E-book
4.41
drukowana A5
22.09
drukowana A5
Kolorowa
44.79
Wiejska sielanka

Bezpłatny fragment - Wiejska sielanka


Objętość:
91 str.
ISBN:
978-83-8273-577-2
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 22.09
drukowana A5
Kolorowa
za 44.79

— Rozdział I
Królewskie życie

Wiosenny poranek objął ciepłem całą Norwegię, zimowa biała, kołderka stopniała, a kwiaty jeszcze zaspane, powolutku otwierały swoje płatki. Z całą pewnością nie tylko kwiaty dochodziły do siebie po męczącym okresie mrozu. Również zwierzęta i drzewa rozbudzały się, wychylając się i sprawdzając, czy to już czas. Niebo przegoniło wiatrem chmury i ukazało swoje piękno w pełni. Zza firan, mieszkańców budziły promienie słońca, rażąc ich zaspane, jeszcze zamknięte oczy. Ptaki ćwierkały pod parapetami, wszystko było takie inne, lepsze.


Jednak nawet w ciepły, pierwszy dzień wiosny wiało chłodem. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Promienie słońca wciąż nie doszły do pobliskiego zamku. Stoi on dumnie na wzgórzu, prowadzi do niego aleja drzew, gdy z niej wyjdziemy, ujrzymy zadbany ogród, idealnie przyciętą co do milimetra trawę i krzaki, które najwięksi norwescy artyści pieszczą nożyczkami, płynąc subtelnie po gałęziach. Drzewko z każdą sekundą przybiera różnych kształtów, jak chmury. Raz ujrzeć w nim możemy motyla dryfującego po niebie, następnie odważnego smoka zionącego śmiertelnym ogniem, aż w końcu ukazuje się kształt spirali. Zaraz po prawej stronie, gości serdecznie wita fontanna, pryskając radośnie krystalicznie czystą wodą. Wokół fontanny rozciąga się fiołkowe pole, które zniewala zapachem. Fiołki dumnie prezentują się przybywającym, prężą swoje łodygi. Z daleka wyglądają jak stado motyli, płynące z wiatrem. Gdyby nie były takie kruche, człowiek położył by się na nich, są takie miękkie i aksamitne. Po lewej stronie od wielu lat w nienagannym stanie, biegnie rzeka. Woda ze spokojem spaceruje wokół zamku i koi swoim szumiącym śpiewem. Nocą staje się schronieniem dla żab. Ogród otoczony jest kamiennym murem, dodatkowo posesji bronią pobliskie, ogromne góry.


Do zamku wchodzi się przez szerokie, długie, marmurowe schody, liczą siedemdziesiąt ciężkich jak słoń stopni. Pokrywa je czerwony dywan informujący o królewskości i władzy. Sama budowla jest ogromna, posiada jedną, długą wieżę i niezliczoną ilość balkonów. Obok części mieszkalnej znajduje się ogromna stajnia i szklany pokój z tropikalnymi roślinami. Ściany zamku są z białego kamienia, a dach ma czerwono krwisty kolor. Wszędzie roi się od dużych okien i przepychu. Pośrednikiem między domem, a ogrodem są drewniane drzwi z kołatką w kształcie głowy lwa. Gdy tylko wejdziemy za nie, powita nas służba, ubrana w schludne czarno-białe garnitury z muszką, ich włosy zawsze są perfekcyjnie ułożone, panowie zaczesane je mają do tyłu, natomiast panie mają koka, z którego nie wystaje ani jeden włos.


Ściany pokryte są obrazami przodków. Ubrani w królewskie stroje, patrzą surowo na mieszkańców, nigdy nie tracą czujności. Średniowieczne obrazy emanują powagą i dostojnością, są równie idealni jak służba, ogród, zamek oraz jego wnętrze. Dywan ze skóry niedźwiedzia polarnego prowadzi do Sali balowej, zaraz przy drzwiach mieści się stolik, a na nim świeże owoce z całego świata i wino z 1839 roku. Podłoga lśni, można zobaczyć w niej swoje odbicie, zaraz przy ścianie stoi czarne pianino oraz mikrofon i nuty, patrząc na nie uświadomiłam sobie, że królewska mość przepada za Chopinem, mimo że jest XXI wiek, cenią sobie stare tradycje i wartości. Gdy skręcimy w prawo wejdziemy do Sali lustrzanej, obramowania luster pokryte są prawdziwym złotem, sufit został ręcznie wyrzeźbiony, w stylu barokowym, a na nim wisi kryształowy żyrandol. Korytarz prowadzi do ogromnej kuchni. W środku zawsze wyśmienicie pachnie, pracują tu najlepsi kucharze z całego świata, przygotowują homary, raki, ośmiornice i wszystkie wykwintne przysmaki, które pieszczą podniebienie króla. Natomiast jadalnia składa się z masywnego stołu z olchy i dwudziestu krzeseł do kompletu. Jest to bardzo ciemne pomieszczenie, ściany są z drewna, również rzeźbione. Naprzeciw drzwi, na całą ścianę znajduje się rodzinny zbiór ksiąg z przeróżnych epok, znajdziemy tam dzieła z romantyzmu, pozytywizmu, oświecenia, renesansu, baroku, parę dzieł z średniowiecza oraz literaturę współczesną. Na piętrze znajduje się biuro króla, pokoje dla gości oraz olśniewające sypialnie królewskie, gdzie znajdziemy starożytne rzeźby i łoża z baldachimem.


Rodzina królewska składa się z króla, królowej oraz owocu ich miłości- księżniczki. Król to sędziwy człowiek, bije z niego stoicki spokój, jest roztropny i cierpliwy. Bardzo szanuje tradycje i kultywuje je, jest bardzo religijny i gościnny. Jego małżonka to wulkan energii, tylko ona może wyprowadzić spokojnego króla z równowagi. Jednak tak jak on, darzy szacunkiem obrzędy przodków. Uwielbia świecidełka i roztrwania pieniądze na bibeloty, miłuje się w sztuce i literaturze, jest wszechstronnie wykształcona i mówi płynnie po francusku, angielsku i hiszpańsku. Natomiast ich córka to rozbestwiona, kapryśna księżniczka. Nie ma szacunku do pieniądza ani służby. Jest zimna jak lód, ma okropny charakter, czegokolwiek się dotknie, umiera. Jest niezwykle leniwa i zaniedbuje swoje obowiązki.


Życie w zamku zazwyczaj jest monotonne, nudną rutynę przerywają cotygodniowe bale dla lokalnych elit i sąsiednich królestw. Zazwyczaj goście rozmawiają o ekonomii i polityce, również w tym czasie załatwiają swoje interesy, mało kto tak naprawdę się bawi. W dni powszechnie, obowiązki zaczynają się wraz ze wschodem słońca. Po porannej toalecie i śniadaniu, rodzina królewska jeździ na spotkania, bale, konferencje, otwarcia, wywiady. Mieszkańcy Norwegii kochają tą perfekcyjną rodzinkę, oczywiście nie są perfekcyjni, to zwykła szopka. Ich relacje są chłodne, każdy działa na swoją korzyść, nie okazują sobie nawzajem miłości, nie uśmiechają się, nie rozmawiają…

— Rozdział II
Zamążpójście

Wstałam zaraz po szóstej i ubrałam się w dużą, purpurową suknię z kwadratowym dekoltem i uwierającym gorsetem. Służące męczyły się ponad dwie godziny by mnie ubrać. Pod suknią miałam białe rajstopy, a na moich lodowatych stopach znajdowały się bordowe szpilki. Moje długie, blond włosy ułożone zostały w ciasny kok, nienawidzę tej fryzury, jednak matka od dziecka karze mi ją nosić, z resztą to nie jedyna rzecz, do której jestem przymuszana. Rodzice planują mi całe moje życie, od tego co zjem, po to z kim mogę się spotykać, według nich tylko bufony z elit są godni więzi ze mną. Wyglądałam perfekcyjnie- czyli tak jak rodzice lubią najbardziej. Swoją drogą dzisiaj zaczęłam nowe życie, miałam dwadzieścia lat, co oznacza przypływ nowych obowiązków i surowsze traktowanie, w końcu nie byłam już nastolatką. Z kwaśną miną zeszłam na dół do jadalni, nasza kucharka- Kreska, przygotowała wytworne śniadanie.


Na środku ogromnego stołu stała patera z słodkościami, niesamowity zapach roznosiły czekoladowe babeczki z truskawkowym nadzieniem oraz polewą z lukrecji, między miękkim ciastem błyszczał jadalny, złoty brokat. Krem był idealnie zawinięty, a wokół leżały płatki róż. Zaraz obok, uwagę przyciągały idealnie okrągłe naleśniki z najlepszą wiśniową marmoladą w kraju, równie urokliwa była mała fontanna z gorzką czekoladą, obok stały świeże truskawki i pokrojone banany z okolicznej plantacji. Po lewej stronie królowały posiłki słone, kanapki z wędzonym łososiem, kawior oraz tosty z jajkiem sadzonym i dokładnie wysmażonym bekonem, który wręcz świecił się na złoto.


Mimo tych pyszności, nie miałam smaku. Usiadłam tylko, poprawiłam sukienkę i czekałam co się stanie, od rana czułam napiętą atmosferę. Podczas ubierania, moja służąca była prawie sztywna, ręce się jej trzęsły i nerwowo się uśmiechała, gdy zapytałam czy wszystko w porządku, odpowiedziała, że jak najbardziej. Z resztą nie tylko ona zachowywała się dziwnie, nawet nasz kucharz był wyjątkowo spięty, co u niego jest niespotykane, od parunastu lat co ranek śpiewa piosenki robiąc posiłek, jednak dzisiaj w pałacu panowała kompletna cisza. Wzięłam jednego naleśnika i robiłam maleńkie kęsy, z tej niepewności nie byłam w stanie czegokolwiek zjeść, naleśnik zatrzymywał mi się w gardle i miałam ochotę go zwrócić.


Matka szturchnęła ojca i dobitnie pokazała mu żeby coś mi powiedział. On tylko odchrząknął, spojrzał na mnie błagalnie, następnie zwrócił wzrok w kierunku królowej. Widać było, że on również się stresuje, myślał nieustannie jak mi powiedzieć tę straszną tajemnicę, niedorzeczność! Byłam ich córką, co może być tak okropne, że nie chcą mi tego powiedzieć? Gdy już chciałam wyjść i po raz kolejny zrobić rozkapryszoną minę, ojciec złapał mnie za dłoń, wziął głęboki oddech i oznajmił:

— Wraz z matką zdecydowaliśmy, że jesteś już bardzo dorosła. W wyniku czego powinnaś już się ustatkować i spełnić rolę kobiety. Postanowiliśmy więc..- przerwał, słyszałam strach w jego głosie.- Postanowiliśmy więc, że najlepszą opcją będzie ślub. Wybraliśmy już kandydata, jest księciem Finlandii, bardzo kulturalny i czarujący, ma pracę, pieniądze…

— I jest nieziemsko przystojny- dodała matka. Nasze małżeństwo z twoim tatą również było aranżowane, pokochaliśmy się, zjednoczyliśmy dwa królestwa i powstałaś ty. Aranżacja nie jest taka zła, zaufaj nam. Wybraliśmy ci naprawdę świetnego męża, miłość przyjdzie z czasem.


Zamarłam. Całe życie dawałam rodzicom decydować o tym co mam robić, ale ślub to gruba przesada! Ślub sam w sobie zły nie jest, ale ludzie decydują się na ten krok z miłości, miłości nie pieniędzy. Tego było już za wiele, matka gadała o organizacji ślubu, jednak ja nie byłam w stanie tego słuchać, gdybym się nie zgodziła, zostałabym bez grosza przy duszy. Nie poradziłabym sobie sama, bez pałacu, pieniędzy, luksusu. Nikt nie przygotował mnie jak żyć bez tych wygód, szczerze mówiąc, nie potrafię przygotować sobie kanapki ani się ubrać. Ze strachu zgodziłam się, pomyślałam, że może książę faktycznie okaże się czarujący, chciałam w to wierzyć…


Przygotowania ruszyły, naszą posiadłość odwiedziła krawcowa, miałam przymierzać suknię ślubną, to moment, o którym marzy każda mała dziewczynka, a kiedy do tego dojdzie są przeszczęśliwe, jednak nie ja. Zastanawiałam się jak to jest być normalną dziewczyną, nie księżniczką. Każdy traktował by mnie zwyczajnie i byłby ze mną szczery, a nie ciągle przytakiwał. Chciałam uciec gdzieś, gdzie nikt nie patrzyłby na moje pochodzenie, ale to tylko głupie marzenia… Wracając do rzeczywistości, krawcowa pokazywała oszałamiające projekty, diamenty, falbany, halki, złoto, srebro, kryształy, koronki, tiule, krótkie, długie, średnie, wąskie, szerokie, przylegające, w skrócie wszystko o czym można tylko zamarzyć, a ja mogłam to mieć na wyciągnięcie ręki. W końcu wybrałam białą suknię z dużym dekoltem i długimi rękawami. Suknia była długa, ciągnęła się po ziemi, góra była z koronki, gdzieniegdzie błyszczały diamenty, dół był szeroki, bez wzorków. Była istnie królewska, zapierała dech w piersiach, ale nie cieszyła mnie, wiedziałam, że stanie się symbolem mojego wiecznego nieszczęścia, dopóki śmierć mnie nie wybawi. Welon również był imponujących rozmiarów z diamentami.


Kolejnym etapem był wybór fryzury, makijażu oraz biżuterii. Zaczęłam od błyskotek, długo je oglądałam, nie mogłam wybrać. Każde były cudowne, wahałam się między diamentowym naszyjnikiem, a perłowym. Ostatecznie pod naciskiem matki, wybrałam diamentowy. Kolczyki poszły gładko, nie zastanawiałam się, wybrałam do kompletu, długie, ciężkie diamentowe kolczyki w kształcie serca, przynajmniej ich serca były całe, moje już było złamane, mimo że nie poznałam męża. Zdecydowałam się na lekki, dziewczęcy makijaż. Jeżeli chodzi o fryzurę, postanowiłam postawić na rozpuszczone włosy, zrobić loki i popsikać brokatowym lakierem. To wszystko było naprawdę kochane, widać było jak bardzo panie się starały bym wyglądała rewelacyjnie, bardzo to doceniam, jednak nie świadczy o tym mój wyraz twarzy, sam fakt, że mam spędzić życie z nieznajomym przyprawiał mnie o dreszcze.


Został miesiąc do „wielkiego” dnia. Miałam tak wiele spraw na głowie, degustacja tortu, wybór dekoracji, menu, próby do pierwszego tańca, wybór orkiestry, dobór odpowiednich alkoholi, sposób złożenia serwetek, kolor balonów, a nawet zamówienie białych gołębi. Dodatkowy stres dokładał fakt, iż ślub będzie kamerowany i oglądany przez miliony ludzi, muszę udawać zachwyconą. Wszystko dopięte było na ostatni guzik, każdy najmniejszy szczegół dopracowywany był przez tysiące ludzi, matka sporządziła listę prezentów i wysłała gościom. W końcu nadszedł dzień, w którym miałam poznać księcia Finlandii- następcę tronu.


Na tą okazję przygotowana została kolacja, kaczka, prosto z polowania, zapiekane ziemniaki oraz sałatka cezar. Byłam tak okropnie wygłodniała, przez to całe zamieszanie związane z zamążpójściem zapomniałam o jedzeniu. Teraz, widząc stół zastawiony po brzegi jedzeniem i trunkami, ściekała mi ślina na talerz. Jednak nie mogłam rozpocząć posiłku, musiałam czekać na gości. Poprawiłam koka i otrzepałam morską sukienkę, pokręciłam tiarą i usiadłam na krześle, jak na księżniczkę wypada- wyprostowana. W końcu przybyli goście. Pierwsza weszła matka księcia- wysoka kobieta o siwych włosach i kamiennym wyrazie twarzy, rozglądała się po zamku, sprawiała wrażenie oburzonej naszym wystrojem. Zaraz za nią z walizkami wbiegł jej mąż- niski, krępy mężczyzna z dużymi zakolami, był bardzo nieporadny. Wejście zamknął książę- wysoki brunet o niebieskich oczach i bujnej czuprynie, wszedł, patrząc tylko na moją osobę, był równie zestresowany co ja. W końcu zaczęliśmy ucztę, głowa rodziny wygłosiła toast. Książę, owszem był przystojny, ale strasznie głupi i zadufany w sobie. Co rusz przeglądał się w lusterku, gdy chciałam zacząć rozmowę, ten zbywał mnie, bądź odpowiadał coś w stylu: aha. Nie potrafił wypowiedzieć się na żaden temat, dopiero kiedy zapytałam o jego włosy, ożywił się i gadał jak nakręcony, nie zadał mi ani jednego pytania. Nie był mną zainteresowany, jedną osobą, którą kochał był on sam. Po ich wyjeździe byłam przerażona, doszło do mnie na co wyraziłam zgodę. Gdybym mogła cofnąć czas, uciekłabym gdzie pieprz rośnie, przerosło mnie to spotkanie. Nadęta teściowa, nieznający swoich praw teść i synalek narcyz, zapowiadała się świetna zabawa.


W końcu nadszedł dzień ślubu, chciałam się nie obudzić i celowo spóźnić na ceremonię, jednak stres nie dawał mi w nocy spać, przerzucałam się z boku na bok i obgryzałam paznokcie. Już od rana w zamku panował chaos, służący biegali tam i z powrotem, przygotowując ogród do ceremonii, za oknem świeciło słońce, modliłam się o deszcz, jednak w maju jest to praktycznie niemożliwe, błagałam świat, by trafił mnie piorun i zakończył moje cierpienie, albo żeby książę dostał zawału, nic z tego wszystko szło gładko. Ubrałam się w suknię, zrobiono mi włosy i makijaż. Wyglądałam przepięknie, starałam się powstrzymać łzy rozpaczy. Od dziecka właśnie tak wyobrażałam sobie ten dzień, zawsze myślałam, że urok ślubów tkwi w przepychu, zrozumiałam, że urok tkwi w czymś czego nie da się kupić za żadne pieniądze- miłości. Moje rozważanie przerwała nakręcona matka:

— Wyglądasz cudownie. O tym ślubie będą huczeć wszystkie gazety i telewizja, lepiej ładnie się uśmiechaj. Wszystko będzie tak jak sobie wymarzyłam, znaczy ty sobie wymarzyłaś.


I wtedy zapaliła mi się lampka, to nie jest moje marzenie, tylko mojej mamy! To przez jej widzimisię znalazłam się w tej sytuacji, to ona skazuje mnie na życie u boku tego buraka. Wtedy wiedziałam co mam robić, to zdanie mi wskazało drogę i okazało się moim aniołem stróżem. Ceremonia zaczęła się, na organach, organista grał ślubną melodię, dzieci wysypały kwiatki, goście byli na miejscu, pod łukiem ślubnym stał przyszły mąż, ksiądz był w gotowości.


Ślub miał odbyć się w ogrodzie, łuk zrobiony był ręcznie przez florystyki, otoczony był białymi różami i bluszczem, do łuku prowadził biały dywan, po obu stronach tkaniny znajdowały się świece. I wtedy weszłam, wzrok każdego zwrócony był na mnie, jedynie książę patrzył w lusterko. Ksiądz wygłosił kazanie, drony nagrywały, a świat zatrzymał oddech, następnie duchowny zapytał:

— Czy ty, chcesz Kate Winston za żonę, dopóki śmierć was nie rozłączy?

— Tak, chcę- odpowiedział chłodno, następnie zadał mi to samo pytanie.

— Nie, nie biorę go za męża! — wykrzyczałam, podwinęłam suknię i uciekłam.


Żaden z uczestników nie był w stanie powiedzieć ani słowa, gazety zaraz po tym huczały. Poddani byli w kompletnym szoku. Wściekli rodzice pobiegli do mojego pokoju z pretensjami, wytłumaczyłam im, że wolałabym być biedna, ale w szczęśliwym małżeństwie, niż bogata i tkwić w aranżowanym związku z narcyzem:

— Masz to odkręcić, idiotko! Nawet nie wiesz co ty do cholery zrobiłaś! — krzyczała matka.

— Muszę przyznać, mocno namieszałaś. Wasze małżeństwo miało uratować nasze królestwo, jesteśmy spłukani, rozumiesz spłukani!? Oni nie dość, że śpią na forsie, to są wpływowi i w okolicy, połączenie naszych królestw stworzyło by z nas światową potęgę- dodał spokojniejszym tonem ojciec.

— Nie będę robić wszystkiego co wy chcecie, to wasze królestwo, radźcie sobie! Całe życie mówicie mi co i jak mam robić, dosyć tego! Nie będę waszą marionetką- krzyknęłam, szlochając rzewnie, nie chciałam bankructwa królestwa, ale nie zamierzam go ratować swoim nieszczęściem.

— Jak możesz być tak niewdzięczna? Robimy dla ciebie wszystko, a ty tak nam się odwdzięczasz? Ta zniewaga krwi wymaga. Od paru lat wraz z ojcem zauważyliśmy, że sprawiasz problemy wychowawcze, ciągłe bunty, zaniedbania, spóźnienia, byliśmy łaskawi… Ale teraz przesadziłaś, nie dam sobie już z tobą rady, podjęliśmy tę decyzję parę lat temu, jedziesz na wieś na wychowanie. Spędzisz ten czas u byłej nauczycielki twojego ojca, zna się na paskudnych bachorach takich jak ty, jak wrócisz będziesz chodzić jak szwajcarski zegarek, nie ma żadnego ale, jutro wyjeżdżasz. Zdania nie zmienię!


I tak właśnie zaczęła się historia, pełna trudności, bólu i szczęścia. Było mi przykro, że zawiodłam rodziców, ale chcę na nowo odzyskać siebie, nawet jeśli będzie to kosztowało los całej Norwegii.

— Rodział III Autostrada do miłości

Patrząc ostatni raz przez okno, zauważyłam ciemne chmury. Zaraz potem obłoki wylały warkocze łez na Norwegię, niebo płakało, ale ja postanowiłam być twarda, to tylko kilka dni- pomyślałam. Kolejna myśl, która przeszła mi przez głowę, być może uda skrócić mi się ten czas, będę wyjątkowo nieznośna, tak by błagali moich rodziców, by wzięli mnie znów do zamku. O tak, będę najgorszą z najgorszych i nic nie będzie w stanie pokrzyżować mi planów. A na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek, z tą pewnością siebie, wzięłam walizkę, ubrałam przeciwdeszczowy płaszcz i udałam się na lotnisko. Rodzice byli wyjątkowo wściekli, kazali mi dotrzeć na miejsce samej, bez ochroniarza, bez limuzyny, bez szofera… Nie będę jednak rozpaczać, za maksymalnie dwa dni wrócę do domu i wyśmieje ich prosto w twarz!


Zamówiłam taksówkę, jechaliśmy przez las. Ciężko stwierdzić co czułam, najtrafniejszym określeniem byłaby pustka, lecz niewiele byście z tego zrozumieli. Nie byłam ani zła, ani szczęśliwa, ani nawet smutna. Wiedziałam, że postąpiłam słusznie, odrzucając opcję małżeństwa, które okazało się kołem ratunkowym dla gospodarki Norwegii, kochałam ten kraj i nie chciałam by przez moje jedno słowo upadł, jednak gdybym powiedziała tak, utonęłabym w melancholii i czarnej rozpaczy, moja zgoda, zgotowałaby mi los, którego nie dałoby się odmienić. Ojciec zawsze mówił, że najlepszym lekarstwem na rany jest czas, to jak zachowali się rodzice było karygodne, jednak mimo wszystkich krzywd, które mi wyrządzili nie potrafiłam żywić w sobie urazy do nich, byłam naiwnym dzieckiem. Wybaczyłam im, ale wciąż nie potrafię zapomnieć. By zabić czas, włożyłam słuchawki, muzyka pozwala mi oderwać się od rzeczywistości, jest moją bezpieczną przystanią, ucieczką od życia codziennego.


Nie pamiętam kiedy dotarliśmy na lotnisko, byłam zbyt pochłonięta szarą obojętnością. Otwierając drzwi, zobaczyłam port lotniczy, załatwiłam wszelkie formalności, odebrałam walizkę i usiadłam na krześle, wokół mnie biegały dzieci, cieszące się, na wspólne wakacje z rodzinką. Były pochłonięte ożywioną rozmową na temat pływania w oceanie i przeżywania niezapomnianych przygód. Zaraz obok świeżo upieczone małżeństwo planowało swój wymarzony miesiąc miodowy, byli tak zakochani, nie widzieli świata poza sobą. Całe lotnisko pochłonęła radość pasażerów, którzy z niecierpliwością oczekiwali na samolot, słuchając rozmów, bardzo się zdziwiłam. Nikt nie rozmawiał o pieniądzach i miejscu, do którego lecą. Każdy opowiadał o tym, co tam zrobią, jak miło spędzą czas i zacieśnią więzi. Kiedy ja podróżuje z rodzicami, jedynym tematem są pieniądze i to jak drogi jest nasz hotel. Nigdy nie rozmawialiśmy o wspólnie spędzonym czasie, całe życie myślałam, że to jak udane będą wakacje, zależy od miejsca i wydanych pieniędzy, jednak obserwując tych ludzi, zrozumiałam, że nie ważne jest miejsce, tylko z jakimi ludźmi tam będziesz. Rozglądając się dalej, ujrzałam starszą panią, przyglądałam jej się uważnie, była sama. Okazało się, że jedzie odwiedzić swoje wnuczęta, skąd wiem? Ciężko nie wiedzieć, kiedy ktoś na całe lotnisko krzyczy: „zostałam babcią!”, a cała reszta składa gratulacje. Cieszyłam się ze szczęścia tych ludzi, jednak ciężko w pełni zaangażować się w czyjąś radość, kiedy przeszywa cię smutek. Zrozumiałam, że moim marzeniem nie były drogie rzeczy, ekskluzywne wakacje, elitarna szkoła czy najnowszy mercedes, ja pragnęłam prawdziwej miłości rodziców, widząc tamte dzieci, przed oczami przemknęło mi całe dzieciństwo. Spędziłam je w samotności, nigdy nie poznałam prawdziwego przyjaciela, wybierano mi przyjaciół, nie dano mi nawet poznać miłości mojego życia, chciałam zaznać prawdziwego szczęścia, lecz moi rodzice mieli inną definicję tej emocji, myśleli, że błyskotki i sukienki zastąpią mi ich miłość, czułość, potrzebę bezpieczeństwa i bycia wysłuchanym. Nie pamiętam czy kiedykolwiek mama mnie przytuliła i powiedziała te dwa dla dziecka kluczowe słowa: Kocham Cię. Jak bardzo potrzebowałam je teraz usłyszeć, byłam na krawędzi załamania, objęłam samą siebie i skuliłam się, jak bardzo idiotyczne musiało to być…


Moje przemyślenia przerwał odgłos nadlatującego samolotu, wytarłam ściekającą łzę i weszłam do środka. Wyglądał inaczej niż samoloty, które znam. Siedzenia były brudne, siedział na nich cały tłum ludzi, na podłodze walały się okruchy, a łazienka była brudna. Samoloty, którymi dotychczas latałam były ekskluzywne, wyłącznie dla naszej rodziny, podawany był tam drogi szampan, a łazienka była nieskazitelnie czysta i posiadała wannę z hydromasażem. Rozglądałam się w poszukiwaniu wolnego miejsca, chciałam być jak najbardziej oddalona od tłumu ludzi. Nagle coś dotknęło mojej ręki i pociągnęło ją na siedzenie. Byłam wprost oburzona, kto śmiał dotykać tak perfidnie księżniczkę Norwegii, ta osoba ma naprawdę szczęście, że nie mam przy sobie ochroniarza, kazałabym ją aresztować! W tej frustracji, obróciłam się w stronę okna i ujrzałam starszą panią, która chwaliła się wnukami. Byłam bardzo zdziwiona, czego mogła chcieć, jednak ona widząc mój gniewny wzrok, popatrzyła na mnie łagodnie i powiedziała:

— Samolot startował, przewróciłabyś się, nie ma za co.

— Ach, tak doprawdy dziękuję, naruszyła pani moją prywatność, pochodzę z królewskiej rodziny, to ja mówię samolotowi kiedy ma ruszyć- powiedziałam opryskliwie.

— Złotko, czego ty się napiłaś, księżniczki nie latają samolotami publicznymi. Chcesz kanapkę z serem? — spytała, a ja potrząsnęłam głową z zdziwienia, jak to nie jestem księżniczką?

— Jak stąd wyjdę, to cię pozwę, ale kanapkę przyjmę- powiedziałam, byłam wygłodniała, a kanapka smakowała wyśmienicie.- Jeśli mogę spytać, co dodała pani do kanapki, w pałacu mam kanapki ze wszystkim, ale żadna nie dorównuje tej?

— To tajny składnik, powiem ci, ale nikomu nie mów- tutaj zaczęła szeptać do ucha.- Odrobina miłości.


Starsza pani miała na imię Róża, była polką mieszkającą w Norwegii. Los w końcu się do mnie uśmiechnął, ktoś zesłał mi ją z nieba. Była bardzo zabawna, opowiadała mi historię z młodości, pokazała zdjęcia byłych chłopaków, które wciąż nosi w portfelu, opiewała swojego partnera i opowiadała o swoich przygodach na studiach. Miło było ją posłuchać, miała niesamowitą młodość pełną przygód, raz przez przypadek podczas ważnego spotkania, chcąc poklepać szefa, odkleiła mu tupecik, został jej na ręce, a łysy szef starał się go odkleić, zwołali całe biuro do tej akcji, w końcu musiał przyjechać lekarz i dopiero wtedy udało się zdjąć włosy z ręki. Dopiero pod koniec lotu opowiedziała mi historię jak znalazła się w Norwegii. Na pewnej dyskotece w Polsce, kiedy miała szesnaście lat, poznała swojego aktualnego męża, ochronił ją przed natarczywym mężczyzną, odbijając ją i zaczynając taniec. Chłopak nie był tutejszy, przyjeżdżał na wakacje do swojej babci i zahaczył o dyskotekę. Dzień później w skrzynce znalazła list od tajemniczego jegomościa, wysyłał je w miarę regularnie, a Róża co dzień zakochiwała się w nim na nowo. Parę lat później pobrali się, ich marzeniem było wybudowanie małego domku na wsi, w tym celu wyruszyli do Norwegii na pięć lat, a przynajmniej tak mieli zaplanowane. Życie w Norwegii było wówczas łatwiejsze niż w Polsce, więcej zarabiali, łatwiej było im żyć. Zdecydowali się więc zostać jeszcze dwa lata dłużej, urodziła im się ich wymarzona, jedyna córka- Cecylia. Za każdym razem, kiedy próbowali wyjechać do ojczystego kraju, los krzyżował im plany, tym razem nie były to szczęśliwe narodziny dziecka, tylko choroba męża, zachorował na nowotwór. Wykryto go bardzo szybko i natychmiastowo zaczęto leczenie, przez pewien czas małżeństwo ujrzało światełko w tunelu, choroba zatrzymała się, jednak za jakiś czas wróciła z podwójną siłą, zaczęły robić się przeżuty, mężczyzna co dzień bardziej cierpiał, a ona musiała patrzeć jak miłość jej życia niknie jej w oczach. Zmuszeni byli zostać w Norwegii na stałe, w Polsce medycyna nie była na tyle rozwinięta by przytrzymać jej męża przy życiu. Lekarze mówili, że zostało mu parę dni życia, jednak Bóg miał swoje plany, żył jeszcze przez kopę lat, ich córka postanowiła spełnić marzenie jej rodziców i wyjechała do Polski, gdzie założyła rodzinę. Mąż Róży umarł pół roku temu, wcześniej nagrał film, czuł, że nie dożyje wnuków, dlatego nagrał dla nich wiadomość i zostawił lekarzom by ci przekazali to jego żonie po śmierci. Podczas opowiadania tej historii kobieta parę razy uroniła łzy, jednak powiedziała mi, że przez chorobę ich miłość kwitła, mieli świadomość, że każdy dzień może być ich ostatnim, opowiadali sobie opowieści, których nigdy jeszcze nie słyszeli, korzystali z życia, by mieć jeszcze co wspominać. Bardzo się wzruszyłam, tym jak bardzo starsza pani kochała swojego męża, dla mnie była inspiracją.


Świat ewidentnie chciał bym usłyszała tę historię do końca, gdy tylko kobieta powiedziała ostatnie słowo, samolot wylądował, a pasażerowie klaskali, nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje, ale postanowiłam się nie wyróżniać i zrobiłam to samo. Na parkingu czekała na mnie limuzyna, rodzice zadbali bym na pewno dojechała na miejsce. Wsiadłam do niej i bez słowa ruszyliśmy w dalszą podróż, wciąż miałam w głowie historię miłosną jednej z pasażerek, nie potrafiłam jej zapomnieć. Bardziej w humorze, wyjrzałam za okno. Zobaczyłam las brzozowy, przelatujące nad nim płynnie bociany, niosąc szczęście mieszkańcom kraju. Pośród liści przebijały się promienie słoneczne, a w nich wygrzewały się dziki, z ryjkami brudnymi od żołędzi. Spoglądając wyżej na drzewa, zauważyłam rudą kitkę wiewiórki, razem z dwoma innymi zbierała zapasy na kolejną zimę i napełniała swój domek po brzegi w pożywienie, spod jej ogonka wyszedł zaspany, brudny od mleka maleńki rudy gryzoń. Sąsiadami wiewiórczej rodziny okazały się być pszczoły, miały ogromny ul, z którego ściekał miód, a chodzący wśród ogromnej trawy niedźwiedź, wykorzystał ciężką pracę owadów, wspiął się na drzewo i zlizywał słodki nektar. Patrząc z powrotem w trawę, zobaczyłam dwa nakręcone zające, goniące się wokół białego drzewa, z oddali obserwował ich rogaty jeleń. Nagle zza jagodowego krzaka wyłoniła się kolejna ruda kita, tym razem nie była to wiewiórka, podszywał się pod nią lis, który jednym susem skoczył na zające, te wydostały się spod chytrych łap drapieżnika i kontynuowały maraton po lesie. Z nieporadności lisa śmiał się w niebogłosy wilk, zajadający się upolowaną sarną. Całego lasu doglądał jego król- potężny żubr, chodził dostojnym krokiem i obserwował roztropnymi oczami poczynania mieszkańców brzozowego zagajnika, jego doradcą była siedząca mu na głowie sowa, patrzyła bez słowa na mrowisko, w którym trwała zaciekła awantura o to, kto najwięcej w tym miesiącu przyniósł nasion.


Zaraz za lasem, wśród pól złotej pszenicy i srebrnego żyta płynęła rzeka, na jej drugim brzegu rozciągało się pole kwitnącej gryki, a wśród trawy uśmiechały się zarumienione, kwitnące koniczyny. Nieopodal pól znajdował się sad, gdzie leniwie rosły grusze, ich cienkie, lecz mocne gałęzie, uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców, które dzieci po kryjomu zajadały. Do końca drogi wśród hałasu maszyn, rozbrzmiewał odgłos zwierząt, słychać było tłuściutkie, różowe świnki cieszące się, kąpielą w błocie, muczenie krów, rżenie koni z bryczek oraz pianie koguta, który ewidentnie pomylił godziny, nie był ranek, zbliżał się wieczór. Na niebie anioły namalowały czerwono-pomarańczowy obraz z różowymi smugami. Słońce zmęczone wielogodzinną pracą okryło się pierzyną i powoli kładło się w kierunku horyzontu. By na niebie nie było smutno, pojawił się księżyc, był okrągły i pełny, wraz z nim do pracy przyszło miliony maleńkich pracowników, pracowali przy biurkach, byli tak maleńcy, że z ziemi widać było tylko światło ich lamp.


Gdy niebo było całkiem czarne, a świat okryła ciemność, w wiejskich domach zapaliły się światła, również lampy drogowe pilnowały, by mieszkańcy czuli się bezpiecznie i chroniły zagubionych w nocy przez niebezpieczną ciemnością, oświetlały drogi pojazdom i zastępowały tymczasowo słońce. Samochód powoli zwalniał, a moim oczom ukazał się dom, w którym miałam się nauczyć posłuszeństwa.

— Rozdział IV
Młodzieńcza werwa

Przed oczami ukazał mi się drewniany, malutki domek. Z ceglanego komina unosiły się czarne kłęby dymu. Małe, białe okna przedzielone na cztery szybki zasłonięte były białymi firankami. Przed drewnianymi drzwiami leżała wycieraczka „Home, sweet Home”. Nieopodal domu znajdowała się ogromna, czerwona obora, gdzie słychać było odgłos krowy, zaraz obok znajdował się kurnik, a w nim drzemało pięć kur i jedno pisklę. Ostatnim już zwierzęciem, które dostrzegłam był stary pies na łańcuchu przy budzie, był to pies rasowy, czarny jak smoła labrador. Ogród był bardzo zadbany, świeżo skoszona trawa, pole, w którym rosły marchewki, ziemniaki i rzodkiewki. Mnóstwo rabatek z kwiatami, krzewy różane i mały staw, w którym w dzień pływają kaczki.


Przedpokój wyłożony był boazerią, na podłodze znajdowała się włochata, beżowa wykładzina, po prawej od drzwi stała ogromna szafa z przesuwanymi drzwiczkami, w środku wisiały kurtki, bluzy i kombinezony na zimę. Natomiast po mojej lewicy znajdowała się szafka na buty, na górze szafki były poduszki, na których można było usiąść. Otwierając kolejne masywne drzwi, wchodziło się do ogromnego salonu z ceglanym kominkiem, w którym paliły się kłody. Nad kominkiem na szarej ścianie wisiał telewizor, naprzeciw niego stała szara kanapa z narożnikiem, obłożona była po brzegi poduszkami, na skraju narożnika zwinięty z kostkę był biały koc z frędzelkami. Mały, biały stół stał pomiędzy wypoczynkiem, a telewizorem, stała na nim misa z owocami i dwa piloty. Wszędzie było mnóstwo zielonych roślin, a na drewnianej podłodze leżał puchaty dywan. Zaraz za rogiem znajdowała się kuchnia, stała w niej metalowa lodówka z magnesami i metalowy piec, szafki miały kolor biały, natomiast blaty były z drewna. Pomieszczenie było bardzo przestronne, była tam również wyspa, od strony szafek znajdował się zlew, natomiast od strony jadalni, krzesła barowe. Wspomniana wcześniej jadalnia znajdowała się zaraz obok i oddzielona była ścianą, mieścił się tam ogromny stół i osiem drewnianych krzeseł, stół był w pełni zastawiony. Na piętrze, do którego wchodziło się przez kręte schody znajdowała się czerwona łazienka z wanną. Po obu stronach były sypialnie, większa należała do pani tego domu, była w odcieniach głębokiej zieleni z dodatkami szarego. Na jednej ścianie znajdowała się cegiełka, pod nią stało podwójne łóżko z zieloną pościelą, po obu stronach mieściły się szafki nocne, a na nich lampki nocne, po stronie przeciwnej stała podobna szafa jak w przedsionku, tyle, że była szara. Druga sypialnia chwilowo należała do mnie, ściany miały kolor lawendowy, zaraz przy oknie dachowym stała duża, biała komoda i toaletka z okrągłym lustrem, a pod nią maleńka, fioletowa pufa, z złotym paskiem na dole. Na podłodze rozciągał się biały dywan, na drugiej stronie pokoju stało małe łóżko z kwiatową pościelą, a na nim smacznie spał rudy kot z niebieską obróżką.


Pani domu miała na imię Linda. Była to starsza pani, świadczyły o tym starcze plamy na dłoniach, na oko miała sześćdziesiąt lat. Włosy spięte miała w ciasny kok, włosy miała koloru kruczoczarnego, jednak przypatrując się im, dostrzegłam sporo siwych pasem, dobrze ukrytych z tyłu fryzury. Miała duże, zielone oczy i mocno widoczne kości policzkowe oraz wydatne, malinowe usta. Jej uszy lekko odstawały, za to skóra była w idealnym stanie, gładziutka i blada. Miała zadarty nos i piegi na rumianych policzkach. Jej wyraz twarzy ciężko było odczytać, z jednej strony wydawał się wyniosły i pyszny, z drugiej pogodny i poważny. Jej sylwetka była szczupła, miała długie nogi i małe stopy. Linda ubrana była w ciemne dżinsy, elegancką białą bluzkę i czerwoną marynarkę, na uszach miała złote kolczyki w serduszka. Wyglądała bardzo surowo i poważnie. Przywitała się i wskazała ręką bym weszła do jadalni, gdzie zrobiła dla mnie powitalną kolację.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 22.09
drukowana A5
Kolorowa
za 44.79