E-book
4.41
drukowana A5
30.73
W ogrodach

Bezpłatny fragment - W ogrodach

Objętość:
131 str.
ISBN:
978-83-8155-893-8
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 30.73

kochając kwiaty „pozwól róży

niech pozna gąsienice

nadgryzą jej zieleń i purpurę

bo inaczej nie zawrze znajomości

z motylem”

nie pozna piękna i spełnienia

nie będzie wolna

Teraźniejszowanie

ukryta za zasłoną dni przyszłość broczy

wyłazi ze świata materii

ze świata niepożądanych zdarzeń i rzeczy

w nagłej jak grom chwili

powala dusze i ciała jak wicher drzewa powala

w proch w pył w wieczności powiew

aż tchu brakuje aż dławią melancholie

smutek łzy wkłada do futerału skrzypiec

zbiera w paciorki niewyśpiewanych nut

leitmotiv powielany dzień po dniu


ta przyszłość obecna w karcianej przestrzeni

nieułagodzona światłocieniem

staje się dzisiaj

i teraźniejszość dzieje się


póki skrzypce nie łkają

póki trwasz ponad wszelką wątpliwość

uśmiechnij się

jesteś teraz

a czas pogryza minutę za minutą

szramy bolą


paciorki teraz szlifowane

zabłysną w opadłych ciemnościach

i rozświetlą drogę

Powrót do przyszłości

gdy będę miał drugie życie

pierwszych rzeczy nie będzie

ludzi których kochałem

wrogów których już znałem

zaszłości mieć nie będę

jak gdyby ongiś nie istniało

aliści

gdy rozpoznam (skądś znany?) zapach jabłoni 

smak goryczy

i słodycz kawy z przyjacielem wypitej przy stoliku

po obiedzie wspólnie spożytym

a nieprzyjaciół nowych zgromadzę bez liku

tedy zrozumiem żem banita z raju

może nie dam się wypędzić

po raz wtóry w porze urodzaju …?


gdy będę miał drugie życie w świadomości pierwszego

jak przebłyski niepamięci popełnię błędy nowe

i będę się uczył od kołyski mądrości starca

tylko po to by zapomnieć znowu


gdy będę miał drugie życie

urodzę się na powrót

w mateczniku uczuć i pragnień

chciałbym pójść swoją drogą

w trochę doskonalszej formie

ale i tak upadnę …


więc wprzódy podziękuję Bogu

za narodzin dzień pierwszy

i ten wyjątkowy dzień

to ten dzień dzisiejszy

Słowo

rzekł Bóg słowo

i słowo wyfrunęło motylem

zachwyciło szelestem aksamitnych westchnień

weselem

spoczęło w dolinie na szmaragdach

rosą rosiło stopy strudzonym wędrowcom

uniosło się echem odbitym od buków

gdy dojrzewały żołędzie na starych dębach

spąsowiało na liściu klonu

upadło na ziemię zbrązowiało

użyźniło

i zakwitło mleczem w kolorze słonecznym

uniosło lica ku promieniom

zamknęło gdy cień zszedł na niebo

mknęło wichurą

gradem deszczem dudniło o parapety

modlili się ludzie o urodzaj o życie


i słowo działo się

w słowach w pieśniach

w rymowanych świętych wersach

przytulało psie pyski

o wiernych źrenicach

głaskało płaczące dzieci

zsyłało dobre sny na śpiących

i wojowniczych


i stało się łzą i uśmiechem

drogą i przebaczeniem grzechów

rzeczą wszechmogącą


słowo stało się Miłością

Dalej niż horyzont

dwie belki złączone w krzyża postać

w jedną miłość ofiarowaną za odwrócone twarze

za sumienia jak aureola na wymiar w obrazie

rozgrzeszone z kierunkiem epoki

spojrzeniem zatrzaśniętym na niewygodne widoki


wśród galerii imion samotność z krzyża

codziennie krzyżowana tym samym gwoździem

rozsiewa miłość w rozkwitającym pąku

zawsze świeżym

zawsze w zalążku brzemiennym w urodzaj

weź płatki kwiatu w dłonie

ochroń przed zatraceniem

przed pustyni lubieżnym mirażem

ofiaruj potrzebującemu

zawsze ktoś szuka rozpaczliwie i czeka czeka


zbierając porozrzucane okruchy w bochenek chleba

powiększysz jasności przestrzeń

w kącikach ust wykiełkuje przebaczenie

kochasz więc jesteś


na garbach wyrosną skrzydła

zmięknie cała zastałość

niebo przybliży się o drewna odłamek

wyjęty z przedsionków serca ze zranień zewsząd

i śmierć się nie dokona pomiędzy zwątpieniem

a ucieczką

Gdybym miłości nie miał

podaruj mi długie jasne dni i noce krótkie

a ze złota promyków ze srebra księżyca i gwiazd

wyplatać będę krajobrazy łagodnych chwil

z krainy otwartych na przestrzał serc gościnnych

dla wszystkich wątpiących bezdomnych bezsilnych

niech odnajdą nadzieje w atrium wotywnym


tak bardzo chciałabym okruchy połączyć w ogniwo

urodzajnych nocy i dni

cóż jesteśmy warci jeżeli nie kocha nas nikt


podaruj mi zefirek błękitny o zapachu modraczków

smutne sylwetki spowiję w inkrustowane mgły

we włosy wwieję pszeniczny pył

i zawiążę kokardy z maków i stokrotek

by wyglądali jak wiosna na klombach

i uśmiechali się paproci kwiatem przez cały rok


bo w środku człowieka zawsze uśmiecha się duch

a tchnienie wiatru łagodzi świat śpiewem ptaków

bo jak żyć bez chwili adoracji i zachwytu


podaruj mi róż stulone pąki skrywające barw konstelacje

będę rozwijać palcami aksamitne płatki

róże z kolcami roniącymi rosę w purpurze uczą mnie kochać

kolce szczodre aż do bólu zadziorne

i miłość nie jest już pozorem

boli to dobrze i są łzy przezroczyste

gdy nazbieram pełny koszyczek

oddam wiatrowi niech rozrzuci po świecie

jako podarek dla wszystkich pustyń na pociechę

chcę być źródłem jak dla spragnionych ożywcze wodospady


kwitną kwiaty powstają ogrody

gdy każdy dzień składam po płatku w pąki

gdy upadam tracę cenne płatki i mnie ubywa po ułamku

mam nadzieję że pozostaje ni mniej ni więcej tyle ile trzeba

by móc dalej kochać i płatki w róże układać

Biją dzwony!!!

biją dzwony na Anioł Pański

na jutrznię na nieszpory

na mszę niedzielną przychodzą tłumy

po rozgrzeszenie po błogosławieństwo

i po prośbie

tych najwięcej

z wyciągniętymi dłońmi na kolanach klęcząc

błagają o dobre lepsze doskonałe

o nieśmiertelność

nawy ciężko oddychają przytłoczone nadmiarem

niepewnego wyznania win i pewnych westchnień

czasem przemknie podziękowanie

spocznie wśród kwiatów na ołtarzu

Bóg się uśmiechnie

i nawy powstają gotowe do nowych uniesień

do wydźwignięcia legarów pod stropy

wysokie na odległość dzwonnicy głosów


gdy kościół pustoszeje powietrze przeżute modlitwą

cicho mdleje w ławach

i czeka na oczyszczenie z niewiary w wierze

w konfesjonale pozostawione grzechów zwłoki

i poprawy przyrzeczenia — konają powoli

cisza wyostrza kroki


na zewnątrz rozwiera się świat (jak kościół)

powszechny — za bardzo

poza transcendencją poza empatią

Okruchami chwil

okruchami chwil

tych dobrych i tych złych

przeżytych godzin w lata zliczonych

tłustych i chudych

urodzajnych i bez plonów

przemierzonych dni od świtu po zmierzch

nocami bezsennymi w oczekiwaniu

na niepewne na codzienność

pochylonym ciałem ku ziemi płodnej

z palcami wykręconymi ischiasem

z mapą zmarszczek na twarzy

pogodnej i dostojnej w swej prostocie

zakreślili drogę

ci co trwali zwyczajnie i ludzko

choć czasem było nieludzko ciężko


mimo że już ich nie ma

wciąż są obecni i będą

drogowskazy na zakrętach

Niezmienność

już nie wypatrujemy pierwszej gwiazdki

pierwszego śniegu

nie wpatrujemy się w niebo

oczy przytwierdzone do ziemi


tylko w pamięciach lunarne ślady

broczą w ciemnościach

suplą się słowa rzeczy fakty

skapują martwoty cząstki żywota


na brak perspektyw rozciągnięty telebim

wskaże namalowane głębie jak prawdziwe

budzące zachwyt — ziarenko piasku zamiast łzy

nie płaczemy — nie wierzymy że stan się zmieni


odruchowo sprawdzamy przyczepność podeszwy

gruzy kaleczą stopy

na butach ślady popiołu

walczymy ze światem z obojętnością w nas i wokół


gdzieś płacze dziecko

matka przytula pieści


życie toczy się

dalej

mimo wszystko

Zielony kącik

bibułkowe serce na dnie pudła z wspomnieniami

wciąż pulsuje równomiernie i amarantowo

litery radośnie rozbiegane i beztrosko koślawe

z pietyzmem jak maleńki anioł nakreślone kolorowo


prosta kredka co kruszy się pod dotykiem

niewinnego paluszka

pozostawiła ślady

nie do zatarcia ni gumką ni korektorem

na zawsze uwieczniła serdeczność szczerozłotą łąką i polem


wyblaknięte opakowanie

pełne dojrzałych ziaren jak dożynkowy diadem

zwyczajny karton z niezwykłymi rzeczami

otwierasz

i wiesz że nie jesteś sam że jesteś kochany

Obrazki

barwne korowody

kruczoczarnych cyganek

w rozkwieconych sukienkach

„powróżyć kochanieńka powróżyć?”

wszystko w zakurzonej ramce

nic się nie spełniło

ale było inaczej i powietrze inne było

i Joszko grał na organce


tabory odjechały bezpowrotnie

świat się zestarzał

nie ma pelargonii na oknie

tylko orchidee

nie ma drogi na powrót

tylko wiatru niedościgłe pragnienie

prześcignięcia samego siebie


a pieśń na dośpiewanie czeka

na Joszki akompaniament

wśród wolnych pól

wśród skowronków i cyranek

wolny słowik — zapomniany śpiewak

czeka daleko bliżej serca

bliżej kapelmistrza


piękne są wspomnienia z dzieciństwa

najpiękniejsze gdy pociąg odjeżdża

i pustoszeją perony …

a Joszko gra

wiatr hula na przestrzał swawolny

Rozświetlenie

podniósł Jezus dłonie

do błogosławieństwa

w nich prześwit

pasujący do gwoździa

trzymanego w moich

rękach

Powstawanie pamięci

wśród kolczastych chaszczy ostępów ostu pokrzywy

wśród splątanych jak ludzkie losy cierni

milczą skrywające imiona poczerniałe macewy

czas szczerbi kamienne ślady

pogryza złuszcza do ziarenka niewiedzy

kirkut utraconych z pamięci

zapomniany poniechany krajobraz dziejów


odchwaszczone zdecydowaną dłonią

z pustki z nicości wyrwane przywracają się historie:

namiętności i zdrady

niedokończonego dzieciństwa radości żałoby

opowiadają się dzieje …

miktam Dawidowy wsączony w tę ziemię

która mchem otuliła jednoznaczną śmierć

salwą karabinów bardziej nagłą niż ostateczną

a nieprzeżyty dzień zaprzeczył ludzkim rzeczom


wrażliwa dłoń choć człowiecza

poruszyła bez duszy głazy poruszyła bez ciał imiona

powstali nie umarli

w pulsującym okruchu prawdy — ocaleni

pięknem tych co bezinteresownie pożółkłe stronice

starej księgi otworzyli

wersy tory kamykami ułożyły kadisz

gdy cały świat trawi obojętność i materializm

o Dariuszu Popieli i Jemu Podobnych

Za uroczenie

o poranku przeglądali się na tle zatopionego błękitu

ławica ryb przecięła odbicia smugami

i odpłynęła rozmazując zapatrzenie zakochanych

a oni myśleli że rzęsami poruszyli obraz świtu


palcami przeniknęli lustro dotarli do drugiej strony

z nadzieją że Alicja poprowadzi w szczęśliwość

znaleźli piasek wilgotny małże dojrzewające

uchwycili parę kamieni zaokrąglonych dotykiem wody


odeszli w zieleń zaciskając w dłoniach prawdziwość jeziora

uszczęśliwieni wschodzącym cieniem — dyskretnej alei

kiedyś razem przeliczą ziarna piasku w klepsydrze

pozostawiając kopczyk ze łzą jak brylantem na szczycie

Preludium

w aromacie dymu z kadzideł

spowite misterium na Jego cześć

obmywa i karmi mnie wiecznością


Jego gest pojednania składa mnie

poranioną

z dni ukrzyżowanych codziennością

Na jesieni

odchodzi zieleń w szarość

samotność tęskni za spadającą gwiazdą

gdy księżyc w nowiu

dojrzewa w pełnię

odkrywając karty za pożyczone promienie …


melancholijne milczenie w stawie

ślady bosych stóp na oszronionej trawie

sączą się dni

mgła podnosi z mokradeł słońce

jesień śni …


pajęcze wróżki babim latem snują

srebrzysto-lotnymi nićmi

sprawy splątane

człowiecze powikłane

wydłużony wieczór trawi ciemności …


jesienny dzień obnaża prostotę rzeczy

wszystkich

nagość drzew początkiem obfitości

diadem dożynkowy w tle …


zachodzące słońce gra światłocieniem

na odpoczywającej ziemi

gmera w tłustych skibach

za smugą horyzontu śpieszniej zasypia

jesień mroczy …


zapomnienie czyha

Świadomość

otrzymałam wolną wolę

zbyt słabą

staram się klękać w porę

Gdyby

gdyby miłości nie było

nie byłoby nas

ani świata

ani na granatowym niebie gwiazd


Bóg byłby samotny


i dla kogo siałby tamaryszek?

krople rosy na liściach

i w płatkach róż?

dla kogo wysyłałby ptaki

wyśpiewujące radość życia?


Bóg nie miałby podstawy

bycia

Wyznanie

czy wiesz że kocham cię

i ten świat prześliczny

i ten dzień co skończył się

wczesnym świtem

i życie co wiernie mi towarzyszy


kocham chropowatość ściany

i krwawiące dłonie

gdy palcami chciałam

przytwierdzić twój cień do niej

Rozdźwięki

zasypiamy jednakowo

we dwoje

budzimy się w różnych

światach

każde w swoim


zasypiamy w różnych

światach

każde w swoim

budzimy się jednakowo

we dwoje


zasypiamy …

Wędrowne ptaki

z pękiem wytrychów i dobrych rad

przemierzasz wzdłuż i wszerz

swój i nieswój świat

poszukując drzwi

wartych otworzenia wartych wejścia za próg …


musisz tylko odnaleźć ten jeden

jedyny klucz


może to będzie wiolinowy

otworzy drzwi w świat nowy

powitają cię wesołe nuty

na progu zatańczą buty …


nie — to nie ten pokój — dom nie ten

więc wędrujesz dalej poprzez sen


…muśnięta dotykiem klamka

drzwi uchylone — wchodzisz

na starej komodzie ze zdjęciem ramka

są wszyscy dalecy i bliscy

przebytych lat bagaże

wrzeźbione w radosne twarze

chleb czeka na stole

imbryk czuwa pełny marzeń …


gdy do serca tulisz drogie dłonie

…budzi cię kolejny

samotny

dzień …

Wybór

z odmętów

wynurzona hybryda

mackami pragnie

cię przygarnąć

odepchnij lub

daj się zarżnąć

Kocham

kocham kwiaty motyle

kocham żyrafy za ich długie szyje

kocham zieleń i lazur nieba

kocham obłoki i chmury co niosą pioruny

kocham psy pieski i psinki śliczne

jak maje wiosną

kocham zmurszałe drzewa

i szeleszczące jesienią upadłe liście

kocham kochane życie

lecz nie wiem czy

wprost bez pozoru i ograniczeń

a może poprzez złudzenia

przypominam tylko kochanie

jak cień nie jest postacią

mimo to

pielęgnuję tę miłość nieuleczalnie

bez niej mnie

nie ma

Powroty

rozdzieleni dziwnym trafem

w kryształowej kuli wróżbiarki

zimnym splotem wydarzeń

wytrwamy do następnej kabały

pasjans drogę wskaże do nikąd

zmyśleni trwać będziemy

w sennym mruczeniu czarnego kota

aż rzeczywistość nas stworzy

w złą porę wypowiedzianym słowem

staniemy naprzeciw wyzwaniu

i rozbierzemy siebie

na elementy pierwsze

wtłoczymy codzienność

w przemyślaną przestrzeń

gdy jeszcze raz powrócimy

na moment trwały

zatańczymy na cienkiej linie

brak zrozumienia

zrodzi niechęć i uprzedzenia

odpuszczając odpowiedzi

postawimy znaki zapytania

pozbywszy się powtórzeń

wbijemy gwóźdź na końcu zdania

by nie było śladu

i rozejdziemy się

na granicy słów i przemilczenia

Romeo i Julia

twoja głowa pogrążona w głębinach śnienia

ciężko opada na mój policzek

odrastający zarost kłuje boleśnie

i tylko to jest rzeczywiste

odpływam w dolinę pełną szeleszczących oddechów

pozostaniemy pod wspólnym przykryciem

co zakryje przyszłość


policzymy dni od wczoraj do jutra w które wejdziemy

zdziwieni szybkością znikania kart

z kalendarza dopiero co zawieszonego

na ścianie nieruchomej

dzielnie znoszącej konania koloru

wypłowiałego na naszych ustach


dotrwamy na kształt stylowej ramy

ograniczającej pomiędzy nami przestrzeń

wypełnioną stacjami drogi krzyżowej

a miało być wniebowzięcie

Niestałość

kocham cię

jak mak kocha wiatr

zrzucający

płatki w zieleń

i zamieniający purpurę

we wspomnienie

Spragnieni

przemijamy obok siebie

dwa niewidzialne cienie

słońce wypala spojrzenia

nie zawracamy

brniemy oślepieni

na przekór

bliskości spragnieni


przesuwamy wskazówki

słonecznych zegarów

nie chcemy kurantów

w chwili cichych pląsów

promyków łaskoczących

nasze twarze

wywrócone na lewą stronę

jeszcze nie spłowiałą

od marzeń

Miłowanie

zapomnieć odepchnięcia

kochać

ból ramion nie pamiętać

i ciężki kształt krzyża

kochać

zapomnieć upadek

pamiętać powstawanie

i błogosławieństwa

przekleństw nie pamiętać


kochać

zaciskając w dłoniach gwóźdź

trzymający w objęciach

zawisnąć i słuchać jak serce łomocze

umiera i zmartwychwstaje

na przemian

do ostatniego skurczu

wierne drewna prostocie


z krzyżem nie można upaść

poniżej poziomów morza

i do nieba bliżej

i podpora

wystarczy wybaczyć drzazgi

wbite w ciało

i zapomnieć ból genezy


te szramy urodzajne są

jak na pustyni oazy

Adagio

proszę nie przechodź przez wspomnienia

nie biegnij za szybko po zielonych polach

zatrzymaj we włosach zapach dymów sino-błękitnych

wznoszących nieskończone ramiona

powyżej niepoznanej ziemi

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 30.73