E-book
26.78
drukowana A5
84.69
W twojej głowie Część I & II

Bezpłatny fragment - W twojej głowie Część I & II

Edycja kolekcjonerska


4.5
Objętość:
463 str.
ISBN:
978-83-8221-070-5
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 84.69

KILKA SŁÓW OD AUTORA

Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko dziękuję za to, że przeczytasz moją książkę — bez względu na to, czy została kupiona, otrzymana, czy może pożyczona. To wiele dla mnie znaczy, że właśnie ta powieść przyciągnęła Twoją uwagę, choć jest tyle innych. Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba i nie pożałujesz czasu poświęconego na lekturę. Liczę również na Twoją opinię po przeczytaniu.

Od premiery mojej pierwszej książki pt. „W twojej głowie” minął prawie rok, a ja nie pozwoliłem sobie zwolnić tempa i tworzyłem dalej. Po publikacji debiutu nabrałem większego doświadczenia i dołożyłem wszelkich starań, by kontynuacja opowieści nie straciła na wartości i nadal ciekawiła, ba, żeby było jeszcze lepiej.

Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w jakimkolwiek stopniu przyczynili się do tego, aby ta pozycja mogła się ukazać. Szczególne podziękowania kieruję do wąskiego grona osób, które podjęły się przeczytania mojej nowej książki jeszcze przed premierą.

Jestem szczęśliwy i wdzięczny ogromnie.

Wszystkie postacie występujące w tym dziele są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żywych lub martwych, jest czysto przypadkowe.

PROLOG

Niebo opadło na gorącą ziemię, przykrywając swą mgłą zielony kolor traw. Wytworzona fraktacja sprawiła, że postać człowieka nabrała zupełnie nowych barw i tajemniczego kształtu. Kontrast, jaki powstał z połączenia obu kolorów, idealnie komponował się z postacią, która już dawno zboczyła z uporządkowanej ścieżki życia. Ubrana jedynie w obdartą koszulę i krótkie spodnie, czuła, jak ziarenka piasku raniły półnagie, spalone słońcem ciało. Każdy krok sprawiał jej ogromną trudność, a rozgrzane powietrze łapało za gardło jeszcze mocniej, ponieważ musiała oddychać za dwoje. Pot, który spływał na spierzchnięte, okryte krwią wargi, palił je jak żrący kwas. Przez doskwierający jej ból nie zauważyła ogromnej, mosiężnej bramy do innego wymiaru, która pojawiała się w oddali, przez chrześcijan zwanej wrotami do piekieł. Im bliżej była wrót, tym bardziej czuła oddech śmierci. Metalowe, ostre pręty pokryte dziwną, smolistą substancją zdawały się nie mieć końca i sięgały aż po same chmury. Niewzruszone — potęgowały grozę i niebezpieczeństwo, jakie czyhało po drugiej stronie. Obce w wyrazie znaki i ornamenty, które na początku zdawały się chaotyczne, zaczęły układać się w znany kształt pentagramu. Czaszki zwisające na ludzkich włosach, poruszające się w rytm wiatru, którego chłodu nie dało się odczuć, odgrywały melodię świszczącą w uszach. Po krótkiej chwili zrozumiała, że nie jest to żadna melodia, lecz szepty brzmiące jak zaproszenie do wejścia. W szaleńczym odmęcie myśli, zwodzona słowami, nieświadomie wyciągnęła odwodnioną dłoń w kierunku wielkiej antaby, kształtem przypominającą stwora z greckiej mitologii, i pchnęła ją resztkami sił. Brama mimo swych olbrzymich rozmiarów uchyliła się przed nią delikatnie, jakby wykonana z papieru, ukazując jaskrawe światło, które wybudziło ją ze snu…

Rozdział 1

„SEN PROROCZY”

Londyn, 2007 rok.

Na wgniecionym materacu, położonym na drewnianym, skrzypiącym łóżku, w bezradnych ruchach, ocierając ciałem o szare, przetarte prześcieradło, bez efektów walczyła z demonami snu. Trans koszmaru przerwał dziwny trzask, budząc do życia jej szare komórki, wzburzone nocną grozą. Zlękniona i oblana potem, niepewnie otworzyła niebieskie jak skrawek bezchmurnego nieba oczy, w których stopniowo malały czarne źrenice. Niekontrolowanym ruchem odrzuciła miękką jak puch kołdrę, po czym usiadła na łóżku, dotykając bosymi stopami desek wiekowej podłogi. Na moment zastygła w pozie, wpatrując się w bujany fotel, który chwiał się dłuższą chwilę. Poczuła, jak coraz bardziej muskał ją mroźny chłód, tępo przeszywając ciało. Owinęła zmarznięte ręce wokół brzucha, zamykając przy tym powieki, które od razu zaczęły słabnąć, odmawiając posłuszeństwa w oglądaniu rzeczywistości. Nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi po schodach. Ciężki tupot stóp w pewnym momencie zaczynał robić się nieludzki. Nasłuchując dźwięku, Nancy domyślała się, co to może być. W domu, oprócz niej, mieszkała jej matka — Eleonor.

Podniosła się, ostrożnie podeszła do drzwi. Spojrzała na okna, których wygląd wydał jej się niezwykły. W środku lipca szyb nie pokrywa cienki lód, a tutaj to zjawisko miało miejsce. Jej wzrok przykuł cień postaci, który wyłaniał się powoli spod szpary u dołu drzwi, do których nagle coś uderzyło. Zdezorientowana, szybko odskoczyła. Nie widząc, co znajduje się za nią, potknęła się, uderzając głową o stojącą obok łóżka czarną skrzynię.

Po kilku minutach odzyskała przytomność. Przed zamglonymi, pełnymi snu oczami ukazała się postać, łapiąca ją za prawe ramię. Była to jej matka, która próbowała ją obudzić.

— Obudź się, dziecko! — krzyknęła.

— Czemu mnie szarpiesz i…?! — wystraszona, nie skończyła wypowiedzi.

— I…?

— Czemu chciałaś mnie przestraszyć?! Przez Twoje głupie żarty upadłam i straciłam przytomność!

— O czym Ty mówisz? — Eleonor wydawała się zaskoczona oskarżeniami córki.

— Czemu weszłaś na górę i stałaś przed moimi drzwiami, nie odzywając się?

— Kochanie, co Ty pleciesz? Właśnie wróciłam ze sklepu. W skrzynce znalazłam do Ciebie list. Wbiegłam po schodach od razu, żeby Ci go podać. Ktoś był w domu? — zapytała zmartwiona.

Nancy nie mogła wyjść ze zdziwienia, co ją nawiedziło. Wstała i podeszła do krzesła, podpierając się rękami:

— Nie wiem… nieważne, powiedz lepiej, co to za list? Mam nadzieję, że jakieś dobre wieści.

— To chyba z Uniwersytetu, wyniki — oznajmiła.

— Cooo? — spytała ze zdziwieniem.

Ręce zaczęły jej drżeć. Szybko rozdarła palcami białą kopertę, a na jej twarzy pojawiła się trapiąca myśl:

— Szkoda, że nie ma z nami taty — powiedziała.

— Córeczko, zapewne się dostaniesz i będziesz mogła mu o tym opowiedzieć, gdy tylko go odwiedzisz.

Wyciągnęła dokumenty z koperty, gdzie dużą, pogrubioną czcionką widniało pozytywne rozpatrzenie jej zgłoszenia na studia.

— Nie wierzę! — krzyknęła w ekscytacji.

— No i jak?! Dostałaś się? Pokaż!

— Tak!

— Całe szczęście! Mówiłam Ci, że będzie dobrze! — powiedziała, tuląc w swoich ramionach Nancy.

— Teraz muszę Cię zostawić samą.

— Dlaczego? — zapytała zdziwiona matka.

— No jeszcze się pytasz? Idę do taty.

— O tej porze? Jest ósma rano!

— Nie mogę już dłużej czekać, muszę podzielić się z nim tą wiadomością.

— Dobrze, ale wracaj szybko, przygotuję coś specjalnego. Do zobaczenia później.

— Pa, mamo! Kocham Cię — dodała i wyszła z domu.

W drodze do szpitala roztargniona Nancy dostrzegła wypadek samochodowy, który zdarzył się nieopodal, niecałe piętnaście metrów dalej. Była jednak zbyt przejęta możliwą reakcją ojca na pozytywny wynik, by głębiej zainteresować się zdarzeniem. Weszła wreszcie do szpitala, gdzie zaraz skręciła w prawo, do sali numer 8, gdy nagle zatrzymała ją pielęgniarka.

— Gdzie są ochraniacze na buty? — spytała oschle pielęgniarka.

— Przepraszam, ale ja tylko na chwilkę. Chcę przekazać coś ważnego tacie.

— Jak mi wiadomo, w sali numer 8, obok której właśnie stoimy, nikogo już nie ma!

— Słucham? Jak to możliwe?

Zdenerwowana wbiegła do sali, lecz łóżko było świeżo posłane. Spojrzenie sprzątającej kobiety zdradzało najgorsze wieści.

— Gdzie go przenieśliście? Co tu się dzieje, do jasnej cholery?

— Bardzo mi przykro…

— Co się dzieje?! — powtórzyła.

— Proszę się uspokoić, to normalne, każdego z nas to czeka…

— Co pani ma na myśli? Proszę mi wreszcie powiedzieć, gdzie jest mój ojciec i w co sobie ze mną pogrywacie?!

— Jeszcze raz proszę o spokój, bo zawołam ochronę! — ostrzegła pielęgniarka.

— Jaką ochronę?! Ja pani zaraz dam ochronę, to pani wyleci z tego szpitala w podskokach razem z tą swoją sprzątaczką, która pieprzy coś od rzeczy i nie chce mi powiedzieć, gdzie przenieśliście mojego tatę!

— Proszę mnie nie obrażać i być spokojną! — wydała ponowne ostrzeżenie.

— Mam być spokojna?! Ty chyba, kobieto, pomyliłaś zawody!

— Czy pani nie rozumie? Pan Brian nie żyje…

— Co takiego?! Nie! To nie może być prawda. Przecież wczoraj wieczorem rozmawiałam z nim przez telefon i czuł się bardzo dobrze!

— Krwiak w mózgu rozlał się i nie było już dla niego ratunku. Próbowaliśmy, ale… tak bardzo mi przykro.

Nancy wpadła w histerię. Zbliżyła się do ściany, kładąc na nią zapłakaną twarz.

— Nie przejmuj się, dziecko, trzeba żyć dalej. Ja również straciłam ojca, a nawet i matkę w tym samym czasie — zaczęła opowiadać pielęgniarka. — Gdy miałam siedemnaście lat, rozbili się autobusem, którym razem jechaliśmy na wakacje. Jedyną osobą, która ocalała, byłam ja. Czułam, że chyba coś albo ktoś czuwał, abym to własnej ja tam usiadła. Wszystko, co jest nam pisane — sprawdzi się. Nie zginiemy w wypadku, nie umrzemy śmiercią naturalną, to ktoś zabije nas przypadkiem. Nie można uniknąć tego, przed czym nie można uciec.

— Jeżeli zmarł niedługo przed moim przybyciem, to tą dziwną postacią, która mnie nawiedziła, musiał być on. Chciał się ze mną pożegnać, a ja… — mruczała pod nosem, łapiąc się za włosy od nasady.

— Chodźmy stąd. Najlepiej będzie, jak pójdzie pani teraz do domu i odpocznie. Dość wrażeń na dziś. Jeszcze słońce nie zaszło, wszystko się może zdarzyć — skomentowała pielęgniarka.

— Przepraszam, że tak naskoczyłam na panią, ale nie wiedziałam, o co chodzi.

— Nie szkodzi. Sama nie wiem, jak bym zareagowała, będąc na pani miejscu.

Nancy, powstrzymując łzy, wyszła z sali, a następnie ze szpitala. Podążała do domu, mijając roześmianych ludzi na ulicach, nie myślących o smutku i bólu. Intrygujące budynki, eleganckie restauracje, okazyjne wyprzedaże nie miały wtedy dla niej żadnego sensu. Powiększenie garderoby albo wyszukany w składniki obiad, zjedzony poza domem, nie poprawiłyby jej humoru i nie przywróciłyby utraconej osoby. Oglądając we łzach tętniące życiem miasto, wpadła na przechodnia, potrąciwszy go ramieniem.

— Proszę uważać! — krzyknął zdenerwowany, krótko ścięty, wysoki mężczyzna w średnim wieku.

— Przepraszam… Proszę się nie denerwować, nie chciałam, to moja wina — odrzekła drżącym głosem, a cała jej twarz okryta była smutkiem.

— Co się stało? Widzę, że coś Cię gnębi — spytał nieznajomy.

— Proszę mnie zostawić w spokoju… Chcę jak najszybciej wrócić do domu.

— W takim razie może Cię odprowadzę?

— Dziękuję, ale dam sobie radę. I o ile dobrze pamiętam, nie przeszliśmy ze sobą na „Ty”.

— Niech mi pani wybaczy… Może mógłbym jakoś pomóc?

— Słuchaj, gościu, spadaj! Nie mam ochoty na spacery z nieznajomym. Miałam ciężki poranek. Nie prowokuj mnie do zrobienia czegoś, czego oboje możemy później żałować.

— W porządku. Jak sobie pani życzy… Ale jest cień nadziei, że kiedyś się spotkamy? Zostawię moją wizytówkę z numerem telefonu. Nie naciskam, ale będę czekał na telefon.

Mężczyzna wyciągnął z lewej kieszeni skórzanej kurtki kartkę z numerem i wcisnął ją w dłoń dziewczyny.

— Nie ma potrzeby, abym miała do pana dzwonić. Proszę mnie zostawić.

Zdenerwowany wymachnął ręką, wytykając palec wskazujący.

— Jeszcze się spotkamy. Zapamiętaj mnie — dodał, pewny swoich słów.

Ostatni raz spojrzał i obrócił się, idąc w przeciwną stronę, prosto przed siebie.

— Boże, jaki psychol. Jeszcze tego dziś mi było trzeba, żeby użerać się z jakimś zakompleksionym i niedowartościowanym debilem — pomrukiwała do siebie, chowając wizytówkę do kieszeni.

Kiedy podeszła pod drzwi swojego domu, wytarła buty o szarą wycieraczkę i weszła do środka. Stojąc przy uchylonych drzwiach, zobaczyła szlochającą matkę, klęczącą na zimnej posadzce w przedpokoju.

— Wiesz już? — zapytała łamiącym się głosem.

— Wiem. Właśnie do mnie dzwonili. Bardzo mi przykro, kochanie…

— To przykre, ale trzeba żyć dalej, a na pewno nie poddawać się. Przemyślę wszystko i być może pójdę na te studia, pomimo przeciwności losu, jakie nas napotkały. To bardzo ciężkie dla mnie, ale wiem, że on by tego chciał. Dzięki niemu złożyłam tam papiery. Nie mogę go zawieść.

Rozdział 2

„ZLECENIE”

Od śmierci ojca minęło ponad 10 lat. Nancy przez ten czas przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowała jako dziennikarka w znanym piśmie — „The New Better Day”. Zamieszkała we własnym mieszkaniu i prowadziła normalne życie. Niestety, do dziś jej matka nie ułożyła sobie życia z żadnym mężczyzną. Dalej mieszkała w Londynie, rodzinnym domu i spokojnie czekała na śmierć w samotności. Mimo że dzieliły je tysiące kilometrów, Nancy odwiedzała ją regularnie. Jedyną wadą, bądź też przeszkodą, jaka istniała w ich pozytywnych relacjach, była choroba matki. Niespełna osiem lat temu wykryto u niej alzheimera — chorobę, która zabiera wszystko jej właścicielowi i jego bliskim. Wspomnienia, uczucia, godność… po jakimś czasie tracą na swojej wartości. Człowiek opiekujący się kimś o takiej przypadłości powoli traci siły, cierpliwość i wiarę. Potem rodzi się żal do całego świata. Patrzy na twarz osoby, którą zna całe życie, kocha i również oczekuje miłości. I nagle widzi kogoś, kto go nie poznaje, staje się aktorem grającym w niemym filmie, widzianym jakby przez szklany ekran. Nie pamięta głosu, nie rozpoznaje dotyku, nie wiąże przeszłości z teraźniejszością. Tak naprawdę, w głębi serca, zna go od podszewki, zapach skóry, kolor oczu, kontur ust. Powodem tej zmiany nie jest człowiek lecz choroba. Chory nie wypiera się najbliższych, tylko coś hamuje jego myśli o nich, pomaga im zniknąć, popaść w zatracenie. To tak, jakby każdego dnia poznawać się na nowo, jako kompletnie nową osobę. Tak właśnie jest i w tym przypadku. Co miesiąc Nancy przyjeżdżała w odwiedziny do matki, jednak za każdym razem było tak samo. Odtrącanie kogoś, nawet nieumyślne, jest najgorszą rzeczą. Nie ma na to lekarstwa, trzeba to zaakceptować.

Mijał dzień za dniem. Jasny blask wschodzącego słońca przykrywała ciemna powłoka wyłaniająca się z głębi nocy. Świat stał się nieczuły, ludzie stali się nieczuli, czas przestał mieć znaczenie.

Wczesnym rankiem, w czasie śniadania, Nancy dostała wiadomość na skrzynkę mailową. Z korespondencji udało jej się dowiedzieć, że ma szanse wzbić się na kolejny szczebel swojej kariery: dostała pierwsze duże zlecenie. Musiała nakręcić obszerny reportaż o miejscu, w którym dzieją się niewytłumaczalne rzeczy. To Meksyk, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych był fatamorganą alei i zaułków, gdzie można było cofnąć się o trzydzieści czy czterdzieści lat, przekraczając zaledwie próg przedsionka czyjegoś domu lub kawiarni. Jednak w czasach, w którym rządziła przemoc i zło, nie tylko w Meksyku, ale w innych krajach, dużo się zmieniło. Ludzie stali się przewrażliwieni, niespokojni, wychodzenie nocą nie było już przyjemnością, lecz ryzykiem. Nie wiadomo, gdzie i z czyich rąk można było za chwilę zginąć. W powietrzu unosił się przezroczysty niepokój i strach, które penetrowały nos. Przenikały ludzkie powłoki w całości, od kości aż po ubranie. Można było czuć się częścią tego ciężkiego powietrza, którego nie dało się pozbyć.

Zaraz po przeczytaniu wpół przygotowana chwyciła kluczyki do auta i udała się do pracy. Na miejscu od razu skierowała się do gabinetu szefa i zapukała do drzwi.

— Proszę. — Usłyszała zza drzwi i od razu weszła do pokoju.

— Cześć! Miałam się do Ciebie udać od razu, po przeczytaniu wiadomości.

— Chwilunia — rzucił w odpowiedzi zawsze zajęty Tobias, szef Nancy. Oderwał się od ekranu monitora i dopiero teraz na nią spojrzał: — Dobrze, że jesteś! — dodał, posyłając wyuczony przez lata nieszczery uśmiech. — Dostałaś wstępny opis tego, czego masz się podjąć. Pytanie teraz, czy się zgadasz i kogo wybierzesz jako partnera do współpracy?

— Myślę, że najlepszym kandydatem byłby Kevin. To on wprowadził mnie w wasz świat i jestem mu za to wdzięczna. Dzięki niemu odnalazłam się w tej firmie, sama nie dałabym rady. Jest również moim przyjacielem.

— Dobrze, lecz pamiętaj, że twój sukces to twoja zasługa, a nie osób trzecich.

— Tak więc kiedy wyjeżdżamy? — spytała.

— Jutro po południu macie samolot do Meksyku.

— Tak szybko?!

— Tak. Niestety, niemożliwe jest dłuższe zwlekanie. Muszę Cię uprzedzić, że cała sprawa jest na razie tajemnicą. Od jakiegoś czasu nie mamy żadnej bomby materiałowej, a sprzedaż gazety spadła. Jeśli nie zrobimy czegoś, co wstrząsnęłoby czytelnikami, daję nam kilka miesięcy utrzymania się na rynku. Informacje, które dostałem, są bardzo poufne i wiemy tutaj o tym tylko my. Podobno nie jest komuś na rękę, aby sprawa ujrzała światło dzienne. Materiał trzeba będzie nakręcić szybko i sprawnie, to nasza jedyna szansa. Dopóki nie zakończycie prac, nie może się o tym dowiedzieć policja ani FBI, bo będzie już po nas. Musisz również wiedzieć, że to bardzo ryzykowna podróż, ale zapewnimy Wam środki finansowe, aby na miejscu niczego nie zabrakło. Powierzyłem Ci to, bo uważam Cię za silną kobietę i tylko Ty poradzisz sobie w takiej sytuacji. Masz wybór i możesz zrezygnować, lecz pamiętaj, że wtedy pożegnasz się z pracą, a także pozbawisz jej kilku innych osób. Zawsze jest ryzyko, a kto nie ryzykuje — ten nie korzysta.

— Zgodzę się, ale tylko dlatego, że chcę tutaj nadal pracować — powiedziała Nancy.

— Jeśli dobrze pójdzie, pojutrze będziecie na miejscu, a teraz zmykaj się pakować i szykować do podróży. I pamiętaj, aby przekonać Kevina.

Nancy z dużą dozą wahania zgodziła się i wyszła z gabinetu. W drodze do domu wiele rozmyślała o całej sytuacji i możliwym ryzyku. W trakcie jazdy metrem zadzwoniła do Kevina, żeby zapytać, czy zgodzi się wyjechać.

— Cześć, Kevinie! Słuchaj, mam sprawę — powiedziała po tym, jak odebrał telefon.

— Co się stało? — zapytał zaciekawiony.

— Czy w najbliższym czasie wybrałbyś się ze mną nakręcić pewien materiał?

— A o co dokładnie chodzi?

— Tobias zaproponował mi nakręcenie reportażu w Meksyku. Sprawa na razie nie jest nagłośniona. Muszę zabrać ze sobą partnera — kogoś, komu ufam — i pomyślałam o Tobie. Jesteś moim przyjacielem, a także kamerzystą, więc może nam się udać. To tylko kilka dni.

— No wiesz, nie jest mi to na rękę, ale jesteśmy przyjaciółmi, tak więc zgoda. Kiedy jest wyjazd?

— Już jutro, także zbieraj się szybko i daj znać, gdybyś czegoś potrzebował. Dziękuję Ci za pomoc, wiele to dla mnie znaczy — dodała, po czym rozłączyła rozmowę.

— Ale… — wyraźnie chciał o coś zapytać, lecz w słuchawce wybrzmiał przerywany sygnał.

Następnego dnia, późnym popołudniem oboje pojechali na lotnisko, skąd wystartować miał ich samolot. Nie ukrywali swojego zdenerwowania i ciekawości przed podróżą.

— Ty też się denerwujesz? — spytała, spoglądając na Kevina.

— Oczywiście.

— Dopiero teraz uświadamiam sobie, jaką jestem wyrodną córką, zostawiając chorą matkę. Z drugiej strony, jeżeli teraz nie skorzystam z tej szansy, później będzie mi trudno osiągnąć coś więcej.

— Nie oglądaj się za siebie. Nie zostawiłaś jej samej, przecież opiekuje się nią ta sąsiadka z naprzeciwka.

— Niby tak, ale czy to wystarczy?

— Nie myśl teraz o tym. Weź swoje torby i chodź, za chwilę wylatujemy.

Niepewnym ruchem chwyciła swoje walizki i wsiadła do samolotu razem z Kevinem.

Podczas lotu Nancy prawie cały czas spała, a kiedy wreszcie wylądowali, złapali pierwszą lepszą taksówkę.

— Dzień dobry — przywitała kierowcę zdyszana Nancy, która właśnie wsiadła z przyjacielem do auta.

— Dzień dobry! Gdzie państwo sobie życzą? — zapytał.

Nancy zaczęła grzebać w obu kieszeniach i wyciągnęła kawałek wymiętej kartki.

— Proszę nas zawieźć do tego miasteczka — powiedziała do kierowcy, gdy ten odwrócił się nerwowym ruchem do pasażerów.

— Nie mogę Was tam zawieźć, to najdziwniejsze miejsce, w jakim byłem. Mam gęsią skórkę, gdy tylko pomyślę o nim.

— Ale proszę pana, my…

— Powiedziałem NIE! — przerwał w pół słowa. — Mogę jedynie podwieźć Was gdzieś niedaleko tego miejsca, ale dalej idziecie sami.

— Tak będzie. Dziękuję! — odetchnęła z ulgą.

Podczas trasy mijane dzielnice przerażały swoim wyglądem. Brud ulic i kobiety na jedną noc stojące w drzwiach co drugiej kamienicy kompletnie nie stapiały się z historią przeszłości miasta.

— Tutaj kończy się nasze spotkanie, wysiadajcie — wyburczał kierowca.

— Powie nam pan chociaż, gdzie znajdziemy hotel Abismo del Sol?

— Cały czas prosto, budynek znajduje się po prawej stronie drogi.

— Dziękujemy za wszystko.

— Nie dziękujcie, nie dziękujcie, lepiej martwcie się o to, czy wrócicie do domu… w jednym kawałku — dodał kierowca z szyderczym uśmiechem.

Gdy dotarli, sprawa przybrała większy obrót. Hotel, przed którym stali wspólnicy, nie mógł równać się temu, o którym opowiadał im szef. Wyglądem nie przypominał pięciogwiazdkowej rezydencji. Był kolejną ruderą, jednak wyróżniał go olbrzymi napis z hotelową nazwą. Nie było to teraz tak ważne. Jedynym podłożem, które decydowało o tym, by tu nocować, był jakikolwiek dach nad głową.

Oboje zdecydowali się wejść do środka, gdzie przy wejściu czekał na nich recepcjonista z kluczem w ręku.

— Witajcie w naszych skromnych progach, drodzy reporterzy! — wykrzyknął rozradowany mężczyzna.

— Dobry wieczór — odpowiedziała Nancy. — Skąd pan wiedział, że to my?

— Ja wszystko wiem! Tylko Wy mieliście dzisiaj tu przybyć. Proszę, to są wasze klucze. — Wręczył je i zaprosił do środka.

— Dobrze, dziękujemy. Musimy teraz odpocząć, proszę nam wybaczyć.

— Wy tutaj jesteście gośćmi, róbcie, co chcecie! — odpowiedział z głupawym uśmiechem na twarzy.

Po tych słowach skierowali się na schody i udali do swoich pokoi o numerach 4 i 5. W środku pomieszczeń znajdowały się łóżka, które przykryte były brązową, satynową narzutą — ociekały wręcz starością; skrzypiąca ciemna szafa, która wyglądem przerażała, oraz drewniana, w odcieniu beżu komoda.

— Kevinie, pójdziesz ze mną rozejrzeć się po hotelu? — Wbiegła do pokoju przyjaciela.

— Ale po co? — odrzekł. — Przecież hotel jak hotel, taki sam jak reszta.

— Czy będzie to dla Ciebie problemem, jeżeli przejdziesz się ze mną?

— Słuchaj! Od rana jesteśmy razem, nie wystarcza Ci to?

— Ale przecież… — nie zdążyła dokończyć zdania.

— Nie przesadzaj, Nancy! Idź sama, a ja rozpakuję sprzęt, wezmę prysznic i się prześpię. Przecież tutaj nie ma żywej duszy oprócz nas i tego gościa.

— Oczywiście. Przepraszam, chciałam, żebyśmy miło spędzili czas — wymruczała, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.

Na zewnątrz Nancy głęboko oddychała, idąc przed siebie i rozmyślając o agresywnym zachowaniu Kevina. Zeszła do baru, który znajdował się na parterze, chcąc po męczącym dniu napić się szklanki whisky z lodem. Podeszła do lady, usiadła wygodnie na obitym czarną skórą krześle, po czym trzy razy zadzwoniła dzwonkiem przytwierdzonym do blatu.

Po chwili pojawił się dobrze zbudowany barman, który od razu zaproponował kobiecie szklankę mocniejszego trunku.

— Dobry wieczór. Podobno miało tu nikogo nie być — powiedziała zdziwiona Nancy.

— Kto powiedział pani takie rzeczy? Jakby to wyglądało, gdyby nikt nie mógł obsłużyć tak pięknej kobiety!

— Dziękuję — odpowiedziała, patrząc w jego oczy tak, jakby gdzieś już widziała to spojrzenie. Przez chwilę wydawało się jej, że to mężczyzna, którego spotkała, wracając ze szpitala od ojca. Te same włosy, uśmiech i lekko odstające prawe ucho. Już miała zapytać, gryząc się w język, bo przecież to niemożliwe. — Recepcjonista mówił, że nie będzie tutaj nikogo, poza mną i przyjacielem, z którym przyjechałam. Myślałam, że będzie również obsługiwał bar — powiedziała.

— Ach, on wielu rzeczy nie kojarzy, to stary, głuchy dziadek do pilnowania tego całego chłamu. To mu się jeszcze udaje, tym bardziej że niewiele osób decyduje się na pobyt w tym miejscu…

— Ale widzę, że ten bar jest dość interesujący — dodała z błyskiem w oku.

— Pracuję tu od pięciu lat i dla mnie już nic tutaj nie jest interesujące. No dobrze, proszę o tym nie myśleć, lecz napić się dobrej whisky, zapomnieć i odlecieć. Pójdę na zaplecze po więcej lodu.

Gdy barman wyszedł, Nancy zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Miało ono bardzo bogate wnętrze, tak jakby nie było częścią całego hotelu. Na zewnątrz „wiało” zaniedbaniem, a w pokojach dominował stary styl z domieszką zużytych, zakurzonych i skrzypiących mebli. Tutaj jednak było niesamowicie. Pozłacane oświetlenie, czerwony dywan, wszystko błyszczało, a wokoło brak żywej duszy, tak jakby hotel był zamknięty. Wodząc dookoła wzrokiem, w pewnej chwili Nancy wydawało się, że ktoś ją obserwuję zza bursztynowej, wykonanej z tłuczonego szkła szyby w drzwiach. Gdy spojrzała, zobaczyła cień postaci, który zniknął tak szybko, jakby było to tylko złudzenie.

Do pomieszczenia wszedł barman z dwiema butelkami, mówiąc: „Czas zaszaleć! Przecież jesteśmy sami…”

Godziny, minuty, sekundy, płynęły jak woda w rzece. Alkohol nie skończył się na jednej szklance, lecz całej butelce. Humor dopisywał jej nadzwyczajnie pozytywnie. Zapominała nawet o dziwnym zdarzeniu sprzed paru godzin. Emanowała całym swym kobiecym pięknem, a wszystko za sprawą nieznajomego barmana. Oboje od razu przypadli sobie do gustu. Ku wielu nadziejom na rozbudowanie tej znajomości, Nancy zauważyła złotą obrączkę na palcu mężczyzny. Mimo to nie zakończyła flirtu.

Po jakże miło spędzonym wieczorze udała się na górę, trzymając rękoma mocno poręczy. Aby zakończyć krótką znajomość z mężczyzną, odmówiła odprowadzenia jej do swojego pokoju.

Chwiejąc się dzielnie podążała w stronę pokoju, mając do pokonania jeszcze kilkanaście numerków na drzwiach, gdy nagle usłyszała niepokojące dźwięki. Po ciele zaczął przeszywać ją niepokojący dreszcz, który przerodził się w strach, niedający pokonać jej dalszej drogi. Krople potu zaczęły opływać jej czoło oraz kontur twarzy. Poczuła, jak pulsuje jej całe ciało, serce wali jak dzwon, a krew wrzała prawie rozsadzając skronie. Z trudem podeszła do ciemnobrązowego stolika stojącego obok ściany, żeby się podeprzeć. Spróbowała stawiać krok za krokiem i iść przed siebie. Odgłosy słychać było coraz wyraźnie. Niewyjaśnione szuranie, jakby ktoś coś za sobą ciągnął, wadząc o podłogę… i ciche niezrozumiałe szepty. Z każdym ruchem Nancy gasła jedna z kilkunastu lamp, które wisiały przy każdych drzwiach. Było coraz ciemniej, a cały obraz zalewała głęboka czerń. Z zachwianym oddechem i narastającym napadem furii wyciągnęła z lewej kieszeni swoich spodni zapalniczkę ze zdartym nadrukiem. Spocone i śliskie palce odmawiały posłuszeństwa, a zapalniczka pomimo wielu prób nie chciała się zapalić. Wyciągnęła więc z drugiej kieszeni telefon komórkowy, którym udało się oświetlić drogę przed sobą. Pojawił się pierwszy z trzech głosów. Odwróciła się, lecz nic nie widziała. Nagle jej źrenice zaczęły robić się coraz większe, a ciało zamierać. Czując na plecach coś gorącego, nieludzkiego, jak dłoń Belzebuba. Nie miała odwagi spojrzeć wstecz, musiała bronić się przed przed tą diabelską mocą. Niespełna parę kroków przed nią ukazała się postać w granatowej szacie. Nie widać było wyraźnie jej twarzy. Wydawało się, że jest bez oczu, ust, nosa — jak manekin ubrany w kawał ciężkiego materiału. Wyświetlacz telefonu zgasł. Tajemnicza zmora zniknęła w ciemnościach, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nancy zaczęła krzyczeć i miotać od ściany do ściany, słysząc kolejny głos z niewyraźnie wypowiadanym słowem, które po kolejnym i kolejnym wydźwięku było coraz wyraźniejsze — „odejdź”. Sparaliżowana, poczuła jak jej ciało przeszyła nieznana siła, odbierając jej własną moc. Bolesny ucisk na klatce piersiowej i odczuwalne zimno spowodowało jeszcze większe unieruchomienie jej ciała. Upadła na ziemię. Próbowała resztką sił doczołgać się do pokoju, lecz lodowata dłoń złapała ją za chude i przemarznięte stopy, ciągnąc przez cały korytarz.

— Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? Zostaw mnie w spokoju. Pomocy, ratunku… — wrzeszczała Nancy.

Lecz i to nie pomogło.

Robiąc wszystko, co w jej mocy, by się zatrzymać, wbiła paznokcie w podłogę. Krew zaczęła spływać po jej palcach, a ból powodował powolną utratę świadomości.

Rozdział 3

„MORDERSTWO”

Otworzyła oczy. Obraz zdawał się jej jeszcze bardzo rozmazany, a w głowie panował totalny chaos. Koło niej siedział Kevin z apteczką w ręku.

— Co się stało? — zapytała.

— Może Ty mi powiesz? Znalazłem Cię pijaną i zakrwawioną pod naszymi drzwiami. Nieźle sobie zabalowałaś.

— To ona mnie… — przerwała w pół zdania.

— No co? Może powiesz jeszcze, że ktoś Ci to zrobił? Idź wziąć prysznic i bierz się do roboty. Naprawdę nie wiem, co się z Tobą dzieje. Jeszcze wczoraj tryskałaś energią i nic Ci nie mogło stanąć na drodze, a dziś? Pewnie za mocno imprezowałaś wczoraj — do tego stopnia, aż połamałaś sobie paznokcie! Obudź się, kobieto! Nie możesz tak odpierdalać, to jest moja i Twoja wielka szansa. Nakręcimy to i możemy stąd spieprzać.

— Nie rozumiesz. Wczoraj coś mnie prześladowało, boję się! — tłumaczyła.

— Jak byłaś czymś nafaszerowana, to się nie dziwię! Szwendałaś się pewnie po całym hotelu, a ktoś Ci coś wsypał do drinka. Może miałaś halucynacje, a może to był zwykły sen.

Kevin nie uwierzył w ani jedno słowo przyjaciółki, która nie była w najlepszym stanie psychicznym. Pomyślał, że to jakiś jednorazowy wybryk.

Po niespełna godzinie zeszli na dół do recepcji z całym sprzętem. Recepcjonista zatrzymał ich, pytając:

— Jak się udała wczorajsza impreza, pani Preston?

— Jaka impreza? Ja tylko wypiłam kilka szklanek whisky, rozmawiając z przemiłym barmanem, a potem… — ucięła.

— Przepraszam, ale tutaj nie ma żadnego barmana. Tak jak mówiłem, jestem ja i państwo. Bar i cała jego zawartość są dostępne dla wszystkich gości — to trochę tak jak sklep samoobsługowy, z tym, że tutaj pije pani, ile chce. Gdy wczoraj byłem na zapleczu, słyszałem krzyki i wrzaski. Pomyślałem, że macie może jakiś ukryty sekrecik — powiedział, spoglądając na nich znacząco. — Różne rzeczy widziałem i kilka historii ukrytych kochanków się nasłuchałem. Tak że proszę się nie martwić! Ja o niczym nie wiem.

— Nie, nie proszę pana. To niemożliwe! My jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wczoraj, zaraz po przyjeździe zeszłam na dół do tego baru naprzeciwko. Był tam młody mężczyzna, z którym rozmawiałam przez całą noc. Potem poszłam do pokoju… — Przez chwilę wstrzymała oddech i zmieniła temat, patrząc kątem oka na pomieszczenie, gdzie wczoraj spędziła noc. — Chyba jednak muszę odpocząć, za dużo wrażeń jak dla mnie.

Doszła do wniosku, że i tak nikt jej nie uwierzy. Sama w pewnym momencie zaczęła powątpiewać w to, co mówiła. Ale z drugiej strony, nurtowało ją to całe zdarzenie na górze, przecież była pewna, że nie śniła wtedy. A może jednak to przemęczenie? Jak można wytłumaczyć te rany na dłoniach, kiedy na korytarzu nie ma nawet zarysowań na podłodze?

— Niech się pani jeszcze prześpi. Wszystko rozumiem, to nie wstyd, że czasem pamięć nas zawodzi — skwitował recepcjonista.

— Ale mnie nic nie zawodzi, jestem zdrowa. Nie róbcie ze mnie jakiejś ześwirowanej!

— Proszę o szacunek, jestem starszy! Już ja znam takie jak pani, co to najpierw pałętają się po nocy, robiąc co im się żywnie podoba, a potem udają niewiniątka.

— Kevinie, chodźmy stąd! Zrobimy to, co musimy i wynośmy się — wymruczała ze zdenerwowaniem.

— Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Wrócisz tu, nim się obejrzysz! — odrzekł, patrząc przenikliwym wzrokiem.

Wyszli z hotelu, zamykając za sobą drzwi.

— Ja pierdolę! Co za dziwoląg z tego gościa. No słyszałeś, jak on mnie potraktował?

— Wiesz, Nancy, w pewnym sensie to ja Ciebie też nie rozumiem. Gubisz się sama w tym, co mówisz. Ja już nie będę Cię męczyć pytaniami, bo mam dość. Róbmy, co swoje.

— Tak, jasne. W sumie, może jestem przemęczona. — W głębi duszy nie to chciała powiedzieć, lecz miała dość brania ją za wariatkę i postanowiła uspokoić sytuację.

Przez całą drogę, żadne z nich nie pisnęło ani słówkiem.

— Dlaczego nic nie mówisz? — zapytał.

— Przecież według Ciebie kłamię, więc najlepiej będę siedzieć cicho. Wszyscy są przeciwko mnie. Chcę jak najszybciej nakręcić ten materiał i zwiać stąd. Mam dość wrogich nastawień i niewytłumaczalnych sytuacji, które rujnują moją psychikę. Poczekaj chwilę, muszę zadzwonić do matki. Z tego wszystkiego nie dałam nawet znać, że jesteśmy na miejscu.

— Przecież twoja matka i tak pewnie nie pamięta, że miałaś wyjechać.

— Wiesz co, Kevinie, to był już cios poniżej twojej inteligencji.

— Przepraszam, nie tak miało to zabrzmieć!

Nancy sięgnęła po swój telefon do kieszeni. Wcisnęła klawisz „gwiazdka”, po czym ekran się podświetlił.

Jest naładowany, a jeszcze wczoraj ledwo „dyszał”. „I dlaczego jest w kieszeni płaszcza, a nie w pokoju albo na korytarzu?” — pomyślała.

— Ładowałeś mój telefon? — zapytała.

— Przecież sama wczoraj podłączyłaś go do sieci, prosząc mnie, abym za pól godziny odłączył go i włożył do twojego płaszcza, żebyś go dzisiaj nie zapomniała.

— Nie, coś Ci się pomyliło chyba. Miałam go wczoraj wieczorem w kieszeni, gdy byłam w barze. Zerkałam na niego co jakiś czas, sprawdzając godzinę. A i zanim jeszcze zeszłam do baru, dostałam SMS-a od Tobiasa.

— Słuchaj, jesteśmy przyjaciółmi, ale mam już dość twoich… — przerwał.

— Co to za krzyki? — zapytała wystraszona.

— Nie wiem, to chyba stamtąd. — Wskazał palcem na ciemną alejkę.

— Czekaj, czekaj, to tu! Boże, co on robi? — dodała z niedowierzaniem.

— Włączam kamerę, na mój znak zacznij mówić — o czym dyskutowaliśmy w czasie lotu. Weź oddech i działaj. Nie spieprz tego, proszę!!!

Zdenerwowana, nie wiedziała jak się zachować. Uciekać czy korzystać z okazji do dobrego materiału.

Witam państwa, jesteśmy w Neuzanuaclyot — mieście strachu. Za mną widzicie państwo jedną z „mrocznych dzielnic”. Podobno kto do niej wejdzie — nie powróci żywy. Jesteśmy pierwszą ekipą, która odważyła się tutaj przyjechać. Tylko dla państwa relacjonujemy to, co tak naprawdę kryje się w tych ciemnościach.

Nancy odczuwała ogromny niepokój, wydawało jej się, że z powrotem wchodziła we wczorajszą ciemność. Zaczęła powoli się jąkać.

— Co z Tobą? Weź się w garść! Przecież to będzie oglądać cały świat — rozkazał Kevin.

Zdezorientowana kontynuowała swoją wypowiedz, powoli wchodząc w głąb alejki.

— Czekaj! — krzyknął.

— Na co? Co Ty sobie wyobrażasz? Jak nic nie robię, to mnie poganiasz, a jak wreszcie mi coś dobrze wychodzi, to każesz mi czekać. Jeszcze do tego zaczęło ostro padać — dodała.

— Cicho, patrz, tam ktoś jest!

— Chłopie, słyszałeś parę krzyków, a teraz masz zwidy, że ktoś tam jest? A ze mnie się śmiałeś…

— O kurwa! — krzyknął.

— Jak chcesz się odegrać na mnie za poranek, to Ci się to udaje perfekcyjnie! — mówiąc, obróciła się i zastygła w bezruchu. — Nie wierzę, tam ktoś kogoś gwałci.

— To będzie perfekcyjny materiał!

— Co masz na myśli? Pozwolisz komuś cierpieć kosztem dobrego materiału? — dodała z niedowierzaniem.

— Chyba widzisz, a zarazem domyślasz się, że to nieuniknione. Przecież jak ją wykorzysta, to nie pozwoli na to, żeby poszła na policję. Oczywiste jest to, że ją zabije.

— Idę pomóc tej kobiecie! Raz już pozwoliłam umrzeć swojej siostrze, kiedy za moimi plecami popełniała samobójstwo — powiedziała.

* Marie, bo tak miała na imię jej siostra, feralnego wieczora udawała, że boli ją głowa i potrzebuje snu. Kazała siostrze włożyć na uszy słuchawki i posłuchać ostatniego albumu „Blondie” na walkmanie. Nancy miała wtedy zaledwie dwanaście lat i nie domyślała się, że jej na pozór spokojna i cicha siostra ma problemy. Podczas wspólnie spędzanego czasu nie zdradziła się nigdy z zamiarem odebrania sobie życia.

Kiedy zasłuchana w pędzie piosenki „Heart of Glass” kreśliła kąty w zeszycie, Marie ze łzami w oczach połykała po kryjomu na łóżku tabletki. Jedna po drugiej. Tak jak dziecko bierze smakowe żelki z kolorowej torebki, tak ona pochłaniała kolejne kapsułki. Kiedy Nancy skończyła po prawie dwóch godzinach swoją pracę, nie było odwrotu. Myślała, że jej kochana siostrzyczka śpi — po prostu jak co dzień zamknęła oczy do snu, do podróży w głąb swojej wyobraźni… lecz to było ich ostatnie pożegnanie. Rozżalona i wypełniona poczuciem winy Nancy nie pojawiła się nawet na ceremonii pogrzebowej. Dlatego też tak bardzo przeżywała śmierć ojca, w poczuciu, że po latach traci kolejną najważniejszą dla niej osobę w życiu.

— Co? Jesteś chyba niespełna rozumu! Rozumiem, że chcesz pomóc, ale nie możesz tam iść. To jakiś psychol. Chcesz wrócić do domu, do matki, czy nie?

— Oczywiście, że chcę, ale nie pozostawię człowieka na śmierć.

Gwałciciel w masce krzywdził kobietę na koszu zakrytym z wierzchu poskładanymi kartonami z marketu. Młoda, przed trzydziestką — po stroju wydawać by się mogło, że to pani do towarzystwa. Ciemna obcisła bluzka i czerwona miniówka umacniały tę ocenę. Bez zahamowania mężczyzna bestialsko penetrował, okaleczając przy tym jej ciało. Krzyk konającej ofiary na przemokniętej stercie śmieci budził śmiertelny strach. To błaganie o pomoc każdemu utkwiłoby w pamięci. Każdy sen, każdy koszmar, każda myśl — byłaby jej lamentem. Psychopatyczny morderca, zaraz po swoim nieludzkim czynie, odciął głowę swojej ofierze.

Nancy była w szoku, gdy widziała na własne oczy to, co chciała zobaczyć — morderstwo w dzielnicy strachu. Nie mogła jednak dopuścić do tego, by jej przyjaciel wszystko filmował.

— Nie chcę tego kontynuować. Wyłącz to — wykrztusiła płacząc.

Kevin zachowywał się tak, jakby sprawiało mu to radość.

— Kurwa mać, wyłącz to!

— Nie! Jak nie chcesz patrzeć, to idź stąd. Może przyprowadzi jeszcze inna ofiarę.

— Wyłącz to! — teraz już bardzo głośno krzyknęła, zapominając o tym, że parę metrów stąd znajduje się zabójca.

— On nas chyba usłyszał.

— To wszystko przez Ciebie! — powiedziała półgłosem, chowając się za kontener.

Oboje stali jak zamurowani — nie wiedząc, czy uciekać czy przeczekać wszystko, aż do odejścia sprawcy z miejsca zbrodni, obserwowali przez szparę między ścianą a koszem mężczyznę, podążającym w ich stronę z prętem, którym przed chwilą zamordował kobietę.

— Ja pierdolę! On tu idzie, co robimy? — zapytała ze „śmiercią w oczach”.

— Nie będziemy czekać. Musimy wiać, słyszał nas. Oby tylko nie widział naszych twarzy.

Zaczęli biec, ile tylko sił w nogach. W tamtej chwili oprawca miał ich w zasięgu wzroku. Zagęścił swoje ruchy i zaczął podążać za nimi. Niestety dla Kevina było to pechowe posunięcie. Gdy skręcał w następną uliczkę, potknął się o kamień, którego nie widział. Doznał urazu głowy i stracił przytomność.

— Wstawaj! — Szarpnęła go, krzycząc ze łzami w oczach.

Chcąc go podnieść, upadła na ziemię. Kevin nie był typem szczupłego mężczyzny, a raczej przeciwieństwem. W zaistniałych okolicznościach, nawet jeżeli chciałaby go podnieść, nie miałaby szans z nim uciec. Musiała myśleć o ratowaniu własnego życia, a jego ukryć w bezpiecznym miejscu. Zaciągnęła nieprzytomnego Kevina za starą budkę z hamburgerami. Chwyciła za kamerę i spojrzała, gdzie podziewa się morderca. Nie widząc nic, zaczęła biec drogą powrotną. Oblana potem i ledwo ziejąca, dotarła do hotelu.

Weszła do środka, rozglądając się na wszystkie strony, lecz nikogo nie widziała. Nie było nowych gości ani recepcjonisty, tylko penetrująca jej uszy, denerwująca muzyka w tle. Postanowiła pójść na zaplecze, po drodze minęła pokój starszego mężczyzny z recepcji. Był dziwny. Ciemny, bez okien, ale uporządkowany. Stolik, stara zleżana wersalka, szafa, dywan, fotel obity brązową skórą i ciemny tunel… właśnie to najbardziej ją nurtowało. Wydawało się, że metraż pomieszczenia był nieskończony. Przebrnęła przez połowę pokoju, czując ogromne wahanie, czy posunąć się dalej i kontynuować naruszanie czyjejś prywatności. Ciekawość wzięła górę!

„Diable, możesz zacierać ręce! Skusiłeś mnie, abym to zrobiła” — pomyślała.

Z drugiej strony, nie miała innego wyjścia — przecież musiała szukać pomocy. Spojrzała na swoją stopę w ubłoconym bucie, którą podniosła, by przejść przez próg. Nagle z ciemności wyłonił się przed nią starzec w płaszczu przeciwdeszczowym, cały mokry.

— Aaa! — krzyknęła.

— Co tu robisz? — zapytał szyderczo. — Jakim prawem wkroczyłaś na mój prywatny teren?

— Proszę o pomoc — wydusiła z siebie ostatkiem sił, opierając się o ścianę.

— Jak ja Ci mam niby pomóc? Daj mi spokój, muszę się osuszyć, dopiero wróciłem.

— Ale pro… — ucięła. — A gdzie pan w ogóle był?

— Śmiesz mnie jeszcze wypytywać o moje prywatne sprawy? Denerwujesz mnie! Wynoście się stąd, podrzędna dziennikareczko.

— Proszę mi pomóc. Obiecuję, że jak tylko pójdziemy po Kevina, opuścimy to miejsce.

— A gdzie masz tego swojego marnego reportera?

— Zostaliśmy zaatakowani przez jakiegoś psychopatę. Zostawiłam go na miejscu, myślę, że nic mu się nie stanie. Błagam, niech pan zadzwoni na policę. Przepraszam za sytuację rano. Byłam zmęczona, poniosło mnie.

— Dziecko moje, nie wystarczy przeprosić! Za złe zachowanie trzeba ponieść odpowiednią karę. Ale dobrze, zadzwonię.

Mężczyzna udawał tylko, że dzwonił po pomoc. Nancy nie wiedziała, że telefon od dawna nie działał z powodu odcięcia kabla telefonicznego.

— Przykro mi, lecz w taką pogodę nie przyjadą! — oznajmił.

— Jak to? Mogę sama spróbować?

— Nie! — krzyknął, mocno chwytając Nancy za rękę.

— Proszę mnie puścić!

— Lepiej nie plącz się w sprawy, które Cię nie dotyczą, a mogą zaszkodzić. Po co w ogóle tutaj przyjechaliście? Zajmijcie się swoimi sprawami. To nasze miasteczko i nasze życie. Radzimy sobie i robimy, co chcemy. Nikt nie jest nam potrzebny, aby zakłócać nasz tryb życia. Pamiętaj, że za niektóre rzeczy można zapłacić wielką cenę.

Wystraszona wybiegła z zaplecza, na zewnątrz hotelu. Sama musiała wrócić po przyjaciela.

Dotarła na miejsce, ale ku jej zdziwieniu, na ulicy nikogo nie było. Nie wiedziała, o co chodzi, przecież gdyby Kevin sam wstał i poszedł, spotkaliby się po drodze. Obawiała się, że nie odzyskał przytomności, a wręcz przeciwnie, ktoś go porwał. Przez myśl przeszły jej najczarniejsze myśli. Nie dała ponieść się emocjom. Zauważyła leżącą na ziemi kamerę, którą kręcono reportaż. Wzięła ją ze sobą i wróciła przed hotel z nadzieją, że Kevin już tam czeka. Biorąc pod uwagę, że morderca się oddalił, mógł sam powrócić inną drogą. Podobno nadzieja matką głupich — tak mawiała jej matka.

Do płuc nabrała powietrza i weszła do środka. Od razu skierowała się na górę, widząc na schodach ślady odcisków butów, które prowadzą do jej pokoju. Kamień spadł jej z serca! Liczyła na to, że Kevin tam jest.

Nie bacząc na nic, otworzyła drzwi. Wszystko było takie jak wtedy, gdy wychodziła na wywiad. Zero śladów butów ani obecności kogokolwiek.

Nie chcąc zniszczyć dowodu, schowała kamerę w starej szafie. Całkowicie pusta, pomijając kilka wieszaków, wiszących na drewnianej rurce. Już prawie ją zamykała, gdy ku jej zdziwieniu, zobaczyła kawałek materiału wystającego z prawego boku dna. Chwyciła za skrawek i pociągnęła. Pokrywa dna szafy podniosła się do góry. Na dnie leżało prześcieradło całe we krwi z napisem, który wprawił ją w osłupienie. Otworzyła usta z niedowierzaniem i zaczęła czytać w myślach tekst: „WIEM, ŻE TO WIDZIAŁAŚ! BĘDZIESZ NASTĘPNA. POZDROWIENIA OD KEVINA”.

„Nie, nie, nie, nie… to nieprawda!” — powtarzała z przerażeniem.

W jej głowie, zaczęły ukazywać się jej obrazy z miejsca zbrodni, gdy morderca zabijał ofiarę, a po chwili wymruczała: „Ten skurwysyn porwał Kevina!”.

Wybiegła z pokoju na dół. Minęła po drodze recepcjonistę, który był zaczytany w artykuł z miejskiej gazety. Bez pytań i docinek, na które było go stać w takich sytuacjach, zmierzył wzrokiem wybiegającą z budynku Nancy.

Rozdział 4

„GŁOS ZZA DRZWI”

Nieopodal hotelu znajdował się opuszczony od lat zakład mechaniki samochodowej. Nancy podeszła do bramy. Przycisnęła brudny i ociekający deszczem przycisk domofonu, lecz nikt nie odpowiadał. Tak kilka razy — i bez skutku. Zdesperowana złapała za szczebel bramy, która ku jej zdziwieniu była otwarta. Weszła, lecz otaczający ją widok był przerażający. Wszędzie dookoła podwórka było błoto, przez które trudno nawet przejść. W półbutach, które przemakały od podeszwy ze wszystkich stron, dotarła do drzwi. Zapukała, lecz ponownie nikt się nie odezwał. Pomyślała, że nie ma tam nikogo i będzie mogła chociaż na chwilę schronić się od ulewy. Otworzyła zabrudzone szlamem drzwi. Postawiła nogę na skrzypiącym progu z desek. Wszędzie było strasznie brudno. Weszła niepewnie do środka, lecz w otaczającej ciemnicy i pajęczynach na ścianach dostrzegła tylko starą kuchenkę, na której stał garnek z wrzącą woda. Miała wrażenie, że nikt tu nie mieszkał przynajmniej od kilku lat. Nie było prawie mebli, tylko jedno okno i nurtująca ją kuchenka. „Niemożliwe, żeby nikt tu nie mieszkał, a pod garnkiem palił się płomień” — pomyślała.

Nikt długo by nie wytrzymał w takich warunkach. Na przekór sobie postanowiła pójść dalej, lecz w następnym pokoju droga się skończyła. Po prawej stronie znajdowały się zabarykadowane deskami i gwoździami drzwi, które nie wiadomo dokąd prowadziły. Deski były szczelnie przybite, jakby było tam coś, czego nie może nikt zobaczyć. Widać było, że ktoś nie chciał czegoś wyjawić. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, potwierdzić to mogła sama Nancy. Widząc leżące na podłodze szczypce, chwyciła je i spróbowała wyciągać gwoździe. Nagle usłyszała jakiś szmer zza drzwi. Dochodzący z drugiej strony niewyraźny szloch kobiety, przyprawił ją w gęsią skórkę. Przystawiła rękę zwiniętą w pięść do drzwi i lekko zaczęła pukać. Żadnego odzewu. Spytała więc: „Kto tam jest?”. Ktoś cicho podszedł do drzwi.

— Wiem, że tam ktoś jest! Czy mogę jakoś pomóc? — zapytała.

— Nie możesz mi już pomóc — odpowiedział nieznajomy głos.

— Kim jesteś?

— Nie mogę Ci powiedzieć!

— Musisz, jeżeli mam Cię stąd jakoś wyciągnąć.

— Lepiej sama uciekaj, może znajdziesz jeszcze ratunek. Dla mnie już go nie ma.

— Nie zostawię Cię tutaj. O co chodzi? Najpierw morderstwo, następnie znika Kevin, a teraz jestem w opuszczonej ruderze, gorszej od śmietnika, i rozmawiam z jakąś kobietą za zabarykadowanymi drzwiami, która nie daje sobie pomóc.

— Uciekaj, póki możesz. To miasto jest przeklęte — ostrzegła ponownie.

— Nie wierzę Ci! Co to za jakieś cyrki? Kto w ogóle Cię tutaj zamknął?

Nieznajoma nic nie odpowiedziała.

— Nie będziemy tak rozmawiać — wymruczała Nancy.

Coraz silniej zaczęła wyciągać z desek gwoździe, kiedy nagle usłyszała, jak otwiera się brama na zewnątrz. Dobiegła do jedynego okna w pomieszczeniu. Zauważyła auto, wjeżdżające na teren podwórka. Mężczyzna za kierownicą, nie mógł dalej przejechać, przez błoto, a do tego zdawał się bardzo zdenerwowany. Wysiadł z brudnego auta i poszedł. Nancy nie widziała w ogóle jego twarzy. Okno było brudne, a krople deszczu kompletnie niszczyły kontury obrazu.

— Idzie? — spytała uwięziona.

— Kim on jest? — krzyknęła z drugiego pomieszczenia, panikując. — Nie mam gdzie się schować.

— Za kuchenką po lewej stronie masz ukryty schowek bez klamki, w ścianie. Właśnie dlatego go nie zauważyłaś. Idź tam i schowaj się — podpowiedziała ze spokojem uwięziona, jakby wiedziała, co dokładnie trzeba zrobić.

Szybko skierowała się do schowka. Udało jej się zdążyć przed mężczyzna, który niczym tajfun otworzył ledwo trzymające się zawiasów drzwi. Zaraz potem wyszedł tylnym wejściem.

Nancy widziała to przez szpary w drzwiach i była pewna, że na tyłach mężczyzna ma swój zakład.

— I co, wyszedł już? — zapytała.

Nancy ostrożnie wyszła ze schowka. Nastała grobowa cisza, nawet wrzący garnek przestał bulgotać — najprawdopodobniej skończył się gaz w butli. Poszła do drugiego pokoju i szepnęła:

— Poszedł za dom.

— Żeby dobić swoją najnowszą zdobycz… — dodała nieznajoma.

— Co?

— Jeszcze się nie domyśliłaś, że to morderca? Popatrz na jego twarz.

— Nie widziałam jego twarzy. Więc jeśli jest mordercą, to czemu żyjesz?

— Niedawno dostał informację od swojego ojca, że jakiś mężczyzna leży nieprzytomny w jednej z dzielnic strachu. Dlatego żyję, a żebym nie uciekła — połamał mi obie nogi.

— Psychol. Poczekaj, zaraz Cię wyciągnę z tej nory.

— Nie możesz nic zrobić.

— A ten mężczyzna w dzielnicy strachu — to przecież mógł być Kevin! Zostawiałam go i pobiegłam do hotelu, i… TO NIEMOŻLIWE!

— Kim jest Kevin?

— To mój przyjaciel, z którym przyjechałam kręcić tutaj reportaż o morderstwach.

— Jak los może działać na ludzką niekorzyść. Teraz sama jesteś w takiej pułapce. Walcz o swoje życie, a jeżeli z tego wyjdziesz, to będziesz bardziej wartościowym dowodem niż nagrania, o które tak zaciekle walczysz. Musisz sama to przeżyć, by uwierzyć.

— Nie mam pojęcia, być może masz rację. Jest to może rodzaj próby, którą muszę przejść. Jednak, to co przeżywam teraz, to nie wszystko. Jest jeszcze coś dziwnego. Nie poznaje siebie, odkąd tu przyjechałam. Miałam dziwny incydent w hotelu. Nie wiem, czy był to sen, jawa, czy już mi coś szwankuje z rozumem. Jedno jest pewne: muszę ratować Kevina, choćbym miała zginąć. To moja wina. Ja go tu ściągnęłam i zostawiłam. Muszę za to zapłacić każdą cenę. Jesteś pewna, że on tam jest?

— Tak sądzę, niedługo po wyjściu ponownie przyszedł i ciągnął po podłodze coś ciężkiego.

— Spróbuję dowiedzieć się, kto jest w rękach tego mordercy. I Ciebie też uratuję, obiecuję Ci to!

— Ja już przygotowałam się na śmierć.

Nancy na własne ryzyko podeszła do drzwi, złapała za klamkę i lekko je uchyliła. Pochłonięty torturami morderca nie zwracał na nic uwagi. Delikatnie się wyłoniła, lecz pokonanie następnych kroków znów stało się ciężkie, gdyż przez ten czas napadało sporo deszczu. Weszła w bagno, jak zimą w warstwę nieodgarniętego śniegu. Zbliżając się do prowizorycznego zakładu, przez zaparowaną szybę zauważyła osobę leżącą na stole. Nie była w stu procentach pewna, czy to Kevin. Jeszcze tylko przez moment zawahała się, czy iść dalej. Morderca mógł być wszędzie, straciła go z zasięgu wzroku.

Weszła do środka. Po lewej znajdowało się pomieszczenie, gdzie leżała ofiara. Podeszła bliżej. Ku jej zdziwieniu na stole leżało zmasakrowane ciało kobiety, która została zabita podczas kręcenia reportażu. Doszła wtedy do makabrycznego wniosku — bezapelacyjnie była pod jednym dachem z oprawcą. Niezidentyfikowana kobieta miała wcześniej obcięta tylko głowę, a teraz oprócz tego poodcinane kończyny i wyjęte serce. Wszędzie były ślady krwi, która całkowicie wypływała z jej ciała. Stojąc obok zwłok, usłyszała kroki. Zdezorientowana schowała się za stolik, na którym leżały przyrządy do tortur. Niechcący zahaczyła o niego ręką, w wyniku czego na podłogę z hukiem spadły srebrne nożyczki.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna z garnkiem w ręku. Z ogromną uwagą zaczął wodzić wzrokiem po pokoju. Pomimo huku, nic nie zauważył. Usiadł na krześle i kończył ciąć ofiarę jak warzywa na sałatkę. Nancy siedziała skulona i była przerażona tym, do jakiego stopnia może posunąć się człowiek. Wszystkie resztki, jakie zostały z ciała, morderca wrzucił do dużego kotła. Widziana wcześniej, gotująca się na kuchence woda, była przeznaczona na ludzkie mięso.

Po srebrnym kotle spływała krew. Nancy nie wiedziała, jak teraz wydostać się z pułapki szaleńca, bowiem musiałaby nie zauważona uciec jak najdalej. Próbowała wymyślić plan, lecz miała związane ręce, gdyż oprawca znajdował się o parę metrów dalej. Wreszcie wstał z drewnianego krzesła i przykrył wielką pokrywą gar wypełniony po brzegi mięsem. Podniósł go i wyszedł na zewnątrz. Nancy miała jedyną szansę na ucieczkę. Przerażona, podparła się ściany i wstała z zabrudzonej podłogi. Nie wiedziała do końca, czy dobrze robi, wychodząc z tego piekła, gdyż nie, wie co ją czeka poza nim. „O ironio losu” — pomyślała. Chwyciła za obsmarowaną klamkę i otworzyła drzwi. Na dworze panował już zmrok. Na oślep okrążyła dom i doszła do bramy, lecz ta była zamknięta na kłódkę. „No tak, pewnie zobaczył moje mokre ślady, kiedy poszedł po garnek” — wyszeptała w myślach.

Niestety bramy nie dało się przeskoczyć ani na nią wspiąć, ponieważ była bardzo wysoka. Przez moment myśli kobiety porwały sceny ze snu, który miała w dniu śmierci ojca. Brama miała około 3 metrów i była gładka, bez żadnych miedzianych zdobień czy zawijasów. Błądziła więc nadal w ciemnościach, szukając wyjścia, lecz betonowy płot wydawał się nie mieć końca. Coraz bardziej wycieńczona, traciła panowanie nad swoimi ruchami. Zmęczona i bez nadziei usiadła na wielkiej pokrywie, która znajdowała się przy płocie — i zasnęła.

Po kilku godzinach się obudziła. Była jeszcze bardziej mokra i brudna. Kiedy podniosła twarz w stronę nieba, zauważyła, jak przez mrok dociera słońce, a dzień budzi się do życia. Na szczęście, znajdowała się tuż obok dużej dziury w płocie, przez którą udałoby się uciec. Kto wie, gdyby wczoraj nie zasnęła, może byłaby już w bezpiecznym miejscu.

Po przejściu za płotem ujrzała główną ulicę. Wybiegła na środek i ile sił w nogach zaczęła uciekać w nadziei, że wkrótce znajdzie pomoc.

Rozdział 5

„PRZESŁUCHANIE”

Ulica była coraz bardziej nagrzana od słońca, a pragnienie doskwierało wraz z opadającymi siłami. Nagle Nancy zauważyła samochód jadący w oddali… „Fatamorgana czy rzeczywistość?” — zapytała samej siebie w myślach.

Zaczęła szybko biec w jego stronę, wymachując rękoma. Kierowca widząc kobietę, zatrzymał samochód i zgasił silnik, po czym wysiadł z auta. W ustach mlaskał poślinioną wykałaczkę, którą przeżuwał jak gumę do żucia. Jak tylko podszedł bliżej, Nancy zauważyła głęboką bliznę na jego prawym policzku. Zdyszana, oparła się o maskę samochodu.

— Kto Cię tak urządził? — zapytał.

— Proszę mi pomóc. To ten szaleniec!

— Zaraz, zaraz… o kim mówisz, kobieto? Uspokój się.

— O mężczyźnie, który mieszka w domu niedaleko stąd. Ma własny warsztat samochodowy, który jest tylko przykrywką. Tak naprawdę zabija tam ludzi — powiedziała drżącym głosem.

— Proszę się uspokoić, jesteś zmęczona i brudna. W jaki sposób mogę Ci pomóc? A w ogóle to skąd jesteś? Nie widziałem Cię tutaj nigdy.

— Mieszkam w Stanach, jestem dziennikarką. Przyjechałam zrobić reportaż razem z przyjacielem, który zresztą zaginął.

Mężczyzna z szyderczym uśmiechem na twarzy wtrącił się mówiąc:

— To nie jesteś tu sama? Gdzie twój przyjaciel?

— Przecież powiedziałam panu, że zaginął.

— Kto? — zapytał.

— Kevin!

— Nadal nie wiem, o kim mowa — pogrywał słowami.

— Nie mam już sił po prostu… Ten morderca z pseudowarsztatem.

— Wsiądź, proszę, do samochodu, zabiorę Cię na policję.

Podszedł do niej i podprowadził do drzwi. Usiadła na przednim siedzeniu po prawej i zamknęła drzwi. Po kilku minutach zamknęła oczy i zasnęła. Miała znów dziwny sen…

Ciemno, gęsty las. Ubrana w czarną, długą do ziemi suknię szła przed siebie. W stopy wrzynały jej się kawałki szkła rozsypanego dookoła. Łzy napływały do oczu, czuła, jak uchodzi krew z jej żył — chcąc wydobyć jakiś dźwięk, czuła paraliż w gardle. Podeszła do drzewa, stąpając pokrwawioną nogą po liściach, i wpadła w sidła, krzycząc w niebogłosy… Kolce przebiły jej nogę na wylot. Nie wiedziała, że krzykiem sprowadzała na siebie niebezpieczeństwo. Nagle ucichła, kładąc dłonie na ustach. Zabrzmiał głośny szelest liści i tłuczone szkło pod podeszwami. Odwróciła się tyłem do drzewa, lecz nic nie widziała. Czuła na sobie obcy oddech przeszywający ją od stóp do głowy. Coś przeleciało jej przed twarzą, jakieś światło z oddali, jakby odbicie latarki. Poczuła dotyk na policzku — i nim zdążyła się obrócić, poczuła w ustach drut kolczasty, który rozerwał jej twarz. Obudziła się z krzykiem.

— Co się dzieje? — zapytał kierowca.

— Gdzie ja jestem?

— Nie twoja sprawa.

Zaniepokojona odpowiedzią nie dała nic po sobie poznać i zapytała:

— Możesz mnie zawieźć na posterunek?

— Może tak, może nie! Nie wiem, zobaczymy, jak się będziesz sprawować!

— Chcę natychmiast wysiąść — zażądała, łapiąc za klamkę, która ani drgnęła. — Ty, oszuście, co kombinujesz?

— Domyśl się! Rzadko kiedy na tym zadupiu pojawia się taki młody i jędrny kąsek. Jeżeli będziesz współpracować, nic Ci się nie stanie i nie ucierpisz.

— Chyba sobie żartujesz myśląc, że będę robić, co mi każesz.

— To się jeszcze okaże!

Mężczyzna zgasił samochód, po czym wyszedł. Siłą wyciągnął Nancy ze środka.

— Teraz pójdziemy nad jezioro za lasem — oznajmił.

Droga nie trwała zbyt długo. Zaraz na początku ścieżki prowadzącej w głąb drzew Nancy zaczęła wyrywać się z silnych rąk kierowcy i uciekać przed siebie. Biegła przez las dokładnie tak jak w minionym śnie. Dookoła były już same drzewa. Nie wiedziała, gdzie dalej się udać. Wszystko było prawie takie samo… Usłyszała szelest liści i poczuła oddech na skórze. Tuż za nią stała postać. Nagle usłyszała słowa: „Nie uciekniesz mi”.

Odwróciła się i ujrzała mężczyznę, który wyciągnął sznurek z kieszeni i obezwładnił jej ręce.

— Nie chciałaś ze mną współpracować, to wrócisz, skąd przyszłaś!

Wrócili do auta. Nancy w pierwszej chwili nie domyślała się, co ją czeka… Spokojnie siedziała na miejscu, by nie pogarszać swojej sytuacji. Nagle ukazała jej się znajoma trasa, jakby już tu przejeżdżała.

— Poznajesz? — zapytał szyderczym śmiechem.

— Przecież… — chciała coś powiedzieć.

— Ja tylko zbieram i dowożę „świeże mięsko”, które chcę zwiać z ubojni mojego brata.

— Zatrzymaj się!

— Żebyś uciekła?

— Chcę poprawić swoje zachowanie. Jeśli mnie rozwiążesz, zrobię, co zechcesz.

Rozradowany mężczyzna od razu się zatrzymał i zaczął rozwiązywać supeł na rękach kobiety. Zdezorientowana i pełna czarnych myśli, położyła rękę na jego kolanie i zaczęła przesuwać ją do góry. Drugą położyła mu na twarz porośniętą trzydniowym zarostem. Podekscytowany obrotem spraw, był jak zahipnotyzowany. Wpatrzona w jego oczy, ze sztucznym pożądaniem zaczęła go całować. W głębi duszy bardzo przestraszona musiała dalej brnąć w tę niebezpieczną sytuację, gdy ten nachalnie wkładał język w jej półzaciśnięte usta, czuła okropne obrzydzenie i poniżenie. Musiała kompletnie zdegradować się moralnie, by zyskać czas na plan, który miała wykonać. Zsuwając rękę po brzuchu, powoli skierowała się ruchami na jego pasek. Wystawały z niego broń oraz nóż w futerale. Zdekoncentrowana, nie wiedziała co wybrać. Broń mogła być nienaładowana lub nieodblokowana. „Nóż zawsze zadziała” — pomyślała. Odkleiła swoje usta i z dozą niepewności na twarzy odpięła z futerału nóż, uniosła i wcelowała prosto w szyję napastnika. Jego zdziwienie było bezcenne. Doznał ciosu w pół oddechu. Lecz na tym Nancy nie skończyła swojej zemsty. Wyciągnęła zakrwawioną ręką nóż z ciała obleśnego mężczyzny i wbiła go prosto w jego genitalia. Krew tryskała z góry i dołu, poszkodowany nie miał szans na przeżycie.

— Już nikogo nie skrzywdzisz, skurwysynie — powiedziała, schodząc na miejsce pasażera.

Otworzyła drzwi, wyciągnęła obie nogi i z oddechem ulgi położyła je na jezdnię. Znów musiała szukać pomocy. Miała tylko nadzieję, że znajdzie drogę do komisariatu, gdzie nie będzie już żadnego krewnego zabójcy.

Ruszyła przed siebie… Krople potu spadały po jej twarzy, a na horyzoncie pojawił się kolejny samochód. Nie wiedziała, czy bezpiecznym rozwiązaniem będzie zatrzymanie go, lecz nie miała innego wyjścia. Miasto jakby wymarło, zero ludzi na ulicach, puste podwórka i to przeklęte słońce, które grzało jak na patelni. Stanęła na środku drogi i czekała, aż kierowca dojedzie. Na szczęście trafiła na młodą podróżującą kobietę, która od razu chętnie zgodziła się na podwiezienie. Po drodze opowiedziała, co się wydarzyło. Nadszedł wreszcie moment, kiedy znalazły się przed wejściem do budynku policji. Podziękowała raz jeszcze za wszystko nieznajomej kobiecie, która chciała wejść z nią do budynku, lecz Nancy odmówiła.

W środku nikogo nie było… „Nie, kolejna opuszczona rudera?” — pomyślała. Stąpnęła na zimnych, wzorowanych w paski płytkach i podeszła do biurka, które stało na wprost wejścia. W prawym rogu świeciła się słabym odblaskiem nieduża lampka z brązowym szklanym abażurem. Zbliżyła się, gdy nagle zza węgła pojawiała się postać człowieka, na widok którego krzyknęła ze strachu. Szybkim ruchem niechcący zrzuciła lampkę, która od razu z hukiem się stłukła.

— Ale mnie pan przestraszył! — powiedziała drżącym głosem.

— Witam, jestem Stanley Devro. Przepraszam, ale to pani wtargnęła do tego budynku bez pozwolenia, więc proszę się nie dziwić.

— Przecież to posterunek, a ja potrzebuję pomocy, miałam zadzwonić przed wejściem?

— Więc czego pani potrzebuje? — zapytał, zapalając światło.

— Ktoś próbował mnie zabić.

— Doprawdy, a w jaki sposób? — odpowiedział z sarkazmem. — A może za dużo się pani naoglądała filmów z dreszczykiem na VHS? — spojrzał na jej zakrwawione ręce.

— Pan sobie ze mnie robi żarty?

— Nie, gdzieżbym śmiał! Proszę pójść ze mną, zaprowadzę panią do mojego przełożonego.

Ucieszona, że wreszcie ktoś jej pomoże, poszła za nim.

— Proszę wejść, to tu — wskazał.

Patrząc jak wryta na zielone, zaniedbane i obskurne drzwi, przez które czuć było dym papierosowy, odczuwała po raz kolejny niesmak. Na drzwiach wisiała plakietka z nazwą: „Komendant Alvaro Ramonez”. Złapała za usmarowaną czymś lepkim klamkę i pchnęła drzwi. Otworzyła i prosto w jej twarz buchnął dym.

— Dzień dobry, nazywam się Nancy Preston.

— Witam! Cóż sprowadza panią w nasze skromne progi? Dlaczego pani wygląda, jakby co najmniej nie myła się od tygodnia? Kolejna bezdomna?

Zrozpaczona podeszła do biurka i chwyciła komendanta za rękę.

— Bardzo pana proszę, niech mi pan pomoże!

— Ale o co chodzi?

— Panie komendancie, to jakaś świruska! — wcisnął swoje pięć groszy Devro.

— Idź pilnować wejścia, a nie wtrącasz się w nie swoje sprawy! — rozkazał.

— Przeżyłam piekło! — powiedziała.

— Mianowicie?

— Jakiś mężczyzna najpierw zgwałcił kobietę, poderżnął jej gardło, a na końcu poćwiartował jak kurczaka na niedzielny obiad. Następnie porwał mojego przyjaciela, a do tego próbował zabić jeszcze mnie. Jakby było tego mało — w jego domu jest jakaś kobieta, którą okaleczał i przetrzymywał w zabitym deskami pokoju. Na szczęście uciekłam.

Mężczyzna chwycił za słuchawkę telefonu:

— Przepraszam, ale muszę wykonać jeden ważny telefon — oznajmił.

Zaczął wykręcać palcem wskazującym cyfry na tarczy, po czym połączył się z kimś.

— Witam! Pewna pani mówi, że uciekła z rąk szaleńczego oprawcy grasującego w naszej okolicy. Czy coś pani o tym wie? Aha, rozumiem. Więc proszę do mnie przyjechać i zdiagnozować sytuację. Dziękuję, do zobaczenia — zakończył. — Proszę się nie martwić. Pomoc jest już blisko, a nawet bliżej, niż pani myśli.

Nancy przeszył dreszcz szczęścia, że wreszcie coś ruszyło do przodu.

Minął kwadrans, gdy nagle w holu zrobił się duży szum. Nancy, nasłuchiwała wszystkiego w gabinecie.

— Co się tam dzieje? — spytała zaciekawiona.

— Proszę się nie martwić, przyjechała pomoc.

— A w ogóle to jak oni mają mi pomóc?

Do gabinetu wbiegło dwóch barczystych mężczyzn, trzymających w dłoniach biały kaftan. Zaskoczona spytała:

— Co ta cała maskarada ma znaczyć?

— Proszę się nie zamartwiać, u nas dostanie pani najlepszą opiekę — powiedział jeden z nich.

— Nie, to niemożliwe! To nie dzieje się naprawdę!

— Panowie, proszę ją stąd zabrać, niech nie brudzi mi dywanu swymi stopami. Proszę mi wierzyć, jestem dobrym człowiekiem, ale do czasu! — oznajmił.

Urażona wstała z krzesła i wymierzyła cios dłonią w twarz siedzącego naprzeciwko niej mężczyzny.

— Ty, złamasie, oby ten skurwysyn własnoręcznie wypatroszył ten twój ryj, jak trafisz pod jego skrzydła.

Nabrała w ustach śliny i splunęła ją na komendanta, dodając:

— I co, wsadzisz mnie teraz do czubków? Proszę bardzo! Przynajmniej będę z dala od tego miejsca, bo na wyrwanie się stąd do domu raczej nie mam już nadziei.

Ramonez wytarł rękawem koszuli swoją twarz, po czym rozkazał:

— Wyprowadźcie panią!

Dopiero teraz zrozumiała, że zadarła z niewłaściwą osobą.

— Zostawcie mnie! Nie dotykaj mnie! — powiedziała do jednego z mężczyzn. — Nie macie podstaw, by mnie zamknąć!

Wiedziała, że każdy jej następny zły krok zostanie wykorzystany przeciwko niej. Dwóch mężczyzn ostro ścisnęło jej ręce i wyprowadziło na korytarz. Próbując każdego wariantu ucieczki, wyrwała się spod ich ramion. Pobiegła korytarzem prowadzącym do piwnicy. Im głębiej wchodziła, tym bardziej światło zapadało, aż całkowicie zanikło. Nagle usłyszała, jakby coś zbliżało się do niej stadem. Na podłodze zebrały się dziesiątki wygłodniałych szczurów, które zaczęły gryźć ją w nagie stopy. Przestraszona, głośno krzyczała. Echo rozniosło się po całym korytarzu. Postanowiła szybciej biec z powrotem do wejścia. Uciekając, miażdżyła gryzące ją szczury, potykając się o nie. Dobiegła do schodów i szybko po trzy stopnie wbiegła na górę, gdzie od razu jak śliwka w kompot wpadła w ręce mężczyzn, którzy tylko czekali, aż wróci. Na jej niekorzyść, w piwnicy było tylko jedno wyjście.

— Nieee! — wrzeszczała.

— Zapłacisz mi za to upokorzenie, gwarantuje Ci to! — dodał Ramonez.

Ponownie splunęła na jego twarz, dodając:

— Jeszcze się okaże!

Definitywnie skończyły się dla niej możliwości ucieczki. Skuta w kajdanki, została wyprowadzona przed budynek i wepchnięta do auta.

Jej życiowa droga stała się długa, stroma i wyboista — Nancy bowiem przegrywała ze światem. Została niesłusznie oskarżona, zniweczona oraz skrzywdzona. W parę dni jej życie przerodziło się w prawdziwy koszmar.

Rozdział 6

„PSYCHIATRYK”

27 czerwca 2017 r., Szpital Psychiatryczny w Neuzanuaclyot.

Nancy dotarła do szpitala psychiatrycznego, gdzie przed budynkiem, znów spowodowała kłótnię.

— Wychodź szybko z auta, nie mamy czasu! — rozkazał jeden z nich.

— Nie wyjdę! Nie zmusicie mnie! — stanowczo odpowiedziała. — Jeszcze tego pożałujecie!

— Dobra, dobra — wychodź! Znamy takie jak Ty. Wiele mówią, a mało robią.

Zaraz przy wejściu do środka zaczepiła ich pielęgniarka. Typowy dla tego zawodu strój zdobił dodatkowo szeroki czerwony pasek na prawym ramieniu. Wyraz twarzy kobiety, bardzo wścibski i wredny, przeszywał na wylot Nancy. Brak jednego zęba na przodzie dodał dreszczyku całej sytuacji.

— Boże, jak ona wygląda. Kto to? Przywieźliście ją z ulicy? Następna pani do towarzystwa, której ktoś wyruchał resztki mózgu?

— Dzień dobry, Camarillo! A Ty jak zawsze w uszczypliwym humorze. Chcieliśmy się widzieć z doktorem Javierem — powiedział jeden.

— Dobrze, ale ja jej nie wpuszczę! Jest cała brudna, śmierdzi i w dodatku jest na boso! Nie pozwolę, aby swoimi rapciami zabrudziła dopiero co polerowaną podłogę. Chcecie, aby przeniosła jakieś choroby pacjentom?

— Proszę nie utrudniać nam pracy i zaprowadzić nas do doktora. W przeciwnym razie złożymy skargę.

Ze skrzywioną miną zdominowana Camarilla zaprowadziła wszystkich pod pokój specjalisty. Po drodze Nancy przechadzała się pośród chorych pacjentów — jak z filmów. Cieknąca ślina z ust, kołatanie do przodu i w tył, mówiąca do siebie rozczochrana dziewczyna, a nawet onanizujący się cały czas mężczyzna. „Jestem u czubków” — pomyślała Nancy.

— Zapukajcie do drzwi, a tymczasem ja was zostawiam — sarkastycznie powiedziała pielęgniarka.

Drzwi otworzył starszy, brodaty mężczyzna w kitlu. Czas go chyba nie oszczędzał: pełno bruzd na twarzy, jakby miał trądzik od narodzin. Okulary na nosie z rysą na lewym szkle i te krzaczaste brwi, które zbudowały już swoją plantację i zachodziły na oczy.

— Chcieliśmy się widzieć z doktorem Javierem — wypowiedzieli jednocześnie mężczyźni.

— Siedzi w następnym pomieszczeniu.

Weszli do środka, lecz pokój pozostawiał wiele do życzenia. Smutne okno, na którego szczeblach krat wisiała pajęczyna oraz wypłowiała, obciążona kurzem firanka. Koło okna stał szeroki stół z wżartą plamą, którą ktoś najwyraźniej chciał wydrapać. Na nim para cygar, których już nikt od dawna nie zapalał. W prawym rogu stało szpitalne, nieużywane już łóżko, a nad nim święty obraz. No i jeszcze wielka walizka, z której wysypywały się stare dokumenty. To wszystko stanowiło umeblowanie, które ze względu na panujący mrok przypominało raczej grobowiec niżeli gabinet lekarza.

— Poczekaj tu z nią. Ja wejdę i zapytam, czy doktor nas przyjmie — rozkazał jeden z mężczyzn.

— Nie ujdzie Wam to na sucho. Może się powtarzam, ale prędzej czy później poniesiecie za to karę — wymruczała Nancy.

Mężczyzna wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.

— Halo, doktorze?

Javier zerwał się z łózka jak wystrzelony z procy kamyk.

— Czego tu szukasz? — zapytał doktor. — Nie możesz tutaj wchodzić bez pukania.

— Camarilla mnie przyprowadziła.

— Pracuję tutaj po szesnaście godzin i chyba mam prawo chwilę się przespać. A Ty chyba umiesz pukać do drzwi? — dodał wzburzony.

— Przepraszam, mamy sytuację niecierpiącą zwłoki.

— Co to za sprawa? — zapytał.

— Razem z kolegą przywieźliśmy dość ciężki przypadek. Dziewczyna plecie, że uciekła spod rąk oprawcy, który pozabijał już kilkoro ludzi. Wtargnęła na posterunek i zbluzgała komendanta, policzkując go i zachowując się jak szalona.

— Taa… — odparł bez wzruszenia. — No to jednak naprawdę dość ciężki przypadek. A w jakim kobieta jest wieku?

— Jest młoda: około trzydziestu lat, nie więcej. Jest zaniedbana, więc trudno stwierdzić.

— Hmmm… czuję, że będzie z nią duży problem. Takie rzeczy w tak młodym wieku, zdarzają się rzadko. Ale czy to jest potwierdzone? Czy naprawdę takowy zabójca istnieje?

— Ja nic nie wiem. Jestem tu z polecenia komendanta. Zadzwonił po nas po tym całym zajściu, o którym wspomniałem.

— Dobrze, gdzie jest ta dziewczyna?

— Na korytarzu.

Javier razem z mężczyzną wyszedł z pokoju. Zaspany z ropą w kącikach oczu, zapytał: — To panią tutaj sprowadzili chłopcy?

— Tak — odburknęła.

— Proszę usiąść na krześle. Z góry przepraszamy za wygląd gabinetu, ale trwa remont i jest to lokum zastępcze. Panowie, ja Wam już podziękuję. Teraz porozmawiam z panią… jak godność?

— Nancy Preston.

— Więc z Nancy Preston, na osobności.

Z zniesmaczoną i zaskoczoną miną obaj skierowali się do wyjścia. Lekarz chwycił kobietę za lewą dłoń i zaproponował z uśmiechem:

— A więc niech mi pani opisze wszystko od początku. Usiądźmy i porozmawiajmy.

— Nazywam się Nancy Preston i nie wiem teraz już od czego zacząć. Nie mam ochoty po prostu setny raz opowiadać następnej osobie z rzędu, że potrzebuję pomocy. Przyjechałam tu nakręcić reportaż z przyjacielem, byliśmy świadkami morderstwa. Potem on zniknął. Szukając go natknęłam się na oprawcę i ledwo uszłam z życiem! Teraz każdy mnie uważa za wariatkę, jakbym była jakąś psychicznie chorą desperatką, która szuka sobie mocnych wrażeń.

Lekarz patrzył na Nancy jak na obłąkaną, lecz znajomą twarz, która przypominała mu kogoś. Kontynuowana wypowiedź została przerwana.

— Dość! — wstał i krzyknął.

Kobieta się wzdrygnęła i postawiła oczy na zapałki.

— Nie chcę już tego słuchać. Wszystko się wyjaśni podczas badań i obserwacji.

— Obserwacji? — zapytała z zaskoczeniem.

— Tak!

— Macie zamiar mnie tu zamknąć? Razem z tymi wariatami? Przecież na korytarzu jakiś pojeb się masturbował, a jedna z kobiet próbowała sobie wyrwać włosy…

— W tej chwili ma pani taką samą sytuację!

— To znaczy? — zapytała.

— Ma pani problem — i to poważny! A ja muszę to zbadać.

W środku aż się jej zagotowało… wstała z krzesełka, zacisnęła pięści i podparła się drewnianego biurka.

— Czy pani chce ze mną jeszcze w jakiś sposób walczyć?

Nancy zmrużyła oczy i nic nie odpowiadała. Potulnie usiadła z powrotem na krześle. Nie chciała już więcej sobie szkodzić.

— Więc? — spytał. — Może chcesz, Nancy, zobaczyć swój pokój? Pozwól, że będę mówić po imieniu.

— Czy to coś będzie w ogóle można nazwać pokojem?

— Oczywiście. Przed drzwiami pewnie czeka już pielęgniarka, proszę z nią iść.

Przechodząc z pielęgniarką przez korytarz, zmęczona tym wszystkim, nie patrzyła już na nikogo dookoła. Każde piętro było zarezerwowane dla jednego przypadku choroby psychicznej. Nancy trafiła na ten najlżejszy — pierwszy, na którym przez kilka tygodni weryfikuje się stan pacjenta.

— Widzisz, kochana, spędzisz spokojną noc, w ciepłym i miłym pokoju — pocieszała pielęgniarka.

— Dostanę chociaż coś do jedzenia?

— Och, skarbie! Jest już po kolacji, a tutaj panują zaostrzone zasady. Z rana dostaniesz pyszne kanapki i mrożoną herbatę.

— Mrożoną? Z rana? Przecież macie tutaj zimno jak w kostnicy. Na dworze jest upał, a tutaj… — grymasiła.

— Czy ja dobrze słyszę, już pierwszego dnia wybrzydzasz?

— Nie, skądże. Tu jest pięknie. Spełnienie moich najskrytszych oczekiwań w jednym miejscu.

— Uważaj, dziewczynko, sprzeciw mi się chociaż raz, a tak Cię upierdolę, że trafisz na ostatnie piętro, z którego się już nie wychodzi — wyszeptała ostrzegającym tonem, patrząc spod zaparowanych okularów. — A teraz stoimy przed twoim pokojem — odparła już głośnym tonem, aby nikt nie wyczuł negatywnej relacji pomiędzy nimi.

„Bądź silna” — pomyślała Nancy i weszła do środka.

Nim zdążyła się odwrócić, pielęgniarka trzasnęła drzwiami i przekręciła klucz w zamku, mówiąc:

— Dobranoc, pchły na noc.

Rozdział 7

„DZIWNE SNY”

Noc trwała bardzo długo. Głód, zmęczenie i głowa pełna myśli. Niespokojna, ciągle myślała o planie ucieczki z tego miejsca. Siedząc na łóżku, usłyszała pukanie do drzwi.

— Pora na tabletki — krzyknęła pielęgniarka. — Ooo, kochaniutka, czas na śniadanko — otworzyła drzwi i dodała z szyderczym uśmiechem pielęgniarka, której Nancy jeszcze nie widziała.

Rozdrażniona i niewyspana spojrzała na nią ze skrzywioną miną mówiąc:

— Nie będę brała tego świństwa.

— Dziecko, ja Ciebie nie będę zmuszać. Po tygodniu sama będziesz chciała zażyć te tabletki na sen, bo nie będziesz mogła już wytrzymać z tymi wariatami. To jak? Weźmiesz je teraz czy gniewamy się przez tydzień i będziesz miała tutaj piekło?

— Po pierwsze, proszę nie mówić do mnie „dziecko”, nie jesteśmy w przedszkolu. a po drugie to mam imię.

— Cholera jasna, muszę jeszcze iść do innych pacjentów. Nie wiem, co w sobie masz, dziecinko, ale nie jesteś taka jak inni. Lubię Cię… Tylko się nie przyzwyczajaj, bo jak mi podpadniesz, to Cię zniszczę. Więc jak? Zażyjesz lekarstwa?

— A mam inne wyjście? Dobrze, niech mi pani da to świństwo.

Nancy włożyła do ust leki, popiła wodą i na rozkaz pielęgniarki pokazała język.

— No widzisz, jak miło, a już myślałam, że będę musiała Ci je wetknąć siłą. Jeśli będziemy ze sobą współpracować, to nie dam Ci zrobić krzywdy.

— A czy będę mogła wreszcie się umyć? Nie robiłam tego już kilka dni, bardzo proszę.

— Ależ oczywiście, że tak. Jak tylko rozdam wszystkim leki, poinformuję główną dowodzącą oddziałem, że prosisz o kąpiel.

— Nie mogę sama iść po prostu do łazienki?

— Oczywiście, ale tylko do toalety. Wszelkie inne sprawy załatwia się w obecności strażniczki.

— Czyli jak będę brać prysznic, to ktoś mnie będzie oglądać?

— Mamy tutaj dużo zasad. Nie możemy pozwolić, aby nasi pacjenci zrobili coś głupiego.

— To znaczy? — drążyła.

— Mogą połknąć kosmetyki, ukraść nożyczki lub pilnik do paznokci, zjeść gąbkę… Niektórzy są w stanie zrobić po prostu wszystko. Tak jak mówiłam, poinformuję o twojej prośbie — podsumowała i wyszła z pokoju.

Rzeczywiście po skończeniu swojej pracy pielęgniarka zorganizowała Nancy porządny prysznic. Zachwycona tym, że wreszcie może „posmakować” ciepłej kąpieli, na chwilę totalnie wyłączyła swoje myślenie i przestała przejmować się swoim losem.

— Mmm… — mruczała pod nosem, pieszcząc dotykiem swoje ciało.

— Ty, nie dostań orgazmu — wtrąciła strażniczka, śmiejąc się pod nosem.

Od razu po tej uwadze zaprzestała, czując na twarzy rumieniec. Te słowa sprowadziły ją na ziemię. W milczeniu przyspieszyła proces kąpania do maksimum i po wszystkim udała się na stołówkę. Podeszła do lady z posiłkami i poprosiła o samo drugie danie.

— Ale my nie wydajemy na życzenie! — powiedziała uniesionym głosem kucharka. — Oba dania — albo żadne. Nie po to stoimy przy tych garach, aby potem wielmożna pani przebierała w menu.

— Dobrze, poproszę całość — powiedziała, podnosząc tackę po posiłek, który w samotności zjadła przy ostatnim stoliku.

Wybiła godzina 22:00. Wszystkie światła w pokojach zostały zgaszone. Korytarz był oświetlony cały dzień i noc. Strażniczka robiła ostatni obchód. Kiedy Nancy nasłuchiwała kolejne ciężkie trzaśnięcia drzwi, do jej pokoju również wtargnęła mówiąc:

— Cisza nocna. Proszę nie hałasować!

Senna i wymęczona Nancy położyła się na łóżku. Po jakichś piętnastu minutach zapadła w kamienny sen, który zwiastował kolejną proroczą podróż.

Sen pierwszy

Pusty pokój z uchylonymi drzwiami. Z zewnątrz wpadała jasność. Nancy przykryła oczy dłonią, po czym zauważyła zbliżający się coraz bardziej cień. Jego postawne kształty przykrywał blask światła. Tajemniczy przybysz wyciągnął coś powolnym ruchem z prawej kieszeni swojego długiego płaszcza.

— Jesteś gotowa, by uwierzyć i poznać całą prawdę? — zabrzmiał nieznany głos.

— Jaką prawdę? Kim jesteś? — zapytała.

— Prawdę o mnie.

— Kim jesteś? — powtórzyła.

— Mamy ze sobą wiele wspólnego, nawet nie wiesz, ile!

Drzwi się zamknęły.

Zdezorientowana, zaczęła szukać po ścianie włącznika prądu. Trzask. Roziskrzyła się żarówka. Podczas sekundowego blasku światła w pomieszczeniu, ukazała się postać mężczyzny z wielką czarną plamą na całej twarzy.

— Tylko Ty możesz to zakończyć, poznać prawdę i zamknąć krąg ciemności. Musisz jedynie tego chcieć — dodał.

Zapaliło się światło. W pomieszczeniu nie było nikogo. Wystraszona zamknęła oczy i zaczęła szczypać się po ręce:

— To tylko sen, to tylko sen — powtarzała.

Sen drugi

Otworzyła oczy. Cała spocona leżała na łóżku. Nie mogła złapać tchu. Usiadła, mówiąc do siebie:

— Boże, co za koszmar… Jak dobrze, że to tylko sen, to tylko, to tylko sen… — powtarzała kilkakrotnie.

Wstała i podeszła do okna z wbudowanymi kratami. Było brudne, a w rogach czaiły się małe pająki na utkanych sieciach. Stojąc w bezruchu, zauważyła przed sobą nóż w dłoni, którą postać wcelowała wprost między jej oczy, przebijając na wylot czaszkę.

— Aaa…! — obudziła się z krzykiem, szarpiąc na łóżku. — Zostawcie mnie, pomocy!

— Doktorze, musimy podjąć jakieś kroki. Ta dziewczyna jest nie do poskromienia. Nie dam rady jej sama utrzymać — zdenerwowana pielęgniarka krzyczała do stojącego w drzwiach doktora Javiera.

— Spokojnie, Camarillo, to tylko zły sen. Prawda, panno Nancy?

Dziewczyna uświadomiła sobie, że wreszcie wybudziła się ze snu i teraz wszystko dzieje się naprawdę.

— Co się stało? — zapytała.

— Miałaś zły sen, ponieważ słyszała Cię cała świetlica — odpowiedziała pielęgniarka.

— Camarillo, zabierz pacjentkę pod prysznic, niech ochłonie ze złej energii.

— Ale ja nie chcę b… — protestowała.

— Bez dyskusji! To jest zalecenie — dodał Javier.

— Proszę robić to, co każe doktor, idziemy pod prysznic.

To nie była zwykła kąpiel. Rzucona na zimne płytki, polana lodowatą wodą, miotała się po całej podłodze z zimna.

— A teraz spokojnie zapomnisz o wszystkim — powiedziała siostra, podchodząc do zmarzniętej dziewczyny, po czym wstrzyknęła jej coś w rękę. Straciła przytomność.

Następnego ranka, kiedy się obudziła w swoim pokoju, była bardzo wyciszona. Jej waleczna siła, którą dotychczas władała, była teraz uśpiona. Potulnie przyjęła leki, zjadła śniadanie i wróciła do pokoju. Kilka razy pod jej drzwiami przystawała pielęgniarka z lekarzem i przez dziurkę od wizjera sprawdzała, co robi Nancy.

— Jak sama widzisz, Camarillo, moja metoda zawsze skutkuje. Zauważyłaś, aby coś wspomniała o tym, co wydarzyło się wczoraj?

— Nie, panie doktorze — odpowiedziała.

— I niech tak zostanie, nie dajmy się zwariować — dodał.

Rozdział 8

„BRAK ALIBI”

Nancy obudziła się wypoczęta jak nigdy, bez koszmarów, potów i strachu, wyszła z pokoju i udała się do świetlicy. Na samym wejściu ujrzała Camarillę rozdającą obecnym tam pacjentom leki. Niepewnie weszła do środka, słysząc szepty innych kobiet:

— Patrz, to ta sfiksowana dziennikarka — mówiła jedna do drugiej.

— Nie jestem sfiksowana — krzyknęła.

— O! Kogo moje oczy… wreszcie wyszłaś do nas — dodała pielęgniarka Betty, która wcześniej polubiła Nancy.

— Czy ja mogłabym zadzwonić do mojej matki? Chciałabym się również skontaktować z kimś z hotelu, w którym się zatrzymałam, bo nie mam przy sobie żadnych dokumentów — prosiła Nancy.

— Nie ma takiej możliwości. Pacjenci nie mogą się kontaktować z nikim z zewnątrz. Jeśli doktor wyrazi zgodę, będziesz mogła podać numer — wówczas on skontaktuje się w celu potwierdzenia informacji.

— Ale… — nie skończyła.

— Nie ma żadnego „ale”! — przerwała pielęgniarka. — Proszę, tutaj są twoje lekarstwa.

— Co to w ogóle jest? Dajecie pacjentom jakieś tabletki, żeby jeszcze bardziej ich sfiksować?

— Proszę, abyś ważyła swoje słowa.

Nancy połknęła leki i usiadła na kanapie obok gadającej do siebie dziewczyny.

— Cześć, jak się masz? — zapytała Nancy.

— La, la, nie, nie, odejdź, ha-ha-ha — mamrotała do siebie nieznajoma dziewczyna.

— Nic z tego, ona ma swój świat. Ja jestem Amber — przedstawiła się kolejna z nich.

— Miło mi, jestem Nancy.

— Obok Ciebie siedzi Dorothy, która po tym, jak jej ojciec zabił matkę i na jej oczach sam popełnił samobójstwo — biedactwo! — zamknęła się w sobie i stworzyła własny świat. Na wprost telewizora siedzi Henry, który ma rozdwojenie jaźni. Myśli, że jest w więzieniu, a za chwilę jest aktorem filmów porno. Czasem musimy się od niego odganiać, a czasem po prostu robi nam dobrze. Wiesz, tutaj w zamknięciu nie mamy z kim tego robić, więc niektórym z nas czasem dostarcza uniesień seksualnych. No i jest jeszcze Mariah, która godzinami patrzy w okno. Rok temu zginął jej kot, którego traktowała jak swoje dziecko. Cały czas myśli, że wróci, mimo że nawet nie wie, gdzie ona teraz jest. Niekiedy pytała się mnie, czy nie widziałam pięknego czarnego kotka w białe ciapki, bo to jej syn, który nie odwiedza jej, bo jest na nią zły. Jak sama widzisz, nie brakuje nam tutaj barwnego życia.

— I to wszyscy? — zapytała.

— Nie. Jest nas tutaj więcej. Większość w ogóle nie wychodzi z pokojów. Są to ciężkie przypadki lub samotnicy.

— A Ty co tutaj robisz? Wyglądasz na normalną.

— Uznali mnie za wariatkę, bo przejechałam swojego chłopaka.

— Co takiego?

— Kutas mnie zdradzał i myślał, że tego nie wiem. Musiałam poudawać chorą psychicznie, by nie trafić do więzienia. Nie wiem teraz zresztą, co byłoby gorsze — dodała.

— A co z innymi piętrami?

— Jakimi piętrami?

— Mówili, że tutaj są jakieś piętra. Najpierw się trafia tutaj, by ocenili twój stan zdrowia, a potem do przydzielonej grupy schorzeń — opowiedziała Nancy.

— Co to za bzdury? Tu nie ma żadnych grup. Wszyscy jesteśmy tutaj. Na górze są jakieś opuszczone pomieszczenia. Wiem tylko, że co jakiś czas wybierają jednego z pacjentów i zawożą go na górę. Stosują tam jakieś eksperymenty. Sądzę, że chodzi o wstrząsy lub wymazywanie pamięci. Było tam już kilku z moich znajomych, między innymi Mariah. Od tamtego czasu jeszcze bardziej pogłębiła się w swoich lękach. Nikt nie chce mówić, co tam się dzieje. Słyszałam jakieś plotki, że w latach 70. znajdowała się tutaj kostnica. Chodzą słuchy, że właściciel budynku miewał zaburzenia psychiczne i pewnego dnia pozabijał wszystkich swoich pracowników. Podobno wszystkim poderżnął gardła i zamurował w ścianie, a sam rozpłynął się w powietrzu. Nigdy go nie odnaleziono, a słuch po nim zaginął. Po pięciu latach budynek wystawiono na sprzedaż, a potem otwarto szpital psychiatryczny. Wielu pacjentów popełniało tu samobójstwa, a jeszcze więcej doświadczało zjawisk paranormalnych. Oczywiście nigdy nie uwierzono nikomu w te opowieści i uznano za jeszcze bardziej chorych. Personel ani doktor Javier nigdy nie mówią o tych zdarzeniach. Kiedyś jeden mężczyzna zdobył się na odwagę i na spotkaniu z nimi zapytał doktora o szalonego właściciela kostnicy. Javier zdawał się bardzo zdenerwowany tym pytaniem i uciął temat. Nazajutrz mężczyznę, który zadał pytanie, spotkała kara. Był pierwszym, którego zabrano na górę. Niestety powrócił do nas z wypranym mózgiem. Niedługo po zdarzeniu obudził się w nocy i zaczął mazać ściany swoją krwią, która leciała mu z nosa. Pamiętam, że ciągiem pisał jakieś imię, ale pielęgniarki zaraz zamalowywały na ścianach krew. Kiedy związali go w kaftan, oczy wywróciły się do góry, po czym jego powieki się zamknęły. Nastąpił nagły zgon. Nawet nie wiemy, kiedy był pogrzeb.

— Nie wierzę, że to stało się naprawdę.

— Trochę w tym plotek niepotwierdzonych, ale wiele z tego widziałam na własne oczy. Miewasz tutaj koszmary? — zapytała Amber.

— Pierwszej nocy śniło mi się coś bardzo dziwnego. Potem podali mi jakieś leki do żył i dziś byłam jakby nie w swojej skórze. Wyciszona i spokojna.

— To pentrorel! Wycisza i zamula człowieka na dwanaście godzin. Podają go zawsze, jak ktoś ma koszmary lub robi problemy. A dlaczego Ty tutaj się znalazłaś?

— Jestem dziennikarką i przyjechałam tu nakręcić reportaż. Zatrzymaliśmy się w dziwnym hotelu, potem mój przyjaciel zaginął, a ja sama prawie trafiłam w ręce mordercy. A teraz jestem tutaj. Wszystkie dokumenty, rzeczy, dowody zostały w hotelu, nawet nie mam niczego na potwierdzenie swojej tożsamości! Nikt mi nie wierzy, nadal nie wiem, co z Kevinem, i martwię się o moją matkę.

— Tkwisz w niezłym gównie! Lepiej stosuj się do zasad tutaj, bo inaczej nici z wydostania się stąd — poradziła.

Rozmowę przerwała pielęgniarka:

— Nancy, doktor Javier zgodził się, abyś skorzystała z telefonu. Chodź, zaprowadzę Cię.

Ucieszona zerwała się z kanapy i pobiegła we wskazane miejsce. Kiedy dotarły do gabinetu, Javier czekał już na Nancy.

— Witam, Nancy — przywitał się.

— Dzień dobry, doktorze. Czy mogłabym gdzieś zadzwonić?

— Tak, jeśli będę świadkiem rozmowy. Pozwolę Ci zadzwonić do tego hotelu, o którym wspominałaś pielęgniarce. Chętnie wyślemy kogoś po twoje rzeczy.

— Chciałam też zadzwonić do mojej matki — wtrąciła.

— Niestety, możesz wykonać tylko jeden telefon. Sama wybierz, czy chcesz usłyszeć matkę, czy udowodnić nam swoją tożsamość i fakty.

— Dobrze, wybieram hotel.

— Znasz numer telefonu?

— Nie znam, tutaj chyba nie ma zbyt wielu hoteli, może będzie w książce telefonicznej?

— Jak się nazywa hotel?

— Abismo del Sol — podała.

— A, tak, znam to miejsce — powiedział lekarz, wykręcając na tarczy numer. Po jednym sygnale podał słuchawkę Nancy.

— Słucham — odezwał się głos w słuchawce.

— Dzień dobry, z tej strony Nancy Preston. Pamięta mnie pan?

— Dzie… — nie dokończył. — Co się z panią dzieje? Pan Kevin szuka pani już kilka dni. Prawie postradał zmysły!

— Ale jak to? Kevin żyje? — krzyknęła do słuchawki.

— A dlaczego miałby nie żyć? — spytał zdziwiony.

— Przecież zaginął.

— Pfff — parsknął recepcjonista. — Cóż za bzdury pani odpowiada? Po tym, jak wyszliście z hotelu kręcić reportaż, już się tutaj pani nie pojawiła. Pan Kevin wrócił, by powiedzieć, że poszła pani po papierosy do kiosku i już nie wróciła.

— Przecież zgłaszał pan zaginięcie Kevina na policję! — oznajmiła. — Weszłam do pana pokoju i rozmawialiśmy.

— Czy pani dobrze się czuje?

— Proszę dać mi do słuchawki Kevina — zażądała.

— Teraz to niemożliwe.

— Dlaczego? — zapytała ze zdenerwowaniem.

— Pani przyjaciel wrócił do USA.

— Tak po prostu?

— Nie wiedział co robić, postanowił nie tracić czasu i wracać.

— To niemożliwe, nie zostawiłby mnie w tym mieście.

— Proszę mi wybaczyć, mam gości w hotelu, nie mamy już o czym rozmawiać. Do widzenia — pożegnał się i rzucił słuchawką.

— Co się stało? — zapytał Javier.

— Nie wiem, co się dzieje, to niemożliwe!

— O co chodzi? — zapytał ponownie.

— Ten stary oszust wmawia mi, że jestem wariatką. Odwrócił tok zdarzeń i powiedział, że mój przyjaciel żyje.

— To chyba dobrze, że nic mu nie jest?

— To nieprawda! On zaginął, a to ja wróciłam do hotelu, by zgłosić jego zniknięcie.

— Musi chyba pani odpocząć. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

— Trzeba to wyjaśnić, ja tego tak nie zostawię — dodała.

— Niestety nie wiemy nawet, o co chodzi. Nie ma pani dokumentów, a alibi, jakie nam przedstawiono, okazało się fałszywe.

— Ale to nie je… — próbowała powiedzieć, kiedy doktor jej przerwał.

— Proszę zabrać pacjentkę do pokoju — nakazał pielęgniarce.

Kiedy razem z siostrą szła do pokoju, zastanawiała się po raz pierwszy, czy może naprawdę zwariowała. Wszystko podważało jej zeznania, a do tego ta myśl, że Kevin żyje i wyjechał z Meksyku bez niej… „Coś tu nie gra” — pomyślała.

Rozdział 9

„MASAKRA W HOTELU”

Zawsze równo o 7:00 rano na korytarzu szpitala rozbrzmiewał dzwonek zwiastujący pobudkę. Pielęgniarki zwarte i gotowe o 7:10 brały swoje wózki i rozwoziły leki po pokojach. Czasem zdarzało się, że pacjenci wychodzili sami i jak stadko wygłodniałych świnek lgnęli na świetlicę, by jako pierwsi zażyć pastylki. Zabawne było to, że nikt nigdy nie pytał o nazwę leków, skład czy efekty uboczne. Przyjmowali je jak chrześcijanin opłatek. Oczywiście zdarzali się tacy, którym przez myśl przeszły takie pytania, ale żadne z nich nie próbowało nawet pytać. Nancy — jak wszyscy — obudziła się i zeszła na śniadanie do stołówki, gdzie już na wstępie nie obyło się bez kontrowersji. Pewna dziewczyna była oburzona, że jej koleżanka dostała więcej jajecznicy. Chwyciły za włosy i zaczęły tarzać po stoliku, przy którym jadły. Żadna z nich nie wygrała, ponieważ obie trafiły do izolatki za złe zachowanie, w dodatku głodne. Zniesmaczona zachowaniem koleżanek Nancy, dosiadła się do pierwszego stolika z brzegu, gdzie siedziała Amber.

— Nie siadaj tu, dzikusko — ostrzegła.

— Amber, dlaczego mnie tak nazwałaś? — zapytała.

— Kłamczucha.

— Co? To chyba stołówka, a nie teren prywatny.

— Słuchaj, ściemniaro, to mój stolik i moich koleżanek. Nie będzie tu siedzieć taki wypłosz jak Ty! — wstała i złapała Nancy za włosy, wyrywając jej kilka cebulek.

— Ty, szmato, wyrwałaś mi włosy.

— Ostrzegałam Cię!

— Ciszaaa! — krzyknęła strażniczka. — Co Wy tu wyprawiacie? Nie dość Wam, że jesteście tu? Chcecie iść do izolatki?

— Ależ pani Raimundo, to ta wieśniaczka zaczęła! — tłumaczyła się Amber.

— Nie nazywaj mnie tak.

— Widzi pani, to ona zaczyna — powiedziała, przewracając oczami.

— Dziś się Wam obu upiecze i nie będę dociekać, która zaczęła. Jednak jeżeli któregoś dnia na tej stołówce bądź innym pomieszczeniu, gdzie będę miała dyżur, wydarzy się coś z waszym udziałem, będziecie mieć ze mną do czynienia osobiście. Rozumiemy się? — ostrzegła stanowczo zachrypniętym, zawziętym głosem i wyszła ze stołówki.

— Jeszcze się policzymy, nędzna psychopatko!

— Amber, dlaczego taka jesteś?

— Kłamczuchaaa — powtarzała, przeciągając słowo. — Nie mówiłaś prawdy. Wiem wszystko od doktora.

— O czym Ty mówisz?

— Nie było żadnego mordercy, a ten twój Kevin żyje.

— Skąd o tym wiesz?

— Nie wiem, czy zauważyłaś, ale mam większe przywileje niż wszyscy. Żona Javiera to stara kwoka, która już mu nie daje, a ja wiem, jak się ustawić — wytłumaczyła po cichu.

— To Ty z nim…?

— Bądź cicho i trzymaj język za zębami! Jeśli komuś coś powiesz, zniszczę Cię i trafisz na górę. Nie dość masz jeszcze kłopotów? Po co Ci pakować się w nowe?

— Jasne — dodała skruszona Nancy.

Po niemiłym śniadaniu Nancy postanowiła iść do świetlicy. Pomieszczenie było o wiele większe od przeszklonego pokoju pielęgniarek. Cztery kanapy, dwa stoły, jeden telewizor i stare radio na białym odrapanym parapecie. W korytkach stare gazety i bloki do rysowania. Podeszła do okien, było ich sporo — aż siedem: dwa balkonowe, trzy zwykłe i dwa lufciki. Dotknęła dłonią pożółkłe od ciągłego prania przez lata firanki, przez które widać było wybieg dla pacjentów. Wzięła głęboki wdech, odwróciła się mimochodem i całkiem przez przypadek zobaczyła na starym stoliku obok kanapy poranną gazetę — „The Times of Town”. Od razu jej uwagę przyciągnął napisany dość obszerną czcionką nagłówek na pierwszej stronie: „Makabryczne odkrycie w jednej z dzielnic — wypadek, przypadek czy zaplanowana zbrodnia?”. Nancy z zaskoczeniem i szeroko otwartymi oczyma, spojrzała na numer strony z reportażem. Nie mogła ukryć swojego zdenerwowania, które targało nią jak tajfun. Drżące i spocone ze strachu ręce przerzuciły stronę. Zamknęła oczy i pomyślała: „Oby to było to miejsce”. Zaczęła czytać artykuł…

W dziwnych okolicznościach odkryto dziś makabryczną zbrodnię. Ciało mężczyzny zostało znalezione w jednej z dzielnic miasta. Aktualnie nie jest możliwe zweryfikowanie tożsamości ofiary. Nie wiadomo również, kto stoi za tą zbrodnią. Wszyscy, którzy wiedzą coś o tym zdarzeniu, proszeni są o kontakt z pobliskim posterunkiem policji lub pod numerem telefonu — 83 276 263.

„Wiedziałam, że nie jestem szalona!” — powiedziała do siebie w myślach.

— Co tam wyczytałaś, psycholko? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha w tej gazecie — drwiła Amber.

— Widzisz! — podeszła do stolika.

— No co? Jakiś wypadek. — Wzruszyła ramionami.

— Przeczytaj uważniej.

— „Makabryczne odkrycie…” — mruczy pod nosem nie kończąc. — No i? — dodała.

— Przecież to miejsce, w którym byłam!

— Nie mówiłaś, że byłaś w jakiejś dzielnicy. Wspominałaś tylko o reportażu, Kevinie i… a, rzeczywiście, mówiłaś, że trafiłaś w ręce mordercy, ale tylko to. Jak mam Ci wierzyć?

— To jest to miejsce! — przekonywała Nancy. — Muszę szybko powiadomić doktora o tym.

— Myślisz, że Ci uwierzy? Phhhh… — parsknęła. — Przecież nie masz żadnych dowodów na to.

— Opowiadałam mu o tym.

— Jak chcesz. Moim zdaniem, zrobisz z siebie jeszcze większą wariatkę.

Nancy pobiegła do pokoju pielęgniarek, by oświadczyć, że chce się widzieć z doktorem.

— Nie można sobie tutaj tak po prostu wbiec — krzyknęła Camarilla do stojącej w drzwiach z gazetą w ręku Nancy.

— Czy mogę zobaczyć się z doktorem Javierem?

— O co chodzi? — zapytała.

— Znalazłam w dzisiejszej gazecie artykuł, w którym było napisane o miejscu, z którego uciekłam.

— Doktor jest teraz bardzo zajęty. Mogę przekazać mu gazetę i powiedzieć o artykule.

— Chciałabym sama mu to pokazać — nie odpuszczała.

— Chyba jasno się wyraziłam, że doktor jest zajęty.

— Dobrze, proszę powiedzieć, że na stronie czwartej jest artykuł o miejscu, z którego udało mi się uciec.

— Daj tę gazetę wreszcie. Nie mam czasu gadać z Tobą tyle czasu — zakończyła rozmowę.

Emocje, które władały ciałem Nancy, nagle opadły. Nie była pewna, czy gazeta zostanie dostarczona i jak Javier zareaguje na tę informację. Wróciła do świetlicy.

— No i co? Uwierzyli? — zapytała Amber.

— Nie mogę sama spotkać się z Javierem. Jest bardzo zajęty.

— Wiesz co, przeszła mi złość na Ciebie. Jeśli chcesz, możemy pooglądać telewizję albo pograć w karty — zaproponowała.

— Chyba lepiej jak obejrzymy coś, może zapomnę o tym wszystkim na chwilę.

Amber wzięła ze stolika czarny pilot i włączyła telewizor. Skakała po kanałach w poszukiwaniu czegoś interesującego, aż natknęła się na program informacyjny TV Information.

— Czekaj, zostaw to — poprosiła Nancy.

— Chcesz oglądać jakieś badziewie?

— Cicho!

Kolejne makabryczne odkrycie, które jest powiązane z wczorajszymi wydarzeniami — wypowiedziała prezenterka telewizyjna, po czym ukazał się transmisję z miejsca zdarzenia.

Dostaliśmy telefon od anonimowego świadka, który przyjechał tutaj wynająć pokój. Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, weszliśmy we troje do budynku. Było tam już pogotowie. Niestety żadnego z gości hotelu nie udało się uratować. Piętnaście martwych ciał, pozwożonych windą, a następnie poukładanych równo pod ścianą, ociekało krwią. Był to straszny widok! W ciągu mojej ponaddwudziestoletniej kariery zawodowej policjanta nie widziałem takiej masakry! Przyczyny zgonów były różne. Od licznych ran kłutych zadanych w brzuch, klatkę piersiową, zarżnięć w obrębie szyjnym i odciętych kończyn, po makabryczne, nie do opisania sadystyczne metody typowego maniakalnego psychopaty. Muszę przyznać, że mamy do czynienia z zawodowcem — nie znaleziono bowiem żadnych śladów. Może wydać się to z lekka dziwne, ale cała ekipa specjalistów nie znalazła nawet kosmyka włosów, odcisków ani najmniejszego śladu. Na tę chwilę wygląda to tak, jakby to był przypadek, a ludzie pozabijali się sami. Nie wiemy też, czy zdarzenia można wiązać ze sprawcą wczorajszego morderstwa w dzielnicy znajdującej się niedaleko. Mimo naszych próśb anonimowy świadek nie pozostał na miejscu zdarzenia. Podejrzewamy, że mógł mieć coś wspólnego z tym zdarzeniem lub wystraszył się i uciekł. Zdecydowanie będzie to najbardziej krwawa zbrodnia od trzydziestu lat. Tyle mam na razie do powiedzenia — skomentował sytuację jeden z policjantów na miejscu zdarzenia.

— Tak, wiem, co chcesz powiedzieć — wymówiła Amber.

— To ten świr! W dupie mam, że Javier jest zajęty. Idę do niego — oznajmiła.

Nancy zerwała się z kanapy i pobiegła do gabinetu lekarskiego. Za nią z pokoju wybiegła pielęgniarka krzycząc:

— Proszę się zatrzymać! Halo! Bo wezwę strażnika! — krzyczała bez rezultatu. — Zaraz się z nią rozprawię. — Podeszła do biurka, z którego wzięła krótkofalówkę. — Spencer, proszę szybko interweniować! Niebezpieczna pacjentka chce wtargnąć bez pozwolenia do gabinetu Javiera.

Nancy dobiegła do drzwi gabinetu, gdy zza rogu wyłonił się strażnik.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 84.69