E-book
14.7
drukowana A5
71.87
drukowana A5
Kolorowa
107.26
W czepku urodzona

Bezpłatny fragment - W czepku urodzona


5
Objętość:
482 str.
ISBN:
978-83-8189-613-9
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 71.87
drukowana A5
Kolorowa
za 107.26

***

W tej książce

przekazuję kawałek mojej przeszłości,

to był bardzo ważny okres mojego życia

mogłam go ponownie otworzyć…

ale już nie dla wszystkich.

Patrzę wstecz i widzę Cię Barbaro

jak zbierałyśmy kwiatki w zbożach…

Twoje oczy wyglądały jak te chabry

i czuję jeszcze Twoje opiekuńcze serce,

Ty cały czas przy mnie jesteś.

I Ty Ewo Wiktorio,

która byłaś ze mną w najtrudniejszych chwilach,

Ty mi podałaś rękę w dniach wielkiej udręki…

wzmacniałaś moją duszę, leczyłaś moje serce,

wszystkie Twoje słowa, które mi przekazałaś

wypełniły się i z biegiem czasu nabrały sensu.

Dziękuję za Twoje serce i bezinteresowność.

Już obie odpłynęłyście do krainy z bajki…

a ja ciągle doprawiam sobie skrzydła.

Dziękuję Wam moje Anioły…

bije w nas jedno serce

i gdziekolwiek teraz jesteście

nasza przyjaźń nie jest utracona.

Motto

Kapryśny wiatr targa zapomnienia welon

zasłonę kryjącą marzenia

dusza wędruje za nią

widzi cienie upadłego dnia

trzymają ją niczym niewolnika w swoich garściach

dzwoni jakiś dzwonek w oddali

…rozpalaj ogień

zjednocz w idealną całość duszę i ciało

zatrzymaj myśl na jawie

niech pieśń za pieśnią powstaje

ożywają martwe nadzieje

opuściłaś swoją gwiazdę jako nasienie

wracasz jako piękny kwiat…

Wstęp

W swojej książce podobnie jak w życiu często zadaję sobie pytanie:

— Czemu przede mną zostało tyle zakryte?

— Dlaczego patrzyłam na świat jakby zza zasłony?

— Dlaczego była przede mną izolowana mistyczna przestrzeń?


Kiedy wreszcie odkryłam ten mistyczny świat, nie znałam podstawowych pojęć związanych z tym światem… ja osoba, która lubiła wszystko, co niezwykłe, ukryte, tajemne… okazałam się w tych sprawach kompletnym laikiem. Odpowiedź na to pytanie dostałam już po napisaniu tej książki, nawet te informacje były przede mną zakryte… i co jeszcze?


Od samego początku byłam ukrywana przed światem, miałam nawet zawoalowane narodziny… urodziłam się w czepku (welonie) na głowie. Znaczy dziecko rodzi się z owodniami lub z woreczkiem owodniowym wokół głowy, lub całego ciała. Jest to worek z wodą, w którym dziecko przebywa. Kiedy rodzi się w worku owodniowym nie grozi mu utonięcie lub inne zagrożenie kiedy przechodzi przez pochwę matki. Dziecko ma zakrytą buzię i dopóki łożysko jest nienaruszone czerpie z niego tlen i nic złego nie może mu się stać. Takie porody są bardzo rzadkie, dzieje się to kiedy matka rodzi sama albo pod opieką położnej, kiedy dziecko przychodzi na świat naturalnie. W dzisiejszym świecie, szczególnie w szpitalach przebijany jest worek owodniowy, rodzące się dziecko jest go pozbawione, prawie natychmiast dziecko odcina się także od pępowiny.


Matki porodów lotosowych nie odcinają swoim dzieciom pępowiny, czekają do czasu jej samoistnego odpadnięcia, co pozwala dziecku bezpieczniej wejść w zewnętrzne życie.


Natomiast o roli owodni (czepka, welonu) matki nadal mało wiedzą… albo w ogóle. A jest to tak samo ważne w życiu dziecka, jak pępowina i łożysko. Mówi się, że jest to duchowa skóra.


Dziecko urodzone w czepku, z welonem na buzi jest dzieckiem specjalnym, zostało obdarzone drugim spojrzeniem. Wiele kultur na świecie uważa, że takie dziecko jest „Królem Prawia” i ma swoje specjalne moce i wrodzoną mądrość. Posiada zwiększone zdolności intuicyjne, psychiczne, czyta aurę, widzi duchy, jest naturalnym uzdrowicielem, szczególnie uzdrawiając przez nakładanie rąk. Ich celem jest służenie ludzkości, mają zdolności przywódcze. Grupy buddyjskie szukają takiego chłopca jako przyszłego Dalai Lamę. Natomiast w średniowieczu takim dzieciom nie było łatwo… te, które zostały odkryte przez świętą inkwizycję płonęły na stosach jako zło tego świata, czarownice, niszczono je bezlitośnie. Do tej pory można znaleźć na ten temat zapiski. Według starych tradycji te w czepku narodzone przeprowadzały ludzi do zrozumienia siebie i świata, w którym żyjemy. Mają zdolności chronienia przed złem. Narodziny w czepku, welonie są oznaką specjalnego przeznaczenia do wielkich rzeczy.


Wiedziałam od mojej mamy, że urodziłam się w czepku… i nikt prócz mojej mamy nie był świadkiem moich narodzin, kiedy ojciec pobiegł po posiłki, już za 5 minut wyważyłam bramę na ten świat. Byłam pierwszym dzieckiem, a urodziłam się ekspresem… tak mi się śpieszyło na ten świat… moja mama nawet nie umiała mi tego welonu z główki zdjąć tym bardziej odciąć pępowiny… również urodziłam się ze znakiem ognia na ciele wielkości małej dłoni. I tak wyposażona w hełm na głowie i z pępowiną przy sobie czekałyśmy obie z mamą na te posiłki. Przyszły za jakiś czas.


Później w życiu mama często do mnie mówiła:

— Córko będziesz szczęśliwa, bo się w czepku urodziłaś… tak z reguły ludzie postrzegają narodziny w czepku.


Kiedy mijały lata i tego mojego szczęścia z żadnej strony nie było widać… droczyłam się z moją mamą, że pewnie czepek był dziurawy… jak widać to moje szczęście miało zupełnie inne oblicze i nie było z tego świata… tak mi się tu śpieszyło… ale ten świat mnie nie kochał.


Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką odwiedzała mnie moja gwiezdna rodzina, często widziałam piękne oblicza świetlistych postaci, cieszyłam się, kiedy mnie odwiedzali… później gdzieś się podziali… a mnie ponownie przykryli zasłoną zapomnienia… na tak długo… i jaki był tego cel, że odnalazłam go na tym kontynencie, tu nad Wielką Wodą?


I kiedy ją wreszcie rozpuściłam, ten mój welon, trudno mi samej uwierzyć, co tam za nim odkryłam.

Los rozdał karty
Rozdział 1

Nowy dzień, nowy świat i ten wiatr

który zna tajemnicę obu światów

szeptał ci

nigdy się nie poddawaj…

Z perspektywy czasu przyglądam się własnemu życiu, które spłatało mi potężnego figla, nawet nie śniłam jaki mi scenariusz napisze już w chwili kiedy wydawało się, że mam w miarę wszystko poustawiane na swoim miejscu.


Żyjąc na tym świecie nigdy nie masz gwarancji co ci jutro przyniesie, co ma życie dla ciebie w swoim zanadrzu. A to moje było takie proste, nic szczególnego się nie działo, dopóki moje przeznaczenie nie wmieszało się do niego…


W roku 1987 opuściłam Polskę. Wyjechałam na jeden miesiąc z myślą o wakacjach, w trójkę wybraliśmy się do Grecji i wszystko było dokładnie zaplanowane, dopięte na ostatni guzik. Niestety, mój los zgotował mi wielką niespodziankę, ciężką i trudną, poprzestawiał na mojej drodze wszystkie drogowskazy i nie sposób było wrócić ponownie do mojego domu. Musiałam znaleźć nowe rozwiązania, nową drogę życia już do innego domu i poświęcić wiele. W dodatku nikt mi nie wierzył, że to nie był mój świadomy wybór. Nawet moja rodzona matka czyniła mi wymówki, nie wierzyła mi. I ja nie zdawałam sobie z tego sprawy, że wchodziłam już na stopnie innego wymiaru, który jeszcze skrywał się przede mną, ale to był już nowy początek… a tam gdzieś czekały na mnie jeszcze inne ukryte wrota… do nowego świata, a ten stary już zamykał się za mną na zawsze.


W październiku 87 również nie wiedziałam, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ważniejsze wydarzenia mojego życia, które miały dopiero zaistnieć będą również kosmicznymi wydarzeniami znamiennymi dla całego świata. Wszechświat miał już dla nas wszystkich plan i najwyraźniej stawiał w naszej ziemskiej rzeczywistości własne filary i zawieszał na nich własne mosty. Przesuwał nas jak figury na szachownicy, trwała masowa emigracja i powoli zaczynał się nasz wielki turniej… turniej o bardziej rozległą ludzką wizję niż tylko o to jedno ludzkie życie…. ale o naszą duszę już w innym wymiarze życia.


A moje przeznaczenie popchnęło mnie do Epidauros, uroczej miejscowości na Peloponezie, gdzie urodził się syn Apollina, słynny uzdrowiciel Asklepios, który uchodzi za boga medycyny w starożytnej Grecji. Różdżka Asklepiosa, laska opleciona wężem pozostaje do dziś symbolem medycyny, symbol odradzającej się siły żywotnej. To w tym miejscu, gdzie było największe słynne centrum uzdrawiania, zaczęłam swoją przygodę z Grecją. Dlaczego właśnie w tym miejscu, czy to przypadek?


W listopadzie 1987 roku musiałam wracać do pracy, niestety mijały miesiące a ja byłam ciągle uwięziona w Grecji a szanse na mój powrót z każdym dniem kurczyły się. Zawsze coś stawało na przeszkodzie kiedy tylko planowałam powrót do Polski.


Od tej pory przez długie pięć lat wszystko co się zaczęło objawiać w moim życiu najczęściej wydarzało się spontanicznie. Byłam bardziej nastawiona na przetrwanie, toteż ignorowałam wszystkie kręcące się wokół mnie znaki, symbole, sny… dane, które płynęły ze strony mojej intuicji i pokazywały mi inną prawdę. A może właśnie tak miało być?


Tkwiłam mocno w przeszłości, w świecie, który już nigdy do mnie nie wrócił. Nic dziwnego, że i teraźniejszość sprawiała mi wielkie trudności. Ale w końcu nadszedł ten dzień, zerwałam z przeszłością i zaczęłam działać w teraźniejszości, zresztą nie miałam innego wyboru. I z hasłem na ustach — co ma być to będzie, rozpoczynałam każdy nowy dzień. Od tej pory dużo rzeczy zaczęło napływać do mnie nieoczekiwanie, niektóre poruszały mną głęboko, często musiałam włączać wszystkie swoje ochronne mechanizmy, innym razem zalewałam wszystko humorem, aby zamaskować dramat danej chwili… bo znowu straciłam pracę… znowu nie miałam dachu nad głową i spałam u kogoś kątem na podłodze. Nie była to tylko moja niezdarność, tylko samo życie, jakie przeżywa większość emigrantów. Kto przeszedł tą drogę wie, o czym piszę, kto jej nie przeszedł nigdy nie zrozumie.


Znacznie później zrozumiałam, że tak się też dzieje kiedy łamiemy to co stare i to podświadomość podsyła nam przerażające wizje przyszłości. Nasze ego walczy o starą pozycję, a nasz los w pocie czoła blokuje stare drogi, ponieważ miał już o nas proroczy sen… o naszym nowym życiu, które zawieszone jest między filarami nieba, o naszej przyszłości, która pragnie być przebudzona.


W końcu przyszedł dzień, w którym pod namową mojej przyjaciółki mieszkającej w Toronto podjęłam decyzje o emigracji do Kanady. Nie była to łatwa decyzja, czułam się niepewnie, wręcz obco kiedy myślałam o tym nowym kontynencie, to było wielkie ryzyko. Tajemnicze miejsce, podejmowanie nowych wyzwań, no i odwaga, którą trzeba było mieć by zrobić ten wielki krok do przodu, tym razem był to skok za wielką wodę. Ciężko też było odsunąć ten stary świat, tak go po prostu skreślić i zmienić w jednej chwili całą swoją rzeczywistość. Jednak zebrałam siły i odważyłam się… ale i tu przyszła mi z pomocą moja spontaniczna natura… i ten przekrętny los, który zablokował mi powrót do Polski. Postawił na mojej drodze człowieka, który mnie popchnął w tym przeciwnym kierunku. Był tym łącznikiem między dwoma światami, wszedł w moje życie zaledwie na kilka dni i jak się znikąd pojawił tak samo zniknął… kiedy wypełnił swoją misję, przestawił tylko moją zwrotnicę i jego przeznaczenie pognało go w jego kierunku. Już więcej nie spotkaliśmy się. A my szukamy aniołów w niebie a one żyją obok nas. Jeśli jest nam coś przeznaczone to nas wszędzie dosięgnie ta fala przeznaczenia i da nam tą siłę, która przebije każdy mur.


Od tego dnia mój los zaczął darzyć mnie większymi łaskami. Powoli usuwałam swoje przeszkody, skończyły się problemy z pracą, finansami, mieszkaniem i planowałam już nowe życie.


Pierwsze co mnie męczyło, to ściągnąć syna z Polski. To był wielki bój, trwał prawie 2 lata. Spotkaliśmy się w kwietniu 1989 roku na Pireusie, przypłynął statkiem z Odessy. Przeszło pięć lat przyszło mi żyć w Atenach, gdzie spędziłam cudowny czas, jak do tej pory mawiam, miałam przeszło pięć lat wakacji, chociaż nie było łatwo i trzeba było pracować na własne utrzymanie… i oszczędzać na wyjazd. Ale było mi raźniej, miałam przy sobie syna.


14 grudnia 1992 roku wylądowałam na lotnisku w Toronto, mój syn dołączył do mnie 6 tygodni później. Zaczął się nasz nowy rozdział życia, tym razem na amerykańskim kontynencie.


Minęło jeszcze wiele lat zanim zrozumiałam, że w roku 1987 zakończył się dla mnie stary cykl, a w nim domknęły się moje stare wizje i marzenia. Wszystko inne zostało anulowane, otworzyły się wrota do nowego świata. Nie było już odwołania, przekroczyłam granice nowej rzeczywistości. W związku z tym nagłym przemeblowaniem mojego życia nastąpiło już wiele zamieszania w Grecji. Nie rozumiałam co się dzieje, czemu jestem zablokowana, czułam się jak w pułapce, ktoś mnie złapał w sieci, toteż byłam rozdarta i wzburzona, na wszystko co się działo reagowałam mocno emocjonalnie, chciałam wrócić pod swoje niebo, do Polski, tam został mój syn, moja rodzina, miałam poczucie winy, że ich zostawiłam… ale moje przeznaczenie było nieubłagane i wcale nie dbało o moje uczucia.


Rok 1987 zwany Harmonijną Konwergencją wyznaczył mi nowe, zupełnie obce obowiązki, wprowadził w moje życie trudne testy i muszę przyznać, doświadczył mnie wyjątkowo okrutnie. W roku 1987 doświadczyłam sporo cierpienia, to był burzliwy okres, ale jakże to wszystko było maleńkie do tego, co miało nastąpić 13 lat później już w Kanadzie. Tam gdzie objawił mi się Wielki Duch Indian i długo patrzył na mnie wnikliwie, oglądał mnie w milczeniu jako Pan tej Ziemi, nieco później zaczęły napływać do mnie różnorodne symbole, niby takie nic nie znaczące: orle pióra, łapacze snów, muszle, kamienie szlachetne, biała szałwia, książki o ziołach amerykańskich. Duch tej Ziemi tak powoli odsłaniał przede mną tajemnice swoich przodków, takimi narzędziami budził we mnie inne zmysły, które wyzwalały w moim ciele potężną falę przemian. Tu na tym kontynencie Matka Ziemia połączyła mnie z innymi swoimi dziećmi, kosmicznymi wędrownikami jak my wszyscy. Nie tylko z Indianami… prawidłowych wdechów i wydechów uczyli mnie Chińczycy, medytacji Hindusi, piękno natury pokazali Kanadyjczycy, jak bawić się falami wody z delfinami Meksykanie, jak odliczać czas, jak przywołać uniwersalną mądrość Majowie. Patrzyłam na ludzi inaczej i odkrywałam świat na nowo. I lubiłam ten nowy świat pełen różnorodności. Wnosił we mnie tyle nowego.


Każdy na tym świecie ma coś do zaprezentowania w co obdarzyła go wewnętrzna mądrość. I nie ignorujmy tego, bo ta mądrość doprowadzi każdego z nas do cennej odpowiedzi — kim ja jestem i czego tu szukam na tej ziemi.


Nie można powiedzieć, że lata spędzone w Grecji w oczekiwaniu na wyjazd do Kanady były zmarnowane. Grecy nauczyli mnie cierpliwości, jak zwolnić tempo życia… że życie człowieka to nie tylko praca, ale i również odpoczynek, zabawa, taniec, radość… i jednej wielkiej rzeczy; cokolwiek by się w życiu działo a ja nie mam możliwości na tą rzecz wpłynąć, oddać to w ręce Boga i nie martwić się. Wielokrotnie na własnej skórze przekonałam się jak cenna to była lekcja. Z perspektywy czasu zdałam sobie sprawę jeszcze z innej rzeczy, to w Grecji moje wibracje osiągnęły wyższe pasmo częstotliwości, to tam zaczął się mój trudny proces transformacji, miałam dziwne bóle serca, jakby ktoś przebijał mnie nożem. To był silny ból, paraliżował mnie i wywoływał paniczny strach lecz moja intuicja mi podpowiada, że moje ciało było zakodowane na ważne przekazy już od urodzenia.


W Grecji uczyłam się mowy Światła… to tam formowały się w moim ciele nowe siły, tym razem duchowe. Odkryłam to dużo później w Vancouver, kiedy przeglądałam zdjęcia z tamtego okresu. Na wielu z nich stoi przy mnie tajemniczy słup białego światła. Bez wątpienia tam zaczynała się moja duchowa ścieżka a pewnie jeszcze wcześniej, w Polsce, gdzie toczyłam nieustanny bój z dziwną chorobą, która mnie wiecznie nawiedzała i najczęściej sama się leczyła. Polscy lekarze leczyli moje nerki, lecz kanadyjscy obalili tą diagnozę. Uznali moje nerki za zdrowe.


W roku 1992 historia znowu się powtórzyła, rozstawałam się z krajem, który lubiłam, z wieloma przyjaciółmi, pamiątkami, a nawet z osobistymi poglądami, przyjęłam nowe zupełnie obce mi wzorce i wszystko co stare musiałam dostosować do nowego życia. I wcale mi się to nie podobało, to nie był mój świat, brakowało mi tu tej greckiej wolności.


Dochodziły mnie informacje z mojego starego świata, który też na starym lądzie kruszył się i walił. Zmiany zachodzące w Polsce nie były łaskawe dla Polaków. Upadek komuny, życie po nowemu… też nie łatwe, wielu ludziom przysporzyło cierpienia i chorób. Tak sobie nieraz myślałam, że moje emigracja na greckiej ziemi była dla mnie wielką opacznością, zaoszczędziłam sobie wiele frustracji i bolesnych przemian… chociaż zafundowałam sobie wiele nowych traum. Wszystkie nowe zmiany wyłaniają gwałtowne emocje, nie można przejść obok nich, ot tak po prostu i nie dać się wciągnąć w tą życiową grę.


Ale ja w swoim nowym życiu stałam się podróżnikiem i odkrywcą i to była doskonała ucieczka przed różnymi stresami. Musiałam zarabiać na życie, lecz każdą wolną chwilę poświęcałam podróżom albo włóczęgom po archajach Aten, które dawały mi nową chęć do działania i siłę do przetrwania. Szukałam spokoju poprzez ruch, zwiedzanie starożytnych ruin, poświęciłam każdą wolną chwilę przyrodzie, korzystałam ile się dało z greckich mórz, podróżowałam po wyspach… ciągle byłam w ruchu. Trzeba przyznać, że w tym czasie czułam się naprawdę bosko… byłam wolna jak ptak. Nieważne, że dźwigałam ciężki plecak, że spałam na piaszczystej plaży, myłam się w słonej wodzie, ale oddychałem świeżym powietrzem. Moje myśli płynęły spokojnie, bo ja tak po grecku — wszystko miałam w nosie. Z jednej strony zmagałam się w walce o przetrwanie, ale równocześnie doświadczałam wolności i radości serca.


W roku 1992 nastąpił kosmiczny zwrot czasu, wszystko zaczęło wracać na właściwe miejsce. Lecz od tamtej pory już nic nie miało być takie samo, galaktyczny zew wzywał nas wszystkich do Domu. I ja w tym roku podążyłam ku nowemu. Nowa ziemia, nowi ludzie i nowe wyzwania. Wszechświat ponownie zablokował mnie nie wiedzieć z jakiego powodu na długie pięć lat na greckiej ziemi, podobnie jak w roku 1987 nie mogłam wykonać żadnego manewru, aby nasz wyjazd do Kanady przyśpieszyć. A to czekałam na syna, a kiedy już dołączył do mnie wynikały inne problemy. Widocznie musiałam poczekać na swoją kosmiczną falę… moje energia była potrzebna w innym miejscu… powiedziałabym więcej, Wszechświat nie robi małpich ruchów, wszystko jest starannie zaprogramowane. Przyszedł nasz czas i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znaleźliśmy się w Kanadzie, rzeczy działy się same bez większego naszego udziału.


Minęło sporo lat zanim zdołałam się zakorzenić na tym nowym lądzie. Praca, szkoła, kilka lat kieratu. Wszystkie marzenia i pragnienia pomimo najlepszych zasiewów nigdy się nie wypełniły. Samoistnie rodziło się coś nowego, i wcale to nie było gorsze, tylko inne. A nawet myślałam, że według mojego planu wyglądało by to beznadziejnie. Toronto nie było miejscem moich pragnień, już po roku byłam w Vancouver, na zachodnim wybrzeżu Kanady. Była to dla mnie bardzo dobra zmiana. Szybko się zaaklimatyzowałam wśród nowych ludzi. Wielkie kanadyjskie przestrzenie rzucały mi nowe wyzwania. Piękno tej ziemi rozpuściło we mnie wszelakie granice, dużo wody, góry i wspaniała przyroda.


W roku 1997 wyraźnie poczułam, że coś się we mnie zmienia. Było to dziwne zmęczenie ciała, moje oczy zrobiły się niezwykle wrażliwe na światło. Coś się działo z moją skórą, nawet delikatne ubranie jej zawadzało. Pojawiły się nocami dziwne bóle głowy. Czułam po lewej stronie czoła niepokojący dziwny impuls i potężne pieczenie. Nie mogłam tego wyjaśnić w medyczny sposób. W tym samym czasie w moje wymiary weszły białe światła. Odwiedzały mnie prawie codziennie i stały się moją wielką życiową zagadką. Bałam się komukolwiek o tym mówić, by mnie nie uznano za nawiedzoną wariatkę. Miałam dość zawężone pojęcie o paranormalnym świecie, o skrytych we mnie możliwościach, nie potrafiłam dać racjonalnej odpowiedzi na to wszystko, co się wokół mnie działo. Dzisiaj wiem, rozpoczęłam wówczas podróż do mojego domu w Gwiazdach. Moje świetliste nasienie zaczęło kiełkować.


Kiedy świetliste ziarno zaczyna się aktywować potrzebna jest nowa siła. Człowiek zaczyna odczuwać wielką samotność, wydaje mu się, że nawet Bóg go opuścił. Prowadzi z własną duszą niekończące się rozmowy, wydobywa z swojego serca wielkie wątpliwości. Zaczynają budzić się wewnętrzne sny, zapachy, inne kolory, wyzwalają się silne uczucia, rodzi się mistyczne dziecko. Jakże jest to inne macierzyństwo, jakże inne przyświecają mu cele.


I ja w tamtym okresie bawiłam się kolorami, zawsze uwielbiałam kolorowe ubrania, koraliki i inną biżuterię w różnych kombinacjach, tworzyłam wymyślne wnętrza, od dziecka byłam bardzo kreatywna… lubiłam rysować, szyłam swoje ubrania, robiłam sweterki na drutach, haftowałam, hodowałam kwiaty. Moja głowa była pełna pomysłów… wokół mnie musiało być kolorowo i wesoło…. i tak to już zostało…. tylko kolory i pomysły się zmieniają. Moja natura to już było takie moje mistyczne dziecko…. jeszcze kapryśne, lubiące zabawy lecz gdzieś tam w środku zdradzało swój specyficzny charakter.


Ale mistyczne dziecko rodzi się w wielkiej męce, wyskakuje z serca niewinne i pełne ufności, gotowe jest wszystko przyjąć i porwać do tańca, otwiera drogę do dawno zapomnianych marzeń lecz życie robi mu głębokie cięcia…. jak mnie onego czasu moja mama, nie pozwoliła kontynuować nauki w szkole artystycznej… jakaż czułam się wówczas nieszczęśliwa.


Mistyczne dziecko z początku myśli, że świat jest taki piękny, nigdy nam się nie przeciwstawi… towarzyszy mu zachwyt i błoga szczęśliwość malująca się na twarzy… i ja myślałam, że cały świat ze mną zatańczy, nigdy nie utracę tej dziecięcej wrażliwości… i będę szczęśliwa na zawsze.


Niestety, życie pisze inny scenariusz. Wspinasz się swoją nową ścieżką, biegniesz za swoim mistycznym dzieckiem, a świat cię nie rozumie, często rzuci w ciebie piorunem i porazi wisielczym humorem. Nieraz sobie z ciebie zażartuje i negatywnie oceni prawdę, która leży w twoim sercu. Jedni będą chcieli cię ośmieszyć, inni zezłościć, twoje mistyczne dziecko zostanie zranione. Pierzcha radość i szczęśliwość. Ogarnie cię wielka pustka. Właśnie w tej pustce szykuje się nieziemskie szczęście, budzi się w twoim sercu nowa pieśń, żywy kolor i światło bijące prosto z gwiazd. Przeniknie twoje ciało, zachwyci, nasączy cię dziwną tajemnicą… a ty masz tylko przyjąć to światło chociaż trudno ci zrozumieć, co ono od ciebie chce. Tak jak te moje światło, które nagle weszły w moje życie. A żeby było jeszcze ciekawiej, w tym samym czasie zamieszkał pod moim dachem gołąbek. Wchodził bez zaproszenia do mieszkania i przysiadał sobie na mojej kanapie, nie było w nim żadnego strachu.


Toczy się życie wokoło, wydaje się takie normalne a tam gotują się w tobie wielkie przemiany, poczujesz mocno ten złoty promień światła, który wypełni wspaniałymi formami twoją duszę. Wielkie alchemiczne dzieło zamieniające węgiel w złoto wprowadzi cię w cudowny boski rytm. Dopiero wówczas ujrzysz jakie w naszym ciele potrafią dziać się cuda. Ale co ty o tym wiesz?


Pierwsze zmiany DNA uwolnią skumulowane toksyny, usuną karmę. Toksyny nie będą usunięte szybko, ten proces odbywa się warstwowo w ciele fizycznym, emocjonalnym, mentalnym i duchowym. W tym samym czasie zachodzą zmiany w mózgu. Człowiek posiada dwie półkule mózgowe, każda z nich ma inne funkcje. Przysadka mózgowa i szyszynka stają się bardziej aktywne. Od tej pory te dwa gruczoły będą się powiększać. Podczas zmian w przysadce i szyszynce zmienia się chemia w mózgu i mózg zaczyna produkować większe ilości synaps (nośniki biologiczne pamięci). Informacje w mózgu są przesyłane pomiędzy neuronami poprzez synapsy.


Synapsy — ich liczba i rozmieszczenie zmieniają się do późnej starości. Sprzyja im aktywność ruchowa i wpływ regularnych ćwiczeń nawet przy ciężkich chorobach… ale to wszystko czyni światło. Również u niewidomych w mózgu są bardziej rozwinięte synapsy (odbierają świat palcami rąk). Pobudzając synapsy wyzwala się w nich produkcję enzymów, które aktywują geny kodujące białka i utrwalają połączenia między komórkami nerwowymi. Kiedy jest produkowane więcej synaps w mózgu, wówczas wzrastają impulsy, które otwierają nasze duchowe wnętrze. Cały ten proces spowodowany jest wnikaniem w ciało nowej fali światła. I to nie jest prawdą, że nasz mózg w późniejszym wieku nie może się zregenerować, robi to nawet w późnej starości, trzeba tylko dać mu odpowiedni budulec, a tym najcenniejszym jest światło.


I taki mamy czas, dostajemy z Nieba czarodziejski podarunek, a ten uszlachetnia nas. Przenika nasze oczy, nasze wewnętrzne wymiary, zmieniamy nasze szaty na świetliste i płyniemy w przyszłość.


Nadchodząca wibracja światła jest bardzo silna, Ziemia jeszcze takiej nie miała, więc musimy się liczyć, że nasza transformacja może przebiegać bardzo dramatycznie. Czym więcej przyjmiemy światła tym bardziej będziemy cierpieć, ponieważ nasze obecne ziemskie ciało nie jest gotowe na przyjęcie takiego elektrycznego ładunku.


W obecnym czasie boskie bramy będzie otwierać kobieta. Kobiety dźwigają w sobie potężną siłę i przyszłość świetlistej ewolucji leży w ich rękach. Kobieta jest opiekunką energii, ma w sobie głębokie zrozumienie i współczucie dla innych. Kobieta jest strażniczką płomienia.


To dzięki kobietom nasza Ziemia zrobi potężny skok kwantowy. To one podjęły się tego zadania, ponieważ są wystarczająco silne, aby przyjąć na siebie te potężne wibracje, które płyną przez ich ziemskie ciało na naszą planetę. To one są tymi filarami Światła, które wniosą na ziemię równowagę, harmonie, miłość i Prawdę.


Dzisiejsze kobiety odzyskują moc, która jest im od zawsze dana. I nie chodzi tu o dominację nad mężczyzną, jak to oni zrobili kobietom, w ten sposób zakłócając Uniwersalne Prawa. Musimy przywrócić równowagę i harmonię całej Matce Ziemi. W tej dziedzinie mężczyzna–kobieta nie może być dominacji jednego nad drugim. To dwa podstawowe aspekty całego naszego życia: Yang i Yin i jedno bez drugiego istnieć nie może. Jeśli człowiek zakłóca tą równowagę zaburza całe życie na Ziemi. Czas aby ludzkość to zrozumiała i wzięła sobie mocno do serca, że równowaga Yang i Yin jest potężną energią, która tworzy nowe życie.


Toteż panowie szanujcie kobiety… bo daleko bez nich nie zajedziecie… kobiety szanujcie mężczyzn, koniec konkurencji, rozpoczynamy epokę partnerstwa. Obie strony muszą wiedzieć, co do ich obowiązków należy, inaczej nie połączymy tych dwóch światów: widzialnego i niewidzialnego.


Żyjemy w przełomowych czasach, wszystkie nadchodzące dni mogą okazać się dość szokujące. W roku 1987 rozpoczął się okres odbudowy zerwanego ogniwa między człowiekiem i Bogiem.


Osobiście już poczułam na własnej skórze, że ciało fizyczne jest odbiornikiem wszystkich kosmicznych sygnałów. Bez niego nic by w nas nie zaistniało. I tą wiedzę chcę ludziom przekazać… wiedzę, jaka siła życia mieszka w człowieku, nawet w takiej jedwabnej komnacie jaką jest kobieta. Wydaje się być delikatną, kruchą porcelaną, a tam mieszka olbrzymia moc. Kobieta to nie gwiezdny pył, który wiatr rozgoni na 4 strony świata, to potężny filar Światła i ileż potrafi znieść, aby nieść nasze prawdziwe przeznaczenie. Toteż nie wiem czy to przypadek, że taką wiotką i słabą istotę jaką ja byłam od dziecka (i nadal jestem) w Grecji zwano Wichurą, inny mój przydomek to Wicha (wianek) co jest przeciwnym biegunem tej zawieruchy. Tak postrzegano moje dwa bieguny, z którymi przyszło mi żyć w jednym ciele.


Ważne jest aby wiedzieć, że rozwój duszy odbywa się przy Boskiej pomocy, czyli tego Źródła Wszelkiego Stworzenia. Jeśli chcemy ogarnąć naszym rozumem Mądrość Wszechświata musimy zdać sobie sprawę z naszego pochodzenia.


Moje serce było rozdarte

między jedną i drugą krainą

przeznaczenie nas rozdzieliło

i czai się w ukryciu…

jakby coś nowego knuło

a ja pośród tego gęstego boru

nad tą Wielką Wodą

tak naiwnie patrzę na to życie…

kto by to pomyślał

że będę musiała jeszcze kuć

swój kamień filozoficzny…

Moje „Być albo nie być”
Rozdział 2

Nie widzisz końca rozpaczy

— zawołaj donośnym głosem

wstrząśnij górami

niech się rozlegnie echo nad równinami

przeszłość, teraźniejszość, przyszłość

przewróć całe swoje życie…

Często czytamy i słuchamy relacji innych ludzi jakie piękne doświadczenia może mieć człowiek, który poświęca dużo czasu na medytację i swój rozwój duchowy.


Rozwój duchowy człowieka pomimo, że tyle się o nim dzisiaj mówi w świecie pozostaje nadal wielką tajemnicą… i nadal okryta jest sekretnym płaszczem sama dusza człowieka. Jedni uważają, że w całym tym duchowym procesie bierze udział tylko ta niewidzialna sfera, że idzie to gładko i bezszelestnie, ale coraz częściej lekarze i naukowcy, jak również sam doświadczający człowiek rozpoznają, że ten proces pociąga za sobą całe ciało fizyczne. Coraz więcej psychiatrów zaczyna obserwować to zjawisko. Notują także bardzo dziwne dotąd nieznane symptomy w ludzkim ciele, które źle diagnozują, nie umieją pomoc. I więcej z tego dodatkowych problemów niż pożytku. Podczas tego procesu taki człowiek przeżywa wiele dziwnych i nadal niewyjaśnionych zagadek, a jeszcze jak trafi na niewłaściwego lekarza, ten może zapuszkować go w psychiatryku.


Zarówno energia fizyczna jak i duchowa są potrzebne, aby wydźwignąć człowieka na jego wyżyny. Przychodzi taki dzień, że nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie sprawy z istnienia jakiejkolwiek wyższej energii postrzega, że zaczyna się w jego życiu dziać coś dziwnego. A bardzo wielu w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że rozpoczyna się w ich ciele proces duchowej transformacji… i nawet nie mają pojęcia, co to takiego jest? Biegają po lekarzach i wspólnie dręczą się nawzajem, „chory” swoimi opowiastkami męczy głowę lekarzowi, a lekarz traktuje lekarstwami dziwnego pacjenta, które tylko mocno ten proces zaburzają.


Kiedy wreszcie doświadczająca osoba postrzega, że coś dziwnego dzieje się tak w jej ciele jak i wokół niej… coś innego od tych ogólnie znanych zdarzeń, wówczas musi wiedzieć — jest już mocno zaawansowany w procesie własnego rozwoju duchowego.


I przychodzi taki dzień, że nagłe uderzenie energii w naszym organizmie otwiera nam oczy, zatrzymuje w codziennym życiu, budzi uśpioną duszę, a ta znienacka i z nie dowierzaniem rozpoznaje własną tożsamość. Spada zasłona i życie takiego człowieka już nigdy nie będzie takie samo.


Nagłe olśnienie — wielokrotnie bardzo bolesne, nie tylko cieleśnie… ale towarzyszy temu wielki ból emocjonalny. I ten krzyk, który nagle wyrywa się z wnętrza:

— Boże, jakże tak mocno mogłam wymazać Ciebie z własnej pamięci…?


Istnieje wielu ludzi medytujących, poszukujących Boga na wszystkie sposoby, którzy zdają sobie z tego sprawę, że jest ta Wielka Energia, dzięki której my wszyscy istniejemy i za wszelką cenę dążą do połączenia z nią. Wielokrotnie całymi latami poświęcają rozkosze tego życia i szukają ascetycznych dróg do zjednoczenia się z Bogiem. Wiedzą jakie jest to trudne, nawet na świadomej drodze by dosięgnąć tej wysokiej góry. Mówił o tym Buddha i inni, tzw. oświeceni. A co dopiero jak ta wielka energia spada na człowieka spontanicznie, bez żadnego jego przygotowania a nawet wiedzy na ten temat.


A bywają takie przypadki bez względu na religię i wiarę, że spada na człowieka jak grom z jasnego nieba, wbrew jego oczekiwaniu i zupełnie innym jego planom na życie. Tak nagle znienacka i spontanicznie przychodzi wielka siła i budzi człowieka bardzo gwałtownie. Zmienia mu całe jego przeznaczenie i dotychczasowe cele życiowe. I za nic w świecie ten człowiek zrozumieć nie może, co to jego przeznaczenie chce od niego, czemu nie pozwala mu spokojnie spać po nocach, tylko wiecznie potrząsa jego ciałem i duszą? Wszechświat robi sobie z niego grzechotkę, ponieważ wcale to nie jest łagodne kołysanie w ramionach Boga… tylko zapalanie ognia pod jego pojazdem, który za chwilę wyleci z hukiem w powietrze. A to wszystko w celu odbudowania wewnętrznej więzi ze Źródłem Stworzenia. To twój przyśpieszony proces ewolucji. I chociaż to wszystko wygląda beznadziejnie, człowiek zawsze ma pomoc i wzmocnienie. Nie pozostaje na tej drodze sam.


Mogę śmiało się zaliczyć do takich osób, tych obudzonych tak znienacka i uprowadzonej w środku nocy przez jakieś istoty w nieznanym mi kierunku.


Żyłam swoim normalnym trybem życia, byłam zwykłym zjadaczem chleba, nie szukałam Boga, nie byłam uwikłana w żadną religię i mimo, że jestem wychowana w rodzinie katolickiej nie praktykowałam zbyt żarliwie a nawet można powiedzieć, bywałam w kościele niezwykle rzadkim gościem. Poświęcałam małą chwilę, szczególnie wieczorem na modlitwę, przeważnie w pośpiechu… z głową zaprzątniętą czym innym… tyle, co z siebie dawałam dla Boga i całego tego zamieszania, zwanym „rozwój duchowy.” Lecz małym okruchem własnego serca, tak po swojemu, trochę wierzyłam, że On jednak istnieje, chociaż nie miałam zielonego pojęcia, jak ta Boska Forma może wyglądać? Ale niby po co miałam sobie łamać głowę, my oboje nigdy mieliśmy się nie spotkać.


Do końca roku 2000 nie miałam pojęcia o takich słowach jak czakra, meridiany, kundalini, reiki… rozwój duchowy, i co tam jeszcze zawiera duchowa terminologia — to wszystko było dla mnie pustym słowem, nawet nie zwracałam na nie uwagi.


A tu nagle jak grom z jasnego nieba nastąpiły w moim życiu gwałtowne wydarzenia. Dziwne, bolesne, jedno za drugim, jak wielka machina przetaczały się przez moje życie. A ja nadal tkwiłam w starych formach, niczego nieświadoma, dalej szukałam wyjaśnienia swoich bolesnych i frustrujących przeżyć w normalnym świecie. Określałam je jako zwykłe życia przypadki, które w dodatku mogą dosięgnąć tylko takiego wielkiego pechowca, za jakiego zaczęłam ponownie się uważać, ponieważ moje greckie doświadczenia przerwały mój mit tych przypadkowych zdarzeń.


Byłam zupełnie nieświadoma, że w moim ciele jest już głęboko zakorzeniony proces, który zwany jest dzisiaj przebudzeniem duszy — rozwojem duchowym. I chociaż doszłam już do granic potężnego ognia… i za chwilę miałam w niego wstąpić, nadal niczego nie byłam świadoma i poruszałam się po omacku, jak koń z przepaską na oczach. Tylko Wszechświat szykował mnie na ponowne narodzenie… tym razem na chrzest ogniem...  a nie wodą. Byłam jak małe nieświadome dziecko, nie byłam nawet świadoma, że przechodzę jakąś duchową rewolucję, trudno więc było czemukolwiek się poddać, czy kapitulować na rzecz Boga. W tym przypadku mogliśmy tylko wspólnie z sobą walczyć… do czego oczywiście w późniejszym czasie doszło… zachowywałam się tak jak to małe dziecko, kiedy rodzic wkłada go na siłę do wielkiej zimnej wody, a ono się przed tym broni, nie rozumie, czego od niego chcą? Jak to obserwowałam w Grecji, jak 1—2 letnie dzieci wkładano do chrzcielnicy i zanurzano je całkiem pod wodą a te demolowały wszystko co było na ich drodze. Wcale im się ten chrzest nie podobał. A to była tylko zimna woda…. a mnie wrzucono w ogień.


I wytrwale budowałam wielki mur wokół siebie, a Bóg systematycznie go burzył…. i na nowo w ogniu zanurzał. On chciał zniszczyć tą rozłąkę między nami, a ja uciekałam przed Nim. W końcu zmęczył mnie tak bardzo, że poczułam się całkowicie zniechęcona, zagubiona i pogrążyłam się w rozpaczy, strachu… i poddałam się. Wprzódy walczyłam o swoje życie… ale tym razem chciałam już umrzeć. Lecz Bóg zignorował to moje pragnienie, otworzył inne okienka i wpuszczał przez nie w tą moją fortecę promienie światła.


Rok 2000 — od pierwszego dnia wydawał mi się jakiś inny…? Jakbym coś czuła… ale moje oczy nie wybierały niczego nadzwyczajnego. Gonitwa w świecie materialnym, w amerykańskim trybie życia, praca, zakupy, spotkania, wielkie plany na przyszłość… i nawet nieźle się układało. Tylko już wtedy czułam, że moje ciało nie jest w porządku…? Co najmniej od 2 lat obserwowałam nasilające się dziwne symptomy, dziwne bóle, wielkie zmęczenie, co noc budziłam się regularnie ok. 2, coś dziwnego działo się w moim wnętrzu. Nękały mnie okrutne bóle w czole — jakby mi ktoś tam wlewał gorący płynny metal, był to bardzo irytujący ból i nie przypominał mi żadnego dotąd poznanego przeze mnie. Wielka wewnętrzna gorączka trawiła moje ciało, zdzierałam z siebie ubranie, zrzucałam na podłogę pościel, moje ciało płonęło, ale kiedy go dotykałam było zupełnie zimne. Przyszły bóle kręgosłupa, kręgi robiły się grube jak u mamuta, od wielu też lat zmagałam się z bólami brzucha… i nikt niczego tam znaleźć nie potrafił… w tym czasie ok. 1997roku dołączył jeszcze jeden wielki mój problem, ból między łopatkami i mój kark robił się sztywny. Były dni, że nie mogłam prowadzić samochodu, ból kręgosłupa paraliżował moje ręce. A wszystkie badanie lekarskie wychodziły dobrze. I rób babo z tym fantem co chcesz, dręczyłam tylko lekarzy. Od kwietnia 2000 roku, na tydzień przed moimi urodzinami w moje życie zaczęły przenikać nowe utrapienia. Zaczął mnie prześladować wielki pech. Byłam uwikłana w dziwne zdarzenia, w wypadki samochodowe, dość ciężkie, z których wychodziłam obronną ręką, bez obrażeń, a moje samochodziki szły na złom, jeden za drugim. Aż trudno było uwierzyć, że osoba, która była tam w środku, wychodziła z tego złomu bez żadnego szwanku. Nawet jak samochód stał sobie spokojnie na parkingu to i tak został kompletnie zniszczony… to dopiero był pech, a ja bez przerwy jeździłam po dilerach samochodowych w poszukiwaniu nowego.


Od czerwca 2000 roku zaczęłam obserwować w mojej głowie jakiś dziwny „rezonans”- jakby elektryczny impuls. Z początku był bardzo słaby, ledwie zauważalny, z biegiem dni nasilał się coraz mocniej. Nie było to bolesne, ale bardzo dziwne i mocno mnie wytrącało z równowagi. Czułam wielki niepokój, nie rozumiałam skąd „to” pochodzi, co się dzieje? Wiedziałam, że to jakieś nowe zjawisko — niewytłumaczalne dla mnie w tamtym czasie. A co mówili lekarze? Dziwnie na mnie patrzyli i też rozkładali ręce, nie potrafili pomoc, nie rozumieli o czym mówię. A jeden wprost mi wykrzyczał — 40 lat jest lekarzem, ale takich bzdur nikt mu jeszcze nie opowiadał. No to się koleś w końcu doczekał po 40 latach praktyki lekarskiej, jeszcze go czymś zaskoczyłam, a już myślał, że wszystko wie. Tylko co z tego, nadal był dla mnie nieużyteczny… i jako lekarz załamał mnie na całej linii. Bo niby co ja miałam z sobą robić? Do kogo pójść? Opuściłam jego klinikę z niczym, siadłam na krawężniku ulicy i płakałam w głos. Tylko siwy Indianin usiadł obok mnie i nawet nie pytał, co się stało, tylko bajdurzył mi jakieś opowiastki, jak piękna jest Alberta i że warto tam pojechać, odpocząć… ale co mnie wówczas obchodziła Alberta?


W dodatku ten dziwny impuls nasilał się bardzo szybko, szedł z prawego ucha do lewego, wybudował sobie jakąś tajemną ścieżkę w mojej głowie i biegał po niej na moje utrapienie. I co dzień przybierał na sile aż w końcu zrobił się mocno dokuczliwy, jakby chciał zwrócić na siebie większą uwagę. Z początku przypominał mi prąd elektryczny, później wiatr, a ten przerodził się w tornado, a to z wielkim hukiem przemieszczało się przez mój kręgosłup i moją biedną głowę… i jak tornado wyrywa drzewa z korzeniami, to „coś” pędzące przez moje ciało wyrywało mi żyły w głowie… tak przeciętnie co minutę, systematycznie jak ból porodowy. Następnie zamienił się w dudniący pociąg, aż w końcu w mojej głowie wył startujący samolot i nie opuszczał mnie już prawie w ogóle.


Najmocniej pracował w nocy. Można było oszaleć… i sama nie wiem jak to się stało, że do tego nie doszło? Moje życie stało się nie do wytrzymania. Ból, rozpacz i wielka bezsilność towarzyszyły mi 24 godziny na dobę. Lekarze patrzyli na mnie też bezsilnie. Nocami nie mogłam w ogóle się położyć, w ciemności dokuczało mi najmocniej, kiedy płasko leżałam nasilał się huk w głowie. Tygodniami siedziałam oparta o ścianę i kiwałam się jak w chorobie sierocej. W dodatku wokół siebie bezustannie słyszałam nieznane mi dotąd dziwne szelesty, mój słuch zrobił się bardzo wrażliwy. Nie rozumiałam co się dzieje, co ja słyszę? Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca, nie zdarzało się. Już sama nie wiedziałam, czy jestem wciąż przy zdrowych zmysłach…? Ta sytuacja, nieustanne badania lekarskie, odwiedzanie całego szeregu specjalistów, wprowadzała mnie w jeszcze większą bezsilność. Moja wiara wykruszała się coraz mocniej z godziny na godzinę, ale jednak ciągle powtarzałam… jutro, jutro na pewno coś znajdą, coś pomogą… medycyna idzie naprzód… tak w nią wierzyłam… jak ślepiec przeprowadzającemu go przez ulicę. Ale ważne było, że ciągle żyła, gdzieś we mnie nadzieja. To chyba tylko dzięki niej udało mi się przetrwać te pierwsze ciężkie chwile, na tej mojej nowej dramatycznej i jakże tajemniczej drodze.


Po wielu miesiącach, kiedy już wiedziałam, co się ze mną naprawdę dzieje, mój syn powiedział do mnie:

— Jesteś bardzo silną kobietą, jakże ja ci zazdroszczę tej twojej wewnętrznej siły… no tak, ten słaby wianek (Wicha) nie dał się złamać tej gwałtownej wichurze, która wtargnęła w moje życie, okazał się silniejszy… i to on stał się tym fundamentem, na którym powstawały już wielkie konstrukcje, które mają się już nie rozlecieć. Toteż nic dziwnego, że przez długie miesiące każdego dnia, stawałam przed lustrem i zadawałam sobie pytanie — kim ty naprawdę jesteś?


Pod koniec lipca 2000 nagle moje ciśnienie krwi przekroczyło 200, zaczęłam gorączkować, dołączyły palpitacje serca, moje tętno było ok. 110 na minutę. Nękały mnie silne bóle i zawroty głowy, przestałam spać, jeść. Nieznośny ból rozrywał mi klatkę piersiową, to już nie nóż przebijał moje serce, to była włócznia… i jak na ironię losu, moje EKG było prawidłowe. Huki w głowie nasilały się coraz mocniej. Wszyscy wokół widzieli, że jestem bardzo chora, nie mniej nikt nie potrafił mi pomoc, nawet na małą chwilę czymkolwiek ulżyć. Straciłam ok. 10 kg, byłam na twarzy zielona, oczy wpadły w środek głowy, chodziłam podpierając się o ściany… a mój samolot w głowie już mnie prawie w ogóle nie opuszczał i huczał coraz głośniej.


Pomimo tak słabej mojej kondycji fizycznej i psychicznej sama rozpoczęłam poszukiwania tej dziwnej choroby. Obłożyłam się książkami, czytałam o wszystkich chorobach. Szukałam ich symptomów, porównywałam do siebie. Rosły tomy książek, a odpowiedzi nadal nie było. Żadna z chorób nie pasowała do moich dolegliwości. Już wtedy wiedziałam, że to coś, co mnie nęka idzie z układu nerwowego i hormonalnego. Lecz co to za choroba?


Co to była za choroba nadal nikt nie wiedział ze świata medycyny. Rosły tylko moje medyczne akta i trwało dochodzenie w tej sprawie i zjawiało się coraz więcej gapiów. Co też było dziwne, że oprócz wysokiego ciśnienia krwi, wielkiej arytmii serca, wysokiego tętna i gorączki nie było żadnych zmian w ciele fizycznym. Wszystkie organy były zdrowe. Tak mi zeszło całe lato. Od sierpnia moje życie zrobiło się wprost nieznośne… wrzesień był jeszcze gorszy. Lądowałam już w szpitalu na pogotowiu prawie codziennie… i tak weszłam w październik… w pół żywa, już nie wierzyłam, że przyjdzie do mnie jakieś ocalenie. Powoli żegnałam się ze światem. Pomimo, że nie znaleziono u mnie żadnej choroby czułam, że umieram.


Ale jednak mimo wszystkiego była we mnie nadal jakaś nieodparta wielka siła i nadal ciągle mówiłam do wszystkich — na pewno coś się wyjaśni, zdarzy się cud… na pewno ktoś pomoże… i mimo, że miałam gorączkę, to jednak czułam, że moje zmysły są bardzo czyste, wybierałam wszystko, co się wokół mnie działo, mogłam czytać, pisać, analizowałam wszystkie zdarzenia, symptomy. I też tego nie mogłam zrozumieć? Przy jakiej chorobie zmysły robią się coraz jaśniejsze i ostre jak brzytwa?


Niestety ten okres był jakby nie do przebicia i coś mocno chowało przede mną i wszystkimi, którzy chcieli mi pomoc wszystkie rozwiązania. W tym czasie często spoglądałam w niebo i gdzieś tam w środku mojej głowy miałam jakieś maleńkie przebłyski. Czegoś tam wypatrywałam, ale to czego ja tam wypatrywałam, nie zwracało na mnie żadnej uwagi.


Od lipca poczułam nagły przypływ, wielką euforię w kierunku Boga, przeglądałam Biblię, szukałam modlitw, otwierałam się bardzo powoli na coś zupełnie mi nieznanego… i chociaż dalej stąpałam po omacku i ciągle nie rozumiałam, co się dzieje, to jednak próbowałam uchwycić swoją ręką choćby rąbka Boskiej szaty, jakoś dziwnie czułam wewnątrz wielką potrzebę bycia z Bogiem. Z drugiej strony było mi głupio, że jak trwoga to do Boga.


W tamtym dniach było mi okrutnie ciężko. Świat nie dawał żadnej odpowiedzi, żadnej nadziei — lekarze dziwnie milczeli, zostawałam sama, powoli wszyscy mnie opuszczali, znikali z mojego życia… a moje utrapienie przybierało na sile. Gorzej już nie mogło być… i jakże się wówczas myliłam, to co najgorsze ciągle było przede mną.


Ale w tamtym okresie jednak zdarzyło się coś nadzwyczajnego, to Niebo zareagowało na moją bezsilność, to stamtąd dostałam wielki przekaz, tylko że ja go nie zrozumiałam i potraktowałam ten proroczy sen jak film w TV.


Dzisiaj wiem, tak boleśnie rozstawałam się z moim starym życiem… nowe jutro rzucało mi już świeże wyzwanie… a ja jeszcze nic z tego nie rozumiałam. I tak dobrnęłam… strasznie powoli… bo każda minuta była długim niekończącym się okresem… do 13 października 2000 roku.


Co się w tym dniu zdarzyło a raczej nocą, opiszę już w następnym rozdziale.

Słońce wschodzi, słońce zachodzi

tylko twoja dusza

zagubiła się w ciemności….

Każdemu jest przydzielone to co potrzebuje
Rozdział 3

Jak motyl wykluwa się z kokonu

przeciąga swoje wątłe ciało przez maleńki otwór

patrzysz na niego, jak się męczy

jak nie może dalej iść

brakuje mu sił…


tak i ty przebudzasz się duchowo

i doświadczasz wyższego poziomu

świadomości…


ale ty chciałbyś szybko człowieku

bez problemu wzlecieć w niebo jak ten motyl

któremu w końcu się udało…


lecz nie dojdziesz do tego momentu

jak nie zasmakujesz

dramatu swojej codziennej egzystencji

która skrywa twoją prawdziwą naturę.


Nikt cię nie może nauczyć

jak zostać duchowym człowiekiem

nie ma takiego nauczyciela na całym świecie

w tej kwestii tylko twoja dusza

ma najwięcej do powiedzenia

i czym wcześniej to zrozumiesz

będzie lepiej dla ciebie.


11 października 2000 roku — godzina 4 po południu. Wracam z fizjoterapii. Na chodniku, po którym idę jest zaledwie kilka osób. Ale ulica tuż obok jest pełna samochodów, właśnie o tej porze jest tutaj największy ruch. Idę spacerkiem, nie spieszę się. Dzień jest cichy, spokojny, świeci słoneczko.


I nagle poczułam obok siebie dziwny podmuch wiatru, który pojawił się znienacka. Miałam wrażenie, że mnie silnie popchnął… i tak zareagowałam jak człowiek mocno popchnięty przez inną osobę. Straciłam równowagę a że byłam blisko krawężnika zobaczyłam przed sobą w tej sekundzie, sznur pędzących samochodów… nagle straciłam przytomność.


Trwało to krótką chwilę, na powrót ją odzyskałam… czułam, że leżę już na ulicy i ze strachem oczekiwałam, że jakiś samochód po mnie przejedzie. Zacisnęłam mocniej oczy… nic takiego się nie zdarzyło. Tym razem otworzyłam oczy i co zobaczyłam… leżałam na chodniku w przeciwnym kierunku do ulicy pod murem budynku po drugiej stronie chodnika. W tej samej chwili poczułam na całym ciele nieznośny ból… i znowu straciłam przytomność. Ale i tym razem na krótką chwilę. Podbiegli do mnie ludzie: kobieta i mężczyzna, pytali czy jestem w porządku? Mężczyzna próbował mnie podnieść, ostro zaprotestowałam, moje ciało nie mogło uczynić żadnego ruchu. Wszystko co czułam to wielki ból, byłam bardzo rozbita, nie mogłam zebrać myśli. Pierwsze co mi się wydawało dziwne… co ja robię w tym miejscu pod tą ścianą? Jak to się stało, że się tutaj znalazłam? Jakby mnie ktoś odepchnął w drugą stronę od tej ruchliwej ulicy? Powoli sama zbierałam siły i próbowałam się podźwignąć. Pomagała mi ta przypadkowa para. Był to dla mnie wielki wysiłek. Miałam porozbijane do krwi kolana, łokcie, poturbowany obojczyk, na lewej ręce wyrwany kawałek ciała, widać było kość. Moje ubranie było podarte. Nie mogłam zrozumieć, jak można było idąc spacerkiem tak fatalnie upaść, jakby mi ktoś nogi podciął… i mieć takie obrażenia?


Niecałe dwa dni później, kiedy karetka pogotowia zabrała mnie z domu do szpitala, te moje kontuzje po tym wypadku oglądali dokładnie lekarze, robili prześwietlenia, sprawdzali czy nie ma złamań.


Ten przygodny mężczyzna, który pomógł mi na ulicy, przywiózł mnie do domu. Chciał wezwać pogotowie, nie chciałam, miałam już w tamtym czasie codziennie do czynienia z pogotowiem ratunkowym. Pomogła mi sąsiadka, obmyła i opatrzyła moje rany. Na drugi dzień nie mogłam w ogóle chodzić. Bardzo źle się czułam, zostałam w łóżku. Fizycznie byłam bardzo obolała, jakoś dziwnie się czułam, ciężko było mi robić jakieś ruchy ale mimo wszystkiego, o dziwo, miałam tego dnia wyjątkowo dobry nastrój. Nawet sobie z siebie żartowałam.


A ostatniej nocy miałam dziwny sen, umarłam i szłam w zaświaty. Zeszłam, gdzieś do piwnicy… a tam spotkałam moją mamę, ciężko pracowała. Wyglądała na zmęczoną, chorą. Podbiegłam do niej, mówię — mamo, czemu tak ciężko pracujesz? Mama rzuciła mi się na szyję i odpowiada.

— Bo byłam dla ciebie niedobra.

— Ty byłaś niedobra? To nie prawda.

— Ale Bóg mnie ukarał.

Byłam bardzo wstrząśnięta. Ale szybko podejmuję decyzje i wyprowadzam mamę na światło dziennie. Oglądałyśmy jakieś przedstawienie i modliłyśmy się razem, wyglądała już znacznie lepiej. Taki sen nie podniósł mnie wówczas na duchu… czyżbym miała umrzeć? Mama się smuci?


12 październik — noc, około 12, układam się do snu. Znowu nie mogę zasnąć, już straciłam rachubę, ile nocy nie przespałam… męczę się w łóżku, wstaję, jest 1 w nocy. Jest już 13 październik — piątek i jak później zauważyli znajomi, była wówczas pełnia księżyca. Najlepszy dzień na niezwykłe opowieści i dziwne historie. I właśnie taką opowieść z własnego doświadczenia chcę opisać.

Boże, proszę cię o siłę

widzisz te moje problemy

widzisz tą moją udrękę

bądź dla mnie dobry

bo wiesz, że sama temu nie sprostam

widzisz, ile we mnie desperacji… i ile strachu

każdy krok jest dla mnie wielkim wysiłkiem

ale wstaję, idę naprzód…

aby zapewnić sobie życie…

Kilka minut po pierwszej wracam do łóżka. Przytuliłam głowę do poduszki… i nagle odzywa się mój samolot, znowu zaczyna huczeć w głowie. Tym razem dużo głośniejszy niż to bywało do tej pory, kursuje przez moją głowę od prawego ucha do lewego, zawsze w jednym kierunku. Zastanawiam się czy może być jeszcze głośniejszy? Trwało to jakiś czas, trudno mi dzisiaj określić dokładnie jak długo? I nagle poczułam w swoim ciele coś nowego, jakbym dostała strzał z pistoletu w prawą skroń. Poczułam się tak, jakby mi ktoś na wylot przestrzelił głowę. Opadłam jak martwa na poduszkę. Ale moje zmysły były całkowicie przytomne. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Byłam przerażona. Huk w głowie narastał i tak na moje wyczucie, dostawałam co 3 minuty ten dziwny strzał w prawą skroń. Nie mogłam się ruszyć, jakby mnie coś na siłę trzymało w łóżku. Nie wiem ile dostałam tych strzałów, straciłam rachubę… i ciągle byłam wszystkiego świadoma.


Ta moja niesamowita świadomość w tamtym czasie doprowadzała mnie do szału, nic przed nią nie można było ukryć i wszystkiemu dodawała mocy. Odbierałam te strzały jak wielki elektryczny impuls. Po jakimś czasie wszystko ucichło… już miałam nadzieję, że to chyba koniec na tą noc. Ale gdzie tam, w tej samej chwili dostałam inny strzał, przeszył mnie całą, a moje ciało wyskoczyło wysoko do góry. Powróciły huki i na przemian dostawałam raz strzał w skroń a drugi raz wzdłuż kręgosłupa, to był silny prąd elektryczny. Byłam porażona jak piorunem a moje ciało po każdym z nich, niekontrolowane wyskakiwało do góry. I znowu nie wiem jak długo to trwało, już nie mogłam tego znieść… i nie wiem, ile razy wyfruwałam do góry… również nie mogłam nic uczynić aby to przerwać.


Czułam się jak zahipnotyzowana, nie mogłam samodzielnie wykonać żadnego ruchu ani wydobyć z siebie jednego słówka. Nagle wszystko ustało… tym razem już mi się wydawało, że to się skończyło, ponieważ była dłuższa cisza… niestety.


W moim ciele zaczęło się dziać coś nowego i w żaden sposób nie mogłam zrozumieć, co się dzieje? Teraz z kolei skręcało wszystkie moje mięśnie, towarzyszył temu potworny ból. Kiedy dostajemy skurczu jednego mięśnia, trudno z tym wytrzymać, a tu skurcz wystąpił u wszystkich naraz. Ten stan doprowadził mnie do krańcowego wyczerpania. Znowu czułam się jak sparaliżowana, bezsilna, byłam w jakimś dziwnym stanie, którego nie sposób opisać. Wszystkie moje mięśnie ciała były w spontanicznym ruchu, jakże to było niewiarygodne zjawisko a zarazem niesamowicie bolesne. Nigdy nie widziałam wcześniej, a nawet nie słyszałam, aby tak mogły zachowywać się mięśnie człowieka, w dodatku miałam dziwne odczucie, że nie mam kości, moim ciałem skręcało jak szmatą, którą myje się podłogę… coś je wsysało do środka, miałam wrażenie, że tam wewnątrz mnie pracuje wielki odkurzacz i za kilka minut ten odkurzacz wypluwał je z powrotem. Trwało to jakiś czas i na krótko nastąpiła po tym znowu cisza. Leżałam cichutko, bałam się poruszyć, aby z powrotem nie spowodować skurczów.


Wiele lat później ponownie doświadczyłam, niektórych tych symptomów wykręcania mięśni, jakby utraty w nich fizycznej mocy, braku w ciele kości… za każdym razem było to dziwne uczucie ale już nie tak bolesne i umiałam szybko z tego stanu wyjść. Za każdym razem kiedy to zjawisko pojawia się w moim ciele, budzi moje zdumienie… i nadal nie mam na to wytłumaczenia ani nikogo kto umiałby mi to wyjaśnić.


Kiedy byłam skupiona na swoich mięśniach, znienacka w moją głowę zaczęły się wbijać grube igły a raczej druty do robienia swetrów i przeszywały w około głowę… wbijały się jakby zewnątrz, niemiłosiernie, głęboko i cały czas miałam odczucie, że to jest prąd elektryczny. Właśnie ten ból uczucia porażenia prądem, był najgorszy w całym tym moim, przedziwnym zdarzeniu z tej dziwnej nocy. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam nawet poruszać wargami a w środku we mnie była wielka rozpacz…. wielki krzyk.


Tym wewnętrznym głosem rozpaczy spontanicznie przyzywałam — Matko Boska pomóż, Matko Boska…! Nigdy w życiu nie czułam się aż tak bezsilna. Miałam mocno zaciśnięte oczy, w pokoju była ciemność… nagle spostrzegłam coś nowego… pojawiła się jasność, w pokoju coraz mocniej zapalało się jakieś światło. Nagle ze ściany wyszła postać, która miała może 120 cm wzrostu, lewitowała, wisiała przede mną w powietrzu piękna dziewczyna o jasnej karnacji skóry i niebieskich oczach. Była bardzo młodziutka, może miała 15 lat, ubrana cała na niebiesko. Jej długa szata okrywała ją całą. Na głowie miała również niebieską chustę, która dokładnie zakrywała jej włosy. Była żywa, niezwykle urodziwa ale jakaś inna niż my ludzie, bardziej świetlista. Patrzyła na mnie a ja uwierzyć nie mogłam… Maria? Nie… nie… kłóciły się moje zmysły… masz halucynacje… to się zdarzyć nie mogło… otwórz oczy… mara zniknie… to tylko mara…


otworzyłam oczy… i nic się nie zmieniło, ta piękna istota nadal wisiała przede mną w powietrzu. I znowu moje zmysły wołały… nie… nie… to nieprawda… a wówczas ta piękna dziewczyna przesłała mi śliczny uśmiech. Wówczas wydarzyło się też coś, co jeszcze długie miesiące po tym wydarzeniu, nie mogłam zrozumieć. Moje myśli kompletnie zamilkły, wycofały się z mojej głowy, zapanowała we mnie kompletna cisza, jakby mnie ktoś wyłączył. W głowie zrobiła się próżnia, ale ja nadal widziałam tą postać, nie spałam, przyglądałam się szeroko otworzonymi oczami… i nic nie bolało, nic się nie działo w moim ciele, w moim mózgu była kompletna pustka. Niesamowity stan. Trwało to dłuższą chwilę. Piękna dziewczyna odpłynęła tą samą drogą jaką przybyła. Moje myśli wróciły, lecz w moim ciele panowała wielka cisza. Nie czułam żadnego bólu, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Czy to wszystko naprawdę się dzieje, zadawałam sobie pytanie?


Ale nie czekałam dłużej tylko szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do kuchni. Mogłam się poruszać, nie mogłam uwierzyć, jeszcze parę minut wcześniej nie było to możliwe. Napiłam się kilka szklanek zimnej wody, jedna po drugiej.


Usiadłam później na kanapie i analizowałam wszystkie te wydarzenia tej nocy… i to ostatnie.

— Kto to był? Kim była ta „niebieska” dziewczyna? Czy to się zdarzyło naprawdę? Nie dowierzałam sama sobie, przecież w to wszystko trudno uwierzyć! Siedziałam tak ok 40 minut i nie znalazłam żadnej logicznej odpowiedzi. Postanowiłam znowu iść do łóżka z myślą, że ta noc już nic nowego mi nie przyniesie, więc mogę spokojnie odpocząć… bo limit tych wszystkich niesamowitych zjawisk, został na tą noc z pewnością wyczerpany. Jakże się myliłam.


O dziwo usnęłam i to bardzo szybko, jakbym wpadła w przepaść… ten sen trwał jednak ok. 20 minut, nagle przebudzenie i poczułam wielki strach… gdzie ja jestem? Coś tu się zdarzyło? Zbierałam szybko myśli, ponownie jakaś dziwna fala coraz większego niepokoju, nadciągała do mnie jakbym wstępowała do piekła… i czułam, że od nowa wraca do mnie moja udręka.


— Nie… nie… krzyczałam muszę uciekać z tego pokoju… zeskoczyłam z łóżka, ale moje nogi były jak z waty, wszystko było z waty… tam nie było kości, upadłam, powoli czołgałam się do telefonu, szukałam ratunku na zewnątrz. Zadzwoniłam do sąsiadki, przybiegła szybko. Z zawodu była pielęgniarką, mierzyła mi ciśnienie. Moje ciało było gorące, całe płonęło. Ciśnienie krwi bardzo wysokie a ja mimo tej gorączki trzęsłam się z zimna, nie mogłam mówić. Dusiłam się, fala dziwnego powietrza wypełniła moje płuca, miałam wrażenie, że ktoś wpycha w moje płuca sprężone powietrze. Teresa zmierzyła mi gorączkę, widziałam jej dziwną minę, powiedziała szybko… zepsuty termometr, jest na nim 35 stopni.


Klatka piersiowa i głowa były w wielkiej gorączce, a ręce i nogi jak lód. Moje serce biło bardzo mocno, dziwne powietrze rozwalało moją klatkę piersiową. Czułam, że to już koniec, że odchodzę.


Tereska zadzwoniła na pogotowie. Przyjechali bardzo szybko, 2 paramedyków, ledwo ich widziałam, mało mnie to obchodziło, co do mnie mówili. Zadawali dużo pytań, słyszałam, rozumiałam, nie mogłam odpowiedzieć po angielsku… gdzieś mi uciekł ten język… mówiłam tylko po polsku… w dodatku chaotycznie, jakieś wyrwane słowa.


Wyciągałam ręce do Tereski, żegnałam się z nią… szeptałam bez przerwy… umieram, odchodzę. Podawałam jej rękę, uchwyciła ją mocno i słyszałam tylko już jej krzyk — oddychaj mocno… oddychaj mocno… ale ja już nic nie mogłam zrobić. Poczułam gwałtowne szarpnięcie ciała, miałam wrażenie, że ktoś urwał mi głowę. Przez ciało przebiegł dziwny śmiertelny jad i nagle moje ciało przestało istnieć. Tego wydarzenia nie mogę wymazać z pamięci, było to bardzo drastyczne przeżycie. Ale ta moja głowa nadal żyła i była wszystkiego świadoma… lecz miałam już tylko głowę i nie mogłam mówić, od brody jakby klinem biegł do góry dziwny paraliż, szybko obejmował całą głowę… i nagle nie miałam już ciała… ale umysł ciągle istniał, nic z niego nie ubyło, zrobiło się jakoś strasznie dziwnie.

Musiałam jeszcze pożyć dużo lat aby zrozumieć

duchowa podróż jest największym cudem

ale i nauką strachu, bólu, cierpienia…

przebudzenie duszy to wielki wysiłek

i wszystko po to aby zapewnić sobie życie

to które naprawdę nazywa się życiem


I jak człowiekowi trudno uciec z lochu,

w dodatku

kiedy jest przykuty do skały łańcuchami

tak trudno wyrwać się duszy z ludzkiego ciała…


i ta bezsilność posiadania kajdan

jesteś ich świadom

lecz twoja świadomość nie umie pomóc ciału

wydostać się z tego lochu…


ale przyjdzie taki dzień i dokona tego cudu

możliwość przeżycia takich doświadczeń

pozwoli dokładnie obejrzeć nasze wnętrze

sięgnąć po naszą wrodzoną mądrość…

jeśli to wszystko przezwyciężymy

odkryjemy w tej pozornej ciemności

nasze cenne dary

uwierzymy, że jesteśmy wspaniali

bez takiej samooceny

nie odkopiemy naszych bezcennych skarbów…

Trudno uwierzyć… ale ciągle jestem
Rozdział 4

Gdy zdarzy ci się ponownie wylądować

w tym samym życiu i w tym samym ciele

uświadom sobie,

że wszystko na tym świecie jest Boskie

a my ludzie jesteśmy istotami duchowymi

i tylko to się liczy…


a skoro znowu tu jesteś, znaczy

przybyłaś tu po coś ważnego

Wszechświat nie pozwoli ci tak łatwo odejść

i w swoim czasie przypomni ci, co to takiego…

13 października, kilka godzin później… otwieram oczy, nie bardzo wiem gdzie jestem, otoczona parawanem leżę na szpitalnym łóżku. Widzę obok pielęgniarkę. Patrzy na mnie, uśmiecha się. Zbieram myśli — co ja tutaj robię? Powoli wraca pamięć, przypominam sobie wszystko, co się zdarzyło. Pamiętam każdy szczegół. Zastanawiam się ponownie — co z tą moją pamięcią? Jest nadzwyczaj dobra i mam dziwnie wyostrzone zmysły. — dlaczego? Co się ze mną dzieje, co się porobiło z tą moją głową?


Pytam pielęgniarkę o godzinę, jak długo tu jestem? Jest południe… zapewnia mnie, że jest już wszystko w porządku. A czy było aż tak źle? Straciłam przytomność… ale co dalej?


Mówię do niej z uśmiechem:

— Wiem, jestem bezpieczna, była u mnie Matka Boska.

Dziwnie się popatrzyła i rzekła:

— Idę po lekarza.

Jak zobaczyłam jej reakcję, pomyślałam

— Uuuu Wiesiu… bacz co mówisz, chyba coś do pieca dołożyłaś?

— Ale przecież ja nie kłamię… dobrze pamiętam… a może z moją głową, coś nie tak?


Szybko przyszła pani doktor, była gdzieś około 50 lat, sprawdziła moją kondycję. Teraz dopiero zauważyłam, że jestem przypięta pod całą aparaturę. Rozglądałam się wokół i pytałam

— Czy to potrzebne? Czuję się dobrze,

bo tak właśnie było. Czułam się tak jakby nigdy nic się nie zdarzyło.


Rozpoczęła dochodzenie, zadawała mi multum pytań, pisała i pisała a ja z najdrobniejszymi szczegółami opowiadałam to wszystko, co przeżyłam. Od czasu do czasu przerywała to pisanie, patrzyła na mnie wnikliwie… i znowu pytała i znowu pisała. Trwało to bardzo długo. Nieco później widziałam, pojawili się na sali panowie z karetki, którzy byli u mnie w nocy w mieszkaniu. To oni mnie przywieźli do szpitala. Pani doktor rozmawiała z nimi na osobności i znowu pisała, spoglądali wszyscy w moją stronę. I Teresce, też zadawali pytania, było wiele, wiele pytań. To było całe dochodzenie.


Proszę Teresę

— Zabierz mnie do domu.

Pani doktor zaprotestowała

— Musimy ci jeszcze zrobić dużo badań. Obejrzała moje obrażenia z przed 2 dni po upadku na ulicy. Zawołała innego lekarza. Robili prześwietlenia i masę innych badań.


Trwało to wszystko wiele godzin. Był też już termin topografii komputerowej i EEG mózgu. Moje ciśnienie krwi przez wiele godzin było nadal bardzo wysokie, przeszło 200 i dolna granica bardzo wysoka. Później nagle wróciło do normy. Chciałam bardzo wracać do domu. Lekarze zbadali mnie jeszcze raz i stwierdzili, że nie ma na razie nic na przeszkodzie i jak bardzo chcę mogę iść do domu, a jak będzie się coś złego działo, mam dzwonić po karetkę.


Późnym wieczorem wróciłam do domu. Byłam bardzo zmęczona. Oczy same mi się zamykały, ale bałam się położyć do łóżka, bałam się usnąć. Najgorzej mnie niepokoiło, że mogą wrócić te straszliwe huki w głowie. Tyle różnych rzeczy przeżyłam ale te huki działały na mnie najbardziej destruktywnie. Postanowiłam tej nocy nie spać. Wiedziałam, że najbardziej ta moja choroba doskwiera mi w nocy i nawet dałam jej swoją nazwę — „tajemnicza nocna choroba”. Zaobserwowałam również, że kiedy jestem w pozycji leżącej jej objawy mocniej się nasilają. Siadłam więc na kanapie, wzięłam książkę do ręki i czytałam do 5-tej rano. O dziwo udało mi się przetrwać bez snu całą noc! W moim ciele była absolutna cisza. Nie było samolotów, tornado, strzałów, serce biło spokojnie, aż nie mogłam uwierzyć. Tej nocy mój syn czuwał razem ze mną obok na drugiej kanapie.


I nagle jak grom z jasnego nieba, jakiś dziwny dźwięk wtargnął w moje ciało. Zawirowało mną, poczułam jakby wyładowanie elektryczne, gdzieś obok swojej głowy po prawej stronie i poczułam bardzo boleśnie, jak gruba i długa igła wbiła się w czubek głowy, przeszła gardło i serce. Jak by tego było mało, w to miejsce zaczęło się coś wkręcać, co przypominało śrubokręt. Krzyknęłam z wrażenia i opadłam na kanapę. W tym samym momencie przebiegł przeze mnie ten sam dziwny trupi jad — jak ja to nazwałam. Znowu urwano mi głowę i moje ciało przepadło. Głowa nadal żyła, a później stopniowo paraliż przemieszczał się do góry… w tej chwili także czułam, że ktoś stanął blisko moich nóg i próbował mi w czymś pomagać, jakby wkładał mnie na powrót do ciała… poczułam znowu swoje nogi. Ale i tak odpłynęłam. Syn zadzwonił po karetkę. Ocknęłam się na łóżku szpitalnym. Znowu podłączona pod całą aparaturę. Miałam bardzo wysokie ciśnienie krwi, przeszło 220, ból w klatce piersiowej, silny ból głowy, nie mogłam oddychać, mówiłam chaotycznie. W tym dniu trafiła mi się bardzo niemiła pielęgniarka. Patrzyła na mnie z wielką ironią, nie chciała mnie słuchać, zawołała lekarza ale i ta pani była niesympatyczna… jakby się obie zmówiły przeciwko mnie. A ja się czułam bardzo udręczona, już brakowało mi siły. Nie wiedziałam czy jeszcze coś mówić, wyjaśniać czy już tylko milczeć… czułam, że patrzą na mnie wszyscy dziwnie… ta pani doktor — też pytała i pisała, też dziwnie na mnie patrzyła. A ja byłam taka bezsilna z tym moim cierpieniem, i zaczynałam ważyć każde słowo, które wypowiadałam… bo sama coraz mniej rozumiałam, co się ze mną dzieje? Zdawałam sobie sprawę, że to wszystko wokół mnie jest szokiem nie tylko dla mnie. Płynęły tylko bezgłośnie łzy po moich policzkach.


Jednak po konsultacji stwierdzono, że musi być jakaś przyczyna, skoro 2 razy odchodziłam. Uruchomiono całą machinę. Przewożono od szpitala do szpitala na różne badania, skanowano moje całe ciało a szczególnie głowę. Na moje własne żądanie przeprowadzono mi badania psychiatryczne. Prosiłam, bo już sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Widziałam światła, postać kobiety ubranej na niebiesko… i te wszystkie niewytłumaczalne zjawiska, które było trudno ogarnąć rozumem. Lecz wiele z nich zamknęłam już we własnej skorupie, ponieważ jaki był sens o tym mówić, skoro ja sama zaczynałam mieć wątpliwości. I lekarze po zebraniu wszystkich wyników badań orzekli — nie ma w twoim ciele żadnej choroby, tak fizycznej jak i psychicznej. Pół roku później, mój rodzinny lekarz, Czeszka, powiedziała mi, że w tym czasie szukali u mnie guza mózgu i jakże się ucieszyła, że go nie znaleźli.


Po tych moich dramatycznych doświadczeniach z 13 i 14 października nagle przepadły huki w głowie. Jeszcze przez wiele miesięcy nadsłuchiwałam ze strachem czy czasem nie wracają. Potwornie się ich bałam. Ale była cisza. Parę dni później, jakby w zastępstwie, usłyszałam w swojej głowie coś nowego, cichutką i przyjemną muzyczkę, jakby grały cykady. Zdziwiona kręciłam głową na wszystkie strony. Ten dźwięk dla odmiany był bardzo przyjemny. I znowu nie wiedziałam co mam o tym myśleć? Bałam się już komukolwiek powiedzieć cokolwiek. Ta muzyczka z biegiem czasu nasiliła się i zmieniła swój dźwięk… cykady, dzwoneczki, śpiew ptaków, szum wody… i ta muzyczka towarzyszy mi przez cały czas, dzień i noc do tej pory, już przeszło 19 lat. I w żaden sposób nie mogę sobie wyobrazić, że mogłaby mnie opuścić.


Kiedy po kilku miesiącach trafiłam do specjalisty — neurologa, wysłano mnie na konsultację, odważyłam się i powiedziałam o tej swojej muzyce. Neurolog popatrzył na mnie i z uśmiechem powiedział:

— Jesteś przyłączona do Uniwersum.

— Jak ja mam to rozumieć? — zapytałam.

— Możesz rozumieć jak chcesz — odpowiedział.

Wręczył mi książkę o energiach kosmicznych, dał kasetę z medytacją i rzekł do mnie… twoja choroba nazywa się Kundalini… i dodał po chwili

— Już w chwili, kiedy przeczytałem raport odnośnie twojej choroby wiedziałem, że masz „spontaniczne masywne przebudzenie Kundalini”, jakie zdarza się u ludzi niezwykle rzadko.

Uśmiechnęłam się i rzekłam.

— Wreszcie mnie ktoś rozumie.

— Tak myślałem, że ty to już wiesz… i nie potrzebuję ci nic więcej tłumaczyć. To ja mogę się uczyć od ciebie.

Ale tu się mylił, w tamtym czasie wyglądało by to tak, jakby ślepy prowadził ślepego… oboje w tym temacie byliśmy laikami. Taką wiedzą można dopiero zabłysnąć po latach życia z Energią Kundalini.


Tak, w tamtym czasie już wiedziałam, że moja „choroba” nazywa się „Kundalini”, odkryłam to już w listopadzie 2000 roku. Informacje na ten temat znalazłam w sobie a do reszty doprowadziła mnie intuicja. Poszłam do biblioteki w poszukiwaniu książek na temat śmierci klinicznej a wróciłam do domu z książkami o czakrach i Kundalini, chociaż nigdy wcześniej ani taką tematyką się nie zajmowałam, a nawet nie znałam takich słów. Tak właśnie prowadzi człowieka Wyższa Jaźń, kiedy nam potrzebna jest informacja , znajdzie drogę by nam ją przekazać.


Jakoś także wiedziałam, że w moim ciele przebudziła się jakaś nieziemska siła. Już w lipcu 2000 roku wyczuwałam w swoim ciele wiry energii, to były czakry, które wyczuwałam ręką… ale w tamtym okresie nie umiałam tego zjawiska nawet nazwać. Byłam zdziwiona, że coś takiego odkryłam. Moje ciało już od dłuższego czasu absorbowało więcej światła, więc i czakry zrobiły się bardziej aktywne. Bardziej wrażliwe zrobiły się moje ręce i całe ciało, które stawało się bardziej błyszczące, ponieważ inaczej pracowały gruczoły hormonalne, szczególnie był duży przepływ adrenaliny. Trzy lata wcześniej żaliłam się przyjaciółce, była lekarzem, że bolą mnie wszystkie gruczoły hormonalne. Słuchała mnie w ciszy i czułam, że była zmartwiona, jako lekarz widziała to innymi oczami. Bała się, że mogę być poważnie chora. Przykazała mi natychmiast udać się do swojego lekarza i zrobić badania. Barbara mieszkała w Ontario.


Zrobiłam badania, w tym również hormonów, jedynie tarczyca miała maleńkie odchylenie od normy a kontrolne badanie było już w porządku. W moim ciele od wielu lat było już znaczne ożywienie każdej komórki, tylko ja o tym nie wiedziałam, podobnie jak moja przyjaciółka. Obie nie miałyśmy w tym temacie zielonego pojęcia. Upatrywałyśmy choroby tam, gdzie jej nie było. Zresztą nawet, jakbyśmy coś tam słyszały to i tak żadna z nas by na to nie wpadła, że w moim ciele toczy się taki proces. Barbara nie doczekała tych wydarzeń, jakie później nastąpiły w moim życiu. Odeszła 2 lata wcześniej, nagle, chociaż nie zmagała się z żadną chorobą. Bardzo boleśnie to przeżyłam. W listopadzie 2000 roku zobaczyłam ją niespodziewanie o 5 rano przy moim łóżku. Przybyła już z innego świata. To był dla mnie szok, wyglądała jak młoda dziewczyna. Znałam ją od dzieciństwa, ale nigdy nie widziałam jej tak pięknej. Patrzyła na mnie z podziwem, a później przede mną uklęknęła… to był dla mnie jeszcze większy szok. Podniosłam ręce do góry i krzyknęłam z wrażenia… szczerze mówiąc, bardzo się przestraszyłam, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Kiedy tak zareagowałam Barbara znikła. Moje ciało było pełne bólu i różnych innych zdarzeń, które płynęły do mnie jak wielka rzeka. W listopadzie otworzył się dla mnie jakiś nieziemski portal, którego nie mogłam ogarnąć. Wysypywało się z niego multum przedziwnych rzeczy. Każdego dnia miałam jakąś niespodziankę nie z tego świata. Nie umiałam się w tym wszystkim odnaleźć. Otwierały się dla mnie nowe światy, o których nie miałam pojęcia… i jeszcze do tego, niespodziewane spotkanie z przyjaciółką 2 lata po jej odejściu z tego świata. Tego było stanowczo za dużo. A w mojej świadomości jeszcze tłukło się przekonanie, że z tamtej strony jeszcze nikt nie wrócił, nikt się nie pokazał ani nie dał żadnej wiadomości, śluza się zamyka i koniec. Ten ranek to obalał. Nie widzimy naszych bliskich, którzy odchodzą, ponieważ nasze zmysły są zbyt słabe, nie potrafią ich dostrzec… lecz oni czuwają nad nami już z tamtej strony i my jesteśmy ich stanie dojrzeć… niestety nie wszyscy.


Chociaż jak sięgnęłam lat młodości, miałam już spotkania z duszami zmarłych… bałam się o tym mówić, wypierałam z siebie… nie chciałam być uznana za jakąś pomyloną.


Od tej chwili przenikałam tą paranormalną głębię, zaczęłam się intensywnie ocierać o tamten świat. Na wiele rzeczy zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej, wszystko we mnie zmieniało się. Wiele rzeczy musiałam obalić, wiele ekspresowo przyswajać. Uczyłam się życia na nowo, ponieważ szybko odkryłam, że z tym starym programem na tej nowej drodze nie dam sobie rady. Dość szybko zrozumiałam, że musiałam wiele rzeczy skorektować, toteż przesiadywałam w bibliotekach i intensywnie poszukiwałam wiedzy, której wyraźnie mi brakowało. Bywało, że byłam tak słaba, mdlałam na tym czytaniu, obcy ludzie mnie ratowali ale ja i tak tam szukałam i szukałam… bo tak naprawdę nie miałam do kogo iść. Szybko zauważyłam, że nie było nikogo w moim zasięgu, kto by mi pomógł w tym temacie. Nawet jak się ktoś pojawiał i deklarował za specjalistę w dziedzinie Kundalini, szybko odkrywałam, że jest większym laikiem niż ja. Było mi trudno to wszystko ogarnąć i ciągle miałam tysiące pytań… i zbyt mało odpowiedzi. A w dodatku mój proces transformacji dopiero nabierał tempa… ale ja o tym jeszcze nic nie wiedziałam…. podobnie jak o tej całej transformacji. Ciągle w swojej naiwności myślałam, że wkrótce to co przeżyłam będzie tylko dla mnie koszmarnym snem a moje życie wróci do normy. Jakże się myliłam.

Rozszerzamy świadomość stopniowo

nie możesz jej otworzyć

wszystkich okien i drzwi

…w przeciwnym razie przytłoczy cię

i osiągniesz przeciwny skutek

stajesz się człowiekiem zagubionym

niczym uczeń w pierwszym dniu szkoły

i nie ma co na siłę popychać

rozwoju duchowego.


Rozwój duchowy musimy stopniować

jak uczniowi wiedzę

a drzwi do następnej klasy otworzą się same

kiedy jest gotowy na przyjęcie

nowej rzeczywistości

wszystko otwiera się w naturalny sposób

nie trzeba się torturować dziwnymi rytuałami

i zbędną nauką

która nie ma nic wspólnego z twoją duszą

przyjdzie czas,

ona sama otwiera odpowiednie drzwi

a nawet kiedy potrzeba

prześlizguje się bezszelestnie

przez najmniejsze szpary między wymiarami

i dokonuje w tobie głębokiego przeobrażenia

…a ty nawet o tym nic nie wiesz.

Ziemia skąpana złotem
Rozdział 5

Nasza epoka, kłótni i hipokryzji

to bardzo niefortunny czas,

w którym przyszło nam żyć

…w świecie zakłóceń, wojen i strasznych chorób

gdzie ludźmi miota lęk i rozpacz…


ale jest nadzieja… Wielka

aby opuścić tą mroczną krainę

sam Bóg wskazuje nam drogę

Ziemia — Niebo


mój złoty sen

czyli przepowiednia Złotej Ery

Wszechświat budzi nasze uśpione dusze

i ubiera je w złote płaszcze

ponieważ jesteśmy Jego dziećmi.


To my jesteśmy tą zmianą

która buduje fundament pod złotą świątynię

koniec zabawy z martwymi żywiołami

nie przystoi nam dziedzicom Światła…


wkraczamy w epokę Złotego Wieku na Ziemi

i budujemy własną Świątynię

aktywujemy złotą energię w ciele

to nasze nowe narodziny

odcinamy starą pępowinę od chorób i śmierci

strachu i udręki…


Złoty Wiek rozkwita w naszych sercach

i budzi się wiara w lepsze jutro

a Bóg daje nadzieję

ludzkość przeżyje Złoty Wiek…

Październik 2000 roku… po tych burzliwych dniach ponownie robiono mi wszystkie badania, skanowano moje ciało. Wielu nowych lekarzy, różnych specjalistów, rozmowy, konsultacje i nikt nie umiał znaleźć żadnej choroby. W zasadzie bardzo się ucieszyłam, że nic nie znaleźli. I chociaż nie sposób było wytłumaczyć wszystkich tych zdarzeń, byłam pozytywnie nastawiona do dalszego życia. Byłam nawet gotowa na to aby wszystko, co się zdarzyło wymazać ze swojej pamięci… zapomnieć i wrócić do swoich obowiązków i dalej żyć po staremu.


Co się zmieniło po 13 października 2000?

Nigdy więcej nie powtórzył się ten okropny huk w głowie. Pozostało tylko po nim bolesne wspomnienie i muzyka cykad, która mi towarzyszy cały czas do dnia dzisiejszego.


24 października 2000 roku odwiedziłam lekarza, mieli już komplet wszystkich moich badań. Moja pani doktor ucieszona, nic nie znaleźli, jestem zdrowa. I ja też w tych dniach czułam się znacznie lepiej. Był wokół mnie dziwny spokój i powoli zaczęłam się do niego przyzwyczajać. Na wszelki wypadek dostaję antybiotyk, na te moje bóle głowy, badanie pokazało lekkie zapalenie zatok. Dzisiaj już wiem, kiedy w nasze ciało wchodzą duchowe energie i zaczynają tam swoje porządki, zapalenie zatok jest jednym z symptomów. To jest proces oczyszczania i należy pomagać sobie naturalnymi sposobami, nie sięgać po antybiotyki czy inną chemię. Ja takiej wiedzy nie miałam a Kundalini czy przebudzenie duchowe, jeszcze w tym dniu dla mnie nie istniało.


Też pomyślałam — jeśli jest jakiś stan zapalny to antybiotyk go oczyści. Ten schemat leczenia gościł w moich progach. O 7 wieczór wzięłam jedną tabletkę antybiotyku — pierwszą i ostatnią. Położyłam się spać o pierwszej w nocy, na kanapie w living-roomie. Po tych wcześniejszych dotkliwych doświadczeniach nie sypiałam więcej w mojej sypialni. Szybko usnęłam pomimo, że nadal męczyła mnie bezsenność. Ten sen nie trwał długo. Wyskoczyłam z kanapy jak kamień z procy, nie mogłam się dobrze obudzić, nie byłam w stanie otworzyć oczu, skakałam do góry, próbowałam palcami podnieść powieki, ale moje oczy były głęboko w środku głowy. Miałam wrażenie, że jestem mocno zahipnotyzowana. Nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś podobnego. Takie stany były mi zupełnie obce. Krzyczałam, biegałam na oślep. Chciałam się wyrwać z tej dziwnej pułapki z piekła rodem. W końcu udało się, otworzyłam oczy, jeszcze krzyczałam. Na wprost mnie stał mój syn, zgięty w pół, z wytrzeszczonymi oczami i patrzył na mnie jak na zjawę nie z tej planety. Na jego twarzy malował się strach. Nie mógł pojąć co się dzieje… zresztą ja też.


Krzyczałam, że płonę, że moje ciało jest w płomieniach. Mój syn zapewniał mnie, że nic takiego się nie dzieje, nie widzi ognia.


To ja miałam nowy problem i domagałam się, aby sprawdził mój kręgosłup. Krzyczałam, że mi pękł na dwie części i stamtąd wychodzi ogień. Całe ciało mnie piekło, trawił mnie wielki ogień. Jednak na skórze były wielkie czerwone plamy i ten nieszczęsny kręgosłup z prętem ognia w środku. Nie mogłam zrozumieć co się dzieje?


Pobiegłam do lustra, sprawdzałam sama, nie wierzyłam synowi, który mnie uporczywie zapewniał, że wszystko wygląda normalnie. I chociaż sama widziałam moje plecy to jednak dotykałam własnymi rękami i upewniałam się, bo miałam jakieś dziwne podwójne widzenie. Widziałam dwa obrazy, ten normalny fizyczny i coś jeszcze, czego nie mogłam w ogóle zrozumieć. Nie rozumiałam dlaczego widzę swoje plecy w zupełnie inny sposób, widzę co się dzieje w moim ciele… i skąd ten ogień? Cały czas widziałam rozpalony do czerwoności gruby pręt w swoim kręgosłupie, który tam tkwił jak rozżarzona szyna w piecu hutniczym… a kiedy ta szyna jechała do góry kręgosłup pękał wzdłuż na pół. Moje plamy na ciele wyglądały jak po oparzeniu.


Zaczęłam przypominać sobie co mnie tak gwałtownie wyrzuciło z kanapy. Co to było? Jawa czy sen? Dwóch rycerzy biło się w moim pokoju w dodatku na mojej kanapie, wchodzili na moją głowę i zawzięcie walczyli z sobą na miecze, obaj ubrani na czarno. Była to ostra walka, żaden z nich nie przegrywał, żaden nie rezygnował. To był dla mnie horror. W głowie czułam bardzo silny ból, dużo większy niż kilka tygodni wcześniej. Wydawało mi się, że mi ktoś próbuje wyrwać z głowy pień nerwowy.


W tym samym czasie przeżywałam drugi horror, jakbym była na planie dwóch filmów o różnych akcjach i równocześnie grałam w nich dwie role. Z jednej strony dwóch rycerzy biło się o mnie, bałam się… a z drugiej strony widziałam pokój tylko z jednym łóżkiem, smutne i bure pomieszczenie, w którym nie było okien, tylko dwoje drzwi, jedne na prawo, drugie na lewo. Ktoś chodził po korytarzu, i też bałam się tej scenerii, jednak pobiegłam sprawdzić, kto tam chodzi, wybrałam drzwi na prawo. Szukałam na korytarzu innych drzwi do mieszkania mojej sąsiadki, chciałam ją ostrzec przed mężczyznami, którzy tu się kręcili, czułam, że mają złe zamiary. Bałam się, aby nie zrobili jej czegoś złego. Już ich nie widziałam, tylko ślady jakie po sobie zostawili na korytarzu pełnym piachu. Wróciłam do tego pierwszego pokoju, położyłam się na łóżko, jeden sen toczył się nadal i drugi też, dwóch rycerzy biło się już na mojej głowie… a z drugiej strony przez te prawe drzwi wbiegł do pokoju zakapturowany jakby czarny mnich zgięty w pół. Nie było widać twarzy. Skoczył do mnie i rękoma objął moje gardło, dusił mnie. Broniłam się, ale on był silniejszy, jedną ręką dusił mnie, a drugą ciągnął za moje włosy głowę do tyłu. Udało mi się ściągnąć jego kaptur z głowy i też chciałam ciągnąć go za włosy… a tam ku mojemu wielkiemu przerażeniu… nie było ani włosów ani twarzy, tylko głowa jak kolano. Wiedziałam, że tej walki nie wygram… właśnie ten sen — horror wyrzucił mnie z kanapy. Ten wielki strach, ta dziwna akcja jaka się toczyła w dwóch snach równocześnie. Wrzeszczałam na cały głos, chyba mnie było słychać w całym Vancouver.


Kiedy już troszkę się uspokoiłam przypomniałam sobie, że wieczorem kiedy siedziałam na kanapie i oglądałam TV miałam kilka razy dziwne zwidy, ktoś ukradkiem wskakiwał przez uchylone drzwi z tarasu do pokoju. Byli to mężczyźni w czarnych kapturach. Było ich kilku, jak złodzieje wślizgiwali się do środka. Przeszył mnie dziwny dreszcz, pomyślałam wówczas, że moje oczy są zmęczone, jednak zamknęłam szybko drzwi na taras.


I znowu piłam dużo wody, całymi szklankami jedna po drugiej. Cała się trzęsłam. Ciało nadal mnie piekło, nieco później poczułam silne swędzenie całej skóry. Podejrzewałam wtedy, że to wina tego antybiotyku, który wieczorem zażyłam. Czytałam ulotkę, nie wiedziałam co mam robić? Czułam się coraz gorzej, moje serce pracowało bardzo dziwnie. Gdzie tylko położyłam swoje palce na swoje ciało, czułam bicie tętna. Biło mi serce na czubku głowy. Tętno przekroczyło 110 na minutę, miałam problemy z oddechem, czułam, że jest coraz gorzej.


Kiedy się przebudziłam z tego koszmaru była 2:30 w nocy. Syn chciał dzwonić po karetkę. Nie chciałam, miałam już dosyć szpitali, lekarzy… tych pytań i dziwnych spojrzeń. Chciałam już odejść, chciałam umrzeć… i było mi wszystko jedno. Ale jak na ironię, tym razem kiedy się zupełnie poddałam, śmierć mnie nie chciała. Z każdą minutą było jeszcze gorzej, brakowało mi powietrza, moje ciśnienie krwi było znowu bardzo wysokie a ja ciągle żyłam… a raczej konałam bez końca… i ta nieustająca wielka gorączka w środku ciała, usta i język były zupełnie suche, dziwne wrażenie w gardle, wielka suchość i wielkie pragnienie nie do ugaszenia, chociaż wypiłam z 8 szklanek wody. Już mój syn protestował — nie można lać w siebie tyle wody.


O ósmej rano, kiedy nie było żadnej zmiany i śmierć mnie też nie chciała, postanowiłam prosić o pomoc. Dzwoniłam do lekarza, do mojej apteki, prosiłam o wyjaśnienie, co do tego antybiotyku — tłumaczyli się, że nigdy przed tym nie było takiego zdarzenia, byli zdziwieni. Dostarczyli mi szybko do domu Ativan, abym wzięła pod język. Troszkę pomogło… ale nadal czułam się fatalnie.

I znowu płacz, bezsilność, brak odpowiedzi. A już się cieszyłam, że jestem zdrowa. Odwiedziła mnie sąsiadka. Stała nade mną i patrzyła z litością… wyglądam jak siedem nieszczęść. Zaproponowała — może zadzwoń do jasnowidza, może coś pomoże? Popatrzyłam na nią zdziwiona, już drugi raz mi to proponowała. Ale jej stanowczo odpowiedziałam — nie… mam przecież dobrych lekarzy, co mi jasnowidz pomoże…?

— No tak… dodałam… na ten mój przypadek, to tylko został mi naprawdę jasnowidz albo X-file, może oni rzeczywiście rozwiążą tą zagadkę?


I znowu płakałam… w głos. Nie mogłam chodzić, podpierałam się na szczotce do zamiatania. Sąsiadka poszła sobie, a ja wyszłam z pokoju, weszłam w korytarz… po tej szczotce… po ścianie i bezsilna położyłam się na podłodze, bo nie mogłam dojść do łazienki. Wielka fala płaczu targała moim ciałem, czułam się taka mała, taka nijaka, nie zdolna do niczego.


Mój wzrok padł na ścianę, wisiała tam maleńka ikona Matki Boskiej Tińskiej, którą przywiozłam ze sobą do Kanady z greckiej wyspy Tinos z Sanktuarium Matki Boskiej.


Ale ja nie umiałam się już modlić, w głowie był straszny zamęt, toteż gadałam co mi ślina na język przyniosła… mówiłam, prosiłam — pomóż mi Maryjo… pomóż, zrób coś… albo mnie natychmiast zabierz z tego świata… ja już tak dłużej nie mogę… w końcu waliłam pięściami o podłogę i żądałam — zabierz mnie natychmiast.


Płakałam coraz głośniej… i nagle jakieś dziwne kryształki tworzyły się wokół mnie, zaczęły wirować, tańczyć… było ich coraz więcej, wypełniały cały korytarz i całe mieszkanie… przezroczyste jak kryształ, błyszczące, lekko przebłyskiwało przez nie złoto… podniosłam oczy, obserwowałam… co to jest…? Wspierałam się na łokciach, przyglądam się coraz bardziej wnikliwie… cóż to znowu…? Gdzieś to już widziałam, coś mi to przypominało…? Czułam, że w tych kryształkach jest dla mnie odpowiedź… ale jaka?

— Maryjo pomóż, odpowiedz mi, co to wszystko znaczy? I przebiegła przez moją głowę nagle myśl — już wiem… te kryształki przypominają mi mój sen z Panem Bogiem. Przypominają te złote kuleczki, jak perełki o różnych wielkościach, które Bóg mi w tym śnie ofiarował.


Wracałam myślami do tego snu… a było to 25 lipca 2000, tej nocy przyszedł do mnie we śnie Pan Bóg. Moje mieszkanie było małe i ciemne jak komórka. Nie było w nim żadnych sprzętów i ja w nim taka mała, nijaka, w brudnym ubraniu, a przede mną stał sam Bóg we własnej osobie, sięgałam mu zaledwie do pasa. I zdumienie moje nie miało granic. Ubrany był w długą szatę w kolorze granatu, pokrytą jakby szronem. Piękna twarz z brodą i dłuższe do ramion włosy, rozczesane na dwie strony, lekko faliste, przypominał mi do złudzenia Jezusa Chrystusa, jednak wydał mi się od niego odrobinę starszy. Wiedziałam, że to nie jest Jezus. Miał okrąglejszą twarz, promieniowała spokojem, była pełna szczerości i dostojności a w Jego sylwetce wielki Majestat… ale jakże ciężko włożyć Go w te słowne ramy… bo żadne słowa tego oddać nie mogą, jak Go naprawdę widziały moje oczy. Patrzył na mnie i milczał… Byłam pod Jego wielkim wrażeniem.


To ja przemówiłam do Niego, nie lękałam się chociaż czułam w Jego obecności swoją nicość…

— Panie Boże, Panie Boże, Ty przyszedłeś do mnie, do mnie tutaj na Ziemię?

Ale odpowiedzi nie było, powtórzyłam pytanie… i tym razem Bóg milczał… tylko delikatnym gestem dłoni wskazał mi drzwi na taras. Posłusznie wyszłam z pokoju do ogródka. A tam spotkało mnie nowe wielkie zaskoczenie… cały świat zasypany był złotem, małymi złotymi kuleczkami… mieniły się na wszystkie sposoby, ułożone w dziwny wzór… było tego złota bardzo dużo, było wszędzie, na ziemi, na dachach domów, na gałęziach drzew. Nie mogłam się napatrzeć… złoto wyglądało jak obfity śnieg, który pada całą noc i mocno otula całą ziemię… i to złoto również spadło z nieba. A Bóg stał na wprost mnie, Jego ręce były lekko wzniesione do góry, tak jakby błogosławił całemu światu… i ten wielki spokój, który emanował z Jego twarzy… i milczał… pozwolił nacieszyć moje oczy do woli… a kiedy już ogarnęłam to wszystko własnymi zmysłami, znowu mówiłam:

— Panie Boże, Panie Boże, zasypałeś cały świat złotem, dałeś ludziom tyle bogactwa, dlaczego to robisz dla świata, świat nie jest dobry? Lecz Bóg milczał…


Znienacka zjawił się mój dobry znajomy, uśmiechnięty, ubrany w białą koszulę i czarne spodnie zbierał te kuleczki złota, schylał się i schylał, wybierał różne kulki złota, były w różnych odcieniach i różniły się nieco rozmiarami i wsypał w moją dłoń, każda była inna. A wszystkie razem tworzyły na Ziemi piękne wzory przypominające fraktale. Pokazywał i tłumaczył:

— Bierz to złoto, wszystko należy do ciebie, zbieraj i wkładaj te kuleczki złota, tam gdzie boli, gdzie choroba, wkładaj w swoje ciało i w ciała innych, bo to złoto jest bezcenne… nigdzie na Ziemi takiego nie znajdziesz, bierz jest twoje, wskazał ręką na świat… a Pan Bóg stał obok nas, patrzył i milczał… Ten sen był tak dawno… a ja ciągle mam w oczach miliony tych złotych kuleczek i pamiętam każdy jego szczegół, jakby śnił mi się ostatniej nocy.


Kiedy po tamtej nocy, po tym pięknym śnie, otworzyłam rano oczy od razu przypomniał mi się… ten tajemniczy sen, byłam nim mocno poruszona i zdziwiona. Opowiadałam każdemu z kim rozmawiałam i pytałam — co to znaczy? Niestety ludzie tylko mówili — piękny ten twój sen… ale co on znaczy, nikt nie wiedział… nie dostałam wówczas odpowiedzi… nadaremno szukałam. Mijały dni… powoli zapominałam o nim… i nagle ta moja dziwna choroba zaczęła nasilać się z każdą godziną, całkiem oderwała mnie od normalnego życia i normalnego toku myślenia.


„25 października 2000… leżę na podłodze… w korytarzu… złoto… złoto… tańczyły wokół mnie świetliste złotawe kryształki, przestawałam płakać tylko wlepiałam oczy w to dziwne zjawisko. Nie mogłam nasycić oczu… gdzieś tutaj jest dla mnie odpowiedź? Zbierałam myśli… analizowałam jeszcze raz dokładnie ten złoty sen… ale wokół mnie była cisza… siadłam na podłodze i szukałam odpowiedzi, setki myśli cisnęły się do głowy:

— Pewnie Bóg wiedział, że będę taka chora i słał w tym śnie dla mnie lekarstwo.

— Ale skąd ja wezmę te kulki złota, które miały mnie wyleczyć? I co mam z nimi robić?

Poszłam do pokoju, wyciągnęłam pudełko ze swoją biżuterią, szukałam złota, wybierałam, które jest to najbardziej wartościowe, lecz dla mnie były to tylko mało wartościowe ozdóbki. Ale coś trzeba z tym złotem zrobić… tylko co? Pocierałam moją obolałą głowę, ale ulgi nie było, głowa nadal mi pękała z bólu i serce szalało. Już nie płakałam tylko starałam się znaleźć dla siebie jakiś ratunek. Jakże prymitywny, ale to już było coś, zmieniało mój dotychczasowy sposób myślenia. Już miałam jakiś mały trop.

— Maryjo pomóż… co mam robić dalej?”

(z moich notatek z roku 2000)

…byłam jak ten kamień

wrzucony w środek jeziora

tworzyłam fale, które tylko odbijały się o brzeg

lecz nic nowego nie wnosiły…


a tu nagle ktoś

wrzucił mnie do Wielkiego Oceanu

i pozostawił tam samą

abym nauczyła się pływać

i nie miałam wyboru

albo zatonąć… albo płynąć…


moja dusza najwyraźniej

cierpiała z tęsknoty za krainą

której ja nie pamiętałam…

toteż wymyślała różne sztuczki,

ciekawostki i udręki

i budowała dla mnie ten okręt

na którym mnie w końcu osadziła

i już mogłam żeglować po wielkich wodach…


płynęłam tam, gdzie Hesperyd ogrody

a te moje siostry pilnują złotych jabłoni

tam, gdzie mój Raj utracony….

Wkrótce poznasz siebie
Rozdział 6

Jak możesz wierzyć w Boga

jak ty nie wierzysz sobie

przecież jesteśmy stworzeni

na Jego podobieństwo…

to twoja dusza jest siłą życia,

którą stworzyła Pra-Matka

to w niej jest tajemnica twojego istnienia

dusza twoja została utkana

z jedwabnej nici Wszechświata

i to ona pokazuje ci, jak znaleźć Boga

to ona tworzy świątynię dla Niego

i uczy jak można Go znaleźć…

w naszym sercu i w każdej istocie

to cała tajemnica naszej wiary

i nigdy się nie bój, co się z tobą stanie.

.

25 października 2000 roku to dzień, w którym zaczęłam się budzić do nowego życia. Zaczęłam wkraczać na ścieżkę mojego przeznaczenia. A raczej raczkować po niej bo o tym nowym świecie nie miałam większego pojęcia. To przeszłość doprowadziła mnie do teraźniejszości, ale ja jeszcze nie ogarniałam tej mojej panoramy nowego bytu. To wszystko dla mnie było takie tajemnicze i nic tu nie wyśniłam, nic nie wymarzyłam, nic w tej sprawie nie robiłam, wręcz przeciwnie, mój przewrotny los zawsze płatał mi figla i zawsze niszczył moje marzenia.


Miałam już od dawna pęk kluczy w mojej ręce, mogłam otwierać nimi wiele drzwi, cóż z tego, kiedy ja chciałam grać tylko w jednym serialu i ciągle tą samą rolę. Przejechałam pół świata, zmieniłam wiele scenariuszy swojego życia, zwiedzałam wiele miejsc, byłam na wielu drogach, ale tą, która teraz otwierała się przede mną, najwyraźniej pominęłam.

A może tak miało być?


Może Wszechświat z jakiegoś powodu ukrył mnie za swoją zasłoną, może miał dla mnie inne plany, ale póki co, jeszcze przede mną ich nie ujawnił? Może były bardziej tajne…?


Z perspektywy czasu już po 2000 roku wiedziałam, że w moim życiu było zbyt dużo “zbiegów okoliczności”… a to daty moich podróży, które coraz dalej oddalały mnie od Polski. Rok 1987 Grecja, rok 1992 Ontario, Kanada, rok 1993 Brytyjska Kolumbia, Kanada i tu mnie mocno wbiło w tą ziemię, zakotwiczyło nad wielką wodą niczym indiański totem, który z tego miejsca obserwuje Wielki Ocean. Czyżbym tu miała wkroczyć w moje prawdziwe przeznaczenie? Może mi pokazuje, że muszę pożeglować jeszcze na większe wody… gdzieś hen… w nieznane?


25 października… bawię się swoimi złotymi ozdóbkami, przekładam z dłoni do dłoni, przyglądam się im wnikliwie, przykładam do mojej obolałej głowy… ale coś mi nie daje spokoju, coś szepcze w środku: to nie wszystko, idź dalej, bo utknęłaś w jednym punkcie. Przecież sama tłumaczysz ludziom, że nie ma rzeczy na świecie, której nie dałoby się zmienić, trzeba tylko działać.

— Pamiętasz tą noc w Polsce, kiedy nagle straciłaś przytomność nie wiedzieć z jakiego powodu… leżałaś wiele godzin na zimnej posadzce. To ty sama, kiedy już odzyskałaś przytomność, ale nadal nie miałaś władzy nad ciałem… było jak sparaliżowane, zanurkowałaś w siebie i znalazłaś to magiczne miejsce, które go ożywiło. Dotąd szukałaś we własnym wnętrzu, aż znalazłaś i podniosłaś się z tej podłogi o własnych siłach.


— Pamiętasz jak leżałaś bardzo chora i lekarze rozkładali ręce, podobno to miał być twój koniec, ponieważ twoje nerki odmawiały posłuszeństwa. A ty kiedy czułaś, że do rana nie dożyjesz, to jednak zebrałaś siły i powiedziałaś na głos — muszę żyć, moje dziecko nie może być sierotą, nie może żyć bez ojca i matki.


I pomimo, że już 6 tygodni leżałaś w łóżku, nie chodziłaś, nie mogłaś nawet napić się sama łyka wody, co wówczas się stało? Zaraz po tej deklaracji usnęłaś jak kamień, chociaż bardzo tego nie chciałaś, myślałaś, że jak uśniesz to już się nie obudzisz. Czuwałaś całą noc, lecz o 5 rano wpadłaś w głęboki sen… a o 8 rano tego samego dnia już się przebudziłaś i czułaś się dobrze… i co się stało dalej, jak gdyby nigdy nic podniosłaś się z łóżka i poszłaś samodzielnie do łazienki i tam dopiero odkryłaś, że przecież ty nie możesz samodzielnie chodzić… a jednak sama poszłaś. Coś się stało, że twoje ciało odzyskało swoją siłę, jak przed chorobą. Po wyjściu z łazienki już nie wróciłaś do łóżka. Cudem ożyłaś, a już po 3 dniach wróciłaś do takiej formy, że nawet ludzie wokoło się dziwili, skąd tak gwałtowna przemiana i jakiś cud w tobie nastąpił, nawet lekarze nie mogli tego zrozumieć, że tak szybko wracasz do zdrowia.


Łatwo postrzegać cuda u innych osób, ale gorzej u siebie — bo ciągle sobie nie dowierzasz. Zapomniane wspomnienia uprzytomniły mi, że człowiek może dotrzeć do siebie, że jest w nim wiele tajnych narzędzi, które mogą zmienić jego życie. Tylko trzeba szukać i mocniej wstrząsnąć własną duszą.


To w takich kryzysowych sytuacjach, podczas ciężkich chorób i innych trudnych doświadczeń, gdzie doznajemy głębokiego wstrząsu na różnych płaszczyznach, targają nami gwałtowne emocje i wyzwalamy w sobie wszystkie możliwości. Ale tu nie wolno się poddawać. I czym więcej przeżyjemy takich wstrząsów tym jesteśmy silniejsi, to odkryłam już bardzo dawno temu, toteż nie wolno unikać trudności naszego życia, nie powinniśmy przed nimi uciekać, tylko wyjść im naprzeciw, to hartuje naszego ducha i dzięki temu możemy iść naprzód.


— Toteż działaj dziewczyno, nie spaprz swojego życia, jeszcze dużo przed tobą i w tej chwili rób coś, a nie tylko bezradnie obracasz się w kółko i wyciągasz ręce do różnych ludzi… a ci tylko gapią się na ciebie, ale swojej łapy podać ci nie chcą. A ty tańczysz w swojej desperacji samotne tango, jak to w tym twoim proroczym śnie, który po latach wypełnił się w 100%. Lewitowałaś nad bagnem, brudnym i śmierdzącym. Miałaś na sobie piękną niebieską długą suknię i biały bukiet frezji w dłoni, ale to bajoro zaczęło cię wciągać… i ciągnęło cię za nogi i topiłaś się w nim i już prawie nalewało się w twoje usta… ale ty w jakiejś swojej magicznej mocy wyfrunęłaś z tego bajora i ocalałaś… i nawet sukni nie zabrudziłaś.


Pod wpływem takich refleksji z minuty na minutę zaczęłam odzyskiwać siły… tak, muszę działać, wypróbować inne możliwości. Tylko, gdzie iść, jak znaleźć to, co mi przyniesie ulgę w tej sytuacji, w której znalazłam się obecnie?


I nagle przypomniałam sobie o chińskim lekarzu, który robił w Vancouver w tamtym czasie szybką karierę lecząc ludzi akupunkturą. No właśnie, dlaczego nie spróbować, może ta metoda będzie dla mnie dobra?


Biorę telefon, dzwonię do znajomej fryzjerki, to w jej salonie słyszałam o nim, panie plotkowały jak to u fryzjera, ja wówczas siedziałam cicho i czytałam gazetę, ale rozmowa wpadła mi do ucha. Pewnie fryzjerka ma do niego telefon. Oczywiście miała… pyta mnie:

— Co się stało?

Pokrótce opowiedziałam jej swoją niewiarygodną historię, nawet dobrze do końca nie wysłuchała i mówi:

— Zadzwoń do jasnowidza… zamilkłam, drugi raz w tym dniu, ktoś proponuje mi rozmowę z jasnowidzem. Zaczynam myśleć — czy to przypadek? Zbieg okoliczności? A może ktoś otwiera mi oczy i inne drzwi, które mogą faktycznie przynieść jakieś rozwiązanie?

— A znasz jakiegoś jasnowidza — pytam jąkając się jakoś? Nie mogłam uwierzyć, że jednak otwieram te drzwi.

— Mam, odpowiedziała.

— No tak, myślę — jak każda porządna fryzjerka, czasami lepsza niż książka telefoniczna, można znaleźć u niej wszystkie telefony.

— Ale jest jeden mankament, mieszka w Montrealu.

— A można do niej zadzwonić?

— Można — odpowiedziała. I już mi podawała numer telefonu

— Pisz i dzwoń, a chińczyka zostaw na razie w spokoju.

I tu poszłam na całego… na spontana, bo niestety, byłam bardzo zdesperowana. W tym dniu byłam zdolna zadzwonić nawet do X-files. Biorę telefon do ręki, wykręcam podany numer… nikt nie odpowiada, zaczyna gadać maszyna. Pomyślałam — nagram się, może ktoś oddzwoni. Zaledwie powiedziałam kilka słów a ktoś po tamtej stronie szybko odpowiada

— Tak tak, proszę mówić.

Co się okazało, ta kobieta była Polką… znowu dziwny zbieg okoliczności?


Zaczynam jej opowiadać moją historię z moją “chorą głową”, która ukrywa w sobie jakąś sekretną chorobę i czyni moje życie zupełnie bezsilne. Słucha mnie, ale ja przekazuje jej informacje tylko na temat mojej “choroby”, jestem bardzo ostrożna w słowach, lecz ona nagle mi przerywa i mówi:

— Ty nie jesteś chora, trapi cię coś zupełnie innego… to ty będziesz chorych ludzi leczyć — zamurowało mnie… po chwili jednak pytam,

— Jak to będę leczyć? Przecież ja nie lekarz.

— Będziesz leczyć swoimi rękoma, odpowiada.

Znowu szok.

— Jak to rękoma, a co to ja Jezus Chrystus, abym ludzi rękoma leczyła?

Śmieje się głośno… a ja myślę sobie

— Ale mi się jakaś nawiedzona trafiła.

Teraz ona zadaje mi pytania… jakieś dziwne, obchodzi ją nawet moja data urodzenia… ale dziwność tych pytań i mnie trochę mocniej otworzyła… mówię o tym ogniu w ciele i o innych dolegliwościach, tych dziwnych symptomach i dziwnych wydarzeniach 13 października, a ona tylko przytakuje, wszystko się jej zgadza.

— Co się zgadza, że jestem rozdarta i niezdolna do życia, że poturbowana jak nigdy dotąd? I tu ni stąd ni zowąd zaczęłam opowiadać jej sen z Bogiem, ze złotem… a ona na to:

— No widzisz, mówię ci, będziesz ludzi uleczać. To był dla ciebie przekaz.

— No tak, było tam, aby to złoto wkładać, gdzie boli, gdzie choroby — ale pytam ją,

— Czy można snom ufać?


Chociaż sama przez całe życie miewałam intensywne sny, które się sprawdzały i zawsze mówiłam, że prowadzę podwójne życie, jedno w dzień na jawie, a drugie w nocy w snach i ciągle pytałam

— Kto mi to śle i skąd?


A tu podważam to, co ona mówi, no właśnie, taka bywa natura człowieka… przekrętna. W roku 1999 i na początku 2000 byłam zalana oceanem snów, za głowę się łapałam, że można śnić, aż tyle… telegramów z Nieba miałam tysiące, żadnego z nich nie przeczytałam, nie zastanowiłam się, nie analizowałam — „sen mara”, „jak się śpi to się śni….”


Rozmowa z Ewą była bardzo długa, rozmawiałyśmy kilka godzin, a miało to być tylko 5 minut. Od razu zauważyłam, że ma dużą wiedzę, ale jakąś inną, której na co dzień się nie spotyka, lecz ta wiedza jakoś dziwnie przemawiała do mnie. Kiedy mówiła to i mnie zaczęło coś w głowie świtać.


Nie mniej kiedy odłożyłam słuchawkę powiedziałam na głos:

— Ale mi zrobiła wodę z mózgu.

I dalej nie miałam pojęcia, co mam z sobą robić?


Nasz umysł, to różne strumienie życia

które przenikają się nawzajem

tak jak woda i ziemia

obie te substancje są nam potrzebne

nie ma lepszej… nie ma gorszej… obie są dobre…

a człowiek nie może istnieć bez żadnej…

bo obie wiążą jego życie.


A ty bądź tym czarodziejem

i dokonaj cudu wiążąc jedno z drugim

a nie poddajesz tylko wszystko zwątpieniu,

strachowi, krytyce

spróbuj poszerzyć swoją rzeczywistość

powiąż niebo z ziemią

wybuduj ten most, który połączy oba te światy

a ten otwiera i jednoczy serce z rozumem.


I jeśli się zdarzy

że nie potrafisz komuś pomóc

nie możesz podać mu ręki

więc złóż je obie, jak do modlitwy

i pobłogosław tą osobę

a resztę oddaj w ręce Boga.

Jestem miejscem spokoju 
— przyjdź do mnie

Rozdział 7

W zaciemnionej dolinie

zawsze jest miejsce na modlitwę

Bóg nigdy nie opuszcza swojego konfesjonału

twoja dusza może wyspowiadać się do woli…

kiedy życie cię przygniata

wszystko co ci potrzebne, to modlitwa…

Po to tu jestem, aby za wszelką cenę powstrzymać ciebie od uświadomienia sobie twojej marności… zwątpienia w twoje dziedzictwo… i wydaje ci się, że prowadzisz królewskie życie… to dlaczego masz poczucie zamknięcia cię w klatce, osamotnienia, dlaczego tyle nie pamiętasz, miota tobą zwątpienie, poczucie winy?


Po to tu jestem, aby budzić twój umysł, aby zniszczyć twoją iluzję, rozprawić się z twoim ego, któremu się wydaje, że to ono powinno narzucać światu swoje zdanie, że masz tu na Ziemi, jakąś nadzwyczajną misję i to ciebie powinni wszyscy słuchać, podążać za twoimi pomysłami, a nawet wiarą, jaka mieszka w tobie. Taka egoistyczna świadomość, żyje w większości ludzi.


Już samo ego jest fikcją stworzoną w umyśle. Nasze ego nic nie znaczy i może nas tylko wyprowadzić na manowce, jak nie znajdziemy, że „ktoś” większy czuwa nad nami. Kiedy się zakotwiczymy w królestwie ego, nic tam nie znajdziesz poza sobą i tak odbierasz wszystko, co jest wokoło ciebie, tak chcesz wszystko zaszufladkować, jak ty jesteś podporządkowany własnemu ego. A to twoje królestwo ego to tylko twoje przekonania, pomysły, opinie i osądy… a to wszystko jest tym, co twój umysł myśli o sobie. Twój umysł tworzy własną domenę i chce ulepszać świat według siebie i tylko marnuje ogromne ilości czasu i energii… niestety, to królestwo wcześniej czy później musi się rozlecieć.


Człowieku, musisz zdać sobie sprawę, że nie istniejesz tu sam i masz nad sobą kogoś, kto porusza twoimi myślami, czynami i jest połączony ze Źródłem wszystkiego. A ty wybrałeś sobie tylko życie w cieniu potężnego Uniwersum, gdzie święta spirala wyplata nowe formy życia, nieustannie tworzy. Podwójna spirala Pra-Matka i Pra-Ojciec powołali nas wszystkich do życia, do tej jednej wspólnej rodziny, jaką wszyscy jesteśmy. A ty co robisz? Próbujesz się odseparować od tej swojej wielkiej rodziny, lecz twoje energetyczne nici wiążą ze sobą wszystkich ludzi, wszystkie istoty, naturę, wszystkie miejsca i rzeczy, które kiedykolwiek wyszły z łona Pra-Matki.


To Pra-Matka nas zrodziła i wykarmiła, to Ona jak pająk utkała tą wielką pajęczynę, to jej nieustająca siła życia stworzyła ten wspaniały kobierzec, zwanym Uniwersum. To ona nas karmi i otacza opieką… a my jesteśmy w stanie przyjąć to wszystko, co Ona nam oferuje… tylko musisz zaufać, a nie szukać lepszych rozwiązań na własną rękę. W tej świadomości nie zajedziesz za daleko, ponieważ zrywasz wszystkie połączenia z tą wielką pajęczyną, która trzyma w Całości całe życie we Wszechświecie. A ty tworzysz własną budowlę i grodzisz ją jeszcze potężnym murem, ale chcesz brać wszystko od wszystkich i nie umiesz dawać od siebie… więcej, jeszcze żądasz, że każdy musi zaspakajać twoje pragnienia, a jak tego świat nie robi tupiesz nóżkami jak małe dziecko. Sam budujesz własny świat i podważasz wiarę w istnienie czegoś większego, lepszego, w Źródło twojego istnienia, dlatego twoje życie wygląda tak beznadziejnie… cóż ty człowieku możesz dokonać sam na tym globie? I tupanie nóżkami w wielkim gniewie tu nie pomoże, skoro zerwałeś komunikację ze Źródłem wszelkiej obfitości.


Źródło twojej obfitości, które w swoim czasie, również poruszy twoimi skrzydłami i każe ci latać… a twój dobrobyt zacznie ci spadać z nieba.


Pytasz, któż to taki, który przyprawia ci skrzydła i daje ci wszystko, czego tylko twoja dusza zapragnie? To twoja Wyższa Jaźń, która panuje ponad twoimi zmysłami i nie pochodzi z naszego fizycznego świata. Lecz my ludzie nie zawsze postrzegamy naszą prawdziwą naturę, ponieważ nie ma kształtu i formy, pochodzi ze świata Ducha. To stamtąd płynie twoja spontaniczność i prostota. To Duch wnosi w człowieka niewidzialne siły i potrafi w nim przemienić wszystko niczym wiatr. Zmienia tą cząsteczkę samego siebie, która narodziła się z Czystego Ducha i rozpoczęła własne życie jako dusza, która tworzy ciało i doświadcza materii.


Nasz kosmiczny wiatr, który wdziera się przenikliwie w każdy zakamarek życia, w każdą naszą komórkę, jest naszym oddechem i formą dla naszej energii… to on albo ją tworzy, albo rozdmuchuje… i tworzy na nowo… uszlachetnia… dodaje piękna. A kiedy te formy ukształtowały się zbyt mocno, nic przez nie nie przenika i nie pozwala doświadczać prawdy, ten wiatr zamienia się w wichurę, a nawet w tornado… i z nich wypłynie twoja prawdziwa tożsamość. Najpierw cię zburzy, a następnie odbuduje.


W takim silnym wietrze, wichurze, tornado tworzy się nowe życie, to w nich twoja żeńskość i męskość harmonizują się. To tak jak taniec, z początku idzie takiej parze nieudolnie, potykają się o siebie, depczą sobie po palcach… lecz kiedy więcej trenują, idzie im znacznie lepiej i już tańczą w rytm szybszej muzyki… a później jeszcze prędzej i prędzej… i nasze oczy nie mogą za nimi nadążyć… idzie im wspaniale, jakby ich wiatr nosił po parkiecie.


Lecz aby tak tanecznie przejść całe życie te dwie energie: żeńska i męska muszą się zrównoważyć, jak tego nie dokonają zawsze będą między mini zgrzyty i huragany.


To w tych procesach harmonizowania tych dwóch aspektów następuje pełne zrozumienie i integrują się przeciwne bieguny.


Toteż nie bądźmy zdziwieni, że kiedy w człowieku budzi się coś większego, doskonalszego niż jego przeciętność, w jego ciele zaczyna wiać silniejszy wiatr… aż w końcu porywa go do szalonego tańca, dopóki oba te aspekty: żeński i męski nie osiągną swojej perfekcji i połączą się teraz i na zawsze. A ten nowy element, który powstał z tego zjednoczenia, zaczyna przenikać naszą nową już istotę na wyższych płaszczyznach życia. Od teraz zaczynasz żyć w poczuciu Jedności. Stwarzasz nową rzeczywistość. Czym człowiek poczuje silniejszy swój wewnętrzny wiatr, tym jego oddech będzie głębszy… zaczyna oddychać całym Wszechświatem. Na początku dusi się pod jego ciężarem, ponieważ ciało fizyczne nie jest jeszcze gotowe na taką kosmiczną siłę. I tak jak wichura rozrywa wszystkie ogrodzenia, zrywa dachy, burzy nawet mury, tak i w tym przypadku nasza Wyższa Jaźń pokonuje w naszym umyśle nasze ograniczenia.


Dlatego życie tego człowieka, kiedy osiąga ten poziom wydaje się być zupełnie rozwalone… nic się tam nie ostaje, wszystko ruina i rozpacz, a człowiek siedzi na tych zgliszczach i płacze za tym „rajem” utraconym. A to tylko nasza Wyższa Jaźń rozprawiła się z naszymi programami, które trzymają naszą duszę w kajdanach. To dusza ma nasze ciało i robi z nim co chce, a nie ciało duszę, i jak ciało dla duszy jest za ciasne, to je przebuduje… bez względu na koszty, jakie ciało musi zapłacić. Czym więcej będzie się opierać przed nowymi przeróbkami, tym bardziej będzie cierpieć. Toteż kiedy pojawia się w człowieku depresja, czy dopadnie choroba, zanim pójdzie po pigułki do lekarza, powinien zapytać swoją duszę, czego ona potrzebuje? Pigułki mogą nie wystarczyć, a nawet pogorszyć ten stan. To z własną duszą należy porozmawiać.


Na tym poziomie nie zdajesz sobie jeszcze sprawy, że twoje życie przejmuje już nowa świadomość. Budzenie się człowieka zaczyna się wiele lat wcześniej i należy być tego procesu świadomym, szczególnie obecnie, kiedy nasze dusze zaczynają być nieugięte, ponieważ Uniwersum rzuca nam bardziej wyrafinowane wyzwania. W pewnych warunkach wystarczy przywołać wewnętrzną mądrość, by przy jej pomocy rozprawić się ze swoimi problemami.


Taki człowiek, który powolutku wchodzi w proces transformacji, staje się już świętym człowiekiem… i powoli zostaje całkowicie pozbawiony wszystkiego, co wcześniej uznawał za prawdę, a to nią nie było. Otwiera szeroko oczy i już widzi skąd ta jego zasłona dymna… ponieważ ogień Prawdy tylko się w nim tlił i tworzył więcej dymu niż ognia.


Prawda nie jest rzeczą, na którą się przypadkiem natkniesz, która ot tak sobie wpadła na ciebie, musisz do niej dorosnąć. Ona ma swoje plany i wie, kiedy cię obudzić i umieści w tobie swoje nowe pomysły i przekonania. Od tej pory twój ogień pali się już bardziej czysto i przenika cię wielka tajemnica, ponieważ Prawda wypala wszystkie brudy twojego umysłu. A wiatr przegania ten dym, który zasłania horyzonty twojego myślenia, postrzegania i jeśli mu coś blokuje drogę wzmacnia własne siły, nie pozwala, aby dym powrócił na stare miejsce.


Wyższa Jaźń dotąd będzie używała swojej tajnej broni — wiatru, wichury, tornada aż pogoni wszystkie brudy z naszego życia. A ty człowieku przebudzisz się w życiu, w którym poznasz nie tylko Prawdę, ale i prawdziwą miłość, wolność. W tym miejscu powoli odkrywasz, że ta nowa świadomość, która napływa w twoje ciało, zaczyna kształtować je na nowo. Nie tylko umysł jest oczyszczany, ale i toczy się równocześnie przebudowa nie tylko naszej spiżarni, gdzie więcej było plew niż ziarna. Całe ciało zostanie przebudowane, co do jednej komórki i to na wielu wymiarach. Nasz pojazd duszy zostanie przystosowany do innych funkcji niż dotychczas. Powoli nasze ciało staje się wielowymiarowe. Lecz ta przebudowa, wcale nie jest taka słodka i szczęśliwa jak to myśli wielu ludzi. Nie uzyskasz tego doskonałego ciała w jeden tydzień… baaa, nawet w kilka lat. I to się już dzieje, przepowiednie wypełniają się.


Lecz pamiętaj podróżnik duchowy nigdy nie kończy swojej podróży, nasza ewolucja nie ma końca. Nie można powiedzieć „dokonało się” i siedzimy sobie spokojnie w Nirwanie. Niech ta prawda, którą zostawili nam pseudo-duchowi nas nie zmyli. Rozwój duchowy rodzi większe moce, ale nie te, które obecnie człowiek poszukuje jako psychiczne moce, otwieranie trzeciego oka, które jest obecnie takie modne, zdolności jasnowidzenia, jasnosłyszenia… owszem to wszystko pojawia się w chwili przebudzenia. Wykorzystaj mądrze swoją moc, a nie handluj na targu zdolnościami sidhi, nie biegnij za łatwą karierą. Te osoby nie znają jeszcze Prawdy, są pełni złudzeń. Sidhi ich zablokuje, w tym miejscu utkną na długo. Mało ludzi wie, że właśnie małe dążenia prowadzą do oświecenia. A prawdziwe oświecenie w swoim czasie stanie się normalką, a oświecony będzie pomagał tym, którzy jeszcze do tego stanu nie dorośli. Oświecony już rozumie, że właśnie to zwykłe i proste jest niezwykłe. Tylko szczerzy, prości i czyści znajdą Królestwo Niebieskie. I przestańcie ganiać za miłością, szczęściem, rzeczy same dzieją się, jak powie każdy mędrzec „wysiłek bez wysiłku”, tylko musisz przypomnieć sobie, co najbardziej kochasz. A oświecenie to rozpad nieprawdy, już nie pozwolisz się wodzić za nos i jeszcze otwierasz innym oczy. A dziś w świecie więcej Prawdy znajdziemy w jednej kropli wody niż we wszystkich mądrościach spisanych ręką ludzką. Jedna prawda obala drugą.


I musisz po drodze zrozumieć, że prawdziwa miłość to nie tylko wszystko to, co nas otacza i zwie się błogością… prawdziwa miłość jest słodko-gorzka niczym czarna czekolada… to już wie każda kobieta, która urodziła dziecko. Zaistniało z miłości, rodzi się w mękach… a kiedy już przyjdzie na ten świat, matka kocha go do szaleństwa i w tej samej chwili zapomina bóle porodowe. Każdy święty człowiek musi zakosztować właśnie takiej miłości, słodko-gorzkiej, jak ja to mówię, miłość nie jest łagodnym kołysaniem w rękach matki. Miłość wynosi nas w bardziej rozległą rzeczywistość i często nas zrosi swoimi łzami. Jak umiesz wybaczyć, pokaże ci drzwi do boskości.


Pierwsze co się człowiekowi na tej drodze ukaże to depresja, bezsilność, za nią wkracza na arenę śmierć… śmierć symboliczna starego życia i ciało ponownie zmartwychwstanie, ale już nigdy nie powróci do starej formy życia. To właśnie nasza Wyższa Jaźń rozprawiła się z naszą egoistyczną świadomością i zaczyna budować zupełnie inną świątynię dla zupełnie innej już istoty, która rodzi się w tym samym życiu i w tym samym ciele. Niewiele ludzi miało to szczęście, narodzić się dwa razy w jednym życiu i tym samym ciele. Po takim podwójnym narodzeniu człowiek zyskuje sobie w świecie przydomek „święty” albo „oświecony”. Już nie widzi tylko siebie, postrzega innych ludzi, a nawet bywają ważniejsi od niego i daje im od siebie, co jest tylko w jego mocy. I już niczego w zamian nie żąda, tak jak Bóg-Ojciec nie żąda od nas zapłaty za powietrze, którym oddychamy, nie żąda za Jego Miłość i wybacza… potrafimy podzielić się tym wszystkim, co nam daje Wszechświat. Tym samym umiemy dać i umiemy wziąć, np. wdzięczność i miłość tego człowieka, który nam w ten sposób dziękuje.


Zdajesz sobie sprawę, że twoja świadomość nie jest ci zesłana znikąd, nie przyszła z nieba, nie dostałeś jej w paczce od Św. Mikołaja. Twoja świadomość w rzeczywistości jest tym, czym ty jesteś. Bezinteresowna miłość jest cechą Boga.


Podobnie jest z Łaską Boga, którą my uważamy za wyróżnienie dla nas. Przychodzi do nas tylko wówczas, kiedy my jesteśmy całkowicie dostępni, kiedy się otwieramy i jesteśmy naprawdę gotowi na zmiany w naszym życiu… i tu wkraczamy w nowe życie i nową rzeczywistość.


Owszem należy się takiemu człowiekowi uznanie, ale za jego pracę, zrozumienie i odkrycie samego siebie.


Tajemniczy wiatr, zew naszego życia… nasz oddech, nasza wewnętrzna siła, która popycha całe nasze ciało do życia i kiedy ten wiaterek wieje sobie spokojnie nawet go nie zauważamy i nasze życie płynie cicho i gładko… lecz kiedy zbiera się nad nami czarna chmura i wiatr przybiera na sile, rozglądamy się wokoło z lękiem.


— Co ta wichura nam dzisiaj zafunduje?


Dopóki nie wyzwoli swojej siły nigdy się nie dowiemy, do czego jest zdolna, lecz kiedy zerwie dach naszego domu, zburzy mieszkanie, a nawet całkiem go zmiecie z ziemi, to już wiemy, z jaką mocą nas dopadła i co uczyniła z naszym życiem. I czym więcej takich burz przejdzie przez twoje życie, tym staje się silniejszy. Oczywiście, że łatwiej się spaceruje przez życie z małym podmuchem wiatru, tą spokojną bryzą, która ochładza ci twarz… gorzej spacerować z wichurą, która starga ci mocno fryzurę, ubranie, upadasz na ulicy, tłuczesz boleśnie kolana… a już nie sposób spacerować z tornado, ten dopiero pójdzie po całości, szczególnie jak chce poczynić w naszym życiu lepsze porządki. Nie tylko potrafi wyrwać stare drzewa z korzeniami i rozprawi się z nimi w okamgnieniu… ale ile znajdziemy pod korzeniami drzew nowości, nawet bryłek złota i drogocennych kamieni… po takim przejściu tornado my jeszcze tego nie widzimy, tylko łapiemy się za głowę i czujemy się wobec tej siły zupełnie bezradni. Im większy tornado przechodzi przez nasze życie tym nasze przebudzenie jest większe… to już nie jedno wyrwane drzewo, takie tornado karczuje cały las, a jeszcze rozlewa pobliskie wody po całej okolicy i topi w nich wszystko. I zlatuje się wszelkie robactwo i dzika zwierzyna do padliny. To w takim ludzkim dramacie przyciągasz do siebie przeciwieństwa, które nie zostały jeszcze zrównoważone. Kiedy w nasze ciało wstępują takie siły to i nasze drzewo życia bywa tak podcięte albo zupełnie zniszczone. Wyższa Jaźń szuka naszych korzeni Prawdy, naszych skarbów… dlatego tornado idzie na całość i szuka tej głębokiej wewnętrznej mądrości, którą zakopaliśmy pod naszym drzewem życia, aby i naszą duszę połączyć z Całością. Inaczej będziemy mieć problemy z przypomnieniem, skąd tak naprawdę się wywodzimy. Widocznie wszystkie te znaki, sny, które nam się objawiały nie zostały dobrze odczytane. Wyższa Jaźń doprowadza nas do poddania się i przywraca nam pamięć.


Ale co ja mogłam wiedzieć w 2000 roku… o tym tajemniczym kosmicznym wietrze, który pojawia się w naszym ciele i odzywa się w nas, kiedy przychodzi nasz czas… i w swoim czasie pozwoli się wyciszyć naturalnie naszym zmysłom. Wyciszony umysł wygląda jak spokojna tafla wody, na której możesz odbierać wszystko, oddech każdego wodnego żyjątka i widzisz tam tą trawę, która przegląda się w spokojnej wodzie i tą kaczkę przyglądającą się własnemu odbiciu na środku jeziora… i ten kwiat lotosu, który już pokazał swój piękny biało-różowy kwiat.


Wcale nie przypadkowo piszę historię o wietrze… o bardzo ważnym aspekcie mojego przebudzenia, który sponiewierał mną bardzo boleśnie… ale dzisiaj już wiem, nie ma naszej transformacji, kiedy nie zatańczysz z tym szalonym wiatrem, i musisz swoje odtańczyć, jak ten porwie cię do swojego walca, trudno przed nim uciekać. A jeśli w twoim ciele budzi się jeszcze potężniejszy żywioł, szykuj się na wszystko, ponieważ w tej wichurze wszystko wydarzyć się może. I pytanie:


— Czy ty temu wszystkiemu sprostasz?


Przed tym tornado nie uciekniesz, nie ewakuujesz się na inny teren, on jest częścią ciebie i pociągniesz go za sobą, gdzie tylko pobiegniesz. Wcześniej czy później oddzieli ciebie od fałszywej drogi, a nawet potrafi przeprowadzić cię po dziesięciu nowych równocześnie by tylko lepiej poznać Prawdę, zrozumieć życia sens i własne przeznaczenie. Lekcja z wiatrem to wielki nasz test czy możemy służyć ewolucji duchowej, czy damy sobie radę z tym wielkim żywiołem, czy odzyskamy własną mądrość, w którą nas obdarzyli święci mędrcy na tą życiową podróż, by zapoczątkować tą Prawdę we wszystkich ludziach.


Kiedy 10 października przekroczyłam próg sklepu z ziołami, którego właścicielem był chiński lekarz, w tamtym czasie byłam cicho-ciemna w tym temacie, cóż ja wiedziałam o transformacji człowieka… o energiach, wibracjach, częstotliwościach… kosmicznych wiatrach… a jak się później okazało, już porządnie z nimi hulałam i to od dłuższego czasu a te rozwalały systematycznie moje życie na wiele sposobów.


Nakreśliłam w wielkim skrócie moje problemy chińskiemu lekarzowi, który posiadał nie tylko wiedzę z chińskiej medycyny, miał dyplom i z tej zachodniej, jednym słowem wyszkolony gość i można było liczyć na jego pomoc. Kiedy opisałam objawy mojej tajemniczej choroby, popatrzył na mnie wnikliwie i powiedział słowa:


— Obudził się w tobie wiatr — i coś tam jeszcze bajdurzył o innych żywiołach, nie sposób mi było tego wszystkiego zrozumieć… trzeba przyznać, że też poszedł na żywioł w tym temacie, a ja taka cicho-ciemna stałam przed nim i w żaden sposób zrozumieć nie mogłam — skąd ten wiatr przywiało, po co i dokąd zmierza? Nadal było to dla mnie wielką tajemnicą, ten jego wykład nic mi nie dał… dalej byłam cicho-ciemna. Ale to, co mówił miało jakiś sens, ponieważ mocno czułam ten wiatr w swoim kręgosłupie i mózgu… to właśnie on wyrywał mi żyły w głowie. Jak ten wiatr opisywałam „zachodnim” lekarzom, to ci mieli jeszcze lepszą zagadkę niż ja i jak się tu dziwić, że krzyczeli mi prosto w twarz, że takich bzdur to im jeszcze nikt nie opowiadał.


Toteż szybko chwyciłam torebkę z czerwonymi okrągłymi pigułkami… i zadowolona myślałam sobie:

— Wreszcie mam lekarstwo i z tym wiatrem się rozprawię… a tu po ich zażyciu pojawiła się nowa zagadka. Wróciłam do domu i szybko postanowiłam zażyć tą czerwoną pigułkę, miałam brać 3x dziennie, więc ustaliłam, że w tym dniu zażyje dwie, jedną po południu, drugą wieczorem. Już po zażyciu tej jednej poczułam w ciele coś nowego, początkowo spokojnie, ale było wyraźnie odczuwalne, przez mój kręgosłup i głowę popłynęła jakaś dziwna rzeka. Pomyślałam sobie:


— Teraz na odmianę rzeka tam płynie. Bez przerwy unosiłam oczy do góry, próbowałam podejrzeć, co się tam dzieje, dotykałam ręką głowy, czoła, mój mózg był w ruchu, utożsamiałam „to” z mrowiskiem, w którym nieustannie coś się dzieje. Jednak wieczorem mimo wszystko zażyłam drugą czerwoną pigułkę… i długo nie czekałam na nowe zdarzenie. Moje ciało zaskakiwało mnie coraz bardziej z minuty na minutę. Rzeka poszerzyła swoje rozmiary i była wyraźnie zdenerwowana i tworzyła jakieś bańki, które pękały. Przypominało mi to bańki mydlane, które nieustannie pracują podczas kąpieli w wannie… i było morze tej piany w mojej głowie. Tajemnica goniła tajemnicę, a ja podjęłam decyzję — więcej tych tabletek nie będę zażywać. Nie będę na sobie eksperymentować, ponieważ nie rozumiałam, co się ze mną dzieje? Nie spodobała mi się ta terapia.


Jak by tego bąbelkowania w moje głowie było mało, na drugi dzień (11 października) jakby ten wiatr zemścił się na mnie, wywalił mnie fatalnie na ulicy… kiedy w powietrzu była cisza i spokój, gwałtownie runęłam na betonowy chodnik, jak drzewo wyrwane z korzeniami podczas potężnego huraganu. Pokazał mi swoją moc… i moją bezsilność.


Na drugi dzień po wypadku zadzwonił do mnie znajomy, od którego dostałam namiary na chińskiego lekarza. Wiedział już o moim wypadku, wieści niosły się szybko, dużo ludzi obserwowało to moje zmaganie z dziwną chorobą. Był ciekawy czy skorzystałam z jego rady, on był z niego zawsze zadowolony i wychwalał go pod niebiosy. Odpowiedziałam mu:


— Może na twojego kaca i twoje problemy z wątrobą to on jest genialny, ale na te moje „wiatry” zupełnie nieprzydatny, tylko je doprowadził do furii.


Dzisiaj raczej jestem skłonna sądzić, że nie doceniałam jego wiedzy. Byłam na dobrym tropie, ale przestraszyłam się… i trudno mnie było za to winić.


Przebudzenie Energii Kundalini przypomina rozszczepianie jądra atomu, kiedy jądro dzieli się na dwie części subatomowe oscylujące przy wyższych częstotliwościach, uwalnia właściwą energię zgromadzoną w pierwotnym atomie. Podczas procesu rozszczepiania wytwarzają się wolne neutrony i fotony wyzwalając bardzo duże ilości energii odbieranej jako gorąco w ciele, a nawet występuje gorączka. Taki podział atomu, gdy pierwotna cząstka jest uwalniana do postaci subatomowej powoduje reakcję egzotermiczną.


W tym czasie nerwy współczulne zwężają naczynia krwionośne i większą ilość naczynek w skórze. Dochodzi do przyspieszonej akcji serca i przyśpieszonego oddychania i znowu wyzwalają się ogromne ilości ciepła. Trwa to długie lata, i ja czułam te dziwne gorączki co najmniej od roku 1995. Nie umiałam znaleźć ich przyczyny. Jogini, którzy latami medytują, nakładają na swoje ramiona i plecy zimne, mokre prześcieradła. Ale i ja odkryłam, że moczenie rąk i nóg w zimnej wodzie przynosi mi dużą ulgę. Podobnie działało zimne mleko, znikało po nim wielkie pragnienie, które mnie prześladowało, szczególnie nocami.


Energia Kundalini, kiedy dwa strumienie energii w Ida i Pingala zrównoważą się, wówczas otwierają się automatycznie wrota do środkowego kanału Sushumna i nic dziwnego, że osoba przebudzona jest w szoku, dołącza panika, ciągły niepokój i depresja niezależnie od warunków życia, szczególnie kiedy budzi się spontanicznie i człowiek nie ma zielonego pojęcia, co z tym fantem zrobić?


W tym czasie dochodzi do nadmiernej aktywacji nadnerczy z ogromnymi zmianami w układzie nerwowym. Przebudzenie tak wysokiego i niezwykłego napięcia energii w zwykłym ciele ludzkim, gdzie łączy się energia żeńska i męska, obie są już jednym polem o najwyższym potencjale, powodują doświadczenia ograniczonej grawitacji. Nagle taka osoba ma odczucie, że jest wyższa, każdy krok odbiera, jak odbijająca się piłkę i cały czas ma odczucie, że przekracza czas i przestrzeń. Zaczyna gubić godziny, nawet całe dni, czas jakby się nagle zatrzymał w miejscu, nie czuje jego upływu i tak szczerze mówiąc wcale ją to nie interesuje. Odbiera dużo szybciej dźwięki, tym razem słyszy je szybciej niż widzi światło, np. podczas burzy, błyskawica pojawi się pierwsza a nieco później grzmot, tu jest to na odwrót. Z początku nie mogłam zrozumieć, co się dzieje? Podobnie jest, jak w ciało wnika duża ilość światła, wprzódy pojawia się w ciele silny dźwięk a następnie światło i ciało unosi się w górę, jest niezwykle lekkie. Słyszę szybciej dźwięki z dużych odległości niż inne osoby… a nawet kiedy jeszcze nie widzę pojazdu to go słyszę w przyszłości i tam upatruję co nadjeżdża, a ten pojazd jest jeszcze za moimi plecami. Sporo to trwało zanim nauczyłam się czytać tą nową czaso-przestrzeń, w dodatku zaczęłam źle rozumieć sylaby, a nawet całe słowa, to był mój jeszcze większy problem. Były dni, że miałam problemy nawet ze zrozumieniem języka polskiego. Powoli i ten etap przebrnęłam, nic się w tej kwestii nie zmieniło, to ja się nauczyłam z tym żyć.


W dodatku podczas rozszczepiania jądrowego w przebiegu procesu Kundalini, ciało zostaje doładowane nektarem amrita, to jest paliwo dla tej energii. Wówczas wszystkie molekuły w komórkach przyśpieszają i zostają w pełni oświetlone, nawet te uśpione regiony. Ten mózg zaczyna już funkcjonować w subatomowym kwantowym wymiarze. Stąd moja bardziej ostra świadomość, która na początku nawet mnie denerwowała, zmuszała mnie do lepszego widzenia i odczuwania.


Rozszczepianie jest uważane za formę transmutacji jądrowej. Powstałe w tym procesie fragmenty nie są już takie same jak pierwotne. Mają lżejsze pojedyncze jądra i poruszają się z niewiarygodną szybkością. Kiedy to ujrzałam pierwszy raz podczas pranicznego uzdrawiania, mówiłam później do ludzi:


— W kosmosie jest prędkość szybsza niż światło — śmiali się ze mnie.


Na tamtym etapie nie miałam pojęcia o takich procesach, w tym o pranicznym uzdrawianiu, toteż byłam szokowana na każdym kroku i zdziwiona, kiedy widziałam, co się dzieje w moim ciele i u innych osób.


Na obecnym etapie (rok 2018/19) nadal mam doświadczenia, które mnie mocno szokują… i znikąd póki co odpowiedzi, w chwili kiedy i inni to odkryją, to dopiero będzie to dla świata szok, jakie tajemnice są jeszcze ukryte w ludzkim ciele. Ja na razie obserwuję, muszę w miarę dobrze to zjawisko zrozumieć.


Wielka Bogini Kundalini jest potężną Energią i skrywa jeszcze przed nami wiele tajemnic… toteż kto jej nie rozumie, nie oddaje jej właściwego szacunku, ciężko będzie takiej osobie otworzyć drzwi tej Energii. Wielka Bogini zasłania takiemu człowiekowi drzwi do Absolutu.


W kosmosie mamy punkt zerowy, który jest Źródłem niewyobrażalnej mocy i energii. To żywe pole łączy i podtrzymuje całe życie i ekspansję całego Wszechświata. Możemy go nazwać Źródłem Wszystkiego, Bogiem… nie jest to istotne, co dla nas wygodne… ważne, aby rozumieć, czym naprawdę jest i że my wszyscy jesteśmy cząstką punktu zerowego, Źródła wszystkich przejawów emanujące z wiecznie rozwijającej się Świadomości.


Moje całe życie uległo zmianie 3 listopada 2000 roku. Przekręciło się nagle o 180 stopni. W tym dniu tak jakbym błyskawicznie dojrzała — duchowo. Stało się to w przeciągu jednej chwili, można powiedzieć za mrugnięciem oka i ujrzałam cały świat w innych kolorach. Kurtyna, która moje oczy przykrywała — spadła. Dano było mi poznać, co się głębiej za nią chowa.


To, co przez długie lata pielęgnowałam jako prawdę, ta nagle się rozpadła w jednej chwili jak szklany wazon, który ląduje na marmurowej posadzce.


Wcześniejsze moje życie, chociaż wierzyłam w Boga i do Niego w razie życiowej draki wznosiłam oczy, najczęściej jak mnie nawiedzały różne dramaty życiowe i życie rzucało mnie na kolana, wówczas szukałam pocieszenia i pomocy u Boga, jako największego pomocnika i cudotwórcy, aby przywrócił spokój i ład w życiu aby usunął przeszkody, które blokowały mi dalszą drogę. Ale jak przeszkoda znikała to i ja o Nim zapominałam. W moim życiu jakoś było zawsze mało, bardzo mało a może nawet tak naprawdę nie było wcale… Jezusa.


Jego postać mnie nurtowała, ale i przede mną się chowała. Były takie okresy, kiedy na chwilę zatrzymywałam się… i myślałam o Jego narodzeniu, życiu i męce, próbowałam nawet kiedyś się mocniej przyłożyć i coś więcej przeczytać. Jakoś nie było czasu? To Jego ukrzyżowanie na krzyżu nie pozwalało mi wgłębić się w jego życie, automatycznie to mnie bolało. Zawsze byłam wrażliwa na tym punkcie. Pierwszy film, jaki obejrzałam cały łącznie z ukrzyżowaniem był „Pasja”. Jakimś cudem się zmusiłam, wcześniej wyłączałam każdy film, kiedy zbliżało się do ukrzyżowania.


Rok 2000 zakręcił mnie dokładnie w dziwny kokon i w żaden sposób wyrwać się z niego nie mogłam… i jeszcze bardziej oddalałam się właśnie od Jezusa.


Szukałam odpowiedzi na moje życia zagadki, które znienacka spadały ciężko na głowę, w innych mądrościach tego świata, narzekałam na los marny i brzydkie fatum tego roku 2000. A Jezusa nadal nie widziałam, nie doceniałam. Jednak w tym czasie bywały we mnie jakieś niespokojne przebłyski… jakiś głos wewnętrzny mnie wabił… mówił… porozmawiaj z Jezusem… hmm… On był zbyt daleko… i cóż mi mógł pomóc?


Był już listopad, już w pełni doświadczałam różnych mistycznych przygód… wcale ich nie rozpoznając… i w tym roku te listopadowe dni były coraz bardziej bolesne, ciężkie i długie… i rozwiązania nie nadchodziły… ni z ziemi… ni z nieba.


Miotała mną bezsilność, samotność, nieznośny ból całego ciała i nie widziałam żadnych szans na dalsze życie. Co dzień było gorzej… i gorzej…


3 listopada 2000, nie zwiastował żadnych zmian, był to dla mnie dzień jak co dzień, od kilku miesięcy taki sam, bez cienia uśmiechu, łzy, utrapienia — prawdziwy listopad — zimny, deszczowy i mroczny. Jak ten smutny jesienny miesiąc tak i moja dusza wyglądała w tamtym czasie.


Wstałam z łóżka o 10-tej rano po kolejnej nie przespanej nocy. Zrobiłam parę kroków… i nagle moje mieszkanie zalało rubinowe światło… zatrzymałam się, bez przestrachu, bo światła w tym czasie w moim życiu już mnie zbyt mocno nie dziwiły. Weszły w moje życie w roku 1995… i chociaż nie odnalazłam na nie odpowiedzi przestałam się ich lękać. Nic mi złego nie czyniły, więc i ja zaakceptowałam je we własnym życiu bez szukania ich przyczyny, bo nawet jak chciałam rozwiązać tą zagadkę to i tak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Nie było też nikogo, kto by znał na tą zagadkę logiczną odpowiedź.


W tym dniu i w tym świetle jednak było coś więcej, poczułam się nagle, jakby utopiona w głębi wielkiego rubinowego oceanu. Wokół mnie wszystko falowało, piękne błyski przenikały ten kolor rubinu i ja się czułam, jak na falach wody kołysana przez to dziwne zjawisko, było cudowne… i chociaż nie czułam, aby mnie dotykało… to jednak go odbierałam jak przez dotyk. Miałam z tym światłem jakiś nieziemski kontakt.


Zobaczyłam nad sobą coś na wzór nieba, dziwne gwiazdozbiory… wiedziałam, że skądś je znam, czułam, że jakby umknęła z mojej głowy ich nazwa i pamięć o nich? Były mi dziwnie bliskie… patrzyłam jak zahipnotyzowana w to piękne zjawisko, rozluźniałam się mocniej i mocniej, aby lepiej obejrzeć to dziwo… przypomnieć sobie coś więcej… lecz gwiazdy nagle przepadły… ale ta rubinowa czerwień mocniej ożyła. Pojawiły się w niej mgły i złote promyki i gdzieniegdzie przeciskały się pasemka różu, wyglądało tak jakby szły z dna tego oceanu rubinu — czułam się jak w środku czerwonego Pacyfiku.


Kolor rubinowo-różowy zmienił się w jednej chwili w pomarańczowy, ale ciągle te różowe błyski przebijały się ze wszystkich stron. Trudno opisać ile ciepła dawał ten kolor, ile świeżego oddechu, to było coś bardzo szczególnego, wyszukanego, słów brakuje by wyrazić uczucie, jakie wtedy mnie ogarnęło.


To jeszcze nie był koniec, bo ten pomarańcz zawirował i stał się złotem -niepowtarzalnym… i gdzieś ze środka, jakby z centrum, silniejsze różowe promienie zaczęły się przedzierać do mnie, otaczały mnie coraz bardziej, coraz bliżej… jeszcze nimi nie nacieszyłam oczu, a już zobaczyłam coś nowego i to mnie zdumiało najmocniej. Przede mną zapalił się ogień, żywy, tryskał wesoło płomykami, w kolorze czerwieni, podobnym do ciemno-czerwonej róży.


Znienacka… pod tym płomieniem pojawiło się piękne serce o barwie czerwono-różowej… nie mogłam oderwać oczu, nie rozumiałam co się dzieje… znieruchomiałam i czułam, że moje oczy są szeroko otwarte. A to serce jeszcze otoczyło się w złotą otokę i błyszczało radośnie… i co dalej ujrzałam…? Pod sercem pojawiła się czyjaś ręka… cała ze światła… długa i wąska i zarys sylwetki jak we mgle. Przez moją głowę przebiegła myśl… tak wygląda Jezus z otwartym sercem na świętych obrazach… i w tej samej chwili błysk potężnej błyskawicy oświetlił całą tą mglistą postać, wydobył ją z mroku… przede mną stał Jezus Chrystus w długiej białej szacie, a na Jego dłoni wyciągniętej w moim kierunku… zobaczyłam serce z żywym płonącym rubinowym płomieniem nad nim.


Zanim cokolwiek pojęłam już się pojawiła szmaragdowa zieleń i tworzyła wielką świetlistą kulę, zbudowaną z setek kryształków. Ta kula szybko wirowała i w niczym nie przypominała mi żadnego zjawiska na ziemi, kręciła się jak nasz ziemski glob, kształtowała w sobie obrazy, niczym kalejdoskop, tworzyła w swoim wnętrzu piękną geometrię, stawała się chwilami przezroczysta, wtedy była jakby z plazmy… o szmaragdowym odcieniu… i znowu zmiana — i kolor niebieski już wrzał wokół, jak kłębisko burzowych chmur… i nagle wszystko ucichło.


I kiedy myślałam, że to już koniec, z tej ciszy wyłonił się piękny fiołek, spokojny, przypominał mi kolor jasnego wrzosu, pojaśniał jak mgła… i na jego delikatnym tle waliły, jak pioruny z nieba w wielką burzę potężne błyskawice i spadały fioletowe języki ognia — otaczały mnie. Zrobiły na mnie potężne wrażenie. Ten ogień, chociaż groźnie wyglądał nie czynił nic złego.


Powoli fioletowy ogień zamienił się w piękne różowe wzory, a te zawisły nieruchomo… i jak nagle wszystko się pojawiło, tak też nagle znikło… a z mojej buzi wyrwało się tylko… och… takich kolorów czystych, żywych utkanych ze światła nie widziałam wcześniej nigdy w swoim życiu. Również całe to zjawisko przerosło moją największą wyobraźnię.


Spojrzałam jeszcze do góry ciągle szukając czegoś więcej… ale tam nad głową zobaczyłam już tylko, dziwną białą przestrzeń jakby bardzo gęstą mgłę. I ta w parę sekund gdzieś się rozpłynęła… i jeszcze tak stałam dłuższą chwilę… i świeże myśli zaczęły do mnie napływać… wielkie zdziwienie… ale wokół panowała wielka cisza, jakby nigdy nic się nie zdarzyło.


— Boże, co to było… ni jawa… ni sen…? Boże, czy to był naprawdę Jezus?


Długo się nie zastanawiałam… popędziłam do telefonu, wykręciłam numer do Ewy do Montrealu. Wydała mi się najbardziej odpowiednią osobą, z którą można się było podzielić moim niezwykłym przeżyciem, które na zawsze odmieniło moje życie i relacje z Jezusem Chrystusem.

Jesteś niesamowitą tajemnicą,

której nie sposób zrozumieć

i staję dziś przed Tobą, Czystą Świadomością

ten Twój nieziemski dotyk uświadomił mi

że jesteśmy Całością zrodzoną z Miłości

obaliłeś tą barykadę, która nas dzieliła

musiałam ją jakoś pokonać,

skoro do mnie przyszedłeś?

To Ty wiesz, jak to się stało

dla mnie nadal jest to zagadką…?


Ale już wiem, Absolutna Prawda

nie jest religią… ani filozofią

aby dotknąć Prawdy

musimy jej szukać w sercu czystej istoty

i to Duch otwiera nam oczy…

gdzie jej szukać

Prawda nie leży na ziemi,

nie pochodzi z zaświatów

tylko z naszego Królestwa Niebieskiego

ale musisz przypomnieć sobie,

gdzie ono naprawdę jest?

I tam poczuć Jedność z Bogiem…


i nie zdziw się, kiedy na progu własnego serca

zobaczysz Jezusa Chrystusa

nie sprawuje tam władzy,

chociaż ma wielką moc

otwiera tylko Tobie drzwi

do twojego Królestwa Niebieskiego

czym wcześniej to zrozumiesz,

szybciej odmienisz swoje życie…

Śmierć i nowe życie
Rozdział 8

Wszystko w życiu czego ty unikasz

a to ciągle się pojawia… zatrzymaj się

i przypatrz się temu dobrze,

znaczy masz to przepracować,

stawić temu czoła…


to nie pojawiło się znikąd

rodzi się i wchodzi w twoje życie

bo gdzieś w sercu budzi się za tym tęsknota

a dusza człowieka nie ma granic

i dociera do wszystkiego

toteż nie martw się…

w końcu jesteś pod jej zarządem

i wszystko będzie na swoim miejscu,

pozwól jej tylko działać…

Rzeczywistość i niekończący się ciąg wzajemnych zdarzeń. Żyjemy na ziemi wystawieni na niezadowolenie i cierpienia, otaczamy się dobrami tego świata, co uważamy za najważniejszy nasz życiowy cel. Lecz niestety przychodzi czas, wszystko kończy się i rozpada, a wtedy zdajemy sobie sprawę, że naszym prawdziwym przeznaczeniem jest coś więcej…


Nawet najszczęśliwsi niespodziewanie dotykają cierpienia, uświadamiają sobie o wartości innego życia, które jest ostateczną esencją swojej natury. Wysiłki i koncentrowanie energii na rzeczach materialnych, a nawet na własnej rodzinie nie dają trwałego szczęścia. Człowiek przywiązuje się do ziemskiego życia, a ono daje mu tylko przelotny uśmiech.


Bóg dał nam wolną wolę, możemy kierować własnymi losami a są ludzie, którzy nawet ośmielają się stawiać czoło wielkim kosmicznym zjawiskom. Często sami nie potrafią zrozumieć istoty dobra i zła, lecz wydzierają tajemnice Wszechświata nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób ograniczają tylko swój duchowy rozwój. Takim sposobem myślenia kręcą się tylko wokół własnego istnienia wybierając tysiące bocznych ścieżek, lecz są bardzo daleko od głównej drogi. By zbliżyć się do istoty PRAWDY potrzebne są inne akcje. Jakże dużo ludzi nie rozumie, że przyszli na świat również po to, aby spłacić swoje karmiczne długi, a nasze życiowe cele muszą usunąć tą karmę.

Wszystko co Bóg daje

jest dla człowieka dobre

niezależnie czy dobre czy złe

dopiero w czasie okazuje się

że to był twój test…

lecz człowiek nie lubi trudnych zadań

chce łatwo żyć… i mieć wszystko.


Ale czy warto wszystko mieć

czego dusza zapragnie?

Tylko kiedy padamy na kolana,

uwalniamy własne skrzydła

wewnętrzną moc

i nasza dusza jest wolna…

Aby wzbić się ponad normalny poziom, musimy oczyścić nasze ciała, nasze myśli, usunąć ze swojego życia wszystkie złe rzeczy. Musimy wyjść ze swojego przyziemnego świata nie tylko w teorii. Zmieniając własne myślenie można uczynić dla siebie i innych znacznie więcej niż poprzez mantry, medytacje i różne techniki rozwojowe i zharmonizować własne energie. Większość ludzi na świecie jest na bardzo niskim poziomie duchowym, zaledwie początkującym, nie mają pojęcia o co naprawdę chodzi na wyższych poziomach.


Poruszają się w sferze niezdrowych zjawisk, sięgają po rzeczy nieosiągalne na swoim polu świadomości. Są też tacy, którzy uważają, że nauczyli się cudownych metod i rozprawiają o rzeczach obszernych i głębokich, a ich dowodem na wiedzę są zdobyte dyplomy.


Czym więcej wciskasz do głowy wiedzy zdobywanej na duchowych kursach, tym bardziej rujnujesz siebie, bo jesteś bardziej ubogi na duchu i bardziej zaprogramowany na swojego „guru”. Może to być pojedyncza osoba czy kościół, nie ważne. Toteż uważajmy na to, co w nas wchodzi z zewnątrz.


Prawdziwy guru nie śpieszy z odpowiedzią na każde pytanie — pierwsze co uczyni, da ci lekcję: że musisz sam znaleźć, nauczyć się i dowiedzieć — dlaczego tak się dzieje? … ale w swoim własnym wnętrzu! Modne jest dzisiaj tysiące kursów i fałszywi guru jeżdżący ze swoją „cudowną misją” po całym świecie, otwierając super zdolności, nawet u osób zupełnie na to nie przygotowanych, oczywiście za wielkie pieniądze. Budzą Energię Kundalini, robią gronu tych nieświadomych wielką krzywdę, lecz również pogrążają siebie. Ciało niedojrzałe nie może być popychane do wielkich lotów, w ten sposób powstanie w nim wielki bałagan.


Codziennie staraj się znaleźć w sobie

to miejsce, w którym świeci więcej światła

to tam możesz wypatrywać duszy swojej

ona jest tym palącym się knotem

przezroczysta, bezimienna

ale pływa w tobie pod banderą Boga


dusza twoja wciąż ma pamięć o Bogu

jak Sahara pamięta wodę

ponieważ dusza jest Jego cząsteczką

i kiedy została rzucona w twoje ciało

to jej nasienie zaczęło kiełkować

inaczej twoje drzewo nie może rosnąć


i dziwny jest sposób boskiego nauczania

niczego cię nie uczy

nie zaprasza do żadnego kościoła

to ty człowieku masz myśleć

sam wyciągać wnioski

i szukać uporczywie odpowiedzi


ale dla człowieka to trudna nauka

woli aby go ktoś prowadził za rękę

sam czyni z siebie niewolnika

twoja droga do przebudzenia to ta

po której kroczysz sam

i Bóg to wie… a człowiek wiecznie szuka

nie ma temu końca…

Nieoczyszczone ciało i nieoczyszczony umysł w chwili stymulacji kanałów: Ida i Pingala zawsze otworzy negatywny biegun i zamiast wznieść osobę na wyższe poziomy usadowi ją na poziomach najniższych. Otwierając tylko fizyczne zdolności ciała i mózgu otworzymy wyższe wibracje, ale do fizycznego stanu świadomości.


Kundalini manifestująca się na trzech poziomach odrywa człowieka od ciemności i przenosi w ciszę. Od tej pory ciało fizyczne zwane gliną zaczyna zmieniać swoją formę na świetlistą.


Z moich notatek — listopad rok 2000.


„… i znowu fala kolorów, szybko zmieniają się barwy, kręcą się w symetryczne wzory, układają się w okrągłą tęczę. Zobaczyłam coś na wzór głowy, tak jakby na negatywie filmu, miałam wrażenie, że to był młody człowiek z jasnymi włosami, obcięty na „pazia”.


Nagle zrobiło się chmurzasto i długie błyskawice, biało-niebieskie, zupełnie takie same jak widywałam nad Pacyfikiem promienie przy zachmurzonym niebie o zachodzie słońca… stałam, czułam swoje nogi, swoje ciało… ale coś z wielką siłą wyrzuciło mnie do góry. Uniosłam się w powietrze, szybko poszybowałam w przestrzeń. Pędziłam naprzód, lecz uświadomiłam sobie, że moje ciało gdzieś przepadło, został mi tylko mój umysł. Po prawej stronie zobaczyłam coś na wzór ciemnego tunelu, ale byłam oddzielona od niego i zupełnie niezależna. Podróżowałam bardzo szybko, przed sobą ujrzałam białe mgły a za nimi niebieskie niebo.


Znienacka stanęła przede mną Wielka Postać — Olbrzym z płynnego złota. Cała sylwetka pulsowała, towarzyszyła jej olbrzymia wibracja. Olbrzym wskazywał mi drogę. Ruchem pulsującej ręki pokazał mi kierunek, nastąpił nagły zwrot i płynęłam dalej na prawo. Ujrzałam niewiarygodny obraz: na pierwszym planie był potężny zielony zamek — ze szkła? … nie, to był szmaragd. Piękne wysmukłe wieżyczki a wokół cudowne miasto…

— Gdzie ja jestem?

Byłam sama. Złota postać, która mnie tutaj przywiodła, gdzieś rozpłynęła się… i naglę wszystko znikło… nie było już zamku, miasta… jak niegdyś przed laty w Grecji, kiedy obserwowaliśmy przez 20 minut cudowne zjawisko — o wschodzie słońca odbijało się białe miasto na górze Parnas, którego tam nie było…?


I już pływałam w żywym rubinie z małymi kwadracikami zieleni, pojawiło się dużo złota… i nagle znalazłam się w swoim ciele… i przecierałam ze zdziwienia oczy.


W środku mojej głowy zobaczyłam maleńki ekran i szybko przesuwające się obrazy, były małe, ale niezwykle wyraźne, przesuwały się tam postacie, nie wiedziałam, kto to jest? Boże co to wszystko ma znaczyć? (5 listopada, niedziela — godz. 11 rano)


…coś dziwnego zauważyłam na moich dłoniach. Moje ręce nie były już więcej takie same. Rysowały się na nich nowe linie, jakby je ktoś kreślił złotym ołówkiem. Pojawiło się dużo nowych znaków. Na każdym opuszku palca zauważyłam znak (+). Każdy jeden w tym samym miejscu, na niższym paliczku pojawił się znak (T). A na środku dłoni pojawiło się 14 mistycznych krzyżyków Andrzeja (X), utworzyły się z żyłek krwionośnych. Ręce zmieniły barwę, raz były mocno granatowe a drugi raz srebrzysto-białe. Bolały mnie mocno kciuki i nadgarstki. Przez trzy dni nie mogłyśmy oderwać oczu razem z moją sąsiadką od tych tworzących się dziwnych znaków na moich rękach.


W swoich barwnych wizjach i podróżach widywałam planety. Najmocniej przyciągały mnie trzy; jedna biała obracająca się po orbicie tęczy, widziałam też Jowisza, lecz najbardziej zaskakująca była planeta ciemno-niebieska a na niej statki UFO i ufoludki. Miałam odczucie, że są mnie świadomi, patrzyli w moją stronę, milczeli, poczułam niepokój, oddaliłam się szybko w innym kierunku.


W swoich wizjach często widywałam „białe miasto”, przypominało mi stare greckie wioski. Intuicja podpowiadała mi, że to była Niniwa.


Codziennie wieczorem mam temperaturę, ale moje ręce są niezwykle zimne. Czuję się wyczerpana, kiedy na chwilę przymknęłam powieki ujrzałam wielki złoty klucz, wisiał w powietrzu. Szybko otworzyłam oczy i usłyszałam metaliczny dźwięk, który przeszył całą moją głowę… tak jakby ten klucz upadł na podłogę?


Podczas kąpieli przymknęłam oczy i nagle znalazłam się w środku moich tęczówek… wyglądało tak, jakbym je sama bardzo dokładnie badała. Po paru sekundach poczułam silne swędzenie w oczach, myślałam, że je wydrapię. Trwało to może ze dwie minuty. Parę sekund później pojawił się trójkąt na moim czole, a w jego środku było oko. W tej samej chwili intensywny promień przeszył ścianę, szedł z góry i wnikał w środek oka w trójkącie. Trójkąt obracał się — był trójwymiarowy (8 listopada, środa).


W tym samym dniu… stałam w kuchni plecami do okna i stało się coś dziwnego, tyłem głowy zobaczyłam cały mój ogródek…? Niewiarygodne… odwróciłam się gwałtownie, ale z tego miejsca nie można było zobaczyć tego, co zobaczyłam wcześniej…? Sprawdziłam, nawet kwiaty były te same, tylko ten pierwszy obraz był jakby wyraźniejszy i piękniejszy od rzeczywistości…


To tylko kilka wyrwanych fragmentów… właśnie rozpoczynałam nowy życiowy etap, tym razem mistyczny. Jakże wówczas byłam jeszcze niczego nieświadoma. Nie znałam słowa Kundalini, trzecie oko, czakra… daleka byłam od rozpoznawania energii kosmicznych. Jednak wizje były piękne i chyba w tym czasie tylko dzięki ich barwom, było mi łatwiej przetrwać ten niezwykle ciężki okres. Żyłam na ziemi, a otworzyły się dla mnie granice do innych wymiarów, jakże innych, niewiarygodnych… ciągle nie mogłam zrozumieć, co się dzieje? Z drugiej strony odpowiadałam samej sobie:

— To tak to życie po drugiej stronie lustra wygląda.

— Drugą rzecz, którą natychmiast odkryłam podczas moich astralnych podróży, że nasze ludzkie prawdy jakie tu pielęgnujemy na Ziemi mocno się wymijają z tymi uniwersalnymi Prawdami. Nawet miałam pretensje, że zostałam zwiedziona przez ten świat.


Moje dni płynęły bardzo powoli, może dlatego, że działo się tyle nowych rzeczy, a moje ciało było przepełnione wielkim cierpieniem.


Każdego nowego dnia przychodziło nowe zrozumienie… chociaż nikt nic nie wyjaśniał… a jednak z mojej głębi płynęło dużo odpowiedzi… ale i czułam, że powinnam zbyt mocno nie wchodzić w te wizje, podróże astralne, niech sobie płyną nawet jak wodospad Niagara, a ja mam stać na uboczu i tylko obserwować. I tak nie wiedziałam co z tymi wizjami zrobić, tylko mój notatnik powiększał swoje rozmiary, pisałam jeszcze kilka lat, jak pamiętnik, w końcu powiedziałam sobie:

— Dosyć tego, wystarczy. Dzisiaj wiem, że to pisanie było dla mnie wspaniałą terapią, tam w ten zeszyt mogłam wrzucić wszystko, każdą moją myśl, wątpliwość, mój zachwyt czy wielką udrękę. Ten zeszyt mnie najlepiej rozumiał.

Ten zeszyt jest niezmiernie przydatny obecnie, kiedy wiele rzeczy zrozumiałam, poszerzyłam wiedzę, teraz to już nie jest pusty słowotok bez sensu, dopiero po tylu latach nabrał swojej mocy.


Miałam i ja na swojej duchowej drodze zderzenie z wahadełkiem, kiedy któregoś dnia, znacznie już później nabyłam wahadełko (po przeczytaniu czegoś tam w gazecie „Wróżka”, która pojawiła się w moim życiu) i próbowałam się nim zabawiać, jak to gdzieś tam wyczytałam… co się wówczas stało? Nagle zobaczyłam przed sobą świetliste bose stopy i rąbek białej szaty i usłyszałam telepatycznie głos, który zapytał:

— Po co ci to, przecież ty możesz dużo więcej, więc dlaczego się ograniczasz?


Szybko skoczyłam na równe nogi, ale obok mnie nikogo już nie było.


I ciągle miałam wielkie pytanie, dlaczego ukazuje mi się Jezus Chrystus i jakże wymowne są te wizje… i pojawia się w takich dziwnych chwilach, znaczy czuwa bym się nie pogubiła. Moje życie coraz bardziej mnie zaskakiwało: proroczy sen z Bogiem, pojawienie się w moim życiu Marii, Chrystusa, Kosmicznego Olbrzyma ze złota i inne tajemnicze postacie… nie wszystkie sny, wizje były piękne, pokazywały mi również drastyczne rzeczy. W snach zaczęli się pojawiać moi zmarli bliscy, cała rodzina zjawiła się jakby na przyjęcie urodzinowe, jedni byli zadowoleni, inni trochę nerwowi. I pytałam:

— Czego oni mnie tak nawiedzają prawie każdej nocy?


Dzisiaj wiem, odpowiedź przyszła sama. Zawieramy w naszym wnętrzu zbiorową pamięć naszych przodków, jesteśmy cząsteczkowymi komórkami ludzkości. Wszystko jest w nas zapisane, utajone w naszej podświadomości i każdej komórce ciała… czyli jesteśmy jednym niekończącym się łańcuchem a pojedyncze osoby to jego ogniwa…. i nie tylko my ludzie, w tym łańcuchu są również dusze naszych bliskich, przodków, całego życia jakie kiedykolwiek istniało.


Nie ma w tobie nic co by we mnie nie było, ale ty jeszcze o tym nie wiesz. A ja to już znalazłam. Nasza rzeczywistość ma swoje odbicie w naszych snach, tam znajdziemy także naszą zamierzchłą przeszłość, o której już nawet historia milczy. W tych podróżach we własnej duszy, które nas prowadzą do miejsc, których już dawno nie ma na mapie świata… i archeolodzy znaleźć nie potrafią… i sami nie wiemy, czy to fakty, czy fantazja umysłu? A to tylko niekończąca się Kosmiczna Świadomość wyświetla ci film i przypomina — Jesteśmy całością… ty, on i twój Bóg, czyli to Tajemnicze Źródło wszystkiego. I wiele razy w tamtym czasie pytałam Boga:

— Czy moje istnienie ma jakąkolwiek wartość nie tylko tu na Ziemi, ale i tam, gdzie idziemy po śmierci do tej tajemniczej krainy? Czy jest jakiś cel, dla którego tu jestem?

I nasilały się te moje pytania, kiedy poczułam na sobie ciężkie łapy jeszcze innej siły, której w ogóle nie umiałam już pojąć swoimi zmysłami, kiedy moje życie stało się piekłem. I nic nie mogłam z tego zrozumieć?

— Jaki to wszystko ma sens, o co trwa ta wojna, dlaczego w niej uczestniczę, dlaczego tak cierpię? Ponieważ grzech Adama i Ewy do mnie nie przemawiał.


Dzisiaj wiem, mam w sobie specjalny przekaz i dlatego „Niebo” tak mocno o mnie walczyło, piekło pragnęło mnie wyrwać z tego łańcucha i zniszczyć to ogniwo, w którym ta wiadomość jest zaszyfrowana. Wszyscy mamy coś do przekazania i jeśli ta informacja jest w danym czasie ważna, nasz przeciwnik będzie starał się zniszczyć to ogniwo, gdzie ona spoczywa. Ale są w tym łańcuchu i fałszywe zbiorniki „prawdy”, i o dziwo, tych jakoś nikt nie tyka.


Byłam zbyt słaba, zbyt mała, nie mogłam uwierzyć, że dano mi wgląd w inną rzeczywistość. 25 października 2000 spadły z moich oczu zasłony — już wiedziałam, że weszłam na ścieżkę mistyczną. Ale co to naprawdę znaczy…? … w tamtym czasie nie miałam jeszcze najmniejszego pojęcia. Co prawda Ewa tłumaczyła mi, co się dzieje i dlaczego… lecz ja do tej wiedzy nie dorosłam. Poświęciła mi wiele godzin, nieco później do wielu rzeczy dochodziłyśmy już wspólnie i miałyśmy swoje zagadki np. nasze charaktery pisma, które były identyczne. Kiedy to odkryłam byłam w szoku. Mówi się, że takie osoby posiadają to samo DNA. Jakby mój bliźniak, tym razem kosmiczny. Rozmowy z Ewą były dla mnie bardzo cenne. To ona leczyła we mnie głębokie rany, przywróciła jasność widzenia, razem ze mną walczyła z siłami, które mnie bezlitośnie nękały. Wyzwoliła we mnie pewność. To ona popchnęła mnie do pranicznego uzdrawiania. Parła za wszelką cenę, abym to robiła. Nie dowierzałam, a nawet wydawało mi się to śmieszne. Powtarzała:

— Ty to potrafisz, ty to musisz robić, nawet nie musisz się uczyć, masz tą wiedzę w jednym paluszku. Tą wiedzę już z sobą przyniosłaś. Nie pierwszy raz to robisz.

Z perspektywy czasu wiem, Ewa się nie myliła i także dobrze się czuję, kiedy uzdrawiam energią, czuję, że to moje zajęcie i to od dawna, jak Ewa mi kiedyś powiedziała:

— No wreszcie się znalazłaś i czujesz się jak ryba w wodzie.

Czuję się potrzebna, kiedy ludzie dziękują za uzdrowienie, a nawet ocalenie życia, gdzie lekarze już nic nie chcieli robić. Jeśli nie byłoby Ewy, może nigdy w życiu nie odważyłabym się, to ona odnalazła coś w moim wnętrzu, co jest cenne nie tylko dla mnie i aktywowała tą energię.

A może po to miała być? Była tym moim ogniwem, które mi coś przekazało. Ta Ziemia to nasze pole gry i każdy z nas ma taki swój rytuał przejścia i nigdy nie wiesz, skąd przybędzie i gdzie cię dalej poprowadzi.

Jak to rozpoznać czy to jest prawdziwy przekaz?

My z Ewą miałyśmy ten sam charakter pisma. Dzisiaj mogę Ewie podziękować, ale już w tym miejscu. W lutym 2019 roku Ewa nagle odeszła z tego ziemskiego padołu.


Po wielu miesiącach, a nawet latach zrozumiałam pierwsze PRAWDY. Przede wszystkim, że Mistyka to najcięższy kawałek chleba w życiu człowieka, jakiego doświadcza na Ziemi.


Wnikamy w głębię rodzaju ludzkiego owianą tchnieniem wieczności. Szukamy dróg prawdy, naszej świadomości, a przecież nic nie zginęło… nadal jest prawdziwe i fałszywe. Być człowiekiem, znaczy być kroplą w rzece niezliczonych pokoleń. Tworzymy historię na ziemi i chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy otwieramy również furtki do naszych umysłów, by wyzwolić w sercu największy dar, własne dziedzictwo i w ten sposób docieramy do tajemnic Wszechświata. A to wszystko to jedna potężna pajęczyna wspólnie utkana w jedną wielką tkaninę… i znajdź tu człowieku początek albo koniec….?


„14 listopada 2000 (7 wieczór, wtorek), moje serce znowu bije jak dzwon, tętno dochodzi do 110, wysokie ciśnienie krwi. Czuje się bardzo źle. Jestem za słaba na ćwiczenia oddechowe, siedzę bezradnie. Otaczają mnie kolorowe tęcze, błyskawice w kolorze fioletu i zieleni poprzeplatane złotem. Pojawił się jasny promień światła — mój codzienny towarzysz, widzę jak wpływa w moje czoło. Na granatowym tle lecą jakieś platynowe napisy, jakieś pismo? Obserwuję, ale nie mogę rozpoznać, wygląda jak wykres EKG, ten wykres jest jakiś inny i zmienia się. Po wielu godzinach zmienił się jeszcze bardziej, przypomina mi pismo klinowe. W dalszej kolejności pojawiają się papirusy i egipskie hieroglify. Widzę dziwne matematyczne wzory. Jestem zdumiona, moje czoło wygląda jak zapisana tablica, a obok mnie wirują kolorowe obrazy, te z kolei przypominają fraktale. Widzę zachód słońca i piękne chmury, gdzieś hen… nad morzem?


Siedziałam na podłodze z rękami złożonymi na kolanach, zwrócona twarzą do kuchni… znienacka w drzwiach ukazał się Jezus Chrystus, szedł do mnie. Niósł w jednej ręce złoty Kalis, a w drugiej trzymał Komunię Św. Byłam nadzwyczaj spokojna, obserwowałam otoczenie. Jezus zatrzymał się jeden krok przede mną. Komunia z Jego ręki wpłynęła w moje ciało. Milczałam… i Jezus milczał, po chwili zniknął, lecz ponownie się pojawił, wyciągnął do mnie już puste ręce — w błogosławieństwie? Z tyłu za Jego plecami ujrzałam inne sylwetki. Trwało to parę sekund i już ich nie było… zostałam sama. Tylko to pismo szło dalej, próbowałam czytać, niestety. (Wówczas jeszcze nie wiedziałam, że to był najdłuższy przekaz jaki dostałam do tej pory, a mamy obecnie rok 2019). Moje dolegliwości ustąpiły, nagle poczułam się lepiej. Przez 6 tygodni non-stop obserwowałam ten dziwny przekaz, pismo na moim czole. Już sama nie wiedziałam, czy to jawa, czy sen?


Wszystkie te wydarzenia przerastały mnie, moje „zdrowe” wyobrażenia o życiu zostały obalone. Było tyle nowych rzeczy, czasami bardzo trudnych do zniesienia. Zostałam unieruchomiona w swoim nowym świecie, niezrozumiana dla otoczenia… i przez samą siebie. Miałam odczucie, że nigdy nie uda mi się sprostać temu nowemu doświadczeniu, a nawet go zrozumieć? Zostałam wepchnięta na nową drogę, tym razem na ścieżkę niewidzialną oczami innych ludzi. Bywało już poprzednio w moim życiu, że wbrew mnie wyrzucało mnie z mojego obranego celu. A jedynym moim celem było żyć zupełnie normalnie wśród normalnych ludzi. Nie posiadałam żadnych nadzwyczajnych zdolności, nie drążyłam ezoterycznych nauk, byłam w tej dziedzinie zupełnym laikiem…. ale jak się później okazało, ja to wszystko miałam wyhaftowane złotą nicią na mojej duchowej koszuli.


A może o to tu chodziło, aby moja dusza nie była skażona tym tematem? Wyraźnie ktoś inny miał ukierunkować moją nową rzeczywistość i widać było, że zapewnia mi naturalną ochronę. Miałam zwrócić się do wewnątrz siebie i tam szukać… i otworzył się przede mną jakiś portal wiedzy, który tygodniami i miesiącami wpływał we mnie nieustannie… i nie miałam pojęcia, co z tym począć? Tam nawet Biblia była mi przekazywana… i tak sobie ta tajna wiedza leży w moim cieniu, ale pod wpływem różnych sytuacji wyświetla się z głębin mojego ciała. Służy mi jako ściągawka.


Tego wieczoru (14 listopada) siedząc na podłodze zadawałam Bogu pytanie: DLACZEGO? Przecież Bóg powinien wybrać inną osobę mającą wyższą świadomość i szukającą Boga. A nie kogoś takiego, co o tych sprawach nie ma zielonego pojęcia? Długo nie miałam żadnej odpowiedzi aż po kilku miesiącach, kiedy mój dotychczasowy sposób życia został zupełnie przemeblowany, usłyszałam…


— Musisz doświadczyć dużo trudności aż zostanie zniszczone wszystko, co do ciebie ciągle powraca, musisz się całkowicie przebudzić. Ludzie w normalnym świecie żyją wygodnie. Uświadom sobie, że zaczęłaś przemieszczać się w zupełnie innym kierunku, musisz zapomnieć o dotychczasowym życiu.


— Ale co mam robić?

— Popełniam pomyłki, nie posiadam wiedzy… nikt mi nie wierzy?

— Dlaczego właśnie to ja mam doświadczać tyle?


— A dlaczego nie? Bóg ma w tym swój cel.


Jeszcze musiało minąć bardzo dużo czasu zanim zrozumiałam, co naprawdę wydarzyło się w moim życiu? W ciągu kilku następnych lat napłynęło do mnie więcej informacji, niż zdołałabym je zdobyć przez całe moje życie na intensywnej nauce. Mam swoją własną ścieżkę i nie pozwalam nikomu, nawet najżyczliwszemu by mnie prowadził swoją ścieżką. I czas najwyższy sobie uświadomić, że każdy z nas ma swoją. Także każdy z nas ma swojego przewodnika, który zawsze pojawia się we właściwym czasie. Wcale nie trzeba szukać, on jakoś wie jak znaleźć nas.


Nie jest to łatwa droga, w takiej chwili dużo różnych sił zaczyna nas osaczać i pociągać w innych kierunkach. W tej grupie są też fałszywi prorocy. Myślą, że robią dobre rzeczy dla innych, ale w rzeczywistości mają niespokojne umysły, a ich zdolności służą im, aby mogli tylko zarabiać pieniądze. Wiemy wszyscy, że dzisiaj jest już obsesją otworzenie trzeciego oka i umiejętność uzdrawiania. Ludzie nie panują nad sobą. Wykonują rzeczy fałszywe i wierzą, że naprawdę tak jest. Jeśli ktoś myśli, że skoro ma doskonałe ciało i wysokie IQ i może już być mistrzem, ci nigdy nie osiągną niczego na duchowej ścieżce. Zaplączą swoje własne nogi.


Ileż ludzi dzisiaj mówi:

— Cóż w tym złego, że ktoś zarabia na tym pieniądze?


Ale ci, którzy wystawiają swój cennik powinni wiedzieć, że nic nie dzieje się za nic. We Wszechświecie bez straty nie ma zysku, a zysk przywołuje straty.


Żyjemy na ziemi chwilowo, jeden dzień w niebie to 1000 lat na ziemi. W podróżach astralnych miewam dziwne uczucia, ten lot odbywa się szybciej niż z prędkością światła. Dane mi było obejrzeć Szmaragdowy Raj, ujrzeć Niezwykłe Istoty. Chociaż przemierzam w ułamku sekundy ten niesamowity dystans wszystko odbieram w doskonałej formie. Język, którym się tam posługują jest telepatyczny. Nikt ci nie szepcze do ucha, nie gada w głowie, myśl przenika, zanim otworzę usta…. i jakaś inna wiedza. Od czasu do czasu pojawia się głos… w moim sercu i zawsze powoduje niesamowite odczucia. W sercu często widzę biały płomień, a nad głową potężnych rozmiarów Białą Gołębicę. Pierwszy raz ujrzałam ją na początku listopada 2000 roku.


Żyjemy w czasie, w którym „Niebo” otwiera nam furtki, więc nie czas na „śmieszne przesłania”, wymyślanie zawiłych karmicznych zobowiązań i ciągłe brnięcie w przeszłość… jeśli ludzie się od tego nie oderwą mogą nie zdążyć na czas… jak te panny, które w oczekiwaniu na Pana pobiegły jeszcze po oliwę do swoich lamp… oczywiście przegapiły przybycie Pana.


Jezus Chrystus przyniósł nam wielki przekaz, niewiarygodny dar. W jednym życiu możesz oczyścić wszystkie swoje poplątane nici losu. Oczyścić ciało i zrobić miejsce na Światło Chrystusowe. A ta Świadomość załatwi wszystko.


Pokazał nam to na Golgocie, kiedy wisiał już na Krzyżu, jeden z jego współtowarzyszy losu poprosił Go o zbawienie, w tej samej chwili zostało mu wszystko odpuszczone, ponieważ szczerze prosił o wybaczenie i wpłynęło w niego Światło Chrystusowe.


Kto zrozumie sens nauk Jezusa szybko osiągnie właściwy poziom, a jego życie zmieni się, ponieważ w to ciało wpłynie Świadomość Chrystusowa, która jest tym wielkim darem dla człowieka w tym niesamowitym dla nas czasie, kiedy nasza planeta wiezie nas wszystkich w nowe przeznaczenie a dolecą tam wszyscy ci, którzy ten przekaz zrozumieli. Lecz proces budzenia się nie jest łatwy. Wymaga dużo poświęcenia i wyrzeczeń. W dodatku zostaliśmy zarzuceni zbyt dużą ilością informacji, nie koniecznie prawdziwych. Aby wyselekcjonować jedną prawdziwą musimy często otworzyć sto fałszywych, które macą nam umysły i kierują w zupełnie innym kierunku.


I nie ma już czasu na eksperymentowanie swoich poprzednich wcieleń, zastanawianie się kto kogo skrzywdził, jakie odniósł kontuzje w poprzednich wcieleniach… taki stan tylko nas opóźnia i staje się dla nas niebezpieczny. Odciąga od Świadomości Chrystusowej. A ludzie ciągle oczekują Jezusa Chrystusa na wielkim obłoku…. Owszem, ten obłok jest bliżej nas niż my myślimy… ta potężna nowa Świadomość, która już dotyka nas wszystkich… ale czy my znowu nie zachowujemy się jak te panny, czekamy… i doczekać się nie możemy, i rozpraszamy się na mniej ważne rzeczy, ważniejsze są dla nas te sztuczne światełka niż te wielkie fajerwerki, które prawdziwe zapala Światło w nas.


Prawdą też jest, że aby wyszkolić jednego doskonałego mistrza wielu mędrców musi poświęcić wiele lat. Więc jakże śmieszne jest szukanie szybkich kursów, inicjacji, by otworzyć super naturalne moce. Wszystkie te rzeczy pojawią się samoistnie w swoim czasie i wówczas kiedy są nam potrzebne i nie wolno ich wystawiać na sprzedaż. To nasze wielkie wspólne dziedzictwo. Są na tym świecie rzeczy, którymi należy się dzielić a nie je sprzedawać. Jeśli człowiek pozna Mowę Światła nie będzie tego robił, ponieważ już został zanurzony w Bezwarunkowej Miłości.


Prawdą też jest, że nie wszyscy osiągną wymagane stopnie. Ważne jest, aby miejsce, w które przejdą okazało się bezpieczne.


Tak jak Bóg jest ukryty dla świata

tak samo ukryte są nasze wewnętrzne tajemnice

od zarania świata są tacy ludzie

którzy chcą przejąć sekrety Wszechświata

dla własnych korzyści

i ilu tu już na tym świecie było takich

co chciało dokonać tego karkołomnego wyczynu

i co osiągnęli?


Kiedy wydawało się, że byli blisko

stracili wszystko, własny rozum a nawet życie

lecz kiedy Bóg chce, upatrzy sobie człowieka

i sam daje mu klucz do najróżniejszych

swoich sekretów

i wcale to nie są filozofowie, naukowcy,

tylko prości ludzie

a ich kluczem jest ich światło,

którym oświetlają wszystko

bo w nich jest ta siła, która zwie się Bóg.


I dopóki będziesz tracić czas

na leczenie przeszłości

nie masz czasu na szukanie światła

które jest bliżej ciebie niż myślisz

znajdź to światło a w jednej chwili oświetlisz cały swój dom

i w tej samej chwili pozbędziesz się ciemności

nie zapominaj, Bóg ma swój zegarek

a ty nigdy nie wiesz, jaki masz swój czas…

Kim ty jesteś?
Rozdział 9

Czy jesteś tylko imieniem…

czy ważny jest twój dyplom…

a może twoje stanowisko…

albo duże konto w banku…

a może jesteś wspaniałym artystą…

albo zwykłym zjadaczem chleba…

który o nic nie dba?

Jesteś i tym tysiącem rzeczy, które dźwigasz na swoim karku i można napisać o tobie grubą książkę, ale ty i tak nie wiesz — kim ty jesteś?


I powiem więcej, nigdy się nie dowiesz dopóki nie porzucisz tego, za czym się ukrywasz… to ta twoja sztuczna natura zabiera ci czystość umysłu, prostotę życia i twoją prawdziwą naturę.


Toteż nie dziw się… brak ci tego wewnętrznego spokoju i brak ci tej odwagi by sięgnąć po prawdziwego siebie …tam do własnego wnętrza.


Znaczy, brak ci jeszcze duchowych skrzydeł i przyprawiasz sobie sztuczne bo boisz się zderzyć z samym sobą i naśladujesz orła na niebie, a ty ciągle jesteś tylko głupią owcą.


Dzień, w którym dowiesz się — kim jesteś to czas, kiedy zdajesz sobie sprawę, że życie nie polega na tym, co masz tylko co swoją obecnością dajesz światu.


Życie ludzkie — kruche i łamliwe, a tyle sobie po nim obiecujesz… planujemy i gonimy za marnymi przyjemnościami, lecz najczęściej droga, po której kroczymy okazuje się nieznana.


Kim ty jesteś? Skąd pochodzisz?


Tęsknimy za zrozumieniem, szukamy źródeł naszego pochodzenia, jedni szukają na Ziemi, a inni buszują za tym w „Niebie”. Ale jedni i drudzy wychodzą z tych łowów za samym sobą mocno rozczarowani. Bo to, co człowiek robi na Ziemi, nieważne czy w życiu świeckim, czy religijnym to tylko fragmentaryzm życia. Małe elementy całości. Najczęściej nie sięga po odpowiedź w swoją nieskończoność… bez początku i końca… szuka tylko tożsamości osobistej, za którą ukrywa się nasze „ja”. I szukasz odpowiedzi na samego siebie w tym wielkim stadzie owiec, a oni cię piszą jak cię widzą, to znaczy, jak cię zobaczą swoim rozumem. Mędrcy docenią twoją mądrość, inteligenci twoją wiedzę, bankierzy twoje bogactwo, głupcy zniżą cię do swojego poziomu, a nawet do zera… jeszcze inni ocenią po ubraniu… tylko mądra sowa popatrzy na ciebie wnikliwym okiem i już wie, co w trawie piszczy.


Człowiek powinien być jak ta mądra sowa i zanurkować w ciemny głęboki las i tam upatrywać światła, tego wiecznego ognia, który zawsze człowiek posiadał wewnątrz siebie, którego nie sposób zobaczyć w dziennym świetle… to jest dopiero wyczyn człowieka, przenieść się w przestrzeń w dodatku bardzo ciemną, gdzie toczy się nieustannie przepiękne życie, którą może posiąść nie wielu ludzi na tym świecie.


Był czas, że nie zadawałam sobie zbyt wiele trudności, aby odpowiedzieć na te pytania. Byłam jednym z tych maleńkich ludzików biegających po ziemi, nie miałam czasu a może ochoty na podobne rozważania. Lecz nadszedł dzień, kiedy poczułam, że w moim ciele zachodzą dziwne zmiany.


A ból to ból, zawsze wyciąga z nas wnętrzności, wówczas mamy okazję lepiej się im przyjrzeć, zrozumieć własną fizjologię, dzięki czemu możemy dokonać w sobie poprawek… wiemy dlaczego nas brzuch boli, co mamy wyrzucić ze swojej diety, jaką herbatkę wypić…

a jeszcze dostajemy większe wyzwanie, kiedy dopada nas cięższa choroba i zamiast biegać za życiowymi sukcesami zaczynamy szukać u lekarzy, co nas boli. Dopiero jak ci nie dają rady zaczynamy słuchać swojej intuicji… już zaczyna być ważna jej opinia. Intuicja to głos naszej duszy i to ona zsyła nam ratunek na naszą chorobę…

ale i ona zsyła chorobę czy inne zdarzenie, nie tylko po to, aby później bawić się w uzdrowiciela, tylko aby ci powiedzieć — kim jesteś. Tylko czy ty ją chcesz słuchać, jak ci daje instrukcje i podpowiedzi na trudy życia?


Jeśli chcesz nareperować swoje życie, musisz się z nią dogadać. Jeśli tego człowiek nie dokona, marne szanse mają nawet najwięksi cudotwórcy. Najlepszy to ten cudotwórca, który potrafi dotrzeć do ludzkiej duszy.


Krocząc przez życie troszczymy się o naszą naukę, wiedzę — nazywamy ją dobrodziejstwem. Owszem, nie przeczę, to klucz w dalsze ziemskie życie. Uciekamy od przeciętności, cierpienia i biedy, budujemy potężne fundamenty własnych pragnień. Mało osób szuka kontaktu z własnym duchem. Przebudzenie duszy dla każdej osoby jest olbrzymim przełomem, a nawet życiową katastrofą. Światło Niebios narzuca inne cele, wyzwala w człowieku wewnętrzną skrywaną piękność. Ważne, by umieć kroczyć za promieniem światła, poczuć i zrozumieć wielki sygnał, który płynie z Wszechświata, ale już poprzez wnętrze człowieka. Pokazuje inną drogę i drugą stronę samego człowieka — jego boskość.


Obserwuję dzisiaj szybki rozwój duchowy wielu grup i prywatnych ludzi. Zastanawiam się, czy oni naprawdę chcą rozwinąć własnego ducha do wyższych lotów, czy tylko bawią się w zabawę duchową. Najczęściej zapominają, że rozwój duszy postępuje przez Boga, a nie przez kursy, nauczycieli… etc… ciągle szukają autorytetów w zewnętrznym świecie i z tego źródła najwięcej czerpią.


A to jest praca naszego ducha wynikająca z jego świadomości. Nie można wielu kosmicznych pojęć ujednolicić i oprawić w specjalne punkty programu. Każda dusza jest taką samą indywidualnością jak każdy żyjący człowiek. Szybki „rozwój” u nie wiadomo ilu nauczycieli wytworzy szybko wyjątkowy chaos a uczeń nieprzygotowany na odbiór tylu rzeczy naraz, wypaczy swój własny indywidualny charakter. Jakże brzmią śmiesznie oświadczenia ludzi — „duchowych nauczycieli”, pomogę ci na wszystkich polach świadomości…! Czyżby?


Aż tak daleko już wzrosłeś? Przecież to niesamowity nonsens. Tak może czynić tylko Bóg! Jakże daleko te osoby zamaszerowały w swojej pysze a ci, którzy za nimi podążają w swojej głupocie.


Siły kosmiczne działają w dwóch kierunkach; przyciągają się i odpychają. Te dwie energie muszą być przekształcone w jedną, dopiero wówczas można połączyć się z Jednością. Wyruszamy w nową podróż, wcale nie znaczy, że łatwą. Powrót do duchowego dziedzictwa odbywa się poprzez uwalnianie od materialnych form i od ciężaru ziemskiego myślenia. Powoli przesuwamy się ku wspaniałemu uświadamiając sobie istotę prawdziwego własnego bogactwa. Przychodzi czas i wypełniamy się po brzegi mądrością nie zaglądając do żadnych książek. Dopiero wówczas człowiek jest gotowy rozpoznać innych wspinających się na wysoką duchową górę. Tylko w ciszy własnej twierdzy możemy odnaleźć własnego ducha — doskonale opisuje ten proces Św. Teresa z Avila. Ta katolicka „Święta Kobieta” dokonała więcej dla swojego rozwoju duchowego w XVI wieku, zaglądając tylko we własne wnętrze, niż nie jeden współczesny „awatar” po duchowych kursach i innych wymyślnych innowacjach w XXI. Ona szybko odkryła — kim jest i w czasach inkwizycji, na ich oczach dała prawdziwy przekaz całemu światu, jak odnaleźć siebie. To ona bez żadnych obiekcji oświadczyła wszem i wobec, że w jej sercu mieszka Chrystus. Ona wskazała miejsce, gdzie mieszka Bóg i gdzie człowiek powinien Go szukać.


Zanim doszłam do podobnych przemyśleń wyćwiczył mnie los do granic wytrzymałości. Wiele lat zmagałam się z bardzo bolesnym doświadczeniem całego ciała i duszy. Znikąd nie miałam ratunku, a przecież tylu „cudownych” znawców tematu kręci się po świecie? Ale ci bezradnie rozkładali ręce albo bajdurzyli niestworzone rzeczy… abo mnie smagali swoimi rózgami. Więcej było z ich powodu spustoszenia w moim życiu niż pomocy. A dlaczego tak od razu przemówiła do mnie Św. Teresa z Avila? Przecież jej nawet nie widziało moje oko?


Minęło burzliwe lato 2000r, przyszła deszczowa jesień, a dni przesuwały się powoli. Z mojej buzi zniknął uśmiech i łzy spływały po mojej twarzy. Jakże byłam wówczas zrezygnowana (listopad 2000).


Kładłam się do łóżka i po chwili ponownie wstawałam, sen nie nadchodził. W ciemności wokół mnie migały kolory tęczy, przyciągały moje oczy. Próbowałam zrozumieć to nowe niezwykłe zjawisko, które mi od wielu tygodni zaczęło towarzyszyć. Najwięcej widziałam wokół siebie płynnego złota. Moje pismo na czole ciągle się przesuwało, też było dla mnie enigmą.


„18 listopad — noc. Już po północy położyłam się do łóżka. Po kilku minutach w ciemności rozpoczęły taniec złote światła, tworzyły mandale, błyskawice, tęcze… lubiłam je obserwować, fascynowały mnie. Ale tej nocy zdarzyło się coś więcej. Ujrzałam jakby otworzyło się Niebo i ktoś zaczął na mnie wylewać całe wiadra kolorowej farby przypominającej mgłę. Ułożyła się w grubą tęczę i błyskawicznie wpływała w moje ciało.


Niespodziewanie ujrzałam przed sobą medyczny znak — kaduceusz, dwa skręcone węże na grubość mojej ręki. Były w środku puste, ale w ułamku sekundy wypełniły się płynnym złotem. Jeszcze wówczas nie wiedziałam, że kaduceusz jest symbolem Kundalini. Czułam, że przeżywam coś wielkiego. Domyślałam się, że otrzymuję kontakt z Bogiem. Nie bałam się. Przypływ energii był tak silny, że całym moim ciałem i łóżkiem trzęsło. Miałam wrażenie, że porwała mnie wzburzona potężna rzeka i niesie na swojej fali z wielką prędkością. Krzyczałam na syna, który spał w drugim pokoju — trzymaj mnie! Pojawił się w drzwiach, patrzył zdziwiony, wyciągałam do niego ręce i wołałam — trzymaj mnie, odpływam na wielkiej fali. Był bardzo przestraszony, ale chwycił mnie za dłonie. Od wielu miesięcy nie miał ze mną łatwego życia i niestety, mało rozumiał, o czym ja mówię? Zalała mnie potężna gorączka, całe moje ciało płonęło. Po ok. 5 minutach mój syn wyrwał swoje ręce, a ja pobiegłam do łazienki do kranu z wodą. Zimnym strumieniem przemywałam swoje ciało, moczyłam ręce. Zabieg ten pomagał mi na kilka minut i znowu go powtarzałam. W całym ciele był wielki pożar. Szukałam w kuchni cytryn (to szkoła Ewy), chciałam nimi ściągnąć tą gorączkę, która mnie trawiła… ale tego dnia nie znalazłam ich w swojej kuchni, były tylko dwa zielone banany. Chwyciłam je w dłonie, próbowałam pozbyć się tego żaru. Jakież było moje wielkie zdziwienie jak po kilku minutach zobaczyłam, że banany zmieniły kolor na czarny. Rozrywałam je na kawałki, były całkowicie przejrzałe. Do rana nie zmrużyłam oka, leżałam na łóżku zupełnie przytomna a mój syn pytał:

— Coś ty mi zrobiła? W życiu nie byłem taki wyspany w środku nocy.”


Niezapomniana noc, która ponownie zmieniła moje życie. Moja rzeczywistość była już inna. Od tamtej pory moje ciało zaczęło wibrować i drżeć, w środku tańczyły wszystkie komórki. Po kilku dniach zauważyłam, że czego się nie dotknę kopie mnie elektryczny prąd. Codziennie towarzyszyła mi wielka gorączka albo fale lodowatego zimna. Miewałam po kilkanaście razy na dzień omdlenia, a w mojej głowie zagrało tysiące cykad, już dużo głośniejszych niż po 13 października, kiedy usłyszałam je po raz pierwszy (po 4 latach usłyszałam też inny dźwięk jakby ktoś śpiewał OUM).


Dzięki moim doświadczeniom zrozumiałam sens własnego istnienia. Opisuję je po to, aby lepiej zrozumieć zawiłe tajemnice Uniwersum. Nagle zderzyłam się z Wielką Górą, przeżyłam dni udręki i rozpaczy. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mnie Bóg tak boleśnie doświadcza? Obca była mi wiedza o energii, nie zdawałam sobie sprawy — co to znaczy, przebudzić się duchem i połączyć z Uniwersum.


Następny etap, wplatanie białej substancji w nasze DNA. Podczas procesu połączenia, biała substancja z mózgu spływa do kręgosłupa tworząc fragmenty serca nowego DNA. Biały płyn rozlewa się po całym ciele, przekształca go w tzw. mleczny system. Pod jego wpływem przekształca się dusza człowieka i wzrasta jeszcze mocniej w ciele fizycznym prąd elektryczny. To są już energie z poziomu Wniebowstąpionych Mistrzów. Dzięki niej człowiek w chwili połączenia z Uniwersum odbiera prawdziwe przesłanie Chrystusowe i w jednej sekundzie zrozumie co to znaczy, Świadomość Chrystusowa. Ciało fizyczne zaczyna przybierać złotawy odcień.


Na tej drodze jest bardzo ważna samodyscyplina. Należy wyrzucić ze swojego życia prawie wszystko, co może nam zaszkodzić. Nie tylko niezdrowe jedzenie i picie, także niewłaściwe zachowania, nawet uciążliwe relacje.


Ostrzegam przed czytaniem małowartościowych książek, a jeszcze mocniej przed praktykowaniem każdej „duchowej recepty”, która wpada w ręce. Należy oddalić się od ziemskich rozkoszy bez ograniczeń w odniesieniu do wszystkich materialnych potrzeb. Nie można służyć dwóm panom. W tym okresie bierzemy do życia tylko to, co nam jest potrzebne.


Kto chce kontaktu z Bogiem musi znaleźć w sobie na tyle siły, by osiągnąć czyste duchowe współbrzmienie.

OGIEŃ


I poddałam się pustce

choć żyłam bez cienia wielkiej trwogi

w oceanie własnego bytu

zapomniałam o miejscu,

które niegdyś należało do mnie…


szukałam tutaj siły i piękna

byłam kapłanką sama dla siebie

i wyrocznią zarazem

wyznaczyłam swoje granice

i świat własnych pozorów.


Ale… pewnej lipcowej nocy

usłanej ciszą i gwiazdami

mój byt został zmącony

Ktoś Wielki przeniknął przez moje wymiary.


Ubrał się w swoją dostojną szatę

objawił się w swoim Wielkim Majestacie

twarz ozdobił w najsubtelniejszą miłość

i obalił królestwo moje.


A moje zdziwienie nie miało końca

bo to nie mogło się zdarzyć

obsypał mnie drogocennym złotem,

dał dostęp do wszystkich swoich darów

i zaprosił mnie na pielgrzymkę do królestwa swojego.


Jakiż to był cudowny sen

i wymarzyć nie mogłam lepiej

jakaż czułam się szczęśliwa

Bóg mnie odwiedził.


Upływały dni, spokojnie i po cichu

a piękny sen pofrunął…

purpurowy grzmot uderzył we mnie,

dosięgnęły mnie języki ognia!


I była noc piękna, która dała wielką radość

i przyszła noc ciemna,

która ogniem mnie kąpała

żaden strumień wody nie ugasił tego żaru.


I łzy moje wyschły i marzenia opuściły

a serce nie znało spokoju

i walczyłam z wielką bestią

która rozrywała moje ciało

słałam skargi na wszystkie strony

szukałam pomocy u Aniołów

ale zatrzasnęły się moje wymiary.


O Wielki Boże

obiecałeś tyle szczęścia?

A tu po tej nawałnicy i ogniu nic się nie ostało

powalona zostałam przez Ciebie.


I odtańczyłam swój samotny taniec

taniec rozpaczy

taniec oczyszczenia

taniec przemiany

taniec poddania.


I żałosnym cichym głosem błagam

ucisz moje ciało, ukój moją duszę

obmyj mnie swoim zimnym strumieniem

ulecz moje rany…


napój mnie słodką ambrozją

napełnij mój pusty kielich tym Boskim nektarem

uczyń mnie gotową do przyjęcia Twojej prawdy

trzymaj mocno moją rękę w dłoni swojej.


(To jest pierwszy wiersz jaki napisałam w maju 2005r. — otworzył się wtedy u mnie nowy kanał)

Nowy świat
Rozdział 10

Ludzie z matriksa pochłonięci

zarabianiem na życie

i powiększaniem swoich bogactw, sukcesów

zupełnie zagubili się w tym

zewnętrznym świecie.

Matriks przyciemnił światło wielu ludziom

i ubrał ich w ciemność

która nie pozwala ujrzeć człowiekowi

swojego wewnętrznego światła.


Chcesz naprawiać świat, szukasz swojej misji

bo czujesz się wyjątkowy, na to gotowy…

ale na pewno?

A czy ty widzisz w swoim wnętrzu światło,

czy tylko światełko na końcu tunelu

nie ma czegoś takiego

w oświeconym człowieku…

to światełko może być pociągiem,

toteż uważaj, co ci w oczy świeci?


Pusta lampa nie daje światła

ciemność nie może wypędzać ciemności

i światło księżyca zagłusza wszystkie gwiazdy

ale tych najjaśniejszych

nie potrafi zatopić w swoim.


Jeśli jeszcze nie jesteś zdolny do tego,

nie widzisz światła w sobie

nie możesz prowadzić innych ślepców…

bo sam jesteś ślepy

i wszyscy wpadniecie do dołu…

szukaj człowieku w sobie światła

w swoim sercu i podążaj za nim,

wówczas zawsze znajdziesz

drogę do Domu.

Minęło 2000 lat od Wniebowstąpienia Jezusa. Mało ludzi zdaje sobie sprawę, że Jezus Chrystus otworzył Cywilizację Światła. Fizycznie my też wniebowstąpimy, staniemy się światłem. Nasze ciała będą lżejsze. Kiedy światło wnika w nasze komórki, mitochondria produkują więcej ATP (nośnik energii chemicznej w metabolizmie komórki). Komórki zmieniają się w bardziej wartościowe. Wówczas osoba, u której zachodzą te zmiany czuje w całym ciele gwałtownie biegającą elektryczność.


W nowym ciele budzi się 12 czakr, 12 anten łączących człowieka z Uniwersum. W chwili aktywowania 12 czakr rozpoczyna się proces budzenia 12 nitek DNA. Dzieci gwiazd: indygo, kryształowe, tęczowe przepowiadane od dawna stają się na świecie rzeczywistością. Otwierają furtki do wniebowstąpienia Ziemi.


Od 19 lat, każdego dnia, obserwuję w swoim ciele dziwne zachowania energii. Był czas, kiedy mnie ten proces ogromnie przerażał, smucił, z chęcią bym w jednej sekundzie pozbyła się tego zjawiska i jeszcze za to dobrze zapłaciła. Gwałtowne symptomy kosmicznego światła nie kojarzyły mi się z nowym życiem… tylko ze śmiercią. Pierwsze trzy lata były dla mnie najtrudniejszym okresem, całe moje ciało było wypełnione fizycznym bólem, cierpiałam w 100% świadomie, nigdy nie brałam żadnych środków farmakologicznych, sama zmagałam się z niewygodnymi symptomami. Od października 2000 roku miałam już tą świadomość aby unikać chemii, szczególnie podczas budzenia się Energii Kundalini. Od samego początku bardzo mocno dokuczała mi głowa. Pamiętam okres, kiedy miałam duże problemy z sercem. Jednak to szybko ustabilizowało się i problemy z sercem przestały istnieć. Poczułam, że w klatce piersiowej zapanowała wielka cisza i błogi spokój… niewiarygodny spokój. Nie mogłam uwierzyć, że odpłynęły ode mnie wszystkie obawy, lęki, przestałam martwić się o własne życie, przyszłość i bać się śmierci. Nagle dziwnie zobojętniałam… ale poczułam się jak nowo narodzona. I tak faktycznie było, tylko ja jeszcze nie wiedziałam o tym. Niestety bóle głowy nękały mnie bez przerwy dzień i noc.


…biedna moja głowa boli mnie cały czas. Mam wrażenie jakby mi maszyna krawiecka na niej szyła, setki igieł pracuje nieustannie, mam tylko małe chwile wytchnienia i znowu to samo. Czasami budzę się rano w gorszej kondycji, niż kiedy kładę się spać. Bardzo boli mnie czoło i czuje potężne zmęczenie oczów. Moje poranki są bardzo ciężkie, pozostaje w łóżku do 12 w południe. Ale to i tak dużo lepiej niż było na początku, parę miesięcy wcześniej… (z moich notatek — 2 czerwca 2001)


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 71.87
drukowana A5
Kolorowa
za 107.26