E-book
10.29
drukowana A5
24.29
Wiersze pisane na krześle

Bezpłatny fragment - Wiersze pisane na krześle


Objętość:
64 str.
ISBN:
978-83-8189-824-9
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 24.29

Rodzicom i Rodzeństwu, którym jestem wdzięczny, jak potrafię - za mało

„I zachował mnie przy życiu na głębokich wodach”

(II Księga Nefiego 4,20)

Wprowadzenie

Czy w dzisiejszym szybkim świecie, nastawionym na użyteczność, poezja ma jeszcze rację bytu? Między innymi to pytanie pojawiło się w mojej głowie podczas czytania Wierszy pisanych na krześle.

Autor ukrywający się pod pseudonimem — Paweł Chwańko to, jak możemy przeczytać na jego blogu, mężczyzna urodzony w Biłgoraju, absolwent religioznawstwa i językoznawstwa, a teraz również autor tomiku Wiersze pisane na krześle, na który składają się 42 utwory.

Zacznijmy od nazwy debiutu. Człon „pisane na krześle” przywodzi na myśl określenie „robić coś na kolanie”, czyli niedbale. Ale tu może chodzić o coś innego — do głowy przychodzi mi także wytworzenie efektu zaskoczenia. Co w zupełności się udało. Myślę, że tytuł przyciąga — a co z zawartością? W zdecydowanej większości mamy do czynienia z wierszami białymi, choć zdarzają się wyjątki, jak na przykład Kampania prezydencka. Tematyka utworów jest niesamowicie różnorodna, nieco miejsca poświęcono nawet samej poezji, przeznaczeniu poety i pragnieniu sławy, a także miłości, grzechowi, pożądaniu i kwestiom związanym z religią. Podmiot liryczny jest zazwyczaj płci żeńskiej, choć i w tym przypadku mamy do czynienia z odstępstwami. Wszystko to wskazuje na fakt, że są to wiersze zebrane prawdopodobnie z wielu lat. W utworach czuć również wcześniej wspomniane kierunki kształcenia ich autora. Sporo tutaj odwołań do religii, ale pojawiają się również motywy humorystyczne czy dialogi rodem z dramatu. Ta różnorodność nie pozwala się nudzić.

Liryka to rodzaj literacki, do którego czytania należy podejść w sposób specyficzny. Wymaga czasu, powolnego przyswajania i rozmysłu. Konieczna jest chwila na zastanowienie. Wierszy nie należy czytać na szybko, by nie zatraciły sensu; wymagają ciągłego skupienia i kontemplacji. Aby wymagająca lektura dostarczała jednocześnie przyjemności, powinna być interesująca, przyciągać, nieść za sobą głębię oraz przekaz — na pierwszy rzut oka nieoczywisty, ale dzięki pozostawionym przez autora wskazówkom możliwy do odkrycia. Wiersze pisane na krześle to pozycja, którą można się w spokoju delektować i zachwycać. Bywa pięknie, różnorodnie i ciekawie. Mam wrażenie, że o autorze tego tomiku jeszcze usłyszymy.

Monika Matura Kulturatka.pl

W dowodzie osobistym mam wpisane „wysoka”

W dowodzie osobistym mam wpisane „wysoka”

Nie potrzebuję szczudeł by dosięgnąć nieba

Sama się sobie dziwię czasem

Czasem mi trzeba — przemyśleć siebie

Wysoka — wyższa niż szczyt górski

Dlaczego więc ciągle niedomagam

Dlaczego pytam?

Dlaczego się gubię?

Może w wielkości mojej ta moja przewaga

W tym że cień bezpieczny rzucam drugim

Błądzę — ale pomagam

Tracę się — ale powstaję

Dziękuję serdecznie Bogu i bogom i tysiącom mesjaszy

Że ciągle drzemie potencjał

Że ciągle mogę

Dobrze że mi wpisali „wysoka” w dowodzie

Potrafię sprostać zadaniom

Powstaję — chodzę

Ty nie zauważasz — trudno

Twoja sprawa

Kampania prezydencka

Ty po raz pierwszy za pulpitem

Ja — trochę się bałam

Może blichtr kampanii zaraz ci przejdzie

Wzejdzie słońce nad gniewem

Mojego małego znawcy

Nie westchnie nad kampanią — ale wywlecze

Że nie taką byłam — jaką się matkę wyśniło

Że może zła? Że wredna?

Nie zalałam się łzami

Wręcz przeciwnie!

Mój mały kandydat na urząd wysoki

Wysoko o matce

O ojcu

Otokiem pieczęci jak na prawego przystało

Zamknął jeden etap

I w nowy wyruszył

Mnie wzruszył — troszkę wzruszył

Jedno zabolało — że to wszystko półprawda

Bo gdzie ja „czcigodna”? !

Między kuchenką a parapetem z petem przy oknie

(Codziennie!)

Pożałowania godna…

A jednak — „czcigodna”

Ale gdy już cię wybiorą

Zapomnij! Proszę

Nie winni oni — kilka milionów

Zemsty słodkiej

Za braki — których było wiele

A na czele braków: brak tej „czcigodnej”

Wówczas potrzebnej

Bądź lepszą głową świata

Niż ja czterech kątów

A dumną? — Zawsze będę

Ty zaś bądź gotów: samemu z tych paru milionów być dumnym

A mi…

Nim pochowasz — przebacz

Że jak każda (absolutnie każda)

Kochałam za mało

Poezja dookoła

Był tu szmer much — diabelskich sług

Nagrobne ty widziałaś znaki

Podniebne-śmy widzieli maki

Co tknąć chciały błękitu

Słyszałem dźwięk dzwoneczków rdzawych

A ty myślałaś — pewnie nimfy

Zaraz zebrały się wokoło

Dzieciątek kędzierzawych

Widziałem jak zstępują w dół

Symbole światów — wyżej człeka

I że je nawet widział tłum

Którego pamięć ciągle zwleka

Słyszałem gromki Nieba śmiech

Nad synem nie-człowieczym

Girlandy gron — winnicy plusk

Piszczele rwane mieczem

Lecz nad to wszystko przedsmak rajów

Który mnie ciągle woła

Od ziem wolnego — wśród ruczajów

Poezji dookoła

M.

Słońce jednak tutaj miejsca nie zagrzeje

W miejscu ciemnym — pod chmurą burzową

Noc się wzmogła

I co noc przychodzi

Słońce za delikatne — zbyt płoche

By popatrzeć na grzeszną

Zmagam się sama z sobą co wieczór

Przyozdabiam siebie

Rozciągam tuszem uśmiech

Zatuszować próbuję smutek

Zakolorować porażkę

By potem w poduszkę wypłakać się cała

Po co?

Trudno — tak się mówi

Szykuję znowu liczne scenariusze

„Nie-upadku”

Komedii nie-boskiej

Zdobię głowę pustą od wina przysłowiem

Mądrością ludową co chroni jak wywody świętej Teresy

Lub Jana od Krzyża

Na darmo…

Nie powiem „więc wołam”

Bo gdybym „więc wołała” dawno bym powstrzymała

Siebie — zaprosiła słońce

A ja błądzę — uciekam przed świadomości promykiem

W poduszki łzach się topię

Odwracam na sufit głowę

By znów popatrzeć na żyrandol

Jak wiruje nade mną rzucając snopy sztuczne

Tak być musi?

Nie — wcale!

Ale jestem tu właśnie

A tutaj trwa noc

(Ćśśś…)

Wybaczcie byli mężowie — i córki niedoszłe

Znów słyszę kroki zbliżającego się zmierzchu

Dzień matki

Piętnasty jakoś dziwnie wciąż wypada w czwartki

Potem już z górki — toczy się tydzień

Nie pamiętam innego piętnastego

Lepszy taki dzień niż piątek — trzynasty

Albo listopad cieplejszy niż wrzesień

Czekam — aż napiszą o tobie w gazetach

Tych czytanych rano — o brzasku

Gdy dzwonią

W pracy szuranie stołków

U góry — szklane sufity

Ty jeden — ponad to wszystko

A ciągle ukryty — przed świtem sławy

Mój mały poeto

Wyśniłam ci przyszłość — a Ty się urwałeś

Jabłoń kwitnie — bez kwitnie — jaśmin wkrótce — ja potem

Gdy cię wreszcie przeczytam w porannej gazecie

Tęsknię — za własnym snem rano o tobie

Spraw że cię w końcu usłyszę

Piętnasty znów w czwartek

Obejdzie się bez kalendarza

Dalej — dalej tęsknię

Szkoda

Za niczym — być może

Męczysz Julię czytaniem do poduszki swych wierszy

A ja cię chcę na salonach usłyszeć

Odczyt nie z kartki — a z serca

Mam tylko jedno — jedno mi tylko chodzi po głowie pytanie

Kiedy o mnie napiszesz?

Samotnej — samej

A piętnasty znów w czwartek

“Patrz jak wiersz sam się pisze”

Tak kiedyś mówiłeś

Nie słyszę

Ciebie już nie usłyszę

Sama więc wezmę pióro — cienkopis

Rozpiszę o sobie samej marzenie

Że za ciebie staję przed krytyków rzędem

I próbuję: o Lutrze — o Schopenhauerze

Czy innych którym ty prawie uścisnąłeś rękę

Piętnasty znów w czwartek

Leżę — wino dopite na próżno

Ile nas — ile matek u drzwi czekających

By dzieciom w szklany sufit błądzącym ku górze

Drzwi otworzyć — z przodu

Powitać — ugościć

A oni powiedzą: wygrałem ten bukiet dla ciebie

Wciąż ten piętnasty

I znowu w ten czwartek

Wciąż się ma nadzieję

Na twój odczyt

O mamie

Ambasadora Francji — przynajmniej

Ucieczka

Najadam się wstydu — pochłaniam cały wstyd

Czuję jak się sumienie gdzieś chowa za bramki

Głowy — w szranki staję przed życia żelazną koładką

Wejdę — nie wejdę?

Niestety rzadko przychodzi odpowiedź

Do głowy — najedzonej głowy

Wstydem — a bez sumienia

Cienia myśli nie ma — na całe (całe!) szczęście

Nie czuję już pragnienia

Zanim wejdę — o dziwo! — pomyślę

Czym jestem — byłam — będę

I drzwi leciutko uchylę

Znajdę się w ogrodzie

Co dzień — w tym samym

Na pierwszy rzut — pięknym

Usiądę — poczekam

Nie zwleka jednak jeżyna rozpaczy

Zaraz zarasta mnie i oplata

I tak przez całe (całe!) lata

Czuję że tak tylko można — bo się nie da inaczej

Płockie rekolekcje

Rozważam — łagodność grzechu i surowość kary

Karty przewracam pism — bo może

Ujmie się za mną tron albo chwała

Archaniołowie co nigdy (lub jeszcze) błędu nie zaznali

Jestem bardzo — ale to bardzo! — samotny w tym czynie

Który sprawił że mam kolana od klęczek obite

Słowem „wybacz” gaszę wiejadło co nade mną

Trzyma Zbawiciel

Nie chcę tam zejść gdzie ciemno — ale jasno razi

Godzę się że nade mną wiejadło i sądy

Zaśpiewać chcę Boże coś Polskę

I mnie w trudnej chwili

Nie pozostawił

Nucić — bo nie śpiewać — będę razem z chórem

Wcielonych aniołów „Przebacz winę moją”

Ostoję się — oczyszczę — zamilknę przed tym tronem

Do którego także nieuczesani podchodzą

A gdy Pan powróci (na niebieskim koniu)

Wyjdę przed szeregiem i stanę gotowy

Nowy świat powitam — jak kiedyś stolicę

Dłoń tę ucałuję co wiejadło trzymała

Nad moją głową

Opadną ze mnie szumy — oklaski — ozdoby

Cnót co miłosierdzie mi gwarantowały

A tylko się ostaną te cienie i blaski

Które nie wiem czy ode mnie w ogóle zależały

Głąb moja wyda okrzyk zachwytu przed tronem

Okrzyk który witał i żegnał mnie z życiem

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 24.29