Dedykacja
To opowiadanie chciałabym zadedykować pięknym kobietom, które wchodząc do mojego życia, otworzyły mi oczy. Każda z nich pokazała piękno, którego wcześniej nie znałam. Pomogły zobaczyć to, czego wcześniej nie widziałam. Uświadomiły rzeczy, wobec których miałam wątpliwości, ale też zasadziły we mnie coś nowego, coś mojego, prawdziwego.
Dzięki nim wróciłam do siebie. Lepsza. Świadoma. Lżejsza.
Każda z tych kobiet jest wyjątkowa, piękna, mądra i szczęśliwa. Widać to w ich oczach, w relacjach z bliskimi, w tym, jakie są. Dziękuję z całego serca, że jesteście. Że uczyłyście mnie tak subtelnie, a zarazem tak głęboko.
Dorota Wieczorek-Twoja książka „Tam, gdzie łzy rodzą światło” była dla mnie jak kompas. Ale to Ty, cała Ty, jesteś moją inspiracją. Idziesz swoją drogą ku szczęściu, rozwijasz się z gracją i mocą. Dziękuję, że pokazujesz, że można.
Dorota Fleszer — Dzięki Tobie odkryłam dar pisania. Pomogłaś mi przejść przez najciemniejsze zakamarki mojego umysłu i znaleźć drogę do światła. Twoje wsparcie było dla mnie bezcenne. Dziękuję za każdy krok, który zrobiłyśmy razem.
I wszystkim cudownym kobietom, które były przy mnie w radości i w bólu:
Kamila S, Agnieszka Pawlak, Aleksandra Kuśmierz, Katarzyna Kowalska, Paulina Kowalska, Maria Matysiak, Iwona Peciak, Ewa Brychcy
Z Wami przeszłam przez ocean łez, przez burze śmiechu i deszcze wzruszeń. Dziękuję za obecność, słowa, wsparcie i wspólną drogę. Pomogłyście mi stworzyć mój nowy świat. Nigdy tego nie zapomnę.
Z całego serca dziękuję.
To opowiadanie jest dla Was.
Gotowa, choć niepewna
Czuła lekkość, czuła się dobrze. Wiedziała, że wróciła do siebie.
To, co się działo w jej życiu, zaprowadziło ją do tego momentu. Była tu i teraz: wyspana, uśmiechnięta, wypoczęta i wolna. Świat wokół niej inaczej pachniał. Ludzie wyglądali inaczej, byli bardziej prawdziwi. Nie kolorowała ich- widziała prawdziwe twarze.
Czy się wystraszyła? Już nie.
Wcześniej odwróciłaby wzrok, teraz patrzyła, bez oceniania. Każdy ma swój cień, nie dla każdego świeci słońce. Ale widziała więcej szarych twarzy. Zmęczonych ludzi, zgarbionych lub zabieganych. Idących w złości lub smutku. Ich wzrok oceniający każdego, kto ich mijał. Każdego, kto śmiał być radosny lub uśmiechnięty.
Ona to widziała.
Dopiero teraz otworzyła oczy.
Szykowała się na podróż, która miała zmienić wszystko. Nie było to nic wielkiego, ale dla niej był to ogromny krok. Pięć dni, które miały być pieczęcią postawioną na nowym kontrakcie, który podpisała ze swoją duszą. Teraz kiedy wszystkie rany się zagoiły, mogła na nowo zacząć życie. Mogła być prawdziwa. Nie uczestniczyła już w spektaklu życia. Ten teatr już zamknęli. Już nic w nim nie grają. Teraz wyszła do świata. Taka, jaka była, naga i czysta. Bez zobowiązań, pośpiechu, strachu ani złości. Była w niej miłość do samej siebie. Uwielbienie i pokora, tym się kierowała, to ją wypełniało. Choć trwało to długie lata, aż zrozumiała, aż zobaczyła.
Tak miało być.
Tak zostało zapisane w księdze jej życia.
Miało to nastąpić teraz, w tym wieku, po czterdziestce. Zostało jej jeszcze pół życia… a może więcej? Tego nie wiedziała i przestała się nad tym zastanawiać. Jej uwaga była skupiona na „dziś”. Miała dzieci, rodzinę, pracę, a nawet psa i kota. Powinna być spełniona, ale nie czuła, że to jest jej. Wiedziała, że to coś, co musi przepracować. Odrobić lekcje, aż nadejdzie odpoczynek. Nagroda od wszechświata za dobrą naukę, dobre oceny. Taki prezent, który miał wynagrodzić wszystko. Nie były to ani pieniądze, ani żadne materialne rzeczy. Była to miłość, w czystej postaci. Jasne światło, które ją wypełniało. Którym z chęcią dzieliła się z innymi, jeśli tylko chcieli.
Dlaczego więc tak skupiała się na tym wyjeździe?
Tam miała, po raz ostatni, wrócić do wszystkiego. Miała oddać to wodzie, ogniowi, powietrzu i ziemi. Emocje w czystej postaci. Odcięta od rzeczywistości, ludzi i obowiązków. Za długo to nosiła. Teraz kiedy czuje lekkość, wie, że to, co chowa w szafie, już nie jest „na później”. To trzeba wywieźć, zakopać, utopić, zapomnieć. Oddać się naturze, poczuć energię tych żywiołów. Mogłaby to zrobić wszędzie, w domu, w ogrodzie, na plaży lub nad jeziorem, w swoim miasteczku, w którym mieszkała. Ale miejsce, do którego leciała, było wyjątkowe. To przestrzeń wolna od wszystkiego, od każdej zachcianki, nieprzepełniona elektroniką. To miejsce jednego uratowanego życia, uratowanej duszy, która znalazła tam swoje światło. Udostępniła jej ten dom, aby mógł dokonać się kolejny cud. Aby kolejna istota mogła porządnie zagnieździć się w swoim ciele i być. Tam odnajdą ją koszmary, ale też tam poradzi sobie z nimi, raz na zawsze.
Więc była gotowa do drogi.
Z czystym sercem i oczami patrzącymi na świat tak prawdziwie, była gotowa. Kiedy pakowała walizki, rozmawiała z dziećmi. Dawała instrukcje, ważne numery telefonów i upewniła się, że wiedzą, jak bardzo ich kocha. Nie byli sensem jej życia, byli nią. Wiedziała, że będą tęsknić, a oni wiedzieli, że to dla niej trudne. Rozmowom i śmiechom nie było końca. Wspólna kolacja, patrzenie sobie prosto w oczy i pytania, od najmłodszego dziecka:
„Czy przywiezie nam prezenty?”
Widziała ich oczy, które powoli napełniały się łzami. Czuła ich serca, biły szybciej niż zwykle. Ale ich blask, który im przekazała, nie słabł. Były to silne dzieciaki. Ulepione z dobrej gliny. Ukształtowane przez ciężkie życie, dlatego rozumiały, co się dzieje. Oni widzieli w niej te zmiany. Cieszyli się. Kochali jej światło, a ono było z dnia na dzień jaśniejsze i mocniejsze. To było ich światło. Wspólne. To było ich połączenie. Niewidzialna nić światła łączyła ich, nawet gdy byli na różnych końcach świata. Jedni nazywają to miłością, inni, więzami rodzinnymi. Ona wiedziała, że to połączenie było inne. To stworzyli sami, w dniu, kiedy się rodzili. Taka nić pojawia się za każdym razem, kiedy rodzi się dziecko, kiedy rodzi się przyjaźń lub miłość. O nią trzeba dbać, jest bardzo cienka i łatwo ją zerwać, ale można ją naprawić. Ich nić była naprawiana wiele razy. Czasami miała wrażenie, że nie ma już szans na połączenie. A jednak… się udawało. Zauważyła też, że to, co stworzyli, ta nić, staje się mocniejsza. Nie pęka już tak łatwo. Nie poddawali się, kiedy było ciężko. Każda rodzina ma podobne połączenia. Jedni, słabsze, inni, mocniejsze. Ale ważne, żeby o nie dbać. O nić, która jest światłem łączącym serca. Wychodząc z domu, żegnała i ściskała dzieciaki bardzo mocno, czując, jak ich serca biją do jej serca. Wiedziała, że wróci niedługo, ale każda rozłąka jest bolesna na swój sposób. Pożegnała się z psem, który machał ogonem na do widzenia. Z kotem, który nie przepadał za nią i vice versa. Wsiadła do taksówki i pojechała na lotnisko.
Dzień był piękny. Jasno świeciło słońce, a niebo było czyste, bladoniebieskie. Założyła okulary przeciwsłoneczne, aby móc patrzeć na latające nad polami ptaki, które polowały. Lubiła oglądać świat zza szyby, kiedy mijali lasy, łąki i małe miasteczka. Patrzyła, jak zmienia się świat, jak w miejscach, gdzie jeszcze całkiem niedawno był pusty plac z ogromną ilością mleczy, teraz stały koparki.
Chciała uciec.
Musiała uciec od cywilizacji.
Tutaj było za głośno.
Słyszała inne samochody, radio grało głośno, to wszystko szumiało w jej głowie i powodowało chaos. Starała się skupiać na tym, po co wyjeżdża. Układała sobie w głowie plan, chociaż czuła, że raczej nie będzie się go trzymała. Zrobiła zarys tego, co chce zrobić, szkic ołówkiem w głowie, aby potem mogła go wymazać. Chciała tłustym drukiem wypisać rzeczy najważniejsze, ale wiedziała, że priorytety się zmienią. Nie płakała. To była krótka podróż, zaplanowana. To, co miało się tam stać, może się wcale nie wydarzyć. Może to być zwykła podróż i zwiedzanie. Spacerowanie po plaży, po górach i samotne wieczory przy herbacie, bądź winie.
Tak naprawdę… może tam być zwyczajnie.
Czar może prysnąć, a ona może dalej być tą samą osobą, którą była. Nie pokładała żadnych nadziei w tym wyjeździe. Owszem, miała plan, ale nic pewnego. Nie chciała wrócić zawiedziona. Za ciężko pracowała na to, co posiada teraz. Budowanie siebie okupiła krwią, bliznami i traumami. Ale jest teraz tutaj, w taksówce. Czuła waniliowy zapach odświeżacza, przeplatany z papierosami, które palił kierowca. Od czasu do czasu lekki powiew z klimatyzacji rozwiewał jej włosy. Kierowca próbował ją zagadywać, ale ona wolała być w ciszy.
Chciała już spokoju.
Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi.
Teraz była w momencie, kiedy mogłaby powiedzieć, żeby zawrócił, ale nie odezwała się. Jechali przed siebie. Krajobraz się zmieniał, aż zauważyła lotnisko. Jeszcze mogła zawrócić. Wiedziała, że bycie samej ze sobą jest ciężkie. Wiedziała, co ją tam czeka. Będą wychodzić wszystkie traumy i emocje. Będzie śmiech i płacz, złość i krzyk. Już tam była, w tym stanie. Ale zawsze ktoś ją rozpraszał. Tam będzie zdana tylko na siebie. Nie będzie pukania do drzwi, ani głosu dzwoniącego dzwonka. Żadnych wypadów do sklepu, bo skończyło się mleko. Ani budzenia się rano do pracy. Tylko ona i ona. A może będzie ich więcej? Każda rola, którą odgrywała w życiu, ma coś do uzdrowienia. Ma coś do pokazania. Było ich dużo.
Teraz chciałaby je wszystkie połączyć w jedną.
Uporządkować je.
A co najważniejsze, podziękować.
Czy to się uda?
Tego nie wiedziała.
Ale była gotowa!
Lot minął dość szybko i bez żadnych komplikacji. Lubiła latać, pomimo strachu przed wysokością. Zastanawiała się, czy w którymś poprzednim życiu nie umarła, spadając. Może stąd wziął się ten strach? Czas w samolocie poświęciła na czytanie. Dostała książkę od przyjaciółki, która była właścicielką domu, do którego leciała. To właśnie ta książka i to, co się tam wydarzyło, pokazało jej, że jest gotowa. Że też chce przejść przez te procesy. Ta książka dotknęła jej duszy i stała się wręcz biblią. Prawdziwe opowiadanie, napisane prosto z serca, czyste i nieprzekłamane. Tego chciała doświadczyć. To chciała osiągnąć. Ale już sam pobyt w miejscu, gdzie powstała ta książka, był dla niej ogromną wdzięcznością. Wszystkie procedury na lotnisku przebiegły sprawnie i mogła już wyjść na zewnątrz. Kiedy drzwi lotniska się otworzyły, uderzył ją bardzo ciepły wiatr. Musiała przymknąć oczy, bo słońce mocno raziło.
W powietrzu czuła słony zapach oceanu. Wokół zobaczyła mnóstwo ludzi, rozpychających się i biegnących w różnych kierunkach. Wiedziała, że to jeszcze nie to miejsce, gdzie miała być. To duże miasto. A ona jedzie do miasteczka. Nie rozumiała nikogo, chyba że gdzieś w oddali, lub tuż obok niej, dosłyszała język angielski. Lecz w tym gwarze trudno było zrozumieć, co ludzie mówią między sobą. Lubiła słuchać, opowiadań lub krótkich historii. W ten sposób poznawała drugiego człowieka. Wiedziała, kim jest. Jaka jest ta osoba. Chwilę przystanęła na środku ogromnego placu, wokół którego zaparkowane były dwupiętrowe autokary. Żaden nie był jej. Ona wynajęła samochód. Chciała być mobilna i jeździć, gdzie chce i kiedy chce. Ta wolność i niezależność była częścią jej nowego życia. Bardzo dbała o to, żeby nic ani nikt tego nie zaburzył. Może trochę przesadnie, ale to było coś, o co długo walczyła. Miała całą listę do wyboru, ale wybrała jeden, czerwony. Jej drugi ulubiony kolor, zaraz po czarnym. Nie przykładała uwagi do marki, ale był to jakiś Volkswagen. Byle jeździł i zawiózł ją tam, gdzie nogi nie poniosą.
Zapłaciła, podpisała mnóstwo papierów i odebrała kluczyki. To było jak spełnienie małego marzenia, wybrać samochód, jakby wrzucała go do koszyka w sklepie online. Zaśmiała się sama do siebie. Wpisała w nawigację adres domu i pojechała przed siebie. Najpierw jechała przez miasto, duże, zakorkowane. Wszędzie panował chaos. Pełno ludzi, samochodów. Miała wrażenie, jakby nawet ptaki latały niżej, z planem lądowania na czyjejś głowie. Ciągnęła się ulicami dość długo. Całe szczęście, klimatyzacja i wygodne siedzenia sprawiały, że jazda była bardzo komfortowa. Zajechała do Costa, kupiła kawę, włączyła w telefonie muzykę i ruszyła w dalszą drogę. Wyjechała z miasta i znalazła się na drodze prowadzącej przez lasy i góry.
Krajobrazy były przepiękne. Wokół panowała cisza, słychać było tylko cichy pomruk silnika i szum wiatru. Od czasu do czasu usłyszała orły i mewy. Nie było na drodze innych aut. Poczuła się sama. Jakby wszyscy ludzie na świecie zniknęli, a ona została. Najpierw poczuła lęk, chwilowy. Zaraz potem — radość.
„To miejsce jest moje”.
Wysokie drzewa ciągnęły się przez długie kilometry. Brązowe pnie, smukłe i zgrabne, niosły na sobie ogromne kapelusze z soczyście zielonych liści. Rosnące w rzędach, utworzyły mur, przez który delikatnie przebijało się światło zachodzącego słońca. Dech zapierało w piersiach. Czuła radość, błogość i wdzięczność za to, że mogła tego doświadczyć. Kiedy ściana drzew się skończyła, droga prowadziła wzdłuż wybrzeża. Ocean był ciemnogranatowy, a słońce — czerwone jak koral — chowało się za nim powoli. Zbliżała się noc.
Była już blisko celu.
Ale wcale jej się nie spieszyło.
Chciała chłonąć ten widok: zachód słońca, te drzewa i powietrze. Świeże, czyste i pełne nadziei. Czy jest jeszcze ktoś, kto potrafi dostrzec to piękno? Czy tylko ona to widzi? Czy naprawdę są ludzie, którzy nie zauważają piękna, które nas otacza? Nocą ocean wyglądał mrocznie. Czarny jak smoła, groźny, tajemniczy i odbijający wszystkie gwiazdy na niebie. Pomyślała, że to największe i najpiękniejsze lustro na świecie. Czuła się, jakby była w innym świecie. Miała wrażenie, że coś unosi się w powietrzu, ledwo widoczne. Miało to mistyczne odczucie, ale nie było straszne.
Nie bała się.
Wręcz przeciwnie, bardzo chciała się w to zagłębić. Zatrzymała się na chwilkę na poboczu. Wysiadła z auta. Stanęła twarzą do oceanu, zamknęła oczy, rozłożyła ręce i poczuła, jakby się unosiła. Wiatr delikatnie oplatał jej ręce, ramiona i plecy. Poczuła, że może polecieć, jak ptak. Miała świat przed sobą. To uczucie było nie do opisania. Cała drżała. Z radości, miłości, zachwytu i wdzięczności.
To był znak.
To miejsce, ten czas.
Tutaj było jej pisane być. Tutaj miała nastąpić ogromna zmiana. To miejsce miało ją oczyścić ze wszystkiego. Tutaj zostawi wszystko, co dźwigała przez te lata. Płakała ze szczęścia. Dziękowała sobie i wszystkim. Nigdy w życiu nie czuła się tak, jak w tamtym momencie.
Nigdy!