E-book
23.63
drukowana A5
40.64
Wertepy Istnienia

Bezpłatny fragment - Wertepy Istnienia


Objętość:
148 str.
ISBN:
978-83-8221-976-0
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 40.64

— Inicjatywa

Patryk Rogowski nie był pewien, jaki powinien być jego następny krok. Nie zamierzał jednak składać broni — to wiedział na pewno. Stąpał po niezwykle cienkim lodzie, a jednak jakaś niewidzialna siła była jego motorem napędowym w działaniu. Rozświetlała ona ciemne zakamarki zarówno jego wnętrza, jak i rzeczywistości której musiał stawiać czoło każdego dnia. Był absolwentem polonistyki, miał lekkie pióro, ale w jego życie nader często wkradały się liczby. Nie znalazł pracy w zawodzie, ale to mu nie przeszkodziło w zbiciu całkiem pokaźnego majątku pozyskanego poprzez inwestycje na szeroką skalę zarówno na giełdach akcji, jak i surowców. Jako polonista Patryk zdawał sobie sprawę, że na giełdach co prawda nie ma rymu, ale za to był rytm, co dodawało mu motywacji w rzeczywistości. Patryk był z siebie zadowolony — tłumaczył sobie bowiem, że taki „praktyczny” humanista to prawdziwy biały kruk w dzisiejszej popkulturze. Głowa w chmurach charakteryzowała słabeuszy szukających ucieczki. Uciekali się oni nieraz do używek, czy występków przeciwko literze prawa, no ale Patryk przecież taki nie był i miał tego pełną świadomość. Jego muskularna sylwetka była myląca — nie przywodziła na myśl człowieka o wielkim sercu, wrażliwej duszy i wiedzy rozległej niczym ujście Nilu. Ale Róg, jak go nazywali przyjaciele, lubił siłownię. Rowerek, atlas, ławeczka i wiele innych przyrządów pozwalały mu się oderwać od rzeczywistości i tego, co nieraz potrafiła ona ze sobą nieść. Herosi występują w książkach i filmach, natomiast normalny człowiek, choćby nie wiadomo jak porządnym był obywatelem, musi się najzwyczajniej w świecie wyżyć. Rogowski miał wiele nieruchomości nie tylko w Polsce, ale też we Włoszech, we Francji, w Anglii a nawet w samym sercu Zjednoczonych Emiratów Arabskich — w Dubaju.

Był 20 luty 2018 roku i właśnie w tamtym momencie Patryk dostał propozycję tak zwaną „nie do odrzucenia”. Pewien magnat rynku finansowego i wysoko ustawiony publicysta zaproponował mu wykup apartamentu w centrum Poznania za okrągłą sumę opiewającą na 500 tysięcy złotych. W normalnych okolicznościach absolwent polonistyki by się nie zawahał nawet przez moment, gdyż jak wiadomo miał żyłkę do interesów, jednak akurat ta nieruchomość miała dla niego wartość sentymentalną. Tamto miejsce przypominało mu dzieciństwo — smaki i zapachy potraw, pierwsze miłości, egzamin maturalny, pierwszy samochód. Tam mieszkał razem z żoną tuż po ślubie, który miał miejsce w sierpniu 2006 roku. Miał świadomość faktu, że gotówka mu jest bardzo potrzebna, ale nie chciał zerwać ze wspomnieniami — te bowiem są tym dla duszy, czym dla ciała jest szklanka krystalicznie czystej wody. Nie miał jednak za dużo czasu na podjęcie decyzji, więc zdecydował się zachować apartament, a środki finansowe zdobyć w inny sposób. Nazajutrz 21 lutego oznajmił to Robertowi Wilczkowi — owemu magnatowi finansowemu — przez telefon. Krezus nie był zachwycony, niemniej jednak wiedział, że Patryk podejmuje przemyślane decyzje i nie nalegał zbyt długo.

Pół roku później, w lecie 2018 roku, Rogowski wydał swoją pierwszą książkę zatytułowaną „W obliczu nieznanego”. Okazała się ona bestsellerem na skalę międzynarodową. Przyniosła mu sławę i pieniądze znacznie większe od tych, które uzyskałby ze sprzedaży apartamentu położonego w stolicy Wielkopolski. „W obliczu nieznanego” to pozycja obowiązkowa dla ludzi poszukujących sensu istnienia. Recenzenci przyjęli to dzieło euforycznie. Zmusza do refleksji i wielokrotnie się do niej wraca — opisywali książkę. Na początku września owego roku autor hitu literackiego miał wszystko, a jednak wciąż coś nie dawało mu spokoju. Ciągle poszukiwał tego pierwiastka, który dopełniłby jego egzystencję na tej gęsto zaludnionej planecie. Jego żona pracowała jako bibliotekarka w szkockim Glasgow i nie mieli okazji widywać się zbyt często, a jednak Patryk wiedział, że ta pusta przestrzeń w samym sobie, którą należałoby wypełnić, nie jest spowodowana brakiem bliskości drugiej osoby. Rogowski był też pobożnym człowiekiem i doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż sprawy duchowe nie spędzają mu snu z powiek. Zatem co mogło wypełnić jego życie jeszcze bardziej — pytał sam siebie. I nagle — niczym fala gorąca, która uderza po wyjściu z samolotu w Dubaju w okresie letnim — spłynęła na niego odpowiedź. W jego życiu było za mało bólu. Róg nie wiedział jeszcze, jak można ten ból dozować, aby był znośny, ale wiedział jedno — musiał w tej kwestii przejąć inicjatywę i podjąć konstruktywne działanie.

— Ból

Temat bólu był przedmiotem wielu publikacji, dyskusji, ekranizacji, a także audycji radiowych. Można powiedzieć, że w historii cywilizacji przesiąknął on do naszej kultury na stałe. Boleść, zarówno fizyczna, jak i ta bardziej metafizyczna, osnuta mgiełką tajemnicy, wpędza całe społeczeństwa w depresję, melancholię i sprawia, że zaczynamy zadawać sobie pytania dlaczego to akurat nas spotyka i jaki możemy znaleźć w tym wszystkim sens. Słynne przysłowie głosi, że co nas nie zabije to nas wzmocni, ale czy to jest zawsze prawda? Zastanawiamy się co zrobić, aby nasz ból do pewnego stopnia uśmierzyć, błądzimy w tej kwestii, a potem odnajdujemy się na nowo. Czasami ból zęba potrafi być tak nieznośny, że znieczulenie niewiele pomaga. Podobnie rozterki natury egzystencjonalnej mogą wywołać tak ogromny ból, iż mamy wrażenie jego nierozłączności z naszą osobą. Tylko nasze przemijanie może sprawić, że to negatywne uczucie przeminie razem z nami. W epoce romantyzmu nazywano to zjawisko bólem istnienia. Księża często huczą z ambony o sensie cierpienia, ale czy sami do końca są w stanie go pojąć — wielokrotnie można tą tezę poddać w wątpliwość.

I właśnie tymi torami podążały myśli Patryka Rogowskiego jesienią 2018 roku. Absolwent polonistyki zastanawiał się intensywnie jak zagłębić się w bólu, albo chociaż zanurzyć w nim przysłowiową stopę. Chciał, żeby jego egzystencja była pełniejsza. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tego typu życiowa zmiana wymaga w pierwszej kolejności przemyślenia i gruntownej analizy, następnie treningu osobowości, co w ostateczności przeniosłoby go na inny poziom odbierania rzeczywistości. Jego myśli kłębiły się wokół „poligonu doświadczalnego” jaki mógłby znaleźć, żeby ból zamieszkał w jego sercu i scalił się z jego nieśmiertelną — jak wierzył — duszą. Róg nie chciał odbierać tego niesławnego zagadnienia jako chorobę cywilizacyjną, ale bardziej jako możliwość lepszego poznania samego siebie. W celu uzyskania szerszego obrazu zagadnienia czytał książki, oglądał filmy i chodził na sztuki teatralne, w których ból był na porządku dziennym. Duże wrażenie zrobił na nim hit kasowy „Pianista” w reżyserii Romana Polańskiego, jednak w tamtym czasie jeszcze nie wiedział jak odnieść losy bohaterów ekranizacji do własnej osoby.

Ostatecznie po kilku miesiącach rozmyślań i dociekań Patryk postawił na sztukę przetrwania poza cywilizacją — na surwiwal zielony. Skonstatował, że jest to znakomity pomysł. Tęsknota, która by się w nim wytworzyła mogła być bowiem porównana do bólu. Tęsknił by za ludźmi, cywilizacją, pracą, literaturą a także za taką metafizyczną więzią z własną ojczyzną. Wyrywając drzewo z lasu i sadząc je na drodze krajowej można w nim wywołać ból i tęsknotę — myślał Rogowski. Postanowił wybrać się w dorzecze Amazonki — to miejsce przyprawiało go o dreszcze, miał bowiem lęk przed dzikimi zwierzętami i insektami wszelkiego rodzaju. W lutym 2019 roku podjął ostatecznie decyzję o wylocie do Wenezueli, a na początku marca 2019 roku jego wizja znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości.

— Caracas

Po wylądowaniu tanimi liniami lotniczymi na lotnisku Aeropuerto Internacional de Maiquetía Simón Bolívar Patryk poczuł powiew chłodnego powietrza połączony z rzęsistym deszczem. Widok górzystych terenów zapierał jednak dech w piersiach i odwodził myśli od niekorzystnych warunków meteorologicznych. Był 7 marca 2019 roku. Rogowski dobrze wiedział, że jego nadrzędnym celem jest teraz sztuka przetrwania. Nie miał jednak klapek na oczach i przed złożeniem wizyty w odmętach puszcz amazońskich miał ochotę poznać trochę kultury kraju południowoamerykańskiego zwiedzając jego stolicę. Była ona oddalona od największego wenezuelskiego portu lotniczego o około trzydzieści kilometrów, czyli 40—50 minut jazdy autobusem.

Stolica Wenezueli była położona wśród terenów górzystych, ale na horyzoncie rozciągał się również widok na Morze Karaibskie, co dodawało miastu dodatkowego kolorytu. Patryk Rogowski tuż przed podróżą do kraju położonego w północnej części Ameryki Południowej przekartkował przewodnik w celu uzyskania informacji o kulturze, historii, oraz sztuce związanej z Metropolią. Zainspirowały go między innymi budynki znajdujące się w Caracas — dowiedział się, że tutejszy uniwersytet został wybudowany przez Carlosa Raúla Villanueva’, a sama budowla została okrzyknięta pomnikiem Dziedzictwa światowego UNESCO w 2000 roku. Oczywiście Róg nie omieszkał odwiedzić kampusu uniwersyteckiego o oszałamiającej powierzchni około dwustu hektarów. Muzeum Sztuki Współczesnej Sofii Imber to kolejny obiekt, który nie uszedł uwadze autora „W obliczu nieznanego”. Nie inaczej było w przypadku Mauzoleum Simóna Bolívara.

Absolwent polonistyki przekonał się na własnej skórze, że zwiedzanie diametralnie różni się od czytania przewodnika, choćby nie wiadomo jak był ilustrowany. Był on zafascynowany ilością terenów zielonych miasta stołecznego, niemniej jednak nigdy wcześniej nie widział tyle brudu, slumsów, czy też ubóstwa. Musiał również uważać na drobnych złodziejaszków wałęsających się po ulicach, z czego zdecydowaną większość stanowili kieszonkowcy. Niemniej jednak Rogowski był z natury optymistycznie nastawiony do rzeczywistości i nie zraził się negatywnymi aspektami Caracas — w końcu, jak sam twierdził, każde miejsce na Ziemi takowe posiada. Fascynowały go parki miejskie, w tym bardzo malowniczy Parque del Este, a także Parque los Caobos — ten drugi park charakteryzujący się dużą ilością zieleni otacza Plaza de los Museos (Plac Muzeów).

Znajomość języka hiszpańskiego na poziomie biegłym (poziom C2 według Rady Europy) pozwoliła Rogowskiemu na bezproblemową komunikację w takich miejscach jak sklepy, muzea, restauracje, hotel Cumberland Chacao w którym się zatrzymał na czas zwiedzania i w wielu innych. Erudycja lingwistyczna otworzyła Patrykowi metaforyczne drzwi do wiedzy na temat obyczajowości, historii i kultury nie tylko stolicy Wenezueli, ale też całego kraju. Dowiedział się on między innymi, że urodzony w 1783 roku Simón „Wyzwoliciel” Bolívar walczył z hiszpańskimi kolonizatorami. By to bohater narodowy, po którym nazwę przejęła nawet waluta (bolivar). Modernizacja miasta pod względem zarówno architektonicznym, jak i infrastrukturalnym była możliwa dzięki odkryciu złóż ropy naftowej w roku 1920. W połowie XX wieku, w okresie wspomnianego już rozwoju metropolii, do miasta zaczęli przybywać ludzie z terenów wiejskich i stąd wzięły się olbrzymie dysproporcje pomiędzy bogatszymi, a biedniejszymi dzielnicami Caracas — czego Rogowski był naocznym świadkiem. Generalnie rzecz ujmując, historia stolicy Wenezueli jest całkiem burzliwa, włączając w to zamach stanu mający miejsce już w XXI wieku — skonstatował Patryk. I on dobrze wiedział, że też potrzebował takiej burzy, takiego wstrząsu, który zadałby mu ból. Dlatego jego następnym krokiem, który miał postawić już lada chwila i który miał wywrócić jego życie do góry nogami była Amazonka i jej dorzecze. Puszcze i dzikie zwierzęta. On i natura. Coś, czego wcześniej nigdy nie doświadczył.

— Nieznane

15 marca 2019 roku Patryk Rogowski udał się na południe Wenezueli. Jego wola nareszcie miała się ziścić. Rio Negro — to wokół tej rzeki polski inwestor chciał zapuścić swoje korzenie. Zamierzał ją opleść niczym Boa Dusiciel swoją ofiarę. W nocy z 15 na 16 marca dotarł w końcu do San Carlos de Río Negro, malutkiej miejscowości położonej tuż przy granicy z Kolumbią. Miasteczko owe, zamieszkiwane przez nieco ponad 1000 ludzi, znajduje się nieopodal innej wielkiej południowoamerykańskiej rzeki, Orinoko. Gęsto zalesiony teren wokół San Carlos de Río Negro wraz z jego florą i fauną idealnie wpisywał się w plany polskiego poszukiwacza bólu. Po kilku dniach marszu po terenach zalesionych Patryk zaczął w końcu odczuwać to, czego mu brakowało. Pojawiła się tęsknota za cywilizacją, za ludźmi, za warunkami bytu do których był wcześniej przyzwyczajony. W dżungli żywił się on głównie owocami leśnymi, a słodkowodne źródła zapewniały mu napitek. Prowiant zdobywał również od tubylczych plemion, których mieszkańcy okazali się nad wyraz życzliwi. Jednak Rogowski nie nadużywał gościnności miejscowego ludu, gdyż to złagodziłoby ból, który miał w nim narastać. W dwa tygodnie, to co było dotąd nieznane i obce dla Polaka, zaczęło być integralną częścią jego życia. Zmienił on nastawienie do rzeczywistości pod wpływem impulsu wywołanego przez zanurzenie się w „inny” świat. Ta batalia pozwoliła mu na zgłębienie tej części samego siebie, której nigdy wcześniej nie był w stanie rozpoznać. Bardziej też docenił samo życie na skutek pewnego incydentu, podczas którego omal nie został zjedzony przez kolosalnych rozmiarów aligatora.

Patryk stanął zatem przed nie lada dylematem. Czy, a jeżeli tak to kiedy wrócić do normalnej rzeczywistości. W tym celu musiał rozpatrzeć wszystkie argumenty za i przeciw. Pozostanie pustelnikiem mogłoby uszlachetnić jego duszę na tyle, że zostałby kimś w rodzaju męczennika, kogoś o kim by się pisało i pamiętało, żywy przykład na to, że można żyć inaczej nie bacząc na zjawiska społeczno-kulturowe. Był to niewątpliwie argument dodatni. Jednak były też słabe strony takiego posunięcia. Pozostanie „człowiekiem dżungli” oznaczało ograniczone pole manewru, jeżeli chodzi o ewentualne wiano wniesione do rozwoju świata „realnego”. Nie mógłby on bowiem pisać, uczyć, budować, inwestować — zachód stracił by gracza może niezbyt ważnego, jak skromnie twierdził Róg, ale jednak. Polski podróżnik powziął więc wcale niełatwą decyzję. Postanowił on wrócić do kraju nie zamykając sobie jednak furtki do życia w ubóstwie i izolacji. Takie oczyszczenie było mu bardzo potrzebne. To był zupełnie inny poziom egzystencji, coś co się wdziera do zakamarków ciała i duszy. Piętno odciśnięte w ten sposób pozostaje już z nami na zawsze, choćbyśmy mieszkali w przepastnych willach i jeździli luksusowymi samochodami.

Pod koniec kwietnia 2019 roku Patryk Rogowski czekał na samolot na lotnisku Aeropuerto Internacional de Maiquetía Simón Bolívar. Chciał wrócić do Polski, ale jego część chciała pozostać w dżungli. Na pewno jeszcze tu wróci — pomyślał. Trochę posmutniał zorientowawszy się, że pewien rozdział w jego życiu się zamyka niczym powieka przed zaśnięciem. Coś mu jednak podpowiadało, że to nie koniec przygód przed powrotem do ojczystego kraju. I wcale się nie mylił…

— Turbulencje

Lot do Państwa położonego między Odrą a Bugiem wcale nie był spokojny. Był turbulentny niczym sytuacja na Bałkanach u schyłku XX wieku. Kulminacja nastąpiła po niespełna czterech godzinach po starcie — wtedy najbardziej zaczęło rzucać maszyną. Rogowski, podobnie jak pozostali pasażerowie oraz członkowie załogi, zaczął się modlić. A była to modlitwa żarliwa, ale nie rozpaczliwa. Coś w rodzaju introspekcji. Rozmowa z Absolutem miała mu pomóc w lepszym poznaniu samego siebie, ale też sensu istnienia. Patryk pytał więc po trosze Boga, a po trosze sam siebie po co jest lęk i po co życie na Ziemi jest ograniczone, skoro zostało nam odkupione życie wieczne. Dlaczego, o Panie, ludzie stworzeni do rzeczy wielkich kończą tak samo jak pozostali na tym łez padole? Te i inne rozważania sprawiły, że wnętrze Rogowskiego stało się spokojniejsze pomimo faktu, że ciało cały czas drżało. Poczuł on takie nieco nadnaturalne ciepło, coś, co ciężko by mu było opisać słowami. Uwierzył, że bycie „truchłem” nie jest jego ostatecznym przeznaczeniem. Zderzenie cywilizacji oznacza też najczęściej zderzenie religii, ale jakby nie nazwać Stwórcy i w jakich by proroków nie wierzyć, dobrze jest czasami odczuć „czyjąś” obecność, pomimo fizycznego braku tego kogoś.

Wielkie turbulencje trwały około dwudziestu minut, jednak większość uczestników lotu odebrała ten czas jako godziny. Potem sytuacja się nieco uspokoiła, ale generalnie cały lot był turbulentny. Po wylądowaniu w Polsce wszyscy zgodnie odetchnęli z ulgą, a Patryk Rogowski znowu poczuł się odmieniony. Ta cała wyprawa niewątpliwie go ukształtowała. Dzięki niej najprawdopodobniej łatwiej mu będzie stawić czoła przeciwnościom losu i takim życiowym wybojom — stwierdził. I tym razem się nie pomylił. To co go czekało w Poznaniu może nie było taką Hiobową wieścią, niemniej jednak włos jeżył się na głowie. Jego apartament bowiem spłonął, jak się okazało. Doszczętnie.

— Zgliszcza

Kropelki potu pojawiły się na trupiobladej, skamieniałej w wyrazie niedowierzania twarzy Patryka. Kto? Jak? Dlaczego? — takie myśli przechodziły przez jego głowę. Stał i wpatrywał się, jak miejsce mające dla niego wartość sentymentalną zostało zrównane z ziemią. I nie zostało już kompletnie nic.

Aromat porannej kawy, zapach pierwszej wody kolońskiej mającej ułatwić pierwszą randkę, gumowa kaczka do kąpieli, jajecznica na maśle i z podgrzybkami, pierwszy rower trzykołowy, pstrokate bokserki z guziczkami, gołębie na parapecie, połyskujący żyrandol w salonie, pierwszy pocałunek, ledwo zdana matura, ryk silnika samochodowego dochodzący z kuchni, niewysuszona bielizna. Tego już nie było.

Welon panny młodej niedbale rzucony na łoże małżeńskie, dźwięk budzika o piątej rano, dzwonek do drzwi umysłowo upośledzonego sąsiada, widok z okien w stylu wiktoriańskim na poznańską starówkę, karma dla ptaków, skwarki skwierczące na nierdzewnej patelni, pierwszy łyk piwa wzmacnianego nalewką wiśniową własnej produkcji, pierwszy wspólny film na DVD, kąpiele w mleku, zegarek firmy Rolex, niezastąpione żadnym innym instrumentem organy Hammonda, obraz Rubensa z obnażonymi niewiastami słusznych rozmiarów, pierwszy tomik poezji, szkice o tematyce przyrodniczej, egzemplarz „Pana Tadeusza” wart więcej niż niejedna kolekcja biblioteczna, stylizowane pióro marki Waterman, dźwięk pogotowia i straży pożarnej na sygnale, pierwsza wieża Hi-Fi, kolekcja książek nieodżałowanego Terry’ego Pratchetta, kot syjamski spędzający większość czasu w kuchni, a w następnej kolejności na kuwecie, szachy, cukierki odpustowe o smaku dzikich malin, zestaw kredek świecowych, pierwszy podręcznik do samodzielnej nauki szybkiego czytania, plakaty takich zespołów jak Metallica czy The Rolling Stones, walająca się po podłodze śmierdząca skarpetka, skisłe mleko, pierwszy rachunek za gaz. Tego już nie było.

Kto powiedział, że życie

Musi wartkim strumieniem podążać zawzięcie

Niczym serca oszalałe bicie

A jeżeli się postawi i obróci się na pięcie?

Przeminie niczym kamień w bezkresie oceanu

I co ja wtedy powiem Pani i Panu

I czy prawda moralna będzie dla nas bliższa

Jak już nic nie zostanie, tylko lęk i zgliszcza

Kto? Jak? Dlaczego? — ponownie pytał siebie Rogowski. Odpowiedź spadła na niego nagle i nieoczekiwanie. Do Patryka podszedł średniego wzrostu mężczyzna — policjant. Przedstawił się jako komendant Maciej Turek. Oznajmił on, że do podpalenia apartamentu przyznała się żona autora „W obliczu nieznanego”. Obecnie przebywała w więzieniu. Patryk, jako że nie można było powiedzieć, że nie miał grosza przy duszy, uiścił kaucję za wyciągnięcie małżonki zza krat. Musiał sobie z nią jednak poważnie porozmawiać.

— Żaneta Rogowska

Żaneta Rogowska z domu Nowak była żoną Patryka Rogowskiego. Córka maszynisty i księgowej charakteryzowała się drobną sylwetką i dużą urodą. Miała mały nos, szeroko rozstawione niebieskie oczy i subtelne brwi. Jej włosy o odcieniu kasztanowym upięte były w koczek. Swój wygląd podkreślała delikatnym makijażem. Usta miała pomalowane na kolor śliwkowy, a czasami ich w ogóle nie malowała. Była obiektem spojrzeń wielu mężczyzn pomimo faktu, że ubierała się raczej skromnie i tradycjonalnie.

Żona Patryka Rogowskiego była miło usposobiona do ludzi i raczej trudno było w niej dostrzec rodzaj niebezpieczeństwa. Miewała jednak ataki furii, których źródła nie udało się lekarzom zdiagnozować. Jej silna osobowość co prawda sprawiała, że niektórzy czuli się przy niej trochę nieswojo, niemniej jednak nie była ona ani zaborcza, ani nie traktowała nikogo z góry. Co do jej stanu małżeńskiego, to starała się pielęgnować miłość, jednak jej poniekąd wymuszony wyjazd za granicę pozostawiał jej ograniczone pole manewru.

Rogowska skończyła bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, ale pracę w zawodzie znalazła dopiero po kilku latach od ukończenia studiów i to za granicą. Wcześniej dorabiała jako kelnerka, pracowała też w wielu pubach. Podobnie jak Patryk, miała inklinacje do tworzenia wszelakich form literackich. Wydała nawet zbiór opowiadań dla młodszych odbiorców. To co łączyło ją z mężem, to również łatwość przyswajania języków obcych. Mówiła biegle po angielsku, francusku i po rosyjsku, ale znała też hiszpański, włoski a nawet podstawy języka chińskiego mandaryńskiego.

Reasumując, nic nie zapowiadało tego, że Rogowska spali poznański apartament należący do współmałżonka. Co prawda miała ona napady furii, niemniej jednak nie było to nic poważnego, ani też częstego — a tutaj wydarzyło się coś, czego nikt by nie mógł przewidzieć. Małżeństwo Rogowskich udało się zatem do Krakowa, gdzie w mieszkaniu należącym, a jakże, do Patryka, małżeństwo odbyło dosyć krótką acz żarliwą rozmowę, można by rzec dysputę.

— Kłótnia

W mieszkaniu mieszczącym się przy ul. Szerokiej panował niezmierny bałagan. Rupiecie walały się po podłodze. Nikt tam nie sprzątał od dawna i trzeba było to zmienić, ale nie to w tamtym momencie zaprzątało głowę Patryka Rogowskiego. Był maj 2019 roku. Patryk i Żaneta mierzyli się przenikliwym wzrokiem.

— Co ci kurwa przyszło do głowy, żeby podłożyć ogień w miejscu, z którym wiążę najpiękniejsze wspomnienia swojego życia!? — wykrzyczał Patryk.

— A co ty myślisz, że ta nasza rozłąka była dla mnie czymś łatwym!? A potem ten twój cały wyjazd do Wenezueli w poszukiwaniu jak to stwierdziłeś „bólu”. Nawet nie wysiliłeś się, żeby mi to wszystko wytłumaczyć, zadzwoniłeś i rzuciłeś kilka niedbałych słów do słuchawki! Musiałam z siebie to wyrzucić jakoś!

— Myślę, że to nie jest żadne wytłumaczenie! Nasze sprawy osobiste nijak nie idą w parze z niszczeniem dobytku życia,

— Ale nigdy byś nie opuścił dżungli, gdybym w spektakularny sposób nie zwróciła twojej uwagi!

— Bzdura! I tak wróciłem zanim się dowiedziałem o zgliszczach, które pozostały po tym, co miało dla mnie tak ogromne znaczenie.

— A niby skąd miałam wiedzieć, że wrócisz!?

— Chyba można się było tego domyśleć, prawda!?

— Wcale niekoniecznie…

Kłótnia robiła się coraz bardziej zażarta. Wydawała się prowadzić donikąd. Jakby to określił Sofokles, było to ścieranie się dwóch przeciwstawnych racji. W końcu Rogowska nie wytrzymała napięcia i na oczach męża wbiła sobie nóż kuchenny prosto w serce. Pomimo szybkiej reakcji małżonka, nie udało się jej uratować. Czasami jest tak, że to co nazywamy końcem okazuje się dopiero początkiem.

— Pogrzeb

Ulewny deszcz głucho tłukł się o szyby karawanu pogrzebowego. Wszyscy pogrążeni byli w głębokim smutku. Patryk Rogowski, którego uwolniono z zarzutu morderstwa, nie płakał. Za to bardzo cierpiał. Szukał bólu, a ból w końcu też go odnalazł. Złowieszcze chmury zwiastowały smutne chwile ceremonii pogrzebowej, która miała lada chwila nadejść. Od chwili narodzin pewne jest tylko to, że umrzemy. Ludzie zawsze to wiedzieli, a jednak nigdy do końca nie byli na to przygotowani. Każdy człowiek wypełnia w życiu pewną przestrzeń, a po jego odejściu pozostaje pustka. Owa pustka jest tematem refleksji osób, które były powiązane z osobą zmarłą jeszcze za jej życia. Częstokroć czcimy pamięć osób zmarłych zachowaniem ciszy. Taka postawa może być nie tylko oddaniem szacunku dla żegnanej postaci, ale również, a może przede wszystkim, pozwala nam na zastanowienie się nad samym sobą oraz nad tym, po jakich torach powinno podążać nasze życie, aby pamięć o jednostkach zmarłych nie zgasła niczym płomień świecy na wietrze — szybko i nieodwracalnie.

Pogrzeb miał przebieg nader szybki. Ksiądz nie należał do osób zanadto moralizujących to też kazanie było zwięzłe i ograniczone do przysłowiowego minimum. Na stypie Rogowski poznał wuja świętej pamięci małżonki, niejakiego Karola Zbrojeckiego. Panowie przypadli sobie do gustu i długo dyskutowali na wiele różnych tematów. W pewnym momencie zapoznany przez Patryka starszy, około siedemdziesięcioletni mężczyzna o budowie tak krępej, że można by go dostrzec z kilometra na otwartej przestrzeni, powiedział coś co sprawiło, że Rogowski wiedział już jaki będzie jego najbliższy życiowy cel.

— Patryku, krótko się znamy, ale cię polubiłem i wydajesz się osobą godną zaufania. Zdradzę ci zatem, czego chciała dokonać Żaneta za życia, a wiem że nie była skłonna się tym dzielić praktycznie z nikim. Chciała założyć partię polityczną i mieć realny wpływ na kształt społeczno-ekonomiczny naszego kraju. Może była trochę marzycielką, ale miała ogromną wiedzę i pewne doświadczenie. Marzyła o tym po cichu i niestety za życia nie udało jej się zrealizować tego ambitnego, aczkolwiek nieco szalonego planu.

Z uwagi na fakt, że Rogowski miał znajomości w wielu „branżach”, a wuj świętej pamięci małżonki też znał wielu wszechstronnie uzdolnionych ekonomistów i innych ekspertów, Patryk podjął męską decyzję. Postanowił założyć partię polityczną. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż temat jest rozległy niczym delta Nilu i potrzeba mnóstwo czasu na jego zgłębienie. Jednak coś go tchnęło w tym kierunku, jakiś niewidzialny impuls, który był sam w sobie trudny do wytłumaczenia — mówiąc krótko, enigmatyczny. Autor książki pod tytułem „W obliczu nieznanego” doszedł do wniosku, że kontynuowanie woli zmarłych jest najlepszą drogą do oddania im czci, a przynajmniej szacunku w czystej postaci. Z drugiej strony, mając na uwadze bagaż własnych doświadczeń, chciał aby Ziemia stała się nieco lepszym miejscem — a do tego niezbędna była praca u podstaw (czego ilustrację znajdujemy w powieści Bolesława Prusa pod tytułem „Lalka”). Nie wybuduje się domu wówczas, gdy nie będzie się miało na uwadze postawienia następnej cegły, gdy nie będzie się w „tu i teraz”. Długofalowe plany są konieczne, ale każda wizja wymaga koncentracji na tym, co mamy do zrobienia w chwili obecnej. Innej drogi po prostu nie ma i Patryk jej nie widział.

— Wrota do wiedzy

Rogowski przez kilka następnych miesięcy skupił się na wprowadzenie samego siebie do świata szeroko rozumianej polityki. W tym celu zgłębiał on publikacje różnych autorów, począwszy od klasyków a skończywszy na literaturze współczesnej. Nie omieszkał też rzucić przysłowiowym okiem na dzieła twórców, których tematem były nauki pokrewne w stosunku do polityki — takie jak zarządzanie, gdzie prym wiódł Peter Drucker, czy też psychologia. Konsumpcja wiedzy była dla niego najlepszą z możliwych konsumpcji, a zapach kartek papieru wywoływał u niego nostalgię — bardzo lubił ten stan. Kiedyś wyczytał — choć już nie pamiętał gdzie i kiedy — że średnia książek przeczytanych przez jedną osobę w Polsce rocznie wynosi 0,5. Pół książki na rok!? — dziwił się Rogowski. Quo vadis, świecie, quo vadis? Patryk Rogowski spojrzał w lustro i z lekkim poczuciem dumy stwierdził, że on ten wskaźnik podnosi w niewyobrażalny sposób. W jednym roku zdarzyło mu się przeczytać nawet 180 książek. A jak wiadomo, im rozleglejsza jest wiedza, tym łatwiej powiązywać ze sobą fakty, nawet gdy uprzednio nie były znane.

Cel był jasny. Trzeba było naszpikować głowę jak największą ilością przydatnych informacji, żeby potem przekuć to na efektywną, a czasami i efektowną praktykę. Patryk, uodporniony na „lanie wody” wiedział, że musi z publikacji wyciągnąć samą esencję. A jak wiadomo nie koniecznie ten leje wodę, kto opisuje bezkresy oceanów. Aby zapewnić odpowiednią kalibrację obrazów wytwarzanych w mózgu należało nie tylko posiąść wiedzę, ale też odnieść ją do rzeczywistości. Wiele modeli ekonomicznych wydawało się tymi jedynie słusznymi, jednak miały one założenie ceteris paribus — wszystkie inne czynniki pozostają bez zmian. Nie trzeba chyba dodawać, że mocno ograniczało to ich przydatność. Z książki wybitnego polskiego ekonomisty, Stanisława Owsiaka tytułem „Finanse publiczne” polski „nosiciel amazońskiego bólu” wyniósł bardzo wiele użytecznych informacji. Dowiedział się między innymi, że nawet tak wybitnym ekonomistom tworzącym obraz gospodarki na przestrzeni dziejów, jak John Maynard Keynes czy Milton Friedman, nie udało się stworzyć modelu uniwersalnego, który mógłby posłużyć pomocą władzy wykonawczej w każdych możliwych warunkach. Publikacje klasyków również wywarły wpływ na Patryka Rogowskiego, a najgłośniejszą z nich była książka Adama Smitha pod tytułem „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”. Twórca klasycznej teorii ekonomii podkreślał rolę, jaką odgrywa w społeczeństwie podział pracy. Stanowiło to podstawę do wzrostu wydajności.

W listopadzie 2019 roku głowa Patryka pękała w szwach — w kilka miesięcy przyswoił on wiedzę, której nie jedna osoba nie zdobyłaby przez całe życie. Nawiązał też sporo kontaktów i miał już ogólny zarys tego jak miałaby wyglądać jego partia i kto miałby do niej należeć. Nic się samo z siebie nie zrodziło a plan był przygotowywany misternie i od podstaw. Następnym krokiem Rogowskiego było przygotowanie sensownego programu partii, której nazwa — „Indukcja prospołeczna” — okazała się trafna i zyskała dużą popularność wśród obywateli.

— Program partyjny

Napisanie programu politycznego, takiego uczciwego, który przekonałby społeczeństwo, nie należy do rzeczy prostych — co do tego nie ma wątpliwości. Jednak Rogowskiemu i spółce ta sztuka się udała. Do najważniejszych postulatów programu można było zaliczyć takie kwestie jak wspieranie małych i średnich przedsiębiorstw (zwłaszcza podmiotów krajowych), czy też brak akceptacji na przyjmowanie uchodźców, zwłaszcza z krajów muzułmańskich. Dla partii Patryka ważne było dbanie o zwierzęta domowe, jako że „są one członkami naszych rodzin i to pełnoprawnymi”. „Indukcja prospołeczna” przypisywała duże znaczenie prawom mniejszości społecznych i postulowała zapobieganiu ich wyzyskiwania. Niebagatelne znaczenie miało też wsłuchiwanie się w głos partii opozycyjnych, jako że „może z niego płynąć cenna nauka”, chociaż pierwsze wrażenie bywa zgoła odmienne. Według przewodniczącego edukacja powinna być gruntownie zreformowana, a w szkołach ponadpodstawowych powinny pojawić się takie przedmioty jak inteligencja finansowa, czy inteligencja emocjonalna — krótko mówiąc treści przekazywane w szkołach powinny przygotowywać do życia, a nie tylko dostarczać wiedzę ogólną. Gospodarka, według programu, miała być wolnorynkowa. Nie wykluczony był jednak interwencjonizm w przypadku recesji bądź nadmiernego przegrzewania się koniunktury. Istotne było również oddzielenie Państwa od Kościoła.

Z takimi postulatami szef partii zamierzał „wyjść do ludzi”, podbić ich serca, a także ugrać coś więcej na scenie politycznej. Przygotowania do wyborów, które miały się odbyć jesienią 2020 roku nabierały rozpędu. Pan przewodniczący był na tyle pochłonięty pracą, że zdarzało mu się zapominać o całym bożym świecie. Musiał nawiązywać nowe kontakty, koordynować działania związane z kampanią przedwyborczą, dbać o swój wizerunek przed kamerami i nie tylko. Chociaż miał on smykałkę do ryzykownych przedsięwzięć,,musiał zarwać wiele nocy, a cały proces przedwyborczych przygotowań kosztował go wiele sił i wyrzeczeń. Jak sam się połapał, działanie na wielu frontach to raczej nie jest bułka z masłem — przeciwnie — bywa drogą przez mękę. Ale służenie ludziom miał w pewnym stopniu we krwi, więc założył, że gra jest jak najbardziej warta świeczki.

W październiku 2020 roku nadszedł czas wyborów. Oczywiście „Indukcja prospołeczna” przystąpiła do nich, a oczekiwania były całkiem duże. To co się wydarzyło przerosło jednak najśmielsze oczekiwania Patryka i jego ludzi.

— Wybory 2020

Partia Rogowskiego zyskała w wyborach rządowych w Polsce 72,3% poparcia, co było jednym z najlepszych wyników w ogóle. Był 15 październik 2020 roku. Można zaryzykować tezę, że było to jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych w XXI wieku. Frekwencja była bardzo wysoka — wyniosła bowiem niemal 78%. Patryk Rogowski zrobił zatem coś, czego po 2000 roku nie udało się dokonać jeszcze nikomu. Przemawiał on do swoich podwładnych, a także innych słuchaczy. Przemowa była treściwa, aczkolwiek dość długa. Rogowski wspomniał o swojej świętej pamięci żonie i jej planach, których nie udało się jej zrealizować. Podkreślał ile pracy trzeba było włożyć w sukces, dziękując przy tym swoim współpracownikom. Mówił, że „nic samo nie przychodzi, a jeżeli jest inaczej, to takie zdobycze są ułudne.” Wspomniał też o poszukiwaniach bólu i o jego sensie. Jak stwierdził, pozwoliło mu to na „scementowanie osobowości i jeszcze śmielsze dążenie do obranych przez siebie celów.” Nie omieszkał podziękować swoim współpracownikom i złożyć obietnicy budowania Polski silniejszej niż kiedykolwiek w historii — ta obietnica skierowana była do całego narodu. „Zwycięstwo w wyborach to jest skok milowy do sukcesu, ale to dopiero początek” — zaznaczył Rogowski. „To wystąpienie nie ma nic wspólnego z galą Oscarów. Oscary rozdaje się bowiem już po filmie, a my musimy ten film nakręcić dopiero, a Polska ma być jego motywem przewodnim.” — mówił. Wskazał on na konieczność łączenia tradycji z nowymi prądami. Zaznaczył, że należy wsłuchiwać się w głosy ludzi, którzy zostawili po sobie namacalny ślad w historii ludzkości (takich jak Jan Paweł II, Jerzy Waszyngton, czy chociażby Milton Friedman — te wszystkie osoby, choć wydawałoby się, że nie mają ze sobą nic wspólnego, łączyła jednak determinacja i odwaga w dążeniu do obranych przez siebie celów i postanowień). Trzeba jednak wyznaczać nowe trendy, iść z duchem czasów, gdyż „powiewy świeżości sprzyjają wynalazczości.” Na zakończenie lider partii dostał gromkie brawa na stojąco. Jakaś epoka się niewątpliwie kończyła i uchylała furtkę przed tym, co miało dopiero nadejść.

— Refleksje Pana Premiera

Premier Patryk Rogowski sączył whisky z lodem na czternastym piętrze swojego nowo powstałego apartamentu w Elblągu. Cieszył się dobrym zdrowiem — ale i dbał o zbilansowaną dietę i konserwowanie swojej tężyzny fizycznej. Sto dni rządu minęło jak jeden dzień i oto nadszedł czas pierwszych podsumowań. Gospodarka ewidentnie ruszyła z kopyta. Powstawały nowe szkoły, autostrady. Władza ustawodawcza pękała w szwach, aby podnieść przejrzystość przepisów prawa. Prawda jest taka, że jednostki muszą harować jak woły, żeby inni mogli z tego korzystać. Ale porównanie polskiego poszukiwacza bólu do woła byłoby dla niego raczej policzkiem. On sam myślał o sobie jako o kimś w stylu bizantyjskim. Korzystał z wielu inspiracji, żeby ułożyć z tego kompozycję. Tak — rządzenie z pierwszego zdarzenia to sztuka, chociaż należy przyznać, że ciężko porównać stopę procentową, czy podaż pieniądza z batutą. Tak jak muzycy stroją instrumenty, tak też politycy muszą dostroić swoje narzędzia aby lepiej służyć społeczeństwu. W muzyce jest takie określenie jak pauza, czy cisza. Podobnie władza musi mieć chwile mniej podniosłe. Pracuje oczywiście pełną parą — skonstatował Patryk — ale pozostaje jednocześnie tak trochę na uboczu i spokojnie szykuje się do przełomowych zdarzeń areny zarówno narodowej jak i międzynarodowej. Oczywiście nikt nie jest idealny i wiele projektów wymaga poprawek, niemniej jednak z bycia ułomnym do pewnego stopnia również można czerpać satysfakcję — cały czas jest bowiem nad czym pracować. „Whisky moja żono…” — nucił sobie Rogowski pod nosem, ale nie pił na ogół za dużo, bo i nie mógł sobie na to pozwolić. Jedną ze zgryzot Premiera była pogoda. Zapowiadano na wiosnę anomalie, a rolnicy nie mogli sobie pozwolić na zbyt duże straty, gdyż w ostatnich latach już wystarczająco zmuszani byli do zaciskania pasa. Ale Minister Rolnictwa — Janusz Wieczorek — już pracował nad planami awaryjnymi. A co będzie jak mnie zabraknie — pytał sam siebie Patryk, stojąc przed lustrem i cały czas sącząc złocistą ciecz — przecież nie zawsze było tak różowo. Teraz opozycja siedzi cicho i obserwuje, ale kiedyś to przecież wyglądało jak na korridzie. I nie zawsze wiadomo było, kto jest bykiem, a kto matadorem. Potok myśli przemierzał przez umysł lubianego czołowego polskiego polityka. „W każdym potoku znajdą się ostre kamienie, ale przynajmniej woda jest czysta.” — pomyślał Patryk. I w ten oto sposób Rogowski, który przyklasnął sobie w duchu na myśl o czystym (choć może nie nieskazitelnie) sumieniu, dał się złapać w objęcia Morfeusza (czyli dla niewtajemniczonych po prostu zasnął).

— Co się przyśni w Kraju Kwitnącej Wiśni

Patryk Rogowski uchodził za jednego z najbardziej zapracowanych osób w Polsce. Był on nie tylko sternikiem całej gospodarki, ale również imał się zajęć mozolnych. Tym samym starał się dawać przykład obywatelom jak walczyć o wspólne dobro. Ale nie samą pracą, jak wiadomo, człowiek żyje. Premier wybierał się w różne delegacje, zarówno krajowe jak i zagraniczne. W tym drugim przypadku była to dla niego okazja do zgłębiania kultur i tradycji obcych państw. Jednym z nich była Japonia. To właśnie tam, w celu złożenia wizyty cesarzowi Kraju Kwitnącej Wiśni, wybrał się szef polskiego rządu wiosną 2021 roku. Była to dla niego doskonała okazja, żeby poznać ten odległy i nieco dla Polaków egzotyczny kraj, bardziej od kuchni. Może to zabrzmieć jak wyświechtany frazes, ale to, co oferują nam przewodniki turystyczne w formie książkowej, to jedynie wierzchołek góry lodowej w stosunku do rzeczywistości.

Był 20 kwietnia 2021 roku. Pięknemu wschodowi słońca towarzyszyły śpiewy ptaków, które leniwie budziły się do tego nieusłanego zazwyczaj różami życia. Przypominały one o tym, że Matka Natura czuwa, nawet jeśli sprawia wrażenie głęboko uśpionej. Podobnie jest z biciem ludzkiego serca. Pracuje ono w tle, a my żyjemy i korzystamy z jego dobrodziejstwa pomimo faktu, że na co dzień wcale się nad tym nie zastanawiamy. Patryk Rogowski przechadzał się po parku Inokashira w zmiennym tempie. Momentami przyspieszał w celu wyrzucenia z siebie natłoku myśli i utrzymania korzystnej formy psychofizycznej, a innym razem zwalniał, aby kontemplować naturę i najzwyczajniej w Świecie cieszyć się dniem dzisiejszym. Szum rzeki Kanda po części wyostrzał, a po części koił zmysły. Polski Premier odwiedził ogród zoologiczny, aby zbliżyć się — przynajmniej chwilowo — do natury jeszcze bardziej. Zobaczył tam wiele gatunków zwierząt, które w sercu Europy uchodziły za cokolwiek egzotyczne. Jednymi z tych zwierząt były rezusy (makaki królewskie). Od razu skojarzył nazwę tych koczkodanowatych z krezusami. Uśmiechnął się pod nosem — wszak człekokształtne w istocie mogą być krezusami, zwłaszcza jak zwędzą jakiemuś nieokrzesanemu turyście telefon, albo portfel. Czasami jednak myśli polskiego polityka zmierzały w stronę bardziej oficjalną i nie były to myśli złe.

Spotkania z Cesarzem Japonii miały pomyślny przebieg, a biało-czerwone flagi obydwu państw powiewały w tle podczas rozmów. Ustalono chęć współpracy na wielu frontach, nie wyłączając gospodarki i wojska. Korzystne do tej pory relacje między tak wydawałoby się odmiennymi krajami zostały jeszcze pogłębione. Dżentelmeni z Polski i Japonii cechowali się wysoką kulturą osobistą, co również miało znaczenie w prowadzonych negocjacjach.

Opuściwszy przepiękny park, Patryk postanowił zapoznać się bliżej z życiem w niemal dziesięciomilionowym mieście, jakim było Tokio. Jako, że wciąż miał pewną smykałkę do inwestowania, odwiedził on między innymi Tokijską Giełdę Papierów Wartościowych. Jest to największa giełda w Kraju Kwitnącej Wiśni. Powstała ona już w drugiej połowie XIX wieku. Rogowski podróżował po metropolii metrem — łączna długość jego kilkunastu linii to ponad 300 kilometrów — jednak często wybierał też spacer, aby zobaczyć jak najwięcej. Uczęszczając mniej przetartymi ścieżkami, polski polityk odwiedził kilka klubów oraz pubów. Jednym z nich był bar karaoke Kan Shibuya. Nie pił on za dużo, ale chciał się przyjrzeć kulturze wschodniego kraju z bliska i bardziej od kuchni. W klubie karaoke gęsty dym tytoniowy wypełniał szczelnie co poniektóre pomieszczenia nadając im klimatu i odrobiny nonszalancji. Rogowski był urzeczony skalą talentu kilku amatorskich wykonawców. Śpiewali oni takie szlagiery jak Can you feel the love tonight Eltona Johna, czy też Smooth Carlosa Santany. Poszczególni wykonawcy zasługiwali na gromkie owacje i pochwały. Aż łezka kręciła się w oku. Sam Patryk lubił śpiewać przy goleniu, ale do wybitnych pieśniarzy nie należał. Zamówił jednak piosenkę — wybrał Wonderwall z repertuaru Oasis. Brawa były, a i owszem, choć nie takie gromkie jak w innych przypadkach. No, ale w końcu czego można było się spodziewać.

Tak mijał czas polskiemu poszukiwaczowi bólu. Miał on trochę czasu, żeby niemal śnić na jawie. Każda mądrze odbyta podróż pozwala bowiem nie tylko na zgłębianie wiedzy i doświadczanie kultury na własnej skórze, ale jest też pewnego rodzaju odskocznią — jest niczym sen, przenosi nas do „równoległej” rzeczywistości, a codzienność i rutyna zostają zastąpione mgiełką czegoś nowego, takiego mistycyzmu. Ale każdy sen kiedyś się kończy, tak więc Patryk Rogowski musiał spakować walizki i wrócić do kraju, którego był głową, rękami i pośladkami w jednym.

Gdy samolot kołował na warszawskim Okęciu, Patryk popijał lemoniadę i zastanawiał się, jakie powinny być jego następne kroki polityczno-ekonomiczne. Wysiadłszy z jumbo-jeta uzmysłowił sobie, że spadają na niego krople rzęsiście padającego deszczu, a wiatr szarpie jego połami płaszcza. Pomimo faktu, że temperatura była dosyć wysoka, aura nie sprzyjała spacerom — a przecież Rogowski tak wiele spacerował po jednym z najbogatszych azjatyckich krajów. Ale w Polsce cele były zgoła odmienne. Tutaj trzeba było się skupiać w 95-ciu procentach na pracy. Toteż Pan Premier kazał się zawieźć do swojego gabinetu, aby zagłębić się nieco w kilka istotnych dla Polski projektów.

— Przy świecach

Dochodziła godzina dwudziesta druga. Rogowski chodził po swoim gabinecie rozmyślając o arkanach systemu podatkowego, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.

— Proszę.

Do pomieszczenia weszła dosyć wysoka kobieta. Piękna kobieta. Głębia jej szmaragdowych oczu perfekcyjnie kontrastowała z opadającymi na odsłonięte ramiona blond włosami. Było coś urzekającego w jej postawie. Z jednej strony sprawiała wrażenie pewnej siebie osoby, z drugiej jednak dawało się wyczuć od niej taką subtelność i delikatność.

— Dobry wieczór. Nazywam się Julia Szpak. Jestem pańską nową sekretarką.

Patryk właśnie uzmysłowił sobie, że po odejściu ostatniej sekretarki jakaś pani Julia rzeczywiście została zatrudniona na to stanowisko, ale dopiero teraz ją zobaczył po raz pierwszy — po powrocie z Japonii.

— Bardzo mi miło. Jeżeli Pani CV nie jest złożone z pustych frazesów, to jest Pani odpowiednią osobą na tym stanowisku.

Pani Julia zaśmiała się serdecznie, aczkolwiek trochę nerwowo. Patryk Rogowski wychwycił to, a że był dżentelmenem, dorzucił:

— Proszę się czuć jak u siebie. Teraz, skoro jedziemy na jednym wózku, powinniśmy wspierać siebie nawzajem.

Następnie Premier oprowadził sekretarkę po gabinecie i innych pomieszczeniach. Pokazał jej ekspres do kawy, bibliotekę, kącik dla palących (tak na wszelki wypadek) i kilka innych miejsc i zakamarków, których istnienia każda szanująca się sekretarka powinna być świadoma (chociaż głośno tego nie powiedział). Podczas rekonesansu ona i on gawędzili sobie. Ona i on wyznali, że czuli się nieco samotni. Ona i on uznali, że gry wstępne są dla dzieci. Ona i on pojechali do niego do mieszkania mieszczącego się nieopodal Alei Jerozolimskich. On zapalił świece. Ona otworzyła wino. On przygasił światła. Ona rozpyliła perfumy dla efektu. Ona i on kochali się długo. Ona i on kochali się namiętnie. Ona szeptała mu do ucha. On całował ją w szyję. Ona i on pili wino. Czasem nawet z gwinta. Ona i on byli pochłonięci sobą nawzajem. Ona i on odzyskali w życiu coś, co już zdarzyło im się utracić — poczucie bliskości z drugą osobą. Ona i on wirowali w uniesieniu. Ona i on zapomnieli o całym bożym świecie. On czytał jej Czechowa, ona cytowała z pamięci sentencje Tołstoja. Ona była jak Małgorzata. On był jak jej Mistrz. Takim to nawet Woland nie straszny. On się obudził nazajutrz. Ona jeszcze spała. On pomyślał: Co to będzie za dziewięć miesięcy. Ona otworzyła lewe oko i pocałowała go delikatnie w policzek. Ona i on wypili kawę typu siekiera oraz zjedli tosty z szynką i z serem polane sosem czosnkowo-ziołowym.

— Julio, ta noc była wspaniała, może to kiedyś powtórzymy? Zapytał Patryk.

— Bardzo chętnie, zwłaszcza że dawno tak dobrze nie spałam.

Rogowski zamówił swojej świeżo upieczonej oblubienicy taksówkę z aplikacji, a sam oddał się lekturze wiadomości. Trzeba bowiem wiedzieć co dzieje się w kraju, jak się chce stać na jego czele. W zasadzie nic szczególnego się jednak nie wydarzyło ostatniego dnia, nawet stopy procentowe pozostawały niewzruszenie na tym samym poziomie (zresztą już od dłuższego czasu). Ale, pomyślał Patryk Rogowski, nic nie jest stałe, no chyba że zmiana. Nawet jak nic złego się nie dzieje, trzeba zachować czujność. Pozwolił myślom kotłować się nieco w głowie, po czym zmył naczynia, założył idealnie skrojony garnitur i wyruszył z mieszkania, aby oddać się w wir pracy.

— Ona i on… i on

Następne dni, tygodnie a nawet miesiące mijały Patrykowi bardzo pracowicie. Pozycja Polski na arenie międzynarodowej rosła w siłę. Waluta nie była tak mocna od lat. Zarówno polityka fiskalna jak i monetarna były pieczołowicie wdrażane, ale tylko w koniecznych sytuacjach — na przykład przegrzewania się koniunktury. Polityka zagraniczna była prowadzona rozważnie, chociaż momentami nieuniknione okazywało się nieco wyrachowania. Można było co prawda coś dać od siebie innym krajom, niekiedy nawet bezinteresownie, ale w zdecydowanej większości przypadków korzyść musiała być obopólna. Premier wygłaszał w tym czasie wiele przemów, które okazywały się budujące dla narodu polskiego. Środowiska LGBT przestały być w znacznej mierze dyskryminowane. Jak podkreślał Rogowski w swoich wypowiedziach — tylko jako jeden, spójny organizm możemy iść do przodu z podniesioną głową. Oczywiście jedność wymaga pewnego rodzaju poświęceń. Nienawiść, która niejednokrotnie ogarnia nasze jestestwa, musi być zepchnięta na boczny tor. Trzeba wyciszyć w sobie to co zbędne, żeby obudzić w sobie to co niezbędne. Co prawda Patryk Rogowski nie był papieżem, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że chcąc wzmacniać Polskę pod względem gospodarczym, a także każdym innym, musi połączyć się z ludźmi pewnego rodzaju niewidzialną nicią porozumienia. Oczytanie sprawiało zaś, że nie było to dlań takie trudne.

Październik 2021. Ten czas polski poszukiwacz bólu zapamięta na trwałe. Był to bowiem czas wyjątkowy — urodził mu się syn, Piotr. Julia Rogowska-Szpak, matka Piotrusia, wyszła za Patryka miesiąc wcześniej. Wszak nie wypadało dostojnemu dygnitarzowi mieć nieślubnego dziecka. Gdy się układa życie rodzinne, to inne sprawy również są widziane z lepszej perspektywy. A i owszem, miłość do żony, synka i rodziny dodawały Rogowskiemu wiatru w żagle. Pracował za czterech, cały czas dużo czytał i udowadniał niedowiarkom, że można, po prostu można być przykładnym, jak się tego naprawdę pragnie. Wracając do nowo narodzonego potomka Państwa Rogowskich należy nadmienić, że dziecko urodziło się zdrowe, ważyło 3,5 kilograma miało jasne włoski i raźno patrzące, błękitne oczka. Oto przyszłość narodu — myślał dumny tata. Teraz my, potem on — skonstatował w swoim obszernym umyśle szef Rządu. I tak Polska zyskała nowego obywatela. ONA i ON i ON byli gotowi na nowe wyzwania.

— Cztery pory roku

ZIMA 2021/2022 — Natura zapada w zimowy sen. Drzewa „obumierają”. To, co jest najbardziej widoczne na ulicach, to stan depresyjny. Piotruś Rogowski rośnie zdrowo. Patryk Rogowski dużo biega. On nie ma zamiaru obumrzeć, co wydawałoby się nawet logiczne, gdyby wziąć pod uwagę obserwację natury w całej swojej kwintesencji. — 5 stopni Celsjusza to norma, zimno ciągnie wszystkich po rękach, nogach i wszystkich innych częściach ciała. Łyżwy idą w ruch, stoki narciarskie się zapełniają. Niektóre dzieci uzewnętrzniają się lepiąc bałwany i inne podobne „monstra”. Rzucają się śnieżkami. Zgrzytające łańcuchy na kołach pojazdów jedno- i dwu- śladowych sprawiają, że mózgi się lasują. Niektóre osoby wolą zostać w domu, a ciepła herbata czy kakao jawi się przed nimi jako najlepsza z możliwych opcji. Są osoby, które odbierają śnieg jako środek do romantycznego „tarzania się”, podczas gdy inni harują jak woły, aby ulice były przejezdne, a widok z okien skierowany był na świat (a nie na warstwę białego puchu).

WIOSNA 2022 — Wszystko budzi się do życia. Piotruś Rogowski rośnie zdrowo. Z radioodbiorników nieśmiało pobrzmiewają dźwięki bliskie muzyce klasycznej, a cięższe brzmienia się „skurczają” cierpliwie oczekując na następną zimę. Marzanna już została utopiona, czy jej się to podobało czy też nie. Ptaki wznoszą swoje trele w niebiosa, co niektórych wzrusza, a innych doprowadza do białej gorączki. Temperatura wzrasta, a Słońce robi swoją robotę wywołując uśmiech u randomowych lokatorów zamieszkujących Matkę Ziemię — nawiasem mówiąc w oczach Boskiej Energii co poniektórzy z tych lokatorów mogą wydawać się nieco ekscentryczni — ale w zdecydowanej większości w taki pozytywny sposób. Okres ten to prawdziwy taniec kwiatów, szumów strumyków, lekkich zapachów. To się miesza, ewoluuje i buzuje życiem. I to życie jest przykładem dla ludzi, którzy po miesiącach takiego letargu (przynajmniej w przypadku niektórych osób) chcą wyjść emocjom wywołanym przez dobrodziejstwa Matki Natury naprzeciw. Wciągając się w ten proces można zyskać nawet… nowe życie.

LATO 2022 — Temperatury są wyjątkowo wysokie. Ludzie szukają ocienionych miejsc, a i tak jest upalnie. Sklepikarze zacierają ręce, rozmyślnie mrożąc napoje w swoich lodówkach. Piotruś Rogowski rośnie zdrowo, chociaż przeziębienia się zdarzają. Mundial! Piłka się kręci, a wraz z nią stają naprzeciw drużyny składające się z jedenastu zawodników. Pot i męskie instynkty biorą górę. Finał zelektryzuje pół globu. Jak wakacje, to tylko w nadmorskich miejscowościach. Upał i skwar wyganiają w miejscach, gdzie woda daje jakieś ukojenie — zarówno mineralna, jak i ta do której można wskoczyć. Modnymi kierunkami wakacyjnymi stają się Rosja i Skandynawia. Zboże ze swoim specyficznym aromatem łagodnie faluje na wietrze dyskretnie przypominając żniwiarzom, że i oni będę musieli wypełnić swoje zawodowe obowiązki. Opustoszałe szkoły i uczelnie przypominają wszystkim, zwłaszcza tym najbardziej zagonionym, że w życiu jest czas na pracę, ale i na relaks. Tumany kurzu na peryferiach przefiltrowują się przez nozdrza narażonych alergików. Patryk Rogowski cały czas jest aktywny fizycznie, niemniej jednak modyfikuje ćwiczenia w zależności od różnej maści czynników zewnętrznych i wewnętrznych.

JESIEŃ 2022 — Wzmagają się wiatry, a upały ustępują miejsca bardziej „ludzkim” temperaturom. Nastrój robi się czysto jesienny, momentami nostalgiczny, innym razem wręcz melancholijny. Kasztany o idealnym kształcie kuli wiszą ostatnimi podrygami sił na drzewach, a tym samym wzbudzają skupienie u osób spacerujących po parkach, ogrodach botanicznych i zoologicznych. Do łask wracają kina i teatry, a także kawiarnie i wszelkiego rodzaju butiki. Patryk Rogowski ćwiczy. Jesienne przeceny sięgają zenitu, kiedy do akcji wkracza Piątek, zwany popularnie czarnym. I tak zamyka się pewien cykl, pewne stare odchodzi do lamusa, aby nowe mogło ujrzeć światło dzienne. Ma to odzwierciedlenie w wielu aspektach życia, jednak najbardziej to jest „widoczne” w naszych głowach, które nadają porom roku znaczenie wręcz symboliczne. Piotruś Rogowski rośnie zdrowo.

— Wertepy istnienia

Patrykowi Rogowskiemu wydawało się czasami, że on to jakby nie był on. Miał wrażenie, że jego ciało jest tylko „narzędziem” w rękach siły, której mocy nie da się opisać słowami. Niektórzy nazywają to stanem „flow”, inni uważają to za cuda, ale stan Patryka był taki zaawansowany, że jego zdumienie było jak najbardziej wytłumaczalne. Niejednokrotnie jednak przekonywał się, że życie to nie bajka i nie jest ono usłane różami — ciernie też trzeba czasem przyjąć „na klatę”.

W ten oto sposób do Rogowskiego doszła smutna i szokująca informacja. Był luty 2023 roku. Mianowicie Niemcy uderzyły na Polskę celem odbicia Śląska. Ludzie zaczęli wpadać w popłoch, mało kto był przygotowany na taki obrót spraw — wszystko stało się tak nagle. W Niemczech do głosu doszły ruchy neonazistowskie, jednak Premier Polski i jego ludzie robili co mogli, żeby polityka zagraniczna była oparta na wspólnym zrozumieniu i zaufaniu — stąd sytuacja, jaka zaistniała spędzała sen z powiek i szeroko otwierała oczy. Minister Obrony Narodowej, Gracjan Wiewiórka, wydał specjalny komunikat, nawołując do zachowania spokoju i nawiązania walki jednocześnie. Patryk Rogowski nie mógł spać. Był tak dziwnie pobudzony, gotowały się w nim sprzeczności. Z jednej strony miał w sobie ogromną siłę, która go prowadziła przez czasy lepsze i te gorsze, z drugiej strony nie docierało do niego to, co się stało.

Czołgi najeźdźcy masowo przekraczały granice siejąc grozę w mieszkańcach kraju położonego między Bugiem a Odrą. Masowo odwoływano wydarzenia kulturalne. Do łask jednak wróciła piosenka Jacka Kaczmarskiego pod tytułem „Mury”. Naród był w stanie „mentalnego chaosu”. Tymczasem pan Wiewiórka i jego przełożony spotkali się w Krakowie, aby omówić strategię w tej nader kryzysowej sytuacji. Postanowiono wydać komunikat do władz Niemiec o zaprzestaniu działań zbrojnych. Został on wydany na zamku królewskim miasta Krakowa — na Wawelu. W połączeniu z modlitwami wznoszonymi ku niebiosom, orędzie skierowane do naszych zachodnich sąsiadów przyniosło nadspodziewanie skuteczne rezultaty. Bundes-maszyny zaczęły opuszczać nasz piękny kraj. Ślązacy zaczęli świętować, a wiara, że co nas nie zabije to nas wzmocni, dodawała animuszu w odbudowywaniu swojej godności i podnoszeniu się na fali własnego honoru. Czy to magia królewskiego miasta przesądziła o sukcesie na burzliwej arenie międzynarodowej? — Tego nikt nie wie, ale nie można tego wykluczyć. W każdym razie Rogowski miał niekłamaną ochotę na zagłębienie się w niezwykłości tego miejsca położonego nad najsłynniejszą polską rzeką.

— Jak u Lajkonika za piecem

„Jak dłuuugo naa Wawelu, Zygmunta bije dzwon, tak dłuuugo naasza Polska, zwyciężać będzie wciąż.” — nucił Premier Polski, spacerując po urokliwych uliczkach prawdopodobnie najpiękniejszego miasta w Polsce. Magia tego miejsca wydawała się wszechobecna, niemniej jednak unosząca się zawiesina będąca niczym innym, tylko smogiem nieco psuła ten efekt.

Róg odwiedzał zatem knajpki — karaoke, ale i te z transmisjami sportu na żywo, urokliwe restauracyjki ze zdrową żywnością, a także kocią kawiarnię zlokalizowaną nieopodal starego dworca kolejowego. Składał on wieńce pod pomnikami lokalnych bohaterów, a także wspiął się na Kopiec Kościuszki, żeby zobaczyć miasto króla Kraka z nieco innej perspektywy. Można zatem uznać, że Rogowski wykorzystał czas spędzony w dawnej stolicy Polaków, aby przesiąknąć jej specyfiką. Poznał on też trochę historii i zdobył wiedzę o kulturze Krakowa, chociażby korzystając z usług przewodników turystycznych kierujących małe samochodziki marki „Melex”, czy też odwiedzając liczne muzea (w tym to położone na Wawelu, Muzeum Narodowe oraz muzeum Czartoryskich). W szczególności utkwił mu w pamięci portret Przemysława Pieniążka spod pędzla Jacka Malczewskiego z 1906 roku. Dzieło charakteryzowało się nieco dekadenckimi, takimi stonowanymi barwami, a sam Pieniążek wydawał się być osobą nieco zadumaną, trochę smutną — czyli również z pogranicza nurtu dekadenckiego. Patryk wczytywał się też w przewodniki turystyczne traktujące o królewskim mieście, ale również w mniej „uczęszczane” publikacje na tenże temat. Takie podchodzenie do tematu pozwalało mu myślami przenosić się w czasie, aby po chwili odnaleźć się w zatłoczonym tramwaju, w którym aromat potu potęgowany był przez mętny wzrok tutejszych obywateli miejskich, prawdopodobnie spóźnionych do pracy, albo mających za sobą poważną i nieprzyjemną rozmowę z przełożonym (albo co gorsza z partnerem życiowym) — co polskiego poszukiwacza bólu za bardzo nie zrażało, a świadomość wyniesienia czegoś ze swojej podróży dodawała mu animuszu. Rogowski „odświeżył” sobie również piosenkę Andrzeja Sikorowskiego „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa” rozpoczynającą się od nostalgicznych słów „Złote nuty padają na Rynek…”. Było to dla jego ducha czymś zbawiennym, czymś co może oczyścić i doprowadzić do rewitalizacji mentalnej.

Patryk oddał się też specjalnej medytacji typu mantra powtarzając przez piętnaście minut w myślach słowo „Kraków” — i tak w kółko, bo właśnie na tym polega ta medytacja. Poczuł on w pewnym momencie falę ciepła i wdzięczności zarówno do siebie jak i otaczających go ludzi, zarówno tych, którym realnie mógł coś zawdzięczać, jak i tych, których ledwo znał. Miał też współczucie do swoich współpracowników uświadamiając sobie, że polityka bywa niewdzięczna, a ludzie z posła chcą zrobić osła. I tak zanurzając się w głąb siebie, jednocześnie będąc w tak magicznym miejscu doszedł do wniosku, jak wspaniale czasami być tym małym punkcikiem na mapie Wszechświata — wsłuchiwać się w to serce, które pozornie nic nie znaczy w całym uniwersum, lecz pozwala nam być jego elementem i coraz to śmielej zgłębiać tajemnicą zwaną również życiem.

— Wschód i życie

Po powrocie z Japonii Patryk Rogowski rozwijał w sobie to, co zaczerpnął ze wschodniej kultury. Cały czas poszukiwał wewnętrznej spójności poprzez medytację i pracę nad oddechem. Rozumiał doskonale, że europeizacja, czy też amerykanizacja społeczeństw nie przetrwa próby czasu, jeżeli nie wplecie się w to technik z innych, dla nas nieco egzotycznych kultur. Zawsze warto mieć na uwadze — i Patryk miał to na uwadze, że życiu towarzyszy dualizm. Jest ciało, jest dusza, jest życie, jest śmierć, jest radość, jest smutek, jest zasysanie do wewnątrz, jest ekspansja, jest miłość, jest nienawiść, jest pewność, jest zwątpienie, są róże, ale i ciernie, jest prędkość światła, jest żółwie tempo, jest chemia organiczna, chemia nieorganiczna, fizyka kwantowa, teoria względności, mózg i serce, seks i bieg jałowy, kolory jaskrawe i pastelowe, dźwięki niskie (basowe) i wysokie. Wiedział on doskonale, że człowiek, jako istota wielowymiarowa, musi zintegrować w sobie wiele elementów, aby czuć się w pełni tym, kim chce się czuć. A jakże by miał zintegrować w sobie te elementy, gdyby nie miał sposobności ich doświadczyć. Im więcej takich elementów mamy w sobie zintegrowanych, tym bardziej jesteśmy skłonni do eksperymentowania — to jest tak jak z gotowaniem — składniki mają swój smak, zapach, fakturę i tak dalej, ale danie uzyskane z ich połączenia może nas dalece zaskoczyć. Czasem na plus, czasem jednak na minus. Ale zawsze to będzie doświadczenie. Nawet najlepsi kucharze spalili w życiu niejedną pieczeń zanim doszli do tej, która wywindowała ich na taką pozycję w świecie gwiazdek Michelin, a nie inną. W ten sam sposób i my poznajemy siebie, integrując i łącząc pewne elementy. Gdy się nam coś nie spodoba, gdy wyciągniemy tego wewnętrznego kurczaka z piekarnika poniewczasie, to możemy nie być ukontentowani z takiego efektu, ale pamiętajmy — a Patryk pamiętał — że i to bywa cenne doświadczenie. Medytacja pozwoliła też Rogowskiemu na popatrzenie na pewne sprawy z innych perspektyw. To jest ważne w samodoskonaleniu. A dlaczego? Otóż rozwój w danej sferze można porównać do formowania kuli śnieżnej. Na początku, gdy ta kula się formuje, pojawia się związany z tym entuzjazm. Ale wraz z upływem czasu i dolepianiem kolejnych warstw kula urasta do takich rozmiarów, że już nie widać jak rośnie — przynajmniej gołym okiem. Ona rośnie niby tak samo, kolejne warstwy są nakładane, ale postęp jest coraz mniej dostrzegalny. Pytanie nasuwa się samo — jak się nie zniechęcić. Kultura wschodu też jest tutaj pomocna. Dlatego też, poza wchodzeniem w taki lekki trans i skupianiem się na oddechu Patryk testował różne preparaty ziołowe. Dziurawiec, melisa, olejek cbd, czystek, czy też ashwagandha znana również jako indyjski żeń-szeń to tylko nieliczne „alternatywne” stosowane przez szefa Rządu.

— Przemówienie i choroby

Pan Premier zasłynął z tego, że dzielił się otwarcie swoimi poglądami i przemyśleniami ze swoimi krajanami. Jedno z jego przemówień, wygłoszone na początku roku 2024 odbiło się szerokim echem. Dotyczyło ono kwestii związanych ze zdrowiem i potencjalnymi zagrożeniami, które na niego czyhają. Rogowski lubił nosić pstrokate krawaty, a na jego ulubionym widniały podobizny postaci z kreskówek nieodżałowanego Walta Disney ’a. Patryk mawiał często: Pamiętajcie o rzeczach ważnych i poważnych, ale nigdy nie zapominajcie o swojej Myszce Mickey. Tym razem jednak krawat był mniej rzucający się w oczy — oczy Premiera również niemal się szkliły. Był on zafascynowany faktem, że jego wypowiedź obserwuje na żywo tysiące obywateli — każdy z nich miał w głowie własne myśli, każdy pisał swoją własną historię, a jednak wszyscy oni byli połączeni; połączeni energią tak mocną, że nawet całe planety nie były w stanie uznać nad nią wyższości.

— Drodzy Państwo, dzisiejsze przemówienie chciałbym zadedykować wszystkim moim pobratymcom, lecz tym zwłaszcza, którzy borykali się z poważniejszymi problemami zdrowotnymi. Aby zacząć, chciałbym cofnąć się nieco na linii czasu. Jakże wiele razy w przeszłości bywało tak, że nagłaśniano pewne choroby i podsuwano ludziom związane z nimi wizje, które widziane przez dziennikarskie szkiełko urastały do niemal apokaliptycznych. Przytoczmy tu chociażby, świńską grypę, ptasią grypę, wirusa ebola, czy też koronawirusa, którego, przyznam państwu bez ogródek, zdarzało mi się nazywać bakterią królewską — co być może stanowi przykład lekkiego skrzywienia mojego charakteru. Otóż Panie i Panowie, te choroby rzeczywiście stanowiły poważne problemy i wychodziły poza granice krajów z których się wywodziły. Jednak nie były one na tyle poważne, żeby ludzkość musiała się martwić o to, że podzieli los dinozaurów. Ale do czego zmierzam? Otóż chciałem się podzielić tym, jakie jest moim zdaniem podłoże chorób i wszelkich schorzeń o podłożu somatycznym. Otóż choroba ma swój początek, ale i koniec nigdzie indziej tylko w umyśle. Choroby wszakże przyszły do nas wraz z cywilizacjami. Nie byłoby budynków, samolotów, komputerów, elektryczności i tym podobne, gdyby nie fakt, że to wszystko kiedyś zaistniało w ludzkim umyśle. Tak samo jest w przypadku chorób zarówno tych lżejszych jak i tych poważniejszych. Przechodząc do meritum, chciałbym zaznaczyć, że gdy zajdzie taka konieczność, gdy przybędzie do nas jakaś pandemia, to warto nie tylko zadbać o higienę zewnętrzną i zabezpieczać się tak zewnętrznie, na przykład zaopatrując się w maski ochronne, czy też środki czystości albo żywność. Bardzo ważna, jeżeli nie najważniejsza jest higiena umysłu. I właśnie tym chciałem się dziś z Państwem podzielić. Zdaję sobie sprawę z faktu, że część z Państwa może tego tak nie czuć w sobie, natomiast ze swojej strony mogę jedynie zapewnić, że przemawiam od serca i z własnego doświadczenia. Dziękuję bardzo za uwagę i do zobaczenia następnym razem.

Otrzymawszy aplauz na stojąco, Patryk Rogowski opuszczał scenę w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Miał świadomość, że nie wyczerpał tematu do końca, jednak był on tak rozległy, że nawet kilkumiesięczne seminarium poświęcone owej sprawie mogłoby się okazać niewystarczające. Ale w końcu najważniejsze sprawy wymagają przechodzenia szybko do sedna — trzeba wiedzieć kiedy odpuścić owijanie w bawełnę.

— Dywagacje wewnętrzne o Świecie i jego aspektach materialnych (i niematerialnych)

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają. Z drugiej strony, też wiadomo, że w obecnym systemie, przy aktualnym rozwoju cywilizacji nie sposób przeżyć nie posiadając majątku. A zatem gdzie jest sedno, gdzie tkwi prawda? — rozważał Patryk Rogowski. Temat „mamony” jawił mu się jako tyleż ważny, co kontrowersyjny. I w wirze dociekań i poszukiwań doszedł do ciekawych wniosków. Otóż posiadając pieniądze mamy szersze możliwości rozwojowe i pracy nad sobą. I okres, kiedy jesteśmy w „posiadaniu” może mieć kluczowe znaczenie dla chwil, w których znajdziemy się w braku. Może to — stwierdzał Rogowski — dotyczyć zarówno pieniędzy, jak i innych sfer życia. I poprzez medytacje, małe uczynki, a także stopniowe otwieranie własnego serca tak sobie to wszystko poukładał, że zupełnie zmieniło się jego podejście do pieniędzy. Stopniowe odchodzenie od stawiania na piedestale tego co materialne stało się jego codzienną praktyką. Zamiast tego „zaprosił” on na ten piedestał empatię, miłość i radość z bliskości drugiego człowieka — w końcu jak ludzie są dla nas uprzejmi to nie zastanawiamy się czy jeżdżą Ferrari, czy Fiatem 126p. Czy tylko ja tak mam? — pomyślał Pan Premier. Także pieniądze jawiły mu się jako środek płatniczy. Nic mniej. Ale też nic więcej. Owszem — są istotne, ale warto mieć świadomość tego, że historia ludzkości jest dłuższa od historii pieniądza. A ludzkość miewa tendencje do wplątywania się w sieć, którą sama sobie uwiła. Pieniądze mogą nam dać pewnego rodzaju uciechy, przyjemności. Jednak nie ma chyba większej przyjemności od dawania jak najlepszej wersji samego siebie innym ludziom. Czasami sytuacja może być poważna. Mogą być potrzebne pieniądze na leczenie, zabiegi. Można się w takim przypadku łatwo wplątać w schemat myślowy, że są chwilę w których pieniądze jednak są najważniejsze. Ale przecież jak ofiarujemy ludziom zewnętrzne dobro, to jest większa szansa, że ta dobra karma do nas wróci. Chociażby pod postacią pieniędzy — i to właśnie wtedy kiedy będziemy ich potrzebowali.

I w ten oto sposób Patryk spędzał pewne popołudnie, sącząc Long Island Ice Tea. Dziecko spało, a żona doglądała, żeby mu nie spadł kocyk. Eh — pomyślał Rogowski. Ciężkie to życie bywa. Ale warto je przeżyć po swojemu. Nie jest sztuką się nie zachwiać. Sztuką jest odzyskiwać balans. Kasa, inne uciechy, jakie to wszystko ułomne. — Boże, przepraszam. Pomóż mi opanować zapędy hedonistyczne.

Po czym połknął tabletkę i poszedł spać.

— Alchemia zła

Nazajutrz Patryk Rogowski nie mógł się zebrać w sobie. Spojrzał w lustro i zobaczył kogoś, komu mary senne odebrały siły witalne, a pozytywna energia została żywcem wessana do czarnej dziury. Przypomniała mu się pewna nauczycielka, dyrektorka szkoły, geograf z krwi i kości, reprezentacja tego co w tym świecie zatwardziałe i wciąż jeszcze wydawałoby się nieuniknione, Leokadia Walenciak. Dialog wewnętrzny, który naówczas prowadził Szef Rządu odbywał się właśnie z jej udziałem.

— Patryczku, musisz się bardziej starać, bo nic z Ciebie nie wyrośnie…

A nie łatwiej tak było zastąpić słowa musisz słowem powinieneś, albo dobrze by było. Zmuszanie kogokolwiek do czegokolwiek na tym Bożym Świecie jeszcze nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Człowiek wypowiadając słowo: musisz, rości sobie pewne prawa. Wydaje mu się, że Świat toczy się na jego własnych warunkach. Ale tak nie jest. Bo to, na jakich warunkach tak naprawdę toczy się ten Świat to my tak naprawdę możemy jedynie domniemywać. Słuchać sercem. Obserwować, a nie oceniać. Działać a nie krytykować. W tym jednym słowie zawarty jest klucz do….zguby — skonstatował Patryk.

— Patryczku, za kogo Ty się do cholery jasnej uważasz, czy naprawdę masz mnie za idiotkę…

Niby niewinne przekleństwa, ale jakże szkodliwe. Człowiek absolutnie nie zdaje sobie sprawy jakie znaczenie mogą mieć wypowiadane przez niego słowa. To wszystko, forma energii, współtworzy nasz Świat wewnętrzny a zewnętrzny też w tym procesie uczestniczy (tak właśnie działa efekt motyla). Jeżeli ze słów będzie wypływała miłość, dobroć i nadzieja, to aura nas samych i naszego otoczenia będzie się windowała na taki poziom, którego do tej pory nie mieliśmy okazji poznać. Jednak naówczas Pani Leokadia tego nie rozumiała. To nie to, że ważyła sobie słowa lekce. Nie miała pojęcia, że rzeczywistość jej to odbije niczym zwierciadło, które uchwyci każdy, nawet najmniejszy szczegół.

Polski poszukiwacz bólu nie miał wątpliwości, że on sam musiał dużo jeszcze pracy przejść, żeby to było to. Ale wspomnienie nauczycielki, której kiedyś wręcz nienawidził, dało mu obraz tego, jak ludzie jednak z czasem zaczęli się zmieniać na lepsze. Te myśli o dyrektorce doprowadziły go do pewnych konkluzji. Mianowicie zło na Świecie, to nie tylko niesprawiedliwa dystrybucja środków pieniężnych (czego efektem jest głód), wojny, czy też wszelkiego rodzaju indoktrynacje. Czasem to zło próbuje przedostać się przez (z pozoru) szczelne szpary. Powiedzenie typu „diabeł tkwi w szczegółach” ma swój sens. Jak mamy to zło z siebie wyrzucić, to musimy zacząć to dostrzegać. Na tym właśnie polega cała sztuka… sztuka życia. Tak się wypełnia nasze ziemskie przeznaczenie.

— Alchemia miłości

Patryk Rogowski wpatrywał się w powiewającą na wietrze biało-czerwoną flagę. Wiatr hulał niczym tygrys wypuszczony z klatki po długim okresie kwarantanny. Na czele defilady stał generał Wojciech Czakram. Przemarsz wojska w czasach pokoju zawsze robi wrażenie, niekoniecznie jednak pozytywne, przypomina o tym, że zawsze należy zachować stan szczególnej gotowości. Czerwień i biel, kolory zwycięstwa Chrystusa ujrzanego niegdyś przez Świętą Siostrę Faustynę. Białe kojące światło i rozgrzewająca do granic możliwości czerwień. A to tylko niektóre przymioty barw stanowiących symbol kraju pomiędzy Bugiem a Odrą.

To czymże jest ten najczystszy, bezwarunkowy rodzaj miłości. Jest to zapewne rozświetlanie wewnętrznej drogi w drugim człowieku za pomocą żaru serca. Zdecydowanie jest możliwe rozświetlenie zakamarków duszy za pomocą jednego spojrzenia. Patryk czekał, a defilada trwała w najlepsze. Uczestniczył w niej nie tylko z obowiązku. Był on zainteresowany tym, co się dzieje w Jego kraju, niczym najsubtelniejszy architekt budynku doglądający prac budowlanych wieńczących dzieło własnej konstrukcji. Ale czy na pewno tylko o to chodzi w miłości? Zapewne nie! — wysunął tezę polski poszukiwacz przygód niebanalnych. Ważne jest to połączenie pomiędzy istotami, ta iskra, taniec dwóch dusz, bliźniaczych płomieni. Rogowski wspominał tekst piosenki swojego przyjaciela, Mieczysława Żabki: „Ballada o dwóch sercach”. Słowa tej piosenki, choć nostalgiczne, przypominały o pięknie istnienia na tym Bożym Świecie. O pięknie pisała też autorka Zadie Smith w powieści o tym samym tytule. Tekst ballady (a w zasadzie jej obszerne fragmenty) prezentował się następująco:

Gdy fala miłości obmywa nasze dusze i ciała

Cała reszta egzystencji staje się bardzo mała

Prostują się wszelkie wertepy istnienia

Ocalając nas od zwątpienia, zapomnienia

Oczy są zwierciadłem głębi naszego serca

A wzrok w te oczy się wwierca i wwierca

Para na zawsze połączona, para na wieki zakochana

Miłości tej nic nie pokona, bo jest na zawsze okopana

Żar Słońca ogrzewający nadziei pełnej łąki

Nikt nie byłby wstanie zaakceptować rozłąki

I bez znaczenia co mówią powieki

Prawdziwa miłość będzie trwała na wieki

I tak rozważając o tym, czym dla Patryka była prawdziwa miłość, sam zainteresowany równo o godzinie 18:30 spostrzegł na niebie dwa orły, majestatyczne, piękne, symbole polskości i pomyślał o tym jak jego własna miłość też poprowadziła go w dalekie przestworza, w miejsca o których istnieniu nawet nie podejrzewał. Gdy prowadzi nas serce, raz za razem odkrywamy nowe lądy. Lądy pełne obfitości, radości i spokoju, które nam wszystkim są w życiu tak bardzo potrzebne.

— Lotek i młotek

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 40.64