E-book
12.6
drukowana A5
27.49
Wierszowany Testament Psa-Podczłowieka

Bezpłatny fragment - Wierszowany Testament Psa-Podczłowieka


Objętość:
68 str.
ISBN:
978-83-8431-425-8
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 27.49

Wierszowany Testament Psa-Podczłowieka

Zdechły Podczłowiek

(2022—2025)

Przedmowa

„Słowacki wielkim poetą był” — ja za to wielkim poetą nie jestem. Ba, nie nazwałbym siebie nawet do końca poetą. Tomik ten zawiera serię wierszy które napisałem od szesnastego do dziewiętnastego roku życia, a poeta to raczej określenie dla dorosłego twórcy z jakimś doświadczeniem. Ja w swoim życiu nie miałem i nie będę miał okazji, żeby takowego doświadczenia nabrać. Jestem najwyżej samozwańczym wierszopisarzem, który większość zawartości tego mini zbioru nabazgrał na marginesie wyrwanej kartki z zeszytu, podczas kiedy powinien był słuchać nauczyciela. Ciężko jest jednak młodemu wyrzutkowi społecznemu uważać na lekcjach i skupiać się na nauce, kiedy czuje on, że cały świat jest przeciwko niemu. Kiedy czuje, że nawet sam Bóg się od niego odwrócił, bo jest czymś gorszym niż powinien być, czymś obrzydliwym i godnym potępienia. Kiedy czuje, że nie ma dla niego nadziei, bo życie rzuca mu tylko kłody pod nogi, a nie ma nikogo kto mógłby ofiarować mu wsparcie.


I o tym właśnie jest większość zebranych tu wierszy. O uczuciu osamotnienia, odrzucenia i nienawiści do samego siebie.

A z tym, wydaje mi się, wiele innych młodych osób może się utożsamić.

Nie było mi dane

Nie było mi dane przeżyć!

Rzucałem się niczym pies na łańcuchu

Bogu i nadziei próbując zawierzyć,

Padając na kolana kalecząc się w duchu!


Nie było mi dane wrócić do domu!

W szalejącej ulewie niebios przekleństwa,

Wśród krwawych błyskawic i huków gromu!

Dając wiarę cudom, umysłu błazeństwa…


Nie było mi dane rozdać swoich kości!

Kiedy w kolejce do piekła mnie wieszali,

W imię wygłodniałej świetlistej miłości

I zwłoki moje jak mściwe sępy rozpruwali…


Nie było mi dane godnie spocząć w ziemi!

Przywilej to ludzki, a ja nie człowiek duszą…

Nagrobek powstał, kiedy wyli z bólu niemi,

Jak psa zakopią, w szarówkę świętości wyruszą…


Nie było mi dane przeżyć!

Wdychać powietrza po ognistej burzy…

Własnych szat pogrzebowych przymierzyć,

Gdy w gnijącej trumnie czas się wiecznie dłuży…

Tyle jest warta moja psia egzystencja

Mogliście ofiarować mi me własne życie

Wybraliście wygodę, komfort osobisty

Śmiechy ulotne, taniec i użycie

Wybraliście krzyk i antyczne listy


Teleekrany na ścianach i szum ich jadu

Wybraliście słowo pisane, mówione, szeptane

Schemat tworzenia wroga, teorię bezładu

Wybraliście sąd za zbrodnie nierozliczane


Miejską ciszę, a i wiejską kulturę

Wybraliście podręcznik szkolny sprzed lat

Krew fałszywą, złotego cielaka figurę

Wybraliście mord za ideę, karty na blat


Imiona pisane dziecięcą ręką na papierze

Wybraliście okrzyk wojenny dawnej dekady

Ukrzyżowanie psa i krucjaty w wierze

Wybraliście ciszę i światła estrady


Okulary jak noc czarne, nieprzeniknione

Wybraliście strzały oddawane skrycie

Zwłoki poćwiartowane jak i podpalone

Mogliście ofiarować mi me własne życie!

Droga krzyżowa

Gazety i ekrany jak bicz smagają trupy wyklęte,

Nagłówków ciernie wżerają się w skórę!

Krew za krew, ciała za normy przyjęte…

Ślina za prawdę, a złoto za bzdurę!


Wąż przedstawia się imieniem Szymona Cyrenejczyka,

Jak jadem plując współczucia aksjomatem!

Fałszywe człowiecze oko zanika

Wieszanych gołębi nazywa się bratem…


Piotrem świętym siebie określają,

A już koguty zdechłe zapiały trzy razy!

Zużyte zwłoki martwym słońcem przypalają,

Zostawiając swe imię dla Boga, bez skazy!


Faryzeusze skazują psy na rozstrzelanie,

A wszelki lud pragnie wolności Barabasza…

I tak ja zrozumieć nie jestem w stanie

Jak Chrystus umiał kochać Judasza…

Pies

Jestem psem — synonimem brudu,

Synem drastyczności…

Krew w moich żyłach klątwa tego ludu,

Który po wieki uniżył me kości…


Boża łaska, co jak światłem otula człowieka

Wbiła we mnie zęby, rzuciła na kolana!

Duszy splamionych ideałów rzeka

Przez groby przodków spłynęła wyczekana…


Jestem psem — trupem na łańcuchu…

Pychą, kaszlem, wodą i pokorą!

Krwią zmrożoną, zastygłą w bezruchu!

Zniczy zgaszonych ostatnią ostoją…


Sąd ostateczny jak czas mnie naznaczył

Kiedy to ukojenia w modlitwie szukałem!

A Bóg resztki życia mojego zobaczył

Gdy w konfesjonale jak grzech umierałem…


Jestem psem — naczyniem zmarłych bez głosu…

Ostatnim prawdziwie żywym wrogiem

Fałszywie spisanych słów stosu!

Jak imion wymazanych do nieba progiem…


Przechodzę między wyklętymi grobami,

Krwią z ust moich znicze zapalam…

Ciała jak plagą przeszyte kulami!

Do kościoła nie wejdę — posadzkę pokalam…

Moja twórczość

Zapisałem karty duszy słowami,

Za to moje marzenia

Pokryte jak krwawymi kwiatami,

Wydane do potępienia,

Stanęli jak Boscy krytycy sędziowie,

Dając wyrok skazujący na moją twórczość,

Nie skupiając oczu wcale na mej przemowie,

Wybacz im Panie ich okrutną wybiórczość!

Podarli wiersze, spalili obrazy,

W imię ideału nieistniejącego,

Jakim jest podczłowiek — człowiek bez skazy,

Odwołując się przy tym do sądu Bożego,

Wołając, że boją się zła w mej duszy,

Chociaż ja niewolnik, oni ziemscy władcy,

Nie mógłbym mieć nadziei, że ich Słowo poruszy,

Wyrok wydali, oni wykonawcy,

Wydarli rysunek, wydarli poezję,

Potem wnętrzności i serce moje,

Oskarżając mnie o szatańskie herezje,

Czy grzechem jest, że ja przy życiu stoję?

Martwa sztuka, a i martwy artysta,

Zakopują żywcem mego trupa rozważając,

Czy podczłowiek żyjący to już kultysta,

Nad odpowiedzią się nie wahając,

Więc grób fałszywy mi postawili,

Na fałszywym cmentarzu, w fałszywej ziemi,

A na płycie posadzili kwiat fałszywej liliji,

A człowiek, co się samym bogiem mieni,

Nie pozostawił po mnie śladów kwiatów życia mego,

Krzycząc, że nie powinienem był oddychać,

Jam jest dziełem błędu Boskiego,

A on się nie będzie z problemem borykać,

Ludzie przyszli na cmentarz mojego dzieła,

Nabijać się z resztek mej duszy,

Jedna tylko może z tysięcy pojęła,

Że sens ją mojego przekazu poruszy,

A mordercy mej twórczości,

Żyją i modlą się w najlepsze,

Pijąc z mis zrobionych z mych kości,

Twierdząc, że zrobili to co konieczne,

I ja tylko biedny, sam śnię,

Że im to spędza sen z powiek,

I podpiszę się,

Boże, Twój sługa, Zdechły Podczłowiek

Vanitas vanitatum

Wylewałem krew do misek, słoików latami,

Do naczyń wszelkich, toreb, ust otwarto-zamkniętych…

Wyszarpując nawet organy ukryte za kratami

Nazwisk porzuconych, boleści przeklętych…


Ofiarowałem krew na zimowym śniegu,

Wszakże pięknie błyszczała na świetlistym lodzie,

Tracąc dech w duszącym serca biegu,

Które tańczyło już w trupim korowodzie…


Prezentowałem krew, nazywając ją prawdy azylem,

Niczym by była rubinowym klejnotem,

I nie wiem, czy godzien kiedykolwiek jej byłem,

Jeśli pragnę jej teraz z powrotem…

Bóg i bożek

Stanąłeś przed Pana potęgą,

Stawiając Mu jak równemu żądanie:

„Niech martwi przede mna uklękną,

A żywi padną trupem na me zawołanie!”

Tyś nie poznał się na Jego słowie,

Nigdy nie zawierzyłeś Jego życia łodzi,

Mimo że każdy włos na Twej głowie,

Od Niego i tylko od Niego pochodzi,

Tobie chodziło o panem zostanie,

Nie panem ziemskim, to nie wystarczyło,

Chciałeś mieć umarłych na swe zawołanie,

Żywych zakopać, by Twej wygody przybyło!

Pan życia i śmierci — człowiek ledwie marny!


Stanąłeś przed Pana potęgą,

Wierząc, że po kres wieków będziesz bezkarny,

Wycierając dłonie Jego Świętą Księgą,

Której strony nigdy nie były bliskie Twojej duszy.

Lecz mówiłeś wszem i wobec, że Jego wysławiasz,

Kłamiąc, że cię los podczłowieka wzruszy,

Ty, który głowy przed Stwórcą nie skłaniasz!

Choćbyś się wywyższał, jak Ty to trzeciego dnia nie wrócisz,

Jedynemu Bogu bożek nie jest równy,

Ty się jako człowiek w marny proch obrócisz!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 27.49