Książkę dedykuję moim Czytelniczkom i Czytelnikom. Dziękuję, że jesteście!
“Szczęście jest motylem: próbuj je złapać, a odleci. Usiądź w spokoju, a ono spocznie na Twoim ramieniu”
(Anthony de Mello)
Prolog
MACIEJ
— Czy to prawda, że byłeś zakochany w mojej siostrze? Tylko mnie nie okłamuj, wolę najgorszą prawdę niż kłamstwo. — Ala popatrzyła na mnie uważnie lustrując moją twarz.
Drgnąłem i potarłem skroń nie wiedząc jak jej o tym powiedzieć, choć wiedziałem, że cokolwiek bym teraz nie powiedział i tak ją zranię.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — spytałem chcąc odwlec to, co nieuniknione. Nie chciałem jej stracić.
— Czy to ważne, chcę znać prawdę, Maciek. Chyba na to zasługuję? — Alicja nie ustępowała, co więcej w jej głosie pobrzmiewała determinacja.
— Tak, to prawda. Od wielu lat byłem zakochany w twojej siostrze, ale to nieodwzajemnione uczucie — wyznałem, patrząc jej prosto w oczy i widząc jak po jej policzkach płyną łzy.
— Boże, jestem taką idiotką. — Alicja pokręciła głową.
— Nie mów tak. To prawda, kochałem się w Magdzie, ale to przeszłość. Ona ma męża, rodzinę, jest szczęśliwa. I ja cieszę się jej szczęściem. Musisz mi uwierzyć. Wyleczyłem się z tej miłości — powiedziałem zdeterminowany, choć głos mi się łamał od emocji, jakie mną targały. Chciałem ją wziąć za rękę, ale się odsunęła.
Wstała, otarła łzy, wyprostowała się, a potem powiedziała coś, co mnie zabolało bardziej niż słowa Magdy o tym, byśmy zostali przyjaciółmi:
— Maciek, nie spotykajmy się więcej. Ani teraz ani nigdy — i nie dając mi szansy na odpowiedź odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.
Gdy zobaczyłem jej oddalającą się sylwetkę poczułem jakby ktoś wyrwał mi serce. Bolało jak diabli. Straciłem Alicję, choć tak naprawdę nigdy nie była moja.
Zostałem sam ze swoim złamanym sercem, pozbawiony nadziei na to, że jeszcze kiedyś uwierzę w prawdziwą miłość.
Rozdział 1
ALICJA
Odkąd pamiętam lubiłam gotować. Smaki i zapachy, jakie dochodziły z babcinej kuchni towarzyszyły mi od dzieciństwa. Później, gdy byłam trochę starsza, często spędzałam czas w kuchni z babcią Ludką, kiedy tylko odwiedzałyśmy ją z Magdą na Mazurach. Rodzice w każde lato zawozili nas do Strzelec, wiedząc jak lubimy wyjazdy na wieś oraz jaką radość sprawia nam zabawa na powietrzu, bieganie po łące, łowienie ryb, łapanie raków, spacery po lesie czy kąpiel w jeziorze.
Nigdy nie zapomnę tego jak babcia piekła dla nas racuchy i naleśniki z serem. Pomagałam jej robić farsz, a w całej kuchni pachniało obłędnie owocami i ciastem. Umazana mąką i uśmiechnięta od ucha do ucha przerzucałam naleśniki na patelni stojąc na zielonym drewnianym stołku. Babcia ubrana w błękitną sukienkę, przewiązana białym fartuchem w pasie, stała obok i patrzyła, czy tłuszcz za mocno nie pryska, bym się nie poparzyła. Obie z rumieńcami na twarzach i błyszczącymi oczami wyglądałyśmy jakby od tego, co robimy zależało nasze życie. Pasja do gotowania połączyła nas jeszcze silniej niż więzy krwi.
Myślę o tym za każdym razem, kiedy odwiedzam babcię Ludkę na Mazurach. Kilka lat temu jej dom został wyremontowany i rozbudowany. Mieszka z nią moja starsza siostra Magda i jej mąż Rafał oraz dwójka ich dzieci 5-letnia Julka i 2-letni Kuba. Kocham swoich siostrzeńców jak wariatka, normalnie skoczyłabym za nimi w ogień. Magda też wydaje się być bardzo szczęśliwa a małżeństwo jej służy. Prowadzą razem z Rafałem dom letniskowy, który jest ich oczkiem w głowie. A co najważniejsze radzą sobie świetnie, choć wcześniej żadne z nich nie miało doświadczenia w tej branży. Jednak oni mają to coś, co sprawia, że wszystko czego się nie dotkną zamienia się w złoto. Podchodzą do wszystkiego wkładając w to całe serce. I okazuje się, że to jest sposób na sukces. W prowadzenie domu letniskowego wkładają całą swoją energię, a goście odwiedzający ich „Letni zakątek” to czują.
Babcia Ludka od czasu, kiedy z nią zamieszkali jakby odżyła. Pomaga im na tyle, na ile może, większość czasu spędza odpoczywając i spotykając się z koleżankami z Koła Gospodyń Wiejskich, jakby przeżywała swoją drugą młodość. Widząc jej radość i uśmiechniętą twarz niczego więcej nie potrzebowałam. Magda podjęła słuszną decyzję, decydując się zostać z babcią na Mazurach. Teraz z perspektywy czasu widziałam, że poświęcając się dla rodziny można znaleźć szczęście, i że dobro do nas wraca. Patrząc na szczęście siostry nie miałam żadnych wątpliwości.
Przerwałam pakowanie walizki i zerknęłam w pośpiechu na zegarek, bo nagle usłyszałam trąbienie przed domem.
— Jestem już spóźniona! — zawołałam ze zgrozą łapiąc się za włosy.
Poderwałam się z podłogi i wyjrzałam przez okno widząc jak taksówkarz wychodzi z auta i niecierpliwym krokiem zaczyna przechadzać się po chodniku, co chwila spoglądając w stronę naszej klatki schodowej.
Czym prędzej zamknęłam walizkę i chwytając torebkę i klucze, wybiegłam z mieszkania. Co tchu zbiegłam po schodach, by po chwili znaleźć się przed blokiem.
Na mój widok taksówkarz przywitał się i dał mi znać ręką, żebym wsiadała, co też zrobiłam bez zbędnego zastanawiania się. Kiedy tylko udało mi się wepchnąć walizkę na tyle siedzenie i wsiąść do auta, ruszyliśmy. Za pół godziny odchodził mój pociąg, więc jeśli uniknę korków powinnam zdążyć na stację.
W drodze na dworzec znów odpłynęłam myślami błądząc wzrokiem po mijanych kamienicach, wieżowcach i witrynach sklepowych. Właśnie wzięłam bezpłatny urlop w restauracji, gdzie byłam młodszym szefem kuchni, aby pomóc Magdzie i Rafałowi przez wakacje w prowadzeniu domku letniskowego. Ich kucharka zachorowała i musiała poddać się operacji. Podobno rekonwalescencja mogła potrwać nawet trzy miesiące. Nie mogłam odmówić siostrze, która była mi bardzo bliska. W dodatku babcia Ludka zaoferowała, że mi pomoże, więc we dwie powinnyśmy jakoś ogarnąć kuchnię zwłaszcza, że ruszał właśnie sezon i goście lada moment mieli napływać do „Letniego zakątka”.
— Jesteśmy na miejscu, proszę pani — wyrwał mnie z zamyślenia głos taksówkarza.
Szybko wysupłałam z portfela pieniądze, zapłaciłam za kurs i wysiadłam z samochodu, wyciągając walizkę. Założyłam torbę na ramię, a w drugą rękę wzięłam rączkę walizki i ciągnąc ją za sobą, energicznym krokiem ruszyłam na właściwy peron, by wypatrywać nadjeżdżającego pociągu.
Okazało się jednak, że pociąg czeka już na stacji, bez namysłu wsiadłam więc i zajęłam wolne miejsce w pierwszym przedziale, wpierw kładąc walizkę na półce nad głową. Nie musiałam martwić się kupnem biletu, bo kupiłam go online tydzień wcześniej.
Z westchnieniem ulgi usiadłam na fotelu i przymknęłam oczy, a wtedy pociąg ruszył z głośnym gwizdem. Czekała mnie kilkugodzinna podróż, ale nie przejmowałam się tym zbytnio, bo lubiłam tę trasę, tak samo jak jazdę pociągiem. Wyciągnęłam „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza” i zaczęłam czytać.
Tak pochłonęła mnie książka, że dopiero jak usłyszałam nazwę stacji „Niegocin” uświadomiłam sobie, że jestem na miejscu i, że muszę wysiadać. Szybko złapałam torebkę, zdjęłam walizkę i z książką pod pachą wyszłam z pociągu wprost na rozgrzany słońcem peron.
Była połowa czerwca. Od tygodnia pogoda rozpieszczała słońcem i ciepłem. Słupki rtęci pokazywały ponad dwadzieścia pięć stopni. Na Mazurach było podobnie. Tutaj błękit nieba kontrastował z soczystą zielenią drzew i z zalanymi słońcem łanami zbóż, które widać było z oddali. Nic nie mogło się równać z widokiem ciemnoniebieskiej toni jeziora mieniącego się w słońcu, zapachem lasu i tym jedynym w swoim rodzaju powietrzem, jakie było tylko na Mazurach, zwłaszcza nad jeziorem Niegocin. No i w moich ukochanych Strzelcach.
— Cześć. Długo czekasz? Przepraszam za spóźnienie, ale miałem dłuższy kurs aż do Giżycka i nie wyrobiłem się na czas — wyrwał mnie z zamyślenia ciepły męski głos.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Maćka od Karolaków, kolegę z dzieciństwa, w którym kiedyś się podkochiwałam. Miał dwadzieścia osiem lat i był starszy ode mnie o dwa lata. Wysoki, ciemnowłosy o niebieskich śmiejących się oczach i szczupłej sylwetce. Jego śniada, opalona twarz kontrastowała z białymi zębami. Ubrany był w jeansy i czarną koszulkę. W dodatku pachniał czymś odurzającym, przez co aż zakręciło mi się w głowie.
Musiałam wyglądać jak idiotka zapominając języka w gębie i rumieniąc się jak nastolatka, która pierwszy raz rozmawia z chłopakiem, który jej się podoba.
— Cześć. Jasne, nie musisz nic tłumaczyć, rozumiem… — odparłam, chrząkając nerwowo. — Przed chwilą przyjechałam. Ważne, że już jesteś. — Uśmiechnęłam się lekko chcąc zamaskować swoje zmieszanie.
Pokiwał głową i wyciągnął rękę w moją stronę patrząc mi przy tym w oczy, przez co się speszyłam odrobinę, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
— Daj, wezmę twoją walizkę. Zaparkowałem trochę dalej, więc musimy przejść parę kroków — wyjaśnił, odbierając ode mnie bagaż i wskazując ręką bliżej nieokreślony kierunek.
— Nie szkodzi, jest taka cudowna pogoda, że spacer to czysta przyjemność — stwierdziłam lekkim tonem oddychając z ulgą. Choć jego bliskość nadal robiła na mnie wrażenie.
Podejrzewałam, że ja nie byłam w jego typie. Co mogło być fajnego w burzy kręconych, niesfornych loków i małej, mierzącej 158 cm blondynce? Raczej nie byłam atrakcyjna w jego oczach, zwłaszcza że nie miałam takiej szczupłej sylwetki jak Magda, która nawet po dwóch ciążach wyglądała jak źdźbło trawy. Ja miałam kobiecą sylwetkę z szerokimi biodrami i dużym biustem. Na szczęście nogi miałam fajne i cerę, bo w przeciwnym razie chyba bym się załamała, choć przeważnie staram się nie przejmować tym, co myślą o mnie inni. Jednak w tym przypadku zależało mi na tym, aby Maciek spojrzał na mnie jak na kobietę, a nie koleżankę z dzieciństwa.
Ale może za wiele wymagałam od losu?
— Cieszę się, że przyjechałaś. Podobno masz pomagać Magdzie w pensjonacie? — zagaił Maciek posyłając mi zaciekawione spojrzenie.
— Tak, przyjechałam na całe lato. Będę jej pomagała w kuchni, bo mają jakiś problem z personelem — wyjaśniłam, odgarniając niesforne włosy z czoła.
— To teraz będziemy się częściej widywać — zauważył, znacząco unosząc brew. — Nie żal ci było zostawiać stolicy? — Maciek spojrzał na mnie przelotnie.
Wzruszyłam obojętnie ramionami choć w głębi serca czułam lekkie ukłucie żalu i tęsknoty za Warszawą, i za swoją pracą w restauracji.
— Może trochę, ale pobyt tutaj to jak wakacje. Poza tym lubiłam spędzać czas w Strzelcach, jako mała dziewczynka. Nadal mam do nich sentyment, co więcej wciąż uwielbiam to miejsce, więc nie będzie to dla mnie żadną katorgą, zwłaszcza że będą robić to co, kocham, czyli gotować. — Posłałam mu nieśmiały uśmiech spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, a wtedy on odwzajemnił mój uśmiech i spojrzał mi prosto w oczy.
Staliśmy tak dłuższą chwilę wpatrzeni w siebie, jakby nic się nie liczyło (albo mi się tak tylko wydawało), gdy niespodziewanie usłyszałam gwizd odjeżdżającego pociągu.
Drgnęłam i odwróciłam wzrok, a Maciek nieco zmieszany podszedł do taksówki, by zapakować do bagażnika moją walizkę, a ja wsiadłam do auta i czekałam z bijącym sercem, aż wsiądzie za kierownicę.
Miałam nadzieję, że uda mi się ukryć przed nim to jak bardzo mi się podobał. Nie chciałam, by złamał mi serce, bo chyba bym tego nie przeżyła. Wolałam nie ryzykować, niż zostać zraniona. Tak było lepiej i bezpieczniej. Chciałam oszczędzić sobie wstydu i rozczarowania. Byłam przekonana, że miłość nie była dla mnie, i że będę żyła szczęśliwa jako singielka. Przewrotny los, jak się wkrótce okazało miał dla mnie zupełnie inne plany.
MACIEJ
Tego dnia miałem opóźnienie. Kurs do Giżycka zajął mi więcej czasu niż się spodziewałem, bo okazało się, że są miejscowe utrudnienia w ruchu przez roboty drogowe, dlatego na stację spóźniłem się nieco ponad kwadrans. Miałem odebrać Alicję, siostrę Magdy. Była moją koleżanką z dzieciństwa. We trójkę spędzaliśmy czas na zabawie nad jeziorem, biegając po łące, czy okolicznych polach i łąkach, a także łowiąc ryby i pływając w jeziorze. Do tej pory pamiętałem jak razem zdzieraliśmy kolana podczas jazdy na rowerze i spacerując po okolicy. To były beztroskie czasy, które wspominałem z sentymentem.
Od siedmiu lat pracowałem jako taksówkarz. Lubiłem jazdę samochodem i rozmowy z ludźmi. W wolnym czasie pomagałem rodzicom na gospodarstwie. Mieliśmy kilka hektarów ziemi, łąkę, zboże, ziemniaki. Poza tym niewielki sad, w którym rosły jabłonie, grusze, śliwy oraz porzeczki i agrest. Hodowaliśmy też kury, kaczki, gęsi oraz kozy. Rodzice byli już po pięćdziesiątce. Mama bardzo pogodna i wesoła. Tato spokojny, konkretny i rzeczowy. Oboje wychowali się na Mazurach. Mama pochodziła spod Mikołajek, tato z tych okolic, jego rodzice a moi dziadkowie mieszkali we wsi Wilkasy, niedaleko Strzelec.
Kochałem przyrodę i wieś i nigdy nie wyprowadziłbym się do miasta, które kojarzyło mi się z hałasem, smogiem i spalinami. Wciąż dziwiłem się jak Alicja mogła mieszkać w Warszawie. Mi nie przypadło do gustu to miasto. Nie umiałem się tam odnaleźć. Wszędzie daleko, ludzie w ciągłym pędzie. Czułem się nieswojo, więc szybko opuściłem je, jak tylko nadarzyła się pierwsza okazja, czyli zaraz po studiach rolniczych, które skończyłem z wyróżnieniem. Wykształcenie przydawało mi się w pracy na roli albo, gdy popsuł się jakiś sprzęt rolniczy u nas lub u sąsiadów — ciągnik, kultywator albo siewnik. Poza tym lubiłem majsterkować. Miałem w garażu swój warsztat i tam często dłubałem, naprawiając stary telewizor, radio lub motocykl.
Z zamyślenia wyrwał mnie gwizd pociągu, który właśnie wjeżdżał na stację Niegocin. Docisnąłem więc pedał gazu i przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dojechać. Miałem nadzieję, że Alicja zaczeka na mnie, i że nie będzie zła o spóźnienie.
Chwilę później zaparkowałem niedaleko stacji. Wyskoczyłem z auta, zamknąłem je, po czym żwawym krokiem ruszyłem w stronę zalanego słońcem peronu, ocierając pot z czoła.
Kiedy zbliżyłem się do peronu przy jednej z ławek zauważyłem Alę. Stała z walizką w ręku i rozglądała się bardziej z zaciekawieniem niż ze zniecierpliwieniem.
Siostra Magdy znacznie się od niej różniła. Miała kręcone włosy do ramion, niebieskie oczy i jasną cerę. Była też niższa, a jej sylwetka bardziej kobieca. Najbardziej chyba zwracały uwagę jej szczupłe nogi i burza loków wokół głowy. Ubrana w żółtą sukienkę i jasne sandałki wyglądała zwiewnie i kobieco. Miała w sobie jakiś urok, ale nigdy nie patrzyłem na nią inaczej jak na siostrę Magdy, w której byłem zakochany od dzieciństwa. Teraz, gdy wiedziałem, że ta miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona, już nie chciałem się w nic angażować. Jakoś nie potrafiłem znów wykrzesać z siebie choć odrobiny głębszych uczuć.
Po tym jak Magda powiedziała mi, że nic do mnie nie czuje poza sympatią koleżeńską, zostaliśmy przyjaciółmi. Nie mogłem patrzeć jak wiąże się z innym, bolało jakby przypalali mnie rozżarzonym żelazem. Jednak z czasem pogodziłem się z losem i z tym, że Magda nigdy nie będzie moja, i że muszę o niej zapomnieć. Widząc jej szczęście, cieszyłem się razem z nią. Miałem nadzieję, że wkrótce jej widok przestanie sprawiać mi ból, i że przestanę cierpieć.
„Co jak co, ale nieodwzajemniona miłość potrafi nieźle dać w kość”, pomyślałem z przekąsem, skupiając wzrok na Alicji, która stała bokiem do mnie, więc nie mogła mnie widzieć.
Przywitałem się z nią i przeprosiłem za spóźnienie, a potem wziąłem jej walizkę i ruszyliśmy do auta. Rozmawialiśmy lekko i na luzie. Przy niej nie czułem się jakbym miał motyle w brzuchu, więc nie musiałem się przejmować tym jak wyglądam ani co o mnie pomyśli. Lubiłem Alę, bo była wesoła, pogodna, żywa i pełna optymizmu. Tryskała pozytywną energią i dobrym humorem, a piegi na jej policzkach dodawały jej uroku, przez co wyglądała dziewczęco i niewinnie. Parę razy dostrzegłem jak się rumieni, co tylko dodawało jej urody. Oczy lśniły, a włosy powiewały na wietrze, przez co czułem zapach cytryn i mięty.
Zapakowałem jej walizkę do bagażnika i wsiedliśmy do auta. Rozmawialiśmy chwilę, aż w pewnym momencie zapadła niezręczna cisza.
„Może czymś uraziłem Alicję?”, zastanawiałem się.
W sprawach damsko-męskich nigdy nie byłem ekspertem. Nie miałem dużego doświadczenia z dziewczynami. Na studiach spotykałem się z koleżanką z roku, Justyną, ale nasz związek nie przetrwał próby czasu, i tuż przed egzaminem dyplomowym się rozstaliśmy. Prawdę mówiąc zawsze odkąd pamiętałem kochałem Magdę. Przy niej każda dziewczyna wypadała blado.
Jednak, gdy chodziło o uczucia, czułem się jak słoń w składzie porcelany. Często myliłem sympatię z zauroczeniem. Dlatego, gdy Magda powiedziała mi, że możemy być jedynie przyjaciółmi byłem bardzo zaskoczony, bo myślałem, że jej się podobam, a ona traktowała mnie jedynie jak kolegę z dzieciństwa. Ciężko było przyznać się do porażki i pogodzić się z tym, że nie będziemy nigdy razem.
Prowadziłem spokojnie, ale z wprawą. Droga wiodła wzdłuż jeziora, a potem przez las. Strzelce był to niewielki przysiółek niedaleko wsi Wilkasy. Mijając po raz kolejny tak znane mi tereny poczułem jak znów ogarnia mnie wzruszenie.
Na szczęście Alicja nie zwracała na mnie uwagi, tylko wpatrywała się w teren za oknem podziwiając soczystą zieleń łąki i porośnięte zbożem pola.
— Wiesz, brakowało mi tych widoków. — Ala aż westchnęła. Z trudem udało jej się ukryć zachwyt. — Teraz przez najbliższy czas będę się mogła nimi nacieszyć. — W jej głosie dało się wyczuć podekscytowanie.
Zerknąłem na nią kątem oka.
— Jeśli masz ochotę możemy któregoś razu wybrać się na spacer. Odwiedzimy stare kąty i miejsca, gdzie spędzaliśmy czas w dzieciństwie. Taka sentymentalna podróż w przeszłość. Co ty na to? — zapytałem obserwując jej profil — lekko zadarty nosek i wydatne usta. Dopiero teraz zauważyłem jakie są miękkie i pełne.
Szybko odwróciłem wzrok, speszony, gdy napotkałem jej niebieskie uważne spojrzenie. Oczy też miała piękne — duże, otoczone gęstymi rzęsami.
„Czemu nie widziałem tego wcześniej?”, zastanawiałem się obserwując drogę przed sobą i mocniej ściskając kierownicę.
— Bardzo chętnie. Jak tylko się zadomowię i zapoznam z grafikiem i obowiązkami na kuchni, dam ci znać, a wtedy gdzieś się razem wybierzemy. Może na przystań? Dawno tam nie byłam — odparła rozmarzonym głosem.
— Na mnie możesz liczyć — zapewniłem, zatrzymując auto na podjeździe przed domem letniskowym. — Pomogę ci z bagażem. — Wysiadłem i otworzyłem bagażnik wyciągając z niego czerwoną walizkę.
Alicja również wysiadła i rozejrzała się wokół siebie, przystawiając wierzch dłoni do czoła, bo słońce mocno raziło w oczy.
— Tutaj jest tak cudownie jak zapamiętałam — powiedziała wzdychając. — Dom też prezentuje się wspaniale. Dzięki Magdzie i Rafałowi to miejsce znów tętni życiem — zauważyła, wpatrując się z uwagą w front domu, który pomalowany był na biało, z błękitnymi okiennicami i brązowym dachem. Z jednej strony znajdował się przestronny ogród, z drugiej sad.
Dalej znajdował się dom moich rodziców. Był to drewniany mazurski domek ze spadzistym dachem i okiennicami. Obok stała drewutnia i stodoła, a z tyłu za domem znajdował się kurnik z wygrodzonym miejscem dla ptactwa. Na łące za domem pasły się kozy. Obecnie mieliśmy cztery. Mama robiła pyszne kozie sery. Od niedawna mleko i ser oddawaliśmy do pensjonatu. Magda podawała je letnikom, którzy bardzo chwalili sobie ich smak i często odwiedzali nasze gospodarstwo interesując się zwierzętami i ptactwem, a także próbując naszych owoców, warzyw i przetworów. Mama sprzedawała im swoje wyroby dzięki czemu mieliśmy dodatkowe źródło dochodu, bo okazywało się, że takich smaków nie ma nigdzie indziej, tylko u nas.
Pożegnałem się z Alicją, po czym odstawiłem auto pod dom i wszedłem do kuchni, gdzie mama akurat nalewała zupę.
— Maciuś, myj ręce i siadaj. Zjesz z nami? Zrobiłam twoją ulubioną pomidorówkę z ryżem i świeżą pietruszką. Na drugie są zrazy — zachęcała spoglądając na mnie wyczekująco.
Tego dnia ubrana była w białą bluzkę z haftowany wzorem i czerwoną spódnicę, a na nogach miała kapcie. Jej twarz zdradzała oznaki starzenia — w kącikach oczu kurze łapki, bruzdy wokół ust i między brwiami, ale kiedy się uśmiechała wyglądała na młodszą. Mama miała żywe oczy, jak to się u nas mówi bystre, brązowe, ja miałem niebieskie, takie jak ojciec. Ciemne włosy na skroniach naznaczone siwymi pasmami związywała w luźny węzeł na karku. Rzadko widywałem ją w rozpuszczonych. Mama była wspaniałą kucharką. Piekła też wyśmienite ciasta.
— Jasne, mamo. Zjem z przyjemnością, potem mam jeszcze jeden kurs — powiedziałem wyrywając się z zamyślenia i siadając za stołem.
— Widziałam, że przyjechała Ala — zagadnęła, podając mi talerz z pomidorową. — Co tam u niej? — zainteresowała się, wycierając ręce w ścierkę i posyłając mi baczne spojrzenie.
— Tak, to prawda — przytaknąłem przełykając zupę. — Zostaje na całe lato. Będzie pomagała Magdzie w letnisku. Chyba wszystko u niej dobrze, wydawała się być taka jak zawsze. A co? Czemu o nią pytasz? — rzuciłem mimochodem zastanawiając się o co chodzi mamie i czemu tak mnie wypytuje o Alicję. Przecież jej przyjazd nie był żadnym sekretem.
— A nic synku, jedz. Smacznego! — odparła szybko, po czym odeszła od stołu, by nałożyć drugie danie.
Ja w tym czasie szybko dokończyłem zupę, a potem napiłem się kompotu z truskawek.
Zastanawiałem się o, co chodziło mamie z tą Alicją. Czemu tak się nią nagle zainteresowała?
„Czyżbym o czymś nie wiedział? Może miała jakieś kłopoty albo zmartwienie?”, pomyślałem.
Postanowiłem, że porozmawiam z nią, jak tylko uda nam się wybrać na spacer. Wiedziałem, że mama i tak nic mi nie powie wykręcając się, że to babskie sprawy. Z nią już tak było.
Zjadłem zrazy z ziemniakami i surówką, a potem szybko pożegnałem się z mamą i wybiegłem, by zrobić ostatni tego dnia kurs. Myśl, że coś mi umyka, nie dawała mi jednak spokoju.
Rozdział 2
ALICJA
Jak tylko przekroczyłam próg domu letniskowego natychmiast otoczyły mnie lepkie rączki i wesołe głosiki. Okazało się, że Kuba i Julka postanowili zrobić mi niespodziankę i mnie przywitać.
Siostrzenica miała blond warkoczyki i śmiejące się oczy w kolorze błękitu. Ubrana była w różową bluzeczkę i jeansowe ogrodniczki. Natomiast Kuba niższy od niej, co najmniej o głowę, z ciemnymi włosami i oczami wyglądał jak miniaturowa wersja Rafała, mojego szwagra. Chłopczyk miał na sobie niebieską koszulkę i brązowe spodenki. W rączce trzymał ciasteczko z lukrowanym napisem „Ala”, a Julka laurkę z serduszkiem i podpisem „Dla cioci Alicji”.
Wzruszyłam się i stawiając walizkę na podłodze oznajmiłam z radością w głosie:
— Lepszego powitania nie mogłam sobie wymarzyć. Chodźcie tutaj do mnie, niech was wyściskam! — wyciągnęłam ramiona, a wtedy Julka z Kubą podbiegli, by się przytulić, a ja poczułam łzy pod powiekami.
Te dwa szkraby kochałam nad życie. Bardzo się cieszyłam, że będę mogła spędzić z nimi więcej czasu.
Moje rozmyślania przerwało wejście Magdy, która na mój widok podbiegła się przywitać.
— Cieszę się, że jesteś — powiedziała, mierząc mnie uważnym błękitnym spojrzeniem. — Czekaliśmy na ciebie z niecierpliwością.
W beżowej bawełnianej koszulce i jeansach, ze związanymi niedbale w kok włosami, bez grama makijażu, pięknie opalona wyglądała na zrelaksowaną i odprężoną, a co najważniejsze biło od niej szczęście.
— Widzę, że dzieciaki już cię obstąpiły. Nie mogli się doczekać, kiedy przyjedziesz. Ciągle dopytywali, kiedy będzie ciocia Ala. — Magda roześmiała się wesoło, a ja jej zawtórowałam.
— Ja też się za nimi stęskniłam. Byłabym zapomniała też coś mam dla nich! — Schyliłam się i z walizki wyjęłam dwa duże jajka niespodzianki. — Proszę to dla was. — Mówiąc to, podałam siostrzeńcom słodycze.
— Co się mówi? — Magda popatrzyła wyczekująco na swoje latorośle, które z uwagą oglądały podarunki.
— Dziękujemy, ciociu! — odparli chórem, po czym wybieli z kuchni, by pobawić się w ogrodzie.
— Chodź, pokażę ci twój pokój. Później omówimy grafik wydawania posiłków i listę letników oraz ich preferencje żywieniowe — wyjaśniła Magda prowadząc mnie przez kuchnię na schody, a potem na poddasze, gdzie znajdowały się pokoje urządzone w mazurskim stylu.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że dom babci tak bardzo się zmienił, od kiedy go wyremontowaliście na potrzeby pensjonatu — zauważyłam rozglądając się, idąc za siostrą i ciągnąc walizkę po drewnianych schodach.
Po chwili zatrzymałyśmy się przy pierwszych drzwiach znajdujących się po lewej stronie korytarza, którego ściany pomalowane były na jasny, kremowy kolor. Na drewnianej podłodze leżał dywan w brązowo-beżowe wzory. Na ścianach wisiało kilka mniejszych obrazków namalowanych przez Magdę i przedstawiających mazurskie krajobrazy — jezioro, las, łąkę pełną kwiatów, ogród i sad.
— To wszystko zasługa mojego męża. — Siostra uśmiechnęła się ciepło a jej twarz rozpromieniła się. — Wierz mi, gdyby nie Rafał, nie wpadłabym na to, by urządzić tutaj letnisko. Najpewniej zajmowałabym się malowaniem i freelanserką, a tak jestem współwłaścicielką całkiem nieźle prosperującego pensjonatu. Jak to życie potrafi zaskakiwać… — wzruszyła ramionami, ale jej błękitne oczy się śmiały.
— Podziwiam cię za to, co robisz. Ja nie wiem czy potrafiłabym tak zmienić swoje życie — rzekłam z westchnieniem przypominając sobie swoje barwne życie w stolicy, która nigdy nie zasypiała. Wypady ze znajomymi na miasto, spacery nad Wisłą i na Starym Rynku czy imprezy w klubie. W tej chwili tamto życie wydawało mi się takie dalekie, obce.
Tutaj czas płynął inaczej, a towarzysząca na każdym kroku przyroda sprawiała, że człowiek stawał się odprężony i wszystkie problemy odchodziły w zapomnienie.
— Nie jestem aż tak wspaniała. Zrobiłam to, co należało. — Siostra otworzyła drzwi do pokoju dając mi ręką znać, żebym weszła za nią. — Babcia nie mogła mieszkać sama, a potem gdy zasłabła i znalazła się w szpitalu tylko się upewniłam w tym, że dobrze postępuję decydując się zamieszkać z nią na Mazurach. I nie zamieniłam tego życia na to, które wiodłam w Warszawie. Mam Rafała, dzieci, szczęśliwą rodzinę, blisko siebie tych, których kocham i to jest najważniejsze. Kiedyś też to zrozumiesz. — Magda otworzyła okno i odwróciła się w moją stronę.
Pokój wyglądał bardzo przytulnie. Dominowały w nim brązy i błękity, nie brakowało mazurskich akcentów, a w oknie wisiały zwiewne zasłonki. Obraz przedstawiający jezioro i las namalowany przez Magdę pięknie prezentował się na ścianie nad łóżkiem. Poza nim w pokoju znajdowała się także szafa i komoda, obie ze zdobieniami wykonane najpewniej z drewna dębowego. Na stoliku pod oknem stały świeże kwiaty w wazonie, a łóżko przykryte było narzutą w błękitnym kolorze.
— Tutaj jest tak pięknie i cicho — stwierdziłam z lekkim zaskoczeniem podchodząc do łóżka i stawiając na podłodze walizkę. — W pewnym sensie zazdroszczę ci, że możesz tutaj mieszkać. Strzelce to takie miejsce, gdzie wspomnienia z dzieciństwa stają się żywe i wydaje się, jakby to było wczoraj… — westchnęłam poprawiając włosy i spoglądając na siostrę.
Na jej twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech. Magda zawsze wydawała mi się taka spokojna, zasadnicza i poważna, ale chyba źle ją osądziłam, bo teraz po tamtej kobiecie nie było śladu. Była wesoła, beztroska, uśmiechnięta, pogodna. Zazdrościłam jej tego, ale nigdy bym się do tego nie przyznała, co oczywiste.
Tak samo jak nie przyznałabym się Maćkowi, że coś do niego czuję. Na myśl o koledze z dzieciństwa mocniej zabiło mi serce i poczułam nieokreśloną tęsknotę, ale postanowiłam w sobie ją stłumić szybko kierując myśli na inne tory.
— Jak tylko się rozpakuję przyjdę do ciebie i omówimy moje obowiązki, jako kucharki. Czy babcia Ludka będzie na obiedzie? Stęskniłam się za nią… — Usiadłam na łóżku i odgarnęłam niesforne loki spoglądając na Magdę spod oka.
— Tak, pojechała z Rafałem na targ, ale powinni niedługo być. — Siostra spojrzała na zegarek. — Odpocznij sobie, ja przygotuję ci jakiś posiłek. Nie będzie to nic wyszukanego, ale znasz moje zdolności kulinarne, więc musisz mi wybaczyć… — zaśmiała się puszczając do mnie oczko i wychodząc z pokoju.
Kiedy zostałam sama siedziałam przez chwilę na łóżku wpatrując się w krajobraz za oknem i czując jak wilgotnieją mi oczy. Wytarłam je wierzchem dłoni i zabrałam się za rozpakowywanie walizki.
— Robisz się coraz bardziej sentymentalna, Alka… Co się z tobą dzieje? — powiedziałam do siebie kręcąc głową i zastanawiając się jak upłyną mi te trzy miesiące w Strzelcach.
Miałam cichą nadzieję, że czas z rodziną sprawi, że znów będę taką beztroską i pełną optymizmu Alicją, która zaraża innych dobrym humorem i sprawia, że smakując jej dania mruczą z rozkoszy.
I, że żadne smutki mnie tutaj nie dopadną.
MACIEJ
Aż do wieczora spędziłem czas za kółkiem, nie było chwili na odpoczynek. Dopiero koło dziewiętnastej znalazłem się znów w domu. Rodzice kończyli wieczorny obrządek, chciałem im pomóc, ale powiedzieli, że dadzą sobie radę, i bym poszedł zjeść kolację.
Kiedy wszedłem do kuchni na stole zobaczyłem talerz z kanapkami i dzbanek z herbatą. Umyłem ręce i zdecydowałem, że jednak zjem na tarasie. Był ciepły wieczór, więc mogłem sobie na to pozwolić.
Wziąłem kilka kanapek z szynką, pomidorem i kozim serem oraz szklankę z herbatą i wyszedłem przed dom.
Kiedy usiadłem na ławce i postawiłem wszystko na stole z domu obok wyszła Alicja i zatrzymała się, by popatrzyć na jezioro i las. W jej sylwetce dostrzegłem spokój, ale też jakąś tęsknotę. Coś takiego, co sam czasem czułem.
Już miałem ją zawołać, gdy niespodziewanie ona obejrzała się na nasz dom i dostrzegła mnie na tarasie, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
Zachęciłem ją gestem dłoni, żeby podeszła, co zrobiła z lekkim wahaniem, jakby ze sobą walczyła.
Kiedy znalazła się obok mnie i usiadła na ławce mogłem się jej lepiej przyjrzeć. Jej duże niebieskie oczy i pełne usta przyciągały mój wzrok. W dodatku pachniała cytryną i miętą, przez co poczułem się jakbym znajdował się pośrodku wiosennego ogrodu.
— Jak ci minął dzień? — zagadnąłem, upijając łyk herbaty i patrząc na nią spod oka. — Może jesteś głodna? Jeśli chcesz przyniosę dla ciebie kanapki i herbatę? — zaproponowałem, obserwując jak jej włosy powiewają na wietrze. Z trudem stłumiłem chęć, by ich dotknąć.
— Nie, jadłam już. Dziękuję — odparła, kręcąc głową. — Dobrze, Magda mnie we wszystko wprowadziła. Czeka mnie trochę pracy, ale myślę, że sobie poradzę. Uwielbiam gotować, a tutaj zamierzam zrobić kilka nowych dań bazując na tym, co daje nasza ziemia, czyli warzywach, owocach i rybach — wyjaśniła z ożywieniem, a jej oczy zalśniły.
Faktycznie kuchnia musiała być jej pasją, bo mówiła o niej z takim entuzjazmem z jakim ja potrafiłem opowiadać o swojej pracy i naprawie maszyn. Co prawda moja pasja większość ludzi nudziła, zwłaszcza kobiety, ale od czasu do czasu mogłem o niej porozmawiać z ojcem albo z jakimś turystą, który odwiedzał „Letni zakątek”. Alicji nie zamierzałem zanudzać, wolałem słuchać o tym, o czym opowiadała.
— Cieszę się. Pamiętaj o mojej propozycji spaceru… — przypomniałem jej uświadamiając sobie, że coraz bardziej mam chęć na spędzenie czasu w jej towarzystwie.
Przy niej czułem się dobrze, znaliśmy się od wielu lat, więc mogłem być sobą. Nie musiałem grać kogoś kim nie jestem, ani starać się jej przypodobać. To była Alicja, koleżanka z dzieciństwa.
Czemu więc nie mogłem oderwać od niej wzroku?
— Pamiętam, nie martw się. — Ala pokiwała ze zrozumieniem głową. — Dla ciebie zawsze znajdę czas. Wydaje mi się jakby to było wczoraj. Nasze wyprawy nad jezioro, łowienie ryb i raków, czy bieganie po lesie. Wtedy nie liczyło się nic tylko zabawa na świeżym powietrzu. Nic tak nie smakowało jak zimny kompot z jabłek czy pierogi z jagodami i śmietaną, prawda? — rzekła z rozrzewnieniem wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
Powiodłem wzrokiem przed siebie. Jezioro przybrało ciemną, niemal stalową barwę, zachodzące słońce czerwieniło się na horyzoncie, las ciągnął się zieloną smugą, a na łące pojawiały się pierwsze maki i chabry.
Ten obrazek sprawił, że po raz kolejny zdałem sobie sprawę jakim jestem szczęściarzem, że mogę mieszkać w tym miejscu. Nie dziwiłem się turystom, że tak chętnie odwiedzali Mazury. Ja kochałem tereny nad jeziorem Niegocin, które były bardzo malownicze i pełne przepięknych tras do pieszych i rowerowych wędrówek.
— Tak, mi też tego brakuje — przyznałem z nostalgią, której nie potrafiłem ukryć. — Możemy jutro wybrać się na rowery. Co ty na to? Jak tylko skończę pracę przyjdę po ciebie — zaproponowałem, spoglądając na Alicję pogrążoną w myślach.
— Dobrze, bardzo chętnie. Ostatni posiłek wydajemy o osiemnastej, więc powinnam się wyrobić — ożywiła się posyłając mi wesołe spojrzenie. — Tak dawno nie zwiedzałam okolicy, że chyba już zapomniałam, gdzie znajdują się najlepsze miejsca… — westchnęła, pocierając dłonią policzek.
— Nie martw się, znam kilka, które są godne uwagi. Możesz na mnie liczyć — zapewniłem, posyłając jej krzepiący uśmiech.
— To świetnie, w takim razie do jutra. — Alicja podniosła się i machając mi ręką na pożegnanie, poszła do domu.
Jeszcze długo siedziałem na tarasie rozmyślając, a w moich myślach główną rolę grała pewna drobna blondynka o niebieskich oczach.
Zasnąłem późno zastanawiając się jaką trasę wybrać na wyprawę rowerową z Alą. Chciałem, żeby była zadowolona.
W końcu była moją przyjaciółką, więc co w tym dziwnego? tłumaczyłem sobie w duchu zastanawiając się nad tym, jakie w dotyku są jej włosy i czy jej skóra ma smak mięty z cytryną…
Najwidoczniej za długo siedziałem na słońcu, stwierdziłem potrząsając głową, chcąc pozbyć się natrętnych myśli. Dopiero sen przyniósł mi ukojenie.
Rozdział 3
ALICJA
Kolejnego ranka obudziłam się bardzo wcześnie za sprawą słońca wpadającego przez uchylone okno. Przeciągnęłam się mrucząc niemal jak kot i uświadamiając sobie, że od dawna tak dobrze mi się nie spało.
„Może to zasługa tego miejsca? A może mazurskiego powietrza?”, pomyślałam.
Jedno było pewne — wstałam z nową energią do działania i mnóstwem pomysłów na potrawy dla gości, którzy dzisiaj mieli zjawić się w pensjonacie. Wstałam z łóżka i nałożyłam kapcie. Nie lubiłam, gdy bose stopy dotykały zimnej podłogi, za każdym razem przechodziły mnie od tego nieprzyjemne dreszcze.
Szybko odświeżyłam się w łazience i spojrzałam w lustro. Ujrzałam w nim może nie piękną, ale ładną kobietę z burzą jasnych loków i niebieskimi oczami. Kilka nowych piegów pojawiło się na nosie i policzkach. Zastanawiałam się, czy moja delikatna cera wytrzyma kontakt z palącym czerwcowym słońcem i bryzą znad jeziora.
W szafce nad umywalką znalazłam krem z wysokim filtrem. Zapewne zapobiegliwa Magda go tam schowała pamiętając, że łatwo ulegam poparzeniom słonecznym. Szybko się posmarowałam, po czym wyszłam by się przebrać. Założyłam czerwoną koszulkę na ramiączka i jeansowe spodenki, a włosy związałam na czubku głowy, by nie wpadały mi w oczy podczas gotowania, dodatkowo przewiązując je czerwoną opaską. Nałożyłam tenisówki i zbiegłam po schodach, by zająć swoje miejsce w kuchni.
Gdy tam weszłam zobaczyłam, że babcia Ludka też już wstała i smaży jajecznicę. W powietrzu czułam zapach świeżych, soczystych pomidorów i koperku.
— Cześć babciu! — przywitałam się, podbiegając do niej i zarzucając jej ręce na szyję, a wtedy ona odwróciła się od kuchenki.
— Witaj Alu! Dobrze cię widzieć — odpowiedziała. — Magda mówiła, że wcześnie wstaniesz, ale chciałam cię ugościć, pamiętając jak lubisz jajecznicę z pomidorami. — Jej siwe włosy związane były w koczek. Miała na sobie brązową sukienkę i fartuch. Na policzkach dostrzegłam wypieki, najpewniej od gotowania. Jej oczy śmiały się do mnie, więc byłam pewna, że ucieszył ją mój widok.
Ja też się bardzo za nią stęskniłam. Zwłaszcza, że ze względu na pracę nie mogłam jej odwiedzać tak często, jakbym chciała.
— Dziękuję, jesteś najukochańszą babcią na świecie. Choć niepotrzebnie mnie rozpieszczasz, bo to ja powinnam gotować dla ciebie i tobie usługiwać. Nie powinnaś się przemęczać. — Pogroziłam jej palcem, na co babcia spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem i ciężko westchnęła.
— Mówisz jak Magda. Ona też niepotrzebnie się martwi. Mam się całkiem dobrze i żadne złe licho mnie nie weźmie. O to się nie martw, zwłaszcza teraz, gdy mam was wszystkich przy sobie — zaśmiała się półgębkiem, a ja musiałam przyznać jej rację, choć w głębi serca martwiłam się o nią nie mniej niż Magda.
Babcia wychowała nas. To z nią spędzaliśmy każde wakacje ucząc się od niej życiowych mądrości. To z nią mieliśmy lepszy kontakt niż z rodzicami, którzy mieli problem z okazywaniem nam uczuć. Dbali o nas owszem, miałyśmy wszystkiego pod dostatkiem, ale nawet najwspanialsze rzeczy materialne nie zastąpią prawdziwej miłości i troski. Dzięki babci Ludce pokochałam gotowanie. To z nią uczyłam się nowych smaków i to ona pokazała mi jaką przyjemność może nieść ze sobą dobre jedzenie.
— To chyba nie dziwne, że się o ciebie troszczę? Twoje zdrowie jest dla mnie i dla nas wszystkich najważniejsze. Ja będę zajmowała się kuchnią tak jak obiecałam Magdzie. Ty odpoczywaj i mną się nie przejmuj, babciu. Dam sobie radę — zapewniłam, podchodząc do kuchenki i mieszając energicznie jajecznicę, by ta się nie przypaliła.
— Skoro tak uważasz, ale pamiętaj, że zawsze chętnie ci we wszystkim pomogę, Alu. — Babcia poszła wyjąć z komody talerze, które następnie rozłożyła na stole w jadalni. Z szuflady wyjęła sztućce i szklanki, po czym również zaniosła je na stół.
Ja w tym czasie wyłączyłam gaz pod patelnią i postawiłam jajecznicę na podstawkę, by nie przypalić obrusu.
Na tę chwilę do jadalni weszła Magda ziewając rozdzierająco, a jej lekko potargane jasne włosy tworzyły aureolę wokół głowy.
Na nasz widok przystanęła i mogłam przysiąc, że zaszkliły jej się oczy.
— Już kucharzycie, co? — zauważyła, chrząkając i chcąc jakoś zamaskować swoje wzruszenie.
— Od samego rana. Ale to babcia wstała pierwsza, żeby przygotować dla nas śniadanie — zauważyłam, zerkając na babcię Ludkę, która z miną niewiniątka kroiła chleb, udając, że nie słyszy.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo z siostrą, a potem zasiadłyśmy za stołem, by zająć się posiłkiem. Jajecznica pachniała tak obłędnie, że aż zaburczało mi w brzuchu, co nie uszło uwadze Magdzie i babci. Obie roześmiały się wesoło, a ja pogroziłam im żartobliwie palcem.
Po chwili do jadalni wszedł również mój szwagier, Rafał, który był wysokim, przystojnym brunetem i skradł serce mojej siostry. Choć ich miłość była burzliwa, miała swoje wzloty i upadki, to kochali się na zabój.
Taka miłość jak ich zdarzała się tylko raz i była wyjątkowa. Marzyłam o tym, że kiedyś też poznam smak takiego uczucia. Póki co wiodłam życie szczęśliwej singielki, która realizowała swoje pasje i to mi wystarczało.
— Cześć, młoda. Jak tam? Co słychać? — zagaił Rafał i podszedł, żeby się przywitać, całując mnie w policzek.
Oddałam uścisk, a potem znów zasiadłam za stołem i odparłam:
— Dobrze, też się cieszę, że cię widzę, szwagrze. Będziemy się teraz częściej widywać, więc mogę ci któregoś razu opowiedzieć o swojej pracy w restauracji, choć podejrzewam, że Magda i tak o wszystkim ci mówi… — zawiesiłam znacząco głos spoglądając na siostrę uważnie, na co ona lekko się speszyła i uciekła wzrokiem.
— To prawda, ale nie ma to jak usłyszeć wieści z pierwszej ręki. — Rafał puścił do mnie oczko, a ja się roześmiałam.
Na co Magda wyglądała jakby zjadła cytrynę.
— Nie bocz się, kochanie. Wiesz przecież, że żartujemy z Alą, prawda? — Szwagier objął siostrę i dał jej całusa, na co ona pacnęła go ręką w ramię i posłała mu groźne spojrzenie.
Lubiłam patrzeć jak się przekomarzają, wiadomo jak to mówią „kto się czubi ten się lubi”, a ich związek od początku był bardzo żywiołowy. W głębi serca zazdrościłam Magdzie takiej miłości. Widząc jak Rafał na nią patrzy zapragnęłam, aby na mnie też ktoś tak kiedyś spoglądał, a przed oczami pojawiła mi się twarz Maćka. Szybko pozbyłam się z głowy głupich myśli i zajęłam jajecznicą.
Musiałam zapomnieć o nim najszybciej jak się da. On i tak nie zwracał na mnie uwagi, a ja nie chciałam skończyć ze złamanym sercem.
Już wolałam życie singielki. Może i samotne, ale przynajmniej oszczędziłam sobie rozczarowania i wstydu. Nic tak nie bolało jak nieodwzajemniona miłość.
Kończyliśmy śniadanie, kiedy do jadalni wbiegli Julka z Kubą.
— Mamo, chcemy pić! — zawołała siostrzenica już od progu. Oboje podbiegli do stołu, by sięgnąć po szklanki z zimną lemoniadą, której nigdy nie brakowało, i którą babcia przygotowywała litrami.
Dzieciaki musiały od rana biegać po dworze, bo miały lekko zarumienione twarzyczki i wilgotne ubranka oraz zabłocone buciki, ale wyglądały na szczęśliwe.
Patrząc na nich przypomniałam sobie, jak my z Magdą i Maćkiem bawiliśmy się na łące lub w ogrodzie. W takich chwilach marzyłam o wehikule czasu, który przeniósłby mnie w przeszłość i raz jeszcze pozwolił przeżywać te chwile pełne beztroskiej radości i zabawy.
Sama jakoś nigdy nie marzyłam o rodzinie, mężu i dzieciach. Jednak teraz patrząc na ten sielski obrazek coś się we mnie zmieniło. Mimo to postanowiłam odepchnąć te myśli na dno serca i zająć się tym po, co tutaj przyjechałam, czyli prowadzeniem kuchni.
„Za trzy miesiące wracam do Warszawy, więc na bok sentymenty i czas brać się za gotowanie”, zdecydowałam dopijając herbatę i wstając od stołu.
MACIEJ
Z samego rana zbudziło mnie pianie koguta. Nasz wiejski zegar nigdy się nie spóźniał i był najlepszym budzikiem. Leżałem przez chwilę w pościeli obserwując jak promienie słońca odbijają się od firanek i błękit za oknem, bo z tej perspektywy miałem idealny widok na niebo.
Przeciągając się z pomrukiem przewróciłem się na bok i podłożyłem dłoń pod policzek na chwilę przymykając oczy, a wtedy do moich myśli wkradł się obraz Alicji.
Nie wiedzieć czemu wciąż widziałem w wyobraźni jej twarz, tak samo jak wracałem w myślach do naszej ostatniej rozmowy.
Z lekkim zdziwieniem zauważyłem, że lubię z nią przebywać, a nasze rozmowy dają mi wiele przyjemności. Ona była zupełnie inna niż Magda.
I nie chodziło tylko o wygląd zewnętrzy, ale również o charakter i sposób bycia.
Czemu to w niej się nie zakochałem?
Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze, a tak wciąż nosiłem w sobie cień uczuć do Magdy, która wiodła szczęśliwe życie u boku innego mężczyzny.
Serce to głupi organ. Lepiej kierować się umysłem. Przynajmniej człowiek nie jest narażony na ból i tęsknotę. Co zrobić, żeby zapomnieć o kimś, kto był w naszym sercu przez tyle lat? Jak sprawić, żeby to serce zaczęło bić dla kogoś innego?, zastanawiałem się.
Zły na siebie i swoje uczucia odrzuciłem kołdrę i wstałem, by uszykować się do pracy. Każdego ranka pomagałem tacie w obrządku, karmiłem drób, wybierałem jajka, wyprowadzałem kozy, które wpierw wydoiła mama, a później szykowałem się do pracy na taksówce. Zwykle pierwszy kurs zaczynałem o dziewiątej.
Kiedy wyszedłem przed dom zobaczyłem jak Alicja wchodzi właśnie do ogrodu, więc nie zastanawiając się wiele ruszyłem w tamtym kierunku.
Dzisiaj miała na sobie koszulkę i spodenki, a włosy związała przez co wyglądała dziewczęco i niewinnie. Jej delikatna uroda kontrastowała z soczystą zielenią trawy i kolorowymi kwiatami, które rosły w ogródku — werbeną, szałwią, hiacyntami, bratkami i nasturcjami. Od małego znałem się na kwiatach, bo często pomagałem mamie i babci Jadzi w ogrodzie. Lubiłem rośliny, kwiaty, przyrodę. Może i było to niemęskie, ale tutaj nie musiałem się przejmować, tym co ludzie pomyślą. Każdy z sąsiadów znał mnie od dzieciństwa i często chodziłem pomagać w różnych pracach ogrodniczych i w sadzie.
Kiedy wszedłem do ogródka Alicja pochyliła się akurat, by zerwać kilka bratków.
Chrząknąłem, a wtedy ona spojrzała w moją stronę i lekko się zachwiała, potykając. Gdybym nie podbiegł i jej nie podtrzymał upadłaby na ziemię, obijając sobie kolana.
Patrząc jej w oczy i trzymając ją w ramionach poczułem jak coś dziwnego się ze mną dzieje. Jej zapach i dotyk dłoni na mojej szyi sprawił, że zaschło mi w gardle i nagle zabrakło mi tchu. Jej usta znalazły się zaledwie kilka centymetrów od moich i zapragnąłem poczuć ich smak. Zaskoczyło mnie to. Przecież to była Alicja koleżanka, którą traktowałem jak młodszą siostrę, a nie obiekt pożądania.
Jednak widząc jej rozpalony wzrok, szybki oddech i zarumienioną twarz uświadomiłem sobie, że nie jestem jej obojętny.
Ale może to tylko moja wyobraźnia? Może źle interpretowałem jej zachowanie?
Przecież Magda też na początku wyglądała na zainteresowaną, a potem zrzuciła na mnie kubeł lodowatej wody, gdy oznajmiła mi, że traktuje mnie jak przyjaciela.
Niezręcznie wypuściłem Alicję z ramion.
— Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Na pewno nic ci nie jest? — zerknąłem na nią pobieżnie chcąc się upewnić, że jest cała.
— Nie, to nic takiego. — Machnęła lekceważąco ręką, uciekając wzrokiem i pocierając ręką skroń.
„Skąd ta nagła troska o nią?”, pomyślałem ze zdumieniem, błądząc wzrokiem po kwiatach i unikając jej spojrzenia.
Czułem jak mocno bije mi serce, a ręce drżą. Chcąc ukryć swoje zmieszanie schyliłem się, by zerwać kilka kwiatów. Kiedy jej podałem niewielki, kolorowy i pachnący bukiet nasze palce się zetknęły i poczułem miłe ciepło.
Policzki Alicji się zaróżowiły, a ona spuściła powieki lekko przestępując z nogi na nogę, jakby była zdenerwowana.
— Dziękuję, muszę uciekać. Spotkamy się wieczorem — rzuciła tylko i wyminąwszy mnie, wybiegła z ogrodu.
A ja stałem jeszcze dłuższą chwilę uświadamiając sobie z lekkim zaskoczeniem, że od niedawna cytryna i mięta, to moje ulubione zapachy, a niebieski to mój ulubiony kolor. Jak nic musiałem oszaleć.
Na szczęście szybko pozbyłem się głupich myśli, wychodząc z ogrodu i wsiadając za kierownicę swojego auta. Za pół godziny musiałem być w Giżycku.
A wieczorem czekało mnie spotkanie z Alicją. Z jednej strony cieszyłem się na nie, a z drugiej czułem dziwny niepokój.
Nie chcąc dłużej analizować swoich uczuć, odpaliłem auto i wyjechałem na drogę, by skierować się ku głównej trasie prowadzącej do miasta.
Rozdział 4
ALICJA
Po tym, co stało się w ogrodzie długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wciąż pamiętałam dotyk Maćka. Jego zapach, jego rozpalone spojrzenie wpatrzone we mnie. To, jak mocno trzymał mnie w ramionach.
Przez chwilę wydawało mi się, że on też coś poczuł, ale było to tak ulotne, że sama nie wiedziałam, czy to nie wyobraźnia spłatała mi figla.
Ten przelotny kontakt sprawił, że serce biło mi jak szalone i miękły nogi, które zrobiły się jak z waty. Działał na mnie jak żaden inny mężczyzna. Jego mocne dłonie, silne ramiona i gładka, opalona skóra sprawiały, że przechodziły mnie dreszcze. I nie takie jak wtedy, gdy dotykałam stopami zimnej podłogi, lecz gorące sprawiające, że rwał mi się oddech i wirowało w głowie od nadmiaru emocji.
Kiedy się odsunął poczułam nagłe skrępowanie całą tą sytuacją nie wiedząc gdzie oczy podziać. A gdy Maciek zerwał kwiaty i podał mi bukiet poczułam ciepło jego dłoni, i znów zapomniałam języka w gębie. Stałam jak kołek niezdolna wydobyć z siebie głosu, choć normalnie byłam wygadana i rzadko zamykała mi się buzia. Przy nim zachowywałam się jakbym miała problem z wysławianiem się. Na szczęście udało mi się stamtąd uciec i uniknąć jeszcze większej kompromitacji. Nie chciałam, by poznał moje uczucia. Był przyjacielem z dzieciństwa i nie mogłam pozwolić, żeby stał się dla mnie kimś więcej, bo zamierzałam wyjechać jak tylko skończy się lato.
„Po co komplikować jemu i sobie życie? Po co mi złudzenia, gdy wiem, że z tego i tak nic by nie wyszło, bo on traktuje mnie jak koleżankę albo młodszą siostrę”, pomyślałam.
Żałowałam przez chwilę, że zgodziłam się na wypad rowerowy po okolicy, ale postanowiłam, że zachowam zimną krew i nie dam niczego po sobie poznać.
„Będę się zachowywać naturalnie i swobodnie”, zdecydowałam przekraczając próg kuchni i biorąc się za gotowanie.
Tego dnia zaplanowałam, że zrobię zupę krem z brokułów, a na drugie danie będzie faszerowany kurczak i ziemniaki z wody. Do tego surówka z kiszonej kapusty. A na deser postanowiłam zrobić domowej roboty lody.
Założyłam fartuch, włączyłam radio i zabrałam się za krojenie warzyw. Tak pochłonęło mnie to zajęcie, że dopiero, gdy zaczęli schodzić się pierwsi goście uświadomiłam sobie upływ czasu. Wniosłam do jadalni wazę z zupą, a potem drugie danie.
Magda trochę mi pomogła, nakryła do stołu i wnosiła kolejne półmiski śmiejąc się, że chyba naszykowałam tyle jedzenia, że starczy na połowę sezonu.
Ale ja już tak miałam, że gdy zajęłam się gotowaniem zapominałam o całym świecie w pełni oddając się temu zajęciu i wkładając w nie całe serce. Uśmiechy błogości i zadowolenia na twarzy gości były dla mnie najlepszą nagrodą. W takich chwilach uświadamiałam sobie, że to co robię ma sens, a dobre jedzenie sprawia, że ludzie mają więcej energii do działania i poprawia im się nastrój. Sama byłam tego najlepszym przykładem. Nie miałam autorytetów kulinarnych, no może poza babcią Ludką i Robertem Makłowiczem. Jeszcze na studiach marzyłam, by kiedyś tak jak on podróżować po świecie, gotować i próbować nowych smaków. Jednak z czasem uświadomiłam sobie pracując w restauracji, że to mrzonki, a prawdziwe życie to pasmo poświęceń i zwykłej codziennej rutyny.
„Może tutaj uda mi się ją przerwać?”, pomyślałam z nadzieją, kończąc robić deser i wkładając go do lodówki.
MACIEJ
Tego dnia głównie woziłem turystów pokonując trasę z Giżycka do Mikołajek. Miałem też kilka kursów do Wilkasów, które były chętnie odwiedzane przez przyjezdnych, ponieważ we wsi znajdowała się bogata baza noclegowa z wypożyczalnią sprzętu wodnego, a nad jeziorem można było skorzystać z kilku plaż i kąpielisk.
Natomiast do Giżycka najczęściej woziłem turystów do Twierdzy Boyen, którą w sezonie letnim udostępniano do zwiedzania. Była świetnie zachowaną fortyfikacją z połowy XIX wieku.
Strzelce też nie były gorsze jeśli chodzi o atrakcje turystyczne, bo można było u nas wynająć kajaki, rowery wodne i łodzie wiosłowe, a także spędzić czas na plaży, gdzie działała przystań. Poza tym można było spędzać czas wybierając się na wycieczki, zarówno piesze jak i rowerowe, bo te tereny bogate były w ciekawe i bardzo malownicze trasy.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz i zobaczyłem, że dzwoni mój kumpel, Damian. Znaliśmy się od podstawówki, do której chodziliśmy w Wilkasach.
— Cześć, co tam stary? — zapytałem, jak tylko odebrałem, jednocześnie zatrzymując auto na poboczu drogi.
— Nie wpadłbyś dzisiaj do mnie na piwo? Chciałem pogadać?
Damian prowadził tawernę w Wilkasach, którą odziedziczył po rodzicach. Całkiem nieźle sobie radził, bo w sezonie lokal był oblężony przez turystów spragnionych zimnego piwa, a wieczorami urządzano w niej potańcówki dla miejscowych i gości.
— Chętnie, ale jestem już umówiony. Może jutro? — zaproponowałem, jednocześnie zastanawiając się jaki mógłby być powód spotkania, ale szybko o tym zapomniałem, gdy przed oczami pojawił mi się obraz Alicji, którą rano trzymałem w ramionach.
Na myśl o niej znów zrobiło mi się gorąco i ogarnęła mnie fala pożądania. Zaciskając dłoń w pięść i przymykając oczy, stłumiłem jęk. Nie chciałem, by kumpel poznał po głosie, że coś jest nie tak.
— Dobra, może być. Do zobaczenia — odparł Damian, po czym się rozłączył.
Siedziałem jeszcze chwilę nim odpaliłem silnik, zastanawiając się czemu spotkanie z koleżanką z dzieciństwa jest dla mnie ważniejsze od spotkania z najlepszym kumplem. Nie chciałem analizować tego dłużej niż było to konieczne, więc szybko przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem. Miałem jeszcze dwa kusy i nie chciałem się spóźnić wiedząc, że niezadowolony klient to mniejszy napiwek.
Dopiero koło osiemnastej skończyłem zmianę i zmęczony całodzienną jazdą marzyłem jedynie o prysznicu i dobrej kolacji. Na szczęście zapobiegliwa mama przygotowała mi jedzenie, więc nie musiałem się martwić, że głodny pójdę na spotkanie z Alicją.
W domu szybko się wykąpałem i przebrałem, a potem zjadłem kolację — schab ze śliwką na zimno podawany z ciemnym pieczywem i mocną, aromatyczną herbatą.
Lubiłem dobrze zjeść. Była to jedna z niewielu przyjemności, jakim się oddawałam. Nie musiałem się martwić nadwagą, bo miałem dobrą przemianę materii, a poza tym uwielbiałem aktywność na świeżym powietrzu, i jak tylko miałem czas wybierałem się na piesze wędrówki, na rower lub na kajaki. Wcześniej zwykle sam, czasem z Damianem, ale liczyłem że chociaż przez lato będzie mi towarzyszyć Ala.
„Zawsze to jakaś odmiana, poza tym milej spędzać czas z kobietą niż samotnie”, pomyślałem uśmiechając się do swoich myśli.
Szybko dokończyłem kolację, umyłem zęby, a potem wyszedłem, by z garażu wyciągnąć rowery.
Na szczęście przed rozpoczęciem sezonu zawsze je czyściłem, czasem coś w nich naprawiłem, jak przeskakującą przerzutkę albo napompowałem koła, więc teraz były gotowe, by z nich skorzystać.
Poza tym w sezonie czasem wypożyczaliśmy je turystom, którzy odwiedzali letnisko Magdy. Jeden z rowerów był czarny górski, drugi czerwony, damka. Pomyślałem, że Ali będzie na nim wygodniej jechać tym bardziej, że wymieniłem siodełko na wygodniejsze, bo w poprzednim sezonie turyści narzekali, że się niewygodnie jeździ. Ja co prawda tak nie uważałem, ale klient nasz pan i trzeba o niego dbać.
Tym samym teraz miałem dwa rowery w sam raz nadające się na wyprawę po okolicy. Zdecydowałem, że pojedziemy na przystań, a potem zrobimy rundkę wzdłuż jeziora, gdzie wiodła malownicza ścieżka. Z jednej strony ciągnął się szpaler drzew a z drugiej łąka porośnięta wysoką trawą. Ścieżka była piaszczysta gdzieniegdzie wysypana drobnymi kamykami, bo po ulewnych deszczach tworzyły się na niej dziury i nierówności.
Kiedy wyprowadziłem rowery z garażu, Alicja akurat weszła na podwórko i pomachała na mój widok. Ubrana była w granatową bluzę i jeansowe spodenki przed kolana, a na nogach miała tenisówki. Włosy zostawiła rozpuszczone.
Wyglądała na odprężoną i zrelaksowaną, jakby nie spędziła całego dnia na nogach.
„To pewnie zasługa naszego klimatu, że człowiek szybko się regeneruje i, że nie przejmuje się drobnostkami”, pomyślałem.
— Cześć, widzę że jesteś dobrze przygotowany do naszej przejażdżki… — zagaiła, uśmiechając się do mnie ciepło.
— Jak widzisz — wzruszyłem ramionami, jednocześnie wstając i wycierając ręce w szmatkę do czyszczenia rowerów.
Przez moment staliśmy w milczeniu patrząc sobie w oczy, jednak chwilę ciszy przerwało pianie koguta, który oznajmiał, że czas na wieczorny odpoczynek.
Drgnąłem, po czym odłożyłem ścierkę i przesunąłem rower w kierunku Ali, by ta go odebrała, a gdy to zrobiła wtedy ja wziąłem drugi, i ruszyliśmy do drogi.
— To jaką trasę dla nas wymyśliłeś? — zapytała zaciekawiona, zerkając na mnie katem oka.
— Sama zobaczysz, myślę że ci się spodoba — odrzekłem, wsiadając na rower.
Alicja poszła w moje ślady i już po chwili oboje pedałowaliśmy kierując się do ścieżki prowadzącej nad jezioro. Nadchodził wieczór, niebo robiło się ciemno-granatowe, jezioro ciche i nieruchome lekko migotało, szumiały drzewa, pachniało algami i wodorostami.
— Tutaj jest tak cudownie. Nawet nie wiesz jak kocham te widoki i ubolewam nad tym, że nie mogę ich oglądać tak często jakbym chciała — rzekła z cichym westchnieniem Alicja, a jej twarz jakby posmutniała.
— A co stoi na przeszkodzie? Przecież możesz tu przyjeżdżać tak często jak chcesz — zauważyłem, zerkając na nią przelotnie.
— To nie jest takie proste, Maciek. Praca w restauracji pochłania większość mojego czasu, tym bardziej teraz, gdy chcę się starać o awans, sam więc rozumiesz… — odparła, wzruszając ramionami.
— Rozumiem, ale nie powinnaś się tym martwić. Ciesz się latem, słońcem i mazurskimi krajobrazami. Masz teraz okazję, by korzystać z tego co daje nasza przyroda — stwierdziłem tonem mentora.
Przecież nic nie stało na przeszkodzie, by mogła korzystać tutaj z życia. Była młoda, ładna i wesoła. Jednak ta myśl sprawiła, że poczułem ukłucie zazdrości wyobrażając sobie, że Ala spotyka się z innym facetem.
Zaskoczony własną niespodziewaną reakcją odepchnąłem od siebie to niemiłe uczucie postanawiając, że będę cieszył się naszym spotkaniem i przestanę, co chwila wszystko analizować. Tak było lepiej, dla mnie i dla niej.
Jechaliśmy w ciszy. Od czasu do czasu zatrzymując się a to na przystani, a to w jakimś zakątku nad jeziorem. Wróciliśmy, gdy zaczynało zmierzchać.
Gdy odstawiliśmy rowery chwilę staliśmy przed moim domem.
— Dziękuję za miło spędzony czas. Wiesz, chyba tego potrzebowałam, choć podejrzewam, że jutro będę miała zakwasy — zaśmiała się Alicja, tłumiąc parsknięcie.
— Nie ma za co, polecam się na przyszłość — odparłem, również się uśmiechając.
— Może w ramach podziękowania wpadniesz jutro na obiad? — zaproponowała, patrząc mi prosto w oczy.
Jej niebieskie spojrzenie miało hipnotyczną moc, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, więc tylko skinąłem głową.
— Jasne, bardzo chętnie. Jak będę miał przerwę to zajrzę do was do letniska — odpowiedziałem.
Alicja uśmiechnęła się uradowana, a jej oczy rozjaśniły się jak u dziecka na widok nowej zabawki.
— To świetnie, jesteśmy umówieni. Fajnie było przez chwilę czułam się jakbym znów miała dziesięć lat — powiedziała, rumieniąc się lekko.
— Sama widzisz, że nigdzie nie będzie ci tak dobrze jak w Strzelcach — zauważyłem, posyłając jej zawadiacki uśmiech. — Przemyśl to, gdy będziesz podejmowała decyzję.
Alicja nagle posmutniała, a jej oczy przygasły.
Poczułem się jak dureń. Znów palnąłem coś bez pomyślenia. Nie chciałem jej zrobić przykrości, a jednak po raz kolejny stałem się źródłem jej zmartwienia.
— Muszę uciekać. Zrobiło się późno — odparła zmieszana, po czym odwróciła się na pięcie i szybko odeszła.
Stałem przed domem jak kretyn i wygarniałem sobie, że znów zachowałem się jak słoń w składzie porcelany.
„Muszę ją przeprosić”, zdecydowałem nim wszedłem do domu.
Rozdział 5
ALICJA
Wyprawa rowerem po okolicy z Maćkiem, na którą tak czekałam okazała się dużo fajniejsza niż się spodziewałam. Choć zakończyła się trochę niezręcznie. Sama nie wiedziałam czemu tak zareagowałam na jego słowa. Poczułam się nieco stłamszona, jak mała dziewczynka, która nie ma swojego zdania i musi się liczyć ze zdaniem innych. Nie winiłam Maćka za to, co powiedział. Bardziej zabolało mnie to, że mógł mieć rację. Przecież to ode mnie zależało jak będę żyła i, co najważniejsze gdzie. Praca w restauracji była całym moim życiem, kochałam ją, a jednak będąc tutaj czułam, że to moje miejsce na ziemi. Choć nie chciałam tego przyznać sama przed sobą.
Maciek zabrał mnie na wycieczkę po niezwykle urokliwej trasie, która wiodła wzdłuż jeziora. Byliśmy na przystani, obserwowaliśmy łodzie i żaglówki. Wciąż pamiętałam to uczucie niezwykłego spokoju, gdy tak staliśmy i w milczeniu obserwowaliśmy jezioro i zachód słońca.
To było coś takiego, co pamięta się przez całe życie. Myślę, że składa się ono właśnie z takich momentów, które pielęgnujemy i wracamy do nich zawsze wtedy, gdy jest nam źle. To była taka magiczna chwila, że aż ścisnęło mnie za serce.
Na szczęście Maciek nic nie zauważył, stał wpatrzony w taflę wody, zamyślony. W tamtej chwili wydał mi się taki obcy i daleki. Jednak czułam całą sobą jego bliskość, ciepło jego skóry, jego zapach, który drażnił moje zmysły. Podobał mi się, ciągnęło mnie do niego, ale nie potrafiłam zdobyć się na szczerość i wyznać mu swoje uczucia. Bałam się rozczarowania i nie chciałam cierpieć. Musiałam z kimś o tym porozmawiać.
Kiedy weszłam do domu panowała w nim błoga cisza. Wszyscy musieli już znajdować się w swoich pokojach. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam dzbanek z lemoniadą. Nalałam napoju do szklanki i sączyłam powoli, gdy usłyszałam kroki i ktoś wszedł do kuchni.
To była Magda ubrana w błękitną piżamę, a na nogach miała puchate kapcie.
— Już wróciłaś? I jak było? — zapytała, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
Wzruszyłam ramionami i upiłam łyk lemoniady.
— Chyba dobrze. Magda… — rzekłam w zadumie. — Czy mogę cię o coś zapytać… — zmieszałam się odrobinę, zastanawiając, jak zapytać ją o radę.
— No pewnie. Mów o co chodzi. Coś się martwi? — Siostra popatrzyła na mnie badawczo, a jej twarzy wyrażała szczerą troskę.
— Chodzi o Maćka… — zakłopotałam się, odgarniając włosy za ucho. — Chyba coś do niego czuję — wyznałam, przymykając na moment oczy i czując jak mocno wali mi serce.
— Och, prawdę mówiąc zaskoczyłaś mnie… A on? Powiedział coś? — Magda wyglądała na zawstydzoną.
— No właśnie nie… — zmarszczyłam brwi. — Chyba traktuje mnie jak przyjaciółkę albo co gorsza siostrę, ale nie wiem co robić. Czy mówić mu o tym, że mi się podoba? Nie chcę go stracić… — przyznałam, mocniej zaciskając dłonie na zimnej szklance.
— Muszę ci coś powiedzieć… — Magda wyglądała na zakłopotaną. — Powinnaś o tym wiedzieć nim podejmiesz decyzję. Maciek był we mnie zakochany, może nadal coś do mnie czuje, nie wiem, ale nie chcę żebyś cierpiała — powiedziała cichym głosem.
Słowa siostry były jak obuchem w głowę. Poczerwieniałam i ogarnął mnie gniew.
— Co ty mówisz? To nie może być prawda. Nie wierzę ci! — rzuciłam ze złością. — Jesteś zazdrosna! — wypaliłam, z hukiem odstawiając szklankę na blat.
— Kiedy to prawda. Nie okłamałabym cię w takiej sprawie. Zapytaj Maćka — odparła Magda urażonym tonem.
— Daruj sobie te tłumaczenia! — syknęłam. — Nie mogę na ciebie patrzeć! Jesteś podła i zawistna! Zawsze uważałaś się za lepszą i to tobie trafiało się wszystko, a dla mnie nie zostawało nic! Ty byłaś tą ładniejszą, mądrzejszą. A ja ciągle żyłam w twoim cieniu. Wiesz jak się czułam? — zapytałam z wyrzutem nie mogąc pohamować łez, które już zaczęły płynąć.
Magda stała jak zamurowana wpatrując się we mnie zszokowanym wzrokiem, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens moich słów.
— Nigdy mi o tym nie mówiłaś — zauważyła wstrząśnięta. — Przykro mi, że tak się czułaś, ale to nieprawda. Jesteś wspaniałą młodą kobietą. Piękną i mądrą. Wesołą, żywą i pogodną. To ja tobie zazdrościłam tej pogody ducha — wyznała ze skruchą, a jej oczy zaszkliły się.
— Nie chcę o tym teraz rozmawiać, idę się położyć. To dla mnie zbyt wiele — oznajmiłam, wymijając ją i wychodząc z kuchni.
Kiedy weszłam po schodach na poddasze i znalazłam się w swoim pokoju rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się na dobre. Było mi tak źle, że chciałam umrzeć. Słowa Magdy sprawiły mi ogromny ból. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziała.
Znów poczułam palącą złość, zazdrość i gniew. Ona zawsze dostawała to, co najlepsze. Nawet Maćka, choć go nie chciała, a ja? Co ja miałam? Nic. Samotność i nieszczęśliwą miłość.
Musiałam porozmawiać z Maćkiem i zapytać go o to, co czuje. Jeśli faktycznie kochał Magdę, to nie mogłam liczyć na to, że będzie chciał ze mną być. Tym bardziej, że czułabym się jak nagroda pocieszenia. Coś co dostajesz, gdy nie możesz mieć tego, czego pragniesz. Teraz dopiero uświadomiłam sobie beznadziejność swojej sytuacji.
Kiedy rano się obudziłam okazało się, że zasnęłam w ubraniu na łóżku. Wstałam z trudem przecierając zaczerwienione od płaczu oczy. Czułam się pozbawiona energii i osowiała, ale musiałam wstać, by zająć się kuchnią. Umyłam w łazience twarz, po czym przebrałam się w pierwsze z brzegu czyste ubranie i wyszłam z pokoju.
W kuchni nikogo nie było, więc odetchnęłam z ulgą i zajęłam się przygotowywaniem śniadania dla letników. Miałam nadzieję, że gdy zajmę się pracą nie będę myślała o tym, co wczoraj się wydarzyło.
Nie mogłam patrzeć na Magdę, nie wiedziałam czy chcę się skonfrontować z Maćkiem i usłyszeć, co naprawdę czuje. Byłam tchórzem, ale wolałam to, niż poznać prawdę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Chciałam się przygotować do tej rozmowy, bo wiedziałam, że jej nie uniknę.
Przez ten czas postanowiłam unikać Maćka i spotkań z nim. Czekała mnie też rozmowa z siostrą, której bałam się nie mniej niż tamtej, ale przyszedł czas, żebyśmy wreszcie zdobyły się na szczerość i wyjaśniły sobie wszystko to, co uzbierało się przez te wszystkie lata.
„Może babcia Ludka powie mi, co zrobić?”, pomyślałam z nadzieją i zabrałam się do pracy.
MACIEK