E-book
31.5
drukowana A5
55.67
Wilczy Wianek

Bezpłatny fragment - Wilczy Wianek


Objętość:
272 str.
ISBN:
978-83-8431-259-9
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 55.67

PROLOG

W wilgotnym, wietrznym lesie, gdzie gałęzie starych drzew zdają się szeptać tajemnice sprzed wieków, pogrzebany pod warstwą opadłych liści, leżał wianek. Był stary, choć wyglądał, jakby czas nie miał nad nim władzy. Z pozoru niewinny — pleciony z dzikich jagodowych pędów, z na pozór delikatnymi, złotymi nitkami — w rzeczywistości był czymś więcej. Wiązał w sobie moc zapomnianych bogów, przeklętą siłę i ciężar przeznaczenia.


***


Niesamowite jak czas szybko płynie.

Pamiętam mój pierwszy dzień na studiach, jakby było to zaledwie miesiąc temu, tymczasem niebawem miną trzy lata. Podobno, kiedy zajmujemy się tym, co sprawia nam przyjemność, nie czujemy upływającego czasu. Muszę się z tym zgodzić.


Etnologia była od zawsze moim wymarzonym kierunkiem studiów. Jako dziecko godzinami słuchałam opowieści swojej babci o dawnych słowiańskich bogach, obrzędach, legendach i mitach. Fascynacja przeszłością, wierzeniami i praktykami, które kształtowały życie w mojej rodzinnej okolicy, pokierowały mnie na tę konkretną uczelnię.

Moja mama — Jagna, wychowywała mnie samotnie, wspierana jedynie przez swoją matkę. Babcia Bogna była niesamowitą kobietą. Relacja między mną a nią była dużo głębsza, niż ta, wynikająca z więzi rodzinnych, jakby łączyło nas coś na kształt porozumienia dusz.

Bogna zmarła, kiedy miałam osiem lat. Upływający czas i zamazujące się obrazy historii z babcinych opowiadań, sprawiły, że zaczęłam na własną rękę zgłębiać przeszłość, nie chcąc całkowicie zatracić przekazanej przez nią wiedzy. Babcia opowiadała swoje historie tak, jakby była ich częścią… a może po prostu szczerze w nie wierzyła. Jako dziecko, jeszcze długo po jej śmierci, wypatrywałam ubożąt, albo domowików, jak je czasem nazywano — duchów, opiekujących się gospodarstwem domowym. Zostawiałam im spodeczek z mlekiem, czasem ziarna słonecznika, albo trochę kaszy. Kiedy jednak moja mama zorientowała się, co robię, dostałam od niej solidny ochrzan, że marnuję jedzenie. Nie sądzę, żeby problem stanowiło te kilka kropel mleka, czy garść ziaren…

Mama często denerwowała się, kiedy wspominałam opowieści babci. A kiedy powtarzałam jej rytuały, wpadała w istną furię. A zdarzało mi się to często. Pilnowałam, by zeszła z pola, kiedy tylko na zegarku pojawiała się dwunasta, aby nie kusić Południcy. Kiedy grzmiało, biegłam przykrywać lustro w sieni. Babcia mówiła, że Perun może przez nie zobaczyć, kto nie boi się burzy. Wieczorami chowałam igły, zanim mama zaczęła szyć, ponieważ Bogna powtarzała, że po zmroku można niechcący zaszyć komuś życie i będzie się potem dusił ze smutku.

Jednego razu, trzy dni po tym, jak nasza sąsiadka urodziła dziecko, wyczekiwałam Rodzanicy, by ubłagać u niej dobry los dla noworodka. Jagna zrobiła mi wówczas karczemną awanturę, obawiając się, że w oczach sąsiadów będę tak samo szalona, jak moja babka. Od tego momentu kryłam się przed nią z takimi praktykami, dla świętego spokoju.

Mama od zawsze obawiała się tego, co powiedzą o nas ludzie. Kiedy niedługo po ślubie zmarł mój tata, ludzie gadali, że to najwyraźniej kara od Boga za czary, ponieważ Bognę spotkało dokładnie to samo. A to nie zbieg okoliczności, to już nie tragedia, tylko najczystsza sprawiedliwość Boska.

Nie myśleli jednak o sprawiedliwości boskiej, kiedy przychodzili do mojej babki po zioła, mazidła na wszelakie dolegliwości czy po rady, jak odpędzić zły urok. Babcia śmiała się wówczas, mówiąc, „Jak trwoga, to i Bogna droga”. Taka to zwykła ludzka hipokryzja.


W ostatnim czasie każdą wolną chwilę zajmowało mi pisanie pracy dyplomowej.

„Rytuały inicjacyjne kobiet w słowiańskiej kulturze tradycyjnej — między mitem a praktyką”. Ot, takie bajdurzenie, jakby powiedziała Jagna.

Weszłam do kuchni i nalałam do szklanki zimnej wody, wprost z kranu. Bez żadnych filtrów, czy gotowania, gdyż woda w nim płynęła wprost ze studni, wykopanej wysoko w lesie, a nie z wodociągu. Miała wspaniały smak. Wypiłam ją duszkiem, chcąc nieco otrzeźwić swoje myśli. Byłam zmęczona. Praca nad dyplomem powodowała u mnie ciągłą gonitwę myśli, a do tego byłam wykończona fizycznie.

Od kilku tygodni kiepsko spałam. Dyplom pochłaniał mnie tak bardzo, że nawet w snach przewijały się jego wątki. Często budziłam się w nocy zlana potem, pamiętając zaledwie strzępki dziwnych obrazów. Wiedziałam, że muszę odpocząć, ale zawziętość, odziedziczona po kobietach mojego rodu, nie pozwalała mi odpuścić. Zostało mi już tylko kilka ostatnich tygodni na uczelni. Wszystkie egzaminy miałam już zaliczone i pozostała mi tylko obrona. Przyjechałam do mojej rodzinnej wsi, Byliczany Stare, by skorzystać z uroków ciszy, jaką mogłam znaleźć tylko tutaj, mając nadzieję, że tego właśnie mi trzeba, by dokończyć pracę.


Postanowiłam skorzystać z pięknej pogody, o której tak marzyłam przez całą zimę i wybrałam się na przechadzkę. Niedaleko mojego domu, zaledwie kilkanaście minut drogi spacerem, rozciągał się las. Na jego skraju stał ogromny głaz. Był tutaj, odkąd pamiętam. Od dziecka lubiłam na nim siadać i wpatrywać się w głębię ciemnego boru. Pochłaniała mnie, a w mojej głowie odtwarzały się strzępki historii opowiadanych przez babcie Bognę. Żałowałam, że nie wpadłam na pomysł, by zapisywać jej opowieści. Teraz, po piętnastu latach, niewiele z nich pamiętałam.

Czerwcowe słońce przyjemnie grzało. Zamknęłam oczy i odwróciłam twarz w jego stronę. Delektowałam się zapachem rumianku i macierzanki, niesionych przez delikatny wiatr.

Nagle usłyszałam szelest dobiegający z lasu. Kiedy spojrzałam w jego kierunku, wydawało mi się, że widzę jakieś zwierze, jednak cień, w którym było schowane, nie pozwalał mi dostrzec szczegółów. Nie wystraszyłam się. Lubiłam naturę i w takim samym stopniu szanowałam rośliny jak zwierzęta, ziemię, wodę czy wiatr.

W wierzeniach słowiańskich najbardziej urzekał mi się fakt, że jesteśmy częścią natury. Tak samo ważni, jak wszystko inne, co zostało stworzone, że nie górujemy nad tym, co nas otacza. Żyłam świadoma, że dzięki łaskawości natury możemy z tego wszystkiego korzystać, a nie, jak zakładała większość ludzi, że jest nam to należne. Ludzie o tym zapominają. Roszczą sobie prawo do wszystkiego, bez umiaru, poszanowania i wdzięczności.

Siedziałam tak już dobrą godzinę i miałam wrażenie, że zwierze, chowające się w zagajniku, obserwuje mnie. Może było zaciekawione człowiekiem, który nie robi wokół siebie tyle hałasu i wrzawy, a może po prostu weszłam na jego teren i kierowany instynktem pilnował swego. Zebrałam swoje rzeczy, aby nie zakłócać dłużej jego spokoju i skierowałam się w stronę domu.

— Nie martw się — zawołałam w jego stronę — już uciekam. Ale, żeby nie było, wrócę tu znowu — zaśmiałam się i poszłam w swoją stronę.


***


Marzyłam, aby wrócić do Byliczan już na stałe. Lubiłam Kraków, jego cichy szum codziennego życia przeplatający się z odgłosami dawnych rytuałów, jakby miasto było w ciągłej rozmowie z przeszłością, ale to właśnie na wsi, tuż obok lasu, czułam się na właściwym miejscu.

Jeszcze tylko trochę i będę mogła wrócić do swojej, jak mówili moi znajomi, zacofanej wsi, na stałe.


— Milena, dziecko — westchnęła mama — w życiu trzeba mieć dobry zawód, taki, który przyniesie ci chleb! — tłumaczyła setny raz — Takie babcine bajanie, to nie sposób na życie, a poza tym — zawiesiła głos — nie chcę, żeby ludzie mieli cię za wariatkę, jak babkę Bognę. Chcesz, żeby wołali na ciebie „Wiedźma”?

Mimowolnie wywróciłam oczami, zmęczona wiecznym słuchaniem tego samego.

— Mamo! Tyle razy ci tłumaczyłam, że to nie bajki, tylko nasza historia! — westchnęłam — Nie zmienię zdania, a jeśli nadal będziesz się tego czepiała, przestanę cię odwiedzać, a po studiach zostanę w Krakowie — zaszantażowałam ją.

Wiedziałam, że taka opcja nie wchodzi w grę, jednak w rozmowach z mamą musiałam używać mocnych argumentów, żeby dała mi spokój. Celnie trafiłam, bo Jagna momentalnie urwała temat.

Mimo że już prawie kończyłam studia, mama nadal nie odpuszczała. Twierdziła, że każdy kolejny miesiąc na tym „niemającym przyszłości kierunku”, to kolejny zmarnowany miesiąc mojego życia.

Jagna nie pochwalała mojej decyzji dotyczącej wyboru kierunku studiów, jednak pocieszeniem był dla niej fakt, że studiowałam w Krakowie, oddalonym od naszego domu zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów. Dzięki temu mogłam zjeżdżać na weekendy do rodzinnej wsi, a ona miała nade mną pieczę.

— Mamuś, — wzięłam głęboki oddech — mam trochę wolnego, chciałabym spędzić ten czas bez kłótni. Jest na to szansa? — powiedziałam błagalnym tonem.

Matka pokiwała głową, ale jej mina nie pozostawiała złudzeń.


***


Ciemny las zdawał się szeptać do mnie.

— Chodź, już czas!

Szukałam w panice ścieżki prowadzącej do domu, ale wszystko w tym lesie wyglądało obco. Biegłam na oślep, a mijane przeze mnie gałęzie uderzały mnie w twarz, raniąc do krwi. Nagle, tuż przede mną, pojawiło się drzewo. Ogromny, stary cis zagradzał mi drogę, jakby nie chciał mi pozwolić biec dalej.

— Chodź, już czas!

Usłyszałam za swoimi plecami szelest liści i dźwięk łamanych gałęzi. Odwróciłam się spanikowana, ale nie zobaczyłam za sobą niczego, prócz szarego, zamglonego gaju. W jednej chwili tuż przy moim uchu rozległo się wycie wilka.

Zdołałam jedynie zakryć rękoma twarz i krzyknąć!


***


— Mila! Milena! — mama szarpała mnie za ramiona — dziecko, obudź się!

Otwarłam powieki i gwałtownie odsunęłam się od matki, nie odróżniając snu od jawy. Byłam przerażona. Jagna dotknęła mojego czoła, które tak samo, jak włosy i koszulka na piersi, było mokre od potu.

— Co się dzieje? — zapytałam oszołomiona.

— Ty mi powiedz! — mówiła zmartwiona — Krzyczałaś przez sen. Co ci się śniło?

Próbowałam sobie przypomnieć, ale jak zwykle pamiętałam tylko wyrywki.

Las, mgła, wilk… i stary cis.

— Nie wiem — odparłam, nie chcąc wchodzić w szczegóły.

— Chcę dzisiaj spotkać się z Anią — oznajmiłam, by jak najszybciej zmienić temat.


Ania była moją przyjaciółką od najmłodszych lat. Razem chodziłyśmy do przedszkola, a później do podstawówki. Wspinałyśmy się na drzewa, chodziłyśmy razem na grzyby, a latem kąpałyśmy się w rzece. Nasze drogi nieco się rozeszły, kiedy wybrałyśmy różne szkoły średnie. Ja poszłam do ogólniaka, a Ania wybrała technikum mechaniczne, czym dość poważnie naraziła się swojej matce. Przyjaciółka od małego uwielbiała paprać się w smarze. Razem ze swoim dziadkiem i ojcem przesiadywała w garażu, rozkładając na najdrobniejsze elementy wszelkie pojazdy, ku uciesze męskiej części rodziny. Z czasem wykazała się również talentem do składania ich z powrotem, choć trzeba przyznać, że trochę jej to zajęło. Skończyłam szkołę i wyjechałam na studia, a Ania otwarła z ojcem warsztat samochodowy. Mimo to stale byłyśmy w kontakcie.


Stanęłam pod oknami domu przyjaciółki i zagwizdałam na palcach, zupełnie jak za czasów dzieciństwa. W oknie poruszyła się firanka i chwile później Ania wybiegła z domu.

— Cześć stara! — zawołała wesoło — Kraków wypuścił cię ze swoich szponów? — zadrwiła.

Dziewczyna twierdziła, że jeśli zamieszkam w mieście na czas studiów, to na pewno nie będę chciała wrócić. Tak robiła większość młodych ludzi z naszej wsi. Studia czy też pierwsza praca były najczęściej pretekstem do wyjazdu, a o powrocie nie było już mowy. Dla mnie przeprowadzka była czymś koniecznym, choć niechcianym i z utęsknieniem czekałam na moment, kiedy będę mogła tutaj wrócić.

— Wyrzucili mnie z miasta, bo ponoć jestem straszną wieśniarą — powiedziałam, udając żal.

— I to się szanuje! — parsknęła i rzuciła mi się na szyję.

— Idziemy na poziomki? — zapytałam, wyciągając w jej kierunku rękę z długimi witkami trawy, których jako dzieciaki używałyśmy do nabijania owoców. Dzięki temu zebrane poziomki nie gniotły się i nie traciły soku. Kiedy byłyśmy małe, często chodziłyśmy na polne miedze, tuż pod lasem, bo tam owoców było najwięcej, a wygrzane w słońcu miały w sobie więcej słodyczy, niż odpustowe cukierki. Przynosiłyśmy do domu grube poziomkowe sznury, z których Bogna, lub Tadeusz — dziadek Ani, robili nam pyszne koktajle ze śmietanką.

Babcia i dziadek Ani przyjaźnili się długo. Rodzina Ani była jedną z niewielu, które nie nazywały Bogny wiedźmą, wręcz przeciwnie, szanowali ją za ogrom wiedzy, który posiadała i chęć do pomocy innym. Jagna podśmiewała się czasem z babci, że Tadziu smoli do niej cholewy, na co babcia odpowiadała, że “dość już w życiu łez przez chłopów wylała, by za kolejnym się rozglądać”.


Siedziałyśmy na dużym kamieniu i podjadając nazbierane poziomki, zdawałyśmy sobie relację z tego, co się u nas w ostatnim czasie działo.

— Kupiliśmy nowe maszyny do warsztatu — oznajmiła dumnie Ania — mamy dodatkowe stanowisko, jakbyś po tych swoich studiach nie mogła znaleźć roboty — zadrwiła.

— Bawisz się w moją mamę? — spojrzałam na nią, udając urażoną.

— A wiesz już, co będziesz robiła, jak się obronisz?

— Najpierw muszę się obronić — dodałam, jakby nie wierząc w to, że jest to możliwe.

— Bo niby co? — dopytywała przyjaciółka — Balowałaś przez te lata na uczelni, zamiast się uczyć?

— Nie o to chodzi — pokręciłam głową — nie mogę spać, a jak już zasypiam, to męczą mnie koszmary, chodzę jak zombi, nie mogę się skupić, a jak nie mogę się skupić, to nie dam rady pisać pracy, a to mnie stresuje i nie mogę przez to spać — zaśmiałam się smutno.

— I koło się zamyka — odparła Ania — Ile masz czasu do oddania pracy?

— Co najmniej trzy miesiące a w najgorszym razie…, ale wolałabym mieć to już z głowy.

— A na jakim jesteś etapie?

— Właściwie na ukończeniu, jednak cały czas mam wrażenie, że coś pominęłam i nie jest tak, jak powinno być — oznajmiłam szczerze.

— Moim zdaniem — przyjaciółka mówiła powoli — powinnaś się trochę zdystansować, zająć myśli czymś innym. Daj głowie odpocząć, bo się wykończysz.

Chyba faktycznie powinnam odpuścić na tydzień lub dwa. Miałam zapas czasu, bo starałam się nie odkładać rzeczy do zrobienia na ostatnią chwilę.

— Masz rację — westchnęłam — dzisiaj o mało nie przyprawiłam Jagny o zawał serca, wydzierając się przez sen.

Opowiedziałam dziewczynie o snach, które mnie męczą i o powtarzających się w nich motywach.

— Ty faktycznie musisz trochę zluzować — powiedziała zmartwiona — Dziadek niedługo przed śmiercią też stale gadał o wilkach.

— Sugerujesz, że niedługo umrę? — zaśmiałam się.

— A przestań! Nie o to chodzi — przyjaciółka wywróciła oczami — po prostu wilki nie kojarzą mi się przez to zbyt dobrze.

— Co ty gadasz? Wilki są genialne — rzuciłam z entuzjazmem. — W słowiańskiej mitologii mają całe mnóstwo znaczeń, Są symbolem dzikości, siły, przejścia. To naprawdę super zwierzęta.

— Dobra, dobra… — zaśmiała się Ania — ja tam wolę na przykład kury. Można je pogłaskać, dają jajka, a w ostateczności można zrobić z nich rosół, bez obawy, że rozszarpią twoje ciało na strzępy — ostatnie słowa wypowiedziała teatralnie, nadając im nutę grozy.

Parsknęłam śmiechem.


Skończyłyśmy naszą babską pogadankę i każda z nas wróciła do swojego domu. Biorąc sobie słowa Ani do serca, postanowiłam zająć swoje myśli czymś zupełnie innym. Ponieważ lada moment planowałam powrót na stałe do domu, stwierdziłam, że idealnym rozwiązaniem będzie mały remont mojego pokoju. Chciałam pomalować ściany i zrobić przemeblowanie, bo nie dało się ukryć, że mój stary pokój niezbyt pasował do dwudziestotrzylatki. Plakaty z wizerunkami gwiazd rockowych, zawieszone na ścianie kojarzyły się raczej z nastolatką, a nie dojrzałą kobietą. Stwierdziłam, że pojadę do miasta, kupić farbę i kilka drobiazgów, a ponieważ nie chciałam plątać się po mieście sama, napisałam szybkiego SMS– a do Ani.


Ja: „Robię remont, jedziesz ze mną do miasta?

Ania: „Dzisiaj nie mogę, naprawiam traktor sołtysa.

Jutro rano jestem wolna. Pasuje?

Ja: “O dziewiątej u mnie”


W związku z tym, że moje plany nieznacznie się odciągnęły, postanowiłam spędzić trochę czasu z Jagną. Mama była nieco zdziwiona faktem, że nie ślęczę przy laptopie, ale nie wypytywała mnie o nic. Usiadłyśmy leniwie w ogrodzie i delektując się zapachem zbliżającego się lata, snułyśmy pogawędkę o wszystkim i niczym.

Brakowało mi takich swobodnych rozmów z mamą. Kiedy byłam mała, to właśnie babcia w ten sposób spędzała ze mną czas.


Między Jagną a Bogną było jakieś dziwne napięcie. Mimo że bardzo się kochały i mogły liczyć wzajemnie na swoje wsparcie i pomoc, można było wyczuć między nimi tajemniczy dystans. Od śmierci Bogny minęło już sporo czasu, a mimo to ten dystans był nadal wyczuwalny w jej słowach, kiedy mimochodem wspominała swoją matkę. Chciałam ją o to zapytać, ale bałam się, że rozmowa na ten temat popsuje nam przyjemny wieczór. Nie chciałam tego robić, bo po raz pierwszy od dawna odciągnęłam swoje myśli od pracy dyplomowej, byłam spokojna i miałam nadzieję wyspać się tej nocy. Kłótnia z matką na pewno nie przyniosłaby mi spokojnego snu.


Wzięłam gorącą kąpiel, dolewając do wody olejku lawendowego, który miał mi przynieść spokój i równowagę. Upojona zapachem i zrelaksowana położyłam się spać.


***


Wolno otwarłam powieki. Powiew zimnego powietrza i nieostry obraz malujący się przed oczami powodował, że moje serce zaczynało bić szybciej. Ciężka mgła oblepiała wszystko wokół swoimi wilgotnymi mackami. Leżałam skulona na ziemi, wśród borowiny i starych, na wpół zgniłych liści.

Uniosłam głowę i dostrzegłam nad sobą szeroko rozłożone gałęzie cisu. Drzewo było tak ogromne, że zasłaniało promienie księżyca. Nagle przede mną pojawiła się postać.

Młoda dziewczyna o jasnych włosach i twarzy delikatnej jak u dziecka. Ubrana w białą sukienkę, zupełnie nie pasowała do ciemnego, ponurego lasu, w którym byłyśmy.

— Mila! Już czas. — powiedziała, ponaglając mnie — Chodź Mila! Już czas!


***


— Już czas! — powtarzała mama, szarpiąc mnie za ramię — Umówiłaś się z Anią, czas wstawać!

Otwarłam oczy. Pamiętałam dokładnie, co mi się śniło. Nie byłam przerażona, ale po raz pierwszy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w tych snach było coś więcej… coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Zastanawiałam się, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni, czy może… coś większego, czego nie umiałam wyjaśnić. Wilki, las, ciemność… a teraz ta tajemnicza dziewczyna. Miałam wrażenie, że te obrazy nie były przypadkowe. Nie pojawiały się w mojej głowie, tylko dlatego, że pisałam o dawnych wierzeniach słowiańskich. Coś w nich było nie tak. Czułam, że te sny miały swój cel, jakby ktoś próbował mi coś przekazać. Ale co? Tego wciąż nie wiedziałam.


***


— Co to masz? — zapytałam, widząc na szyi przyjaciółki, tajemniczo wyglądający wisiorek.

— Dostałam go od dziadka — oznajmiła Ania, zamykając kamień w dłoni i tuląc go do serca.

— Mogę zobaczyć? — wyciągnęłam dłoń, by przyjrzeć się mu się bliżej. Wyglądał jak kryształ górski, owinięty srebrną nicią, ale gdy moje palce zbliżyły się do niego, poczułam iskrę przeskakującą między kamieniem a mną. Wystraszona cofnęłam rękę.

— Dziadek mówił, że mam go nikomu nie dawać — uśmiechnęła się — Podobno dostał go od twojej babci i nosił go na szyi do śmierci — dodała i uniosła wysoko brwi, co świadczyło o tym, że dopatruje się w tym geście czegoś więcej.

— Myślisz, że oni się kochali? — zapytałam.

— Nie wiem — odparła przyjaciółka — jakby się kochali, to chyba po tylu latach, zamieszkaliby ze sobą albo coś… — wzruszyła ramionami.

Często się nad tym zastanawiałam. Pamiętam ich rozmowy, takie ciepłe i czułe. Czasem zachowywali się, jakby byli rodzeństwem, a innym razem kłócili się jak stare dobre małżeństwo. Pamiętam, jak siedzieliśmy kiedyś na werandzie. Tadziu i Bogna przysiedli na schodach, a ja i Ania układałyśmy bukiety z polnych kwiatów. Przechodził akurat syn sołtysa, taki podrostek, miał może jedenaście lub dwanaście lat i ni z tego, ni z owego zawołał do Bogny „wiedźma”. Pewnie usłyszał to w swoim domu albo gdzieś we wsi. Tadek tak się zdenerwował, że podniósłszy mały kamyk z ziemi, rzucił go w kierunku chłopca, a ten trafił go dokładnie w ucho. Chłopak skulił się tylko i pobiegł do domu, marząc się całą drogę. Tadek dostał za to solidną reprymendę od Bogny, bo gdyby tak kamyk trafił go w oko… Widziałam wówczas w spojrzeniu babci coś na kształt dumy albo radości, z faktu, że mężczyzna stanął w jej obronie.


Zrobiłyśmy zakupy i obładowane do granic zapakowałyśmy się do samochodu i pognałyśmy w stronę domu.

— Nie pomogę ci dzisiaj — odezwała się po jakimś czasie przyjaciółka — mam trochę gratów do naprawy i ojciec mnie pogania — tłumaczyła — Może jutro uda mi się wpaść do ciebie.

— Nie rób sobie problemu — odparłam lekko — wpaść możesz wieczorem na drinka, a nie do pomocy.

— Na drinka zawsze — uśmiechnęła się dziewczyna.

Mój wzrok stale podążał w kierunku wisiorka na jej szyi. Zastanawiałam się nad nim, bo skoro dziadek Ani nosił go do śmierci, to musiał mieć dla niego ogromną wartość. Z jakiego powodu Bogna podarowała go Tadziowi? Moja babcia nie lubiła bezsensownych świecidełek, a prezenty od niej były zawsze praktyczne. No i dlaczego nie mogłam go dotknąć?


Spakowałam wszystkie bibeloty do kartonów, segregując je na „pamiątki”, „śmieci” i „cholera wie co”. Pokój był już prawie pusty. Zostało tylko wynieść z niego łóżko i odsunąć szafę od ściany, by wygodnie pomalować powierzchnię za nią. Jagna chętnie mi pomogła, zadowolona, że zajmuję się czymś innym niż nauką. Łóżko wyniosłyśmy do sąsiedniego pokoju, bo nie miałam zamiaru z niego rezygnować. Spało mi się na nim dobrze, a porównując je do mojego łóżka w Krakowie, było o niebo lepsze. Szafę wysunęłyśmy na środek pokoju, bo i tak docelowo miała trafić na przeciwległą ścianę.

Długie godziny zajęło mi malowanie ścian i sprzątanie tego całego remontowego bałaganu, ale dzięki temu następnego dnia rano mogłam zająć się urządzaniem mojego nowego pokoju. To było zdecydowanie przyjemniejszą częścią całego przedsięwzięcia.

Kiedy próbowałam zmyć resztki farby z drewnianej podłogi, zauważyłam, że jedna z desek w jest poluzowana, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej stała szafa. Podniosłam ją delikatnie, odsłaniając skrytkę. Usunąwszy skrzętnie utkane pajęczyny, włożyłam rękę do środka, natrafiając na coś prostokątnego. Powoli wyjęłam drewnianą skrzynkę i dłonią starłam grubą warstwę kurzu z jej pokrywy. Na pociemniałym wieku zauważyłam ślad regularnych linii. Starłam ostrożnie resztę kurzu, a moim oczom ukazał się wyryty w drewnie obraz, przedstawiający krąg z trzema przeplatającymi się gałązkami. Skrzynia musiała należeć do babci, bo szafę wstawiono do mojego pokoju, niedługo przed jej śmiercią i od tego czasu nikt jej nie przesuwał. Byłam ciekawa, co w niej jest, ale za nic nie mogłam jej otworzyć. Schowałam znalezisko przed mamą, gdyby przypadkiem przyszło jej do głowy pozbyć się go, jak wszystkiego innego co miało związek z Bogną. Już jakiś czas temu zastanawiałam się, dlaczego w domu nie ma prawie żadnych pamiątek po babci, prócz kilku jej zdjęć. Podejrzewałam, że mama musiała pozbyć się wszystkiego zaraz po jej śmierci. Może to był jej sposób na poradzenie sobie z żałobą?


Było już dobrze po północy, kiedy z ulgą mogłam stwierdzić, że skończyłam. Wykończona pracą wzięłam tylko prysznic, szorując się z resztek farby i zmęczona do granic, padłam na łóżko.


***


Otwarłam powieki. Poznawałam już las, który mnie otaczał. Tuż nad moją głową górował stary cis. Poczułam zapach zmurszałego drewna i wilgoci. Przede mną stała kobieta. Ubrana w długi czerwony płaszcz, wyglądała jak wyjęta z żurnala.

Jej twarz była surowa, ale wyrażała również opanowanie i spokój.

— Mileno — odezwała się głębokim aksamitnym głosem — Czas ucieka.

— Nie rozumiem — odparłam niepewnie.

W tym momencie usłyszałam za sobą wycie wilka. Kobieta uśmiechnęła się tylko i w momencie pochłonęła ją gęsta mgła’.


***


O co tu do cholery chodzi? — pytałam samą siebie.

Nie rozumiałam tego, co się działo i przyznam, że zaczynało mnie to powoli przerażać.

Skąd brały się te sny? O co chodzi z tymi wilkami? Czemu dziadek Ani mówił o nich przed śmiercią? Co jest w skrzyni? Co to za symbol na jej wieku i jaki to wszystko ma związek ze mną? Kim są kobiety z moich snów? Nie wiedziałam nawet, gdzie szukać odpowiedzi. Miałam tak wiele pytań, a wszyscy, którzy mogli odpowiedzieć mi na choćby ich część, już dawno udali się do Nawi. Ci natomiast, którzy żyli, nie chcieli ze mną rozmawiać na ten temat — jak mama.

Nawet moja wiedza okazała się niewystarczająca, aby powiązać sznurki tej zagadki.


Zabrałam się za porządkowanie pokoju, aby zdążyć z ogarnięciem pomieszczenia przed wizytą Ani. Po wielu godzinach sprzątania, układania i przesuwania mebli, mogłam oficjalnie stwierdzić, że pokój jest gotowy. Muszę przyznać, że efekt zadziwił nawet mnie.

Białe ściany idealnie kontrastowały z meblami w kolorze ciemnego orzecha, a czarne dodatki dodawały klasy i zdecydowanie sugerowały, że mieszkanka pokoju ma więcej niż 15 lat. Nad łóżkiem zawiesiłam stary gobelin, który udało mi się kiedyś kupić na pchlim targu. Przedstawiał drzewo życia w pełnej okazałości. Brakowało jeszcze kilku dodatków, które miałam zamiar przywieźć ze swojego mieszkania w Krakowie, ale ogólny efekt, już na tę chwilę, był zadowalający.


Kończyłam zawieszać firany, kiedy do pokoju weszła Ania.

— Osz ty w mordę… — wyrwało się jej — Kobieto, zaszalałaś — powiedziała pełna uznania.

Zaprosiłam przyjaciółkę, by usiadła na pufie przy małym drewnianym stoliku.

— Czego się pani napije? — zapytałam nonszalancko, uchylając drzwiczki szafki, w której skrzętnie schowałam niezły zapas alkoholu.

— Pani kierownik — powiedziała przeciągle i uniosła brwi z uznaniem — jestem pod wrażeniem — skłoniła się teatralnie. — daj żubrówkę i soczek — dodała zadowolona.


Siedziałyśmy na ziemi i sącząc wolno drinki, rozmawiałyśmy swobodnie. Dziewczyna opowiadała mi o ciężkiej przeprawie, jakiej doświadczyła, naprawiając kombajn do snopowiązałki, z czego, daję słowo, nie zrozumiałam absolutnie nic, ale widząc jej entuzjazm, nie miałam odwagi powiedzieć, że zgubiłam się na etapie „przywieźli mi do naprawy kombajn…”

— Ania! — wrzasnęłam nagle, przerywając jej opowieść — zapomniałabym!

Otwarłam szafę i wyjęłam z niej skrzynkę.

— Patrz, co znalazłam!

Dziewczyna przyglądała się szkatułce uważnie.

— Nie chcę cię rozczarować, ale to chyba nic nadzwyczajnego — powiedziała po chwili. — U mnie na strychu też widziałam taką skrzynię — wzruszyła ramionami. — To pewnie jakaś masówka, sprzedawana na targu. Kiedyś takie rzeczy były w modzie.

— Nie — odparłam — gdyby była czymś nieistotnym, to ktoś nie zadawałby sobie trudu, żeby chować ją pod deskami w podłodze. A poza tym to raczej nie o samą skrzynię chodziło, ale o jej zawartość.

— Co jest w środku?

— Nie mam pojęcia — oświadczyłam zrezygnowana — Nie mogę jej otworzyć.

— Tu jest miejsce na klucz — Ania wskazała palcem niewielką dziurkę. — Masz klucz?

— Serio pytasz? — wywróciłam oczami — A co jest w tej twojej skrzyni na strychu?

— A skąd mam wiedzieć? Nigdy do niej nie zaglądałam.

— Musimy to sprawdzić. Pomóż mi — podniosłam się z ziemi i chwyciłam blat stolika, na którym stały nasze drinki. Dziewczyna pomogła mi przesunąć stół, a ja odwinęłam dywan, żeby dostać się do skrytki w podłodze.

— Co ty robisz? — zapytała.

— Szukam klucza — oznajmiłam lekko.

Zapaliłam latarkę w telefonie i skierowałam światło do wewnątrz szczeliny w podłodze.

— Coś tam jest — oznajmiłam.

Podwinęłam rękaw bluzki i sięgnęłam głęboko. Natrafiłam na płócienny woreczek.

Wyjęłam go delikatnie i ponownie zajrzałam do skrytki, ale nie było tam niczego więcej. Delikatnie odwiązałam sznureczek i wysypałam jego zawartość na kartkę papieru. Przyglądaliśmy się chwilę zasuszonej roślinie.

— Czyżby twoja babcia lubiła sobie zapalić trawkę? — rzekła Ania i podniosła kartkę bliżej nosa, by powąchać susz.

— Nie! — krzyknęłam — to wrotycz!

Dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona.

— Z nim trzeba ostrożnie! — tłumaczyłam — w większych ilościach działa neurotoksycznie.

— Twoja babcia to niezłe ziółko — przyjaciółka parsknęła, nie kryjąc rozbawienia — Myślisz, że je paliła?

— Nie sądzę — odparłam spokojnie — dawniej wierzono, że wrotycz chroni przed złymi mocami i odpędza negatywną energię.

Upewniając się, że w skrytce niczego więcej nie ma, ułożyliśmy z powrotem stolik na swoim miejscu i ponownie rozsiadłyśmy się na pufach.

Próbowałam jakoś połączyć fakty, ale nadal miałam za mało informacji.

— Jeszcze po jednym drinku? — zapytałam.

— Nie mogę, jutro z rana mam robotę — odparła — powinnam się już zbierać.

— Pójdę z tobą — oznajmiłam — dobrze mi zrobi, jak przewietrzę trochę głowę.


— Poszukasz jutro tej skrzyni na strychu? — poprosiłam, kiedy dochodziłyśmy do domu Ani.

— Jasne — odparła i przytuliła mnie mocno — Nie martw się, dowiemy się, o co tu chodzi — poklepała mnie po ramieniu, chcąc dodać otuchy.


Pożegnałyśmy się i wolnym krokiem zmierzałam w stronę domu. Słońce kuliło się już ku zachodowi, kiedy dotarłam do rozwidlenia dróg. Jedna prowadziła do mojego domu, a druga do boru. Czułam nieodpartą pokusę, aby wybrać tę drugą, mając nadzieję, że las udzieli mi odpowiedzi na pytania.

Kiedy dotarłam na jego skraj, słońce stykało się już z horyzontem i wiedziałam, że lada chwila zapadnie zmrok. Usiadłam na głazie, który nagrzany po całym dniu, emanował przyjemnym ciepłem. Wpatrywałam się w „zielony dom” przede mną, jakby miało mi to pomóc zgłębić tajemnicę, znaleźć odpowiedź.

„Zielony dom”. Poznałam to określenie w którejś książce, nie pamiętam już w jakiej, ale to określenie tak bardzo mi się spodobało, że przytuliłam je do serca i zostało ze mną do dziś.

Usłyszałam szelest i wśród ciemności zauważyłam oczy jakiegoś stworzenia, odbijające resztki światła. Spotkanie z dzikim zwierzęciem w świetle dnia to zupełnie coś innego niż takie spotkanie po zmroku. Zwierzę powoli zbliżało się do mnie, a ja, sparaliżowana strachem, nie mogłam się ruszyć.

Z ciemności wyłoniła się postać wilka. Wolno stawiał kroki, jakby sam nie był pewien czy powinien. Nagle pochylił głowę nisko ku ziemi i wychylił ją do przodu. Byłam pewna, że przygotowuje się do ataku, ale było już za późno na ucieczkę. Zasłoniłam rękoma twarz i… poczułam, jak osuwam się na ziemię.


***


— Nic ci nie jest?

Do moich uszu docierał jakiś męski głos, ale nie potrafiłam go powiązać z żadnym znanym mi człowiekiem.

— Hej, wszystko z tobą dobrze?

Otwarłam oczy i zobaczyłam pochylającego się nade mną mężczyznę. Podniosłam się powoli, podtrzymując się głazu, by nie stracić ponownie równowagi.

— Tu był wilk! — krzyknęłam, łapiąc chłopaka za rękę i ciągnąc w stronę zabudowań. — Musimy uciekać — krzyczałam w panice.

— Spokojnie, przepędziłem go — odparł mężczyzna — usiądź na chwilę, musisz dojść do siebie.

— Uratowałeś mnie — powiedziałam, zdając sobie nagle sprawę, co mogłoby się stać, gdyby nie on. — Skąd się tutaj wziąłeś?

— Widziałem cię, jak skręciłaś w tę drogę. — odparł spokojnie — Ostatnio głośno jest we wsi o pałętających się wilkach. Uznałem, że to mało rozsądne z twojej strony, że idziesz sama wieczorem do lasu.

Poczułam się jak kretynka, ale nie słyszałam żadnych doniesień o wilkach.

— Przyjechałam kilka dni temu i nic o tym nie wiem — usprawiedliwiłam się.

— Najważniejsze, że nic ci nie jest — odparł spokojnie. — Aleks — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.

Podałam mu rękę, przyglądając mu się dokładniej.

Mężczyzna był niezwykle przystojny. Miał może dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat, brązowe, średniej długości włosy, których kosmyki zawadiacko kręciły się przy skroniach i karku. Szaro niebieskie oczy miały w sobie niezmierzoną głębię, w której bez wątpienia można było utonąć.

— Milena — odparłam, nieco onieśmielona jego urodą — ale wszyscy mówią do mnie Mila.

— Miłość Ludu — powiedział i uśmiechnął się lekko. Na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Czułam, że jestem zgubiona. Nagle zorientowałam się, że podał mi słowiańskie znaczenie mojego imienia. Uniosłam brwi, nie kryjąc zdziwienia. Niewiele osób wiedziało, co ono oznacza. Większość ludzi uważała, że jest to imię, które miało uczcić nowe tysiąclecie, tymczasem miało ono swoje korzenie dużo dalej w przeszłości, w słowiańskiej przeszłości.

— Moja rodzina szanowała tradycje i historię — uśmiechnął się zawstydzony. — Wiem, że to raczej mało modne w dzisiejszych czasach, ale niestety „czym skorupka za młodu nasiąknie…”.

— Mówisz do studentki etnologii — zaśmiałam się.

Aleks przyjął tę informację z uznaniem.

— Czyżbyś też miała tradycyjną rodzinę?

— To skomplikowane — oświadczyłam nieco zmieszana. Raczej kiepsko zaczynać znajomość od wywalania na stół trudnych relacji rodzinnych. — Ale Twoje imię nie brzmi słowiańsko?

— Jak poznamy się bliżej, to powiem ci, jak brzmi pełna forma mojego imienia — odparł, śmiejąc się ukradkiem.

„Jak poznamy się bliżej” — bardzo podobało mi się to sformułowanie, a raczej sam fakt, że mężczyzna planował poznać mnie lepiej.

Nie wiem, ile czasu spędziliśmy, siedząc razem na moim głazie, ale rozmowa z Aleksem potwierdzała tylko, że przyjemnie spędzony czas ucieka w zatrważającym tempie.

Niewiele się o nim dowiedziałam, prócz tego, że od jakiegoś czasu mieszka w sąsiedniej wsi, że z zawodu jest teriologiem, co łaskaw był mi od razu wytłumaczyć. Teriolog to zoolog specjalizujący się w badaniu ssaków. Zajmuje się ich biologią, ekologią, zachowaniem, a także ochroną gatunków zagrożonych. Może badać na przykład rysie, niedźwiedzie, wilki, czy inne ssaki zamieszkujące lasy. Do naszych rejonów ściągnęły go właśnie rysie i wilki. Dowiedziałam się również, że stracił rodziców wiele lat temu, ale widząc, ile trudu sprawia mu mówienie o tym, nie ciągnęłam tematu.

— Muszę już iść — powiedziałam cicho — jeśli nie zjawię się w domu lada moment, Jagna gotowa jest wezwać Interpol, Europol, czy jakieś tam jeszcze inny pol. — oznajmiłam niechętnie.

— Miło cię było poznać — uśmiechnął się — mam nadzieję, że niebawem znowu się spotkamy — dodał nieśmiało.

— Też mam taką nadzieję — oznajmiłam, zdziwiona łatwością, z jaką przyszła mi ta szczerość.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy.

— Odprowadzę cię — oświadczył nagle, niespodziewanie chwytając moją dłoń.

Ten gest, mimo tego, że zaskakujący, przyjęłam jak coś zupełnie naturalnego. Spojrzałam na nasze splecione ręce i uśmiechnęłam się lekko.

— Przeszkadza ci to? — zapytał, dostrzegając moją reakcję.

Pokręciłam głową. W żadnym razie ta poufałość mi nie przeszkadzała, muszę przyznać, że spodobała mi się bardziej, niż gotowa byłam przyznać.

— Muszę cię pilnować — odparł — żeby nie porwał cię żaden wilk — dodał, śmiejąc się cicho.


***


Znowu byłam w lesie. Z sino mlecznej mgły wyłoniła się postać. Kobieta, podpierająca się drewnianą laską, powoli szła w moim kierunku. Staruszka, której siwe i cienkie włosy okalały naznaczoną czasem twarz, zdawała się uśmiechać.

— Przeznaczenie się wypełnia — powiedziała cichym, drżącym głosem, pochyliła się nade mną i pogładziła po policzku — Nie walcz z nim — dodała.


***


— Dola! — krzyknęłam, wybudzając się ze snu. — To jest Dola!

Bogini przeznaczenia. Jedna kobieta o trzech obliczach!

Stara Dola, czyli Przeszłość, Dola w średnim wieku, czyli Teraźniejszość, a dziewczyna, którą widziałam w pierwszym śnie, to na pewno Młoda Dola, czyli Przyszłość.

Poruszona swoim odkryciem próbowałam sobie przypomnieć, co mówiły do mnie kobiety ze snów. Stara Dola mówiła, żebym nie walczyła z przeznaczeniem, średnia o upływającym czasie a młoda ponaglała mnie, że to już czas, że nie mogę czekać… ale o co im do cholery chodziło?

Zapisałam szybko w notesie swoje odkrycie, aby przypadkiem nic mi nie umknęło. Musiałam rozwiązać tę zagadkę, bo nie dawała mi spokoju. Miniona noc nie przyniosła mi zbyt wiele odpoczynku. Dość późno wróciłam do domu, a kiedy już położyłam się do łóżka, moje myśli zdominował Aleks, a raczej jego nieprzeniknione oczy i sylwetka, której nie powstydziłby się nawet sportowiec.


Usłyszałam sygnał telefonu, a na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Ani.


Nie uwierzysz. Przyjdź do mnie i zabierz ze sobą skrzynkę”


Szybko odpisałam:


Za chwilę u Ciebie będę”


Ubrałam się szybko i zbiegłam po schodach do kuchni, gdzie czekała już na mnie Jagna ze śniadaniem.

— Gdzie ty się plątałaś po nocy? — spojrzała na mnie badawczo.

— Odprowadziłam Anię i zagadałyśmy się trochę — odparłam od niechcenia.

Nie chciałam jej mówić o tym, że spotkałam Aleksa. Znając ją, pewnie wpadłaby w panikę. A słysząc, że spędziłam tyle czasu z nieznajomym i to na skraju ciemnego lasu, najpewniej zamknęłaby mnie w domu na najbliższe pół roku. Jagna od zawsze była nadopiekuńcza. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie tym, że ma tylko mnie. Starałam się ją zrozumieć i nie prowokować takich sytuacji… zbyt często.

— Wezmę na wynos — rzuciłam szybko i zabierając ze stołu dwa tosty, cmoknęłam ją w policzek.

— Wróć tu moja panno — powiedziała surowo.

Poczułam się, jakbym na powrót miała 10 lat. Stanęłam w progu i oparłam ręce o boki, wzdychając przy tym głośno. W taki sposób przypominałam matce, że nie jestem już małym dzieckiem.

— Zjedz ze mną chociaż śniadanie — powiedziała z wyrzutem — odkąd przyjechałaś, to stale gdzieś chodzisz, zamykasz się w pokoju z laptopem lub z wiadrem farby, albo przesiadujesz u Anki. A o matce to już w ogóle nie myślisz — dodała, robiąc przy tym smutną minę. Podeszłam do mamy i przytuliłam ją mocno.

— Przepraszam — oznajmiłam — masz rację. Zjem z tobą śniadanie, a Ania może chwilę zaczekać.

Tosty z dżemem malinowym, który Jagna robiła każdego roku, smakowały wybornie. Na stole znalazł się także twaróg, również zrobiony przez nią, choć mleko na niego musiała kupować od gospodarza, świeży szczypiorek przyniesiony z ogrodu, oraz jajecznica ze swojskich jajek. Dopiero teraz dostrzegłam, ile pracy mama włożyła w to śniadanie i przestałam się dziwić jej reakcji. Musiało zrobić się jej przykro, kiedy chciałam na szybko wybiec z domu.

— Jak ci idzie pisanie pracy? — zapytała nagle.

Byłam zaskoczona. W jej głosie nie wyczułam ironii ani złośliwości, co było dosyć dziwne, wiedząc jaki stosunek miała od zawsze do moich studiów.

— No… jakoś idzie — odpowiedziałam niepewnie.

— Skoro tyle czasu straciłaś na to studiowanie, to dobrze, żebyś miała przynajmniej ten tytuł. Studia to studia, no nie? — dodała, wzruszając ramionami — Zawsze będziesz mogła powiedzieć, że masz wykształcenie wyższe.

Poczułam, że muszę wykorzystać ten moment.

— Właściwie, to mam spory problem z moją pracą — oznajmiłam, obracając tosta w palcach — brakuje mi pewnych informacji na temat ziołolecznictwa stosowanego w naszym regionie — ciągnęłam, zerkając ukradkiem na matkę. — Nie kojarzysz gdzieś może zapisów babci?

Jagna zmieszała się nieco.

— N… nie wiem — odparła — musiałabym poszukać…

— Proszę, poszukaj! — powiedziałam błagalnym głosem — uratowałabyś mi tym życie.


Bez pośpiechu dokończyłam posiłek i ukradkiem wynosząc skrzynkę, skierowałam się w stronę domu Ani. Już dawno podejrzewałam, że to Jagna stała za zniknięciem rzeczy babci. Niemożliwe bowiem było, aby wszystkie pamiątki po Bognie, nagle zapadły się pod ziemię, a mama, jako największa przeciwniczka praktyk babci, była moją pierwszą podejrzaną. Miałam jedynie nadzieję, że schowała je gdzieś, a nie pozbyła się ich na zawsze.


Przez otwarte drzwi warsztatu widziałam Anię, która z podwiniętymi rękawami flanelowej koszuli, grzebała przy silniku jakiegoś samochodu. Podeszłam powoli, ale kobieta była zajęta swoim zadaniem i nawet mnie nie zauważyła. Miała zwyczaj wystawiać lekko język i przygryzać go, kiedy się nad czymś skupiała.

— Ty skubańcu — powiedziała nagle — Że co? Że kobieta nie da sobie rady? No to patrz! — uderzyła ciężkim kluczem w jakąś śrubę. — Puścisz czy nie? Skurczybyku jeden…

— Kto ci tak zalazł za skórę? — zapytałam rozbawiona.

Ania podskoczyła przestraszona.

— Babo! Nie rób tak, mam słabe serce — rzuciła, teatralnie łapiąc się za prawą pierś.

— Serce jest po lewej stronie — powiedziałam i cmoknęłam ją w umazany czymś policzek.

Ania westchnęła.

— Śruba się zapiekła i nie mogę sobie dać z nią rady. Ani prośbą, ani groźbą…

— Daj jej czas, przemyśli, to sama pęknie — odparłam rozbawiona, — zupełnie jak moja Jagusia — puściłam jej oczko.

Opowiedziałam Ani w skrócie poranną rozmowę, a przyjaciółka była w takim samym szoku jak ja.

— Muszę przyznać, że nieźle to rozegrałaś.

— Jeszcze zobaczymy — uśmiechnęłam się niepewnie — Przyniosłam skrzynkę.

Dziewczyna pociągnęła mnie w stronę domu i pokierowała do swojego pokoju, znajdującego się na piętrze. Wyjęła spod łóżka identycznie wyglądające pudełko i otwarła je.

— Patrz!

Powoli wyjęła z niego woreczek, podobny do tego, który znalazłam w skrytce.

— Ziółka na poprawę nastroju — zakpiła, — a to chyba do Ciebie — odparła, podając mi kopertę, na której wykaligrafowano moje imię.

Poznałam pismo Bogny. Drżącą ręką odebrałam go od przyjaciółki i wpatrując się w niego, czułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić.

— To jeszcze nic. Proszę. — Ania podała mi klucz.

— Myślisz, że to…

— Sprawdź — przerwała mi, ruchem głowy wskazując na drugą skrzynkę.

Powoli włożyłam klucz w dziurkę, przekręciłam go i poczułam, jak zapadki zamka poruszają się łagodnie. Otwarłam wieko, a na dnie skrzyni dostrzegłam wisiorek, podobny do tego, który nosiła na szyi Ania. W pierwszej chwili bałam się go dotknąć, spodziewając się podobnej reakcji, ale ostrożnie zbliżyłam do niego palce i nic złego się nie wydarzyło.

— Może ta iskra, to zbieg okoliczności — powiedziała cicho przyjaciółka, wyciągając w moim kierunku swoją zawieszkę. Zanim zdołałam jej dotknąć, iskra pojawiła się ponownie, przeskakując na moje ciało. Odskoczyłam przestraszona.

— Albo nie — oświadczyła z nieśmiałym uśmiechem i schowała ozdobę za koszulkę — Przeczytasz list?

— Chyba chcę to zrobić w samotności — odparłam nieśmiało — nie miej mi tego za złe.

Przyjaciółka skinęła głową.


Spędziłyśmy razem całe popołudnie. Pomagałam Ani w warsztacie, o ile podawanie przypadkowych, często nietrafionych narzędzi, można nazwać pomocą. Odkręciłam też kilka śrubek, wyczyściłam ze smaru jakieś części, ale gdyby ktoś zapytał mnie co, to było, nie umiałabym odpowiedzieć. Najważniejsze, że się do czegoś przydałam i że zajęłam czymś głowę. Opowiedziałam przyjaciółce o spotkaniu z Aleksem, nie ukrywając swojej fascynacji mężczyzną. Komu jak komu, ale Ani mogłam powiedzieć wszystko.

— Podobno przeprowadził się do sąsiedniej wsi, jakiś czas temu, może go znasz? — zapytałam z nadzieją.

— Wiesz, że prawie stąd nie wychodzę — westchnęła — ale jeśli chcesz, to popytam we wsi.

— Może lepiej nie — odparłam zawstydzona — jeszcze dowie się, że o niego wypytuję i będzie wstyd.

— Jak tam chcesz — dziewczyna wzruszyła ramionami — ale musisz mnie z nim poznać.

— O ile kiedyś go jeszcze spotkam — uśmiechnęłam się smutno.


Dzień chylił się już ku zachodowi. Zbierałam się powoli do domu, spakowałam do plecaka obie skrzynie, a list włożyłam do kieszeni. Chciałam przeczytać go w drodze, a najlepszym miejscem do tego zdawał się mój ulubiony głaz. Miałam nadzieję, że wilk nie odważy się drugi raz podejść tak blisko, że Aleks wystraszył go na dobre. Nie miałam najmniejszego zamiaru rezygnować z mojej ukochanej samotni.


Usiadłam na kamieniu i delikatnie rozdarłam kopertę. List wyglądał, jakby napisany był wczoraj, a nie lata temu. Jedynie lekko pożółkła koperta sugerowała, że jego droga do adresata była długa.

Rozłożyłam kartkę, która pachniała jakąś mieszanką ziół.


Droga Mileno — przeczytałam


Miałam wrażenie, jakbym słyszała głos z zaświatów. W jakimś stopniu pewnie tak było, bo trudno inaczej odebrać słowa, napisane do nas, przez kogoś, kto od wielu lat nie żyje. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam jeszcze raz.

Droga Mileno.


Jeśli mój list do Ciebie dotarł, znaczy, że mój plan i zaklęcie zadziałały.

Kochane moje dziecko. Chcę Cię najmocniej przeprosić, za to, że wplątałam Cię w kłopoty.

Jako młoda dziewczyna popełniłam bardzo duży błąd, za który trzeba zapłacić. Nie tylko ja muszę to zrobić, ale również Ty i Jagna.

Nie potrafiłam naprawić tego błędu na czas, ale nadal jest nadzieja i spoczywa ona w Tobie.

Odkryj swoją moc, nie bój się jej i podążaj za przeczuciem. Wilk będzie Ci przewodnikiem. Odnajdź moje zioła, a jeśli Jagna zdążyła je wyrzucić, nazbieraj nowych, będziesz ich potrzebować.

Mój zielnik byłby ci przydatny, ale wątpię, żeby moja córka oddała Ci go zbyt łatwo. Nie denerwuj się na matkę, proszę, ma powody, żeby złościć się na mnie.

Klucz, który znalazłaś, otworzy przed Tobą drzwi tajemnic. Pilnuj go. Wisiorek, który znalazłaś w skrzyni, nie jest dla Ciebie, ale w odpowiednim momencie będziesz wiedziała, komu go podarować. Postaram się zostawić Ci jeszcze wiele wskazówek, ale nie wiem na ile starczy mi czasu i sił. Pamiętaj, że bardzo Cię kocham, nawet jeśli nie ma mnie już przy Tobie i że wierzę w Ciebie bardziej, niż możesz sobie wyobrazić.


Twoja babcia Bogna.

Wpatrywałam się w kartkę długo, stale czytając jej zawartość od nowa i od nowa. Jaki błąd? Jakie kłopoty? Dudniało w mojej głowie.

— Powinnaś napisać mi coś więcej! Skąd mam wiedzieć, o co chodzi i co dalej robić. — powiedziałam na głos.

Włożyłam list do koperty i na powrót schowałam go w skrzyni. Zamknęłam jej wieko i przyjrzałam się wyrzeźbionemu na nim okręgowi. Podobnie jak na pierwszej skrzyni, składał się on z trzech splecionych ze sobą gałązek, miałam jednak wrażenie, że coś je różni.

Wyjęłam drugą skrzynię i porównałam znaki. Na pierwszym, tym znalezionym pod deskami podłogi, jedna z gałązek tworzących wzór, była złamana, na drugim natomiast złamane były dwie gałązki, jedna pozostawała nieuszkodzona.

Co to mogło oznaczać? Szukałam w pamięci symboliki złamanej gałęzi, ale jedyne co pamiętałam, to że może ona oznaczać przerwanie ciągłości, śmierć, stratę lub niedokończony los. Może odnosić się zarówno do dosłownej śmierci, jak i do zerwania jakiejś więzi, klątwy lub przeznaczenia.

Zastanawiam się, czy symbol mógł mieć związek z trzema kobietami z mojego snu, jeśli tak, to jaki? Pytań było zdecydowanie za dużo, a odpowiedzi żadnych.

Jedyna dobra rzecz, która z tego wynikała, to, że nie jestem chora na umyśle. To, co mi się śniło nie było wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Muszę poskładać tę układankę w całość.


— Dobry wieczór — usłyszałam za plecami.

— Aleks — odparłam mile zaskoczona — nie spodziewałam się spotkać tu dzisiaj ciebie.

— A ja przeciwnie — odparł, uśmiechając się nieśmiało — miałem nadzieję, że tu będziesz.

Zawstydziłam się nieznacznie, choć te słowa sprawiły mi przyjemność.

— Co tam masz ciekawego? — zapytał, zwracając uwagę na skrzynki.

— Pamiątki po babci — odparłam i odruchowo zaczęłam je pakować do plecaka.

— Zaczekaj — powiedział, przyglądając się rycinom — A masz trzecią?

— Skąd wiesz, że powinny być trzy?

— Nie wiem, ale tak mi się wydaje. Popatrz na te gałązki — przeciągnął palcem po rycinie — moim zdaniem sugerują podział na trzy, ale oczywiście mogę się mylić — puścił do mnie oczko.

Klucz, który znalazłam w drugiej skrzyni, zdecydowanie sugerował, że gdzieś powinna być trzecia, więc nie było to dla mnie zaskoczeniem, miałam jednak nadzieję, że Aleks wie coś więcej na temat skrzyń. Może w jego rodzinie coś o tym wspominano, może spotkał się gdzieś z jakąś legendą, o której ja nie słyszałam, albo zapomniałam. Tymczasem okazało się, że mężczyzna po prostu myśli logicznie. Zaśmiałam się sama za siebie.

— Powiedziałem coś zabawnego? — zapytał zmieszany.

— No co ty, śmieję się z własnej głupoty — wyjaśniłam — Jak spędziłeś dzisiejszy dzień? — zapytałam, by nieco zmienić temat.

Mężczyzna westchnął głęboko.

— Biegałem cały dzień po lesie, udając dzikie zwierze — oznajmił.

Uniosłam brwi w zdziwieniu.

— Obserwowałem kotnik, czyli legowisko rysiów. To miejsce, gdzie samica rysia rodzi i wychowuje młode. Zazwyczaj znajduje się w gęstych lasach, wśród skał, powalonych drzew lub w naturalnych jamach. Musiałem się kamuflować — dodał i wyjął z plecaka skrawek siatki maskującej.

— I jak się mają nasze miejscowe rysie? — zapytałam z nieudawaną ciekawością.

— Świetnie! Samica rysia zazwyczaj rodzi dwa lub trzy młode, a w tym kotniku są aż cztery, to zdarza się rzadko.

— Niesamowite — odparłam, ale nie ilość młodych zrobiła na mnie wrażenie, a to, z jaką pasją mówił o tym Aleks.

— A ty co dzisiaj porabiałaś?

— Odkręciłam kilka śrubek i wybrudziłam się smarem — wskazałam palcem czarną plamę na spodniach.

— Majsterkujesz?

— Nigdy w życiu — parsknęłam — moja przyjaciółka jest mechanikiem, pomagałam jej dla zabicia nudy.

— To musi być fascynująca kobieta — powiedział, nie kryjąc uznania.

— Owszem — odparłam, ale poczułam się nieco zazdrosna, mimo że było to zupełnie irracjonalne.

Mimo że nie znałam Aleksa zbyt dobrze, a właściwie wcale, rozmawiało się z nam nadwyraz naturalnie, jakbyśmy znali się od zawsze, a przynajmniej od bardzo dawna. Z dużą łatwością przychodziły nam swobodne żarty, ale również cisza, która zapadała czasami między nami, nie była w żaden sposób krępująca.

Zanim się obejrzeliśmy, zegarek na mojej ręce wskazywał dwudziestą trzecią.

— Muszę iść, bo Jagna mnie zabije, albo… nie wpuści mnie na noc do domu — zaśmiałam się.

— Nie nocowałaś nigdy pod gołym niebem?

Pokręciłam głową przecząco.

— No, chyba że liczy się nocowanie w namiocie.

— Mięczak — zaśmiał się głęboko i przyjemnie. — Musisz to kiedyś nadrobić. — odparł, wpatrując się w gwiazdy.

— Koniecznie, ale raczej nie dzisiaj — powiedziałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

— Odprowadzę Cię — stwierdził i podobnie jak poprzedniego wieczoru, chwycił moją dłoń.

Nie protestowałam, muszę przyznać nawet, że gdyby tego nie zrobił, poczułabym się zawiedziona. Miał tak przyjemnie ciepłą dłoń, że miałam ochotę przytulić ją do swojej twarzy.

— Spotkamy się jutro? — zapytał, kiedy byliśmy już w pobliżu mojego domu.

— Myślę, że to dobry pomysł — odpowiedziałam spokojnie, mimo że moje serce zabiło szybciej.

— Będę wieczorem przy głazie.

— A nie moglibyśmy spotkać się trochę wcześniej? — zapytałam niepewnie.

— Moja praca wymaga ode mnie zaangażowania od świtu do zmroku — odparł smutno — Czy to dla ciebie duży problem?

— Żaden — uśmiechnęłam się, by nieco rozluźnić atmosferę — widzimy się jutro po zmroku — dodałam pewnie.

Aleks niechętnie puścił moją dłoń, a w miejscu, gdzie chwile temu czułam ciepły dotyk jego dłoni, pojawił się nieprzyjemny chłód. Między nami narastało się dziwne napięcie, jakby każde z nas czekało na to, co zrobi to drugie. Aleks wyciągnął dłoń w kierunku mojej twarzy i kiedy już myślałam, że chce mnie pocałować, z kosmyka włosów, luźno opadającego na mój policzek, zdjął zasuszony liść.

— Do zobaczenia jutro — powiedział i uśmiechnął się do mnie szelmowsko.


Runęłam na łóżko, zasłaniając dłońmi twarz.

— Co się ze mną dzieje? — pytałam samą siebie.

Przed oczami widziałam piękną twarz Aleksa, jego nieprzeniknione oczy i cudowny uśmiech. Zawsze potrafiłam zachować zdrowy rozsądek, jeśli chodzi o mężczyzn, ale w jego przypadku zdawało się to nierealne. On omotał moje myśli, do tego stopnia, że na cały długi wieczór zapomniałam o liście babci, czy pracy dyplomowej. Całkowicie odwracał moją uwagę od rzeczy, na których powinnam się skupić.

— Ogarnij się kobieto — powiedziałam do siebie i wzięłam w ręce notes, w którym od jakiegoś czasu zapisywałam swoje spostrzeżenia.

Co znaczą trzy gałązki, trzy skrzynie i co ma z nimi wspólnego Dola, czyli trzy kobiety z moich snów. Próbowałam odnaleźć w pamięci symbolikę liczby trzy.

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, najbardziej oczywista to trójca bogów i sił świata, czyli ziemia, niebo i zaświaty, ale ten temat był zbyt ogólny, by szukać w nim podpowiedzi. Następny trop to trzy Mojry, czyli Dola — symbolizująca los, Niedola — nieszczęście i Śreća — będąca symbolem szczęścia, ale w moich snach pojawia się tylko ta pierwsza. Miałam wrażenie, że to kolejny ślepy zaułek. Byłam pewna, że czegoś nie dostrzegam, czegoś oczywistego.


***


Znowu byłam w tym lesie. Stary cis rzucał cień na wszystko wokół.

Młoda Dola stała tuż przy jego pniu, trzymając w dłoniach skrzynię.

— Trzy gałązki, — powiedziała cicho i podeszła do mnie — to ty — wskazała na jedyną gałązkę, która nie była złamana. — Nie trać czasu — dodała i kładąc kuferek przede mną, odwróciła się i zniknęła we mgle.

Usłyszałam za sobą szelest.

Szary wilk stał naprzeciw mnie i pochylając łeb ku ziemi, wwiercał się we mnie spojrzeniem.

Podszedł do mnie i położył się tuż u mych stóp, kładąc łeb na skrzyni.


***


Ciężko było mi zwlec się z łóżka, ale Jagna już dwukrotnie wołała mnie na śniadanie. Nie chciałam jej lekceważyć, tym bardziej widząc, że bardzo stara się zaakceptować moje „zainteresowania”. Może i to stwierdzenie było trochę na wyrost, bo nie do zainteresowań zmieniła podejście, a do samych studiów, ale jej przychylność zdecydowanie mogła mi ułatwić wiele rzeczy.

— Już schodzę! — zawołałam, stając w drzwiach. Zanim jednak to zrobiłam, najpierw musiałam zapisać w notesie kolejne informacje. Gałązka to ja.


— Mamo, tym śniadaniem przeszłaś samą siebie — powiedziałam, gładząc dłonią brzuch — Jak tak dalej pójdzie, to wrócę do Krakowa o dziesięć kilo cięższa — zaśmiałam się.

— No i dobrze! — prychnęła — Niech widzą jak się ludziom na wsi dobrze powodzi — zaśmiała się, dolewając mi do kubka kolejną porcję kakao.

Uwielbiałam domowe potrawy, ciasta, desery. Dziwiłam się nieraz znajomym, jak mogą pochłaniać takie ilości fast foodów. Ja kochałam to, co prawdziwe, domowe, swojskie… Nie mówiąc, o najwspanialszych herbatach, które przygotowywały mama i babcia: różane, pokrzywowe, miętowe, owocowe… Wszystkie, no prawie wszystkie. Do dziś wspominam smak naparu, którym poiła mnie Bogna. Miał mocny, anyżowy aromat. Pamiętam go aż za dobrze, poiła mnie nim przez cały rok. Do dziś nie mogę patrzeć na anyż, a jego zapach przyprawia mnie o mdłości.

— Dobrze, że nie dodałaś anyżu — zaśmiałam się.

— Nie narzekaj — parsknęła mama — mnie też babcia nim poiła, jak byłam dzieckiem. — Na urodę, pamiętasz? No i zobacz jak pięknie podziałało — wskazała na mnie i na siebie, po czym wybuchła gromkim śmiechem.

— Szukałaś może tego zielnika babci? — zapytałam niby od niechcenia.

Jagna uciekła wzrokiem.

— Zapomniałam o tym — wymamrotała.

Postanowiłam podkręcić nieco tempo jej poszukiwań.

— Prawda jest taka — westchnęłam — że chyba tylko cud może ocalić moje wyższe wykształcenie — zrobiłam smutną minę. — Każde zapiski babci są dla mnie na wagę złota.

— Ale jak to? — zmartwiła się — Jest aż tak źle?

Spojrzałam na nią wzrokiem zbitego psa i smutno pokiwałam głową.

— Dobrze Miluś — odparła zmartwiona — poszukam dzisiaj, obiecuję.

Na bank pójdę za to do piekła!


Zamknęłam się w swoim pokoju i wyjęłam wszystkie przedmioty, które udało mi się odnaleźć, czyli dwie skrzynie, dwa woreczki z wrotyczem, list, wisiorek i klucz.

Rozłożyłam kartkę i zdanie po zdaniu, czytałam je powoli, próbując wyłapać coś więcej z jego treści.


Jeśli mój list do Ciebie dotarł, znaczy, że mój plan i zaklęcie zadziałały”.

Zaklęcie? Powąchałam kartkę, którą nadal mocno było czuć ziołami. To pewnie jakaś mieszanka odstraszająca robale albo coś w tym stylu. Dziwne było jednak, że po tylu latach, nadal było ją czuć.

Odkryj swoją moc, nie bój się jej i podążaj za przeczuciem.”

Jaką moc? Jedyne co przychodziło mi na myśl, to “moc emocjonalnego szantażu”, jaki czasami zastosowałam względem swojej rodzicielki.

Klucz, który znalazłaś, otworzy przed Tobą drzwi tajemnic. Pilnuj go.”

— Babciu, nie mogłaś jaśniej? — powiedziałam na głos.

Zrezygnowana odłożyłam list i oparłam głowę o blat stołu.

— Chyba przeceniłaś moje możliwości.

Wyjęłam notes i przeglądałam swoje zapiski.

“Gałązka to ja”

Przyjrzałam się rycinie na wieku i wędrując palcem po wypukłościach wzoru, szukałam w myślach odpowiedzi.

— Zaraz! — rzuciłam do siebie i spojrzałam na list.

Jako młoda dziewczyna popełniłam bardzo duży błąd, za który trzeba zapłacić. Nie tylko ja muszę to zrobić, ale również Ty i Jagna. “

— Ja, ty, Jagna — powtórzyłam na głos — No przecież to jasne.

Ani babcia, ani Jagna nie naprawiły błędu z przeszłości, czyli moja gałązka jest cała, bo teraz ja mam szansę ją naprawić.

— Super! — prychnęłam i nagle mój entuzjazm opadł — No i co dalej?

Tak naprawdę nadal byłam w punkcie wyjścia. Pozbierałam wszystkie przedmioty i całość ukryłam w szafie.


Musiałam odpocząć. Sad za domem wydawał się do tego idealnym miejscem. Posadzone w równych rzędach jabłonie, śliwy i czereśnie, sprawiały, że czuło się panujący w tym miejscu ład. Tuż za ogrodzeniem płynął wąski strumyk, z którego nie raz piłam wodę. Miała zupełnie inny smak niż ta z kranu, czy z butelki; lekko słodkawy i orzeźwiający. Ta woda miała zapach lasu, a że płynęła prosto z gór, nie bałam się, że została skażona ręką człowieka. Jagna nie raz krzyczała na mnie, kiedy przyłapała mnie na piciu tej wody, bo jej zdaniem była ona tak lodowata, że gwarantowała ból gardła. Tuż za strumieniem rozciągała się łąka, pełna niezapominajek, rumianku i krwawnika, który tak bardzo ceniła Bogna. Mówiła, że krwawnik to najlepszy pomocnik szeptuchy. Potrafi wygoić rany, uspokoić nerwy, działa świetnie przy przeziębieniu, leczy ból brzucha i niestrawność. Matka natura dała nam wiele takich lekarstw, a ludzie, mimo wszystko, z uporem maniaka, sięgają po farmaceutyki. Żałuję, że nie znam receptur Bogny i że tak niewiele pamiętam z jej nauk.

Położyłam się na ziemi wśród wysokich traw, otoczona zapachem ziół. Nagle zauważyłam kobietę, pochylającą się nad strumieniem. Podniosłam się zdziwiona. Jej długie, jasne, splecione w gruby warkocz włosy, spływały aż do bioder, splątane z kłosami zbóż i polnymi kwiatami. Skóra miała złocisty odcień, jakby wchłonęła ciepło letniego słońca. Ubrana była w lekką suknię niby utkaną z pajęczych nici, falującą przy każdym ruchu. Gdy spojrzała na mnie, w jej oczach — głębokich i zielonych jak wiosenna łąka — zobaczyłam spokój.

— W końcu przyszłaś — powiedziała cicho, z łagodnym uśmiechem.

Zmarszczyłam brwi.

— Czekałaś na mnie?

Kobieta skinęła głową i zanurzyła dłoń w wodzie, jakby wsłuchując się w jej szept.

— Ścieżki splatają się tam, gdzie powinny. A ty, dziecko z brzemieniem przeznaczenia na ramionach, potrzebujesz pomocy.

Serce zabiło mi mocniej.

— Kim jesteś?

— Jestem tą, która pamięta. Tą, która widzi i czuwa. Tą, która sieje… Twoja babka mnie czciła, matka szanowała moje prawa, a ty wzywałaś mnie w swoich myślach, choć może nie byłaś tego świadoma.

— Mokosz — wydusiłam z siebie ledwo słyszalnym głosem i pochyliłam się nisko.

— Pomogę ci Mileno — odparła, patrząc na mnie z czułością. — Ale to ty musisz zdecydować, jaką ścieżką pójdziesz.

Chciałam coś powiedzieć, prosić o wyjaśnienie, wskazówki, ale coś w jej głosie — łagodnym jak powiew wiatru, a jednocześnie niepodważalnym jak prastary dąb — sprawiło, że milczałam.

Wyjęła ręce ze strumienia i podeszła do mnie.

— Los splata się jak nici w płótnie — raz gładko, raz węzłami. Można tkać nowy wzór, ale stare sploty nigdy nie znikną. Mogę nauczyć cię szyć na nowo, ale to ty musisz zdecydować, czy sprujesz przeszłość, czy doszyjesz do niej przyszłość. — oznajmiła i dłonią pogładziła mój policzek.

Poczułam, jak moje wnętrze wypełnia spokój i ciepło. Zamknęłam oczy, poruszona doznaniem, a kiedy na powrót je otwarłam, Mokosz już nie było.


Nie byłam pewna, czy to, co zobaczyłam, było prawdziwe. Bardziej skłaniałam się ku temu, że przysnęłam na chwilę, a bogini pojawiła się w moim śnie. Babcia wpoiła mi wiarę w starych bogów, ale jeszcze nigdy żadnego z nich nie spotkałam poza snem.

Wstałam szybko z ziemi i strząsając z ubrań resztki trawy, pobiegłam do domu. Musiałam jak najszybciej zapisać to, co usłyszałam od Mokosz, by nie stracić niczego, z tego, czego się od niej dowiedziałam.


— Mila! — zawołała mama — pomóż mi, proszę — usłyszałam, kiedy tylko otwarłam drzwi.

— Dasz mi chwilkę? — odparłam, stając w progu kuchni.

— Co ty masz na twarzy — zapytała zdziwiona — plewiłaś grządki?

Przejechałam dłonią po policzku, dokładnie tam, gdzie chwile temu dotknęła mnie bogini i poczułam jakieś grudki. Spojrzałam na palce.

— To nie był sen — powiedziałam do siebie.

Na policzku miałam resztki ziemi.

— Mamo, potrzebuję chwili — rzuciłam i wbiegłam po schodach do swojego pokoju.

Mokosz — bogini ziemi, urodzaju, płodności, wilgoci i kobiecości.

W opisach, które znalazłam na jej temat, jej dłonie symbolizowały związek z ziemią, płodnością i cyklem życia.

Czym prędzej wyjęłam notes i zapisałam wszystko, co mi powiedziała. Byłam już pewna, że to, co dzieje się ze mną i wokół mnie, to nie moja wyobraźnia, to działo się naprawdę. Spojrzałam w lustro i z niemal nabożną czcią zdjęłam z policzka resztę ziemi, chowając ją w płóciennym woreczku.

Jeśli Mokosz jest mi przychylna, to jakby sama ziemia, los i kobieca siła stanęły po mojej stronie. Nadal jednak nie miałam pojęcia, z czym przyjdzie mi walczyć.


***


— Jesteś dzisiaj jakaś milcząca — oznajmił Aleks — coś się stało?

— Nie — westchnęłam cicho — wybacz, mam trochę na głowie i zdarza mi się odpływać w myślach.

Położyłam się na plecach, a nagrzany od słońca głaz, zadziałał niczym ciepły kompres.

— Co cię nurtuje? — zapytał — może mógłbym ci jakoś pomóc?

— Gdybym powiedziała ci, co mnie nurtuje, uznałbyś mnie za wariatkę — zaśmiałam się, a mężczyzna odebrał moje słowa jako żart.

— Nawet jako wariatka nie przestałabyś być urocza — odparł, wbijając wzrok w niewidzialny punkt na horyzoncie.

Uśmiechnęłam się, bo jego słowa wywołały u mnie przyjemny dreszcz.

— W co wierzysz? — zapytałam nagle.

Aleks zamyślił się chwilę, jakby szukał najodpowiedniejszych słów.

— W co wierzę? — powtórzył — W to, że nic nie dzieje się bez powodu. Nawet ból, nawet to, co wydaje się niesprawiedliwe. Wszystko ma swój sens, choć nie zawsze jesteśmy gotowi go zrozumieć. Wierzę w to — zawiesił głos — że nawet w najciemniejszej historii może pojawić się światło. Czasem wystarczy jedna osoba, by przestać obawiać się ciemności.

Zaskoczyła mnie jego odpowiedź. Spodziewałam się raczej usłyszeć o bogu lub bogach, ewentualnie, że nie wierzy w nic. On natomiast odkrył przede mną cząstkę swojej duszy, poranionej i wrażliwej. Dłonią przykryłam jego dłoń, opartą o kamień i uśmiechnęłam się do niego ciepło.

— Ale kiedy jesteś obok — dodał po chwili — wiem, że przynajmniej w tej jednej chwili jestem tam, gdzie powinienem być — wyznał i wpatrując się w moje oczy, chwycił obiema rękami moją twarz i pocałował mnie delikatnie.

Serce waliło mi w piersi tak głośno, że byłam pewna, że to usłyszy. W jego pocałunku była siła, której nie potrafiłam się oprzeć. I chyba nawet nie chciałam.


***


Las milczał złowrogo a gałęzie drzew zastygły w bezruchu.

Z mgły wyłoniła się postać. Niezwykła, cicha i pełna nieokreślonej mocy. Mężczyzna stał w cieniu, niemal nieruchomo. W jego ręce spoczywał rozgałęziony róg. Mgła wirowała, jakby zbierała się wokół samego źródła tajemnicy.

Kiedy podszedł bliżej, poczułam dreszcz na karku. Jego postać była nierzeczywista, jakby nie przynależał do czasu, w którym żyłam. Nie powiedział nic, tylko spojrzał na mnie z oddali. Po chwili wyciągnął rękę, nie ruszając się z miejsca. Na jego dłoni, ledwie widoczna w mroku, leżała gałązka, tak cienka, jakby miała rozsypać się od samego patrzenia na nią.

— Wszystko, co raz splątane, nie może zostać rozwiązane bez zapłaty — powiedział cicho, a jego głos niósł się po lesie jak echo dawnych słów.

Chciałam zapytać, co to znaczy, ale nie zdążyłam. Postać poruszyła dłonią, a gałązka w jej palcach pękła z cichym trzaskiem. Cisza wokół mnie stała się gęsta i przytłaczająca. Nagle za plecami usłyszałam wycie wilków. To nie był jeden wilk, ale całe stado.

— Po co zmieniać raz obraną drogę, jeśli ofiary zostały już złożone. Nie walcz z przeznaczeniem, bo niezależnie od tego, którą drogę wybierzesz, ona i tak zaprowadzi cię do mnie.

Po chwili mgła pochłonęła postać, jakby nigdy jej tu nie było. Pozostała tylko złamana gałązka, wątła, delikatna i przerażająca jednocześnie.


***


Obudziłam się, dysząc ciężko. Moja koszulka była mokra, a włosy posklejały się od potu. Czułam się chora.

Ten sen był zupełnie inny niż wszystkie pozostałe; mroczny i przerażający. Nie wiem kim była postać w lesie, ale sprawiała wrażenie bezwzględnej. To nie był człowiek, tego byłam pewna.

Niechętnie podniosłam się z łóżka i zarzuciłam na siebie koc, czując, że całe moje ciało nieprzyjemnie drży. Miałam wrażenie, że to energia, która emanowała od postaci ze snu, miała na mnie taki wpływ. Zabrała mi siły, czułam się słaba i całkowicie od niej zależna.

Zeszłam do kuchni, gdzie zastałam kręcącą się już przy garach mamę.

— Co ci jest? — zapytała z troską — Wyglądasz jak siedem nieszczęść — dodała i położyła rękę na moim czole. — Ty masz gorączkę!

— Możesz mi zrobić herbatę? — zapytałam słabym głosem.

— Idź, połóż się w salonie, a ja się tobą zajmę — powiedziała łagodnie.


Otuliłam się kocami i czekając na matkę, wpatrywałam się w okno. Niebo zaciągnięte było ciężkimi chmurami i gdyby nie fakt, że było lato, pomyślałabym, że lada moment spadnie śnieg. Wiatr targał drzewami, a jego huk, dobiegający nawet do wnętrza domu, brzmiał złowieszczo.

Chwilę później do salonu weszła Jagna.

— Pij powoli — powiedziała, siadając na skraju kanapy.

— Co to? — zapytałam, czując intensywny aromat.

— To tylko lipa, malina, trochę krwawnika i szczypta tymianku.

Uniosłam wzrok, zaskoczona.

— Skąd wiesz, że to zadziała?

Matka zawahała się, ale jej usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu.

— Czasem warto zajrzeć tam, gdzie nie chce się zaglądać.

— Znalazłaś zielnik?

— Nie wszystko, co stare, musi być zapomniane — powiedziała cicho.

Pogładziła mnie po czole i dodała niemal szeptem:

— Ale niektóre rzeczy powinno się przekazać dalej… nawet jeśli nie mówi się o nich głośno.

Uśmiechnęłam się nieco zdziwiona jej słowami, ale ponad wszystko wdzięczna. Miałam wrażenie, że napój rozgrzewa mnie od środka i poczułam się błogo. Zamknęłam oczy i chwilę później czułam, jak mama okrywa mnie dodatkowym kocem.


To był dobry sen, bez lasu, mgły i strachu. Taki sen, który przynosi odpoczynek i pozwala się zregenerować. Nie wiem, ile czasu spałam, ale kiedy się obudziłam, wiatr się uspokoił, a po chmurach nie było już śladu.

Wciągnęłam głęboko powietrze, czując w pomieszczeniu intensywny aromat. Znałam go z dzieciństwa. Bogna bardzo często okadzała dom paloną szałwią. Znałam jej właściwości lecznicze, ale wiedziałam również, jakie znaczenie miała w tradycjach słowiańskich. Szałwia miała chronić, oczyszczać przestrzeń ze złej energii. Gdybym zapytała Jagnę, dlaczego ją zapaliła, zapewne odpowiedziałaby, że działa ona bakteriobójczo.

Moje podejrzenie, że mama dokładnie wiedziała, gdzie jest zielnik, a co więcej, znała jego treść, właśnie się potwierdziły. Suszonej szałwii, czy krwawnika nie spotykało się w każdym domu, a żeby przygotować napar, jakim mnie leczyła, musiała wcześniej nazbierać ziół i je wysuszyć. Nie chciałam jednak drążyć i dopytywać, chciałam cieszyć się tym, co tu i teraz.


Na stoliku, tuż przy kanapie, leżał oprawiony w brązową skórę, gruby notes. Po przetarciach na jego oprawie można było wywnioskować, że jest bardzo stary. Wzięłam go delikatnie do rąk i rozwiązałam rzemień, którym był opleciony. Pożółkłe ze starości strony, nosiły ślady czasu i wielu rąk, w których musiał gościć. Widać było, że używany był często, bo grube kartki, na których atramentem spisano wiedzę, przy brzegach były mocno pocienione.

Otwarłam go na pierwszej stronie, na której, poblakłym już atramentem, wykaligrafowano:

„Nie wszystko, co silne, rośnie głośno.

Zbieraj w ciszy. Twórz z pokorą. Korzystaj mądrze”

Zdziwiona odkryłam, że charakter pisma, którym napisano te słowa, nie należał do mojej babci. Przeglądałam kolejne strony i każdej z nich przyglądałam się uważnie. Starannym pismem przedstawiano charakterystykę poszczególnych ziół, wzbogacając je o równie staranne rysunki. Moją uwagę przykuł rysunek rośliny, której liście przypominały kształtem wydłużone serce.

Rdest ptasi


ziele ciche, deptane, a uparte.

Rośnie tam, gdzie człowiek stąpa najczęściej, jakby chciał przypomnieć, że siła tkwi w pokorze. Mówią staruchy, że kto ma dolegliwości w dole brzucha, niechaj napar z tego ziela pije — bo rdest ptasi czyści drogi moczu jak strumień wiosenny kamienie, wypłukuje zastałe bóle, koi ogień zapaleń i przynosi ulgę, gdy człek chodzić musi zbyt często lub z trudem. Pomaga też kobietom — tym, co cierpią na bóle przed miesiącem, i tym, co po porodzie muszą ciało oczyścić. Niepozorne to ziele, a mądrość w nim zaklęta większa niż w niejednej korze dębowej. Na kaszel i na płuca dobry — gdy we krwi choroba, łagodzi. A gdy rany otwarte, liść rdestu ulgę przynosi, by szybciej się ciało zrosło.

Dodawany do mikstur miłosnych nie rozbudza burz, lecz trwałość buduje. Przy sercu noszony, długo mocy swej nie traci.

Zafascynowana wertowałam kolejne strony, chłonąc opisy i podziwiając rysunki. Odkryłam, że większość stron zapisana jest tym samym pismem, co sentencja na pierwszej stronie. Dopiero przy jego końcu odnalazłam pismo, należące do Bogny.


Przed jej pierwszym opisem, znalazły się słowa:

Tylko tym, którzy z pokorą przyjmują nauki natury,

zostaną odkryte jej sekrety.”

Na kilkunastu następnych stronach, babcia opisywała swoje zioła. Dotarłam do ostatniej zapisanej przez nią strony i dostrzegłam ślad po wyrwanej kartce. Zatrzymałam wzrok na maleńkich strzępkach, dyskretnie wystających ze środka notesu. Zaintrygowało mnie, co mogło znajdować się na usuniętej stronie i kto mógł ją usunąć.


— Widzę, że masz się lepiej? — usłyszałam głos mamy.

— Zdecydowanie tak — odparłam z uśmiechem — Dziękuję — oznajmiłam, unosząc do góry zielnik babci.

— Nie ma sprawy — odparła mama — jeśli ma ci on pomóc w pisaniu tej całej pracy… — dodała, wywracając przy tym oczami — Mam nadzieję, że nie wybierasz się nigdzie — zmieniła szybko temat — Lepiej byłoby, żebyś dzisiaj odpoczęła, może jeszcze jutro. Wieczorem przygotuję ci kolejną porcję ziół, a teraz usiądź, dam ci miskę rosołu.

— Uwielbiam cię — odparłam z wdzięcznością.

Jagna wyszła do kuchni, a ja jeszcze raz otwarłam notes, w miejscu, gdzie wyrwana była strona, przyglądając się czy przypadkiem na kolejnej kartce nie został jakiś ślad, powstały przy nacisku pióra. Odchyliłam notes, by sprawdzić pod światło czy coś widać i wówczas ze szczeliny między grzbietem a blokiem książki wysunęło się coś na kształt ciasno zwiniętego rulonu papieru.

Słysząc zbliżającą się mamę, ukryłam szybko rulon.

— Pięknie pachnie — oznajmiłam, odbierając od niej miskę.

— Zjedz cały, — nakazała — wzmocni cię i jutro będziesz jak nowo narodzona — uśmiechnęła się czule.

Kiedy byłam mała, mama i babcia otaczały mnie opieką na każdym kroku. Nigdy mnie nie rozpieszczały, ale zawsze doświadczałam ich troski i miłości. Tego dnia czułam się jak wówczas, kiedy byłam małą dziewczynką, jedyne czego brakowało mi w tej chwili, to opowieści babci, umilających mi czas spędzany w łóżku.


Powoli zmierzchało, a ja zdałam sobie sprawę, że dzisiejszego wieczora nie będę mogła spotkać się z Aleksem, a co gorsze, nawet przez chwilę nie pomyślałam, aby wziąć od niego numer telefonu, by móc się z nim skontaktować. Nie chciałam, żeby źle odebrał moją nieobecność, zwłaszcza po tym, jak odważył się mnie pocałować. Nie chcę, by myślał, że unikam go, abo co gorsza, że żałuję tego co się wydarzyło. Napisałam szybko wiadomość do Ani.


Ja: “Rozłożyło mnie przeziębienie i nie mogę spotkać się dzisiaj z Aleksem, czy mogłabyś podejść do naszego głazu i powiedzieć mu, że nie mogę przyjść?

Chwilę później dostałam odpowiedź.

Ania: “Spoko, chętnie go poznam. O której się umówiliście?”

Ja: “Po zmroku. Powiedz mu, że spotkamy się dopiero pojutrze”

Zastanowiłam się chwilę i napisałam kolejną wiadomość.

Ja: “Najlepiej podaj mu mój numer telefonu. Dzięki, Kocham Cię!”


Popołudnie i wieczór spędziliśmy z Jagną w bardzo przyjemnej atmosferze. Zerkałam co chwilę na telefon, by sprawdzić, czy Ania nie przysłała mi wiadomości, albo czy Aleks przypadkiem czegoś nie napisał. Mama nie pozwalała mi wstawać z łóżka, a tym bardziej leżeć samotnie w swoim pokoju. Tym sposobem obejrzałyśmy dwie komedie romantyczne, a kiedy chciała włączyć kolejną, udałam, że zasypiam. Mama, w swojej łaskawości, pozwoliła mi pójść do siebie i położyć się spać.

Zamknęłam za sobą drzwi i wyjęłam z kieszeni ukryty rulon. Rozwinęłam go ostrożnie, by przypadkiem nie uszkodzić go i od razu rozpoznałam pismo babci.

“Cis da ci odpowiedzi”

— Cis — powiedziałam na głos — ale gdzie go szukać?

Zapisałam w notesie treść listu, a zwitek papieru ukryłam w skrzyni. Usłyszałam dźwięk SMS– a.

Ania: “Niesłowny ten Twój Romeo. Nie przyszedł. Wracam do domu.”


— Nie przyszedł? — zamyśliłam się. Przeziębił się, a może żałował tego, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru? — zastanawiałam się, targana niepewnością.

Przy mężczyznach zawsze brakowało mi pewności siebie. Nawet jeśli któryś okazywał mi zainteresowanie, co wcale nie zdarzało się aż tak rzadko, zawsze zastanawiałam się, o co mu tak naprawdę chodzi i dopatrywałam się w jego zachowaniu drugiego dna. Mama stale przestrzegała mnie przed płcią przeciwną, bo… “ oni zazwyczaj, najczęściej i prawie zawsze mają złe zamiary, a miłostki kończą się morzem łez”. Wiedziałam, że mama jest przewrażliwiona na moim punkcie, a mimo tej świadomości jakaś część jej słów wryła mi się w psychikę.

Nie jestem typem kobiety, za którą mężczyźni oglądają się na ulicy. Mam zwykłą, słowiańską urodę — jasna skóra, która łapie piegi zamiast opalenizny, włosy gdzieś pomiędzy miodem a popiołem, a oczy… no cóż, trochę jak niebo przed deszczem — jak to mówiła babcia Bogna. W moim poczuciu byłam przeciętna, zwłaszcza w porównaniu do moich koleżanek, kochających się w modnych ciuchach i niezbędnych ich zdaniem kosmetykach.


Jutrzejszy dzień miałam spędzić w łóżku, w związku z tym planowałam kolejny raz przeanalizować wszystkie informacje, jakie do tego czasu zebrałam. Dzisiaj czułam się zmęczona i senna, zapewne za sprawą tajemniczych ziółek, które przygotowała mi na noc mama. Schowałam notes oraz zielnik i chwilę po tym, jak położyłam głowę na poduszce, zasnęłam.


Nie wiem, czego Jagna dodała do swojego naparu, ale przespałam całą noc, niedręczona żadnymi koszmarami czy wizjami. Obudził mnie mocny zapach, czegoś, co mama właśnie kładła na stoliku obok mojego łóżka.

— O, już nie śpisz — odparła — to idealnie się składa, bo napar dobrze wypić na ciepło. — podała mi parujący kubek do ręki — jak się ogarniesz, to zejdź na dół na śniadanie.

— Mamuś, — odezwałam się przeciągle — a mogłabym zjeść tutaj? Chciałabym poleżeć jeszcze w łóżku, chociaż do południa.

Mama uśmiechnęła się życzliwie i kiwnęła głową.


Zaraz po śniadaniu, kiedy tylko Jagna zamknęła drzwi mojego pokoju, rozłożyłam na łóżku wszystko, co mogło mi pomóc rozwikłać zagadkę, albo chociaż skierować moje myśli na właściwy tor. Zanim jednak przeszłam do analizy, próbowałam przypomnieć sobie ten straszny sen, który wyssał ze mnie tyle energii. Niezależnie od drogi, którą podążę, ona i tak doprowadzi mnie ona do tej postaci. Ten ktoś chce mnie złamać, bym nie walczyła ze swoim losem. Ale kim on jest?

W pamięci szukałam jakichkolwiek wskazówek. Zamknęłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie coś jeszcze.

— Las, mgła, cienie — wyliczałam na głos — róg w jego dłoni, gałąź, wilki… Róg, powtórzyłam. Róg i wilki. Poczułam, jak serce zaczyna mi wściekle walić w piersi.

Osunęłam się na poduszkę, przytłoczona tym, co odkryłam. Róg i wilki to symbole Welesa — słowiańskiego boga zaświatów, magii, wiedzy i przemian. Wyjęłam kartkę i zapisałam wszystko, co kojarzyłam z tym bogiem. Rogi symbolizują siłę, pierwotną dzikość i dostęp do wiedzy ukrytej. Wilk, niedźwiedź… Przemiana, bo przecież właśnie z tym był kojarzony Weles — z przejściem, zmianą, tajemnicą granic życia i śmierci, światła i cienia, wiedzy i niewiedzy. Przez chwilę wpatrywałam się w znaki na wieku skrzyni.

Trzy.

Trzy kobiety wśród mgły.

Trzy skrzynie.

Trzy gałązki splecione w okrąg.

— Welesowy węzeł! — odparłam przerażona — Węzeł trzech nici losu? Trzech ofiar? Trzech wyborów?

Przeglądałam kartki mojego notesu. Na pierwszej stronie stało słowo, podkreślone grubą linią. Cis. Dopisałam do niego wiadomość od babci; “Cis da ci odpowiedzi”. Sięgnęłam do szuflady, wyciągając z niej ołówek i temperówkę. Zestrugałam go, tworząc grafitowy pyłek. Otwarłam zielnik babci, w miejscu, gdzie wyrwano stronę i ubrudzonym od pyłu palcem, przejechałam po kartce, na której ledwie widocznie odbiły się słowa, zapisane na wyrwanej stronie.

Napis, który ukazał się na dotychczas pustej kartce, głosił:

“NIE ZACIĄGAJ DŁUGÓW, KTÓRE KTOŚ INNY BĘDZIE MUSIAŁ SPŁACAĆ, BO JEGO PRAGNIENIA MOGĄ BYĆ INNE NIŻ TWOJE.”


Sięgnęłam po list od babci i szybko odnalazłam fragment, którego szukałam.

Chcę Cię najmocniej przeprosić, za to, że wplątałam Cię w kłopoty.

Jako młoda dziewczyna popełniłam bardzo duży błąd, za który trzeba

zapłacić. Nie tylko ja muszę to zrobić, ale również Ty i Jagna.”


— Bogna! W co ty nas wplątałaś! — wyrzuciłam z siebie.


***


Obiad, przygotowany przez Jagnę, był istną ucztą, jednak przytłoczona swoimi odkryciami, nie miałam specjalnie apetytu. Wiedziałam jednak, że jeśli nic nie zjem, mama odeśle mnie do łóżka na kolejny dzień, ja natomiast miałam na dzisiejsze popołudnie bardzo ważne zadanie. Musiałam odnaleźć cis.

— Pyszny obiad — oznajmiłam, opierając się wygodnie na krześle — te twoje mikstury działają cuda. Czuję się już o wiele lepiej.

Mama uśmiechnęła się serdecznie.

— Jest piękna pogoda, chcę się wybrać na spacer — oznajmiłam lekko — najlepiej teraz, żeby wrócić do domu przed wieczorem.

— Może wybiorę się z tobą? — mama zapytała nagle.

Tego się nie spodziewałam, ale na szczęście w mojej głowie od razu pojawiła się myśl.

— Chciałam iść sama, nawet Ani nie biorę. Muszę poukładać sobie myśli w głowie, bo dzięki zielnikowi babci, zaczynam dogadywać się ze swoim dyplomem — zaśmiałam się nerwowo, zagłuszając wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa.

— Dobrze — odparła — ale proszę cię, żebyś nie włóczyła się po nocy. Jeszcze nie jesteś całkiem zdrowa.

Wstałam od stołu i zaczęłam zbierać brudne naczynia.

— Zostaw to — mama kiwnęła ręką — Idź już. Wcześniej wyjdziesz, wcześniej wrócisz — dodała z uśmiechem.

Jestem potworem — pomyślałam. Moja mama jest dla mnie taka dobra, a ja kłamię i knuję za jej plecami. Kiedyś będę musiała jej o tym powiedzieć, ale już teraz czułam, że to nie będzie ani łatwe, ani przyjemne.


***


Dotarłam do granicy, gdzie soczysto zielone połacie traw, łączyły się z ciemnym, gęstym lasem. Oparłam się o swój głaz i mówiąc do siebie, dodawałam sobie otuchy.

— Mileno, zaufaj przeczuciu, tak pisała babcia. Babcia była mądrą kobietą, trzeba jej słuchać. — zaśmiałam się ze swojej głupoty.

Upewniając się, że w kieszeni mam woreczki zasuszonego wrotyczu, choć nie do końca wiedziałam, czy ma to jakikolwiek sens, wzięłam głęboki oddech i weszłam do lasu. Zapach, który unosił się tam w powietrzu, zawsze przyprawiał mnie o przyjemny zawrót głowy. Podążałam przed siebie, a czym głębiej wchodziłam w las, tym stawało się ciemniej. Nie wiedziałam, czy idę w dobrą stronę.

— No dobrze Dolo… chyba musisz mnie trochę pokierować — szepnęłam.

Nagle tuż obok siebie usłyszałam szelest. Odwróciłam się i dostrzegłam znajomą postać młodej dziewczyny, która uśmiechała się do mnie ciepło.

— Tam — wskazała palcem kierunek i rozpłynęła się niczym mgła.

Stałam chwile w osłupieniu. Mimo tego, że spotkałam już Mokosz, a Dola przychodziła do mnie wcześniej w snach, nadal było to dla mnie czymś niesamowitym i — nie ukrywam, graniczyło z szaleństwem.

— To takie proste? — zaśmiałam się — szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej. Może któreś bóstwo mogłoby wskazać mi odpowiednie liczby w totka — parsknęłam, a kiedy dotarło do mnie, jakie głupoty gadam i że któryś z bogów może mnie właśnie słuchać, zakryłam usta dłonią, po czym uniosłam obie ręce przepraszająco.

— Z całym szacunkiem oczywiście, taki żarcik — dodałam i klepnęłam się w czoło.

— Skoro żarcik, to nie podam ci tych numerów — usłyszałam perlisty śmiech odbijający się echem od drzew.

— Ej! — odparłam rozczarowana, odwracając się w stronę, z której dobiegał głos.

— Pilnuj drogi — odparła Dola i zachichotała cicho.

Mimo że starałam się nadać tej wędrówce lekką formę, gdzieś w środku czułam strach. Nie wiedziałam czego szukać, czego się spodziewać, a co najgorsze — kogo mogę spotkać. Moją największą obawą, była postać ze snu, Weles. Mając świadomość, jak jego obecność zadziałała ze mnie we śnie, bałam się konfrontacji twarzą w twarz.

Przedzierałam się przez coraz gęstszy las i powoli traciłam nadzieję, że odnajdę to, czego szukam. Wokół stawało się coraz ciemniej, bo korony gęsto rosnących drzew, coraz mocniej zasłaniały promienie słońca. Kiedy przez nieuwagę jedna z gałęzi skaleczyła mnie w twarz, usiadłam na ziemi, zrezygnowana.

— Zawróć — usłyszałam i odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał głos.

Kilka metrów ode mnie stała Stara Dola.

— Co się stało, już się nie odstanie — oświadczyła bez emocji — wróć do domu i przyjmij brzemię, które jest ci przeznaczone.

— Nie wiem co to za brzemię — odparłam — ale nie brzmi to zbyt przyjemnie, więc pozwól, że sama zadecyduję, co jest dla mnie dobre.

— Za ciebie już zdecydowano — uśmiechnęła się smutno — szkoda czasu i sił.

Wstałam i wycierając zadrapanie, z którego pociekło kilka kropel krwi, wyprostowałam się i postawiłam kolejny krok w kierunku, który wskazała mi Młoda Dola.

— Głupia dziewczyno — usłyszałam za sobą — nie wiesz, z czym przyjdzie ci się zmierzyć.

Jeśli istniało coś takiego, co miało mnie wystarczająco zmotywować, to był to czyjś brak wiary w to, że mogę to zrobić.

Otrząsnęłam z kolan resztki zasuszonych liści.

— Że ja nie dam rady? No to patrz. — odparłam i zdecydowanie ruszyłam przed siebie.

Szłam zdeterminowana i pewna swego, do czasu, kiedy w ciągu kilku chwil, las spowiła mgła. Zgubiłam kierunek. Nie wiedziałam już, gdzie powinnam iść, ani nawet jak wrócić do domu. Stałam bez ruchu, zewsząd pragnąc ratunku. Nagle, dobiegł do mnie szelest, gdzieś przede mną, a tuż przy uchu usłyszałam szept Młodej Doli.

— Idź za nim.

We mgle zobaczyłam cień.

— No dalej — ponaglał szept.

Ściana drzew i krzaków skutecznie mnie spowalniała, ale przeciskałam się między nimi, czując kolejne zadrapania i szarpanie za włosy, które plątały się o gałęzie. W pewnym momencie moja bluza zahaczyła o tarninę, nie chcąc puścić mnie dalej. Czułam, jak jej kolce wbijają się w moją skórę, przebijając materiał bluzy. Próbowałam wyplątać się z jej uścisku. Widząc jednak, że nie przynosi to żadnych efektów, z całych sił wyrwałam się z jej pułapki i wpadając w kolejny gąszcz, z impetem upadłam na ziemię, Rozejrzałam się wokół. To było miejsce z moich snów. Na środku niewielkiej polany rósł ogromny, majestatyczny cis. Był dużo piękniejszy niż w moich snach, rozłożysty i dostojny. Wolnym krokiem podeszłam do niego i wiedziona nieznanym mi dotąd przeczuciem, przyłożyłam obie dłonie i czoło do jego pnia. Czułam jego tętno, wibracje, które zdawały się pulsować z jego wnętrza.

— Przyszłam po odpowiedzi — szepnęłam.

Gałęzie cisu zdawały się nucić spokojną melodię, kołysząc się lekko, ale nie znajdowałam w nich żadnej wskazówki. Mijały kolejne minuty i nie działo się nic. To nie miało sensu. Opadłam bezradna na ziemię, czując pod sobą gruby dywan liści. Klęczałam przy drzewie, błagając je o wskazówki, jednocześnie karcąc siebie w myślach za naiwność.

Nie wiem, jak długo tak tkwiłam, ale kiedy poczułam, że mam całkowicie zdrętwiałe nogi, postanowiłam wstać i wrócić do domu. Oparłam jedną dłoń o pień drzewa, a drugą wsparłam się o wystający spomiędzy liści kamień. Nie mogłam utrzymać równowagi, bo moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nagle kamień, na którym się wspierałam, osunął się, a ja runęłam na ziemię. Klnąc pod nosem, próbowałam się podnieść, kiedy zauważyłam, że w miejscu, gdzie przed chwilą stał kamień, spod warstwy liści wystaje kawałek tkaniny. Zaczęłam odgarniać liście i warstwę ziemi pod nimi, kiedy moim oczom ukazało się zawiniątko. Wyjęłam je ostrożnie i rozchyliłam płótno. To była trzecia skrzynia. Nie chciałam być tu ani chwili dłużej, więc chwyciłam znalezisko i przykładając dłoń do kory drzewa, podziękowałam mu w myślach.

Babcia stale mi powtarzała; “Nie bój się prosić, ale nie waż się zapomnieć o wdzięczności i szacunku”. Rozejrzałam się wkoło i próbowałam ustalić, z której strony przyszłam. Usłyszałam szelest i odbierając to jako kolejny znak, ruszyłam w tamtym kierunku. Nagle po drugiej stronie łąki, pojawił się następny szmer, a po chwili kolejny i kolejny…

Stałam pośrodku polany otoczona watahą wilków, które z nisko pochylonymi głowami, zbliżały się do mnie, warcząc groźnie.

W jednej chwili usłyszałam wycie i z ciemnego lasu wyłonił się kolejny wilk. Wyglądał zupełnie inaczej niż pozostałe. Był ogromny! Kiedy zbliżał się do mnie, pozostałe wilki usuwały mu się z drogi, a jeśli któryś był na tyle odważny, by zagrodzić mu drogę, obrywał wielką łapą, lub uciekał na sam widok jego kłów. Osunęłam się na ziemię, czując, że już po mnie. Wilk stanął tuż obok i zawył tak przeraźliwie, że musiałam zasłonić uszy, nie mogąc znieść tego dźwięku.

Nastała cisza.

Podniosłam ostrożnie wzrok i spostrzegłam, że polana jest pusta. Przerażająco wielki wilk, leżał tuż obok z łbem położonym na skrzyni, zupełnie jak w moim śnie. Bałam się ruszyć, odezwać, nawet oddychać. Stwór zaskomlał i podniósł się, odsuwając ode mnie. Stał tak chwile, po czym odwrócił się w stronę lasu i skierował ku niemu swoje kroki.

Po chwili zatrzymał się, odwrócił i spojrzał na mnie.

— Idź za nim — powiedział znajomy kobiecy głos.

Drgnęłam, a wilk wolnym krokiem zmierzał znów do lasu. Niepewnie podążyłam za nim. Szedł powoli, co chwilę sprawdzając, czy nadal jestem za nim. Próbowałam zrozumieć, co się wydarzyło i dlaczego ten wilk stanął w mojej obronie. Czy przysłała go Mokosz albo Dola? To, że pozostałe wilki chciały mnie zaatakować, zawdzięczałam zapewne Welesowi, ale dlaczego ten jeden nie stanął po stronie stada? Zaprowadził mnie na sam skraj lasu i jeszcze przez jakiś czas stał, odprowadzając mnie wzrokiem.

Spojrzałam na umazany krwią rękaw bluzy.

— Cholerne tarnie — syknęłam.

Rozejrzałam się wokoło, szukając czegoś, co mogło mi pomóc.

— Bingo! — powiedziałam, dostrzegłszy babkę lancetowatą.

Pamiętałam ją z opowieści babci, a to, co zapamiętałam, potwierdziły później wykłady o ziołolecznictwie.

Zerwałam kilka liści, chowając je w ostrożnie w plecaku. Miałam zamiar zająć się raną na twarzy i na ramieniu zaraz po powrocie do domu. Nie chciałam przedłużać swojego spaceru, tym bardziej że obiecałam Jagnie, że nie będę się włóczyła po nocy… dzisiaj — zaśmiałam się w myślach. Poza tym ciekawość co jest w trzeciej skrzyni, paliła mnie strasznie. Włożyłam zawiniątko do plecaka i pobiegłam w stronę domu.


— Matko jedyna — rzuciła mama, widząc moją twarz, potargane włosy i plamy krwi na rękawie — co ci się stało?

— A! — lekceważąco machnęłam ręką — potknęłam się i wpadłam w jeżyny, ale nic mi nie jest — dodałam uspokajająco — idę się umyć i przebrać — rzuciłam i czym prędzej wbiegłam po schodach na górę.

Zamknęłam drzwi i od razu sięgnęłam po klucz, schowany w szafie. Wzięłam głęboki oddech i włożyłam go do zamka w skrzyni. Zapadki zareagowały tak, jakby były nietknięte zębem czasu. Uchyliłam wieko i na dnie skrzyni dostrzegłam notes.

— Czyli to są te drzwi do tajemnicy — szepnełam do siebie.

Wyjęłam go ostrożnie, odplątałam rzemień, podobny do tego z zielnika i otwarłam na pierwszej stronie.

Między okładką a początkową kartką znalazłam list. Rozłożyłam go i poczułam uścisk w żołądku.

“Droga Mileno,


Jeśli udało Ci się odnaleźć tę skrzynię, to zapewne zorientowałaś się już, że świat wygląda nieco inaczej, niż ci mówiono. Nie wiem, ile pamiętasz z naszych rozmów, ale domyślam się, że czas mógł zatrzeć w twojej pamięci większość z nich. Jeśli pamiętasz cokolwiek, to bądź pewna, że to nie bajki opowiadane na dobranoc. Jagna nie mówiła Ci pewnie zbyt wiele o naszej rodzinie, a już na pewno o tym, jakie zdolności posiadają kobiety naszego rodu. Może sama co nieco już zauważyłaś, ale w zrozumieniu tego, co się z Tobą i wokół Ciebie dzieje, pomoże Ci mój pamiętnik.

Czytaj go ze zrozumieniem, ale błagam, nie osądzaj mnie zbyt surowo. Ja za swoje błędy już zapłaciłam, ale dług, który zaciągnęłam, niestety obarcza też Jagnę i Ciebie.

Nie jestem w stanie sobie tego wybaczyć i chyba nie uda mi się to do końca życia. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej Ty kiedyś mi wybaczysz. Przykro mi, że nie mogę wytłumaczyć Ci tego osobiście, ale to, że nie ma mnie już z Tobą, to również część mojej zapłaty.

Mila, wierzę w Ciebie i w to, że uda Ci się, przynajmniej częściowo, naprawić mój błąd. Kocham Cię i przepraszam.

Babcia Bogna”

Patrzyłam na idealnie wykaligrafowane litery, które układały się w słowa, a te w zdania… Nie wiedziałam, czy w tej chwili czuję więcej smutku, złości czy może radości z tego, że otrzymałam wiadomość od babci, za którą tak bardzo tęskniłam.

— Nie wiem babciu co takiego zrobiłaś, — powiedziałam cicho — ale kocham cię tak samo mocno, jak wówczas kiedy byłaś przy mnie.

Odłożyłam list, ale wiedziałam, że zanim zacznę czytać pamiętnik, muszę się ogarnąć i spędzić przynajmniej chwilę z mamą.


Wzięłam szybki prysznic i odnalazłam w zielniku opis Babki Lancetowatej

Babka lancetowata

Ziele cierpliwej troski i milczącej siły

Rośnie blisko, by łatwo móc ją znaleźć. Jej liście długie i ostre, kładą się nisko, jakby słuchały, co ziemia mówi. Na rany świeże nałóż ją bez lęku, bo zamyka je szybciej niż sam czas. Gdy kaszel dławi oddech, jej ziele przynosi ulgę — cicho, jak matczyna dłoń na czole gorącym.

Zbieraj ją, gdy rosa jeszcze nie znikła, a świat nie zdążył rozbudzić zgiełku. W woreczku, przy sercu noszona, chroni przed tym, co ukryte — i w ciele, i w duszy.

Na samym dole strony, ozdobnym pismem zapisano:

„Poczekaj na jej moc, ona przyjdzie w milczeniu.”

Wprawdzie liście babki, które miałam, nie były zbierane z poranną rosą, ale mimo wszystko rozgniotłam je tak, by puściły soki i nałożyłam na rany na ramieniu, dziwiąc się przy tym, że kolce zwykłej tarniny, potrafiły tak głęboko mnie zranić. Nie chciałam nakładać jej na twarz, by nie prowokować niepotrzebnych pytań mamy.

Ubrana w gruby szlafrok zeszłam do salonu, gdzie czekała już na mnie kolacja.

— No, w końcu wyglądasz jak człowiek — zaśmiała się moja rodzicielka — zjedz, a ja zaparzę ci ziółek — dodała i matczynym gestem pogładziła mnie po ramieniu. Stłumiłam jęk, ale Jagna dostrzegła grymas mojej twarzy.

— Boli cię ramię?

— Poobijałam się trochę — odparłam z udawaną lekkością — położę się dzisiaj wcześniej spać, a po twoich ziółkach pewnie jutro wstanę w doskonałej formie — uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością.

Ze smakiem zjadłam ostatnią kanapkę z pastą jajeczną, oprószoną lekko aromatycznym szczypiorkiem, kiedy do pokoju weszła Jagna, niosąc kubek parującego naparu.

— Wypiję na górze, — odparłam — chcę jeszcze przejrzeć zielnik babci.

Tak naprawdę wiedziałam, że jeśli teraz go wypiję, zasnę niemal natychmiast, a na najbliższe kilka godzin miałam zaplanowane zgłębianie tajemnic Bogny.


***


Ułożyłam się wygodnie w łóżku, zapalając jedynie małą lampkę tuż przy nim. Wzięłam do rąk pamiętnik i otwarłam go na pierwszej stronie.

Bogno,


Gdy usta moje już zamilkną, a pył mojego żywota spocznie w ziemi, niech te słowa zostaną przy Tobie jak cień przy świetle.


Pamiętaj, nie każda droga wiedzie ku ocaleniu, ale każda coś odsłania. Pamiętaj, że dary bywają cięższe od zapłaty. Pamiętaj, że miłość niesie moc, ale też strach i odpowiedzialność. Nie myśl jednak, że łatwiej nie kochać wcale, niż tę miłość stracić.

Z krwi, z ziemi, z pamięci —

Dobrochna

Poznawałam charakter pisma, którym napisano dedykację. To dokładnie ten sam, którym zapisano większość zielnika. Czyli zielnik należał wcześniej do mojej praprababki Dobrochny. Odwróciłam kartkę i ujrzałam pierwszy wpis Bogny.

Byliczany Stare 4 maja 1957r


Dzisiaj są moje siedemnaste urodziny.

Dostałam od babci Dobrochny ten piękny pamiętnik, w którym mam zapisywać — jak powiedziała — “pierwsze kroki swego dorosłego życia”.

Babcia jest wspaniała. Uczy mnie wszystkiego, co powinna wiedzieć szeptucha. Chodzimy razem zbierać zioła, a ona pokazuje mi jak z nimi rozmawiać. Mówi, że mamy ogromną moc i jesteśmy wyjątkowe, my, kobiety z naszej rodziny. Ostatnio pokazywała mi jak zrobić eliksir miłosny. Nie mogę się doczekać, kiedy podam go Samborowi, zakocha się we mnie, weźmiemy ślub i będziemy mieli dziesięcioro dzieci. Mój Sambor, kocham go skrycie miłością tak wielką, że moje serce pomieścić jej nie zdoła, a on patrzy tylko na mnie jak to ciele i nawet odezwać się nie umie.

Mama mówi, że żaden z niego chłop, tylko gacie, bo strachliwy. A ja wiem, że to nie strach, tylko czułe i wrażliwe serce.

Oby przyśnił mi się tej nocy.

Uśmiechnęłam się na te słowa. Sambor to mój dziadek. Nie poznałam go osobiście, ale Bogna stale o nim mówiła i miałam wrażenie, że był obecny w naszym życiu. W dzieciństwie marzyłam o takiej miłości jak ta Bogny i Sambora. Może nie tak tragicznej, ale głębokiej i prawdziwej.

Następne kilkanaście stron, opisane kolejno datami, sugerowały, że Bogna każdego dnia zapisywała kilkoma słowami swoje myśli, ale większość z nich skupiała się wokół jej miłości i wyobrażeń z nią związanych. Z czasem przerwy między kolejnymi datami robiły się coraz dłuższe.


Moją uwagę przykuł wpis z 12 grudnia 1957 roku.

“Eliksir nie zadziałał, a raczej zadziałał, ale Sambor zaczął uganiać się za Helką zza rzeki, a nie za mną. Na zawsze już pozostanę samotna ze złamanym sercem i duszą.”

Po nim nastąpiła dość długa przerwa, bo kolejny wpis opatrzony był datą 29 maja 1959 roku.

“Babcia choruje, a mama mówi, że żadne zioła już nie pomogą. Modlimy się do Mokosz i Peruna, żeby darowali jej zdrowie, ale nawet ofiary nie przynoszą skutku. Mama ubiła już dwa barany i oddała Perunowi, nie mówiąc o tym ile słoików miodu, bochenków chleba i kaszy ofiarowaliśmy i nadal nic.

Mokosz! Moja ukochana bogini, wysłuchaj nas, bo nie wyobrażam sobie życia dalej bez babci.”

Byliczany Stare 15 stycznia 1960 roku.


Dzisiaj ziemia przyjęła prochy Dobrochny. Serce mi pęka.

Dużo rozmawiałyśmy przed jej śmiercią. Babcia prosiła mnie bym dbała o dar, który posiadam i nikomu nie szczędziła pomocy, kiedy tego potrzebuje. Dar nie jest moją własnością, mam go jedynie w użytku i powinnam go rozwijać, a kiedy przyjdzie czas, mam przekazać go dalej, dbając by żadna mądrość, którą we mnie wpoiła, nie przepadła.

Na łożu śmierci przekazała mi ten dar. Nie wiem jeszcze, z czym się on się wiąże, bo muszę odprawić rytuał, który mi dokładnie podyktowała. Zrobię go dzisiaj w nocy.


Byliczany Stare 16 stycznia 1960 roku.


Pszłam do miejsca, które znałyśmy obie — tam, gdzie brzozy tworzą krąg i ziemia zawsze jest ciepła. Rozpaliłam ogień, jak mnie uczyła: z suchych gałązek, z liści piołunu i z warkocza babki, który zostawiła dla mnie.

Wzięłam lustro wody. Ustawiłam je tak, by odbijało tylko płomień. Przewiązałam oczy wstążką, jak czyniły te, które widziały przed sobą więcej, niż świat pozwala. I wtedy przemówiłam. Nie własnym głosem, lecz tym, co szedł przeze mnie:

„Dobrochno, która widziałaś. Dobrochno. Przyjmuję to, co oddałaś. Nie dla dumy. Nie przez lęk. Nie dla własnej korzyści, ale w służbie innym.”

Zioła zapłonęły, dym był gorzki. Krążył wokół mnie, wchodził do ust, do oczu, do serca. A potem cisza. Świat się nie zmienił, ale ja nie byłam już tą samą Bogną.

Zastanawiało mnie, czym jest ten dar i czy ja też będę musiała odprawić podobne czary– mary, żeby go przyjąć. Mimo że oczy same mi się zamykały, nie mogłam przestać czytać.

Byliczany Stare 7 marca 1960 roku.


Ciężko mi normalnie funkcjonować. Ten dar to raczej jakieś przekleństwo. Ludzie biorą mnie za wariatkę. Widzę.

Bóstwa, boginki, upiory… Przechadzają się wśród ludzi jakby nigdy nic. A ja nie wiem już, co należy do mojego starego świata, a co do tego odkrytego niedawno. Nie wiem, jak Dobrochna mogła żyć z tym na co dzień. Wprawdzie mówiła mi, że do daru trzeba przywyknąć i nauczyć się z nim żyć, że na początku nie będzie łatwo, ale nie mówiła, że można postradać zmysły. Nie wiem, jak długo to zniosę.

Czegoś nie rozumiałam. Ja również widziałam Mokosz, a nie przeszłam rytuału przyjęcia daru, przynajmniej niczego takiego nie pamiętam. Dolę spotykałam we śnie, ale Mokosz zostawiła na mojej twarzy ślady ziemi. Odpowiedź musiała znajdować się w pamiętniku.

Byliczany Stare 10 kwietnia 1960 roku.


Widząc Marzannę tonącą w wodzie, można się wystraszyć, ale widok walki żmijów na burzowym niebie, potrafi zatrzymać na chwile bicie serca.

Żmije to nie tylko opowieści starszych — one naprawdę tam były. Wiły się w ciemności, ich ciała plątały się w powietrzu, jakby burza sama ich wypuściła z wnętrza ziemi. Ich oczy, jakby pełne ognia, patrzyły prosto na mnie.

Słyszałam, że ludzie mówią o mnie, że po śmierci babci odebrało mi rozum. Może to prawda. Gdy patrzę na wszystko, co teraz widzę, czuję się jakbym stała na krawędzi czegoś ogromnego, czego nie potrafię jeszcze zrozumieć. Ale nie mogę przestać patrzeć. To, co widzę, nie jest przypadkiem. To nie jest moja wyobraźnia. To świat, który został przede mną odsłonięty, pełen tajemnic, które czekają, by je odkryć.

Może to szaleństwo, ale coś w tym widzeniu zachwyca mnie, choć boję się tego uczucia. Moje oczy już nigdy nie będą takie same, ale czy to źle? Może to, co widzę, jest częścią mnie. I chyba zaczynam w tym odnajdywać jakiś dziwny spokój.


Byliczany Stare 30 kwietnia 1960 roku.


Zaczynam rozumieć te dwa światy, które mnie otaczają. Jeden przynależy do drugiego i nie są w stanie istnieć bez siebie nawzajem. Rozwijam dar, pogłębiam wiedzę i coraz częściej udaje mi się pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują.


Byliczany Stare 4 maja 1960 roku.


Dzisiaj skończyłam dwadzieścia lat.

Od rana czułam, jak jakaś siła, której nie znałam wcześniej, wzywa mnie do miejsca, w którym przyjęłam dar. Kiedy tylko oporządziłam dom, skierowałam tam swoje kroki. Usiadłam na kamieniu i czekałam, będąc pewna, że ktoś się zjawi, ten, który mnie wzywał.

Słońce już zachodziło, kiedy pojawił się na skraju lasu. Ubrany w długi ciemny płaszcz, trzymał w ręku rozgałęziony róg. Mgła unosiła się wokół niego, wirując lekko, ale jego postać nie napawała mnie strachem, ale wzbudzała ciekawość, a nawet pożądanie.

To był Weles, bóg ciemności, magii, zmysłowości i podziemi, czułam to każdą częścią swojego ciała. Jego słowa płynęły w powietrzu jak zmysłowy dotyk, a jego obecność była jak cień, który wnikał w najgłębsze zakamarki duszy. Dostrzegłam to, jaki jest piękny i zapragnęłam być jego, a on słodko szeptał mi do ucha, że razem możemy więcej.

Dzisiaj już wiem, dokąd prowadzi mnie moje przeznaczenie, do niego.

— No nie!

Wpatrywałam się w kartkę niedowierzająco. Bogna zadurzyła się w Welesie. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. A gdzie miłość do Sambora? I co to za Helka zza rzeki?

Czułam, że oczy mnie pieką od zmęczenia. Na dzisiaj wystarczyło mi już wrażeń. Schowałam pamiętnik pod poduszkę, wypiłam duszkiem zimną już zawartość kubka od mamy i zgasiłam światło.


****


Weles stał przede mną, otulony jak poprzednio lekką mgłą.

Wpatrywał się we mnie intensywnie, a ja czułam na sobie jego pożądanie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 55.67