Pierwsze wydanie poematu ukazało się w 2016 roku.
Wiersze napisałam po obejrzeniu programu o kulturze —
„Wysokie C”, w Telewizji Polsat News
Nazywam się Epstein
Nazywam się Epstein. Mam 40 lat.
Kiedy maluję pejzaż
dzikich kultur
Europy
tworzę scenerię odległą
z obrazów pamięci kontynentu pierwotnego, kolebki,
które przeistoczone
w umyśle, jaki śni
przybierają postać
obdartą z intymności
myśli
świata mi współczesnego. Postacie namalowane
przeze mnie
w źrenicy oka
zdradzają kod
samotności, wyobcowania, upojenia chwilą, która
zmartwychwstaje w uśmiechu innego
człowieka. Nazywam się Epstein, jestem Żydem.
Podróżuję w wagonie bydlęcym, ku zagładzie kultury
tak dalekiej, że aż bliskiej. Nazywam się Epstein,
staje się numerem. Nie mam talentu.
Nie nazywam się Epstein, jestem numerem.
Podróżujemy razem, poza horyzont czasu, snu
i sztuki. Podróż trwa. Poza imieniem, talentem,
zagładą, przerażaniem. Podróż przez kulturę. Podróż
przez świat ludzki, gdzie trwa odwieczna wojna.
Więc podróż trwa. Nazywam się Epstein. Tak, jestem
poetą, to znaczy Żydem.
* * *
Kiedy umiera Epstein
niebo jak niebo
goreje szarością
lub bielą. Nic się nie dzieje, kiedy umiera Epstein.
Niebo, jeśli rozrywa się na pół
to tylko dlatego, że niebo jest
rozdarte
na pół. Jeśli niebo jest krwawe, kiedy umiera Epstein
to dlatego, że chce połknąć słońce, zabłysnąć
nad szarym światem
tęczą. Kiedy umiera Epstein
świat jest cichy wokół
mimo trwającej wojny. Wagon kołysze się
na wszystkie strony
nucąc smutną pieśń. Tylko wagon
kołysze się
nucąc smutną pieśń
jakby nie chciał jechać na przód. Jak bezradny liść
opadający na ziemię
i potrącany dłonią wiatru
świszczy z nim jeden martwy rytm. Jak martwy
potrącony
ciężką łapą czasu
świszczy
oddychając, skulił się jak pięść dłoni
do zimnej podłogi. Kiedy Epstein umiera…
Przytula drgające jak kolorowy motyl serce
do wirującej jak struna wprawiona w obrót ziemi
zimnej podłogi
korytarza
domu
świata.
Horyzont doświadczeń
Epstein zasypia. Śni o obozie. Egzotyczne obrazy.
Maluje je od razu. Obóz jest taką abstrakcją jak sen.
Twarze podłużne, szare. Jak Epstein zobaczył obóz…
Ugryzł się w wargę. Wyrwany światu i wtłoczony
do wagonu
w drodze
po horyzont…
Epstein śni o powrocie, ale obrazy mają już mniej
koloru, usztywnione w jednej pozie umierającego,
przesiąknięte są barwami strachu, który nie mija.
Myśl własna
klatką
wspomnień
otoczoną jak drutem kolczastym.
Gdzie by się nie szło
będzie bolało.
* * *
Kiedy umiera Epstein
trzeba mówić poetyką obrazów,
bo głośniej krzyczą
niż słowa.
Trzeba krzyczeć
obrazem
ciszą
brakiem.
Trzeba się smucić i martwić,
bo w wojnach giną ludzie.
Jakie to głupie,
trzeba się smucić
giną ludzie
wojna.
Jakie to głupie
być jak tęsknota
nierozumianym
niechcianym
przeszkadzającym
przeznaczonym
do likwidacji
ostatniej akcji
na stos
książki na stos
ludzie na stos
Mądrość na stos…
Czyli wszystko
co do życia się nie przyda.
Jak to głupio brzmi
wojna.
Wojna się nie przyda.
Dożycia.
Transportu.
Ludzkości.
Cywilizacji.
Bomby atomowej.