Prolog
Przed wiekami. Przed bajkami… Ogólnie dawno, ale to naprawdę dawno temu…
Krążyła legenda o władcy wilków i wilkołaków.
Legenda o smoczej wieży i Smoczym Grodzie.
Legenda o wielkiej i jakże fantastycznej wojnie między dobrem a złem i większym złem…
Pogłoski mówiły o latach przed rokiem tysięcznym.
Powiadały o innej legendarnej postaci, która miała zapobiec całej tej walce.
Jednak jak zwykle coś poszło nie tak…
Część 1
Rozdział 1: Początki Legendy
1
— Dziadku Huggi? Co było dalej? — Spytała zaciekawiona wnuczka.
— Dziadku… Prosimy. Opowiedz tę historię raz jeszcze- Powiedział wnuczek i Dziadek Huggi zaczął swą opowieść…
2
To działo się dalekie i długie lata temu. Ludzie i magiczne zwierzęta żyły w zgodzie i byłoby tak dalej, gdyby nie pewien elf.
Zwał się Alafer. Był z niego taki mały urwis […] Choć miał metr pięćdziesiąt i rozsądek sowiego wodza.
Jak zawsze co niedzielę na obiedzie opowiadał, o jakich rzeczach się nie dowiedział z ksiąg Elfiej magii.
Tu wszedłem ja. Jak zwykle spóźniony i znudzony życiem ucznia.
Siedemnaście lat robiło swoje… Miało się chęć zatańczyć pod muzykę leśnego wiatru.
Tego ja […] To umówiony i zwykle spóźnialski przyszedłem do Hobbickiej chatki.
My czarodzieje, Elfy i hobbici mieszaliśmy zwykle w małych wsiach i grodach.
Zaś Luternof było ową spokojną okolicą.
Las zamieszkiwały elfy. Pagórki Hobbici, a czarodzieje mieli swoje wieże magów.
Wokół wsi roztaczały się pola marchwi, ziemniaków, ryżu oraz pszenicy.
Mięso pozyskiwały Elfie straże i nigdy niczego nam nie brakowało.
[…] Zapukałem.
Drzwi otworzył mi dobry znajomy Hobbit Murlookan.
Jak zawsze zaspany i zmęczony przed rozpoczęciem rozmowy ziewnął.
— Aaa… O… To Ty Huggi? Czekamy jak zawsze do kwadransa czasu, ale dziś…
— Wiem Murlookan. Przepraszam. Miałem ponad obowiązkowe jednak ważne lekcje.
— Ach więc dalej w szkole?
— Nie- Zaprzeczyłem, mając na myśli mój ostatni rok w szkole mocstawowej i badania nad nawozem magicznym.
— W takim razie właź! Co w progu będziesz stać?!
I wszedłem do ładnego i zadbanego przedpokoju.
Następnie do pokoju o średniowiecznym stylu zrobionym jako jadalnia.
Siedział już Elf Alafer, Murlookan i Człowiek Marley.
Marley miał rude proste włosy i uśmiech nastolatka mimo jego niemłodego wieku.
Nawet siadając i witając się z każdym po kolei, nie byłem świadom tego, co miało się wydarzyć raptem minuty później.
— Witaj Huggi- Powiedział Alafer, odwracając się na krześle- Mam kilka pytań na osobności, ale… To potem. Teraz siadaj i gadaj, jak idą testy na roślinach Idą, bo wiesz… Nie lecą!
— Ha! Brawo!!! — Krzyknął Marley- Dobry kawał na popołudniowy obiad!
— Huggi! A tyś był na tym zebraniu wczorajszej nocy? — Spytał ni z tego, ni z owego Murlookan.
— Nie- Odpowiedziałem szczerze i bez zastanowienia.
— Legenda…
— Nie mów nic o tych młynarskich szeptach Murlookan. Nie interesują mnie plotki… I tym bardziej fakty. Jestem magiem.
— Uczniem. Szkoła Moc stawowa. Racja? — Dogryzł, chyba specjalnie Marley.
— A ty z choinki?! On ma jeszcze ten rok i jest pełnoprawnym… Ekchę… Zielarskim magikiem.
— Wiecie co? Zamknijcie się i dajcie spocząć.
Usiadłem na swoje miejsce.
— Ale wiesz, o co biega Prawda? — Murlookan nie dawał za wygraną.
— Znowu zboża im nie rosną? Albo Król nakazał zwiększyć pańszczyznę? — Wspomniałem dawne fakty. Niepotrzebnie.
— Smoczy gród ma się wyłonić na sto lat i zniknąć na kolejne tysiąc. Tego nikt nie zapomni i jest coraz głośniej, choć to niejawna sprawa.
— I co mnie to Murlookan obchodzi? — Zadałem retoryczne pytanie.
Zadałem, sprawdzając, czy dalej chciałem zobaczyć legendarne miasto obite niezbyt dobrą sławą.
3
— Dziadku! Ale jak właściwie wyglądało owe miasto?
— Smoczy gród Amellis? — Dopytał dziadek Huggi.
4
Smoczy Gród według jednej z legend był rządzony przez smoka ze złotej skóry.
Druga mówiła o potężnym wojsku i władcy, który chce zniszczyć wspomniany gród, lecz nie może go znaleźć.
Trzecia powiadała o upadku i ponownym powstaniu grodu w czasach zerowych naszej ery. Kiedy to wszystkie stworzenia i ludzie stoczyli bój z siłami ciemności gorszymi od Smoka Kresu.
Tu wkroczyliśmy do rozmowy o małym znaczeniu dla codziennej życiowej drogi…
— A powinno- Rzucił Murlookan i wstał po mapę.
— Alafer, wspominałeś coś o tygodniu drogi- Napomknął Marley.
— Tydzień do wioski wiedźm, a potem na polanę pustkowi. Droga przez las ciemnej krwi, bagna żółtych żąbiar i wsi oraz miasteczka dawnego królestwa wilków. Gdzie lasy są dalej terroryzowane przez plemię wilkołaków.
— Po drodze most przebaczenia bratniej krwi i Lisie doliny? — Dopytał Murlookan, kładąc starą mapę na stół.
— Tak- Odparł Alafer i w ręce wziął ołówek o średnicy rysika 5 milimetra.
Zaczął zaznaczać kolejno punkty szybkiej drogi.
Pierwszym miejscem była nasza wieś Dobromiro. Druga na liście wioska trolli.
Trzeci już las ciemnej krwi.
— To jesteśmy tu- Powiedział Alafer po zaznaczeniu wszystkich punktów.
— A dotrzeć musimy do polany- Dodał Marley.
— Tak. To najszybsza trasa. I bardzo niebezpieczna.
Na te słowa Murlookan podskoczył z wrażenia. Chyba przez podniecenie.
Lubił takie straszne powieści, a teraz miał okazję przeżyć jedną z nich na własne oczy.
— Murlookan. Wchodzisz w to? — Spytał Alafer bezcelowo z wiadomym już skutkiem.
— Tak! Jasne! — Jego podniecony głos mówił sam za siebie.
— A ty Marley?
— Nie mogę powiedzieć. Jeśli pójdzie z nami czarodziej, to wchodzę.
I pytanie do mnie.
Nie odpowiedziałem od razu. Poczekałem na odejście od stołu Marleya.
— Tak. Wchodzę.
— Ale… — Alafer nie był pewny mojej decyzji.
— Ale nie robię za tarczę. Jak coś się zacznie walić, to mnie nie było.
— Jasne. Lecz wiesz, że będziesz nam oświetlać drogę i załatwiać monety?
— Mam jakieś w skrzyni. Powinny wystarczyć- Odezwał się Murlookan.
Alafer zaniemówił.
— Jutro z rana o dziesiątej przed bramą wjazdową- Oznajmił Alafer- Mamy tylko jedenaście dni na dojście.
— Aha- zapowiedziałem- jedenaście do nocy pełni czarnego księżyca. To raczej dużo.
— A znasz przyszłość? — Alafer powiedział swoje.
— Tak. I to dobrze. Skończymy w piachu- Mało kto zaśmiał się z mojego ponurego kawału- Jutro o dziesiątej. Rozumiem.
— To jak się nazwiemy? — Murlookan zmienił temat.
— Białe wilki? — Padło dopytanie na pytanie. Zadał je Marley.
— Białe… Może Drużyna bieli? — Teraz padła propozycja od Alafera.
— Oklepane- Odezwałem się- Można coś bardziej wpadającego w ucho.
— To, co proponujesz czarodzieju? — Alafer brzmiał niemalże śmiesznie.
— Wojownicy białej damy?
— Od czego ta nazwa? — Murlookan nie skojarzył.
— Biała dama to nasza królowa. Racja? — Marley zajrzał do swej księgi.
— Tak. A wojownicy? Nawet rycerzami nie jesteśmy- Murlookan dalej próbował grać głupka- A… Dobrze. Już wiem czemu.
— To jak? Wojownicy Białej Damy? — Alafer zrobił poważną minę i wszyscy buchnęli jednogłośnym śmiechem.
— A powitanie? — Dopytałem.
— Wymyśli się po drodze- Oznajmił Alafer.
Teraz Murlookan zaczął chować mapę, a Marley przyniósł beczkę piwa.
— To za nas Wojownicy! — Powiedział i nalał do kufli po świeżym piwie znad rzecznej winnicy.
Wypiliśmy za życie i szczęście, które miało nam sprzyjać.
Oraz kilka pomniejszych spraw.
— To teraz czas załatwiać sprawy- Rzucił ni stąd ni zowąd Marley.
I tak oto część wyszła. Został tylko Marley i Murlookan.
Ja zacząłem kierować się do mojego ogródka.
— To, czemu się zgodziłeś? — Spytał Alafer.
5
— I co odpowiedziałeś dziadku? — Spytała wnuczka.
— Powiedziałem, że o tym porozmawiamy potem- Kontynuował Huggi.
6
Więc poszedłem do ogródka.
Tam Czekał na mnie nauczyciel.
Widać, że był zaniepokojony.
— Witaj- Odezwał się.
— Miłego wieczoru- Odpowiedziałem.
— Gdzieś się wybierasz? W ostatnim czasie krążą pogłoski o Smoczym grodzie.
— Raczej nie- Skłamałem.
— Zanim powiesz, że tak. To dam radę. Miej oczy na baczności.
— Ale ja nigdzie nie idę. Szkoła…
— Zostaw te sprawy. Masz dwa miesiące na powrót.
— A… — Zamurowało mnie.
— Oto księga Twojego Pradziadka- Nauczyciel dał mi walizkę z księgą o grubości trzystu kartek.
— A to nie mojej… — Zamilkłem.
— Twój pradziadek pewnie by chciał, żeby ktoś dokończył ją. Zapisz, co się da.
— Przecież to księga czarodziejów- Oznajmiłem.
— Księga Twego pradziadka. Badał magię i doszedł do jednego wniosku. A Ty masz tę kartkę wyrwaną z zeszytu. W niej jest magia. Nikt nie może kontynuować badań.
— Nic nie rozumiem- Przyznałem.
— Jesteś prawnukiem maga potężnego. Silniejszego od smoka kresu.
— To nie może być prawda.
— Przyjmij tę księgę i obiecaj, że wrócisz cały, jeśli się tam wybierzesz.
— Obiecuję.
Przyjąłem księgę i pióro wiecznie magiczne.
Po tym, co usłyszałem, wszedłem do domu i odłożyłem księgę na stole w jadalni.
Następnie wziąłem zimny prysznic, zamykając oczy.
Tu usłyszałem moje słowa:
Nowy lepszy świat i przygoda życia
To, co teraz potrzebuję.
A nie wypowiadałem tych słów.
Chciałem się odprężyć i kolejne słowo:
Nie żałuj swych decyzji.
Rozejrzałem się, lecz nie zobaczyłem nikogo prócz mnie w odbiciu lustra.
Wyszedłem spod prysznica i poszedłem spać.
Rano wstałem około poranka.
Czasu jak się okazało, miałem za dużo.
Słońce bowiem budziło się do życia.
Zszedłem na dół do kuchni i zobaczyłem księgę.
Moją pierwszą reakcją było zdziwienie. Dopiero kilkanaście minut później spojrzałem w kulę i jeszcze raz na księgę.
Nauczyciel dał mi ją.
Co najlepsze byłem bardziej zdziwiony niż podekscytowany […] W końcu mój pradziadek pisał ją kilkanaście lat.
Po obfitym śniadaniu z kurzych jaj i mleka z miodem oraz miętą wyjąłem dziennik mojego dziadka, który prawnie po śmierci mego ojca należeć miał do mnie i z białej koperty wyjąłem złożoną stronę.
To nie był zwykły czar.
Coś mi mówiło, że jest to coś większego.
Jednak gdy tylko zacząłem czytać na spokojnie, kartka wleciała do księgi i owa księga zamknęła się na dłuższy czas.
Zaś na jej otwarcie potrzebny był klucz.
Coś na wzór pieczątki ze smokiem.
Spakowałem to i jeszcze podstawowe wyżywienie, monety, a następnie ruszyłem przed bramę.
Jakby tego miało być mało, o dziewiątej już słyszałem jeden głos.
Jakby ktoś próbował się ze mną skontaktować.
Słyszałem słowa: To już. To teraz! Magia jest blisko!!!
…I tak do momentu przyjścia Alafera.
A było to o dziewiątej czterdzieści.
— Witam maga- Powiedział żartem.
— Witam również leśnego elfa.
— Masz broń? — Spytał Alafer, pokazując swój łuk i strzały w ilości kilkunastu.
— Tak- Odpowiedziałem i nie zdążyłem dodać.
— Tu wróg publiczny numer jeden. Marley melduje posłuszeństwo.
— I Wzajemnie. Rozwalmy parę wilczych głów- Za Marleyem szedł Murlookan.
— Cała drużyna gotowa? — Alafer nie żartował. Jego ton był na sto dwa procenty pijany, lecz odważny.
— Piłeś? — Spytał Alafera Murlookan.
— Nie. To adrenalina w moich żyłach.
— Ach. No tak. Właśnie słychać- Dopowiedział Marley.
— To gotowi do drogi? — Murlookan zaniemówił.
— No to na co czekamy? Magu? — Pytanie do mnie od Białego rycerza.
— A… — Też zaniemówiłem.
Biały rycerz podszedł cicho od strony głównej bramy.
Niezauważony.
Cichy…
…Niczym kot na polowaniu. Mysz podczas ucieczki przed łowcą…
— No to, co tak stoimy? — Biały rycerz i jego gadka- Jak drzewa zakwitniemy na kolejnym postoju. Ruszamy czy nic z wyprawy?
— Idziemy! — Zadecydowaliśmy gwarą i żwawo opuściliśmy pierwszy postój ochrony.
Drugi był pięćset metrów dalej i następny kilometr od ostatniego.
Teraz wkraczaliśmy w lasek miłości.
Nazwa pochodziła od różu liści kwitnących wiosną i latem pachnących świeżą maliną i zielonym jabłkiem.
W ciszy przeszliśmy przez wioskę i przed lasem w samo południe przystanęliśmy na krótką rozprawę o celu podróży.
— To w końcu kto idzie do Smoka Kresu? — Spytał Alafer.
— Niech idzie nasz Mag- Ozwał się Biały rycerz.
— To jeszcze dogadamy- Dopowiedział i zakończył tę część tematu Marley.
— Murlookan. Masz mapę?
— Dwa dni drogi Alafer. Dwa dni przez las i przeprawa przez rzekę do drugiej jednodniowej drogi.
— To znamy kolejny przystanek? — Alafer próbował się upewnić.
Cisza.
— Idziemy dwa dni do mostu Ogra, potem dzień do wioski wiedźm.
— A to nie raczej minęliśmy tej wsi? — Dopytał Marley.
— Minęliśmy naszych wiedźm. Tamte są wrogo nastawione do obcych.
— Ciała ludzkie jedzą- Zażartował Murlookan i Marley zbladł, jakby stał się wampirem.
— A co do kierunku to na pewno dobrze idziemy Magu?
— Ja nie wybierałem drogi. Ale raczej tak- Odpowiedziałem Marleyowi na pytanie.
— Szykujcie się do walki o życie Wojownicy Białej Damy! — Wrzasnął na cały las i dalej Biały rycerz.
— Cicho… Obudzisz stwory.
— Dusze Murlookan. Dusze. One nic nam nie zrobią.
— A te no?… Demoniczne?
— Boisz się?! Boisz!
— Wcale, że nie! — Zaprzeczył Murlookan na słowa Białego rycerza.
— A wiesz, że to tylko część niespodzianek?
— Ogólnie mamy maga, który jest… Ech… Niestety zielarzem- Wzdrygnąłem się na myśl jak o mnie myśli Alafer.
— To wchodzimy- Zadecydował Murlookan, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek dopowiedzieć do tematu na mój styl nauki.
I dobrze. Z jednej strony. Z drugiej […] Za szybko.
Kolejno weszliśmy do ciemnego lasu i na początku wszystko wydawało się normalne.
I niemagiczne.
Jednak w godzinach wieczornych przy rozpalaniu ogniska Alafer poszedł polować.
Wrócił w stanie, którego nie mogę po dziś dzień opisać.
Nazwałem go Gorączką łowieckiego lasu.
Lub czarną zagładą.
Pierwsze objawy były mocno zauważalne.
Pobudzenie, lęki i biała otoczka polującego.
A miało być tylko… No cóż. Gorzej?
Nie… To nie najlepsze określenie.
Ale trochę prawdy zawiera.
Rozdział 2: Nora mrocznych
1
Poszliśmy głodni spać.
W nocy przebudził mnie dziwny sen.
Koszmar.
Coś ciągnęło mnie i Murlookana do nory.
Do pieprzonej nory ze złota!
A najlepsze miało dopiero nadejść.
Sprawdziłem nasze zapasy w blasku dogasającego ogniska.
Na straży siedział akurat Murlookan.
— Szukasz czegoś? — Spytał, zasypiając.
— Sprawdzam. Miałem sen w którym… A szkoda opowiadać.
Może jakbym to powiedział, nie byłoby tego, co nastąpiło sekundy po zamknięciu ostatniej torby z pakunkami.
Coś poruszyło się w krzakach.
Nie widziałem zbyt dobrze.
Ale… Na pewno było duże i szybkie.
Nagle coś łupnęło mnie od tyłu w czaszkę.
Upadłem, słysząc cichy szmer i śmiech dziecka.
Upiorny śmieszek.
Coś grzebało w naszych torbach i nagle zamgliło mi oczy.
Przebudziłem się dopiero w celi ze złotych krat.
Same cegły były obsypane jakimś świecącym proszkiem.
Srebrnym pyłem.
W celi było łóżko, a ja leżałem na podłodze.
Wokół ciemność i ledwo słyszalne głosiki.
— Hej! — Krzyknął Murlookan.
Ucichły.
— Jest tu ktoś prócz mnie?!
— Nie krzycz! I gdzie jesteśmy do diaska?! — Alafer właśnie się obudził.
— W celi. Oni są w celi nas… — Szeptały głosiki, chichocząc.
— Gdzie jest wasz wódz?! — Biały rycerz też odzyskał przytomność.
— Już wkrótce… — Powiedział damski załamany głos- Najpierw sprawdzą was, a potem zjedzą. Mroczni.
— Kto taki? — Zdziwił się Murlookan.
— Mroczni. Postacie niemalże historyczne. Te lasy są ich domem- Odpowiedziała kobieta- Dajcie im szansę, to ją wykorzystają. Rok tu siedzę i ludzie, którzy wkroczyli na ich teren, są zjadani. A ja nie jestem człowiekiem.
— O kurka! Marley! On jedyny jest ludzkiej rasy! On i biały rycerz! Marley! — Zorientował się Alafer.
— Zabierali jednego z was na przystawkę dla króla- Oznajmiła kobieta.
— Kim jesteś? — Spytałem.
— Szłam z ważną informacją i byłam prawie u celu podróży. Oni złapali mnie i moją ekipę.
— Mag? Wysłanniczka?
— Tak można mnie określić- Dopowiedziała kobieta.
— Biały rycerz to przecież nie człowiek- Alafer oprzytomniał bardziej.
— Tak, ale matkę to mam ludzką. Też się kwalifikuję na obiad? Jeśli tak to wszystką broń złożę po ostrej walce. Nie dam się tak zjeść! Znaczy się… Zabić mnie może tylko smok kresu!
— A więc legenda się odradza… — Rzekła kobieta i ucichła na dłuższy czas.
Akurat wtedy, kiedy do pomieszczenia z celami wszedł strażnik z moją księgą.
— Kim jesteś? — Spytał i oślepił mnie blaskiem pochodni- Kim i po co idziesz?
— Jestem prawnukiem…
— Tego, który uratował nasze plemię? Do króla i królowej na obiad. Zaproszenie specjalne- Dodał i otworzył moją celę.
— Analis- Szepnęła kobieta o rudych włosach z wiankiem starych bzów.
To słowo przeszył mnie w tamtej chwili jak strzała.
Zrozumiałem, że jest to szansa.
2
— Czy to nasza babcia? — Spytała wnuczka.
— Słuchajcie dalej- Odparł Huggi.
3
Do komnaty króla wszedłem ze strażnikiem.
Oto co usłyszałem, odzyskując księgę.
— A więc jesteś po tylu latach.
— Nie znamy się- Odparłem.
— Z pewnością my nie, ale twój pradziadek prowadził z nami pokojową wojnę przeciw zbirom z południowych krain. Czego szukasz na naszym terenie?
— Szukamy obecnie drogi.
— Gdzie zmierzacie? — kolejne pytanie łatwe i jednocześnie trudne jak Zagadka.
— Na polanę gdzie będzie Smoczy gród- Pokazałem na rozłożonej mapie.
Naszej mapie.
— Więc nie idziesz sam. Kto z Tobą szedł?
— Szedł człowiek, elf, półbóg i hobbit.
— Co powiesz, na przymuszą wymianę?…
— Chodzi o Marleya? Tego człowieka?
— Tak. Chyba właśnie jego zjadłem na śniadanie. Przepraszam. Nie wiedziałem, że to twoja drużyna. Ale… — Zapadła chwilowa cisza- Mogę oddać niezjadliwą osobę. Maga truciciela.
— Maga?! Truciciela?!
— Wiesz… My po wojnie z bandytami i odzyskaniu łupów… Zaczęliśmy jeść ich, jako że nie chcemy powtórzenia historii, która nie wiadomo jak się teraz miałaby zakończyć.
— Ale Analis to na pewno mag? — Próbowałem grać na zwłokę.
— Tak. Nie jemy innych prócz ludzi.
— A od trzydziestu lat panuje spokój na świecie. Całkowita cisza. Bez wojen i bandytów.
— To dobrze wiedzieć. Jejku… Jeszcze raz przepraszam. To był ktoś ważny?
— Przyjaciel. Chyba przeżyję, jeśli dostanę trochę wojska w razie wojny.
— A co z okupem? Ona nie jest nam potrzebna.
— To, czemu nie wypuścił król wcześniej tego Maga truciciela?
— Nie byłem zorientowany w ocenie sytuacji.
— To umowa stoi? Biorę ją i wojsko do walki w razie potrzeby na wezwanie.
— Stoi. Stoi! Aby tylko odkupić winy. Odkupić zło…
Zapadła ponowna cisza.
Przerwał ją król:
— Jak się nazywacie?
— W sensie moja drużyna?
— Tak. Jaką nazwę nosicie?
— Wojownicy Białej Damy.
— Dobrze więc- Teraz król zaczął iść przez jadalnię i chwilę później miałem zobaczyć moich przyjaciół i ją.
Tak się stało.
Kazano nam najpierw usiąść przy stole i przygotować na smaczne posiłki.
Najpierw jednak czekała nas rozmowa.
— Dobrze. Przepraszam- Mówił król.
— Za co? — Zdziwił się Alafer- Za uwięzienie nas czy zjedzenie przyjaciela?!
— Ucisz się Alafer! — Wrzasnąłem na całą salę- Król mówi.
— Dziękuję. Może się przedstawię. Jestem król Mroczny Mrok. Kilkaset lat temu…
— Każdy zna historię- Odezwała się kobieta- Ale nikt nie powinien zabijać z byle powodów.
— Proszę zrozumieć, że nasz Król, który teraz nas gości nie był zorientowany w sytuacji. Cały czas w tunelach- Powiedziałem, aby uciszyć i dać dojść do słowa królowi.
— A Wy jesteście teraz z rozkazu królowej? Znałem ją jako dziewczynkę. Moja kochana córka.
— To… Y… — Murlookana zamurowało.
— Tak. Zostałem wyrzucony i jedyną osobą, jaka rządzi, jest moja córeczka ozwana Białą Damą. Mogę być z niej tylko dumny. Tak dużo osiągnęła. A o mnie zapomniała?
— Tego nikt z nas nie wie- Rzucił Alafer- Nie jesteśmy wojownikami z rozkazu. Tak się nazwaliśmy.
— Ach… Rozumiem- Król ewidentnie posmutniał.
— Lecz ja wiem, że miała być rok temu zniesiona kara i Nijaki Mroczny miał wrócić. To chodziło pewnie o Króla.
— Nie wierzyłem Twoim słowom, ale kto by mnie pamiętał z dobrej strony?
— Jest wiele osób czekających na Pański powrót Królu. Tylko wszyscy ginęli bez śladu. Pierw ludzie, a potem nawet ja. Przedostatnia deska wiadomości.
— Pół roku temu przechodziło tu wojsko z samym Władzą.
— Władcą Nieba? — Dopytała Analis.
— A co ja powiedziałem? Władzą? Może nie nie jestem już na tyle poważny. Heh… To była ostatnia szansa?
— Tak. Rok na uprawomocnienie. Od jego decyzji minął i w okresie było mnóstwo ludzi.
— To… Moja wina. Moja beznadziejna wina!
— Niech król się tym nie przejmuje aż tak. To wina południa i północy. One toczyły wojnę. Po nich zostali bandyci i ta cała hołota.
Na stół zostały właśnie wniesione potrawy.
— Smacznego. Najedzcie się przed podróżą- Powiedział król.
Potrawy mieniły się kolorami przy blasku pochodni i stołowych świec.
Pierwsze były dziki w polewie mlecznej, truskawki i śliwki w miodzie, wino słodkie czerwone.
Na drugą jako obiad dano nam przepiórki w śmietanie z orzechami i miodem, chleb ze swojską polędwicą i serem żółtym, ziemniaki w skórce marchwią i rzodkiewką w panierce z kukurydzy.
Na trzeci raz poszła zupa Margaretka o słonawym smaku z ziołami, chleb ze słoniną i sok z jabłek liściastych.
Ponadto towarzyszyła nam miła i przytulna domowa atmosfera.
W końcu trzeba było się odezwać.
— To jak to wygląda? — Spytał król- Wiem. Nigdy nie byłem tym dobrym. Zawsze zły i nie… Nie chcę dokańczać.
— Królu. Nie ważne, jaki byłeś. Liczy się wnętrze. A w czasach masowego mordu jak łatwo jest się nie mścić? Ja postąpiłbym tak samo w walce o dobro poddanych- Zapowiedział Biały rycerz.
— To godne takich walecznych rycerzy- Odezwał się Murlookan- Tylko do czego doprowadzają konsekwencje?
— Raczej na konsekwencje podczas bratobójczej walki się nie patrzy. Bynajmniej te negatywne- Alafer się wypowiedział. Było po nim widać, że zżył się z historią króla.
— Oj chłopcy, chłopcy. Ile by wiosen nie minęło wy i tak swoje.
— Co to znaczy i w końcu jak się nazywasz? — Spytał Murlookan.
— Wreszcie zmiana tematu. Jak się zwiesz? — Ponowił pytanie Alafer.
— Analis czarny mag.
— To teraz Analis zamiast Marleya będziesz podczas naszej wyprawy?! — Murlookan jakby zdziwiony chwycił się za głowę.
— Tak. I dla uprzedzenia, ja… władam żywiołami. Czarny mag to przezwisko po moim niesławnym ojcu.
— Ty?! To Ty jesteś jego wyrodną córką?! — Biały rycerz wstał i ukłonił się.
— Można powiedzieć, że tak. Jednak nie. Mój ojciec mnie nie interesuje i niech tak zostanie. Racja Huggi?
— Y… Ech… Tak. Jak kogoś coś nie tego to ten… Y… Warto zostawić ten temat w spokoju- Rzekłem rozkojarzony pytaniem i jej urokiem.
— Ci magowie… — Dodała, puszczając mi oczko.
— To może ruszymy? Tak przed siebie.
— Spokojnie Murlookan. Jestem pewny, że wyjdziemy stąd przed zmrokiem. Która godzina?
— Koło siedemnastej panowie- Odezwała się Analis na pytanie Alafera.
Tu niespodziewany zwrot akcji.
Byliśmy wygonieni na zewnątrz przez posłańca czarnej maści.
Koń i człowiek w jednym.
Na szczęście udało mi się zabrać mapę i trochę naszych bagaży. To jednak i tak było za mało.
— I wieczór panie i panowie- Odezwał się Alafer- Szkoda tylko, że o tej wieczornej godzinie nie ma tu żywej duszy.
Pomylił się.
Dusze miały zaraz nas spotkać i wyjść obok.
— Jaka najszybsza droga? — Dopytał Alafer.
— Przez zapomniany kanion. Jesteśmy niżej i pójdziemy korytem rzeki do mostu- Oznajmiłem, nawet nie wiedząc, co mówię.
— To w którą?
— Prosto przez wioskę Daszy.
— Tej królowej z lat wojennych? — Spytał jakby zmęczony podróżą Murlookan.
— Ta królowa uratowała nam tyłek i rządzi nami. To jej rodzinna mieścina. Chyba nas przyjmą dobrze- Powiedziała Analis, mając łzy w oczach.
Chyba tylko ja to zauważyłem.
Idąc, wszyscy skupieni byli na dotarciu do celu.
Tylko ja i Analis ostaliśmy z tyłu i rozmawialiśmy:
— To, czemu mnie uratowałeś? — Dopytywała po raz piąty.
— Ponieważ mam swoje powody.
— A jakie? Szukasz kogoś do serca?
— Nie teraz. Ale może kiedyś…
— To po co mnie wyciągnąłeś? Mogłam umrzeć za dobry uczynek.
— Ale jak widać, nie zrobiłaś tego, a król ma nauczkę.
— Król to Twój znajomy?! — Zdziwiła się Analis.
— Nie. Mojego pradziadka. Ja to tylko przypadek.
— A może i nie? — Spytała retorycznie i dodała- Nic nie dzieje się przypadkiem.
I tu weszliśmy do wsi.
Rozdział 3: Przez Kanion
1
Wieś była opuszczona.
Zbyt zniszczona, a przy zachodzie księżyca robiła swoje.
Cicha, śmiertelna.
Analis i Alafer zaczęli rozmawiać. Murlookan poszedł sprawdzić domy, Biały rycerz stał na czatach, a ja pod drzewem gapiłem się w liście.
Nagle usłyszeliśmy szmer.
Biały rycerz wyjął broń i Alafer był również gotów do zmarnowania strzały.
Okazało się, że to tylko kura spłoszona przez Murlookana.
— Dziadostwo! — Krzyknął Murlookan- Nikogo nie ma! Wszystkie otwarte!
— To już wiemy, dlaczego jest tu tak upiornie- Alafer zaśmiał się ironicznie i z grozą.
— Tak. To, co robimy? — Spytał Murlookan, podchodząc bliżej nas.
— Prześpimy się w jednej z tych chat.
— Rycerz jak zawsze do przodu- Skomentowałem.
— Ej! Nie zawsze! — Zaprzeczył- Chcę tylko odpocząć. To jasne. Zrozumiałe?
— Tak rycerzyku- Zaśmiała się Analis.
— Agr… No dobra! — Biały rycerz poddał się- Idziemy spać? Widziałem coś w stylu noclegowni jakieś pięć budynków dalej.
— To jedziemy.
— A konie? — Zdezorientowany Murlookan spytał Analis.
— Tak się mówi. Czy nie? — Zdziwiła się kobieta.
— Może masz rację.
Tu zakończyliśmy rozmowę i udaliśmy się do baru z noclegownią.
Alkohole stały na barku nieruszone. Zaś po schodach idąc były sypialnie.
— Ja śpię z Huggim.
— Że… Co?! — Zdziwiłem się i niemało wystraszyłem, kiedy Analis powiedziała o swoich planach.
— Potem Tobie wytłumaczę- Dodała, uśmiechając się pośpiesznie.
— To ja idę szukać pokoju numer trzy- Odezwał się Alafer.
— Ja biorę dwójkę- Oznajmił Murlookan.
— Czemu ja mam zawsze najgorzej? — Spytał Biały rycerz i dodał mniej naburmuszony- Cztery.
— To my numer jeden, tylko… gdzie klucz? — Spytałem i zobaczyłem, że klucz ma już Analis.
— Uprzedziłam! — Jej uśmiech mnie rozwalił.
Wszyscy poszliśmy do swoich pokoi.
— Wiesz co teraz?… — Spytała Analis, kładąc się na jedno łóżko.
— Raczej mogę się domyślać- Oznajmiłem i mnie przytuliła.
— Nie wiesz? To jak na czarodzieja dość dziwne i dziecinne. Zgrywasz się? Hm?…
— Raczej nie. Ja jestem zielarzem.
— Ale o wielkich mocach. Wiesz, co mi przyszło na myśl, kiedy usłyszałam twój głos?
— To, że powinienem się nauczyć walczyć?
— Nie! Co ty?
— To może…
Pocałowała mnie w usta.
Prosto w mówiące usta!
Zbyt szybko- Pomyślałem.
— To na początek rozgrzewki- Powiedziała, ściągając bluzkę i spodnie- Nauczę Ciebie paru sztuczek wojowniczki, a ty w zamian za to dasz mi to, co potrzebuję.
— Leków naturalnych i receptur?
— Jasne. I jeszcze czegoś- Rozpięła moją koszulę i zabrała się za spodnie.
Nie protestowałem.
Nie miałem odwagi.
I nagle usłyszeliśmy pukanie.
Wyjrzałem przez oko judasza i nikogo nie zobaczyłem.
Znowu pukanie, kiedy usiadłem na łóżko.
Jeszcze raz pusto.
— Jeszcze jeden raz nikogo tam nie będzie, to zwariuję- Oznajmiłem, ubierając się z powrotem.
Znowu pukanie.
Tym razem coś mnie przypiliło do drzwi.
I w tym samym niemal momencie zauważyłem ją.
Kobieta szara w świetle księżyca.
Długie białe włosy, czerwona suknia, lecz cała jakby przezroczysta.
To nie było śmieszne.
Stała i nagle zniknęła.
— Szykuj się czarodziejko- powiedziałem, nie mogąc się odkleić od oka judasza- Czas na małą walkę ze zwidami.
— To nie przypadkiem potrzebująca dusza? — Spytała, będąc z powrotem ubrana.
— Nie wiem- Odpowiedziałem.
— A kto ma wiedzieć? Jesteś alchemikiem. Chyba znasz się na duszach. Czy nie?
— Nie. Nie znam się na duszach i nie chcę się znać. Miało być tak pięknie… — Westchnąłem.
— To masz placek.
Wyszliśmy z pokoju.
Na korytarzu było pusto.
Lecz zimno. Straszliwie zimno.
Nie powiem, że nie było ciepło na dworze za dnia, lecz wiosną nie łatwo się znaleźć w takim chłodzie.
— Chodźcie za mną… Pomóżcie… — Szeptała dusza, pokazując się przed schodami.
— I co? Nie znasz się na duszach? — Spytała Analis- Wiem, co myślałeś.
— Aha- O to moja reakcja na potrzebę pomocy i odczytane myśli.
— Pomóżcie… Oni nas zabili i zabiją was… — Dusza ewidentnie próbowała nas ostrzec.
Poszliśmy za nią w dół.
I jeszcze wyszliśmy z motelu.
Szliśmy wolno i jakże cicho. To miało jakiś cel?
Nagle zatrzymaliśmy się i dusza pokazała ogry.
Wredne bestie szukające zła. I same będące nie za świętymi istotami.
— To, co czuję, jest proste- Odezwał się jeden z nich.
— Gruby nie przesadzaj. Ostatni, jacy tu byli zniknęli dzięki naszej sprawce. Część zjedzona ze smakiem- Zauważył drugi.
— Za dwie godziny będziemy ich mieć na polowaniu. Daleko nie uciekną- Powiedział pierwszy i nagle…
Znaleźliśmy się w pokoju.
Słońce zaczęło powoli wstawać.
Moja reakcja była bezcenna:
— To, co robimy? — Spytałem, nie wiedząc co powiedzieć.
— Szykujemy broń i zrób jakieś leki. Przydadzą się dla Murlookana.
— Parzenie herbat to moja specjalność.
— Weź przestań! — Zakrzyczała mnie śmiesznie Analis- Chodzi mi nie o leki przeciw chorobie czy po ranach ciętych. Na smród ogra.
— A o to chwila, moment- I zabrałem się za przyrządzanie perfum na magiczny odór.
Przez ten czas do pokoju wchodzili kolejno Alafer, Biały rycerz oraz Murlookan z Analis.
Ja jakieś pięć minut potem miałem gotowy „lek”.
— To, czemu się tu zebraliśmy? — Spytał Murlookan.
— Sprawa pilna. Na zewnątrz są ogry- powiedziała Analis i podała ledwo co przygotowane perfum- W razie jakbyś czuł coś obrzydliwego.
— Jasne- Murlookan przyjął podarek i umilkł.
— Jaki plan?
— Mamy godzinę, aby się uszykować. Moje zaklęcia nie pomogą za dużo. Ogry są odporne na część z nich. Mogę je jedynie spowolnić lub zamrozić, ale przebić musicie ich sami- Powiedziała Analis na pytanie Alafera.
— A co z paleniem? — Spytałem- Przecież to działa na nie lepiej niż reszta czarów.
— Wiesz, ja właściwie… Nie umiem. Przepraszam.
— Nic nie szkodzi- Odpowiedziałem i zacząłem szukać ziół mogących polepszyć nasze siły.
I kilka sekund później zacząłem już przyrządzać herbatkę.
Zaś półgodziny przed bitwą byliśmy gotowi.
— To ruszamy! — Zarzucił Biały rycerz, zbiegając po schodach.
— To Jazda! — Dodał rozbujany Murlookan.
— A teraz do dzieła! — Wrzasnął krzykliwie i rozgrzewająco Alafer.
— Idziesz? — Spytała mnie Analis.
— Nie mam po co. Prócz czarów leczniczych nie znam odstaw walki.
— Ale na ogry działa czar zapachów. Zapomniałeś?
— A co jeśli miałem mieć go na koniec klasy?
— To nic. Masz go w sercu. Ruszajmy.
Analis dodała mi otuchy i wyszliśmy do toczącej się walki.
Czarodziejka rzucała swoje czary, mieczykiem atakował Murlookan. Szło mu całkiem dobrze.
Miecz Białego rycerza lśnił od blasku wschodzącego słońca i zielonej krwi ogrów.
Strzały Alafera leciały z kilku punktów z dużą prędkością trafiając kilkunastu wrogów jednocześnie.
I tak toczyła się bitwa aż do pewnej chwili kiedy to ja musiałem zmierzyć się oko w oko ze sporej wielkości ogrem.
Mój czar…
Miałem go w sercu?