Przedstawienie
Ten pierwszy raz, gdy przedstawienie zmieniło swój bieg
Publika zamilkła, scena zadrżała
A w naszych głowach gęsta mgła
Jak podczas pierwszego pocałunku kochanków
My z różnorodnych kropli deszczu
Układaliśmy na szybach nasz życia scenariusz
Z niepoważnymi aktorami
I lawiną białego szaleństwa
Może to były Twe słone łzy
Które smakowałem za kulisami
Krótka historia o miłości
Chociaż znasz mnie dwadzieścia pięć lat
To dalej wbijasz we mnie wzrok
Jak marzycielka w swoją przyszłość
Nieodkrytą i ciekawą
Badając każdy skrawek mego ciała
I licząc każdy mój oddech
A ja proszę żebyś przestała
I swe oczy ujarzmiła
Bo od ich blasku łzy same napływają
Lecz ty nie chcesz i się wzbraniasz
A przecież znasz mnie dwadzieścia pięć lat
Bilet
Stoję samotnie na szarej stacji
Trzymając bilet w jedną stronę
Czekam na pociąg mej egzystencji
W której bezpowrotnie zatonę
Licząc gwiazdy na nieba pejzażu
Orzekam tory swojej podróży
Żyjąc ciągle w uczuć kolażu
Widok za oknem oczy osmuży
Bo grając w życia adaptacje
Błądzę w wagonach jak ślepy goniec
I tak dotrę na ostatnią stację
Stację z tabliczką początek i koniec
Glina
Opisując siebie metaforą rzeczy prozaicznych
Byłbym naczyniem z gliny przed licem artystki
Zostań mą rzeźbiarką, dłońmi delikatnie
Spraw, abym mógł rosnąć obietnicą natchnień
Stwórz ruchem krzywizny szarego wciąż ciała
Uformuj z chłodnej gliny płomień moich rządz
Wbij paznokcie głęboko, spraw abym zadrżał
Rób to jak najdłużej, rozgrzej, abym stwardniał
Afrodyta w opałach
Moja piękna niewiasto
Z piany mórz zrodzona
Córo piękna i miłości
Nie lamentuj miła znowu
Czego tutaj nie rozumiesz?
Nie czas teraz na twe żale!
Tutaj każdy ma swą rolę
I nieziemsko ją wypełnia
Załóż już swe piękne suknie
Niewygodne lecz powabne
I przypudruj ładnie nosek
Musisz kusić i czarować
Tyś najurodziwsza z bogiń
Na gołębich dusz rydwanie
Zadowalać musisz wszystkich
Choćbyś zawieść miała siebie
Bo tylko po to Cię stworzono
Maski
Najdoskonalsze!
Ikony własnej słabości
Żyją dzięki kłamstwom
O ich mitycznym świecie
Klęknij!
Przed nieskalanym obliczem
Które kochają tłumy
Ślepo zapatrzonych wiernych
Spójrz!
Jednak bez dopasowanej maski
Jest im trudno przeżyć
W innym, prawdziwym świecie
Egoizm
Umierać powinno się zawsze razem
Nigdy samemu!
Nie przystoi zostawiać pustej przestrzeni
Której nikt nie jest w stanie zapełnić
To czysty egoizm!
Brak dobrych manier
Skoro wszystkie dni, noce spędzaliśmy razem
To inaczej być nie może
Podczas naszej ostatniej podróży do Boga
Nieważne czy jest, czy Go nie ma
I chociaż wiem, że zawsze wolałaś myśleć o sobie
To proszę, poczekaj ten jeden raz na mnie
Bo jak to tak
Każdy sobie
***
W wielkich prostokątach
Które podbić chmury chcą
Mieszkają szare szczury
Wszystkie w swoim gnieździe
Narzekają i stękają
Jakby zdechnąć miały zaraz
Pozornie stadne i otwarte
Szpiclują swych towarzyszy
Zaglądając im do misek
Bo jak lepszy, to okrada
W tym wiecznym kryzysie
Nikt uczciwy się nie najada!
Żywić tam można się innymi
Póki gorsi, póki słabsi
Bo smakują tak wybornie
Jednak precz z kolorowymi
Czarny, żółty lub tęczowy?
Z taką sierścią to na stryczek
Tak dla Właściciela żyją
Wszystkie dobre i oddane
Póki klatka jest wygodna
Nawet podzielone krzyżem
Na rozdartym już obrazku
Wyglądają pięknie
I zjednoczyć się potrafią
Kiedy ciernie kłują w łapki
Bo nienawiść łączy szczury!
Chłód
W najtrudniejszych chwilach mojego życia
Byłem miły i udawałem, że nic się nie dzieje
Jednak za tym kryła się nienawiść bycia
Czy czujesz chłód, który z mego serca wieje?
Widziałem pociąg, który wyłonił się z mgły
Jechał prosto na mnie, zacząłem uciekać
Zatrzymały mnie jednak nałogów diabły
Wszystko już stracone, nie ma co zwlekać
Teraz jestem w nadzwyczajnym miejscu
Agonia lęków i strachów już mnie nie bije
Mam nadzieję, że pozostanę w twym sercu
Od dawna już jestem zimny, nie żyję!
Czerwone półsłodkie
Ostrożnie trzymasz ją w dłoni
Jakby się skończyć miała
Zaczynasz prosić o więcej
Upijasz się wonią jej ciała
Wznosisz się na wyżyny
Nagle robi się goręcej
Idąc w górę upadasz
Nie trzeba Ci nic więcej
Nie myśl, że jest tu inaczej
Próbowałeś już wszystkiego
Jednak nic tak nie ukoi
Jak łyk czerwonego półsłodkiego
Perfumeria
Przyniosła pierwszy flakonik
Piękny i słodki
A ja wziąłem go od razu
Bo miał ładne pudełeczko
Dałem się nim zmącić
Jakbym w duszy znalazł opium
Nikt nie mówił, że w Edenie
Wąż tak doskonale pachniał
A w nagrodę dla niej
Plotłem z gwiazd wianuszki
Do których nagle było blisko
Bo tak pięknie mi śpiewały
Przyszła pora na kolejny
Dała mi go w szarej bluzce
Nagle bardziej malinowy
Który brudził nagą skórę
Jakby lawa spod skóry
Topiła z serca kolor
I zdjęcia zaczęły pokazywać
Przyszłość w kolorze bluzki
Ostatni był podwójny
Jeden dla niej, drugi dla mnie
A w pudełku szkło jest nadal
Jednak okrutnie puste
Hades