Głos
cóż z miłości
kiedy wszyscy wiedzą
jak lepiej kochać
nakłuwasz cienką igłą strachu
nagie serce
wybucha jak niebieski balon
skradziony dziecku
w wesołym miasteczku
na tę myśl czekałam
od końca
wejdź do środka czuj się jak u siebie
zlizywałam łzy
z policzków Boga
nie postanawiam poprawy
pokutę zostawię
na potem
samotność kąsa nagie kostki
włamuje do środka
choć drzwi od dawna zaryglowane
nie warto dotykać
grozi śmiercią lub
co grosza
kalectwem
czekałam aż wzejdzie biały ptak
wysłany przez niekochany sen
za rogiem
czeka Bóg
po brodzie ścieka miąższ zakazanego owocu
nie tego wymagałam od marzeń
choć pociąg się wykoleił
pokonam pieszo resztę drogi
czuję zapach łez
znajomą woń dzieciństwa
lęk łasi się do serca
wzlatuje niepokalanym motylem
ostatnie zdanie
stanęło kością w gardle
nie do twarzy Ci z uśmiechem
nie znam kobiety
z lustra
wprowadziła się wczoraj
niosę Twą ciężką powiekę
ciągnę bagaż z cieniem
nie odróżniam dnia od nocy
miłości od nienawiści
strachu od rozkoszy
zbaw mnie tak
żeby zabrakło mi tchu
żeby ludzie mówili
zwierzęcym głosem
Pół kilo sumienia
poprzez ciszę
wpadamy na obojętność
spijamy samotną skargę
zalęgła się w myśli
i błaga o jeszcze
poprosiłabym o pół kilo sumienia
czas wyważył drzwi
żeby nauczyć się oddychania
potrzebowałam trzydziestu lat dzieciństwa
bajka trwa
historia przechodzi do przyszłości
sklejone bujne wargi
przerażają podróżnych
usiłowałam przejrzeć się w lustrze
ktoś podmienił odbicia
patrzę miłości prosto w serce
kryzys przesądzony
nadzieja martwa na dnie
tylko łzy dzielą nas
kurtyną niedokończonego słownika
Poszukiwania
szukam
milczenia broni
naprędce spisany życiorys
sekundy wyblakły
nie czuję smaku
nawet wiatr wieje
w odwrotną stronę
na przekór
palce kurczą się
nie rozpoznam śladów
ryzykuję śmiercią
została wydmuszka czasu
jeszcze kolorowe są
świeżo wypowiedziane słowa
zamknęłam je pieczołowicie
w klatce języka
złuda gryzie w pięty
milczeniu brakuje jedynki
trzeba od nowa
uczyć się starości
Proszę zapytać sąsiadów
ciężkostrawna noc
pamięć bez przeszłości
czas uwierający
w mały palec
miłość tu już nie mieszka
proszę zapytać sąsiadów
szukam różnicy
między życiem a prawdą
gorąco mi w serce
nie mogę spać
choć czas ponagla skargę
z litości rozmazana szminka
krnąbrność zaspokaja przyszłość
zasłużyłeś
na rozkojarzoną chwilę
sen nie widzi wyjścia
zza przerośniętych powiek
pozostał odłamek chwili
bez wstępu i zakończenia
U Pana Boga
cierpliwość
może pozbawić lewej dłoni
tego się trzymajmy
wybuchła myśl
posypały się odłamki żył
trudno wierzyć w Boga
trudniej w człowieka
milczenie przyjdzie
z odsieczą
jutrzenka rozrośnie nowotworem
została porzucona kropla sumienia
czekałam
zanim rozpierzchnie się puenta
znajdziemy ukojenie za kurtyną
której nikt nie udźwignie
tylko śmierć przemija
nie znalazłszy środka początku
oddech zamienia w dotyk
warujący u pięt
spodziewający się Boga
Świeża pamiątka
wyzute kroki
rozsypują się pod powiekami
świat stacza do spierzchniętych warg
brnie z trudem
przez opustoszałe żyły
świeża pamiątka po przyszłości
zwinięta w kłębek
grzeje moje stopy
oprócz życia
został strach
przed tym co warte
nowotwór drąży język
z rozkoszy przed starością
rozrzucam ramiona
w sidła wpada niepełnosprawna noc
nie na szczęście liczyłam Panie
jestem okruchem na Twoim talerzu
pamięcią jak nie należy być
to noc chora na białaczkę
niewidomy świt
w którą stronę do przeszłości
do przeterminowanej winy
chodźmy pokażmy światu drogę
do ciepłych krajów
chwila rozproszy wieczność
bezczelnie się wprosiła
i została
Pozostałości sumienia
cisza przesiąknięta językiem
żyję przykładnie
lecz
uczą mnie obcego języka
nie potrafię spać
noc zarumieniła się
zasępiony uśmiech
ginie za plecami
nikt nie obroni niedbałego słowa
obietnica przypomina
lękliwe kroki
złości na niedokończoną śmierć
przez całą starość
nie zamykałam powiek
musiałam opiekować się
niedomagającym czasem
zlituj się
oddam Ci swoje powietrze
ogień płonie w ustach
nabiera kształtów
wieczór nie pozwolił spać
liczę kroki
porzućmy wstrętne uśmiechy
nie wstydźmy się
iskrzą się zamrożone wspomnienia
targane napadami kaszlu
w dzieciństwie zawsze chciałam
mieszkać z Panem Bogiem
ale łóżko było zajęte
przez szparę w sercu
podglądam ciężarną noc
zmywającą z siebie
pozostałości sumienia
Skostnienie
nie ma czasu dla życia
pośród złudzeń
nie zagnieździ się krew
błędne koło
niczyich łez
strach na wróble
podobny Bogu
choć jestem
nie czuję duszy
odchodzę
nie spodziewam się
czuję zielony zapach
Twoich warg
ślady ku niedokończonym zmysłom
biegnę
cień plącze się
powstałam z cudzej miłości
z niedokończonego mrugnięcia
owijam się w kłęby fascynacji
pożądanie wpadło na moment
lodowate kości
od oddechu marzną stopy
szanuję krzyk
tłamszący się w gardle
kiedy brakuje mostu
tam skończona jawa
obopólnego skostnienia
Letnie spacery
taniec nicości
ze śmiertelnie obrażonym czasem
między powiekami
nieoswojone obłoki snów
stoimy na warcie
bronimy niewinności
i nieokrzesanych zdrad
mieszka w nas pozostałość
po świetle
po letnich spacerach
nie bronię przyrzeczeń
pomyliłam drzwi
zaufajmy zakazanej godzinie
niech zaczeka w bramie
jedynie odległość
schwytana w kajdany
nie traci na pięknie
nie obawia się
życie się wynaturzyło
zostało niewiele
podziękujmy nocy
za piękny świt
nie milczenie nas dzieli
a ciernie pod powiekami
nie umiem rysować
więc
napiszę jeszcze jeden wiersz
muszę przecież
napalić w piecu
Boże
naucz się pukać
Aniele
popsuj nastrój
komuś innemu
Oko nocy
zaryglowane oko
dzień bez smaku
i skończonych myśli
chaos gotów odejść
w nieznane
bronię się przed niedorzecznością
współczesnych granic
mieszka we mnie ktoś
zna smak myśli
nie pozostał mi
gram duszy
zniewieściały powiew muska
zmęczone czoła
sztucznymi ustami
rozum wypadł z rąk
została nieskończoność serca
zaglądam do Twego ciała
tylko w bieliźnie
uśmiecham się od smutku
do smutku
porywcze sny
są nie dla mnie
zabierz je stąd
podziękuję
nie jestem zainteresowana
ofertą
nie liczą się drobne błędy
podnieś różę mojego strachu
i złóż na ołtarzu
zabolała mnie lewa myśl
to chyba początek świata
obietnica
co się przypadkiem wymsknęła
nienaturalne te przecinki
trzeba się wreszcie wyspowiadać
Krzyk bez właściciela
naderwana skóra wiatru
sen spóźnił się na życie
śmiertelny dzwonek
u duszy
Bóg podstawił mi nogę
w decydującym momencie
nie milczenie zdradza
a krzyk bez właściciela
sumiennie rozgryzam
cienką skórę
czas sprawdza puls
chodźmy na przechadzkę
po ludzkich sumieniach
droga to długa wąska wyboista
modlę się do swych wyrzutów
unoszę zdrętwiały palec
i uczę języka
wybija zmęczona północ
sny udają się na odpoczynek
bezpański szept żywi się
echem straconych wieków
sycę regularnie próżność
Bóg mnie stąd nie usłyszy
śniło mi się Twoje serce
opróżnione odbarwione
strach który dopada znienacka
pozbawia
nie znam ciekawszej modlitwy
mój wypożyczony Panie
Musiałam zwątpić
czas z gołymi kolanami
bez wytchnienia
chciałam zaufać Twojemu miłosierdziu
musiałam zwątpić
w połowie
życie jest w zmowie
z przegraną
śmierć zalęgła się
pod mostkiem i czeka na jeszcze
trzask rozsypanych łez
nikt nie rozpozna zasłużonej intencji
pod żebrem ukryło się serce
zdradzają zielone oczy
i niedokończone usta
ukryłam zazdrość
po drugiej stronie rzeki
słyszę jak naprędce recytuje modlitwę
nie wytykaj mi słabości
sam błagasz ją
gdy nikt nie patrzy
nie o takim wyroku marzyłam
nie takiej kary się spodziewałam
może nauczę się płakać?
dam zamknąć
w celi?
poczuję się lepiej
gdy odmienię przez przypadki Twoje imię?
Superbohater
na zmyślonych skałach
kwitną czarne kwiaty
na rozwieszonych powiekach
osadza się popiół niczyich radości
rozstraja się
w duszy brakuje miejsca
dla epilogu
narysuj lęk
przywróć zasłużone imię
paciorkom bezczasu
nie chciałam marzyć
to wbrew zasadom
na szczęście doczekałam się
kresu słów których nikt nie pożąda
dosiadam tęczy
jestem daltonistką
zdrapuję ze skóry
pozostałość po Twoich palcach
ślad po krzyku
przestań ufać gwiazdom
to niedokończona opowieść
spomiędzy rzęs wynurza się
cień wędruje wzdłuż ciała
zwisa z najwyższego obłoku
Pan Bóg
nieszczęśliwy superbohater
zagnieździł się na strychu
czasem tylko sprawdzamy
czy nikt Go nie zastąpił
Na wstępie
szepcę wniebogłosy
pożyczonym wiatrem
pozostałość po świetle
może nas odrodzić
ma siłę pokonać
człowiek rozmieniony na drobne
roni ostatnią w tym sezonie łzę
złożona pieczęć
zaczeka do kolejnego wieku
aby wrócić z nieznanego
trzeba przełknąć słodką pigułkę
sumienia
ziściły się sny
o niedokończonej skardze
nie każ mi się spowiadać
moja dusza dawno zrzuciła ciało
na wstępie
pragnę Ci podziękować
za lata odległości
nie ze mnie pochodzi wschodząca noc
serce zaniosłam
do Biura Rzeczy Znalezionych
przeciśnijmy się przez szparę
dzień jak zwykle spóźnił się
na noc
Diament
spopielała cisza rąk
łaskawe dno strachu
ciąży na duszy
poznaję ten dotyk
brzmi bardzo znajomo
wertuję kolejne sekundy
ani jedna nie nadaje się do użytku
język uwiera
zmięte palce szukają ratunku
z obawy przed świtem
namakam cierpliwością
po drabinie lewej ręki
wspinam się
na drugą stronę słońca
na przekór zwątpieniu
pielęgnuję swą doczesność
zostałabym do kolejnego sezonu
ale wszystkie miejsca już zajęte
Uciekam
uciekłam
w ostatniej chwili
ukryłam się na strychu
przed wątpliwością
skazana na sen
oddycham tej nocy
bardzo wybiórczo
chciałabym zaprosić Cię
do tańca ale zapominam
nie potrafię tańczyć
półsłówka uwierają
w niczyje ciało
niedouczona wiara staje na palcach
szuka pamiątki
po deszczowym popołudniu
nie życia trzeba się spodziewać
a milczenia co pilnuje skrzętnie
niewinnych decyzji
tylko przewinienie
rości sobie prawo
do złudzenia
byłabym mądrzejsza gdybym
nauczyła się tabliczki mnożenia
stoję u progu
nikt nie otwiera
pukam do Twojego okna
ukryty za firanką wierzysz
że milczenie przeminęło
na życzenie Boga
Podyktowane
sprzedałabym miłość
gdyby życie było trudniejsze
pozbyłabym się wiary z piwnicy
gdyby Bóg nie patrzył
na zakończenie dzisiejszej myśli
rozpadam się na oddechy
najcięższy jest pierwszy bo
drażni czułe zwoje języka
tylko złożoność
uwzględnia późną porę
napoczęte światło nocy
tym razem nie zgrzeszy