Wiersze nienapisane

Bezpłatny fragment - Wiersze nienapisane

Książka usunięta z publikacji
Objętość:
113 str.
ISBN:
978-83-8273-861-2

Śmierć dnia

Złoć się dniu dłużej i światło zachowaj

Nim ciemność nastanie i cisza grobowa

Lecz dzień wśród czerwonych zórz

Umiera już


Złoć się dniu dłużej i zachowaj światło

Nim wieczór ogarnie świat szarą zagadką

Ostatni promień wśród obłoków wzgórz

Umiera już


Po kątach się szare zbierają cienie

W dali zasypia słońca wspomnienie

Błysk niebo przecina ostry jak nóż

I umiera już

Miniatury

Deszcz

Świat płacze

A może

To moje łzy

Wsiąkają w piasek

Uśmiech

Spomiędzy zwałów się smutku przebija

I z każdą mijającą  potężnieje chwilą

Smutek

Szarym i czarnym dusi kolorem

I nasze policzki znaczy łez wzorem

Miłość

Mów o miłości zawsze z miłością

Choćbyś pogodził się z samotnością

Bo nic piękniejszego nie widziałem

Niż pełne oddanie sercem duszą ciałem

Kobieta

Zołza wredotka złośliwa jędza

Ostry jezyczek sączy jad węża

Zdobyć kobietę sztuką niełatwą

Jest ona bowiem zawsze zagadką

Wiara

Dla jednych wszystko co niepojęte

Dla innych wszystko co święte

Niemoc

Za oknem wiatr się tłucze w mroku

I ciemność w powiewach kołysze

Wpatruję się we wspomnień pochód

Gdy leżę w nocną zasluchany ciszę


Cóż z tego że słońce pobudkę zagra

By blaskiem swoim świat odurzyć

Gdy łza pojedyńcza błyska jak gwiazda

Nie każdy uśmiech da się powtórzyć


Postaci czarno białych pochód

Tych co odeszli choć nie byli winni

Wciąż przed oczami miesza się w mroku

Z tymi co zostali chociaż nie powinni


I puste ku mnie wyciągają ręce

Gdy tak samotny leżę pośród nocy

I oczy w niemej błyszczą im udręce

A ja wciąż duszę w swojej się niemocy

Erotyk

W najświętszym rytuale miłości

Całuję Twe piersi gorące

Pięknem się cieszę nagości

A oczy błyszczą jak słońce


Przesuwam niżej usta

W dół gładkiego brzucha

Rozchylasz szeroko  uda

Żar pożądania wybucha


Rozchylasz płatki  róży

Aby mi dostęp ułatwić

Bym język mógł zanurzyć

W głębi gorącej zagadki


Językiem ustami palcami

W krainę rozkoszy przenoszę

A skóry białej aksamit

Bucha mi w twarz gorącem


Powoli męskość zanurzam

We wnętrzu Twej kobiecości

Spełnienie nadchodzi jak burza

W najświętszym rytuale miłości

Szafa

W starej mych myśli szafie

O gładkiej fakturze mahoniu

Śpią spokojnie  pozawieszane

Płaszcze dawnych wspomnień


Na półce siedzi w kąciku

Pluszowy miś sfatygowany

O oczach z koralików

Które zbyt wiele widziały


Poniżej  leżą poukładane

Trochę już kurzem pokryte

Jakieś sny zapomniane

Jakieś rozterki przeżyte


Ogrzewa ciepłem wnętrze

Pięknego lata wspomnienie

W sieci oplątane  pajęcze

Dawne zasnęło marzenie


Często  w ciemności i ciszy

Zapuka coś cicho w ścianki

Rodzina śpi szarych myszek

W resztkach zetlałej firanki


Czasami drzwi szafy otwieram

Zamknięte w głębi mej jaźni

Na stare patrzę wspomnienia

Oczyma swej wyobraźni

Dnieje

Noc staje się coraz jaśniejsza

A wiatr mocnym chłodem wieje

Kreślę słowa mojego wiersza

Kiedy za oknem powoli dnieje


Sen jakiś mi się dzisiaj przyśnił

Była w nim łąka oświetlona słońcem

W głowie o miejsce setka walczy myśli

Choć jedną z nich przemyśleć do końca


Wspomnienia jak chmury się kłębią

W każdym zamknięty jest jakiś czas

Niebo urzeka mnie swoją głębią

A z wolna gasną światełka gwiazd


Noc już podnosi swoją kurtynę

Do kątów szare wpełzają cienie

Odrzucam lekką snów pelerynę

Kiedy za oknem powoli dnieje

Kraina rozkoszy

Całuję Twych piersi aksamit

I sutki od miodu ssam słodsze

Językiem oraz ustami

W krainę rozkoszy przenoszę


Przesuwam niżej me usta

W dół gładkiego brzucha

I kobiecości dotykam

A pożądanie wybucha


Zaciskasz lekko swe uda

Aby dostępu mi bronić

Lecz ciało do tyłu odchylasz

By wdzięki swoje odsłonić


Rozchylam róży Twej płatki

Tak lekko jak mi namiętność pozwala

Dotykam językiem pięknej zagadki

Sprawiając że zadrżysz cała


Oddech masz szybki lekko chrapliwy

Kiedy Twe wnętrze pieszczę

Z ust pólotwartch się wydobywa

Okrzyk Kochany mój jeszcze…

Spotkanie

Każdy ma prawo do własnej opinii oraz interpretacji


Przehandlowano na straganie

Przyjaźń za możnych uznanie


Starannie uszminkowane usta

Zmieniają się w arlekina uśmiech


Klasyczna sukienka mała czarna

Wygląda tu jak strój klauna


Krawat zdobiony wzorem

W wisielca się zmienia postronek


Fałszywego uśmiechu maski

Wyszczerzone kryją pyski


Gotowe na marionetkarza skinienie

Zagryźć obalić na ziemię


A wszystko jest tak obliczone

By plebs się nie dostał na salony


Tu stara księżna ma władzę

Rozdaje pochlebstwa rozsadza


I jednym skinieniem ręki

W ruch wprawia swe marionetki


Szmer nic nie znaczących fraz

Miesza się z brzękiem szkła


A wszystko jest tak obliczone

By się plebs nie dostał na salony

Obraz miłości

Niecierpliwymi obrysuję palcami

Kontur  Twojego ciała

Gorącymi pomaluję pocalunkami

Sprawię że zadrżysz cała


Końcami palców lekko nakreślę

Linie skomplikowane  na  skórze

Odkryję różowe kobiecości wnętrze

Nim się w tej głębi  cały zanurzę


Biel Twojej skóry i czerwień ust

Końcem leciutko obrysuję języka

Drży piekny alabastrowy biust

A wszelki opór do reszty zanika


Szkicujesz ud palcami swoich wnętrze

Fizycznej tak bardzo spragniona miłości

Gdy twardy męskości zanurzam pędzel

W gorącej palecie farb kobiecości

Wiersze nienapisane

Bywa że widzę na krawędzi myśli

Nienapisanych jeszcze słowa wierszy

Czasami w nocy któryś mi się przyśni

Unosząc cicho na poezji wietrze


Widzę je także w akordach muzyki

Gdy w nocnej ciszy sennie z radio płynie

Dostrzec je mogę słysząc ptaków krzyki

Zobaczyć w lasu cienistej głębinie


Kącikiem oka je często dostrzegam

Za chmurą smutku tak jakby schowane

W aksamitnej czerni nocnego nieba

Pomiędzy gwiazdami poukrywane


W uśmiechu ich szukam oraz rozpaczy

Doganiam wieczór czy ścigam poranek

I ciągle chciałbym tak bardzo zobaczyć

Wszystkie moje wiersze te… nienapisane

Rytm deszczu

Leżę wsłuchany w padające krople

A lekki mróz je bardzo szybko ścina

Spływając w srebrne zmieniają się sople

Słońcem w nich błyska poranna godzina


Stukają o dach lekko padające krople

Jak ciche stepowanie kocich kroków

Przy ziemi mgły się szare ścielą mokre

W zapadającym coraz szybciej zmroku


Stukają padające krople w drzew liście

Zmuszając je wówczas do drżącego tańca

Gdy cieszą oczy swej zieleni błyskiem

W odwiecznym rytmie deszczowego walca

Duch pustyni

Pustynia mi matką słońce mi ojcem

Gdy tańczę w mocnym jego blasku

Siłę mą zawsze promienie gorące

Wiruję wśród ziaren złocistego piasku


Mogę być starcem z długą siwą brodą

Kolejnym razem dzieckiem małym będę

Hurysą co kusi nieziemską urodą

Zagubionego pośród wydm przybłędę


W gorącym wietrze będę tu ifrytem

Lub kroplą wody co nęci pragnienie

W mej pieczy skarby w piasku są ukryte

W mej władzy zguba jest lub wybawienie


Może mnie zoczyć  kątem oka człowiek

W ostatnim błysku słońca promieni

Lecz czymże jestem nigdy się nie dowie

Nim się znów w nocy pogrążę cieniu


Będę zmęczonym oczom mirażem

I miastem starym zagubionym w piasku

Tym co zasłużą oazę piękną wskażę

W srebrnym księżyca skąpaną blasku


Ja łzy gdy w ślady wsiąkają wypiję

Kroków stopami stawianych otartymi

Jam przewodnikiem w ostatniej godzinie

Gdyż jam jest duchem wiecznej pustyni

Niepotrzebni mogą odejść

Czy potrzebuje świat jeszcze poetów

Pytanie ze mnie się wydobywa

Czy też bogatych pseudo facetów

A takim przecież poeta nie bywa


Czy komuś potrzebni poeci są jeszcze

Ludzie o sporej wszak wrażliwości

Czy też skończyło się dla nas miejsce

Pośród powszechnej ludzkiej podłości


Czy jeszcze komuś potrzebni poeci

Wciąż rozwiązania szukam zagadki

Gdy wokół królują zaćpani idioci

Co wódkę z mlekiem już ssali matki


I jeszcze tylko jedno Wam powiem

Myśl wraca jak wspomnienie lata

Jeśli mnie świat już nie potrzebuje

Może i ja nie potrzebuję już świata

Myśli

Siedzę i myślę tak sobie

Pytanie to w głowie mi gości

Jakież to pierwsze człowiek

Rzekł słowo w historii ludzkości


I siedzę i myślę tak sobie

Gdy łezka mi z oka kapnie

Kto słowa wypowiadać będzie

Gdy już ludzkości zabraknie


I siedzę i myślę sobie

Gdy łezka w oku się kręci

Czy kiedyś choć jeden człowiek

Zachowa me słowa w pamięci


I siedzę i myślę tak sobie

Pytanie krąży mi w głowie

Jakież to słowo ostatnie

Ostatni człowiek wypowie

Pogoda miłości

Lekkim powiewem muskam czerwień ust

Zefirem miłości piękne ciało pieszczę

Huraganem pożądania omiatam biust

I namiętności eksploduję deszczem


Uda mnie kuszą swoją gładkością

A piersi jak chmury falują wspaniałe

Kiedy Cię twardą wypełniam męskością

I pięknym jak niebo cieszę się ciałem


Spełnienie uderza jak błyskawica

Gdy tryska deszcz namiętności

Usta otwarte jak grom głośno krzyczą

W tej chwili spełnionej miłości

***

Podmuchem wiatru pochylane drzewa

Sen już się wyśnił

Powiew melodię smutną śpiewa

Pośród resztek liści


Kolejny mocny powiew się wdziera

W duszę

Kawa gotowa jeszcze jeden papieros

Wstać już muszę


Wirują w półmroku wspomnienia

I myśli

Nikomu nic do powiedzenia

Sen się wyśnił


Tańczą na wietrze anioły zmęczone

Wśród nienawiści

Wirują pióra ich pogubione

Jak suche liście


Mocniejszy powiew chmury rozdziera

Gwiazdy błysk

Na horyzoncie słońca nadzieja

Zasnęły sny

Teraz

Taka cisza wkoło taka pustka we mnie

Mała lampka zmiennym błyska światłem

Lekko zasłona drży choć nadaremnie

Zimnym przez szpary poruszana wiatrem


Chmur zwały zakryły gwiazdy na niebie

Ciemność się czai we wszystkich kątach

Kiedy chcę spojrzeć we wnętrze siebie

A sam sobie przez ramię zaglądam


Notes otwarty lecz puste wciąż kartki

Słów jakieś strzępy się w mroku czają

Pomysły myśli wspomnienia i żarty

Do snu się powoli już też układają


W ciemności wirują frazy oderwane

Litery i słowa chcę w ręce zacisnąć

Kiedy się budzę często nad ranem

Na pustą kartkę notesu je wcisnąć

Dobranocka

Słońce zachodząc barwi chmury złoto

Po kątach się czają stare wspomnienia

Wieczór pod ramię nadchodzi z tęsknotą

Człowiek ucieka znów w senne marzenia


Szum koron drzew niedalekiego lasu

Gra nam  melodię nocnej kołysanki

Piasek się sypie w klepsydrze czasu

Stukają łez krople na dnie życia szklanki


Noc swój już czarny parasol otwiera

Gwiazd diamentami upstrzony srebrzystych

I chociaż  życia but czasem uwiera

Leżymy w hamaku z tęczowych myśli


Sen nas  przygarnia mocno do siebie

Marzeń spełnionych otula kocem

Księżyca błyszczy promień na niebie

Wieczór nadchodzi z tęsknotą pod ramię

Poeta

Poeta to na arenie arlekin pstrokaty

Zagubiony w całym oceanie ignorancji

Będzie w przyszłości jako był przed laty

Obiektem drwin głupców i nietolerancji


Poeta życia błazen głupiec Boży

W rozkołysanej płynie marzeń łodzi

I słowo do słowa ciągle chce przyłożyć

Choć mu nie zawsze dobrze to wychodzi


Poeta prorok to jest niedoceniony

Samotny często na pustyni życia

Noc za kochankę wziął a sen za żonę

Nad ziarnkiem piasku schylony w zachwycie

Wigilia

Nie kładę  na stole obrusa

I siano pod nim nie chrzęści

W wigilię posiłek spożywam

Z dań gorzkich mojej pamięci


Nie ma w kącie choinki

A pod nią nie leżą prezenty

Nie ma tu karpia ni szynki

Nie grają w radiu kolędy


Opłatka też tutaj nie ma

Na stole go więc nie położę

I tylko świąteczne życzenia

Tym wierszem wszystkim chcę złożyć

Tyle

Tyle po kątach cisz się nocą chowa

I tyle snów dawno zapomnianych

Gotowych by się przyśnić na nowo

Nim je wypłoszy światłem poranek


Tyle pod łóżkiem strachów zalega

Choć gorsze w nas drzemią samych

Westchnień symfonia się ulgi rozlega

Gdy światłem dnia wstaje poranek


Tyle już marzeń w poduszki wsiąkło

Choć usta się krzywo wciąż śmieją

Krople deszczowe stukają znów w okno

Poranek wstaje nieśmiałą nadzieją


Tyle już wierszy pod kocem zostało

I słów tak wiele nienapisanych

Skulone w cieple nocy czekają

By je wydobył światłem poranek

Requiem dla snu

W ciszy i ciemności   nocy

Oddech wygrywa ciężką melodię

Kiedy skulony pod cienkim kocem

Leżysz samotnie


Pod zamkniętymi powiekami

Milion ostrych ziaren piasku

Noc straszy wspomnieniami

Wypatrujesz  światła brzasku


Sen jak pająk na chwilę oplata

I pajęczynę koszmarów przędzie

W ciemności czekasz słońca światła

Ale czekając nie wiesz czy nadejdzie


Skulony szukasz obok ciepła

Słuchasz głosu swego serca

Gdy przerażone coraz mocniej bije

Rytm daje melodii nocnego requiem

Bezdomny

Ostatni przed piekłem przystanek

Nim porwą demony ponownie do tańca

Bezdomny przesuwa na głód nanizane

Paciorki łez słonych czarnego różańca


Skóra od brudu szara swędząca

Włosy sztywne i rozczochrane

Stara czapka na chodniku leżąca

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.