W świecie, w którym nikt nie jest tym, za kogo się podaje, prawda może okazać się najbardziej zabójcza.
Deszcz bębnił o parapet, jakby ktoś uparcie pukał do okna. Karolina siedziała w fotelu, wpatrzona w telefon. Ostatnia wiadomość przyszła o 23:41 jedno krótkie zdanie, od którego zamarło jej serce: „Wiem, co zrobiłaś.”
Przez chwilę zastanawiała się, czy to głupi żart. Numer był zastrzeżony, a na ekranie zamiast imienia widniało tylko słowo „Nieznany”.
Podniosła wzrok. W ciemnościach salonu widziała jedynie odbicie swojej twarzy w szybie. Zimny dreszcz przeszył jej plecy. Wstała i bezwiednie zgasiła lampkę stojącą obok. W mieszkaniu zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Tylko światła latarni z ulicy rozlewały się po podłodze bladymi smugami.
Dźwięk powiadomienia przerwał ciszę. Kolejna wiadomość: „Nie myśl, że to się skończy.”
Stukot powtórzył się, tym razem odrobinę głośniejszy. Karolina zamarła w pół kroku, wsłuchując się w dźwięk. To nie było pukanie sąsiada proszącego o cukier. To było… delikatne, powolne, jakby ktoś badał cierpliwość drzwi.
Podniosła telefon i odblokowała ekran. Przez sekundę myślała, żeby zadzwonić na policję, ale wtedy przyszła trzecia wiadomość: „Nie otwieraj.”
Poczuła, jak kolana zaczynają jej mięknąć. To znaczy, że ktoś wie, że stoi po drugiej stronie… patrzy na nią teraz.
Powoli, niemal na palcach, podeszła do wizjera. Przez szklany okrąg zobaczyła tylko ciemność. Nie, to nie była zwykła ciemność – jakby ktoś zakrył wizjer od zewnątrz.
– Kto tam jest?! – zawołała, choć głos miała słabszy, niż planowała.
Cisza. Tylko kropla wody skapująca gdzieś w rurach klatki schodowej.
A potem, nagle, szept. Tak bliski, że miała wrażenie, iż rozchodzi się wprost po jej skórze:
– Pamiętasz, co zrobiłaś, Karolinko?
Karolina cofnęła się od drzwi, czując, jak jej oddech staje się płytki i nierówny.
Przez chwilę trwała w bezruchu, potem zebrała się na odwagę i zajrzała ponownie przez wizjer. Tym razem widziała pusty korytarz.
Telefon zawibrował w jej dłoni. Nowa wiadomość: „Jesteś sama. Na razie.”
Postanowiła zadzwonić do Anki – swojej najbliższej przyjaciółki.
– Anka… ktoś mnie obserwuje. Wysyła mi wiadomości… wie, co zrobiłam.
– Karolina… my musimy się spotkać. Natychmiast. – W tle rozmowy Karolina usłyszała męski głos mówiący coś półgłosem do Anki.
– U ciebie ktoś jest? – spytała ostro.
– Porozmawiamy na miejscu. Nie mów nikomu, że do mnie jedziesz.
Połączenie zostało przerwane.
Karolina odłożyła telefon. Wzięła kurtkę, klucze… i nagle usłyszała delikatny odgłos szurania pod drzwiami.
Z wahaniem podniosła kartkę z podłogi. Na środku, czarnym markerem, było napisane jedno zdanie: „Jeśli wyjdziesz – nie wrócisz.”
Mimo ostrzeżenia wyszła. Na ulicy zauważyła odcisk dłoni na tylnej szybie swojego auta. W tym momencie telefon znów zawibrował: „Nie dojedziesz.”
W oddali, w cieniu bramy, dostrzegła sylwetkę.
Ruszyła autem, ale szybko zauważyła, że czarny samochód trzyma się jej zderzaka. Telefon znów zawibrował: „Szybciej.”
Po kilku nerwowych skrętach wreszcie dotarła do mieszkania Anki.
Anka wpuściła ją do środka, a w salonie czekał mężczyzna ubrany na czarno.
– Kim on jest? – zapytała Karolina.
– To ktoś, kto też wie, co zrobiłaś. I jeśli chcesz przeżyć… musisz mu zaufać – odpowiedziała Anka.
Mężczyzna, przedstawiający się jako Aleks, powiedział:
– Nazywam się Aleks. I wiem, że w nocy z drugiego na trzeciego listopada byłaś w tym lesie. Wiem też, co znalazłaś. Bo ja byłem tam chwilę przed tobą. I widziałem… jego.
Karolina zamknęła oczy. Obrazy wróciły: las, mgła, ciało leżące nieruchomo.
– On… był martwy. I ktoś już wtedy patrzył na mnie z ciemności.
– Właśnie dlatego teraz dostajesz wiadomości – powiedział Aleks. – Ten ktoś… wrócił.
Aleks zaczął opowiadać:
– Miał na imię Paweł. Był dziennikarzem śledczym. Tropił ludzi, o których lepiej nie mówić głośno. I trafił na coś, co mogło kosztować życie nie tylko jego.
Karolina przełknęła ślinę.
– To… nie miało ze mną nic wspólnego. Ja go nawet nie znałam.
– A jednak tej nocy znalazłaś się w lesie. I ktoś od tamtej pory uważa, że wiesz więcej, niż powinnaś.
W tym momencie z ulicy dobiegł odgłos tłuczonego szkła. Aleks odsunął zasłonę.
– Cholera. Oni już tu są.
Z korytarza dochodziły ciężkie kroki. Potem metaliczny dźwięk – jak rozkładany nóż sprężynowy.
– Zamknij drzwi na wszystkie zamki – rozkazał Aleks.
Po chwili ktoś zapukał. Trzy krótkie, rytmiczne uderzenia.
– Otwórzcie – rozległ się zimny głos.
Aleks spojrzał na Ankę.
– Ty znasz drogę przez piwnice?
– Tak… ale…
– Pakujcie się.
Schodzili po ciemnych schodach, latarka Anki rozcinała mrok. W piwnicy pojawił się mężczyzna z metalową rurą. W lewej dłoni trzymał telefon – Karoliny.
– To on wysyłał wiadomości – syknął Aleks.
– Nie uciekajcie… jeszcze nie – powiedział intruz ochrypłym głosem.
Aleks pchnął kobiety w głąb piwnicy.
– Biegnijcie!
Uciekali w mroku, aż w końcu wydostali się na tyły bloku. Mężczyzna nie ruszył za nimi, tylko stał w cieniu i patrzył.
– Teraz ma twój telefon – ostrzegł Aleks. – Musimy się ukryć.
Zaprowadził je do starego warsztatu. W środku Karolina zauważyła zdjęcia mężczyzny z lasu.
– Dlaczego masz jego zdjęcia? – zapytała.
– Bo wiedziałem, że coś mu grozi – odparł Aleks.
Aleks oskarżył Ankę:
– To ty powiedziałaś im, że Karolina była w lesie.
– Oni obiecali, że jeśli powiem, zostawią ją w spokoju – broniła się Anka.
Nagle Aleks spojrzał przez drzwi warsztatu.
– Oni tu są.
Żarówka nad ich głowami pękła, pogrążając pomieszczenie w ciemności. Ktoś wtargnął do środka, a Karolina poczuła czyjś oddech przy uchu.
– Wiem, co widziałaś… – wyszeptał znajomy głos.
Aleks rzucił się do walki, a Anka wyprowadziła Karolinę tylnym wyjściem. Biegły w mroku aż do opuszczonego mieszkania Anki. Ale i tam ktoś je znalazł.
W drzwiach pojawił się mężczyzna w kapturze. Zdjął go powoli.
– Możesz mówić do mnie Marek. Myślę, że pamiętasz mnie z tamtej nocy… nawet jeśli wolisz udawać, że nie.
Wyciągnął z kieszeni telefon Karoliny.
– Chcę prawdy. Ale nie tylko od ciebie… od twojej wiernej przyjaciółki też.
Podszedł bliżej.
— Tamtej nocy… wcale nie byłaś w lesie przypadkiem. Karolina wpatrywała się w Marka, a w jej głowie dudniło jedno zdanie: „Wcale nie byłaś w lesie przypadkiem.”
– Co to ma znaczyć? – zapytała, starając się, by głos jej nie zadrżał.
Marek uśmiechnął się lekko, ale w tym uśmiechu nie było cienia serdeczności.
– To znaczy, że ktoś cię tam zaprowadził. Ktoś, komu ufałaś.
Spojrzenie Karoliny powędrowało na Ankę.
– Nie… – wyszeptała. – To niemożliwe.
Anka zrobiła krok w jej stronę, wyciągając ręce, jakby chciała ją uspokoić.
– Karola… ja nie miałam wyboru.
– Nie miałaś wyboru? – Karolina poczuła, że w jej głosie zaczyna brzmieć wściekłość. – Wysłałaś mnie tam, gdzie leżał martwy człowiek!
Marek skrzyżował ręce na piersi.
– A co gorsze – wysłałaś ją wprost w objęcia ludzi, którzy już wtedy wiedzieli, że Paweł miał coś, czego im brakowało.
– To było jedyne wyjście! – wybuchła Anka. – Oni powiedzieli, że jeśli cię tam zaprowadzę, będziesz… bezpieczna.
Karolina roześmiała się krótko, gorzko.
– Tak? A wygląda ci to na bezpieczeństwo?!
Marek powoli podszedł bliżej Anki, nachylił się tak, że jego twarz znalazła się kilka centymetrów od jej twarzy.
– Powiedz jej prawdę. Całą. Albo zrobię to ja.
Anka odwróciła wzrok, a potem zamknęła oczy, jakby szykowała się na cios.
– Karola… Paweł… on… miał nagranie.
Karolina poczuła, jak jej serce przyspiesza.
– Jakie nagranie?
Anka przełknęła ślinę.
– Takie, które może zniszczyć ludzi, o jakich nawet nie chcesz wiedzieć. A na tym nagraniu… – zawahała się, a jej głos stał się niemal bezdźwięczny – …jesteś ty.
Karolina cofnęła się o krok, jakby dostała cios w brzuch.
– Co… co ty mówisz?
Marek spojrzał na nią przenikliwie.
— Teraz rozumiesz, dlaczego cię śledzą. I dlaczego nikt z nas nie jest już bezpieczny.Marek sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął niewielki, czarny telefon. Nie ten, który zabrał Karolinie — inny, stary model, z porysowanym ekranem. Włączył go powoli, jakby delektował się każdą sekundą narastającego napięcia.
– Zobaczysz to tylko raz – powiedział chłodno. – Potem zdecydujesz, co zrobimy dalej.
Na ekranie pojawił się rozmazany obraz. Kamera drżała, jakby ktoś nagrywał z ukrycia, trzymając ją w kieszeni. Po chwili Karolina dostrzegła znajome drzewa – las, ten sam, w którym znalazła ciało Pawła.
Obraz przesunął się lekko w bok i… serce Karoliny stanęło na moment.
W kadrze była ona. Stała kilkanaście metrów od czegoś leżącego na ziemi. Szła powoli, jakby nie była pewna, czy chce podejść bliżej. W ręku trzymała coś, co wyglądało jak metalowa rurka… nie, lśniący w świetle przedmiot – nóż.
Karolina poczuła, że kolana robią się miękkie.
– To… niemożliwe – wyszeptała. – Ja… ja nigdy…
Marek zatrzymał nagranie.
– Nigdy? – zapytał, unosząc brew. – To ciekawe, bo kamera nie kłamie.
Anka odwróciła wzrok, zaciskając dłonie w pięści.
– Karola… oni pokazali mi to już wcześniej. Myślałam, że to fotomontaż. Ale jeśli to prawda…
– To nie jest prawda! – krzyknęła Karolina, czując, jak łzy napływają jej do oczu. – Nie pamiętam, żebym miała nóż!
Marek schował telefon do kieszeni.
– Pamięć jest zawodna. A oni liczą na to, że nie będziesz w stanie jej odzyskać.
Podszedł bliżej, patrząc jej prosto w oczy.
– Karolino, musisz sobie przypomnieć tamtą noc. Bo jeśli tego nie zrobisz… oni dopiszą własną wersję. A wtedy… – zawiesił głos – …staniesz się dokładnie tym, za kogo chcą cię uznać.
Za drzwiami rozległo się nagłe, mocne uderzenie. Ktoś próbował się dostać do środka.
Marek spojrzał na obie kobiety.
— Mamy kilka sekund. Decydujemy teraz: uciekamy… czy stajemy twarzą w twarz z tym, co nadchodzi. Drzwi zatrzęsły się pod kolejnym, potężnym uderzeniem. Kurz posypał się z framugi, a stary zamek wydał z siebie złowrogi trzask.
– Nie utrzymają się długo – rzucił Marek, odwracając się do Karoliny i Anki. – Musicie iść za mną. Teraz.
– Dokąd? – spytała Karolina, ale nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi.
Trzecie uderzenie prawie wyrwało drzwi z zawiasów. Marek odwrócił się błyskawicznie, wyciągnął zza pasa krótki nóż sprężynowy i skinął na nie, żeby się cofnęły w głąb pokoju.
– Kiedy wejdą, biegniecie do tyłu. Jest tam okno, za nim wąski balkon i rynna. Schodzicie na podwórze.
– A ty? – spytała Anka.
– Ja ich zatrzymam. – W jego głosie nie było wahania.
Zamek puścił z hukiem. Drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając w ścianę. Do środka wpadło dwóch mężczyzn ubranych na czarno, z zakrytymi twarzami.
– Ruszać się! – wrzasnął jeden z nich, trzymając w ręku metalową pałkę teleskopową.
Marek ruszył pierwszy, pchając jednego napastnika na ścianę z taką siłą, że ten uderzył głową o framugę. Drugi zamachnął się pałką w stronę Karoliny, ale ona w ostatniej chwili uskoczyła, czując, jak zimny powiew śmignął obok jej twarzy.
– Biegnijcie! – ryknął Marek.
Anka złapała Karolinę za rękę i pociągnęła w stronę tyłu pokoju. Skoczyły na wąski balkon, a potem ostrożnie, niemal po omacku, zaczęły schodzić po rynnie. Metal był zimny i śliski od wilgoci, dłonie paliły z wysiłku.
Z góry dobiegały odgłosy walki – krzyki, tupot butów, brzęk przewracanych mebli.
Kiedy znalazły się na ziemi, Karolina chciała zawołać Marka, ale wtedy w oknie pojawiła się sylwetka jednego z napastników. Spojrzał w dół prosto na nie.
– Tam są! – krzyknął do kogoś w środku.
– Biegnij! – wrzasnęła Anka i obie ruszyły w stronę ciemnej uliczki.
Za plecami usłyszały trzask rozbijanego szkła — ktoś skoczył z balkonu na ziemię. Po chwili ciężkie kroki rozległy się tuż za nimi.Biegły wąskimi uliczkami, gdzie latarnie świeciły sporadycznie, a wilgotny bruk ślizgał się pod butami. Karolina czuła, jak każdy jej oddech pali płuca, ale nie śmiała zwolnić. Kroki za nimi były coraz bliżej — ciężkie, pewne, jakby gonił je ktoś, kto wie, że w końcu je dopadnie.
– W lewo! – krzyknęła Anka, skręcając w jeszcze ciaśniejszy zaułek.
Ściany kamienic po obu stronach zdawały się pochylać nad nimi, odcinając resztki światła. Karolina zerknęła przez ramię – zobaczyła cień napastnika, który wyłaniał się z zakrętu.
Nie dam rady… – przemknęło jej przez myśl.
Wtedy Anka nagle zatrzymała się i wskazała na zardzewiałe, uchylone drzwi prowadzące do piwnic starego budynku.
– Tu!
Wpadły do środka, zamykając drzwi z głuchym trzaskiem. W środku panowała niemal całkowita ciemność, pachniało stęchlizną i kurzem. Karolina usłyszała echo własnego oddechu, a potem cichy dźwięk – kapanie wody z pękniętej rury.
– Musimy się ukryć – wyszeptała Anka, prowadząc ją w głąb korytarza.
Za nimi dobiegło głośne szarpnięcie drzwiami. Napastnik już tu był.
Karolina poczuła, jak panika ściska jej gardło. Spojrzała na Ankę, która nagle wyjęła z kieszeni mały, metalowy przedmiot – klucz. Wskazała na jedne z drzwi w bocznej ścianie.
– Za mną.
Przekręciła zamek i wepchnęła Karolinę do środka. Wewnątrz znajdowało się niewielkie pomieszczenie, całe w półmroku. W rogu stała stara, drewniana skrzynia.
– Wejdź do środka – powiedziała Anka. – To jedyny sposób, żeby nas nie znaleźli.
– Oszalałaś?! – syknęła Karolina. – Nie zamkniesz mnie w tej trumnie!
– Zaufaj mi – nalegała Anka, a w jej oczach był ten sam dziwny błysk, który Karolina widziała wcześniej, gdy Marek mówił o jej roli w tej historii.
Z zewnątrz rozległy się kroki. Ciężkie, powolne, przesuwające się po korytarzu jak u drapieżnika węszącego zdobycz.
Anka chwyciła Karolinę za ramiona.
— Jeśli chcesz przeżyć, zrób to teraz.
Karolina, drżąc, wsunęła się do wnętrza skrzyni. Zapach starego drewna i kurzu natychmiast uderzył ją w nozdrza, dławiąc oddech. Czuła pod palcami nierówną powierzchnię, w której gdzieniegdzie drzazgi wbijały się w skórę.
Anka nachyliła się nad nią.
– Cicho, bez względu na to, co usłyszysz – szepnęła, a jej głos drżał, choć trudno było powiedzieć, czy ze strachu, czy z czegoś innego.
Wieko skrzyni opadło z głuchym stukiem. Wewnątrz zapadła absolutna ciemność. Karolina słyszała tylko własny oddech, przyspieszony i płytki.
Po chwili do jej uszu dotarł znajomy dźwięk – skrzypienie otwieranych drzwi pomieszczenia. Ciężkie kroki weszły do środka.
– Gdzie ona jest? – odezwał się niski, zachrypnięty głos.
– Nie wiem – odpowiedziała Anka. – Może uciekła przez tylne drzwi.
– Nie kłam – warknął mężczyzna. – Widzieliśmy was razem.
Zapanowała cisza, a Karolina, skulona w skrzyni, poczuła, że jej serce bije tak głośno, iż zaraz zdradzi jej kryjówkę.
– Słuchaj – głos Anki stał się nagle niższy, bardziej stanowczy – masz ją zostawić. Umowa była inna.
Umowa? – echo tego słowa przetoczyło się po myślach Karoliny jak grzmot.
– Zmieniliśmy plany – odparł mężczyzna. – Teraz chcemy i jej, i nagrania.
Karolina miała wrażenie, że krew w niej zamarła. Nagranie… to znów to nagranie.
– Nie dostaniecie jej – syknęła Anka. – Nie póki ja…