Kilka słów od autora
Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko dziękuję za to, że przeczytasz moją książkę — bez względu na to, czy została kupiona, otrzymana, czy może pożyczona. To wiele dla mnie znaczy, że właśnie ta powieść przyciągnęła Twoją uwagę, choć jest tyle innych. Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba i nie pożałujesz czasu poświęconego na lekturę. Liczę również na Twoją opinię po przeczytaniu.
Od premiery mojej pierwszej książki pt. „W twojej głowie” minął prawie rok, a ja nie pozwoliłem sobie zwolnić tempa i tworzyłem dalej. Po publikacji debiutu nabrałem większego doświadczenia i dołożyłem wszelkich starań, by kontynuacja opowieści nie straciła na wartości i nadal ciekawiła, ba, żeby było jeszcze lepiej.
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w jakimkolwiek stopniu przyczynili się do tego, aby ta pozycja mogła się ukazać. Szczególne podziękowania kieruję do wąskiego grona osób, które podjęły się przeczytania mojej nowej książki jeszcze przed premierą.
Jestem szczęśliwy i wdzięczny ogromnie.
Wszystkie postacie występujące w tym dziele są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żywych lub martwych, jest czysto przypadkowe.
•
Rozdział 1
„POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI”
Przechowujemy stare czasy. Przechowujemy stare wydania osób, które nas opuściły. My sami jesteśmy takim starym wydaniem, pod skórą, pod warstwą zmarszczek, doświadczenia, śmiechu. Tam jesteśmy jeszcze dawnymi osobami. Dawnym dzieckiem, dawną kochanką, dawną córką…
— Nina George
— …nawet nie wiesz, kiedy wszystko może się skończyć i bezpowrotnie ulecieć na wietrze. Jednego dnia masz pracę, mieszkanie, swobodę życia, a następnego brodzisz w takim bagnie, że nie umiesz odróżnić rzeczywistości od snu — zakończyła Nancy.
— Musiałaś przejść przez piekło, skoro tak negatywnie mówisz o życiu. Na szczęście teraz jesteś bezpieczna, prawda? — Siedzący obok przyjaciel wolał się upewnić.
— Tak sądzisz? W głębi serca czuję, że morderca nadal jest na wolności, zważywszy na to, że po schwytaniu sprawcy dokonano kolejnego morderstwa. Nigdy nie pozbędę się lęku — westchnęła, rozglądając się po poczekalni.
— Teraz zapewne czujesz w brzuchu nie tylko strach. — Uśmiechnął się.
— Tak, masz rację — odparła.
— Kiedy termin?
— To już niecały miesiąc.
— To chłopczyk czy dziewczynka?
— On — sprecyzowała. — Ale kto wie, co jeszcze będzie. Przez ostatni rok uodporniłam się na pstryczki w nos od losu — rzuciła z lekkim sarkazmem, przewracając oczami.
— Nie możesz tracić nadziei na lepsze jutro, ani się obejrzysz, może spotkać cię prawdziwe szczęście, które odmieni twoje życie.
— George, jesteś dla mnie taki miły, ale chyba nie znasz życia. Masz bogatych rodziców, którzy płacą za terapię, nie musisz pracować i zapewne nie możesz opędzić się od kobiet. Czy straciłeś kogoś bliskiego lub znalazłeś się w takiej sytuacji jak ja?
— Masz sporo racji, lecz nie znasz mnie tak do końca. Nie jestem na tyle otwarty na ludzi, by od razu dzielić się swoimi smutnymi historiami. Byłem już raz żonaty, straciłem bliską mi osobę i nie jestem typem Casanovy. Czekam na kogoś wyjątkowego, a okazje na jedną noc nie są dla mnie. Wyrosłem z tego. Teraz potrzebuję miłości, zrozumienia i bratniej duszy. Moim ideałem jest ktoś, kogo dobrze znasz…
— Naprawdę? Opowiadaj! Kto to?! — Zerwała się z krzesełka, przewiercając go wzrokiem i płonąc z ciekawości.
— Oj, Nancy, nie widzisz tego? Znamy się już prawie pół roku, codziennie o tobie myślę, a gdy tylko spotykamy się te kilka dni w tygodniu, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nikt tak jak ty nie budzi we mnie tylu emocji — otworzył się. — Głupio mi mówić to w poczekalni przychodni, ale właśnie takie są moje uczucia.
Zaskoczona nie mogła wydobyć z siebie żadnego słowa. Z jej rozchylonych ust wybrzmiał jedynie jęk zdziwienia. Odezwała się jednak po chwili:
— Geo, przecież wiesz, że nie jestem dobrym materiałem na partnerkę. Za dużo przeżyłam, widziałam i… — urwała.
— I? — zapytał.
— Myślałam, że nikt mnie już nie zechce, będę sama jak moja matka i umrę w zgliszczach dramatów mojego życia, którego fundament z dnia na dzień zapada się nieodwracalnie. — Skrzywiła się, dając do zrozumienia, że ten patos to drwina z samej siebie. — Nie wiem, co powiedzieć. Najchętniej uciekłabym stąd jak nastolatka ze slapstickowego filmu romantycznego, panikując po drodze, bo ktoś wyznał mi miłość.
— Nie mów tak, proszę. Jesteś piękną kobietą o złotym sercu, a ja chcę wydobyć z ciebie całą pozostałą radość życia. Wiele razy opowiadałaś mi, co przeszłaś, a ja to wszystko akceptuję. Twojego syna pokocham jak własnego, a ciebie postaram się uszczęśliwić, jak tylko mogę…
Mamił, jak tylko mógł, powiedziałaby Eleonor.
— Muszę to przemyśleć, zbyt wiele dziś się zdarzyło — odpowiedziała.
Pielęgniarka uchyliła drzwi gabinetu i wyglądając zza nich, głośno wezwała kolejną pacjentkę:
— Pani Preston, proszę do środka.
Nancy wstała z plastikowego krzesła, przytwierdzonego do ściany. Bez słowa minęła George’a, udając się na kontrolę.
— Witaj — przywitał się doktor Bill Evans.
— Dzień dobry, panie doktorze.
— Nie widzieliśmy się sporo czasu — stwierdził, wertując liczącą ponad czterdzieści stron kartę pacjentki. — Ostatni raz byłaś u mnie prawie dwa tygodnie temu.
— To była ustalona data, więc pojawiłam się w terminie — zirytowała się.
— Tak, tak, dokładnie. Powiedz mi, jak się dzisiaj czujesz.
— Jestem lekko podenerwowana, ponieważ znów miałam zły sen. Dawno nie było tego problemu, ale ostatnie trzy noce to dla mnie męczarnia. Nie dość, że długo nie mogłam zasnąć, to jeszcze, gdy to nastąpiło, nawiedzały mnie koszmary.
— Opowiedz mi o tym, który był najgorszy ze wszystkich trzech — zainteresował się.
— Chyba ten z przedwczoraj — odparła niepewnie.
— Chyba? — Zmierzył ją wzrokiem.
— Wszystkie były traumatyczne, bo dotyczyły mojej przeszłości, o której chcę zapomnieć, ale ten był najgorszy.
— Pojawił się w nich morderca? — zapytał, jakby znał treść snu.
— Tak, w każdym. Nie to jest jednak najbardziej dołujące.
— A co?
— Nie jest łatwo mi o tym mówić — ociągała się z odpowiedzią.
— Nancy, po to tutaj jesteś. Mamy dużo czasu, bo po tobie jest już tylko jeden pacjent, więc daj sobie chwilę i powiedz, jak będziesz gotowa — zaproponował.
— Śniłam o Kevinie.
— O twoim zmarłym przyjacielu, tak?
— Przecież dobrze pan wie — odburknęła.
— Nie uczę się karty każdego pacjenta na pamięć. Mam codziennie dużo osób z różnymi przypadłościami, a do tego trzy etaty więc normalne, że nie pamiętam wszystkiego — wyjaśnił.
— Przepraszam, poniosło mnie. Nie chciałam być bezczelna.
— Spokojnie. A więc śniłaś o nim. I co dalej?
— W jednym z moich snów Kevin był zabójcą, którego skazali na karę śmierci.
— Ale w rzeczywistości był nim ktoś inny? — upewnił się.
— Właśnie to jest dziwne. Ten sen jeszcze bardziej wszystko mi pomieszał i zasiał ziarenko niepokoju. Kiedy o tym rozmyślałam, porównując realne fakty z fabułą snu, momentami miałam mętlik w głowie, a nawet przejawy dezorientacji.
— Czasami umysł płata nam figle, dużo rozmyślamy, co by było, gdyby… a potem to wszystko wpływa na nasz mózg, stąd koszmary. Niekiedy nieświadomie o czymś pomyślimy, a to potem mści się na nas w snach. Nie mamy na to wpływu i raczej nikt nie wymyśli antidotum, by tego uniknąć.
— Szczerze mówiąc, niedawno rozmyślałam o tym, co by było, gdyby sprawcą okazał się ktoś znajomy. Amber, Kevin, Javier, a nawet moja matka, co już jest wręcz irracjonalne. Zauważyłam, że żyje we mnie druga Nancy, która coś przede mną ukrywa — oznajmiła odważnie. — Pomyśli pan, że mam rozdwojenie jaźni albo już kompletnie zwariowałam, ale coś jest ze mną nie tak.
— Czegoś nie rozumiem. Amber była wytworem twojej wyobraźni, więc jak mogłaby być zabójczynią?
— Po prostu rozmyślałam! — ucięła spekulacje, podnosząc głos.
— Spokojnie!
— Przepraszam.
— Nancy, spróbuj nad sobą zapanować.
— Czy możemy na dziś skończyć?
— Tak! Myślę, że i tak nic dziś nie osiągniemy. Jesteś myślami gdzie indziej. Zapisz się na wizytę za dwa dni. Tymczasem wróć do domu i odpocznij, nie rozmyślając tyle o wszystkim.
— Jeszcze raz przepr… — urwała.
— Nancy!
— Okej, już znikam. Do widzenia.
— Do zobaczenia za dwa dni. Pamiętaj zapisać się na wizytę w recepcji — przypomniał.
Zdenerwowana wyszła z gabinetu i minęła George’a bez pożegnania. Przechodząc przez korytarz, zapomniała wstąpić do recepcji. Złapała się za głowę, jęcząc:
— Jakaś ty głupia! Okazałaś przed nim słabość, teraz od nowa musisz się podlizywać, aby nie wziął cię za stukniętą.
— Czy pani dobrze się czuje? — zapytała kobieta, która właśnie wchodziła do budynku.
— A zejdź mi z drogi, kobieto! — odburknęła, kierując się do wyjścia.
— No w sumie to jestem w przychodni psychiatrycznej — wyraziła na głos swą myśl nieznajoma, nie bacząc więcej na dziwne zachowania.
— Przecież teraz znów wyszłam na wariatkę. Nie, nie, nie — mruczała dalej do siebie, idąc ulicą.
Nagle usłyszała dzwonek telefonu dobiegający z kieszeni. Odebrała, nie spoglądając, kto dzwoni.
— Halo! — wrzasnęła.
— Nancy, co się stało? Gdzie jesteś? — zapytał George.
— Nie chcę teraz rozmawiać.
— Ale gdzie jesteś? — powtórzył. — Wybiegłem za tobą z przychodni, lecz nie widzę cię nigdzie w pobliżu.
— Chcę teraz być sama — zakomunikowała zdecydowanie.
— Dobrze. Ale czy możemy potem porozmawiać? Może umówimy się na kolację? — zaproponował.
— Słuchaj, nie myśl sobie, że skoro słodziłeś mi w poczekalni komplementami, to teraz umówię się z tobą na randkę.
— Nic takiego nie miałem na myśli. Chciałem porozmawiać, a to, co ci powiedziałem wcześniej, było bardzo szczere i nie chcę wykorzystać w żaden sposób twojego dzisiejszego stanu, aby coś osiągnąć — wytłumaczył.
— Niech będzie, ale tylko drink, bez infantylnych kolacyjek — postawiła jasno swoje warunki. — Wyrosłam już z tanich zalotów i poranków w obcych łóżkach.
— To tak samo jak ja, przecież ci mówiłem. Dobrze, przyjadę po ciebie o siódmej wieczorem. Zgoda?
— Okej. — Rozłączyła się. — Kolejny amant od siedmiu boleści, który sądzi, że mnie owinie wokół palca — powiedziała do siebie z przekąsem, patrząc na komórkę.
Po chwili telefon znów zadzwonił.
— Słucham?
— Kochanie, to ty? — zabrzmiał znajomy głos.
— Mama? Jak to się stało, że do mnie dzwonisz?
„Przecież mnie nie pamięta” — pomyślała.
— Córeczko, odwiedzisz mnie dziś, tak jak zawsze w niedzielę?
— Ale dziś środa.
— A tam! Głupoty gadasz, przychodź szybciutko, bo upiekłam twoje ulubione ciasto z jabłkami.
Te słowa wręcz zahipnotyzowały strapioną kobietę. Od wielu lat nie usłyszała, że jej matka czeka na nią w domu z osobiście upieczonym ciastem. Przez moment poczuła się, jakby znów była dzieckiem. „Jak moja matka mogła cokolwiek zrobić, jeżeli ciągle leży w łóżku i prawie wcale się nie porusza” — przemknęło jej przez myśl.
— Mamusiu, będę u ciebie za godzinę, dobrze? — Nancy zgodziła się mimo wątpliwości co do zapewnień.
— Czekam na ciebie, Słoneczko — dodała matka.
Po skończonej rozmowie Nancy od razu zadzwoniła do George’a, by odwołać dzisiejsze spotkanie.
— George?
— Co się stało? — zapytał.
— Musimy przełożyć dzisiejsze spotkanie, ponieważ idę odwiedzić matkę. Może masz czas jutro?
— Ale ja już zaplanowałem wieczór z tobą! — wyznał.
— Przepraszam, ale… — urwała.
— Dobrze. Jutro o tej samej godzinie? — przerwał.
— Tak i dziękuję za zrozumienie.
— Pa — pożegnał się chłodnym tonem, udając urażonego.
Po powrocie do domu wzięła szybki prysznic i narzuciła na siebie pierwsze lepsze ciuchy z szafy. W drodze wstąpiła do sklepu zielarskiego po ulubioną herbatę matki — liściastą z dodatkiem skórki pomarańczy. Denerwowała się, jakby to było ich pierwsze spotkanie po latach.
Wchodząc do swojego rodzinnego domu, prawie już go nie poznawała. Tak dawno nie odwiedzała matki, a niegdyś piękne wnętrze popadało w ruinę. Meble wymagały czyszczenia. Dawno nieodświeżany kolor na ścianie wyblakł, a powyciągane z dywanów nitki plątały się pod podeszwami. W przedpokoju spotkała Helenę — opiekunkę, którą zatrudniła.
— Witam. — Helena uśmiechnęła się.
— Dzień dobry. Jak się czuje moja mama?
— Dziś było wspaniale. Przypomniała sobie wiele rzeczy, nawet poprosiła o pozwolenie na telefon do pani.
— Tak, właśnie dlatego przyszłam. Byłam zdziwiona, że dzwoni i zaprasza mnie na herbatę.
— No, ale… — urwała Helena.
— Co „ale”?
— Wszystko wróciło do poprzedniego stanu, pani Preston jest w złym humorze.
— Mogę do niej wejść? — zapytała.
— Ależ proszę, przecież to pani dom.
Nancy wyminęła Helenę, po czym otworzyła drzwi do sypialni matki, mówiąc:
— Dzień dobry, mamo!
— Proszę stąd wyjść, bo zabiję! — zagroziła Eleonor.
— Mamusiu, to ja!
— Moja córka zginęła w Meksyku. Zostawiła mnie. Wynocha! Heleno, Heleno! — wołała w niebogłosy.
— Tak, pani Preston? — Helena przybiegła.
— Wyrzuć tę kobietę, bo ją zastrzelę!
— Ale to Nancy — przypomniała.
— Jak ci się nie podoba, to wypieprzaj razem z nią!
— Lepiej proszę już iść, aby nie pogarszać sytuacji — poprosiła Helena.
— Widocznie już nie mam matki, skoro umarłam dla niej dawno temu — wybuchnęła Nancy, zanosząc się płaczem. — Dobrze, idę już sobie. — Odwróciła się i wyszła.
Przechodząc przez przedpokój, zauważyła na komodzie starą fotografię ojca. W swoim mieszkaniu nie miała ani jednego jego zdjęcia. Dyskretnie odgarnęła połę płaszcza i wsunęła pod nią ramkę. Otworzyła drzwi i wyszła, nie oglądając się. Niestety była osobą, która nie mogła ot tak pozbyć się dołujących i pukających do głowy, niczym nieproszony gość, myśli. Pogodziła się, że nieopuszczający jej „dołek” był jej nieprzyjacielem, z którym musiała męczyć się do końca życia.
Kiedyś Peter — ojciec Nancy — powiedział: „Słoneczko moje, proszę, nie smuć się tak bardzo, przecież wiadomo, że będzie lepiej. Raz jest dobrze i żyje się wspaniale, a kiedy indziej życie jest długie i szare jak papier toaletowy. Twoje łzy ściskają moje schorowane serce, a smutek wywołuje dreszcze. Nigdy nie marnuj chwil, w których mogłabyś być szczęśliwa. Jeszcze zdążysz wypłakać te piękne i lśniące jak księżyc w pełni, niebieskie oczy”. Właśnie w momentach takich jak ten, gdy była zdołowana, przypominała sobie słowa ojca, które na chwilę leczyły i koiły jej zranioną duszę, działając jak balsam.
Rozdział 2
„CZY TO NAPRAWDĘ JUŻ KONIEC?”
— Jeśli szukasz prawdy na tym świecie, czy jesteś gotowa, by twoja podświadomość się obnażyła? — wybrzmiał nieznajomy głos.
— Kim jestem? Gdzie są wszyscy? — zapytała Nancy, leżąc na łóżku. Z jej nadgarstka sączyła się krew. Ciśnienie coraz bardziej wzrastało. Taśma blokująca szyję i zaciski pod łydkami uniemożliwiały jej ruchy.
— Powiedz wszystkim, jak było naprawdę, inaczej nigdy nie zaznasz spokoju — odezwał się ponownie głos.
— Skąd dochodzi ten głos? Przecież sala jest pusta! — szeptała do siebie Nancy, miotając się rozpaczliwie.
— Nie zobaczysz mnie, dopóki nie wyjawisz prawdy ukrytej w twoim umyśle.
— Jakiej prawdy? Nie chcę już nic pamiętać, dajcie mi święty spokój! — zaczęła krzyczeć i szarpać pasy, co znacznie przyspieszyło upływ krwi.
— Pamiętaj, że list może cię zniszczyć, a prawda w nim zabić.
— Jaki list? Co tu się wyprawia, do cholery!? — Poczuła się kompletnie zdezorientowana.
— Zniszcz go, a potem powiedz wszystkim, kto jest zabójcą. — Głos zanikał. — Wszystko jest w twojej głowie, nie uciekniesz od prawdy.
Tracąc przytomność, Nancy próbowała zachować resztki świadomości i przypomnieć sobie, o jaki list chodziło. Przegrywając tę walkę, oddała się ciemności.
Trytrytry, trytrytry… Telefon wibrował, prawie zsuwając się z nocnego stolika.
— O cholera, już siódma — wymruczała. — Znowu te pokręcone sny… Ale zaraz, przecież nie nastawiałam wczoraj budzika… — Ożywiła się w ciągu sekundy, odrzucając kołdrę, po czym chwyciła za komórkę.
Masz 7 nieodebranych połączeń — wyświetliła się na ekranie wiadomość. „Pewnie znowu te oferty marketingowe” — pomyślała, klikając przycisk „Oddzwoń”, by się upewnić.
— Witam, miałam nieodebrane połączenie z tego numeru. O co chodzi? — zapytała.
— Proszę pani, to ja, Helena.
— Co się stało, że tak wcześnie pani dzwoniła? — zdziwiła się.
— Nie mam dobrych wieści. Pani Eleonor jest w ciężkim stanie, właśnie wyszłam ze szpitala, by zadzwonić ponownie. Na szczęście pani oddzwoniła i możemy już porozmawiać — oznajmiła tamta.
— Jak to w ciężkim stanie? — podniosła głos, zdenerwowana.
— W nocy obudziła się i zaczęła wołać swojego męża. Nie mogłam jej uspokoić, jakby coś w nią wstąpiło.
— Tatę? Dlaczego? Przecież pewnie nawet go nie pamięta — drążyła temat.
— Była w amoku, cała zgrzana, miała gorączkę. Wołała go i wykrzykiwała, żeby zabrał ją do siebie. Wyszłam ze swojego pokoju i od razu pobiegłam do niej. Myślałam, że ktoś jest w domu, byłam przerażona. Kiedy weszłam, przez chwilę na mnie popatrzyła, po czym opadła na poduszki. Wezwałam pogotowie, które potem zabrało ją do szpitala. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam za nimi taksówką. Próbowałam się z panią skontaktować, ale bez skutku.
— To się dzieje naprawdę! Muszę się z nią pożegnać. Już do was jadę. Ale w którym szpitalu jesteście?
— W Szpitalu Świętej Klementyny. Błagam, proszę się pospieszyć.
— Zaraz będę. — Rozłączyła się, rzucając telefon na łóżko.
Ubrała się, chwyciła klucze od mieszkania i wybiegła, zupełnie zapominając o komórce.
„Och, zapomniałam o niej…” — pomyślała, machając ręką, gdy schodziła na parter. Wybiegła z budynku i wsiadła w pierwszą lepszą taksówkę.
— Poproszę do Szpitala Świętej Klementyny.
— Witam! Spieszy się pani? — odezwał się taksówkarz.
— Gdyby mi nie zależało na czasie, nie wparowałabym do środka bez przywitania. Proszę już jechać. — Zirytowana próbowała uspokoić swoją zadyszkę.
— O, następna w gorącej wodzie kąpana — przygadał. — Chwilę nam to zajmie, ponieważ mamy niezłe korki.
— Panie, jedź pan, bo jest zielone, a mi się spieszy. Nie po to płacę za kilka mil jak za zboże, żeby słuchać takich głupot, gdy moja matka leży w szpitalu! — podniosła głos.
— O jejku, tak sobie tylko żartowałem, jaka pani delikatna! — wydziwiał.
— Nie delikatna, tylko zdenerwowana, a to ogromna różnica. — Wywróciła oczami.
W radiu leciała poranna audycja Beautiful Morning, którą prowadził — znienawidzony przez Nancy — Nick Norman. Od lat nie cierpiała jego ciągłych napadów śmiechu i rymów rodem z kabaretu. Tak też było i tym razem — w połowie piosenki w odbiorniku zabrzmiał głos prezentera: „Hi, hi tu, hi, hi tam, zaraz kolejnego hita zapodam”.
— No zaraz mu przypierdolę przez to radio — wybuchnęła, zapominając, że nie jest sama.
„Co za kobieta” — pomyślał kierowca.
— Trzynaście i pół funta się należy — oświadczył, dojeżdżając na miejsce.
— Proszę. — Wcisnęła mu pieniądze w spoconą rękę. — Reszty nie trzeba, niech pan lepiej zastosuje płyn dezynfekujący te oślizgłe ręce — poradziła drwiąco.
— Do widzenia — pożegnał się, udając, że nie słyszy obelgi.
Nancy, jak każdy, nie widziała u siebie zbyt wielu wad, lecz była świadoma, że w nerwach i pośpiechu potrafi użądlić słowami jak wściekła osa. Miała lekkie poczucie winy, ale co się stało, to się nie odstanie.
— Znów będę musiała wąchać ten dziwny zapach szpitala — powiedziała, pchając drzwi wejściowe.
— Dzień dobry. W której sali leży Eleonor Preston? — zapytała w recepcji.
— Ale chwileczkę! W tym momencie nie mogę wpuścić każdej odwiedzającej osoby. Dokumenty i stopień pokrewieństwa poproszę — zażądała dyżurna, spoglądając zza szkieł grubych niczym denka od butelek.
— Już, już. — Zaczęła szukać po kieszeniach.
— Sala numer siedem, pierwsze piętro, po lewej — nakierowała.
— Dziękuję pani za informację. — Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie i odeszła od okienka.
— Tak, tak. Wszystkie takie jesteście… Morderczyni! — zabrzmiał głos.
— Słucham? Co pani powiedziała? — zapytała, odwracając się.
— Powiedziałam, w którym pokoju leży pacjentka, podałam dowód, a pani podziękowała — odpowiedziała kobieta. — Jeśli coś jest niejasne, zawołam koleżankę. I może wytłumaczy lepiej?
— Nazwała mnie pani morderczynią… — zarzuciła Nancy.
— Słucham? Szaleju się najadłaś, dziewczyno? Jesteś szalona! Zaraz zawołam ochronę! — zagroziła.
— Nie, nie! Przepraszam, coś mi się zdawało. — Oddaliła się, potulna jak baranek.
„Cholera, to mi się tylko wydawało, czy ona naprawdę tak do mnie powiedziała?” — rozmyślała, idąc do matki.
— Pani Nancy! — krzyknęła Helena, widząc ją na korytarzu.
— Jak się czuje mama? — zapytała zmartwiona Nancy, docierając pod salę.
— Na razie nie odzyskała przytomności, a lekarze nie wiedzą, co się dzieje. Dostała kroplówkę i podłączyli ją do aparatury. Musimy czekać na jakiś znak. Wszystko będzie dobrze, zobaczy pani — próbowała dodać dziewczynie otuchy.
— Nie wiedzą, co wywołało śpiączkę? Dlaczego nie ma z nią kontaktu?
— Słoneczko, nikt nie wie, co tak nagle stało się z panią Eleonor. Wszystko opowiedziałam pani podczas naszej rozmowy. Ja też jestem zmartwiona, ponieważ pani matka jest dla mnie kimś więcej niż tylko podopieczną. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, choć ona każdego ranka mnie nie pamiętała. To cudowna kobieta i nie wyobrażam sobie, żebym z dnia na dzień miała się z nią pożegnać. Musi pani wiedzieć, że bardzo panią kocha i mimo swojej choroby nadal pamięta. Nie raz, nie dwa mówiła o swojej córce, która jest znaną dziennikarką. Często przeinaczała imię albo nadawała nowe, nigdy jednak nie wyrzuciła pani ze swojej pamięci — powiedziała ze łzami w oczach.
— Czułam wczoraj, że było to nasze ostatnie spotkanie. Widziałam to w jej oczach, gdy spojrzała na mnie. Wołały o pomoc, jak bezbronne dziecko uwięzione w pułapce. Nikomu o tym nie mówiłam, ale śniłam już o dzisiejszym dniu. Było to kilka tygodni temu. Zdarzają mi się prorocze sny, lecz ten był inny, osobiście odczułam go jako dotkliwie smutny. Niewyobrażalnie przesiąknięty tragizmem i poczuciem ogromnej straty. A do tego dziś rano, gdy pani próbowała się do mnie dodzwonić, walczyłam z kolejnym koszmarem, który — jak teraz na to spojrzeć — ostrzegał mnie, że to dziś.
— O czym był? — zapytała zasmucona Helena.
— Śniłam, że byłam przywiązana do szpitalnego łóżka i nie wiadomo czemu krwawiłam, a nieznany głos szeptał mi do uszu, drażniąc niczym denerwująca muzyczka w supermarkecie. Byłam okropnie niespokojna, nie wiedziałam, skąd wzięło się to wszystko, co się wokół dzieje, gdzie jestem, czy to jawa, czy sen. Do tej pory nie rozumiem jednej rzeczy z tego wszystkiego, ale zapewne ona coś znaczy, bo wszystko ma sens.
— Co to za rzecz? — dopytywała się opiekunka.
— Niezwiązana z matką, lecz z moim życiem. Nie chcę jednak o tym teraz mówić.
— Dobrze, jak pani sobie życzy, nie zmuszam do niczego — porzuciła temat.
— Potem dowiedziałam się od pani, że z mamą jest źle i o pobycie w szpitalu. Mimo że jest nieprzytomna, zapewne słyszy nasze głosy.
— Tak mi przykro, że tyle pani przeszła. — Helena przytuliła Nancy. — A teraz kolejna smutna informacja. Powinna pani zacząć normalnie żyć i cieszyć się ciążą, tymczasem los znów działa na pani niekorzyść.
— Nie chcę jej stracić, mimo że wciąż mnie odtrąca. Kocham ją ponad wszystko. Choć jest chora, ta więź pomiędzy matką a córką nadal istnieje i nie zmieni tego żadna przypadłość. Czuję, że w głębi siebie pamięta mnie i cieszy się na każde nasze spotkanie.
— I tak zapewne jest! Dusza jest piękna, zdrowa i się nie starzeje, lecz nigdy nie wygra z ciałem i czasem.
— Pięknie to pani ujęła, dziękuję za te słowa pociechy.
— Może pani pojedzie do domu? I tak pani mama jest nieprzytomna. Jeśli czegoś się dowiem, od razu zadzwonię — zaproponowała opiekunka.
— Dobrze, ale chcę się z nią przywitać na osobności — powiedziała Nancy, patrząc na drzwi.
— Oczywiście — odparła Helena.
Nancy weszła do pomieszczenia, zbliżając się do łóżka. Przysunęła się do nieprzytomnej matki i pogłaskała ją po policzku, mówiąc:
— Oj, mamo! Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo za tobą tęsknię. — Pocałowała rozgrzane czoło Eleonor, zamykając oczy.
Przez myśl przemknęło jej kilka wspólnie przeżytych wydarzeń. Dobre i złe chwile zawsze zostają w naszej pamięci jak alfabet, którego potrzebujemy, by się porozumieć. Wspomnienia nie zawsze są takie, jakbyśmy chcieli. Niekiedy bolą jak głęboka rana, dręczą niczym nieznośna migrena, a czasami cieszą i bawią do łez. Czy Eleonor była dobrą matką? „Oczywiście, że tak!” — odpowiedziała sama sobie. Jak każdy człowiek miała skłonności do popełniania błędów, lecz poczęła nowe życie i w pełni podarowała mu swoją matczyną miłość.
Rozdział 3
„UTRATA”
— Ten dzień musiał wreszcie nadejść. — Otarła chusteczką mokre od łez policzki, stojąc przy trumnie matki. — A tak wiele chciałam ci jeszcze powiedzieć — wyszeptała.
— Nancy, nie zadręczaj się — prosił George. — Na każdego przyjdzie kiedyś kolej.
— Popatrz, jesteśmy tutaj sami. Kaplica pomieściłaby dziesiątki rozżalonych krewnych, którzy mieli tutaj być. Jest inaczej, pustkę wypełniają kwiaty, które zamówiła Helena. Moja matka miała mnóstwo znajomych, z którymi imprezowała, lecz gdy postanowiła dorosnąć, by mnie nie stracić, wszyscy odeszli. To ogromnie przytłaczające, zważywszy na to, że ze mną jest podobnie. Nie mam już znajomych, przyjaciół, tylko chodzę na terapię, a w wolny czas rozmyślam, zupełnie jak wariatka. Brakuje mi tylko kota i wełnianych skarpet w kolorowe szlaczki — stwierdziła.
— Najważniejsze, że jesteśmy tutaj my… a inni to tylko dodatek. Liczy się rodzina, a nie przypadkowi ludzie, którzy znaczą coś dla ciebie tylko w pewnym momencie życia.
— Dlaczego wszyscy się odwrócili od nas? Czy to przeze mnie? Dlatego, że jej córka jest wariatką? — Ciągle szukała odpowiedzi.
— Jak możesz tak myśleć? Przecież sama stwierdziłaś, że gdy skończyły się libacje, znajomi odeszli razem z nimi. Nie masz wpływu na ludzkie myślenie, tylko ludzie mają złe podejście do wszystkiego. — Uśmiechnął się.
— Tyle złego zrobiłam w życiu, a teraz jestem wariatką i nawet nikt nie przyszedł na pogrzeb mojej matki, bo wszyscy się mnie boją — narzekała, zapominając, że jest na pogrzebie, a nie na pogawędce z przyjacielem.
— Pożegnaj się z mamą, zamiast tyle narzekać. Nie rób jej przykrości i bądź chociaż przez chwilę spokojna — zalecił.
— Dziękuję, że przyszedłeś.
— Przytul się do mnie, ale nie wycieraj nosa w moją marynarkę — zażartował, rozluźniając nieco atmosferę.
— Kochani, przepraszam za spóźnienie. Moja córka nie mogła mnie przywieźć wcześniej. — Zdyszana Helena wbiegła do kaplicy.
— O, to pani! — zareagował z ulgą.
— Jak się pani czuje? — zapytała kobieta. — Musi pani być silna i myśleć pozytywnie — dodała, nie czekając na odpowiedź.
— Pozytywnie? Kurwa! Słyszycie siebie? — podnosiła coraz bardziej głos. — Nic już nie będzie takie jak wcześniej, straciłam najważniejszą dla mnie osobę! — Zrozpaczona uciekła z pomieszczenia.
— Nancy! — krzyknęli jednocześnie.
— Niech pani tutaj zostanie, a ja pójdę z nią porozmawiać — zaproponował George.
— Proszę iść i ją przyprowadzić, bo zaraz jedziemy na cmentarz — ostrzegła delikatnie.
— Tak zrobię — obiecał.
Nancy, zirytowana słowami Heleny, pobiegła za kościół i usiadła na przybrudzonej ławce. Niedługo potem zjawił się George, próbując przemówić przyjaciółce do rozumu.
— Proszę, nie denerwuj się i wracaj do kaplicy.
— Ja już się pożegnałam — odburknęła.
— Nancy, musisz dalej żyć! Każdy z nas odejdzie, prędzej czy później, już ci o tym mówiłem. Nie utrudniaj tego dnia, bo i tak jest bardzo ciężki dla każdego z nas.
— Nie rozumiesz tego. Masz rodzinę, przyjaciół, a ja tylko chory umysł i samotność — tłumaczyła. — Dla każdego z nas? — zapytała z ironią.
— Obrażasz mnie w tym momencie… A co ze mną? Przecież jestem tutaj, opiekuję się tobą i nie mam zamiaru tego zmieniać. Chcę być dla ciebie najbliższą osobą. I nie zapominaj, że nie możesz teraz się denerwować, bo to źle wpłynie na dziecko. To, że nie znałem zbyt dobrze twojej matki, nie znaczy, że nie przeżywam jej śmierci. Przecież widzę, jak cierpisz — wyznał.
— Nie mam już ochoty rodzić żadnego dziecka. Wszystko jest nie tak, jak miało być. Moje życie, marzenia i kariera legły w gruzach.
— Teraz myślisz o marzeniach i narzekasz? Ciesz się, że udało ci się uciec z tego piekła, że masz mnie i dziecko w drodze. Istnieje tyle nieszczęścia, głodu i samotności na świecie, że nie jesteś najbardziej poszkodowaną jednostką na całej kuli ziemskiej! — wybuchnął, zdenerwowany.
Nancy aż zaniemówiła. Zrobiło jej się bardzo głupio.
— Ale to nie… — Nie zdążyła skończyć zdania, gdyż Geo jej przerwał.
— Nie narzekaj tyle! — zawołał, po czym uroczyście dodał: — Wstań i idź godnie pożegnać matkę. Na pewno nie chciałaby, abyś teraz mazała się i narzekała.
Nancy wstała z wyraźnym grymasem na twarzy i wróciła do kaplicy. Brak jakiegokolwiek argumentu spowodował, że się poddała.
Ceremonia trwała godzinę, razem z pożegnaniem na cmentarzu. Zdołowana Nancy nie odezwała się ani słowem do nikogo, aż do czasu, gdy pogrzeb dobiegł końca i Helena podeszła do niej, by porozmawiać.
— Może to nie najlepszy moment, ale czy to nie jest dziwne? — zapytała starsza kobieta.
— Co? To, że milczę? — odparowała obrażona Nancy.
— Nie. Chodzi o śmierć Eleonor… W ciągu tych dwóch dni, gdy znajdowała się w szpitalu, jej stan nie był krytyczny, mimo że była w śpiączce. I nagle zgon. Jej mózg po prostu przestał pracować, tak bez żadnej przyczyny. To przecież absurdalne.
— Co ma pani na myśli? — Dziewczyna ożywiła się, drążąc temat.
— Nikt nie był przy tym, jak pani matka odeszła. Nie wiem, czy ktoś nie maczał w tym palców — spekulowała Helena.
— Czy to są jakieś żarty? — rzuciła oskarżycielsko Nancy. — Twierdzi pani, że moją matkę ktoś zabił?
— Wiedziałam, że od razu się pani uniesie, a to nie było potrzebne. Chcę pomóc, a pani ciągle traktuje mnie jak wroga albo sprawczynię wszystkich nieszczęść. Wyczuwam to czasami, gdy rozmawiamy.
— Przepraszam, nie tak to miało zabrzmieć… — próbowała się tłumaczyć.
— To widać. — Helena obróciła się na pięcie, podążając w stronę wyjścia z cmentarza.
— Pani Heleno! — krzyknęła za kobietą.
Na próżno.
— Geo, idź do domu, a ja tu zostanę na chwilę — zażyczyła sobie zdecydowanie.
— Nie będę już podawać ci na tacy swojego wsparcia, jeśli nie chcesz. — Wyraźnie posmutniał.
— Dziękuję za wszystko. Ale teraz chcę zostać sama.
— Do zobaczenia — pożegnał się, odchodząc.
Nancy usiadła po turecku na brudnym piasku, miętoląc w ręku wstążkę od wieńca.
— Widzisz, mamo, teraz już nie musisz niczego pamiętać, bo pewnie jesteś zdrowa — przemówiła do sterty kwiatów.
— Przepraszam, czy pani jest córką zmarłej pani Preston?
Nancy podniosła wzrok na nieznajomą, która nakryła ją szepczącą do samej siebie.
— Tak. A o co chodzi? — zdziwiła się.
— Bardzo mi przykro z powodu tak wielkiej straty. — Nowo przybyła złożyła kondolencje, nim przeszła do sedna.
— Ale kim pani jest?
— Jestem pielęgniarką ze szpitala, w którym była pani Preston.
— I chodzisz na wszystkie pogrzeby swoich pacjentów, by pocieszać krewnych? — zapytała złośliwie.
— Nie. Przyszłam, bo dowiedziałam się czegoś o pani — odparła tajemniczo.
— To znaczy? Jesteś stalkerką? — obrażała ją dalej.
— Skądże… Po tym, jak zobaczyłam w karcie nazwisko, a potem panią na żywo, od razu skojarzyłam wszystkie fakty.
— Jakie fakty? — naciskała dziewczyna.
— To pani uciekła z Meksyku?
— O nie, nie, nie… Nie wytrzymam… Kolejna psychofanka, która interesuje się takimi rzeczami i chce zapytać, jak to jest być ofiarą? — wybuchnęła.
— Chyba źle mnie pani zrozumiała. Chciałam tylko o coś zapytać, ale nie będę się narzucać. — Nieznajoma wyraźnie chciała dać sobie spokój z rozmową.
— Przepraszam, że tak naskoczyłam, ale pęka mi głowa od tego wszystkiego. Wprawdzie chowam matkę i chcę winić za to cały świat, ale zacznijmy od nowa. Tak, to ja jestem tą kobietą, która w Meksyku przeżyła horror. — Nancy postanowiła spokojnie podejść do sprawy.
— Moja siostra też zaginęła, lecz nigdy jej nie odnaleziono — wyznała.
— Ale co to ma wspólnego ze mną?
— Urodziłam się w małej mieścinie, w Meksyku. Nie byliśmy zamożni, a w dodatku matka była prostytutką. Razem z siostrą wychowywałyśmy się nawzajem, bo jej nie było całe noce, a dnie odsypiała. Pewnego razu, w przeddzień moich osiemnastych urodzin, moja siostra Amada zaginęła bez śladu. Pamiętam, że była ubrana w granatowy, zwiewny kombinezon, a na prawej ręce miała bransoletkę, którą zrobiłam dla niej z koralików. Nie fatygowano się zbytnio, by znaleźć sprawcę i z powodu braku dowodów sprawę szybko zamknięto. Potem zaczęła się historia z kolejnymi zniknięciami, gwałtami i morderstwami w okolicy. I ta ostatnia, która wstrząsnęła wszystkimi. Od miesiąca jestem w Londynie, na stażu w Szpitalu Świętej Klementyny, a pani matka była pierwszą pacjentką, którą mogłam się opiekować. Pod nadzorem, oczywiście — uściśliła.
— To bardzo dziwne, że los splótł nasze drogi w taki sposób. Na pewno nie ma w tym żadnego podstępu? — Nancy ciężko było zdobyć się na zaufanie. — Irracjonalne zdarzenie — dodała.
— To prawda, że wiele o pani czytałam i chciałam osobiście poznać — zdradziła nowo poznana pielęgniarka.
— A jednak! — Uniosła triumfalnie rękę, akcentując słuszność przeczucia.
— Nie! Proszę tak nie myśleć, ja tylko chciałam wiedzieć więcej i osobiście zadać kilka pytań — wyjaśniła. — Rozumiem, że mi pani nie wierzy, ale to prawda.
— No dobrze. Może przejdźmy na ty, bo źle się czuję z tą „panią”. — Wstała i wyciągnęła rękę. — Jestem Nancy.
— Miło mi, jestem Clara. Czyli mogę liczyć na jakieś spotkanie? Obiecuję, że nie będę męczyć zbytnio pytaniami — zaznaczyła.
— W porządku. Jakoś nie mam kalendarza od góry do dołu zawalonego spotkaniami, więc znajdę wolne popołudnie — odrzekła Nancy z lekkim uśmiechem w kącikach ust.
— Więc proszę, tutaj jest mój numer, a jeśli będziesz miała ochotę, zadzwonisz i się umówimy. — Clara wyciągnęła z kieszeni wizytówkę i wręczyła rozmówczyni.
— Odezwę się — obiecała.
— A więc nie będę ci już odbierać chwil z mamą i do zobaczenia.
Pielęgniarka pożegnała się z wyraźną ulgą i zadowoleniem w oczach.
Nancy jeszcze chwilę posiedziała przy mogile, lecz w głębi duszy ciekawość brała górę nad bólem. „Jak ona mnie tutaj znalazła? Czy mówiła prawdę? A może to zła kobieta była?” — rozmyślała. Wstała i strzepnęła brud z czarnych spodni. Ostatni raz spojrzała na kilka wiązanek rzuconych na górę piachu i przyłożyła palce do ust, wysyłając całusa. Trudno się żegnać, a jeszcze trudniej być osobą, która zostaje i musi zmierzyć się ze stratą.
Rozdział 4
„SUMIENIE”
— Dlaczego zostawiłaś mnie wtedy samą na pastwę losu? Przez ciebie zwariowałam i umarłam z tęsknoty — krzyczała Eleonor w oddali.
— Mamo, przecież nie chciałam tego, sama mnie namawiałaś! — tłumaczyła się Nancy.
— Mogłaś zostać i się mną opiekować! Może wciąż bym żyła.
— Co ty mówisz? Gdzie jesteś? Nie widzę cię! — krzyczała.
— Mnie już nie ma, zostałaś całkiem sama.
— Mamusiu, przepraszam! Pokaż się — błagała.
Wokół unosiła się gęsta mgła, przez którą nie było nic widać. Nancy, brodząc w bieli, próbowała dotrzeć do swojej matki, ale bez skutku.
— Nie zobaczysz mnie… Przepadłam i unoszę się nad piekłem swoich błędów.
— Proszę… — Nancy nie dawała za wygraną.
— Idź za moim głosem — poradziła Eleonor.
— Gdzie jesteś? — powtarzała bez przerwy dziewczyna.
— Poświęć się, aby odkupić swoje grzechy.
— O czym ty mówisz? Ukaż się wreszcie!
Przed Nancy stanęła postać, którą ostatni raz widziała w Meksyku, w hotelowym korytarzu. Wystraszona nie mogła wydusić żadnego słowa. Czuła, jakby czas cofnął się o te kilka miesięcy i wciąż była w tamtym miejscu. Bezruch i strach przeszywający ciało.
— Wrszzzczzeee doooouuu meyyscccceeaa morrrddddysssttszzwwaaaaa — syczała postać.
Nancy zamarła i wpatrywała się w zmorę bez twarzy, próbując krzyczeć, lecz czuła się, jakby miała zasznurowane usta.
— Wyszzzczeee doouu meyysccca morsssttszzwwaaaaa — powtarzał niezrozumiale stwór w powłóczystej szacie, podnosząc kościstą dłoń.
— Hmm — próbowała wymruczeć Nancy, widząc zmierzającą ku niej rękę.
— Wrrrrraaacajjj dooo miejscccaa mordeeerssstwaaa — wypowiedziała się już całkiem zrozumiale.
Nancy poczuła przeszywający chłód na swojej szyi i lekki ucisk w krtani. Ujrzała coraz bardziej jaśniejący blask, który niemal ją oślepił.
Nagle wybudziła się ze snu, kaszląc, jakby ktoś ją dusił. Trzymając się za szyję, sama nieświadomie się podduszała, tracąc powoli dech w piersiach. Nie mogła zapanować nad swoim zachowaniem, coraz mocniej zaciskając dłonie. Tracąc świadomość, usłyszała dzwonek do drzwi, który przywrócił jej kontakt z rzeczywistością. Potrząsnęła kilka razy głową z niedowierzaniem i podniosła się z łóżka, a następnie podeszła do drzwi. Ledwo dysząc, zapytała:
— Kto tam?
— To ja, otwórz — odezwał się Geo.
— George, nie mam dzisiaj nastroju na pogawędki. Przyjdź jutro. Dobrze?
— Nie zostawię cię dzisiaj samej. — Przyjaciel nie dał za wygraną.
— Ja pierdolę — wymruczała po cichu, przekręcając zamek.
Pomyślała, że George nie usłyszał przekleństwa. Było inaczej, rozumiał jednak, w jakim stanie jest jego przyjaciółka, i nie odezwał się ani słowem.
— Cześć. Jak się czujesz? — Wszedł do środka uśmiechnięty, jakby nigdy nic.
— Oj, daj już spokój z tą dobroczynnością… — westchnęła. — Wchodź i pogadajmy, a potem idź sobie — dodała z wyczuwalną uszczypliwością.
— Dlaczego jesteś dla mnie taka oschła? Za chwilę znów będziesz mnie przepraszać za swoje zachowanie. Pomyśl czasami, zanim znów zranisz kogoś swoimi docinkami.
— Bo nie mam już siły! — wybuchnęła.
— Uspokój się. Brałaś leki? Ciągle tylko krzyczysz na każdego i jesteś niemiła.
— Jakie znowu leki? — Odepchnęła rękę George’a. — Chcecie mnie tylko faszerować jakimś gównem, które nie działa. Czy wynaleźli leki na złamane serce i powracającą przeszłość? Sam jesteś świrem, a mówisz mi takie rzeczy? — Zmieniła wyraz twarzy, czując, że ostro przegięła.
— Ja…
— No co? — przerwała George’owi. — Mam już dość wszystkiego! Mój mózg płonie od nadmiaru stresu, żalu i obarczania się za każdą głupotę, którą zrobiłam. Mam ochotę ukryć się w najciemniejszym miejscu na świecie, bez was wszystkich, komórek, internetu, huczących ulic i tego całego zdegradowanego moralnie otoczenia — wyrzuciła z siebie, tym razem już aż tak bardzo nie obrażając swojego przyjaciela.
— Jesteś dziś zbyt rozdrażniona, połóż się i odpocznij — zalecił ze stoickim spokojem.
— Przecież dopiero co wstałam! Ludzie, litości! Ile można leżeć i rozmyślać o tym wszystkim? Na dodatek, gdy tylko sklei mi się oko, od razu dręczą mnie koszmary.
— Obiecuję, że sprawię, iż dzisiejszy dzień będzie lepszy. Idź wziąć kąpiel i ubierz się ładnie, pójdziemy na spacer, bez gadania i na luzie… — George próbował wszystkiego, by tylko załagodzić sytuację.
— Dobrze. Nie mam już siły, by protestować. Chcę wreszcie wyjść z tego pudełka.
Pomieszczenie, choć nieduże, mieściło sporo rzeczy. Przed całą tragedią Nancy nie stroniła od zakupów. Kiedy tylko mogła wyrwać się z biura, nie traciła czasu na lunch ze znajomymi — wolała trwonić go na przerzucanie sterty ciuchów. Oczywiście nie były to drogie i ekstrawaganckie butiki, lecz sieciówki. Nie wyobrażała sobie wydać trzystu funtów na (tak się wydawało!) dobrej jakości spodnie czy buty żywcem ściągnięte z wybiegu ekscentrycznego projektanta. Niekiedy udawało jej się znaleźć w lumpeksie to, co mogłaby kupić dwa lub trzy sezony temu w tym „drogim” sklepie. Z biegiem czasu uzbierała się niezła kolekcja ubrań, które w tym momencie nie miały dla Nancy znaczenia. Stając przed wyborem ubrania się w coś ładnego, chwyciła pierwsze lepsze dżinsy, parę adidasów i t-shirt z lekko spranym nadrukiem. Zarzuciła ciuchy na prawe ramię i poszła do łazienki, gdzie jej depresja tylko się pogłębiła.
Stojąc przed lustrem, przypomniała sobie, jak kilkanaście lat temu omal nie straciła życia, włączając pralkę mokrymi rękoma. „A co, jeśli wtedy bym zginęła? Może rodzice byliby szczęśliwi? Kevin, Miranda i inni by żyli…” — pomyślała. „A może problem jest we mnie?” — dołowała się jeszcze bardziej.
Zostawianie jej samej w łazience pełnej potencjalnych narzędzi do autodestrukcji na pewno nie stanowiło dobrego pomysłu…
Odkręciła kran, oczekując, że poziom wody przekroczy połowę wanny. Raczej nie dodawała żadnych olejków, soli ani żeli do kąpieli, gdyż wychodziła z założenia, że cały brud z ciała może zmyć po prostu czysta woda z odrobiną szarego mydła. Zdjęła ubranie, ściągnęła z lewego nadgarstka bransoletkę od Marii i weszła do wanny, zanurzając się po sam czubek nosa i wypuszczając bąbelki jedną stroną ust. Wcześniej jednak wyjęła z szafki buteleczkę z tabletkami na sen, które przepisał jej lekarz. W środku znajdowała się jeszcze ponad połowa. Nancy zaczęła łykać po trzy naraz. Kiedy została już tylko jedna, trzymając ją w ręku, pomyślała, że to, co teraz widzi — stare kafelki na ścianie — to ostatni obraz, jaki będzie dane jej zobaczyć.
Wcześniej ani przez chwilę nie pomyślała o dziecku, lecz nim zamknęła oczy, ostatkiem sił spojrzała na swój brzuch. Poruszyła nimi jeszcze kilka razy pod opadniętymi powiekami i zasnęła.
Rozdział 5
„PRZEJŚCIE”
Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą prowadzące do góry schody. Jako nastolatka wspinała się na podobne, gdy zrywała się z lekcji w szkole. Wstała i otrzepała nogi z czarnej i kleistej ziemi, po czym podeszła bliżej. Przed pierwszym stopniem leżała złożona na cztery części pożółkła kartka. Pochyliła się i chwyciła ją, zastanawiając się, co też może być tam zapisane.
Dookoła rozciągało się pole pełne żyta i pszenicy. Niebo było bezchmurne, a ciepłe promienie słoneczne aż lekko szczypały ciało. Schody wydawały się nie mieć końca, pokręcone niczym specjalnie przygotowane, smażone ziemniaki z sosem czosnkowym, które Eleonor zawsze kupowała córce, gdy chodziły na coroczny festiwal jedzenia w centrum Londynu. Jedna wielka spirala stopni. Dopiero patrząc w górę, Nancy zauważyła ich koniec oraz drzwi, do których prowadziły. „A te drzwi?” — pomyślała, drapiąc się po głowie. „Dokąd one prowadzą?” — Nie dawała za wygraną, wciąż szukając odpowiedzi.
Zerwał się wiatr, który zaczął melancholijnie kołysać zboże. Z oddali słychać było śpiew ptaków, szelest roślin uprawnych i ten znany głos, który zdawał się wibrować w powietrzu.
— Ktoś tam jest — powiedziała do siebie, chowając do kieszeni znalezioną kartkę, której przeczytanie odłożyła na później, gdy już rozwiąże zagadkę znajomego głosu. Wcześniej złożyła ją jeszcze raz, z trudem zginając, ponieważ papier był bardzo gruby.
Odeszła od schodów, kierując się w stronę osoby, która do niej machała. Wyłaniała się ona znad falujących roślin, jakby tonęła w sztormie. Nancy, zbliżając się coraz bardziej do celu, nagle krzyknęła:
— To niemożliwe!
— Kochana, to ty! Tak bardzo tęskniłam — wydusiła z siebie stękająca ze zmęczenia dziewczyna, która właśnie dobiegła do Nancy.
— Amber!
— Nancy!
Wykrzykiwały do siebie, tuląc się nawzajem.
— Czemu zniknęłaś? Tak bardzo tęskniłam i nie wiedziałam, co robić — powiedziała Nancy.
— Przecież wiesz dlaczego — odparła. — Taki już nasz los. Chodźmy w tamtą stronę. Czy pamiętasz jeszcze, jak podczas wagarów wspinałyśmy się po schodach w opuszczonym domu?
— Tak, ale nadal nie wiem, jakim cudem mi nie uwierzyli, że istniejesz.
— Nan, to wszystko było w twojej głowie. Nie było mnie z tobą w szpitalu ani nie wymyśliłam planu ucieczki z niego. Umarłam, jak miałyśmy szesnaście lat, podczas wagarów. Nie pamiętasz?
— Ty też mi nie wierzysz? — Stanęła w miejscu i puściła rękę przyjaciółki.
— Wiesz przecież, że spadłam ze schodów, a upadek był z dużej wysokości. Nie było dla mnie ratunku. Nigdy nie winiłam cię za to, że uciekłaś i zostawiłaś mnie leżącą na starych deskach.
— Czyli to przeze mnie umarłaś? — Zaczęła sobie przypominać.
— Nie, nic z tych rzeczy! To nie twoja wina. Deski, z których zrobiono schody, były już bardzo stare. Spadłam, dlatego że szłam pierwsza, a ty za mną. Gdybym cię przepuściła, byłabyś to ty.
— Tak bardzo cię przepraszam, że uciekłam — zaszlochała.
— Byłaś młoda i przerażona, nie winię za to nikogo, tylko siebie. Spójrz, to te same schody, z wyłamanym czterdziestym pierwszym stopniem, z którego spadłam.
— A te drzwi na końcu? — Spojrzała w górę.
— To przejście na drugą stronę. Jeśli chcesz, możemy iść tam razem i już nigdy się nie rozstawać, ale masz też wybór, by się nie zgodzić i wrócić na Ziemię. Pamiętaj tylko, że nie ma nieba i piekła ani czyśćca pośrodku! Tam, po drugiej stronie, rodzimy się na nowo, lecz pamiętamy o tym, co przeżyliśmy dotychczas. Tak bardzo chciałaś zmienić swoje życie, nie czuć bólu i smutku, na swe jątrzące się rany wylać balsam, który znieczuli wszystko. Jeśli jest jeszcze ktoś, dla kogo chcesz trwać albo dać mu życie, to tylko powiedz i wrócisz do swojego mieszkania… A kiedy znów zapragniesz odejść, spotkamy się w tym samym miejscu. Wtedy, gdy już będziesz pewna przejścia.
— A ty tam już byłaś? — zapytała Nancy.
— Oczywiście, ale wezwałaś mnie, trafiając tutaj.
— Chciałam umrzeć, lecz nie jestem gotowa na to, by odejść na zawsze.
— A więc do zobaczenia, moja droga Nan. Pamiętaj, że czuwam nad tobą — rzekła Amber.