E-book
23.63
drukowana A5
39.77
WierszowAnki

Bezpłatny fragment - WierszowAnki

Objętość:
60 str.
ISBN:
978-83-8431-135-6
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 39.77

Preludium

Szanowny czytelniku, droga czytelniczko! Witam po pięciu latach mojego wagarowania na wyższej uczelni kontemplacji wierszoddechu. Co u mnie? Zramolałe bogactwa. Jednak nie martwicie się — pionierskie biedy również się znajdą. Ze wszystkich ważkich kwestii najbardziej trapi mnie, dlaczego moja dusza cierpi wraz z natężeniem szczęścia? Właśnie zaznajomiliście się z myślą przewodnią tomu, który dzierżycie w swoich dłoniach.


Tytuł tego zbioru wierszy z lekka przypomina cykle bajek kierowanych do najmłodszej publiczności, lecz zaręczam, że akurat tutaj kajtki raczej niczego dla siebie nie znajdą, ponieważ owe wersety to baśniowy świat pełnojesiennych. Tych z osobistymi dowodami zbrodniczego przekroczenia przeklętej granicy lat osiemnastu. Zagubionych w labiryntach nabitych ćwiekami wnyków życia, rozstawionych przez przebiegły los.


Główną rolę w książce odgrywają Anki i — wrzęsę pozorantom — wcale nie są to kobiety o przywołanym imieniu. Ankami określamy zmartwienia, z którymi przychodzi nam stawać w szranki niemal każdego dnia: „co ludzie powiedzą?”, „wystarczy mi do pierwszego?”, „czuję się samotny”, „tęsknię”. Zagłębiając się w następne zestrofowane utwory, odszukacie środki stylistyczne na wszelakie ludzkie frasunki.


Barowy blat, zadymiony okap, układanie puzzli. Miszmasze z przysłów, mezalianse cudzowłasnych sennych marzeń, traktowanie bzdurnych słów po macoszemu. Stawanie na wysokości zjadania, gdy ktoś podkłada świnię. Prognozy na niepogodę z odpornością na tombak złotych rad. Panicze, dziedzice, hrabianki, baronessy, lordowie i rozrzutny markiz. Dorosłe dzieci też potrafią się świetnie bawić. Szkoda tylko, że nie mają już szkolnych problemów, a może właściwie są szkolne przez to, że tak szkodliwie problematyczne.


Każdy, kto spotkał mnie na szlaku w ciągu ostatnich dwóch lat, jest współwinny wierszo-puentowania lirycznych moralniaków, zakluczonych w dalszej części tomiku. Ale nie dajcie się zwieść, bo jeśli nadzieja faktycznie rzuca cień, to znaczy, że skądś pada światło.


Wymienione zastępy bliźnich wyrażeń (lub wyrazów bliźniaczych) czekają na Was w „WierszowAnkach”. Dosyć przeciągania struny. Zapraszam do krainy wierszowania dorosłego życia.

Mateusz Połuszańczyk

BarmAnka

Za zamkniętymi drzwiami godzin ludzkich,

Wiatr wieje deszczem w oczy, lęk płowieje,

Puchary, mnożąc się na nóżkach krótszych,

Zwiastują snom koszmarnym lepsze dzieje,


Bluesowego płótna życie w pustkach pęka,

Bo z płuc tchnienie setny skurcz wytrzyma,

Szybuje pod okap myśli idea granic cienka,

Tu tercet kumpli, zadymiarzy. Ot, zadyma!


Każdego z nich zna świetnie towarzystwo,

Czasem przelotnie ukłoni się ktoś z cicha,

A żaden jeszcze się wódką nie zachłysnął,

Więc bacznie patrzą na denka od kielicha,


Dialog mocny, a komicznie przeszył serca,

W gadkach się zmroczył fascynujący świat,

Oto nadciąga świtów dawka niebezpieczna,

Którą udźwigną podparci o zakurzony blat,


I lania wody w ich języku nie uświadczysz,

Już teraz opowiastki pomiędzy bajki wsadź,

Na nic krętactwa i kuglarski twój teatrzyk,

Sprawa jest prosta: bujać to my, ale nie nas.

MruczAnka

Blask wieczoru świetlił noc zmysłowo,

Szepcąc o tym, z czego latarnicy słyną,

A rad przeciąć drogi lorda z baronową,

Na rozstaju, pod gwieździstą peleryną,


Pławił się w jej spojrzeniu jak topielec,

Dotykając słowem, byleby nie umilkła,

Myśl występna uszargała mu sumienie,

Pożądaniem ust podkładał do kominka,


I średnili się, bo kochać — to jest błahe,

Pomiaukując niczym epopeja trwożna,

Oddechami wyliczali lot nad światem,

Dozowali interpunkcję swoich doznań,


Opętani sobą orbitowali nad szczytem,

Kochankowie naznaczeni bardzołałem,

Razem kradli pocałunków bukiet liter,

Mrucząc czule frazy wzajem napisane.

KołysAnka

Wewnątrz izby nadszarpniętej zębem czasu,

W oddech lamp, szklących się pod pierzyną,

Zamyślenie wścibia słów krzepiących zasób,

Z lat zamierzchłych przesączonych naftaliną,


Wierzchnich nakryć szubienica stoi w kącie,

Meloniki dekorują szczyt, pragnąc zapobiec,

Świadomości — Ziemia znów okrąży Słońce,

Drży strachliwy, wysłużony już prochowiec,


Sierść dachowca, która przyprósza zapiecek,

Ogrzewając chwile pustki wiejskich chałup,

W cieniu skrywa tajemnice, na nich pieczęć:

Liście z futra, ślady łapek, wzrok z kryształu,


Mróz oszronił okna, gapiąc się przez witraż,

Na tętniący prostym życiem świat wylinień,

Wie, że zima chce go chłodnie wykorzystać,

Więc ucieka, gubiąc smutek, na dziedziniec,


A ta chatka, w której wonnych drew żywica,

Przetrwa starców, młódź i dziatek pokolenie,

Zbił ją z klasyk strażnik epok, kult, tradycja,

Co w zasadach nigdy już nie spowszednieje.

UwierszowAni

Deszcz kurtynę lekką spuścił na karb świata,

Wpadł w objęcia, rytmy wichru ukwiecając,

Degustator win w burgundach i szkarłatach,

Nić cierpliwie przędzie niczym welon pająk,


Wsłuchał się w zdania złożone biciem serca,

Jednakowo brzmiącą dwóch dusz uwerturę,

Po zaułkach prozy miejskiej się rozejrzał,

Mruknął milcząc: „Ja wam życie uwierszuję”,


Limerycznie wręcz sonecił ballad kruchość,

Haikując z namiętności w rymów sznytach,

Abym z Tobą romansował, nic nie musząc,

Na dobranoc tulić, spotkaniem warg witać,


I o świcie nie wypuszczę Cię z mych rącząt,

Losie, zachód więc o wschodzie zadedykuj,

Gdy różańcem sekund nas klepsydry złączą,

Parząc czule szeptem miłość w snów imbryku.

RzutowAnka

Co miało być rzutkie, stało się miałkie,

Choć diamentowy spadł na lico płatek,

Na baryłkach miodu, z wina antałkiem,

Mroku blask zbiegł już ponad światem,


I brak nam zdolności głoszenia mowy,

W której metafory frazowane mgliście,

Pojąć by można dosadniej, niż skowyt,

Szeleszczący ciszej niż szumiące liście,


Bo oddech na lutni świetnego lutnisty,

Tylko szlachetni wielbiony instrument,

On nie czarno-biały, ale przeźroczysty,

Winorośl dąży do zgodności z tłumem,


Oplatając gałęzie słuchu, co nie słyszy,

Dociera doń treść słabnąca, wybiórcza,

Która szukając w gronach towarzyszy,

Jest i za wiotka, lecz i nazbyt twórcza,


Zatem się ukłonimy uniżeniem przeto,

I naszej widowni przekażemy krótkie:

Że każdy spośród nich jest tutaj poetą,

Miałkie być miało, a stało się rzutkie!

LustrzAnka

Drzew wierszowych dramat uwieczniła klisza,

Połyskując fleszem wzruszeń lat szczenięcych,

Wszystko ździebko się zmieniło, aż do dzisiaj,

Gdy do dawnych chwil wzdychali nowożeńcy,


W przerzedzonych kudłach platynowy lakier,

Błyszczał niczym wymówkowych słów liryka,

I z parkowych pergaminów, choć przez papier,

Chrzęszczą próchna na estradzie płyt chodnika,


Ach, za późno! To nie dla nas! Młodość patrzy!

Szkolnych błędów wszak powielać nie wypada,

Bzdura jawna, gdyż wciąż mogę się oświadczyć,

Niech w pamięci serc lustrzanych trwa biesiada,


Dorosłości piękna, nigdy nie rezygnuj z marzeń,

Świeć przykładem, lecz gdy skusi Cię brawura,

Żywiołowo młodniej, ze szczęściem się starzej,

A po ziemi stąpaj twardo — z głową w chmurach.

SokółczAnka

Sokółko, dziękuję, że mogę żyć w sławie,

Bo chociaż wątpliwej, ale jednak zawsze,

Kontrastem przykładu świecić jaskrawiej,

Od słońca, co kocha odbicie w sadzawce,


Miasteczko drogie, które w nocnej porze,

Dźwięczysz myślą rozświetlonych latarń,

A zanim ja jeszcze do snu gwiazdy złożę,

Obaczę Ciebie w wielobarwnych szatach,


Mała ojczyzno, za dnia równie urodziwa,

Że skraplasz dachy ludu letnim skwarem,

Niczym operowa wszelkich ptasząt diwa,

Tych, co gnieżdżą gałęzie topoli prastarej,


Ileż tu jest majestatów, tyle też strapienia,

A na mojej duszy są doświadczeń włości,

Jednak cały świat, widząc Cię, zzieleniał,

Nic nie bój, Sokółko, to tylko z zazdrości.

RymowAnka

Promyk natchnień oparzony wpadł przez lufcik,

Miał coś do nas, sprawę ważną, trudno zgadnąć,

Bo bełkoce, bajeruje, że on tego nie przemruczy,

Pióra wieczne, uczuć zasób — bzdur zwierciadło,


To grubiańsko tak nawiedzać, pleść trzy po trzy,

Drwiąco wmawiać gospodarzom: ja mam rację!

Ale szkoda też dawnego znajomego nie ugościć,

Lej atrament na krysztale, wspomnień warstwę,


I cwaniura poetyckim makaronem wciąż nawija,

Że z ust wersy gorejące do notesu tylko zbierze,

A to łajdak i kusiciel! Taka szuja, chciwa żmija,

Acz czułości odczytuje w nas — litera po literze,


Wnet mrok zapadł i przebłysk frazować przestał,

Portret wspólnej obecności tworząc w rymach,

Tangiem zmysłów, co w pocerowanych sercach,

Zawsze dźwięczy. Dla dorosłych. Ciach. Kurtyna!

PrzypominAnka

Za kulisami rdzawych leśnych spiekot,

Co otuliwszy szlaków smukłych runo,

Jesionów, z których garniturów wieko,

Nad podmuch wichry wzlatują i fruną,


Drzazgi pod stopy sypią kasztanowce,

Nieproszony dzięcioł puka i nie może,

Strawić dziobem, że został wdowcem,

Więc ukojenia szuka w świerku korze,


Wiewiórcze futra gładsze, niźli plotki,

Przejętych bobrów rodziny na tamach,

Czarnych jagód smak zdaje się słodki,

Gdy sowy cichną, jak północy dramat,


A brzózka-starowinka załkała żywicą,

Że tego lata jesień była pełna braków,

Zbędnych pocałunków nie urozmaicą,

Suszone słowa rozstań na chruśniaku,


Wśród zagajników myśli bywa różnie,

Ale jakby mniej z wiekiem się dziwię,

Żal odrobinę jest miłosnych spóźnień,

A na to nie mam już usprawiedliwień.

PogadAnka

Zmrok odpalił srebrną skrzynkę,

Wręczył wnet z herbatą szklankę,

Chciałem zerknąć na pogodynkę,

Trzask! Słuch dostał pogadankę,


Dobry wieczór — rzecze do mnie,

Baba z informacyjnego szkiełka,

Skąd optymizm? Pytam skromnie,

Wieczór jest. Dobry? Fuszerka!


Już przestrzega lud przed burzą,

Trwożąc spadkiem temperatur,

Na spacery? Gdzie? Nie służą!

Tak obwieszcza wieści światu,


Ględzi, zrzędzi przy tej mapie,

Wskazując na szarość chmurki,

Cóż, jak tuman wciąż się gapię,

Płeć przedziwna ciągnie sznurki,


Oto padło ustalenie, że od jutra,

Ubiór nasz zależy tylko od niej,

Rękawice, czapka, ciepła kurtka,

Ale w radach pominęła spodnie,


Jest petarda, że ciśnienie skoczy,

I obliczył to niejaki hektopaskal,

Zaraz zejdę bez lekarskiej pomocy,

Bo napięcie chyba właśnie wzrasta,


Napędziła stracha i teraz się żegna,

Analizę wykonuję sam na chłodno,

Czas najwyższy już wygasić ekran,

Nie brać serio od suflerów prognoz,


Nikomu nie wróżąc planu nazajutrz,

Zawieruszam w słowach zawieruchę,

Zakładając sobie coś, najlepiej załóż,

Że do twarzy jest z pogody duchem.

WywierszowAnie

Bezgrzechowa lista łzę wyciska z wyobrażeń,

We wzruszenia zmienia wszechupalny chłód,

Wpółprzytomnie mówią o mnie, że wciąż marzę,

I wiwat trochę, o ścianę grochem chybiony rzut,


Płytkie tematy spisać na straty bez napięcia,

Obłoki zbrzydły jak nigdy w kubku szatana,

Problemy ściemy, więc weź proszę przestań,

Z igły zrobione widły — skala odwzorowana,


Tak sączy się siarczysta, że kto by pomyślał,

Skraplane gardła na żaglach od nocy do rana,

Puste kieszenie w cenie, bezpieczna przystań,

Lśniący księżyc, zero pieniędzy i fatamorgana,


To jest kolektyw życia perspektyw w ekstazie,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 39.77