Mojemu najukochańszemu
synkowi Mikołajowi
Prolog
„W samym środku” to trzecia część cyklu o przygodach Mikołaja i Wiktorii. Nasi dzielni podróżnicy odbywają w niej niesamowite podróże w czasie oraz odkrywają nieznane lądy, przeżywając przy tym mnóstwo przygód i pomagając słabszym. Zmieniają świat na lepsze.
Starałem się, żeby cała dotychczasowa opowieść była spójna, lecz każda z części ma działać samodzielnie, a przynajmniej taki był mój zamiar. O to, jak mi się to udało, należy zapytać Was, moich czytelników. Trylogia stanowi pewną całość, lecz każda książka tworzy własną, więc w moim odczuciu można te historie czytać niekoniecznie po kolei.
W pierwszej części, „Porwanie to dopiero początek”, Mikołaj musi odnaleźć i uratować swoją najlepszą przyjaciółkę Wiktorię. Młodzi przyjaciele zostają zwerbowani do Młodzieżowego Biura Śledczego, czyli organizacji, która zwalcza wszelkich łobuziaków, zwłaszcza tych z konkurencyjnej organizacji Bojówkowego Biura Śledczego. Głównym celem Miko i Wiki w pierwszej części przygód jest odnalezienie i zdemaskowanie porywaczki Czarnej. Akcja opowieści toczy się w teraźniejszości oraz przeszłości — w latach osiemdziesiątych oraz sześćdziesiątych, kiedy to Mikołaj poznaje swoją rodzinę, gdy byli w tym samym wieku co on. Pierwsza część dzieje się wyłącznie w Lublinie — w samym mieście, jak również w jego podziemiach.
W drugiej części, „Odpętlenie”, Mikołaj i Wiktoria po zamknięciu wątku porywaczki Czarnej przeżywają przygody zarówno w przeszłości, jak i w odległej przyszłości, a także na innych kontynentach i planetach.
W trzeciej części trylogii, „W samym środku”, losy naszych bohaterów będą się rozgrywać zarówno w odległej przeszłości, jak i w teraźniejszości. Zwiedzimy przy tym wiele pięknych miejsc naszego kraju, choć nie zabraknie też podróży do samego środka… do wnętrza Ziemi.
A co dokładnie będzie się działo? Zapraszam Was teraz do lektury. Mikołaj i Wiktoria zapraszają już na swoje nowe przygody. Mnie zaś zostało tylko jedno — życzyć Wam, drodzy czytelnicy, przyjemnej lektury i dobrej zabawy podczas zmieniania świata na lepsze.
Rozdział pierwszy
Weekendowe lenistwo
Mikołaj w końcu wrócił do domu — do roku 2021. Nareszcie cały weekend miał tylko dla siebie. Nie miał ochoty na żadne przygody, imprezy ani nawet na wycieczki. Chciał po prostu odpocząć w domu jak typowy nastolatek. Stęsknił się za swoimi rodzicami, za zwykłym leniuchowaniem i za odrobiną spokoju. W domu nie było go przecież tak długo.
Wieczorem po powrocie z ostatnich wakacji, gdzie był razem ze swoją przyjaciółką Wiktorią na międzygalaktycznych wypadach na Marsa i Wenus, po cichutku wszedł do swojego domu. Nie chciał niepokoić rodziców. Jedyne, o czym marzył, to kąpiel i wśliźnięcie się do ciepłego łóżeczka. Stęsknił się nie tylko za rodzicami, ale też za swoimi świnkami morskimi i przede wszystkim za własnym pokojem. No i generalnie za Lublinem w jego czasach.
Mikołaj musiał choć chwilę odpocząć. Uwielbiał przygody i podróże, jednak w ostatnim czasie było ich zwyczajnie za dużo. Przecież miał jeszcze szkołę. A od września tego roku miał iść już do czwartej klasy szkoły podstawowej, więc nauki będzie mu tylko przybywało. Rozumiał oczywiście misje w MBŚ, czyli w Młodzieżowym Biurze Śledczym, ale był jeszcze zbyt młody, by móc zaniedbać szkołę i swoje uczniowskie obowiązki.
— Przygody przygodami, ale pamiętaj, synku, że to szkoła jest teraz najważniejsza — mawiała mu mama.
Miko nie miał za złe rodzicom, że się o niego troszczą. Bądź co bądź był jeszcze dzieckiem.
Po dotarciu do domu wziął długą, relaksacyjną kąpiel i przygotował sobie dietetyczną kolację: twarożek z rzodkiewką bio i razowy chlebek z ziarnami. Do popicia oczywiście gorący sok malinowy z odmiany Willamette z listkiem mięty i plasterkiem cytryny.
Rodziców nie było jeszcze w domu, więc poszedł do pokoju, który określali jako niebieski, gdzie w klatce odpoczywały jego świnki morskie. I Ciuka, i Bibełka spały w najlepsze. Po wypiciu księżycowej magicznej wody były teraz malutkimi niemowlaczkami.
Mikołaj po kolacji zaczął rozmyślać. Wspominał swoje ostatnie przygody. Na szczęście jego tata wszystko spisał w tworzonych hobbystycznie powieściach.
Wszystko zaczęło się od porwania jego przyjaciółki Wiktorii i poszukiwania trzech magicznych kluczy, dzięki którym Mikołaj i Wiktoria odbyli mnóstwo czasowych podróży do przeszłości. Po odnalezieniu przyjaciółki byli razem nie tylko w lubelskich podziemiach, ale także na misjach w latach osiemdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy to Mikołaj miał okazję poznać swojego tatę Pawła oraz dziadka Jurka, gdy byli w jego wieku. Podczas ich pierwszych wypraw w przeszłość Mikołaj i Wiktoria musieli wielokrotnie mierzyć się z porywaczką Czarną, która była niezwykle przebiegła. Te przygody tata Mikołajka opisał w pierwszym tomie z cyklu o przygodach chłopca, pod tytułem „Porwanie to dopiero początek”.
Po odkryciu tajemnicy porywaczki Czarnej Mikołaj i Wiktoria mieli jeszcze mnóstwo przygód. Najpierw odbyli misję w przyszłości, w roku 2050; musieli wtedy schwytać nowy czarny charakter — Romka Kargula — oraz uwolnić swojego synka Aleksandra i jego przyjaciółkę Paulinkę. W kolejnych misjach musieli przetestować nową magiczną windę, która służyła do wypraw międzykontynentalnych.
Miko i Wiki najpierw udali się do gorącej Afryki, a potem Miko — wraz z Kargulem, w którym dokonała się przemiana na lepsze — miał wiele przygód na bardzo mroźniej Antarktydzie.
Ich kolejną misją było uratowanie życia i młodości ich szefa Harry’ego Błyskawicy dzięki międzyplanetarnej wyprawie na Księżyc i zdobyciu świeżego zapasu magicznej księżycowej wody, dzięki której szef MBŚ zachowywał młodość.
Po tych przygodach przełożony wysłał Mikołaja i Wiktorię na zasłużone wakacje windą magiczną numer trzy, czyli międzyplanetarną, dzięki której młodzi bohaterowie odbyli kolejne przygody — najpierw na Wenus, a potem na Marsie. Na sam koniec Harry wymyślił kolejną misję — odnalezienie receptury magicznego paliwa, dzięki któremu mogliby unowocześnić trzy magiczne windy i przetestować czwartą, służącą do podróży do wnętrza Ziemi. Tę podróż Mikołaj miał odbyć z Kubą C., swoim przyjacielem z klasy. O ile jednak Kuba nie mógł się doczekać swojej pierwszej misji, o tyle Mikołaj był już tak zmęczony, że praktycznie wymusił na Harrym weekendowy odpoczynek.
* * *
Mikołaj po krótkim podliczeniu swoich przygód ze wspomnień chciał się zdrzemnąć, gdy nagle ktoś zaczął otwierać drzwi do ich domu.
— Hurra, nareszcie jesteście! — wykrzyknął Mikołaj na widok swoich ukochanych rodziców. Nie mógł ukryć wzruszenia; bardzo stęsknił się za mamą i tatą.
— Nasz kochany synek, witaj w domu, słoneczko! — odparła jego mama Ania i troskliwie przytuliła Miko.
— No wreszcie jesteś! Mam coś dla ciebie, synku — dodał jego tata Paweł, bezskutecznie próbując ukryć płynącą po jego policzku łzę szczęścia.
— A co tam, tato, masz? — zaciekawił się chłopiec.
— Proszę, synku — powiedział tata i podał Mikołajowi nową książkę, w której zdążył już opisać ostatnie przygody swojego syna. Była to druga książka z cyklu o przygodach Mikołaja, pod tytułem „Odpętlenie”.
— Ale… już? Tak szybko? — Mikołaj był nieźle zaskoczony, ale też bardzo szczęśliwy. — Super!
— Tak, już! Byłem, Miko, w stałym kontakcie z Harrym i na bieżąco aktualizowałem zapis twoich przygód.
Mimo to Mikołaj spędził kilka kolejnych godzin na opowiadaniu rodzicom każdej ze swoich przygód. Zarówno jego mama, jak i tata — który przecież już część z tego wiedział — słuchali szczegółowych relacji synka z wypiekami na twarzach.
— Jestem z ciebie taka dumna, Mikołajku — wyszeptała mama.
— Bardzo cię kochamy, synku! — dodał tata.
— I ja was też bardzo mocno kocham!
Mikołaj tego dnia spał w końcu w swoim Lublinie, w swoim mieszkaniu, w swoim pokoju, na swoim ulubionym łóżku. Nie spodziewał się jednak, że jutro zdarzy się coś bardzo ciekawego, co ułatwi mu kolejne przygody. Ale o tym dopiero jutro. Teraz czas odpocząć. Dobranoc! Kolorowych snów.
Rozdział drugi
Przemiana Ciuki i Bibełki
W sobotę rano — no dobra, prawie w południe — Mikołaj wstał uśmiechnięty od ucha do ucha. Dawno się tak nie wyspał. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej — tak często mawiały mama i babcia Krysia. Miko pomyślał, że to jednak chyba prawda. W dalszym ciągu, po tylu miesiącach nieustannych misji, planował błogie lenistwo.
Najpierw zjadł śniadanko. Tym razem żytni chleb z twarożkiem oraz ekologicznym ogórkiem i kiełkami brokułu. Pyszota! Zrobił sobie też gorącą herbatę malinową z plasterkiem cytryny i listkiem świeżej mięty. Następnie Miko wziął szybki prysznic i już miał wyjść na osiedle na spacer i spotkać się z Kubą, gdy nagle sobie przypomniał, że nie dał jeść swoim odmłodzonym świnkom morskim. Ciuka i Bibełka były teraz tak małe jak dwa okruszki — jeden czarny, drugi biały z rudą i czarną łatką.
I wtedy stało się coś, czego ani Miko, ani jego świnki się nie spodziewali. Najpierw je nakarmił i napoił. Świeże sianko, plaster soczystego ogórka gruntowego z malowniczej Lubelszczyzny, a precyzując: z ekologicznego ogródka babci Kazi, oraz suszone listki mniszka lekarskiego — wszystko to, czego Ciuka i Bibełka potrzebowały każdego dnia. Po wymianie wody na świeżą Miko miał już wyjść z domu, lecz zakładając buty, niechcący zamachnął się jednym z nich w kierunku klatki ze świnkami. Wówczas z buta wysypał się księżycowy pył, taki à la morski piasek, tylko dużo drobniejszy. Wysypał się wprost na małe świnki.
I wtedy to się stało! Błysnęło i huknęło. Ciuka i Bibełka zaczęły szybko rosnąć, aż osiągnęły rozmiary sprzed przed przemiany w niemowlęta.
Zarówno Mikołaj, jak i Ciuka z Bibełką byli w ciągłym szoku. Okazało się, że na Księżycu oprócz magicznej wody, która odmładzała, był też magiczny piasek, który odwracał ten proces. To było wielkie odkrycie.
Mikołaj ostrożnie przesypał z drugiego buta i ze swojego plecaka resztę magicznego, jak się okazało, księżycowego pyłku do kilku małych pudełeczek. Pomyślał, że nigdy nie wiadomo, kiedy może się to przydać.
Najlepsze jednak było to, że zarówno Bibełka, jak i Ciuka doskonale pamiętały wszystko sprzed wypicia odmładzającej księżycowej wody. Odmłodniało im, a następnie wróciło do poprzedniej postaci tylko ciało. Miko był więc podwójnie szczęśliwy, bo po pierwsze odzyskał swoje ukochane zwierzątka, a po drugie dołączyły do niego z powrotem tajne agentki MBŚ, które niejednokrotnie pomagały mu w poprzednich misjach.
Uśmiechnięta Ciuka zagadnęła do Mikołaja:
— Pippu-rippi, Miko, pippu-rippi! — Co w tłumaczeniu na polski brzmiało: — Witaj, nasz kochany Miko, witaj!
Bibełka również była szczęśliwa; skakała po całej klatce, entuzjastycznie piszcząc na całe mieszkanie:
— Pirruro pippi, pirrurro pippi! — Co w tłumaczeniu na nasz język oznaczać mogło tylko jedno: — Świat jest taki piękny, świat jest taki piękny!
Ani Mikołajek, ani Ciuka i Bibełka nie mogli sobie wymarzyć lepszego początku dnia. Chłopiec po długiej rozmowie ze swoimi świnkami i zabezpieczeniu pojemniczków z magicznym pyłkiem wyszedł w końcu na dwór, by spotkać się ze swoim przyjacielem Kubą.
Rozdział trzeci
Rozmowa Wiktorii z Harrym
W piątek Wiktoria długo nie mogła usnąć. Owszem, cieszyła się z powrotu do Lublina — do rodziców, do przyjaciół, do całego jej świata. I owszem, bardzo się cieszyła z wakacji po wielomiesięcznych misjach i przygodach, bo mimo że uwielbiała dreszczyk emocji i nieustające, coraz to nowsze wyprawy, to jednak była już trochę zmęczona. Naprawdę musiała odpocząć. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko jednego — i właśnie to nie pozwalało jej spać lub oddać się beztroskim myślom. Tym czymś, a w zasadzie kimś, był jej bliski przyjaciel Mikołaj.
Wiki z jednej strony bardzo denerwowała się nadchodzącą misją Mikołajka z amatorem przygód — bądź co bądź ich kolegą — Kubą. Owszem, Kuba był dobrym kompanem, a do tego fachowcem, jeśli chodzi o sprawy techniczne, jednak doświadczenie w misjach miał niestety żadne. Natomiast Mikołaj, mimo że był niezwykle dzielny i kreatywny, to — o czym nie można zapominać — również był bardzo zmęczony. I właśnie dlatego Wiki nie mogła zostawić go samego — musiała działać. Nie było czasu do stracenia. Musiała jak najszybciej spotkać się ze ich szefem Harrym Błyskawicą.
Wiedziała, że Harry’ego w sobotę mogła zastać tylko w jednym miejscu — siedzibie głównej MBŚ. To tam mężczyzna spędzał całe dnie w weekendy, porządkując segregatory z coraz raportami z kolejnych misji Młodzieżowego Biura Śledczego. Musiała pamiętać, że chodziło przecież nie tylko o misje Mikołaja i Wiktorii, ale także innych agentów. Nie mogła też zapomnieć o samodzielnych wyprawach Ciuki i Bibełki czy drugiego duetu agentów: Adriana i komisarza Kani. No i był też nowy narybek, czyli Kuba C. oraz były czarny charakter Romek Kargul. I właśnie w tej sprawie Wiki koniecznie musiała spotkać się z Harrym. To nie mogło czekać.
* * *
— Cześć, Harry, musimy pogadać — zaczęła, gdy tylko zobaczyła swojego szefa.
— Cześć, Wikuś, jak miło cię widzieć! — odparł trochę zdziwiony tymi nagłymi odwiedzinami Harry. — Nie odpoczywasz? Skoro tak, to chodź tu do mnie i mów, jak ci mogę pomóc.
— Możesz, Harry, możesz… I uwierz mi, powiem wszystko, co muszę, i nie obchodzą mnie konsekwencje. Możesz mi za to, co powiem, zabrać odznaczenia i tytuł komisarza, naprawdę…
— Ale co się dzieje?
— Co się dzieje?! Tytuły nie są najważniejsze, mój drogi, nie po to wstąpiłam do MBŚ.
— Wiem, że nie po to. Ale co się stało? No mów wreszcie!
— I ty jeszcze pytasz?! Nic ci nie przychodzi do głowy, Harry? — Wiki była wyraźnie nakręcona.
— No nic, naprawdę nie wiem, o co ci chodzi…
— Nic a nic?
— Wiktoria, mów wreszcie, o co ci chodzi. — Harry zaczął się lekko irytować.
— Harry, ja wszystko rozumiem. Rozumiem chęć wysyłania nas na coraz to nowsze misje. Rozumiem ciągłe ulepszanie MBŚ. Ale, do jasnej ciasnej, Harry! Nie tylko Mikołaj pracuje w MBŚ! Mnie dajesz odpocząć, Bibełce i Ciuce dajesz odpocząć; nie pamiętam, kiedy ostatnio Adrian i komisarz Kania gdzieś byli…
— A więc o to ci chodzi. — Do Harry’ego w końcu zaczęło docierać, co Wiktoria miała na myśli.
— Rozumiem, że Miko ma największe doświadczenie z nas wszystkich. Wszystko rozumiem… Ale od momentu mojego porwania i misji z porywaczką Czarną nie miał ani dnia spokoju. Harry, tak nie można!
Szefowi MBŚ zrobiło się po ludzku głupio, ale Wiktoria jeszcze nie skończyła.
— Harry — kontynuowała. — Zwróć uwagę, że Mikołaj po misji z Czarną miał kilka zadań z Kargulem, wyprawę do przeszłości, do przyszłości, później Afryka, Antarktyda, Księżyc, Mars, Wenus…
— Dobra, Wiki, przepraszam. Masz rację. Skończ już, proszę!
— Nie skończę, mój drogi, dopóki nie powiem wszystkiego, co mam ci do powiedzenia. — Dziewczyna jak zawsze była stanowcza. — Rozumiem misję na Księżyc, żeby ratować ci życie, bo bez magicznej wody młodości by cię już z nami nie było… Ale czy podróż do wnętrza Ziemi nie może poczekać? Daj spokój, Harry, coś ci się poprzestawiało w głowie czy co? Przecież tu nie chodzi o ratowanie życia, ale raptem o unowocześnienie naszych magicznych wind. Tak, tak, wiem, co chcesz powiedzieć… Ale po pierwsze, może to chwilę poczekać, po drugie, nie tylko Miko może to zrobić. Przepracowujesz swojego najlepszego agenta! Najlepszego agenta, który ryzykował życie i zdrowie, żeby ci pomóc! I mi zresztą też! Czy nie jest ci wstyd, Harry?! Czy nie jest ci wstyd?!
Miała rację. Harry’emu było wstyd. Było mu strasznie wstyd i potwornie głupio. Wiktoria we wszystkim miała rację, stuprocentową rację. Mikołajowi należał się dłuższy odpoczynek i przede wszystkim przeprosiny. I to szczere.
— Wiki, przepraszam cię… — zaczął Harry.
— Nie mnie powinieneś przepraszać — ucięła szorstko.
— Wiem, wiem, ale ciebie też muszę przeprosić. I przede wszystkim chcę ci podziękować, że uświadomiłaś mi coś bardzo oczywistego.
— To co, zadzwonisz do Mikołaja i go przeprosisz?
— Nie zadzwonię, tylko pójdziemy tam razem osobiście. O ile oczywiście się zgodzisz. Nawarzyłem piwa, to muszę je teraz wypić.
— Ale sam! Mnie w to nie mieszaj.
— Wiem, Wiktorio, wszystko już wiem, ale potrzebuję twojego wsparcia. Zgodzisz się? Proszę…
Wiki spojrzała na swojego szefa. Harry był bezbronny. Wiedziała jednak, że ma rację. A Mikołaj zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Najważniejsze było więc, że Harry zrozumiał swój błąd i chciał go niezwłocznie naprawić. Nie pozostawało jej nic innego — musiała mu pomóc.
Nie zwlekali. Harry zamknął przepastny segregator i udał się w stronę wyjścia. Pozostało im teraz jak najszybciej odnaleźć Mikołaja.
Rozdział czwarty
Miko i Kuba
Mikołaj w końcu spotkał się z Kubą. Chłopcy nie mieli jednak rozmawiać o pracy, tylko pograć w badmintona lub w szachy albo pojeździć na hulajnogach. Pogoda była wyśmienita, więc udało im się zrealizować wszystkie te pomysły. Najpierw grali w badmintona — pierwsze dwa sety były dość wyrównane, bo Miko miał dłuższą przerwę, a Kuba ostatnio dużo ćwiczył, jednak w trzecim Mikołajowi udało się zwyciężyć kilkoma punktami. Z kolei w szachy Miko nie miał sobie równych — przez ostatnie pół roku była to jego ulubiona rozrywka. Zawsze gdy nie miał z kim grać, rozgrywał partie ze swoimi świnkami Ciuką i Bibełką. I trzeba uczciwie przyznać, że o ile Ciuka w szachy była dość przeciętna, to Bibełka jak na świnkę radziła sobie super. Podczas dwóch partii z Kubą Miko dość szybko zamatował przyjaciela, przez co ten nie chciał już dłużej grać. Hulajnogami za to jeździli po całym wąwozie, wyprzedzając nawet rowerzystów czy biegające psy i koty. Słońce oświetlało ich uśmiechnięte twarze, a wiatr rozwiewał falujące włosy. Chłopcy czuli się naprawdę dobrze, błogo. Miko mógł w końcu odpocząć. I właśnie wtedy, gdy wydawało się, że nic nie zakłóci ich sobotniej sielanki, Kuba powiedział:
— Miko, kurczę, zostawiłem plecak w siedzibie MBŚ, chyba w windzie czasowej. Pójdziemy tam teraz? No, proszę, Miko, zgódź się. Zajmie nam to dosłownie sekundę. — Kuba błagalnie spojrzał na przyjaciela.
Mikołaj nie bardzo chciał tam iść. Wolał spędzić weekend z dala od pracy i kolejnych przygód. Zdał sobie jednak sprawę, że przecież to tylko sekunda. Co takiego może się stać w tak krótkim czasie?
— Zgoda, chodźmy — odpowiedział.
Chłopcy pojechali na hulajnogach, nie przeczuwając, że jeden nieopatrzny ruch może zmienić wszystko…
* * *
Do siedziby MBŚ dotarli dość szybko — po kwadransie byli w podziemiach, a po niecałej półgodzinie otworzyli drzwi gabinetu Harry’ego. Szefa MBŚ jednak tu nie było, co bardzo zdziwiło zarówno Mikołaja, jak i Kubę. Miko nie spodziewał się, że Harry i Wiki właśnie w tej chwili szukają go, żeby po burze, jaką dostał od Wiktorii, szef MBŚ mógł przeprosić swojego najlepszego agenta za zbyt dużą eksploatację.
— Miko, zaświeć, proszę, swoim smartfonem, bo zapomniałem kluczy — odezwał się Kuba.
— Ale gdzie? — zapytał Mikołaj.
— O, tutaj. — Kuba wszedł do czasowej windy i na jej końcu otworzył ledwo widocznym przyciskiem boczne drzwi łączące windę numer jeden (czasową) z windą numer dwa (międzykontynentalną).
— Nie wiedziałem, że nasze windy są ze sobą połączone — rzucił Miko.
— To moje najnowsze ulepszenie, tak zwana centralizacja — odparł dumny z siebie Kuba. — I to nie tylko te windy są połączone, ale wszystkie cztery.
Nagle, kiedy Miko oświetlał koledze przejście między windami, wysiadł prąd, co spowodowało lekkie zwarcie. Kuba wcisnął swój scyzoryk między drzwi wind, po czym zrobił między nimi przerwę na pół szerokości drzwi, żeby przypadkiem nie zatrzasnęli się między windami.
I właśnie wtedy stało się coś, co stać się nie powinno. Nastąpiło kolejne zwarcie. Zanim Kuba odnalazł swój plecak, jednocześnie zatrzasnęły się drzwi każdej z czterech magicznych wind. Zaczęło błyskać, jakby otaczały ich pioruny podczas burzy.
— Co się dzieje?! Kuba, zrób coś! — Miko był trochę przestraszony, a trochę wściekły, że zostali uwięzieni.
— Nie mam pojęcia! Przepraszam cię, Miko — odparł przerażony chłopiec.
Niespodziewanie wszystko ucichło. Drzwi wind się otworzyły. Miko wyszedł z windy czasowej, a Kuba z międzykontynentalnej. Przypomnijmy sobie jednak, że podczas tej dziwnej awarii przestrzeń między windami czasową a międzykontynentalną była otwarta. Scyzoryk Kuby, zamiast pomóc chłopcom, wprowadził do zdarzenia zmienną, której nawet Mikołaj — po odbyciu tylu przygód — nie mógł przewidzieć.
Po wyjściu z komór chłopcy znaleźli się w ciężkim szoku po tym, co zobaczyli. Kuba był przerażony, a Miko wkurzony, że zamiast odpoczywać, ma kolejną misję do wykonania. I to z agentem, który nie miał żadnego doświadczenia. Na domiar złego chłopcy nie mieli żadnych zapasów, żadnego przygotowania do wyprawy. Żaden z nich się jej przecież nie spodziewał.
— Boże, Miko, gdzie my jesteśmy? — spytał Kuba.
— Chyba się domyślam, Kubuś, chyba wszystko rozumiem — wyszeptał Mikołaj.
— To gdzie my jesteśmy? Bo nie poznaję.
— Twój scyzoryk, zamiast nas uratować, wprowadził zamęt i zmiksował windę czasową z międzykontynentalną.
— O Boże, i co teraz? — zasmucił się żółtodziób.
— Musimy przetrwać. Po prostu musimy przetrwać. — W Mikołaja oczach można było zobaczyć błysk.
— Ale powiesz mi w końcu, gdzie jesteśmy?
— Jesteśmy na innym kontynencie i w innym czasie.
— Czyli?
— Czyli w Ameryce… Ale nie współczesnej, tylko w dalekiej przeszłości.
Kuba otworzył szeroko oczy, co mówiło więcej niż słowa, których nie mógł z siebie wydusić.
— Jesteśmy, mój przyjacielu, w Ameryce, ale dawnej… Dużo dawnej. Jesteśmy na Dzikim Zachodzie — powtórzył Mikołaj.
— Gdzie?!
— Oglądałeś kiedyś Lucky Luke’a? — spytał retorycznie najlepszy agent MBŚ i się uśmiechnął.
Rozdział piąty
Dziki Dziki Zachód
— I co my teraz zrobimy, Miko? Bez sprzętu, bez gadżetów, bez ziaren mocy, bez magicznej wody?! — zaczął rozpaczać Kuba.
— Nic takiego, musimy po prostu przeżyć — odparł spokojnie jego kolega, przyzwyczajony do nieustannych misji.
— Ale jak?
— Normalnie, najpierw musimy coś zjeść i przede wszystkim się czegoś napić, w międzyczasie uzupełnić zapasy i znaleźć jakiś nocleg, bo niedługo się ściemni.
— Ale jak? — powtórzył Kuba jak zdarta płyta.
— Jak, jak? Nie wiem jeszcze jak, ale musimy przede wszystkim poszukać jakiegoś miasteczka, na Dzikim Zachodzie było ich pełno — odpowiedział Mikołaj.
— Weźmiemy taksówkę? — zapytał Kuba.
— Jaką taksówkę? Nie ma żadnych taksówek, chyba że skołujesz nam jakiegoś konia, a jak nie, to musimy się poruszać piecholotem.
— To znaczy jak?
— To znaczy na piechotę. — Mikołaj był wyraźnie rozbawiony zachowaniem przyjaciela.
Chłopcy przez chwilę podziwiali krajobraz Dzikiego Zachodu. W końcu Miko znalazł dużego kaktusa, przeciął go scyzorykiem na środku i zaczął pić przezroczysty płyn, na który składała się głównie woda. Nie było to pożywne, ale pozwoliło agentom MBŚ nabrać choć trochę siły, by wyruszyć do najbliższej przystani.
W oddali malowało się bowiem ranczo — skromny drewniany dom, który — jak się wkrótce okazało — zamieszkiwał tylko jeden człowiek: Dziki Bill, osiemdziesięcioletni staruszek. Wcale nie dziki, tylko bardzo sympatyczny.
Miko znalazł z Billem wspólną pasję — zaczęli grać w szachy. Mężczyzna, doceniwszy talent Mikołaja, zaproponował chłopcom nocleg i skromną strawę. Kolacja składała się z fasoli z puszki z suszoną wołowiną, do picia natomiast dostali zieloną herbatę. Bill miał też pitny bezalkoholowy miód, który rozgrzał naszych podróżników i uzupełnił pokłady węglowodanów w ich drobnych ciałach. Później Bill stwierdził, że chłopcy mogą spędzić u niego cały tydzień, czyli tyle, ile potrzebowali czasu, aby zmiksowana winda czasowo-kontynentalna naładowała się ponownie i mogła zabrać ich z powrotem do Lublina w 2021 roku.
* * *
Po upływie kilku dni chłopcy byli z siebie bardzo zadowoleni. Postanowili, że przez ten czas pomogą Billowi naprawić płot w jego gospodarstwie. Staruszek hodował bydło, a potem sprzedawał suszoną wołowinę w pobliskim miasteczku.
Zanim jednak chłopcom udało się załatać wszystkie dziury w płocie okalającym ranczo Billa, jedna z krów — o imieniu Matylda — pognała w kierunku miasteczka. Była to wyjątkowa sztuka, gdyż Bill nie trzymał jej, by pozyskać od niej mięso, tylko by otrzymywać od niej codziennie mleko, z którego wyrabiał twaróg i maślankę. Dzięki temu krówka była najbardziej zadbana z całego stada, a Bill mógł sobie urozmaicać posiłki. W końcu nawet najlepsza fasola z najpyszniejszą wołowiną potrafiły się znudzić.
— Odnajdziecie moją Matyldę, moi młodzi przyjaciele? — spytał słabym głosem Dziki Bill.
— Pewnie, że tak! Nie ma problemu — z uśmiechem odparł Miko. — Prawda, Kuba?
— Ale jak to, tak sami? Bez obstawy? — przestraszył się chłopiec.
— Nie będziemy sami, bo weźmiemy od Billa dwa rumaki: Wacka i Placka, i dzięki temu szybko popędzimy do miasteczka — uspokoił przyjaciela starszy stażem agent. — Na kolację będziemy z Matyldą z powrotem, co nie, Bill?
— Pewnie, Miko! jasne, że tak. Bierz, co chcesz, mój drogi.
— No to w drogę, ku nowej przygodzie! — oświadczył Mikołaj, wsiadając na białego konia, nazywanego przez chłopców Wackiem.
— Tylko, proszę, powolutku — odparł skruszony Kuba, gramoląc się na siodło na karym rumaku, określanym jako Placek.
Miko lubił Matyldę. Była to sympatyczna krówka, z wyglądu przypominająca mu jego świnkę morską Ciukę zaraz po zjedzeniu ziarna mocy; krówka Matylda, tak jak Ciuka, była biało-czarna z jedną rudą łatką niedaleko uszka.
Chłopcy nie mogli wiedzieć, że ich wyprawa będzie dużo dłuższa, niż zakładali, i wcale nie zajmie im kilku godzin. Gdy czas się dłużył, Miko nie tracił dobrego nastroju — podświadomie czuł, że misja odzyskania Matyldy będzie owocowała w wiele przygód i ciekawych zdarzeń.
Przeczucie go nie myliło. Pędząc przez prerię Dzikiego Zachodu, Mikołaj i Kuba natknęli się na kogoś, kogo w ogóle się nie spodziewali. Nagle chłopcy zostali otoczeni przez bandę krzyczących Indian — choć jak uczył Mikołaja tata, powinni raczej powiedzieć „rdzennych Amerykanów” — którzy uniemożliwili im dalszą jazdę.
— Stać, blade twarze! Ani kroku dalej! Ja, wódz Sokole Oko, nakazuję wam się poddać!
Miko i Kuba musieli się zatrzymać. Sokole Oko nie wyglądał na zadowolonego.
Rozdział szósty
Sokole Oko
Mikołaj spojrzał na Sokole Oko i się do niego uśmiechnął.
— Co blada twarz się tak śmieje?! Blada twarz pewnie jest człowiekiem rozbójnika Rumcajsa! Zaraz z bladych twarz zrobię pyszny befsztyk — próbował zastraszyć Mikołaja Sokole Oko.
— Cześć, Sokole Oko, bardzo miło mi cię poznać. Jestem Mikołaj, a druga biała twarz to mój kolega Kuba. I nie jesteśmy ludźmi rozbójnika Rumcajsa, a przybyszami z przyszłości, na tygodniowej misji. Dokładnie pochodzimy z roku 2021 — wyjaśnił bez ogródek.
— Nic nie rozumieć! O jakiej przyszłości mi blada twarz, to znaczy Mikołaj, bajdurzy? — zdziwił się wódz bandy.
— No dobra, to nie będę gadał o przyszłości, tylko o tym, co się dzieje teraz. — chłopiec zrozumiał, że popełnił błąd i nie ma co Sokolemu Oku tłumaczyć zbyt wiele.
— Co to znaczy?! — Mężczyzna nadal był zdziwiony.
— Ja i Kuba jesteśmy gośćmi Dzikiego Billa i jedziemy do miasteczka odszukać jego krówkę Matyldę. Tylko tyle i aż tyle, mój śniady przyjacielu. — Mikołaj ponowił uśmiech do Indianina.
— Rozumieć… Już teraz rozumieć. — Sokole Oko zaczął się w końcu orientować, o co w tym wszystkim chodzi.
— A najlepszy befsztyk z najlepszej wołowiny jest właśnie u Dzikiego Billa — starał się załagodzić sytuację młody agent MBŚ. — Zapraszamy! Ale najpierw musimy odnaleźć Matyldę i odprowadzić ją do rancza Dzikiego Billa.
Sokole Oko zrozumiał, że młodzi podróżnicy faktycznie nie są tymi, za kogo ich podejrzewał, i zorientował się, że to właśnie Mikołaj i Kuba mogą mu pomóc. Mężczyzna opowiedział im zatem o tym, że jego młodsza siostra o imieniu Uśmiechnięta Zimna Zośka została porwana właśnie przez rozbójnika Rumcajsa i jest przetrzymywana w najbliższym miasteczku. Osadę nazwano Wilczyce i mieściła się ona dokładnie na środku całego Dzikiego Zachodu — a przynajmniej tego znanego okolicznym mieszkańcom terenu, który uznawali za ów Dziki Zachód. Rozbójnik Rumcajs jakiś czas temu przejął tam władzę, a Sokole Oko nie miał możliwości odbicia swojej siostry, bo nie dość, że nie miał broni palnej, to do jedynej broni, jaką dysponowali, czyli łuków, niestety skończyły się strzały. Te bowiem były wytwarzane przez drużynę Uśmiechniętej Zimnej Zośki — po porwaniu swojej przywódczyni członkowie jej bandy zbuntowali się i przestali robić strzały dla reszty plemienia. Sokole Oko był w kropce.
Mikołaj i Kuba wysłuchali historii mężczyzny z uwagą. Starszy stażem agent MBŚ wpadł w końcu na pomysł, jak odbić Uśmiechniętą Zimną Zośkę ze szponów rozbójnika Rumcajsa. Plan był prosty, ale Miko potrzebował do jego realizacji całej wszystkich ludzi Sokolego Oka.
Nazajutrz Miko i Kubą nauczyli swoich nowych przyjaciół, jak karmić konie, żeby były tak szybkie jak Wacek i Placek Dzikiego Billa.
— Siano ma być bardzo suche, z dodatkiem liści mniszka lekarskiego, zioła melisy i okraszone grubymi plastrami ekologicznego gruntowego ogórka — wyjaśnił Kuba, starając się wypowiadać jak jego bardziej doświadczony kolega. — Tylko tyle i aż tyle.
Sokole Oko kiwnął ze zrozumieniem głową, choć trochę dziwił go ten ogórek w recepcie na paszę dla ich wierzchowców. Jego ludzie w ciągu kilku godzin zorganizowali takie sianko. Dzięki niemu rumaki Sokolego Oka stały się szybkie niczym konie wyścigowe. Przepis był sprawdzony: suche sianko było pożywne, liście melisy uspokajały narwane zwierzęta, a liście mniszka lekarskiego dodawały im szybkości i wigoru.
Po przygotowaniach wszyscy szybko podjechali pod „centralne miasteczko Dzikiego Zachodu”. Następnie poczekali, aż się ściemni, i dopiero wtedy zaczęli realizować tajny plan Mikołaja.
Pomysł był dosyć prosty. Wszyscy rdzenni Amerykanie, na czele z Sokolim Okiem, mieli mocno hałasować, czym mieli zwabić rozbójnika Rumcajsa i jego ludzi. Kuba miał w tym czasie odnaleźć Uśmiechniętą Zimną Zośkę i krówkę Matyldę, a potem wycofać się po cichu z Wilczyc. Miał sam dostać się z siostrą wodza oraz krówką do rancza Dzikiego Billa. Mikołaj miał najtrudniejsze zadanie. Musiał znaleźć amunicję Rumcajsa i jego ludzi, a następnie podmienić ją na ślepaki, przygotowane przez Kubą ze sztucznych ogni. Miko liczył na to, że ludzie Rumcajsa nie będą mieli czasu zabrać z magazynku zapasów amunicji od razu, gdyż zaraz miał zapaść zmrok. Liczyli na to, że dopiero o świcie zaczną polować na hałasującą bandę Sokolego Oka.
Miko wszystko dokładnie zaplanował. I na szczęście całość poszła zgodnie z jego zamiarami. Indianie zaczęli hałasować tak mocno, że Rumcajs i jego ludzie wybiegli z domów w takim pędzie, że nie zdążyli się do końca ubrać, o amunicji całkiem zapomnieli, a zanim dopadli do koni, zrobiło się całkiem ciemno. W międzyczasie Sokole Oko ze swoimi ludźmi zdążył uciec daleko na prerię.