E-book
32.34
drukowana A5
74.33
drukowana A5
Kolorowa
107.77
W Pogoni za Orgazmem

Bezpłatny fragment - W Pogoni za Orgazmem

(czyli… zagubiona)


Objętość:
443 str.
ISBN:
978-83-8273-539-0
E-book
za 32.34
drukowana A5
za 74.33
drukowana A5
Kolorowa
za 107.77

PAMIĘCI:

Petroneli Podhorodeckiej

(mej niezapomnianej babci, dzięki

której zacząłem rozumieć kobiety)


Czy ktokolwiek ma tu rację?


*

„W Piśmie Świętym powinno być dopisane: „Każdemu mężczyźnie po 40-tce, przysługuje babeczka młodsza o dwadzieścia lat”. Wtedy kościół nie traciłby, a zyskiwał wyznawców, przynajmniej wśród kapcaniejących facetów. Zaś sfrustrowanych seksualnie, permanentnie niezaspokojonych młodych kobiet, byłoby na tym świecie znacznie mniej. Wszyscy by na tym zyskali. Patologicznie chciwa i zachłanna kościelna taca, także.”

{PAC czyli: Podhorodecki A.C. — „Mądrości zasłyszane w pubie”}

*

„Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie.”

{św. Augustyn, 354—430 — jeden z najznamienitszych ojców Kościoła}

*

„Kobieta, niby też człowiek. Tylko cholernie trudno go zrozumieć. A jak nie daj boże uważa, że ma rację, to już w ogóle nie idzie się z taką dogadać. Mowy nie ma!”

{ PAC czyli: Podhorodecki A.C. — „Mądrości zasłyszane w pubie”}

*

„Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych.”

{św. Tomasz z Akwinu, 1225—1275 — mędrzec Kościoła Katolickiego}

*

„Kościół, to specyficzny fanklub dla staruszków. Przyciąga ich, niczym w młodości dyskoteka w remizie strażackiej. Tylko teraz ciągle muszą dawać księdzu kasę na remont dachu. Podobno wiecznie przecieka. Z remizą takich problemów nie było.”

{ PAC czyli: Podhorodecki A.C. — „Mądrości zasłyszane w pubie”}

P r o l o g

Po mężu powinnam się nazywać Takasuka, zaś w oryginale pisać tak: 高須賀. Tylko konia z rzędem temu, kto owe robaczki, czy figurki spamięta i dokładnie odwzoruje potem na karteluchu. Ja nie potrafię. Mój ślubny, też nie. Już ruskie pismo, cholera, łatwiejsze od tego co wykombinowali Japońcy wzorując się na chińskim pierwowzorze. Lecz najwyraźniej istnieją ludziska uwielbiający utrudniać życie sobie, a przy okazji innym. Czyli tym, którzy chcieliby się ich języka nauczyć. Na pierwszy rzut oka piktograficzne pismo Majów, względnie staroegipskie święte znaki faraonów zwane hieroglifami, wyglądają nieco podobnie. Przynajmniej dla mnie, istoty kompletnie pozbawionej umiejętności narysowania lub przerysowania czegokolwiek. Czyli krótko mówiąc, gdybym zaistniała w pradawnej, starożytnej epoce Egipcjan, albo pośród Majów na drugim kontynencie, względnie obecnie na strasznie Dalekim Wschodzie, jak nic byłabym analfabetką, psia kostka. Okropność! Lecz prosta logika na to wskazuje, niestety. Nawet podstawówki zapewne bym nie ukończyła, mowy nie ma.

Jakim cudem mój małżonek, nie pochodzący bynajmniej z importu, nosi typowo japońskie nazwisko? Cudu bym się w tym nie dopatrywała. Jeśli już, to raczej rozpusty. Nadmierny popęd płciowy oraz mix alkoholowy z rozpuszczonym w nim azjatyckim, ludowym afrodyzjakiem, zawiniły jego koligacjom familijnym. W jaki sposób? Banalnie prościutki. Japoński dziadek mego ślubnego, będący z zawodu dyplomatą, nie bardzo wiedząc co czyni, przypadkowo rozmnożył się kiedyś po pijaku. Ów protoplasta będący ongiś w sile wieku (nieźle uraczony służbową żeńszeniówką, sake, mętną z natury imbirówką oraz żmijówką z biednym gadem zalanym wódką w butelce, które to używki wymieszały się w żołądku jedynie z małokalorycznym sushi ura-maki, nigiri oraz temaki, zamiast ociekającą tłuszczykiem karkóweczką, boczusiem, względnie czymś jeszcze konkretniejszym) uległ nagłemu, ostremu zauroczeniu polską blond tłumaczką. A dokładnie, jej pokaźnym barem mlecznym, na przedzie. Naturalne cyce aż takiego kalibru, u Japonek ponoć w ogóle nie występują. Więc dziadzia wzięło nie na żarty gdy palpacyjnie, a potem naocznie zorientował się, iż damskie giganty znad Wisły nie zawierały nawet najmniejszej domieszki silikonu. Zaszalał z nimi oraz z ich nosicielką, na całego. Zaś ów spontaniczny nierząd miał miejsce w pokoju gościnnym w ambasadzie, po oficjalnej imprezce dyplomatycznej wydanej z okazji Kanamara Matsuri. Czyli tradycyjnego, japońskiego Święta Żelaznego… Penisa, obchodzonego hucznie każdego roku, w pierwszą niedzielę kwietnia.

Z prima aprilisem, nie ma to nic wspólnego. Z ogólnonarodową orgietką, czy powszechną rozpustą, także nie. Jedynie wówczas całkiem przypadkowo wyszło tak, iż w efekcie świąteczno-poalkoholowej erekcji oraz wybitnie łajdackiego czynu o wymiarze międzynarodowym, w przypływie trzeźwości oraz w poczuciu odpowiedzialności za niecne uczynki, dziadzio podarował nie tylko alimenty, ale również swe zacne, rodowe nazwisko polskiej familii, o pomorsko-mazurskich korzeniach.

Sęk, że w pierońsko skostniałej RP, w kontekście kobiety, jego czcigodne miano brzmi dosyć osobliwie, a nawet mocno obcesowo. Zaś wszechobecne komputery z krajowym oprogramowaniem oryginalną, właściwą pisownię uznają za błędną i na ekranie w mig wyświetlają poprawną ich zdaniem obelgę: „Taka suka”. Milusie toto nie jest, więc nie chciałam cholerstwa na siłę przywłaszczać, choć urzędowo wyszłam za mąż za potomka dawnego attache ambasady Kraju Kwitnącej Wiśni. Cóż, gdyby nie ów nieźle zaprawiony afrodyzjakalną żeńszeniówką, świątecznie podniecony dziadek, mój ślubny nazywałby się zapewne Krajzega, bo takież właśnie nazwisko od lat zdecydowanie przeważa wśród męskich potomków jego licznej rodziny.

Ale do nazwisk w ogóle mam pecha, od urodzenia. To, którym obdarował mnie papcio, również do nazbyt pięknych nie należy. Lecz ostatecznie, z dwojga złego wolę już nazywać się Pokraczyńska, niż Takasuka. Dla ładnej, ponętnej, atrakcyjnej dziewczyny wędrującej po świecie na zgrabnych odnóżach, zawszeć to mniejszy przytyk, aniżeli Takasuka. Szczególnie, jeśli ów termin pisany bywa oddzielnie. Zdarza się nawet, że nierzadko ze zwykłej, ludzkiej złośliwości. Tyle, że gdybym nie daj boże przypominała kaszalota, względnie inną smętną paszteciarę, jako Pokraczyńska miałabym totalnie przerąbane. Cóż, ludzie bywają wredni i okrutni, niestety. Szczególnie w tym ideologicznie chorym katolandzie, gdzie nietolerancja wiedzie prym głównie dzięki jedynie słusznej religii, wtłaczanej przymusowo do skołowanych głowinek dziatwy szkolnej oraz panoszącemu się wszędzie kościołowi, działającemu w praktyce na przekór temu, co oficjalnie głosi. Czyli powstaje ogólnonarodowe poplątanie z pomieszaniem oraz niezły kociokwik, ochoczo wspierany przez świecką władzę. Ot, taki niby europejski lecz mentalnie i cywilizacyjnie opóźniony oraz zdrowo porąbany kraj, położony na wschodniej rubieży stanowiącej odległe zadupie, czyli peryferie Unii. Krótko mówiąc, starodawny skansen, i tyle.

Z Takasuką byliśmy sobie wierni po ślubie przez pięć, niezmiernie monotonnych, dłużących się lat. Potem nie wiem dokładnie jak działo się z jego strony lecz ja z owego zwyczajowego stereotypu świadomie zrezygnowałam. Dokładnie w rocznicę ślubu. Przez czysty przypadek wyszło co do dnia i także w długi weekend. Czemu? Diabelnie stęskniłam się za jakimkolwiek facetem, który potrafi umiejętnie zadziałać w łóżku oraz za prawdziwie samczym orężem (ba, rożnem!), na które nadzieje mnie przy długich, miłosnych zmaganiach, aby miło pochędożyć i u obojga odlotowo sfinalizować lubieżnie harce, czy przerozkosznie męczące zapasy.

Przy okazji dodam, iż niedawno wyczytałam w necie pewną zaskakującą nowinkę. Otóż obecnie, Japonki bardzo niechętnie uprawiają seks. Zaczynają dość leciwie, czyli grubo po dwudziestce, a ciupciają się najrzadziej spośród wszyściutkich babeczek żyjących na całej kuli ziemskiej. Zaledwie kilka razy w… roku. Nierzadko, z tych wyliczeń raz na miesiąc statystycznie nawet nie wychodzi. Aż tak im wzięło i odeszło. Najwyraźniej zhardziały skośnookie diablice po mocno przydługaśnej epoce mody na samurajów, czy innych szogunów. Lecz zamiast wzorem tamtych pochwycić sztylet i z rozpaczy wypatroszyć się popełniając seppuku, harakiri, kappuku, względnie tofuku jeśli któraś woli, wyemancypowały się i nie chcą już dłużej służyć facetom za wyrkowe fantomy przydatne do egoistycznego, pospiesznego bzykania przed zaśnięciem. Być może cholernice cichaczem wydedukowały, iż lepiej nic nie robić, niż robić coś pod przymusem, nie mając za to nic, ani niczego w zamian. Zaskakująco proste i naprawdę całkiem logiczne, babskie rozumowanie, moim zdaniem. Nieprawdaż?

Szczerze mówiąc nie dziwię się Japoneczkom. Z własnych wyrkowych doświadczeń z osobnikiem posiadającym sporą domieszkę genów podarowanych mu przez azjatyckiego wyspiarza wiem, że nie warto się zbytnio poświęcać. Po diabła, skoro z takim jedynie śmiertelna nuda w pościeli. Na domiar złego samcza zabaweczka przypomina bardziej mini breloczek, aniżeli jakiekolwiek… walory. Drobniutka, damska dłoń zamknie w sobie wszyściuśko. Łącznie z jajeczkami okłaczonymi twardawym, nieco szczeciniastym zarostem. I jeszcze luzu w garstce co nieco pozostanie, serio. Nawet aż tak skromniutki bywa ów azjatycki, rozporkowy gadżecik. Jedynie tamtejsze kobitki, w przeciwieństwie do mnie, we własnym kraju nie mają przeważnie większego wyboru samczych genitaliów. Są skazane na masowo dyndające wokół miniaturki. Czyli mówiąc krótko, prąciowa masakra i tyle. Cholernie przykra sprawa, jakby nie patrzeć. Szczęśliwie, tam się nie urodziłam. Wyemigrowałabym, na bank. I to szybko, niczym japońskie metro znikające ze stacji w Tokio. Myk i po wagoniku śladu nie ma przy peronie. Taka prawda.

Ale wracając ponownie do poślubionego przeze mnie Takasuki, czyli bezkoncepcyjnego erotycznie, zatwardziałego, łóżkowego leniwca, to usłyszałam kiedyś od raszplowatej Krajzegi, czyli farbowanego i ondulowanego, wściekle zdewociałego, ponoć wielce miłującego bliźnich, mego osobistego wroga z jego dalszej rodzinki, iż jestem (tu zacytuję w całości, aby zabrzmiało precyzyjnie): „Tajną, nieźle zakamuflowaną lewacką dziwką, do cna wyzutą z wszelkich wartości i tradycji, ponieważ nie chciałam wziąć z nim ślubu kościelnego”. Tylko na pytanie: „Po diabła mi na karku taki garb?”, nigdy nie uzyskałam logicznie uzasadnionej odpowiedzi. Jedynie dolatywały do mnie kolejne, niekończące się inwektywy, przytyki oraz modlitwy o rychłą pomstę oraz unicestwienie mnie, skierowane do wszechmogących niebios.

No a jeszcze później, całkiem nieoczekiwanie, a szczerze mówiąc przez czysty przypadek, rozmnożyłam się. Raz, a potem… drugi. Za pierwszym razem niekoniecznie, lecz za drugim, po prostu musiałam tak postąpić. Inaczej mogłaby wyniknąć z całej sprawy niezła heca, a nawet chryja, związana z pierwszym razem. Aż tak się sprawy nagle wzięły i zakręciły, psia kostka. Za to potem, już w ogóle wszystko niewiarygodnie zawirowało i nagle stanęło na głowie. Lecz widać czasem przydarza się i w taki sposób. Cóż wówczas począć? Nic, mówi się trudno i egzystuje dalej, układając sobie życie na nowo. Jakoś funkcjonować przecie trzeba.

Cholerka, narozrabiałam, nie ukrywam. Zabrnęłam w obecnym wcieleniu, i to nieźle. Zaszalałam? A może ciutkę zwariowałam? Albo zanadto poniosło mnie, gdy cichaczem podszepnęło cosik jakieś wrednawe licho? Nie wiem. Oceńcie sami.

Zaraz, zaraz… Dorzucę tu jeszcze drobne wyjaśnienie. Otóż nie zamierzam snuć mej opowieści po kolei. Przy częstych, wewnętrznych rozterkach, licznych niepewnościach oraz zagubieniu, idealna kolejność faktów nie ma większego znaczenia, ani sensu. Wprawdzie pierwotnie przyświecał mi takowy zamiar lecz w końcu uznałam to za błąd. W mych zeznaniach powstałby wówczas zapewne drobny, emocjonalny bajzel i na dodatek wyszłoby ciutkę przydługaśnie. No i pod względem najistotniejszych elementów mej mini biografii seksualnej, którą stopniowo zamierzam tu wyłuszczyć, wszystko nie zaczęło się idealnie od począteczku. Tylko systematycznie nawarstwiało się we mnie latami, aż wreszcie…

Nie, nie… momencik, stop! W tym miejscu nie mogę się zagalopować w wywodach. Oczywiście wszelkie ważne dla mnie wątki, pojawią się w stosownym czasie. Więc cierpliwości. Dodam jedynie, iż jestem pewna, że życiem najwyraźniej rządzi przypadek. Przynajmniej moim. Od zawsze tak miałam i mam nadal. Dawno pogodziłam się z owym drobiażdżkiem, a nawet polubiłam drania. Toż po diabła przejmować się nadmiarem upierdliwych, bezustannie namnażających się dupereli. Nie warto. Szkoda czasu i zdrowia. Są momenty, kiedy stanowczo lepiej jest wyluzować, nawet totalnie. Sprawdziłam na sobie. Metoda działa, więc szczerze polecam. Serio.

Wspomnienie…

— Fajny siusiak. Nawet długi. Do tego ciemny i duży. Znacznie większy i czarniejszy, niż widziałam u moich kolegów — krzyknęłam, siedząc na pierwszym piętrze, na okiennym parapecie.

Mój okrzyk pomknął w kierunku chudego, wysokiego, długowłosego i golusieńkiego, mocno opalonego wujka Jeremiego, beztrosko sikającego na niewielki klombik z różami za starą, zieloną, ogrodową altanką z ażurowymi ściankami po bokach oraz kolorowym, metalowym kogutkiem będącym wiatrowskazem zamontowanym na szczycie stożkowatego dachu, pokrytego dość grubą warstewką zielonej patyny.

— Nie patrz — odpowiedział głośno.

— Niby czemu? — zdziwiłam się.

— Za mała jesteś aby oglądać takie rzeczy.

— Jakie?

— Nagi jestem.

— Też mi nowina. Widzę przecież.

— Nie powinnaś patrzeć na mężczyzn będących w takim stanie.

— Aleś wykombinował. A bo to fiuta i jajek u chłopaka nie widziałam?

— Skąd mam wiedzieć?

— Z życia.

— Nie znam twego, ani twoich doświadczeń.

— Więc skumaj wujciu, że nie pierwszy raz oglądam ciebie oraz innych, ganiających po ogrodzie na golasa.

— Nie wiedziałem…

— To przyswoiłeś nowinę. No a sikasz, jak każdy chłopak. Żadna rewelacja. Jedynie moi koledzy wszystko mają mniejsze i nieowłosione. No i ich jajka przypominają bardziej indycze koraliki, niż to co produkują kury. Jak mi nie wierzysz, zerknij sobie na indora sąsiadki. Często spaceruje za płotem. Albo gulgocze, przy dawnym garażu.

— Wierzę, że tak jest. W dzieciństwie miałem podobnie.

— Domyślam się, głupia nie jestem.

— OK. Ostatecznie nie wadzi mi, że się gapisz. W sumie przyda ci się drobna lekcja ludzkiej anatomii. Tylko twoja matka pewnie zaraz mnie ochrzani.

— Za co?

— Że pomimo jej wyraźnego zakazu, zbłądziłem w tę część ogrodu bez gaci — odkrzyknął.

— Marzyciel. Mamuśka zajęta jest — odparłam.

— Czym?

— Aktualnie całuje się w basenie, z wujkiem Leszkiem.

— Nie szkodzi, że ma akurat co robić. Jak ją znam, zawsze wypatrzy wszystko.

— Spoko. Uderzyli w ślimaka na całego. Potrwa, zanim skończą.

— Lepiej nie ryzykować kolejnej bury.

— Cykor. Ciebie nie dostrzeże, nie ma jak. Co najwyżej mnie, siedzącą na parapecie. I pewno znów usłyszę, że mogę wypaść z okna. Wiecznie tak gada.

— Twoja matka ma oczy wszędzie.

— E tam, lej sobie spokojnie. Mamcia naprawdę nie ma najmniejszych szans aby teraz ciebie zobaczyć.

— Dlaczego?

— Oni przecież migdalą się w wodzie, a basen jest sporo niżej, niż ty. I za gęstymi krzakami jagody kamczackiej. Jadłeś kiedyś?

— Nie.

— Żałuj.

— To coś dobrego?

— No. W sałatkach z czosnkiem niedźwiedzim, jakie robiła babcia Teofila oraz podwędzonymi na siatce w starej szopie, ogrodowymi winniczkami i dorodną dymką z grządki, gdzie wysypywali kiedyś kacze oraz kurze gówna, istna bomba.

— Jezu, nie jadam ślimaków, ani niczego wyciąganego z odchodów — wzdrygnął się z obrzydzeniem.

— Czosnku niedźwiedziego, też nie?

— Nawet pojęcia nie mam co to takiego.

— Niedobrze z tobą. W necie podszkol się przy okazji.

— Zaraz, zwykły czosnek znam. Niemożebnie śmierdzi, cholerstwo. Poczciwe miśki tego chyba raczej nie pożerają. Chociaż, bo ja wiem…

— Za to ja wiem.

— Co konkretnie?

— Że nie wiesz, co tracisz.

— Serio? Takie to dobre?

— Kurczę, przynudzasz gościu. Nawet pogadać z tobą za bardzo nie ma o czym. Wypad, golasie. Też stąd spadam — odkrzyknęłam, wzruszając ramionami.

Zeskoczyłam z okiennego parapetu na przedpotopową, ciemnobrązową gondolkę. Potem na podłogę z pomalowanych także na brązowo, fragmentami ruszających się, oskrobanych częściowo z farby desek i ruszyłam w stronę toalety z leciwym, ciemnokremowym sedesem wyposażonym w czarną, plastikową deskę, płaską półeczkę na gówno oraz wysoko zawieszoną nad nim archaiczną, żeliwną spłuczkę z firmowo wytłoczonym napisem: „The Best Niagara”. Powód mej pospiesznej wędrówki? Proza życia, kupę mi się nagle zachciało. Od dwóch dni się nie wypróżniałam. Wcześniej jak głupia nażarłam się łakoci, obficie popiłam różową, mocno nagazowaną oranżadą i od godziny dręczyły mnie piekielne wzdęcia. Czyli jakby nie patrzeć, dopadła mnie fizjologiczna męczarnia, koszmar i okropność, w jednym.

Kurde, tylko jak w tak zabytkowym klozeciku zrobi się co potrzeba, śmierdzi jak jasna cholera. Z porcelanowej półeczki z cieplutką, parującą kupką aromat wali, aż obrzydzenie bierze. Prapoczątki ludzkiej cywilizacji były jednak straszliwie trudne oraz niezwykle uciążliwe dla nosa. A upiorny covid wówczas jeszcze nie istniał, więc powonienia się nie traciło. Fetorem wytworzonym osobiście w rodzinnym kibelku, człowiek mógł się zagazować na śmierć. Skoro moja ukochana babunia miewała tak straszniście przez całe długaśne żyćko, to o jeszcze starodawniejszych, wielce wyszukanych luksusach dostępnych w erze mamutów lub w zacnej epoce jaskiniowców, wolę w ogóle nie myśleć. Wtedy już naprawdę musiała być totalnie hardkorowa masakra oraz ogólny, ekstremalnie powalający fetor. Koszmar!

„Jezu, moi biedni prapraprzodkowie z tymi sprawami mieli nieźle pod górkę. I to na co dzień, psia kostka” — pomyślałam niezwykle zadowolona, że przypadkowo, nie urodzono mnie wcześniej. — „Za czyje grzechy miałabym wówczas węchowo cierpieć? Kompletny nonsens!” — wywnioskowałam.

Rozdział I
Życie w zawieszeniu

(czyli… niedosyt)

______________________________ 1


Los sprawił, iż dorastałam ciutkę nietypowo. Nie w klasycznym, szaroburym, miejskim blokowisku, a we frontowym, lewym skrzydle starej, otrzymanej przez rodziców w spadku przestronnej willi, tonącej wśród najprzeróżniejszych kwiatów oraz bujnej zieleni, okupowanej licznie przez ćwierkające ptaki, praktycznie o każdej porze roku. Wzrastałam w domu rodzinnym, w atmosferze hucznych przyjęć, na których na zapleczu prawej części leciwego budynku, nierzadko królowała golizna, swawole, nagie kąpiele w niewielkim basenie, ciutkę egzotyczne tańce towarzyskie oraz… seks.

A kraj był cholernie katolicki, podobno.

Z tym, że księżulo po cywilu także dość często gościł u nas na zapleczu. Nie przychodził w czarnej, długiej kiecce, tylko w ciemnych spodniach, jak każdy facet. I nie nosił wtedy charakterystycznej, białej obróżki na szyi. Wyglądał jak normalny, młody człowiek lubiący się zabawić.

Później przez czysty przypadek rozpoznałam, że to ksiądz od szkolnej religii, którą regularnie olewałam. Miał bardzo nietypowe, podłużne znamię pod nosem. Podobnego do dziś nigdy nie widziałam u nikogo. No i skrywał jeszcze coś, czego w szkole nijak nie szłoby sprawdzić. Tuż nad skromnym fiutem nosił kosmatą, farbowaną na ciemnobrązowo fryzurkę, w kształcie podłużnego krzyżyka. Jakim cudem sam toto sobie uformował, pojęcia nie miałam. Wydedukowałam, że najprawdopodobniej pomogła mu w owym dziele jakaś pobożna zakonnica. No bo któż inny może pomóc księdzu, przy podobnej robocie? Trudno wykoncypować.

W bardzo wczesnej młodości nie pojmowałam jeszcze, co tak naprawdę wyczyniają dorośli na owych imprezach, na zapleczu domu. Lecz widziałam lub podejrzałam oraz zaobserwowałam niejedno, w ogóle nie rozumiejąc, że uczestnicy weekendowych, wesolutkich, zakrapianych alkoholem spotkań byli zapalonymi… swingersami. Rodzice także.

Jedynie wspomniany ksiądz gościł początkowo solo na występach. Dopiero nieco później zmieniło się to zaskakująco. Lecz widać bóg tak chciał. A na wolę siły wyższej, rady nie ma. Robi toto co zechce i za nic nie odpowiada. Czyli całkiem, jak klecha. Ot, c’est la vie, psia kostka.

Jednego z okresowo pojawiających się i znikających wujków nawet polubiłam. Zawsze przyjeżdżał z inną ciotką. Przeważnie bardzo chudą, z mini cyckami i blond. Miał śmiesznie dyndający dzwonek pomiędzy nogami, a tuż nad nim podłużną mini fryzurkę na jeżyka. Czasem podrzucał mi jakiś prezent. Najczęściej kolejną blond lalkę, ale w innym ubranku niż wcześniej przytargał. Potem dowiedziałam się przypadkowo, że uwielbiał blondynki. Zaś z przedmiotów przeznaczonych dla dzieci, jego firma produkowała wyłącznie jasnowłose, smuklutkie barbiątka. Pozostałe gadżety, maskotki czy zabawki nadawały się ponoć wyłącznie dla dorosłych. Ale co to konkretnie było, nikt nigdy nie chciał mi powiedzieć. Wówczas zrozumiałem, że dorośli miewają czasem dziwne tajemnice. Czemu? Cholera wie.

Z kolei kiedy indziej wydedukowałam odkrywczo, że faceci ani chybi mają odkręcane wacki. Skąd podobnie genialny wymyślunek? Dziecinnie prościutka zagadeczka. Czasami, gdy wujkowie spokojnie leżeli na jakiejś ciotce, pomiędzy jej rozstawionymi udami widniały wyłącznie ich jajka, mocno przyciśnięte do jej krocza. W życiu sama nie wpadłabym na to, że wówczas wpychają biedaczkom fiuta do środka. No bo niby po co? Przecież czymś takim wyłącznie się sika. Ale w ciotce? Durnota przecież.


Dopiero ciutkę później wszystko dokładniej przyuważyłam i złożyłam w mocno przepracowanej głowince zusammen do kupy. Tylko nadal nie rozumiałam, po czorta to czynią. W końcu z netu dowiedziałam się, że to podobno przyjemne. Czasami, nawet bardzo. Ale nie byłam przekonana, czy to prawda. Wszak mama czasem uprzedzała, że Internet kłamie.

Potem z nudów, raz zabawiłam się w tatę i mamę z przypadkowym kolegą, który podglądał własnych rodziców zajętych sobą w sypialni. Z mojej inicjatywy, w celach poznawczych śmiało, bez krępacji rozebraliśmy się przed sobą do golasa i dokładnie obejrzeliśmy wzajemnie skrywane zwykle w gatkach detale. Klęcząc tuż przed nim przekonałam się ostatecznie, że siusiaczek jednak nie jest odkręcany. Gwintu, ani żadnej śrubki nigdzie nie było. Wszyściutko stanowiło jedną, spójną całość z kuleczkami widniejącymi pod spodem.

Zaciekawieni jak nam będzie, spróbowaliśmy naśladować dorosłych. Na tapczanie rozłożyłam przed nim szeroko nogi. Położył się na mnie i powiercił tyłkiem. Wpierw wolno, a za moment szybciutko. Miało być przyjemnie, ale nie wyszło. Choć gruby nie był, jedynie ugniatał mnie oraz przyduszał do materaca swym ciężarem. Żadna radocha. Uznaliśmy więc zgodnie, iż aby było miło, najwyraźniej musimy zaczekać aż odpowiednie detale kiedyś nam w końcu urosną.

— Dziewczyna musowo powinna mieć cycki. Bez tego, ani rusz. Nie ma czego macać, ssać ani potarmosić. A ojciec tak właśnie zabawia się z matką. Dopiero potem leżąc na niej, kręci dupą, a ona pojękuje. Pewnie wtedy przy czymś takim robi się dopiero fajnie. Ze trzy… Nie, zaraz… Tak, cztery razy pełną akcję widziałem. Plus takie tam jeszcze fragmenty, jak na przykład obmacywali się kiedyś w łazience. Ale do tego też cycki są konieczne. Stary wiecznie je międli — oznajmił ze znawstwem, na odchodnym.

Jakieś dwa lata później niespodziewanie spotkałam tego chłopaka w parku, zimą. Zapytał, czy mam już piersi. Ze smutkiem zaprzeczyłam. Oznajmił, że on chyba zaczyna dojrzewać, bo jajka ma jakby większe. Ponoć z ciekawości porównywał własne jądra, z wyposażeniem kilku zaprzyjaźnionych kolegów. Zażądałam okazania dowodu rzeczowego. Stanął przede mną, uśmiechnął się, pomimo chłodu rozpiął spodnie, wydobył ręcznie całą zawartość gatek i pokazał. Powiedziałam, że o ile dobrze pamiętam, faktycznie jest chyba tego odrobinkę więcej. A on z dumą znów się uśmiechnął, ujął wisielca w dwa palce i wysiusiał pomiędzy nami na śniegu duże serce, przebijając je na koniec w poprzek żółtą strzałą, z zaostrzonym grotem.

— Dziewczyna tak zajefajnie lać nie potrafi. To dla ciebie, ode mnie, na pamiątkę dzisiejszego spotkania — oznajmił z dumą.

Zatkało mnie. Nic nie odpowiedziałam, zaskoczona. Pomyślałam wówczas, że może wziął i zakochał się we mnie znienacka. Ale niestety nie zdążyłam się niczego dowiedzieć. Musieliśmy uciekać. Ktoś nie słysząc o czym gadamy, zauważył całą akcję. Najwyraźniej dośpiewał sobie jakieś absurdalne rzeczy i z mety zaczął rozpaczliwie wydzierać się na całe gardło:

— Boże, zboczeniec. Kurwa, gdzie policja? Ludzie, prędko. Łapać zboka! — kilkakrotnie zawodził w ośnieżonym parku jakiś strwożony i zgorszony, samotny niewielki człowieczek w bereciku z antenką, wymachując łapami w naszą stronę.

Domyśliłam się, że o mego kolegę mu chodzi. Lecz słysząc, że Staś to zbok, mocno się zdziwiłam. Oglądając czasem z mamą dzienniki TV, z płynących z nich wieści zapamiętałam, iż zboczeniec, to pedofil. Czyli najczęściej ksiądz krzywdzący dzieci. A Staś nigdy nie wspominał, że zamierza zostać w przyszłości katolickim duchownym. On nawet nigdy nie chodził na religię. Mama mu powiedziała, iż pożyteczniej będzie jak w tym czasie pouczy się dodatkowo angielskiego, bo przyda mu się niedługo. Zaś średniowieczne bajdy, niekoniecznie.

„Więc o co chodzi wrzeszczącemu człeczynie, z tym zbokiem?” — główkowałam naprędce.

Nie wiedząc co robić, każde z nas pobiegło w swoją stronę. Tylko ja naprawdę byłam zdezorientowana zaistniałą sytuacją. Nigdy później na siebie już nie wpadliśmy, w żadnych okolicznościach. Staś chodził do innej szkoły. Kiedyś usłyszałam od koleżanki, że latem jego rodzice wyemigrowali na stałe do Irlandii. Oczywiście, razem z nim.

*****

O tym, że życie bywa pełne niespodzianek oraz czasami lubi płatać niezłe figle, dowiedziałam się dosyć wcześnie. Oczywiście przypadkowo. Z obserwacji gości nawiedzających w weekendy naszą leciwą willę, która widziała nie jedno, ale trzymała wszystko w ścisłej tajemnicy. Gdyby domy gadały, na świecie byłoby znacznie ciekawiej, moim zdaniem. A jak przemówiłyby sypialnie, wyszedłby niezły pornos. Nawet historyczny. Wszak w naszej chałupie za czasów jej świetności, pradziadek młodziutką wówczas prababunię nieźle wyobracał, stając się ojcem pięciorga pacholąt. A wśród nich mojej babci, która także się tu potem rozmnażała. I to z dwoma mężami. Ale nie jednocześnie, tylko po kolei. Pierwszy zginął w katastrofie lotniczej, bo wielki ruski samolot latał co prawda jeszcze jako tako, ale kiepsko lądował. Nie wcelował w lotnisko i było po dziadku. Z tym, że dziadzio nie podróżował tym złomem. Zbierał grzyby w lesie, po które babunia go wysłała. A samolot spadł wprost na zagajnik, dorodne, zdrowe borowiki, śliczne choineczki oraz dziadziusia. Zaraz potem wrak wybuchł, więc babcia została młodą wdówką.

Za to w pewną sobotę, wspomniany już wcześniej ksiądz dobrodziej, ponownie przyszedł nas. Oczywiście nie po kolędzie, a po cywilnemu. I nie żebrał o kasę, tylko przyniósł ze sobą winko mszalne. W dodatku po raz pierwszy pojawił się z… dziewczyną. Wyglądała całkiem wporzo. Tylko on, raz zwracał się do niej Karola, a czasami, Karol. Za Karolę, nie oburzała się. Nawet zerkała na niego czule i cmokała w policzek. Lecz na skierowane do niej imię Karol, zawsze reagowała wkurzonym, zjadliwym sykiem:

— Kurwa, przestań wreszcie tak do mnie mówić. Odzwyczaj się, kropidłowy palancie, do jasnej cholery.

Ciuteczkę dziwne mi się to wydało, ale co tam. Ów niby drobiażdżek nabrał jednak dla mnie istotnego znaczenia nieco później. Gdy nudząc się, podreptałam na strych aby przez niewielkie okienko zerknąć sobie na drugą stronę domu. Byłam ciekawa czym zajmują się tego dnia dorośli, a w weekendy nie wolno mi było przychodzić na basenik. Skoro jednak mama nigdy, ani słowem nie wspominała o patrzeniu przez strychową szybkę uznałam, że droga wolna. Logiczne przecież i proste. Każdy by tak postąpił.

Na widoku był akurat wyłącznie ksiądz i jego nowa dziewczyna. On goły, z krzyżykiem nad dyndającym fiutem. Zaś ona, topless. Gadali ze sobą popijając coś przez słomki, z wysokich szklaneczek. Później on wskoczył do basenu i gestami najwyraźniej zapraszał ją, aby też się z nim wykąpała. Była mocno niezdecydowana. Gadała coś, wskazując na majtki. Ale on machną lekceważąco ręką i popłynął. W końcu zdjęła je, po czym schodząc po schodkach zanurzała się stopniowo w basenie. Nagle coś dziwnego mignęło mi u niej przez momencik. Potem długo stała na metalowych szczeblach, a tuż nad powierzchnią wody widniały gołe cycki.

„Niemożliwe. Przewidziało mi się. Głupota by przecież była. Takich cudów nie ma. Nawet przy księdzu się nie przytrafiają. Mowy nie ma, jestem pewna” — pomyślałam, nieco zdezorientowana.

Aby się jednak upewnić ostatecznie, iż główkuję jak trzeba, potruchtałam spokojnie po starą lornetkę artyleryjską pradziadka. A ta niebawem przekonała mnie, że myślą niestety zbłądziłam, zaś wzrok mam dobry oraz bystry. Czemu? Jezu, Karola miała pod szczuplutkim brzuchem klasycznego… siusiaka i dwa jajka! Obejrzałam dokładnie, tkwiąc w okieneczku z przesadnie rozdziawioną buzią. Wrażenie było iście szokujące, naprawdę. Tak dziwacznie, dziwaczne, dziwo? Niby niemożliwe, ale jest.

Z wcześniejszych doświadczeń oraz niezwykle wnikliwych obserwacji wiedziałam już, że takich rzeczy się nie dokleja, ani nie przykręca. Na bank! Dynda sobie po prostu coś takiego pod brzuchem i już. Ale u dziewczyny? Za Chiny przecież toto nie pasuje. Toż tam dziurka do sikania powinna być, a nie skórzany wisiorek.

„No nie, coś tu stanowczo nie gra. Nic się nie zgadza i nic się ze sobą nie klei. W końcu to ciotka, czy wujek? Za boga, nie wiem. Ksiądz zapewniał, że nowa ciotka. Ale jak to? Ciotka z sikawką i jajkami ma być, albo wujek z cyckami? Dziwne jakieś… No i gdzie tu sikająca szparka? Podobny zestawik w żadną stronę przecież nie pasuje. Nie ma w przyrodzie czegoś takiego. Ale jak nie ma, skoro właśnie widzę. Czyli jest. Wporzo, tylko co to jest? Ciotko-wujek? Nigdy nie słyszałam, aby żyło gdzieś cosik podobnego. Ale skoro mam dziwo w szkłach lornetki, więc jednak jest. Pojęcia, psia kostka, nie miałam o podobnym wynalazku. Teraz dopiero mam. Tylko nie kumam sedna zagadnienia, ni chuchu. Ani w ząb. Przedziwacznie, przedziwna, dziwota. Istne dziwadło jakieś, ale wygląda jak regularny człowiek, więc… Nie, jednak dalej niczego nie rozumiem…” — myślałam, maksymalnie zaskoczona.

Później pogadałam o swym zaskakującym odkryciu z kilkoma koleżankami. Z każdą oddzielnie. Wyśmiały mnie. Wszyściutkie powiedziały, że zmyślam. Ale byłam pewna tego, co zobaczyłam. Postanowiłam sprawdzić ponownie. Czekałam calutki miesiąc, bo dopiero wówczas znowu pojawił się u nas księżulo z ciotko-wujkiem. Wszystko się potwierdziło, co do joty. Ciotka miała cycki oraz fiuta i jajka, jak poprzednio. Doszczętnie zgłupiałam. Sprawa stanowczo przerastała mą dziecięcą logikę oraz wyobraźnię.

„Bez mamy się nie obędzie” — wydumałam zrezygnowana.

Zapytałam. Najpierw dostałam burę za podglądanie dorosłych i pojawił się wyraźny zakaz ślęczenia w okienku, na strychu. Wyjaśnienie zagadki nastąpiło nieco później. Usłyszałam, że trafiają się czasami ludzie, którzy w prostych zazwyczaj sprawach, miewają ostro pod górkę i Karola właśnie do tej grupki należy. Że jest nietypową dziewczyną, która musi przeistoczyć się w kobietę, aby naprawdę nią być. Dowiedziałam się, że to jakby trzecia płeć, normalnie uznawana w różnych krajach, nawet w Azji. Ale nie w Polsce, która jest prymitywnie nietolerancyjna. Zaś wszystkiemu winien pieroński kościół, który od wieków kłamie ile wlezie i drwi z podobnych ludzi wmawiając otoczeniu, że właśnie tak nieludzko należy postępować wobec nich.

W tym kontekście nasz ksiądz-imprezowicz, w ogóle mi nie pasował. Wtedy usłyszałam od mamci, iż ksiądz to zwyczajne stanowisko w pracy. Coś jak piekarz, nauczyciel, listonosz, szewc, czy byle glina. Że to wykonywany zawód, i tyle. W dodatku gwarantujący łatwy i niekontrolowany przez państwo dostęp do dużych pieniędzy. A klecha wiadomo, na kasiorę łasy jak diabli. Dlatego ten nasz, świadomie wybrał sobie taką profesję i egzystował jakby w dwóch światach jednocześnie. W służbowym, w określonych godzinach wyłącznie modli się i zarabiał na czym się da, jak każdy sukienkowy. W prywatnym zaś, żył pełnią ziemskiego życia i bywał wcielonym diabełkiem, którego niektórzy imprezowicze nawet lubili. Zaś nietypowa Karola, to jakby jego żona, której oficjalnie mieć nie mógł, choć byli ze sobą już prawie od czterech lat. Usłyszałam, iż kupił jej mieszkanie w innym mieście i często nawiedza ją tam z wizytami, bynajmniej nie duszpasterskimi. Podobno rok temu w Stanach wyjęli ślub, w Las Vegas. Ot, tak dla jaj, po prostu. A dla niepoznaki, skryli się pod jej rodowym nazwiskiem. Uroczystość odbyła się w niewielkim, różowym pawiloniku upstrzonym serduszkami. Podobno wiele tam takich, bo chętnych na zakręconą usługę nigdy nie brakuje. Z całego świata się ludeczkowie zjeżdżają. Jak widać, przedstawiciele siermiężnego katolandu docierają tam również. A skoro gromy z jasnego nieba się z tego powodu nie sypią, być może bozi coś podobnego nawet się podoba. Cóż, może jest mądrzejsza oraz bardziej ludzka, niż niejeden klecha? Cholera wie.

Po owej treściwej i wielce pouczającej rozmowie z mamcią, zaczęłam intensywnie główkować. W efekcie po raz pierwszy pojęłam, iż żyćko bywa momentami niezwykle przewrotne oraz nie zawsze takie, jakie je sobie wyobrażamy na podstawie przeróżnych bujd, które nam zewsząd wciskają, opowiadając najprzeróżniejsze banialuki, na poważnie. Cóż, we wczesnym dzieciństwie przeszłam niezłą szkołę. Ale warto było. Nie żałuję, naprawdę. No a potem…


______________________________ 2


Czasem dzieje się tak, iż w głowie czynię coś w rodzaju wewnętrznej spowiedzi, względnie rachunku sumienia w kwestii mych dotychczasowych układów damsko-męskich. Fakt, nie byłam w nich najczęściej zbyt szczęśliwa. Lecz ostatecznie bez przesady, niektóre z moich koleżanek miały gorzej. Kilka z nich, nawet znacznie. Dwie molestował na przykład ten sam ksiądz, jeszcze w podstawówce. A obleśny, śliniący się klecha z rozbieganymi ślepiami, w połączeniu z seksem, to dopiero tragedia, koszmar i hardkor na całego. Bynajmniej nie przesadzam, znam sprawę.

Pierwszej dziewczynie po każdej spowiedzi, kazał zawsze przychodzić na plebanię w celu odbycia pokuty za wszystkie złe uczynki. W podziemnym pokoju zamykanym na staroświecki, wielgachny klucz musiała rozbierać się kompletnie na gółkę. Bydlak dokładnie sprawdzał czy nadal jest jeszcze cnotliwa, a potem z lubością obwąchiwał zdjęte przez nią majtki. Następnie musiała kilkakrotnie odmawiać różaniec, krążąc wokół wielkiego, czarnego stołu, zaś sukienkowy zbok obserwując młodzieńczą goliznę, masturbował się przez swe służbowe, czarne, kościelne wdzianko. Potem nagle chwytał biedaczkę oburącz i mocno dociskał opasłym brzuszydłem do blatu. Wypiętej pospiesznie smarował czymś odbyt, wpychając tłusty paluch do środka. Zadzierał swą obszerną kiecę i nie zważając na protesty, rżnął bidulkę w tyłek tłumacząc, iż w ten sposób nadal pozostanie dziewicą, na pewno nie zaciąży, a wyznane w konfesjonale grzechy solennie odpokutuje.

Naiwna uwierzyła w końcu, iż tak musi się dziać, a wszystko co okropne, wielebny księżulo czyni wyłącznie dla jej dobra. Skołowana, przestała protestować oraz wyrywać się z jego wstrętnych łapsk. Niewiarygodne lecz aż do takiego stopnia ów skurwiel omotał młodziutką, zbłąkaną duszyczkę. Przerażona niestworzonymi bujdami o wszędzie czyhającym diable, poddała się woli duszpasterza. Wszak wspaniałomyślny zbok, rzekomo chciał ją chronić przed czatującym zewsząd złem, dymając co miesiąc na wielkim stole w zakamuflowanej, piwnicznej sali niemożebnych tortur. Na koniec rozkładał jej nogi, rozwierał cipkę paluchami i ochlapywał święconą wodą, co ponoć miało zabezpieczać przed grzechem. Tyle, że dzięki finalnemu zabiegowi z kropidłem, nagle się sprawa wydała. Święta woda okazała się zasyfiona i dziewczynkę nawiedziło zło, w postaci zapalenia pochwy oraz pęcherza moczowego. Kiedy po zeznaniach dziewczynki pobrano próbki z kropielnicy, szybko ustalono źródło infekcji bakteriami kałowymi. Lecz klecha oczywiście wszystkiego się wyparł twierdząc, iż dzieciak konfabuluje, bo nie lubi swego wielce czcigodnego duszpasterza. A w tym kraju świecka władza jest tak sprytnie skonstruowana, że wierzy księdzu, gdyż jego słowa są dla niej wyjątkowo prawdziwe i na dodatek, przenajświętsze. I tak wszystko ucichło, zaś dalsze życie szybko wróciło do normy. Tylko rodzice na wszelki wypadek przestali posyłać obie córki na religię. Druga była starsza i raczej nie dałaby sobie w kaszę dmuchać, ale woleli nie ryzykować. I słusznie, wszak zło czyha wszędzie, nie omijając kościoła.

W przypadku mej drugiej koleżanki, ów paskudny klecha najwyraźniej również zatroszczył się kiedyś (szczęśliwie jednorazowo) o cnotę zbłąkanej owieczki i także unikał jej przypadkowego zapłodnienia. Golutkiej, z czystej ciekawości, także zajrzał skrupulatnie między rozciągnięte na siłę nogi. Następnie w ramach zadanej pokuty nakazał klęczeć przed sobą, a potem nagle podciągnął sutannę i nakrył przerażoną dziewczynę mocno przepoconą, niemiło woniejącą kiecką. Ponoć nie miał majtek pod spodem. Manipulując przez czarny materiał łapami, wsadził jej do ust wstępnie ożywionego wacka, który szybko w nich stwardniał maksymalnie. Wreszcie wepchnął się głęboko, do końca przymusowo otwartej buzi. A zaraz potem skończył, każąc jej połykać to, co leniwie lecz obficie z niego wyciekało. Dziewczyna dławiąc się, z obrzydzeniem wypełniła wolę wielebnego duszpasterza lecz po chwili wyrzygała wszyściutko na sutannę. Za co na odlew, oberwała po twarzy. Czyli mówiąc krótko, w życiu nastolatki chodzącej przymusowo na religię (w jej przypadku, rodzice kazali!), wydarzył się koszmar wołający o pomstę do sił nadprzyrodzonych. Lecz te oczywiście w ogóle nie zareagowały. Wyrozumiale sprzyjały swemu sukienkowemu słudze? Przypadkowo przegapiły paskudną sprawę? A może w ogóle takich sił nie ma i nigdy nie było? Cholera wie…

Za podobnie paskudne uczynki czy wymuszone, potajemne seks-igraszki z nieletnimi, każdy nauczyciel czy pierwszy lepszy cywilny facet, z mety trafiłby do aresztu lub więzienia. Lecz w wyznaniowo wypaczonym i zdeprawowanym oraz pieprzniętym katolicko kraju, bezczelnego klechę jakakolwiek kara oczywiście ominęła. Ba, do tego stopnia drań czuł się kompletnie bezkarny, że pewnego dnia ogłosił na religii, iż przed Wielkanocą osobiście przeprowadzi kontrolę cnoty u wszystkich uczennic. Lecz jak się okazało, tym razem zdrowo przegiął, więc błyskawicznie wydało się jego grzeszne hobby.

Wkurzone, a zarazem przerażone uczennice nie wytrzymały i miast pokornie pozbywając się majteczek, ustawić się pobożnie w kolejce do przenajświętszej kontroli, rozjuszone poczęły masowo i głośno protestować przed szkołą. Zaś rezolutni chłopcy wykazali się refleksem, uwiecznili wszystko telefonami i błyskawicznie powrzucali krótkie filmiki do sieci w kilku często nawiedzanych przez internautów miejscach. Sprawa błyskawicznie nabrała rozgłosu. Zaskoczeni przedstawiciele władz świeckich konstatując w czym nieoczekiwany problem, całkowicie zbaranieli nie wiedząc cóż począć z wielce niepobożnym fantem. Za to najwyraźniej zaprawiona w temacie erotyczno-obyczajowym kuria, błyskawicznie wysłała niesfornego sukienkowego z misją katolicką, aż na drugą półkulę. Ponoć południową, aby wszelki ślad po nim zaginął, gdyż tam, tak to działa.

Tyle, że dwóm molestowanym dziewczynom bydlak tak się przysłużył, iż seks uważały później za coś wielce ohydnego, od czego stroniły nawet na studiach. Zresztą po dziś dzień pozostały starymi pannami tyle, że dzięki owemu parszywemu klesze, nabrały również prawdziwego oraz nieukrywanego wstrętu do wszechmogącej bozi i zakłamanej, obłudnej religii mamiącej maluczkich wieczystym szczęściem pozagrobowym oraz nieustannym zachwytem z bytowania w rajskich zaświatach. Cóż, obie biedaczki na własnej skórze przekonały się, iż prawdziwe zło siedzi w kościele, zaś wcielonym diabłem nierzadko jest ksiądz, na co dzień nauczający religii w świeckiej szkole. Przykre, tyle że prawdziwe, niestety.

Z kolei jeszcze inna z mych szkolnych koleżanek, z domu szczęśliwa ateistka za grosz nieskażona chrztem, bierzmowaniem ani żadną wiarą, która nie jej, jest, miała wiecznego pecha w młodzieńczym życiu. Paulinka także nacierpiała się już przy uwerturze do świata seksu tyle, że tym razem obyło się bez czarno-sukienkowych specjalistów od wszystkiego, czym zajmować się nie powinni.

Przymierzając się do upragnionej defloracji, dziewczyna trafiła na wyjątkowego partacza. Koniecznie chciała, aby było romantycznie. Wykombinowała nastrojową, pościelową muzę w nieskończoność odtwarzającą się w pętli z czterech bezprzewodowych głośników. Do tego w osiedlowym markecie zainwestowała w słodkie, czerwone, mocno siarkowane, krajowe winko z owoców leśnych oraz zaklepała wolną chatę u młodej ciotki, wyjeżdżającej gdzieś na calutki weekend ze swą nową partnerką życiową. Tylko przystojny, napakowany samczyk wybrany do tego celu z najbliższego sąsiedztwa, w praktyce okazał się prawiczkiem, kurka wodna. A któż przy zdrowych zmysłach z takim zaczyna? Toż to już na samiuśkim początku nie tyle wróży nieszczęście, co wprost zionie klęską. Totalną na dodatek. Pieprznięte dno, wyjące rozpaczliwie o pomstę do cholernych niebios.

Na początku, niedojda wstydził się pozbyć gatek, aby zademonstrować ciekawskiej dziewczynie sprzęt defloracyjny. Dopiero pod kołderką ściągnął bokserki i schował je pod poduszkę, aby mieć stale pod ręką. Ale wacka nie pokazał, choć o to prosiła. No a w kluczowym momencie zdrowo napalony, podjadany Piotruś, zapewne z niezgulstwa oraz nadmiaru emocji pomylił otwory, więc w ogóle wyszło hecnie, bo doodbytniczo. Do tego boleśnie, gdyż kompletnie na sucho. Baran nudząc się kiedyś, przypadkowo wyczytał w katolickich poradach internetowych udzielających naiwnym, zbłąkanym duszyczkom przez ponoć wszystkowiedzących księży, że jeśli w noc poślubną żona stawia w łożu opór prawowitemu mężowi, ten powinien zadziałać siłą, aby bezwzględnie dopiąć swego i skonsumować pobłogosławiony przez bozię i kapłana związek. Tu błogosławieństw ani małżeństwa co prawda nie było, ale zadanie do wykonania czekało identyczne. Więc działo się tak, że drobna, przyduszona umięśnionym cielskiem nieudolnego defloratora Paulinka darła się w niebogłosy błagając o litość, a osiłek trzymał ją mocno i zawzięcie napierał, bezwzględnie nadziewając biedaczkę na rozbuchanego, szczęśliwie niezbyt grubego kutasa. Palant był święcie przekonany, iż skoro obiecał dziewczynie koleżeńską przysługę, w tej kwestii koniecznie musi zrobić swoje. Inaczej uczynnemu chłopakowi, postąpić przecież nie wypada. A że ją boli i biedactwo domaga się odpuszczenia powziętej akcji? Trudno, za pierwszym razem ból u dziewczyny, to normalka. Taka już babska dola na tym bożym świecie. Wszak wspomniany ksiądz dobrodziej w swym światłym poradnictwie na portalu internetowym, powołując się na słowa wyniesionego na ołtarze świętego (konkretnie Tomasza z Akwinu) napisał wyraźnie, iż: „Kobieta to tylko niewydarzony mężczyzna. /…/ Kobiety są błędem natury świadczącym o cielesnym i duchowym upośledzeniu. Są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny. /…/ Pełnym i wyłącznym urzeczywistnieniem rodzaju ludzkiego, jest mężczyzna.”

W końcu nastawiony zadaniowo do życia Piotrunio, władował się w nieszczęsną Paulę calutki, aż po samiuśkie jąderka. Tylko oczywiście nie tam, gdzie potrzeba w kwestii defloracji. Momentalnie skończył, a potem zaraz zasnął. Dopiero następnego dnia po kolejnym niepowodzeniu z uwagi na ponowne wycelowanie pod kołdrą po omacku w niewłaściwą tarczę, wydobył goluśką dziewczynkę spod puchowego okrycia, bezwstydnie rozkraczył na wyrku przed sobą i dokładnie obejrzał wszyściutko, przy dziennym świetle. Przy okazji uwiecznił na pamiątkę telefonem owo stale nienaruszone dziewictwo. Rzeczowa obdukcja anatomiczna, najwyraźniej pomogła. Po południu, czyli w sumie przy trzecim podejściu, uprzykrzona cnota legła wreszcie w gruzach, okraszonych kilkoma kropelkami krwi dostrzeżonej później na bieluchnym prześcieradełku. Tyle, że Pauli na zawsze odechciało się w wyrze pieprzonego romantyzmu. W sumie nie dziwota, wszak na nieszczęsny początek, wyjątkowo fatalnie wybrała. Lecz leśne winko pomogło się dziewczynie odstresować i jakoś przetrwała wszystko bez szwanku, czy uszczerbku na młodziutkiej, dziewiczej psychice.

Zaś ja…

Cóż, pieprzonego dziewictwa pozbyłam się śmiało, raz i definitywnie, z osobnikiem płci przeciwnej, leżąc goluteńka, szeroko rozkraczona, z nóżętami na metalowych podpóreczkach na… fotelu ginekologicznym. Jejku nie, bynajmniej nie straciłam uprzykrzonego wianka z wziernikiem dopochwowym, czy też innym narzędziem medycznym, albo nie daj boże ze starym, lubieżnym ginekologiem. Stało się to z… jego synem. Przystojnym i seksownym na dodatek. Gad naprawdę był całkiem niezły. Nie powiem, samczy full wypas. Wprawdzie jak na podobną przygodę wszystko zadziało się więcej niż ciuteczkę nietypowo, ale poszło gładko. A to dla dziewczyny liczy się przede wszystkim, podczas inauguracji schodzenia na upragnioną drogę niecnoty. Każda normalna laska potwierdzi, że nie ściemniam. Serio. Jedynie zakonnice i pokręcone dewotki tak chyba nie mają, lecz nie wiem czy na pewno.

Jak doszło u mnie do koniecznej sprawy? Pewnego dnia, niby niespodziewanie, pojawiła się taka opcja. Lecz potem już wszystko jednak zaplanowałam. No, prawie wszystko, celowo pozostawiając chłopakowi wolną rękę w najistotniejszym momencie. Ostatecznie nie zawadzi jeśli doświadczony gad, wykaże się czasem odrobiną własnej inicjatywy. W tym konkretnym przypadku wyszło mi to akurat na dobre, nie ukrywam.

A było tak…

W ogólniaku, już na pierwszej zapoznawczej imprezce dowiedziałam się od kilku dziewczyn, sikając z nimi w kiblu po kolei, że w nowej szkole dla wtajemniczonych laseczek dostępna jest wspomniana ewentualność. Czyli mówiąc krótko, sprawne i wprawne zdjęcie uprzykrzonego simloka naturalnym sposobem, przy użyciu narzędzia przeznaczonego do tego celu przez naturę. Oczywiście na wyraźne zażyczenie zainteresowanej sprawą delikwentki. A w obecnych czasach, któraż nie jest? Może jaki maszkaron? Ale tego także pewna nie jestem. W końcu nawet pasztetówy się z kimś puszczają. Gusty chłopaków nabitych hormonami bywają różniste. Zaś nawaleni dodatkowo alkoholem, przestają być wybredni i rąbią równo jak leci, zaś przytomniejąc sami się nieraz dziwią, jaki pokraczny towar zaliczyli w amoku i zamroczeniu.

W naszej szkole zbieg okoliczności, przypadek oraz życie, stworzyły dosyć specyficzną opcję defloracji. Wszak świat idzie stale naprzód, ustawicznie zmieniając pradawne stereotypy. Choć kraj niby mocno skostniały i patologicznie zdziwaczały prokościelnie, młodzi ludzie nieustannie czynią swoje, nie przejmując się pierdołami. Zaś czas pokazał, że strzał z oferowaniem nietypowej usługi, był w samiuśką dziesiątkę, gdyż chętnych nie brakowało. I trudno się dziwić. Skoro w caluchnej Unii Europejskiej dziewictwo dawno już wyszło z mody, ktoś musiał zająć się problemem również w pieprzniętym katolandzie. No a skoro istniało sporawe zapotrzebowanie, to i usługodawca szybko się znalazł. Przypadkowo zadziałało prawo rynku. Prosta sprawa i proza życia w każdej epoce, nawet lodowcowej. Tyle, że w tej ostatniej z uwagi na klimat oraz brak kościelnych zabobonów, raczej niedźwiedzie skóry i futra mamucie były w cenie, a nie cnota czy seks z małolatą. Toż zamieszkujący onegdaj w skalnych grotach ludziska ciupciali się ze sobą jak leci, aby było im cieplej, raźniej, milej oraz weselej. Ba, ciekawiej przede wszystkim. Wyraźnie cenili urozmaicenie w seksie. A bachory hodowali wspólnie. Bez żmudnego dociekania kto, które, której zmajstrował. Ponoć nawet nie kojarzyli, że berbeć z dymania się bierze. Taką właśnie fikuśną nowinkę w necie kiedyś wyczytałam. Prawdziwa? Pewnie tak, ale cholera wie. W sieci wszak różnie bywa.

Tak więc w naszej szkole, w klasie maturalnej był chłopak, który chętnie i fachowo pomagał dziewczynom w pozbyciu się uciążliwego piętna i zbędnego balastu, wrednie skonstruowanego przez naturę u wejścia do cipki. W dodatku dla większości lasek owa koleżeńska przysługa była gratis, dla kaszalotów już niekoniecznie. Ale zawsze dawało się załatwić sprawę w dogodnym, indywidualnie ustalanym terminie. Byle w dzień, a nie wieczorem, bo wówczas usługodawca nie dysponował odpowiednimi warunkami lokalowymi. Problemem stawali się powracający w domowe pielesze rodzice, a szczególnie papcio.

Ojciec przyszłego maturzysty był medykiem. Miał w domciu gabinet ginekologiczny, więc okoliczności do inauguracyjnego zabiegu seksualnego przeprowadzanego cichaczem przez synalka, okazały się wprost wyśmienite. Zdrowo zaharowany papcio całe dnie spędzał w państwowym szpitalu, na położnictwie. Natomiast wieczorami przyjmował pacjentki prywatnie, trzepiąc całkiem niezłą kasiorkę w swej wypasionej, dwupiętrowej willi z przestronnym, podziemnym garażem oraz letnim basenem, w sporym ogrodzie. Za dnia gabinet stał zazwyczaj wolny, wiec okazjonalnie był wykorzystywany przez pomysłowego synalka, do niecnych lecz jakże istotnych dla wielu dziewczyn celów. Wszystko działo się oczywiście w całkowitej tajemnicy przed zapracowanym tatuśkiem. Któż ma dziś w zwyczaju rozmawiać z rodzicami o własnych sprawach? Takie podejście, to istny archetyp i przeżytek przecież. Współczesna trzyosobowa rodzinka co prawda nadal nocuje pod jednym dachem, lecz za dnia jej członkowie funkcjonują zazwyczaj w ścisłej niezależności i tajemnicy przed sobą. Jedyną ostoją familii, jej wiernym stróżem oraz podstawowym łącznikiem bywa wielgachne psisko, bytujące w zadaszeniu pod gankiem i chętnie łaszące się do każdego z domowników powracających w domowe zacisze. Takie teraz zakręcone czasy. Trzeba je zaakceptować, i już. Nie ma rady.

Odnośnie pieprzonej cnoty, z mojej strony kalkulacja była zimna, logiczna oraz nad wyraz prosta. Ba, prościuteńka nawet. Czyli pozbyć się paskudztwa, jak najprędzej.

„Kurwa, nie chcę mieć tego dłużej. Siara i wiocha przecież. Totalna nawet. W moim wieku mnóstwo, ba całe multum lasek ma już rzecz z głowy. A ja? Kurczę, wyłącznie pech mi towarzyszy. I to na całego. Jak długo to jeszcze potrwa? W nieskończoność? Nie chcę…” — jęczałam często w ponurych, nieszczęsnych rozmyślaniach, tuż przed zaśnięciem.

W czasie wakacji dwukrotnie próbowałam poddać się defloracji lecz ku memu utrapieniu nic z tego nie wyszło, niestety. Na pierwszym obozie harcerskim w suwalskich lasach, ubzdryngolony chłopak skończył wcześniej niż zdążył ściągnąć mi majtki. Za to chętnie pozbył się własnych i wyraźnie pochwalił usztywnionym, samczym wyposażeniem. Obiektywnie patrząc rzeczywiście sporawe było, a przynajmniej większe niż u gada, z którym pomigdaliłam się ciutkę na imieninach koleżanki, tuż przed wyjazdem na obozowisko. Następnie podniecony druh obejrzał me cycki, pomacał je i z wrażenia momentalnie upaćkał mnie obficie swymi lepkimi nasionkami. Po czym błogo zasnął, zaś ja musiałam cichaczem zrobić drobną przepierkę w jeziorze, pełnym gwiazd. Nie chciałam aby następnego dnia ktoś wypatrzył, że mam zaschniętą spermę na ulubionych szortach. Ostatecznie lepiej pokazać się ludziskom z samego rańca w mokrych spodenkach, niż w poplamionych z przodu samczą wydzieliną. Tak jest przyzwoiciej i bez domysłów oraz zawistnych plotek lub pytanek typu: „Z kim i jak było?”. Tylko czy cholerne sowy muszą wiecznie straszyć ludzi zmuszonych nocką do samotnego przebywania nad jeziorem? Wiecznie pohukują w ciemnościach, siedząc człowiekowi tuż nad głową. Kompletne zero wyrozumiałości z ich strony dla strwożonego mieszczucha. A porusza się toto, niczym duch. Co prawda widać jak nadlatuje, ale nie słychać cholerstwa. Do tego jedna przypadkowo upuściła kiedyś pół zdechłej myszy. Sęk, że wprost na mój łeb. Okropność!

Bogatsza o suwalskie doświadczenia i niepowodzenia, na kolejnym wypadzie harcerskim, tym razem chyba gdzieś w tucholskie lub kaliskie, ale na pewno bardziej liściaste niż iglaste bory, przyszykowując się do defloracji, świadomie nieco zmieniłam taktykę. Po kilku tradycyjnie przemyconych na teren obozowiska browarkach, przygotowałam się wstępnie do niezbędnego zabiegu i już bez stringów wślizgnęłam się drużynowemu do śpiworka. Ucieszył się nawet z niespodziewanej wizyty zgrabnej golaski z sąsiedniego namiotu. Tyle, że z nadmiaru emocji i alkoholu, jego męski ekwipunek wziął i nawalił, jak na złość. Dyndał sobie beztrosko skulony cholernik, pomimo mych usilnych ręcznych zabiegów reanimacyjnych. Usta również nie pomogły mu odzyskać formy i zaprezentować się godnie, we właściwy i jakże pożądany przy odkorkowywaniu sposób. A przy totalnym zwisie sflaczałej, samczej końcówki kopulacyjnej nijak nie można było skutecznie rozwiązać mego problemu. Nadal byłam więc skazana na coraz bardziej upokarzające w moim wieku dziewictwo. Naprawdę nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam dłużej zwlekać z tak ważną sprawą.

Oczywiście w absolutnie podbramkowej sytuacji zawsze mógł przystąpić do koniecznego zabiegu banan, dorodny hiszpański ogórek szklarniowy z Biedronki lub co pomniejsza portugalska cukinia, względnie chiński wibrator z internetowego sex-shopu. Lecz zdecydowanie preferowałam naturalne, wypróbowane przez koleżanki metody. Samodeflorację trzymałam w zanadrzu, jako godną pożałowania, naprawdę już ostateczną ostateczność. Wiem, że starsza ode mnie gruba Krycha w akcie totalnej desperacji właśnie w ów sposób załatwiła u siebie sprawę, w obecności równie przesadnie dorodnej przyjaciółki. A potem tamta postąpiła identycznie, rozwiązując niewygodny problem u siebie. Ale ja byłam przecież całkiem ładną, a nawet wypasioną laseczką, a nie beznadziejnie zapasionym kaszalotem, który nie może liczyć nawet na najmniejsze zainteresowanie płciowe ze strony wiecznie napalonych koleżków. Tylko najwyraźniej miałam pecha, psia kostka.

I właśnie po owej krótkiej serii wakacyjnych niepowodzeń, dowiedziałam się od nowopoznanych koleżanek z klasy, że syn ginekologa cieszy się w szkole opinią dobrego i wprawnego fachowca w kwestii rozdziewiczania. Ponoć załatwiał sprawę szybko i, co najważniejsze, całkiem bezboleśnie. Poza tym dziewczyny ze starszych lat oraz z mego osiedla rozpowiadały cichcem, że był również dobrym praktykiem w miłym i całkiem przyjemnym bzykaniu, na imprezach. Mnie, orgazmy nie były wówczas jeszcze w głowie. Zależało mi wyłącznie na skutecznej inicjacji. Jakiekolwiek przyjemności z okazjonalnego bzykania, naprawdę nie stanowiły priorytetu. Cóż, u firmowo zakorkowanej i już nieźle wkurzonej tym faktem małolaty, raczej nie dziwota, moim zdaniem.

Kurczę, skoro w szkole, tuż pod ręką jest wypróbowany i rekomendowany przez różniste laski specjalista, czemu nie skorzystać z jego gratisowej usługi? Romantycznie raczej nie będzie. Ale co mi tam, chromolę podobne drobiazgi i durnoty. Grunt, że wreszcie pozbędę się pieprzonego wstydu tkwiącego między nogami. Ile z czymś takim można się nosić?” — dedukowałam oburzona.

Lecz towarzyszyły mi także rozterki, drobne obawy oraz niepewność, więc w duchu kalkulowałam:

„Jak nic, będę musiała się przy nim rozebrać. Całkiem na gółkę? Pewnie tak, ale ostatecznie coś za coś, trudno. Cycki, tyłek i ciałko mam całkiem ładne, nie powiem. Depilacja świeżutka i wszystko w dole, prócz nieszczęsnej błony, wporzo. Siary na pewno nie będzie. W dzisiejszych czasach, w ogólniaku nie wypada być wiecznie dziewicą. W młodości mojej babci, była to ponoć normalka. Lecz teraz… Przez takie coś, tylko częste docinki przytrafiają się na imprezach ze strony dup, które już gada zaliczyły. A sporo się już puściło, fakt. Więc? Kurwa, stanowczo nie chcę tak dłużej! OK, raz kozie śmierć. Dość mam dotychczasowych porażek. Trudno, niech rekomendowany fachura zabierze się u mnie do niezbędnego dzieła. Żegnaj cholerna cnoto, na amen!” — pomyślałam odważnie, zdecydowanie i bezpruderyjnie.

Dla skontrolowania aktualnej cielesnej sytuacji, na wszelki wypadek rozebrałam się calutka i odważnie stanęłam przed dużym lustrem zamontowanym w drzwiach łazienki.

„No nie, bez przesady. Co jak co, ale siary na pewno nie będzie. Laseczka pierwsza klasa. Wstydzić się nie mam czego. Jeśli zaistnieje mus, śmiało mogę rozebrać się na jego oczach, spoko. W sumie nigdy nie byłam specjalnie wstydliwa. Latem jako jedyna dziewczyna, dwa razy wykąpałam się w jeziorze na golasa z trzema chłopakami. Rok temu, również. Tylko wówczas inicjatorką wygłupów była Iza. Ostatnio sama ośmieliłam całe towarzystwo. Przy pogromcy cnoty też przeżyję własną goliznę. Cholerka, do zdejmowania simloka wystarczy ściągnąć tylko majtki, czy raczej wszyściutko musowo spadnie ze mnie? Nie wiem, ale w sumie to przecież bez większego znaczenia. Dam radę…” — oceniłam sytuację.

Przez pół nocy tłukąc się jeszcze z przeróżnymi myślami, następnego dnia zdesperowana, z samiusieńkiego rana, jeszcze przed wstaniem z łóżka, nieodwołalnie postanowiłam błyskawicznie zrealizować zamiary, czyli zamówić nietypową usługę oferowaną za friko przez starszego, szkolnego kolegę. W mojej sytuacji niewykorzystanie podobnej okazji, na pewno okazałoby się karygodnym i niewybaczalnym błędem. Byłam pewna.

Miałam otwarte, pozytywne nastawienie do bliżej nieznanego mi jeszcze wówczas świata erotyki i seksu, różniste marzenia oraz… szesnaście lat, ukończone zaledwie przed dwoma tygodniami. Więc zadziałałam z premedytacją…

Zgodnie z poniedziałkową, poranną, bardzo rzeczową i zwięzłą umową telefoniczną, przyjechałam do zachwalanego chłopaka w środę, w samo południe. Zaskoczył mnie, pozytywnie. Potargany, bosy, w T-shircie i luźnych, czerwonych, sportowych spodenkach wyglądał całkiem apetycznie.

„Kurczę, a niech mnie. Nawet miłe ciacho. Jak się puścić, to właśnie z takim jak on. Trafny wybór” — pomyślałam z zadowoleniem.

— Całkiem niezła jesteś — rzekł na powitanie, taksując mnie wzrokiem.

— Ty, też — odparłam, uśmiechając się do niego ciut onieśmielona.

— Aż dziwne, że nie trafił się dotąd amator na taki towarek i nie zrobił co potrzeba — zarechotał.

— Trafiali się, tylko…

— Coś z błoną jest u ciebie nie tak? Sprawdzę. Czasami zdarza się drobna patologia — zapowiedział.

— Nie w tym rzecz.

— A w czym? — dociekał.

— Pechowo się przytrafiało…

— Czyli?

— Oni w kluczowym momencie z wackami mieli istotne problemy — wyjaśniłam szczerze i zgodnie z prawdą.

— Spoko. Mój kiedy ma fajne zajęcie, nie wymięka — zarechotał.

— Lubisz taką robotę na zawołanie?

— A czemu nie? Zajęcie jak każde inne, da się przeżyć. Nie zaliczam się do pieprzonych słabiaczków. Zobaczysz, będzie dobrze — zapewnił.

— Oby… — westchnęłam.

— Zaraz się przekonasz — odparł i otwartą dłonią lekko klepnął mnie w tyłek.

Znowu mnie zaskoczył. Tym razem nagłym spoufaleniem, lecz nie zaprotestowałam. Sama nie wiem czemu. Może dlatego, że w wyniku niespodziewanego klapsa dziwny dreszczyk przemknął mi szybko po ciele, wzdłuż pleców. Nie, nie był nieprzyjemny, ale nigdy nie doznałam wcześniej podobnie pozytywnego bodźca. W szkole, czy na imprezach zwykle opędzałam się od męskich łapsk zmierzających ku memu ponętnemu zadkowi. Klapsy nigdy nie były miłe. A teraz…

„Dziwne… Przypadkowo przegapiłam coś fajnego w życiu?” — zapytałam w myślach samą siebie.

Bez zbędnych ceregieli poprowadził mnie do gabinetu ojca. Podążyłam za nim długim korytarzem, gapiąc się bóg wie czemu, na jego tyłek. W końcu dotarliśmy na miejsce. Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Z wrażenia od razu wpadłam na fotel ginekologiczny ustawiony po środku niezbyt dużego pomieszczenia. Podtrzymał mnie. Spotkaliśmy się wzrokiem. Uśmiechnął się sympatycznie. Potem odsunął się nieco ode mnie. Jeszcze raz zerknął pobieżnie na całokształt, krótko skupiając wzrok na cyckach opiętych elastyczną bluzeczką i kazał mi się… rozebrać.

— Tak od razu? — jęknęłam, ciutkę zaskoczona.

— Laseczko, nie marudź. To nie jest pierwsza randka oraz sztuczne stwarzanie pozorów, że chodzi o coś innego niż dymanie, tylko konkretna, jednorazowa usługa kutasem, na zażądanie. Zapomniałaś?

— Niby racja… ale…

— Wyskakuj z łaszków, złotko.

— Kurczę, odpuść trochę…

— Wstydzisz się?

— Chyba… nie…

— Wygląda, że chyba tak.

— Niezupełnie…

— Jak to rozumieć?

— Jejku, podczas gadki przez telefon nie ustalaliśmy aż takich szczegółów, całej akcji — jęknęłam.

— Nie ma takiej potrzeby, gdy chodzi o zbędną cnotę — zdziwił się, wzruszając ramionami.

— Być może. Ale wiedz, że na wszelki wypadek założyłam skąpiutkie stringi myśląc, że może wystarczy rozłożyć nogi i odsunąć na bok paseczek materiału. Wtedy konkretne miejsce ujrzy światło dzienne i będzie do twojej dyspozycji. Obejrzysz sobie, umiejętnie zadziałasz i problem z głowy.

— Naprawdę tak wolisz? Serio? Chcesz być nawet w gaciach?

— Niekoniecznie.

— Laska, najwyraźniej kręcisz.

— Jejku, aleś ty dociekliwy.

— Nie ogarniam. Zeznaj złotko, co ci się nagle telepie po ślicznej główce.

— Drobne wątpliwości…

— A konkretnie?

— Dobra, powiem ci.

— Więc wal prosto z mostu.

— Wczoraj, a potem jadąc tu, również nieco pogłówkowałam i awaryjnie nastawiłam się na coś psychicznie.

— Czyli na co?

— Na przymusowy striptiz u ciebie — wyznałam szczerze.

— Brawo. Całkiem logiczne rozumowanie. Popieram. Skoro osobiście tak wydumałaś, na co teraz czekasz?

— Sama nie wiem…

— Ano właśnie. Ja również. Zrzucaj łaszki.

— W sumie jesteśmy sobie kompletnie obcy…

— Fakt. Nie było okazji wcześniej się poznać. Nasza szkoła to wielgachny moloch. Chyba w ogóle nigdy cię dotąd nie widziałem.

— Ja ciebie też. Ale słyszałam o tobie od kilku dziewczyn.

— No to skoro nadarza się okazja, teraz się wstępnie pooglądamy. Z mety, na golasa. Ciekawiej będzie — zarechotał.

— Kurczę, trochę głupio…

— Znowu przynudzasz? Czemu?

— Chodzi mi… o to twoje… z mety… na golasa.

— Kurde, laska, sama wydumałaś przecież, że golizna jest tu niezbędna.

— No… fakt. Majtki, jak nic powinny opaść.

— Czyli jednak nadal logicznie kumasz, miło.

— Nie nabijaj się ze mnie.

— Sorki, sama prowokujesz…

— Mam drobną tremę.

— Przeżyjesz. Aha, rozumiem, że już chociaż raz w życiu widziałaś jajka oraz sztywnego kutasa, więc nie padniesz mi tu zaraz z wrażenia, jak jakaś pokręcona dewotka zakochana w oziębłej seksualnie bozi — zaśmiał się ciut szyderczo.

— Od dawna regularnie chadzam na imprezy, a nie do pieprzonego kościoła. Po wińsku, czy kilku browarach, chłopaki często i chętnie stwarzają podobne okazje. A i w Internecie biegła jestem. Tam różnistych mało świętych obrazków nigdy nie brakuje, więc spoko.

— Czyli wszystko w normie. Szoku szczęśliwie nie będzie, jak opuszczę gacie na twych ślicznych oczętach.

— Niby tak… Tylko…

— Mała, nie marudź zanadto. Nastaw się teraz psychicznie, że twoje majtaski opadną i zadziałaj.

— Mus, to mus, trudno…

— No właśnie. Potem ochoczo wskoczysz na fotelik, radośnie rozłożysz przede mną nóżęta, zaprezentujesz nieskromnie dziewiczą cipencję, a ja ciekawsko zajrzę do środeczka. Zaraz potem zobaczysz kutasa i nastąpi krótka, konieczna, konkretna robótka z mojej strony. Błona trzaśnie, cnota na wieki przejdzie do historii i po sprawie. Potem wciągniesz gatki i zakryjesz cycki, jeśli łaskawie je wcześniej pokażesz. Odpowiada?

— Skoro przyszłam, innego wyjścia specjalnie nie mam, skoro chcę pozbyć się tego szajsu — westchnęłam, palcem wskazując cipkę.

— Nie inaczej.

— Więc mam…

— Więc przede wszystkim nie marudź już niepotrzebnie, nie certol się bezsensownie, tylko duchowo pożegnaj się z uprzykrzoną błoną.

— Ostatnie, już wczoraj zrobiłam.

— Czyli prawidłowo. Poza tym czas mnie nieco nagli, złotko. Za niecałe dwie godziny muszę być z kumplem na drugim końcu miasta. A stąd to, kurwa, niezły kawałek drogi — oznajmił.

— Wolałabym, abyś zanadto nie spieszył się przy tej robocie. Dla ciebie to błahostka, wiem. Lecz dla mnie, to bardzo istotna sprawa, zrozum. Nie schrzań czegoś przez przypadek, proszę.

— Spoko. Tu nie ma czego spieprzyć. Ani razu nie miałem reklamacji. Zaraz po robocie zawsze sprawdzam wszystko dokładnie i jakby co, z mety mogę poprawić, póki mi stoi. Właśnie dlatego wykonuję te usługi na fotelu ginekologicznym. Poręczniej i łatwiej obejrzeć co potrzeba.

— Być może racja…

— Wyłącznie jeden jedyny raz, na samym początku pechowo mi się przytrafiło. Wprawy jeszcze w tej robocie nie miałem. Na dodatek musiałem zadziałać przy świadku, bo laska się mnie ździebko obawiała i przyszła z koleżanką w roli bodyguarda. Tamta stała, patrzyła na wszystko i speszyła mnie ździebko. A błona jak na złość, okazała się ciut nietypowa. Zniknęła całościowo, dopiero po drobnej, niezbędnej korekcie, w ustawieniu od tyłu. Tyle, że do końca nieswojo mi było dymać bezpardonowo laskę, przy jej przyjaciółce. Początkujący byłem.

— W końcu nabrałeś wprawy w odkorkowywaniu potrzebujących dziewczyn — zauważyłam.

— Owszem. Ewentualna widownia, też mi nie wadzi. Obecnie w moim przypadku, to już rutynowy zabieg.

— Tak właśnie słyszałam od dziewczyn. Dlatego zgłosiłam się do ciebie.

— I bardzo dobrze. Lubię pomagać laseczkom w niedoli złośliwie zafundowanej im przez naturę. Będzie dobrze — na pocieszenie, po przyjacielsku cmoknął mnie w policzek i pieszczotliwie pogłaskał po tyłeczku.

— Wierzę w ciebie.

— I słusznie. Kutas w mig zrobi swoje. Pełny luzik, malutka.

— OK., postaram się wyluzować — obiecałam z nadzieją.

Dopytałam jeszcze, czy ostatecznie mam być goła wyłącznie od dołu, czy też jednak w całości muszę pozbyć się przy nim ubrania. Odparł, że co prawda do samego zabiegu rzeczywiście wystarczy odsłonięty dół oraz rozstawione szeroko nogi, ale jeśli pozwolę obejrzeć babski całokształt, będzie mu łatwiej przygotować sprzęt niezbędny do zdjęcia simloka. Cóż miałam począć, pozwoliłam prymitywnemu wzrokowcowi. Przecież właśnie w niezawodnej sprawności jego sprzętu kryło się sedno zagadnienia, na którym mi diabelnie zależało. Miałam dość dotychczasowych niepowodzeń, wiecznych zawodów i wacków mdlejących z przerażenia na wieść, że nadal jestem pieprzoną dziewicą. Chyba lepiej postąpić tak, niż sprzedać komukolwiek cnotę na… aukcji w necie.

Znam jedną, która tak postąpiła. Licytowało czterech. Tuż przed północą wygrał łysawy gościu, zbliżający się do czterdziestki. Owszem, laska kasiorkę zgarnęła. Nawet sporą i z solidnym napiwkiem ponad wylicytowaną kwotę z zaznaczeniem, aby milczała o sprawie. Sęk, że różowo nie było. Lalunia przypadkowo trafiła na nieźle zboczonego psychola. Wywiózł ją do jakiejś willi za miastem. Kazał się rozebrać, położyć na stole, po czym dokładnie sprawdził stan dziewictwa. Następnie zakuł biedaczkę w drewniane, czarne, średniowieczne dyby zamykane na pordzewiałą, żelazną kłódkę z wielgachnym kluczem. Przebrał się za zakapturzonego kata. Zakneblował jej usta i całkiem goluteńką wychłostał skórzanym pejczem, na szczęście niezbyt mocno. Dopiero potem rozdziewiczył, dwukrotnie biorąc ją wypiętą, od tyłu. Najpierw było w dziewiczą cipkę, a zaraz potem w tyłek, w który uprzednio także żaden kutas jeszcze nie zaglądał. Szarpała się, wyła i błagała drania o litość, ale nie pomogło. Bezwzględny kat robił swoje tak długo, aż spuścił się w niej wreszcie dwa razy. Krwawiła z obu otworków. Po koszmarnej przygodzie, bidulce odechciało się seksu na amen, na wiele lat.

Szczęśliwie moja aktualna sytuacja była o niebo lepsza. Wybrany chłopak był wielokrotnie sprawdzony oraz rekomendowany przez różne koleżanki, jako niezawodny, wprawny fachura. Do tego całkiem przystojny, miły, sympatyczny, delikatny i wyjątkowo oblatany w temacie odkorkowywania nastoletnich nieszczęśniczek, więc…

„Trudno, koszty jakieś być muszą. Bywa, że czasem ukryte. Dla atrakcyjnych, szczuplutkich laseczek usługa defloracyjna, w sensie finansowym była co prawda gratis, lecz w moim przypadku opłatą okazała się kompletna golizna i pełny striptiz przed usługodawcą. W sumie lepsze to, niż dawanie gadowi kasy za wprawne odplombowanie w naturalny sposób. Wieść szkolna niosła, iż podobno za niewygórowaną kaskę, z rzadka obsługiwał ubrane pasztety oraz kaszaloty. A nie kazał im ściągać łachów, aby nie oglądać nadurodzaju sadła. Ponoć był estetą, więc jedynie zdejmowały majty i wystawiały to, co przy zabiegu naprawdę konieczne. Cóż, zawsze i wszędzie coś, bywa za coś. W życiu nigdy nie ma lekko, psia kostka” — dedukowałam naprędce.

Zdeterminowana, śmiało spojrzałam w skupione na mnie oczy nietypowego usługodawcy. Uśmiechnęłam się sympatycznie i ściągnęłam przez głowę obcisłą bluzeczkę. Celowo przyszłam bez stanika. A co, jak szaleć, to na maksa. Czasami miewam podobnie także i w innych sytuacjach. Chromolę pewne sprawy. Atrakcyjny, akuratny cyc zawsze robi dobre wrażenie na męskim otoczeniu. Na nauczycielu od WF-u, także. Z mety podnosi końcową ocenę, sprawdzona metoda. Więc defloratorowi, cyc tym bardziej się należy, co mi tam.

— Wow, bomba — zareagował spontanicznie.

— Miło, że się podoba. Chcesz więcej?

— Mowa…

Niezwlekając, błyskawicznie pozbyłam się butów oraz reszty odzienia i kompletnie na golasa, z uśmiechem na buźce, odważnie stanęłam przed nim w lekkim rozkroku. Nawet skarpetek się pozbyłam. Słyszałam kiedyś, że niektórych facetów ponoć kręcą bose, damskie stopy.

„Na wszelki wypadek niech i to ma, gadzina. Byle się podniecił i sprawdził w czym potrzeba. Bez sztywnego wacka, znowu będzie problem. Niech patrzy sobie na co chce. Nie ubędzie mi, przeżyję” — pomyślałam przytomnie.

Przez dłuższą chwilę wyraźnie podziwiał me kształty skupiając wzrok na cyckach, to znów na depilacji. Dostrzegając zachwyt w jego biegających po mnie ślepkach, nie czułam się skrępowana. Nawet zaczynało mnie to bawić.

— Kurwa, okręć się. Naprawdę jesteś niezła — przemówił w końcu.

— Wiem — odparłam nieskromnie, wywijając przed nim piruet.

— Ja cię kręcę. Tyłeczek, jak marzenie. Reszta, że mucha nie siada. A cycki, to już w ogóle… odlot. Naprawdę aż dziw bierze, że jeszcze jesteś dziewicą. To nie pomyłka? Wskakuj na samolocik. Nie uwierzę, póki nie zajrzę w szparkę — rzekł, wskazując fotel ginekologiczny.

— W innej sytuacji, za podobną zajawkę z mety oberwałbyś po pysku. Lecz z konieczności, rozłożę przed tobą nogi, paskudo. Trudno, nie mam wyjścia. Sprawdzaj sobie cnotę, pieprzony niedowiarku.

— Rany, wyluzuj mała. Klasyczny samiec ze mnie, lubię popatrzeć na wszelkie samicze przymioty. A u ciebie jest na co…

— A patrz sobie — dumnie wypięłam piersi do przodu.

— Laseczka z ciebie, że hej. Nie jeden by pozazdrościł, że calutką mogę cię na golasa oglądać. Istne cudo! Z mojej strony, to tylko podziw i zachwyt, a nie cokolwiek złego. Zapewniam.

— Domyślam się.

— Jesteś najładniejszą dziewczyną jaką odkorkuję, nie ściemniam. Przy żadnej mnie tak nie wzięło.

— Może i dobrze. Przynajmniej sprzęt ci łatwiej odpali — zaśmiałam się.

— Ma się rozumieć, już drgnął. Czuję w gaciach. Możesz sprawdzić — puścił do mnie oko.

— Obejdzie się. Poczekam na ciekawszy moment, jak całkowicie będzie już w górze. Wtedy zerknę z ciekawości i ocenię całokształt.

— Nie ma sprawy, jak wolisz. Mnie za jedno w jakim stanie go pokazuję.

— Aż taki bezwstydny jesteś?

— Bez przesady, po ulicy nie ganiam z fiutem na wierzchu. Ale jak chętna laska ma zażyczenie, a oględziny odbywają się kameralnie, nie protestuję niepotrzebnie. Giganta w gaciach nie mam, ale i wstydzić się nie mam czego. Proste.

— Więc obejrzę kiedy w pełni ci stanie — zapowiedziałam wesoło.

— OK., przy tobie na pewno nie nawali.

— Trzymam cię za słowo. Za flakowatego wacka, niekoniecznie. Preferuję konkrety — zaśmiałam się.

— Wporzo, kolejność ustalona.

Nie mam pojęcia co się do sprawy przyczyniło, ale odeszła mi wszelka trema. Może sprawił to jego autentyczny zachwyt mym ciałem? Jego swoboda, bezproblemowość, luz i bezpośredniość? Nastawienie, że za moment wybawi mnie z upierdliwego problemu? Mniejsza o to. Po prostu jakiekolwiek wewnętrzne zmieszanie czy onieśmielenie, nagle poczęło mi się wydawać zupełnie nie na miejscu. Nie pasowało do sytuacji. Poczułam się przy nim swobodnie i dobrze mi było z kompletną golizną przy tym chłopaku. Nie wadziło mi, że pokazałam mu wszystko.

Kurczę, ostatecznie seks, kopulacja i całkowita nagość, są ze sobą ściśle powiązane. Wstyd byłoby się wstydzić atrakcyjnego ciałka w podobnej sytuacji. No i ostatecznie chłopak musi się przy mnie podniecić, aby stanąć na wysokości powierzonego mu zadania. Inaczej znów wyjdą nici z defloracji. Nie mogę zgrywać nieśmiałej cnotki niewydymki, albo popieprzonej zakonnicy, skoro chcę aby raz na zawsze zdemolował me firmowe oplombowanie” — dedukowała pospiesznie ma nastoletnia głowisia.

Za moment zdziwiło mnie, że podszedł do drzwi i przekręcił klucz w zamku znajdującym się poniżej klamki.

— Ktoś może tu wejść podczas zabiegu? — speszyłam się nieco, odruchowo osłaniając łapkami depilację i częściowo cycki.

— Teraz już nie — odparł, przełykając ciut nerwowo ślinę.

— Chodzi o twego ojca? — chciałam się upewnić.

— Nie, w pracy jest. Wraca dopiero koło piątej.

— Więc przed kim zakluczyłeś drzwi?

— Kumpel czeka w moim pokoju. Zgrywus z niego. Czasem odbija mu i pokręceniec niby przypadkiem, wtyka tu łeb w trakcie tej roboty.

— Po diabła?

— Szuka nowego tematu na zajawkę do własnych rękoczynów. Kręcą go golutkie, śmiało rozkraczone lasencje.

— Jezu, nie chcę publiki… — jęknęłam.

— Nie zajrzy w twą dziurkę, spoko.

— Mam nadzieję… Wystarczy, że ty to zrobisz.

— Ja muszę. On, niekoniecznie. Poza tym biedak z reguły wali w kiblu, bo w domu przeważnie nie ma innych, sprzyjających warunków. A za ładna jesteś do tandetnych tematów przywoływanych nad sedesem. Nie zrobię z ciebie taniego widowiska. To byłoby świństwo z mojej strony. Dlatego skutecznie zamknąłem.

— Dzięki.

— U mnie pełna kultura przy tej usłudze, wspominałem przez telefon. Udostępnisz cipkę, oglądam błonę, zachodzi konieczny, krótki zabieg przeprowadzony w cztery oczy i po problemie. Łączysz nóżki, ubierasz się, wychodzisz i cię nie ma. Czyli jak u klasycznego ginekologa. A co przy okazji obejrzałem, to moje. Tyle, że na twój temat pewnie kiedyś zwalę, jak mnie najdzie.

— Niby czemu akurat mnie do tego wykorzystasz?

— Mówiłem, ładna jesteś. Trudno abym przy czymś co ma być przyjemne, myślał o szkaradnym kaszalocie. Aż tak nisko jeszcze nie upadłem, masochistą nie jestem.

— Zabronić ci nie mogę. I tak zrobisz co zechcesz. Na to wpływu nie mam. Twój kutas i twoje wspomnienia — westchnęłam, wzruszając obojętnie ramionami.

— Ano właśnie. Poza tym dobrze wiesz, że chłopak musi. Czasami, nawet codziennie. Po prostu czuj się wyróżniona, że nieświadomie pomagasz w koniecznym dziele. Dzięki tobie mnie zrobi się przyjemnie i tyle. Nic w tym złego.

— Niby racja…

— Najchętniej fotkę pamiątkową bym ci jeszcze cyknął na golasa. Łatwiej by wtedy poszło — zaśmiał się.

— Wypad, paskudo. Mowy nie ma.

— Trudno. Jedynie sondowałem sprawę.

— Ten chłopak wie, że będziesz mnie tu… dziurkował — pokazałam palcami obu rąk powszechnie zrozumiałą symbolikę aktu kopulacji.

— Złotko, w innym celu zwykle nie przesiaduję w gabinecie z dziewczynami. Co prawda nie mówiłem mu, tylko puściłem nowego pornosa, aby zajął się sobą. Ale tępy nie jest i znamy się od dawna, więc nietrudno się domyśleć. No i widział zabieg chyba ze dwa lub trzy razy, bo zajrzał w decydującym momencie.

— Cholera, nie chcę żeby cokolwiek o mnie wiedział. Jeszcze rozpowie, że dopiero teraz pozbywam się cholerstwa i siara murowana.

— O to akurat się nie zamartwiaj. W razie czego powiem mu, że przyszłaś się wypłakać, bo chłopak puścił cię kantem. Wie, że i w takich sprawach dziewczyny do mnie z rzadka zaglądają. Swoją obecną dupencję poznał właśnie u mnie, w podobnej sytuacji. Tyle, że nie rozłożoną na fotelu ginekologicznym, a pochlipującą w pokoju, w którym sam teraz siedzi.

— Spróbuję ci zaufać… Innego wyjścia nie mam — westchnęłam.

— Spoko mała — odparł, ponownie skupiając wzrok na mej goliźnie.

Przez dłuższą chwilę znów przyglądał mi się bardzo uważnie, studiując w skupieniu każdy cal powabnej, damskiej anatomii stale prezentowanej mu bez ogródek. Zarejestrowałam, iż z przodu jego czerwone spodenki nieco się wybrzuszyły. Chwilę później, chłodno i lakonicznie stwierdził:

— Złotko, uwierz mi, naprawdę prezentujesz się całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem. Laseczka z ciebie niesamowita. Rębna sztuka, w wieku rębnym, jak mawiają drwale o drzewach — roześmiał się, strzelając przy tym palcami.

— Nie bądź wulgarny, proszę.

— Sorki, spontanicznie mi się wyrwało. Z chłopakami zazwyczaj tak gadam. A powiedzonko nie moje. Przywłaszczyłem je przed rokiem, od starego leśnika poznanego latem na Mazurach — wyjaśnił.

— OK, rozumiem — odparłam bez entuzjazmu.

Przez moment patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem znowu zwiedzał ślepiami me cycki. Nawet uśmiechnął się bardziej do nich, niż do mnie. Po czym stając tuż przed medycznym fotelem, klepnął w jego siedzisko.

— Wskakuj śliczną dupeczką na samolocik i umieścić kończynki w rozsuniętych uchwytach — rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Zajrzę w cipencję — dodał, zacierając dłonie.

Dostrzegłam dziwny błysk w jego oczach. Nieco dziki i jakby lubieżny. Stał i wyraźnie czekał w milczeniu. Przez to poczułam tremę. Spuściłam wzrok czując, iż za moment zapewne pojawi mi się niechciany kolorek na policzkach. Pesząc się, nagle straciłam wcześniejszą odwagę i rezon.

„Kurwa, toż głupia nie jestem. Jadąc tu wiedziałam, że przecież do tego dojdzie. Będę musiała rozłożyć przed nim nogi, pokazując wszyściutko co posiadam. Niczego nie ukryję. Taka już dola dziewczyny. Rozkładanie nóg przed i pod facetem, ma pewnie zapisane w genach. Inaczej nie da się zdjąć pieprzonego simloka. Tylko głupawo mi nagle wystawiać bezbronną cipkę oraz intymną pieszczoszkę, na jawny pokaz przed obcym chłopem. Obcym? Cholera, przecież już za momencik będę z nim kopulowała. Podjara się, wepchnie we mnie sztywnego kutasa, staranuje cnotę i bzyknie. Przeleci mnie? Wydyma? Nie wiem jak sprawę bardziej adekwatnie określić. Ale zaliczy mnie, na bank. Tak przed kilkoma dniami umówione przecież było. Jezu, dziwne to trochę…” — jęknęłam wewnętrznie, ciutkę skonsternowana i zbita z pantałyku.

Wyjścia jednak nie miałam. Golutki tyłeczek niechętnie wylądował na ciemnozielonym, twardawym siedzisku, a zaraz potem plecki podparły się o równie nieprzyjazny skaj, z tyłu. Nogi zapoznały się z chłodnawym metalem na przedzie foteliska lecz udka, wciąż trzymały się kurczowo jak najbliżej siebie. Ba, bliziuteńko nawet. Najchętniej trwałyby tak w nieskończoność. Cóż, raźniej biedactwom było. Na pewno.

— Rozsuń szeroko uda — polecił, stojąc wyczekująco tuż przede mną.

— OK., robi się — bąknęłam czując, iż naprawdę staję się ździebko czerwonawa na policzkach.

Cóż miałam począć. Kolejny mini momencik zawahania, westchnienie pełne rezygnacji z konieczności poddania się męskiej woli, głęboki oddech i… Chcąc nie chcąc, udka rozjechały się przed nim na boczki. Bynajmniej nie same, siłą je do tego zmusiłam, chociaż nie chciałam.

„Kurwa, nie gap się aż tak nachalnie, jełopie” — jęknęłam w myślach, widząc jego wzrok momentalnie utkwiony we wszelkich babskich intymnościach.

Ale jakiż chłop nie zwiedziłby chętnie ślepiami atrakcyjnej babeczki w podobnej pozie? Może gej… Lecz sterczący przede mną, najwyraźniej nachalny samiec, do nich się nie zaliczał. A teatrzyk miał na sto dwa. Podbrzusze wydepilowane gładziuteńko, że muszka nie siada. Wszystkie wargi dziewiczej cipki z dobrze uwidocznioną, zaspaną łechtaczką, przymusowo zaprezentowane frontem do ciekawskiego klienta. Krótko mówiąc, kompletnie już nic do ukrycia. Zero intymności. Sto procent babskiej anatomii i tyle. A ty bidulko leż i prezentuj cierpliwie wszyściuteńko co masz. Niech gadzisko sobie popatrzy, co ci tam, zawstydzona bezwstydnico.

Dla chłopaka taka przygoda i widoczek, to zapewne cichy, wymarzony raj. Ale dla dziewczyny znajdującej się w mojej sytuacji, to więcej niż drobny koszmarek i niezła zgryzota. Tyle, że w sumie sama tego chciałam. Żyćko bywa niesprawiedliwe i brutalne. Przynajmniej dla niektórych istot. Pech?

„Kurwa, wszyściuchno widzi. Na jakiejś imprezie po alkoholu, w takim ułożeniu znośniej by było zaprezentować się rozbawionemu światu. Ale tu? Kompletnie na trzeźwo i na poważnie? Przenigdy nie miałam jeszcze podobnie dołujących doświadczeń. Wybitnie mało komfortowa sytuacja. A szczerze mówiąc, siara. Niezła na dodatek” — wyznałam szczerze cichą prawdę, przed samą sobą.

Wewnętrznie za wszelką cenę starałam się robić dobrą minę do złej gry. Wyjątkowo złej, lecz koniecznej w mym przypadku.

Kompletnie naga, szeroko rozkraczona na jego oczach, dopiero teraz poczułam się naprawdę skrępowana. Szczęśliwie, nie trwało nazbyt długo. Za moment skupiłam się na tym, co zaczął czynić. A on począł zabierać się za mnie niczym autentyczny ginekolog. Nie miałam jeszcze podobnych doświadczeń, ale od starszych dziewczyn, bliskiej kuzynki oraz z angielskojęzycznych filmików w sieci, wiedziałam z grubsza jak wszystko przebiega.

— Chcę zbadać cię na wszelki wypadek — zapowiedział, jakby czytając w moich myślach.

— Konieczne to? — spytałam bez entuzjazmu.

— We współczesnej medycynie, profilaktyka się liczy — poinformował.

— Ot, medyk się znalazł. Znasz się na tym? — zdziwiłam się.

— Troszeczkę.

— Niby skąd?

— Od ojca, z jego książek i z netu sporo się dowiedziałem.

— Przeglądasz takie rzeczy?

— Czasami.

— Po czorta?

— Interesuje mnie sprawa. Jak miewam okazję, sprawdzam potem teorię w praktyce. Zamierzam iść na medycynę.

— Ja stałam się tą okazją?

— Tak się złożyło. Pozwolisz?

— Jasny gwint, na co?

— Obejrzeć…

— Przecież widzisz wszystko. Leżę przed tobą kompletnie goła, jełopie. Podejrzewam, że nawet odbyt widać w aktualnej pozie. O sikaczce, nie wspomnę. Więcej babskich skrytek, czyli bardzo intymnych zakątków i otworków, nie posiadam.

— Fakt, ale dokładniej chciałbym niektóre rzeczy przestudiować. No i błonę koniecznie muszę zobaczyć, zanim wezmę się za jej wieczyste unicestwienie.

— Skoro tak, trudno. Jak mus, to mus. Cipka twoja. Więcej wstydu we łbie na zawołanie nie wyprodukuję. Rób co chcesz, przeżyję. Byle nie bolało, pamiętaj.

— O to w ogóle się nie martw. Zawsze jestem delikatny, a przynajmniej staram się nie sprawiać dziewczynom bólu — zapewnił.

— Sporo ich… tenteges. To znaczy, powinnam powiedzieć… obejrzałeś?

— Będzie trochę.

— Wszystkie były z naszej szkoły?

— Ciutkę ze szkoły i ciuteczkę z sąsiedztwa. Plus takie tam… — machnął lekceważąco ręką.

— Rozumiem, że wszystkie kompletnie na gółkę i oczywiście okrakiem przed tobą, samozwańczy doktorze — rzekłam sarkastycznie.

— Zrozum, dzięki temu nabrałem wprawy. Ilość bardzo często wpływa na jakość. Proste — zarechotał.

— Nie twierdzę, że nie. Poznałam kilka uszczęśliwionych „pacjentek”, które u ciebie były. Dzięki ich relacjom zdecydowałam się na przyjście tutaj i powierzenie ci koniecznej roboty.

— Miło. Cała przyjemność po mojej stronie — odparł, puszczając do mnie oko.

— Przyjemność pozostaw sobie na koniec. Póki co, masz zadanie do wykonania. Nie zapomnij przypadkiem, nim zanadto się rozochocisz i zagalopujesz w czynach.

— OK., będzie zgodnie z poniedziałkowa umową. Nie opuścisz gabinetu jako dziewica, zapewniam.

— Mam nadzieję. Tylko przy swych wnikliwych badaniach i oględzinach, w tyłek mi przypadkiem niczego nie wciskaj. Nawet palucha. Nie chcę. Upiorna cnota tkwi piętro wyżej, pamiętaj.

— Wyluzuj, wyłącznie o cipkę mi chodzi. Ją przestudiuję uważnie. Twoja jest wprost prześliczna. Tym bardziej warto się nią zająć — uśmiechnął się przyjaźnie.

— Więc podziwiaj sobie mą niebywałą atrakcję, znachorze erotomanie — parsknęłam śmiechem.

— Rozumiem, że pozwalasz abym cię wszędzie dotykał?

— Kurde, nie przeginaj. Na piśmie mam ci dać zezwolenie? — żachnęłam się.

— Bez przesady. Po prostu lubię jasne sytuacje.

— Ja również. Oświadczam więc, zajmij się cipką tak długo, jak trzeba. Wystarczy takie oświadczenie kompletnie gołej, bezwstydnie rozkraczonej przed tobą dziewczyny?

— OK. — odparł z uśmiechem, ponownie puszczając do mnie oko.

Nie wiem czemu ostatnie słowa spowodowały, że nagle ponownie poczułam się przy nim nieco swobodniej. Rozluźniłam się psychicznie i fizycznie. Wyraźnie odetchnęłam. Opuściły mnie zbędne wątpliwości, ciutkę negatywne emocje oraz kolorki na policzkach. Nie piekły już.

Chwilę później niespodziewanie pogłaskał mnie po kolanie. Drgnęłam i w efekcie udka same rozjechały mi się zdecydowanie nieskromnie. Czyli jeszcze bardziej na boki, niż przed momentem były rozstawione na jego wcześniejsze zażądanie. Teraz w ogóle już absolutnie nic nie kamuflowało tajemnic pełni mej kobiecości. Rozkwitła przed nim, niczym pąk otwierający się do słońca o poranku. Szczerze mówiąc, nagle bóg wie czemu przestałam chcieć kamuflować cokolwiek. Jego obecność ponownie już mnie nie peszyła. Wyraźnie go zaakceptowałam?

„Cholera, aż tak swobodnie nie prezentowałam dotąd żadnemu gadowi wszelkich babskich atrakcji i detali. Cycki owszem, pół klasy kiedyś widziało, bo głupio obstawiłam i przegrałam zakład. Dopingowana przez chłopaków, postanowiłam być honorowa. Wlazłam na stolik i śmiało pokazałam się obecnym, topless. Lecz dotychczas cipkę zwiedzali ślepiami tylko nieliczni i nie aż tak otwarcie, jak była zaprezentowana obecnie. Kurczę, aktualnie ta sytuacja zaczyna mnie dziwnie bawić. Zwariowałam?” — dziwiłam się w myślach.

Nie przejmując się już więcej bieżącą sytuacją, skupiłam się na tym, co robił. Najpierw obejrzał i obmacał łechtaczkę, wysuwając ją całą z kapturka oraz masując delikatnie przy nasadzie. Nie rozumiałam po co to czynił, ale zagryzłam lekko wargi i postanowiłam nie protestować. Ostatecznie przed sekundą sama zdecydowałam się pokazać wszystko, więc teraz głupio byłoby narzekać, że zbyt dokładnie ogląda mą świeżutko wygoloną cipkę z wszelkimi, anatomicznymi szczególikami.

„Trudno, niech ma gadzina nieco samczej przyjemności. Raczej bez problemu powinnam przetrwać jego poznawcze doświadczenia. Gap się i obmacuj sobie co chcesz, panie znachorze. Tylko spisz się potem na medal, diabelny czorcie…” — pomyślałam.

Leżałam grzecznie przed nim prezentując wszystko co musiałam i czekałam co będzie dalej. Po chwili rozchylając mi szeroko dolne wargi i manipulując palcami ocenił, że błona dziewicza jaką mam, to pestka i da się ją bezproblemowo załatwić jednym pchnięciem. Niezmiernie ucieszyła mnie podobna wiadomość.

— Często widujesz u dziewczyn tego typu błony? — spytałam, z czystej ciekawości.

— Najczęściej są właśnie takie. Czasem trafiają się z przegródką po środku. One też pękają bezproblemowo.

— A bywają w ogóle jakieś felerne?

— A tam zaraz felerne. Bez przesady, to nie żelazo. Naprzesz sztywnym kutasem i każda trzaśnie. Najwyżej dupcia trochę zaboli.

— Miałeś kiedykolwiek problem przy tej robocie?

— Mówiłem, pechowo przytrafiło mi się tylko raz, na samym początku.

— Czyli o co konkretnie chodziło?

— Błona była prawie pełna, z kilkoma niewielkimi otworkami. Teraz to byłaby pestka, ale wówczas zdziwił mnie taki widoczek w cipencji. Nie miałem jeszcze wprawy w podobnych zabiegach. Z nerwów, wacek mi kiepsko zaskoczył. Koleżanka tamtej stała i wciąż patrzyła, a ten urósł zaledwie na półsztywno i nie chciał dalej. Bałem się, że się zbłaźnię. Ta dodatkowa laska z konieczności buźką pomogła, więc odzyskał formę. Potem źle wycelowałem, a klientka była ździebko nadwrażliwa. Musiałem ją przytrzymać, wtedy kutas wszedł jakoś płytko i dziwacznie. Zabolało ją. Zajrzałem i zbaraniałem, bo pół cnoty nadal tkwiło na swoim miejscu. Ale pogłówkowałem logicznie, ustawiłem przed sobą odpowiednio tyłeczek i poprawiłem od tyłu. W końcu poszło jak trzeba i szlak został przetarty dla innych kolesi. Wyszła ode mnie wprawdzie nieco obolała, ale zadowolona, bo bez plomby. Obecnie działam już bez nerwów, a kutas doskonale wie co i jak ma robić. Wspominałem ci o tym wcześniej — podkreślił.

— Może i dobrze, że masz w tym zajęciu spore doświadczenie — westchnęłam.

— Na pewno nie zawadzi. To naprawdę milutkie hobby, a odkorkowane dupeczki nie narzekają — zaśmiał się.

— Mam nadzieję, że również będę się zaliczała do ich grona.

— Spoko. Pamiętaj, pełen luzik i w mig będzie po problemie.

Pomna dawnej opowieści pewnej koleżanki relacjonującej, iż defloracja to istne katusze, poprosiłam aby odplombował mnie humanitarnie. Czyli, żeby zanadto nie bolało. Zaproponował, że skoro się boję, może mnie przedtem znieczulić. Zbaraniałam. Odruchowo zakryłam dłonią bezbronne krocze i krzyknęłam, że nie chcę żadnego zastrzyku. Wtedy otworzył boczną szafkę i pokazał mi jakiś flakonik ze sprayem obiecując, iż nie będzie igły, a jedynie plastikową końcóweczką naniesie mi trochę czegoś chłodnego na wejście do pochwy. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Jednak za chwilkę zgodziłam się, bo po co cierpieć, skoro da się tego prosto uniknąć. Zrobił więc dokładnie tak, jak zapowiedział. Tylko po chwili poczułam, że cipka staje się stopniowo dziwnie… nie moja. Drętwiała. No i jakbym traciła w niej czucie.

— Cholerka, coś jest nie tak z cipką — zasygnalizowałam, mocno zaniepokojona.

— A dokładnie?

— Nie wiem. Dziwna jakaś.

— Opisz co czujesz — polecił, szczypiąc mnie w cieńszą wargę na dole.

— Nic. Ale widzę, że ściskasz paznokciami, więc chyba powinno zaboleć.

— Więc jest wporzo.

— Raczej nie. Nigdy tak dotąd nie miałam — zaznaczyłam.

— Czyli zaliczysz ze mną dwa pierwsze razy. Nie przejmuj się — zarechotał.

— Jesteś pewien, że nic złego się nie dzieje?

— Na bank. Lignokaina miejscowo zadziałała. Taki stan nie potrwa długo. Po wszystkim, przejdzie ci. Nie martw się.

— Wierzę ci na słowo, znachorze. Tylko nie zrób mi przypadkowo jakiej krzywdy tą chemią.

— Spoko, panuję nad wszystkim. Nie jesteś pierwsza.

— Całe szczęście — westchnęłam.

W skupieniu, palcami dokładnie posmarował mi jasnym żelem całą rozkraczoną przed nim okolicę, po czym wytarł dłonie papierowym ręcznikiem.

— Nawilżyłem cię, bo sucha kompletnie jesteś — wyjaśnił.

— Raczej trudno podniecić się w podobnej sytuacji. Nie licz to. Widziałam co robiłeś, ale stale niczego nie czuję. Konieczne było to wszystko?

— Jak najbardziej. Z dobrym poślizgiem kutas łatwiej wejdzie gdzie trzeba. A na tym przecież zabawa polega. Nie wiesz?

— Wiem, znawco.

— Super. Teraz nastaw się psychicznie, że żegnasz się z cnotą na zawsze — dodał wesoło.

— W moim wieku, to miła perspektywa — zauważyłam.

— Bez przesady. I starsze tu trafiają. Ale milczę o wszystkim, bo plotkarzem nie jestem. O istotnej sprawie wiem ja i konkretna dziewczyna, a nie cała najbliższa okolica i peryferie — zaznaczył.

— Mam nadzieję, że w moim przypadku będzie podobnie — podkreśliłam, patrząc mu w oczy.

— Jak nie, jak tak. Tajemnica zawodowa, złotko. Kutasem zwiedzam cipki, ale nikomu o tym fakciku nie opowiadam — odparł wesoło.

— Radosny turysta i zawodowiec się znalazł, psia kostka. Ale naprawdę milcz o mnie, proszę.

— Obiecałem przecież. To co, zaczynamy?

— Na co czekać? Dawaj — zachęciłam go ruchem ręki, wskazując krocze.

Uśmiechnął się i opuścił krótkie spodenki łącznie z kolorowymi majtkami, po czym wyszedł ze wszystkiego. Bez zbędnych ceregieli w kilka sekund zademonstrował mi wszystko, co posiadał. Aż tak śmiało żaden chłopak się jeszcze przede mną nie rozebrał. Pozbywanie się majtek, zazwyczaj trochę trwało nim ukazywały się samcze detale.

„Kurczę, naprawdę niezły samiec. Klata i toto na dole… Gadzisko całkiem ładnie zbudowane i estetycznie wygolone gdzie potrzeba…” — pomyślałam naprędce.

— Sprzęt ci odpowiada? — zapytał.

— Nic mi po śliniącym się wisielcu.

— Unosił się w międzyczasie w gaciach, dlatego połyskuje śluzem. Jakie masz pierwsze wrażenie?

— Pozytywne. Ważne, aby sprawdził się i dobrze zadziałał. Ale z oceną zaczekam aż dzyndzel ci stanie. W zwisie, może być. Nawet ładny i idealnie prosty. Rzadkość. Jajka masz chyba spore.

— Ano… mam. Znawczyni z ciebie — zaśmiał się.

— Bez przesady, ale trochę tego widziałam. Trzymasz normę.

— Wiem — zaśmiał się ponownie.

Przyglądając się pilnie mej kompletnej nagości, zaczął ręcznie doprowadzać męski konkret do formy niezbędnej przy inauguracyjnym zabiegu. Szczerze mówiąc, pierwszy raz widziałam na żywo, jak chłopak się onanizuje. Z babskiej ciekawości stale zerkałam obserwując, jak zmienia się jego oręż. Uspokoiłam się, że nie nawala. Narząd kopulacyjny co prawda rósł i sztywniał w oczach, ale ostatecznie okazał się przeciętnych rozmiarów. Nie przerażał.

„Szczęśliwie jest mniejszy od czarnych gigantów, jakie widywałam czasem w necie. Z tamtymi bałabym się zaczynać, ale z tym, nadmiernych tortur raczej nie będzie” — z ulgą skonstatowała ma ciuteczkę oszołomiona głowisia.

Wiedziałam, że taki rozmiar zmieści się w dziewczynie bez problemu. Niejednokrotnie widywałam przecież ubzdryngolone, rozochocone parki. Czasami na jakiejś imprezie z braku bardziej ustronnego miejsca, bez specjalnej krępacji pieprzyły się przy pozostałych ludziskach obecnych w pokoju.

— Spoko sprawa — oceniłam głośno, wskazując działo bojowo wyprężone w mym kierunku.

— Miło — odparł uśmiechnięty.

Na zakończenie wstępnych przygotowań całkiem atrakcyjny, zdrowo podniecony oprawca mej cnoty założył prezerwatywę, pozostawiając nad główką sztywnego penisa jej luźny, mini balonik. Przystrojony w cienki lateks, stanął tuż przed mymi rozkraczonymi udami, pytając:

— Gotowa? Bo ja, tak.

Nagle znowu straciłam rezon. Stremowana, przełknęłam nerwowo ślinę. Jeszcze raz spojrzałam na sterczącego kutasa i obkurczone pod nim jajka. Zestaw wyglądał bojowo, jego właściciel także. Potem dostrzegłam roziskrzone oczy wpatrzone w me krocze, otwarte na oścież. Chłopak wyraźnie rwał się do roboty. Skinęłam potakująco głową.

„Żegnaj upierdliwa cnoto” — pomyślałam.

— Zaczynaj. Spraw się dobrze — poprosiłam półgłosem.

— Bez obaw — uśmiechnął się wspierająco.

Byłam mu wdzięczna za niekwestionowaną pewność siebie, która ewidentnie dodawała mi otuchy oraz za nienaganny wzwód dumnego z siebie penisa, którego awarie u innych kolegów były główną przyczyną dotychczasowych niepowodzeń i permanentnej frustracji z mojej strony.

Ale pojawiło się jeszcze coś. Mimo wyraźnej tremy, po raz pierwszy autentycznie podobał mi się całkowicie naguteńki, ostro podniecony facet. Widywałam już przecież sterczące kutasy lecz nigdy wcześniej nie odbierałam gadziej golizny, w podobnych kategoriach. Czemu? Pojęcia nie mam.

Wyczekująco półleżąc na fotelu ginekologicznym, stale zerkałam na sztywną, idealnie prostą lancę, opakowaną w jasną, przezroczystą gumkę połyskującą w świetle lampy od firmowo nałożonego na nią lubrykantu.

„Miło, że najwyraźniej wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, co ze mną wyczynia. Również nie chciałabym, aby zapłodnił mnie przypadkowo, tylko… Kurczę, jakoś w ogóle wcześniej nie pomyślałam o ewentualnej, paskudnej konsekwencji podobnych działań…” — zaświtało mi w głowie.

— Gapisz się, jakbyś była zaskoczona — powiedział.

— Czym? Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli — odparłam.

— Chodzi ci o gumkę?

— Fakt, pomyślałam o niej, ale…

— Musiałem ją przywdziać — przerwał mi. — Inaczej lignokaina, którą upaćkałem cipencję podziałałaby także na wacka i zamiast hardego kutasa, w mig zrobiłby się z niego sflaczały wisior kompletnie nieprzydatny do zabawy — wyjaśnił.

— Aha, nie wiedziałam. Sądziłam, że przeciwciążowo zadziałałeś — przyznałam szczerze.

— No, fakt. W tej kwestii też toto się przyda. A na pewno nie zaszkodzi — uśmiechnął się.

„Ciut przegięłaś z jego rzekomą odpowiedzialnością, naiwna istotko. To typowy chłop, myślący głównie o kondycji oraz bojowej przydatności własnej fujary. Inne drobiażdżki jak zwykle są na dalszym miejscu” — pomyślałam realistycznie.

Chwilkę później spokojnie rozciągnął mi na boki dolne wargi, nakierował palcami i przyłożył swój samczy organ kopulacyjny do mej niewinnej jeszcze, ciasnej, bezbronnej, wciąż dziewiczej szparki i… Nagle zdecydowanym, zamaszystym ruchem wbił się gwałtownie do środka. Zanurkował we mnie, a potem dopchnął się aż po samiutką nasadę twardego penisa, przywierając na moment kością łonową do mego krocza. Widząc wszystko, jęknęłam głośno z wrażenia lecz było już po wszystkim. Wykonał jeszcze kilka powolnych, posuwistych ruchów w tę i nazad oraz powiercił się we mnie na boki. Potem wycofał się, ściągnął z ponad głowy wiszącą na statywie lampę i w jasnym oświetleniu zajrzał do środka, rozciągając wszystko palcami.

— Jak tam jest? — zapytałam z ciekawości.

— Tak, jak się spodziewałem.

— Czyli? — dociekałam.

— Nie będziesz składała reklamacji. Cnota wyparowała. Dziurka przysposobiona i przygotowana do przyszłych, znojnych, miłych akcji — zameldował.

— Miło. Krwawię?

— Bez przesady.

— W ogóle nic, a nic? — zdziwiłam się.

— Nie licząc kolorowawej smugi na gumce na wacku, widzę zaledwie cztery niewielkie, czerwone kropelki pod tobą.

— Gocha mówiła, że tak miała.

— Kto?

— Taka jedna, z równoległej klasy. Zaraz po fakcie zadzwoniła, żeby zdać mi króciutkie sprawozdanie.

— Była u mnie?

— Skąd. Nie ty ją dziurawiłeś, tylko nowy didżej. Puknął ją na zapleczu klubowego disco, a zaraz potem wrócił do służbowych zajęć. Bezproblemowo było.

— Mówiłem, błony na ogół nie robią cyrku, ani nie sprawiają przykrych niespodzianek. Tylko wepchnąć się trzeba zdecydowanie, a nie bez sensu certolić z tym szajsem. O takich przeszkodach jak u ciebie mawiam zwykle, drobiażdżki — zaśmiał się, machając ręką.

— Więc stokrotne dzięki za kompletnie bezbólowe i sprawne staranowanie upierdliwego drobiażdżku, doktorze defloratorze — obdarzyłam go szczerym, szerokim uśmiechem.

— Krótki zabieg w miejscowym znieczuleniu, jakby powiedział ojciec.

— Staruszek nie kapnie się, że zużyłeś mu trochę zawodowej chemii, ginekologu amatorze?

— Zaledwie kilka kropelek potrzebowałem. Aplikator przeczyszczę, spray odstawię na stałe miejsce i papcio pedancik niczego nie zauważy. Nie pierwszy raz przecież tak działam. Siary nigdy dotąd nie było.

— Jakby nie patrzeć, masz dryg do tej roboty. Serio.

— Dzięki. Rozumiem, że polecisz mnie innym laskom, gdyby także poszukiwały kogoś do pilnej pomocy w koniecznej i niezbędnej sprawie? — odparł wesoło.

— Masz jak w banku, mistrzu. A i na fejsie też zaraz kliknę, że cię lubię. Masz sporo lajków, widziałam — posłałam całusa w jego stronę.

— Ano, nazbierało się tego trochę — odparł.

Naprawdę byłam mu niezmiernie wdzięczna. Niczego nie poczułam, nic nie zabolało, a mój nieszczęsny, młodzieńczy problem i balast sprezentowany idiotycznie dziewczynie przez naturę, został wreszcie ostatecznie pokonany i zdemolowany na amen. Straciłam niechcianą cnotę. Stałam się kobietą, która wreszcie gościła w sobie faceta. Całkiem miło i sympatycznie wyglądającego na dodatek. A stojąc przede mną stale ostro podniecony, teraz naprawdę jeszcze bardziej mi się podobał niż chwilę wcześniej, czyli tuż przed odkorkowaniem. Jego prościuteńki, wyprężony w górę kutas odziany w prawie przezroczystą gumkę, również. Do tego sympatyczny dla oka nabiał. Całkiem estetyczny i fajny komplecik. Krótko mówiąc nagi, podjarany chłopak jawił mi się jako ciacho. I to apetyczne, cholera. Nie powiem, chętnie na dłużej zaanektowałabym całość dla siebie. Lecz cóż wiedziałam, że ma dziewczynę. I to niezłą. Nawet ją znałam z widzenia. Mieszkała w szarym bloku, blisko szkoły. Raz, po basenie obie spłukiwałyśmy się na golasa pod sąsiednimi sitkami. Zgrabniutka, nienagannie wydepilowana gdzie trzeba, drobniutka, krótkowłosa blond dupencja, ze sporym, jędrnym barem mlecznym na przedzie i atrakcyjnym zadkiem z drugiej strony. Tyłeczek mam również wporzo, nie powiem. Lecz rywalizowanie z taką nie miałoby większego sensu, z uwagi na biuścik. Owszem, cycki mam niczego sobie, tylko cholery wyglądają skromniej. Cóż, takie geny… No i nie byłam pewna czy chciałabym, aby mój chłopak w ścisłej tajemnicy przede mną, przeleciał stadko dziewic z bliższej i dalszej okolicy. Fakt, uszczęśliwiał je wszystkie i wybawiał ze strapienia za friko, ale… Może jestem zbyt egoistyczna, albo zanadto staroświecka lecz apetycznego gada wolałabym mieć na wyłączność. Przynajmniej w łóżeczku. Tak jest chyba milej. A z niego przecież niemal zawodowy dziurkacz, psia kostka.

Rozbroił mnie nagłym uśmiechem. Puścił oko. A poruszając nieznacznie biodrami, pomerdał sztywnym, kołyszącym się wackiem.

— Po wykonaniu zadania, czas na relaksik dla mnie — powiedział.

— Aż tak straszniście się przemęczyłeś króciutką robotą, że potrzebujesz wytchnienia? Kondycji ci brak, znachorze — zaśmiałam się.

— Po drobnym remoncie u ciebie, należy mi się jazda próbna. Zapomniałaś? — spojrzał znacząco, wskazując palcem mą szparkę.

— Mechanik się, kurczę, znalazł. Cipka to nie samochód nareperowany w warsztacie — udałam oburzoną.

— Określenie, pełna inicjacja seksualna czy dajmy na to inauguracja, zabrzmi lepiej dla ciebie?

— W sumie, bez znaczenia. Wiem o co ci idzie w kwestii tego sztywniaka — zapewniłam, taksując wzrokiem bojowo ustawionego w mym kierunku kutasa.

— Od samego patrzenia na ciebie golutką, wacek szybko nie skapituluje. Aby wreszcie odprężyć się, musi zanurzyć się w tobie cały, aż po nabiał,.

— Jezu, tylko nie przebij mnie na wylot swą dzidą, napaleńcu. W środku jeszcze żadnego na ostro nie było, pamiętaj.

— Spoko. Mam wprawę.

— A ja nadzieję, że nie przegniesz. Nie chcę być pokiereszowana bardziej, niż tego oczekiwałam.

— Więc jak, dasz dupci?

— A mam inne wyjście? Tak było ustalone, a słowna jestem — zapewniłam.

— I ładna…

— Miło, ale nie sil się na nadmiar komplementów, nie musisz.

— Zeznałem jedynie szczerą prawdę. I mam ochotę cię przelecieć.

— Widzę po roziskrzonych oczkach i sztywnym fiucie — zarechotałam.

— Nie dziwota. Ale jak chcesz, zaczekam aż znieczulenie całkiem przestanie działać. Aktualnie pewnie jeszcze odrobinę trzyma. Sprawdzę — zapowiedział.

Pojeździł mi palcem wskazującym po dolnych wargach i łechtaczce. Potem wsunął kciuk do środka i poruszał nim okrężnie.

— I jak? Czujesz coś?

— Owszem, ciekawski paluch w cipce.

— Czyli chyba przeszło. Zadziałamy?

— My? To twoja robota, doktorze.

— Nie każ mi czekać w nieskończoność — poprosił.

— OK., zrobiłeś co trzeba, w nagrodę ulżyj teraz sobie, gadzi napaleńcu.

— Mogę już teraz, od razu, póki stoi? — wskazał palcem naprężoną, lśniącą, olateksowaną lancę.

— Jak mus, to mus. Po diabła czekać. Jestem otwarta na nową przygodę, dosłownie i w przenośni. Dawaj — maksymalnie rozszerzyłam przed nim i tak stale rozłożone uda.

Ponownie wszedł we mnie. Dalsza szybka akcja na fotelu ginekologicznym działa się już wyłącznie pod kątem przyjemności mego wprawnego defloratora. Nic z niej nie miałam. Dla mnie w zupełności wystarczające było wszystko, co wydarzyło się tuż przed nią. Później po prostu mnie przeleciał. Nie miałam mu za złe, że zachłannie zaspakaja się we mnie rżnąc równo, szybko i miarowo. Tak ponoć lubił najbardziej, więc spokojnie czekałam aż skończy. Nie chciałam być niewdzięczna za wcześniejszą, koleżeńską przysługę z jego strony.

Jeszcze przez telefon ustaliliśmy jednoznacznie, że jeśli zdjęcie simloka przebiegnie bez większych komplikacji, na zakończenie bzyknie mnie sobie, jako podziękę z mej strony za dobry uczynek. Ot tak, dla końcowego rozluźnienia się oraz pełnego relaksu. Byłam uszczęśliwiona utratą upiornej cnoty. Gdyby zażądał, z wdzięczności na pewno nagrodziłabym go także oralem. Nawet takim z konsumpcją nasionek, czego chłopcy domagali się czasami od dziewczyn na imprezach. Ostatecznie należało mu się coś ekstra za wprawną, bezbolesną, koleżeńską pomoc w kobiecej niedoli. Naprawdę fachową. Na dodatek, w miejscowym znieczuleniu. Wyłącznie on oferował podobnie zakręconą usługę i ewidentnie miał wprawę w tym co czynił. Czułam się przy nim bezpiecznie, pomimo zupełnej nagości i pozycji w jakiej bez ogródek musiałam wszyściutko zademonstrować. Okazał się wybitnym profesjonalistą w kwestii rozdziewiczania. I chwała mu za to. W dzisiejszych czasach tacy koledzy są wprost niezbędni, a nie ma ich nazbyt wielu, niestety. Niektórzy dezerterują w ostatnim momencie dowiadując się, iż są pierwsi na liście życiowych potyczek dziewczyny w łóżku. Od czasów naszych prababek podejście do tematu cnoty najwyraźniej stanęło na głowie. Podobnie jak zapatrywania na pożądaną wielkość babskich majtek. Babunie wdziewały reformy. Współczesne laseczki, stringi. Jak będzie dalej? Cholera, zobaczymy…

Wiem, że przeterminowane dziewice polecały sobie mego deflatora nawet później, gdy po maturze opuścił już szkolne mury. Kiedyś usłyszałam, że za drugim podejściem dostał się na medycynę. Może w końcu został prawdziwym ginekologiem? Nie da się ukryć, miał zacięcie i dobre podejście, szczególnie do młodej pacjentki. Do dziś jestem mu wdzięczna za pomoc w babskiej niedoli oraz całkowicie bezbolesny pierwszy raz. Wszak ciachowate, całkiem atrakcyjne gadzisko wybawiło mnie z naprawdę istotnego problemu. A że przy okazji zdradziło cieleśnie własną dziewczynę? Pal sześć. Może los tak chciał? Ostatecznie tamtej niczego nie ubyło poza jedną porcyjką spermy wystrzelonej z działa wepchniętego w inną pochwę, niż zapewne by się spodziewała. Ale na tym świecie ciekawski fiut-podróżnik i wieczny włóczęga, to normalka. Dzięki temu, że wówczas zbłądził w moje gościnne progi, wyraźnie przybyło mi radości, a później pewności siebie. Zaczęłam być kobietą. A diabelnie tego pragnęłam, nie ukrywam.


______________________________ 3


W kwestii talentu do figli oraz umiejętności miłego pieszczenia dziewczyny, mój pierwszy chłopak spalił na panewce. Nie, nie mój niezapomniany, nietypowy, gabinetowy niby-ginekolog deflorator, ale całkiem nowy nabytek, czyli pierwszy regularny chłopak. Z założenia miał być na dłużej, tylko…

Trafiłam nieco źle, ale jako istota współczująca, empatyczna i humanitarna, usiłowałam mu pomóc. Wcześniej zaliczył paskudne przejścia. Sprawiał wrażenie sympatycznego, wyglądał nienajgorzej, więc zaryzykowałam i prowadzałam się z nim przez kilka tygodni, ćwicząc różniste układy. Pragnęłam biedaka ździebko odhamować, oswoić ze sobą oraz rozruszać w kwestii bara-bara. Jedynie szło dość opornie. Przydarzyło się, że w tej kwestii wspólnie mieliśmy zadziałać również w większej grupie. Powiedzmy, że otwartej na nowości, urozmaicenia oraz specyficznie terapeutycznej, określając sprawę trochę na wyrost i nieco eufemistycznie. Niedoświadczona i naiwna łudziłam się, że to mu pomoże, ale…

Odziedziczyłam gada po rudowłosej koleżance, która tracąc do niego cierpliwość, wymieniła Pimpka na atrakcyjniejszy dla niej, choć pryszczaty na twarzy model. Chłopak przyjeżdżał do szkoły nie miejskim autobusem, rowerem, czy ekologiczną hulajnogą elektryczną, a leciwą, nieco zdezolowaną, liczącą tyle lat co i on, czarną BMW’icą, którą dziadkowie przekazali mu w prezencie na osiemnaste urodziny. Z racji przeróżnych choróbsk, mnóstwa przyjmowanych leków oraz mocno zaawansowanego wieku, sami nie mogli już na co dzień podróżować zabytkowym autkiem. Ich stara fura zrobiła jednak mocne wrażenie na owej koleżance. Pryszczaty chłopak wprawdzie sporo mniejsze lecz nie ma się co zbytnio czepiać nieistotnych drobiazgów. Nie warto zagłębiać się w czyjeś sprawy, gusty, preferencje, czy upodobania do facetów i archaicznej motoryzacji. Po czorta.

Brutalna prawda była taka, iż z owym spadkowym chłopakiem, bynajmniej nie zakochaliśmy się w sobie na wzajem. Po prostu pogadaliśmy rzeczowo, a potem dla wygody, profilaktycznie i prozdrowotnie postanowiliśmy się sparować. Taka konieczność akurat zachodziła z uwagi na pewne plany. Bez zbędnych romantycznych pierdół, na pierwszym spacerze z mety ustaliliśmy, że czasami będziemy ze sobą sypiali. Ostatecznie po to bywa się nawet ciut lipną parą, aby pobaraszkować czasami. W szkole średniej inaczej nie wypada, bo przecież co ludziska by powiedzieli, gdyby dobrowolnie stroniło się od tych spraw. A po co stawać się bohaterem najprzeróżniejszych plotek, pokątnych docinek, względnie złośliwych komentarzy. Szczególnie jeśli zamierza się uczestniczyć w bzykanych imprezkach, na których z reguły musi być do pary, aby okazały się udane. Poza tym solo, na ogół na nie nie wpuszczają. No i naprawdę chciałam Pimpka wyluzować w kwestii pełnej nagości oraz większej swobody przy seksie. Wszak przed maturą wesolutkie, odprężające spotkania towarzyskie, to normalka. Ostatecznie aby nie popaść w kujoński obłęd, trzeba się jakoś rozerwać i oderwać w weekendy od upierdliwej, nudnej, monotonnej nauki. Lecz w praktyce wychodziło tak, że inni ochoczo baraszkowali nie przejmując się niczym, zaś my leżeliśmy pod kocykiem i… nic. Oprócz wzwodu u niego, którego początkowo się wstydził, gdy ciekawsko zanurkowałam pod okrycie, aby z bliska poznać i ocenić sprawę. W dodatku Pimpek posiadał też inny feler, o którym wcześniej w ogóle nie wiedziałam.

Początkowo miał nawet problem z rozebraniem się, ale w końcu poszło, nawet gładko. Najpierw potrenował przy mnie. Potem przy mnie oraz zaprzyjaźnionej ze mną koleżance. Wreszcie po drobnych ociąganiach, wyskakiwał z ubranka także przy innych ludziskach. Ale zabierając się za dziewczynę, Pimpuś straszliwie się pocił. Bardziej z lęku, obaw oraz z irracjonalnego strachu, niż z wysiłku, a tym bardziej z podniecenia. Momentalnie wilgotniały mu dłonie, stopy, krocze oraz pachy. Stawał się niemiły w dotyku. A dla dziewczyny jego lepkawy dotyk, również przyjemny nie był. Drobny koszmarek po prostu. Bywało, że biedaczek nawet ciut podśmiardywał, choć chwilkę wcześniej oboje wyszliśmy z basenu, albo spod prysznica. Paskudna, mało estetyczna przypadłość, psia kostka. Poza tym przytrafiało się, że wówczas jego rozochocony wacek zapraszany w gościnę nagle dezerterował, ostro pikując w dół niczym przypadkowo zestrzelony, ruski kukuruźnik. Dla dziewczyny podobna reakcja chłopaka na jej nagość, budująca nie jest. Za pierwszym razem sądziłam, iż to moja wina. Jedynie nie mogłam dociec w czym tkwi szkopuł, sedno lub kwintesencja smutnej sprawy, względnie mój ukryty feler, wpływający na błyskawiczne wiotczenie kutasa. Tym bardziej, że omdlały wisior w ogóle nie reagował na rozpaczliwą próbę reanimacji. Skonał na mych oczach, zwinął się, skulił i tyle radochy z tego było. No a ostro kopiącego defibrylatora na podobną przypadłość, chyba jeszcze nie wykombinowali.

Kiedyś Pimpek wyjaśnił mi w głębokiej tajemnicy, skąd się u niego wszystko wzięło i… oniemiałam, rozdziawiając japę z zaskoczenia. Ponoć wszystko przez księdza pedofila, który wielokrotnie gwałcił go w czasach podstawówki. Drań początkowo kazał mu się tylko rozbierać i obmacując jądra, rzekomo sprawdzał czy chłopak rozwija się prawidłowo. Wszystko dokumentował cyfrową lustrzanką. Przy kolejnych razach, dokładnie wymierzał usztywnionego wacka centymetrem, a jajka plastikową suwmiarką. Zaś golutkiemu, znów cykał fotki. Potem unieruchamiał biedaka, przywiązując wypiętego do oparcia ciężkiego, skórzanego fotela i gwałcił w tyłek. Podczas przymusowego spotkania po ponownej spowiedzi, kazał mu się onanizować aż do skutku, aby sprawdzić ile spermy produkuje. Zaś grzeszną samozabawę sterczącym wackiem, uwieczniał na mało świętym filmiku. Przy późniejszych okazjach, niekiedy gwałcił chłopaka własną łapą, a po wytrysku mierzył na podłodze na jaką odległość sperma z niego wyleciała. I tak w kółko. Wredny zbok sukienkowy zagroził przy tym, iż jeśli chłopaczyna wyzna komukolwiek świętą prawdę dziejącą się na plebanii, księżulo z mety zaprzeda jego duszę rogatemu diabłu i po wsze czasy Pimpuś będzie się smażył w piekle, zanurzony po nos w wielkim kotle pełnym czarnej, mazistej, roztopionej smoły. Pocąc się z przerażenia, strwożony nie na żarty młodziutki uczeń, nie śmiał protestować. Milcząc, posłusznie spełniał wolę zboczonego, wielebnego duszpasterza, poddając się ustawicznym torturom. Biedaczek kompletnie nie wiedział cóż począć w zaistniałej sytuacji.

Chłopak był molestowany przez blisko rok. Szczęśliwie, pewnego dnia wydarzył się cud. Paskudny, opasły klecha doznał nagłego udaru. Podczas religii niespodziewanie wybałuszył gały, począł się ślinić, kląć oraz bełkotać, po czym dziwacznie drgając i sikając pod siebie, zwalił się na podłogę u stóp najładniejszej dziewczyny w klasie, którą właśnie szczegółowo odpytywał z życiorysu świętego papieża. W efekcie, ku przeogromnej radości uczniów odwołano pozostałe lekcje, zaś popieprzonego diabła wyniesiono ze szkoły nogami do przodu, w czarnym, zamykanym na suwak plastikowym worku, wprost do trupobusa, którym odstawiono sadliste zwłoki do kostnicy. Pimpek odetchnął z wyraźną ulgą i ucieszył się. Inni uczniowie również. Lecz uciążliwe pocenie się w sytuacjach intymnych przy wszelkich działaniach powiązanych z seksem, na stałe pozostało. W sumie przykra sprawa, niestety.

Jak się wkrótce okazało, ofiarami księdza pedofila byli nie tylko dorastający chłopcy lecz również co atrakcyjniejsze dziewczęta, ale wyłącznie te z większym biustem. Nigdy nie dręczył opasłych, szkaradnych kaszalotów. Ów niezapomniany dla wielu uczniów duszpasterz, najwyraźniej kochał jedynie szczupłe, dojrzewające dzieci, bez względu na płeć. I czynnie dbał o rozwój seksualny niebożątek nieustannie go kontrolując oraz dokumentując cyfrowo wszelkie anatomiczne szczególiki. A czynił wszystko znacznie dokładniej, niż niejeden pediatra, czy internista w przychodni rejonowej. Takie miał dewiant wielce niepobożne hobby, psia kostka. Na co dzień, najwyraźniej preferował mało święte obrazki od tych przenajświętszych, które często rozdawał po lekcjach. Ot, jeszcze jeden popieprzony, sukienkowy zboczek jakich wielu ukrywa się na całym świecie w kościołach, pod postacią wielebnych sług bożych. W sumie przykra, brutalna, niewygodna proza współczesnego życia dziejąca się w placówkach edukacyjnych, zmuszanych przez świeckie władze oświatowe do zatrudniania typów w czerni, odczuwających patologiczne powołanie do seksualnego zajmowania się dzieciakami. Tylko czy aby na pewno jakikolwiek ksiądz powinien w ogóle krążyć po świeckiej szkole? Bez niego zdecydowanie mniej zagrożeń czyhałoby zewsząd na bachory. Taka wielce niewygodna prawda, i już.


______________________________ 4


W młodzieńczym, nieco naiwnym jeszcze etapie życia, ciachowaty chłopak do prawdziwe pociągającego, a czasem również niemal zwierzęcego seksu (niestety wiecznie bez orgazmu u mnie), trafił się dopiero w ostatniej klasie ogólniaka. Tylko co z tego. Po dwóch miesiącach niby ustawicznej sielanki i bzykania ile wlezie okazało się, że od samego początku byłam tą… drugą. Parszywy gad, na odchodnym ze stanu wolnego chciał urozmaicić sobie końcówkę beztroskiego, kawalerskiego istnienia na tym świecie. Czyli dymał mnie, tuż przed ślubem zaplanowanym z inną. W ciąży z nim była, bo popaprany kretyn oszczędzał na kondomach. Zdzira upatrzyła sobie niezłe ciacho i złapała bezgumkową pierdołę, na bachora. Ponoć taka popieprzona tradycja była w jej rodzinie. Mamuśka miała kiedyś podobnie. Przynajmniej tak powiedziała mi później dziewczyna, która dobrze znała podstępną blond sunię, wiecznie trzepoczącą rzęsami i robiącą słodziutkie, niewinne minki do atrakcyjnych chłopaków.

Cóż, parszywie niemożebny skurwiel wykorzystał mą łatwowierność i naiwność. Sądziłam, że znalazłam wypasionego księcia z bajki. W dodatku z całkiem niezłym sprzętem do niecnych figli. A ten w pewien czwartek, zaraz po bzyknięciu mnie w samo południe, ubrał się szybciej niż zazwyczaj i nagle oświadczył, że się żeni.

— Zrozum, Anita za trzy miesiące ma urodzić bachora, którego przypadkowo zmajstrowaliśmy podczas wakacji, na spływie kajakowym, po pijaku. Nie chcę, ale muszę zachować się lojalnie, bo rodzina straszniście marudzi. Poza tym nie mam kasy na alimenty. A tak, moi i jej starzy będą nas utrzymywać. Jakby nie patrzeć, ekonomiczniej wychodzi. Potem najwyżej rozwiedziemy się i będzie z głowy. Ale teraz nie mam wyjścia, muszę zostać mężem — oznajmił, wzruszając ramionami.

Wychodząc, bezczelny kutas wręczył mi podłużną kopertkę z… imiennym zaproszeniem na sobotnią uroczystość w jakimś urzędzie. Oczywiście nie poszłam. Z tego wszystkiego, nawet w pysk mu nie dałam. Zapewne z szoku i totalnej bezsilności. Za to z wściekłości szalałam ponad dwa tygodnie. Tak mnie wszystko dotknęło, a potem przygnębiło. Na dodatek, zapragnęłam zemsty.

Najpierw zaklinałam się, że znajdę, sprowokuję, albo wymuszę okazję i wykastruję cholernego kutafona, urzynając mu na dole wszystko równiuteńko. Później postanowiłam oderżnąć wyłącznie kutasa, bo zdecydowanie prościej i zapewne znacznie mniej ubabram się przy tym jego nędzną juchą. Nawet zagięty, sporawy nóż używany przez matkę do szatkowania mięsa dobrze naostrzyłam i przetrenowałam ciachnięcia na kilkunastu bananach. Akurat trafiły się przypadkowo na super promocji w pobliskiej, nowo otwartej Biedronce przyozdobionej pęczkami powiewających nad wejściem, różnokolorowych baloników. Po wyjątkowo niskiej, niemal darmowej cenie grzech było nie kupić, więc momentalnie zgrzeszyłam, zanabywając kilka dorodnych kiści. Tyle, że z łakomstwa, zanim dotarłam do domu, zjadłam kilka sztuk. I bynajmniej nie dlatego, że prawie na każdej skórce widniała ekwadorska, żółtozielona nalepka z polskim napisem: ”SHACZNEGO!”. Bladego pojęcia nie miałam czy zaimportowane zza Atlantyku owocki były shaczne, ale smaczne na pewno. Dokładnie takie, jakie najbardziej lubię. Czyli leciuteńko przejrzałe. Owszem, z wyglądu może i nieco nieestetyczne lecz w smaku, miodzio z marcepanem, nutką lukrecji oraz z czymś tam jeszcze, do kupy. Krótko mówiąc, w mej gębie — niebo. Zajefajnie przesłodziuteńka pyszotka.

Pochłonąwszy ekologiczne kalorie oraz wyżywszy się fizycznie na wegetariańskiej imitacji fiutów, w końcu ochłonęłam, zmądrzałam i mi przeszło. A z bestialsko pokiereszowanych bananów upiekłam coś w rodzaju szarlotki, na pociechę.

„Kurwa, z powodu obcięcia gnojowi parszywej sikawki, mam potem bóg wie ile czasu gnić w kryminale? Niby za co? Za przykładne i należyte ukaranie podstępnego, beznadziejnego debila? Niesprawiedliwe przecież! Pokręcony wieprz wykorzystał mnie seksualnie, a ja mam za to odpokutować? Niemożebna durnota! Ooo, co to, to nie. Nigdy w życiu! Kretynką nie jestem…” — pomyślałam logicznie i odpuściłam kastrację, a raczej kutaso-tomię, zażerając się bananowym ciastem ze spodem wykombinowanym z kaszy mannej, usztywnionej łyżką wegańskiej żelatyny.

Świetne wyszło wszystko, w smaku petarda, naprawdę. Niemal jak mamina, jesienna szarlocia z ogrodowych, prehistorycznych antonówek zmieszanych z trzcinowym cukrem, kosztelami, malinówkami oraz po prababciną renetą, nadal rosnącą w kącie zapuszczonego ogrodu. Jedynie cynamonu nie dodałam do paci wyrabianej w malakserze, bo z tego wszystkiego zapomniałam, iż zwykle wsypuje się toto do podobnych wypieków. Ale trudno, widać niekoniecznie trzeba dokładnie odwzorowywać klasyczne przepisy skoro i tak wychodzi mniam-mniam-mniuśna pychota.

Jedynie nie miałam zielonego pojęcia, co począć ze sporawą stertą żółtych, lekko plamistych skórek pozostałych po zużytych małpiatkach (tak prywatnie nazywam sobie owe tropikalne owoce będące… jagodami, jak przekonują botanicy). Zgodnie z mocno przereklamowaną zasadą oraz celebrycką modą na zero waste we własnym koszu na śmieci, wypadałoby je do czegoś wykorzystać. Lecz do czegóż może okazać się przydatne coś podobnego? Bo zjeść przecież się tego nie da, jeśli nie jest się kozą, sarną, krową, względnie innym kopytnym zwierzaczkiem, albo wszystkożernym, niemożebnie cuchnącym, szczeciniastym dzikiem. Nie mając lepszej zajawki na pożyteczne wykorzystanie śmiecia, uskuteczniłam swoisty recycling. Pracowicie rozdrobniłam wszystko na desce wielgachnym nożem, którym pierwotnie zamierzałam wykastrować podłego gada należącego w rzeczywistości do tamtej, podstępnej lafiryndy. Potem stopniowo, aby nie zapchać kibla, spuściłam żółto-kremową sieczkę do miejskiej kanalizacji.

„Wszak poczciwe, łysoogoniaste szczurki oraz inne mniej lub bardziej paskudne podziemne żyjątka miewają zapewne różniste gusty kulinarne. Może zasmakuje im również coś podobnego. Ostatecznie jest w tym błonnik ułatwiający trawienie, kupa potrzebnych witamin oraz minerałów, a nie trucizna, więc zaszkodzić biedactwom raczej nie powinno…” — pomyślałam na pocieszenie.

Spłynęło bezproblemowo, ale w trzech zrzutach. Na raz, raczej by się zakorkowało. I oczywiście trzykrotnie zastosowałam żelazną zasadę, wrzucaj wszelkie odpady na lecącą już wodę, a nie najpierw pac śmiecia w wychodek i dopiero spłuczka. Wówczas awaria jak nic murowana i bez wizyty hydraulika się nie obędzie, niestety.

O zaskakującym fakcie, iż bananowe skórki bywają jadalne dla… człowieka, dowiedziałam się znacznie później, od pewnej Kostarykanki. Gotując zupę na mięsnym wywarze zamiast klasycznej u nas włoszczyzny, wrzuciła do gara jedynie seler lecz oprócz niego także cztery dorodne, obrane pomarańcze, ukiszoną w soli niewielką, rozciętą cytrynę, czubatą łyżkę cukru palmowego, świeżego ananasa pozbawionego górnego, zielonego wiechcia, głąba oraz grubej i ciemnej, strzępiasto-karbowanej otoczki z nasionami, plus sporo bananów, w całości. Odcięła jedynie twarde, zdrewniałe końcówki dzięki którym cała kiść trzyma się w kupie. Po krótkim gotowaniu, dorodne i okazałe owoce bananowca przeistoczyły się w na pozór niejadalne zgniłki. Zaś wewnątrz, z konsystencji oraz wyglądu przypominały polską… pasztetową, względnie ciut ciemniejszą od niej, wątrobiankę. Bez zabawiania się obieranie, zostały podane na ciepło, jako przystawka do mięsnego gulaszu przyrządzonego na słodko. Kawałek nieco glamdziastego owocka odcinało się nożem i widelcem wkładało do ust, łącznie z ugotowaną łupiną, którą u nas uważa się z kompletnie niejadalną. Nie przeszkadzała. Nie była włóknista, ani twardawa. Praktycznie niewyczuwalna podczas przeżuwania. A w smaku? Zaskakująco oryginalna, ale niezła. Z chęcią kilkakrotnie sięgnęłam po dokładkę. Pozostali Europejczycy i Amerykanie, również. Chińczyków przy wspólnym stole nie było. Ale ci wiadomo, wszystko zjedzą. Nawet marny, podwórkowy burek przy nich się nie uchowa. Taka barbarzyńska tradycja kulinarna, psia kostka. Niby oficjalnie już zakazana, lecz w praktyce wiecznie żywa na chińskich wsiach. Niczym u nas zdelegalizowane przez Unię klasyczne świniobicie przy użyciu noża i siekiery, któremu nadal hołdują w licznych zagrodach. Szczególnie przed świętami. Wiadomo szyneczka, wędzony baleronik, goloneczka, czy choćby tłuściutki boczuś z własnego wieprzka żrącego wyrosłe na jego gównie kartofle z przydomowego pola, są na pewno bardziej ekologiczne, a przede wszystkim znacznie smaczniejsze, aniżeli z byle prosiaka wyhodowanego gdzieś hen w Europie, przyozdobionego plastikowym kolczykiem w uchu, przedziurawionym biednemu żywcowi, na żywca. W dodatku przez swe króciutkie życie stworzonko wpylało wyłącznie paskudnie woniejącą, sztuczną karmę zrobioną bóg wie z czego, ale podług unijnej receptury dobranej wedle gustu jakiegoś urzędnika z Brukseli, a nie docelowego wieprzka, który ma na tym rosnąć w trymiga. Inaczej podła świnia generuje straty, których Unia nie zaakceptuje w swym pokręconym budżecie, wyrozumiałym i szczodrym wyłącznie dla swych rozlicznych, zdrowo porąbanych urzędasów.

Po emocjonalnym otrząśnięciu się i osiągnięciu wewnętrznej homeostazy, czyli równowagi oraz spokojności ducha, w ogóle nie chciałam patrzeć na pieprzonych chłopaków. Nawet dosyć długo. Skoro podstępnie wykorzystują dziewczyny, zapewne wszyscy muszą być beznadziejni, więc byłam sama. Doraźnych, poalkoholowych, letnich przygód czy zimowych, imprezowych harców na golasa w mieszanym towarzystwie, nie liczę. Ot, zwykłe wygłupy. Zresztą nikt nie traktował ich poważnie. Świadczyły wyłącznie o dobrej, udanej zabawie i tyle. Najwyraźniej zapatrzyłam się na zbereźne rozrywki, które w młodości uskuteczniali rodzice na zapleczu domu i mi pozostało. Jedynie czort wie czemu część moich znajomych miała podobnie pomimo, że ich protoplaści z reguły bywali znacznie mniej zakręceni niźli moi. W tym kraju, w starszym pokoleniu swingersowanie nigdy nie było zbyt popularne. Aktualnie różnie z tym jednak bywa, takie czasy.

Przez kilka długaśnych miesięcy podświadomie stroniłam od wrednego świata zewnętrznego, obserwując jedynie zapędy oraz poczynania erotyczne kilku koleżanek. Raz, nawet w dosłownym rozumieniu tego słowa. Po prostu siedziałam we własnym pokoju ze słuchawkami na uszach i zmuszając się do słuchania muzyki, rozkojarzona surfowałam po necie, gdy Mycha ostro łajdaczyła się ze swym Robercikiem, na mym wyrku. Nie przejmowali się, iż stale majaczą mi w tle, tuż za monitorem. Już z rana naszło ich, tylko nie mieli warunków lokalowych, więc przyszli po prośbie. A że akurat o tej porze matka przypadkowo była w domu, głupio by wyglądało gdybym beztrosko porzuciła niespodziewanych gości i wraz z nią oglądała kolejną powtórkę pierwszego lepszego tasiemcowego serialu telewizyjnego lub skrobała w kuchni marchewki na spóźniony obiad. Czyli wyszło, iż jakoby z musu stałam się zbędnym świadkiem ich pospiesznego striptizu oraz rekreacyjnej, łóżkowej gimnastyki. Prawie się nie migdalili. Po zrzuceniu fatałaszków szybciutko usztywniła mu buźką krzywawego fajfusa, pospiesznie pośliniła cipkę i chłopak z mety zabrał się do konkretnej roboty. Nawet potrwało trochę nim ujeżdżając ją, nagle znieruchomiał i zadygotał, napinając mięśnie. Lecz fakt, że Myszka nie doszła, podziałał na mnie nieco… pokrzepiająco. Naocznie pojęłam, że nie tylko mnie przydarza się pechowo w podobnych sytuacjach. Lecz Mycha traktująca intensywny seks jako świetny sposób na szybkie i efektywne spalenie sporej dozy kalorii, nie wyglądała na niezadowoloną. Wręcz przeciwnie, nagrodziła Robercika ciepłym uśmiechem, słodkim wyrazem rozpromienionej buźki oraz czułym pocałunkiem. Na koniec jakby w podzięce lub na dowidzenia, cmoknęła skapcaniałego ptaka i delikatnie połechtała ździebeczko po partacku ogolone jajka. Po czym położyła sobie na dłoni ów samczy komplecik, zerknęła nań z aprobatą i stwierdziła, że jej się podoba.

Zaś ja, z własnego wyboru funkcjonowałam na świecie w pojedynkę. Dzięki temu wychodziło prawie bezstresowo i spokojnie, nie licząc paru małoistotnych potyczek z rodzicielką. Tyle, że cholernie samotnie mi bywało, psia kostka. Aż tu nagle…

Alkohol sprawił, że Czarek oczarował mnie u Kaśki, na urodzinach. Przypałętał się sam, niezaproszony przez nikogo, z omdlałym z pragnienia kwiatkiem w dłoni oraz butelką taniego wina ukrytą w wewnętrznej kieszeni sportowej kurtki. Znałam go wcześniej z widzenia, ale z reguły wisiało mi jego towarzystwo. Dopiero tego dnia, a właściwie wieczoru, nagle zadziałała pomiędzy nami jakaś przedziwna, poalkoholowa chemia. A może przydługa abstynencja płciowa do sprawy się przyczyniła? Nie wiem. W każdym razie…

Niemo wpatrzeni w siebie przez ponad godzinę, wylądowaliśmy wreszcie w łóżku solenizantki. Właściwie to ja upojona przypadkowo wzmocnionym przez kogoś browarem, który popiłam słodkim winkiem (sądząc, iż to kompot!), po wolniutkim przytulano-całowano-obmacywanym tańcu, zaciągnęłam go do sąsiedniego pokoju i bez zbędnych wstępów przystąpiłam do rzeczy. Spontanicznie sprawdziłam przez spodnie, czy ma wobec mnie niecne zamiary. Prawa dłoń wyczuwając coś twardego w okolicy krocza orzekła, że miał. Biedaczek wydawał się mocno zaskoczony pospiesznym diagnozowaniem jego intymności. Stał jakby zdziwiony, ciutkę niepewny i nieśmiały, za to mnie ewidentnie naszło na grzeszne co nieco. Zorientowawszy się, że niestety trafiłam na jełopa, postanowiłam przejąć inicjatywę.

„Trudno, skoro Czaruś nie za bardzo wie jak zabrać się za mnie, nie pozostaje mi nic innego, jak wziąć się za niego” — wydedukowała ma szumiąca poalkoholowo łepetynka.

Ściągnęłam z niego kolorową koszulkę. Zaś on, nie stawiając oporu, jak gdyby się nawet ucieszył.

„Skoro tak, działamy dalej” — postanowiłam w myślach.

Bez większych krępacji rozpięłam mu spodnie. Ponownie nie zaoponował, więc wraz z pasiastymi gatkami ekspresowo opuściłam odzienie do samiuśkich kostek, wbijając wzrok w punkt, w którym przed sekundą znajdował się rozsunięty rozporek.

Jak szaleć, to na całego!” — stwierdziłam w myślach, z entuzjazmem.

Tylko przy okazji zorientowałam się, że owo coś twardego, na co przed chwilką trafiła ma rąsia pospiesznie diagnozująca sytuację, to… klucze w kieszeni, a nie to, o czym pomyślałam. W rzeczywistości, rozleniwiony wisiorek dopiero przygotowywał się do prezentacji. Wprawdzie budził się z letargu, ale do bojowej postury bardzo dużo mu jeszcze brakowało. Niepokaźny flaczek, ciut spulchniał jedynie.

„Skromniutko tu trochę, cholerka, ale trudno. Na imprezce wyboru nie ma, chłopcy nie dopisali. Wolny jest tylko ten. Nie ma co cudaczyć, ni marudzić…” — przemknęło mi przez myśl.

Ostatecznie od wczesnych lat dziecięcych, widziało się trochę najprzeróżniejszych wacków. Nawet u transseksualisty i księdza, więc miało się ciut doświadczenia oraz bogatą skalę porównawczą pomimo nadal młodego wieku. Tak wyszło i już.

Pomimo, iż nie oponował, bezpardonowe opuszczenie pasiastych majtasów, wyraźnie zbiło Czarusia z pantałyku. Stojąc przede mną całkiem na golasa, obiema łapskami nerwowo i nieporadnie usiłował zakamuflować konkrety. Ale nie pozwoliłam, siłą unieruchamiając mu ręce przy tułowiu. Szybko wyrwał je i zawstydzony, ponownie osłonił samcze ozdoby.

— Wstydzisz się mnie? — zapytałam ze śmiechem.

— Nie patrz… — zaskomlał.

— Czemu? Jejku, co się dzieje?

— Staje mi — jęknął speszony, osłaniając obiema dłońmi przestrzeń nad leniwie wędrującym w górę penisem.

— Spoko. O to w tej zabawie chodzi. Nie wiesz?

— Wiem…

— Czyli mądry chłopczyk. Wyluzuj — starałam się go uspokoić.

— Nie patrz, proszę — jęknął ponownie.

— Niby czemu?

— Jezu, nie lubię pokazywać…

— Mnie możesz. Lubię rosnące wacki. Mam ochotę na taki widoczek. Łapki w dół, kolego. Śmiało.

— Ale…

— Żadnego ale. Chcę wszystko zobaczyć. Mnie też obejrzysz za momencik calutką na golasa. Obiecuję — odparłam z uśmiechem.

— Fajna perspektywa…

— A widzisz? Będzie nagroda. Zrobi się ciekawie i miło.

— Tylko…

— Czaruś, nie przejmuj się, że ci staje. Tak powinno się dziać przy dziewczynie. Naprawdę lubię oglądać samcze zabaweczki. Szczególnie, jak powiększają się na moich oczach — oświadczyłam z uśmiechem.

Opuścił ręce. Ze zdrowej babskiej ciekawości momentalnie zerknęłam w dół na co trzeba i… zaniemówiłam. W mig pojęłam, o co mu biegało. I szczerze mówiąc, nieźle zbaraniałam rejestrując w obrębie podbrzusza szokującą rzeczywistość.

„No nie, nie wierzę… Wybrakowaniec mi się trafił. Ale pech…” — skrycie jęknęłam w myślach.

Obnażony nieomal na rozkaz oraz mą wyraźną prośbę ekwipunek Czarusia, okazał się… niekompletny. Owszem, zasadnicza, najbardziej istotna i podstawowa końcówka kopulacyjna mężczyzny, nie tracąc czasu, od razu poczęła rosnąć. Po chwili zaprezentowała się dumnie, w nienagannej pozycji na baczność. Nie powiem, skromnawa lecz sztywna zabaweczka z główką wpatrzoną w sufit, nawet zawadiacko wyglądała. Tylko nie mogłam doszukać się pod nią standardowych ozdób samczego jestestwa. Ewidentnie brakowało dwóch owalnych gruczołów okolonych moszną. Czyli krótko mówiąc, nie było klejnotów. W ogóle! Ani jednego jajka. Nawet mini jajeczka. Nic. Kompletna pustka. Pod zadartym w górę kutasem widać było tylko trochę pomarszczonej, grubawej skóry. Krótko mówiąc, szok dla dziewczyny dobrze znającej od dziecka męską anatomię. Naoglądałam się wszakże tego we wczesnej młodości i pamiętałam, jak samczy zestawik powinien wyglądać. A tu, takie jaja? A raczej ich brak. Nie spodziewałam się… Ale numer.

Ochoczo i spontanicznie rozbierając chłopaka zaciągniętego w łajdackim celu w odosobnienie, nie byłam przygotowana na podobną niespodziankę. Przenigdy. Wszak żadna nakręcająca się laska nie jest nastawiona na frustrującą przygodę. Nagły szok, zgryzota i… porażka? Żadnej z takich „atrakcji” nie miewa się w planie, w zbliżonych okolicznościach.

„Jezu, ale siara. On nie fiuta rosnącego się wstydził, a braku jajek. Ot i masz babo wybrakowany placek, z niezłym zakalcem. A to trafiłam, psia kostka…” — po raz kolejny jęknęłam w myślach.

Milczałam, kompletnie zdezorientowana. On też się nie odzywał, stale i wytrwale demonstrując mi pełną erekcję. Nie bardzo wiedziałam jak się zachować, ani co począć, aby go nie urazić, odkrywszy nieoczekiwanie tajemnicę jego wyraźnie zdekompletowanej męskości.

„Cholera, głupia i przykra sprawa. Do tego pech. Biedaczek ma przerąbane w życiu. Szkoda gada. Ponownie źle trafiłam…” — pomyślałam z rezygnacją.

Zagubiona, przytuliłam się do niego współczująco. Ręką wybrałam się jednak na dyskretne poszukiwania, z drobną nadzieją na sukces. Ale na próżno. Moja wzrokowa diagnoza brutalnie i szybko została potwierdzona palpacyjnie. Paluszki oznajmiły nieubłaganą prawdę, obu jąder nie było. Za to penis zachowywał się nienagannie, jak przystało na kulturalny organ. W obecności ciekawskiej dziewczyny sterczał, niczym osamotniony kołek wbity w nadmorską plażę. Niczego wokół nie było, wyłącznie on. Kutas dziarsko zadzierający główkę w kierunku sufitu, okazał się więc prawdziwym dżentelmenem przy kompletnie zdezorientowanej kobiecie, pogubionej w galopujących myślach. W końcu objęłam wacka pełną dłonią, jak gdyby pokrzepiająco i pocieszająco zarazem…

„Czymś takim zapewne zdoła mnie przelecieć. Wszak rozochocony konkret trzymam w garści. Jest twardy, sztywny i nawet miły w dotyku. W aktualnym stanie na pewno nadaje się do bzykanej zabawy. Tylko po czym poznać, że skończył? Skoro wybrakowana gadzina nie posiada obu jąder, nie wytryśnie przecież. Nic z tego nie będzie. Nie mam też jak zrobić mu dobrze, gdyby mnie na naszło. Czy ten chłopak w ogóle może mieć przyjemność z zabawy? Pojęcia nie mam” — dedukowałam wielce niepocieszona.

Milcząc przez dłuższą chwilę, staliśmy przytuleni do siebie. A raczej zrezygnowana, stałam po prostu i obejmowałam Czarusia w biodrach. Zaś on, trzymał mnie w pasie.

„Kurwa, siara. Cholernie głupia sprawa. A miało być fajnie. Bzyknąć się z nim? Fakt, miałam ochotę. Niezręcznie się teraz wycofywać, skoro sama wszystko zaczęłam i jak głupia obiecałam, że zaraz się rozbiorę. Gad podniecił się, tylko mi przeszło. Więc co mam teraz zrobić? Wystawić go do wiatru, z taką stójką? Wyjdę na wieprzka, nie chcę. Dobra, czort z nadmiernymi wątpliwościami. Gada się rozebrało, słowo niepotrzebnie rzekło i nadziei wybrakowańcowi narobiło. Trudno niech ma, dam mu co obiecałam. Zobaczę, jak wszystko pójdzie. A skoro gad nie ma obu jajeczek, przynajmniej dzidziusia mi nie zmajstruje, ot co” — starałam się odnaleźć jakiekolwiek plusy, w mocno zaskakującej i niezręcznej sytuacji.

Tylko nie miałam pojęcia w jakiej kolejności przystąpić do rzeczy. Zająć się nim, czy najpierw zdjąć z siebie wszystko, aby biedaczek miał jakąś atrakcję. No i co czynić dalej z tym fantem, skoro on nie przejawia żadnej inicjatywy. Bezradnie, ponownie objęłam wacka.

„Wygląda, iż gad jest zadowolony, że trzymam go za usztywnionego fiuta. Lecz do tej pory chłopak z jajami, zdjąłby już cosik ze mnie, albo przynajmniej międlił mi cycki pod bluzką. A tu na to się nie zanosi, póki co. Pewnie brak jąder powoduje niedosyt hormonów, więc i łajdacka aktywność oraz pomysłowość może być niższa. Nie wiem…” — główkowałam naprędce.

Nieoczekiwanie postanowiłam udowodnić samej sobie, że na pewno mam rację w kwestii braku możliwości zaspokojenia zdekompletowanego chłopaka. Zwyczajnie współczułam mu, lecz nagle zapragnęłam wynagrodzić biedakowi ewidentną ułomność. Zastanawiałam się nad standardowym oralem, lecz…

„Kurna, jeśli ukucnę lub przyklęknę aby się tym zająć, on zorientuje się, iż w takiej pozycji na bank dostrzegam jego nieszczęsne kalectwo. A naprawdę nie chciałabym sprawić mu jakiejkolwiek przykrości. Ostatecznie brak jajek, to zapewne nie jego wina. Sam ich sobie na pewno nie odrąbał. Żaden normalny facet aż tak straszliwie nie okaleczał by się dobrowolnie. Raczej cholerny pech lub wybryk losu pozbawił go kulek. Nie ma ich od urodzenia? Boże, a może kiedyś wykastrowali nieszczęśnika? Tylko kto? Dziewczyna? W przypływie szału, sama raz chciałam tak postąpić. Pojęcia nie mam, jak było w jego przypadku, ale nie zapytam przecież o przyczynę strasznego kalectwa. Nie wypada, kurka wodna…” — dumałam stale zagubiona.

Nie wiedząc jak mam się zachować, szepnęłam mu do ucha, że bardzo podoba mi się jego usztywniony penis, choć w rzeczywistości ów organ wydawał mi się co bardziej przeciętny. Nie, kompletna mizerotka, bez przesady. Ale i nic szczególnego. Ot, sprawny, samczy kołeczek i tyle.

W odpowiedzi chłopak uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek, zaś ja w poczuciu kompletnej bezradności poczęłam rytmicznie gwałcić go łapką. Drugą świadomie trzymałam na jego ramieniu, aby odruchowo ponownie nie powędrowała w dół i nie zabrała się za pieszczenie nieistniejących jąder. Z reguły spontanicznie zabawiałam się takimi obiektami. Czemu? Na zapleczu domu rodzinnego, prawie wszystkie ciotki poznane we wczesnym dzieciństwie, rozpoczynały zabawy z wujkami od rękoczynów. Pamięć miałam dobrą i w późniejszym życiu lubiłam naśladować napalone ciotunie.

„Nieco dziwne, iż nikt dotąd nigdy nie wspominał, że Czaruś to chłop bez jaj. Wieść, że w gaciach gadzisko znacznie odbiega od normy, powinna roznieść się lotem błyskawicy. Ale żadna laska nawet nie pisnęła o sprawie. A skoro tak, mnie również nie wypada rozgłaszać wszem i wobec o jego niedostatkach, bo wyjdę na pieprzoną plotkarę. Czyli krótko mówiąc, także powinnam przemilczeć przykrą i szokującą prawdę” — wydedukowałam profilaktycznie.

Ku memu pełnemu zaskoczeniu i niedowierzaniu, ma współczująca, uczynna, koleżeńska rąsia nie musiała się zbytnio przepracowywać prościutką akcją. Nabrzmiały organ Czarka… wystrzelił szybciutko. Gęsta, śmietanowata wydzielina wyleciała nagle z rozochoconego trzonka i wylądowała na stojącym tuż obok regale w niewielkim, pustym wazoniku z szerokim otworem. Ponowna strużka spermy także precyzyjnie trafiła do kolorowego naczynka.

Ale cel! Snajper z niego. Strzelając, jednocześnie sprząta po sobie. Dobry jest…” — przemknęło mi przez myśl.

Zdziwiłam się i to nieźle także z innego powodu.

„Kurwa, nagły cud? Nie wierzę, niemożliwe przecież. Ale jakby nie patrzeć, dowód rzeczowy spoczywa w wazoniku. Ten chłop nie ma jajek, sprawdziłam. Więc z czego się toto wzięło? Wacek sam z siebie, nie wytwarza podobnych rzeczy. Jestem pewna. Skąd pochodzi samcza śmietanka?” — osłupiała, pytałam otwarcie samą siebie.

Byłam święcie przekonana, że u każdego ssaczego samca (a chłop wszak do takich należy!) sperma bierze się z jąder. Lecz najwyraźniej musiało być coś, na co nie wpadłam, albo nie doczytałam lub przeoczyłam w necie, okazjonalnie samoedukując się i dokształcając w sprawach męsko-damskich. Owszem, w przeciwieństwie do większości mych koleżanek dowiedziałam się od mamy nawet sporo. Lecz w tej kwestii na szkołę nigdy nie mogłam liczyć w zdziwaczałym kraju, w którym teoretycznie państwo jest świeckie, neutralne i ponoć oddzielone od popieprzonego kościoła. Tylko w praktyce, kurwa, od lat w ogóle tego nie widać. Nawet w państwowej telewizji wiecznie pieprzy jakiś pokręcony klecha. Dlatego w ogóle nie oglądam rządowych kanałów. Wykasowałam dziadostwo w telewizorze i mam święty spokój.

Zdezorientowana, jeszcze mocniej niż poprzednio przytuliłam się do Czarka, cmokając go w spocony policzek. Najwyraźniej odebrał to jako zachętę do działań i wreszcie przejął inicjatywę.

Poszło gładko. Rozebrał mnie szybciutko. Nie protestowałam. Po minucie stałam już przed nim kompletnie naga. Czyli tak, jak wcześniej obiecałam. Oczywiście niczego nie zakrywałam jak on, na początku. Obejrzał mój całokształt z wyraźnym zachwytem w roziskrzonych ślepkach, po czym subtelnie popchnął mnie w kierunku tapczanu. Przez pewien czas baraszkowaliśmy na golasa. W pewnym momencie położył się na wznak, zaś ja po raz kolejny oniemiałam, wlepiając nachalnie gały w jego męskość. Była… kompletna.

Pod obrzezanym, dyndającym beztrosko fiutem wisiały dwa jądra ukryte w pomarszczonym, skórzanym woreczku. Śmiało, z wielką radością, triumfalnie pochwyciłam w garść owo znalezisko pragnąc przekonać się, czy aby po sporej dawce wypitego wcześniej alkoholu nie dręczą mnie omamy, tudzież dziwaczne zwidy. Szczęśliwie wszyściutko co trzeba, rzeczywiście znajdowało się w tradycyjnym miejscu. Tylko w pewnym momencie chłopak jęknął z bólu i błagając o litość przytrzymał nieruchomo mą zbytnio ciekawską rękę, radośnie ściskającą i przeliczającą jądra ukryte w skórzanym opakowaniu. Niczego nie brakowało. Odnalazły się obie zguby. Niezbyt okazałe, ale jednak. Odetchnęłam z wyraźną ulgą.

„OK., tylko gdzie się toto podziewało, kiedy naprawdę tego przed chwilką nie było? Owszem, wypiłam co nieco lecz póki co, rozum mam pod kontrolą, a oczęta bystre i całkiem trzeźwo patrzące na otaczającą rzeczywistość, kurka wodna” — pomyślałam nieźle zaskoczona.

Nieco później zrelacjonowałam chłopakowi swe zaskakujące obserwacje. Wzruszył ramionami, a zaraz potem roześmiał się i zwięźle opowiedział historię dziwacznie zachowującego się przyrodzenia. Ponoć nie byłam pierwszą dziewczyną, która w początkowej fazie bliższej znajomości wzięła go z kastrata.

A biedakowi pechowo przydarzyło się tak, iż w wieku szkolnym często miewał stany zapalne napletka, spowodowane częściową stulejką. W końcu został obrzezany przez lekarza. Tyle, że nim zdecydowano się na zabieg, ciągle oglądali go przeróżni, wiecznie inni medycy. Zaś przymusowe rozbieranie się za każdym razem i prezentowanie im wacka, spowodowało u Czarka uraz psychiczny.

Szczególnie przysłużyła się do sprawy młoda, ładna lekarka. Pewnego dnia oglądała fiuta w obecności pielęgniarki oraz dwóch stażystek odbywających w gabinecie praktyki zawodowe. Dla chłopaka podobny występ bez majtek okazał się niezłą traumą. Później wolał już nikomu nie wspominać o jądrach znikających przy podnieceniu obawiając się, iż będzie musiał wszystko zaprezentować kolejnemu medykowi lub nie daj boże atrakcyjnej medyczce, tudzież stadku młodych babeczek, które niespodziewanie zbiorą się w gabinecie. Nie zgłosił się więc do żadnego lekarza, gdyż bał się kolejnych przygód z własną golizną i zapewne przymusowo wywołaną erekcją, w roli głównej. O jego nietypowym problemie wiedział wyłącznie najlepszy kumpel, z którym często masturbowali się, oglądając wspólnie pornosy w Internecie. Czasem nawet rywalizowali ze sobą urządzając zawody, który z nich wypali pierwszy, względnie kto utoczy z siebie więcej spermy do plastikowej strzykawki z mililitrową podziałką. Ot, zwykłe wygłupy nabuzowanych hormonami nastolatków, zafascynowanych swą anatomią oraz fizjologią płciową.

Później na jakimś forum internetowym Czarek natrafił na wpis trzydziestoletniego faceta, który miał podobną przypadłość. Tamten za namową lekarki poddał się operacji. Tylko coś poszło nie tak. Po niby prostym zabiegu chirurgicznym, wdało się poważne zakażenie i w efekcie musiano usunąć jedno jądro. Wówczas Czarek stwierdził, że nie zamierza zostać kastratem przez kolejny, pechowy przypadek i woli spokojnie żyć z niegroźną przypadłością, zachowując w komplecie oba jądra oraz dobre, męskie samopoczucie.

Nie zdziwiło mnie jego podejście do problemu. Żaden facet zapewne by nie chciał, aby pozbawiono go klejnotów. Potem Czaruś poprosił, abym nie rozpowiadała w szkole o jego nietypowym problemie.

— Nie ma sprawy, niby wybrakowańcu — zapewniłam, cmokając go w czubek nosa.

Mam ciekawską naturę, a on zgodził się na przeprowadzenie drobnego doświadczenia. Ponownie masturbując go ręcznie, obserwowałam jak w miarę narastania podniecenia oba jądra wędrują w górę, po czym znikają w kroczu. Ukrywały się na tyle dobrze, że nie można ich było dostrzec podczas dalszych zabaw czy pieszczot. Nieźle szokująca z początku zagadeczka, została rozwiązana definitywnie.

Zerkając na sprawę z czysto łóżkowego punktu widzenia ucieszyłam się, że chłopak okazał się sprawny i kompletny anatomicznie. Tyle, że przy seksie z nim zbytniego szału nie było, a orgazmu u mnie, ani krztynki. Nie dawał mi na to szans. Stale okazywał się automatyczną wyrzutnią rakietową. Czyli szybki wzwód armatniego działka o co bardziej poślednim kalibrze, namierzenie celu u mnie, mini akcyjka, strzał i po sprawie. Potem zaraz zasypiał. A mnie nie o to chodziło, psia kostka.

Ale drobna nauka oraz doświadczonko życiowe, nie poszły w las. Po nader szczegółowej analizie Czarkowego przyrodzenia przekonałam się, iż pierwsze wrażenia czasami bywają mylne. Chłopak był co prawda wyposażony w kompletny ekwipunek niezbędny w bliskich kontaktach z płcią przeciwną lecz wyjątkowo kiepsko nim władał. Wiedziałam co prawda, że ów samczy sprzęt mieści się gabarytowo w szeroko rozumianej normie, ale w wyrkowej praktyce pozostawiał niestety wiele do życzenia.

Któregoś dnia dla zabawy, sprawdziłam nawet wszystkie wymiary centymetrem. Jeno wspaniałomyślnie przemilczałam wynik, bo szału oczywiście nie było. Za to aby nie sprawiać chłopakowi przykrości, z uśmiechem na twarzy uwieczniłam wszystko w telefonie. W końcu wyjątkowo rzadko trafia się na faceta, który pieprząc się z dziewczyną płata jej zaskakującego figla, kamuflując nieoczekiwanie oba jądra. Mając pamiątkowe zdjątko, w razie nagłej potrzeby zawsze mogłam udokumentować owo dziwo kolorowym obrazkiem. Póki co, zgodnie ze złożoną obietnicą, nie zamierzałam nikomu niczego pokazywać. Lecz nigdy nie wiadomo czy kiedyś niespodziewanie nie zajdzie takowa potrzeba. W końcu faktycznie zaistniała, psia kostka. W furii, odbiło mi. Ale o przykrej i paskudnej sprawie, dokładniej będzie za momencik.

Pomimo ustawicznych zawodów z mojej strony, przez parę tygodni urządziliśmy sobie z Czarusiem swoisty maraton seksualny. Ot tak, dla obopólnej rozrywki i zabawy. Kochaliśmy się ochoczo kiedy i gdzie popadnie. Nawet w miejskim parku o zmroku, albo na cmentarzu usytuowanym tuż za nim. Ale nie na grobowcach, tylko na trawie, pomiędzy nimi. Było też w windzie, celowo zablokowanej na półpiętrze. Znał jakiś sposób na zatrzymanie diabelstwa. W śródmieściu, późnym wieczorem, w samochodzie pożyczonym od jego leciwej ciotki. W przedwojennym, odrestaurowanym budynku u naszej koleżanki, w niewielkiej wnęce zakamuflowanej na staroświeckiej, ponoć pożydowskiej klatce schodowej. Czy w kinie, w jakiejś pakamerze za drewnianym przepierzeniem, na tyłach prawie pustej widowni. Oboje polubiliśmy podobnie nieobyczajną zabawę oraz kręcące nas, emocjonujące figle. Czasem naprawdę bywało fajniutko i z lekkim dreszczykiem, na przykład w autobusie. Szczęśliwie nikt, nigdy nas nie przyłapał. Przez moment nawet sądziłam, że zakochałam się w gadzie. Tylko przeszło mi równie gwałtownie, jak się zaczęło. Ot, brutalny real i proza zakręconego życia, psia mać.

Po pół roku iście łajdackiej idylli, całkiem przypadkowo znalazłam drania z… Kasią. A w zasadzie, na niej. W dodatku zakotwiczonego w dziewczynie maksymalnie. W tym samym pokoju i wyrku, w którym my kiedyś zaczęliśmy się u niej łajdaczyć. Byli tak bardzo sobą zajęci, że nawet nie zorientowali się, iż niespodziewanie zjawiłam się z niezapowiedzianą wizytą u przyjaciółki. A wszystko, jak zwykle u mnie, wyłącznie przez czysty przypadek. Inaczej zapewne, żadne by mi o sprawie słówkiem nie pisnęło. Jestem pewna.

Zawiniła pechowa okoliczność. Cholerny autobus, którym jechałam do domu, zepsuł się nagle i kierowca wyprosił wszystkich pasażerów, akurat tuż przed Kachy posesją. Rozejrzałam się. Furtka była uchylona, boczne drzwi do bliźniaka od strony ogrodu, również. Wiedziałam, że o tej porze powinna być już u siebie. Nie uprzedzając telefonicznie, że nadciągam, wlazłam cichaczem aby zrobić Kasiulce niespodzianeczkę. Tyle, że o wiele większa i znacznie bardziej szokująca czekała mnie. Jaka? Koszmarna, kurwa mać!

Golutcy, bez okrywania się czymkolwiek, równo i rytmicznie bzykali się na różowym prześcieradełku, na moich osłupiałych oczach. Mój Czaruś, z którym pieprzyłam się wczoraj u niego, posuwał teraz leżącą na pleckach Kasieńkę, z giczołami zarzuconymi mu na ramiona. Sztywny kutas śmigał w niej niczym błyskawica w tę i nazad, do końca i z powrotem. Słowem ostry pornol dziejący się bez najmniejszego kamuflażu na żywo, przed osłupiałym widzem, którym stałam się zupełnie nieoczekiwanie. Aż paszczęka mi się sama rozdziawiła ze zdziwienia na ów bynajmniej niezajebisty widoczek, z ewidentnie ostrymi momentami. Zademonstrowali mi wartką akcyjkę ze wszystkimi detalami tak, abym nie miała najmniejszych wątpliwości, co aktualnie wyczyniają.

Miej tu człowieku chłopaka oraz niezawodną ponoć przyjaciółkę. Potem stój i patrz naiwna, zszokowana durnoto, jak się milutko łajdaczą na twoich oczach. A jazda była niezwykle ostra, nie powiem. Tyle, że w sensie ogólnym wyszedł koszmar oraz istne okropieństwo. Przynajmniej w moim odbiorze oraz rozumieniu.

Nie zaczekałam kulturalnie aż zakończą dzieło. Wrzasnęłam i cisnęłam w nich grubą książką leżącą na stoliku, przy drzwiach. Oprzytomnieli momentalnie. Ona zrobiła wielkie oczy. Czaruś zaskomlał cosik, błyskawicznie się ubrał, upychając w gaciach nadal sztywnego kutasa i zniknął bez słowa. Zaś wredna Kasiula bez najmniejszych skrupułów przyznała, iż zaciągnęła do łóżka mojego chłopaka, bo ją naszło. Potem wypowiedziała co prawda zdawkowe: przepraszam, lecz wredne ścierwo mocno zdziwiło się, że nie chcę już jej więcej widzieć.

— Ojej, zrozum — usłyszałam — to był wyłącznie jeden, niedokończony, ledwo co rozpoczęty stosunek. Zaledwie króciuteńki bzyk. Wcześniej zaliczyliśmy wprawdzie obopólny oral, ale nie będziesz chyba zazdrosna o to, że teraz wiem jakiego ma kutasa. Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, że on nie ma jajek gdy mu stanie?

— Nie twoja sprawa. I nie obchodzi mnie, kretynko, że zaczęliście od oralu. Widziałam, jak skurwiel cię równiutko dymał. To mi wystarczy — warknęłam z wściekłością.

— Fakt, później wszedł we mnie. Ale trwało krótko, bo zaraz potem nam przerwałaś — wyznała szczerze.

— Co? Miałam stać i czekać, aż debil spuści się w tobie? — oniemiałam.

— Żadne z nas nie miało orgazmu.

— Z nim nie miałabyś szans, nawet najmniejszych. To pierdolona torpeda. Pendolino przy skurwielu wymięka.

— Nie przesadzaj. Wcześniej, w buzi też mi nie skończył.

— Widać spieprzyłaś sprawę, głupia dupo. Podszkol się.

— Nie bądź wulgarna i złośliwa. Powygłupialiśmy się ciutkę na golasa i tyle. Nie przesadzaj, ostatecznie nie stało się nic strasznego. Co w tym złego, że zobaczył mnie bez majtek.

— Co złego? Kurwa, pieprzyłaś się z moim chłopakiem i uważasz, że dla mnie w ogóle nie ma to znaczenia?

— Ojejku, wyluzuj. Nie zamierzałam zabierać ci gadziny na amen, spoko. Naprawdę ani mi to w głowie.

— Wal się, podła suko.

— Podejdź do sprawy inaczej…

— Inaczej? Czyli, niby jak?

— Powiedzmy, że… to była… drobna pożyczka. Względnie króciutki leasing, jeśli taką opcję akurat preferujesz.

— Kretynko, kutas czyjegoś faceta nie jest do wynajęcia. A mojego, na pewno nie. Prywatna własność i tyle. Jasne?

— Jezu, jeżeli koniecznie pragniesz rewanżu, względnie zemsty, puknij się z moim Norbertem. Przeżyję i żadnej hecy ci nie zrobię, zapewniam.

— Co takiego?

— Dokładnie to, co usłyszałaś. Zabaw się z moim gadem, nawet i kilkakrotnie. Wisi mi. Ale póki co, musisz wziąć na wstrzymanie, bo wraca dopiero za tydzień. Tylko w pieprzonym Berlinie i tak łajdaczy się pewnie z pierwszą lepszą szwargocącą dupą. Znam go aż za dobrze pod tym względem. Kutas spokoju mu nie daje. Sterczy cholerstwo co i rusz. Ten chłop bez dymania, długo nie wytrzymuje. Tak ma, sukinsyn porąbany.

— Gówno mnie to obchodzi kiedy mu staje. Puszczać się z nikim nie zamierzam.

— Kurwa, zrozum, naszło mnie na seks. Akurat dzisiaj. Od poranka miałam ordynarną, regularną chcicę. Miewam tak czasami, przecież dobrze wiesz.

— Nie mogłaś, ścierwo, pogzić się z jakimś innym? Mało to wokół samczego, chętnego towaru? Toż wokół roi się od kutasów. Musiałaś akurat puścić się z moim dupkiem? Trzeba było zadzwonić, w mig znalazłabym ci napaleńca do wydymki. Czemu zagięłaś parol właśnie na mojego kutafona, parszywa żmijo.

— Jejku, zadziałał przypadek. Czarek znalazł się akurat pod ręką…

— Co? Sam nagle przylazł tu nieproszony i zapytał, czy chcesz aby cię wydupczył, cholernico?

— Niezupełnie…

— Jak mam to rozumieć?

— Przyszedł pożyczyć książkę.

— Niby jaką?

— Tę, którą w nas walnęłaś…

— Od niewinnej pożyczki byle czytadła, do ostrego rżnięcia rozkraczonego na oścież dupska, jeszcze daleka droga. Ściemniasz!

— Kurczę, fakt… ciut zgrzeszyłam.

— Kurwa, zabiję! Gadaj jak było. Tylko szczerze — podkreśliłam.

— Na początek, niewinnie błysnęłam mu gołym cycem i…

— No nie, zaczęłaś się przy nim rozbierać? — oniemiałam.

— Oj tam zaraz, rozbierać. Wyszłam spod prysznica, zanim przyszedł. Tylko luźny, cieniutki szlafroczek miałam niedopięty. Schyliłam się po szczotkę do włosów i cycek wypadł. Zerknął z ciekawości, jak to chłop… Nie wiesz?

— Ścierwo z ciebie, a nie przyjaciółka…

— Trochę głupio wyszło. Ale przecież dobrze wiesz, prawie każdy chłop zawsze jest chętny. I chce, więc…

— Ordynarnie dałaś mu dupy, parszywa suko!

— Dramatyzujesz całkiem niepotrzebnie.

— Dramatyzuję?

— Przyjmij, że z przypadku, po prostu ździebko się bzyknęliśmy. Nic więcej. W końcu to ludzka sprawa. No nie?

— Kurwa, nawet przepraszam nie powiesz, totalnie skretyniała ladacznico?

— OK. Przepraszam.

— Wypchaj się.

— Wiem co o mnie teraz myślisz lecz z mojej strony, tyle w niewygodnym temacie. Co pikantniejszych szczególików zeznawać nie muszę. Widziałaś sedno sprawy, więc kręcić nie zamierzam. Przyznaję, dobrowolnie rozstawiłam nogi, a on wlazł we mnie. Miało być przyjemnie i miło, ale się nie udało. Głupio wyszło i już.

— I już? Zabiję cię za momencik. A jego, najpóźniej jutro wykastruję — syknęłam złowieszczo.

— Nie warto. Inne laski będą potem żałowały — zaśmiała się.

— Nie twoja sprawa!

— OK. Skoro dla ciebie króciutka, niewinna pożyczka samca, to niezwykle wielgachny problem, to… Dobra, niech będzie, obiecuję, nie dam mu więcej dupy. Masz jak w banku. Wporzo?

— A dawaj mu kretynko, ile wlezie. Potem utop się w spermie i porzygaj. Cezary nie jest już mój. Właśnie stał się bezpański niczym paskudny, wiejski burek przegnany z obejścia. Niech cię zajebie na śmierć, suko niemożebna.

— No co ty, nie chcę Czarka. Miał posłużyć jedynie do krótkiej, chwilowej rozryweczki na wczesne popołudnie.

— Tak? No proszę… Szkoda, że zabawiłaś się moim kosztem, parszywa ladacznico — krzyknęłam.

— Jejku, odpuść. Nie rozdrapujmy dłużej sprawy, nie ma sensu. Oprzytomniej. W sumie naprawdę nic złego się nie stało — rzekła rozbrajająco, na zakończenie naszej trzyletniej przyjaźni.

Wyszłam.

Czarkowi również oberwało się za zdradę. Chyba nawet zbyt mocno, patrząc z obecnej perspektywy na całokształt parszywego zagadnienia. Wcześniej nie podejrzewałam, że kiedykolwiek mogę stać się aż tak wredną, mściwą istotą lecz wówczas poniosło mnie, na całego. Pieprzony palant cholernie zranił me uczucia, nie zdając sobie z tego najmniejszej sprawy. Pokręcona przyjaciółeczka, najwyraźniej również.

Po powrocie do domu, z zapałem wzięłam się do podstępnej roboty. Z fałszywego konta na Facebooku (do dziś mam je na wszelki wypadek, choć nigdy więcej nie użyłam go w istotnych momentach), jeszcze tego samego dnia rozesłałam po ludziach sensacyjną wieść, że Czaruś jest… kastratem. Aby nie pozostać gołosłowną, dokładnie udokumentowałam brak obu jąder pod sterczącą, samczą pałką.

Oczywiście posłużyłam się kilkoma fotkami cykniętymi mu na początku naszego rodzącego się wówczas związku. Wszyściutko było dobrze widoczne. Nieźle się przysłużyłam gadowi, oj nieźle. Multum ludzików poznało stan jego krocza, zilustrowanego dodatkowo buźką widniejącą na drugim końcu nagutkiego, półleżącego korpusu zdrowo podjaranego samczyka.

„Zasłużył sobie, więc niech ma cholernik kolejną traumę, demonstrując bliższym i dalszym znajomym zdekompletowanego, sztywnego kutasa. Czort z łachudrą!” — pomyślałam wówczas wielce mściwie oraz czysto egoistycznie.

Po takim rozgłosie, aż do końca edukacyjnych dni, chłopak miał w szkole totalnie przerąbane. Zaszył się gdzieś ze wstydu i nie przychodził na żadne lekcje. W efekcie oblał maturę. W końcu zdał ją po kilku latach, w innej szkole.

Potem przypadkowo dowiedziałam się, że Czaruś jest… bardzo zaradnym, cichym biznesmenem potrafiącym trzepać niezłą kasiorkę, ile wlezie. Już w ogólniaku miał ku temu drobne zadatki lecz wówczas nikt nie podejrzewał jeszcze, co się w tej kwestii święci. Ja również. Ale do owego wątku powrócę jeszcze później, w nieco innym kontekście. Wszak życie zawzięcie i często targa ze sobą zaskakujące niespodzianki. Moje, na pewno. W kontekście nieszczęsnego Czarka, również.

Cóż, dziś wiem, że świeżo zdradzona, zachowałam się niczym pokręcona idiotka. Lecz wówczas, jak na szalejącą w koszmarnych emocjach, nieobliczalną nastolatkę i tak zadziałałam dość powściągliwie. Najwyraźniej przykre doświadczenia z wcześniejszym chłopakiem oraz powiązane z nimi rozsądne wnioskowanie, poszły w niepamięć. Wszak wdrażając ad hoc, w obłąkańczym szale standardowe, typowo babskie rozumowanie, mogłam z wściekłości naprawdę podstępnie wykastrować Czarka. Jak? Jejku, mało to łopatologicznych instrukcji krąży w Internecie? Na dodatek dowolny tekst z każdego języka, na ojczysty można sobie automatycznie za friko przetłumaczyć. Żadna sztuka. Wystarczy umieć klikać i kopiować, zaś to, nawet wczesny przedszkolak potrafi, że o przeciętnym, późnym emerycie nie wspomnę. Takie mamy mocno zelektronizowane czasy. Bez komputera i myszki w łapkach, aktualnie ani rusz.

Wykorzystując tę banalnie prostą metodę, wyczytałam kiedyś w necie krótkie acz treściwe story, o pewnej wnerwionej Meksykance, która postąpiła wyjątkowo okrutnie z notorycznie zdradzającym ją macho, czyli wrednym mężusiem. Zdesperowana, zawezwała do pomocy uczynną koleżaneczkę i nocką, śpiącemu wyciachały wszyściuteńko, a zakrwawione klejnoty i kuśkę beztrosko wyrzuciły przez okno na ulicę, niczym śmieć, wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Na asfalcie jedynie miazga ze skarbów i męskiej dumy pozostała.

Zaś nieco później ze stronki na amerykańskim forum feministycznym dowiedziałam się, jak domowym sposobem wyciąć facetowi jądra, aby ten przeżył zabieg i na amen się nie wykrwawił. Ponoć z samym wackiem również da się podobnie zadziałać, wpierw podwiązując nitką duże naczynia krwionośne, przed ich przecięciem. Oczywiście owe nienawidzące chłopów zaoceaniczne babsztyle radziły wyrzynać wszystko na żywca, wcześniej przywiązując biedaka kajdankami oraz solidnymi sznurami do mebli i zalepiając mu usta skoczem, by nie wył na całe osiedle z rozpaczy oraz bólu. Istny koszmar czego niektóre kobitki nie wydumają, mszcząc się na facetach.

Cóż, bywam zdecydowanie bardziej humanitarna. Swojego gada za zdradę tylko porzuciłam, pozostawiając mu wszystko w całości. I jak za jakiś czas się okazało, całe szczęście, że nie wyciachałam wówczas samczego kompleciku. Czemu? Zaraz, momencik, o tym też będzie, ale ciuteczkę później. Nie wszystko da się opowiedzieć naraz, bo wyjdzie z tego totalny bajzel, czy jak kto woli, ogólnie zagmatwany galimatias. A właśnie tego, od początku staram się uniknąć.

Po nagłym rozstaniu z Czarkiem miałam emocjonalną zgagę. Później dopadła mnie depresja, względnie drobna chandra. Nie wiem jak odróżnia się jedno cholerstwo, od drugiego. Efekt? Przez dłuższy czas miałam kolejny uraz do chłopaków i ponownie egzystowałam sobie sama na tym paskudnym padole pełnym kobiecych łez. Owszem, dość szybko pojawiła się nowa przyjaciółka lecz pomna nieszczęsnych doświadczeń z pieprzoną Kasiulką, odnosiłam się do niej z rezerwą. Również nie miała chłopaka i w pewnym momencie zaświtało mi w głowie, że gdybym ja go miała, też pewnie niby przypadkowo, wypięłaby goły tyłek w jego kierunku, więc…

„Po czorta mi kolejny gad, a wraz z nim ponowy kopniak od życia, doświadczony wyłącznie dzięki popaprańcowi. Pewnie za momencik wiecznie niewyżyty kutas, także okaże się niemożebnie wredny i na moich oczach wydyma inną. Nie warto się stresować. Nie chcę, za cholerę” — myślałam w sytuacjach, gdy zjawiał się ktoś ciekawszy na pustawym horyzoncie damsko-męskim.

Wreszcie napatoczył się Robert. Niemożebnie zajefajnie śpiewał oraz grał na gitarze. Specjalnie dla mnie napisał długą, romantyczną piosenkę z refrenem bara-bara. Tym mnie skusił i przekonał do siebie. Przez blisko rok byliśmy razem. Przemiły, przystojny, uroczy, uczynny chłopak, ale w łóżku kolejne niekumate zero. W dodatku z kompleksem małego członka, w który wpędzili go złośliwi koledzy. Dramatu niby nie było, sprawdziłam. Ale chwalić się, faktycznie nie miał czym. Mniej, niż przeciętna sprawa. Tylko ostatecznie to nie jego wina, a genów którymi obdarowali go przodkowie, więc docinanie biedakowi z tego powodu zakrawało na idiotyzm.

Początkowo Robercik miał nawet dobre chęci do zajmowania się dziewczyną lecz nic mu nie wychodziło. Przewrażliwiony wacek odpalał błyskawicznie. A ponownie zaskoczyć nie chciał, jak dzieje się u większości nadmiernie napalonych chłopaków. W końcu zrobiło się tak, że gad szybciutko zaspakajał się we mnie i zadowolony zasypiał. Czyli z mego punktu widzenia drobna masakra, jakby nie patrzeć. Czasem podczas wspólnych wyjazdów, znudzona podobnym schematem, nie mając ochoty na kolejne jałowe zbliżenie, opuszczałam mu gacie i uspokajałam ręcznie. Jemu nawet się podobało, tylko mnie nie za bardzo, psia kostka.

Bywało, że sama robiłam sobie dobrze, pod prysznicem. Kiedyś w przypadkowym, przydrożnym, czeskim motelu poznałam ruchome sitko, świetnie nadające się do miłego i niecnego celu. Nie każde sprawdza się przy wodnych figlach ze sobą. Sfotografowałam owo wyjątkowo przydatne wyposażenie łazienki, a potem znalazłam identyczne. Nie w markecie budowlanym, jak początkowo podpowiadała ma wielce naiwna logika lecz w pospolitym, internetowym… sex-shopie. Oczywiście jak wszystko we współczesnym świecie, łącznie z nowoczesnymi, wysoko zakaźnymi wirusami, ustrojstwo pochodziło z dalekowschodniej Azji. Od razu zanabyłam trzy sztuki. Jedną zamontowałam u siebie, drugą u Roberta, a trzecia czekała w szafie, na czarą godzinę. Gdyby któraś z dwóch pracujących końcówek uległa niespodziewanej awarii. Chińska przerzutka biegów, czyli pokrętełko do regulowania siły oraz rodzaju strumienia wody, już na pierwszy rzut oka wydawało się dość lichej konstrukcji oraz podlej jakości. Dlatego wolałam być przezorna i dobrze zabezpieczona na samotne harce w łazieneczce.

„Kurczę, Chińczyk to jednak zaskakująco nieprzewidywalny, albo chytry i wyjątkowo podstępny człowiek. Rusek przy nim wymięka. Niemal wszystko co skośnooki wyprodukuje, rozpada się już przy pierwszym, albo przy drugim użyciu. Ale jak wykombinuje wirusa, to klękajcie narody. Za cholerę nie można diabelstwa unicestwić. Sieje toto spustoszenie na calutkiej kuli ziemskiej i trup ściele się gęściej, niż na jakiejkolwiek wojnie. Lecz póki co, nie ma na to rady, bo ciemny lud boi się szczepionek. Zewsząd zalatuje uogólniony kociokwik oraz niemożebnie zaskakująca durnota. I choć sprawa mocno trąci średniowieczem, dzieje się w realu, w XXI wieku. Krótko mówiąc powalająca zgroza oraz niezła siara, w zacofanym podejściu do ogólno ziemskiej pandemii szerzącej się lotem błyskawicy dzięki mknącym w przestworzach rozlicznym samolotom…” — przemknęło mi przez myśl.

Po zakompleksionym Robercie, przez moje łóżeczko przewinęło się jeszcze trzech dżentelmenów. W zasadzie to ja, turlałam się w ich pościeli. Bywało rożnie lecz orgazmy nadal miewałam wyłącznie dzięki własnym paluszkom i ciepłej wodzie wypływającej z azjatyckiego sitka. Po pewnym czasie uznanie zyskał u mnie również wibrator łechtaczkowy z wielce pracowitą kuleczką na przedzie. Bliska koleżanka mi owo ustrojstwo poleciła. W samotnych chwilach naprawdę bomba. Później nawet na delegacjach miałam urządzonko w walizce. Cudeńko udawało się ze mną praktycznie wszędzie. Świetnie sprawdzało się w chwilach nadmiernego napięcia redukowanego cichaczem w samotności. Cóż, taka nierzadko bywa dola niektórych dziewczyn, w tym moja, psia kostka.

No a po wspomnianych bez zbytniego entuzjazmu facetach, niespodziewanie dla samej siebie, wróciłam do…

Jejku, w życiu nie przypuszczałam, iż kiedykolwiek do tego dojdzie. Ale pewnego dnia, stało się. Nagle i całkiem nieoczekiwanie, wprost niewiarygodnie mi odbiło. Widać kobieta momentami rzeczywiście bywa istotką zmienną. Czasami nawet bardzo, bardzo zmienną. Że o drobnym wyrachowaniu oraz czysto ekonomicznym główkowaniu sytuacyjnym, względnie życiowym wygodnictwie, nie wspomnę. Lecz uczciwie przyznaję, nadszedł dzień, w którym zdrowo zaskoczyłam samą siebie. I to nie na żarty. Serio.

Tylko czy aby na pewno powinnam otwarcie przyznawać się do wszystkiego? Cholerka, wyjdzie, że zołza, albo i zdzira ze mnie. Podstępna oraz ździebeńko wredna, na dodatek. Albo i kawał cholery, po prostu. Ale stało się, więc co tam… opowiem, jak do wszystkiego doszło. Skoro zaczęłam, nie wypada mi nagle przerywać. Trudno.


______________________________ 5


W kwestii udanego seksu, praktycznie od początku układało mi się nad wyraz pechowo. Aż wstyd się przyznać, ale nigdy, z żadnym facetem nie miałam orgazmu. Ze sobą, owszem. Nawet wielokrotnie, wspominałam już o tym. Inaczej nie kupowałabym przecież azjatyckich maszynek do samobzykania. To byłyby zbędne wydatki. Po diabła bezużytecznie trwonić kasę, angażować firmę kurierską i gromadzić całkiem nieprzydatne przedmioty? Kretynizm.

Pierwszy orgazm jak prawie wszystko w mym życiu, pojawił się całkiem przypadkowo. Zafundowałam go sobie jeszcze w schyłkowym ogólniaku. Przydarzyło się tak, że wąż nakłonił mnie do owego wyjątkowo miłego grzechu, niczym Ewę w pradawnym raju do schrupania ze smakiem soczystego, zapewne w stu procentach ekologicznego wówczas jabłuszka. Po prostu przemiłe stworzonko podsunęło mi nowy pomysł na podjęcie kolejnej próby, kiepsko wychodzącego mi wcześniej samogwałtu. Tak, regularny wąż mnie do tego nakłonił, a nie ludzki gad, w rozumieniu chłopak. A konkretnie śliczny, młodszy ode mnie o rok pyton królewski, mieszkający z naszą rodzinką pod wspólnym dachem.

Rodzice hodowali nas razem, od maleńkości. On, nie wiadomo skąd, w drodze powrotnej z safari, czyli wycieczki po afrykańskim buszu, znalazł się w maminym bagażu. Zaś ja, w jej macicy. Tyle, że moje pochodzenie było znane. Ponoć dla rozgrzewki bzyknęli się z papciem w zimną w tropikach noc i zmajstrowali mnie przez przypadek.

Tylko przekraczając granicę na warszawskim Okęciu nie mieli jeszcze bladego pojęcia, że przypadkowo szmuglują dwie pamiątki pochodzące z czarnego lądu. Dopiero w domciu się wszystko wydało i mamcia ostro spanikowała. Bynajmniej nie z powodu przypadkowego przemytu chronionego przez jakieś konwencje maciupkiego, bezbronnego, kolorowego węża odkrytego w walizce, w przepoconym staniku, ale na wieść o… ciąży. Widać gady bywają czasami milsze kobietom niźli ludziska, szczególnie jeśli idzie o bachory. Wiem coś na ów temat lecz o tym, będzie za nieco dłuższy, a nawet długaśny momencik.

Rozumiem, iż określenie pyton, dla niektórych brzmi przerażająco, złowrogo i w ogóle niemożebnie straszniście. Lecz ten konkretny gatunek pytona to żaden potwór, a wyjątkowo łagodny i pokojowo nastawiony do otoczenia uroczy, wielokolorowy gad, liczący nie więcej niż półtora metra długości i gruby, jak przeciętna damska ręka w okolicy nadgarstka. W porównaniu z dorosłym, ponad czterometrowym boa grubości dobrze umięśnionej łydki, mieszkającym wówczas tuż obok mego pokoju w oddzielnym terrarium, pyton królewski to zaledwie drobiażdżek zwijający się w śliczną kulkę w chwilach strachu, względnie przerażenia.

A że obaj panowie jadali głównie szczury, myszy lub myszoskoczki, albo świnki morskie? Cóż, ich sprawa oraz gust i upodobanie do konkretnego pożywienia. Ostatecznie w kwestii schrumkiwania z apetytem świnek morskich, w Ameryce Południowej ludziska od wieków gustują podobnie. Z tym, że po zabiciu mają z nimi znacznie więcej roboty. Patroszą udomowione gryzonie, przyprawiają ziółkami i pieką, a nie wpylają z flaczkami, pazurkami oraz gęstym futerkiem, na surowo.

No a dajmy na to dla przeciętnego Araba, Polak również wygląda nieźle hardkorowo kiedy z apetytem pożera caluteńkiego wieprzka, łącznie ze słoniną i sadłem ukrytym w najprzeróżnistrzych serdlach lub ze świńskim chwostem rozmoczonym w zupie ogonowej, raciczkami zakonserwowanymi w żelatynowej galaretce, głowizną rozdrobnioną w salcesonie oraz skrzepniętą krwią stanowiącą podstawę czarnej kaszaneczki dosmaczanej ozorem, wątróbką, albo niezmiernie cuchnącymi nereczkami. Toż totalnie popieprzony Lechita wpieprza żarełko kompletnie niejadalne, dla tamtego. Istna masakra.

Zaś gdy z kolei ci dwaj, spojrzą dajmy na to na głodnego Chińczyka zasiadającego przy standardowo zastawionym stole, w ogóle powstanie siara. Toż skośnooki kurdupelek pałaszuje praktycznie wszystko co się rusza, pełza, fruwa, pływa, rośnie, miesiącami gnije, latami fermentuje, albo na amen, na wieki się już rozkłada. Dla niego to ogromniaste przysmaczki oraz rarytaski, które dla przedstawicieli obu wspomnianych wcześniej nacji, za Chiny są nie do przełknięcia. W tym szczególnie obrzydliwe, poczerniałe ze starości kurze jaja, na kilometr cuchnące siarkowodorem. Za to Żółtek uszczęśliwiony ich niebiańskim aromatem, przy szamanku śmierdzącego paskudztwa cieszy się niczym europejski dzieciak, który dorwał się cichaczem do zakazanej przez mamę bombonierki pełnej świeżutkich czekoladek nadziewanych przeróżnymi słodkościami, albo wisienkami zanurzonymi w odrobinie słabiusieńkiego alkoholu. Przenajpyszniejsza pychota, przecież. Mniam, mniam. Po prostu, niebo w gębie! Nic, tylko krótkie paluchy oblizywać.

Aha, żeby nie było podtekstów, chorych skojarzeń, domysłów, niedomówień, względnie podejrzeń o patologię seksualną wyjaśnię jeszcze, iż bynajmniej nie jestem ofidyfilką, czy inną nieźle zakręconą i ogólnie popieprzoną zoofilką. Nigdy nie uprawiałam seksu z żadnym gadem.

Zaraz… momencik… nie. Źle wyszło. Wróć! Z ludzkim gadem, w rozumieniu chłopak, zabawiałam się oczywiście. Lecz z gadem jako takim, czyli regularnym zwierzakiem-wężem, przenigdy nie migdaliłam się celowo. I póki co, nie zamierzam zdobywać doświadczeń w podobnie udziwnionej działeczce erotycznej. Kompletnie nie moje klimaty. Zdecydowanie preferuję samca z gatunku homo sapiens. Najlepiej jeśli jest przystojny, seksowny, pociągający i dobrze wyposażony przez naturę, czyli posiada odpowiedni zestaw genów odpowiadających za kaliber oraz jakość przyrodzenia. Z tym, że w nadmiernie licznym tłumie szpanujących i ustawicznie przechwalających się przeciętniaków, nie łatwo na takiego trafić, psia kostka. Przynajmniej z mych doświadczeń tak wynika.

A co do pytona, prostu kiedyś przydarzyło się tak, że pewnego dnia wykorzystując wpadające przez otwarte na oścież okno wiosenne słoneczko, opalałam się w swoim pokoju leżąc na dywanie, na golasa. Lubię tak. Na zewnątrz dął akurat dość zimnawy wiatr, więc wylegiwanie się na odkrytym tarasie lub w ogrodzie, odpadało. No a sympatycznego, leciwego już Pytka wypuściłam jak zwykle z terrarium, na spacerek po nagrzanej podłodze. Uwielbiał to, więc niby czemu miałam mu skąpić gadziej rozryweczki i radochy.

Wężulo z zaciekawieniem okrążył spokojnie pokój. Potem najwyraźniej zapragnął towarzystwa i w pewnym momencie począł wpełzać na mnie. Żadne zaskoczenie, ani nowina. Od dziecka byłam przyzwyczajona do podobnych kontaktów z Pytkiem. Układał mi się wówczas na rozgrzanym od słońca brzuszku, zwijał w sporawy kłębek i słodko kimał. Tyle, że tym razem począł się na mnie władowywać spomiędzy rozchylonych ud, a byłam goluteńka. Szlak wiódł prościutko przez wystawioną ku słoneczku łechtaczkę. Wszak pozbawionej niecnych, ludzkich myśli gadzinie, wszystko jedno jaki obiekcik mija po drodze do obranego celu. Nie zwraca najmniejszej uwagi na podobnie intymne drobiazgi. Dla niego byłam ciepłym, miękkawym podłożem, po którym sobie spacerował, niczym więcej. Leżałam spokojnie. Specyficzny dotyk skóry węża bynajmniej nie jest nieprzyjemny. Ludziska wygadują niemożebne bzdury twierdząc, iż te zwierzaczki są lepkie i oślizłe. To żaby tak mają, węże są zawsze suchutkie. Oczywiście z wyjątkiem króciutkich chwil, kiedy z rozkoszą kąpią się w swoim baseniku. Ale również nie bywają wówczas obślizgłe, tylko mokre. Czyli dokładnie takie, jak straszliwie bojący się ich ludeczkowie. Tyle, że ci na ich widok czasem nieźle się spocą z przerażenia, a węże nigdy. Nie mają gruczołów potowych. Proste.

Podczas dosyć długiej, bardzo powolnej i spokojniutkiej, gadziej wędrówki via me obnażone krocze, początkowo niby nie zadziało się nic szczególnego. Ale w połowie drogi Pytek nagle rozmyślił się, zmienił plany i począł wracać na dywan tą samą drogą, którą przyszedł. Czyli w tym samym, bardzo wrażliwym na dotyk punkciku mego ciałka, połowa półtorametrowego Pytka wędrowała jeszcze w górę, zaś druga połowa w dół.

Nietypowy masaż mięśniami brzusznymi oraz drobniutkimi łuskami węża, zainteresował zaspaną łechtaczkę. Skubana poczęła się wybudzać z letargu. Zaś wąż, wyraźnie nie mógł znaleźć sobie wygodnego miejsca do poleniuchowania. Pomarudził chwilkę przy mych kolanach i ponownie zawrócił, wspinając się do góry po łechtaczce. Kolejne półtora metra bardzo nietypowych bodźców, zrobiło swoje. Zwilgotniałam. Potem pojawiły się leciutkie motylki w brzuszku. Nawet cycki bez zajmowania się nimi, same z siebie zareagowały,. Brodawki stwardniały i dziarsko wysunęły antenki, niczym dwa mini peryskopy z łodzi podwodnej.

„Kurczę, ale jaja, zrobiło się całkiem ciekawie. Co dalej? Cóż, przejmij sprawę we własne ręce i zadziałaj mała. Spróbuj, może wreszcie się uda…” — rozkazała mi zbereźna łepetynka.

Niezwłocznie odstawiłam zaskoczonego Pytka do domciu, czyli do terrarium, postanawiając udać się samotnie do łóżeczka i dalszą, konieczną akcję wziąć we już własne paluszęta. Tym razem wszystko poszło niczym z przysłowiowego płatka. Bezproblemowo, gładko i nawet szybko. Czyli w mig jeszcze intensywniej zaskoczyłam, westchnęło mi się oraz jęknęło kilkakrotnie, wyprężyły się rozwarte udka, zatańczyły wszystkie mięśnie w podbrzuszu oraz w kroczu, a potem… Kurde, skończyłam milutko! Po raz pierwszy w życiu. Bomba! Przenigdy czegoś takiego nie zapomnę. Niezły odjazd. Upragniony do tego. Jak widać marzenia czasem się spełniają. Jedynie szkoda, że rzadko. Ale dobre i to, moim zdaniem.

Nieplanowana przygoda zwieńczona radosnym sukcesem przydarzyła mi się tuż przed maturą. Wcześniej oczywiście próbowałam, ale nigdy się nie udawało. Niby palce te same, żel identyczny, technika i warunki również, lecz zwykle w pewnym momencie coś permanentnie wyhamowywało calutką sprawę. Tylko cholera wie, co to było. Złośliwe fatum? Pech? Względnie jeszcze coś innego? Pojęcia nie mam.

Tym razem Pytek niezdecydowanie błądzący po rozgrzanym słoneczkiem, nagim ciele, przypadkowo rozbudził mą tajną przyjaciółkę i… bingo. Udało się. Kolejnym razem, również. Było także tuż po słoneczku, ale już bez zwierzaczka na sobie. Od tamtej pory miałam prosto z górki. Lecz wyłącznie solo. W dueciku z rozochoconym chłopakiem nadal finału ni chuchu, niestety.

Niezmiernie uradowana miłymi doznaniami, przyznałam się do sukcesu kilku dziewczynom, o których wiedziałam, że stale próbują i wytrwale ćwiczą zgodnie z łopatologicznymi wskazówkami zaczerpniętymi z netu. Oczywiście, pozazdrościły mi. Jedynie żadnej nie wspominałam o zaskakującej sprawie, o której nikt nawet słowem nie pisnął na żadnym forum o babskich orgazmach. Czyli o Pytku. Dlaczego? Nikomu bym go nie wypożyczyła do jakichkolwiek celów, a nie chciałam być niekoleżeńską jędzopą, jakby co. Poza tym one straszniście bały się go, bóg wie czemu. Mnie nigdy nie przerażały ich psy, koty, różnokolorowe papużki, a tym bardziej rybki pływające w akwariach. Potulnego, ślicznego Pytla lękały się wszystkie, co do jednej. A potężnego, spokojnego Boaska, to już w ogóle omijały szerokim łukiem. Panikowały głupie na jego widok stojąc w progu dużego pokoju, z terrarium umieszczonym przy przeciwległej ścianie. Naprawdę nie wiem czego się obawiały, bo żaden z moich węży nawet nigdy nie syknął na żadną przez grubą szybę, za którą zawsze siedział kiedy przychodziły do mnie w odwiedziny. Ludziska miewają czasami dziwaczne lęki, kompletnie irracjonalne i nieuzasadnione. Czemu sami sobie je fundują? Nie wiem. Tyle, że oni również. Więc po czorta stresować się nie potrzebnie? Masochizm jakiś masowy jest w modzie, czy co, do cholery? Drobny obłęd, moim skromnym zdaniem.

Później także miałam ciutkę nietypową przygodę intymną lecz zapewne znacznie częściej przydarzającą się kobietom w życiu, niż moja ze ślicznym i łagodnym pytonkiem. Wprawdzie ponownie nie jestem do końca przekonana, czy powinnam o niej otwarcie opowiadać, ale… Co tam, dobra, przyznam się. W końcu ludzka sprawa. Na studiach zaliczyłam pierwszy orgazm z kimś innym, aniżeli mój coraz wprawniejszy paluszek. Tyle, że nie z atrakcyjnym, seksownym obiektem płci przeciwnej, a z… koleżanką z równoległej grupy. Pochodziła z Białorusi, ale od czasów ogólniaka na stałe mieszkała w Polsce. Była zdeklarowaną lesbijką. Ja, heretyczką. Lecz za jej namową postanowiłam ździebeczko poeksperymentować w te klocki. Ciekawość wzięła górę i początkowe opory przepadły bezpowrotnie.

„Kurczę, ostatecznie studia to czas ciągłego, intensywnego gromadzenia przeróżnistej wiedzy, istotnych informacji oraz zbierania różnorakich doświadczeń życiowych. A Tamarka w tej działeczce jawi się spoko. Przynajmniej tak zapewniała. Kiedyś poznałam jej byłą dziewczynę i sprawa przypadkowo się potwierdziła. Ostatecznie nie mam niczego do stracenia. Warto? Też pytanie. Nic złego z tego przecież nie wyniknie, nie ma szans. Żyj i ciesz się pełnią rozkwitającego żyćka, moja droga. Ciąży, albo wstydu z tego zero, a zyskać możesz ciut nietypową przygodę, babską diagnozę orgastyczną oraz kolejne miłe doświadczonko w kwestii cielesnych uciech. Eksperymentuj ile wlezie, póki czas…” — pomyślałam wówczas najlogiczniej, jak potrafiłam.

I co? A jakże, stało się. Wkrótce obie wylądowałyśmy na jej wygodnym legowisku, w akademiku. Tylko nie za bardzo wiedziałam, jak działa się z dziewczyną w podobnej sytuacji. Ewidentnie brakowało mi istotnych elementów do zabawy, czyli kulek i rosnącego drążka. Nic nie poradzę, że tradycyjnie oraz skostniale myślę w podobnych sytuacjach. Ale czymże mam zająć własne łapki, przy inaczej skonstruowanym obiekcie niecnych harców? Babski cycek w garści nie sprawia mi frajdy, nawet jeśli jest jędrny i ładny. A tej dziewczynie z żadnej strony, naprawdę niczego nie brakowało. Wszelkie kształty, wielkości i proporcje okazały się bez zarzutu. Dla chłopaka byłaby wypasioną laseczką. Szczególnie na golasa. Ale dla mnie? Ot, ładne, estetycznie wydepilowane, atrakcyjnie opalone bez pasków po kostiumie, młodziutkie babskie ciałko i tyle. Bynajmniej nie miałam zamiaru całować nagiego obiektu. Szczególnie, pomiędzy chętnie rozsuwającymi się przede mną nogami. W moim skromnym rozumieniu, drobna przesada. Jedynie przyjrzałam się zaprezentowanej cipce. Na pierwszy rzut oka wydała mi się skromniejsza od mojej, za to z dłuższą łechtaczką zakończoną bardziej szpiczasto, niż u mnie. Nic więcej.

Ponoć ździebeczko kręciłam Tamarę. Ona mnie, za cholerę. Na początek, dla rozluźnienia wstępnej atmosfery było tanie, owocowe winko. Nieco ułatwiło sprawę, więc pojawiła się obopólna, kompletna nagość. Pierwszy raz w życiu, nieco lubieżnie rozbierała mnie dziewczyna. Wrażenia? Dziwne uczucie lecz w sumie, obojętne. Później dwuosobowy materac, pozycja horyzontalna, moje mocno nieskromnie rozłożone przez nią nóżki, jej szeroki uśmiech i nieukrywany zachwyt w oczach wszystkim, co miedzy nimi zobaczyła. A potem, cóż… Długie, bardzo wprawne paluszki, usteczka oraz zwinny, wygimnastykowany języczek działający w dole. Zwilżony śluzem czubek nosa milutko przekomarzający się z łechtaczką, bywa ekscytujący i zaskakująco przyjemny. Wcześniej nie miałam o tym bladego pojęcia. Moi dotychczasowi chłopcy, zapewne również.

Wyłącznie leżałam golutka, czekając co z całej zabawy mną, wyniknie. Z początku krępowało mnie nieco, że usztywniła mi łechtaczkę, a później przyglądała się jej z wyraźnym zadowoleniem. W życiu wcześniej nie zaprezentowałam żadnej dziewczynie własnego podniecenia. Cipkę, owszem. Ale w stanie spoczynku i uśpienia, a nie śliniącą się i ochoczo otwierającą swe podwoje na oczach zgrabnej babeczki, nakręcającej się owym faktem, albo widokiem. Tylko czy lesbijki bywają wzrokowcami, jak faceci? Pojęcia nie mam. Nigdy jej nie zapytałam. Może szkoda? Okazji na łajdackie dokazywanie lub brykanie z inną, pewnie nie będzie.

Za pierwszym razem byłam zanadto rozproszona oraz rozkojarzona kompletnie nową sytuacją. Przebywanie na golasa z dziewczyną w łóżku w celach… erotycznych? Momentami co prawda pod kocykiem, ale jednak. Jej przytulanie się do mnie… pieszczenie piersi lub wnętrza ud? Coraz odważniejsze pocałunki, na które po pewnym czasie poczęłam nieśmiało odpowiadać. Damskie dłonie rozsuwające mi nogi. Zaciekawione oczy, a potem palce pragnące zwiedzić zaciśniętą, kompletnie suchą, nieco speszoną pochwę. Poddała się naporowi dwóch, gdy pojawiła się na nich ślina. Została nimi spenetrowana do końca, aż po uniesiony jak gdyby zwycięsko kciuk, opierający się o kość łonową. Poczułam się ciutkę dziwnie, jakby zdobyta dogłębnie. Dopiero wówczas rozluźniłam nogi, poszerzając rozkrok. Momentalnie przysiadła w nim na piętach. Jej język ciekawsko zaznajamiał się przez pewien czas ze stopniowo pulchniejącą, mechanicznie pobudzaną łechtaczką. Po czym zassała ją, rytmicznie stymulując wewnątrz ust. Wtedy trochę zwilgotniałam. Lecz za ów stan bardziej odpowiadała mechanika i fizjologia, niż moje wewnętrzne podniecenie. Jego chyba w ogóle nie było. Czyli działo się dokładnie odwrotnie, niż u Tamary. Ociekała śluzem. W pewnym momencie dostrzegłam go na… jej udach. Wypłynął.

Próbowałam nieśmiało, ale na startowej randce nie udało mi się przełamać pewnych barier. Kulturowych? Osobistych? Preferencyjnych? Nie jestem pewna. Później ostro główkowałam nad sprawą, a ciekawość systematycznie brała górę nad całościowym podejściem do istoty zagadnienia. W kolejnym tygodniu, po flaszce białego wina, przy drugim podejściu hamulce puściły. Co prawda nadal pozostałam bierna lecz szczytowałam w jej ustach. Było obłędnie. Przenigdy tego nie zapomnę. Wszak był to mój pierwszy orgazm z kimś innym, poza mną. Takie fakty z prywatnych rejestrów nie znikają, przynajmniej z moich.

Masturbując się w samotności, nigdy nie byłam głośna przy orgazmie lecz wówczas… Jejku, poniosło mnie. W sąsiednim pokoju, na bank było cosik słychać. Fakt, profilaktycznie kupiłyśmy więcej wina, każda po butelce. Jedną opróżniłyśmy ekspresowo, nie przegryzając nawet niedbale rzuconymi na stolik żelkami i słonymi, przeterminowanymi krakersami. Do tego zadziałała sącząca się w tle miła, cicha, nastrojowa muzyczka… Przyjemny klimat… Pełen luzik… Psychiczne hamulce wyparowały z rozanielonej alkoholowo głowisi. Ubranko ze mnie zniknęło, majtki sama zdjęłam. Na wyrku nóżki rozjechały mi się wyjątkowo szeroko, zaś rozanielona mną Tamarka dobrze wiedziała, co między nim robić.

Prawie jej nie dotykałam. Wspominałam już, stale byłam bierna. Za to ona bez opamiętania pieściła mnie calutką, wszędzie. Jak i poprzednio, musiała być nieźle podniecona, bo na lewej nodze pozostawiała mi wilgotne ślady, obejmując ją czasem własnymi udami. Lecz nie przemogłam się, aby sprawdzić u niej ów stan rzeczy własnymi palcami. A o śmiałym zajrzeniu jej między nogi językiem, w ogóle nie mogło być mowy. Pomimo sporawego oszołomienia wchłoniętymi procentami, peszyła mnie podobna perspektywa. Za to jej absolutnie nic nie hamowało. Wielokrotnie rozkraczała mnie przed sobą jeszcze bardziej, niż byłam pierwotnie. Delikatnie rozsuwała na boki dolne wargi, ssała je i próbowała wcisnąć się we mnie językiem.

„Cholera, robi się miło, nie powiem. Gdyby tak pieścił facet, oszalałabym ze szczęścia… Ale to przecież dziewczyna próbuje zrobić mi dobrze. Tym razem, chyba się uda. Ewidentnie bierze mnie ta zabawa. Wyraźnie zaczyna być milutko… Dziwne, że nie przeszkadza jej mój śluz w ustach. Jakby zasysała go nawet momentami. Nie potrafiłabym jej czegoś podobnego odwzajemnić… Boże, podniecam się coraz bardziej? Z nabrzmiałą łechtaczką w ustach rozochoconej dziewczyny? Nieco dziwaczna sytuacja, ale przyjemna, psia kostka… I to coraz bardziej i bardziej…” — myślałam na bieżąco, oszołomiona wszystkim co działo się ze mną.

A przybrązowiona słoneczkiem bezpaskowo, zgrabna, naguteńka, wilgotna Tamarka starała się w łóżeczku jak mogła. Przyznaję, miała wyczucie i niezaprzeczalną wprawę w tym zajęciu. Okazała się wspaniała we wszystkim, co ze mną wyczyniała. Do spółki z wypitym wcześniej alkoholem, skutecznie pokonała wszelkie me opory. Stałam się całkowicie otwarta na nią oraz seksualne nowości, które wnosiła w moje życie. W pewnej chwili wyłączyła mi się mózgownica. Poddałam się pieszczotom bez obaw, wewnętrznych oporów, rozterek czy zastrzeżeń.

W pewnym momencie poczęło dziać się nieomal dokładnie tak, jak wymarzyłam sobie kiedyś, iż przydarzy mi się nareszcie z chłopakiem. Pojawiły się niewiarygodne, totalnie oszałamiające, wprost zajebiście przyjemne doznania. Mój rozochocony tyłeczek stał się przeszczęśliwy, iż oto znalazł się ktoś, kto potrafił się nim odpowiednio zająć. Tyle, że jak na złość wszystko działo się z ostro nakręconą, nieco ubzdryngoloną laską u boku, zamiast z podjaranym mną, atrakcyjnym, ludzkim samcem wyposażonym w działo słusznego kalibru. Jakby nie patrzeć, lesbijką jednak nie byłam. Otwarta na świat oraz jego wszelakie nowości, wyłącznie zbierałam erotyczne doświadczenia. Nie przymierzałam się bynajmniej do zmiany orientacji seksualnej. Nie potrzebna mi była taka wewnętrzna rewolucja. Po czorta? Lecz cóż, życie bywa przewrotne i pełne niespodzianek, najwyraźniej. A moje, już na pewno, psia kostka.

Nagle niesamowite pieszczoty Tamary stały się tak intensywne, że mój zadek sam począł przed nimi uciekać, rzucając się chaotycznie na boki. Momentalnie unieruchomiła mi biodra rękoma, na dobre przywierając ustami do łechtaczki. Wówczas się zaczęło. Zwinny ozorek błyskawicznie począł doprowadzać mnie do szaleństwa. Prężyłam się, wyginałam, pojękiwałam… Nagle krzyknęłam, zmełłam w dłoniach prześcieradło pod sobą i tkwiąc stale w jej ustach, odleciałam gdzieś hen… Jakby w nieznane.

Lecz dobrze wiedziałam oraz rozumiałam co się wydarzyło. I nie ukrywam, byłam jej przeogromnie wdzięczna. Nie tyle za niesamowity orgazm, ile za utwierdzenie mnie w przekonaniu, iż pod względem ciupciania się wszystko jest ze mną w jak najlepszym porządku. Jedynie najprawdopodobniej faceci są po prostu do dupy. Owszem, zawsze chcą pieprzyć się z chętną dziewczyną lecz dobrze, potrafią zrobić wyłącznie sobie. O istotne potrzeby laski, za cholerę nie dbają. Egoiści? Leniwcy? Tępe matoły? Diabli wiedzą. Lecz widać najczęściej tacy się, kurwa, trafiają. Przynajmniej mnie. Choć moje koleżanki, poza jedną, również zbytnio nie pieją z zachwytu. Plaga jakaś parszywa, czy raczej pech? Niby skąd mam wiedzieć. Tamarka uważała co prawda, że wszystkie gady takie po prostu są i nie ma na to rady. Tylko, że ona nigdy z żadnym nie spała. Od początku wolała łajdaczyć się z przedstawicielkami własnej płci. Twierdziła, iż sztywny, sterczący penis z jajami wiszącymi pod spodem, to koszmarny widok oraz paskudne, nieestetyczne obrzydlistwo. Zobaczyła kiedyś krzywego kutasa u starszego, masturbującego się brata i postanowiła przyszłości unikać w podobnych widoków. Więc niby kiedy i skąd posiadła swe wielkie, życiowe mądrości? Z powietrza? Z netu? A może z poprzedniego wcielenia? Bo z aktualnego, doczesnego żywota na pewno nie.

„Kurczę, z mojego punktu widzenia chłop ze sztywną kuśką, to jednak normalniejsza i większa atrakcja w łóżku, aniżeli wilgotna dziewczyna. I nie chodzi mi wyłącznie o fikuśną, rosnącą w garści lub ustach zabawkę, której ona nie posiada, ale o całokształt oraz istotę bzykanego zagadnienia. Tylko, cholerka, orgazm to naprawdę fajna i niezbędna sprawa. Nie da się ukryć. Jak dobrowolnie istnieć bez niego. Świadomie umartwiać się? Głupota przecież. Czy jest jakikolwiek sposób, abym miała jednak orgazm z facetem, a nie wyłącznie z inną laską? Toż to byłoby najlepsze i najmilsze rozwiązanie, moim zdaniem…” — konstatowałam w niepewnych myślach.

Cóż, Tamara zaistniała w mym niespełnionym i niespójnym erotycznie świecie, wczesną wiosną. Do wakacji zabawiłyśmy się wspólnie jeszcze kilka razy. Z sukcesami oczywiście. Inaczej bym spotkań nie kontynuowała. Towarzysko przy winku, wspólnie ćwiczyłyśmy orgazmy. Owszem, w końcu odwdzięczyłam się jej miłym uczynkiem. Ale zaledwie raz, palcami oraz kilkakrotnie, jej ulubionym wibratorkiem z fikuśną, żelową nasadką. Odjeżdżała na nim błyskawicznie. W działaniach ze mną, owa końcóweczka okazała się bez znaczenia. Wolałam maszynkę z klasycznym wyposażeniem. Widać i pod tym względem babeczki miewają odmienne upodobania, o czym dobrze wiedzą azjatyccy producenci erotycznych gadżetów.

Nie byłam w stanie pieścić Tamary językiem, momentalnie utonęłabym w jej obfitym śluzie. Za to ona nie miała oporów, aby spijać ze mnie wszelkie soki. Wyraźnie ją to nakręcało. Kiedy bywałam całkowicie bierna lub kiepsko mi z nią szło z braku wprawy, bez żenady finalizowała sprawę u siebie własną łapką. Lubiła, gdy obserwowałam wówczas jej szczytowanie. No a przeczytałam kiedyś w necie, że wyłącznie chłopcy zabawiają się, masturbując się towarzysko we własnym gronie. I co? Gówno prawda, jak życie pokazało. Z autopsji poznałam, że bywa inaczej. Równouprawnienie najwyraźniej obowiązuje także w tej dziedzinie. I chwała bogu, jeśli takowy jest. Przynajmniej choć czasami bywa sprawiedliwie, na tym niesprawiedliwym często łez padole. Dobre i to, psia kostka, na pociechę..

W środku lata Tamara zakochała się z wzajemnością w ciut starszej od siebie, rudowłosej dziewczynie z Trójmiasta. Poznałam ją. Moim zdaniem, nic specjalnego. Zabiedzony, ostro wytatuowany szkielet z kolczykiem w garbatym nosie oraz w wielgachnych, tęczowych okularkach, na nim. Ponoć wpinane, metalowe ozdóbki posiadała także w przekłutych mini cyckach oraz w napletku łechtaczki.

Tamarka zeznała mi, iż doznała objawienia, a potem nagłego olśnienia niedaleko stacji kolejowej w Sopocie, siedząc w południe samotnie na ławeczce, przy sławetnym Monciaku. Nad morze wyskoczyła wyłącznie na weekend, zaś ten nieoczekiwanie odmienił jej losy oraz życie. Pod wpływem nowego, wychudzonego obiektu uczuć, z mety przeszła na wegetarianizm. Przekłuła oba cycki, wytatuowała niewielkiego diabełka tuż nad łechtaczką i przeniosła się na dalsze studia do Gdańska. Zamieszkały we dwie, we Wrzeszczu lub w Oliwie w uniwersyteckim akademiku. Podobno nie wzbudziły niczyich podejrzeń, ani niezdrowych sensacji wiążących się z homoseksualizmem. Początkowo z rzadka dzwoniłyśmy, zaś potem już tylko sms’owałyśmy do siebie, meldując jak leci. Później, straciłyśmy jakikolwiek kontakt.

Bynajmniej nie poczułam się porzucona. Zdradzona czy zawiedziona, również nie. Ostatecznie zawsze byłam i stale jestem zdecydowaną heteryczką. Tyle, że z kilkumiesięcznym, homoseksualnym incydentem w mej urozmaicającej się stopniowo biografii seksualnej. Lecz dzięki lesbijskiej przygodzie pojęłam, iż w kontaktach z drugim człowiekiem mogę mieć orgazm pod warunkiem, że ów ktosio wie jak się do sprawy zabrać, a nawet ciutkę przyłożyć, jeśli akurat potrzeba. Najwyraźniej pod tym względem z facetami wiecznie miałam pod górkę i to stromą, niczym Kilimandżaro.

Krótko mówiąc, prześladował mnie cholerny pech. Paskudne, wstrętne, uprzykrzone peszydło. Samiuśkie niezguły lub wręcz pierdoły łóżkowe trafiały mi się w drodze do poznawania i zaznawania miłych wrażeń. Z późniejszym małżonkiem na czele. Lecz cóż miałam począć w feralnej sytuacji. Siadać i płakać? Bez sensu. Na pewnym etapie żywota dla spokojności ducha, postanowiłam się z tym pogodzić. Zaś w przypływie chuci, brałam sprawę we własne rączęta. Właśnie dlatego za namową bliskiej koleżanki, oprócz wspomnianego na początku gadżetu z Biedronki, sprawiłam sobie także azjatyckiego mini chłopaka na baterie. Inaczej nie dało się skutecznie rozwiązać problemu. U niej, również. Tyle, że ona była sama. Zaś ja samotna i osamotniona, wylądowałam w końcu w… małżeństwie. W sumie paskudna sprawa. Nikomu nie życzę podobnego układu. Ale powstał z nagłego wyrachowania i trwa sobie bez końca. Czemu? Dla prozaicznej, życiowej wygody, jaką na co dzień bywa wielce przydatna… kasiorka.

„Kurczę, bez specjalnego nadmiaru uczuć owszem, daje się czasem ze sobą współistnieć pokojowo. Ale czy warto? Cholera wie. W innym układzie przecież z nikim, nigdy nie byłam na dłużej. Przyzwyczaiłam się? Chyba najwyraźniej, tak. Tylko smutno i smętnie mi jakoś na duszy, psia kostka. A chciałoby się jeszcze pożyć ciuteczkę inaczej. Oj, chciałoby się, chciało, nie powiem…” — westchnęłam w myślach życzeniowo.


______________________________ 6


Pewnego dnia, po serii miłosnych niepowodzeń oraz permanentnych łóżkowych frustracji, nieoczekiwanie spostrzegłam, iż coś istotnego może prześlizgnąć mi się koło nosa. Więc wzięłam i zaszalałam na całego. Postawiłam wszystko na jedną kartę i… odbiłam faceta innej dziewczynie. W dodatku, mojego byłego. A konkretnie Czarka, którego w przypływie wściekłości kiedyś szczęśliwie nie wykastrowałam, a jedynie porzuciłam z powodu ewidentnej zdrady. Kompletny baran, bezczelnie kopulował z mą bliską wówczas przyjaciółką, na mych nieźle zszokowanych oczętach.

Dopiero znacznie później, po długiej rozmowie ze szlochającą, także puszczoną kantem, niezbyt bliską koleżanką dotarło do mnie, że faceci niezwykle często tak właśnie mają. Lubią rozsiewać produkowane masowo plemniczki, gdzie i w której popadnie. Każda chętna babeczka jest wówczas dobra. Nabuzowani androgenami, będąc wiecznie w rui nie myślą, tylko rąbią dupeczki jak leci. Prymitywni, testosteronowi cholernicy zapewne w genach mają tak zakodowane. Wszak calutka przyroda działa podobnie, poczynając na przykład od pylącej wiosną na żółciutko sosny, aż po jeleniego byka drącego mordę na jesiennym rykowisku. Szlaja się po kniei rogate jelenisko od łani do łani, ryczy z radości na widok każdej dupodajki i robi swoje. Tyle, że chędożonym w krzakach na chybcika łańkom, na wierności samca bynajmniej nie zależy. Za to ludzkim samicom, wprost przeciwnie. Babeczki zwyczajnie nie chcą aby faceci doprawiali im pokątnie rogi, dymając jakąkolwiek inną, zamiast nich. Egoistycznie pragną posiadać nawiedzającego je penisa, na wyłączność. Zaś mężczyźni w kwestii kutasa są altruistami lubiącymi się nim dzielić, z kim się da. W tym problem oraz cały szkopuł, jakby nie patrzeć. Czyli, samo życie.

Czemu sfrustrowana i mocno zawiedziona seksualnie, nieoczekiwanie wróciłam do Cezarego, który w te klocki także orłem nie był? Chyba z… wyrachowania.

Z jednej strony zarysowała się perspektywa wygodnego, zabezpieczonego finansowo życia, a z drugiej… Jejku, naprawdę bywam niezłą zołzą. Postąpiłam na złość innej babie, która zawzięcie chciała biedaczka usidlić i zarejestrować w urzędzie, jako swego prawowitego mężulka. Więc stanęłam okoniem, albo wręcz na głowie, rejestrując gada jako moją własność. Logika podpowiadała, że warto. A nawet trzeba, bo w końcu i tak wypada kiedyś wyjść za mąż. Taka paskudna tradycja panuje w narodzie i tyle. Przeciętna singielka także musi się w końcu wziąć i ustatkować, chociaż nie chce. A skoro prawdziwa miłość rodem z ckliwych filmów, czy z romantycznych książek, w realu nigdy mi się nie przytrafiła, nie warto było bezsensownie marnować nadarzającej się okazji na wygodne życie oraz łatwe pieniądze. Nie powiem, nawet spore.

„Zaraz, zaraz, momencik. Toż ciuteczkę kurestwem drobnym taki kontekścik zajeżdża. Ale bez przesady. Przecież nigdy nie brałam kasy za seks, od nikogo. Po prostu z impetem wżeniłam się w drobną mamonę, aby mieć jakikolwiek pożytek z tradycyjnego, oficjalnego związku małżeńskiego. Proste” — wyjaśniłam sobie półgodziny przed ślubem nagłą rozterkę, której wcześniej jakoś nie zaznałam.

Doskonale pamiętałam, iż w łóżku Czaruś ze znikającymi jądrami, atrakcją nigdy nie bywał. On chyba nawet nie wiedział, że dziewczyny również mogą zaliczać orgazmy. W jego mniemaniu to były raczej babskie fanaberie, czysta abstrakcja, albo udawane wygłupy rodem z internetowych, ogólnie dostępnych pornoli. Chłopak miał natomiast niczym niekwestionowany, niezaprzeczalny talent do ustawicznego pomnażania forsy. Niemal zawsze, wszędzie i przy każdej nadarzającej się okazji, a nawet na mini, mini okazyjce potrafił zarobić. Pod tym względem był geniuszem po prostu. I co, miałam beztrosko pozostawić jakiejś innej ekonomiczny rarytasik, który kiedyś należał do mnie? Mowy nie ma. Przenigdy w życiu. Toż towar wcześniej macany, należy przecież do macanta, więc oddawaj złotko, co nie twoje.

„Skoro w moim przypadku seks z każdym chłopem i tak bywa zazwyczaj do dupy, przynajmniej niech kaska będzie z takiego związku, na pocieszenie. Ostatecznie lepiej nadal nie mieć orgazmu i mieć kasę, niż w ogóle mieć wyłącznie nic. Logiczne chyba! A jak ktokolwiek nadwrażliwy nagle wyduma sobie, że suka albo zdzira ze mnie, to wyłącznie jego problem, a nie mój, psia mać” — pomyślałam praktycznie, decydując się na małżeństwo.

Tyle, że działać wypadało szybko. Ba, błyskawicznie nawet. Miałam zaledwie kilka godzin na podjęcie ostatecznej decyzji, plus trzy dni aby przekonać Czarka, że wyznaczony już ślub z tamtą, to największy błąd jaki zamierza popełnić w swym dotychczasowym życiu. Czyli istne samounicestwienie, idiotyzm po prostu. Totalna masakra. Wszyściutko oczywiście logicznie i odpowiednio uzasadniałam. Zaś on łykał stopniowo argumenty, aż wreszcie począł przyznawać mi rację.

Poza tym tamta była pokręconą katoliczką i jako osobę towarzyszącą na własnym ślubie, na siłę ciągnęła go do kościoła, którego on od urodzenia nie znosił. Z mlekiem matki sprawę chyba wyssał, gdyż w jego rodzince wszyscy tak mieli. Istne stadko ateistów, w tym blisko stuletnia prababcia. Aż dziw, że w kraju, w którym powszechnie rozpanoszył się katoterroryzm, cudem tacy ludzie jeszcze się uchowali. Istny ewenement.

W końcu dopięłam swego. Czaruś zmienił zdanie i przy mnie, wieczorem wysłał tamtej sms’a z wieścią, że się rozmyślił i ślubu nie będzie. Odetchnęłam i z radości cmoknęłam go w policzek. Lecz goście z jego strony byli już zaproszeni, knajpa częściowo opłacona, kwiaty, jakiś grający zespół oraz didżej, także. Niezręcznie by było w ostatniej chwili odwoływać zapowiedziane wcześniej weselisko ponosząc pewne koszty. Więc zapowiedziana impreza… odbyła się, z przyczyn ekonomicznych. Aby uniknąć niechybnych strat, których Czaruś organicznie nie znosił. Tylko zamiast tamtej, porzuconej elektronicznie nieszczęśnicy, ja musiałam stanąć z nim na ślubnym kobiercu.

Szczęśliwie okazało się, że w urzędzie gminy wymiana podanej już wcześniej kandydatki na żonę, to pestka w porównaniu z późniejszym, rozwodowym pozbyciem się współmałżonka w sądzie. W tę stronę szło, niczym z płatka. Jedynie stara, tłusta, zrzędliwa urzędniczka w grubych, cylindrycznych okularach była ździebko zdziwiona i zapytała, czy przed sobotnią uroczystością Czaruś nie zamierza dokonać kolejnej wymiany narzeczonej. Złośliwe pytanko zatkało ciutkę interesanta, aż zaniemówił. Lecz wykazałam się niebywałym refleksem oświadczając stanowczo, iż taka ewentualność na pewno nie wchodzi w grę. Wszak postanowiłam ostatecznie, że od najbliższego weekendu ja będę jego żoną, a nie pobożna byle dupencja, łakoma na kasiorę. Tamta zapewne roztrwoniłaby wszystko wręczając wypchane koperty śliniącym się na ich widok pedofilom poukrywanym w długich, czarnych kieckach, albo wpłacając solenne datki na rzekomy remont dachu, w kolejnym kościele. A od takich budowli, aż roi się w całej okolicy.

„Wypad, pokręcona dewotko! Sama wolę zająć się Czarkowymi walorami z konta. Na pewno będą bezpieczniejsze pod moją kuratelą lub wydane ze znacznie większym pożytkiem, niż ty byś to uczyniła, niedoszła zakonnico” — pomyślałam realistycznie.

Cóż, pieniążki składały się na prawdziwe, ale jedyne dorodne walory jakie Czaruś posiadał. A miał smykałkę do ich zdobywania, nie powiem.

Zaczął dość wcześnie. Jeszcze w ogólniaku zaobserwował, a potem szybko pojął, że wielgachne, metalowe pojemniki na używaną odzież, które ustawiono na osiedlu akurat tuż pod jego oknem, to nie żadna pomoc humanitarna dla rzeczywiście potrzebujących ludzików, a lipna ściema. Czemu? Proste. Co jakiś czas opróżniał je sąsiad jego babci, mieszkającej na drugim końcu miasta. A gościu na pobliskim bazarze miał… szmateks, czyli blaszaną budę ze starymi łachami, które sprzedawał na sztuki albo na kilogramy, w zależności od promocji wymyślonej danego dnia. A skoro towar zdobywał za darmochę, z cenami mógł szaleć ile wlezie.

Sprytny i przedsiębiorczy Czaruś z mety zwietrzył własny, równie podstępny interes. Zainwestował w tanią, czarno-białą kamerkę stale mającą na oku owe niby charytatywne pojemniki. Przed wieczorem przeglądał całodobowe nagranie i jeśli uznał, że warto się fatygować, wychodząc z psem na późny spacer, skonstruowanym przez siebie podbierakiem wyposażonym w hako-kotwiczkę, wydobywał przez otwartą wrzutnię co ciekawsze dary umieszczane w kontenerach przez naiwną brać osiedlową. Na poczekaniu oceniał przydatność towaru i zabierał wyłącznie to, co jego zdaniem bez problemu można było szybko opchnąć w Internecie. Wszystkie aukcje zawsze rozpoczynał skromniutko, od złotóweczki. Niektóre po tygodniu kończyły się co prawda zaledwie na pięciu złotych, ale zdarzało się, że przekraczały nawet setkę. W krótkim czasie kieszonkowe jakie otrzymywał od matki, stanowiło zaledwie skromniutki ułamek jego stale rosnących przychodów, systematycznie wpływających na konto w wirtualnym banku. Bez tego wynalazku za cholerę nie dałoby się sprawnie prowadzić biznesu w sieci. Takie czasy.

Późniejsze interesy szły mu już wyłącznie sprawniej i lepiej. Czaruś potrafił pomnażać kasiorkę bez końca, na najprzeróżniejsze sposoby. A wszystko legalnie i w większości bez pieprzonego podatku. Ostatecznie po czorta świecki człowiek, z danin składanych świeckiemu urzędowi skarbowemu, ma utrzymywać katolicko porąbane państwo, pokrętnie dofinansowujące cichaczem kościół, który i tak łupie nachalnie ludzi ile wlezie, a podatków w ogóle nie płaci. Szajs, totalny kociokwik i głupota przecież. Pozwalać się wykorzystywać? Nigdy! Niech rządowi urzędnicy w ramach pracy pomodlą się o extra fundusze skoro wierzą, że to pomaga. Jeśli bozia zechce, zapewne da. Jeśli nie, najwyraźniej taka już widać jej wola i trzeba się z nią pobożnie pogodzić. Skoro w XXI wieku nadal wierzy się w zabobony, cudy oraz różniste gusła, innej rady nie ma. Proste.

Czy wyłącznie dla mamony wzięłam ślub z urodzonym biznesmenem? Niekoniecznie. Poprzednio również go lubiłam. Był miły, sympatyczny, prostolinijny, pozbawiony obłudy, opiekuńczy i oczywiście pracowity, mający fioła na punkcie przeróżnych interesów. Tylko miał feler. Wprawdzie czasami nawet starał się być czuły, ale w seksie nadal okazywał się beznadziejny. Praktycznie nic się nie zmieniło od czasu naszego rozstania przed kilkoma laty. W międzyczasie ponoć zaliczył kilka chętnych, przypadkowo poznanych panienek lecz najwyraźniej w ogóle go nie podszkoliły. Nawet nie wiem czy się starały, bo jego scenariusz był wiecznie ten sam. Podniecał się manualnie, czyli własną łapą. Później nawilżał mnie śliną, penetrował, potem ćwiczył przez chwilę ruchy biodrami, nagle nieruchomiał, spuszczał się, wzdychał i… zasypiał. Czasem jeszcze na mnie. Za grosz nie miał smykałki do seksu. A wyobraźni, empatii czy choćby drobnego polotu, też za krztynę. Naszą noc poślubną spędził z… trójkolorową kotką, pod stołem. Urżnął się, osunął na podłogę i zasnął, więc leciwy zwierzaczek skwapliwie skorzystał z przytulnego ciepełka jakie zapewniała przepocona pacha jego żywiciela i kimali razem.

No i tak się dziwacznie złożyło, że w ogóle nie uprawialiśmy seksu przed ślubem. Nie licząc tego sprzed kilku lat, oczywiście. Przy nagłym, ostrym wirażu związanym z zamieszaniem w życiowych planach mającym miejsce w ostatnim momencie, w niesamowitym pośpiechu oraz przy nieplanowanej pierwotnie roszadzie narzeczonych, zwyczajnie nie starczyło czasu na standardowe umizgi, narzeczeńskie noce, czy tym podobne duperele. Ale z Czarkiem przyjemności przedmałżeńskich i tak by nie było, więc w sumie żadna strata. Za to rozpoczęły się obowiązki…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 32.34
drukowana A5
za 74.33
drukowana A5
Kolorowa
za 107.77