Biały mrok
Krople jesiennego deszczu
Spływające po szybie,
Już ich nie czuję…
Wiosny przemijają za ciasnym pudełkiem,
Melodia powoli ucicha,
Słyszę tylko Twój głos
Ciepło mówiący o bezsensowności
Gdzie upadłam?
Utraciłam swój kontakt,
Drętwe ciało mnie przytłacza,
Powoli Twój dotyk zanika,
Chwila za chwilą
Przemija wśród podmuchów wiatru,
Cierń przeżyć rozcina me serce,
Przelatujące bańki roztrzaskały się,
Wyschnięte pióro zapada w niepamięć,
Proszę, pozwól mi zasnąć…
Widzę Twoje łzy
Lecz ich też już nie potrafię dosięgnąć,
Wszystko stanęło w miejscu
Nawet Twoje słowa…
Byłam świadoma Twojego bólu…
Dlatego zapadłam w sen.
Ból piękna
Świeża, czerwona nić
Ocieka ciemną goryczą
Udręka pokryta jest rozkoszą,
Ostrza róży zatruwają czas,
Znaki wytatuowane są w mej pamięci,
Niepostrzeżenie słodko bolesne myśli powracają,
Truskawkowy smak pozostał na wargach,
Przelotna sielanka scala się z przeciągłym cierpieniem,
Wszyscy są identyczni…?
Roztrzaskałam lustro osaczone przez ćmy
Lecz zmora wciąż podąża za mną,
Strach przed ponownym zatoczeniem się cyklu
Opanował całe me ciało,
Wyrzucam w przepaść list
Zwiastujący następne fazy Księżyca,
Anioły przybrały piekielne maski,
Brązowy blask Twych oczu
Nawiedza mnie w biały dzień,
Promienie sierpniowego słońca
Przywracają tę gwieździstą noc,
Brakuje mi cudownego skarbu
Znajdującego się niegdyś w Twojej duszy,
Jedynym zbawieniem jest zapomnienie,
Śmieszy mnie ten niemożliwy czyn,
Niewypowiedziane słowa kłują me serce,
Atrament zatacza kolejne koła,
Pozostaję w kręgu
Nie przekraczając granicy uroku,
Mgła gniewu i lęku
Zakrywa upragnione piękno
Które kąsa mnie dotkliwie,
„Nie zapomnę…”
Dwa lica
Przyszedłeś o świetlistym poranku
Trzymając w dłoniach drobne kwiaty,
Delikatne, złociste żonkile,
Mimo iż zwiastowały one nadchodzący chaos
Przyniosły na mojej twarzy uśmiech,
Twoje słowa świdrujące w mej głowie
Roztańczyły moje skromne serce,
Rozpaliłeś znicz w mej duszy,
Roztopiłeś cierpkie policzki,
Obłuda goniła mnie w snach
A łzy pragnęły zatrzymać czas,
Dogmat przybrany w czerń
Z poszarpaną raną w środku
Skaził karmazynową nić
Łączącą naszą wspólną jaźń,
Przyduszona do ściany ciężarem winy
Rozpływa się Twoje uczucie,
Częstujesz mnie gorzko-słodkim nektarem
Nadzieja zmieszana z kłamstwem
I z odrobiną przewlekłej udręki,
Oglądając z Tobą nocne niebo
Wyczekuję nieosiągalnej, spadającej gwiazdy,
Trwoga kiełkowała każdego ranka,
Drżałam słysząc śpiew słowika,
Dwie strony monety błyszczą wciąż,
Spływa na mnie wodospad męki,
Wstrzymuje każde liche tchnienie,
Nie wiedząc jakiego demona obudzisz.
Dear Ana…
Słowa…
Zatarły się w mej głowie
I jak pozytywka, grają w nieskończoność,
Ze złowieszczym uśmiechem jak ostrze kosy
Zgniotłaś moją delikatną duszę,
Zatraciłam się w mroku perfekcji…
Poznałam Cię,
Zakreśliłaś w mych marzeniach
Drogę do szczęścia i zrozumienia,
Chwytając Twą rękę
Zaakceptowałam swą niepewną przyszłość,
Liczby stały się całym mym światem
Mniej, lżej, trudniej — najważniejsze wartości
Lęk napadał mnie każdej nocy
A Ty obejmowałaś mnie coraz mocniej,
Krzyczałam z zaszytymi ustami,
Nikt nie potrafił tego zrozumieć,
Pragnęłam tylko, by być wyjątkowa
A coraz głębiej zatapiałam się w mroku…
Tylko Ty ze mną pozostałaś.
Katharsis
Za kurtyną poniżenia
Upadła baletnica
Odziana w hebanową suknię
Zakrywa trupio bladą twarz,
Otaczająca ją martwota
Zalewa jej puste źrenice,
Jej kościste stopy
Krwawią od niekończącego się
Tańca na łodzi Charona,
Wypruta z wszelkich szumów serca
Klęczy na zardzewiałych gwoździach,
Na tafli wirują fale kuliste,
Po Styksie przemierzał bezdźwięcznie
Anioł o śnieżnobiałych piórach,
Z drobnych dłoni wypuścił białą lilię,
Opuszkiem palca pogłaskała
Nieskazitelnie czyste płatki kwiatu,
Wraz z podmuchem wiatru
Barwy jej sukni pobladły,
Na nagiej skórze poczuła
Oddech zmartwychwstania,
Chaos w jej duszy ustał,
Wraz ze słonymi łzami
Pozbyła się dotkliwych wspomnień,
Co krok upadając
Podąża w stronę świetlistej postaci,
Cherubin złożył pocałunek
Słodki jak poranny miód
Na ustach baletnicy,
Suknia jej przybrała
Czysto wiśniowy odcień,
Serce zadudniło z pasją,
Zmieniła bieg tańca,
Obróciła się w kierunku swego lica,
Wśród soczystych malin
Ziściła sumienną introspekcję,
Jej świadomość pobudzona
Przez śpiew maleńkiego słowika,
I w blasku srebrzystego księżyca
Baletnica dumnie się ukłoniła.
Kęs
Koszmar znów się zaczyna,
Przywiązana do krzesła przy stole
Wyję, by nikt nie zerwał
Szwów z moich ust,
Każdy kęs zatruwa mój umysł,
Nie wykonując żadnego kroku
Zbliżam się coraz bardziej grobu,
Czy kiedyś znów zaznam smaku szczęścia?
Pragnienie jest tak silne
Lecz brak mi sił,
Świadomość zgubnej przyszłości
Przygniata mnie każdej nocy,
Pomoc osób wyrazistych,
W sercu tli się mały promyk,
Mimo połamanych skrzydeł
Wciąż mogę biec przed siebie,
Kęs za kęsem, krok za krokiem,
Powolutku przechodząc
Przez dziurawy most,
Przemierzam nad przepaścią
Gdzie śpią krwiożercze, wygłodniałe bestie,
Każdy dzień staje się walką,
Małe sukcesy, wielkie bitwy,
Podpieram się ramieniem wspólnoty
I motywuję do działania,
Mając w pamięci swe pasje
I dni spędzone z bliskimi
Rozwiązuję sznur na mej szyi,
Tego co widzi serce
Nie potrafią ujrzeć oczy,
Lecz pewnego dnia
Rozkruszę lustro obłudy,
Z uśmiechem na twarzy
Naprawiam swą przyszłość,
Nie poddam się,
Patrząc w oczy kościotrupa
Odżywiam swe ciało,
Jestem silniejsza
Niż me potwory.
Kolorowy koliber
Niewinnie skulony wśród czterech ścian,
Bezgłośny trzepot skrzydeł
I drżenie wątłego serca,
Zwiędłymi palcami zakrywasz papierową twarz,
Chowasz głęboko słowa fantazji,
Czy wiesz czym jest wolność?
Ciemna mgła stała się Twoim światem,
Jedynie pojedyncze łzy
Odsłaniają tętniące w Tobie uczucia,
Czy coś jeszcze zdoła rozniecić ogień?
Nie potrafię patrzeć
Na nieobecny wzrok skierowany w dal,
Więc wstań!
Zniszcz tę klatkę!
Rozwiń skrzydła!
Zyskaj znów swoje kolory
I leć do swoich odległych chmur
Na swej drodze spotykasz wiele przeszkód,
Nieprzemyślane słowa niszczą Cię od środka,
Złowieszczy śmiech w snach nie cichnie
Pozytywka zdaje się grać w nieskończoność,
Szepty potępienia nie odstępują Cię na krok
Lecz nic już nie rozmyje tych kolorów,
Jeśli się zawahasz, zabijesz się,
Stąpaj pewnie po tym cienkim lodzie,
Nie zwracaj uwagi na wygłodniałe bestie
Które żywią się ludzkim cierpieniem,
Nikt nie będzie decydował o Twoim życiu
Z uśmiechem na twarzy dumnie
Podążaj swoją wrażliwą ścieżką,
Trzymając się za ręce
Podtrzymujemy nasze wspólne smutki,
Patrząc na kolorowe skrzydła
I na ich energiczne, płynne ruchy,
Widząc blask w Twoich oczach
I słysząc szybkie bicie serca,
Nie martwię się już o Ciebie
Bo dotarłeś do swych chmur.
Kołysanka
Gdy wschodzi złociste słońce
Odwracam zlęknioną twarz
I zakrywam ją niewielkimi dłońmi,
Wycierając swe łzy
Powoli tęsknota we mnie rosła,
Z brakującym elementem mego serca
Oddałam swą zranioną duszę,
Pragnąc poczuć się wartościowa
Pozwoliłam im mnie rozszarpać,
Dźwigając ich cierpienie
Upadałam przed nimi na kolana,
Miażdżona, gnieciona, rozbijana
Na ile jeszcze pozwolę?
Z pogardą w oczach
Spoglądali na mnie z góry,
Splunęli na mnie z odrazą
Gdy wyciągnęłam w ich stronę
Moją wątłą dłoń
Ponownie zataczam krąg