„Życie bez pasji byłoby trudne
do przeżycia”
Zbigniew Miciuła
Próba życiorysu
Od urodzenia w mą pierś wycelowane
plutony egzekucyjne publicznej opinii
salwy pogardy starannie cyzelowane
o co jeszcze można mnie obwinić
moje przeżycia, nikomu nie znane,
dla świata bez znaczenia i błahe
nadzieje z obietnic ulotnych utkane
mieszanina smutku poganiana strachem
szalone porywy przeplatane niską zdradą
wielkie uczucia gaszone niską zdradą
na co dzień ze społecznym potępieniem
popartym pouczającą tyradą
po bezdrożach życia z takim bagażem
przyszło mi chyłkiem przemykać
usztywniony krytyki krępującym stelażem
życia wieczny praktykant
Przepis
Weź dwa funty żalu, trzy emocji
przegotuj na fali wspomnień
wycie wiatru, jęzor plotki
podsmaż na płomieniu marzeń
zetrzyj w proch niechciane wspomnienia
dodaj czarcie zielsko z gracją
świeżymi wrażeniami nasącz zapomnienia
składniki zmieszaj z dziką pasją
dodaj zapach wiosny i jesieni
z morza martwego garść rybich ości
kolory; samotności i róż czerwieni
i pokrojone spojrzenie wścibskości
duś długo pod przykryciem, nie zaglądaj
czasem odparuj emocje z werwą
wylej na papier miksturę diabelską
obserwuj rodzące się znaki z rezerwą
jeśli będzie za dużo lub mało liryczny
do poprawki bądź gotowy
dopuszczalny atrament sympatyczny
resztę dopiszesz z głowy
Anioł
Delikatne muśnięcia loków
niczym zapach róż
to przypływa z obłoków
mój anioł stróż
pocałunek zostawia na czole
czule gładzi skrzydłem
zatrzymuje wzrok przy moim mozole
jest to jego prawidłem
patrzy wyrozumiale co dziś napisałem
rano czuję na policzku ślad
cenną wizytę znowu przespałem
powiększona lista strat
Dwulicowość
Dwulicowość nie jest wadą
to tylko wymóg czasu taki
zaletą, towarzyską ogładą
system myślenia dwojaki
nie liczą się w towarzystwie
ubodzy w lica jednotwarzowcy
świadczy to o ich lenistwie
podejrzani, nie budzą ufności
jedna twarz małością jest
świat żąda zbioru większego
twarz bez maski niczym test
świadectwo ubóstwa wewnętrznego
inna maska na każdy dzień
to szczyt elegancji
innych usuwa w cień
daje dowód gwarancji
Przekleństwo
Ślepa wiara w wynalazek Fenicjan
skupia wokół wiernych wyznawców
wprowadza ich w gorączkowy stan
majątku spragnionych rzeczoznawców
wszechmocne bóstwo malowane na papierze
każdego nawróci na swą wiarę słuszną
gdy się odnajdą w tej nowej wierze
rzucą mu na usługi duszę posłuszną
postawią je na domowym ołtarzu
dedykują modlitwy żarliwe
resztkę godności z siebie wymażą
do góry zadrą oblicza chełpliwe
zysk podwójny będzie ich niedzielą
wymaszerują szumną procesją
ze światem chętnie się podzielą
ale tylko swa obsesją
Rzucić
Rzucić w twarz losowi
wszystkie swoje żale
wewnętrznemu głosowi
powiedzieć, tak ale
z losem mi nie po drodze
musimy się rozstać
zawiodłem się srodze
to fałszywa postać
każdy w swoim kierunku
pójdzie dalej sobie
ja szukać ratunku
nic mi losie, po tobie
Zaręczyny
Co byś powiedział na nasze zaręczyny
tradycyjną zmianę stanu zapowiedź
z radością przyjmę twoje oświadczyny
prawda, że chciałbyś? no powiedz
ustalimy spokojnie ilość dzieci
omówimy miejsca urlopów lipcowych
przestaniesz latać po świecie
wzorem innych ojców obowiązkowych
jakie kwiaty będziesz mi przynosił
czy potrafisz zapamiętać jakie lubię?
w jakich godzinach na rękach nosił
tylko wtedy cię poślubię
porzucimy życie dotychczasowe
na pewno twoje jest nieciekawe
lepsze rozpoczniemy, wspólne, nowe
stare nawyki pójdą w odstawę
będę czekała obiadem domowym
kulinarnym dowodem oddania i miłości
ciebie zmęczonego dniem zarobkowym
potem przyjmiemy odpowiednich gości
będziesz mógł pochwalić się dobrą żoną
skarbem o jakim nie marzyłeś
będę przecież twoją wymarzoną
wyznać, ile się przy mnie nauczyłeś
dlaczego nic nie mówisz o naszych zaręczynach?
Wizyta
Odwiedził mnie o północy
w drzwiach stukając kopytem
nerwowo odrzuciłem kocyk
po czym stanąłem jak wryty
w zamian za twą marną duszę
pozwolę ci dokończyć wiersz
jeden z tych kilkuset zaczętych
tylko śpiesz się, śpiesz
czasu na wymysł nie masz dużo
przed pierwszym pianiem koguta
muszę cię opuścić, wiesz, urząd
wymaga abym wykazał nocny utarg
każdą nowo pozyskaną duszę
natychmiast wciągnąć do ewidencji
i jeszcze te dane pilnie strzec
przed zakusami zawistnej konkurencji
ci w niebie też mają swoje sposoby
na dusz naiwnych ślepe omotanie
wszak na ich siedzibę zmalał popyt
i pobyt wcale nie wypada taniej
no pokaż wreszcie, który wiersz wybrałeś
nie wierzę własnym oczom, to już przesada
o miłości? No nie, tego jeszcze nie miałem
zatrzymaj swoją duszę, ja spadam
Kamienne serce
Chciałbym mieć serce z kamienia
nie pękłoby mi z tęsknoty
nieświadome złudnej iluzja istnienia
odporne na samotności lodowaty dotyk
zimnym obeliskiem, nieprzystępnym, surowym
skałą nieosiągalną, marmurem niewzruszonym
kamiennych myśli nikt by ze mnie nie wyciągną
wulkanu uczuć zastygłej lawy
żadne tam; no powiedz, porozmawiaj ze mną
od kamienia nikt nie oczekiwałby poprawy
głazem zimnym bez czucia, bazaltem, granitem
posągiem wyniosłym, nieociosanym monolitem
najwybitniejsze metody naukowe
nie otworzyłyby kamiennej niewrażliwości
diagnoza; nieczuła kostka brukowa
nie mająca kontaktu z rzeczywistością
kamienne uszy nie drgnęłyby nawet
na salwę śmiechu za plecami
kamienne usta nie wypowiedziałyby skargi
i żalu gromadzonego latami
Kosz
Napisać muszę coś jeszcze
co mi na sercu leży
musze to zrobić koniecznie
nim przystąpię do pacierzy
zapisać kolejną myśl nierealną
kolejną ideę wydumaną
niczym sonatę nicości pochwalną
wnętrza ikonę rozchwianą
na los kolejna skargę
do kogoś ja skierować
ze przekroczył miarkę
kogoś żalem obdarować
zapisać i zapomnieć
z pamięci wykreślić
wykreśleniem zrozsądnieć
w koszu czasu umieścić
Bilet
Proszę bilet
bilet jeden, jak zwykle
już do tego przywykłem
niezrozumiała dla innych jednobiletowość
oglądają mnie zgodnie niczym jakąś nowość
dla zwykłych niezwykła moja zwykłość
dla innych niezwykła moja inność
jak długo będę tego świata widzem jednobiletowym
tylko z dwoma biletami mogę być widzem światowym
moja samotność jest ugruntowana
w ilości biletów nie zachodzi zmiana
to niesprawiedliwe, żądam dwóch biletów
pomyślę nawet nad kupnem karnetu
przeklęta jednobiletowa jakzwyklejszość
dezorganizuję innym pracę tworząc mniejszość
kasjerka zirytowana — idzie pan, o rety!
zobaczycie, kiedyś kupię dwa bilety
wymachuje dwoma biletami zdenerwowana
syczy ze złością — nawet ja nie chodzę sama!
natrętnie jeden bilet nabywając
ile sprawiam kłopotu sprawy sobie nie zdając
dobrze, już dobrze, bilet jeden
ten za mną bierze siedem!
stojąc kolejką jednoosobową
tworzę precedens przed kasą biletową
na wszystko trzeba być gotowym
będąc przechodniem przez życie solowym
no dobrze, już idę
sam jeden, jak zwykle
Mało
mało jestem wart
kto tak postanowił
komu wyszło z kart
przymiotów małomi
mało wart jestem
wszelkie sprostowania
daremnym protestem
dowodem wyobcowania
jestem mało wart
to postanowione
i niech to czart
wszystko będzie przedawnione
Poeta
Żeby umrzeć z głodu
najlepiej być poetą
niewiele trzeba zachodu
na niezetknięcie z monetą
wystarczy głowę trzymać
wysoko ponad w chmurach
na przeciwności losu pozżymać
wyznania pisać na murach
zakochiwać się tylko bez wzajemności
w gwiazdach szukać odpowiedzi
głośno głosić hasła wolności
w ciemnej izdebce życie biedzić
i jeszcze być samotnikiem
to ważne dla twórczości
potem nagrodzą pomnikiem
i nie wspomną o ubogości
Drogi powrotne
Może w przypływie dobrego humoru
los wymyśli kiedyś drogi powrotne
wbrew logice, prawom i cenzorom
pozwoli wracać do początków, a wtedy
wtedy owoce wrócą do swych pestek
rzeki spłyną do swych źródeł
pierwotne lasy poskładamy z desek
i wysłużonych już prawideł
łzy spokojnie wrócą pod powiekę
do luf wystrzelone pociski
w chleb obróci się suchy kęs
rozplecie węzeł gordyjski
wraki z głębin zawitają do portów
wskazówki zegarów ruszą w drugą stronę
ogień wypełni zwiotczałe aorty
kwiaty ozdobią cierniową koronę
Wysyłam
Noc podstępnie wyciąga ze mnie
z najskrytszej duszy zakamarka
marzenia zagrzebane najgłębiej
te, które zalała goryczy czarka
zachęca mnie zdrajca mroczny
do wyciągnięcia ich na zewnątrz
gdy beda swiatu widoczne
nie będą cię męczyć od wewnątrz
więc wyciągam, wygarniam je garściami
począwszy od tych młodzieńczych
wypłowiałe nagromadzonymi latami
blado wyglądają przy teraźniejszych
wysyłam marzenia w przestrzeń ciemną
tam ich miejsce, tam się spełnią
wamarzam następne równie nierealne
miedzy majem a księżyca pełnią
następna wysyłka
bez szansy na dotarcie
bez adresata przesyłka
skazana na wymarcie
To była ona
Tak po prostu czekała aż przyjdę
Wielka wędrówka zakończona
Samotności przepadnij
Poznałem to po jej oczach
Pytających gdzie byłem tak długo
Jeżeli spojrzy jeszcze raz
Upadnę przed nią na kolana
I rozedrę swą pierś
Rozchylę żebra
Żeby zobaczyła jak opętańczo
Bije moje serce
Potem zaprowadzę ją
W moje ulubione miejsca
Podzielę się z nią moim życiem
Niestety, drugi raz….
Już nie spojrzała
Wróciłem do swojej samotności
Moje ciało
W pułapce swego ciała
które notorycznie się buntuje
nie do przyjęcia przebrzmiała chwała
każdy niedomóg na honorze ujme
patrzę jak w moje ciało
wchodzą coraz starsi mężczyźni
dotąd jakoś się udawało
teraz każdy lokator bluźni
odsyłają to ciało do diabła
nie zgadzając się z czasu wyrokiem
gdy pozostaje tylko modła
gorliwsza z każdym rokiem
Cel
Cel zgubiłem, nieszczęsny
a tak go strzegłem już po mnie
w szufladzie zatrzaśnięty
z kluczem zgubionym swawolnie
cel po drodze zgubiony
na rozstajach zawiłości
może nie byłby stracony
gdyby go uprościć
może gdybyłby prostszy
łatwiejszy do upilnowania
przed oczami zawistnych ostrzy
doznał łaski dotrwania
opłaczą go wierzby przydrożne
mi łez już zabrakło
mam tylko życzenie pobożne
by nie tęsknić zanadto
nie wracać wspomnieniem
starych ran nie rozdrapywać
ugasić pragnienie strumieniem
w rowie przydrożnym dogorywać
Zauroczenie
Najpierw nasi stróże robią pierwszy krok
aniołowie zakochują się w sobie
nie opuszczając nas i siebie na krok
sobie tylko znanym sposobie
splątują nasze drogi życiowe
uświęcają każdą wspólną chwilę
aplikując doznania krociowe
w brzuchu zalęgają nam motyle
śmieją się z naszego przyciągania
które uroczyście nazywamy chemią
stanem wzajemnego zafascynowania
budzą pragnienia, które w nas drzemią
dawkują to nam stopniowo
abyśmy odkrywali się nawzajem
każdego dnia co dzień na nowo
cieszyli wspólnym kolejnym majem
Drzewo
Leży obolałe na dywanie z mchu
kałużą wiórów obtoczone
przekleństwem swych lat stu
do zmiany roli wyznaczone
nagle odcięte od korzeni
przegrało walkę z drwalami
szuka gałęziami tej ziemi
w której dorastało latami
te które jeszcze stoją
wtulają się w swą korę
sen o przetrwaniu roją
nasłuchując siekier sforę
kolejno padają w przeinaczenie
wprawnymi ostrzami ponaglane
wypełniając swe przeznaczenie
zostawią po sobie pustą polanę
Strażnicy
Siły zbrojne kraju wykazały się
czujnością, schwytano w sidła
przelatującego anioła
co noc spadała z jego pleców
garść piór ze skrzydeł
szyderczymi razami odrywane
gdy nie chciał się przyznać
do zbrodni szpiegostwa
bicze zbolałe ociekały krwią
ręce katów z wysiłku mdlały
gdy słyszał jak z niego drwią
uśmiechał się tylko do ich łotrostwa
Zguba
Ktoś wiersz zgubił
z innej ulepiony gliny
pewnie się nim chlubił
to nie moje rymy
wierszogub roztrzepany
zawiódł swą muzę
zatracił dar otrzymany
marność mu wróżę
ktoś wiersz zgubił
krąży bez swego stwórcy
już go pewnie polubił
mimo że obrazoburczy
zwroty dziwnie przeinaczone
rymy niepasujące
zbytnio rozmarzone
od norm odstające
ocena nie ta
to tylko grafoman
a ja myślałem że poeta
chyba skonam
Pamięć
Pamięć zmącona bagażem starości
stępiona szwankuje i zawodzi
nie nadąża spamiętać wszystko uprości
ważne sprawy wyciszy i załagodzi
za mądrość uzna zobojętnienie
porażki zwycięstwami mianuje
nagrodzi wiekowe zmęczenie
wielkie chwile wiekiem zdegraduje
czekanie na starość warte czekania
zrywanie ciągłe nowych kalendarzy
z przemijaniem uległego pojednania
obojętności na to co się wydarzy
pamięć zmącona bagażem starości
twarze brodaci siwą gęstwiną
kiedy na dobre się rozgości
zasypie wspomnień lawiną
Drżenie
Zgodnie z ruchem krwiobiegu
los niepewność wtłacza
oszołomieni po tym zabiegu
przypominamy bezdomnego tułacza
krążąc po wszystkich organach
wypełnia je zawartością szczelnie
nie sposób zniszczyć tego tyrana
władającego nami niepodzielnie
wszelkie iskierki już pewności
zalewa niepewności strumieniem
zatapianą resztkę godności
oprawia kolan drżeniem
Wysypisko
Wysypisko koron które spadły z głów
tych najprawdziwszych, koronowanych
wykonawców histerycznych mów
podziwianych, powszechnie uznanych
stosy nakryć bezużytecznych
pozbawione głów nominowanych
decyzją głosów społecznych
dołączyły do stosów przegranych
wciąż sie rozrasta składnica
codziennie spadłych koron przybywa
czasem błyśnie urwana prawica
chcąca nakrycie siłą zatrzymać
wszystkie przeznaczone do przetopienia
na bardziej stylowe przykrycie
wszak moda wciąż się zmienia
potrzebne zasłaniające twarz przyłbice
Powiem
Chciałbym przejść świat cały
wszystkie jego bezdroża
wciąż jestem jego ciekawy
objąć go wokół niczym zorza
postawić stopę wszędzie
na każdym jego kawałku
nie wiem kiedy to będzie
zacznę od poniedziałku
siedem gór przemierzę i siedem rzek
zostawię te liczby magiczne za sobą
idąc, w drodze powitam nowy wiek
przeszły będzie mojej starości ozdobą
kiedy nadejdzie ten szczególny dzień
by ostatni postawić swój krok
ostatni by odejść w cień
oświadczę nim nadejdzie zmrok
ja obywatel świata mały
z czystym sumieniem powiem
zdeptałem go cały
teraz idę sobie
Kurz
Lekko otrzepał się z mebli
chcąc przypomnieć o sobie
pragnąc byśmy go postrzegli
ubocznym przemijania wyrobie
już bez naleciałości bytowych
lekki i swobodny
wolny od obciążeń sprzętowych
czeka na moment dogodny
by się rozsiąść swobodnie
na kolejnych zapomnieniach
panować długo i godnie
ukryć nas w swych cieniach
Północ
północ
już mnie dopadły
słyszę jak się zbliżają
nic nie pomogło kluczenie
dziwne, jak łatwo mnie zawsze znajdują
powinienem zamykać serce do sejfu
łatwo je wytropić
zbyt mocno krwawi
o zmroku zapach posoki
nęci drapieżne sny
rzucają się gromadnie
by je porozrywać na strzępy
Więcej
Wciąż więcej i więcej
od kogoś dostać pragniemy
coraz prędzej i prędzej
przed siebie na oślep biegniemy
więcej mostów do spalenia
czekamy na nie z zapałkami
więcej tez do obalenia
rozstań podlewanych łzami
więcej bitew do przegrania
poległymi nadziejami zaścielonych
więcej okazji do zmarnowania
więcej żyć straconych
więcej stołów do uderzenia
więcej wzniosłych toastów
nożyce juz czekają odpowiedzenia
gotowe na przecięcie kontrastów
Rabunek
Ktoś mi zabrał twarz
znany powszechnie wizerunek
ogólnie rozpoznawalny obraz
jedyny losu podarunek
pewnie ją sobie przywłaszczył
że też mu się spodobała?
ukradkiem do domu zataszczył
przymierzył — pasowała
odtąd ludzie mi wmawiają
że w różnych miejscach mnie widzieli
o konszachty z diabłem posądzają
nie mam spokojnej nawet niedzieli
dołożę starań by ją odzyskać
może nagrodę sowitą wyznaczyć
tylko jak opis trafny uzyskać
by zbytnio nie mataczyć
Chichot
Przeznaczenie asymiluje moje myśli
los w lot je przechwytuje
wszystkie w każdej ilości
okoliczności splot plany krzyżuje
jak mierzyć się z kolejnymi porażkami
zarezerwowanymi dla mnie
przewrotnego losu igraszkami
klęskami przychodzącymi gromadnie
to bitwa z wiatrakami
podjąć walkę umie tylko Don Kichot
nad takimi jak ja watażkami
los rozpościera szyderczy chichot
Gdybyśmy
Gdybyśmy zostali sami
sami na całym świecie
czy kochałbyś mnie nadal
taką jaką jestem?
czy szukałbyś innej
wiedząc że jej nie ma
czy pozostał przy mnie
spełniać me pragnienia?
chciałabym wiedzieć
to ważne dla kobiety
nie marzyłbyś nigdy
widzieć inne uśmiechy?
gdybyśmy mieli tylko siebie
oddychali jednym powietrzem
czy kochałbyś mnie nadal
taką jaką jestem?
Pustka
pusty fotel obok
poranki przy samotnej kawie
dni czekaniem wypełnione
myśli dedykowane pustej przestrzeni
jeden bilet do kina
wędrówka do pustego domu
ulicami wybrukowanymi tęsknotą
jeden kieliszek pocieszenia
samotne słuchanie płyt
i deszczu bębniącego opowieści
jedna pełna lista pragnień
smutne świece do kolacji
przy stole pustym jednym nakryciem
samotne sny i pragnienie przebudzenia
z twarzą we włosach
pachnących oddaniem
czy to tak dużo?
Dostosowanie
Domówić się z oczami
by nie pokazywały odrazy
dogadać z ustami
tylko słodkie wyrazy
dostosować gesty oszczędne
zdaniem wspólnym wyrokować
formułować opinie oględne
nie dać się sprowokować
brak uczuć wyższych
zgodnie wychwalać
wyprzeć się najbliższych
z otoczeniem stopniowo scalać
Przeznaczenie
Wydani jesteśmy katu na ofiarę
zaraz po urodzeniu
każdy dostaje osobistego kata
który jest tylko katem stróżem
i prowadzi nas na śmierć
po drodze pozwalając nam
spłodzić potomstwo i zbierać znaczki
ściskać dłonie jakichś kandydatów
płacić podatki i leczyć się z chorób
w zależności od swego humoru
wydłuża nam drogę
albo poprowadzi na skróty
śmiejąc się przy tym do rozpuku
Rozmowa z lustrem
Dłoń, którą widzę na horyzoncie
w dalszym ciągu jest moja
mam dwie takie na koncie
to już jest chyba paranoja
mocno trzymam nią kieliszek
przeglądając się w lustrze
które taktownie zachowuje ciszę
to jeszcze potrafię dostrzec
wznoszę do niego kolejny toast
wylewnie stukając szkłem o szkło
ono rozumie swą rolę zamiast
choć widzę, że to go ubodło
niestety, nie słyszę odpowiedzi
uleciała w głąb polerowanego odbicia
atmosfera tej swoistej spowiedzi
zachęca do wnętrza odkrycia
wykrzykuję mu swoje grzechy
lokator lustra straszy mnie minami
nie mam z niego żadnej pociechy
jeszcze bawi się moimi powiekami
tak, to na pewno jego sprawka
coraz gorzej widzę swoje odbicie
czuję się jak porzucona zabawka
to jeszcze jawa czy już śni mi się?
Towarzysz
Mój cień usiadł zmęczony
by odpocząć w cieniu sosen
mym towarzystwem obarczony
psioczy nań cicho pod nosem
że lepiej by mu buło samemu
niż ciągle uganiać się za mną
dotrzymywać kroku tak upartemu
rzeczą niemalże daremną
a on tak od mego urodzenia
kopiuje wszystkie moje ruchy
chociaż przewidywalny aż do znudzenia
swą bliskością dodaje mi otuchy
widać, że umęczony mną srodze
zwolnię, poczekam na niego
nie zostawię przecież na drodze
kogoś tak mi bliskiego
Emeryci
Tragarze swych zadługich lat
spoglądają przygaszonym wzrokiem
już nie usiłują liczyć dat
pogodzeni z kolejnym rokiem
na kolację talerz biedy
do popicia dzban goryczy
do zabawy gwar sąsiedy
do snu skrzypienie pryczy
dzień za dniem, krok za krokiem
chylący się ku upadkowi
z przygaszonym wzrokiem
na zakończenie żywota gotowi
Wracam
wracam znowu
do pustego domu
nikt mnie nie wita
skradam sie po kryjomu
nikt z oczu nie czyta
opowiadać nie ma komu
znowu niczym banita
wracam do pustego domu
pusty dom samotnością stoi
przedmioty miejsca nie zmieniły
wierni towarzysze moi
czekaniem się zakurzyły
do pustego domu
wracam znowu
znowu po kryjomu
samotność własnego chowu
wprowadzam do pustego domu.
Ostrzeżenia
Nie wciągajmy do swych miast
drewnianych koni wypełnionych zdradą
sprowadzą nas do miana niższych kast
odgrodzą poniżenia balustradą
nie palmy za sobą mostów
bo nie dogonią nas prześladowcy
nie rozbierajmy wyniosłych podestów
niech czekają niewiadomego mówcy
nie stawiajmy na jedną kartę
za dużo moglibyśmy zyskać
nie chowajmy za podwójną gardę
bo możemy nic nie dostać
nie wyważajmy otwartych drzwi
trudno je będzie wstawić na rozcież
nie oczekujmy lepszych dni
a słowem amen zaczynajmy pacierz
Rodzeństwo
Chwila i wieczność
bracia syjamscy czasu
tylko pozorna sprzeczność
solidarnie pilnują chaosu
dwie skrajne wielkości
w dwie słowie ukryte
gdy jedna szaleje druga pości
scalenie ich wydaje się mitem
nie sposób ich rozróżnić
ciągle nam towarzyszą
choćby nawet poróżnić
udają, że nie słyszą
rzucają łaskawie jeden wyjątek
pozwalają się zmarnować
i jest to jedyny obrządek
któremu możemy wierności dochować
Sufit
Całonocna wymiana spojrzeń z sufitem
zakończona coranną porażką
monotonna dyskusja nad niebytem
trącąca pospolitą fraszką
musiałem uznać jego wyższość
jak każdego ranka
zwlekam z łoża swoją niższość
kończy się nocna pogadanka
potem dzień cały czekam
czekam na spojrzeń wymianę
zdarza się, niekiedy zwlekam
bo nie wiem, co tam zastanę
co znajdę wzrok wytężając
odpowiedź na jakie pytanie
ale, jak go znając
przewyższy mnie to zadanie
co dzisiejszej nocy usłyszę
po którym spojrzeń skrzyżowaniu
moje westchnienie przerwie ciszę
dla jego wyższości pokornym uznaniu
Marionetka
Już bez świadomości
wypchana kukła ożywiana nitkami
pozbawiony godności
nieobciążony własnymi wyborami
podryguje swoją tęsknotą
kończynami przyszytymi
imponując sterowaną marnotą
i oczami zastygłymi
kolejnych wspomnień pociągnięcia
ramiona wyrzucają
niedbałe sznurki szarpnięcia
i nogi dreptają
połączone z targającym nitki ramieniem
przyszyte serce
tylko strach przed odczepieniem
trzyma w miejscu
Prośba o samotność
na kres i bezkres
na koniec i początek
na wieczność i niebyt
na syt i przesyt
na Boga i do diabła
na wszystkich i wszystko
i na wszystkich świętych
zwracam się i wzywam
do opornych i biernych
do chcących i niechętnych
do biednych i majętnych
zaklinam i błagam
duszę mi oddajcie
oddajcie mi mą samotność
ten stan wyklęty
dni deszczową słotność
życia blaski i odmęty
chcę się zatracać po raz kolejny
chcę pozostać wierny
w swoje ubóstwo majętny
wartość jedynie coś wartą
w powszechnym małosktowie
wystawiam duszę otwartą
nieważne co świat powie
Wypływam
Jutro wypływam z Krzysztofem
po oceanach się zawieruszać
razem z ziemi obrotem
nowego świata szukać
mamy plany ambitne
nowe kontynenty ustalić
przedstawić fakty dobitne
tezy heretyków obalić
na pewno jest więcej kontynentów
trzymane to jest w tajemnicy
potrzeba więcej okrętów
by je wszystkie policzyć
grozi katastrofą prawdy ujawnienie
zamieszaniem globalnym
zamętem ogarniającym ziemię
może lepiej pozostać neutralnym?
na razie odkryjemy następne 7
czym to się skończy nie wiem
Most
Na naszej rzece był most
most jakich wiele nic szczególnego
pni dębowych obrobiony stos
drewniany pomnik drwala zręcznego
czekałaś tam na mnie swoimi ustami
na wiecznie ich spragnionego
wypatrując mnie tęsknymi oczami
wówczas swego jedynego
czekałaś razem z wiatrem hulaką
bawiącym się twoim czekaniem
odsłaniającym twe uda podmuchem
czekałaś na moje pożądanie
dziś spaliłem za sobą wszystkie mosty
wszystkie czekania odeszły w niepamięć
tylko trwanie pozostało
i wiatr na moście
Usiadł
Pewien poeta ubogi
usiadł by stworzyć wiersz
wezwał na pomoc opiekuńcze bogi
czekał na natchnienia dreszcz
dzierżąc pióro szukał tematu
każdy wydawał się za mały
miał być pełen rozmachu
pospolite jedynie sie ustawiały
chciał opisać cos wielkiego
własne życie odpadało
nic w nim szczególnego
na wiersz się nie nadawało
czekał pełen zamętu
głowił się i troił
chwycił się podstępu
swoją jaźń rozdwoił
próżne wysiłki, talentu za mało
poddał się, pióro odłożył
do świtu niewiele zostało
do snu krótkiego głowę złożył
zobaczył swój wiersz we śnie
tak piękny jak marzenie senne
spamiętać choćby zwrotki dwie
śnił postanowienie solenne
Szczęście
Jak by tu rozmnożyć szczęście
by było ogólnie dostępne
by i mnie dosięgło wreszcie
nawet wysupłam jakieś odstępne
na pewno istnieje eliksir czy mikstura
niechętnie dzielą się nią szczęściarze
pilnie strzeżona jest jej struktura
zarobią na niej prywaciarze
zasiadam przed alchemicznymi tyglami
dobieram składniki zawzięcie
nasączam roztwór swymi roszczeniami
czekam na szczęścia poczęcie
mieszam ze sobą wszystkie pechy
dorzucam decyzje niefortunne
przydałoby się słowo klechy
jakieś błogosławieństwo szumne
pół procent, to publicznie ogłosić
przeznaczyć na biednych, niech mają
po co mają się bogatych prosić
w dobrobyt niech obrastają
sobie zatrzymam resztę…
Syreny