opadły i zaczęła się interesować losem eksmęża. Ze złośliwą satysfakcją słuchała opowieści o nowej dziewczynie, która zajęła jej miejsce. Joanna nadal utrzymywała przyjacielskie kontakty z jednym z braci Jerzego, z Olkiem. Olek stał się jej źródłem informacji. Zawsze kiedy się spotykali, wołał tubalnym głosem:

— Witaj, bratowo! A niech cię, dziewczyno, uściskam. Nic się nie zmieniasz. Nawet powiedziałbym, że jesteś coraz ładniejsza. Gdzie ten Jurek miał rozum? Ja bym takiej kobitki za żadne skarby świata nikomu nie oddał — Olek obejmował ją i całował w policzek. — Co u ciebie, kwiatuszku?

— Nic, żyję z dnia na dzień, ale jestem szczęśliwa.


Po powitaniu Olek opowiadał najnowsze nowinki o bracie.

— Ten mój braciszek to wariat! Teraz ma za swoje. Wiesz, bratowo, że mu się zazdrośnica trafiła. Ta to potrafi mu pokazać, gdzie raki zimują! Ostatnio jak wpadła w furię, to wszystkie talerze wytłukła. — Olek popłakał się ze śmiechu. — Ufo mieli w chałupie, całą eskadrę! A dobrze głupkowi! Jak mu mówiłem, żeby szanował ciebie, to się za mnie śmiał i kazał mi nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Dobrze mu tak! Nadęty pajac skacze teraz przez miotłę! Ta jego Dziunia to wiedźma z piekła rodem! Dobrze mu tak! Bez dwóch zdań, ma za swoje. — Olek szarmancko pocałował Joannę w rękę. — Ja bym taką żoneczkę na rękach nosił, co to ugotuje i wyprasuje, a i mądra jest. Moja Jagódka też jest fajną kobitką i szanuję ją bardzo. W domu pomogę, prezencik kupię i pocałuję. Trzeba się starać, bratowo, oj trzeba!

Pozwolisz, że cię, królowo, zaproszę na lody z bitą śmietaną i owocami!

— Olek, ja się odchudzam.

— Oj tam! Kobita musi mieć czym oddychać i na czym siedzieć. Popatrz na moją Jagódkę! Śliczna jak panieneczka, a też marudzi, że za gruba. Głupia moda jakaś nastała i wszystkie powariowałyście. Ja chcę mieć się do kogo przytulić i co pogłaskać. Nie ma tłumaczeń, porywam cię, skarbie, na te lody!

Próby oporu były daremne, lody z bitą śmietaną stały się tradycją ich spotkań. Wędrowali wspólnie do pobliskiej kawiarenki na plotki.


Olek nie przepadał za bratem i perypetie Jerzego w nowym związku bawiły go. Joanna stopniowo dowiadywała się, że Jerzy sprzątał, robił zakupy, a jego Jadzia rozliczała go z czasu spędzonego poza domem. Przypominało to ich małżeństwo, tylko że teraz role się odwróciły. Jerzy z agresora stał się ofiarą zazdrości. W jego przypadku sprawdziło się przysłowie, że co rzucisz za siebie, znajdziesz przed sobą. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że postać Jerzego coraz bardziej bladła, i gasły w niej emocje. To prawda, że obojętność jest chyba gorsza od nienawiści. George zaczął zajmować miejsce Jerzego. Joannę interesowała jego osobowość i zapragnęła go bliżej poznać. Napisała kolejnego maila.


Drogi George’u,

Nie będę ukrywała, że zaczynasz mnie fascynować. Mam nadzieję, że nie będę nigdy żałowała, że otwieram przed Tobą swoje serce. Również pragnę poznać Cię bliżej. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie zaakceptowałeś mojego zaproszenia na Facebooku. Rozmawiałam na ten temat z siostrą i powiedziała mi, że jest to dziwne. Trochę mnie to smuci, ponieważ oczekuję od partnera szczerości. Nie będę udawała, że nie marzę o wielkiej miłości. Być może jest to nierozsądne i zachowuję się jak nastolatka, boję się tego uczucia i zarazem potrzebuję go. Nie jestem już taka młoda. Jak już pisałam, jestem zwyczajną osobą, skromną i średnio sytuowaną materialnie. Czy w moim przypadku spełni się bajka o Kopciuszku? Mam świadomość, że pewne decyzje zmienią całkowicie moje życie. Musimy się poznać lepiej, aby uniknąć zbytecznych rozczarowań. Nie chcę być dla nikogo ciężarem i nie chcę, aby Twoja córka była nieszczęśliwa. Chciałabym Ci zaproponować kontakt telefoniczny i dlatego podaję Ci numer mojego prywatnego telefonu komórkowego. Miło by mi było usłyszeć twój głos. Życzę Ci również udanego weekendu.

Pozdrawiam serdecznie,

Joanna


Następnego dnia Joanna czekała na telefon i co chwilę sprawdzała, czy nie ma nieodebranego połączenia z Anglii. Nic się jednak nie działo. Poczuła rodzaj rozczarowania. Jeśli komuś naprawdę zależy, to zawsze znajdzie czas, aby porozmawiać. Ludzie często usprawiedliwiają się brakiem czasu, ale wszyscy wiedzą, że to najpopularniejszy wykręt. Doba ma dwadzieścia cztery godziny i zawsze można znaleźć kilka minut na rozmowę z ukochaną osobą. Wątpliwości ustąpiły, kiedy przeczytała kolejnego e-maila. Był to piękny wiersz:


Jeśli rano obudzisz się

I nie zobaczysz słońca

Będę przy tobie

Jeśli nie dostrzeżesz

Miłości w moich oczach

To poczujesz dotyk dłoni

Nie bój się

Będę przy tobie


Będę przy tobie

By dać ci pewność

Wysłucham ciebie do końca

Wygramy przegramy spróbujemy

Zawsze razem


Przyszłość zawsze jest niepewna

Ale mamy czas

Rok ma tylko cztery pory

My przed sobą całe życie

A ja zawsze będę przy tobie


Będę przy tobie

Możesz wypłakać się na moim ramieniu

Kiedy lustro powie nam że jesteśmy starsi

Zobaczę jak robisz się piękniejsza

I opowiem ci kim dla mnie jesteś

Ja przy tobie zawsze razem

Dotrzymam wszystkich obietnic

Będę przy tobie


George


Zaskoczenie było zupełne. Joanna nigdy się nie spodziewała, że człowiek biznesu, inżynier, może mieć taką romantyczną duszę. Odpisała w paru zdaniach:


Dziękuję bardzo za wiersz. Zaskoczyłeś mnie zupełnie. Jestem pod wrażeniem!

Joanna


Odpowiedź nadeszła po kilku godzinach.


Moja droga Joanno,

Myśli o Tobie sprawiają, że czuję wewnętrzny spokój. Te myśli i uczucia w moim sercu i duszy zbliżają Cię do mnie coraz bardziej, pomimo dużej odległości, która nas rozdziela. Staliśmy się sobie bardzo bliscy w krótkim czasie, bliżsi niż można to sobie wyobrazić. Choć muszę przyznać, że byłem trochę przestraszony, ale teraz boję się, że nie dasz nam szansy. Jeśli pozwolimy, by strach nas powstrzymał, to nigdy nie dowiemy się, co to mogłoby się zdarzyć i będziemy żałować, Joanno. Pomiędzy nami jest coś. Nie mam pojęcia, co to jest, ale wiem, że jest to coś dobrego. Cokolwiek to jest, wiem, że sprawia, że łatwo nam być razem, moja droga Joanno. Jest to z pewnością coś dobrego. Spędziłem całe życie, czekając, nie żyłem, nie kochałem, ale czekałem. Czekałem na kogoś, kto będzie mnie inspirować we wszystkim. Razem możemy osiągnąć wszystko, możemy sprostać różnym wyzwaniom i osiągnąć każdy cel. Może mi się coś nie udać w życiu, ale będę wiedzieć, że nie zostanę sam. Jesteś światełkiem w moim zimnym, pustym życiu. Mam znowu cel i chcę kochać. Wiem, że potrafisz pokochać. Proszę cię, wyraź zgodę. Pewnego dnia przyjadę do Ciebie. Nie chcę już czekać. Mam twój numer telefonu i postaram się zadzwonić w ciągu tygodnia.

Jesteś zawsze w moich myślach,

George


Czytając te słowa Joanna poczuła, że serce jej bije jak londyński Big Ben. Czy to możliwe, żeby zakochać się, nie widząc?

Rocznica

Joanna podjechała autobusem pod cmentarz. Było już późne popołudnie i słońce chyliło się ku zachodowi. Nadal było ciepło, pomimo że wiał leciutko wiatr. Po wyjściu z autobusu założyła sweterek i podeszła do stoiska z kwiatami i świeczkami.

— Poproszę trzy duże znicze i zapałki.

— Jaki kolor?

— Te czerwone są ładne.

Straganiarka zapakowała znicze do torebki foliowej i wręczyła Joannie.

— Cześć — usłyszała za plecami. Obróciła się i zobaczyła Emilkę.

— Cieszę się, że cię widzę. Ja też proszę trzy czerwone znicze i bukiet z siedmiu czerwonych róż — Emilka zwróciła się do sprzedawczyni, wyjmując portfel z torebki. Po chwili obydwie wędrowały zacienioną aleją, wzdłuż której rosły potężne klony. Na cmentarzu o tej porze dnia było sporo ludzi. Emilka co chwila kogoś pozdrawiała.

— Najpierw idziemy do Dominika, a potem do Patrycji i Doroty — stwierdziła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Muszę wstawić kwiaty do wazonu. Po drodze nabierzemy wody do konewki. Nawet nie wiesz, jak mi ciężko. Zawsze na rocznicę naszego ślubu Dominik kupował mi siedem czerwonych róż. To był taki nasz szyfr, siedem róż symbolizowało siedem życzeń. Chcieliśmy mieć trójkę dzieci, dom z ogrodem, ładny samochód i zwiedzić całą Polskę. Nic nam się nie udało. Najpierw zachorowała teściowa, potem Dominik, a na końcu moja mama. Był taki moment, ze nie wiedziałam, kim mam się zajmować. Mówią, że nieszczęścia chodzą parami, ale w moim przypadku trójkami.


Joanna pamiętała doskonale sytuację sprzed paru lat. Każdy, kto mógł, starał się pomóc Emilce. Było tragicznie, a wszystko zaczęło się od złamania nogi w stawie biodrowym przez matkę Dominika. Teściowa Emilki była energiczną starszą panią i uważała, że wszystko sama zrobi najlepiej. Czasami w drodze łaski zgadzała się na pomoc syna i synowej.

— Nie jestem niedołężną staruszką, abyście koło mnie skakali. Mam mnóstwo czasu i sama wszystko zrobię. Jeśli już tak koniecznie chcecie mi pomagać, to kupcie zgrzewkę wody mineralnej. Wniesienie ciężkiej zgrzewki to była jedyna pomoc, na jaką się zgadzała.

— Mama jest czasami okropna — skarżyła się kiedyś Emilka. — Nie mogę za nią nadążyć. Ciągle ma jakieś szalone pomysły i wszędzie jej pełno. Należy chyba do stu organizacji i szefuje połowie z nich. Nigdy jej nie ma w domu, a my jej wiecznie szukamy. Zachowuje się jak nieodpowiedzialna nastolatka. Wiesz, co znowu wymyśliła? Chce, aby w prezencie urodzinowym wykupić dla niej skoki spadochronowe z instruktorem!

— Powinnaś się cieszyć, że ma swoje pasje i zainteresowania. Moja mama kocha roślinki i eksperymentuje w ogródku. Wcale się nie zdziwię, jak wbrew naturze posadzi na działce bananowca — roześmiała się Joanna i poprawiła okulary na nosie. Kto wie, co z nami się porobi na stare lata? Lepiej chyba trochę poszaleć niż zamienić się w zgorzkniałą jędzę, nienawidzącą ludzi i świata.

— Teoretycznie masz rację.

— Praktycznie też. Nie masz stu telefonów dziennie i nie sprawdza ci, czy masz kurz na meblach. Nie wtrąca się do waszego życia, doceń to.

— No niby tak — Emilka próbowała bronić swojego zdania — ale wolałabym, żeby siedziała w domu i robiła swetry na drutach.


Nieraz życzenia się sprawdzają i wypowiedziane w złą godzinę stają się rzeczywistością. Pewnego zimowego dnia mama Dominika, nie przejmując się gołoledzią, wyszła do pobliskiego sklepu na zakupy. Poślizgnęła się i złamała nogę w biodrze. Lekarz dyżurny na pogotowiu ratunkowym nie zostawił Dominikowi złudzeń.

— Proszę pana, pana matka jest starszą osobą i nie ma szansy, aby to złamanie się zrosło. Musi się pan też liczyć z powikłaniami i najgorszym.

Przepowiednia się sprawdziła. Teściowa jeszcze zdążyła zrobić Emilce piękny ażurowy sweter…


W tym samym czasie zachorował Dominik. Uporczywy kaszel nie opuszczał go przez kilka miesięcy. Zajęty matką, nie miał czasu dla siebie, w końcu Emilka zarejestrowała go do lekarza rodzinnego.

— Nie mogę słuchać, jak wiecznie kaszlesz. Chyba ci te papierosy wychodzą — marudziła. — Mógłbyś rzucić palenie. Co z tego masz? Palenie jest niemodne i kosztowne. Gdyby tak policzyć te wszystkie pieniądze puszczone z dymem, to pewnie by się uzbierało na super samochód.

— Emiluś, jedni piją, a ja tylko palę. Każdy ma swoje słabostki — przekomarzał się Dominik. — Ja ci nie wypominam tych stu par butów i dwustu torebek. Nawet lubię, jak sobie kupujesz kolejną parę. Ta radość w twoich oczach jest… bezcenna.


Emila i Dominik, pomimo wielu lat narzeczeństwa i małżeństwa, wyglądali na zakochanych. Zawsze i wszędzie razem. Emilka dbała o dom i męża, a on z kolei nie widział świata poza żoną. Obdarzony talentem malarskim, szkicował jej portrety. Emila z różami, Emila w lesie, Emila nad jeziorem — tytułował obrazy, oprawiał w ramy i zawieszał w salonie. Zrobiła się z tego całkiem spora kolekcja.


Cios spadł na nich znienacka. Prześwietlenie płuc pokazało ciemne plamy, a diagnoza załamała Emilkę — nowotwór płuc w zaawansowanym stadium. Emila próbowała ratować męża za wszelką cenę. Wertowała czasopisma medyczne, szperała w Internecie i dowiadywała się od zaprzyjaźnionych lekarzy o możliwościach leczenia. Czepiała się każdej informacji przynoszącej nadzieję, jak tonący brzytwy. Po wielu staraniach udało się jej zapisać Dominika na terapię eksperymentalną. Koszty leczenia były ogromne. W tamtym czasie zadecydowała o sprzedaży mieszkania i przeznaczenie zdobytych w ten sposób środków na leczenie męża. Przeprowadziła się do matki. Sprzedała prawie wszystko, z wyjątkiem obrazów namalowanych przez Dominika. Udało się jej przedłużyć życie mężowi o parę lat, ale ostatecznie tę wojnę wygrał rak.


— Trudno uwierzyć, że Dominik nie żyje kilka lat. Mnie się wydaje, że to było wczoraj. Nawet nie wiesz, Joasiu, jak bardzo za nim tęsknię. Pocieszam się, że patrzy na mnie z nieba i pomaga mi przetrwać. Na rocznicę ślubu zawsze kupuję czerwone róże. Te nasze niespełnione marzenia więdną na jego grobie. — Wytarła ukradkiem łzy. — Dokąd teraz pójdziemy?

— Myślę, że zapalimy świeczkę u Patrycji, a potem u Doroty.


Grób Patrycji znajdował się blisko cmentarnej kaplicy i łatwo było go znaleźć. Na brązowym granicie wyryty był portret i daty narodzin oraz śmierci.

— Zawsze mi żal serce ściska, jak tu przychodzę. Patrycja była moja bliską przyjaciółką — Emilka wytarła ponownie zaczerwienione oczy.

— Taka młoda kobieta, nie miała nawet czterdziestki. Prawdziwa tragedia. — Joanna zapaliła znicz i postawiła go obok wielu innych. — Tylu ludzi ją kochało. To był wspaniały człowiek.

— Pomagała wszystkim potrzebującym. Dlaczego Bóg zabiera takich ludzi? To niesprawiedliwe!

— Emilko, życie jest niesprawiedliwe — takie jest, było i będzie. Pamiętasz ten wiersz księdza Twardowskiego?


Śpieszmy się kochać ludzi

Tak szybko odchodzą.

Zostają po nich buty i telefon głuchy


— Kochamy wciąż za mało i stale za późno — zacytowała Emilka. Piękny wiersz, nieprawdaż?

— Szkoda, że przekonujemy się o tym po stracie kogoś bliskiego. Chodźmy teraz do Dorotki.

Grób Doroty znajdował się na drugim końcu alei. W wazonie zawsze stały świeże kwiaty. Magda, siostra Doroty, przychodziła na cmentarz prawie codziennie. Emilka i Joanna zapaliły znicze i postawiły na nagrobku. Usiadły na pobliskiej ławce.

— Tak młodo umarła — Emilka wpatrywała się w daty i szybko w pamięci policzyła lata. Nie miała pięćdziesiątki.

— Żałuję, że nie byłam na jej pogrzebie. Wiadomość o śmierci przyszła do mnie SMS-em, kiedy byłam na wakacjach we Francji. Nie było szansy, aby wrócić do kraju.

— Pogrzeb był piękny, przyszło dużo ludzi. Żal mi było Magdy. Ona tak bardzo była związana z siostrą. Do tej pory nie może się pogodzić z jej śmiercią.

— Dorota przepisała Magdzie w spadku mieszkanie. Pamiętam, jak je urządzała i remontowała. Włożyła w nie tyle energii i pieniędzy. Spłacała kredyt za kredytem. Planowała, że na emeryturze będzie zwiedzać świat. Choroba pokrzyżowała wszystko, i nigdzie nie zdążyła pojechać.

— Ludzie czasami za dużo chcą i odkładają wiele spraw na później, a życie ucieka… Coś wiem na ten temat, Joasiu.

— Nigdy nie wiadomo, co nas spotka. Trzeba się cieszyć chwilą, bo nie mamy gwarancji, że jutro się obudzimy. Zawsze mnie takie refleksje nachodzą na cmentarzu. Zobacz, Emilko, ilu tu leży ludzi niezastąpionych i tych, co się zawsze śpieszyli.


Zapadał zmrok i alejki powoli pustoszały. Ludzie wracali do domów i swoich codziennych obowiązków. Joanna z Emilią wstały z ławki i poszły w kierunku przystanku autobusowego.

Słodkie wino

Autobus wlókł się niemiłosiernie i powoli pustoszał. Na kolejnych przystankach wysiadali podróżni. Zrobiło się już zupełnie ciemno, kiedy Joanna dotarła z cmentarza do domu. Pierwszą czynnością było nastawienie wody na herbatę. Potem przebrała się w dres i włączyła telewizor i komputer. W telewizji nie było nic ciekawego, leciał jakiś horror. Wyłączyła go pilotem i zaczęła odczytywać wiadomości na poczcie e-mailowej. Odhaczyła reklamy i wyrzuciła je do kosza. Z dwudziestu kilku maili zostały tylko dwa, jeden od zarządcy nieruchomości informujący o spotkaniu w sprawie malowania klatki schodowej, drugi to był rachunek w formie elektro-nicznej za telewizję kablową. Joanna postanowiła odpisać na list George’a. Usiadła wygodnie i popijając gorącą herbatę z miodem, zaczęła pisać. Zdania same się nasuwały, płynęły prosto z serca.


Mój drogi George’u,

Jesteś przerażony, podobnie jak ja. Znam to uczucie. Teraz jesteśmy dwojgiem samotnych, przestraszonych ludzi, i myślę, że boję się bardziej od Ciebie. Z natury jestem nieśmiała, skromna i spokojna, chociaż pozory mylą. Patrząc na mnie, zobaczysz osobę aktywną i wesołą, taką, której wszędzie pełno. Lubię podróżować i poznawać nowych ludzi. Fascynuje mnie sztuka, muzyka, taniec, literatura, architektura. Uprawiam różne sporty, ale najbardziej lubię pływać i jeździć na rowerze. Żałuję bardzo, że nie potrafię jeździć na nartach i konno. Tak się moje życie ułożyło — kiedy byłam nastolatką, to nie miałam szansy na zdobycie tych umiejętności, a teraz jest chyba za późno… Muszę Ci się także przyznać, że nie fascynują mnie samochody. Jestem kierowcą, ale zupełnie nie znam się na mechanice. Nie mam zdolności manualnych i technicznych. Staram się patrzeć na auto tylko jak na środek lokomocji i nie przywiązywać się do niego. Obecnie uczę się pozbywania zbytecznych przedmiotów z mojego życia. Nie jest to proste, zapewniam Cię. Całe życie kupujemy tysiące rzeczy, i nasza ludzka natura nastawiona jest na gromadzenie, przechowywanie. Każdy przedmiot wymaga jednak troski i pewnego rodzaju uwagi, trzeba dbać o niego, czyścić oraz konserwować. Z czasem stajemy się ich niewolnikami. Uświadomiłam to sobie i postanowiłam oczyścić przestrzeń. W pierwszej kolejności pozbyłam się dywanów i bibelotów. Wyrzuciłam z domu zbędne szkła i porcelanę. Oddałam je do domu pomocy społecznej — niech inni ludzie korzystają. Nie chcę mieć w domu zakurzonego magazynu. Odkryłam, że proste wnętrza nie wymagają tyle pracy, i dlatego moim nowym kierunkiem jest minimalizm. Zawsze, gdy chcę coś kupić, zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście tego potrzebuję. Przeważnie odpowiedź brzmi — nie.

Uwielbiam obserwować przyrodę, a najbardziej wiosną i latem. Mieszkam w pobliżu parku i chodzę prawie codziennie na spacery. Co roku zachwycam się kwiatami, drzewami i ptakami. Jest to cud życia, który dzieje się wokół nas. Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Jakie to niesamowite, że z pestki wyrasta ogromne drzewo! Zgadzasz się ze mną? Byłam kiedyś w Londynie i zachwyciły mnie tamtejsze parki. Wystarczy wejść w boczną uliczkę, by w centrum miasta odnaleźć oazę ciszy i spokoju. Zapewne koło twojego domu znajduje się jakiś uroczy park, skrawek zielonej wyspy wśród wysokich, wiktoriańskich domów. Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia! Zapominamy o tym i ciągle do czegoś dążymy, stawiając sobie kolejne cele. Czasami wystarczy zatrzymać się i zachwycić otaczającym nas światem. Uczucie zadowolenia mamy w sobie, wystarczy je tylko odszukać. Czuję się szczęśliwa, czytając książkę w parku. Prawda, że to niewiele? Są jednak ludzie, dla których ta prosta czynność jest niemożliwa do wykonania. Nikt nie da nam gwarancji, że zawsze będzie tak samo i życie będzie dla nas przychylne. W jednej sekundzie można wszystko stracić. Uzmysławiam sobie to coraz bardziej i cenię czas, przyjaźń i miłość. Lubię robić drobne prezenty moim przyjaciołom i widzieć radość w ich oczach. Satysfakcję sprawia mi też każdy mail z dowodami pamięci.


Często ludzie piszą, że mój blog skłonił ich do refleksji. Czyż nie jest to piękna nagroda dla autora? Piszę obszernie o sobie, ponieważ w ten sposób możemy poznać się wzajemnie. Trudno jest zdobyć moje serce, nie jest ono na sprzedaż, bo jest… za darmo. Wszystko, co najcenniejsze w życiu, dostajemy gratis, i dlatego ludzie nie potrafią tego docenić. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Przypomniał mi się mój były mąż. Kochałam go za bardzo i zapewne wyrządziłam nam obydwojgu krzywdę. Teraz marzę, by być w związku partnerskim, opartym na szacunku, zaufaniu i tolerancji. Bije we mnie nadal gorące serce, spragnione uczucia i namiętności. Brakuje mi romantycznych wieczorów przy świecach, długich rozmów, bukiecików ze stokrotek i wspólnie wypitej porannej kawy. Jednocześnie wiem, że ta zmiana wymaga ode mnie sporej odwagi. Trudno jest wyjść z pustyni uczuć.

Twoja Joanna


Joanna wysłała e-maila, wyszła z poczty i otworzyła pliki ze starymi zdjęciami. Od razu rzuciła się jej w oczy uśmiechnięta twarz Patrycji. To samo zdjęcie było na jej nagrobku. Wydawało się, że zaledwie parę miesięcy temu dzwoniła i umawiała się do kawiarni na lampkę wina. Patrycja lubiła czerwone, słodkie wino i jabłecznik. To było jej stałe zamówienie. Nawet nie musiała go składać. Kelner podchodził z menu i pytał:

— Dla pani to, co zawsze?

Patrycja lekkim skinieniem głowy potwierdzała zamówienie. Joanna lubiła na nią patrzeć. Miała w sobie wdzięk i niepokojącą, egzotyczną urodę. Była typem zimy — czarne, długie, gęste włosy okalały bladą twarz o nieskazitelnej cerze. Najpiękniejsze były oczy — duże, błękitne, z wywiniętymi do góry rzęsami. Patrycja była wysoka i szczupła, mogłaby startować w konkursie piękności lub brać udział w castingu na modelkę. Z zawodu była kosmetyczką, a prywatnie żoną bogatego biznesmena, właściciela hurtowni budowlanej. Mąż traktował jej zawód jak nieszkodliwe hobby.

— Co mam zrobić, jeśli chce pracować? A niech zarabia na te… swoje waciki — często żartował. — Rozumiem ją, potrzebuje kontaktu z ludźmi. Mogłaby zajmować się tylko dziewczynkami, ale one powoli dorośleją i już nie potrzebują opieki mamy. Ja… niestety też nie jestem stale w domu, ciągle gdzieś muszę jeździć. Spędzam życie w samochodzie i na rozmowach telefonicznych. Nadrobimy wszystkie zaległości na emeryturze.


Patrycja była matką bliźniaczek, podobnych do siebie jak dwie krople wody.

— Jak ty je odróżniasz? — dziwiła się Joanna.

— Mnie ani Marka nie oszukają. W szkole kombinują, i ci biedni nauczyciele mają z nimi trzy światy. Ola jest humanistką z artystyczną duszą, a Ala typową matematyczką. Pomagają sobie wzajemnie i zarazem perfidnie oszukują. Żadne upomnienia nie pomagają. Udaję surową, ale wiem, że to nic nie zmieni. Chyba już się poddałam, Marek zresztą też. Ja też nie byłam aniołem i pewnie dziewczynki mają to w genach po mnie.

— Nie byłaś grzeczną dziewczynką?

— Nie… zdecydowanie nie. Jest takie powiedzenie, że grzeczne dziewczynki idą do raju, a niegrzeczne mają raj na ziemi. Ja jestem z tego drugiego gatunku. Czy nie mam raju na ziemi? Wspaniały mąż, udane dzieci i dobrze prosperujące biznesy. Marek się śmieje ze mnie, że pracuję na waciki, ale co tam… — machnęła ręką — niech mu tam będzie. Brakuje mi tylko czasami męża w domu. Nie ma nic za darmo i w koszty pracy wliczone są jego niekończące się wyjazdy. Nasze małżeństwo opiera się na rozmowach telefonicznych, ale kiedy jesteśmy razem, to iskrzy…

— Nie ma ideałów, ale twój Marek jest prawie wzorowym mężem i ojcem.

— Tak, to prawda. Dziewczynki za nim szaleją i ja też, i to po wielu latach małżeństwa. Potrafi mnie zadziwić i zaskoczyć. Ostatnio przyjechał do domu z bukietami dla wszystkich swoich kobiet i zaprosił na kolację do restauracji. Dał nam kwadrans na przebranie się i dosłownie porwał. Czy to nie cudowne? A wczoraj dał mi w prezencie błękitną, jedwabną apaszkę. Kupił ją, bo była w kolorze moich oczu.

— Lubię na was patrzeć. Rzadko dzisiaj się spotyka takie pary jak wy. Czasami ci, Patrycjo, zazdroszczę. Jesteście naprawdę… wyjątkowi.

— Jak spotkałam Marka na dyskotece, to od razu wiedziałam, że to moja druga połówka. Takie rzeczy się po prostu wie. Moi rodzice byli przeciwni naszemu małżeństwu, bo ja miałam wtedy dopiero osiemnaście lat. Zastosowaliśmy politykę faktów dokonanych. Na wieść o ciąży skapitulowali, a dziś nie mogą się Marka nachwalić, że im się taki udany zięć trafił.


Joanna zamknęła plik ze zdjęciami. Poczuła łzy na policzkach, same kapały z oczu, gorzkie i gorące. — Jak to się mogło stać i dlaczego? Dlaczego ona? Wróciły wspomnienia. Tamtej nocy zadzwonił Marek.

— Przyjedź szybko do szpitala, Patrycja miała wypadek i jest w śpiączce. Zanim straciła przytomność, prosiła, aby ciebie powiadomić.

— Co się stało?! — Joanna z trudem wydobyła z siebie głos. Czuła, jak przerażenie odbiera jej siły.

— Co się stało?! — powtórzyła.

— Wypadek samochodowy! Przyjeżdżaj!

Zadzwoniła po taksówkę, szybko ubrała się i zbiegła po schodach. W nocy ruch na ulicach był znikomy i dojazd do szpitala zabrał niecały kwadrans. Na korytarzu zobaczyła Marka. Opierał się o ścianę, był blady i jakby nagle postarzały. Podbiegła do niego, chwyciła za rękę i bez słowa usiedli razem pod salą reanimacyjną. Godziny ciągnęły się i noc zdawała się nie mieć końca. Do sali ciągle ktoś wchodził i czuć było nerwową atmosferę. Oczekiwanie jest straszne. Nad ranem drzwi otworzyły się i do Marka podszedł doktor.

— Przykro mi. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale obrażenia wewnętrzne były zbyt rozległe.


Joanna nie słyszała dalszej rozmowy. Czuła, że świat jej zawirował w oczach. Kiedy się ocknęła, leżała na kozetce.

— Co się stało? — zapytała pielęgniarki.

— Zemdlała pani. To pani siostra? — zapytała współczująco. Szwagier też marnie wygląda. Jedźcie państwo do domu. Tutaj już nikt nie pomoże…

Profil na Facebooku

Deszcz zaczął padać już w nocy. Duże krople odbijały się od szyb i bębniły po parapecie. Noc zdawała się nie mieć końca. Szaro-bury poranek nie zachęcał do wstawania. Joanna nastawiła budzik, owinęła się kołdrą i postanowiła jeszcze trochę podrzemać. Sen nad ranem jest najlepszy. Nie musiała się nigdzie śpieszyć, ponieważ zgodnie z planem lekcji szła do szkoły na godzinę jedenastą. Przysnęła i obudziła się ponownie po dziewiątej. Poranna toaleta i śniadanie zajęły kolejną godzinę. Przed wyjściem do pracy Joanna postanowiła zobaczyć wiadomości na Facebooku. Znajomi wkleili jej na stronę sporo obrazków z kwiatkami i filiżankami kawy. Joanna uśmiechnęła się, przeglądając dowody sympatii. Niektórzy wirtualni ludzie byli jej bliscy. Wymiana myśli zaciera odległości. Często zdarzało się, że poznawała potem te osoby w świecie rzeczywistym i było to ciekawe doświadczenie. Często sprzeczała się z Mirką, która uważała Internet za stratę czasu.

— Nie szkoda ci czasu na tę fikcję? — pytała Mirka, wróg internetowych znajomości.

— Dlaczego tak uważasz?

— Nie bywam często na tych idiotycznych portalach, ale wiem, co ludzie potrafią wypisywać. Kłamią jak z nut, bo mało kto lubi pisać prawdę o sobie. Pewne osoby przekraczają wszelkie możliwe granice. Mam niezły ubaw, kiedy to przeglądam.

— A co masz dokładnie na myśli? — dociekała Joanna. — Podaj jakieś przykłady.

— Nie trzeba szukać daleko, wystarczy zobaczyć naszych wspólnych znajomych. Większość ludzi upiększa swój wizerunek. Nikt nie chce być szary i pospolity, a więc stroi się w cudze piórka. Jest wiele grzeszków, ale pokażę ci te najbardziej pospolite. Włącz komputer i zaczynamy naszą podróż do świata fantazji. Spójrz na profil Ani. Pękam ze śmiechu, kiedy widzę jej zdjęcia sprzed pięciu lat i na dodatek podrasowane w Fotoshopie. W dacie urodzenia też zgubiła dziesięć lat i po co?

— Łatwo się domyślić. Ania chce się odmłodzić i jest to możliwe tylko w Internecie. Z wpisów można wywnioskować, że dowartościowują ją męskie komplementy.

— Jest łasa na te wszystkie kwiatki i słowa zachwytu. Facetów to nic nie kosztuje, więc zawalają ją tymi śmieciami, a ona udaje młodą dziewczynę. Nie potrafi zaakceptować swojego wieku i obecnego wyglądu. Młodość przeminęła, a Anię potrącił już rydwan czasu — zachichotała Mirka. — Nawet moja siostrzyczka koloryzuje. Zapraszam cię, Joanno, do Emilki. Czytaj — zachęcała.

Profil Emilki wyglądał zupełnie przeciętnie. Zdjęcie nie odbiegało od rzeczywistości.

— Ja tu nic nie widzę — Joanna klikała po danych.

— Nie widzisz, bo znasz Emilkę i straciłaś ostrość widzenia. Czytaj jeszcze raz, dokładnie i powoli.

— Naprawdę, nic nie widzę — jęknęła.

Mirka zaczęła wyjaśniać przyjaciółce.

— Emilka napisała, że prowadzi własny biznes. Jest to zgodne z prawdą, ale tylko trochę. Biznes może być duży lub mały, akurat w przypadku mojej siostry ma skalę mikro. Dlaczego nie napisała, że ma tylko kiosk? Może podświadomie marzy o eleganckim salonie, a może wstydzi się swojej pracy? Nie ma nic romantycznego w siedzeniu przez osiem godzin w małej budce. — Mirka wzięła myszkę i kliknęła na trzecią znajomą. — Zapraszam do kolejnej osoby. Przyjrzyj się teraz Reginie!

— Ale z niej numerantka! — krzyknęła Joanna i dostała ataku śmiechu. Znała ją dobrze i widywała prawie codziennie. Regina była pracownicą osiedlowego sklepu z pieczywem. Kiedyś chodziła razem z Mirką do szkoły podstawowej, lecz potem drogi życiowe dziewczyn się rozeszły. Mirka poszła na studia, a Regina z trudem skończyła zawodówkę. Natomiast w danych o sobie w rubryce wykształcenie wpisała wyższe. Ponadto informowała cały świat, że jest fotografem.

— Ona chyba nawet nie wie, co to znaczy być fotografem — Mirka skrzywiła usta. — Pstryka amatorskie fotki aparatem dla idiotów i wydaje się jej, że jest wielką artystką. Zwróciłaś, Asiu, uwagę na fakt, że wszyscy mają pokończone studia? Zdumiewające, nieprawdaż? –zachichotała ponownie. — Ale za to jakie! Słyszałaś kiedyś o Wyższej Szkole Handlowej w Sierpcu? A może o Wyższej Szkole Rolniczej w Świebodzinie? Bo ja niestety nie… ale ktoś, kto się nie interesuje szkolnictwem, to nawet tego nie zauważy. Ty też nie wiesz, jakie szkoły są w Birmingham lub Bristolu. Można napisać prawie wszystko, nawet największe głupoty.

— Masz rację, kiedyś zwróciłam uwagę na fakt, że człowiek podający się za Amerykanina podał w swoich danych szkołę w Indiach i jednocześnie pisał do mnie, że rodzice zginęli w wypadku samochodowym i że wychowywali go wujostwo. Logicznie myśląc, trafił na okrutnych opiekunów, którzy małe dziecko wysłali do szkoły z internatem do Delhi. Ciekawa jestem, dlaczego tak daleko i tak drogo? — zaśmiała się Joanna.

— A widzisz? A nie mówiłam? Nie wolno łykać wszystkiego bezkrytycznie. Jak patrzę na ciebie i Emilkę, to ogarnia mnie rozpacz — dwie głupiutkie blondynki, naiwne jak nastolatki!

Mirka spojrzała na Joannę z nieukrywaną satysfakcją.

— Zacznijcie czytać pomiędzy wierszami i trochę analizować fakty. Każdy kłamca się kiedyś myli i pisze prawdę. Zabawcie się trochę, popiszcie z tymi oszustami i wymieńcie się doświadczeniami. To będzie dla was prawdziwa szkoła życia.

— Jak zwykle masz rację, droga Mirko! Pomysł jest doskonały i skorzystam z twojej rady. Ciekawa jestem, co Emilka na to powie? Zadzwonię do niej wieczorem, po pracy.

— Dam ci kilka wskazówek. Nakreślę coś na kształt portretu psychologicznego oszusta. Po pierwsze, taki człowiek próbuje się z tobą skontaktować poza Facebookiem. Pytanie brzmi dlaczego? Na sto procent nie ujawni ci swojego adresu zamieszkania. Może co najwyżej się z tobą kontaktować przez telefon na kartę. Ja to nazywam zacieraniem śladów. A jeśli już doda cię do znajomych, to zauważysz, że ma tylko kilka zdjęć i ciągle te same. Czy w życiu tej osoby nic się nie dzieje? Nigdzie nie jeździ? Nikogo nie spotyka?

— Dlaczego brak nowych zdjęć jest podejrzany?

— Czasami oszust używa po prostu nie swoich. Buszuje po Internecie i wkleja zdjęcia przypadkowych osób. Pisze na przykład, że ma córkę i podsyła ci zdjęcia swoje i latorośli, ale nigdy nie są na tych zdjęciach razem. Wyjaśnienie jest proste — technicznie można zrobić fotomontaż, ale wymaga to czasu i wysiłku, a jemu zależy na tempie.

— Jakie to przykre! Po co oni to robią?

— Jak to po co? — Mirka prychnęła pogardliwie. — Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Facet stwarza iluzję, że zakochał się w tobie na podstawie fotografii. Asiu, czy to jest możliwe? Zastanów się, dziewczyno! Pisze potem takie lukrowane zdania, że aż mdło się robi! Kobiety to łykają jak ryby przynętę. W zasadzie cała akcja przypomina połów ryb. Trzeba wiedzieć, gdzie zarzucić wędkę, zanęcić, nadziać robaka na haczyk i wyłowić tłustą rybkę.

— Jestem tłustą rybką? Śmieszne porównanie. No… może mam faktycznie trochę nadwagi.

— Asiu, to przenośnia, ale jesteś doskonałym celem, to znaczy jesteś samotną, dojrzałą kobietą z oszczędnościami. Takie osoby jak ty mogą odczuwać samotność i marzą o kolejnym uczuciu. Każdy lubi czuć się dopieszczony. Wystarczy napisać parę komplementów i jesteś ugotowana. Mam rację?

— Pewnie masz, ale co dalej się dzieje?

— Kolejny etap to zanęcanie, ale bez kosztów ze strony adoratora. Ile kosztują wirtualne bukiety lub kieliszki szampana? Jedyny plus tego wszystkiego — kwiaty nie zwiędną i nie dopadnie cię kac morderca. Jak będzie hojny, to dorzuci jeszcze wirtualny diadem z brylantami. Zrobi z ciebie królewnę z baśni i to wszystko bez wkładu finansowego! Czy to nie cud? Sam będzie też przystojnym panem, eleganckim i szarmanckim. Oczywiście, dobrze sytuowanym i wykształconym, samotnym. No… ewentualnie z jednym dzieckiem. Zacznie cię wciągać w swoje sprawy i postara się wytworzyć rodzaj więzi psychicznej.

— Potem robak na haczyku?

— Tak, robak. Obrzydliwy robak składający się z samych krętactw i kłamstw. Coś musi się wydarzyć, abyś była gotowa oprócz serca otworzyć portfel. Nie jestem cyniczna, ale tak to w skrócie wygląda. Nieszczęścia i problemy zależą od inwencji i fantazji autora. Na końcu znajdziesz zawsze prośbę o przesłanie pieniędzy, najlepiej przez Western Union lub Money Gram. Wysyłasz na swoją odpowiedzialność, a potem możesz już tylko pisać zażalenie do Pana Boga.

— Skąd ty to wszystko wiesz?

— Niestety… z doświadczenia.

Joanna spojrzała na Mirkę siedzącą przy laptopie. Kto by pomyślał, że ta zawsze chłodno myśląca i racjonalna kobieta dała się wciągnąć w jakieś gierki? Nie pytała dalej, bo i po co? Zapewne Mirkę spotkała krzywda, jeśli nie finansowa, to emocjonalna. Czasami straty finansowe nie bolą tak bardzo jak stracone złudzenia. Joanna w milczeniu podeszła do barku, otworzyła go i wlała po kieliszku wiśniowego likieru.

— Na frasunek dobry trunek — coś musi być w tym starym porzekadle, pomyślała.

Postawiła na stole wysmukłe kieliszki i nalała purpurowy likier z karafki. Wypiły słodki, aromatyczny alkohol. Mirka pożegnała się i poszła do domu.

Wieczorem Joanna zadzwoniła do Emilki i zdała jej relację z rozmowy z Mirką.

— Asiu, do mnie też takie typy piszą. Ja myślałam, że to się dzieje tylko w powieściach.

— Emilko, sprawdzimy, czy Mirka miała rację. Podejdziemy do tematu naukowo. Będziemy pisać do tych samych facetów i porównamy dane. Zgadzasz się?

— Ojejej — pisnęła Emilka. — Jasne!

— Chciałabym, aby Mirka się myliła.

— Ja też, ale ona przeważnie ma rację. Od kiedy zaczynamy?

— Ja proponuję od dzisiaj. Do dzieła, Emilko!

Odłożyła telefon na stolik i otworzyła laptop. Znowu nie było maila od George’a. To z całą pewnością nie był typ opisywany przez Mirkę, on był zupełnie inny. Coś się stało.

Piwnica

Pogoda zdecydowanie się zepsuła. Deszcz padał ciągle i się ochłodziło. Prognozy nie były pocieszające. W telewizji zapowiedziano przejście frontu atmosferycznego i obfite opady. Niestety wszystko się sprawdzało i ludzie zaczęli narzekać na pogodę. Na takie dni najlepszy był kontakt z Anią, która zawsze widziała pozytywne strony deszczowej pogody.

— Nie rozumiem, dlaczego wszyscy jęczą. Pada i bardzo dobrze, bo ziemia potrzebuje deszczu. W ogródku moich rodziców wszystko zaczyna nabierać kolorów i odżywać. Powietrze się oczyszcza i przestają mnie gnębić alergie. Znowu coś kwitnie, a ja kicham i łzawię, więc ten deszcz to dla mnie błogosławieństwo. No i poza tym mamy za darmo naturalne nawilżenie skóry. Czytałam, że Angielki mają piękną cerę, ponieważ tam jest sporo wilgoci. Wierzę w to. Najlepszy krem nie pomoże, jeśli skórę się wysusza w solarium lub na słońcu.

— Masz rację, te fanki solarium wyglądają strasznie. Kiedyś damy unikały słońca, czasy się zmieniły i teraz jest moda na brązowe ciała.

— To wszystko przez Coco Chanel, która zrewolucjonizowała świat mody. Czytałam jej biografię i muszę powiedzieć, że była fascynująca osobą. Osiągnęła swój cel, ale czy to dało jej szczęście? Według mnie szła do celu po trupach, zmieniała kochanków jak rękawiczki. Odniosłam wrażenie, że ich wykorzystywała, a kiedy stawali się bezużyteczni, porzucała bez sentymentów. Czy ona kogoś naprawdę kochała?

— Może nie kogoś, tylko coś. Kochała luksus i pieniądze.

Ania, ze swoim megapozytywnym nastawieniem do świata, była najlepszym kompanem na deszczowe dni. Joanna zadzwoniła do niej i zaproponowała spotkanie w ich ulubionej kawiarence.

— Z chęcią przyjdę, muszę z tobą pogadać — zgodziła się bez namysłu. — Dzisiaj mam wolne popołudnie, a Roman ma dyżur w szpitalu. Jestem wolna jak ptak! Spotkajmy się w naszej kawiarence koło osiemnastej, pasuje ci?

— Pewnie.

Punkt osiemnasta Ania weszła do kawiarni. Z płaszcza przeciwdeszczowego i parasola leciały strumienie wody.

— Parszywa pogoda — mruknęła na powitanie.

Joanna, która już siedziała przy stoliku, spojrzała na nią zdziwiona. Co się stało z tą zawsze uśmiechniętą i zadowoloną z życia dziewczyną?

— Co ci zamówić? Latte i sernik?

— Może być. Wszystko mi jedno — postawiła parasol w kącie i odwiesiła mokry płaszcz. — Muszę się dzisiaj wygadać. Mam totalny dołek.

— Co się stało?

— Parszywa pogoda i parszywy dzień. Wszystko jest do dupy.

— Powiedz w końcu, co ci jest.

— Mnie nic, ale moja koleżanka z pracy nie żyje. Dzisiaj zadzwonił jej mąż, że wczoraj wieczorem popełniła samobójstwo. Powiesiła się w piwnicy. Nie mogę w to uwierzyć, bo jeszcze wczoraj piłyśmy razem kawę na przerwie śniadaniowej. Cały dzień nie mogę się pozbierać i wszystko mnie drażni. Szukam odpowiedzi na pytanie –dlaczego? To wszystko nie ma… sensu.

— Aniu, opowiedz po kolei, co się stało.

— Nie znałaś Brygidy. Nie była moją przyjaciółką, tylko koleżanką z pracy. Lubiłam ją, bo była uczynna i miła. Czasami zamieniałyśmy się dyżurami. Brygida była bardzo pracowita i oprócz pracy w szpitalu miała cztery sklepy z odzieżą dziecięcą i zabawkami. Biznesu pilnował jej mąż i czasami pomagały dwie dorastające córki. Powodziło się im wspaniale i na wszystko było ich stać. Ona zawsze była nienagannie ubrana w markowe ciuchy, a ostatnio zainwestowała w różne zabiegi upiększające. Nie przyznawała się do tego, ale wszyscy wiedzieli, że wstrzykuje sobie botoks, aby się pozbyć zmarszczek.

— Zmarszczki i siwe włosy to nie powód, aby się wieszać. Starzenie się jest naturalnym procesem, ale wiadomo, że nikt się z tego nie cieszy.

— Ludzie mówią, że miała długi i one były powodem samobójstwa.

— Długi?

— Tak, i to spore. Kłopoty zaczęły się od otwarcia galerii handlowej. W sklepach Brygidy gwałtownie spadły obroty i musiała je likwidować po kolei, jeden po drugim. Nie stać jej było na płacenie czynszu i wynagrodzeń ekspedientkom. Biznes się powoli kurczył, a Brygida dwa lata temu wydała krocie na remont domu.

Sfinansowała go prawie w całości z kredytu bankowego. Ja u niej nie bywałam, ale ci, co widzieli, mówili, że zrobiła z domu jednorodzinnego prawdziwy pałac. Nie rozumiem też jednej rzeczy, a mianowicie — byli w tym roku na luksusowych wczasach i kupiła starszej córce nowy samochód.

— Nie powinna tego robić, ale może to był rodzaj negowania rzeczywistości.

— Tak myślisz?

— Nie chciała się przyznać przed sobą i rodziną, że nastąpił koniec epoki dobrobytu i przyszły chude lata. Podejrzewam, że nie mieli pojęcia o sytuacji finansowej firmy. Prawdę znała tylko Brygida i nikogo nie wtajemniczała. Nie mieli pojęcia o tym, co się wokół nich dzieje.

— Chciała w ten sposób ich chronić, ale sama nie wytrzymała psychicznie.

Ania zamyśliła się. Posłodziła stygnącą kawę brązowym cukrem. Zaczęła jeść sernik widelczykiem. Myśli nie dawały jej spokoju i ponownie powiedziała:

— Ale to nie powód, aby się wieszać. Zawsze jest jakieś wyjście…

— Masz rację, Aniu, ale ty patrzysz na wszystko ze swojego punktu widzenia. Zupełnie inaczej myślą i reagują osoby bezpośrednio zaangażowane, dlatego należy się zwracać po pomoc do specjalistów i nie taić problemów. Jeśli coś zamieciesz pod dywan, to nie oznacza, że to coś zniknęło samoczynnie.

— Myślisz, Asiu, że ona miała depresję? Dzisiaj rozmawiałam z koleżankami z pracy i żadna niczego nie zauważyła…

— Depresja może być ukrywana i bywa, że trudno ją dostrzec. Zapewne czuła się osaczona i pętla długów wokół niej się zaciskała. Nikomu się nie zwierzała i dusiła w sobie smutek i rozpacz. Widziałyście się codziennie i powoli przyzwyczajałaś się do zmiany jej zachowania. Oswajałaś się z nim i jednocześnie nie wiedziałaś nic o jej życiu prywatnym. Widziałaś tylko zewnętrzną powłokę, to, co najłatwiej zauważyć.

— Masz rację. Muszę się przyznać, że bywały chwile, w których zazdrościłam jej luksusowego domu, samochodu i wakacyjnych wyjazdów. Mnie i Romka nie stać było na takie cuda.

— Nikt nie jest doskonały, Aniu, ty też nie.

— A co ty byś zrobiła na jej miejscu?

— Trudno jest jednoznacznie powiedzieć, ale z pewnością nie kupiłabym samochodu i nie pojechałabym na urlop. Przede wszystkim poinformowałabym rodzinę o sytuacji i nie ukrywałabym niczego, no i starałabym się wyjść z długów. Bankowi nie zależy na ruinie kredytobiorcy, tylko na odzyskaniu pieniędzy i odsetkach. Można zawsze próbować negocjacji. Jej mąż mógł także sprzedać towar na bazarach.

— Masz rację, Asiu, jak człowiek zacznie myśleć, to dostrzega różne drogi wyjścia z kryzysu.

— A tak widzisz, kobieta nie żyje, problem pozostał i jest jeszcze gorzej.

— Długi zostały. Ona była mózgiem rodzinnym, zostawiła zagubionego męża i dwie córki. Będą musieli jakoś nadal żyć…

Deszcz nie przestawał padać, wydawało się, że niebo płacze nad losem Brygidy i jej rodziny.

Duże krople bębniły po parapecie, a po szybach spływały małe strumyczki. Zimne powietrze wpadało do kawiarenki za każdym otwarciem drzwi. Zrobiło się późno i należało wracać. Uzbrojona w parasol i kurtkę z kapturem, Joanna opuściła gościnne progi kafejki. Do domu nie było daleko, ale zdążyła trochę zmarznąć i zmoknąć. Wzięła gorący prysznic, nałożyła szlafrok i usiadła przed komputerem. Przypomniała sobie słowa Mirki. Z jednej strony miała rację, ale zawsze istniała nadzieja, że można spotkać kogoś wyjątkowego. Czy jak człowiek przewróci się na chodniku, to oznacza, że trzeba przestać chodzić? Może wystarczy tylko zwracać uwagę na nierówności powierzchni. Nie można wszystkich podejrzewać o nikczemność, bo świat stanie się nienormalny. Nie każdy nieznajomy jest złodziejem lub psychopatycznym mordercą. Można zaufać, ale nie w głupi sposób, każdy człowiek ma podobno instynkt samozachowawczy. Musiała przyznać się przed sobą, że tęskniła za mężczyzną. Brakowało jej uczuć, wsparcia i seksu. Była nadal żywą, czującą kobietą, a nie średniowieczną mniszką.

Listy od George’a pobudzały wyobraźnię i odżywały marzenia o bliskości i namiętności.

Przeczytała kilka starych maili. Zapewne z nim było podobnie, bo kiedyś przecież do niej napisał.


Moja droga Joanno,

Kiedy byłem chłopcem, to marzyłem, aby spotkać osobę, z którą będę mógł dzielić moje myśli i szczęśliwe chwile. Nie wyobrażałem sobie jej twarzy, ale czułem, że ktoś taki istnieje. Przez te wszystkie lata, które spędziłem sam, poświęcając się karierze zawodowej, wizualizowałem tę kobietę. Nie chcę być już dłużej smutny i samotny. Moje młodzieńcze marzenia wracają do mnie. Od kiedy spotkałem ciebie, Joanno, zaczynam myśleć o naszym spotkaniu. Czasami budzę się rano i zastanawiam się, czy ciebie wyśniłem, czy może istniejesz i jesteś realna. Teraz wiem, że to nie sen. Bałem się zakochać w tobie i chciałem uniknąć kolejnego rozczarowania. Teraz boję się obudzić i stwierdzić, że wszystko to był tylko sen. Jeśli jesteś tylko snem, to nie chcę się więcej obudzić. Chcę cię mieć tylko dla siebie…Myślę o Tobie...

George


Czy marzenia mogą być podobne? Joanna zasnęła tej nocy szybko. Poczuła na skórze delikatny dotyk, pocałunki na szyi i słyszała szept: Jesteś tylko moja…

Sergio

Joanna przeciągnęła się leniwie na leżaku. Lubiła wylegiwać się w słońcu jak kotka. Niedzielne popołudnie dawało szansę na odrobinę relaksu.

— Jak to dobrze, że w końcu nie pada i świeci słońce. Nigdzie nie muszę się śpieszyć, żadnych spotkań, po prostu jedno wielkie nic –pomyślała zadowolona. Ciało stawało się coraz bardziej bezwładne i czuła, jak powoli zaczyna zasypiać. Z przyjemnego stanu drzemki wyrwał ją natarczywy dzwonek telefonu. Postanowiła go zignorować, ale telefon nie dawał za wygraną. Melodyjka dzwonka wracała jak mantra.

— No trudno, odbiorę cię uparciuchu — powiedziała do siebie. Kolejnym etapem było poszukiwanie telefonu w torebce. Teoretycznie była tam przegródka przeznaczona tylko dla niego, ale kto by się do tego stosował? Najszybszym sposobem było wysypanie zawartości torebki na stół. Wśród wielu wszystkich niezmiernie potrzebnych przedmiotów znalazła w końcu źródło dźwięku. Przeciągnęła palcem po ekranie.

— Cześć, Emilko, co u Ciebie? Coś się stało? — zapytała przyjaciółkę.

— Nie… w zasadzie nic, ale mam do ciebie jedno pytanie. Znasz tego Sergio? Masz go na profilu na Facebooku? — spytała nieśmiało.

— A… wiesz, nawet go pamiętam. Wydaje się być sympatyczny. Jak do tej pory to nic ode mnie nie chciał. Chyba facet szuka sobie partnerki. Ma z pięćdziesiąt sześć lat i jest samotny. Coś mi pisał o strasznym rozwodzie. Mieszka pod Londynem i ma trzynastoletniego syna. Pracuje jako trener w klubie piłkarskim. Chwalił mi się, że ma nowe BMW i dom w Anglii. Podejrzewam, że szczęka mu opadła, jak mu napisałam zgodnie z prawdą, że mam stare Punto i zero kasy. Potem poklikaliśmy na temat muzyki i sztuki. Chyba sobie mnie odpuścił. Wydaje mi się, że ludzi najbardziej przeraża prawda. Mało kto chce być zwyczajnym, szarym człowiekiem. Ale dlaczego się pytasz?

— On napisał także do mnie, a zobaczyłam, że jest u ciebie. Przystojny facet i taki… miły. Trochę stary… myślałam, że jest koło pięćdziesiątki, ale tak ogólnie podoba mi się — wydukała Emilka — a ja nie znam dobrze angielskiego — jęknęła na koniec.

Wiadomo, szczęściu trzeba pomóc, w Joannie obudziła się chęć niesienia pomocy. Może akurat to druga połówka Emilki, rzucona przez złośliwy los do Londynu?

— Nie ma sprawy, pomogę — zaoferowała z entuzjazmem.

— Google translator to fajna rzecz, ale przekłamuje i zabiera sporo czasu — cicho usprawiedliwiała się Emilia.

— Dawaj na ruszt — rzuciła Joanna. — Popracujemy na telefon i laptop — kopiuj i wklej.

— Jesteś kochana — usłyszała szept Emilki po drugiej stronie telefonu.

Pierwsze zdanie brzmiało obiecująco.

— Hello, pretty! I noticed your photo on fb.

Joanna wystukała na klawiaturze telefonu.

— Witaj, ślicznotko! Zauważyłem twoje zdjęcie na fb — dodała od siebie. — Uważaj! To chyba jakiś podrywacz. Nie jest zbyt oryginalny. Tego typu zdania czytałam już chyba tysiąc razy…

Zdania od Emilki były uprzejme i pełne nieśmiałego uroku.

— Co za Wersal! — myślała Joanna — oto do czego doszłam na stare lata! Piszę jak zakochana i nieśmiała pensjonarka z dziewiętnastowiecznej powieści. Koniec świata! Ciężki bywa los tłumacza… ale słowo się rzekło…

Sergio wyjawił, że matka była Hiszpanką. Po rozwodzie rodziców zamieszkał w Anglii, gdzie żyje mu się całkiem dostatnio. Te zdania wyjaśniałyby oryginalne imię, nietypowe dla kultury anglo-saskiej. Po chwili podesłał zdjęcie ślicznego dziecka.

— Fajny dzieciak, ma niezłe geny po tatusiu. Pewnie mamusia też była niczego sobie — mruknęła do siebie Joanna — szkoda, że nie jestem taka urodziwa. Trudno, rozum musi mi wystarczyć. Szkoda tylko, że rozumu nie widać, a cycki i nogi tak. Co za niesprawiedliwość! No cóż, sprawiedliwości nie ma, nie było i nie będzie!


Sergio zaczął otrzymywać okrągłe, gramatycznie poprawne zdania. Zapewne metamorfoza stylu była szokująca, bo po paru minutach Emilka zadzwoniła ponownie.

— Asiu… on ciebie… wyrzucił ze znajomych. Ja… tego nie chciałam — wyszeptała.

— Czym ty się przejmujesz? Ja mam chyba z tysiąc trzysta osób na profilu i czasami nawet nie zauważam zniknięcia jednej — zażartowała Joanna. Jednak poczuła, że coś jest nie tak. Obudziła się w niej czujność.

— Co ty mu o sobie napisałaś? Przyznaj się bez bicia — pewnie coś podkolorowałaś? — zapytała wprost Emilkę.

— No… no… tak troszeczkę. Napisałam, że mam własny biznes i że dobrze mi się powodzi. W zasadzie to prawie prawda — mam swój kiosk, a z życia jestem zadowolona… tak… prawie.

Joanna nie mogła powstrzymać śmiechu. Wyobraziła sobie faceta czytającego ten tekst i widzącego w Emilce businesswoman w garsonce, właścicielkę sklepu. Jeśli facet ma wyobraźnię, to doda do tego Porsche, willę z basenem i okrągłą sumkę na koncie.

— Emiluś, wydaje mi się, że lekko przegięłaś — upomniała przyjaciółkę. Co ci szkodziło napisać prawdę?

— Ja… ja sama nie wiem. To wszystko jest prawdą, tylko mój business jest w rozmiarze mikro — zaśmiała się Emila.

Fakt — kiosk z gazetami to chyba nie było to, o czym można myśleć, pisząc słowo „business”.

W przypadku Emilki nie chciał się ziścić amerykański sen — od pucybuta do milionera. Emilka żyła skromnie przez wiele lat i nic nie zapowiadało gwałtownych zmian na lepsze.

— Co prawda, to prawda — przytaknęła Joanna — w końcu czat to nie zeznanie podatkowe w urzędzie skarbowym. On napisał, że ma nowe BMW. Pojęcie „nowe” jest pojęciem względnym. Dla niego nowe może mieć trzydzieści lat. A trzydzieści lat wobec wieczności nie oznacza prawie nic — zaśmiała się głośno. Dom w Anglii może być ruderą z najgorszego koszmaru o niekończącym się remoncie, o powierzchni pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Ładna nazwa niczego nie zmienia. Byłam kiedyś u koleżanki z wizytą w Londynie. Napisała mi, że ma apartament. Na miejscu okazało się, że ten apartament jest wielkości mojej kawalerki.

— Asiu, coś zauważyłam — rozważania Joanny przerwała nagle Emilka — on ma wśród znajomych Basię. Basia jest teraz online. Napiszę do niej.

W Joannie obudził się Sherlock Holmes.

— Emilko, pisz i zapytaj, co on jej tam nabajał. Porównamy sobie wypowiedzi. Może być ciekawie…

— Myślisz, że on jest kłamcą? — zapytała niepewnie.

— Nie wiem, ale chcę wiedzieć.


Emilka zniknęła z czatu. Joanna wyrwana z poobiedniej drzemki, postanowiła kontynuować lenistwo. Włączyła ulubioną płytę z muzyką Mozarta i poszła do kuchni zrobić kawę. Pomimo narzuconych sobie rygorystycznych zasad odchudzania kawa była z cukrem i śmietanką. Taką lubiła najbardziej.

— Trudno.. trudno, będę gruba, ale za to szczęśliwa — podśpiewywała, lekko fałszując. A do tego zjem kawałek czekolady… czekolady z orzechami, trala, trala, tralaaaa. W końcu jestem już nie pierwszej młodości i lata świetności przeleciały nie wiadomo kiedy i gdzie, trala, trala, tralaaaa. Uroda przeminęęęęęłłłłaaaa. Kto mnie pokocha za to, że jestem??? — trala, trala, tralaaaa! Kocham czekoladę i kawę!!!!


Występ wokalny Joanny przerwał znowu dźwięk telefonu.

— No i co tam ustaliłaś, Emilko? — zapytała, wracając do roli detektywa.

— Miałaś rację — w głosie Emilki dało się wyczuć rozczarowanie. — To podły kłamca. Basi napisał to samo, co nam, ale ma już teraz trzynastoletnią córkę.

— No popatrz, jak można się pomylić — zauważyła sarkastycznie.

— Zadzwoniłam potem do Basi, ona od razu go rozgryzła. Od razu się połapała. W końcu jest psychologiem, a Sergio potraktowała jak typowy przypadek kliniczny. Pisze mu same bajki i bada reakcje. Dla niej to rodzaj eksperymentu. Biedak nie wie, że jest króliczkiem doświadczalnym. Poza tym Basia postanowiła, aby wszystkie kobiety, które są wspólnymi znajomymi, poinformować, z kim mają do czynienia. Niech sobie piszą, ale nie pozwolą się wciągnąć w jakieś niesamowite historie.

— Facet jest bardzo inteligentny i przebiegły. Wybiera ofiary według typowego klucza — kobieta dojrzała, samotna i bogata. Takie osoby są spragnione odrobiny zainteresowania i czułości. Łatwo uśpić ich zdrowy rozsądek komplementami. Słowo „miłość” jak magiczny klucz otwiera serca i portfele — zauważyła z goryczą Joanna.


Emilka rozłączyła się. Joanna usiadła i zamyśliła się. Zrobiło się jej przykro. Wyobraziła sobie rozczarowanie przyjaciółki. Zapewne przez moment miała nadzieję, że spotka tego jednego jedynego mężczyznę swojego życia. A tutaj kolejny krętacz… Włączyła laptop i weszła na profil Sergio. Wśród jego znajomych nie było już jej, Emilki i Basi. Zapewne zorientował się, że jest śledzony i że nie uda mu się zbałamucić kolejnej ofiary.


Aromat kawy przywrócił jej wesoły nastrój. Czekolada nadal kusiła, a duże orzechy laskowe wystawały spoza czarnej masy.

— Co za cud-miód — zaintonowała kolejną piosenkę, fałszując przy tym niemiłosiernie. Kątem oka zauważyła, jak kot sąsiadki ucieka z balkonu.

— Biedne zwierzę — pomyślała, zapewne jest muzykalny…

Desmond

Nikt nie lubi pożegnań i rozstań. Czasami bywają jak wyrok, od którego nie można się odwołać. Nina ostatecznie postanowiła wyjechać do Adama, do Anglii. Powoli i systematycznie wyprzedawała swój lichy majątek. Potrzebowała trochę pieniędzy na bilety i start. Co chwila odwiedzała Joannę i relacjonowała jej sytuację. Zachodziła przeważnie późnym popołudniem.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo się boję! Schudłam już chyba z pięć kilo! Czuję się tak, jakbym miała żołądek zawiązany w supełek. Robi mi się niedobrze, kiedy patrzę na jedzenie!

— Klasyczna nerwica. Staraj się jeść rzeczy lekkostrawne. Nie możesz zachorować! — upominała ją Joanna. — Poczekaj, zrobię ci coś do jedzenia.

— Nie obraź się, jak nie dam rady przełknąć jednego kęsa.

— Nie interesuje mnie to, musisz jeść. Nie pozwolę ci umrzeć z głodu lub wpaść w anemię — uśmiechnęła się życzliwie i zaczęła smarować chleb masłem.

Po chwili na talerzyku piętrzył się stos apetycznie wygląda-jących kanapek. Nina wzięła jedną i zaczęła powoli jeść.

— W telewizji mówią, że ludzie, którzy wyjeżdżają, gonią za lekkim chlebem.

— Mało to głupot się słyszy? To wcale nie jest łatwa decyzja i wymaga sporej odwagi. Musisz porzucić wszystko i wszystkich. Odnaleźć się w zupełnie innym, nowym świecie — zaprotestowała Joanna.

— Gdyby nie ta nędza, to nigdy bym nie opuściła kraju. Robię to przede wszystkim dla dzieciaków. Boję się też o szkołę. Nie śpię po nocach i cały czas się martwię. Jak oni sobie dadzą radę? Angielski mają słabo opanowany. Staram się ich uczyć i siebie przy okazji. Ponaklejałam karteczki z rzeczownikami na różnych przedmiotach. Ciężko mi idzie zapamiętywanie tych słów. Nie mam talentu.

— Nie martw się. Dzieci uczą się łatwiej obcego języka niż dorośli. Zdziwisz się, że tak szybko im to pójdzie.

— Szkoda, że nie emigrujesz z nami… — rozmarzyła się Nina i sięgnęła po kolejną kanapkę. — Byłoby fajnie, gdybyśmy mieszkały blisko siebie. Dzieciaki uwielbiają cię i ja czułabym się bezpieczniej…

— Nigdy nic nie wiadomo — filozoficznie zauważyła Joanna i podała Ninie kolejną kromkę chleba z białym serem i szczypiorkiem — Niezbadane są wyroki opatrzności.

— To prawda. Pamiętam, że nie miałam zbytniej ochoty, aby pójść na kurs opiekunek. Marzyła mi się praca w policji. A teraz? Okazało się, że moje papiery są w Anglii honorowane, a co najważniejsze, dostanę tam od razu pracę. No wiesz… jestem z Adamem, ale wolę dmuchać na zimne. Nauczyłam się liczyć tylko na siebie. Chyba już nie potrafię zaufać żadnemu facetowi, a ty?

— Sama nie wiem. Mam sporo przykrych doświadczeń i trudno mi uwierzyć w każde słowo. Coś się we mnie załamało i to jest chyba nieodwracalne. Czasami tylko brakuje mi kogoś bliskiego, z kim można porozmawiać i do kogo można się przytulić, i kto potrafi wesprzeć w trudnych chwilach.


W pokoju zaległa cisza. Nina zamyśliła się. Joanna poszybowała myślami do Londynu.

— Ciekawa jestem, czy potrafiłabym pokochać George’a tak, jak kiedyś Jerzego? Był dla mnie wszystkim, całym światem. W narzeczeństwie tęskniła za nim, a każda godzina bez niego była stracona. Czy uświadomił sobie, co zrobił? Jak mógł zabić taką wielka miłość? Ile jest w tym mojej winy? Dlaczego akceptowałam jego egoizm?

— Halo, tu ziemia! — z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Niny. –Wracaj do nas!

— Już jestem — roześmiała się. — Chyba znowu odleciałam…

— Opowiem ci, Aśka, coś zabawnego — Nina usiadła na kanapie i podkurczyła nogi. — Tylko muszę się wygodnie usadowić, bo historia jest długa, ale za to warta opowiedzenia.

— Zamieniam się w słuch — usiadła obok niej i popatrzyła z zaciekawieniem.

— Otóż postanowiłam sprawdzić, jak to jest, i dodałam do znajomych na Facebooku pewnego faceta. Od razu wydał mi się podejrzany. No wiesz, taki nowy profil bez wpisów, bez znajomych, ale za to mężczyzna piękny jak marzenie. Ponieważ tacy faceci nie chodzą po ulicach samotnie, wiedziałam, że coś tu nie gra. Bądźmy szczerzy, nie jestem Miss Polonia ani spadkobierczyni fortuny Rockefelerów. Ciekawość zwyciężyła i postanowiłam się dowiedzieć, czego ode mnie chce. Przy okazji pomyślałam sobie, że podszlifuję trochę angielski. Początki były bardzo sympatyczne — pięknie się przedstawił i przesyłał mi bukiety wirtualnych róż. Nie powiem, było milutko…

— I co? Długo trwała sielanka? Tracił swój cenny czas na ciebie?

— No… parę bukiecików dostałam. Aż tu nagle pewnego pięknego dnia pisze mi, że wyjeżdża w interesach do Niemiec. Jak się domyślasz, ma firmę w Londynie i jest biznesmenem przez duże b. Piękny, inteligentny, czuły i bogaty. Czego może pragnąć więcej samotna kobieta? Podrywał mnie ostro.

— A co Adam na to? Nie był zazdrosny?

— Adam niczego nie wie, a poza tym to był tylko… eksperyment naukowy i darmowe lekcje angielskiego. No… przecież… musiałam się wysilić, żeby sklecić parę zdań. Samo Google translate to za mało.

— Rozumiem, i co było dalej?

— Dalej zrobiło się zabawnie. Pisze do mnie, że musi jechać i podpisać kontrakt, ale do szczęścia brakuje mu drobnych tysiąc pięćset funtów na jakieś zabezpieczania transakcji.

W zasadzie to mu nie brakuje, ale córeczka ma randkę i musi mieć nową sukienkę, która kosztuje dokładnie tyle kasy. Ponieważ kocha mnie bezgranicznie i planuje ze mną przyszłość, to prosi o pożyczkę. Nie wiem, co on sobie wyobraził? Jemu się chyba wydawało, że śpię na kasie i że jestem idiotką. Nawet gdybym miała miliony, i tak bym mu nie dała. Muszę myśleć przede wszystkim o moich dzieciach i znam życie. Pożyczysz komuś forsę, to potem musisz prosić o zwrot i kupujesz sobie wroga. Pamiętasz Karinę? Pożyczyła ode mnie stówę, a potem się wypierała. Plułam sobie w brodę, że dałam się tak przerobić! Wstrętne babsko przekręciło kilka osób!

— Ode mnie też chciała pożyczyć, ale na szczęście byłam bez grosza przy duszy. Opatrzność czuwa nad głupkami. Wróćmy jednak do tego pięknisia. Jak mu było na imię?

— Desmond — prawda, że uroczo?

— Śliczniutko!

Spojrzały na siebie porozumiewawczo i roześmiały się.

— Otóż Desmond napisał, że z natury jest hojny i że kupi mi piękną sukienkę, buciki i do tego torebkę, ale póki co to ja mam mu przesłać te nędzne grosze. Jeśli nie wpłaci tego wadium, to cała transakcja pójdzie się bujać. Podsunęłam inne rozwiązania, wręcz paletę rozwiązań i wyjście z problemu.

— Co mu zaproponowałaś?

— Najprostsze — córeczka pójdzie na randkę w starej kiecce. Narzeczony jak kocha, to się nie zorientuje, że metka była dawno temu odcięta. Drugie, równie proste — nich pożyczy od rodzinki lub przyjaciół, których zna dłużej niż mnie. Trzecie, może mniej korzystne, lecz bardziej normalne w świecie biznesu, czyli pożyczkę bankową.

— Czyli zadziwiłaś go swoją wiedzą.

— Chyba tak, bo wił się jak piskorz i nasz czat przypominał ping- ponga. Po kolei odpadały różne propozycje. Urocza córeczka o egzotycznej urodzie nie mogła zrezygnować z zakupu i nic nie wiedziała o chwilowej niedyspozycji finansowej tatusia. Desmond nie posiadał też żadnej rodziny i przyjaciół. Biedna sierotka w okrutnym i bezlitosnym świecie! Pojawiła się za to na horyzoncie niecna przyjaciółka nieboszczki żony. Ta okrutna kobieta zgodziła się pożyczyć pieniądze pod jednym, ale za to nikczemnym, warunkiem. Otóż mój uroczy przyjaciel miał z nią spędzić upojną noc.

— Nie gadaj!

— Oczywiście, że nie mógł się zgodzić! Wszak mnie pokochał!

Joanna spojrzała na Ninę i obydwie wybuchnęły niepohamowanym śmiechem. Łzy popłynęły im po policzkach. Nie mogły się opanować i co chwilę ciszę przerywały salwy śmiechu.

— Przestań, bo padnę ze śmiechu. Co było dalej?

— Dalej było też fajnie. Mój ukochany nie wierzył w system bankowy. Ci faceci w czerni tylko czyhali, aby przejąć jego świetnie prosperującą firmę. Kiedy go zapytałam, czy woli krwiopijców z banku od podłej przyjaciółki świętej pamięci zmarłej, chyba wyczuł, że robię sobie z niego jaja. Trzeba jednak przyznać, że znał zasady funkcjonowania systemu Western Union i Money Gram. Z tego wniosek, że transfery pieniężne miał dobrze opanowane.

— No patrzcie… a myślałam, że ci zaproponuje gołąbka z przywiązaną do nóżki gotówką.

— Podpowiedziałam mu to i chyba go zdenerwowałam. Wyrzucił mnie ze znajomych!

— Teraz rozumiem twoje stresy!

— Cha! cha! cha! Kiedy o tym myślę, to pękam ze śmiechu. W życiu nie spotkałam takiego kretyna! Debil myślał, że spotkał pierwszą naiwną. Powiem ci, że nawet czuję się urażona, że tak nisko oszacował moją inteligencję.

— Biedak nawet nie przypuszczał, że pod fizjonomią aniołka mieszka diabełek! To co, diablico? Może kieliszeczek czerwonego winka? — Joanna mrugnęła porozumiewawczo i podeszła do barku. –Trzeba walczyć z anemią!

Charles

Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła lub do wiedzy. Joanna postanowiła przeprowadzić kolejny eksperyment i osobiście przekonać się, jak wygląda spam na Facebooku. Nie musiała długo czekać. Dostała na skrzynkę informację typu:

— Cześć! Szukając znajomego na Facebooku, trafiłem na twoje zdjęcie. Jesteś bardzo ładna. Chciałbym cię bliżej poznać. Czy moglibyśmy zostać przyjaciółmi?

Obejrzała profil piszącego do niej mężczyzny. Fotografia przedstawiała człowieka w średnim wieku, stanu wolnego, inżyniera.

— Czyżby to było to??? Zobaczymy, zbadamy, przeanalizujemy, ręki mi nie urwie, jak do niego napiszę — pomyślała i po chwili wystukała:

— Witaj! Miło cię poznać.

Odpowiedź przyszła po kwadransie.

— Chciałbym się przedstawić. Mam na imię Charles i mam pięćdziesiąt cztery lata. Jestem stanu wolnego. Rozwiodłem się w tym roku z drugą żoną. Pierwsza zmarła w wyniku wypadku samochodowego. Ożeniłem się po raz wtóry i niestety pomyliłem się. Moja druga małżonka okazała się materialistką, którą interesowały tylko pieniądze. Chciałbym poznać kogoś miłego i uczciwego.

Przeczytała wiadomość i powtórnie obejrzała fotografię. Wnioski nasunęły się same.

— Masz, facet, pecha. Jak znam amerykańskie prawo, to zapewne jesteś goły i wesoły. Nie jest łatwo zaczynać od nowa życie w wieku pięćdziesięciu czterech lat, coś wiem na ten temat. Gdybyś był moim rodakiem, to pewnie byś się wykpił alimentami na dziecko, których wysokość nie wystarcza na utrzymanie kota. Żona by się wyprowadziła i zamieszkałaby w domu samotnej matki. Przypomniały się jej reportaże telewizyjne i te wszystkie zabiedzone kobiety, tułające się z dziećmi, podczas gdy mąż wymachujący siekierą pozostawał we wspólnym mieszkaniu. Niby kraj europejski, a obyczaje azjatyckie, gdzie kobiety traktowane są bardziej przedmiotowo niż podmiotowo. Niestety, w ostatnich latach ich położenie powoli, ale za to systematycznie ulegało pogorszeniu — co innego mówiła propaganda, a co innego niosło życie. Kto był pierwszy do redukcji przy zwolnieniach z pracy? Kto mniej zarabiał na tym samym stanowisku? Ciąża traktowana była jako zło konieczne przez właścicieli firm, a prawo antyaborcyjne narzucało rodzaj zniewolenia. Kobieta była traktowana jako rodzaj inkubatora dla dziecka poczętego.

Westchnęła i popatrzyła przez okno. Zapadał zmierzch i niebo powoli traciło swój błękit, przechodząc powoli w granat. Zachodzące słońce przebarwiło chmury na różowo. Czerwona kropla znikała w fioletach.

— Czyż nie warto żyć dla takich widoków? Chwile takie jak ta potrafią być piękne… Za czym wszyscy tak gonią? Czy odnajdą swoje szczęście w nowym samochodzie lub domu? Gdzie można je znaleźć? A w zasadzie czym jest szczęście i kiedy można mówić o nieszczęściu?


Spojrzała ponownie na ekran laptopa i przeczytała:

— Moja sytuacja finansowa pogorszyła się po rozwodzie. Wyjechałem do Nigerii, aby zarobić trochę pieniędzy. Pracuję tutaj na kontrakcie przy budowie drogi. Mam nadzieję, że wrócę wkrótce do Stanów i kupię sobie nowy dom. Chciałbym zacząć życie od nowa. Czy byłaś kiedyś w Nigerii?

Nigeria???? Daleko niż… dalej. Zdecydowanie nie dla niej, sam bilet lotniczy doprowadziłby ją do ruiny finansowej, a co potem? Hotel… musiałby być minimum czterogwiazdkowy. Myśl o różnego rodzaju insektach budziła obrzydzenie, ale prawdziwa fobia to były węże. Ich długie, wijące się ciała napełniały Joannę wstrętem i lękiem. Nawet terraria w zoo omijała szerokim łukiem. Raz dała się przekonać, aby wejść do pomieszczenia z gadami. Przeszła szybko, sztywna ze strachu. Wyobraźnia podsuwała sceny jak z horrorów — typu stłuczone terrarium i kobrę otwierającą kaptur. Prawie słyszała ten upiorny syk i czuła lecący na nią jad. Do tego wszystkiego trzeba dodać upał, kurz i problemy z wodą. Wstrząsnęła się — w końcu nie każdy musi być w Afryce. Powróciła do klawiatury i odpisała.

— Nie byłam i się nie wybieram. Nie znam dokładnie swojego kraju ani Europy. Jestem kobietą samotną i musiałabym pojechać z biurem podróży. Na dzień dzisiejszy taka podróż jest poza moim zasięgiem finansowym.


Charles opisywał jej piękno przyrody i ciekawe obyczaje. Prowadzili rodzaj pogawędki o pogodzie i przeżyciach minionego dnia. Joanna przyzwyczaiła się do codziennych wiadomości od internetowego przyjaciela, który informował o bieżących problemach, wynikających głównie z mentalności Nigeryjczyków. Pewnego dnia na skrzynkę trafiła wiadomość o zepsutej maszynie, do której należało w trybie pilnym zakupić część. Charles zwrócił się do niej z prośbą o pomoc finansową. To jedno zdanie obudziło uśpioną czujność.

— A… jednak?

Grzecznie zapytała, o co dokładnie chodzi i jakiego rzędu pieniądze wchodzą w grę. Odpowiedź rozśmieszyła ją. Charles chciał, by przelała na konto na Kajmanach kwotę trzech tysięcy dolarów.

— Chyba facet postradał zmysły. Ja i trzy tysiące dolarów? Równie nierealne jak trzysta tysięcy. Ludzie chyba nie mają pojęcia, o co proszą i kogo. Mógłby się pofatygować i trochę postudiować sytuację ekonomiczną danego kraju. Czy on wie, że jej pensja miesięczna nie przekracza kwoty sześciuset dolarów? Nie… chyba nie wie.


Poczuła rodzaj smutku — uświadomiła sobie swoją mizerną kondycję finansową, a w sercu lekkie rozczarowanie.

— Chyba większość złodziei przeniosła się do Internetu. Liczą na anonimowość i szybkie transfery? Teraz to nie sztuka otrzymać pieniądze z drugiego końca świata. Tak… lepiej naciągać naiwne kobiety niż mordować samotne staruszki lub wyrywać kobietom torebki na ulicy. Przecież można wstawić zdjęcie kogokolwiek. Tak naprawdę można pisać z kobietą udającą faceta, z dojrzałą kobietą podającą się za dziewczynkę i odwrotnie. Całe spektrum… możliwości.Nauczyła się już odróżniać ten typ oszustów, ale za każdym razem czuła rodzaj zawodu. Czy przyjdzie dzień, w którym już nikomu nie zaufa? Czy odmówi kiedyś pomocy osobie będącej w potrzebie? Odpowiedziała odmownie, a otrzymany następnego dnia e-mail od Charlsa rozśmieszył ją swoją bezczelnością. Czytała i nie wierzyła swoim oczom.

— Moja była żona zablokowała nasze wspólne konto i nie mam środków do życia. Choruję na żołądek i w związku z tym muszę stosować odpowiednią dietę. Jeśli możesz, to wyślij mi przez Western Union dwieście dolarów.


Jednym ruchem nacisnęła klawisz „delete” i pożegnała się z Charlsem.

— Dziękuję, nie skorzystam z promocji — napisała na pożegnanie.

Zniknęli ze swojego życia równie przypadkowo, jak się poznali.

Brad

W sobotę rano zadzwoniła Anka i zdenerwowanym głosem powiedziała:

— Aśka, muszę ci coś opowiedzieć! Muszę to z siebie wyrzucić! Będę za chwilę, wstaw wodę na kawę!

Dosłownie po piętnastu minutach była na progu mieszkania Joanny. Podając reklamówkę, powiedziała:

— Dobrze, że jesteś! Przynajmniej mam z kim pogadać, bo z rodzinką się nie da! Tutaj masz eklery, zjemy do kawy.

— Wejdź, rozbierz się i opowiadaj, co się stało.

— Ech… szkoda gadać. Znowu ta moja rodzina zamiata wszystko pod dywan. Plac centralny jest niby czysty, ale śmieci zostały nie posprzątane.

— Anka, mówisz bardzo enigmatycznie! Powiedz po ludzku, o co chodzi???

— No chodzi o mojego kuzyna w Niemczech, a właściwie o jego córkę.

— A co się stało? Zachorowała?

— Nie… na szczęście zdrowa i nie sprawia problemów. To mój kuzyn doprowadza mnie do rozpaczy.

— Albert? A co takiego się stało?

— Jestem na niego wściekła!!! Jak bym go dorwała, to bym mu powiedziała, co o nim myślę!

Albert nigdy nie stronił od kieliszka, ale teraz to przechodzi sam siebie! Ostatnio zadzwoniła jego żona i opowiedziała mi o jego wyczynach. Niestety upija się na awanturnika i nie powinien brać wódki do ust.

— Co on takiego zrobił?

— Upił się znowu jak świnia i poszedł po dziecko do szkoły. Zrobił awanturę nauczycielce, a ta wezwała policję. Wszyscy wiemy o jego słabości, ale każdy udaje, że to chwilowe. Nikt nie ma odwagi powiedzieć, że Albert jest alkoholikiem.

— Znam ten typ — alkoholik nie powie, że jest uzależniony, a wszyscy wokoło nie chcą się wtrącać. Mówi się, że zawsze może przestać, ale to nie jest prawda. Oszukuje sam siebie i innych.

— Dokładnie tak jest! Kiedy mówię, że Albert ma problem, to cała rodzina twierdzi, że histeryzuję.

— Nie histeryzujesz. Czasami trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, zwłaszcza że pijaństwo potrafi zniszczyć życie nie tylko pojedynczego człowieka, ale i jego rodziny. Czy on ma świadomość, że parę takich występów może spowodować interwencję Jugendamtu? Tyle się o tym ostatnio pisze!

— Masz rację! Powiem ciotce, że jak tak dalej będzie, to Niemcy mogą zabrać dziecko do sierocińca. Nie wyobrażam sobie Amelki w domu dziecka!

— To nie są żarty. Potrafią być bezwzględni. Twierdzą, że kierują się dobrem dziecka.

— Zadzwonię do Alberta i mu uświadomię, że przez własną głupotę może stracić córkę! Nie będę milutka! Wygarnę mu wszystko!

— Sytuacja jest poważna, tym bardziej że już go mają na cenzurowanym. Dzieci są odbierane rodzicom, a potem bardzo trudno jest je wyciągnąć ze szponów niemieckiej biurokracji. Ludzie, osiedlając się za granicą, powinni pamiętać, że każdy kraj ma swoje prawa i przepisy. W Polsce można skarcić dziecko klapsem, ale w Szwecji lepiej tego nie próbować.


Anka westchnęła ciężko, podeszła do okna, odchyliła firankę i spojrzała na drzewa.

— Fajnie tutaj mieszkasz. Sporo gołębi siedzi na drzewach. Brudzą?

— Oczywiście. Nie ma nic za darmo. Wolę jednak sprzątać po ptakach niż mieć pustynię przed oknami.

— Moim co niektórym sąsiadom przeszkadza każda forma życia. Drzewa — bo liście spadają jesienią, ptaki — bo brudzą, psy — bo szczekają.

— Powinni zamieszkać w odosobnieniu, w domu z wybetonowanym podwórkiem — zażartowała Joanna i nalała kolejną porcję kawy do filiżanek.

Anka zasłoniła okno i wróciła na swoje miejsce przy stole. Podparła brodę rękoma i przez kilka minut milczała. Po chwili powiedziała cicho:

— Mam też jeszcze jedną sprawę do ciebie. Zupełnie nie wiem, co o tym myśleć. Wiesz, że pracuję charytatywnie na rzecz chorych dzieci. To takie moje „szpitalne” skrzywienie zawodowe.

— Wiem. Masz jakiś problem?

— Poniekąd. Zwrócił się do mnie ojciec chorego dziecka z Anglii i nie wiem, co mam z tym fantem zrobić.

— Do ciebie? To dziwne…

— Też mi się tak wydaje. Polska to biedny kraj i to raczej nam się pomaga, chociaż z drugiej strony nikt nie jest aż tak biedny, aby nie mógł pomóc drugiemu człowiekowi.

— No niby tak, ale o co dokładnie chodzi?

— Możesz otworzyć komputer? Pokażę ci.

Joanna wyciągnęła laptopa z torby i podała go Ani.

Po kilku minutach Anka otworzyła swoją stronę na Facebooku.

— Popatrz, to on.

Po paru kliknięciach oczom przyjaciółek ukazał się przystojny mężczyzna w kitlu lekarskim.

— Kto to jest?

— Lekarz weterynarii z Manchesteru. Ma na imię Brad.

— Czyżby kolejny samotny ojciec? — mruknęła niechętnie Joanna.

— Skąd wiesz? — zdziwiła się Anka.

— Mam takie swoje prywatne obserwacje. Czego od ciebie chce?

— No właśnie… wszystko jest takie dziwne i po raz pierwszy z czymś takim się spotykam.

— Ja jestem weteranką i specjalistką od dziwnych spraw. Jeśli masz czas, to zrobimy analizę i zobaczymy, co ci podesłał.


Cofnęły czat do początków znajomości i zaczęły uważnie czytać.

— Zobacz, Asiu, facet pisze o córce i wstawia zdjęcie dziewczynki z chorym gardłem. Za parę dni chyba się biedak pomylił, albo zapomniał o wcześniejszym poście i zaczyna pisać o nerkach.

— Ojej! Ale numer! Gdzie Rzym, gdzie Krym? Jak mogłam tego nie zauważyć?

— Pomyśl sama, nerki a gardło. Zobacz, jakie głupoty wypisuje. Po pierwsze napisał, że go sporo kosztuje zabieg, i w to mogę uwierzyć, ale kolejne zdanie to porażka.

Zaczęła głośno czytać.

— Mam duże kłopoty finansowe, ponieważ dawca nerki zmarł w trakcie operacji. Rodzina zmarłego wystąpiła do sądu o odszkodowanie z powództwa cywilnego.

Przerwała na chwilę i spojrzała na Ankę przenikliwie:

— O ile mi wiadomo, to w każdym szpitalu przed operacją podpisuje się różne zgody i oświadczenia. Dawców nie łapie się na ulicy, i wybacz, ale nie wierzę, że ta osoba nie musiała podpisać tony dokumentów. Zawsze jest jakieś ryzyko, a poza tym przeprowadza się drobiazgowe badania zgodności tkankowej, aby uniknąć odrzucenia przeszczepu.

— Dlatego to wszystko wydawało mi się szyte grubymi nićmi. Teoretycznie wiem wszystko, ale mam jakieś głupie skrupuły.

— Anka, ten człowiek żeruje na twoim dobrym sercu i wie, że kochasz dzieci. Stosuje sztuczki psychologiczne, cwaniak jeden!

— Też mi się tak wydawało, ale chciałam twojego potwierdzenia. Trudno funkcjonować ze świadomością, że się odmówiło… choremu dziecku.

Joanna objęła ramieniem Ankę i siedziały przez chwilę w ciszy, każda ze swoimi myślami. Po chwili dodała:

— Mam tak samo, droga przyjaciółko. Wątpliwości to moja specjalność…

Spalony garnek

Pierwszy odmówił posłuszeństwa odkurzacz, zepsuł się nagle i w najgorszym momencie. Następnie stanęła pralka. Sytuacja zaczęła wyglądać groźnie finansowo. Joanna uruchomiła oszczędności przeznaczone na wakacje i kupiła niezbędne sprzęty gospodarstwa domowego. Jak kiedyś ludzie mogli żyć bez pralki automatycznej? Pamiętała z dzieciństwa babcię stojącą nad balią z tarką. Dom przypominał wtedy piekło, a zamiast płomieni wszystko zasnuwały opary gorącej pary. Domownicy byli zmęczeni i nerwowi. Cała rodzina była zaangażowana w pranie, a prosta czynność nabierała charakteru jakiegoś misterium. Rodzice brali dzień urlopu i rozpoczynali pranie od samego rana. Bawełniane i płócienne rzeczy gotowali w kotle, a po wypraniu część rzeczy krochmalili. Firany i serwety z bawełnianych nici były naciągane na drewnianych ramach. Trudno uwierzyć, że działo się to tak niedawno. Pamiętała opór matki przed zakupem pralki automatycznej. Uważała, że pranie nie będzie tak idealnie czyste, jak to wygotowane w kotle. Teraz, gdyby ktoś kazał jej wrócić do starych metod, zapewne czułaby się nieszczęśliwa. Do dobrego łatwiej się przyzwyczaić. Nowe wypiera stare w każdej dziedzinie życia. Kto dzisiaj pisze listy? Pamięta to oczekiwanie na korespondencję. Zaglądała codziennie do skrzynki pocztowej i z drżącym sercem otwierała koperty. Zachowała kartki i listy napisane do niej przez Jerzego. Mogła je wyrzucić, ale opanowała pierwszy odruch. To była też jej historia i jej uczucia. Była sentymentalna, ale czy to wada, czy zaleta? Chyba wada — lżej żyje się ludziom, którzy nie ciągną za sobą przeszłości. W komputerze także przechowywała ciekawe zdjęcia i e-maile. Czasami lubiła je czytać ponownie. Zauważyła, że wraca coraz częściej do kores-pondencji z George’em. Maile były piękne i obiecywały coś nadzwyczajnego. Budziły marzenia i dawno zapomniane uczucia. Po ich lekturze układała w głowie różne scenariusze dotyczące przyszłości.

Co będzie, jeśli się zdecyduje spotkać z George’em? Jaki jest naprawdę? A co będzie, jak przypadną sobie do gustu? Czy jego córka ją zaakceptuje? Czy znajdzie pracę w Wielkiej Brytanii i co będzie tam robić? Nie wyobrażała sobie siebie jako żony przy mężu, uzależnionej od cudzych kaprysów. Nie chciała być zależna. Niestety, zły duch poprzedniego małżeństwa ciągle o sobie przypominał. Wiedziała, że marzyła na jawie i nie broniła się przed tym. Może właśnie teraz zmienia się jej życie? Karty tarota przepowiedziały przecież zmiany — śmierć starego życia. Może to już? Czy podobnie myślał George? Ostatni otrzymany mail zdawał się potwierdzać te przypuszczenia. Czytała z tym dawno zapomnianym drżeniem serca.


Moja droga Joanno,

Życie jest takie nieprzewidywalne. Zmiany, zarówno duże, jak i małe, przychodzą nagle. Nie wiem, co się stało, ale moje życie przewróciło się do góry nogami. Nie wiem, co to jest, ale mnie dosłownie powaliło. Myślę, że to Ty jesteś tego powodem. Patrzę na Ciebie nie w sposób powierzchowny. Widzę tak jak wszyscy, że jesteś zdolna i utalentowana i że masz cudowny uśmiech i gorące kochające serce. Chciałbym Cię poznać osobiście i nie mogę się doczekać tej chwili. Chciałbym zobaczyć, w jaki sposób się ruszasz, mówisz, śmiejesz, reagujesz. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, kiedy uświadamiam sobie, że o mnie myślisz, a ja o Tobie… Co to za magia, że jesteś taka wyjątkowa i jedyna? A może to kombinacja tych wszystkich elementów? Jesteś nadzwyczajna i cudowna. Mam w sercu miejsce, gdzie przechowuję marzenia, nadzieje, uczucia i wspomnienia. Są one tam bezpieczne i żywe. Ostatnio zauważyłem, że myślę o Tobie ciągle. Umieściłem Ciebie właśnie tam i moje dni stały się jaśniejsze. Coraz częściej zadziwiasz mnie i wracasz w myślach. Są nawet chwile, zwłaszcza rano po przebudzeniu, w których uświadamiam sobie, że byłaś częścią mojego snu. W ciągu dnia w wolnym czasie moje myśli krążą koło Ciebie i wyobrażam sobie, co robisz w tym momencie. Jestem wtedy w twoim życiu. Mam świadomość, że te myśli są odzwierciedleniem moich nadziei na naszą wspólną przyszłość. Czasami chcę pójść w innym kierunku, lecz zawsze wracam do Ciebie. Uświadomiłem sobie, jak głęboko zakorzeniłaś się w moim życiu. Moje uczucia do Ciebie nigdy nie umrą, nie stracą barwy, wytrzymają próbę czasu. W odpowiedzi na Twoje ostatnie pytanie chciałbym Cię poinformować, że mam tylko siostrę, która mieszka wraz ze swoją rodziną na Florydzie, w USA. Nie mam już rodziców. Mama zmarła dziesięć lat temu, a mój tata po stracie żony nie potrafił pogodzić się z jej odejściem. Zmarł dwa lata po niej na wylew krwi do mózgu. Żyję sam w moim domu w Londynie.

Kochający

George


Joanna zamknęła oczy, położyła się na kanapie. Wyobraźnia układała obrazy. Ona i on razem pod rękę na spacerze w parku, a może wspólne popołudnie w National Galery? A może w muzeum Wiktorii i Alberta? Nad Tamizą też jest pięknie… Kochała Londyn, to duże kosmopolityczne miasto, otwarte dla wszystkich ludzi z całego świata, życzliwe i tolerancyjne. Była tam wielokrotnie wraz ze szkolnymi wycieczkami.

Kiedyś… kiedyś chciała tam zamieszkać, lecz w czasach jej młodości było to niemożliwe. Teraz, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, miliony Polaków wyjechały do Anglii. Ona została. Czy to było poczucie odpowiedzialności, a może brak odwagi do porzucenia rodziny, przyjaciół, pracy? A może wszystko razem? Przysłowie mówi, że starych drzew się nie przesadza — tak, to prawda. Młodym jest znacznie łatwiej, bo nic nie mają i niczego nie zostawiają. Za granicą chleb nie jest lekki. Trzeba zaczynać wszystko od zera, poznawać nowych ludzi, dostosować się do innej mentalności i obyczajów. A tęsknota za rodziną i za krajem? Czy potrafi zostawić wszystko dla mężczyzny? Co się stanie, jak się nie uda? Zrezygnować ze szczęścia z powodu strachu przed porażką? Schować się jak ślimak w skorupce, i co dalej? Czy nie pora, aby zatrzasnąć drzwi za przeszłością? Czy stare zmory potrafią zniszczyć nowe nadzieje? Może nadeszła w końcu pora, by powiedzieć — gdzie ty Kajus, tam ja Kaja — spróbować ponownie?


Z rozważań nad sensem życia wyrwał Joannę zapach spale-nizny. Momentalnie przypomniała sobie o gulaszu. Poderwała się z kanapy, lecz było już za późno, z obiadu zrobił się węgiel. Należało tylko zastanowić się, czy warto ratować garnek. Krótko oceniła sytuację i zapadł werdykt — nie warto. Otworzyła szeroko okno i do mieszkania wdarł się powiew świeżego powietrza. Proza życia dała znowu o sobie znać.

— Jak to dobrze, że nie jestem z Jerzym — pomyślała.

Przypomniała sobie wszystkie krytyczne uwagi byłego męża. Najdrobniejsze potknięcie urastało do rangi międzynarodowego problemu. Gdyby spaliła garnek, to Jerzy zapewne powiadomiłby o tym fakcie pół świata. Pierwsza byłaby jej matka i teściowa, wszystkie szwagierki, a następnie przyjaciółki i koleżanki. Temat garnka krążyłby w opowieściach przez kolejny rok. Teraz stać ją było na luksus błędu, porażki lub zaniedbania. Mogła coś zepsuć i nikogo to nie obchodziło. Nie musiała się spowiadać z plasterka spleśniałego sera w lodówce lub przesuszonej kiełbasy. Inne prawa były dla niej, inne dla niego. On mógł się pomylić, zapomnieć lub zawieść, w końcu był tylko człowiekiem. Ona była rodzajem cyborga, maszyny, która nie czuje zmęczenia i jest zaprogramowana na doskonałe funkcjonowanie. Skąd to się wszystko brało? Czy nadal tradycja, niepoparta codziennością, brała górę nad zdrowym rozsądkiem? Kiedyś mężczyzna ciężko pracował fizycznie. Zadaniem kobiety było prowadzenie domu i wychowywanie dzieci. Stare prace zniknęły, ale dziwny podział ról nadal pokutował w wielu rodzinach. Mentalnie niektórzy ludzie nadal żyli w dziewiętnastym wieku. Jerzy zapewne do końca życia nie pozbędzie się starych nawyków, nie zmieni się.


Wzięła osmolony garnek i wrzuciła do śmieci. Otworzyła lodówkę, wyjęła kilka jajek i zrobiła omlet. Po obiedzie ponownie przeczytała e-maila od George’a. Miała już pewność, że chce go spotkać. Zawsze można polecieć do Londynu na kilka dni. Ryzykowała miłość. Każdy chce być kochany, i nie ma znaczenia, kim jest i jakie miejsce zajmuje w drabinie społecznej. Miłości pragną zarówno milionerki, jak i sprzątaczki, a ona niczym się nie różniła od milionów kobiet żyjących na całym świecie.


Z pewnym rodzajem determinacji wystukała na klawiaturze kolejnego e-maila. Liczyła, że wkrótce dostanie jakąś odpowiedź, niepewność była zabójcza.


Mój drogi,

Trudno mi o sobie pisać, nie wiem czy jestem cudowna lub nadzwyczajna. Jedno jest pewne, mam sporo szczęścia w życiu. Spotkałam wielu fascynujących ludzi i mam wspaniałych przyjaciół. Moja praca daje mi także sporo satysfakcji. Lubię młodzież i jej krytyczne spojrzenie na świat. To prawdziwe szczęście, kiedy można robić to, co się lubi. Moje zarobki pozwalają mi na realizowanie pasji, a mianowicie na podróżowanie. Rzeczy materialne nie mają dla mnie większego znaczenia. Byłam parę razy w Londynie i lubię to miasto za jego atmosferę i klimat. Zwiedziłam już chyba wszystkie muzea i parki. Podziwiam rozwiązania komunikacyjne. Można nawet powiedzieć, że jestem fanką metra. Włóczyłam się całymi dniami i poznałam wiele urokliwych uliczek, placów, skwerów. Moi angielscy przyjaciele, mieszkańcy Londynu, byli zdumieni, kiedy pokazywałam im zdjęcia. Anglia jest interesującym krajem. Zdumiewało mnie wiele rzeczy, poczynając od kranów, a kończąc na jedzeniu. Są zupełnie inne niż u nas. Podziwiam Wielką Brytanię za pielęgnowanie tradycji i obyczajów. Polska też jest piękna. Chciałabym Ci podarować dwa albumy — jeden z krajobrazami, a drugi ze zdjęciami najpiękniejszych zabytków mojego miasta. Toruń, jak zapewne wiesz, jest rodzinnym miastem Mikołaja Kopernika i zachował gotycki charakter. Chciałabym Ci wręczyć osobiście te książki. Może znajdziesz czas, aby przylecieć do mnie? Wyobrażam sobie nas, jak siedzimy przy jednym stoliku i rozmawiamy na różne tematy. Będzie to niesamowite spotkanie. Dotknąć twojej dłoni, usłyszeć głos, spojrzeć w oczy — pragnę tego coraz częściej. Nie ukrywam, że tak jak ty myślę o naszej randce. Jak wiesz, jestem nauczycielką i mam wolne tylko w czasie ferii szkolnych. Chciałabym także polecieć do Londynu i zobaczyć Twój świat. Co sądzisz o tym pomyśle? Kiedy dysponujesz wolnym czasem? Póki co napisz mi swój londyński adres, wyślę Ci drobiazg z Polski. Widziałam, że wkrótce masz urodziny. Chciałabym Ci coś ofiarować, zrobić małą niespodziankę.

Twoja Joanna


Po wysłaniu listu do George’a poczuła się jak nastolatka, udająca się na pierwszą w życiu randkę. Miała motylki w brzuchu i zamęt w głowie. Zadzwoniła do Emilki.

— Witaj, Emilko! Dawno nie rozmawiałyśmy. Proszę cię, tylko się ze mnie nie śmiej, chyba się zabujałam. Czy to normalne w moim wieku?

— Teoretycznie nie — zachichotała Emilka — ale ponoć zdarza się to w każdym wieku. Mnie też ostatnio spotykają dziwne rzeczy. Pamiętasz tego Michaela za Szwecji? Otóż.. on ma zamiar do mnie przyjechać!

— Naprawdę?

— Tak, tylko ja sama nie wiem, czy tego chcę. Czuję się, jakbym zdradzała męża. Wiem, co zaraz powiesz. Może to i bzdura, ale mój mąż ciągle dla mnie żyje. Zdarza się, że wsłuchuję się w kroki na korytarzu i wydaje mi się, że zaraz stanie w drzwiach. Jestem w wiecznym oczekiwaniu. Nawet nie wiesz, jak bardzo za nim… tęsknię. Poza tym nie jestem w stanie go odpowiednio przyjąć.

— Są hotele, Emilko, zawsze jest jakieś rozwiązanie.

— Eee… no… nie wiem — zaczęła się jąkać — a co będzie, jak się sobie nie spodobamy?

— Nic. Wypijecie razem kawę, zwiedzicie stare miasto i na tym się skończy.

— Mądralo, innym umiesz doradzić, a sobie?

— Znasz to przysłowie — szewc bez butów chodzi?

— W razie wątpliwości ja ci doradzę — zaoferowała się Emilka –słuchaj więcej serca, mniej rozumu — oto rada na dzień dzisiejszy!

Wuj

Kiedyś mama nie miała w zwyczaju zapowiadać swoich odwiedzin. Przychodziła w zupełnie nieoczekiwanym czasie. Po kilku nieudanych wizytach zaczęła dzwonić. Przełamała niechęć do nowinki technicznej, jaką był dla niej telefon komórkowy. Do końca nie rozszyfrowała wszystkich jego funkcji; nie miało sensu wysyłanie do niej SMS-ów lub nagrywanie wiadomości na poczcie głosowej. Informacja w takiej formie nie docierała. Powoli zmieniała obyczaje i ustalała termin oraz godzinę spotkania. Wszyscy byli zadowoleni — Joanna, bo mogła poukładać plan dnia, i mama, bo nie odbijała się od zamkniętych drzwi. Wizyty przypominały na wstępie kontrolę czystości. Irena wchodziła majestatycznie i taksowała wzrokiem sprzęty, meble, dywany. Z reguły zawsze coś dostrzegała.

— Asiu, po co ci ten koszmarny wazonik? Wyrzuć to paskudztwo!

— Mamo, to jest sztuka nowoczesna.

— Sztuka, nie sztuka, ale jest to ohydne i tylko szpeci pokój –zauważyła wyniośle. Nie kładź gazet na kanapie, tylko na stole –wzięła plik czasopism i odłożyła na stół. Zrób mi herbatę z cytryną, ledwo żyję. Nie rozumiem, dlaczego kupiłaś mieszkanie na trzecim piętrze.

— Było tańsze, a poza tym nikt mi nie tupie nad głową. Z cukrem? — zapytała, podając filiżankę.

— Może być z cukrem, ale tylko trzcinowym. Biały jest niezdrowy. Nie powinnam słodzić. Tyle się ostatnio mówi o szkodliwości cukru!

— Świetnie wyglądasz.

— Dziękuję, ale ty coś blada jesteś. To na pewno przez ten komputer! Siedzisz po nocach i rujnujesz sobie zdrowie. Powinnaś się dobrze wysypiać, moja droga. Zajmujesz się głupotami zamiast czymś pożytecznym.

— Co masz na myśli?

— Zamiast klikać mogłabyś w tym czasie zrobić sweter na drutach. Kiedyś robiłaś piękne dzianiny. Do tej pory noszę ten beżowy w irlandzkie wzory. Ciocia Jadzia jest tego samego zdania.

— Nie opłaca się i szkoda wzroku.

— Jak to się nie opłaca? A co masz z tego klikania? Absolutnie nic i na dodatek psujesz sobie oczy.

Po wygłoszeniu tezy o szkodliwości komputera wzięła czajniczek i dolała herbaty do filiżanki.

— Ja przyszłam do ciebie w zupełnie innej sprawie. Wybieramy się do wuja Ignacego. Dzwoniła do mnie w zeszłym tygodniu Wioletta i narzekała na męża. Podziwiam moją bratową, takie kobiety jak ona powinny iść żywcem do nieba — zrobiła przerwę na łyk herbaty i kontynuowała:

— To święta kobieta! Jak ona może to wszystko wytrzymać, doprawdy nie wiem! Zadzwoniłam do Jadzi i postanowiłyśmy razem, że ich odwiedzimy. Trzeba będzie im pomóc.


Wujek Ignacy od wielu lat funkcjonował w rodzinie na zasadach czarnej owcy. Pomimo przekroczenia siedemdziesięciu lat nie spoważniał i nie zmądrzał. Był klasycznym lekkoduchem, który nie przejmował się przyszłością. Obietnice poprawy były tylko słowami bez pokrycia. Nie zanosiło się, żeby kiedykolwiek cokolwiek miało się zmienić. W starym człowieku tkwiła dusza małego, psotnego chłopca, bez szansy na osiągnięcie wieku dojrzałego. Pojęcia typu odpowiedzialność, obowiązkowość, dojrzałość były dla niego abstrakcyjne. Skąd to się wzięło? Irena z Jadzią miały swoją teorię na ten temat — otóż według nich Ignacy był obarczony genetycznie po przodku, który w zamierzchłych czasach przegrał majątek w karty. Joanna i Zosia upatrywały przyczyny kłopotów w błędach wychowawczych, popełnionych przez dziadków. Z rodzinnych opowieści wyłaniała się postać chłopaka, ulubieńca rodziców, któremu wszystko wolno i który nie miał nigdy żadnych obowiązków. „Bezstresowe wychowanie” wydało owoce. Można powiedzieć, że dziadkowie byli prekursorami nowego trendu, obecnie bardzo popularnego. Ignaś zamienił się w pana Ignacego, lecz mentalnie został zawsze małym chłopcem. Ożenek też niewiele pomógł, nie zmienił się zasadniczo. Kochał swoją Wioletkę, lecz charakter i przyzwyczajenia zostały te same. Uwielbiał hazard i potrafił zostawić na konnych wyścigach lub w kolekturze całą swoją pensję. Po kolejnej awanturze obiecywał poprawę, ale po kilku miesiącach wracał do starych nawyków. Ciągle wierzył w wielką wygraną, która była w zasięgu ręki. Pech chciał, że skreślał niewłaściwe liczby. Wystarczyłoby skreślić cyfrę sąsiednią, aby zostać milionerem bez trudu i wyrzeczeń. Zdecydowanie nie był pracoholikiem i wysiłek ograniczał do minimum. Zawsze miał czas i nigdy mu się nie spieszyło, dopiero łzy i wyrzuty ze strony żony trochę go aktywizowały. Zaczynał coś robić, aby porzucić swoje dzieło zrobione w osiemdziesięciu procentach. Nie dbał o szczegóły i wykończenie. Wystarczyło, aby coś zaczęło działać, a Ignacy tracił zainteresowanie dla pracy.

— Szkoda życia na porządki i sprzątanie — to była jego dewiza życiowa, której się trzymał z podziwu godną konsekwencją.


Wszyscy go lubili za poczucie humoru i szczodrość. Potrafił oddać ostatnie pieniądze będącym w potrzebie przyjaciołom i rodzinie. Najgorzej na filantropii Ignacego wychodziła jego żona, która musiała zostać rodzinnym ministrem finansów i cudotwórcą.

— Ależ, duszyczko, twoja pensja nam wystarczy. Czy mógłbym odmówić pomocy kuzynce? Zastanów się, skarbie… — usprawiedliwiał się przed żoną. — Nie martw się, kupiłem losy na najbliższą środę.

— Obiecałeś, że nie będziesz więcej grał — denerwowała się Wioletta.

— Faktycznie obiecałem, ale wiesz, jak to jest. Przechodziłem koło totalizatora i zobaczyłem plakat, a na nim pięć milionów wygranej. Wyobrażasz to sobie? Ostatnio byłem naprawdę… blisko. Gdybym skreślił dwójkę zamiast trójki i trzynastkę zamiast dwunastki, to dzisiaj bylibyśmy bogaci… — marzył na głos.


Lekkomyślność Ignacego denerwowała jego siostry. Co jakiś czas jechały do brata, by go nawracać na właściwą drogę. Wizyta trwała zazwyczaj kilka dni, ale dla Ireny i Jadwigi była to prawdziwa wyprawa. Tym razem miało być podobnie.

— Jedziemy z ojcem i z Jadzią na cztery dni. Dzwoniła do mnie Wioletta i skarżyła się na tego utracjusza. To niewiarygodne, co zrobił tym razem!

— Co się stało? Wujek znowu wywinął jakiś numer?

— Numer to mało powiedziane! — głos zadrżał Irenie z oburzenia. — To niesłychane, że można być takim głupkiem. Nigdy bym się czegoś takiego nie spodziewała! Tym razem przeszedł samego siebie! Jak nic, wpędzi Wiolettę do grobu! Biedna kobieta! Serce mnie boli, kiedy o tym wszystkim myślę!

— Powiedz w końcu, co zrobił.

— Ignacy odkrył nowe źródło finansowania hazardu i pożyczył mnóstwo pieniędzy od jakiś lichwiarzy. Nie dość mu było kredytu w banku! Biedna Wioletta dowiedziała się o wszystkim, jak jakieś podejrzane typy zaczęły do niej wydzwaniać i grozić. Co za czasy!

— Dużo ma tych długów?

— Sporo, kilka tysięcy. Na domiar złego rosną mu ogromne odsetki w ekspresowym tempie. Żal nam Wioletty. Znowu płakała przez tego swojego głupiego męża. Powinna doprawdy coś z tym zrobić, choćby separację majątkową. Postanowiłyśmy z Jadzią im pomóc i spłacić te koszmarne długi. Oddadzą nam, kiedy będą mogli, no i, co najważniejsze, nie będzie odsetek.

— To szlachetne z waszej strony, ale wujek wydaje się być niereformowalny. Każdy może popełnić błąd, ale powinien wyciągnąć jakieś wnioski i unikać podobnych sytuacji w przyszłości. Są jednak ludzie, którzy nie potrafią się uczyć, nawet na własnych błędach.

— Masz rację, Asiu — ciężko westchnęła Irena. — Rodziny się nie wybiera i czuję się w obowiązku im pomóc, ale… ale tak naprawdę trzeba się zastanowić, co dalej… Trudno, aby konsekwencje głupoty jednej osoby ponosili wszyscy pozostali.


Irena otworzyła torebkę, wyjęła klucze i wręczyła Joannie.

— Nie będzie nas kilka dni. Zajrzyj do mieszkania i podlej kwiaty w sobotę. Wyjmij korespondencję ze skrzynki. Zadzwonię do ciebie po przyjeździe i zdam relację. Niestety spodziewam się wszystkiego najgorszego — podniosła się z kanapy i skierowała do drzwi.

Na odchodnym przyjrzała się jeszcze raz wazonowi. Wskazała go palcem i powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

— Wyrzuć tego maszkarona!


Po wizycie matki Joanna włączyła komputer. Na poczcie było ze sto reklam, włącznie z reklamą viagry. Przeleciała wzorkiem nadawców, lecz nie dostrzegła poczty od George’a. Zawsze odpowiadał bardzo szybko. Co się stało? Ta cisza była taka niepokojąca… Wyobraźnia podsuwała różne scenariusze, włącznie z chorobą lub wypadkiem.

— Uspokój się, kobieto. Nie szalej! Co się z tobą dzieje? — powiedziała sama do siebie.

W nocy znowu śnił się jej George. Stał z bukietem czerwonych róż.

Oczekiwanie

Przez kilka dni nic się nie działo — zupełnie nic. Dni były podobne do siebie i nudne…

— Niektórzy ludzie żyją w oczekiwaniu na weekend. Gubią gdzieś po drodze poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek. Życie im mija, a oni nawet tego nie dostrzegają. Staram się cieszyć każdym dniem. Tak naprawdę nie wiem, czy dożyję do jutra — powiedziała kiedyś do Emilki. Starała się być konsekwentna, napisała nawet krótki wierszyk na ten temat.


Każdy dzień


Chciałabym poznać każdy dzień,

jego barwy i smaki,

jakby to był mój pierwszy dzień

i zarazem ostatni.


Nie chcę pozostać w strefie ciszy.

Chcę, by minuty stały się nutami.

Dni komponowały się

jak symfonie,

noce grały nokturnami.


Taka prosta afirmacja życia stała się dla niej rodzajem filozofii. Ceniła je i nie lubiła ryzykować. Bała się pijanych, agresywnych ludzi, bo zawsze mogło coś się wydarzyć, coś groźnego i okropnego. Nieodwracalność takich sytuacji była dla niej przerażająca i wyobraźnia podsuwała straszne sceny śmierci lub inwalidztwa. Kochała rodzinę i dom, lubiła ludzi, z którymi się spotykała, ceniła swoją pracę. Wszystko sprawiało jej ogromną radość i bała się, że ktoś może to zepsuć przez przypadek lub przez splot nieoczekiwanych wydarzeń. Nie lubiła ryzykować. Nigdy w życiu nie skoczyłaby na bungee, nie potrzebowała tego rodzaju adrenaliny.

— Nie nadaję się na bohaterkę — często mawiała do przyjaciół. — Po co mam coś udowadniać? Nie każdy jest alpinistą lub grotołazem. Nic na to nie poradzę, że nie widzę sensu w zdobywaniu pięciotysięczników zimą.

Śmieszyły ją różnego rodzaju dziwne mody na survival lub paintball.

— To naprawdę jest komiczne, że ktoś płaci ciężkie pieniądze po to, aby się tarzać w błocie i żywić korzonkami. Nie bawi mnie łażenie po drzewach i wspinanie się po linie. Nie lubię też, kiedy ktoś do mnie strzela farbą. Wolę swoje pieniądze wydawać w staromodnym stylu i odpoczywać w luksusowym hotelu z basenem. Nikt mnie nawet nie namówi na wczasy pod namiotem. Trudno, ale to już chyba starość… a poza tym każdy jest inny.


Starała się odróżniać rzeczy ważne od nieważnych. Zbity talerzyk nie mógł być przyczyną gniewu lub smutku. Przedmioty przychodziły i odchodziły. Zawsze można je było zastąpić innymi. Gorzej było z ludźmi — śmierć i ciężkie choroby niosły w sobie traumę i poczucie bezsilności.

— Tylko ludzie są ważni. Dom to nie ściany, ale ludzie, którzy w tych ścianach mieszkają. Odejdą — dom umiera. Naprawdę nie warto zbytnio koncentrować się na rzeczach materialnych. Pamiętam, jak po śmierci babci trzeba było zlikwidować mieszkanie. W ciągu paru dni zniknął dorobek jej życia. Większość ubrań i mebli trafiło do różnych akcji dobroczynnych. Rodzina zachowała kilka drobiazgów i zdjęć. Zatrzymała ulubioną broszkę babci ze srebra i fioletowego ametystu. Zakładała ją parę razy w roku, zawsze w Wigilię. Wyobrażała sobie, że duch babci jest z nimi. Puste krzesło przy stole uzmysławiało pozostałym członkom rodziny, że życie ludzkie jest kruche. Pamiętała, jak babcia w Wigilię wypowiadała życzenie.

— Obyśmy się za rok wszyscy spotkali!

Babcia odeszła bardzo szybko, po krótkiej chorobie. Joannie została tylko broszka na pamiątkę… i wspomnienia minionych lat.

Czy warto planować życie? Wiele poczynań opiera się na dalekosiężnych planach. Założenia są piękne, ale co z tego wychodzi? Niewiele… albo prawie nic. Kiedyś lubiła sobie wyobrażać przyszłość. Pisała w myślach scenariusze przyszłych wydarzeń. Niestety życie szło zupełnie innymi torami — ludzie wypowiadali inne zdania, inaczej się zachowywali i wszystko odbywało się inaczej. Jeszcze teraz czasami wracała do starych przyzwyczajeń. Po otrzymaniu wielu romantycznych maili od George’a, zaczynała snuć plany wspólnej przyszłości. Oczami wyobraźni widziała ich obydwoje w różnych sytuacjach — na obiedzie w restauracji, na wczasach w eleganckim kurorcie, na zakupach i w pracy. Dostrzegała uroki tych zwyczajnych dni. Potrafiła delektować się szczęśliwymi chwilami. Czy to nie cudowne, że człowiek może spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi? Czasami mogą denerwować, ale nawet kłótnia coś wnosi do związku. Kiedy odejdą, zostaje pustka i zaczyna się odczuwać ich brak. Samotność jest straszna i przypomina dryfowanie na tratwie po ogromnym oceanie.


Nie przyznawała się przed sobą, ale coraz bardziej czekała na e-maila od George’a. Zaglądała kilka razy dziennie na pocztę. Odczuwała rozczarowanie, kiedy wśród setek wiadomości nie było tej jednej, oczekiwanej. Mógłby chociaż zadzwonić. Jeden telefon do Polski nie zrujnowałby biznesmena. Brak czasu też nie był usprawiedliwieniem. Wiedziała, że jeśli komuś zależy, to zawsze znajdzie chwilę, by napisać SMS-a lub zamienić parę słów. Coraz bardziej zwątpienie zaczynało się wkradać do jej duszy. Tyle pięknych słów zostało napisanych. Czy te uczucia to była tylko fatamorgana? Nie… to było niemożliwe. Po co by burzył jej spokój? A może poznał kogoś innego? Tak… to było możliwe. W końcu to był przystojny, inteligentny i zamożny mężczyzna. Na świecie jest tyle samotnych kobiet… Myśli nie dawały spokoju, a w skrzynce nadal nic nie było. Gdyby miała jego numer telefonu, to by mogła zadzwonić pod byle pretekstem. Dlaczego jej nie podał numeru komórki i adresu? Czy jak ktoś myśli o poważnym związku, to ma przed tą drugą osobą jakieś tajemnice? Nawet gdyby się zdecydował zerwać, to mógłby napisać krótkiego e-maila. Tysiące pytań… bez odpowiedzi. Dni mijały i nie działo się nic. Oczekiwanie jest okropne i ma w sobie coś destrukcyjnego. Postanowiła nie odzywać się ponownie. Jeśli mu na niej nie zależy, to nie da się tego zmienić. Po paru dniach nie wytrzymała jednak i napisała krótkiego e-maila:


Drogi George!

Czy wszystko jest w porządku? Od wielu dni nie mam od Ciebie żadnej wiadomości. Zaczęłam się niepokoić. Dobrze się czujesz? Nie ukrywam, że brakuje mi Twoich listów.

Twoja Joanna


Po wysłaniu e-maila przypomniała sobie słowa babci:

— Pamiętaj, Asiu, konfitura nigdy nie lata za muchą!

Popatrzyła na jej portret, babcia uśmiechała się tajemniczo i jakby trochę kpiąco. Joanna poczuła się niezręcznie i powiedziała głośno:

— Wiem, co o mnie myślisz! Trudno, każdy miewa chwile słabości!

Wizyta

Następnego dnia rano zadzwoniła Emilka. W głosie wyczuwało się zdenerwowanie:

— Cześć! Musisz mi pomóc… zupełnie nie wiem, co mam zrobić! Chyba zwariuję od tych myśli!

— Co się stało?

— Jestem głupia, ale nie wiedziałam, że tak będzie!

— Powiedz mi w końcu, o co chodzi — zniecierpliwiła się Joanna. –Panikujesz i gadasz bez składu i ładu. Nie rozumiem, o co ci chodzi.

— On naprawdę chce przyjechać do mnie! O Boże, co ja teraz zrobię!

— Jaki on?

— Jak to jaki on? Michael za Szwecji. Doprawdy, nie wiem, co robić! Muszę się z tobą zobaczyć! Sprawa pilna!

— Dobrze, Emilko, umówmy się na siedemnastą. Pasuje ci godzina?

— Będę o siedemnastej. Dzisiaj przychodzi do mamy Mirka, więc mogę się ruszyć z domu.

Joanna popatrzyła na kalendarz, na którym zapisała — godzina piętnasta trzydzieści wizyta u stomatologa.

— Trochę mało czasu. Muszę jeszcze zrobić zakupy i posprzątać mieszkanie — pomyślała i rozejrzała się dookoła. Przez kilka dni nie sprzątała, i to niestety było widać. Kurz osiadł wszędzie, a na podłodze zebrały się w puchowe kłaczki. Kiedyś to byłoby niemożliwe. Tak… kiedyś była pedantką i dom zawsze lśnił czystością. Po rozwodzie zobaczyła bezsens swoich starań. Tak naprawdę nikt nie doceniał jej wysiłków i nikomu nie były potrzebne.

— Ciągle tylko ze szmatą biegasz! — ganił ją Jerzy. Sam nigdy nic nie zrobił, może dlatego, że nie dostrzegał brudu. Nic go nie raziło i nic mu nie przeszkadzało. Mógł spokojnie siedzieć na kupie gruzu i oglądać ulubiony program telewizyjny. Wiedział, że prędzej lub później żona go we wszystkim wyręczy. Był świetnym psychologiem i potrafił się doskonale ustawić w małżeństwie. Czasami spoglądał z politowaniem na Joannę i mówił:

— Usiądź i odpocznij trochę. Zamęczysz się…

Za tymi słowami pełnymi empatii nie szły jednak czyny. Nie była to deklaracja pomocy, tylko pusty gest pana i władcy.

Po rozwodzie zdała sobie sprawę, że chciała stworzyć utopijny, idealny dom. Wkładała mnóstwo energii w coś, co nikomu nie dawało szczęścia i satysfakcji. Lśniących okien, podłóg i luster nikt nie dostrzegał. Może za dużo pracy wymagało pucowanie i odkurzanie przedmiotów? Może coś zgubiła w życiu? Czy nie lepiej by było, gdyby mieli więcej czasu dla siebie? Zabrakło… rozmów, wyjazdów i wspólnych marzeń. Czy perfekcjonizm bywa destrukcyjny? Co jest w życiu ważne? Ile było jej winy w rozpadzie małżeństwa? Kiedyś się przecież tak bardzo kochali. Czy można kochać za bardzo? Jaki smak ma toksyczna miłość?


Dzisiaj dom odbiegał od ideału i trzeba było szybko dopro-wadzić go do przyzwoitego stanu. W pierwszej kolejności pozbierała porozstawiane kubki i talerzyki i włożyła je do zmywarki. Potem przyszła kolej na ubranie porozwieszane na krzesłach i buty w przedpokoju. Odzież i obuwie powędrowały na swoje miejsce w szafie. Zgarnęła ze stołu do pojemnika na papier ulotki i reklamy. Wyjęła odkurzacz i zaczęła polowanie na kurz. Po krótkim czasie mieszkanie ponownie nabrało przytulnego charakteru. Przypomniała sobie, jak czasami Jerzy ją pytał:

— Co dzisiaj robiłaś przez cały dzień?

Teraz zapewne wie, jak wygląda dom, gdy się nic nie robi. Może odkrył, że zakupy są czasochłonne? Wizja Jerzego obładowanego torbami rozśmieszyła ją i po raz kolejny poczuła rodzaj złośliwej satysfakcji. Eksmąż powoli zanikał we wspomnieniach. Nastąpiło zjawisko wyparcia. Nikt z rodziny i znajomych nie wymawiał jego imienia w obecności Joanny, wiedząc, że sobie tego nie życzy. Poprzednie życie wydawało się koszmarnym snem. Nareszcie obudziła się i zaczęła kolejny dzień. Nie warto ciągnąć za sobą balastu i rozpamiętywać doznanych krzywd. Zamknęła drzwi do przeszłości i ufnie podążała dalej — mądrzejsza i bardziej doświadczona. Kolejny dzień przynosił nowe niespodzianki, sukcesy i rozczarowania. Nie wolno się jednak było poddawać! Jeśli człowiek potknie się o krawężnik, to nie oznacza, że powinien przestać chodzić po ulicach. Sińce zawsze się kiedyś zagoją.


— Przydałyby się świeże kwiaty w wazonie — otaksowała wzrokiem salon. — Trzeba też kupić trochę słodyczy do kawy. Może gorzką czekoladę z bakaliami? Emilka uwielbia słodycze.

Biedna dziewczyna siedzi całe dnie w domu, trzeba jej osłodzić życie… O godzinie siedemnastej wszystko było przygotowane na przybycie gościa. Emilka przyszła punktualnie i Joanna ucieszyła się na jej widok.

— Dawno cię nie widziałam! Stęskniłam się za tobą. Wchodź, moja droga. Napijesz się kawy ze śmietanką?

— Wiesz, że bez kawy nie funkcjonuję. Zrób mi w dużym kubku.

— Powiedz, o co chodzi z tym przyjazdem?

— No właśnie — zaczęła niepewnie — mam dylemat. Trochę może spanikowałam, ale Michael chce przyjechać do Torunia. Zupełnie nie wiem, co mam robić!

— A co chcesz robić? Przyjmij go jak gościa ze świata. Pójdźcie gdzieś na kawę lub lody, pokaż mu miasto. Ta wizyta do niczego ciebie nie zobowiązuje.

Spokojny rzeczowy ton Joanny wpłynął uspokajająco na Emilkę.

— Tak myślisz?

— Dokładnie tak. Przecież wie, jaką masz sytuację rodzinną.

— No niby wie…

— Bądź po prostu sobą.

Emilka odetchnęła głęboko i widać było, jak się rozluźnia.

— Pójdziemy na lody do kawiarenki nad Wisłą i pokażę mu Starówkę — zaczęła snuć plany

— Świetny pomysł. Nie zapomnij o domu Kopernika i zakupie pierników Na obiad możecie iść do pierogarni. Będzie zachwycony naszą tradycyjną polską kuchnią.


Słońce zajrzało przez okno i rozświetliło żółte róże w wazonie. Emilka uśmiechała się do swoich myśli i jej twarz rozjaśniła się. Wyglądała ładnie, nabrała dziewczęcego uroku.

Joanna przyjrzała się przyjaciółce wnikliwie i zasugerowała:

— Włóż tę niebieską sukienkę, ładnie w niej wyglądasz. Zadzwoń do kosmetyczki, umów się na regulację brwi i manicure.

— Pożyczysz mi błękitną torebkę?

— Oczywiście, musisz się zrobić na bóstwo i wyglądać elegancko.

— Postaram się… tylko nic nie mów Mirce. Powie, że mi odbiło na stare lata.

— Każdy ma prawo do odrobiny szaleństwa. Będzie dobrze… zobaczysz!

— Kiedy Michael będzie w Toruniu?

— Napisał, że będzie w sobotę. Będziemy mieli dwa dni dla siebie. Muszę jeszcze zorganizować opiekę nad mamą.

— Jeśli chcesz, to posiedzę przy mamie.

— Nie trzeba. Poproszę sąsiadkę. Ona jest dyplomowaną pielęgniarką i wie, jak postępować z taką chorą osobą. Zdam ci relację w poniedziałek.


W poniedziałek o umówionej godzinie Emilka znowu pojawiła się u Joanny. Wyglądała zupełnie inaczej niż normalnie. Zaszła w niej pewna, trudna do wyjaśnienia zmiana. Stała w drzwiach uśmiechnięta i wyprostowana.

— Cześć! Chciałabym ci oddać torebkę.

— Wskakuj i mów, jak było!

Emilka weszła do pokoju, odłożyła torebkę na krzesło i zaczęła opowiadać

— Nie wiem, od czego zacząć, ale było cudownie. Myślałam, że już nic ciekawego się w moim życiu nie wydarzy, i na szczęście się pomyliłam. Nie marzyłam nawet, że spotkam kogoś takiego jak Michael. Przypomina mi Dominika, ma podobne poczucie humoru i spojrzenie na wiele spraw. Czasami wydawało mi się, że czas się cofnął. Czułam się znowu młoda, piękna i pożądana. Te dwa dni minęły jak jedna sekunda. Nie zdążyliśmy wszystkiego sobie opowiedzieć. Michael ma po raz kolejny przyjechać za miesiąc. Chciał, żebym go odwiedziła w Szwecji, ale póki co jest to niemożliwe. Zdobyłam się na odwagę i zaprosiłam go do domu, i widział, w jakim stanie jest mama. Pokażę ci, Asiu, zdjęcia.


Emilka wyjęła aparat z torebki i zaczęła pokazywać kolejne fotografie. Każde zdjęcie nasuwało miłe wspomnienia. Joanna dawno nie widziała przyjaciółki takiej roześmianej i szczęśliwej. Przyglądała się jej z życzliwością. Wieczór minął w miłej atmosferze. Na pożegnanie Emilka zapytała:

— A co u ciebie, Asiu?

— U mnie? Nic szczególnego, ciągle czekam…

Dziwny jest ten świat

Żyjemy w czasach inwigilacji — nagrywania rozmów, wirusów komputerowych, podsłuchów, kamer, zdjęć. Ludzi pasjonują cudze sprawy i wtykają nos wszędzie gdzie się da, włażą w butach w życie innych osób. Zanikają pojęcia: intymność i rzeczy święte. Gazety drukują nagie zdjęcia gwiazd w zaawansowanej ciąży. Filmuje się porody, by potem sprzedać to, co powinno być tylko rodziną pamiątką. Żądza pieniędzy przesłania zdrowy rozsądek. „Wszystko na sprzedaż” — to chyba motto dwudziestego pierwszego wieku. Tłumy paparazzich są w stanie zrobić sporo złego dla ciekawego zdjęcia, nawet zniszczyć szczęście i spokój innych osób. Świat celebrytów funkcjonuje dzięki zaspakajaniu pustej ciekawości. Ważne jest, aby o kimś pisać, i nie ma znaczenia — czy dobrze, czy źle. Bo w końcu jakie to ma znaczenie, że jakaś gwiazdka ma niedobrane buty do kreacji? Jaki to ma wpływ na życie społeczeństwa i pojedynczego człowieka? Teoretycznie wydawałoby się, że żaden, ale to tylko pozory. Czasami trzeba dostrzec głębsze warstwy tego typu działań. Artykuł może służyć do odwrócenia uwagi od istotnych spraw. Źle dobrane buty odrywają uwagę przeciętnego czytelnika od niemiłych tematów typu podatki, byle jak funkcjonująca służba zdrowia lub rosnące bezrobocie. Podglądanie stało się też chyba lekarstwem na frustrację. Joannę zawsze dziwiła ogromna oglądalność programów typu Big Brother, w których nie działo się nic. Miliony osób podglądały życie przeważnie nudnych i mało inteligentnych bohaterów. Czy czuli się jak starożytni bogowie, siedzieli po drugiej stronie ekranu i wydawali werdykty? Cudze sprawy powoli zastępowały ich własne. Telewizyjna papka była lekkostrawna dla umysłu i oduczała od myślenia oraz krytycznego spojrzenia. Mózgi niektórych osób chyba spuchły od oper mydlanych i sitcomów. Filmy fabularne też nie zachęcały do wysiłku intelektualnego.


Z niechęcią odłożyła pilota. Przebiegła chyba ze trzydzieści programów i wszędzie było to samo, tylko lekko zmodyfikowane — albo półnagie panienki wyginały się w rytm głośnej muzyki, albo ryczały silniki samochodów. Inne stacje telewizyjne serwowały przemoc pod różną postacią. Postanowiła włączyć komputer i przejrzeć pocztę. Od razu zauważyła maila od George’a. Serce podskoczyło jej z radości. Głupio było się przyznać przed samą sobą, ale czekała na niego od dawna, kliknęła od razu i otworzyła. O dziwo, nie było nic, tylko jakiś link. Tego się nie spodziewała.

— Może to link do jakiejś jego strony? — nasunęła się pierwsza myśl. — Ale dlaczego nic nie napisał? — zdziwiła się.

Spróbowała otworzyć przesłany link. Komputer zareagował natychmiast i pojawił się alert o wirusie. Tego się nie spodziewała.

— Zemsta? Nie… to niemożliwe — czuła, jak tężeje jej twarz i powoli znika uśmiech z twarzy. — Nic mu nie zrobiłam, nie okłamałam, nie oszukałam — długo siedziała wpatrzona w monitor. — Dlaczego mi to zrobił? Jak mógł? Czy to był odwet za zdradę jego żony? Nie wierzę, że tak postąpił! Co z laptopem?! — Zdenerwowała się i szybko wyłączyła go jednym ruchem. — Oby nic mi nie zginęło!

Słyszała bicie własnego serca, a przez głowę przelatywały różne nieskoordynowane myśli.

— Czy tak umiera nadzieja? Tylko gdzie jest to światełko w tunelu?


Do rzeczywistości przywołały ją łzy. Nie płakała, same jej kapały i płynęły z oczu. Nie dawały się zatrzymać. Skąd się wzięły? Chyba za szybko uwierzyła w lepsze jutro. Czy była aż tak bardzo naiwna? A nawet jeśli tak, to czy nie ma prawa marzyć o szczęściu? Ktoś to wykorzystał i zniszczył jej nadzieje. Tyle pięknych słów, a wszystko okazało się… obrzydliwym kłamstwem.


Czas jakby zatrzymał się i nie wiedziała, ile godzin trwała w odrętwieniu. Za oknem zaczynało zmierzchać, a po szybach spływały krople deszczu.

— Niebo płacze ze mną. Robi się ciemno i zimno — wstała i podeszła do szafy po szal. Żółty, delikatny szal z wielbłądziej wełny był pamiątką po babci. Otuliła się nim szczelnie, chciała poczuć się jak za dawnych lat — bezpieczna i szczęśliwa. Włączyła telewizor i bezmyślnie wpatrywała się w migocący ekran. Nie mogła być teraz sama, a telewizyjne rozmowy stwarzały iluzję czyjejś obecności.


Następnego dnia po południu postanowiła poprosić sąsiada o pomoc w ratowaniu laptopa. Podeszła do drzwi pana Janka i zadzwoniła.

— O! Co za miły gość! Dawno pani nie widziałem, pani Joanno! — przywitał ją hałaśliwie pan Janek. Otworzył szeroko drzwi i zapraszał:

— Proszę wejść! Przepraszam za bałagan, ale się nikogo nie spodziewałem!

Przekroczyła próg i rozejrzała się po gospodarstwie sąsiada. Faktycznie, porządki nie były jego mocną stroną. Na krzesłach leżały różnego rodzaju ubrania, wszędzie walały się książki i były porozstawiane kubki po herbacie. Patrząc na nie, dostrzegła, że niektóre stały kilka dni. Uśmiechnęła się i zagadała:

— Ja jak zwykle po prośbie, panie Janku. Otóż wczoraj wpakował mi się do komputera wirus. Mój program antywirusowy go przystopował, ale wie pan, jak to jest — boję się przykrych niespodzianek.

— Ma pani rację, strzeżonego Pan Bóg strzeże. Zaraz zobaczę, co mu dolega. Proszę go postawić na stoliku. Reklamy pani zrzuci na podłogę!


Spory stos gazetek reklamowych wylądował pod stolikiem. Wyłoniła się spod nich lekko poplamiona, biała serweta. Pan Janek tłumaczył się nieporadnie:

— Przepraszam za nieporządki, ale nie myślałem, że mnie ktoś odwiedzi. Przeważnie sprzątam w soboty. Nie lubię prac domowych, bo zabierają mnóstwo czasu i dają mało satysfakcji. Czasami nawet wynajmuję sprzątaczkę, bo nie ogarniam tego wszystkiego! Pani rozumie?

— Oczywiście.

— Proszę mi pokazać dokładnie, o co chodzi.

Otworzyła pocztę, weszła na e-maila od George’a i pokazała podejrzany link. Pan Janek pokazał Joannie sekwencję liter.

— Widzi pani? W środku tego linku jest schowane słowo sex. Gdyby miała pani słabe zabezpieczenia, to w tej chwili laptop byłby zawalony zdjęciami pornograficznymi. Na szczęście nic się nie stało, ale dla spokoju sumienia przeskanujemy cały. Ja zrobię dla nas kawkę, a program antywirusowy sprawdzi wszystkie pliki. Na przyszłość niech pani uważa i nie otwiera poczty od nieznanych nadawców.

Pan Janek wszedł do kuchni i nastawił wodę na kawę. Dyskretnie po drodze zebrał kilka brudnych kubków i wstawił do zlewu. Przeszukał szafkę kuchenną i wyciągnął tabliczkę czekolady.

— Jak to miło gościć sąsiadkę. Proszę do mnie częściej zaglądać. Mieszkamy obok siebie i się prawie wcale nie znamy… mijamy się na tym korytarzu.

— Z przyjemnością, panie Janku, i proszę się do mnie zwracać mniej oficjalnie. Mam na imię Joanna, a dla przyjaciół Asia lub Aśka.

— O! To trzeba uczcić! Co powiesz, Asiu, na kieliszek czerwonego wina? Wypijemy za nasze zdrowie.

— Z przyjemnością, Janku.

Usiedli naprzeciw siebie i Janek wlał do kieliszków czerwone wino.

— Wypijemy bruderszaft — zaproponował nieśmiało.

— Dobrze — zgodziła się bez namysłu.

Wstali i skrzyżowali ręce z kieliszkami, potem Janek ją delikatnie pocałował w policzek. Usiedli trochę zmieszani. Poczuła, że czerwieni się jak pensjonarka. Była na siebie zła, ale na policzkach pojawiły się rumieńce.

— Ślicznie, Asiu, wyglądasz. — Spojrzał na nią i uśmiechnął się. — Podaj kieliszek, wleję trochę wina.

— Janku, ty chyba chcesz mnie upić — próbowała oponować.

— A nawet gdyby, to co? — w oczach pojawiły się mu szelmowskie iskierki. Odprowadzę cię do domu, daleko nie masz, a jutro rano mogę nawet poratować aspiryną.

Roześmieli się obydwoje głośno. Rozluźniła się i zapomniała o wczorajszych łzach, rozczarowaniu. Rozmawiali na różne tematy i nagle odkryli, że mają podobne zainteresowanie i stosunek do życia. Czas uciekał jak oszalały.

— Czy to wino na mnie tak działa? — pomyślała zdziwiona. — Zawsze miałam dystans do facetów. A tu? Chyba się upiłam.

Jan jakby zgadywał jej myśli.

— Ja też dawno się tak dobrze nie czułem. Obserwowałem cię od dawna, ale chyba brakowało mi trochę odwagi… Posłuchajmy razem Niemena. Uwielbiam tę jego piosenkę.

Wstał, podszedł do odtwarzacza i po chwili usłyszeli słowa — „Dziwny jest ten świat”…

— Faktycznie dziwny, a może jeszcze bardziej dziwny, niż to sobie można wyobrazić — powtórzyła za Niemenem Joanna.

Wielkie porządki

Przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka, że należy pozbyć się rzeczy niepotrzebnych. Nie jest to łatwe, trudno zdobyć się na wyrzucenie wielu pamiątek. Gromadzimy przedmioty, które przywołują wspomnienia. Wartość jest pojęciem względnym i ludzie sentymentalni zasypują się starymi listami, zasuszonymi kwiatkami, które przechowują przez wiele lat. Starają się w ten sposób zatrzymać pamięć miłych chwil. Powstają kolekcje rzeczy bezużytecznych, ale za to niezmiernie cennych dla właścicieli. Rozum podpowiada, że należy z czasem pożegnać się z częścią zgromadzonych skarbów, a życie idzie do przodu i przewartościowuje zbiory. Od czasu do czasu trzeba wyrzucić nagromadzone ubrania i gadżety. Joanna była także typem chomika, ze świadomością, że jest to wada, a nie zaleta. Zdawała sobie sprawę, że nie ma szansy, aby zmieścić się w sukienkę sprzed paru lat, w której wyglądała kiedyś rewelacyjnie. Nawet chińska nauka feng shui nakazywała oczyszczanie otoczenia. Z niechęcią zabrała się za porządki i postanowiła przede wszystkim pozbyć się z komputera kilku nieużywanych plików. Do kosza powędrowały stare pisma, nieudane zdjęcia i różne rzeczy zachowane na pulpicie. Kolejnym etapem była poczta, zawalona przychodzącymi i wychodzącymi e-mailami. W pierwszej kolejności zaczęła przeglądać skrzynkę odbiorczą. Zostawiła parę e-maili z cennymi wiadomościami, które mogły się przydać. Krok po kroku cofała się w przeszłość, aż dotarła do maila od George’a. Dopiero teraz, kiedy opadły emocje, przyjrzała się mu dokładnie. Złośliwe oprogramowanie czaiło się w niewinnie wyglądającym linku. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że wiadomość została rozesłana do dziewięćdziesięciu sześciu kobiet z całego świata, chociaż głównymi adresatkami były Polki i Rosjanki. Roześmiała się na głos i zrobiła sobie wydruk z adresami mailowymi.

— Czy te wszystkie listy pełne czułych słów były standardową korespondencją? Czy do każdej z nas pisał metodą „kopiuj — wklej”? Czy tylko ostatnie linijki były tak naprawdę skierowane do mnie? Co czuły te wszystkie kobiety? Czy samotność George’a była rzeczywista i kim on naprawdę był?


Obudził się w niej ponownie Sherlock Holmes. Postanowiła odkryć prawdziwe oblicze George’a, pozbierać okruchy informacji i sprawdzić ich wiarygodność. Po pierwsze miała dane dotyczące zatrudnienia, a to było już wiele. Wzięła telefon do ręki i wystukała numer informacji międzynarodowej. Uprzejma pani z centrali podała numer kierunkowy do Anglii, numer centrali oraz adres firmy. Za parę minut na stoliku leżała karta z zapisanym numerem telefonu. Postanowiła odszukać go i powiedzieć, co o tym wszystkim myśli. Z listy odbiorców maila od George’a wybrała kilka adresów, sugerujących, że ich właścicielki to Polki. Napisała do paru kobiet ostrzeżenie przed otwarciem dołączonego linku. Nie spodziewała się tak szybkiego odzewu, na skrzynkę prawie natychmiast wpłynęło sporo podziękowań i jeden długi list od Anny. Odnalazła ją na Facebooku. Zdjęcie ukazywało szczupłą szatynkę w okularach. Anna była plastyczką z Gdańska i posiadała w tym mieście galerię sztuki. Joanna oglądała jej zdjęcia z wystaw, a także z życia prywatnego.

— Czy też zawrócił w głowie tej kobiecie? Jak bardzo ją zranił i dokąd zaprowadziła ich ta znajomość internetowa? Poczuła sympatię do nieznajomej, kolejnej ofiary, pięknej i samotnej kobiety po czterdziestce.

— Elegancka i trochę ekscentryczna, pewnie ma sporo kasy — pomyślała. Na pierwszy rzut oka widać, że nie ubiera się w sklepach sieciowych. Dużo można powiedzieć o człowieku na podstawie paru zdjęć. Jak bardzo przykry był dla niej ten romans?


Napisała e-maila do Anny i lakonicznie opisała swoje relacje z George’em. Trochę jej było niezręcznie wynurzać się przed nieznajomą. Gdzieś na dnie duszy czuła nadal rozczarowanie i żal. Niespełnione marzenia zamieniły się w zmory. Czuła się też upokorzona i zdradzona.

— Ciekawe, czy George miał frajdę, kiedy czytał moje maile? A może nie miał na nie czasu? W końcu prowadził ożywioną korespondencję z wieloma kobietami. Wyczuł, że jestem sama i… zabawił się moimi uczuciami. Czy powinnam się angażować?… Mam swoje doświadczenia z Jerzym. Może ze mną jest coś nie tak? Widać nie mam szczęścia do mężczyzn albo nie umiem wybierać…


Myśli zaczynały być chaotyczne i powrócił stres. Wstała i odeszła od komputera. Poczuła lekki ból głowy. Tak działo się zawsze, kiedy była zdenerwowana. Znajoma pani doktor opisała jej mechanizm powstawania migren. Był bardzo prosty i logiczny — zdenerwowanie powoduje przybieranie określonej postawy ciała, skurcz mięśni ogranicza dopływ krwi do mózgu. Organizm broni się bólem. Trzeba reagować natychmiast, zanim migrena nie doprowadzi do katastrofy. Podeszła do szafki z apteczką i poszukała środków przeciwbólowych. Do szklanki wlała trochę zimnej wody i połknęła tabletkę.

— Żyję dzięki chemii — pomyślała z przekąsem. — Szkoda, że nie ma we mnie tej chemii, co się nazywa miłość. Chyba chciałam pokochać, zaufałam i znowu… przegrałam. Żebym chociaż miała szczęście w grach losowych. Ponoć ci, co nie mają szczęścia w miłości, to mają szczęście w kartach, a ja ciągle jestem biedna i samotna. Widać jestem typem pechowca, któremu w drewnianym kościele cegła na głowę spada… Przypomniała sobie o losowaniu toto-lotka. Wyjęła kupon loterii z portfela i sprawdziła cyfry. Nie trafiła ani jednej. Zwinęła papier i rzuciła do kosza na śmieci; trafiła jak koszykarz z kadry narodowej. Poprawiło jej to humor i wytarła parę łez, które nie wiadomo dlaczego spływały po policzkach. Uśmiechnęła się z przymusem.

— Joanno, opanuj się — robisz się malkontentem i za chwilę zamienisz się w zołzę. Weź się w kupę, dziewczyno, i przestań się nad sobą użalać.


Podeszła do komputera, który zasygnalizował nadejście e-maila. Odezwała się Anna. Zaczęła czytać.


Witaj Joanno,

Jestem osobą pokrzywdzoną głównie moralnie. Na szczęście udało mi się w porę przejrzeć, ale rozczarowanie nie było miłe… no cóż, wszystko było zbyt piękne, a ja naiwna, jak zresztą my wszystkie… Otrzeźwienie przyszło w porę, wszystkie informacje, e-maile, telefony itp. zarchiwizowałam. Postarałam się nawet dowiedzieć co nieco — np. firma kurierska w Sydney nie istnieje w miejscu, które widnieje na bilecie (też podrobionym). Praca na platformach… nawet jak się jest wysokiej klasy specjalistą, oznacza, że się nie przylatuje i odlatuje stamtąd, kiedy chce itp. — wiele nieścisłości. Zresztą osobę, pod którą „George” się podszywał, odnalazłam, jest to rzeczywiście specjalista, inżynier BP, tyle tylko, że wygląda całkiem inaczej… W tym przypadku lakoniczność imienia i nazwiska nie dziwi… nie pasująca jak na Szkota (za takiego podawał się u mnie)… Tych informacji jest jeszcze więcej, prosiłam znajomych o sprawdzanie, wszystko szyte grubymi nićmi… Problem pojawia się z unieszkodliwieniem takiego drania — właściwie jesteśmy bezbronne… fora o „George’u” (i podobnych delikwentach) aż trąbią, wrą — i nic z tego nie wynika — po prostu panowie podejmujący taki proceder pochodzą przeważnie z Malezji (jak George) lub Afryki (zresztą angielski tych panów nie jest perfekcyjny — to też sprawdziłam — oczywiście po czasie). Państwa UE nie mają podpisanych stosownych umów, aby móc oskarżyć takiego oszusta i naciągacza… zresztą to są wielkie pieniądze… Kiedy się zastanawiam, jak rozprawić się z takimi oszustami, przychodzi mi do głowy tylko i wyłącznie bycie zimnym i wyrachowanym w takich bajkowych przypadkach… przykre, ale chyba jedynie skuteczne… Jedyny sposób, by dobrać się do skóry oszustów, to wielkie korporacje, pod których szyldy się podszywają i narażają ich markę na utratę reputacji solidnej firmy (jak spółki przewozowe czy BP mogą wystąpić na drogę prawną… ale do tego trzeba by znać prawdziwą tożsamość delikwenta, ja nie umiem tego sprawdzić — tzn. nr IP komputera, z którego pisze, czy też właściciela komórki — chyba że jest na kartę, to też nic z tego) — do takich machinacji należałoby międzynarodowe służby specjalnie zaprzęgnąć — a kto będzie się chciał „głupimi babami” zajmować — tak niestety jesteśmy postrzegane. Z tego, co sobie poczytałam, sprawy były wielokrotnie zgłaszane, ale z braku możliwości określenia sprawcy umarzane. Przypuszczam, że nawet australijski aktor, którego portrecik pożyczył sobie George, nie miałby możliwości nic wskórać… Australia jest cywilizowana, a Malezja — nie. Nie jest to optymistyczne, ale czegoś się nauczyłyśmy, udało się nam zebrać całkiem sporą grupkę pokrzywdzonych… Byłam przypadkiem, który zaczął grać w jego grę. W momencie jak się zorientowałam, że coś jest nie tak, dociągnęłam do końca i nie wysłałam pieniędzy, a wiadomość, że jest oszustem… to go nie zraziło, jeszcze potem chwilę korespondowaliśmy, ale kiedy się przekonał, że już nic nie wskóra, przestał mnie bombardować listami.

Anna


Po przeczytaniu e-maila od Anny Joannie zrobiło się smutno. Coś w niej umarło — czy to była wiara w możliwość poznania kogoś przez Internet? George nie wciągnął jej uczuciowo tak daleko jak Annę. Biedna dziewczyna…Odpisała.


Droga Anno,

Przykro mi, że tak cię skrzywdził, i zarazem cieszę się, że nie okradł. Domyślam się, co czujesz… Mnie porzucił bez słowa, zapewne domyślił się, że nie mam większej gotówki…

Joanna


Zamknęła laptop i zabrała się do sprzątania. Znowu dojrzała kurz na meblach.

— Muszę jakoś zakończyć ten dzień, szkoda czasu na tych facetów polujących na naiwne frajerki — pomyślała i w przypływie złości zabrała się energicznie za porządki. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Wyłączyła odkurzacz i podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, zobaczyła Janka z dwiema parami kijków do nordic walking i z okazałym bukietem kwiatów.

Stanęła zdumiona w drzwiach na widok sąsiada.

— Witaj, Asiu, jest piękny wieczór. Chciałbym ci zaproponować spacer. Te róże są dla ciebie, wstaw je do wazonu, i możemy się przejść. Pożyczyłem dla nas kijki. Jednym słowem, porywam cię.

— Dziękuję za kwiaty, ostatnio dostawałam tylko wirtualne. Aleee… ja nie umiem chodzić z kijkami — próbowała lekko zaprotestować — muszę skończyć sprzątanie…

— Asiu, zrób mi tę przyjemność i chodźmy na spacer. Będę twoim osobistym trenerem, a porządki nie są w tej chwili najważniejsze… — Janek wręczył kijki i uśmiechnął się:

— Przebieraj się, szkoda czasu…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 34.35