E-book
7.35
drukowana A5
17.02
drukowana A5
Kolorowa
37.16
Wieża Głodowa

Bezpłatny fragment - Wieża Głodowa

Tajemnice głogowskiego zabytku

Objętość:
55 str.
ISBN:
978-83-8324-091-6
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 17.02
drukowana A5
Kolorowa
za 37.16
Widok od strony południowej w latach 70. XX wieku.

Grafika: D. Szczepanowski

Korekta: A. Nowogońska

Projekt okładki: D. Szczepanowski

Słowem wstępu

Szanowny Czytelniku!

Oddajemy w Twoje ręce publikację dotyczącą fragmentu dziejów naszego miasta. Głogów może się pochwalić bogatą, wielokulturową historią — dla jego rozwoju kluczowe były nie tylko wpływy polskie i niemieckie, lecz również czeskie, żydowskie, a nawet szwedzkie i francuskie. To naturalne, że wiele zdarzeń z jego historii albo umknęło uwadze kronikarzy dziejowych, albo nie zostało przez nich uznane za godne tego, by je odnotować. Niektóre jednak, na szczęście dla badaczy i miłośników historii, nie zostały przykryte nieprzeniknioną mgłą zapomnienia. Z takimi właśnie tajemnicami i mało znaczącymi niegdyś historiami stowarzyszenie Głogowski Ruch Odkrywców Tajemnic styka się w swej działalności niemal codziennie od ponad dekady. Nasze akcje i działania, kwerendy w archiwach i bibliotekach, aktywność w przestrzeni Internetu, a przede wszystkim rozmowy z sympatykami i spotykanymi osobami, są niejednokrotnie początkiem odkryć kolejnych tajemnic i zagadek. Często nawet jedno, przypadkowo wypowiedziane zdanie, staje się przysłowiowym kamyczkiem, powodującym lawinę zdumiewających i zaskakujących odkryć, prowadząc do odnalezienia informacji, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Mamy nadzieję, że te wytropione z detektywistyczną pasją „historyczne odkrycia” staną się niejako dopełnieniem oficjalnej bibliografii Głogowa.

Nasza publikacja nie wyczerpuje w pełni tematu, który porusza — stanowić ma ona raczej inspirację do przeprowadzenia szerzej zakrojonych badań. Mamy nadzieję, że nasze historie zainteresują Cię, drogi Czytelniku, a za Twoje cenne uwagi, słowa krytyki oraz podpowiedzi co do następnych zagadek i tajemnic, którymi powinniśmy się zająć, już teraz serdecznie dziękujemy. Miłej lektury!


Niniejszym składamy gorące podziękowania osobom, które na różne sposoby wplątały się w odkrywanie tej historii, wspomagając nas czy to materiałami, czy to nawet zwykłym dobrym słowem. Szczególne podziękowania ślemy do: dr hab. A. Trzcińskiego (prof. UMCS), K. Bielawskiego, O. Lernau, R. Matysik, M. Szatkowskiego, P. Rąpały, Ł. Jedynaka, M. Bultrowicza, J. Relicha i A. Nowogońskiej.


Autorzy podjęli wszelkie starania w celu ustalenia właścicieli praw autorskich reprodukcji i zdjęć zamieszczonych w niniejszej publikacji. W przypadku jakichkolwiek uwag czy niedopatrzeń, prosimy o kontakt z autorami pracy lub stowarzyszeniem „GROT”.


Wszelkie prawa zastrzeżone — przedruk, tłumaczenie, powielanie i kopiowanie w jakiejkolwiek formie i postaci całości lub części tej publikacji bez pisemnej zgody autorów — zabronione.

Współczesny widok z dziedzińca (od wschodu).

Wieża Głodowa

Chyba wszyscy głogowianie znają to miejsce i raczej każdy z nich rozpozna ten charakterystyczny, cylindryczny kształt o wysokości 24 m i średnicy prawie 9 m. Zanim udostępniono zwiedzającym wieże ratusza i kolegiaty, przez długie lata był to jedyny ogólnodostępny punkt widokowy, z którego można było zobaczyć panoramę miasta opasanego wstęgą przepływającej u jego stóp Odry. To tutaj właśnie rozgrywały się wydarzenia znanej głogowskiej legendy, według której miejsce budowy przyszłej kolegiaty na Ostrowie Tumskim wskazał gołąb, wypuszczony przez księżną Salomeę z galerii tejże właśnie wieży ostatecznej obrony.

O jakim miejscu wspominamy? Mowa oczywiście o zamkowej, murowanej strażnicy, powstałej w drugiej połowie XIII w. i nazwanej w późniejszym okresie „Wieżą Głodową” (niem. „Hungerturm”). Każdy, kto choć trochę interesuje się historią naszego miasta, zna oczywiście powody, dla których zasłużyła sobie na to okrutne miano. 8 marca 1488 r. porywczy książę Jan II, o wielce trafnym przydomku „Szalony”, wtrącił do niej i skazał na okrutną śmierć głodową siedmiu głogowskich rajców: Mathiasa Kellnera (lub Kellera), Caspera Schaufa (zwanego także Schoresem lub Schererem), Johanna Prufera (lub Prüfera), Antona Knappa, Berhnarda Dreissigmarka, Nicolausa Kunzela (Gunzela lub Kuntzila) oraz burmistrza Johanna Koppela (lub Köppila). Ten ostatni napisał atramentem sporządzonym z sadzy knota dramatyczne wyznanie z wnętrza tej potwornej, okrągłej wieży zamkowej gdzie przebywali w smrodzie i gnoju. Czymże zasłużyli sobie oni na tak tragiczny los? U ostatniego piastowskiego władcy Głogowa wystarczyło to, że nie złożyli hołdu książętom z Ziębic: Albrechtowi, Jerzemu i Karolowi I, którym Jan II obiecał ziemie Księstwa Głogowskiego. Prywatnie gwarantował tym samym te tereny swojej rodzinie, bowiem jego córki, Salomea, Jadwiga i Anna, wyszły za mąż za tychże książąt. Historycy twierdzą, że powód tej srogiej kary mógł jednak być inny — zainteresowanych odsyłamy do literatury przedmiotu, np. do znakomitego opracowania prof. M. Słonia.

Los uwięzionych był straszny. Głodzeni przez prawie siedem miesięcy, rajcowie umarli w mękach, jakich sobie nawet nie wyobrażamy. Pierwszy skonał A. Knappe (14 sierpnia 1488 r.) Na początku października tegoż roku zmarli w krótkich odstępach J. Koeppel, M. Kellner, K. Prufer i K. Schauf. Ostatnim, który odszedł z tego padołu łez, był B. Dressigmark (7 października). Jeden z ostatnich wpisów J. Koppela brzmiał: Krzyczeliśmy i błagaliśmy o łyk wody w imię Boga i naszej ukochanej Pani. (…) jeśli nadal nie będą nam dawać jeść ani pić, nie utrzymamy się długo, a głód nie przeszywa nas takim bólem, jak pragnienie. Sto lat po tych wydarzeniach J. Cureus opisywał, że w śmiertelnym strachu mieli potwornie wyć i ryczeć, jak lwy i błagać o zmiłowanie. W tym czasie nie miał już kto podawać im ani wody ani pożywienia, bowiem miasto opuścił wraz z kluczami do wieży zaufany księcia Jana II, „szlachcic” nazwiskiem Bunsch. Nawet ułaskawiony od surowej kary Nikolaus Kunzel ostatecznie jednak śmierci nie uniknął. Zmarł zniszczony na ciele i umyśle w dwa tygodnie po opuszczeniu więzienia. Według tzw. starej kroniki, zmarłych w wieży rajców pochowano w jednym grobie: pod kamieniem w krużganku w klasztorze dominikanów. Ich ciała niesiono do miejsca pochówku na drabinach (lub drewnianych noszach), odarte z odzieży, jakby byli psią padliną. Jedynie Bernard Dressigmark został litościwie ubrany przed godnym pochówkiem przez jednego z Braci Kaznodziejów. J. Blaschke nadmienia jednak, że został on pochowany przy „Czarnym klasztorze, a po jego pogrzebie urządzono kościelny pochówek pozostałym rajcom.

Publikacje wspominają również o ósmym wtrąconym do wieży radnym nazwiskiem Nikolaus Fisch, który jako jedyny ocalał w cudowny, aczkolwiek zagadkowy sposób. Według zapisów, obrastających wręcz w legendę, bogobojna rodzina uwięzionego rajcy wymodliła u św. Mikołaja to, że któregoś poranka, imiennik świętego został uwolniony z wieży i ocknął się na polu niedaleko młyna Klingnera, na południowych przedmieściach miasta. Jak to się stało? Sam zainteresowany nie miał o tym najmniejszego pojęcia. Po prostu wydarzył się cud!

A co z Janem II Szalonym? Odpuścił? Wybaczył? Zląkł się interwencji świętego? Wspominana przez J. Blaschke przechowywana w bibliotece dawnego gimnazjum katolickiego rękopiśmienna kronika Głogowa, tzw. „Żółta Księga”, opisuje jedynie, że całe wydarzenie po raz pierwszy poznano, gdy Głogów został uwolniony od wroga. Historyk M. Słoń nadmienia jednak w swojej publikacji, że ławnik N. Fisch osadzony był w innym więzieniu i zmarł tego samego dnia co osadzony w „Hungerturm” A. Knapp.

Okrutnemu księciu śmierć głogowskich notabli jednak nie wystarczyła. Prawdopodobnie to on właśnie, jeszcze za ich życia, zakazał wspominania o nich zarówno publicznie, jak i prywatnie, by zatrzeć pamięć o nich. Jak widać, szalony władca nie odpuścił im aż do końca. Co jednak ciekawe, sam potajemnie opuścił miasto już kilka miesięcy przed ich śmiercią, 9 czerwca.

Niedługo po tych tragicznych wydarzeniach inna mało chlubna postać w dziejach naszego miasta — starosta generalny polskiego króla Jana Olbrachta, Jan Karnkowski, zwany w Głogowie „Polakiem” — uwięził burmistrza Martina Arnolda oraz ławnika Mikołaja Linka. Powód? W marcu 1493 r. włodarze Głogowa sprzeciwili się bowiem jego ingerencjom w autonomię oraz praworządność miejską. Namiestnik polskiego króla aresztował wkrótce również zbuntowanych mieszczan, którzy próbowali uwolnić pojmanych. Większość z nich, a z całą pewnością sam Martin Arnold, była więziona przez kilka miesięcy właśnie w wieży zamkowej. W październiku srogi starosta ułaskawił buntowników, lecz dopiero po odbyciu pokutnego marszu po mieście. Wyrok śmierci wykonano jednak na dwóch spośród więźniów: na nawołującym do rozpoczęcia buntu mieszczaninie, Mikołaju Agrikoli, oraz na do końca wierzącym w swoją niewinność burmistrzu. Temu ostatniemu 8 grudnia 1493 r. ścięto głowę na zamkowym dziedzińcu.

Przebłaganie starosty J. Karnkowskiego.

W monografii J. Blaschkego możemy znaleźć informację, że w XVI w. za przywłaszczenie publicznych pieniędzy (na marginesie możemy tu przytoczyć fakt, iż w lokalnej gwarze zwano je „penunze”) złapanemu na tym niecnym procederze mieszkańcowi groził dożywotni areszt w wieży. Dożywotni! Ciekawe zatem, ile takich budowli trzeba byłoby w dzisiejszych czasach postawić, by sprostać „zapotrzebowaniu”?

Jak opisuje to J. Chutkowski, głogowska wieża służyła w ciągu co najmniej kilku stuleci jako więzienie i miejsce kaźni całych pokoleń skazańców, nie zawsze przestępców, a często po prostu zwykłych, porządnych ludzi, którzy mieli nieszczęście narazić się panującemu lub jego sługom. Dawny wygląd tej budowli — a zwłaszcza jej wnętrza — trudno dziś dokładnie odtworzyć. Zapewne nie należało ono do najprzyjemniejszych miejsc, a jak wspomina historyk, na więzienie była przeznaczona najniższa część wieży, bez światła i wentylacji. Spuszczani po sznurach przez otwór w suficie nieszczęśni więźniowie wegetowali na wiązce słomy, w straszliwym zaduchu, w towarzystwie szczurów i innego robactwa. Nawet jeżeli dostarczano im regularnie pożywienie, a nie zawsze tak było, niewielu z nich wytrzymywało te warunki dłużej niż kilka miesięcy. O to zresztą chodziło. Więzienie miało być aktem zemsty. Śmiercią zadawaną na raty.

Podczas remontu zamku po II wojnie światowej dno wieży zasypano gruzem, podwyższając jej wewnętrzny poziom. O ile? Jak głęboko sięgał loch, w których przetrzymywano więźniów? Porównując budowę podobnych średniowiecznych wież wnioskujemy, że aktualna klatka schodowa z żelbetowymi stopniami przed wiekami podzielona była jeszcze prawdopodobnie dwoma lub trzema poziomami, których nikłe ślady można dostrzec jeszcze dziś. Współczesny turysta musi wspiąć się na wysokość dawnej pierwszej kondygnacji wieży, gdzie na wysokości tuż poniżej obecnego wyjścia na balkon zewnętrzny znajdowałby się strop tego więzienia (poziom I na rysunku). Z tej właśnie kondygnacji przez otwór opuszczano skazanych do odbycia kary. Na próżno jednak zwiedzający stojąc na dzisiejszym „poziomie 0” będzie rozglądał się wokół, szukając duchów zagłodzonych rajców i cegieł, których dotykali. Zmarli oni bowiem najprawdopodobniej niżej — w niedostępnej dziś, zasypanej części wieży.

Przekrój przez wieżę. Widok od dziedzińca (na podst. R. Topolan).

Wieża zwróciła uwagę samego króla pruskiego Fryderyka II Wielkiego, który będąc w Głogowie podczas pierwszej wizyty w listopadzie 1741 r., wydał polecenie odnowienia i otynkowania zamku. Podczas powrotu do stolicy zaniepokoił się jednak, że jego rozkaz może być wykonany zbyt gorliwie, a jego skutki dotkną również cylindrycznej strażnicy. Wysłał zatem z Zielonej Góry posłańca z dyspozycją, by wieżę pozostawić w spokoju. Dopiero podczas wspomnianych wcześniej remontów z XIX w. budowla została pokryta tynkiem mniej więcej do ⅔ swojej wysokości. Dziś, na szczęście, możemy oglądać ją ponownie w pierwotnej postaci, zgodnie z życzeniem pruskiego króla. Na szczęście, ponieważ dzięki temu gdzieniegdzie można zauważyć oryginalny średniowieczny wzór cegieł, układanych w tzw. wątek wendyjski. Od strony dziedzińca widok ten jest jednak znacznie utrudniony — z roku na rok wieżę coraz ciaśniej oplata ciemnozielony bluszcz. Czyżby zamierzał ukryć jakąś tajemnicę „Wieży Głodowej”?

Szczyt wieży przebudowano oraz zwieńczono masywnymi blankami na przełomie lat 80. i 90. XIX wieku. Najprawdopodobniej starsze elementy tego typu znajdowały się tu już w średniowieczu, jednak z nieznanych przyczyn urokliwe merlony, zwane popularnie „zębami”, znikały w różnych momentach historii. Najczęściej dematerializowały się one na niektórych ilustracjach i grafikach. Warto zaznaczyć, że nawet F.B. Werner, autor pokaźnego zestawu widoków z połowy XVIII w., przedstawiał bohaterkę naszego opracowania raz z blankami, a raz bez nich — i to często w tym samym szkicowniku! Merlony ostatecznie zniknęły po gruntownej przebudowie z lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to szczyt wieży został nadbudowany, tworząc dodatkowy poziom, który jest obecnie tarasem widokowym z charakterystyczną konstrukcją metalowej korony, w zamyśle mającą symbolizować piastowskie pochodzenie tych ziem.

Grafiki F. B. Wernera z XVIII wieku.

Warto dodać, że do połowy XVII w. nasza bohaterka była budowlą wolno stojącą, a nie połączoną bezpośrednio z sąsiadującymi budynkami. Potwierdza to schematyczny plan Głogowa z ok. 1670, przechowywany w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze, na którym teren zamku został przedstawiony dość dokładnie.

Fragment planu z 1670 r.
Najstarszy wizerunek zamku z 1635 r.

Widać to również wyraźnie na rysunku przedstawiającym rejon Ostrowa Tumskiego w roku 1635, gdzie ukazano widok warowni jeszcze przed przebudową dokonaną w drugiej połowie tegoż stulecia. Szkic ten znajduje się w zasobach Archiwum Państwowym we Wrocławiu.

Jak opisuje D. Nowakowski: otwór wejściowy [do wieży] znajdował się na poziomie drugiego piętra, a rolę jego mógł pełnić otwór zlokalizowany w części wschodniej lub drugi (…) skierowany na północny wschód. Do otworów prowadzić mogły drewniane, zewnętrzne schody, drabina lub pomost z korony murów obronnych. Według naszych domniemywań i obserwacji, pierwsze wejście znajdowało się jednak najprawdopodobniej na wysokości pierwszej kondygnacji, z której opuszczano więźniów (poziom I), od strony południowo-wschodniej. Jego ślady widoczne są zarówno od wewnątrz wieży w postaci resztek progu, jak i od strony sali im. M. Kaczkowskiego, jako drzwi na małej galeryjce. To dawne przejście jest obecnie niedrożne — zamurowane od strony wewnętrznej wieży. Jest ono doskonale widoczne na zdjęciach dokumentujących odbudowę zamku w drugiej połowie XX wieku.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 17.02
drukowana A5
Kolorowa
za 37.16