E-book
3.15
drukowana A5
66.65
Wiatrem z pól zasiane

Bezpłatny fragment - Wiatrem z pól zasiane

Objętość:
461 str.
ISBN:
978-83-8155-288-2
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 66.65

Tę książkę poświęcam wszystkim Polakom, którzy pozostali na ojcowiźnie i tworzą historię współczesnej wsi.

Rozdział I

Tak upalnego czerwca w historii polskiej meteorologii jeszcze nie notowano jak w roku 1979, kiedy to w cieniu odnotowano 30 stopni Celsjusza. Upalne powietrze płynęło do Polski aż znad afrykańskiej Sahary przez pogranicze Tunezji, Libii i Algierii, a następnie przez Włochy i kraje alpejskie, aż po południowy zachód naszego kraju. Trudno było wytrzymać w tym upale szczególnie w mieście, więc wszyscy mieszkańcy miast wyjeżdżali nad wodę, by nieco się ochłodzić i odpocząć od męczącego upału. Mieszkańcy Radomia jeździli nad Pilicę albo nad Zalew w Domaniowie, wyjątkowo nad zalew na Borkach. Asfaltowe jezdnie były rozgrzane i uwalniał się z nich cuchnący zapach lepiku, a w kilku miejscach było widać wyżłobione ślady opon samochodowych, które za długo stały na słońcu. Płyty chodnikowe były tak rozgrzane od słońca że, miało się ochotę iść po nich na bosaka, szczególnie ci, co cierpieli na nieprawidłowe krążenie i mieli wiecznie zimne nogi.

Maja Klonowska, świeża absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Kielcach, pochodziła z Radomia, a konkretnie z Oboziska, z osiedla, które nosiło nazwę: Jacka Malczewskiego. Często zastanawiała się, dlaczego w potocznej nazwie była używana najczęściej ta pierwsza. Sięgnęła więc do encyklopedii i dowiedziała się, że nazwa — Obozisko — mogła mieć związek z obradami Trybunału Koronnego w Radomiu, na które zjeżdżały do miasta tłumy ludzi, handlarze, kupcy i inni ciekawi wydarzenia. Większość z nich z powodu braku miejsca w zajazdach i domach prywatnych lokowała się w namiotach, rozbijanych na terenie, nazywanym stąd później Oboziskiem. Przez dzielnicę przepływa rzeka Mleczna i Potok Północny, który był kiedyś czysty, w którym pluskały się dzieciaki. Pamiętała te czasy, bo sama w nim brodziła. Był płytki, ale woda mile chłodziła stopy w upalne dni. Wzdłuż potoku rosły wysokie topole. Dlatego od dzieciństwa miała do nich wielki sentyment. W czwartki i soboty nad jego brzegami do tej pory stoją chłopi z okolicznych wsi i sprzedają swoje produkty: jaja, produkty mleczne, warzywa i owoce, a po drugiej stronie potoku, stał plac, nazwany od niepamiętnych czasów: Korej, na którym stały budki kramarskie i można było tu kupić wszystko, począwszy od produktów spożywczych, po meble, rowery, pierza na poduchy, pierzynki i kołdry. A od cinkciarzy dolary albo złoto w postaci obrączek i pierścionków.

Maja miała wielki sentyment do swojego miasta, bo mieszkańcami byli ludzie pracy. Zakłady przemysłowe jak: Zakłady Metalowe „Predom Łucznik” im. gen. Waltera produkujące głównie maszyny do szycia oraz bagnety i wiatrówki dla wojska. Radomskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Radoskór” produkowały różnego rodzaju obuwie dla potrzeb ludzi w kraju, ale i zagranicą. ZEORK dostarczały energię elektryczną, WPEC dostarczało energię cieplną, Zakłady Mięsne były wytwórcą różnego rodzaju przetworów mięsnych, które słynęły z dobrej jakości wędlin. Spółdzielnia Mleczarska produkuje wyroby mleczarskie, Zakład Tarcz Numerowych RWT produkowały telefony, Radomskie Zakłady Mechanizacji i Budownictwa „ZREMB” wykonywały remonty spycharek i ładowarek, Garbarnia Skór Miękkich garbowała skóry do produkcji odzieży, torebek i butów, „Techmatrans” Przedsiębiorstwo Projektowania i Dostaw Transportu Technologicznego i Składowania, Radomska Fabryka Wyrobów Emaliowanych produkowała kuchnie gazowe, Zakłady Przemysłu Tytoniowego produkowały najlepszego gatunku tytoń, Zakłady Urządzeń i Instalacji „Termowent” były wytwórcą wentylatorów i urządzeń grzewczo-wentylacyjnych, Zakłady Drzewne zajmowały się obróbką drewna, Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, Kombinat Budowlany stawiał osiedla mieszkaniowe, Przetwórnia Owocowo-Warzywna produkowała przetwory z owoców i warzyw, które pochodziły z zakontraktowanych upraw w rejonie Radomia. Radomska Centrala Materiałów Budowlanych była jedną z największych hurtowni, która sprzedawała wszystkie materiały budowlane do remontów domów albo ich urządzeń. Oprócz RCMB była hurtownia „Elmet”, która zajmowała się sprzedażą urządzeń grzewczych z piecami, instalacją i grzejnikami.

Wszystkie te zakłady pracy zatrudniały nie tylko mieszkańców Radomia, ale także chłoporobotników z okolicznych wiosek, którzy posiadali zbyt mało ziemi, by się z niej utrzymać.

Data 25 czerwca 1976 roku była dla Radomia znacząca. Radykalne podwyżki cen na podstawowe artykuły spożywcze były główną przyczyną protestu, że radomianie wyszli na ulicę. Akcja została spacyfikowana przez jednostki milicji i ZOMO, nadając radomianom przydomek „Warchołów”. Radomianie udowodnili, że byli nie tylko ludźmi pracy, ale też prawdziwymi bohaterami, umiejącymi walczyć w obronie słusznych idei.

W wydarzeniach tych wzięło udział około 20 tysięcy osób, w tym pracownicy 33 przedsiębiorstw z terenu Radomia i województwa oraz studenci Politechniki Świętokrzyskiej i uczniowie szkół średnich.

W trakcie walk na ulicy zginęło dwóch mężczyzn, 198 zostało rannych, w kilka dni potem zamordowano następnego radomianina. Śmiertelną ofiarą represji po wydarzeniach radomskich był ksiądz Roman Kotlarz, który patronował radomskim robotnikom.

Milicja i ZOMO przeprowadziły masowe aresztowania zarówno demonstrantów jak i przygodnych osób, którym zarzucano uczestnictwo w niszczeniu mienia. Zdarzały się również przypadki wyciągania ludzi z domów. Zatrzymanych brutalnie bito i kopano, przeprowadzając przez tak zwane „ścieżki zdrowia”. Zatrzymani nie byli przed kolegiami dopuszczani do głosu, a dowodami ich winy były milicyjne notatki i „brudne ręce”. Straty materialne oszacowano na ponad 77 milionów złotych. W trakcie zamieszek spalono 5 samochodów ciężarowych i 19 osobowych, a pożar uszkodził gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR.

Choć ci na samej górze krytykowali i wszelkimi sposobami chcieli dokuczyć mieszkańcom Radomia, obcinając im wszelkie dofinansowania na rozbudowę i rozwój miasta, to oni jednak wygrali ten protest. Przez upór i męstwo przeszli do chlubnej historii, pozostaną na zawsze, jako wielcy Polacy, choć o niektórych historia nie wspomniała, byli bezimiennymi bohaterami, którzy tworzyli wówczas historię miasta. Tym wszystkim najwaleczniejszym, wystawiono dla potomności pomnik, upamiętniający czerwcowe wydarzenia przy zbiegu ulic: Żeromskiego i 25 Czerwca.

Na myśl o nich wszystkich Maja była dumna, że się urodziła i mieszkała właśnie tutaj, w mieście krnąbrnych Warchołów.

x

Była sobota, mimo że zbliżała się godzina osiemnasta, Maja miała dość siedzenia w murach osiedlowego bloku i wyszła z domu, nie chcąc być świadkiem kolejnej kłótni rodziców. Będąc małą dziewczynką, marzyła, aby zostać nauczycielką. Tego roku ziściło się jej marzenie, ukończyła studia polonistyczne i obroniła pracę magisterską. Dlatego musiała przemyśleć, co dalej ma ze sobą zrobić. Przede wszystkim zamierzała wyprowadzić się z domu. Artur, jej młodszy brat miał szczęście, bo studiował Prawo w Warszawie, z dala od domu. Dlatego nie musiał wysłuchiwać przekomarzanek rodziców, był wolny od wszelkich ich nakazów i zakazów. Był panem samego siebie. Dorabiał sobie w niepełnym wymiarze godzin i miał z czego pokryć wynajem niewielkiego pokoiku, który dzielił z kolegą z tego samego roku. Czynsz dzielili na spółkę, więc zawsze mu zostawało pieniędzy na zakup książek i różnego rodzaju rozrywki. Najistotniejszą sprawą było to, że dobrze mu szło z nauką, ale nie dlatego że był geniuszem lecz był niezmiernie pracowity. Maja była z niego dumna. Była starsza od niego zaledwie trzy lata, ale lubiła opiekować się nim. I może dlatego nie straciła z nim kontaktu i wiedziała o jego najbliższych planach, jak i o jego sercowych dylematach. Minęła Korej, plac targowy, który swą nazwę wziął od wojny w Korei (w latach 1950—1953, bo przeniesiono go z Placu Jagiellońskiego, który wcześniej był nazwany Rajtszulą i wtedy mówiono, że targ jest teraz tak daleko jak do Korei. Tylko dodano literkę „J” i została Korej), skierowała się w cichą uliczkę willową, która nosiła nazwę: Wolność. Tą dość spokojną, mało uczęszczaną uliczką oprócz dni targowych, można było dojść do ulicy Reja, a idąc dalej w linii prostej, droga prowadziła do rynku, gdzie stał ratusz i okazały budynek IV Liceum Tytusa Chałubińskiego, a po przeciwnej stronie ulicy stał słynny Dom Esterki i Gąski z XVII wieku. Potem Rwańską lub Szewską, nie bez przyczyny tak nazwaną, bo dawno temu w tych starych kamieniczkach pracowali szewcy i kamasznicy. Wychodząc z niej, dochodziło się do głównej ulicy Radomia: Stefana Żeromskiego. Idąc w górę pod numerem pięćdziesiątym trzecim, można było dojść do Urzędu Miasta, po przeciwnej stronie którego był Park Kościuszki. I to było jej miejsce docelowe, aby się uspokoić i wyciszyć, zawsze wybierała długi spacer tą właśnie trasą. I zawsze odnosiło to właściwy skutek, bo zanim tam dotarła, zdążyła ochłonąć z ciężkiej atmosfery, jaka panowała w domu. Podczas spaceru mogła również zauważyć zmiany nie tylko w witrynach sklepowych, ale wyglądzie ulicy, jak także popatrzeć na ludzi, którzy szli w stronę parku, gdzie można było wygodnie usiąść i odpocząć albo spotkać się z przyjaciółmi i posłuchać miejscowej kapeli.

O tej porze dnia w Parku Kościuszki było głośno od gwaru rozmów, chichoczących par, które siedziały na ławce blisko siebie i entuzjastów muzyki, którzy stali w grupkach w pobliżu muszli, na której miał tego wieczoru grać rockowy zespół, który przyjechał do Radomia z okazji obchodów Dni Kultury. Obok Łaźni, w parkowej kawiarni pod parasolami, siedziała przeważnie młodzież. Starsi przebywali kawiarniach: Stylowej albo Teatralnej. Tam były swoiste klimaty. Szczególnie w Teatralnej można było zobaczyć artystów z radomskiego teatru, malarzy, stałych bywalców redakcji radomskich gazet i ludzi, którzy odczuwali specyficzny klimat ówczesnego życia w oparach papierosowego dymu i przy aromacie świeżo palonej kawy. Gorączkowo i dużo się dyskutowało o złej polityce w kraju, o sposobach i możliwościach wprowadzenia reform, które podźwignęłyby kraj z upadku ekonomicznego i gospodarczego. Każdy tu z siedzących miał doskonałe pomysły i plany, jak polepszyć byt, szkoda tylko, że każdy z nich był mocny tylko przy kawiarnianym stoliku z papierosem w ustach i nonszalanckim uśmiechem, gdy inni za podobne idee siedzieli w polskich więzieniach albo zostali internowani do miejsc, o których nie wiedziała nawet najbliższa rodzina. Wizyta papieża Jana Pawła II w kraju była również częstym tematem rozmów. Polacy wiązali z nim dalekosiężne plany, mając nadzieję, że rozmowy z członkami partii najwyższego szczebla dadzą pożądane efekty.

Kobiety miały zawężone tematy: znajome zdradzały najskrytsze sekrety swoich znajomych i o trendach ówczesnej mody. Bo temat, jak stanie w ogonku przez pół dnia za torebką lub eleganckimi butami, nie był dobrym tematem do pogaduszek przy kawie.

O tej porze roku Park Kościuszki był najbardziej uczęszczanym miejscem szczególnie przez młodzież. Na ławkach siedziały przytulone młode pary albo żwawi emeryci, pasjonaci. W parkowej altanie też ich nie brakowało, siedzieli wyłącznie sami mężczyźni, grając w szachy lub warcaby. Obok nich przy stoliku siedziało kilku zawziętych karciarzy, którzy grali w pokera i chcieli się odegrać, dopóki nie zapadł zmierzch. Wtedy odchodzili, każdy w swoją stronę, by następnego dnia zacząć dzień od nowa w taki sam sposób. Z Młodzieżowego Domu Kultury, który stał w pobliżu parku, zaczęły wychodzić dzieciaki z ostatnich zajęć Koła Fotograficznego, a z Katedry Opieki Najświętszej Marii Panny stojącej naprzeciw parku, wychodzili wierni z wieczornej mszy. Wieczór ten nie różnił się niczym jak co dzień, był gwarny i wesoły, ale nie dla wszystkich.

Maja usiadła na ławeczce, w alejce obok pomnika Chopina. Przechodząca para rzuciła jej zagadkowe spojrzenie. Jeszcze jedna rozczarowana, pewnie pomyśleli, ale przeszli obojętnie, posłuchać grającego zespołu. Maja kątem oka zauważyła ich współczujące spojrzenie i prawie natychmiast uniosła głowę. Nie należała do osób, które lubiły się nad sobą użalać. Rodzice nie starali się narzucać jej swojej woli. Uważali, że jest na tyle dorosła, że mogła robić ze swoim życiem, co jej się żywnie podoba, byle kierowała się rozsądkiem, a rozsądku nigdy jej przecież nie brakowało.

Kilka dni temu zerwała z Krzysztofem. Okazał się zwyczajnym palantem. Nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Dlatego nic już nie zatrzymywało ją w mieście, w którym się urodziła, wychowała i bardzo kochała. W pobliżu stała młoda para, dziewczyna zaśmiała się radośnie. Mimo woli spojrzała na nią zaciekawiona, co ją tak rozbawiło. Była młoda i ładna, mniej więcej w jej wieku. Obok niej stał młody mężczyzna z burzą czarnych włosów i roześmianych oczach, prawdopodobnie jej chłopak. Opowiadał jej o czymś zabawnym, bo dziewczyna znów roześmiała się wesoło. Pozazdrościła jej tej spontaniczności i swobodnego zachowania. Ona tak dobrze czuła się tylko w towarzystwie Adama i swoich przyjaciół z dzieciństwa. Westchnęła cicho z widoczną mgiełką w oczach. Przed jej oczami stanęli dawni przyjaciele: Zosia Boczko, Baśka Rymkowska, Rysiek Szymek i Adam Filipiak. Z dziecięcych zabaw zostały miłe wspomnienia, a z biegiem lat ich przyjaźń jeszcze bardziej się wzmocniła, która trwała do dziś. Kiedy tylko odwiedzała babkę Agatę i ciotkę Augustę podczas wakacji, spotykali się najczęściej w jej pokoiku na poddaszu, który dawno temu dziadkowie wyremontowali specjalnie dla niej. Sama myśl o przyjaciołach zmieniła jej samopoczucie. W tej samej chwili postanowiła pojechać na jakiś czas do babki i ciotki, których dawno nie widziała. Podniesiona na duchu i w lepszym nastroju podniosła się z ławki i pewniejszym krokiem ruszyła tą samą drogą, co przyszła.

x

Kiedy wróciła do domu, ojciec siedział przed telewizorem, a matka krzątała się w kuchni. Starym zwyczajem podgotowywała obiad na jutrzejszy dzień. Jak co niedziela na obiad miał być rosół z kury z makaronem własnej roboty. Postanowiła najpierw porozmawiać z matką.

— Mamo, chciałabym na kilka dni wyjechać do babci — oznajmiła.

— Masz wolne, więc korzystaj z niego, póki nie podejmiesz pracy — odparła, zajęta krojeniem warzyw, ale, kiedy córka umilkła na dłuższy czas, spojrzała na nią uważniej.

— Coś się stało? — zapytała.

— Zerwałam z Krzysztofem — wyznała Maja, pozbywając się ciężaru, który gniótł ją w piersi od kilku dni.

— Był ku temu konkretny powód, czy po prostu ci się znudził? — zapytała z nieco większym zainteresowaniem.

— Kilka dni temu nakryłam go w łóżku z dziewczyną, którą niedawno poznał na imieninach u naszej wspólnej koleżanki.

Matka spojrzała na nią ze współczuciem.

— Dobrze zrobiłaś. Nie ma nic gorszego od zdrady osoby bliskiej ci sercu — powiedziała zgaszonym głosem.

Teraz Maja spojrzała podejrzliwie na matkę.

— Masz na myśli ojca? — zapytała z niepokojem.

— Porozmawiajmy o czymś milszym. Pewnie cieszysz się, że ich spotkasz? — Matka nalała świeżo zaparzoną herbatę do filiżanek z pięknej, ćmielowskiej porcelany, które kupiła w miejscowym sklepie na osiedlu, stojąc w kolejce przez kilka godzin.

— Dopiero dzisiaj uzmysłowiłam sobie, że bardzo mi ich brakowało. Choć z Zosią prawie codziennie rozmawiamy przez telefon, ale to nie to samo.

— Pewnie spotkasz się też z Adamem?

— Na pewno. Odkąd skończył studia i odbył służbę wojskową, pomaga ojcu w gospodarstwie. Zosia zdradziła mi, że dzięki Adamowi, Filipiakowie nieźle zarobili na zakontraktowanych zbożach i roślinach strączkowych — odparła podekscytowana.

— Zawsze był mądrym i odpowiedzialnym chłopcem.

— Cieszę się, że spełniają się jego marzenia. Niektórzy jego koledzy pouciekali do miasta, a on został na ojcowiźnie i udowadnia, że na wsi również można zarabiać duże pieniądze, oczywiście dzięki wytężonej i żmudnej pracy oraz innowacyjnym pomysłom.

— Dziwię się, że jeszcze żadna dziewczyna nie usidliła Adama. Wyrósł na przystojnego mężczyznę.

— On ma wytyczoną drogę i trzyma się swoich priorytetów.

— Widzę, że nadal go podziwiasz.

— Cenię go za przebojowość i kreatywność w tym, co robi. Gdy opowiada o jakimś pomyśle, mówi o nim z takim przekonaniem i pasją, że zaraża swoim entuzjazmem innych. Szkoda, że go nie słyszałaś, gdy opowiadał o swoich planach.

— Wyobrażam sobie, jest w końcu elokwentny i przedsiębiorczy, jak jego ojciec. Przekaż wszystkim pozdrowienia od nas. Gdyby nie praca, chętnie pojechałabym z tobą. Na wsi można przynajmniej się dobrze zrelaksować, choćby przy pieleniu warzyw.

— Pociesz się, że za miesiąc będziesz miała urlop, wtedy odpoczniesz od tego kołchozu i zgiełku miasta.

— Nie mów w ten sposób córeczko, w końcu Zakłady Metalowe „Łucznik”, to nie tylko fabryka maszyn do szycia i pisania, jak sama wiesz.

— Tak, ale, aby wyjść choćby na godzinkę do lekarza, muszą ci wypisać przepustkę, a i zrewidować, czy przypadkiem nie wynosisz bagnetu albo wiatrówki.

— Córuś, dzisiaj nastawiona jesteś jakoś wojowniczo. Chyba Krzysztof nie jest powodem twojej frustracji? Nie psuj sobie przez niego dnia. Nie warto.

— Nie żałuję. Masz rację. Od jutra zaczynam nowe życie.

— Kiedy już odpoczniesz, musisz rozejrzeć się za pracą. Sama do ciebie nie przyjdzie, kochanie. Kobieta musi być niezależna. — Matka tarła marchew z dziwną zawziętością.

— Usiądź i wypij spokojnie herbatę, ja to dokończę — zaproponowała córka.

Matka posłusznie podeszła do zlewu, obmyła ręce, otarła je ściereczką lnianą i usiadła za stołem. Znad filiżanki spoglądała na córkę.

— Co, mam brudny nos? — zdziwiła się Maja.

— Nie masz brudnego nosa, wprost przeciwnie, wyglądasz ślicznie, moja panno.

— Naprawdę?

— Naprawdę. Jesteście tacy różni, ty i Artur, że chwilami mam wątpliwości, czy cię nie podmienili w szpitalu — zaśmiała się matka.

— Artur jest podobny trochę do ciebie, trochę do taty, a ja do sąsiada.

Matka ponownie wybuchnęła głośnym śmiechem, na samą myśl o sąsiedzie z naprzeciwka, który przypominał raczej bajkowego Rumcajsa.

— Umiesz człowieka rozbawić, nie ma co — powiedziała wesoło matka.

— Ostatnio ciągle z ojcem się kłócicie. Życie jest takie krótkie, nie marnujcie je na jakieś tam spory. Pojedźcie na wakacje. Odpocznijcie. Jesteście jeszcze młodzi i piękni, korzystajcie z życia, póki możecie. Kiedy dopadnie was starość, wtedy będziecie mogli kłócić się do woli, chcąc w ten sposób urozmaić sobie monotonne życie.

— Och, maleńka tak łatwo ci mówić, a życie wcale nie jest takie różowe, jak ci się wydaje — westchnęła matka.

x

W miesiąc później po krótkim pobycie na wsi, wróciła do domu, aby się spakować. A gdy wyznała rodzicom, że postanowiła zamieszkać w Ostrownicy na stałe, nawet nie byli zbytnio zaskoczeni, co ją bardzo zdziwiło, ale nie drążyła tematu.

— Przez jakiś czas mieszkałabym u babci, a potem może szkoła, gdzie zatrudniłabym się, zapewniłaby mi jakieś lokum na stałe — mówiła podekscytowana.

— Córeczko, jak zrobisz, tak będzie — powiedział ojciec.

— Mamo, co o tym sądzisz?

— Twój ojciec ma rację. Do ciebie należy wybór, jesteś przecież dorosła.

— Rozmawiałam już z babcią i ciotką i wyraziły zgodę.

— Wyobrażam sobie ich radość i wcale im się nie dziwię. Odkąd zostały same, czują się samotne — odezwał się ojciec znad gazety.

— Mam nadzieję, że ty Michale nie opuścisz mnie wkrótce?

— Mamy chwilowy przestój na budowie. Na razie samotność ci nie zagraża, moja droga.,

— A propo’s tatku twojego zaległego urlopu, gdzie zamierzacie wyjechać tym razem? — zapytała, patrząc na rodziców z góry.

— Prawdę mówiąc, nie zastanawialiśmy się nad tym — powiedziała matka, zerkając na ojca, którego bardziej interesowało „Słowo Ludu”.

— Przecież wasze zakłady pracy mają dla swoich pracowników kilka ośrodków wczasowych i z tego, co wiem, nawet w atrakcyjnych miejscowościach nad morzem i w górach. Dlaczego nie mielibyście z nich skorzystać? — zasugerowała.

— Nie jestem pewna, czy twój tatko chce gdziekolwiek ze mną jechać — powiedziała matka z przekąsem.

— Co się z wami dzieje? Artur jedzie na wakacje na Mazury, ale przedtem chciałby z wami się zobaczyć, ale obawia się waszych kłótni. Nie chciałby stawać pomiędzy wami, kocha was oboje, ale te wasze sprzeczki doprowadzają go do szewskiej pasji, podobnie jak mnie. Ja też przyznaję z ciężkim sercem, że opuszczam was z obawą, czy nie pozabijacie się w międzyczasie, gdy mnie tu nie będzie — wypaliła.

Zaskoczeni rodzice patrzyli na córkę zdumieni. Potem ojciec obrzucił matkę znaczącym spojrzeniem, na co matka nie pozostała obojętna i odwzajemniła jego złowrogie spojrzenie. Już jedno chciało oskarżać drugiego, ale córka natychmiast im przerwała, grożąc palcem mocno poirytowana.

— Jeszcze do niedawna byłam z was dumna, kochałam jak nikogo na świecie, ale teraz odechciewa mi się z wami mieszkać pod jednym dachem. Miałam zostać w domu kilka dni, ale jutro wyjeżdżam do Ostrownicy! — zakomunikowała kategorycznym tonem.

— Mamo, dopraw sałatkę sama, ja mogłabym ją przesolić — rzuciła przez ramię i wyszła z kuchni rozgniewana.


x

Przyjechała do Kazanowa z wypchanym plecakiem, ciężką torbą podróżną i bagażem wspomnień. Wysiadając z autobusu, wiedziała, że nikt nie będzie na nią czekał, bo chciała zrobić wszystkim niespodziankę. Nawet z Zosią nie podzieliła się informacją, że postanowiła osiąść w Ostrownicy na stałe. Babcia Agata i ciotka Augusta, zostały poinformowane o jej przyjeździe w ostatnim liście, który wysłała im matka. Ze względu na ich stateczny wiek nawet nie oczekiwała ich na przystanku PKS-u. Przede wszystkim chciała zaskoczyć Zosię i Adama. Na postoju nie było żadnej taksówki. Nie była tym faktem zdziwiona, tylko może ciut rozczarowana, bo do przejścia miała cztery kilometry. Pocieszała się faktem, że była ładna pogoda, świeciło słońce i wiał lekki wiatr, niosąc ze sobą nutkę wczesnej jesieni. Chwyciła więc za rączki swoje manele i ruszyła przez osowiałe o tej porze miasteczko. Uszła z dwieście metrów i musiała przystanąć, aby nieco odetchnąć. Miała okazję, aby popatrzeć na wciąż zachodzące tu zmiany, świeżo pomalowane elewacje niektórych budynków, nowo położony chodnik przy Urzędzie Pocztowym, czy nową dekorację w witrynie sklepu spożywczego. Musiała zatrzymywać się tak kilkanaście razy, by ulżyć zmęczonym rękom. Odetchnęła pełną piersią dopiero na widok wsi, znajomych domów i sadów pełnych o tej porze późnych odmian jabłoni i gruszy. Było już po żniwach, więc pola zmieniły feerię barw, ze złocistej i zielonej, na szarobrunatną. Brakowało jej żółci we wszelkich jej odcieniach: w łanach falujących zbóż, w ogromnych głowach dojrzałych słoneczników i pól rzepaku. Mimo że każda pora roku miała swój urok, lato na polskiej wsi było od wieków, zawsze cudownie urzekające. Jak sama mówiła do swojej przyjaciółki Zosi Boczko, było pełne magicznego piękna.

Od jej ostatniego, dłuższego pobytu w Ostrownicy minęło dwa lata. Kiedy ostatnio wpadła w odwiedziny do Filipiaków, Adam był na wyjeździe gdzieś w terenie. Dzisiaj wprost nie mogła się doczekać, aby się z nim zobaczyć. Ostatnie spotkanie sprzed kilku lat kompletnie ją zaskoczyło. Adam wpadł na parę minut, by złożyć jej życzenia urodzinowe, a potem pogratulować dostania się na wymarzoną uczelnię. Z tej okazji otrzymała od niego w prezencie złoty łańcuszek z serduszkiem, z którym nigdy się nie rozstawała. Nawet nie zdążyła mu wtedy należycie podziękować, bo przed domem stał samochód terenowy, a w nim siedzieli jego koledzy z wojska, z którymi załapał się na dwudniową przepustkę. Mieli dla siebie za mało czasu. Ciekawskie spojrzenia jego kumpli onieśmielały ją, dlatego wciągnęła go za furtkę ogrodzenia i zrobiła wtedy coś, czego wstydziła się do tej pory. Na samo wspomnienie o tym zawsze się rumieniła. Ale właśnie ta chwila utkwiła najbardziej w jej pamięci, która przełamała ich relacje: przyjaciel — przyjaciółka.

Musiała przyznać, że brakowało jej specyficznego poczucia humoru Adama, jego ciętego języka i nie tylko, ale o tym wolała teraz nie myśleć. W zakamarkach pamięci jak kieszonkę wypchaną mnóstwem słodkich wspomnień zostawiła na później, na wypadek, gdyby ich drogi znowu dziwnym trafem się rozminęły.

Zza drewnianych sztachet płotów, które powoli wypierane były przez metalowe siatki ogrodzeniowe, wyglądały pyzate buzie umorusanych dzieciaków, które oderwały się od zabawy i przyglądały się jej z wielkim zainteresowaniem, marszcząc śmiesznie brwi i perkate noski. Odprowadziły ją wzrokiem aż do furtki Filipiaków, przy której postanowiła odpocząć. Potem z głośnym śmiechem powróciły do swojej zabawy w berka, nie zwracając już na nią uwagi.

Dom Filipiaków zbudowany był z potężnych, czarnych bali, bo impregnowane były specjalną substancją, która zabezpieczała drewno przed kornikami. Wyróżniał się na tle innych, bo zdecydowanie je przewyższał. Nawet ogródek pod oknami i za domem mówił wiele o jego gospodyni, bo rosło w nim dużo kolorowych kwiatów. O tej porze roku pyszniły się w nim kolorowe astry, białe i fioletowe floksy, georginie, późne odmiany róż, z których pani Ela Filipiak, matka Adama, była szczególnie dumna i wiele jeszcze innych, których nazw nawet nie znała. Wiedziała, że za domem jest sad pełen jabłoni, grusz i śliw oraz kilka bruzd ziemi z warzywami. W tym gospodarstwie nie marnował się najmniejszy kawałek ziemi, bo w końcu to ona była ich główną żywicielką, szczególnie w tych trudnych czasach, kiedy w sklepach wszystkiego brakowało, nawet podstawowych artykułów spożywczych.

Poprzez ogrodzenie usłyszała odgłosy rąbania siekierą. Nie pomyliła się, kiedy uchyliła furtkę, zobaczyła mężczyznę pochylonego nad olbrzymim pniakiem, który rąbał drwa na opał. Mężczyzna był wysoki, młody, o szerokich ramionach i wąskich biodrach. Pod zieloną, bawełnianą koszulką i spodniami w panterkę, widoczne były silnie umięśnione ramiona i uda. Nagle znieruchomiał, jakby wyczuł, że jest obserwowany, odwrócił się w jej stronę i natychmiast wyprostował pochylone plecy. Nie musiał się odwracać, aby mogła go rozpoznać. Tylko Adam Filipiak nawet przy prostej czynności, jak rąbanie drewna, poruszał się z takim wdziękiem. Był przystojny jak jego ojciec i w typie każdej kobiety. Ciemne włosy miał przystrzyżone na króciutkiego jeża. Wyglądał tak, jakby dopiero co przyjechał z wojska na przepustkę. Maja na jego widok głośno przełknęła ślinę. Kiedy widziała go po raz ostatni, nie był tak dobrze umięśniony, choć i wtedy był szalenie pociągający. Serce na chwilę zamarło jej z wrażenia. Nie mogła mu pokazać, jakie wywarł piorunujące na niej wrażenie. Nie teraz, kiedy ona sama wyglądała niechlujnie i była spocona jak mysz.

Gdy tylko ją spostrzegł, zdecydowanym i pewnym krokiem ruszył do furtki. Ona też szła w jego stronę, choć miała szaloną ochotę, pobiec. Ledwie się od tego powstrzymała. Czuła się dyskomfortowo, bo nie tylko lepiła się od potu, ale jej nogi drżały ze zmęczenia i ledwie na nich stała. Widziała, że po drodze zdejmował z rąk robocze rękawiczki. Wierzchem dłoni otarł spocone czoło, a szeroki uśmiech rozjaśnił jego poważną twarz. A więc i on ucieszył się na jej widok. Jej serce o mało nie wyskoczyło z piersi z tłumionej radości.

Patrzyła zachłannie na jego twarz i szukała najmniejszej skazy, oznak dojrzewającego wieku, mimicznych zmarszczek przy oczach, czy bruzd wokół nosa, lecz widziała tylko śmiejące się, szare oczy w otoczce ciemnych brwi i rzęs, które bardziej pasowałyby dziewczynie niż chłopakowi oraz białe zdrowe zęby, odznaczające się od brązowej opalenizny jak u westernowego bohatera. Odkryte przedramiona były w kolorze złocistej gliny. Usta ładnie wykrojone uśmiechały się szeroko, tak samo jak jego błyszczące niesamowicie oczy, które patrzyły na nią z zainteresowaniem. Pod tym badawczym i taksującym spojrzeniem zrobiło się jej jeszcze bardziej gorąco.

W tym momencie odczuła również satysfakcję, że jego bawełniana, zielona koszulka na piersi była również mokra od potu, podobnie jak jej własna.

— Nie wierzę. To naprawdę ty, Maju? — zapytał z pogodnym uśmiechem, całując jej rozgrzany policzek, najpierw w jeden, potem w drugi, a na końcu wycisnął mocnego całusa w usta.

Jego dotyk był jak rażenie prądem. Cudem, że jeszcze przeżyła, choć w środku rozedrgały się w niej wszystkie kłębuszki nerwów. Na jej policzkach wykwitły pewnie rumieńce, bo czuła, jak paliły ją obydwa.

— Witaj, Adamie. Od naszego ostatniego spotkania minęło sporo czasu — zagadnęła z pogodą w zielonych oczach, powstrzymując na wodzy swoje pragnienie, by oddać mu pocałunek z nawiązką jak kiedyś, zdawałoby się, że dawno temu.

W ostatniej chwili przypomniała sobie, że stoją na środku podwórka i z domu w każdej chwili mogło wyjść jedno z rodziców Adama. Wtedy to zrobiłaby z siebie pośmiewisko, nie będąc pewna, że Adam czuł to samo co ona. Przez całe jej ciało przeszedł miły dreszczyk, a w ustach poczuła dziwną suchość, dlatego koniuszkiem języka oblizała spierzchnięte usta.

Kiedy pochylał się nad nią, w jej nozdrza wdarł się zapach potu, zmieszany z jego ulubioną wodą kolońską — „Old Spice”. Odkąd sięgała pamięcią, Adam zawsze dbał o swoją powierzchowność. Był zawsze czysty i schludnie ubrany. Jego ulubionym strojem po pracy były najczęściej biała lub czarna bawełniana koszulka, dżinsowe spodnie i marynarka z tweedu oraz skórzane, włoskie mokasyny, kupowane tylko w komisach. Dżinsy, które miał na sobie z pewnością też nie kupił w sklepie GS-u lecz u handlarzy na czarnym rynku. Miał swój styl i ubierał się na sportowo, na pozór z niedbałą elegancją. Pozwalała na siebie patrzeć, bo wiedziała, że jego zainteresowanie również sięgało zenitu. W jego wzroku błysnęło coś w rodzaju podziwu.

— Dobrze ci z długimi włosami — powiedział, przeczesując je palcami.

— Dzięki — zdołała tylko wykrztusić, próbując zapanować nad głosem, by nie drżał jej z emocji jak jej nogi, które były jak z waty. — A ty jak zwykle ciągle w ruchu, praca przede wszystkim… — podziwiała się za brawurę, którą słyszała w swoim głosie.

— Jak to na gospodarstwie, tu robota jest zawsze — mówiąc to, rzucił okiem na podwórze.

Było czyste i zadbane jak jego młody gospodarz — pomyślała odruchowo. — Wszystko tu leżało na swoim miejscu. Nawet szczapy drewna poukładane były w równych stosach, prawie z wojskową precyzją.

— Czemu nie zadzwoniłaś? Wyjechałbym po ciebie. — W jego głosie usłyszała nutkę pretensji.

— Czym? Furmanką? — zapytała żartobliwie.

— Choćby nawet.

— Żartujesz, czy mówisz poważnie?

— Żartuję. Namówiłem ojca na zakup „Fiata 125”

— Ooo?

— Prawda, jaki to postęp ze strony mojego ojca?

— Faktycznie. Widać, że i u was dochodzi pełną parą cywilizacja. Zauważyłam, że kilku gospodarzy postawiło nowe domy. Te ze strzechą powoli znikają.

— Drobnymi kroczkami, ale postęp widać też na wsi, jak sama zauważyłaś.

— To bardzo dobrze. Czas najwyższy na zmiany, gdy idzie za tym postęp. A oprócz tego, co słychać we wsi? Ktoś umarł? Komuś urodziło się dziecko? — Były to nieodzowne pytania przy każdym ich spotkaniu.

— Dzięki Bogu wszyscy mają się dobrze. Wszystko po staremu. Baśka znowu zakochana! Zośka z Ryśkiem nadal chodzą ze sobą i chyba kroi się nam weselicho.

— Zosia wspominała mi między wierszami, że ona i Rysiek chodzą na poważnie. A u Basi to nic nowego, ona zawsze do kogoś wzdychała — zaśmiała się Maja. — A co słychać: u Bogdy i Wandzi? Zosia nic mi o nich słowem nie wspomniała.

— W zeszłym roku wyszły za mąż i wyjechały ze swoimi małżonkami do miasta. I kontakt się z nimi urwał. A co u ciebie? Słyszałem, że obroniłaś już pracę magisterską?

— Oczywiście. Przed podjęciem pracy, chciałabym trochę odpocząć.

— Gratuluję. Wiedziałem, że sobie poradzisz — ujął jej dłoń i mocno ją uścisnął.

Ciepły dotyk jego spracowanych dłoni zawsze sprawiał jej ogromną przyjemność. — A co się działo z tobą przez te ostatnie lata? Nie pisałeś. Nie dzwoniłeś.

— O czym miałem pisać?

— O wszystkim. O ile dobrze pamiętam, kiedyś mówiliśmy sobie wszystko.

— Wyrosłem z tego, Maju. A poza tym, będąc w wojsku, nie ma się czasu na tego rodzaju sentymenty. — Pochłaniały go ćwiczenia, udział w akcjach specjalnych, nauka, ale o tym wcale nie musiała wiedzieć — pomyślał.

Maja przez dłuższy czas milczała lekko zmieszana i dotknięta jego ostatnią uwagą. Po raz pierwszy poczuła się przy przyjacielu niezręcznie. Brakowało jej dawnego Adama, trochę zadziornego, ale o pogodnych i roześmianych oczach. Teraz był spięty, powściągliwy i straszliwie dorosły. Obejrzała się za siebie. Nie musiała zatrzymywać go dłużej. Chciała znaleźć się jak najprędzej w domu dziadków. Nie tak wyobrażała sobie ich spotkanie. Była rozczarowana i przygnębiona, a język z pragnienia przysychał jej do podniebienia. Uśmiechnęła się blado.

— Możesz mi przynieść trochę wody ze studni? — zapytała, oblizując spierzchnięte usta.

— Wybacz, że nie pomyślałem o tym pierwszy — podbiegł do studni i kilkoma ruchami wyciągnął wiadro z wodą i napełnił kubek.

— Jest bardzo zimna. Nie pij za szybko, bo będzie bolało cię gardło.

— Nie zapomniałam. — Nie potrafiła jednak przemóc łaknienia i piła łapczywie, aż woda pociekła jej na szyję i za dekolt bawełnianej bluzki. Jednym ruchem ręki wytarła mokrą twarz i usta. Odetchnęła pełną piersią i znowu jej spojrzenie uleciało ponad siatkę ogrodzenia.

W polu, jakieś trzysta metrów od zabudowań Filipiaków stał „Dom pod trzema topolami”, dom jej dziadków: Jakuba i Agaty Klonowskich oraz Augusty, siostry dziadka. Odkąd pamiętała, niezamężna ciotka zawsze mieszkała razem z nimi. Teraz zostały same. Dziadek umarł rok temu, kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Westchnęła głęboko i schyliła się po torbę.

— Dzięki za wodę. Nie będę zabierała ci więcej czasu.

— Chyba nie myślisz, że puszczę cię teraz samą. — Nie dał jej nawet dokończyć. — Podwiozę cię, bo widzę, że słaniasz się na nogach i jeszcze mi tu zemdlejesz na progu mojego domu. Sąsiedzi pomyślą, że to na mój widok osłabłaś — zażartował. — Na dzisiaj mam dosyć rąbania — dodał zdecydowanym głosem.

— Dzięki, będę ci wdzięczna — westchnęła z prawdziwą ulgą.

Wszedł do garażu, który został dobudowany do jednego z budynków gospodarczych, a po krótkiej chwili, wyjechał Fiatem 125 w kolorze butelkowej zieleni.

— Ładny — zauważyła Maja, siadając obok niego.

— Musiałem użyć swojego czaru i uiścić dodatkową zapłatę za kolor, który upodobał sobie mój ojciec, ale skoro i na tobie zrobił takie wrażenie, to znaczy, że opłacił mi się ten wydatek — zaśmiał się, a po chwili Maja mu zawtórowała.

— Dobrze że przyjechałaś, nudno tu było bez ciebie.

— Mnie też was brakowało.

Rozdział II

Dom jej dziadków był podobny do wielu innych, został zbudowany przez pradziadka po pierwszej wojnie światowej. Miał wielką kuchnię, dwa pokoje i dużą komorę, która służyła jako spiżarnia oraz okazałą sień. Na początku lat sześćdziesiątych z inicjatywy jej matki, dom został zmodernizowany i przerobiony na ich potrzeby, nawet strych został zaadoptowany na niewielki pokoik, do którego przylegała niewielka łazienka. Promienie słońca z daleka odbijały się w czystych szybach starego domu, który pamiętał dobre i złe czasy obu wojen. Z komina cienką smużką ulatywał w górę nieba sinawy dym. Nie upłynęło pięć minut, a stanęli tuż przed bramą. Przez otwarte okna samochodu roznosił się wokoło zapach jak z piekarni.

— Jest sobota, pewnie babcia z ciotką pieką chleb — zauważyła Maja z radością w oczach. — To jeden z najbardziej ulubionych zapachów z okresu mojego dzieciństwa — westchnęła z błogim uśmiechem.

— Tylko one kultywują we wsi tę tradycję. Inne gospodynie kupują chleb w sklepie GS-u. Nie muszę cię zapewniać, że ich jagodzianki są najsmaczniejsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek jadłem. — Tylko nie mów o tym mojej mamie. Miałbym wtedy za swoje — zaśmiał się krótko, razem z jego ustami śmiały się jego szare oczy.

— Oj, miałbyś, miałbyś… — zawtórowała mu, śmiejąc się cicho pod nosem.

Adam pierwszy wyszedł z samochodu i otworzył przed nią drzwi. — Dobre maniery zostały mu do dzisiaj. To dobrze o nim świadczyło. Może nie zmienił się aż tak bardzo, tylko coś ukrywał. I stąd ta jego powściągliwość w jego zachowaniu — przebiegło jej przez myśl.

— Było szybko i wygodnie. Chyba nie zaprzeczysz?

— Będziesz teraz wytykał mi moją niezależność?

— Nic się nie zmieniłaś. Nadal uparta jesteś jak osioł. Musisz postanowić na swoim, ale pamiętaj, że to nie zawsze popłaca.

— Dobrze, już dobrze. To mnie będą bolały ramiona, nie ciebie. Wejdziesz, czy będziemy tkwić tutaj w progu?

Adam w milczeniu wniósł jej bagaże do domu, w którym nie było żywej duszy.

— Po ostatnim deszczu był wysyp grzybów, pewnie są w lesie i zaraz wrócą.

— Dzięki, poradzę sobie już sama.

Adam przez chwilę stał w milczeniu i wpatrywał się w nią z nieodgadniętym wyrazem twarzy.

— Nie patrz tak na mnie, jestem spocona i cała w kurzu.

— To akurat nie jest ważne. Najważniejsze, że przyjechałaś — powiedział i wycisnął na jej ustach solidnego całusa. — Witaj w Ostrownicy — powiedział ciepło.

Cień uśmiechu przebiegł po jego mocno opalonej twarzy, kiedy patrzył na jej zaskoczoną minę. Po chwili wsiadł do samochodu i odjechał w tumanie kurzu. A ona starym zwyczajem wyszła przed dom, usiadła na progu i patrzyła na znajomy krajobraz, wdychając świeże powietrze. Od strony pól tuż przy drodze rosły trzy topole, a bliżej domu, krzew jaśminu i białego bzu. Pod kuchenką letnią i obok gospodarczego pomieszczenia, stała rozłożysta lipa, która rzucała cień na długi stół, i stojące przy nim dwie podłużne ławy. Do niedawna na jednej z nich siadywał dziadek ze swoją nierozłączną fajką. Brakowało go jej, jego specyficznego humoru i pogaduszek o starych dziejach. A umiał opowiadać jak mało kto.

W głębi podwórza stała ogromniasta stodoła, wypchana po brzegi zbożem i sianem. Dom na tle tej bujnej zieleni wyglądał solidnie i ładnie, choć był drewniany, kryty był dachówką, sprowadzoną przez jej ojca zza granicy, gdzie akurat wtedy pracował. Chaty pokryte strzechą były już tu rzadkością. W chwili obecnej dom miał trzy pokoje na parterze i jeden pokoik na górze ze spadzistym sufitem, którego największą zaletą było to, że przylegała do niego maleńka łazienka z umywalką, sedesem i niewielką blaszaną wanną. Woda była nie tylko zimna, ale i ciepła podgrzewana za pomocą wężownicy z kuchni węglowej. Rozbudowa domu była oczywiście zasługą jej ojca, który był z wykształcenia inżynierem budowlanym. Sam zaprojektował zmiany i razem z robotnikami pracował w pocie czoła. Choć trudno było o zdobycie materiałów budowlanych, ojciec wykorzystał swoje znajomości jeszcze z czasów szkolnych, a byli to ludzie, którzy pracowali wówczas w urzędzie gminy, i mieli wtedy coś do powiedzenia. Efekt był znakomity i przewyższał nawet oczekiwania matki, która też była za modernizacją domu. W domu panował przyjemny chłód, a za oknem typowo letnie popołudnie. Stare, ale solidne drewniane meble stały na swoim miejscu, jak przed dwudziestu paru laty, kiedy przyjechała tu po raz pierwszy. Na parapetach każdego okna pyszniły się różnymi kolorami pelargonie.

Wkrótce przed domem rozległy się znajome głosy. Maja wybiegła im na spotkanie. Kobiety zostawiły kosze pełne dorodnych grzybów na drewnianej ławie pod oknem i właśnie zamierzały wejść do domu, kiedy Maja otworzyła przed nimi drzwi na oścież.

— Dzień dobry! O, Boże, jak się za wami stęskniłam! — pozwoliła im wejść do domu i dopiero potem przywitała się z nimi głośno i spontanicznie biorąc je w ramiona.

— Witaj, Majeczko! Teraz naprawdę wierzę, że za nami tęskniłaś — powiedziała dziarskim tonem Augusta.

— My też kruszynko za tobą tęskniłyśmy — odparła babcia ciepło, głaszcząc ją po twarzy.

Pachniały chlebem i rumiankiem, w którym płukały swoje gęste, choć siwiuteńkie już włosy związane z tyłu głowy w małe koczki.

— Teraz wydoję naszą krówkę. Potem weźmiemy się, za czyszczenie grzybów i wtedy opowiesz nam, co tam słychać w domu — zarządziła Augusta.

Maja wyjęła dla nich prezenty, które były sukcesywnie kupowane spod lady, oczywiście dzięki znajomej ekspedientce. Były to prozaiczne drobiazgi jak: materiały na sukienki i fartuszki, trochę kosmetyków, lepsze szampony, dla jednej i drugiej ciepłe bambosze oraz leki przeciwbólowe. Na samym końcu wyjęła wędlinę, nie jakąś tam byle jaką tylko, Żywiecką dobrze obsuszoną, która mogła dłużej poleżeć. Kilka puszek szynki prasowanej ojciec wymienił z sąsiadką na koniak, który przywiózł z ostatniego pobytu w Moskwie.

— Kiedy rodzice przyjadą samochodem, przywiozą wam trochę więcej zapasów.

— Och, Majeczko, po co to wszystko? Przecież my tu nie przymieramy głodem? — Babcia patrzyła na nią z lekkim wyrzutem.

— Od przybytku głowa nie boli — próbowała się bronić.

— Za to jutro chudzino nie będziesz mogła unieść rąk — poparła Agatę Augusta, która weszła do kuchni z pełnym wiadrem mleka.

— Wydaje mi się, że przez ostatni miesiąc, jeszcze bardziej wychudłaś, ale my cię tu podtuczymy chudzino.

Starsze panie patrzyły na nią z politowaniem. Nie kipiała entuzjazmem, sama dobrze o tym wiedziała, bo właśnie pokłóciła się z rodzicami. Stąd to złe samopoczucie. Była jednak pewna, że w domu dziadków i pośród przyjaciół jej chandra minie. Wystarczyło tylko jedno spotkanie i rozmowa z Adamem, a już wrócił jej buntowniczy hart ducha.

Siedząc potem na podwórzu przy ławie, czyściły grzyby i rozmawiały o aktualnych problemach wsi, gdzie wszystkiego brakowało, począwszy od artykułów spożywczych, po paszę, materiały budowlane i węgiel, który był na talony, i otrzymywało się go w zależności od zakontraktowanego zboża, mleka lub innych uprawnych roślin, tak cennych dla przemysłu spożywczego.

Maja mówiła im o problemach miasta, o coraz bardziej wydłużających się kolejkach w sklepach za czymkolwiek i podwyżkach cen, które zaostrzyły jeszcze bardziej stosunki pracujących ludzi z obecnymi władzami. Jeśli nie mogło stać się w kolejkach nocami na zmianę z sąsiadkami, to wtedy kupowało się mięso lub wędlinę: po cichu, na radomskiej Koreji, od znajomej handlarki mięsem, tyle że prosto z wiklinowego koszyka.

Brakowało też luksusowych towarów, jak dobrego proszku do prania, szamponów, dezodorantów, kremów, perfum, chyba że rzucili coś na sklep z importu z NRD lub jakiś produkt z Węgier. Na przykład: konfekcję skórzaną: skórzane portfele, torebki, rękawiczki czy skórzane buty. Nawet pomadki do ust jej mama kupowała w komisie lub od znajomej, która miała siostrę w Anglii. Nasze kosmetyki z „Polleny” były dobre, tylko szły na eksport w ramach wymiany handlowej do państw bloku warszawskiego. Radomskie Zakłady Obuwia „Radoskór” również produkowały buty, tyle że na eksport, na wszystkie kontynenty świata, ale najwięcej do państw ZSRR. Chyba że trafiał się odrzut, więc przypadkiem trafiały do niewielu sklepów w znikomej ilości, które najczęściej sprzedawane były spod lady swoim znajomym.

Po wczesnej i lekkiej kolacji babcia z ciotką udały się na spoczynek. Zawsze szły spać z kurami, by stanąć na nogi o bladym świcie. Maja natomiast starym zwyczajem usiadła na progu domu i patrzyła na zachodzące słońce.

Nakarmione zwierzęta przebywały już w swoich zagrodach, ptaki schowały się już w swoich gniazdach, tylko ludzie krzątali się jeszcze w swoich domostwach, przygotowując się po dniu ciężkiej pracy do zasłużonego odpoczynku.

Boski plan przy tworzeniu świata musiał być ujęty w tym cudzie natury, nawet tu, na tym wiejskim podwórku polskiej wsi. Wśród tej błogosławionej ciszy słychać było tylko lekki szelest liści wysokich topól, które stały po drugiej stronie drogi niczym strażnicy. Patrzyła do ostatniej chwili, aż pomarańczowa kula schowała się za najbliższym lasem, a mrok nadchodzącej nocy roztoczył nad wsią szary welon. Była uzależniona od tego widoku, który koił i obiecywał lepsze jutro. Dzięki tym wysokim, mocnym drzewom, ona też stawała się silniejsza, jakby ich prana — energia, przechodziła częściowo i na nią. Dopiero wtedy weszła do domu i pobiegła na górę do swojego pokoju.

x

Następnego dnia zaraz po śniadaniu Maja wybrała się do Zosi Boczko, swojej przyjaciółki z dzieciństwa. Przywitały się bardzo serdecznie, bo pisały do siebie często i wymieniały fotkami w zależności od nastrojów i wolnego czasu. Dlatego miały wrażenie, jakby widziały się wczoraj. Zosia była przeciwieństwem Mai. Ona była jasną blondynką, o mocno skręconych włosach i niebieskich oczach, a Maja szatynką o długich prostych włosach i niesamowicie zielonych oczach. Zosia lubiła rozmawiać o wszystkim, Maja zanim wypowiedziała się na jakikolwiek temat, musiała się nad tym zastanowić. Ważyła słowa, nigdy nie rzucając ich na wiatr. Były przeciwieństwami i może dlatego tak ich do siebie ciągnęło.

Pani Boczkowa była niezmiernie rada z wizyty miastowego gościa, od razu podała na stół ciasto, które wypiekano w tym domu co sobota i imbryk z wrzątkiem herbaty.

— Miło panią znowu widzieć, pani Teresko. Muszę się przyznać, że brakowało mi pani szarlotki — zagadnęła Maja gospodynię, która słynęła w okolicy z wypieków. Jej konkurentkami były jedynie jej babcia i ciotka Augusta, ale o tym wolała nie mówić.

— Jedz i nie żałuj sobie dziecko, bo jesteś stanowczo za szczupła — szeroki uśmiech ozdobił jej pulchną i szczerą twarz.

— Dziękuję, chętnie się poczęstuję jeszcze jednym kawałkiem. Moja mama piecze od wielkiego dzwonu, gdy wypadają w domu czyjeś imieniny albo na święta.

Przez długą chwilę dziewczyny w milczeniu delektowały się ciastem.

— Widziałam się z Adamem. Podwiózł mnie wczoraj pod sam dom — przerwała milczenie Maja, kiedy zostały same.

— No i?

— Zmienił się, taki jakiś milczkowaty się zrobił, daleki.

— Każdy to mówi.

— Ale dlaczego? Co spowodowało, że jest taki, jakiś obcy?

— No, właśnie. Mnie też to zastanawia. Nawet nie zagląda do nas tak często jak dawniej.

— Wiem, że służba w marynarce go zmieniła, ale do tego stopnia? Stał się jakby innym człowiekiem.

— No właśnie, niedawno to samo mu powiedziałam.

— Co ci odpowiedział?

— Zbył mnie byle czym. Znasz go, jest skryty. I jeśli się przy czymś uprze, nic z niego nie wydusisz.

— Może zmieńmy temat, bo za chwilę rozboli mnie głowa. Po wczorajszym dniu ramiona i ręce bolą mnie jak diabli, oczywiście z powodu mojej głupoty. Bo uparłam się, aby wam sprawić niespodziankę — stęknęła, rozcierając obolałe miejsca.

— Usiądź wygodnie, zrobię ci masaż. Zaczekaj przyniosę oliwkę do smarowania. Mama jej używa, gdy naciera ojca. — Zosia wróciła po krótkiej chwili, usiadła okrakiem tuż za nią i rozpoczęła masaż ramion.

— Och, jak boli… — jęknęła Maja.

— Powinno boleć, ale żebyś nie myślała o bólu, powiem ci nowinę. Razem z Ryśkiem wciągnęliśmy się do jasełek, które ksiądz proboszcz wraz z panią Sałacką, nauczycielką od muzyki, organizują w naszej szkole.

— Och, to cudownie. Dawno niczego nie robiliście, odkąd…

— Właśnie od bardzo dawna, dlatego będzie to duże przedsięwzięcie, bo weźmie w nich udział prawie cała młodzież z naszej parafii. My z Ryśkiem też nie chcemy być gorsi i włączyliśmy się do pomocy. Ku mojemu zdziwieniu Rysiek napisał scenariusz i muszę przyznać, że spisał się na medal.

— Co ty powiesz? — zdziwiła się szczerze Maja.

— Sama zobacz. — Nie czekając na jej odpowiedź, podeszła do biblioteczki, z której wyjęła trzydziestokartkowy zeszyt w kratkę.

Maja rzuciła okiem, z początku nie oczekując żadnych rewelacji, bo przyjaciółka lubiła czasem przesadzać, ale po chwili treść scenariusza naprawdę ją wciągnęła. Zaczęła więc czytać z większą uwagą.

— To jest naprawdę bardzo dobre — zauważyła po dłuższej chwili.

— Ryśkowi należą się te wszystkie pochwały, ja tylko tam śpiewam. Mogłabyś z nami chodzić na próby, posłuchałabyś… Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje.

— Bardzo chętnie, tylko… — zawahała się.

— Studia masz już za sobą, masz teraz wolne. Odprężyłabyś się nieco — namawiała z entuzjazmem Zosia. — Jasne loczki wokół jej zarumienionej twarzy unosiły się za każdym ruchem jej głowy. Z rumieńcami na okrągłej twarzy wyglądała bardzo ładnie. Nic dziwnego, że Rysiek Szymków zakochał się w niej bez pamięci.

— No cóż, ja… właściwie, to… — jąkała się bezwiednie, nie wiedząc od czego zacząć. Nie chciała wyjść na idiotkę. Przecież nie od dziś o tym myślała, ale jakoś nie miała pewności, by głośno o tym mówić. Ostatecznie postanowiła spróbować. Spojrzała na Zosię z błyszczącymi oczami i radosnym uśmiechem, gotowa podzielić się z przyjaciółką swoimi przemyśleniami.

— No cóż, właściwie to masz rację, ale nie o to mi chodzi. Zosiu pomogłaś mi w podjęciu ważnej decyzji, do której nie byłam całkowicie przekonana. Teraz wiem na pewno, że to słuszna decyzja. Koniec. Kropka. To jest moje życie i ja będę o sobie decydowała, a nie moi rodzice. Tym bardziej że babcia z ciotką są również po mojej stronie — mówiła z przejęciem w pociemniałych oczach. Od dawna nie czuła w sobie takiej adrenaliny. To było coś nowego. Radość ją rozpierała, że w końcu się zdecydowała głośno to wyznać.

— Powiesz mi wreszcie, co masz konkretnie na myśli — niecierpliwiła się przyjaciółka.

— Zosiu, chcę ci wyznać, że pozostaję w Ostrownicy na stałe — wyznała zdecydowanym głosem. — Najpierw rodzice nie byli przeciwni temu pomysłowi, ale, gdy się zorientowali, że mówię poważnie, zaczęli szukać pretekstu, abym została w Radomiu i oglądała się za pracą w mieście, nigdzie indziej, że tam niby czekają mnie lepsze perspektywy. Ale już się zdecydowałam.

Do Zosi ta wiadomość dotarła dopiero po chwili. Była zdziwiona, oczy miała jak przysłowiowe dwa spodki i otwartą ze zdziwienia buzię, ale po chwili rzuciła się Mai w objęcia, gdy przyjaciółka nałożyła na siebie bluzkę.

— Zawsze o tym skrycie marzyłam, ale nie śmiałam nigdy ci tego sugerować — odezwała się Zosia z entuzjazmem, podnosząc głos. — To cudownie, wspaniale! — zakryła usta, aby nie krzyczeć ze szczęścia. — Daj mordy, niech cię uściskam! Moja ty jedyna, kochana przyjaciółko! — Tuliła ją, aż Maja zaczęła się wzbraniać.

— Od dawna nosiłam się z takim zamiarem, ale najpierw musiałam ukończyć studia. Babcia i ciotka są już w takim wieku, że zasługują na odpoczynek. Po śmierci dziadka zaczęła mi chodzić po głowie ta myśl i do tej pory mnie nie opuszczała. Pomyślałam, dlaczego nie? Przecież nie mogę zostawić ich zupełnie samych. Od przyszłego roku zacznę kręcić się za pracą. Może uda mi się w tutejszej szkole? A jeśli nie tutaj, to gdzieś w pobliżu.

— Będzie cudownie mieć cię tu na miejscu. Adama również ucieszy ta wiadomość. Nie mogę jeszcze w to uwierzyć! Ty, dziewczyna wychowana w dobrobycie i przyzwyczajona do miejskich wygód, nigdy nie myślałam, że mogłabyś zamieszkać pośród nas — wyznała Zosia.

— Och, to nie ma nic do rzeczy. Przyjeżdżałam tu zbyt często i wiem, jakie warunki tu panują. Poza tym czasy się zmieniły, nie trzeba wychodzić już za stodołę albo do wygódki koło szopy jak dawniej. Mama najpierw nie oponowała, ale później zaczęła biadolić, że zostawiam ją samą. Im się zdaje, że wyjeżdżam na koniec świata. Przecież to zaledwie trzydzieści parę kilometrów od Radomia.

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Maju! — zawołała z entuzjazmem Zosia.

Do pokoju weszła gospodyni domu, niosąc przed sobą tacę pełną maleńkich kanapek.

— Pogadałyście sobie, to pewnie i zgłodniałyście. Proszę, częstujcie się, dziewczyny.

— Zaraz przyjdzie Rysiek. Widziałam z okna, jak zaganiał krowy do domu.

— Patrzeć tylko, jak zaraz do nas przyleci. I pewnie będzie głodny jak wilk.

— Dzięki mamuś, że o nim pomyślałaś. Będzie ci za to wdzięczny.

— Doszedł już do siebie po śmierci matki?

— Od jej śmierci minęło trzy lata. Przez pierwszy rok ledwo ciągnęli. Potem przy naszej pomocy jakoś się pozbierali. Żyje im się teraz całkiem znośnie. A od niedawna starego Szymka zaczęła rozpieszczać Halina Romańska, niebrzydka wdowa i całkiem do rzeczy kobitka, o bardzo radykalnych poglądach. Mówię ci, całkiem fajna z niej babka.

— O, to coś nowego — zaśmiała się Maja.

Nie musiały długo czekać na Ryśka. Zjawił się w kwadrans potem, świeżo ogolony i pachnący. Najpierw było buzi, buzi z Zosią, a potem szarmancki pocałunek w rękę Mai. Staroświeckie maniery Ryśka rozbrajały ją, ale wolała ich nie komentować.

— Pani szarlotka jest po prostu „boska” — powiedział z entuzjazmem Rysiek, siadając przy ławie na wprost dziewczyn. — Pani Halina, choć ją bardzo lubię i podziwiam, ale jakoś nie ma ręki do pieczenia — wyznał, pałaszując z apetytem następny kawałek ciasta.

— Uważaj na to, co mówisz, bo jej naskarżę i przestanie wam w ogóle gotować — odparowała Zocha, broniąc solidarnie ród kobiecy. — Twoja przyszła macocha ma za to inne walory.

— A i owszem, ma. Bardzo lubi jeździć traktorem. I robi to lepiej od mojego taty. Szkoda tylko że nie ma na niego prawa jazdy. Aż się boję pomyśleć, jak ją milicja na tym przyłapie.

Dziewczyny wybuchnęły głośnym śmiechem, nawet matka Zosi nie potrafiła ukryć rozbawienia i śmiała się razem z nimi.

Gdy po chwili spojrzały na Ryśka pałaszującego w najlepsze ciasto, rozśmieszyło ich to jeszcze bardziej, i ponownie wybuchnęły salwą śmiechu. Ryśkowi nawet nie przyszło na myśl, że w tej chwili to on był powodem ich rozbawienia.

Rozdział III

Ciepłe dni bezpowrotnie minęły i nastały jesienne szarugi. Nad ogołoconymi polami zawisło kilka czarnych chmur. Z drzew opadły już wszystkie liście. Stały teraz posępne i milczące, wsłuchane w wiatr, który hulał w ich nagich konarach. Przed domem zatrzymał się listonosz. Nie zsiadając z roweru, zapukał w kuchenne okno. Był to młody i sympatyczny chłopak, który pochodził z sąsiedniej wioski. Był bardzo rozmowny, najczęściej opowiadał Mai zasłyszane z okolic nowinki. Nie był typowym plotkarzem, sądził jednak, że jako członek tutejszej społeczności powinna wiedzieć, co dzieje się we wsi.

— Życzę pani miłego dnia, choć na dworze taka słota! — krzyknął spod kaptura.

— Dzięki i wzajemnie — odpowiedziała Maja, machając mu ręką na pożegnanie.

Pobiegła do swojego pokoju, w dłoni trzymała kurczowo trzy listy. Wszystkie były z Radomia. Usiadła przy stole i otworzyła pierwszy z brzegu, który był od matki. Po przeczytaniu kilka linijek tekstu mimo woli się uśmiechnęła. Mimo że była dorosłą osobą, matka traktowała ją wciąż jak małą dziewczynkę. Radziła jej, aby ciepło się ubierała, bo była skłonna do przeziębień i piła dużo mleka z miodem, i jadła dużo owoców i warzyw. O ojcu matka nie napisała ani słowa. Dziwne. Zawsze na jego temat miała tyle do powiedzenia. To wymowne milczenie dało jej znowu do myślenia, że panują między nimi ciche dni. Znowu? Zdziwiła się, bo ostatnio bardzo często się pojawiały, za często. Musi zadzwonić do matki i porozmawiać z nią. Na pewno potrzebuje kilka ciepłych słów. A przy okazji wysłuchać usprawiedliwień ojca. Taka była rola najstarszego z rodzeństwa. Artur nie był tak otwarty na argumenty matki czy ojca, kiedy jedno albo drugie miało ochotę wyżalić się przed nimi, zawsze padało na nią. Musiała wtedy uzbrajać się prawie w anielską cierpliwość, tylko że potem czuła się, jakby była między młotem a kowadłem.

Drugi list był od brata, który potwierdził jej obawy, co do rodziców. Żrą się, jak pies z kotem — napisał dosłownie. A potem oznajmił, że za pierwszym podejściem zaliczył wszystkie egzaminy. Maja dziwiła się, jakim sposobem udaje mu się pogodzić studia z ciągłymi podbojami dziewczęcych serc.

Na trzecim liście nie było nadawcy, ale po pochyłym piśmie domyśliła się, że to list od Krzysztofa. Dorzuciła trochę drewna do pieca i słuchała w zamyśleniu trzasku palących się szczap. Wróciła pamięcią do ostatniej ich prywatki, na którą poszli do jej koleżanki Weroniki, która poznała ich z Izą. Na jej oczach Krzysztof próbował ją poderwać. Tamtą dotykał, obmacując tu i ówdzie, a jej rzucał powłóczyste spojrzenia. Jawnie prowokował ją do kłótni, bo nie chciała pójść z nim do łóżka. Zarzucał jej, że go nie kocha. Był to pretekst wyświechtany i stary jak świat. Jeszcze tego samego wieczoru definitywnie z nim zerwała, bo gdy tylko wyszła za potrzebą do toalety, oni wskoczyli do łóżka. Po co więc do niej pisał? Nie chciała nawet tego wiedzieć i nieprzeczytany list wrzuciła do pieca.

x

Po burzy niebo się przejaśniło i po kilkudniowej plusze wstał słoneczny, listopadowy poranek. Była niedziela. Z pobliskiego kościoła rozległ się dzwon, wzywający wiernych na poranną mszę. Wychodząc z samochodu Adama w towarzystwie obu starszych pań, spostrzegła, że więcej pod kościołem stoi teraz Fiatów 125 i 126 oraz Polonezów, niż furmanek, jak to dawniej bywało. Młodzież najczęściej korzystała z rowerów, co niektórzy szli pieszo parami, by potem stanąć w bocznej nawie z dala od starszyzny.

W ciągu ostatnich lat polska wieś powoli przeobrażała się na lepsze. Najpierw ze starych, drewnianych domów znikały strzechy. Powoli też znikał eternit, zastępowany kolorową blaszaną, dachówką, podobnie jak i drewniane sztachety, co zaradniejsi gospodarze wymieniali je na ogrodzenia z prętów metalowych o różnych zawiłych wzorach i kształtach lub zwyczajną siatkę metalową. Z głębinowych studzien pociągnięto rurami wodę do domów i pomieszczeń gospodarskich. Wieczorami zza firanek przebijało błękitnawe światło z włączonych telewizorów, których pojawiało się we wsi coraz więcej. Rozwinęła się też motoryzacja. Drabiniastymi wozami zwoziło się z pól i łąk siano albo snopy zboża. Za to do kościoła zamiast furmanek, ścigały się „Polonezy” z „Fiatami 125”. Czasem przejechał maluch, znaczy „Fiat „126P”, a w nim za kierownicą siedziała — kobieta! I to był na wsi niesamowity postęp. Kobieta za kierownicą! Też coś! Dziwili się niektórzy mężczyźni.

Z początku taki widok był szokujący, ale z czasem ludzie przyzwyczaili się, a co odważniejsze kobiety, jak pani Ela Filipiakowa albo pani Halina Romańska, siadały również na ciągnik. Nie dla zwykłej fantazji, ale, aby zaorać pole pod ziemniaki albo zabronować ziemię przed wysiewem zboża.

Po mszy starsze panie wolały się przejść dla zdrowia jak mówiły, więc Maja szła razem z nimi. Musiała im przyznać, że po takiej przechadzce obiad był zawsze smaczniejszy. Po drodze spotykały kilka znajomych z sąsiedniej wsi, więc miały okazję do plotkowania. Tematem były prawie zawsze kulinarne innowacje. Przy następnym spotkaniu wymieniały się przepisami. I to było miłe. Mężczyźni natomiast wymieniali się tematami z dziedziny techniki i aktualnymi cenami artykułów chemicznych albo ceną żywca. Prowadzili konwersację tak głośno, że nie było sposobu, aby jej nie słyszeć. Dlatego Maja tym sposobem znała ceny prawie wszystkich artykułów rolnych oraz ciekawe sposoby ich pozyskiwania.

Po obiedzie zakrzątnęła się po kuchni, zmyła naczynia i kiedy tylko babcia z ciotką usiadły przed telewizorem, by odpocząć, ruszyła z wizytą do Zosi.

— Myślałam, że zastanę u ciebie Ryśka — zauważyła Maja, kiedy usiadły przy kawie.

— Pojechał do swojej matki chrzestnej, zawiózł jej leki, bo zachorowała starowina.

— Na dworze jest tak pięknie. Świeci słońce, nie ma wiatru, przejdźmy się — zaproponowała Maja.

Zosia chętnie wyraziła zgodę i szły teraz w milczeniu w stronę miasteczka, poddając się łagodnemu wiatrowi, który tańczył wokół nich i rozwiewał im długie włosy.

— Co to za facet w tym jasnym prochowcu? — zapytała Maja, spoglądając na przystojnego mężczyznę, który szedł w ich stronę w towarzystwie księdza proboszcza z ich parafii.

— Ach ten… — Zosia machnęła niedbale ręką. — To jest właśnie nowy obiekt westchnień naszej Basi. Niedawno przyjechał w nasze strony. Ma podjąć pracę, ale nie wiem dokładnie gdzie.

— Trzeba przyznać Basi, że ma dobry gust, facet jest przystojny — stwierdziła Maja.

— Co ona w nim widzi, sama nie wiem. Z tymi czarnymi i przepastnymi oczami wygląda na Araba albo Hindusa. Spojrzał kiedyś na mnie i przeszły mnie ciarki, jakby rozbierał mnie spojrzeniem. — Zosia aż wzdrygnęła się na jego widok. Szybko spuściła wzrok, by nie widział w jej oczach niechęci, którą poczuła do niego już przy pierwszym spotkaniu.

— Dlaczego go nie lubisz? Dlatego, że jest obcy?

— Sama nie wiem. Po prostu jego widok mnie odstręcza.

— Wejdźmy do lasu. Dawno nie miałam okazji przejść się po nim — zaproponowała Maja, przyspieszając kroku.

Obaj mężczyźni pogrążeni byli w rozmowie, nawet nie spojrzeli w ich stronę. Odeszli drogą, która prowadziła do miasteczka. Wyglądało na to, że nie tylko one tego dnia miały ochotę na spacer po lesie. Kiedy pokonały wzgórze, na którym stał olbrzymi las, były już dobrze zmęczone. Usiadły więc zasapane na zwalonym pniu.

— Szkoda, że to nie lipiec, poleżałoby się na kocu — westchnęła Zosia rozmarzonym głosem.

— Jest tak spokojnie, tak cicho… — przytaknęła Maja, wystawiając twarz do słońca.

Poprzez liście wysokich drzew kilka promieni słońca zatańczyło na ich twarzach, tworząc esy — floresy.

— Pamiętasz Maju? W tym miejscu, na tym samym pniu wyznałam ci, że właśnie straciłam cnotę z Ryśkiem.

— Oczywiście, że pamiętam, jakiego mieliście potem pietra, kiedy opóźniła ci się miesiączka o dwa tygodnie — zaśmiała się cicho w odpowiedzi.

— Maju, ty naprawdę jesteś jeszcze dziewicą? — zapytała niedowierzającym tonem Zosia.

— Przecież ci kiedyś powiedziałam, że czekam na swojego księcia.

— Ale to było pięć lat temu.

— Nadal o nim marzę. Właśnie pozbyłam się następnego patałacha.

— Coś mi się wydaje, że ty naprawdę w niego wierzysz.

— Nawet wiem, jaki on będzie.

— Naprawdę?

— Wysoki, przystojny, o silnej osobowości, jednocześnie czuły i koniecznie musi kochać dzieci, no i mnie oczywiście. Chcę mieć ich całą gromadkę.

— Nie wierzę, że w tym jednym facecie chcesz mieć to wszystko. Tacy jak „On” prawdopodobnie nie istnieją, chyba tylko w twojej wyobraźni. Mój Rysiek, nie jest ani przystojny, ani nie ma silnej osobowości, ale za to mnie bardzo kocha. I to mi do szczęścia wystarczy. No, a teraz to on czuwa, abyśmy nie wpadli jak śliwka w kompot. Ten strach, który przeżyliśmy oboje, czegoś nas nauczył.

— Tak? A czego?

— No, przede wszystkim: odpowiedzialności.

x

Po dżdżystych dniach jesieni, spadł pierwszy ptasi śnieg, a po krótkim czasie pola i drzewa zostały przykryte grubą warstwą białej pierzynki. Był to śnieg ogrodniczy. Dopiero po nim miał spaść ten największy: gospodarczy, który miał poleżeć aż do wiosny.

Przyjemnie było teraz siedzieć z robótką w ręku przy mocno nagrzanym piecu w ciepłej kuchni, po której roznosił się zapach gotowanej grochówki na wędzonce. Kot leniwe rozciągnął się na ławie przy ciepłym piecu, cicho pomrukując, a Ramzes, czarno biały kundel, położył się przy drzwiach nasłuchując, jakby na kogoś specjalnie czekał. I rzeczywiście po chwili w sieni zaskrzypiały wejściowe drzwi. Pies podniósł się ze swojego legowiska i czekał, merdając zawzięcie ogonem. Od jej przyjazdu widzieli się z Adamem tylko kilka razy i to przelotnie, kiedy podwiózł starsze panie i ją do kościoła na mszę. Dlatego była zdziwiona jego widokiem.

— Dzień dobry. — Pierwszy w drzwiach stanął Adam, a po chwili obok niego stanęła Zosia. Ramzes przywitał się z nim bardzo serdecznie, na Zosię nawet nie spojrzał.

— Witajcie, jak się macie? — przywitała ich pierwsza Augusta.

— Dzień dobry. Przyszliśmy zaprosić Maję na zabawę, która ma się odbyć w naszej remizie w najbliższą sobotę — zagadnęła wesoło Zosia, cmokając Maję w zarumieniony policzek.

— To chyba dobra nowina, Maju? Będziesz miała okazję się trochę rozweselić — zagadnęła babcia Agata, która weszła przed chwilą do kuchni lekko zasapana.

— Wejdźmy na górę, to pogadamy — zaproponowała ochoczo Maja, pomagając powiesić Zosi kożuszek, ale Adam ją szybko ubiegł. — Komu kawy, herbaty? — zapytała.

— Na górze zostawiłam ci imbryk z gorącą herbatą, możesz z niego korzystać, abyś nie biegała po tych schodach w tę i z powrotem. W końcu stanie się jakieś nieszczęście. — Ciocia Augusta zrzędziła, ale miała trochę racji.

Już dawno powinna przenieść się na dół, pokój gościnny nadal stał wolny, ale jakoś z tym schodziło i tak wegetowała na stryszku, niczym w zaczarowanej wieży jakaś księżniczka. Prawdę mówiąc, tu było jej wygodnie i nic ją nie krępowało. Wolała czytać niż oglądać telewizję. Przyjaciele mogli siedzieć do późnego wieczora, nikomu nie przeszkadzając.

Kiedy tylko weszli na górę, poczuli smak świeżych bułeczek z jagodami, a w porcelanowym dzbanku stała świeżo zaparzona herbata.

— Chyba to ja będę musiała zrugać babcię, za to wchodzenie po stromych schodach.

— Masz rację, ale bułeczki są pyszne — powiedział Adam, leniwie rozciągając się na jej łóżku, ale prawie natychmiast wstał pod jej karcącym spojrzeniem.

— Będzie wynajęty ten sam zespół, który był na sylwestrze. Mówię ci Maja, bomba! Są odlotowi! Dali nam popalić, że ledwie wróciliśmy do domu na własnych nogach.

— Solistka, też była niczego sobie, jeśli masz być obiektywna w osądzie — podpowiedział Adam. — Miała wspaniały i mocny głos — dodał.

— Muszę przyznać, że głos mi się jej bardziej podobał, od niej samej. Miała makabryczny makijaż. — Wzniosła oczy w górę. — Z tymi czarnymi obwódkami pod oczami i tapirowanymi włosami wyglądała upiornie, niczym jakaś maszkara z filmu grozy.

— Zosiu, to był tylko jej sceniczny makijaż — wyjaśnił spokojnie Adam.

— No tak, zapomniałam, że po koncercie byłeś u niej w pokoju, może z bliska rzeczywiście ta wampirzyca wyglądała nieco korzystniej. Z daleka bynajmniej przypominała raczej dziewczynę Draculi — powiedziała Zosia z przekąsem.

— Rzeczywiście byłem za kulisami, ale tylko dlatego, aby przekazać im pewną informację — próbował się usprawiedliwić.

— Adamie, nie musisz się jej tłumaczyć, a ty Zosiu przyjm do wiadomości, że ja też chętnie słucham zespołów, których solistki nieszczególnie mi się podobają. Szanuję ich jednak za to, co robią — wtrąciła rzeczowo Maja.

Adam wziął do ręki dzbanek i nalał im do porcelitowych filiżanek gorącej herbaty.

— Ładnie pachnie. To pewnie czarny Earl Grey? W dzisiejszych czasach to rarytas! — zauważył, wdychając intensywny, aromatyczny zapach.

— To ulubiona herbata babci. Kiedy tylko widzę ją w sklepie, kupuję z myślą o niej — odparła Maja.

— Moja też. — Adam delektował się herbatą, jakby był to wykwintny trunek. Wiedziała jednak, że Adam nie znosił alkoholu. Tolerował w małych ilościach tylko piwo, a koniak pił przy większych okazjach, który kupował tylko w PEWEX-ie.

— Wracając do zabawy, oczywiście nie przyjmujemy z Ryśkiem do wiadomości żadnej wymówki. Idziesz z nami. Nie wiem tylko, czy Adam ma ochotę z nami pójść — Zosia spojrzała na przyjaciela z marsową miną.

— Oczywiście, skoro mnie tylko ze sobą weźmiecie — odparł z nonszalancją.

— Dlaczego odnoszę wrażenie, że czyni nam wielką łaskę — pomyślała odruchowo Maja, szukając byle pretekstu, aby im odmówić. — No nie wiem, oprócz dżinsów nie mam żadnej wyjściowej sukienki.

— Chyba żartujesz, Maju. Jaką kieckę? Masz dżinsy? Masz. Do tego włożysz jakąś fikuśną bluzeczkę, choćby tę zieloną z dzianiny, którą zrobiła ci na szydełku ostatnio babcia i będziesz wyglądała bombowo. Adamie, mam rację? No, sam powiedz…

— Oczywiście, Maju. To tylko zwyczajna wiejska potańcówka. Nie musisz zbytnio się stroić. Tym bardziej że na dworze jest zimno.

— No, chyba, że tak. Czy Basia też będzie? Chciałabym się z nią wreszcie zobaczyć.

— Gdy tylko zjawi się nasz Adonis, ona też pewnie będzie. A propos naszego Adonisa, dzisiaj widziałyśmy go z Mają na spacerze. Szedł w towarzystwie księdza proboszcza. Dziwne, bo on raczej nie uczęszcza do naszego kościoła. Co o tym sądzisz, Adamie?

— Rzeczywiście trochę to dziwne, ale nie do mnie należy osądzanie innych.

— Nie bądź złośliwa Zosiu. Ty po prostu nie darzysz go sympatią, ot co…

— Fakt, nie znoszę tego faceta, bo patrzy na mnie jak na potencjalną ofiarę.

Posiedzieli jeszcze przez chwilę, potem wezwały ich gospodarskie obowiązki. W sieni natknęli się na Augustę, która trzymała na rękach dwa małe szczeniaki o czarno białej sierści. Trzy tygodnie temu na świat wydała je suka, którą przygarnęły panie Klonowskie i tak pozostała, dzieląc psie losy z Ramzesem, który z miejsca ją zaakceptował.

Nora, bo tak nazwano przybłędę, położyła się obok swoich szczeniąt i łypała złym okiem, kto tylko zbliżył się do jej legowiska.

— Jakie one już duże — zdziwiła się Zosia na ich widok.

— Jak tylko podrosną, mogę wziąć jednego — zaproponował Adam.

— Właściwie to ja też mogę zaadoptować jednego, bo nasz As jest już stary i prawie ślepy. Więcej teraz odpoczywa, niż pilnuje — odezwała się Zosia.

— I bardzo dobrze, dzieci. Pamiętajcie, że o zwierzęta trzeba dbać.

— No dobrze, skoro sprawę adopcji piesków mamy już z głowy, chciałabym zapytać, gdzie się jutro spotkamy? — Maja zerknęła na Adama.

— Oczywiście przyjdziemy po ciebie. W końcu do remizy jest niedaleko. Spacer dobrze nam zrobi — odparła Zosia.

— Dlaczego zabawa będzie w remizie, a nie w klubie? — zapytała Maja.

— Łazikowej coś nie pasowało, wiesz tej, która stoi zawsze za barkiem. Strażacy udostępnili nam swoją salę za pół darmo. Jest większa na potańcówki od tej w klubie. A poza tym do remizy mamy o wiele bliżej, dlatego nie protestowaliśmy.

— Skoro tak uważacie… — westchnęła Maja z rezygnacją w głosie.

x

Następnego dnia wieczorem weszli do natłoczonej sali, która była oświetlona kolorowymi iluminatorami, które w rytm muzyki pulsowały i zmieniały kolory. W rogu ogromnego pomieszczenia na niewielkim podeście ulokowała się czteroosobowa orkiestra, po drugiej stronie stał barek. Tutejszy listonosz pełnił funkcję barmana. Swobodnymi ruchami otwierał napoje z coca colą i mieszał ją z czystą wódką, serwując chętnym drinki, które cieszyły się wielkim powodzeniem. Z każdą chwilą muzyka stawała się głośniejsza, a roztańczona młodzież w ogromnej ciasnocie podrygiwała ochoczo.

— Która z was zaszczyci mnie pierwszym tańcem? — Adam z ręką na sercu i w lekkim ukłonie stanął przed nimi dwoma.

— Zatańczcie. Ja sobie tymczasem popatrzę. — Zosia z błyskiem w niebieskich oczach rozejrzała się po sali za Ryśkiem, który poszedł do baru kupić piwo i oranżadę.

— Tylko nigdzie nie odchodź Zocha. Zaraz po tańcu wracamy — nakazał Adam.

— Zawsze jesteś taki opiekuńczy? — zapytała Maja z uśmiechem.

— Tylko wobec dziewczyn, z którymi przychodzę na zabawę — odparł i porwał ją do tańca.

Muskularna sylwetka nie przeszkadzała mu poruszać się z wdziękiem i zwinnością.

— Ładnie tańczysz, ja nie jestem w tym dobra jak ty — zauważyła.

— Nie jest źle. Po prostu się jeszcze nie rozkręciłaś.

— Dzięki, jesteś miły, ale ja wiem, że żadna ze mnie tancerka.

Po skocznej melodii przyszedł czas na białe tango.

— Zatańczysz?

Adam spojrzał w stronę Zosi. Przy barze jej nie było. Niecierpliwie zaczął rozglądać się po sali.

— Nie obawiaj się o nią, tańczy właśnie z Ryśkiem. — Kiwnęła głową w stronę orkiestry.

— No to w porządku, tańczmy więc. — Objął ją ponownie w pół i lekko przycisnął, aż zrobiło się jej gorąco.

— Masz talię osy i jesteś taka delikatna… — szepnął jej za uchem, śmielej przyciskając ją do siebie.

— Nie jestem taka krucha, jak ci się wydaje — zaśmiała się i położyła mu jedną rękę na ramieniu, przytulając twarz w zagłębieniu jego szyi.

Adam przytulił ją do siebie mocniej, aż poczuła piżmowy zapach, zlany z zapachem jego wody kolońskiej. Westchnęła cicho. Było jej dobrze w jego szerokich ramionach.

— Źle mnie zrozumiałaś, Maju. Wiem, że psychicznie jesteś bardzo silna i rzadko kto może cię wyprowadzić z równowagi. Nie o to mi teraz chodzi. Chciałem tylko powiedzieć, że… — urwał w połowie zdania.

Ocknęła się z chwilowego zamyślenia i spojrzała mu zdziwiona prosto w oczy, z wrażenia przestał mówić.

— Tak?

— Jest miło, prawda? — zapytał lekko speszony, czując przejmujące gorąco pod jej intensywnym spojrzeniem.

— O, tak, nawet bardzo. — Spojrzała na niego z uśmiechem.

W tym samym momencie poczuła na sobie badawcze spojrzenie z przeciwległego kąta sali. Odwróciła głowę i wtedy zobaczyła go po raz drugi. Adam pobiegł za jej spojrzeniem i gdy tylko zauważył, kto był obiektem jej zainteresowania, szybko wmanewrował ją na środek sali z dala od przystojnego bruneta, którego nadal widział ponad głowami tańczących par.

Nieznajomy mężczyzna stał w wejściowych drzwiach, jakby dopiero wszedł do remizy. Przez chwilę rozglądał się, jakby kogoś szukał. Wyróżniał się od otoczenia nie tylko wysokim wzrostem, ale i prezencją. Wyglądał na typowego mieszczucha: nieskazitelny ubiór, choć prosty, dobrze przystrzyżone włosy i markowe buty. Dzisiaj nie był w garniturze, ale w granatowych dżinsach, czarnej koszulce i granatowej marynarce ze sztruksu. Wierzchnie okrycie musiał zostawić w szatni.

Kiedy Adam poprosił Zosię do tańca, jej wzrok znowu uleciał w stronę drzwi, ale nieznajomego już tam nie było. W najmniej oczekiwanym momencie zjawił się tuż obok niej.

I zanim go zobaczyła, wyczuła jego obecność. Stanął przed nią w niedbałej pozie z lekkim, tajemniczym uśmiechem na ładnie wykrojonych ustach. Nie mogła zaprzeczyć, że był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn na tej sali. Na pierwszy rzut oka miał około trzydziestu lat. Musiał zdawać sobie sprawę, że dziewczyny wodzą za nim cielęcym wzrokiem, bo biła od niego zbytnia pewność siebie.

— Czy dobrze się pani bawi, panno…? — zawiesił głos z zapytaniem w czarnych jak noc oczach, które hipnotyzowały niczym mocny afrodyzjak.

— Maja Klonowska. Tak, dziękuję, bawię się znakomicie. A pan, panie…?

— Maurycy Olszewski. Zatańczy pani ze mną? — zapytał lekko.

— Chętnie.

— Słyszałem od mojej gospodyni, że jest pani z zawodu nauczycielką.

— Skąd to zainteresowanie moją skromną osobą? — zapytała z ciekawości.

— To małe miasteczko, podobnie jak nasza wieś, wszyscy się znają i o wszystkim wiedzą. Mieszkam w Ostrownicy od niedawna, ale nigdy tu pani nie widziałem, ani w miasteczku.

— Tak się złożyło, że nie mogłam przyjeżdżać tu tak często, jakbym sama tego chciała, bo pisałam pracę magisterską.

— Jak wieść niesie, uzyskała pani dyplom i tytuł magistra filologii polskiej.

— Owszem, to prawda. Skąd pan ma takie dokładne informacje o mnie?

— Od Basi.

— Ach, tak? Teraz się temu nie dziwię. Od przyjazdu jeszcze się z nią nie widziałam. A co u niej słychać?

— Jest w Lublinie u swojej ciotki. Tak mi przynajmniej powiedziała, kiedy rozmawialiśmy ostatnio przez telefon.

— Widzę, że w szczególności płeć piękna przyciąga pańską uwagę.

— Skłamałbym, gdybym zaprzeczył.

— Jeden zero dla pana. Jest pan przynajmniej szczery, a to raczej rzadka cecha u mężczyzn.

Komplement zbył półuśmiechem.

— Widzę, że ma pani tu wielu przyjaciół — powiedział po chwili.

— O, tak. Niektóre dziewczyny powychodziły już za mąż i wyjechały do miasta ze swoimi mężami. Zostali ci, co naprawdę kochają wieś.

— Szczególnie jeden z nich jest dla pani szczególnie bliski?

— Ma pan na myśli: Adama?

— Ten przystojniak nie odstępuje pani na krok.

Maja obejrzała się za siebie, ale nie widziała nigdzie Adama.

— Wyszedł z remizy parę minut temu — poinformował ją, nie spuszczając z niej intensywnego spojrzenia.

— Skąd pan wie?

— Wyróżnia się wzrostem, więc trudno było go przeoczyć

— No cóż, pewnie wyszedł na papierosa.

— Pewnie tak. W naszą stronę spoglądają pani przyjaciele. Widzę, że pani przyjaciółka nie darzy mnie sympatią. Patrzy na mnie wilkiem, kiedy tylko spojrzę w jej stronę. Zabawne, bo na ogół dziewczyny lgną do mnie jak pszczoły do miodu — zagadnął pewny swego czaru, pokazując w uśmiechu białe, równe zęby.

— No cóż, widać, że nie na wszystkich dziewczynach robi pan takie samo wrażenie. Ona ma już chłopaka w swoim typie. Inni jej po prostu nie interesują.

— A panią?

— Co mnie?

— W jakim typie jest pani mężczyzna?

— Prawie idealny.

— Są tacy? Nie wierzę. — Ponieważ nie skomentowała jego wypowiedzi, zapytał wprost:

— Długo pani zabawi w naszych stronach?

— Myślałam nad tym, aby poszukać pracy w pobliżu, ale dopiero za jakieś dwa, trzy miesiące.

— To dobrze pani trafiła, bo magister Głowacka od przyszłego roku odchodzi na emeryturę.

— A pan skąd o tym wie?

— Od mojej gospodyni.

— Dobrze o tym wiedzieć. Dzięki za informację.

— Radzę zgłosić się teraz, bo za kilka miesięcy może być za późno.

— Zaraz po feriach świątecznych zgłoszę się do dyrektora szkoły.

— Zna go pani?

— Przyjeżdżam tu od dwudziestu lat, byłoby dziwne, gdybym go nie znała.

— Ach, tak. Mam nadzieję, że przy najbliższym spotkaniu da się pani zaprosić na kawę?

— Jeśli tylko na kawę, to czemu nie.

— Na nic więcej?

— Zdecydowanie: nie.

Na szczęście skończył się taniec i orkiestra zrobiła sobie przerwę.

— Dziękuję. Miło mi było panią poznać. — Ujął jej dłoń i w szarmanckim ukłonie złożył na niej delikatny pocałunek, a potem zaprowadził do przyjaciół, jak na dżentelmena przystało.

— Mnie również było miło. Dziękuję — odparła z uśmiechem.

— Życzę przyjemnego wieczoru. Ja niestety muszę już wyjść.

Po chwili już go nie było. W powietrzu został po nim korzenny zapach wody toaletowej.

Maja patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w drzwiach remizy. Pobyt w Ostrownicy zapowiadał się obiecująco.

— Czego chciał od ciebie ten facet? — zapytała Zosia, gdy podeszli do niej z Ryśkiem i Adamem.

— Po prostu zaprosił mnie do tańca. Był miły, to wszystko.

— Ach, tak — burknął Adam.

Późną nocą, gdy po skończonej zabawie wracali do domu całą grupą, Adam był dziwnie milczący. Zosia z Ryśkiem szli przed nimi, trzymając się za rękę. Od czasu do czasu odwracali głowy i spoglądali na nich ze zdziwieniem. Maja nawet się nie domyślała, dlaczego Adam jest na nią zły, ale nie zadawała pytań. Postanowiła zostawić to czasowi.

Rozdział IV

W kilka dni później Maja natknęła się na Olszewskiego w miasteczku, stojąc w ogonku długiej kolejki w sklepie spożywczym, gdzie robiła zakupy.

— Dzień dobry — ośmieliła się pierwsza go zagadnąć.

— Witam, panno Maju. Mówiłem, że wkrótce się spotkamy i nie pomyliłem się — odparł uprzejmym tonem, płacąc za swoje zakupy.

Sprzedawczyni patrzyła na nich z widoczną ciekawością i bezwstydnie chłonęła każde wypowiedziane przez nich słowo.

— Wcale mnie to nie dziwi. W miasteczku są tylko dwa sklepy spożywcze, więc było do przewidzenia, że w którymś z nich natkniemy się na siebie — odparła z uśmiechem.

Zerknęła na jego pełną siatkę: ser biały, żółty, herbata, kawa, cukier, makaron.

— Jest pan wegetarianinem? — zapytała z ciekawością.

— Ja? Ależ skąd? Jadam praktycznie wszystko. To zakupy dla mojej gospodyni. Ostatnio nie czuje się najlepiej. A poza tym, chodzenie po oblodzonych chodnikach w jej wieku, nie jest bezpieczne, więc ją wyręczyłem.

— To niezwykle uprzejmie z pana strony.

Olszewski spojrzał na nią uważnym wzrokiem, a po chwili lekki uśmiech przemknął mu przez twarz.

— Jaki pan? Mów mi po prostu: Maurycy — zaproponował pierwszy.

— Maja.

— Masz takie piękne imię dziewczyno, że przy każdej sposobności, będę je wymawiał z wielką przyjemnością — odparł z nonszalancją w głosie.

— Nie przesadzaj, imię jak każde inne. — Musiała jednak przyznać w duchu, że sprawił jej tym komplementem ogromną przyjemność. — Ty również masz oryginalne imię, choć raczej rzadko teraz spotykane.

— Moja mama była i nadal jest romantyczką. Noszę imię po jednym z jej książkowych bohaterów. Czytałaś kiedyś „Jeźdźca bez głowy”?

— Oczywiście, ale to raczej miły gest.

— Wolałbym nosić bardziej pospolite imię jak: Wacław, Jerzy albo Andrzej.

— Wiedz jednak, że nie imię zdobi człowieka, ale człowiek zdobi imię.

— Nie dosyć, że jesteś piękna, ale i mądra.

— Przysłowia są mądrością narodów. To nie ja je wymyśliłam.

— Przecież wiem — odparł ze śmiechem.

Maja zauważyła, że często się uśmiechał, pokazując przy tym rząd równych, białych zębów, które przy jego śniadej cerze, lśniły niczym u amanta filmowego z lat trzydziestych.

— Jesteś taką samą i niepoprawną romantyczką jak moja mama. Nawiązuję do tematu z naszego pierwszego spotkania. — Naprawdę wierzysz w idealnego mężczyznę?

— Niedawno zerwałam z chłopakiem. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że gonię za ideałem moich marzeń. Niestety żaden z nich nie dorównywał mu nawet do pięt.

— Czy nie za bardzo go sobie wyidealizowałaś?

— Nie. Mój ideał jest nie tylko piękny i dobry, ale mądry i wrażliwy, i koniecznie musi mieć poczucie humoru. Oczywiście, jak każdy człowiek ma nie tylko zalety, ale i wady.

— Życzę ci, abyś go spotkała na swojej drodze.

Maja uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Gdyby tylko wiedział…

— Dzięki. Jestem cierpliwa, poczekam.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy w tym do siebie podobni. Mnie również nie imponują tylko ładne i zgrabne kociaki.

— Uroda szybko przemija, rozum pozostaje.

— Najgorsze z tego wszystkiego jest brak u dziewczyny poczucia humoru, gdy opowiadasz jej dowcip, a ona nic z niego nie rozumie. Mam wtedy wrażenie, że to ja powiedziałem coś niestosownego.

— Ja też czuję się czasem zażenowana, jeśli ktoś nie zrozumiał mojej przesłanki lub metafory. Ale jak wiesz, poczucie humoru świadczy o stopniu inteligencji każdego z nas, więc nie każdy musi być zanadto mądry czy też głupi.

— Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i porozmawiamy o urokach wiejskiego życia. Co robisz jutro po południu? — zapytał nagle, wyciągając z kieszeni długiego kaszmirowego płaszcza kluczyki od samochodu.

Maja zignorowała pytanie i dopiero teraz zauważyła, że doszli do parkingu, gdzie dawniej zatrzymywały się furmanki. Choć były to odległe czasy wspominała je z sentymentem.

— Może podwieźć cię do domu? — zapytał nieoczekiwanie, odwracając się w jej stronę.

— Dziękuję. Chętnie skorzystam.

Otworzył jej drzwi samochodu i dopiero później usiadł za kierownicą. Kiedy mijali miasteczko i wjechali w polną drogę, w niektórych oknach poruszyły się firanki.

— No tak, teraz będą wszyscy wiedzieli, że podwiozłeś mnie do domu i pewnie za tym coś więcej się kryje… — jęknęła z udawanym zgorszeniem.

— Nic na to nie poradzisz. Taka jest już mentalność mieszkańców małych miasteczek.

— Myślę, że ja uporam się z tym problemem, a co z tobą?

Zignorował uwagę wzruszeniem ramion. W kwadrans podjechali pod dom Klonowskich.

— Wejdziesz na kawę?

— Myślisz, że wypada?

— I tak nie obejdzie się bez pytań, więc lepiej niech cię już poznają. — A widząc jego niezdecydowanie, szybko dodała — Ej, nie obawiaj się, to tylko dwie spokojne i sympatyczne staruszki — mówiąc to, popchnęła go w stronę wejściowych drzwi.

— Drogie panie, przedstawiam wam mojego znajomego: pan Maurycy Olszewski, a to moja babcia Agata i ciocia Augusta Klonowskie. Maurycy mieszka w Ostrownicy od niedawna. Spotkaliśmy się w sklepie, był tak miły, że podrzucił mnie do domu — powiedziała z uśmiechem, zapraszając gościa do pokoju.

Na stole oprócz kawy zjawił się natychmiast talerzyk ze świeżo upieczonymi ciasteczkami.

— Przyjechał pan na stałe czy do kogoś w odwiedziny? — zagadnęła Augusta najbardziej śmiała z kobiet.

— Prawdę mówiąc, to jeszcze się nie zdecydowałem czy na stałe. Pewnego dnia usiadłem, zamknąłem oczy i wskazałem palcem na samochodowej mapie. Tym sposobem znalazłem się w waszych stronach. I muszę wyznać, że od razu polubiłem mieszkańców tego niewielkiego miasteczka i wsi. Mam dziwne przeczucie, że tu odnajdę sens swojego życia.

— A gdzie do tej pory pan mieszkał? — zapytała Agata, śledząc twarz młodego mężczyzny, który spodobał się jej od pierwszego spojrzenia.

— Za granicą. Moja matka jest Polką, ale ojciec był Rosjaninem, zmarł kilka lat temu. Był dyplomatą. Matka postanowiła wrócić do kraju, bo tu mieszka jej siostra. Ponieważ miała także obywatelstwo polskie, nie miała z tym żadnego problemu.

— Stąd te czarne oczy — zauważyła, bardziej spostrzegawcza Augusta.

— Trzeba przyznać, że nie masz wschodniego akcentu — zagadnęła Maja.

— Mama zawsze dbała o poprawną polszczyznę w domu. W szkole, a potem na uczelni obowiązkowym językiem był rosyjski. W domu mówiło się jednym i drugim.

— O swój ojczysty język powinno się dbać, jak również wpajać go dzieciom, aby nie zapomniały o swoich korzeniach — powiedziała babcia.

— Tak, ma pani całkowitą rację — przyznał Maurycy, dyskretnie spoglądając na ścianę pełną starych fotografii.

— Proszę, nie krępuj się i częstuj. Takich ciastek nie kupisz w naszej cukierni — zaproponowała Maja, chcąc zmienić temat.

— Mam rozumieć, że to specjalność obu pań?

— Babcia i ciocia specjalizują się od lat w gotowaniu i pieczeniu, każda nowa potrawa jest dla nich wyzwaniem. Próbują każdej kuchni; francuskiej, chińskiej, nawet węgierskiej. Nie ma takiej potrawy, której nie próbowałyby ugotować, czy upiec. Wszystkie produkty i przyprawy są przeważnie z naszego ogródka i sadu.

— Są pyszne. Muszę wziąć przepis dla mojej gospodyni.

— Bardzo chętnie, ale teraz proszę jeść, póki są ciepłe. Ciasto francuskie ma to do siebie, że smaczniejsze jest zaraz po upieczeniu. — Augusta przysunęła półmisek ze słodkościami bliżej gościa.

Maurycy okazał się sympatycznym rozmówcą i zupełnie oczarował starsze panie. Przy pożegnaniu musiał obiecać, że ich odwiedzi, by pokazać im, jak powinno się gotować czerwony barszcz po ukraińsku, który w Rosji nazywano dla odmiany polskim.

Maja odprowadziła go do furtki, za którą stał zaparkowany jego samochód.

— Mam nadzieję, że ruszysz, bo trochę napadało śniegu. Och, zupełnie bym zapomniała, to ciasteczka dla twojej gospodyni — podała mu sporą ilość słodyczy w papierowej torebce.

— Dzięki, Maju. Było mi bardzo miło. Podziękuj babci jeszcze raz za gościnę. Kawa była wyśmienita, ciasteczka również wyborne. Do widzenia. Mam nadzieję, że będziemy się teraz częściej spotykać, a nie tak przypadkiem jak dzisiaj.

— To ja jestem ci winna podziękowanie, że mnie podwiozłeś.

— Ot, zwykła uprzejmość — machnął niedbale ręką.

— Jedź już, bo zmarzniesz — odpowiedziała wesoło, kiwając mu na pożegnanie ręką.

Patrzyła, jak jechał zaśnieżoną drogą, aż w końcu znikł jej z oczu za najbliższym zakrętem. Śnieg nie przestawał padać. W telewizji zapowiadali duże opady jeszcze przez tydzień. A więc czekało ją jutro odśnieżanie podwórza. Na szczęście główną drogę odśnieżał pług, który należał do gminy.

x

Dla Mai najcudowniejszą porą dnia na wsi niezależnie od pory roku był wczesny poranek. Budziła się z różowym brzaskiem. Zamiast budzika słyszała pianie koguta, gdakanie kur, a po nich muczenie głodnych krów, chrumkanie świnek w chlewiku, ujadanie Ramzesa i Nory, które także upominały się z taką samą gorliwością o pierwszy posiłek jak inne zwierzęta. Nie sposób było nie słyszeć tej różnorodnej kakofonii dźwięków, które po przebudzeniu stawały się coraz bardziej głośne i natarczywe dla ucha wrażliwego mieszczucha. Chcąc, nie chcąc, musiała zrywać się wcześnie z łóżka i biec szybko do obory i chlewika, by nakarmić głodne zwierzęta. Dopiero po tych zajęciach brała prysznic i wchodziła do kuchni na śniadanie.

— Mogłybyście choć jeden raz zrobić mi przyjemność i wstać później na śniadanie. Dzień dobry babciu, dzień dobry ciociu. — Każdą z nich obdarowała mocnym całusem.

— Maleńka, wyręczasz nas w najcięższej robocie. Zrób nam więc przyjemność i usiądź z nami do stołu. I nie marudź, jeszcze zdążysz się w życiu napracować. — Augusta postawiła przed nią talerz z jajecznicą, kilka kromek świeżego chlebka i dzbanek gorącej kawy „Inki” z mlekiem.

— Ciężko na nią zapracowałaś, więc jedz. Jesteś za chuda, kochanie, już ci to mówiłyśmy — powiedziała babcia z troską w głosie.

— Widzę, że wpadłaś w oko temu Maurycemu. Trzeba przyznać, że ten twój przystojniak nie zasypia gruszek w popiele. Wdzięczy się do ciebie, a jak uśmiecha… — odezwała się mrukliwie Augusta.

— Ech, przesadzasz ciociu. Musicie obie przyznać, że naprawdę jest miły i ujmujący w obejściu. Trudno mu się oprzeć i go nie lubić. Maurycy jest moim nowym znajomym, ale odniosłam wrażenie, jakbym znała go od lat. Przyznaję jest trochę zadufany w sobie, ale skoro ma zamieszkać tu na stałe, to lepiej zaakceptować go takim, jakim jest. Przyjaciół nigdy za wiele. Prawda? — zapytała Maja, rozsmarowując masło na kromce świeżego chleba.

— Ale nie traktujesz tego pana jako potencjalnego chłopaka? — zapytała Augusta wprost.

— Ja?

— Tak, ty, moja droga.

— Maurycy jest tylko moim znajomym, nikim więcej.

— Nie podoba mi się to, że przeszłaś z nim tak szybko na: ty — burknęła ciotka.

— Ani on mi się nie narzucał, ani ja jemu, jakoś tak samo wyszło.

— Maju, Auguście chodzi o to, że za szybko rozwija się wasza znajomość. Wiesz, za naszych czasów kierowaliśmy się obowiązującymi wówczas zasadami, których ani panna, ani też kawaler nie mogli przekroczyć.

— Ciociu, ale to było bardzo dawno temu. Dzisiaj ludzie są bardziej bezpośredni, bardziej tolerancyjni i oczywiście też kierują się obowiązującymi zasadami i normami społecznymi.

— Gdyby tak było, to nie słyszałoby się o tylu rozwodach czy zdradach małżeńskich — odezwała się Augusta wojowniczym tonem.

— A ja myślę, że zupełnie nie macie racji, moje drogie panie. Kiedyś kobieta musiała żyć w toksycznym związku i tolerować wybryki swojego rozwiązłego męża, dzisiaj nie musi godzić się na tego typu sytuację.

— Maja ma rację, Augusto. Kiedyś było to wprost nie do pomyślenia. Dzisiaj na szczęście, kobiety mają prawo wnieść pozew o rozwód i założyć nową rodzinę albo żyć samotnie. Ale to do nich należy wybór.

— A stało to się dzięki emancypacji kobiet — podpowiedziała Maja.

— Żaden człowiek nie powinien być zależny od drugiego człowieka. Szczególnie kobiety nie powinny być niewolnicami swoich mężczyzn. I tu w zupełności z tobą się zgadzam, Majeczko — przytaknęła gorliwie Augusta.

Wieczorem, kiedy po obrządku zamknęła się w swoim pokoju, rozmyślała nad słowami ciotki. I po dłuższym rozmyślaniu musiała przyznać, że miała wiele racji. Skoro nie chciała wiązać się z żadnym mężczyzną, nie musiała się spoufalać z nowo poznanym mężczyzną. Prawdę mówiąc, to niewiele o nim wiedziała. Mówił zagadkami. Ale tylko przez grzeczność nie zapytała go o wiele rzeczy, jak na przykład: jaki ma zawód, gdzie dotychczas pracował, ile ma lat, albo dlaczego wyjechał z kraju ojca. Przez swoją głupotę chciała chyba zaimponować swoim przyjaciołom. Może chciała wzbudzić zazdrość w Adamie. Podczas zabawy widać było po jego minie, że nie spodobał mu się fakt, że podczas tańca z Maurycym, rozmawiała i śmiała się jak z dobrym znajomym. Zanim ułożyła się do snu, sięgnęła po książkę Fleszarowej Muskat. Zanim otworzyła pierwszą kartkę, ktoś rzucił w okno pigułą śniegu. W pośpiechu nałożyła frotowy szlafrok, wyłączyła nocną lampę i podeszła do okna. Pod domem stali, Zosia z Adamem. Machnęła do nich ręką i zbiegła w pośpiechu na dół, aby otworzyć im drzwi.

— Co wam strzeliło do głowy, by o tej porze rzucać pigułami w okno? Przecież mogliście stłuc szybę. No, na co czekacie? Wchodźcie.

— Coś się zrobiła taka nerwowa? Jest jeszcze wcześnie, dopiero szósta godzina — zaperzyła się Zosia.

— Wchodź i nie marudź — odparła i odwróciła się na pięcie, zostawiając drzwi otwarte.

— No, dobra. Chodź Adasiek, bo jeszcze się rozmyśli i nas nie wpuści.

— Słyszałam — odburknęła, stojąc na szczycie schodów z ręką na biodrze.

— Przestańcie, bo zbudzimy starsze panie, które pewnie już śpią — zwrócił im uwagę, Adam, bardziej powściągliwy od Zosi.

Kiedy zdjęli kurtki i wygodnie się usadowili przy stole, Maja po chwili do nich dołączyła, przebrana w ciepły dres z polaru w kolorze czerwonym, który otrzymała od Adama na imieniny. Oczywiście udał, że go nie zauważył.

— No mówcie, z czym do mnie przyszliście? — zapytała, przysiadając się do nich.

— Organizujemy jasełka i chcieliśmy cię wciągnąć w nasze przedsięwzięcie. Wyobraź sobie, przekonałam nawet Adama, by do nas dołączył.

— O, to miło z jego strony — odparła, jakby go tu nie było.

— Nie jesteś z tego zadowolona? — zapytał.

Zosia zbyła tę uwagę machnięciem ręki.

— Adam zapoznał się z całym scenariuszem, spodobał mu się i nawet go trochę rozbudował.

— Ach, tak?

— Sam rzucił propozycję, aby zagrać na trąbce.

— Oooo… same miłe niespodzianki.

— Problem w tym, że nasz organista złamał rękę.

— A to szkoda, ale, co ja mam z tym wspólnego?

— Wiemy, kto mógłby go zastąpić i zagrać na pianinie.

— Ja?

— Nie ty, tylko Olszewski.

— Nie wiem, czy Maurycy zechce się do nas przyłączyć. Nawet nie wiem, czy on umie grać na jakimkolwiek instrumencie. No, cóż w końcu znamy się zbyt krótko — dodała szybko.

— Ale na tyle długo, aby przejść z nim na: ty — zauważył zgryźliwie Adam.

— Nie bądź niegrzeczny. Kiedy zwracał się do mnie: per pani, brzmiało to nazbyt poważnie i prawdę mówiąc, nie miałam nic przeciwko temu — powiedziała po dłuższej chwili lekko urażona.

— Nie nazbyt to poufałe? — zapytał takim samym tonem.

Maja spojrzała na niego ze zdziwieniem. Adam nigdy nie zachował się wobec niej aż tak nieuprzejmie. Co go ugryzło?

— Jaka byłaby w tym moja rola? — zapytała cicho, ignorując uszczypliwą uwagę Adama.

— Zwerbować Olszewskiego, to po pierwsze, a po drugie, chcesz śpiewać czy recytować? — Zosia ujęła jej rękę i potrząsnęła nią. — No, co ty, nie gniewaj się na Adaśka. On już po prostu taki jest. — Próbowała usprawiedliwić przyjaciela Zosia.

— Nie musisz za mnie mówić, Zosiu. Mam język i gdy będę chciał, to sam powiem, co o tym myślę bez niczyjej pomocy.

— Jesteś zły na Maję, ale nawet nie wiem dlaczego i to mnie wnerwia jeszcze bardziej.

— Przepraszam, Maju. Jestem rzeczywiście na ciebie wściekły, bo tak łatwo przychodzi ci zawieranie znajomości. Nie przyszło ci na myśl, że to nieodpowiedni mężczyzna dla ciebie?

— Do twojej wiadomości: on, nie jest moim mężczyzną! Ale, czy nie sądzisz, że zbytnio ingerujesz w moje życie osobiste? — zapytała zadziornym głosem.

Adam po tej uwadze poczerwieniał jak burak. Zacisnął szczęki i nic nie powiedział. Zosia przyglądała się im obojgu ze zdziwieniem.

— Co was dzisiaj opętało, że tak na siebie warczycie jak pies z kotem? — zapytała.

Po dłuższym milczeniu Adam podniósł się z krzesła, wyjął paczkę Klubowych i ruszył do wyjścia.

— Przepraszam, wyjdę przed dom i zapalę. Zosiu, miałaś jeszcze zapytać, czy miałoby się to odbyć w kościele czy w szkole? Co prawda mamy pozwolenie z gminy na zorganizowanie jasełek, ale to do nas należy wybór miejsca. Osobiście jestem za szkołą, bo jest w niej cieplej i akustyka będzie lepsza na sali gimnastycznej — zasugerował.

— Masz rację, jestem też za tym, aby przedstawienie odbyło się w szkole — poparła go Maja.

— No, więc, skoro już wybraliśmy miejsce, na tym spotkanie możemy zakończyć. — Adam zdecydowanym ruchem podniósł się z krzesła.

— Adasiu, zaczekaj! — Poderwali się z siedzeń prawie równocześnie. Stali teraz na wprost siebie i patrzyli na siebie wilkiem, mając między sobą stolik, który ich dzielił.

— Wiecie, co…, to może ja zaczekam na dole, a wy sobie wyjaśnijcie, o co wam konkretnie chodzi. — Zosia wzięła kożuch i wyszła w pośpiechu, zamykając za sobą cicho drzwi.

— Co się dzieje, Adasiu? Powiedz tylko szczerze — poprosiła cicho pojednawczym tonem.

— Nie jest mi łatwo przyjąć do wiadomości pewnych faktów, których i tak nie zrozumiesz — mówił przez zaciśnięte zęby.

— Nie jestem głupią gęsią, mam tytuł magistra filologii polskiej, chyba potrafiłabym zrozumieć.

— Tym bardziej ich nie zrozumiesz.

— Mówisz zagadkami…

— I niech tak pozostanie.

— Do niedawna byłeś moim najserdeczniejszym przyjacielem. Niczego nie ukrywaliśmy przed sobą, nawet głupich wpadek. Znałeś imiona moich wszystkich chłopaków i powody dla których z nimi zrywałam. Tak samo było z tobą, do dzisiaj pamiętam imiona twoich byłych dziewczyn i motywy, którymi się kierowałeś, chodząc z nimi na randki.

— Naprawdę, pamiętasz? — Oczy mu zabłysły.

— Pewnie, że pamiętam. — Maja ujęła go za brodę i odwróciła twarz w swoją stronę, głaszcząc go lekko po zarośniętym policzku. — Tęsknię za moim dawnym Adasiem, za jego dowcipem i pogodą ducha, ale prawie nic z niego nie zostało — powiedziała ze smutkiem w oczach.

Adam z widoczną niechęcią oderwał od swojej twarzy jej rękę, jakby go parzyła i dopiero po długiej chwili zamknął jej dłoń i puścił z cichym westchnieniem.

— Zapomniałaś o jednym, że dorośliśmy. Zmieniłem się Maju. Śpij dobrze. Najprawdopodobniej spotkamy się na próbie jutro wieczorem w szkole. Dałem słowo Zośce i go dotrzymam, choć nie jestem za tym, aby włączać w jasełka Olszewskiego. Jego towarzystwo nie nastraja mnie przyjacielsko. Poza tym, co my o nim wiemy? Przyjechał nie wiadomo skąd i po co? Powinnaś jednak o tym wiedzieć, że to ty jesteś obiektem jego zainteresowania, a nie nasze przedsięwzięcie. I jeśli przyjdzie, to tylko z twojego powodu — wybuchnął i zostawił ją na środku pokoju kompletnie zaskoczoną.

— Wiesz, że o tej porze nudno tu u nas. I takie jasełka, choćby w naszym wykonaniu, ubarwią życie tutejszych mieszkańców — próbowała mu wyperswadować.

Coś dziwnego się z nim działo. Ona też zaczęła odczuwać, że charakter ich znajomości nieco się zmienił. Musiała się przyznać, że nie rozegrała to dobrze. Wzbudzenie zazdrości w Adamie, to nie był najlepszy pomysł. Dlatego rozeszli się w niezbyt przyjaznej atmosferze. Nie mogła skoncentrować się na czytaniu, odłożyła więc książkę i wyłączyła lampę. Zwinęła się w kłębek i próbowała zasnąć, ale sen długo nie nadchodził. Kiedy tylko zapiał pierwszy kogut, podniosła się z łóżka, nakarmiła zwierzęta i dopiero wtedy położyła się do łóżka. Obudziła się z ciężkim bólem głowy. Nadal nie dawało jej spokoju dziwne zachowanie Adama. Musiała to z nim wyjaśnić. Tuż po obiedzie zażyła proszek i kiedy ból głowy minął, poszła prosto do niego, ale w domu zastała tylko panią Elę, jego matkę.

— Od kilku dni jest jakiś nieswój i chodzi jak struty. Powiedziałam mu, aby się ożenił, bo czas szybko leci, a inni w jego wieku mają już dzieci. Wtedy przejąłby gospodarkę po ojcu. Ale i to go nie zachęciło — mówiła rozżalona pani Filipiakowa znad szklanki kawy. — Wiesz, co mi odpowiedział:

— Jak mamie przeszkadzam, to wyjadę do Niemiec albo do wuja Staszka, do Ameryki.

— Dlaczego akurat do Niemiec? — zapytała Maja zaskoczona.

— Tomek Młynarczyków wyjechał dwa lata temu, zamieszkał niedaleko Berlina i nieźle mu się tam wiedzie.

— Czym Tomek się tam zajmuje?

— Handluje używanymi samochodami. Tak dobrze mu się wiedzie, że chce ściągnąć do siebie swoją rodzinę. Anka nie może się już doczekać wyjazdu, dzieciaki także.

— A Adam mówił, czym by się tam zajmował? Handel używanymi samochodami to niezbyt lukratywna perspektywa jak dla niego. Przecież sprawdził się jako rolnik. Co z jego planami? Miał tyle pomysłów. Nie żal mu tego wszystkiego zostawiać?

— Diabli go wiedzą. Maju, porozmawiaj z nim, może ciebie posłucha. Jest taki skryty. Nie można z niego nic wyciągnąć. Zmienił się mój chłopiec, oj zmienił i to bardzo — westchnęła rozżalona.

— Wiem, pani Elu — przytaknęła Maja.

— Jest strasznie uparty, jak sobie wbije coś do głowy…

Otworzyły się drzwi wejściowe i po chwili rozległo się tupanie butów.

— O wilku mowa — szepnęła pani Filipiakowa.

Do kuchni wparował Adam. Miał na sobie kożuch, na którym leżały jeszcze płatki śniegu. Był nieco podchmielony i zachowywał się jak ranny niedźwiedź, choć ledwie stał o własnych siłach.

— Mógłbyś przynajmniej otrzepać buty ze śniegu, umyłam przed chwilą podłogę — zwróciła mu uwagę matka. — Z rękami na okrągłych biodrach wyglądała groźnie.

Adam próbował zdjąć z siebie kożuch, ale opornie mu to szło, więc Maja podeszła do niego z marsową miną.

— Podaj rękę, pomogę ci — zaproponowała.

— Co ty tu robisz? — zapytał zaskoczony.

— Czekam na ciebie — odpowiedziała spokojnie, wieszając kożuch na drzwiach kuchni.

— Po co? — burknął.

— Chciałam z tobą porozmawiać. Proszę zrobić mu kawę, ja też chętnie jeszcze się napiję — zwróciła się do matki Adama, kiedy wyszedł z kuchni.

— Za chwilę po nią przyjdę, ale najpierw chciałabym z nim porozmawiać.

— Może ciebie posłucha, dziecko.

Pokój, który zajmował Adam był przerobiony ze starej kuchni. Był przestronny i widny, i ładnie urządzony. Na ścianie, nad szerokim tapczanem wisiały półki z książkami, które co roku powiększały swoją objętość. Oprócz kilku kryminałów, wszystkie były o tematyce militarnej albo o hodowli bydła i uprawie roślin.

Zza ściany niedużego pomieszczenia, które przerobił na łazienkę słychać było głośny szum wody. Usiadła na pobliskim w fotelu i cierpliwie na niego czekała. Z kuchni doleciał odgłos gwizdka. Po chwili Maja wróciła z tacą i dwoma filiżankami kawy. Posłodziła swoją, pamiętając jednocześnie, że Adam nigdy nie słodził kawy ani herbaty.

Zjawił się po chwili przebrany w granatowy szlafrok z frote, który kupiła i przysłała mu w paczce na jego ostatnie urodziny. Na nogach miał tylko białe, wełniane skarpetki. Musiał też umyć porządnie zęby, bo nie cuchnęło od niego już piwskiem.

— Widzę, że mój prezent nieźle ci służy? — zapytała lekko, pijąc małymi łykami kawę.

— Tak, bardzo go lubię, bo jest ciepły i miły w dotyku jak… — mówił wolno, jakby wypowiadane słowa sprawiały mu trudność.

— Dokończ. Jak co?

Adam spojrzał na nią spode łba, przybierając cyniczny wyraz twarzy, którego nie znosiła.

— Po co przyszłaś? Mieliśmy się spotkać dopiero wieczorem — mruknął.

— A zdążysz wytrzeźwieć do tej pory?

Nic nie odpowiedział. Siedział w fotelu z wyciągniętymi nogami i przyglądał się swoim dużym, zgrabnym stopom.

— Zadałam ci wczoraj pytanie, na które nie otrzymałam odpowiedzi. Przyszłam się dowiedzieć, co cię trapi. Co się dzieje?

— Nic, co by cię interesowało.

— Adam… Adasiu… — Podeszła i usiadła na oparciu jego fotela. Mówiła ciepłym głosem.

Adam oparł głowę na jej ramieniu.

— Jestem nieszczęśliwy, Maju. Oto cała moja tajemnica — wyznał cicho.

— Ty? Nie wierzę! — Widząc jego zbolałą minę, zapytała:

— Może powiesz mi, dlaczego jesteś taki nieszczęśliwy.

Adam siedział osowiały i wciąż milczał.

— Wyrzuć to wreszcie z siebie — zachęcała ciepłym głosem.

— Wszystkim się wam wydaje, że jestem taki silny, taki mocny, że wszystko mi idzie jak po maśle. — Uniósł w górę głowę i spojrzał na nią z melancholijnym wyrazem w smutnych oczach. — A ja mam uczucie, jakbym wspinał się po wysokiej, kamienistej górze i co ujdę, droga przede mną staje się jeszcze bardziej kamienista, i jeszcze dłuższa. Jednak uparcie dążę do celu. Wydaje mi się, że wiele już przeszedłem, że jestem już na jej szczycie, że wszystko mam za sobą, i że cały świat jest u mych stóp, ale po chwili widzę, że to zwykłe złudzenie, fatamorgana, która mnie mami i daje chwilowy spokój, w którym się zatracam, i zapominam, ale na krótko, zbyt krótko — mówił coraz wolniej i coraz ciszej. — Bo znowu upadam i znowu nie mam nic, i znowu widzę, przed sobą… — po tym dziwnym monologu wsparty na jej ramieniu, zasnął.

Maja objęła go ramieniem i czule gładziła go po głowie, rozmyślając nad tym, co przed chwilą usłyszała, ale żadnym sposobem nie umiała ułożyć tej łamigłówki w jedną spójną całość.

Siedziała tak dłuższy czas, dopóki nie zdrętwiała jej ręka.

— Adasiu, Ada… siu… — potrząsnęła lekko jego ramieniem. — W łóżku będzie ci o wiele wygodniej, chodź… — szeptała mu na ucho, obejmując go w pasie. — Ku zdziwieniu Mai, Adam podniósł się sam, objął ją ramieniem i z jej pomocą dotarł chwiejnie do łóżka. Położył się na wznak, pociągając ją za sobą. Próbowała się wyrwać z jego ramion, które obejmowały ją mocno i zbyt zaborczo.

— Nie zostawiaj mnie, proszę. Jeszcze nie teraz… — mówił urywanym głosem.

Maja zastygła w bezruchu, już nie próbowała wyrywać się z żelaznego uścisku, udało się jej tylko zmienić pozycję na wygodniejszą. Wyciągnął lewe ramię, na którym ułożyła wygodnie głowę, a prawą ręką ujął jej dłoń i położył na swojej klatce piersiowej, która wznosiła się i opadała w rytm bicia jego serca.

x

Adam obudził się pierwszy nieco zdziwiony, bo najpierw poczuł ciepło ciała obok swojego, które nagle zesztywniało, a dopiero potem zobaczył jej twarz przy swojej. W jednej ręce trzymał pasmo długich włosów, drugą trzymał na jej biodrze. Odchylił się powoli do tyłu. Za sobą miał ścianę, był unieruchomiony. Z początku patrzył oszołomiony, nie wierząc, że leży przy niej prawie nagi tylko w szlafroku, który miał lekko przewiązany paskiem na biodrach, i w każdym momencie mógł się rozchylić. Między nimi nie było wolnej przestrzeni, tylko ciało przy jego ciele, jej noga na jego biodrze. Nie mógł oderwać od niej oczu, była taka piękna i choć była blisko niego, była prawie nieosiągalna jak gwiazdy na niebie. Z wrażenia zabrakło mu tchu, odruchowo oblizał zeschnięte usta.

Nagle zapragnął jej dotknąć. Pochylił się nad nią, czując na sobie jej oddech, który muskał go w twarz. Jego lewa ręka bezwiednie sięgnęła do niewielkiego dekoltu bluzki. Gdy rozpiął ją z kilku górnych guziczków, pod palcami poczuł gładką skórę i rąbek koronkowego biustonosza. Odchylił dzianinę jeszcze bardziej, aż zobaczył niewielką półkulę piersi. Na chwilę przestał oddychać. Delikatnym ruchem palca objechał krawędź pod biustonoszem i różowy wzgórek. Skórę miała złocistą i gładką. Delikatny kwiatowy zapach owionął mu nozdrza, pachniała kobietą. Upajał się nim i wdychał jak powietrze, którym musiał oddychać. Objął ją i poczuł jak jej ciało napręża się i przybliża do jego ciała, które zesztywniało i zastygło w bezruchu.

— Co ja robię? — pomyślał przerażony i jak najdelikatniej zapiął bluzkę ponownie, po czym dość niechętnie ześliznął się z posłania. Serce tłukło mu się w piersi jak po szybkim biegu.

Wszedł do łazienki, umył ponownie zęby i użył mocnej wody toaletowej, próbując zmyć z siebie zapach alkoholu. Potem przebrał się w świeże dżinsy i czarny golf. Kiedy wszedł do kuchni, matka gniotła ciasto na makaron. Dzisiaj na pierwsze danie miała być pomidorówka.

— Ładnie się zachowałeś, nie ma co… Musiałeś zrobić to prawie na jej oczach. Ale z ciebie numerek, upić się w biały dzień! Kto to słyszał? — Matka karcąco patrzyła na syna, wymachując mu przed nosem wałkiem do ciasta. — Taki wstyd! I to przed kim? Czym ta dziewczyna sobie zasłużyła, na takie niegrzeczne zachowanie. Wilk w owczej skórze! Boże, uchowaj mnie od takich przyjaciół! — gderała cicho.

— Mamuś, już nic nie mów… Wiem, że nawaliłem i to na każdym froncie. — Adam w obronnym geście trzymał się za głowę, nie chcąc słyszeć złośliwych przytyków matki. — I nie krzycz, bo ją zbudzisz. Zasnęła przy mnie i śpi teraz jak niemowlę.

Matka pytająco spojrzała na syna.

— No, coś ty, mamo! Jak mogłaś o tym pomyśleć. Maja, nigdy nie może się dowiedzieć, co naprawdę do niej czuję. Jestem tylko jej przyjacielem. I niech tak zostanie. Muszę się z tym faktem pogodzić. Niestety. — Stęknął żałośnie ze zbolałą miną.

— Synku, a może powiedziałbyś o swoich uczuciach, może i ona coś do ciebie czuje. Tylko, że ty boisz się jej to wyznać. Prawda?

— Teraz przynajmniej mam nadzieję. I niech tak zostanie.

Adam podszedł do matki i z czułością, którą tak często jej okazywał, przytulił do siebie i powiedział: — Dzięki za troskę, mamuś. Pójdę do niej, może już się obudziła. Trochę zgłodniałem, ona pewnie też.

Kiedy wrócił do swojego pokoju, spostrzegł, że Maja wciąż spokojnie śpi, wtulona w jego puchową poduszkę. Usiadł na brzegu posłania i pochylił się nad nią. Odgarnął kilka kosmyków ciemnych włosów, pogłaskał delikatnie po twarzy od czoła aż po gładką szyję. Maja przekręciła się jednego boku i leżała teraz na wznak. Miał jej twarz tuż pod sobą. Musnął jej usta swoimi wargami, które w odpowiedzi rozchyliły się na jego dotyk. I teraz ich oddechy zmieszały się ze sobą.

— Czy mam cię pocałować, abyś się obudziła? — zapytał cicho.

Nie zareagowała i spała dalej.

— Nie żartuję i zrobię teraz to naprawdę. — I zrobił.

Był to długi pocałunek. Maja z początku oddała go podczas snu, jeszcze zaspana i rozkojarzona, ale po chwili oprzytomniała, i rozbudziła się na dobre. Jednak pocałunku nie przerwała.

x

Dopiero późnym popołudniem Adam odprowadził ją do domu. Obydwoje zachowywali się bardzo powściągliwie i prawie przez całą drogę milczeli. Kiedy zatrzymali się przy furtce, Maja nieśmiało podniosła oczy i spojrzała prosto w twarz przyjaciela. Z jego strony pewnie były to tylko żarty, pomyślała rozżalona. Nie była pewna, czego bardziej żałowała czy utraconej długiej przyjaźni pełnej serdeczności i zrozumienia, czy nowego uczucia, które narodziło się w niej od dość dawna, ale dopiero dzisiaj mogła je nazwać po imieniu. To była miłość, pierwsza i jedyna, ale, co on odczuwał? Czy z jego strony też była to miłość czy zwykłe zauroczenie? Skrępowani milczeli, nie dotykając się nawet rękoma, choć miała do niego tyle pytań.

— Do zobaczenia, Maju. — Nawet nie starał się jej pocałować.

— Do zobaczenia na wieczornej próbie. To jest: — spojrzała na zegarek. — Za trzy godziny.

— Przyjdę po ciebie — odparł na odchodne, uciekając wzrokiem.

Odszedł w pośpiechu, jakby ktoś go gonił, a może przed przeznaczeniem, któremu nie mógł w tej chwili sprostać i spojrzeć prosto w oczy.

Rozdział V

W sali muzycznej zebrali się wszyscy zainteresowani oraz młodzi ludzie, których pod drodze zgarnął Adam. Ku zdziwieniu Mai było więcej chłopców niż dziewczyn. Przyszedł nawet Maurycy, którego zwerbowała przy pomocy pani Sałackiej. Kobieta mimo swego wieku (według Mai miała pięćdziesiąt lat), była szczupłą, ładną kobietą, pełną wigoru i pogodnej naturze. Stała teraz za biurkiem i witała z uśmiechem przybyłych gości.

— Zebraliśmy się tu dzisiaj dzięki inicjatywie i zaangażowaniu młodych ludzi, przy obopólnej zgodzie wszystkich członków Rady Gminy, z panem naczelnikiem włącznie. Od wielu lat nie mogliśmy zorganizować podobnej inscenizacji ze względu na cenzurę. Absolwenci naszej szkoły rzucili pomysł zorganizowania wieczoru poetyckiego, którego tematem i myślą przewodnią są święta Bożego Narodzenia. Pan Olszewski również przekonał się do naszego pomysłu i chętnie będzie nam akompaniował. Rysiek napisał scenariusz i muszę przyznać, że zrobił to bardzo dobrze. A więc wyobrażam to sobie tak… — zaczęła szczegółowo omawiać scenariusz punkt, po punkcie.

Zebrani słuchali jej w wielkim skupieniu. Mówiła bardzo dostępnym językiem, zrozumiale i bardzo obrazowo, więc wszyscy wlot pojęli, o co w tym chodzi.

— Rysiek rozpisał scenariusz już na poszczególne role, rozdam je wam, aby na następnym spotkaniu każdy mógł powiedzieć swoją kwestię. — Niekoniecznie na pamięć — dodała pospiesznie.

— Kiedy ma odbyć się pierwsza próba? — zapytał jeden z chłopaków.

— Może za trzy dni? — zaproponował Rysiek.

Pozostali uczestnicy twierdząco kiwnęli tylko głowami. Wyszli ze szkoły całą paczką, rozbawieni i zadowoleni. W sali zostali tylko Sałacka, Olszewski, Adam z Mają i Zosia z Ryśkiem.

— Nadal pani twierdzi, że nam się uda? — zapytał Rysiek.

— Podtrzymuję opinię, że pomysł jest wprost znakomity, ale wszystko okaże się dopiero po kilku próbach — odpowiedziała uczciwie Sałacka.

Wkrótce i oni wyszli ze szkoły. Ani na chwilę nie opuszczał ich entuzjazm i młodzieńcza brawura.

— Cieszę się Rysiek, że zwerbowałeś naszą młodzież, tobie Adamie również. Może teatr, który chcieliśmy utworzyć, ubarwi nasze zaściankowe życie. Do tej pory było u nas bardzo nudno. Nie sądzisz, Maurycy? — zagadnęła pani Sałacka ze szczerym uśmiechem.

— A jak myślisz, dlaczego tak często wyjeżdżam do Radomia albo do Warszawy?

— Teraz będziesz miał pan teatr tu na miejscu — zarechotał Rysiek.

Wszystkim udzielił się jego entuzjazm i zawtórowali mu głośnym wybuchem śmiechu.

Odprowadzili najpierw Sałacką, która mieszkała w Domu Nauczyciela, a potem Olszewskiego, który wynajmował mieszkanie niedaleko szkoły. W końcu zostali tylko Maja z Adamem i Zosia z Ryśkiem.

— Będzie jak za dawnych lat. Co ma się nie udać? — zapytał Adam, aby podtrzymać rozmowę, zerkając co jakiś czas za siebie.

— Tak, jak powiedziała Sałacka, okaże się to dopiero po kilku próbach, ale w jedności siła — powiedziała Maja.

— No, właśnie. Jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy — poparła koleżankę Zosia.

Szli długi czas w milczeniu. Byli do tego przyzwyczajeni, rozumieli się bez słów. Widocznie nie były im teraz one potrzebne. Najpierw odprowadzili Zosię pod sam dom, potem Ryśka, następnie zawrócili i szli teraz drogą, prowadzącą do domu „Pod trzema topolami”. Droga im ciągnęła się jak nigdy. Obydwoje byli zmieszani i uparcie milczeli, zatopieni w swoich myślach.

— Właściwie… — zaczęła Maja.

— Dlaczego… — wpadł jej w słowo Adam.

— No, dobrze, mów pierwsza — zaproponował.

— Jestem trochę skrępowana wczorajszym zachowaniem. Chciałabym wiedzieć, czy żartowałeś, czy zrobiłeś to o tak sobie dla fantazji i zaspokojenia własnego pragnienia?

— Nie żartowałem i nie zrobiłem to ze zwykłej żądzy, bo… — Adam spojrzał na nią niepewnie.

— Bo?

Adam ujął jej dłoń w swoje ręce. Po raz pierwszy widziała go tak skrępowanego i niepewnego. W końcu odetchnął głęboko i zdecydowanym ruchem uścisnął jej dłoń, i spojrzał przenikliwie w oczy.

— Maju, muszę ci coś wyznać, bo jeśli nadal będę milczał, to chyba oszaleję. Od dawna jestem w tobie zakochany — wyznał jednym tchem, nie spuszczając z niej oczu.

Ku jego zdziwieniu, nie była zszokowana jego wyznaniem. Przelotny uśmiech rozjaśnił jej śliczną twarz.

— Mówisz poważnie? — zapytała tylko.

— Jak najpoważniej!

— Och, Adasiu … — westchnęła cicho. — Od kiedy, skąd…?

— Od kiedy się w tobie kocham? Chyba od zawsze — odparł z determinacją.

— Teraz rozumiem, co mnie tak tu ciągnęło.

— To znaczy, że ty też? — zapytał niedowierzającym tonem.

— Tak. Ja też, szaleńczo i bez pamięci. Myślałam dotąd, że beznadziejnie, że nigdy nie odwzajemnisz mojego uczucia, ale widać, myliliśmy się obydwoje.

— Och, jak ja cię kocham Maju za tę twoją otwartość! — Nie namyślając się, uniósł ją w górę i zakręcił z nią młynka, aż wpadli oboje w śnieżną zaspę, śmiejąc się głośno. Leżąc na śniegu, mieli nad sobą granatowe niebo i miliardy migoczących gwiazd.

— Oboje ukrywaliśmy swoje uczucia, bawiąc się od lat w ciuciubabkę — powiedział po chwili Adam poważnym tonem. — A uważałem się dotąd za dobrego stratega.

— Dobrze się stało, że przezwyciężyliśmy strach i odrzuciliśmy wszelkie obawy.

— Będę cię mógł wreszcie do woli całować, przytulać…

— A ja ciebie.

— I dotykać cię wszędzie…

— Mhm — westchnęła, pochylając się nad nim.

Trochę to trwało, zanim oderwali się od siebie lekko zdyszani.

— Maju od dawna o tym marzyłem właśnie o takiej chwili jak ta — wyznał Adam, tuląc ją do siebie.

— Myślę, że ze mną było tak samo. Może i lepiej, że wybuchło w nas to uczucie dopiero teraz. Służbę wojskową masz już za sobą. Ukończyliśmy studia, o których marzyliśmy. Ty postanowiłeś zostać na gospodarce rodziców, a ja postanowiłam osiąść tu na stałe.

— Zrobiłaś to z myślą o mnie, czy tak sama z siebie?

— Chyba jedno i drugie. Wrosłam w to miejsce i nie wyobrażam sobie mieszkać, gdzie indziej. Jestem od niego uzależniona, a teraz szczęśliwsza niż kiedykolwiek.

— To wspaniale. Nie musimy dokonywać żadnych wyborów. Jest, jak być powinno.

Po chwili wstali niechętnie, otrzepując się nawzajem ze śniegu, a potem ruszyli do domu Klonowskich.

— Słyszałam od Zosi, że zeszłoroczne zbiory fasolki szparagowej dały ci krocie — zagadnęła Maja po drodze.

— Przecież wiesz, że tutaj też trzeba kierować się logiką i planami. W dzień musiałem być wyrafinowany w swych przewidywaniach i kalkulacjach nowoczesnego rolnika, tylko w nocy odbijało mi, i marzyłem o pewnej dziewczynie z miasta.

— Och, Adasiu, jakie to wszystko dziwne i zarazem cudowne. Wszystkie układanki wróciły na swoje miejsce, niczym porozrzucane puzzle. Teraz zrozumiałam wiele rzeczy.

— Tak?

— Mówiliśmy o moich chłopakach i twoich dziewczynach, ale każde z nas nie mówiło prawdy o swoich uczuciach. Tak bardzo tęskniłam za twoimi listami, ale nie przysłałeś mi żadnego. Nawet nie byłam na twojej przysiędze, bo mnie nie zaprosiłeś — powiedziała z pretensją w głosie.

— Maju, muszę ci się do czegoś przyznać. Ja nie służyłem w marynarce.

Maja przystanęła i spojrzała na niego zdziwiona.

— Siedziałeś w więzieniu za udział w tych rozruchach, które miały miejsce w miasteczku, kilka lat temu? — zapytała z przestrachem w pociemniałych oczach.

— Nie. Wstąpiłem do wojska i tam mi zaproponowano w ramach wymiany studenckiej, wyjazd do Leningradu, do wojskowej uczelni technicznej.

Maja bezwiednie otworzyła usta i patrzyła na niego z powątpiewaniem.

— Ukończyłem studia w Leningradzie. Jestem konstruktorem silników samolotowych. Od czasu do czasu wzywają mnie do różnych jednostek wojskowych w kraju, na miejsce katastrof samolotowych, służę im jako ekspert — wyznał po długim zastanowieniu.

— Dlaczego to zrobiłeś? Przed czym, a może powinnam zapytać, przed kim chciałeś uciec?

— Przed samym sobą. Zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie, ale było już za późno. Nie mogłem się już wycofać. Nawet by mi na to nie pozwolili.

— A więc tylko dlatego nie pisałeś do mnie?

— Chciałem cię chronić. Nie byłem pewny, czy wytrzymam i jak długo tam zostanę. Nie chciałem zostawiać po sobie zbyt wielu śladów. Wystarczy, że w Polsce zostali moi rodzice.

— Ach, tak. Czy powinnam ci za to podziękować?

— Nie musisz. Zostałem ranny podczas skoków spadochronowych, a potem podczas akcji na manewrach, na pełnym morzu. Wtedy do domu też nie pisałem, aby rodzice nie martwili się o mnie. Były to dla mnie trudne dni i wtedy w panice, myślałem, że już nigdy nie ujrzę ojczyzny, swoich rodziców, ciebie, przyjaciół. Jednak najbardziej bolał mnie fakt, że nigdy nie dowiesz się, jak bardzo byłaś mi bliska. Nigdy żadna kobieta nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak ty przed laty. I tym wspomnieniem tam żyłem. Pamiętam, że miałaś wtedy zaledwie osiemnaście lat a ja, dwadzieścia jeden. Byłem zdecydowany wstąpić do marynarki. Na pożegnanie pocałowałaś mnie, tak jak dziewczyna żegna swojego chłopaka. Zaskoczyłaś mnie i sprawiłaś mi tym ogromną radość. No i dałaś mi w tym momencie nadzieję.

— Wtedy ci powiedziałam, abyś wrócił, że będę czekała — przypomniała mu. — Choć nie byłam pewna, czy mnie usłyszałeś.

— Usłyszałem i gdyby nie siedzący koledzy w dżipie, okazałbym ci więcej swojego zaangażowania, ale wiesz, jak było. Do Warszawy jechaliśmy jak na złamanie karku, bo musieliśmy zdążyć na samolot. Ojciec kolegi nas wiózł. Jechał tak szybko, że obawialiśmy się o swoje życie, ale zdążyliśmy na czas.

Adam ujął jej dłonie i patrzył na nią poważnym wzrokiem. — Kiedy ukończyłem Wojskową Akademię Techniczną i otrzymałem dyplom inżyniera, dopiero wtedy mogłem wrócić do kraju. Wyciągnął paczkę Klubowych i mocno się zaciągnął. Maja patrzyła na niego z podziwem. Teraz wiedziała, co go odmieniło. Musiał przejść przez siłę ognia. Przez wszystkie te lata hartował swoją wolę i rósł w siłę, tyle że na obczyźnie. Była z niego bardzo dumna. Wyrósł na prawdziwego i silnego mężczyznę.

— Dziękuję — zdołała tylko powiedzieć.

— Za co?

— Wyznałeś mi prawdę, choć wcale nie musiałeś.

— Powiedziałem ci o tym, abyś mogła mnie lepiej zrozumieć, dlaczego stałem się, kimś innym, twardszym, silniejszym psychicznie. Muszę ci się jednak przyznać, że wciąż tu w środku — wskazał na swoje serce. — Jestem ciągle sobą. I wciąż pragnę tej dziewczyny, w której zakochałem się przed wieloma laty — wyznał.

— Naprawdę? Kiedy zakochałeś się we mnie? — zapytała zdziwiona.

— Długo przed wyjazdem na studia — odparł zdecydowanym głosem.

— Szkoda, że o tym nie wiedziałam — westchnęła.

— Teraz mogę ci powiedzieć Maju, że wreszcie wróciłem do domu — wyznał cicho.

— Och, Adasiu, nie mogę wprost uwierzyć, że będziemy wreszcie razem.

— Pewnie niektórym trudno będzie przyjąć to do wiadomości, tym bardziej że nasze relacje ostatnio nie były najlepsze.

— Wszystkich zaskoczymy: twoją babcię, ciotkę, moich i twoich rodziców, Zosię, Ryśka.

— Czy mogę im o nas powiedzieć? Moja matka będzie wniebowzięta — zapytał Adam, przyciągając ją do siebie.

— Twoja mama na pewno się ucieszy, że jej jedyny syn wreszcie się odnalazł i wrócił do swoich. Zbyt długo musiała znosić twoje humorki.

— Już nie będzie musiała. Zrobię wszystko, by was obie uszczęśliwić. Obiecuję.

Maja na chwilę umilkła, emocje z niej opadły i w tej samej chwili zapragnęła być blisko niego.

— Trochę zmarzłam. U mnie czy u ciebie? — zapytała wprost, nie myśląc o konwenansach. — Oczywiście w celu wyjaśnienia sobie wszystkiego — dodała szybko.

— U ciebie. Moja mama ma słuch jak nietoperz.

— Chodźmy więc, bo za chwilę rozpłaczę się ze szczęścia.

— Czy nie wydaje ci się, że nasze jutro nieco się zmieni, że nie będziemy już tacy sami?

— Przynajmniej nie będziemy okłamywać się nawzajem, stosować uników i podchodów. Wszystkie niedomówienia stały się jasne, wszystkie słowa wypowiedziane. Czego chcesz więcej?

— Nie usłyszałem jednak od ciebie dwóch magicznych słów.

— Naprawdę, nie powiedziałam? A ja już byłam pewna, że wszystkiego się domyśliłeś wiele lat temu. Tylko że wtedy nie byłam pewna, że ty, to ty. Ten jedyny i wymarzony.

Wsunęła rękę w jego dużą dłoń, którą mono uścisnął. I przez całą drogę nie wypuścił jej, dopóki nie weszli do domu. Wchodząc po schodach na górę do jej pokoju, całowali się zachłannie i zdejmowali gorączkowo z siebie ubranie.

— No, więc? — nalegał, między pocałunkami, kiedy leżeli wtuleni obok siebie na jej wąskim łóżku.

— Tak, po stokroć, tak. Kocham cię. I w słońcu i w deszczu, i kiedy patrzysz tak na mnie chmurnym, wątpiącym spojrzeniem, i gdy radośnie się do mnie śmiejesz jak w tej chwili — odpowiedziała z entuzjazmem, oddając mu pocałunki z zachłannością, która sama ją zaskoczyła.

Z roztargnieniem ściągał z niej bluzkę, a potem spodnie. Kiedy została tylko w samej bieliźnie, zaczął zdejmować z siebie sweter i dżinsy. Był pięknie zbudowany. Miał sylwetkę sportowca. Bezwstydnie spoglądała na jego umięśnioną klatkę piersiową i mocne uda. Kiedy stanął przed nią, zauważyła kilka blizn na jego ciele. W tym momencie poczuła w dole brzucha miłe łaskotanie, roje tańczących motyli.

— Dzisiaj pragnę tylko wszędzie cię dotykać i całować… — Kiedy pozbyła się biustonosza na widok jej nagich piersi, głos mu się dziwnie załamał.

— Chcę, pragnę cię całego. Nie zabraniaj mi, proszę — szeptała, pochylona nad jego ciałem.

— Już czuję się, jakbym był w niebie — zdołał wyszeptać, gdy składała na jego ciele delikatne pocałunki. Nie ominęła nawet widocznych blizn.

x

Kilka dni później po odbytej próbie, leżeli obok siebie w pokoju Mai i rozmawiali o swoich przyjaciołach.

— Zauważyłeś, że Zosia nawet bardzo się nie zdziwiła, kiedy dowiedziała się o nas.

— Chyba już od dawna domyślali się, że ciągnie nas do siebie.

— Przyznaj się, kiedy zakochałeś się we mnie tak naprawdę? — zapytała zarumieniona.

— Kiedy przyjechałaś na swoje pierwsze wakacje, widziałem w tobie tylko ładną dziewuszkę. Spodobało mi się, że nie stroniłaś od naszych wspólnych zabaw. Wchodziłaś na drzewa, nawet po dachu naszej stodoły. Musiałaś udowodnić, że nie jesteś miastowym mięczakiem i należy się z tobą liczyć. Nie wzbraniałaś się też od pracy w gospodarstwie, a nawet w polu. Szybko dorastaliśmy. Z małej, ładnej dziewczynki, wyrosła piękna i mądra dziewczyna, o dużych, rozmarzonych, zielonych oczach, w kolorze mchu i pięknej figurze. Tego lata pomagałaś nam przy żniwach. Zbieraliśmy pszenicę. Moja mama pokazała ci, jak wiązać ją w snopki. Miałem wtedy siedemnaście lat a ty czternaście. Radziłaś sobie doskonale ze wszystkimi pracami, których się podjęłaś. Byłaś bardzo ambitna i starałaś się ze wszystkich sił, nadążać za innymi. Nigdy nie zostawałaś w tyle. Spieszyliśmy się ze zwózką, bo od kilku dni zapowiadała się burza — kontynuował. — Było gorąco i parno. Pot ściekał ci po czole jak każdemu z nas. Wygięłaś się, rozprostowując obolałe plecy i zewnętrzną stroną ręki ocierałaś pot z czoła. Taką cię właśnie zapamiętałem, wiotką jak trzcina na wietrze, ale mocną. Gdybym umiał rzeźbić, właśnie w takiej pozie bym cię ujął. Byłaś taka piękna, choć nie zdawałaś sobie jeszcze z tego sprawy. Z niecierpliwością oczekiwałem każdego lata. Było w tobie tyle entuzjazmu, że udzielał się nam wszystkim. Umiałaś czerpać radość z wykonywanej pracy, podczas żywiołowej dyskusji z nami, z nieudanych prób dojenia krowy. Zaśmiewałaś się do łez, a my razem z tobą. Miałaś świetne poczucie humoru i byłaś duszą towarzystwa. Baśka zazdrościła ci tego, bo to ona chciała być w centrum uwagi. Myślała, że uroda to wszystko, ale była pusta i głupia. Po twoim wyjeździe, nie zostawiała na tobie suchej nitki. Aż w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem jej wprost, że nie dorasta ci nawet do pięt, więc będzie lepiej, gdy się przymknie. Na tą ripostę powiedziała potem Zosi, że ojca i matki to sobie nie wybierała, ale przyjaciół wybiera sama. Od tamtej chwili Baśka nas unikała. Chodziła swoimi ścieżkami, a my już jej się nie narzucaliśmy. I wcale nam jej nie brakowało.

— Teraz wiem, dlaczego wybierałam chłopaków podobnych do ciebie.

— Czy ten Krzysztof, twój ostatni chłopak, rzeczywiście przypominał mnie choć trochę?

— Z wyglądu może troszeczkę, ale brakowało mu twojego hartu ducha. Był zapatrzonym w siebie dużym chłopcem, który miał zbyt wielkie mniemanie o sobie. Kiedy z nim zerwałam, zastanawiałam się często, co spowodowało, że umawiałam się z nim na randki. Teraz wiem na pewno, że szukałam pretekstu, aby z nim zerwać, bo każdy z nich był zaledwie twoją namiastką.

— Byłaś z którymś tak naprawdę?

— Czy to zmieniłoby relację między nami?

— Oczywiście, że nie, ale jestem po prostu ciekawy.

— Ciekawy czy zazdrosny?

— Chyba jedno i drugie.

— Jesteś przynajmniej uczciwy. No, więc, nigdy nie doszło do zbliżenia, jeśli o to ci chodzi, choć moim wszystkim byłym pewnie tylko o to chodziło.

— Będąc w wojsku, poznałem kilka dziewczyn. Ale serce nie sługa, żadna nie przypadła mi do serca. Rozstawaliśmy się w zgodzie, bo nigdy nic im nie obiecywałem. Przynajmniej byłem wobec nich uczciwy.

— A więc czekaliśmy: ja na ciebie a ty na mnie.

— Kiedy już sobie trochę wyjaśniliśmy, co nie co. Mogę cię wreszcie pocałować?

— Myślałam, że już nigdy mnie o to nie poprosisz — odparła z uśmiechem.

x

Trzy dni przed wigilią Bożego Narodzenia przyjechali rodzice Mai z jej bratem, Arturem. Tego wieczoru w sali gimnastycznej tutejszej szkoły podstawowej, po raz pierwszy od wielu lat, miały odbyć się jasełka. Dlatego w domu Klonowskich było trochę zamieszania. Maja była już gotowa od godziny. Za chwilę mieli przyjechać po nią Adam z Zosią i Ryśkiem. Przed domem rozległ się odgłos klaksonu. Wyjrzała przez okno, Adam przyjechał swoim Fiatem 125P. Zanim wyszła z domu, zajrzała jeszcze do kuchni. Jej bliscy też byli już gotowi do wyjścia. Mama z ojcem w długich kożuchach, mama w czapie ze srebrnego lisa, tata w czapce uszatce w tym samym kolorze co jego kożuch, babcia z ciotką w futerku z czarnych karakułów i białych z angory czapeczkach na głowach, reprezentowali się okazale i bogato. Artur pomimo strasznego zimna na dworze jak zwykle szpanował z gołą głową. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę, na białym kożuszku i czarny golf, a na nogach miał czarne buty z długimi cholewami, które przypominały wojskowe buty. Wreszcie wyjechali. Drogą przejechał wcześniej śnieżny pług, bo metrowe zwały śniegu leżały już na poboczach drogi.

— Żeby tylko nie padało, bo nie wyjedziemy za nic… — mówił ojciec, rozglądając się po bokach wąskiej drogi.

— Nie wywołuj wilka z lasu. Dojedziemy, nie jest jeszcze tak tragicznie — oponowała mama, chcąc poprawić nastrój, uśmiechnęła się do siedzących za nimi babci i ciotki.

Dojechali na miejsce przed czasem. Przed szkołą było tłoczno i gwarno. Jedni stali, wypalając ostatniego papierosa, drudzy wchodzili, chcąc zająć sobie już miejsca. Sala pękała w szwach, zabrakło nawet dla niektórych krzeseł, więc stali pod ścianą, mając przed oczami całą widownię.

Na dźwięk trąbki wszyscy ucichli i skupili uwagę na wykonawcy. Adam grał przez siebie skomponowany utwór jako preludium, do odgrywanej tematycznie inscenizacji. Narrator opowiedział historię trzech mędrców, Kacpra, Melchiora i Baltazara, którzy szukali miasta, Betlejem. Ciepłym głosem wprowadził nastrój, mówiąc o gwieździe betlejemskiej, która doprowadziła ich do celu. Potem była przedstawiona inscenizacja z narodzin Chrystusa. W żłobie leżała prawdziwa dziecina, a przy żłóbku klęczeli Maryja z Józefem i trzej dostojni monarchowie. Pastuszkowie przebrani w baranie skóry tulili do siebie prawdziwe małe jagniątka, które od czasu do czasu pobekiwały żałośnie. Śpiewane kolędy przez szkolny chór, przy akompaniamencie fortepianu, skrzypiec i trąbki, prawdziwie uatrakcyjniły występ, który zrobił na widzach niesamowite wrażenie.

Uwieńczeniem spektaklu była wspólnie z widownią, zaśpiewana kolęda ”Cicha noc”. Wtedy niejednemu zabłysła łza w oku ze wzruszenia, bo od wielu lat nie było tyle narodu w jednym miejscu, co w tej szkolnej sali, i tak rozśpiewanego tłumu jak tego wieczoru.

— Było cudnie — powiedziała Zosia do Mai po skończonym spektaklu.

Ludność w miastach i wsiach nie miała powodów do radości. Niezadowolenie to spowodowały podwyżki cen, puste półki w sklepach, korupcja w rządzie i w większych zakładach pracy, zła gospodarka w kraju i uzależnienie od rządów Rosji. Ludzie podnosili bunt, szerzyły się w kraju strajki. Wszyscy mieli wrażenie, że rząd siedzi na minie, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Były jednak święta Bożego Narodzenia i nikt, ani nic, nie mogło zepsuć doniosłej atmosfery, która zapanowała wśród Polaków, którzy przykładali wielką wagę do tradycji tych świąt.

Rozdział VI

Święta Bożego Narodzenia spędzili przy odświętnie udekorowanym stole. Obrazy wiszące na ścianach domu przedstawiające świętych, udekorowano zielonymi gałązkami świerkowymi, a nad drzwiami wejściowymi powieszono gałązkę jemioły, która symbolizowała szczęście i dobrobyt w nowym roku. W rogu pokoju stała wysoka choinka, przywieziona z pobliskiego lasu, pięknie ustrojona kolorowymi świecidełkami i złotym łańcuchem. Zapalone kolorowe lampki w kształcie kolorowych gwiazdek, migotały radośnie. Podobny nastrój panował wśród gospodarzy jak i zaproszonych gości.

Dla Polaków te święta zawsze były ważne. Ludzie z najdalszych zakątków kraju przyjeżdżali, aby spotkać się z najbliższymi i mogli zasiąść do wigilijnej wieczerzy.

W pierwszy dzień świąt Klownowscy zaprosili Filipiaków na świąteczny obiad. Drugi dzień mieli spędzić u nich. Maja z Adamem postanowili zaręczyć się oficjalnie jeszcze w te święta, a latem przyszłego roku zamierzali się pobrać.

— Mamo, tato, pragnę wam oznajmić, że podczas obiadu chcemy ogłosić z Adamem nasze zaręczyny — obwieściła Maja z radością w oczach, w dwa dni przed wigilią.

Matka z ojcem spojrzeli po sobie z niewyraźnymi minami. Ojciec odłożył gazetę na stół. Matka kręciła ciasto w makutrze mikserem, więc go teraz wyłączyła. Artur ściszył telewizor w sąsiednim pokoju i nadstawił ucha. Babcia z ciotką uniosły głowy znad dzieży, w której mieszały na przemian ciasto na świeży chleb i strucle drożdżowe już na święta. Na stole stała już gotowa misa z mielonym serem na serniki, które miały upiec dopiero wieczorem.

— Jesteś pewna, Maju? — zapytała matka zatroskanym tonem.

— Tak, mamuś, jestem pewna jak niczego na świecie — odparła z entuzjazmem.

— Cieszę się córuś razem z tobą — powiedział ojciec.

— Babciu, ciociu, a wy, co o tym myślicie? — zwróciła się do staruszek.

— Powiem, najwyższy czas ku temu — mówiąc to, babcia zmrużyła śmiesznie oczy.

— Długo się decydowaliście, ale na szczęście przyszliście po rozum do głowy — odparła ciotka, nie owijając słów w bawełnę.

— Myślałam, że bardziej was zaskoczę. A tu miła niespodzianka. Cieszę się, nawet nie wiecie jak bardzo, że jesteście tacy jednomyślni.

— Adam, to jedyny facet, z którym da się pogadać na każdy temat — odezwał się Artur po raz pierwszy tego wieczoru, ale widać było po nim, że ta nowina zbytnio go nie zaskoczyła.

— Znamy Adama od lat. To porządny chłopiec — odezwała się po długiej przerwie babka.

— A więc nie macie nic naprzeciw, aby zaprosić państwa Filipiaków na obiad w pierwszy dzień świąt? — Maja spojrzała niepewnie na rodziców.

— Oczywiście, jeśli tylko babcia Agata i ciocia Augusta, nie mają nic przeciwko temu, jesteśmy również temu przychylni. Prawda, kochanie? — zwróciła się matka w stronę ojca, który wetknął ponownie nos w gazetę.

Maja podeszła do ojca i wyjęła mu ją z rąk. Spojrzał na nią zdziwiony.

— Tato zostaw to „Słowo Ludu”, mama o coś cię zapytała, a ty nie raczyłeś nawet jej odpowiedzieć. Mógłbyś przynajmniej w te święta być dla nas wszystkich bardziej miły i uprzejmy, i wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. W końcu twoja córka będzie miała zaręczyny — dodała cieplejszym tonem.

— Przepraszam, zamyśliłem się. Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, abyś się zaręczyła z Adamem. To dobry i pracowity chłopak. Zawsze mówiłem twojej matce, że bylibyście świetną parą — odparł pospiesznie.

— Och, to coś nowego. Mamo, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? Może wcześniej zrozumiałabym, że goniłam za czymś, co miałam przed nosem — zapytała z pretensją.

— Nigdy nie myślałam o was w tym kontekście — odparła matka.

— Dlaczego?

— Myślałam, że nie będziesz umiała się tutaj odnaleźć. W końcu całe życie spędziłaś w mieście. Gdzie podjęłabyś pracę? W wiejskiej szkółce?

— Wszędzie tam, gdzie są dzieci. Edukacja obowiązuje w całej Polsce do siedemnastego roku życia. I w każdej szkole w mieście czy na wsi, obowiązuje ten sam program nauczania. I wyobraź sobie, że właśnie ktoś odchodzi na emeryturę, istnieje więc możliwość zatrudnienia się w tutejszej szkole. Podejrzewam, że zarobki są tu takie same jak i w mieście.

— Och, to dobra nowina, córuś — odparła zaskoczona matka.

— Pamiętaj Maju, że to twoje życie i tylko od ciebie będzie zależało, jakie ono będzie — dodał ojciec.

— Chyba od nich dwojga, chciałeś powiedzieć — wtrąciła matka.

— Tak, masz rację. Od nich dwojga. Szkoda, że my o tym zapomnieliśmy przez moment.

— Fakt. Ale to nie miejsce i czas, aby o tym dyskutować — zareagowała szybko.

Córka spojrzała na obojga rodziców. Jej brat miał rację. Ich rodzice przeżywali kryzys i coś z tym trzeba będzie zrobić, pomyślała.

— Wiecie, co? Mam pomysł. Mamuś albo ty tatku, pójdziecie ze mną do Filipiaków, by zaprosić ich na świąteczny obiad. To czysta formalność, bo Adam pewnie przekazał już rodzicom nasze zaproszenie. Wydaje mi się jednak, że byłoby ładniej z naszej strony, abyśmy uczynili to osobiście. Nie uważacie, że mam rację?

Matka pochyliła się nad misą z ciastem. Nie przejawiała zbytniej ochoty, by z nią pójść.

— Skoro mama jest zajęta, tatku pójdziesz ze mną. Ubieraj się, będę gotowa za pięć minut — zadecydowała sama.

Ojciec poderwał się z fotela wprost z niezwykłą u niego werwą, odkładając gazetę na stół.

— To nawet niezły pomysł pospacerować po obiedzie. A i z Filipiakami, dawno się nie widziałem… — mówił, wkładając na siebie kożuch i czapkę.

W kilka minut potem szli drogą w stronę wsi. Było zimno. Mróz szczypał w policzki, a śnieg głośno chrzęścił im pod nogami.

— Domyśliłeś się zapewne, że był to tylko pretekst, abyśmy mogli swobodnie sobie porozmawiać? Co się dzieje między wami? Jesteście małżeństwem z dwudziestoparoletnim stażem, a zachowujecie się jak nieodpowiedzialni młodzi ludzie z rocznym stażem, co dopiero się docierają.

— Mamy problem jak wiele innych małżeństw, nie my pierwsi i nie ostatni, Maju. — Ojciec wyjął paczkę „Marlboro” i zaciągnął się dymem.

— Czy to coś poważnego?

— Od pewnego czasu matka zaczęła mnie zaniedbywać. Jestem tylko słabym mężczyzną.

Maja spojrzała na ojca znaczącym, pełnym wyrzutu spojrzeniem.

— Chcesz powiedzieć, że zdradzasz mamę? — zapytała zaskoczona.

— Ona przynajmniej ma dla mnie czas. Matkę dawno przestało interesować, z kim i dokąd idę. Ona ma teraz własne zainteresowania, a właściwie nowy obiekt zainteresowania.

— To znaczy?

— Ma kochanka, więc nie tylko ja jestem winny.

— A ty niby skąd o tym wiesz? Sama ci o tym powiedziała?

— Nie, ale wszystkie fakty mówią za siebie.

— Niby, jakie?

— Te częste wizyty u fryzjera, stroi się jak nigdy dotąd, na kosmetyki wydaje więcej pieniędzy niż przedtem. To mi wystarczyło, aby tak pomyśleć.

— Tato, chyba przesadzasz! Mama zapuściła sobie włosy, które są bardziej pracochłonne przy modelowaniu niż krótkie, więc chodzi do swojej fryzjerki, aby ją uczesała. Nie chce wyglądać jak jakiś kocmołuch. Odkąd pamiętam, mama zawsze dbała o swoją powierzchowność. I mimo że jest dawno po czterdziestce, wcale tego po niej nie widać. Zawsze była obiektem zainteresowania ze strony innych mężczyzn.

— No, właśnie. Nie znoszę tego, kiedy idziemy ulicą, a inni mężczyźni oglądają się za twoją matką, jak za jakąś panienką do wzięcia.

— Przemawia przez ciebie zwykła zazdrość. Obyś się tatku nie przeliczył w swoich podejrzeniach. Radzę ci, zastanów się nad swoim postępowaniem, bo masz dużo do stracenia.

Ojciec objął córkę ciepłym spojrzeniem, a po chwili przycisnął do swojego ramienia.

— Jesteś dobrym negocjatorem. Ale, czy wystarczy mi sił, aby zrezygnować z tego, co ktoś podstawia mi pod nos i do tego w ładnym opakowaniu?

— Przyznaj się, ile już na nią wydałeś?

Ojciec spojrzał na nią z niesmakiem.

— Odbierasz mi całą radość dawania.

— Za co? Za chwilową przyjemność? Równie możesz iść do burdelu.

— Nie bądź wulgarna.

— Ja? Znasz mnie. Mówię wprost. Szkoda mi zachodu na słowne gierki. Jestem tatku dużą dziewczynką i nie bawię się już w berka. Dawno wyrosłam z tego typu gier. Dlatego patrzę na was, słucham i jestem wami rozczarowana. Naprawdę. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jest mi przykro, że dowiaduję się o tym właśnie teraz, kiedy my z Adamem… — mówiła roztrzęsionym głosem, powstrzymując się od płaczu.

— Mnie też jest przykro, córeczko.

— Będę się za was modliła, abyście do siebie wrócili i aby wszystko było jak dawniej.

Do gospodarstwa Filipiaków doszli w zupełnym milczeniu.

— Zawsze podobał mi się ich dom, jest taki solidny, jak jego właściciele — powiedział ojciec, spoglądając na okazały front domu i resztę zabudowań.

— Tam, gdzie panują zgoda i miłość, wszystko inne przestaje mieć znaczenie, tato. Dom może się spalić, ale można go na nowo odbudować. Ale, czy inne wartości można zbudować na niepewnym gruncie albo na straconych złudzeniach? To, jakby budować dom na piasku.

— Czy ty na pewno nie ukończyłaś filozofii, córeczko?

— Nie trzeba być filozofem, by rozumieć, że żyjemy nie dla samych siebie, ale dla innych, tym bardziej że jest to najbliższa rodzina.

Po tych słowach nacisnęła dzwonek u drzwi. Otworzył im sam gospodarz, Jędrzej Filipiak, wysoki, postawny mężczyzna dawno po czterdziestce. Patrząc na niego, wiadomo było, po kim syn odziedziczył urodę.

x

W święta Bożego Narodzenia, zaraz po sumie, wszyscy zebrali się w domu Klonowskich. Pomimo kryzysu siedzieli teraz za obficie zastawionym stołem, na którym leżały tylko swojskie wyroby wędliniarskie i wspaniałe pieczenie z drobiu i mięsa wieprzowego własnego chowu.

Byli obecni wszyscy zaproszeni goście, brakowało jedynie Adama. Maja siedziała w swoim pokoju i zaczynała już się niecierpliwić. Z gościnnego pokoju dochodziła nastrojowa kolęda, pomimo to nie potrafiła ukryć irytacji. Gdzie on się podział? — niecierpliwiła się, tkwiąc w oknie. Zdenerwowana obserwowała drogę. Śnieg nie przestawał wciąż padać. Maja z roztargnieniem spoglądała coraz częściej na zegarek. Adam powinien zjawić się już dwie godziny temu. Przebrała się w nową sukienkę, w czerwonym kolorze, która ładnie kontrastowała z jej czarnymi włosami i jasną cerą. Na szyi zawiesiła złoty łańcuszek, który otrzymała na urodziny od Adama. Za którymś już razem, kiedy miała zrezygnować i zejść do gości, ujrzała ledwo widoczne, przez wciąż padający śnieg, światła samochodu. Nałożyła na siebie kożuch i zdecydowanym ruchem otworzyła okno. To było auto Adama. Podmuch zimnego powietrza owionął pokój. Z westchnieniem ogromnej ulgi zamknęła okno i zbiegła na dół. Kiedy tylko wjechał przez otwartą bramę i zatrzymał się przed samym wejściem do domu, wyszła mu naprzeciw.

— Poproś mojego tatę, a ty usiądź za stołem! Wszystko ci potem wytłumaczę — mówił gorączkowo, wysiadając z samochodu. Zanim otworzył bagażnik samochodu, spojrzał na nią przynaglająco.

Zrobiła, o co ją poprosił, a właściwie rzucił rozkaz, a ona go natychmiast wykonała. Adam zjawił się po chwili w towarzystwie swojego ojca w garniturze, trzymając przed sobą wielkie podłużne pudełko.

— Witajcie! Przepraszam za spóźnienie, ale opowiem o tym za chwilę. Najpierw chciałbym przywitać się z gospodyniami tego domu — mówiąc to, z pudełka wyjął kilka wiązanek świeżych kwiatów. Były to prześliczne róże w różnych kolorach. Wręczył je najpierw babce, ciotce Auguście, matce Mai, swojej, a na końcu przyklęknął na jedno kolano przed zaskoczoną Mają.

Z wrażenia zaparło jej dech. Nieświadomie zrealizował jedno z jej najskrytszych marzeń. Zawsze wyobrażała sobie właśnie taką scenę jak ta. Adam miał lekko zarumienioną od mrozu twarz i błyszczące oczy, które teraz były pełne oczekiwania.

— Maju, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? — zapytał niskim głosem.

Ogromnie wzruszona, zdołała tylko uścisnąć jego dłonie. Dopiero po chwili odetchnęła pełną piersią.

— Tak, kochany — odparła wzruszona, przyjmując od niego piękną wiązankę czerwonych róż. W tym samym momencie poczuła jak wsuwa na jej serdeczny palec okazały pierścionek ze szczerego złota.

— Och, wcale nie musiałeś — powiedziała wciąż zażenowana, wpatrując się w przepiękną akwamarynę.

— Tylko nie mów mi, że ci się nie podoba — wstał, nadal trzymając ją za rękę.

— Jest przepiękny. Musiałeś się wykosztować, a wcale nie musiałeś. Najbardziej zależy mi na tobie, a nie na złotym pierścionku — słabo zaprotestowała.

— Tradycji musiało stać się zadość, więc nic nie mów. Jest tak, jak być powinno — oświadczył uroczyście.

— Dziękuję — wspięła się na palce, by sięgnąć do jego ust.

Nie zwracając na to, że rodzice na nich patrzą jak zahipnotyzowani, złożył na jej ustach długi pocałunek. Po chwili rozległy się oklaski, które przywołały ich do rzeczywistości.

Uśmiechnięci usiedli za stołem obok rodziców. Maja jeszcze dobrze nie ochłonąwszy z wrażenia, patrzyła na Adama, który spoglądał pożądliwie na flaczki, które nalewała do talerzy jej matka.

Zanim zabrali się do jedzenia, babcia starym zwyczajem odmówiła modlitwę. Pierwsze danie zjedli w całkowitym milczeniu. Słychać było tylko dźwięk sztućców i ciche pochrząkiwania starszych.

— Skoro już się posiliłeś i my również, wznieśmy toast za zdrowie narzeczonych — zaproponował ojciec Mai.

Pili żytnią wódkę z kłoskiem, którą jej ojciec kupił w Pewexie za dolary. Była siarczyście mocna, ale oboje wychylili kieliszki do dna. Pozostałe panie opróżniły kieliszki tylko do połowy.

— Jeszcze jeden?

Adam kiwnął twierdząco głową. Kobiety zaledwie umoczyły usta, a mężczyźni zwyczajowo po całym.

— A teraz opowiadaj! — Jędrzej Filipiak spojrzał znacząco na syna.

— No, mów! — niecierpliwili się pozostali domownicy.

— Moi rodzice wiedzieli, że pojechałem do Warszawy, aby odebrać od jubilera pierścionek dla Mai. Gdy tylko przekroczyłem granice Kazanowa, spotykały mnie same nieprzyjemne zdarzenia. Najpierw wpadł mi pod koła zając. Nadal leży w bagażniku, będzie z niego dobry pasztet, mamuś. Jechałem do Radomia trzy godziny, dłużej niż zawsze. Będąc już w Radomiu, postanowiłem zatrzymać się na parkingu, bo chciałem sobie kupić papierosy i coś do picia. Skręcając na parking, nie wiadomo skąd, wpadł mi na maskę samochodu pijany przechodzień. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Byłem tak mocno wkurzony, że gdy wysiadłem z samochodu, myślałem, że faceta pobiję. Wypaliłem papierosa i bez słowa ruszyłem prosto przed siebie. Nawet nie wyobrażacie sobie jakie warunki panują na trasie. Wysokie hałdy śniegu leżące wzdłuż trasy E-7 robią niesamowite wrażenie. Samochody poruszały się w zwolnionym tempie. Na moje nieszczęście zaczął padać znowu śnieg i widoczność była prawie znikoma. Dobrze że przed samym wyjazdem zadzwoniłem do jubilera, że dzisiaj na pewno po niego przyjadę. Dojechałem do Warszawy tuż przed zamknięciem sklepu. Po odebraniu pierścionka, zamierzałem zawrócić z powrotem, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się zostać i przespać w najbliższym hotelu.

— No i dobrze zrobiłeś, bezpieczeństwo przede wszystkim — zauważyła roztropnie Maja.

— Maju, muszę cię rozczarować, bo okazało się później, że znalazłem się nie w tym hotelu, co powinienem. Na moje nieszczęście i wielu innych gości, pękł grzejnik i musieli zakręcić wodę w całym pionie. Było zimno jak w psiarni, więc wstawili nam grzejnik na olej i zaproponowali nocleg we czterech. Tamci trzej przyjechali na jakieś ważne sympozjum dla prawników. W innej sytuacji pogadalibyśmy sobie, ale wtedy myśleliśmy tylko o ciepłym łóżku i spaniu. Jako rekompensatę otrzymaliśmy śniadanie gratis i zapłaciliśmy za nocleg tylko połowę żądanej kwoty.

— To wprost nie do pomyślenia, że takie rzeczy mogą się wydarzyć i to w samej stolicy — westchnęła pani Ela.

— Mamuś, ja cieszyłem się jak dzieciak, kiedy udało mi się wyjechać na skróty z Warszawy w dwie godziny, krążąc po zaśnieżonych ulicach. Cudem, że nie utknąłem w jednej z tych zasp, jak niejednemu to się przytrafiło po drodze. Cudem minąłem bez żadnych problemów Radom, a potem Skaryszew. Dalej droga była prosta, tyle że mocno zaśnieżona. Widziałem, że pługi pracowały dzień i w nocy, bo droga była w miarę przejezdna. Ot, i to wszystko. Przyrzekłem sobie, że tej zimy, jeżdżę tylko na trasie: Ostrownica — Kazanów i z powrotem — powiedział poważnym tonem, chociaż szare oczy błyszczały mu radośnie.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Adam potrafił rozbawić towarzystwo, sam przy tym zachowując całkowitą powagę jak w tej chwili.

— To wypijmy pod te twoje przygody, co by ci się już więcej nie przytrafiały — zaproponował pan Filipiak.

Maja spoglądała to na rodziców Adama, to na swoich, śledząc ich z zainteresowaniem, jak wspaniale się dogadywali. Wszyscy byli ogromnie zadowoleni i patrzyli na swojego syna, i przyszłego zięcia z wielką dumą. W tle sączyła się z radia cicha kolęda, którą śpiewał zespół pieśni i tańca „Mazowsze”. Nastrój z każdym wypitym kieliszkiem stawał się coraz cieplejszy. Szczególnie wtedy, gdy nastąpiła degustacja bimbru ze starych zapasów dziadka.

Kiedy byli już po drugim daniu i deserze, Adam mrugnął porozumiewawczo w stronę Mai, która w lot pochwyciła aluzję i szybko podniosła się z krzesła. Matka widząc to, chwyciła ją za łokieć, ale ojciec wtedy spojrzał na nią karcącym wzrokiem, i matka dała spokój.

— A ty, dokąd? — zdołała tylko zapytać.

— Obiad był znakomity, ale musimy zrzucić trochę kalorii. Spacer dobrze nam zrobi — odparła z uśmiechem. — A potem pójdziemy na chwilę do Adama — dokończyła ciszej na ucho matce.

— Dziękuję, obiad był przepyszny. — Adam poklepał się znacząco po brzuchu.

— Tylko ciepło się ubierzcie. Na dworze jest minus dwadzieścia stopni — dodała pani Ela.

— Nie martwcie się o nas. Uważajcie na siebie, aby wam ciśnienie nie skoczyło! — odparła Maja, śmiejąc się radośnie.

— Ot, taka młoda a rezolutna — skwitował pan Filipiak wesoło.

— Niestety, ale ma rację — westchnęła babcia.

Wchodząc na górę do pokoju Mai, słyszeli wybuch śmiechu.

— Tak rzadko mają okazję do radości i towarzyskich spotkań, niech się bawią.

— Wiesz, jak potem może się to skończyć. Są w takim wieku, że powinni uważać na to, co jedzą.

— Maju, na osteoporozę lub cukrzycę trzeba pracować od najmłodszych lat. Zapomniałaś, co powiedział Sokrates: co jesz, od tego umrzesz. Moi rodzice nie lubią się objadać, podobnie jak twoi. Otyłość i cukrzyca naszym rodzinom nie grozi. O ile dobrze pamiętam, ty tylko jadasz chude mięso i do tego jeszcze gotowane.

— Dbam o linię. A poza tym sądzę, że mięso gotowane jest zdrowsze — uparcie broniła swojej racji.

— Czy mam rozumieć, że nie będziesz robiła mi smażonych sznycelków albo kotletów mielonych? — udał oburzenie.

— No cóż, mam nadzieję, że raz ty pójdziesz mi na rękę, następnym razem ja. Kompromis to chyba jeden z istotnych warunków dobrego porozumienia między małżonkami? Jeśli nie najistotniejszy…

— Jesteś jak zawsze praktyczna i rzeczywiście masz rację.

Zakładając długi kożuch, Maja pochwyciła pytające spojrzenie Adama.

— No, co?

— Wiesz, że mam nie tylko ochotę na długi spacer?

— Naprawdę? — udała zdziwioną.

— No wiesz, będziemy sami, tylko we dwoje…

— No, i…?

— Chyba będzie lepiej, jak ci zademonstruję sposób, w jaki możemy spędzić ten czas. Zapewniam cię, nie będziesz się nudziła — mówiąc to, objął ją i zaczął całować.

Wiedziała, że był to zaledwie przedsmak tego, co miało nastąpić później. Weszli do domu zziębnięci. Tylko głęboki śnieg nie pozwalał im przebrnąć tej odległości w takim tempie, jakby sami tego chcieli. Adam dołożył drwa do pieca, który ogrzewał cały dom.

— Włącz gramofon. Zaraz wrócę.

Usiadła w fotelu, na którym siedział ostatnio Adam. Uśmiechnęła się do siebie w myśli, przypominając sobie ich niedawną rozmowę.

— Zamiast gramofonu, może włączę radio? Wysłuchamy wiadomości — zaproponowała Maja, kiedy Adam wrócił do pokoju z butelką czerwonego wina i dwoma kieliszkami.

— Jeśli masz na to ochotą, bardzo proszę.

— Dziękuję — podwinęła nogi pod siebie i uśmiechnęła się zadowolona. — Bardzo smaczne. Gdzie udało ci się kupić takie pyszne wino w dobie dzisiejszego kryzysu?

— Sama wiesz, że w naszym sklepie tej marki nie ujrzysz, kupiłem w Pewexie za dolary, podobnie jak twój ojciec żytniówkę.

— Lubisz ładne i dobre rzeczy.

— Dobre wino jest jak piękna dziewczyna, delektujesz się nim powoli, a że nie piję zbyt często, mój barek jest zawsze pełny.

— Uważaj, aby nie uderzyło ci zanadto do głowy. — Maja znacząco spojrzała mu w oczy.

— Nie obawiaj się, nie zapomnę się. — Adam odczytał ukrytą za tymi słowami przestrogę.

Po odsłuchaniu wiadomości z kraju, wyłączył radio, a wcisnął przycisk magnetofonu. Z kasety rozległa się nastrojowa muzyka Ravela „Bolero”.

— Skąd wiedziałeś, że to lubię?

— Dziewczyno moja kochana, znam cię prawie całe życie. Wiem, co lubisz, czego nie tolerujesz, a czego wręcz nienawidzisz. — Wyjął z jej ręki lampkę z niedopitym winem, uniósł ją niczym piórko i położył na szerokim tapczanie.

— To ładnie z twojej strony, że o tym pamiętasz — westchnęła tylko, poddając się jego powolnym ruchom, kiedy zdejmował z niej sukienkę, a potem resztę bielizny. — Pozwolisz? — zapytała, a kiedy tylko skinął głową, powolnymi ruchami zaczęła ściągać z niego koszulę, potem krawat i zatrzymała się niepewnie na klamrze paska od spodni.

— Och, Maju, to takie podniecające — zdołał tylko wyszeptać, pomagając jej niecierpliwymi ruchami rąk, zdjąć z niej bieliznę.

— Dotychczas mogłem cię tylko całować i dotykać. Wiele razy wyobrażałem sobie ciebie nagusieńką, ale twój widok przewyższył moje oczekiwania. Jesteś taka piękna…

Zdjęła z włosów klamrę i potrząsnęła włosami, aż kaskadą opadły na jej plecy. Adam popchnął ją do tyłu na miękkie poduszki. Nie protestowała, kiedy pochylił się nad nią i zaczął całować każdy skrawek jej ciała. Kiedy sięgnął językiem do czubków jej stwardniałych koniuszków piersi, krzyczała z rozkoszy. Wiła się i prężyła pod nim, głośno wzdychając.

— Och, Adamie, kochany, dlaczego tak długo z tym zwlekaliśmy? Przecież to jest cudowne, takie.. niepowtarzalne…, emocjonujące…, tego nie da opisać się słowami, to trzeba poczuć. Proszę, teraz… — szepnęła z zachwytem w przymglonych oczach.

Nie musiała go prosić o to dwa razy. To był jak galop dzikich rozszalałych koni, tratujących wszystko, co napotykały na swej drodze. Czuła pęd wiatru we włosach. Nie chciała zostawać za nim w tyle, choć w płucach brakowało jej tchu, a drżące ręce błądziły natarczywie po jego rozpalonym ciele, szukała ukojenia, które nie nadchodziło. Czuła się tak, jakby powoli spalała się od wewnątrz w ogniu rozkoszy.

— Kocham cię Maju, tak bardzo, że chce mi się wyć — krzyknął spazmatycznie, tracąc prawie oddech.

— Adam! Kochany…, ja już umieram…

Ich spazmatyczne okrzyki wzmogły jeszcze bardziej intensywność ich przeżyć. Prawie w tym samym momencie osiągnęli szczytowanie i ciszę nocy, przerwał ich wspólny miłosny krzyk, przepełniony tkliwą radością. Gdy stawali się jednością, w ich rozedrganych ciałach płonął jeszcze ogień. Chcąc przedłużyć tę chwilę, trwali w tej pozycji złączeni, lekko się kołysząc, dopóki nie uspokoił się im rytm serca i drżące z emocji ciała. Usnęli przy ostatnim akordzie „Bolera” który przez cały ten czas dźwięczał im w uszach jak najsłodsza melodia.

Rozdział VII

„Informacje z kraju: ciągłe opady śniegu, w niektórych rejonach kraju burze śnieżne oraz niskie temperatury, utrudniają transport miejski. Są duże opóźnienia taboru kolejowego. Linie lotnicze odwołały planowane loty. W kilkunastu miejscowościach nie ma dostaw energii elektrycznej, a w niektórych województwach zamknięto szkoły i przedszkola. Nieterminowe dostawy żywności dotknęły szczególnie te miejscowości, które oddalone są od głównych dróg. Pługi śnieżne nie nadążają odśnieżać większych traktów. W górskich miejscowościach i na nizinach ludzie zostali odcięci od świata. Podobną zimę pamiętają starsi ludzie i synoptycy, która miała miejsce na początku XX wieku. W odśnieżaniu dróg, przyszły na pomoc społeczeństwu służby specjalne”. — Adam wyłączył radio, trzeba było oszczędzać na bateriach. Od trzech dni nie mieli dopływu energii. Ostatnia zawierucha uszkodziła kable energetyczne od Kazanowa aż po Wielgie, Warszawkę i jeszcze dalej. Prace naprawcze wciąż trwały.

Siedzieli w trójkę przy kuchennym stole i pili gorącą herbatę. Mdłe światło lampy naftowej oświetlało ich zmęczone twarze. Przy odśnieżaniu nabawili się na rękach odcisków. Tego dnia od rana Adam z ojcem odśnieżali drogę i obejście w swoim gospodarstwie. Adam siedział jak na szpilkach. Matka wcześniej już zauważyła, że syn wyłączył się z rozmowy i siedział przy stole dziwnie markotny.

— Coś tak zaniemówił, synku? Może jesteś głodny? — zapytała matka.

— Nie jestem głodny, tylko zmęczony, ale spokoju nie daje mi sytuacja u Klonowskich.

— A to dlaczego? — zapytał ojciec.

— Rodzice Mai wyjechali, został z nimi jedynie Artur.

— No i…?

— Chłopak nie jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Wszystkie obowiązki spadły na Maję.

— Masz rację, synku. Maja, to zuch dziewczyna, ale dziewczyna — potwierdziła matka.

— No, właśnie. Przejdę się do nich i sprawdzę, jak sobie radzi moja narzeczona — podniósł się z krzesła i sięgnął po kożuch.

— Przyznaj się, że ciągnie cię do niej — ojciec znacząco uśmiechnął się do syna.

— Tylko znowu się nie zasiedź. Jutro jest nowy dzień, musisz odpocząć! — Matka niecierpliwym gestem wrzuciła do pieca kilka szczap drewna.

Przed wyjściem spojrzał z okna swojego pokoju na dom Klonowskich. Był ledwo widoczny na tle białej, śnieżnej pustyni, która roztaczała się wokoło. Szary dym leniwie pełzający z komina i wysokie, nagie topole tylko podkreślały monotonny krajobraz. Nie ociągając się dłużej, wyszedł z domu, naciągając na uszy wełnianą czapkę i na drutach robione przez jego matkę rękawice z jednym palcem. W ręce trzymał wielką łopatę do odśnieżania. Nie zamierzał się tylko spotkać z Mają. Postanowił też jej pomóc i zrobiłby wszystko, aby jej ulżyć, nie tylko w odśnieżaniu. W gospodarstwie zawsze było dużo pracy przy obrządku, gdy były świnki, krowy i dwa tuziny kurczaków.

Spotkali się w wydrążonym tunelu, który był wysoki na dwa metry, prowadził od bramy w stronę domu, obory i do studni. Odkąd nie mieli we wsi prądu, Klonowscy, podobnie, jak pozostali mieszkańcy wioski, musieli czerpać wodę ze studni.

— Jak sobie radzicie? — zapytał, całując ją w zimny policzek.

— Gdybyście wczoraj z ojcem nie przyszli z pomocą, całkiem by nas zasypało. Mróz nadal trzyma i trudno odgarniać śnieg. Artur przed chwilą się położył. Jest skonany.

— Ty nie jesteś zmęczona?

— Pewnie, że jestem, ale sam widzisz…

— Owszem, widzę — przyznał, rozglądając się po podwórzu, które przypominało śnieżne okopy.

— A w jaki sposób mam rozładować frustrację, która ogarnia mnie na ten widok? Trochę popracuję, chwilę odpocznę i znowu, tak w koło Macieju. Przynajmniej się nie nudzę.

— Chodź, pomogę ci poszerzyć ścieżkę koło domu.

Pracowali przeszło godzinę. Kiedy ukazała się przed nimi droga prowadząca do wsi, dopiero wtedy postanowili odpocząć.

— Zapraszam cię na lampkę wina z czarnych winogron, które serwuje mi babcia na rozgrzewkę.

— Raczej nie zaryzykuję. Jestem przed kolacją.

— To napijesz się do kolacji. No, chodź, zasłużyłeś na ciepły posiłek.

Gdy tylko usiedli za stołem, obie kobiety zakręciły się przy kuchni i po chwili, stały przed nimi talerze z białym barszczem na kwaśnej kapuście i ziemniaki suto okraszone skwarkami.

— Słuchałeś dzisiejszej prognozy, Adasiu? — zapytała babcia znad robótki. Obok niej leżał kłębuszek z czarną wełną, którym bawił się kot.

— Do końca stycznia ma być taka pogoda, potem mróz ma nieco zelżeć — odparł Adam, patrząc z podziwem na starszą panią, której śmigały w dłoniach długie druty.

— Oj, bieda, Bóg nas całkiem opuścił — biadoliła babcia.

— Oj, od razu opuścił. To jest przecież zima, Agato! Zapomniałaś już, jakie były zimy przed kilkudziesięcioma laty. Też były śnieżyce i to nie takie, jak te. Niekiedy cały miesiąc przesiedziało się w domu i nie wyściubiało nosa z chałupy. Oj, dobrze je pamiętam. Chodziło się wtedy w walonkach, bo śnieg był po kolana, a mróz sięgał powyżej trzydziestu stopni.

— Myślałaś babciu, że wraz z postępem technicznym i aury będą zmieniały się na lepsze?

— Globalne ocieplenie zmienia stopniowo nas system ekologiczny. Tam, gdzie było ciepło, będzie zimno. Gdzie nie padał śnieg, zaczną się śnieżyce i gradobicia. Huragany wzmogą swoje nasilenie i będą występowały szczególnie tam, gdzie wody będą stawały się coraz cieplejsze. Prądy ciepłego i zimnego powietrza muszą dać upust tej potężnej sile, która ich napędza. Naukowcy przewidują, że będą tak potężne, że będą niszczyć te kraje, które leżą pośrodku tych prądów, zmiatając je z powierzchni ziemi. — Adam w możliwie najprostszy sposób wytłumaczył prawa fizyki, rządzące w naturze.

— Niestety, to szczera prawda, co mówisz, ale, co my możemy zrobić dla naszej matki, Ziemi? — zapytała babcia, będąc pod wrażeniem słów Adama.

— Po pierwsze, dbać o zachowanie ekologii wokół nas, nawozić ziemię obornikiem, a nie jakąś tam chemią — odparła ciotka Augusta.

— Między innymi — poparł ją Adam dyplomatycznie. — Ale to nie wystarczy.

— Wy tu o globalnym ociepleniu, a ja strasznie zgłodniałem — Artur stanął w drzwiach pokoju i drapał się po głowie, mierzwiąc sobie gęste włosy jeszcze bardziej. Przypominał teraz raczej stracha na wróble niż przyszłego mecenasa nauk prawniczych.

Kiedy wszyscy odwrócili głowy w jego stronę, wybuchnęli głośnym śmiechem, nawet babcia nie mogła się powstrzymać i śmiała się razem z nimi.

— Co was tak rozbawiło? — zapytał Artur speszony.

— Wiesz mi, to wino babci zdecydowanie poprawiło nam humor — odparła szybko Maja, nie chcąc urazić brata.

— Skoro tak, to i mnie nalejcie trochę — poprosił, sadowiąc się wygodnie przy stole.

— Ale przedtem musisz zjeść obiad — zadecydowała babcia.

— A co dzisiaj na obiad? — zapytał z ciekawością.

— Biały barszcz z ziemniakami na kwaśnej kapuście. Jest pyszny! — Maja zrobiła zachęcającą minę.

— Wczoraj był czerwony — zamruczał z niezadowoleniem chłopak.

— Dzisiaj dla odmiany jest biały. — Maja próbowała go przekonać.

— Wiecie, że go nie cierpię. Babciu, ratuj!

— No, już dobrze, odsmażę ci pierożki — zaproponowała ciotka Augusta.

— A ja odgrzeję ci wczorajszy barszcz czerwony, będzie ci smakował z pierogami — dodała ciepło babcia.

— To zostawiamy was, idziemy na chwilę do mnie, a potem odprowadzę Adama. Musi odpocząć i nabrać sił. — Nawet nie czekali na zgodę, tylko pospiesznie weszli na górę.

— Miałaś rację z tym winem, nawet zmęczenie ze mnie opadło. — Adam usiadł na łóżku i pociągnął Maję, aby usiadła obok niego.

— Tak, to cudownie uzdrawiające wino ze starego przepisu babci — odpowiedziała, ujmując w swoje dłonie jego ręce pełne świeżych odcisków.

Widząc popękane pęcherze, podniosła się i sięgnęła do szafki, w której trzymała swoje medykamenty.

— Ojciec kupił tę maść na odciski, będąc w NRD. Podaj mi ręce. — Ujęła jego dłonie i najdelikatniej, jak tylko potrafiła, wtarła maść w świeże rany, a potem nałożyła na nie tampony z gazy i obwiązała elastycznym bandażem. — Powinny cię mniej teraz boleć, ale po umyciu, niech mama ci nałoży świeży opatrunek. Dam ci jej trochę w słoiczku po kremie, który mi się właśnie skończył.

— Dziękuję. — Zabandażowanymi rękoma, ujął jej twarz i pocałował. — Szkoda, że muszę już iść, gdybym został nieco dłużej, usnąłbym chyba na stojąco.

— Wcale ci się nie dziwię. Zobaczymy się jutro.

— Nie zdążyłem ci powiedzieć, że jutro idziemy z chłopakami do starej Wawrzyńcowej. Mieszka sama pod lasem. Tam pług nie dojeżdża. Umówiłem więc kilku chłopaków z wioski, aby pomóc jej odgarnąć śnieg. Pewnie nieźle ją tam przysypało. Do tej pory radziła sobie jakoś sama, ale trzeba sprawdzić, czy nie brakuje jej czegoś. Od dawna nie pokazywała się w sklepie, więc myślę, że albo zachorowała lub ma trudności z przyjściem do wsi. Obserwowałem jej dom przez lornetkę, tak ją przysypało, że nie mogłem wiele zobaczyć.

— Mogę z wami pójść? Zawsze to para rąk więcej do pomocy — zaofiarowała się ochoczo.

— Nie masz jeszcze dosyć? — zapytał, stojąc gotowy do wyjścia.

— O której zamierzacie do niej pójść?

— Z samego rana. Może być o ósmej?

— W porządku, wstanę wcześniej, najpierw obrządzę u nas, a potem mogę pójść z wami — zaproponowała z ochotą. — Wstąpcie po mnie.

— Jeśli nas nie zobaczysz, to z pewnością usłyszysz. Wiesz, jacy oni są rozmowni, po drodze wystraszą wszystkie gawrony — zaśmiał się Adam.

x

Maja obudziła się wcześnie rano. Wydoiła krowę, nalała do koryta świnkom karmę z wiadra. Zjadła śniadanie i zapakowała do plecaka chleb, który upiekły wczoraj babcia z ciotką, przy jej skromnej pomocy, kilka jagodzianek, masło, pętko kiełbasy i termos gorącej herbaty. Jagodzianki i herbata miały być dla chłopaków po wykonanej pracy. Spojrzała na wiszący w kuchni zegar. Dochodziła ósma. Nie czekając na jakikolwiek znak z ich strony, wyszła na drogę. Zwartą grupą dochodzili właśnie do jej do domu, rozgadani i weseli, jakby szli na jarmark albo na zabawę. Byli młodzi i radość życia aż kipiała z ich uśmiechniętych twarzy, czerwonych teraz od siarczystego mrozu.

— Witajcie! Widzę, że mimo zimna entuzjazm was nie opuszcza — przywitała ich wesoło.

— Cześć, Maja! Coś tak rano się zerwała?

— Nie cieszycie się, że zaproponowałam wam pomoc?

— A dasz radę?

— Co mam nie dać. Jak na swoim podwórku daję, to i tam też sobie poradzę, oczywiście z waszą pomocą — dodała szybko.

— Przecież ktoś musi nami rządzić, chłopaki? — zaśmiał się Władek Pyrgiel.

Dziewczyna wcale niespeszona jego żartem spojrzała na nich badawczym spojrzeniem. Każdy z nich trzymał na ramieniu masywną łopatę do odśnieżania. Ubrani byli w szare watowane kufajki, czapki uszanki i rękawice skórzane, a na nogach mieli skórzane kamasze, które sięgały im do połowy łydek. W mieście, to nawet i dziewczyny w nich chodziły. Były ostatnim krzykiem mody, tylko zamiast kufajek, nosiły krótkie skórzane kurteczki, oczywiście w czarnym kolorze. A do nich przypięte, co najmniej z dziesięć agrafek i mnóstwo przeróżnych klamerek i suwaków.

— Zaczekajcie! Przyniosę swoją „Smienę”, zrobię wam zdjęcie! Nie można przeoczyć tak ważnej chwili. Będzie to żywa historia dla potomności! Młodzież, jako aktyw społeczny w akcji „Zima stulecia”! — Po chwili wyskoczyła z domu z aparatem na szyi, który otrzymała w spadku po ojcu. Śmiała się i robiła im jedno zdjęcie za drugim. Ujęła każdego z nich z osobna, a potem oni zrobili kilka zdjęć jej z Adamem, tylko we dwoje. Choć krótka to była chwila, bawili się wyśmienicie. Zostawiła karteczkę na stole z informacją, że nakarmiła zwierzęta i dokąd poszła.

— Dasz nam potem odbitkę? — zwrócili się do niej z zapytaniem, kiedy szli już w stronę lasu przez olbrzymie zaspy śnieżne.

— Pewnie, że dam — odparła z uśmiechem.

Przez resztę drogi szli w milczeniu, brnąc w głębokim śniegu, krok za krokiem, po swoich śladach. W niecałą godzinę dobrnęli wreszcie do zagrody Wawrzyńcowej. Dom był prawie niewidoczny zza sztachet drewnianego płotu, który również był zasypany. Olbrzymie łaty śniegu leżały na dachu domu, obórki i stodoły, która sprawiała wrażenie, jakby lada moment pod jego ciężarem miała się zapaść. Wokoło panowała niesamowita cisza.

— Dziwne, że nawet pies nie szczeka — odezwał się któryś z chłopaków.

— Ano, właśnie, cicho tu jak w grobie — potwierdził inny.

— Bierzmy się lepiej do roboty, panowie! Odgarnijmy drogę od furtki do chałupy, byśmy mogli wejść do środka — zaproponował Adam, przejmując inicjatywę w swoje ręce, widząc, że śnieg przymarzł do futryny wejściowych drzwi.

Trzech zostało przy bramie, pozostali podeszli bliżej domu i zaczęli odgarniać śnieg. Zajęło im to prawie godzinę. Gdy weszli do wnętrza, uderzył ich nieprzyjemny zapach odchodów i panujące w nim zimno.

— Pani Wawrzyńcowa, gdzie jesteście? — Tadek pierwszy minął sień, a potem otworzył drzwi kuchni.

Przy wygasłym piecu w kuchni leżał zwinięty w kłębek pies, gdy weszli spojrzał na nich osowiałym wzrokiem i nawet na nich nie szczeknął. Minęli kuchnię, weszli do niewielkiego pokoju. Na łóżku, pod pierzyną obleczoną w pasiastą poszwę leżała stara Wawrzyńcowa. Jej wychudzona twarz przypominała pośmiertną maskę. Na ich widok otworzyła oczy i na jej pomarszczonych policzkach pojawił się cień uśmiechu.

— Żyjecie Wawrzyńcowa? — zapytał Tadek, pochylając się nad starą kobietą.

Zamknęła oczy, a potem na powrót je otworzyła. Maja stanęła obok Adama, oboje wzruszeni patrzyli na staruszkę.

— Zaraz się panią zajmiemy — powiedział ciepłym głosem.

— Oprócz tego psa, nie macie żadnego stworzenia? — zapytał jeden z chłopaków.

— Nie — był to raczej skrzek niż ludzki głos.

— Chłopaki przynieście trochę opału, wszystko jedno co, byle można było tym rozpalić pod kuchnią. Maju rozejrzyj się po kuchni i zobacz, co jest do jedzenia. Musimy ją czymś rozgrzać.

— Przyniosłam w termosie herbatę. Napije się, pani?

Staruszka znowu zamknęła oczy. Maja odlała niewielką ilość gorącego płynu do emaliowanego garnuszka, który stał w zasięgu jej ręki i pochyliła się nad kobietą.

— Wszystko będzie dobrze, proszę pani. Proszę pić, tylko powolutku — zachęcała troskliwie. — Kiedy ostatnio pani jadła? — zapytała po chwili, kiedy kobieta upiła parę łyków.

— Nieeee pa… mię..tam — zaskrzeczała znowu staruszka, obejmując wychudzonymi palcami gorący kubek.

Chłopcy zajęli się rozpaleniem pieca. W niecały kwadrans po mieszkaniu rozeszło się ciepło i słychać było odgłos palącej się choiny. Pies dostał podgrzaną wodę i kawałek kiełbasy. Kiedy przyszedł do siebie, nie odstępował Mai nawet na krok. W ten sposób kupiła sobie jego dozgonną wdzięczność.

Tadek znalazł w sieni pod jutowymi workami koszyk ziemniaków, a Maja w spiżarni obok kuchni, słoik z kwaśną śmietaną. W niecałą godzinę potem jedli zalewajkę z chlebem, który przyniosła z domu. Kiedy chłopcy raczyli się nią, siedząc przy stole w kuchni, Maja podgrzała wodę w dwóch największych garach, jakie znalazła w komorze, a potem pomogła staruszce wejść do wielkiej balii, którą postawiła w pokoju obok kuchni i zmyła z niej cały brud, w którym leżała od kilku dni. Na końcu spłukała jej ciało ciepłą wodą i dopiero wtedy wytarła ostrożnie jej wychudzone ciało. Potem przebrała ją w świeżą, nocną koszulę i położyła ją na powrót do ciepłego łóżka. Pies położył się w nogach jej posłania i tak zasnęli, grzejąc się nawzajem.

— Nie wygląda najlepiej, chyba będzie musiał zbadać ją lekarz. — Maja spojrzała znacząco na Adama.

Edek z Jędrkiem usunęli z pokoju balię z brudną wodą, wylali ją na zaśnieżone podwórze. Otworzyli na krótko drzwi, aby przewietrzyć dom.

— Nie trzeba być lekarzem, aby stwierdzić, że staruszka jest odwodniona i potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej — stwierdził Adam poważnym głosem.

— Jest bardzo słaba. Zostanę z nią, a wy idźcie po pomoc — zaproponowała.

— Zdajesz sobie sprawę, że może to potrwać godzinę, a może i więcej?

— Najbliższy szpital oddalony jest od nas jakieś z dziesięć kilometrów. Przy takiej pogodzie jak dzisiaj pewnie przyjadą za dwie godziny.

— Jeśli będzie wolna karetka — wtrącił Tadek.

Postanowili dłużej nie zwlekać. Kiedy młodzi mężczyźni wyszli, podeszła do szafy i zaczęła wyjmować potrzebną odzież do przebrania. Staruszka nie mogła jechać do szpitala w nocnej koszuli. Powolnymi ruchami i cichym głosem zaczęła do niej przemawiać, zupełnie jak do dziecka. Była na tyle przytomna, że chętnie poddawała się jej łagodnym ruchom rąk. Maja przebrała kobietę w ciepłe wełniane spodnie i sweter, który pamiętał dobre czasy jej właścicielki. Na bladej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. Rozczesała jej skołtunione pod chustką włosy. Poszperała w szafie i znalazła wełnianą chustę w kolorowe kwiaty, założyła kobiecie na głowę i dobrze zawiązała pod brodą. Wyglądała już o wiele lepiej niż kilka godzin temu. Kiedy patrzyła na kobietę, ta odwzajemniła się wdzięcznym uśmiechem. Ciepło z kaflowego pieca objęło izbę, w której leżała staruszka, więc przykryła ją tylko kocem. Podała jej znowu do picia herbatę, którą łapczywie wypiła. A potem przy monotonnym trzasku palących się szczap, ponownie zasnęła.

Tymczasem Maja wysprzątała izbę, w której leżała chora i co chwila, pochylała się nad nią z troską, i badała jej puls. Sprawdzała, czy żyje.

x

Kolejny komunikat nie brzmiał optymistycznie: „Z powodu wychłodzenia organizmu w ciągu ostatniej doby zmarło pięć osób, jak podało Centrum Bezpieczeństwa. Według raportu milicji, w związku z intensywnymi opadami śniegu najtrudniejsza sytuacja występuje na terenie dużych miast — opóźnienia mają pojazdy komunikacji miejskiej i pociągi. Wszystkie lotniska kraju działają, choć niektóre loty są opóźnione. Od początku zimy jest już 28 ofiar śmiertelnych. Rząd przypomniał, że za odśnieżenie ulic odpowiadają przede wszystkim samorządy gminne. Zaznaczył, że w związku z niskimi temperaturami należy się spodziewać lokalnych awarii sieci wodociągowych oraz linii tramwajowych: „Nie ma co liczyć na poprawę pogody. W całym kraju zima zaatakowała na całego”, „Kolizje i wypadki na drogach regionu” — tu nastąpiła wyliczanka kolizji prawie we wszystkich województwach w kraju.

x

Adam wezwał pogotowie ze swojego domu. Najbliższy szpital oddalony był od Ostrownicy prawie dziesięć kilometrów, ale jedna karetka była wolna.

— Będę czekał na was przy drodze. — Podał tu numer swojego domu. — Potem niestety musimy przejść do domu kobiety piechotą lub saniami. Tam ambulans nie dojedzie. — Podał nazwisko chorej i adres jej zamieszkania.

Zgłoszenie zostało przyjęte przez dyżurną pielęgniarkę, która ostrzegła ich, że to może trochę potrwać. Pozostało im tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać.

— Dobrze się stało, że zajrzeliście do niej chłopcy. Gdyby nie wasza interwencja, byłoby już po niej — powiedziała Filipiakowa do młodych mężczyzn, którzy z apetytem jedli gorący żurek na kiełbasie, poprawiając go grubymi pajdami chleba.

— Prawdę mówiąc, to dzięki Adamowi ona żyje. Gdyby nie zwerbował nas do odśnieżania, to byłoby już po niej. Tak, prawdę mówimy pani Filipiakowa — odezwał się Tadek.

— Nie ważne z czyjej inicjatywy to wyszło. Mogliście również odmówić mu pomocy, a poszliście wszyscy, bo chcieliście jej pomóc.

Ela Filipiakowa spozierała na swojego syna, który siedział dziwnie markotny, trzymając w zabandażowanych dłoniach kubek z wystygłą już herbatą.

— Co tak umilkłeś, Adasiu? — zapytała po dłuższej chwili.

Adam, jakby otrząsnął się z chwilowego zamyślenia, uniósł głowę i spojrzał prosto w oczy matki.

— Ciągle mam przed sobą tamten widok. Och, mamo, gdybyś ją wtedy zobaczyła, taką bezradną i samotną. Przykry to był widok. Dobrze się stało, że nie straciła przytomności i miała przy sobie psa, który ogrzewał ją swoim ciałem. Mam wyrzuty sumienia, że nie pomyślałem o niej wcześniej — wyrzucił z siebie, zaciskając dłonie w pięści.

— Byłam pewna, że na okres zimy przeprowadziła się do najstarszej córki, która mieszka w mieście, jak robiła to co roku — odparła.

— Mamo, czuję się z tym podle, choć nie była nawet naszą sąsiadką.

— Ty czujesz się podle! To Teresa, córka Wawrzyńcowej, powinna tak się czuć, nie ty! — zawołał, najbardziej impulsywny z nich wszystkich Tadek, nie mogąc powstrzymać irytacji.

— On ma rację, synu! Nie wyrzucaj sobie tego i nie obwiniaj siebie! To nie twoja wina, że ona tam została zupełnie sama bez niczyjej opieki — dodał Wacek, brat Tadka: sympatyczny rudzielec, o niesamowicie błękitnych oczach.

— Wiem, ale gdyby było za późno, wyrzucałbym to sobie do końca życia. Nauczono mnie pomagać słabszym. Inaczej nie potrafię, przecież mnie znacie — mówił wzburzony Adam.

— Idealista się znalazł. Wszystkich nie zbawisz! — Jędrek, najmłodszy z nich i najbardziej cichy, uniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy bojowo nastawiony do konfrontacji.

— Nie masz racji, w życiu musimy kierować się zasadami. Wiem, że pewnych sytuacji nie ogarniemy i nie zapobiegniemy przykrym konsekwencjom, ale to nie znaczy, byśmy nie musieli próbować — bronił swojej racji Adam.

— Wiesz, co stary, byłbyś dobrym sołtysem, ba, co tam, sołtysem, naczelnikiem w gminie! — wypalił Edek

— Bądź poważny, Edziu. Nie nadaję się na żadnego gryzipiórka — zaprotestował Adam.

— Tak, wiem, co zaraz powiesz, że jesteś człowiekiem czynu, ale tak naprawdę to gmina powinna pomyśleć, czy wszyscy jej mieszkańcy są bezpieczni, a nie ty! — nie dawał za wygraną.

— Albo milicja — poddał myśl Edek.

— Ano, właśnie — przytaknęła pani Filipiakowa.

Adam ponownie włączył radio. Wszyscy nadstawili uszu.

„Nad południową Polskę nadciągają śnieżyce i wichury, jak podaje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, niemal południowa i zachodnia część Polski zaznaczona jest kolorem żółtym. To symbol pierwszego stopnia zagrożenia. W większości województw IMGW przewiduje wystąpienie groźnych zjawisk meteorologicznych, które mogą powodować szkody materialne, a nawet możliwe zagrożenie życia. Ma sypać śnieg, wiać porywisty wiatr, może też wystąpić gołoledź”.

Następny komunikat brzmiał: „Wiosna tego roku przyjdzie z opóźnieniem, Polsce może zagrażać powódź — służby ratownicze w gotowości”.

Po wysłuchaniu tego komunikatu miny im zrzedły. Nie skomentowali żadnego z nich. Sytuacja w kraju było ciężka. Pozostało im tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na zmianę pogody.

— Chyba nadjeżdżają. Wyjdźmy im naprzeciw. Kto jedzie ze mną? — zapytał Adam.

— Ja — odezwał się pierwszy Tadek, chętny zawsze do pomocy.

— Na wszelki wypadek wezmę latarkę, choć mam nadzieję, że zdążymy przed zmrokiem.

Kiedy tylko wyszli za ogrodzenie, podjechała karetka pogotowia i zatrzymała się tuż przy nich, z której wyszedł sanitariusz.

— To pan dzwonił? — zapytał.

— Tak, to ja. Adam Filipiak. Witam panów. — Adam wskazał na Tadka. — To mój przyjaciel: Tadeusz Maćkowiak.

— Doktor Porębski. — Podali sobie ręce.

— Możemy zabrać się z wami? — zapytał Adam. — Pomożemy, gdy będzie trzeba. A poza tym z chorą została moja dziewczyna. Muszę ją stamtąd zabrać.

— Wsiadajcie. Daleko to od was? — zapytał sanitariusz, młody mężczyzna tuż po trzydziestce.

Adam mimo woli spojrzał na buty obu mężczyzn. Na nogach mieli kozaczki, sięgające do kostek.

— Czemu pan spogląda na moje buty? — zapytał lekarz.

— Trochę nas przysypało, jak pan widzi. Ale może jakoś tam dojdziecie, nie gubiąc ich po drodze. Nie jest zbyt daleko, tyle że będziemy szli na skróty przez pola i głębokie zaspy.

— A gdybyśmy ominęli te skróty?

— Wątpię, czy dojechalibyśmy drogą, która prowadzi przez las. Wszystko zasypane.

— Nie wesoło się to przedstawia — mruknął lekarz.

— Ale jechać trzeba — dodał sanitariusz.

— Jedźmy, bo szkoda czasu — ponaglił ich Adam.

Dojechali w kilka minut. Zatrzymali się w pobliżu domu Klonowskich. Wysiedli karetki, biorąc ze sobą potrzebny sprzęt medyczny i nosze.

— To ten dom pod lasem. Ledwie go stąd widać. — Adam wskazał im ręką czubek dachu, z którego wąskim wężykiem ulatywał z komina szary dym.

Mężczyźni szli tuż za nimi po ich głębokich śladach. Gdy zbliżyli się nieco do lasu, słychać było głośne krakanie wron. A kiedy podeszli pod dom, obaj byli już mocno zmęczeni i zasapani, głośno oddychając.

Gdy mężczyźni weszli do pokoju, Maja wstała od stołu.

— Długo to trwało, ale dobrze, że już jesteście — przywitała ich w drzwiach pokoju. — Ona ciągle śpi, nawet nie wiem czy to dobrze, czy źle — zwróciła się do lekarza, zabierając ze sobą psa do kuchni.

Nie upłynęło dziesięć minut, gdy z pokoju wyszedł zmartwiony lekarz.

— Musimy ją zabrać. Nie możemy ryzykować. Jest zbyt odwodniona i zbyt stara, aby organizm się sam obronił — stwierdził rzeczowo lekarz.

— Tego się właśnie spodziewaliśmy. Dlatego przygotowałam ją do drogi. W stodole Edek znalazł długie sanie, może by tak nosze na nich położyć i dobrze umocować. Wtedy nie musielibyście ją nieść na noszach przez te wysokie zaspy.

— Dobry pomysł. Tak zrobimy, choć w tej sytuacji przydałyby się nam górskie sanie — stwierdził z uznaniem.

Kiedy lekarz z sanitariuszem zajmowali się chorą, Adam z Tadkiem zgasili ogień pod piecem, a Maja uwiązała na sznurku psa, i dopiero wtedy wszyscy wyszli z domu, zamykając go tylko na skobel. We wsi na ogół gospodarze nie zamykali swoich domów, gdy wychodzili w pole, chyba że wyjeżdżali gdzieś poza wieś lub dalej do miasta poza obręb gminy.

— Weźmiesz go do siebie? — zapytał Adam, spoglądając na psa, który szedł za Mają jak za swoją panią.

— Najchętniej oddałabym go panom razem z jego właścicielką, ale, że jemu nic nie dolega, muszę się nim chwilowo zająć sama — uśmiechnęła się do psa.

Kiedy karetka wyjeżdżała ze wsi, zapadł już zmierzch. Wzięli ze sobą Tadka i mieli wysadzić go po drodze. Adam wstąpił jeszcze na chwilę do Mai.

— Nie masz jeszcze dość dzisiejszego dnia? — zapytała, próbując namówić go, aby poszedł już do domu.

— Właśnie dlatego chcę choć przez chwilę, być razem z tobą. Pozwolisz?

Najchętniej wzięłaby teraz ciepłą kąpiel i poszła spać. Ale zdawała sobie sprawę, że i tak by nie usnęła, dopóki nie opowie babce i ciotce zdarzenia z dzisiejszego dnia ze wszystkimi jego detalami. Jedno było pewne, że dzisiejsza statystyka zgonów była o jedną osobę niższa. I to było warte ich poświęcenia. Długo jeszcze po tym zdarzeniu mówiło się we wsi o braku odpowiedzialności ze strony gminnych funkcjonariuszy, którzy powinni zadbać o bezpieczeństwo jej mieszkańców w obliczu zagrożenia, jakie przyniosła ze sobą tegoroczna zima, którą synoptycy nazwali Zimą Stulecia.

Rozdział VIII

Minął marzec, a zima wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. Pomimo panującego zimna Maja postanowiła odwiedzić rodziców, aby wybadać, jak się mają sprawy między nimi. Poprosiła Adama, aby z nią pojechał, na co chętnie wyraził zgodę. Zdecydowali się pojechać porannym pekaesem. Do Kazanowa podwiózł ich ojciec Adama.

Po kilkudniowej dodatniej temperaturze zima w mieście pozostawiła po sobie na trawnikach i skwerach wysepki brudnego śniegu, a na nierównych chodnikach breje brudnych kałuż. Gdy tylko przyjechali do Radomia, słońce skryło się za chmurami, a niebo przybrało barwę wypłowiałego błękitu. Ludzie osowiali jeszcze po zimie, zakapturzeni, w ciepłych kurtkach, paltach i kożuszkach, z zawiązanymi szalikami pod brodą, szli, patrząc uważnie pod nogi, by nie wpaść w brudną kałużę.

— Przejdziemy się? — zapytała Maja, rozglądając się niepewnie wokoło.

— Te kałuże nie zachęcają zbytnio do spacerów, więc pojedźmy autobusem.

— Masz rację, szkoda butów.

W niecały kwadrans podjechali pod dom, w którym zastali tylko matkę Mai.

— Cieszę się, że przyjechaliście. — Matka wycałowała córkę, jakby dawno się nie widziały.

— Witaj, Adamie. — Uściskała go bardzo serdecznie i zaprosiła do pokoju stołowego.

— Siadajcie, ja tymczasem wstawię wodę na herbatę — zaproponowała.

Maja po kilkumiesięcznej nieobecności w domu spoglądała na znajome sprzęty jakby na nowo, niby wszystko stało na swoim miejscu, a zdawało się jej, jakby były trochę inne.

— Miałem podobne uczucie, kiedy po kilku latach przyjechałem do domu — zauważył Adam, odgadując jej myśli.

— Nigdy tego nie odczułam tak dobitnie jak właśnie dzisiaj.

— Po herbacie to uczucie się zmieni. Sama zobaczysz…

Do pokoju weszła matka Mai. Adam wstał, odebrał od niej tacę, stawiając przed każdym kubek z aromatyczną herbatą.

— Dziękuję. Jesteś jak zawsze bardzo uprzejmy — powiedziała matka ciepło.

— Drobiazg — odparł z uśmiechem.

— Ojciec w pracy? — zapytała Maja.

— Tak, myślę, że tak. Choć nie jestem do końca tego pewna — odparła matka z zamyśleniem w smutnych oczach. — Ostatnio nie wraca do domu o normalnej porze dnia — dodała.

— Wyjdę na balkon i zapalę. — Adam widząc, że matka z córką chcą porozmawiać na osobności, zostawił je same.

— Przykro mi, że przestaliście się z ojcem dogadywać — powiedziała Maja bez ogródek.

— Maju, to nie stało się teraz, to trwa już od dobrych kilku lat. Z początku nie przywiązywałam większej wagi, że ojciec spóźniał się na obiad albo przyjeżdżał dopiero na kolację. Praca, dom, dzieci, bardzo mnie absorbowały. Ojciec często wyjeżdżał w delegacje, pracował na budowach w innych miastach, a nawet zagranicą. Nauczyłam się z tym żyć, choć było to dalekie od moich oczekiwań. Musiałam nauczyć się radzić sama. Może już wtedy powinnam być bardziej stanowcza i nalegać, aby zmienił pracę, ale przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy, a przede wszystkim, do podejmowania ważnych decyzji. Nie czekałam, aż przyjedzie, podejmowałam decyzje sama. Mąż, jakby przestał mi być potrzebny. Niestety dzieci szybko dorastają i w pewnej chwili uświadomiłam sobie, że zostałam zupełnie sama. — Matka po tym wyznaniu umilkła. — Maju, nie popełnij tego samego błędu — dodała z żalem w głosie, ściskając jej dłoń.

— Naprawdę nie da się nic zrobić? Ze strony ojca to pewnie przelotna miłostka.

— Nie jestem byle gęsią, abym tego nie zauważyła. Zakochał się jak sztubak. Maju, jak każda kobieta mam swoją dumę, a ona nigdy nie chodzi w parze z miłością. A właśnie w imię miłości poświęcałam swój czas, całą siebie dla swojej rodziny, ale widocznie niedostatecznie dobrze, bo zostałam w końcu sama, tylko patrzeć, jak i Artur odejdzie z domu i zostanie w Warszawie, kiedy tylko skończy studia.

Córka spojrzała na matkę. Była jeszcze atrakcyjną kobietą. Zawsze przywiązywała wagę do ubioru i do fryzury. Do tej pory była przykładną żoną.

— Mam pomysł mamuś. Pakuj się, zabieramy cię ze sobą. Nie będziesz tu tkwiła jak kołek w płocie. Artur nie jest już dzieckiem, poradzi sobie. A ojciec, niech wraca do pustego domu albo niech spędza nocki tam, gdzie mu się żywnie podoba. Czas się zbuntować, droga mamo! Ja ci to mówię, twoja córka. Do tej pory byłaś mu służką, czekałaś z ciepłym obiadkiem i kapciami w rękach. Basta! Tak dłużej być nie może! — Maja skwitowała słowa energicznym gestem ręki.

— Nie mogę jechać do Ostrownicy, teściowa nie byłaby zadowolona z mojego przyjazdu — oponowała słabo matka. — I czułabym się u nich jak piąte koło u wozu — zaprotestowała.

— Musisz dać ojcu nauczkę, należy mu się i to z nawiązką.

Matka przez chwilę milczała, patrząc przed siebie bezradnie.

— A co z tym z zaproszeniem od Szymona? — zapytała Maja.

— Wciąż jest aktualne, tylko że zostaliśmy zaproszeni do niego obydwoje.

— No, cóż, tata jest tak strasznie zajęty, że w tej chwili nie może pojechać z tobą. Może za jakiś czas, gdy się opamięta i przyjdzie po rozum do głowy, do ciebie dojedzie. Mówiłaś coś o zaległym urlopie. Wykorzystaj go teraz.

— Wiesz, to nawet dobry pomysł. Nigdy bym na to nie wpadła.

— Co dwie głowy, to nie jedna.

— Mam miesiąc niewykorzystanego urlopu. W górach leży jeszcze śnieg. Chętnie pojeżdżę sobie na nartach. Dawno tego nie robiłam.

— Mam ci pomóc w pakowaniu?

— Nie, dziękuję. Spakuję się wieczorem. Jutro rano zadzwonię do Szymona, że wybieram się do jego chaty w górach. Muszę zrobić przynajmniej jakieś zakupy, aby nie umarli z głodu.

Po tej rozmowie matce i córce zdecydowanie poprawiły się nastroje. Podczas, gdy matka robiła im kanapki, oni spędzili ten czas w pokoju Mai.

— No i? — zapytał cicho Adam.

— Mama zamierza wyjechać w góry do naszego znajomego. Spędzi tam trochę czasu. Może ojciec w tym czasie ochłonie ze swego zauroczenia.

— Niezły pomysł. Rozłąka im dwojgu dobrze zrobi.

Po spędzeniu z matką prawie całego popołudnia, Maja wyjechała z domu z przeświadczeniem, że przyczyniła się w pewnym sensie, do rozdźwięku między rodzicami, ale nie żałowała swojego postępowania, bo gdyby matka nadal cierpliwie znosiła wybryki ojca, w tej kwestii nic by się nie zmieniło. Tym sposobem zmusiła go do myślenia, czy warto było kłaść na szali dwudziestoletni staż małżeński, czy wątpliwą przyszłość z jakąś wyrafinowaną małolatą.

x

Nie upłynęło trzy dni, gdy ojciec Mai zadzwonił do Filipiaków, pytając o swoją żonę.

— Nie, w Ostrownicy jej nie ma — odpowiedział Adam, który podniósł słuchawkę.

— Kto jak kto, ale ty z pewnością będziesz wiedział, gdzie przebywa teraz moja żona.

Z jednej i z drugiej strony słuchawki zapanowała kompletna cisza.

— Gdybym miał taką piękną żonę, jaką jest niewątpliwie pana małżonka, dbałbym o nią i troszczył się jak o największy skarb — odezwał się po dłuższej chwili Adam dyplomatycznie, choć w tym momencie miał ochotę rzucić w przyszłego teścia jakimś niecenzuralnym słowem.

— Dzięki, właśnie mi uświadomiłeś moją głupotę.

— Na naukę ponoć nigdy nie jest za późno.

— Odezwę się za jakiś czas — powiedział tylko i wyłączył się.

Gdy odkładał słuchawkę na widełki, do pokoju weszła matka Adama.

— Kto dzwonił? — zapytała w progu.

— Nigdy byś nie odgadła.

— Oj, chyba się domyślam. To był ojciec twojej narzeczonej?

— Skąd wiedziałaś? Rozmawiałaś z Mają?

— Ależ skąd. Ale przecież widzę, jak chodzi struta.

— Jest pomiędzy młotem a kowadłem. Kocha ich oboje. I nie może pogodzić się z faktem, że ojciec ma kochankę.

— No cóż, w każdym małżeństwie są kryzysy, zdawałoby się, że sytuacja jest bez wyjścia, ale, gdy jednemu z nich zależy na tym drugim, to z czasem sytuacja układa się pomyślnie, albo i nie… — Matka powiedziała to szczególnym tonem, który zabrzmiał jakoś w jej ustach podejrzanie.

Adam spojrzał na matkę lekko speszony.

— Czy ty i ojciec, mieliście kiedyś tego typu problemy? — zapytał zdziwiony.

Matka usiadła na wersalce, westchnęła, zastanawiając się przez długą chwilę, co ma powiedzieć synowi i jak ustrzec go przed zdradą, i złem, które otaczało ich zewsząd. Tym złem od wieków zawsze była pokusa i zazdrość.

— Twój ojciec swego czasu był najprzystojniejszym chłopakiem w okolicy. Ja byłam przeciętną dziewczyną, ale miałam to, co najcenniejsze jest dla chłopa mieszkającego na wsi: ziemię. Poznałam go na zabawie tanecznej. Nie w jakimś tam klubie, jaki teraz macie. Kiedyś tańczyło się na klepisku w stodole przy akordeonie. Stefan Pietrzków grał na nim najpiękniej, a jak tańczył, ale wtedy tańczyłam z Jankiem Prokopczakiem i wtedy wszedł do stodoły twój ojciec. Gdy tylko stanął w progu, wszystkie dziewczyny na jego widok umilkły, a ja udałam, że go nie widzę i dalej tańczyłam z Jaśkiem. Potem, aby ochłonąć, wyszłam na podwórze. Usiadłam na ławce pod kasztanem i czekałam, mając cichą nadzieję, że za chwilę on do mnie podejdzie. — Matka po tym wyznaniu na chwilę umilkła.

— No i co, podszedł? — zapytał Adam.

— Tak, ale z inną dziewczyną, którą na moich oczach zaczął obściskiwać — odparła matka.

— A niech to… — Adam zaklął cicho pod nosem.

— Gdy tylko spojrzeliśmy na siebie, ciągnęło nas do siebie jak magnes. Wiedzieliśmy, że coś między nami się wydarzy, ale prowokowaliśmy się nawzajem, on mnie, a ja jego, i na przekór robiliśmy, aby zniechęcić jedno do drugiego.

— I co wtedy zrobiłaś?

— To samo, co on. Oprócz niego, był na zabawie chłopak nie z naszej wsi, ale był przystojny, grzeczny i świetnie tańczył. Bawiłam się z nim przez resztę wieczoru, a potem na oczach twojego ojca, tak żeby nas widział, pocałowałam się z nim. Zauważyłam w jego oczach niechęć, prawie złość, ale nic z tego sobie nie robiłam. Śmiałam się i doskonale udawałam, że świetnie się bawię.

— No i?

— Nie minął miesiąc, jak znowu była zabawa, tym razem u nas w remizie. Dziewczyny wystroiły się w najlepsze sukienki, a mężczyźni w odświętne garnitury. Długo potem opowiadały, jak bardzo udana była ta zabawa i kto był gwiazdą wieczoru — dodała z niechęcią.

— Ty na nią nie poszłaś?

— Jakoś nie miałam ochoty. Gienek, ten chłopak z sąsiedniej wsi, nawet zajrzał do nas kilka razy i zapraszał mnie na zabawę, ale się zawzięłam i nie poszłam.

— Ale dlaczego?

— Nie miałam ochoty wystawiać się na sprzedaż jak krowa na targowisku. Domyślałam się, że jeśli ktoś będzie chciał mnie za żonę, to tylko dlatego, że mam hektary. Nie chciałam, aby mój przyszły małżonek kładł się obok mnie z przymusu. Pragnęłam miłości i szacunku. Ukończyłam szkołę rolniczą. Była wtedy bieda, nie każda dziewczyna ze wsi mogła sobie na to pozwolić. Dziewczyny chcąc uciec z domu, wychodziły szybko za mąż, wyjeżdżały do miasta, zostawiając braci na gospodarstwie, którzy potem musieli je spłacić. Nie było im lekko. Spłacali je niekiedy latami. W takiej sytuacji był i twój ojciec, a trzeba dodać, że miał aż trzy siostry.

— No i kiedy między wami zaiskrzyło?

— Spotkaliśmy się przypadkiem na drodze, która prowadziła do miasteczka. Jechaliśmy na rowerach, ja po zakupy do spożywczego, a on do apteki po leki dla matki, która chorowała od dłuższego czasu, jak się później od niego dowiedziałam.

— No i?

— Zsiadł z roweru i zastąpił mi drogę.

— Co robisz? — zapytałam.

— Już od dawna chciałem cię poznać — odezwał się chełpliwym tonem.

— Tak? — zbyłam go na pozór obojętnie, choć serce zaczęło mi walić, a ciało dygotać jak skrzydła wystraszonego ptaka.

— Wtedy na zabawie popisywałaś się przede mną — powiedział bez ogródek.

— Przyganiał kocioł garnkowi — odparłam hardo.

— Chciałem zwrócić na siebie twoją uwagę.

— Obściskując na moich oczach jakąś dziewczynę?

— Przyznaję, zachowałem się wtedy po szczeniacku — przyznał ze skruchą. — Ale ty nie byłaś lepsza ode mnie, afiszowałaś się z takim jednym, z sąsiedniej wsi — odparł atak.

— Nie próbował się wywinąć byle kłamstwem i tym mnie ujął.

— Może zacznijmy naszą znajomość od nowa — zagaił.

— Po co? — zapytałam. Nawet nie starałam się być grzeczną.

— Co, po co?

— W jakim celu chcesz mnie bliżej poznać?

— Bo mi się podobasz. Czy to nie wystarczy?

Wtedy pomyślałam, że chyba dostatecznie długo go przetrzymałam w niepewności.

— Mam na imię Elżbieta, ale wszyscy mówią na mnie Ela.

— Ja mam na imię Andrzej, ale wołają na mnie, Jędrek.

— Nie wiem jak tobie, ale mnie się spieszy. Mam dużo pracy.

— Robota nie zając, nie ucieknie — przypomniała sobie jego słowa.

— Bez pracy nie ma kołaczy.

— Coś taka harda?

— Nie harda, tylko pracowita.

— Możemy rozmawiać, idąc — zaproponował.

— Właściwie możemy, czemu nie.

— Prawda to, że Gienek Owczarek cię odwiedza?

— Od czasu do czasu. Dlaczego pytasz?

— Chwalił mi się kiedyś, że jesteś mu przychylna.

— Jest miły, uprzejmy, ale to wszystko.

— To znaczy, że nie traktujesz go jako potencjalnego narzeczonego?

— Oczywiście, że nie — odpowiedziałam za szybko i zbyt gorliwie. — I tak ojciec zaczął odwiedzać nasz dom pod byle pretekstem. Nigdy nie miał do mnie sprawy tylko do ojca. Więc go nie ośmielałam i nie zachęcałam. Chodził tak przez rok czasu. Po tym okresie ojciec zawołał mnie do siebie.

— Jędrek Filipiaków poprosił mnie o twoją rękę. Co ty na to?

— Zapytałeś go, w jakiej jest kondycji finansowej?

— Nie musiałem pytać, sam powiedział, że została mu do spłacenia tylko jedna siostra.

— To dobrze.

— No, ale jak ci się widzi on sam? Podoba ci się? — dociekał ojciec.

— Owszem, choć mógłby postarać się bardziej. Do tej pory to ubiegał się o fory i umizgiwał do ciebie, nie do mnie — powiedziałam z przekąsem.

— Powiedz mu to. — I tyle było rozmowy z ojcem na ten temat. Postanowiłam więc wziąć sprawę w swoje ręce.

— Jak to zrobiłaś?

— Kiedy ojciec przyszedł w najbliższą sobotę, zaprosiłam go do domu, poczęstowałam herbatką i drożdżowym ciastem. Byłam miła i uprzejma. A gdy wychodził, powiedziałam, że moimi ulubionymi kwiatami są różowe róże. I na najbliższe urodziny, otrzymałam od niego piękny bukiet różowych róż. I tak chodziliśmy ze sobą przez dwa lata. Przez ten czas, spłacił częściowo siostrę i uzbierał na wesele. Ja też uciułałam trochę grosza. Byliśmy prawie gotowi, aby się pobrać.

Matka na chwilę umilkła, składając ręce w podołku kretonowego fartucha w kolorową łączkę.

— I co dalej, mamuś?

— W końcu się pobraliśmy. Przyszedłeś na świat i byliśmy z ciebie bardzo dumni. Dobrze się nam żyło. Prawie nie chorowałeś, byłeś pogodnym dzieckiem. Chciałam mieć jeszcze jedno, ale Bozia nam nie pobłogosławiła. Za to ty rosłeś jak na drożdżach. Nie wiadomo, kiedy z małego dębczaka, urósł wielki dąb. Byłeś i jesteś naszą chlubą synku. — Matka znowu umilkła i popatrzyła przed siebie pustym wzrokiem.

Adam uszanował milczenie matki i cierpliwie czekał.

— Kiedy byłeś w wojsku, wtedy zaczęło się między nami psuć. Ojciec ciągle był zmęczony i na nic nie miał ochoty. Jak to w rodzinie, jedna siostra ojca zaprosiła nas na chrzciny, druga na imieniny, ale my przestaliśmy się udzielać towarzysko jak dawniej. Było mi bardzo przykro. Szukałam ukojenia w pracy przy obrządku jak to w gospodarstwie, zawsze było jej dużo. Pewnego dnia miałam dosyć tej samotności, poszłam więc do sąsiadki na pogaduszki. Wtedy przypadkowo dowiedziałam się, gdzie mój mąż spędza wieczory. Poszłam tam jeszcze tego samego dnia zła jak osa.

Matka znowu umilkła, tym razem na dłużej. Adam był pewny, że się już nie odezwie, ale zaczerpnęła powietrza i kontynuowała dalej:

— Była to wdowa, brzydka jak noc, ale łasa na cudzych chłopów. Umiała ich pocieszyć. Gdy weszłam do jej domu i zastałam ich razem, wściekłam się jak cholera. Byłam gotowa pobić ich oboje.

— Jeśli jeszcze raz twoja noga tu postanie, odejdę od ciebie! — wykrzyczałam mu w twarz. — Mój chlew jest czyściejszy od twojej kuchni! — rzuciłam na odchodne tej wstrętnej babie.

— Co miał na swoje usprawiedliwienie ojciec, kiedy wrócił do domu?

— Powiedział, że chodził tam tylko po to, aby się napić.

— Uwierzyłaś mu?

— A co mi pozostało oprócz wiary? — zapytała matka z wyrzutem.

— Przykro mi, że stało się to z mojego powodu. Nie chciałem przecież, abyście byli przeze mnie nieszczęśliwi.

— Wtedy przekonałam się synku, że można polegać tylko na sobie.

— Mogłem częściej do was pisać, abyście się o mnie nie martwili.

— Próbowałam nawiązać rozmowę z ojcem o tobie, ale wszystkie rozmowy kończyły się trzaskaniem drzwiami. Głową muru nie przebijesz, czekałam więc cierpliwie na twój powrót. No i się doczekałam.

— Tak mi przykro, mamo. — Adam ujął dłoń matki i pocałował ją z szacunkiem.

— Przyrzekam ci, że od tej pory nie przyczynię się do twojego smutku. I myślę, że Maja nie będzie miała nic naprzeciw, gdy przyśpieszymy nasz ślub.

— I bardzo dobrze. Na co macie czekać?

— Jutro z nią porozmawiam.

— Cieszę się, że tak mówisz.

Matka z czułością pocałowała syna w czoło. Jej szare oczy, takie same jak syna błyszczały radością, a policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. Adam poczuł wyrzuty sumienia, że mimo woli stał się sprawcą konfliktu między rodzicami. Jeszcze tego samego dnia postanowił porozmawiać z ojcem, ale tak, aby nie słyszała ich matka. Zastał ojca w garażu przy szlifierce. Ostrzył kuchenne noże.

— Chciałbym z tobą porozmawiać, tato — zaczął na pozór pewnym głosem.

— Czy to coś bardzo pilnego? — zapytał, nie odrywając się od pracy.

— Mogę poczekać.

— Matka narzekała, że ma wszystkie noże tępe, więc muszę je wpierw naostrzyć. Potem porozmawiamy — odpowiedział spokojnym tonem.

Adam nie chcąc stać przy ojcu na próżno, poszedł do stodoły. Wdrapał się po drabinie i zrzucił z zapola na klepisko kilka belek słomy dla krów na podściółkę. Kiedy skończył je układać, usłyszał wołanie ojca.

— Jestem w stodole — odkrzyknął, mając nadzieję, że ojciec niebawem do niego przyjdzie.

Ojciec zatrzymał się w drzwiach, ledwie się w nich mieszcząc.

— Usiądźmy tutaj. Na dworze strasznie dmucha — zaproponował syn, podstawiając ojcu do siedzenia kostkę sprasowanej słomy.

Usiedli obaj wygodnie w rozkroku tak zwyczajnie po męsku.

— O czym chciałeś ze mną porozmawiać, synu?

Adam przez długą chwilę przypatrywał się ojcu. Dawno nie siedzieli twarzą w twarz. Dopiero teraz zauważył kurze łapki przy oczach i bruzdy wokół prostego nosa. Ładne usta wykrzywił lekki grymas.

— Co mi się tak przyglądasz? — zapytał ojciec.

— Dawno nie siedzieliśmy przy stole i nie rozmawialiśmy o nas, jak mężczyzna z mężczyzną — zagaił rozmowę syn.

— Przecież wiesz, jak to jest. Nigdy nie ma czasu na czcze pogaduszki, tylko trzeba zakasać rękawy i pracować. Co ci synu chodzi po głowie?

— Czas najwyższy odpocząć. Załatwiłem dla was wczasy w górach. Należy wam się odpoczynek. Ja się wszystkim tu zajmę. Nie mówiłem jeszcze o tym mamie. Chciałem najpierw zapytać ciebie, co o tym myślisz?

Ojciec powiercił się przez chwilę na swoim siedlisku, jakby źdźbło słomy weszło mu w siedzenie i kompletnie zaskoczony patrzył na syna z powątpiewaniem w oczach.

— Skąd ci przyszło to do głowy? — zapytał po chwili.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.15
drukowana A5
za 66.65