drukowana A5
35.66
Wiedźmowa doskonałość

Bezpłatny fragment - Wiedźmowa doskonałość

komedia kryminalna


Objętość:
166 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8273-549-9

Prolog

Trzy miesiące wcześniej


Zasmucona właścicielka rozgląda się po otaczających ją przedmiotach. Pamiątki, które wszędzie jej towarzyszą i które są nieodłącznym elementem jej życia, sprawiają, że decyzja, którą właśnie podjęła, jest tą najsłuszniejszą. Każdy z niesamowitych przedmiotów stojących na blatach mebli kojarzy się jej z czymś cudownym i niepowtarzalnym. Ma wrażenie, że wreszcie wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Nie chce już niczego zmieniać ani przenosić. Tu czuje się wreszcie tak, jak w swoim dawnym rodzinnym domu i nie zamierza się dzielić tymi zdobyczami z żadnym mężczyzną. Wspomina, jak piękne i nieskomplikowane było jej życie przed poznaniem tego przystojnego faceta. W co ja się wpakowałam? Czego tak naprawdę żąda ode mnie ten mój ukochany? — myśli rozżalona.

Spogląda na stojącego przy oknie rozmówcę. Wysoki, przystojny, o zniewalającym uśmiechu, który przed laty skradł jej serce.

— Nie ma mowy. Nie zgadzam się ani na ciebie, ani na to, co mi właśnie proponujesz. Wyjdź i nigdy tu nie wracaj! To koniec naszego związku — oznajmia stanowczym głosem.

— Pożałujesz swojego wyboru. Nikt nie będzie w stanie ci pomóc. Przez twoją podłość pozostaniesz sama, na dodatek bardzo samotna. Nie masz pojęcia, jaki los czeka cię i te twoje wspaniałe przyjaciółki. Mogłem być rycerzem w złotej zbroi, ale ty, moja kochana, nie myślisz o swoim szczęściu i waszym bezpieczeństwie. Nie powiem już nic więcej. Zostajecie same i mam nadzieję, że zasłużyłyście na los, który został wam pisany.

Rozdział 1

— Horuskowe Ślepię, przyjedziesz do wiedźmuchowa na imprezę, którą organizuję z okazji osiągnięcia przez nas wielkich sukcesów? — pyta Smętka Zakrętka.

— Nie jestem w nastroju do żadnych zabaw ani nawet przyjacielskich spotkań — słyszy w odpowiedzi zrezygnowany głos Horuskowego Ślepia.

— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jakiś facet pozostawił cię na przysłowiowym lodzie i z tego powodu nie masz ochoty spotkać się i zabawić ze swoimi ulubionymi dziewczynami? — Smętka Zakrętka drąży temat, wiedząc, że na pewno trafiła.

— Dobrze, obiecuję powiedzieć prawdę o sobie. A kiedy organizujesz tę niewielką imprezę?

— Kawalarska i Bianka przylecą w najbliższych dniach. Kawalarska chce po drodze zaliczyć jakieś sklepy z ciuchami, gdzieś w środku Europy, a Bianka musi zapewnić na te kilka dni opiekę dla Eklerka, co wcale nie jest takie proste. Przynajmniej w jej mniemaniu. Myśli, że ktoś czatuje na jej cudownego konika, a wiesz, że to jej największa miłość i nic innego dla niej się nie liczy.

— Smętka, słuchaj uważnie, co ci powiem. Mam wrażenie, że ktoś wciąż za mną chodzi, czuję się obserwowana, wokoło mnie dzieje się coraz więcej złego…

— Czekaj…! — przerywa jej. — Mam to samo wrażenie, ale byłam pewna, że to wynika ze zdobytej sławy i wielkich pieniędzy. Czy my czasem nie jesteśmy za bardzo przewrażliwione? Myślisz, że dziewczynom też coś takiego się przytrafiło? Kawalarska ostatnio stwierdziła, że cieszy się coraz większym zainteresowaniem mężczyzn, co ją trochę dziwi i upatruje swoje powodzenie w tym, że nosi na co dzień ciuchy warte wiele tysięcy. Wiesz, że uwielbia być adorowana, ale bez przesady. Bianka zaś martwi się o bezpieczeństwo swojego Eklerka. Ona, ta najrozsądniejsza z nas wszystkich, zaczyna nieźle panikować.

— W takim razie do zobaczenia wkrótce. Porozmawiamy o swoich podejrzeniach oraz przyszłych pisarskich i wojażowych planach. Pa!

*

Dwa dni później, w słoneczny sobotni poranek, w drzwiach domu Smętki Zakrętki stają jej trzy przyjaciółki.

— Coś ty taka zmachana? — pyta na powitanie Biankę Grzywiastą. — Chyba nie przyszłaś na piechotę z tego swojego zamku w Normandii?

— Aj tam! Wciąż oglądam się za siebie i zwiewam nawet przed własnym cieniem — odpowiada zasapana, rzucając swoją torbę podróżną pod nogi zaskoczonej Kawalarskiej.

Niczego niespodziewająca się dziewczyna odruchowo uskakuje i zderza się ze ścianą w niewielkim przedsionku wiedźmuchowa.

— Oszalałaś?! — krzyczy, spoglądając złym okiem w stronę winowajczyni. — Chcesz mi zniszczyć buty, które kupiłam wczoraj w pewnym renomowanym domu mody w Madrycie? Kosztowały majątek, a ty potraktowałaś je, jakby zostały wyjęte ze śmietnika.

— Przechodźcie dalej, bo nie zamierzam oglądać i podziwiać widowiska z progu domu — stwierdza pchająca się do środka Horuskowe Ślepię.

— Zapraszam do kuchni, przygotowałam mały poczęstunek — oznajmia Smętka Zakrętka.

— Jak to: do kuchni? — Zdumiona Kawalarska przesuwa się w stronę dalszych pomieszczeń. — Coś ty zrobiła z naszym ulubionym salonem?

— Niczego z nim nie zrobiłam! — odpowiada stanowczo. — Chwilowo jest wyłączony z użytku, bo nie zdążyłam go odnowić, a ci faceci od remontów są jacyś niekumaci i wszystko się ślimaczy od wielu tygodni. Sypialnie i kuchnia są w najlepszym porządku. Zapraszam zatem do nowego salonu…

— Powiedziałaś, że salon nie jest zdatny do użytku — wtrąca Kawalarska.

— Czepiasz się szczegółów! — stwierdza skołowana Smętka Zakrętka, widząc trzy miotające się przyjaciółki. — Wchodzicie, czy wychodzicie? Bo muszę zdecydować, czy obiad postawić na stole, czy też wyrzucić go przez okno.

— W pierwszej kolejności zwiedzimy nasze pokoje, a za piętnaście minut możesz nam postawić swoje potrawy — dodaje łaskawie Kawalarska, ciągnąc walizę w stronę schodów prowadzących na piętro, gdzie znajdują się gościnne pomieszczenia.

Dziewczyny bez szemrania postanawiają dostosować się do sugestii Kawalarskiej. Smętka Zakrętka udaje się na powrót do kuchni, aby podać potrawy, które zadowolą jej trzy przyjaciółki. Nie wyglądają na zmartwione rozgrywającymi się wokół nich wydarzeniami. Czy jedynie Smętka Zakrętka jest wielką panikarą, którą potrafi wystraszyć własny cień? Schodzące po schodach dziewczyny przerywają jej niewesołe myśli.

— O! Jest mój ulubiony rosołek! — zadowolona Bianka sadowi się przy kuchennym stole, tyłem do okna. — Nikt nie potrafi go tak ugotować, jak ty, moja droga. Co przygotowałaś na drugie danie i deser? Jestem taka niedożywiona. Wszystko przez zmartwienie i stres.

— Pierogi w kilku wariantach i sernik na zimno — odpowiada Smętka. — Ulubione potrawy nas wszystkich.

— Nie gadajmy zatem o naszych kłopotach przy jedzeniu, jasne? — wtrąca Horuskowe. — Niechaj zjem spokojnie chociaż jeden posiłek. Od trzech miesięcy mam wrażenie, że wokół mnie wszystko się wali.

Zdumione przyjaciółki spoglądają na Horuskowe. Chcą coś dorzucić, ale Smętka nie pozwala na żadne złe słowa. Wpierw obiad, potem krzyżowy ogień pytań. Czy znajdą odpowiedzi?

*

Godzinę później najedzone i zadowolone przyjaciółki nie mają ochoty na myślenie o złych i podłych wydarzeniach, które stały się ostatnio ich udziałem.

— Po tak wspaniałym posiłku mogłabym pójść na tańce i poznać jakiegoś pana — oznajmia Kawalarska. — Energii wystarczy mi do samego rana.

— Miałyśmy omówić zdarzenia, które dzieją się wokół i chyba dotyczą nas bezpośrednio — mówi rozzłoszczona Bianka. — Nie wiem, jak wam, ale mnie nie podoba się to, co dzieje się od kilku miesięcy wokół mojej osoby.

— Poukładajmy sobie wszystko po kolei, bo zaczynamy się gubić we własnych rzucanych na oślep słowach — mówi stanowczo Smętka. — Wiem, że wszystko zaczęło się od zdobycia sławy, nagród i tego, co potem same osiągnęłyśmy…

— Zacznę od siebie — wtrąca Bianka. — A było tak…

— Tylko nie pisz następnej książki — śmieje się Kawalarska. — Mów po ludzku i na temat. Nie przeskakuj przez żadne końskie przeszkody.

— Daj jej wreszcie dojść do słowa — dochodzi wściekły głos Horuskowego. — W ten sposób nie rozwikłamy niczego przez najbliższe godziny, a nawet dni. Nie zamierzam dłużej siedzieć z założonymi rękoma. Mieszkanie ze Smętką też mi się nie uśmiecha.

— Nawet o tym nie myśl. — Wkurzona Smętka wstaje, podchodzi do lodówki i wyciąga piwo oraz butelkę wina. — Kto się ze mną napije?

— Postaw nam przed nosem, to wybierzemy alkohol, na który będziemy miały ochotę — mówi Kawalarska. — Dawaj szklanki!

Zamieszanie przy stole pozwala ochłonąć przyjaciółkom. Bianka nalewa sobie do wysokiej szklanicy trochę piwa. Pozostałe dziewczyny widzą, że coś ją naprawdę gnębi, dlatego bez słowa siadają po raz kolejny i spoglądają na wzburzoną przyjaciółkę.

— Gadaj! — nakazuje Horuskowe.

Bianka wypija łyczek piwa, wzdycha i zaczyna snuć swoją opowieść:

— Jak wiecie, kupiłam Eklerka, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, na aukcji koni w Janowie. To był mój dzień, więc ubiegłam kilku naprawdę wielkich graczy…

— Wiemy — wtrąca Horuskowe.

— Nie przerywajcie jej, bo do wieczora nie skończy — słychać Kawalarską.

Zapada wymowne milczenie. Dziewczyny już na spokojnie wysłuchują relacji Bianki, popijając swoje napoje wyskokowe.

— Zanim wyjechałam ze stadniny, miałam już kilka ofert, którymi nie byłam zainteresowana. Zdecydowanie odrzuciłam wszystkie, nawet nie słuchając argumentów osób, którym też na Eklerku zależało. Przecież nie kupowałam konia po to, aby go odsprzedać. Jak wiecie, mieszkam w zamku, ale nie ma tam miejsca dla konia i dlatego byłam zmuszona wynająć boks w pobliskiej stadninie. Odwiedzałam Eklerka praktycznie codziennie. Każdego dnia otrzymywałam oferty odsprzedaży konia. Trwało to przez cały miesiąc, aż pewnej nocy obudził mnie telefon ze stadniny. Właściciel powiedział, że włamano się do stajni i ukradziono konia, który przypadkiem stał w boksie Eklerka…

— Czekaj, co ty gadasz? — pyta zdumiona Smętka Zakrętka. — Złodziej nie potrafił poznać, co kradnie? To musi być jakiś amator, albo głupek.

— Albo taki, który ukradł najspokojniejszego konia — wtrąca Kawalarska.

— Przecież sam zainteresowany nie kradł, tylko zlecił komuś tę szemraną robotę — dodaje Horuskowe. — Tak kończą się wszystkie włamy amatorów. Opowiadaj dalej.

— Postanowiłam przenieść Eklerka w inne miejsce, ale to nie jest takie proste. Niby sporo stadnin wokoło, ale tych, do których można mieć całkowite zaufanie, jest naprawdę niewiele. Postanowiłam wywieźć Eklerka poza Normandię i wtedy dopiero się zaczęło. Ktoś przeciął mi kabel biegnący przez fosę. Następnie zrujnowano mój wspaniały ogród i wytłuczono wszystkie szyby w oranżerii. Wandal nie chce odpuścić i coraz lepiej mu to idzie, a policja jest całkowicie bezradna.

— Czego się spodziewałaś? — Horuskowe brutalnie uświadamia Biankę. — Nikogo nie zamordowano, nic ci nie zginęło, to czego oni mają szukać? Międzynarodowego wandala? Zapomnij!

— Horuskowe ma rację! — dodaje oburzona Kawalarska. — Sama powinnaś wziąć sprawy w swoje ręce, a nie czekać, aż ten czubek do reszty zdewastuje cały zamek.

— Wiem, dlatego postanowiłam sama znaleźć sprawcę. Zaczaiłam się w obejściu, i co? Nic! Przez następne dwa tygodnie spałam na świeżym powietrzu, nabawiając się jedynie kataru i bólu pleców. Wandal zniknął, najzwyczajniej rozpłynął się w powietrzu.

— Ha, ha! — Dziewczyny reagują śmiechem na słowa Bianki.

— Odstraszyłaś go swoim widokiem. Co miałaś przy sobie? — pyta Smętka.

— Widły, grabie i pieprz w aerozolu. Dobrze wiecie, że nie mam pozwolenia na żadną broń.

— Miałaś noktowizor przy sobie? — pyta Horuskowe.

— Nie, ale miałam lornetkę, która nadawała się bardziej do walenia po głowie aniżeli do śledzenia popaprańców.

— Gdzie obecnie jest Eklerek? — pyta zaciekawiona Kawalarska. — Chyba nie powiesz, że przyjechałaś tu na koniu?

— To największa tajemnica — odpowiada Bianka. — Nawet wam nie mogę jej zdradzić. Muszę jednak znaleźć mu nowe miejsce…

— Jak to: nam? — pyta Horuskowe. — Nie zdradzisz tajemnicy swojego miejsca zamieszkania? Jesteś okropna!

— Postanowiłam przenieść się z Normandii w inne, równie tajemnicze środowisko. Nie pytajcie, bo jeszcze nie wiem, gdzie znajduje się to moje wymarzone. Szukam i szukam, a ofert jest niewiele. Wszyscy bogacze rzucili się na samotne, dzikie miejsca. Bez obecności sąsiadów i innych natrętów. Mam nadzieję, że po nakręceniu filmu o przygodach bohaterów mojej książki, będę jeszcze bardziej bogata i wówczas przebiję inne oferty.

— Wtedy stracisz nowe siedlisko, bo żaden ci nie odpuści — stwierdza Smętka. — Przebiłaś ofertę kupna konia, i do czego to doprowadziło? Kłopoty cię nie opuszczają. Potem dojdą następne. Przemyślałaś sobie to wszystko?

— Od myślenia to Bianka ma Eklerka — stwierdza rozbawiona Kawalarska, machając swoją zgrabną nóżką. — Wyciągaj następną butelkę! — rzuca w stronę Smętki.

— Czy wy nie potraficie dawać dobrych, normalnych rad? — pyta sfrustrowana Bianka. — Mnie ziemia zapada się pod nogami, a wy, wiedźmy jedne…

— Co: my…? — wtrąca Horuskowe. — Myślisz, że ty jedna masz kłopoty? Jestem zdania, że pieniądze powinny rozwiązać wiele spraw. Dlaczego nie zatrudnisz fachowców od brudnej roboty? Niech oni tyrają po nocach i szukają twojego osobistego wandala. Są także biura pośrednictwa sprzedaży domów. Uważasz, że bogacze sami sobie szukają, albo osobiście rozrabiają w twoim zamku? Ich stać, to i ciebie powinno stać na opłacenie ludzi potrzebnych do ochrony. Właściwie masz jakieś podejrzenia co do tego, kto dybie na twój majątek?

— Słyszałyście o Syndykacie? — rzuca znienacka.

Usłyszane słowa Bianki mrożą krew w żyłach pozostałych. Wpatrują się niemo w dziewczynę, która na widok ich spojrzeń, zaczyna się niecierpliwie wiercić.

— No co się tak gapicie jak sroka w gnat? To nie jest mój książkowy, pisarski wymysł…

— Wiem, o jakiej organizacji mówisz — przerywa Horuskowe. — Podejrzewam, że mnie też oni gnębią.

Horuskowe spogląda na siedzące bez słowa Kawalarską i Smętkę.

— Tylko mi nie mówcie, że was też gnębi ten tajemniczy Syndykat.

Milczenie musi jej wystarczyć.

— To żeśmy się wpakowały w wielkie i głębokie bagno — przerywa ciszę Bianka. — Dlaczego?

Rozdział 2

Kawalarska bez słowa zabiera brudne i puste szkło ze stołu. Smętka wychodzi z kuchni, aby po chwili przynieść z sobie tylko znanego schowka butelki brandy, whisky i wódki czystej, polskiej. Wyciąga z kredensu szkła, nie przejmując się tym, czy pasują do gatunku alkoholi. Następnie bierze z jednej z szafek drobne ciasteczka i paluszki. Kawalarska otwiera lodówkę, gdzie znajduje pojemniki z serami. Dziewczyny zagracają stół bez jakiegokolwiek słowa. Mają wrażenie, że dzieje się coś, czego po usłyszeniu będą w przyszłości bardzo żałowały.

— Macie zamiar się odezwać jeszcze w dniu dzisiejszym? — pyta Bianka.

— Każda niech sama się obsłuży — oznajmia Smętka. — Zdaje się, że tego, co mamy do powiedzenia nie da się wysłuchać o suchym pysku…

— Chyba suchej buzi — rzuca Kawalarska. — Ja, w przeciwieństwie do Eklerka, nie mam pyska. Jestem cudowną kobietą, która chwilowo ma niewielkie kłopoty.

— Ha, ha! Niewielkie! — śmieje się nerwowo Horuskowe. — Zdaje się, że stanęłyśmy na drodze wielkim ludziom tego świata. Ci przestępcy nie popuszczą niczego do czasu, gdy nie uzyskają tego, na czym im tak bardzo zależy.

— Skąd oni tak nagle znaleźli się w naszym życiu? — pyta rozgoryczona Smętka. — Czy każdego tak gnębią?

— Mam wrażenie, że pierwsza nastąpiła im na odcisk Bianka, która nie chciała odsprzedać swojego konia, a właściwie wylicytowała go jako pierwsza i do dzisiaj nie odpuszcza — rzuca swoje przemyślenia Horuskowe. — Warto było, Bianka, tak się sprzeciwiać? Być może na tym zakończyłaby się sprawa gnębienia nas wszystkich…

— Nie sądzę, żeby oni odpuścili — przerywa jej Smętka. — Poczytałam i posłuchałam plotek, a może samych prawd o tajemniczych osobach zasilających Syndykat. Niszczą wszystkim życie, rujnują, czego się dotkną. Ludziom, którzy wpadną w ich szpony, nigdy nie odpuszczają. Powiem wam, dlaczego trafiło akurat na nas. Dowiedzieli się z prasy, radia i telewizji o naszych sukcesach. Jestem przekonana, że nas śledzą, a może nawet podsłuchują nasze rozmowy. Stałyśmy się dla nich łakomym kąskiem. Cztery utalentowane kobiety, rokujące na przyszłość wielkie pieniądze. Nadzieje na to, że oni nam odpuszczą, graniczą z cudem. Taka to prawda na dzień dzisiejszy.

— Smętka ma rację, ale rację miał też taki jeden, który ostrzegał mnie przed trzema miesiącami o tych bandytach w białych rękawiczkach, a ja nie chciałam dać wiary. Teraz mamy za swoje, bo uwierzcie, że stracimy nie tylko nasze majątki, lecz także życie możemy utracić, dając odpór tym najpodlejszym z podłych — stwierdza Horuskowe.

— Z mafią jeszcze nikt nie wygrał — mówi zbolałym głosem Kawalarska. — Co z tym zrobimy?

— Teraz swoją historię opowie Horuskowe — oznajmia Smętka. — Zachowajmy chociaż jakąś kolejność naszych zmartwień.

— Poznałam kiedyś faceta, właściciela wielkiego wydawnictwa, który namówił mnie do opisywania przygód pewnego detektywa. Stwierdził, że mam talent i mogę daleko zajść — rozpoczyna Horuskowe. — Jednego dowiedziałam się przy rozstaniu: istnieją ludzie, którzy żerują na innych i nigdy nie odpuszczają. Zerwałam z facetem, bo bałam się związku na lata, założenia rodziny oraz, przyznaję, bałam się utraty swojego majątku na Podlasiu. Byłam najzwyczajniej w świecie przerażona swoimi własnymi uczuciami i odczuciami. Kilka dni po rozstaniu otrzymałam anonimowy list, który ktoś zatknął w bramę wejściową. Po przeczytaniu tego paszkwilu wyrzuciłam kartkę do śmieci, najwyraźniej ją zignorowałam. Zemściło się to na mnie po kilku dniach, gdy wracałam z zakupów i wpadłam w poślizg. Dobrze, że nic mi się nie stało, a samochód praktycznie wyszedł bez szwanku. Znajomy mechanik dumał nad zepsutym wnętrzem i stwierdził, że przecięto linkę hamulcową…

— Dlaczego nic o tym nie wiedziałyśmy? — przerywa jej zasmucona Smętka. — Kochana, co ty musiałaś przejść samotna w tej swojej głuszy!

— Nie miałam czasu ani na myślenie, ani na działanie. Jak wiecie, wszystkie musiałyśmy odbyć wiele autorskich spotkań. Przez prawie dwa miesiące wojażowałam po kraju. Mieszkałam w hotelach i różnych dziwnych miejscach. Bywałam, jak i wy, na wielu bankietach. Tak zmęczona już dawno nie byłam. Po powrocie okazało się, że ktoś włamał się do mojego garażu i zniszczył mi ukochany motocykl, pamiątkę po moim tacie. To przelało czarę goryczy, ale policja to zignorowała i niczego nie wyjaśniła. Od tej pory nie przespałam spokojnie ani jednej nocy, nie mówiąc o świętym spokoju w ciągu dnia. To tyle w dziedzinie mojej „współpracy” z Syndykatem. Opowiadaj, Kawalarska, co tobie się przydarzyło.

Cztery przyjaciółki napełniają puste szkła coraz większą ilością wyskokowych trunków. Za oknami powoli widać zachodzące słońce, ale nie zwracają uwagi na otoczenie. Czekają na relację Kawalarskiej, która, prawdę mówiąc, nie ma odwagi opowiadać o swoich niefortunnych przygodach.

— Jeszcze do niedawna uwielbiałam mieszkać w Hiszpanii, w tym słonecznym, cudownym kraju, gdzie robiłam, co chciałam. Jednak od jakiegoś czasu boję się wyjść na zewnątrz, bo mam wrażenie, że wciąż ktoś za mną chodzi i ciągle mi się przygląda. Zaniechałam marszów z kijkami na dalekie spacery. Przestałam brać udział w autorskich spotkaniach, przynajmniej dalej niż dwa kilometry od mojego domu. Kiedy to się zaczęło? Chyba po powrocie z tej największej gali książkowej, na której dostałam wiele propozycji. Moje zdziwienie wzbudził fakt, że to nie były jedynie propozycje autorskie. Dostałam dwie oferty matrymonialne…

— Dlaczego ich nie przyjęłaś? — wtrąca Horuskowe. — Być może rozwiązałoby to wszystkie nasze kłopoty. Faceci powiedzieliby, czego chcą od ciebie. W intymnych sytuacjach temu i owemu wymsknęłoby się coś ciekawego. Masz do nich jakieś namiary?

— Chcesz zostać moją rajfurką? — oburzona Kawalarska zwraca się do Horuskowego, przestając nawet majtać swoją zgrabną nóżką. — Miałam swojego faceta i odszedł na wieki. Drugiego mi nie potrzeba, gdyż kocham wolność ponad wszystko. Jednego będę się zawsze trzymała: żadnych obcych w codziennym życiu. Co innego od czasu do czasu być przez wszystkich przystojniaków adorowana.

— To co właściwie się dzieje niebezpiecznego w twoim życiu? — pyta zaciekawiona Smętka.

— Wszyscy znajomi i sąsiedzi nagle zaczęli mnie unikać — ciągnie swoje żale Kawalarska. — Kiedy przechodzę, odwracają się do mnie plecami, a wielu spluwa na ziemię, jakbym była największą zarazą. Nigdy nie byłam w takiej stresującej sytuacji. Nie chcecie wiedzieć, co wypisano na mojej furtce. Zdrapywałam, zmywałam cały dzień, aż połamałam kilka paznokci. W salonie piękności musiałam wydać niewielki majątek. Czasami mam ochotę na powrót do swojego dawnego, mało skomplikowanego życia.

— Zawsze możesz oddać majątek potrzebującym i ogłosić światu, że niczego już nie posiadasz — informuje Bianka.

— Wówczas nie będzie mnie stać ani na nowe ciuchy, ani na wojaże po świecie — stwierdza zgnębionym głosem Kawalarska. — Myślicie, że do biedy można się na powrót przyzwyczaić?

— Polecam oświadczyć się jednemu z Syndykatu i wszystko pozostanie w rodzinie, a nawet powiększysz swój majątek — dorzuca niewesoło Smętka.

— Wszystkie zwariowałyście do reszty. — Horuskowe nie kryje swojego oburzenia. — Straciłyście instynkt przetrwania? Gadaj, Smętka, co tobie się przydarzyło, że nie zamierzasz walczyć o swoje i przy okazji o nasze.

Zarumieniona Smętka nie wie, gdzie skierować wzrok. Pod ostrzałem dziewczyn postanawia zacząć przygotowania do kolacji. Cokolwiek chwiejnym krokiem udaje się w stronę lodówki.

— Chyba nie zamierzasz teraz niczego gotować? — pyta rozeźlona Bianka. — My mogłyśmy się wywnętrzyć, to i na ciebie przyszła kolej, a kolacja nie zając, nie ucieknie.

Zrezygnowana Smętka podchodzi do okna i opiera się o parapet. Spuszcza głowę, co zwiastuje albo płacz, albo histerię, albo jeszcze coś gorszego. Podejmuje stanowczą decyzję. Przecież to są moje przyjaciółki! — myśli, odwracając się w stronę zapatrzonych w nią kobiet.

— Jeszcze dwa miesiące temu byłam w ciąży — zaczyna mówić łamiącym się głosem.

Dziewczyny wstają ze swoich miejsc, chcąc podejść do roztrzęsionej Smętki. Ta jednak nakazuje ręką, aby pozostały na swoich miejscach. Zapada niezręczna cisza.

— Wiecie, co w tym wszystkim jest najgorsze? Nie to, że ktoś mnie zepchnął z tych schodów prowadzących do pokoi na piętrze. Nie to, że taki dramat mógł przydarzyć się każdej. Najgorsze w tej całej tragedii jest to, że ojciec mojego dziecka oskarżył mnie, i nikogo innego. Nie uwierzył, że ktoś dybie na moje życie. Nie uwierzył, że pragnęłam dziecka najbardziej na świecie. Powiedział, że majątek i sława zmusiły mnie do podjęcia drastycznej decyzji. Pozbierał swoje rzeczy i wyszedł. Ślad po nim zaginął. Cała rodzina go szuka i oskarża mnie o najgorsze.

— Czy to był ten Oskar o cielęcych oczach? — pyta Horuskowe.

— Pewnie, że on, a kto inny? — dorzuca Kawalarska.

— Mnie tam on nigdy się nie podobał! — ogłasza Bianka. — W tym jego zauroczeniu było coś nienormalnego.

— Zaraz nienormalnego! — Oburzona Horuskowe nie odpuszcza Biance. — U ciebie wszelka miłość jest nienormalna, prócz tej do zwierząt. Przestań ją dołować. Gdzie ty znalazłaś tego kochasia? — pyta Smętkę.

— Kiedyś mieszkaliśmy po sąsiedzku. Odnowiliśmy znajomość w ubiegłym roku. Nie chciałam mieszkać sama w wiedźmuchowie. Może nie było to z mojej strony wielkie uczucie, ale sporo nas łączyło. Wzięliśmy cichy ślub. Najgorsza jest jego rodzina. Wciąż mają do mnie pretensje, jak nie o jedno, to o drugie. Obecnie nachodzą policję, aby ta wszczęła śledztwo przeciwko mnie. Uważają, że pozbyłam się go w morderczy sposób. Myślicie, że jak piszę kryminały, to mam ciągoty w tę stronę?

— Nieważne, co my myślimy! — mądrzy się Kawalarska. — Ważne, do czego jego rodzina jest w stanie się posunąć, aby zrujnować do reszty twoje życie.

— To co z tym zrobimy? — pyta Bianka. — Przecież nie pozostawimy sprawy jej własnemu biegowi. Dosyć Smętce takich tragedii.

— Jak się teraz czujesz, kochana? — pyta Horuskowe.

— Mam zamiar powalczyć o swoje dobre imię — odpowiada zadziornie Smętka. — Cieszę się, że mogłam wam o tym opowiedzieć. Kamień spadł mi z serca.

— Podejrzewasz, kto mógł cię zrzucić z tych schodów? — pyta Horuskowe.

— Nie mam zielonego pojęcia. To stało się tak nagle, że straciłam przytomność i obudziłam się dopiero w szpitalu. Nie chcę myśleć jak najgorzej o rodzinie Oskara, ale jestem prawie pewna, że oni maczali w tym swoje brudne paluchy, bo nikt inny nie przychodzi mi do głowy.

— Czy mogą mieć układy z Syndykatem? — docieka Bianka.

— Jak mnie o to pytasz, to nawet mogą. Prowadzą szemrane interesy w całej Europie. Kto ich tam wie… Nie wiem, gdzie jest Oskar, nie zaznam spokoju, dopóki się nie odnajdzie.

— Chcesz go przytulić z powrotem do serducha? — pyta zdumiona Kawalarska.

— Nie ma takiej opcji. Chcę po prostu wiedzieć, czy nic złego mu się nie stało. Niechaj ta rodzina wreszcie się odczepi od mojej osoby. W przeciwnym wypadku nie ręczę za swoje działania.

— Zanim cokolwiek postanowimy, podsumujmy wszystkie zdarzenia, które stały się naszym udziałem — stwierdza Horuskowe. — Wiemy na pewno, że do dziwnych zdarzeń doszło od czasu, gdy światło dzienne ujrzały nasze bogactwa i sława. Zgadzacie się z moim tokiem myślenia?

— Tak, tu masz rację — odpowiada w imieniu reszty Kawalarska Literatka. — To pozwala nam zatem na wysnucie wniosków, które prowadzą jedynie do Syndykatu, prawda? Innych opcji nie bierzemy pod uwagę, gdyż nie miałoby to najmniejszego sensu. Każda z nas obraca się w innym miejscu i w różnych środowiskach. Łączy nas jedynie ta jedna pisarska, książkowa i filmowa branża.

— Nigdy nie słyszałam o podobnych historiach — słychać zbulwersowaną Biankę. — Myślicie, że gdybym odpuściła Eklerka, to nie doszłoby do tych tragicznych wydarzeń?

— Doszłoby na pewno, ale nie zdawałybyśmy sobie sprawy z tego, skąd nastąpił atak — dorzuca Smętka. — Jedno jest pocieszające: znamy swojego wroga.

— Jakie to pocieszenie? — pyta zdumiona Bianka. — Rozproszonych wrogów można łatwiej zaatakować. Najgorzej z tymi zwartymi i zdeterminowanymi.

— Przecież my też możemy ich zaatakować! — oznajmia Kawalarska Literatka. — Czego nam brakuje?

— Masz rację, kochana! — Horuskowe Ślepię popiera pomysł Kawalarskiej. — Musimy dać nauczkę wszystkim tym, którzy nas skrzywdzili.

— To od czego zaczniemy? — dorzuca swoje trzy grosze Bianka Grzywiasta.

— Od sprawy zakupu twojego Eklerka — oznajmia Horuskowe. — Zaczniemy od stadniny w Janowie i wszystkich zainteresowanych tą konkretną aukcją. Musimy zdobyć adresy.

— A co następnie? — dopytuje Kawalarska.

— Myślę, że wpierw udamy się do Hiszpanii i rozwiążemy twoje, Kawalarska, problemy, a na końcu rozwiążemy sprawę zaginionego Oskara. Utrzemy nosa tej jego wrednej rodzinie. Ja poczekam na swoją kolej — stwierdza Horuskowe.

— Mnie się podoba ten plan — słychać zadowolenie w głosie Bianki — ale może zaczniemy od Francji i bezpieczeństwa Eklerka? Co wy na to?

— Mnie tam jest wszystko jedno — mówi Kawalarska. — Nie kwapię się do powrotu do swojego miejsca zamieszkania. Możemy ruszać do Normandii.

— W takim razie uzgodniłyśmy najważniejsze — mówi Horuskowe. — Zaczynamy od Francji. Powiedzcie mi jedno: lecimy samolotem czy jedziemy samochodem? Możemy nawet skorzystać z innych środków transportu. Mnie tam nie robi różnicy.

— Pojedziemy moim samochodem — oznajmia Smętka. — Kupiłam go niedawno i stoi na podziemnym parkingu. Musimy jedynie wydostać się cichaczem z wiedźmuchowa. Teraz się spakujemy i idziemy spać, bo zrobię nam o drugiej w nocy pobudkę. Wyjdziemy tylnymi drzwiami, przejdziemy przez ogród do lasu i udamy się w stronę miasta.

— Mamy iść na piechotę? — zdumienie Kawalarskiej wprawia nas w doskonały humor.

— Co to dla nas te cztery kilometry piechotą? — dorzuca bardzo zadowolona Horuskowe. — Więcej kilometrów przechodzisz z kijkami, tracisz też, chodząc codziennie po sklepach. To będzie nasza zaprawa przed poważniejszymi zadaniami, a może nawet wielkimi ucieczkami.

— A co z kolacją? — pyta sfrustrowana Kawalarska.

— Zjadłaś praktycznie sama wszystkie sery. Jeszcze chwila i zjadłabyś samą deskę, na której leżały. Koniec! Wynocha spać! — rozkazuje Horuskowe, wstając od stołu.

Rozdział 3

— Za jakie grzechy jestem zmuszona tak cierpieć? — Słowa Kawalarskiej rozśmieszają pijące w kuchni kawę dziewczyny.

— Przestań tyle marudzić! Wypij kawę i soczek pomarańczowy — stwierdza Smętka. — Tutaj masz kilka kanapek z dżemem truskawkowym, jaroszu! My swoje już powoli kończymy. Masz dokładnie pięć minut, aby znaleźć się za drzwiami. Ponarzekasz, wędrując marnymi drogami i wertepami.

Dziewczyny milcząco dopijają kawę i każda sama zmywa swoje naczynia. Przygotowane walizki stoją już przy drzwiach, prowadzących w stronę ogrodu. Smętka Zakrętka obchodzi powoli wszystkie pomieszczenia, sprawdzając, czy wszystko pozostaje w należytym porządku. Ma nadzieję, że nic złego się nie stanie temu jej ukochanemu miejscu do życia.

Wreszcie przyjaciółki znajdują się w ciemnym, tajemniczym ogrodzie. Muszą zachować nie tylko ciszę, lecz także muszą przejść przez ogród praktycznie w absolutnej ciemności. Jedna mała latarka oświetla kawałek ścieżki przed prowadzącą Smętką. Powoli dochodzą do tylnej bramy i, kierując się w lewą stronę, idą drożyną przy samym płocie, która prowadzi do pobliskiej drogi.

— Jaka jestem wykończona — oznajmia płaczliwie Kawalarska. — Długo jeszcze będzie trwać ta mordęga?

— Praktycznie resztę kilometrów musisz przemarudzić, byle cicho — odpowiada jej rozbawiona Horuskowe.

— Uważam, że powinnam sama pójść po samochód i wrócić po was wszystkie — oznajmia Smętka. — Będzie dużo szybciej.

— W takim razie idę z tobą — dorzuca Bianka — a one obie mogą posiedzieć w tym rowie po drugiej stronie drogi.

— Jestem za — rzuca Horuskowe. — Powiedzcie jedynie, ile czasu mamy na was czekać.

— Powinnyśmy dotrzeć za około pół godziny, może trochę szybciej. Bez bagażu jest o wiele łatwiej.

Zadowolona Kawalarska znajduje sobie miejsce odpoczynku pod mikrowatą brzózką, stojącą przy drodze. Po chwili dołącza do niej Horuskowe. Dziewczyny czekają na powrót koleżanek. O czym myśli jedna i druga?

— Sądzisz, że ten wyjazd do Wiednia jest dobrym pomysłem? — pyta Kawalarska. — Mieliśmy przecież rozwiązywać nasze problemy.

— Jeśli masz obiekcje co do naszych działań, to podrzucimy cię do domu i sama zadbasz o swoje bezpieczeństwo — odpowiada rozeźlona Horuskowe. — Myślisz, że nam jest łatwo przyjąć do wiadomości czyjeś haniebne działania? Dowiedziałam się, że biura Syndykatu mieszczą się w stolicy Austrii, i od tego miejsca zaczniemy.

— Wiem, ale mam coraz więcej wątpliwości, czy sobie same poradzimy i co właściwie chcemy osiągnąć. Nie wyżywaj się na mnie, Horuskowe — prosi Kawalarska.

— Uważasz, że nam jest łatwiej uporać się z naszymi nieciekawymi historiami? Bianka ma dla kogo walczyć o swoje dobre imię i miejsce na ziemi. Smętka zadomowiła się na dobre w tym cudownym miejscu na południu kraju. Ma to stracić, bo ty masz jakiekolwiek wątpliwości? Co złego musi się stać, abyś nie załamywała rąk, tylko stanęła do walki? Nierównej, bo nierównej, ale na inną nie mamy żadnej nadziei — rzuca Horuskowe.

Odpowiedzi Kawalarskiej już się nie doczekała, gdyż nadjechał samochód i po załadowaniu bagaży dziewczyny ruszyły w stronę czeskiej granicy. Pierwsze kilometry upłynęły im w całkowitym milczeniu. Po przekroczeniu granicy postanowiły zrobić sobie przerwę na śniadanie i omówienie planu działania na najbliższe dni.

— Za kilka godzin dotrzemy do Wiednia — informuje Smętka.

— Uważam, że powinniśmy ominąć Wiedeń — przerywa Bianka Grzywiasta. — Mamy ratować Eklerka, a wy co robicie? Wycieczki śladami Straussów uprawiacie?

— Zaraz ją czymś zdzielę — Oburzona Smętka rozgląda się po malutkim bistro. — Nie, najlepiej zostawimy ją tutaj. Niech sobie rusza na piechotę do swojego ukochanego konia, jak jest taka stęskniona.

— Smętka chce nam powiedzieć, że wpierw musimy dotrzeć do głównej siedziby Syndykatu. Oni mają swoją główną placówkę niedaleko Raiffeisen Banku — informuje Horuskowe. — Znam niemiecki, więc łatwiej będzie mi się z nimi porozumieć. Potrzebujemy dorwać jakiegoś gościa, który udzieli nam informacji o Syndykacie. Potrzebujemy nazwisk i miejsc, w których najczęściej bywają.

— Przecież to może potrwać tygodnie, a nawet miesiące — użala się Bianka.

— Nie, żadne miesiące nie wchodzą w grę — oznajmia Horuskowe. — Mamy swój plan, aby dorwać grubą zwierzynę. Musimy upolować płotkę, upić ją i wydobyć wszelkie interesujące informacje. Myślcie, jak to zrobić, bo czasu jest niewiele, a za cztery godziny dojedziemy na miejsce.

*

Około południa dziewczyny dojeżdżają wreszcie do stolicy Austrii. O tym, co się działo na trasie, wolałyby zapomnieć. Po przyjeździe na miejsce dowiadują się, że to nie koniec ich podróżniczych kłopotów, a dopiero początek, ponieważ zapomniały, że czasami warto posłuchać wiadomości dochodzących z całego świata. Okazało się, że w Wiedniu obowiązuje nie tylko godzina policyjna, lecz także zakaz przebywania w pobliżu miejsc, gdzie prawdopodobnie mieszkają i rządzą ludzie Syndykatu.

— Nie zamierzam spać na ulicy — oznajmia płaczliwie Kawalarska Literatka. — Dlaczego znalazłyśmy się w tak idiotycznej sytuacji?

— Ciekawe, czyja to wina — pyta stoickim głosem Bianka Grzywiasta. — Siebie jestem w stanie zrozumieć, bo słucham zwierząt, a nie zwariowanych ludzi.

— Czy swoje pretensje kierujesz w moją stronę? — wściekła Horuskowe Ślepię zwraca się w stronę Bianki. — Sama nie myślisz?

— Stało się, i nie ma sensu o tym dyskutować. Musimy szukać noclegu poza Wiedniem — oznajmia ze stoickim spokojem Smętka Zakrętka.

— Gdzie chcesz zamieszkać, w Bratysławie? — pyta Kawalarska.

— Przecież to rzut kamieniem, godzina drogi samochodem — informuje Horuskowe.

— Nie ma mowy! — słychać buntującą się Biankę. — Ci popaprańcy mieszkają tutaj i my się stąd nigdzie nie ruszymy.

— Gdzie zatem zamierzasz spać? W samochodzie? — pyta Smętka.

— Mogę spać w pobliskim parku, byle dostać w swoje ręce tych, co dybią na mojego Eklerka. Same możecie jechać sobie nawet na koniec świata, nie tylko do Bratysławy, wygodnickie, tfu!

Załamane przyjaciółki postanawiają ruszyć, aby poszukać noclegowych miejsc lub jakiegoś kąta, gdzie w spokoju zjadłyby gorący posiłek i przedyskutowały swoją niewesołą sytuację. Na obrzeżach miasta znajdują małą tawernę, gdzie serwuje się tradycyjne dania austriackie. Kawalarska zadowoliła się frittatensuppe, a pozostałe dziewczyny wzięły zgodnie wiener schnitzel. Przy smakowitym pischingerze i aromatycznej kawie postanawiają na spokojnie przeanalizować zaistniałą sytuację.

— Czy naprawdę ani jedna z was nie wiedziała, że w tym czasie odbędzie się zjazd tych wszystkich wielkich i małych z całego świata? Cholerne światowe forum przegapiłyście? — Wściekła Horuskowe nie panuje nad sobą. — Wiecie, że w takich sytuacjach zamykają nie tylko całe kwadraty, lecz także miasta, a nawet małe kraje, a wy co?

— A ty co? Taka święta, wszystkowiedząca? — odszczekuje się Smętka. — Kiedy niby miałyśmy czas i głowę do zajmowania się światowymi problemami? Naszych nagromadza się coraz więcej, a ty pytasz o potentatów, którym zachciało się przyjechać na pogaduchy, niszcząc nasze plany. Może naszła ich ochota na zjedzenie tego wspaniałego tortu?

— Nie kłócimy się, kochane — mówi cicho Kawalarska. — Trudno! Co się stało, to się nie odstanie. Pojedziemy poszukać hotelu i tam przeczekamy te trzy cholerne dni. Przecież w tym czasie nic nie powinno się zdarzyć, prawda?

— Może i masz rację — dorzuca Bianka. — Trzy dni nikogo nie zbawią, a przynajmniej przemyślimy nasze przyszłe działania.

— Zmieńmy wreszcie temat, bo odechciewa mi się już wszystkiego — mówi Smętka. — Najchętniej zabrałabym się z tego kraju i wróciła do wiedźmuchowa. Być może wszystkie jesteśmy przewrażliwione i wydaje nam się, że ktoś wciąż dybie na nas i nasze doczesne dobra.

— Chodźmy lepiej poszukać noclegu — stwierdza Kawalarska Literatka.

Uczynny właściciel tawerny podaje dziewczynom kilka adresów w niedalekiej okolicy i z uśmiechem na ustach zaprasza piękne kobiety na festyn w dniu jutrzejszym. Przyjaciółki spokojnie i z niewielkim entuzjazmem przyjmują zaproszenie. Gdyby tylko wiedziały, co rozpętają.

*

Następnego dnia w dużo lepszych humorach postanawiają zwiedzić okolicę po śniadaniu, a wieczorem, dla odprężenia, wziąć udział w miejscowym festynie. Dzień upływa im na nicnierobieniu, o kłótniach nie wspominając. Rano każda z nich zadzwoniła do swoich zaufanych osób, aby dowiedzieć się, co słychać w ich miejscach zamieszkania. Zadowolone z wyniku rozmów postanawiają pójść wcześniej na miejscową imprezę.

— Nie zabrałam ze sobą żadnych olśniewających kreacji — narzeka Kawalarska Literatka. — Musimy odwiedzić najbliższy sklep z ubraniami.

— Nie idę na żadne zakupy — odmawia Bianka Grzywiasta. — Byłam z tobą jeden raz i wystarczy.

— Po co tobie nowe ciuchy na wiejski festyn? — pyta zaintrygowana Smętka Zakrętka.

— Zgłupiała do reszty — stwierdza Horuskowe. — Może szuka nowego miejsca i partnera. Ha, ha!

— To wcale nie jest śmieszne — odpowiada obrażona Kawalarska. — W szmatach to ja nawet za próg nie wychodzę. Pozostawiam to dla was. Hi, hi!

— Możemy przestać się kłócić o jakieś nieistotne rzeczy? — oznajmia Bianka Grzywiasta. — Niech Kawalarska idzie sobie szukać sklepu, jak jej tak bardzo brakuje wydawania kasy na zbędne ciuchy. Sama ruszam obejrzeć wystawę, którą miejscowi farmerzy zorganizowali na ryneczku. Kto wybiera się ze mną, a kto potowarzyszy Kawalarskiej, bo jeszcze nam się zgubi albo znajdzie swojego partnera?

— Smętka pójdzie z Kawalarską, a ja z przyjemnością pooglądam końskie zadki — postanawia Horuskowe.

Rozdział 4

Po godzinie osiemnastej cztery rozpromienione dziewczyny spotykają się w starej karczmie, w której wczoraj zostały tak ciepło ugoszczone.

— Kawalarska zwariowała — oznajmia na wstępie Smętka. — Wykupiła praktycznie cały asortyment sklepu, nie pozostawiając nic miejscowym elegantkom. Wyobrażacie sobie, jakie były wściekłe?

— Chyba nie mamy jeszcze takiej wyobraźni — śmieje się Bianka. — Znając ciągoty Kawalarskiej możemy jedynie pożalić się nad miejscowymi paniami, które trafiły na naszą elegancką wiedźmę.

— Spodziewałyście się innego odzewu? — pyta zgryźliwie Horuskowe. — My to dopiero miałyśmy z Bianką moc wspaniałych atrakcji. Konie, świnie, kury, a nawet jedna małpa się przyplątała. Wyobrażacie sobie, że na koniu przyjechała?

— Ona była największą atrakcją — informuje Bianka. — Przyznam, że niewiele ciekawego ujrzałam, a spodziewałam się tak wiele po tym końskim targu.

— Cokolwiek głodna się zrobiłam i nogi mnie trochę bolą. Siądźmy gdzieś w ciemnym kącie — prosi Smętka.

Przyjaciółki wybierają najdalsze miejsce między oknami. Obok wejścia do karczmy orkiestra wiejska szykuje się do swojego występu. Dziewczyny zamawiają posiłek i dzban miejscowego wina. Nadciągają goście, którzy są spragnieni rozrywki, tańców i rozmowy.

— Dzisiejszego wieczoru zamierzam się dobrze bawić i przestać myśleć o naszych kłopotach — oznajmia uroczyście Kawalarska.

— Przecież to było wiadome od momentu, gdy weszłyśmy do sklepu — dorzuca Smętka. — Dlaczego miałabyś wydawać pieniądze na ciuchy, które ubierzesz jedynie na dzisiejszą imprezę. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz?

Wyraźnie zadowolona Kawalarska spogląda na siebie ze wszystkich stron.

— Widzicie, jaka jestem tutejsza? Regionalny strój, prawie że tyrolski, pozwala mi na ukrycie się w tłumie i kto wie, co wydarzy się dzisiejszej nocy. Być może już smali cholewki ten, który jest mi przeznaczony.

— Porwie cię swoim jodłowaniem? — śmieje się Horuskowe. — Nie licz na mnie, jak zamieszkasz na wysokościach. Zapamiętaj! Windy tam nie znajdziesz i w swoich szpilkach będziesz musiała hasać po górskich szczytach. Ha, ha!

*

Przekomarzające się dziewczyny nie zwracają uwagi na wchodzących gości. Jeden z nich spostrzegłszy śmiejące się dziewczyny, kiwa głową z niedowierzaniem. To przecież niemożliwe! Co tu robią te cztery zwariowane kobiety? — myśli, robiąc im dyskretnie zdjęcie telefonem komórkowym. Po chwili przepycha się w stronę wyjścia, zamierzając poinformować swojego szefa o bulwersującym spotkaniu.

— Czyś ty do reszty zwariował, Emilu? Te wariatki siedzą w swoich domach i nosa na zewnątrz nie wyściubiają, a ty mi gadasz, że one bawią się w najlepsze, prawie pod naszymi oknami?

— Szefie, zrobiłem im fotkę. Niech szef da mi chwilę, a prześlę. Wszystko było w porządku, póki sam pilnowałem Bianki…

Rozdygotany Emil wysyła zrobione przed chwilą zdjęcie. Zdaje sobie sprawę, że został sam i musi zdecydować, czy wykona zadanie, które spodziewa się otrzymać od szefów Syndykatu. Mija dłuższa chwila, gdy szef oddzwania do coraz bardziej zniecierpliwionego Emila.

— Rozmawiałem z Głównym — informuje Wiktor Gaworek. — Uzgodniliśmy zgodnie, żebyś nie spuszczał z oka tych czterech panienek. Jutro wyślemy wsparcie, dostaniesz też dokładniejsze instrukcje. Teraz jesteśmy zajęci udziałem w światowym forum i wiedz, że nie mamy możliwości przedyskutowania nowego problemu. Chwilowo zostajesz na posterunku. Nie zawiedź naszego zaufania. Miej je na widoku. Zbliż się do nich, może dowiesz się, co one kombinują, a ja policzę się z moimi ludźmi, którzy mieli ich pilnować. Za co im płacimy? Cholerni nieudacznicy!

Po tak emocjonującej rozmowie Emil postanawia poderwać jedną z wiedźmowatych przyjaciółek. Wraca na salę i widzi bawiące się w najlepsze dziewczyny, tańczące z miejscowymi podrywaczami. Spokojnie podchodzi do Kawalarskiej, mówiąc do jej rozochoconego partnera: „Odbijany!”.

Prawie że wyrywa dziewczynę z objęć napalonego faceta i, nie czekając, rusza na drugi koniec sali. Zadowolona Kawalarska nawet nie protestuje, widząc trzymającego ją w objęciach przystojnego mężczyznę.

*

Kilkanaście minut później zziajana kapela ogłasza chwilę przerwy. Uczestnicy schodzą rozbawieni, udając się w stronę swoich stolików. Kawalarska ciągnie ze sobą nowo poznanego tancerza. Na miejscu siedzą już Horuskowe i Smętka, rozglądając się ciekawie po rozbawionych uczestnikach.

— Prowadzę swojego tancerza — informuje Kawalarska. — Przedstaw się moim przyjaciółkom — zwraca się do niego po angielsku.

— Jestem Emil, miło mi poznać tak urocze panie, a zwłaszcza jedną, fantastyczną tancerkę — mówi i spogląda z podziwem na sadowiącą się Kawalarską, która zaczyna majtać nóżką.

— Proszę się zatem przysiąść — zaprasza go Smętka. — Chwilowo mamy jedno wolne miejsce, gdyż gdzieś tam zawieruszyła się nasza przyjaciółka.

— Co tak piękne kobiety robią w tym dziwnym miejscu? — pyta Emil. — Pasujecie bardziej na paryskie salony aniżeli na imprezę w wiejskiej gospodzie.

Tymczasem Bianka, korzystając z wolnej chwili, postanawia wyjść na zewnątrz, przewietrzyć, jak zawsze mawia, swój umysł. Nie bawi się wcale tak doskonale, jak podejrzewają pozostałe dziewczyny. Coraz bardziej martwi się o swojego Eklerka. Teraz już nic mądrego nie wymyślę! — duma. Bianka Grzywiasta postanawia wrócić do środka. Spogląda w stronę swojego stolika i zastyga w bezruchu. Rany boskie! Co ten szemrany facet robi w naszym otoczeniu? — myśli. Popatruje na rozbawione przyjaciółki i postanawia przejść do działania.

Bianka korzysta z wolnej toalety i dzwoni do Horuskowego. Ta jednak przez długi czas nie odbiera. Gdy Bianka zaczyna powoli tracić cierpliwość, Horuskowe Ślepię raczy wreszcie wysłać jej SMS o treści: „Gdzie się szwendasz?”. Bianka Grzywiasta niezwłocznie odpisuje: „Zostaw wszystko i przyjdź do toalety, szybko!”.

Pięć minut później wściekła Horuskowe łomocze w drzwi i pyta:

— Jesteś tam, Bianka?

Po uchyleniu drzwi, Bianka wciąga Horuskowe do środka.

— Co ty wyprawiasz? — pyta wściekła Horuskowe. — Zniknęłaś nam z oczu, a my czekamy na ciebie i mamy zamiar przenieść się w inne miejsce, bo dostałyśmy propozycję od tancerza Kawalarskiej, a ty…

— Ten tancerz, jak powiadasz, to jakiś gangster — przerywa jej Bianka. — On śledził mnie we Francji i mam wrażenie, że był nawet pod domem Smętki. Na lotnisku w Krakowie też mi chyba mignął.

— Jesteś pewna tego, co mówisz? — pyta wyraźnie zmartwiona Horuskowe.

— Niechaj jutra nie dostoję! — zarzeka się dziewczyna. — To on bywał w miejscach, w których i ja byłam, a ja go ignorowałam, ale teraz widzę, że on celowo nas śledzi, a przynajmniej mnie okrąża.

— Zatem mamy problem! — oznajmia Horuskowe. — Zostań tutaj, a ja wrócę do dziewczyn i przekażę Smętce informację. Słuchaj, czy ty masz przy sobie te leki nasenne?

— Mam, trzymaj! — Bianka wyciąga z torebki opakowanie z lekiem. — Na raz możesz wziąć tylko jedną tabletkę, one są bardzo silne…

— One nie są dla mnie — mówi, wychodząc z toalety.

Jak to najlepiej rozegrać? — duma Horuskowe, przechodząc przez zapełniający się parkiet. Kawalarska, jak widać, jest wyraźnie zauroczona swoim partnerem. Trudno, poeksperymentuję.

— Wspaniale, że wróciłaś, bo ja ze swoim partnerem wracamy na parkiet, a Smętce byłoby przykro siedzieć samej przy stoliku — oznajmia Kawalarska. — Bianka jeszcze nie wróciła.

— Bianka rozmawia z jakimiś ludźmi. Szwargoczą po francusku — informuje Horuskowe. — Idźcie i bawcie się dobrze.

Tych dwoje nie potrzebuje większej zachęty. Odchodzą w stronę miejsca do tańca i rzucają się w wir przy taktach góralskiej muzyki.

— Słuchaj uważnie, co ci powiem — Horuskowe pochyla się w stronę Smętki Zakrętki, a następnie przekazuje jej wiadomości otrzymane od Bianki.

W miarę upływu czasu Smętka blednie i powoli chwieje się na swoim krześle. Zaczynają docierać do niej niebezpieczeństwa czające się wokoło, na które żadna z nich nie ma już wpływu.

— Co my z tym zrobimy? — pyta Smętka, spoglądając w stronę szalejącej na parkiecie Kawalarskiej. — Ona jest taka szczęśliwa!

— Siedząca w toalecie Bianka jest bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwa. Ile wytrzyma w zamknięciu? — oznajmia Horuskowe. — Mam plan: uśpimy Emila i umkniemy do hotelu, aby się wymeldować i zwiać, gdzie pieprz rośnie.

— W takim razie dawaj te tabletki, rozkruszę je obcasem i będziemy mu wrzucały do jego napoju. — Smętka wykonuje z entuzjazmem swoją pracę. — Czułam, że z tym facetem jest coś nie tak.

— Czyżby ten czaruś przyśnił ci się ostatniej nocy? — pyta ze śmiechem Horuskowe.

— Nie, ale on pije jedynie soczek, gdy my raczymy się napojami wyskokowymi. To powinno dać nam już wiele do myślenia. Idź do bufetu i przynieś jeszcze jeden napój, a dla nas po bezalkoholowym piwie. Musimy zwiewać, a po alkoholu będzie cokolwiek trudno przemieszczać się samochodem.

Smętka pochyla się, zgarnia rozdrobnione medykamenty, które wrzuca do szklanki Emila, a następnie dolewa resztę pozostałego w butelce soku.

Horuskowe udaje się w stronę bufetu, rozglądając się na boki, czy gdzieś w pobliżu nie czai się niebezpieczeństwo. Nie wierzy już nikomu, prócz dziewczyn. Uśmiechnięty barman podaje butelki i dodaje talerzyk z miejscowym przysmakiem, chrupiącym chlebem posmarowanym smalcem oraz torebkę solonych paluchów.

— Najlepsze do piwa — mówi łamaną angielszczyzną barman.

Horuskowe Ślepię zabiera tacę z przysmakami i, lawirując między tancerzami, wraca na swoje miejsce.

— Poszłam porozmawiać z Bianką — informuje zaaferowana Smętka. — Postanowiła wrócić do hotelu i wszystkie nas spakować. Dobrze, że zapłaciłyśmy z góry za nocleg. Za kilka minut kapela powinna znowu ogłosić przerwę. Dawaj to piwo, porozlewam, a i soczku doleję temu podłemu, podstępnemu facetowi.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Rozbawieni tancerze wracają powoli na swoje miejsca. Kawalarskiej uśmiech nie schodzi z twarzy.

— Dobrze, że są przygotowane napoje, bo cokolwiek mnie suszy — mówi Kawalarska Literatka, a potem łapie za swoją szklanicę i wypija duszkiem pozostałość naczynia. Za jej przykładem idzie Emil, który po wypiciu swojego soku, sięga po dolewkę.

— Tego mi brakowało — mówi Emil, odstawiając swoją szklankę.

Zaaferowane dziewczyny zaczynają obserwować reakcję gościa na wypity napój, co nie podoba się niczego nieświadomej Kawalarskiej. Zaczyna tracić humor i to tylko kwestia czasu, zanim zrobi przyjaciółkom wielką awanturę.

— Pozwól ze mną na zewnątrz –zwraca się do wściekłej dziewczyny Horuskowe. — Smętka z Emilem mogą sami ze sobą pobyć i porozmawiać.

Czerwona na twarzy Kawalarska zastanawia się, czy zrobić im awanturę, czy wyjść potulnie na zewnątrz. Po namyśle wybiera drugą opcję i oddala się od stolika, idąc za przyjaciółką.

— Gdzie ta Bianka się podziewa? — pyta Kawalarska, rozglądając się po okolicy.

— Poszła do hotelu, aby nas spakować. Musimy jak najszybciej uciec nie tylko z tego miejsca, lecz także z tego kraju — przekazuje Horuskowe. — Galopem!

— Jak to? Co się stało? — Zbulwersowana Kawalarska opiera się o pobliskie drzewo. — Co ty chcesz mi powiedzieć? Świetnie się bawię i wreszcie poznałam faceta, którego jestem gotowa przygarnąć, a nawet pomyśleć o poważnym z nim związku, a ty…

— Ten twój facet to jakiś szemrany gangster. Wcześniej łaził za Bianką. Spotykała go w różnych miejscach. Myślisz, że co to oznacza? Obrońca uciśnionych czy podlec najwyższej jakości?

Zdruzgotana Kawalarska nie bacząc na swoją kreację, siada i opiera się o pień. Horuskowe Ślepię spogląda ze zmartwioną miną na załamaną przyjaciółkę. Cisza tak bardzo boli.

— Co teraz?

— Nie wracasz już na salę — oznajmia Horuskowe. — Smętka nakarmiła Emila środkami nasennymi i pozostaje jedynie kwestią czasu, kiedy one zaczną działać. Wracaj do hotelu i wspomóż Biankę, a ja idę po Smętkę i dołączymy do was najszybciej, jak tylko się da.

Horuskowe Ślepię pomaga Kawalarskiej się podnieść i stanąć na nogi. Przytula ją i mówi:

— Wszystko będzie dobrze, sama zobaczysz, a teraz na nic się nie oglądaj, tylko ruszaj w stronę hotelu.

Kawalarska ze spuszczoną głową oddala się w stronę hotelu. Zmartwiona Horuskowe długo spogląda za powłóczącą nogami, nieszczęśliwą przyjaciółką. Wie, że tamta czuje się bardzo samotnie i od lat pragnie poznać kogoś, z kim mogłaby dzielić swoje pasje i wspólnie przejść przez życie. Nie tym razem, kochana — myśli Horuskowe, kierując się w stronę budynku. Nie tym razem…

Rozochoceni tancerze namawiają kapelę do szybszego wyjścia na scenę. Rozbawieni goście są spragnieni nie tylko żartów, śmiechu i alkoholu, ale głównie tańców, na które tak długo czekali.

Smętka spogląda na nadchodzącą przyjaciółkę. Horuskowe wpatruje wzrok w kiwającego się na boki Emila, który próbuje podnieść się ze swojego krzesła, jednak czuje się cały ociężały i, nie dając rady, siada i opiera głowę o blat stolika. Po chwili dziewczyny dochodzi jego cokolwiek głośne chrapanie.

— Zwiewamy stąd, póki jeszcze nikt się nie zorientował — mówi Horuskowe. — Zbieraj nasze rzeczy i wychodzimy. Nie pora na rozmowy — dodaje, widząc, że Smętka zamierza coś powiedzieć lub zaprotestować.

Dziewczyny starają się dyskretnie opuścić miejsce i, skrzętnie lawirując między tańczącymi parami, wychodzą na zewnątrz i oddalają się w stronę drogi, prowadzącej do hotelu.

— To się porobiło! — Zziajana Smętka próbuje nadążyć za idącą coraz szybciej przyjaciółką. — Zamiast wychodzić z kłopotów, popadamy w następne. Mam jedynie nadzieję, że Emilowi nic się nie stanie…

— Żałujesz drania? — przerywa jej Horuskowe. — To przez takich jak on musimy teraz zwiewać. Nic złego mu się nie stanie. Przynajmniej będzie porządnie wyspany, czego o nas nie będzie można powiedzieć, bo czeka nas ucieczka nie wiadomo dokąd.

Dziewczyny dobiegają do hotelu, ale gdy spostrzegają po lewej stronie machającą do nich Kawalarską, zmieniają kierunek.

— W hotelu nie mamy czego szukać. Chodźcie, bo samochód stoi kawałek drogi stąd. Bianka pogoniła mnie do galopu i w pięć minut byłyśmy spakowane, a potem na zewnątrz. Ona w każdej napotkanej osobie widzi już jedynie wroga. Zaczynam się bać o nasze zdrowie, nie to fizyczne, ale psychiczne.

Kawalarska Literacka odwraca się i rusza w stronę niewidocznego jeszcze samochodu. Zdyszane dziewczyny nie są w stanie nadążyć za tą, co na szpilkach ucieka, jakby ją wataha wilków goniła. Wreszcie docierają do stojącego na uboczu samochodu. Bianka wystawia głowę i nakazuje przyjaciółkom wsiadać. Dziewczyny nie zdążyły dobrze usiąść, gdy samochód ruszył z impetem do przodu, nie pozostawiając czasu na zapięcie pasów. Mija kilometr za kilometrem. Ciemność panuje wokoło, gdyż droga prowadzi przez las, tylko mijające nieliczne światła samochodów oświetlają pobocza drogi.

— Gdzie my tak właściwie jedziemy? — pyta Horuskowe kierowcę. — Czy samochód został zatankowany, czy pchamy się na oparach?

— Do Bratysławy — informuje Bianka. — Nie, na żadnych oparach. Wlałam paliwo z kanistra, ale i tak musimy zatankować po drodze i uzupełnić zapasy.

Oniemiałe dziewczyny przez dłuższą chwilę nie mogą dojść do siebie po usłyszeniu rewelacji przyjaciółki. Pierwsza odzywa się Horuskowe:

— Jaka Bratysława? Mamy tam jakieś sprawy do załatwienia?

— Nie, nie mamy, dlatego nikt nas nie będzie szukał w tym mieście. Byłyście tam?

— Nie byłyśmy — odpowiada za wszystkie Kawalarska — ale to nie znaczy, że właśnie teraz musimy zwiedzać słowacką stolicę.

— Jakie zwiedzać? — pyta zdumiona Bianka. — Musimy gdzieś przeczekać, a tam na pewno nikt nas nie znajdzie, bo do głowy im nie przyjdzie, żeby szukać w mieście, do którego mało kto zagląda.

— Hi, hi! — śmieje się Smętka. — Wystarczy, że Kawalarska zajrzy do najbliższego sklepu z ciuchami i koniec z naszym bezpieczeństwem.

— Niech zatem będzie Bratysława — zgadza się Horuskowe. — Może masz rację, że musimy przeczekać tę aferę z Emilem, a pod latarnią jest najciemniej.

Dwie godziny przed świtem dziewczyny docierają na obrzeża Bratysławy. W pobliskim motelu przy stacji benzynowej postanawiają odpocząć i pomyśleć nad swoimi dalszymi krokami. Tak do końca nie mają pewności, czy facet, który został przez nie uśpiony, jest tym złym, nasłanym przez ich wrogów.

*

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.