E-book
22.84
drukowana A5
35.39
Więzi Żywiołów

Bezpłatny fragment - Więzi Żywiołów

Natura Żywiołu Tom 2


Objętość:
174 str.
ISBN:
978-83-8414-706-1
E-book
za 22.84
drukowana A5
za 35.39

Imię Ognia

Rozdział 1

Dark


Dzień ledwo rozwinął swoje barwy, a ja już znajdowałem się w Kuźni Ognia, pogrążony w pracy. Dzień wcześniej, tuż po pasowaniu, zanim rozstałem się z Lady Ruby, zapytałem ją, czy nadal mogę korzystać z Kuźni. Odpowiedziała, że mogę robić, co tylko zechcę — więc tak właśnie uczyniłem.

Wciąż mając w pamięci jej wczorajszy wygląd, zaprojektowałem kilka nowych rzeczy z nadzieją, że gdy je skończę, ujrzę ten sam uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, gdy podarowałem jej bransolety. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że aż tak jej się spodobają — jej reakcja sprawiła mi ogromną przyjemność.

Wczoraj wydarzyło się tak wiele. Ja i trzej moi przyjaciele, po latach oczekiwania, w końcu spotkaliśmy swoje Partnerki. Kobiety, które były związane z nami przez magię Żywiołów Życia — czterech elementów, zwanych również żywiołami podstawowymi.

Przywódczynią tej czwórki okazała się Bogini Wiatru — chyba najpiękniejsza kobieta, jaką dotąd widziałem… pomijając moją własną Partnerkę. Co ciekawe, była ona Partnerką samego Króla — Taranisa.

Taranis od lat nienawidził swojej Drugiej Natury. Otoczył się przez nią murem chłodu, mimo że miał jedno z najcieplejszych i najbardziej empatycznych serc, jakie kiedykolwiek spotkałem.

Jego prawą ręką był Sin — Wampir i jeden z najstarszych żyjących tu Żywiołów. Na dodatek Żywioł Światła, należący do najpotężniejszych. Moja moc była jego przeciwieństwem. Co ciekawe, jego Partnerką była Bogini Wody, podczas gdy moją — Bogini Ognia. Trochę to wszystko pokręcone.

Ostatni z nas, Strażnik Roślinności — Bruno — był Przywódcą Królewskiego Wojska i najbardziej przebiegłym strategiem, jakiego znało to Królestwo. Był też niedźwiedziołakiem, którego los był spleciony z ostatnią Boginią — Boginią Ziemi.

Każda z nich była wyjątkowa i zupełnie inna. Moje losy splotły się z Boginią Ognia — jej Drugą Naturą było Szaleństwo, lecz wierzyłem, że uda nam się porozumieć i może kiedyś poczuje do mnie coś więcej.

Byłem tu znacznie dłużej niż ona. Moje obie strony — ludzka i ta związana z żywiołem — zżyły się z tym miejscem tak głęboko, że łączyła mnie z nim silniejsza więź niż z krainą, w której się narodziłem. Mój umysł i serce dawno przyjęły tutejsze reguły i sposób myślenia. Innymi słowy — Królestwo stało się moim domem. Dzięki temu zestroiłem się z jego rytmem, tak samo jak w chwili, gdy stałem się Żywiołem, łącząc się z Duchem Opiekunem.

Otarłem pot z czoła, wyciągając formę z chłodnej wody i zastanowiłem się, kiedy Lady Ruby wstanie. Chciałem ją zobaczyć, usłyszeć jej głos. To było dziwne uczucie, ale jednocześnie moje ciało akceptowało je bez oporu.

Akceptowało myśl, że ta piękna kobieta należała teraz do mnie.

Rozdział 2

Ruby


Jezuuu! — jęknęłam, siadając na łóżku. — Boże, co to za walenie?! Która jest godzina?! — Zaspana potarłam oczy, bo ledwo przez nie widziałam. Musiało być cholernie wcześnie…

Gdy tylko zobaczyłam, że słońce dopiero wschodzi, od razu padłam z powrotem na poduszkę i schowałam pod nią głowę. Walenie jednak nie ustawało, więc usiadłam z krzykiem:

— Co za debil tłucze się tak od samego rana?!

Na chwilę zapadła cisza, ale zaraz znowu usłyszałam łup, łup, łup.

— No nie wierzę, to jakiś koszmar! — warknęłam i w końcu zwlekłam się z łóżka, lekko zataczając ze zmęczenia.

Jak ja nienawidziłam poranków. Zazwyczaj, gdy dzwonił budzik, lądował na ścianie. Tym razem nie miałam jednak jak uciszyć tego hałasu, więc mamrocząc pod nosem coś o tym, jakim cudem ktokolwiek może funkcjonować o tej godzinie, narzuciłam na piżamę czerwoną podomkę i — wciąż się chwiejąc — wyszłam z domu, kierując się w stronę kuźni.

Ktoś zaraz dostanie ode mnie zjebkę.

Stanęłam w przejściu do kuźni i złapałam się framugi, bo zwyczajnie nie miałam siły stać. Od razu rozpoznałam w środku Darka — mojego osobistego Strażnika, który może i wyglądał cholernie sexy bez koszulki, ale byłam w tak paskudnym nastroju, że nawet to go nie uratuje.

— Mogę wiedzieć… — zaczęłam rozdrażniona — ...co ty wyprawiasz?

Walnął młotem po raz ostatni i obrócił się do mnie spokojnie — dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.

— Dzień dobry — powiedział, ignorując moje pytanie.

— Żadne „dzień dobry”! Czy ty w ogóle masz pojęcie, która jest godzina?!

Spojrzał w stronę okna.

— Piąta — odpowiedział po chwili namysłu.

Prawie padłam na twarz, słysząc to na głos.

— Piąta?! I ty mówisz to takim spokojnym tonem?! Normalni ludzie o tej porze śpią!

Zamrugał powoli.

— Obudziłem cię — zorientował się w końcu.

— Brawo, Sherlocku!

— Przepraszam — rzucił od razu, ale ja tylko westchnęłam ciężko:

— To nic nie zmienia. Już wstałam. I teraz będę cały dzień w paskudnym humorze.

Odsunęłam się od framugi, zauważając kątem oka, jak jego wzrok zjeżdża w dół mojego ciała.

— Co? — burknęłam i spojrzałam, gdzie patrzy.

Podomka, którą miałam na sobie, rozchyliła się, odsłaniając nocną koszulę i kawałek piersi. Mało przejęta, spojrzałam na niego z ciekawością, licząc na jakąkolwiek reakcję. Ale nie — opadła mi szczęka, gdy zobaczyłam, jak bez słowa znowu sięga po swój złom.

Sfrustrowana aż ryknęłam ze złości i odwróciłam się na pięcie, wracając do domu.

Nie dość, że był mrukiem, to jeszcze zachowywał się tak, jakbym w ogóle nie była atrakcyjna. Co to za facet, skoro nie potrafi docenić takiego cudu jak ja?!

Rozdział 3

Dark


Kiedy Lady Ruby odchodziła, patrzyłem za nią w milczeniu, aż zniknęła w domu. Jej nagły ryk wściekłości mnie zaskoczył — czyżbym zrobił coś nie tak?

— Jak ty to robisz, że potrafisz zachować kamienną twarz, nawet gdy hormony buzują ci jak w piecu? — usłyszałem głos i zobaczyłem Fenrisa, stojącego w przejściu do kuźni.

— Nie chciałem jej urazić — odparłem spokojnie.

Fenris prychnął, szczekając krótko jak pies i zauważył:

— Należysz do trójki najpotężniejszych i najinteligentniejszych Wojowników Króla, a zachowałeś się teraz jak idiota.

— Dlaczego? — zapytałem zaskoczony, aż przewrócił oczami.

— Jeszcze nie zauważyłeś, że twoja Partnerka uwielbia być w centrum uwagi? Nie uraziłeś jej tym, że miałeś ochotę pożreć ją wzrokiem, tylko tym, że udawałeś, jakby wcale cię nie kręciła.

Zamrugałem, przetwarzając jego słowa, po czym bez słowa ruszyłem w stronę domu.

Pamiętaj: ona jest Ogniem! Uważaj, żeby nie spaliła ci tyłka! — krzyknął jeszcze za mną, zanim rozpłynął się w cieniu lasu, który otaczał teren domu i kuźni.

Zapukałem do drzwi, czekając cierpliwie. Kiedy w końcu się otworzyły, Ruby nie wyglądała na zachwyconą.

— Czego chcesz? — zapytała chłodno. — Nie masz do zrobienia jakiegoś domku dla ptaków?

— Przepraszam — powiedziałem. Cofnęła lekko głowę, marszcząc brwi.

— Pewnie nawet nie wiesz, za co, więc daruj sobie — i trzasnęła drzwiami prosto przed moim nosem.

Nie zraziło mnie to. Odezwałem się spokojnie, wiedząc, że mnie słyszy:

— Przepraszam za to, że nie skomentowałem twojego wyglądu.

Minęło kilka sekund i drzwi otworzyły się ponownie. Ruby stała z założonymi na piersi rękami.

— A chciałeś coś powiedzieć?

Pokiwałem głową.

— A więc słucham — rzuciła, unosząc brew.

— Kiedy cię zobaczyłem w tym szlafroku… miałem ochotę cię dotknąć — wyznałem.

Zamrugała zaskoczona, opuszczając ręce.

— I dlatego niby odwróciłeś wzrok? — zapytała. Skinąłem głową. — Dlaczego?

— Bo nie wiedziałem, jak zareagujesz. Dopiero się poznajemy, a nie chcę cię do siebie zrazić.

Znów skrzyżowała ramiona.

— Jeśli naprawdę tego nie chcesz, to bądź wobec mnie szczery. Nienawidzę kłamców i ludzi, którzy coś udają.

Pokiwałem głową na znak zgody.

— Spędzisz ze mną dzień? — zapytałem, sam zaskoczony własną bezpośredniością.

Opłaciło się — Ruby zmierzyła mnie wzrokiem i odparła:

— Chcesz mnie oprowadzić?

— Między innymi — przyznałem.

— A więc po co jeszcze?

— Bo bardzo mi się podobasz i chcę cię jak najlepiej poznać — powiedziałem wprost.

Zamrugała ponownie, lekko zaskoczona.

— Nie sądziłam, że potrafisz być aż tak bezpośredni.

— Chcę być wobec ciebie szczery.

Jej wzrok powędrował na moją klatkę piersiową.

— Skoro tak stawiasz sprawę, to przyznam, że ty też mi się podobasz. Ale! — uniosła palec ostrzegawczo. — Jeszcze nie wiem, czy to całe Partnerstwo wypali. Zwykle irytują mnie takie mruki jak ty. Poza tym mam wrażenie, że wymiękniesz po godzinie spędzonej ze mną i moją gadaniną.

Skłoniłem się lekko.

— Chciałbym jednak spróbować — powiedziałem z nutą prośby w głosie.

Westchnęła, jakby pogodzona z losem.

— Daj mi godzinkę, żeby się wyszykować.

Skinąłem głową i wyprostowałem się, patrząc, jak znika w domu.

Wróciłem do Kuźni, pewien, że jej przygotowania zajmą dokładnie tyle czasu. Licząc w myślach minuty, wziąłem się za projekt, który powinienem zdążyć ukończyć na jej przybycie.

Rozdział 4

Ruby


Wyszłam z domu dokładnie godzinę później. Byłam gotowa już chwilę wcześniej, ale postanowiłam zrobić mu dziś mały test.

Uśmiechnęłam się do siebie złośliwie. Ciekawe, jak wiele mój „Partner” zniesie. Obstawiałam, że ucieknie najpóźniej w południe.

Zobaczyłam, jak wychodzi z Kuźni, zamykając ją na kłódkę.

— Gotowa? — zapytał, jakby nigdy nic, a ja skinęłam głową, patrząc na niego nieruchomo.

Nie czekał na mnie z utęsknieniem pod drzwiami?

— Co robiłeś przez cały ten czas? — zapytałam, idąc obok niego w stronę — jak już wiedziałam — głównego placu.

Po drodze coś mnie uderzyło. Byłam wysoka, ale on przewyższał mnie o jakieś piętnaście, może dwadzieścia centymetrów. Nie powiem — to był kolejny plus dla jego urody. Miał nie tylko imponujący sześciopak i twardą klatę, ale też długie nogi.

Ile razy podrywali mnie niżsi faceci…

— Kończyłem projekt — wyznał, a ja aż się zatrzymałam. — Akurat skończyłem, kiedy miałaś wyjść — przystanął i obejrzał się na mnie. — Uraziłem cię jakoś? — zapytał z wyczuciem, ale tylko pokręciłam głową.

To było nietypowe. Ani nie czekał, załamując ręce, ani nawet…

— Nie wkurzyło cię, że musiałeś tyle czekać? — dopytałam.

Ku mojemu zaskoczeniu, pokręcił głową.

— Dobrze wiem, że kobiety mają swoje rytuały — odparł spokojnie. — Zająłem się czymś, żebyś mogła wyszykować się bez presji.

Zamilkłam. Po chwili ruszyłam dalej, czując go dwa kroki za sobą.

— Lady Ruby? — zagadnął cicho, ale obróciłam się do niego, mówiąc dość ostro:

— Nie nazywaj mnie „Lady”.

W jego wzroku nie było ani grama zmieszania.

— Jak więc mam się do ciebie zwracać? — zapytał z cierpliwością, od której aż poczułam, że pęknie mi żyłka.

— Słuchaj — zaczęłam, próbując ukryć irytację. — Czy ty zawsze taki jesteś?

Pokiwał głową.

— Taki mam charakter — przyznał, a ja złapałam się za głowę.

— Czyli naprawdę jesteś mrukiem? — zajęczałam. I tak lamentowałam, łażąc z nim po okolicy, aż nadeszła pora obiadu.

Najpierw zaburczało mi w brzuchu — zrobiło mi się głupio, więc zamilkłam. Dopiero kiedy dotarliśmy do karczmy należącej do Strażnika Uciech, uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas, kiedy ja narzekałam, Dark po prostu milczał.

— Nie sądziłam, że istnieje taki Żywioł — mruknęłam, słysząc jego tytuł, ale zaraz zaczęłam jeść, zachwycona niebiańskim zapachem potrawy.

— To nie jest Żywioł — Dark w końcu się odezwał. — Siedem Królestw nie składa się wyłącznie z Żywiołów. To technicznie niemożliwe — nie ma ich aż tak wiele.

Spojrzałam na niego. Wyglądał tak samo jak rano, ale teraz, siedząc naprzeciw, dostrzegłam coś innego. Ciepło, które wcześniej od niego emanowało, znacznie przygasło.

— Kapitanie Dark — usłyszeliśmy. Podeszło do nas dwóch żołnierzy, którzy ukłonili się mu z szacunkiem. — Słyszeliśmy nowiny — powiedział jeden z nich, zerkając na mnie z zaciekawieniem. — To Pańska Partnerka?

— Tak — przyznał cicho. — Ale sprawa nie jest jeszcze przesądzona.

Zamknęłam usta w pół gestu i spojrzałam na niego, zaniepokojona. Jego spojrzenie skierowane na żołnierzy było poważne.

— Proszę, nie roznoście tej informacji.

Obaj byli wyraźnie zaskoczeni. Zerkali na mnie niepewnie, aż w końcu spojrzeli na niego ze smutkiem.

— Przykro nam.

O co chodziło? Zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej, więc gdy odeszli, zapytałam:

— Dlaczego powiedzieli, że jest im przykro?

Zobaczyłam, jak się prostuje, spoglądając mi w oczy. I zrozumiałam — te oczy nie były już takie jak rano. Zamiast spokoju dostrzegłam w nich ból.

Dark w końcu spuścił wzrok i wyznał:

— Przepraszam. Zbyt wiele sobie wyobrażałem. Zapomniałem, że możesz mnie zwyczajnie nie polubić.

Po tych słowach wstał, by odnieść talerz, a ja zrozumiałam, że moje zachowanie musiało go zranić. I to bardziej, niż mogłam przypuszczać.


***


Minęła kolejna godzina, podczas której starałam się zachowywać bardziej serdecznie.

Szybko jednak zrozumiałam, że kilka miłych słów nie zagoi tego smutku.

Nigdy bym nie pomyślała, że mogę aż tak podle się czuć — że moja gadatliwość może naprawdę kogoś zranić. Zawsze oczekiwałam szczerości, sama kłamiąc jak z nut. Udawałam kogoś, kim nie jestem. A teraz… Teraz trafiłam do miejsca, gdzie mogłam być sobą. Gdzie ludzie rozumieli.

Ale pewne rzeczy nadal bolały. A ja paplałam, co ślina na język przyniesie, nie myśląc o konsekwencjach. Żywioł Żywiołem, ale zachowałam się jak świnia.

Co musiał czuć, kiedy przez kilka godzin narzekałam na jego charakter? Byłam hipokrytką — on był po prostu sobą, a ja całe życie byłam kimś innym.

— Przepraszam — odezwał się nagle, zatrzymując.

Również przystanęłam, ale nie odwróciłam się do niego. Stałam kilka kroków przed nim.

— Za co? — zapytałam cicho.

— Od czasu naszej rozmowy przy obiedzie jesteś smutna. Nie powinienem był ci tego mówić.

On mnie przepraszał?

— Przestań — poprosiłam, ale kontynuował:

— Nigdy nie byłem blisko kobiety takiej jak ty. Nigdy nie sądziłem, że los postawi cię na mojej drodze. Ale… zapomniałem, kim jestem. Czym jestem. Wybacz, że byłem takim hipokrytą i myślałem, że możesz coś do mnie poczuć.

Odwrócił się w chwili, kiedy ja obróciłam się w jego stronę. Zobaczyłam, że próbuje odejść.

— Poproszę Taranisa, by przydzielił ci kogoś innego. Przepraszam, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry.

Błyskawicznie podbiegłam do niego, chwyciłam za ramię i krzyknęłam:

— Co ty wygadujesz?! To ja cię przepraszam. Ja! — wrzasnęłam. Na jego zaskoczone „Lady Ruby?” spojrzałam na niego zapłakana…

Rozdział 5

Dark


Nie mogłem uwierzyć, widząc wyraz jej twarzy. Płakała — i to przeze mnie.

— Przepraszam, nie chciałem, żebyś…

— Przestań przepraszać! — krzyknęła, płacząc jeszcze mocniej. — Dlaczego wszystko bierzesz na siebie? Dlaczego w ogóle na coś takiego pozwalasz?!

Milczałem, po prostu patrząc na nią. W końcu wyznałem:

— Bo to ja wyobrażałem sobie zbyt wiele. Nie powinienem był zgadzać się na zostanie twoim opiekunem — powiedziałem, a ona spojrzała na mnie z wściekłością.

— Więc oddałbyś mnie komuś innemu?!

Zamknąłem oczy, by po chwili spojrzeć na nią spokojnie.

— Nie ma znaczenia, czego ja chcę — odwróciłem wzrok. — Skoro ty nie pragniesz tego samego, to nie ma sensu.

— Dark…

— Dziękuję, że dałaś mi, chociaż ten jeden dzień — powiedziałem, aż zamrugała przez łzy.

— Dziękujesz mi za dzień, w którym jak ostatnia idiotka wciąż na ciebie narzekałam, mimo że nie zrobiłeś nic złego?

Odwróciłem wzrok jeszcze bardziej, ale na ustach poczułem lekki uśmiech.

— Jesteś pierwszą kobietą, która w ogóle do mnie mówiła.

— Co?

— Do tej pory, gdy próbowałem spędzić czas z kobietą — nieważne jaką — ta milczała tak, jak ja. Ale ja nie milczę, bo nie mam nic do powiedzenia. Milczę, bo wolę słuchać niż przerywać innym i mówić samemu.

— Dark… — zobaczyłem, jak spuszcza głowę, po czym nagle opiera ją o moją pierś. — Dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu?

— Bo zapomniałem — przyznałem. — Ale to i tak nie ma znaczenia, skoro tak bardzo ci to przeszkadza.

— Dasz mi jeszcze jedną szansę? — usłyszałem wtedy zaskoczony i poczułem, jak chwyta dłonią przód mojego płaszcza. — Obiecuję, że już taka nie będę.

— Byłaś po prostu szczera — zauważyłem cicho. — Nie mogę oczekiwać od ciebie…

— Nie byłam szczera — przerwała mi. — Wcale a wcale. — Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była piękna i pełna bólu. — To, co mówiłam… to była dawna ja. Ta z Ziemi — wyznała, zrozpaczona. — Ta, która cały czas kłamała. Ta, która udawała, że największy obciach to spokojny facet, który pewnie jest nudny albo głupi. Ale ty nie jesteś głupi. I nie jesteś mrukiem. Jesteś po prostu spokojny… — Znów oparła czoło o moją pierś. — Przepraszam za swoje zachowanie. Zostań ze mną, spróbuj mi to wybaczyć…

Rozdział 6

Ruby


Taka była prawda. Cała. Rodzice od zawsze chcieli dla mnie przebojowego, bogatego, obrotnego faceta, przy którym będę brylować jak gwiazda. Nawet w szkole spotykałam się tylko z chłopakami, którzy zwracali uwagę — popularni dzięki swoim dokonaniom.

Lecz tak naprawdę od zawsze pragnęłam innego typu mężczyzny. Chciałam kogoś troskliwego, cierpliwego… po prostu ciepłego, przy którym mogłabym być sobą. Takiego, który zniesie mnie w najgorszych momentach, a na koniec dnia powie, że cieszy się, że mógł ze mną być, i że nie może doczekać się kolejnego dnia razem.

Wiem, jak to teraz brzmi — kiedy okazało się, że jestem Żywiołem Ognia, a moją drugą naturą jest szaleństwo — ale moje pragnienie pozostało niezmienne.

I wszystko to widziałam w Darku… w Darku, którego nieświadomie raniłam, przybierając dawną pozę.

Kiedy tak płakałam, wtulona w jego pierś, nagle poczułam, jak dotyka mojej głowy… po czym tuli mnie mocno do siebie.

— Dziękuję — powiedział cicho, a ja zrozumiałam, że mi wybaczył.

Objęłam go i trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, dopóki się nie uspokoiłam.

Wtedy usłyszałam:

Ruby?

Ucieszyłam się, słysząc, że w końcu mówi do mnie po imieniu. Uniosłam wzrok i powiedziałam:

— Tak…

Zamilkłam jednak, gdy jego usta delikatnie przykryły moje. Trwało to jednak tylko sekundę, bo zaraz się odsunął.

Patrzyliśmy na siebie bez słowa. W końcu lekko pociągnęłam nosem i z uśmiechem powiedziałam:

— Przyznaj się, od początku chciałeś to zrobić.

Pokiwał głową.

— Chciałem.

— Bo jestem piękna?

— Jesteś.

— I megaseksowna?

To spojrzenie ujrzałam po raz pierwszy. Było tak przesycone pożądaniem, że zadrżałam.

— Najseksowniejsza — wyznał w końcu. Uniosłam dłoń, by dotknąć jego policzka i poprosiłam:

— Mogę spojrzeć też w twoje drugie oko? To jedno rozpala mnie lepiej niż ogień, a jeśli ujrzę drugie — roztopię się całkowicie.

Zamrugał i spuścił wzrok.

— Wolałbym na razie nie.

— Dlaczego? Nie masz oka? — zapytałam zaniepokojona, lecz odpowiedział:

— Mam, ale daj mi trochę czasu — poprosił. — To dość trudny temat.

Patrzyłam na niego przez moment, by w końcu powiedzieć z łagodnym uśmiechem:

— Dobrze.


***


Jakiś czas później, gdy szliśmy przez las na moim terytorium, nagle dołączył do nas mały, lekko demoniczny szczeniak.

— I jak wam minął dzień?

— Gadający kundel? — cofnęłam się zaskoczona w stronę Darka, aż był zmuszony mnie podtrzymać. Zaskoczona usłyszałam jego cichy śmiech.

— To Fenris, mój Duch Opiekun — wyjaśnił łagodnie, aż spojrzałam na psiaka.

— Serio?

Mały wywalił język w czymś na kształt psiego uśmiechu.

— Jak to jest, że widzę twojego Ducha Opiekuna, a swojego nie? — zapytałam.

Fenris sam mi to wyjaśnił:

— Kiedy przybierzesz Imię Wojownika, twój Duch Opiekun zjawi się w Królestwie, by cię strzec na co dzień.

— Imię Wojownika… — zamyśliłam się. — W zasadzie jeszcze o tym nie myślałam.

— Miałbym pomysł — odezwał się Dark trochę nieśmiało, aż zapytałam:

— Jaki?

— Imię niczym Ogień, ale w żadnym stopniu nie niewinne — powiedział cicho, tuląc dłonią mój policzek. — Pomyślałem o Scarlett.

Kiedy usłyszałam to imię, poczułam, jak coś uderza mnie w piersi, jak krew zaczyna wrzeć w żyłach. Zakryłam dłonią usta i odsunęłam się lekko, próbując stłumić szaleńczy śmiech.

Śmiech pełen czystej, dzikiej radości.

Rozdział 7

Dark


Trafiłeś w dziesiątkę, to imię pobudziło jej drugą naturę — rzekł Fenris, siadając obok moich nóg. — Swoją drogą wygląda teraz jak wariatka.

— Piękna wariatka — powiedziałem, czując, że na mnie patrzy.

Oboje jesteście w pewien sposób szaleni. Lecz tak ma być. Dzięki temu tylko wy możecie się naprawdę zrozumieć.

Pokiwałem głową, obserwując zachowanie Ruby z uśmiechem na twarzy. To prawda, była szalona — ale i moja druga natura nie była normalna. Miałem tylko nadzieję, że jeśli u któregoś z nas się ona ujawni, zdołamy sobie nawzajem pomóc.

Bo nasze natury były bardzo podobne… i równie niebezpieczne.

Imię Wody

Rozdział 1

Sin


Szedłem spacerkiem do Blakeley, ciekaw, czy już wstała. Z tego, co wiedziałem, takie młode organizmy jak ona musiały się wysypiać — co więcej, lubiły spać. Dlatego odczekałem do godziny dziesiątej i dopiero wtedy wyruszyłem, by ją odwiedzić.

Byłem ciekaw, czy już nie śpi, czy może ją obudzę — ale o takiej porze raczej nie powinna spać. Młodość młodością, jednak…

— Do diabła — mruknąłem, łapiąc się za głowę.

Zachowywałem się bardziej jak jej ojciec, aniżeli Partner.

Westchnąłem. Nic nie mogłem na to poradzić. Nie byłem pierwszym Wampirem, który odnalazł Partnerkę w tak młodym ciele i pewnie nie ostatnim. Wiedziałem, że to mój instynkt narzucał mi takie myślenie — dopóki nie będzie dość dojrzała, nie poczuję do niej pożądania ani czegoś więcej, co było pokrzepiające, zważywszy na to, że gdyby nie ten wampirzy „mankament”, niejedna młoda istota zostałaby nie pokochana, lecz skrzywdzona.

A żadna magiczna istota zdolna do Partnerstwa nie chce krzywdzić drugiej strony — chce być jej wsparciem i po prostu ją kochać.

Dziwnie pokrzepiony tym wszystkim, zapukałem do drzwi domu obok wodospadu i niewielkiego jeziora. Przez chwilę panowała cisza i już miałem zapukać ponownie, jednak wtedy drzwi się otworzyły i ujrzałem Blakeley, na której widok zamrugałem zaskoczony.

— Dzień dobry — przywitała się. Miała na głowie niebieską chustę, włosy związane wstążką i o dziwo, fartuszek narzucony na spodnie i bluzkę.

Nie wiedziałem, co powiedzieć — takiego stroju się nie spodziewałem.

Ujrzałem, jak mruga delikatnie i podąża za moim wzrokiem.

— Sprzątam — wyznała, znów unosząc na mnie wzrok. — Dlatego jestem tak ubrana.

Zaskoczony spytałem:

— Od kiedy to robisz? — Wyglądała, jakby działała już od dłuższego czasu.

— Wstałam ze wschodem słońca — wyznała, aż zwyczajnie mi się wyrwało:

— Co takiego?

Ale numer. To ja tyle czekałem, a ona już dawno nie spała.

Przechyliła głowę.

— Skąd u pana takie rozczarowanie?

— Em… — burknąłem. — Bo widzisz… — podrapałem się po policzku. — W zasadzie nic się nie stało.

Ujrzałem, jak spuszcza wzrok, lecz po chwili znów go unosi.

— Co pana do mnie sprowadza?

Opuściłem dłoń. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak.

— Chciałem… W zasadzie pomyślałem, że oprowadzę cię po Królestwie.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, lecz zaraz potem spojrzała do wnętrza domu.

— Ja… muszę przeprosić — powiedziała smutno. — Chciałabym, ale jeśli to teraz zostawię, minie trochę czasu, zanim znów się za to zabiorę.

— No to może ci pomogę — zasugerowałem, lecz pokręciła głową.

— Na pewno ma pan lepsze rzeczy do roboty — powiedziała cicho i zaczęła się wycofywać. — Niech się pan mną nie przejmuje i miłego dnia.

Moja ręka przytrzymała drzwi, zanim zdołała je zamknąć.

— Spławiasz mnie? — zapytałem, a ona znów uniosła na mnie wzrok.

— Nie.

— Więc dlaczego nie chcesz, żebym został?

Spuściła wzrok i usłyszałem ciche, pełne smutku:

— Z tego, co wiem, jest pan bardzo zajęty. Nie mogę prosić, by marnował pan na mnie czas.

— Marnował? — powtórzyłem i zanim pojąłem, co robię, ująłem jej brodę i delikatnie uniosłem. — Nie jesteś stratą czasu, Blakeley. Nie mów tak.

Ujrzałem zaskoczenie w jej szarych oczach.

— Ale…

— Nie ma żadnych „ale” — przerwałem jej i powiedziałem: — Chcę spędzić z tobą dzień i lepiej cię poznać. Mogę zostać?

Przez chwilę patrzyła na mnie przejęta, po czym nagle spuściła wzrok, lekko się rumieniąc.

— Jeśli pan chce…

— Chcę — powiedziałem, wchodząc za nią do środka. — Ach, Blakeley? — rzuciłem, ściągając buty i marynarkę.

— Tak? — zapytała, a ja wyznałem poważnie:

— Nie jestem żaden „pan”. Mów mi po imieniu.

Patrzyła na mnie niepewnie.

Bałem się, że zacznie mówić coś w stylu „przecież jesteś starszy” i tak dalej, lecz nagle spojrzała na mnie nieśmiało. Pierwszy raz widziałem u niej taki słodki wzrok.

— Dobrze, ale nigdy p… — poprawiła się. — Nigdy tak naprawdę nie zdradziłeś mi swojego imienia.

Uśmiechnąłem się i rzekłem:

— Mam na imię Sin. A moje imię Wojownika to Van.

— Sin… — szepnęła ciepłym głosem, a mnie zrobiło się miło. Nagle ujrzałem zaskoczenie na jej twarzy. — To imię w moim świecie oznacza „Grzech” — wyznała, a ja zamarłem i odwróciłem wzrok.

Nie sądziłem, że w jakimś świecie poza moim to imię ma identyczne znaczenie.

— Tak — wyznałem niechętnie. — Właśnie to oznacza.

Nagle podeszła do mnie, a jej zachowanie zwyczajnie ukoiło moje serce…

Rozdział 2

Blakeley


Kiedy ujrzałam jego smutek, podeszłam i uniosłam dłoń, by pogłaskać go po policzku.

— Nie smuć się — poprosiłam, a gdy spojrzał na mnie, zabrałam dłoń. — Przepraszam, że to powiedziałam.

Od razu ujrzałam uśmiech na jego twarzy. Nagle nachylił się do mojego czoła, mówiąc:

— Głuptas z ciebie.

Oparł czoło o moje, a ja znów poczułam, że delikatnie się rumienię.

— Nic nie poradzimy na to, jak się nazywamy — powiedział ciepło. — Nawet wybierając drugie imię, nie wymażemy tego, z którym się urodziliśmy. — Wyprostował się i zaproponował: — Jeśli chcesz, opowiem ci o tym.

— Nie chcę sprawiać kłopotu… — zaczęłam, lecz położył palec na moich ustach.

— Nie sprawiasz. Właściwie chciałbym, żebyś zachowywała się przy mnie naturalnie i pytała o wszystko, co tylko przyjdzie ci do głowy. Zgoda?

Pokiwałam głową, lecz nie wiedziałam, co zrobić.

— Jeśli jesteś czegoś ciekawa, pytaj. Odpowiem na każde twoje pytanie — kontynuował, a ja znów skinęłam głową.

— A więc od którego pytania zaczynamy? — zapytał z uśmiechem, lecz ja…

— Wolisz czarną herbatę czy owocową?

Rozdział 3

Sin


Jeśli miałem być szczery, zaskoczyła mnie tym pytaniem. Myślałem, że żartuje, jednak pół godziny później siedziałem w fotelu, pijąc herbatę z mlekiem i patrząc, jak sprząta.

Czułem, że ma pełno pytań, ale dlaczego żadnego nie zadawała?

— Blakeley? — zacząłem w końcu, patrząc, jak wyciera półki.

— Tak? — spojrzała na mnie, po czym szybko zapytała: — Skończyła ci się herbata?

— Nie, jeszcze nie — odpowiedziałem. — Ale nie o to chodzi, ja…

— Jesteś głodny? Przepraszam, siedzisz tu tylko z herbatą, zaraz ci coś przyniosę — rzuciła i ruszyła w stronę wyjścia, by mnie minąć.

Gdy przechodziła obok, delikatnie ją przytrzymałem, mówiąc:

— Blakeley, spo…

— Puść mnie! — zawołała nagle ze strachem, a ja, zaskoczony, natychmiast się cofnąłem. Ujrzałem, jak patrzy na moją koszulę z przerażeniem.

— Wiedziałam. Wiedziałam, że cię ubrudzę. Przepraszam!

— Blakeley? — zapytałem szeptem, widząc panikę w jej oczach.

— Dlatego nie chciałam, żebyś wchodził — wyznała, nie wiedząc, co zrobić z rękami. — Tak bardzo przepraszam…

— Blakeley, uspokój się — poprosiłem, podchodząc do niej.

— N-Nie dotykaj mnie, będziesz jeszcze bardziej brudny — powiedziała, spanikowana, lecz ja objąłem ją i przytuliłem.

— Nie, będziesz cały z kurzu — jęknęła cicho.

Wyszeptałem jej do ucha:

— Myślisz, że trochę kurzu mnie zabije?

— N-Nie — jej ręce opadły bezwładnie. — Ale masz takie eleganckie ciuchy… a ja je zniszczyłam. Przepraszam — poczułem zapach jej łez.

— Blakeley — szepnąłem, wtulając twarz w jej szyję. — Kogo ty widzisz? Bo na pewno nie mnie.

Milczała, płacząc cicho, podczas gdy ja tuliłem ją, mając ochotę zabić tego, kto sprawił, że tak błaha rzecz wzbudziła w niej aż taki strach.

Ale to, co powiedziała, sprawiło, że z gniewu aż obnażyłem zęby.

— Moich rodziców.

— Co takiego?

Rozdział 4

Blakeley


Gniew w jego głosie, w innych okolicznościach, wywołałby we mnie strach. Jednak każda część mnie wiedziała, że nie był zły na mnie.

— Nie wierzę — wyszeptał. — Nie wierzę, że takie gnidy w ogóle żyją!

— Już nie — odpowiedziałam cicho.

Znieruchomiał, a jego głos stał się zimny:

— Zabiłaś ich?

— Nie… Zrobili to sami. Sobie nawzajem — wyznałam cicho.

Poczułam, jak się odsuwa, by spojrzeć mi w twarz.

— Byłaś przy tym?

Pokiwałam głową.

— Kłócili się. — Na samo wspomnienie ich martwych ciał poczułam, jakby w mojej głowie otworzyły się jakieś drzwi, wypełniając mnie zupełną obojętnością. — A potem zabili siebie nawzajem — powiedziałam bez cienia emocji.

Sin patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:

— Przejęła nad tobą kontrolę druga natura.

Wzruszyłam ramionami.

— To przez wspomnienie ich walki? Czy widok ciał? — zapytał. Jego ton nie był oskarżycielski — raczej czysto ciekawski.

— Widok ciał — odparłam z obojętnością. — To naprawdę bez znaczenia. Kogo obchodzą takie szumowiny? Umieli tylko pić. Nie obchodziłam ich ani ja, ani rachunki.

Odsunęłam się i sięgnęłam po ścierkę… po co ja w ogóle sprzątałam? To i tak bez znaczenia.

— Pomogę ci — powiedział Sin, biorąc ją ode mnie, na co wzruszyłam niezainteresowana ramionami.

— Jak chcesz.

— A więc twoją drugą naturą jest obojętność — powiedział.

— A kogo to obchodzi? — zapytałam znudzona. — Moje życie nie ma znaczenia.

— Wcale nie — odpowiedział, wycierając za mnie półki.

Już nawet nie robiło na mnie wrażenia, że taki „elegancik” sprząta moje brudy.

— Mało mnie to obchodzi — wzruszyłam ramionami.

On jednak mówił dalej:

— Twoje życie ma znaczenie.

— Gadaj, co chcesz — rzuciłam. — Mniejsza o to.

— Twoje życie… — nagle przyparł mnie do ściany, patrząc mi prosto w oczy — …ma znaczenie dla mnie.

Westchnęłam, znużona.

— Znasz mnie raptem parę dni. A zresztą…

— Czekałem na twoje pojawienie się tutaj ponad czterysta lat — powiedział poważnie. — Bałem się, że nigdy cię nie odnajdę. Że zostanę sam. A ty przez ten cały czas nawet nie byłaś jeszcze w planach bogów, by się narodzić.

— Mówisz o tym całym partnerstwie? — zapytałam z obojętnością. — Kogo chcesz oszukać? Skoro tyle żyjesz, muszę być w twoich oczach jakimś robakiem.

— Nie jesteś robakiem. Jesteś moją partnerką — powiedział, pochylając się ku mnie. — Dziękuję ci, że przetrwałaś. I dziękuję… że w końcu do mnie przyszłaś.

Zamrugałam, przypominając sobie swoje stare marzenie.

— Czy ty… dziękujesz mi za to, że się narodziłam?

Uśmiechnął się.

— Tak. Ale na właściwe podziękowanie za to musisz poczekać, aż trochę podrośniesz.

Chodziło mu o seks? A zresztą, kogo to obchodzi?

— Zrobię wszystko, by wynagrodzić ci czas, w którym mnie przy tobie nie było — wyznał. — Uczynię każdą rzecz, o jaką mnie poprosisz. Musisz tylko ze mną rozmawiać.

— Dlaczego aż tak ci zależy na moich słowach? — zapytałam znużona. — Jestem tylko gówniarą.

— Nie dla mnie — odpowiedział poważnie, aż westchnęłam.

— Jak sobie chcesz.

Uśmiechnął się ponownie i zapytał:

— Wiesz, co trzeba zrobić, żebyś wróciła do siebie?

— Nie. I mało mnie to interesuje.

— No tak… — mruknął zamyślony. Ujrzałam, jak jego kieł ociera o dolną wargę.

Widok jego zębów zaciekawił mnie. Uniosłam dłoń i dotknęłam jego kła.

— Blakeley… — zaczął natychmiast, ale urwał, patrząc mi w twarz.

Rozdział 5

Sin


Kiedy ujrzałem wyraz jej twarzy, zrozumiałem. Nic jej nie obchodziło… Poza moimi zębami.

Pozwoliłem jej przez chwilę dotykać kieł, po czym zapytałem cicho:

— Podoba ci się?

— Bardzo — wyznała jak zahipnotyzowana.

Dla Wampira gryzienie było niemal świętym rytuałem — aktem, który jednocześnie dawał i odbierał. Moja rasa żywiła się krwią rzadko — raz na kilka tygodni albo przed ważną walką, gdy nawet odrobina mocy mogła przesądzić o wyniku.

Gdy Wampir odnajdywał Partnera, rytuał ten stawał się wyjątkowy — dzielony tylko z tą jedną osobą. Nie był jedynie koniecznością — niósł przyjemność dla obu stron.

Blakeley była moją Partnerką i w teorii powinienem pić krew wyłącznie od niej. Ale była bardzo młoda i nie wiedziałem, na ile mogę sobie pozwolić. Czy jej ciało i umysł są na to gotowe.

A jednak wiedziałem, że tego pragnęła. To dlatego byłem w szoku już podczas naszego pierwszego spotkania — to, jak opowiadała mi o uldze po upuszczeniu krwi, było czymś, co mieli w sobie zakodowane Partnerzy Wampirów.

Tyle że na jej planecie nie było magii. Nie było Wampirów. A mimo to ta część niej — część, która pragnęła oddać mi krew — już istniała. Bo narodziła się właśnie dla mnie.

— Blakeley? — zapytałem, gdy znów musnęła palcem mój kieł.

Nie przeczę — było to przyjemne. Ale moje ciało nie zareagowało żarem, który czułbym wobec dojrzałej partnerki. To był znak: pamiętało ono, że ona jest jeszcze dzieckiem.

— Oddasz mi swoją krew? — zapytałem.

Spojrzała mi prosto w oczy.

— Chcesz mnie ugryźć?

— Tak — przytaknąłem i pocałowałem delikatnie jej ramię. — To nie boli… a poczujesz ulgę. Taką samą, jak wtedy, gdy się ranisz.

— Naprawdę? — zapytała z nadzieją.

— Tak.

— To zrób to — szepnęła.

Jeszcze raz pocałowałem jej skórę… i delikatnie wbiłem kły.

Z jej ust wyrwał się cichy jęk. Podtrzymałem ją, a ona objęła mnie niepewnie ramionami.

Jej krew była słodka. Niewinna. Czułem ogromną przyjemność, smakując ją, ale nie była to ognista ekstaza, którą przynosił rytuał Partnerów. Oznaczało to, że mogłem z niej pić bez obaw, że przekroczę granicę.

Po kilku łykach cofnąłem się i polizałem ranki, by się zamknęły.

— Blakeley?

Otworzyła oczy — łagodnie, spokojnie. Znałem ten wzrok.

— To… było bardzo przyjemne — wyszeptała. — I czuję, że znowu jestem sobą.

Podniosłem ją delikatnie i posadziłem w fotelu, sam kucając przed nią na podłodze.

— Czujesz się lepiej? — zapytałem.

Skinęła głową, wyraźnie rozluźniona.

— Nigdy… Nigdy wcześniej nie czułam takiego spokoju — przyznała cicho.

— Było lepiej niż wtedy, gdy się cięłaś? — zapytałem spokojnie.

— Znacznie.

— W takim razie… — zacząłem poważnie — …obiecaj mi, że już nigdy się nie zranisz. — Spojrzała na mnie zaskoczona. — Zawsze, kiedy poczujesz, że masz dość, że potrzebujesz ukojenia — powiedz mi. A ja pomogę ci przez to przejść.

Wtedy delikatnie dotknęła szyi, zarumieniona.

— Ale to było… bardzo intymne — wyznała cicho.

Pokiwałem głową.

— Wampiry nie piją krwi od byle kogo. I nie potrzebujemy jej wiele. Teraz gdy już jesteś, powinienem pić tylko z ciebie. Bo jesteś moja… A ja twój — powiedziałem z powagą.

Wiedziałem, że była młoda i może jeszcze nie rozumie wagi tych słów. Ale była mądra i wiedziałem, że zrozumie. Może nie od razu — ale zrozumie.

Nagle zdałem sobie sprawę, że patrzy na mnie zarumieniona. Widząc ten błysk w jej oczach — ten lekki wstyd i jednoczesną radość — poczułem spokój.

Uśmiechnąłem się do niej, pocałowałem w czoło i powiedziałem:

— Odpocznij. Teraz ja powycieram te kurze.

Rozdział 6

Blakeley


Patrzyłam ze zdziwieniem, jak Sin sprząta mój dom.

Kazał mi usiąść, bo wciąż byłam osłabiona po utracie krwi — zrobił mi kanapkę i nalegał, żebym zjadła. W międzyczasie opowiadał mi o sobie i zadawał mi pytania na temat mnie samej.

Opowiedziałam mu. Wyznałam mu, jak traktowano mnie w szkole. Co przeżyłam z rodzicami. Gdy mówiłam, widziałam w jego oczach wściekłość — nie na mnie, lecz na to, co mi zrobiono. Na to, że nikt mi nie pomógł.

Gdy opowiedziałam mu, jak pewnego razu ojciec po pijaku rozciął mi skórę na udzie… zrobił minę, jakby już nie mógł tego znieść.

Nagle porzucił mycie wentylatora, podszedł do mnie i uklęknął. Ujął moje dłonie i oparł o nie czoło.

— Przepraszam cię — powiedział głosem przepełnionym poczuciem winy. — Gdybym wiedział, szukałbym cię. Zabrałbym cię od nich.

Zarumieniłam się, a w oczach zaszkliły mi się łzy — łzy szczęścia. I trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę.

Byłam zdumiona tym, jak czuły był mężczyzna, który mnie obejmował. Wampir — tak. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko jedno — że mogłam mieć nadzieję. Nadzieję, że kiedy dorosnę, ten cudowny mężczyzna może spojrzy na mnie nie tylko jak na dziewczynę, którą trzeba chronić, ale i jak na kobietę, wartą tego, by mogła z nim być. Bo wiedziałam już jedno: Byłam dla niego ważna. A on…

Stawał się ważny dla mnie

Rozdział 7

Sin


Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy razem z Blakeley usiedliśmy na jej werandzie, pijąc herbatę. Wysprzątaliśmy cały dom — od góry do dołu — ale to nie to było najważniejsze.

Najważniejsze było to, że zbliżyliśmy się do siebie. O wiele bardziej, niż sądziłem, że to możliwe.

— Dziękuję, Sin — usłyszałem, kiedy do mnie wróciła.

Była już przebrana — zamiast ubrań do sprzątania miała na sobie sukienkę, a ja od razu zauważyłem broszkę, którą jej dałem, kiedy zostałem jej Strażnikiem. Serce ścisnęło mi się z dumy.

— Za co? — zapytałem, gdy usiadła obok mnie.

— Za pomoc — zarumieniła się delikatnie. — I za to, że zostałeś.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odparłem z uśmiechem, sącząc herbatę.

Jednak wtedy zauważyła:

— Jesteś cały brudny.

Wzruszyłem ramionami.

— Warto było się ubrudzić.

Zarumieniła się jeszcze bardziej i odwróciła wzrok, lecz po chwili zerknęła na mnie z ukosa i nieśmiało uśmiechnęła.

To wtedy go wyczułem.

Frost — wielki, biały kruk — wylądował z gracją na poręczy ganku, prezentując się w całej okazałości. Od razu spojrzałem na Blakeley, ciekaw jej reakcji i odkryłem, iż ta patrzy na niego tak samo zaskoczona, co zachwycona.

— To Frost — wyjaśniłem. — Mój Duch Opiekun.

— Bardzo mi miło, Lady Blakeley — powiedział z elegancją, skłaniając głowę.

Blakeley wstała i dygnęła lekko:

— Mnie również — odpowiedziała grzecznie.

Frost zachichotał.

— Miałem rację. Jesteś urocza… i nie tylko.

Westchnąłem, lecz widząc zaskoczone spojrzenie Blakeley, wyjaśniłem:

— Ja i Frost mamy bardzo głęboką więź. Często wiemy, co ten drugi pomyśli, zanim jeszcze wypowie to na głos.

— Tak to jest, gdy jest się połączonym od ponad czterystu lat — rzucił Frost, na co przytaknąłem:

— To prawda.

Blakeley usiadła, a ja zwróciłem się do Frosta:

— Dlaczego się pojawiłeś?

Spojrzał na nią i zapytał:

— Myślałaś już nad swoim Imieniem Wojowniczki?

Pokręciła głową.

— Ja bardzo długo nad nim myślałem — zaczął Frost, na co od razu pacnąłem się w czoło.

— Znowu chcesz komuś wybierać imię? Daj jej czas, to musi być jej wybór.

Frost spojrzał na mnie z udawaną urazą, ale Blakeley powiedziała wtedy cicho:

— Ja… nigdy niczemu nie nadawałam imion. Nie bardzo się na tym znam.

— Nawet pluszakom? — zapytałem z uśmiechem. Sam pamiętałem, jak robiłem to jako dzieciak.

Jednak Blakeley odwróciła wzrok.

— Nigdy nie miałam zabawki, która byłaby dla mnie tak ważna — wyznała. — Każda, którą miałam, była używana i już miała swoje imię.

Zamilkłem, poruszony. Zauważyła to i dodała szybko:

— Ale nie przejmujcie się. Chętnie wysłucham waszych propozycji.

— Blakeley…

— Ja mam jedną. Idealną — powiedział Frost z entuzjazmem. — Dzięki niej będziesz znana i budziła respekt, na który zasługujesz.

Spojrzałem na niego podejrzliwie. Co ten cwaniak znowu wymyślił?

— Jakie to imię? — zapytała Blakeley.

— Raven — odparł.

Aż rozdziawiłem usta.

— Raven? To przecież imię ptaka! I to z twojego gatunku!

Frost uniósł łeb z dumą.

— Jest dla niej idealne.

— Ja… — odezwała się zamyślona, zanim zdążyłem mu coś powiedzieć. — Na Ziemi to imię kojarzy się z mrokiem… ale i z wolnością. A ja od zawsze czułam się związana z mrokiem… i chcę mieć imię, które uczyni mnie wolną.

Zamilkłem. Jej rozumowanie było jasne i trafne. Ale musiała o czymś wiedzieć.

— Jeśli przyjmiesz to imię — zacząłem poważnie — od razu będą cię ze mną kojarzyć. Jestem Wampirem, stworzeniem cienia, a mój Duch Opiekun to kruk. Wszyscy od razu zrozumieją, czyją jesteś Partnerką.

Blakeley milczała, kręcąc lekko głową. Aż nagle zauważyłem, że się czerwieni.

— Czy… Czy bardzo by ci to przeszkadzało?

Wyprostowałem się zaskoczony.

— Czy byłby to dla ciebie duży problem, gdyby mnie z tobą kojarzono?

Od razu poczułem, jak sam się czerwienię. Ukryłem twarz w dłoniach, aż Frost parsknął śmiechem.

— On nie miałby nic przeciwko — powiedział do niej. — W zasadzie będzie zachwycony.

— Naprawdę?

Drgnąłem, słysząc jej ton i zerknąłem przez palce.

W jej szarych oczach widziałem nadzieję, ale i coś jeszcze.

— Sin? — spojrzała na mnie. — Czy mogłabym?

— Możesz — odparłem, drapiąc się skrępowany po głowie. — O ile tobie to nie przeszkadza.

Jej uśmiech… Nigdy nie widziałem piękniejszego. Ani piękniejszej dziewczyny.

— W takim razie moje Imię Wojowniczki to Raven.

Imię Ziemi

Rozdział 1

Brownie


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.84
drukowana A5
za 35.39