Wstęp
Opowiadania, które znajdują się w tym zbiorze, są efektem mojej inspiracji literackiej. Wiele z nich zawiera treści o zabarwieniu emocjonalnym. Tworząc te utwory, szukałem natchnienia w moich doznaniach, wyobrażeniach oraz złudzeniach. Czytając niektóre spośród tych tekstów, można zaprowadzić spokój w swojej duszy i zaspokoić potrzebę przeżycia czegoś nieprzeciętnego.
Niniejsze opowiadania powstawały od drugiej połowy 2008 do początków 2010 roku. Przelałem na papier moje subiektywne odczucia, które miały miejsce w różnych okresach mojego życia. Moja postać występuje w większości utworów. Pojawiam się w nich zarówno jako bohater, jak i obserwator toczącej się akcji. Tworzyłem z potrzeby odreagowania psychiki, dania upustu mojej wyobraźni, snucia przemyśleń oraz przepracowania tego, co mnie zaintrygowało. Głębiej zastanawiając się, mógłbym się doszukać większej liczby motywów.
Zdarza mi się czasami snuć rozważania dotyczące przyszłości, szczególnie tej mającej związek z rozwojem nauki. Jedną z dziedzin, która mnie zainteresowała, jest transplantologia.
Przypuszczam, że medycyna rozwinie się do tego stopnia, że przeszczepy organów staną się zbędne. Zniknie wtedy potrzeba pozyskiwania serc, nerek czy też szpiku od dawców po to, aby ratować ciężko chorego. Zamiast tego sposobu leczenia pojawią się różne inne możliwości, które będą stopniowo ewoluować.
Na początku rozwoju metod alternatywnych dla dzisiejszej transplantologii powstaną hodowle tkanek i narządów do przeszczepów, a także części ciała takich, jak np. ręka, noga. Obecnie hodowana jest już skóra, którą przeszczepia się w przypadku głębokich i rozległych oparzeń.
Na dalszym etapie rozwoju działania naukowców będą zmierzały do tego, aby przeszczepy miały miejsce jak najrzadziej. W tym celu stworzą leki mające wpływ na regenerację komórek chorych organów. W wyniku podania tego rodzaju lekarstwa poprzez strzykawkę nastąpi odbudowa chorej części ciała. Substancję leczącą wstrzykiwałoby się w okolicę chorego organu, a przy ulepszonych rozwiązaniach i w niektórych przypadkach wprowadzałoby się po prostu do krwiobiegu. Przynajmniej w początkowej fazie leczenia pacjent pozostanie w szpitalu pod opieką personelu medycznego.
Potem zostanie wynaleziona metoda regeneracji na poziomie molekularnym. Odpowiednio przetworzona energia elektryczna poprzez dość skomplikowane układy elektroniczne, prawdopodobnie z zastosowaniem farmaceutycznych specyfików, zostanie skierowana w okolicę chorego organu poprzez lekkie wprowadzenie igły lub dwóch igieł pod skórę, a następnie podana odpowiednia dawka energii wraz z substancją farmakologiczną, która zregeneruje chore komórki. W niektórych przypadkach nawet po trzech dniach pacjent będzie mógł opuścić klinikę.
Tego rodzaju metody znajdą zastosowanie nie tylko w zabiegach chirurgicznych lub kardiochirurgicznych, lecz również w stomatologii. Uważam, że istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że tak będzie wyglądał rozwój medycyny związanej z przeszczepami, tym bardziej że jeszcze do niedawna mało kto wyobrażał sobie, że można sklonować jakąś żywą istotę.
Kończąc tę moją dygresję, zapraszam czytelników i czytelniczki do lektury moich opowiadań.
Niech towarzyszy Wam zawsze dobra energia wypływająca ze źródła światłości.
Spotkanie z szamanem z przeszłości
Stefan, znudzony swoją codzienną egzystencją, spacerował samotnie w lesie, położonym przy granicy Warszawy. Była to ostatnia niedziela sierpnia.
Skupiony szedł ubitą drogą pomiędzy drzewami. Jego myśli krążyły wokół tego, co chciałby zmienić w swojej egzystencji. Uważał, że wszelkie idee, które chciałby urzeczywistnić, są jedynie mrzonkami, czymś, co nie ma szansy na zaistnienie w jego życiu. Szukał rozwiązań, które mógłby wziąć pod uwagę przy planowaniu dalszego etapu życia. Nic nie przychodziło mu do głowy.
Zmęczony myśleniem, wsłuchiwał się w odgłosy przyrody. Wdychając rześkie powietrze, rozkoszował się przyjemnymi zapachami drzew i dzikich kwiatów, przenoszonymi przez delikatny powiew ciepłego wiatru. Spacerując późnym popołudniem, nie odczuwał upału, lecz nadal było ciepło.
W tym momencie przestał już rozmyślać o sprawach codziennych. Kontemplował piękno miejsca, w którym się znajdował.
Nagle usłyszał dźwięki wydawane przez jakiś instrument. Wydobywająca się z oddali melodia wydawała mu się pełna harmonii, czysta i uduchowiona. Dostrzegł w niej silny ładunek mentalnej energii. Czuł się pozytywnie ożywiony. Zachwycony muzyką podążał w kierunku, z którego dobiegała. W tej chwili nic nie istniało w jego świadomości poza tym, co odbierały jego uszy wraz z niematerialną częścią jego egzystencji, zwaną duszą.
Wkrótce zauważył stojącą postać, skrywającą się za grubym, wysokim dębem. Kiedy podszedł, ujrzał mężczyznę w podobnym do niego wieku, ubranego w strój noszony w czasach bardzo odległych historycznie. Miał na sobie odzienie z białego sukna, a na nogach skórzane buty wiązane rzemieniami. W rękach trzymał instrument składający się z wielu fletów i piszczałek występujących w połączeniu ze strunami. Mimo prymitywnego wykonania ten dziwny przedmiot osiągał imponujące efekty melodyczne. Granie na takim sprzęcie wymagało nieprzeciętnych umiejętności.
Stefan stanął przy muzyku jak wryty. Nie ruszał się, dopóki tamten nie przestał koncertować. Grajek, kiedy odkładał na bok instrument, spojrzał się na przybysza, którego zauważył naprzeciwko.
— Witaj — rzekł muzyk.
— Witaj — odpowiedział Stefan i zapytał: — Dlaczego nosisz taki dziwny strój i czy to ty skonstruowałeś ten instrument?
W tym momencie została nawiązana rozmowa pomiędzy dwoma mężczyznami w podobnym wieku.
Spotkany artysta długo wyjaśniał kwestie dotyczące jego osoby.
— Mój strój może wydawać się dziwny dla kogoś z twoich czasów. W moich czasach tego rodzaju ubranie jest czymś zwyczajnym. Natomiast instrument zbudowałem samodzielnie, dobierając odpowiednie elementy, generujące dźwięki różnej częstotliwości i o różnorodnym natężeniu dźwięku.
— Ty sobie ze mnie żartujesz albo coś ci się uroiło. Chcesz mi powiedzieć, że przybyłeś z przeszłości, z zamierzchłych czasów?
— Tak, właśnie. Dokładnie tak. Wyobraź sobie, że ty mi pomogłeś w tym. W moim sposobie podróżowania w czasie zastosowałem metodę mentalnego dostrojenia do obiektu istniejącego w wybranym odcinku czasu. Przez przypadek wybrałem ciebie, ponieważ łatwo było mi dostroić się do twoich wibracji.
— Co za brednie mi opowiadasz? Naoglądałeś się filmów lub naczytałeś się książek na temat podróżowania w czasie i coś ci się uroiło — powiedział spacerowicz stanowczo, lecz ze zrównoważonym głosem.
— Uwierz mi, proszę. Wiem, że trudno uwierzyć w to, co opowiadam, lecz nawet w bajkach lub legendach występuje element prawdy.
— Jestem ciekawy, jak wyobrażasz sobie podróżowanie w czasie.
— No dobrze. Może uda mi się ci wyjaśnić. Przybyłem tutaj z epoki historycznej, która miała miejsce kilkanaście wieków temu. W celu dotarcia do twoich czasów odprawiłem rytuał, który wymagał długich przygotowań i złożonych obrzędów. Musiałem oczyścić swój umysł ze zbędnych balastów myślowych, takich jak nagromadzone negatywne emocje, wyciszyć się, a następnie wytworzyć odpowiednie wibracje, które poruszą przestrzeń czasową, a potem dostroić się do wibracji obiektu, najlepiej żywego człowieka, aby dotrzeć do wybranego miejsca geograficznego oraz wybranej epoki. W wytworzeniu odpowiednich wibracji pomógł mi skonstruowany przeze mnie instrument. Natomiast do twoich wibracji dostroiłem się poprzez odpowiednie przygotowanie umysłu.
— To, co mi opowiadasz, brzmi dla mnie enigmatycznie. Jakie wibracje masz na myśli i o jakie dostrojenie umysłu ci chodzi?
— W celu odebrania subtelnych energii otaczających dany obiekt, które nazywam wibracjami, należy się rozluźnić, a następnie skoncentrować się na źródle emisji wspomnianych energii. Kiedy osiągnę stan rozluźnienia i skupienia, jestem w stanie odbierać to, co znajduje się w miejscu odległym ode mnie, a nawet w czasach odległych od tych, w których się urodziłem.
— To znaczy, że abyś mógł podróżować w czasie, potrzebujesz jedynie osiągnąć określony stan fizyczny za pomocą tego oto instrumentu?
— Tak, jakby poniekąd masz rację. W ten sposób można uogólnić to, co usiłowałem ci wytłumaczyć. Osiągnięcia techniki to nie wszystko. Poza tym wydaje mi się ważny stan rozwoju duchowego, który nie u każdego przebiega bez zakłóceń. Wielu ludzi tobie współczesnych żyje na poziomie ograniczonym do codziennego bytu i w niewielkim stopniu interesuje się poznaniem świata w wymiarze niematerialnym lub w relacji ducha do materii.
— Tak, to prawda. Nie każdy ma potrzebę zagłębiania się w tego rodzaju filozofie. Wielu ludziom brakuje czasu na rozmyślanie o czymś podobnym.
— Przygotowując się do odbycia podróży w czasie, zdecydowałem, że będę szukał dogodnego łącznika w czasach innych od moich. Kiedy analizowałem energie wysyłane przez różne obiekty z innych epok, ty przyciągnąłeś moją uwagę.
— Jak to przyciągnąłem twoją uwagę? W jaki sposób?
— Odczułem twoje wibracje, które wydały mi się dobrym ogniwem do połączenia z twoją epoką. W moim odczuciu jesteś mentalnie podobny do mnie, lecz okoliczności, w których egzystujesz, nie pozwoliły ci stać się szamanem, kimś, kto ze względu na swoje właściwości odgrywa niebanalną rolę w społeczeństwie.
— Skąd wiesz, jaki jestem i jaka jest twoja rola w społeczeństwie?
— Usiłuję wnioskować po przekazie mentalnym, pochodzącym od ciebie, odbieranym przez mój szósty zmysł. Masz wibracje zbliżone do moich, ale nie takie same. W moim skupisku będącym cząstką większego plemienia pełnię funkcję szamana. Zostałem nim przez przypadek. Kiedy miałem kilkanaście lat, zaczęły pojawiać się u mnie specyficzne właściwości, które są uznawane w moim środowisku za niezwykłe. Osoby, które cierpiały na choroby psychosomatyczne, mówiąc językiem współczesnym, zostały przeze mnie wyleczone. To były pierwsze choroby, które udało mi się wyleczyć. Na przykład niemowa zaczął mówić. Poza tym potrafiłem określić położenie zwierzyny łownej w terenie, nie widząc jej. To samo dotyczy wroga ukrywającego się na przykład w lesie. Zanim ktoś z innego terenu przybył do współmieszkańców, byłem w stanie powiedzieć dużo na temat przybysza.
— To brzmi ciekawie, co mówisz, choć nieprawdopodobnie. To jesteś u siebie kimś ważnym?
— Tak, można to ująć. Zakres sprawowanej funkcji w społeczeństwie w pełni mnie zadowala. Władza militarna, administracyjna i gospodarcza nie leżą w kręgu moich zainteresowań. Spełniam się w byciu kapłanem i szamanem. Przyznam się do tego, że lubię przewodzić obrzędom religijnym. Przewodzę często uroczystościom obrzędowym, odprawianym dla całego skupiska osad wtedy, gdy nie ma świąt. W święta modły celebruje zazwyczaj starszy kapłan, będący pierwszym wśród wszystkich duchownych w skupisku składającym się z kilku osad, zwanym w moich czasach opolem.
— Wspomniałeś, że epoka, w której żyję, nie dała mi szans na stanie się szamanem i że ja również mam takie predyspozycje. Co chcesz dokładnie przez to powiedzieć?
— Według mojego odczucia jesteś człowiekiem, który ma wyobraźnię przydatną do stworzenia czegoś nowego. Czasami odbierałeś nieświadomie informacje, które uznawałeś za fantazje twojego umysłu. To, co sobie niby wyobrażałeś, okazywało się rzeczywistością. Dostrzegam w tobie możliwość wprowadzanie niektórych osób w trans hipnotyczny. Posiadasz cechy, które pozwoliłyby ci, mówiąc współczesnym językiem, zostać dobrym psychoanalitykiem.
— Tak, czegoś podobnego doświadczyłem. Skąd ty to wiesz?
— Widzę to przez pryzmat odbieranych przeze mnie mentalnych wrażeń. Nie u każdego pojawia się samoistnie zdolność jasnoczucia. Przywołaj u siebie wspomnienia, kiedy ty sam zaznałeś czegoś podobnego.
— W jaki sposób mam niby przywołać te wspomnienia, które mają mi pomóc w zrozumieniu istoty tego jasnoczucia?
— Przypomnij sobie po prostu chociaż jeden moment, kiedy miałeś wrażenie, że jakby nie wiadomo skąd wiesz o kimś lub o czymś albo wydaje ci się, że snujesz fantazje na jakiś temat.
— Aha, coś mi świta w głowie. Zdarzało mi się wiedzieć o czymś nie wiadomo skąd. Wydawało mi się, że sobie tak tylko wyobrażam. Mianowicie dowiedziałem się kilka lat przed faktem, poprzez myśli, że moja kuzynka wyjedzie za granicę i tam się zadomowi.
— No, widzisz. Tak, więc wiesz, o co mi chodzi.
— Tak, niby wiem, ale mimo wszystko nie jestem tak do końca pewien, czy to po prostu nie zbieg okoliczności.
— Nic nie dzieje się bez przyczyny. Istnieją czynniki we wszechświecie, które zbiegają się w ten czy inny sposób i wywołują różnego rodzaju zdarzenia. Tak samo pozytywne i negatywne. Również te niemające większego lub bezpośredniego znaczenia dla danej jednostki ludzkiej bądź zbiorowości.
— Jaka jest więc przyczyna tego, że się z tobą spotkałem?
— Mówiłem ci już, że twój profil mentalny stanowił odpowiednie odniesienie dla mojego wyboru miejsca przy tej podróży w czasoprzestrzeni. Według mojego odczucia podświadomie potrzebowałeś kogoś, kto wyjaśni ci problematykę funkcjonowania tego, co nie jest materialne, a ma wpływ lub może mieć wpływ na świat materialny.
— Co masz na myśli?
— To, o czym i w jaki sposób myślisz, kształtuje twoją rzeczywistość. Z myśli wynika ludzkie postępowanie. Ludzie dysponują wolną wolą, a zwierzęta podlegają instynktom.
— No tak, ale zwierzęta bywają pomysłowe. Na przykład widziałem kota, który otwierał drzwi domu, skacząc na klamkę.
— To jest raczej sposób na dostosowanie się do sytuacji. W tym przypadku zadziałał instynkt przystosowawczy. Także byty niebędące ludźmi posiadają zdolność obserwacji, lecz nie są w stanie niczego stworzyć nowego ani udoskonalić. Ich zainteresowania ograniczają się do zdobycia pożywienia i schronienia oraz prokreacji i radzenia sobie z niebezpieczeństwami. Umiejętności artystyczne, skłonność do wynalazczości, potrzeby estetyczne, rozwinięte potrzeby duchowe i szereg innych rozwiniętych potrzeb należą do cech typowo ludzkich. Pojmowanie bytów zwierzęcych jest bardzo ograniczone.
— Dajmy spokój ze zwierzętami. Powiedz mi: czy każdy może, nazwijmy to, czarować?
— Czarowanie nie uważam za odpowiednie słowo, ale niech ci będzie. Są osoby, które posiadają wrodzone zdolności parapsychologiczne i są takie, które mają do tego predyspozycje występujące w różnym stopniu. Zdarzają się takie jednostki ludzkie, które dysponują bardzo miernymi predyspozycjami w tym zakresie. Uważam, że po prostu należy ćwiczyć. Istotne jest medytowanie i modlenie się, konstruktywne rozmyślanie o różnych sprawach, szczególnie przynajmniej trochę odległych od spraw przyziemnych. Nie należy otwierać się bezkrytycznie na świat duchowy, ponieważ może to przynieść szkody. Odradzam na przykład nawiązywanie kontaktów ze zmarłymi i jakimiś innego rodzaju duchami. Nawiązywać kontakt najlepiej ze samym Stwórcą, który jest światłością lub z duchowym przewodnikiem. Dobrym adresatem jest anioł stróż, zwany także „wyższym ja”. Będąc zapoznanym z doktryną chrześcijańską, można zwracać się z modlitwami do Jezusa. Dodam, że aby modlitwa osiągnęła określony skutek, należy modlić się żarliwie. Stosując bezmyślnie medytacje dalekowschodnie, otwierając się ot tak ogólnie na świat duchowy, można napytać sobie biedy, ponieważ przez drzwi otwartej świadomości będą wchodzić byty, które zawsze szukają jakiejś dziury. Potrzebują one często energii potrzebnej do funkcjonowania w świecie astralnym, a pójść dalej nie mają ochoty.
— To, o czym mówisz, wydaje mi się trudne do ogarnięcia. Nie wiem, na czym dokładnie polega medytacja i jak ma wyglądać konstruktywne rozmyślanie o różnych sprawach oraz czym jest ten świat astralny?
— Spróbuję ci wyjaśnić w możliwie przystępny sposób. Medytacja, najprościej mówiąc, to nakierowanie świadomości na odbiór bodźców wewnętrznych. Cała uwaga osoby medytującej skupia się na doznaniach odbieranych przez zamyślony umysł. Medytujący ma rozluźnione ciało, a jego oddech jest płynny i swobodny. Myśli skoncentrowane są na wybranym obiekcie, lecz nie podejmuje wzmożonego wysiłku. Można medytować, np. skupiając się na pięknie otaczającej przyrody, jak i snując rozważania na temat swoich marzeń. Niektórzy podczas medytowania dążą do osiągnięcia stanu pustki w umyśle. Bywa to dla nich relaksujące. W zasadzie nie można zatrzymać myśli, lecz można je uporządkować. Osiągającym pustkę wydaje się, że nie odczuwają żadnych myśli. Tak naprawdę myśli skupione są na tej rzekomej pustce. Medytując regularnie, sprawisz, że twoje ciało i umysł osiągną stan równowagi, co jest istotne w prawidłowym ich funkcjonowaniu. Natomiast konstruktywne rozmyślanie to analizowanie w myślach posiadanej wiedzy i informacji mające na celu zastosowanie ich. Wyobraź sobie, że zamierzasz wybrać się sam lub z kimś poza miasto. Wtedy zastanawiasz się nad tym, gdzie pojedziesz, czym dojedziesz, co będziesz jadł i gdzie oraz ustalasz trasę i miejsca, które odwiedzisz. Mówiąc ogólnie, podczas konstruktywnego rozmyślania umysł pracuje, szukając rozwiązań. Teraz wyjaśnię ci pojęcie świata astralnego. Świat astralny jest miejscem, w którym znajduje się człowiek, kiedy opuści ciało fizyczne zarówno po zgonie, jak i chwilowo za życia, np. podczas praktyk związanych z opuszczaniem ciała lub przypadkowo. Są różne poziomy astralne, lecz właśnie dusze przebywające w sferze najbliższej ziemskiej egzystencji, których ciała fizyczne umarły potrafią sprawiać problemy żywym. Precyzując, znajdują się obok nas, lecz w postaci bezcielesnej. Z tego powodu my ich nie dostrzegamy, ponieważ są one tylko formą świadomości nieposiadającą ciała. Jednakże mogą żywym przeszkadzać, strasząc ich, wysysając z nich energię życiową, wtrącając się w ich sprawy.
— Jak to wysysają z nas energię życiową?
Umarli przebywający w strefie astralnej, będący w zasadzie obok żywych na ziemi, trzymając się usilnie ziemskiej sfery muszą czerpać od kogoś energię, aby pozostać na ziemi. Nie mają własnej energii, gdyż jako twory bezcielesne nie są w stanie niczego spożywać. Tak więc, nie uzyskują sił do życia w swoim zakresie i dlatego ściągają ją zazwyczaj od żywych, którzy otwierają się bezmyślnie na każdy byt duchowy, nadużywają środków narkotycznych i alkoholu. Chętnie czyhają też na tych, którzy swoje myśli i gorące uczucia mają żarliwie skierowane w ich kierunku. W niewielu przypadkach osoby zmarłe manifestują swoją obecność wśród żywych. Najczęściej zaraz po śmierci przebywają obok nas do kilku dni do momentu, kiedy wyczerpie się ich własna energia, którą uzyskali, jeszcze będąc w swojej ziemskiej powłoce.
— Dlaczego niektórzy zmarli trzymają się usilnie ziemi?
— Zmarli trzymają się ziemi z różnych powodów. Może to być głębokie poczucie winy, nadmierne przywiązanie do życia ziemskiego, mogą to być też obawy związane przejściem do zaświatów, obawy o niektórych członków rodziny, którzy przywabiają ich, nawet nie w pełni nieświadomie rozmyślając o nich zbyt intensywnie.
Zaraz potem szaman powiedział:
— Czas już na mnie. Pozostawiam cię z twoimi myślami i udaję się w dalszą drogę.
Na to Stefan:
— Dokąd idziesz?
Na to gość z przeszłości:
— Zwiedzę epokę, w której ty żyjesz.
A następnie pomachał ręką na pożegnanie i rozpłynął się w powietrzu pomiędzy drzewami.
Stefan przetarł oczy ze zdumienia. Nie mógł uwierzyć w to, że spotkał kogoś z bardzo odległych czasów. Pomyślał sobie, że być może to było złudzenie, ale jakie realistyczne. Wydarzenie to dało mu wiele do dumania.
Wkrótce zakończył spacer i powrócił do domu. Spotkanie z przybyszem z dalekiej przeszłości znacząco wpłynęło na jego życie. Uznał, że powinien w swoich działaniach kierować się pozytywnym nastawieniem i zapoznać się bliżej ze sprawami wykraczającymi poza zwykłe codzienne życie. Mianowicie czytał książki, na wszelkie tematy, które go zaintrygowały i mające często związek z filozofią, psychologią, parapsychologią, teologią i etnologią.
Nieznajomy rozbudził w nim głęboko zainteresowania związane ze sprawami natury niematerialnej. Tym sposobem Stefan wzbogacił swoje życie umysłowe, co sprawiło, że poczuł się szczęśliwszy i odnalazł cel swojej egzystencji, w której sprawy duchowe i intelektualne nabrały ogromnego znaczenia. Zadbał również o realną stronę życia czerpiąc siły z tego, co dawało mu zaspokojenie intelektualne i duchowe.
Spotkanie z szamanem we śnie
Ponad dziesięć lat temu mój tata miał dziwny i intrygujący sen, którego treść uległa znacznemu zapomnieniu z powodu upływu czasu, lecz w jego pamięci pozostała esencja tego przeżycia.
Mianowicie we śnie spotkał szamana, który twierdził, że żył ponad trzy i pół tysiąca lat temu przed nim i jest jego przodkiem. Nosił szaty charakterystyczne dla czasów starożytnych. Demonstrował różne sztuczki. Szczególnie dużo uwagi poświęcił bezdotykowemu rozłupywaniu przedmiotów. Wybrane obiekty pękały, jakby zostały zdetonowane. Ojciec chciał umieć to samo.
Zapytał maga, czy on również nie mógłby wykonać takiej samej czynności. W odpowiedzi szaman spojrzał się i zręcznym ruchem dłoni przekazał jemu jakąś dawkę mocy.
Nagle tata poczuł w swoim ciele przepływ energii, która szarpnęła nim, ujawniając się w okolicach klatki piersiowej. Wtedy gwałtownie obudził się. W tym samym momencie na parapecie, w pokoju, w którym spał z mamą, przesunęła się do doniczka z kwiatkiem, a następnie spadła na podłogę. Mama także obudziła się, słysząc łoskot przemieszczającej się doniczki. Obiekt przemieszczał się dynamicznie wzdłuż parapetu, jakby sunął po jakimś torze.
Rodzice byli bardzo zaskoczeni tym, co się wydarzyło. Tata opowiedział mamie, o czym śnił tej nocy, co prawdopodobnie spotęgowało u niej zaskoczenie.
O wydarzeniu tym tata wspomniał po latach. Zdecydowałem, że zarejestruje to dziwne zajście za pomocą słowa pisanego, ponieważ historia ta wydała mi się godna uwagi.
Zanim przystąpiłem do pisania, spytałem mojego tatę o zgodę. Rodzic był pozytywnie nastawiony do mojego pomysłu.
Sen o książce i kobiecie
W jedną październikową noc w 2009 roku miałem dziwny sen, który, mimo niezwykłej treści, wydawał mi się realistyczny. Dodam, że w tym śnie zachowałem pełną świadomość tego, gdzie się znajduje moje ciało fizyczne. W moim odczuciu mogłem w każdej chwili z własnej woli opuścić ten sen.
Na początku snu wziąłem z jakiejś biblioteki dość grubą książkę formatu A5 w miękkiej oprawie, a następnie znalazłem się natychmiast na wąskiej i długiej uliczce, przebiegającej przy bramie domku jednorodzinnego mojej babci. Stojąc na skraju drogi tyłem do bramy, a przodem w kierunku łąki obrośniętej wysokim zielem i trawami, usiłowałem wczytać się w treść tej publikacji. Przeczytałem dwie pierwsze strony, a następnie wróciłem do okładki. Zauważyłem, jak szybko i płynnie zmieniał się tytuł i autor książki. W mojej pamięci utkwiło jedynie imię autora nowego woluminu. Mianowicie nazywał się Jacques. Obydwa dzieła były typowymi publikacjami, pisanymi prozą, jakie powstawały w drugiej połowie XVIII i w całym XIX wieku. Występowały w nich opisy miejsc i wątki przygodowe.
Po chwili, gdy zdążyłem przerzucić dwie kartki, wczytując się pobieżnie w zawartość dzieła, spojrzałem w lewą stronę. Dostrzegłem dojrzałą szatynkę z jasnymi, nielicznymi pasemkami w kolorze blond, która, zwracając się do mnie, poruszała ustami, lecz nie wydawała z siebie żadnego głosu. Jej ciemne ubranie przypominało żakiet ze spódnicą. Kiedy odezwałem się do tej kobiety, również nie miałem głosu.
Przypuszczając, że ta osoba ma złe zamiary, skierowałem złączone dłonie w jej kierunku, tak że widziała ich wewnętrzną stronę, a następnie posłałem energię światłości, której strumień był dla mnie niewidoczny. Kobieta usunęła się wtedy z mojego widoku i zwinnie pobiegła wzdłuż drogi i straciłem ją z moich oczu.
Po upływie około minuty pojawiła się przy drodze biała, materiałowa zasłona, przymocowana do karnisza. Rozsunąłem tę zasłonę. Ujrzałem wtedy dwie dojrzałe panie.
Na typowej dla gabinetów lekarskich kozetce siedziała starsza, lecz niezbyt stara kobieta o zadbanej cerze i w dość eleganckim żakiecie w brązowym odcieniu. Drugą kobietę widziałem już wcześniej w tym samym śnie. Stała nieco oddalona po prawej stronie. Obydwie postacie wydawały mi się zamyślone. Dodam, że w środku, za zasłoną, było jasno. Natomiast na zewnątrz panował mrok.
Wkrótce obudziłem się, zachowując w pamięci ogólny zarys snu. Jedynie z mojej pamięci uleciały szczegóły związane z zawartością przeglądanych publikacji książkowych. Postanowiłem zapisać treść tego snu, ponieważ bardzo mnie zaintrygował.
Urojona wyprawa
W jedną niedzielę lutego w 2010 roku po obiedzie relaksowałem się, leżąc na wersalce. Moje myśli poszybowały do urojonego świata mojej wyobraźni, w którym pojawiłem się wraz z kumplem Pawłem Sokołowskim. Miejsce, do którego uleciała moja świadomość, wydawało mi się zarówno rzeczywiste, jak i nierzeczywiste.
Znaleźliśmy się nad dużym jeziorem, podobnym do jezior spotykanych na ziemi kaszubskiej. W trawie nieopodal brzegu dostrzegliśmy drewnianą łódź starego typu. Na łodzi stała tabliczka z następującym napisem: Zrzekam się tej łodzi na rzecz ogółu mieszkańców i przyjezdnych. Każdy, kto znajdzie tę łódź, ma prawo do jej użytkowania. Poniżej został umieszczony odręczny podpis za pomocą farby i pędzelka: Jan Mokrzyński.
Zdecydowałem z przyjacielem, że udamy się na tę wyspę, którą zauważyliśmy na jeziorze. Łajba miała tylko jedną parę podwójnych wioseł. Paweł podjął się wiosłowania i pierwszy wsiadł do łodzi, a ja popchnąłem, a następnie wskoczyłem na pokład.
Brzegi jeziora były wolne od trzcin i zarośli. Z piaszczystej plaży widzieliśmy, że wyspę porastały wysokie trawy i wysokie, lecz cienkie drzewa. Płynąc w gorący dzień, nie odczuliśmy najmniejszego podmuchu wiatru. Przemieszczaliśmy się łodzią, a nie żaglówką. Tak więc wiatr nie odgrywał dla nas istotnej roli. Mimo silnego słońca powietrze wydawało się nam lekkie.
Kiedy dopłynęliśmy do celu, jako pierwszy wyszedłem na brzeg, trzymając łódź za łańcuchu cumującym. Następnie razem wciągnęliśmy nasz środek lokomocji, który ukryliśmy w krzakach porośniętych wysokimi, lecz dość delikatnymi trawami.
Zarośnięte okazały się jedynie brzegi wyspy. Na środku znajdowała się łąka z niskim runem z rzadko występującymi drzewami.
Spacerując, zauważyliśmy niezbyt duży drewniany budynek, przypominający jakiś pałacyk. Idąc w kierunku pałacyku, przeszliśmy przez niewielki, zaniedbany ogród. Wywnioskowaliśmy, że ta posiadłość została porzucona, lecz aby upewnić się, czy nie zastaliśmy kogoś w środku, zapukaliśmy i głośno zapytaliśmy:
— Jest tam kto?
Nikt nie odpowiedział. Jedynie echo. Paweł na to:
— Wejdźmy, ale bądźmy ostrożni.
— Tak, dobrze — odpowiedziałem.
W środku widzieliśmy proste, staroświeckie meble pokryte kurzem. Nie dostrzegliśmy szaf ani szafek. Z mebli zauważyliśmy: stoły, krzesła, półki, wieszaki oraz łoża i łóżka.
W kuchni stał zwykły, pozbawiony zdobień, kaflowy piec, na którym mieściły się czajnik i jeden garnek. Właśnie te dwa przedmioty stały na wspomnianym obiekcie. Czajnik pochodził sprzed ponad stu lat. Nie miał gwizdka. Na podobne czasy można datować garnek.
Oglądając wnętrza budowli, czuliśmy się jak badacze z jakiejś ekspedycji naukowej, a po części jak poszukiwacze przygód.
Zastanawiałem się głośno nad tym, ile dostalibyśmy za niektóre rzeczy na pchlim targu lub w antykwariacie. Rozmyślałem również nad tym, czy w ogóle warto stąd cokolwiek brać. Na wszystkim leżał kurz, a na niektórych ścianach pająki utkały sieci. Zdecydowaliśmy, że jeszcze się rozejrzymy i wyjdziemy z tego budynku, a przedmioty pozostawimy w stanie nietkniętym. Chyba że dostrzeżemy coś, co wydałoby się nam godne uwagi, lecz niczego nie wypatrzyliśmy, co by nas szczególnie zainteresowało, a zarazem nadawało się do wzięcia.