E-book
17.64
Wendy’s Wonderful World

Bezpłatny fragment - Wendy’s Wonderful World

Dotknij mnie


Objętość:
243 str.
ISBN:
978-83-8104-076-1

©Oryginalna książka ze wszystkimi błędami popełnionymi w trakcie tworzenia. Dumnie zaczęta i dumnie skończona. Dziękuję za zakupienie książki i życzę miłych chwil w trakcie jej czytania.


UWAGA!

Książka może ogłupiać. Jeśli jesteś poważnym człowiekiem z wyrafinowanym humorem, nie odpowiadam za twoje złe samopoczucie.

— Traupa

Z podziękowaniami

Dla przyjaciół

i wszystkich demo-czytelników WWW

Rozdział 1
Skserowany Astral

— Eh! Kolejna ocena niedostateczna. Uczeń zapewne nie przeczytał skssserowanej kartki.- Wendy zakończyła ocenianie klasówek uczniów klasy 1a. Była bardzo zamęczona tą czynnością, ale nie chciała stać się pośmiewiskiem wśród reszty nauczycieli. Starała się być mistrzem w swoim zawodzie.

Wybiła godzina 23:59. Godzina duchów ciężkich. Pomyślała. Wyjrzała przez okno. Na zewnątrz pizgało niemiłosiernie. BURZA; GRZMOTY; bum bum bum! Okna trzęsły się jak galat na weselu. Nagle światło w klasie zaczęło migać do rozpuku. Wendy zebrała w sobie odwagę i przygotowała kądzieli do zajarania. Po kilku kilogramach później, była już na fazie. Wokół jej oczu zebrały się kolorowe punkty. Kulały się w powietrzu jak kurz na tablicy.

— Ale faza… — zrelaksowanym głosem zasapała. Ale w końcu pożałowała decyzji. Uświadomiła sobie, że wyjarała wszystkie roślinki Zbenka. „Ah, ten to się chyba podzieli, tak?”. Westchnęła uspokojona. Nagle przed jej oczami znów pojawiły się punkty. Obraz zaczął się rozmazywać. W końcu stawało się coraz ciemniej…

Obudziła się w kałuży błota. Zegar ścienny wskazywał 7 po północy. Było cicho do rozpuku. Wendy stanęła na równe nogi. Gdzieniegdzie czuć było odór nieczystości i cnoty. Nagle gwałtownie zgięła szyję, jakby mówiła „POMOCY”. Zza jej pleców dobiegał dziwny szept. Niespodziewanie pod biurkiem coś zaczęło kołatać. Wyglądało to tak, jakby któryś z uczniów schował się tam i zaklinował swoją grubą dupą. Oczywiście Wendy wychyliła głowę, sprawdzając, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Takie były surowe procedury tej lichej szkoły.

Pod starym meblem działy się rzeczy dziwne, dziwaczne. Otóż w podłodze była niewielka przepaść. Zupełnie jakby portal. Emanował radioaktywnością i smrodem. Ta wzięła klasową gąbkę i włożyła ją do dziury. Gąbka spadała i spadała ale nigdy nie uderzyła o podłogę.

— Będzie mi przykro! — Zadrżała Pani Wendy i włożyła własną (nie cudzą) nogę w ciemność. Dziwacznym trafem coś zaczęło ją szarpać. Ta chciała uciec, ale się zmęczyła. Postanowiła zawołać pomoc.

— Ratujcie! Ratujcie! Niech nikt nie pójdzie! — nawoływała. Ale zapomniała, że przez radiowęzeł nie można rozmawiać…

Następnego dnia klasa 1a miała mieć zajęcia z języka polskiego. Jednak tym razem plany się odrobinę zmieniły. Był miły i słoneczny dzień, a po wczorajszym deszczu pizganiu nie było ni śladu. Tęcza pokrywała całe niebo nad przeklętą szkołą.

Teraz napiszę to wierszem,

Opowieści czas i miejsce,

Będzie bardziej przybliżone,

No i lepiej kojarzone.

Wendy nie zobaczy świata.

Przerażona siedzi klasa.

Nagle BĘC! Ey, nie ma lekcji!

Każdy śmieje się i hasa.


Pusta klasa, pusta klasa!

Chłopiec biega na golasa!

Inni plotą z kabli wianki.

Inni z papieru firanki.

Spora grupa gra w chińczyka,

No a reszta tłucze dzbanki.

Fajni drą się w niebogłosy,

Na gwiazdorów dają głosy.

Nerdy siedzą i czytają,

Zajebiście się tak bawią.

Fajni jednak gorzej znoszą.

Hejt za hejtem!

To dopiero są nudziarze!

Nerdy tylko chcą w spokoju,

To poczytać, to pogadać,

To nakurwiać w różne gry.

Do innego iść pokoju.


Koniec wiersza, czytaj dalej.

Potem wina sobie nalej.

Kiedy w pewnym czasie Zbenek zajrzał do klasy, zauważył, że wszystko zostało rozjebane w drobny mak! Złapał się za głowę i już miał coś powiedzieć, gdy nagle gwara zaśmiała się na jego widok.

— Co to za przekleństwa ja słyszę! — krzyknął nauczyciel.- Pojebało was całkiem? — Potem wybrał z tłumu Patrick’a i wskazał mu stłuczony wazonik- Podnieś to chuju jebany i posklejaj czymś tam.

Chłopiec wziął się w garść i wykonał rozkaz. Reszta wgapiała się w dziada, a niektórzy to nawet odrywali wzrok. Jego pożółkła szczęka lśniła jak głowa Sroki w świetle porannego rytuału słońca. Niemal przeźroczyste brwi kołysały się jak fale w Międzyzdrojach. Jako Traupa sądzę, że patrzył się na mnie niezauważalnie. I wtedy coś w nim pękło. Wytrzeszczył gały, które w jednej chwili zamigotały. Wtem jak z automatu i bez uczuć zaczął dukać:

Astral to miejsce przedziwne.

Wendy wytrzeszczyła swoje oczy piwne.

Włos na głowie jej się jeży,

ciało w różne strony szerzy.

No i pewnie niedowiarki,

takie trochę nie z tej bajki.

Nie uwierzą w takie rzeczy,

wyobraźnia nie uleczy.

Lecz z Wendziuchną- z tą jest gorzej!

Wymiotuje, srać nie może.

Już nie jadła od godziny,

nawet w swoje imieniny.

Ciasta kruchego,

ni kęsa małego,

nie mogła dostać.

ACh! Cóż za postać!

Tylko podziwiać, a nie obrażać.

Ty mały chuju-masz się wyrażać!


Tu gdzieś, patrząc się pod brodę.

Jedzie nieznajomym smrodem.

Jakaś glizda tu się wije.

Serce zakochane bije.

Więc cię bardzo bardzo proszę.

Jeśli twoja łaska może.

Zrozum tę tu sytuację,

NIE WYJEŻDŻAJ na wakacje.

Potrzebuje cię ta chora.

Plis, nie rób z siebie bachora!

Cała klasa wzniosła się śmiechem i chichem. „Co do chuja?”. Pomyślał w duchu Zbenek.

— Gdzie moja Wendy-Senpai? –Wychuchał, gdyż zmęczon. I wyjebał z rozpaczy w kosmos.

Wendy kaszle, kicha.

Gdzie jestem do licha?

Gula w gardle jej utyka.

Kątem oka widzi ruch…

To Zbenek o astralne kamyki się potyka.

Zakochany wzrok już śledzi,

Na jedwabne włosy zerka.

Blondyneczka Disco Polo,

Gibkość jej uwiecznia kamerka.

Bo w astralu, drogie dzieci.

Nawet zwykłe, ludzkie śmieci,

Widzą sercem, nie oczami.

Nawet jeśli ludzkie serce oczu nie posiada.

W tym wierszyku pierdolimy logikę.

Oparte wszystko o tym, co w mózgu osiada,

I nie chce wyjść…

A teraz nieco o szkole. Wendy zanim trafiła do astralnego raju, uczyła w gimnazjum dla specyficznych. Zamykano tam nieletnie wybryki natury i tych, którzy zostali wybrani do posiadania bezwarunkowej mocy. Jednak niektóre zdolności nie ukrywają niedojebania pewnych osób. Takie osoby wbrew pozorom wcale nie są omijane przez innych. Ba! Niedojeby nie dostrzegają innych niedojebów.

Rozdział 2
Balonik

— Łeb Pana Ptaka w tym świetle skrzy się niesamowicie! — powiedziałam, gdy opisywany przeze mnie nauczyciel przechodził obok Sali namber 333.

— Dziękuję, uczniu.- Odwrócił się do mnie, ukazując gładką jak aksamit głowę. Zerknęłam na moich kolegów i koleżanki, stojących lub siedzących pod ścianą. Samorząd naszej szkoły zadecydował, że każdy uczeń otrzyma własny, schludny mundurek. Pojebane, ale z drugiej strony można się rozpoznać. Jak? Spoglądając na kolor ubioru ucznia. Są to takie „rangi”, które zdradzają, czy dany podmiot jest bezpieczny lub nie. Kolorów jest 5:

Czarny służy do oznakowania osób oczytanych, kreatywnych lub zwykłych.

Na czerwono ubierają się niebezpieczne lub też negatywnie wpływające na resztę.

Żółci to ci, którzy są pupilkami nauczycieli.

Niebieski mają „sportowcy”, chwalipięty i zboczeńce.

Natomiast Biały, to osoby pracujące w samorządzie, nauczyciele lub chujowi ludzie bez osobowości.

Ja należę do czarnych. Nie jestem pupilkiem nauczycieli, nie jestem sportowcem, nie wpływam negatywnie na innych oraz nie pracuję w samorządzie. Jestem czarna. Jak większość mojej klasy.

„Wszyscy jesteśmy wspólnotą! Nie należy wkładać nóg w cudze buty!”. Tak oto powtarzają nam codziennie. To wszystko stało się tak nagle. A konkretnie- ponad rok temu. Do naszych domów zapukało dwóch mężczyzn w czarnych garniakach. Gdy weszli do środka rozłożyli na naszym stoliku plik dokumentów. Odesłano mnie do kuchni, podczas gdy mama i tata rozmawiali z tymi dziadami w salonie. Niestety nie zdążyłam wsłuchać się w dyskusję, za to po kilkunastu minutach coś się zaczęło dziać. Drzwi się uchyliły. Rodzice spojrzeli na mnie z lekkim smutkiem, po czym jeden z dżentelmenów wziął mnie pod pachę (chyba się nie umył) i powoli uprowadził do czarnej wołgi zaparkowanej pod naszym domem.

Jechaliśmy i jechaliśmy. Czas zdawał się nie mieć końca. Po chwili, ujrzałam wielki budynek. Nie miał żadnego numeru, nazwy… Nic. Zastanawiałam się, dlaczego rodziciele postanowili mnie oddać jakimś facetom w czerni.

W środku budynku nie było tak źle. Aczkolwiek czuło się co nieco niepokoju. Staliśmy w korytarzu. W zwykłym, pustym korytarzu o ciepłych barwach. Po bokach umiejscowione były drzwi, nazwane różnymi kombinacjami cyfr i literek. Po mojej prawej, na drzwiach pisało „żeński”. Zaczęło przypominać mi to szkołę. „Żeński” był za pewne ubikacją dla dziewczyn.

— Gdzie męski kibel? — zapytałam faceta w garniturze.

— Spokojnie, będziemy mięli mnóstwo czasu na zwiedzanie, Podmiocie „26022021”.

— Nie jestem podmiotem kurwiu.- Zakłopotałam się i zagapiłam w gładką posadzkę.

— Nie jestem kurwiem, podmiocie.- Zakłopotał się i zagapił w gładką posadzkę. Po czym wskazał mi pokój a537. Posłusznie sunęłam do celu gdzie czekała na mnie heca, szook i HORROR!


No i potem stało się tak: W pokoju a537 było całkowicie biało. Biało jak leginsy Wendy. Kilka metrów od wejścia stało lustrzane biurko (podobne do trumny), aż mogłam zobaczyć w nim swoją posturę.

— Witaj dziecko… — szepnął do mnie.

Homo homo niewiadomo,

czy to ona, on czy ono!

Szept ten skrada się do ucha.

Jak owocowa mucha.

Patrzę i oczy przecieram.

Jak biała szata powiewa.

To nie Jezus z białym szalem.

Przecież Jezus jest metalem!

Może to szatan?

— Nie, jestem dyrektor.- powiedział wesoło.- Nazywaj mnie proszę- Panem Białym.

Milczałam. Jednak to jest szkoła. Tylko dlaczego dyrektorem jest jakiś Michał Archanioł? Dwóch czarnych, jeden biały. No do chuja pana! Co się tutaj dzieje?

Okazało się, że Pan Biały jest dyrektorem szkoły, a ja jego nowym uczniem. Jego czarni pomocnicy ponoć wykryli wokół naszego domu promieniowanie IVO (Importu Vitaminy O). Witamina O odpowiada za chaos naszego mózgu tzn. że zwykli ludzie nie mają tej substancji ponieważ zachowują się normalnie, mają ludzką godność i podstawowe emocje. Dzieciom z Wit. O zanika bariera odpowiadająca za człowieczeństwo. Nie byliśmy zwykłymi ludźmi. Raczej czymś więcej.

I tu właśnie poznałam Wendy i moich rówieśniaków. Może i nie jest tu tak źle, ale nie mamy prawa wychodzić poza teren wyznaczony, a to bardzo męczy, wiecie? Ponadto jest tu wiele zakazów i nakazów a jednym z nich jest noszenie mundurka w jednym kolorze i identyfikacji na ubraniu. Jestem czarnym Podmiotem nr 26022021. Takie jest moje nowe imię. Oczywiście spiskujemy z innymi podmiotami o ucieczce i mówimy sobie po imieniu, ale Wendy jest w wielu miejscach jednocześnie gdy stoi. Obserwuje nas na każdym kroku i nawet miło nam że zniknęła. Jednak ta sprawa mnie cholernie zaciekawiła i postanowiłam poszukać rozwiązania.

Wendy maszerowała po betonowej łące. Nad jej głową widniała wspaniała gwiazda nadziei.

— Oh, dopiero teraz zauważyłam, że nawet nie jestem w klasie.- wypominała sobie.- Mam nadzieję że sprawdziłam już wszystkie skserowane kartki przed wieczorkiem tanecznym. Chwilunia! Przecież spóźnię się na wieczorek! Gdzie ja jestem?

— W kościele……..- usłyszała szepty.

Rozdział 3
A trzeba było się zabić …

Wendy poprawiła fryzurę. Mimochodem i odchodem oddaliła się nieco przed tym, co zobaczyła. Kilka metrów od niej, stał majestatyczny stwór o koźlej głowie. Był bardzo szczupły, pokryty futrem. Miał długą, kozią bródkę i pożółkłe oczy.

— Co to za szataństwa! — krzyknęła Wendy na widok potwora.

— Jestem Discord, krowo! — odpowiedział pełen złości. –Duch chaosu i dysharmonii. Ty, głupia stąpiłaś na moje ziemie wieczyste jako nieczysta grzesznica, kurwa. Masz brudne buty i serce.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić! — obraziła się baba, a jej twarz napuchła od emocji.- Taki ktoś po prostu nie ma ZA GROSZ, ZA CENT, ZA RUBLA szacunku dla starszych! A poza tym masz niewyparzony, za przeproszeniem, język…

Ten wysunął ze swojej paszczy długi wężowaty jęzor i zasyczał. Całe ciało Wendy zadrżało, a fala na jej brzuchu rozniosła się aż po kolana. Nazwana została nieczystą grzesznicą. Dlaczego? Przecież wesoła była i namawiała dzieci do dobrego. Miała pulchny uśmiech, którym witała wszystkich napotkanych znajomych. A do tego przecież to JĄ uczniowie najbardziej szanowali! Przecież gdy nawet tylko przychodzi, to dzieciaki się cieszą!

— Jestem najmilszą panią na całym świecie! Czy masz jakieś argumenty potwierdzające twoje racje? Napisz o tym rozprawkę w formacie A3 a dopiero porozmawiamy kolego!

Discord zaśmiał się.

— Chyba raczej jesteś najgrubszą panią świata. Co się stało? Wyrzucili cię ze sklepu dla puszystych? Puszyści mają futro, a ty masz skórę niczym świeżo upieczony indyk. Jesteś po prostu spasiona.

Wendy zarumieniła, a raczej przyjęła kolor buraka, bo takiego bezczelnego plugastwa nie mogła znieść. Para buchała i chuchała z jej sinych uszów. Spojrzała na swój bebzon, sięgający do kolan.

— A co do nieczystej grzesznicy… -zamyślił się kozioł.- Ten przydomek będzie ci towarzyszył przez caluteńkie twoje nudne życie. Moja narzeczona bardzo skarżyła się, że pani uczniowie mają mocno przejebane i to przez Ciebie! Wendy…

— Przestań opowiadać te brednie! Chcę wrócić do mojej klasy, bo nie dokończyłam oceniania kartkówek! — nawrzeszczała.- A tak ogólnie, to pomyliłeś adresy, bo żadnej kozicy twojego pokroju nie znam.

— Znasz, znasz, tłusta dziewojo. –skrzyżował ręce Discord.- Jeśli powiesz, gdzie ona jest, to ci pomogę się stąd wydostać. A jak nie to ci przykurwię z patelni za to, co robisz tym biednym dzieciom.

Po tych słowach wyciągnął blady kawałek papieru i wyjął ze swojego niebieskiego skrzydła pióro. Wendy zamyśliła się. Chciałaby wrócić do swoich uczniów. Przecież jest najmilszą panią w szkole!!!


Następnego dnia w Akademii dużo się działo. Już spora część uczniów wstała, by przygotować jesienną imprezę. Chyba. Bo nikt nie wiedział czy to jesień, zima czy lato. W budynku nie było żadnych okien. Tylko coś na ich wzór. Trójwymiarowy obraz, przedstawiający bezkresną łąkę. Słoneczko, jesienne liście i jebane motylki.


Wendy wcale tak dobrze nie miała.

Nawet gdy na polach swawolnie hycała.

Ciągle chciała oceny poprawić,

Usiąść, odpocząć, na łożu rozwalić

Swoją miękką dupę.

I podgrzać siedziskiem sobie z paczki zupę.

Discord zakończył pisać petycje.

O takiej treści:


Drodzy rodzice!

Ślubuję bronić wszystkie podmioty.

Wiem, że spadną na mnie problemów wymioty.

Lecz choć wyglądam groźnie, surowo,

To w środku jestem miękki jak ziemniak.

Będę je kochał jak własne dzieci.

Wyjebię z ich mózgów zbędne im śmieci.

Zostawię tylko najlepsze rzeczy.

Bo w mojej duszy koziołek skrzeczy.


Jedyne, co zrobić dla mnie możecie,

To, czego pragnę najbardziej na świecie.

By moja przyszła żona do mnie dotarła.

Wystarczy tylko żeby umarła.

Może nie widzicie, ale ona prosi,

O śmierć bezbolesną już ją zanosi.

A ja płaczę w duchu, ona także płacze.

Gdy nie jesteśmy razem, ciśnienie mi skacze.

Chcemy się przytulić do siebie wreszcie.

Tego chcę najbardziej, proszę, uwierzcie!

W zamian za ochronę (bardzo szczerze piszę )

Zrozumcie ją, wspierajcie, sam tu się kiszę.

Amen.


A ty droga Wendy za gnębienie dzieci.

Słoneczko na twą mordę nigdy nie zaświeci.

Dotkniesz choć trochę moją rybeńkę.

To ci zgotuję największą mękę!

Będziesz cierpiała aż do końca świata.

Jam jest Pan Chaosu i zapowiadam:

Bóg cię będzie kochał jeśli ty jego.

Jak kochać Boga? Wystarczy bliźniego.

Bo to nie chodzi o księdza czy kasę.

Bóg kocha nawet, gdy jesteś kutasem.

Wystarczy przeprosić i szczerze wierzyć.

Miły uśmiech dawać, a nie ryja szczerzyć.

Rozdział 4
Body kontrol

— Hej! — zakrzyczała Ivka przy stole.- Zdajemy sobie sprawę z tego, że zaginiona nauczycielka była w parlamencie szkolnym?

— Przecież dyskoteka nie może odbyć się bez przewodniczącej.- dodała Julie, przegryzając bułkę.

Paczka dziewczynek siedziała przy jednym, metalowym blacie.

„Pora karmienia” zwana też śniadaniem, zawsze odbywała się zaraz po przebudzeniu, w wielkiej, błyszczącej stołówce. Moi rówieśnicy i ja, bardzo nienawidzimy tego smrodu spalonej żywności. Ja za to lubię zapach nieświeżych zwłok, ulatniających się z wejścia dla kucharzy. My, dzieci z Ośrodka musimy jeść specjalne produkty, które zawierają jakieś tajemnicze substancje. Nasze mózgi wymagają specjalnego traktowania, bo Wendy i cały samorząd próbują nam tą witaminę O usunąć.

— No wiecie… — popatrzyła na nich Lexi.- …Trzecia opcja jest taka, że Zbenek zajmie się organizacją imprezy.

Wtem wszystkie dziewczyny wybuchły śmiechem, prócz Traupy, która bała się, że do tego dojdzie.

— Już sobie to wyobrażam, wiecie? — zachichotała Nancy i wzięła z talerza kanapkę.- Zbenek wkroczy na scenę w swoim błyskotliwym wdzianku.

— Ja się boję, że ten dziaduś się do mnie przystawi… — zniesmaczyła się Traupa.- Nie warto się śmiać, bo potem możemy się nieźle zaskoczyć.

— Na bank to on będzie organizatorem! — poważnie odparła Lexi.- W końcu to zastępca. Lepiej tego dnia schować się w pokojach.

— Żartujesz??? — przetarła oczy Ivka.- To idealny moment, żeby zobaczyć Jeża w jego nowym stroju!

— JA WSZYSTKO SŁYSZĘ! — słychać było głos Jeża na drugim końcu hali.

Uroki scenerii zepsuł napalony Zbenek, który wbił do stołówki w nowej kurtce z fryndzlami. W ręku miał plik dokumentów, z którego wyleciało kilka kartek.

— Słuchajta, słuchajta! Mam ogłoszenie! — wrzasnął, a echo jego głosu rozprzestrzeniło się po sali, zagnieżdżając się na dobre w uszach uczniów jak grzyb.- Ze wzglyndu na brak Wendy w naszej szkole, to ja zastępuję ją w organizacji potańcówy. A teraz kilka słów odnośnie całej imprezy… — tu na sekundę urwał, by spojrzeć się na przestraszone spojrzenia dziewczyn.- Tematyka dowolna. Jeśli chcecie być zaproszeni, musicie przyjść na potańcówe z przypinką z moim wizerunkiem. Bez przypinki nie ma wstępu +wpierdol! — Wyprostował się, odwrócił na pięcie i wyszedł, jak gdyby nic. Uczniowie uśmiechnęli się znacząco.

— No i załatwione. Po prostu nie weźmiemy tych przypinek! — uśmiechnęła się Lexi.

— Taaa… Nie wpuści nas bez swojego ryja na sercu.- dodała Traupa.

— Um… A co jeśli nas zmusi do włożenia ich? — zaniepokoiła się Nancy.- Musimy zakluczyć się w pokoju. Skoro nie ma Wendy, to nikt nam nie będzie pukał w nocy do drzwi.

— To u kogo się chowamy? — zapytała Ivka.

— Zależy kto ma klucz do pokoju.- Wzruszyła ramionami Julie.


W tym czasie zaginiona Wendy wędrowała w pocie czoła by dojść do celu. Ale głupia nawet nie wiedziała, gdzie ten cel. Wokół robiło się coraz ciemniej, niewielkie światło dawały tylko kręcące się świetliki. Podłoże było miękkie i wilgotne, prawdopodobnie coś w rodzaju mchu. Niebo było całkowicie czarne. Ciemność czaiła się dosłownie wszędzie i ciągła za sobą kłopoty z poruszaniem się.

— Dinkord! — nawoływała, obijając się o drzewa i wywracając je.

— Discord.- usłyszała wkurwiony ton za sobą.- Szanuj moje imię. Taka z ciebie wielka polonistka, a zwykłego imienia nie potrafisz zapamiętać…

— No cóż, starsi ludzie miewają kłopoty z pamięcią.- wzruszyła ramionami Wendy.- Mógłbyś grzeczniej zwracać uwagę, Dinkordzie.

„Ja pierdolę, jak tak dalej pójdzie to nigdy się nie spotkam z żoną.” — zasapał Discord w myślach. Nienawidził tej podłej baby, która stwarza same problemy. Do tego zajmuje dużo miejsca.

— Powiedz mi, czy wiesz w ogóle gdzie mamy się udać? — oburzyła się nauczycielka i spojrzała na kozła.- Przewracam te drzewa już 3 dni, zlitujcie się nade mną! Jestem przewodniczącą Ośrodka i uczniowie oczekują ode mnie punktualności i skrupulatności! Mam do zorganizowania jesienny bal. O! A propo balów. Pamiętam swoją pierwszą randkę na tym właśnie balu… — zachichotała.

— Randkę…? Niby z kim i co ten facet ćpał? — Discord spojrzał się na mówiącą i podniósł jedną brew.

— Był to piękny sobotni wieczór……. *delikatny dźwięk harfy*……. Ubrana byłam w fioletową sukienkę w falbanki, zdobioną brokatem. I ujrzałam JEGO. Rudego młodzieńca o delikatnym rumieńcu i czerwonej muszce. Gdy na niego spojrzałam, cały świat tak jakby się zatrzymał! Tło za jego posturą było rozmazane. Jak po LSD. Zbliżyliśmy się do siebie, on złapał mnie namiętnie za moją delikatną dłoń i nasze twarze momentalnie znajdowały się bardzo blisko. W jego oczach coś zaiskrzyło. Zarumieniłam się, w tle grała romantyczna Inwokacja. Wziął mnie na parkiet i tańczyliśmy do białego rana.

— Nie wierzę, że byłaś kiedyś piękna.- otarł oko Pan Chaosu.

— O świcie… — ciągnęła dalej.- Gdy wszyscy już wyszli… Przysunął mnie do ściany, objął dłonią mój policzek, zbliżył usta do moich ust… I wtedy powiedział: -„O kurwa, ale jebie.”. I uciekł.

Discord wybuchł donośnym śmiechem.

— Co za frajer.- tarzał się ze śmiechu.- Ty też. W sumie do siebie pasujecie.

— Po 50 latach ten sam człowiek znów się zjawił w moim życiu. Ale teraz woli inną… — Wendy posmutniała i to w chuj. Jej marzenia o zostaniu dziewczyną rudego legły w gruzach pół wieku temu. Jednak coś czuła! Ale heca!

— Oh, biedna Łendi! — zhisteryzował kozioł.- Ciekawe kto jest tą twoją konkurencją…


Po obiedzie, dziewczyny z Ośrodka zamknęły się w pokoju Jeża, bo na jego szczęście czy nieszczęście, on miał pokój na klucz. Musiał zmieścić ze sobą kilka osób, by uniknąć Zbenka i jego cudownych historyjek. Wzięły ze sobą kilka przekąsek, które pod władzą Wendy były surowo zabronione, bo wiecie… Otyłość.

— Eh… — westchnął Jeż.- Dlaczego to do mnie wszyscy się zwalają?

— Tylko ty masz pokój na klucz.- skrzyżowała ręce Lexi.- Musimy uciekać przed tym pedofilem.

— Ale chyba nie możemy tu się tak ukrywać całe życie.- dodała przestraszona Julie.- Ale z drugiej strony, mamy jedzenie i rozrywkę!

— Jaką rozrywkę… — zagapiła się Ivka.- Jeż to żadna rozrywka.

— Ale mamy książki! — uśmiechnęła się Julie.- Możemy spędzić miło czas czytając. Proszę.- I wręczyła dość grubą książkę niedowiarce Ivce.


CDN

Rozdział 5
Pod kluczem

Nasi bohaterowie, zamknięci w czterech ścianach bladego pokoju, nasłuchiwali, czy Zbenek gdzieś się nie kręci. Ivka zaglądała w dziurkę od klucza, Nancy i Traupa siedziały na krawędzi łóżka, Lexi z Julie i Jeżem stali w różnych częściach pokoju i gapili się co robi ich koleżanka. Zza grubych, dębowych drzwi nagle było słychać pogwizdywanie. Dźwiękowi towarzyszył głośny szelest kluczy. Traupie spociło się czoło, a jej serce omal nie wyleciało.

— Kurwa.- szepnęła Ivka i zakryła ręką buzię. Odruchowo zaczęła ściskać klamkę. Przyjaciele milczeli i w skupieniu obserwowali drzwi.

Po kilkunastu sekundach… Gwizdanie ustało. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

— AKUKU! — przerażający głos dobiegł prosto z otworu na klucz. Tuż przed twarzą biednej Ivki, która krzyknęła i odskoczyła od drzwi.- Thahaha… Dzieciaczki potrzebujo prywatności… Aż szkodo, że pokój na klucz.

Potem słychać było oddalające się śmiechy. To stało się tak nagle. Nancy ściskając poduszkę, powiedziała:

— Ja pierdolę, ten dziad jest straszny!

— Nie martw się Nancy.- pocieszyła ja Julie.- Przecież jesteśmy pod kluczem.

— A jeśli on ma klucz zapasowy? — Traupa złapała swój rysunek przedstawiający kozła.- Pomóż nam, proszę…

— Chyba umieram.- Ivka ciągle z szokiem i horrorem w oczach wstała, łapiąc się stojącego obok krzesła. Jeż widząc jej stan, złapał się za twarz, mówiąc żałośnie „Ojej!”.

W tej samej godzinie, tej samej minuty,

Wendy o własne potyka się buty.

Biedaczka musiała rozpalić ognisko.

Nadwyrężając piździsko.

Discord dwa metry stąd obiera jabłko.

Nożykiem stalowym, sok pije z cytryny

Ogląda żałośnie portret dziewczyny.

Ukochanej, co stęsknionym spojrzeniem patrzy.

Gdzie przez dziurkę od klucza Zbenka ryj kaczy

Zagląda.

Wendy, korzystając z metody Shakiry.

W ognistej kąpieli zanurza giry.

Głupia nie wiedząc, że się poparzy,

O uczniach, pracy i Zbenku marzy.

Aż czuje ból niczym os rój.

Boli ją w chuj.

— A teraz! — Lexi zapaliła zapachową świecę.- Zrobimy sobie dziady…

— Nie! — krzyknął Jeż i zgasił świeczkę.- Wywołasz pożar! Albo Zbenek poczuje że coś się pali.

— Nie, spokojnie.- uśmiechnęła się Traupa.- Te drzwi są grube jak Wendy, nic przez nie nie przeniknie. Nawet zapach.

— Jak już mówiłam- kontynuowała Lexi, odpalając zapalniczkę.- Dziady. Każdy wie, że Wendy zniknęła w godzinę duchów ciężkich…

— Może tym sposobem poprosimy te duchy o jakąś wskazówkę! — szarpnęła ją za ramię Julie.- Może dowiemy się, gdzie jest Wendy.

— Gdzie się tak spieszycie… — włączyła się Ivka.- Wendy była zarazą naszej szkoły od lat doczesnych. I bardzo dobrze, że zniknęła.

— Mam pomysł.- podniosła rękę Traupa.- Może opowiecie mi jak się tu znaleźliście? Jestem ciekawa od chwili, kiedy was poznałam.

— Ciebie też wzięli panowie w czarnych garniturach? — zapytała Nancy. Ta przytaknęła.

— Kto zaczyna? — rozejrzała się Julie.

— Ja coś o tym powiem.- zgłosił się Jeż i zaczął powieść- To tak w skrócie… Byłem na obozie jako przedszkolak. Już wtedy zauważono u mnie, że jestem inny niż reszta dzieci. A że obóz był wspinaczkowy, wspinaliśmy się po górach. Wtedy odkryłem, że potrafię łazić po ścianach! Jebałem grawitację. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak wielki szok jawił się na twarzach opiekunów. No i tak… Ktoś musiał zadzwonić do Ośrodka, zgłosić, że dziecko łazi po ścianach i w wieku 10 lat zabrano mnie od rodziców. I tak, pamiętam, że byli to panowie w czarnym.

— O luju. –zainteresowała się Traupa.- Mam rozumieć, że Ośrodek zabiera dzieci od 10 roku życia?

— Chyba że anomalie wykryto później.- dodała Julie.- Moje moce wykryto gdy chodziłam do zerówki. To było tak: Szłam do szkoły, była późna jesień. Po drodze spotkałam moją panią. Ale coś było w niej nie tak. Emanowała czymś dziwnym. Tak jakby dodatkowy kolor, którego nie widzą inni. „Babciu, czemu moja pani świeci?” Zapytałam odprowadzającej mnie babci. Ona się zaśmiała, pewnie pomyślała, że to jakaś wyobraźnia czy coś. Moim rówieśniczkom opowiadałam o kolorze śmierci, który widzę. Następnego dnia… Dotarła do nas wieść, że nasza pani zmarła. Ponoć wracając do domu potknęła się i uderzyła w kość potyliczną, uszkadzając mózg. Potem było coraz gorzej. Przewidywałam, kto umrze. Widziałam kolor śmierci. No i wzięli mnie.

— Nawet ciekawie takie coś mieć.- zamyśliła się Traupa.- Moją anomalię odkryli bardzo późno, zaledwie rok temu. Bardzo łatwo było to dojrzeć. Wymyślając kolejne stworzenia w głowie, one pojawiały się w moim pokoju. Znaczy, niezupełnie. Ale nawiedzały moją rodzinę, aż w końcu Ośrodek zainteresował się tym zdarzeniem. Wiecie, te stworzenia nie są złe, w końcu wymyśliłam je i maja do mnie szacunek. Ale ich jest naprawdę dużo i kryją się po kątach. Przyzwyczaiłam się, ale muszę uważać na myśli.

— Co teraz widzisz? — zapytała się Ivka.- Np. czy coś obok nas siedzi?

— Tak. Manshell.- odparła Traupa i wskazała na puste miejsce między Jeżem a Lexi. W tym miejscu nagle pojawiła się dziwna postać. Coś na wzór demona, w okrągłych okularkach, o nagim torsie i ubrany tylko w glany i bojówki moro. Uśmiechał się szczerze i miętolił w łapie swój breloczek. Jeż wytrzeszczył oczy i dźgnął Manshell’a w ucho.

— No zostaw mnie, brutalu! — zawył diabeł i rozpłynął się. Wszyscy jednak gapili się jak osłupiali w to samo miejsce.

— Fajny nawet… — odezwała się nieprzytomnie Nancy.- Mnie też łatwo przyłapali. Kilka lat temu, szłam przez miasto, gdzie w ślepym zaułku chciał nie napaść bandyta. Miał pistolet i żądał pieniędzy. A to, że ich nie miałam, sprawiło, że wystraszyłam się nie na żarty. I nagle poczułam, że moje kości są takie lekkie. Nawet się nie zorientowałam, gdy uniosłam się w niebo pod postacią stada ptaków. To było jak patrzeć na kilkanaście swoich kopii. Niesamowite uczucie… Ale szybko zażegnane, bo mnie tu uwięzili. Uh…

— Moja babcia mnie wykopała z domu, bo byłam radioaktywna.- zaczęła Ivka.- Niechcący dotknęłam talerza mojego taty. Gdy z niego jadł, urosło mu ucho na czole, hi hi… I zadzwonili po policję. Dziwne, że nie zauważyli, że byłam w stanie to zrobić od trzeciego miesiąca życia. Ale moc wróciła dopiero jak miałam 12 lat. Po chuj ja ten talerz dotykałam? Miałam swój.

— Ok, moja kolej.- ścisnęła ręce Lexi.- Miałam 11 lat, było to Halloween. Oglądałam z rodzicami jakiś horror, gdy nagle poczułam nagłą chęć wyjścia na dwór. Było zimno, ale miałam wyjebane. Nad moim domem spoczywał wielki, lśniący księżyc, pełnia. Wymknęłam się na drogę, cały czas gapiąc się w niebo. Nie, nie byłam wilkołakiem, nie. Ale mogłam się nim stać. Z moim ciałem stało się coś dziwnego. Czułam, jak moje komórki pulsują, jak w głowie coś dudni. Po kilku chwilach spojrzałam na siebie. Byłam zupełnie inną osobą! Wróciłam do domu. Moi rodzice przerazili się, gdy znów odmieniłam się w siebie. Zadzwonili po tą organizację i także mnie wzięli.

— Uh! — zaskoczona Traupa wyprostowała plecy.- Ale zwroty akcji! Wiecie? Pomimo tych wszystkich nieszczęść, niewoli, Zbenka i Wendy… Dzięki wam da się tu przeżyć.

Wszyscy wymienili uśmiechy. Za oknem lśniła PRAWIE pełnia. Zgaszono świece, rozmawiali po ciemku…

Rozdział 6
Wendy i grzechy

Dwudziestosekundowy spacer dał we znaki. Wendy się zmęczyła. Macała obolałe pięty, biedaczka niepotrzebnie zakładała te kościele szpilki prostytutki. Ojej! Co za ból!

— Jesteśmy.- przerwał milczenie Discord, stając na czymś kamiennym.

Był to marmurowy okrąg, przypominający płaski nagrobek. Materiał był starannie oszlifowany i wypolerowany.

— Co to jest? — opuściła ręce Wendy.

— Grób rodziny Accord.- Westchnął Discord i przejechał dłonią po kamieniu.

— Grób!? — zaskoczyła się.- Miejże szacunek dla zmarłych! Myślisz, że jesteś pępkiem świata?

— Spokojnie, gzubie.- Zmrużył oczy kozioł.- Jest jeszcze pusty. JESZCZE.

Wendy podrapała się po ośmiu podbródkach. Jak to jeszcze? Czyli grób jest pusty?

— Po co pusty grób?

— To długa historia… — Discord skierował głowę w bok.- Jedna z twoich uczennic zarezerwowała sobie tzw.”Boski nagrobek”. Jest to pusta dziura, z której wyjdzie ta osoba kiedy umrze.

— Okropne! — złapała policzki.- Ale zapewniam, że żaden z moich podopiecznych nie odprawia okultyzmu.

— To żaden okultyzm. Po prostu wykupiła sobie miejsce na swoją duszę. Ta osoba zrobiła to dla mnie! Jakie to słodkie! — Oczy Discorda stały się maślane, a na jego policzkach znajdował się piękny, różowawy rumieniec.- Tak czy siak Boski nagrobek jest portalem miedzy wymiarowym. Możemy przez niego przejść.

— O! To na co czekamy? Chcę zobaczyć swoich uczniów! — podskoczyła Wendy na wysokość krzaka z jagodami.- Przechodzimy przez portal?

— Nie.- zaprzeczył chaos.

— Dlaczego?

— Bo się nie zmieścisz.


Nad Ośrodkiem zagościło komputerowe słońce. Poranne promyki światła zbudziły wszystkich niemal w tym samym czasie. Na korytarzu w tą i z powrotem biegał rozpromieniony Zbenek. W dłoni trzymał dzwoneczek i dyndolił nim po całej Akademii. DINDOLINDO!

— Poobudka wstać! — krzyknął, pukając do drzwi Jeża.- Koniu wody dać! Ahahaha!!! Żartuję, Kuń dostał wodę i niecierpliwie oczekuje byście wstali. No dali!

Biegnie Zbenek z dzwoneczkiem.

Alkohol popija mleczkiem.

A mleczko wodą popija.

Kuń nie dostał wody.

Mimo złej pogody.

Dresik już zakłada spiesznie,

Majtek oh zapomniał! Wcześnie

Dzisiaj wstając zapomniał je włożyć.

Zdjął je mimochodem, zdążył się położyć.

A co to takiego?

Co jest tak nowego?

Że aż Zbenek wstaje, tańczy z alter ego?

Bo to potańcowa! Dzisiaj się zaczyna!

Która z nim na densy gotowa dziewczyna?

Kandydatek wiele.

Czasu jednak mało.

Musi się pospieszyć,

Bo stygnie kakao.

— Uh… — zajęczała Lexi.- Ale mnie łeb boli.- Potem się rozejrzała. Wszyscy jeszcze smacznie spali. W pokoju panowała cisza i spokój. Słychać było tylko śpiew sztucznych ptaków za oknem. A raczej świergotu puszczonego z playback’u. Tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego tak bardzo izolują ich od świata. Lexi wstała na nogi i postanowiła podsłuchać co dzieje się za drzwiami. Słychać było stłumiony dźwięk dzwoneczka.

— Hej- drzwi się otwarły. W futrynie stała Caroline.-Szukałam was po całym Ośrodku. Dlaczego tu siedzicie?

Wszyscy jednocześnie zerwali się ze swoich posłań. Byli ospali i wykończeni.

— Ukrywamy się przed złą aurą Zbenka.- ziewnęła Julie.- Kiedy mamy iść na śniadanie?

— Śniadanie jest za chwilę.- odparła Caroline- Zejdźcie do stołówki. Wiecie jaki jest Zbenek.

Dziewczyna wyszła niemal bezszelestnie. Zawiasy zaskrzypiały. Drzwi zamknęły się ukazując w dziurce metalowy kluczyk.

— Boże Święty… — Traupa rozdziawiła twarz.

— Co się stało? — przetarła lewe oko jeszcze śpiąca Ivka.

— Jak Caroline się tu dostała? — Wszyscy zbledli. Przecież… Drzwi miały być… Zamknięte. A tymczasem kluczyk, jedyny element bezpieczeństwa, spoczywał sobie niewinnie w zamku.

— Czyli… Czekaj… — zająkał się Jeż.- Czyli Zbenek mógł sobie tak po prostu tu wejść? W czasie gdy spaliśmy?

— Hej, kto w ogóle grzebał przy kluczyku? — Traupa zwróciła się do przyjaciół. Każdy z nich wzruszył ramionami. Powtórzyła pytanie. Jednak nikt tak naprawdę nie wiedział co się stało. Byli jeszcze ledwo żywi. Świadomość, że taki ktoś jak Zbenek, mógł wtargnąć do ich pokoju, była odrażająca. Przez resztę poranka pojawiło się mnóstwo pytań bez odpowiedzi.


Wendy jęczała i stękała ze zmęczenia. Oblana potem próbowała odsunąć wieko grobowca. Tymczasem na marmurowym okręgu pojawiły się tłuste odciśnięte ślady łap, które z pewnością dotykały niedawno kanapki. Jednak kamień był zbyt ciężki na takie wyzwanie.

— Dinkordzie.- odwróciła się z zaczerwienionymi dłońmi do kozła.- Jako dżyntyelmen, masz obowiązek pomóc damie w opresji. Pomóż proszę przenieść tę wielką bryłę.

Wendy stała jak ostatni debil i wskazywała palcem obiekt oczekując pomocy.

— Sama sobie radź, feministko.- Podniósł jedną brew, krzyżując ręce.- Poza tym… Zostaw to kurde mać! Niszczysz grób i to JA jestem tym złym??? Zostaw ten kamień, przecież nie tak się to robi.

— To co ja mam zrobić? — zapytała Wendy. W jednej chwili kamienna płyta spadła prosto na jej stopę. Wrzask, ból i cierpienie. Po całej okolicy rozniosła się głośna kurwica. Trwała ona przez jakieś siedem minut, aż wreszcie echo odbiło się o niewidomo co. Nagle zdali sobie sprawę, że pojawiła się mgła. Widoczność utrudniła się, pobliskie przedmioty wyglądały jak niewyraźne cienie.

— No nie… — westchnął Discord.- Widzisz co narobiłaś? Przywołałaś mgłę swoją nerwową osobowością.

— Słuchaj, ja wreszcie chcę stąd wyjść. Nie życzę sobie, byś obrażał mnie i zagłuszał moją pracę! — krzyknęła Wendy. Jej twarz spowiła się potem i czerwonością.

Nagle ziemia się zatrzęsła. Fale na brzuchu Wendy rozeszły się jak tsunami. Co się dzieje! Mgła ograniczała widoczność do minimum. BUM BUM BUM! W jej uszach dudniło niemiłosiernie. Pizganie zmusiło ją do zakrycia uszu.

— Muuuuuuun… — zawył Discord. Wydawał się nadzwyczaj spokojny całą sytuacją, jednak w spojrzeniu dało się wykryć ciekawość. W jednej sekundzie calutki pył, bum bum i mgła zniknęły. Wendy spojrzała na uspokojone niebo. Wydała z siebie pisk opon, a jej serce stanęło. W centrum rubinowego sklepienia pojawiła się twarz. I to nie byle jaka twarz. To sam w sobie Mr Moon! Król i Księżyc podwładnego czyśćca.

— Discordzie, jak miło cię widzieć, przyjacielu! — Gromki, potężny, lecz łagodny głos wydobył się z jego krwawiących ust. Zęby jego spowite było lekkim odcienie żółtego.

— AAA!!! — wrzasnęła Wendy i przyjebała o konar drzewny.- To coś gada! O zgrozo!

— Ucisz proszę koleżankę.- zmrużył oczy księżyc.- Zakłóca naturalny spokój tego miejsca.

— To nic takiego, Moon.- uśmiechnął się Discord.- To tylko baba, która niewiadomo jak wtargnęła do astralu. Wykorzystam ją by odnaleźć drogę do mojej narzeczonej.

— K-księżycu… — Wendy wstała i macała guza na czole.- Czy wiesz, jak dojść do swojego świata?

— Pytanie jak się tu dostałaś, Wendy… — odparł Mr Moon.- Jako śmiertelniczka nie masz prawa tu przebywać. Chyba, że…

— Że co? — zapytała zniecierpliwiona.

— …Chyba że uczestniczyłaś w Dziadach.- Wendy przełknęła ślinę. Uświadomiła sobie, że to, ze się tu znalazła, to wyłącznie jej wina…


CDN

Rozdział 7
Pierwszy taniec Zbenka

— Jak myślicie –zadała pytanie Julie.- Czy faktycznie uniknęliśmy „zaproszenia” na bal jesienny?

— O ile po cichu rozejdziemy się do pokoi, prawdopodobnie nikt nas nie zauważy. –odparła Lexi.

Przyjaciele wędrowali wzdłuż szerokiego korytarza głównego, łącznika pozostałych korytarzy. Żelazne drzwi umiejscowione były w równych odstępach, na całej szerokości trzydziestometrowych ścian. Jeż zakluczył swoje drzwi i włożył klucz do spodni. Następnie susem dogonił resztę. Na końcu korytarza, czekała wielka heca. U stóp sufitu wisiał wielki transparent. Papier, z którego go wykonano, obklejony został zeschniętymi liśćmi. Brązową kredką niezgrabnie wyrysowano napis „BAL JESIENNY!”. Plakat powiewał lekko, przyczepiony wstążeczką do belek na suficie. Jeden z jesiennych listków upadł lekko na głowę Traupy.

— Plastikowe liście… — odparła, oglądając obiekt.- Gorzej już nie może być.

— Liście mogłyby wam zaszkodzić, wiecie?! — głos bliski krzyku zagrzmił zza jej pleców.- Poza tym zapomnieli o przypinkach na potańcówe. Chyba chcecie na niu iść?

Cała paczka przytaknęła, jednocześnie drżąc jak marznące sroki w środku zimy. Łapa Zbenka wychyliła się i w mgnieniu oka dzieciaki uzyskały dodatkowy atrybut. Oto na ich sercach spoczywały piękne, majestatyczne, błyszczące przypinki z mordą ich autora. Ivka i Nancy zachłysnęły się niemal w tym samym czasie.

— Ohoho! — zaśmiał się Zbenek.- Chyba nie myślyliście, że dam wam odpuścić se takijygo wydarzynia! — następnie oddalił się o kilka metrów, śląc szyderczy grymas. Zniknął w drzwiach jednej z sal.

— Ekhem… Mamy ostro przejebane.- zakaszlał Jeż.

— Niestety kochani… — Traupa przyjęła pokerową twarz.- Miło was było poznać.


Wendy ciągle trudziła się z podniesieniem nagrobka. Za to Discord i Pan Moon śmieszkowali między sobą, patrząc jak biedaczka wydala pot.

— Gratuluję ci, Wendy.- zaklaskał kozioł.- Okazało się, że to nie ty jesteś tu najcięższym przedmiotem…

— CiiiiichO! — zawyła Wendy.- Prawie maaaaam…. Już prawieee podniosłam! — Jej bicki urosły kilkukrotnie ukazując żyły. Lecz w tym samym momencie coś trzasnęło jej w podbrzuszu. Ta zawyła i zdusiła ręką falę tłuszczu na brzuchu. Upadła jak wielbłąd na ziemię. Pan Moon wybuchł przeraźliwym, aczkolwiek miłym śmiechem.

„Wendy, droga Wendy,

Przez cię mam w głowie mętlik.”

Zarecytował księżyc, ukazując krwiste kły.

Nadszedł TEN wieczór… Międzynarodowy Bal Jesienny! Sala, w której odbywała się potańcówa była oczywiście zdobiona jesiennymi skarbami: Liśćmi, kasztanami, żołędziami… Wszystko ze stuprocentowego plastiku. Paczka by zrobić na złość organizatorowi, ubrała się w swoje służbowe mundurki. Wszyscy goście natomiast mięli odświętne stroje.

— Po chuj oni się cieszą.- zniesmaczyła się Ivka.- Przecież są więźniami tego budynku.

— Niedobór świeżego powietrza im szkodzi.- odpowiedziała Nancy, gapiąca się w głąb tańczącego tłumu. Nad głowami tańczących podmiotów kręciła się stereotypowa kula disco. Oświetlała ona parkiet, na którym dumnym krokiem tańczył Zbenek.

— Umc Umc… — podrygiwał, zbliżając się do stojących nieopodal dziewczyn.- No to co? Któro chce pofiglować? Hmmmm??? — Zbliżył twarz do jednej z nich. Ta tylko fałszywie zachichotała, natomiast druga złapała ją odruchowo za rękę i pociągnęła gdzieś dalej. Zbenek się zniesmaczył. Wziął łyka soku i poszedł tańczyć dalej. Z każdym krokiem odstraszał kolejnych gości.

— Ciemniaki! — zaklnął w stronę kolejnych spłoszonych „ofiar”. Przyjaciele wpatrywali się w całą okoliczność, śledząc wzrokiem naburmuszonego Zbenka.

— Ten to chyba ma pstro w głowie.- Traupa wykonała gest „pojebania” czyli zakręciła palcem w pobliżu swojej skroni.

— Dobrze, że jesteście! — Caroline przybiegła w ich kierunku w czarnej sukience.- Zbenek prosił mnie do tańca już z siedem razy! Lepiej się schowajcie.- Wszyscy na te słowa przytaknęli i wtopili się w tłum, by poszukać dobrej kryjówki. Przemykali gęsiego między tańczącymi rówieśnikami. Wtem Julie wskazała mały schowek za zasłonami. Drzwi do niego były metalowe, prawdopodobnie dźwiękoszczelne. Jeż złapał za klamkę i pociągnął. Uderzyła ich fala kurzu, aż dziwne, że nikt tego nie zauważył. Była to pusta, zakurzona skrytka.

„Nikt tu nie był od wieków” — pomyślała Nancy, pocierając palcem o podłogę. Lexi zamknęła ciężkie drzwiczki. W tym samym czasie Ivka wymacała włącznik światła. Całe pomieszczenie spowiło chłodne, niebieskie światło słabej jarzeniówki. Tylko jedno tu nie pasowało… Drewniana, brudna klapa w podłodze. Jej uchwyt był bardzo zardzewiały, aż dziwne, że się nie rozleciał.

— Co to jest? — zamyślił się Jeż.- Wejście?

— Uh, ale dlaczego to w ogóle nie jest zabezpieczone? — zdziwiła się Julie.- Przecież personel Ośrodka nie byłby tak głupi, żeby wciskać nam jakieś ukryte przejście pod sam czubek nosa.

— A co jeśli… — dodała Traupa z nutą dramatyzmu.- To nasza droga do wolności?

— Wyjście z budynku? — puknął się Jeż.- Ale po co by miało być w jakiejś skrytce. Tu każdy może wejść.

— Ale nikt nie wszedł.- wzruszyła ramionami Traupa.- Czyli, że mamy szansę wyrwać się z sideł tych chorych ludzi!

— To na co czekamy! — uśmiechnęła się Ivka.- Wynośmy się stąd!

— Może lepiej zrobić to potem? — zaproponowała Julie.- Kiedy nikogo nie będzie za drzwiami. Najlepiej jutro.

— Oh! — tupnęła nogą Ivka.- Nie chcę tu mieszkać do usranej śmierci! Mam jeszcze tyle planów do zrobienia!

Dzieci nieco bardziej spokojne opuściły schowek. Mięli jednak dużo kurzu na ubraniach, dlatego strzepali je w pośpiechu. Nagle z tłumu wyskoczył rozgorączkowany Zbenek. Traupa nawet nie zdążyła wytrzeć resztek pyłu, gdy ten złapał ją za rękę i ruszył na parkiet.

— Ratunku! — krzyknęła Traupa w stronę zmieszanych przyjaciół.


— Zostaw to już, szkarado jedna! — wkurwił się Discord i złapał Wendy za ubranie. Następnie wziął rozmach i wrzucił zbędny balast za swoje plecy. Nie chciał, by niszczyła Boski nagrobek.

— OOh, wielmożny Panie Księżycu! — Wendy wydała zwrot do adresata.- Cóż mam uczynić by wrócić do swojego miejsca!

Mr Moon zamyślił się. Po kilku sekundach odparł dźwięcznie:

— Na początek nie niszcz Boskiego nagrobka. Ponieważ właściciel będzie BARDZO ZŁY jak zobaczy zniszczony grób! Po drugie, owszem, możesz się poprzez niego dostać do swojego świata. Jednak! Musisz uzyskać zgodę właścicielki portalu. Musi to być zgoda pisemna lub słowna.

— Ale…

— I OCZYWIŚCIE! — przerwał jej.- Nie może to być podrobiona zgoda. Nawet nie próbuj podrabiać podpisu. Pan Mun wyczuje każde przewinienie. Jeśli Pana Muna oszukasz, to nie masz liczyć na jakikolwiek ratunek. Zostaniesz tu na dobre…

Wendy zakłopotała się. Dużo się dziś napociła. Jej drżące ręce załamały się pod wpływem słów Księżyca.

— Aaa… — jąkała się.- Kto jest właścicielem grobu?

— Pani Accord.- odparł z uśmiechem.- Taka brunetka, na czarno się ubiera.


— Nope, nope, nope, nope, nope….- Traupa stała na środku parkietu, kiedy to Zbenek oczekiwał, by razem z nim tańczyła w rytm muzyki. Skakał dookoła niej, jednak ta ze zmarszczonym czołem i skrzyżowanymi rękoma gapiła się w wielki napis „EXIT”.

— Dali! — krzyknął Zbenek.- Pokaż co umiesz no!

— Spierdalaj…

Rozdział 8
Te niecnoty to kłopoty!

Wendy wylegiwała się na jednym z pobliskich kamieni. Spała już od kilku godzin. Z trudem otwarła zaropiałe oczy, gdy poczuła na skórze przenikliwy chłód. Zadrżała i podniosła się. Nagle straciła równowagę, spływając jak po maśle ze skały, a następnie turlając się z wzgórza. Jej okulary pokryły się czerwonym piachem. Starła je o rękaw i założyła z powrotem.

— Ojejku! Dopiero prałam ten sweterek! — zmartwiła się Wendy, patrząc na brudną tkaninę. — Jedyne moje czyste ubranie!

— Nie dramatyzuj, kobieto… — znikąd zza jej pleców wyjrzał Discord.- Musisz przecież uzyskać tę jebaną zgodę.

— Dobrze, dobrze! — krzyknęła, gdy w jednej chwili coś uszczypnęło ją dość mocno za nogę. Zareagowała krzykiem i jękiem.

— Ooł! Ooł! — dziwny odgłos uderzył ją w ucho.- Nie ma żadnych włosów! Wyobrażasz sobie?

Pani spojrzała za siebie i fryzura stanęła jej dęba. Oto sześć diabelskich oczodołów spoglądało na nią. Należały one do kreatur, głównie zbudowanych z dymu i cienia. Było ich trzy, w kolorze turkusu, różowawego i czerwonego.

— Ja, ja.- odpowiedział jeden z nich.- Nie możemy się bawić bez włosów.

— Co to za zwierzątko? Mogę je wziąć do domu? — wykrzyczał różowawy, mniejszy cień, wskazując na zszokowaną Wendy.

— Nie możesz. Jest takie wstrętne i obślizgłe, fuj.- zniesmaczył się turkus.- Wybierz sobie zwierzątko, któremu możemy wyrywać futerko!

Dopiero wtedy Wendy spostrzegła, że Discord zniknął, zostawił ją z tymi stworzeniami.

— Kim wy jesteście… — zadrżała.- Nie jestem żadnym zwierzakiem!

— Jesteś, Sie sind! — krzyknął na całe gardło czerwony.- Co tam zwierzak może wiedzieć.

— Czy to wy uszczypnęliście mnie w nogę? — zapytała Wendy.

— Tak, ale niestety już tego nie zrobię.- zasmucił się różowawy.- Nie ma co ci wyrwać. Twoja kończyna jest jakaś za mało włochata. Wygląda jak kluska, coś okropnego.

— Zwymiotuję! — turkus zamknął oczy. Czerwony otulił jego przeźroczystą szyję i pocieszał. Razem tworzyli mieszankę fioletowej poświaty.

— Oh, właśnie.- ocknął się czerwony.- Pytasz kim jesteśmy. Otóż czy nie słyszano nigdy o Shabows? — Pani wykrzywiła wzrok w geście powtórzenia pytania.- Shabows. Kolorowe cienie. Nasze hobby- Lubimy skubać kłaki na nogach. Jestem Der, to moja żona Turkus i nasz synek Knip.

— Jestem Knip! — różowy cień potrząsnął galaretowatą dłonią Wendy.- W służbie jej królewskiej mości otyłości!

Ta nieco oburzyła się, ale wysłuchała historii Shabows’ów. Otóż cienie te zamieszkują okolicę i jest ich tyle, ile kolorów tęczy. Są niemal przeźroczyste, ale widać je na tyle, by dostrzec ich kolory. Historia, skąd wziął się fetysz wyrywania włosów u nóg jest niestety nieznany. Po prostu lubią to robić.


— Dziś w stołówce bułki! — ucieszyła się Julie, spoglądając na rozpiskę dań. Tabelka wisiała blisko szwedzkiego stołu. Ustawione było na nim chrupiące, krągłe pieczywo, makaron z przyprawami, równe plasterki warzyw i owoców oraz pewien tajemniczy dystrybutor.

— Julie, co to? — szturchnęła ją stojąca obok Nancy.

— To? — dziewczyna wskazała na dystrybutor.- „Napój morficzny UT-0”. Tak tu jest napisane.

— Hm? O czym gadacie? — Jeż pojawił się, wkładając na swój talerz porcję makaronu.

— Dzisiaj nie ma utlenionego kompotu? — zdziwiła się Nancy.- Najlepszego tu napoju?

— Musimy się dzisiaj obejść bez picia.- zmartwiła się Julie.

Razem z koleżanką zajęły stolik i oczekiwały reszty grupy. Gwara przekrzykiwała rozmowy przyjaciółek. Po chwili ujrzały nadchodzącą Ivkę, Lexi i Caroline.


— Hejo! — machnęła ręką Ivka. Wszyscy naturalnie odsunęli swoje talerze. Oczywiście by nie zostać przypadkiem napromieniowanym.

— Znów dają jakieś świństwa o picia.- zniesmaczyła się Nancy.

— A co z utlenianym kompotem? — zapytała Lexi, przynosząc na talerzu bułkę.

— Zmienili go na coś zwane płynem morficznym. Ktoś wie co to jest? — Jeż doszedł ze swoim śniadaniem, niemal się potykając, gdyż ciągle gapił się na dystrybutor.

— Ah, gdzie Traupa? — Ivka rozglądała się po całej sali. Faktycznie, nigdzie nie było jej towarzyszki zabaw.

— Może jeszcze się szykuje? — wzruszyła ramionami Julie.

— No nie wiem.- Ivka wzięła kawałek owocu do ręki.- Zwykle szykuje się prędko.

— Jeszcze wcześnie.- odparł Jeż.- Jak nie zjawi się do końca śniadania to pójdziemy jej poszukać.- Reszta przytaknęła.


— SŁUCHAJTA, EKHEM! SŁUCHAJTA UWOŻNIE! — krzyk stłumił gwarę podmiotów. Dzieci spojrzały w stronę hałasu, gdzie kolejny raz stał poczerwieniały Zbenek ze zgrozą na twarzy. Trzymał megafon, który jeszcze bardziej nagłaśniał jego słowiański hulahajhał. — Wielu z was pywnie się zastanowio, skund ta machino i co daje, hm? Łotóż tak… Morficzne płyny wylatujo z tygo poidła Okoły poranka. Bydziecie je dostawać zamiast kumpotu, żeby u WOS alergia nie wystypiła. Podmiot namber 15122034 dostał uczulynio i musi jechać na lyczynie.

Tłum oburzył się na wieść o tej informacji. Wszyscy wymieniali spojrzenia i dyskutowali między sobą o swojej stołówkowej przyszłości.

— Ej, ej! Spokojnie! — uciszył ich Zbenek.- Picie jyst słodkie i dobre. Nie mo co narzykać! Sam próbowałem… Smakuje jak owocowa herbata. I co jeszcze… Aha! Nic. Dzinkuje i smacznego! Fenk ju fenk ju!

Przemawiający zszedł ze schodków i ruszył w stronę wyjścia. Wszyscy gapili się w zamyśle, po paru minutach znów zapanowała gwara dyskusji.

— Słyszeliście? — zdziwiła się Caroline.- Przez długie miesiące dostawaliśmy dobre picie. A teraz ktoś nagle się na nie uczulił?

— Tutaj nic nie wiadomo.- Odpowiedziała Lexi.

Nagle przyjaciele spostrzegli przemykającą między stolikami Traupę. Przez wyjście przeszła spokojnie, gapiąc się z niechęcią na Zbenka. Gdy stracił ją z pola widzenia, wyjęła z kieszeni przedmiot, przypominający starą Nokię. Była bardzo zdenerwowana i ciągle chowała komórkę, tuląc ją do siebie i rozglądając się między sobą.

— Kszksz… — syknęła, zamachując urządzeniem przed twarzami przyjaciół.- Mam dobre wieści!

Wszyscy zainteresowali się, gdy rzecz zaczęła cichutko pikać.

— Co to jest? — uniosła oczy Ivka.- Telefon.

— Ujmę to tak… — zaczęła Traupa.- Jest to urządzenie, namierzające niesłyszalne dla nas fale dźwiękowe. Zajebałam Zbenkowi z biura, gdy na chwilę poszedł na stronę.

— I co to znaczy? — zapytała Lexi.

— Nad ranem odebrałam dziwne sygnały.- odparła.- Nie przejęłabym się tym tak bardzo, gdyby nie fakt, że nasze pokoje są wygłuszone. Więc szansa na takie sygnały wynosi mniej niż 1%. Gdy Ivka spała, ja przeanalizowałam dźwięki w specjalnym programie z płyty, którą również zapieprzyłam Zbenkowi. Musiałam przyspieszyć i rozgłośnić fale kilkanaście razy. Nie uwierzycie co mi wyszło!

Paczka zniecierpliwiła się. Z każdą sekundą robiło im się coraz goręcej.

— Co? Co? — dopytywał się Jeż.

— Cytuję… — Traupa przybliżyła do twarzy sonar.- „Wendy jest tutaj- Twój D”


Rozdział 9
Zostańmy przyjaciółmi!

Wszyscy zerwali się ze swoich krzeseł. Nie była to sprawa lekka, Wendy jednak gdzieś tam była. Tajemniczy sygnał z pewnością nie był zbiegiem okoliczności. Otóż ściany pokoi były wykonane z solidnego, dźwiękoszczelnego materiału. Nawet głośny krzyk nie był w stanie się przecisnąć przez tak grube ściany. Rozwiązanie było jedno…

— Astralne Fale Międzywymiarowe, otóż to! — Traupa uniosła palec jak do odpowiedzi, ciągle obserwując bacznie monitor urządzenia.- Nazwijmy to AFM.

— Kto mógł je wysłać? — uniosła brew Lexi.

— Może Wendy? — odparła Ivka.- Ona kocha mówić o sobie w trzeciej osobie, nieprawdaż?

Zwróciła się do z lekka oszołomionej Julie i Nancy. Dziewczyny przytaknęły i czekały na dalsze informacje.

— Fale te przecież są naprawdę silne.- zamyśliła się Caroline, odstawiając kubek z ostatnimi łykami utlenionego kompotu.- Dostatecznie silne, by przedrzeć się przez inny wymiar.

— Ahaś! — przytaknęła Traupa i także popiła z czyjegoś kubka.

— Zaraz… — przerwał chwilową ciszę Jeż.- Nadawca wiadomości prawdopodobnie wie, gdzie Wendy. Czyli, że jeśli informacja przeszła z astralu…

— To nasza zaginiona też tam jest! — dokończyła Lexi.

Wszystkim zaparło dech w piersi. Otóż mięli przed sobą wiadomość, lokalizację Wendy zgrabnie podaną na tacy. Urządzenie emanowało słabym światełkiem z lampeczki, sonar wskazywał niezmieniające się fale astralne. Wszystko razem tworzyło migoczący wykres, który po odtworzeniu był plikiem tekstowym.

— Normalnie jak w Science Fiction.- dodała Julie. Ocknęła się i zaproponowała tajne spotkanie. Oczywiście w pokoju Jeża.

Shadbows jednak się nie dały.

Cały dzień za nią ganiały.

Wendy mizeraczka dumnym biegnie krokiem,

By swój bieg zakończyć seksownym skokiem.

By podniosła się spódnica.

By jak zgrabna anielica,

Wylądować w jego ramionach…

Czekaj chwila! Czyżby to był…

Rudy waćpan!

Wszystko znów się przypomniało…

Jak to suknię miała białą,

Raczej chciała mieć, ale to ważne nie było.

Tak szybko jak się zaczęło, tak szybko skończyło.

Bal jesienny przed oczami.

Dała się myślom omamić.

Gęsty powiew był na hali.

Gdzie tańczyli duzi, mali.

No i ona: Jak księżniczka.

Łzy jej przeszły po policzkach.

Gdy widziała swego lubego.

W ramionach innego.

Nostalgia wróciła, a może raczej

Wendy zaraz się rozpłacze!

Oj ja biedna! Oj niezguła!

Nic nie warta bambaluła!

Lecz zaczęło coś się dziać…

Obraz znika, kurwa mać!

„Oh, to tylko zły sen.” Pomyślała Wendy, budząc się ze łzami w oczach i sklejonymi końcówkami włosów. Całe jej ubranie było przepocone i brudne. Rozejrzała się po bokach. Musiała zasnąć.

— Niedługo będziesz miała to za sobą… — westchnął Discord. Siedział on za jej plecami, oglądał swoją wyprostowaną dłoń. Pod oczami miał duże oznaki zmęczenia. Wyglądał, jakby nie spał całą noc.

— AA ty? Dlaczegoś taki ospały? — Wendy przesunęła palcami po głowie, rozczesując przetłuszczone strzępki fryzury. Nagle spostrzegła, że co najmniej połowa z nich została wyrwana. Na jej twarzy wyjawił się szok.

— Te wory pod oczami to po części twoja sprawka.- odpowiedział kozioł.- Wykorzystałem całodzienną energię by wysłać do twojego świata tak zwanego SMS’a. Na szczęście twoi podopieczni są mądrzejsi niż ty i odebrali moją wiadomość. Teraz jednak muszę całą noc wypoczywać by odzyskać utraconą energię.

— Oh, cudownie! — zajęczała Wendy.- Ale nie możesz się lenić, musisz mi pomóc!

— W czym niby? — Zakpił sobie z niej, mrużąc oczy i układając się do snu.- Dzisiaj radzisz sobie sama.

Ta zasmuciła się lekko, ale jak na dzielną kobietę przystało, wstała na równe nogi w poszukiwaniu pożywienia. Poczuła jednak na skórze przenikliwy upał. Na czerwonym niebie nie było słońca, tylko czerwona, świecąca niczym lampka, blada kropka. Jednak było niezwykle duszno. Wendy zdjęła swój brudny sweter, ukazując bluzkę z głębokim dekoltem.

— Kurwa, kobieto! — Discord zleciał z kamienia bliski wymiotów.- Dzieci to czytają, weź się ubierz!

— Oh rety, dobrze już! — pani spowrotem okryła się zbrudzoną bawełną.- Choć przypominam, że miałam na sobie bluzkę i stanik.

— Ale ja nie chcę na ciebie patrzeć.- odparł zniesmaczony. Wskoczył na swoje legowisko, gotowy do zaśnięcia. Jednak w ostatniej chwili zatrzymał się i zwrócił w jej stronę: -Mam pytanie.

— A to jakie? — Wendy zapinała ostatnie guziki swojego żakietu.

— O twój sen.

— Skąd wiesz, jaki miałam sen?

— Właśnie się pytam. Ciągle we śnie powtarzałaś „Oh! Oh!” albo „Achhhh!”, dodatkowo słyszałem pomruki. Koleżanko, swoje fantazje zostaw dla siebie.

Ta zarumieniła się, a jej czoło przyjęło dwukrotnie większe rozmiary. Schowała ręce za plecy i zwróciła się w tył. Pierwsze jej kroki były ociężałe i nieco niepewne. Dopiero po pokonaniu kilku metrów przyspieszyła, bo od rana burczy jej w brzuchu.


„Co mam począć!” — Wendy biła się z myślami, szukając po okolicy czegoś do zjedzenia.- „Moje sekrety zostały odkryte. A ten facet nie należy do dyskretnych. Pewnie wszystkim rozpowie, że jestem niehumanitarna! Oh! Co mam począć! Spalę się ze wstydu. Coś musi być ze mną nie tak…”

Nagle potknęła się o krzak ze znajomymi owocami. Było to jadło, przypominające brzoskwinie. Bez zawahania zerwała jeden z owoców i nadgryzła. Poczuła słodki i smaczny miąższ. Pogłaskała się po brzuchu. Po krótkiej przekąsce, zabrała do kieszeni jeszcze kilka brzoskwiń na potem. W połowie drogi do obozowiska, nagle ją olśniło.

„A może by tak… NIE! Za żadne skarby. Gdybym wyjawiła Zbenkowi uczucia, to wyszłabym na pannę lekkich obyczajów. Wyśmiałby mnie, uraził, skrzywdził… Pani miała swoją szansę. Zniszczyłam ją swoim oddechem, 50 lat temu. Nie zasługuję na niego. Na jego piękne oczy i twarz. Umięśnioną sylwetkę…”.

Po jej policzku spadła gorzka łza. Ze smutku wypadły jej wszystkie brzoskwinie. Była między młotem a kowadłem. Bała się odrzucenia ze strony jej senpai’a.


Jeż w samotności czytał ciekawą powieść, gdy nagle harmonię w pokoju zakłóciło pukanie do drzwi. Z niechęcią wstał z łóżka i pociągnął za klamkę.

— Mamy przekąski! — we wejściu stała uśmiechnięta Julie. W ręku trzymała paczkę z napisem „Słone kawałki pieczywa o smaku aromatów”

— Ty jesz te świństwa? — zniesmaczył się Jeż.

— To jest dobre! — wykrzyczała zza pleców koleżanki Nancy. Julie przytaknęła i zrobiła krok w przód.

— A gdzie reszta? — zapytał.

— Za chwilkę przyjdą.- odpowiedziała Julie.- Przyniosłam trochę zakąsek i ostatnią butelkę utlenianego kompotu. Musimy się jakoś tym podzielić.

— Hej, jestem! — w tym samym czasie zjawiła się Lexi. Ta jednak przyniosła ze sobą trochę modyfikowanych owoców. Za nią zjawiła się Ivka, Caroline i Traupa.

— Nie spodziewałem się was tak szybko.- Jeż oparł się o ścianę i zamknął powieść.- Chciałem trochę poczytać, ale zgoda. To więc jak? Planujemy ucieczkę?

Traupa odruchowo zasyczała i dała znak, by być cicho. Caroline z palcem na ustach domknęła drzwi i przyłożyła do nich ucho. Trwali w milczeniu.

— Ok, możemy gadać.- szepnęła po kilkunastu sekundach.

— No więc… — zaczęła Lexi.- Mamy plan budynku. Oczywiście nie całego. Zaznaczyłam na nich jeszcze nieodkryte lub zabezpieczone wejścia.

Rozłożyła na podłodze kartkę w formacie A3. Był to zarys korytarzy i pokoi.

— Plan pokazuje, że podmioty mogą poruszać się tylko po piętrach I—V. Strych, parter i piwnice są pilnie strzeżone.- dodała Traupa, jadąc ołówkiem po mapie.

— No pięknie, dobra robota.- skinął głową Jeż.- A co z astralną wiadomością?

— Może wydawać się to niemożliwe, mi samej ciężko w to uwierzyć… — Traupa złapała się za serce.- Ale sądzę, że to Discord znalazł Wendy.

Nancy wypluła jedzone kąski. Przyjaciele zamilkli na chwilę.

— Jak to! — zdziwiła się Ivka.- To musiał być naprawdę bardzo, ale to bardzo specjalny przypadek. To jest wręcz niemożliwe.

— Ale spójrz.- przekonywała ją.- Nikt inny o inicjale „D” nie wysłałby mi wiadomości z zaświatów!

— Jak on to zrobił? — dopytywała się Lexi.

— Fal nigdy nie wysyłał, musiał się naprawdę wysilić, by to zrobić.- odpowiedziała.

— Nie możemy się z nim połączyć? — zaproponowała Nancy.

— Hm.. Skoro potrzeba na to wiele energii, wysyłając taką wiadomość przeciążymy sieć Ośrodka.- zasmuciła się Caroline.

— I byśmy zostali zdemaskowani.- dodała Julie.

— Hej, Traupa.- Ivka zwróciła się do przyjaciółki.- Masz jakiś sposób na rozmawianie z Discordem? W końcu jakoś musieliście się poznać.

Ta zamyśliła się.

— Jest takie jedno rozwiązanie.- wydukała powoli.- DZIADY.

Rozdział 10
Co patrzy na nas przez okno?

Zbliżał się wirtualny wieczór, kiedy to nadchodziła Noc Przekąsek. Polega na tym, że raz w miesiącu podmioty mogą chodzić całą noc po Ośrodku. Wtedy na korytarzach ustawione są stoły z odpowiednio modyfikowanymi słodyczami. Niestety są też tacy, którzy mają alergię na cukry i nigdy nie skosztują tych rarytasów. Nie trzeba chodzić spać o ustalonej godzinie. Takie wieczorki organizowane są po to, by wszyscy uważali Ośrodek za przyjazną i bezpieczną organizację. Tak jak większość absolwentów, przyjaciele odstawili na chwilę plany ucieczki by skorzystać z wolnego czasu. Traupa jednak została, by wywołać w tym czasie Dziady.

Na korytarzu stał zaciekawiony Zbenek. Czytał gazetkę szkolną i krzyżówki. Jednak z fikcyjnego świata literatury brzydkiej wyrwał go jazgot z piętra wyżej. Wziął ze sobą kij bejsbolowy i niezawodną czapkę wpierdolkę.

— Kogu wali! — krzyknął, biegnąc po schodach prawie się poślizgując. Paczka stanęła jednocześnie nasłuchując. Słychać było tylko krzyki i nieposkromione wycie. Jeż w oddali spotkał Craus’a i Silana- jego bliskich kolegów, z którymi się nie widział od czasu zniknięcia Wendy.

— Kopę lat! — krzyknął, poklepując Silana po plecach.

— Tomcio dostał drgawek.- odpowiedział Craus.- Zbenek wybiegł żeby mu zajebać. Nawet nie widziałeś jak w niego grzmocił tym kijem! Ten się dławił, myśleliśmy, że umiera!

— O! i co wtedy? — zaciekawił się Jeż.

— Niestety przeżył.- Craus zrobił smutną minę.- Ale Zbenek pogroził, że wezwie Ptaka i mu nakurwią jak się udławi.

— Okazało się, że udławił się kawałkiem deski z podłogi.- dodał Silan.- Niewiadomo jak to zrobił, ale boję się spać na tym piętrze.

— IIII! — uśmiechnął się Craus.- Możemy spać u ciebie? Ty masz dużo miejsca.

— Sory, ale tam właśnie odbywa się obrzęd Dziadów… — zaprzeczył Jeż.

— DZIADY? — obaj chłopcy wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.- To nielegalne.

Nagle ich kolega nakazał im być cicho i nie wspominać o tym w miejscu publicznym.

— Gdzieeeee jest ten kawałek podłogi! — zawył Zbenek, trzymając ośliniony kawałek drewna. Miętolił go w łapie kilka sekund i schował dumnie do kieszeni jak trofeum. Koledzy dołączyli do dziewczyn, które zajadały się chemikaliami ze stołu. Były to słodycze wytworzone laboratoryjnie pod ścisłą kontrolą specjalnego dietetyka. Zajmował się badaniem ile porcji jedzenia potrzeba do prawidłowego życia podmiotu. Na stole rozłożono coś w rodzaju słodkich bułek z czekoladą, nienaturalnie duże owoce i Napój morficzny UT-0. Kompotu natomiast nie było, co uczyniło poczęstunek gorszym.

— Pyszności.- uśmiechnęła się Nancy i podała Lexi dziwne ciastko.

— Patrzcie, jakaś nowość! — powiedziała Caroline, gdy ujrzała miseczkę z czymś podobnym do żelków.

— O! Muszę spróbować.- Nancy wzięła kilka i zjadła. Zrobiła kwaśną minę jakby zaraz miała je wypluć.

— Co się stało? — zaniepokoiła się Julie. Koleżanka wyrzuciła wszystkie żelki do kosza.

— To smakuje jak tanie mydło… — zadrżała.- Tylko rozmiękłe. Czuję się jakbym żarła kostki toaletowe, brr.

— Co oni nam dają za świństwa! — zniesmaczyła się Lexi i wrzuciła resztę ohydnych słodyczy do kosza.

Nagle na horyzoncie było widać Ivkę. Biegła do nich truchtem gotowa do powiedzenia nowinki.

— Hej! — szepnęła.- Zgromadziłyśmy z Traupą wszystkie niezbędne materiały do przywołania dziadów. Teraz pozostaje tylko czekać, aż plan wypali.

— Świetnie.- Julie poprawił się humor.

— Oj, Nancy. Nie wyglądasz dobrze.- zdziwiła się Ivka.

— Po prostu zjadła niedobre żelki.- oznajmiła Lexi.- Radzę ci ich nie jeść, bo ponoć smakują starym mydłem.- Ivka przytaknęła i wyjęła zza pleców listę.

— Caroline, możesz sprawdzić czy te rzeczy które odznaczyłam na liście, to to wszystkie elementy niezbędne do rozpoczęcia dziadów?

— Jasne, daj ją.- zgodziła się koleżanka.

— Miałam taki zamiar.- odparła Ivka.


Tymczasem Traupa siedziała w pokoju Jeża na zimnej podłodze. Przed sobą ustawiła dwie świece, coś, co zastąpił jej kądzieli i trochę alkoholu z pracowni. Miała także talerzyk, ponieważ chciała połączyć technikę dziadów ze standardowym wywoływaniem duchów. Bała się ciut, ponieważ z duszami nic nie było wiadome. Przed seansem upewniła się, czy drzwi są właściwie domknięte i zakluczone. Kiedy wszystko było gotowe, usiadła na swoim miejscu i zaczęła szeptać

— Wiem, że porwaliście Wendy w inny świat. Ale ta niezdara nie myślała o was. Albo była pijana, albo naćpana. Wiem, żeście wkurzeni na nią. Ale chciałabym was o coś prosić. Eus Deus Tymoteus… Eus Deus Tymoteus…

Nagle jedna ze świeczek się zapaliła. Był to znak, że ma kontynuować.

— Otóż tak.- powiedziała.- Proszę połączyć mnie z Discordem. Jest to bardzo pilne. Wysłuchajcie mojej prośby.

Talerzyk wyjawił wiadomość. Litery, które wskazały tajemnicze siły, tworzyły słowo „NIE”. Traupa wkurwiła się i wzięła talerzyk. Następnie napisała mazakiem na nim napis „TAK!”. W tym samym czasie zawiał dziwy wiatr. Fakt, że w Ośrodku nie istniało takie coś jak przeciąg czy wiatr. Jednak ten podmuch miał w sobie coś magicznego. Niósł ze sobą lekki zapach lawendy i jaśminu. Traupa uśmiechnęła się z ulgą. Tylko jedna osoba tak intensywnie pachnie jaśminem. Z uradowanym sercem usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się. Lecz ledwo zdążyła to zrobić, otrzymała miły buziak w czoło…


— Ciekawe jak się sprawy mają.- Ivka opierała się o jedną ze ścian, myśląc ciągle o tym, czy Dziady się udały.

— Powinnaś wiedzieć, że to nie żadna zabawa.- dołączyła do niej Lexi.- Jakby Traupa się zbyt spieszyła, pewnie wywołałaby jakieś demony czy coś.

— Mam nadzieję, że plan się powiódł.- zamyślił się Jeż.- I żeby mój pokój na tym nie ucierpiał.

Po chwili z toalety wyszedł wesoły Zbenek. Pogwizdywał i wymachiwał kawałkiem podłogi.

— Ohoho! — zachichotał, podchodząc do podpierających ścianę przyjaciół.- Jak się podobo? Bo mi bardzo! Poczcie co mam! — uniósł „trofeum” i przybliżył blisko twarzy Nancy. Tej zaczęło znów zbierać się na wymioty.- Prawdziwy skarb! Niwiym jak tego dokonałem, ale jeste bosser! Tomcio, gruba dupa i kamini kupa!

Następnie odszedł jakby nic się nie stało i zaczepił po drodze Tomcia, krzycząc mu w twarz „Patrz co z ciebie wyjąłem, olbrzymie!”.

— Może lepiej zajrzymy do Traupy? — zaproponowała Julie. Zgodzili się, lecz by nie było zbyt podejrzanie, tylko Ivka, Julie i Nancy szły, a reszta została, by nie budzić podejrzeń. Nagle Caroline zatrzymała swoje przyjaciółki.

— Stójcie! — krzyknęła nienaturalnie i spojrzała na listę.- Ivka, dlaczego tu nie jest napisane „Kądziel”?

— Oh, nie mamy Kądziela, Traupa użyła jakiejś syntetycznej mięty czy coś… — odparła wyluzowana.

— Niedobrze.- zmartwiła się Caroline.- By odprawić Dziady, KONIECZNA jest kądziel, nie inne zioło!

— Czyli co? Mój pokój wyleci w powietrze?! — wystraszył się Jeż.

— Nie wiem, ale Traupa na pewno nie przywołała Dziadów.- odpowiedziała.

Wszyscy udali się niezauważalnie do pokoju Jeża. Gdy stanęli przy drzwiach, okazało się, że są otwarte. Ivka zaczęła się dobijać i krzyczeć do przyjaciółki.

— Nie wywołuj Dziadów! — krzyknęła Lexi.- To niebezpieczne!

Nagle drzwi lekko się uchyliły. Zza nich wyjrzała twarz uśmiechniętej Traupy.

— Co się stało? Czy udało się? — dopytywała się Julie.

— Lepiej.- wesoło rzekła Traupa.- O wiele lepiej.- Następnie odsunęła bardziej drzwi i machnęła ręką na znak, by weszli do środka. Gdy już byli w środku, doznali szoku. Na łóżku Jeża siedziała postać. Mężczyzna w średnim wieku, o siwo-czarnych włosach, koziej bródce i bladej jak papier cerze…

— Pomogę wam.- rzekł facet.

Rozdział 11
W klubie Kawalera

— Gip… — zachłysnęła się Nancy, widząc na łóżku Jeża nieznajomego. Wszyscy wymieniali spojrzenia, dopóki nieco skrępowany gość przerwał ciszę.

— Ekhem… Jestem Discord. Duch chaosu i dysharmonii.- skinął głową, oczekując odpowiedzi. Nie doczekał jej się, więc wyciągnął rękę przed siebie.- Witam.

Nancy niepewnie podała mu rękę, nie odrywając od niego wzroku.

— Hej.- szepnęła.- To ty jesteś Discord?

— No a kto niby… — zachichotała Ivka.

— Zaraz, jak to możliwe, że ty tu… — zdziwiła się Julie.

— Oh, ty pewnie jesteś Julie.- przerwał jej Discord, nieco bardziej pewny swojego zachowania.

— … Tak.- potwierdziła.- Jestem Julie. A to Nancy i Ivka.- przedstawiła koleżanki.

— Wiem.- uśmiechnął się. Nagle stwierdził, że drzwi nie są właściwie zamknięte. Podszedł do nich i pchnął swoją chudą ręką. Następnie popatrzył na nowo poznane osoby i usiadł na miejscu.

— Jak się tu dostałeś? — zapytała Ivka.- Oh! To pewnie efekt uboczny. Caroline mówiła, że kądziel jest niezwykle ważna. Traupa zastąpiła ją miętą.

— I chyba trafiłam w dziesiątkę.- Traupa stała obok, w oczach miała łzy.

— Dlaczego płaczesz? — zmartwiła się Nancy.

— Nic… — spojrzała na nią.- Po prostu jestem taka szczęśliwa, że aż mi trudno uwierzyć w tą scenę.- Podbiegła do przyjaciółek i wszystkie mocno wyściskała. Następnie podeszła do Discorda i uwinęła mu się na szyi.

Tą wesołą chwilę przerwało nachalne pukanie do drzwi. Oparta o nie Julie, odskoczyła z kołatającym sercem, po czym wysunęła rękę by szarpnąć za klamkę.

— Ostrożnie.- syknęła Ivka.- Musimy uważać, żeby nikt go nie zobaczył.

— Czyli, że nie mogę stąd wyjść? — rozczarował się Discord.

— Nie.- rozkazała Ivka.- Nikt cię nie może zobaczyć, a szczególnie Zbenek!

— Zbenek? — dopytywał się, rozczesując brodę.- Gdzieś mi się to słowo obiło o uszy.

Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem dziewczyny uległy i otwarły powoli drzwi.

Do pokoju wpadł Jeż, Caroline i Lexi.

— Dobra, co tu się odpier… — Lexi zaniemówiła, gdy ujrzała bladego faceta.


**


— Eh… więcej.- sapnął zdyszany Ptak i wyciągnął kieliszek w stronę Zbenka. Kolega trzymał w ręce butelkę Finlandii, do połowy pustą. Polał Ptakowi trunku, potem napełnił swój kieliszek.

— Tak… Mosz racje… — odparł.- Jak to mówio: Wesela ni ma bez wódy i wina!

— Wiesz, że nikt tak nie mówi.- łyknął Ptak.- Nie wkurzaj mnie nawet.

Zbenek opróżnił swój kielich, niemal się dławiąc. Zaprzestał picia i powoli skierował swój wzrok na kolegę.

— Niy bydziymy się teraz tu boksować.- wytrzeszczył gały. Ptak także wytężył wzrok. Gapili się na siebie przez kilkanaście sekund.

— Dzwonimy po dziwki? — rzucił mu spojrzenie.- He? Hę?!

— W dupie ci się poprzewracało! — Zbenek odsunął się od niego jak nastroszony kot. W jego głosie słychać było wielkie oburzenie.- Skąd tu dziwki, chopie! Ośrodek, pośrudku niczygo, a ten po dziwki dzwoni…

— Weź opanuj słownictwo! — Ptak wyjebał pięścią w stół.

— Nie opanuje! — wykrzyczał na całe gardło Zbenek.- Gardzioł mnie boli, a ty coś o opanowanym jynzyku godosz! Udław się tą swojo Finlandio, jebie mnie to!

— Ah tak! — Ptak zgiął szyję.- Tak rozwiązujesz problemy? Przemocą? Tłuczeniem butelek!

— Finlandio, łojczyzno moja! — Zbenek wziął do ręki butelkę.- Ty jedna rozumiesz. A nie jak ten Ptok- życie rujnujesz.

— Oh! — złapał się za serce Ptak.- Zaraz ci tą Finlandię w dupę wsadzę! — Wkurwił się do rozpuku. Położył ręce na krawędzi stołu i pchnął meblem w stronę kolegi. Zbenek odpowiedział mu rzutem butelki. Ta rozbiła się o ścianę, gdyż cel wykonał szybki manewr. W tym samym momencie weszła Allie Brilliant- najbardziej lubiana pracownica Ośrodka. Zszokowała się widokiem śladów bójki i skrzyżowała ręce.

— No, panowie! — oburzyła się.- To już czwarta bójka w tym tygodniu. Panie Zbenku — zwróciła się do niego.- Jeśli będzie pan nadal dawał zły przykład, to będzie pan zmuszony odejść z posady przewodniczącego.

Zbenek pobladł i z przeprosinami zaczął sprzątać zdemolowaną salę.

— Pan Ptak też! — rozkazała Brilliant. Ten z niechęcią ruszył do pracy. Allie westchnęła i skierowała się do swojego pokoju.


**


Tymczasem paczka siedziała w kółku, słuchając tłumaczeń Discorda. Nowy gość zaproponował, że w miarach bezpieczeństwa zamieszka u Jeża w pokoju- ponieważ to jedyne pomieszczenie na klucz. Właściciel na początku stawiał opór, ale uległ i zgodził się by Discord zamieszkał na jego łóżku piętrowym.

— Dobra, ale ja na górze jakby co.- dodał Jeż. Po czym wstał i wskoczył do łóżka, by zająć sobie miejsce.

— Nie idziesz jeść słodyczy? — zapytała Nancy.- Dziś wolna noc, nie musisz iść spać.

— Nie idę spać, czytam powieść.- Jeż uniósł swoją książkę do góry.- Poza tym te słodycze to nie dla mnie. Możecie iść beze mnie.

— Ja tak lubię słodycze, że jem je pomimo tego, że się nimi porzygałam, heh.- zachichotała Nancy.

— Przynieść ci coś? — zapytała Traupa.- Jak nie, to nie. A ty Discordzie? Może masz na coś ochotę? — kucnęła naprzeciwko niego, oczekując odpowiedzi.

— Mam ochotę na wiele rzeczy.- oblizał się Discord.- Ale jeśli to nie kłopot, to przynieście mi po jednej sztuce z każdego talerza, miski czy coś tam.

— Jaki tam kłopot! — uśmiechnęła się Traupa.- Zaraz ci coś przyniosę.

— Oh, widać pomylenie składników dało ciekawe efekty.- odezwała się Caroline.- Kto by pomyślał…

— No… — dodała Lexi.- Mam pomysł. Pójdziemy coś zjeść, a potem do was dołączymy, okej? — rozejrzała się po pokoju.

— Okej.- głos Jeża wydobył się niczym z sufitu. Siedział pod pierzyną, pewnie „wciągnięty w powieść”.

Dziewczyny opuściły pokój, zostawiając Jeża i Discorda zamkniętych w pokoju. Kozioł niebywale zaczął się nudzić i rzucił się na swój materac.

— Powiedz mi… — zaczął rozmowę.- Czy każdy z was ma osobny pokój? Czy śpicie parami czy jak…

— Można parami, nawet trójkami.- odparł stłumiony głos Jeża.- Ja jednak dzielę pokój sam ze sobą. Trochę strasznie tu jest po zgaszeniu światła, ale przyzwyczaiłem się.

— Hm… A dlaczego ty masz tylko pokój na klucz? — dopytywał.

— Nie wiem, pokoje dostawaliśmy losowo. Ja akurat natrafiłem na ten z kluczem i jak na razie jestem bezpieczny.- tłumaczył.- Tylko szkoda mi dziewczyn, bo do ich drzwi w każdej chwili może wtargnąć Zbenek.

Discord zerwał się gwałtownie z łóżka, przyjebując czołem o górny materac. Pod Jeżem zatrzęsło się piętro.

— Co się dzieje?! — wrzasnął Jeż.

— Powiedz mi, dobry człowieku.- facet całkowicie ignorował ból.- CO ROBI TEN ZBENEK?

— To taki akademicki pedofil.- odpowiedział Jeż.- Czasem może wejść taki do pokoju. Dziewczyny i podejrzewam wszyscy, barykadują wejścia meblami, komodami. Na noc. Lecz nie wiem co robi. Ale z tego co wiem, to pewnie coś dziwnego.

— Boże… — przeraził się.- Ja nie mogę tego ignorować… Jak tylko pogasną światła to…

— Dziś wolna noc przekąsek… — przerwał mu Jeż.- Pełno uczniów chodzi po korytarzu. Nikt nie śpi… Hej! Chyba nie zamierzasz uciec?

— Nie, ale boję się, że ten typek coś zrobi Traupie. Tak samo jak innym dziewczynom. Muszę je pilnować.- Discord złapał się za głowę i lekko opadł na materac. Zasnął natychmiast…

Rozdział 12
Zapchana dziurka

— Dinkordzie! — Wendy wyła na cały regulator. Dziś obudziła się całkowicie sama. Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że nigdzie nie ma jej rogatego towarzysza. Przeszukując każdy zakątek w okolicy, coraz bardziej się niepokoiła. Serce drżało, nerrrrwy szarpały. Biedaczka była bezradna.

Nagle zza horyzontu wyłonił się jakiś budynek. Kobieta wytężyła wzrok. Była to… latarnia. Zwykła, szara latarnia z odchodzącą już farbą i tynkiem. Światło w niej nie świeciło się. Jednak jej okoliczności były co najmniej dziwne. Zwykle widuje się latarnie blisko morza lub oceanu. Tymczasem zbudowano ją na środku pustkowia, gdzie gdzieniegdzie rosły krzaczki lub wyschnięte drzewa.

Wendy zauważyła drzwi. Były całe drewniane, niemal się rozpadały. Jednak odważnie podeszła i z małym zawahaniem zapukała kilka razy.

— Halo? Czy ktoś tam jest? — krzyknęła, skierowując twarz w górę. W tym samym momencie krążąca wokół dachu mewa przyozdobiła jej prawe ramię białą mazią. Nikt jej nie odpowiedział. Postanowiła jebać grzeczność i weszła do środka.

Jej ciało zapulsowało. Na widok dziesięciu tysięcy schodków dostała mdłości. Pozieleniała, wyobrażając sobie, jak ktoś mógłby po tym wchodzić. Wtedy coś nią pokierowało. Przybliżyła się do pierwszego stopnia.

— Na pewno spadnę… — szepnęła do siebie.- No ale… Raz kozie śmierć.- Wtedy położyła stopę da drugim stopniu. W duchu się uśmiechnęła, ale szła dalej. Po szóstym schodku musiała odetchnąć. Przypomniało jej się, że nie piła wody przez cały dzień. Mogła jedynie wysysać sok z brzoskwiń, które wcześniej nazbierała.

I już przebyła 20 schodków. Podekscytowała się i szła coraz raźniej. Przy 50-siątym stopniu zaczęła biec. Przy 51-ym się zmęczyła.

Minuty zamieniały się w godziny, metry w kilometry. Wendy w pocie czoła zbliżyła się do końca swojej podróży. W końcu ujrzała równą podłogę. Upadła na nią jak upolowana foka. Następnie powstała by zbadać nowe otoczenie. Na szczycie latarni było dość mało miejsca. Jednak na tyle, by tu żyć. Zza niewielkiego okna widać było piękny widok suchych, pustynnych terenów. Pod oknem znajdowała się duża skrzynia, niestety zamknięta, zaraz obok stało skromne łóżko. Druga część pokoju była prawie cała przeźroczysta. Na jego środku znajdowała się olbrzymia lampa, skierowana w szklaną część. Lecz kobietę zainteresowało coś jeszcze. To coś było na suficie…

Nad jej głową było wejście. Takie samo, jak w niektórych domach wejście na strych. Zdziwiła się. W latarni? Strych? Wendy usiadła jeszcze lekko spocona na łóżku. Miała mętlik w głowie. Wejść, a może nie wejść? I tak nie wiedziała jak. Jej ciało nie podskoczyłoby tak wysoko.


***


— Balalala… Balerrrrrinaaaa… — śpiewał już nieźle upity Zbenek.- Czyma w dumu sukinsynaaaaaaaaaa!

— Balerrrrrino, moja drogaaaaaa… — Dodał Ptak.

— Zamknij mordę panie sro… — Ptak wyśwignął mu w czoło zanim dokończył zdanie. Cały obolały zamknął się i oparł czerwony o ścianę.

— Niepoczybnie tyle tej Finlondii gutaliśmy… — Zbenek złapał się za głowę..- Byde miał kaca.

— Ja też.- zmartwił się Ptak, równie burakowatego odcienia.

Podmioty biegały po korytarzach, używały mocy do walczenia, niektórzy stali przy poczęstunku lub podpierali ściany. Część zapewne przesiadywała w pokojach.

— Wisz co, chopie? — zaczął Zbenek.- Mi się wydoje, czy koguś brakuje.

— Co masz na myśli? — zapytał Ptak.

— No pocz, bo ta elitka zawsze czymała się rozem.- Odparł, po czym gromko uderzył się w czoło.- Chudzielca! Brakuje chudzielca!

— Może po prostu poszedł do innych podmiotów, albo do pokoju?

— Albo cuś kombinuje.- Zbenek potarł się o brodę.- Wjerz mi. Takich to ja znom.

Nagle obok przeszła spokojnie Caroline. Kierowała się do toalety, gdy nagle została złapana za plecy. Przeszył ją niesamowity dreszcz.

— Czy coś nie tak, kierowniku? — zapytała, drżącym głosem. Zbenek pomyślał przez chwilę.

— Zauwożyłem, że nie ma z wami tego chudego, hm…

— Podmiot 15032076? — zapytała.

— Chyba. Chyba tak no… — zamyślił się.

— Ach, chyba poszedł do pokoju.- szepnęła Caroline.- Wie kierownik. Czyta książkę.

— A no tak! Ksiużki ważna rzecz! — uśmiechnął się Zbenek.- Ale dla pewności ja sobie zajrze tam. Może poczytom z nim razem?

Dziewczyna wystraszyła się. Jednak wiedząc, że pokój Jeża jest na klucz, odetchnęła ulgą. Fałszywie przytaknęła i chwiejnym krokiem wróciła do swoich koleżanek. Odechciało się jej iść do tej toalety.


***


Wendy po krótkiej drzemce zebrała w sobie siły. Wstała z miękkiego materaca i ruszyła przed siebie. Stanęła dokładnie pod wejściem w suficie, przyglądając się mu. Po szybkim namyśle zdecydowała.

— Muszę wiedzieć co tam jest! — zacisnęła pięści, czując się jeszcze silniej niż przedtem. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby jej w tej trudnej sytuacji. W pobliżu nie było żadnej drabiny. Wtedy pomyślała o skrzyni. Była na tyle duża, by „wydłużyć” Wendy o kilkanaście centymetrów. Przy odrobinie wysiłku mogłaby dosięgnąć do sufitu.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Z całych sił pchnęła skrzynię. Dzięki swojej mocy niczym uzbrojony czołg, obiekt przesunął się kawałek. Pchnęła jeszcze raz. I jeszcze! I JESZCZE! Wypompowując swoją energię. Zauważyła, że jest już prawie pod celem. Jeszcze raz popchnęła ciężar. Jej uradowanie było wielkie, gdy zrozumiała, jak wiele zrobiła. Poczuła się jak silna i niezależna kobieta. Ale by nie marnować cennego czasu, wspięła się na skrzynię. To było trudniejsze. Wendy prawie straciła równowagę. Prawie. Przypominając sobie o swoim dawnym losie i jej ukochanym, złapała umiejętnie uchwytu od schowka. Pociągnęła z całych sił.

Na górze było straszliwie ciemno. Nie było widać nic. Rozczarowała się odrobinę, ale postanowiła nie zwlekać. Wspięła się (z trudem) w wejście. Poczuła betonową ziemię na strychu. Zatrzasnęła klapę. Pomieszczenie było ciasne, jebało w nim myszami. Wendy poczuła się jak w trumnie. Nie wiedziała co robić. Bardzo się przeraziła. Złapała się za serce z całych sił i wzywała pomocy.


***


Jednym z pustych korytarzy szła Lexi. Za nią podążała Julie. Dziewczyny wybierały się do hali, gdzie urządzali potańcówę. Przez całe zamieszanie z Discordem i falami astralnymi, zupełnie zapomniały o głównym wątku- przejściu w schowku.

Lexi trzymała w ręku plan budynku i ołówek. Za nimi słychać było dziecięcą gwarę i pieśni pijanych opiekunów.

— Jak myślisz Lexi- przerwała ciszę Julie.- Czy możliwe, że pod klapą jest wyjście z budynku?

— Mam taką nadzieję.- odparła Lexi.- Jakby co wzięłam plan. Wiem, znamy to miejsce, ale czasami można się zgubić.

— To oczywiste.- przytaknęła Julie.- Ostrożność przede wszystkim. Ten budynek jest niebezpieczny.

Przyjaciółki doszły do celu. Na szczęście hala była otwarta. Całowała się tam jakaś para. Dziewczyny po cichu skierowały się do schowka, by nie wzbudzić ciekawości obcych podmiotów. Powoli otwarły drzwi. Lexi włączyła światło w skrytce. Stały przed zardzewiałą klapą. Julie poświeciła na uchwyt latarką.

— To co, otwieramy? — zaproponowała.

Lexi zaniepokoiła się, lecz musiała to zrobić. Przygotowały się na wszystkie widoki. Na zwłoki, szambo… Dziewczyna złapała za uchwyt i lekko pociągnęła w górę.

Julie upuściła latarkę. W oczach miała szok. Tak wielki, że ręce jej drżały. Jej przyjaciółka rozdziawiła twarz. Nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Oto pod klapą leżała znajoma postać. Wszędzie się dało poznać osiem podbródków, gruby brzuch i zaparowane okularki…


CDN

Rozdział 13
Czekam na miłość

Dziewczyny stały w wielkim szoku jeszcze przez jakąś chwilę. W końcu Lexi odważyła się przerwać przerażającą ciszę:

— CO TO JEST? — wydała z siebie pół-pojęk. Julie tylko pokręciła głową, ciągle patrząc się w dziurę pod klapą.

— Nigdy takiego czegoś nie widziałam… — szepnęła. Dopiero zdała sobie sprawę, że to, co widzi, nie jest normalne. W dole leżała lalka. W dodatku taka, która do złudzenia przypomina ich zaginioną nauczycielkę. W każdym szczególiku było widać godziny starań i ciężkiej pracy. Sztuczna Wendy była wykonana z dziwnego tworzywa, co gorsza… Włosy były prawdziwe. Ubrania jakby wyjęte z jej szafy.

— Nie no, musimy im to pokazać.- Lexi szarpnęła koleżankę za rękaw.

— Nie mów, że chcesz nieść to przez cały korytarz… — odparła otumaniona.

— Jasne, że nie.- puknęła się w czoło.- Ale zrobimy temu czemuś zdjęcie. Zawsze coś, prawda? — Julie przytaknęła i wyjęła aparat. Pstryknęła kilka fotek, po czym Lexi z obrzydzeniem włożyła rękę w luki między lalką, a ścianami.

— Podważę trochę tą Wendy. Może pod spodem jest jeszcze coś! — uśmiechnęła się Lexi.

— Na zdjęciu ta lalka wygląda jak żywa.- stwierdziła Julie, przeglądając aparat. Niska jakość spowodowała to omyłkowe złudzenie.

Wtem Lexi wydała bardzo głośny dźwięk. Julie o mało nie dostała zawału, jednak szybko się uspokoiła. Jej przyjaciółka wyjęła coś z dziury.

— Patrz co mam! — uradowała się Lexi. Trzymała w ręce jakiś karton. Był rozmiarów stosu książek. Dość ciężkie.

— Oh, wspaniale! — Julie odwzajemniła uśmiech.- Ale jak ty chcesz to przemycić do pokoju?

— Mam plan.- rzekła Lexi.


***

W tym czasie dziewczynom zaczęło się nudzić przy bufecie. Był taki hałas, że nie mogły spokojnie porozmawiać. Wkrótce stwierdziły, że pójdą do pokoju Jeża. Tam poczekają na nieobecną Julie i Lexi.

— Dopiero 23.- powiedziała Caroline, zerkając na zegar ścienny.- Cała noc przed nami.

— Możemy teraz analizować nasze aspekty.- dodała Ivka.

Kilkanaście metrów od nich, stał Zbenek, któremu widocznie alkohol nie służył. Nigdy nie udało mu się tyle wypić.

— Matko świnto… — pokręcił głową.- Konam i umjyrom… Ahhh.

Dziewczyny widząc, że ich opiekun nie jest trzeźwy, mogły spokojnie działać. Zachichotały i pognały na następne piętro. Tam spotkały stojącego Silana. Samotnie. Drżał jak wyjęty z wanny.

— Co się stało, Silanie? — zapytała Traupa.- Czemu stoisz tu sam?

— Jestem niebezpieczny.- odparł. Bez słowa uciekł wzdłuż korytarza, skręcając w lewo. Przyjaciółki zdziwiły się, ale postanowiły za nim nie biec. Może Jeż coś wiedział?

Ivka zapukała kilka razy w drzwi, oczekując odpowiedzi. Potem zrobiła to Nancy.

Po kilku momentach otworzył im Discord. Miał szeroko otwarte oczy i wepchnął wszystkie dziewczyny do środka pokoju. Zatrzasnął drzwi i jak opętany zakluczył, wyrywając niemal zamek.

— Co cię ugryzło? — zdziwiła się Ivka. Potknęła się i upadła na miękkie łóżko.

— Widzę tą twoją słynną żyłę na szyi, Discordzie.- uśmiechnęła się Traupa.- Ale powiedz, dlaczego jesteś zdenerwowany?

Zza pierzyny wyjrzał zdezorientowany Jeż. Zeskoczył z łóżka, robiąc krzywego pirueta. Przyjebał głową o podłogę. Nancy podbiegła do niego, krzycząc, żeby wstał.

— Jeżu! — złapała się za głowę.- Nie rób tak więcej, bo coś sobie zrobisz!

— Sorry, chciałem dobrze.- zasmucił się Jeż.- Właśnie, bo słyszałem trzaskanie drzwiami i pomyślałem, że to Zbenek.

— A o Zbenku mowa… — Discord wreszcie zabrał głos.- Dzisiaj śpicie tutaj.

— Nie musisz się bać, nachlał się.- wzruszyła ramionami Traupa.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.