Abnegacja II
Abnegacja, taka mała życiowa frustracja.
Udzielasz jej w życiu — nurkujesz,
A przy tym żadnej polucji nie czujesz.
Zamiast tego kolego — zostajesz abnegatem,
Takim małym naiwnym chwatem.
Abstrahując od stanu tego, wpadasz w stan zawieszenia —
Dlaczego?
Tego nie wie nikt — ani ty, ani on, ani ona; nawet —
Ta matrona lub metresa ta, przy której wiecznie pusta kiesa.
Arogancja za to się przedstawia, wpław płynie,
Ręce gładko w dupę wkłada — cóż to za zabawa?
Przez chwilkę robi się nawet wesoło, bezpiecznie —
Nic jednak proszę Państwa, nie trwa wiecznie.
Po chwili przychodzi moment powagi,
Dupa już dłoni w sobie nie trawi.
I tak w jednym momencie, bez ręki w dupie — jak małe prosie;
Stoisz z palcem w nosie, niczego się nie boisz.
Po zachwycie zostało już tylko westchnienie,
Abnegata — absolucji utracone wspomnienie.
Bezsilność
Myśl tęsknoty dopada mnie z rana,
Klęknąć przed nią na kolana?
I kiedy już naprawdę nie mogę,
Popadam wtedy w wielką trwogę.
A gdybym mógł zobaczyć jej drogę?
Tak bardzo chciałbym — lecz nie mogę.
I po cóż czynie przy tym tyle hałasu,
I tak przecież — nigdy nie zatrzymam czasu.
Tylko Ty
To zawsze Ty, we włosach rozlane czerwcowe mgły.
Bo zawsze Ty, promienie słońca łapiące sny.
Na zawsze Ty, w dotyku dłoni — radośnie „My”.
I zawsze Ty, szczęścia płynące niezmiennie kry.
Nie tylko Ty, wówczas gdy ciemne są nocą sny.
A tylko Ty, we włosach plączą się moje dłonie.
Cóż — na zawsze Ty, czas wspólny nasz uśmiech chłonie.
A właśnie Ty, w smutku mym wspólnie łamiąca łzy
— bo tylko Ty.
Zdarzenie
Zdarzyć się może — spotkać słońce w ferworze dnia,
Czy patrząc na tęcze — chcieć można więcej?
Mnie się przytrafiło, ujęło serce — zaniemówiło,
Dusze obudziło, wiarę w miłość wskrzesiło.
A tylko czekać poranku następnego,
Gdzie miłości nigdy brak a wszystko na „Tak”
I tak tu pozostanę w uśmiechu dnia i ciepłym wieczorze,
W tym swoim nowym miłości ferworze.
Człowiek
Człowiek — stworzenie na pozór będące wszystkim,
Jest jak cień pozbawiony właściciela.
To on zniszczył to, co miał —
Już nie ma nic — dlatego umiera.
Do dna
Do dna! Póki życie da.
Gdy tylko pozwoli,
Jak trzeba do woli.
A potem będzie umieranie,
Światła dnia — szukanie.
I może przyjdzie tęsknota,
Może nowa ochota.
Do dna! Póki życie da.
Tylko smaku dotrzymać,
Przy kieliszku wina.
Zapamiętać błękit nieba,
Niczego więcej nie trzeba.
Choć życzenie jedno rodzę,
Tutaj z Tobą na tej drodze.
Do dna! Póki życie da.
Spróbuj wreszcie — bo odchodzę…
Mój Dzień
Mój jest ten dzień,
Moja ta łza —
Płynąca każdego dnia.
Świt blady,
I te wieczorne mady.
Popołudniowe wymioty,
I te na podwieczorek —
Kłopoty.
Moja ta asceza,