E-book
29.4
drukowana A5
75.75
Walerian i Róża

Bezpłatny fragment - Walerian i Róża


Objętość:
468 str.
ISBN:
978-83-8351-474-1
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 75.75

Cz. 1. Żona Waleriana

1. Spektakl życia

„Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek!”

Pierwsze od pięciu lat, prawdziwe wakacje panna Róża Najman miała spędzić z przyjaciółką w mieście. Była to zasługa jej rówieśniczki, Krystyny Podreckiej. Dziewczynie udało się uprosić pana Najmana, aby w końcu pozwolił swojej dwudziestodwuletniej córce należycie odpocząć. Lecz Róża zaledwie wczoraj przyjechała do miasta, a już miała ochotę z niego uciekać.

W tej chwili żałowała tego, że nie została w domu, na swojej wsi, wśród znajomych jej osób… To był jej pierwszy bal. Bal życia, na którym czuła się niczym ryba wyciągnięta z wody. Jej rozbiegane oczy skakały raz po raz i chwytały w locie nieznane twarze kobiet oraz mężczyzn, którzy obrzucali ją zagadkowymi spojrzeniami, jakby dziwili się, że ktoś taki jak ona został wpuszczony do tak zacnego grona. Duma w postawie dam, stroje o jakich nigdy nie śmiała nawet marzyć… Czuła się taka malutka i nic nieznacząca. Na szczęście miała u swojego boku przyjaciółkę. Krystyna o wiele lepiej radziła sobie w tym morzu perfum, szeleszczących tkanin i migocących klejnotów. Róży wydawały się one zbędnym przepychem. I pewnie panna Najman uciekłaby niezwłocznie spod gradobicia ludzkich spojrzeń, gdyby nie wspomnienie pewnej staruszki. Ciocia Krysi była taka samotna i stęskniona obecności drugiego człowieka, że nie miała serca pozostawiać biedulki w potrzebie. Jeśli zadecydowałaby się na wyjazd, Krysia musiałaby opuścić starowinkę, aby nie pozostawić przyjaciółki samej w podróży.

Spojrzała w dół na swoją skromną sukienczynę w kolorze ecru, ozdobioną deseniem w kształcie malusich, czerwonych różyczek i ze strachem stwierdziła, że jej sukienka w tym otoczeniu, pośród tych dystyngowanych osób wygląda bardzo ubogo. Jakby przybyła tutaj z innego świata.

— Nie przejmuj się już tym tak bardzo! — powiedziała do niej Krysia, która była szczęśliwą posiadaczką cudnej, czerwonej kreacji ozdobionej czarnymi koronkami. Róża spojrzała w górę, ku ciemnym lokom swojej rówieśniczki i zarazem sąsiadki i poczuła się malutka. Obydwie przecież były tego samego wzrostu! Zrozumiała tę różnicę dopiero wtedy, gdy na jej stopach ujrzała buty na obcasie, na które Róży nie było stać.

— Łatwo ci powiedzieć. Patrz, jak ja wyglądam?! — szepnęła panna Najman do ucha towarzyszki, gdy razem stanęły na przeciwko lustra w jednym z obszernych pomieszczeń.

Miała ciemne włosy upięte w kok, przyozdobione białą różą — jedyną ozdobą, na jaką mogła sobie pozwolić. Spojrzała w swoje przestraszone, brązowe oczy i niemal ich nie poznała. Była mizerna, miała podkrążone oczy i bladą cerę. Tak dawno nie patrzyła na swoje odbicie. Zwyczajnie nie miała na to ani czasu, ani siły.

— Wyglądasz całkiem dobrze, zapewniam cię — skłamała panna Podrecka, która bardzo martwiła się o przyjaciółkę. Najman zarzucał swoją córkę pracą ponad jej siły.

Podczas gdy przyjaciółki przechadzały się po sali pełnej ludzi, ktoś przyglądał im się z daleka. Wielki pan, hrabia Walerian Orłowski patrzył dość krytycznym okiem w kierunku obydwu dziewcząt. Widział je po raz pierwszy i musiał przyznać, że nie wywarły na nim dobrego wrażenia, a szczególnie niższa z nich. Wydała się mu jakaś zagubiona, a poza tym wyglądała na zabiedzoną. Postawił kieliszek na tacy przechodzącego obok służącego, po czym zbliżył się w kierunku swoich znajomych. Zatrzymał się centralnie na wprost lustra, przed którym stały te: „Podstarzałe panny ze wsi” — jak je nazwał w myślach.


Jej skromne oczy ujrzały w lustrze kuszące oblicze przystojnego, jasnowłosego gentelmana o ciemnoniebieskich oczach i uwodzicielskim uśmiechu, mierzącego około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Przy tym wszystkim jego smukła sylwetka, niepozbawiona męskiego szyku i gestów, odznaczała się pewnością siebie. Takich mężczyzn obawiała się najbardziej. „Jest zbyt idealny! Najlepiej będzie zejść mu z drogi i trzymać się od niego z daleka!” Odwróciła się powoli, po czym spojrzała na niego przez ramię, niczym przestraszona kurka chowająca się przed lisem. Ich oczy spotkały się. Mężczyzna uśmiechnął się do niej jednostronnie. „O nie! Zobaczył mnie! I ta kpina w jego oczach!” Speszona faktem, że została zauważona, natychmiast odwróciła głowę.

— Kto to jest? — spanikowana zapytała swoją towarzyszkę. Dziewczyna poprawiała włosy i również ukradkiem przyjrzała się nieznajomemu.

— To gwiazda wieczoru: Walerian Orłowski… hrabia — dodała po chwili. — Przystojny, ale zadufany w sobie. Zakochany po same uszy w baronównie Angelice Dulskiej. O! Właśnie nadchodzi. — Spojrzała w prawo, ku wejściu.

Róża zobaczyła anielską piękność o ślicznie rzeźbionej sylwetce, mierzącej mniej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Brunetka o uwodzicielskim, namiętnym spojrzeniu, przechadzała się między ludźmi niczym królowa pośród służby, która miała obowiązek oddawania jej czci. Przepełniona po same brzegi dumą i pewnością siebie, skierowała swoje oczy ku Walerianowi i poruszając się z gracją, podążyła w jego kierunku.

Gdy wyniosłe spojrzenie damy na chwilkę skierowało się w stronę panienki Najman, dziewczyna poczuła, że musi czym prędzej znaleźć się poza zasięgiem tej piękności i jej adoratora.

— Chodźmy stąd.

Pociągnęła przyjaciółkę za rękę. Ta niechętnie opuściła salę z litości nad wystraszoną wieśniaczką. „Jakaż ona nieobyta, aż żal patrzeć! Muszę ją jakoś zaznajomić z otoczeniem. Tylko jak?”

Gdy znalazła się poza zasięgiem oczu Waleriana oraz jego ukochanej, od razu zaczęła oddychać swobodniej. Niestety, jak się okazało kilka sekund później, dziewczyna wpadła z deszczu pod rynnę, bo panna Podrecka spotkała znajomych. Dziewczyna zaczęła z nimi żywo rozmawiać i przestała zwracać uwagę na swoją towarzyszkę. To było kilka małżeńskich par składających się z osób w ich wieku. Krysia znała ich od dziecka, w końcu spędziła swoje dzieciństwo w mieście, podobnie jak ta pewna siebie gromadka sześciu osób, które jedynie zerkały w stronę nowopoznanej, jakby była nieistotnym elementem wystroju tego zacnego wnętrza. Wszyscy wysławiali się w tak górnolotny sposób, że wiejskiej dziewczynie zrobiło się wstyd, że sama nie potrafi tak mówić, i tak się zachowywać…

Stała na boku i nie brała udziału w rozmowie. Starała się nie przeszkadzać dobrym znajomym, którzy spotkali się po latach. Nagle poczuła, że znów zaczyna się dusić. To towarzystwo jej nie odpowiadało, wolała wieś i spokój! „Po co ja tutaj w ogóle przyszłam?! Powinnam była zostać w domu na wsi! Albo choć w mieszkanku starszej pani, która przecież tak bardzo potrzebowała obecności drugiego człowieka! A teraz… wychodzę!”

— Przepraszam Krysiu, ale muszę na chwilę wyjść. — Nie zaczekała na odpowiedź, tylko prędko ruszyła na oślep niczym spłoszony, dziki koń.

Pech chciał, że kilka kroków dalej na jej drodze stanął nagle Walerian Orłowski. Wpadając na niego, wylała na jego garnitur kieliszek wina, po czym lądując na podłodze, stłukła to, co miała w ręku… Szkło skaleczyło jej dłoń. Nagle poczuła, że ktoś pomaga jej wstać, a następnie odwraca w swoją stronę. Stanęła oko w oko z hrabią i przeraziła się tej niepowołanej bliskości.

„O nie, tylko nie on!”

— Nic się panience nie stało?! — zapytał zaniepokojony. Jego zatroskana twarz wyglądała teraz jeszcze piękniej niż wtedy, gdy spojrzała na niego po raz pierwszy. Nie miał już na twarzy tego dziwnego kpiarskiego grymasu, a jedynie błysk w oczach, który na chwilę zniewolił jej całe istnienie.

— Nie, proszę pana… — prawie wyszeptała. Spojrzała na swoją zakrwawioną rękawiczkę. Niestety i on ją dostrzegł!

— A jednak! Proszę mi to pokazać! — Już zabierał się do ściągania jej rękawiczki, gdy zobaczył, że dziewczyna mdleje. Złapał ją w swoje objęcia i natychmiast wyniósł z dusznej sali.


„No to się pięknie urządziłem! Mogłem uważać! A teraz niosę w rękach ranną kobietę!” — pomyślał wściekły na samego siebie. Wniósł dziewczynę do jednego z pustych pokoi pałacu i położył ją na sofie. W świetle Księżyca wyglądała jak zjawa. Dotknął jej czoła, po czym znów skierował uwagę na jej zakrwawioną dłoń. „Najpierw muszę ją ocucić! Tylko jak?”

Wtem do pokoju weszła Krystyna. Widziała zaistniałą sytuację, więc pognała za hrabią i omdlałą przyjaciółką.

— Ojej! Co jej się stało? — Podeszła powoli, przestraszona zaistniałą sytuacją. — Odwróciłam się tylko na chwilę…

— Wpadła na mnie i… Oj! Nieważne! Trzeba jej pomóc — mówił zdenerwowany. Nie potrafił zdecydować się, co uczynić najpierw: cucić pannę czy zatamować krwawienie. Zapalił lamkę naftową i przyjrzał się jej jeszcze raz. „Nie jest brzydka, tylko bardzo zniszczona… może chorobą?”

W tej chwili jej oczy otworzyły się.


Ujrzała jego twarz blisko siebie, choć tak bardzo chciała tego uniknąć. Przestraszona i onieśmielona jego obecnością — powoli usiadła na sofie.

— Co mi się stało? — zapytała przyjaciółkę. Jak ognia unikała wzroku nieznajomego, który przysiadł tuż obok niej.

— Skaleczyła się panienka, trzeba to opatrzyć. — Ujął jej dłoń, szykując się do ściągnięcia białej rękawiczki.

— Nie! — zaprotestowała stanowczo, zabierając mu ją sprzed nosa. Gdyby nie to, że wciąż kręciło się jej w głowie, niezwłocznie dałaby nogę, byle tylko przed nim uciec! Gdy jechała do miasta, obiecała sobie, że nie ściągnie rękawiczek. Nie chciała, aby ktoś poznał jej tajemnicę, a już na pewno nie ktoś taki, jak ten idealny hrabia. — Ja sama się opatrzę! I przepraszam za to, że wylałam na pana wino! — zmieniła temat, choć ręka nieznośnie pulsowała i bolała. — Proszę przesłać rachunek z pralni do pani Sławomiry Mirskiej na Akacjową 13, na nazwisko: Róża Najman. Pokryję wszelkie koszty.

— Proszę sobie tym teraz głowy nie zawracać, tylko pokazać mi dłoń! — nalegał cierpliwie. Powoli wyciągnął swoje idealnie zadbane, arystokratyczne dłonie w kierunku tajemnicy, którą chciała ukryć przed całym światem.

— Nic mi nie jest! — Poderwała się spłoszona. Czym prędzej opuściła pomieszczenie, które w obecności hrabiego wydało się jej zbyt ciasne i jeszcze bardziej duszne niż wszystkie sale Pałacu Miejskiego razem wzięte. Gdy spieszyła korytarzem prowadzącym na tyły budynku, spotkała jedną z służących obsługujących przyjęcie. — Proszę mnie zaprowadzić do kuchni, muszę przemyć ranę.

— Dobrze panienko!


Wiedziała, że zachowała się niegrzecznie, wychodząc sobie od tak z pomieszczenia, w którym pozostawiła hrabiego oraz swoją przyjaciółkę. Ale w końcu, nie zależało jej na sympatii tego eleganta z wyższej półki. Miała nadzieję, że może wydała się mu na tyle niegrzeczna, że będzie trzymał się od niej z daleka! Nie chciała, żeby łączyła ich jakakolwiek znajomość.

Przysiadła w kącie, aby nie przeszkadzać w pracy osobom obsługującym przyjęcie. Obszerna kuchnia, mimo całego zamieszania jakie w niej panowało, była na tyle duża, aby dziewczyna mogła się w niej schronić i nie zwracać na siebie przesadnie uwagi. Całemu procesowi przygotowywania jedzenia dla gości przewodniczyła starsza kobieta ubrana w stosowny uniform, która wydawała rozkazy, testowała posiłki i desery oraz instruowała służące co i jak trzeba układać. Kilka dziewcząt prędko układało na tacy smakołyki dla gości i rozlewało wino do kieliszków… Była pod wrażeniem, jak sprawnie działała ta machina ludzkich rąk, głosów i przydzielonych ról. Odetchnęła głęboko…

Krysia znalazła ją kilka minut później. Właśnie osuszała dłoń ściereczką podaną jej przez służkę.

— Ale go wystawiłaś do wiatru! Jeszcze żadna kobieta go tak nie potraktowała! Ha ha! — Śmiała się rozbawiona dziewczyna. — Oczywiście przeprosiłam go za ciebie… ale miałam ochotę parsknąć temu zadufańcowi w twarz!

— Nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem! — warknęła Róża.

Walerian, który ruszył w ślad za poszkodowaną, zatrzymał się. Gdy usłyszał rozmowę dziewczyn, stanął tuż przy drzwiach, aby podsłuchiwać. Mimo hałasu, jaki panował w środku, udało się mu złowić kilka smakowitych kąsków, które osłodziły jego męską dumę.

— Dlaczego? Przecież wszystkie kobiety marzą choćby o jednym jego spojrzeniu!? — zabrzmiała ironia Krystyny.

— Lepiej trzymać się z daleka od takich mężczyzn. Jest stanowczo za przystojny, za idealny, a jego maniery są zbyt wygórowane i szlachetne! Powinien mnie ochrzanić za to, że zniszczyłam mu drogi garnitur, a on chciał mnie jeszcze opatrywać! A przecież ty dobrze wiesz, co skrywają moje rękawiczki! — gorączkowała się Róża.

— Wiem.

— Nie chcę przebywać z takimi ludźmi, bo patrząc na mnie, ocenią mnie po wyglądzie… może nawet potraktują ze wstrętem i odrazą — jej głos powoli zaczął się łamać. — Przecież wiem, jak wyglądam.

— Masz rację, Różo. Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek! Na pewno jest zakochany w sobie i dumny niczym paw!

— Nie znam go i nie chcę go znać… Jest zbyt idealny. Nie wiem, kim jest i niech tak zostanie! Niedługo wrócę na wieś i… o nim zapomnę. A teraz chodźmy do domu! Nie chcę go znów zobaczyć!

— Róża, on ci się szalenie podoba — rozbawiona Krysia wyczuła pismo nosem.

— Oj! Nie śmiałabym nawet spojrzeć na takiego ideała, a co dopiero… — Zaczerwieniła się po sam czubek nosa, odkrywszy to złośliwe ukłucie w sercu. Nakazało jej ono obronić się przed niepowołanym uczuciem, które zaczaiło się w jej myślach.

— Podoba ci się. Współczuję. Jest zakochany po same uszy w baronównie.

— Na szczęście nigdy więcej go nie zobaczę i szybko o nim zapomnę. Niech sobie będzie z tą piękną baronówną, na której nawet mucha nie siada — zażartowała Róża.

— Masz rację! A teraz chodź! Idziemy z tego molocha! Ha, ha, ha!


Walerian, który zachował w głowie każdy fragment tej szczerej, kobiecej rozmowy, czym prędzej odszedł korytarzem w kierunku sali głównej. „Zbyt idealny, zbyt przystojny… dumny…”, „On ci się szalenie podoba”, „nie śmiałabym nawet spojrzeć…”. Śmiał się w duchu z tego, co usłyszał, ale z drugiej strony był poruszony. Nigdy nie sądził, że jakakolwiek kobieta może go osądzić w ten sposób. „I co, u licha, skrywają rękawiczki tej dziewczyny?! Chyba nie jest trędowata?!”

Z mieszanymi uczuciami wszedł do sali, gdzie napotkał zaniepokojone spojrzenie ukochanej. Uwielbiał, gdy patrzyła na niego w ten sposób. Była zazdrosna! Podszedł do niej powoli i po raz pierwszy to jej oczy uciekły spod jego spojrzenia. „BINGO! Mam cię Angeliko! Znalazłem twój słaby punkt! Ale czemu jesteś zazdrosna o taką mizerotę jaką jest tamta?!” Rozmawiał przy niej z wieloma pięknymi kobietami, a ona, zawsze pewna swego, nie robiła sobie z tego zupełnie nic, ale tym razem…

— Walerian, nie znałam cię z tej strony. Wybawiciel dam? — zagadnęła z zaczerwienionymi policzkami, a jej zazwyczaj uwodzicielska barwa głosu przybrała teraz nutkę niepewności.

— Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, Angeliko — rzekł tajemniczo. Ujął jej delikatną dłoń i, podniecony bliskością ukochanej, ucałował ją czule. Przeciągnął ten dotyk na tyle długo, aby dać jej do zrozumienia, że jest dla niego klejnotem wartym każdej ceny.

Nagle pomyślał sobie, że jeśli każde spotkanie z tamtą miałoby zaprocentować zazdrością Angeliki, był gotów pojechać choćby na drugi koniec świata za tamtą dziewczyną, aby baronówna podążyła jego śladem!


***


Udał się na Akacjową 13 i zapukał do drzwi niewielkiego domu. Otworzyła mu chuderlawa staruszka w wieku 70 lat.

— Słucham pana? — rzekła trzęsącym się głosem.

— Dzień dobry! Czy mieszka tutaj panna Róża?

— Tak, ale nie ma jej w domu… to znaczy, ona tak w ogóle mieszka na wsi.

— Czy mogłaby pani podać mi jej adres? Muszę nadać pilną pocztę do jej rodziców. Zniszczyła mój garnitur i chciałem wysłać im rachunek — kombinował, ale całkiem dobrze mu szło. Staruszka zniknęła na chwilę, a później zjawiła się z karteczką i dokładnie napisanym adresem zamieszkania Róży Najman.

— Dziękuję przemiłej pani! — odparł, po czym ucałował jej dłoń na pożegnanie.

„Najman… czy to nie ten Najman, który ma hodowlę koni wyścigowych czystej krwi angielskiej w Kobyłkowie?” Miejscowość się zgadzała.

Szedł ulicą i zastanawiał się nad właściwym powodem swojego działania. Nie miał przecież zamiaru wysyłać rodzicom Róży rachunku za pranie. „Pojedziemy tam większą grupą i zatrzymamy się na łąkach blisko posiadłości Najmanów. Może szczęśliwy los sprawi, że w pobliżu zjawi się także panna Najman? Angelika pomyśli, że to nie przypadek, że się tam spotkaliśmy… Będzie zazdrosna! Zrobi się niepewna siebie i zacznie okazywać mi więcej uwagi.” Zazwyczaj flirtowała w jego towarzystwie z innymi mężczyznami i obserwowała jego reakcję. Zawsze ulegał zazdrości, którą w nim wzbudzała, gdy grała niedostępną tylko dla niego. „Głupie, kobiece gierki! Ale teraz czas na to, aby odwrócić role!”

Zadowolony z siebie nagle przypomniał sobie wieści, które dotarły dziś rano do jego uszu. Gdy to wtedy usłyszał, usiadł z wrażenia.

— Twoja dama zaręczyła się jakiś czas temu z księciem! — powiedział jego znajomy. — Przykro mi, stary, ale tej pannie nie wystarczy twój hrabiowski tytuł, ona musi mieć najlepszego w towarzystwie.

Te słowa całkiem go dobiły. Dla Angeliki nie był ideałem… a tamta dziewczyna z balu stwierdziła, że jest „zbyt idealny”, żeby mogła na niego spojrzeć. „Nie rozumiem kobiet!”

„Muszę wzbudzić zazdrość Angeliki, żeby na nowo ją do siebie przyciągnąć! Muszę wzbudzić w niej pożądanie, stać się niedostępnym, nie być na każde skinienie! I zacznę od tego, że pojadę w ślad za Różą, na tą wieś…” — zresztą, miejscowość i tak leżała nieopodal posiadłości Orłowskich! Pomyślał, że zrobi wszystko, nawet zacznie flirtować z tą wiejską dziewuszką, byleby odciągnąć pannę Dulską od księcia! W końcu Róża nie była aż tak nieatrakcyjna, jak się mu wydało w pierwszej chwili, gdy ujrzał jej przestraszone oczy, kiedy spoglądała na niego przez ramię. Żal mu było tak nieurodziwych, biednych panienek, które nie miały przed sobą żadnej przyszłości. Tym razem jednak, jedno z tych pospolitych stworzeń miało zagrać główną rolę w spektaklu jego życia.

2. Pocałunek na wagę złota

„Przede wszystkim dystans!”

Było piękne, letnie, niedzielne popołudnie. Grupa znajomych bawiła się świetnie na pikniku, siedząc tuż pod wielkim, rozłożystym bukiem. Drzewo chroniło przed upalnym słońcem ich delikatne, jasne cery. Towarzystwo składało się z trzech par: jedno młode małżeństwo, kawaler i panna żywo sobą zainteresowani oraz hrabia i baronówna — równie mocno sobą zainteresowani, lecz udający, że nic nie wiedzą o swoim istnieniu. Słodkie uśmieszki, gra spojrzeń, zabawa…

Nagle tą wspaniałą sielankę przerwał zbliżający się tętent kopyt cwałującego konia. Stawał się coraz głośniejszy. Pędził w ich kierunku. Ktoś mknął z całym impetem po polnej drodze, przy której siedzieli. Powodowany ciekawością, hrabia, poderwał się, aby ujrzeć tego szalonego jeźdźca i rumaka, który niewątpliwie musiał być jednym z najszybszych koni w Kobyłkowie. Wyjrzał na drogę. Wierzchowiec, dosiadany przez drobnej budowy jeźdźca, przemknął z niesamowitą prędkością i pozostawił po sobie jedynie tuman kurzu.

— Ojej! — Angelika zakaszlała i pomachała chusteczką przed swoją twarzą. — Mnie się wydawało, czy ten jeździec, to była kobieta?

Te słowa spowodowały natychmiastową reakcję Waleriana. Wskoczył na konia, po czym pomknął za tajemniczym jeźdźcem. „To musi być ona!” Przecież jej dom znajdował się nieopodal. Wybrał to miejsce z myślą, że może uda mu się ją spotkać. Jednak nie spodziewał się tego, że dziewczyna tak błyskawicznie pojawi się i zniknie sprzed jego oczu.

Jego koń był na tyle szybki, że prawie zdołał doścignąć jednego z wyścigowych koni Najmanów… Lecz nie potrafił go dogonić! Walerian jechał za nią ładny kawał drogi. „Kto ją tak goni?! No tak, ja!” Wciąż nie mógł doścignąć mknącego po drodze wierzchowca, więc zaczął krzyczeć za uciekinierką.

— Panno Najman! HALO!!!

Spojrzała przez ramię. Ktoś ją gonił! Zwolniła, po czym wjechała na pole pokryte świeżo skoszoną trawą i wykonała na nim dużą woltę w galopie. Obejrzała się na zdążającego w jej kierunku mężczyznę na białym koniu. „Kto to może być?” Zatrzymała wierzchowca i zaczekała, aż obcy sam do niej podjedzie. W miarę jak się zbliżał, czuła, jak ogarnia ją strach i to nieznośne uczucie, które nakazało jej spuścić wzrok w chwili, gdy ostatecznie go rozpoznała. „Dlaczego?! Przecież mieliśmy się już nigdy więcej nie widzieć!” Gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciemnoniebieskie oczy Waleriana oraz jego jednostronny uśmiech, zdobyła się jedynie na skinienie głową. Miała nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczy, a teraz wyrósł przed nią niczym spod ziemi.

— Dzień dobry, panno Najman! — Wyszczerzył do niej idealnie proste zęby.

— Dzień dobry! — odpowiedziała grzecznie, po czym ruszyła stępem i zaczęła zataczać koła dookoła hrabiego. Znała górnolotne maniery takich paniczyków. Nie chciała, aby całował jej ręce na powitanie! Rękawiczki, w których dziś czyściła konia, były bardzo brudne, a nie miała zamiaru ich ściągać.

— Znakomity koń! — rzekł mężczyzna i okręcił swojego wierzchowca w miejscu. Chciał przyjrzeć się temu zjawisku dokładniej…

Kobieta w męskim stroju do jazdy konnej — spodnie bryczesy, dopasowana bluzka z kołnierzykiem, kapelusik, spod którego wystawał długi „koński ogon”. Wyglądała całkiem atrakcyjnie. „Nie sądziłem, że kobieta w męskim stroju może być atrakcyjna, a nawet ponętna!” Przełknął ślinę, po czym spojrzał na jej opaloną słońcem twarz. Była umorusana i zakurzona… „A jednak wieśniaczka od A do Z!”

— Dziękuję! Pański też jest niczego sobie — odparła dość oficjalnie. — Piękna budowa, szlachetnie ułożona szyja… — komentowała wygląd ogiera, gdy objeżdżała go dookoła po raz trzeci.

— Może się panienka zatrzymać? Bo kręci mi się w głowie — poprosił trochę zdenerwowany.

— Oczywiście. — Zatrzymała się tuż przed nim i ustawiła wierzchowca frontem do Waleriana. — Mars, ukłoń się panu hrabiemu! — Wydała komendę, po której koń schylił głowę i zgiął przednie nogi tak, że faktycznie wyglądało to jak głęboki ukłon. — Dobry Marsik! — Poklepała go po szyi, na co ten parsknął przeciągle, po czym okręcił głowę w jej stronę. Oczekiwał zapłaty za swój popis. Wyciągnęła z kieszeni katany pokrojoną marchewkę i podała mu kawałek.

— Myślałem, że hodują państwo konie wyścigowe a nie cyrkowe — zażartował.

— Jedno drugiemu nie przeszkadza, zwłaszcza że nasze konie często odnoszą zwycięstwa. Wielkie brawa i oklaski wymagają szerokiego ukłonu, nieprawdaż? — zapytała. Wciąż unikała kontaktu wzrokowego i pilnowała odstępu między nimi. „Przede wszystkim dystans!”

Nagle młody mężczyzna wpadł na genialny pomysł!

— Mam prośbę, panienko… — „Najwyższy czas, aby przejść do działania.”

— Tak?

— Czy przyłączy się panienka do naszego towarzystwa? Tutaj niedaleko mamy mały piknik…

— Wolałabym nie. — Nie miała zamiaru znosić pogardliwych spojrzeń dam w bogato zdobionych sukniach.

— Nalegam! — prosił i kusił ją swoimi spojrzeniami.

„Nie wypada odmówić, ale… Zaraz się ciebie pozbędę panie idealny!” — pomyślała Róża.

— Pod jednym warunkiem…

— Jakim?

— Że wygra pan wyścig! Metą będzie drzewo, pod którym się państwo zatrzymali.

— Dobrze! Teraz? — zapytał ożywiony. To było podniecające! Bawił się wyśmienicie!

— Stawaj pan do pojedynku! — powiedziała zadziornie. Była pewna swojej wygranej. Miała zamiar zwyczajnie odjechać sobie w siną dal, nawet nie spojrzawszy na ten cały zadufany w sobie piknik!


Ustawili swoje konie na polnej drodze, tuż obok siebie. Rumaki aż rwały się do galopu — wyczuwały podniecenie jeźdźców.

„Żegnaj panie hrabio!” — pomyślała bez sentymentu.

„Zaraz utrę ci nosa, wiejska dziewuszko!” — szydził w myślach podekscytowany Walerian.

— Na trzy! — powiedział. — Raz, dwa i trzy…

Konie poderwały się do galopu. Mars był szybszy już na samym starcie. Był wysoki, zwinny i miał na swoim grzbiecie lekkiego jeźdźca. Róża była pewna wygranej! I pewnie bez żadnych skrupułów pozostawiłaby rywala w tyle, gdyby nie obejrzała się za siebie. Z przerażeniem odkryła, że Walerian spadł z konia… Zatrzymała się od razu i pomknęła w jego kierunku.

— Ale wstyd — wymamrotał pod nosem oszołomiony Walerian. Nie mógł podnieść się z kamienistej drogi. Koń wystawił go do wiatru i poleciał sobie het na pola!

Przestraszona wypadkiem, dziewczyna, zeskoczyła ze swojego wierzchowca i przypadła do poszkodowanego. Leżał, jakby nie mógł się ruszyć.

— Panie hrabio! Nic panu nie jest?!

— Nie… tylko się trochę potłukłem, auć… — Poczuł koszmarny ból pleców i głowy.

Na policzku mężczyzny widniała długa, czerwona krecha, która rozlała się w dół kropelkami krwi.

— Jest pan ranny! — Wyciągnęła z kieszeni spodni chusteczkę i już miała przyłożyć ją do arystokratycznego policzka idealnego mężczyzny, gdy ujrzała, że w ranie utknęło kilka okruchów piasku. — Ojej! To trzeba przemyć!

Wstała, po czym niezwłocznie wyciągnęła z sakwy, przytroczonej do siodła swojego konia, manierkę z wodą. Polała nią chusteczkę i prędko wróciła, aby obmyć ranę na twarzy arystokraty. Wszystko co robiła, było dla niej tak naturalne i automatyczne, że na chwilę zapomniała o tym, kogo opatruje.

Był mile zaskoczony jej troską. Bliskość dziewczyny ubranej w obcisły strój sprawiła przyjemność jego oczom, a jej opiekuńczość rozczuliła go. Bez protestów poddał się jej zabiegom. Mimo wszystko krzywił się z lekka. Ból wciąż był taki intensywny, że z trudem powstrzymywał łzy.

— Jeszcze chwilkę i krew przestanie się lać — rzekła. Lewą dłonią przytrzymywała jego głowę, zaś chusteczkę trzymała dłonią prawą, dokładnie w miejscu skąd sączyła się krew. — Jak to się stało? — Oderwała wzrok od policzka i przyjrzała się reszcie ciała poszkodowanego. Wyglądało na to, że nic nie było złamane.

— Spadłem na samym starcie — wyznał ze wstydem. — Koń stanął dęba, jak tylko panna ruszyła.

— Proszę mi wybaczyć, że wcześniej się nie zatrzymałam, ale Mars jest tak szybki… — tłumaczyła się z poczuciem winy.

— To nie panienki wina. — Ujął jej dłoń, aby ucałować ją jak na gentelmana przystało…

W porę dostrzegła niebezpieczeństwo, więc natychmiast wstała i odsunęła się.

— Nic panience nie zrobię — powiedział łagodnie. Nadal pamiętał słowa podsłuchanej rozmowy. Coś faktycznie musiało być nie tak z jej dłońmi, skoro nie chciała, aby ich dotykał. Uszanował to, ale umierał z ciekawości, żeby sprawdzić, co skrywają jej rękawiczki, zwłaszcza po tym wypadku, który wydarzył się na balu. Jej dłoń wtedy obficie krwawiła i pewnie nie obyło się bez szwów.

— Złapię pańskiego konia — odparła, puszczając mimo uszu jego słowa.

Wstał powoli, po czym otrzepał się z pyłu.

— Ale najpierw uspokójmy moich znajomych. Pewnie niepokoją się moim zniknięciem.

— Dobrze proszę pana — skinęła głową.

Nagle natchnęła go błyskotliwa myśl.

— Czy zgodzi się panienka dosiąść ze mną jednego wierzchowca, abyśmy mogli czym prędzej znaleźć się w miejscu pikniku? — Pomyślał, że to byłby świetny pomysł, aby wzbudzić zazdrość Angeliki.

„O nie! Tego nie zniosę! Muszę coś wymyślić!” — pomyślała. Przypomniała sobie nagle, kim był biedak, którego tak czule opatrywała. Zaczerwieniła się ze wstydu.


Gdy dostrzegł wyraz jej oczu, postanowił podejść ją z innej strony.

— Proszę mi wybaczyć, ale źle się czuję.

Faktycznie wyglądał niewyraźnie. Współczucie w stosunku do rannego nie dało jej spokoju.

— Proszę wsiadać, a ja poprowadzę konia.

„Do diaska, to byłby idealny fortel! To ci się znalazła porządnicka!”

Tym razem musiał skapitulować.

— Skoro tak panienka woli… Ale jak ja będę wyglądał? Piękny ze mnie gentelman wyjdzie! Dama pieszo, a ja konno — udawał, że unosi się honorem. Jazda z kobietą na tym samym koniu rysowała się w jego wyobraźni równie kusząco, jak wzbudzenie zazdrości w ukochanej!

— Proszę się tym nie przejmować. Wszystko wyjaśnię towarzystwu. Pan hrabia jest poszkodowany i obolały, a mnie dobrze zrobi, jak się trochę przejdę po porannym treningu.

Orłowski w końcu poddał się i sam dosiadł wierzchowca. Dziewczyna pociągnęła Marsa za wodze. Ruszyli polną, piaszczystą drogą ku piknikowi. Otaczały ich dzikie łąki, łany świeżo skoszonej trawy i ziół, samotnie stojące drzewa i krzewy. W oddali było widać malusieńkie domki, zagrody pełne koni i krów. Gdzieniegdzie, przy drodze rosły zagajniki brzóz i sosen. Upał doskwierał dziś mocno. Róża zdała sobie sprawę z tego skwaru dopiero wtedy, gdy zaczęła iść pieszo w swoich wysokich butach do jazdy po rozgrzanym kamienistym żwirze. Jedynie niewielkie podmuchy wiatru sprawiały jej ulgę.

— Więc sama panienka trenuje konie?

Jego głos wyrwał ją z zadumy. W końcu znalazła chwilę, aby przyjrzeć się okolicy, której od tak dawna nie oglądała, podczas spaceru… a już ta przyjemność została jej zakłócona. Obok niej jechał na koniu pewien mężczyzna, któremu nie sposób było nie odpowiedzieć grzecznie i kulturalnie.

— Tak. Ojciec uczy mnie, żebym mogła po nim przejąć hodowlę. Nie mamy brata, więc któraś z nas musi się tym zająć, a że moja siostra właśnie szykuje się do zakonu, więc cała odpowiedzialność spadła na mnie… — „Właściwie po co ja ci się spowiadam, panie idealny hrabio Orłowski?!”

— To ciężka praca, jak dla kobiety… — za późno ugryzł się w język. Nie chciał nastawać na jej damski honor.

— Wiem, ale to nie zmienia faktu, że muszę wkładać w to wiele pracy, aby zadowolić ojca i podołać jego wymaganiom.

— Jest pannie ciężko — stwierdził po tonie jej głosu.

— Tak.

— To dlaczego panienka się nie sprzeciwi? Powinna panienka… Mogę mówić pannie po imieniu? — zapytał ni stąd, ni z owąd.

„Oj! To mi się nie podoba! Za bardzo się zbliżasz panie hrabio! Ale jeśli odmówię, to będzie niegrzeczne z mojej strony — ze strony wieśniaczki!”

— Dobrze — rzuciła oschle.

— Proszę, mów mi Walerian… Różo.

„Zapamiętał moje imię! Imię zwyczajnej, wiejskiej panny, którą widział jak dotąd raz w życiu!” Odczuła w sercu miłe ciepło. Skinęła w odpowiedzi głową, zachowując obojętność na twarzy. „To jakiś kompletny absurd! Czym prędzej sobie pójdzie, tym lepiej dla mnie!”

— Różo, kobieta powinna zajmować się bardziej wzniosłymi tematami, takimi jak: poezja, muzyka, sztuka, haft…

Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się jednostronnie. Dobrze wiedziała, że się od siebie różnili, a już na pewno wiele jej brakowało do dystyngowanej damy, którą widziała ostatnio w jego towarzystwie. Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości. „Gdzież mnie tam do niej!”

— Dlaczego nie sprzeciwisz się ojcu? — nalegał. Wewnętrznie zbuntował się przeciwko takiemu porządkowi świata, który wykraczał poza granice ludzkiej przyzwoitości. „Kobieta nie powinna tak ciężko pracować!”

— Bo nie dostanę jedzenia i będę musiała spać w stodole, a jeśli to nie pomoże, to ojciec wyśle mnie do klasztoru, tak jak moją siostrę — wyjaśniła zwięźle, po czym odetchnęła. Za każdym razem to wyznanie działało na nią równie wstrząsająco. „Ale takie są fakty. Jestem skazana na bycie kobietą w męskim życiu.”

— To chyba jedynym wyjściem byłoby dla ciebie wyjść za mąż za kogoś, kto zająłby się hodowlą koni twojego ojca.


Wtedy Róża przypomniała sobie słowa taty: „Nie wyjdziesz za mąż za jakiegoś gamonia nieznającego się na koniach i mogącego zniszczyć moją pracę! Chyba, że będzie to syn Orłowskiego!”

— Czy pan hrabia pochodzi z tej rodziny Orłowskich, którzy mają hodowlę koni spacerowych?

— Tak!… Małżeństwo byłoby dobrym rozwiązaniem! — upierał się przy swoim. W pamięci szukał znajomego, który mógłby uwolnić tę biedulkę z uwięzi.

W tym samym czasie Róża zdała sobie sprawę z tego, że na grzbiecie Marsa siedzi jedyny mężczyzna, który mógłby zwolnić ją z tej niewolniczej pracy. „Pan idealny i ja?! Nigdy! Nie ma szans!”

— Nie wolno mi wyjść za mąż… — „za kogoś innego niż pan hrabia!”

— To już okrutne! — oburzył się Walerian.

— Ta osoba musiałaby się znać na hodowli koni, równie dobrze jak mój ojciec — wyjaśniła. Nawet nie wspomniała o nieświadomej roli Waleriana w jej życiu osobistym.

Młody mężczyzna od razu pomyślał, że mógłby poprowadzić taką hodowlę. Przecież świetnie się na tym znał. Ale chwilę później zobaczył drzewo, pod którym kręciło się kilka innych koni oraz znanych mu osób. Tam czekała na niego Angelika. Od razu zapomniał o tym, co przed chwilą przeszło mu przez głowę.

— Jest mi niezmiernie przykro — podsumował jej wypowiedź, wlepiając oczy w miejsce pod drzewem. Dojrzał anielską sylwetkę panny Dulskiej i w mig zapomniał o obcisłym stroju panny Róży.

— Niestety, muszę przywyknąć. — Posmutniała na dobre. Ale jeszcze gorszym było to, czego spodziewała się doświadczyć przy okazji spotkania ze znajomymi hrabiego. „Dystyngowane towarzystwo… a ja, wieśniaczka ubrana w brudne szmaty.”


Później zapanowała między nimi cisza — trwała aż do samego przyjścia pod wielki dąb. Po tłumaczeniach i wyjaśnieniach Walerian przedstawił zgromadzonym swoją towarzyszkę. Róża przeleciała wzrokiem po pełnych dumy spojrzeniach zgromadzonego elitarnego towarzystwa i poczuła, jak niewidzialna dłoń strachu zaciska się na jej szyi, powodując poczucie nieznośnej duszności. „Uciekać! I to jak najszybciej!”

— Proszę pozwolić, że przedstawię wam Różę! Uratowała mi życie! — rzekł Walerian i obdarował dziewczynę przyjaznym uśmiechem. W tej samej chwili podeszła do niego Angelika i zaczęła troskliwie zajmować się jego zranionym policzkiem.

— Mój ty biedaku!

Nikt nie okazał jej szacunku czy najmniejszej uwagi. Lecz ona nie spodziewała się innego przyjęcia. Poczuła się niezręcznie, więc odeszła kilka kroków w kierunku swojego konia. Stamtąd rozejrzała się po łące w poszukiwaniu wierzchowca Waleriana.

— Panie hrabio, jak nazywa się pański koń? — zapytała, przerywając słodkie „ciucianie” Angeliki do wniebowziętego Waleriana.

— Dziewczyno, możesz nie przeszkadzać w rozmowie? — burknął na nią jeden z mężczyzn siedzących na kocu piknikowym. Był od niej starszy, podobnie jak matrona u jego boku.

— Właśnie! Lepiej wróć do stajni! — burknęła na nią Angelika.

Hrabiemu zrobiło się wstyd, że jego znajomi zachowują się w taki sposób w stosunku do tej mizeroty, która mu pomogła.

— Dość! — warknął. — Pozwól Różo… — powiedział do niej łagodnie. Ujął dziewczynę pod ramię i pozostawił baronównę samą, w miejscu gdzie uprzednio razem stali. Odszedł z Różą na bok, aby inni go nie słyszeli.

Wyślizgnęła się spod jego ramienia, czerwona po same uszy ze wstydu. „Dotknął mojego ramienia! Nie gardzi mną tak, jak oni wszyscy.” Spojrzała na jego twarz. Jego uwaga całkowicie skupiła się na niej. W jego ciemnobłękitnych oczach dostrzegła cień współczucia.

— Wybacz im, jest mi za nich wstyd.

— Nic się nie stało — odparła obojętnie. „Przecież tego się właśnie spodziewałam.” Odwróciła się w kierunku łąki, aby skupić uwagę na czymś innym niż jego oczy i ponętne usta. — Chcę złapać pańskiego konia, więc proszę podać mi jego imię.

— Nie kłopocz się, on sam przyjdzie.

— Nie sądzę. Widzę go stąd i jeśli mnie oczy nie mylą, to wodze okręciły się o jego przednią nogę. Trzeba to załatwić powoli i delikatnie, żeby się nie spłoszył.

Zachowywała zimną, rzeczową powagę, jakby znała się na rzeczy, więc zaufał jej bez mrugnięcia okiem.

— Wiesz co robisz, więc… nazywa się Ramzes.

Gdy patrzył na skupienie malujące się na twarzy panny Najman, musiał stwierdzić, że dziewczyna była zupełnie inna niż na tamtym balu. Tutaj była pewna siebie, choć unikała jego spojrzenia jak ognia.

— Proszę mi zaufać. — Ruszyła żwawym krokiem w kierunku koca piknikowego. Bez ceregieli schyliła się po leżące tam jabłko, po czym odeszła.

— Patrzcie jaka bezczelna! — skomentował nadąsany brunet, który wcześniej zwrócił jej uwagę. Puściła to mimo uszu.

Gdy przechodziła obok hrabiego, skinęła głową na znak, że właśnie przechodzi do działania. Odeszła od niego na kilka metrów, po czym ukucnęła w trawie.

— Też mi zaklinaczka! — parsknęła Angelika.

Nie zważając na szyderstwo damy z wyższych sfer, która, jak sądziła Róża, za pewne miała z końmi tyle wspólnego co nic, kontynuowała swoją taktyczną grę. Wierzchowiec zwrócił ku niej swoją głowę. Dostrzegł ją. Podniosła się powoli. Udając, że patrzy w drugą stronę, podeszła kilka kroków przed siebie, tak aby nie zbliżyć się do konia. Przykucnęła, a później nadgryzła jabłko. Było słodkie. Domyśliła się, że zapach owocu będzie dla zwierzęcia równie kuszący, co dla niej widok Waleriana Orłowskiego na balu w Ratuszu. „Czemu nawet teraz przychodzi mi na myśl ten pan idealny?” Spojrzała przez ramię. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Lecz nie o to jej chodziło, aby zwracać jego uwagę na siebie. „Jestem tutaj, aby ratować konia przed kalectwem.”

Podeszła jeszcze dalej, zatrzymała się na linii prostopadłej do konia i ponownie przykucnęła. Uwaga Ramzesa skierowała się ponownie ku niej.

— Ramzes, chodź — powiedziała cicho, łagodnym tonem. — Chodź, trzeba ci pomóc, malutki.

Koń postawił kilka kroków w jej stronę i się zatrzymał. Ugryzła kolejny kęs jabłka.

— Lubisz jabłka tak samo jak ja. Masz, tutaj czeka na ciebie jedno. Ramzes…

Kolejnych kilka kroków zwierzęcia zmniejszyło między nimi dystans do siedmiu metrów.

— Ramzes, masz.

Podszedł jeszcze bliżej. W pewnej chwili potknął się, bo natrafił na opór wodzy krępującej jego ruchy. Jednak był tak zaabsorbowany jabłkiem, że nie poddał się panice.

Podniosła się powoli i wyciągnęła jabłko w kierunku zwierzęcia. Wolnym krokiem przemierzyła kolejnych kilka metrów.

— Nie możesz się uwolnić, ale ja ci pomogę, malutki. Masz jabłuszko, dobry konik.

Trwało to wszystko dwadzieścia minut… Koń dał jej się podejść i oswobodzić. Oceniła odniesione przez niego rany. Jedna z pęcin była opuchnięta. Z ulgą stwierdziła, że zaplątana w wodze noga nie jest nawet zwichnięta. Pogładziła go po szyi i głowie, aby tą pieszczotą pokazać mu, że nie ma się czego bać.

Ujęła wodze, po czym pociągnęła konia za sobą. Ruszył tak, jakby podążał za swoją panią. Kochała konie, a ten wałach najwyraźniej to wyczuł. Udali się w stronę prawowitego właściciela. Gdy zatrzymała się przed nim, ze zdziwieniem odkryła strach rysujący się na jego twarzy.


Odkrył nagle, że bał się nie tyle o samego konia, co o dziewczynę, która przed chwilą podała mu wodze. Oglądanie jej podczas obłaskawiania spłoszonego konia, wprawiło go w podziw, ale miał obawy, czy tak krucha istota nie zostanie uszkodzona przez potężne zwierzę zdolne przecież do samoobrony.

— Coś musiało go ugryźć. Proszę spojrzeć na tą nogę… — podniosła tylną, prawą nogę konia, zginając się wpół. Miejsce tuż nad kopytem było opuchnięte.

— Wąż? — zgadywał.

— Nie, to raczej jakiś owad. Osa lub pszczoła, bo raczej nie końska mucha. Macie tam jakąś zimną wodę? Trzeba będzie zrobić okład.

— Zaraz przyniosę. — Zdumiony jej rzeczowością, popędził w kierunku koca piknikowego, aby zwilżyć chusteczkę. Wrócił niezwłocznie i podał ją dziewczynie. Delikatnie obwiązała spuchniętą pęcinę, robiąc tym samym chłodzący opatrunek na nodze wierzchowca.

— Dobry Ramzes — rzekła cicho i zbliżyła się ku jego szyi. Pogładziła jego aksamitną, kasztanową sierść pachnącą świeżą słomą. Później jej oczy uciekły ku mężczyźnie, który był głównym powodem całego zamieszania. — Musiał się nacierpieć biedulek, ale mimo to poszedł za swoim panem. Wierny koń. — Pogładziła Ramzesa po szyi, nie zwracając zupełnie uwagi na piknikowych gości. Nagle poczuła, że nie powinno jej tutaj być. — Na mnie już czas — oznajmiła chwilę później. Ukłoniła się nisko i powiedziała: — Do widzenia Państwu, panie Orłowski…

Już miała odejść, gdy nagle ktoś złapał ją za dłoń. To był Walerian, który chciał jej jeszcze coś powiedzieć… Pech chciał, że skórkowa rękawiczka na jej dłoni trzymała się tak luźno, że niechcący ją ściągnął. Przestraszona tym faktem chciała uciec, ale on przytrzymał ją za ramiona i ująwszy jej obnażoną dłoń, przyjrzał jej się dokładnie. Na drżącej i delikatnej rączce zobaczył odciski i zranienia oraz ślady po tamtym wypadku na balu. Skóra jej dłoni była spalona słońcem — nie była tak biała i gładka jak, skrywana skrzętnie pod koronkową rękawiczką, dłoń jego ukochanej Angeliki. Spojrzał na Różę współczująco, bo wiedział, że to ciężka praca uczyniła jej dłonie takimi, jakimi je teraz widział.

Nie śmiała na niego spojrzeć. Odkrył tajemnicę, którą skrywała przed takimi jak on. Myślała, że odsunie się od niej ze wstrętem, ale on zrobił coś, czego się nie spodziewała. Delikatnie ujął tę niespodziewanie obnażoną część jej ciała obydwiema dłońmi, ucałował ją, a później założył na nią rękawiczkę.

— Proszę, wybacz mi ten nietakt.

— Wybaczam. Do widzenia panie hrabio — odparła pospiesznie, nie śmiąc więcej na niego spojrzeć. Szybko wskoczyła na grzbiet konia, po czym ruszyła z kopyta i pozostawiła po sobie tylko kurz i kępki gleby, które koń wyrzucił w powietrze swoimi kopytami.

Pozostał bez słowa. „Biedna dziewczyna.” — pomyślał i wtedy powróciła mu do głowy myśl o tym, że byłby idealnym kandydatem na jej męża. „Może to ja jestem jej jedynym ratunkiem?” W następnej chwili baronówna Dulska wzięła go pod ramię i poprowadziła na koc piknikowy.

— Jak dobrze, że już pojechała, prawda? — rzekła do zgromadzonych. Wszyscy prócz Waleriana przyznali jej rację, więc Angelika poczuła się zazdrosna. Tym razem jednak Orłowski nie grał, ale naprawdę poczuł żal, że nie mógł dłużej porozmawiać z tą ciekawą i tajemniczą kobietą.


Róża tym czasem mknęła po drodze w stronę domu. Czuła się upokorzona do granic możliwości. Dygocąc z nerwów, miotana sprzecznymi emocjami, jakie wyzwolił w niej ten idealny gentelman, zapłakała gorzko i postanowiła sobie, że nigdy więcej go nie zobaczy! W chwili, gdy ucałował jej dłoń, stał się jej zbyt drogi. „Ale zanim o nim zapomnę, muszę załatwić jeszcze jedną sprawę.” — powiedziała do siebie w myślach.

3. Polny wiatr

„(…) kobiety mają intuicję, która chroni je przed niepowołanym towarzystwem.”

Gdy wjechała na podwórko, przywdziała maskę twardziela. Po co ktoś miał widzieć jej łzy i strach? Przed stajnią kilku ludzi krzątało się wokół koni. Gdy tylko zeskoczyła z wierzchowca, usłyszała na powitanie ostrą reprymendę.

— Gdzie byłaś?! Klient zaraz będzie! Idź umyj tego konia, bo wygląda jak brudas! — zgromił ją ojciec, który przyglądał się jej z werandy, dumnie wypinając swoją potężną pierś.

— Dobrze ojcze — odparła potulnie, po czym wzięła się za rozsiodłanie konia. Jeden z chłopaków pracujących u Najmanów pospieszył jej z pomocą, ale Stefan Najman rzekł surowo:

— Nie pomagaj jej! Sama to zrobi! Da sobie radę!

— Dobrze proszę pana.

Ukłonił się swojemu pracodawcy, a później wymienił porozumiewawcze, współczujące spojrzenie z młodą damą, której cierpienie obserwował każdego dnia. Ojciec nie miał dla niej litości. To zaczęło się kilka lat temu, gdy Najman zachorował. O mało wtedy nie umarł. Później uwziął się, żeby zrobić ze swojej dwudziestoletniej córki specjalistę od hodowli koni. „Kompletny szajbus! Toż ta biedota wątła jak źdźbło trawy.” — pomyślał chłopak, przyglądając się jej posturze. Mimo wszystko musiał przyznać, że ostatnimi czasy wyrobiła się. Wyglądała na koszmarnie zmęczoną, ale jej siła wzrosła. Kompletnie poddała się woli ojca. Żal mu jej było, ale był jedynie parobkiem od koni. Nie mógł jej pomóc.

Samodzielnie rozsiodłała konia, odniosła ciężkie siodło do siodlarni, a później przyniosła wiadro z wodą, szmatki, szczotkę oraz zgrzebło.

— Tylko na końcu dobrze go nasmaruj odżywką! Musi się świecić jak diament! — instruował ojciec, zasiadający wygodnie na ławce przed domem. W ręku dzierżył cygaro, którego zapach drażnił wrażliwe nosy koni oraz nos jego córki.

Stefan Najman był to mężczyzna sześćdziesięcioletni. Ten łysawy brunet o urodzie raczej średniego kalibru, z otoczenia wyróżniał się dużym wąsem, który zakręcał po obu stronach nosa i podkręcał jego szpice ku górze. Nieco otyły i pewny siebie, zawsze dążył uparcie do celu. Posiadał za żonę młodszą od siebie o dziesięć lat, urodziwą kobietę o imieniu Letycja. Dama bardzo przypominała wyglądem i usposobieniem swoją starszą córkę Emilkę. Obydwie były średniego wzrostu, jasnowłose, o bladej karnacji przyozdobionej jasnoniebieskimi oczyma. Róża podziwiała je za grację wysławiania oraz poruszania się, które czyniły je subtelnymi i eleganckimi. Te pewne siebie i wesołe damy często stanowiły ozdobę towarzystwa na spotkaniach towarzyskich.

Dwudziestosiedmioletnia Emilia była starą panną — postanowiła nie wychodzić za mąż, aby wstąpić do zakonu. Właściwie nikt nie wiedział dlaczego, gdyż nigdy nie wykazywała się szczególną religijnością. Róża podejrzewała, że jej siostra czuje się tak poniżona jako stara panna, że dla niepoznaki podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu. Nikt jednak nie wiedział, kiedy to nastąpi. Poza tym Róża domyślała się, że Emilia musiała się obawiać ojca, który mógłby i z niej zrobić jednego ze swoich dziedzicznych parobków. I tak mijał rok za rokiem, a Emilka nadal była panną…


Czysty i nabłyszczony Mars zaświecił swoją złociście rudą sierścią na środku podwórka. Była z siebie zadowolona. Sama wytrenowała tego konia. Hodowała go od źrebięcia i niestety zdążyła się już do niego przywiązać. Zrobiło jej się smutno na myśl, że nigdy więcej go nie zobaczy.

— Ojcze, czy mogę odejść? — zapytała, gdy ten krytycznym okiem przyglądał się Marsowi.

— Idź, zjedz coś, załatw swoje sprawy i idź do kościoła. Masz już wolne, w końcu to niedziela — odparł łaskawie.

Nigdy nie miała ciepłych stosunków z ojcem, ale nie miała ich także zresztą swojej rodziny. Czuła się zawsze samotna i opuszczona, niczym polny wiatr nie mający swojego miejsca.

— Dziękuję — odparła smętnie, po czym poszła do domu.


Najedzona i czysta udała się do swojego pokoiku usytuowanego na pierwszym piętrze niewielkiego domu, gdzie zasiadła do swojego skromnego biurka. Miała zamiar w końcu zapłacić za szkody, które spowodowała swoją nieuwagą. Wciąż miała przed oczami zniszczony, ciemnoniebieski garnitur hrabiego Orłowskiego, poplamiony czerwonym winem. Spoglądając przez okno w stronę nieco falistej linii złocistego horyzontu, pomyślała: „Tylko czym ja mu mam zapłacić?” Ojciec nie dawał jej nigdy żadnych pieniędzy — na wypadek, gdyby zechciała uciec. Jej uwagę na chwilę przyciągnęły powiewające na wietrze łany dojrzałych kłosów pszenicy, rosnące nieopodal gospodarstwa.

Nagle przypomniało jej się, że gdzieś w szkatułce miała medalion z lat nastoletnich. Podarował go jej kuzyn… Na wspomnienie jego rozmarzonych, błękitnych oczu tym razem nie poczuła zupełnie nic. „Wszak minęło już prawie siedem lat.” Podeszła do komódki stojącej obok drzwi. Z drewnianej szkatułki wyciągnęła złoty łańcuszek z serduszkiem, bogato zdobiony kolorowymi kamieniami. Przypomniała sobie o okolicznościach w jakich został jej ofiarowany. Właściwie nigdy go nie nosiła. Powód był bardzo prosty i smutny — człowiek, który jej go podarował, rozkochał ją w sobie, a później wyjechał. Naszyjnik więc nie kojarzył jej się zbyt dobrze. Idealnie się składało, bo bez żalu mogła nim zapłacić za spowodowane przez nią szkody.

Napisała więc do hrabiego tymi słowy:


„Szanowny Panie hrabio,


przesyłam w końcu zapłatę za zniszczony garnitur. Mam nadzieję, że to wystarczy. Jeśli nie, proszę mi wysłać odpowiedź zwrotną. Proszę mi wybaczyć, że przy naszym spotkaniu na łące nie wspomniałam o tym ani słowa, lecz przejęta byłam pańskim koniem. Teraz, mam nadzieję, będziemy kwita.


Z poważaniem

Róża Najman”


Włożyła liścik wraz z naszyjnikiem do koperty, po czym zalakowała ją, zabezpieczając korespondencję przed niepowołanymi oczyma. Natychmiast przekazała wiadomość służącemu, który miał ją dostarczyć następnego dnia. Odetchnęła. Miała nadzieję, że to raz na zawsze zerwie ich znajomość. Od dziecka słyszała, że w sąsiedniej miejscowości mieszka hrabia Orłowski, właściciel hodowli koni rekreacyjnych. Jej ojciec często tam jeździł w interesach. Zawsze mówił o Walerianie: „syn Orłowskiego”. Nie mogła więc wiedzieć, jak się nazywał, ile miał lat, a tym bardziej — jak wyglądał. Wiedziała tylko, że „syn Orłowskiego” byłby dla niej dobrą partią. Teraz sama mogła stwierdzić, że ojciec się pomylił, i to bardzo.


Ubrała się w tą samą od pięciu lat, odświętną sukienkę w smętnym odcieniu popieli, wykończoną pożółkłymi koronkami, a na głowę wdziała słomkowy kapelusik. Gdy tylko wyszła na korytarz ze swojego pokoiku, ujrzała wyraźny kontrast pomiędzy jej ubiorem, a wyglądem sukni i rękawiczek, które założyła Emilka. Jej szarość marnie wypadała na tle żółci oraz bieli siostry. Emilki nie zdziwił wygląd Róży. Od zawsze ubierała się tak samo. Współczuła jej, lecz nawet gdyby chciała podarować jej jedną ze swoich sukien, ojciec kategorycznie zabroniłby Róży występowania w niej przed szerszą publiką. Dwudziestodwulatka miała być skromna, pokorna i poważna.

— Idziemy? — zapytała Emilka.

Skinęła jej głową. Miała nadzieję, że nie spotkają po drodze Orłowskiego, który dostrzeże, ten sam co ona, kontrast między nią a jej siostrą. Skrępowana podążyła w ślad za nią.


Do świątyni udały się na piechotę. Niewielki kościółek leżał jakieś dwa kilometry od ich domu. Idąc po polnej drodze, wystrojona Emilka zakrywała się przed słońcem płócienną parasolką, której Róża nie posiadała — jako ta gorsza z sióstr. Pan Najman uważał, że takim traktowaniem młodszej córki zahartuje ją i uodporni. Róża miała myśleć i pracować, a nie stroić się i przyciągać uwagę niegodnych jej ręki kawalerów.

— Emilko? Czy nie wolałabyś wyjść za mąż, zamiast wstępować do zakonu?

— Szczerze?

— Tak.

— Wolałabym wyjść za mąż. Ale nie chcę wychodzić za byle kogo. To musi być ktoś znaczny i musimy się kochać. Inaczej związek nie ma dla mnie sensu i wolę iść do zakonu — odpowiedziała wyczerpująco, po czym zaczęła ciężko wzdychać.

— Słucham? — Róża wiedziała, że siostra waha się przed wyznaniem jej czegoś ważnego.

— Ponoć syn Orłowskiego przyjechał tutaj na wakacje…

— Tak… no i? — Poirytowana dziewczyna zagryzła zęby. „Znowu ten Orłowski!”

— Walerian zawsze mi się podobał. Gdyby ojciec zaprosił go do nas, może udałoby mi się jakoś nawiązać z nim nić porozumienia… — Dziewczyna bujała w obłokach. Przewracała przy tym oczami, jakby wyobrażała sobie to spotkanie.

„Kolejna, która zakochała się w Walerianie.” Róża poczuła się zazdrosna, ale od razu przegoniła te myśli. Ten mężczyzna nie był dla niej, więc może jej siostra mogłaby…

— Więc poproś ojca, aby to uczynił — powiedziała w końcu.

— On mówi tylko o tym, że dobrze by było, gdybyś to ty się z nim związała! — burknęła zawistnie Emilia.

— Przykro mi, ale to nie moja wina. — Róża ucięła tymi słowy niewygodny temat, a w duchu powiedziała sobie: „Co wy wszyscy możecie wiedzieć o moim sercu?”

Przypomniała sobie tych kilka tygodni, gdy żyła niczym we śnie miłosnym. Zakochana w kuzynie, zapatrzona w jego błękitne spojrzenie, zasłuchana w jego słodkich słowach. Oszukał ją. Wyjechał i więcej się nie odezwał, choć obiecał, że napisze. Wiedział, że na niego czekała — na tych kilka słów, które świadczyłyby o tym, że nadal jest kochana i kocha z wzajemnością. Lecz on odszedł na zawsze i związał się z inną. Przypomniała sobie w jaki sposób Walerian patrzył na Angelikę. „On ją kocha, a mnie nic do tego. Byle jak najdalej od niego!”


***


Spędzał czas w ukochanym ogrodzie matki, ze swoimi znajomymi, w aurze pięknego, poniedziałkowego poranka. Towarzystwo składało się z Angeliki, jego dwudziestotrzyletniego brata Karola oraz narzeczonej Karola Wioletty. Małżeństwu, które poprzedniego dnia towarzyszyło im na pikniku, niezbyt spodobała się wieś. Dlatego w niedzielę po obiedzie wyruszyło w drogę powrotną. Pozostała czwórka postanowiła zakosztować jeszcze odrobinę świeżego, wiejskiego powietrza, grając w karty.

Walerian zawsze zastanawiał się, dlaczego ogród jego matki był tak bezlitośnie zgeometryzowany. Równo przystrzyżony trawnik kazała uformować na planie kwadratu. Żywopłot z cyprysów, o przekroju klasycznego prostokąta, ciągnął się dookoła ogrodu i dzielił poszczególne jego partie na symetrycznie kwadratowe kwatery. Te z kolei wypełnione były klombami roślin uformowanych w figury geometryczne. Do tego ośmioboczna altana zdolna pomieścić osiem osób, kilka ozdobnych klonów o barwach liści szczególnie wyróżniających się z otoczenia, i kamienny chodniczek dopełniający całości. I do tego te kamienne doniczki i kwadratowe oczko wodne, które przerażało go swoją surowością… Przyjechał tutaj, aby zakosztować uroków wsi, a tymczasem czuł się jak na skwerze w centrum miasta, z tym że tutaj było wręcz kameralnie.

Nudziła go gra w karty… lecz fakt, że Ona była blisko, napawał go rozkosznymi westchnieniami serca. Jej błękitne oczy, z lekka przykryte długimi rzęsami, przyciągały go ku sobie z siłą uwodzicielskiej grawitacji zmysłów, które chciały jej skosztować. Pragnął przeniknąć jej myśli, aby odnaleźć w niej choćby cienie tego, co sam do niej czuł. Pożądał jej od dawna, lecz nie mógł sięgnąć po to, czego chciał… Powrócił myślami do swojego nowego projektu: „Wykorzystać pannę Najman do tego, aby zdobyć serce Angeliki.”

Jego wysublimowane rozważania na temat piękna baronówny i tego jak ją zdobyć, przerwało pojawienie się posłańca z listem.

— List do jaśnie pana hrabiego Waleriana Orłowskiego — zakomunikował poważnego wieku jeździec. Ubrany był schludnie w jasny i czysty uniform.

Zdumiony hrabia przejął korespondencję. Nadawca nie raczył się przyznać do swojej tożsamości, w zamian starannie napisał imię oraz nazwisko adresata. Odszedł kilka metrów od ciekawskiej Angeliki, która nie odrywała wzroku od tajemniczej przesyłki, po czym prędko otworzył list. Z ciężkiej, zalakowanej koperty wypadł wysadzany klejnotami medalion w kształcie serca. Przeczytał wiadomość, po czym roześmiał się rozbawiony jej wymową. Właśnie szukał w głowie pretekstu, aby zjawić się u Najmanów, gdy niczym z nieba spadł mu ten liścik! Miał teraz w rękach rzecz należącą do Róży i musiał jej ją zwrócić! Pretekst był idealny! Przecież nie prosił ją o zapłatę za pranie.

„Ale teraz ta sprawa z przeszłości bardzo mi się przyda. Teraz Angelika na pewno zrobi się tak zazdrosna, że zdradzi się z uczuciami do mnie!” Był bardzo zadowolony z obrodu spraw.

— Co tam masz, braciszku? — zapytał Karol, który dostrzegł tajemnicze błyski w oczach Waleriana. Angelika przyglądała się mu niepewnie. Mężczyzna podszedł ku nim dumny niczym paw, po drodze obdarował ukochaną jednostronnym uśmieszkiem mówiącym: „Zaraz pokażę ci, na co mnie stać.”

— Dostałem list od panny Najman… oraz zapłatę za zniszczony garnitur! — Uniósł ku górze świecidełko, aby zaprezentować je wszystkim z bliska. — Karolu, opowiadałem ci o tym zdarzeniu. — Wszyscy spojrzeli zdziwieni na medalion, który spoczął teraz na wyciągniętej dłoni dwudziestosześciolatka. — Muszę czym prędzej zwrócić jej ten klejnocik. Garnitur i tak był stary i nadawał się do rynsztoka. Mam już nowy! Ha, ha! Ale honorowa ta Najman! — Wyraził swój podziw. Wycelował nim prosto w dumę panny Angeliki. — Wybaczcie więc moi drodzy, ale będę musiał odwiedzić państwa Najmanów. — Ukłonił się, spoglądając znacząco w oczy baronównie. Odszedł niespiesznie, tak aby móc jeszcze dwa razy obejrzeć się na te zazdrosne, błękitne oczęta.


Oburzona panna Dulska wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po trawniku.

— Uspokój się Angi! On to robi, żebyś była o niego zazdrosna! — uspokajała ją Wioletta.

— Doprowadza mnie do wściekłości! Jak może jeździć do tej brudaski?!

— Zerwij z księciem i w końcu porozmawiaj szczerze z moim bratem — powiedział wyluzowany Karol. Dla niego sytuacja była prosta.

— Niestety Karolu, ale twój brat będzie musiał pierwszy upaść do moich kolan, zanim wyjawię mu to, co czuję! Poza tym książę znaczy więcej niż hrabia.

— Jesteś pewna, że go kochasz? — Karol wychylił łyk soku. Był pewny tego, że miłość Angeliki można kupić za klejnoty.

— Tak! I zapłaci mi za tą Najman! — fuknęła, po czym pomaszerowała przed siebie w kierunku altany otoczonej przystrzyżonymi geometrycznie tujami.

Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego ogarnęła ją nagle taka wściekłość! Przecież książę był dla niej lepszą partią niż Walerian. Czekało ją wystawne życie, podróże, klejnoty i bale… Ojciec Waleriana zrzekł się dla syna tytułu hrabiowskiego, ale pałac, posiadłości oraz hodowla koni — nadal należały do jego ojca i matki. Młody Orłowski nie miał zbyt wiele. Spojrzała na rubin w pierścionku zaręczynowym, który dwa tygodnie temu książę Drucki wsunął na jej palec. Miotana sprzecznymi uczuciami, westchnęła ciężko. Kochała Waleriana a on ją. Z księciem nie łączyło jej prawie nic! „Miłość i tytuły czy pieniądze i tytuły? Gdyby wybrała Orłowskiego, musiałabym czekać do śmierci jego rodziców, żeby być Panią na włościach! Książę jest jedynym właścicielem swoich posiadłości oraz zamku! Wszak wybór jest oczywisty!” W takim to dylemacie znajdowała się Angelika Dulska.


Ubrał się w najlepszy, ciemnozielony garnitur, jaki miał w swojej obszernej garderobie. Dosiadł swojego białego wierzchowca, upewnił się, że naszyjnik dobrze siedzi w kieszeni jego marynarki, po czym ruszył galopem w drogę. „Nadchodzę panno Najman!” Podekscytowany tym, co może zobaczyć w posiadłości znanego hodowcy koni oraz jego córki, wciąż popędzał konia. Pokonał całą drogę w zaledwie dwadzieścia minut, a później zwolnił do stępa, aby powoli i z gracją wjechać w bramy posiadłości.

Wielkie połacie łąk i dojrzałych kłosów zbóż, pola otoczone zagrodami, konie, padoki, kilka stajen oraz średniej wielkości, całkiem niebrzydki dom — tyle zdołał zapisać w swej pamięci na pierwszy rzut oka. Wjechał na szerokie podwórze i zapytał służącego, gdzie znajdzie pana Najmana oraz jego córkę? Służący wskazał mu pole znajdujące jakieś pięćset metrów od domu. Pozostawił konia pod opieką służącego, po czym udał się piechotą we wskazane miejsce. Gdy oglądał resztę posiadłości, wciąż na nowo analizował to, co ma powiedzieć. „Czyżbym miał tremę?! Nie, to rzecz niepodobna!” Wyrzucił te myśli za margines świadomości i z dumnie uniesioną głową dotarł do miejsca, gdzie przy płocie, ubrany w strój roboczy, ciężko pracował jakiś mały parobek. Już miał zamiar zapytać chłopaczka, gdzie znajdzie Różę, lecz w ostatniej chwili dostrzegł, że to… dziewczyna, a później rozpoznał właściciela posiadłości. Nie zauważył Najmana w pierwszej chwili, gdyż mężczyzna stał za belką od płotu.

— Dzień dobry! Proszę wybaczyć mi to niespodziewane najście… — odezwał się w kierunku ojca dziewczyny. Stał nad nią niczym szef pilnujący robotnika. Ubrany w beżowy garnitur, popalał cygaro i przyglądał się dziewczynie z uśmiechem satysfakcji na ustach. Bez najmniejszej litości patrzył, jak córka wykopuje spróchniały, pokaźnej wielkości słupek, który stanowił element ogrodzenia pastwiska. Machała łopatą to z lewej, to z prawej strony grubej belki. Walczyła w pocie czoła, brudząc ziemią swoje robocze odzienie. Jej twarz była pokryta malusimi, czarnymi punkcikami odpryskującymi z wykopywanej gleby. Gdy młody mężczyzna ujrzał ją w takim upodleniu, poczuł, jak coś ściska go za serce. Zapragnął wybawić ją z tej opresji. Gdy go ujrzała, na chwilę zatrzymała się, po czym spuściła wzrok i zaczęła znów okładać ziemię szybkimi cięciami ostrego narzędzia.

Natomiast Najman zachował się inaczej — wydał się bardzo ucieszony jego widokiem.

— Dzień dobry panie hrabio Orłowski! — Spojrzał z błyskiem w oczach na swoją córkę i uśmiechnął się jednostronnie, jakby coś knuł. — Co pana do nas sprowadza?

Podali sobie ręce na przywitanie.


Wiele dałaby, żeby nie widzieć czystego i wystrojonego Orłowskiego, zmierzającego w jej kierunku. Oddałaby jeszcze więcej, żeby nie patrzył na nią z taką litością, jakby była sierotką wykorzystywaną w obozie pracy. Zawstydzona tym, że pojawił się w chwili, gdy miała ochotę zakląć siarczyście na swój podły los, zerknęła na hrabiego tylko raz, po czym wróciła do pracy. Rozpoczęła się nieco żenująca dla niej rozmowa.

— Przyjechałem, gdyż mam coś, co należy do pańskiej córki i chciałem jej to zwrócić — wytłumaczył Walerian. Nie mógł już dłużej znieść widoku walczącej ze słupkiem kobiety, więc przecisnął się między belkami płotu, stanął nad szamoczącą się damą, po czym rzekł: — Różo, proszę zostaw to! Ja to zrobię!

Nie mogła się oprzeć temu, żeby na niego nie spojrzeć. Troska, współczucie, gotowość do niesienia pomocy… „I to wszystko dla mnie?” — pomyślała z niedowierzaniem. Wtem odezwał się ojciec:

— Nie! — zaprotestował stanowczo. — Ona świetnie da sobie z tym radę! Lepiej niech mi pan powie, co u rodziców? I co właściwie ma pan dla mojej córki?

Róża pomyślała, że ojca bardziej obchodziła ta druga odpowiedź. Wysłuchała wytłumaczenia i tej całej historii, którą opowiedział Walerian, po czym wytarmosiła ciężki kloc drewna z ziemi i położyła go na trawie.

Młodego mężczyznę aż nosiło, żeby rzucić się dziewczynie z pomocą. Obserwujący go Stefan Najman uśmiechnął się pod swoim czarnym wąsem i zadowolony z siebie, zatarł ręce.

— Zostawię was samych, porozmawiajcie sobie — rzekł, po czym statecznym krokiem poszedł w kierunku domu.


Dobrze znała swojego ojca i wiedziała, co chodziło mu po głowie. Przecież sam wspominał o jej związku z „synem Orłowskiego”. Wyobrażał sobie nie wiadomo co, a przecież jej i pana hrabiego nic absolutnie nie łączyło i nie mogło łączyć.

— Teraz już naprawdę ci pomogę! — przerwał tok jej myśli. Ściągnął swoją ciemnozieloną marynarkę, podgiął rękawy koszuli i wcisnął nowy słupek na miejsce starego. Róża była pod wrażeniem, jak niewiele kosztowało go to wysiłku.

— Dobrze, a teraz ja to zakopię — oznajmiła, po czym przystąpiła do pracy.

— Po co upierasz się, żeby płacić mi za ten stary garnitur? — zapytał w końcu. Zorientował się, że dziewczyna znów unika jego wzroku.

— Bo chcę mieć z panem hrabią wszystkie sprawy uregulowane — odparła chłodno. Była zawstydzona tym, jak teraz wygląda w jego oczach. „Jak świnka w chlewie!”

On był zawsze taki czysty, uczesany i dobrze ubrany… W tej chwili wyglądał bardzo pociągająco — może nawet bardziej niż na balu, gdy dojrzała go w gustownie urządzonej sali balowej ratusza, przechadzającego się pośród gentelmanów i dam z wyższych sfer. Przypadkowo napotkała jego ciemnobłękitne spojrzenie. Mimowolnie poczuła łaskotanie w sercu, którego nie zdążyła ujarzmić, zanim nasunęło jej na myśl, że Walerian naprawdę był ideałem.

Podczas uklepywania ziemi dookoła słupka, pobrudziła się jeszcze bardziej. Jednak po kilku minutach słupek stał stabilnie, mocno zakopany w ziemi.

— Skończ już z tym hrabiowaniem, bo robisz mi przykrość — zabrzmiał przekonująco. — Mam coś twojego i chciałbym ci to oddać… ale jest jedna rzecz, którą musiałabyś dla mnie zrobić.

— Przejdźmy do sedna — otarła dłonią czoło, robiąc na nim ciemną smugę.

Walerian uśmiechnął się rozbawiony tym widokiem, lecz po chwili wrócił do swojego poważnego tonu.

— Musisz teraz pojechać ze mną na herbatę do mojego pałacu — postawił twardy warunek. Miał plan, aby trochę podenerwować dumną Angelikę umizgami w stosunku do panny Najman. Gdy popatrzył Róży w oczy, poczuł jednak wyrzuty sumienia, co wydało się mu nietypowe. Była jedynie pionkiem w jego grze — środkiem pozyskania miłości innej kobiety.

Zbagatelizowała jego żądania i podniosła z ziemi długą, szeroką deskę, po czym zaczęła przykładać ją do belki, którą przed chwilą wkopała do ziemi. Miała zamiar kontynuować pracę, mimo tego co jej powiedział.

— Po co? — zapytała, gdy układała deskę na odpowiedniej wysokości.

Nie potrafił dłużej stać z założonymi rękoma, więc ruszył jej z pomocą.

— Poczekaj! Przytrzymam ci!

— Dobrze, będzie szybciej… choć świetnie poradziłabym sobie sama. Myślisz, że kto stawiał te wszystkie płoty? — obrzuciła go drwiącym spojrzeniem.

Mężczyzna zaniemówił.

— Po co miałabym tam jechać? — zapytała, gdy przystawiała pierwszy gwóźdź. Uderzyła weń raz a porządnie. Niestety, nie udało jej się wbić go za pierwszym, ani nawet za piątym razem. Poczuła, że zaczynają jej drżeć ręce. Pan idealny stał zbyt blisko niej…

— Bo lubię twoje towarzystwo.

Ręka jej zadrżała — zamiast w gwóźdź, dziewczyna trafiła młotkiem w palec.

— Auć! — Słaniając się na kolanach, chwyciła się za obolały paluszek. Walerian od razu ruszył jej z pomocą.

— Pokaż! Może być złamany!

— Nie, zaraz mi przejdzie! — warknęła na niego i odsunęła się, gdy tylko poczuła jego dotyk na swoich dłoniach. „Po co to robi?! Dlaczego po prostu się ode mnie nie odczepi?!”

— Ale ty jesteś uparta! Ale ja też jestem! Więc zapraszam cię ten… na tą herbatę… — zająknął się. Usiłował zachować twarz, choć poczuł się niemile dotknięty jej zachowaniem. „Ona mnie nie lubi! Będę musiał zrobić coś, żeby się to szybko zmieniło! Inaczej plany pójdą w łeb!”

Popatrzył na jej zaczerwienioną twarz, w jej oczach dostrzegł gniew. Powstała. Nadal krzywiła się z bólu i trzymała się za obolały palec.

— Panie hrabio, ja nie jestem zainteresowana tą propozycją. Ale znam kogoś kto chętnie skorzysta z tego zaproszenia… A co do tego naszyjnika: może go pan zatrzymać! — Po tych słowach wróciła do pracy.

— Nie obchodzi mnie żadne zastępstwo. Zaproszenie jest dla ciebie, Różo.

Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Dziewczyna powiedziała już swoje ostatnie zdanie. Pochłonięta pracą, postanowiła potraktować go jak powietrze. Ale on nie miał zamiaru odpuścić! Uparcie tkwił u jej boku i podawał jej gwoździe, jednocześnie obmyślał następny krok działania.

Prędko dokończyła pracę, aby nie przedłużać tej denerwującej sytuacji.

— Skończone. Teraz muszę udać się do domu — oznajmiła chłodno, nie podnosząc na niego oczu. Walerian zrozumiał, że właśnie jest wypraszany z posiadłości Najmanów. Potulnie ruszył za dziewczyną, która dzierżąc w jednej dłoni młotek a w drugiej kilka gwoździ, ruszyła w drogę powrotną. Nie zaczekała na gościa, wręcz wyprzedziła go o ładnych kilka metrów. Dogonił ją w kilku susach. Uparcie tkwiąc u jej boku niczym natręt, ruszył polną drogą. Starał się jej dorównać kroku. Gnała, jakby ją ktoś gonił!

Nie odezwała się do niego ani słowem podczas powrotu do domu, a gdy już prawie miał wsiadać na konia, rzuciła do niego oschle:

— Do widzenia jaśnie panie! — po czym weszła do domu.

I już wkładał nogę do strzemienia, kompletnie wytrącony z równowagi przez tą „niemiłą dziewuchę”, gdy nagle wpadł na genialny pomysł. „Róża nie sprzeciwi się przecież swojemu ojcu! Zaraz przekonam go, że jego córka powinna ze mną pojechać!”


Odnalazł Najmana w jednej ze stajen i zaczął swoją przemowę, która natychmiast przerodziła się w działanie.

— Moja córka będzie gotowa za piętnaście minut! — Wyszczerzył zęby, bardzo zadowolony z faktu, że jego córka została zaproszona do tak pożądanego grona osób, po czym włożył do kieszeni medalion, którego hrabia w żadnym wypadku nie chciał przyjąć.

— Zaczekam na nią przed domem.

— Taa… to bardzo dobry pomysł.

I choć Najman nie sprecyzował do końca swojej pochwały, Walerianowi było to teraz obojętne. „Byle szybciej! Bo Angelika czeka!” Zaczął wyobrażać sobie jej zdumienie i zazdrość, gdy przyprowadzi do pałacu swojego gościa. „Pytanie tylko, czy gość nie zaprze się nogami i rękami przed udaniem się wraz z nielubianym hrabią do jego posiadłości? Czyżby domyślała się czegoś? Wszak kobiety mają intuicję, która chroni je przed niepowołanym towarzystwem.” Poczuł chwilowy przypływ wyrzutów sumienia. „Wypije tylko z nami herbatę, nic więcej! Nie pozwolę jej obrażać, tak jak ostatnio. Przecież może mi się znowu przydać.” Przypomniał sobie to, jak okiełznała zranionego rumaka i poczuł sympatię a nawet podziw dla tej drobnej lecz upartej istoty. „I te jej ręce… Czyż Najman naprawdę musi ją tak wykorzystywać?! Gdybym mógł się rozdwoić, to jednego siebie oddałbym tej biedaczce, żeby uwolnić ją z tej męki.” Później jego myśli poszybowały ku innym przemyśleniom.

Podczas pobytu w stajni znanego hodowcy koni poczuł się mile zaskoczony tym, że nie czuć tam było smrodliwych nieczystości. Boksy były idealnie czyste, a same konie zadbane, jakby dopiero co ktoś je wykąpał i naperfumował. Przypomniał sobie stajnie w posiadłości rodziców i stwierdził, że wymagały solidnego sprzątania. Zawstydził się, gdyż to jego obowiązkiem był nadzór nad końmi. Sam podjął się tego jakiś czas temu. Ale później wyjechał do miasta i zostawił wszystko na głowie starego ojca…


— Idź się umyj, przebierz i pojedziesz z panem hrabią!

Stefan Najman nie tolerował żadnych sprzeciwów, dlatego Róża posłuchała go bez protestów. Była wściekła na Waleriana! Chciała skończyć z nim raz na zawsze, a tym czasem on wciąż nie chciał się od niej odczepić! Myślała, że sobie pojechał, po tym jak niemile zachowała się w stosunku do niego, a tymczasem on uparł się, żeby ją ze sobą zabrać! Miała ochotę go zwyzywać, byleby sobie już pojechał i nigdy nie wracał.

— Emilko, pożycz siostrze suknię, ale nie byle jaką! — zabrzmiał rozkaz ojca.

Dziewczęta pokornie poszły do pokoju, gdzie zazdrosna Emilia wyciągnęła ze swojej szafy błękitną kreację, zdobioną białymi koronkami oraz drapowaniami, które miały dodać nieco więcej polotu chudemu ciałku Róży. Pokaźny dekolt i odsłonięte ramiona zakryte zostały półprzezroczystym szalem wykonanym z białej organtyny. Buciki na niskim obcasie dodały jej sylwetce wdzięku, a złoty wisiorek i spinka, którą Emilia upięła jej cienkie i delikatne włosy, dopełniły całości.

Spojrzała w lustro. Od miłości do nienawiści ponoć jest tylko jeden krok, a ona właśnie w tej chwili nienawidziła hrabiego z całej siły. Intuicyjnie wyczuwała, że ten mężczyzna ma w tym wszystkim jakiś ukryty zamiar i wplątuje ją w swój świat, aby wykorzystać ją do swoich niecnych celów! Obok złości pojawił się także cień zachwytu nad tym, jak wyglądała i jak się czuła. Była kobietą, a nie parobkiem ojca. I jako kobieta miała się teraz pokazać temu samemu towarzystwu, które ostatnio tak okropnie ją potraktowało. Gdy poczuła strach, prędko nakryła go kolejną falą złości.

Czysta i ubrana w jedną z wystawniejszych sukienek Emilki, wyszła na zewnątrz i spojrzała oschle na młodego mężczyznę, który stał nieopodal małego powoziku zaprzężonego w czarnego konika. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Był zaskoczony tym, co ujrzał.

Po raz pierwszy od balu w mieście ujrzał ją tak pięknie ubraną i uczesaną. Mimowolnie poczuł zachwyt. Po raz pierwszy nie wiedział, jak ma się zachować w stosunku do kobiety. W stosunku do wściekłej i pięknej kobiety! Mimo iż Róża była zniszczona pracą, miała w sobie w tej chwili wiele piękna i kobiecego wdzięku. Gdy się zbliżyła, dostrzegł jej zaciśnięte, czerwone usta i nachmurzone spojrzenie, które upodobniło ją do gniewnej bogini zdolnej cisnąć w niego świetlistym piorunem, aby ugodzić go prosto w serce. Róża Najman była po prostu wściekła!

— Jedziemy panie hrabio? — zapytała nadąsana, z trudem zachowując grzeczny ton.

— Tak, twój ojciec podstawił nam powóz. — Wskazał na czarny, dwuosobowy powozik zaprzężony w czarnego konia.

— Dobrze… — Podeszła do powozu i bez zbędnych ceregieli wspięła się na górę. Orłowski chciał jej pomóc, ale udała, że nie widzi jego pomocnej dłoni. Westchnął i pomyślał: „Nie będzie z tobą łatwo, dziewczyno.”

Ruszyli. Między nimi zapanowała obezwładniająca cisza. Czuł, że zaraz oszaleje, jeśli ta kobieta natychmiast nie przestanie się na niego wściekać!

— Różo, w czym właściwie tkwi problem? — zapytał, bo już nie mógł wytrzymać tego uporczywego napięcia.

— Nie rozumiem pana.

Poprawiwszy się na siedzeniu, zaczęła bawić się chusteczką. Wiedział, że to jakaś grubsza sprawa.

— Skąd ta niechęć do mnie? Obraziłem cię czymś?

— Nadal nie rozumiem, o co chodzi — odparła tak, aby zrozumiał, że jego starania są daremne. Miała nadzieję, że facet zaraz nie wytrzyma i zawróci, i że da jej raz na zawsze święty spokój!

Walerian gwałtownie zatrzymał konia, po czym pochwycił ją za dłonie i odwrócił ją w swoją stronę.

— Różo, proszę, nie rób mi tego!

Spojrzał na nią błagalnie, używając przy tym całego swojego uroku osobistego. Był zdeterminowany, aby zawlec tę zbuntowaną dziewuszkę tam, gdzie będzie mógł ją wykorzystać do swoich celów. Ujrzał ją z bliska… i nagle zapomniał o Angelice. Sam nie wiedział, co go napadło, ale w tej chwili nie istniało nic oprócz jej brązowych, rozgniewanych oczu i rozchylonych warg, które miał ochotę pocałować. Powoli nachylił się w jej kierunku…

— Panie hrabio… — wyszeptała zaskoczona i prędko się odsunęła.

Walerian poprawił się na siedzeniu i popędził konia. Zrobiło się mu głupio. „Co mnie napadło?! Zamroczenie jakieś… śmieszne! Bzdura!” Przypomniał sobie, co miał do niej powiedzieć.

— Wyjaśnijmy to wszystko raz na zawsze! — mówił, spoglądając przed siebie. — Zaprosiłem cię, gdyż żywię do ciebie sympatię i chciałbym widzieć cię częściej w gronie swoich znajomych podczas spotkań towarzyskich! Czy jest w tym coś złego? — Ujął dłoń dziewczyny, która pod wpływem jego dotyku zadrżała. Róża miękła coraz bardziej, czuł to. Ale i on także zaczynał czuć dziwne zmiękczenie w sercu.

— Tylko że pańscy znajomi nie przepadają za moim towarzystwem. — Przypomniała sobie, jak zachowali się w niedzielę na łące.

— Tamci państwo już wyjechali, a pozostał mój brat i jego narzeczona, oraz baronówna Dulska. Nikt nie zrobi ci przykrości, obiecuję! Nie pozwolę, aby włos spadł ci głowy. Jesteś od teraz pod moją opieką! — Puścił jej dłoń. Poczuł, że jeszcze chwila, a znów się zapomni. „To przecież idiotyczne! Zaraz będę przy Angelice i wszystko będzie tak samo, jak zwykle.”


Tak ją przekonywał, że w końcu jej wściekłość ustąpiła ciepłemu uczuciu. Poczuła się ważna i doceniona jako dama. Zależało mu na niej, jako towarzyszce do rozmowy. Przecież wyraźnie to określił. „Co może być złego w takiej zwyczajnej przyjaźni?” — pomyślała, spoglądając na niego ukradkiem.

— To co? Rozejm? — Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się jednostronnie. W tej chwili ten jego charakterystyczny uśmiech nie wydał się jej ironiczny. Pojęła jego znaczenie. Była to oznaka sympatii, przed którą tak się broniła.

— Rozejm.

— Świetnie! Bardzo podniosłaś mnie na duchu! A teraz prosto do pałacu! — Pognał konia.

Dostrzegł, że dziewczyna zmiękła, więc odetchnął z ulgą. „Jednak mam na nią jakiś minimalny wpływ, he, he!” Postanowił wykorzystać to do swoich niecnych celów. „A jednak dziś odkryłem w tej zwyczajnej dziewczynie coś pociągającego…” Zaśmiał się w duchu i nazywał to „bzdurą”! I wnet o tym zapomniał! Gdy tylko pomyślał o Angelice, przeszły mu wszelkie inne zachcianki. „Jak mogłem pomyśleć o tym, żeby pocałować Różę! Phi!” Zerknął na jej prostacki profil — przecież nie mógł się równać profilowi twarzy prawdziwej arystokratki, którą była baronówna — i znów poczuł pociąg do tej zagadkowej istoty, siedzącej tak blisko niego. „To chyba przez to popołudniowe słońce!”


Gdy dojechali na miejsce, była już całkiem spokojna. Nawet przyjęła jego dłoń podczas schodzenia z powozu.

— Wszystko będzie dobrze! — Czarował ją szczerością swoich oczu oraz uśmiechu, którym coraz bardziej ufała. Poprowadził ją pod ramię ku domowi. Weszli po schodach na ganek, przekroczyli próg dużych, masywnych drzwi, przemierzyli hol, a później skierowali swoje kroki ku schodom. Róża ogarnęła spojrzeniem elegancki i gustowny wystrój wnętrza. Było całkiem przyjemnie, a chłód panujący w środku orzeźwił ją nieco z letniego upału, który zaczął doskwierać jej pod koniec podróży. Odetchnęła i spokojna na duchu dała się poprowadzić po schodach w górę.

Jej niepokój powrócił natychmiast, gdy weszła do salonu, gdzie akurat pito herbatę. Wzrok baronówny powiedział jej wszystko. Złość, niechęć, odraza i niesmak — malowały się na jej twarzy i na twarzach reszty zgromadzonych. Gdy tylko to dostrzegła, stanęła jak wryta, nie śmiała postawić ani kroku dalej.

Poczuł się winny, gdy dostrzegł jej reakcję. „Wystawiam małego kotka na pożarcie psom. Ale ze mnie podły drań!” Wyraz twarzy ukochanej przekonał go, że to ona jako pierwsza przypuści atak. Musiał więc dotrzymać słowa i obronić tę młodą damę.

— Witajcie! Przywiozłem gościa! — zaczął radośnie, robiąc dobrą minę do złej gry.

Towarzystwo nawet się nie poruszyło… Delikatnie popchnął dziewczynę do środka pomieszczenia. Nie mógł przecież wiedzieć, że ta od razu poczuje się tam jak w potrzasku. Spojrzał surowo na brata, który zrozumiał go bez słów, i jako pierwszy podniósł się z krzesła. Zbliżył się bez pośpiechu, po czym nagiął swój kark jak na gentelmana przystało i ucałował przez rękawiczkę dłoń przestraszonej dziewczyny.

— Dzień dobry panno Najman! Nazywam się Karol Orłowski — rzekł z nieco wymuszoną grzecznością. — Proszę pozwolić, że przedstawię moją narzeczoną… — Jasnowłosa dziewczyna żywo dołączyła do swojego partnera i podała dłoń nowoprzybyłej. Para młodych ludzi stanowiła w oczach Róży przeciwwagę. O ile barczysty Karol był poważnym brunetem o zielonych oczach, o tyle jego narzeczona była wesołą, jasnowłosą panienką o filigranowej posturze.

— Nazywam się Wioletta Kaliska, już niebawem Orłowska — podkreśliła ostatnie słowo, jakby ostrzegała ją, aby nie zbliżała się do jej narzeczonego.

— Bardzo mi miło państwa poznać — odpowiedziała ledwie dosłyszalnie, a później spojrzała na damę, która nawet nie drgnęła w jej kierunku. Aby zlekceważyć gościa, wygodniej rozsiadła się na tapicerowanym fotelu.

— Angeliko. — Ton, w jakim Walerian wypowiedział jej imię, oznaczał mniej więcej: „Jeśli się nie ruszysz, to porozmawiamy inaczej.”

Baronówna podniosła się, a później statecznym krokiem pełnym gracji podeszła w stronę wieśniaczki. Nienawiść do niej miała wypisaną na twarzy. Podała jej dłoń z wysoko podniesioną głową — ledwie musnęła jej palce, po czym szybko się odwróciła i odeszła.

— To panna Angelika Dulska, baronówna — oznajmił za nią, zażenowany jej zachowaniem.

Róża poczuła się zlekceważona przez tę dystyngowaną damę, której bała się od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzała ją wchodzącą przez drzwi do sali balowej. Hrabia poprowadził ją do stołu, gdzie służący zdążył już przygotować dla gościa filiżankę i spodek. Zdobiona kwiatowymi motywami porcelana przykuła uwagę dziewczyny, odwracając na chwilę jej uwagę od Angeliki, która zasiadła dwa krzesła dalej. Dama wlepiała w nią lodowate spojrzenie. Walerian usiadł między obydwiema pannami, a gdy dostrzegł, że służący zamierza właśnie nalewać herbatę do filiżanki gościa, zatrzymał go:

— Sam to uczynię — po czym wstał i zręcznym ruchem wlał brązową ciecz do naczynia.

— Dziękuję — zabrzmiała cichutko panna Róża. Zapach herbaty sprawił, że poczuła się trochę spokojniejsza. Przypomniała sobie babcię, która zawsze raczyła ją tym napojem, gdy odwiedzała ją w mieście. Ale to było wieki temu.

Przyjemnie urządzone wnętrze saloniku, ciepły koloryt zasłon, dekoracje zdradzające dobry gust pani tego domu… Wszystko to podobało się jej niezmiernie. Przez chwilę naprawdę zrobiło jej się przyjemnie. A gest gospodarza sprawił, że poczuła się ważna. Jego tajemniczy uśmiech spowodował niekontrolowane westchnienia jej serca. Był dla niej tak miły, że niemal była skłonna dopuścić do świadomości, że znaczy dla niego coś więcej…


Angelika zapłonęła złością, jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Walerian okazywał Róży względy, których nigdy nie okazywał jej! Nigdy nie nalał jej herbaty do filiżanki! W dodatku patrzył na nią taki uśmiechnięty, jakby ona, baronówna Angelika Dulska, nie siedziała tuż obok niego! Jakby tamta stała się nagle dla niego kimś ważniejszym niż ona! Miała ochotę rzucić się jej do oczu, potargać jej kreację, która okazała się tego dnia bardziej wystawna niż jej własna… ale próbując zachować fason, rzekła tylko:

— Walerian… Is not that an exaggeration? — Co miało oznaczać: „Czy to nie przesada?”

— Bynajmniej, to żadna przesada. Róża jest moim gościem — odpowiedział. Nie miał zamiaru bawić się w robienie z dziewczyny idiotki nieznającej języków. Nie chciał, żeby czuła się nieswojo, podczas gdy oni będą sobie ucinali pogawędkę w języku nieznanym niedouczonej chłopce.

Lecz któż mógł wiedzieć, że Róża zrozumiała to, co powiedziała Angelika. Ciekawa jednak dalszego toku rozmowy, nie przyznała się do tego, że zna język angielski. Mile zaskoczona gestem hrabiego, nie przejęła się słowami zazdrosnej kobiety.

— Proszę, może ciasteczko, Moja Droga? — zapytał ją z ciepłym uśmiechem.

— Dziękuję — rzekła nieco głośniej, nie odrywając od niego oczu. W tej chwili przestała ją obchodzić reszta towarzystwa. Wystarczyło jej, że On, hrabia Orłowski okazuje jej uwagę i grzeczności, które osłodziły jej skromne, dziewczęce serduszko.

— Proszę, smacznego!

Baronówna nie potrafiła już dłużej obojętnie przyglądać się tym serdecznościom, więc potulnie zwróciła się do Waleriana:

— Why are you doing this? I know you want to make me jealous! Stop pulling this play immediately! — Co oznaczało: „Dlaczego to robisz? Wiem, że chcesz, abym była o nią zazdrosna! Przestań ciągnąć tę grę, natychmiast! — powiedziała, jednocześnie trzymając swoją dłoń, na dłoni zaskoczonego jej śmiałością Waleriana, która spoczywała na stole. Jej ton był tak spokojny, jakby pytała go, czy może mrugnąć okiem.

Utkwił wzrok w błękicie jej oczu i w jednej chwili zrozumiał, że baronówna właśnie wyznawała mu swoją miłość. Nie pomyślał w tej chwili o tym, że gość zapewne czuje się skrępowany ich zachowaniem. Myślał, że biedaczka i tak niczego nie zrozumiała.

Róża jednak zrozumiała wszystko. Zatem to dlatego tak bardzo zależało mu na tym, żeby tutaj przyjechała! Chciał, żeby Angelika była o nią zazdrosna. Tym sposobem chciał się do niej zbliżyć! „Przecież dobrze wiedziałam, że on ją kocha, więc dlaczego tak mnie to zabolało?! Tu nie chodzi o mnie, ale o nią i ich miłość!” W jednej chwili pojęła, co ma zrobić, aby raz na zawsze wyzwolić się spod wpływu Waleriana. Rzekła więc płynnie po angielsku:

— Excuse mie, I’m not felling good… I will come back to my home. — Co miało oznaczać: „Przepraszam, nie czuję się dobrze. Wrócę do swojego domu.” Wstała i ukłoniła się wszystkim zdumionym towarzyszom. — Goodbye! Panie hrabio… — Chciała coś jeszcze rzec, lecz tylko spojrzała z żalem w jego ogarnięte zdziwieniem źrenice, po czym prędko wyszła.


Natychmiast zerwał się ze swojego miejsca. Sekundę później poczuł silne szarpnięcie za rękaw marynarki. To Angelika chciała go w tej chwili zatrzymać. Dostrzegł jej błagalne spojrzenie. Chciała coś powiedzieć, lecz odsunęła dłoń. Odrzucił na bok swoje miłosne podboje i pobiegł za zranioną dziewczyną. Teraz był już pewien tego, że nie był Róży całkiem obojętny, a jej bronienie się przed jego towarzystwem było jedynie przykrywką. Inaczej śmiałaby się z tego, co powiedziała Dulska. Wyglądała na zranioną. Ten żal w jej oczach… „Jak mogłem jej to zrobić?! Przecież jest dobrą dziewczyną!” Jego tajemnica wyszła na jaw — to był koniec jego gierek. Zrobiło się mu strasznie wstyd. Poza tym szkoda było mu dziewczyny, którą zdążył już polubić.

Dogonił ją na podwórku i zatrzymał siłą, przytrzymując za nadgarstki. Spodziewał się, że obrzuci go stekiem obelg lub spoliczkuje w przypływie złości… Lecz ujrzał jedynie smutek i łzy spływające po jej policzkach.

— Wybacz mi! Przepraszam! Ale…

— Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić, że będę elementem gry towarzyskiej. A teraz żegnam pana, panie hrabio — rzekła. Próbowała się uwolnić z jego rąk, lecz on trzymał ją tak mocno jak stalowe kleszcze. — Puść, bo to boli!

— Przepraszam… — puścił ją. — Tylko nie uciekaj! — poprosił łagodnie.

Nie chciała już na niego patrzeć, nie chciała słuchać jego głosu.

— Pozwól mi odejść i nigdy więcej nie stawaj na mojej drodze — warknęła ostrzegawczo, ale, choć tego nie chciała, on znów zaczął ją obłaskawiać.

— Różyczko, wybacz mi, że nie uprzedziłem cię, że Angelika jest tak bardzo o mnie zazdrosna — mówił słodko, jakby wprost z dobrego serca. — Nie toleruje innych kobiet w moim otoczeniu. Nie znosi, gdy okazuję innym kobietom grzeczność. To nie twoja wina i nie powinnaś wychodzić. — Zręcznie obracał kota ogonem we worku. — Jeśli poczułaś się urażona… przepraszam w jej i swoim imieniu. — Po tej przemowie ucałował jej dłoń.

Odsunęła się o krok, aby zwiększyć między nimi dystans. Sama już nie wiedziała, w co ma wierzyć. Był dla niej taki miły… W jednej sekundzie otrząsnęła się ze złudnych nadziei.

— Chcę wrócić do domu.

Zrozumiał, że jeśli zaraz nie zmieni tematu, to nie zdoła jej zatrzymać, więc wypalił:

— Świetnie mówisz po angielsku!

— Musiałam się nauczyć, gdyż ojciec często jest odwiedzany przez klientów z zagranicy — wytłumaczyła prędko, po czym odwróciła się w kierunku powozu. Podgięła kieckę, po czym prędko wdrapała się na górę.

— Pozwól mi chociaż, abym mógł cię odwieźć! Nie chcę, żebyś wracała sama — powiedział, po czym wsiadł za nią do powozu i przejął lejce.

Ciasnota w małym, odsłoniętym powoziku sprawiła, że panna Najman poczuła, iż siedzi stanowczo za blisko hrabiego. „Ojciec specjalnie podstawił nam ten ciasny powóz!”


Z każdym metrem podróży denerwował się coraz bardziej. Dziewczyna starała się trzymać jak najdalej od niego — przechylała się przez podłokietnik z drugiej strony powozu. Patrzyła gdzieś daleko przed siebie, jakby lekceważyła jego obecność.

— Powiesz coś? — zapytał w końcu, bo nie wytrzymał napięcia.

— Mam nadzieję, że to nasze ostatnie spotkanie — odparła zimno. Dotkliwie odczuwała ranę, którą ten podły człowiek wyżłobił w jej sercu. „Jak mogłam pomyśleć choćby przez chwilę, że mógłby mnie polubić, albo… pokochać?!”

Jej chłód poczuł aż w środku swojego serca. Postanowił obłaskawić to biedne stworzenie, które stało się nieświadomą ofiarą jego podbojów miłosnych.

— Dobrze, nigdy więcej nie zaproszę cię na tego rodzaju spotkania z moimi przyjaciółmi. Ale nie zrezygnuję w ogóle z zapraszania ciebie. Mogłabyś przecież spędzać czas tylko ze mną, prawda? — Wykombinował na szybko świetny pretekst. — Będę potrzebował twojej fachowej pomocy.

— Jakiej to? — zdziwiła się. „A cóż ja mogłabym mieć do zaoferowania takiemu wielkiemu panu?!” — zaśmiała się w duchu.

— Przy koniach. Zapraszam cię na jutro, na obchód po naszych stajniach. Wybierzesz, twoim zdaniem, najlepszego konia nadającego się do jazdy dla delikatnej i wrażliwej kobiety… takiej jak ty — chciał ją udobruchać komplementami, ale dziewczyna parsknęła śmiechem. „Bajerant!”

— Nie śmiej się, właśnie taka jesteś! To jak, pomożesz mi? — prosił ładnie, na nowo zmiękczając jej serce.

— Czy to koń dla panny Dulskiej? — zapytała po chwili. Ledwie zapanowała nad rozbawieniem, w które wprawił ją komplement od Pana Idealnego. „W co on właściwie gra?”

Walerian jednak miał na myśli nią samą. Był skłonny w ramach przeprosin i zadośćuczynienia za swoje winy podarować jej wierzchowca, który jej się spodoba.

— Nie… chciałem podarować go przyjaciółce.

— Będzie więc lepiej, jeśli przyjaciółka sama wybierze sobie konia i dopasuje go do swoich umiejętności jeździeckich. Poza tym najważniejszy między koniem a jego panem jest stosunek emocjonalny. Koń musi czuć szacunek do swojego pana, ale jednocześnie nie bać się go na tyle, żeby spokojnie mógł się poruszać i nie wpadać w złe przyzwyczajenia… — urwała nagle, po czym dyskretnie spojrzała na siedzącego obok niej mężczyznę. Nie odrywał od niej wzroku. Spuściła oczy na swoje buty i zaczerwieniła się po same uszy.

— Będę ci więc wdzięczny za wybranie konia dla osoby takiej, jak ty — kontynuował błagania, które najwidoczniej działały na jego korzyść.

— Dobrze, jeśli tylko o to chodzi, mogę to dla ciebie zrobić — odpowiedziała, patrząc przed siebie. Walerian siedział stanowczo za blisko niej… Od zapachu jego perfum kręciło jej się w głowie. Jakby tego było mało, ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.

— Dziękuję ci, Moja Dobra Duszyczko! — zabrzmiał niemal czule.

Myślała, że zaraz puści jej dłoń, ale on jakby uczepił się jej niczym rzep.


Postanowił specjalnie przedłużyć ten gest. Chciał oczarować tę nieśmiałą dziewczynę. Sam nie wiedział czemu, ale strasznie spodobało mu się to uwodzenie niewinnej istoty, która pod wpływem jego wzroku i dotyku czerwieniła się niczym płatki karmazynowej róży. Później nagle przypomniał sobie, dlaczego w ogóle chciał ją zatrzymać… i zobaczył przed oczyma duszy błękitne oczy Angeliki. Wtedy to puścił dłoń panny Najman. Wiedział, że gdy tylko Dulska dowie się, że spędzają czas sam na sam, będzie zazdrosna. A przecież Angelika nie potrafiła jeździć konno.

Później cichy głosik tuż obok niego sprowadził go na ziemię.

— W-walerian… — zająknęła się — ja nie potrafię jeździć na siodle damskim — wyznała.

— Nie żartuj! Ty nie potrafisz? Taki dobry jeździec?

— Przykro mi, ale to prawda… więc nie mogę ci pomóc w wyborze konia dla damy. — Wzruszyła ramionami. Zrobiło jej się smutno na myśl, że teraz już naprawdę ich kontakt się urwie. Była dla niego bezużyteczna.

To nieco pokrzyżowało jego plany, ale szybko zaczął improwizować.

— Mimo wszystko będzie mi miło, jeśli odwiedzisz moje stajnie i wybierzesz się ze mną na konną przejażdżkę. Czy mogę liczyć na twoje towarzystwo?

W jednej chwili odczuła ulgę, że jeszcze się zobaczą… a w drugiej ogarnęła ją złość na samą siebie, że dała się mu podejść.

— Tak — odpowiedziała cicho. Pomyślała, że chyba już nigdy się od niego nie uwolni. Jej odpowiedź spotkała się z szerokim uśmiechem hrabiego. Był zadowolony.


Umówili się na jutrzejszy dzień, na godzinę 16:00. Pożegnał się z nią pocałunkiem w rękę, a później wsiadł na swojego konia, który czekał na niego w jednej ze stajen Najmanów, i ruszył w drogę powrotną. Był z siebie bardzo zadowolony. Udało mu się nie zerwać znajomości ze swoją przynętą. Mimo wszystko nadal miał mieszane uczucia. Polubił ją. Poza tym były jeszcze te „bzdury”, o których myślał, gdy jechał z nią dzisiejszego dnia do pałacu. Obraz dystyngowanej damy, wybranki jego serca, zagłuszył w nim wszelkie skrupuły i sprzeczności uczuć.

— Już do ciebie jadę, Ukochana Angeliko!

4. Gwałtowne zmiany

„(…) faceci lubią udawać twardzieli, podczas gdy w środku są równie krusi, co kruszonka na cieście.”

— Walerian! — usłyszał anielski głos, gdy właśnie wchodził do swojego pokoju. Obejrzał się i ujrzał ją. Podążała korytarzem w jego kierunku, poruszając się kusząco niczym nimfa leśna. Miała na sobie długą, białą suknię, która zwiewnie otulała jej smukłą sylwetkę, odkrywającą ramiona, ukazującą pełnię jej dekoltu. Jej długie, kruczoczarne włosy łagodnie opadały na jej ramiona. Wyglądała wprost niebiańsko, tylko jej twarz była blada i brak było na niej uśmiechu. Pomyślał sobie, że jest idealna i wyobraził ją sobie przed ołtarzem jako swoją narzeczoną… żonę!

— Tak? — zapytał czule, zauroczony jej wdziękiem. Stanęła naprzeciwko niego i spojrzała smutno w jego ciemnoniebieskie oczy.

— Musimy porozmawiać — zabrzmiała smętnie. — Poważnie — dodała po chwili.

— Proszę, możesz wejść do mojego pokoju — rzekł i otworzył przed nią drzwi swojej sypialni. Podniecił się nie na żarty, na myśl, że znajdą się w końcu sam na sam w jednym pomieszczeniu, i to z łóżkiem, na którym będą mogli…

Spojrzał na nią z wilczym głodem.

Wiedziała, że jej pragnął.

— Mnie nie o to chodzi — odparła spokojnie, choć każdy skrawek jej ciała pragnął tylko Jego.

— Ależ ja nie proponuję ci niczego niestosownego — uśmiechnął się zadziornie, a w jego oczach pojawiły się psotne ogniki.

— Nie wygłupiaj się. — Uniosła dumnie głowę. Sprowadziła go swoim chłodem na ziemię.

Spoważniał, gdyż nie miał innego wyjścia. Powstrzymał swoje pragnienia i zrobił jej przejście w drzwiach.

— Wejdź, to porozmawiamy.


Znaleźli się w zamkniętym pomieszczeniu sam na sam. Na chwilę przystanęli naprzeciwko siebie, po czym ona podeszła do niego, objęła go za szyję i pocałowała delikatnie prosto w usta. Później jej pocałunek nagle przybrał na sile, aby zamienić się w namiętną wędrówkę ku wnętrzu jego ust. Pragnął tego, a jednak, aby w to uwierzyć, musiał się przekonać, czy to na pewno ona a nie zjawa senna, która opanowała go w chwili, gdy pragnął jej tak mocno, jak pragnie się tylko raz w życiu. Odsunął ją delikatnie, aby spojrzeć w te niebieskie oczęta. Miłość, pragnienie, namiętność. Angelika.

— Wiesz, jak długo na to czekałem? Kochanie — wyszeptał, gładząc czule jej policzek. — Teraz wszystko już będzie dobrze, wszystko się ułoży Kochanie…

— Walerian… — próbowała mu przerwać.

— Cichutko malutka, nic nie mów. Ja się wszystkim zajmę. Pojadę zaraz do księcia i powiem mu, że się kochamy. Będzie musiał zwolnić cię z danego słowa. A jeśli trzeba będzie to i stanę do pojedynku o ciebie. Moja Najdroższa, Najukochańsza… — i znów chciał zbliżyć swoje usta ku niej, lecz ona odsunęła się od niego.

Smutek w jej oczach przestraszył go.

— Ty nic nie rozumiesz. To był pocałunek na pożegnanie — powiedziała smutno.

— Chcesz to sama załatwić? Nie zgadzam się! Pojadę z tobą.

Był święcie przekonany, że dziewczyna jedzie do miasta, aby zerwać z narzeczonym. Ale odpowiedź, którą usłyszał, powaliła jego serce na kolana.

— Nie, przyszłam pocałować cię na ostateczne pożegnanie, gdyż mój narzeczony wraca po jutrze do domu z podróży i muszę tam na niego czekać.

Jej słowa uderzyły go niczym ciężki, żelazny młotek. „To jakiś kiepski żart losu…” — pomyślał, niedowierzając.

— Po co… m-mnie pocałowałaś?! — wyszeptał. Nic nie rozumiał z jej zachowania.

— Bo cię kocham, ale nie możesz zostać moim mężem. Ale istnieją inne metody, żeby być ze sobą.

— Poczekaj! Namawiasz mnie, żebym został twoim kochankiem?! — zapytał oburzony. W tej chwili obraz idealnej Angeliki, chodzącego po ziemi anioła, legł w gruzach. Poznał w jednej chwili, kim jest ta kobieta.

— Nie możesz zostać moim mężem, ale nie potrafię z ciebie zrezygnować! Kochany — powiedziała z mocą i podeszła do niego, aby znów go pocałować. Ale on odsunął ją od siebie niczym niechciany przedmiot.

— Wybacz, ale chcę zostać sam. — Jego zimny ton nie znał sprzeciwu.

Wiedziała, że teraz już nic u niego nie wskóra.

— Czy to już koniec? — Miała nadzieję, że odpowie, że jeszcze nie wszystko stracone, ale on odparł stanowczo:

— Wyjdź za księcia, a o mnie zapomnij! — powiedział to z nadzieją, że zatrzyma ją szantażem.

Wahała się zaledwie przez chwilę.

— Żegnaj — powiedziała, przekreślając jego nadzieje jednym, solidnym cięciem słowa.

Żal w jego sercu przybrał nagle barw złości.

— A więc to tak! Jesteś okrutną materialistką i nieważne jest dla ciebie to, że cierpię! — wybuchł z goryczą.

— Nie zyskasz nic tymi słowy. Muszę to uczynić!

Podszedł do niej i złapał ją za ramiona.

— Nieprawda! Chcesz to uczynić! Ale nie licz na to, że cię zatrzymam po tym, co mi powiedziałaś. — Odsunął się. — Gdybyś mnie kochała, to nie liczyłoby się dla ciebie żadne bogactwo tego świata! Teraz wiem, że mnie nie kochasz! — Spuścił wzrok. Miał ochotę się rozpłakać, ale trzymał się dzielnie, ledwie panował nad drżeniem rąk.

— KOCHAM CIĘ! — niemal krzyknęła, aby jej uwierzył.

To podłe kłamstwo wbiło nóż w jego serce jeszcze głębiej.

— Wyjdź stąd! Nie chcę cię znać! — Pokazał jej palcem drzwi wyjściowe, po czym odwrócił się, żeby ukryć przed nią łzy.

— Żegnaj, kochany — powiedziała, a następnie bez sentymentu opuściła pokój.


Wyszła. Nie był dla niej nic wart, skoro od tak po prostu wyszła. To był koniec. Ogarnęły go wściekłość i gorycz jakich jeszcze nigdy nie czuł. Jak dotąd uważał siebie za przystojnego, atrakcyjnego i uwodzicielskiego mężczyznę. Skoro kobieta, która ponoć go kochała, zostawiła go dla innego, to oznaczało, że nie był dla niej wystarczająco dobry, aby mogła spędzić przy nim resztę swojego życia.

Podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Miał teraz ochotę rzucić się do gardła temu facetowi, którego zobaczył pod drugiej stronie rzeczywistości. Po chwili stwierdził, że to i tak nic by nie dało. Nie był dla niej wystarczająco męski jak na rolę męża, partnera życiowego, ojca jej dzieci… i musiał się z tym pogodzić.

Teraz cały świat się dowie, że hrabia Orłowski dostał „czarną polewkę” od baronówny Dulskiej na rzecz znakomitego księcia Druckiego!… Ale dlaczego cały świat ma o tym wszystkim wiedzieć?” Postanowił zachować w tajemnicy to, co powiedziała mu Angelika. Musiał tylko twardo się trzymać, żeby móc udawać, że wszystko jest w porządku. „Zacznę od tego, że pojadę na konną przejażdżkę, a później dzień jakoś sam się potoczy…”


***


Zanim wróciła do swoich zajęć, musiała poddać się badawczym spojrzeniom ojca. Gdy dostrzegł ją, jak przechodzi przez hol, zachęcił, aby usiadła obok niego w salonie. Zacisnęła zęby i wkroczyła do pomieszczenia, aby zająć miejsce na niskim pufie, po drugiej stronie niskiego stolika. Wiedziała, że czeka ją teraz wiele pytań, na które będzie musiała odpowiedzieć. W oczach ojca dostrzegała już niemal kształty pytajników, które jeden po drugim zaczęły się cisnąć na jego usta.

— Jak minęło ci spotkanie w tak zacnym gronie, Różo?

— Niezbyt miło.

Ojciec skrzywił się nieznacznie, ale pytał dalej.

— Poznałaś dziś zapewne wiele dobrze urodzonych osób?

— Tak, ojcze.

— Czy ktoś konkretny przypadł ci do gustu?

— Nie.

— A hrabia? Czyż nie okazywał ci względów?

— Był miły.

— Znakomicie… Gdzie siedzieliście?

— W salonie gościnnym.

— Czy siedział obok ciebie?

— Tak.

— Znakomicie!

Spojrzał na zegar stojący na kominku, po czym ze zdumieniem zapytał:

— Dlaczego to trwało tak krótko? — a później usłyszał odpowiedź, która bardzo się mu nie spodobała.

— Nie pasuję tam! — odparła rzeczowo i czym prędzej poszła się przebrać. Wolała za karę przez cały tydzień naprawiać ogrodzenia, niż wysłuchać jednego z kazań ojca.

Pan Stefan był niezadowolony, ale tym razem dał dziewczynie spokój. Widział, że bardzo przeżyła porażkę. Jakiś mały okruch ojcowskiej miłości kazał mu tym razem powstrzymać się od surowych uwag. W końcu jeszcze nic nie zostało przesądzone! I z tą myślą zatarł z zadowolenia dłonie.

Ubrana w robocze, łachy zjadła obiad, po czym pomaszerowała do swoich obowiązków. Było już późne popołudnie, gdy brała się za czyszczenie boksów w najbardziej oddalonej od domu stajni. Byle jak najdalej od wścibskich pytań ojca. Musiała czymś zająć ręce, aby wciąż nie myśleć o Walerianie. Krążył w jej myślach niczym zjawa, od której uroku nie potrafiła się uwolnić. Wciąż przypominała sobie to, jak zachowywał się względem niej. Uśmiech, oczy, miłe, wręcz czułe słowa… „Lubi mnie? Czy to tylko pozory? Jutro dowiem się więcej. Wszak jesteśmy umówieni na jutro!” Z wrażenia wypadły jej z rąk widły, którymi nakładała na taczki odchody końskie wraz ze słomą. Raz budziła się w niej nadzieja, to znów gasła pod wpływem wspomnień rozmowy zakochanych… To znów przypominała sobie, jak walczył o to, aby znów się z nią spotkać. „Musi mnie lubić, inaczej by mnie tak nie nakłaniał!” Zadowolona z tego faktu, ochoczo powróciła do pracy.


Z wrażenia nie mogła w nocy zasnąć. Obudzona przez ojca o szóstej rano, wstała półprzytomna, po czym znów ruszyła do swoich obowiązków. Był dopiero wtorek, a ona siedział na grzbiecie wysokiego, siwego ogiera i marzyła o wolnym dniu. Lubiła trenować i ujeżdżać konie, lecz czasem zwyczajnie marzyła o tym, aby choć jeden dzień mieć tylko dla siebie, uciec gdzieś daleko i pobyć od tak, dla samego bycia. O szesnastej była umówiona z Walerianem, więc musiała skończyć pracę wcześniej. Łaskawy ojciec kazał jej skończyć już dwie godziny przed czasem, aby mogła się przygotować i trochę wypocząć. Od bladego świtu jeździła konno, a tego dnia czekała ją jeszcze jedna, bardzo wyjątkowa przejażdżka.

Gdy zegar w domu Najmanów wybił piętnastą, dziewczyna z niecierpliwością zaczęła chodzić po salonie. Ubrana w swój strój jeździecki o męskim kroju — składający się z przylegających, jasnych spodni oraz krótkiej i szykownej, granatowej katany — wciąż sprawdzała, czy wysokie cholewki jej czarnych butów są czyste, czy kołnierzyk w jej koszuli jeździeckiej jest dobrze wyprasowany… Wciąż sprawdzała, czy włosy na jej głowie, zgrabnie schowane w siatce, będę się dobrze trzymały, gdy na głowę założy mały, szykowny kapelusik.

— Chyba nie masz zamiaru w tym jechać do hrabiego?! — parsknęła kpiąco Emilka, która weszła do salonu przy akompaniamencie szeleszczących tkanin jej bogatej, aksamitnej sukni w kolorze subtelnego ecru.

— To nie jest wizyta towarzyska, a jedynie koleżeńska wizyta w stajni, gdzie mam wybrać najlepszego konia i pojechać na nim na przejażdżkę — wytłumaczyła się jak mała dziewczynka.

— Skoro tak mówisz… — Wzruszyła ramionami, po czym przysiadła na sofie i zaczęła układać fałdy swojej kreacji. — Ale ja zabrałabym ze sobą jakąś sukienkę w razie czego. Dziś zapowiadali deszcze, siostrzyczko. Może ci być potrzebne coś na przebranie.

Słodka nuta głosu oraz ciepły uśmiech Emilii zastanowiły ją. Siostra była dla niej tak miła, że ta nie mogła jej poznać. Powinna była być zazdrosna o Waleriana, a ta jeszcze jej doradzała!

— Emilko? Nie gniewasz się na mnie za to, że spotykam się z Walerianem?

Starsza siostra utkwiła w niej zagadkowe spojrzenie podszyte nieco kpiną.

— Różo, chyba nie bierzesz na poważnie tego całego zainteresowania twoją osobą? Walerian może mieć kobiet na pęczki! A kocha tylko jedną, której jest wierny od wielu lat.

Tym sposobem panna Najman wylała kubeł zimnej wody na gorącą głowę swojej młodszej siostry.

— Wiem. — Wraz z tym, jak świadomie wypowiedziała to słowo, smutek zagościł w jej sercu.

— Wiem, że on ci się podoba, ale nie licz na więcej niż tylko przyjacielski układ. Dobrze? — tłumaczyła jej niczym cierpliwa matka. — Nie chciałabym, żebyś przeżyła zawód miłosny… znowu — podkreśliła ostatnie słowo, aby przypomnieć jej o przeszłości.

— Nie chcę do tego wracać, więc mi o tym nie przypominaj — zdenerwowała się, po czym wyszła.


Ogarnięta smutkiem związanym z minionymi wydarzeniami i złością spowodowaną obecnymi perspektywami, poszła piechotą w stronę pałacu Orłowskich. Walerian miał po nią wysłać powóz, ale ona nie byłaby w stanie czekać ani chwili dłużej. „Spotkamy się w drodze” — pomyślała. Gdyby została, Emilka wygłosiłaby kilka kolejnych, chłodnych uwag, których nie byłaby w stanie przyjąć do świadomości. Dokładnie pamiętała drogę do posiadłości Orłowskich, gdyż jeździła tamtędy wielokrotnie podczas swoich przejażdżek konnych. Najpierw pola usłane zbożem, później las iglasty, w którym zawsze było ciemno i głucho, następnie znowu pola, wieś… i skręt na lewo za drewnianym kościołem. Pałac było widać z daleka, w oddaleniu około dwustu metrów. Nie podobał jej się ten rodzaj budowli. Pałace raczej wyobrażała sobie jako zamki z wieżyczkami, otoczone murem i fosą. Ten pałac przypominał wielką, prostokątną kamienicę z wieloma kondygnacjami i niezliczoną ilością okien. „Duże i brzydkie” — tak w myśli skwitowała ten obiekt.

Przejście piechotą dystansu liczącego sobie mniej więcej trzy kilometry, zajęło jej czterdzieści pięć minut. Utrudzona letnim upałem, w końcu stanęła na dziedzińcu pałacowym i zorientowała się, że przed wejściem nie ma żadnego powozu, który miałby właśnie wyruszać po nią do domu. Po drodze także nie spotkała żadnego pojazdu. „Może Walerian zapomniał o naszym spotkaniu?”

Gdy ujrzała wychodzącego zza budynku stajennego, zapytała go:

— Czy zastałam pana hrabiego?

— Tak, jest w stajni. — Wskazał kierunek dłonią.

— Ach tak… — czyli nie miał zamiaru po nią jechać. — A czy pan się gdzieś wybiera?

— Nie panienko, właśnie wrócił z przejażdżki.

To wydało się jej dziwne. „Musiał o mnie zapomnieć, albo zmienił zdanie. A może zwyczajnie nie chciał, żebym zastała go w domu?… Może coś pomyliłam? Może to nie dziś miało być, tylko jutro? A może w ogóle mi się to wszystko przyśniło?” Zrobiło jej się głupio na samą myśl, że mogłaby wydać się Walerianowi natrętna. Nie miała zamiaru nachodzić go w chwili, gdy nie miał na to najmniejszej ochoty.

— Kogo zaanonsować? — zapytał młody mężczyzna, który z niecierpliwością zaczął przestawać z nogi na nogę.

— Ja… już pójdę. Nie chcę przeszkadzać panu tego domu. Może przyjdę innym razem.

I już miała odejść, gdy zza węgła pałacu wyłonił się Walerian we własnej osobie, ubrany w strój jeździecki.

Na jej widok zdziwił się. Przystanął, gdy tylko odkrył swoją gafę. Z wrażenia aż pacnął się dłonią w czoło.

— Ja durny! Przecież umówiłem się z tobą na dzisiaj! — Podszedł i ukłonił jej się nisko.

— Nie wiedziałam, że jesteś zajęty… P-przepraszam — jąkała się. Gdy popatrzyła na jego zmierzwione włosy i mętne spojrzenie, stwierdziła, że był jakiś nieswój. „Może jest chory?” Zmartwiła się jego stanem. Wyglądał naprawdę mizernie.

— To ja zawiniłem, ale zaraz to naprawię! Zapraszam cię do moich stajni… Ale gdzież powóz, którym przyjechałaś? — rozejrzał się po podjeździe.

— Przyszłam piechotą.

— Piechotą?! Taki kawał drogi?! — „Co za kobieta! Niejedna zrobiłaby mi awanturę, za to, że nie przysłałem po nią powozu! A już skandalem byłoby, gdyby taka miała zajść do mnie trzy kilometry piechotą!”

— Musiałam rozprostować nogi po treningach, ale teraz już jest dobrze.

— W takim razie, Moja Dzielna Przyjaciółko, zapraszam do moich stajni! — Pokazał jej gestem, aby poszła przodem. Po chwili jednak zrównali krok.

— Jesteś chory? — zapytała, choć nie wiedziała, czy robi dobrze, wtrącając się w nieswoje sprawy.

— Trochę źle się czuję, ale nie martw się. — Zrobiło się mu miło, że ktoś zapytał go o samopoczucie. Od wczoraj chodził struty i nie mógł znaleźć w nikim oparcia. W tej chwili poczuł, że ona jest jedyną osobą, przed którą nie musi udawać, że wszystko jest świetnie. Jednak na wspomnienie tej tragicznej godziny, gdy poznał prawdziwe oblicze ukochanej, mimo cisnących się do oczu łez i bólu w klatce piersiowej, zachował fason.

— Mogę ci jakoś pomóc? — Ta czułość całkiem rozłożyła go na łopatki. Angelika nigdy nie pytała go o to, jak się czuł. Po prostu musiał czuć się dobrze, żeby móc spełniać jej zachcianki. Ale żeby dama proponowała mu pomoc?! Tego spodziewał się najmniej.

— Po prostu… dotrzymaj mi towarzystwa.

Czuł się tak samotny od wczoraj, że gdy ją przed chwilą zobaczył, poczuł ulgę. Miał zamiar zagłuszyć smutki alkoholem i partią bilarda z bratem. Zapowiadał się mu strasznie smutny i nudny dzień. Nawet aura dostosowała się do jego nastroju. Od północy nadciągały ciężkie, deszczowe chmury. A tu taka niespodzianka go spotkała!

— Postaram się być dobrym towarzyszem — rzekła i przerwała smętny mętlik jego myśli. „I niczym więcej.” — dodała w myślach, gdy przypomniała sobie słowa siostry.


***


Pogalopowali przed siebie. Walerian był pod wrażeniem umiejętności jeździeckich Róży. Co więcej, czuł się przy niej niedouczony. Przejażdżka miała potrwać co najmniej dwie godziny. Było mu ciężko wysiedzieć w siodle, gdyż tego dnia był już na długiej, dwugodzinnej wycieczce. Chciał, żeby wiatr wywiał mu z głowy to, co wciąż nieustannie krążyło po jego głowie… Angelika… Angelika… Angelika… Wciąż ją widział, wciąż czuł jej usta na swoich. Czuł ją w swoich objęciach. Wiedział, że musi o niej zapomnieć, ale to było na razie ponad jego siły.

Młoda kobieta instynktownie wyczuwała, że jej towarzyszowi coś dokucza. Momentami sprawiał wrażenie żywego trupa, miotanego przez wiatr i pęd, który zaraz upadnie i roztrzaska się na kawałki. „Co może go tak trapić? Przecież wczoraj taki nie był! To coś musiało się zdarzyć po naszym spotkaniu.”

Droga prędko uciekała spod kopyt ich wierzchowców. W pewnym momencie panna Najman zorientowała się, że jej towarzysz już nie nadąża, więc spowolniła konia. Zrównali się w stępie. Zobaczyła, że po czole mężczyzny stróżkami spływają krople potu. Mężczyzna ściągnął z ramion katanę oraz kamizelkę, i pozostał w samej koszuli. Był cały mokry.

— Czy jest tutaj gdzieś jakiś strumyk, gdzie moglibyśmy odpocząć i napić się wody? Jest bardzo gorąco. — Nie chciała robić uwagi co do tego, że marnie wyglądał. Wiedziała, że faceci lubią udawać twardzieli, podczas gdy w środku są równie krusi, co kruszonka na cieście.

— Tu nieopodal jest taka mała… chatka. Tam jest studnia — wydyszał. Otarł dłonią pot z czoła.

— Prowadź więc…

— Zaraz skręcimy w lewo do tego zagajnika brzozowego.

Widok, jaki rozpostarł się przed nią, zaparł jej dech w piersiach. Gdy wyjechali z zagajnika brzozowego jej oczom ukazała się mała, drewniana chatka na tle lasu iglastego, a obok niej staw z kwitnącymi biało nenufarami. Nad tym kwieciem stało kilka falujących na wietrze płaczących wierzb, a dalej ciągnęły się łąki słane złotymi kłosami, aż po sam horyzont, gdzie widać było łagodne zarysy górskich wzniesień. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ciemne chmury, które krążyły nad nimi od samego początku przejażdżki.

Gdy tylko wjechali na podwórko, z chmur lunął rzęsisty deszcz, a gdzieś z daleka dobiegł ich pomruk burzy.

— I co teraz?! — przeraziła się. Zeskoczyła z konia.

— Wchodzimy do środka, a konie zaprowadzę pod wiatę. — Przejął od niej wodze, po czym pociągnął za sobą obydwa wierzchowce ku zadaszeniu wspartemu na dachu chaty i na dwu grubych palach. W kącie zadaszenia stała pokaźna sterta drewna, poukładana niczym ściana, odgradzająca to miejsce od linii lasu znajdującego się tuż za domkiem.

Błysk pioruna na chwilę oślepił oszołomioną dziewczynę, a później dał się słyszeć grom, którego siłę poczuła w swoim wnętrzu. Ta elektryzująca potęga burzy sprawiła, że uciekła czym prędzej do chatki. Weszła tam, jak do siebie. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad tym, czy ktoś w niej przypadkiem nie mieszka. W pierwszej chwili ujrzała, że w środku było pusto. A później dostrzegła niedogaszony płomień w kominku. Cofnęła się o krok. Ktoś tutaj był i to całkiem niedawno! A ona od tak weszła jak do siebie!

— No! Co tak stoisz? Wchodź! — Walerian popchnął ją delikatnie do środka i zamknął za nimi drzwi. — Ale się nam paskudnie zrobiło… — Otrzepał się z kropel deszczu, które osiadły na jego marynarce jeździeckiej. Później bez sentymentu rzucił tę część garderoby na stół stojący po środku chaty. Ściągnął z głowy kapelusz, przeciągnął ręką po swoich jasnych włosach i ziewnął, utrudzony drogą.

— Kto tutaj mieszka? — zapytała i rozejrzała się po ascetycznym wnętrzu.

— Ja. Czasem tutaj się zaszywam, żeby pomyśleć — przyznał się w końcu.

— Ach tak… — westchnęła.

Znajdowała się teraz w tajemnej kryjówce hrabiego. Z wrażenia aż szybciej zabiło jej serce. Nigdy przedtem nie przypuszczała, że będzie jej dane przebywać w chacie idealnego mężczyzny.

— Usiądź, proszę. — Odsunął prowizoryczne krzesełko, które stało przy grubo ciosanym stole.

Posłusznie klapnęła na siedzeniu.

— Zaraz zrobię nam coś do picia. Masz ochotę na herbatę? — Nie czekał na jej odpowiedź, tylko zaczął krzątać się wokół paleniska.

— Chętnie.

Zapanowało milczenie przerywane głośniejszymi lub cichszymi uderzeniami piorunów. Jego wciąż dręczyło wspomnienie ukochanej. Ona zerkała na niego, przejęta jego stanem. Nie śmiała pytać go o cokolwiek, ale niemal empatycznie czuła jego ból. Sprawiał wrażenie bardzo cierpiącego. Pragnęła jakoś dodać mu otuchy, pomóc, zaradzić… lecz jedyne, na co się zdobyła, to westchnienie.

Podał jej herbatę w metalowym kubku, jakby było to najnormalniejsze w świecie, po czym spoczął ciężko naprzeciwko niej.

— Ciężki dzień? — zapytała z nadzieją, że jednak się rozgada.

— Tak. — Wlepił oczy w okno, za którym szalała burza.

„Jak mogę odzyskać Angelikę?” Wciąż pytał siebie i analizował fakty i szanse. Wtem przyszedł mu do głowy genialny pomysł. „Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?!”


Był smutny, nieobecny. A później nagle jego oczy spoczęły na niej. Pojawił się w nich dziwny wyraz, który nieco ją zaniepokoił.

— Różo? Czy ojciec wybrał już dla ciebie kandydata na męża?

To było dziwne pytanie.

— Nie, dlaczego pytasz?

— Bo właśnie wpadłem na pomysł, żebyś została moją żoną.

Róża zamarła.

— Słucham? — wyszeptała po dłuższej chwili.

— Zostań moją żoną, Różo! Nie będziesz już musiała się męczyć, pracując u ojca, a ja chętnie wszystkim się zajmę! Wiesz, że hodowla koni to dla mnie pestka! — Zatarł ręce. Widział w tej sytuacji szansę na odzyskanie Angeliki. To musiało zadziałać!

— Ale dlaczego? Skąd taka propozycja?

Nawet przez chwilę nie zdawała sobie sprawy z tego, że to podstęp. Walerian bowiem chciał wzbudzić ponownie zazdrość Angeliki, nawet kosztem uczuć Róży, o których i tak nie miał zielonego pojęcia.

— Chcę się ustatkować, a ty wydajesz się rozsądną partią — wytłumaczył i planował jednocześnie kolejne kroki.

— Aha, partią… — posmutniała. Przez chwilę łudziła się, że Orłowski może coś do niej poczuł. Ale to przecież było niemożliwe. Uśmiechnęła się gorzko do swoich myśli.

— Myślę, że to bardzo dobry układ! Chyba lubisz mnie choć trochę? Miło spędzamy razem czas, prawda? — przekonywał ją. Był nawet gotów poudawać, że się do niej przymila. W końcu nie była taka brzydka!

— Lubię, ale sądzę, że małżeństwo powinno zostać zawarte tylko wtedy, gdy ludzie się kochają — odparła. Niemal słyszała, jak głośno bije jej serce. — Walerian… przecież wiem, że kochasz inną kobietę.

— Tak, ale ona wychodzi za mąż, a ja nie chcę być sam. Poza tym, tak strasznie mi na niej nie zależy — okłamał ją w żywe oczy.

— Czy ona cię nie kocha?

— Ona… nie wiem, ale myślę, że bardzo kocha pieniądze — przyznał z bólem.

— Czy dasz mi czas do namysłu?

— Tak, oczywiście, ale nie zastanawiaj się zbyt długo — naciskał.

Nic niepodejrzewająca dziewczyna wypiła herbatę w milczeniu. Walerian pogrążył się bowiem w zamyśleniu, z którego nawet burza nie była w stanie go wyciągnąć. Zauważyła, że dziwnie się ożywił nagłą perspektywą małżeństwa, albo czymś, co zaprzątało jego myśli do tego stopnia, że zdawał się jej nie widzieć.

Układ był jasny — nie kochał jej, ale ona mogła na tym skorzystać. Lubił ją i podziwiał, ale Angelika była dla niego wszystkim. Wczoraj zaczął zastanawiać się nad tym, czy jednak nie zostać jej kochankiem — choć tak bardzo go to bolało i poniżało. Róża byłaby dobrą przykrywką i alibi. Nikt nie podejrzewałby, że żonaty mężczyzna sypia z zamężną kobietą, gdyby miał u swojego boku młodą, ładną żonę. W sumie to żal mu się zrobiło tej dziewczyny. Okazywała mu tyle współczucia i troski, ale nic nie mógł poradzić na to, co czuł do Angeliki.

Burza w końcu ucichła. Wrócili do pałacu, a on kazał odwieść swojego gościa powozem. Sam zaś poszedł obmyślać swój wielki plan odzyskania Ukochanej.


***


Minęło już kilka dni od chwili dziwnych oświadczyn hrabiego. Skorzystała z tego, że jest piątek, i późnym popołudniem udała się do Krysi. Dziewczyny mieszkały w bliskim sąsiedztwie i jedna drugą nieraz odprowadzała po ciemku do domu. Salonik w domu Podreckich był przyjemnie chłodny. Miło było jej w nim odpoczywać po całym dniu tyrania w stajniach. Słońce powoli zachodziło i zbliżała się pora kolacji. I byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie temat, który Róża odważyła się podjąć.

— Co ci zaproponował?! — zapytała zdumiona Krysia.

— Małżeństwo.

— Hrabia Walerian Orłowski?!

— Tak. — Kiwnęła główką, skupiona na bawieniu się łyżeczką od herbaty.

— Ale przecież on kocha tą Dulską! Dziewczyno! Mam nadzieję, że nie przyjmiesz jego oferty! To byłby dla ciebie bardzo poważny błąd! On o niej nigdy nie zapomni, być może nawet będzie cię zdradzał! — gorączkowała się dziewczyna, a jej ciemne loki podskakiwały niczym sprężynki, po bokach jej okrągłej buźki.

— Tak myślisz? — Róża dopiero teraz zdała sobie sprawę z bezsensowności tego projektu. Co prawda Walerian wczoraj przysłał jej kwiaty i bilecik w stylu: „Jesteś mi droga…” itp. ale faktem było to, że on kochał baronównę.

— Angelika wychodzi za mąż za księcia Druckiego lada dzień! On musi być zrozpaczony i łapie się czego popadnie, żeby ona zrobiła się zazdrosna! Wybacz, nie mam cię za kogoś małowartościowego, ale on…

— Tak, był zrozpaczony, gdy się spotkaliśmy, a później poweselał, gdy przedstawił mi tę bezsensowną propozycję.

— On coś knuje i nie daj się w to wmanewrować! Nie bądź naiwna!

Róża westchnęła smętnie, dochodząc do przytomności umysłu.

— Dziękuję, że wylałaś mi kubeł zimnej wody na głowę. Przez chwilę łudziłam się, że być może nawet mnie polubił.

— Może cię lubi, ale na pewno nie kocha. Wiem, że się zakochałaś, ale nie hoduj złudnych nadziei! No wybacz mi, ale taka jest prawda — upierała się przy swoim i świadomie raniła przyjaciółkę, aby uratować ją przed życiowym błędem.

— Dobrze, że przyszłam do ciebie, bo jeszcze trochę i zgodziłabym się na ten związek. Już miałam mówić rodzicom… Ale będę musiała go uprzedzić, zanim pójdzie do mojego ojca z oficjalnymi oświadczynami! — przerażona poderwała się na równe nogi i czym prędzej się pożegnała.


W salonie, na stole zastała kolejny bukiet czerwonych róż oraz towarzyszący mu bilecik zapakowany w dekoracyjny papier. Ojciec przez kilka minut patrzył na nią zagadkowo zza gazety, siedząc na sofie. W końcu zapytał:

— Kim jest ten mężczyzna? — Jego ton był nerwowy.

— To od znajomego… to nic szczególnego. Nic takiego — zapewniała, udając obojętność.

Otworzyła zalakowany szczelnie bilecik i przeczytała:


„I jaka jest Twoja odpowiedź, Moja Droga Przyjaciółko?”


— Na pewno? — dopytał ojciec. — Czerwienisz się niczym karmazynowa róża w ogrodzie twojej matki.

— Ojcze, to naprawdę nic ważnego. Głupie, dziecinne wybryki. Gdyby to było coś poważnego, to na pewno bym ci powiedziała — zapewniła go, dygnęła, po czym poszła do swojego pokoju. Tam położyła się na łóżku i szeptem powiedziała do siebie:

— Moja odpowiedź brzmi: Nie! Panie hrabio.

5. Pocałunek księcia

„Niestety, nie da się budować zamku na niestabilnym gruncie.”

Gdy następnego poranka otworzyła oczy, już wiedziała, co ma zrobić. Zerwała się i zasiadłszy do swojego małego biureczka, zaczęła kreślić słowa odpowiedzi. Napisała krótko:


„Moja odpowiedź brzmi: NIE!”


I bez zbędnych tłumaczeń wykreśliła hrabiego ze swojego życia, a tak jej się przynajmniej zdawało. Bo godzinę później dostała odpowiedź zwrotną:


„Różyczko, błagam Cię, przyjedź! Będę miał dziś gości i chciałbym, żebyś była u mego boku. Pilnie potrzebuję twojego przyjacielskiego wsparcia. Bądź na 17:00. Twój Walerian.”


Parsknęła histerycznym śmiechem.

— Mój?! Ha, ha! Dobre sobie! — Pokiwała głową na boki. „Cóż to mogą być za goście? Może Angelika z księciem?”

Błagał ją o przyjazd. Czyż mogła się mu oprzeć? Kochała go, a on potrzebował jej pomocy. Nosiła się z wątpliwościami przez następną godzinę. Później przez pół godziny zastanawiała się, w co się ubierze. Następnie o godzinie czternastej poszła prosić siostrę o pożyczenie jednej z jej sukien.

— Tak więc, nadal to trwa? — zapytała Emilia, która w głębi duszy szydziła z naiwności siostry.

— Poprosił mnie o pomoc, więc mu nie odmówię.

— Oj! Dziewczyno, igrasz z ogniem i w końcu się poparzysz.

— Być może… — westchnęła. Właśnie zakładała suknię barwy szmaragdowozielonej.

— Kochasz go — stwierdziła i pokiwała głową z dezaprobatą. — Tacy jak on, tylko bawią się dziewczynami takimi jak my.

— To znaczy jakimi?

— Naiwnymi, prostymi wieśniaczkami wywodzącymi się z nizin społecznych… Ta Angelika to co innego, ale ta woli tego brzydkiego księcia, który jest od niej kilkanaście lat starszy. To musi być straszna ujma dla Orłowskiego.

— Książę jest brzydki? — zapytała Róża, gdy zaczęła przeglądać szkatułkę siostry w poszukiwaniu dodatków.

— Poczekaj, sama coś znajdę… — Emilia ruszyła jej z pomocą. Wybrała dla niej odpowiedni zestaw: srebrne klipsy z malusimi kryształkami w kształcie serca; naszyjnik przylegający ściśle do jej szyi, składający się z nieco większych niż te na klipsach, zielonych, kryształowych serc otoczonych srebrną oprawą; i bransoletkę w podobnym stylu.

— Bardzo… i do tego gruby. Ale dla takiej lisicy jak ona pieniądze grają najważniejszą rolę. Walerian zaś kocha Angelikę i zrobi wszystko, aby nie wyszła za tego mężczyznę. Posunie się do wszystkiego, żeby tylko ją odzyskać.

— Tak myślisz?

— Tak, nawet do gry typu: narzeczona i ślub z zemsty.

Róża zamarła. Przypomniała sobie o tym, co mówiła Krysia. Wiedziała, że obydwie mają rację, ale ona jak ćma leciała za Walerianem, w ogień, który mógł ją spalić.

— To straszne… Uważaj siostrzyczko — powiedziawszy to, Emilka ucałowała siostrę w policzek. — Baw się dobrze i uważaj na siebie. — Podała jej torebeczkę, w której dziewczyna umieściła chusteczkę i jeszcze kilka innych damskich bibelotów.

Powóz przyjechał po nią o wpół do siedemnastej. Orłowski postarał się — zaprzągł do niego aż cztery kare konie. „Po co ta wystawność?” Zdziwiła się. Po chwili domyśliła się, że hrabiemu zależy zapewne na tym, żeby wzbudzić zazdrość w Ukochanej. Wiedziała już, jaką rolę będzie miała do odegrania tego popołudnia. Poczuła w sercu nieprzyjemnie uwierające igły zazdrości.


***


Od kilku dni obmyślał plan działania. Postanowił posłużyć się Różą, aby wzbudzić zazdrość w Angelice. Za wszelką cenę starał się więc skłonić dziewczynę do powiedzenia: tak. Niezrażony odmową, chciał kontynuować nakłanianie, lecz nagle dostał list, w którym napisano, że grupa jego znajomych bawi przypadkiem w tych stronach i ma zamiar zjawić się u niego jeszcze tego samego dnia. Do grupy tej należała również baronówna z narzeczonym. Walerianowi nie wypadało odmówić, więc wpadł na pomysł, aby zaprosić pannę Najman jako swoją tarczę ochronną, a jednocześnie posłużyć się nią do zemsty.

— Angela, jak śmiesz zjawiać się z nim tutaj — warknął do siebie pod nosem, gdy stojąc w drzwiach pałacu, ujrzał, jak dziewczyna wysiada z wystawnej karocy i wpada wprost w objęcia swojego narzeczonego. — Opasły wieprz! — wycedził cichutko przez zęby na widok niskiego, grubego i lekko łysawego jegomościa koło czterdziestki. Książę Wiktor Drucki, och! Jak on nienawidził tego imienia i nazwiska! Musiał jednak zachować fason. Wyszedł więc gościom naprzeciw.

— Witam w moich skromnych progach! Jaśnie panie! — ukłonił się z fałszywym uśmiechem, po czym przyjął dłoń księcia.

— Witam panie Orłowski! — odparł flegmatycznie, niewzruszony arystokrata.

Walerian ucałował dłoń Angeliki, która drgnęła pod wpływem jego dotyku. Wiedział, że umierała z chęci pocałowania go. Spojrzał na nią znacząco. Zobaczył łzy w jej oczach, a jego serce jakby stopniało pod wpływem tego widoku. Szybko otarła je chusteczką, udając, że ma katar. Następnie hrabia przywitał się z dwiema parami nieznanych sobie osób oraz z nadawcą dostarczonego dziś listu. Był nim jeden z jego znajomych z miasta.

W tej chwili na podjazd wjechał powóz, w którym siedziała Róża. Hrabia czym prędzej wyszedł jej naprzeciw. Wyprzedził lokaja, który miał zamiar otworzyć przed gościem drzwi powozu, po czym teatralnym gestem otworzył je samodzielnie.

— Witaj, Moja Droga! — Podał jej dłoń i uśmiechnął się sztucznie. Był tak zajęty w swojej głowie baronówną, że nawet nie zwrócił uwagi na ubiór panny Najman. Ona natomiast od razu dostrzegła, że hrabia ubrał się w to, co miał najlepszego. Błękitny garnitur idealnie podkreślał jego niewątpliwą urodę. W jego ciemnoniebieskich oczach dostrzegła cień bólu, który dodał mu lat.

— Dzień dobry Walerianie! — Odwzajemniła się szczerym uśmiechem. Postanowiła grać w tę grę. Sama nie wiedziała, dlaczego nadal czuła sympatię do tego podłego łotra. Przecież wykorzystywał ją w tej chwili do swoich osobistych potyczek. Pomógł jej zejść, po czym podał jej swoje ramię i zaprowadził ją do gości.

Nikt nie wiedział, kim była, a on sam nie miał zamiaru uświadamiać towarzystwa, że dziewczyna jest z niższej klasy społecznej niż oni. Przedstawił ją więc jako znajomą z sąsiedztwa.

Angelika poczuła potworną zazdrość. Miała nadzieję, że Walerian zagrał jej na nerwach tylko ten jeden raz, wtedy w salonie, gdy ją przywiózł, ale najwidoczniej kontynuował znajomość z Różą podczas jej nieobecności. Miała ochotę rzucić się dziewczynie do gardła, ale zachowała się przyzwoicie i nawet podała jej dłoń na powitanie.

Goście zostali zaprowadzeni do ogrodu, gdzie czekał poczęstunek przygotowywany od samego rana przez zastęp służących i kucharek. Wszystko wyglądało idealnie! Brat Waleriana wraz z narzeczoną wyjechali dzień wcześniej, więc tym razem Róża znalazła się w prawie nieznanym jej towarzystwie. Miała w końcu szansę zaprezentować się z lepszej strony. Usiedli wszyscy przy owalnym, dwunastoosobowym stole zastawionym jedzeniem oraz pokaźnym bukietem kremowych róż. Panna Najman została posadzona między księciem i hrabią.

— Czym się pani zajmuje, panno Różo? — zapytał książę, który był ciekawym tej miłej, drobnej osóbki, z takim wdziękiem pijącej herbatę. Miała w sobie coś takiego, co przykuwało uwagę. Była pięknie ubrana lecz nieszczególne ładna, ale wyraz jej oczu budził ciekawość. „Żywa perła” — pomyślał Wiktor.

— Pomagam ojcu w prowadzeniu rodzinnego interesu — odparła z gracją.

Angelika tylko przewróciła oczami, co dostrzegł siedzący naprzeciwko niej Walerian.

— Zdumiewające, dama prowadząca interesa… — odparł książę i przełknął kąsek sernika.

Hrabia skorzystał z tego, że cała uwaga skupiła się na Róży i przeszedł do działania.

— Książę, czy mogę na sekundę porwać pańską narzeczoną? Miała mi przywieźć z miasta poufne informacje — skłamał.

— Proszę, proszę… — przeciągle odparł dostojny gość, po czym zwrócił się na powrót do panny Najman.


Powstał, obszedł stół i zatrzymał się tuż przy jej boku. Nie patrząc mu w oczy, podała mu drżącą dłoń, którą on delikatnie ujął. Ujął ją pod ramię i położył jej drobną dłoń na swoim przedramieniu. Znów miał ją u swojego boku, lecz jakże wydała się mu teraz odległa, mimo bliskości jej ciała. Wszak prawie należała już do innego mężczyzny. Czuł zapach jej perfum, zmysłowy zapach jej skóry i ciepło bijące od jej smukłego ciała. Odszedł z nią na bok i zatrzymał się kilka metrów dalej, gdzieś pod żywopłotem. Nie chciał, żeby ktoś niepowołany usłyszał słowa ich zakazanej, intymnej rozmowy. Przepełniony żalem pomieszanym z tęsknotą i złością, zapytał ją cicho:

— Czyż nie zmieniłaś jeszcze swojego zdania?


Trzy przybyłe pary młodych ludzi dyskutowały w swoim własnym gronie. Zaś książę przeniósł się na ławkę nieopodal, gdzie odnalazł orzeźwiający cień i chłód. Zrobił miejsce u swojego boku dla nowopoznanej damy.

— Niech pani spocznie, tu jest znacznie lepiej — flegmatycznie zaprosił Różę do siebie. Dziewczyna musiała przyznać, że mężczyzna był sympatyczny, ale trochę powolny. Powstała i z gracją podeszła ku niemu, po czym z ulgą spoczęła u jego boku, na ławce, gdzie panował orzeźwiający chłód.

— Dziękuję.

Gdy tylko usiadła, jej wzrok natychmiast uciekł ku Walerianowi. Stał dość blisko swojej ukochanej i coś jej szeptał do ucha. Ona, wpatrzona w niego jak w obrazek, raz po raz przymykała na dłużej oczy i czerwieniła się na policzkach. Sprawiała wrażenie poruszonej. Czyż mogła to być miłosna wymiana zdań? Czy cicha kłótnia zakochanych?

— To zajmuje się pani interesem rodzinnym… — kontynuował Drucki.

— Tak.

— Czymże to zajmuje się tak delikatna istota?

Przyszedł więc czas na to, aby Róża Najman przyznała się do tego, kim była. Nie wypadało jej kłamać, więc ze wstydem rzekła:

— Hodowlą koni wyścigowych. Ujeżdżam konie i je trenuję.

Książę wybałuszył na nią swoje arystokratyczne, bursztynowe oczy. Spodziewała się słów potępienia, lecz on powiedział coś zgoła innego.

— Jestem pod wrażeniem, panno Najman. Ja prawie wcale nie znam się na koniach. Można by rzec, że w tej dziedzinie jestem nieukiem! He, he! — zaśmiał się basowo.

Ulżyło jej. Wyglądało na to, że chyba oboje przypadli sobie do gustu.

— Proszę mówić mi po imieniu. Jestem Róża — odparła i słodko uśmiechnęła się do swojego towarzysza. A później spojrzała w stronę hrabiego, który właśnie brał w swoje dłonie rękę Angeliki. W sercu poczuła bolesny dystans, który wytworzył się między nią a Walerianem. Westchnęła ciężko.

— Róża. Piękne imię — słowa księcia odwróciły jej uwagę od zakochanych. A później stało się coś, czego by się nigdy nie spodziewała po tym dystyngowany arystokracie. Delikatnie ujął jej palce, po czym pochylając swoją głowę, wykonał skłon ku jej dłoni. W następnej chwili złożył na niej pocałunek pełen szacunku.

Dziewczyna była poruszona. Jej zniszczone, obolałe dłonie właśnie zostały zaszczycone pocałunkiem samego księcia. Mimowolnie spłonęła rumieńcem. Przed oczyma wyobraźni miała jak zwykle wygląd swoich brudnych dłoni, których nigdy do końca nie mogła doszorować. Na szczęście przykryte były teraz rękawiczkami z białej organtyny.


W tej chwili Walerian spojrzał kontrolnie w kierunku rywala i dostrzegł czuły gest, którym książę obdarował Różę. Poczuł się nieswojo. W jednej sekundzie Angelika jakby wyparowała. Po raz pierwszy poczuł się zazdrosny o inną kobietę niż ta stojąca przed nim.

— Kochanie — wyszeptała baronówna. — Nie możemy być razem. Zrozum. Jedyne, co mogę ci zaproponować, to…

— Romans. Wiem — rzucił gorzko, nie odrywając oczu od czułej scenki.

— I twoje próby wzbudzenia mojej zazdrości nic nie dadzą — szepnęła, po czym zaszlochała w chusteczkę.

— Nie płacz… — pocieszał ją i jednocześnie nerwowo zerkał w kierunku panny Najman. „O co tutaj, do diaska, chodzi?!”


Przypadkiem napotkała jego wzrok. Co miał znaczyć wyraz jego twarzy? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć, więc zajęła się na powrót rozmową z księciem Wiktorem. Mężczyzna czarował ją swoim, niewidocznym na pierwszy rzut oka, urokiem osobistym.

— Jestem Wiktor. Mów mi po imieniu, Różo — odparł książę, po czym ucałował drugą z jej dłoni. Po raz kolejny wykonał widowiskowy skłon i przedłużony pocałunek prosto w sam środek wierzchu jej dłoni.

Dziewczyna odkryła nagle, że książę miał duszę romantyka. W klapie jego garnituru dostrzegła kilka rumianków, które przedtem nie przykuły jej uwagi.

— To dla mnie zaszczyt, proszę pana — odpowiedziała mu uśmiechem.

— Taka z ciebie pogodna i dobra duszyczka, Różo. Bardzo mi miło, że spotkałem kogoś takiego jak ty! Bardzo udany dzień, słowo daję, bardzo udany dzień…


Gdy po raz kolejny dostrzegł gest księcia i falę czerwoności, która okryła policzki Róży, drgnął niespokojnie.

— Widzę, że twój narzeczony zaleca się do mojej Róży — oznajmił niemal z pretensją. Angelika spojrzała na księcia i zdębiała. Faktycznie, wyglądało jakby flirtowali. Stanęła przed dylematem: Wiktor czy Walerian.


Tym czasem panienka Najman, która nie zdawała sobie z niczego sprawy, mile zaskoczona tym, że ktoś traktuje ją z taką czcią i szacunkiem, poczuła się dowartościowana.

— Jest mi niezmiernie miło, Wiktorze. — Uśmiechnęła się szczerze, aczkolwiek nienachalnie. Mężczyzna, któremu zazwyczaj nie poświęcano zbyt wiele uwagi, poczuł się doceniony. W końca zyskał uwagę damy, a nie wspólników do biznesu i nadskakujących mu kokot. Poczuł wielką sympatię do tej drobnej i ładnej osóbki. Gdy zaczął porównywać ją z Angeliką, stwierdził, że tamta jest zimna, ponura i bez życia. Lecz wystarczyło wysłać do niej swaty i kilka klejnocików w prezencie, aby zdobyć jej serce. Tymczasem Róża wyglądała na taką, która miała otwarte serce dla wszystkich, lecz miłość trzymała tylko dla jednego mężczyzny.

— Będę musiał cię zabrać do swojego zamku na bal — powiedział flegmatycznie. — Koniecznie muszę znaleźć dla ciebie jakiegoś dobrze urodzonego adoratora. Damy takie jak ty zasługują na to, aby je wielbić, obdarowywać kwiatami i kosztownymi prezentami — komplementował ją.

Pomyślała sobie, że hrabia był zapewne odmiennego zdania. Wszak miał teraz u swojego boku baronównę — spełnienie swoich marzeń. Spojrzała ku niemu tęsknie i z zaskoczeniem odkryła, że jej gest został odwzajemniony. Lecz w jego oczach nie ujrzała odzwierciedlenia swoich uczuć, ale coś całkiem innego. Walerian wyglądał na rozgniewanego!


Jako pierwszy zdecydował, że czas zakończyć tę bezsensowną rozmowę. Podał jej ramię i w tempie dość szybkim jak na niego — jak na sytuację, gdy miał u boku ukochaną — podszedł do rozmawiających na ławce.

— Widzę, że zabawił pan moją narzeczoną rozmową — rzekł i puścił bez żalu dłoń baronówny.

— Narzeczoną? — odpowiedział zaskoczony Wiktor. — Widzę, że moja propozycja jest niestety niepotrzebnie złożona. Różo mogłaś mi powiedzieć… Ach! Już wiem! Nie chciałaś mi przerywać. — Obdarował ją wdzięcznym uśmiechem.

Panna Najman odwzajemniła ten uśmiech, po czym spojrzała ku górze, na twarz mężczyzny stojącego tuż przed nią. Nie wyglądał na zadowolonego. „Dlaczego powiedział, że jestem jego narzeczoną?! No tak, to wszystko gra. Nic więcej.”

Angelika wyglądała teraz, jakby ktoś dał jej w twarz. Hrabia natomiast skrzyżował dłonie na piersi i przeniósł wzrok na księcia.

— Może herbaty? — zaproponowała Róża, aby przerwać pełne napięcia milczenie.

— Bardzo chętnie, Moja Złota Duszyczko — posłodził jej książę i powoli wstał.

Dulska zajęła miejsce u jego boku. Miała nadzieję, że książę nie pomyślał nawet przez chwilę, aby związać się z tą wieśniaczką, która tak omotała go swoimi uśmieszkami. Z drugiej zaś strony słowo „narzeczona” w ustach Waleriana spowodowało plątaninę sprzeczności w jej sercu.


Hrabia z żalem spojrzał, jak jego utracona ukochana odchodzi z innym, lecz była to zaledwie chwila, gdyż przypomniał sobie o czułej scence, której byś świadkiem.

— Wyjaśniliście sobie wszystko? — zagadnęła Róża. Wstała i zaczęła prostować zmiętą podczas siedzenia sukienkę.

— Co?… Nie ma o czym mówić! O czym tak rozmawialiście? — zapytał. Wciąż odczuwał, jego zdaniem, bezsensowną zazdrość w stosunku do panny Najman.

— Poprosiłam go, żeby mówił mi po imieniu — odparła. Z niedowierzaniem utkwiła oczy w nadąsanej twarzy Orłowskiego. — Zrobiłam coś nie tak?

— Nie — burknął. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nie zniósłby, gdyby stracił kolejną adoratorkę. Tak, to musiał być powód jego zazdrości. Przecież nie mógłby pokochać dwóch kobiet na raz! Jedna właśnie po raz kolejny dała mu kosza, a druga flirtowała z innym na jego oczach. „Takie właśnie są kobiety.”

— Chodźmy więc napić się herbaty z tym miłym panem — rzekła dziewczyna. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak mile potraktował ją sam książę.

— Był dla ciebie miły? Co ci mówił? — dopytywał hrabia. Nie mógł powstrzymać narastającej fali zazdrości, która zaczęła go gnębić.

— A takie tam… nic ważnego. — Machnęła swoją rączką zapakowaną w białą rękawiczkę. I już chciała odejść w stronę stołu, gdy stała się druga tego dnia, nieprawdopodobna rzecz.

Ujął dłoń Róży i zatrzymał ją wpół ruchu. Stanął naprzeciwko niej, po czym ucałował delikatnie to samo miejsce, które zaszczycił dziś swoimi ustami książę. Skłonił przy tym nisko swój kark. Obdarował ją niemal czułym spojrzeniem, które sprawiło, że na jej policzkach pojawił się karmazynowy rumieniec.

„Dlaczego, do cholery, ta dziewczyna jest mi tak bliska?” Nie potrafił tego zrozumieć.

Róża zaczerwieniła się po same uszy i spuściła wzrok. „On tylko gra, tylko gra…”

— Chodź, Moja Droga Przyjaciółko — powiedział zadowolony z siebie. Zauważył, że jego zabiegi wciąż jeszcze na nią działają. Położył dłoń dziewczyny na swoim przedramieniu i poszedł z nią w kierunku stolika, przy którym towarzystwo raczyło się herbatą.


Podczas poczęstunku zaczął mniej lub bardziej świadomie porównywać obydwie kobiety, które nieustannie zaczęły krążyć w jego myślach. Różę miał u swojego boku, Angelika zaś siedziała naprzeciwko — zerkała na niego dyskretnie i milczała jak kamień. Luźne rozmowy o wszystkim i o niczym sprawiły, że ośmielona protekcją Wiktora, Róża, zajmowała głos, zyskując aprobatę całego towarzystwa. Zdawała się być w swoim żywiole, gdy opowiadała o koniach oraz klientach ojca z zagranicy! Podczas gdy Angelika wyglądała, jakby ktoś przyprowadził ją tutaj za karę.

Baronówna była namiętna, seksowna i uwodzicielska. Walerian pragnął jej, pożądał, chciał zdobyć i okiełznać! Zaś panna Najman była delikatna, urocza i wzbudzała w nim czułość, której jeszcze nie rozumiał. Chciał ją chronić… tak! Doszedł do wniosku, że kobietę taką jak Róża trzeba chronić jak śliczny, polny kwiatuszek. „Jak mogłem wpaść na pomysł, żeby w tak podły i perfidny sposób bawić się jej uczuciami? A może jedynie wydaje mi się, że ta dziewczyna ma do mnie słabość? Jednak, po co by tutaj przyjeżdżała, skoro wiedziała, że kocham inną. To musiałoby być dla niej upokarzające i nie do zniesienia.” Zerknął w stronę swojej towarzyszki i stwierdził nagle, że ma bardzo ładny profil… Później jego oczy powędrowały ku Angelice. Porównał ją w myślach do białej, egzotycznej orchidei. Nie każdy mógł sobie na nią pozwolić. Była anielsko piękna i choć jej namowy, aby został jej kochankiem, rozczarowały go, czuł w tej chwili, że mógłby na nie przystać. Nagle jego oczy spotkały się z zaniepokojonym spojrzeniem Róży. Zawstydził się swoich myśli, przecież siedział tuż obok niej. W jednej chwili zrobił się mu taki mętlik w głowie, że postanowił się przejść, dlatego sam poszedł po deser, który miano właśnie podać. Trzy służące obsługujące gości pozbierały talerzyki pozostałe po spożywaniu sernika oraz brudne filiżanki, po czym skierowały swoje kroki ku pałacowi.

Gdy po pięciu minutach przemierzał trawnik, niosąc w dłoniach tacę z owocami, jeszcze raz porównał obydwie kobiety. Nie potrafił obiektywnie ocenić tego, co czuł, za to wiedział jeszcze mniej niż pięć minut temu. „Czy można kochać dwie kobiety na raz?! To bezsensu!” Nagle oczywistym stało się dla niego to, że traktował Różę jak przyjaciółkę, ale pragnął Angeliki. „Czyż pożądanie nie jest jednym z wyznaczników miłości między kobietą a mężczyzną?” Zlekceważył więc sygnały, jakie serce wysyłało mu w stosunku do Róży i żwawym krokiem dołączył do reszty osób.


Spotkanie skończyło się kilka godzin później. Goście mieli jeszcze tego samego dnia wrócić do miasta.

Walerian postanowił osobiście odwieźć pannę Najman do domu. Zasiadł więc z nią do powozu, którym tutaj przyjechała, i kazał stangretowi ruszać. Słońce było jeszcze wysoko na niebie, a w nagrzanym powozie panował lekki zaduch. Gdy ruszyli, doszły do nich pierwsze podmuchy rześkiego powietrza. Szczelnie osłonięci przed parzącym dotykiem upalnego lata, jechali niespiesznie. Po drodze mijali wieśniaków oraz inne powoziki. Zapanowała między nimi cisza nieprzenikniona niczym tafla gładkiego jeziora.

W końcu hrabia przypomniał sobie o liściku, nadesłanym przez nią dziś rano.

— Dlaczego odpowiedź jest przecząca? — zapytał niespodziewanie. Siedzieli naprzeciwko siebie, tak że dobrze widzieli swoje twarze. Róża spuściła wzrok, aby nie zdradzić swoich emocji. Mimo to musiała odpowiedzieć mu szczerze.

— Bo wiem, że kochasz inną kobietę. Byłabym nieszczęśliwa przez całe życie z świadomością, że kochasz inną i nigdy nie będę mogła liczyć na uczucie z twojej strony. Czy to wystarczająca odpowiedź? — odpowiedziała mu, po czym zaczęła spoglądać przez okno.

— Kochasz mnie? — zapytał, po czym zajął miejsce obok niej.

Odruchowo odsunęła się pod okno. Musiała trzymać się jak najdalej od niego, gdyż przebywanie w jego towarzystwie przez tych kilka dni sprawiło, że wciąż odczuwała miłosne zawroty głowy i trzepotanie serca.

— To nieistotne.

— Kochasz mnie — stwierdził. — Masz rację… Nie chciałbym, żebyś cierpiała z mojego powodu. — Dopiero teraz do niego dotarło, że to, co robił i co dopiero chciał zrobić, było czymś najpodlejszym na świecie. Wiązać się z kobietą, która przez całe życie będzie zdradzana i nie będzie mogła liczyć na miłość męża. — Ale zostaniemy przyjaciółmi? — zapytał.

Postanowiła w tej chwili zerwać raz na zawsze wszelkie kontakty z ukochanym.

— Myślę, że to nie jest dobry pomysł.

— Nie lubisz mnie? — pochwycił jej dłoń, lecz ona szybko ją odsunęła.

— Nie o to chodzi, po prostu nie pasuję do twojego towarzystwa. Ostatnio opuszczam się w pracy…

— Kochasz mnie i nie chcesz cierpieć — wyczytał to w grymasie jej twarzy. Odpowiedziało mu milczenie, które mogło być jedynie potwierdzeniem jego tezy.

— Rozumiem. Nie będę więc zamęczał cię swoją obecnością — rzekł skruszony. „Nie powinienem był jej tego robić, nie powinienem był się nią bawić. Ale teraz to już koniec. Definitywny koniec.” — Przepraszam.

Pożegnali się zwyczajnie i bezceremonialnie. Róża poszła od razu do swojego pokoju, aby ukryć rozczarowanie przed domownikami i przed całym światem. Tam rzuciła się na łóżko i zalała się łzami. Tak bardzo go kochała i musiała go stracić, zanim jeszcze zdążyła cokolwiek z nim zbudować! „Niestety, nie da się budować zamku na niestabilnym gruncie.”

Wracał do pałacu, siedząc na miejscu, które przed chwilą zajmowała panna Najman. „Mamy więc się już nigdy więcej nie zobaczyć…” Poczuł się nagle tak strasznie samotny i opuszczony. Ogarnięty wyrzutami sumienia i dziwną tęsknotą, przypomniał sobie jej uśmiech.

6. Dziwne sam na sam

„(…) nie taki wilk straszny, jak go malują.”

Kilka dni później Angelika została księżną Drucką i wyjechała w podróż poślubną na drugi koniec świata. Walerian poddał się ostatecznie. Pogrążony w smutku, przeżywał ciężkie załamanie psychiczne. Tęsknił też za orzeźwiającym towarzystwem Róży, ale postanowił sobie, że nigdy więcej nie zrobi jej krzywdy.

Tymczasem zajęta pracą, panienka Najman, starała się o nim zapomnieć. A raczej próbowała nie myśleć o nim, gdy wstawała, gdy kładła się spać i gdy jadła. Gdy jeździła konno po okolicy, miała nadzieję, że gdzieś, nagle pojawi się jego koń, a na nim ON sam… Niestety, życie postawiło ją do pionu już po kilku dniach.

— Różo! RÓŻOOO!!! — usłyszała z oddali charakterystyczny wrzask. Obejrzała się i ujrzała na pastwisku ojca zmierzającego w jej stronę. Właśnie naprawiała jedną z żerdzi przytwierdzonych do płotu, przewyższającego ją o jakieś trzydzieści centymetrów. Miała problem, żeby przybić do niego deskę. Stała na drewnianej skrzynce, która co rusz zapadała się w wilgotnej, rozmiękłej po wczorajszej ulewie glebie.

Gdy dostrzegła zbliżającego się ojca, który przypominał jej teraz mknący po wodzie, ogromny parowozowy statek, mający zaraz staranować nabrzeże, dała sobie spokój z wielką dechą. Bez pardonu rzuciła ją na ziemię. Zeszła ze skrzynki i zaczekała na wieści. W końcu dotarł. Sapał ciężko, był na twarzy cały purpurowy, a grymas jego mimiki wyrażał furię. To mogło oznaczać jedynie kłopoty.

— Różo! Pojedziesz w niedzielnej gonitwie! Nasz dżokej złamał nogę, a stawka jest zbyt wysoka, aby od tak odpuścić! — lamentował, jednocześnie rozkazując.

— Ale ja nigdy nie… — urwała, gdy tylko dostrzegła znaczące spojrzenie ojca. Zrozumiała, że wszystko już jest postanowione. Będzie musiała jechać.

— Pojedziesz na Piorunie — oznajmił. — Rzuć to cholerstwo i idź jeździć!

— Czy ja przypadkiem nie jestem zbyt wysoka? Albo zbyt ciężka? Koń straci na prędkości…

— Nadajesz się w sam raz! — naciskał dalej. — Leć się przebrać w strój do jazdy i wio! Jeździć! — Odwrócił się na pięcie, po czym pomaszerował przed siebie równie szybko, jak tutaj przybył.

Z wrażenia zrobiło się jej słabo, więc usiadła na skrzynce, którą na szczęście miała tuż za swoimi nogami. Nie dość, że zerwała wszelkie stosunki z Panem Idealnym, co było dla niej trudnym przeżyciem, to teraz jeszcze będzie musiała jechać z doświadczonymi dżokejami w szalonej gonitwie, ryzykując życiem. Wyścigi na hipodromach nie należały do jej ulubionej dziedziny jazdy konnej. Wiele razy była na gonitwach z ojcem, który uwielbiał robić zakłady bukmacherskie, zresztą często trafione. Wcale jej się to wszystko nie podobało, choć wiedziała, że gdyby ojciec nie zaryzykował w swoim życiu tych parę razy więcej, dziś klepaliby biedę. Ujrzała przed oczyma wyobraźni kadry dobrze znane jej z gonitw: konie pędzące na oślep niczym w szalonym transie, jeźdźcy spadający z koni, rozpędzone zwierzęta wpadające na siebie. Nie jeden rumak i jeździec odnieśli w trakcie wyścigów poważne obrażenia. Osobiście znała jednego dżokeja, który zginął na miejscu, bo wierzchowiec przewrócił się i przygniótł go swoim ciężarem… i jakby tego było mało: wpadł na nich kolejny rozpędzony rumak i dżokej. Konie połamały nogi, więc nadawały się jedynie do odstrzału, a drugi z jeźdźców został kaleką i obecnie poruszał się na wózku inwalidzkim.

Była przerażona rysującą się przed nią perspektywą. Piorun nie należał do łatwych koni, a ojciec chyba zapomniał, że ten ogier nie tolerował kobiet. „Jakim cudem zdołam przekonać tego wariata do tego, aby dał mi się do siebie zbliżyć?”

Wróciła do domu i poszła się przebrać w strój jeździecki. Obiad zjadła samotnie w kuchni, gdzie miała chwilę, aby przygotować się psychicznie do tego, co miała zaraz uczynić. Z duszą na ramieniu poszła do stajni, gdzie znajdował się boks Pioruna. Po drodze zabrała z sobą kilka jabłek. Weszła powoli, starając się oddychać spokojnie. Bała się. Po raz pierwszy w życiu bała się konia. Nigdy nie sprawiało jej trudności obchodzenie się nawet z najbardziej narowistymi ogierami rozpłodowymi. Ten jednak był inny. Niemal diaboliczny. Podeszła pod boks i spojrzała w jego ciemnobrązowe ślepia. Koń parsknął przeciągle i wrogo położył uszy do tyłu. Później odwrócił się ku niej tyłem i uderzył kopytem w furtkę boksu. To nie wróżyło nic dobrego, ale musiała spróbować. Zebrała w sobie garść optymizmu, a później przyjaźnie zwróciła się do wierzchowca:

— Cześć Piorun! Mam coś dla ciebie. — Pokazała mu jego ulubione, zielone jabłka o twardej skórce. Perspektywa skosztowania smakołyku podziałała na niego na tyle kusząco, że odwrócił się całym ciałem w jej stronę, po czym zębami zagryzł metalowy pręt od furtki, za którą stał.

— Chcesz jedno? — Podała mu na dłoni jabłko. Bez wahania wbił w nie zęby, po czym schrupał łapczywie. W oczekiwaniu na smakołyk zwrócił się ku niej po raz kolejny. — Dam ci o wiele więcej, jeśli będziesz grzeczny i pozwolisz mi się dosiąść — stawiała mu warunki, choć nie sądziła, żeby mogło to coś zmienić. — Masz, zjedz jeszcze jedno. — I tym razem koń nie zawahał się przed przyjęciem podarunku.

Pomyślała, że być może nie taki wilk straszny, jak go malują. Otworzyła drzwi boksu i powoli spróbowała do niego wejść. Czym prędzej jednak musiała się wycofać! Koń wspiął się na tylne nogi i zaszarżował jej kopytami tuż nad głową. Szybko zamknęła furtkę, po czym odsunęła się pod sąsiedni boks. Piorun zarżał przeciągle, dając jej sygnał ostrzegawczy. Odetchnęła.

— Rany! Ty podła bestio! Zabiłbyś mnie! — powiedziała z żalem. Jeszcze żaden koń jej tak nie potraktował. — Będę musiała powiedzieć ojcu, że się nie dogadamy. — Mimo wszystko fakt ten sprawił jej ulgę. Nie chciała jechać w tej okropnej gonitwie po śmierć.


— Bez dyskusji! — brzmiała odpowiedź pana Najmana, który wygłosił ją zza pulpitu swojego biurka. — Masz jeszcze pięć dni na poskromienie tego konia, więc lepiej weź się ostro do pracy! — Uderzył pięścią o blat, a tępy grzmot odbił się od książek i ścian gabinetu, w którym zwykł przesiadywać.

— Dobrze ojcze — pokornie przytaknęła, po czym załamana opuściła pomieszczenie.

Tego dnia nie miała już zamiaru wracać do Pioruna. Musiała znaleźć w sobie siłę, aby podjąć kolejną próbę. Gdy położyła się do łóżka, poprosiła Boga o pomoc. Na wszelki wypadek, gdyby jej wiara okazała się niewystarczająco silna, poprosiła także o wstawiennictwo Matkę Bożą i świętych od spraw beznadziejnych. Wzbudzone nadzieja i wiara przyniosły jej ukojenie. Później przypomniała sobie twarz pewnego, przystojnego blondyna i z tą myślą zasnęła.


Rano przywitała ją paskudna, wietrzna pogoda. Mimo szarugi musiała wstać. Nie zjadłszy nawet śniadania, poszła prosto do konia. Po drodze wzięła ze spiżarni cały kosz jego ulubionych jabłek. Chciała wypuścić go na padok, aby się trochę wyhasał. Pomyślała, że być może uda jej się łatwiej do niego podejść, gdy będzie rozluźniony i bardziej swobodny w ruchach, a nie zamknięty w boksie niczym w potrzasku.

Ktoś już jednak krzątał się koło jego boksu. Wysoka i smukła postać, siwizna okalająca niewielki, łysiejący placek na głowie, biała strzecha wąsów… Już wiedziała kim jest ta osoba.

— Dzień dobry panie Tomaszu! — powiedziała do dobrze jej znanego stajennego. Czasem lubili sobie porozmawiać. Pomyślała, że może on jej jakoś pomoże.

— Dzień dobry panience! — odpowiedział radośnie sześćdziesięciolatek. Gdy podeszła, uścisnęli sobie ręce.

— Niech mi pan powie, czy Piorun ma jakiegoś kumpla od serca?

— Tak, lubi się z wałachem… czekaj, jak mu tam… z Waldim! — mówiąc to, wskazał głową na boks siwka, znajdujący się tuż przy wejściu do stajni.

— Pomoże mi pan? Muszę czym prędzej oswoić się z Piorunem.

— Tak, już wszyscy wiedzą… — Tomek pokiwał smutno głową. — Jasne, że pomogę. Ale musi panienka najpierw poznać jego historię. Ojciec panience tego nie mówił, bo to po sąsiedztwie, ale… — ściszył głos. — To jest koń po przejściach. Niech panienka spojrzy na te blizny na szyi i grzbiecie. Panienki ojciec każe je tuszować jakąś pastą z węgla, żeby się nie rzucało w oczy. Głupota! Przepraszam!

— Nic nie szkodzi.

— To jest koń od Dulskich. Panienki ojciec odkupił tego konia od barona, bo ten chciał się go pozbyć po tym wypadku… Pani Dulska, w sensie baronowa, jeździła na tym koniu. Ponoć hodowała go od źrebaka, ale nikt nie wiedział jakimi metodami. Oj! Ciężką ma ta dama rękę, cięęę-żkąąą!

— Ma pan na myśli to, że go biła?

— I to jeszcze jak! Nic dziwnego, że babę, za przeproszeniem, zrzucił i złamała sobie rękę.

Róży ścierpła skóra na wyobrażenie męki, którą musiał znosić ten wierzchowiec. Od razu zrozumiała jego wczorajsze zachowanie.

— Najman widział w nim potencjał, więc go odkupił wprost z rzeźni. Początkowo nie wiedział, czyj on jest. Ale żeby sprawa nie nabrała rozgłosu, to baron dał mu w łapę.

— Biedny Piorun

— Nie nazywał się tak… Jego prawdziwe, rodowodowe imię to Arges.

— Jak ten mityczny cyklop?

— Tak.

Dziewczyna poczuła współczucie dla ogiera. To dlatego bał się kobiet, wręcz ich nienawidził! To wszystko zmieniało postać rzeczy. Współczucie i nadzieja sprawiły, że panienka Najman jednak podjęła wyzwanie. Ale nie ze względu na ojca, ale ze względu na wierzchowca. Zaczęło jej na nim zależeć.


Żadne z nich nie wiedziało, jak zachowa się Piorun. Róża miała nadzieję, że być może w towarzystwie przyjaciela będzie bardziej przyjazny. Wyprowadzenie Waldiego, wałacha pełnej krwi angielskiej, nie zajęło im dużo czasu. Wyprowadzenie Pioruna, który nosił w sobie geny arabskich przodków… cóż, wcale nie było potrzebne. Koń sam się wyprowadził, a raczej wypadł z boksu niczym nieposkromiony wariat! Już po chwili obydwa rumaki hasały razem po padoku.

— Niech sobie pogonią, a panienka niech sobie tak luźno pochodzi — poinstruował ją Tomasz. — Jabłka są?

— Tak! Cały koszyk! A tutaj mam ich jeszcze trochę… — pokazała mu koszyk stojący za ogrodzeniem, który z sobą przyniosła, i zawartość swoich kieszeni. Małe jabłuszka idealnie zmieściły się także w kapeluszu dziewczyny.

— Znakomicie! Proszę wziąć dwa i stanąć jak najbliżej środka padoku. Waldi powinien podejść sam.

Spacerowała po środku dużego placu już jakieś piętnaście minut. Stajenny postanowił asystować jej zza ogrodzenia. Konie zdążyły już się trochę wyszaleć i nawet zaczęły podskubywać nieliczne źdźbła trawy wyrastające na linii płotu.

— Teraz niech panienka się zatrzyma i zawoła Waldiego.

Siwy wałach bez większych obaw przymaszerował do dziewczyny. Jego kompan trzymał dystans, ale było widać, że miał ochotę na jabłka, które miała w rękach.

— Jak Piorun podejdzie, może panienka im dać jabłka, ale najpierw siwkowi — przykazał jej.

Dziewczyna podała Waldiemu jabłko, później drugie i trzecie. Nieufny, kary koń podszedł w końcu do Róży i zaczął zaglądać jej za plecy, gdzie schowała przed nim przysmaki. Powoli wyciągnęła przed siebie obydwie dłonie z jabłkami i podała je w odpowiedniej kolejności obydwu koniom — najpierw siwkowi, a później karemu. W świetle pochmurnego dnia dostrzegła na jego czole białą gwiazdkę. To wydało się jej całkiem sympatyczne. W boksie wydał się jej koszmarnie czarny, jakby wyszedł wprost z piekła, ociekający smołą.

— Teraz niech panienka pogłaszcze Waldiego i odsunie się od Pioruna. Powinien się sam zbliżyć.

I jak powiedział, tak też się stało. Oczekujący nagrody i pieszczot, karosz, zbliżył ku niej swoją głowę. Powoli wyciągnęła swoją dłoń, po czym dotknęła jego szyi. Delikatnie gładząc jego aksamitną, miękką sierść, wyczuła pod palcami bruzdy pozostałe po ostrych cięciach batem. Ogier wyczuł to i poruszył się niespokojnie, lecz nie uciekł. Podała mu jabłko, aby zagłuszyć jego strach. Po paru minutach koń tak się z nią oswoił, że mogła go pogłaskać bez problemu także po grzbiecie. Gdy zaczęła przechadzać się po padoku, ruszył za nią. Nie odstępował jej na krok, bo wciąż oczekiwał na smakowitości, którymi raczyła go co jakiś czas.

— Przynieść uprząż? — zapytał zdumiony stajenny. Mężczyzna przez chwilę nie wierzył własnym oczom.

— Spróbuję… ale nie wiem, czy to ma sens — westchnęła i wyszła poza obręb padoku. Obydwa konie zatrzymały się przy płocie, w oczekiwaniu na jedzonko.

— Ale będzie to musiała panienka zrobić sama. — Mężczyzna bał się Pioruna niczym ucieleśnienia mitycznego cyklopa Argesa.


Przed przejściem przez płot, przeżegnała się. Zwabiła konia na jabłko, po czym przystąpiła do jego lewego boku. Ogier mierzył w kłębie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i był czystej krwi arabem. Bardzo podobała jej się jego łabędzia szyja oraz charakterystycznie zakrzywiona linia jego szlachetnie wyrzeźbionej przez naturę głowy. Zdawał się być skrojony na miarę niczym najcenniejszy diament z królewskiej kolekcji pełnej bogactw. Musiała stanąć na drewnianej skrzynce, aby delikatnie położyć na jego grzbiecie siodło. „Piękny, zgrabny i pełen gracji… ale za to charakterek ma iście wybuchowy.” Starała się trzymać nerwy na wodzy, ale nie było to łatwe. Wierzchowiec wyczuwał jej wahanie. Zanim położyła siodło, jeszcze raz przyjrzała się pręgom na jego grzbiecie.

— Nie bój się, to i ja nie będę się bała. Niczego złego ci nie zrobię, przysięgam — te ciche słowa miały uspokoić karosza i ją samą.

Położyła siodło, później dopięła popręg i przeniosła się ku jego głowie, aby założyć ogłowie.

— Kochany, musimy sobie pomóc — mówiła, gładząc jego szyję. — Musisz tylko mi zaufać, tak jak ja wierzę w twoje dobre, szlachetne, arabskie serce.

Przyjął wędziło z niemałym oporem, ale udało się. Piorun był przygotowany do jazdy.

Ponownie zajęła miejsce na skrzynce, aby z niej wsiąść na grzbiet rumaka.

— A teraz przyjmij mnie, albo pozwól zginąć. — Wsadziła nogę do strzemienia, przełożyła ją nad siodłem i delikatnie usiadła na grzbiecie araba. Od razu ruszył żwawym tempem wzdłuż płotu.

— Ten koń panienkę uwielbia! Ha, ha! — krzyknął Tomasz i aż przyklasnął z radości w dłonie. Na dźwięk znanej komendy koń od razu ruszył do galopu.

Musiała przyznać, że płynie, a nie galopuje. Była oczarowana tym cudownym zwierzęciem, które tak wspaniałomyślnie oddało jej swój kredyt zaufania. Wiedziała już, że to będzie przyjaźń na śmierć i życie. Nie mogła uwierzyć, że udało jej się oswoić takiego wariata! Po wszystkim dał jej się nawet zaprowadzić do boksu i wyczyścić po jeździe.


Arab powoli zaczął się z nią oswajać. Lecz ona sama nie zdołała jeszcze oswoić się z faktem, że za kilka dni miała wystartować w wyścigu, podczas którego będzie narażona na poważne niebezpieczeństwo. Modliła się codziennie przed snem, rano przed wstaniem i przed jazdą. Dziękowała Bogu za łaskę oswojenia przestraszonego, zranionego zwierzęcia — spłynęła na nią niczym wielki dar. Ojciec był zdumiony i aż zacierał ręce, gdy zobaczył, jak dziewczyna dobrze radzi sobie na przydomowym torze wyścigowym. Piorun osiągał świetny czas i z każdym dniem stawał się coraz szybszy. Najman czuł po kościach, że czeka go wielka wygrana. Nawet przez chwilę nie zastanowił się nad bezpieczeństwem swojej córki. Miał jedynie przed oczyma perspektywę kolejnego zwycięstwa nad baronem Dulskim, który wciąż uparcie robił zakłady na jego przeciwników.


***


W końcu nadszedł dzień wyścigu. Niedzielnego poranka osnutego mgłą wprowadzono Pioruna do powozu transportowego, którym koń pod strażą stajennych miał udać się do miasta. Róża wyruszyła wraz z ojcem chwilę później, około dziewiątej. Gonitwa miała odbyć się o dwunastej, ale ona już zaczynała umierać ze strachu. Po wmuszonym w nią porannym posiłku, miała mdłości i bóle brzucha. Wiedziała już, że nie przełknie niczego, póki nie ukończy wyścigu.

— Ojcze, czy to nie jest sprzeczne z zasadami wyścigów?

— Co takiego?

— Będę jedyną kobietą startującą w gonitwie.

— Wszystko już załatwiłem. Mam znajomości. Wszystko poszło gładko — wyjaśnił jej zdawkowo, pochylając się nad stronnicą gazety poświęconej zakładom bukmacherskim.

— Aha… — Domyśliła się, że ojciec musiał dać komuś łapówkę, żeby dopuszczono ją do gonitwy.

Gdy dojechali na miejsce, udali się do hotelu, gdzie zaczekali na właściwą porę, aby udać się na hipodrom. Z każdą minutą Róża czuła coraz większy strach i napięcie.

— Tylko nie wychodź wcześniej do konia! Musimy poczekać, aż wszyscy opuszczą stajnię.

— I tak wszyscy będą wiedzieć, że jestem kobietą — westchnęła.

— Nie, bo będziesz miała na głowie kask.

Najman starał się przekonać samego siebie, że wszystko pójdzie dobrze, ale obawiał się konsekwencji.


Nadeszła ta straszna chwila. Róża wsiadła na Pioruna z drżeniem kolan. Ojciec poprowadził ją do boksów startowych i zaraz oddalił się. Startowała jako numer dziesięć. Była ostatnia. „Ponoć ostatni będą pierwszymi” — pomyślała, po czym zaczęła się w duchu modlić o cud. „Spraw tylko, żebyśmy przeżyli. Nic więcej.”

— Baba na hipodromie? Tego jeszcze nie było! — fuknął na nią numer dziewięć. Nie zwróciła na niego uwagi. Skupiając się na modlitwie, czekała.

Trzask z pistoletu oznajmił start. Ruszyli…


***


Hrabia Walerian Orłowski przyszedł na wyścig, żeby z nudów postawić kilka złotych w zakładzie. Gdy dowiedział, że startuje jeden z koni Najmanów, postanowił zaryzykować. Wykupił sobie miejsce tuż obok boksów startowych. Lubił obserwować ten moment, gdy przy starcie końskie głowy wychylały się do przodu. Z reguły ten, który wypadał jako ostatni, wygrywał. Czy i tym razem ta reguła miała się sprawdzić? Nie wiedział. Wziął ze sobą lornetkę, żeby lepiej widzieć każdy etap wyścigu. Gdy usiadł na trybunie pełnej dam i gentelmanów z kapeluszami i cylindrami na głowach, konie stały już w boksach. Leniwie rozejrzał się po zgromadzonych. Piękne damy, cudowne stroje, lornetki, parasolki. Pełne trybuny, tłumy dookoła płotów oddzielających widzów od owalnej linii toru wyścigowego… „Ale nudy, chyba tutaj zasnę.”

— Numer dziesięć to kobieta — rzekł jakiś mężczyzna za jego plecami.

— Co też pan mówi? — oburzyła się damulka.

— To córka Najmana… ta mała taka. Jak jej tam?

— Róża! — wyrwało się mu z ust. I już miał wstać, aby zaprotestować; pobiec, aby wyciągnąć dziewczynę z boksu startowego… gdy nagle wystrzelił pistolet startowy i konie ruszyły. — Niech to! — warknął pod nosem. „Przecież ta dziewczyna ryzykuje życiem!” Musiał natychmiast dowiedzieć się w ilu gonitwach będzie startowała. Wstał i przecisnąwszy się między niezadowolonymi widzami, poszedł poszukać Najmana.

Niestety, nigdzie nie mógł go znaleźć — trybuny były dość duże, a ludzi multum. Wrócił więc na swoje miejsce, trzęsąc się wściekłości, którą wyzwolił w nim fakt, że mężczyzna ryzykował życiem swojej córki, aby zdobyć pieniądze.


Niestety, Piorun dobiegł jako drugi. Walerian obserwował, co dalej będzie się działo. Widział, jak Najman podchodzi do wierzchowca z numerem 10 i prowadzi go, razem z dżokejem na grzbiecie, w kierunki stajen. Czym prędzej wstał i poszedł ich śladem. Zaszedł tym sposobem do jednego z najbardziej oddalonych od trybun budynków. Gdy usłyszał głosy dochodzące z wewnątrz, zatrzymał się tuż za drzwiami.

— I co się mażesz?! — krzyknął Stefan. — Mogłaś więcej ćwiczyć! Straciłem kupę szmalu!

— Przepraszam… ale tak się bałam… wybacz mi. Myślałam, że zginiemy w tej gonitwie… — chlipała dziewczyna.

Orłowskiemu serce zacisnęło się w supełek. Wyłonił się z ukrycia, bo nie mógł już dłużej słuchać tego szlochu.

— Lepiej by było dla nas wszystkich, żebyś zginęła, bo…

— Dzień dobry panie Najman! — przerwał mu głośno. Podszedł do niego z uśmiechem, po czym podał mu dłoń. Róża stała w boksie karosza, wsparta o jego przednią łopatkę. Zalewała się łzami.

— Witam panie hrabio — odpowiedział mężczyzna zaskoczony na gorącym uczynku.


Gdy usłyszała głos ukochanego, natychmiast otarła łzy. Jej serce zabiło radośnie. Spojrzała w jego stronę. Jak zwykle był elegancki, przystojny i choć dostrzegła na jego twarzy ślady cierpienia, nic nie zmieniło się w jego tajemniczym uśmiechu, który ku niej skierował.

Jej włosy były całkiem skołtunione, a twarz mokra od łez. Ulżyło mu, że wyszła z tej gonitwy bez szwanku. Wszak nie była tak doświadczona jak pozostali dżokeje. Nie znała się na nieuczciwych gierkach, które czasem stosowali, nie martwiąc się konsekwencjami swoich czynów.

— Widzę, że łamie pan przepisy hipodromu — zażartował, aby podburzyć jego pewność siebie. Zrobił to celowo, aby osłabić atak, który Najman przypuszczał na swoją własną córkę.

— Miałem wszystko załatwione… Oj! Panie Orłowski, to tylko raz… — jąkał się Najman i udawał głupiego.

Hrabia skorzystał z tego, że Najman zmiękł, i obrócił sytuację na własną korzyść, a jednocześnie uwolnił damę z opresji.

— Chciałbym zabrać pańską córkę na herbatę — zaproponował, spoglądając w kierunku Róży. Dziewczyna prędko otarła nos, przygładziła włosy na głowie, po czym wyszła z boksu.

— Jest do pańskiej dyspozycji. Ja lecę załatwić jeszcze kilka spraw — rzucił Najman, po czym spłoszony wyszedł ze stajni.

Poczuła dziwną ulgę, gdy ojciec wyszedł i pozostawił ją z Walerianem sam na sam. Nagle młody mężczyzna rzucił się ku niej i mocno przytulił.

— Och! Różo! Tak się bałem o ciebie!

Zdziwiona tą czułością, westchnęła owładnięta nagłym błogostanem. Tak za nim tęskniła. Objęła go swoimi dłońmi po raz pierwszy w życiu i zapomniała na chwilę o przeszłości i realiach.

— Nic mi nie jest. — „Och! Żeby móc tak trwać wiecznie.”

Nagle przypomniała sobie, że jest zakochany w innej i czar prysł. Odsunęła się i doprowadziła swoje uczucia do ładu. Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Ujrzała w nich autentyczną troskę, która musiała wypływać wprost z jego serca.

— Pójdziesz ze mną na herbatę lub spacer?

— Tak, ale najpierw muszę się trochę przebrać, a nie wzięłam z sobą sukni na zmianę i… — zawstydzona tym, że cuchnie potem swoim i końskim, odsunęła się o krok.

— Nic nie szkodzi. Możemy posiedzieć w hotelowym pokoju. Jeśli oczywiście… — zawahał się. „Być może nie będzie chciała przebywać ze mną sam na sam w jednym pokoju bez przyzwoitki.”

— W sumie nic nie stoi na przeszkodzie. Nie trzeba nam przyzwoitki panie hrabio. Umyję się i będę mogła z panem porozmawiać — rzekła oficjalnie, robiąc między nimi dystans nie do przebycia. Wciąż bolało ją serce na myśl, że on należał do innej, mimo że tamta miała wziąć ślub z księciem. Musiała trzymać dystans między nimi i nie mogła sobie pozwolić na spoufalanie się.

— Oj! Różo, ty znowu taka oficjalna — marudził. — Nie dręcz mnie tym „hrabią”! Chodźmy lepiej coś zjeść! — Podał jej ramię, którym ona pogardziła.

— Nie może pan sobie pozwolić na spoufalanie się z ludźmi niższego stanu. Co ludzie powiedzą?


— Więc już traktujesz mnie jak wroga? — zapytał pięć minut później, kiedy wszedł za nią do pokoju hotelowego. — A mi ciebie brakowało, wiesz?

— Proszę się rozgościć, panie hrabio, a ja się pójdę umyć — zakończyła temat i weszła do łazienki. Zamknęła drzwi na klucz, choć nie sądziła, żeby miał ochotę się do niej zakraść. Dziwnie było jej na myśl, że będzie siedzieć nago w wannie, podczas gdy on będzie znajdował się w sąsiednim pokoju. Nie sądziła, że go jeszcze spotka… a co dopiero, że będzie ją do siebie tulił jak najdroższy skarb.

Przystąpiła do wanny i odkręciła kurek z ciepłą wodą. Ten miejski luksus był dla niej niespotykany. W domu zawsze korzystała z balii, którą kucharka pomagała jej wtaszczyć na piętro do łazienki. W domowej umywalni mogła liczyć jedynie na zimny prysznic. Woda wypełniła wannę do połowy. „Wystarczy tego dobrego!” — pomyślała. Po chwili zaczęła się rozbierać i ze wstrętem zrzucać na posadzkę swoje spocone odzienie. Z błogością zanurzyła się w ciepłej wodzie, po czym westchnęła. „Och, jak dobrze!” A później przypomniała sobie o Nim. „Co by zrobił, gdybym wyszła naga z pokoju? Albo gdyby zobaczył mnie nagą w wannie? Co mi też po głowie chodzi! To śmieszne! Przecież nawet nie jestem ładna…”


Usłyszał, że woda przestała się lać. Później nastąpiła chwila ciszy, a na końcu usłyszał plusk wody, co oznaczało, że dziewczyna właśnie wchodzi do wanny. Zaczął mieć myśli więcej niż niestosowne. Nigdy nie sądził, że siedzenie w sąsiedztwie łazienki, w której znajduje się naga Róża, spowoduje u niego takie podniecenie. Przecież jej nie kochał! Coś jednak usilnie ciągnęło go do zamkniętej na cztery spusty łazienki. Zaczął wyobrażać ją sobie nagą…

„Walerian, ty zbereźniku.” — zganił siebie w duchu, po czym sięgnął po gazetę leżącą na stoliku herbacianym. Niestety, zupełnie nie potrafił skupić się na czytaniu. „Nie dam rady! Muszę stąd na chwilę wyjść!” Poderwał się z sofy, po czym zbliżył się ku drzwiom łazienki.

— Różo! — Zastukał. — Pójdę zamówić herbatę!

— Dobrze! — odrzekła z ulgą. W jej myślach zrodziła się nadzieja, że być może uda jej się uciec, zanim natręt wróci!

— Będę tutaj za kilka minut. Zamykam pokój na klucz, żeby nikt tutaj nie wszedł podczas mojej nieobecności! Będziesz bezpieczniejsza! — oznajmił i wyszedł. — A na pewno twoje ciało będzie bezpieczniejsze, gdy znajdę się poza siłą jego przyciągania — dodał pod nosem, gdy zamykał drzwi na klucz. Chwilę później przypomniał sobie, że jego ukochana Angelika kilka dni temu wzięła ślub i od razu przeszła mu jakiekolwiek ochota na amory. Miał jednak cichą nadzieję, że w towarzystwie przyjaciółki uda się mu zapomnieć o starej miłości. Postanowił znów poruszyć temat ich ewentualnego małżeństwa.


Umyła się, wytarła do sucha i założyła na siebie hotelowy szlafrok. Sprawdziła, czy aby na pewno cała jest przykryta i zaczęła się zastanawiać co dalej… Znalazł ją na hipodromie i przerażony tym, że brała udział w gonitwie, przyszedł za nią aż do stajni, aby zabrać ją na herbatę. Kimże była, żeby wzbudzać w nim takie zainteresowanie? Przecież był jednym z tych facetów, co to są zbyt idealni, żeby spotykać się z dziewczynami takimi jak ona. Czuła się gorsza od niego, jakaś taka wybrakowana… Po co wciąż się za nią włóczył, skoro kochał inną? Angelika była uosobieniem kobiecego ideału. A jednak, ideał ten pozostawił swojego ukochanego na pastwę losu i… Westchnęła. Właściwie to powinna się dowiedzieć, co było dalej.

Wyszła z łazienki i usiadła na sofie, tuż naprzeciwko drzwi wejściowych. Jej wilgotne, skołtunione włosy luźno opadały na jej ramiona, długimi, ciemnymi pasmami. Wyobrażała sobie, że musi wyglądać koszmarnie. Tymczasem Walerian, który otworzył drzwi, zatrzymał się na jej widok i poczuł niekontrolowane dreszcze podniecenia.

— Nie ubierzesz się? — zapytał, wszedłszy do środka. Starał się nie patrzeć w jej stronę, aby nie czuła się skrępowana.

— Jestem ubrana. Mój strój jeździecki jest w takim stanie, że lepiej… — urwała. Po jego słowach poczuła się kompletnie naga. Skrzyżowała ręce na piersiach, aby przysłonić swoje damskie atuty.

— Zaraz będzie herbata i coś tam… — zaczerwienił się po same uszy. Próbował zapanować nad swoim ciałem, lecz nie potrafił. Po chwili jednak zaczął lekceważyć granicę mówiącą mu, że nie powinien czuć tego, co czuje. Zaczął na nią spoglądać. Powoli podszedł do sofy, na której siedziała. — Mogę?

— Proszę. — Zrobiła mu miejsce i wcisnęła się w lewy kąt sofy, tak żeby być jak najdalej od niego.

— Co u ciebie? Jak się czujesz? — zagadnął, spoglądając na nią z ukosa. Jego oczy wciąż wędrowały w kierunku jej piersi, które tak bardzo starała się przysłonić. — No, nie wstydź się. Przecież nie jesteś naga.

Jego oczy powiedziały jej coś wręcz przeciwnego.

— Czuję się nieswojo w tym miejscu — odparła. — Może lepiej pan opowie coś o sobie?

Umierała z ciekawości, co działo się z nim przez ten cały tydzień, gdy się nie widzieli.

— Skończ już tym „panem”! Ja… cóż. Jestem sam. Czuję się samotny… Angelika wyszła za mąż kilka dni temu i wyjechała z księciem do Indii. — Na samą myśl poczuł, jak coś dławi go w gardle. — Różo… — Spojrzał na nią prosząco. — Może tym razem zgodzisz się wyjść za mnie? — I nie zaczekał na jej odpowiedź, tylko zaczął argumentować. — Zająłbym się hodowlą twojego ojca, nie musiałabyś tak ciężko pracować… — Odruchowo spojrzał na jej spracowane dłonie. Ukryła je pod pachami i spuściła wzrok. — Przecież pracujesz ponad siły! I na pewno uchroniłbym cię od dziwnych pomysłów twojego, z całym szacunkiem, zaborczego tatusia. Oprócz tego zamieszkałabyś we wspaniałym domu i otoczyłbym cię opieką. Niczego by ci nie zabrakło…

— Walerian! — przerwała mu nagle. — A co ty będziesz z tego miał? — Wiedziała bowiem, że i on musi mieć w tym swój interes. Inaczej nie zechciałby pojąć ją za żonę, tylko ze względu na jej osobę.

— Ja… nie byłbym już więcej sam. — Po tych słowach spuścił wzrok. Zaczął bawić się swoimi dłońmi w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Moim zdaniem małżeństwo bez miłości nie ma sensu — odpowiedziała i poczuła, jak ten fakt ją rani. Wiedziała, że jej nie kochał.

— Myślę, że byłbym w stanie cię pokochać. — Spojrzał na nią w tak inny, odmienny sposób, że prawie mu uwierzyła.

Chwilę później wstała, bo poczuła napięcie, które zrodziło się w niej na myśl, że jego słowa były kompletną bzdurą.

— Ty, pokochać mnie? To chyba niemożliwe. — Aby zwiększyć między nimi dystans, podeszła do okna. — Nie możesz tego wiedzieć na pewno! — upierała się przy swoim, walcząc z tym, co wydawało jej się niedorzecznością. Ale jakże kuszącą!

Podszedł do niej i zatrzymał się tuż za jej plecami. Poczuł kwiatowy zapach mydła, którym musiała się myć zaledwie pięć minut temu. Nigdy nie czuł od niej żadnych perfum. Zawsze pachniała łąką, słomą, a nieraz końskim potem i ciężką pracą. Po raz drugi zaciągnął się jej zapachem. Serce zabiło mu mocniej. „Co się ze mną dzieje?”

— Wiem i już — wyrzekł pewny swego.

— Przecież dopiero co mówiłeś, że kochasz Angelikę… a tydzień to zbyt mało, żeby się odkochać — powiedziała, patrząc za okno. Czuła, że za nią stoi, wyczuwała jego bliskość. Rozkoszne ciarki przechodziły po jej, stęsknionym jego czułości, ciele. Chciała, żeby się odsunął i dał jej spokój. Z drugiej strony pragnęła czegoś całkiem przeciwnego.

— Chcę uciec od tego szaleństwa w twoje ramiona, Różyczko.

Jego głos zabrzmiał tak ciepło i czule, że musiała w końcu spojrzeć mu w oczy. Odwróciła się powoli. Stał tak intymnie blisko niej. Jego spojrzenie było tak miękkie i ciepłe, że niemal poczuła, jak dotyka nim skóry na jej policzkach, szyi i dekolcie. Miała ochotę przytulić się do tego mężczyzny. Ujął jej dłoń i zanim zdążyła zaprotestować, pochylił się nisko i złożył pocałunek na jej spalonej słońcem skórze. Poczuła się zawstydzona — wciąż miała kompleksy na punkcie swoich dłoni. Nie wypuszczając jej dłoni ze swojego uścisku, ponowił pytanie:

— Wyjdziesz za mnie? Będę dobrym mężem — dodał i uśmiechnął się jednostronnie.

— Nie wiem… — Zwiesiła głowę. Przypomniała sobie słowa siostry i Krysi, o tym, że szukał kobiety, dzięki której będzie mógł zemścić się na baronównie.

— Zgódź się, proszę.

— Muszę to przemyśleć — powiedziała twardo, po czym uciekła w kierunku sofy, chroniąc się przed jego obezwładniającym urokiem osobistym.

— Dobrze, ale mam nadzieję, że mimo wszystko nie odmówisz mi przejażdżki w swoim towarzystwie? Albo chociaż jakiegoś małego spaceru po mieście?

— Być może, ale nie tym razem — zawahała się. Przecież już udało jej się przed nim uciec, a on znów ją dopadł. Jak miała walczyć z tym, co się z nią działo, podczas gdy on nie chciał dać jej spokoju? Musiała mu ulec. Nie potrafiła inaczej!

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Walerian otworzył je i wpuścił do środka służącego z herbatą i ciastem.

Spędzili jeszcze pół godziny na rozmowie na temat koni i jeździectwa, po czym hrabia pożegnał się i wyszedł z mieszanymi uczuciami. Właściwie, mógł wziąć ślub z każdą inną, bogatą panną w tym mieście. Dlaczego zależało mu akurat na Róży Najman? Nie wiedział tego, ale czuł się bez niej samotny. Być może zwyczajnie potrzebował dzielić z kimś swój czas, a ona była pod ręką? Była nim oczarowana, wiedział to! Widział po kobiecie, kiedy jej się podobał! Musiał się bardziej postarać, żeby do niego mocniej przylgnęła uczuciowo. „Wtedy na pewno się zgodzi na ślub. Tylko po co?” Nigdy nie był zainteresowany tą dziedziną życia. Być może w końcu znudziło się mu życie starego kawalera, który nigdzie nie przynależał, nigdzie nie mógł znaleźć swojego miejsca i nie mógł liczyć na solidne oparcie i zaufanie kobiety, która by go kochała. Angelika zawsze była jak wolny ptak — co rusz pokazywała mu swoje piękne piórka, jednak gdy się ku niej zbliżał, ona wylatywała tak wysoko w przestworza, że nie mógł jej dosięgnąć. Wciąż ten bezlitosny dystans… Na wspomnienie o niej znów poczuł znajomy ból. Musiał to jakoś w sobie zabić! Róża była jedyną kobietą, która mogła mu w tym pomóc.

7. Obława

„Miłość nie wybiera, ona po prostu przychodzi i jest.”

Kilka godzin później wracała do domu. Siedząc w powozie naprzeciwko ojca, czuła niesamowicie złe napięcie, które między nimi zapanowało. A gdy zapalił cygaro, stało się jeszcze bardziej dotkliwe niż zwykle. Wiedziała, że ojciec jest nią rozczarowany, lecz co mogła na to poradzić? Być może koń zbyt mało ćwiczył, lub ona była zbyt przestraszona i dlatego im nie wyszło? Milczenie między nimi utrzymało się aż do końca dnia i zakończyło się dopiero w poniedziałek rano.

Obudziła się o szóstej i poszła do swoich zwyczajnych zajęć. Gdy przechodziła obok salonu, dostrzegła ojca, który zasnął widać wczorajszego wieczora na kanapie. Był ubrany w garnitur, w którym chodził cały poprzedni dzień. Biedak, pił z rozpaczy do późnej nocy, a jej było przykro, że tak bardzo to przeżywał. Nie chciała go obudzić… Przeszła więc korytarzem po cichutku na palcach i udała się w stronę drzwi wyjściowych.

Lecz nieuniknione musiało przecież nadciągnąć. Gdzieś koło godziny dziewiątej jeździła na jednym z koni przeznaczonych na sprzedaż. Nic nie robiąc sobie z mżawki oraz delikatnych powiewów wiatru, starała się dobrze spełniać swoją rolę i nie myśleć o minionych wydarzeniach. Przypomniała sobie wzrok Waleriana, którym tak nieskromnie obdarował ją w hotelowym pokoju. Był tak blisko niej… I znów wspominał o ślubie! „Czy mam wyjść za niego? Wszak byłby to koszmarny błąd!” Rozważania przerwało jej nadejście ojca — zbliżył się do padoku z dziwnym, tajemniczym uśmiechem. Zatrzymała konia tuż obok niego. Miała nadzieję, że nie wymyślił znów czegoś szalonego.

— Mam tu coś dla ciebie! — Pomachał jakąś zalakowaną kopertą.

Przejęła od niego list, zapisany był charakterystyczny stylem pisma Pana Idealnego. „Czyż ten człowiek nie ma zamiaru w końcu dać mi spokoju?” Otworzyła kopertę i przeczytała:


Moja Droga Przyjaciółko! Zapraszam Cię na przejażdżkę we dwoje. Zjawię się u Ciebie dziś o siedemnastej. Wiem, że niestraszna jest Ci niepogoda, dlatego wiem, że mnie nie zawiedziesz. Tego chyba mi nie odmówisz, prawda? Twój Walerian.”


Zrozumiała, że szykuje się na nią kolejna obława. Była pewna, że młody hrabia usilnie będzie ją namawiał na ślub, którego ona nie chciała! Przecież oboje wiedzieli, że nie czuł do niej niczego prócz sympatii. Taki związek nie miał żadnych szans na przetrwanie!

— I co? Co ci napisał? — zapytał ojciec, gdy dostrzegł, jak córka robi się na twarzy purpurowa. — Był tutaj przed chwilą osobiście! — Z zadowolenia zatarł ręce.

— Zaprasza mnie na przejażdżkę. Dziś o siedemnastej — odpowiedziała bez zagłębiania się w szczegóły, które ojcu nie były do niczego potrzebne. Jeszcze mógłby przyspieszyć to niefortunne wydarzenie, wiszące nad nią niczym topór zdolny odciąć jej głowę.

— Wspaniale! To taki dobrze urodzony, elegancki i kulturalny mężczyzna! Nie strać takiej szansy! — Mrugnął do niej porozumiewawczo. Zapewne już ich widział razem na ślubnym kobiercu, natomiast Róża wręcz przeciwnie!

Skinęła jedynie głową, co miało w zupełności nic nie oznaczyć. Jakoś musiała odpowiedzieć ojcu, ale nie wiedziała jak. Na szczęście nie był świadom tego, co napisał hrabia. Stefan zatarł swoje pulchne dłonie i odszedł. Zaczął roić w swoich myślach plany jakże korzystnego dla jego córki mariażu.

— Nigdy tego nie uczynię! Nie wezmę z tobą ślubu, Walerian — rzekła, jakby przy niej był, po czym wróciła do jazdy.


Ubrała się jak zwykle w strój jeździecki kroju męskiego: jasne, obcisłe spodnie, wysokie czarne oficerki, biała koszula z kołnierzykiem, do tego kremowa kamizelka i niebieska katana. Upięła włosy w zgrabny kok, a na głowę wdziała czarny kapelusik. Fryzurę wzmocniła siateczką, którą dobrze upięła szpilkami. Wyglądała całkiem schludnie. Właśnie przeglądała się w lustrze, wiszącym przy wyjściu na korytarzu, gdy dało się słyszeć pukanie do drzwi. Nie czekała na to, aż służąca otworzy, tylko nacisnęła klamkę. Za drzwiami stał nie kto inny jak Orłowski. Na jego widok poczuła podejrzane łaskotanie w swoim sercu.

— Dzień dobry, Moja Droga! — odpowiedział chwilę później. Róża prezentowała się wspaniale w tym męskim stroju do jazdy, a czarny kapelusik dodawał jej wdzięku.

— Jesteś bardzo elegancka — pochwalił ją, po czym zdjął z głowy swój kapelusz do jazdy.

Zbyła jego komplement, puszczając go mimo uszu. „Pewnie powiedział to tylko po to, żeby uśpić moją czujność.” — pomyślała. Wiedziała do czego zmierzał.

— Dokąd się wybieramy? — zapytała, gdy wkładała na swoje dłonie ciemnobrązowe, skórkowe rękawiczki. Były już mocno zniszczone, co nie umknęło jego uwadze. Postanowił podarować jej nowe, gdy tylko nadarzy się okazja. Przed oczyma wyobraźni widział już, jak wybiera jej także inne stroje. „Gdy tylko zostanie moją żoną, zajmę się jej garderobą!”

— Może masz jakiś pomysł?

— Nie, zdaję się na ciebie.

Gdy dostrzegł jej zaciśnięte wargi oraz nachmurzone czoło, doszedł do wniosku, że poskromienie panny Najman będzie o wiele trudniejsze, niż mu się zdawało. Lecz to go nie zniechęciło. Podniecała go ta zabawa w zdobywcę nowych, dziewiczych lądów!

— Może udamy się do mojego domku? Dawno tam nie byłem — udał obojętność.

Nie mogła przecież wiedzieć, że tak naprawdę zaplanował ten wyjazd już wczorajszego dnia. Aura okazała się być dla niego łaskawa! Wczesnym rankiem wysłał służących z jedzeniem na miejsce, aby wszystko było gotowe na ich przybycie. Miał nadzieję, że warunki atmosferyczne zatrzymają ich na dłużej w tym ustronnym miejscu. Co więcej, chciał spędzić z nią noc na tym odludziu, żeby trochę się z nim oswoiła.

— Możemy — przytaknęła. Nawet przez chwilę nie podejrzewała go o niecne plany. Nawet zszedł jej z drogi, gdy chciała przejść. Gdy go mijała, niemal wyczuł wyładowania „elektrostatyczne”, którymi emanowała jej urażona kobieca duma.


Wsiedli na konie i wyruszyli w drogę, mimo iż pogoda stawała się coraz gorsza. Ciemne, ciężkie chmury, porywisty wiatr… Róża zdawała się nic sobie z tego nie robić. Gnała przed siebie, jakby chciała pozostawić swojego towarzysza w tyle.

— Różo! Zwolnij! — krzyknął Walerian za galopującą dziewczyną. Nie musiał prosić dwa razy. Od razu zwolniła i zaczekała na niego. Zrównał z nią swojego konia, a ona odczuła dyskomfort wynikający z bliskości jego ciała. Niemal stykali się kolanami.

— Coś się stało? — Zerknęła na niego przelotnie.

— Mój koń chyba kuleje. — „Tak to też było zaplanowane” — pomyślał chytrze.

— Nie widzę. –Zwiększyła między nimi odległość i dokładnie przyjrzała się krokom wierzchowca.

— Ale ja czuję, że kuleje! Będę musiał zsiąść i przebyć dalszą drogę pieszo… chyba, że pozwolisz, żebym przysiadł się do ciebie. — Zrobił słodką minkę i udał kompletne niewiniątko.

— Może lepiej wsiądź na mojego konia, a ja pójdę pieszo.

— Do domku jeszcze piętnaście minut, a ciężko teraz będzie wracać. Razem dojedziemy tam szybciej! Pogoda się psuje coraz bardziej, zaraz znów zacznie padać… — przekonywał. — Poza tym ja też jestem już zmęczony, a nie mogę pozwolić na to, żebyś ty szła, podczas gdy ja będę jechał.

Nie chciała, żeby ją obejmował, bo to wzbudziłoby w niej niepożądane uczucia, a jednak uległa pod naporem emocji, które wzbudził w niej jego przekonujący, niewinny wyraz twarzy i słodkie słówka.

— No dobrze — zgodziła się z niesmakiem.

— Usiądę z przodu, żebyś nie czuła się osaczona — powiedział wyrozumiale.

Zeskoczyła z konia, pozwoliła hrabiemu wsiąść na jego grzbiet, po czym sama dosiadła się z tyłu. Teraz trzeba było go objąć, ale ona nie miała na to najmniejszej ochoty.

— Różo, obejmij mnie, bo spadniesz, gdy pojedziemy szybciej. — Złapał jej dłonie i objął się nimi wpół, po czym ruszył przed siebie, a „kulejący” koń poczłapał za nimi.

Zmuszona do tego dziwnego siedzenia we dwoje, czuła coraz to nowsze emocje. Najpierw była to złość, później zaczęła walczyć z obezwładniającym uczuciem błogostanu, który zaczął ją nachodzić falami. W końcu doszła do momentu, gdy zaczęło jej sprawiać przyjemność obejmowanie go. Czucie jego ciepła i zapachu spowodowało lekkie, upojne zawroty głowy. Czuła, jak w jego ciele pulsuje krew, słyszała jak bije jego serce i robiło jej się coraz cieplej. Nie przeszkadzał jej nawet padający deszcz. Na szczęście byli coraz bliżej celu. Obejrzała się za siebie, aby sprawdzić, czy kulejący koń dotrzymuje im tempa. Nie wyglądał na chorego… Być może coś się tylko zdawało Walerianowi. Właściwie nie żałowała tego, że się pomylił. Było jej całkiem dobrze.

Podobnie czuł się Orłowski, któremu bliskość damy sprawiała niewysłowioną przyjemność. Nawet raz zapomniał się i czule przycisnął jej dłonie do swojego brzucha. Spłoszona tym niespodziewanym gestem, trochę się odsunęła, ale po chwili westchnęła i na powrót się przytuliła. To był sygnał, że „ofiara” powoli zaczynała mięknąć. Wiedział już, jak ma stopić jej serce. „Wystarczą drobne gesty, które krok po kroku sprawią, że zacznie mnie kochać. A wtedy już będzie moja!”

Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i ta przejażdżka dobiegła końca. Walerian zatrzymał konia przed chatką, zeskoczył na ziemię i już chciał podać Róży dłonie, aby schwycić ją w swoje ramiona, gdy ta zwinnie zeskoczyła sama. Trochę rozczarowany, musiał pogodzić się z tym faktem.

Widział, że zaczęła trząść się z zimna. Od razu pomyślał, że teraz będzie musiała ściągnąć z siebie przemoczony strój.

— Zaprowadzę konie pod wiatę. Idź do chaty, przemokłaś. Zaraz rozpalę ogień i się wysuszymy.

Wszystko układało się po jego myśli. „Będzie siedziała naga, zawinięta jedynie w koc, a ja będę zachowywał się jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało. W ten sposób okażę jej, że nie czyham na jej cnotę i ciało, że jestem „zainteresowany nią” w głębszym, duchowym tego słowa znaczeniu.”

Posłusznie poszła do domku. Tam nie mogła znaleźć sobie miejsca, więc zaczęła przechadzać się po wnętrzu, aby się rozgrzać. Mokre ubranie kleiło się do jej ciała i nie miało zamiaru od tak sobie wyschnąć. Było już po dziewiętnastej. Niebawem miał zapaść zmrok, choć w drodze, z powodu gęstości chmur na niebie, zrobiło się trochę mrocznie. „Jak mogłam dać się namówić na taką przejażdżkę, w taką pogodę i o takiej porze?! Chyba mam kompletnego świra na jego punkcie. Kompletne zaćmienie umysłu!” W tej chwili zza drzwi wyłonił się sprawca zamętu w jej głowie. Obdarował ją tak dobrze znanym jej, lewoskrętnym uśmiechem, wzbudzającym w niej mieszane uczucia.

— Już, Moja Kochana, zaraz zajmę się ogniem! — Entuzjastycznie podszedł w jej stronę i rzucił swoją marynarkę na stół, przy którym stała. Później ukucnął przed kominkiem, aby rozpalić ogień. Nie zajęło mu to dużo czasu. — A ty czemu tak stoisz? Musisz to z siebie zdjąć, bo jesteś kompletnie przemoczona! — powiedział, gdy dostrzegł, jak dygoce z zimna i przestępuje z nogi na nogę.

— Ale ja… — zaczęła zakłopotana.

— Zaraz zrobię ci jakiś parawanik. Ściągniesz to, okryjesz się kocem i usiądziesz przy kominku. Rozwieszę twoje rzeczy przy piecu i zrobię coś do jedzenia. Tak się składa, że zrobiłem małe zapasy… — za późno ugryzł się w język. Lecz ona najwidoczniej była do tego stopnia skołowana, że nie przyłożyła większej uwagi do jego słów.


Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że wszystko sobie zaplanował. Lecz nie śmiała nawet drgnąć. „Czyżby czyhał na mą cnotę?!”

— Nie bój się, nawet cię nie dotknę. — Podniósł ręce ku górze, po czym przyłożył jedną z nich do serca. — Obiecuję!

— No, nie wiem…

Zdawał się wiedzieć, że musi zachowywać stosowny dystans. Nie naruszał magicznej granicy półtorej metra, po której przekroczeniu zaczynała mięknąć. „Czy mogę mu zaufać?”

— Ale ja wiem, że nie chcę, żebyś była chora! — Po tych słowach zajął się robieniem parawanu ze sznurka i prześcieradła. Później przewiązał sznurek nad kominkiem, aby dama mogła tam rozwiesić swoje mokre odzienie. „Dlaczego by nie zawiesić go odrobinę wyżej? Tym sposobem to ja będę musiał to za nią uczynić! Lubię patrzeć, jak nieporadnie czerwieni się ze wstydu!” Rozbawiony tą perspektywą, przewiązał linkę tak, aby nie mogła do niej sięgnąć. „Zawinięta w koc, raczej nie wespnie się na krzesło…”


— Wrócę za dziesięć minut, a ty w tym czasie się przebierz. Przyniosę trochę drewna spod wiaty. Będziemy tutaj musieli spędzić noc. Strasznie pada! — Nie czekał na jej odpowiedź, tylko wyszedł.

— Zostać na noc?! — Przeraziła się. „Jak ja wytrwam w tym stanie do rana!? A jeśli i on będzie się musiał osuszyć?!” Na samą myśl zrobiło jej się gorąco. Żałowała, że od tego żaru nie wyschło jej ubranie. Przecież musiała się osuszyć, żeby nie być chorą! Poddała się. Ściągnęła z siebie odzienie, po czym zawinęła się w gruby koc, który mężczyzna pozostawił jej na łóżku stojącym w drugim końcu niewielkiej chatki. Zawinięta po same zęby, wzięła swoje ubrania i sięgnęła ku sznurkowi, aby sprawdzić, czy zdoła samodzielnie je zawiesić. Niestety, sznurek był dla niej za wysoko, dlatego położyła je na krześle, tuż przed kominkiem.


Zadowolony z siebie, wszedł do wnętrza domku przemoczony do ostatniej suchej nitki. „Tak właśnie miało być! He, he!” — pomyślał. A później jego oczy padły na zawiniętą w koc dziewczynę stojącą przy kominku i na ubrania, których nie była w stanie sama zawiesić. „Wiedziałem, że sznurek będzie wystarczająco wysoko! He, he!”

— Zaraz rozwieszę twoje ciuszki — rzekł wesoło, po czym rzuciwszy stos drewna obok paleniska, zaczął rozpinać swoją koszulę. — Wybacz, ja też muszę się osuszyć.

Róża odwróciła wzrok. Drżąc, stała przy kominku i starała się skupić jedynie na cieple, które ogarniało jej ciało coraz mocniej. W pewnej chwili gorąc zrobił się nie do zniesienia. Zwłaszcza, gdy w końcu spojrzała na swojego półnagiego ukochanego. Jego ciało było pięknie zbudowane. Miała nadzieję, że nie ściągnie dolnej partii ubrania… Zwinnie przerzucił koszulę przez sznurek zainstalowany nad kominkiem, po czym wziął się za rozwieszanie jej garderoby. Gdy zobaczyła, jak Walerian bierze w swoje dłonie jej sfatygowaną wieloletnim użytkowaniem bieliznę, zrobiło się jej wstyd. Łata na łacie, kolor tkaniny pozostawiający wiele do życzenia.


Pomyślał, że Najman przesadzał z rygorem, którym tresował swoją córkę. Żeby dziewczynie nie kupić choćby nowej bielizny, żeby się nie krępowała. Spojrzał na nią. Natychmiast zrozumiał, że bardzo się tego wstydziła.

— Różyczko, nie przejmuj się. Ja wiem, że ojciec nie daje ci na wydatki, tyle ile byś potrzebowała — mówił wyrozumiale. Sięgnął po krzesło stojące obok stołu i postawił je obok kominka. — Usiądź, a ja zajmę się posiłkiem.

Nie miała odwagi spojrzeć w jego stronę.

— Dziękuję — to wszystko na co się zdobyła.


Smażył nad ogniem jajecznicę i zerkał na nią z ukosa. Milczała jak grób. „Musi być głodna jak wilk!” Zrezygnował ze swojego hrabiowskiego pierwszeństwa i postanowił oddać jej całą zawartość patelni. „W końcu, mogę zjeść coś innego, a ona wygląda mizernie. Zresztą, jaki tam ze mnie hrabia!? Ojciec przekazał mi tytuł tylko dlatego, żebym mógł pochwalić się nim w towarzystwie. Błagałem go ze względu na nią. A ona…” Oderwał swoje myśli od utraconej ukochanej.

— Gotowe! — stwierdził i zabrał posiłek znad ognia. Nałożył jajecznicę na talerz, po czym podał ją dziewczynie na stół.

Nie wiedziała, jak ma wyciągnąć ręce spod koca, aby nie ukazać mu swojej nagości.

— Będzie mi trudno ją zjeść.

— Rzeczywiście trudna sprawa… Ale wiesz co? Owiń się kocem na wysokości pach, a ja położę ci moją marynarkę na ramiona. Będziesz miała swobodę ruchu i pojesz, jak Bóg przykazał.

Skinęła głową. Skorzystała z tego, że znalazł się za jej plecami, i prędko owinęła się kocem nad linią biustu. Po chwili poczuła, jak Walerian kładzie jej na ramiona swoją marynarkę.

— Dziękuję.

W następnej chwili zaczęła pochłaniać kolację. Była głodna niczym wygłodniała bestia. Spożywając rogalik z kremem czekoladowym, który znalazł w piknikowym koszyku pozostawionym przez służących w kącie izby, Walerian z przyjemnością patrzył na to, jak jego towarzyszka zaspakaja swój apetyt. Gdy brała kolejne kęsy do ust, tak zmysłowo zamykała oczy… Po skończeniu posiłku jeszcze raz mu podziękowała.


Wpatrywała się w blat stołu i czekała na dalszy tok wydarzeń. „Wszak nie jestem u siebie. To on tutaj rządzi.”

— Czy jestem tak szpetny, że nie możesz nawet przez chwilę na mnie popatrzeć? — zapytał i otarł usta po jedzeniu. Siedział w odległości półtorej metra od niej i umierał z chęci sprawdzenia, co dziewczyna skrywa pod kocem. To leżało w jego męskiej naturze, jak mniemał. Coś jednak hamowało jego samcze instynkty. Było w tym coś więcej niż tylko zwierzęce zapędy zachłannych zmysłów.

— Nie, zwyczajnie… jestem trochę skrępowana. — Po tych słowach zaczerwieniła się na buzi jak pomidor.

— Rozumiem. Nigdy nie widziałaś półnagiego mężczyzny. Najchętniej ściągnąłbym jeszcze dół, bo bardzo mi mokro… — urwał. Czuł wilgoć i chłód na swoich pośladkach.

— Nie masz jeszcze jednego koca?

— Mam prześcieradło. — Podszedł do łóżka. — Nie odwracaj się, jeśli nie chcesz widzieć mnie w stroju Adama, he, he! — Rozebrał się i owinął prześcieradłem, a później niczym rzymianin w todze, zasiadł na krześle obok niej.

— Czy tak jest dobrze, Moja Droga?

Zerknęła tylko na sekundę.

— Tak.

Nagle dzielący ich dystans stał się dla niego nie do zniesienia. Przysunął się do niej tak, że stykali się kolanami. Zaskoczona tym nagłym zbliżeniem chciała wstać, ale przytrzymał ją za ręce.

— Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Nie czyham na twoje ciało i chcę, żebyś to wiedziała, bo… — głos uwiązł mu w gardle. Była tak bardzo niewinna i skromna, że wzruszyła go swoim zachowaniem.

Dotknął jej gładkiego policzka i odwrócił jej twarzyczkę w swoją stronę. Na głowie miała skołtuniony kok, ale mimo to wyglądała ślicznie w świetle blasku dochodzącego z kominka.

— Jesteś śliczna, wiesz o tym? — powiedział czule.

Spojrzała niepewnie w jego stronę.

Serce zabiło jej ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła oprzeć się jego urokowi osobistemu. Było coś takiego w jego spojrzeniu, co kompletnie podporządkowywało mu jej wolę.

— W domu mówi się o mnie, że nie jestem zbyt atrakcyjna. — Spuściła wzrok i pomyślała, że Walerian ją okłamuje.

— Bzdura — zamruczał i nachylił się w jej stronę. W tej chwili poczuł nieodpartą pokusę pocałowania jej. — Jestem niepoprawny — zganił siebie.

— Dlaczego? — Jego bliskość sprawiła, że znów zaczęło wirować jej w głowie. Ich usta dzieliło zalewie dwadzieścia centymetrów.

— Bo pragnę cię pocałować.

Zdumiona wlepiła wzrok w jego ciemne źrenice. Nikt nigdy jeszcze tak na nią nie patrzył.

— Dlaczego? — kontynuowała i coraz bardziej ulegała jego urokowi.

— Bo chyba się w tobie zakochałem… — Odkrył to w tej samej chwili, w której to powiedział. Uśmiechnął się szeroko do niej i do swoich myśli. — Tak Różo, kocham cię — powtórzył tym razem pewny swego. „Nigdy nie byłem bardziej ślepy i głupi. Żeby nie dostrzec tego wcześniej.”

— Ale przecież kochasz… — miała wypowiedzieć jej imię, ale zamknął jej usta czułym lecz krótkim pocałunkiem. Później podniósł ją z krzesła i mocno do siebie przytulił. Nie chciał, żeby ta chwila została zepsuta wydźwiękiem imienia kobiety, która go zdradziła.

— Teraz jesteś tylko ty. — Wyszeptał czule i pogłaskał ją po plecach. „Jesteś moim jedynym ratunkiem.”

— Jak to możliwe? — Wciąż nie wierzyła w to, co się dzieje. Jej policzek dotykał jego nagiej klatki piersiowej, która to unosiła się, to opadała pod wpływem głębokich oddechów. Towarzyszył temu rytmiczny stukot serca, dochodzący ku niej spod warstwy silnie zarysowanej linii mięśni. Był prawdziwy, lecz jakby nierealny, jakby uciekł z krainy snów.

— Nie wierzysz mi?

Jak mogłaby nie uwierzyć temu szczeremu spojrzeniu, które odnalazła tuż nad swoją głową.

— Dlaczego miałbyś mnie kochać? — zapytała jego i samą siebie.

— Miłość nie wybiera, ona po prostu przychodzi i jest. — To było tak oczywiste, że zaśmiał się cicho do swoich myśli.


Wtuleni w siebie, stali tak przez dłuższą chwilę. Ona czuła błogostan, którego nie potrafiła nazwać. On czuł jej ciało przy sobie i pragnął jej z każdą chwilą coraz mocniej. Jeszcze nigdy nie widział nagiej kobiety! Lecz czy Róża uwierzyłaby mu, gdyby jej to wyznał?

Nie chciał zepsuć tego, co było między nimi, jakimś fałszywym ruchem, mogącym ją spłoszyć. Musiał nad sobą zapanować.

Odsunął ją od siebie.

— Teraz pora spać, Moja Kochana. — Rozpiął kok, który wciąż uparcie tkwił na jej głowie i uwolnił ciemnobrązowe włosy, które opadły na jej ramiona. Pragnienie posiadania jej tu i teraz wzmogło się, ale poskromił żądzę. Odwrócił się od niej, wytężając siłę swojego umysłu. — Będę spał na podłodze, a ty zajmij łóżko. — Przykucnął przy kominku, po czym dorzucił kilka drew.


Oszołomiona upojeniem miłosnym, które zaserwował jej tak niespodziewanie, dopiero po chwili zaczęła logicznie myśleć.

— Ale będzie ci niewygodnie!

— Różyczko, chyba nie chcesz spać ze mną w jednym łóżku? — Wstał i uśmiechnął się jednostronnie.

— Może jakoś się zmieścimy?

Jej niewinność rozczuliła go do tego stopnia, że poczuł radosne łaskotanie w żołądku.

— Kochanie, lepiej będzie, jeśli zachowam dystans w stosunku do ciebie, przynajmniej tej nocy. Moje ciało cię pragnie… to znaczy ja cię pragnę — zająknął się i po raz pierwszy odkąd się poznali, to on spuścił wzrok jako pierwszy. Nie czuł się godny bycia z tą kobietą, właśnie w tej chwili, w jednym łóżku, ciało przy ciele. Szanował ją i chciał, żeby wszystko poszło swoim torem, w odpowiedniej kolejności. — Mam nadzieję, że w końcu zdecydujesz się, aby zostać moją żoną, bo umrę z tęsknoty za tobą. — Przymknął oczy, aby ukryć to dziwne wzruszenie, które tak nagle nim zawładnęło.

Róża nie była w stanie rzec nawet słowa. Wszystko to było jakieś takie nierealne.

— Nic nie mów. Wiem jak się zachowywałem, ale to, co dzieje się teraz, jest prawdziwe — przyznał się do swoich błędów. Miał świadomość, że ma względem niej wiele na sumieniu. — A teraz chodźmy spać. Jutro wrócimy do tej rozmowy.


Gdy położyła się na łóżku, przyjrzała się zmienionej twarzy Waleriana. Był zakłopotany, może rozdrażniony, zawstydzony… Nie wiedziała. Ułożył się przed kominkiem na gołych deskach, w odległości trzech metrów od niej i zamknął oczy. Po chwili ona też je zamknęła i pogrążyła się we śnie.

Walerianem zaczęły targać wyrzuty sumienia. Przypomniał sobie o swoich knowaniach, o tym jak ją wykorzystywał. A teraz spała tuż obok, nadal nieświadoma tego, że zainteresował się nią tylko dlatego, że miała odegrać rolę przynęty w spektaklu jego życia. A teraz był podwójnie przegranym oszustem. „A mimo to, pokochałem ją.” Westchnął i po chwili zasnął.


Około siódmej otworzył oczy i odruchowo spojrzał w kierunku łóżka. Spała… Cały obolały podniósł się z podłogi, a później zbliżył się ku niej. Po chwili już nie mógł oderwać od niej oczu. Ręce zarzucone za głowę, ciemne włosy rozrzucone w nieładzie, i wychylające się spod koca nagie piersi. Bladoróżowa karnacja jej gładkiej skóry prosiła się o dotyk. Lekko rozchylone usta były tak zmysłowe, że miał ochotę je pocałować. Po raz pierwszy ujrzał półnagą kobietę… i to właśnie tę, którą dopiero co pokochał.

Zachowując stosowną odległość, panując nad pragnieniami ciała, jeszcze przez chwilę oglądał to odkryte przez przypadek piękno, które stało się dla niego cudem. Nie, to ona była cudem. „Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć?” Gdy się poznali, jego świat przesłaniały mu żądze cielesne skierowane ku niedostępnej i dość chłodnej Angelice. Czym bardziej go od siebie odsuwała, tym bardziej chciał ją posiąść!

Uczucia do Róży były całkiem innej natury. To coś kiełkowało w jego sercu bardzo stopniowo i skrystalizowało się dopiero wczorajszego wieczora. Był w niej zakochany.


Powoli otworzyła oczy. Z zaskoczeniem odkryła u swojego boku rozmarzoną twarz Waleriana. Wydarzenia wczorajszego wieczora wydały jej się jakoś mało realne. Sądziła, że to był jedynie sen… Nagle spostrzegła, że jest do połowy naga! Czym prędzej nakryła się kocem, a później spłonęła wstydliwym rumieńcem.

— Jesteś piękna, Różo — rzekł Orłowski.

Podszedł do kominka, aby ściągnąć ze sznurka jej odzież. Wrócił do niej z pakietem ubrań i pozostawił go jej na łóżku.

— Wrócę za dziesięć minut. Ubiorę się na zewnątrz. — Wyszedł, bo zrozumiał popełniony przez siebie nietakt. „Mogłem ją przykryć, a tym czasem gapiłem się na nią, jak wygłodniały samiec. Gdzież podziały się moje hrabiowskie maniery?!”

— Będę musiał ją przeprosić — powiedział do siebie już na zewnątrz.

Powitał go chłodny lecz słoneczny poranek, parujące wody stawu, pierwsze promyki słońca przebijające się przez brzozowe listki łagodnie szemrzące na wietrze. Jeszcze nigdy nie czuł świeżości poranka tak intensywnie, tak słodko i jeszcze nigdy nie miał takiego apetytu na życie, jak w tej chwili. Róża była darem od łaskawego Boga, który postanowił go obdarować tak szczodrze, mimo że on, jako mężczyzna, zachował się podle. „Nie zepsuj tego!” — powiedział do siebie w duchu. Wciągnął wilgotną woń letniego poranka. Ptasie trele, kumkanie żab… Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jakie bogactwo skrywa natura. Gdy mieszkał przez jakiś czas w mieście, zapomniał o urokach wsi. Postanowił w tej chwili, że już nigdy tam nie wróci. Dusił się w mieście, jego zgiełku oraz przepychu. A wszystko to dla tej, która go porzuciła.


Gdy wrócił, siedziała już przy stole kompletnie ubrana. Nie śmiała podnieść na niego wzroku.

— Wybacz mi, ale gdy cię taką zobaczyłem… — zaczął i urwał. — Przepraszam Różo. Mam nadzieję, że nie pomyślisz sobie o mnie źle.

— Jest mi trochę wstyd. Ale myślę, że miałeś tyle czasu od wczoraj, żeby zrobić użytek z mojego ciała… — Zrobiła głęboki oddech. — Wiem, że mogę ci zaufać. Mam nadzieję, że nikomu nie powiesz, że widziałeś mnie w tym stanie — poprosiła.

— Ten obraz zachowam jedynie dla oczu mojego zakochanego w Tobie serca — pofolgował swojej fantazji słownej. Nigdy nie pozwoliłby sobie na to w stosunku do Angeliki. Róża była inna. Jego zabiegi działały na nią w taki sposób, w jaki sobie zaplanował. Miał władzę nad jej sercem. Teraz zdał sobie również sprawę z tego, że i ona powoli pozyskiwała władzę nad nim!

Mimowolnie uśmiechnęła się.

— Dziękuję.

Wstała, aby zająć czymś swoje ręce. Chciała, tak jak poprzedniego dnia, objąć go, aby znów móc poczuć zapach jego ciała, lecz nie miała odwagi. Wolała stłumić swoje pragnienie, niż popełnić jakiś błąd.

— Może tym razem ja coś przyrządzę na śniadanie? — zaproponowała.

— Nie trzeba, wszystko jest w koszyku piknikowym… — wyrwało się mu.

Spojrzała na niego zdumiona. Teraz już miała pewność, że uknuł to wszystko, aby ją tutaj sprowadzić i zatrzymać. Przecież nie brali wczoraj ze sobą koszyka piknikowego! Ktoś musiał go tutaj przywieźć!

— Ukartowałeś to — rzekła rozczarowana.

— J-ja… — zająknął się. Nie miał nic na swoją obronę. — Tak — przyznał się do tego w końcu. — Chciałem spędzić z tobą trochę czasu sam na sam. Chciałem, abyś lepiej mnie poznała, ale z daleka od tych wszystkich ludzi. Czy to źle? — Spojrzał na nią z miną niewiniątka.

— Trochę to dziwny sposób okazywania sympatii, ale jeśli zrobiłeś to tylko dlatego… — Wzruszyła ramionami. To było miłe z jego strony. Tylko po co te kombinacje? — Dlaczego w taki sposób?

— Bo… widać nie potrafię bezpośrednio. Innymi słowy: muszę owijać w bawełnę. — Uśmiechnął się lewoskrętnie, dokładnie w taki sam sposób, jak za pierwszym razem, gdy go ujrzała. Wtedy odczytała to jako kpinę. Teraz ujrzała w tym uśmiechu nutkę niepewności, przykrytej pozornym poczuciem pewności siebie. Zmiękła całkiem pod wpływem tego „walerianowskiego uśmiechu”, jak zaczęła go w myślach nazywać. Wybaczyła mu.


Śniadanie zjedli w milczeniu. Ona unikała jego wzroku i wciąż intensywnie myślał o tym, co wydarzyło się między nimi od wczoraj. „Czy to wszystko może być prawdą? Skąd nagle taki wybuch miłości z jego strony? Przecież umierał z miłości do tamtej!”

On miał jedynie nadzieję, że nie wystraszył jej swoim zachowaniem. Sam dziwił się swoim reakcjom. Po raz pierwszy pozwolił sobie na taką spontaniczność w stosunku do kobiety, do której coś poczuł. „Tylko, czy to na pewno jest miłość?” Gdy przyglądał się jak je, wciąż czuł to samo, co wczorajszego wieczora.

Po śniadaniu wsiedli na konie i pogalopowali przed siebie, lecz tym razem koń Waleriana nie kulał, co nie umknęło uwadze Róży. „Czyżby i to zostało ukartowane” — pomyślała. Teraz już była pewna tego, że Walerian Orłowski zrobił na nią obławę!

Odprowadził ją aż pod sam dom Najmanów. Wiedział, że dzisiejszego dnia już się nie zobaczą. „Będę musiał coś wymyślić, żeby szybko się z nią spotkać.” — pomyślał, gdy całował ją w rękę na pożegnanie.

Róża spłonęła rumieńcem. Wciąż była spłoszona tym wszystkim, co zaszło. Gdy odjeżdżał, zatęskniła do jego ramion i ust. Pocałował ją, wyznał jej miłość, obejmował ją jak najdroższy skarb… „Czyż to wszystko może być grą?” Przypomniała sobie słowa siostry i przyjaciółki. „Nie, to nie może być prawda! Nie mógłby mnie pokochać tak prędko!” Posmutniała. Odrzuciła na bok wszelkie podszepty serca mówiące jej, że Pan Idealny naprawdę ją pokochał.

Gdy tylko Orłowski wyjechał z podwórka, z domu wyszedł ojciec. Zacierając ręce, zapytał na cały głos:

— To kiedy ślub?! — I uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Nie wiem, chyba nigdy — bąknęła Róża i wyminąwszy ojca, poszła do swojego pokoju.

8. Uprowadzona

„Na miłosne uniesienia przyjdzie jeszcze czas.”

Świeże promienie słońca dotknęły jej twarzy z dalekiego wschodu. Przeniknęły ku niej przez cienką warstewkę bialuśkiej firanki i wybudziły ją z sennej mary. Otworzyła oczy. Dochodzące z zewnątrz ptasie śpiewy zachęciły ją do wstania. Zanim jednak postawiła swoją bosą stópkę na podłodze, przypomniała sobie o Nim. „Czy to wszystko może być prawda?” Ogarnięta dziwnym zachwytem wstała i przeciągnęła się. „Wczoraj wszyscy patrzyli na mnie w jakiś dziwny sposób”. Ojciec był zadowolony i zacierał ręce lub kręcił swojego wąsa, matka uśmiechała się tajemniczo, a siostra omijała ją szerokim łukiem i spoglądała na nią z pogardą. Najwidoczniej wszyscy podejrzewali ją o najgorsze. Dlatego przy kolacji nie wytrzymała i powiedziała:

— Nic nie zaszło. Zastała nas ulewa i przenocowaliśmy w jego domku. Było za późno, żeby wracać po nocy, i to w taką pogodę — zamknęła temat. Miała nadzieję, że ucięła łby wszelkim domysłom, które mogłyby zhańbić ją oraz Waleriana. Po czym przystąpiła do jedzenia.

Nie zrobiłam nic złego” — z tą świadomością zeszła tego ranka na dół. Dom wciąż jeszcze spoczywał w słodkim śnie. Nie miała ochoty jeść śniadania w samotności, więc odłożyła je na godzinę dziewiątą, gdy reszta rodziny wstanie. Na zewnątrz było chłodno i mgła jeszcze nie całkiem zdążyła opaść. Wyszła z domu i stanęła jak wmurowana. Na środku podwórka stała kareta zaprzężona w cztery białe konie. Z jej środka wyszedł elegancki mężczyzna, który niczym zjawa stanął pośród mgieł wschodzącego dnia. W rękach trzymał ogromny bukiet czerwonych róż. Podszedł do niej, uśmiechnięty lewoskrętnie. Zdawał się nie spuszczać z niej oczu.

— Dzień dobry, Kochanie! Przyjechałem, aby cię uprowadzić! Chcę zjeść z tobą śniadanie i spędzić z tobą cały dzień! — Podał jej kwiaty, po czym ucałował jej dłoń na powitanie.

Jego zwichrowane, jasne włosy i błyszczące, ciemnoniebieskie oczy przykuły jej uwagę na dłużej. Był idealny… I taki ktoś miałby ją pokochać? Taką brzydką, chudą, zniszczoną, ubraną w męski, brudny, potargany strój do pracy?

— Walerian, ja nie mogę. — Oddała mu kwiaty i cofnęła się speszona. Spojrzał na nią skołowany.

— Dlaczego? — niemal wyszeptał. Sądził, że dziewczyna rzuci się mu na szyję z radości.

— Bo… ojciec będzie na mnie zły. — Wymyśliła na poczekaniu. Przecież wiedziała, że tata byłby wręcz szczęśliwy, gdyby pojechała z „synem Orłowskiego” do jego pałacu!

— O to się nie martw! — Machnął ręką, po czym znów podał jej kwiaty. — Już wczoraj go uprzedzałem! Wspomniałem mu nawet, że chcę wziąć z tobą ślub, ale czekam na twoją zgodę! — powiedział uradowany.

Róża zdębiała. „To dlatego wszyscy tak na mnie patrzyli!”

— To wiele tłumaczy — powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Rodzina już wczoraj wiedziała, że Orłowski się jej oświadczył. Rodzice byli zadowoleni, ale zazdrosna Emilka była wściekła.

— Zatem mamy cały dzień dla siebie!

— Muszę się tylko przebrać — odparła. Jednak uległa jego romantycznej perswazji.


Nie chciała budzić siostry, więc wyjęła ze swojej skromnej szafy sukienkę, w której była po raz pierwszy na balu. Przyjrzała się sobie w lustrze, lecz nie była zadowolona. Naszła ją straszna myśl, że Walerian tylko się nią bawi. „Jestem przecież taka brzydka… Nie mogę z nim pojechać! Nie mogę!” Wyjrzała przez okno na podwórko. Przechadzał się w te i drugą stronę i spoglądał ku oknom domu, jakby wiedział, że ktoś na niego patrzy. Nagle odkrył, kim był ten „ktoś”. Dostrzegł ją, to była Róża. Pomachał ku niej i uśmiechnął się szeroko.

— Nie mogę mu tego zrobić — westchnęła. „Tylko jeszcze ten jeden raz, a później powiem mu, że nie mogę wyjść za kogoś, kto mnie nie kocha!”


Gdy ujrzał ją w sukience, w której wystąpiła na balu, przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie i to co wtedy powiedziała do swojej koleżanki: „Jest zbyt idealny. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.” Właśnie zdał sobie sprawę z tego, jak mocno te słowa przyciągnęły go ku niej. Gdyby wygłosiła kilka miłych komplementów pod jego adresem, nie wzbudziłoby to w nim żadnych szczególnych emocji. Za to siła, z jaką wygłosiła swoją szczerą o nim opinię, ugodziła go w sam środek serca i jego męskiej dumy. „Teraz będziesz miała ze mną bardzo dużo wspólnego.” — Ucieszyła go ta myśl.

— Jesteś urocza w tej sukience. — Podał jej ramię, po czym poprowadził do powozu.

Miała nadzieję, że jego słowa nie mają podwójnego dna. „Kpina czy szczery komplement?” Gdy usiedli naprzeciwko siebie i dobrze przyjrzała się jego twarzy, przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości. Czułość w jego spojrzeniu, „walerianowski” uśmiech i do tego te słowa:

— Cieszę się, że cię widzę, Kochanie.

„Może naprawdę mnie pokochał?” Westchnęła do swoich nadziei.


Było całkiem zwyczajnie. Zjedli razem śniadanie, byli na spacerze w ogrodzie pałacowym, który swoją drogą nie przypadł jej do gustu. Później zwiedzili cały pałac, który wydał jej się zbyt załadowany przepychem. Wszędzie kręciła się służba, lokaje i pokojówki ubrani w granatowe liberie z wyhaftowanym na przodzie złotym herbem Orłowskich. Było im razem dobrze, zwyczajnie, jakby znali się od zawsze i spędzali z sobą nie pierwszy taki dzień, a kolejny z wielu. On w końcu nie czuł się samotny, a ona zapomniała na chwilę o życiu w gospodarstwie u Najmanów. Czas pędził nieubłaganie. Zanim się zorientowali, nadszedł czas kolacji, a dzień zaczął skłaniać się ku końcowi. Wybiła dziewiętnasta, więc obydwoje zaczęli szykować się do posiłku.

— Różyczko, w komnacie, w której będziesz spała tej nocy, jest dla ciebie przyszykowana suknia i kilka innych rzeczy — mówił, trzymając jej dłonie. — Służąca pomoże ci się przygotować. Spotkamy się za godzinę. — Złożył pocałunek na jej policzku.

Skinęła głową na znak, że się zgadza.

— Do zobaczenia, Moja Kochana.

Odeszła i pozostawiła po sobie tylko ciszę.


Wszystko układało się bardzo dobrze, lecz niepokoił go jeden fakt: Róża nawet raz nie powiedziała do niego „Kochanie” lub czegoś w tym stylu. Czuła do niego coś więcej, czy tylko się mu zdawało? „Może dzisiejszego wieczora dowiem się tego z jej ust?” Wtedy w domku jej usta wyznały mu miłość, czuł, że jest kochany z wzajemnością. Nie odsunęła się od niego i dała się przytulić, gdy ją obejmował. „Lecz co może skrywać ta mała, urocza główka?”

Tymczasem panna Najman nie mogła wyjść z podziwu nad suknią, którą przygotował dla niej Walerian. „Czy kupił ją specjalnie dla mnie?” Nasycona barwa granatu nocnego nieba przetykana była srebrnymi punkcikami, wyglądającymi niczym gwieździsty pył. Bardzo spodobały jej się srebrne pantofelki i szafirowe kamienie, ubrane w srebrną oprawę, naszyjnika oraz klipsów. Na jej głowie spoczął srebrny diadem ubrany mnóstwem małych, szafirowych kamyczków. Stojąc przed lustrem, nie mogła wyjść z podziwu nad damą, którą tam zobaczyła. Wyglądała niczym królowa! Nigdy jeszcze siebie takiej nie widziała. Nawet delikatnie umalowano jej twarz! Sądziła, że malują się tylko diwy operowe lub teatralne gwiazdy sceny! Uśmiechnęła się do swojego rozpromienionego oblicza.


Wybiła dwudziesta. Orłowski, który w napięciu wysiadywał przy jadalnianym stole, zaczął się niepokoić nieobecnością damy. Wstał i zaczął przemierzać obszerną jadalnię długimi krokami, aby rozładować napięcie rosnące w nim z minuty na minutę. W dłoni trzymał pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. Rubin, który jego babcia nosiła na palcu przez trzy czwarte swojego życia, miał teraz zdobić palec jednej z tych drobnych dłoni Róży. Domyślał się, że rozmiar będzie odpowiedni. Nigdy się nie mylił w kwestii biżuterii kupowanej dla baronówny. Błękitne oczy utraconej ukochanej boleśnie przypomniały mu o tym, że jego starania poszły na marne, a ona sama spędzała teraz miesiąc miodowy z mężem.

Jego bolesne rozważania przerwało wejście nieznajomej. Kim była ta kobieta?

Z jego ust wyrwała się pełna zachwytu sylaba:

— Aaach… — którą stłumił szeptem.

— Przepraszam za spóźnienie. — Podeszła kilka kroków w jego stronę, ostrożnie stąpając w niewygodnych pantofelkach na obcasie. Ledwie trzymała równowagę.

— Moja Droga, wyglądasz… — Dostrzegł, że dziewczyna nie może utrzymać pionu, więc podszedł do niej i podał jej dłoń. — Cudownie!

— Nie poznałam się w lustrze! Hi, hi! — Jej śmiech wlał trochę ciepła do tych zimnych ścian, które od wielu lat obserwowały jedynie rodzinny smutek i powagę Orłowskich. Nawet śmiech Angeliki nigdy nie ucieszył go w tym pomieszczeniu tak bardzo, jak jej teraz, w tej właśnie chwili.

Poprowadził ją do stołu, usadowił u jego szczytu, a sam zasiadł po jej prawicy, aby nie zwiększać między nimi dystansu.

— Mój gość honorowy zajmie dziś miejsce gospodarza domu — oznajmił z tajemniczym uśmiechem. Zaczął wyobrażać ją sobie jako swoją żonę.

— Dziękuję — odparła z uśmiechem. Wydała się mu bardziej otwarta niż zwykle, śmiała i pewna siebie. Z radością obserwował, jak otwiera się przed nim niczym róża, płatek po płatku ukazując mu coraz wyraźniej swoje wewnętrzne piękno. To było coś niesamowitego. Radość rozsadzała go od środka na samą myśl, ile jeszcze tego piękna będzie mógł zobaczyć. „O ile nie zrobię czegoś głupiego” — pomyślał z niepokojem. „Żebym tylko tego nie zepsuł.”


Kolacja przebiegła spokojnie, niemal w nabożnej ciszy, poprzetykanej ukradkowymi spojrzeniami, odwzajemnionymi uśmiechami i prostymi słowami. Róży bardzo smakował posiłek i deser, zachwalała więc zdolności kucharki i gust gospodarza.

Służący rozlał białe wino do ich kieliszków, po czym opuścił pomieszczenie. Zostali w końcu sam na sam.

— A teraz, Moja Ukochana… — wstał i podał jej dłoń. — Muszę pokazać ci coś bardzo ładnego.

Poprowadził ją pod rękę ku dużemu oknu wychodzącemu na północną stronę świata.

— Poczekaj tutaj! — Odszedł, aby zgasić świece na kandelabrach stojących na stole. Pozostawił tylko kilka zapalonych płomyków, po czym wrócił do niej.

— Ale ciemno — wyszeptała.

— Wszystko jest pod kontrolą — uspokoił ją. Zbliżył się do niej od tyłu. Objął ją ramionami w pasie i przytulił czule. Zaciągnął się zapachem jej włosów. — Nie bój się, chcę ci tylko coś pokazać — powiedział, gdy zaczęła się wyrywać z jego objęć. — Zaufaj mi. Popatrz na niebo… Zobacz, ile gwiazd świeci dziś tylko dla ciebie, Kochanie — wyszeptał jej do ucha. Westchnęła z zachwytu. — A wiesz, dlaczego tak świecą?

— Nie — powiedziała cichutko. Cudowny błogostan ogarniał ją coraz bardziej.

— Bo chcą uczcić to, o co chcę cię prosić. One już wiedzą, co mi odpowiesz… i mam nadzieję, że nie świecą tak tylko po to, aby mnie pocieszyć.

Wyciągnął z kieszeni spodni pierścionek, odwrócił ją w swoją stronę i uklęknął.

— Zostaniesz moją żoną? — zapytał z nadzieją w głosie. Musiała się zgodzić, bo zrobił wszystko, aby ją oczarować! Był pewien swego, ale gdzieś tam w środku tkwiła w jego sercu mała igiełka niepewności.

— Walerian… Jesteś pewien?

„Nie ufa mi” — pomyślał rozczarowany. „To po co robiłbym to wszystko, gdybym nie był pewien?!” Ale ona miała powody, żeby mu nie ufać i dobrze o tym wiedział. Zganił samego siebie za swoje postępowanie z przeszłości. To ono stanęło teraz między nimi niczym ostrze nagiej prawdy.

— Tak! Pragnę, abyś została moją żoną — powtórzył z mocą.

Wyciągnęła do niego swoją dłoń. Pierścionek pasował idealnie, przynajmniej w tym się nie pomylił. Powstał z kolan, po czym przywarł do jej ust. „W końcu!” Nie mógł się doczekać tego od wczorajszego dnia. Cały dzień skupiał się na tym, aby wywrzeć na niej dobre wrażenie. Odwzajemniła jego pocałunek, co mogło oznaczać, że i ona go pokochała. Tuliła się do niego, w swojej ufności pozwalała mu na tę bliskość. „Musi mnie kochać, choć jeszcze mi tego nie wyznała.” Powoli odsunął ją od siebie, aby podać jej kieliszek białego wina.

— Uczcijmy tę chwilę i niech gwiazdy świecą tej nocy jeszcze jaśniej niż zwykle! Niech świecą dla Mojej Ukochanej! — Stukot szkła rozdarł dźwięcznie tę intymną ciszę. Wypili toast za ich wspólne szczęście.


„To zbyt piękne! Nie wierzę! Czy to sen? Jeśli tak, to dlaczego nie mogę się obudzić?!” Przecież już kilka razy szczypała pod stołem swoje przedramię, żeby sprawdzić, czy to dzieje się naprawdę. Nadeszła chwila, aby narzeczony zaprowadził ją do pokoju.

Przez cały czas milczała, ku jego niezadowoleniu. Nie chciał jednak okazywać jej zniecierpliwienia. Pragnął tak naprawdę usłyszeć jedynie dwa słowa: KOCHAM CIĘ! Ale nie mógł się ich doczekać, a nie wypadało mu ją o to prosić. „Co mam jeszcze zrobić, abyś się przede mną otworzyła?” Tym razem pozostało mu mieć nadzieję, że z czasem zyska jej zaufanie.

Gdy stanęli przed drzwiami jej sypialni, on wciąż miał nadzieję na tych kilka słów.

— Dobranoc, Różyczko. — Ucałował ją w policzek i przytulił.

— Dobrej nocy, Walerian — odpowiedziała z uśmiechem.

Jej spojrzenie mówiło mu, że go kochała, dlaczego więc nie wypowiedziały tego jej usta?!


Weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Nieświadoma tego, że on chciał czegoś więcej niż przytulenia i uśmiechu, westchnęła tęsknie. „Szkoda, że nie zechciał mnie pocałować, tak jak w jadalni.” Usiadła na łóżku z głębokim westchnieniem. „Było tak cudownie!”


Z mieszanymi uczuciami udał się do salonu, gdzie nalał sobie szklaneczkę alkoholu mocniejszego niż białe wino.

— Najważniejsze, że przyjęła moje oświadczyny — powiedział do siebie całkiem zadowolony. „Na miłosne uniesienia przyjdzie jeszcze czas.” Była pod jego urokiem, więc wszystko było jedynie kwestią czasu. — A teraz szybki ślub! — rzekł na głos, po czym wypił do dna napój ognisty. Pomyślał, że najlepszą datą będzie nadchodząca niedziela. Dzień wcześniej jego rodzice mieli wracać z wczasów, więc pora byłaby odpowiednia. „Tylko czy Róża jest na tyle zdecydowana, żeby zgodzić się na ślub już tydzień po zaręczynach?”


Patrzyła na gwiazdy, które zaglądały do niej przez uchylone, ogromniaste okno. Analizowała słowo po słowie, to co powiedział jej Walerian, i próbowała uwierzyć w tę bajkę, którą zaprojektowało dla niej życie. „Och! Gdyby On naprawdę mnie kochał, to byłoby takie cudowne!” Na samą myśl, aż wstała z wrażenia. Zaczęła przechadzać się po pokoju, szeleszcząc drogocenną tkaniną jej nowej sukni. „Ale kiedy to mogło się stać? Kiedy zdążył się we mnie zakochać? I kiedy w końcu zostanę jego żoną!? Już nie mogę się tego doczekać!”


***


— Kiedy znów się zobaczymy? — zapytała, gdy wysiadała z powozu, którym Walerian odwiózł ją do domu. Mile spędzili porę śniadania, ale dziewczyna uparła się, że musi już wracać, bo miała zaległą pracę. Hrabia musiał ulec, ku jego własnemu niezadowoleniu.

— Myślę, że jeszcze dziś wieczorem — odparł. — Muszę porozmawiać z twoimi rodzicami.

— Chcesz im powiedzieć? — W tej chwili zaczęła obawiać się reakcji siostry. Emilia była o nią bardzo zazdrosna.

— To konieczne, Moja Droga, gdyż mam zamiar jeszcze w tym tygodniu cię poślubić — wyznał i dostrzegł malujące się na jej buźce zdziwienie.

— Ojej! To cudownie!!! — uradowana rzuciła się Ukochanemu na szyję. Nawet nie zwróciła uwagi na obecność parobków na podwórku.

Objął ją mile zaskoczony i mocno przytulił. „Ta dziewczyna to żywe srebro” W następnej chwili porównał jej zachowanie z zachowaniem jego byłej ukochanej. Jakże różniły się od siebie temperamentem. Zdecydowanie wolał pannę Najman.

Obydwoje rozstali się w bardzo dobrych nastrojach, aby spotkać się wieczorem przy uroczystej kolacji.


***


Siostra nie odzywała się do niej od wczoraj. Wręcz udawała, że jej nie widzi. Emilka potrafiła być bardzo zazdrosna. Dziewczyna jednak się tym nie przejmowała, gdyż doszła do wniosku, że siostra i tak będzie musiała pogodzić się z faktem, że to ona: Róża stała się narzeczoną Waleriana. Na samą myśl o Nim zrobiło się jej ciepło na sercu.

Tym razem musiała ubrać starą suknię, którą miała na balu w mieście. Nie chciała pożyczać sukienki od nadąsanej siostry, a prezent od narzeczonego pozostawiła w komnacie gościnnej. „Będzie na raz następny” — powiedziała mu, gdy prosił ją, żeby ją ze sobą zabrała.

Projektując w umyśle „następny raz”, wyszła żwawym krokiem ze swojego pokoju. Gdy przechodziła przez hol, zatrzymała się przed lustrem i spojrzała na swoją twarz. Była tak rozpromieniona i szczęśliwa. Jeszcze nigdy nie widziała takich błysków w swoich oczach. Nawet stara suknia wydała jej się ładna. Spojrzała na pierścionek zaręczynowy z rubinowym oczkiem w kształcie serca. Był piękny!

Nagle usłyszała stukanie do drzwi. Służący zjawił się, aby wpuścić gościa. To był Walerian z naręczem kwiatów.

Na widok Ukochanej rozpromienił się. Zbliżył się ku niej, aby się przywitać. Powitanie było dość oficjalne, choć jedno i drugie marzyło o tym, aby móc się do siebie przytulić.

— Rodzice i moja siostra czekają na piętrze w jadalni — oznajmiła, gdy podał jej ramię. Ruszyli w kierunku schodów.

— Przyniosłem kwiaty dla twojej mamy. Czy są w porządku? — Pokazał jej bukiet składający się z różnych kolorów róż oraz białej gipsówki.

— Są piękne… — chciała powiedzieć: „Kochanie”, lecz w porę ugryzła się w język. Nie wiedziała, czy kobiecie wypada przed ślubem mówić tak do narzeczonego.

— Cieszę się, że doceniasz moje starania i mam nadzieję, że twoi rodzice również je docenią i że nie dostanę czarnej polewki — zażartował.

— Tata już jest szczęśliwy z tego powodu.

Gdy stanęła przed drzwiami do jadalni, przypomniała sobie o swojej siostrze. Hrabia właśnie miał nacisnąć klamkę, gdy Róża szarpnęła go za ramię i odciągnęła go na bok.

— Tak? Chciałaś mi coś powiedzieć? — Zobaczył, że twarz dziewczyny nagle posmutniała.

— Moja siostra… — zawahała się, czy mu to powiedzieć. — Ona jest zazdrosna o ciebie. Proszę, nie miej jej za złe, jeśli będzie niemiła lub powie coś niestosownego.

— Dobrze Różyczko. Nic się nie martw. Wiem, jak postępować z takimi nadąsanymi pannami.

Mrugnął do niej porozumiewawczo, po czym z uśmiechem na twarzy nacisnął klamkę.

To co zobaczyła, przeszło wszelkie jej oczekiwania. W środku zastała bogato zastawiony stół, trzech służących ubranych w zielone liberie, porcelanową zastawę, srebrne sztućce… Jej siostra i matka ubrały najbogatsze kreacje, jakie posiadały. Ojciec też wyglądał bardzo elegancko. Ilość błyskotek, które ubrały na siebie Emilka i jej matka, przyprawiał o zawrót głowy: pierścionki, kolczyki, naszyjniki, broszki… Wszystko pasowało do siebie idealnie. Róża spojrzała na swoją marną sukienczynę i zawstydziła się.

Nastąpiło przywitanie, później oficjalne zaręczyny oraz kolacja. Przez cały ten czas Róża czuła się, jakby to nie było przyjęcie jej, ale Emilki oraz jej matki. Obydwie zachowywały się niczym gwiazdy wieczoru — raz po raz zagadywały hrabiego, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Ojciec tylko zacierał ręce i zerkał z zadowoleniem na swoją młodszą córkę. Biedna Różyczka czuła się tak nieswojo, że nie śmiała wydusić z siebie słowa. Walerian siedział tuż obok niej, ale zdawał się nie zwracać na nią uwagi.

Hrabia natomiast śmiał się w duchu z pychy i próżności panny Emilki i pani Letycji Najman. Wiedział, że nie wypada nie odpowiadać na pytania, lub odpowiadać niegrzecznie. A jednak język świerzbił go, aby zapytać jedną z tych dam, dlaczego nie pomogły jego narzeczonej w doborze odpowiedniej kreacji na dzisiejszy wieczór? Dlaczego tak bardzo chciały ją upokorzyć? Dlaczego za wszelką cenę chciały zwrócić na siebie jego uwagę, odwracając jednocześnie jego uwagę od narzeczonej? Przez myśl przeszło mu już kilka razy, aby dać nauczkę obydwu paniom, ale nie miał pojęcia jak. Dopiero Stefan Najman dał mu sposobność, aby mógł to uczynić.

— Jak się poznaliście z moją córką? — zapytał i uśmiechnął się spod swoich dużych, czarnych wąsów.

— Po raz pierwszy spotkałem Moją Ukochaną… — w tej chwili ujął dłoń narzeczonej, po czym ją ucałował. Róża drgnęła i wyprostowała się na krześle, jakby właśnie obudziła się z letargu. — Na balu w mieście.

— Nie mów im — poprosiła go. Wciąż pamiętała, że oblała go winem.

— Dlaczego Skarbie? To takie zabawne! — mówił wprost do niej. Nawet odwrócił się cały w jej stronę.

— Ale…

— Opowiem — postawił na swoim. — Otóż spotkaliśmy się na balu w mieście, jakiś czas temu… chyba już z miesiąc upłynął. Zobaczyłem, jak wchodzi do sali balowej ubrana właśnie w tą prześliczną sukienkę. Zawsze czułem niesmak, gdy widziałem wystrojone w klejnoty rodowe damy, obwieszone niczym drzewka bożonarodzeniowe, a do tego te kreacje… — parsknął. — Tony koronek, jedwabi… cała gama przesadnej obfitości. Dlatego więc pośród tych wystrojonych choinek moją uwagę przykuła śliczna dziewczyna ubrana w gustowną suknię. Skromna i piękna zarazem. Nie mogłem oderwać od niej oczu. We włosy miała wpiętą białą różę…

Spojrzała na swoją matkę i Emilkę, którym zrzedły miny. Domyśliła się natychmiast, że Walerian wygłosił te uwagi z myślą, aby upokorzyć dumę i pychę obydwu dam. Była pod wrażeniem, że ukochany wziął ją w obronę. Słuchała więc dalej jego wypowiedzi.

— Wpadła wprost w moje objęcia, ale nie zdążyłem jej złapać i upadła. Podniosłem ją przestraszony, że coś jej się stało, ale nie była w stanie ustać na nogach. Zemdlała, więc wziąłem ją na ręce. Zaniosłem do pokoju, gdzie było trochę więcej powietrza niż na zatłoczonej sali balowej. Tam chciałem zająć się skaleczoną rączką mojej piękności, ale uciekła mi czym prędzej, a ja zostałem bez słowa — opowiadał dalej żywo. — Wtedy zakradłem się śladem jej towarzyszki do kuchni, gdzie Róża opatrywała swoją dłoń.

— Naprawdę? — zapytała przestraszona dziewczyna. Nie wiedziała, że ktoś podsłuchiwał ich rozmowę.

— Wyobrażają sobie państwo? Powiedziała, że jestem zbyt idealny i dlatego należy się ode mnie trzymać z daleka! — zaśmiał się, po czym znów ucałował dłoń zakłopotanej narzeczonej. — No! Nie wstydź się Kochanie! Na drugi dzień poszedłem twoim śladem, aby dowiedzieć się, gdzie mieszkasz i kilka dni później przyjechałem na wieś, aby cię odnaleźć. Ot i cała sprawa! — Nie powiedział, co nim tak na prawdę powodowało, gdy jechał na wieś. Tego nie mógł powiedzieć, ale historia ta na tyle utarła nosa gadatliwym i pewnym siebie Emilce i pani Letycji Najman, że zapanowała niezręczna cisza.

— Wybaczą państwo, ale będę musiał już jechać. — Powstał z uczuciem, że właśnie spełnił swoją rolę. — Jest jeszcze tyle do zrobienia przed ślubem, a czasu jest tak niewiele… To już w tą niedzielę! Moi rodzice wracają w piątek z wakacji! Wprost na ślub! — mówił radośnie. Później pożegnał się z rodziną narzeczonej i wyszedł.


Odprowadziła go do samych drzwi, lecz zanim wyszedł, zapytała:

— Dlaczego?

— Co dlaczego?

— Są dwa „dlaczego”, które chciałabym poznać — zawahała się, ale spojrzała mu prosto w oczy i zapytała: — Dlaczego upokorzyłeś moją matkę i siostrę?

— Różo, to one upokorzyły ciebie! Nie mogłem już patrzeć na to, co ci robią swoim zachowaniem — wyznał szczerze. Bardzo jej współczuł. — A to drugie „dlaczego”?

— Dlaczego tak naprawdę pojechałeś moim śladem na wieś?

To pytanie go rozstroiło. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Wiedziała, że był wtedy zakochany w innej i mówienie jej o uczuciach jakie w nim wzbudziła, byłoby ewidentnym kłamstwem. Zamyślił się na chwilę — nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.

— To był impuls — odparł w końcu.

Najwidoczniej wystarczyła jej ta odpowiedź.

— Dziękuję, że mi odpowiedziałeś… i dziękuję, że wziąłeś mnie w obronę. — Ujęła jego dłoń w swoje ręce i ścisnęła ją serdecznie.

— Teraz już zawsze będziesz miała przy sobie obrońcę, Kochanie. — Ucałował ją w czoło, po czym wyszedł. — Dobrej nocy — rzucił na odchodnym, a później wskoczył do powozu.

— Dobrej nocy! — odpowiedziała, zanim powóz ruszył.


Hrabia Walerian Orłowski był z siebie bardzo zadowolony. Utarł nosa dwóm nastroszonym srokom. Z drugiej strony zaś był okropnie na siebie wściekły.

— IMPULS! — parsknął z ironią. — Bo co, do cholery, miałem jej powiedzieć?! — Pacnął się dłonią w czoło. Tak, to poniekąd była prawda, bo impulsem było posługiwanie się jedną kobietą, aby wzbudzić zazdrość w drugiej. Gdyby wiedziała, co tak naprawdę nim powodowało… Choć może domyślała się tego od samego początku? Przecież wiedziała, że kochał inną. Później i tak wszystko wyszło na jaw. Ale Róża była tak łatwowierna i taka niewinna, że zaufała mu po raz kolejny. Mógł ją bardzo łatwo skrzywdzić. — Już nigdy nie zrobię ci krzywdy, Różo — powiedział jakby była tutaj razem z nim, po czym rozsiadł się wygodniej na kanapie powozu.

9. Brak akceptacji

„(…) nikt nie powinien nam dyktować tego, kogo mamy kochać.”

Wróciła wprost do swojego pokoju, po drodze ominąwszy salonik, gdzie o tej porze jej rodzina zbierała się na wspólnym posiedzeniu. Była już dwudziesta druga i bardzo chciało jej się spać. Przeszła na palcach do swojego pokoiku, który znajdował się na drugim piętrze domu, na poddaszu i cicho zamknęła za sobą drzwi. Odetchnęła z ulgą. Przykro jej było, że dwie najbliższe jej osoby tak się zachowały. Czując się poniżona, zasnęła z ciężkim sercem.

Rano wstała skoro świt, ale ojciec powiedział jej, żeby zrobiła sobie wolne i przygotowała się do ślubu. Dał jej pieniądze na suknię ślubną i resztę potrzebnych rzeczy. Wzruszyła się i omal nie rozpłakała.

— Niech z tobą pojedzie ta twoja koleżanka z sąsiedztwa.

— Krysia — wycisnęła przez ściśnięte gardło.

— Tak! Krysia! Weźcie lekki powozik i pojedźcie do miasta. Mama i Emilia… — zawahał się, czy coś powiedzieć, lecz nie skończył. Przecież jego córka i tak widziała ich wczorajsze zachowanie. Było mu wstyd przed hrabią, a jednocześnie żal córki, którą zawsze tak ostro traktował.

— Pójdę już. — Chciała uniknąć słuchania uwag ojca na temat spraw, które sprawiły jej przykrość. Wolała skupić się na przyjemnych rzeczach, dlatego poszła wydać rozporządzenie odnośnie powozu.


Panna Podrecka bardzo chętnie zgodziła się na towarzyszenie swojej przyjaciółce w zakupach. Pojechały więc razem do miasta. Przyszła Panna Młoda wydała na suknię ślubną bardzo skromną sumkę, więc z tego, co dał jej ojciec, pozostała jej jeszcze duża kwota.

— Co mam z tym zrobić? Tata dał mi za dużo. — Wzruszyła ramionami. — Oddam mu.

— Coś ty! Kup sobie jeszcze kilka sukienek codziennych i buty… i koniecznie bieliznę. Przecież zawsze narzekałaś na jej brak. Jak pokażesz się mężowi w noc poślubną!? — nalegała koleżanka.

— Masz rację. — I przypomniała sobie, jak Walerian rozwieszał jej sfatygowaną bieliznę w chatce, gdzie schowali się przed deszczem. Przypomniała sobie wstyd, który wtedy poczuła. Nie miała zamiaru ponownie tego przeżywać.


***


Dni mijały, a ślub zbliżał się nieuchronnie. Walerian był bardzo zajęty przygotowywaniem ceremonii i wesela. Róża natomiast starała się ignorować zachowanie siostry i matki. Obydwie zdawały się być o nią zazdrosne. O ile Emilkę jeszcze w jakimś sensie rozumiała, to nie miała pojęcia, dlaczego matka okazywała jej tyle obojętności. Może była zazdrosna o tytuł hrabiny, jaki miała uzyskać jej córka? Róża odnosiła wrażenie, że właśnie o to jej chodziło. Natomiast tata kompletnie zabronił jej pracować!

W piątek miała już po dziurki w nosie tego wolnego czasu — nie wiedziała, co ma z nim począć. Postanowiła więc wybrać się na całodniową przejażdżkę po okolicy. Zachęciła Krysię, aby z nią pojechała. Obydwie wyruszyły około dziewiątej rano. Zapowiadał się piękny, letni dzień. Sierpień zbliżał się ku końcowi, a w powietrzu zaczęła unosić się jabłkowa, soczysta woń dojrzałego lata oraz zapach nadchodzącego jesiennego września. Ślub miał odbyć się w ostatnią niedzielę sierpnia. Wszystko dobrze się układało, ale gdzieś tam w sercu młodej kobiety czaił się niepokój, który nie dawał jej spokoju. Podczas przejażdżki zaczęła zastanawiać się, jacy są rodzice Waleriana. Dziś mieli wrócić z dalekiej podróży.


Wróciła do domu około godziny siedemnastej. Zmęczona i brudna, poszła się umyć przed podwieczorkiem. Weszła do pokoju i odruchowo spojrzała na szafę, gdzie schowana pod piękną i gustowną tkaniną wisiała jej suknia ślubna. Zapragnęła — jak zresztą codziennie od trzech dni — przyjrzeć się jej i nacieszyć jej widokiem. Popędziła się umyć, aby podczas oglądania kreacji, nie ubrudzić jej śnieżnobiałej tkaniny. Niestety przed podwieczorkiem już nie zdążyła zajrzeć do szafy. Gdy usłyszała dzwonek, z żalem udała się na rodzinny posiłek.

Podczas jedzenia panowała grobowa cisza. Róża nie zjadła zbyt wiele, bo wyczuwała napięcie, którym emanowali wszyscy domownicy. Po skończonym posiłku Emilia poprosiła siostrę o rozmowę na osobności. Zgodziła się z niemałym strachem. Poszły razem do pokoju Emilii.

— Usiądź, musimy porozmawiać — rzekła poważnie do młodszej siostra.

Posłusznie usiadła, choć nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Twarz Emilii wyglądała jakoś zbyt spokojnie.

— Czy nadal jesteś zdolna popełnić to szaleństwo? — zapytała w końcu.

— Jakie szaleństwo?

— Wyjść za hrabiego Orłowskiego?

— Dlaczego uważasz, że to szaleństwo? — Róża już wiedziała, do czego zmierzała ta rozmowa.

— Po pierwsze: jego hrabiowski tytuł to jedynie pusty frazes. Ponoć wybłagał u ojca ten tytulik dla pewnej damy… Ale tak naprawdę wszystko należy do jego rodziców. Może ma jakieś małe udziały w hodowli i mieszkanie w mieście, ale nic poza tym.

— Nic mnie to nie obchodzi!

— Różo, czy ty przypadkiem o czymś nie zapomniałaś?

— O czym?

— On kocha się w księżnej Angelice Druckiej. Chyba nie sądzisz, że nagle zakochał się w tobie? — po tych słowach utkwiła w niej swoje znaczące spojrzenie, które było niczym sztylet wbijający się w sam środek serca zakochanej dziewczyny.

— Powiedział mi, że mnie kocha — wymamrotała. Zdała sobie sprawę z tego, że siostra może mieć rację.

— Jak tylko ona wróci z podróży poślubnej, a ponoć ma to nastąpić w niedzielę… — tutaj zrobiła przerwę, aby dać jej do zrozumienia, że wtedy również wypada ich ślub. — Walerian przypomni sobie o dawnych uczuciach. To wszystko jest dla niego jeszcze zbyt świeże, nie uważasz? Ten ślub to przykrywka dla ich romansu. Nie widzisz tego?

Róża nie wytrzymała tych podłych oskarżeń. Bez słowa opuściła pomieszczenie. Popędziła do swojego pokoju. Jej nasączone jadem głowa i serce zaczęły pracować z zawrotną prędkością. Wszystko brzmiało logicznie… „Ale przecież Walerian mówił, że mnie kocha i pocałował mnie! Po co miałby kłamać?!”


Z tych zmartwień nie spała do później nocy. Rano obudziła się niewyspana. Od razu przypomniała sobie słowa siostry. Przypomniała sobie również, że nie spojrzała wczorajszego dnia na swoją suknię ślubną. Udała się więc wprost do szafy. Wyciągnęła z niej osłoniętą ochronną tkaniną kreację i rozpakowała na łóżku. To co zobaczyła, niemal powaliło ją na kolana.

— O nie… nie… — jęknęła zszokowana odkryciem, że jej suknia jest kompletnie zniszczona. — Kto mógł to zrobić?! — zapytała siebie i od razu domyśliła się, że mogły zrobić to tylko dwie osoby w tym domu: matka lub Emilka. — Jutro ślub! — przeraziła się. „Bez sukni ślubu nie będzie!”

Rozpłakała się, aby dać upust swoim emocjom. „Będę musiała powiedzieć Walerianowi, że nie będę mogła zostać jutro jego żoną.” Miała zamiar pojechać do Ukochanego, aby przekazać mu tę złą wiadomość. Spakowała suknię do worka, który znalazła w pomieszczeniu gospodarczym. I tak nie nadawała się już do niczego. Strzępy tkanin i błoto… tylko tyle pozostało z jej cudownej, wymarzonej kreacji.

— Córeczko, dokąd jedziesz? — zapytał ojciec, który wyszedł z jadalni.

— Muszę jechać do Waleriana — odparła najspokojniej, jak tylko potrafiła. Przez uchylone drzwi zobaczyła szyderczy uśmiech siostry. Nie miała wątpliwości, że to ona to uczyniła, bliska jej sercu osoba.

— W porządku dziecko, w porządku. Ale wróć na obiad, dobrze? — poprosił ją łagodnie, jakby nie był jej ojcem. Ostatnio bardzo się zmienił.

— Dobrze. — Skinęła głową i czym prędzej odeszła.

Z trudem opanowała łzy, gdy siodłała konia. Stajenny Tomasz przyglądał się jej badawczo podczas sprzątania sąsiedniego boksu.

— Wróci panienka niedługo? — zagadnął ją.

— Tak, wrócę. — Nie popatrzywszy na niego, wsiadła na Pioruna już w boksie. Musiała niezwłocznie ulotnić się z tego miejsca, zanim eksploduje kolejną salwą płaczu i wszyscy do wiedzą się, że nie weźmie ślubu z Walerianem.


Galopowała jak szalona. Czuła rozrywającą rozpacz, która wzmagała się w niej na wspomnienie obrazu zniszczonej sukni. Bała się, że słowa siostry okażą się prawdą. Roztrzęsiona, zatrzymała konia tuż przed schodami pałacowego ganku. Nagle przypomniała sobie, że przecież państwo Orłowscy wrócili wczoraj z wakacji. Nie chciała nikogo niepokoić. Zaczepiła więc służącego, który właśnie przechodził przez podwórko ze stertą drewna.

— Chciałam widzieć się z hrabią — powiedziała cicho, rozglądając się po oknach pałacu. Może jeden z rodziców Waleriana właśnie przyglądał się jej, niestosownemu jak na kobietę, strojowi?

— Zaraz go poproszę. — Służący odstawił drewno na bok, po czym wszedł do środka.

Walerian zjawił się po minucie.

— Dzień dobry, Kochanie! Czemu nie wchodzisz? — Powitał ją uśmiechem. Nagle jego uśmiech znikł… Dostrzegł, że była cała zapłakana i zakurzona od szybkiej jazdy.

— Walerian… ja nie mogę za ciebie wyjść! — zapłakała i ukryła twarz w dłoniach.

— Skarbie kochany, ale dlaczego? — Tym razem przeraził się nie na żarty. Objął ją czule i zaczął gładzić po plecach. — Powiedz, co stoi nam na przeszkodzie, a ja usunę tą przeszkodę. — Miał nadzieję, że będzie umiał.

Narzeczona odsunęła się od niego i sięgnęła po przytroczony do siodła worek. Nie powiedziała nic więcej, tylko wyciągnęła z worka coś bardzo brudnego i postrzępionego i podała to jemu.

— Nie mam sukni ślubnej — wyjęczała i znów się rozpłakała, bo po raz kolejny zobaczyła, w jakim stanie znajduje się jej suknia.

Wściekł się, gdy zobaczył zniszczoną kreację.

— Kto to zrobił!!?

— Nie wiem… — Czy powinna powiedzieć mu o swoich podejrzeniach? Nie chciała, aby znienawidził jej rodzinę.

— Ty wiesz — stwierdził. Sam domyślił się, że to sprawka jednej z wściekłych srok, które ostatnio upokorzył na kolacji zaręczynowej. — Ale nie martw się Kochanie, zaraz pojedziemy do miasta i kupimy ci następną suknię. Powiem tylko rodzicom, że muszę pilnie wyjechać. Poznasz ich kiedy indziej… — mówił, pospiesznie wchodząc po schodach na pałacowy ganek.

— Niestety będę musiała jechać w tym — rzekła zawstydzona. Nie sądziła, że sprawa tak się potoczy.

— Wyglądasz piękne! Nie martw się! Tylko troszkę przetrzyj buzię chusteczką. Wszystko będzie dobrze! — Po chwili znikł za drzwiami domostwa.

— Nie jestem tego taka pewna — odparła i nerwowo zaczęła spoglądać ku oknom domostwa.


Po raz drugi wybrała suknię, ale tym razem w obecności przyszłego męża. Mówią, że to przynosi pecha, gdy Pan Młody widzi narzeczoną w sukni ślubnej, ale Róża nie była przesądna. Znów starała się wybrać jak najskromniejszą kreację. Hrabia kupił jej jeszcze na wszelki wypadek buty, welon i inne dodatki, w razie gdyby „ktoś” postanowił zniszczyć również resztę potrzebnej na ślub garderoby. Postanowił sobie, że weźmie ślub z Różą, choćby miała iść do ślubu ubrana w worek jutowy! Nikt i nic nie przeszkodzi mu w dopełnieniu tego, co sobie zamierzył! „A później będziemy żyli długo i szczęśliwie i nikt nie zniszczy naszego szczęścia!”

Wracali do domu już w trochę lepszych nastrojach. Róża była głodna, ale nie powiedziała ukochanemu, że nie zjadła śniadania, gdyż ten pewnie zaprosiłby ją na posiłek do pałacu. Bała się spotkania z jego rodzicami.

— Myślę, że będzie lepiej, jeśli ta suknia i dodatki pójdą ze mną, a ja nazajutrz, wczesnym rankiem wyślę ci je gońcem. Nie chciałbym, aby suknia znów została zniszczona — rzekł po namyśle Walerian.

— Tak, masz rację.

Siedziała naprzeciwko niego i marzyła o tym, aby móc dotknąć jego dłoni. Niespodziewanie przysiadł się, aby zająć miejsce blisko niej. Zadrżała na myśl, że być może zaraz ją pocałuje. I wtedy znów przypomniała sobie słowa Emilki.

— Walerian… — Powoli odwróciła głowę w jego stronę. Był bardzo blisko niej, więc spłonęła rumieńcem.

— Tak Kochanie? — pogładził ją po policzku.

— Czy ty jesteś pewien tego, że chcesz wziąć ze mną ślub?

Była tak uroczo niepewna jego uczuć, że roztkliwiony pocałował ją delikatnie w usta.

— Nie mam żadnych wątpliwości, Skarbie.

Z rozkoszy zamknęła oczy i otworzyła je dopiero po chwili. Patrząc na to, jak ta wrażliwa istotka reagowała na każdy jego najmniejszy gest, już nie mógł doczekać się nocy poślubnej. Zaczął wyobrażać sobie, jak wielkie to będzie dla nich przeżycie.

— Ja też nie mam — powiedziała uradowana jego czułym pocałunkiem. Kochał ją i nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Emilka była zazdrosna i nic nie wiedziała o uczuciach jej narzeczonego.

— Już jutro będziesz moja na zawsze. — Czule przytulił ją do siebie. — I nikt nas nie rozdzieli…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 75.75