E-book
15.75
drukowana A5
62.25
W sercu pandemii

Bezpłatny fragment - W sercu pandemii


Objętość:
278 str.
ISBN:
978-83-8273-493-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 62.25

Część I

Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek odkryją tę książkę

Rozdział 1

U nas w schronisku „Aldrovanda” jest tylko jedno miejsce, gdzie mogę dotknąć świeżej, zielonej i przede wszystkim prawdziwej kępki trawy. Prawdopodobnie tylko ja o nim wiem, bo gdyby było inaczej, już dawno zamknięto by te metalowe drzwi prowadzące na dach budynku. To z pewnością zabrzmi dziwnie, ale w dzisiejszych czasach to cud, że mogę z bliska podziwiać prawdziwą roślinę. Nasi opiekunowie troszczą się o takie szczegóły, dlatego mój skrawek ziemi mogę nazwać ich niedopatrzeniem a moją małą tajemnicą.

Spojrzałam jeszcze raz na pachnącą świeżością roślinkę i po cichu zamknęłam kwadratowe drzwiczki wielkości psa. Przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ tak naprawdę nigdy nie widziałam prawdziwego zwierzęcia. Strąciłam kurz ze spodni i wstałam z drewnianej podłogi, na której wcześniej siedziałam. Upewniłam się, że porządnie zamknęłam drzwiczki i zaczęłam w ciszy schodzić po stromych schodach prowadzących na korytarz należący do najstarszych dziewczyn mieszkających w schronisku. Żebym mogła do nich dołączyć, muszę ukończyć dwadzieścia lat, a brakuje mi do tego jeszcze 717 dni.

Mijając kolejne tak samo wyglądające drzwi, mogłam wsłuchać się w rozmowy prowadzone przez mieszkanki pokojów. Zdecydowanie dzisiaj mówiło się tylko o jednym — naborze. Co mniej więcej pół roku pracownicy SÄKERHET’u przyjeżdżają do naszego schroniska, żeby wybrać najlepiej przeszkolone dziewczyny i zabrać je do miasta, żeby tam mogły pomagać i służyć ojczyźnie. Jesteśmy do tego przygotowywane od czwartego roku życia. Mieszkamy tu od urodzenia, odbywamy lekcje matematyki, chemii, fizyki, biologii, uczymy się kilku wybranych przez siebie języków i oczywiście ćwiczymy sprawność fizyczną po kilka godzin dziennie. Czasami uda nam się jakimś cudem znaleźć chwilę wolnego. Najczęściej spędzam ją w mojej kryjówce lub w bibliotece, o której jeszcze z pewnością wspomnę.

Spojrzałam na zegarek i przyśpieszyłam kroku. Miałam tylko pół godziny na przygotowanie się do uroczystego apelu. Na moim łóżku leżały już poukładane przybory toaletowe i miękki, turkusowy ręcznik. W szafie znalazłam powieszony na osobnym wieszaku wyprasowany mundurek. Białą koszulę mogłam jakoś przecierpieć, ale spódnica w kratę sięgająca mi do kolan zdecydowanie była rzeczą koszmarnie niewygodną i według mnie nic by się nie stało, gdyby zastąpiono ją luźnymi spodniami. Wzięłam wszystkie niezbędne rzeczy i ruszyłam w kierunku łazienki dla dziewczyn.

Na każdym piętrze są tylko cztery kabiny prysznicowe, a dwanaście lokatorek i znając życie wszystkie potrzebują z nich skorzystać w tym samym czasie co ja. Już z końca korytarza mogłam usłyszeć piski i głośne rozmowy koleżanek z mojego rocznika — rok 2020. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie zauważyły mojej obecności, a na moje szczęście aż dwie kabiny były wolne. To może jedynie oznaczać, że będę ostatnią osobą z naszego piętra. Nie mogłam sobie na to pozwolić ze względu na dużą ilość punktów ujemnych na mojej legitymacji podopiecznej schroniska „Aldrovanda”. One były naszą szansą na opuszczenie tego pustkowia.

Po tym jak znalazłam motywację, po niecałych piętnastu minutach stałam już przez ciągnącym się przez całą ścianę lustrze i suszyłam wilgotne włosy, które wcześniej starannie uczesałam. Ze względu na mój ograniczony czas, zostałam skazana na pozostawienie ich rozpuszczonych. W ramach skromnej dekoracji wpięłam w nie błękitne spinki, które znalazłam na dnie kosmetyczki. Z pewnością chociaż w połowie nie wyglądałam tak dobrze jak koleżanki, ale już nic nie mogłam na to poradzić. Pobiegłam do pokoju, żeby zostawić rzeczy i przebrać buty — klapki jeszcze nie należą do oficjalnego stroju wizytowego, ale powinni to zdecydowanie zmienić.

— Koszula do spódnicy — usłyszałam surowy głos wychowawczyni, a ja natychmiast wykonałam jej polecenie.

Według statutu schroniska, przed apelem naszym obowiązkiem jest czekanie na opiekuna przed drzwiami do własnego pokoju. Miałam duże szczęście, że mnie nie upomniała za spóźnienie. Moje dłonie, które ukryłam za plecami, toczyły między sobą bitwę spowodowaną nerwową atmosferą panującą na korytarzu. Chwilę później schodziłyśmy w ciszy po schodach. Nasze niskie obcasy wystukiwały równy rytm na trochę porysowanej posadzce, co pozwoliło mi się uspokoić. To mój trzydziesty apel, a za każdym razem przeżywam go jakby był tym pierwszym.

— Usiądźcie w tym rzędzie — starsza kobieta wskazała nam długą ławkę, a sama odeszła w kierunku burzliwie rozmawiających między sobą nauczycielek.

Zapomniałam dodać, że w naszym ośrodku nie ma ani jednego mężczyzny. Podobno w ten sposób chronimy się przed możliwością zarażenia koronawirusem. Płeć przeciwną możemy zobaczyć jedynie na apelach. Wygładziłam swoją spódnicę i spojrzałam na postaci stojące na podium. Oczywiście podwyższenie jest od nas odseparowane szybą. Udało mi się naliczyć trzynastu gości. Dawno tyle nie było, co może oznaczać, że sytuacja nie jest już tak poważna i mamy szansę na lepsze, prawdziwe życie, chociaż nie wiem jakie ono może być. Chaos z minuty na minutę zamieniał się w ciszę, a gdy już nikt nie ważył się odezwać, urzędnik siedzący na środku wstał i podszedł do mównicy. Wyglądał na osobę poważną, wysoko postawioną i do tego bardzo bogatą. Mówiły o tym elegancki garnitur i ogólny sposób bycia. Mężczyzna kilkakrotnie postukał w mikrofon, a gdy usłyszał jego dźwięk w głośnikach, zaczął przemawiać:

— W dniu dzisiejszym zebraliśmy się po raz kolejny w tym miejscu, żeby…

W tym momencie nie byłam w stanie słuchać jego słów. Patrzyłam na widocznie zdenerwowaną wychowawczynię, która cały czas próbowała coś wytłumaczyć reszcie nauczycielek. Mimo tego, że to była cicha rozmowa, nie dało się nie zauważyć, że coś o czym mówi jest poważne i absolutnie się z tym nie zgadza. Kobieta potrafiła sprawiać nam przykrość, ale przez te wszystkie lata wiele razy udowodniła, że chce dla nas jak najlepiej.

— Z powodu krytycznej sytuacji panującej w miastach, jesteśmy zmuszeni przeprowadzić nabór wśród dziewczyn, które już ukończyły osiemnaście lat — powiedziała kobieta, której podejścia nawet nie zauważyłam.

Wszystkie oczy moich młodszych koleżanek z piętra spoczywały na mnie. Nawet nie musiałam się upewniać. Nigdy nie byłam z nimi bardzo zżyta, ale gdy ich potrzebowałam zawsze mogłam na nie liczyć. Siedząca po mojej prawej stronie Amanda podała mi rękę. Uśmiechnęłam się do niej, ale kosztowało mnie to dużo wysiłku. Czułam, że resztki pewności siebie już dawno mnie opuściły.

— Dziewczyny, o których wspomnieliśmy proszone są o przyniesienie swoich teczek do biblioteki. Tam odbędziemy rozmowy — odezwał się mężczyzna, który rozpoczął apel.

Odwróciłam się w kierunku grupy nauczycielek, ale mojej wychowawczyni już tam nie było. Prawdopodobnie poszła po teczkę, w której znajdowały się moje oceny, wyniki testów oraz opinie nauczycieli i personelu. Jestem roztargniona i miewam problemy z punktualnością, ale nie można mi zarzucić, że słabo się uczę. Wręcz przeciwnie — miałam jedne z lepszych ocen w klasie. W obecnej sytuacji stawiało mnie to zdecydowanie „za drzwiami” ośrodka. Wzięłam głęboki oddech i wstałam z ławki, na której nadal wszystkie siedziałyśmy, jakby to miało mnie uchronić od naboru. Uśmiechnęłam się do przerażonych koleżanek i w milczeniu zostawiłam je w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu byłam bezpieczna.

Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania wianuszka osób wokół siebie, samotność sprawiała mi przyjemność i zapewniała wewnętrzny spokój, ale teraz dużo bym oddała, żeby któraś z koleżanek do mnie podbiegła, przytuliła czy dodała otuchy. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Moment, który miał nadejść dopiero za dwa lata, gdy będę na niego gotowa, nagle został mi ofiarowany teraz, kilka dni po osiemnastych urodzinach.

Drogę do biblioteki znałam jak własną kieszeń. Potrafiłam do niej trafić z każdego pomieszczenia w budynku. Tym razem zależało mi na uniknięciu radosnych dwudziestolatek, które już zdążyły zablokować główny korytarz, dlatego wybrałam trochę dłuższą lecz zdecydowanie mniej zaludnioną drogę. W myślach próbowałam ułożyć odpowiedzi na pytania, które mogłaby mi zadać komisja. Po wykonaniu ponad tysiąca kroków i pokonaniu czterystu schodów, zajęłam krzesło najbliżej drzwi biblioteki. Okazało się, że przyszłam na miejsce jako pierwsza.

— To pani jest najmłodszą kandydatką? — zapytała elegancko ubrana kobieta, która wyłoniła się zza drzwi mojego ulubionego kiedyś pomieszczenia. — Zapraszam — powiedziała nie czekając na moją odpowiedź.

Zdenerwowana wstałam z krzesła, którym niezdarnie uderzyłam w ścianę. W ciszy podeszłam do urzędniczki i pokazałam identyfikator z moim imieniem i nazwiskiem. Kolejna zasada zapisana w statucie schroniska mówiła, że nigdy nie możemy się rozstawać z tym dokumentem. Kobieta zmrużyła oczy, jakby chciała znaleźć na tym niewielkim kawałku plastiku najmniejszy błąd.

— Proszę stanąć tutaj — wskazała miejsce przed komisją, która siedziała za długim biurkiem, przy którym często odrabiałam lekcje. Lubiłam je ze względu na ilość miejsca, które zazwyczaj wypełniałam książkami, zeszytami i notatkami.

— Przepraszam, ale nie mam przy sobie teczki. Moja wychowawczyni nie zdążyła mi jej przynieść. Miała mało czasu — powiedziałam te słowa, tak aby było słychać w nich wyrzuty sumienia, ale komisja zdawała się tego nie zauważyć. Przeklęłam w myślach.

— Przed chwilą ją otrzymaliśmy — ujrzałam granatowy pakunek z plikiem papierów. — Przejdźmy do rzeczy.

Już nie lubiłam tego mężczyzny. Nienawidziłam go i wszystkich mężczyzn na świecie. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko był zajęty popijaniem kawy z eleganckiej filiżanki. Uśmiechnęłam się sztucznie, żeby w jak najmniejszym stopniu pokazać dorosłym swój strach i niepokój.

— Nazywa się pani Astrid Carlsson — przeczytał urzędnik.

— Tak. Urodziłam się 15 stycznia 2020 roku w Stavanger — odpowiedziałam wpatrując się w jego stukające o biurko palce.

— Pani Carlsson, po przeanalizowani pańskich wyników w nauce nie mamy wątpliwości. Pojedzie pani z nami. Proszę spakować trzydzieści niezbędnych według pani rzeczy. Wyruszamy po obiedzie — powiedział zamykając z hukiem moją teczkę.

Rozdział 2

Już od ponad godziny siedziałam na swoim łóżku i uważnie czytałam wszystkie informacje, które o mnie napisano w dokumentach. Oprócz ogólnej charakterystyki, znalazłam tam swoje świadectwa z każdej klasy, dyplomy za konkursy recytatorskie — mam bardzo dobrą pamięć, dlatego nauka wierszy od zawsze sprawiała mi przyjemność — oraz sprawozdania z moich prac dodatkowych. Tym ostatnim nie powinnam się chwalić, bo musiałam na nie uczęszczać ze względu na dużą ilość punktów ujemnych. Przeważnie otrzymywałam je za kilkuminutowe spóźnienia, ale zdarzało mi się też opuszczać niektóre zajęcia bez sensownego usprawiedliwienia. Prawda jest taka, że prace dodatkowe były znacznie przyjemniejsze niż niektóre równania chemiczne. Zazwyczaj przydzielano mnie do segregowania książek w bibliotece. Gdy nikt nie widział, pożyczałam egzemplarz z działu zakazanego, a po przeczytaniu zwracałam na miejsce.

Życie w schronisku nie jest tym wymarzonym, ale wszystkie zasady, które tu panują, zostały wprowadzone dla naszego bezpieczeństwa. Pandemia koronawirusa trwa na całym świecie już od osiemnastu lat, a nadal nie wynaleziono leku gwarantującego wyzdrowienie pacjenta. Naukowcy robią co mogą, ale niestety same chęci nie wystarczą. Najgorsze jest to, że wirus cały czas się mutuje i nie możemy go powstrzymać, dlatego najlepszym wyjściem jest chronienie się przed nim w zamkniętych pomieszczeniach. Na terenie ośrodka panuje całkowity zakaz opuszczania go. Otaczającą nas przyrodę możemy podziwiać jedynie przez szyby pancerne.

Uporządkowałam papiery w odpowiedniej kolejności i starannie zamknęłam grubą teczkę. Była trzydziestym przedmiotem, który miałam spakować do niewielkiej, skórzanej walizki, którą jakiś czas temu przyniesiono mi do pokoju. Według listy, którą urzędnicy przykleili mi do okładki teczki, nie potrzebowałam dużej ilości ubrań, ponieważ otrzymamy je na miejscu. Dzięki temu mogłam sobie pozwolić na spakowanie kilku ulubionych książek i kosmetyków. Do kosmetyczki spakowałam szczotkę do włosów oraz błękitne spinki. Zegar ścienny prawie wskazywał godzinę obiadu. Uchyliłam okno w pokoju i ruszyłam w kierunku jadalni.

Tam jak zwykle panował chaos. Ubrane w białe uniformy kucharki krzątały się między stolikami — szczególnie przy tym należącym do urzędników — i roznosiły wazy z dymiącą zupą. Już z daleka mogłam ujrzeć jej intensywny, pomarańczowy kolor. Pomidorowa — zdecydowanie najlepszy wybór. Na widok uśmiechniętych koleżanek z piętra poczułam się nieswojo. Pewnie nawet nie odczują mojej nieobecności.

— Astrid! Dosiądź się do nas — pomachała do mnie energicznie Liza.

Teraz ona będzie najstarszą dziewczyną na piętrze. Oprócz osobnego pokoju, raczej nie doświadczy innych przywilejów. Uśmiechnęłam się do koleżanek i usiadłam na skraju drewnianej ławki przystawionej do stołu. Po raz ostatni miałam zjeść w ich towarzystwie, dlatego wyjątkowo postanowiłam zaangażować się w rozmowę. Dziewczyny zgrabnie unikały tematu mojego wyjazdu, za co byłam im bardzo wdzięczna. Po zjedzeniu mojej ulubionej zupy, postawiono przed nami serwowane na szklanych talerzach panierowaną pierś z kurczaka i pokrojone w talarki ziemniaki. Do tego dobrałam sobie leżące w niewielkich miseczkach ogórki i pomidory.

— Myślę, że będę tęskniła za tutejszymi potrawami — przyznałam bez namysłu, ale dopiero po chwili zorientowałam się, że powiedziałam to na głos.

Siedziały w milczeniu wyprostowane jak patyki. Sophie walczyła z pokrojeniem twardego kotleta, a kilka dziewczyn jak na zawołanie zaczęło sobie dokładać ziemniaków z leżącego na środku stołu półmiska. Poczułam jak na moich policzkach pojawiają się dwa lekko różowe rumieńce.

— Za wami oczywiście też będę tęsknić — starałam się jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.

— Astrid. Nie mogłyśmy przewidzieć, że SÄKERHET podejmie się takich kroków, ale jeśli mam być szczera, to zdecydowanie poradzisz sobie tam najlepiej z nas wszystkich — powiedziała Amanda, która patrząc na resztę grupy czekała na słowa poparcia, one jednak tylko pokiwały ochoczo głowami i ukryły twarze w swoich talerzach. — Jesteś najlepiej przygotowana. Może nawet lepiej niż niektóre dwudziestki. Zobaczysz, jeszcze im dokopiesz.

— Dzięki za wsparcie Am — szczerze podziękowałam, ale poczułam, że to stanowczo za mało po tym, co mi powiedziała. — Cieszę się, że we mnie wierzysz. Jeszcze tylko ja muszę to zrobić.

Nie czekając na odpowiedź, uniosłam szklankę i napiłam się czerwonego kompotu owocowego. Według wytycznych od urzędników za niecałe dwadzieścia minut miałam stać z wszystkimi rzeczami w specjalnym holu. Oczywiście znałam jego lokalizację, ale jeszcze nigdy tam nie byłam. Drzwi, które się tam znajdowały oddzielały ośrodek od prawdziwego świata.

Żeby zostawić po sobie dobre wrażenie podeszłam do koleżanek i mimo tego, że naruszałam jedną z miliona zasad zapisanych w kodeksie, każdą po kolei uściskałam. W podskokach odeszłam od stołu, zostawiając je na zawsze za sobą.

Do pokoju szłam wyjątkowo długo, zaglądając po drodze do każdej sali lekcyjnej lub pomieszczenia, do którego czułam sentyment. Na łóżku czekał już na mnie specjalny mundurek, który miała ubrać każda wybrana dziewczyna. Z tego co udało mi się usłyszeć było ich blisko trzydziestu czyli o ponad połowę więcej niż standardowo.

Ku mojemu zdziwieniu przygotowane ubrania bardzo różniły się od tych, które miałyśmy na uroczystości. Przede wszystkim dano nam wybór, na który czekałam przez wszystkie lata: spódnica lub spodnie. Oczywiście bez zastanowienia wybrałam drugą opcję.

Mundurek w barwie naszego schroniska, prezentował się bardzo dobrze i pasował idealnie. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że już wcześniej planowali, że zostanę wybrana, ale od razu sobie uświadomiłam, że nie jestem jedyną wybranką o 165 centymetrach wzrostu. Jasne, niczym nie wyróżniające się w tłumie innych dziewczyn włosy spięłam w niski kucyk. Taka już jest uroda Norwegoszwedek. Nie wiedziałam ile godzin miała trwać podróż, dlatego użyłam tylko tuszu do rzęs. W tym zestawieniu kurtka i spodnie w kolorze zielonym przypominały trochę mundur wojskowy, który wielokrotnie widziałam na zdjęciach i filmach wyświetlanych na zajęciach. Dodatkiem do ubioru były czarne, sznurowane buty za kostkę.

W pokoju zrobiło się chłodno, dlatego zamknęłam już i tak długo uchylone okno. Zasunęłam granatowe zasłony, wygładziłam pościel i złożyłam stary mundurek w kostkę, następnie wzięłam z łóżka spakowaną walizkę i opuściłam pomieszczenie. Pewnym krokiem szłam przez tętniący życiem korytarz i ostatni raz rozglądałam się w poszukiwaniu… sama nie wiem czego. Wręczyłam bagaż mężczyźnie pełniącemu funkcję ochroniarza, a sama oparłam się o ścianę, przy której już stało kilkanaście dziewczyn. Wszyscy patrzyli w naszym kierunku, przez co czułam się bardzo nieswojo. Rzadko pozwalano na spotkania tak dużej liczby osób w jednym miejscu, dlatego nie byłam do tego przyzwyczajona.

Długą chwilę później czekałyśmy na kolejne informacje dotyczące naszego wyjazdu. Powiedziano nam już, że odbędziemy podróż samolotem, bo miejsce, w którym zamieszkamy jest bardzo daleko. Myślę, że nie to chciałyśmy usłyszeć. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jechała samochodem, a co dopiero latała kilka kilometrów nad ziemią.

Rozglądnęłam się po pomieszczeniu w celu rozpoznania pozostałych dziewczyn. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ich spódnice. Najwyraźniej jako jedyna postanowiłam wybrać komfort i wygodę zamiast długoletniej tradycji. Prawdą jest, że kwalifikując mnie do wyjazdu również zapomniano o panujących w tym kraju zwyczajach, dlatego chociaż raz zrobię to na co mam ochotę.

Rozległy się brawa i starsze dziewczyny zaczęły kierować się w stronę długiego, wąskiego korytarza zwanego chyba rękawem. Wielokrotnie widziałam na filmach jak ludzie przedostają się w ten sposób do samolotu. Słyszałam tylko stukot butów i coraz mniej wyraźne wiwaty mieszkanek schroniska. Byłam ostatnią wybraną w kolumnie, ale zaraz za mną szło aż trzech wysokich mężczyzn ubranych w identyczne, czarne mundury i kaski z wbudowanymi okularami. Musimy być dla nich naprawdę cenne, skoro pilnuje nas tyle osób.

Na końcu korytarza zauważyłam schody. Moje serce zabiło kilka razy szybciej, a każde jego uderzenie słyszałam w swojej głowie. Dwadzieścia pięć stopni — tyle dzieliło mnie teraz od ziemi. Niewiele starsza ode mnie kobieta wskazała mi dziwnie wyglądające łóżko. Tylko ja jeszcze w nim nie leżałam. Pełna obaw posłusznie zajęłam miejsce i czekałam na dalsze instrukcje. Wszyscy członkowie personelu krążący po pokładzie mieli na sobie maseczki ochronne i jednorazowe rękawiczki.

— Dobranoc dziewczęta — usłyszałam tajemniczy głos przy uchu.

Po chwili zlokalizowałam głośnik, z którego dochodził ten niepokojący dźwięk. Nagle poczułam wibracje a nad moją głową pojawiła się szklana kopuła. Nie mogłam nawet wystawić przed siebie wyprostowanej ręki. Byłam zamknięta. Do kapsuły zaczął wlatywać dziwny dym, przez który zaczęłam czuć się zmęczona i senna.

Rozdział 3

Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Z trudem otworzyłam oczy i zaczęłam rozglądać się po obcym pomieszczeniu. Było urządzone bardzo skromnie. W rogu stała niewielka umywalka, a nad nią wisiało pęknięte przez środek lustro w kształcie owalu. Oprócz niewielkiego łóżka, na którym leżałam, jedynym meblem była drewniana szafka nocna przystawiona do szarej ściany. Z sufitu zwisała zapalona żarówka, ale to promienie słoneczne, będące oznaką trwającego na zewnątrz dnia, oświetlały pokój, w którym z niewiadomych przyczyn przebywałam.

Wróciłam myślami do mojego pierwszego lotu samolotem. Stres, niepokój, ubrany w kombinezony personel i ten dziwny dym, po którym zasnęłam. Nic więcej nie potrafiłam sobie przypomnieć. Zdenerwowana gwałtownie wstałam z łóżka i stanęłam na chłodnej podłodze. Lekko się zachwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę i podeszłam do lustra. Rozpuściłam mocno spięte w kucyka włosy i zaczęłam się nimi nerwowo bawić. To zazwyczaj pomagało mi w jakiś sposób się uspokoić, ale tym razem nie poskutkowało. Obmyłam twarz zimną wodą, a następnie włożyłam ręce do lodowatego strumienia, który atakował moją skórę. Nie wiem ile klęczałam przed umywalką, ale gdy poczułam chłód na całym ciele, wyłączyłam wodę i bezradnie usiadłam na podłodze opierając plecy o ścianę z oknem.

Po pewnej chwili uświadomiłam sobie, że nawet nie spróbowałam opuścić pokoju. Podeszłam do drzwi i z całej siły naparłam na klamkę, która ku mojemu zdziwieniu nie stawiała oporu. Odetchnęłam z ulgą. Po prostu wyszłam z tego pomieszczenia i nikt tego nie zauważył.

— Zacznij myśleć Astrid — powiedziałam do siebie pod nosem.

Znajdowałam się na wąskim korytarzu pełnym podobnych do siebie drzwi. Wyróżniały się jedynie innymi numerami, które były wygrawerowane na srebrnych blaszkach. Postanowiłam sobie obrać za cel miejsce, w którym spotkam osobę odpowiedzialną za ten budynek. Zauważyłam kolorowe, świecące w ciemności strzałki namalowane na ścianach. Prawdopodobnie wskazywały kierunek wyjścia. Po dwudziestu trzech krokach stanęłam przed schodami prowadzącymi w dół. Bez wahania zaczęłam schodzić powoli na niższe piętro, uważnie nasłuchując czy nikt się nie zbliża.

— Możesz podejść — usłyszałam zachrypnięty kobiecy głos.

Wzdrygnęłam się i zeskoczyłam ze schodów na podłogę. Wylądowałam przed biurkiem staruszki robiącej coś na drutach. Była ubrana w różowy sweter, a na jej szyi wisiały czerwone korale w błękitne, ledwo widoczne groszki. Z nosa stopniowo spadały okulary, które co chwilę poprawiała, żeby zaraz ponownie wykonać czynność. Oddzielała nas plastikowa szyba, przez co nie mogłam podejść bliżej.

— Wreszcie się obudziłaś — odezwała się ponownie utwierdzając mnie w przekonaniu, że wcześniej się nie przesłyszałam. — Musieli przesadzić z dawką. Niestety zbyt często im się to przydarza.

— Im? — zapytałam podejrzliwie.

— No tym półgłówkom, którzy myślą, że jak latają samolotem, to są lepsi od innych — wzruszyła ramionami.

Zamarłam i wstrzymałam oddech. Patrzyłam na starszą kobietę, a ona jakby nigdy nic robiła na drutach jakąś niewielkich rozmiarów ozdobę.

— Biedne dziecko, nie patrz tak na mnie. Spałaś przez okrągły tydzień, ponieważ przesadzili z dawką środka usypiającego — mówiąc to odsunęła krzesło od biurka i powoli wstała, żeby za chwilę zniknąć mi z oczu. — Idziesz ślicznotko?

Zdezorientowana ruszyłam równoległym korytarzem i wtedy ujrzałam ją przed sobą. Była bardzo chuda i trochę przypominała mi jedną z nauczycielek ze schroniska. Kobieta stała do mnie tyłem i szukała czegoś w szafce. Stałyśmy razem w pokoju z okrągłym stolikiem i dwoma krzesłami z wikliny, na których leżały różowe poduszki. Wokół na ścianach wisiało mnóstwo ozdób prawdopodobnie wykonanych własnoręcznie przez tajemniczą staruszkę.

— Usiądź skarbie — odezwała się do mnie nadal szukając jakiegoś przedmiotu. — Chyba się skończyły — westchnęła w końcu i podeszła do stolika z gorącą herbatą w filiżankach.

— Mam tyle pytań pani…

— Och, mów mi po prostu Felicia — uśmiechnęła się serdecznie. — Obawiam się, że pytania muszą trochę poczekać ponieważ skończyły mi się ciasteczka. Pójdziesz po nie do sklepu?

Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, ponieważ staruszka już dreptała w stronę wieszaka, na którym wisiał płaszcz ochronny, który prawdopodobnie chciała mi wręczyć. Nigdy nie byłam w prawdziwym sklepie. O tym chciałam jej powiedzieć, ale może nie było takiej potrzeby. W kilku słowach wytłumaczyła mi, jak trafić do pobliskiego marketu i zaraz znalazłam się za drzwiami.

Stałam na kamiennej ścieżce wśród drzew rosnących w niewielkim ogródku. Wstrzymałam oddech i wciągnęłam do płuc prawdziwe powietrze i zapach kwiatów. Raczej o tym nie mówiłam, ale w Norwegoszwecji od lat nawet zimą nie widziano śniegu, a to wszystko przez zmianę klimatu. Kucnęłam i dotknęłam miękkiej trawy. Była piękna i przede wszystkim prawdziwa. Rosła tu, bo takie było jej przeznaczenie. Tym właśnie różniła się od tej, którą pielęgnowałam na dachu w tajemnicy przed opiekunkami. Bez zastanowienia, rzuciłam się na trawnik i spojrzałam na niebo. Coś pięknego.

— Astrid, moje ciasteczka! — usłyszałam z domu, a czar prysł i znowu znajdowałam się przed nieznanym mi budynkiem, który przed chwilą opuściłam.

Szybkim krokiem ruszyłam w stronę białej furtki. Za nią toczyło się życie, którego jeszcze nie znałam. Na ulicach widziałam samochody tłoczące się na ulicy, ludzi ubranych w identyczne płaszcze. Czasami jeździli na rowerach, inni używali hulajnóg, a znalazły się też grupy rolkarzy. Oczywiście większością byli piesi, którzy zmierzali w swoich, nieznanych mi kierunkach.

— Witaj w mieście Astrid — powiedziałam do siebie w myślach i ruszyłam do sklepu przypominając sobie wskazówki Felicii.

Chłonęłam każdy najmniejszy, pewnie dla większości nieistotny szczegół. Po osiemnastu latach swojego życia, nareszcie doświadczyłam czegoś nowego i prawdziwego. To, co działo się w schronisku, było sztuczne i wykreowane na potrzeby doświadczenia, którym były wszystkie przebywające tam dziewczyny. Po drodze minęłam park, w którym po raz pierwszy zobaczyłam prawdziwego psa merdającego ze szczęścia swoim ogonem, wysokie budynki ze szklanymi ścianami i jedno, ogromne rondo. Wszystko było dla mnie nowością.

W końcu zatrzymałam przed drzwiami wejściowymi do supermarketu, przed którym stał mężczyzna w masce. Ochroniarz, o którym wspomniała Felicia, pilnował ilości osób przebywających w sklepie. Stanęłam w krótkiej kolejce za ostatnią osobą, zachowując przy tym bezpieczną odległość dwóch metrów. Nasze szkolenia się na coś przydały.

Po blisko piętnastu minutach przekroczyłam próg sklepu. Już po wejściu na ogromną halę, można było zauważyć ogromny dozownik z płynem antybakteryjnym. Nacisnęłam na pompkę i nalałam go sobie na dłoń, a następnie dokładnie wsmarowałam. Poczułam intensywny zapach alkoholu i lekko się skrzywiłam. Wzięłam do ręki koszyk i zaczęłam się rozglądać za produktami, które miałam zapisane na przygotowanej przez staruszkę liście. Nie mogłam się powstrzymać i nie zwiedzić wszystkich alejek z poukładanym na półkach asortymentem.

Wielokrotnie widziałam na filmach, jak jeszcze przed czasem pandemii, główne bohaterki robią zakupy. Zawsze sprawiało im to ogromną przyjemność. Teraz przyjemną muzykę w głośnikach zastąpiono długimi, monotonnymi komunikatami, które po upływie czasu sprawiały, że jak najszybciej chciałam opuścić sklep. Po wyłożeniu zakupów na taśmę i zeskanowaniu ich przez kasjerkę, zapłaciłam za nie pieniędzmi Felicii. Chciałam jak najszybciej zadać jej mnóstwo pytań, na które tylko ona mogła mi odpowiedzieć. Była moją nadzieją na poznanie prawdy.

— Wróciłam! — krzyknęłam w progu drzwi, ale prawdopodobnie nikt mnie nie usłyszał.

W holu, w którym wcześniej żegnałam się z Felicią stał teraz tuzin dziewczyn, których nie znałam. Bardzo głośno rozmawiały między sobą — można powiedzieć, że krzyczały — a wokół nich leżały porozrzucane bagaże. Głównie walizki, ale dostrzegłam też kilka plecaków przyłożonych do schodów. Nie spodziewałam się takiego przywitania.

— O, przyniosłaś ciasteczka! — ucieszyła się staruszka i odeszła tak szybko jak się pojawiła.

Westchnęłam, odłożyłam zakupy na biurko i wyszłam do ogrodu. Teraz zdecydowanie nie mogłam prosić kobiety o wyjaśnienia. Położyłam się w słońcu na miękkiej trawie i zamknęłam oczy.            ***

Gdy się obudziłam słońce już zachodziło, a ja leżałam w cieniu. Zrobiło się chłodno, dlatego postanowiłam wrócić do domu. Teraz na parterze panował spokój i porządek. Może mi się wcześniej przewidziało?

— Tu jesteś kochanie. Musisz się rozgościć w pokoju. Twój numer to dwanaście — powiedziała radośnie Felicia siedząca na swoim miejscu za szybą. W rękach trzymała chrupkie ciasteczka, po które poszłam dla niej do sklepu.

Bez zadawania żadnych pytań ruszyłam po schodach na górę. Mimo drzemki na trawie czułam się zmęczona i marzyłam tylko o prysznicu oraz wygodnym łóżku. Pokój znalazłam bez problemu na końcu korytarza. Zamyślona otworzyłam drzwi i pierwsze co zobaczyłam, to leżącą na dywanie dziewczynę.

Na oko była młodsza ode mnie. Jej blond włosy spięte w dwa warkocze opadały na dywan, podczas gdy ona czytała jakąś książkę. Wydawało się, że nie zarejestrowała mojej obecności.

— Jestem Astrid — przedstawiłam się po jakimś czasie.

Dopiero to sprawiło, że ujrzałam jej błękitne, załzawione oczy. Zrobiło mi się jej żal, ale nie wiedziałam, jak zachować się w tej sytuacji. Nigdy nie byłam mistrzynią w okazywaniu uczuć. Zwłaszcza, jeśli chodziło o obce osoby.

— Może chciałabyś ze mną porozmawiać? — zaproponowałam po chwili namysłu.

Dziewczynka ochoczo pokiwała głową. Usiadłam przed nią i oparłam się o wolne łóżko, żeby było mi wygodniej. Czułam, że to będzie długa rozmowa.

Rozdział 4

Blondynka zamknęła swoją lekturę i odłożyła ją na szafkę nocną. Nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, ale obecny pokój nie przypominał mojego poprzedniego. Przede wszystkim urządzono go w taki sposób, że bez problemu mogły w nim zamieszkać dwie osoby. Oprócz dwóch dwudrzwiowych szaf stojących po przeciwnych stronach i metalowego łóżka piętrowego, w pomieszczeniu znajdował się stolik z wydzierganym obrusem i trzy taborety. Przez okno można było obserwować pustą przez późną porę ulicę. Moim zdaniem fioletowe dodatki sprawiały, że pokój przypominał królestwo kilkuletniej dziewczynki.

— Mam na imię Ludwika — powiedziała cicho moja nowa współlokatorka.

— Tak jak księżniczka Norwegoszwecji — przyznałam z uśmiechem.

Może i byłam odizolowana od prawdziwego świata przez szesnaście lat, ale uczono nas o rodzinie królewskiej w schronisku. Co prawda przedmiot skończył się w ósmej klasie, ale takich informacji się nie zapominało. Rodzinie królewskiej należał się szacunek, nie tylko dlatego, że sprawowali władzę. Głównym powodem było ich poświęcenie i zaangażowanie w walkę z pandemią. Wcześniejsze pokolenie popełniło ogromny błąd, ponieważ w chwili rozprzestrzeniania się koronawirusa, w żaden sposób nie zareagowali i doszło do zakażenia większości społeczeństwa.

Ludwika jedynie pokiwała głową i zaczęła bawić się swoimi drżącymi palcami. Była bardzo nieśmiała i powoli zaczęłam wątpić w powodzenie naszej rozmowy.

— Po prostu stresuję się nowym miejscem — wytłumaczyła po chwili milczenia.

— To zrozumiałe. Nie wiem jak ty tu dotarłaś, sama nie jestem do końca pewna, jak to było ze mną — zaczęłam jej tłumaczyć, a ona z zainteresowaniem mnie obserwowała. — Po opuszczeniu schroniska zaprowadzono nas do samolotu, zamknięto w jakichś szklanych kapsułach i w mgnieniu oka zasnęłam. No a potem obudziłam się tydzień później w jednym z tych pokojów.

Patrzyła na mnie z wymalowanym strachem na twarzy. To oznaczało, że w domu Felicii znalazła się w inny sposób.

— Ja po prostu przyjechałam samochodem — odpowiedziała po chwili zastanowienia.

Uśmiechnęłam się do niej, żeby dodać jej otuchy. Powoli nasza rozmowa zaczęła się rozwijać. Pomimo wielu różnic, jakie odkryłyśmy, znalazłyśmy nawet wspólną pasję, którą było czytanie książek. Z jej opowiadań wynikało, że w rodzinnym domu, w którym od zawsze ją wychowywano, ma ich mnóstwo. Postanowiłam nie zadawać więcej pytań o jej rodzinę, bo gdy tylko rozpoczynała ten temat, widziałam, że najzwyczajniej w świecie za nią tęskni, czego ja nie mogłam powiedzieć o sobie. Od szesnastu lat mieszkałam w obcym miejscu otoczonym z każdej strony wysokimi górami. Idealna lokalizacja na schronienie.

W międzyczasie odwiedziła nas ubrana w koszulę nocną Felicia, która postanowiła przynieść nam kanapki. Nawet zapomniałam o tym, że byłam głodna. Nie wiem ile czasu minęło zanim postanowiłyśmy przerwać rozmowę i pójść się wykąpać. Ze względu na to, że Ludwika była młodsza ode mnie, dałam jej możliwość pójścia do łazienki w pierwszej kolejności. W tym czasie skorzystałam z chwili wolnego i zajrzałam do swojej szafy. Zdecydowanie dominowała w niej zielona barwa, na co nie mogłam narzekać. Od najmłodszych lat nosiłam ubrania właśnie w tym kolorze.

— Już możesz wejść — powiedziała Ludwika niosąca w rękach swoje równo złożone ubrania. — Zapomniałam ci powiedzieć, że na twoim łóżku leży list od Felicii. Prosiła, żebyś przeczytała go przed jutrem.

Ostatnie słowa słyszałam już będąc w niewielkiej łazience, której wcześniej nie widziałam. Ciepła woda była moim zbawieniem. Ze względu na to, że nikt nie czekał na prysznic, postanowiłam wziąć kąpiel dwukrotnie. Analizowałam rozmowę z poznaną kilka godzin wcześniej blondynką. Mnóstwo o sobie opowiedziała, a ja mimo wszystko czułam, że coś przede mną ukrywa.

— Wydaje ci się — powiedziałam pod nosem i zaczęłam wycierać miękkim ręcznikiem swoje wilgotne ciało.

Po wyjściu z kabiny prysznicowej ubrałam znalezione w szafie dresowe spodnie i zwykły podkoszulek, następnie uczesałam mokre włosy, które po użyciu fioletowego szamponu pachniały fiołkami, a potem szybko umyłam zęby. Uwielbiałam to uczucie świeżości, zwłaszcza po tak owocnym dniu.

Światło w pokoju było już zgaszone. Słyszałam tylko głębokie oddechy Ludwiki śpiącej na dolnym łóżku. Przed kąpielą zapytała się czy nie miałabym nic przeciwko temu, żeby to ona na nim spała. Odłożyłam ubrania na jeden z trzech taboretów i podeszłam do ogromnego okna. Gdy byłam młodsza uwielbiałam przesiadywać na szerokim parapecie i obserwować kłęby białych chmur sunących po błękitnym niebie. Wyobrażałam sobie, że uczestniczą w wyścigu dookoła kuli ziemskiej. Teraz spoglądałam na pustą ulicę, na której stały zaparkowane samochody. Trudno było mi uwierzyć, że naprawdę je widziałam. Do niedawna o takim widoku mogłam tylko pomarzyć.

Poczułam, że moje powieki odmawiają mi posłuszeństwa i nakłaniają mnie do snu. Z przyzwyczajenia zasłoniłam kolorowe zasłony i weszłam po metalowej drabince na łóżko. Stopnie były chłodne, a gdy postawiłam na nich stopy, miało się wrażenie, że wypalają bliznę w ich kształcie. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i zakryłam ciało kołdrą. Cudowne uczucie. W końcu zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie zasnąć. Zanim jednak do tego doszło usłyszałam, jak na podłogę upadła koperta z przeznaczonym dla mnie listem.

— Jutro rano to przeczytam — mruknęłam w stronę sufitu i zakryłam głowę kołdrą.

***

Usłyszałam głośny huk. Coś upadło za ścianą, czyli w pokoju obok. Skoro hałas sprawił, że obudziłam się w środku nocy, to znaczy, że przedmiot musiał być ogromny. Zdezorientowana zerwałam się gwałtownie z łóżka, ale od razu tego pożałowałam, ponieważ z całej siły uderzyłam głową w wystającą z sufitu drewnianą belkę.

— Ludwika, wstawaj! — krzyknęłam do współlokatorki, ale ta nawet nie drgnęła.

Zdenerwowana zeskoczyłam na podłogę i niemal wskoczyłam na dziewczynę, ale napotkałam tylko zwiniętą w rulon kołdrę. To już w ogóle nie było śmieszne i wiedziałam, że nie zasnę, dopóki nie znajdę młodszej koleżanki. Nawet jakby to miał być nieśmieszny żart. Wbiegłam do łazienki, ale tam też nikogo nie zastałam. Wygrzebałam z dna szafy grube skarpety, a następnie ubrałam buty, które dano mi do mundurka w schronisku. Coś podpowiadało mi, że mogą mi się przydać.

Wybiegłam z pokoju i zaczęłam nasłuchiwać jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby być dla mnie wskazówką. Po chwili usłyszałam krzyk. Rozpoznałam w nim głos Ludwiki. Zbiegłam ze schodów i ujrzałam dwóch mężczyzn szarpiących się z moją współlokatorką. Byli ubrani na czarno, a na twarze włożyli kominiarki odsłaniające tylko oczy. Zdradzały ich jedynie silnie zbudowane sylwetki i szerokie barki. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić w takiej sytuacji, a patrzenie na płaczącą i bezradną koleżankę absolutnie mi nie pomagało.

Nie wiem jak to wpadłam, ale złapałam za solidnie przytwierdzoną do ściany metalową barierkę i z całej siły za nią pociągnęłam. Na moje nieszczęście konstrukcja nawet nie drgnęła, a porywacze właśnie wyprowadzali Ludwikę na zewnątrz. Miałam ochotę się rozpłakać, ale w tej sytuacji to było niewskazane.

— Myśl kobieto — mówiłam do siebie na głos, ale to nadal nie spowodowało, że wymyśliłam skuteczny pomysł.

Moją ostatnią deską ratunku okazała się być metalowa rura od odkurzacza. Znalazłam ją przystawioną gdzieś w kącie salonu. Niewiele myśląc wybiegłam do ogródka i rzuciłam się na idącego z tyłu mężczyznę. Zaczęłam bez opamiętania bić go po ciele, a ten zwinął się kilka razy z bólu i przede wszystkim puścił Ludwikę. Drugi napastnik był na tyle zdezorientowany, że nie zauważył, że zapłakanej blondynce udało się uciec z powrotem do domu.

— Vad fan, co tak stoisz! Łap tę smarkulę! — krzyknął mężczyzna, którego okładałam rurą od odkurzacza.

Nie trwało to długo. W końcu za nią złapał i przyciągnął mnie do siebie, przez co wylądowałam na trawniku. Naprawdę nie wiem co sobie wtedy myślałam, ale najważniejsze było to, że Ludwika siedziała już w domu i prawdopodobnie obudziła już wszystkich mieszkańców.

— To za wszystkie utrudnienia — poczułam ogromny ból na brzuchu. Mężczyzna z całej siły uderzył mnie. — A to za rurę od odkurzacza — krzyknęłam jak poczułam, że stanął na mojej lewej ręce.

Ból był niewyobrażalnie mocny. Nie próbowałam powstrzymać łez. Zobaczyłam tylko uciekających w popłochu porywaczy, a gdy zniknęli za bramką, zaczęłam krzyczeć. Ból i gniew to zdecydowanie najgorsze połączenie. Nie mogłam ruszyć palcami. Prawdopodobnie były złamane.

Przeraziłam się. Dom Felicii płonął, a w środku było dwanaście osób, z czego większość z nich spała. Zmusiłam się do wstania z mokrej trawy i pobiegłam w kierunku drzwi. Kiedy znalazłam się na klatce schodowej zaczęłam krzyczeć najgłośniej jak tylko mogłam. Zakryłam nos i usta koszulką, żeby zabezpieczyć je przez gryzącym gardło dymem. To był istny horror. Nawet nie potrafiłabym spróbować wyobrazić sobie czegoś takiego. Dziewczyny biegały po korytarzu, przez co nie mogłam się skupić i ich policzyć.

— Zejdźcie na dół i ustawcie się na ulicy! — krzyknęłam w końcu, a one posłusznie wykonały moje polecenie.

Naliczyłam jedenaście dziewczyn. Na dole słyszałam zdezorientowaną Felicię, co oznaczało, że wyszła razem z nimi. Brakowało tylko Ludwiki. Płomienie rozprzestrzeniały się bardzo szybko. Klatka schodowa była już nie do przejścia. Zostałyśmy we dwie na górnym piętrze. Pobiegłam w stronę naszego pokoju.

— Tylko tam mogła się schować — powtarzałam sobie z nadzieją.

Z całej siły naparłam na drzwi i upadłam na podłogę. Moja ręka bolała coraz bardziej, ale musiałam to wytrzymać. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, ale nigdzie jej nie widziałam.

— Cholera! — krzyknęłam bezradnie i kopnęłam taboret.

— Astrid? — usłyszałam cichy głos.

Ludwika siedziała skulona w łazience i płakała. Schowała się tutaj w obawie, że ci mężczyźni po nią wrócą. Podeszłam do niej i zaczęłam szybko tłumaczyć całą sytuację. Była przerażona tak samo jak ja.

— Musimy wyskoczyć przez okno — powiedziałam.

Na szczęście nie zadawała mi pytań i ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku. Prawie. Zaczęła ściągać ze swojego łóżka pościel i poduszki.

— Oszalałaś?! — nie wierzyłam w to co widzę. To nie był najlepszy moment na porządki.

— Pomóż mi. Jest wysoko i potrzebujemy amortyzacji.

Musiałam przyznać, że nawet w tak poważnej sytuacji potrafiła zachować zimną krew i rozsądek. Ściągnęłyśmy z łóżek pościele, poduszki i nawet materace, a następnie wyrzuciłyśmy je do ogródka. W ten sposób między parapetem a ziemią było około trzech metrów. Pierwsza wyskoczyła Ludwika. Zanim ja to zrobiłam sięgnęłam jeszcze po w połowie spaloną kopertę z moim nazwiskiem. Po tym jak wylądowałam na miękkim materacu usłyszałam huk. Nasz pokój po prostu wybuchł.

Rozdział 5

Błyskawicznie podniosłam się z rozrzuconych po ogródku materaców i ruszyłam za znikającą za budynkiem Ludwiką. W każdej chwili stary dom Felicii mógł się zawalić, ponieważ cała konstrukcja była wykonana z drewna. Starałam się jak tylko mogłam, ale ból lewej ręki i zmęczenie dawały o sobie znać przy każdym kroku. Po przejściu przez pomalowany na biały kolor płot, moim oczom ukazały się czerwony wóz strażacki, kilka karetek oraz czarne samochody z przyciemnionymi szybami. Dodatkowo całe zajście obserwowało mnóstwo zdezorientowanych sąsiadów.

Akcja gaszenia pożaru nadal trwała, pielęgniarze rozmawiali z pozostałymi dziewczynami, a Felicia stała bezradnie na chodniku i nie spuszczała wzroku z ruin domu. W ciągu kilkunastu minut utraciła cały swój majątek, a to z pewnością nią wstrząsnęło. Po jakimś czasie podszedł do niej jeden ze strażaków, chwilę coś jej tłumaczył, a na końcu podał jej koc w kratę, którym po namyśle się okryła. Ostatni raz spojrzała na dom i wsiadła do samochodu, który pojawił się przed chwilą na miejscu.

— Księżniczka tu jest! — z przemyśleń wyrwał mnie krzyk ubranego w czarny garnitur mężczyzny.

Jak na rozkaz podbiegło do nas kilku identycznie ubranych mężczyzn. Wyglądali na przerażonych, ale na ich twarzach można było zauważyć też ulgę. Zmęczona postanowiłam usiąść pod drzewem, w którego cieniu jeszcze wczoraj odpoczywałam. Musiało być ze mną bardzo źle, skoro słyszałam niestworzone rzeczy. Nawet zrezygnowałam już z towarzyszenia Ludwice podczas rozmowy z nieznajomymi. Wyglądało na to, że nie są jej obcy, ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Byłyśmy w końcu bezpieczne i to się dla mnie liczyło.

Ból z każdą minutą nasilał się coraz bardziej. Teraz czułam już wszystkie obolałe mięśnie, które przez ostatnią godzinę pracowały przez cały czas. Tak naprawdę nawet nie wiedziałam ile spałam. Położyłyśmy się bardzo późno. Sięgnęłam do kieszeni moich ubrudzonych pyłem dresów, żeby upewnić się, że list który uratowałam z płonącego pokoju jest na swoim miejscu. Czułam, że jeszcze mi się do czegoś przyda.

— Astrid, co ty tu jeszcze robisz?! Jesteś ranna — powiedziała stojąca przede mną Ludwika. Dziewczyna podała mi butelkę wody mineralnej.

Praktycznie wyrwałam ją z jej ręki. Jeszcze nigdy nie czułam się tak spragniona. Jedna półlitrowa butelka to stanowczo za mało. Obiecałam sobie, że poproszę o następną. Ku mojemu zaskoczeniu, blondynka wyglądała schludnie i przede wszystkim normalnie. W niczym nie przypominała ofiary porwania i pożaru. W tym czasie zdążyła się wykąpać — ciekawe gdzie — i przebrać. Chciałabym mieć tyle siły co ona w tej chwili.

Nawet nie zdążyłam zaprotestować, gdy podeszło do nas dwóch wcześniej widzianych przeze mnie mężczyzn. Położyli mnie na noszach i ruszyli w kierunku stojących na ulicy samochodów. Podczas tej krótkiej przeprawy obserwowałam pojawiające się na niebie pierwsze kolorowe smugi przypominające zorzę polarną. Zamknęłam oczy, żeby zapamiętać ten widok.

— Astrid pojedzie z nami — oświadczyła garniturowcom.

— Ale, król powiedział… — któryś zaczął jej tłumaczyć, ale Ludwika mu przerwała.

— Przydzielono mi dziesięciu ochroniarzy, a mimo to wyprowadzono mnie z tego budynku i prawie porwano. Uratowała mnie osiemnastolatka, którą kilka godzin temu poznałam w swoim pokoju. Nie wstyd wam?! — nasłuchiwałam i próbowałam cokolwiek z tego zrozumieć. Kim ona była, że potrzebowała ochrony i mogła się zwracać do nich w taki sposób?

— Będzie jak zechcesz księżniczko Ludwiko — usłyszałam ten sam głos.

— O matko, czyli się nie przesłyszałam. Ona jest księżniczką Norwegoszwecji! — krzyknęłam. Wyobrażałam sobie jednak, że powiedziałam sobie o tym w myślach.

Wszyscy zebrani wokół Ludwiki obserwowali mnie z uwagą, jakby oceniali czy stanowię jakieś zagrożenie. Po chwili odeszli kilka kroków i kontynuowali rozmowę zostawiając mnie samą na niewygodnych noszach.

— To lek przeciwbólowy i uspokajający — powiedziała jakaś nieznajoma kobieta.

Podała mi niewielki plastikowy kubeczek z fioletową cieczą. Zapach nie był zachęcający, ale miałam nadzieję, że chociaż to pomoże mi na chwilę zapomnieć o bólu. Nie myliłam się. Moje powieki stały się ciężkie, przez co poczułam się senna.

***

Ktoś cały czas trzymał mnie za zdrową rękę. Czułam to nawet przez sen, ale nie przeszkadzało mi to. W snach pojawiały się na przemian urywki z wczorajszych wydarzeń. Naraziłam się dla prawie obcej dziewczyny. Czy to jest prawdziwa przyjaźń?

— Astrid, chcę żebyś coś zobaczyła — usłyszałam szept Ludwiki.

Była tu ze mną — bezpieczna. Ostrożnie otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się na jej widok. Moja głowa leżała na jej kolanach. Jechałyśmy samochodem i zajmowałyśmy tylne siedzenia obite prawdziwą skórą. Podniosłam się i rozmasowałam szyję.

— Jesteśmy w Sztokholmie — wskazała na szybę.

Zaczęłam szukać w pamięci informacji o tym mieście. Kiedyś był stolicą Szwecji, ale po połączeniu tych dwóch skandynawskich państw zdecydowano, że będzie to po prostu drugie co do ważności miejsce w kraju. Znajdował się tu zamek, który kiedyś zamieszkiwała dynastia Bernadotte, a obecnie służy jako letnia rezydencja Koburgów — obecnych władców Norwegoszwecji. Stolica należała kiedyś do jednych z najbardziej rozrywkowych miast w Europie. Pandemia zahamowała proces jakiegokolwiek rozwoju, natomiast ja już na pierwszy rzut oka widziałam, że miasto jest nowoczesne, ma potencjał i własną duszę, którą chciałabym w przyszłości odkryć.

— Tu jest pięknie — stwierdziłam.

Jechaliśmy właśnie przez rzekę po długim moście. Promienie słoneczne odbijały się w falującej wodzie, a nad nami latały głośne mewy. Widok jak z niejednego filmu. Prosty, a jednocześnie potrafi zachwycić.

— Astrid? — popatrzyłam na nią z zainteresowaniem. — Chciałabym cię przeprosić i jednocześnie podziękować — powiedziała cicho. Teraz znowu wyglądała jak nieśmiała blondynka z pokoju.

— Ważne, że wszystko się dobrze skończyło — wzruszyłam ramionami.

— Masz gips, bo złamali ci lewą rękę — wskazała na biały opatrunek, którego wcześniej nie czułam. To pierwsze złamanie w moim życiu.

Ludwika do końca podróży unikała mojego spojrzenia. Nie chciałam na nią naciskać i wymuszać wyznania prawdy. Obie sporo przeszłyśmy i w moim interesie nie było dokładanie jej zmartwień. Obserwowałam mijane przez nas budynki i parki. Wszystko było bardzo zadbane i czyste.

Zaczęliśmy opuszczać szerokie ulice i wjeżdżaliśmy w coraz to węższe zakamarki. Kilkakrotnie minęliśmy zakaz wjazdu, ale prawdopodobnie nas nie dotyczył. W końcu wjechaliśmy na kamienną drogę, która kończyła się na strzeżonym dziedzińcu. Letnia rezydencja — tylko to przyszło mi do głowy. Gdy samochód został zatrzymany przed ogromnymi wrotami, otworzono nam drzwi luksusowego pojazdu. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na swój nieadekwatny strój. Miałam na sobie dresy z dziurami wypalonymi w kilku miejscach i rozciągnięty podkoszulek.

— Spokojnie. Zajmiemy się tym — szepnęła do mnie Ludwika, która chyba czytała mi w myślach.

Samochód odjechał, a przed nami stanęło dwóch żołnierzy w odświętnych mundurach. Porównując je z moim mundurkiem ze schroniska, nie mogłam narzekać. Wysokie, grafitowe czapki z czerwonymi frędzlami, czarne uniformy z granatową szarfą przewieszoną przez prawe ramię, sztywne buty sznurowane na dwadzieścia dziurek i do tego broń, której prawdopodobnie nie potrafiłabym podnieść.

— Pójdziemy teraz do mojej komnaty. Astrid jest moim honorowym gościem. Jeśli czegoś sobie zażyczy, należy wypełnić jej rozkaz — powiedziała swoim księżniczkowym tonem. Jak mogłam jej nie rozpoznać?

Mężczyźni skinęli głowami i odeszli pod wrota. Same ruszyłyśmy w kierunku ogrodu. Gdy zeszłyśmy z kamienistego dziedzińca, Ludwika zatrzymała się i ściągnęła swoje eleganckie baleriny. Patrzyłam na nią ze zdziwieniem, a ona tylko się roześmiała.

— Ściągaj. Jesteśmy tu same — zachęciła mnie.

Gips był uciążliwy, dlatego z pomocą przybyła mi blondynka. Wzięła nasze buty do rąk i zaczęła biec po trawie. Musiała być niedawno skoszona, ponieważ miała tylko kilka centymetrów długości. Nie chcąc zgubić z oczu nowej przyjaciółki ruszyłam za nią. Wokół nas śpiewały ptaki. Nie miałam czasu, żeby się rozglądnąć, ale już wiedziałam, że to najpiękniejszy ogród, jaki w życiu widziałam. W końcu zatrzymałyśmy się na elegancko urządzonym tarasie.

— Czuj się jak u siebie — zaprosiła mnie ruchem ręki.

Stanęłam na środku ogromnej komnaty, w której mogłoby się zmieścić przynajmniej pięćdziesiąt dorosłych osób. Z sufitu zwisał piękny, szklany żyrandol, przy jednej ze ścian stało wielkie łóżko z baldachimem, przy oknie biała toaletka ze zdobionym lustrem, na podłodze leżał szeroki, miękki dywan i oczywiście nie mogło zabraknąć kilku drzwiowej szafy. Nie można było nie zauważyć otwartych drzwi prowadzących do prywatnej łazienki.

— I to wszystko należy do ciebie? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Witaj w mojej złotej klatce — powiedziała Ludwika jednocześnie kładąc się na łóżku. — Gdzie moje maniery. Musisz być zmęczona. W łazience znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz — wytłumaczyła.

Miała rację. Oprócz ręcznika i świeżych ubrań złożonych w kostkę, znalazłam tam płyny do mycia i szampony do włosów we wszystkich barwach tęczy. Tym razem postanowiłam użyć tego w kolorze zielonym. Przypominał mi o spokojnym życiu w schronisku. Kąpiel była dla mnie zbawieniem. W trakcie odkryłam, że moje włosy w kilku miejscach są krótsze. Musiały się podpalić w trakcie pożaru. Rozczesałam je dokładnie i obejrzałam w lustrze. Wystarczyło je podciąć, ale mimo wszystko będą mi sięgały do ramion. Odetchnęłam z ulgą. Nie przepadałam za krótkimi włosami, ponieważ wymagały więcej uwagi i pielęgnacji, a oczywiście się na tym nie znałam.

— Ludwika ratuj — wychyliłam głowę z łazienki. — Moje włosy potrzebują ostrego cięcia.

Księżniczka odłożyła na bok książkę, którą przed chwilą czytała i z uśmiechem podeszła do drzwi. Miałam wrażenie, że coś ją niepokoi.

— Masz szczęście, bo w dzieciństwie ćwiczyłam na lalkach — wytłumaczyła, a ja się zaśmiałam. Powierzyłam swoje włosy profesjonalnej fryzjerce.

Dziewczyna wyciągnęła z szuflady srebrne nożyczki i grzebień. Porządnie rozczesała moje włosy, a następnie zaczęła je obcinać. Zamknęłam oczy, żeby zobaczyć dopiero efekt końcowy. Przed ich wysuszeniem nałożyła mi jakąś pięknie pachnącą odżywkę.

— Gotowe — stwierdziła zadowolona.

Wyglądałam inaczej, ale muszę przyznać, że według mnie, ta niewielka zmiana korzystnie wpłynęła na mój wizerunek. Nigdy wcześniej nie ścinałam więcej niż końcówki włosów, a teraz straciłam około dwudziestu centymetrów.

— Błagam. Powiedz coś w końcu — poprosiła zdenerwowana Ludwika.

— Jest świetnie! Bardzo mi się podoba — zakręciłam włosy na palcu.

— To dobrze, bo mnie też się podoba — odetchnęła z ulgą. — A teraz idź się połóż. Jutro czeka nas dużo pracy.

Pamiętam tylko, jak po jakimś czasie położyła się obok mnie. Opowiadała mi o dworze i służbie, z którą spędzała więcej czasu niż z własnymi rodzicami. W ten sposób odkryłyśmy kolejne podobieństwo.

— Astrid? — zapytała po jakimś czasie. — Zostaniesz moją przyjaciółką?

— Oczywiście Wasza Wysokość — odpowiedziałam poważnie.

Dźgnęła mnie w żebra, a ja skuliłam się ze śmiechu. Potrzebowałam snu, a jej miękkie, wygodne łóżko pomogło mi zasnąć błyskawicznie. Nie miałam czasu na analizowanie, co miała na myśli mówiąc o pracy. Nawet nie myślałam o swojej przyszłości, która była jedną wielką niewiadomą

— Będę nią na zawsze — powiedziałam, ale nie byłam pewna czy to usłyszała.

Rozdział 6

Po raz pierwszy od kilku dni obudziłam się wypoczęta i przede wszystkim świadoma, że jestem bezpieczna. Spojrzałam na rozwieszony nad nami baldachim, a potem ostrożnie zeszłam z dużego łóżka, uważając przy tym na nadal śpiącą przyjaciółkę. W końcu była u siebie, czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Nie chciałam i przede wszystkim nie mogłam cały czas być od niej zależna. Na szafce nocnej leżał stos ułożonych w kostkę ubrań, a na samym szczycie znajdowała się niewielka karteczka z moim odręcznie napisanym imieniem.

Powędrowałam z nimi do łazienki, żeby przygotować się na kolejny dzień w Sztokholmie. Oprócz przebrania się w nowe ubrania, umyłam zęby dodatkową, przygotowaną dla mnie szczoteczką do zębów i rozczesałam swoje krótsze blond włosy. Jeszcze nie zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Nagle przypomniałam sobie o kopercie, którą udało mi się uratować z pożaru. Zaczęłam nerwowo rozglądać się po ogromnej łazience, ale nie dało się ukryć, że mój wczorajszy strój został stąd wyniesiony. W końcu był bezużyteczny.

— Astrid? — usłyszałam głos jeszcze sennej przyjaciółki.

— W łazience — powiedziałam bezradnie jednocześnie opuszczając pomieszczenie.

— No nie. Natychmiast mi powiedz co zepsuło ci humor z samego rana — podeszła do mnie.

— Pamiętasz tę kopertę, którą zostawiła dla mnie Felicia? — blondynka pokiwała głową. — Udało mi się ją uratować z pożaru. Wsadziłam ją do kieszeni spodni, ale ubrań nigdzie nie ma. Straciłam ją, a nawet nie zdążyłam przeczytać jej zawartości.

— Spokojnie. Wiem gdzie może być — uśmiechnęła się tajemniczo i podeszła do komody stojącej przy drzwiach do łazienki. Otworzyła środkową szufladę i z zadowoleniem wyciągnęła z niej w połowie przypaloną kopertę. — Oto i ona. To skrytka na wszystkie rzeczy, których zapomnę wyciągnąć z kieszeni. Czytaj.

Zanim ją otworzyłam, dokładnie obejrzałam pozostałości z koperty z każdej strony. Miałam nadzieję, że treść listu znajdującego się w środku, będzie czytelna i dowiem się, co chciała mi przekazać jego nadawczyni. Wciągnęłam powietrze do płuc i niedbale rozerwałam kopertę psując przy tym napisane dane odbiorcy.

— To tyle? — spojrzałam z niedowierzaniem na niewielkich rozmiarów karteczkę w zielonym kolorze.

— Spójrz, jest jakiś adres — wskazała napis. — To tu, w Sztokholmie. Mogę zobaczyć?

Dałam jej kartkę i zrezygnowana położyłam się na miękkim dywanie. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego, a stałam się posiadaczką nadpalonej karteczki z nazwą ulicy w ogromnym mieście. Warto wspomnieć, że nie było nawet numeru, ponieważ spłonął.

— Znam tę ulicę. Może chodzić o Bank Danych Osobowych — odpowiedziała po chwili. — Sprawdzimy w internecie.

Ludwika okazała się bardzo pomocna. Siedziałyśmy przy jej biurku raptem kilka minut przeglądając kolejne strony internetowe na pulpicie jej laptopa. Po krótkim czasie ustaliłyśmy, że może mieć rację. Po opuszczeniu schroniska, każdy pełnoletni obywatel ma obowiązek odebrać swoje dokumenty właśnie z takiej placówki. W ten sposób rozpoczyna nowe, dorosłe życie.

— Panienko, śniadanie już jest gotowe. Zapraszam na taras — do pokoju bez uprzedzenia weszła młoda pokojówka.

Ludwika zamknęła laptopa, a następnie wygładziła swoją lekko wymiętą koszulę nocną. Wstała z gracją z krzesła i poszła w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu. Gdy pokojówka zniknęła nam z oczu, księżniczka pociągnęła mnie za sobą.

— Załatwimy to po śniadaniu — uspokoiła mnie i wyszła na zewnątrz.

Ruszyłam w jej kierunku. Już wcześniej zastanawiałam się, czy ma tutaj jakieś swoje obowiązki. Miałam nadzieję, że nie zaniedbuje ich z mojego powodu. Byłam jej wdzięczna za to, że spędzała ze mną czas i przede wszystkim pomagała odnaleźć się w nowej sytuacji.

Po wyjściu na taras poczułam lekki powiew wiatru. Skrzydło posiadłości, w którym księżniczka miała swoją komnatę znajdowało się jeszcze w cieniu, ale już można było zauważyć pierwsze promienie słoneczne próbujące przebić się przez strzeliste korony drzew. Sam stolik, o którym wspomniała pokojówka był pusty. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Ludwiki i po chwili zobaczyłam ją siedzącą w altance znajdującej się między drzewami. Wczoraj jej nie zauważyłam.

— Przeniosłyśmy śniadanie tutaj — rozejrzała się po ogrodzie. — To jedno z moich ulubionych miejsc w całej rezydencji — wytłumaczyła.

— Nie dziwię się. Tu jest tak pięknie.

Z każdej strony otaczały nas wysokie drzewa, których liście cicho szeleściły na wietrze. Dookoła altanki rosły białe zawilce tworzące kontrast z zieloną trawą. Niedaleko nas stał duży grill, który obecnie był zamknięty i czekał na swój czas.

— Smacznego — powiedziała z uśmiechem Ludwika.

Zajęłam miejsce na wolnym krześle i zaczęłam się rozglądać po nakrytym stole. Jajka sadzone, naleśniki z dżemem truskawkowym zwinięte w ruloniki oraz świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Na taki zestaw śniadaniowy się zdecydowałam. Po posiłku wytarłam usta serwetką i ułożyłam sztućce na godzinę dwunastą.

— Ludwika? — blondynka popatrzyła na mnie z zaciekawieniem. — Chciałabym, żebyś pomogła mi znaleźć pracę i jakieś tanie mieszkanie.

Odłożyła szklankę soku na stół i spojrzała na mnie poważnie:

— Według konstytucji Norwegoszwecji jesteś niepełnoletnia, a to wiąże się z tym, że nie możesz zamieszkać sama bez opiekuna — wytłumaczyła.

— W takim razie jak oni sobie to wyobrażali zabierając mnie ze schroniska? Od kilkunastu dni mam dopiero osiemnaście lat — czułam się oszukana.

— Do ukończenia dwudziestego roku życia miałaś mieszkać u Felicii, ale jak widzisz wszystko się zmieniło — powiedziała ostrożnie.

— Przecież wiesz, że nie mogę tu zostać. Obie o tym wiemy — stwierdziłam załamana.

— Myślę, że wiem jak ci pomóc, ale musimy coś najpierw sprawdzić — uśmiechnęła się słabo i powróciła do jedzenia swojej zupy mlecznej.

Do końca posiłku siedziałyśmy w ciszy. Ludwika kończyła swoje śniadanie, a ja zastanawiałam się, jak do tego doszło, że nie mam teraz własnego kąta, a moje życie cały czas jest uzależnione od innych. Teraz byłam zależna od Ludwiki, która była po mojej stronie i jako jedyna chciała czegoś dla mnie, a nie dla dobra społeczeństwa.

Po skończonym śniadaniu, wróciłyśmy do komnaty Ludwiki. Blondynka poszła się przygotować do wyjścia, a mnie zostawiła laptopa, na wypadek gdybym chciała poszukać w nim jakichś informacji. Po chwili zastanowienia wpisałam do wyszukiwarki pierwsze hasło: Stavanger — czyli miasto, w którym się urodziłam i wychowywałam przez pierwsze dwa lata. Chciałabym cokolwiek z tego pamiętać, ale pamięć dwulatki jest bardzo zawodna. Czekając na Ludwikę, oglądałam fotografie kilku wyróżnionych, polecanych przez przewodników miejsc i zabytków w moim rodzinnym mieście. Niestety były mi obce i widziane przeze mnie po raz pierwszy.

— Gotowa? — zapytała z uśmiechem.

— Jasne — przytaknęłam i wyłączyłam laptopa.

— Weź go, jeszcze nam się przyda — powiedziała tajemniczo.

Obie byłyśmy ubrane bardzo podobnie. Luźne jeansy, kolorowe podkoszulki bez żadnych wzorów i sportowe buty idealne na dłuższy spacer. Ludwika wzięła dodatkowo niewielką torebkę, do której schowała swój telefon. Mnie dała większych rozmiarów torbę, bo jak powiedziała, może mi się przydać na odebrane dokumenty. Spakowałam do niej laptopa, którego wcześniej włożyłyśmy do pokrowca chroniącego przed uszkodzeniem sprzętu.

Po przejściu przez długi korytarz nazwany przeze mnie aleją portretów, wyszłyśmy na znany mi już dziedziniec. Wszędzie roiło się od ubranych w swoje charakterystyczne stroje strażników. Wczoraj było ich maksymalnie czterech. Ludwika podeszła do mężczyzny będącego dowódcą straży królewskiej — świadczyła o tym metalowa tabliczka przytwierdzona do munduru nad klapą kieszeni — i chwilę słuchała, co miał jej do powiedzenia. Skinęła głową i podeszła do mnie. Jej wyraz twarzy był tajemniczy i za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, o czym rozmawiali.

— Możemy jechać. Za chwilę podstawią samochód — wyjaśniła zakładając przy tym okulary przeciwsłoneczne.

— Czemu tu jest tylu strażników? Coś się stało? Jest niebezpiecznie? Możemy tu zostać, nie chcę cię narażać — powiedziałam zdenerwowana.

Ludwika wybuchła śmiechem, którego echo rozniosło się po całym dziedzińcu. Kilku strażników popatrzyło w naszym kierunku, ale szybko zrezygnowali i wrócili do swoich obowiązków. Byłam zdezorientowana. Miałam zadać pytanie, co jest powodem jej śmiechu, ale zgodnie z jej słowami, przed nami pojawił się czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Zajęłyśmy miejsca na tylnych siedzeniach. Blondynka wytłumaczyła kierowcy naszą dzisiejszą trasę wymieniając kolejno nazwy ulic, które słyszałam po raz pierwszy w życiu.

— Jest bezpiecznie — odezwała się do mnie, po tym jak opuściliśmy dziedziniec. — Po prostu dzisiaj wieczorem przyjedzie tu mój brat i wszystko trzeba przygotować — wyjaśniła.

Wstrzymałam oddech i czekałam, aż dziewczyna powie mi, że to żart. Fabian Koburg czyli następca tronu Norwegoszwecji i dodatkowo brat mojej jedynej przyjaciółki. Oczywiście obiekt westchnień wielu dziewczyn z Aldrovandy, ale dla mnie przede wszystkim osoba, która zasługuje na szacunek. To przyszłość naszego narodu. Może to właśnie jego rządy przyczynią się do powrotu świetności i normalnego, bezpiecznego życia w kraju.

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — zapytała zirytowana przyjaciółka machając rękami przed moją twarzą.

— Tak tak, już jestem. Mogłabyś powtórzyć? — zaczerwieniłam się.

— Powiedziałam, że Finn chce, żebyś była obecna na dzisiejszej kolacji — przeliterowała zdanie.

— Dlaczego? — zastanawiało mnie, czego mógłby ode mnie chcieć przyszły król.

— Zapytasz go dzisiaj osobiście. Błagam, nie zostawiaj mnie z nimi samej — popatrzyła na mnie błagalnie.

— Nimi?

— Będzie tam jeszcze jego flądra, przepraszam „narzeczona”- Fiona — wytłumaczyła biorąc w cudzysłów jedno słowo. — Nie cierpię jej. Jest taka pusta…

— Najważniejsze, że podoba się twojemu bratu — stwierdziłam po zastanowieniu.

— Błagam cię, ona nie mówi o niczym innym tylko o butach i najnowszych kolekcjach od słynnych projektantów. Nawet na chwilę nie pomyśli o kraju i poddanych. Głupia baba.

Słysząc te słowa zaśmiałam się. Muszę przyznać, że tym opisem zaintrygowała mnie i sprawiła, że chciałam na własne oczy zobaczyć wybrankę brata Ludwiki. Oczywiście samego księcia też.

— Jesteśmy na miejscu — powiedziała. — Ale nie wymigasz się. Idziemy tam razem — zarządziła.

Stanęłyśmy przed ogromnym, nowoczesnym budynkiem z wygrawerowanym dużymi literami napisem: Bank Danych Osobowych. Weszłyśmy do niewielkiego przedpokoju, w którym po zamknięciu drzwi przeszłyśmy rutynowe odkażanie. Ludwika wytłumaczyła, że w takich instytucjach to normalna czynność. Podeszłyśmy do wolnego stanowiska i usiadłyśmy na krzesłach przed elegancko ubraną kobietą.

— W czym mogę pomóc? — zapytała uprzejmie.

— Nazywam się Astrid Carlsson i przyszłam odebrać swoje dokumenty — wytłumaczyłam powoli, żeby przypadkiem się nie pomylić.

Kobieta zaczęła coś bardzo szybko wpisywać w komputerze. Kilka razy kliknęła myszką nie odrywając przy tym wzroku od monitora.

— Data urodzenia?

— 15 stycznia 2020 — odpowiedziałam automatycznie.

— Miejsce urodzenia? — zadała kolejne pytanie.

— Stavanger.

— Proszę chwilę zaczekać. Idę po pańskie dokumenty — powiedziała po wpisaniu kolejnych danych do systemu.

Ludwika podała mi rękę i lekko ścisnęła moją dłoń. Dopiero teraz zauważyłam, że trzęsę się z nerwów. Byłam bardzo ciekawa, czego dowiem się z dokumentów, które miałam za chwilę otrzymać od urzędniczki. Nie wiem ile czekałyśmy na jej powrót, ponieważ w obecnej sytuacji każda minuta dłużyła się nieskończoność. Gdy w końcu usłyszałam dźwięk stukających o podłogę obcasów, wyprostowałam się i lekko uśmiechnęłam.

— Zanim je pani wydam, potrzebuję jeszcze kilku podpisów — podała mi spięte agrafką kartki.

Przeglądnęłam je pobieżnie i wzięłam do ręki leżący przede mną długopis, żeby złożyć podpisy na każdej ze stron. Upewniłam się, że wykonałam czynność we wszystkich niezbędnych miejscach i oddałam je urzędniczce.

— Pani Carlsson, oto pani dokumenty. Ponieważ jest pani niepełnoletnia muszę zadać to pytanie. Gdzie pani mieszka po opuszczeniu schroniska „Aldrovanda”?

Popatrzyłam przestraszona na Ludwikę, ta jednak zdawała się niewzruszona i przygotowana na tego typu pytanie.

— Zaraz po wyjściu z tego budynku, jedziemy z Astrid na rekrutację na studia. Po przyjęciu na uniwersytet zamieszka w akademiku, przez co będzie pod opieką personelu — wytłumaczyła, a kobieta skinęła głową i przybiła na wypełnionych przeze mnie formularzach pieczątki.

— Są panie wolne — odpowiedziała z uśmiechem i przesunęła w moim kierunku grubą teczkę. — Powodzenia.

Jednocześnie podziękowałyśmy i wstałyśmy z krzeseł. Ruszyłyśmy w kierunku wyjścia nie oglądając się za siebie.

— Dlaczego ją okłamałaś? — zapytałam po wyjściu z budynku.

— Nie zrobiłam tego — odpowiedziała wsiadając do samochodu. — Teraz na Uniwersytet Sztokholmski — powiedziała do kierowcy.

Zapięłyśmy pasy i wjechaliśmy z powrotem na ulicę, na której pojawiło się więcej aut. O takiej porze ludzie mogli wracać do domów po swojej zmianie lub dopiero jechać do pracy.

— Uniwersytet? — zdziwiłam się.

— Pomyśl. Będziesz się mogła dalej uczyć czyli nie stracisz tych dwóch lat, na których tak bardzo ci zależało, zamieszkasz praktycznie sama, będziesz mogła znaleźć pracę i przede wszystkim w końcu zostaniesz w jednym miejscu bez przenoszenia się i uciekania po kilku dniach — wyliczała na palcach Ludwika. — Lepiej otwórz teczkę.

Po jej propozycji zapomniałam o przed chwilą odebranych dokumentach. Drżącymi palcami otworzyłam teczkę, w której znajdowały się dwie przegródki zatytułowane: „Przeszłość obywatela” i „Przyszłość obywatela”. O ile kilka minut wcześniej byłam pewna, że chcę poznać swoją przeszłość, teraz miałam odmienne zdanie.

— Zrobię to wieczorem — obiecałam. — Sprawdzę, co jest tutaj.

Otworzyłam zaklejoną, zdecydowanie cieńszą kopertę, w której znajdowała karta płatnicza z załączoną do niej instrukcją aktywacji oraz moje wyniki nauczania ze szkoły prowadzonej w schronisku.

— Zastanawiałaś się czy cię będzie stać na czesne i akademik. Masz na koncie pięćdziesiąt tysięcy koron — powiedziała Ludwika wskazując mi cyfrę zapisaną wytłuszczonym drukiem.

— Ludwika, mam nadzieję, że to nie ty — oburzyłam się.

— No wiesz co? Myślę, że to twoi rodzice, a odpowiedź znajdziesz…

— Wieczorem — powtórzyłam i odłożyłam do koperty rzeczy, które z niej przed chwilą wyciągnęłam. — Najpierw muszę dostać się na uniwersytet.

Rozdział 7

— Daleko jeszcze? — zapytałam z ciekawości.

— Właśnie wjeżdżamy na teren uniwersytetu — odpowiedział uprzejmie kierowca, który odzywał się tylko, gdy go o coś zapytano.

Zatrzymaliśmy przed ogromną bramą, której pilnowało kilku przemieszczających się między dwoma basztami ochroniarzy. Reszta była otoczona wysokim na kilkanaście metrów murem, co uniemożliwiało przejście w inny sposób niż przez strzeżoną bramę. Budowla robiła wrażenie, ale jednocześnie wprowadzała w niepokój. Po chwili podszedł do nas jeden z ochroniarzy i wyprosił z samochodu, tłumacząc, że możemy wejść na teren uniwersytetu tylko po odkażeniu w specjalnym pomieszczeniu.

Tym razem nie był to mały przedsionek, a ogromny pokój z piętnastoma stanowiskami. Przypominały bramki, przez które przechodzi się np. na dworcu kolejowym. Po kilkuminutowym zabiegu kazano nam założyć specjalne fartuchy ochronne, które miałyśmy nosić przez najbliższe dziesięć minut.

— Zapraszam za mną — powiedział ochroniarz, którego spotkałyśmy za bramkami.

Szłyśmy krętymi korytarzami przy okazji obserwując życie toczące się na kampusie. Grupki studentów siedziały na trawie i najzwyczajniej na świecie ze sobą rozmawiały. Nikt do nich nie podchodził i w żaden sposób nie reagował. Inni przenosili swoje rzeczy i wprowadzali się do akademików. Z tego co powiedziała mi Ludwika, semestr letni miał się rozpocząć już za kilka dni, a dzisiaj był ostatni dzień rekrutacji.

— Może macie jakieś pytania, na które mógłbym wam odpowiedzieć? — ochroniarz zachęcił nas do rozmowy.

— Dlaczego tutaj nikt nie boi się wirusa? — zapytałam po zastanowieniu.

— Widzisz. Za każdym razem jak ktoś wejdzie na kampus, to przechodzi proces odkażenia, który jak ustaliliśmy na podstawie badań, jest bardzo skuteczny. Dodatkowo bardzo rzadko się stąd wychodzi. Tylko w przypadku, gdy ktoś ma przepustkę czyli są to głównie pracownicy robiący zakupy dla osób potrzebujących w mieście — wytłumaczył szczegółowo. — Jesteśmy na miejscu — wskazał drzwi z napisem „dziekanat”.

Mężczyzna odsunął się od nich, odszedł kilka metrów i oparł się o ścianę dając nam możliwość wejścia do środka.

— Wejść z tobą? — zapytała Ludwika.

— Myślę, że już dużo dla mnie zrobiłaś. Teraz muszę sobie poradzić sama — stwierdziłam i przytuliłam ją mocno.

Księżniczka podeszła do ochroniarza i zaczęła z nim o czymś rozmawiać, a ja zapukałam do drzwi. Po chwili usłyszałam głos starszego mężczyzny. Zdecydowanym krokiem weszłam do pokoju. Szybko się po nim rozejrzałam i podeszłam do biurka, za którym siedział jego właściciel.

— Panna Carlsson, jak mniemam? — spojrzał na mnie poprawiając przy tym swoje okulary.

— We własnej osobie.

— Proszę zająć miejsce i przygotować dokumenty — powiedział, a ja od razu wykonałam te czynności.

Mężczyzna zaczął przeglądać moje świadectwa, dyplomy oraz opinie wychowawców. Co jakiś czas mówił coś do siebie pod nosem, kilkakrotnie liczył na kalkulatorze, aż w końcu się odezwał:

— Pani wyniki są obiecujące. Co prawda jest pani młodsza od najmłodszego rocznika nowych studentów, ale nie jest pani jedyną osobą w takiej sytuacji. Mam przyjemność przyjąć panią na studia na Uniwersytecie Sztokholmskim w roku kalendarzowym 2038.

— Dziękuję bardzo — uśmiechnęłam się lekko, natomiast w środku byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę go uściskać.

— Pozostaje jeszcze kwestia akademika. Będzie dostępny dzisiaj dopiero po godzinie 21 — spojrzał na swoje ręcznie przygotowane notatki. — Mogę pani dać klucz w tej chwili.

— Dobrze. Z przeprowadzką poczekam jeszcze kilka godzin. To nie będzie problemem — odpowiedziałam przypominając sobie o dzisiejszej kolacji w rezydencji Koburgów.

Musiałam znowu podpisać kilka papierów, między innymi regulamin obowiązujący studenta uczelni, wyrażenie zgody na przetwarzanie danych osobowych i potwierdzenie zainteresowania akademikiem. Łączny koszt za semestr studiów wynosił siedem tysięcy koron, dlatego zapłaciłam od razu, żeby nie mieć zaległości. Kartę płatniczą odblokowałyśmy jeszcze w samochodzie w drodze na uczelnię, dlatego teraz nie miałam z tym problemu. Wzięłam klucz z przywieszką o trzycyfrowym numerze i wyszłam z pomieszczenia.

— I jak? — podbiegła do mnie przyjaciółka.

Popatrzyłam na nią ze smutną miną i udałam, że ocieram niewidzialne łzy z policzka. Schowałam twarz we włosach.

— No nie. Nie wierzę. Jak on się nazywa? Powiem, że mają go zwolnić — oburzyła się, a ja już nie mogłam powstrzymać śmiechu. — Astrid!

— Mówił ci ktoś kiedyś, że czasami nadużywasz swojej władzy? — zapytałam szczerze.

— Rzadko rozmawiam z kimś, kto nie jest służbą, a jeszcze rzadziej udaje mi się wyjść poza teren rezydencji — uderzyła mnie lekko w ramię. — Chodź, bo się spóźnimy na kolację z moim bratem, a on nie lubi czekać.

Ludwika nie żartowała, jak nazwała rezydencję złotą klatką. Mimo to, że była księżniczką z rodu Koburgów, jej życie bardzo ją ograniczało. Myślę, że w pewien sposób próbowano ją uchronić przed fałszem i zagrożeniem ze strony innych, zazdrosnych, przepełnionych nienawiścią ludzi. Nie miałam żadnych wątpliwości, że głównym celem ataku na dom Felicii była właśnie szesnastoletnia księżniczka Norwegoszwecji. Pytanie brzmi, dlaczego ktoś narażał się na walkę ze strażą królewską i przede wszystkim gniew rodziny królewskiej?

Nasza droga powrotna na parking znajdujący się przed kampusem trwała o wiele krócej niż wcześniej. Za oknem panował już półmrok, a czekała nas jeszcze przeprawa przez sztokholmskie ulice. Ludwika prawie biegła, żeby dorównać moim dużym krokom. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka jej telefonu. Blondynka odebrała i udzielała rozmówcy krótkich odpowiedzi.

— Możemy zwolnić, bo Finn przełożył kolację na dwudziestą — zatrzymała się przed bramkami i odetchnęła z ulgą.

— No to mamy szczęście, bo jest kilka minut po osiemnastej — stwierdziłam patrząc na zegar przytwierdzony do jednej z baszt.

— W takim razie zdążymy podjechać jeszcze w jedno miejsce — ucieszyła się i pociągnęła mnie do samochodu, w którym czekał na nas kierowca, który nawet nie zauważył naszej obecności, ponieważ czytał gazetę.

— Chciałam z ciekawości zapytać czy możesz tak po prostu jeździć sobie ze mną po mieście w obecności jednego kierowcy — nie mogłam się powstrzymać.

Zatrzymała się w połowie drogi i zaczęła pokazywać różne miejsca na parkingu, które z pozoru były puste. Dopiero po tym, jak wytężyłam wzrok zauważyłam schowanych za drzewami mężczyzn.

— Finn najpierw zabiłby ich wszystkich, a potem mnie samą, gdyby wiedział, że podróżuję sobie z samym staruszkiem Geraldem — uśmiechnęła się słabo i złapała mnie za dłonie lekko je przy tym ściskając. — Jeszcze do niedawna myślałam, że Finn przesadza z tą strażą, aż do momentu, który bardzo dobrze znasz. Gdyby nie ty, to by mnie tu z tobą nie było, Astrid.

Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza, którą bardzo szybko wytarła, tak żeby przypadkiem nikt jej nie zobaczył.

— Przede mną nie musisz udawać silnej, Lu — powiedziałam zgodnie z prawdą. — Bądź przy mnie sobą.

— Podoba mi się, jak mnie nazwałaś — ucieszyła się i wsiadła do samochodu.

Odwróciłam się jeszcze, żeby odnaleźć strażników Ludwiki. Stali schowani i gotowi do ataku, do którego mogłoby dojść w każdym, nawet najmniej oczekiwanym momencie. Ścisnęłam klucz do akademika i wrzuciłam go do dużej torby, którą pożyczyła mi szesnastolatka. Zajęłam miejsce obok niej i zapięłam pasy.

— Gdzie jedziemy teraz, panienko? — zapytał Gerald starannie składając swoją gazetę.

Blondynka podała mu nazwę kolejnej ulicy, której oczywiście nie kojarzyłam i ruszyliśmy, a za nami kilka samochodów w różnych kolorach.

— Widzisz? Są wszędzie — szepnęła i uchyliła okno, żeby na chwilę wystawić za nie głowę.

***

— Jesteśmy — powiedział kierowca jednocześnie parkując samochód.

Długo staliśmy w korkach i nawet nie zauważyłam, że moja głowa opadła na szybę i zasnęłam. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Wyjrzałam przez szybę i zobaczyłam dziedziniec oraz bramę, przed którą stały zapalone pochodnie.

— Nie miałyśmy się jeszcze zatrzymać gdzieś po drodze? — zapytałam zdezorientowana.

— Wszystko załatwiłam — wyjaśniła. — Która jest godzina Geraldzie?

— 19:40, panienko — odpowiedział i wysiadł z samochodu, żeby otworzyć nam po kolei drzwi.

— Chodź Astrid, mamy mało czasu. Musimy przejść ogrodem, bo ktoś by nas zauważył — szepnęła.

Tak jak zeszłej nocy biegłyśmy po lekko wilgotnej trawie mijając po kolei zapalone światła w oknach pokojów. Jak poparzone wbiegłyśmy do komnaty Ludwiki i starannie zamknęłyśmy za sobą drzwi prowadzące na taras.

— Dziewczyny, ratujcie! — pisnęła księżniczka.

Szybkim krokiem podeszły do nas dwie, myślę że niewiele ode mnie starsze dziewczyny, które zaczęły nam pomagać w przebiórce. Oczywiście nasze stroje były przygotowane już dużo wcześniej i tylko czekały, aż je ubierzemy. Według pokojówek, najlepszym dla mnie wyborem była błękitna sukienka na ramiączkach z dużą ilością tiulu i cekinów. Wątpiłam w to, że do mnie pasowała, za to byłam wręcz przekonana, że będę się w niej czuła jak napuszony kanarek. Dodatkowym utrudnieniem był brak stanika i opadające co jakiś czas ramiączka. Dziewczyny lekko podkręciły moje włosy i wykonały lekki makijaż. Na koniec kazały ubrać buty na kilkucentymetrowym obcasie. Podsumowując — chciałam być po kolacji, żeby ściągnąć to przebranie.

— Pójdę jeszcze szybko do łazienki — powiedziałam, a gdy zniknęłam za jej drzwiami usłyszałam głośne westchnięcie niezadowolonych sytuacją dziewczyn.

Nie zważając na zasady i etykietę, ściągnęłam szybko niewygodne buty i schowałam je do kosza na brudne ubrania. Przynajmniej w taki sposób mogłam sobie pomóc, żeby przetrwać ten ciężko zapowiadający się wieczór.

— Astrid, musimy już iść — usłyszałam pukanie do drzwi i szybko włączyłam kran, żeby ostatni raz umyć ręce.

Chwilę później szłyśmy w pośpiechu, mijając równo powieszone portrety byłych władców Szwecji oraz teraźniejszych panujących w Norwegoszwecji. Zamiast pójść dalej prosto przed siebie, tak jak zrobiłyśmy dzisiaj rano, skręciłyśmy w prawo przy portrecie Magnusa I Birgerssona, panującego w Szwecji w latach 1275 — 1290. Zatrzymałyśmy się przed dużymi drzwiami, których pilnowało dwóch strażników w prawdziwych zbrojach. Gdy się obok nich pojawiłyśmy, natychmiast się ukłonili a następnie otworzyli wrota.

Moim oczom ukazał się długi stół. Mogłoby przy nim usiąść przynajmniej trzydzieści osób, natomiast przygotowano tylko cztery zastawy. Na środku paliły się czerwone świece przytwierdzone do srebrnego świecznika. Z tyłu, na niewielkim podwyższeniu stały dwa, drewniane trony z bardzo starannymi rzeźbieniami na ramie. Na jednym z nich siedział Fabian Koburg słuchający z zainteresowaniem pięknej rudowłosej dziewczyny. Byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli naszego wejścia.

— Finn! — usłyszałam pisk Ludwiki, która ruszyła w jego stronę i niezgrabnie, potykając się o swoją długą suknię wbiegła po schodach, żeby po chwili na niego wskoczyć.

Patrzyłam na tę sytuację z osłupieniem. W jednej chwili zniknęła księżniczka Ludwika i jej maniery, a ujrzałam zwykłą, szczęśliwą nastolatkę. Wyprostowałam się i wtedy ujrzałam skrzywioną minę dziewczyny, z którą wcześniej rozmawiał książę. Zdenerwowana zeszła po schodach tupiąc przy tym swoimi obcasami i z hukiem odsunęła krzesło przystawione do stołu.

— Długo będziesz się tak na nich gapić?! — zapytała z irytacją i nalała sobie do szklanki bordowej cieczy, żeby w mgnieniu oka opróżnić całą jej zawartość. Skrzywiła się lekko.

— Ty musisz być Fiona — otrząsnęłam się i dygnęłam przed nią.

— Czy nasza cudowna księżniczka znalazła sobie w końcu myślącą koleżankę? — udała zainteresowaną i szybko dolała sobie wina. — Przynajmniej ktoś w tej rezydencji zacznie myśleć, bo o niej nie można tego powiedzieć.

— Wystarczy kochanie — usłyszałam, przyjemny lecz stanowczy głos. — Rozmawialiśmy o tym w drodze do Sztokholmu — przypomniał jej.

Ona przewróciła oczami i uśmiechnęła się do mnie sztucznie. Najwyraźniej obie dziewczyny nie pałały do siebie sympatią. Postanowiłam pozostać neutralna do czasu, aż nie poznam trochę bliżej narzeczonej księcia Fabiana.

— Fabian Koburg — przedstawił się.

— Astrid Carlsson — dygnęłam ukazując przy tym niechcący kawałek gołej stopy.

Może mi się przewidziało, ale na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Odwrócił się w stronę siostry i odsunął jej krzesło. Tę czynność wykonał też w moim przypadku. Na końcu zajął miejsce między siostrą a narzeczoną i wezwał służbę, która zaczęła wnosić do sali parujące potrawy.

Rozdział 8

Podczas lekkiego zamieszania spowodowanego pojawieniem się służby, postanowiłam uważnie przyjrzeć się przyszłej parze królewskiej. Siedząca na wprost Ludwiki Fiona była piękną rudowłosą dziewczyną o delikatnych rysach twarzy. Na nosie miała sporo piegów, które dodawały jej uroku. Była ubrana w przyległą, ciemno zieloną sukienkę z długimi rękawami, a na jej głowie spoczywała srebrna korona z niewielkimi diamentami. Dopóki się nie odezwała, dziewczyna sprawiała wrażenie miłej i naprawdę sympatycznej. Może taka była, ale tylko w obecności samego księcia. Obecnie Fiona walczyła z korkociągiem, który utknął w korku od kolejnej butelki wina, którą bez pytania sobie przywłaszczyła. Pewnie miała do tego prawo, ale coś podpowiadało mi, że zasady savoir-vivre mówiły inaczej.

— Kochanie, może już wystarczy na dziś? — zapytał Fabian przerywając przy tym rozmowę z młodszą siostrą. Ludwika promieniała ze szczęścia i nawet nieznośna narzeczona brata nie mogła zepsuć jej humoru.

— Zajmij się siostrzyczką i tą drugą — wydukała machając przy tym rękoma i gwałtownie wstała od stołu oblewając przy tym swoją sukienkę czerwonym winem. — Faen!

Bez zastanowienia, obeszłam stół i podeszłam do Fiony, żeby pomóc jej wstać z podłogi. Podałam jej rękę, dzięki czemu stanęła o własnych siłach. Lekko się chwiała, dlatego złapała się ramy krzesła, które przed chwilą podniosłam. Patrzyła na mnie z wściekłością, ale ewidentnie powstrzymywała się przed tym, żeby coś powiedzieć.

— Wyjdź stąd — usłyszałam za sobą księcia Fabiana, który próbował panować nad tonem swojego głosu. — Wyjdź stąd, a jak będziesz trzeźwa, to o tym porozmawiamy.

Rudowłosa ponownie dolała sobie wina do czystego kieliszka znalezionego na stole. Należał do mojej zastawy, ale nie skomentowałam tego. Odchyliła głowę i opróżniła jego zawartość, żeby następnie rzucić go pod moje nogi. Nie spodziewałam się tego, dlatego nie zdążyłam zareagować i szkło rozbiło się na podłodze raniąc przy tym moje stopy. Zagryzłam zęby, żeby nie pisnąć z bólu. Fiona podeszła do mnie powoli nie spuszczając wzroku z moich załzawionych oczu.

— Jednak jesteś głupia — szepnęła mi do ucha, tak żebym tylko ja mogła to usłyszeć, następnie nadepnęła na rozbite szkło krusząc je na mniejsze kawałeczki. — Jesteśmy w pałacu, a nie w dżungli. Odejdź stąd, bo rozpętasz wojnę, którą bez problemu wygram. Ja zawsze wygrywam — po tych słowach odeszła przeklinając pod nosem.

Usłyszałam tylko trzaskające drzwi. Usiadłam na byłym krześle Fiony i ostrożnie uniosłam sukienkę, żeby obejrzeć swoje poranione stopy. Ból przypominał bardziej szczypanie. Był do zniesienia, dopóki nie ubiorę butów.

— Odprowadźcie Ludwikę do jej komnaty i natychmiast przyślijcie tu medyka — warknął książę do służby, która pojawiła się w pomieszczeniu.

Blondynka nie kwestionowała decyzji brata i w ciszy opuściła pomieszczenie zostawiając nas samych. Nie wiedziałam jak powinnam się do niego zwracać. Był tylko kilka lat ode mnie starszy i przed chwilą uczestniczyliśmy we wspólnej kolacji, natomiast nie mogłam zapominać, kim był naprawdę.

— Nic mi nie jest — powiedziałam cicho, ale on już klęczał przede mną i oglądał moje poranione stopy.

— To nadaje się do szycia — ocenił i bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce.

Pisnęłam cicho, a on znowu się uśmiechnął. Tym razem byłam tego pewna. Obejrzałam się za siebie, żeby zobaczyć brudną od resztek wina i krwi podłogę. Dopiero teraz dochodziło do mnie, że zaatakowała mnie narzeczona przyszłego króla. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego to mnie obrała sobie za cel. Po dzisiejszym wieczorze, mogłam przyznać Ludwice rację — najlepiej będzie, żebym już nigdy nie stanęła jej na drodze.

— Mogę iść sama — zaproponowałam mu, gdy niósł mnie przez aleję portretów.

— A ja mogę cię nieść — odpowiedział i uśmiechnął się szeroko.

— Czuję się niekomfortowo, ponieważ nosi mnie przyszły król Norwegoszwecji — wypowiedziałam się, a na moich policzkach pojawiły się czerwone rumieńce.

Zatrzymał się i ostrożnie postawił mnie na chłodnej posadzce. Syknęłam cicho, ponieważ poczułam lekki ból. Najpierw lewa ręka, potem obie nogi. Co mnie jeszcze czeka? Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w nocy ściągnięto mi opatrunek, a ja nawet tego nie zauważyłam.

— Astrid, chciałbym cię przeprosić za to, co się wydarzyło — wyjaśnił patrząc na mnie uważnie. — Fiona potrafi być…

— Zaborcza? Czy chciałeś powiedzieć szalona?! To nie ty powinieneś przepraszać — wybuchłam niespodziewanie. Sama się sobie dziwiłam i w myślach chciałam się wycofać. — Przyszłam tu ze względu na Lu, ale nigdy więcej nie dam się namówić na coś takiego!

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku wyjścia. Musiałam jeszcze dzisiaj wprowadzić się do akademika, a było po 22, a przede mną była jeszcze droga, którą miałam odbyć po raz drugi w życiu, z czego tym razem sama.

— Astrid, nie wygłupiaj się! — usłyszałam za sobą krzyk Fabiana, który stał na końcu korytarza, ale ja zdeterminowana szłam w kierunku drzwi, które jak najszybciej chciałam za sobą zamknąć.

Skręciłam w lewo i minęłam straż, która nawet nie mrugnęła na mój widok. Z całej siły naparłam na wrota i wypadłam na zewnątrz ledwo unikając upadku na kolana. Odzyskałam równowagę i zaczęłam schodzić po śliskich schodach prowadzących na dziedziniec. Dzisiejszy wieczór był deszczowy. Poczułam na swojej twarzy mnóstwo wody, która natychmiast zmieszała się ze łzami, o których pojawieniu się nawet nie wiedziałam. Chciałam być już w akademiku, z dala od rezydencji Koburgów. Oni mieli własne problemy, a ja w końcu chciałam zająć się swoimi.

Przeszłam po dziedzińcu nie zwracając uwagi na to, że depczę po posadzonej na środku trawie. Myślę, że nie powinnam tego robić, ale to była najszybsza droga, do opuszczenia terenu posesji. Przy bramie stało kilku strażników schowanych pod dachem strażnicy. Jeden z nich stanął przede mną i zapytał:

— Co panienka robi?

— Jak widać, wychodzę — syknęłam.

— Jest godzina policyjna i o takiej porze nie można opuszczać swojego miejsca zamieszkania — wytłumaczył spokojnie, co tylko spotęgowało mój gniew.

— Ja tu nie mieszkam. Po prostu mnie stąd wypuść — warknęłam. — Masz robić to, co ci każę. To rozkaz księżniczki Ludwiki — przypomniałam mu.

Mężczyzna zawahał się, ale po chwili machnął ręką do pozostałych. Brama otworzyła się, a ja nie oglądając się za siebie, przeszłam na drugą stronę. Usłyszałam skrzypiące, zamykające się wrota i odetchnęłam z ulgą. Teraz chciałam być jak najdalej od Koburgów i ich szalonych narzeczonych. Najbardziej w tym wszystkim było mi szkoda Ludwiki, bo nawet nie jej mogłam zapytać, jak się czuje.

Zaczęłam iść chodnikiem wzdłuż ulicy, którą jechaliśmy dzisiaj w stronę kampusu. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że w ciemności wszystkie uliczki wyglądają tak samo i się zgubiłam.

— Wsiadaj — usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się w jego kierunku i zobaczyłam Fabiana, który mimo ulewy wysiadł z samochodu, żeby otworzyć mi drzwi od strony pasażera. Był zmęczony, tak jak ja. Bez słowa sprzeciwu wykonałam jego polecenie. Po tym jak zamknął drzwi, zapięłam pasy i w napięciu czekałam, aż zajmie miejsce kierowcy.

— Na tylnym siedzeniu jest twoja torba, a w niej między innymi klucze do akademika — powiedział i przekręcił kluczyk w stacyjce. — Chciałaś włamać się na kampus?

— Daruj sobie — warknęłam i przeczesałam nerwowo mokre włosy.

— Wyglądasz strasznie — powiedział po chwili ciszy.

— Długo wymyślałeś ten idiotyczny tekst?! — zapytałam ironicznie. — Zawieź mnie po prostu na ten kampus, żebym nie musiała cię dłużej oglądać — odwróciłam twarz w stronę szyby i obserwowałam puste samochody zaparkowane na krawędzi chodnika.

Rozdział 9

Jechaliśmy w milczeniu, a ja walczyłam ze swoimi opadającymi powiekami. Obiecałam sobie, że nie zasnę w jego samochodzie, bo znowu zacząłby mnie nosić, a tego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Obserwowałam lekko oświetlone ulice, na których nie było żadnego śladu życia.

— Dziękuję — powiedział Fabian.

— Za co? — dopytałam się zaintrygowana.

— Za uratowanie Ludwiki. Nie wszystko poszło po naszej myśli — wytłumaczył zatrzymując się na czerwonym świetle. Przynajmniej one działały tak jak za dnia.

— Drobiazg — odpowiedziałam bawiąc się swoimi drżącymi z zimna palcami.

— Trzymaj — odpiął pasy i ściągnął swoją garniturową marynarkę, żeby po chwili mi ją podać.

Z wdzięcznością przyjęłam ją i na siebie ubrałam. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Fabian ponownie zapiął pasy i ostrożnie ruszył po zmianie światła. Był skupiony na drodze, dlatego mogłam mu się w spokoju przyjrzeć. To, że był wysoki, wiedziałam już wcześniej, ale dopiero na spotkaniu przekonałam się, że przewyższa mnie o głowę. Jak większość Szwedów, miał jasne krótko ścięte blond włosy, które przypominały bardziej lekki złoty kolor. Jego karnacja była ciemniejsza od mojej, ale to dlatego, że od zawsze miał kontakt ze słońcem. Skupiłam uwagę na jego dłoniach, które zaciskał na kierownicy. Miał długie, smukłe palce, które idealnie sprawdziłyby się podczas gry na pianinie lub fortepianie.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział parkując samochód blisko bramy.

Po chwili pojawił się po mojej stronie i otworzył mi drzwi podając mi przy tym rękę. Wystawiłam nogi na zewnątrz i poczułam lekki chłód. Przypomniałam sobie, że nadal nie mam na sobie butów. Fabian w tym czasie szukał czegoś w bagażniku. Zamknął go i wyciągnął moją — pożyczoną od Ludwiki — torbę, z którą podróżowałam cały dzień.

— Możemy iść — zamknął auto.

— Daj spokój — zaczerwieniłam się. — Dam sobie radę.

— Wiem, ale chcę z tobą porozmawiać — wytłumaczył. — W normalnych warunkach — dodał rozglądając się po parkingu, a ja uśmiechnęłam się lekko.

Ochroniarze zaprowadzili nas do pomieszczenia, w którym przeszliśmy proces odkażania. Nie zadawali żadnych pytań, tylko spoglądali na siebie znacząco. Na dnie torby znalazłam klucz do akademika. Przez to zamieszanie z rekrutacją, nawet nie zainteresowałam się numerem pokoju.

— 793 — przeczytałam na głos.

Fabian szedł za mną niosąc przy tym dwie torby, z czego tylko jedna należała do mnie. Na ogromnej mapie kampusu powieszonej na ścianie, znaleźliśmy skrzydło, w którym znajdował się mój akademik i poszliśmy w tamtym kierunku. Na moje szczęście nie musieliśmy opuszczać budynku. Przemierzaliśmy puste korytarze w całkowitej ciszy. W końcu dotarliśmy pod moje drzwi. Wsadziłam klucz do zamka, dwukrotnie go przekręciłam i nacisnęłam na klamkę, która nie stawiała oporu. W pokoju panował mrok, dlatego zaczęłam szukać włącznika światła. Uprzedził mnie Fabian.

Pokój znajdował się na siódmym piętrze i moim zdaniem był idealny. Przez duże okno mogłam oglądać dziedziniec kampusu, ale największym plusem był własny balkon, którego jeszcze nigdy nie miałam. W myślach planowałam już sadzenie kwiatów i innych roślin. W samym pokoju znajdowało się szerokie łóżko, biurko z kilkoma szufladami i długą półką na książki przytwierdzoną do ściany. Pod biurkiem stała niewielka lodówka. Oczywiście nie mogło zabraknąć szafy na ubrania i stołu z dwoma eleganckimi krzesłami. Wszystkie meble były białe, co idealnie kontrastowało z błękitnymi ścianami.

— Rozgość się — zaproponowałam mu.

Fabian położył torby przy łóżku i usiadł na krześle. Zauważyłam jeszcze jedne drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Nie myliłam się. Niewielkie pomieszczenie było wyposażone w prysznic, toaletę i małą umywalkę, nad którą wisiało lustro w kształcie okręgu. Zobaczyłam w nim swoje odbicie i jęknęłam cicho.

— Miałbyś coś przeciwko temu, żebym się najpierw wykąpała? — zapytałam z nadzieją.

— Jasne, że nie. Poczekam — uspokoił mnie.

Podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać powieszone na wieszakach ubrania. Po chwili znalazłam zwykłe dresowe spodnie i fioletowy podkoszulek. Kąpiel wzięłam w ekspresowym tempie. Największą ulgą było zdecydowanie zmycie z twarzy resztek rozmazanego makijażu.

— Już jestem — wyskoczyłam z łazienki i zatrzymałam się w połowie drogi.

Moje nowe łóżko było już pościelone. Fabian odsunął stół z krzesłami i przygotował na podłodze drugie prowizoryczne legowisko.

— Co to jest? — zapytałam wskazując miejsce, w którym przed moją kąpielą stał stół. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

— Pozwolę sobie tutaj spać — wyjaśnił, jakby to było najzwyklejszą rzeczą na ziemi. — Mieliśmy porozmawiać — przypomniał od razu.

Książę siedział na jednym z krzeseł i popijał sok pomarańczowy, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Dodatkowo zdążył przebrać się w dresy. Nalał mi soku do drugiej, czystej szklanki i oczekiwał aż zajmę miejsce na wprost niego.

— Ty nie żartujesz — stwierdziłam zdziwiona.

— Co się wydarzyło tamtej nocy? Muszę znać każdy szczegół — zmienił temat.

Przeczesałam włosy dłonią i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Wróciłam myślami do wydarzeń sprzed kilku dni. Miałam naprawdę dużo do opowiedzenia, dlatego chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Przemyślałam szybko kilka kwestii i ułożyłam wydarzenia chronologicznie, starając się nie pominąć żadnej najmniejszej sytuacji. Wspomniałam nawet o ciasteczkach Felicii, które kupiłam jej w sklepie. Fabian ani razu mi nie przerwał, tylko uważnie obserwował i co jakiś czas pił sok.

— To wszystko — podsumowałam wzruszając ramionami.

Chwyciłam szklankę i napiłam się soku z pomarańczy. Czułam, że od ciągłego mówienia zasycha mi w gardle. Chłopak siedział chwilę i o czymś myślał, aż w końcu się odezwał:

— Myślę, że zasługujesz na wyjaśnienia — wstrzymał oddech. — To był pomysł naszych rodziców, żeby wysłać Ludwikę w tamto miejsce. Ona nie znosi Fiony i jest przeciwna naszemu małżeństwu. Chcieli w ten sposób nauczyć ją pokory.

— Ale nie przewidzieliście kilku rzeczy i sytuacja wymknęła się wam spod kontroli — stwierdziłam nie patrząc na niego.

— Ktoś wiedział, że Ludwika tam będzie i chciał jej krzywdy — zacisnął dłonie w taki sposób, że jego knykcie zrobiły się białe.

— Wiesz. Nie mogę was oceniać, ale na tyle ile znam Lu, to wiem, że ma wiele racji w swoich przekonaniach. Martwi się o ciebie, tak jak ty o nią. Ma powody, dlaczego nie lubi twojej narzeczonej. Ja już z resztą też — wytłumaczyłam.

— Astrid, ale ja nie mam wyboru — usprawiedliwił się. — W wieku szesnastu lat — podkreślił — wybrano mi narzeczoną. Miałem dwie możliwości: tolerować ją i jej zachowanie lub znienawidzić. Wiem jaka jest Fiona, ale za kilka miesięcy będziemy małżeństwem na całe życia. Warunkiem kolejnej kadencji Koburgów jest wybranie mi narzeczonej pochodzącej z norweskiej części kraju. Najlepiej, żeby wyglądała idealnie i godnie reprezentowała państwo.

— Fabian, możesz tolerować i męczyć się z Fioną, jak to powiedziałeś przez całe życie, ale życie jest za krótkie na taką walkę. Jeśli nie masz innej możliwości, to po prostu naucz się z nią żyć, tak żebyś mógł spojrzeć na siebie w lustrze i powiedzieć: „jestem szczęśliwym człowiekiem” — wyraziłam swoją opinię.

Jeszcze długo ze sobą rozmawialiśmy, ale tematy były znacznie lżejsze i przyjemniejsze. Co jakiś czas spoglądałam na zegar wiszący na ścianie, ale dopiero o drugiej w nocy zdecydowaliśmy się na sen. Wzięłam szklanki ze stołu i umyłam je w umywalce, żeby nie robić bałaganu już pierwszej nocy w nowym miejscu. Gdy wróciłam do pokoju, Fabian leżał na podłodze na przygotowanym przez siebie legowisku i wpatrywał się w sufit.

— Nie wygłupiaj się i wstawaj — zaśmiałam się.

— W pokoju jest tylko jedno łóżko — przypomniał mi.

— Ja nie wierzę, że to proponuję, ale może chciałbyś spać ze mną? — zaczerwieniłam się ze wstydu. — Będzie ci z pewnością wygodniej niż na podłodze.

W końcu zgodził się na moją propozycję, upewnił się, że drzwi są zamknięte, zgasił światło, a chwilę później położył się obok. Próbowałam zasnąć, ale rozpraszała mnie jego obecność. Co jakiś czas odwracał się na drugi bok.

— Śpisz? — lekko musnął ustami moje ucho.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 62.25