Wciąż szumią słowa
Bogusława Matusiak
w pewnym kontekście
mam szersze horyzonty
przynajmniej tak mi się wydaje
kiedy widzę swoje zamyślenie
z nocy przed lustrem
przybieram nowe imię
smutne radosne beznamiętne
spojrzenie w takim kontekście
pozwala na spontaniczność
chwili która już minęła
zostawiła ślad
przed zmierzchem wypadł z ręki
jak mały okruszek chleba
leżący na stole po kolacji
wiersz o smaku rzeczywistości
przedświt
na mojej ulicy jest spokojnie
cicho przemieszczają się koty
z jednego podwórka na drugie
sobie tylko znanymi ścieżkami
przez otwarte okno wchodzi słońce
ciepły rozmówca przy porannej kawie
pozwala na zamyślenie
rozszerza perspektywę
na to co przyniesie dzień
zadziwia spontanicznością chwili
która od teraz zostawia ślad
w czasie kiedy ty jeszcze śpisz
ja kroję chleb na śniadanie
połykanie hydry
coraz mniej normalności
między światłem a ciemnością
przybiera odrealnione kształty
bez smaku wrzucane na tabloidy
para gotuje potrawy z planety
której jeszcze nie nazwano
chcą być przygotowani
na wysyp prześwietlonych ciał
i szkieletów na pustyni
gdzie brakuje śladów
piasek
to tylko drobiny kwarcu
oswajane przez wiatr
okoliczności
zawsze jakieś są dla tłumaczenia
zaciemnionych obrazów
pojawiają się szczególnie nocą
kiedy nie można zasnąć
pojawia się niepokój
o kolejną godzinę dzień miesiąc
trudno ogarnąć nadmiar pytań
bez odpowiedzi
sprzyjające fragmenty snów
dają pewność kiedy wydaje się
że wygrywam z powietrzem
niedomówione przypuszczenia
pozwalają na nowe spojrzenie
bez żalu za przeszłymi
punktami zwrotnymi
***
najbardziej lubię
kiedy strugi deszczu
spływają po twoich włosach
pachną wilgocią
intrygują niezmiennie
gdy z szumu miasta
wychodzimy na drogę
listopadowo mokną kamienie
przy nich pierwszy raz
mnie pocałowałeś
świadkowała mgła
i żółto-brązowe liście
współbrzmienia
lubię patrzeć na pływ Wisły
tyle niesie w każdej kropli
widoków z górnych stron
wspomnienia płyną mnożą się
każdym domem człowiekiem
wpatrzonym w tajemnicę
szumią lasy trawy ptakom
zamieszkałym przy zakolu
gdzie rzeka przytula spokój
coraz śmielej drąży
zakotwicza się w dysonansie
rozdygotania wielkich miast
rytuał
na wiosnę robię porządki
w papierach rachunkach
przeterminowane odkładam
na całopalne ognisko
jako ofiarę
z przeżytych zapłaconych
beztroskich lat nie da się zapomnieć
miejsca zarosły i dawnych ludzi nie ma
po wiosennej odwilży czas na nowy siew
na pamiątkę ułożone fotografie
chronologicznie z uwzględnieniem
sprawdzenia ostrości brzytwy
wciąż można się nią zaciąć tato
a krew jest taka ciepła
stałość
w starym zapisanym notesie
najbardziej ciekawe są marginesy
na nich najwięcej się dzieje
krótkie zapiski skojarzenia
nagłe zwroty myśli mgnień
jak nagła burza w upalny dzień
która pojawia się znikąd
przeczuwana od wczoraj
wprowadza chaos w poukładanym
by zbytnio się nie przywiązywać
nic nie jest przecież constans
pomyłka
są dni kiedy zasypuję kartkę
tyloma słowami że nie mieszczą się
w kanonie nazywania
bo jak trafić w punkt czasu
który za moment skruszeje
jak ostatnia róża na krzewie
po pierwszych przymrozkach
lecz wciąż próbuję
zatrzymać nieuniknione
rzucam się jak złowiona ryba
jakby to miało być lekiem
łagodzącym objawy transformacji
nawet jeżeli wiem
że może to być pomyłka
kawa o poranku