Śmierć dnia
Złoć się dniu dłużej i światło zachowaj
Nim ciemność nastanie i cisza grobowa
Lecz dzień wśród czerwonych zórz
Umiera już
Złoć się dniu dłużej i zachowaj światło
Nim wieczór ogarnie świat szarą zagadką
Ostatni promień wśród obłoków wzgórz
Umiera już
Po kątach się szare zbierają cienie
W dali zasypia słońca wspomnienie
Błysk niebo przecina ostry jak nóż
I umiera już
Miniatury
Deszcz
Świat płacze
A może
To moje łzy
Wsiąkają w piasek
Uśmiech
Spomiędzy zwałów się smutku przebija
I z każdą mijającą potężnieje chwilą
Smutek
Szarym i czarnym dusi kolorem
I nasze policzki znaczy łez wzorem
Miłość
Mów o miłości zawsze z miłością
Choćbyś pogodził się z samotnością
Bo nic piękniejszego nie widziałem
Niż pełne oddanie sercem duszą ciałem
Kobieta
Zołza wredotka złośliwa jędza
Ostry jezyczek sączy jad węża
Zdobyć kobietę sztuką niełatwą
Jest ona bowiem zawsze zagadką
Wiara
Dla jednych wszystko co niepojęte
Dla innych wszystko co święte
Niemoc
Za oknem wiatr się tłucze w mroku
I ciemność w powiewach kołysze
Wpatruję się we wspomnień pochód
Gdy leżę w nocną zasluchany ciszę
Cóż z tego że słońce pobudkę zagra
By blaskiem swoim świat odurzyć
Gdy łza pojedyńcza błyska jak gwiazda
Nie każdy uśmiech da się powtórzyć
Postaci czarno białych pochód
Tych co odeszli choć nie byli winni
Wciąż przed oczami miesza się w mroku
Z tymi co zostali chociaż nie powinni
I puste ku mnie wyciągają ręce
Gdy tak samotny leżę pośród nocy
I oczy w niemej błyszczą im udręce
A ja wciąż duszę w swojej się niemocy
Erotyk
W najświętszym rytuale miłości
Całuję Twe piersi gorące
Pięknem się cieszę nagości
A oczy błyszczą jak słońce
Przesuwam niżej usta
W dół gładkiego brzucha
Rozchylasz szeroko uda
Żar pożądania wybucha
Rozchylasz płatki róży
Aby mi dostęp ułatwić
Bym język mógł zanurzyć
W głębi gorącej zagadki
Językiem ustami palcami
W krainę rozkoszy przenoszę
A skóry białej aksamit
Bucha mi w twarz gorącem
Powoli męskość zanurzam
We wnętrzu Twej kobiecości
Spełnienie nadchodzi jak burza
W najświętszym rytuale miłości
Szafa
W starej mych myśli szafie
O gładkiej fakturze mahoniu
Śpią spokojnie pozawieszane
Płaszcze dawnych wspomnień
Na półce siedzi w kąciku
Pluszowy miś sfatygowany
O oczach z koralików
Które zbyt wiele widziały
Poniżej leżą poukładane
Trochę już kurzem pokryte
Jakieś sny zapomniane
Jakieś rozterki przeżyte
Ogrzewa ciepłem wnętrze
Pięknego lata wspomnienie
W sieci oplątane pajęcze
Dawne zasnęło marzenie
Często w ciemności i ciszy
Zapuka coś cicho w ścianki
Rodzina śpi szarych myszek
W resztkach zetlałej firanki
Czasami drzwi szafy otwieram
Zamknięte w głębi mej jaźni
Na stare patrzę wspomnienia
Oczyma swej wyobraźni
Dnieje
Noc staje się coraz jaśniejsza
A wiatr mocnym chłodem wieje
Kreślę słowa mojego wiersza
Kiedy za oknem powoli dnieje
Sen jakiś mi się dzisiaj przyśnił
Była w nim łąka oświetlona słońcem
W głowie o miejsce setka walczy myśli
Choć jedną z nich przemyśleć do końca
Wspomnienia jak chmury się kłębią
W każdym zamknięty jest jakiś czas
Niebo urzeka mnie swoją głębią
A z wolna gasną światełka gwiazd
Noc już podnosi swoją kurtynę
Do kątów szare wpełzają cienie
Odrzucam lekką snów pelerynę
Kiedy za oknem powoli dnieje
Kraina rozkoszy
Całuję Twych piersi aksamit
I sutki od miodu ssam słodsze
Językiem oraz ustami
W krainę rozkoszy przenoszę
Przesuwam niżej me usta
W dół gładkiego brzucha
I kobiecości dotykam
A pożądanie wybucha
Zaciskasz lekko swe uda
Aby dostępu mi bronić
Lecz ciało do tyłu odchylasz
By wdzięki swoje odsłonić
Rozchylam róży Twej płatki
Tak lekko jak mi namiętność pozwala
Dotykam językiem pięknej zagadki
Sprawiając że zadrżysz cała
Oddech masz szybki lekko chrapliwy
Kiedy Twe wnętrze pieszczę
Z ust pólotwartch się wydobywa
Okrzyk Kochany mój jeszcze…
Spotkanie
Każdy ma prawo do własnej opinii oraz interpretacji
Przehandlowano na straganie
Przyjaźń za możnych uznanie
Starannie uszminkowane usta
Zmieniają się w arlekina uśmiech
Klasyczna sukienka mała czarna
Wygląda tu jak strój klauna
Krawat zdobiony wzorem
W wisielca się zmienia postronek
Fałszywego uśmiechu maski
Wyszczerzone kryją pyski
Gotowe na marionetkarza skinienie
Zagryźć obalić na ziemię
A wszystko jest tak obliczone
By plebs się nie dostał na salony
Tu stara księżna ma władzę
Rozdaje pochlebstwa rozsadza
I jednym skinieniem ręki
W ruch wprawia swe marionetki
Szmer nic nie znaczących fraz
Miesza się z brzękiem szkła
A wszystko jest tak obliczone
By się plebs nie dostał na salony
Obraz miłości
Niecierpliwymi obrysuję palcami
Kontur Twojego ciała
Gorącymi pomaluję pocalunkami
Sprawię że zadrżysz cała
Końcami palców lekko nakreślę
Linie skomplikowane na skórze
Odkryję różowe kobiecości wnętrze
Nim się w tej głębi cały zanurzę
Biel Twojej skóry i czerwień ust
Końcem leciutko obrysuję języka
Drży piekny alabastrowy biust
A wszelki opór do reszty zanika
Szkicujesz ud palcami swoich wnętrze
Fizycznej tak bardzo spragniona miłości
Gdy twardy męskości zanurzam pędzel
W gorącej palecie farb kobiecości
Wiersze nienapisane
Bywa że widzę na krawędzi myśli
Nienapisanych jeszcze słowa wierszy
Czasami w nocy któryś mi się przyśni
Unosząc cicho na poezji wietrze
Widzę je także w akordach muzyki
Gdy w nocnej ciszy sennie z radio płynie
Dostrzec je mogę słysząc ptaków krzyki
Zobaczyć w lasu cienistej głębinie
Kącikiem oka je często dostrzegam
Za chmurą smutku tak jakby schowane
W aksamitnej czerni nocnego nieba
Pomiędzy gwiazdami poukrywane
W uśmiechu ich szukam oraz rozpaczy
Doganiam wieczór czy ścigam poranek
I ciągle chciałbym tak bardzo zobaczyć
Wszystkie moje wiersze te… nienapisane
Rytm deszczu
Leżę wsłuchany w padające krople
A lekki mróz je bardzo szybko ścina
Spływając w srebrne zmieniają się sople
Słońcem w nich błyska poranna godzina
Stukają o dach lekko padające krople
Jak ciche stepowanie kocich kroków
Przy ziemi mgły się szare ścielą mokre
W zapadającym coraz szybciej zmroku
Stukają padające krople w drzew liście
Zmuszając je wówczas do drżącego tańca
Gdy cieszą oczy swej zieleni błyskiem
W odwiecznym rytmie deszczowego walca
Duch pustyni
Pustynia mi matką słońce mi ojcem
Gdy tańczę w mocnym jego blasku
Siłę mą zawsze promienie gorące
Wiruję wśród ziaren złocistego piasku
Mogę być starcem z długą siwą brodą
Kolejnym razem dzieckiem małym będę
Hurysą co kusi nieziemską urodą
Zagubionego pośród wydm przybłędę
W gorącym wietrze będę tu ifrytem
Lub kroplą wody co nęci pragnienie
W mej pieczy skarby w piasku są ukryte
W mej władzy zguba jest lub wybawienie
Może mnie zoczyć kątem oka człowiek
W ostatnim błysku słońca promieni
Lecz czymże jestem nigdy się nie dowie
Nim się znów w nocy pogrążę cieniu
Będę zmęczonym oczom mirażem
I miastem starym zagubionym w piasku
Tym co zasłużą oazę piękną wskażę
W srebrnym księżyca skąpaną blasku
Ja łzy gdy w ślady wsiąkają wypiję
Kroków stopami stawianych otartymi
Jam przewodnikiem w ostatniej godzinie
Gdyż jam jest duchem wiecznej pustyni
Niepotrzebni mogą odejść
Czy potrzebuje świat jeszcze poetów
Pytanie ze mnie się wydobywa
Czy też bogatych pseudo facetów
A takim przecież poeta nie bywa
Czy komuś potrzebni poeci są jeszcze
Ludzie o sporej wszak wrażliwości
Czy też skończyło się dla nas miejsce
Pośród powszechnej ludzkiej podłości
Czy jeszcze komuś potrzebni poeci
Wciąż rozwiązania szukam zagadki
Gdy wokół królują zaćpani idioci
Co wódkę z mlekiem już ssali matki
I jeszcze tylko jedno Wam powiem
Myśl wraca jak wspomnienie lata
Jeśli mnie świat już nie potrzebuje
Może i ja nie potrzebuję już świata
Myśli
Siedzę i myślę tak sobie
Pytanie to w głowie mi gości
Jakież to pierwsze człowiek
Rzekł słowo w historii ludzkości
I siedzę i myślę tak sobie
Gdy łezka mi z oka kapnie
Kto słowa wypowiadać będzie
Gdy już ludzkości zabraknie
I siedzę i myślę sobie
Gdy łezka w oku się kręci
Czy kiedyś choć jeden człowiek
Zachowa me słowa w pamięci
I siedzę i myślę tak sobie
Pytanie krąży mi w głowie
Jakież to słowo ostatnie
Ostatni człowiek wypowie
Pogoda miłości
Lekkim powiewem muskam czerwień ust
Zefirem miłości piękne ciało pieszczę
Huraganem pożądania omiatam biust
I namiętności eksploduję deszczem
Uda mnie kuszą swoją gładkością
A piersi jak chmury falują wspaniałe
Kiedy Cię twardą wypełniam męskością
I pięknym jak niebo cieszę się ciałem
Spełnienie uderza jak błyskawica
Gdy tryska deszcz namiętności
Usta otwarte jak grom głośno krzyczą
W tej chwili spełnionej miłości
***
Podmuchem wiatru pochylane drzewa
Sen już się wyśnił
Powiew melodię smutną śpiewa
Pośród resztek liści
Kolejny mocny powiew się wdziera
W duszę
Kawa gotowa jeszcze jeden papieros
Wstać już muszę
Wirują w półmroku wspomnienia
I myśli
Nikomu nic do powiedzenia
Sen się wyśnił
Tańczą na wietrze anioły zmęczone
Wśród nienawiści
Wirują pióra ich pogubione
Jak suche liście
Mocniejszy powiew chmury rozdziera
Gwiazdy błysk
Na horyzoncie słońca nadzieja
Zasnęły sny
Teraz
Taka cisza wkoło taka pustka we mnie
Mała lampka zmiennym błyska światłem
Lekko zasłona drży choć nadaremnie
Zimnym przez szpary poruszana wiatrem
Chmur zwały zakryły gwiazdy na niebie
Ciemność się czai we wszystkich kątach
Kiedy chcę spojrzeć we wnętrze siebie
A sam sobie przez ramię zaglądam
Notes otwarty lecz puste wciąż kartki
Słów jakieś strzępy się w mroku czają
Pomysły myśli wspomnienia i żarty
Do snu się powoli już też układają
W ciemności wirują frazy oderwane
Litery i słowa chcę w ręce zacisnąć
Kiedy się budzę często nad ranem
Na pustą kartkę notesu je wcisnąć
Dobranocka
Słońce zachodząc barwi chmury złoto
Po kątach się czają stare wspomnienia
Wieczór pod ramię nadchodzi z tęsknotą
Człowiek ucieka znów w senne marzenia
Szum koron drzew niedalekiego lasu
Gra nam melodię nocnej kołysanki
Piasek się sypie w klepsydrze czasu
Stukają łez krople na dnie życia szklanki
Noc swój już czarny parasol otwiera
Gwiazd diamentami upstrzony srebrzystych
I chociaż życia but czasem uwiera
Leżymy w hamaku z tęczowych myśli
Sen nas przygarnia mocno do siebie
Marzeń spełnionych otula kocem
Księżyca błyszczy promień na niebie
Wieczór nadchodzi z tęsknotą pod ramię
Poeta
Poeta to na arenie arlekin pstrokaty
Zagubiony w całym oceanie ignorancji
Będzie w przyszłości jako był przed laty
Obiektem drwin głupców i nietolerancji
Poeta życia błazen głupiec Boży
W rozkołysanej płynie marzeń łodzi
I słowo do słowa ciągle chce przyłożyć
Choć mu nie zawsze dobrze to wychodzi
Poeta prorok to jest niedoceniony
Samotny często na pustyni życia
Noc za kochankę wziął a sen za żonę
Nad ziarnkiem piasku schylony w zachwycie
Wigilia
Nie kładę na stole obrusa
I siano pod nim nie chrzęści
W wigilię posiłek spożywam
Z dań gorzkich mojej pamięci
Nie ma w kącie choinki
A pod nią nie leżą prezenty
Nie ma tu karpia ni szynki
Nie grają w radiu kolędy
Opłatka też tutaj nie ma
Na stole go więc nie położę
I tylko świąteczne życzenia
Tym wierszem wszystkim chcę złożyć
Tyle
Tyle po kątach cisz się nocą chowa
I tyle snów dawno zapomnianych
Gotowych by się przyśnić na nowo
Nim je wypłoszy światłem poranek
Tyle pod łóżkiem strachów zalega
Choć gorsze w nas drzemią samych
Westchnień symfonia się ulgi rozlega
Gdy światłem dnia wstaje poranek
Tyle już marzeń w poduszki wsiąkło
Choć usta się krzywo wciąż śmieją
Krople deszczowe stukają znów w okno
Poranek wstaje nieśmiałą nadzieją
Tyle już wierszy pod kocem zostało
I słów tak wiele nienapisanych
Skulone w cieple nocy czekają
By je wydobył światłem poranek
Requiem dla snu
W ciszy i ciemności nocy
Oddech wygrywa ciężką melodię
Kiedy skulony pod cienkim kocem
Leżysz samotnie
Pod zamkniętymi powiekami
Milion ostrych ziaren piasku
Noc straszy wspomnieniami
Wypatrujesz światła brzasku
Sen jak pająk na chwilę oplata
I pajęczynę koszmarów przędzie
W ciemności czekasz słońca światła
Ale czekając nie wiesz czy nadejdzie
Skulony szukasz obok ciepła
Słuchasz głosu swego serca
Gdy przerażone coraz mocniej bije
Rytm daje melodii nocnego requiem
Bezdomny
Ostatni przed piekłem przystanek
Nim porwą demony ponownie do tańca
Bezdomny przesuwa na głód nanizane
Paciorki łez słonych czarnego różańca
Skóra od brudu szara swędząca
Włosy sztywne i rozczochrane
Stara czapka na chodniku leżąca