1. Tort bezowy
Obudzona przez budzik, o nieprzyzwoicie wczesnej porze, z niesmakiem zwlekłam się z łóżka. Myśl, że dziś Dariusz ma swoje urodziny, a wieczorem jest wielkie przyjęcie na jego cześć, sprawiła, że zapomniałam o dosypianiu w sobotę rano. Po całym tygodniu lubiłam się wyspać chociaż w weekend, ale tym razem nie mogło być o tym mowy.
W kuchni powitała mnie moja Jolcia. Jak ona to robiła, że wciąż miała w sobie tyle energii i siły do życia? Miałam wrażenie, że wcale nie śpi, tylko czeka, aż wszyscy położą się spać a później wstaną, żeby mogła od razu służyć im swoją pomocą. Gdy weszłam, śniadanie już na mnie czekało na stole. W powietrzu unosił się zapach kawy zbożowej i pieczonego biszkopta. Na mój widok Jola oderwała się od mieszania masy w misce i włączyła czajnik z wodą.
— No, wstałaś w końcu! — powiedziała, jakbym spała całe wieki. Z nieładem we włosach, upaprana mąką i masłem, energicznie zaczęła szurać drewnianą pałką w makutrze.
— Jolciu, jest dopiero ósma! — zajęczałam i usiadłam do stołu.
— Leszek i Darek już wyszli.
— Co? Czemu tak wcześnie?
— Załatwiają cały catering, kwiaty… — Woda zagotowała się, więc porzuciła ucieranie masy, żeby zrobić mi herbatę. — Zapomniałaś już, jak to jest organizować duże przyjęcia, co? Przybędą ważni goście i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik — prawiła przejęta.
— Wiem Jolu. — Ugryzłam kęs bułki z serem i szynką, która czekała na mnie na stole. — Od tego przyjęcia może zależeć, czy Daro po trzech miesiącach próbnych zostanie w końcu przyjęty do pracy w… — przełknęłam kęs. — W banku na stałe.
— No właśnie dziecko, dlatego zaraz idziemy pucować salę balową. Musimy ją dokładnie odkurzyć, bo zdążyła się zapuścić przez te dwa lata. Wielkie przyjęcia były tylko za czasów twojej firmy. — Podała mi kubek z gorącą herbatą i usiadła do stołu, żeby znów mieszać masę do tortu.
— Dziękuję za herbatkę. Pyszne robisz kanapki — chwaliłam jak zwykle.
Jola była świetną kucharką. Gdyby nie jej problemy z nogą i mój antytalent do gotowania, same dałybyśmy sobie radę z organizacją przyjęcia.
— Na zdrowie, kochana. — Uśmiechnęła się, po czym znów spoważniała. — Zaraz będę kończyła robić tort. Spody do ciasta już stygną.
— Robisz ten sam pyszny tort bezowy co dla mnie w tamtym roku? — Na samą myśl pociekła mi ślinka.
— Tak. Darek też go uwielbia!
— Wiem. — Wymieniłyśmy uśmiechy. Cieszyła się z mojego prywatnego szczęścia równie mocno, jak ja sama. Jej oczy, uszy i serce były światkiem mojego cierpienia przez wiele lat. Teraz wszystko się zmieniło. Miałyśmy powody do szczęścia. Ona wzięła ślub z Leszkiem, a ja trwałam w szczęśliwym związku z mężczyzną mojego życia. Odrzuciłam w końcu na bok strach, który uparcie nękał mnie wizjami nagłego i niespodziewanego rozstania z Ukochanym. Teraz wszystko już zawsze miało układać się dobrze. I z tą myślą poszłam zająć się tym, co do mnie należało.
Uzbroiłam się w ścierki, wiaderko, mopa i cały arsenał środków czystości, po czym ruszyłam walczyć z salą balową. Jolcia miała do mnie dołączyć za pół godzinki, najpierw musiała skończyć tort. Pokaźnej wielkości pomieszczenie znajdowało się na parterze pałacu. Niegdyś mieściło się tutaj około stu osób. Dziś miało przybyć ich trochę mniej, bo około dwudziestu, ale to i tak było dla mnie za dużo, zważywszy na fakt dokuczającej mi od czasu do czasu klaustrofobii. Tłok dusił mnie, przerażał — w tym temacie nic się nie zmieniło. Gdy tylko weszłam na parkiet, kichnęłam kilka razy pod rząd. Salwa potoczyła się echem po zakurzonym wnętrzu. Niewielkie kwadratowe stoliczki z drewna stały poskładane w kącie, czekały na mnie nakryte prześcieradłami. Pasujące do kompletu krzesła były jeszcze w całkiem dobrym stanie, choć już było po nich widać, że przeszły niejedno przyjęcie. Dlatego Leszek specjalnie wypożyczył na dzisiaj pokrowce, które miały przykryć niedoskonałości siedzisk i oparć noszących ślady przetarć. Wzięłam się za mycie jednego z trzech wysokich, tarasowych okien. W myślach zaczęłam wymieniać listę gości…
„Ja i Daro, Solscy, szef Dariusza z żoną i córką, czterech kolegów z jego pracy oraz ich partnerki, przyjaciel Darka z sierocińca, Darka ciotka z mężem i kuzynka z mężem, i jacyś znajomi Leszka — para starszych osób. Ponad dwadzieścia osób. To daje niezły tłumek! Mam nadzieję, że moje lęki nie odezwą się w najmniej odpowiednim momencie! No nic, trzeba wziąć się ostro do pracy!”
W pocie czoła walczyłam z myciem okien i parapetów, a czas mijał… Zrobiłam sobie małą przerwę na drugie śniadanie i herbatę. Później odsłoniłam stoły i krzesła. Miałyśmy z Jolą zamiar poustawiać je dopiero pod koniec sprzątania, więc nawet ich nie ruszałam, tylko przetarłam z kurzu i wzięłam się za mycie parkietu. Właśnie doszłam do połowy salki, gdy do środka wszedł Dariusz. Ubrany w jasnobłękitne jeansy i szarą bluzę z kapturem, miał na głowie szykowny nieład, który od zawsze mi się podobał.
— Cześć Śliczna! — powiedział i uśmiechnął się do mnie czarująco. Jego morskozielone oczy zabłysły ku mnie swoją wesołością. Podszedł do mnie, aby się przytulić.
— Poczekaj! — zajęczałam w proteście. Czułam się niekomfortowo, taka upaprana kurzem i cuchnąca. — Jestem cała brudna i spocona!
— E tam! Ja też! Nie przejmuj się! — Porwał mnie w ramiona i mocno przytulił, a później uniósł ku górze, aby dać mi całusa na dzień dobry.
— Mmm… działasz jak magnes — powiedział, oderwawszy się na chwilkę od moich ust. — Mało! — Pocałował mnie po raz kolejny, ale tym razem przedłużył zmysłowy taniec naszych ust o kilkadziesiąt sekund. Zmiękłam w jego ramionach jak wosk. — Tęskniłem od wczoraj — powiedział i postawił mnie na podłodze.
— Ja też, Kochanie — wyznałam i przypomniałam sobie jego wczorajsze pieszczoty.
— Byłaś cudowna — wymruczał mi do ucha, nie wypuszczając z objęć. — Coraz bardziej mam ochotę na…
— Zbliżenie? — powiedziałam na głos to, czego nie dokończył.
— Dokładnie. — Znów zaczął mnie całować i przytulać.
— Ale może nie tutaj? W takich okolicznościach? — Speszona odsunęłam się od niego. Zaśmiał się, a jego donośny śmiech potoczył się po sali.
— Dla mnie to bez znaczenia, Kasiu.
— Nie drocz się, jeszcze mam dużo do sprzątnięcia.
— Zaraz tu będą ludzie, co to dokończą, więc możesz się iść zrelaksować i wypięknić na ten wyjątkowy wieczór. Już dość się te śliczne rączki dzisiaj napracowały. — Ujął moją dłoń, po czym ściągnął z niej gumową rękawiczkę. Złożył gorący pocałunek na mojej skórze, która wciąż tak samo intensywnie reagowała na jego dotyk.
— Skoro tak mówisz, to… — Ściągnęłam drugą rękawiczkę. — Muszę jednak najpierw pomóc Joli z tortem. Coś jej tam nie wyszło i musiałam wszystko posprzątać sama.
— Jej coś nie wyszło?! — zaśmiał się. Przecież doskonale oboje wiedzieliśmy, że Jola robi znakomite torty.
— Masa się ścięła, czy coś…
— A jaki to będzie tort? — Oblizał usta, aż ślinił się na samą myśl o jego jedzeniu. Podobnie jak ja!
— Tajemnica — zabrzmiałam enigmatycznie.
— Domyślam się, że na pewno będzie pyszny… jak Ty. — Znów się do mnie przykleił. — Kocham — rzekł, po czym ucałował moje czoło.
— Ja też. — Pocałowałam jego duży nos.
— No, to idziemy stąd Kochanie. — Pociągnął mnie za sobą.
Zaprowadził mnie na górę, pod drzwi do kuchni, ale ani kroku dalej. Miał tam surowy zakaz wstępu. Tort miał być niespodzianką, więc Jola szybko wygoniła solenizanta z kuchni, co skazało go na moją łaskę. Musiałam zanieść mu jedzenie do jadalni, gdzie razem z Leszkiem spożyli drugie śniadanie. Później czas leciał bardzo szybko. Mijaliśmy się, rozpędzeni w ciągłym toku przygotowań. Jakieś dwie godziny przed przyjęciem — które miało odbyć się o dziewiętnastej — zaczęłam się robić na bóstwo. Specjalnie na tę okazję kupiłam sukienkę i nowe buty. Wyszykowana do granic możliwości, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
— To ja? — zapytałam samą siebie. Koronkowa, czarna, rozkloszowana sukienka z długimi, ażurowymi rękawami, sięgająca mi do kolan, a do tego czarne szpilki na znośnym obcasie. Makijaż starałam się zrobić stonowany i niekrzykliwy. A jednak moje rzęsy, pomalowane czarnym tuszem, szczególnie przykuły teraz moją uwagę. Pamiętałam, co ostatnio powiedział mi Daruś odnośnie moich oczu, więc uśmiechnęłam się do swoich myśli. „Nie można oprzeć się temu spojrzeniu, a ty jeszcze podkreślasz je tuszem. Za to już powinni karać, Moja Droga! Teraz nie będę mógł patrzeć na nic innego! Jesteś niebezpieczna!” Zaśmiałam się, bo przypomniałam sobie to, jak wszedł wtedy do salonu i nie mógł już oderwać ode mnie oczu. Potknął się biedak o dywan i omal nie wywinął orła! „To wszystko przez to, że upiększasz to, co już jest piękne!” — strofował mnie pół żartem, pół serio.
I nagle przeszył mnie dreszcz niepokoju. Przypomniałam sobie bowiem, że zaraz będę musiała zejść na dół, do tych wszystkich, obcych ludzi. Przestraszyłam się, że zrobię Darkowi obciach… Znowu to samo. Strach, że coś jest ze mną nie tak. Ale tym razem nie miałam zamiaru zostawiać go samego w tłumie gości. Musiałam temu podołać — dla niego.
Uśmiechnęłam się do siebie, może trochę na siłę, i ruszyłam prawie odważnie w kierunku schodów. Zeszłam na półpiętro klatki schodowej i zatrzymałam się jak wryta. Przyczajona za balustradą zobaczyłam, jak Mój Ukochany wita się z piękną, długowłosą blondyną o olśniewającym uśmiechu, ubraną w nieprzyzwoicie krótką małą czarną i wysokie szpilki, które sprawiały, że niemal była mu równa wzrostem. Jego uśmiech, skierowany wprost ku niej, napełnił mnie niepokojem do granic możliwości. Poczułam się nie tyle zazdrosna, co przerażona myślą, że może istnieć kobieta, która może mi go odebrać i że być może ta kobieta właśnie teraz stoi przed Nim. Zawróciłam, tak żeby mnie nie zauważyli, i cichaczem poszłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, po czym zrzuciłam buty ze stóp… „Nigdzie nie idę!”
2. Izabella Simons
„Nawet mnie nie zauważył, kiedy stałam sześć stopni wyżej i patrzyłam na tą całą scenę. Izabella Simons. Tak to musiała być ta piękna córka szefa, o której Daro wspominał. Nigdy jednak nie powiedział o tym, że jest aż tak piękna!”
Spojrzałam na swoje oblicze w lustrze. „Mała, brzydka i niepewna siebie.” Po moim policzku ściekła łza zazdrości, robiąc nierównomierny ślad na pudrze, za którym ukryłam moje całodzienne zmęczenie i niedoskonałości cery. „Kobiety typu Izabella Simons na pewno nie mają niedoskonałości.”
— Nie schodzę tam! — zdecydowałam. „Darek i tak nie zauważy mojej nieobecności, mając u boku taką laskę.”
Mijały więc minuty, a ja nadal nie mogłam otrząsnąć się z tych myśli, które stawiały mnie w rzędzie kobiet, z którymi Daro nie powinien mieć nic wspólnego. „Tak, ale przecież pojawienie się tej, która mogłaby mi go odebrać, jest nieuniknione! Przecież powinnam to wiedzieć, że prędzej czy później znajdzie się taka, która będzie ode mnie lepsza. O wiele lepsza…”
Było już dwadzieścia po dziewiętnastej, gdy do drzwi mojego pokoju ktoś zastukał.
— Proszę! — odpowiedziałam niepewnie. „Może to Daro?” Miałam nadzieję, że jednak zauważył moją nieobecność. Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy do pokoju weszła Jola.
— Kasiu! Co się z tobą dzieje? Wszyscy na ciebie czekają na dole przy stole! — lamentowała wystrojona dama koło sześćdziesiątki. Ubrała się w gustowny, różowy kostium, a włosy miała tak wymodelowane jak po wyjściu od najlepszego fryzjera! Byłam pod wrażeniem.
— J-ja… — zająknęłam się, bo nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie.
— No chodź! Pospiesz się! — ponaglała mnie. I gdyby nie te jej stanowcze nakazy, chyba nie zdecydowałabym się na wyjście z mojej bezpiecznej nory.
Wsunęłam buty i posłusznie jak skazaniec zeszłam na dół, czując, jak trzęsą mi się kolana. Dariusz nagle wydał mi się celem nie do osiągnięcia, kimś prawie obcym, kimś komu zepsułam przyjęcie. A przecież chciał wywrzeć dobre wrażenie na szefie. Wszystko mu zepsułam. W tym nastroju weszłam do sali balowej. Przy długim, prostokątnym stole, umiejscowionym na prawo od wejścia, pod ścianą, siedziało dwadzieścia osób. Stół niemal uginał się od jedzenia, bogatej zastawy i kwiatów. Wszyscy byli żywo zajęci rozmowami toczonymi w wąskich, kilkuosobowych gronkach. Daro siedział u szczytu, ubrany w garnitur, a po jego lewej stronie siedziała… Izabella. Poczułam ukłucie zazdrości w swoim sercu. „Czyżby to ona była gościem honorowym tego przyjęcia?!”
Zatrzymałam się u wejścia i zamieniłam się w posąg strachu i niepewności. Nie mogłam się dalej ruszyć. Wszyscy przy stole rozmawiali, zdawali się mnie nie zauważać. Jola poszła po tort i pozostawiła mnie samą z tym okropnym odkryciem. Daro siedział obok niej! Nie dostrzegał mnie w tym dużym pomieszczeniu, zdawało mi się, że był zagniewany. Iza, która zajmowała miejsce u jego boku, wciąż go zagadywała i uśmiechała się zalotnie, a on co chwilę zerkał ku niej i grzecznie, z uśmiechem na ustach odpowiadał, po czym znów się zasępiał. Miałam ochotę uciec! Gdy w końcu mnie dostrzegł, na jego twarzy zarysował się wyraźny niepokój i troska. Wstał, przeprosił pannę Simons, po czym podszedł ku mnie, okrążywszy pokaźnej długości stół.
— Kochanie, czy coś się stało? — zapytał mnie cicho i dotknął delikatnie mojego policzka opuszkami swoich palców. Były tak przyjemnie ciepłe i czułe. — Chyba nie płakałaś? — zapytał i przyjrzał mi się badawczo.
Zapomniałam, że miałam poprawić makijaż.
— Pewnie źle wyglądam? — zapytałam zawstydzona.
— Później się tym zajmiesz, przy tym nastrojowym świetle goście nie zauważą. Poza tym… Jola już czeka z tortem za twoimi plecami. — Uśmiechnął się lekko, rozbawiony sytuacją. Właśnie grałam rolę przeszkody stojącej na drodze zniecierpliwionej kobiecinie. Jola tak wiele serca włożyła w przygotowanie głównego dania tej uroczystości. Poczułam się głupio, że zagradzam jej drogę do zebrania splendorów, więc odstąpiłam o krok, aby zrobić jej przejście. Było mi głupio, lecz chwilę później z opresji uratował mnie Dariusz. Podał mi dłoń i zaprowadził do stołu, gdzie na moment zajęłam miejsce po jego prawicy, co niestety usytuowało mnie tuż naprzeciwko Izabelli. Nawet nie miałam odwagi spojrzeć na ten ideał kobiecego piękna. Postanowiłam udawać, że jej nie widzę i nie patrzeć na nią.
Jola zapaliła świeczki na torcie, następnie zaintonowała „Sto lat!”. Podczas gdy wszyscy śpiewali, wjechała do środka pomieszczenia z tortem bezowym, ubranym w ponad trzydzieści malutkich świeczuszek. Daro skończył 33 lata. Za kilka miesięcy miały być również moje trzydzieste trzecie urodziny. Byłam od niego młodsza o niecałe pięć miesięcy. I pomyśleć, że kiedyś wzięłam go za nierozgarniętego młokosa. To wspomnienie trochę mnie rozbawiło.
— Chodź! Dmuchniemy razem! — zachęcił mnie, abym podeszła razem z nim do wózka kelnerskiego, na którym stał tort. Trochę skołowana, poszłam za jego prośbą. Zdmuchnęliśmy świeczki za pierwszym razem, trzymając się za ręce. Później delikatnie pocałował mnie w usta. Nie wstydził się tego przed gośćmi, co podbudowało moją pewność siebie. Na każdym kroku pokazywał mi, że jestem dla niego najważniejsza. Obejął mnie ramieniem, zbliżył usta do mojego ucha i zapytał:
— Co sobie życzyłaś? Bo ja, żeby ten wieczór się udał i żebyś niebawem została moją żoną — powiedziawszy to, przytulił mnie serdecznie. To było takie miłe.
— Wszystkiego najlepszego Kochanie — wypowiedziałam do miłości mojego życia najbardziej banalne życzenia świata. Lecz jemu to chyba nie sprawiło różnicy. Wszak rozumieliśmy się bez słów. Wiedział, że ten tłum patrzących na nas osób, rozstraja mnie. Podziękował mi czułym pocałunkiem, a później zatopił swój czuły wzrok w moich oczach.
Lecz ta chwila musiała kiedyś nadejść…
Zaczęły się życzenia, więc Daro nagle stał się dla mnie obiektem westchnień, pozostającym poza moim zasięgiem. Chwilę po tym, jak się ode mnie odsunął, wpadł prosto w objęcia córki szefa, która zaczęła mu składać przydługie i nazbyt serdeczne życzenia. Prędki pocałunek prosto w usta spotkał się z jego zdumieniem i z kolejną falą zazdrości z mojej strony. Przez chwilę widziałam, że ma zamiar mi się wytłumaczyć, ale później kolejni goście zaczęli go serdecznie ściskać i składać najlepsze życzenia. Był tak zajęty innymi osobami, że niemal czułam się jak powietrze. Wycofałam się w kierunku stołu i zajęłam swoje miejsce. Spoglądałam na tort i wyczekiwałam chwili, aż On znów będzie obok mnie. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Dotknięta zachowaniem Izabelli, czułam, jak wzrasta we mnie kolejna fala niepewności i lęku. Popatrzyłam na ten ideał piękna, tak szczerze i ślicznie brylujący w towarzystwie, i poczułam się jak Brzydkie Kaczątko. Musiałam na chwilę opuścić to zacne zgromadzenie. Wstałam więc i wyszłam na taras…
3. Niebiologiczny brat
„Jak już podadzą tort i zacznie grać muzyka, będę mogła się trochę przejść. Chyba, że Daro poprosi mnie do tańca…” Zerknęłam ku niemu z daleka, stojąc tuż obok uchylonych, tarasowych drzwi. Chłodniejsze, wieczorne powietrze przynosiło mi ukojenie. Zgromadzeni zerkali na mnie co jakiś czas. Nie wiedzieli najwyraźniej, czego mają się po mnie spodziewać. Co najgorsze, ja sama tego nie wiedziałam. Dariusz uśmiechał się właśnie do swojej ciotki i przyjmował życzenia od wujka. Wciąż zdawał się nie zauważać mojej nieobecności u jego boku.
I nagle całą tę życzeniową sielankę przerwał donośny głos:
— Dobry wieczór wszystkim! — Spojrzałam w kierunki drzwi i zobaczyłam zawadiacko uśmiechniętego bruneta, ubranego w czarną koszulę i jasne spodnie. W dłoni trzymał butelkę wina. — Czy ktoś tu ma dziś urodziny, czy tylko mi się wydawało, że ktoś mnie zaprosił na imprezę i wpakowałem się na nieświadomce?! — zażartował.
— Bartek?! — Daro podszedł do niego natychmiast, po czym obydwaj serdecznie się uścisnęli. — Bartolo, ale ty się chłopie odstawiłeś! Prawie cię nie poznałem!
— Nie to co kilka lat temu, co Darek?! Ale z nas były wtedy łachudry, co? Ale ty też całkiem dobrze wyglądasz! Czyżby to zasługa twojej ukochanej Kasi? Która to? Pozwól, niech zgadnę! To ta piękna blondi… — rzekł pewny swego, zwracając się do Izabelli Simons. Widać było, że ta pomyłka całkiem jej spasowała, bo zbliżyła ku nim pewnym krokiem, intensywnie kręcąc przy tym swoim tyłkiem.
Moja zazdrość sięgnęła zenitu. Odwróciłam się w kierunku tarasu, bo już nie mogłam patrzeć na to wszystko. Na szczęście w porę zjawiła się Jola, która jako pierwsza odkryła to, że mam ochotę dać nogę przez taras. Zerknęłam przez ramię i wtedy ją zobaczyłam. Sięgnęła prędko po kawałek tortu, który spoczywał na talerzyku deserowym, po czym ruszyła w moim kierunku. Przez cały czas trzymała mnie swoim bacznym spojrzeniem na celowniku. Kiedy zatrzymała się przy mnie, podała mi talerzyk oraz łyżeczkę.
— Chyba nie chcesz zostawić go samego? — zapytała. Dobrze mnie wyczuła.
Miałam ochotę się rozpłakać, w zamian z przymusu wzięłam kawałek słodkiego, bezowego tortu do ust i zaczęłam mielić go w ustach. Dariusz, Bartek i Izabella żartowali w najlepsze. Nikt nie sprostował tej pomyłki? Czy nagle wyparowałam i mój ukochany o mnie zapomniał? Byłam podłamana i znów nosiłam się z zamiarem porzucenia tego wszystkiego… Wtem nagle odezwał się donośny głos mojego ukochanego.
— Nie stary! To pani Izabella Simons, córka mojego szefa!
— To gdzie ta twoja gwiazda? — zapytał Bartek. — Pani wybaczy, Izabello… — zaczął mówić ciszej, więc nie usłyszałam, co było dalej.
Wtedy Dariusz odkrył, że nie ma mnie przy stole. W panice rozejrzał się po wnętrzu. Gdy mnie w końcu dostrzegł, w znacznej odległości od siebie, z ulgą ruszył w moją stronę.
— Kasia jest tutaj, pozwól Bartolo!
Zobaczyłam, jak obydwaj zbliżają się w moim kierunku.
— Odwagi, kochana. Nikt tutaj nie chce cię skrzywdzić, a już na pewno nie on! — rzuciła ku mnie na odchodne Jola. Wzięła ode mnie nadgryzione ciastko, którego i tak nie miałam zamiaru teraz jeść, po czym zniknęła mi sprzed oczu. Odsunęłam się od drzwi i stanąwszy na baczność, odczekałam swoje. Zbliżyli się ku mnie dwaj przystojniacy. W oczach Dariusza wyczytałam nieme zapytanie. Zmusiłam się do uśmiechu, żeby wydać się jego przyjacielowi przystępną i przyjaźnie nastawioną.
— Kochanie, pozwól, że przedstawię ci mojego przyszywanego braciszka — oznajmił żartobliwie Dariusz.
— Bardzo mi miło! — Bartek ukłonił się nisko i ucałował moją dłoń na powitanie. — Bartosz Walicki.
— Ka…
— Wiem, wiem! Daro nie mówił ze mną przez telefon o nikim innym przez ostatnie dwa lata! Katarzyno Kowalska! — Zaśmiał się radośnie.
Wspomniany przez niego maniak telefoniczny spuścił wzrok w zakłopotaniu. Potem niepewnie skierował swoje morskozielone oczęta ku mnie i lekko się zaczerwienił. „Zawstydził się przede mną? Ciekawe, dlaczego?” Dla mnie to, że wciąż o mnie rozmawiał z bliską osobą, zabrzmiało jak komplement. Przez wiele miesięcy myślałam, że go nie interesuję, a tymczasem on nie potrafił o mnie zapomnieć.
— Miło mi pana poznać — odpowiedziałam, starając się być przy tym miła.
— Mów mi Bartek, po prostu Bartek albo Bartolo!
Uśmiech chłopaka sprawił, że trochę się rozluźniłam. Nie był jednym z tych sztywniaków w garniturkach, których powaga urzędowa stawiała człowieka do pionu.
— Moi drodzy! Siadajcie do stołu! — poprosiła donośnie Jola, która już zajęła krzesło obok mojego.
— Ach, tak! — Bartek zorientował się, że przedłuża oczekiwanie gości. Każdy chciał zająć się w końcu jedzeniem tych pyszności, kuszących swoim aromatem. Stół niemal uginał się od ilości znajdujących się na nim smakołyków. Wszyscy troje ruszyliśmy w stronę zasiadających przy nim ludzi, lecz ja na moment przystanęłam. Jak wody zapragnęłam w tej chwili odrobiny samotności w tym tłumie. Tym razem jednak nie mogłam uciec na taras, gdyż Daro ujął moją dłoń. Musiał wyczytać w moim zachowaniu chęć ucieczki. Przytrzymał mnie mocno rękę, jakby bał się, że mu ucieknę.
— Trzymasz się jakoś? — zapytał, nachyliwszy się ku mnie na sekundę, następnie pociągnął mnie w kierunku stołu.
— Tak, nie martw się — odparłam, udając spokojną i opanowaną.
— Pamiętaj, jestem tuż obok. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić.
— Wiem. — Radosne motylki zawirowały w mojej piersi. Mogłam na niego liczyć w każdej chwili. Pamiętał o moich lękach i ofiarowywał mi wsparcie. To była dla mnie bezcenne.
Kiedy siadałam do stołu, Daro podsunął mi krzesło.
— Dziękuję — powiedziałam cichutko. Nie wiedziałam, czym zasłużyłam sobie na tak królewskie traktowanie, ale nie zaprotestowałam.
— Proszę — rzekł, po czym zajął miejsce obok mnie.
Na stole, obok talerzyków z tortem, były rozstawione lampki szampana. Bartosz zastukał dźwięcznie łyżeczką o swój kieliszek, wstał i oznajmił:
— Chciałbym wnieść toast za mojego przyjaciela i niebiologicznego brata. Niech żyje sto lat, niech się mu darzy i niech się w końcu ustatkuje, stary kawaler! — zażartował.
Po sali potoczyły się śmiechy.
— Odezwał się ten, co nie chce się dać zakuć w okowy małżeństwa! — odgryzł się Daro. Bartek przekornie pokazał mu język, po czym zajął swoje miejsce.
— Wybacz — szepnął ku mnie Mój Ukochany. Pochylił się w moją stronę, żebym go lepiej słyszała. A ja z przyjemnością przysunęłam się ku niemu. — On jest trochę nieokrzesany… jak na psychologa.
— Jest psychologiem? — zdziwiłam się. Jednak to nie temat rozmowy przykuł moją uwagę w kierunku Dariusza. Miło było odbierać każdy jego czuły gest skierowany w moim kierunku, podczas gdy Izabella mogła jedynie spoglądać na niego z ukosa i mierzyć mnie wzrokiem od czasu do czasu. To ja byłam dla niego najważniejsza. Ona musiała trzymać się od niego z daleka.
— Tak, i to całkiem dobrym — powiedział cicho w pobliżu mojego ucha. Uśmiechnęłam się. Znów miałam go przy sobie, jego uwaga była skierowane ku mnie. Nie trzeba mi było więcej.
Zaczęliśmy jeść. Kilka razy złowiłam wzrok Bartka, który siedział po drugiej stronie stołu, jakieś kilka krzeseł od Darka. Mrugał do mnie porozumiewawczo, czasem się uśmiechnął… Nie wiedziałam, jak mam reagować na te jego zaczepki. Nagle poczułam pod stołem czyjąś dłoń na swoim kolanie. Z ulgą stwierdziłam, że to nie przedłużona ręka Bartka, ale dłoń mojego Ukochanego.
— Nie przejmuj się tymi zaczepkami. On już taki jest — szepnął, nachyliwszy się w moją stronę. Jego dotyk podziałał na mnie rozbudzająco. Zapragnęłam go pocałować, ale wiedziałam, że to nie wypada, tak przy wszystkich.
Skinęłam mu głową, po czym wsłuchałam się w rozmowy, które toczyły się dookoła nas.
W końcu od stołu powstał Leszek i zbliżył się do swojego starodawnego gramofonu, aby włączyć płytę z równie wiekową jak odtwarzacz muzyką.
— Daro, możemy porozmawiać? — zapytała Izabella Simons i położyła dłoń na ręce Dariusza. Zapaliła mi się czerwona lampka ostrzegawcza.
— Dobrze — odparł i odsunął od niej swoją dłoń. Wydał mi się speszony jej śmiałością. Lecz czy na pewno? — Kochanie, zaraz wrócę — powiedział do mnie. Ucałował mnie w czoło i uśmiechnął się trochę zbyt smutno, jak na uśmiech skierowany ku mnie. Coś było nie tak, jednak odruchowo odsunęłam od siebie tę myśl, bo miałam nadzieję, że to tylko moje lęki.
Puścił przodem kręcącą tyłkiem Izabellę i ruszył za nią w kierunku drzwi. Zanim wyszedł, obejrzał się jeszcze raz w moim kierunku, po czym znikł w drzwiach prowadzących na korytarz. To spojrzenie nie świadczyło o niczym dobrym. Czułam to. Dariusz był spięty, coś go gnębiło. Może nawet się bał. Lecz ja w tej chwili nie mogłam nic na to poradzić. Musiałam zaczekać.
4. Mnich Daro
Zostałam sama w pomieszczeniu pełnym radośnie roztańczonych ludzi. Na sto procent znałam tylko Jolę i Leszka oraz kuzynkę Darka, lecz wszyscy oni byli zajęci. Nie chciałam się wcinać komuś w rozmowę lub przerywać tańca, więc siedziałam cicho. Zerknęłam w kierunku, gdzie Solski rozmawiał z ojcem Simons. Szef Dariusza był średniego wzrostu, łysawy i miał koło sześćdziesiątki. Wyglądał na całkiem sympatycznego, starszego pana. Ciotka i wujek Darka też mieli mniej więcej sześćdziesiąt lat — obydwoje niscy i przy kości — tańczyli w rytm wolnego kawałka przygrywanego przez zespół muzyczny, którego nazwy nie znałam. Musiała to być muzyka z ich lata młodości. Koledzy Dariusza z pracy byli trochę sztywni i nie integrowali się z otoczeniem, woleli spędzać czas w wąskim gronie razem ze swoimi partnerkami. Myślałam, że chociaż przyjdzie Ola, moja przyjaciółka. Choć bardzo ją o to prosiłam, ona nie przyszła — nad czym obydwoje z Dariuszem ubolewaliśmy. I nagle moje rozważania na temat otoczenia przerwał głos, który zabuczał tuż nad moim uchem:
— Czy mogę pani dotrzymać towarzystwa? — Drgnęłam na dźwięk nieznanego głosu. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Bartka. Przystojny brunet o ciemnym, krótkim zaroście i brązowych oczach, przyniósł ze sobą ciężki zapach męskich perfum.
— Yyy… tak, proszę — rzekłam, choć w głębi serca byłam niezdecydowana. Jeszcze nie wiedziałam, czy mężczyzna ten będzie moim dobrym znajomym, czy będziemy się widzieć raz na długi czas. A może stanie się dla mnie kimś bliskim, tak jak dla mojego faceta?
— Dziękuję! — Zajął miejsce obok mnie. Jola znów szalała w kuchni, więc w sumie pozostałam bez towarzystwa. Rozparł się wygodnie na krześle i odwrócił się lekko w moją stronę. Uśmiechał się zagadkowo, jakby chciał zadać mi dziwne pytanie. I w końcu wypalił: — Nie jesteś zazdrosna o tą Izabellę?
— Dlaczego o to pytasz?
— Bo to atrakcyjna kobieta i właśnie zniknęła gdzieś z twoim facetem?
Poczułam, jakby sam wepchał mi do głowy tę myśli. Ale po chwili zrozumiałam, że tak naprawdę to nazwał po imieniu to, co gryzło mnie od środka.
— Darek by mnie nie zdradził — rzekłam trochę niepewna.
Bartek uśmiechnął się ironicznie.
— Każdy, zapewniam cię, każdy facet myśli co pięć minut o seksie… nie tylko ze swoją dziewczyną.
Spuściłam wzrok. Miałam nadzieję, że to jednak nieprawda.
— Ale ten okaz — zaczął po chwili już bardziej poważnie — to całkiem inny przypadek. Czy wiesz, że Daro miał kiedyś przezwisko Mnich?
— Nie, nie wiedziałam — odparłam z ulgą, gdyż być może Mój Ukochany nie zaliczał się do tych wszystkich mężczyzn, którzy co pięć minut…
— Tak, miał przezwisko Mnich i uchodził za faceta nie do zdobycia. Laski za nim szalały, bo taki młody i przystojny i w dodatku niedostępny! Ha, ha! Ale Daro zawsze miał problemy natury seksualnej. Wiesz, zadam ci niedyskretne pytanie, ale nie mów mu, że o to pytałem… — Nachylił się w moją stronę, a ja odruchowo zwiększyłam dystans.
— Jeśli to nic obraźliwego… — wzruszyłam ramionami.
— Czy wy już… no tego, uprawialiście seks? — zapytał prawie szeptem.
Rozejrzałam się po ludziach, bo bałam się, że ktoś mógł usłyszeć to pytanie, ale muzyka chyba zagłuszyła niedyskretność Bartka. Speszona odparłam:
— Można powiedzieć, że prawie to zrobiliśmy. Ale dlaczego pytasz?
— Bo Darek kiedyś uchodził za geja. Miał tylko jedną przygodę w wieku osiemnastu lat. Miał „parcie na szkło” i przeżył pierwszy raz ze swoją opiekunką w Domu Dziecka, która była starsza od niego o kilkanaście lat. Miała później z tego problemy, a Daro ma traumę do dzisiaj. Nie wychodziło mu z dziewczynami w łóżku, dlatego jego związki szybko się rozpadały. Ostatnio już zwątpiłem, myślałem, że już po nim. Nie odzywał się przez pół roku, a tu nagle taka nowina! Strasznie się cieszę, że w końcu znalazł sobie mądrą kobietę, która daje mu to, czego on potrzebuje. Całkiem się zmienił, nie mogłem go dziś poznać. — Zrobił głęboki wdech i świszczący wydech, po czym rzekł: — A teraz przyznaj, że jesteś o niego zazdrosna i pozwól sobie pomóc.
— Przyznaję, że nie podoba mi się ta sytuacja — oznajmiłam.
— No! To chodź ze mną. — Wstał i wyciągnął ku mnie swoją dłoń. Wstałam, ale nie przyjęłam jego gestu. To był dla mnie obcy mężczyzna, a sprawiał wrażenie, jakby znał mnie od lat. To wzbudziło we mnie niepokój, a nawet podejrzenia co do jego szczerości. Był nazbyt sympatyczny i wtrącał się do nieswoich spraw. Najgorsze było to, że nie umiałam się wyzwolić spod jego wpływu. W końcu jednak ujął mnie pod rękę, a ja musiałam mu na to pozwolić.
— No, nie wstydź się! — Uśmiechnął się czarująco. Znałam te krzywe uśmieszki. Ten człowiek miał dwie twarze, wyczuwałam to instynktownie, ale mimo to poszłam z nim.
Wyszliśmy na piętro. Zaprowadziłam Bartka do gabinetu biznesowego Leszka. Miałam nosa: Daro i Izabella byli tam i o czymś rozmawiali, ich głosy dochodziły ze środka. Przystanęliśmy pod drzwiami gabinetu.
— Zaczekaj za drzwiami — wyszeptał, po czym zapukał.
— Proszę! — odpowiedział Darek.
Cofnęłam się pod ścianę, żeby będący w środku nie dostrzegli mnie. Bartosz otworzył drzwi i zakrył sobie usta dłońmi. Zerknął na mnie, udając przerażenie. Zadrżałam na myśl, że zastał ich w dwuznacznej sytuacji, ale on rzekł tylko:
— Kończycie? Goście na ciebie czekają Daro!
— Zaraz kończymy, jeszcze tylko jeden podpis — powiedziała Izabella.
— Dobrze, czekamy więc na dole. — Bartek ukłonił się lekko, po czym zamknął drzwi.
Spojrzał w moją stronę i zaczął:
— Kasiu, nie wiem jak ci to powiedzieć… — zabrzmiał śmiertelnie poważnie. — Twój ukochany…
— Nie strasz mnie! — zdenerwowałam się, bo widziałam, że robi sobie ze mną pośmiewisko.
— Jak dobrze, że wyznałaś się na żarcie! — Zaśmiał się, po czym odparł już bardziej poważnie: — Daro coś podpisuje.
— Może to umowa o pracę? — powiedziałam z nadzieją, że Darek w końcu dostanie pracę na stałe.
— Może. A teraz chodź piękna towarzyszko! Musisz koniecznie ze mną zatańczyć! — Bez pytania ujął moją dłoń. Dosyć szybko przeszedł ze mną przez korytarz i poprowadził mnie po schodach na dół. Wszedł ze mną do sali balowej, a tam od razu zaczął mną wywijać. Nie cierpiałam szybkich tańców, dlatego zaprotestowałam już po półminutowym występie. Czułam się jak idiotka: niezgrabna w tańcu, sztywna, zalękniona.
— Wystarczy! — zaprotestowałam. Spojrzenia kilku gości spoczęły na mnie.
Puściłam ręce szalonego Bartka, on skinął mi głową zdumiony… Poszłam zająć miejsce przy stole. Mój taneczny partner zajął miejsce obok mnie, aby kontynuować przedtem zaczęty temat. Marzyłam o chwili, gdy się od niego uwolnię!
— Katarzyno, myślę, że powinnaś wzbudzić troszkę zazdrości w swoim facecie — oznajmił. — Czuje się zbyt pewny siebie, skoro zostawia cię samą na przyjęciu, podczas gdy znajduje się w tym samym pomieszczeniu jego… przyjaciel! — żartował. — A tak serio, to nie powinien cię tak zostawiać i musimy dać mu to do zrozumienia. Nie uważasz?
— Nie wiem… może — powiedziałam od niechcenia. Miał rację czy nie? Nie wiedziałam. Jednak jego autorytet przemawiał na korzyść wysuniętej przez niego tezy. W końcu był psychologiem.
— Wystarczy, żeby zastał nas szepczących sobie coś do ucha. To bardzo prosty trik… — wyjaśnił mi swój zamiar. — Żal mi ciebie, dziewczyno. Zostawił cię w pomieszczeniu pełnym ludzi, a sam poszedł sobie do osobnego pokoiku z długonogą, niedokładnie przykrytą blondyną. — Pokiwał głową na boki. Aż mi się zrobiło żal samej siebie. — Daj się przekonać. Zapewniam, że cały wieczór nie odstąpi od ciebie nawet na centymetr. Tylko podaj mi dłoń i daj się poprowadzić — poinstruował.
A ja, głupia, dałam się namówić na zainscenizowanie tej idiotycznej pantomimy. Poprowadził mnie ku drzwiom wychodzącym na taras, tak, żeby dobrze nas było widać od strony wejścia do Sali. Następnie nachylił się w moją stronę i trzymając mnie za dłoń, szeptał zbyt blisko mojej twarzy:
— Uwaga! Wchodzą! — Poczułam jego gorący oddech na moim uchu. Zerknęłam dyskretnie, żeby ujrzeć mimikę Darka. Na widok tego żywego, teatralnego obrazka stanął jak wmurowany i utkwił w nas swój zdumiony wzrok. Wyglądał teraz, jakby ktoś dał mu w twarz. Od razu pożałowałam, że dałam się w to wciągnąć. Myślałam, że do nas podejdzie, ale on wyszedł.
— Bardzo dobrze — powiedział Bartek i odsunął się ode mnie. — Zaraz wróci tutaj czerwony ze złości i mi się dostanie, ha, ha, ha! — Miał świetny ubaw. Zabolało mnie to, że bawi się naszym kosztem. Ale tak, miał rację z tym, że mój facet nie powinien mnie zostawiać samej na przyjęciu i zamykać się gdzieś po kątach z obcą kobietą.
Dariusz wrócił po kilku minutach. Z jego szyi zniknął krawat, a koszula miała rozpiętych kilka guzików pod szyją. Jego zmierzwione włosy sprawiały wrażenie, jakby dopiero co umył głowę — były wilgotne. „Brał zimny prysznic, czy jak?” Zadowolony z siebie Bartek spojrzał na mnie i uśmiechnął się czarująco. Dariusz w końcu odważył się do nas podejść.
— Bartolo, muszę z tobą pogadać — usłyszałam zimny, stalowy głos. Do mnie nigdy się tak nie zwracał. Nawet nie spojrzał na mnie, tylko wbił surowy wzrok w przyjaciela.
— Jasne, już lecę braciaszku! — Bartek mrugnął do mnie lewym oczkiem i poszedł posłusznie za wściekłą bestią o morskozielonych oczach. Przystanęli w drugim kącie sali pod oknem.
Pozostałam w tym samym miejscu, aby obserwować obydwu panów. Wyglądało na to, że Bartek bardzo dokładnie tłumaczy się z całego zajścia. Darek wyglądał na coraz bardziej wściekłego. Faktycznie z trupiobladej, jego twarz zaczęła robić się czerwona. Jego przyjaciel zaśmiał się donośnie i poklepał go po ramieniu. Tamten wywrócił oczami, uśmiechnął się jednostronnie, a potem obydwaj podali sobie ręce. „Uff, chyba się dogadali.” Ulżyło mi, gdy obydwaj podeszli ku mnie już trochę bardziej wyluzowani.
— Już wszystko sobie wyjaśniliśmy — rzekł Bartosz. — Idę zatańczyć z piękną blondi. — I po chwili już go nie było.
— Nie chciałem, żebyś poczuła się osamotniona — zabrzmiał łagodny głos mojego Ukochanego. Przysunął się i objął mnie. Jego ciało było tak rozpalone, że zrobiło mi się gorąco. Byłam pewna, że to z zazdrości w jaką wpadł na widok tego, jak jego niebiologiczny brat gra rolę mojego „kochanka”. — Przepraszam — zabrzmiał pokornie, po czym ucałował moje usta.
— Ja tylko… on… — nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć.
— Nie tłumacz się, to moja wina. Chodź! Zatańczymy Kochanie — powiedział czule. Zaprowadził mnie na parkiet. Wszystkie pary bujały się w takt wolnej muzyki. Miło było poczuć go w końcu blisko siebie, z świadomością, że jest teraz tylko mój i nikt nam nie odbierze tej chwili szczęścia.
Schylił się lekko w kierunku mojego ucha i usłyszałam:
— Przez chwilę bałem się, że spodobał ci się mój przyszywany braciszek.
— Skąd takie podejrzenia? — zapytałam lekko rozbawiona.
— Pozwoliłaś się mu do siebie zbliżyć. Wiem, to było celowe, ale nadal mam w sobie niepokój. Chyba bym nie zniósł, gdyby ktoś mi ciebie odebrał — wyznał nieco łamiącym się głosem. Dobrze wiedziałam, do czego jest zdolny ten wrażliwy człowiek, gdy złamie się mu serce. Nie, nigdy więcej nie zrobiłabym mu tego: nie dałabym mu kosza. Byliśmy tacy sami, On był całym moim światem, a ja jego.
— Kochanie… — brzmiała moja czuła odpowiedź. Żeby zaoszczędzić sobie zbytnich wywodów, pocałowałam go w usta. Przedłużył swój pocałunek poza granicę, do której już nie wypada się całować przy innych ludziach.
— Daro, kiedy ślub? — zapytał Bartek, który tańczył tuż obok nas z Izabellą Simons. Tamta zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem, ale ja nie wymiękłam, tylko mocniej przytuliłam się do mojego partnera.
— Kiedy tylko uda mi się zrealizować pewne plany, na pewno będziesz zaproszony — odpowiedział Daro, po czym zsunął swoje dłonie na moje biodra. Czułam się trochę dziwnie — tak publicznie obmacywana przez męskie dłonie — ale w końcu przecież obmacywał mnie mój facet, a nie ktoś obcy. Na wspomnienie tego, co robimy sam na sam w chwilach namiętności, serce zabiło mi mocniej.
— Super, w takim razie czuję się zaproszony! — brzmiała radosna odpowiedź.
5. Atak Wioletty
I wszystko skończyłoby się dobrze, cały ten dziwny psychologiczno-analityczny wieczór… gdyby nie to, że zjawił się niespodziewany gość.
— Dobry wieczór wszystkim!!! — powiedział głośno znany mi dobrze głos kobiecy. Obydwoje z Darkiem popatrzyliśmy z niepokojem w kierunku drzwi. Wysoka blondyna, z burzą długich, falistych włosów na głowie, zielona minisukienka i czerwone szpilki, czerwona szminka na ustach iii… żółty kapelusz na głowie. „Wioletta!” Jak zwykle musiała zrobić show swoją ekstrawagancją! Oczy wszystkich gości skierowały się ku niej, nikt jednak nie śmiał jej odpowiedzieć, czy choćby poruszyć się. Byli w szoku, tak jak ja i Daro.
— Co ona tutaj robi? — zapytałam go zdumiona, gdy odblokowało mi mowę. Gdy tylko ujrzałam ten cień przeszłości, ogarnął mnie lęk.
— Nie wiem, ale zaraz to załatwię — rzekł poirytowany, po czym pozostawił mnie na środku parkietu. — Proszę, bawcie się dalej! — zachęcił wszystkich, aby w końcu się ruszyli. Nastąpiło stopniowe rozluźnienie atmosfery.
Dariusz podszedł do Wioletty, wziął ją pod rękę i wyprowadził na korytarz. To nie wróżyło niczego dobrego. Nie wiedziałam, co prawda, na jakich warunkach się rozstali — przecież byli w związku przez pewien czas — ale on wyglądał teraz na wściekłego, co oznaczało zbliżającą się nieuchronnie, ostrą wymianę zdań. Podeszłam do stołu z zamiarem zajęcia przy nim miejsca, ale niepokój okazał się silniejszy. Czym prędzej ruszyłam w kierunku drzwi.
Skierowałam kroki ku górze, tam skąd dochodziły głosy rozmowy, a raczej cichej kłótni.
— Po co wróciłeś do tej wariatki? Mało ci jeszcze!? — zabrzmiał kobiecy głos z piętra wyżej. Wiola nigdy mnie nie oszczędzała. Zawsze była bezlitosna.
— Licz się ze słowami! — warknął na nią Daro.
— No tak, cały ty! Poświęcisz się w imię szaleńczej miłości! — szydziła otwarcie.
— Przejdź do sedna! — warknął ostro.
— Czy ona wie, z czym masz problem? I wie, że ze mną ci się udało?! — zapytała niespodzianie, a ja początkowo nie wiedziałam, o co chodzi. — Na pewno jej nie powiedziałeś! Nic dziwnego, bo ta psycholka by cię po tym zostawiła! Boisz się tego, co!?
— Czego ty chcesz?! — zapytał gniewnie.
— Chcę się dobrze bawić! Poza tym nie ukrywajmy, że coś nas nadal łączy…
— Ha, ha! Niby co? — szydził.
— Uczucie, miłość, namiętność, wzajemna fascynacja… — wyrzucała z siebie namiętnym głosem.
— Odsuń się! Nic nas nie łączy! Jesteś chora! Daj nam spokój raz na zawsze!
— Dam ci spokój, jeśli zrobisz coś dla mnie. Później może sobie pójdę… — wodziła go za nos
— Czego chcesz?
— Żebyś ze mną zatańczył i przedstawił swoim znajomym i rodzinie.
— I dasz nam spokój raz na zawsze?
— Tego nie mogę ci obiecać, ale jeśli chcesz, żebym sobie poszła… i żeby Kasia dowiedziała się o tym, że ze mną jednak dałeś radę to zrobić… — zaczęła mu grozić, a ja poczułam takie rozczarowanie, że ciężar mojego serca niemal przygwoździł mnie do podłogi. Mówili o seksie! Darek uprawiał z nią seks! A mnie powiedział coś całkiem innego! To był cios w samo serce. Z wrażenia chwyciłam się mocno balustrady, żeby nie upaść.
— Dobrze, ale tylko jeden taniec i wychodzisz.
— Najpierw prezentacja, Mój Drogi.
— Tylko ręce przy sobie!
— Jak mam to zrobić, podczas tańca z tobą? — zamruczała.
— Chodź! Szkoda mojego cennego czasu!
Usłyszałam, że schodzą, więc czym prędzej poszłam do salki balowej. Tam uciekłam w najdalszy kąt pomieszczenia. Zatrzymałam się przy oknie zasłoniętym ciemnymi kotarami, przez chwilę nawet rozważałam, czy nie schować się za jedną z nich… Od drzwi dzieliło mnie osiem metrów, ale mimo to i tak poczułam się zbyt blisko tych dwojga, gdy weszli do środka. Z nietęgą miną Daro zaczął prezentację gościa. Słyszałam, jak Wioletta produkuje się słodkimi słówkami i miłym głosikiem, i aż mnie mdliło na myśl, że spała z moim Ukochanym mężczyzną. W dodatku nadal coś do niego czuła i mogła walczyć o jego miłość przy pomocy szantażu. „Tym razem Dariusz dał się jej podejść, ale co będzie następnym razem? Do czego może się posunąć ta diablica? A jeśli on jej w końcu ulegnie?!” Postanowiłam, że porozmawiam z nim o tym, żeby nie było między nami niejasności. Ostatecznie uprawiali seks, zanim znów zostaliśmy z Darkiem parą. Nie zrobiłby mi tego w trakcie trwania naszego związku… chyba, że zrobił to wtedy, gdy wyjechał do ciotki i zerwał ze mną. Przeszył mnie dreszcz niepewności, niczego przecież nie mogłam wiedzieć na sto procent…
Rozejrzał się po pomieszczeniu i w końcu mnie zobaczył. Ocenił w jakim jestem stanie, a później zmarszczył czoło w niepokoju. Przeprosił mnie spojrzeniem i zaczął tańczyć z Wiolettą. Sposób w jaki go objęła, przypominał mi zachowanie ośmiornicy, która obejmuje wszystkimi swoimi ośmioma mackami ofiarę, którą zaraz udusi. Była tak mocno w niego wtulona, jakby robiła to po latach, z tęsknoty za ukochanym mężczyzną. Z tym, że ten mężczyzna raczej nie wyglądał na zadowolonego. W pierwszej chwili nawet nie wiedział, czy kłaść na partnerce swoje dłonie. Dopiero po chwili ona sama ułożyła je sobie na talii. Zaczęli się kołysać w takt wolnej muzyki.
Sytuacja diametralnie zmieniła się, gdy do środka weszła Jola. Stanęła jak wmurowana, zrobiła wielkie oczy, a następnie podniosła larmo:
— A to co?! Co ty tutaj robisz?! — zabrzmiała oburzona.
W tym momencie wszyscy goście przestali tańczyć, a muzyka ucichła. Wioletta odsunęła się od Darka i zmieszana spojrzała na wściekłą Jolę.
— Dobry wieczór, Jolu — bąknęła grzecznie.
— Wiola wychodzimy, ale już! — powiedziała na głos, następnie pociągnęła ją za rękę i wyprowadziła na korytarz. Nigdy nie widziałam, żeby Wioletta tak się kogoś bała. Daro wyszedł za nimi, a ja natychmiast poszłam ich śladem, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia gości. Zamknęłam za sobą drzwi salki balowej i poszłam piętro wyżej, gdzie przy drzwiach wyjściowych toczyła się rozmowa.
— Nie dość już namieszałaś?! Po co tutaj przyszłaś? Daj im spokój! — mówiła Jola do Wioletty.
— Ale to Dariusz mnie zaprosił, prawda? — rzekła z naciskiem ostatnie słowo, jakby chciała go nim zaszantażować.
— Nie wierzę! — odparła Jola rozbawiona.
— Dariusz, powiedz coś! — naciskała dziewczyna.
Wiedziałam, że jeśli uda jej się znów go zaszantażować, to Wiola zostanie z nami na dłużej niż jeden wieczór. Musiałam wkroczyć do akcji. Wyszłam po schodach i zatrzymawszy się u boku Dariusza, rzekłam:
— Dobry wieczór, Wioletto!
Ujęłam jedną z drżących dłoni mojego Ukochanego, aby dodać mu otuchy. Był blady jak ściana. Drgnął i spojrzał na mnie z przestrachem, jakbym właśnie poznała tę straszną prawdę, o której nie chciał mi powiedzieć. Wioletta wlepiła w niego oczekujące spojrzenie. Nie uzyskała oczekiwanego efektu, więc kiwnęła mu porozumiewawczo głową, a na jej ustach odmalował się krzywy uśmieszek.
— Dobry wieczór, Kasiu — odparła, po czym podała mi rękę. — Nie wiedziałam, że Daro nie powiedział ci o jednej ważnej sprawie…
— Tak, nie powiedział mi, że cię zaprosił — weszłam jej w zdanie. — Inaczej nie zgodziłabym się, żebyś tutaj przyszła — odpowiedziałam chłodno, wypowiadając jej tym samym wojnę.
Oszołomiona moją postawą, w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zawsze ustępowałam jej miejsca, bo bałam się jej wybuchowego charakteru oraz słów, którymi potrafiła boleśnie ranić. Tym razem spotkała się z inną Katarzyną, nie tą, którą byłam kiedyś, gdy Wiola była moją pracownicą. Zrobiła się czerwona jak burak, nie wiedziała, co ma powiedzieć.
— Jolu, wracaj do gości i uspokój ich. My sobie z tym poradzimy — powiedziałam spokojnie. Ta tak zwykle poczciwa i łagodna kobieta, która stanęła w obronie mojego związku jak lwica, poszła za moją radą. W jej oczach dostrzegłam niepokój. Po co miałam narażać ją na niepotrzebny stres? Wiolce chodziło o mnie. Gdy tylko dał się słyszeć z dołu odgłos zamykanych drzwi, Wiola zaczęła kontratak.
— To ty jeszcze żyjesz? Do prawdy jak to możliwe, że taka wariatka jak ty jeszcze się nie zabiła? — wysyczała z nienawiścią.
Zatem to Joli bała się Wiola, nie mnie. To troszkę mnie zbiło z tropu, ale nie poddałam się. Był ze mną jeszcze Daro. Zachowałam więc zimną krew i odpowiedziałam:
— Zastanawiam się, co ty tutaj jeszcze robisz? Nie dość jasno się wyraziłam, że nie życzę sobie tutaj twojej obecności?
— Powiedz tej wariatce, żeby nas zostawiła — zwróciła się do mojego chłopaka. — Chcę z tobą porozmawiać, Kochanie. — Zarzuciła mu ręce na szyję.
Natychmiast ją od siebie odsunął i odepchnął.
— Wiolka, ty naprawdę jesteś chora! Daj nam spokój! — warknął na nią, ale ona nie dała za wygraną. Wytoczyła swoje bitewne działa pełne podłych słów i zaczęła nas bombardować.
— Dobrze wiesz, że nie ułożysz sobie z nią życia! — zwróciła się do mojego ukochanego. — W każdej chwili może cię znowu zostawić! A wtedy będziesz potrzebował mnie! Bo to ja cię naprawdę kocham! Tylko ja! Gdyby nie nasze nieporozumienie, bylibyśmy teraz razem! Ale zniknąłeś, a później długo cię szukałam! Zasługujesz na normalną kobietę, na normalne życie! A ona ci się nie pozwoli od tak do siebie zbliżyć. Pamiętasz jeszcze to, co było? Nie wytrzymasz z tą wariatką! Trafisz przez nią do psychiatryka! Pewnie nawet nie będziesz mógł mieć z nią dzieci! I dobrze, bo jeszcze dziecku by coś zrobiła!
Jej słowa trafiały we mnie raz za razem, a z każdą chwilą czułam, że już więcej nie zniosę.
— To nieprawda — zaprotestowałam cicho, aby choć w malutkim stopniu móc się obronić przed jej atakiem. Ale ona zaatakowała mnie bezpośrednio:
— Ty nie powinnaś mieć dzieci! Wariatki nie powinny ich mieć!
— Dosyć!!! — krzyknął Daro. — Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! — Schwycił ją za ramię, po czym siłą wyciągnął ją za drzwi frontowe. Z trzaskiem zamknął je za sobą, przekręcił klucz w dolnym i górnym zamku, i jakby bał się, że to jeszcze mało, zasunął dodatkowo skobelek zawieszony na łańcuszku. Później podszedł do schodów i usiadł. Wsparł głowę na rękach, jakby zaczęła go boleć. Po kilku chwilach dało się słyszeć jego ciężkie westchnienie.
Wybuch jego złości trochę mnie przestraszył, ale to co czułam w chwili, gdy w końcu na mnie spojrzał, przeraziło mnie jeszcze bardziej. Co czaiło się za tym spojrzeniem: rozczarowanie, ból, żal?!
— To straszne… — urwał i spuścił wzrok.
Stałam tam, na tym ciemnym korytarzyku i zastanawiałam się nad ucieczką. A on milczał. Wyrzucił ją, ale milczał. Czyż miał o mnie takie samo zdanie? Nie powinnam mieć dzieci?
— Jeśli coś jeszcze do niej czujesz, to może powinniście… — zaczęłam, ale urwałam. Przypomniałam sobie, jak Dariusz cudem się we mnie zakochał, później byliśmy z sobą na próbę, aż w końcu dałam mu kosza. Był z Wiolką przez jakiś czas, później zerwali i znów zaczął o mnie walczyć. Posunął się do szaleństwa, żeby mnie odzyskać, udając kogoś, kim nie był, i do tego te jego problemy seksualne… „Czy jego życie potoczyłoby się lepiej, gdyby mnie nie poznał? Może miałby teraz normalną rodzinę?”
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, następnie wstał i zapytał:
— O czym ty mówisz?!
— Może ona ma rację. — Spuściłam głowę i zamknęłam się w swoim bólu.
— Nie, nie ma racji!
Podszedł do mnie, a później czule objął.
— Ale może to ty powinnaś zostawić mnie? Jak mogłem pozwolić jej na wypowiedzenie tych okropnych słów pod twoim adresem?! — Miał żal do samego siebie.
— Nie miałeś na to wpływu — wytłumaczyłam go. — Za to wyrzuciłeś ją wzorowo — pochwaliłam go, a on cicho się zaśmiał. Niespodziewanie odsunął się ode mnie i znów usiadł na schodach. Chwycił się znów za głowę, co oznaczało, że Wioletta przyprawiło go o migrenę.
— Ona przyszła tutaj, żeby mnie szantażować — wyznał cicho.
Domyśliłam się, że ta tajemnica, która już nią nie była, ciążyła mu na sercu od dawna. „Dlaczego mi o tym nigdy nie powiedział?”
— Słyszałam waszą rozmowę. Przepraszam, że podsłuchiwałam — wyznałam skruszona. W jego oczach zobaczyłam strach, który natychmiast ugasiłam. — To działo się, gdy nie byliśmy parą i nie ma to nic wspólnego z naszą teraźniejszością. Prawda?
— Tak, to było po tym, jak wróciłem ze szpitala. Zajęła się mną, a później… — nie chciał dalej mówić.
— Nie tłumacz się. Było minęło.
— Jestem pewien, że z tobą też dam radę. Wtedy byłem osłabiony i być może dlatego wytrzymywałem dłużej… Próbowaliśmy kilka razy i…
— To było tego więcej niż raz? — zadałam to pytanie machinalnie.
— Dwa razy, a później… straciłem ochotę na wszystko. — Spuścił głowę, jakby właśnie powrócił do wspomnień.
— Kochanie. — Ukucnęłam przed nim. Uniosłam jego ciężką od problemów głowę i pocałowałam go czule prosto w usta. Odwzajemnił mój pocałunek i przez chwilę znów poczułam się dobrze. Niestety zaraz później powrócił mi na myśl temat dzieci.
— Daro, a jeśli chodzi o dzieci… — zaczęłam. — ja nie wiem, jak będę się czuła po ciąży. To znaczy jeśli zajdę, nie wiem, czy depresja nie powróci. Nie wiem, czy dam radę zająć się dzieckiem.
— Kasiu, nie myślmy o tym na razie. Mamy jeszcze czas — pocieszył mnie i pogładził mój policzek.
— Masz rację — odparłam i uśmiechnęłam się do niego.
— Jak tam, moje dzieci? Poszła ta zołza? — zapytała Jola, przerywając nasze słodkie sam na sam.
— Tak — odpowiedzieliśmy jednocześnie.
— I chwała niech będzie Najwyższemu! — odetchnęła z ulgą i złożyła dłonie, jakby do dziękczynnej modlitwy. Na jej zmartwionej buźce pojawiła się ulga.
Wydawało się, że to koniec, że wszystko już jest ok. Ale w moim sercu pozostał żal, że Dariusz od razu nie powiedział mi prawdy. Mimo to porzuciłam na razie żale i poszłam z nim, aby wspólnie z innymi świętować jego urodziny.
Przyjęcie spokojnie dobiegło końca. O dwunastej goście się rozjechali, pozostawiwszy tony naczyń do zmywania, prezenty i brudną podłogę w domu. Byliśmy wszyscy tak zmęczeni całą tą aferą i gośćmi, że poszliśmy spać bez dodatkowego roztrząsania trudnych tematów. Wykończony Daro poszedł do siebie, ja poczłapałam do siebie. Żałowałam, że nie mogę spać z Ukochanym, ale nie chciałam gorszyć staroświeckich Joli i Leszka. Nadal spaliśmy w osobnych pokojach, aby nie gorszyć naszych seniorów. Kiedy leżałam już samotnie na swoim łóżku, otoczona mrokiem nocy i ciszą jednoosobowej sypialni, zadałam sobie bardzo ważne pytanie: „Dlaczego jeszcze się ze mną nie zaręczył? Przecież po tym, co przeszliśmy, byłaby to czysta formalność.” I dumałam nad tym do drugiej w nocy…
6. Prezent od niej
Niedziela upłynęła nam pod znakiem „sprzątania po imprezie” i rozpakowywania prezentów. Wszystkie pudełka i zawiniątka, wraz z kartkami wypełnionymi po brzegi miłymi życzeniami zdrowia i spełnienie marzeń, zanieśliśmy do sypialni solenizanta. Po śniadaniu usiedliśmy wszyscy czworo w jego pokoju, żeby popatrzeć, jak otwiera paczki i torebki z podarunkami. Alkohol, bombonierki, kwiaty i…
— O krawat! — zdziwił się Daro. Siedział na łóżku, obok mnie, i sięgał co jakiś czas po kolejną paczkę, żeby ją otworzyć. Gdy zobaczyłam czerwoną, ozdobną torebkę papierową, a z niej wyłaniający się zielony krawat, byłam zdumiona. Zwłaszcza, że krawat był produktem ekskluzywnej, znanej marki modowej. Dariusz sięgnął ponownie do środka i wyciągnął bilecik.
— „Żebyś zawsze prezentował się elegancko i z klasą. Iza.” — przeczytał na głos.
Popatrzyłam na Jolę, ona na mnie. My także kupiłyśmy solenizantowi krawat, to znaczy ja wybrałam ten model razem z Jolą, a następnie zapłaciłam! I na pewno był tańszy od tego, który podarowała mu córka szefa. Ubodło mnie to, że kupiła mu lepszy prezent od mojego. I w ogóle jakim prawem kupowała mu krawat?! To był przywilej jego ukochanej! A nie jakiejś obcej baby, która będzie na niego patrzeć w pracy, jak „prezentuje się elegancko i z klasą.”
Zachowałyśmy z Jolą milczenie, aby zaczekać na reakcję Dariusza na prezent ode mnie.
— O! Drugi krawat! — zaśmiał się zakłopotany, gdy otworzył pudełeczko, które wcześniej rozpakował z ozdobnego papieru. W środku znalazł bilecik ode mnie. — „Dla Miłości Mojego życia! Niech Ci dobrze służy w pracy i od święta. Kocham Cię! Kasia”
Uśmiech na jego ustach powiedział mi więcej niż tysiąc niepotrzebnych słów. Pocałował mnie prosto w usta, dodał jeszcze jeden czuły uśmiech, po czym sięgnął po kolejny prezent.
— Podoba ci się? — zapytałam jeszcze dla pewności. Lubił ten kolor.
— Tak! Jest piękny! — zapewnił, zerknąwszy na mnie jedynie przez chwilę.
„Nie, nie podoba ci się.” — oceniłam subiektywnie jego reakcję.
— Dariusz po prostu nigdy nie dostał tylu prezentów naraz! — zażartował stojący obok Joli Leszek.
— Masz rację — przyznał. — Ale w sumie to nie dostałem niczego na urodziny od bardzo dawna. Urodziny to ogólnie dla mnie smutne święto. Zawsze spędzałem je z rodzicami. Odkąd ich nie ma… — głos uwiązł mu w gardle.
Popatrzyliśmy na siebie ze zrozumieniem. Daro nie musiał już mówić nic więcej.
— Ale teraz masz nasz! — powiedziałam, żeby przegnać jego smutki. Dotknęłam jego ramienia i pogładziłam je pocieszająco. Smutny uśmiech solenizanta przedarł się w końcu przez traumatyczne wspomnienia. Ale od tej chwili wszyscy byliśmy już bardziej poważni.
***
Tego majowego, romantycznego wieczora miałam nadzieję na chwilę intymności z Ukochanym, mimo że sprzątanie dało nam wszystkim w kość. Myślałam, że spacer po mieście we dwoje, w aurze zachodzącego słońca i kwitnących drzew i krzewów, otrzeźwi i rozbudzi jego zmysły, ale już pod koniec i ja miałam serdecznie dosyć tego dnia. Tęskniłam za wsią, ciszą i czystym powietrzem. W słodkich nutach kwiatowych wciąż odnajdywałam dominację miejskich spalin i kurzu. On był milczący, zamyślony, spacerowaliśmy więc w ciszy, jeden drugiemu nie wchodząc w tok myśli. Nie przeszkadzało nam milczenie, nie musieliśmy przecież ciągle mielić językami, żeby czuć się z sobą dobrze. Kiedyś nawet Daro powiedział mi, że:
— Lubię u ciebie to, że umiesz milczeć z taktem, gdy mam w głowie chaos. Twoja cisza przynosi mi ukojenie. Inna kobieta zagadałaby mnie na śmierć!
Na wspomnienie tych słów, wygłoszonych zaledwie tydzień temu, uśmiechnęłam się.
— Wracamy do domu? — zapytał mnie, gdy przeszliśmy przez rynek.
— Tak.
Daro czuł się tak źle, że poszedł spać wcześniej i spędziłam wieczór na czytaniu romansu. Żeby życie było tak proste jak w romansie, to już dawno bylibyśmy po ślubie i na swoim, a nie męczyli się teraz osobno. Mój Kochany wspominał mi ostatnio o kredycie na remont domu po rodzicach. Szkoda, że nie wspominał o ślubie. Nie dawało mi to spokoju już od jakiegoś czasu. Dzięki temu, że sprzedał ziemię i budynek, który miał być wymarzonym pensjonatem jego rodziców, wyszedł na finansową prostą. „Po co mu kolejny kredyt? Przecież tutaj jest nam dobrze, a Leszek obiecał nam w spadku dom!” Domyślałam się, że to sentyment do tego domku w Górkach skłaniał go ku zaciągnięciu kolejnego długu. Musiałam to uszanować, choć napawało mnie to niepokojem.
***
W poniedziałek zasiedliśmy do wspólnego śniadania. Lubiłam kuchenne klimaty i kanapki Jolci, więc z przyjemnością zajęłam moje ulubione miejsce pod oknem i zaczekałam, aż Jocia naleje nam herbaty do kubków. Leszek siedział po drugiej stronie stołu, czytał swoją ulubioną gazetę codzienną. Dariusza jeszcze nie było, ale wiedziałam, że zaraz wstanie. Zawsze wstawał najpóźniej z nas. Byłam w całkiem dobrym humorze. Za oknem była śliczna, wiosenna pogoda: wstające, poranne słoneczko, odgłosy budzącego się do życia miasta i widok na rabatkę z kolorowymi kwiatami… Czego chcieć więcej?! Było fajnie, przynajmniej dopóki nie zobaczyłam Dariusza wchodzącego do kuchni. Na jego widok zamarłam. Miał na sobie czarną koszulę i jeansy, w których jeździł do pracy, a do tego… nowy zielony krawat, zamiast tego, który podarowałam mu ja! Przecież gdy otwierał wczoraj prezenty, mówił, że się mu podoba! A teraz zasiadał do stołu w ciemnozielonym krawacie od Izabelli Simons! To był cios w samo serce. Wbiłam wzrok w talerz z kanapkami.
— Smacznego! — powiedział i ziewnął przeciągle. Usiadł obok mnie, po czym cmoknął mnie w usta na dzień dobry.
Jola spojrzała na mnie porozumiewawczo. Dobrze wszyscy wiedzieliśmy, że to prezent od tamtej. Krawat dla Dariusza wybierałyśmy razem z Jolą kilka dni temu.
— Ładny krawat, Dareczku — zagadnęła moja 60-letnia przyjaciółka, po czym upiła łyk herbaty.
— Całkiem szykowny — potwierdził Leszek, który spojrzał na niego zza gazety.
— Mnie się nie podoba — burknął pod nosem Daro, po czym zajął się pałaszowaniem kanapek.
Nagle dał się słyszeć dźwięk dzwonka do drzwi. Któż mógł nas odwiedzać o tak wczesnej porze?! Była dopiero 8:30!
— Ja sprawdzę! — powiedziała Jola. — Jedzcie, dzieci, bo zaraz wychodzicie do pracy. — Poleciała czym prędzej ku drzwiom frontowym. Wróciła po chwili z małym bukiecikiem różowych różyczek w dłoni. Podeszła do mnie i podała mi go. — Ktoś ci przysłał kwiaty, Kasiu — rzekła zdumiona, spoglądając pytająco na Darka. Zięba przestał jeść i wbił we mnie pytajniki swoich oczu. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc wzięłam bukiet i otworzyłam bilecik.
— Od kogo to? — zapytał mnie.
„Jesteś niesamowita, Katarzyno! Darek wybrał tak dobrze, że aż mu zazdroszczę. Mam nadzieję, że niedługo znów się spotkamy.
Bartolo
PS: masz piękne oczy.”
Z zakłopotania zaczerwieniłam się po same uszy. Nie miałam zamiaru go okłamywać, więc powiedziałam prawdę, której efektem był dziwny grymas na jego twarzy.
— To od Bartka.
Przełknął głośno kęs jedzenia.
— Co napisał? — dopytał zapatrzony we mnie, jakbym miała zamiar coś przed nim ukryć. Niemal czułam, jak przeszywa mnie spojrzeniem. „Pokazać mu ten bilecik czy nie pokazać?!” — pytałam samą siebie w panice. „Jak zareaguje Daro na widok tego bileciku?”
— Sam zobacz. — Zaryzykowałam i podałam mu karteczkę. W końcu między mną a Bartkiem nie stało się nic, o czym On by nie wiedział.
Dariusz przeczytał wiadomość, po czym zacisnął usta, jakby powstrzymywał się od wypowiedzenia kilku uwag pod adresem nadawcy przesyłki. Spojrzałam z ukosa na jego twarz. Był wyraźnie zniesmaczony. To był błąd, że mu to pokazałam.
Postanowiłam zachowywać się tak, jakby słowa Bartka nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
— To miły gest, ale średnio mam ochotę na psikusy twojego przyszywanego braciszka — powiedziałam lekko oburzona i skrzyżowałam ręce z przodu. — Wyrzucę te kwiatki! Nie podobają mi się!
Myślałam, że Dariusz zareaguje, ale nie! Wstał od stołu, a następnie rzucił na odchodne tylko dwa słowa:
— Do zobaczenia.
Po tych słowach wyszedł z jadalni, następnie zszedł po schodach, aż w końcu opuścił dom, trzasnąwszy drzwiami frontowymi. Nie poczekał na mnie, choć codziennie podwoził mnie do galerii! Po prostu wyszedł. Był urażony do głębi, a to przecież nie była moja wina! Za chwilę usłyszałam, jak wyjeżdża z podwórka swoim starym cabrioletem.
— Ja cię podwiozę do pracy, nie martw się — pocieszył mnie Leszek. Uśmiechnął się sympatyczne spod swoich siwych wąsów.
— Kasiu, co tam jest napisane? — zapytała zmartwiona Jola. Podałam jej karteczkę. Gdy skończyła czytać, z wrażenia uniosła brwi i popatrzyła na mnie znacząco.
— No nie patrz tak na mnie! — denerwowałam się. — Dariusz jest zazdrosny, a przecież to nie moja wina, że Bartek to napisał! Zresztą nie ma tam nic złego! — Dałam upust moim emocjom. Byłam wściekła na tego człowieka. Bartek wiedział, że Daro się na mnie wkurzy. Zrobił to specjlanie!
— Będziecie musieli porozmawiać, zanim urosną między wami mury nieporozumienia — skwitowała to krótko Jola i oddawszy mi karteczkę, zajęła się jedzeniem.
— Przepraszam was na chwilę, ale muszę coś sprawdzić. — Powstałam, choć nie zjadłam jeszcze do końca śniadania. Odszedł mnie apetyt. — Jeśli to nadal aktualne, Leszku, to bardzo proszę o podwózkę do Małego Prado.
— Aktualne, za dziesięć minut Kasieńko. — Zakończył miłym uśmiechem.
— Dziękuję — odpowiedziałam z ulgą. Na niego zawsze mogłam liczyć.
Udałam się wprost do pokoju pana Zięby. Zastałam tam niezły bałagan. Nie posprzątał po wczorajszym rozpakowywaniu prezentów. Wszędzie leżały jakieś papierki i pudełka, do tego nie zaścielił łóżka i zostawił otwartą szafę na ubrania. Pokiwałam głową z dezaprobatą i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu podarunku ode mnie. Po kilku minutach poszukiwań wśród papierów — zajrzałam także do szafy, później do biurka i do kosza, a na końcu pod łóżko — zguba się znalazła. Obok nieświeżych, rzuconych niedbale skarpetek oraz kłębów kurzu, znalazłam także błękitny krawat. „Prezent od ukochanej chowasz pod łóżko?”: powiedziałam w myślach do Darka. „No, to lepiej będzie, jeśli go zabiorę.” Z wielką przykrością w sercu poskładałam błękitny krawat na kostkę i — z postanowieniem, że następnym razem kupię mu coś, czego nie będzie mógł wrzucić pod łóżko — opuściłam sypialnię z niechcianym prezentem w ręku.
7. Krawatowa próba
Dzień w pracy wlókł się niemiłosiernie. W poniedziałki galeria sztuki Małe Prado, której właścicielem był Leszek Solski, była dosyć pustawa. Dobrze, że chociaż Sylwia była ze mną, to jakoś nam leciał ten czas. Trochę posprzątałyśmy, omówiłyśmy rozstaw nowej ekspozycji… Wciąż sprawdzałam wiadomości od Darka, ale nic nie przychodziło. Zazwyczaj pisał w godzinach od jedenastej do dwunastej, wtedy jadł drugie śniadanie. Tym razem nie napisał nic. Musiał być bardzo zajęty, lub wściekł się na mnie. Nie odpowiadałam za to, co robią inni, a mimo wszystko czułam się winna, że dostałam kwiaty od Bartka i podałam do przeczytania bilecik Darkowi. Bolał mnie brzuch, ale nie wiedziałam, czy to z nerwów czy przed okresem — choć u mnie to były dwie powiązane z sobą sprawy. Mój PMS zawsze był trudnym stanem, który musiałam maskować ziółkami na nerwy i tabletkami przeciwbólowymi. Wciąż to napięcie, bóle w całym ciele i uciążliwy niepokój, lęki i rozdrażnienie…
Właśnie siedziałam nad portfolio pewnej artystki, której dzieła brałyśmy pod uwagę w kolejnych wystawach. Popijałam melisę, mój złoty środek na nerwy, ale dziś jakoś mi nie pomagało. Sięgnęłam po tabletki przeciwbólowe, ale nie te mocniejsze. Na razie było do zniesienia.
— Idź do domu, kochana. Widzę, że się męczysz — powiedziała Ola, która rozumiała to, co przeżywam. Siedziała razem ze mną w kantorku na zapleczu i przeglądała pocztę elektroniczną. Jej także dłużył się czas.
— Dziękuję, chętnie skorzystam — wydusiłam z siebie i złapałam się za bolący brzuch. Ból był paskudny, jakby ktoś ciął moje podbrzusze nożem. Ale nie dziwiło mnie to, zawsze tak miałam.
— Jest trzynasta, i tak już nikt nie przyjdzie. — Popatrzyła na swój zegarek na ręce. — Następnym razem ty posiedzisz za mnie, ok? — Dodała jeszcze sympatyczny uśmiech.
— Dobrze, dziękuję!
Odłożyłam portfolio na stolik i powoli powstałam. Zesztywniałe stawy kolan oraz odcinek lędźwiowy kręgosłupa utrudniły mi wyprostowanie się. Właściwie musiałam tylko skoczyć do WC i wziąć torebkę. Później czekał mnie powolny powrót do domu, w aurze wiosennego, pochmurnego dnia. Słoneczny dzień bowiem od rana zmieniał się w taki, co tylko czeka, żeby zacząć padać rzęsiście deszczem.
— Dziewczyno, może wezwij sobie taksę, albo zadzwoń po Solskiego? — zaproponowała Sylwia, której uwaga skierowała się teraz całkowicie na mnie. Współczuła mi bardzo. — Jesteś blada, kiepsko wyglądasz.
— Bo tak się czuję.
— Byłaś z tym u lekarza?
— Ginekolodzy zawsze mówią mi, że to tylko PMS albo uroki bycia płodną! — zaśmiałam się gorzko. — Po prostu tak mam.
— A brałaś coś na to?
— Kiedyś tak, ale odstawiłam. Hormony nie są dla mnie.
— Rozumiem. — Zastanowiła się przez moment, ale nie znalazła dla mnie odpowiedniej rady.
— Idę. Trzymaj się i do jutra — pożegnałam się krótko.
— Na moje oko, to ty jutro sobie w łóżku poleżysz. — Oceniła mój stan. — To uważaj tam na siebie i napisz, czy dotarłaś w całości.
— Nie martw się, dam radę.
Musiałam dać radę, nie chciałam nikogo niepokoić. Na szczęście udało mi się dotrzeć do domu przed deszczem.
Poszłam się od razu położyć do łóżka. Moja Jolcia rozumiała mnie bez słów, wiedziała, że co miesiąc cierpię katusze. Przyniosła mi rumianek i wodę do popicia tabletek. Zażyłam środki rozkurczowe, wypiłam ziółka i postanowiłam się chwilkę zdrzemnąć.
— Śpij, kochana, a ja się już wszystkim zajmę — pogładziła mnie po głowie. W tej chwili błogosławiłam dzień, gdy przyjęłam ją do pracy. To była przyjaźń aż po grób. I choć była ode mnie o jakieś 30 lat starsza i traktowałam ją jak przyszywaną ciocię, to świetnie się dogadywałyśmy. Dzięki tej przyjaźni, po zamknięciu firmy, nie wylądowałam na bruku…
To miała być krótka drzemka, a ja obudziłam się o szesnastej. Z przyjemnością pomyślałam, że Daruś powinien już wrócić z pracy. Ubrana w jeden z moich ulubionych dresowych kompletów domowych — czyli: czarna bluza z kapturem i kremowe spodnie na gumce — poszłam do kuchni. Jak się okazało, Daro jeszcze nie wrócił. Byłam rozczarowana.
— Jak się czujesz, dziecko? — zapytała Jola. Od razu podniosła się z kuchennego taboretu i ruszyła do czajnika. Ona już po prostu taka była, lubiła się opiekować innymi i matkować im. Pewnie dlatego, że nigdy nie mogła mieć swoich dzieci. Usiadłam do stołu, na moim ulubionym miejscu pod oknem, a ona zajęła się wszystkim.
— Koszmarnie chce mi się spać — powiedziałam sennie.
— To zrobię ci kawy na obudzenie.
— Tylko słabą, bo wiesz, że po tym mi serce galopuje.
— Tak, wiem dziecko. — Przygotowała mi kawę i podała ją na stół. Wsparta na łokciach, walczyłam z opadającymi powiekami. Zapach parzonej świeżo kawy zaczął mnie budzić. Po chwili Jola wyciągnęła z półki talerzyk pełen ciastek kokosowych i dodała je do mojego zestawu wybudzającego.
— Dziękuję, jesteś dla mnie taka dobra — wymamrotałam pod nosem. Złowiłam jej współczujące spojrzenie. Martwiła się o mnie. Musiałam wyglądać fatalnie, jak zwykle przed okresem, w trakcie i po.
— Boli cię bardzo? — zapytała, gdy usiadła na swoim miejscu.
— Boli mnie ostatnio coraz bardziej. Co miesiąc jest gorzej — wyznałam w trakcie zajadania moich ulubionych ciastek kokosowych.
— Idź do ginekologa. Może trzeba zrobić jakieś badania? W końcu jesteś już dojrzałą trzydziestką. Może hormony ci się pozmieniały?
Siedziała naprzeciwko mnie i szukała wyjścia, zresztą jak co miesiąc. Ale tego wyjścia nigdy nie znalazłyśmy, mimo wielu domysłów i prób.
— Masz rację, pójdę do lekarza, tylko…
Wtem do kuchni wszedł Daro. Grymas na jego twarzy od razu powiedział mi, że mam się do niego nie zbliżać. Był wściekły.
— Cześć! — rzucił prędko, po czym podszedł do zlewu, aby duszkiem wypić szklankę zimnej kranówki. Obydwie z Jolą popatrzyłyśmy na niego, później na siebie. Zachowałyśmy jednak milczenie. Daro oderwał się w końcu od wody i powiedział: — Ale duszno! Środek maja, a grzeje jakby w lipcu! Zaraz pewnie będzie z tego jakaś burza!
— Tak, to prawda Dareczku. — Jola powstała i zbliżyła się ku piecowi gazowemu. — Chcesz obiad?
— Nie! Muszę coś załatwić, wrócę wieczorem. Wpadłem się tylko przebrać! — mówił do niej. Na mnie nie zwracał uwagi, nawet nie zechciał mnie obdarować jednym, łaskawym spojrzeniem. Czy nadal wściekał się na mnie o te głupie kwiatki, które już dawno wylądowały w koszu?
— To dam ci coś na wynos! Może kanapka?
— Zjem coś na mieście! Cześć! — rzucił ku mnie na odchodne, zerknąwszy na mnie jedynie przez chwilę. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy — to bardzo mnie zaniepokoiło. Nawet chciałam za nim pójść, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Ale to, jak zdawkowo się ze mną przywitał i pożegnał, zatrzymało mnie w kuchni pod opiekuńczymi skrzydłami przyjaciółki. Poczułam silny skurcz w dole brzucha — jakby moja macica reagowała na moje stany emocjonalne.
— Zjedz coś i idź się położyć. A jemu daruj — mówiła Jola. Podeszła ku mnie zatroskana. — Ostatnio się strasznie spięty zrobił. To chyba chodzi o tą pracę w banku. Skarżył się Leszkowi, że dają mu pracę do domu.
— Fakt, ostatnio przesiaduje do późna. — Westchnęłam tęsknie. — Mam nadzieję, że choć dostaje za nadgodziny.
Ale to mnie do końca nie uspokoiło. Mój Daro nigdy nie traktował mnie tak powściągliwie. Dalsze dociekania przesłonił mi kolejny dokuczliwy skurcz w dole brzucha. Musiałam się poddać i zająć sobą.
Wrócił do domu o dwudziestej, prawie na kolację. Niestety, ja leżałam w łóżku. Mój okres trwał już trzy godziny, pierwsze napięcie więc zeszło, ale zaczęły się mocniejsze bóle. Otumaniona ziółkami na nadmierne krwawienia i silnymi tabletkami przeciwbólowymi, usłyszałam, że Daro wchodzi do swojego pokoju. Chciałam go zobaczyć i chwilkę z nim porozmawiać, a że medykamenty działały, wstałam z łóżka — mimo senności. Udałam się prosto pod drzwi jego pokoju. Zapukałam, żeby nie narazić się na ewentualną naganę. Przecież miał dziś zły humor.
— Proszę!
Po tym „proszę” mogłam się spodziewać tylko tego, że zastanę go po raz kolejny z marsową miną na twarzy. Gdy weszłam, właśnie brał się za sprzątanie papierów pozostałych po prezentach. Torebki i papiery zalegały na jego biurku i na podłodze dookoła niego.
— Wybacz, że ci przeszkadzam o tej porze… — zaczęłam nieśmiało.
— Nic nie szkodzi, Kasiu. Powiedz, nie widziałaś gdzieś przypadkiem tego prezentu od ciebie? — powiedział chwilę później, podczas kopania w szafie. Szukał krawata, który schowałam u siebie w pokoju.
— Yyy… pomogę ci szukać — powiedziałam ochoczo. Zdecydowałam, choć troszkę poudawać. Musiałam się przekonać, jak wiele znaczy dla niego prezent ode mnie.
Przeszukał kilka razy szafę, spojrzał pod łóżko, do szuflad biurka…
— To niemożliwe! Przecież to nie jest igła w stogu siana! — biadolił zły na samego siebie. Był czerwony ze złości. — A może Jola coś tutaj sprzątała i przez przypadek go zabrała? Może wyrzuciła go do śmieci! — Sekundę później pognał na dół. Chyba miał zamiar przekopać kosze, które stały przed domem.
— Jestem podła… ale musiałam się przekonać, czy mój prezent jest dla niego ważny — szepnęłam pod nosem do Boga, który przecież widział moje postępowanie. — Wybacz mi to kłamstwo. Zaraz oddam mu ten krawat i go przeproszę.
Poszłam do siebie, bo gorzej się poczułam. Skórcze nagle wróciły, robiło mi się słabo, więc nie miałam innego wyjścia.
Położyłam się do łóżka, żeby uleżeć ból. Podczas miesiączki nie mogło być mowy o siedzeniu, staniu lub długim chodzeniu, nie wspomniawszy o wychodzeniu z domu. Gdy moje ciało miało kontakt z chłodem, dostawałam gorączki i zaczynały mnie boleć wszystkie stawy. Nieraz czułam, jak bolą mnie nawet cebulki włosów na głowie! Uleżałam skurcze po piętnastu minutach. Pięć minut potem Daro zapukał do drzwi mojego pokoju. Wszedł z nietęgą miną: nie znalazł krawata, przecież było u mnie! Przyszedł czas na prawdę.
— Nie ma! Tak mi przykro Kochanie — powiedział skruszony i podszedł ku mnie z miną winowajcy.
Lekko dygotałam z zimna i strachu. „Jak on teraz zareaguje?” Sięgnęłam do szafki nocnej, gdzie spoczywał poszukiwany przez niego podarunek. Daro naprawdę przejął się jego zniknięciem, nie mogłam więc trzymać go dłużej w niepewności. Z szuflady wyciągnęłam błękitny krawat, którego zniknięcie było powodem jego zdenerwowania.
— Proszę, Kochanie. — Oddałam mu jego prezent. Miałam nadzieję, że się nie wścieknie.
— Gdzie był?! Przekopałem cały pokój! — Przejął ode mnie krawat i przyjrzał się mu dokładniej, jakby chciał sprawdzić, czy to ten sam.
— Wybacz mi, ale… to ja go schowałam.
— Dlaczego?!
— Bo widzisz, dziś rano weszłam do twojego pokoju i znalazłam go pod łóżkiem. Stwierdziłam, że jest ci niepotrzebny iii…
Czekałam na reprymendę, lecz jego reakcja zadziwiła mnie.
— Skarbie — powiedział z uczuciem. Przysiadł obok mnie na łóżku i ujął moją dłoń. — Chciałem dziś rano go założyć, ale nie mogłem go znaleźć. Myślałem o nim przez cały dzień! Niestety nie miałem czasu na to, aby poszukać go po pracy, a gdy wróciłem… sama widziałaś, że szukałem. To nie moja wina, że się tam zaplątał. — Po tych słowach położył się obok mnie i objął ramieniem. Poczułam ulgę, która przerodziła się w błogostan.
— Podoba ci się choć troszeczkę? — zapytałam z nadzieją. — Nie jest tak drogi, jak ten od panny Simons, ale kupiłam go, bo wiem, że lubisz niebieski iii…
— Kasiu, bardzo mi się podoba! Znasz mój gust, trafiłaś w dziesiątkę! — Ucałował moje czoło i gładząc mnie czule po policzku, dodał jeszcze: — Butelkowa zieleń mi nie podchodzi. Pannie Simons nie udało się trafić w mój gust.
Te morskozielone oczy nie mogły kłamać, a uśmiech na ustach podbijał wiarygodność jego słów.
— Dlaczego więc go założyłeś?
— Bo akurat się nawinął pod rękę! He, he!
Jakoś nie przekonał mnie jego żart, ale dałam już temu spokój. A gdy chwilkę później w końcu dał mi całusa prosto w usta, kompletnie puściłam to w niepamięć.
— A teraz spać, Kochana, bo widzę, że okres daje ci się we znaki.
— Skąd wiesz, że mam okres?
— Zawsze jesteś wtedy trupioblada i polegujesz częściej niż zwykle. Poza tym, Jola zawsze mnie informuje o stanie twojego zdrowia. No i Leszek mówi, że masz wolne.
— Naprawdę tak się mną przejmujesz?
— Tak. Bo twoje zdrowie jest dla mnie bardzo ważne.
Poprawił mi kołdrę i znów mnie objął. Wtuliłam się w niego niczym w pluszowego misia. Był taki przyjemnie ciepły i pachniał tak znajomo, że zachciało mi się spać. Przy nim czułam się bezpieczna, jak w prawdziwym domu.
— Kasiu?
— Tak?
— Idź do ginekologa — poprosił mnie łagodnie. — Jola wspominała mi, że ostatnio gorzej się czujesz.
Mile zaskoczona jego autentyczną troską, zamknęłam oczy.
— Dobrze, Kochanie. Pójdę.
8. Ginekolog
I niestety musiałam iść do ginekologa. Wizyty u tego rodzaju lekarzy należą do tych najmniej przyjemnych obowiązków względem samej siebie, które niestety od czasu do czasu trzeba spełnić. Sześć dni później, jakiś dzień po ustaniu krwawień, które i w tym miesiącu były bardzo obfite, wzięłam sobie jeden dzień urlopu i udałam się do przychodni na wizytę prywatną. Na ubezpieczenie czekałabym pewnie ładnych kilka tygodni, zatem wybrałam tę bardziej komfortową dla mnie opcję, która zakładała, że pacjent, który potrzebuje pomocy, musi być niezwłocznie przyjęty przez lekarza. Plusem takich prywatnych wizyt było również to, że nie czekało się w kolejce godzinami, narażając się na atak niekontrolowanej paniki, spowodowanej brakiem świeżego powietrza oraz przestrzeni osobistej.
Umówiłam się do pani doktor — wolałam chodzić do kobiet niż do mężczyzn ginekologów. Kobieta koło czterdziestki, blondynka o kręconych włosach, której dobrze z oczu patrzyło, a przy tym miała bardzo dobre opinie, przywitała mnie w otwartych drzwiach swojego czystego, świeżo wyremontowanego gabineciku.
— Dzień dobry! — Przywitała mnie uściskiem dłoni i uśmiechem. — Proszę usiąść, pani Katarzyno.
— Dzień dobry, dziękuję. — Spoczęłam sobie na krzesełku naprzeciwko biurka pani doktor.
— Co panią do mnie sprowadza? — zapytała rzeczowo i skupiła na mnie całą swoją uwagę, aby pokazać mi, że traktuje mnie poważnie.
— Bardzo boli mnie brzuch przed okresem i w trakcie jego trwania. Właściwie to mam też te bóle przy okresie płodnym i na co dzień, jak coś na przykład się poschylam. Mam bardzo obfite krwawienia. Muszę brać leki przeciwkrwotoczne. — Nie wspomniałam tutaj o skromnej roli ziół w ulżeniu moim comiesięcznym cierpieniom. Lekarze różnie podchodzili do tego tematu. Jedni wierzyli w uzdrawiającą moc natury, inni śmiali się, że to tylko zabobony, a zioła niczego nie wnoszą do życia chorej, prócz nieuzasadnionych wierzeń. Inni zaś truli pacjentów tabletkami hormonalnymi, twierdząc, że zioła to trucizna albo zwyczajne placebo.
— Jak wielkie są te krwawienia? — zapytała. Zaczęła notować informacje w swoim przenośnym komputerze.
— Bardzo duże. Kilka razy przestraszyłam się nie na żarty. Myślałam, że to krwotok wewnętrzny.
— Od dawna miewa pani takie miesiączki?
— Odkąd tylko pamiętam.
— Czy choruje pani na coś przewlekle?
— Tylko na depresję, choć ostatnio czuję się znacznie lepiej niż kiedyś
— Depresja… — dopisała kobietka, po czym zarządziła: — Proszę się rozebrać i położyć się na kozetce. Sprawdzimy, co się tam w środku dzieje.
I nadeszła ta najbardziej krępująca chwila. Trzeba rozebrać się do połowy, od pasa w dół, i pokazać wszystko to, co wolałoby się zachować tylko dla siebie. Pamiętam, że dostałam okres bardzo wcześnie, jako mała dziewczynka. Miałam wtedy niespełna 10 lat. Nie mogłam przez to normalnie chodzić do szkoły, bo co miesiąc musiałam odchorować swoje. Do dziś pamiętam, jaki strach wywołał we mnie widok krwi na mojej bieliźnie. Myślałam, że umieram! Dwadzieścia lat później nie było inaczej, nadal bałam się krwawień.
Zajęłam miejsce na tronie ginekologicznym. Nogi rozłożone na boki, kolana na podpórkach, pupa naga i… czekam, przyglądając się sufitowi, na którym zasiadła sobie mucha, w najlepsze pałaszująca jakieś pyłki niewidzialne dla ludzkiego oka.
— Dobrze, proszę się jeszcze zsunąć… O tak! Czy były jakieś stosunki?
— Stosunki?
— Seks? Czy uprawia pani seks?
— Nie… my nie… jeszcze nie robiliśmy tego.
— Ale miała już pani stosunek?
— Nie. Jestem… dziewicą.
— Zatem ból może być spowodowany tym, że krew nie ma ujścia przez błonę dziewiczą.
— Nie wiem… — „To jest ze mną aż tak źle?!” Nie wiedziałam, czy w ogóle mam tam jeszcze jakąś błonę, przecież to badanie USG przez pochwę robiono mi już co najmniej kilkanaście razy w życiu.
— Zaraz to obejrzę.
I zaczęło się grzebanie… Najpierw palec w sam środek, między pośladki.
— To panią boli?
— Nie.
— A to?
— Nie.
Wysunęła palec. Żeby tego nie było mało, wsadziła w moją pochwę coś plastikowego, co rozszerzyło ją mocno w środku. Oj! Zabolało! Syknęłam z bólu. Ginekolożka zajrzała do środka.
— Jest błona — rzekła, jakby dopiero teraz uwierzyła mi, że w wieku 32 lat wciąż jestem nietknięta! „Obciach czy powód do dumy?” — Ale jest w niej dziura, która umożliwi mi przejście dalej. Jak dawno temu miała pani robioną cytologię?
— Yyy… nie pamiętam.
— To bardzo ważne badanie. Pobiorę wymaz, a wyniki odbierze pani za kilka dni.
Wyciągnęła fiolkę, odkręciła ją i wyciągnęła z niej długaśny patyczek, zakończony obłą końcówką. Pogmerała mi nim w środku, wsadziłam patyczek znów do fiolki i odłożyła na stoliczek medyczny.
— Zapraszam panią teraz na USG.
Zmieniłam miejsce na płaską kozetkę.
— Proszę się rozluźnić, to nie będzie boleć — powiedziała pani doktor. — Postaram się nie uszkodzić błony. — Po chwili włożyła małą elektroniczną pałkę w miejsce, z którego zazwyczaj wypływała krew. I zaczęła manewrować. — Weszłam!
O jak ja wtedy bardzo chciałam, żeby mój Daro w końcu pozbawił mnie tego fragmentu kobiecości, który utrudniał badanie USG!
— Ma pani torbiele na jajnikach. Na jednym i na drugim… — oznajmiła mi, jakby to był katar. — Wyglądają na endometrialne, ale niekoniecznie muszą nimi być. Mogą zejść po okresie.
— Właśnie kilka dni temu miałam okres.
— Zaraz sobie jeszcze powiększę obraz, tu… i tu… — Zaczęła klikać coś na tym swoim komputerku, znajdującym się pół metra nad moją głową, kilkanaście centymetrów od mojego ciała. — I jeszcze z drugiej strony… — Popatrzyła, wydrukowała zapis zdjęć USG. — Dobrze! — Wyciągnęła pałkę z mojej pochwy. — Może się pani ubrać. Zaraz pani wszystko powiem.
Z największą przyjemnością opuściłam kozetkę i poszłam się ubrać. „Koniec tych przyjemności. Teraz czas na wyrok.”
Siedziałam w parku, przyglądając się białemu karteluszkowi, na którym miałam wypisaną delotę pełną badań. W tym marker nowotworowy CA-125. Byłam wstrząśnięta diagnozą:
— To może być rak, dlatego musi pani zrobić jeszcze te badania — powiedziała miła pan doktor.
Przeszyła mnie fala paraliżującego lęku. Z torebki wyciągnęłam receptę i telefon komórkowy. Przez chwilę chciałam zadzwonić do Darka, ale później zrezygnowałam. „Nie, będę go martwić.” Sama byłam jeszcze w szoku. Wstałam, aby udać się do najbliższej apteki. Musiałam wykupić hormony, które miały pomóc mi w leczeniu endometriozy. Najpierw jednak musiałam zaczekać na badania… Zamknięta w gnającej na oślep analizie przyszłych zdarzeń i ich konsekwencji, usłyszałam w myślach echa słów ginekolożki:
— Jeśli to endometrioza, co wstępnie potwierdzi to badanie, musi pani wiedzieć, że może pani mieć problem z zajściem w ciążę. Jest już pani po trzydziestce, więc szanse na dziecko będą z czasem maleć. Proszę porozmawiać z partnerem o ewentualnej ciąży. To mogłoby na jakiś czas zmniejszyć dolegliwości bólowe i możliwe, że torbiele same by się wchłonęły. Jeśli terapia hormonalna nie przyniesie skutku, trzeba będzie wykonać zabieg usunięcia torbieli. Jeśli torbiel znacznie rozrośnie się, trzeba będzie także wyciąć zajętą część jajnika…
„To w każdym wypadku jest bardzo zła wiadomość. Boże, co ja mam teraz zrobić?”
Zawróciłam spod drzwi apteki i ruszyłam prosto do malutkiego kościoła, który stał o pięć minut drogi dalej. Po drodze mijałam matki z wózkami, dzieci wracające ze szkoły, pary zakochanych nastolatków, samotnych starców i wyobrażałam sobie tragedię, która mogła rozegrać się w moim życiu. A raczej rozerwać je na strzępy!
— Czasem usuwa się torbiele razem z jajnikami. Potrzebny jest dobry chirurg… — huczało mi w głowie od tych nawracających w myślach słów.
Nadmiar złych wiadomości przerósł moją małą głowę. Gdy tylko weszłam do przedsionka kaplicy i uklękłam na drewnianym podeście klęcznika, wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
9. Wzajemne tajemnice
Otarłam łzy i jakoś pozbierałam się z tego klęcznika. Wolnym krokiem dotarłam do apteki, gdzie wykupiłam coś, co miało mi pomóc. Wydałam dziś 300 zł u ginekologa, a kolejne 100 zł na lek, który nie wiedziałam, czy mi w ogóle pomoże. Przecież źle znosiłam hormony! Ale do zażycia ich zmuszały mnie słowa pani ginekolog:
— Nie ma innego lekarstwa na endometriozę.
Załamana wyszłam z apteki, a stamtąd udałam się już prosto do domu. Była piętnasta, zatem czas na gotowanie obiadu. Weszłam do kuchni. Jola — która właśnie przyrządzała krokiety z grzybami, stojąc przy kuchennym stole — wyczytała tragedię, którą miałam wypisaną na twarzy. Zatrzymała się w połowie zawijania szarego farszu w naleśnik i zapatrzyła się na mnie.
— Chcesz o tym porozmawiać? — zabrzmiała dobrotliwie, a na jej czole pojawiły się zmarszczki współczucia.
— Może po obiedzie. Zaraz wróci Daro… — „Jak ja mu powiem, że mogę mieć problem z zajściem w ciążę?”
— Dobrze, dziecko kochane. Napij się czegoś, a ja skończę te krokiety. Trzeba je jeszcze obsmażyć. — Powróciła do przerwanej czynności. Zapach smażonych z cebulą pieczarek zaostrzył mój apetyt. Tymczasem musiała uraczyć się ciastkiem i filiżanką zielonej herbaty. Usiadłam do stołu i zaczęłam analizować. Jola milczała, choć wiedziałam, że chciałaby już wszystko wiedzieć. Mimo swojej dociekliwości była jednak osobą taktowną i potrafiła dochować tajemnicy. Ceniłam to w mojej przyszywanej cioci.
— Pogadamy po obiedzie, tak? — dopytała dla pewności.
— Tak, na pewno. — Dodałam jeszcze smutny uśmiech do mojej wisielczej mimiki. Przecież byłam załamana.
Pięć minut później do kuchni wszedł Daro. Wyglądał na równie mocno zdenerwowanego co wczoraj i przedwczoraj. Co ja mówię? Aż kipiała z niego złość!
— Dzień dobry! — rzucił ku nam. Nawet nie dał mi buzi na przywitanie. Znów zaczęły się „mijanki”: jak zaczęłam je w duchu nazywać. Po prostu witał się, zjadał obiad w milczeniu, po czym oznajmiał, że wróci wieczorem i wychodził. Wyciągnął z lodówki butelkę zimnej Coli i zaczął zabierać się do wyjścia.
— Dareczku zjesz z nami? — zapytała Jola.
— Nie mam czasu, przykro mi! — powiedział do niej, a na mnie zerknął w przelocie.
— Miłego dnia! — rzucił na odchodnym.
Jakoś żadna z nas nie miała mu ochoty odpowiadać. Ale to nie złość przepracowanego Zięby wzbudził we mnie największy ból. „Czyż on nie zauważył tego, w jakim stanie jestem?” Spojrzałam za nim z żalem.
— Poproszę Leszka, żeby z nim pogadał — odezwała się moja opiekunka, gdy od strony korytarza dobiegł ku nam trzask zamykanych drzwi frontowych. — Wiesz, jak to jest, facet z facetem szybciej się dogada. Może ma jakieś problemy w pracy?
— W której? Bo sprawia wrażenie, jakby miał dwie prace!
— Masz rację. To chore, że dzień w dzień musi ciągnąć nadgodziny.
— Tak niewiele rozmawiamy — mówiłam rozżalona. — Gdy miałam okres zajrzał do mnie tylko kilka razy. Martwię się!
W tej chwili po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może Zięba spotyka się z kimś na boku. Natychmiast zganiłam siebie za te myśli. „Przecież kocha mnie, i to bardzo! Jak mógłby mnie zdradzać?! Dlaczego więc unika kontaktu wzrokowego i cielesnego? Nagle stałam się dla niego małoznaczącym przedmiotem, który można odstawić na półkę.”
— Jolu, dlaczego facet może unikać kontaktu?
— Może jest rozdrażniony? — pomyślała na głos. Właśnie skończyła zabawę z formowaniem krokietów. — Zrobić ci kawę? Mam ochotę na solidną siekierę!
— Chętnie. Albo wiesz co? Lepiej zaparz mi rumianku. Czuję jakieś dziwne mdłości od rana…
— Kochana, czy ja o czymś nie wiem?! — Uśmiechnęła się tajemniczo.
„No tak, bo jak mdłości u młodej kobiety to od razu ciąża!” To szufladkowanie zawsze mnie dobijało. Bo jak płacze to zakochana, bo jak ma 30 lat to już na pewno uprawiała seks, bo jak mdłości to…
— Nie, Jolu. Będę miała problem z zajściem w ciążę, bo mam endometriozę albo… raka.
Przyznam, że Jolę siekło to bardziej niż mnie. Może ja wciąż jeszcze nie potrafiłam tego do zrozumieć? Ale ona to od razu zareagowała tak, jak trzeba.
— Kiedy masz te badania? — Przysiadła naprzeciwko mnie, pozostawiwszy smażenie krokietów na później.
— Mogę je zrobić choćby i jutro. — „Pytanie tylko: czy chcę tak z dnia na dzień dowiedzieć się, że mam raka?”
— Trzeba je zrobić niezwłocznie! — nalegała. — Na wyniki też na pewno poczekasz kilka dni. Pogadam z Leszkiem, żeby wydłużył ci urlop. Pójdziemy jutro razem do laboratorium na Wiosennej. Nie zostawię cię z tym samej!
Jej gotowość do niesienia mi wsparcia, zawsze wzbudzała we mnie poczucie bezpieczeństwa oraz nadzieję na to, że cokolwiek się stanie, ona będzie przy mnie. Lecz nie do końca byłam pewna tego, czy mogę liczyć na mojego chłopaka. Zachowywał się dziwnie. „A jeśli Darek dowie się, że nie będę mogła mieć dzieci? Czy wtedy mnie zostawi?!”
— Nie mów na razie Darkowi — poprosiłam ją.
— Dobrze, choć prędzej czy później będziesz musiała mu powiedzieć. Przecież chyba planujecie się związać z sobą na stałe? Przed ślubem trzeba sobie pewne rzeczy wyjaśnić, uzgodnić…
— Jolciu, ale on mnie jeszcze nie poprosił o rękę — wyznałam z ciężarem na sercu.
— Nie?! — zdumiała się. — A to ci dopiero! Muszę mu o tym wspomnieć! Na co on czeka?
— Wiesz, wziął teraz kredyt na remont domu po rodzicach w Górkach.
— Ach, no tak. — Zamilkła na moment i powróciła do tematu. — Ale nie musicie zaraz urządzać wielkiej imprezy. To może być małe przyjęcie. Teraz takie są modne.
— Dobrze wiesz, że moda mnie nie interesuje. Chcę tylko… — westchnęłam ciężko. — być zdrowa.
Jola poderwała się z krzesła i kuśtykając na obolałym kolanie, zbliżyła się ku mnie. Serdeczny, matczyny uścisk pozwolił mi na chwilę emocjonalnego rozklejenia się. Popłakałam sobie zdrowo.
— Będziesz zdrowa. Będę się o to modlić — pocieszała mnie. — Dobry Bóg wysłucha naszych próśb. Przecież musi być jakieś wyjście z tego wszystkiego. Ja mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle, kochane dziecko.
Jej słowa dodały mi nadziei, lecz gdy godzinę później znalazłam się w swoim pokoju, sama ze swoimi myślami, ogarnęła mnie czarna otchłań prowadząca mnie wprost w objęcia depresji.
Był wieczór, około godziny 21:00. Od kilku godzin, leżąc na łóżku, pochłaniałam jeden z najsłynniejszych romansów polskich: „Trędowatą” Heleny Mniszkówny. Musiałam coś czytać, żeby tylko nie myśleć o tym, co powiedziała mi ginekolożka. Lekturę przerwało mi pukanie do drzwi. Niespodziewanie w moim pokoju pojawił się Daro. To była miła odmiana, w końcu przypomniał sobie o moim istnieniu!
— Jak się masz? Jola mówiła, że kiepsko. — Zbliżył się do mnie z minką zatroskanego misia. W jego morskozielonych oczach zobaczyłam przyczajony strach i niepewność. Ubrany w zwyczajny, szary T-shirt i dresowe spodnie, sprawiał wrażenie umęczonego pracą skazańca. Przysiadł obok mnie na łóżku. Poczułam zapach jego żelu pod prysznic, miał świeżo umyte i wysuszone włosy.
— Trochę źle się czuję, ale mi przejdzie — skłamałam, nie patrząc mu w oczy.
— Kasiuuu, ja wiem, że coś jest na rzeczy. Jola była bardzo przejęta. Nie ukrywaj przede mną prawdy, bo i tak ją z niej wyduszę. Znasz mnie.
— Tak, potrafisz wiercić dziurę w brzuchu.
Cichutko się zaśmiał, po czym wyjął książkę z moich rąk.
— Popatrz na mnie.
Nie potrafiłam. To było w tej chwili ponad moje siły. Nagle wyobraziłam sobie ten najgorszy scenariusz: że on mnie zostawia, bo nie mogę mieć dzieci. Prędko otarłam łzę, która chciała mnie zdekonspirować. Ale Daro już mnie trochę znał. Przysunął się bliżej, a później objął mnie czule i przegonił moje smutki. „Czy ktoś, kto tak mnie tuli, mógłby mnie od tak porzucić tylko dlatego, że nie będę mogła mieć dzieci?”
— Powiedz mi — nalegał. — Jak będziemy to dźwigać razem, będzie lżej i dla ciebie i dla mnie. Ja nie będę się zamartwiał, że nie wiem, o co chodzi, a ty nie będziesz musiała się ukrywać i znosić w samotności swoje cierpienia.
— Nie. Powiem ci, jak już wszystko będę wiedzieć.
— Byłaś u ginekologa, prawda?
— Tak.
— Czy to coś poważnego?
— Daruś, proszę! Powiem ci, jak będę wiedziała na sto procent. Na razie sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
Odsunął się ode mnie. Na jego twarzy ujrzałam rozczarowanie. Wiedziałam, że sprawiam mu przykrość brakiem zaufania, ale nie potrafiłam inaczej. Rozmowa o dzieciach, a raczej o braku możliwości ich posiadania, byłaby w tej chwili dla mnie ostatecznym ciosem. Bałam się jego reakcji bardziej niż smutku malującego się w jego morskozielonych oczach.
— Przynieść ci coś do picia? Albo do jedzenia? — zapytał i wstał.
— Herbatę zieloną i orzeszki nerkowca.
— Nie ma już nerkowców… — wzruszył ramionami — Zjadłem. Ale wiesz, pójdę do sklepu. Muszę trochę rozprostować kości po tym siedzeniu przy biurku.
I już kierował swoje kroki ku drzwiom, gdy zatrzymało go moje pytanie:
— Czy musisz ciągnąć te nadgodziny? Wykończysz się!
W tej chwili po raz pierwszy ujrzałam na jego twarzy ten dziwny grymas. Zacisnął usta, jakby nie chciał mi wyjawić prawdy, zmarszczył brew, jakby coś tam w środku bardzo mocno go zabolało, po czym spuścił głowę, jak chłopczyk, który bardzo nie chce powiedzieć, że dzieci w przedszkolu się nad nim znęcają.
— Daro? Co się dzieje?
— Nic. Przyniosę ci te orzeszki. Będę za pół godziny. — I wyszedł.
Do strachu, który czułam na myśl o raku, bezpłodności i braniu hormonów, dołączył lęk o niego. Nie wiedziałam jeszcze, co się dzieje, ale podskórnie wyczuwałam, że to coś strasznego.
„Boże miłosierny, miej nas w swojej opiece. Jeśli on ma problemy, pomóż mu, bo ja nie wiem, czy będę w stanie — po tym, co powiedzą mi lekarze.”
10. Seksualne manipulacje
Ale Daro nie wracał jeszcze długo. Minęło jedno pół godziny, później drugie… Poszłam się umyć. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Przyjemnie ciepła woda przynajmniej na chwilę sprawiła, że poczułam się dobrze. Nagle dało o sobie znać moje ciało, które zapragnęło dotyku ukochanego. Miałam nadzieję, że może dzisiejszego wieczora, mimo zmęczenia jakie odczuwał, mimo mojego stanu psychicznego, będzie nam dane zakosztować trochę przyjemności we dwoje. Przypomniałam sobie o tym, że w moim wnętrzu wciąż uparcie tkwi błona dziewicza. „A gdyby tak w końcu to zrobić?” Zaczęłam zastanawiać się, czy to jest bolesne, gdy taka błona pęka. Ostatecznie postanowiłam poczytać co nieco na ten temat. Ale o przyjemności płynącej wprost z ust i dłoni ukochanego mężczyzny nie zapomniałam.
Dlatego, gdy nadeszła dwudziesta druga i próg mojego pokoju został przekroczony przez pewnego przystojnego, złotowłosego olbrzyma, zapragnęłam intymnej bliskości z podwójną siłą. Zwłaszcza że Dariusz był przebrany w piżamę, którą tak lubiłam.
— Wybacz Słonko, ale po drodze musiałem załatwić jeszcze jedną sprawę. Proszę! Oto twoje orzeszki! Kupiłem jeszcze ciastka kokosowe, które lubisz. — Zbliżył się ku mnie, po czym położył przysmaki na stoliczku obok.
— Dziękuję, Kochanie. A teraz chodź do mnie prędko!
Popatrzył na mnie tak, jakbym chciała na nim coś wymóc. Ociągając się, przysiadł obok mnie.
— Połóż się, chcę się do ciebie przytulić. Stęskniłam się za tobą przez tą twoją pracę.
Zrobił to, co chciałam, ale ja nie czułam, żeby robił to z chęcią. Raczej wymuszał na sobie te gesty. Położył się i objął mnie. Jego uścisk był taki słaby, jakby zmuszały go do tego niewidzialne sznureczki moich myśli. Dziwnie się z tym poczułam. Mimo to objęłam go czule i mocno, a później prędko odnalazłam jego usta. Niestety… ale to ja całowałam jego. On był jedynie całowany. „Nie pragnie mnie.” — pomyślałam z przestrachem. Odchyliłam głowę, aby móc spojrzeć na jego twarz. Nawet nie zamknął oczu.
— Co się stało, Daruś?
— Wybacz mi, ale nie jestem w nastroju na amory.
— Przepraszam — powiedziałam i odsunęłam się od niego. Zabolało mnie to, ale nie chcałam go do niczego zmuszać. I jakież było moje zdziwienie, gdy chwilę potem sam mnie przytulił.
— Poleż ze mną. Chcę cię poczuć blisko siebie — powiedział cichutko.
Zrobiłam to. Objęłam go na nowo, lecz tym razem to nie było przyjemne. Od środka paliłam się z pożądania, a on od tak leżał sobie obok mnie i ciężko wzdychał co pewien czas. A jednak zwyciężyła we mnie empatia.
— Co ci dolega? Powiedz.
— Ty nie chciałaś powiedzieć, więc i jak nie powiem.
— Ech!
— No właśnie „ech!”.
— Może mogłabym ci jakoś pomóc?
— Niestety, to wykracza poza granice twoich możliwości.
Posmutniałam, a pragnienie seksualnej intymności trochę zelżało.
Leżeliśmy tak już dłuższą chwilę, wzdychaliśmy i milczeliśmy wspólnie niczym zaklęte, dwie kamienne figury splątane w jednym akcie, uwiecznione w chwili wzajemnej czułości. Lecz żadne z nas nie śmiało się poruszyć. Cichy świst jego oddechu, bijące rytmicznie serce, ciepło jego ciała… Zachciało mi się spać.
I nagle stał się cud. Poczułam na swoich ustach delikatne muśnięcie jego warg. Kolejne było już bardziej stanowcze. To natychmiast obudziło moje spragnione zmysły. Oddałam mu pocałunek, a później zwarliśmy się w namiętnym tańcu ust, którego finałem mogło być tylko spełnienie. Lecz jakże dziwne było to przeżycie. Dotykałam go najpierw przez cienką tkaninę piżamy. Potem wkradłam się pod spód, aby poczuć żar jego nagiej, gładkiej skóry na brzuchu i plecach. On ledwie dotknął moich piersi przez bluzkę od piżamy, po czym, tuląc do siebie, zaczął wędrować dłonią w dół, tam gdzie pragnęłam najbardziej. Lecz wszystko to jakoś działo się zbyt szybko!
Zanim dotknęłam klejnotu jego męskiej natury, on wślizgnął się w moje zakamarki, aby przynieść mojej kobiecości zbyt prędkie spełnienie. Nie żebym narzekała, ale… nie zdążył mnie jeszcze dobrze rozbudzić po półgodzinnej sennej stagnacji, w którą mnie wprowadził.
— Trochę za sucho — szepnęłam w proteście. Suchość jego palca drażniła nieprzyjemnie moje wrażliwe miejsca.
— Już się robi, moje Kochanie — powiedział i od razu zsunął się niżej, aby złożyć pocałunek pośród różowości miękkiej tkaniny, która tak mocno była wyczulona na jego dotyk.
„Tak, właśnie tego mi trzeba. Nie przerywaj, rób tak… dokładnie tak.”
Zazwyczaj przedłużał tego rodzaju pieszczoty, ale tym razem zdawał się biec na wyścigi. Chciał czym prędzej skończyć. Wcale nie zależało mu na tym, żeby samemu osiągnąć spełnienie. I wtedy po raz drugi tego dnia pomyślałam o tym, że ktoś inny zaspokaja jego cielesne pragnienia. Lecz zanim zdążyłam zaprotestować, jego wilgotne usta i język doprowadziły mnie na szczyt ekstazy. Udało mu się, wygrał ten wyścig… a gdy leżałam, lekko nieprzytomna po tym seksualnym wysiłku, nasunął mi spodnie na tyłek, po czym położył się obok mnie i tak samo jak przedtem przytulił.
— Kocham cię i chcę, żebyś to zapamiętała na zawsze.
To zabrzmiało jakoś dziwnie dramatycznie w jego ustach. Przez wpółotwarte oczy dojrzałam smutek na jego przystojnej twarzy.
— Kochanie, co ci dolega? — Dotknęłam jego policzka.
Nie odpowiedział, tylko spuścił głowę. Chciał uniknąć kontaktu wzrokowego. Zamknął się w swoim cierpieniu.
— Pamiętaj, że cokolwiek to jest, zawsze możesz na mnie liczyć — powiedziałam intymnie cicho.
Ujęłam jego dłoń. Wciąż była wilgotna po seksualnej manipulacji, której mnie poddał, odstawiając na bok swoje potrzeby. Uścisnęłam tę dłoń, aby dodać mu otuchy.
— Będę pamiętał — odpowiedział niemrawo.
— Kocham cię, Darusiu.
Wzruszenie, rysujące się w jego oczach, skłoniło mnie ku temu, aby złożyć na jego ustach pocałunek potwierdzający moje uczucia.
— A ty nie chcesz, żebym cię tam pocałowała? — zapytałam z nadzieją, że jednak będzie chciał.
— Ja… jestem już bardzo zmęczony. Jutro piątek.
— Acha… — westchnęłam. — Czy w sobotę wybierzesz się ze mną na spacer? — poprosiłam, żeby mieć jakieś pocieszenie.
— Zobaczymy. Na razie nie mogę ci tego obiecać. Postaram się — mówił, jakby jego działania były zależne od innej osoby. I na pewno tą osobą nie mogłam być ja.
— Praca?
— Tak. — Znów uciekł ode mnie wzrokiem. Zasępił się, jakby coś nagle przygniotło jego myśli swoim ogromnym ciężarem.
— Rozumiem — odparłam smutno. — Ale w niedzielę masz wolne.
— Nie wiem — burknął pod nosem.
I to „nie wiem” dało mi wiele do myślenia. W tej chwili postanowiłam odkryć prawdę na własną rękę. Musiałam przekonać się, co jest powodem przesiadywania Dariusza w pracy w sobotę, a nawet w niedzielę!
11. Koniec miłości?
Jeszcze nigdy go tak nie pragnęłam! Przez tydzień trzymał mnie na dystans! Odkąd się pogodziliśmy, robiliśmy to regularnie kilka razy w tygodniu, a teraz… „Wydaje mi się, czy to tylko ja jestem napalona na niego, ale bez wzajemności?!” On leżał na swoim łóżku, cały nagi i poddawał się moim zabiegom. Pocałunki, dotyk — na zmianę delikatny, to znów silny… Oddawał mi pocałunki, ale jego samego jakby przy mnie nie było. Przy świetle intymnie zapalonej lampki mógł dostrzec moje nagie ciało, ale jego oczy były zamknięte, jakby wstydził się na mnie patrzeć. „Może już się mu nie podobam?!” Nie ulegało wątpliwości, że to ja pieściłam jego ręce, klatkę piersiową i brzuch, ale bez wzajemności. „Może gdy zejdę niżej, nagle się ożywi?”
I tak! Gdy tylko dotknęłam jego nagiej broni od razu się ożywił. „Więc pragniesz przejść do sedna. Tylko dlaczego nawet nie próbujesz mnie dotknąć?!” Dosiadłam go na wysokości bioder i nachyliłam się, aby całować jego usta. Schodząc coraz niżej, myślałam tylko o jednym: pocałować ten klejnot rozkoszy, aby dać mu nieziemską, rajską przyjemność.
Zapach, smak, wewnętrzny żar i przyspieszony oddech. Był cały mój i coraz bardziej poddawał się tej rozkoszy bez granic. W pewnej chwili zapragnęłam kochać się z nim naprawdę! Ponownie dosiadłam go na wysokości bioder i odnalazłam dłońmi jego obnażoną szabelkę. Musiałam tylko zaczekać na jego wyraźny sygnał do startu! „Ja mam to zrobić, czy on?”
Odnalazłam jego spojrzenie. W jego morskozielonych oczach odnalazłam znak zapytania.
— Chcesz tego? Właśnie teraz? — zapytał.
— Tak!
I tym jednym „tak” zmieniłam wszystko. Jego namiętność nagle zgasła. Przyciągnął mnie ku sobie, położył mnie na swoim torsie i objął silnie.
— Nie jestem na to gotowy.
„A przecież było tak blisko!”
— Dlaczego? Przecież wszystko jest w porządku. Nie musisz się niczego obawiać czy wstydzić. Po prostu spróbujmy — poprosiłam go łagodnie.
— Nie zrozum mnie źle. Jestem zmęczony — mówił ciężko. — Od kilku tygodni ta praca przerasta moje możliwości fizyczne i psychiczne.
— Właśnie dlatego powinieneś się zrelaksować i pójść ze mną na całość — wypowiedziałam na głos moje myśli.
— Kochanie, proszę. Jeszcze nie tym razem.
Moje nalegania nie miałyby sensu. Przecież tego nie chciał. Nie chciał mnie, i już! Poczułam się dotknięta do żywego. Chciałam natychmiast uciec. Spróbowałam się od niego odsunąć, ale bez efektu. Jego ramiona przytrzymały mnie mocno.
— Puść, muszę iść do toalety — zabrzmiałam nazbyt sucho.
Tym razem puścił mnie bez słowa, jakby zupełnie mu na mnie nie zależało. To także mnie zabolało.
W łazience obmyłam rozpaloną twarz wodą, która zmyła również moje gorzkie łzy. Lecz nie potrafiłam sobie dokleić sztucznego uśmiechu, który miałby zamaskować moje rozczarowanie. Zresztą, gdy weszłam do jego sypialni, on już spał! Poczułam rozczarowanie, chwilkę później westchnęłam ze współczuciem.
„Biedak, musi być wyczerpany. Daruję mu tym razem. Przecież i tak wiem, że mnie kocha…” Lecz to ostatnie stwierdzenie jakoś tak dziwnie poddało mi się w myślach w wątpliwość. Moja podświadomość zapytała: „Naprawdę tak sądzisz?” Poczułam znajome ukłucie wątpliwości, które kazało mi się mieć na baczności. „A jeśli to już koniec miłości?” Podeszłam ku niemu na paluszkach. Spał jak dziecko, pochrapując po męsku. Ucałowałam delikatnie jego rozchylone usta, tak aby go nie obudzić.
— Dobranoc Darusiu, słodkich snów — wyszeptałam. Na palcach wyszłam z pokoju, zabierając z sobą to paskudne pytanie: „Czy on przypadkiem właśnie nie przestaje mnie kochać?”
Przypomniałam sobie to, jak pierwszy raz spojrzałam w jego morskozielone oczy. Spodobał mi się od samego początku. Później ta cała przeprawa. Najpierw myślałam, że mnie kocha, potem widziałam go, jak się całuje z Wiolą. Opiekował się mną, jakbyśmy byli małżeństwem. Szczególnie zapadło mi w sercu to, jak pojechał ze mną do psychiatry. To był ten moment, gdy prawda wyszła na jaw i opadła kurtyna złudzeń. Niestety odrzuciłam jego miłość… I znów związek na próbę, który zakończył się fiaskiem.
Jego niespodziewany powrót miał być zakończeniem naszego rozstania, lecz ja go odrzuciłam. Dlaczego to wtedy zrobiłam? Bo pamiętałam, jak nazwał mnie wariatką. Ale on się nie poddał! Władek… Przez długi czas udawał bezdomnego, ukrywając pod kamuflażem swoją prawdziwą tożsamość. Byle tylko być blisko mnie! Pokonaliśmy nawet jego seksualne kompleksy — a tak mi się przynajmniej wydawało, aż do dziś. Co jeszcze mogło stać nam na drodze do szczęścia? Gdy położyłam się do swojego łóżka, zmówiłam krótką modlitwę i zadałam to pytanie Bogu. Odpowiedź pojawiła się w moich myślach.
„Czyż zmęczenie nie jest wystarczającym powodem ku temu, aby nie czuć pożądania?”
Pomyślałam sobie, że to bardzo możliwe. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobił, mogłam zrobić dla niego chociaż tę jedną, jedyną rzecz: pozwolić się mu wyspać.
„Może jutro będzie w lepszym nastroju i formie?”
Przypomniałam sobie o tym, że wspomniał o tym, że w niedzielę też będzie pracował. „Muszę tym razem za nim pójść. Muszę wiedzieć, dokąd chodzi!” I tym sposobem mój brak zaufania do Ukochanego mężczyzny zaprowadził mnie do punktu, gdy miałam zamiar sprawdzić jego lojalność względem mnie.
12. Bukiet róż
Jakie życie bywa nieprzewidywalne, dowiedziałam się, gdy w niedzielę rano dostałam bukiet czerwonych róż, składający się 50 kwiatów. Lecz to jeszcze nie wszystko! Prezent ten nie został mi przysłany ani przez Darka, ani nawet przez Bartka! Ten kto zgotował mi taki kwiecisto czerwony poranek, podpisał się jako:
— TAJEMNICZY WIELBICIEL!? — parsknęłam nad bilecikiem napisanym starannym, wręcz kaligraficznie fantazyjnym pismem.
Siedzieliśmy we czwórkę przy okrągłym stole w salonie. Była dziewiąta, a za godzinę Daro miał mnie opuścić na resztę dnia.
— To musi być jakaś pomyłka! — kłóciłam się z faktami. Mina mojego Ukochanego wyrażała więcej niż sto słów. Jola i Leszek milczeli, a mnie nagle zrobiło się tak głupio, że poczułam, jak moje policzki zaczynają płonąć. Przecież bilecik był zaadresowany moim imieniem i nazwiskiem! Nie mogło być pomyłki.
— Może jakiś były klient? — domyślał się Leszek, który mieszał spokojnie cukier w filiżance pełnej zielonej herbaty.
— Mam to gdzieś! Zaraz wywalę to wszystko do kosza! — wściekałam się, bo dostrzegłam, że Daro jest wyraźnie zniesmaczony. Zupełnie jakbym kogoś miała na boku!
— Nie ma takiej potrzeby, Kasiu — odezwał się, zapatrzony w łyżkę, którą zaczął się bawić. — To piękne kwiaty. Nie można marnować ich piękna tylko dlatego, że wysłał ci je ktoś, kogo… chyba nie znasz. — Zerknął na mnie badawczo. Po tych słowach powstał i — poprawiwszy krawat, który mu podarowałam — cmoknął mnie w przelocie w usta, po czym opuścił nasze niedzielne śniadanko.
— On nic nie zjadł! — skwitowała to wszystko Jola.
Nagle dotarło do mnie to, co mi powiedział.
— Czy on właśnie zasugerował mi, że kłamię!? — rzekłam oburzona. — Nie zostawię tego tak! — Poderwałam się na równe nogi. Puściłam się za nim biegiem po schodach i wypadłam na dwór. Stamtąd już blisko było mi do człowieka, który posądzał mnie o najgorsze. W ostatniej chwili złapałam go za ramię, gdy właśnie miał zamiar zamykać drzwi swojego czerwonego cabrio.
— Stój!
— Kasia? — Popatrzył na mnie zdumiony ze środka samochodu.
— Ja nie wiem, kto mi to przysłał! Przysięgam, Kochanie! — mówiłam, nie puszczając jego ramienia.
— Wiem, Kochanie — odpowiedział spokojnie, zapatrzony przed siebie.
„Jak to? Przecież dopiero co poddałeś w wątpliwość to, że dostałam kwiaty od nieznajomego!”
— Wiesz? — zdziwiłam się.
— Tak, ale nie martw się. Ja się domyślam, kto to mógł być. — Sięgnął po okulary przeciwsłoneczne, które trzymał w schowku na drzwiach, po czym założył je sobie na nos.
— Tak? Więc po wiedz mi! Odeślę je tam, skąd przybyły! — postanowiłam pewna swego i skrzyżowałam ręce na piersi, jak zbuntowana dziewczynka.
— Nie musisz — mówił dalej spokojnie. — Postaw je w salonie i nie martw się. Nie dopuszczę do tego, aby to się powtórzyło.
Niespodziewanie wysiadł z samochodu, objął mnie, po czym złożył na moich ustach pocałunek zapomnienia. W sekundzie wyparowały z moich myśli czerwone róże, co zrobiło miejsce dla doznań natury cielesnej. Namiętny, pełen pasji, prawdziwy! Pocałunek pocałunków! Pocałunek prawdziwej miłości! Gdy w końcu się odsunął, dodał jeszcze:
— Po tym pocałunku chyba pojadę zygzakiem, he, he!… Albo nie. Kasiu, chyba pójdę na piechotę, bo to niebezpieczne jechać po takim całusie! — Zamknął drzwi swojego auta i skierował się ku wyjazdowi z posesji. — Miłego dnia! Postaram się wrócić jak najszybciej! — powiedział mi jeszcze przez ramię, gdy odchodził. Nagle mnie olśniło!
„Tak, właśnie teraz zrealizuję swój plan. Sprawdzę, dokąd idzie i z kim się spotka!” Miałam zamiar za nim podążyć i to niezwłocznie! Jakoś dziwnie nie pasowało mi usprawiedliwienie typu: „Bartolo zaprosił mnie na małą psychologiczno-pedagogiczną pogadankę.” Coś było na rzeczy, a ja musiałam sprawdzić: co!?
13. Szukając odpowiedniej gałęzi
Nigdy, przenigdy nie spodziewałabym się tego, co ujrzę za kilka chwil. Wyśmiałabym osobę, która zasugerowałaby mi, że coś jest na rzeczy z tym, że Darka nie ma w domu nawet w niedzielę. Inna kobieta?! Nie może być! Przecież miał spotkać się z przyjacielem. A jednak gdy podążałam jego śladem — to tu to tam przystając, chowając się to za drzewa i przystanki autobusowe, to za przechodniów przewyższających mnie wzrostem — odkryłam coś bardzo dziwnego.
Podążał ulicą w kierunku rynku. Przeszedł przez kilka przecznic. Nagle, od tak po prostu ściągnął krawat ode mnie! Gdy ujrzałam, jak z kieszeni marynarki wyciąga jakieś zielone zawiniątko, a później je rozwija…
— To krawat od Simons! — warknęłam pod nosem.
Założył go, po czym obejrzał się za siebie. W ostatniej chwili zdążyłam umknąć za osiłka, przemierzającego miasto z torbą sportową w ręku. Na szczęście Dariusz nie dostrzegł mnie. Mogłam więc podążać dalej. Poza tym miałam na głowie kapelusz i ciemne okulary pożyczone od Joli, które miałam nadzieję, uczynią mnie nierozpoznawalną. Dotarliśmy aż na sam rynek. Przyczaiłam się za rogiem kamienicy stojącej blisko parkingu, na którym zatrzymał się Zięba. Niestety, w pewnej chwili znikł mi z oczu. Musiałam więc iść za nim dalej.
Przekradłam się do ogródka piwnego, gdzie schowałam się za kwietnik wypełniony po brzegi zwisającymi kompozycjami roślin. Miałam nadzieję, że okulary i kapelusz, które miałam na głowie, skutecznie uniemożliwią Ziębie demaskację mojej osoby. W powietrzu unosił się zapach piwa i lodów, miasto powoli robiło się nieznośnie gorące. Wnet zapomniałam o wszystkim, gdy na parking wjechało czarne BMW i wysiadła z niego…
— Simons! — syknęłam cicho. Jakiś koleś siedzący przy sąsiednim stoliku zapatrzył się na mnie. Jednak ja miałam to gdzieś, że siedzę w ogródku piwnym wypełnionym po brzegi obcymi ludźmi, w większości mężczyznami, którzy mogą mnie poczytać za wariatkę. Miałam swój cel: poznać fakty i przestać udawać, że nic się nie dzieje! To co zobaczyłam w następnej chwili, przeszło moje wszelkie oczekiwania!
Daro przywitał się z nią — ale jak się przywitał! Ona niemal rzuciła się mu na szyję, dała mu całusa prosto w usta, a on położył swoją rękę na kilka sekund na wysokości jej łopatek. Szybkie przywitanie, nie namiętny pocałunek — czy to mogło mnie w jakimś stopniu pocieszyć?! Przecież ukrył przede mną fakt, że spotyka się dziś z córką szefa! Daro odsunął się od Izabelli. Widziałam go z tyłu, nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy. Ona wyglądała na szczęśliwą! Ubrana w białą mini i bluzkę z dekoltem ukazującym jej cycki, miała rozpuszczone, blond włosy, a na nogach pokaźnej wysokości szpile… Wymienili kilka zdań — niestety nie mogłam ich dosłyszeć, bo byli za daleko. Podeszli do samochodu, żeby do niego wsiąść, i wtedy w końcu ujrzałam jego twarz. Trochę mi ulżyło, że nie wyglądał na szczęśliwego… wręcz przeciwnie! „Ale co z tego?! Przecież całowali się w usta na przywitanie! Tak nie wygląda relacja typu pracownik i córka szefa! I do jasnej ciasnej! Dlaczego skłamał, że ma zamiar spotkać się z Bartkiem?!”
Odjechali, a ja zostałam. Sama, jak ten palec. W mojej głowie rozpoczęła się intensywna analiza, a kolejne fakty zaczęły mi się rysować coraz jaśniej. Codziennie wracał późno, nie miał ochoty na seks i właśnie przed chwilą wsiadł do samochodu z piękną blondi, która była o wiele piękniejsza ode mnie! To musiał być związek! Z wrażenia poderwałam się z miejsca. Musiałam to jakoś rozchodzić.
Dokąd udają się zdradzane kobiety? Jedne idą na zakupy, drugie do baru, trzecie kupują dwulitrowe lody i pochłaniają je przed pudłem z przesuwającymi się obrazkami i wypłakują się w chusteczkę. Jeszcze inne szukają oparcia w matkach czy przyjaciółkach. Bywają też takie, które idą na długi spacer, aby przemyśleć sens swojego życia — i do takich właśnie zaliczałam się ja. Bo skoro Mój Najdroższy, Najukochańszy Daro miał kogoś na boku, to jaki sens miało dalsze życie? „Może boi się mnie zostawić, bo nie chce mnie mieć na sumieniu? Boże! Przecież wiedziałam, że to kiedyś nastąpi! Wiedziałam, że zostawi mnie dla innej, lepszej, normalnej, piękniejszej…”
Po drodze trafiłam na kościół, lecz tym razem nie zachęcił mnie do wstąpienia na chwilkę ciszy w kojących objęciach Boga. Chciałam poczuć, że nie jestem sama, ale nie w zimnej świątyni. Wsiadłam do autobusu i pojechałam dalej. Marzyłam o spacerze po parku, ale po takim dużym, a nie po ogródku, który mieli Solscy koło swojego pałacyku. Pojechałam do prawdziwego lasu, gdzie można było spotkać dzięcioła, sarenki i wiewiórki. Tam, gdzie była cisza, szum wiatru i szelest muskanych powietrzem liści. Środek lata, upał — a w lesie przyjemny chłodek. Ale mnie nie było przyjemnie.
Pogrążając się w coraz większej rozpaczy, maszerowałam przed siebie po leśnej ścieżynce. No i w pewnej chili pękłam. To musiało nadejść! Płacz to za mało, żeby określić to, co się ze mną stało. Wycie dzikiej bestii, które wyrwało mi się ust, zadziwiło mnie samą. Musiałam to wykrzyczeć, wyjęczeć do ostatniej emocji.
A później znowu naszły mnie myśli o śmierci. Miałam na biodrach pasek od spodni, który mogłabym zawiązać na konarze drzewa. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Zeszłam ze ścieżki prosto do leśnej głębi. Szłam pośród drzew iglastych, których konary wyrosły stanowczo zbyt wysoko, abym mogła ich dosięgną. Poszukiwałam drzewa liściastego, z nisko umiejscowionymi gałęziami, które mogłoby posłużyć mi za narzędzie służące do samounicestwienia się. Nagle, oszołomiona bólem psychicznym i zaślepiona płaczem, zatrzymałam się jak wryta. To co zobaczyłam kilka metrów przed sobą, wmurowało mnie w ziemię! Wysoki, smukły jeleń o potężnym porożu stanął mi na drodze i zapatrzył się wprost na mnie. Najpierw przeszył mnie strach. Pomyślałam, że to dzikie zwierzę zaraz rozpędzi się w moim kierunku, żeby mnie zranić. Ale jeleń skłonił swoją głowę, aby skubnąć sobie trawkę, po czym, jak gdyby nigdy nic, statecznym krokiem odszedł znaną tylko jemu drogą, wiodącą pośród jego leśnego królestwa. Poczułam zachwyt nad tym cudem natury. Ten jeleń był wspaniały, niesamowity i taki pełen gracji.
„A gdyby tak być właśnie takim jeleniem? Nie dlatego, że ktoś mi przyprawia rogi, ale dlatego, żeby pokazać swoją postawą pewien poziom moralnej wyższości. Dlaczego to ja mam umierać?! Przecież nic nikomu nie zrobiłam!” I nagle rozpacz zmieniła się we wściekłość. Zapragnęłam dopaść tę Simons i wyrwać jej wszystkie włosy z tej jej pięknej główki. „A co powinnam zrobić jemu?!”
„Może powinnaś go najpierw zapytać, dlaczego całował ją publicznie, a potem wspólnie pojechali jej samochodem w jakieś tylko im znane miejsce?” — zapytała podświadomość.
Zawróciłam z drogi i ruszyłam prosto ku przystankowi autobusowemu. Gdy przemierzałam leśne ostępy, zdałam sobie sprawę z tego, że pojawienie się tego jelenia na mojej drodze nie było przypadkowe.
— Boże, dziękuję za tego jelenia — rzekłam do Stwórcy. Przecież przybyłam do tego lasu, aby z Nim porozmawiać. — Ale teraz błagam, pomóż mi wrócić do domu i spojrzeć Darkowi prosto w twarz.
Wyciągnęłam z kieszeni spodni różaniec i zaczęłam odmawiać tę tak prostą i dobrze mi znaną modlitwę. Tak często odmawiałam ją, gdy nachodziły mnie myśli samobójcze. Spędziłam na modlitwie wiele długich godzin. To mnie uspokajało, dodawało odwagi i nadziei, otwierało na działania sił dobra i miłości.
Dopiero w trakcie szeptania modlitw moje oczy otworzyły się na piękno tego miejsca. Ten niepozorny las za miastem, był tak niesamowitym miejscem, że pewnej chwili zapragnęłam tam zostać na o wiele dłużej niż godzinę czy dwie. Była już 12:00. Zapach leśnego runa, kojący szept wiatru, ćwierkanie malutkich ptaszków cieszących się z życia…
Nagle odezwał się dźwięk mojego telefonu komórkowego. Ktoś do mnie dzwonił.
— Darek! — rzekłam z niesmakiem. Ujrzałam na ekranie jego zdjęcie. Lubiłam je, bo był na nim taki radosny i przystojny. Nie chciałam odbierać, więc poczekałam, aż się podda. Niestety nie poddawał się dosyć długo.
W końcu dostałam smsa: „Kochanie, proszę, oddzwoń! Martwię się o Ciebie! Gdzie jesteś? Wróciłem już do domu i Cię nie zastałem.”
Odpisałam mu niezbyt grzecznie: „Czego chcesz?”
„Martwię się, że Cię nie ma. Zadzwoń!”
„Nie mam ochoty! Nie chce mi się wracać!”
„Czy coś się stało?”
— Nic, poza tym że mnie zdradzasz, draniu! — warknęłam.
„Tak. Mam ochotę się powiesić na drzewie!”
„Błagam Cię, powiedz, gdzie jesteś?!”
„Po co? Powieszę się i będziesz miał mnie z głowy!”
Tutaj nastąpiła dłuższa cisza w przesyle wiadomości. Właśnie dotarłam do przystanku autobusowego. Niestety, następny powrotny busik był dopiero za godzinę.
„Chcesz mnie zostawić? Już mnie nie kochasz?” — pytał dalej.
„Czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie?”
„Dlaczego piszesz mi takie rzeczy?! Co się stało?! Błagam porozmawiajmy, zanim będzie za późno!”
Tym razem to ja potrzebowałam chwili na to, aby dowiedzieć się, czego chcę.
„Zdradzasz mnie?” — zadałam mu to straszne pytanie.
„Skąd Ci to przyszło do głowy?!!!”
„Powiedz mi prawdę. Wolę najgorszą prawdę niż słodkie kłamstewka o miłości.”
„Moje serce i ciało należą do Ciebie. Niestety ostatnio nie jestem panem swojego czasu, ale to się zmieni, obiecuję. To gdzie jesteś? Przyjadę po Ciebie!”
„Sypiasz z nią i dlatego nie chcesz uprawiać ze mną seksu.”
„Piszesz do mnie jak obca kobieta. Zupełnie jakbyś mnie nie znała. Kto nagadał Ci o mnie tych podłych kłamstw! Nie mam ostatnio ochoty na seks, bo jestem zmęczony! Nic więcej!”
— Boże, dlaczego ja mu nie wierzę?! — zapytałam, usiadłszy na ławeczce, pod daszkiem przystanku autobusowego. Byłam tam kompletnie sama. Drżałam z emocji, byłam głodna. — Dobra, dzwonię do niego, żeby po mnie przyjechał. Już mnie mdli z głodu.
Ale zanim to uczyniłam, dostałam jeszcze jeden sms. To była wiadomość z innego numeru telefonu i brzmiała tak:
„Tęsknię do Twoich pocałunków Najdroższa! Kasiu, kiedy znów się spotkamy? Byłaś taka cudowna, gdy ostatnio się kochaliśmy! Twój Hubert.”
— Co?! Co to jest?! Jaki Hubert?!
Nie wiem, jak zachowałaby się na moim miejscu jakaś inna kobieta, ale ja usunęłam tę wiadomość. „To musiała być jakaś pomyłka, zbieżność imion!”
Dostałam kolejną wiadomość, tym razem od Darusia.
„Kochanie, skończ już proszę ze mną te podchody, bo zaraz zejdę na zawał! Powiedz, gdzie jesteś.”
Wysłałam mu wiadomość z nazwą przystanku autobusowego.
„Jadę! A Ty nie ruszaj się stamtąd na krok! Przysięgnij, że nigdzie nie pójdziesz!”
Odpowiedziałam mu zdawkowym „OK”, ale nie dlatego, że chciałam być złośliwie zwięzła, ale dlatego, że wciąż po głowie chodziła mi wiadomość od tego Huberta!
14. Jego miłość kontra wątpliwości
I przyjechał. Nie sądziłam, że tak prędko można dojechać z domu na obrzeża miasta i to w niedzielę! Gdy ruch na mieście zagęszcza się. Wjechał na przystanek autobusowy swoim samochodem bez dachu. Jego oczy zakrywały okulary przeciwsłoneczne, a na głowie miał czapkę z daszkiem. Miał na sobie zwyczajny, czarny T-shirt. Wyraz jego twarzy nie mówił mi zbyt wiele.
— Wsiadaj! — rzucił ku mnie zdawkowo. Wyglądało na to, że jest na mnie ściekły!
Potulnie wstałam, obeszłam samochód i wsiadłam od prawej strony. Kiedy tylko zamknęłam drzwi, wyjechał na jezdnię. Niespodziewanie skręcił w prawo ku leśnej ścieżce. Sądziłam, że robi to tylko po to, aby nawrócić samochód na drogę ku mieście. Lecz gdy zauważyłam, że brnie uparcie dalej po leśnych koleinach, nabrałam pewności, że to celowe. Chciał zaszyć się ze mną w lesie. „Czyżby zapowiadała się dłuższa pogadanka? Albo…”
— Dokąd jedziemy? — zapytałam.
W milczeniu zatrzymał samochód. Powoli ściągnął czapkę i okulary, więc i ja pozbyłam się mojego kamuflażu w postaci kapelusza i okularów. Trzeba było spojrzeć mu teraz w oczy, po tym wszystkim co mu napisałam. Serce zacisnęło mi się w supełek, gdy zobaczyłam jego podpuchnięte od płaczu oczy. Jedna z łez uciekła z jego oka w chwili, gdy rzekł cicho:
— Czy ty myślisz, że ja nie mam uczuć?
Spuściłam głowę. Zraniłam go swoją głupotą, zamiast najpierw z nim porozmawiać.
— Myślisz, że nie jestem zdolny do tego, aby kochać i być wiernym jednej kobiecie?
Przypomniałam sobie ten pocałunek Simons. „Powiedzieć mu czy nie?”
— A co z tą Izabellą? — zapytałam w końcu, nie ukrywając nutki pretensji.
— A co ona ma do nas?!
Znałam ten ton, ktoś tutaj zaczynał się wściekać.
— Widziałam was — wyznałam zapatrzona w swoje dłonie.
— Gdzie i kiedy?
— Dziś… Widziałam, jak pocałowała cię prosto w usta, a ty…
— Śledziłaś mnie?! — oburzył się.
— Tak. — Tym razem to mnie zachciało się płakać.
Zaległa między nami cisza. Każde z nas mieliło w głowie fakty: ja go śledziłam, a on był oskarżony o zdradę. Jego milczenie było bardzo wymowne. Spodziewałam się, że zaraz powie coś bardzo ważnego, coś co rozwieje moje wszelkie wątpliwości.
— Poprosiła mnie o przysługę — usprawiedliwił się. — Miałem odmówić córce szefa?
Oj, ta odpowiedź mnie nie uspokoiła. Widzimisię córki szefa było dla niego ważniejsze ode mnie i moich uczuć. Znał mnie, wiedział co przeszłam, co razem przeszliśmy.
— W niedzielę mogłaby sobie dać spokój. Nie jesteś jej własnością. Masz prawo do odpoczynku.
— Nalegała, żebym został, ale ja ją tam tylko zawiozłem i wróciłem — westchnął. — Chciałem jak najszybciej wrócić do ciebie. Ale nie zastałem cię.
Wysiadł z samochodu, pogrzebał po kieszeniach swoich jeansów i… wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyłam na własne oczy, jak Darek pali przy mnie papierosa. Kiedyś widziałam go, jak palił pod przychodnią psychiatryczną, ale wtedy w pośpiechu zgasił peta na mój widok. Tym razem wdychał dym przy mnie. Drżały mu ręce. Odszedł kawałek dalej — wiedział, że nie znoszę tego smrodu. Nigdy nie zrozumiem osób, które palą to świństwo! Chwilę później pomyślałam o tym, jak bardzo mogłam go zranić, że nawet nie potrafił poruszyć tego tematu. Wolał uciec i nawdychać się czegoś na znieczulenie, niż ze mną porozmawiać. W dodatku się przeze mnie popłakał!
Wysiadłam i ruszyłam jego śladem. Polna ścieżka zarośnięta wysokimi trawami, nad naszymi głowa konary wysokich świerków, do tego zapach leśnego runa i melodie ptaszków. Mogłoby by być nawet sympatycznie, gdyby nie dym z papierosa, który skutecznie zakłócał harmonię tego miejsca i problem, który mieliśmy do rozwiązania. Stanęłam naprzeciwko niego i mimo strachu zadałam mu to jedno, najważniejsze pytanie, które wciąż kołatało mi się po głowie.
— Kochasz mnie jeszcze?
Na jego twarzy odmalowało się zdumienie. Zgasił papierosa i wlepił we mnie oczy.
— Pytasz poważnie?
— Tak… — Spuściłam głowę. — Bo fakt, że całuje cię obca kobieta, a ty nie widzisz w tym niczego zdrożnego, może oznaczać, że znaczy ona dla ciebie więcej niż… niż… — kolejna fala rozpaczy szarpnęła mną znienacka. Ukryłam twarz w dłoniach, aby nie widział, jak rozpacz wykrzywia moją twarz.
— Kasiu, Kochanie — posłodził, po czym wziął mnie w ramiona. — Kocham cię i dobrze o tym wiesz! Izabella to tylko córka szefa i nikt więcej! A że wita się w sposób, który mnie się osobiście nie podoba… Powiem jej, żeby tego nie robiła, jeśli cię to uspokoi. Przysięgam! I powiem jej, że to ostatnia taka przysługa! No, nie płacz już, Skarbie!
Objął mnie wpół swoim ramieniem i zaprowadził do samochodu. Posadził mnie na fotelu pasażera, po czym przykucnął naprzeciwko i zaczekał na to, aż przestanę beczeć.
— Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi uwierzyła, że cię kocham? — zabrzmiał łagodnie.
W tej chwili jedyną sensowną odpowiedzią było: „Weź ze mną ślub.” Ale nie mogłam od tak sama się mu oświadczać. Drugą odpowiedzią było: „Kochaj się ze mną, ale tak naprawdę!”
— Nie wiem — skłamałam. Nie chciałam się mu naprzykrzać. Przecież ostatnio nie miał ochoty na seks.
— Kasieńko… — Ujął moje dłonie i odciągnął je od mojej twarzy. Spuściłam głowę tak nisko, żeby nie widział, jaka jestem brzydka. I dosłownie, nie wiem, skąd nagle wzięło się w mojej głowie takie przekonanie. „Czyżby to echa przeszłości?”
— Kasiu, popatrz na mnie! — prosił uparcie.
— Nie chcę, żebyś na mnie patrzył, jestem… bo jestem taka… brzydka.
Westchnienie, które wydobyło się z jego ust, mogło być oznaką irytacji lub rozbawienia. Puścił moje ręce, potem wziął moją twarz w swoje dłonie i uniósł ją ku górze. Zamknęłam oczy, żeby „Nie widzieć!” Zdałam sobie sprawę z tego, że to ewidentne echa przeszłości.
— Skarbie, popatrz na mnie. Czyż jestem taki brzydki, że nie chcesz na mnie spojrzeć choćby przez chwilkę?
Jego ciepły głos i błagalna nuta przekonały mnie. Kiedy popatrzyłam na tę jego kochaną twarz, moje serce zaczęło topnieć. Skierowałam moje zmysły ku niemu. Nagle zapragnęłam go pocałować. Niestety nie zdążyłam, bo on zrobił to pierwszy. Ale jak to zrobił! To była namiętność w czystej postaci! Istny kosmos! To wszystko działo się tak szybko, że zapamiętałam jedynie zachłanny dotyk jego dłoni, które przyciągały mnie ku sobie z siłą grawitacji ziemskiej, i to jak jego usta intensywnie pieściły moją skórę.
Wylądowaliśmy na tylnym siedzeniu samochodu. Było ciasno i niewygodnie, a on był taki cudownie ciężki… Ciało przy ciele, intensywność doznań, które mi serwował… Czułam, że zaraz ulecę! I później nagle padło to pytanie:
— Chcesz to zrobić teraz?
Moje ciało było gotowe do zbliżenia, do tego najważniejszego momentu w historii naszych cielesnych wędrówek we dwoje. A ja… zwyczajnie stchórzyłam! Przypomniało mi się, że mam torbiele na jajnikach. „A jeśli coś stanie się podczas seksu?” Nie zapytałam ginekolożki, czy mogę uprawiać seks z tym paskudztwem na jajnikach. Ostatnio dawało mi się we znaki coraz mocniej.
— Boję się, że to będzie boleć — rzuciłam na oślep.
Po jego twarzy przemknął cień niezrozumienia.
— Tak, to może trochę boleć, ale chyba nie tak bardzo… W końcu, gdyby to bolało, to ludzie nie robiliby tego. Może zaboli na chwilę, a później będzie już dobrze? — myślał na głos. Wyglądał na przejętego.
— Poczekajmy z tym jeszcze. Dziś to ja nie jestem gotowa. Ale inne rzeczy przecież możemy robić? — dodałam i uśmiechnęłam się do niego zalotnie.
Odpowiedział mi tym samym.
Nigdy nie przeżyłam tak potężnego orgazmu! Chyba wszystkie siły mojego organizmu skumulowały się w moim łonie. Eksplozja rozkoszy, niekontrolowane drżenia i jego usta tuż przy moich. Jego nagie ciało na mnie. To było coś nowego. Spontaniczność, dzika zmysłowość, kompletna utrata kontroli w środku dzikiego lasu.
Po wszystkim długo nie mogłam dojść do siebie, ale on był dla mnie taki cierpliwy. Położył mnie na sobie i czekał, aż odzyskam siły. Obejmował mnie wpół, żebym nie spadła. Łagodny, pieszczotliwy dotyk jego dłoni na moich plecach działał na mnie kojąco. Kompletnie zdana na jego łaskę, zrozumiałam, że mogę mu zaufać. Kochał mnie. Jak mogłam w to wątpić? Akceptował mnie taką, jaka byłam. Każdy skrawek mojego ciała.
Później to ja przeszłam do działania. Ale zanim zsunęłam się niżej, aby złożyć pocałunki na klejnocie jego męskości, zadał mi pytanie, którego się nie spodziewałam:
— Czy jeśli poproszę cię o to, żebyś została moją żoną, zgodzisz się? Czy dostanę kosza?
Pochylona nad jego obnażonym mieczem, uniosłam głowę, aby spojrzeć w jego morskozielone oczy. Pytał poważnie, bał się, że mu odmówię.
— Będę najszczęśliwszą kobietą na ziemi i w kosmosie, jeśli to zrobisz.
— Ale jest jeden warunek.
— Jakiż to? — zaśmiałam się.
— Nigdy, przenigdy nie zrobisz sobie krzywdy. Przysięgnij mi to!
To jego słodkie naleganie i powaga tonu kompletnie powaliły na łopatki wszelkie chore teorie dotyczące braku miłości z jego strony.
— Przysięgam.
Przepełniona po brzegi miłosnym błogostanem, wsunęłam do ust tę szlachetną część ciała, która tak dopraszała się mojego dotyku, pocałunków, pieszczot. Pełna pasji wędrówka mojego języka i ust rozgrzała go do czerwoności. Ogarnięty najwyższą ekstazą, jęknął przeciągle, finiszując w moich ustach. Zaraz potem wymamrotał:
— Ble, wypluj to, Kochanie.
Zrobiłam, co mi kazał, ale z gracją. Przecież przyjmowałam do ust to, co należało do niego. Nie był mi niesmaczny, lecz połykanie nie wchodziło w grę. Oddaliłam się więc na chwilkę, aby opróżnić usta, po czym wróciłam w jego kochające ramiona.
— Chciałbym w końcu dojść w twoich cudownych aksamitach. Ależ miałem na to ochotę! — mówił, gdy położyłam się na nim. Chciałam jeszcze przez chwilę się nim podelektować, zanim wrócimy do szarej codzienności. — Następnym razem musimy to zrobić!
Jego stanowczy ton trochę mnie przestraszył. Wyglądało na to, że będę musiała mu wszystko powiedzieć. Jutro miałam iść na badania, a wyniki miały być dopiero we środę. „Tak, we środę czeka mnie wyrok!”
— Posmutniałaś. — Dotknął mojego policzka opuszkami palców.
— Troszkę. Szkoda, że musimy wracać, bo jeszcze chętnie bym z tobą pobyła sam na sam.
— Co nam stoi na przeszkodzie?! Jedziemy na dobry obiad do restauracji! Nie musimy wracać do samego wieczora! Pozwól tylko, że trochę się otrząsnę po tych doznaniach, które mi zaserwowałaś. Byłaś niesamowita!
— Ja? Ha, ha! To ty byłeś niesamowity! I jeszcze te oświadczyny… — cieszyłam się — mówisz serio?
— Nigdy nie byłem bardziej poważny.
Po raz kolejny jego morskozielone oczęta nie kłamały, lecz starały mi się przekazać kolejną dawkę czułości, którą ja przyjmowałam wprost do mojego serca. „A zatem zaręczyny i ślub! Niestety, Izabello Simons! Dariusz jest mój! Kocha mnie, a nie ciebie! A ja kocham jego i nie pozwolę na to, żebyś mi go odebrała! Tym razem nie ustąpię miejsca innej i nie narażę Go na ciężkie skutki rozstania. Jest mój i tylko mój!”
15. Odczytanie wyroku
Nadszedł środowy poranek. Dziś miałam przyjść do pracy o godzinę później, żeby Ola mogła godzinę wcześniej wyjść z galerii. Skorzystałam z tej wolnej godzinki, aby udać się samotnie do przychodni po wyniki. Jola chciała mi towarzyszyć — tak jak zrobiła to w poniedziałek, gdy razem ze mną poszła na pobranie krwi — ale ja chciałam to zrobić sama. Przebierając w palcach paciorki różańca, który trzymałam w kieszeni jeansowej kurtki, podążyłam w kierunku rynku. Stamtąd weszłam na Kwiatową, a potem już prosto pod numer 12, do przychodni. Trzęsąc się z emocji, na miękkich nogach przestąpiłam próg budynku. Równie mocno zmiękczona nerwami weszłam na piętro i podeszłam do okienka. O dziwo, nikt przy nim nie stał, dzięki czemu było mi choć trochę łatwiej. Czekanie w kolejce pełnej ludzi od zawsze napawało mnie lękiem, który powodował skurcze jelit. Tym razem mimo wszystko zachciało mi się siku, ale najpierw musiałam odebrać wynik!
— Słucham? — burknęła do mnie stara pięlegniara o czerwonych jak płomienie włosach.
— Przyszłam po wyniki, Katarzyna Kowalska.
— Zaraz! Muszę znaleźć! — burczała dalej skrzeczącym głosem.
Zagryzłam zęby i zacisnęłam mocniej mięśnie kegla, byle tylko nie posikać się ze strachu. „Jeszcze chwilka, jeszcze momencik!” Starsza „dama” grzebała długo w kartotekach z wynikami badań. Nie spieszyła się przy tym. W końcu jednak podała mi to, na co wyczekiwałam z niecierpliwością.
— Proszę!
Otrzymałam w końcu tych kilka kartek, które miały zadecydować o moim życiu.
— Dziękuję.
Spod okienka poleciałam prosto do WC. Tam na szczęście też było wolne! Nie wytrzymałabym ani chwili dłużej! Zasiadłam na tronie i z ulgą zaczęłam spuszczać „olej”, wtedy to odezwał się mój telefon komórkowy. Jeden po drugim przyszły smsy od Darka i Joli.
— A co to za spam atak?! — jęknęłam cicho. Przeczytałam:
„Kochanie, jak tam wyniki? Jola mówiła, że to dziś. Martwię się, więc napisz prędko, bo nie mogę spokojnie pracować.”
— Jeszcze nie wiem, Kochanie.
Następnie odebrałam sms od Joli.
„Jak tam, dziecinko? Wszystko dobrze? Modliłam się o to nieustannie! PS: powiedziałam Darkowi, żeby w razie czego po ciebie przyjechał.”
— Jolciu, jeszcze nie wiem.
Skończyłam „spuszczać płyn”, ale nagle rozbolał mnie brzuch. Musiałam jeszcze chwilę posiedzieć. Wystarczyło wysłać wiadomość mms do ginekolog, która miała dać mi wskazówki co do dalszego postępowania. Kartki, które spoczywały teraz na umywalce tuż obok mojej głowy, wzięłam na kolana i zrobiłam im zdjęcia. Później od razu wysłałam je do lekarki. Nie wiedziałam, jak długo będę musiała czekać na jej odzew. Na moje szczęście, pani ginekolog musiała mieć akurat wolną chwilę, bo napisała: „Pani Kasiu, to typowe wyniki dla kobiety, która ma endometriozę. Na raka to nie wygląda. Proszę zacząć brać hormony i zjawić się na wizycie kontrolnej po miesiączce. Dalszej diagnozy mogę dokonać tylko dzięki laparoskopii i pobraniu wycinków. Pozdrawiam itd…”
— Boże — jęknęłam cicho. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć czy płakać.
Zrobiłam swoje, wytarłam się i opuściłam WC, pozostawiwszy po sobie nieprzyjemny zapach stresu najgorszego rodzaju. Przyszedł czas na wysłanie wiadomości do tych dwóch kochanych osób, które tak się o mnie martwiły. Ostatecznie postanowiłam napisać sms do Darka, a do Joli zadzwonić. Tylko ona mogła mi pomóc w takiej chwili. Daro był przecież w pracy. Napisałam do niego tak:
„Jestem chora, ale to nie rak. Spokojnie. Pogadamy w domu. Miłego dnia Kochanie Moje.”
Chwilkę później dzwoniłam do Jolci. Odebrała po dwóch sygnałach, jakby warowała przy telefonie.
— Halo, Jolciu! Nie mam raka, ale endometriozę. Muszę brać hormony. Pogadamy w domu. Pa! Spieszę się do pracy!
I tym sposobem zbyłam jedno i drugie. Przyszedł czas na to, aby zdecydować co dalej. Wiedziałam, że ta choroba wiąże się z braniem tabletek hormonalnych. Już kiedyś brałam coś takiego i wcale nie było to dla mnie dobre. Ale skoro nie było innego wyjścia, to musiałam zaryzykować. Bałam się operacji i nie obchodziła mnie dalsza „rzeźnicza” diagnoza pod nożem chirurgicznym czy pobieranie wycinków chorych tkanek do badań. Chciałam tylko, żeby te torbiele zniknęły. Laparoskopia była ostatecznością, ale jeszcze gorsze było to, co wiązało się z hasłem endometrioza. Miałam jeszcze pół godziny wolnego w zanadrzu, więc przysiadłam sobie na ławeczce, przed galerią Solskiego Małe Prado, aby przeczytać co nieco na ten temat w necie.
Podczas czytania opisu choroby, zrozumiałam, dlaczego mam tak obfite krwawienia miesięczne, dlaczego odczuwam tak okropny ból, bolą mnie stawy, głowa i mam skłonności do kiepskiego nastroju. Ogólnie wiedziałam, że kobieta przed okresem ma zespół napięcia przedmiesiączkowego, ale że endometrioza to nasila, to tego nie wiedziałam. Zatem moja depresja mogła mieć również podłoże endometrialne. Ból brzucha, który dokuczał mi w ciągu całego cyklu, był wynikiem pojawienia się torbieli. Gdy przeczytałam o bolesnym stosunku, przestraszyłam się jeszcze bardziej. Ale najgorsze było to, do czego ta choroba mogła doprowadzić. To nic anemia — przecież można suplementować żelazo. Ale rak szyjki macicy! To już było przerażające! Co prawda cytologia tym razem wyszła mi dobrze, ale nie miałam pewności, że rak nie pojawi się w przyszłości.
Kiedy zjechałam wzrokiem niżej, do sposobów leczenia, dowiedziałam się, że hormony to nie jest jedyny środek łagodzący tę podłą przypadłość. Okazywało się, że mimo iż endometrioza jest nieuleczana, można ją uregulować ziołami, a nawet dzięki piciu ziół zmniejszyć torbiele.
Chciałam zasięgnąć opinii przyjaciółki, więc przedstawiłam jej sprawę przy porannej kawie.
— Ja bym słuchała lekarza — mówiła Ola. — W końcu się uczył, to wie, co robi. Takimi ziołami to sobie możesz jeszcze zaszkodzić. Różnie to bywa z tym samoleczeniem się.
— Tak sądzisz?
— Właśnie tak. Ja wybrałabym operację. Po hormonach się koszmarnie tyje. Brałam i wiem, co mówię.
— Boję się operacji. Dla mnie to ostateczność.
— Zatem pozostaje ci branie tabletek. Ale zdecydujesz sama. Może zwyczajnie spróbujcie zrobić sobie dziecko?
— Ale ja… — dokończyłam ciszej: — przy endometriozie ma się problem z zajściem.
Ola zrobiła bardzo poważną minę, zupełnie jakbym właśnie pogrzebała siebie żywcem.
— Powiedziałaś mu? On musi to widzieć.
Tak, Ola miała rację. Musiałam powiedzieć Darkowi. Tylko jak?
— A jeśli mnie zostawi, bo nie mogę mieć dzieci? — wypowiedziałam na głos mój największy strach, większy nawet od strachu przed rakiem.
— To będzie kompletnym kretynem! — rzekła oburzona. — Przepraszam za przekleństwa! Jeśli cię kocha, to nie będzie to miało dla niego znaczenia.
I choć przyjaciółka próbowała mnie uspokoić, to moje kobiece serce po raz kolejny napełnił strach, że mogę Go stracić. „Czy kobieta, która nie może mieć dziecka, w oczach mężczyzny jest bezwartościowa?” Z tym pytaniem nosiłam się przez cały dzień, aż do chwili, gdy przyszło mi wrócić do domu. Zapomniałam o wątpliwościach na rzecz głodnego żołądka, który zaniosłam prosto do kuchni dworku Solskich. Pałaszowanie klusek z białym serem musiało chwilowo powstrzymać zapytania Joli. Byłam okropnie głodna! Miło było się tak najeść do syta! Niestety, gdy w kuchni pojawił się Daro, pytanie powróciło, a razem z nich strach przed porzuceniem.
— Co to za choroba? — zapytał mnie niemrawo z drugiej strony stołu. Jola właśnie nałożyła mu kluski na talerz. Podała mu je i usiadła do stołu razem z nami, aby zjeść swoją porcję.
Nie byłam gotowa na to, żeby z nim o tym teraz rozmawiać. Potrafił wiercić dziurę w brzuchu! Musiałam więc odpowiedzieć wymijająco:
— Nic groźnego. Jakieś problemy z jajnikami.
— Jest na to jakiś sposób? — zapytał, mieląc w buzi kluskę.
— Mam takie tabletki, które mogą rozwiązać problem.
— Skutki uboczne?
— Yyy… jeszcze nie wiem, nie czytałam. — Do prawdy, nie wiem czemu skłamałam. Nagle przed oczyma mojej duszy ujrzałam grube, pokraczne stworzonko w dresie w szlaczki, przestępujące próg pierwszej klasy… Tak, bałam się mu powiedzieć, że znów będę gruba, jak wtedy gdy chodziłam do podstawówki. „W takim razie będę trzymała dietę!” Miałam nadzieję, że Daro nie zdąży zauważyć wyraźnych oznak niepowołanego powiększania się mojego ciała, zanim torbiele znikną, więc zataiłam przed nim skutki uboczne. Lecz nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tycie to będzie najmniej szkodliwa przypadłość, która miała mi towarzyszyć podczas kuracji hormonalnej.
— Lekarze lubią robić eksperymenty na swoich pacjentach — mówił Dariusz. — Wystarczy, że przypomnę sobie, jakie jazdy miałaś po tych psychotropach! Dobrze, że rzuciłaś to świństwo. Teraz czujesz się o wiele lepiej. — Spojrzał na mnie badawczo, jakby oczekiwał na potwierdzenia swojej teorii.
— Tak, bez tabletek lepiej mi się myśli, nie jestem skołowana i ospała. — „A o reszcie nie musisz wiedzieć, Kochany.” Pamiętałam, jak bardzo przejmował się moim stanem zdrowia, dlatego pragnęłam go uchronić przed bólami głowy i podłym nastrojem, które były skutkiem zamartwiania się o mnie. Nie chciałam, żeby źle się czuł i żeby przeze mnie płakał, tak jak w niedzielę.
— I bardzo dobrze! — Po tych słowach zajął się na dobre konsumowaniem klusek, ciamkając przy tym niczym wygłodniałe zwierzątko. Dopiero w tej chwili dostrzegłam, że jego policzki zrobiły się wklęsłe, do tego znów zapuścił brodę. „Schudł, zmienił się… Czyżby to przez tą pracę i…” Znów stanęła mi przed oczyma ta Simons. Odpędziłam nierozsądne i natrętne myśli o tym, że mogli razem robić coś bardzo niestosownego, po czym zanurzyłam usta w herbatce, którą przygotowała mi Jola.
— Jolu, a gdzie jest Leszek? — zapytałam, aby zmienić temat.
— A… pojechał do jakiegoś znajomego. Chce wystawę robić w naszej galerii.
— Coś nowoczesnego?
— Nie, raczej religijnego.
— O! A to coś nowego! — Byłam mile zaskoczona, wciąż oglądałam tylko abstrakcyjne dzieła, więc miałam ochotę na zmianę.
Jola wzruszyła ramionami.
— Leszek mówił, że Jakub, ten nowy malarz, maluje motywy biblijne. Ponoć bazuje na baroku… — po chwili dodała ze śmiechem — ale ja zupełnie się na tym nie znam, he, he!
— Jak znajdę chwilę, to chętnie ci co nieco pokarzę. — Przecież na baroku znałam się jak mało kto w tym domu.
— Będę wdzięczna! To tak głupio wychodzić na nieuka przy takich ludziach sztuki jak ty czy Leszek — powiedziała zakłopotana.
— Nie to jest najważniejsze. Prawda Daruś?
Ale Daruś zdawał się być poza zasięgiem. Przyszła do niego wiadomość, a potem już tylko ciągle z kimś wypisywał. „Czyżby pisał do niej?”
Nagle stracił dobry nastrój. Dojadł obiad, wstał i rzekł:
— Musze wyjść. Nie będzie mnie do wieczora. Przykro mi… — zaczął, lecz urwał. Ten smutek i skrucha w jego oczach dały mi do myślenia. Wyszedł i pozostawił mnie z kolejną dawką niepokoju.
— Kasieńko, coś mi się tutaj nie podoba — powiedziała Jola, jakby czytała mi w myślach.
— Mi też. Ale dowiem się, o co tu chodzi i zrobię z tym porządek — rzekłam odważnie, pewna siebie.
16. Sms od nieznajomego
Po pierwszej tabletce, którą zażyłam w środę, nie poczułam wyraźnej zmiany. Było normalnie. W czwartek miałam jakieś zawirowania w głowie, ale to było jeszcze do zniesienia. Trzeci dzień przyniósł mi mdłości, ból głowy i uderzenia gorąca!
Przyglądając się sobie w łazienkowym lustrze, tuż po prysznicu, starałam się dostrzec wyraźne oznaki tycia. Na razie zauważyłam tylko, że zwiększył mi się apetyt. Porzuciłam białe pieczywo na rzecz wafli ryżowych, które miały o wiele mniej kalorii. Odstawiłam słodycze, choć to było wielkie wyrzeczenie. Od dawna starałam się ich unikać, bo ponoć zwiększają podatność na stres. Wrzuciłam do diety trochę zdrowych słodkości typu: suszone morele. W chwili, gdy oglądałam swój goły tyłek w lustrze, dosięgły mnie pierwsze poważniejsze skótki brania hormonów. Poczułam, jak zaczyna mi się robić gorąco i słabo… Zawirował mi w głowie, więc musiałam usiąść.
— O kurczę, co to jest… Co się dzieje? — zapytałam siebie. Poczułam, jak zbiera mi się na wymioty. Nie było zrzutów, ale za to utknęłam na kibelku na dobre 15 minut. Gdy w końcu wstałam, byłam tak wyzuta z energii, że miałam problem z ustaniem na nogach. Usiadłam na powrót.
„Sama, zamknięta w łazience z takimi objawami. To nie jest dobry pomysł.”
Sięgnęłam po szlafrok, który wisiał obok na haczyku, po czym zarzuciłam go sobie na ramiona. „Telefon zostawiłam na biurku. Jak mam wezwać pomoc?” Musiałam sobie poradzić sama. Wsparłam się na umywalce lewą ręką i wstałam. Na miękkich nogach dotarłam do drzwi. Wyszłam na korytarz i pół metra przed sobą, w ciemnościach dostrzegłam wysoką postać.
— Kasia?
— Daro, pomóż.
Nigdy nie musiałam prosić go o to dwa razy. Już po chwili niósł mnie na rękach w kierunku pokoju.
— To po tych lekach? — pytał przejęty moim stanem. — Jesteś blada jak jakiś truposz! Co ta baba ci zapisała?!
— Hormony.
— A sprawdziła ci chociaż poziom hormonów przed tym, zanim zapisała ci to świństwo?
— Nie…
— Typowe! Musisz iść do innego lekarza, bo tak długo nie pociągniesz.
Wniósł mnie do sypialni i ruszył dalej ze mną w kierunku łóżka.
— Jak długo to bierzesz?
— Dziś wzięłam trzecią.
— Po trzech dniach brania: coś takiego. Nie, stanowczo nie pozwalam ci tego brać! Masz wrażliwy organizm. Tutaj trzeba czegoś łagodniejszego.
— Lekarka mówi, że to jedyny sposób.
Położył mnie na łóżku. W jego marskozielonych oczach wyczytałam niepokój.
— Przyniosę ci elektrolity. Siedziałaś na WC chyba z pół godziny!
— Skąd wiesz?
— Bo czekałem na swoją kolej. Jutro idę do pracy, a Leszek i Jola już śpią, więc nie chciałem im tam na dole hałasować.
— Ach, rozumiem.
— Leż sobie, a ja zaraz będę!
Prędko opuścił pokój. Korzystając z tej chwili, przebrałam się w piżamę. Wyciągnęłam spod kołdry jedną i drugą część mojego błękitnego kompleciku dla zmarzlucha i powoli zaczęłam go na siebie zakładać. „Gdybym mogła spać razem z nim, to pewnie nie byłoby mi tak zimno. Ech, te zasady staruszków.” Wyobraziłam sobie w tej chwili, jakby to było mieszkać z nim tylko we dwoje. Remont domku w Górkach wciąż był w rozsypce. Darek nie miał na to czasu, więc rozpoczęte prace musiały zaczekać na swoją kolej. Nie chciał polegać jedynie na obcych ludziach, którzy pod jego nieobecność mogliby coś zepsuć. Chciał trzymać rękę na pulsie.
— Jestem! — Wszedł do środka i pospieszył ku mnie z szklanką, w której tkwiła biała słomka. — Proszę, wypij to powoli przez słomkę.
— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się do niego niemrawo i przejęłam napój. — Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Usiadł obok i popatrzył na mnie smętnie.
— A co ja zrobiłbym bez ciebie?
— Miałbyś normalne, spokojne życie.
— Normalne, he, he! A kto powiedział, że ja jestem całkiem normalny?
— Normalniejszy ode mnie!
— Dobrze, że wraca ci humor, bo już się bałem, że będę musiał cię zawieźć na nocny dyżur.
— Po co?
— Kiepsko wyglądasz. — Pieszczotliwie pogładził mój policzek. — Ale teraz już pij!
— Dobrze, Kochanie.
W chwili, gdy brałam słomkę do ust, aby posłusznie wypić elektrolity, odezwał się mój telefon.
— Pij! — zaprotestował, zanim sięgnęłam po komórkę. — Teraz ty jesteś ważniejsza, a nie psiapsiuły.
— Nie mam psiapsiuł. Mam tylko Olę, a ona zalicza się do ciasnego grona najbliższych mi osób… — zrobiłam łyk. — Zobacz kto to — poprosiłam.
Tak, ufałam Dariuszowi. Nie bałam się, że będzie mi grzebał po telefonie, bo nie miałam żadnych powodów do ukrywania czegokolwiek. Ale to, co stało się później, kompletnie mnie rozstroiło. Daro, który wyglądał na bardzo zadowolonego z powodu zaufania, którym go darzyłam, wziął telefon do ręki. Otworzył wiadomość i…
— Kim jest Hubert? — zapytał i popatrzył na mnie, jakbym właśnie zabiła mu matkę naleśnikiem.
— Kto? — Pierwszy facet o takim imieniu, jaki przyszedł mi do głowy, to był ten od pomyłki sms-owej. — A, to ten…
Nie czekałam na to, co mi powie, tylko przejęłam od niego telefon i przeczytałam wiadomość, która przyprawiła mnie o kolejne uderzenie gorąca.
„Wczorajszy seks był cudowny. Pragnę więcej! Jesteś cudowna Kasiu! Twój Hubert.”
Musiałam mu to prędko wytłumaczyć, zanim dopisze sobie do tego jakąś bajkę.
— Kilka dni temu, dokładnie w niedzielę, dostałam podobny sms. Wydaje mi się, że koleś myli numery — wyjaśniłam na chłodno. Przecież Dariusz doskonale wiedział, że kocham jego, a nie jakiegoś tak Huberta, który wybierał zły numer telefonu. Ale gdy popatrzyłam na twarz ukochanego mężczyzny, przekonałam się, że jednak nie jest to dla niego tak oczywiste jak dla mnie. — Dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie zdradziła.
Nic nie odpowiedział. Musiałam więc mu to właściwie naświetlić. Był wstrząśnięty, zupełnie jakby zastał mnie na zdradzie! Nawet spuścił głowę i zaczął w milczeniu przyglądać się swoim dłoniom.
— Kochanie, Daruś! Ej! Popatrz na mnie! — Ujęłam jego dłoń. Właśnie zaczął gnieść chusteczkę higieniczną, którą przyniósł razem z napojem życia. I spojrzał na mnie, ale jakiż był to niepewny wzrok. — Kotek, no chyba nie uważasz, że mogłabym cię zdradzić?! Takiego wspaniałego faceta! Byłabym kretynką!
Zdawał się być pogrążony w analizie faktów. Milczał.
— Daruś, nooo! Przecież wiesz, że cię kocham!
Nagle przyszedł kolejny sms. Daro popatrzył na mnie, jakbym zaraz miała mu wbić nóż w samo serce.
— Nie mam przed tobą niczego do ukrycia. — Otworzyłam kolejną wiadomość i przeczytałam ją. Parsknęłam oburzona bezczelnością nadawcy wiadomości. — Co to za baran! Ktoś bawi się naszym kosztem! Zobacz to!
Podałam mu telefon.
„Zostaw w końcu tego dupka, Dariusza Ziębę! Możemy być razem szczęśliwi, Kasiu!”
— Zaraz mu tak odpiszę, że mu w pięty pójdzie! — warknął ściekły i przygotował się do napisania odpowiednio wrednej wiadomości.
— Zostaw to! Nie będziemy się denerwować! — Wzięłam mu telefon z rąk. — Zaraz zablokuję ten numer. — I jak powiedziałam, tak zrobiłam. — Może to Wiolka bawi się w te gierki?
Odłożyłam komórkę na stolik nocny i popatrzyłam na Darka. Jego badawcze spojrzenie przybrało w końcu barw pewności. Jego twarz rozpogodziła się.
— Tak, to musi być ona — przyznał mi rację.
— Zatem wierzysz mi?
— Tak.
— Na pewno?
— Głupio mi o tym mówić, bo to było koszmarne — spuścił wzrok i popatrzył na swoje dłonie — ale gdybyś nie straszyła mnie w niedzielę samobójstwem, teraz miałbym wątpliwości.
„Hmm, czyli choć raz moje samobójcze myśli przyniosły mi pożytek.”
— Przepraszam, Kasieńko. Jesteś mi wierna, wiem to. — Popatrzył na mnie z miłością, potem spuścił wzrok i powoli nachylił się w moim kierunku, żeby pocałować mnie w czoło. — A teraz pij. Trzeba iść spać. Raczej dziś nie pobawimy się w lekarza, bo jutro…
— Praca, wiem. Ale nie martw się. Wszystko nadrobimy. — „Rany, jak Cię kocham Darek!” Tym razem to ja dałam mu całusa, ale prosto w usta. Poczułam od niego zapach dymu papierosowego. To trochę mnie zaniepokoiło. Musiał mieć ciężki dzień w pracy, skoro znowu palił.
— Idę się umyć, bo śmierdzę dymem — usprawiedliwił się. — Przyjdę za dziesięć minut, żeby sprawdzić, czy wszystko wypiłaś i żeby dać ci całusa na dobranoc. — Pogładził mnie po głowie i wstał. Niespiesznie przemierzył odległość od łóżka do drzwi. Zanim wyszedł, jeszcze kontrolnie na mnie spojrzał, jakby czekał na to, aż o coś go poproszę. Ale ja wykorzystałam tę chwilę inaczej. To był ten moment, gdy trzeba powiedzieć osobie, która jest dla nas ważna, coś co przypieczętuje rozejm.
— Daruś, kocham cię. — Posłodziłam mu jak się patrzy.
— No, wiem. Ja ciebie też! — dodał do tego łagodny uśmiech.
Ulżyło mi. Odpuścił sobie tę idiotyczną sprawę z tajemniczym Hubertem, który mógł być jedynie Wiolettą. Niestety, niepokój w moim sercu pozostał. „Bo kto jeszcze mógłby chcieć nam zaszkodzić? Skłócić nas na zawsze i jednocześnie oczernić mnie?” Przed oczyma wyobraźni ujrzałam wysoką blondynę w małej czarnej.
17. Zmowa milczenia
Nie ulegało wątpliwości, że terapia hormonalna nie przynosiła mi pożytku. Następnego dnia bolały mnie plecy i brzuch. Koszmar! Na szczęście była sobota, więc nie musiałam pójść do pracy, zresztą i tak nie dałabym rady. Musiałam ponownie odwiedzić panią ginekolog. Miałam szczęście, że ta akurat przyjmowała w weekendy. Daro znów gdzieś pojechał, Jola była zajęta, Leszek tam samo. Poszłam więc sama, choć słabo się czułam. Było mi przykro, że mój ukochany nie przejął się stanem mojego zdrowia tak jak wczoraj, ale najwidoczniej miał jakąś ważniejszą sprawę do załatwienia. Jeśli chodziłoby o niego, wybrałabym pójście z nim do lekarza, a nie wycieczki np. z synem szefa… W gruncie rzeczy miałam nadzieję, że opuścił mnie dla kogoś z przyszywanej rodzinki. A ja przecież szłam po pomoc, którą spodziewałam się otrzymać.
Weszłam tam, do tego czystego gabineciku, pewna tego, że ta złota kobiecina mi pomoże, usiadłam sobie na krzesełku, po czym opisałam wszystkie dolegliwości.
— Niemożliwe! To na pewno nie z tego! To jedyny sposób, żeby panią wyleczyć! — burczała pod nosem niezadowolona i straszyła mnie wielkimi oczyma. — Mogę pani tylko przepisać coś przeciwbólowego.
„Przeciwbólowymi nie pogardzę, ale tej pani już podziękuję.”
— Poproszę — odpowiedziałam z przekonaniem, że już więcej nie przekroczę progu tego gabinetu. Bo gdy lekarz nie słucha pacjenta i ignoruje jego sugestie co do złego samopoczucia, to coś tutaj jest nie tak. Najwidoczniej pani doktor uważała siebie za osobę nieomylną, ale ja nie czułam się upoważnioną do tego, aby uzmysłowiać jej, że jest inaczej. Nie chciałam się denerwować.
Zrobiła mi kolejne USG, w którym wyszło to samo, co w zeszłym tygodniu. Podziękowałam, zapłaciłam 200 zł za nic i wyszłam. Pewnie naciągnęła mnie, bo wiedziała, że już do niej nie przyjdę.
„Nie będę brała tego świństwa!” — postanowiłam, gdy siedziałam na jednej z ławek schowanych w cieniu drzew. Na rynku po dziewiątej rano kręciło się jeszcze niewiele osób, mogłam więc chwilę podumać. Wyciągnęłam z torebki tabletki hormonalne i bez cienia żalu wyrzuciłam to cholerstwo do kosza. „Muszę znaleźć innego lekarza. Przecież gdzieś musi być jakiś mądry ginekolog, który mi pomoże.”
Po przyjściu do domu położyłam się do łóżka i — z laptopem na kolanach — zaczęłam wertować strony w poszukiwaniu kogoś bardziej odpowiedzialnego. I znalazłam! Niestety — facet! Byłam pełna nadziei, bo pan doktor miał bardzo dobre rekomendacje. Przeraziła mnie tylko cena za wizytę.
— Co?! 400 złotych!?
Miałam jeszcze małe zapasy na koncie, więc postanowiłam zaryzykować. Niestety i tym razem nie byłam pewna tego, co mnie czeka. Odłożyłam na bok strach i zadzwoniłam — czego nienawidziłam robić! — do przychodni, w której ów lekarz przyjmował. Okazało się, że może mnie przyjąć dopiero za kilka dni.
— Ech! Dobre i to. Przynajmniej zejdzie ze mnie trochę tego świństwa — miałam na myśli hormony, które zrobiły mi w organizmie bałagan. Wciąż odczuwałam ból brzucha i mdłości. Po rozpaczliwym szukaniu pomocy w necie, poczułam się osłabiona i senna, więc postanowiłam uciąć sobie drzemkę.
Obudziłam się koło piętnastej. Zeszłam na dół, aby przywitać się z Darkiem, którego miałam nadzieję zastać w kuchni, na dole. W końcu sprawa, dla której opuścił mnie w tę sobotę, miała zająć mu nie więcej niż pół dnia. Niestety, nie zastałam go na dole. W ogóle nie było go w domu.
— Daro jeszcze nie wrócił? — zdziwiłam się. Jola właśnie robiła porządki na jednej z kuchennych półek. Odpowiedziała mi, zerknąwszy na mnie przez ramię:
— Miał coś ważnego do załatwienia — powtórzyła jego słowa z poranka.
— Aha.
Jola zamilkła, najwidoczniej nie miała zamiaru ciągnąć dalej tego tematu, za to w kuchni pojawił się Solski.
— Jak tam, Kasiu? Znalazłaś jakiegoś innego lekarza? — zapytał zatroskany. Przypuszczałam, że Jola powiedziała mu o wiele więcej niż Darkowi. Był dyskretny, a i Jola czasem potrzebowała wsparcia psychicznego. Wciąż biedulka martwiła się o mnie.
— Znalazłam, ale co z tego wyjdzie, tego nie wiem.
— Wiesz, mam znajomego, który leczył żonę na endometriozę u takiego lekarza znad morza. Mogę się popytać co i jak. Kobieta zdrowa jak rydz! Urodziła trójkę dzieci, a mówili jej, że nic z tego!
— Leszek! — warknęła Jola przez ramię. Wstała i podeszła do męża. — Zjesz rosołu? — zapytała, jakby tylko po to z naciskiem wypowiedziała jego imię. Wiedziałam jednak, że chodziło jej o to, aby nie poruszał przy mnie tematu dzieci, a raczej niemożności ich posiadania.
— Przepraszam… — rzekł zakłopotany Lesio — taki niedyskretny jestem.
Ale ja i tak się wkurzyłam. „To już nie liczy się to, że mam torbiele na jajnikach i cierpię, ale to, że nie będę mogła mieć dzieci?!” Solski był facetem, więc postanowiłam zadać mu dręczące mnie od dawna pytanie.
— Leszku, czy kobieta, która nie może mieć dzieci, w oczach mężczyzny jest nic nie warta?
Zaległa cisza. On był jedynym facetem, którego nie bałam się o to zapytać.
— Cóż, kochana… — Zmieszany zaczął robić dziwne gesty, które miały zapewne odciągnąć moją uwagę od jego zakłopotanej miny. Nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć.
— Jest coś warta czy nie?! — naciskałam go.
— To zależy od mężczyzny, z którym ona jest… To znaczy, jest to kwestia indywidualna jak mniemam — tłumaczył się.
— Nie powiesz mi tego wprost, prawda? — posmutniałam. Dobrze wiedziałam, że dla każdego faceta posiadanie syna to kwestia spełnienia się w dojrzałym, męskim życiu.
— Kasiu… — Jola położyła mi swoją dłoń na ramieniu. Miała nietęgą minę, podobnie jak jej mąż. — Są tacy, którzy biorą ślub z kobietami, które nie mogą mieć dzieci. A są tacy, którym na tym zależy i nie decydują się na taki związek.
— A myślicie, że Darek zalicza się do tej drugiej grupy?
— Nie, nie sądzę! — odpowiedzieli razem.
Ale mnie nie ulżyło.
Minęła szesnasta, siedemnasta… a jego wciąż nie było! Przestraszyłam się, że coś mu się stało. Napisałam do niego sms. Odpowiedział mi po kilku minutach.
„Kochanie, nie będzie mnie w domu na noc. Ważna sprawa.”
No, to mnie dopiero siekło. Zaczęłam go wypytywać, co się stało, dlaczego go nie będzie itd. W głowie znów zamajaczyła mi wizja całującej go blondyny. Nie wytrzymałam, musiałam zadzwonić! Odebrał po piątym sygnale.
— Kochanie, czy coś się stało? — zapytałam go z galopującym sercem.
— Nie, Kasieńko.
— To dlaczego nie będzie cię na noc?
— Obiecuję, że wszystkiego się dowiesz jutro, ale teraz… Muszę już kończyć.
— Daruś! Nie zostawiaj mnie w niepewności!
— Potrzebuję chwilę pobyć sam.
— Aha — odpowiedziałam. Wyobraziłam sobie akcję typu „samotny Daro w Górkach”.
— Nie martw się — pocieszał i uspokajał jednocześnie. — Dobrze wiesz, jacy są faceci. Czasem potrzebujemy jednego dnia na to, żeby przemyśleć pewne sprawy.
— Mam nadzieję, że ta sprawa nie jest związana ze mną!
— He, he! Skąd wiedziałaś?
Był rozbawiony, podczas gdy ja umierałam z niepokoju. „Czy to już koniec naszego związku?!”
— Halo, Kochanie! Jesteś tam!? — zapytał.
— Tak.
— No, to dobrze. Nie martw się. Jutro wszystko ci powiem, obiecuję! Pa!
— Pa.
Odłożyłam telefon z mieszanymi uczuciami. Daro był jakiś dziwny. Izolacja, śmiech, jakieś aluzje, że to o mnie chodzi… Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.
„A może nie uwierzył mi odnośnie tego Huberta? To by było straszne.” Pozostawił mnie w niepewności, nawet nie zapytał co mnie spotkało u lekarza. Skołowana włączyłam sobie komputerową gierkę, żeby jakoś zapełnić sobie czas i… przez przypadek trafiłam na folder z moimi starymi projektami ogrodów.
Przypomniałam sobie, jak cudownie było planować, aranżować otoczenie, wybierać rośliny, a później patrzeć, jak to wszystko powstaje i wzrasta. I ten uśmiech na ustach klientów! To było coś, co kochałam. „A gdyby tak wrócić do tego, co lubiłam robić?” Praca w galerii nie była zła, ale to nie było to, w czym czułam się jak ryba w wodzie. Potrzebowałam sama tworzyć, marzyć, czuć, że jestem kimś, kto może stworzyć i zrealizować każdy pomysł! Aż serce zaczęło mi kołatać, jak zaczęłam przeglądać zdjęcia ogrodów. To było coś! A nie stanie na środku galerii i pilnowanie zwiedzających, żeby nie macali obrazów kogoś, kogo nigdy nie znałam, albo nawet nigdy nie widziałam na oczy.
Zapragnęłam spełnić moje pragnienia! Odnalazłam swoją starą stronę internetową i przejrzałam wszystkie aktualności. Kiedyś zajmowała się tym Wiolka. Ale ostatecznie to ja miałam wszystkie hasła i loginy.
— Tak, czas tutaj posprzątać i wziąć się za to, co kocham! — powiedziałam ochoczo i wzięłam się do pracy.
I tak zapomniałam o Darku, przynajmniej do chwili, gdy późną nocą kładłam się spać. Jola przyniosła mi kolację do łóżka koło 20:00. Co ja bym bez niej zrobiła? Zadowolona z tempa w jakim pałaszowałam kanapki, przysiadła na moim łóżku z uśmiechem na twarzy. Podzieliłam się z nią moim pomysłem, wplatając słowa między kęsy.
— Wiedziałam, że kiedyś do tego wrócisz! — ucieszyła się moja dobra przyjaciółka. — I dobrze! Marnujesz się w tej galerii! Przecież jesteś twórcą, artystką ogrodów! — ekscytowała się.
— Oj, nie przesadzaj… — pomiędzy marzeniami wyczułam wyraziście słodki smak mojego ulubionego sera. — Pyszny ser!
— Nie bądź taka skromna! Jedz dziecko, jedz. — Pogładziła mnie po głowie. — Aha! I tym razem nie zatrudniaj długonogiej blondyny!
— He, he! Dobrze, Jolciu. Nie zatrudnię. Będę robiła projekty sama. — Wtedy przypomniało mi się coś bardzo ważnego. — Ale Joluś, proszę, nie mów nic na razie Darkowi i Leszkowi. Sama im powiem, jak nadejdzie czas. — Nie byłam gotowa, aby tak do razu zmienić swoje życia o 180 stopni. Potrzebowałam czasu, kolejnych analiz i prób.
— Dobrze, ale musisz odpowiednio wcześnie uprzedzić Leszka. Może być niezadowolony z niezapowiedzianej zmiany personelu. Musi znaleźć kogoś na twoje stanowisko.
Miała rację. Musiałam uprzedzić Solskiego. Swoją drogą, czy to miało szansę się w ogóle udać?
— Myślisz, że będę miała aż tyle zleceń, żebym mogła zmienić pracę? Nie planuję czegoś wielkiego. — Doszłam do wniosku, że mogę ciągnąć dwie prace na raz.
— Oj! Znam cię. Jak cię wciągnie, to już po tobie! He, he! Koniec z galerią. Tylko żebyś mi jadła, piła i do ludzi wychodziła, żebyś się znowu w tej depresji nie uwikłała — przykazała mi z mocą.
— Dobrze wiesz, że to przychodzi niezależnie od mojej woli — posmutniałam na samo wspomnienie.
— Wiem, ale już znasz tamtą stronę rzeczywistości, więc wiesz, jak tam jest. Nie przechodź na ciemną stronę mocy.
— Na co?! — zaśmiałam się.
— Och, to wszystko przez Leszka i Darka! Oni nic tylko „Gwiezdne wojny” i „Sartreak!” — Machnęła rękę.
— Tak! Ale nie martw się, jakoś sobie poradzę, nawet jeśli na mojej drodze stanie sam Lord Wader.
— No! — podsumowała temat. — Teraz ładnie paciorek zmówić, żeby Bozia dała zdrowie.
— Dobrze… Jolu! — zatrzymałam ją, zanim wyszła. Przełknęłam kęs, aby zrobić miejsce dla wibracji moich strun głosowych. — Dlaczego Darek nie wrócił na noc? Wiesz coś o tym? Ty albo Leszek?
Moja babunia zacisnęła usta, a później tajemniczo się uśmiechnęła. W jej oczach dostrzegłam dziwny błysk.
— Nie powiesz mi — stwierdziłam.
— Nie mogę. — Spuściła wzrok.
— Powiedz mi tylko, czy wszystko jest dobrze.
— To się okaże jutro. — Wzruszyła ramionami.
— Ach, tak… Czyli zmowa milczenia.
— „Milczenie owiec”, jeśli już tytułami rzucamy.
— Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle.
— Śpij, dziecko, i niech ci się przyśnią piękne sny.