Patronem medialnym książki jest blog Biblioteka Słów.
Projekt okładki wykonała Marta Korabowicz
PROLOG
Rok 1996.
Zimny styczniowy poranek dał się we znaki mieszkańcom znajdującej się w okolicach Słupska wsi. Ludzie niechętnie wychodzili z domów, więc ograniczali wycieczki niemal wyłącznie do sklepu i szybko z niego wracali.
Pogoda jednak nie przeszkadzała piętnastoletniemu chłopakowi, który dzielnie przemierzał kolejne kilometry w ostrym mrozie. Uwielbiał biegać i żadne warunki atmosferyczne nie potrafiły sprawić, by jego pasja osłabła. Tego dnia poważnie zastanawiał się czy w ogóle wychodzić, gdyż termometry wskazywały kilka kresek poniżej zera. Jednak chęć biegania wygrała i wyruszył w trasę.
Mróz w połączeniu z lekkim wiatrem powodował, że skóra szczypała nawet mimo grubej warstwy ubrań.
— Jeszcze tylko pół godziny i dam sobie spokój — powiedział sam do siebie przemierzając ścieżkę między dwoma lasami.
Nagle odwrócił się i w oddali zobaczył mężczyznę. Był ubrany w czarny dres, a na głowie miał siwą czapkę. Trzymał coś w ręce. Odległość była zbyt duża, by określić, co to za przedmiot. Chłopak zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć się mężczyźnie. Była to pierwsza osoba spotkana podczas dzisiejszego biegu, gdyż ludzie w taką pogodę nie zwykli spacerować po lasach. Właśnie ten fakt zaintrygował chłopaka. Stanął i spoglądał na nieznajomego, który również stał w miejscu i jedynie spoglądał w jego stronę.
Nagle ruszył wolnym krokiem.
Chłopakowi mocniej zabiło serce i również postanowił ruszyć. Jednak nie był to ten sam spokojny bieg, a niemal sprint spowodowany strachem. Po około dwóch kilometrach postanowił przystanąć i trochę odpocząć. Jego serce biło jak szalone i do końca nie wiedział, czy to przez szybsze tempo czy przez strach.
— Co ten facet robił na oddalonej od wsi polanie? — pytał się cały czas w myślach.
Chciał jak najszybciej dobiec do domu i się uspokoić, lecz coś kazało mu wrócić w tamto miejsce. Uczucie to znajdowało się gdzieś między ciekawością a intuicją. Wiedział, że to niebezpieczne, ale jednak coś ciągnęło go do powrotu. Przez chwilę bił się z myślami, lecz w końcu zdecydował się, że sprawdzi swoje przeczucia.
Powolnym truchtem ruszył w drogę powrotną. Kilka razy chciał zawrócić i czym prędzej udać się do domu, ale męska duma dojrzewającego piętnastolatka nie pozwoliła mu zrezygnować. Gdy zbliżał się do zapamiętanego miejsca, z ulgą zaobserwował, że po nieznajomym nie było już śladu. Pewnie skorzystał z którejś z pobocznych dróżek i nią udał się do wsi.
Podbiegł bliżej i zobaczył ślady potwierdzające tezę, że mężczyzna skorzystał ze skrótu i udał się w stronę wsi. Jednak jego ślady podążały również w drugą stronę, gdzie znajdowały się głównie krzaki. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy podążyć tym topem, jednak szybko ciekawość zwyciężyła.
Kilka minut przedzierał się przed gęste zarośla aż natrafił na coś, co niemal zatrzymało jego serce.
Ślady krwi.
Upadł na ziemię i wydał jęk przerażenia. Świat jakby zatrzymał się na moment w miejscu. Zamiast uciekać postanowił jednak podążać za śladami, aż doszedł do śnieżnej zaspy. Po jej drugiej stronie ślady się kończyły. Stanął skamieniały i walczył ze swoją ciekawością, by nie zajrzeć, co kryje się po drugiej stronie.
W końcu jednak postanowił przejść kilka kroków. Zamknął oczy i gdy okrążył zaspę, zastanawiał się czy w ogóle je otworzyć. Chciał odwrócić się i uciec, lecz ciekawość zwyciężyła. Otworzył oczy i ukazał mu się przerażający obraz.
Wśród śniegu i krwi leżała kobieta. Martwa kobieta. Świadczyły o tym liczne rany, litry krwi oraz przerażające spojrzenie skierowane w próżnię. Kobieta wyglądała jak porzucona kukiełka. Chłopak padł na ziemię niczym uderzony piorunem i wydał głośny jęk przerażenia. Miał nadzieję, że to tylko głupi sen, lecz nawet uszczypnięcie zmarzniętej ręki nie pomogło wydostać się z krainy przerażenia.
W końcu pogodził się z faktem, że to jednak jawa i wiedział, że tego obrazu nie zapomni do końca swoich dni.
Rozdział I
— I zbaw nas ode złego — rzekł ksiądz, gdy w kieszeni Patryka Harta zaczął wibrować telefon.
Wzdrygnął, gdyż myślał, że wyciszył telefon. Poza tym nie spodziewał się żadnego telefonu w niedzielny poranek. Rozejrzał się po ludziach zgromadzonych w słupskim kościele mariackim. Wszyscy byli skupieni na modlitwie, więc dyskretnie wysunął komórkę z kieszeni swojego płaszcza. Na ekranie pojawił się znajomy numer.
Aleksander Kowal, czyli komendant słupskiej policji.
— Co Olek może chcieć ode mnie o tej porze? — pomyślał i ponownie porozglądał się po kościele. Nigdzie nie widział komendanta Kowala, który był stałym bywalcem niedzielnych nabożeństw.
Odwrócił się w stronę żony, a ta spojrzała na niego zaskoczona.
— Muszę wyjść — szepnął.
Na jej twarzy pojawiła się konsternacja.
— Ale jak to? Czy coś się stało? — zapytała zdenerwowana.
— Policja dzwoni, muszę sprawdzić co się dzieje — odparł i wyszedł z ławki.
Ściągnął na siebie uwagę kilkunastu osób, w tym swoich dzieci. Jednak po chwili wszyscy znów skupili się na mszy, a on pewnym krokiem opuścił kościół. Wyszedł na plac przed świątynią i szybko wybrał numer komendanta.
Po pięciu sygnałach w końcu odebrał.
— Cześć Patryk. Dobrze, że oddzwoniłeś — przywitał go policjant.
— Nie spodziewałem się telefonu w niedzielny poranek. Czy coś się stało? Ratusz jest okupowany czy może ktoś ukradł tramwaj z Nowobramskiej? — zaśmiał się Patryk.
Kowal zamilkł.
— Morderstwo — odezwał się w końcu.
Hart momentalnie przestał się śmiać. Przez jego głowę przebiegło tysiąc myśli naraz. Morderstwo? W Słupsku? Przecież od pięciu lat jest prokuratorem okręgowym i głównie zajmował się drobnymi kradzieżami, bójkami i dziwnymi donosami.
Milczał.
— Przyjedź do Parku Kultury i Wypoczynku — ciszę przerwał policjant.
— Już jadę — odparł Hart i się rozłączył.
Szybkim krokiem zmierzał na stary rynek, gdzie zaparkował samochód.
Czuł chłód. Jednak nie był to chłód marcowego poranka, lecz zimny dreszcz, który przebiegł całe jego ciało.
Po chwili był już przy samochodzie, wsiadł i ruszył w stronę parku. Droga do niego była krótka, lecz myśl o tym, co go tam spotka strasznie ją wydłużała.
Gdy w końcu dojechał, to spostrzegł tłum gapiów gromadzących się przy policyjnej taśmie. Zaparkował obok policyjnych wozów i ruszył w tłum.
— Prokuratura — mówił przeciskając się przez osiedlowych łowców sensacji.
Przy taśmie czekał na niego już Kowal, który nie wyglądał tak wesoło jak zwykle.
— Proszę za mną — powiedział podnosząc taśmę tak, by wysoki prokurator mógł pod nią przejść.
Szli kilkadziesiąt metrów po mokrej od porannej rosy trawie, aż doszli do miejsca, gdzie skrupulatnie krzątali się policyjni technicy.
Na trawie leżała dość urodziwa blondynka w spódniczce i kolorowej bluzce. Obok niej leżała skórzana kurtka pokryta licznymi cięciami, takimi samymi, które znajdowały się na skórze dziewczyny. Jej odsłonięte ramiona pokryte były zaschniętą krwią, a dodatkowy wyrazisty odcień czerwieni na jej bluzce nie był zamierzonym pomysłem projektanta, tylko wielką plamą krwi. Dziewczyna wyglądała jak serowa figurka oblana keczupem.
Prokuratorowi zrobiło się słabo i zaczęło kręcić się w głowie.
Zamknął oczy, ale wtedy ukazał mu się inny obraz. Obraz sprzed dwudziestu lat, który dręczył go przez tyle nocy. Ten, który próbował wymazać z pamięci, ale cały czas wracał. Teraz wrócił w jeszcze okrutniejszy sposób.
Dziewczyna wyglądała niemal identycznie jak znaleziona przez niego kobieta przed dwudziestoma laty. Te same mocne cięcia na całym ciele, nawet te same kształty ran zdobiące skórę denatki.
Hart zachwiał się, co momentalnie zauważył komendant.
— Wszystko w porządku? — zapytał Aleksander.
Patryk pokiwał twierdząco głową, choć tak naprawdę nic nie było w porządku. Świat zaczął mu wirować przed oczami i sparaliżował go paniczny strach. Koszmar z przeszłości wrócił.
— Morderstwo — wydusił w końcu z siebie.
Kowal spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
— Ze szczególnym okrucieństwem — odparł.
Prokurator odszedł kilka metrów dalej i złapał głębszy oddech, by się trochę uspokoić. Oparł się o drzewo i patrzył w przestrzeń, gdzie przyroda leniwie budziła się do życia. Park wyglądał coraz piękniej i zwiastował nadchodzącą wiosnę.
Jednak wśród tych wszystkich pięknych elementów znajdował się element tragiczny. Zmasakrowane ciało młodej dziewczyny leżące w trawie.
Nagle poczuł wibracje w kieszeni. Wyciągnął telefon.
To Sara.
Przez chwilę zastanawiał się czy odebrać, ale wiedział, że pewnie już martwi się o niego i nacisnął zieloną słuchawkę.
— Patryk, co się dzieje? — powiedziała ze słyszalnym zdenerwowaniem w głosie.
— Wyskoczyła mi bardzo ważna sprawa na mieście.
Nie chciał od razu mówić żonie o morderstwie, bo wiedział, że to ją wystraszy.
Jednak ona była nieugięta.
— Co się stało, że ściągają Cię w niedzielę i to prosto z kościoła? — zapytała.
Hart chwilę milczał, lecz w końcu postanowił jej odpowiedzieć. Krótka piłka.
— Morderstwo w parku kultury i wypoczynku — odpowiedział.
Sara zamarła. Morderstwo w bezpośredniej okolicy ich mieszkania nie było dobrą wiadomością.
— Jedź z dziećmi do domu. Ja niedługo będę. Kocham cię — odparł i nie czekał na odpowiedź, tylko szybko przerwał połączenie.
Spojrzał w stronę miejsca zbrodni i dostrzegł, że zbliża się do niego komendant. Musiał zgrywać twardego prokuratora, mimo że w środku wolałby stąd uciec.
— Patolog czeka, możemy już ją zabrać do szpitala? — zapytał Kowal.
Hart potwierdzająco pokiwał głową.
— Ekspertyzy będą gotowe za kilka godzin. Możesz na razie jechać do domu — dodał policjant.
Ucieszyła go ta wiadomość, gdyż nie chciał już patrzeć na te zwłoki.
— Gdyby coś, to jestem pod telefonem — odparł i ruszył w stronę samochodu.
Znów musiał przeciskać się przez tłum gapiów, którzy próbowali wyciągnąć z niego jakieś informacje. On jednak w milczeniu pokonywał kolejne metry i w końcu znalazł się w samochodzie. Zobaczył zbliżających się do niego dziennikarzy lokalnych mediów, więc szybko odpalił samochód i ruszył w stronę domu. Ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę było odpowiadanie na pytania pismaków.
Po chwili już był na swoim osiedlu, które znajdowało się niemal bezpośrednio przy parku.
Z nerwów pomylił nawet kod do domofonu, lecz po chwili był już na drugim piętrze, gdzie znajdowało się mieszkanie państwa Hart.
W progu czekała Sara, która od razu mocno go przytuliła. Właśnie tego w tej chwili potrzebował najbardziej.
— Obiad już gotowy, dzieci czekają — powiedziała.
Patryk uśmiechnął się, czule pocałował ją w czoło i razem poszli do kuchni, gdzie przy stole czekały już ich pięcioletnie bliźniaki, Klara i Ksawery.
— Tato, czemu wyszedłeś z kościoła? — zapytał uroczy brązowooki szatyn.
— Tatuś musiał jechać na chwilę do pracy — odpowiedziała Sara.
Odpowiedź ta na szczęście usatysfakcjonowała pięciolatka, który niecierpliwie czekał na niedzielny obiad.
Sara podała do stołu. Dzieci zajęły się pałaszowaniem pieczonej kaczki, ale Patryk ledwo przełykał każdy kęs. Uwielbiał kuchnie swojej żony i twierdził, że gotuje najlepiej na świecie, ale teraz nawet jej wykwintna kuchnia straciła dla niego smak.
Sara widziała, że z mężem jest coś nie tak, więc od razu po obiedzie odprawiła dzieci do pokoju.
Gdy zostali sami podeszła i troskliwie przytuliła Patryka.
— Co się stało? — zapytała.
Patryk posadził ją na swoich kolanach i spojrzał prosto w jej oczy.
— Na trawie w parku znaleziono zmasakrowaną młodą dziewczynę.
Poczuł jak po ciele Sary przeszedł dreszcz, a w jej oczach pojawiły się łzy.
— Niby nic niezwykłego, gdyż w końcu jestem prokuratorem i niejedne zwłoki już widziałem, ale… — przerwał.
— Ale? — zapytała Sara.
— Były w identycznym stanie, jak te sprzed dwudziestu lat.
Rozdział II
Godzinę później prokurator wchodził do szpitala wojewódzkiego na ulicy Hubalczyków. Niechętnie tam pojechał, gdyż to wiązało się z kolejnymi oględzinami zwłok, ale w końcu był prokuratorem i to jego obowiązek.
Szybko przeszedł przez główny hol i doszedł do windy. Nacisnął przycisk i czekał aż winda zjedzie z góry. Wsiadając zacisnął pięści i czekał, aż zawiezie go do podziemi. Winda szybko zjechała do podziemi szpitala, otworzyły się metalowe drzwi i ukazały jasny korytarz, który kończył się dużymi drzwiami.
Właśnie tam znajdowała się ofiara.
Hart powolnym krokiem zmierzał do głównej sali prosektoryjnej niczym skazaniec do celi śmierci. Gdy znalazł się na końcu korytarza to stanął, wziął głęboki oddech i wszedł pewnym choć udawanym krokiem.
— Dzień dobry — przywitał go mężczyzna siedzący przy biurku.
Patryk uśmiechnął się.
— Czy ja wiem, czy taki dobry — odparł.
Na środku sali znajdowało się metalowe łóżko, na którym leżała przykryta prześcieradłem dziewczyna.
Patryk zbliżył się nieco, choć nieśpiesznie mu było podchodzić do samego stołu.
— Co wiemy? — zapytał.
Patolog wstał i podszedł do stołu. Delikatnie ściągnął materiał z dziewczyny, odkrywając kolejne fragmenty sinego ciała.
Z każdym centymetrem serce Patryka biło coraz mocniej. Czuł się tak, jakby to on sam miał zaraz wylądować na tym stole.
Lekarz zatrzymał się na wysokości pasa i delikatnie złożył materiał niczym kołdrę.
Rany w świetle szpitalnych lamp wyglądały jeszcze gorzej.
— Pięćdziesiąt dwie rany na całym ciele — zaczął.
Patryk spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Zadane bardzo ostrym narzędziem, gdyż widać, że rozcięcia nie wymagały dużo siły — dodał. Prokurator spojrzał na rany, które w tym świetle wyglądały jak zastygłe wulkany. Zrobiło mu się niedobrze. — Ofiara zmarła między 1 a 2 w nocy.
— Cierpiała? — przerwał Patryk.
Pytanie zdecydowanie zaskoczyło medyka.
— Bezpośrednią przyczyną zgonu było przebicie mięśnia sercowego, ale nie wiemy, czy nastąpiło po pierwszym dźgnięciu, czy po pięćdziesiątym drugim — odpowiedział spoglądając na stół.
Hart spojrzał na niego smutno.
— Nie znalazłem śladów wskazujących na atak na tle seksualnym — dodał.
— Chociaż tyle — odpowiedział momentalnie Patryk, choć po chwili zrozumiał, że to co powiedział było absurdalne.
Dziewczyna leżała martwa, a on cieszył się, że przynajmniej nie została zgwałcona.
Patolog podszedł do stołu i zakrył dziewczynę, co zdecydowanie przyniosło ulgę prokuratorowi.
— To najważniejsze fakty, reszta szczegółów znajduje się w dokumentacji — powiedział lekarz przekazując prokuratorowi teczkę.
— Dziękuję — odpowiedział Patryk odwracając się w stronę drzwi. — Do zobaczenia. Tylko mam nadzieję, że nie tutaj.
Tym razem jasny korytarz przemierzał zdecydowanie szybciej i gdy znalazł się już w windzie to poczuł ulgę. Jeszcze większa ulga przyszła, gdy wysiadł w głównym holu i miał świadomość, że bolesne oględziny już za nim. Teraz musi tylko znaleźć mordercę.
Przy recepcji czekał na niego Aleksander Kowal.
— Jak tam wizyta w hadesie? — rzucił na powitanie policjant.
Hart, który w normalnych okolicznościach śmiałby się z tego żartu, teraz rzucił tylko smutny uśmiech.
— Masz dla mnie jakieś wieści? — zapytał.
— Ustaliliśmy tożsamość denatki — odparł. — Nazywa się, a tak właściwie to nazywała się Anna Maron, miała dwadzieścia pięć lat i pracowała w jednym z supermarketów.
Patryk chwilę się zamyślił przetwarzając dane przekazane przez Kowala.
— Co robiła w nocy w parku? — zapytał się w końcu.
— Wracała z klubu w centrum — odparł.
Patryk spojrzał na teczkę.
— Okej, wiemy jak się nazywa, jak zginęła i co robiła w parku. Czas znaleźć mordercę — odpowiedział, choć w jego głosie brakowało tej pewności siebie, która cały czas mu towarzyszyła. Wiedział, że będzie to cholernie ciężka sprawa.
Komendant to zauważył, więc postanowił rozluźnić atmosferę.
— Na pewno go znajdziemy, ale już chyba nie dzisiaj. W końcu jest niedziela i czas trochę odpocząć. Co powiesz na małe piwko? — zapytał.
Hart uśmiechnął się.
— Tylko małe, bo jutro rano widzę cię w prokuraturze z nowymi faktami — zaśmiał się. Żwawym krokiem wyszli na parking i rozeszli się do swoich samochodów. Hart wsiadł i rzucił teczkę na siedzenie pasażera.
— Poczekasz do jutra — powiedział sam do siebie i ruszył.
Przemierzając drogę do starego miasta podziwiał jak wiosna wygrywa z zimą i powoli budzi świat do życia. Uwielbiał obserwować jak Słupsk zmienia się pod wpływem nadciągającej wiosny. Jednak myśli pełne zachwytu mieszały się z obawami i lękiem, które wzbudzała w nim ta sprawa. Nie chodziło o samo morderstwo, gdyż jest prokuratorem i jest przygotowany, lecz analogia tego morderstwa z tragedią sprzed dwudziestu lat.
W końcu dojechał do swojego ulubionego pubu „»Nad Słupią«” w klimatycznej części starego miasta. To tutaj jeszcze w szkole średniej zabierał Sarę na randki i to tutaj świętował swoje sukcesy, ale także popijał porażki. Zaraz po nim na miejsce dojechał Aleksander i razem weszli do lokalu.
Za barem stał Jan Markowski — starszy właściciel pubu, który zdecydowanie ucieszył się z wizyty przyjaciół.
— Kogoż ja tu widzę. Obrońcy prawa naszego miasta. Witam — zawołał na przywitanie. Patryk i Aleksander równocześnie wybuchnęli śmiechem.
W pubie o tej porze było jeszcze pusto, gdyż ludzie schodzili się dopiero około dwudziestej, więc wszyscy mogli spokojnie porozmawiać o zaistniałej sytuacji. Hart wiedział, że nie może powiedzieć za dużo staruszkowi, ale miał do niego zaufanie i nieraz doradzał się u niego w sprawach zawodowych. Komendant Kowal miał inne zdanie na ten temat, ale w końcu to Hart był prokuratorem i nie miał za bardzo nic do gadania.
— Chyba już pan słyszał o całym dzisiejszym zamieszaniu — powiedział Patryk siadając przy barze.
— Telewizja, radio i mieszkańcy nie daliby mi szans na przeoczenie — odpowiedział sięgając po trzy kufle.
Zaczął nalewać piwo i smutno uśmiechnął się spoglądając w stronę przybyszów.
— Okropna sprawa — dodał i podał im piwa. — Na koszt firmy — zaśmiał się i pociągnął duży łyk ze swojego kufla.
Patryk spróbował piwa, lecz nie smakowało mu tak jak zwykle, gdyż nadal był strasznie spięty i zakłopotany.
— Patryś, coś ty taki mizerny? — zapytał Jan z ojcowską troską.
Aleksander milczał sącząc powoli swoje piwo.
— Chyba powinienem pojechać do domu. Nie za dobrze się czuję — odparł Patryk po chwili milczenia i wstał.
— Odwieźć cię? — zaproponował Kowal. Patryk przecząco pokiwał głową i podszedł w stronę drzwi.
— Dzięki. Do jutra — odpowiedział i wyszedł.
W drodze do samochodu myślał o zmarłej dziewczynie. Teraz nie była dla niego anonimową ofiarą. Gdy doszedł na parking to wsiadł i wyciągnął z kieszeni komórkę.
— Czas zmierzyć się z przeszłością — powiedział i wybrał numer swojego znajomego emerytowanego policjanta.
Po dwóch sygnałach staruszek odebrał. Odkąd przeszedł na emeryturę nie mieszkał już w Słupsku, gdyż wyprowadził się do spokojnej wioski na południu Polski. Jednak mimo to utrzymywał kontakt z Patrykiem, którego przesłuchiwał dwadzieścia lat temu.
— Cześć Patryk — rzucił wesoło na przywitanie. — Czy coś się stało?
Patryk zastanawiał się czy staruszek wie już o morderstwie.
— Czy słyszał Pan o… — zamilkł.
— Morderstwie nad Słupią — dokończył za niego emeryt. — Tak słyszałem. Okropna sprawa. Jak sobie radzisz?
Hart zastanawiał się czy udawać twardego prokuratora, czy od razu powiedzieć prawdę. Wiedział jednak, że staruszka nie da się tak łatwo wprowadzić w maliny.
— Tak właściwie to sobie nie radzę — odparł. — Dlatego, że widzę pewną analogię. Właściwie to mam swoiste deja vu. Staruszek milczał, gdyż wiedział, że Patryk będzie kontynuował monolog. — Ta dziewczyna…
— Co z tą dziewczyną? — zapytał policjant.
— Zginęła w identyczny sposób, co ta kobieta przed dwudziestoma laty.
Staruszek zamarł. Była to jedna z najtrudniejszych spraw w jego życiu i do tego od dwudziestu lat nie została rozwiązana.
— Chcę połączyć obie sprawy, by w końcu odnaleźć mordercę. Potrzebuję pomocy i dokumentacji sprzed dwudziestu lat. Możesz mi pomóc? — kontynuował.
Staruszek zastanawiał się przez chwilę.
— Niestety nie mogę wybrać się teraz do Słupska. Niedługo mam zabieg i muszę pozostać tutaj — odpowiedział i wziął głęboki oddech. — Ale możesz skontaktować się z prokuratorem, który kierował tą sprawą.
Wiadomość ta zdecydowanie ucieszyła Patryka, który nawet na moment uśmiechnął się do bocznego lusterka.
— Świetny pomysł. Jak to on się nazywał? — odpowiedział momentalnie.
— Jerzy Wałcz. Mieszka gdzieś na osiedlu niepodległości. Jego numer będziecie mieli w prokuraturze — odparł policjant. — Powodzenia — dodał i rozłączył się.
Hart rzucił komórkę na fotel pasażera, zapiął pasy i odpalił samochód.
— Kto wygra z przeszłością, jak nie prokurator Patryk Hart? — powiedział z entuzjazmem sam do siebie i ruszył w stronę domu.
Rozdział III
Biegniesz.
Wokół wśród drzew i śniegu panuje błoga cisza. Jest tak cicho, że słyszysz swoje przyśpieszone tętno.
Nagle czujesz, że musisz spojrzeć za siebie. Masz wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Wahasz się, gdyż to tylko wrażenie. Po chwili jednak wygrywa z Tobą i spoglądasz przez ramię.
Widzisz ubranego na czarno mężczyznę. Przyśpieszasz bieg, lecz tajemniczy przybysz również zaczyna biec. Twój trucht szybko zamienia się w sprint, lecz mężczyzna się zbliża. Jesteś przerażony. Czujesz, że słabniesz i za chwilę zostaniesz dogoniony.
Nagle potykasz się o coś i upadasz z hukiem na śnieg. Ogarnia cię uczucie beznadziejności. Czujesz drżenie ziemi zapowiadające zbliżanie się tajemniczego mężczyzny.
Odwracasz się, ale jest już za późno.
Dostajesz ostateczny cios.
Patryk obudził się krzycząc z przerażenia i budząc przy tym żonę.
Sara szybko przytuliła się do męża, który był cały zalany potem.
— Co się stało? — zapytała przestraszona.
Patryk zbierał myśli spoglądając na cyfrowy zegar stojący na stoliku nocnym. Wskazywał godzinę szóstą
— Miałem koszmar — odparł w końcu.
Sara pocałowała go w czoło.
— Już wszystko dobrze — odparła i wtuliła się w jego tors.
Patryk leżał na wznak i wpatrywał się w sufit powoli dochodząc do siebie. Modlił się o to, by udało mu się znaleźć w końcu mordercę, z którym miał do czynienia już dwadzieścia lat temu.
— Czas wstawać — powiedział do żony, która zdążyła już zasnąć.
Powoli uwolnił się z jej uścisku i udał się pod prysznic. Po drodze tradycyjnie zajrzał do pokoju dziecięcego, by sprawdzić czy jego pociechy śpią dobrze. W porównaniu do niego smacznie spały.
Pod prysznicem myślał o śnie. Często dręczyły go koszmary związane z wydarzeniem sprzed dwudziestu lat. Jednak pierwszy raz, to on stał się ofiarą.
Już chciał wychodzić, gdy nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i się przeraził. Wyskoczył spod prysznica przygotowany na najgorsze, ale tajemniczym przybyszem okazała się Sara widocznie zaskoczona reakcją męża.
— Wystraszyłaś mnie — wydukał wycierając się ręcznikiem.
Sara zmarszczyła brwi.
— Co się dzieje kochanie?
Patryk spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
— Chyba wpadłem w drobną paranoję — odparł i podszedł do niej.
— Ale to minie — dodał i pocałował ją w usta, po czym wyszedł do kuchni, gdzie czekała na niego świeżo zaparzona kawa i jajecznica.
— Dziękuję! — krzyknął w stronę łazienki.
Po szybkiej konsumpcji spojrzał na zegarek, który wskazywał za kwadrans siódma.
— Muszę już jechać — rzekł do wchodzącej do kuchni Sary.
Ona tylko kiwnęła głową, jakby przyjęła komunikat. Patryk szybko wstał, pocałował ją w czoło i wyszedł.
Pod blokiem spojrzał w stronę Parku Kultury i Wypoczynku. Miejsce, które tak lubił zaczęło go przerażać. Nie wiadomo ile czasu będzie musiało minąć, by znów poszedł tam na rodzinny spacer.
Wszedł do samochodu i ruszył w stronę prokuratury. Po drodze spoglądał na ludzi zmierzających do pracy. Każdy był dla niego podejrzanym mordercą. Z podejrzliwością oglądał każdą twarz, każdego przechodnia i każdego czekającego na autobus. Miasto budziło się do życia, a wraz z nim budził się morderca. Dojeżdżając do prokuratury, spojrzał przez ramię, jakby ktoś go śledził.
Nikogo jednak nie było.
— Paranoja — pomyślał i zaparkował samochód tuż przed gmachem.
Wysiadł i przeskanował wzrokiem cały parking, lecz nie zauważył samochodu Aleksandra. Wzruszył ramionami i wszedł do środka.
Tam czekała już na niego asystentka Alicja.
— Dzień dobry, wszystkie dokumenty od policji są już na pańskim biurku — rzuciła na powitanie.
Patryk uśmiechnął się, gdyż mógł od razu zabrać się do pracy.
— Witaj. To wspaniale. — odparł.
Jednak wchodząc do gabinetu zatrzymał się na chwilę i odwrócił w stronę Alicji.
— Czy Kowal je przywiózł? — zapytał.
Alicja przecząco pokiwała głową.
— Był jakiś młody chłopiec na posyłki — zaśmiała się.
Patryk zmarszczył brwi.
— Dziwne — odparł zamykając drzwi.
Na biurku leżało kilka teczek. Wiedział, że w środku znajdowały się zdjęcia ofiary, których nie miał ochoty oglądać. Usiadł przy biurku i przypomniał sobie, że musi skontaktować się ze starym prokuratorem.
— Alicjo — zawołał. Asystentka szybko pojawiła się w drzwiach. — Znajdź mi w bazie numer do emerytowanego prokuratora Wałcza, proszę.
Alicja uśmiechnęła się i wyszła. Po chwili wróciła z małą karteczką w dłoni.
— Oto on, mam nadzieję, że aktualny — powiedziała.
— Zaraz to sprawdzimy — odparł spoglądając na kartkę.
Przez chwilę zastanawiał się, czy czasami staruszek nie będzie spał jeszcze o tej porze, ale wybrał numer, gdyż nie chciał czekać z tym telefonem. Po dwóch sygnałach ktoś podniósł słuchawkę.
— Słucham — odezwał się głos w słuchawce.
— Dzień dobry, czy mam przyjemność z panem Wałczem?
Staruszek odkaszlnął.
— Tak, w czym mogę pomóc?
Patryk przez chwilę zastanowił się nad odpowiedzią i postanowił być bezpośredni.
— Tu prokurator okręgowy Patryk Hart — przerwał. — Potrzebuję pańskiej pomocy.
Staruszek aż kaszlnął z wrażenia.
— Czy chodzi o zabójstwo tej dziewczyny z parku? — zapytał.
Patryk wyczuł ekscytację w jego głosie. To dobry znak.
— Tak wydaje mi się…
— Że to jest powiązane z morderstwem sprzed dwudziestu lat? — przerwał mu staruszek. Patrykowi szybciej zabiło serce. Nie tylko on widzi analogię między tymi dwoma zbrodniami.
— Dokładnie. Dlatego chciałbym się spotkać — odparł po chwili milczenia.
Staruszek chrząknął.
— Hmm, oczywiście — odpowiedział. — Wybieram się właśnie na śniadanie do baru mlecznego. Może chciałby mi pan potowarzyszyć?
— Ależ oczywiście — odparł błyskawicznie Hart.
— W takim razie za pół godziny widzimy się w Poranku. Do zobaczenia — powiedział Wałcz odkładając słuchawkę tak błyskawicznie, że Patryk nie zdążył się pożegnać.
— Do zobaczenia — powiedział sam do siebie. Bardzo ucieszyła go chęć współpracy ze strony emerytowanego prokuratora. Rozkoszował się myślą, że znalazł mocnego sojusznika w swojej teorii. Jednak nagle przypomniał sobie, że musi wykonać jeszcze jeden telefon. Wyciągnął swoją komórkę i wybrał numer komendanta Kowala.
— Wybrany abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem sieci — oznajmił głos automatycznej sekretarki.
Hart rozłączył się, schował telefon i wyszedł z prokuratury. Po drodze oznajmił Alicji, że udaje się na lunch służbowy i nie wie kiedy będzie. Ona nie zwróciła jednak uwagi na tak wczesną porę lunchu, gdyż była zaabsorbowana poranną prasą i tylko pomachała mu na pożegnanie. Szybkim krokiem przeszedł parking, wsiadł do samochodu i ruszył w stronę starego miasta. Po drodze znów z podejrzliwością obserwował każdego przechodnia, który był dla niego potencjalnym mordercą.
W końcu dojechał do baru mlecznego znajdującego się wśród klimatycznych kamienic na ulicy Wojska Polskiego. Zaparkował przy samym barze i wchodząc do środka zauważył starszego mężczyznę zajadającego się jajecznicą. Podszedł do niego żwawym krokiem, a ten wstał, gdy tylko go zauważył.
— Dzień dobry prokuratorze — rzucił na powitanie. — Proszę iść sobie zamówić, co tam pan chce. Ja tu czekam.
Hart podszedł do okienka, wziął naleśniki, zapłacił i usiadł obok emerytowanego prokuratora.
— Smaczne, co nie? — uśmiechnął się Wałcz.
— Owszem.
Staruszek spojrzał na zegarek.
— Lecz w końcu nie przyszliśmy tu rozmawiać o kulinariach — zaśmiał się.
Patryk się uśmiechnął i czekał aż towarzysz zacznie mówić.
— Widzę, że nie jestem jedyną osobą, która widzi w tym analogię ze sprawą sprzed dwudziestu lat — powiedział Wałcz poprawiając okulary. — Jak wpadł pan na to?
— Byłem świadkiem w tej sprawie — odparł szybko Hart.
Staruszek zamilkł, wyglądał na zaskoczonego.
— Więc to ty jesteś tym nastoletnim biegaczem? — zapytał w końcu.
— Tak się składa — odpowiedział i zajął się naleśnikami. Czekał aż staruszek przejdzie do sedna sprawy.
— To była bardzo trudna sprawa. Jedna z najtrudniejszych w mojej, że tak powiem karierze — zaczął spoglądając w stronę ulicy. — Byłeś jedyną osobą, która widziała tego faceta, bo reszta wsi chowała się w domach przed mrozem.
— Były jakieś inne poszlaki? — przerwał Patryk.
Wałcz pokręcił przecząco głową.
— Facet rozpłynął się w powietrzu — odparł i pstryknął palcami. — Próbowaliśmy złapać jakieś tropy, ale wszystkie prowadziły w ślepe uliczki. Podejrzani już dawno wąchają kwiatki od spodu, albo siedzą w pierdlu za drobne rozboje.
Patryk spojrzał się na niego ze smutkiem.
— Nie ma co liczyć na kogoś choć trochę podejrzanego? — zapytał.
— Niestety nie, bo facet po jednym zabójstwie zniknął.
— I wrócił po dwudziestu latach w równie krwawym stylu — przerwał Patryk.
Wałcz pokiwał potwierdzająco głową.
Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał dźwięk telefonu. Hart szybko wyciągnął komórkę z kieszeni. To Alicja.
— Przepraszam, ale telefon z prokuratury — rzucił w stronę staruszka.
— Odbieraj synu, może dowiemy się czegoś nowego — odparł.
Odebrał.
— Halo Patryk — rzuciła Alicja, nim on sam zdążył się przywitać. Miała bardzo poddenerwowany głos, co zaniepokoiło prokuratora. —
— Czy coś się stało? — zapytał.
— Już wiem co z Kowalem — odparła.
Patryk zmarszczył czoło.
— W końcu oddzwonił? Co z nim?
Alicja głośno wciągnęła powietrze.
— Nie żyje.
Rozdział IV
Dziesięć minut później Hart znajdował się na moście kowalskim, który już zdążył zostać wyłączony z ruchu i otoczony policyjną taśmą.
Tym razem przy taśmie nie czekał na niego Aleksander, gdyż teraz sam był ofiarą, a jego zastępca Olgierd Sroka.
— Witam — powiedział podnosząc taśmę tak, by prokurator mógł komfortowo pod nią przejść.
— Gdzie Aleksander? — rzucił szybko Patryk.
Sroka spojrzał w stronę rzeki.
— Na brzegu, musimy zejść z mostu — odpowiedział i ruszył w stronę ścieżki prowadzącej na dół.
Patryk szedł za nim chwiejnym krokiem, gdyż wiedział, że za chwilę przeżyje kolejny szok. Wszędzie pojawiali się gapie. Nawet uczniowie znajdującego się po drugiej stronie liceum wyszli z lekcji, by obserwować lokalną sensację. Patryk schodził ścieżką obserwując ich i zastanawiając się, dlaczego ludzi tak bardzo interesuje obserwowanie krzywdy innych. Gdy zszedł już na sam dół spostrzegł grupę policyjnych techników i ciało.
Zasztyletowane ciało Aleksandra.
Patrykowi zakręciło się w głowie, czuł jak grawitacja próbuje ściągnąć go na ziemię. Zachwiał się, ale podszedł na odległość metra.
Aleksander leżał w kałuży własnej krwi, a jego ciało pokryte były licznymi cięciami. Hart zakrył usta dłonią.
— Znalazł go mężczyzna spacerujący z psem — oznajmił Sroka.
Patryk słuchał go, ale nie odpowiedział, gdyż nadal nie wierzył, że jego dobry znajomy leży zmasakrowany u jego stóp.
Zrobiło mu się niedobrze, a naleśniki z baru mlecznego podeszły mu do gardła. Odwrócił wzrok w stronę rzeki i ruszył powoli ścieżką.
— Dajcie mi chwilę — oznajmił.
Schował się za jednym z krzaków i zwymiotował. Cały drżał i czuł jakby świat się kręci, więc kucnął by dojść do siebie. Obserwował spokojny nurt rzeki.
Po kilku minutach wstał i postanowił wrócić do policjantów.
Gdy wrócił, to ciało Kowala było już zapakowane w plastikowy worek i znajdowało się na noszach.
— Zabieramy go do prosektorium — oznajmił Sroka.
— Dobrze komendancie — odparł i ruszył w górę.
Wychodząc na most spostrzegł samochód Sary. Szybko przedarł się przez tłum gapiów i dotarł do miejsca, gdzie czekała na niego żona.
Płakała.
— Czy to prawda? — zapytała.
Spojrzał na nią smutnym wzrokiem, a jego oczy się zaszkliły. Przytuliła się mocno, a on zaczął łkać razem z nią.
— To niemożliwe — powiedział w końcu.
Sara wyciągnęła z torebki chusteczki i otarła łzy.
— Jedźmy do kancelarii — zaproponowała.
— Okej, zostawię tutaj samochód, bo nie jestem chyba w stanie, by kierować — odparł i otworzył jej drzwi.
Wsiedli do samochodu i pojechali w stronę ulicy Wojska Polskiego, gdzie w jednej z kamienic znajdowała się jej kancelaria notarialna.
Weszli do środka i Sara zamknęła drzwi.
— Dzisiaj zamknięte — powiedziała.
Patryk zmarszczył czoło.
— Nie masz dużo pracy? — zapytał.
Sara pokręciła przecząco głową i usiadła przy biurku. Oboje milczeli spoglądając przez okno na tętniącą życiem ulicę.
— I co mam teraz zrobić? — Patryk przerwał milczenie. — W Słupsku grasuje seryjny morderca, a jedyna osoba, która mogła mi pomóc w znalezieniu go, stała się jego ofiarą.
Sara spojrzała na męża wzrokiem pełnym smutku i współczucia.
— Dlaczego on? Przecież nie pasuje do schematu — odparła.
Patryk odwrócił wzrok w jej stronę, jego oczy zapełniły łzy.
— Kochanie, wydaje mi się, że jeszcze nie znamy schematu — odparł i wstał z krzesła. — Nie mogę tak siedzieć i gdybać. Gdzieś w tym mieście spaceruje sobie zwyrodnialec, który w jeden weekend zamordował dwie osoby. Trzeba działać.
Sara zmarszczyła czoło, wstała i podeszłą do męża.
— Daj sobie już dzisiaj spokój, policja działa — powiedziała po czym pocałowała go w policzek.
— Policja? — odpowiedział szybko. — Właśnie zamordowany został człowiek, który tym wszystkim koordynował.
Sara przytuliła go mocno i zaczęła łkać. Trwali tak kilka chwil, ale nagle Patryk drgnął.
— Co się stało? — zapytała szybko Sara.
Prokurator uśmiechnął się do niej.
— Chyba wpadłem na pomysł — odpowiedział pukając się palcem po skroni.
Sara oderwała głowę od jego torsu i spojrzała w jego zaintrygowane niebieskie oczy.
— Wiem kto może mi pomóc — kontynuował.
— Kto taki? — zapytała Sara.
— Henryk przylatuje ze Stanów do Gdańska na urlop — odpowiedział dumnie. — Chyba nawet dzisiaj.
Henryk Tomaszewski był przyjacielem Patryka, którego poznał podczas wymiany studenckiej w Chicago. Były agent FBI, który współpracował z katedrą prawa na tamtejszym uniwersytecie, a obecnie prywatny detektyw. Do tego syn polskich imigrantów, który lubił spędzać urlop w ojczyźnie rodziców.
— To dzwoń! Na co czekasz? — powiedziała Sara z nutą entuzjazmu.
Hart delikatnie wydostał się z uścisku żony i podszedł do leżącej na biurku komórce.
— Proszę, bądź już w Gdańsku — powiedział wybierając numer Henryka.
Po trzech sygnałach doczekał się odzewu z drugiej strony.
— Dzień dobry, tu sekretarka pana Tomaszewskiego — powiedział Henryk udawanym piskliwym głosem.
— Osz ty stary pryku — zaśmiał się Patryk. — Co ciekawego robisz?
Henryk mruknął emitując zastanowienie.
— Właśnie spaceruję po sopockim molo — odpowiedział.
Patryk uśmiechnął się sam do siebie.
— Czyli jesteś już w Polsce? — zapytał.
— Nie, robię to w google street view — odparł i parsknął śmiechem.
Patryk odpowiedział śmiechem.
— Mistrz ironii prosto z Chicago — odpowiedział. — Potrzebuję twojej pomocy.
— Domyślam się — odparł Henryk.
— Czyli wiesz o tym, że…
— Komendant słupskiej policji został znaleziony podziurawiony nad rzeką? — przerwał Tomaszewski. — Chłopie, ledwo wyszedłem z samolotu i już wszyscy o tym mówili. Nawet psy o tym szczekały.
Patryk nie odpowiedział, gdyż znów dopadła go myśl, że zginął jego przyjaciel.
— Czyli, że chcesz mi pomóc? — zapytał.
Henryk znów emitował zastanowienie.
— Chyba właśnie dlatego kupiłem już bilet do Słupska — odparł.
Patryk uśmiechnął się szeroko do Sary, a ta wiedziała już o co chodzi.
— Dziękuję. Społeczeństwo słupskie będzie ci wdzięczne — odpowiedział.
Henryk zaśmiał się.
— Tylko bądź o 19 na dworcu, a tymczasem ja lecę coś przekąsić. Do miłego! — odpowiedział i rozłączył się.
Patryk odkładał telefon z uśmiechem na ustach.
— Teraz wszystko będzie dobrze — powiedziała Sara.
Patryk mrugnął do niej, podszedł i mocno się w nią wtulił.
— Musi być — odparł całując ją w czoło.
Rozdział V
Równo o godzinie 19 pociąg relacji Kraków-Kołobrzeg wtoczył się na peron pierwszy dworca kolejowego w Słupsku.
Wśród osób czekających na podróżnych stał zniecierpliwiony Patryk Hart, który na dworcu pojawił się już pół godziny wcześniej. Pociąg zatrzymał się, a z trzeciego wagonu wyskoczył wysoki siwy mężczyzna targający za sobą ogromną walizkę.
— Witam agenta federalnego — rzucił Patryk do nadchodzącego przyjaciela.
— O, znów ten pyskaty student z tego kraju pośrodku Europy — odparł ze śmiechem Henryk i rzucił się w objęcia przyjaciela.
— Cieszę się, że cię widzę przyjacielu — powiedział Patryk.
— Cieszysz się bardziej niż moja pierwsza żona po rozwodzie.
Hart przejął walizkę przyjaciela i obaj ruszyli w stronę wyjścia na miasto.
— Jak miło w końcu przechadzać się dworcem, na którym nie musisz się bać, że gdzieś obok wybuchnie jakaś bomba — powiedział Henryk, gdy wchodzili do holu głównego.
— Za to jakiś szaleniec może zrobić z ciebie ser — odparł trafnie prokurator.
Henryk smutnym wzrokiem spojrzał na przyjaciela.
— Paskudna sprawa — oparł, gdy otwierały się szklane drzwi prowadzące na zewnątrz.
— Witaj Słupsku — powiedział Henryk wdychając mocniej powietrze.
Tuż obok wejścia zaparkowany był samochód Patryka, do którego od razu wsiedli.
— To gdzie mnie zabierasz? Bardziej dyskoteka, czy piknik nad rzeką? — zaśmiał się Tomaszewski.
— Sara czeka z kolacją — odpowiedział Patryk i ruszył w stronę osiedla.
— Co tam u pięknej pani notariusz? — zapytał Henryk.
— Wszystko w jak największym porządku, zresztą sam spytasz.
Resztę drogi spędzili w milczeniu, gdyż Henryk obserwował zmiany, które zaszły w mieście od jego ostatniej wizyty, a Patryk skupiał się na tym, by nie rozjechać pieszego przez chwilę nieuwagi.
W końcu dotarli na osiedle przy ulicy Nowowiejskiej, gdzie mieszkała rodzina Hartów.
— Fajna ta okolica, taka spokojna i bezpieczna — rzucił Henryk.
Patryk parsknął.
— Tak, zwłaszcza, że dwieście metrów stąd znajduje się park, w którym doszło do pierwszej zbrodni — odpowiedział.
Henryk uniósł ręce do góry, niczym zbrodniarz przyłapany na gorącym uczynku.
— Cofam, mieszkacie w samym centrum świata zbrodni — zaśmiał się.
Patryk odpowiedział śmiechem. Naprawdę tęsknił za humorem Henryka, który pozwalał mu zapominać choć na moment o tym, co dzieje się w mieście.
Wyszli z samochodu i szybkim krokiem przemierzyli podwórko oraz schody prowadzące go mieszkania. W progu czekała już na nich Sara, która serdecznie rzuciła się w objęcia Henryka od razu jak go zobaczyła. Słysząc zamieszanie, w przedpokoju błyskawicznie zjawiły się bliźniaki, które równie serdecznie powitały wujka z Ameryki. Po czułościach wszyscy mogli w końcu zasiąść przy stole, by rozkoszować się wspólną kolacją.
— Jak tam za oceanem? — zapytała Sara.
Henryk podrapał się widelcem po brodzie.
— Jak to w Stanach. Same gwałty, zdrady i rozwody — odpowiedział.
— A co z twoją drugą żoną? — wtrącił się Patryk.
— No właśnie o tym mówię — odparł Henryk i wybuchnął śmiechem.
— Mamusiu, a co to jest gwałt? — zapytała zaciekawiona Klara.
Sara aż poczerwieniała na twarzy. Po chwili zastanowienia wymyśliła odpowiedź.
— To taki niegrzeczny człowiek — odpowiedziała, a Patryk i Henryk ledwo powstrzymali wybuch śmiechu. Klara zrobiła mądrą minę dziecka, którego słownictwo właśnie zostało wzbogacone o nowe słowo.
— Więc Ksawery to jest takim gwałtem — rzuciła.
Panowie wybuchnęli śmiechem, a Sara zawstydziła się jeszcze bardziej.
— Nie wyzywaj brata — powiedziała do córki.
Główny zainteresowany nie zwracał uwagi na słowa siostry, gdyż zaaferowany był jedynie swoją porcją kolacji.
Zapadło milczenie. Sara zauważyła, że kolacja zniknęła z talerzy dzieci, więc grzecznie wyprosiła je do swoich pokoi.
— Grzeczne są te wasze maleństwa — powiedział Henryk, gdy bliźniaki zniknęły za drzwiami.
— Do czasu — odparła Sara.
— Niezłe z nich gwałty — zaśmiał się Patryk.
Sara wyglądała na skonsternowaną.
— Przestań, bo jeszcze zaczną mówić tak w przedszkolu — odparła ostro. — Jakie plany na wieczór?
Panowie spojrzeli się na siebie.
— Chyba wyskoczymy na jakieś piwko — odparł Patryk.
— No chyba, że chcesz spędzić ten wieczór z nami — dodał Henryk.
Sara pokręciła głową.
— Mam do sprawdzenia stos dokumentów, więc chyba was puszczę na to piwo.
Henryk uśmiechnął się wesoło.
— W końcu mamy wiele spraw do obgadania — powiedział.
— Co ze śledztwem? — zapytała.
— Jutro Henryk przejmuje dowodzenie nad policją — szybko odparł Patryk.
Sara wyglądała na zdziwioną.
— To tak można? — zapytała.
— W tej chwili każda pomoc jest dla nas błogosławieństwem, więc nikt nie będzie robił z tego problemu — odpowiedział.
Zmarszczyła brwi. Nie tego uczyła się z mężem na studiach prawniczych.
— To chyba dobrze — powiedziała.
— Bardzo dobrze — odparł szybko prokurator wstając od stołu. — Na nas chyba czas, musimy zaplanować szczegóły współpracy.
Sara pogroziła mu palcem.
— Ja mogę pozmywać — zgłosił się Henryk, podnosząc w górę dwa palce.
— Idźcie, idźcie. Ja sobie poradzę — odparła zbierając talerze ze stołu.
Henryk jej zasalutował, a Patryk pocałował na pożegnanie i oboje ruszyli w stronę drzwi. Wychodząc z bloku Patryk rozglądał się wokoło, czym wzbudził uwagę Henryka.
— Coś się dzieje? — zapytał zmartwiony detektyw.
— Przez to wszystko mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje — odparł prokurator.
Henryk uśmiechnął się.
— Pewnie ci się zdaje. Jesteś w szoku od kilku dni — stwierdził.
— Pewnie tak — odpowiedział Hart naciskając guzik automatycznego zamka.
Weszli do samochodu.
— To gdzie jedziemy? — zapytał Henryk.
— „»Nad Słupią«”?
— Szafa gra — odparł Henryk. — Tylko nie rozjedź nikogo po drodze.
Patryk zaśmiał się i ruszył w stronę starego miasta. Całą drogę milczeli, gdyż Patryk jeszcze bardziej skupiał się na prowadzeniu auta, a Henryk nie chciał, by przyjaciel rozjechał jakiegoś przypadkowego przechodnia.
W końcu dojechali pod kościół Mariacki, w którego cieniu znajdował się pub. Zaparkowali obok radiowozu, który wyraźnie wzbudził ich zainteresowanie. Gdy wyszli z samochodu, to z pubu wyszedł Olgierd Sroka, który pewnym krokiem zmierzał w stronę samochodu.
— Nie próżnujesz — rzucił na powitanie Patryk.
Olgierda widocznie usatysfakcjonowała miła uwaga ze strony przełożonego.
— Śledztwo wre — odpowiedział podając mu dłoń.
Podszedł do Henryka.
— Dzień dobry. Olgierd Sroka, pełniący obowiązki komendanta słupskiej policji — przedstawił się.
— Henryk Tomaszewski, będę wam pomagał — odparł Henryk podając rękę młodemu policjantowi.
Olgierd uśmiechnął się serdecznie.
— To pan jest tym sławetnym agentem federalnym? — zapytał z największą ilością wazeliny w głosie, jaką umiał wyemitować.
— Widzę, że wieści szybko się roznoszą — odparł Patryk.
Henryk tylko się zaśmiał.
— Co tu robiłeś? — zapytał prokurator.
— Pan Jan Markowski jest ostatnią osobą, która widziała Aleksandra, znaczy się zamordowanego, żywego — odparł ze smutkiem.
— Ostatnim przed mordercą — zauważył Henryk.
Policjant mrugnął do niego i ruszył w stronę radiowozu.
— Do jutra — rzucił zamykając za sobą drzwi i odjechał.
— Miły ten nowy komendant — stwierdził ironicznie Henryk.
— Lecz za cholerę się nie nadaje — odparł Patryk i oboje ruszyli w stronę wejścia, gdzie czekał na nich Jan.
— Czy zostały postawione panu zarzuty? — zaśmiał się Hart.
Jan i Henryk również odpowiedzieli śmiechem.
— Wejdźcie póki nie będę musiał zwijać interesu. Na co macie ochotę? — odparł Jan zmierzając w stronę baru.
— Może na początek jakieś piwko? — zaproponował Henryk.
— Raczej tylko piwko, bo jutro czeka nas dużo pracy — wtrącił się prokurator i oboje zasiedli po drugiej stronie baru.
Jan nalał trzy kufle piwa i usiadł z nimi.
— Jak to było wczoraj? — zapytał Patryk.
Jan spojrzał się na niego ze smutkiem.
— Został nieco dłużej nic ty — zaczął. Patryk poczuł ukłucie w żołądku, gdyż miał wyrzuty sumienia, że nie został z nimi. — Wypiliśmy jeszcze ze trzy piwa i sobie poszedł.
— Mówił gdzie idzie? — przerwał mu Patryk.
Jan wzruszył ramionami.
— Powiedział, że wraca już do domu, więc chyba tak było — odpowiedział.
— Lecz po drodze dopadł go morderca — stwierdził milczący wcześniej Tomaszewski. Zapadło milczenie. Wszyscy pili piwo w ciszy, spoglądając na siebie ze smutkiem.
— Trzeba jakoś żyć dalej — ciszę w końcu przerwał Patryk, po czym wychylił kufel i wypił go do dna.
Rozdział VI
Następnego poranka Patryk nie udał się do prokuratury, lecz od razu do sądu okręgowego, gdyż miał sprawę, o której niemal zapomniał. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że jego bardzo dobry znajomy nie żyje.
Powoli jechał przez miasto nie myśląc ani trochę o sprawie, na którą podążał. Szybko przejechał stare miasto i zatrzymał się pod najsławniejszym dyskontem w Polsce, który jeszcze kilka lat temu był kinem.
Spojrzał na ludzi rozkładających stragany na rynku. Niby zachowywali się normalnie, ale jednak na ich twarzach malował się strach. Strach, że morderca może znów zaatakować. A może morderca jest wśród nich?
Zamarł na chwilę, lecz szybko otrząsnął się i podążył do bagażnika po swoją togę. Jeszcze była ciepła, gdyż jego ukochana z największą troską ją wyprasowała, gdy brał poranny prysznic.\
Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył w stronę gmachu sądu. Dopiero gdy dochodził do budynku, zaczął rozmyślać nad dzisiejszą sprawą.
Drobna defraudacja urzędowych pieniędzy. Pikuś, który musi odbębnić, by w pełni zająć się morderstwami. Postanowił, że w najbliższym czasie nie bierze żadnych innych spraw i da pole do popisu innym prokuratorom. Miał nadzieję, że to ostatnia rozprawa w tej sprawie, gdyż przygotował solidny akt oskarżenia, a urzędnik był definitywnie winny.
Wszedł do budynku i spostrzegł spoglądających w jego stronę dziennikarzy. Wiedział, że jak da się złapać to nie będą pytać go o dzisiejszą sprawę i mogą wytrącić go z równowagi. Szybko skręcił więc w prawo i ruszył do automatu z kawą.
Cappuccino z automatu może nie smakowało jak jego odpowiednik z kawiarni, ale dawało nieco potrzebnej kofeiny. Wypił szybko cały kubek, zarzucił na siebie togę i już poprawiał żabot, gdy dopadł go spiker lokalnego radia.
— Dzień dobry panie prokuratorze — rzucił na powitanie.
Patryk spojrzał na zegarek. Do rozprawy zostało dziesięć minut, mógł więc szybko go spławić.
— Witam. Niestety się śpieszę — odpowiedział z udawanym smutkiem.
— Ale ja tylko chciałem się zapytać prywatnie o…
— Ja już znam te wasze gierki — przerwał mu prokurator. — Rozmawiacie z nami prywatnie, a później trąbicie o tym przez tydzień.
Przepraszająco skinął głową i ruszył schodami w stronę sali rozpraw. Jako, że była to rozprawa jawna, to zaraz po nim pojawił się nieco zawstydzony dziennikarz. Krótka rozmowa wyprowadziła go lekko z równowagi, lecz spokojnie zasiadł przy swojej ławie i czekał na sędziego. Naprzeciw niego siedział adwokat z oskarżonym, którzy cały czas żarliwie o czymś dyskutowali.
— I tak nic nie ugracie — pomyślał.
W końcu pojawił się sędzia i rozprawa rozpoczęła się na dobre.
Oskarżony zaczął składać wyjaśnienia. Motał się tak, że nikt na sali nie nadążał za jego argumentami. Na pytania prokuratora odpowiadał wymijająco, co widocznie nie irytowało tylko Harta, ale także sędziego.
Świadkowie również nie wypowiadali się jednoznacznie. Na wokandzie nagle zapominali o faktach, o których mówili na komisariacie czy w prokuraturze.
Nadszedł czas na wnioski końcowe.
Adwokat oskarżonego poprosił o odroczenie wydania wyroku, w związku z pewnymi niejasnościami w zeznaniach.
Hartowi skoczyło ciśnienie i próbował protestować, lecz sąd pozytywnie rozpatrzył ten wniosek i wyznaczył nowy termin na przyszły tydzień.
Patryk wyszedł szybko z sali, pod którą został osaczony przez dziennikarzy.
— Panie prokuratorze, czy mamy jakiś postęp w sprawie morderstw? — zapytał jeden z nich. Hart zmarszczył czoło.
— Wydaje mi się, że nie po to się tutaj dzisiaj spotkaliśmy — odpowiedział najbardziej zimno, jak tylko umiał.
— Co Pan sądzi o dzisiejszej decyzji sądu? — zapytał inny.
— Wydaje mi się, że wyrok skazujący został tylko odroczony — odpowiedział pewnie i wymownie spojrzał na zegarek. — Niestety muszę już uciekać, dziękuję bardzo.
Przy samochodzie ściągnął z siebie togę i położył na tylnym siedzeniu. Wsiadł do samochodu, wziął głęboki oddech i ruszył w stronę cmentarza. Przejeżdżając przez most kowalski spojrzał na ustawione znicze i ogarnął go smutek. Dojeżdżając do cmentarza spojrzał na przykościelny krzyż.
— Panie, dlaczego akurat Aleksander? — pomyślał i wjechał na cmentarne wzgórze.
Zaparkował tuż przy furtce i wysiadł z samochodu. Już tam słyszał żałobne pieśni dobiegające z kaplicy.
Ruszył w stronę żałobnej procesji i usiadł na ławce kilka rzędów przed świeżo wykopanym dołem. Z daleka obserwował jak procesja dochodzi do miejsca, gdzie zwłoki dziewczyny zostaną złożone w grobie. Ludzie stali ze smutkiem wpatrzeni w dębową trumnę, kobiety lamentowały, a mężczyźni nieudolnie próbowali je uspokoić.
Prokurator siedział i czuł, jak w jego sercu zbiera się żal, a jego oczy napełniają się łzami. Już miał załkać, lecz nagle poczuł dłoń na swoim barku.
Podskoczył niczym poparzony, lecz od razu uspokoił się, gdy zobaczył znajomą staruszkę. Była to Eleonora Janicka, właścicielka kwiaciarni znajdującej się pod kościołem mariackim. — Dzień dobry, ale mnie pani wystraszyła — wybełkotał.
— Przepraszam, co tu robisz o tak wczesnej porze? — odparła speszona staruszka.
Hart przetarł wilgotne oczy.
— Zawszę przychodzę na pogrzeby ofiar spraw, którymi się zajmuje — odparł i spojrzał w stronę żałobnej uroczystości.
Trumna z ciałem młodej dziewczyny była właśnie powoli spuszczana dwa metry pod ziemię.
— Jak się czujesz? — zapytała staruszka z matczyną troską.
Prokurator spojrzał na nią smutno, a ona bez słów wiedziała o co chodzi. Znała go przecież od dziecka.
— Ciężko jest — odparł ciężkim tonem. — Ale trzeba znaleźć tego zwyrodnialca, póki znów nie zaatakuje.
Eleonora lekko się uśmiechnęła.
— A kto ma tego dokonać, jak nie nasz dzielny Patryk? — odparła.
Na twarzy prokuratora pojawił się uśmiech.
— A co panią tutaj sprowadza?
— Codziennie przed otwarciem kwiaciarni odwiedzam męża — odparła. — Już dziesięć lat minęło, odkąd odszedł.
Patryk doskonale pamiętał pana Janickiego. Dobry i ciepły człowiek, który niestety przegrał walkę z rozległym zawałem serca.
— Jak ten czas szybko leci — odparł z nostalgią. — Proszę ze mną, odwiozę panią do kwiaciarni.
— Dziękuję ci bardzo — odpowiedziała staruszka i ruszyli w stronę wyjścia, kilka razy spoglądając do tyłu, gdzie grabarze powoli zakopywali trumnę.
Nagle zadzwonił telefon.
— Słucham — powiedział Patryk.
— Tu komendant Olgierd Sroka — powiedział głos w słuchawce. — Mam informację, która na pewno pana zainteresuje.
W prokuratorze pojawił się nagły, intensywny błysk nadziei.
— Co takiego? — zapytał szybko.
Policjant wciągnął głęboko powietrze.
— Mamy podejrzanego.
Rozdział VII
W piętnaście minut Patryk zdążył odwieźć panią Eleonorę i zjawić się w komendzie policji, gdzie czekał na niego cały sztab policjantów zadowolonych ze złapania podejrzanego. Na ich czele stał Olgierd Sroka, który uśmiechał się na widok zadowolonego przełożonego. Szybko zaprosił go do swojego nowego gabinetu.
— Kawa czy herbata? — zapytał.
— Konkret — odpowiedział szybko prokurator.
Olgierd uśmiechnął się.
— Agresywny recydywista, który niedawno wyszedł po dwudziestu latach spędzonych prawie w pełni w więzieniu — powiedział z dumą. — Sądzony za rozboje, groźby i przemoc domową.
Prokurator zmarszczył czoło.
— Idealnie pasuje do układanki. Przesłuchaliście go już? — zapytał.
— Tak, teraz jest do pańskiej dyspozycji i już szykujemy mu miejsce w areszcie — odpowiedział policjant z radością podobną do dziecka, które dostało piątkę ze sprawdzianu.
— W takim razie proszę przygotować mi jego akta — odpowiedział Patryk i spojrzał na biurko, na którym widniała jeszcze wizytówka Aleksandra Kowala.
Przeszedł go zimny dreszcz, co zauważył policjant.
— Jeszcze nie zdążyłem posprzątać — powiedział ze smutkiem.
Prokuratorowi nie spodobał się dość nietaktowny dobór słów przez policjanta.
— Posprzątać to możesz po swoim psie, dupku — pomyślał wstając z krzesła.
— Proszę udać się do sali przesłuchań — poinstruował Sroka.
Patryk uśmiechnął się sztucznie i machnął ręką na pożegnanie. Ruszył korytarzem w stronę pokoju przesłuchań, gdzie czekał na niego już Henryk.
Po drugiej stronie weneckiego lustra siedział masywny mężczyzna, który patrzył się tępo w przestrzeń.
— W końcu jesteś — powiedział detektyw na powitanie.
— Też się cieszę, że cię widzę, co mamy? — odpowiedział
— Niezłe ziółko — odparł Tomaszewski. — Rozbój w biały dzień, liczne pobicia i do tego damski bokser.
Spojrzał na wyglądającego na zahipnotyzowanego osiłka.
— I idealnie pasuje do twojej teorii o analogii do zbrodni sprzed dwudziestu lat — dodał. Patryk uśmiechnął się.
— Mam nadzieję, że nie będzie żadnych haczyków — powiedział.
— Oczywiście nie przyznał się do winy, a wręcz nieudolnie dowodził swojej niewinności — odparł detektyw.
Prokurator nie odpowiedział, tylko wszedł do pokoju, w którym przebywał podejrzany.
— Dzień dobry, nazywam się…
— Patryk Hart, w pace każdy już chyba pana zna — przerwał mu osiłek.
— Miło — odparł prokurator ze słyszalnym zadowoleniem. — Może w takim razie powie mi pan trochę o sobie?
Podejrzany podrapał się po głowie. Zapadło milczenie.
— Nazywam się Jerzy Ulatowski, jestem niewinny — odezwał się w końcu.
— Dobry początek — Hart uśmiechnął się cynicznie i zaczął przeglądać dokumenty przygotowane przez policję.
Nagle zamarł.
— Jedną z pańskich spraw prowadził Aleksander Kowal — wydukał. Ulatowski zmarszczył czoło.
— Naprawdę myśli pan, że pamiętam każdego z policjantów? — odpowiedział.
Patryk czuł jak podnosi mu się ciśnienie.
— Znęcałeś się nad żoną i zostałeś złapany przez Kowala. Wiesz co to znaczy? Masz jasny motyw w obu morderstwach — podniósł ton.
— Nic nie zrobiłem — odparł ze stoickim spokojem jeszcze bardziej wytrącając prokuratora z równowagi.
Hart wstał i walnął pięścią w stół.
— Do tego poszedłeś do pierdla zaraz po tym, jak dwadzieścia lat temu ktoś zmasakrował kobietę — stwierdził. — A teraz nagle wychodzisz i giną kolejne dwie osoby.
Mężczyzna schował twarz w dłoniach.
— Czy to ty jesteś tym pierdolonym mordercą? — zapytał.
Ulatowski odkrył twarz, jego oczy zapełniły się łzami. Załkał, czym zdecydowanie zbił z tropu prokuratora. Patryk siedział zamurowany, a osiłek zaczął płakać niczym małe dziecko.
Po kilku minutach płaczu w końcu zdecydował się na mówienie.
— Popełniłem w życiu wiele błędów — zaczął.
Prokurator patrzył na niego ze zdumieniem. Jeszcze bardziej zdziwiony był Henryk znajdujący się po drugiej stronie weneckiego lustra.
— Biłem żonę, wręcz ją katowałem. Patryk zmarszczył czoło. — Gdy brakowało pieniędzy na alkohol i papierosy, to dokonywałem drobnych rozbojów.
Hart milczał przyglądając mu się z uwagą.
— Pobiłem wiele osób — powiedział i znów wybuchnął płaczem. — Ale nigdy nikogo nie zabiłem.
Prokurator wstał i wyszedł. Za weneckim lustrem czekał aż podejrzany dojdzie do siebie i zastanawiał się, co oznacza jego zachowanie zachowanie. Wymownie spojrzał na Henryka, a ten wzruszył ramionami. Milczeli.
— Myślisz, że może być niewinny? — zapytał w końcu detektyw.
— Myślę też, że może być bezwzględnym aktorem — odparł prokurator.
Ulatowski przestał płakać i wytarł łzy w swoje ogromne dłonie. Hart postanowił powrócić do przesłuchania i pewnym krokiem zajął miejsce po drugiej stronie stołu.
— Może pan kontynuować — powiedział spokojnie.
Podejrzany pociągnął nosem i wciągnął głęboko powietrze.
— Chciałem zacząć nowe życie — powiedział. — Wróciłem do żony, naprawdę mi wybaczyła. Patryk wyczuł autentyczną szczerość w jego głosie.
— Cieszę się — odpowiedział dla uspokojenia atmosfery i wzbudzenia zaufania.
— Wszystko zaczęło się układać i nagle do mojego mieszkania wparowała policja oskarżając mnie o te bestialskie czyny — powiedział i znów zaczął płakać.
Prokurator zdecydował, że w tym momencie nie ma sensu, by przesłuchanie było kontynuowane i wyszedł do Henryka, gdzie czekał na niego Olgierd Sroka.
— Potrzebujemy biegłego psychiatry, niech z nim porozmawia — powiedział Patryk. — Umieśćcie go w areszcie, ale na razie nie nagłaśniajcie jego osoby w mediach.
Sroka zaczerwienił się i nie wiedział co odpowiedzieć. Hart spojrzał na niego wymownie.
— Właśnie wracam z małej konferencji prasowej — oznajmił komendant.
— Jeśli skażesz niewinnego człowieka na społeczny lincz, to ja skażę cię na czyszczenie kibli w komisariacie — odpowiedział zirytowany prokurator.
Srokę zamurowało, a Henryk powstrzymał śmiech.
Patryk wyszedł z sali, a Tomaszewski spojrzał na Olgierda, wzruszył ramionami i podążył za prokuratorem. Dogonił go tuż przy samym wyjściu.
— Ale mu dowaliłeś stary — zaśmiał się.
Patryk nie odpowiedział, gdyż cały czas myślał o przesłuchaniu.
— Wiesz co? — odparł w końcu przerywając milczenie. — Wydaje mi się, że zajęliśmy się niewinnym człowiekiem.
Henryk po raz kolejny wzruszył ramionami i razem z prokuratorem przedarł się do otoczonego przez dziennikarzy samochodu.
— Słyszałeś? Krzyczeli coś o potencjalnym mordercy — twierdził Henryk.
— Ten gamoń znów namieszał — odparł Hart i ruszyli w stronę domu.
Prokurator włączył jedną ze stacji radiowych, w której akurat trwała audycja wiadomości. — – Najświeższe informacje dotyczące morderstw docierają do nas ze Słupska — oznajmił spiker.
Henryk spojrzał się na Patryka i uniósł brwi.
— Prawdopodobnie zatrzymano morderce, który stoi za zabójstwem młodej dziewczyny i komendanta słupskiej policji. Wiadomość potwierdził pełniący obowiązki komendanta Olgierd Sroka.
— Pierdolone ptaszydło.
Rozdział VIII
Następny dzień różnił się od poprzednich tym, że zabrakło w nim nieśmiałego wczesnowiosennego słońca. Zamiast niego od samiutkiego świtu padał zimny deszcz.
Patryk wstał wcześniej niż inni, lecz zamiast szykować śniadanie, obserwował przez okno miasto. Patrzył jak ludzie śpieszą się do swojej pracy, przecinając strugi deszczu. Patrzył ze smutkiem, gdyż to nie był zwykły dzień. Był to dzień, w którym będzie musiał pożegnać przyjaciela. Nawet niebo płacze nad niewinną duszą komendanta Kowala.
Trwał tak w milczeniu z kamienną od smutku twarzą, aż w kuchni zjawiła się Sara. Widziała w jakim stanie jest mąż, więc nie mówiła nic, tylko podeszła i pocałowała go w policzek. Później bez słowa zaczęła parzyć kawę i szykować śniadanie.
— Dzień dobry — odezwał się w końcu.
Sara uśmiechnęła się do niego delikatnie.
— Paskudny dzień, a już myślałam, że będzie wiosna — odpowiedziała.
Patryk chciał już coś odpowiedzieć, ale nagle w kuchni pojawił się Henryk.
— Dzień dobry rodzinko — rzekł wesoło i momentalnie posmutniał, gdy zobaczył miny państwa Hart. Nie wiedział co powiedzieć, ale uratowały go wpadające z radością do kuchni dzieci. Patryk i Sara oczywiście nie mogli pokazywać dzieciom, że coś jest nie tak, więc w sekundę zmienili się w wesołych i rozgadanych rodziców.
— O tatuś jest w domu — rzuciła z radością Klara i podbiegła do Patryka. Ten pocałował czule córkę w czoło i przybił piątkę synkowi.
— To kto nas zawiezie dzisiaj do przedszkola? — zapytał zaspany Ksawery.
Patryk spojrzał się wymownie na Sarę.
— Ja was zawiozę — odpowiedziała szybko. — Tatuś musi coś załatwić z wujkiem Henrykiem.
Henryk teatralnie pokiwał głową w geście aprobaty. Dzieci bez głębszego zastanowienia usiadły przy stole i czekały na przygotowywane przez Sarę tosty. Zaraz po nich do stołu przysiadł się Patryk z Henrykiem oraz sama autorka pysznego posiłku. Hart lubił bardzo spędzać czas ze swoimi pociechami, gdyż właśnie wtedy chociaż na chwilę zapominał o troskach życia prokuratorskiego. Tak było i teraz, gdyż momentalnie z przygnębionego zamienił się w dość wesołego człowieka.
— To co dzisiaj ciekawego robicie w przedszkolu? — zapytał.
— Przygotowujemy się do przedstawienia na pierwszy dzień wiosny — odparł Ksawery. Patryk odpowiedział uśmiechem i zabrał się za tosty. Po skończonej uczcie dzieci poszły się ubrać i pojechały z Sarą do przedszkola, a Patryk i Henryk zasiedli na kanapie w salonie.
— Słyszałeś, co się dzieje w mediach? — zapytał Tomaszewski.
— Niestety włączyłem rano telewizor. Wszystkie poranne programy się od tego zaczynają — odparł prokurator z widocznym poirytowaniem w głosie.
— Widać, że nasz nowy kolega nie ma doświadczenia w kontaktach z mediami i podszedł do tego trochę populistycznie — stwierdził detektyw.
— Najgorsze, że przez takie śmiałe deklaracje może zniszczyć niewinnemu człowiekowi życie — odpowiedział Patryk, wstał i podszedł do okna.
Henryk wyglądał na nieco skonsternowanego.
— Uważasz, że jest niewinny? — zapytał.
Patryk postukał palcem w szybę.
— Tak mi się wydaje. Zresztą sam widziałeś jego reakcję.
Henryk podrapał się po brodzie.
— Każdy może w sumie rozpłakać się dla interesu, ale sam muszę przyznać, że dostrzegłem w tym jakąś taką autentyczność.
Patryk odwrócił się w jego stronę i uniósł palec do góry, jakby miał wygłosić coś bardzo ważnego.
— Dlatego jak na razie ja pod jego aktem oskarżenia się nie podpiszę — oznajmił i poszedł w stronę kuchni.
— Dobra decyzja — odparł detektyw.
Hart poszedł pozmywać po śniadaniu, a Henryk zajął się wertowaniem akt Ulatowskiego. Wszystko opierało się na przemocy wobec żony oraz licznych rozbojach, które spowodowały, że wyroki skumulowały się i spędził w sumie dwadzieścia lat w więzieniu. Jednak z opinii biegłych wynikało, że ostatnie lata upłynęły mu spokojnie i był wręcz chwalony za dobre postępowanie.
— Pozytywna opinia biegłych to kolejny aspekt, który trzeba poważnie przeanalizować — rzucił detektyw.
Patryk pozmywał wszystkie naczynia, gdy do domu wróciła Sara.
Spojrzał na zegarek. Zbliżała się ósma, więc do pogrzebu Aleksandra została godzina. Kwadrans później cała trójka wsiadała już do samochodu i ruszała w stronę starego miasta. Dziesięć minut zajęła im droga do kościoła mariackiego, gdzie zaplanowany został honorowy pogrzeb komendanta słupskiej policji.
Gdy weszli do świątyni, to prawie pękała już ona w szwach. Tak bardzo lubianym i szanowanym w tym mieście policjantem był Aleksander. Wśród gości specjalnych pojawił się prezydent miasta, szef polskiej policji a także kilku ministrów i deputowanych. Pod kościołem kręciła się telewizja i mieszkańcy Słupska, którzy nie załapali się na miejsce siedzące w kościele. Podczas żałobnej mszy i przemówień wygłaszanych przez gości, większość kościoła zalała się łzami. Łzę uronił nawet Patryk, który jak na prokuratora przystało, nie należy do ludzi skłonnych do płaczu.
Po uroczystości kościelnej kordon żałobny przeniósł się na ulice, którymi zmierzał w stronę starego cmentarza. Stojący po drugiej stronie barierek mieszkańcy ulicy Armii Krajowej rzucali czerwone róże w stronę mężczyzn niosących trumnę z ciałem Aleksandra. Miasto jakby zamarło i to nie tylko dlatego, że część ulic była zamknięta.
Miasto żegnało wielkiego mieszkańca.
Ciemna kolumna doszła w końcu na cmentarz, gdzie dwumetrowy dół czekał, by przyjąć bohatera.
Najbliżej stała rodzina Kowala. Jego żona Eliza, która na co dzień była pracownicą jednego z banków oraz jego dzieci, dwudziestoletni Kamil i piętnastoletnia Kasia. To właśnie oni cierpieli najbardziej i to oni najbardziej odczują stratę Aleksandra.
Mężczyźni powoli zaczęli spuszczać trumnę w dół, a stojący najbliżej goście zaczęli sypać do środka po symbolicznej garści ziemi. Wśród nich był prokurator Hart, który stanął nad grobem i przeżegnał się.
Podczas uroczystości na cmentarzu deszcz przestał padać, a słońce nieśmiało zaczęło przeciskać się przez korony drzew, co sprawiło, że nad cmentarzem pojawiła się tęcza.
— Spoczywaj w pokoju przyjacielu — powiedział rzucając garść ziemi na świeżo lakierowany dąb.
Rozdział IX
Po pogrzebie wszyscy pojechali na stypę organizowaną przez słupską komendę. Patryk nie był entuzjastą tego pomysłu, ale zdecydował się pojechać tam ze względu na sympatię do rodziny Aleksandra.
— To co, robimy sobie dzisiaj wolne? — zapytał Henryka jeszcze podczas pierwszego dania.
— Wydaje mi się, że tak — odparł detektyw. — Zwłaszcza, że większość tutejszej policji właśnie sobie baluje.
Hart przeleciał wzrokiem całą salę i zaobserwował pijących policjantów.
— Racja — odparł i zajął się rosołem.
Nie smakował mu, lecz nie ze względu na brak talentu kulinarnego kucharki, ale po prostu miał ściśnięty żołądek. Nadal nie dochodziło do niego to, że jego bliski przyjaciel leżał martwy dwa metry pod ziemią. Sara również była jakaś nieobecna i nadał miała opuchnięte od płaczu oczy.
— A ty kochanie też dzisiaj odpoczywasz? — zapytał się Patryk.
Potwierdzająco kiwnęła głową.
— Jestem zmęczona psychicznie, po tym wszystkim pojadę tylko po dzieci.
Wśród biesiadujących policjantów oczywiście nie zabrakło obecnego komendanta Sroki, który z zadowoleniem rozpowiadał wszystkim gościom o schwytaniu domniemanego winowajcy. Widok Olgierda irytował prokuratora na tyle, że miał ochotę podejść do niego i przy wszystkich wygarnąć, co sądzi o jego metodach. Jednak ze względu na rodzinę Aleksandra nie chciał robić awantury na stypie i czekał aż policjant sam do niego przyjdzie.
Nie musiał długo czekać, gdyż po pewnym czasie policjant spostrzegł prokuratora i szybkim krokiem ruszył w jego stronę.
— Dzień dobry panie prokuratorze. Możemy porozmawiać? — rzucił na powitanie ignorując wszystkich siedzących obok Harta.
— Z przyjemnością.
Przeprosił Sarę oraz Henryka i odszedł z nim na bok. Policjant był zadowolony z siebie, jednak gdy zobaczył minę prokuratora, to szybko się skonsternował.
— Co to ma znaczyć? — zaczął Hart.
Sroka zrobił jeszcze bardziej zdziwioną minę.
— Ale o co panu chodzi? — zapytał.
Patryk poczuł wzrost ciśnienia.
— Zatrzymał pan człowieka, którego podejrzewa pan o morderstwa. Dobrze — zaczął prokurator. — Ale dlaczego wychodzi pan do mediów i pieje o tym, że morderca został schwytany? Olgierd nieco się zaczerwienił.
— Bo ja myślałem… — odparł.
— Bo pan myślał — przerwał mu Patryk. — Jeśli jednak ten człowiek okaże się niewinny, a ludzie i tak będą chcieli go zlinczować, to obiecuję panu, że będzie pan pierwszą osobą, do której będę miał pretensje — dodał i bez pożegnania wrócił do stołu.
Sroka stał jeszcze przez chwilę zamurowany i zmieszany odszedł do swojego stołu.
Hart ledwo zdążył wrócić do stołu i poczuł wibrację w swojej kieszeni. Odebrał.
— Dzień dobry, tu naczelni aresztu. Czy mógłby pan do nas przyjechać? — powiedział głos w telefonie.
— Czy coś się stało?
— Pan Ulatowski chce porozmawiać.
— Za chwilę będę — odparł szybko prokurator i się rozłączył.
Szybko wytłumaczył Sarze i Henrykowi, że musi wyjść i udał się do samochodu.