E-book
15.75 11
drukowana A5
36.42
W labiryncie samotności
30%zniżka

Bezpłatny fragment - W labiryncie samotności

Objętość:
107 str.
ISBN:
978-83-8414-909-6
E-book
za 15.75 11
drukowana A5
za 36.42

Wszelkie prawa zastrzeżone


Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przechowywana lub przesyłana w jakiejkolwiek formie i jakimikolwiek środkami, elektronicznymi, mechanicznymi, fotokopiowaniem, nagrywaniem lub w inny sposób, bez uprzedniej pisemnej zgody autora.

Dedykacja

Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy choć raz czuli się samotni wśród tłumu. Dla tych, którzy szukają sensu, nawet gdy otaczający świat zdaje się nie rozumieć ich drogi. Niech odnajdą w niej siebie.

Podziękowania

Dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi w tej podróży — bliskim, przyjaciołom, a także tym, którzy spotkali mnie na drodze mojego rozwoju duchowego. Każde spotkanie miało znaczenie, nawet jeśli nie zawsze rozumiałem jego sens. Szczególne podziękowania kieruję do tych, którzy pozwolili mi być sobą, nawet gdy sam nie wiedziałem, kim jestem.

Przedmowa

Labiryncie samotności dzielę się swoją życiową podróżą — pełną wzlotów i upadków, momentów nadziei oraz głębokiego smutku. Ta książka powstała z potrzeby opowiedzenia o poszukiwaniu sensu życia, walce z samotnością i drodze do wewnętrznego spokoju.

Pisanie stało się dla mnie formą terapii, a każde słowo jest próbą wypełnienia pustki, która mnie otacza.

Książka łączy w sobie elementy autobiografii, duchowych refleksji oraz uniwersalnych przesłań o miłości i akceptacji.

Jest bogata w duchowe wątki, w tym motyw dzieci Indygo — istot o wyjątkowej wrażliwości i duchowości, które wykraczają poza tradycyjne normy. Dzielę się moimi przeżyciami z dzieciństwa, gdy zetknąłem się z brakiem zrozumienia i akceptacji, co miało ogromny wpływ na moje późniejsze życie.

Refleksje nad życiem, świętami i znaczeniem rodziny przenikają każdą stronę, tworząc głęboką i poruszającą narrację.

Opowiadam również o spotkaniach z osobami zajmującymi się ezoteryką, które pomogły mi zrozumieć moje duchowe zdolności i wzmocnić więź z niewidzialnym światem.

Te doświadczenia stały się punktem zwrotnym w moim życiu, prowadząc do odkrycia nowego sensu istnienia i wewnętrznego pokoju.

Wstęp od autora

Każda książka jest odzwierciedleniem duszy swojego autora. Ta, którą trzymasz w rękach, jest zapisem mojej własnej drogi, pełnej wzlotów i upadków, momentów nadziei i głębokiego smutku. Powstała z potrzeby podzielenia się doświadczeniami, które z jednej strony mnie ukształtowały, a z drugiej — uwolniły.

Pisząc, nie miałem zamiaru udzielać rad ani pouczać. Chciałem tylko opowiedzieć swoją historię — o poszukiwaniu sensu, walce z samotnością i drodze do wewnętrznego spokoju.

Jeśli odnajdziesz w niej choć jeden fragment, który przemówi do Ciebie, poczuję, że warto było podzielić się tym wszystkim.

Ta książka powstała z potrzeby opowiedzenia mojej historii, ale wierzę, że w każdej z tych stron ktoś odnajdzie swoje własne ślady — tęsknoty, pytania, odpowiedzi.

Chciałbym, żeby stała się miejscem, w którym każdy z nas poczuje się mniej samotny.

Zapraszam Cię do mojego świata. Może odnajdziesz w nim odrobinę swojego.

Z wyrazami wdzięczności,

Włodzimierz Dzięgielewski

Rozdział I

W labiryncie samotności — początki i wrażliwość


Samotność nie zawsze jest pustką, czasem jest to przestrzeń, gdzie rodzi się wewnętrzna siła.


Ten rozdział zaprasza nas do wejścia w głąb emocjonalnych doświadczeń, gdzie wrażliwość staje się zarówno darem, jak i wyzwaniem. Przez pryzmat osobistych wspomnień i uniwersalnych symboli odkrywamy, jak samotność kształtuje naszą tożsamość i jak może prowadzić do zrozumienia siebie na nowo. To początek drogi w labiryncie, który choć pełen zagadek, oferuje szansę na wewnętrzny spokój i akceptację.

Wrażliwość jako dar i wyzwanie

Początek wrażliwości

Było późne popołudnie, gdy po raz pierwszy poczułem, że świat wokół mnie nie jest tylko zbieraniną dźwięków i kształtów. Stał się czymś żywym, pełnym ukrytych tajemnic i emocji, które na zawsze miały mnie ukształtować.

Dziecięca wrażliwość to dar, który nie tylko pozwala dostrzegać, ale i czuć — świat, który z każdym dniem staje się coraz bardziej zrozumiały, choć na początku przypomina labirynt pełen zagadek czekających na rozwiązanie.

Wrażliwość była jak delikatny pąk kwiatu, pełen obietnicy piękna, ale wymagający szczególnej troski i ochrony przed nieuchronnymi burzami. Każdy dotyk, każda chwila mogły go kształtować, zarówno w sposób budujący, jak i raniący. To była siła, która nieustannie koegzystowała z kruchością, tworząc coś wyjątkowego, ale równocześnie narażonego na trudności tego świata.

Dwoistość wrażliwości

Ta wrażliwość nie była czymś łatwym do zniesienia. Jak pąk, który nieuchronnie musiał przejść przez burze, deszcze i wiatr, by stać się pełnym kwiatem, tak i moja wrażliwość wymagała czasu, cierpliwości i wytrwałości.

Z jednej strony dawała mi zdolność dostrzegania piękna tam, gdzie inni widzieli jedynie codzienność, ale z drugiej strony niosła ze sobą także ogromną intensywność emocji.

Ta sama wrażliwość, która pozwalała dostrzegać subtelne niuanse, przyciągała do mnie silne wrażenia, które nie zawsze były łatwe do udźwignięcia.

Czułem, jak moje serce rozchyla się na każdy bodziec, jakby odbierało każdy dźwięk, zapach czy gest z nadmierną siłą. Była to siła, której nie potrafiłem kontrolować, ale która była także moim przeznaczeniem — wrażliwość, która równocześnie stawała się darem i wyzwaniem.

Narodziny i ich wpływ

Jednak sposób, w jaki przychodzimy na świat, bywa różny. Dla niektórych dzieci pierwszym doświadczeniem jest naturalny poród, który — choć trudny — jest dla ciała matki i dziecka procesem, na który ewolucja przygotowała nas przez tysiąclecia.

Ale nie zawsze natura przebiega zgodnie z planem. Współczesna medycyna pozwala dziś na ingerencje, które ratują życie, lecz zmieniają ten proces. Cesarskie cięcie, będące często koniecznością w przypadku komplikacji, to doświadczenie inne zarówno dla matki, jak i dla dziecka.

Narodziny to coś więcej niż tylko biologiczny proces. To kulminacja głęboko przemyślanej decyzji, choć nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak wiele czynników wpływa na tę decyzję. Szamani, terapeuci pracujący z ustawieniami systemowymi czy badacze medycyny alternatywnej, jak np. Bert Hellinger, wskazują na głębokie korzenie tego procesu.

Twierdzą oni, że decyzje o potomku oraz sam jego rozwój mogą być obciążone nieuświadomionymi traumami rodzinnymi, które sięgają nawet kilku pokoleń wstecz. Trauma, która nie zaczęła się od nas, może odcisnąć swoje piętno na nowym życiu, zanim jeszcze dziecko przyjdzie na świat.

Dziedziczenie emocjonalnych obciążeń

Wielu rodziców nie zadaje sobie pytania, czy przestrzeń, w której planują potomstwo, jest wolna od takich obciążeń. Niewidzialne ślady emocjonalne, konflikty czy traumy mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie. To przypomina potrzebę oczyszczenia przestrzeni przed narodzinami dziecka, by nowy członek rodziny nie dziedziczył ciężaru przeszłości.

Takie obciążenia, mimo że niewidoczne, mogą pozostawić trwały ślad w psychice dziecka, które dopiero wkracza w świat pełen nieznanych dla niego emocji.

Różne okoliczności narodzin

Jednak rzeczywistość bywa bardziej złożona. Czasem narodziny są wynikiem przypadkowych okoliczności, niechcianego spotkania lub zdarzeń, które pozostawiają mamę z poczuciem wewnętrznego konfliktu.

Nie możemy też pomijać bolesnych tematów, takich jak handel dziećmi czy sytuacje, w których dziecko traktowane jest jako towar. Te mroczne aspekty rzeczywistości przypominają, jak ważne jest rozumienie kontekstu, w jakim nowa istota pojawia się na świecie.

Wszystkie te elementy — od pokoleniowych traum po decyzje podejmowane w momencie planowania lub jego braku — składają się na wyjątkową mozaikę, która wpływa na narodziny dziecka.

Spojrzenie holistyczne na narodziny

Nie jest to ani wina lekarzy, ani przypadek, ale złożony splot czynników biologicznych, emocjonalnych i społecznych.

Dlatego tak ważne jest, by spojrzeć na proces narodzin z szerszej perspektywy — uwzględniając zarówno dzisiejsze możliwości medycyny, jak i duchową mądrość przeszłych pokoleń.

Dzieciństwo i wrażliwość

Dzieciństwo to czas, gdy rzeczywistość jawi się jako mozaika dźwięków, kształtów i emocji, które dopiero zaczynają się układać w zrozumiały obraz. Jednak to, co jedni nazywają wrażliwością, inni mogą postrzegać jako słabość. Dziś, z perspektywy dorosłego, widzę w tej wrażliwości źródło siły — klucz do zrozumienia siebie i świata.

To właśnie dziecięca delikatność sprawia, że każdy z nas odbiera świat na swój sposób: niektórzy widzą więcej, czują intensywniej, zauważają to, co dla innych pozostaje w cieniu. Jednak nie każdy potrafi tę uczuciowość pielęgnować. Świat często wymaga od nas, byśmy tłumili te subtelne odczucia, dopasowując się do norm, które rządzą dorosłością.

Dziecięca delikatność to temat, który w mojej historii zajmuje szczególne miejsce. W kolejnych stronach przeniosę Cię do czasów, gdy świat wokół mnie w pierwszych latach życia wydawał się chaotycznym zbiorem wrażeń, które czasem układały się w coś znajomego. To był czas odkrywania — zarówno siebie, jak i otaczającej rzeczywistości.

Wyobraź sobie traumy jako delikatne, niemal niewidzialne nici, które łączą jedno pokolenie z następnym. Te nici splatają nasze życie z życiem naszych przodków w sposoby, których często nie jesteśmy świadomi. Przypominają jedwabne pajęczyny — choć mogą wydawać się niewidoczne, są wystarczająco silne, by nieustannie wpływać na nasze myśli, działania i emocje.


Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że te nici, choć tak subtelne, potrafią zdominować naszą rzeczywistość w sposób trudny do uchwycenia. Ich wpływ może nie być natychmiastowy, ale na zawsze zostaje wpisany w naszą psychikę.

Każde dzieciństwo jest inne, ale łączy je pewna uniwersalna prawda: rodzimy się z potencjałem, który może być rozwijany lub tłumiony przez świat, w którym żyjemy. Ta podróż zaczyna się dla każdego z nas inaczej, ale jej cel pozostaje ten sam — odnalezienie swojego miejsca w labiryncie życia.


„W labiryncie samotności” to nie tylko opowieść o mojej duchowej podróży, ale także przesłanie dla tych, którzy kiedykolwiek czuli się wykluczeni lub niezrozumiani przez świat. Każdy z nas, niezależnie od historii, zasługuje na miłość, akceptację i poczucie przynależności.

Po refleksji nad wrażliwością, która stanowi fundament mojego spojrzenia na świat, przenoszę Cię w czasie do pierwszych chwil mojego życia. To właśnie wtedy, w tych pierwszych doświadczeniach, wrażliwość dziecka staje się nie tylko cechą charakterystyczną, ale także podstawowym sposobem postrzegania rzeczywistości.

Świat, który wtedy rozpościerał się przed moimi oczami, był jak mozaika wrażeń, które zaczynały układać się w coś coraz bardziej zrozumiałego — niemal znajomego.

Każdy nowy bodziec, który napotykałem, stanowił wyzwanie, ale i nieoceniony dar, który uczył mnie rozumieć siebie oraz otaczającą rzeczywistość. Czasem wszystko wydawało się być w ruchu, na granicy rozpoznawalności, gdzie odczucia były intensywne, ale nie do końca zrozumiane.

Indywidualne doświadczenia dzieciństwa

Warto jednak zaznaczyć, że ta cecha — choć stanowi podstawowy sposób postrzegania świata dla wielu dzieci — nie jest dostępna w równym stopniu dla wszystkich.


W zależności od indywidualnych doświadczeń, zdolności czy okoliczności, nie każde dziecko przeżywa te same intensywne odczucia w tej samej formie. Dla niektórych maluchów uczuciowość może być mniej wyraźna, a sposób odbioru rzeczywistości bardziej stonowany.

Z tego początkowego chaosu wyłaniały się jednak drobne fragmenty porządku, tworząc obraz, który z czasem stawał się coraz bardziej klarowny, niemal znajomy. To była pierwsza nieuchwytna próba zrozumienia świata.

Osobiste wspomnienia — moje narodziny

Świat wokół mnie w pierwszych latach życia jawił się jako chaotyczny zbiór dźwięków i kształtów, które czasem układały się w coś znajomego. Była połowa lat 50., styczeń, mroźna zima. Dzień moich narodzin — 16 stycznia 1955 roku — przypadał w niedzielę. Nie był to dzień zapisany wielkimi literami w historii, ale dla mnie stał się początkiem wszystkiego.

Choć szczegóły tamtego poranka dawno już zatarły się w pamięci, wyobrażam sobie typowe dla polskiej zimy warunki: śnieg przykrywający ziemię, mroźne powietrze szczypiące w policzki i krótkie dni, które zmuszały do szybszego zapalania świateł w mieszkaniach. Według kalendarza słońce wzeszło tego dnia o 7:35, a zaszło przed 16:00. Przyszedłem na świat w momencie, gdy dzień dopiero się budził.

Mama, czując, że zbliża się poród, wysłała ojca po lekarza. Szpitala jeszcze nie było, ale niedaleko znajdowała się przychodnia. Wyobrażam sobie, jak ojciec — pełen napięcia — przemierzał zaśnieżone ulice w poszukiwaniu pomocy. Mieszkali tam dopiero od kilku dni, wszystko było nowe, obce, zimne.

Tak to sobie wyobrażam

Po długim oczekiwaniu, jak wspominała później mama, udało się znaleźć odpowiednią pielęgniarkę.


To właśnie ona udzieliła pierwszej pomocy, a ja przyszedłem na świat w naszym nowym mieszkaniu. Tych kilka godzin światła zimowego dnia nadało narodzinom szczególną intymność — jakby zmuszały do skupienia na tym, co najbliższe i najważniejsze.

Miesiąc wcześniej, w grudniu 1954 roku, nasza rodzina rozpoczęła nowy rozdział. Rodzice przeprowadzili się do niewielkiego mieszkania na parterze razem z moim starszym o rok i dwa miesiące bratem. Lokum było nowe, surowe, jeszcze nieoswojone, ale dawało poczucie bezpieczeństwa. Jakby dopiero szukało swojego miejsca w naszej rzeczywistości — tak jak my.

Przyszedłem na świat w czasie urządzania się, zarówno dosłownie, jak i symbolicznie. Czy mama była zadowolona z nowego początku? Nie wiem.

Wiem natomiast, że moje dzieciństwo nie było łatwe. Ciągłe przeprowadzki sprawiały, że trudno było mi znaleźć swoje miejsce. Pomimo zalegalizowanego związku rodziców — w urzędzie i w kościele — wewnętrznie czułem, że czegoś brakuje. Dopiero po latach zrozumiałem, że te wędrówki mogły być odzwierciedleniem traumy, którą nosiłem w sobie jeszcze sprzed narodzin.

Za oknami rozciągały się otwarte przestrzenie — ziemie wciąż dziewicze, które dopiero miały przyjąć pierwsze kroki cywilizacji. W podobny sposób ja sam czułem się nieoswojony w tym świecie. Nie było jeszcze miejskiego hałasu. Cisza była niemal namacalna — jakbyśmy mieszkali na skraju budzącego się świata. Przez okno można było dostrzec pustkę rozciągającą się w nieskończoność — krajobraz wypełniony bielą, przerywaną jedynie cieniami nagich drzew.

Ten obraz — pustych pól, piaszczystych dróg i drewnianego parkanu oddzielającego szkołę — znam głównie z pamiątkowych zdjęć i opowieści. Widać na nich zewnętrzne części mieszkania i jego okolicę. Nasz blok, świeżo postawiony, wyróżniał się na tle tej surowej, milczącej scenerii. Choć te obrazy pochodzą z późniejszych wspomnień i fotografii, często wyobrażam sobie, jak mogły wyglądać oczami dziecka.

Opisuję je tak, jak je zapamiętałem z tych wspomnień: puste pola, piaski, nieskończona biel. Te obrazy na zawsze utkwiły mi w pamięci.

Stały się one tłem moich pierwszych wspomnień — dziecięcej wrażliwości, która pozwalała mi odczuwać więcej, niż potrafiłem wtedy nazwać. Były to dni zawieszenia, balansowania na granicy pomiędzy tym, co znane, a tym, co dopiero się formowało. Czułem się częścią większej całości, a jednocześnie samotną jednostką w świecie, który wydawał się nieskończony, nieuchwytny i pełen tajemnic.

Wstęp do labiryntu samotności

Zrozumienie tego labiryntu samotności to droga, którą dobrze jest przejść najpierw samemu, żeby kolejnej osobie pokazać przejście.

Dziecięca niewiedza i początek zrozumienia

Byłem przecież dzieckiem — jak mogę o tym wiedzieć i pisać? Zrozumienie tego wszystkiego jest procesem złożonym. Dla osób, które nie rozwijają swoich zdolności, jest to trudne do uchwycenia, ale dla tych, którzy potrafią odczytywać subtelności rzeczywistości, takie doświadczenia mogą stać się jasne. To, co teraz wydaje się niepojęte, może mieć swoje korzenie w miejscach, których nie rozumieliśmy, ale które są zapisane w naszej wewnętrznej przestrzeni.

Jako dziecko nie rozumiałem, co się dzieje, ani dlaczego świat wokół mnie wydaje się tak ogromny, a jednocześnie pełen tajemnic. W moim małym ciele czułem dziwny niepokój, gdy obcy ludzie pochylali się nade mną. Moje serce biło mocno, a oczy próbowały dostrzec więcej, niż mogły objąć. Czułem, że coś jest nie tak, jakby ich obecność była niezgodna z moją wewnętrzną przestrzenią. Te wspomnienia i refleksje zostały później wzmocnione przez zdjęcia i opowieści rodzinne, które pomogły mi zrozumieć i poukładać te doświadczenia w całość.

Labirynt jako metafora życiowej ścieżki

Labirynt samotności to nie tylko symboliczna przestrzeń, lecz prawdziwa ścieżka, którą trzeba przejść. Każda droga, którą wybieramy w życiu, jest jak kręta ścieżka w tym labiryncie — pełna skrętów, rozgałęzień i trudnych wyborów. Aby wydostać się z tego labiryntu, nie wystarczy po prostu podążać za zewnętrznymi wskazówkami. Prawdziwa droga wiedzie przez nasze własne doświadczenia i intencje, które kierują nas w stronę zrozumienia siebie.

Wewnętrzne światło i intuicja

Przechodząc przez ten labirynt, nie musimy szukać zewnętrznego światła, bo prawdziwe światło znajduje się w nas samych. Każdy z nas nosi w sobie wewnętrzną siłę i intuicję, które prowadzą nas na właściwą ścieżkę. Warto jednak pamiętać, że każda droga, niezależnie od tego, czy jesteśmy wojownikami, czy poszukiwaczami duchowych prawd, wymaga od nas świadomego wyboru. W życiu pełnym rozgałęzień możemy łatwo się zgubić, jeśli nie będziemy mieć czystej intencji i świadomości.

Świadome wybory na ścieżce życia

Labirynt samotności jest więc przestrzenią, w której poznajemy siebie i podejmujemy decyzje, które kształtują nasze życie.


Warto go przejść świadomie, ucząc się odrzucać to, co nas nie służy, i kierować się ku temu, co naprawdę jest zgodne z naszą prawdziwą drogą. Każdy z nas ma możliwość zmiany, przekształcenia swojej ścieżki i odnalezienia wyjścia z tego labiryntu. To od nas zależy, jak będziemy reagować na napotkane trudności i jaką drogą pójdziemy. Choć ten labirynt może być trudny do przejścia, to tylko w nim mamy szansę odkryć naszą prawdziwą istotę, bo to on daje nam przestrzeń do rozwoju.

I tak jak każde doświadczenie — czy to dziecinne, czy dorosłe — jest jak elementy w tym labiryncie, którymi możemy się kierować, tak każdy z nas ma szansę znaleźć odpowiednią drogę. Wystarczy tylko w pełni zaufać sobie i mieć czystą intencję, by podążać tą drogą, która prowadzi nas do pełnego zrozumienia i wyjścia z labiryntu.

To nasza decyzja, jaką drogą pójdziemy — czy będziemy dążyć do rozwoju, czy zostaniemy tam, gdzie jesteśmy.

Tematy związane z wcześniejszymi wcieleniami, wpływem przeszłych pokoleń, a także programów podświadomości, które kierują naszymi działaniami, mają głęboki sens w kontekście duchowości. Z jednej strony pokazują, jak historia rodziny czy wcześniejsze wcielenia mogą mieć wpływ na naszą teraźniejszość, a z drugiej strony, widzimy jak ważne jest świadome podejście do życia i pracy nad sobą, by wydostać się z labiryntu i dotrzeć do miejsca zrozumienia.

Każdy wybór, który podejmujemy, wpływa na naszą drogę. Jeśli pragniemy się rozwijać, to nasze doświadczenia — nawet te trudne — stają się dla nas lekcją. W przeciwnym razie, jeśli wybieramy stagnację, możemy utknąć w pułapce własnego umysłu, a nasza nieświadomość nie pozwoli nam się uwolnić.

Niezrozumienie pewnych rzeczy jest naturalną częścią procesu dorastania, jednak to nie tylko kwestia braku wiedzy. Często nie mamy otwartości na to, co jest poza naszym codziennym postrzeganiem. Przeżycia z przeszłych żyć — naszych wcieleń — mogą wchodzić w interakcje z tym, co przeżywamy teraz.

Niezrozumienie może również wynikać z tego, że nie mamy pełnej świadomości tych interakcji, które rysują się w naszej podświadomości

Dziecięce uczucia i intuicja

Nie pamiętam twarzy osoby, która prowadziła wózek. Czy to była moja mama z jej ciepłym uśmiechem i troskliwymi rękami? Może ktoś mniej mi bliski, jak ciocia lub sąsiadka? Wiem tylko że to uczucie, jakby świat za każdym rogiem skrywał coś, co mogło mnie zarówno przerazić, jak i zachwycić. Bez względu na to, kto prowadził wózek, często popadałem w płacz.

Płakałem, ale nie dlatego, że byłem głodny czy niewygodny. Płakałem, ponieważ czułem, że coś w tym spotkaniu z innymi ludźmi było nieznane, obce — jakby w mojej duszy pojawiała się jakaś zła energia.

To uczucie było nie tylko dziecięcym lękiem. Dziś wiem, że to był znak wrażliwości, której nie potrafiłem jeszcze w pełni zrozumieć, ale która była już wtedy częścią mojej wewnętrznej intuicji — mechanizmu obronnego, który pozwalał mi wyczuwać zmiany w energii otoczenia. To, co wtedy wydawało się jedynie niepokojem, teraz rozumiem jako pierwszy krok ku głębszemu zrozumieniu tego, co niewidoczne — jakby już wtedy budziła się we mnie zdolność dostrzegania niewidocznych dla innych niuansów.

Ta dziecięca wrażliwość, choć wówczas trudna do zrozumienia, stała się kluczem do późniejszych doświadczeń. Z perspektywy dorosłego życia nauczyłem się wykorzystywać tę intuicję, dostrzegać subtelne zmiany w energii otoczenia. To, co wtedy wydawało się niepokojem, teraz rozumiem jako pierwszy krok ku zrozumieniu świata pełnego niewidocznych niuansów i intencji — tego, co niewidzialne dla większości, ale jakże realne dla tych, którzy potrafią to dostrzec.

Ochronny gest mamy i babci

Babcia, która mieszkała daleko od nas, nauczyła moją mamę pewnego ochronnego gestu, który pomagał mi nie płakać. Kiedy czułem się źle, mama brała mnie na ręce, oblizywała moje czoło, a potem spluwała — raz w lewo, raz w prawo. Gdy później mi o tym opowiadała, nie rozumiałem, dlaczego to robiła, ale dowiedziałem się, że to naprawdę mi pomagało. Jako dorosły, zajmujący się subtelnymi energiami, mogę teraz powiedzieć to, czego kiedyś nie pojmowałem: mama zdejmowała ze mnie wszelkie niepożądane myśli lub energie, które mogły pozostać po osobach zaglądających do mojego wózka.

Zachwyt, jaki wzbudzało „śliczne dziecko”, mógł — według wierzeń — pozostawiać pewien rodzaj uroku. Moja mama, dzięki wiedzy przekazanej jej przez swoją mamę, wykonywała te gesty niekoniecznie jako osoba świadoma ich duchowego znaczenia, ale z pełnym zaufaniem do rad swojej matki. I to wystarczało, by działały. Jej ciepłe dłonie, miękki głos i te rytmiczne gesty sprawiały, że uczucie niepokoju szybko ulatywało. Mój mały świat stawał się spokojniejszy, a ja zasypiałem, jakby wokół mnie powstawała niewidzialna bariera ochronna.

Dziś rozumiem, że to nie tylko matczyna opieka, ale głęboko zakorzenione praktyki energetyczne, które działały na poziomie moich zmysłów — bardziej intuicyjnie niż rozumowo. To był mechanizm ochronny, przekazywany z pokolenia na pokolenie, działający na poziomie energii, który neutralizował napięcia i blokady, o których wtedy nie miałem pojęcia.

Opowieści babci i ich znaczenie

Choć nie poznałem dobrze mojej babci, jej opowieści były jak urywki dawnego świata, pełnego tajemnic. To właśnie ona, w subtelny sposób, mogła pozostawić w naszej rodzinie ślad swojej mądrości, który przetrwał do dziś.

Czasami babcia wspominała pracę w pałacu i życie u boku dziadka, który zmarł po powrocie z wojny. Te opowieści stawały się częścią zamkniętego kręgu, w którym tajemnice zdawały się należeć tylko do niej i do mnie. Opowiadała na przykład o sytuacji, gdy razem z dziadkiem wybrali się furmanką po drewno do lasu. Dziadek, będąc zdenerwowany, zaczął używać wulgarnych słów. Choć las był im dobrze znany, w pewnym momencie nie mogli z niego wyjechać — nawet koń odmówił współpracy. Po kilku godzinach, jak opowiadała babcia, wzięła lejce w swoje ręce, uspokoiła konia i zdołała wyciszyć swojego męża. Dopiero wtedy zauważyli, że byli blisko wyjazdu z lasu.

Moc słów i energii

Babcia twierdziła, że energia, którą dziadek wytworzył swoimi słowami, stworzyła coś na kształt opętania — pewnego rodzaju energetycznego zagubienia.

Takie historie babcia opowiadała mi często, ale w tamtych latach nie analizowałem ich głębiej. Nie przypuszczałem, że używanie niecenzuralnych słów i tworzenie napięcia może prowadzić do takich sytuacji. Dziś, z perspektywy czasu, widzę w tej opowieści coś więcej — lekcję o wpływie energii i słów na nasze życie.

Wtedy myślałem, że to tylko przypadek. Dziś rozumiem, że słowa mają ogromną moc — potrafią zarówno otwierać przestrzeń, jak i ją blokować. To, co w dzieciństwie wydawało się zabobonem, teraz widzę jako mechanizm działający na poziomie energii — ochronny i intuicyjny.

Tradycje i intuicja przekazywane pokoleniowo

Z perspektywy dorosłego dostrzegam, że gesty i praktyki babci miały głębszy sens. Z czasem, pracując z energią, nauczyłem się rozpoznawać, że obyczaje przekazywane przez pokolenia nie tylko uspokajały, ale także neutralizowały blokady energetyczne. To były tradycje zakorzenione w intuicji, działające na subtelnym poziomie. Czułem to już jako dziecko, choć nie umiałem tego zrozumieć ani wyrazić słowami.

Bioenergetyka i współczesne potwierdzenia

Współczesna wiedza o bioenergetyce i radiestezji potwierdza, że takie podejścia mają rzeczywistą moc. Jako dziecko nie pojmowałem ich znaczenia, ale odczuwałem ich działanie. Było w nich coś więcej niż obrzęd — była tam czułość, głęboka intencja i miłość, które otaczały mnie jak niewidzialna tarcza ochronna.

Teraz wiem, że babcia przekazała mamie coś bezcennego — wiedzę, która sięgała głęboko do korzeni tradycji, miłości i intuicji.

Dziecięca wrażliwość i symbolika zabawek

Choć miałem zaledwie kilka lat, moje zmysły były nadzwyczaj wrażliwe. Świat wokół mnie zdawał się pełen ukrytych znaczeń, które tylko ja mogłem dostrzec.

Moje zabawki, z pozoru zwykłe przedmioty, nabierały niezwykłej mocy. Młotek przy kuchni węglowej, który często trzymałem w rękach, wydawał mi się czymś więcej niż narzędziem. Był częścią większej historii, której nie rozumiałem, ale która miała dla mnie ogromne znaczenie. Każde stuknięcie, każdy gest, wypełniały przestrzeń czymś niewidzialnym, czymś, czego wtedy nie potrafiłem jeszcze nazwać. Gdyby nie zdjęcie z tamtych lat które które jakimś cudem pozostało to bym powiedział że to żart a jednak zdjęcie wiele mówi

Zamiast prostych klocków, ja trzymałem w rękach taki mały z metalową rączką młotek — zabawkę inną niż wszystkie, ale dla mnie idealną. Jak wspominała później moja mama, opowiadając te wydarzenie, zawsze towarzyszył jej uśmiech i radość, ale nie dla mnie, gdy wówczas tego słuchałem. Przykro mi było, że mama, opowiadając tę historię z uśmiechem na ustach, nie rozumiała moich wewnętrznych potrzeb.

Cieszyła się, że bawiłem się młotkiem, wymawiając „tuk tuk”, ale dla mnie: Czy to było coś więcej niż zabawa? Młotek, choć prosty, stawał się dla mnie narzędziem łączącym świat zewnętrzny z moimi wewnętrznymi poszukiwaniami. Może był symbolem czegoś, czego nie potrafiłem jeszcze zrozumieć — poczucia mocy, kontroli, ale także tęsknoty za czymś, co miało mnie budować, rozwijać. Każde uderzenie miało dla mnie inny wymiar — jakby poprzez nie, mogłem wyrazić swoje nieuchwytne emocje, których nie rozumiałem nawet sam. Chociaż młotek był zwykłym przedmiotem, dla mnie był kluczem do zrozumienia własnych potrzeb, tęsknot i wrażeń.

Brak bliskości i potrzeby bycia zauważonym

Byłem dzieckiem o wrażliwszej naturze, pełnym wewnętrznych odczuć, których nie potrafiła dostrzec. Tak jak wiele innych matek, nie potrafiła ocenić energetycznej wartości wibracji swojego dziecka. Czułem, jak moje wewnętrzne emocje różniły się od tego, co dostrzegała moja mama, i to wprowadzało mnie w poczucie osamotnienia.

Zamiast wsparcia i zrozumienia, brakowało mi tego, co pozwalałoby mi poczuć, że jestem w pełni widziany. Moje emocje były jak niewidzialne wibracje, a ich intensywność nie była przez nikogo zauważona.

Było mi trudno zrozumieć, dlaczego jej radość była moim smutkiem. Widząc jej zadowolenie, czułem, że coś jest nie tak, że ja potrzebuję czegoś bardziej wartościowego, czegoś, co mogłoby mnie naprawdę budować. Może ten młotek miał w sobie jakąś wartość, ale w mojej świadomości brakowało mi innych, bardziej rozwijających zabawek — tych, które miały sens w oczach innych dzieci. To, że nie miałem tego, co one, dobijało mnie, a ta różnica między moimi pragnieniami a rzeczywistością stawała się coraz bardziej bolesna. Pragnąłem przedmiotów, które niosłyby ze sobą głębsze przeżycie, a nie tylko chwilową radość. Zastanawiałem się, dlaczego moje dzieciństwo wyglądało inaczej niż innych. To były moje pierwsze kroki w kierunku rozpoznawania pustki, która stawała się coraz bardziej widoczna w moim wnętrzu.

Nie zdawałem sobie sprawy, że brak typowych dziecięcych zabawek mógł w późniejszych latach wywołać pewne emocje. Czułem, że moje potrzeby nie są dostrzegane, a moje emocje nie znajdują swojego miejsca. Moje dzieciństwo miało jednak swój własny rytm i znaczenie — inne niż to, które powszechnie uważa się za „normalne”. W tym okresie nie tylko brakowało mi zabaw, które rozumiałyby inne dzieci, ale także bliskości, której nie potrafiła mi dać mama. Nie rozumiałem wtedy, że moje tęsknoty za czymś głębszym, czymś, co mogłoby zaspokoić moją wewnętrzną pustkę, były wyrazem tego, że moje energetyczne blokady nie zostały jeszcze uwolnione. Czułem, że moje potrzeby są „nieuchwytne”, co dodatkowo pogłębiało moje poczucie osamotnienia.

Symboliczne przedmioty i poszukiwanie wartości

Z czasem zaczynałem kupować różne przedmioty — czy to do zabawy, czy jakieś gadżety dla siebie.

Z początku traktowałem je jako coś fascynującego, ale z biegiem lat zaczęły one przybierać znaczenie, które było dla mnie czymś więcej niż tylko materialnym poszukiwaniem przyjemności. Każdy zakup stawał się czymś w rodzaju klucza do rozwiązania mojego wewnętrznego braku. Poczucie wartości, jakie zyskiwałem w wyniku posiadania nowych przedmiotów, było tylko chwilowe — była to radość, która szybko ustępowała miejsca kolejnej, głębszej tęsknocie. Czułem, że to, co kupuję, jest moim sposobem na wypełnienie tej pustki, którą odczuwałem od dzieciństwa. Z biegiem czasu zacząłem dostrzegać, że te przedmioty były dla mnie czymś więcej — były symbolicznymi narzędziami do rozwiązywania emocjonalnych „zagwozdek”.

Emocjonalny płacz — wyraz tęsknoty i oczyszczenia

Zarabiając drobne pieniądze i oszczędzając, kupowałem je z radością, ale za każdym razem, gdy dostawałem te nowe przedmioty, kończyło się to płaczem. Zastanawiałem się, dlaczego. A teraz wiem — płakałem, bo jako dziecko nie miałem tego, czego teraz mogłem sobie pozwolić. Te przedmioty stały się symbolem czegoś, co brakowało w moim dzieciństwie, a ich posiadanie dawało mi poczucie, że nareszcie uzupełniam pustkę. Jednak po chwili ta radość znikała, a na jej miejscu pojawiał się smutek. To był płacz, który wyrażał tęsknotę za tym, czego nie miałem, za tym, co było mi obce. Był to proces oczyszczania emocjonalnego, jakby poprzez płacz rozpuszczałem te blokady, które od dziecka nie pozwalały mi na pełne wyrażenie siebie. Był to moment, w którym coraz bardziej uświadamiałem sobie, że nie rzeczami można wypełnić pustkę — to, co się w sobie nosi, musi być odkryte i zrozumiane.

Energetyczne blokady i ich symboliczne przełamywanie

Dziś, patrząc z perspektywy dorosłego, dostrzegam, jak te uczucia były związane z energetycznymi blokadami. Zrozumiałem, że każda rzecz, którą kupowałem, była jakby symbolicznym kluczem do rozwiązania jakiejś emocjonalnej „zagwozdki”, jakby poprzez zakup tych przedmiotów „rozpuszczałem” wewnętrzne blokady. To był sposób, w jaki uświadamiałem sobie brak, który istniał we mnie od dzieciństwa, a teraz mogłem go wypełnić.

Jednak z biegiem czasu zrozumiałem, że nie da się wypełnić tej pustki rzeczami, bo prawdziwe potrzeby są głębsze, sięgają do emocji i relacji, które powinny były mnie otaczać w dzieciństwie. Przedmioty stawały się jedynie symbolem tego, czego brakowało mi w relacjach z bliskimi.

Nie zdawałem sobie sprawy, jak ta symbolika oddziaływuje w naszej przestrzeni. Z jednej strony, gdy brakuje jej, a z drugiej strony, gdy jest jej nadmiar.

Gdy byłem małym chłopcem, całe niebo było na wyciągnięcie ręki, a miłość matki była czymś, czego nie dało się zobaczyć, lecz czuć głęboko w sercu.

Jednak w tej spokojnej przestrzeni zdarzały się też słowa, które nie pasowały do tej atmosfery.

Mama, z troską na twarzy, mówiła: „Nie pij wody po jedzeniu, bo cię brzuch rozboli i będziesz musiał latać do toalety.”

Programowanie ciała i emocjonalne konsekwencje słów

Nie rozumiałem wtedy, jak te słowa mogły wywołać w moim ciele zmiany i konsekwencje. Powtarzane w różnych momentach, stawały się niczym zaklęcie, które układało się w umyśle jak nieznana tajemnica. Z biegiem czasu, te słowa zaczęły kształtować nie tylko myśli, ale i ciało.

Dziś rozumiem, że ta nadopiekuńczość mamy, wyrażona z troską na twarzy, była niczym program, który zapisał się w mojej pamięci i ciele. Byłem dzieckiem wrażliwym, więc te słowa miały na mnie silny wpływ. Faktycznie, po zjedzeniu nawet lekkim zdenerwowaniu, wypicie choćby łyka wody powodowało bóle brzucha i konieczność częstego korzystania z toalety.

Niewidzialna siła i strach zakorzeniony w ciele

Choć miałem już wiele lat, po każdym posiłku, kiedy sięgałem po szklankę wody, czułem, jakby jakaś niewidzialna siła mówiła: Nie rób tego, to się źle skończy. Czułem, jak coś we wnętrzu, nie do końca zrozumiałego, ale bardzo realnego, zaczyna działać. Każdy łyk wody wydawał się niosącym w sobie strach — strach przed czymś, czego tak naprawdę nie potrafiłem określić, ale co wpisało się w życie. Choć mama mówiła prawdopodobnie te słowa z miłości, by chronić, by zapobiec, ich echo zagnieździło się w ciele. Tam, w cichym zakątku mojego istnienia, zaczęły rosnąć niewidzialne korzenie. Z biegiem lat, rozwinęły się w przekonania, które stały się moją częścią.

Słowa jako metafora i klucze do emocjonalnych labiryntów

I tak, jako dorastający chłopiec, zauważyłem, że każda woda, którą piłem, niosła ze sobą nie tylko orzeźwienie, ale też dziwną niepewność, jakby woda miała w sobie jakiś niepokój, który przypominał tamte dziecięce słowa.

To nie była tylko woda. To była metafora wszystkich słów, które były wypowiadane w dobrej wierze, lecz nosiły w sobie ciężar, który nie zawsze był widoczny. Były jak klucze, które otwierały drzwi do emocjonalnych labiryntów, w których błąkałem się przez lata. Dopiero teraz, w procesie odkrywania siebie, zacząłem dostrzegać ten związek.

Moc słów i ich nieoczekiwane skutki

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75 11
drukowana A5
za 36.42