E-book
7.88
drukowana A5
38.06
W pogoni za snem

Bezpłatny fragment - W pogoni za snem


Objętość:
167 str.
ISBN:
978-83-8414-740-5
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 38.06

Cień w deszczu

Był początek lipca, sobotni wieczór, a letnia noc tętniła życiem. Przez otwarte okno wpadał radosny gwar — śmiechy, rozmowy, dźwięki muzyki. Miasto cieszyło się beztroską wakacji, ale Malwina czuła się tak, jakby ten świat już do niej nie należał. Z irytacją zatrzasnęła okno. Nie obchodziły jej cudze radości. Nie dzisiaj. Nie po tym, jak jej własne życie rozpadło się w jednej chwili. Jej wzrok padł na zdjęcie stojące na komodzie. Maj, jej urodziny. Ona i Paweł, elegancko ubrani, wtuleni w siebie, uśmiechnięci. Jeszcze dwa miesiące temu byli nierozłączni, mieli wspólne plany i marzenia. Za tydzień mieli razem wylecieć do Anglii, zamieszkać razem, zacząć nowy etap. A dziś? Dziś Paweł spojrzał jej w oczy i oznajmił, że się zakochał. W innej. „Przepraszam, tak wyszło” — rzucił sucho, a ona poczuła, jak świat wali jej się na głowę. Próbowała go zatrzymać, zrozumieć, zapytać, kim jest ta nowa, kiedy to się stało. Ale on już był jedną nogą za drzwiami, jakby nie mógł się doczekać, by wrócić do swojego nowego życia. Na pożegnanie pocałował ją w policzek — zimno, mechanicznie, bez cienia emocji. A potem wyszedł. Malwina została sama. Najpierw wpatrywała się w zamknięte drzwi, jakby liczyła, że za chwilę znów się otworzą. Że wróci, powie, że to wszystko było jakimś głupim żartem, nieporozumieniem, sprawdzianem, z którego oboje wyciągną wnioski i będą żyć długo i szczęśliwie. Ale nie wrócił. Zegar tykał, a ona siedziała na łóżku, obejmując ramionami podkulone nogi. Oczy piekły ją od płaczu, ale łzy wciąż spływały po policzkach. Ból był prawdziwy, tak samo jak świadomość, że to nie sen, tylko jej rzeczywistość. Spojrzała na bilety do Londynu leżące na biurku. Jeszcze rano trzymała je w dłoniach, ciesząc się na myśl o wspólnej przygodzie. A teraz? Teraz patrzyła na nie, jakby były jedynie przypomnieniem jej porażki. Lecieć sama? Zostać? Każda opcja wydawała się równie bolesna.

Burza przyszła nagle. Wiatr szarpał gałęziami, deszcz uderzał w szyby, a grzmoty rozdzierały niebo. Pokój nagle zrobił się duszny, jakby sam wszechświat współodczuwał jej emocje. I wtedy coś ją wyrwało z odrętwienia. Stukot. Najpierw myślała, że to tylko wiatr, ale gdy podeszła do okna, serce podskoczyło jej do gardła. Na ulicy, w strugach deszczu, stała jakaś sylwetka. Mężczyzna w ciemnym płaszczu, z kapturem naciągniętym na twarz. Stał nieruchomo, jakby czekał. Poczuła, jak w jej piersi rodzi się nadzieja.

— Paweł? — wyszeptała.

W jednej chwili wszystkie emocje eksplodowały. Może wrócił? Może jednak zdał sobie sprawę, że popełnił błąd? Może jeszcze wszystko da się uratować?

Bez zastanowienia wybiegła z mieszkania. Deszcz natychmiast przemókł jej cienką koszulkę, bose stopy chlupotały w kałużach, ale ona nie czuła zimna. Biegła do niego, do swojego „jednego jedynego”, gotowa rzucić mu się w ramiona.

— Paweł? To ty? — zapytała drżącym głosem, zatrzymując się kilka metrów od mężczyzny.

Uniósł głowę. Zdjął kaptur. I wtedy wszystko się zatrzymało. To nie był Paweł. To był ktoś zupełnie inny. Mężczyzna o jasnych włosach i oczach tak błękitnych, że nawet przez deszczową zasłonę zdawały się lśnić. Patrzył na nią intensywnie. Jego spojrzenie było dziwnie znajome — jakby już kiedyś na nią patrzył, jakby znał ją od zawsze.

— Malwina — powiedział cicho.

Serce jej zabiło mocniej.

— Skąd znasz moje imię? — szepnęła.

Nie odpowiedział.

Zamiast tego zrobił krok w jej stronę, a potem drugi.

— Jedź do Anglii — powiedział ciepłym, pewnym głosem. — Ja tam na ciebie czekam. Znajdź mnie.

Już miał ją pocałować, gdy nagle wszystko zniknęło. Otworzyła oczy. Pokój był ciemny, jedynie cichy dźwięk budzika oznajmiał, że nadszedł nowy dzień.To był sen. Sen, a jednak… coś w niej drgnęło. Usiadła na łóżku i spojrzała na bilety leżące na biurku.Nie będzie płakać za Pawłem. Nie będzie wracać do przeszłości. Anglia czeka. A może, gdzieś tam, czeka też on.

Lot w nieznane

Poranek był chłodny, a słońce ledwo przebijało się przez gęste chmury. Malwina wsiadła do taksówki, czując dziwne ukłucie w sercu. Jeszcze tydzień temu nie mogła się doczekać, by spakować walizkę i wyruszyć w podróż, a teraz? Teraz towarzyszyła jej mieszanka ekscytacji i niepokoju.

Lotnisko tętniło życiem. Tłum ludzi pędził w różnych kierunkach, a Malwina, która do tej pory wyjeżdżała co najwyżej nad polskie morze, poczuła się jak zagubiona dziewczynka w wielkim świecie. Wszystko wydawało się jej obce — zapach kawy i perfum unoszący się w powietrzu, dźwięk walizek toczących się po posadzce, szybkie, angielskie komunikaty, które ledwo rozumiała.

Z lekką tremą przekroczyła próg samolotu. W samolocie usiadła przy oknie, ciesząc się, że będzie mogła podziwiać widok chmur i choć na chwilę uspokoić myśli. Jednak zanim zdążyła się nimi nacieszyć, usłyszała męski głos obok:

— Hej, czy to miejsce jest wolne?

Podniosła wzrok i na moment zapomniała, jak się oddycha. Mężczyzna, który właśnie wkładał swoją walizkę do schowka, był uderzająco podobny do tego ze snu. Przez sekundę Malwina miała wrażenie, że świat postanowił sobie z niej zażartować.

— Eee… tak, proszę — powiedziała, czując, jak jej serce zaczyna bić szybciej.

Mężczyzna usiadł obok i uśmiechnął się lekko, jakby sam czuł dziwną energię między nimi.

— Marcin — przedstawił się, wyciągając dłoń. — Pierwszy raz lecisz?

— Malwina — uścisnęła jego dłoń. Była ciepła i lekko szorstka. — Tak, pierwszy. Aż tak widać?

— No cóż… — zaśmiał się i wskazał na jej ręce, które kurczowo ściskały podłokietnik. — Spokojnie, samoloty rzadko spadają.

— Wiesz co? To wcale nie było pocieszające! — parsknęła śmiechem, a napięcie w jej ciele momentalnie się zmniejszyło.

Samolot zaczął kołować, a Malwina poczuła znajome uczucie ścisku w żołądku. Kiedy maszyna oderwała się od ziemi, na moment zamknęła oczy. Siła startu wgniotła ją w fotel, a ona miała ochotę wstrzymać oddech. Dopiero gdy unieśli się wyżej, odważyła się spojrzeć przez okno. Widok ją zachwycił. Warszawa kurczyła się w dole, zmieniając się w mozaikę zielonych pól, wijących się rzek i maleńkich domów. Chmury unosiły się jak puszyste wyspy na niebie, a błękit rozciągał się po horyzont.

— Wiesz co? To naprawdę piękne.

— Mówiłem, że latanie nie jest takie złe — Marcin uśmiechnął się.

Rozmowa zaczęła płynąć naturalnie. Okazało się, że mieszka w Londynie, ale często bywa w Bournemouth. Studiował prawo i pracował w kancelarii wujka, który od lat mieszkał na Wyspach. Miał w sobie coś magnetycznego — pasję, pewność siebie, ale jednocześnie luz.

— Anglia to świetne miejsce do studiowania. Poziom uczelni jest wysoki, no i znajomości wujka pomagają, ale wiesz, czego najbardziej mi tu brakuje? — zapytał, opierając głowę na zagłówku.

— Czego?

— Prawdziwej zimy. Śniegu. Tego momentu, kiedy mróz szczypie cię w policzki, a potem wchodzisz do ciepłego domu i czujesz zapach grzanego wina.

Malwina zaśmiała się. Rozmowa stała się coraz swobodniejsza. Marcin opowiadał jej o Londynie, o małych kawiarniach, ukrytych pubach i sekretach miasta, które odkrywał przez lata. Miał dar do opowiadania — Malwina chłonęła każde jego słowo, wyobrażając sobie wąskie uliczki i światła neonów odbijające się w Tamizie. Z każdym kolejnym zdaniem stawał się dla niej coraz bardziej fascynujący.

— Wiesz co? Może kiedyś wpadniesz na kawę, jak będziesz w Londynie? — zaproponował, kiedy samolot zaczął podchodzić do lądowania.

— Może — odpowiedziała z uśmiechem, chowając jego wizytówkę do kieszeni.

Nie wiedziała, czy kiedykolwiek z niej skorzysta, ale czuła, że ten lot był początkiem czegoś nowego.

— A może to ja wpadnę do Bournemouth? — dodał, zerkając na nią. — Pokażesz mi miasto oczami nowo przybyłej?

Malwina uśmiechnęła się szeroko.

— Pewnie. Tylko… nie wiem, czy cię tam znajdę. Bournemouth to takie wielkie miasto…

Roześmiał się i wyciągnął telefon.

— To może podasz mi swój numer, żebyśmy uniknęli takich dramatów?

Zawahała się na sekundę, ale potem podała mu numer.

Marcin okazał się prawdziwym dżentelmenem. Nie tylko pomógł jej z walizką i pokazał, jak odnaleźć się w tym ogromnym, pulsującym życiem mieście, ale też towarzyszył jej aż do stacji autobusowej Wiktoria w centrum Londynu, skąd miała kontynuować swą podróż na południe Anglii. Malwina była mu za to bardzo wdzięczna. To był jej pierwszy raz w tak dużym mieście, a sama na pewno by się zgubiła. Rozmawiało im się tak lekko, jakby znali się od lat. Malwina śmiała się do łez, a jego opowieści o Londynie brzmiały jak obietnica niezapomnianych przygód. Gdy dotarli na stację Victoria, żegnali się niczym starzy znajomi.

— Na pewno cię odwiedzę — obiecał Marcin, wręczając jej bilet na autobus. — Bournemouth to przecież rzut beretem.

— Trzymam cię za słowo — odpowiedziała, choć już teraz czuła lekką pustkę na myśl, że zaraz odjedzie.

Autobus ruszył, a Malwina przez chwilę wpatrywała się w tłum na peronie, próbując dostrzec go pośród mijających ją ludzi. W końcu westchnęła i odwróciła wzrok. Dopiero co go poznała, a już musiała się żegnać. Oparła głowę o szybę, patrząc na przesuwające się za oknem krajobrazy. Londyn powoli zostawał za nią, a przed nią rozciągała się Anglia — zupełnie nowa, pełna możliwości i nieznanych ścieżek. „Aż dziwne, jak szybko goi się rana po Pawle” — pomyślała, zaskoczona swoją nagłą radością życia. Wibracje telefonu wyrwały ją z rozmarzenia.

— No w końcu! Już myślałem, że cię porwali! — usłyszała znajomy głos Darka, który rozbrzmiewał w słuchawce z typową dla niego energią.

— Przepraszam, trochę się zagapiłam…

— Pewnie znowu bujasz w obłokach i rozmyślasz o sensie życia! — zaśmiał się.

— Coś w tym stylu — przyznała, uśmiechając się pod nosem.

— Będziesz na miejscu za jakieś dwie godziny, tak?

— Tak, czekaj na mnie.

Rozłączyła się i spojrzała na ekran telefonu. Dwa numery. Dwa różne światy. A ona była gdzieś pomiędzy, na początku zupełnie nowej przygody.

Witaj w Bournemouth

Malwina miała przed sobą jeszcze dwie godziny jazdy autobusem. Rozsiadła się wygodnie, oparła głowę o szybę i pozwoliła myślom swobodnie krążyć. Anglia była zupełnie inna niż sobie wyobrażała — zadbana, zielona, pełna urokliwych domków z cegły i starannie przystrzyżonych trawników. Nawet pogoda zdawała się ją przywitać wyjątkową łaskawością — słońce przeglądało się w oknach mijanych budynków, a błękitne niebo przecinały jedynie pojedyncze, leniwe chmury. Patrzyła na ten nowy świat z zachwytem i lekkim niedowierzaniem. Jeszcze tydzień temu nie była pewna, czy powinna tu przylecieć, a teraz dziękowała losowi, że odważyła się na ten krok.

— Paweł naprawdę stracił okazję życia — pomyślała z satysfakcją.

To było wręcz niewiarygodne. Jeszcze niedawno wydawało jej się, że świat się kończy, a teraz… teraz czuła się lekka, wolna. Może to był ten znak, na który czekała? Sen o tajemniczym mężczyźnie, który kazał jej lecieć, zmaterializował się tak szybko w osobie Marcina, że aż trudno było jej w to uwierzyć. Już nie mogła się doczekać, kiedy znowu się zobaczą. Z uśmiechem na twarzy przymknęła oczy, wsłuchując się w jednostajny szum silnika. Nawet nie zauważyła, kiedy odpłynęła. Obudziło ją lekkie szturchnięcie.

— Miss, we’re in Bournemouth — powiedział kierowca z wyrozumiałym uśmiechem.

Zerwała się z fotela i rozejrzała. Za oknem zobaczyła napis „Bournemouth Coach Station”. Z wrażenia serce zaczęło bić jej szybciej.

— To już tutaj! — pomyślała, chwytając bagaż.

Na peronie czekał na nią Dariusz, jej stary znajomy z czasów studiów. Był dokładnie taki, jak go zapamiętała — energiczny, z szerokim uśmiechem i nienagannie ułożonymi włosami, które zawsze wyglądały, jakby właśnie wyszedł od fryzjera. Z daleka machał do niej radośnie, a kiedy podeszła, objął ją serdecznie.

— Malwinka! Nie wierzę, że naprawdę tu jesteś! — zawołał, unosząc jej walizkę, jakby ważyła tyle co piórko.

— Darek! — odpowiedziała z ulgą, wtulając się w jego ramiona.

— No to co, gotowa na małą objazdówkę? Zanim pojedziemy do domu, musisz zobaczyć coś, co cię zachwyci — oznajmił, prowadząc ją do samochodu

Darek mieszkał w Bournemouth już trzeci rok. To on namówił Malwinę i Pawła na wyjazd, opowiadając o Anglii tak, jakby to była ziemia obiecana. Jego historie o malowniczych plażach, międzynarodowym towarzystwie i niekończących się możliwościach działały jak magnes.

— Przyjedźcie, nie pożałujecie. Załatwię wam pracę, mieszkanie, nawet przewodnika po pubach! — żartował w rozmowach.

Malwina i Paweł szybko dali się przekonać. Darek cieszył się jak dziecko. Choć bardzo chwalił sobie życie na Wyspach, to samotność czasami dawała mu się we znaki. Starzy, sprawdzeni znajomi z Polski mogli być tym, czego mu brakowało. Gdy wyrazili chęć przeprowadzki, natychmiast zaoferował pomoc w znalezieniu pracy i mieszkania. Planowali przylecieć latem, zaraz po obronie pracy magisterskiej. Wszystko szło świetnie, dopóki Paweł w ostatniej chwili nie zmienił zdania. Darek był wściekły. Nie dość, że włożył mnóstwo wysiłku w załatwienie mu pracy w banku, to jeszcze przyjaciel nie podał mu żadnego konkretnego powodu rezygnacji.

— Co za nieodpowiedzialny typ — mruczał pod nosem, a jego irytacja rosła z każdą minutą.

Kiedy dowiedział się, że Malwina przylatuje sama, był zaskoczony, ale i dumny. Malwina, kojarzona z Pawłem jak dwie połówki jabłka, postanowiła zrobić krok w nieznane. Próbował wcisnąć ją na stanowisko w banku, które wcześniej zarezerwował dla Pawła, ale szowinistyczny dyrektor nawet nie chciał o tym słyszeć.

— Kobiety w zespole to problemy. Wychodzą za mąż, potem dzieci, urlopy wychowawcze… Nie, dziękuję — powiedział, nie zostawiając miejsca na negocjacje.

Nowy Dom

Zamiast pojechać prosto do domu, Darek postanowił pokazać jej miasto.

— Po co się spieszyć? Pokażę ci, dlaczego tu zostałem — rzucił, skręcając w stronę centrum.

Malwina z zachwytem wpatrywała się w mijane widoki. Kolorowe domki sąsiadowały z nowoczesnymi budynkami, a parki tętniły życiem. Ludzie wylegiwali się na trawnikach, czytając książki albo rozmawiając w grupach. Nagle zza zakrętu wyłoniło się morze.

— Boże, jak tu pięknie! — wykrzyknęła.

Darek uśmiechnął się, widząc jej zachwyt. Jechał wzdłuż plaży, by mogła nacieszyć się widokiem fal i kolorowych budek ustawionych wzdłuż brzegu. Malwina chłonęła każdy detal, od błękitu wody po biel klifów.

W końcu dojechali do ulicy, gdzie stał ich dom. Był to rząd identycznych, dwupiętrowych budynków z małymi ogródkami i niskimi płotkami. Dariusz zaparkował samochód i pomógł jej wyciągnąć walizkę.

— Gotowa na nowy etap? — zapytał z uśmiechem, otwierając drzwi wejściowe.

— Chyba nie mam wyboru — odpowiedziała Malwina, czując jednocześnie niepokój i podekscytowanie.

Zanim zdążyła zrobić krok w stronę drzwi, z domu wybiegło dwóch mężczyzn. Byli niscy, krzepcy, o ciemnych włosach i przenikliwych spojrzeniach, a ich energiczne ruchy sprawiały, że wyglądali jak wyjęci z filmu sensacyjnego.

— Okej, Darek, nie mówiłeś, że będę mieszkać w hollywoodzkim thrillerze… — szepnęła Malwina, spoglądając na niego ukradkiem.

— Spokojnie, to tylko Samir i Ali, moi współlokatorzy. No i od dziś twoi też — dodał, rozbawiony jej miną.

— Witamy! — powiedzieli chórem, szeroko się uśmiechając.

Malwinę trochę wystraszył ich groźny wygląd, ale ich entuzjazm szybko rozwiał jej obawy. Ali chwycił jej walizkę, a Samir wziął ją pod ramię.

— Czekamy na ciebie od rana! — zawołał Ali. — A teraz chodź, przygotowaliśmy coś specjalnego.

Gdy weszli do kuchni, Malwina aż otworzyła usta ze zdziwienia. Na stole piętrzyły się tureckie specjały: aromatyczne szaszłyki, oliwki, nadziewane papryczki, świeżo wypiekany chleb i słodka baklawa.

— Wow, czy wy zawsze tak witacie nowych współlokatorów? — zapytała, rozbawiona.

— Tylko tych wyjątkowych — odpowiedział Samir, puszczając jej oczko.

Malwina zasiadła do stołu, a tureccy gospodarze prześcigali się w podtykaniu jej kolejnych dań.

— Próbuj! To nasza rodzinna receptura — mówił Ali, nakładając jej porcję szaszłyka.

— A te oliwki? Prosto z tureckiego bazaru! — dorzucił Samir.

Mariusz siedział na końcu stołu, delektując się jedzeniem i obserwując z rozbawieniem, jak jego współlokatorzy rywalizują o uwagę Malwiny.

— Oni zawsze tak szaleją przy kobietach — szepnął do niej konspiracyjnie.

Malwina śmiała się w głos, próbując nie zakrztusić się baklawą.

— Jesteście niesamowici. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zjadłam coś tak pysznego — powiedziała, patrząc na nich z wdzięcznością.

Kiedy w końcu napełniła żołądek, ogarnęła ją senność.

— Chyba czas pokazać mi mój pokój — rzuciła, uśmiechając się.

Samir i Ali natychmiast zerwali się na nogi, gotowi do działania.

— Już, już! Zapraszamy na wycieczkę po domu — oznajmił Ali z entuzjazmem.

Dom, choć niewielki, był przytulny. Na parterze znajdowała się kuchnia i salon wyglądający jak żywcem wyjęty ze starego angielskiego filmu.

— To jest nasz retro salon — powiedział Samir z dumą, wskazując na pasiaste tapety, obrazy w złotych ramach i stary kominek.

— Ale mamy też coś nowoczesnego — dodał Ali, wskazując na ogromny telewizor plazmowy i zestaw kina domowego.

— To moje, ale możesz korzystać — oświadczył, jakby właśnie ofiarował jej klucze do zamku.

Malwina rozejrzała się z uznaniem, ale to przeszklona weranda i ogródek skradły jej serce.

— A co to za rupiecie? — zapytała, wskazując na stos gratów na trawniku.

— Spuścizna po poprzednich lokatorach — westchnął Samir.

— Landlord pozwolił nam to wyrzucić, ale jakoś nigdy nie było czasu…

Malwina już miała plan — zrobić z tego miejsca przytulny zakątek na poranną kawę i letnie grille.

Po zwiedzeniu parteru, poprowadzili ją do jej pokoju. Samir i Ali ruszyli przodem, prowadząc ją na piętro. Schody, ku jej zdziwieniu, były wyłożone jasnobrązowym dywanem, który tłumił każdy krok.

— Serio? Dywan na schodach? — zapytała półgłosem, patrząc na Mariusza, który szedł tuż za nią z szerokim uśmiechem.

— Witaj w Anglii — odparł. — Tu dywany są wszędzie. Poczekaj, aż zobaczysz łazienkę.

— Nie mów, że też z dywanem? — spytała, lekko unosząc brew.

Darek tylko uśmiechnął się tajemniczo. Na piętrze zatrzymali się przed małymi drzwiami. Ali zamaszyście je otworzył, jakby chciał pokazać jej sekretną komnatę królewską.

— Oto twoje królestwo — oznajmił z dumą.

Malwina weszła do środka i rozejrzała się. Pokój był niewielki, zaledwie kilka metrów kwadratowych. W rogu stało łóżko z jasną narzutą, obok niego biurko z lampką, a pod oknem — prosta szafa. Ściany zdobiły delikatne, jasne tapety z delikatnym wzorem w róże.

— No cóż, luksus to to nie jest — powiedziała z uśmiechem, choć w duchu czuła lekkie rozczarowanie.

— Ale za to masz najlepszy widok w całym domu — dodał Samir, podchodząc do okna i odsłaniając firankę.

Widok zaparł jej dech w piersiach. W oddali błyszczała tafla wody, a nad nią piętrzyły się zielone klify.

— O rany… — szepnęła. — Za coś takiego mogę wybaczyć nawet dywan w łazience.

— Dziękuję wam za wszystko. Naprawdę. Nie wiem, co bym zrobiła bez waszej pomocy.

Samir i Ali wymienili zadowolone spojrzenia, a potem zniknęli schodami na poddasze, zostawiając ją samą z Darkiem.

Darek usiadł na brzegu łóżka, patrząc na Malwinę, która wciąż stała przy oknie, wpatrując się w klify.

— Jak ci się podoba? — zapytał, wskazując gestem pokój.

Malwina odwróciła się do niego.

— Jest mały, ale… ten widok wszystko wynagradza — odpowiedziała szczerze.

Darek skinął głową i przez chwilę panowała cisza. W końcu zapytał:

— Powiesz mi, co się stało z Pawłem?

Malwina spojrzała na niego zaskoczona.

— Ty nic nie wiesz? — zapytała.

Nie chciał mi powiedzieć. Stwierdził tylko, że zmienił plany — odparł, unosząc brwi.

Malwina westchnęła, opierając się o parapet.

— Tydzień przed wyjazdem powiedział, że to koniec. Że do Anglii się nie wybiera, bo zakochał się w innej — wyjaśniła, wzruszając ramionami, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co mówi.

Darek przyglądał się jej uważnie.

— Co za dureń — mruknął w końcu.

Malwina parsknęła śmiechem. Darek uśmiechnął się lekko.

— Jego strata — powiedział cicho, ale w jego tonie było coś, co sprawiło, że Malwina poczuła dziwne ciepło.

Na chwilę zapadła cisza.

— Okej, daję ci spokój, żebyś mogła odpocząć. Jutro pokażę ci miasto — rzucił, wstając z łóżka.

— Dzięki, Darek. Za wszystko — powiedziała, patrząc na niego z wdzięcznością.

— No, a jak nie będziesz mogła spać, to Samir ma kolekcję tureckich horrorów. Ale na twoim miejscu bym tego nie robił — dodał z rozbawieniem, zamykając drzwi za sobą.

Malwina uśmiechnęła się pod nosem. Choć jeszcze rano nie była pewna, czy podjęła dobrą decyzję, teraz czuła, że zrobiła krok w dobrą stronę i że czeka ją coś wyjątkowego.

Pierwsze kroki w nowym świecie

Nazajutrz Malwina obudziła się dopiero po jedenastej. Dom był cichy jak nigdy. Marzenie. Darek załatwiał coś na mieście, a Samir i Ali byli na zajęciach w collegu.

— Cudownie! Chwila tylko dla mnie — pomyślała z ulgą.

Postanowiła rozpocząć dzień od relaksującej kąpieli. W łazience jednak szybko zrozumiała, że życie na Wyspach to nie tylko widok na morze i urocze klify, ale i pewne wyzwania. Umywalka i wanna miały po dwa krany — jeden do wrzątku, drugi do wody lodowatej jak serce jej byłego.

— Co to za idiotyczny wynalazek? — wymamrotała, próbując zapanować nad dwoma strumieniami jednocześnie.

W końcu, po serii eksperymentów i oparzeniu dłoni, udało jej się napełnić wannę wodą o znośnej temperaturze. Z radością zanurzyła się w pianie, czując, jak opuszczają ją resztki stresu.

Po kąpieli, pachnąca i zadowolona, postanowiła wysuszyć włosy. Przeszukała łazienkę w poszukiwaniu gniazdka, ale bez skutku.

— ¿Serio? Żadnego kontaktu? — mruknęła.

W końcu przypomniała sobie, że w pokoju widziała dwa gniazdka. Znalazła je — jedno przy biurku, drugie obok łóżka. Tyle że zamiast dwóch dziurek miały trzy.

— Jak, na litość boską, mam to podłączyć?! — westchnęła, próbując na siłę wcisnąć polską wtyczkę.

Po kilku nieudanych próbach poddała się, odłożyła suszarkę i postanowiła później zapytać Darka, jak te dziwne urządzenia działają.

Kiedy zeszła do kuchni, zastała miłą niespodziankę. Na stole leżały kanapki, a w ekspresie czekała już zaparzona aromatyczna kawa. Obok stała karteczka:

„Smacznego, Malwinko. Wracam po 14:00. Darek.”

Malwina spojrzała na zegarek — miała ponad dwie godziny. Postanowiła przygotować coś na obiad, żeby odwdzięczyć się za wczorajszą kolację. Zajrzała do lodówki i szafek. Znalazła ser, ziemniaki, paprykę, ostry sos pomidorowy i domową wędzoną kiełbasę, którą mama zapakowała jej na drogę.

— W Anglii na pewno takich rarytasów nie znajdziesz– mruknęła, przypominając sobie słowa mamy.

Malwina była mistrzynią kuchennych czarów — z kilku prostych składników potrafiła wyczarować coś wyjątkowego. Po godzinie zapiekanka parowała w piekarniku, a kuchnię wypełnił obłędny zapach. Gdy Darek wrócił do domu, przywitał go aromat tak intensywny, że poczuł się głodny, zanim zdjął buty.

— Co tu tak pachnie? — zapytał, zaglądając do kuchni.

— Niespodzianka — odparła Malwina, wyjmując zapiekankę z piekarnika.

— Już mieli nakładać, gdy w drzwiach rozległ się zgrzyt klucza. Do środka weszli Samir i Ali, wyglądający na wygłodniałych po całym dniu w collegu.

— Idealnie, zdążyliście na obiad! — zawołała Malwina, zapraszając ich do stołu.

Samir i Ali jedli z apetytem, zachwalając zapiekankę.

— To niesamowite! Co to za danie? — zapytał Ali, oblizując widelec.

Malwina wzruszyła ramionami.

— Nic specjalnego, taka szybka zapiekanka z polskiej kiełbasy, ziemniaków i sera — powiedziała beztrosko.

Darek zamarł, a Samir i Ali zbladli.

— Polskiej… wieprzowej kiełbasy? — zapytał Ali z niedowierzaniem.

Samir odsunął talerz, patrząc na nią z mieszanką szoku i wściekłości.

Malwina spojrzała na nich zaskoczona.

— Przecież widziałam, jak wam smakowało… — zaczęła, ale Darek szybko wszedł jej w słowo.

— No wiadomo, że kiełbasa była drobiowa — powiedział z absolutną pewnością w głosie. — Przecież wiemy, że nie jecie wieprzowiny. Malwina specjalnie ją przygotowała z myślą o was. To domowy wyrób, takich w sklepie nie kupicie.

Ali i Samir odetchnęli z ulgą, a Malwina poczuła, jak robi jej się gorąco.

— Co ja sobie myślałam… — jęknęła w duchu, wdzięcznie patrząc na Darka, który uratował sytuację z anielskim spokojem.

Samir uniósł talerz.

— No to jeśli była drobiowa, to chcę dokładkę — rzucił z uśmiechem, a reszta wybuchnęła śmiechem.

Grill u Agnes

Wieczorem Darek zabierał Malwinę na angielskiego grilla, czyli barbecue, do ciotki Agnes. Tak naprawdę miała na imię Agnieszka, ale w Wielkiej Brytanii to imię brzmiało jak językowy łamaniec. Zamiast zmuszać cudzoziemców do nieudanych prób, zmieniła je na Agnes — eleganckie, proste i, co najważniejsze, łatwe do wymówienia.

Agnes mieszkała na Wyspach już prawie trzydzieści lat. Była żoną Patricka, bogatego angielskiego biznesmena, który kochał ją do szaleństwa, ale więcej czasu spędzał w biurze i na spotkaniach biznesowych niż w domu. Patrick był wiecznie zajęty interesami, więc Agnes, bezdzietna i pełna wolnego czasu, znalazła misję: pomagać młodym Polakom urządzać się w Wielkiej Brytanii. Szukanie pracy, mieszkań, czy po prostu pomoc w zrozumieniu angielskich absurdów stały się jej codziennością.

— Kocham otaczać się młodzieżą — powtarzała z uśmiechem. — Odejmują mi lat i przypominają, jak to jest być pełnym energii.

Tak naprawdę nie była ciotką Darka, ale jego kolegi Marka. Cztery lata temu zaprosiła ich obu na wakacje, licząc, że namówi Marka na życie na Wyspach. Marek odmówił, ale Darek, przeciwnie, pokochał Wyspy od razu.

— Jest inaczej — powiedział wtedy Markowi. — Ale wiesz co? Te klify, ten spokój, te puby… To ma sens.

Darek zapragnął zostać w Anglii na zawsze. Rodzice z trudem namówili go, by wrócił i skończył studia. W końcu został mu już ostatni rok. Szkoda by było je zmarnować. Darek chodź już wiedział, że w zawodzie pracować nie będzie, posłuchał ich. Do Anglii wrócił po roku z dyplomem inżyniera architekta.

Rodzicom Darka wcale się to nie podobało. Jego ojciec, poważny architekt i matka, właścicielka dobrze prosperującej firmy projektowej, mieli jasny plan: Darek kończy studia, wraca do Polski i przejmuje rodzinny interes. Tyle że Darek nigdy nie czuł powołania do rysowania domów. Na studia architektoniczne podszedł pod naciskiem rodziców i szybko się przekonał, że to nie jego bajka.

— Tato, ja mogę zaprojektować bar — mówił z uśmiechem.

Rodzice myśleli, że wyjazd to tylko „chwilowa fascynacja młodości”. Pozwolili mu na ten kaprys, sądząc, że wróci za rok. Ale rok zmienił się w dwa, potem w trzy, a Darek zamiast wracać, rozkwitał. Praca barmana, która miała być tymczasowa, stała się jego pasją. Uwielbiał rozmowy z klientami, mieszanie drinków i atmosferę pubów. Marzył o otwarciu własnej knajpki, gdzieś w sercu Anglii. Na razie zbierał na to środki, a rodzice cierpliwie czekali, choć powoli tracili nadzieję.

Gdy Malwina już gotowa na barbecue, zeszła po schodach w zwiewnej letniej sukience, Darek na moment zapomniał, jak się oddycha.

— Ślicznie wyglądasz — rzucił, z wyraźnym uznaniem w głosie.

— No przecież miałam zrobić wrażenie — odparła Malwina, uśmiechając się tak, że dołeczki w jej policzkach wydawały się jeszcze głębsze.

— Udało ci się. Gotowa? Jedziemy. Ciotka Agnes ma bzika na punkcie punktualności.

Malwina pobiegła jeszcze do kuchni po czekoladowy sernik, który piekła od rana. Był jej specjalnością — przepis babci z sekretnym składnikiem, o którym wiedziała tylko ona. Dzięki niemu sernik był tak wilgotny i aromatyczny, że każdy, kto go spróbował, chciał przepis. Malwina zawsze go podawała, ale nikomu nie wychodził tak samo. To był jej słodki sekret. Przez całą drogę trzymała sernik na kolanach, by przypadkiem nie spadł na zakręcie. Na miejsce dotarli w dziesięć minut.

— Agnes to legenda. Jeśli czegoś potrzebujesz w Bournemouth, ona to załatwi — powiedział Darek parkując samochodu.

Dom Agnes robił wrażenie. Ogromny, elegancki, z witrażem nad wejściem, otoczony klombami różowych kwiatów, które Malwina od razu chciała podziwiać z bliska.

— Co to za odmiana? — zapytała Agnes, kiedy ta otworzyła drzwi.

— Moje kochane róże! — zawołała z dumą. — Wiesz, inni zaczynają dzień od joggingu, ja od pielęgnacji ogrodu.

Agnes, drobna blondynka, wyglądała jak nastolatka, choć była po pięćdziesiątce. Roześmiana, z wysoką kitką, powitała Malwinę serdecznym uściskiem. Malwina poczuła się mile zaskoczona ciepłem, które biło od Agnes. Kobieta miała w sobie coś niezwykłego — energię, która zdawała się ożywiać całe otoczenie. Była pełna entuzjazmu, a jej śmiech brzmiał jak dzwoneczki.

— Jaka ty śliczna, kochanie! — zachwyciła się, odbierając od niej sernik.

Zręcznie przejęła wręczone jej ciasto i zaprosiła ich do środka. Salon był pełen gości — ponad dwadzieścia osób, w większości Polaków. Wyjątek stanowiła Samantha, żona Jacka. Filipinka, która poznała go w szpitalu, gdy leżał tam po wypadku. Ich miłość była jak z filmu: pielęgniarka i pacjent, którzy nie mogli bez siebie żyć.

— Samantha nie zna polskiego, więc będziemy mówić po angielsku — powiedziała Agnes.

I choć wszyscy bardzo się starali rozmawiać po angielsku, nijak to nie wychodziło. Po chwili automatycznie przechodzili na polski. Było po prostu czymś nienaturalnym rozmawiać z rodakami w języku obcym.

Po prezentacji Darek zniknął w tłumie znajomych, a Agnes porwała Malwinę do kuchni.

— Musisz mi pomóc! — rzuciła, wręczając jej miskę z marynowanym mięsem.

Malwina bez trudu wpasowała się w kuchenny chaos, a Agnes była zachwycona jej sprawnością.

— Masz talent, kochana!

Wkrótce wszystkie potrawy były gotowe. Goście przenieśli się do ogrodu, gdzie rozpalono grilla. Czekała tam Kamila — niska brunetka o kształtach przypominających włoską boginię.

— Będziemy razem pracować, wiesz? — powiedziała Kamila, nalewając Malwinie lemoniady.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebować, pytaj. Przeżyłam to samo pół roku temu.

— Dzięki, przyda mi się mała pomoc — odpowiedziała Malwina z uśmiechem.

Kamila była w Anglii od pół roku, pracowała jako opiekunka w domu spokojnej starości. Pracę załatwiła jej właśnie Agnes. Jedna z koleżanek ciotki była właścicielką paru takich domów. Chętnie zatrudniała młode Polki. Podobała się jej ich rzetelność i pracowitość. Malwina pracę w jednym z nich miała zacząć od poniedziałku. Bardzo się denerwowała, gdyż nigdy tego wcześniej nie robiła. Otuchy dodała jej myśl, że będzie pracować razem z Kamilą. Od razu zaczęła wypytywać ją o szczegóły.

— Jak to jest? — zapytała, nie ukrywając obaw. — Praca w takim miejsc chyba bywa trudna?

Kamila uśmiechnęła się, pochylając lekko w jej stronę.

— Na początku myślisz: „Boże, co ja tu robię?”. Ale wiesz, potem wchodzisz w rytm. Pieluchy? To tylko część pracy. Po jakimś czasie nawet przestajesz o tym myśleć.

Malwina spojrzała na nią z niedowierzaniem.

— Naprawdę?

Kamila parsknęła śmiechem.

— No dobra, myślisz o tym, ale wtedy wyłączasz myślenie i włączasz tryb robota. Poza tym są też przyjemniejsze rzeczy. Możesz na przykład posłuchać ich wspomnień — to jak oglądanie starego serialu. Ale ostrzegam: powtarzają odcinki w kółko.

Malwina zaśmiała się, trochę bardziej uspokojona.

— Czyli można przeżyć?

— Pewnie, że można. A jak się do ciebie uśmiechną, to wiesz, że robisz coś ważnego. No i masz lepsze historie do opowiadania niż ktoś pracujący w biurze — dodała Kamila, puszczając jej oczko.

Kamila okazała się wesoła i rozmowna. Malwina od razu poczuła, że będzie się z nią świetnie dogadywać.

Pierwszy dzień w pracy i niespodziewany telefon

Kamila mieszkała niedaleko Malwiny, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Umówiły się w poniedziałek rano, by razem wyruszyć do pracy. Autobus był najlepszym rozwiązaniem — miał ich dowieźć niemal pod samą bramę ośrodka, a przy okazji pozwalał im dłużej pogadać. Na przystanek podjechał charakterystyczny, żółty, dwupoziomowy autobus. Malwina aż pisnęła z zachwytu.

— To serio istnieje! — zawołała, jakby zobaczyła coś żywcem w wyjętego z pocztówki.

Wsiadając przednimi drzwiami, z uznaniem spojrzała na obowiązek kupowania biletu przy kierowcy.

— Sprytnie, żadnych gapowiczów — mruknęła.

Kamila, widząc jej ekscytację, parsknęła śmiechem.

— Poczekaj, aż zobaczysz, jak długo ten autobus się zatrzymuje, żeby przepuścić każdego rowerzystę i pieska. Angielska uprzejmość to sztuka wyższa.

Zadowolone znalazły miejsce na górnym pokładzie. Widok na ulice Bournemouth był jak z filmu: równo przycięte trawniki, ceglane domki i idealnie zaparkowane samochody.

Podczas jazdy rozmowa zeszła na studia. Malwina opowiedziała o swoich mękach w porannych, zatłoczonych autobusach.

— O nie, na pierwszym roku to był dramat. Plecak w drzwiach, ludzie na stopach. Walka o przetrwanie — wspominała.

— Ty też studiowałaś w Kielcach? — Kamila spojrzała na nią zaskoczona.

— Tak, a ty?

— Ten sam kampus! — powiedziała Kamila z niedowierzaniem.

Okazało się, że chodziły na tę samą uczelnię, tylko na różne kierunki. Nawet mijały się w tych samych klubach studenckich, ale nigdy nie miały okazji się poznać.

— Los po prostu czekał na lepszy moment — podsumowała Malwina, śmiejąc się.

Zajęte rozmową prawie przegapiły swój przystanek. Wysiadły w ostatniej chwili i ruszyły przez park, żeby dotrzeć na miejsce.

Ośrodek był przytulny i zadbany, a personel w większości uśmiechnięty i przyjaźnie nastawiony. Malwina miała nadzieję, że będzie pracować z Kamilą, ale od razu je rozdzielono.

— Na początek trafiłaś w ręce naszego najlepszego mentora — powiedziała pielęgniarka, wręczając jej biały fartuch.

Przez tydzień Malwina miała towarzyszyć szefowi pielęgniarzy, który uczył ją wszystkich tajników pracy. Ku jej zaskoczeniu, zajęcia okazały się mniej przerażające niż sobie wyobrażała. Zamiast ciężkich zadań, było dużo rozmów, spacerów z pensjonariuszami i codziennej pomocy w drobnych czynnościach. Popołudniowe herbatki z pensjonariuszami były dla Malwiny najbardziej relaksującą częścią dnia. Z każdym kolejnym momentem czuła, że to miejsce wcale nie będzie takie straszne, jak się obawiała. Po dwunastogodzinnej zmianie wracała do domu zmęczona, ale zadowolona. Autobus kołysał ją do snu, kiedy nagle poczuła wibrujący telefon w kieszeni. Malwina szybko odebrała.

— Halo, halo? — rzuciła radośnie.

— Hej, księżniczko! Jak ci tam w tym Bournemouth? Stęskniłaś się już za mną troszkę? — odezwał się głos Marcina, którego nie spodziewała się usłyszeć.

— Ach, tyle się działo, że naprawdę nie miałam czasu — odparła, choć jej serce biło szybciej.

— No widzisz, a ja stęskniłem się bardzo. Pamiętasz, że jesteśmy umówieni w sobotę? — zapytał zalotnie.

Malwina doskonale wiedziała, że w sobotę ma wolne, ale z premedytacją skłamała.

— Jeszcze nie wiem, czy będę mogła. Muszę poczekać na grafik — powiedziała z lekką nutą niepewności.

Marcin westchnął teatralnie.

— No trudno, będę czekał na wieści. Ale pamiętaj, jeśli grafik zacznie fikać, to osobiście go poustawiam — rzucił z udawaną groźbą, która sprawiła, że Malwina ledwo powstrzymała śmiech.

Ustalili, że odezwie się, jak tylko będzie znała swoje plany. W duchu Malwina cieszyła się jak dziecko. Jednak starała się tego nie okazywać. Nie chciała, żeby Marcin zbyt szybko zauważył, jak bardzo jej zależy.

— Mężczyźni lubią gonić króliczka — pomyślała, uśmiechając się do siebie.

Telefon schowała z powrotem do kieszeni, a autobus kołysał ją dalej, w ciepłym blasku latarni za oknem.

Pułapka w garnku

Nazajutrz, w drodze do pracy, Kamila nie mogła powstrzymać wzburzenia.

— Słuchaj, ktoś mi podjada jedzenie — zaczęła z pretensją, która wskazywała, że sprawa ma charakter kryminalny. — Na początku przymykałam na to oko. Parę plasterków sera, znikający bochenek chleba, okej, mogłam to znieść. Ale wczoraj to była przesada!

Malwina spojrzała na nią zaciekawiona.

— Co się stało?

— Ktoś zjadł mi cały słoik bigosu od mamy! — wykrzyknęła Kamila, jakby właśnie oskarżała współlokatorów o zamach stanu. — Wyobraź sobie: rano przełożyłam bigos do garnka, zostawiłam na kuchence, żeby po pracy podgrzać na obiad, a po powrocie znalazłam tam może trzy łyżki. Trzy!

— Serio? — Malwina była oburzona w jej imieniu.

— I oczywiście nikt się nie przyznał — dodała Kamila, zaciskając pięści. — Coś z tym muszę zrobić. Tak dalej być nie może.

Malwina przypomniała sobie podobną historię ze studiów. Jedna z jej koleżanek, regularnie objadana przez współlokatorów, znalazła drastyczne, ale skuteczne rozwiązanie.

— Mam pomysł — powiedziała z błyskiem w oku.

— Jaki? — zapytała Kamila, nachylając się z zaciekawieniem.

— Przygotujmy coś pysznego. Wielki garnek gulaszu. A potem… wzbogacimy go środkiem przeczyszczającym.

Kamila spojrzała na nią przez chwilę w milczeniu, a potem wybuchnęła śmiechem.

— Genialne! Idziemy na zakupy po pracy!

Po pracy obie dziewczyny odwiedziły sklep i aptekę. Składniki na gulasz kupiły z namysłem, za to środka przeczyszczającego nie żałowały — całe opakowanie wylądowało w garnku. Gulasz ugotowały z oddaniem godnym francuskich szefów kuchni. Aromatyczny zapach rozniósł się po całym mieszkaniu.

— Idealnie — stwierdziła Kamila, uchylając lekko pokrywkę garnka, żeby zapach bardziej kusił. — Jak się dorwą, to na pewno nie będą się krępować.

Następnego dnia obie dziewczyny były w pracy. Dwunastogodzinna zmiana dłużyła się niemiłosiernie, bo myślami wciąż wracały do eksperymentu.

— Myślisz, że zadziałało? — spytała Malwina podczas przerwy.

— Mam nadzieję — odparła Kamila, choć w jej głosie pobrzmiewała nutka niepewności.

Kiedy wieczorem wróciły do mieszkania, z radością zauważyły, że gulaszu wyraźnie ubyło.

— Bingo! — Kamila zacierała ręce.

Malwina musiała wracać wcześnie do domu, ale Kamila postanowiła czuwać. Pierwsze oznaki sukcesu pojawiły się zaraz po północy. Drzwi pokoju Karoliny, ich współlokatorki z Czech, uchyliły się cicho. Karolina ruszyła biegiem do łazienki i spędziła tam kilkanaście minut. Dochodzące zza drzwi dźwięki mówiły jedno — rewolucja żołądkowa. Kamila już miała zasypiać z satysfakcją, gdy usłyszała kolejne skrzypnięcie drzwi. Tym razem do toalety pognał Łukasz, a zaraz po nim Piotrek, który wyraźnie cierpiał.

— Oj, chłopie, gdyby nie druga łazienka, byłoby po tobie — mruknęła Kamila pod nosem, słysząc ich kłótnie o pierwszeństwo do toalety.

Noc była ciężka dla całej trójki. Kamila zasnęła usatysfakcjonowana, że tajemnica znikającego jedzenia została rozwiązana.

— No i co, są rezultaty? — zapytała ciekawa Malwina następnego dnia.

Kamila westchnęła teatralnie.

— Oj, kochana, i to jeszcze jakie! Wyobraź sobie, że objadali mnie wszyscy. Karolina, Łukasz i Piotrek spędzili pół nocy na zmianę w toalecie.

— Serio? — Malwina wybuchnęła śmiechem.

— Rano wyglądali, jakby przeszli przez pole bitwy. Nawet było mi ich trochę żal — przyznała Kamila. — Ale zapytałam ich wprost, czy czasem nie zaszkodził im mój gulasz, którego „zapomniałam schować do lodówki”.

— I co powiedzieli?

— Oczywiście wszyscy zaprzeczyli — odparła Kamila, uśmiechając się szeroko. — Ale mam nadzieję, że ta przygoda na długo ich oduczy zaglądania do cudzych garnków!

Obie wybuchnęły śmiechem, zadowolone z rezultatów swojego sprytnego planu.

Wieczór pełen niespodzianek

W piątek Malwina i Kamila skończyły pracę wcześniej. Postanowiły skorzystać z wolnego popołudnia i wybrały się na miasto. Malwina była zachwycona — wystawy sklepowe w Bournemouth wyglądały jak małe dzieła sztuki. Każdy sklep zdawał się oferować coś wyjątkowego: sukienki jak z wybiegów, buty, które same prosiły, by je przymierzyć, i bieliznę tak piękną, że trudno było się jej oprzeć.

— Nie wierzę, że kupuję to wszystko — powiedziała Malwina, wrzucając do koszyka kolejny komplet koronkowej bielizny zdobionej cekinami.

— Uwierz, to inwestycja w siebie — odparła Kamila, podając jej jeszcze jedną parę.

Po kilku godzinach intensywnego zakupowego szaleństwa obie wracały na przystanek, załadowane torbami i w wyśmienitych humorach. Co chwila wyciągały swoje zdobycze, porównując, kto trafił na lepsze okazje.

— Te szpilki to jackpot! — powiedziała Kamila, pokazując czarne buty z subtelnymi cyrkoniami.

— A ta sukienka? Czysta magia — odparła Malwina, trzymając w ręku coś, co wyglądało jak satynowy obłok.

Siedziały na ławce, czekając na autobus, gdy nagle przed nimi wyrósł potężny Anglik. Mężczyzna ku zdziwieniu Malwiny miał na sobie jedynie… różowe stringi. A właściwie coś, co przypominało różową trąbę słonia przymocowaną do dwóch gumek wbijających się w jego mocno opalone pośladki. Malwina zamarła.

— Dobry wieczór pięknym paniom! — wykrzyknął Anglik z uśmiechem od ucha do ucha. — To mój wieczór kawalerski, a moje zadanie polega na pokazaniu… cóż, mojego wdzięku dwudziestu kobietom. Jesteście numerem dziewiętnaście i dwadzieścia!

Zanim Malwina zdążyła odwrócić wzrok, stringi wylądowały na ziemi, a Anglik zaprezentował „pełnię swoich możliwości”. Kamila wybuchnęła śmiechem.

— Witaj w Bournemouth! — rzuciła do zszokowanej koleżanki.

— Co to było?! — Malwina spojrzała na nią z niedowierzaniem, próbując odzyskać równowagę psychiczną.

— Standardowa atrakcja wieczorów kawalerskich — odparła Kamila ze spokojem. — Bournemouth to przecież nadmorski kurort. Ludzie przyjeżdżają tutaj na panieńskie, kawalerskie i wszystko, co wymaga odrobiny szaleństwa.

— Odrobiny? — Malwina spojrzała na nią wymownie.

Kamila tylko wzruszyła ramionami, patrząc na oddalającą się grupę rozbawionych Anglików.

— Przyzwyczajaj się, kochana. Jeśli tu zostaniesz, zobaczysz rzeczy, które nawet ci się nie śniły.

Malwina, choć jeszcze lekko oszołomiona, zaczęła się śmiać.

— Skoro tak wygląda początek weekendu, to ciekawe, co przyniesie wieczór — powiedziała, wciąż rozbawiona sytuacją.

— Przekonamy się na miejscu — odpowiedziała Kamila z figlarnym uśmiechem.

Autobus wreszcie podjechał, a dziewczyny wsiadły, wciąż komentując surrealistyczny epizod, który właśnie przeżyły. Weekend dopiero się zaczynał, a Bournemouth najwyraźniej miało jeszcze wiele do zaoferowania.

Noc, która wymknęła się spod kontroli

Wieczorem Kamila przyjechała do Malwiny, gotowa na wspólne przygotowania do imprezy. Jej przyjazd oznaczał jedno — pokój Malwiny momentalnie zamienił się w istny salon piękności. Łóżko i krzesła tonęły w ubraniach, kosmetyki zajmowały każdy wolny centymetr biurka, a z głośników leciała energetyczna muzyka. Suszarki, prostownice, lakiery do włosów — wszystko w ruchu, jakby przygotowywały się na wielką galę. Po godzinie intensywnego fryzowania i malowania w końcu stanęły przed lustrem.

— Wyglądamy jak milion dolarów — stwierdziła Kamila, odgarniając efektownie włosy.

— I tak się czuję! — dodała Malwina, poprawiając ramiączko sukienki i obracając się wokół własnej osi.

Zadowolone zeszły do kuchni, żeby coś przekąsić przed imprezą. Na miejscu czekała na nie zasadzka. Samir i Ali, ich tureccy współlokatorzy, już od dłuższego czasu kręcili się po domu, wyczuwając ich obecność. Gdy dziewczyny weszły do kuchni, panowie oniemieli.

Na co dzień piękne, dziś wyglądały jak boginie.

— O mój Boże, czy ja umarłem? — westchnął dramatycznie Ali.

— Jeśli tak, to ja też chcę! — dodał Samir, wpatrując się w nie z zachwytem.

Ali odzyskał mowę jako pierwszy.

— Musicie iść z nami na kolację! Znamy świetną restaurację!

— O, dziękujemy, ale mamy już plany — próbowała dyplomatycznie odmówić Malwina.

Niestety, ich entuzjazm nie słabł.

— Plany można zmienić! — przekonywał Samir, uśmiechając się uwodzicielsko.

Dziewczyny spojrzały po sobie. Współlokatorzy byli uroczy, ale tego wieczoru chciały pobawić się same.

— My naprawdę… — zaczęła Kamila, ale Ali już chwycił za kluczyki do auta.

— No to super, wychodzimy! — zawołał radośnie.

Zdesperowane dziewczyny wymieniły spojrzenia i bez słowa wycofały się z kuchni pod pretekstem zabrania torebek. Po czym… czmychnęły tylnymi drzwiami przez ogród.

— Tylko cicho, bo nas złapią! — szepnęła Kamila, ledwo powstrzymując śmiech.

Przebiegły uliczkę i schowały się w najbliższym McDonaldzie, gdzie, wciąż rozbawione, zamówiły swoje ulubione lody. Kamila z błyskiem w oku opowiadała o swoich czasach studenckich, a jej żywa gestykulacja przyciągała spojrzenia ludzi z sąsiednich stolików. Malwina próbowała się skupić na jej słowach, ale jej uwaga raz po raz uciekała w stronę mężczyzny siedzącego nieopodal. Coś w nim ją niepokoiło, choć nie potrafiła dokładnie określić, co. Na pierwszy rzut oka wyglądał zupełnie normalnie — dobrze skrojone spodnie, elegancka koszula… ale gdy przesunęła wzrok wyżej, coś ją uderzyło. Kolczyki. Długie, połyskujące w świetle restauracji, jakby wyjęte z kolekcji ekskluzywnej biżuterii damskiej. To było jeszcze do przełknięcia. Ale kiedy mężczyzna wstał, poprawił ramiączko swojej torebki i z niewymuszoną gracją ruszył do wyjścia, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Na jego stopach lśniły błyszczące sandałki na wysokich, cienkich obcasach. I poruszał się w nich lepiej niż niejedna kobieta, jakby chodził w nich od lat. Malwina spojrzała na Kamilę, ale ta nawet nie zwróciła na niego uwagi.

— Kamila, widziałaś? — szepnęła konspiracyjnie.

— Co?

— Facet w sandałkach na obcasie i z torebką.

Kamila rzuciła okiem przez ramię, wzruszyła ramionami i wróciła do swojego deseru.

— To Anglia, kochana. Tu nikogo nic nie dziwi.

Malwina pokręciła głową z niedowierzaniem.

— W moim miasteczku pokazywaliby go palcami przez tydzień.

Kamila zaśmiała się i teatralnie westchnęła.

— No cóż, witaj w nowoczesnym świecie!

Malwina odchyliła się na krześle i uśmiechnęła pod nosem. Może i dobrze, że tu przyjechała?

Po lodowym deserze, zadowolone i rozbawione, dziewczyny ruszyły do klubu. Już z daleka zobaczyły długi ogonek wijący się przed wejściem, a ich entuzjazm momentalnie osłabł.

— No to chyba tu utkniemy na godzinę — westchnęła Malwina, przyglądając się tłumowi.

Kamila zmrużyła oczy, jakby analizowała sytuację.

— Spokojnie, zaraz coś wymyślimy.

Los jednak sam im sprzyjał. Po chwili przed nimi wyrósł rosły ochroniarz, który bez skrępowania zmierzył je wzrokiem od stóp do głów, po czym uśmiechnął się szeroko.

— Takie piękności nie mogą czekać w kolejce — powiedział, otwierając przed nimi drzwi.

Malwina spojrzała na Kamilę z niedowierzaniem.

— Serio?

— Nie będziemy przecież kłócić się z profesjonalistą, który zna się na swojej pracy — odpowiedziała z szerokim uśmiechem Kamila i pociągnęła Malwinę za rękę.

Wprowadzone do środka niczym VIP-y, dostały pieczątki na nadgarstkach i ominęła je nawet opłata za wstęp. Wieczór zapowiadał się znakomicie.

Wnętrze klubu było jeszcze bardziej imponujące, niż się spodziewały. Przestronne sale, pulsujące światła, rytmiczna muzyka wypełniająca każdy zakamarek. Cztery parkiety, każdy z innym gatunkiem muzyki, bar pełen kolorowych drinków i tłum bawiących się ludzi z całego świata.

— Gdzie zostajemy? — zapytała Malwina, próbując przekrzyczeć muzykę.

— Angielskie kawałki, tam jest najlepszy klimat! — wskazała Kamila.

Nie trzeba ich było długo namawiać. Już po chwili wirowały na parkiecie, dając się porwać muzyce i atmosferze beztroskiej zabawy. Światła reflektorów rozświetlały ich roześmiane twarze, a wokół nich wirował wielokulturowy tłum — Hindusi, Arabowie, Europejczycy i Latynosi bawili się ramię w ramię, jakby granice i różnice kulturowe nie istniały.

— To jest to! — zawołała Malwina, odrzucając włosy do tyłu i podnosząc ręce w górę.

Nagle poczuły na sobie czyjś wzrok.

— O nie… — Kamila przewróciła oczami.

Malwina spojrzała w stronę baru i zobaczyła znajomą grupę Anglików z wieczoru kawalerskiego. Tym razem przyszły pan młody był ubrany, co uznała za pozytywny znak.

— O, nasze Polki! — zawołał jeden z nich, unosząc kieliszek w geście toastu.

— Wyglądacie jeszcze lepiej niż na przystanku! — dodał inny, robiąc krok w ich stronę.

Dziewczyny roześmiały się i wciągnęły ich na parkiet. Zabawa trwała w najlepsze, ale, jak to bywa z alkoholem i męską rywalizacją, sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Dwóch Anglików zaczęło przepychać się o uwagę Malwiny.

— No to się zaczyna… — mruknęła Kamila, wywracając oczami.

Atmosfera zgęstniała. Najpierw niewinne żarty i delikatne przepychanki, potem jedno ostre spojrzenie, potem drugie. Aż w końcu jeden z nich popchnął drugiego.

— Klasyka gatunku — skomentowała Malwina.

Zaczęła się szarpanina, a potem całkiem poważna bójka. Ochroniarze natychmiast rzucili się, by rozdzielić awanturników, ale dziewczyny nie miały zamiaru czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

— Chodź, uciekamy! — zawołała Kamila, łapiąc Malwinę za rękę.

Przepchnęły się przez tłum, rzucając szybkie „dobranoc” oszołomionemu przyszłemu panu młodemu, i wypadły na ulicę.

— Najbliższa taksówka, szybko! — zarządziła Malwina, nadal czując adrenalinę w żyłach.

Wsiadły do pierwszego napotkanego auta, z trudem powstrzymując chichot.

— No to był wieczór! — powiedziała Malwina, opierając głowę o zagłówek.

— Bournemouth, kochana. Tu nigdy nie jest nudno — odparła Kamila z szerokim uśmiechem.

I trudno było się z nią nie zgodzić.

Konflikt polsko-turecki

Nazajutrz Malwina wstała późno, zmęczona, ale zadowolona po intensywnym wieczorze. Gdy w kuchni na gazie skwierczała jajecznica, a ona nuciła pod nosem ulubioną piosenkę, do pomieszczenia wkroczył Ali. Jego mina jasno wskazywała, że coś jest nie tak.

— Chcesz trochę jajecznicy? — zapytała beztrosko Malwina, wskazując patelnię.

Ali spojrzał na nią, jakby właśnie zaproponowała mu truciznę.

— Jak mogłyście?! — wybuchnął, ignorując jej pytanie.

Malwina zmarszczyła brwi.

— Co się stało?

Ali, z wyraźnie zranioną dumą, zaczął krzyczeć. Wypominał jej i Kamili, że poprzedniego wieczoru oszukały ich, wychodząc bez słowa tylnymi drzwiami. Jego głos był coraz głośniejszy, a Malwina z każdym zdaniem czuła się bardziej zdezorientowana.

— To było upokarzające! — grzmiał, gestykulując gwałtownie. — W mojej kulturze to niedopuszczalne!

Jego mieszanka angielskiego i arabskich słów, które brzmiały jak przekleństwa, zaczęła ją przerażać. Malwina próbowała coś wyjaśnić, ale Ali nie dawał jej dojść do słowa. Na szczęście do kuchni wpadł Darek, zwabiony hałasem.

— Co tu się dzieje? — zapytał spokojnie, choć w jego głosie słychać było napięcie.

Widząc Darka, Ali natychmiast zamilkł. Po chwili burknął coś pod nosem i wyszedł, trzaskając drzwiami.

— Wszystko w porządku? — zapytał Darek, zerkając na Malwinę.

— Chyba tak — odparła z wymuszonym uśmiechem. — Po prostu… trochę mnie przeraził.

Darek westchnął.

— Tacy już są. Miłośnicy dramatów. Wszystko musi być albo po ich myśli, albo kończy się jak w operze mydlanej.

Malwina próbowała się uśmiechnąć, ale ręce wciąż jej drżały.

— Chodź, idziemy na spacer — zaproponował Darek. — Morze potrafi wyciągnąć z człowieka wszystkie zmartwienia.

Spacer rzeczywiście pomógł. Widok fal i szum wody szybko ukoiły jej nerwy.

— Widzisz? Morze wszystko naprawia — powiedział Darek z uśmiechem.

Malwina spojrzała na niego i nagle poczuła głód.

— Tylko jednego morze nie naprawi — rzuciła z uśmiechem. — Mojego pustego żołądka.

Darek zaśmiał się.

— To może zabiorę cię na angielską specjalność? Fish and Chips.

— Brzmi dobrze — odparła Malwina, choć jeszcze nie wiedziała, co ją czeka.

— Tyle hałasu o nic — westchnęła Malwina, odkładając widelec i spoglądając na resztkę swojego Fish and Chips, które tonęło w ociekającej tłuszczem panierce.

Darek zaśmiał się, widząc jej minę.

— No co? Klasyk brytyjskiej kuchni.

— Klasyk? To jest zwykła smażona ryba z frytkami — odparła, kręcąc głową. — Mój dziadek zrobiłby to lepiej i to bez tej warstwy oleju, w której można by zanurzyć całe królestwo.

— Jesteś pewna, że nie przesadzasz? — drażnił się z nią, maczając kolejnego frytka w ketchupie.

— Absolutnie — odparła z udawaną powagą. — I przysięgam, że nigdy więcej tego nie tknę.

— A co w takim razie jemy jutro? Bo nie przeżyję, jeśli nagle zaczniesz strajk głodowy.

Malwina, zdeterminowana, by zmyć z pamięci to kulinarne rozczarowanie, uniosła palec w górę i oznajmiła:

— Darek, jutro gotuję polski obiad. Prawdziwy, domowy, taki, który sprawi, że zapomnisz o tym brytyjskim… czymś.

— Wchodzę w to — odparł z entuzjazmem.

Zaraz po spacerze pojechali do supermarketu. Malwina krążyła między półkami z listą w ręku, podczas gdy Darek, kompletnie nieprzyzwyczajony do takich zakupów, komentował jej każdy wybór.

— Serio, seler? — zapytał, wyciągając z koszyka to podejrzane warzywo z udawanym obrzydzeniem.

— Serio, rosół bez selera to jak piwo bez pianki — odparła, wrzucając go z powrotem.

— A może by tak zrobić ten rosół bez tego dziwactwa?

— Można. Ale wtedy nazywa się to ciepła woda z makaronem.

Darek pokręcił głową i posłał jej rozbawione spojrzenie.

— Naprawdę bierzesz to na poważnie.

— Czekaj, aż spróbujesz mojego schabowego.

— Już się boję.

Nie do końca wiedział, jak to się stało, ale nagle zgodził się na pomoc w kuchni. Wrócili do domu objuczeni torbami, a zanim się zorientował, miał w rękach tarkę i misję starcia jabłek do jabłecznika.

— Nieźle ci idzie — przyznała Malwina, zerkając na niego spod rzęs.

— Mówiłem, że mam talent do wszystkiego.

— Wiem, ale ścieranie jabłek i przybijanie gwoździ to nie to samo.

— Ale w obu przypadkach trzeba uważać na palce — odparł, unosząc tarkę jak trofeum.

Malwina parsknęła śmiechem i wróciła do zagniatania ciasta.

— Nie podejrzewałam cię o duszę kucharza.

— Bo jej nie mam. Ale mam duszę faceta, który bardzo chce zjeść jabłecznik.

I faktycznie — kiedy ciasto wylądowało w piekarniku, oboje z niecierpliwością czekali na efekty.

Wieczorem, po intensywnym gotowaniu, usiedli razem w jego pokoju, żeby obejrzeć film. Malwina, zmęczona, ale szczęśliwa, wciągnęła się w thriller, choć szybko zmienili go na komedię, bo oboje mieli dość powagi po porannym incydencie z Alim.

— Wiesz, że to wszystko twoja wina? — rzucił Darek w trakcie jednej z zabawnych scen.

— Moja? — spytała z udawanym oburzeniem, odwracając się w jego stronę.

— Oczywiście! Twoje wejście do kuchni w tej sukience wczoraj wywołało burzę hormonalną. Ali do teraz zbiera się po tym ciosie.

Malwina wybuchnęła śmiechem, przewracając oczami.

— Chcesz powiedzieć, że sukienki są teraz bronią masowego rażenia?

— W twoim przypadku? Absolutnie — odpowiedział, patrząc na nią z uśmiechem.

Film się skończył, ale rozmowy trwały jeszcze długo. W końcu zmęczeni zasnęli obok siebie, nawet nie zauważając, kiedy ekran telewizora zgasł.

Niedziela pełna wrażeń

Malwina obudziła się pierwsza. W powietrzu czuć było zapach porannej ciszy, przerywany jedynie odległym szumem samochodów. Zeszła na dół, aby przygotować śniadanie. Po arabskich współlokatorach nie było ani śladu, co uznała za błogosławieństwo. Ostatnie, na co miała ochotę, to kolejna burzliwa konfrontacja z Alim. Z radością zabrała się za ubijanie jajek, planując puszyste omlety z konfiturą. W kuchni pachniało już masłem i wanilią, a Malwina z uśmiechem myślała o Darku. Był dla niej jak starszy brat, na którego zawsze mogła liczyć. Odkąd tu przyjechała, dawał jej poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Właśnie nakładała omlety na talerz, gdy Darek, zwabiony zapachem, pojawił się w kuchni.

— Co tu tak pachnie jak w pięciogwiazdkowej restauracji? — zapytał, sięgając po pierwszy gorący placek.

— To tylko omlety — odpowiedziała skromnie, ale z błyskiem dumy w oku.

Darek w locie pochłonął pierwszy placek, po czym usiadł przy stole i zaczął z entuzjazmem pałaszować kolejne.

— Malwina, przysięgam, nikt na świecie nie robi takich omletów jak ty. -pochwalił ja delektując się każdym kęsem

Malwina roześmiała się, zadowolona, że jej kulinarne wysiłki są doceniane. Ich rozmowę przerwał dzwonek telefonu Malwiny. Spojrzała na ekran i zobaczyła znajomy numer.

— No hej, Marcin — odebrała radośnie.

— Słuchaj, Malwina, miałaś dać znać, co z naszym weekendem. Czyżbyś się rozmyśliła? — zapytał z lekką pretensją.

— Ależ skąd, dopiero co dostałam grafik. Właśnie miałam do ciebie dzwonić — skłamała gładko.

— No i? Masz wolne? — dopytywał niecierpliwie.

— Cały weekend jestem do twojej dyspozycji — przyznała w końcu, nie trzymając go dłużej w niepewności.

— W takim razie widzimy się w sobotę przed południem. Szykuj się na dwa dni pełne atrakcji — oznajmił tajemniczo.

— Super, już nie mogę się doczekać! — odparła z entuzjazmem.

Darek słyszał całą rozmowę, ale z taktem udawał, że go to nie interesuje. Delektował się kolejnym omletem, a Malwina rozmarzyła się, zastanawiając się, co też Marcin dla niej zaplanował. Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. W progu stała uśmiechnięta Kamila, z ręcznikiem plażowym przewieszonym przez ramię.

— Hej! Idę na plażę, pomyślałam, że może do mnie dołączycie? — zaproponowała z entuzjazmem.

Darek skrzywił się lekko.

— Plażowanie? To nie moja bajka. Ale mogę zostać i przygotować obiad. Schabowe czekają na swoją chwilę chwały, a ktoś musi ugotować ziemniaki.

Dziewczyny spojrzały na niego z wdzięcznością.

— Darek, jesteś aniołem — powiedziała Malwina, biegnąc na górę, by się przebrać.

W drodze na plażę Malwina opowiedziała Kamili o wczorajszym wybuchu Aliego. Kamila słuchała z mieszanką rozbawienia i politowania, po czym dorzuciła własną historię o Karolinie i jej problemach z arabskimi współlokatorami.

— Oni po prostu tacy są — zakończyła z westchnieniem.

Na plaży było tłoczno, ale w końcu udało im się znaleźć miejsce blisko ratownika. Ten, zachwycony ich urodą, zerkał na nie co chwilę, próbując ukradkiem przyciągnąć ich uwagę. One zajęte rozmową i wygłupami zupełnie nie zwróciły na niego uwagi. Nadmuchały materac i wskoczyły do wody. Zagadane nawet nie zauważyły, kiedy prąd morski zaczął je znosić coraz dalej od brzegu.

— Kamila, my się oddalamy! — zawołała Malwina, próbując machać nogami, by wrócić.

— Spokojnie, damy radę — uspokajała Kamila, choć w jej głosie słychać było nutkę paniki.

Niestety, morze było silniejsze. Zaczęły wołać o pomoc, a ratownik, widząc ich kłopoty, natychmiast wskoczył na swoją motorówkę. Szybko przyholował je do brzegu, ale i nie omieszkał wygłosić kazania o rozwadze.

— Co wam strzeliło do głowy?! — rzucił z wyrzutem, pomagając Kamili wdrapać się na pokład. — To nie basen w hotelu, tu prądy są zdradliwe!

Malwina spuściła wzrok, przygryzając wargę. Kamila próbowała się tłumaczyć, ale jej słowa tonęły w fali jego napomnień.

— Powinnyście wiedzieć, że taka zabawa może skończyć się tragicznie! — ciągnął dalej, nieźle wkurzony ich nierozwagą.

Malwina zdążyła tylko wyszeptać „przepraszam”, gdy Kamila niespodziewanie odpowiedziała:

— W takim razie mogę liczyć na dodatkowe lekcje bezpieczeństwa od pana ratownika? — zapytała z zalotnym uśmiechem, poprawiając włosy.

David, bo tak się przedstawił chwilę później, wyraźnie zmiękł. Jego ton złagodniał, a na twarzy pojawił się uśmiech.

— Lekcje? Może zaczniemy od podstaw? Nigdy więcej tak daleko od brzegu — odparł, puszczając oczko w stronę Kamili.

Malwina przewróciła oczami, widząc, jak jej przyjaciółka zmienia całą sytuację na swoją korzyść.

— Dziękuję za pomoc, naprawdę — dodała Kamila, patrząc na niego, jakby był rycerzem w lśniącej zbroi.

— Nie ma za co. To mój obowiązek — odpowiedział dumnie wypinając pierś — A tak, poza tym, może chciałabyś kiedyś napić się kawy? Na lądzie, bez motorówki.

Kamila błysnęła uśmiechem i wyciągnęła telefon.

— Zdecydowanie!

Malwina, patrząc na to z boku, przewróciła tylko oczami.

Gdy wchodziły roześmiane do domu, Darek właśnie odlewał ziemniaki.

— No nareszcie! Obiad zaraz na stole — zawołał z kuchni, próbując wyglądać jak prawdziwy mistrz kulinariów.

Dziewczyny, głodne jak wilki po całym dniu na plaży, rzuciły torby na podłogę i zajrzały do kuchni. Malwina kątem oka zerknęła na patelnię i odetchnęła z ulgą — jej perfekcyjnie panierowane kotlety nadal wyglądały jak z obrazka.

— Darek, naprawdę niczego nie przypaliłeś? — zapytała, unosząc brew.

— Wątpiłaś we mnie? — odparł z udawanym oburzeniem.

Gdy zasiedli przy stole, dziewczyny na wyścigi opowiadały mu o swojej morskiej przygodzie. Choć same się nieźle wystraszyły, teraz śmiały się, odtwarzając dramatyczne momenty walki z falami i spektakularny „ratunek” Davida. Kamila westchnęła ciężko, rozpływając się nad jego uśmiechem.

— Naprawdę musiał mieć jakieś geny greckiego boga — mruknęła z rozmarzeniem.

— O ile greccy bogowie pracują w kąpielówkach i krzyczą na gapowiczki — rzucił z rozbawieniem Darek.

W tym momencie Kamili zawibrował telefon. Zerknęła na ekran, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, który można by sprzedać jako receptę na szczęście.

— David… — wyszeptała, jakby mówiła o świętym.

Z wypiekami na twarzy od razu odpisała, zapominając o świecie dookoła. Wiadomości sypały się jak z automatu. Gdy Darek z Malwiną zajadali się szarlotką, Kamila była już w zupełnie innym wymiarze — w romantycznym czacie na temat wszystkiego i niczego.

— Jakieś wieści z Olimpu? — zagadnął Darek, machając widelcem w jej stronę.

Kamila odłożyła telefon na sekundę i uśmiechnęła się szeroko.

— Umówiłam się z nim na jutro. Będzie bosko — oznajmiła, jakby właśnie wygrała los na loterii.

— I co, będzie motorówka i zachód słońca? — rzucił Darek, rozbawiony jej entuzjazmem.

Kamila zignorowała jego komentarz, zbyt zajęta planowaniem jutrzejszego stroju. Malwina spojrzała na przyjaciółkę z uśmiechem.

— Trzymam kciuki, żeby boski David miał równie boską osobowość — rzuciła, sięgając po kolejny kawałek szarlotki.

— Bez obaw, mam radar na fajnych facetów — odparła Kamila z uśmiechem, znowu zanurzając się w swoim telefonie.

Darek westchnął z udawaną rezygnacją.

— Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak ten radar namierza kogoś, kto nie jest życiowym wyzwaniem — mruknął, ale jego słowa utonęły w zapachu szarlotki i wizjach ratownika na białym koniu… albo motorówce.

Poranek pełen emocji

W poniedziałek rano Malwina pojawiła się w pracy dużo wcześniej, niż to było konieczne. Po całym tygodniu szkolenia wreszcie miała zacząć samodzielną pracę. Podekscytowanie wyciągnęło ją z łóżka już o piątej rano, a próby ponownego zaśnięcia spełzły na niczym. „No trudno,” pomyślała, „wcześniejszy autobus to też jakieś rozwiązanie.”

Na miejscu jednak entuzjazm szybko został ostudzony. Nikt nie wiedział, gdzie ma się udać, dopóki Steven, szef pielęgniarzy, nie pojawi się z listą. Malwina przestępowała z nogi na nogę, czekając, aż upragniony Steven wreszcie łaskawie zaszczyci ich swoją obecnością. Gdy w końcu zjawił się za pięć ósma, przywitał ją szerokim uśmiechem, który trochę zrekompensował jej nerwy.

— Wschodnie skrzydło — rzucił, wręczając jej kartkę z nazwiskami pacjentów.

Malwina od razu poczuła przypływ szczęścia. To było najlepsze przydzielenie, jakie mogła sobie wymarzyć! Słynna część rezydencyjna z lżejszymi przypadkami — plotki o niej brzmiały jak opowieści o pięciogwiazdkowym hotelu. Na skrzydłach radości pobiegła, by zobaczyć swoje nowe miejsce pracy.

I rzeczywiście — zachwyt był uzasadniony. Część rezydencyjna wyglądała bardziej jak luksusowy kurort niż dom opieki. Budynek był nowy, gustownie urządzony, a każdy szczegół zdawał się krzyczeć o wysokim standardzie. Salon przypominał salonik angielskiej królowej — ogromny, przestronny, pełen światła, ozdobiony kwiatami i eleganckimi meblami. Ku zdziwieniu Malwiny na środku dywanu leżał biały perski kot, który wyglądał jak prawdziwy władca tego miejsca.

— To nasz George — wyjaśniła Ann, siostra oddziałowa. — Ulubieniec mieszkańców. Chyba pracuje tu dłużej niż ja.

Malwina zaśmiała się i z czułością pogłaskała ocierającego się o jej nogi Georga. Ann z dumą oprowadzała nową pracownicę, tłumacząc filozofię tej części domu.

— To miejsce ma być jak wakacje, nie jak dom starców. Seniorzy mają tutaj żyć, a nie po prostu czekać na koniec — powiedziała z przekonaniem. — Oczywiście, takie warunki kosztują, ale chętnych nie brakuje.

Malwina była pod wrażeniem. Ogród wyglądał jak wyjęty z bajki — idealnie przycięte trawniki, róże w pełnym rozkwicie i cichy szmer fontanny. Nowoczesny design, dbałość o szczegóły i komfort — wszystko tu zdawało się zapraszać do życia pełnego spokoju i wygody. Miejsce to miało swoją cenę, ale było warte każdego pensa. Nawet George, w swoim leniwym majestacie, wydawał się o tym wiedzieć. Ann oprowadziła ją po całym obiekcie i przekazała teczki pacjentów. Malwina od razu zabrała się do studiowania dokumentów, ciekawa, kogo przyjdzie jej poznać.

Pierwszą podopieczną Malwiny była Gwen — urocza starsza pani o przenikliwym spojrzeniu i łagodnym uśmiechu. Jak sama twierdziła, w domu opieki mieszkała z wyboru. Miała syna i córkę, którzy chętnie by się nią zaopiekowali, ale nie chciała być dla nich ciężarem. Była kobietą nowoczesną, niezależną i upartą. Wciąż elegancka, zawsze z perłami na szyi i błyskiem figlarności w oczach. Kiedy zdrowie odmówiło jej posłuszeństwa, wynajęła swój dom, a sama przeniosła się do miejsca, gdzie nie czuła się samotna.

— Tu mam towarzystwo, obiady pod nos i wieczory brydżowe — mówiła z dumą, gdy Malwina pomagała jej przy porannej toalecie.

Córka Barbara od lat mieszkała w Nowej Zelandii, zapraszając matkę do siebie przy każdej możliwej okazji. Gwen jednak nie wyobrażała sobie życia w innym kraju. Była typową Angielką, która najlepiej czuła się wśród znajomych krajobrazów, brytyjskiej pogody i popołudniowej herbaty. Jej syn Peter był zupełnym przeciwieństwem Barbary — mieszkał blisko, ale był wiecznie zajęty. Prowadził sieć dobrze prosperujących agencji nieruchomości i rzadko bywał w domu, a właściwie — rzadko bywał gdziekolwiek indziej niż w pracy. Gwen doskonale zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby z nim zamieszkała, większość czasu spędzałaby sama.

— Oczywiście wynająłby mi najlepszą pielęgniarkę, ale zanudziłabym się na śmierć. — mrugnęła do Malwiny, poprawiając włosy.

Malwina polubiła ją od pierwszej chwili. Była rozmowna, pogodna i zaskakująco dowcipna. Kiedy tylko dziewczyna skończyła pomagać jej z poranną toaletą, Gwen z entuzjazmem zaprosiła ją do siebie na herbatę.

— Mam coś, co ci się spodoba — powiedziała tajemniczo, wyciągając z szafki ciężki, skórzany album.

Malwina usiadła obok niej i z ciekawością zaczęła przeglądać fotografie. Czarno-białe ślubne zdjęcie przedstawiało młodą Gwen, promieniejącą szczęściem u boku przystojnego mężczyzny w mundurze.

— Twój mąż był niezwykle przystojny — zauważyła, zachwycona klasyczną elegancją tamtych czasów.

— Och, kochanie, był nie tylko przystojny, ale i czarujący. Gdybym tylko miała więcej czasu, mogłabym ci opowiedzieć rzeczy, które sprawiłyby, że twoje policzki zapłonęłyby rumieńcem! — zaśmiała się Gwen, przewracając kolejne strony.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 38.06