E-book
23.63
drukowana A5
68.3
Wieczne przeznaczenie.

Bezpłatny fragment - Wieczne przeznaczenie.


Objętość:
361 str.
ISBN:
978-83-8414-479-4
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 68.3

Podziękowania

Dla Gabi — mojej najlepszej motywatorki. To właśnie dzięki Tobie ta książka ujrzała światło dzienne. Twoje wsparcie, wiara we mnie i nieustająca energia były jak kompas w chwilach zwątpienia. Dziękuję, że byłaś obok — z dobrym słowem, kopem motywacyjnym i sercem na dłoni. Bez Ciebie nie byłoby tej historii

Prolog

Noc spowiła świat ciszą, niemal nienaturalną, jakby cały świat wstrzymał oddech. Tylko wiatr, delikatnie muskał gałęzie drzew, a jego cichy szept brzmiał jak próbująca zataić jakieś tajemnice pieśń. W blasku księżyca, który zawisł nad lasem niczym czujne, niezmienne oko, w oddali słychać było donośny niemowlęcy płacz. W chacie, położonej samotnie na skraju polany, życie właśnie zmieniało swój bieg, stając się czymś zupełnie nowym, nieznanym, a zarazem nieodwracalnym.

Z mroku, wyłaniającego się zza pnia wysokiej sosny, wyszła postać. Był to mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu, a kaptur, głęboko nasunięty na twarz, sprawiał, że trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły jego oblicza. Niezwykła obecność tej postaci zdawała się wtopić w otaczający ją las, jakby nie była z tego świata — ani ruch liści, ani zawirowania trawy nie zdradzały jego obecności. Stał nieruchomo, niczym cień, bacznie obserwując, jak w świetle słabego blasku świec matka tuli swoje nowonarodzone dzieci do piersi, dając im poczucie ciepła i bezpieczeństwa.

— Moje dziewczynki… — wyszeptała kobieta, a jej słowa, choć prawie niesłyszalne, odbiły się w duszy nieznajomego jak echo, które zdawało się docierać do najgłębszych zakamarków jego istnienia.

Mężczyzna uniósł rękę, w której migotał srebrny amulet, jego powierzchnia lśniła delikatnie, odbijając światło księżyca. Gdy jego palce drgnęły, głos, stary jak czas, a jednocześnie przenikający wprost przez serce, rozbrzmiał w powietrzu. Był to głos, jakby pełen wszystkich zmagań, jakie kiedykolwiek toczyła ludzka dusza. Cichy, ale niezwykle wyraźny, jakby pochodzący z odległej przyszłości, a może z przeszłości, która jeszcze nie nadeszła.

— Jedna z nich będzie światłem, które rozproszy mrok. Będzie mieczem i tarczą, potężną i niezłomną. Lecz zanim nadejdzie czas jej chwały, zazna zdrady, bólu i śmierci. Trzykrotnie upadnie, ale za każdym razem powstanie na nowo. Gdy popioły jej przeszłości staną się prochem, wybierze los świata. Na swej drodze spotka dwóch mężczyzn: jeden zrodzony ze światła, drugi z cienia. Wybór, który uczyni, zadecyduje o losach wszystkich światów. Łzy oraz krew kochanków staną się źródłem przemiany tej, która jest kluczem… Niech tak się stanie.

Słowa zniknęły w powietrzu, jakby nigdy ich nie było, rozpływając się w nicości. Mężczyzna wykonał krok w tył, a przestrzeń za nim zaczęła drgać, jakby powierzchnia wody po wrzuceniu kamienia. Wkrótce rozdarła się cicho, odsłaniając migoczący portal, który pulsował barwami niemożliwymi do opisania, zbyt obcymi dla ludzkich zmysłów. Nieznajomy obejrzał się po raz ostatni, a na jego ustach pojawił się cień smutnego uśmiechu — smutnego, ale również pełnego nadziei, jakby wiedział, że to, co miało się wydarzyć, nie mogło być inne. Po chwili, jak cień zniknął w tej samej ciemności, z której się wyłonił, a portal zamknął się cicho, pozostawiając po sobie jedynie uczucie, że coś nieuchwytnego właśnie się wydarzyło.

Rozdział 1

Droga do pracy minęła Blance szybciej niż zwykle. Zanurzyła się w świecie książki, którą niedawno kupiła za pół ceny w swojej ulubionej kawiarnio-księgarni. Miejsce to było dla niej azylem — pachniało kawą i papierem, a drewniane półki piętrzyły się aż po sufit, uginając się pod ciężarem opowieści. Uwielbiała tam przesiadywać w weekendy, chłonąc atmosferę ciepłego światła i szeptów przewracanych kartek.

Teraz, siedząc w tramwaju, pozwalała, by wspomnienie tego miejsca otuliło ją jak miękki koc. Chłonęła zapach druku, przenosząc się myślami do innego świata.

Gdy wysiadła na przystanku, uderzyła ją fala ciepłego powietrza. Mimo wczesnej godziny słońce paliło już beton, a ona, z książką wciąż ściskaną w dłoni, ruszyła w stronę znajomego biurowca.


— Dzień dobry, pani Blanko! — usłyszała ciepły głos zaraz po przekroczeniu progu budynku.


Uśmiech pojawił się na jej twarzy automatycznie. Pan Krzysztof, portier, jak zwykle promieniał dobrym humorem.


— Dzień dobry, panie Krzysztofie — odpowiedziała, spoglądając na niego z sympatią. — Nie mam pojęcia, jak pan to robi, ale każdego ranka zaraża mnie pan pozytywną energią.


Starszy mężczyzna zaśmiał się serdecznie, jego zmarszczki pogłębiły się w rozbawieniu.


— A czy jest lepszy sposób na życie niż uśmiech? Nawet najmniejszy sprawia, że świat jest trochę jaśniejszy.


Blanka skinęła głową. Miało to w sobie coś prostego i prawdziwego.


— Ma pan absolutną rację — odpowiedziała z wdzięcznością i skierowała się w stronę windy.


Po chwili była już w biurze, przygotowując się do rozpoczęcia pracy. W powietrzu unosił się aromat świeżo zaparzonej kawy, a delikatny szum rozmów współpracowników i dźwięki klawiatur tworzyły znajome, codzienne tło. Początek tygodnia zapowiadał się nawet znośnie — poniedziałkowy poranek, choć dla wielu oznaczał mozolne wdrażanie się po weekendzie, dla niej stanowił nową okazję do działania.

Lubiła swoją pracę. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, które pozwalały jej czuć ekscytację i satysfakcję. Nie znosiła monotonii — była osobą pełną energii, nieustannie szukającą bodźców i adrenaliny. Można było powiedzieć, że kochała życie w każdej jego odsłonie. Zawsze uśmiechnięta, emanująca pozytywną energią, gotowa stawić czoła każdemu zadaniu. W pracy spełniała się w stu procentach. To było jej miejsce — przestrzeń, w której czuła, że żyje naprawdę. Oczywiście, zdarzały się ciężkie dni. Praca w spedycji potrafiła być wyczerpująca, a presja czasu nieubłaganie deptała po piętach. Minuty mijały jedna za drugą, a znalezienie ładunku powrotnego dla kierowcy bywało niczym wyścig z zegarem. Jednak Blanka uwielbiała ten dreszcz emocji. Ten moment, gdy w ostatniej chwili udawało się dopiąć transakcję, dając jej poczucie triumfu. Adrenalina napędzała ją do działania, sprawiała, że czuła, jak w jej żyłach pulsuje życie.

Firma, w której pracowała, była duża — zatrudniała ponad trzysta osób. Mimo swojej wielkości nie czuła się tu anonimowa. Od pierwszych dni nawiązała bliskie relacje z Dianą i Olkiem — dwojgiem ludzi, którzy z biegiem czasu stali się dla niej czymś więcej niż tylko kolegami z pracy. Byli jej opoką. W trudnych chwilach zawsze słyszała od nich pełne otuchy słowa: „Hej, no coś ty! Ty nie dasz rady?! Nonsens! My, a i owszem, ale ty?!”. To były te drobne gesty, które sprawiały, że wiedziała — nie jest sama. Zawsze mogli na siebie liczyć, wspierając się w momentach zawodowego impasu, gdy znalezienie transportu z punktu A do pnkt B wydawało się niemal niemożliwe. Gdy jedno z nich napotykało problem, pozostali natychmiast spieszyli z pomocą. Jednak ich więź nie kończyła się na biurowych korytarzach. Przyjaźń, która ich połączyła, wykraczała poza ściany korporacji. Razem planowali wakacje, wspólnie celebrowali wolne weekendy, a nawet spędzali czas świąteczny. Stali się dla siebie niemal jak rodzina — tą, którą wybiera się samemu. W ich relacji nie było miejsca na fałsz czy udawane uśmiechy. Byli dla siebie wsparciem, oparciem i radością w codziennym życiu. Dzięki nim praca stawała się czymś więcej niż tylko obowiązkiem — była częścią czegoś większego, miejscem, w którym czuła się spełniona i szczęśliwa. Blanka była osobą samotną. Nie miała rodziny. W wieku dwunastu lat straciła swoich rodziców w tragicznym wypadku samochodowym. Był środek lipca, żar lał się z nieba, a powietrze falowało nad rozgrzanym asfaltem. To miały być ich pierwsze wspólne wakacje poza granicami kraju — wymarzona podróż do słonecznej Toskanii. Ich samochód był zapakowany po brzegi, a w środku unosił się zapach świeżo upieczonych bułek i kawy w termosie. Wszyscy byli podekscytowani — przed nimi czekały dni pełne słońca, smaków i niezapomnianych widoków.

Los jednak miał inne plany.

Już na terenie Włoch, kiedy wspinali się stromą, wąską drogą pośród skalistych zboczy, zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka. Jechała prosto na nich, pędząc jak niekontrolowany pocisk. Kierowca ciężarówki trąbił rozpaczliwie, ale dźwięk klaksonu został zagłuszony przez przeraźliwy pisk kół i ryk silnika. Hamulce zawiodły.

Ojciec Blanki próbował zjechać na pobocze, ale było już za późno. Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem, a ich samochód obróciło wokół własnej osi. Blanka czuła, jak świat wiruje, jak coś uderza ją w ramię, jak jej ciało jest szarpane w każdą stronę. Krzyki rodziców nagle urwały się. Potem zapadła cisza.

Kiedy odzyskała świadomość, czuła w ustach metaliczny posmak krwi i kurz wdzierający się do płuc. Samochód był nie do poznania — pogięta karoseria przypominała zgniecioną puszkę, a szkło z wybitych szyb rozsypało się niczym diamentowy pył na asfalcie. Powietrze było gęste od zapachu benzyny i spalenizny. Blanka nie słyszała nic poza własnym, urywanym oddechem. Stała pośrodku drogi, bez ruchu, bez myśli, z pustką w oczach. Ktoś szarpał ją za rękę, próbując odciągnąć, coś do niej mówił, ale ona nie reagowała. Wszystko działo się jak za mgłą. Migające światła karetek, strażacy rozcinający wrak, echo przerażonych krzyków… To wszystko było gdzieś daleko.

Ale jedną rzecz pamiętała bardzo dokładnie.

Twarz kierowcy ciężarówki.

Był ranny — krew sączyła się z jego czoła, spływała cienkimi strużkami po policzkach. Mimo to podszedł do niej chwiejnym krokiem i osunął się na kolana. Dyszał ciężko, a jego oczy — pełne bólu i rozpaczy — wbijały się w nią jak ostrza.

— Przepraszam… — wyszeptał. — Na Boga, przepraszam cię, dziecko… Proszę… Wybacz mi… — głos mu się załamał, a z jego gardła wyrwał się szloch.

Płakał.

A Blanka nie. Nie uroniła ani jednej łzy. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, nie czując nic. Żadnego gniewu, żadnego żalu, żadnego bólu. Tylko pustkę. Często wracała myślami do tamtej chwili. Czy powinna wtedy coś powiedzieć? Czy powinna płakać? Była tylko małą, zagubioną dziewczynką, której świat rozsypał się na milion kawałków.

Lata później, mimo tych tragicznych wspomnień, postanowiła pracować w spedycji. Każdą trasę analizowała z drobiazgową dokładnością. Sprawdzała topografię terenu, unikała trudnych zakrętów i stromych podjazdów. W głębi serca wiedziała, że to nie była wina tamtego kierowcy. Zawiodły hamulce. I tak jak ona, on też był ofiarą. Nie chciała, by przez jej niedbałość ktoś jeszcze przeszedł przez piekło, jakie oni oboje przeżyli tamtego lipcowego dnia.

Po skończonej pracy Blanka udała się w kierunku przystanku tramwajowego.

— Jakie plany na wieczór? — zagadnął Olek, ledwo doganiając Blankę.

Jego włosy, choć krótkie, zawsze sterczały we wszystkie strony, jakby miały własną wolę. Blanka spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami i uśmiechnęła się szeroko.

— Dziś, mój drogi przyjacielu, będę się relaksować w zaciszu mojego małego mieszkanka.

— Hmm… Rozwiń bardziej swoją wypowiedź — wyszczerzył się chłopak.

— Nic godnego zbytniej uwagi — oznajmiła poważnym tonem, starając się zachować wyniosłość, ale kąciki jej ust mimowolnie uniosły się ku górze.

— Wyczuwam tu podteksty.

— Oświadczam, że żadnych podtekstów tu nie ma. Po prostu, kąpiel, wino i dobry film na Netflixie.

— I tyle? — zdziwił się Olek. — Kobieto, za niedługo kończysz trzydzieści lat. To wielkie wydarzenie!

— Żadne wydarzenie. Dzień jak co dzień — oznajmiła, wsiadając do tramwaju. — Poza tym do moich urodzin, a raczej do tego wieeelllkiegooo dnia, jak to ująłeś, pozostał jeszcze tydzień.

— Mam nadzieję, że w ciągu urlopu, który — przypominam — zaczyna się już jutro, będziesz mieć bardziej szalone plany niż kąpiel, wino i Netflix. — Olek zmarszczył czoło, robiąc minę, jakby właśnie usłyszał, że ktoś zamyka jego ulubiony klub.

Blanka uniosła brew. — Tak, tak, już widzę, jak moje życie zmienia się w imprezowe tornado pod twoim czujnym okiem.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo — zaśmiał się Olek. — Mamy plany z Dianą. I te plany obejmują też ciebie. — Wysunął wskazujący palec i pogroził jej z zawadiackim uśmiechem.

Blanka westchnęła ciężko. Wiedziała, że przekomarzanie się z Olkiem nie ma sensu. Miał w sobie upór osła i energię człowieka, który zamiast kawy pije czysty cukier.

— Dobrze. Zgadzam się — powiedziała, trzymając się asekuracyjnie poręczy.

— I to ja rozumiem! — wyszczerzył się wesoło Olek, po czym pospiesznie ruszył w stronę drzwi tramwaju.

— Pamiętaj! Jesteśmy w kontakcie i nie wywiniesz się! — rzucił przez ramię, wysiadając.

Resztę drogi powrotnej Blanka poświęciła lekturze. Między czytanymi wersami pojawiały się myśli dotyczące urodzin. Była wdzięczna Bogu, że ma tych dwoje ludzi w swoim życiu. Dzięki nim nie czuła się aż tak samotna. Każdy z nich miał swoje życie oraz rodzinę, a mimo tego zawsze znajdowali czas dla niej. Doceniała to z całego serca, ale nie mogli wypełnić pustki w jej sercu w stu procentach. Od kilku dni nosiła w sobie przeświadczenie, że jest niekompletna. Po powrocie do mieszkania dzień upłynął jej dość szybko. Krzątała się po kuchni, przygotowując przekąski oraz wino na seans filmowy. Potrzebowała chwili dla siebie. Wypełniła kieliszek winem do połowy, po czym udała się do łazienki, by zażyć gorącej kąpieli. Łazienka, jak na standardy małego blokowiska, była dość duża. Mieścił się w niej przestronny prysznic z przeszkleniami oraz wanna. Po całym dniu w pracy właśnie tego potrzebowała — gorącej, relaksującej kąpieli. Uwielbiała te błogie chwile, gdy jej ciało otulała ciepła woda niczym nagrzany kocyk. Czuła, jak mięśnie powoli się rozluźniają, a jej głowa opada na brzeg wanny.

Po dłuższej chwili, gdy jej skóra na palcach stała się pomarszczona, uznała, że to idealny moment, by wyjść z wanny. Piętnaście minut później leżała już w swojej miękkiej, pachnącej pościeli, oglądając Netflixa. Nie dotarła nawet do połowy filmu, gdy zasnęła.


Obudziło ją ostre, jaskrawe światło, które z impetem wdzierało się do pomieszczenia przez otwór w ścianie przypominający okno. Czuła się tak, jakby ktoś brutalnie wyrwał ją ze snu, zmuszając do powrotu do rzeczywistości, której wcale nie chciała zaakceptować. W jej głowie pulsował ból — tępy, uporczywy, promieniujący od skroni aż po kark. Powieki miała ciężkie, jakby ktoś obciążył je ołowiem, a jej wzrok, mimo wysiłków, nie był w stanie skupić się na żadnym punkcie w pomieszczeniu. Wszystko wokół zdawało się rozmazane, zniekształcone, jak we śnie, który nie chciał się skończyć.

— Gdzie ja jestem? — wymamrotała cicho, unosząc się nieco na łokciach.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że leży na czymś, co ledwo przypominało łóżko. Szorstkie, nieprzyjemne w dotyku podłoże wbijało się w jej skórę. Kiedy odruchowo poruszyła palcami, poczuła pod nimi coś suchego i kłującego. Słoma. Chciała zerwać się na równe nogi, ale jej ciało stanowczo odmówiło posłuszeństwa.

Powietrze było ciężkie, przesycone kurzem i ostrą wonią ziół. Zapach unosił się w całym pomieszczeniu, drażniąc jej nozdrza. Gdzie ona, do diabła, była? Otworzyła szerzej oczy i zaczęła bacznie przyglądać się otoczeniu. W kącie stał prosty, drewniany stół, a na nim porozrzucane były rośliny, których nie rozpoznawała. Ściany, zbite z surowych desek i pokryte warstwą gliny, wyglądały na stare i zmęczone czasem. Próbowała sobie przypomnieć, jak się tu znalazła, ale jej myśli były chaotyczne, jak rozsypane puzzle, których kawałki nijak do siebie nie pasowały.

Poczuła, że gardło ma suche jak popiół. Musiała znaleźć coś do picia. Podparła się dłońmi i spróbowała wstać. W tym momencie ostry ból przeszył jej czaszkę jak lodowaty sztylet. Czuła, jak pulsuje w rytmie jej przyspieszonego serca. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, a świat zawirował. Nie zdążyła się nawet złapać czegoś stabilnego, gdy upadła z hukiem na kamienną podłogę. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a zimna powierzchnia boleśnie przypomniała, że nie jest to żaden koszmar, tylko rzeczywistość. Oddychała ciężko, próbując zmusić się do uspokojenia.

„Weź się w garść, Blanka” — pomyślała, zaciskając zęby. Powoli, podpierając się na rękach, dźwignęła się na nogi. Każdy ruch kosztował ją ogromny wysiłek. Czuła się, jakby przebiegła maraton, choć ledwo postawiła kilka kroków. W końcu udało jej się dotrzeć do drzwi. Z zewnątrz dobiegały przytłumione głosy, gwar ulicy i odległe ujadanie psa. Chwyciła klamkę i nacisnęła. Ku jej zaskoczeniu drzwi ustąpiły bez żadnego oporu.

Gdy tylko się otworzyły, w jej oczy uderzył potężny strumień popołudniowego słońca. Zamrugała gwałtownie, próbując przyzwyczaić wzrok do jasności. Ledwie zdążyła zrobić krok, kiedy nagle poczuła czyjąś dłoń zaciskającą się mocno na jej przedramieniu.

— Co ty do cholery robisz?! — usłyszała niski, chrypliwy głos tuż przy uchu. — Wracaj do środka! Nie mogą cię zobaczyć!

Syknęła z bólu, kiedy uścisk jeszcze bardziej się wzmocnił. Automatycznie próbowała się wyrwać, ale to tylko spotęgowało jej ból.

— To boli! Puść mnie, do diabła! — wycedziła przez zęby, walcząc o odzyskanie kontroli nad sytuacją.

Nieznajomy, jakby zaskoczony jej reakcją, lekko poluzował uścisk, ale nie puścił jej całkowicie.

— Nie możesz tu stać. Wracaj do środka. Natychmiast — jego ton był twardy, ale było w nim coś jeszcze… Strach? Niepokój?

Zanim zdążyła zaprotestować, mężczyzna pociągnął ją z powrotem do środka i zamknął za nimi drzwi. Oparła się o ścianę, rozmasowując obolałe miejsce na ręce.

— Możesz mi wytłumaczyć, co się dzieje?! — wybuchła, spoglądając na zarys jego sylwetki. Jego twarz pozostawała w cieniu, ale głos był wyraźny.

— Nie teraz. Nie mogę ci wszystkiego wyjaśnić, ale musisz mi zaufać. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteś. To zbyt niebezpieczne.

Jego słowa rozbrzmiewały w jej głowie niczym echo. Co to miało znaczyć? Kto nie może jej zobaczyć? Dlaczego? Serce waliło jej jak młotem, a głowa pulsowała coraz mocniej. Gdy próbowała zebrać myśli, nagle poczuła, jak kolejna fala bólu przetacza się przez jej czaszkę. Zatoczyła się do tyłu, łapiąc się pierwszego lepszego mebla — stołu, jak się okazało.

— Cholera… — wyszeptała, czując narastające mdłości.

Zaczęło jej się kręcić w głowie. Uczucie osłabienia ogarnęło całe jej ciało, jakby ktoś nagle odciął jej dopływ energii. Jej nogi się ugięły, a ostatnią rzeczą, jaką poczuła, był silny uścisk na jej ramionach, zanim zupełnie straciła przytomność i pogrążyła się w ciemności.

Rozdział 2

Obudziła się zlana potem. Usiadła na łóżku gwałtownie zrywając z siebie kołdrę. Rozglądając się po pokoju, który był już cały skąpany w słońcu, stwierdziła, że musi być już wczesne popołudnie. Chwyciła gwałtownie telefon leżący na nakastniku i zamarła.

— Spałam czternaście godzin. — Zmartwiona wstała powoli z łóżka, czując ból nie tylko głowy, ale całego ciała. Zrzuciła to na karb zbyt długiego snu, uznając, że to musi być powód. Rozmasowując palcami skronie, udała się do kuchni po lek łagodzący odczuwane objawy.

Doskwierało jej tak duże pragnienie, że musiała wypić prawie pół dzbanka wody, by je ugasić. Kiedy skończyła poranną toaletę, ubrała się w beżowe dresy, stawiając na wygodę. Nie miała ochoty dziś nigdzie wychodzić. Zmęczenie nadal nie opuszczało jej ciała, a jej myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń zeszłej nocy. By je ukoić, usiadła przy pianinie, zaczynając powoli rozmasowywać dłonie i palce przed grą. Miała nadzieję, że muzyka da jej chwilowe ukojenie, jak zawsze.

W jej głowie tliła się melodia, która uparcie nie dawała o sobie zapomnieć. Usiadła przy pianinie, starając się odtworzyć utwór, nadając mu namacalny charakter. Jej palce płynnie przeskakiwały z klawisza na klawisz. Gdy grała, czuła się wolna. Czuła, jak muzyka wlewa się w każdą komórkę ciała, wypełniając ją spokojem. Z każdym dźwiękiem zatracała się coraz bardziej w melodii, a kolejne uderzenie palca w klawisz przenosiło ją do wspomnień ze snu. Analizując je, stwierdziła, że tak naprawdę wszystko inne w tym śnie nie miało znaczenia, oprócz tej nieznajomej postaci. Starała się chociaż przez chwilę zobaczyć oczami wyobraźni jego twarz, ale… nic.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Dzwonił Olek.

— Byłem pewny, że nie odbierzesz telefonu.

— Dlaczego miałabym nie odebrać? — zdziwiła się Blanka, lekko kręcąc głową.

— Mówiłaś wczoraj, że masz jakieś plany związane z głęboką relaksacją. Byłem pewny, że dziś po tej „relaksacji” nie będziesz w stanie nawet unieść ręki, a co dopiero odebrać telefonu.

— Ty mnie chyba wczoraj nie słuchałeś, co? — Blanka uniosła brwi, zaskoczona. — Chłopie, może lepiej przekaż mi jakieś porady na temat życia, zamiast wyciągać wnioski na podstawie moich „relaksacyjnych” planów?

— Ależ oczywiście! — Olek brzmiał całkiem pewnie. — Cytuję: „kąpiel, wino, Netflix”. Brzmi to jak plan na wieczór, w którym nie ma miejsca na rozmowy telefoniczne.

— Olek, wiesz, co myślę o twojej wyobraźni, ale to nie to, co myślisz. Oświadczam, że byłam sama i nadal jestem sama w swoim mieszkaniu. — Blanka mówiła to najspokojniej, jak umiała, mając nadzieję, że w końcu chłopak przestanie się doszukiwać podtekstów za każdym razem, gdy mówi „relaks”.

— No to teraz złamałaś moje serce. Myślałem, że usłyszę jakąś pikantną opowieść, rodem z „50 twarzy Greya”. — W głosie Olka wyraźnie dało się usłyszeć rozczarowanie, co tylko rozbawiło Blankę.

— Olek, jesteś niesamowity. — Zaśmiała się głośno. — Uwielbiam w Tobie tę niepohamowaną bezpośredniość. Zawsze potrafisz wprawić człowieka w dobry nastrój.

— Zawsze do usług, madame. — Olek wyszczerzył się, choć brzmiał przy tym jak książę z bajki, który w rzeczywistości nie miał pojęcia, jak trzymać kieliszek z winem. — A tak poza tym to wszystko ok?

— Tak, wszystko ok. — Blanka odpowiedziała, choć jeszcze nie była do końca przekonana, dlaczego Olek o to pyta. — Dlaczego pytasz?

— No wiesz, kończysz trzydzieści lat, to swego rodzaju obciążenie psychiczne — Olek kontynuował swoją wypowiedź, a Blanka zaczęła się zastanawiać, czy on przypadkiem nie pomylił jej z kimś innym. — Rozumiem jak się czujesz. Ludzie wywierają na ciebie presję z powodu braku chłopaka, że to już odpowiedni czas, żeby się ustatkować, założyć rodzinę…

— Olek, do cholery, o czym ty mówisz? — Blanka weszła mu w słowo, czując, że rozmowa zmierza w zupełnie złą stronę. — Moje życie, moje zasady. Jeśli ludzie mają czas na plotkowanie, to niech sobie to robią. To, co ja robię, nie jest ich sprawą.

— Wiem, przepraszam. — Olek jęknął, czując, jak zbliża się do granicy totalnej porażki. — Dałem się podejść jak dziecko. Masz rację, to twoje życie i to ty decydujesz. Przepraszam, naprawdę.

Blanka wiedziała, że to nie były spostrzeżenia Olka, a raczej głupie plotki z pracy. On sam nie myślał tak, ale uznał, że lepiej poruszyć temat, zanim ona sama zacznie się zamartwiać.

— Nie musisz przepraszać — uśmiechnęła się. — Po prostu trzymaj się z dala od tych plotek, bo nie mają pojęcia, co gadają.

Rozmawiali jeszcze przez godzinę, śmiejąc się z całej tej sytuacji. Blanka wiedziała, że Olek miał dobre intencje. Mimo że jego sposób myślenia czasami przypominał zderzenie dwóch planet, zawsze traktował ją jak młodszą siostrę, której nigdy nie miał. To jej odpowiadało. Przy nim czuła się zawsze bezpieczna. Choć swoją posturą nie przypominał osiłka, nie bał się stanąć w jej obronie. Była wdzięczna, że mają siebie nawzajem.

Wieczór Blance upłynął dość szybko. Po kąpieli zatraciła się czytając książkę którą nie tak dawno wypożyczyła z kafejki na rogu ulicy. Straciła poczucie czasu. Z chwilą przeczytania ostatniej strony poczuła ukłucie niedosytu. Historia skończyła się w momencie kiedy najmniej się tego spodziewała. Obiecała sobie, że jutro z samego rana zajrzy do kafejki w poszukiwaniu drugiej części. Odkładając książkę na mały stoliczek, poczuła ogarniającą ją senność. Gdy przyłożyła głowę do poduszki, od razu zasnęła.


Blanka leżała z zamkniętymi oczami, jej serce biło szybko, jakby próbując uwolnić się od niewidocznego ucisku, który ją trzymał. Czuła znajomą, szorstką fakturę pod palcami. Słoma. Ból w głowie pulsował, rozlewając się na całą czaszkę, jakby próbował wyrwać się na zewnątrz. Był dokładnie taki sam jak poprzednim razem, kiedy śniła. Gwałtownie uniosła powieki, czując, jak zawartość jej żołądka podchodzi jej do gardła. Wszystko wokół wiruje. Oddech przyspieszył, a ona, choć nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, podniosła się szybko, by powstrzymać nadciągające nudności. Krótkie wdechy, wydechy… miała nadzieję, że to minie.

— Rumianek — usłyszała cichy, ale stanowczy głos. Zadrżała, wbijała wzrok w otaczający ją półmrok. Ból głowy zaczynał łagodnieć, a z każdą sekundą jej wzrok stawał się wyraźniejszy. Dopiero teraz dostrzegła mężczyznę siedzącego przy dębowym stole, ubranego w ciemne, dopasowane bryczesy. Jego ubranie, choć niepozorne, emanowało elegancją. Długa marynarka, obcisła w talii, sprawiała wrażenie jakby była uszyta przez najlepszego krawca w regionie. Czerwone pagony na ramionach błyszczały w słabym świetle, a szerokie mankiety były wykończone złotą nicią, co podkreślało jego muskularną sylwetkę. Całość dopełniały złote guziki, duże jak orzechy włoskie, oraz błyszcząca klamra pasa, która połyskiwała w blasku świecy.

Blanka poczuła się nagle dziwnie, jakby miała do czynienia z kimś, kto nie do końca należał do jej świata. Coś w jego obecności było zmysłowego, zbyt intensywnego. Być może to elegancja jego stroju, a może coś, czego nie potrafiła nazwać.

— Wody.- wychrypiła

Blanka spojrzała na niego, czując jak fala niepokoju przewija się przez jej ciało. Nieufność mieszała się z pragnieniem, które zaczynało powoli przygasać w jej umyśle. Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Kiedy uniósł kubek, zauważyła, że nie patrzy na nią w sposób zwykły — to było coś głębszego, bardziej… osobistego.

— Proponowałbym jednak napar z rumianku. Sądząc po wyrazie twojej twarzy, masz nudności. — Jego głos był spokojny, pełen pewności siebie, ale coś w nim… coś w nim ją przyciągało. Przełknęła ślinę, patrząc na niego, próbując dostrzec cokolwiek, co mogłoby jej pomóc zrozumieć, kim jest ten człowiek.

— Spokojnie, to nie trucizna — dodał, uśmiechając się, jakby znał jej myśli. To tylko pogłębiło jej niepokój, ale pragnienie i męczące nudności wzięły górę nad rozsądkiem. Chwyciła krawędź łóżka, wstając, ale nogi się pod nią ugięły, a świat zaczął wirować. Zanim upadła na kamienną posadzkę, poczuła silne dłonie chwytające ją w pasie. Odruchowo chwyciła się jego marynarki. Chciała zyskać równowagę, ale jego bliskość była jak powiew gorącego wiatru, który przewracał jej zmysły.

Serce waliło w piersi, a ona walczyła ze sobą, by nie ulec tej dziwnej fali przyciągania. Z bólem głowy, które zdawało się rozrywać jej umysł, czuła, jak napięcie rośnie w ciele.

— Spokojnie. Trzymam cię. Oddychaj spokojnie. Wdech i wydech — powiedział cicho, jego głos stawał się niemal intymny. Blanka poczuła jego oddech, gorący i wyraźny przy jej uchu. Wewnątrz niej coś zadrżało. Jej skóra chłonęła ciepło jego ciała, przesiąkając przez grubą tkaninę marynarki. Dłonie na jej plecach, delikatnie przesuwające się w górę i w dół, działały na nią kojąco, ale równocześnie przyprawiały o niepokój. Nagle dolegliwości zaczęły ustępować, a ona odzyskiwała kontrolę nad ciałem, choć sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak bardzo jej zależało, by nie stracić tej bliskości.

W końcu, ledwie co ochłonęła, podziękowała, wysuwając się z jego objęć. Chwyciła kubek i upiła łyk. Rumianek. Zbyt ciepły, zbyt spokojny, zbyt… znajomy.

— Dziękuję, już mi lepiej — odparła, starając się ukryć zakłopotanie. Jednak mimo tego, że poczuła ulgę, coś w jej wnętrzu wciąż drżało. Niewypowiedziane słowa, niedopowiedzenia wisiły w powietrzu.

— Cieszę się. Wkrótce wyruszymy — odpowiedział, jego ton nie zmieniając się, ale Blanka dostrzegła coś w jego oczach. To nie była jedynie uprzejmość. To było coś, co sugerowało, że między nimi działo się coś więcej, niż mogła zrozumieć.

Chciała odpowiedzieć, ale jej myśli były jak rozbiegane konie. Gdzie, do cholery, oni zmierzają? Co się dzieje? Jednak nie miała czasu na pytania, bo już rozbrzmiał nowy rozkaz, nowa decyzja, coś, co wymagało od niej działania.

— Do Vence — rzucił, podając jej czarny płaszcz. Przeszły ją dreszcze. Vence. Francja? A co ona, kurwa, wiedziała o Francji? O Vence? W końcu, cicho, z ledwie słyszalnym westchnieniem zapytała:

— Gdzie?

Aron, bo tak miał na imię, po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy. W jego spojrzeniu były tysiące słów, które nie padły. Jednak głęboko w sercu czuła, że były tam odpowiedzi, które miały rozwiązać wszystkie pytania. Ale nie teraz. Jeszcze nie..

— Tak, zgadza się, Morana. Vence. Na Lazurowym Wybrzeżu. Tam będziemy bezpieczni.

Bezpieczni? Bezpieczni? Jej serce, choć chwilowo uspokojone, znowu przyspieszyło. Czuła narastające napięcie, a jednocześnie… jego bliskość. I coś w nim sprawiało, że miała wrażenie, że w tej chwili jej świat się zdefiniował. Dziwne, ale prawdziwe.

— Morana? — Blanka stała w osłupieniu nie wiedząc o czym on mówi. Niebezpieczeństwo? To jakiś nonsens. W dodatku nazwał ją imieniem Morana. Patrzyła na niego z wybałuszonymi oczami. Nieznajomy nagle ruszył w jej kierunku.

— Morana, tak masz przecież na imię. — Złapał ją za rękę, czując jej delikatność pod palcami, po czym pociągnął ją za sobą w stronę drzwi. Zanim Blanka zdążyła cokolwiek powiedzieć, już siedziała w siodle, zmuszona do podążania za nim.

Jechali przez całą noc. Zmierzch wkrótce ustąpił miejsca szarości świtu, a tylko cichy szum wiatru i stąpanie końskich kopyt przerywały ciszę. Blanka nie rozumiała, skąd wzięła się ta desperacka potrzeba ucieczki. Głowa pulsowała jej bólem, a ciało zaczynało odczuwać ból zmęczenia. Każdy krok wydawał się wyczerpywać ją coraz bardziej. Marzyła o gorącej kąpieli, o miękkiej pościeli, której zapach delikatnie otulałby ją niczym obietnica spokoju.

Przy kolejnym postoju dla koni, Blanka nie wytrzymała. Zwróciła się do nieznajomego, chcąc przedłużyć odpoczynek. Czuła, że nie wytrzyma już dłużej w tej ciszy, która panowała pomiędzy nimi.

— Może jeszcze chwilę? — poprosiła, odwracając wzrok, jakby wstydziła się tej prośby.

On spojrzał na nią, jego oczy lśniły w mroku. Zauważył, jak rzucała mu ukradkowe spojrzenia, jakby próbowała zgłębić tajemnicę, którą on stwarzał wokół siebie.

— Po prostu zapytaj. — Wypowiedział to bez cienia emocji, ale Blanka poczuła, jak jej serce przyspiesza. — Widzę, że chcesz o coś zapytać.

— Słucham? — odpowiedziała, czując się jeszcze bardziej zmieszana. Czy rzeczywiście była tak oczywista?

— Widzę, że masz pytanie. — Dodał, nie patrząc na nią, a jego wzrok błądził po płomieniach ogniska. Ta hipnotyzująca gra ognia zdawała się go całkowicie pochłaniać. Blanka czuła, jak serce bije jej mocniej. Zaczynała się wstydzić własnych myśli. Znowu ten nieznajomy, wciąż nie wiedziała, jak ma się do niego zwracać. Nie mogła przecież zwracać się do niego jak do obcego skoro wychodzi na to, że on ja zna.

W końcu, zaciągając się na odwagę, wyrzuciła z siebie pytanie, które od dawna kołatało jej w głowie:

— Jak do ciebie się zwracać? — zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał naturalnie.

— „Mój wybawco” byłoby stosowne, ale może jednak pozostańmy przy Aronie. -Odpowiedział, patrząc na nią z powagą, którą trudno było rozszyfrować.

Blanka nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Uśmiech zadrżał na jej twarzy, ale zaraz potem poczuła przypływ żalu do samej siebie. Znowu popełniła błąd. Niepotrzebnie wszystko skomplikowała. Aron zauważył jej zmieszanie i, choć nie zamierzał tego wyjaśniać, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

— Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. — Zaśmiał się, wstając od ogniska i zgrabnie zmieniając temat. — Wystarczy Aron.


— Jedźmy. Już odpoczęłam.-Blanka szybko wstała, otrzepując płaszcz z trawy, chcąc jak najszybciej przemknąć obok niego i uciec przed uczuciem zakłopotania, które ją ogarnęło. Ale jego ręce były szybsze. W jednej chwili złapał ją w pasie, przyciągając do siebie delikatnie.

Czuła jego ciepło, bliskość, a serce jej zadrżało. Zadrżała nie tylko ona, ale i on. Zatrzymali się na moment, patrząc sobie w oczy. Przestrzeń między nimi zmniejszała się w sposób niemal nieuchwytny. Dzieliły ich tylko centymetry. Aron poczuł, jak po raz pierwszy od dawna ma ochotę zrobić coś, czego nie rozumie. Wiedział, że powinien coś powiedzieć by poczuła się lepiej, ale nie potrafił. Pochłonięty uczuciem bliskości jej ciała, nie mógł oderwać oczu od jej twarzy. Była smukła i oblana rumieńcem. Oczy w kolorze niebie wpatrywały się w każdy skrawek jego twarzy. Przez chwile miał ochotę podnieść rękę i zgarnąć z jej twarzy niesforny kosmyk czarnych włosów, który z lekkością opadał na jej zaróżowiony policzek. Szybko skarcił się w myślach za tą zuchwałość. Nie chciał jej przestraszyć. Pragnął być przy niej nawet jeśli nie mógł jej dotknąć. Patrząc na nią, chciał na chwilę zamknąć oczy, poczuć ten moment, nie myśleć o niczym innym.

Blanka czuła, jak jej serce bije coraz mocniej, jakby miała zniknąć w tym uścisku. Cała jej istota domagała się tej chwili, tego uczucia bliskości, ale jednocześnie bała się, że coś w tej chwili może się zmienić. Co się z nią działo?

— Ruszajmy. — Wypuścił ciężko powietrze z płuc, starając się uwolnić siebie z tego zbyt mocnego, nieoczekiwanego uczucia. Odstąpił, uwalniając ją z objęć. Zaskoczył go ten gest. Jakby jego ręce nie chciały jej puścić.

Już widniało gdy zbliżali się wąską ścieżką do głównej drogi prowadzącej do niewielkiej miejscowości. Widok miasteczka pojawił się przed ich oczami. Aron jechał z przodu, prowadząc ich przez wąskie uliczki, a Blanka nie mogła oderwać wzroku od jego sylwetki. Każdy jego ruch, każda gestykulacja wywoływała w niej niepokój, ale i tęsknotę, której nie rozumiała.

Po dziesięciu minutach dotarli do kamiennej bramy wjazdowej o szerokości trzech metrów. Pośrodku malutkiego dziedzińca stała fontanna o kształcie kopuły. Z jej wnętrza leniwie przelewała się woda wprost do misy umieszczonej na kamiennej nodze. Po fasadach kamiennego muru piął się imponująco rozgałęziony bluszcz. Swoimi liśćmi nadawał wyjątkowy charakter całej konstrukcji. Blanka wjeżdżając na dziedziniec konno poczuła się niczym jak mała księżniczka która miała żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim księciem. Nie wiedziała jednak co naprawdę ją czeka w tym wyśnionym świecie.

— Jesteśmy na miejscu, mała. — Uśmiech Arona, promienny i pełen ciepła, sprawił, że Blanka poczuła jakby serce jej stanęło. Podszedł powoli wyciągając przed siebie prawą dłoń w nadziei, że znów będzie mógł chociaż przez chwilę trzymać ją w ramionach. Blanka odruchowo wsunęła dłoń w wolną przestrzeń. Miała wrażenie jakby ich dłonie idealnie do siebie pasowały. Jakby były uformowane tylko dla siebie. Jego oczy… Zielone, jak dwa szmaragdy, pochłaniały ją w swoim blasku. W świetle dnia wyglądały jeszcze piękniej. Odbijało się w nich światło słoneczne, które powodowało wrażenie jakby w tych cudownych oczach były zamknięte wszystkie gwiazdy. Blanka czuła jak zsuwa się powoli z grzbietu konia a dłonie Arona mocniej zaciskają się na jej biodrach. Liczyła się tylko ta chwila. Oni razem, wpatrzeni w siebie. Opierając dłonie o jego silne ramiona czuła, że brakuje jej tchu.

— Co się ze mną dzieje? — Zastanawiała się w myślach. Wszystko to wydawało się zbyt nierealne. A jednak, nie mogła tego ignorować.Nie znała go. Był wytworem jej wyobraźni a jednak gdzieś w środku coś czuła. Do cholery! Nie mogła. On nie istniał naprawdę. Wykreowany obraz zaczynał brać górę nad emocjami.

— Marco!! — zawołał odchylając głowę do tyłu.

— Marco!!! — po chwili z rezydencji wyszedł mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy sterczały w różnych kierunkach zdradzając, że lokaj musiał co dopiero wstać.

— Czy pokoje są już przygotowane?

— Tak, proszę Pana. Wszystko jest gotowe.

— Świetnie. Zapowiedz Anabell, że mamy gościa. Niech przyszykuje gorącą kąpiel oraz czyste ubrania.- mężczyzna uważnie słuchał rozkazów po czym zniknął w drzwiach frontowych budynku.

Aron nie odrywał wzroku od Blanki. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech pełen tęsknoty i miłości. Z całych sił chciał zatrzymać ten monet. Nacieszyć się jej obecnością. Przez głowę przepływały mu milion myśli i każda dotyczyła jej. Nie mógł jej wyjawić całej prawdy. Jeszcze nie.

Rozdział 3

Poczuła się o niebo lepiej zmywając z siebie warstwę kurzu. Wilgotne włosy opadały niesfornie na jej ramiona pozostawiając przyjemne uczucie chłodu. Gdy skończyła się suszyć do pokoju żwawym krokiem wkroczyła Anabell trzymając w dłoniach aksamitną suknię w kolorze błękitu. Blanka nie mogła się doczekać by poczuć na skórze delikatny chłód materiału. Suknia leżała wprost idealnie. Jakby była szyta specjalnie dla niej. Skromna, ale mimo tego miała w sobie coś nieopisanego. Idealnie przylegała do ciała tam gdzie powinna. Stojąc przed lustrem Blanka oceniała swoje odbicie stwierdzając, że prostokątne wycięcie w dekoldzie znacznie bardziej podkreśla jej krągłości niż się spodziewała. Zaczesała wilgotne włosy do tyłu, okręciła się jeszcze dwa razy przed lustrem po czym skierowała się do drzwi prowadzących na korytarz. Drewniane drzwi uchyliły się bezgłośnie wpuszczając do pokoju stonowane dźwięki fortepianu. Dobiegały z pomieszczenia usytuowanego po prawej stronie od jej sypialni. Dźwięki odbijały się echem po korytarzu uwodząc Blankę. Jak zahipnotyzowana zakradała się po cichu niczym kot skradający się do swojej ofiary. Delikatnie wysuwając głowę zza winkla zauważyła Arona grającego na czarnym fortepianie. Był wyprostowany jak struna, całkowicie pochłonięty grą. Blanka nie chciała mu przeszkadzać swą obecnością ale czuła jak melodia przyzywa ją bliżej. Weszła do pokoju delikatnie stawiając stopy na podłodze nie chcąc rozproszyć mężczyzny. Jego smukłe palce z wdziękiem poruszały się po klawiszach. W każdym najmniejszym ruchu ciała widać było pasję i oddanie do muzyki. Stojąc tuż za plecami Arona czuła się niezręcznie, jakby nie miała prawa podglądać tak intymnej chwili. Chciała już skierować się w stronę wyjścia, gdy usłyszała jego głos.

— Usiądź obok mnie.-jego głos brzmiał delikatnie.

Blanka zrobiła niepewny krok w jego stronę zajmując wolne miejsce tuż obok, układając dłonie na kolanach. Aron przechylił głowę spoglądając w jej błękitne oczy. Chciał coś powiedzieć, ale zaniemówił. Jej wygląd sprawił, że cały zesztywniał. Po jego ciele przetoczyła się fala dreszczy. Nie mógł oderwać oczu od jej zaróżowionych policzków oraz pełnych ust. Z wilgotnych jeszcze włosów skapywały krople wody pozostawiając po sobie mokry, zmysłowy ślad. Jego blado niebieska rozchylona koszula poruszała się coraz wyraźniej zdradzając przyspieszony oddech. W jednej chwili zapragnął przyciągnąć ją do siebie by móc złączyć ich usta w namiętnym pocałunku.

W przypływie emocji uniósł swą dłoń chcąc delikatnie dotknąć palcem kącika jej ust. Zawahał się przez chwilę, jakby miał ochotę obrysować ich kontur, lecz nagle cofnął rękę, jakby jej skóra parzyła. Zbyt szybko zbliżył się do pokusy. Siedziała obok, wpatrując się z zaciekawieniem w jego twarz, a jego ciało płonęło. Wiedział, że swym ruchem mógłby ją wystraszyć, a tego nie chciał. Cofnął się i zamknął oczy, zdając sobie sprawę, że tak łatwo przy niej mógłby stracić kontrolę. Kilka razy odetchnął głęboko, starając się zapanować nad sobą. Jego ciało nie zamierzało zignorować olśniewająco pięknej kobiety siedzącej niecałe pół metra od niego. Aron zaklął w duchu. To istne szaleństwo.

— Aron- spytała cicho Blanka- Czy coś się stało? Przestałeś grać.

Spojrzał na nią i dostrzegł troskę w jej oczach.

— Nie, tylko się zamyśliłem, to wszystko.

— Nad czym?

— Nad tobą- odparł poważnie.

— Nade mną? Nie rozumiem.- powiedziała Blanka, zaniepokojona mrocznym tonem jego głosu.

Po dziesięciu minutach złowieszczej ciszy Aron wypuścił nagromadzone powietrze z płuc mówiąc…

— Morana, musimy…..porozmawiać.- Aron gwałtownie poderwał się z miejsca usiłując dobrać właściwych słów, lecz nadaremnie. Jednak nie mógł tego dalej odwlekać. Czasu było coraz mniej. Wbił wzrok w podłogę, nie potrafiąc spojrzeć na nią.

— Nie jesteś przeciętną osobą.- rozpaczliwie w myślach szukał odpowiednich słów.- Masz pewne moce, których inni ludzie nie rozumieją.

Blanka poczuła narastająca frustrację. O czym on do cholery mówi?

— Wiem, że może to wszystko wydać się dziwne i niezrozumiałe dla ciebie ale… — jego głos uwiązł w gardle w obawie przed wypowiedzeniem tych słów.- musisz mi uwierzyć. Wiedz, że nie chce cię skrzywdzić. Pragnę twojego dobra.

— Na litość Boską!! Wyduś to wreszcie.- wykrzyczała czując jak nieprzyjemna gula niepewności formuje się w jej gardle.

— Jesteś wiedźmą.- powiedział sztywno. Udręka w jego głosie była tak wyraźna, że Blanka zamilkła i patrzyła tylko z rozchylonymi ustami jak nerwowo przechadza się po pokoju w tę i z powrotem.

— Wiedziałem o tym już w pierwszej chwili gdy cię poznałem na targowisku. Nie każdy przywiązuje wagę do koloru świec oraz poszukuje rzadkich ziół. Widzisz więcej i odczuwasz bardziej. Twoja wrażliwość pozwala dostrzec ci pewne bardzo istotne szczegóły, na które inni nie zwracają uwagi. Potrafisz wyczuć nastrój otoczenia i rozpoznać charakter emocji doświadczanych przez ludzi. — Aron odwrócił się gwałtownie patrząc jej prosto w oczy. Co on do cholery mówi? — Całkowitej pewności nabrałem, gdy wtedy przy straganie sprzedawca narzekał na małą sprzedaż z powodu silnej konkurencji. I nagle pojawiłaś się ty. Kupowałaś u sprzedawcy rumianek. W chwili gdy odwróciłaś się od straganu, pozostałym sprzedawcą zaczęły gnić warzywa i owoce. Ludzie z obrzydzeniem opuszczali ich stoiska a tłumnie zbierali się przy tym jednym, jedynym sprzedawcy.

Jego słowa spadły na nią jak ciosy. Blanka cofnęła się nie rozumiejąc tego co właśnie przed chwilą usłyszała. Uważnie przyglądała się mężczyźnie analizując w głowie każde jedno słowo usłyszane przed sekundą. Aron spoglądał na nią niepewnie oczekując jej reakcji. Czy przyzna się do jego teorii wysnutej z jakiejś sytuacji której ona tak naprawdę nie pamięta czy może wpadnie w złość zaprzeczając wszystkiemu po czym wyjdzie z pokoju zostawiając go samego. Jednak po paru minutach Blanka doszła do wniosku, że przecież to sen. Może podjąć grę bez ryzyka konsekwencji i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie bo przecież to wszystko nie dzieje się naprawdę. Śni, a jej umysł kreuje jedna z niesamowitych historii w których ona sama jest główną bohaterką. Dziewczyna czując na sobie badawcze spojrzenie Arona, przymknęła powieki, wzięła głęboki wdech po czym całkiem powoli odpowiedziała…

— Tak, jestem tą za którą mnie uważasz..

Słowa zawisły w powietrzu sprawiając, że powietrze wydawało się gęstsze. W tej chwili nie myślała o żadnych konsekwencjach wypowiadając te słowa ponieważ to jest przecież sen. Co się może stać? W każdej chwili może się obudzić otwierając oczy. Ciekawił ją ciąg dalszy tej historii ale jeszcze bardziej ciekawił ją on. Mężczyzna który stał naprzeciwko niej wpatrujący się w nią z zainteresowaniem. Coś ją ciągnęło do niego. Czysta ciekawość czy może coś innego? Był dla niej miły i troszczył się o nią. Czyli nie była dla niego obojętna.

Jego uważne spojrzenie śledziło każdy, nawet najmniejszy jej ruch. Wyczekiwał jakiejś reakcji z jej strony. Widząc jak targają nią uczucia których ona sama nie jest w stanie odgadnąć poczuł fale przemożnego pragnienia które nakazywało mu ruszyć w jej kierunku by porwać ją w ramiona i tulić, tulić, aż odpędzi od niej wszystkie wątpliwości. Zrobiłby wszystko by tylko poczuła się lepiej. Wewnętrznie nie mógł znieść dwumetrowego dystansu który ich dzielił w pokoju. Niepewnym krokiem ruszył w jej kierunku. Blanka uniosła głowę by móc na niego spojrzeć gdy nagle poczuła przeszywający ból w głowie. Mimowolnie całe jej ciało się napięły a ona sama chwyciwszy się rękoma za głowę osunęła się nagle na kolana. Uciskała ją z nadzieją, że to pomoże jej w jakiś cudowny sposób uśmierzyć ból. Obraz przed oczami pociemniał a ciało zwiotczało. Czuła jak osuwa się na ziemię a dźwięki otoczenia zlewały się ze sobą tworząc tępy dźwięk. Nagle poczuła jak czyjeś dłonie podtrzymują jej głowę chroniąc przed uderzeniem o podłogę.


— Oddychaj spokojnie.- spokojny głos Arona docierał do niej wprost z otchłani działając kojąco na jej zmysły.- Wytrzymaj. Wdech, wydech. Jestem przy tobie.


Ze snu wyrwało ją uporczywe dobijanie się do drzwi frontowych. Blanka zsunęła nogi z łóżka zmuszając się do wyprostowania. W głowie jej huczało a w ustach czuła suchość. Niezgrabnym krokiem udała się do źródła natrętnego dźwięku.

— Blanka! Słyszysz mnie? Jeśli tak, to proszę otwórz. W przeciwnym razie będę zmuszony wyważyć te cholerne drzwi.- wycedził Olek. Dziewczyna zmusiła się do utrzymania ciała w pionie po czym przekręciła klucz uchylając drzwi. Do przedpokoju wpadł zdyszany Olek. Mijając dziewczynę zajrzał do każdego pomieszcze upewniając się czy jest sama a przede wszystkim czy nic jej nie zagraża.


— Dziewczyno, czyś ty oszalała? — wycedził nie mogąc ukryć przed nią swojego zdenerwowania. Blanka nie miała pojęcia co tak rozjuszyło chłopaka.


— Powiesz mi o co Ci chodzi? — spytała stanowczo.- Wpadasz do mnie z samego rana w dodatku pyszczysz na mnie. Coś się stało?


— Z samego rana? Kobieto, jest grubo po północy. Przez cały dzień próbuje się z tobą skontaktować. Z resztą nie tylko ja, Diana również. Zaczęliśmy wpadać w panikę, że coś ci się stało. Dlaczego nie odbierałaś telefonów? — Blanka nie kryła zdziwienia słysząc te słowa. Skierowała się niepewnym krokiem do okna by przekonać się na własne oczy czy faktycznie jest tak późno. Przygaszone światła witryn sklepowych oraz wyludnione ulice dawały jasno do zrozumienia, że jest środek nocy. Blanka odwróciła się w stronę Olka by w jakiś sposób się usprawiedliwić gdy poczuła znów narastający ból w okolicach podstawy czaszki. Odruchowo zmrużyła oczy chwytając się ręką stojącej obok komody by nie stracić równowagi. W głowie jej huczało a obraz przed oczami zaczął się powoli zamazywać. Widząc to, Olek na tych miast ruszył w jej kierunku zaniepokojony.


— Blanka, nic ci nie jest? — złapał ją za ręce starając się ją podtrzymać by nie upadła.


— Strasznie boli mnie głowa. Nie miałam pojęcia, że aż tyle godzin spałam.


— Najwidoczniej twój organizm to wyczuł i teraz jesteś bardzo osłabiona.- Olek rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu apteczki chcąc jak najszybciej pomóc przyjaciółce. Wreszcie ujrzał niewielkie pudełeczko ampułek na stoliku przy łóżku.


— Sądząc po małej ilości w opakowaniu to nie jest pierwszy raz kiedy męczy cię ból głowy.- westchnął głośno podając dziewczynie jedną ampułkę oraz szklankę wody ze stolika.


— Wypij to. Za chwilę wpadnie tu Diana. Od razu uprzedzam, że nie mogłem jej odwieźć od tego pomysłu chociaż się bardzo starałem.- ledwo skończywszy mówić do mieszkania wpadła jak piorun kulisty Diana. Sądząc po jej szybkim i gwałtownym oddechu musiała wbiec na górę po schodach.


— Matko święta!!! Blanka nic ci nie jest? Przestraszyłaś nas. Pokaż mi się. Musisz mi wszystko po kolei opowiedzieć.- dziewczyna wypluwała z siebie potok słów przy tym uważnie oglądając Blankę z każdej strony upewniając się, że z dziewczyną wszystko jest okej. Olek spojrzała na Dianę po czym przewrócił teatralnie oczami odciągając ją przy tym od Blanki.


— Kobieto, daj jej troszkę przestrzeni i zwolnij bo zamęczysz ją swoją paplanina a wtedy nic nam nie powie.- Diana spojrzała oszołomiona na Olka po czym wzięła trzy głębokie wdechy dla rozluźnienia.


— Masz rację. Już mi lepiej.-spojrzała na przyjaciółkę- Przepraszam cię Blanka, ale tak strasznie się martwiłam, że coś ci się stało.


Nic dziwnego. Nie dawała w końcu znaku życia od prawie 24 godzin. Na jej telefonie jest zapewne masa połączeń i wiadomości. Spoglądając w twarze przyjaciół nie widziała nic innego jak troskę i zaniepokojenie. W dodatku te wszystkie uczucia wywołała jej osoba. Od lat nie czuła takiego przyjemnego ciepła w sercu. Byli dla siebie zupełnie obcy, nie łączyły ich z nią żadne więzy krwi a jednak tych dwoje ludzi, stojących tuż obok niej dawało jej tyle radości i miłości co kiedyś prawdziwa rodzina.

Diana świdrowała Blankę za okrągłych okularów swoimi błękitnymi oczami. Co jakiś czas poprawiała nerwowo kosmyki włosów w kolorze czystego błękitu które niesfornie opadały jej na oczy zatrzymując się na okularach. dziewczyna wiedziała, że musi być z nimi szczera. Uznała, że pokrótce opowie im sen, pomijając niektóre detale dotyczące przystojnego nieznajomego. Rozmawiali do samego rana.

Wiatr zdzierał tumany rozgrzanego popiołu, jakby rwał pasy żywej skóry. Tu nie mogły żyć żadne istoty. A jednak coś poruszało się w morzu płomieni, w kształcie zbliżonym do ludzkiej sylwetki. Potężna, skrzydlata postać wyłoniła się z chmury unoszącego się pyłu. Wyrastające z pleców ciemnobordowe skrzydła były tak ogromne, że ich końce włóczyły się po ziemi, wzbijając piekielny pył w powietrze. Wzory na jego ciele mieniły się szkarłatnym kolorem, przypominając strumienie rozżarzonej lawy. Dorjan stał wyprostowany jak struna, w oczekiwaniu na spotkanie z Axlanem, księciem śmierci.

— No, no, Axlan. Wielki książę… Czego chcesz? — Dorjan uśmiechnął się drwiąco, jakby to była gra, w której kontrolował każdy ruch. — Miałeś coś dla mnie?

— Nie marnuj mojej cierpliwości, Dorjan — syknął Axlan, a jego głos brzmiał jak szelest zgniecionych kości. — Wystarczy jedno moje skinienie, a nie pozostanie po tobie nic. Proszę, nie zmuszaj mnie do pokazania, jak potrafię niszczyć.

— Ha! Straciłbyś tylko kolejnego psa na łańcuchu. I co wtedy? Sam musiałbyś założyć obrożę i spełniać marzenia Asaela — rzucił Dorjan z uśmiechem pełnym kpiącego zniechęcenia. — Wiesz, że tego nie zrobisz. Nawet nie spróbujesz.

— ZAMILCZ! — warknął Axlan, jego głos wstrząsnął powietrzem, a z jego oczu biła zimna furia. — Dość tej gry. Przestań bawić się moim czasem. — Echo jego słów rozchodziło się w pustce jak cios młotem.

— Masz zadanie, tak? Co zatem masz dla mnie?

— Sprowadzisz Maronę — powiedział Axlan zimno, jakby to była kwestia najmniejszego znaczenia.

Dorjan spojrzał na niego z nienawiścią, ale powstrzymał się przed słowami.

— Ona nie żyje — wycedził przez zęby, jakby wspomnienie tego faktu było wciąż zbyt bolesne. — Przypomnę ci, że widziałem, jak płonęła. Spaliła się na popiół, tak samo jak twoje plany, Axlanie.

— Nie żyje? — Axlan roześmiał się, ale był to śmiech wypełniony zimnym, śmiercionośnym cieniem. — Żyje. I jest w świecie ludzi. Co za zaskoczenie, prawda?

Dorjan stał jak wryty, serce zaczęło bić szybciej.

— Marona… Żyje? Jak to możliwe? Spaliłem ją. Widziałem, jak ogień pożerał jej ciało… — Dorjan z trudem opanowywał gniew. — Kłamiesz!

— Nie — odpowiedział zimno Axlan. — Jej energia się uaktywniła. To, co jej zrobiliśmy, było tylko chwilowe. Była chroniona przez Światłych, Dorjan. Całun energetyczny sprawił, że nie mogliśmy jej zobaczyć.

Dorjan milczał, jego oczy płonęły gniewem. Czuł, jak jego zmysły szaleją. Jak to możliwe, że on, niepokonany wojownik Piekieł, przegapił tak istotny szczegół? Jego umysł wracał do tamtych dni… do tamtej chwili, gdy to ona, niepozorna śmiertelniczka, była jego uczennicą. Jej twarz — błyszczące oczy, policzki zaróżowione jak krew i włosy czarne jak noc. Na samo wspomnienie jej imienia jego serce zabiło szybciej.

Kochał ją. Zawsze ją kochał, mimo że była tylko narzędziem w jego rękach. Nigdy nie miał odwagi jej tego powiedzieć, bo przecież była tylko śmiertelniczką. Zwykłą, delikatną, w pełni nieświadomą mroku, który ją otaczał. Ale kiedy patrzył na nią, w jej oczach widział coś więcej niż tylko uczennicę. Czuł się z nią dobrze, choć wiedział, że to wszystko było iluzją.

Ich wspólne chwile, chwile, gdy uczył ją, były dla niego wszystkim. On, wojownik, który miał za zadanie zniszczyć wszystko, co dobre, nagle odkrył, że może czuć. Czuł do niej więcej niż tylko pożądanie. Czuł miłość, coś, czego nie znał.

Pragnął, by walczyła u jego boku, by jej siła rosła, a ich moc stawała się niezniszczalna. Marona, jego najciemniejsza uczennica, miała być kluczem do ostatecznego zwycięstwa. Ale to wszystko rozsypało się, gdy spotkała Arona.

— To niemożliwe… — wyszeptał, a jego głos był pełen niepokoju. — Ona… była moim dziełem. Uczyłem ją… miała zniszczyć wszystko.

— I zmieniła się — odparł Axlan, jego ton pełen pogardy. — Nie wiesz, co się z nią stało. W jej sercu zaczęło się coś zmieniać. Pod wpływem Arona, nie wiem, co się dzieje, ale jej ciemność zaczęła ustępować przed światłem. Wiesz, co to oznacza? — Jego głos znowu nabrał tej niebezpiecznej, złośliwej barwy. — Straciłeś kontrolę nad nią.

Dorjan poczuł, jak jego serce zatonęło w nieznanej goryczy. To nie była tylko zdrada, to była jej decyzja. Ona postanowiła walczyć o coś innego. Dla niego to było nie do zniesienia.

— Odnajdę ją — powiedział, z każdym słowem wypowiadając śmierć. — Nie będzie już nikogo, kto stanie na naszej drodze. Zniszczę wszystko, żeby była moja. I jeśli trzeba będzie, zniszczę jej świat, by ją odzyskać. Bo tylko ona ma w sobie tę moc.

I wzbił się w nicość, zostawiając za sobą chmurę pyłu.

Rozdział 4

Blanka utkwiła wzrok w przepływających po niebie chmurach, które leniwie sunęły za oknem. Ich biel kontrastowała z niepokojem, który rozlewał się w jej wnętrzu niczym gęsty, czarny atrament. Wciąż miała przed oczami obrazy z minionej nocy. Sen, który czuła pod skórą jak coś namacalnego, realnego.


Nie był to zwykły koszmar. Był zbyt wyraźny, zbyt intensywny, jakby nie pochodził z jej wyobraźni, a był czymś więcej — wspomnieniem.


W tym śnie nie była sobą. Stała się kimś innym. Czarownicą.


To absurdalne.


A jednak…


Ludzie, których widziała. Aron. Jego zielone, hipnotyzujące oczy, które zdawały się sięgać aż do samego jej wnętrza. Byli prawdziwi. Czuła to każdą komórką swojego ciała.


— Nonsens — mruknęła, potrząsając głową. — To tylko sen. Nie mogę pozwolić, by takie brednie zawładnęły moim umysłem.


Odrzuciła myśli, jakby wystarczyło to zrobić, by rozpłynęły się jak dym.


Wstała, dopiła chłodną już kawę i ruszyła do sypialni, by się przebrać. Wybrała lekką, zwiewną sukienkę w drobne, błękitne kwiaty. Związała włosy w niedbały kok, ale kilka niesfornych pasm wymknęło się i miękko opadło na jej ramiona.


Chciała zapomnieć.


Chciała, by dzisiejszy dzień był zwyczajny.


Ale nic już nie było zwyczajne.


Myśl o spacerze napawał ją dobrym humorem więc stwierdziła, że dziś odpuszcza sobie jazdę windą a stawia na schody. Po minucie już szła wolnym krokiem po zatłoczonym chodniku zmierzając w stronę parku. Blanka przysiadła na ławce naprzeciwko fontanny. Delikatny szum wody koił jej myśli. Odwróciła głowę ku słońcu by napawać się jego gorącymi promieniami. Lekki wiaterek muskał delikatnie odsłonięte ramiona i wplątywał się figlarnie w jej włosy uwalniając je po malutkim kosmyku z pod zaciśniętej gumki. Każda komórka jej ciała coraz bardziej się rozluźniła wprowadzając ją w stan błogiego relaksu.


Do momentu, gdy usłyszała głos.


„Morana, wróciłem… Wróciłem, Morana.”


Głos, spokojny, pozbawiony emocji, huczał jej w głowie niczym grzmot pioruna w trakcie burzy, przelewał się przez dźwięki otoczenia, drążył korytarze do wspomnień głęboko gdzieś utkwionych w jej podświadomości. Wspomnień, które paliły jej skórę żywym ogniem. Oczami wyobraźni zobaczyła palący się stos chrustu a w środku płomieni majaczyła sylwetka kobiety. Była przywiązana do grubego, drewnianego pala sznurami uniemożliwiając jej choćby najmniejszy ruch. Próbowała wytężyć swój wzrok by móc dostrzec nieszczęśnice, którą bezlitośnie trawiły płomienie.

Zamarła. Kobieta o kruczoczarnych włosach, teraz znacznie nadpalonych od ognia, to była ona, Marona, wprost z jej snu. Nie mogła oderwać oczu od samej siebie.


“Tyle czasu minęło….w końcu Cię odnalazłem, Morana.”


Echo tych słów wypełniło jej głowę jak dźwięk dzwonu bijącego na trwogę. Przelewało się przez nią, odbijając się od ścian jej świadomości.


Nagle wszystko wokół się zmieniło.


Niebo pociemniało, słońce zniknęło za gęstymi, burzowymi chmurami. Powietrze stało się ciężkie, przesycone zapachem dymu.


Czuła fizyczny ból na skórze. Jakby to ona sama, ta teraźniejsza Blanka, stała pośrodku drapieżnych, żarłocznych płomieni. Smród palonego ciała oraz włosów wypełnił jej nozdrza przywołując uczucie nudności. Marona ze snu patrzyła pustymi oczami wprost na Blankę. Jej ciało było w osiemdziesięciu procentach już strawione przez ogień. Blanka poczuła strach paraliżujący jej ciało, nie była w stanie się ruszyć.


“ Wróciłem, wróciłem, wróciłem….”


Głos odbijał się natarczywym echem w jej głowie. Nagle wizja się urwała. Blanka zerwała się z ławki czując jak jej skóra pali żywym ogniem. Chcąc ugasić ból, podbiegła do fontanny by się ochłodzić. Zanurzyła ręce w chłodnej wodzie czując jak jej skóra powoli odżywa lecz strach wywołany nagłą wizją nie mijał. Ruszyła wolnym krokiem w stronę drzew szukając cienia by ukoić nerwy lecz coś było nie tak. Z każdym krokiem miała nieodzowne wrażenie że ktoś ją obserwuje, ba, nawet podąża za nią. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Sama już nie wiedziała czy jej odczucia są realne czy może jej umysł płata jej figle.


Czy ktoś mnie śledzi?


Skręciła z głównej ścieżki i ruszyła szybkim krokiem między drzewa. Gdy oddaliła się już spory kawałek od ludzi spacerujących wzdłuż alejki, gwałtownie się obróciła by móc spojrzeć za siebie. Stała tak przez chwile lustrując spojrzeniem otoczenie lecz nikogo nie dostrzegła. Nikt za nią nie szedł, a mimo tego czuła czyjś wzrok na sobie. Przyspieszony oddech świadczył o tym, że zaczyna popadać w panikę. Wszystko w okół umilkło. Cisza się przedłużała, Blanka poczuła narastającą irytację. I ostry, bolesny skurcz lęku.


“ Wróciłem Morana.”


Co się z nią dzieje na litość Boską?!

Przez chwile czekała jeszcze w milczeniu, lecz w końcu strach wziął górę.


Nie mogła tego dłużej znieść.

Ruszyła biegiem.


Blanka leżała w głębokiej wannie, zanurzona po szyję w przyjemnie gorącej wodzie, otoczona wonną pianą. Po wydarzeniach z ostatnich dni odrobina luksusu jej się należała.

Grzejąc zmęczone ciało, zastanawiała się leniwie, jak szybko jej życie zmieniło się z prostego w tak zagwatmane i to z powodu dziwnych snów. Jeszcze niedawno po ciężkim dniu w pracy nie mogła się doczekać kiedy nadejdzie noc a ona będzie mogła zatopić się w objęciach relaksującego snu. To co teraz przeżywała w żadnym wypadku nie mogła nazwać “ relaksującym” snem. Czy czuła się przez to inna? Z pewnością. Mogła się założyć, że żaden człowiek na tym świecie nie miewa takich snów jak ona. A może jednak? Może istnieją jednostki takie jak ona. Może faktycznie nie jest jedyna. Nonsens.

Gdyby tak było po opowiedzeniu jej snu przyjaciołom na pewno by podzielili się swoimi doświadczeniami sennymi, jeśli można tak to ująć. Ale oni tylko patrzyli na nią z pewną dozą niepokoju. Wariuje? Może mają ją za popieprzoną wariatkę? Na pewno by jej powiedzieli. Myśli tłoczyły jej się w głowie uparcie analizując wydarzenia minionych dni. Przymknęła powieki i osunęła się niżej w wannie by woda mogła otulić całe ciało przyjemnym ciepłem. Przez chwile udało sie jej uzyskać przyjemna pustkę w głowie, jednak nie na długo. Jej oczom ukazała się twarz już dobrze znanego jej mężczyzny. Mężczyzny, który nie wiadomo jak wzbudzał w niej pewne uczucia. Jego błyszczące oczy w kolorze szmaragdowym spoglądały wprost na nią. Nie mogła oderwać oczu od jego tak idealnych rysów twarzy. Smukła twarz okalana zabłąkanymi, przy długimi kosmykami włosów wydawała się wprost idealna. Jego skóra mieniła się wyjątkowym blaskiem, tak jakby pod warstwą naskórka były umieszczone małe diamenciki odbijające światło słoneczne. Mogła przysiąc, że czuje w powietrzu jego zapach. Wyraźne nuty mięty, geranium oraz cedru mieszały się ze sobą komponując ten jeden, wyjątkowy zapach, który przywoływał na myśl tylko jedną osobę, Arona. Poczuła w sercu ucisk tęsknoty. Chciała jeszcze raz go ujrzeć i móc usłyszeć jego kojący głos. O Boże! To nie może być prawda. Czy ona…..się w nim….zakochała? Bzdura! To tylko zauroczenie. Chwila słabości, a ona pragnęła by nie mijała. Chciała zatracić się w tej chwili by chociaż przez chwilę poczuć się szczęśliwą.

Olek wraz z Dianą siedzieli w małym aczkolwiek przytulnym pomieszczeniu czekając na swoją rozmówczynię. W powietrzu unosił się delikatny aromat magnoli oraz bursztynu.

Na ścianach w odcieniu szarości piętrzyły się pułki na których były poukładane książki aż do samego sufitu. Do pokoju przez dwa średniej wielkości okna wpadało słoneczne światło oświetlając drewniany narożnik w kształcie litery U wypełniony dużą ilością bawełnianych poduszek. Pośrodku puchatego dywanu stała mała, dębowa ława.


Do pokoju weszła młoda kobieta trzymając na tyca trzy szklanki z zimnymi napojami. Była dość wysoka a jej długie białe włosy spływały swobodnie wzdłuż ramion. Promienie słoneczne odbijały się od nich powodując wrażenie jakby były wykonane ze śniegu.

— Żyjesz skromnie jak na osobę o twoim statusie.- powiedział Olek rozglądając się po pomieszczeniu.


— Mój statut, tu na ziemi, nie obowiązuje.- powiedziała dziewczyna stawiając delikatnie na ławie szklanki.


— Przeczytałaś je wszystkie? — spytał kierując wzrok na regały z książkami.


— Parę pominełam.- odpowiedziała siadając na przeciwko swych gości.- Ale chyba nie po to tu się spotkaliśmy by rozmawiać o książkach.


Asteria przyglądała się im uważnie, palcami delikatnie muskając brzeg swojej szklanki. Jej srebrne włosy lśniły w świetle wpadającym przez okno, a oczy — niepokojąco błękitne — zdawały się przenikać ich dusze na wylot.


— Więc zaczęła śnić — powiedziała w końcu, bardziej do siebie niż do nich.


Diana i Olek wymienili spojrzenia.


— Tak — potwierdziła Diana, poprawiając okulary. — To już nie są zwykłe sny. To wspomnienia.


Asteria westchnęła i oparła się na oparciu kanapy.


— Alyona… — zaczęła, ale Olek szybko jej przerwał.


— Jeszcze nie wybrała imienia. Jeszcze nie zdecydowała, po której stronie stanie.


Na twarzy Asterii pojawił się cień uśmiechu.


— Wasza w tym głowa, by wybrała odpowiednią.


Olek zacisnął pięści, czując wzbierającą frustrację.


— Nie damy rady sami! — warknął, podrywając się z miejsca. Stół zadrżał, a woda w szklankach zakołysała się niebezpiecznie.


Diana złapała go za rękę, ściągając go z powrotem na kanapę. Z jednej strony go rozumiała ale z drugiej nie mógł tak odzywać się do jednego z członków Rady Starszych. Asteria mimo swojego młodego wyglądu była dość wiekowym aniołem. Swoją rangą przewyższała archaniołów. Zasiadała w RADZIE STARSZYCH a to nie byle co. Do jej obowiązków należało rozliczanie dusz po śmierci ciała fizycznego za poczynione postępy. Jej aura duchowa miała kolor fioletowy. To ona stała najbliżej Najwyższego jak i inni zasiadający Radę Starszych.


Asteria nie poruszyła się ani o milimetr. Jej oczy, zimne jak lodowata woda, przeszywały go na wylot.


— Nie mogę bezpośrednio ingerować — powiedziała spokojnie. — Ona sama musi dokonać wyboru.


— Bezpośrednio? Czyli nie zupełnie nie możesz ale po średnio możesz.- skwitował Olek patrząc na Dianę szukając u niej poparcia.


Diana błagalnie spojrzała na Asterię. Ona widząc to tylko głośno westchnęła wypuszczając z siebie gwałtownie powietrze. Dostrzegała, że łączy ich bardzo silna więź z tą dziewczyną i że…..zależy im na niej.


— Dobrze. Pomogę wam ale….w pośredni sposób.- odchyliła się do tyłu opierając swoje smukłe ciało na oparciu kanapy.

Asteria lekko uniosła dłoń.


Olek zamilkł.


Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze, jakby coś wyczuwała.


Chwila ciszy.


Napięcie, które zdawało się wypełniać całe pomieszczenie.

A potem…


Otworzyła oczy.


— Czuję jego energię. Jest blisko. Jest silniejszy.


Głos Asterii był cichy, ale ciężki od znaczenia.


Diana zadrżała.


Olek pobladł.


— Aiden, Nyxia… musicie być ostrożni.


Słysząc swoje prawdziwe imiona, zrozumieli jedno.


To dopiero początek.

Rozdział 5

Następnego ranka Blanka spotkała się w kawiarni ze swoimi przyjaciółmi, ponieważ bardzo nalegali. Wypytywali ją o sny — czy miewała je częściej, o czym opowiadały, kto się w nich ukazywał i tym podobne. Rozumiała, że się o nią martwią, ale takiego gradobicia pytań zupełnie się nie spodziewała. Siedzieli w kawiarni dość długo, bo aż trzy godziny. To swoiste przesłuchanie zmęczyło Blankę, co było po niej widać — co chwilę ziewała, a jej organizm domagał się odpoczynku. Olek odprowadził ją do mieszkania. Była mu bardzo wdzięczna za ten miły gest, choć stanowczo upierała się, że poradzi sobie sama. Gdy tylko weszła do mieszkania, wzięła gorącą kąpiel, a potem natychmiast położyła się do łóżka. Ledwie jej głowa dotknęła poduszki, a już odpłynęła w sen.


Obudziły ją jasne promienie słońca wpadające przez uchylone, szerokie drzwi balkonowe. Wraz z bólem głowy odczuwała także niesamowity ból całego ciała. Musiała spać bardzo niespokojnie z napiętymi mięśniami. Unosząc się delikatnie na łokciach, rozejrzała się badawczo po pokoju. Komnata była bardzo przestronna. Dębowe podłogi były przystrojone tkanymi dywanami w kolorze głębokiej czerwieni, które kontrastowały z jasnymi ścianami zdobionymi subtelnymi, złotymi ornamentami. Z wysokiego, kamiennego sklepienia zwisał mosiężny żyrandol z mnóstwem świec, udekorowany małymi, zwisającymi kryształkami, w których teraz odbijały się promienie słoneczne. Masywne, dębowe łoże stało mniej więcej pośrodku komnaty. Z drewnianego baldachimu nad łóżkiem zwisały długie, jedwabne kotary w kolorze kremowym, delikatnie poruszające się na lekkim wietrze wpadającym przez balkonowe drzwi.

Przy jednym ze strzelistych okien stała toaletka z lustrem, zapełniona różnymi flakonami perfum o bogato zdobionych kryształowych korkach. Pomiędzy oknami pięknie prezentowały się gzymsy, całe oplecione bluszczem, co nadawało pomieszczeniu świeżości oraz mistycznego wyglądu. Jedwabne kotary powiewały delikatnie na wietrze, wpuszczając do środka ciepłe powietrze z zewnątrz. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a w ich progu stanęła dziewczyna drobnej postury. Ubrana była w prostą, acz elegancką suknię służki — skromną, w odcieniach szarości, z białym fartuszkiem i koronkowym kołnierzykiem, który nadawał jej stroju odrobinę subtelności. W dłoniach trzymała tacę z filiżanką oraz czymś, co przypominało naleśnik z marmoladą.

— Jak dobrze, że Panienka już wstała. Przygotowałam Panience suknię na dzisiejszy upalny dzień. Panienki ojciec dziś wyszedł dość wcześnie. Prosił, żeby Panienka nie czekała na niego, ponieważ wróci dość późno, a może nawet w połowie jutrzejszego dnia. Dlatego pozwoliłam sobie zrobić Panience śniadanie i przynieść do komnaty — mówiła tak szybko, że Blanka z trudem mogła za nią nadążyć. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie po przebudzeniu. Co to za miejsce? Najwidoczniej jej umysł przeniósł ją tym razem do czasów wiktoriańskich, sądząc po sposobie mówienia oraz ubiorze dziewczyny. Blanka znów poczuła się niezręcznie w stosunku do obecnej sytuacji. Nie wiedziała, jak ma dziewczynie odpowiedzieć, ponieważ nie znała jej imienia, więc uznała, że zwykłe „dziękuję” powinno wystarczyć.

Po skończonym śniadaniu Blanka wzięła wcześniej przygotowaną kąpiel, zanurzając się w wodzie pachnącej lawendą i jaśminem. Następnie włożyła przygotowaną suknię. Na całe szczęście nie była to typowa suknia z pięcioma warstwami halek, charakterystycznymi dla tego okresu. Była lekka i zwiewna, wykonana z delikatnego jedwabiu w kolorze brzoskwiniowym, ozdobionego subtelną, białą koronką wplecioną w misterny wzór kwiatów. Krótkie, bufiaste rękawy, wykończone koronkową falbanką, opadały delikatnie z ramion, subtelnie podkreślając jej smukłe obojczyki i wdzięczny dekolt, otoczony delikatnym haftem. Talia sukni została uwydatniona przez misternie wiązany gorset, który, choć ściśnięty, nie krępował jej ruchów, a jedynie podkreślał jej sylwetkę. Spódnica opadała miękko ku ziemi, falując przy każdym kroku niczym spokojna tafla wody poruszona lekkim podmuchem wiatru.

Blanka spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała jak bohaterka jednej z książek, które tak często czytała. Jednak mimo piękna stroju czuła w sercu niepokój. Gdzie tak naprawdę się znalazła?

Blanka, będąc już gotowa, ruszyła w stronę drzwi.

— Czy panienka ma jakieś specjalne życzenia dotyczące dzisiejszego dnia? — zapytała dziewczyna, porządkując rzeczy na toaletce.

— Bardzo boli mnie głowa. Byłabym Ci wdzięczna, gdybyś zaparzyła mi rumianku. A potem wybiorę się na spacer po posiadłości.

— Oczywiście. Czy życzy sobie panienka, abym jej towarzyszyła? — spytała.

— Nie, nie ma takiej potrzeby. Nie będę się oddalać zbyt daleko.

Blanka potrzebowała chwili dla siebie, a przede wszystkim chciała lepiej poznać miejsce, w którym się znalazła. W głębi duszy czuła, że zna zarówno tę posiadłość, jak i ludzi z tego snu, a także z poprzedniego. Niektórzy byli jej bliżsi sercu, inni dalsi, ale jednak coś ich wszystkich łączyło. Po wypiciu naparu z rumianku Blanka poczuła się znacznie lepiej. To niepozorne, pospolite ziele miało cudowny wpływ na jej ciało. W rzeczywistym życiu przy silnym bólu głowy sięgała raczej po tabletki przeciwbólowe.

Blanka ruszyła przed siebie długim korytarzem, który skręcał ku masywnym schodom prowadzącym na parter. Gdy stanęła na ich szczycie, dostrzegła w linii prostej wyjście na główny dziedziniec. Słońce wznosiło się wysoko na widnokręgu, a jego ciepłe promienie przyjemnie ogrzewały jej skórę. Ruszyła na środek dziedzińca, gdzie pośród brukowanego placu wznosiła się fontanna z rzeźbą tajemniczego jeźdźca na koniu. Do posiadłości prowadziła droga biegnąca po długim, pofalowanym moście. Wzdłuż alejki, co kilka metrów, ustawione były wysokie latarnie, które nocą oświetlały trasę do zabudowań. Gdy Blanka znalazła się przy betonowej rzeźbie, odwróciła się, by spojrzeć na posiadłość z oddali. Budowla kształtem przypominała zamek. Trzy strzeliste, owalne wieże, różniące się wysokością, wznosiły się nad dachem. Każda z nich kryła w swoim wnętrzu pokój z tarasem, po którym pięły się pnącza zielonego bluszczu.

Blanka ruszyła wąską, kamienną alejką wzdłuż zabudowań, aż w końcu dotarła do jeszcze węższej, polnej ścieżki prowadzącej w głąb zagajnika. Pchana ciekawością, nie zauważyła, jak bardzo oddala się od posiadłości. Im dalej podążała wąską ścieżką, tym więcej napotykała różnych, niewyobrażalnie pięknych roślin. Mogła przysiąc, że nigdy wcześniej takich nie widziała. Często spędzała czas w ogrodzie botanicznym, by delektować się widokiem różnorodnych roślin, ale czegoś takiego nigdy nie spotkała.

Rozłożyste kwiaty mieniły się różnymi kolorami tęczy, jakby same w sobie były magicznym zjawiskiem. Ich barwy falowały, zmieniając się w odcieniach purpury, turkusu i złota, choć promienie słoneczne nie przedostawały się przez gęste korony drzew. To było tajemnicze, niemal nierealne, jakby świat sam stwarzał te niezwykłe kolory, by ucieszyć oczy tych, którzy potrafią dostrzec jego ukrytą magię. Blanka nachyliła się nad jednym z kwiatów, próbując uchwycić każdą drobinkę tej barwnej iluzji.

Lekkie podmuchy wiatru kołysały kwiatami na boki, uwalniając przy tym niesamowitą woń. Zapach mandarynki, jaśminu i wanilii mieszał się ze świeżością porannej rosie, tworząc niezwykle intensywną i kojącą mieszankę, która otulała dziewczynę, przywołując uczucie spokoju i szczęścia. To, co czuła w tym momencie, było niemal jak zanurzenie się w jakąś odległą, sielską krainę, pełną harmonii i magii. Wysokie trawy, jak zielone fale, delikatnie szeleściły, kołysząc się i ocierając o siebie. Ich liście lśniły w promieniach słońca, a fioletowe, pękate kwiaty na ich szczytach gięły się delikatnie pod wpływem wiatru, jakby zatańczyły w rytm niewidocznej melodii. Z ich liści wylatywały świetliki, migocząc w ciemności niczym miliony gwiazd na bezchmurnym niebie. Taki widok był czymś zupełnie niezwykłym, a Blanka miała wrażenie, jakby weszła do zaczarowanego ogrodu, który tylko na chwilę otworzył przed nią swoje bramy. Nagle, z pośród traw, wyłoniła się olśniewająca biel. To jeleń — biały jeleń, majestatyczny i cichy, stojący niespełna cztery metry od niej. Jego sierść była tak nieskazitelnie biała, że wydawała się prawie srebrzysta w promieniach przebijającego się przez gałęzie słońca. Na rogach delikatnie powiewały cienkie nitki pajęczyn, ozdobione kroplami rosy, które błyszczały jak perły w porannej mgle. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę — ciche i pełne zrozumienia. Wtedy jeleń czmychnął, znikając w pobliskich zaroślach, jak cień. Blanka stała przez moment oszołomiona, a serce biło jej szybciej, czując, że to, co właśnie zobaczyła, było znakiem. Głęboko oddychała, czując jak oddech uspokaja się z każdym wdechem. Postanowiła uznać to za dobry omen.

Wtedy, jej uwagę przykuł odgłos szemrzącej wody. Dźwięk był łagodny i kojący, jakby zapraszał ją do siebie. Gdzieś w oddali musiał być strumyk, pomyślała, a serce wypełniło się ekscytacją, jakby natura sama wołała ją, by podążyła za tym śpiewem wody. Idąc za głosem szumu, poczuła jak jej dusza łapie ten rytm, a w głowie zaczyna układać się melodia, której nigdy wcześniej nie słyszała.

— Gdzieś ją już słyszałam — powiedziała do siebie, rozglądając się, chcąc uchwycić wzrokiem źródło dźwięku. W płynącej melodii Blanka wyczuła nutę nostalgii, ale także cudownego ciepła. Uwodzona melodiami płynącymi wśród zarośli, podążała ścieżką, jak zahipnotyzowana. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Gdzieś w środku czuła, jak drży. Sama nie wiedziała, czy to rodzaj ekscytacji, czy może pewnego rodzaju strachu przed tym, co zobaczy.

Nagle jej oczom ukazała się kamienna antresola, z wytłoczonymi zdobieniami w stylu greckim. Porośnięta była bujną roślinnością oraz mchem. Obok, poniżej, przepływał mały strumyk, w którym płacząca wierzba moczyła swoje cienkie gałęzie z listowiem. Pośrodku antresoli stał fortepian, a przy nim siedział szczupły, postawny mężczyzna. Dopiero po chwili Blanka zorientowała się, na kogo patrzy.

To był Aron.

Pochłonięty swoją muzyką, nie zwracał uwagi na otoczenie. Blanka nie mogła się powstrzymać, by podejść jeszcze bliżej. Nogi same wiodły ją ku antresoli.

Muzyka nagle ucichła.

— Panienka chyba się zgubiła — jego delikatny, zmysłowy głos brzmiał jak magnes, przyciągając jej uwagę. Stała na środku ścieżki, nie wiedząc, dlaczego nie może odpowiedzieć. Aron przechylił głowę i patrzył na nią z zaciekawieniem.

— Możesz podejść bliżej, nie gryzę — zaśmiał się, wstając, po czym wyciągnął dłoń w geście zaproszenia. Dopiero po chwili Blanka ruszyła przed siebie, stawiając niepewne kroki. Widząc to, Aron zrobił dwa kroki w jej stronę.

Chłopak bacznie ją obserwował, a potem rzekł:

— Panienka Morana, jak mniemam? — ukłonił się nonszalancko. — Nie przypuszczałem, że Panienka zapuszcza się tak głęboko w las.

Blanka, wyraźnie zaskoczona, odpowiedziała:

— Tak, Morana — odchrząknęła.

Aron spojrzał na nią z rozbawieniem, dostrzegając jej zakłopotanie.

— Panienka wybaczy, ale wędrowanie po lesie w pojedynkę to dość niebezpieczne zajęcie.

— Więc nie powinno Pana tu być — odpowiedziała Blanka, rozglądając się po okolicy. Uśmiech na jego twarzy sprawił, że jej serce na chwilę zatrzymało się w piersi.

Stał przed nią, ubrany w czarne bryczesy i białą, lekko opiętą koszulę, która delikatnie poddawała się ruchowi jego ciała. Małe podmuchy wiatru, które wpadały przez rozpięcie przy szyi, odsłaniały kawałek jasnej skóry na jego klatce piersiowej, jakby zapraszając ją do spojrzenia głębiej. Blanka patrzyła na niego, jej usta lekko rozchylone, jakby miały wyjść z nich słowa, ale nic nie mogła wydusić. Nagła fala gorąca, jakby spłynęła na nią z nieba, spaliła jej skórę. Stojąc przed nią, mężczyzna przypominał mitologicznego boga — doskonale zbudowany, o twarzy, która zdawała się być wymodelowana przez samego Apolla. Jego obecność była oszałamiająca, niczym kamień w wodzie, który burzy spokój powierzchni. Jego spojrzenie, pełne tajemniczości, przenikało ją na wskroś. Uśmiech, subtelny, ale pełen czegoś nieuchwytnego, budził w niej nieznane wcześniej uczucia. Był tak perfekcyjny, że zdawało się, że sama natura wybrała go na swoje arcydzieło.

Gapiąc się na niego jak zahipnotyzowana, miała wrażenie, że jej ciało i umysł stały się jednym. Każdy oddech był wysiłkiem. Czuła, jak nogi miękną jej pod nią, a brzuch kłuje dziwnym, nieprzyjemnym bólem — choć to nie był ból. To była ekscytacja, która rosła w niej z każdą sekundą. Czuła, jak jej serce bije szybciej, jak gorąco ogarnia ją od środka, a powietrze staje się gęste, wręcz nieruchome, jakby zatrzymało się w oczekiwaniu na coś, co miało nadejść. Coś, co sprawiało, że oboje chcieli tej chwili bez końca, chociaż nie rozumieli, co dokładnie się dzieje. Ich spojrzenia spotkały się w zawieszeniu, w którym czas stracił swoje znaczenie. Wtedy Blanka poczuła, że Aron wie o niej wszystko. Jakby dostrzegał każdy drżenie jej ciała, każdy pulsujący skurcz serca. I ona wiedziała, że on czuje to samo.

Nie chciała, by ta chwila się skończyła. Czuła, jak wszystko wokół nich zastyga. Ciemne chmury zebrały się nad ich głowami, a wiatr, który na początku był ledwie wyczuwalny, teraz wiał silniej, jakby natura chciała być świadkiem tego spotkania. Blanka drżała, ale to nie był strach. To było coś innego — uczucie przenikającego ciepła, które płynęło z każdego dotyku Arona. Ich ciała dzieliły centymetry, ale ta przestrzeń wydawała się nieistotna, jakby była tylko iluzją. Jego ręka wyciągnęła się w jej stronę, delikatnie muskając opuszkami palców jej skórę na twarzy. Ten dotyk był jak ogień, który płonął tam, gdzie go nie spodziewała się poczuć — w jej wnętrzu.

Nogi znowu ugięły się pod nią, a ona zamknęła oczy, oddając się całkowicie temu uczuciu. Czuła się, jakby cały świat zniknął, pozostawiając ją tylko z nim, z tym ciepłem, z tym pragnieniem, które wydawało się nieosiągalne. Nagle poczuła na skórze krople deszczu, zimne i przyjemne jednocześnie. Aron delikatnie wsunął palce we włosy przy jej karku, czując, jak ciało jej drży pod jego dotykiem. Otworzyła oczy i spotkała się z jego wzrokiem — intensywnym, pełnym sprzecznych emocji. Był niepewny, a jednocześnie pełen pożądania. Deszcz przybierał na sile, ale oni nie zauważali tego — nie było już miejsca na nic innego. Ich ciała były już przemoczone, ubrania oblepiały je ciasno, odkrywając to, co do tej pory skrywały. Blanka poczuła, jak jego wzrok wędruje po jej ciele, jakby dostrzegał każdy detal. I wtedy, patrząc na niego, zrozumiała — on chciał jej ciała, jej duszy, tak samo jak ona pragnęła jego.

— Potrzebuję cię — wyszeptał, jego głos drżał od pragnienia, jakby to słowo było jedyną rzeczą, która mogła go ocalić.

Serce jej przyspieszyło, a ciało na moment zamarło w miejscu, jakby to jedno wyznanie miało siłę burzy. Czuła, jak jego słowa przenikają przez nią, zostawiając ślad. Wciąż nie rozumiała, jak bardzo go pragnęła, ale teraz, tu, przy nim, wszystko stawało się jasne.

— Jestem tutaj — odpowiedziała, delikatnie przesuwając dłoń po jego mokrych włosach, nieco niepewnie, ale z cichym pragnieniem, by go uspokoić. Rozchyliła usta, czując, jak serce bije jej w piersi. Jej myśli pędziły w dziesiątkach kierunków, ale jedno było pewne — teraz liczyła się tylko on.

Chwycił ją za kark, jego dłonie były mocne, zdecydowane, jakby bał się, że ją straci, a potem przyciągnął do swoich głodnych ust. Był bezlitosny w swojej żądzy, nie czekając na żadne pozwolenie, jakby potrzebował jej w każdej postaci, bez względu na to, co mogło się wydarzyć później.

— Pragnę cię — powiedział, a jego słowa były niczym głęboki ryk, który rozbrzmiewał w jej wnętrzu. Czuła, jak ten moment wypełnia ją całkowicie, jakby wszystkie lęki i wątpliwości rozpływały się w jego dotyku.

Pocałował ją namiętnie, a ona odwzajemniła pocałunek z równą intensywnością, jakby całe jej istnienie zmieściło się w tej jednej chwili. Każdy dotyk, każda cząstka ich ciał była jak zatonęcie w oceanie, bezpieczne, a zarazem niepokojące.

— Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytała, wpatrując się w jego oczy, które płonęły teraz intensywniejszym ogniem, jakby chciały rozbić wszystkie mury, które zbudowała wokół siebie. Zadała to pytanie, mimo że doskonale wiedziała, że odpowiedź na nie już nie miała sensu.

On był wszystkim.

— Bądź ze mną. Wybierz mnie… — odpowiedział, jego głos był pełen czułości, ale i desperacji, jakby te słowa były jego ostatnią nadzieją. Złapał jej dłoń i przycisnął ją do swojego serca, czując, jak jej ciepło wypełnia go od środka.

Ona, z sercem bijącym w szaleńczym rytmie, podniosła gęste rzęsy i spojrzała w jego oczy, które wciąż były głęboko zielone, ale teraz pełne czegoś więcej — tęsknoty, lęku, nadziei. Cała jej rzeczywistość skurczyła się do tego momentu, do tej jednej chwili, kiedy spojrzenie ich oczu spotkało się w absolutnej ciszy. Poczuła, jak jej oddech zastyga, jakby nie mogła oddychać, tak bardzo on ją pochłaniał. Jej serce biło nie tylko dla niego, ale i z nim, jakby były jednością, nierozerwalną, silną.

Zaniemówiła. Nie musiała nic mówić, bo wszystko było jasne — on był jej wyborem, jej przeznaczeniem. A to uczucie, które ich łączyło, było silniejsze niż jakiekolwiek słowa, które mogłyby je opisać.

Rozdział 6

Pomimo silnego bólu głowy, który wybudził ją z głębokiego snu, obudziła się z nieoczekiwanym uśmiechem na twarzy. Przez chwilę leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit, starając się opanować pulsujący ból, który przywitał ją od samego rana. Bezwiednie, z delikatnym ruchem, jej ręka powędrowała ku ustom, jakby podświadomie szukając jakiegoś pocieszenia. W jej myślach wciąż były gorące pocałunki Arona, których ślad pozostawał na jej ustach. Czuła ich smak, jakby były jeszcze świeże, jakby jego obecność była tuż obok, choć wiedziała, że to tylko sen.

Cały czas miała przed oczami jego smukłą twarz, z wyraźnie zarysowanymi rysami, oraz te symetrycznie wygięte w pół uśmiechu usta, które były jej ulubionym fragmentem wspomnień. Czuła, jak ciepło ogarnia jej serce na myśl o nim. Była tak rozmarzona, że nie zauważyła, jak delikatnie przygryza dolną wargę, próbując zatrzymać te ulotne chwile w swoich myślach na dłużej. To wspomnienie było jak sen, który nie chciał odejść. Nie mogła wyrzucić go ze swojej głowy, nie chciała. W końcu otworzyła oczy, a obraz Arona wciąż pozostał z nią, jakby nie chciał jej opuścić.

Blanka często chodziła na siłownię, by dzięki ćwiczeniom rozproszyć swoje myśli. Dziś potrzebowała tego bardziej niż kiedykolwiek. Jej myśli krążyły tylko wokół Arona — postaci ze snu, która nie była jej obojętna. Gdyby opowiedziała o tym Dianie, na pewno wybuchłaby śmiechem. Idiotka! Jak mogła czuć coś do osoby, która nie istnieje?! Ahhh… jaka ona jest głupia. Musi jak najszybciej wyrzucić go z głowy, zanim na dobre zatraci się w tej mrzonce.

Po godzinnym treningu wzięła szybki prysznic, by się odświeżyć, a potem zarzuciła torbę z rzeczami z siłowni na ramię i ruszyła w stronę wyjścia. Był piątek, a to oznaczało, że jutro czekał ją dzień pełen wrażeń, ponieważ wypadały jej urodziny. Dobrze pamiętała słowa Olka, który przestrzegał ją, by niczego nie planowała na ten dzień. Telefon w kieszeni nagle zabrzęczał. Po odblokowaniu ekranu ujrzała wiadomość od Diany.

Hej słońce! Pamiętaj, że jutro jest twój wyjątkowy dzień! Olkowi obiecałam, że nic ci nie powiem, ale… serio, nie mogłam już wytrzymać! Sekrety to nie moja mocna strona, a jak wiesz, lepiej wyjawić coś, niż trzymać w tajemnicy i potem nie móc zasnąć. A więc, przed twoimi drzwiami czeka pudło z sukienką na dzisiejszy wieczór w klubie (żebyś mogła tańczyć bez obaw, że coś pójdzie nie tak). I tak, nie ma za co!

Ściskam cieplutko, buziaki!


Blanke w ogóle nie zdziwiła ta wiadomość, a zwłaszcza fragment „żeby nie było żadnych wpadek”. W poprzednie urodziny na swoją imprezę niespodziankę przyszła w jeansach i wyciągniętym sweterku. Diana miała jak najbardziej usprawiedliwione obawy wobec jej jutrzejszej kreacji. Nagle poczuła silne uderzenie w bark, po czym zachwiała się i upadła na podłogę. Była tak pochłonięta czytaniem wiadomości, że nie zauważyła przymkniętych szklanych drzwi na swej drodze. Z całym impetem uderzyła o nie barkiem. Przez jej ciało przetoczyła się fala bólu, przyćmiewając umysł.

— Nic się Pani nie stało? — usłyszała nad sobą głos mężczyzny, głęboki i niski, jakby w każdym słowie kryło się coś, czego nie można było wyjaśnić wprost. Głos, który nie należał do nikogo, kogo można by zignorować.

Blanka zmusiła się do otwarcia oczu. Doskonale wiedziała, co przed chwilą zrobiła. Czuła wstyd — wstyd, który palił ją rumieńcem na twarzy.

Nad nią stał postawny mężczyzna w eleganckim, trzyczęściowym garniturze, czarnym z akcentem granatowego krawata, który idealnie podkreślał jego męską sylwetkę. Spinki z czarnymi oczkami połyskiwały w jasnym świetle słonecznym, a jego spojrzenie, głębokie jak las, utkwiło w jej twarzy z nieodgadnioną intensywnością. Oczy w odcieniu ciemnego brązu skrywały tajemnicę, której nie potrafiła pojąć. Kruczoczarne włosy sięgały do ramion, były zaczesane do tyłu, a spod białego kołnierzyka wystawały tatuaże, które zdobiły jego skórę niczym nieznane opowieści. Blanka patrzyła na niego, jak zahipnotyzowana. Czuła, jak jakaś część jej duszy pragnie zbliżyć się do niego, jakby była niezdolna oprzeć się tej magnetycznej przyciągającej sile.

Chciała coś powiedzieć, ale jedyne, co zdołała zrobić, to otworzyć usta. Zastygła. Jej świadomość jakby uleciała, a ona sama miała wrażenie, jakby lewitowała nad własnym ciałem. Po raz pierwszy ktoś wzbudzał w niej tak silne emocje — w dodatku nieznajomy.

Nagle, nie spuszczając wzroku, wyciągnął ku niej swoją dłoń, odsłaniając kolejne tatuaże, które wysuwały się spod mankietów koszuli, jakby były zaproszeniem do odkrywania więcej tajemnic. Lustrowała go przez chwilę spojrzeniem, po czym, nie mając zbyt wielkiego wyboru, podała mu swoją dłoń. Gdy jej skóra zetknęła się z jego, poczuła, jakby coś w jej ciele stanęło w ogniu. Jego dotyk był elektryzujący. Jej ciało drżało, a w jej głowie kłębiły się pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Kim on jest?

Z mętnych myśli wyrwał ją jego głos — niski, pełen tajemnicy, jakby każdy dźwięk był starannie dobrany do tej chwili.


— Czy wszystko w porządku? Chciałbym pomóc Pani wstać

.

Blanka, zanim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, opierała się o biurko w jakimś gabinecie. Musiała być w takim szoku, że jej umysł nie zarejestrował momentu przeniesienia do innego pomieszczenia. Przed nią stał nieznajomy mężczyzna, trzymając w ręku paczkę z zimnym groszkiem, którą przyłożył jej do ramienia. Ból w tej części ciała nasilił się ze zdwojoną siłą. Chcąc ukryć dyskomfort, dziewczyna odwróciła głowę w stronę okna.


— Najmocniej Panią przepraszam. Powinienem jakoś oznaczyć te drzwi.


— To nie Pana wina, — odpowiedziała, krzywiąc się z bólu. — Tak to jest, gdy zamiast patrzeć przed siebie, człowiek patrzy w telefon.


— Możliwe, ale niech mi Pani wierzy, że nie jest Pani pierwszą osobą, która wpadła na te drzwi. -Zaśmiał się cicho.


— Chciałbym jednak móc jakoś wynagrodzić Pani te cierpienia.


Jego spojrzenie spod gęstych rzęs wywołało dreszcze na jej skórze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jest przystojny. Kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, ukazując dwa małe dołeczki. Nuty korzenne, które unosiły się w powietrzu, drażniły jej nozdrza, wpływając na jej zmysły.


— Myślę, że zwykłe przeprosiny wystarczą.

— Mogła Pani wybić sobie bark przez moje niedopatrzenie. „Zwykłe przeprosiny” to jednak za mało — nalegał.

— W takim razie, co Pan proponuje? — Blanka chciała jak najszybciej stamtąd czmychnąć, by jej zakłopotanie nie wzrosło jeszcze bardziej. Jednak tego, co miała usłyszeć, się nie spodziewała.

— By odkupić swoje winy, chciałbym zaprosić Panią na spacer. — Blankę aż zatkało. Patrzyła na niego tępym wzrokiem, analizując to, co przed chwilą się stało. Ją? Na spacer? Musiała źle usłyszeć… na pewno.

— Proszę mi nie odmawiać — powiedział pospiesznie, widząc jej zmieszanie. — Bardzo mi na tym zależy.


Blanka nie wiedziała, co ma zrobić. Zgodzić się i mieć tę niezręczną sytuację już za sobą, czy może kategorycznie odmówić? Sądząc po uporze nieznajomego, odmowa raczej nie wchodziła w grę. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

— Dobrze — przytaknęła głową na znak, że się zgadza.

— Świetnie! W takim razie przyjadę po Panią o 20:00. Mam nadzieję, że się Pani nie pogniewa za tak późną godzinę, ale niestety wcześniej nie mogę… praca — uśmiechnął się do niej szelmowsko.

Zgodnie z zapowiedzią, punktualnie o 20:00 pod jej mieszkanie podjechał czarny Dodge Challenger. Z drugiego piętra Blanka doskonale dostrzegła wysiadającą z samochodu postawną sylwetkę mężczyzny, ubranego w czarną koszulę z podwiniętymi rękawami oraz eleganckie czarne spodnie. Po niecałych dwóch minutach rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

— Witam. Czy jest Pani gotowa na spacer? — zapytał, wysuwając zachęcająco ramię. Blanka, nie czekając dłużej, ujęła go pod ramię i razem ruszyli w stronę wyjścia.

Wieczór był bardzo przyjemny. Delikatny, ciepły wiatr wplątywał się w rozpuszczone włosy dziewczyny, a światło latarni rozpraszało mrok spowijający ulicę. Wkrótce dotarli do parku nad jeziorem. Zwykle o tej porze roku roi się tu od spacerowiczów, jednak dziś byli tylko oni, co nieco napawało dziewczynę niepokojem. Spacerowała sama z obcym mężczyzną, którego poznała dziś rano. Nie wiedziała o nim zupełnie nic. Zamienili ze sobą zaledwie kilka słów, a teraz szli ramię w ramię wzdłuż pustych alejek parku. Nawet nie powiadomiła przyjaciół o tej sytuacji. Mógłby ją teraz spokojnie zamordować, a nikt by się o tym nie dowiedział… i nie ruszyłby z pomocą. Strach zaciskał się jej wokół gardła.

— Bardzo się cieszę, że jednak Pani się zgodziła. Przyznam szczerze, że byłem pewien, że usłyszę odmowę z Pani strony — powiedział, jakby czytał jej w myślach. — Jest Pani chyba troszkę zdenerwowana. Może przejście na „ty” rozluźni atmosferę? — zaproponował, wyciągając w jej stronę dłoń.

Blanka spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili uścisnęła jego dłoń, czując jej silny, pewny uścisk.

— Mam na imię Blanka — odpowiedziała cicho.

— Dorian — odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się lekko.

Stała pośrodku ciemnej alejki, wpatrując się w twarz nieznajomego. Widząc jej zainteresowanie, Dorian zbliżył się do niej, a jego wyraz twarzy nagle spoważniał. Dało się wyczuć narastające napięcie w powietrzu. Jego oczy uparcie wpatrywały się w jej twarz, jakby chciał uchwycić każdy szczegół.

— Coś Cię niepokoi? — zapytał, nie odrywając wzroku.

Blanka lekko drgnęła, nie spodziewając się tego pytania. Próbowała ukryć swoje uczucia, ale poczuła, że nie może tego zrobić.

— Może… trochę — odpowiedziała niepewnie. — To wszystko jest takie… dziwne.

— W jakim sensie? — zapytał Dorian, nadal zbliżając się do niej.

Blanka poczuła, jak w jej piersi zaczyna szybciej bić serce. Czuła dziwną mieszankę strachu i fascynacji, nie wiedząc, jak odpowiedzieć.

— Po prostu… po raz pierwszy spotykam kogoś takiego jak ty — powiedziała szczerze, czując dziwne napięcie w powietrzu.

— Jakiego? — jego głos był ciepły, ale w jego oczach wciąż czaił się niepokój.

Nagle światła latarni zaczęły migać, wyłączając się jedna po drugiej. Przez ciało Blanki przeszedł zimny dreszcz strachu.

— Co się dzieje? — zapytała, zerkając na znikające światła.

Dorian spojrzał w górę, a potem na nią, jego twarz nagle stawała się bardziej poważna.

— Chyba… nie powinniśmy tu stać — odpowiedział cicho, a jego głos zadrżał na granicy niepokoju.

Okolica w ciągu kilku sekund pogrążyła się w ciemności, a pośrodku tej ciemności byli tylko oni. Blanka automatycznie zrobiła krok w przód, napotykając twarzą jego klatkę piersiową. Nagle poczuła, jak silne ręce zaciskają się wokół jej talii, przysuwając ją bliżej.

— Dorian… — zaczęła, ale nie mogła dokończyć. Jej serce biło szybciej.

— Cicho — powiedział cicho, a jego głos był pełen siły i… czegoś, czego nie potrafiła określić. — Nie bój się, Blanka.

Miała wrażenie, że na chwilę przestała oddychać. Czuła niesamowicie intensywny aromat piżma połączonego z drzewem sandałowym. Zapach jego ciała otumaniał ją. „Czy to jakieś czary?” — pomyślała. Przed chwilą czuła strach, a teraz jej myśli zwolniły, a serce wróciło do miarowych uderzeń.

Uniosła głowę ku górze, by spojrzeć na niego.

— Dorian… co się dzieje? — zapytała szeptem, czując, jak jego obecność przyciąga ją jeszcze bardziej.

W świetle księżyca Blanka wyraźnie dostrzegła tatuaże wychodzące spod jego koszuli, biegnące wprost na szyję. Spoglądał na nią, a w jego oczach odbijał się blask gwiazd.

— Wszystko w porządku — odpowiedział cicho, ale nie patrzył na nią w zwykły sposób. Jego oczy były pełne tajemnic, a ona czuła, że nie powiedział całej prawdy.

— Wróćmy. Zrobiło się późno — powiedział, uwalniając ją z swojego uścisku. Ruszyli w stronę mieszkania, już szybszym krokiem. Co chwilę muskał palcami jej plecy, próbując nakierować ją w ciemności na właściwą drogę. Ten niepozorny dotyk wystarczył, by fala ciepła przetoczyła się przez jej ciało.

Cisza nocy była przerywana tylko ich krokami, a w powietrzu wisiało dziwne napięcie.

— Coś się dzieje z tymi latarniami… — Blanka spojrzała w górę, zastanawiając się, czy to tylko jej wyobraźnia.

Dorian spojrzał na nią, a jego twarz stała się nagle bardziej poważna. Zatrzymał się na moment, unosząc wzrok ku ciemniejącemu niebu.

— Czasem światła na tej ulicy po prostu gasną… Ciekawe, czy to wina starości lamp, czy może ktoś… coś z nimi robi — odpowiedział z lekką tajemniczą nutą w głosie. Zmrużył oczy, jakby zastanawiał się nad czymś, a potem dodał. — Ale nie martw się, wszystko jest w porządku.

Blanka poczuła dreszcz niepokoju. Coś w tym wszystkim jej nie pasowało. Wciąż jednak nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy, którą rozjaśniał tylko blask słabnących latarni.

— Dziwne, prawda? Z każdą latarnią, która gaśnie, mam wrażenie, że coś się zmienia — powiedziała, nie kryjąc lekkiego niepokoju w głosie. — Jakby miasto stawało się coraz bardziej obce… mroczne.

Dorian spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, ale w jego oczach czaił się cień tajemnicy.

— To tylko kwestia percepcji — odparł, idąc dalej. — Ciemność zawsze daje wrażenie, że wszystko wokół nas staje się inne, nieznane. I łatwo wtedy pomyśleć, że to coś niepokojącego, gdy w rzeczywistości to tylko… zmieniający się krajobraz nocy.

Blanka przełknęła ślinę. Mimo jego słów, czuła, jak w jej ciele rośnie niepokój. Coś w jego tonie brzmiało inaczej, jakby wiedział coś, czego ona nie rozumiała.

— Tak… może masz rację — odpowiedziała, choć jej głos zdradzał wątpliwości. — Ale czuję, że ta ciemność nie jest tylko… zmianą krajobrazu. Może to coś więcej. Może ta cała cisza, te gasnące latarnie, to… znak.

Dorian uśmiechnął się lekko, zatrzymując się na chwilę, aby spojrzeć jej w oczy.

— Może to tylko Twój strach, który mówi Ci, że coś się dzieje. Ale czasami to właśnie strach sprawia, że dostrzegamy rzeczy, które w rzeczywistości wcale nie istnieją — powiedział spokojnie. — A jednak, jeśli chcesz, mogę Cię odprowadzić jeszcze trochę. Chciałbym, żebyś czuła się bezpiecznie.

Blanka poczuła ciepło w sercu. Jego słowa miały w sobie coś uspokajającego, ale jednocześnie ten niepokój, który nie opuszczał jej od samego początku spaceru, nie znikał.

— Dziękuję — odpowiedziała, próbując ukryć swoją niepewność za lekko drżącym uśmiechem.

Gdy dotarli do mieszkania, było już naprawdę późno. Latarnie były już tylko rozmazanymi plamami światła w oddali, gasnącymi powoli jedna po drugiej.

— Dziękuję za miły spacer — powiedziała, odwracając się do niego.

— To ja Ci dziękuję. Przyznam szczerze, że to były najlepiej spędzone godziny w tym dniu — odpowiedział Dorian. Blanka oblała się rumieńcem. Chcąc ukryć zaczerwienienie, spuściła głowę w dół, jak mała dziewczynka.

On, widząc to, ujął jej podbródek dłonią, unosząc go ku górze. Jego uśmiech sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej onieśmielona. Zbliżył się do niej, zatrzymując się kilka centymetrów przed jej twarzą.

Blanka stała, wyczekując kolejnych wydarzeń. Jego wzrok utkwił na jej pełnych ustach. Nagle przymknął powieki, a jego twarz zbliżała się do jej. Blanka wstrzymała oddech, wiedząc, co za chwilę się wydarzy.

Tuż przed zetknięciem się ich ust, w namiętnym pocałunku, Dorian zatrzymał się, otwierając oczy i patrząc jej prosto w źrenice.

— Śpij dobrze, mała — powiedział, odwracając się na pięcie i znikając za drzwiami windy. Zostawił ją oszołomioną, stojącą przed uchylonymi drzwiami swojego mieszkania.

Rozdział 7

Po raz pierwszy od kilku nocy obudziła się bez bólu głowy. Mimo braku snów, jej umysł wciąż zaprzątały myśli o Aronie i Dorianie. Analizowała w głowie wydarzenia z poprzedniej nocy, nie mogąc przestać ich porównywać. Chcąc zebrać myśli, usiadła przy pianinie, a jej palce same zaczęły grać melodię, która zwabiła ją do altany. Przed oczami pojawiła się twarz Arona, z jego szmaragdowymi oczami, które błyszczały niczym szlachetne kamienie, pełnymi, zmysłowymi ustami i jasnymi włosami opadającymi niedbale na czoło. Ale w tej samej chwili w jej umyśle pojawił się obraz Doriana — równie tajemniczego, równie magnetyzującego, lecz w jego oczach czaiła się inna głębia. Czy to możliwe, że mężczyzna, z którym spacerowała wczoraj po parku, i mężczyzna ze snu, są tymi samymi osobami?

Aron… mężczyzna ze snu. Może to tylko wytwór jej wyobraźni, coś nierealnego, czym się oszukuję, żeby zapełnić pustkę. Jak mogłaby wierzyć w coś, co było tylko w jej głowie? Tylko sen. To był tylko sen… ale jak bardzo realny. A Dorian… On jest tu, przede nią. Prawdziwy, z krwi i kości. Ma swoją własną historię, swoje życie, jest częścią świata realnego. A ona? Czego tak naprawdę ona chce? Tego, co prawdziwe? Czy tego, co nierealne, ale tak intensywne, że aż boli?!”

Zamyślona, patrzyła na rozbite odbicie swoich palców na klawiaturze. Myśli szalały, nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. „Aron… Dorian… Jaki sens ma to porównywanie? Chciałaby mieć pewność, wiedzieć, co czuję, ale nie wie, czy chcę się pogodzić z tym, co realne. A może to właśnie w tym leży problem? Może boi się, że wybierze coś, czego nie jest w stanie zrozumieć.


Zgasiła światło w łazience, szybko rzucając okiem na zegar. Przyjaciele byli tu, tuż za drzwiami. Czuła delikatne ukłucie nerwowości — jej urodziny, choć zawsze obchodzone w gronie najbliższych, miały wyjątkowy ładunek emocji tego roku. Zawsze była zapobiegliwa, ale ten raz miał być szczególny. Wzięła głęboki oddech, poprawiła włosy, a potem otworzyła drzwi.

— Hej! — uśmiechnęła się szeroko, próbując ukryć rozdrażnienie, choć w jej oczach błyszczała ekscytacja. — Czekałam na was!

Przyjaciele weszli do środka, a na ich twarzach rysowało się wyczekiwanie. Wiedziała, że niespodzianka czekała ją nie tylko w formie prezentów, ale też w gestach, które miały uczynić ten wieczór niezapomnianym.

— Sto lat! — Olek powtórzył, podchodząc do niej z bukietem, który był niemal większy od niego samego. — To na początek! — dodał z figlarnym uśmiechem, przekazując jej kwiaty.

Diana podążyła za nim, z dumą unosząc obie butelki szampana. Jej oczy błyszczały w świetle lampki sufitowej, a energia, którą emanowała, rozpromieniała całe pomieszczenie.

— To na resztę wieczoru — powiedziała, przekazując jej jedną z butelek. — Chcemy, żeby ten dzień był naprawdę wyjątkowy.

Gdy zamknęły się drzwi, a ona wzięła głęboki wdech, poczuła, jak spada z niej ciężar codziennych zmartwień. Wiedziała, że dzisiejsza noc będzie inna, że będzie pełna śmiechu, rozmów i wspólnego świętowania. W sercu zagościła radość — czuła się kochana i otoczona przez osoby, które naprawdę znały ją na wskroś.

— Dziękuję wam — powiedziała, czując, jak jej głos drży ze wzruszenia. — To naprawdę wspaniałe, że tu jesteście.

Olek i Diana wymienili spojrzenia, a potem wszyscy troje udali się do klubu świętować ten niezwykły wieczór.

Blanka czuła się, jakby unosiła się na fali energii, która przenikała ją z każdą chwilą. Ciało rozgrzane od szampana, serce bijące w rytm pulsującej muzyki, a wokół niej tańczyli obcy ludzie, których twarze zamazywały się w wirze kolorowych świateł. Wszyscy uśmiechali się, krzyczeli, bawili się, a ona czuła się w tym tłumie jak w centrum uwagi.

— Sto lat! — krzyknął ktoś w jej stronę, nachylając się w stronę ucha. Blanka roześmiała się głośno, czując, jak ciepły oddech obcego człowieka muska jej skórę.

Nie miała pojęcia, kto to był, ale to nie miało znaczenia. W tej chwili liczyło się tylko to, że była wśród ludzi, którzy czuli się równie beztrosko jak ona. Cały klub świętował jej urodziny, a szampan jeszcze bardziej rozluźniał atmosferę. Kilka osób podeszło do niej z życzeniami, ściskając jej ręce i składając szczere uśmiechy, niektóre twarze były nieznane, ale w tej chwili to się nie liczyło. Każdy z nich dzielił radość tego wieczoru.

Po godzinie, gdy ciało Blanki zaczęło domagać się odpoczynku, a głowa lekko się zakręciła, zauważyła, że zaczyna czuć się nieco osamotniona. Nawet wśród tego całego chaosu i zabawy, w jej wnętrzu pojawił się nagły przypływ nostalgii. Spojrzała na swoich przyjaciół, którzy wciąż tańczyli i pili, ale jej myśli zaczęły błądzić w stronę czegoś innego. Nagle poczuła, że potrzebuje chwili dla siebie.

Decydując się na chwilę wytchnienia, ruszyła w stronę ciemniejszej części klubu, gdzie tłum stał się mniej gęsty. Zatrzymała się na chwilę, oprócz jej ciała wyciągającego się ku chłodnej ścianie, cała reszta świata zdawała się wybuchać w kolorowych światełkach i dźwiękach. Chciała zaczerpnąć oddechu, ale powietrze było gorące, pełne zapachu potu i alkoholu. Wówczas zauważyła, że spojrzenia ludzi zaczynają krążyć wokół niej. Jej wzrok powędrował w stronę tajemniczej postaci stojącej w cieniu, zupełnie nie pasującej do tego całego blichtru.

Blanka czuła, jak serce bije jej coraz szybciej, jakby tłukło się w jej piersi w odpowiedzi na dziwne, nieznane zagrożenie. Mimo że w klubie wciąż grała muzyka, wszystko wydawało się być jakby poza czasem — dźwięki były stłumione, a powietrze gęstniało, jakby pochłonęło jej oddech. Widok mężczyzny w czarnym habicie, stojącego w cieniu, był tak przytłaczający, że nie mogła oderwać wzroku. Czuła się, jakby była zakleszczona w jego spojrzeniu, jakby nie miała siły się ruszyć. Ciało zaczynało jej drżeć. Przez ręce przechodził lodowaty dreszcz, a serce biło jak młot, tłukąc się coraz mocniej w jej klatce piersiowej. Była przerażona, ale równocześnie coś w niej nie pozwalało jej odwrócić wzroku. Rozglądała się wokół siebie, ale nikogo już nie widziała. Zniknęli. Cała sala zniknęła. Została tylko ona i ten tajemniczy mężczyzna, który zdawał się być częścią czegoś, czego nie mogła zrozumieć.

Ból w jej głowie stał się wręcz fizyczny — pulsujący, jakby coś naciskało na jej skronie. Potrząsnęła głową, próbując się otrząsnąć, ale wszystko zaczęło się kręcić. Jedyne, co widziała, to jego postać, niczym cień, który mroził jej krew. Czuła, jak ciemność wypełnia przestrzeń, jak coś nieznanego wypełza z wnętrza tego miejsca, zbliżając się do niej z każdą chwilą.

— To niemożliwe… — wyszeptała, choć jej własny głos zabrzmiał obco. Po chwili poczuła, jak ciśnienie w jej głowie staje się nie do zniesienia, jakby wszystko wokół niej miało się rozpaść na kawałki.

Mężczyzna w habicie nie poruszył się, ale Blanka miała wrażenie, jakby wciąż czuła jego obecność — jakby jego sam fakt istnienia w tym momencie był jak zagrożenie. I to spojrzenie… tak intensywne, niemal przesiąknięte czymś, co wykraczało poza ludzkie pojęcie.

W jej sercu pojawiła się myśl, która była równie przerażająca, co niepokojąca:

„On chce, żebym do niego podeszła.”

Z każdą sekundą poczuła, jak ciężar tej myśli ją przytłacza. To było tak, jakby cały jej świat nagle stał w miejscu — nie mogła się ruszyć, nie mogła krzyczeć, nie mogła uciekać.

I wtedy usłyszała coś. Cichy, ledwie słyszalny szept w jej głowie:

— Podejdź…

Te słowa zdawały się być jej jedyną drogą, jej jedynym wyborem. Z każdą chwilą Blanka czuła, jakby była wciągana w jakiś nieodwracalny wir, jakby to, co nieznane, miało ją pochłonąć. Chciała krzyknąć, chciała biec, ale jej ciało jakby odmówiło posłuszeństwa. Wszystko zaczynało się zacierać. Poczucie rzeczywistości zaczęło znikać, a Blanka zaczęła wchodzić w ciemność, która nie miała końca.

Rozdział 8

Głos był znajomy, ale bardzo odległy, jakby dochodził z innego wymiaru. Blanka starała się złapać oddech, poczuć ziemię pod stopami, poczuć coś, co przypominałoby jej rzeczywistość. Czuła, jakby była zanurzona w czymś ciemnym, płynącym, co otaczało ją ze wszystkich stron. Była jakby uwięziona, wciągnięta przez tę nieznaną, mroczną przestrzeń, która przenikała ją do samego środka.

— Blanka? — głos ponownie zabrzmiał, tym razem wyraźniej. Jego znajomość i niepokój przeniknęły jej ciało niczym dźwięk wstrząsający ścianą ciszy.

Z całych sił próbowała otworzyć oczy, poczuć ciężar rzeczywistości, wyjść z tej ciemności, z tej otchłani, która wciągała ją w swoje mroczne zakamarki. Powoli, jakby przez mgłę, udało jej się unieść powieki. Wokół niej nie było już mroku, ale światło — jasne, oślepiające, przeszywające. Jej serce biło szybciej, jakby w panice. Poczuła, jak ciepłe dłonie delikatnie chwyciły jej ramiona.

— Blanka, wszystko w porządku? — głos był teraz bezpośredni, pełen troski, a zarazem niepokoju. Twarz, którą dostrzegała przed sobą, była bliska. Była to Diana, jej przyjaciółka, z wyraźnym zmieszaniem na twarzy.

Blanka próbowała powiedzieć coś, ale jej usta były suche, a język zbyt ciężki. Po chwili zdołała jedynie wydusić:

— Co się… co się stało? Gdzie ja jestem?

Diana pochyliła się jeszcze bliżej, a w jej oczach błyszczał niepokój.

— Byłaś nieprzytomna przez kilka minut, po prostu zniknęłaś z parkietu. Myślałam, że coś ci się stało… — mówiła, głos pełen troski. — Nic ci nie jest? Zemdlałaś, Blanka.

Blanka czuła, jak serce bije jej szybciej, a umysł zaczyna układać kawałki rzeczywistości. To wszystko… ten mroczny mężczyzna, tajemnicza postać, która ją przyciągała, otchłań, w którą opadała. Czy to był tylko sen? A może coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć? Ale teraz, gdy patrzyła na Dianę, poczuła, jakby znowu wróciła do świata, który znała.

I mimo to… coś w jej wnętrzu pozostawało niepokojące.

Blanka próbowała zebrać myśli, ale każda próba odepchnięcia tego ciężaru, który leżał na jej umyśle, tylko sprawiała, że czuła się jeszcze bardziej osłabiona. Jej ciało było zupełnie pozbawione energii, jakby coś wysysało z niej życie, pozostawiając tylko puste uczucie zmęczenia. Czuła się tak, jakby jej dusza była na granicy zniknięcia, wciągnięta w coś, czego nie potrafiła opisać słowami.

Diana i Olek stali przy jej łóżku, ich twarze nie wyrażały już tylko troski — widziała na nich również strach. Strach, którego nie mogli ukryć.

— Blanka, jak się czujesz? — zapytała Diana, jej głos pełen niepokoju.

Blanka spróbowała odpowiedzieć, ale jej usta były suche, a gardło ściągnięte. Niezdolna do wydania jakiegokolwiek dźwięku, tylko skinęła głową, starając się przywrócić w sobie poczucie rzeczywistości.

— Olek… — szepnęła, widząc, jak przyjaciel stoi z rękami założonymi na piersi, patrząc na nią z mieszanką smutku i determinacji. — Co się… stało?

Olek na chwilę zamknął oczy, jakby chciał wziąć głęboki oddech, zanim odpowiedział.

— Blanka… nie jesteś sama. Jesteśmy tutaj — powiedział cicho, ale w jego głosie dało się wyczuć ogromną odpowiedzialność. — Chciałbym, żebyś mogła tego nie pamiętać, ale… to, co się stało w klubie… to nie był przypadek. Musisz wiedzieć, że to, co nadchodzi, nie jest czymś, czego możemy po prostu zignorować.

Blanka spojrzała na niego zdezorientowana, czując, jak jej umysł powoli zaczyna się rozjaśniać, a jednocześnie czuła narastający niepokój. Czy to, co widziała — mężczyzna w czarnym habicie, tajemnicza ciemność — miało być tylko wytworem jej wyobraźni? A może coś więcej?

— Co nadchodzi? — zapytała w końcu, starając się wykrzesać z siebie siłę, by zrozumieć, co się działo.

Olek spojrzał na Dianę, po czym uniósł wzrok na Blankę, jakby szukając odpowiednich słów, by przekazać jej prawdę, którą tak długo próbowali ukryć.

— Blanka, istnieje coś, o czym ci nie mówiliśmy. Coś, co… nie jest częścią tego świata. — Olek mówił to powoli, jakby bał się, że każde słowo będzie zbyt ciężkie do przyjęcia. — To, co widziałaś, to nie był tylko sen. Ten mężczyzna w habicie… to coś, co nadchodzi. I to nie jest tylko twój problem. Jesteśmy w to wszyscy uwikłani.

Blanka poczuła, jakby ziemia uciekała jej spod nóg. Próbowała zebrać myśli, ale czuła się, jakby każdy nowy kawałek informacji sprawiał, że jej głowa była jeszcze bardziej zdezorientowana. Co oni chcą jej powiedzieć? I dlaczego ona? Co to za niebezpieczeństwo, które nadchodzi, i dlaczego oni nie mogli jej tego wcześniej wyjawić?

Diana położyła rękę na jej ramieniu, próbując dodać jej otuchy, ale w jej oczach było coś, czego Blanka nie widziała wcześniej — to była nie tylko troska, ale i lęk. Strach, który wydawał się wchodzić w ciało Diany i Olka, jakby stawali się częścią tej nieznanej rzeczywistości, której nie dało się już cofnąć.

— Musisz wiedzieć, że nie możemy cię zostawić — dodała Diana cicho. — Zrobimy wszystko, żeby cię chronić. Ale wiesz, że to, co nadchodzi, jest nieuniknione.

Blanka czuła ciężar ich słów, jakby coś w jej wnętrzu pękało, ale nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. To wszystko było zbyt przerażające, by mogło być prawdziwe, ale jednocześnie miała dziwne poczucie, że to, co mówili, miało swój sens. Że ta ciemność, która ją otaczała, była realna. Diana zamrugała, a potem wymusiła na twarzy delikatny uśmiech. Olek stał w tle, jego wyraz twarzy był poważny, wręcz zamyślony. Blanka zauważyła, że coś w jego postawie jest ciężkie.

— Blanka, naprawdę musisz odpocząć — powtórzyła Diana, ale jej głos teraz brzmiał bardziej stłumiony, jakby próbowała osłonić ją od czegoś, czego nie była w stanie zrozumieć.

Ale Blanka czuła, że to nie wystarczy. Po tym, co przeżyła, po wszystkim, co zobaczyła, nie była w stanie po prostu odwrócić się i udawać, że nic się nie stało. Przypomniała sobie wzrok mężczyzny w czarnym habicie — ten zimny, niepokojący wzrok, który wbijał się w nią z taką intensywnością, że aż bolało. I teraz to uczucie, jakby cały świat wokół niej się zagęszczał, jakby powietrze było zbyt gęste, by swobodnie oddychać.

— Proszę — powiedziała z determinacją, patrząc na Olka. — Muszę wiedzieć. Jeżeli coś mi grozi, chcę to wiedzieć.

Olek odsunął się nieznacznie od łóżka, jakby rozważał, co powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć. Zatrzymał wzrok na Blanki twarzy, jakby szukał odpowiednich słów. W końcu, po kilku długich sekundach, westchnął głęboko.

— To nie jest coś, co możemy po prostu wytłumaczyć, Blanka — powiedział cicho, a jego głos brzmiał poważnie, pełen wagi.

Blanka poczuła, jak jej serce na chwilę staje. Patrzyła na Olka, próbując zrozumieć, co mówi. Jak to możliwe? Jak to wszystko może być prawdziwe?

— Co to znaczy? — zapytała drżącym głosem, nie wierząc w to, co słyszy.

Diana spojrzała na Olka, jakby czekała na jego decyzję, ale Olek tylko stał w milczeniu

Blanka poczuła, jak całe jej ciało drży. Co to oznacza? Jak to możliwe, że jej życie nagle stało się częścią czegoś, czego nie mogła zrozumieć? Co to za siła, która nadchodzi, i dlaczego ona została wciągnięta w to wszystko?

— Dlaczego ja? — szepnęła, a jej głos był pełen paniki. — Dlaczego to mnie wybrali?

Olek milczał przez chwilę, a potem zbliżył się do łóżka i usiadł na brzegu. Jego spojrzenie było pełne troski, ale również ciężaru.

— To nie jest coś, czego można by wybrać, Blanka — powiedział powoli. — To jest coś, co… dzieje się, a my nie mamy kontroli. Ale to, co możemy zrobić, to walczyć. Zrobimy wszystko, by cię ochronić.

Blanka spojrzała na swoich przyjaciół, próbując zrozumieć, co to wszystko dla niej oznacza. Co oznaczało to, że została wciągnięta w coś, co było poza jej kontrolą? Jak miała się bronić przed czymś, czego nie rozumiała?

Uniosła głowę, jej spojrzenie pełne było napięcia i nieufności. Znowu zadawała to pytanie, które nie dawało jej spokoju, a odpowiedzi, które otrzymała, były dalekie od zadowalających. Czuła, że coś jej umyka, coś, co sprawia, że cała ta sytuacja staje się jeszcze bardziej tajemnicza i niepokojąca.

— Blanka, nie rozumiesz — zaczął powoli, jakby każde słowo ważyło więcej niż poprzednie. — To nie jest tak, jak myślisz. My… my nie mamy wyboru. Znamy cię, znamy twoje życie, ale to, co się dzieje, to coś większego.

Blanka patrzyła na niego, nie do końca rozumiejąc. Co mieli na myśli? Znać ją? Co to miało wspólnego z tym, co widziała? Dlaczego nie powiedzieli jej wcześniej?

— Skąd wiecie, co widziałam? — zapytała wciąż nie dowierzając, jej głos drżał z gniewu, ale i z lęku. — Co wy ze mną robicie? Czemu nie powiedzieliście mi prawdy?

Diana zbliżyła się nieznacznie, kucając przy łóżku, by patrzeć jej prosto w oczy. Jej twarz była łagodna, ale Blanka wyczuwała w jej postawie ciężar ukrywanej tajemnicy.

— Blanka… — zaczęła, ale jej głos zadrżał, jakby nie była pewna, czy powinna kontynuować. — To, co widziałaś, nie było przypadkowe. Twój… dar, twoja zdolność — nie jest czymś, co można zignorować. My… my już dawno wiedzieliśmy, co się dzieje. Tylko ty musiałaś sama do tego dojść.

Blanka wciągnęła gwałtownie powietrze, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszała. Dar? Jaka zdolność? Wzrok mężczyzny w habicie, jego obecność w klubie, wszystko to zaczęło nabierać nowych, przerażających kształtów.

— Jak to możliwe? — zapytała z niedowierzaniem, czując, jak ciarki przechodzą jej po plecach. — Jak mogliście mi nic nie powiedzieć? Przecież to moje życie!

Olek spojrzał na Dianę, a potem na Blanka, jego wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że nie ma już odwrotu.

— Bo… nie byliśmy pewni, Blanka — odpowiedział, a jego głos był cichy, pełen niepokoju. — Nie chcieliśmy cię przerazić, nie wiedzieliśmy, jak to wyjaśnić. Zdajemy sobie sprawę, że to za dużo, ale nie mogliśmy ci powiedzieć, dopóki nie byłaś gotowa… Dopóki nie zobaczyłaś tego, co musiałaś zobaczyć. Teraz już nie ma odwrotu.

Blanka poczuła, jak jej serce zaczyna szybciej bić, a wszystkie emocje, które tłumiła, wybuchają w jednej chwili. Nie rozumiała wszystkiego, co się działo, ale jedno było pewne — jej życie zmieniało się w sposób, którego nie mogła kontrolować.

— Jaki dar? Co wy ze mną robicie? — zapytała z głęboką niepewnością, a jej głos był coraz bardziej stłumiony. Czuła, że ten świat, w którym żyła do tej pory, rozsypuje się wokół niej na kawałki.

Olek wziął głęboki oddech, jakby przygotowywał się na to, co miało nadejść.

— Musisz wiedzieć, Blanka — zaczął powoli — że to, co się dzieje, nie jest przypadkiem. Masz w sobie coś, czego nie rozumiesz, ale my jesteśmy tutaj, by ci pomóc. To, co widziałaś w klubie, to tylko początek. I nie mamy wyboru — musimy walczyć, razem z tobą.

— Zostawcie mnie samą.- powiedziała beznamiętnym głosem, utkwiwszy wzrok w oknie.

Patrzyła na zamykające się drzwi, za którymi Olek i Diana zniknęli, a w jej piersi narastało coraz silniejsze uczucie samotności. Zamiast czuć się bezpiecznie w ich towarzystwie, poczuła się zdradzona. Oni byli jej przyjaciółmi, powinni ją chronić, ale nie mogli — nie mówili jej wszystkiego. Coś niepasowało w tym wszystkim. Wszystko, o czym Olek mówił, wydawało się tak bardzo obce i dziwne, jakby wciągnęło ją w jakiś wir, w który nie chciała wejść. Ale już nie miała wyboru.

Złość rosła w jej piersi, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Zmęczona i zrozpaczona ukryła twarz w poduszce. W każdym ściśniętym oddechu czuła, jakby coś się jej wymykało. Przez chwilę czuła, że może po prostu zasnąć, zamknąć oczy i uciec od tego wszystkiego. Ale coś w środku nie pozwalało jej się poddać. Czuła, że to nie koniec. Że to, co zaczęło się wczoraj, dopiero się rozkręcało, a ona nie miała pojęcia, co ją czeka. Z każdą chwilą, gdy w ciszy opadała w sen, nie mogła pozbyć się myśli, że to, co ją otaczało, nie było tylko przypadkiem. Coś czaiło się w ciemności, czekając na moment, w którym znów się pojawi. Czuła to w powietrzu, w każdym wdechu, w każdej kropli wody, którą wypiła, by uspokoić nerwy. Coś było nie tak. Czuła, że nie miała już czasu.

Blanka w końcu opadła na łóżko, z głową w poduszce, ale nie mogła zasnąć. Zamiast odpocząć, jej umysł był pełen pytań, które pozostały bez odpowiedzi.

Obudziła się zmęczona, jeszcze bardziej niż przed snem. W głowie wciąż brzmiały echa smutnych twarzy Olka i Diany, które widziała wczoraj. Ich spojrzenia, pełne tajemniczości i niepokoju, były niczym cień, który nie chciał zniknąć. Chciała sięgnąć po telefon, zadzwonić do nich i natychmiast powiedzieć „przepraszam”, choć tak naprawdę nie wiedziała, za co. Jednak nie mogła tego zrobić. Nie mogła po prostu zadzwonić i przekroczyć tę granicę, wiedząc, że coś przed nią ukrywają. Jeśli nie chcieli jej niczego wyjawić, musiała sama odkryć prawdę.

Z trudem zwlokła się z łóżka, czując, jak każde jej mięśnie protestują. Zgniatając poduszki, wysunęła nogi na zimną podłogę. Nagle poczuła, że świat wokół niej stał się nieznany, jakby z dnia na dzień coś się zmieniło, a ona nie była w stanie tego uchwycić. Wzięła głęboki oddech i postanowiła zrobić coś, co choć na chwilę mogłoby ukoić jej skołatane nerwy — gorącą kąpiel. Zanurzyła się w wodzie, czując, jak ciepło otula jej ciało. Myśli jednak wciąż nie przestawały wirować. Co takiego wiedzieli Olek i Diana, że nie chcieli jej tego powiedzieć? Co się stało między nimi, czego nie mogła dostrzec? Z każdą chwilą w kąpieli czuła się coraz bardziej rozdarta. Chciała wierzyć, że to tylko jej wyobraźnia, że to wszystko jest nieporozumieniem, ale instynkt podpowiadał jej coś innego — coś, czego nie mogła zignorować.

Po wyjściu z łazienki, nadal nie mogła znaleźć miejsca dla siebie. Krzątała się po mieszkaniu, zaglądając do kuchni, potem do salonu, a potem znów do sypialni, ale nic nie mogło jej uspokoić. Każdy zakamarek wydawał się wypełniony tą samą, niepokojącą ciszą. Musiała stąd wyjść, choć nie miała pojęcia, dokąd. Czuła, że w przeciwnym razie oszaleje. Potrzebowała przestrzeni, świeżego powietrza, choćby na chwilę oderwania się od wszystkiego. Założyła kurtkę, sięgnęła po klucze, a potem wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Ulica była pusta, a zimny wiatr chłodził jej twarz, ale przynajmniej poczuła, że odżywa. Zaczęła iść, nie mając żadnego celu, po prostu szukając czegoś, co pozwoli jej odzyskać spokój. W oddali widziała grupkę ludzi, śmiejących się i rozmawiających, i przez chwilę poczuła dziwną zazdrość. Dlaczego oni potrafili być tacy beztroscy? Dlaczego nie czuli tego samego ciężaru, co ona?

Po kilku uliczkach dotarła do parku, który w tym momencie był pusty. Usiedli na jednej z ławek, czując, jak drzewa nad nią zaczynają kołysać się na wietrze. To miejsce zawsze dawało jej poczucie bezpieczeństwa, ale tym razem to nie wystarczało. Czuła się obco, jakby nie była już częścią swojego własnego życia.

„Muszę dowiedzieć się, co się dzieje” — pomyślała, wstając z ławki. „Nie mogę żyć w niepewności, nie mogę żyć w ciemności.”

Nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek spojrzy na Olka i Dianę w ten sam sposób. Ale jedno było pewne: nie mogła już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Wczesnym popołudniem chmury zakryły niebo, a powietrze, mimo braku widocznych promieni słonecznych, otulało jej skórę delikatnym ciepłem. Powolnym krokiem zmierzała w stronę swojego ulubionego miejsca na ziemi — księgarnio-kawiarni, które było jej azylem od zawsze. Przekraczając próg, poczuła intensywny aromat świeżo mielonej kawy, który natychmiast wypełnił jej nozdrza, uspokajając ją w sposób, który znała dobrze. Rozejrzawszy się po wnętrzu lokalu, dostrzegła wolny stolik przy oknie, z dala od głównego wejścia. Idealne miejsce, by zatopić się w książkach, w swoich myślach, w tej chwili spokoju, którą potrzebowała.

Usiadła wygodnie, rozkładając swoje rzeczy na stole. Zanim zdążyła sięgnąć po kubek ciepłej kawy, zaczęła przeglądać książki ustawione na półkach, szukając czegoś, co mogłoby choć trochę odpowiedzieć na pytania, które wciąż kołatały jej się w głowie po ostatnich snach. Snach, które były coraz bardziej niepokojące, pełnych tajemniczych postaci, nieznanych miejsc i niejasnych symboli. Czuła, że coś się w niej budzi, ale nie potrafiła tego zrozumieć. Wzrok przesuwał się po tytułach książek, które z każdą chwilą sprawiały, że czuła się coraz bardziej sfrustrowana. Kolejne powieści o płomiennych romansach, o niespełnionych miłościach, o bohaterkach i bohaterach, którzy szukają sensu w uczuciach, a nie w rzeczywistości. Nic, co mogłoby choćby w najmniejszym stopniu zbliżyć ją do odpowiedzi na pytania, które zadawała sobie we śnie.

„Cholera” — pomyślała, wyraźnie zirytowana. Zatrzymała wzrok na okładce kolejnej książki, której tytuł brzmiał niemal identycznie jak poprzednie.

W tej chwili wyrwał ją z zamyślenia miękki, łagodny głos kobiety, który zabrzmiał tuż obok.

— Nie znajdziesz tu tego, czego szukasz — powiedziała kobieta, stojąc tuż przy jej stole.

Zaskoczona, podniosła wzrok, nie spodziewając się takiej reakcji. Kobieta, która stanęła przed nią, miała na sobie prostą, ale elegancką sukienkę w kolorze głębokiego granatu. Jej długie, srebrzyste włosy opadały na ramiona, a twarz była oświetlona ciepłym, niemal eterycznym blaskiem, który sprawiał, że wyglądała, jakby była częścią tego miejsca, jakby nie należała do żadnego czasu ani przestrzeni. Jej oczy były jasno niebieskie, jak morze w spokojny dzień, a w spojrzeniu kryła się mądrość, jakiej Blanka jeszcze nigdy nie spotkała.

— Przepraszam, nie chciałam pani przeszkadzać — odpowiedziała nieco zakłopotana, choć w jej sercu tliła się teraz ciekawość. — Po prostu szukam czegoś, co pomoże mi zrozumieć moje sny.

Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i usiadła naprzeciw niej, jakby czekała, by ta odpowiedziała na coś, czego sama nie rozumiała.

— Sny, mówisz? — jej głos był spokojny, a jednak pełen pewności. — Może to nie książki, które tu znajdziesz, mogą ci pomóc. Czasami odpowiedzi są bliżej, niż się nam wydaje, ale to my sami musimy otworzyć oczy na to, co naprawdę potrzebujemy.

Blanka poczuła, jak jej serce przyspiesza. To nie był zwykły, przypadkowy rozmówca. Czuła, że w słowach tej kobiety kryje się coś głębszego, coś, czego nie potrafiła wyjaśnić. Jej instynkt mówił jej, że coś się zmienia, że to spotkanie nie jest przypadkowe.

— Jak… jak to pani wie? — spytała z niedowierzaniem. — Jak mogłaby pani wiedzieć, czego szukam?

Kobieta milczała przez chwilę, a potem, patrząc jej w oczy, odpowiedziała:

— Czasami odpowiedzi nie są ukryte w tym, co możemy zobaczyć na pierwszy rzut oka. Czasami to, czego szukamy, nie jest książką, a doświadczeniem, które musimy przeżyć, by odkryć prawdę o sobie.

Blanka poczuła, jak jej myśli zaczynają się układać w nowy porządek. W tym jednym zdaniu było coś, co ją poruszyło, coś, co sprawiło, że poczuła się, jakby zaczynała rozumieć siebie w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie doświadczyła.

— A co mam zrobić? Jak mam znaleźć odpowiedzi? — zapytała cicho, nie odrywając wzroku od jej twarzy.

Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo, jakby wiedziała, że nie ma jednego rozwiązania, ale że odpowiedzi znajdują się w drobnych rzeczach.

— Musisz pozwolić sobie na to, by ruszyć w podróż, której nie planujesz. Odpowiedzi przyjdą, kiedy nie będziesz ich szukała w książkach ani w miejscach, które znasz. Czasem musimy spojrzeć na życie z innej perspektywy, by dostrzec to, co wcześniej umknęło naszej uwadze. — Kobieta wstała, po czym, patrząc na nią przez chwilę, dodała: — Pamiętaj, że wszystko, czego szukasz, jest już w Tobie.

— Przepraszam — powiedziała łagodnym, ale pełnym ciepła głosem. — Nie chciałam cię wystraszyć. Przyniosłam twoje zamówienie.

Blanka poczuła, jak serce bije jej szybciej. Zamiast cieszyć się z filiżanki gorącej kawy, w jej umyśle pojawiły się kolejne pytania. Co to za kobieta? I dlaczego miała wrażenie, że rozumie ją bez słów?

— Skąd wiesz, czego szukam? — zapytała, mrużąc oczy w lekkim podejrzeniu.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, jakby znała odpowiedź na to pytanie już od dawna.

— Masz to wypisane na twarzy. Źle sypiasz, prawda?

Blanka spojrzała na nią zaskoczona, jakby wytrącona z równowagi.

— Ale skąd…?

— Skąd wiem? — przerwała jej dziewczyna. — Widać to po twoich oczach. Masz worki pod oczami, widać, że nie śpisz dobrze. Przepraszam, jeśli cię uraziłam.

Blanka milczała przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować. Wzrok kobiety był tak przenikliwy, jakby widziała przez nią, dostrzegając coś, czego sama nie potrafiła dostrzec w sobie.

— Nie, wszystko w porządku — powiedziała w końcu szybko, jakby chciała zniwelować napięcie. — Masz rację. Ostatnio źle sypiam. — Spojrzała na nią uważnie. — Dręczą mnie sny. Poszukuję czegoś, co mogłoby mi pomóc zrozumieć ich znaczenie… coś w stylu sennika. — Badawczo przyjrzała się dziewczynie, zastanawiając się, czy może ona coś o tym wiedzieć.

Asteria przez chwilę milczała, jakby rozważała coś w myślach, zanim odpowiedziała.

— Nie widziałam cię tu wcześniej. Na pewno bym cię zapamiętała. Często tu bywam.

— Jesteś spostrzegawcza — zaśmiała się dziewczyna, podając jej gorący kubek kawy. — Niedawno się zatrudniłam. Jestem Asteria. — Uśmiechnęła się i podała Blance rękę.

Blanka ujęła jej dłoń, czując, jak jest aksamitnie delikatna, ale zaskakująco zimna. To uczucie wydało jej się dziwne, wręcz nieco niepokojące, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.

— Asteria — powtórzyła Blanka, wciąż zastanawiając się nad tym imieniem. — Bardzo rzadkie imię. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy je słyszę.

Asteria uśmiechnęła się tajemniczo, a jej oczy zdawały się błyszczeć w świetle wpadającym przez okno.

— To dość stare imię, niecodzienne, ale wiesz… czasami takie są najbardziej odpowiednie, nieprawda? — odpowiedziała, lekko uśmiechając się, jakby cała rozmowa miała głębszy sens, którego Blanka jeszcze nie rozumiała.

Blanka poczuła, jak jej ciekawość narasta. Co ona właściwie powiedziała? Imię Asteria, choć dziwne, wydawało się być w tym miejscu zupełnie naturalne. Coś w tej kobiecie, w jej sposobie bycia, przyciągało uwagę Blanki, a jednocześnie wywoływało dziwne uczucie niepokoju. W końcu jednak postanowiła zapytać.

— Jak to możliwe, że mnie rozpoznałaś? Mówiłaś o moich oczach, o moim śnie. Skąd wiesz, że mam z tym problem?

Asteria spojrzała na nią spokojnie, jakby oczekiwała tego pytania.

— Wiesz, życie jest pełne znaków. Czasami nie musimy mówić nic, a i tak widać, co się dzieje w naszym wnętrzu. Twoje sny, twoje zmęczenie… one są ze sobą związane, wiesz? Ale musisz pozwolić sobie na zrozumienie, tego, co one oznaczają.

Blanka wzięła głęboki oddech, czując, jak jej serce bije szybciej. Asteria zdawała się wiedzieć więcej, niż mogła jej powiedzieć.

— Znaki… — powtórzyła cicho, jakby szukała jakiegoś sensu w tych słowach. — Czy mogłabyś mi pomóc?

Asteria patrzyła na nią przez chwilę, a potem skinęła głową.

— To, co się dzieje w twoich snach, nie jest przypadkowe. Ale odpowiedzi… czasem trzeba ich szukać w miejscach, których się nie spodziewasz. Zrozumiesz, jeśli pozwolisz sobie spojrzeć na swoje życie inaczej.

Przed jej oczami na stoliku ukazała się książka. Blanka pochyliła głowę nad książką, przesuwając wzrok od okładki aż po sam tytuł: Reinkarnacja. Litery na grzbiecie wydawały się wyraźniejsze w tym momencie, jakby książka sama przyciągała jej uwagę, stając się czymś więcej niż tylko przypadkowym wyborem na półce. Poczucie niepokoju, które odczuwała od chwili rozmowy z Asterią, nasiliło się. Próbowała zrozumieć, dlaczego ten tytuł zdawał się wpasowywać w jej stan. Przypomniała sobie wspomnienia o swoich dziwnych snach — o ludziach, miejscach, które wydawały się być z innej rzeczywistości. Reinkarnacja… Może to coś miało z tym wspólnego?

Chciała zadać kolejne pytanie swojej rozmówczyni, lecz gdy podniosła wzrok, Asterii już nie było. Patrzyła w okno, przeskanowała wzrokiem całe pomieszczenie, ale nie zauważyła jej nigdzie wśród gości. Jakby po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Jak to możliwe? — pomyślała, zginając książkę w rękach. — Gdzie ona jest? Zauważyłabym, gdyby wstawała od stolika.

Blanka rozglądała się po kawiarni z rosnącym niepokojem, a jej serce zaczynało bić szybciej, jakby walczyła z czymś, co nie miało żadnego sensu. Wszystko wydawało się zbyt dziwne, zbyt nierealne. Zimny dreszcz przebiegł po jej plecach. Poczucie, że coś tu nie gra, wkradło się do jej umysłu z taką intensywnością, że nie potrafiła go zignorować.

Czy to się naprawdę wydarzyło? — pytała siebie, ale odpowiedzi nie było. Zamiast poczucia ulgi, które miała nadzieję poczuć po wypiciu kawy, poczuła tylko coraz większy strach. Myśli, które krążyły w jej głowie, zdawały się nie mieć końca. Każdy szczegół, który wcześniej wydawał się normalny, teraz był podejrzany, obcy.

Co się ze mną dzieje? — myślała, z trudem łapiąc oddech. Dlaczego czuję się, jakbym traciła kontakt z rzeczywistością? Przerażenie wdzierało się w jej serce, jak zimny palec, który wbija się głęboko w ciało. Każdy jej oddech był teraz szybszy i bardziej płytki. A potem zaczęły pojawiać się myśli, które najpierw brzmiały jak ciche echo, a teraz stawały się coraz głośniejsze.

Potrzebuję pomocy. Potrzebuję pomocy specjalisty. W przeciwnym razie… zwariuję. Może trafię na oddział psychiatryczny?

Złapała książkę, zabierając ją ze sobą, jakby miała nadzieję, że choć ona będzie stałym punktem, którego nie może stracić. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pustą kawiarnię, zanim wybiegła na zewnątrz. Poczucie osamotnienia było teraz tak intensywne, że zaczęła zastanawiać się, czy cała ta sytuacja nie jest tylko wynikiem jej wyczerpania. Jej umysł stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny, jakby coś w nim pękło.

Biegła ulicą, nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół. W jej głowie kłębiły się tylko myśli o tym, co powinna zrobić, do kogo pójść. To już pewne. Potrzebuję pomocy specjalisty.

Nie mogła tego ignorować. Czuła, że coś zaczyna ją przerastać. Jej umysł, który jeszcze niedawno był zdolny do logicznego myślenia, teraz był pełen chaosu. Kiedyś stawiała czoła problemom z pewnością siebie, ale teraz była w rozpaczy, w pełnej niepewności. Gdy dotarła do swojego mieszkania, wciąż z trudem łapała oddech. Z zamkniętymi oczami opadła na kanapę, czując, że straciła kontrolę. Musiała podjąć decyzję. Wiedziała, że nie może dłużej żyć w tym stanie. Spojrzała na książkę, którą trzymała w dłoni. Reinkarnacja. Blanka chłonęła książkę kartkę po kartce, jej palce przesuwały się po stronach, jakby sama musiała się upewnić, że to, co czyta, jest prawdziwe. Reinkarnacja — ten temat fascynował ją od dawna, ale dopiero teraz zaczęła dostrzegać, że może istnieć jakieś logiczne wyjaśnienie jej snów. Każdy fragment książki wciągał ją coraz głębiej w świat, którego wcześniej nie rozumiała. Zaczęła dostrzegać zbieżności między tym, co przeżywała, a teoriami na temat poprzednich żyć i duchowych powiązań. Po przeczytaniu kilku rozdziałów miała pewność, że temat reinkarnacji mógł być kluczem do zrozumienia jej nocnych wizji.

W jej umyśle pojawiły się kolejne pytania, które tylko pogłębiały pragnienie odpowiedzi. Co jeśli te sny to coś więcej? Co jeśli są jakimś przekazem z przeszłości? Jeśli to, co przeżywała, było odzwierciedleniem czegoś, co miało miejsce w poprzednich żywotach, to jak miała się uwolnić od tego ciężaru? Czuła, jakby te sny były jak nieodkryte wspomnienia, które nieustannie ciążą na jej barkach, nie pozwalając jej oddychać pełną piersią.

Zdecydowała, że musi zgłębić temat jeszcze bardziej. Może ta książka była pierwszym krokiem, ale potrzebowała więcej informacji, więcej dowodów. Musiała zrozumieć, co się działo w jej umyśle, by uwolnić się od tego wewnętrznego ciężaru. Chciała odzyskać spokój i kontrolę nad swoim życiem.

Blanka spojrzała na telefon, a jej serce zabiło mocniej, kiedy przeczytała wiadomość od Doriana.

Hej, mała. Mam nadzieję, że masz ochotę na mały, niewinny spacer w moim skromnym towarzystwie. Jeśli tak, to czekam na dole.

Dorian.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 68.3