Na początku
Na końcu tego początku
Było słowo.
Za nim
Cały świat.
Proste
To ma być proste,
Pewne jak spojrzenie w oczy.
W szczypcie milczenia
Pokiwać głową,
Podać rękę,
Westchnąć…
Kurtyna
Widzę koniec,
Puste nic.
Twardą jak mur
Ciemną kurtynę,
Którą trzeba podpalić
Rozstania
Więc to nie kłapnięcie drzwi,
Ani brzęk talerza w kuchni,
Całującego świeżo wypastowaną podłogę.
To raczej skrzypnięcie starej furtki,
Która nie może się doczekać ognia.
To wielki znak zapytania
Nad twoimi żyłami,
Które dla mnie chciałaś kiedyś ciąć.
/***/
Trzymając się za ręce,
Dzieciny schodzą w dół ulicy.
Chowają się pod latarniami
I w ciemnych parkach, na ławkach,
Dzieciny szepczą do siebie.
Ślą obietnice, słowa i łzy.
Zasłuchani w ciszę
Odwracają głowy kąsani przez kłamstwo.
Mój dom
Mój dom ma jej twarz,
Kilka drobnych zmarszczek uśmiechu.
Paradoksy
Pędząc na zachód
Doganiam wschód.
Brnąc na północ
Znajduję południe.
Szpieg
Skradam się jak szpieg,
Łamię powoli twój szyfr.
W tym śnie,
Ten sam sens.
Po mym ramieniu
Przebiega cichy dreszcz.
Położę głowę na twym sercu.
Chcę tylko słyszeć jak bije.
Noc śpi
Może coś znika
Jak znak na drodze.
Nie ma gdzie pójść,
Więc śpi.
Noc śpi.
Koniec
Za blisko, by widzieć,
By coś przegapić.
Ty, Słonko, już wiesz.
Zachodzisz…
Rozstaje
Co za sen na mnie zsyłasz?
Pod dotknięciem cały się rozpływam.
Usta drżą pustym słowem.
Czemu każdy krok bólem krwawi
Nie na swojej drodze?
/***/
Tak sobie wróciło.
Usiadło między nami
Jak kot — zawsze na tym,
Co nas boli.
I tak pręży się,
Wyciąga i ziewa
Z przejedzenia.
Już mu więcej nie trzeba.
Północ
Po kolana w śniegu,
Idę na północ.
O mroźne słońce!
Pogłaszcz moje serce
W wieczną noc,
Wciąż czekam na świt.
W życiu,
Które skuwa lód.
/***/
Tam pokazali ci drzwi,
Tu nie dali nawet stać.
To tylko te ich wargi
I bezruch ślepego serca.
Pełzanie
Śmiejesz się, że klęczę
Zamiast iść do przodu.
Jak ty, krok w krok.
Dobrze być blisko ziemi,
Gdy tylko się pełza.
Widzenie
Kiedyś widziałem,
Bo patrzyłem.
Teraz tylko się rozglądam.
Królestwo
Moje życie to królestwo,
Na wojnie z głupcami o tron.
Każdą wydartą chwilę wolności
Tulę do siebie bez litości.
/***/
Ugryzł mnie w palec,
„Tak” — pomyślałem,
„On chce być sam.”
Człowiek za oczami zwierzęcia.
Wieczność
Nas tu nie ma,
Na raz — dwa — trzy
Zamykamy oczy.
A to nie żaden czar.
Jeden skok,
Znów żyjemy wiecznie.
Wzory
Wczoraj znalazłem starą koszulę.
Taką, jakiej już się nie nosi.
Kilka haseł
Na dnie serca.
Wzory stapiają się w jedno,
Przepoczwarzają na drugą stronę.
To, co widzę
Ma swój koniec
Zawsze.
Koc
Daj mi koc.
To wystarczy.
Ciepło jak zawsze
To najlepsza odpowiedź.
Przebłysk
W locie
Między jednym a drugim,
Tylko chwila.
Na przystanku
Jak smak z innego świata.
Drewniany Chrystus
Drewniany Chrystus ze ściany patrzy w moją twarz,
Drewniana rana z jego boku krwawi ciężką łzą.
Drewniane usta znów zadają to pytanie.
Na pożegnanie
I znów się ode mnie oddalasz.
Kręcisz i szydzisz nieubłaganie.
I pytasz, czy coś na koniec powiem,
A w mojej głowie tylko jedno słowo — „spadaj.”
Ruch
Ty tu toniesz,
Choć to nie koniec.
Toniesz cały w swojej łzie.
Póki dom jeszcze cały
I pewny, tak jak ty.
Wszyscy widzą
To, co mogą.
Pod sam sufit wniebowzięci.
A ty taki — jak to mówią —
Niewyraźny, gdy wybucha wielki śmiech,
Tu naprawdę już nie ma cię…
Z daleka
Oto wszystko — co można tknąć.
Sen, który chce trwać.
Tu, na końcu świata,
Gdzie wywiał los.
Ale razem — to oni,
Choć nie w pełni,
Jakieś jutro, dla nich lub nie,
Pewnie jest,
Więc są
I wciąż będą,
Zimni i na zawsze piękni.
Kontakt
Żegnam się krótko,
Zawsze, gdy kończę,
Te kontakty
Są takie męczące.
Prawdziwe batalie,
Noże — nie słowa.
Gdy Bóg to usłyszy,
To już tylko się schować!
/***/
Wyprowadzony z lasu
Na żer miastu.
Czasem wolałbym kamień i nóż.
Zimne klamki
Z domu odszedłem nagle.
Ojca nie było, matka płakała.
Od tej pory,
Wszystkie klamki są zimne.
/***/
Cicho tu,
Nikogo między tobą i mną.
Milczę przez zaciśnięte usta.
Pieniądze
Ty, słuchaj, pieniądze.
Sałata z nieba sama nie spada.
Stać pod murem umie każdy,
Ale po co go podpierać?
Słucham, słucham więc,
Tylko ryki bydlęcego serca.
Twardy grunt
Nie zapiał kur,
Nie musiałem się zapierać trzy razy.
Wystarczył lekki wiatr.
Teraz już nic nie wiem,
Tylko idę.
Czuję twardy grunt po każdym kroku.
Jak siebie samego
Dzielimy się miastem,
Jak chlebem po którym się pierdzi.
Jakiś menel napluł na ławkę,
Wiadomo — nie siadać.
Kochaj bliźniego jak siebie samego,
Powtarzam w myślach
Przez zaciśnięte zęby.
Koniec świata
Tu nie chodzą autobusy,
Tylko szeleszczą brudne firanki.
Dzień do dnia składane na zapas.
Oby tylko nie zabrakło.
A w tamtym domu
Ciemna noc, że oko wykol.
Ten nie wrócił,
Nie wróci.
Tak tu wszyscy mówią,
Stamtąd nikt nie wraca.
Przepaść i mrok,
Tam kończy się świat.
/***/
Wychodzą i idą
Drugie śniadania, gazety,
Lizanie oliwy z wody.
Skrzyżowanie
Skrzyżowaliśmy się.
Nie ma już dokąd iść.
Kilka dróg do końca
Za nami…
/***/
Szukając dotyku Nieba,
Bez sił na kolejny ruch.
Schowam głowę pod skrzydła anioła,
Bez wystrzępionych piór.
Do końca
Przytulam się do siebie,
A wiatr jest za zimny.
Rachunek nie kłamie,
Nie opłaca mi się bez ciebie żyć.
Pojedynczy oddech,
Jak twój cichy szept.
Moje okno szeroko otwarte
Łapie tę samą falę.
To miłość mnoży się.
Tak miłość mnoży się.
Poker
To tylko
Tasowanie słów.
/***/
Oślepłem wreszcie,
Tyle razy widziałem
Nowy świt.
Promień zimnego słońca
Nie dał mi za wiele,
W mojej piersi
Wyrósł twardy głaz.
Profil
Opisuje mnie profil
I kilka numerków na plastiku.
Włącz.
Zgaśnij.
Zapomnij.
Będzie
Zerwana noc do kresu siebie
Jak tych kilka śladów na skórze.
Niedopałki w okolicach serca.
Chleb
Powiew jutra,
Bo jeszcze można.
Trochę chleba,
Bo jeszcze jest.
Nadal wystarczy,
Nadal musi.
Prawda
Niektóre są przeżyte,
A inne przezwyciężone.
Coraz dalej od źródła
W kolejnych wersjach prawdy.
/***/
Chłopiec patrzy,
Dziewczynka śpiewa.
Mają już swoje miejsce,
Tam na samotnej łące,
Przytulają się do nieba.
Ptaki czują jesień
Tej zimy nie będą już grzać.
Wszystko pokrył śnieg.
Nawet usiąść to przecież mokro.
Tylko ptaki
Rozkładają skrzydła.
Odlatują, gdzie chcą.
Próżnia
W próżni
Żyje skóra