.
Widok z okna
Mury obronne
dotykam muru
oglądam rany po oblężeniu
i odciśnięte palce
nieznanego człowieka
cegła skruszona przez czas
trwa na stanowisku
nie opuszcza miejsca
wyznaczonego przed wiekami
w wypalonej glinie
utrwalone są opowieści
wyczuwam chropowatość
zapisanej historii
Korzenie
Pamięć zahacza o ziemię,
grudki rozbite w dłoniach,
wieczny niepokój o urodzaj.
Pory roku i wahania barometru
wyznaczają rytm życia.
Obrazek — biedna wieś nad rzeką.
Na sznurku nad piecem
dyżurują dwie sukienki.
Gorsza — codzienna, lepsza — odświętna.
Buty śpią w kącie, by raz w tygodniu
powędrować na kiju do kościoła.
Nieistniejący świat wędrownych kramarzy
i biednego żydowskiego krawca.
Parę zdjęć uchwyciło szczęśliwe chwile
— jedyny spadek po dziadkach.
Poczucie bezpieczeństwa
nad ranem kot wślizgnął się przez uchylone okno
bezszelestnie zeskoczył z parapetu
zwinął w kłębek i schował pod krzesłem
w zielonych ślepiach zamknął nocne przeżycia
we śnie powróciła niepewność wczorajszej nocy
strach skazał na wędrówkę po płotach i dachach
poza zasięgiem wściekle ujadających psów
i potężnych bestii mknących po miejskich ulicach
spieszący się ludzie nie wzbudzali zaufania
na krześle przewieszona męska koszula
poruszała się lekko w rytmie oddechu wiatru
szeleściła kołysankę i utulała do snu
długimi ramionami w pustych rękawach
Łapacz snów
Czas popycha wskazówki zegarów.
Po pracowitym dniu zapada zmierzch,
szarość pochłania kolory.
Dźwięki rozpraszają się w powietrzu,
nastają długie godziny ciszy.
Świat powoli zastyga w bezruchu.
Księżyc, blady satelita Ziemi,
podąża w kierunku ciemności
w odwiecznym rytmie kwadr.
Noc daje ukojenie ludziom.
Zmęczone ciała układa do snu,
a myślom pozwala ulecieć.
Człowiek sięga do podświadomości.
Otwiera księgę zdarzeń przyszłych,
przenika głębię myśli.
Sny znikają dyskretnie nad ranem.
Odpływają po ciemnym niebie
Bez powtórki
Dzień układa się warstwami — godzina po godzinie
zawsze świt rozświetla szarość poranka,
a zmrok przywołuje sny.
Dni jak płatki śniegu — topią się i znikają.
Marzenia wsiąkają w glebę kroplami wody,
niewiele zostaje po niespełnionych pragnieniach.
Trudno znaleźć ciszę w środku dnia,
zatrzymać w myślach umykające minuty.
Czas rozsypuje się w mozaice kolorów, dźwięków.
Wiara znika, gdy nadchodzi wiedza,
nadzieja przemija po spełnieniu.
Miłość pozwala przetrwać codzienny trud.
Przytul, daj poczucie bezpieczeństwa.
Przegońmy smutek niszczący radość życia,
wyrwijmy dzień ze szponów złych wspomnień.
Dziedzictwo
Rodzinna pamięć sięga wieku.
Na sepiowych fotografiach
uśmiechają się bezimienni krewni
o zapomnianych życiorysach.
W ustnych przekazach
ożywa historia.
Nobliwy praszczur w surducie
przegrał wieś w karty.
Zdjęcie zrobione w Paryżu
przechowało rysy twarzy
i adres nieistniejącego atelier.
Mam jego oczy i uśmiech,
jedną wyszczerbioną filiżankę
ocaloną z rewolucyjnej powodzi.
Przechowuję podświadomy strach
przed hazardowymi grami.
Na strychu
W zakurzonym lustrze przegląda się duży pająk.
Na srebrną taflę zarzucił gęsty woal utkany z białych nici.
Świat stał się zamazany i widać niewiele, zaledwie kontury.
Czas zatrzymał się w zepsutym zegarze z wahadłem.
Milczy uwięziony pomiędzy
wieloma kółkami mechanizmu.
Dwa razy na dobę rozłożone wskazówki mówią prawdę.
W głębokich szufladach starego, dębowego kredensu
śpią czarno-białe zdjęcia uśmiechniętych ludzi bez imion.
Nie potrafią opowiedzieć dawno zapomnianych historii.
Sukienki z solidnych materiałów
wiszą w skrzypiącej szafie.
Niemodne, skazane na zapach naftaliny i bezruch,
marzą o słońcu.
Wierzą, że kiedyś moda się zmieni i ujrzą światło.
Drzemiące w kartonach książki, o pożółkłych kartkach,
zapamiętały dotyk wielu rąk, krople łez, zamyślenie.
Czasami opuszczają strych,
by dzielić się wiedzą, wzruszeniami.
Opowieść o domu
Znam dobrze kolejne metamorfozy.
Nowa estetyka zdjęła bogate ornamenty,
remonty pozbawiły finezyjnej urody secesji.
Oplątany winogronem, drzemie od lat w cieniu lip.
Kamienne schody ugięły się pod ciężarem wielu stóp.
Po deszczu w lustrze kałuży odbija się niebo.
Mosiężna klamka w kształcie smoka strzeże szczęścia,
a dębowe drzwi bronią dostępu obcym.
Bywam w snach o szczęśliwym dzieciństwie,
przemierzam długie korytarze i eleganckie salony,
chodzę po strychu wypełnionym wspomnieniami.
Wsłuchuję się w szelest wachlarzy.
Nie tak dawno minął wiek wytwornych dam.
Ze starych zdjęć uśmiechają się dalecy krewni.
Wędruję po cienkiej nitce utkanej przez czas.
Mam klucz do nieistniejącego zamka.
Pokusy
Nie mają ciężaru właściwego poważnych grzechów.
Szybko, w trybie doraźnym, usprawiedliwiają przewinienia,
a w sumieniu nie pozostawiają śladów bytności.
Każą porzucić obowiązki,
zapomnieć o datach w kalendarzu.
Siadają wygodnie w fotelu, odlatują w sferę marzeń.
W aromat mocnej kawy wplątują zapach szarlotki.
Nie zważają na kalorie.
Rozpuszczają w ustach słodycz nadziewanych czekoladek,
wieczorem podają lampkę szampana z truskawkami.
W słoneczne i ciepłe dni zapraszają na spacer do parku.
Kupują od kwiaciarki bukieciki fiołków za ostatnie grosze.
Są nagannie lekkomyślne, nie przejmują się finansami.
Małe pokusy i drobne kłamstewka znają się doskonale.
Wspólnie przeceniają niezwykłej urody torebki,
sukienki i buty.
Czasami okazyjnie nabywają kolorowe apaszki lub koraliki.
Niewinne grzeszki pełne
zniewalającego uroku i wdzięku
jak kropelki wody systematycznie padają na kamień,
kruszą monolit poważnych norm i niezłomnych zasad.
Pieczone jabłka
W jesienno-zimowe wieczory
salon pachniał pieczonymi jabłkami.
W piecu dojrzewał zapach owoców
wzbogacony elegancką nutą cynamonu i miodu.
Rozsypały się błyszczące kafle.
Czas skruszył szamotowe cegły.
Przepadł ażur żeliwnych drzwiczek.
Czasami wiatr przywiewa jak wspomnienie
dzieciństwa słodki aromat smakołyków
ukrytych pod cieniutką skórką.
Zapach chleba
O świcie lekko powiało.
Spoza ciemnych chmur
wyjrzał pierwszy promień słońca,
ogrzał zielone morze traw.
W górę wzniosły się złote pyłki
kwitnących zbóż.
Rozwinął płatki ogromny kwiat.
Wiatr snujący się wśród kłosów
zerwał się jak dziki koń.
Pocwałował z rozwianą grzywą
po rozległej równinie.
Spod kopyt wzbił gęsty kurz.
Spójrz na falujące pole.
Z milionów drobinek powstał kielich.
Uniósł się słodki zapach.
Chleb codzienny
W kuchennym misterium obchodzono
święto pieczenia chleba.
W drewnianej dzieży drzemało ciasto zrobione na zakwasie.
Budziło się, by połknąć kilogramy mąki, napić się wody.
Syte, pęczniało i zasypiało na kolejnych parę godzin.
Na drewnianych łopatach rozścielały się liście łopianu
jak pluszowe kanapy zapraszające do dalszego snu.
Piec otwierał szeroko gorące usta, lizał językiem ognia.
Ciasto skropione wodą udawało się ku przeznaczeniu.
Znak krzyża na brązowej skórce zapraszał na ucztę.
Pocałunek przepraszał kromkę upuszczoną na ziemię.
Czas niedostatku nauczył szacunku, pokory.
W rodzinnych opowieściach wracało widmo głodu.
Stuletnia podłoga
w starym domu zamieszkali nowi ludzie
zapuszczają korzenie
chcą wtopić się w krajobraz
po rozłożystej lipie pozostał suchy pień
umilkły pszczele chóry
wiatr rozwiał zapach majowych bzów
z ogródka zniknęły białe floksy
czerwienią się mury z klinkierowej cegły
nie zagląda przez okna winogrono
zacierają ślady po dawnych właścicielach
w innych kolorach kwitną ściany
wymienili okna na plastikowe
w drzwiach lśni inny zamek
czas uwięziony w dębowych deskach
skrzypi tak samo
Dom
gniazdo uwite z betonu i stali
w środku trochę szkła i drewna
ma przetrwać wieki
rozsypuje się natychmiast
gdy odchodzi człowiek
Śmierć domu
na skraju wsi drewniana chata
pochyla się jak zgrzybiała staruszka
pod ciężarem trosk
przez dziurawy dach
ciekawski deszcz zagląda do środka
podlewa wysmukłe brzozy
które wiatr posadził w pokoju
w oknach resztki firanek
konkurują z gęstymi nitkami pajęczyny
w potłuczonych szybach przeglądają się na zmianę
księżyc i słońce
zdziczałe maliny oplatają ściany
gąszczem zielonych ramion
wysokie malwy barwią się czerwienią
wśród rudych traw
pojedyncze sztachety zakreślają
teren dawnego ogrodu
bujne chwasty wzięły we władanie żyzną ziemię
co roku spróchniała jabłoń rodzi owoce o cierpkim smaku
potężny orzech rozpościera wielkie palce pełne cienia
niegdyś niepozorna lipka zamieniła się w ogromne drzewo
a złote pszczoły nucą cicho pieśń o słodkich kwiatach
pracowite czarne mrówki powoli oddają dom naturze
przenoszą go kawałek po kawałku wprost do nieba
Rodzinne spotkania
przybywamy do domu dzieciństwa
moje siostry — wędrowne jaskółki
wracają co roku do rodzinnego gniazda
nie zważają na trud dalekiej podróży
snujemy wspomnienia
aż do godziny liliowych obłoków
otulone zielonym chłodem lipy
miodowym zapachem kwiatów
rozmowom przysłuchuje się wiatr
trącający struny gałęzi
i ciekawskie słońce prześwietlające
koronę ogromnego drzewa
wiemy że jesienią musimy się rozstać
znajdę schronienie w odległym mieście
czarno-białe ptaki podążą na południe
przetną kolejne błękity nieba
minie parę miesięcy
słońce wyznaczy podniebne szlaki
ofiaruje siłę podtrzymującą skrzydła
wyśle zaproszenie do powrotu
spotkamy się ponownie
przetrwamy kolejne trudy
wzmocnione energią miejsca
w którym wszystko się zaczęło
Spotkanie klasowe
zobaczyliśmy się po wielu latach
szukaliśmy rozpaczliwie w pamięci
chłopców o posturze herosów
dziewcząt gibkich jak nimfy
czas — złośliwy szyderca
przemalował postacie
pijakom dorobił czerwone nosy
łakomczuchom domalował brzuchy
na twarzach postawił kreski grymasów
złe słowa zacisnął w wąskich ustach
bezlitośnie obnażył ludzkie wady
wspominaliśmy dawne dzieje
każdy odszedł do swojego życia
zabrakło wspólnych punktów
opowieści
Widok z okna
O szyby głośno dzwonią wielkie krople deszczu.
Dotykają się i łączą w szerokie warkocze strug.
Świat za szybą stopniowo traci przezroczystość.
Znad ziemi podnosi się gęstniejąca mgła,