Rozdział 1
W lipcu 1910 roku, wysoki, średniej budowy, czarnowłosy i o wyraźnych rysach twarzy, Jakob Moser kończył 38 lat. Nie był to już wiek zbyt młody, ale nie był też zaawansowany. Odpowiedni na to, aby nadal zajmować się, tym, czym się zajmował, czyli malarstwem i aby nawet ustatkować się, co jednak w żaden sposób nie dochodziło do skutku i było ku temu wiele powodów. Teraz właśnie siedział, z jedną z kolejnych, swoich, kobiet, Eleną Leitner, na werandzie swojego mieszkania, zlokalizowanego przy Sonnenfelsgasse, w samym centrum tętniącego życiem Wiednia. Wiednia, który zachwycał konglomeratem splątanych ze sobą ulic, odmalowanymi niedawno kamienicami, feerią kawiarenek i pubów, Wiednia, który był prawdziwym skupiskiem nie tylko intelektualnej, ale również artystycznej elity. Tu tworzyli najciekawsi malarze, najlepsi dramaturdzy, najbardziej znani pisarze. Tu żył, od urodzenia zresztą, i tworzył, także Moser, podpatrując najlepszych i ucząc się od nich. Teraz jednak nie robił tego, teraz siedział z Eleną na balkonie swojego mieszkania i popijał popołudniową kawę, chowając głowę pod kapeluszem — był sam środek lata. Lata w Wiedniu nie były nadto gorące, nie były też chłodne, ale odczuwało się pewną duszność. Moser miał zresztą wrażenie, jakby ta duszność wychodziła z głębi niego samego, jakby to on dusił się wewnętrznie, nie tylko w sensie fizycznym, lecz także w sensie duchowym. Takie stany odczuwał kilka razy w ciągu roku, również i teraz, ale nie znajdował dla nich ani odpowiedniego określenia ani przyczyny. Ale może wydawało mu się. W jego przypadku trudno powiedzieć, co było prawdą, a co jedynie fantasmagorią, od dłuższego czasu bowiem poruszał się na granicy dwóch rzeczywistości, świata realnego i świata fantazji, który zresztą sam stwarzał poprzez sztukę. Wracając jednak do kawy, a może bardziej do Eleny. Była ona kolejną z wielu jego kobiet, kobiet, które pojawiały się w życiu Mosera i zamiast wnosić do niego spokój i ład, wnosiły niepokój i bałagan. A przy każdej następnej wydawało się, że będzie inaczej. A może to Jakob miał już ten bałagan w sobie, dlatego jego związki rozrywały się po kilkunastu spotkaniach, pośpiesznym seksie, słownych przepychankach i gwałtownych, towarzyszących im emocjach? Elena, którą poznał ostatnio, była kobietą w wieku czterdziestu dwóch lat, ekscentryczną, ognistą, nieco wybuchową. Z pewnością można było o niej powiedzieć, że miała charakter, który w jakiś sposób odbijał się również w jej wyglądzie — była ruda, dobrze zbudowana i wysoka. Elena także zajmowała się malarstwem. Tworzyła obrazy w nowoczesnej formie, których celem było przedstawienie uwikłania kobiety w relacje z mężczyznami, tak więc większość jej prac przedstawiała splątane ze sobą nagie lub ubrane ciała, zazwyczaj bardzo delikatnie namalowane. Jej malarstwo nie zdobywało może światowego poklasku, ale w Wiedniu było zauważane, a nawet często cenione. Odnosiła ona w malarstwie nawet większe sukcesy niż sam Moser, chociaż jego malarstwo w niczym jej malarstwu nie ustępowało. W Wiedniu, w ówczesnym czasie, podobało się to, co nowatorskie, nietypowe, wysublimowane. Podziwiano Gustawa Klimta, Egona Schiele, Oskara Kokoszkę, Alfreda Kubina. Większość młodych malarzy gromadziła się wokół nich albo starając się ich naśladować albo próbując z ich malarstwa wyprowadzić swój własny styl. Tylko nie Jakob. Jakobowi nie było dane być ich uczniem. W zasadzie stał częściowo w opozycji wobec ówczesnych trendów, nie starał się ani nikogo kopiować ani z nikogo czerpać, starał się wytworzyć jak najbardziej własny styl i w tym stylu tworzył unikalne obrazy na niemalże każdy temat: kwiaty, pejzaże, martwą naturę, portrety i architekturę. Teraz jednak siedział wraz z Eleną w swoim mieszkaniu, na balkonie, i rozmawiał z nią nie o pogodzie tego dnia, nie o panującym w mieście tłoku i zgiełku, ale właśnie o sztuce. Praktycznie każda minuta, każda godzina i każdy dzień jego życia były przesycone koncentrowaniem się na sztuce. I co się w tym koncentrowaniu zawierało? Były to impulsy, emocje, nastroje, pragnienia, odczucia i fantazje, a dalej — skondensowane dawki myśli Jakoba, zazwyczaj w postaci zapisywanych przez niego w notatniku refleksji nad jakimiś cytatami związanymi ze sztuką albo w postaci własnych wniosków, odnoszących się z jednej strony do malarstwa, a z drugiej strony do życia, gdyż — według Jakoba — sztuka łączyła się z życiem całkowicie i nierozłącznie. Jakob, kiedy wstawał, myślał o tym, w jaki sposób sztuka zdeterminuje jego dzień. Patrzył na dzbanek z mlekiem, filiżankę i talerzyk, na którym leżała świeża bułeczka i zaraz widział ten obraz przełożony na płótno. Jadł, a równocześnie rozkładał każdą barwę na wielość odcieni farb i wyobrażał sobie, co by tam mógł odjąć lub dodać, jak to zrobić inaczej, w jakim stylu to pociągnąć. Że na przykład całkiem surrealistycznie albo raczej kubistycznie, albo może ekspresjonistycznie, albo jednak impresjonistycznie. Potem zaś, kiedy przystępował do właściwej pracy, również myślał o sztuce, nie tylko w sensie technicznym, czyli jak coś wykonać, ale również w sensie duchowym — kiedy zaczynał pracę zawsze czuł, że następuje jakieś, swoistego rodzaju, połączenie jego duszy z wyższą jaźnią, ze wszechświatem, z duchem sztuki i starał się poczuć, jak przez niego, przez czubek jego głowy, dalej przez jego ciało, a wychodząc rękami i stopami, jak spływa życiodajna energia, jak otwiera się jego intuicja i jak na płótnie zaczyna się dziać właśnie to, co ma się zadziać. Kiedy kończył pracę przed wieczorem, zanim zrobiło się ciemno, rzeczywiście na chwilę zapominał o sztuce, ale nadal jakby miał ją w sobie, co więcej, czuł się do tego stopnia natchniony, że wydawało mu się, iż porusza się w jakiegoś rodzaju śnie, a nie w rzeczywistości. Półprzytomny jadł obiadokolację i — zmęczony — siadał, zazwyczaj na werandzie, aby — obserwując spacerujących ludzi — śledzić własne, filozoficzne, myśli dotyczące życia, że jest ono takie i takie, a może jeszcze całkiem inne. Albo wychodził na spacer po mieście czy też po parku, ale wówczas też kształty i kolory śledziły go. Nawet ciemną nocą, bo tym bardziej ciemną nocą, miasto wyglądało zawadiacko i uroczo, i łącznie z rozlanym na chodnikach światłem lamp i ludźmi, stłoczonymi za szybami kawiarenek, tym bardziej nadawało się ono do bezpośredniego „przełożenia go” na płótno, gorzej z parkiem, który późnym wieczorem przypominał jedynie ciemną breję. Tak więc Jakob, kiedy nie tworzył, myślał o sztuce, kiedy nie myślał o sztuce — tworzył, a kiedy ani nie tworzył, ani nie myślał o sztuce i tak zewsząd atakowało go wszystko to, co było ze sztuką związane. W efekcie jego życie od wielu lat, odkąd zainteresował się malarstwem, w jakiś sposób było zaburzone. I teraz również, siedząc z Eleną na balkonie, rozmawiał o sztuce.
— Nie jestem zadowolona ze swoich ostatnich prac, chciałabym, aby miały one więcej lekkości, delikatności, powabu. Mam wrażenie, że są przyciężkawe, że rysunek nie jest dokładny, zbyt się śpieszyłam, za szybko chciałam skończyć. — stwierdziła Elena.
— Elena, nie zawsze będzie tak, że wszystko, co stworzymy, będzie nam się podobać. Widzisz, sztuka to przedziwna materia, kiedy w nią wchodzisz, zamyślasz końcowy rezultat, ale nigdy nie jesteś w stanie być go pewien. Sztuka to szybciej droga niewiedzy niż wiedzy. — zdefiniował sztukę Moser.
— Och, Jakob, ty zawsze umiesz mnie pocieszyć! Pragnę, aby moja sztuka rozwijała się i zdobyła rynki europejskie! Twojej zresztą też należy się w tym udział! — wykrzyknęła Elena.
— Na mnie przyjdzie właściwy moment i czas. Niedostrzeżeni wypłyną na szerokie wody, a popularni pójdą w zapomnienie, fortuna kołem się toczy. — roztoczył swoją wizję Jakob.
— Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? — zapytała niespodziewanie Elena.
— Nie mam planów. Mój plan to spędzić go z Tobą. Chodźmy na spacer. Przeczytałem wczoraj na plakacie, że w jednej z galerii malarskich można obejrzeć prace pewnego młodego, zdolnego malarza, który wydaje mi się dość interesujący. Może byśmy się tam udali i zobaczyli, co wymalował? — zaproponował Moser.
— Dobrze. — zgodziła się Elena.