E-book
14.7
W blasku Lunaris

Bezpłatny fragment - W blasku Lunaris


Objętość:
293 str.
ISBN:
978-83-8104-040-2

Wiatrom rozkazywać nie masz sił

by w łanach zbóż przestały wciąż wiać,

ptakowi by swoje gniazdo wił,

Słońcu rankiem zakazywać wstać.


Płomienie, choćbyś im kazać miał,

by w sopel lodu zmieniły świat,

Nie posłuchają, i choćbyś chciał

Mrokiem nie zalśni Paproci kwiat.


Gdzie granice tworzą mgły

los spotkanie wyznaczył nam.

Przeznaczeniem zabarwił łzy,

Strażnik czekać musi u bram.


I choćbyś teraz nie mógł nic mi dać,

obietnicę przyjmę jak dar.

Sercem z tobą — wiecznie będę trwać,

jak wiatr, jak słońce, jak płomieni żar.


~ fragment „Lamentu Angěle”

Prolog

Zielony las był w pełni rozkwitu.

Wysokie drzewo o grubym pniu rzucało przyjemny cień i chroniło przed rozgrzanym powietrzem; w jego koronie śpiewały ptaki. Niektóre z nich przysiadały na chwilę na niższych gałązkach by spojrzeć z zaciekawieniem na leżącą wśród korzeni postać.

Sèra spała skulona, poruszając się niespokojnie. We śnie biegła niemającym końca korytarzem o ścianach z mleczno-białej, połyskliwej materii. Z każdej strony dobiegały do niej strzępki zdań wypowiadanych przez różne nieznane jej głosy — niektóre spokojne i radosne, inne zdenerwowane i przepełnione smutkiem.

I jeszcze jeden.

Ten przed którym uciekała.

Przerażający, spływający jadem głos.

Obejrzała się przez ramię i potknęła. Upadając dostrzegła kątem oka zbliżającą się szybko bezgraniczną czerń korytarza, którym przed chwilą tu dobiegła. Przed nią nieskończona biel, za nią otchłań mroku, a w nim para lśniących błękitnych oczu. Jakimś cudem wiedziała, że należały do tej samej osoby, przed której głosem uciekała.

Zerwała się natychmiast i zaczęła szukać dłońmi wyjścia z pułapki tajemniczego korytarza. Pod jej dotykiem ściany rozjarzały się oślepiającym blaskiem. Nagle tuż przed nią pojawił się prostokąt błękitnego światła, jej dłonie straciły oparcie i Sèra runęła przed siebie machając rozpaczliwie rękoma w ostatniej nadziei na coś czego będzie mogła się chwycić zanim grunt usunie się spod jej stóp.

Kątem oka dostrzegła w korytarzu kobiecą postać wołającą do niej przepełnionym bólem głosem:

— Sèraphine! Sèraphine! Tak bardzo cię kocham. Niech Święte Światło chroni cię od złego.

Kobieta wyciągnęła dłoń i jej palce zacisnęły się na czymś kurczowo. Ostatnie słowa dopłynęły do uszu Sèry niczym delikatny podmuch wiatru.

— Maurice! Chroń ją. Strzeż…

Sèra wyciągnęła dłoń i ruch ten sprawił, że sen rozpłynął się we mgle. Po chwili już w pełni świadoma, iż właśnie ulatuje coś niezwykle ważnego, ocknęła się, a wraz z otwarciem oczu sen stał się częścią pustki.

Podniosła głowę i skrzywiła się odwracając głowę od oślepiającego światła dnia. Powieki piekły ją od łez, a w piersi czuła ucisk wzbierającego głuchego szlochu. Usiadła z wysiłkiem i przez chwilę oddychała drżąco, próbując odegnać kłębiące się pod powiekami łzy wywołane dotkliwym bólem dobiegającym z, jak się jej zdawało, każdej komórki ciała i nasilającym się wraz z najmniejszym nawet ruchem.

Wciągnęła głęboko powietrze. Z kiełkującym niepokojem przyjrzała się swoim pokrytym ziemią i zaschniętymi rdzawymi plamami dłoniom. Gdy świat nagle skrył się za mgłą, instynktownie otarła łzy rozmazując je po policzkach w ciemnobrunatne smugi.

Gdzie ja jestem?

Trzęsącą się dłonią roztarła ponownie dwie mokre ścieżki, które przebiły się przez warstwę brudu na jej twarzy i ściskając pulsujące skronie rozejrzała się dookoła.

Gdy mgła łez opadła, jej oczom ukazała się niewielka leśna polana otoczona gąszczem krzewów i drzew. Poza jej granicami gęsty stary las tworzył nieprzeniknioną dla jej wzroku barierę i wydawał się należeć do innego wymiaru. Stojące w zenicie słońce sprawiało, że powietrze falowało leniwie nad bujną trawą nadając polanie nieomal magiczny wygląd.

Tuż za swoimi plecami ujrzała olbrzymi pień wiekowego drzewa o gęstej, rozłożystej, ciemnozielonej koronie. Jego konary zdawały się dotykać nieba. Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że było najpotężniejsze wśród tych w zasięgu polany. Zadziwiająco, stało na samym jej środku, jakby otaczające je drzewa cofnęły się z szacunku przed setkami lat wypisanymi wiatrem i burzami na korze pokrytego mchem i porostami starca.

— Umarłam i jestem w raju — wystękała, ponownie próbując wstać. — Nie. Jednak nie — jęknęła, tymczasowo rezygnując z przechodzącego jej siły wysiłku, jakim było umieszczenie własnego ciała w pozycji względnie pionowej. — Więc, co to za miejsce i, co najważniejsze, jak ja się tu znalazłam? Nic nie pamiętam… Głowa mi pęka…

Sèra spojrzała na siebie z napięciem. Miała na sobie wilgotną brudną kurtkę, która jak się jej zdawało mogła mieć odcień bliski szarości. Rozchyliła materiał lewego rękawa odkrywając długie do łokcia rozdarcie. Ciemne spodnie miały poszarpaną dziurę na jednej nogawce, a miękkie, niegdyś wściekle żółte buty, były w równie opłakanym stanie. Spod kurtki wystawała czarna koszulka z trudnym do odszyfrowania nadrukiem. Z ironią stwierdziła, że pokrywająca wszystko zaschnięta warstwa błota i brunatnych plam nadawała im wrażenie idealnego kompletu. Zrezygnowanym ruchem otuliła się kurtką, kiedy dostrzegła coś białego wystającego z jej kieszeni.

Pociągnęła za zmięty róg i wyciągnęła złożoną niedbale kartkę. Obróciła ją w dłoniach kilka razy, jakby obawiając się co może się na niej znajdować, zanim niepewnie rozłożyła ją i przysunęła do twarzy by wyraźniej widzieć.

Z narastającym osłupieniem przeczytała:


Jeśli czytasz ten list i wiesz, że sama go napisałaś,

to wiesz co robić.


Jeśli jednak nie masz zielonego pojęcia skąd wziął się

w twojej kieszeni, to znaczy, że coś poszło niezgodnie

z planem. Niestety przez pewien czas nie będziesz

pamiętać ani kim jesteś, ani po co się tu znalazłaś,

ale nie martw się — ten stan minie. Do tego czasu

będziesz zdana na siebie. Wiem, że nie będzie łatwo,

ale oni znajdą cię. Zawsze cię znajdują.

Pamiętaj, tym razem musisz

Nie zabieraj tego listu ze sobą! Nikt poza tobą nie

może go przeczytać.

NIKT!

Gdybyś pamiętała co się stało ostatnim razem,

wiedziałabyś jakie to niebezpieczne.

Dla własnego dobra zniszcz go natychmiast!


Sèra obróciła kartkę kilka razy w palcach, ale nie dostrzegła na niej nic więcej.

Ja to napisałam?

Z niedowierzaniem przeczytała wiadomość ponownie, a potem jeszcze raz. Rozejrzała się jakby w oczekiwaniu, że ktoś wyskoczy zza drzewa i krzyknie: Niespodzianka! Ale się nabrałaś!

Nic takiego jednak się nie wydarzyło i Sèra zdała sobie sprawę, że rzeczywiście jest zdana na siebie. Przebiegła palcami po znajomych literach. Po chwili wahania złożyła kartkę, wsunęła ją pod korzeń i przysypała cienką warstwą ziemi.

— Nie mogę tu zostać — stwierdziła głosem w którym wciąż brakowało pewności siebie. Pokonawszy pociągającą myśl, żeby położyć się i ponownie zasnąć na gęstym, soczystozielonym puchu u stóp drzewa, zebrała siły których istnienia się nie spodziewała.

Wstała zaciskając zęby.

Potykając się o własne nogi powoli przeszła przez polanę i zanurzyła się w kojący chłód lasu. Już po kilku krokach tęsknie zwróciła wzrok ku słonecznej polanie.

Wśród drzew zamiast kożucha gęstej zielonej trawy wszędzie rozścielały się suche gałęzie i stare liście w różnych stadiach rozkładu. Gdzieniegdzie spod brązu liści wystawały pęki pożółkłych, na wpół zbutwiałych źdźbeł. Brak słońca skutecznie tłumił wszelkie objawy życia, które przeniosło się wysoko, w korony drzew.

Spróbowała przypomnieć sobie dlaczego i jak się tu znalazła — lecz jedynym co teraz kłębiło się w jej głowie był znajomy świdrujący ból. Przyłożyła chłodną dłoń do rozpalonego czoła i przyniosło jej to chwilową ulgę, jednak pod powiekami oczy piekły ją zupełnie jakby ktoś gotował je na wolnym ogniu. Przez moment Sèra stała bez ruchu ściskając skronie, jakby mogła w ten sposób rozepchać zalegającą na jej pamięci mgłę.

Zadrżała gdy leśny chód wdarł się pod cienką, wilgotną kurtkę i chropowatym językiem dotknął jej ramion sprawiając, że jej skóra zrzuciła go z dreszczem obrzydzenia.

Wyciągnęła dłoń do dużej kępy martwej trawy i zanurzyła w niej palce, po czym pozwoliła by przyjemna wilgoć — pozostałość po chłodnej, porannej rosie — zwilżyła jej język i usta.

Muszę się stąd wydostać!

Drzewa w lesie zlewały jej się w jedno, gdy noga za nogą powlekła się dalej. Jej stopy ślizgały się po omszałych kamieniach, dłonie bezsilnie próbowały znaleźć oparcie w miękkiej zbutwiałej korze. Nie potrafiła określić ile czasu już minęło od kiedy opuściła polanę, gdyż panujący w lesie półmrok nie pozwalał określić pory dnia. Co kilkadziesiąt kroków przewracała się z wyczerpania, ale jej ciało jak zaprogramowane podnosiło się wytrwale i szło dalej.

Las zaczął pogrążać się w mroku, gdy wreszcie wysiłek ten został wynagrodzony — przed jej oczami pojawiła się szeroka ubita leśna droga.

Podeszła bliżej. Oparła się o pobliskie drzewo, nie mogąc wydusić ani słowa z niewypowiedzianej radości i ulgi, która wypełniła ją po same brzegi.

Raptem usłyszała tętent kopyt. Odwróciła powoli głowę i jak przez mgłę ujrzała w oddali rozmyty, świetlisty obraz zbliżającego się pojazdu, a obok niego równie dużą białą plamę.

Zanim zdążyła im się lepiej przyjrzeć nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się i osunęła na ziemię.

Pojazd zatrzymał się i jej uszu dobiegły liczne parsknięcia.

Usłyszała jak koło niej szeleści sucha trawa, zgniatana cichymi, miękkimi krokami. Drgnęła czując na policzku coś wilgotnego i zimnego.

— Kamau! — powiedział męski głos stanowczo i odpowiedziało mu przeciągłe mruknięcie.

Dźwięk wypowiadanego słowa sprawił, że zastygła w bezruchu. Jej świadomość nie przyjmowała dotąd do wiadomości, że ktoś musiał znajdować się w pojeździe. Ktoś — kto właśnie wyskoczył i trzema cichymi krokami znalazł się przy niej, mieszając ogarniającą ją ulgę z przerażeniem.

Trawa zaszeleściła pod jego kolanem i Sèra wyczuła, że nieznajomy się jej przygląda. Ogromnym wysiłkiem rozchyliła powieki i drgnęła widząc zbliżającą się w jej kierunku rękę. Chciała się odsunąć, ale nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Nawet rzęsy ciążyły jej jak kamienie.

Poczuła na swoim czole chłodną dłoń i dziwna energia przeniknęła ja na wskroś. Zadrżała od spływającego z niej ciepła, które wkraczało w każdą komórkę jej ciała przepędzając strach i ból. Westchnęła więc z żalem gdy dłoń zsunęła się z jej czoła i powędrowała pod jej głowę. Już po chwili ramiona nieznajomego wybawiciela uniosły ją w górę, a jej czoło oparło się o chłodny twardy materiał. Usłyszała delikatny miarowy oddech i po jej bladych policzkach potoczyły się dwie łzy. Paliły żywym ogniem.

Te same ramiona, które trzymały ją w silnym uchwycie delikatnie ułożyły ją wygodnie, a chwilę później odniosła wrażenie, że ziemia uniosła się wraz z nią. Ponownie usłyszała ciche parsknięcia i delikatny pęd powietrza musnął jej twarz.

Zdołała jeszcze raz otworzyć oczy i spojrzeć na stojącą koło niej postać. Czarny strój w który był ubrany nieznajomy lśnił jak wypolerowany metal.

Mężczyzna jakby wyczuł jej spojrzenie, gdyż odwrócił się i nim straciła przytomność dostrzegła w mroku zakrywającej jego twarz maski, parę lśniących przerażająco znajomym blaskiem oczu.

Rozdział 1

Na przemian odzyskiwała i traciła przytomność.

W krótkich chwilach świadomości dostrzegała nieustannie kręcących się wokół niej ludzi. Czasem też widywała jak przez mgłę stojącego w oddali mężczyznę, tego samego który, jak sądziła, uratował ją, lecz za każdym razem gdy próbowała mu się lepiej przyjrzeć jej umysł odpływał w gorącą jak lawa ciemność.

W niespokojnych snach bez końca biegła tym samym korytarzem, ale nie obawiała się już czających się w ciemnościach oczu. Teraz czekała na moment gdy wpadnie w błękitne światło i obracając się ujrzy  — tajemniczą kobietę, która wołała jej imię. Z całych sił starała się chwycić jej wyciągniętą dłoń, lecz ta oddalała się zbyt szybko.

Ostatnio jednak gdy tylko zaczynała spadać powietrze wokół niej rozpoczynało falować, obraz rozmywał się, a głos kobiety stawał się tylko delikatnym szeptem. Ona sama zaś dryfowała w bezruchu kojącego ciepła i ciszy.


W końcu nadszedł dzień gdy przebudziła się w pełni świadoma. Otworzyła powoli oczy pozwalając im przyzwyczaić się do jasnego światła wpływającego otwartym na oścież oknem wykuszowym, umiejscowionym tuż nad jej łóżkiem. Grube ciemnobrązowe krokwie dachu stanowiły jednocześnie sufit oraz jedną ze ścian pokoju, który, jak się domyśliła, był położony na poddaszu. Pomieszczenie było niewielkie do tego stopnia, że mieściło się w nim tylko łóżko, drewniana komódka na długich cienkich nóżkach, krzesło i metalowy stolik nocny.


Na komodzie, pod kloszem z ciemnego szkła, stał przedziwny kwiat, którego jasne płatki pomimo dnia były złożone, a krótka łodyga zatknięta została w przezroczyste kamyczki wsypane do szklanej podstawki.

Sèra powoli uniosła się na łokciach oczekując znajomego ukłucia bólu, ale ku swojemu zdumieniu nie poczuła nic, poza tym, że jej ciału brakowało sił i każdy ruch wymagał od niej sporego wysiłku.

Odgarnęła opadające na czoło włosy i z zaskoczeniem stwierdziła, że nie są zlepione zaschniętym błotem ani nie wiszą wokół jej twarzy mokrymi strąkami. Jej dłonie były czyste, a zadrapania i niewielkie rozcięcia zdążyły się już ładnie zagoić.

Nie potrafiła tylko dojść dlaczego widok ten wzbudził w niej niewielki niepokój.

W ustach poczuła suchość. Jej wzrok natychmiast pobiegł ku metalowemu stolikowi stojącemu tuż przy wezgłowiu solidnego drewnianego łóżka na którym leżała. Znajdował się na nim niewielki metalowy kielich i brązowy dzbanek z wypalanej gliny. Sèra przesunęła suchym językiem po spierzchniętych wargach, miała ogromną nadzieję, że naczynie postawiono tam ponieważ zawierało coś do picia. Wyciągnęła rękę, ale była tak słaba, że nie mogła unieść dzbanka, którego uchwyt wysunął się jej z palców z głośnym stuknięciem.

Uniosła się z wysiłkiem i natychmiast zakręciło się jej w głowie. Przez chwilę siedziała z zamkniętymi oczyma, wyrównując oddech i szalone bicie serca dla którego umieszczenie jej w pozycji siedzącej było najwidoczniej równoznaczne z przebiegnięciem dwustu metrów. Zanim otworzyła ponownie oczy usłyszała delikatny szmer. W jednej chwili zorientowała się, że w pokoju ktoś jest. Uniosła wzrok i ujrzała sprawcę hałasu opartego niedbale o futrynę drewnianych drzwi i wpatrującego się w nią z nadzwyczajnym zainteresowaniem.

Zanim zdążyła zareagować, podszedł do stolika, nalał wody do kielicha i wsunął go do jej ręki, a widząc jak bardzo drżą jej palce sięgnął delikatnie po jej wolną dłoń i położył ją po drugiej stronie naczynia.

Sèra ze zdumieniem wpatrywała się w zatroskaną twarz młodego mężczyzny patrzącego na nią oczami o najbardziej niezwykłym odcieniu błękitu jaki kiedykolwiek widziała.

Drgnęła gdy powoli pochylił się w jej stronę by poprawić jej poduszkę i jak zafascynowana pochłaniała wszystkie szczegóły jego twarzy — gęstą zasłonę czarnych rzęs, delikatne piegi na wąskim nosie i wyrazistą linię kości policzkowej, która na ulotną chwilę pokryła się delikatnym rumieńcem w chwili gdy dostrzegł jej spojrzenie.

Sama też zarumieniła się i z wysiłkiem oparła na poduszce którą dla niej ułożył. Pijąc wodę ukradkiem przyglądała mu się z ciekawością równą tej z jaką on wcześniej zupełnie otwarcie przypatrywał się jej.

Wydawał się być głęboko pogrążony w myślach. Wreszcie poruszył się i przeczesał palcami niesforne pasma przydługich, gęstych, czarnych włosów.

Sèra przeraziła się, iż odejdzie, gdyż nagle w jej głowie zakłębiło się od setek pytań, które chciałaby mu zadać. Odwróciła się gwałtownie chcąc odstawić puste naczynie, lecz w tej samej chwili pokój zawirował. Zamknęła oczy, pozwoliła by delikatne dłonie ułożyły ją z powrotem na poduszce i wyjęły z jej zaciśniętych palców pusty kielich.

Gdy otworzyła oczy pokój wyglądał tak solidnie jak dotąd.

— Dziękuję — powiedziała cicho i zdumiało ją obce brzmienie własnego głosu.

Mężczyzna równie zaskoczony jak ona, drgnął na jego dźwięk i spojrzał na nią z dziwną intensywnością. Właśnie zamierzała zadać mu jedno z wielu dręczących ją pytań, ale on pokręcił stanowczo głową i położył na ustach palec, nakazując jej milczenie. Sięgnął dłonią w kierunku wykusza i zamknąwszy okno zasunął szczelnie ciemnobrązowe story.

Usiadł na brzegu łóżka i powoli, jakby nie chciał jej przestraszyć, ułożył na jej czole chłodną dłoń. W następnej chwili Sèra poczuła znajome ciepło i jej powieki same zaczęły opadać.

Zanim pokój zniknął za zasłoną rzęs zdążyła jeszcze dostrzec, że nieznajomy wstał szybko. Na chwilę jeszcze zatrzymał się w progu i rzucił jej zagadkowe spojrzenie, po czym odwróciwszy się wyszedł zamykając drzwi niemal bezszelestnie.


Sèraphine!


Kolejny raz obudziła się ze snu, który na stałe wyrył się w jej pamięci i wydawał się teraz równie realny jak rzeczywistość. Trzymała się go rozpaczliwie z nadzieją, że pozwoli jej wyjaśnić nękające ją pytania. Być może mlecznobiała zasłona korytarza przyjmie wreszcie znajome kolory i ukaże jej kim jest, i dlaczego obudziła się nagle w środku lasu, nie pamiętając nic prócz swojego imienia.

Na samo wspomnienie wędrówki, Sèrze przebiegał po plecach zimny dreszcz, a jednocześnie jej myśli wędrowały do młodego mężczyzny.

Kim był tajemniczy nieznajomy, który uratował zupełnie nieznaną mu dziewczynę i dlaczego tak dobrze ją traktował? A może wcale nie była dla niego kimś obcym? Może znali się wcześniej i dlatego rozpoznawszy ją bez wahania zabrał do swojego domu? Może to co wzięła z początku za zainteresowanie było zaskoczeniem, że go nie rozpoznała? Może właśnie to on był kluczem do jej przeszłości? W końcu list który znalazła w kieszeni mówił coś o ludziach, którzy mieli ją odnaleźć.

Energia wyzwolona przez te myśli sprawiła, że Sèra usiadła gwałtownie i nie zważając na dziwną sztywność którą wciąż czuła w najwyraźniej dawno nie wykorzystywanych mięśniach, zsunęła stopy na podłogę. Podniosła się z wysiłkiem i stanęła podpierając o ścianę. Miała bose stopy, a drewniana podłoga była nieprzyjemnie chłodna. Zerknęła na długą, wiązaną pod szyją, białą koszulę w którą była ubrana.

— Gustowna — mruknęła, obciągając jej brzeg w płonnej nadziei, że uda jej się wyciągnąć ją na tyle by zakrywała więcej niż pół uda i jednocześnie rozglądając się za własnym ubraniem. Wysunęła szuflady drewnianej komody i westchnęła nie znalazłszy nic co by je przypominało. Postanowiła tylko wyjrzeć za drzwi i w razie czego szybko schować się z powrotem.

Plan wydawał się niezawodny, więc przytrzymując się ręką ściany ruszyła w kierunku drzwi, które otworzyły się bez oporu gdy tylko nacisnęła klamkę. Sèra odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że aż do tej pory, nie wiedzieć dlaczego, była przekonana, iż zastanie je zamknięte.

Opierając się o futrynę wystawiła głowę i rozejrzała się. W ciągnącym się w obie strony wąskim korytarzu panował półmrok. Jedyne światło wpadało przez niewielkie okienka na jego końcach. Naliczyła dziesięć identycznych par drzwi rozmieszczonych równo na obu jego ścianach. Na ścianie naprzeciwko wisiały trzy zakryte ciemnymi kloszami kwiaty, podobne do tego który znajdował się w jej pokoju. Po lewej stronie tuż obok okna dostrzegła drewniane poręcze wskazujące na obecność schodów prowadzących na dół.

Zachęcona ciszą panującą na korytarzu, wzięła głęboki oddech i wysunęła się z pokoju.

Już po kilku krokach poczuła jednak, że jej niezawodny plan mimo wszystko nie był najlepszym pomysłem. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa i kręciło jej się w głowie.

Nagle usłyszała dobiegający z dołu odgłos otwieranych drzwi i dźwięk ten przeraził ją do tego stopnia, że nie zauważyła gdy miejsce ściany zajęły drzwi. Straciwszy oparcie dla rąk zachwiała się i uderzywszy w drewnianą taflę ramieniem, osunęła się na podłogę.

Usłyszała szuranie odsuwanego krzesła i drzwi otworzyły się gwałtownie. Ku radości Sèry pojawił się w nich nikt inny tylko właśnie osoba, której tak wytrwale szukała. Uśmiechnęła się do niego blado wyrywając go tym ze stanu tymczasowego osłupienia.

W następnej chwili jego ramiona pochwyciły ją i uniosły do góry. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, choć w oczach błyszczały mu iskierki tłumionego gniewu.

— Nin seh arukih budha — powiedział stanowczo, a Sèra przez chwilę zastygła na dźwięk obcych słów, które zabrzmiały w jej uszach niczym dobrze znana melodia.

Po co mam się uczyć tego bełkotu, tato? usłyszała nagle w głowie swój własny głos. Czy ktoś na świecie w ogóle mówi tym językiem? Poza tobą, oczywiście.

Odpowiedź na to pytanie może być prawdą lub kłamstwem, w zależności od tego czego dotyczy, odpowiedział znajomy męski głos. Meh ridoh, diha.

Sèra wciągnęła głęboko powietrze i jej dłonie bezwiednie powędrowały ku ustom, jakby chciały zatrzymać cisnące się na nie słowa. Słowa, które jeszcze przed chwilą brzmiały tylko znajomo, nagle zalały jej umysł niczym wezbrana rzeka, która przerwała zbyt słabą zaporę.

Mężczyzna zatrzymał się zdumiony i wpatrywał się w nią zaintrygowany. Lecz prawdziwie osłupiał dopiero w chwili gdy niespodziewanie chwyciła go za haftowany srebrną nicią kołnierz czarnej koszuli.

— Powtórz co powiedziałeś? — niemal wydyszała mu prosto w twarz.

— Nie wolno ci jeszcze chodzić — odparł niepewnie zupełnie zbity z tropu jej pytaniem. — Tak… powiedziałem…

— Ha! — Sèra wrzasnęła z tryumfem. — Rozumiem cię już. Rozumiesz?

On jednak wpatrywał się w nią bez słowa, a jego mina wyraźnie wskazywała na to, że w tej chwili niewiele rozumie.

— Ro — zu — miem — cię — wyjaśniała podekscytowana, pociągając w rytm sylab za jego kołnierzyk. — Wiem co do mnie mówisz. Innymi słowy znam język, którym do mnie rozmawiasz. To znaczy, którym rozmawiasz ze mną. Mój tata mnie go nauczył… kiedyś… Mój tata… Meh ridoh, diha. Powiedział do mnie, a to znaczy…

— To znaczy „zaufaj mi, córko” — przerwał jej z kamienną twarzą. — Rozumiem, że mnie rozumiesz. Zwłaszcza, że rozmawiamy tym samym językiem, a właściwie wydzierasz mi się w twarz, szarpiąc kołnierzem mojej świeżo upranej koszuli. I do tego… mimo, że jestem świadom faktu, iż ostatnio zrzuciłaś kilka kilogramów, byłbym wdzięczny gdybyś się tak nie wierciła.

Lodowaty spokój jego głosu bardzo szybko przywołał ją do rzeczywistości.

Stali już w jej pokoju. Ona nadal w górze na jego rękach i nagle bardzo wyraźnie poczuła jego ciepłą dłoń na swoim odsłoniętym udzie. Wrażenie to sprawiło, że bezwiednie lekko poruszyła nogą czym wywołała cień uśmiechu w kąciku jego ust.

— Możesz mnie już postawić — mruknęła, wygładziwszy wpierw dokładnie kołnierzyk jego koszuli.

— O, doprawdy? — rzucił ironicznie, po czym bez żadnych ceregieli upuścił ją na łóżko.

Sèra wydała okrzyk oburzenia, ale on już odwrócił się by sięgnąć po krzesło, więc wykorzystała tę chwilę by wśliznąć się pod kołdrę.

Przez moment oboje patrzyli na siebie w milczeniu.

Sèra westchnęła cicho. Nie tak wyobrażała sobie charakter swojego księcia z bajki.

— Jestem Sèra. — Wyciągnęła do niego rękę. — Przepraszam za kołnierzyk.

— Thorain — uścisnął jej dłoń. — Dla przyjaciół Thor. Ro — zu — miesz?

Sèra parsknęła śmiechem.

— Dobre. Ale tak na poważnie, to — to było niechcący.

— Wybacz, nie mogłem się powstrzymać — odparł z lekkim uśmiechem i pochyliwszy się ku niej dodał poważniejąc. — Sèra, tak? Powiedz mi więc, kim jesteś, co robiłaś sama w lesie i jakie mogę mieć przez ciebie kłopoty?

— Czy trzy razy „nie wiem” może być? — zapytała rozkładając ręce. Rozczarowanie na jej twarzy musiało być tak widoczne, że nie mogło umknąć Thorowi, który natychmiast ogarnął ją badawczym spojrzeniem. — Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że może ty będziesz mógł mi to powiedzieć. Myślałam, że może… może zabrałeś mnie wtedy, bo… bo mnie rozpoznałeś. Bo wiedziałeś kim jestem.

— Ja?

Jeśli Sèra miała jeszcze jakieś resztki nadziei, rozwiały się w obliczu nieskrywanego zdumienia Thora.

— Tam w lesie spotkałem cię po raz pierwszy. Tylko wrodzona dobroć i szlachetne serce nie pozwoliło mi zostawić cię tam na pewną śmierć.

Że co?…

— Eee, dzięki? — Sèra mruknęła zawiedzionym głosem, a widząc jego uniesioną brew dodała szybko, z właściwym entuzjazmem: — Bardzo, bardzo ci dziękuję za uratowanie mi życia. I za to, że zaopiekowałeś się mną tutaj…

— W Verdoux. Do usług — wtrącił z krzywym uśmiechem, po czym rzuciwszy nagle krótkie spojrzenie na drzwi, skrzyżował przed sobą nogi i oparł się łokciem o komodę przyjmując pozę tak nonszalancką, a jednocześnie dziwną, że gdyby nie temat, który omawiali Sèra pomyślałaby, iż właśnie zaczął się czas żartów. — Tak. Masz u mnie ogromny dług wdzięczności, który miałem nadzieję odzyskać w postaci mieszka pełnego złota gdy wyzdrowiejesz — powiedział przeciągając słowa w niezwykle irytujący sposób.

— THORAIN CHEVALIER! — donośny głos zagrzmiał w ich uszach. — Doprawdy, nie zmuszaj mnie bym wyliczyła wartość twojego długu wdzięczności.

W słowach tych czaiła się zupełnie nieskrywana groźba utraty życia, która tak przeraziła Sèrę, że wcisnęła się w poduszkę, a wiele by dała za możliwość wciśnięcia się w mur tuż za wezgłowiem jej łóżka.

Tymczasem w drzwiach pojawił się już wycelowany w Thora, wyprostowany jak struna palec zakończony wściekle-czerwonym paznokciem. Chłopak nadal siedział na krześle pozornie niewzruszony, ale jego źrenice zwęziły się nieomal w podłużne szparki i całe ciało miał spięte niczym kot szykujący się do skoku.

Prawdę mówiąc Sèra nie zdziwiłaby się, gdyby zaraz wyskoczył w górę i wpił się paznokciami w belki stropowe sycząc i prychając.

Zerknąwszy na Thora, Sèra odwróciła swoją uwagę od zbliżającej się postaci, a tymczasem tuż za palcem pojawiła się delikatna kobieca dłoń, szczupłe ramię, a za nim smukła długowłosa kobieta o bladoniebieskich oczach. Sèra westchnęła, była niemal zupełnie pewna, że nigdy nie widziała kogoś tak pięknego.

Hebanowe włosy opadały gęstymi splotami na talię kobiety zakrywając odkryte ramiona naturalnym połyskliwym płaszczem i podkreślając delikatną cerę szczupłej owalnej twarzy. Czarna suknia haftowana na obrzeżach srebrem, zupełnie jak koszula Thora, uwydatniała wąską kibić. Co dziwne strój był w górze asymetrycznie wycięty eksponując prawą rękę, podczas gdy lewa schowana była pod długim rękawem rozszerzającym się aż za nadgarstek.

Wyraz twarzy Sèry wyraźnie rozbawił Thora bo parsknął on niespodziewanie śmiechem powodując, że ona sama drgnęła gwałtownie.

— Moja siostra, Lu — powiedział uśmiechając się szeroko i machając dłonią w bliżej niesprecyzowanym kierunku. — A to jest Sèra.

— Lucille! — poprawiła go lodowato kobieta, chwytając za ramię i zatapiając palec wskazujący w delikatnym wgłębieniu tuż nad obojczykiem. Thor zawył z bólu i szarpnął się na krześle, jednak ku zdumieniu Sèry nie udało mu się wyrwać z uścisku.

— Lucille Chevalier — kontynuowała tymczasem z uśmiechem siostra Thora, nie zważając na jego próby uwolnienia się, zupełnie jakby trzymała w dłoni szczeniaka, a nie ramię młodego, silnego mężczyzny. — Bardzo mi miło. Bądź tak uprzejmy Thorain i zwolnij dla mnie to miejsce.

Tego nie musiała powtarzać dwa razy. Wystarczyło, że rozluźniła uchwyt, a Thor w ułamku sekundy zerwał się z krzesła. Sèra postanowiła w duchu nigdy nie zrobić nic co zdenerwowałoby Lucille do tego stopnia by musiała ja w ten sposób przywołać do porządku.

— Dziękuję — zaszczebiotała Lucille słodko i usadowiwszy się wygodnie, pochyliła się w stronę Sèry z wyrazem skupienia w niemal przezroczystych oczach, otoczonych taką samą gęstą zasłoną rzęs, jaką mógł pochwalić się jej brat. — Więc?

— Ja… — Sèra wyprostowała się jak struna, a jej głos nawet dla niej samej brzmiał bardzo niepewnie. — Ja raczej nie posiadam przy sobie pieniędzy…

— Bez dwóch zdań dziewczyna mówi prawdę, Lu… — przerwał jej oparty niedbale o ścianę Thor, który nadal rozmasowywał ramię, a kobieta natychmiast rzuciła mu groźne spojrzenie. — …cille. Sam od razu ją sprawdziłem, — dodał z zainteresowaniem badając stan swoich paznokci. — Zresztą, jak wiesz nie było gdzie czegokolwiek ukryć…

— Ależ ja nie o to pytam, Sèro — Lucille zignorowała jego słowa. — Chodzi mi o to dokąd mamy cię teraz odwieźć? Jestem pewna, że twoja rodzina bardzo martwi się od ciebie. Byłaś strasznie chora. Dzięki niech będą Świętemu Światłu, że mój tępy brat miał tyle rozumu by zabrać cię do naszego domu.

— Hej — Thor wyprostował się urażony, ale Lucille ponownie go zignorowała.

— Byłaś nieprzytomna przez dwa tygodnie.

— Dwa tygodnie? Tak długo?

— Ledwie udało nam się ciebie uratować, choć niech zgaśnie Wieczny Płomień jeśli kłamię, był dzień, gdy Thor był gotów w każdej chwili jechać po Anastera.

— Anastera?

— Uzdrowiciela. No co? — Thor cofnął się pod wzrokiem Lucille. — Ona przecież nie wie kim są Anasterzy.

— Jak to nie wie? Każdy wie kim są Anasterzy. Pleciesz głupoty, Thorain. Jak zwykle zresztą. Ogarnij się wreszcie, baranie, bo ja wiecznie żyć nie będę!

— Thor ma rację — Sèrę ogarniało przygnębienie na każdą myśl o swoim stanie. — Ja… obudziłam się na tej polanie w lesie zupełnie nic nie pamiętając… Myślałam, że może przewróciłam się, uderzyłam w głowę i przez to straciłam pamięć — skłamała gładko, pamiętając przestrogę z listu. — Miałam jednak nadzieję, że szybko ją odzyskam. Tymczasem nadal nic.

— Na jakiej polanie? — zapytała Lucille spoglądając na nią pytająco. — Opowiedz mi wszystko po kolei.

Sèra kiwnęła głową i wyjaśniła w jaki sposób doszło do jej spotkania z Thorem.

— Hmm — Lucille zadumała się. — Więc nic nie pamiętasz. Może popytamy w różnych miejscach czy nie zaginęła gdzieś młoda dziewczyna. Na pewno ktoś będzie cię szukał.

— O, na pewno — powiedział Thor z dziwną nutą w głosie, a gdy Lucille zerknęła na niego z uwagą, odchrząknął i dodał: — W końcu mówisz naszym językiem, wyglądasz na jedną z nas i z pewnością dostanę górę złota za to, że przydźwigałem cię tutaj na własnych rękach. Od czego, nawiasem mówiąc, do dzisiaj czuję ból w krzyżu.

Lucille wstała z błyskawicami w oczach, a Thor wyglądał na kogoś kto bardzo chce stać się malowidłem na ścianie.

Lub przynajmniej udawał, że chce.

— O bólu krzyża porozmawiamy jak skończysz szorować salę na jutrzejszy wieczór — warknęła gniewnie.

— Salę? Na wieczór? — zapytała Sèra z zaskoczeniem.

— Tak. Thor nie powiedział ci, że prowadzimy zajazd? — zdziwiła się Lucille.

Sèra pokręciła głową.

— Moja siostra prowadzi zajazd — sprostował Thor od razu.

— A myślisz, że czyja to wina obiboku jeden! Marsz do kuchni — zakomenderowała tonem nie znoszącym sprzeciwu i wycelowała w niego palcem, który gdy wychodziła zamienił się w haczyk.

— No i widzisz co przez ciebie mam? Podwójna kara, dźwiganie i szorowanie — Thor jęknął głośno z udręką, po czym spojrzał na nią i puściwszy jej niespodziewanie perskie oko, dodał kłaniając się nisko: — Witamy w Zajeździe pod Brykającym Kucykiem.

Zaraz potem przybrał na twarz minę pełną cierpienia i ociężale podążył za siostrą, zupełnie jakby rzeczywiście był schwytaną na haczyk rybą, zbyt wyczerpaną szarpaniem się by myśleć o wolności.

Sèra usłyszała jeszcze jak delikatnie zamyka drzwi, a potem ich kroki oddaliły się i zapadła cisza. Stanęła na łóżku i otworzyła okno. Gdy przez nie wyjrzała dostrzegła duże brukowane kamieniami podwórze otoczone kamiennym murem i zabudowaniami z których dobiegały odgłosy stukania i prychania. Za murem po lewej stronie znajdował się ogrodzony płotem sad i niewielki ogródek, wokół niego zaś — niemal identyczne ogrody i ciemnobrązowe dachy wysokich kamienic.

Sèra westchnęła i oparła brodę na dłoniach wpatrując się w białe puchate chmury wędrujące leniwie po szarym niebie.

Nagle usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi i na podwórze dziarskim krokiem wyszedł Thor. Przez chwilę patrzył na trzymana w ręku miotłę po czym odrzucił ją na bok i przeciągając się mimochodem zerknął w górę na wykusze. Zmieszał się na jej widok, ale gdy Sèra uniosła dłoń by mu pomachać, chwycił miotłę i wpadł do domu trzaskając drzwiami.

Po chwili jej uszu dobiegły słowa składające się na coś w rodzaju „zrób tak jeszcze raz, a sama cię trzasnę”.

Sèra roześmiała się i zamknęła okno. Położyła się przykrywając się ciepłą kołdrą. Chciała w spokoju przemyśleć kilka spraw, ale okazało się, że jej umysł pragnął czegoś innego.

Zasnęła.

Rozdział 2

Lucille krzątała się po przestronnej, jasnej kuchni.

Podlała stojący na parapecie okna kwiat i wyjrzała na schludne podwórze. W powietrzu unosił się smakowity zapach gotowanych przez nią potraw. Przez chwilę nasłuchiwała odgłosów dobiegających z sąsiedniego pomieszczenia, po czym uśmiechnęła się lekko i omijając stół, podeszła do długiego rzędu kuchennych szafek. Wyciągnęła z szuflady długą drewnianą łyżkę i zamieszała oraz posmakowała po kolei zawartość każdego z czterech bulgoczących garów, gdy Thor z ponurą miną pojawił się w drzwiach.

— Skończone. Sala lśni — mruknął.

— Wspaniale. — Twarz Lucille przez chwilę rozjaśnił promienny uśmiech. — Siadaj. Musimy porozmawiać.

— O czym znowu? — Thor niechętnie zajął wskazane miejsce na ławie przy dużym kuchennym stole. — Wczoraj chyba już wystarczająco pogadaliśmy.

— Złe pytanie, Thorain — Lucille zgodnie ze swoim zwyczajem zignorowała jego komentarz, choć jak zawsze przez ułamek sekundy miała ochotę wytrzeć jego twarzą podłogę. Osuszyła dłonie fartuchem i usiadła naprzeciwko. — Powinno brzmieć: o kim? Ukrywasz coś, prawda?

Thor uniósł brew pytająco i odwrócił się do niej plecami.

— Możesz grać, udawać, ile chcesz. Ale ja wiem, że coś cię gryzie. I czuję, że to coś ma wiele wspólnego z nią.

— Lu, proszę — Thor westchnął z rozdrażnieniem.

— Lucille! — poprawiła go z kamienną twarzą. — Dobrze. Rozumiem. Nie chcesz czy nie możesz porozmawiać o tym ze mną, więc porozmawiaj o tym z nim.

— Z kim? — Thor zerwał się na równe nogi. — On tutaj będzie? Powiedziałaś mu, że wróciłem? Lucille, prosiłem cię żebyś… — Nagle obrzucił siostrę pełnym niedowierzania spojrzeniem. — Powiedziałaś mu? Powiedziałaś o…

— Nic mu nie powiedziałam. Co dwa tygodnie przejeżdża tędy razem z oddziałem z Wież.

— Z oddziałem! — prychnął Thor. — Proszę cię…

— Dzisiaj mijają równo dwa tygodnie — ciągnęła Lucille, puszczając jego ironiczną uwagę mimo uszu. — Porozmawiaj z nim.

— I co to niby zmieni? O nie, nic tu po mnie. — Thor obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.

— Nie jesteś w stanie jej pomóc! — stwierdziła Lucille tonem, który sprawił, że Thor zatrzymał się w pół kroku i obejrzał na siostrę. Ona uśmiechnęła się tylko ze smutkiem i pokiwała głową. — Już dawno domyśliłam się tego co i ty. Sèra otworzyła Zakazane Drzwi. I Światło mi świadkiem, utrata pamięci to najlepsze z tego co mogło ją spotkać.

— Skąd?…

— Skąd wiesz? — Lucille zaśmiała się. — Thorain, czy już nigdy się nie nauczysz zadawać właściwych pytań? Czy naprawdę nie znasz na nie odpowiedzi? Pytanie, które obecnie nurtuje mnie, to jakim cudem dziewczyna, która jak sądzę nigdy nie słyszała słów „Instytut Światła i Ognia”, trafiła do Zakazanych Drzwi.

Thor zamyślił się na moment, po czym powoli wrócił do stołu i usiadł obok siostry.

— Nawet ty nie wiesz jak otworzyć Zakazane Drzwi.

— Nie, Thorain, nie wiem. Nikt z nas nie wie. Ale jakimś cudem ona lub ktoś, kto ją tu przysłał, wie — Lucille podniosła się z westchnieniem. Spojrzała na brata z niepokojem i dotknęła jego twarzy. — Tylko po której stronie Drzwi weszła? Nawet nie chcę w tej chwili myśleć co by się stało gdyby ta wiedza wpadła w niepowołane ręce. Chcesz czy nie, coś się zaczęło i los naszego świata może teraz leżeć w twoich dłoniach. A co gorsza może równie dobrze leżeć w rękach młodego dziewczęcia, dla którego ten świat nic nie znaczy gdyż go wcale nie pamięta. O ile w ogóle go pamiętała. Czy rozumiesz teraz, że za wszelką cenę pochodzenie Sèry musi pozostać tajemnicą, dopóki nie wyjaśni się sekret jej pojawienia się tutaj? I właśnie ty — wycelowała w niego palec — ponieważ ją znalazłeś i przywiozłeś tutaj, nie pytając o moje zdanie, musisz ją chronić. Ale przede wszystkim, musisz pokazać jej nasz świat i sprawić by stał się on też jej ojczyzną. W międzyczasie zobaczymy co da się zrobić z jej pamięcią. Do tego momentu jednak ona musi być bezpieczna. Thorain, nie czas na dziecinne dąsy — powiedziała ujmując go pod brodę i patrząc mu stanowczo w oczy. — Porozmawiaj z nim. Tylko on może i zechce nam pomóc.

Thor kiwnął głową i z ponurą miną wyszedł z kuchni, a Lucille z westchnieniem podeszła do pieca by po raz ostatni przemieszać potrawy na dzisiejszy wieczór. Nie mogła zmusić się do wyznania bratu alternatywy, która przyszła jej do głowy — tego, że cały kłopot zniknąłby wraz z Sèrą.

Rozdział 3

Sèra biegła korytarzem, który mimo tak wielu odwiedzin wciąż wydawał jej się przerażający, gdy niespodziewanie pojawił się w nim nowy, dotąd niesłyszany jeszcze odgłos. Przystanęła na chwilę próbując zlokalizować skąd pochodzi to głuche dudnienie, lecz nagle dźwięki zaczęły nabierać mocy, aż ściany korytarza zadrżały i roztrzaskały się, a ona obudziła się.

Teraz gdy sen zniknął, przeraźliwy łomot nabrał jeszcze większej siły i Sèra zerwała się z łóżka nie wiedząc co się dzieje. Raptem drzwi otworzyły się wpuszczając do środka Thora wraz z którym ogłuszający hałas ustał, jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Sèra opadła na kołdrę i rzuciła mu wściekłe spojrzenie.

— Przecież zapukałem — wyjaśnił i usiadł na krześle z miną niewiniątka.

— A chciałeś mnie obudzić czy wskrzesić? Bo już nie wiem.

W odpowiedzi Thor wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu, a Sèra w duchu postanowiła zapytać Lucille o jej tajemny chwyt, gdyż właśnie zrozumiała, że jest to umiejętność bardzo przydatna, a wręcz nawet niezbędna, w kontaktach z jej bratem. W chwili obecnej mogła jedynie obrzucić go ponurym wzrokiem.

— Nie ma sensu się gniewać w takie piękne popołudnie — powiedział Thor wyciągając się na krześle, choć Sèra postanowiwszy go zignorować, wskoczyła pod kołdrę i odwróciła się do niego plecami. — Lu powiedziała, że jeśli lepiej się czujesz mogłabyś zejść dzisiaj do nas na salę.

— Naprawdę? — zapytała Sèra, której postanowienie zostało najwyraźniej zepchnięte na dalszy plan, gdyż uniosła się na łokciach i wpatrywała w Thora z nadzieją.

— Oczywiście. O ile czujesz się na tyle lepiej bym nie musiał cię tu z powrotem wnosić — dodał ponuro z wymową klepiąc się po plecach.

— Bez obaw — mruknęła urażona.

— To świetnie — odparł z krzywym uśmiechem i nagle ku zaskoczeniu Sèry pochylił się ku niej tak szybko, że nie zdążyła zaprotestować gdy unieruchomił jej głowę w silnym, choć delikatnym, uścisku i uciszył ją słowami szeptanymi prosto do jej ucha:

— Nie rozmawiaj z nikim o tym co się wydarzyło w lesie ani o tym, że straciłaś pamięć. Wieść, że jest u nas nieznajoma dziewczyna rozeszła się już po mieście i podejrzewamy, że może zjawić się ktoś o nieprzyjaznych zamiarach.

— Dlaczego nieprzyjaznych — szepnęła lekko zdziwiona. — Może ktoś po prostu będzie mnie szukał?

Thor zawahał się wyraźnie skonsternowany jej pytaniem.

— Nie możemy przecież oddać cię byle komu, prawda? Najpierw powinnaś sobie przypomnieć cokolwiek — wyjaśnił i Sèra, chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że jego słowa miały sens.

— Masz rację — zgodziła się.

— Oczywiście, że mam rację. — W jego głosie brzmiało tyle samozadowolenia, że skrzywiła się mimowolnie. — Mów jak najmniej, a jeśli nie będziesz miała wyjścia, powiedz, że jesteś naszą kuzynką i przyjechałaś pomóc nam prowadzić zajazd.

— Pomóc wam? To znaczy… jest tak duży, że potrzebujecie pomocy? — wyszeptała Sèra z zaskoczeniem.

— Tak — odparł Thor, zwalniając na chwilę uchwyt. — Chyba Lu i ja zapomnieliśmy cię uprzedzić. Widzisz, gdy nasi rodzice… odeszli, Lu przejęła gospodę, którą prowadzili. Kiedyś zazwyczaj zatrzymywało się u nas kilku przejezdnych i to wystarczało, ale dzięki obrotności Lu, nasz zajazd stał się nie tylko popularną jadłodajnią, ale również miejscem do którego na koniec tygodnia przychodzi się spędzić czas w liczniejszym gronie. Będzie mnóstwo ludzi. Zobaczysz zresztą. Tylko pamiętaj — dodał ponownie ściszając głos do szeptu, — obserwuj, słuchaj, uśmiechaj się do woli, ale rozmawiaj jak najmniej. Staraj się nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Najlepiej byłoby żebyś w ogóle milczała, ale… to już byłoby wyzwanie.

— Hej — Sèra wyrwała mu się rozeźlona jego słowami, a on roześmiał się i ruszył w kierunku drzwi.

— Racja — powiedział raptem zatrzymując się w pół kroku. — Lu dała mi coś dla ciebie. Nie możesz przecież zejść ubrana tylko w moją koszulę i to… co tam masz pod nią.

Sèra najpierw zarumieniła się, a po chwili zagotowało się w niej z oburzenia. Zanim jednak miała czas odpowiedzieć, Thor zniknął na chwilę by pojawić się z granatową sukienką na jednej ręce i parą czarnych wysokich wiązanych butów w drugiej.

Sèra wycelowała w niego palec, ale widząc przygotowany dla niej strój opuściła dłoń nie wierząc własnym oczom.

— Mam się ubrać w sukienkę? — zapytała niedowierzając. — Ale gdzie moje ubranie? To w którym…

— Wyrzuciłem je — oznajmił ze spokojem.

Sèra zamrugała oczami i otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów.

— Wyrz… Jak to wyrzuciłeś? — wykrztusiła wreszcie, zaciskając dłonie w pięści. — Te ubrania były jedyną rzeczą łączącą mnie z moją przeszłością, a ty… wyrzuciłeś je?!

— Musiałem pozbyć się twojego ubrania — syknął Thor i jednym ruchem zatrzasnął za sobą drzwi, po czym ruszył ku niej wyraźnie zdenerwowany. — Spójrz na mnie. Jak myślisz jak zareagowałaby Lu, gdybym przywiózł cię tu w tych dziwacznych… rzeczach, a co gorsza gdyby schwytał nas patrol. Zawinąłem cię więc w swoją pelerynę, i powiedziałem Lu, że pewnie zostałaś napadnięta. Choć… i tak nie uwierzyła…

Sèra poczuła, że nie nadąża za jego tokiem myślenia.

— Jak to dziwacznych? Zaraz. Więc ja tu… bo ty mnie… — jąkała się Sèra, nagle rozumiejąc sens jego słów, choć nie przyjmując ich do wiadomości.

Naraz przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę.

Sam od razu ją sprawdziłem, zresztą jak wiesz nie było gdzie czegokolwiek ukryć.

Jej dłonie ponownie zacisnęły się w pięści.

— Yhym — Thor kiwnął głową z miną niewiniątka, a widząc jej drżące ramiona rzucił, — Możesz tego nie pamiętać, ale… łazienkajestzaostatnimidrzwiamipolewej.

I zarzuciwszy jej suknię na głowę, jednym skokiem wypadł przez drzwi, w ostatniej chwili unikając metalowego kielicha, którym za nim cisnęła.

— Ty wstrętny, bezczelny, bezwstydny, arogancki, plugawy… — Sèrze zabrakło epitetów, którymi mogłaby go jeszcze obrzucić. Przez chwilę dyszała wściekle wpatrując się w zamknięte drzwi, po czym wstała i trzęsącą się dłonią podniosła rzucone naczynie. Z głuchym stukiem postawiła je na stoliku nocnym.

— Zamorduję go — mruknęła pod nosem, wywijając pięścią. — Tylko czekaj, Thor. Czekaj aż cię dopadnę. Tak ci przyfanzolę w tą piękną facjatę, że dogonisz kometę Halleya.


Kometa Halleya? zastanowiła się, jednak nic nie przyszło jej do głowy.

Uspokoiwszy się trochę wzięła do ręki przygotowaną przez Lucille sukienkę i obejrzała ją z zaciekawieniem. Granatowy materiał lśnił przelewając się pomiędzy jej palcami, a obrzeża były bogato haftowane srebrną nicią.

Sèra wpatrywała się w nią z zachwytem, a zarazem z przerażeniem, gdyż nie wiedzieć czemu, czuła ukrytą pewność, że jeśli ją ubrudzi albo co gorsza podrze, Lucille nie będzie zachwycona. Gdy jednak zerknęła na białą koszulę w którą była ubrana, decyzja przyszła jej całkiem łatwo.

Z pozostawionymi jej butami w dłoni i suknią przewieszoną przez ramię wyszła niepewnie na korytarz, upewniwszy się wpierw, że nikogo tam nie ma. Od razu usłyszała odgłosy śmiechu i głośnych rozmów dobiegające z dołu. Na palcach przebiegła odległość dzielącą ją od łazienki i wślizgnęła się do środka. Odetchnęła z ulgą gdy udało jej się przedostać niezauważoną.

W rogu pomieszczenia dostrzegła dużą drewnianą balię pełną parującej wody, a obok niej na przymocowanym do ściany uchwycie, duży jasny, puchaty ręcznik. Nieopodal w kamiennym kominku trzaskały wesoło płonące polana, dając przyjemne ciepło.

Nie zastanawiając się dłużej zasunęła zasuwkę w drzwiach i po chwili zanurzyła się w gorącej wodzie. Doznanie to przywołało mgliste wspomnienie, w którym ujrzała zatroskaną twarz Lucille pochylającą się nad nią i poczuła dotyk jej delikatnych palców na swojej głowie.

— Lucille — szepnęła Sèra ze wzruszeniem.

Leżała zanurzona po sam czubek nosa delektując się rozpływającym się po jej ciele ciepłem i bawiąc puszystą pianą. Kąpiel sprawiałaby jej jeszcze większą przyjemność gdyby nie nieznośna świadomość, że nadużywa gościnności swoich gospodarzy. Z przykrością przyznawała rację Thorowi. Jego siostra prowadziła zajazd, a nie dom dla bezdomnych i ubogich. W jaki sposób nie mając pieniędzy miała się im odwdzięczyć za okazaną jej dobroć i bezinteresowną pomoc, nawet jeśli Lucille twierdziła, że wcale tego nie oczekiwali.

I kiedy wreszcie oni ją znajdą i wytłumaczą cały ten ambaras?

Z westchnieniem wynurzyła się z wody i owinąwszy ręcznikiem pochyliła nad balią by wycisnąć swoje sięgające ramion ciemne włosy. Zaskoczyła się widząc w niej swoje odbicie.

Odsunęła resztki piany. Do tej pory nigdy nie zastanawiała się czy pamięta jak wygląda. Zdziwiło ją więc, że jej własna twarz wydała jej się obca.

Z nieruchomej tafli wody, tuż pod wygiętymi w delikatny łuk brwiami, spoglądały na nią podkreślone grubymi liniami rzęs, lekko skośne ciemnoszare oczy.

Jakby nie wierząc w oglądane odbicie dotknęła szczupłego nosa i pełnych, choć bladych, ust. Jej palce zsunęły się na długą szyję, dotknęły wyraźnych kości obojczyka i zacisnęły się na wychudzonych ramionach.

To jestem ja?, pytanie przemknęło mimowolnie przez jej umysł.

Jeszcze raz, dla upewnienia się, objęła dłońmi własną twarz i gdy postać w wodzie zrobiła identyczny ruch w końcu uwierzyła. Przeczesała palcami wilgotne włosy i ponownie z wahaniem rozpostarła przed sobą suknię Lucille.

Z przygnębieniem zaczęła wciągać ją przez głowę, kiedy nagle poczuła delikatny opór materiału w okolicach klatki piersiowej. Wciągnęła brzuch i z jednym silnym pociągnięciem sukienka trafiła na swoje miejsce.

Tyle tylko, że teraz Sèra ze zgrozą stwierdziła, iż albo natychmiast ją zdejmie, albo gdy tylko nabierze powietrza suknia puści w szwach.

Trzecią rozważaną możliwością było nie oddychanie, lecz to groziło i utratą przytomności, i rozerwaniem materiału. Żadna czwarta opcja nie przychodziła jej do głowy, więc decyzja była prosta: zdjąć.

Nie zwlekając dłużej, Sèra pociągnęła za materiał, lecz postanowienie proste w zamierzeniu okazało się trudniejsze w wykonaniu niż mogłoby się wydawać, bowiem wciśnięta siłą suknia przylgnęła do wilgotnego ciała jak lep, nie wspominając faktu, że zapas powietrza wciągniętego do płuc przy jej zakładaniu drastycznie się kurczył.

Dopiero teraz ze strachem uświadomiła sobie, że jednak istnieje czwarta alternatywa, a mianowicie, że materiał podrze się przy ściąganiu sukni na siłę.

Sèra jęknęła i zaczęła miotać się po łazience w usilnych próbach ściągnięcia nieszczęsnego stroju, aż wreszcie z niebezpiecznie brzmiącym trzaskiem udało jej się w końcu uwolnić.

Przez moment stała pochylona nabierając hausty powietrza w obolałe płuca. Po chwili jednak rzuciła się sprawdzać szwy sukienki, błagając w myślach o cud. Ku jej niepomiernej radości okazało się, że była cała.

Z westchnieniem ulgi przytuliła suknię do siebie. Była tak zadowolona, że jej nogi same porwały ją do tańca. Okręciła się na pięcie w pełnym gracji piruecie.

Niestety okazało się, że złośliwy los miał jeszcze kilka kart ukrytych w rękawie. W radosnym zapamiętaniu Sèra zapomniała o stojącej za nią balii. Jeden zbędny krok sprawił, że nieoczekiwanie straciła równowagę i z dzikim okrzykiem wpadła do wody, wyrzucając trzymaną suknię w powietrze i opróżniając balię do połowy.

Gdy kaszląc i plując wodą jednocześnie, wydostała się wreszcie z niespodziewanej kąpieli, z przerażeniem zobaczyła, że cała podłoga pokryta jest przejrzystą falującą powłoką, która wartkim strumieniem zaczęła się wylewać na korytarz.

— O, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie — wykrzyknęła z rozpaczą i chwyciwszy ręcznik zaczęła zbierać warstwę wody i wyciskać ją z powrotem do balii.

— Hej tam — usłyszała zza drzwi zaniepokojony głos. — Czy wszystko w porządku?

— Thor! — krzyknęła z ulgą i rzuciła się do drzwi. W połowie drogi jednakże uświadomiła sobie, że jest w samej bieliźnie, więc porwała z podłogi ociekający wodą ręcznik i okręciwszy się nim solidnie, niecierpliwymi palcami odsunęła zasuwkę.

Rozmach z jakim szarpnęła za drzwi sprawił jednak, że poślizgnęła się na mokrej podłodze i z pełnym impetem wpadła w ramiona zaskoczonego… nieznajomego mężczyzny.

Rozdział 4

Sèra zamknęła oczy w nadziei, że gdy je otworzy w miejscu nieznanej twarzy pojawi się oblicze Thora.

— Czy dobrze się… panienka czuje? — W obcym głosie zabrzmiała troska przemieszana z niepewnością.

Nie mając już złudzeń, Sèra uchyliła powieki i spojrzała na zmieszaną twarz mężczyzny w wieku Thora. Na moment zaparło jej dech w piersiach, a wszystko dookoła zblakło tak, że zapomniała gdzie się znajduje.

Pochłaniała wzrokiem zielone oczy, które wpatrywały się w nią z niepokojem, i proste lekko przydługie włosy opadające na jego pochyloną ku niej twarz.

Przeszło jej przez myśl, że tak właśnie musi wyglądać początek miłości od pierwszego wejrzenia — oszałamiająco przystojny mężczyzna o magnetycznym spojrzeniu i piękność w opałach.

— Wszystko w porządku? Panienko? — powtórzył, a Sèra pomyślała, że w każdej innej sytuacji uznałaby się za wyjątkową szczęściarę. Niestety jednak pomimo, że on rzeczywiście był oszałamiająco przystojny, a ona faktycznie była w opałach, nieco jej brakowało do typowej piękności. Stała przed nim boso, owinięta tylko ociekającym wodą ręcznikiem, z mokrymi strąkami przylepionymi do twarzy.

Cudnie, pomyślała i siłą woli przywołała na usta blady uśmiech.

— Bardzo dziękuję — powiedziała z wdzięcznością, gdy mężczyzna pomógł jej stanąć o własnych siłach. — Mam tutaj małą… awarię — dodała ściskając w ręce brzeg ręcznika i zarumieniła się widząc jak z zaskoczeniem w oczach omiata wzrokiem pobojowisko w łazience. — Czy mógłby pan poprosić chłopaka, który mieszka w tamtym pokoju by zechciał tu na chwilkę przyjść?

Nieznajomy kiwnął głową wyraźnie oszołomiony i unosząc wysoko nogi w przemoczonych butach, bez słowa podszedł do drzwi. Zapukał lekko i odsunąwszy się nieco zaczął wyciskać wodę z rękawów i przodu koszuli, a Sèra z całą mocą zapragnęła zakończyć swoje życie.

— Czego? — burknął Thor otwierając drzwi i nieomal wrósł w ziemię wpatrując się z osłupieniem w stojącego przed nim człowieka.

— Cześć, Thor. Kopę lat — powiedział spokojnie nieznajomy unosząc dłoń w geście powitania. — Zapytałbym co u ciebie, ale zdaje się, że masz powódź w łazience, a ta panienka, …która stoi tam w samym ręczniku prosi byś do niej dołączył. — Sèra mogłaby przysiąc, że w jego głosie było słychać skrywaną satysfakcję.

— Panienka? Jaka powódź? Co ty bredzi… — Thor obrócił głowę i podskoczył jak oparzony na widok zalanego korytarza i chowającej się za futryną, ociekającej wodą Sèry. Jednym skokiem znalazł się przy drzwiach do łazienki i poślizgnąwszy się na mokrej podłodze wpadł do środka rozglądając się błędnie.

— Co to ma… Coś ty tu narobiła?! — wrzasnął i nagle pociągnął nosem. — Czy ja czuję dym?

Sèra odwróciła się i ze zgrozą zobaczyła, że rękaw sukni Lucille zajął się od ognia w kominku. Z szybkością błyskawicy Thor wyszarpnął płonącą sukienkę i wrzucił ją do balii. Usłyszeli syk i po chwili znad jej krawędzi uniósł się obłok pary połączonej z dymem.

— O nie! — jęknął Thor kompletnie załamany. — Lucille nas zamorduje. Ciebie i mnie razem z tobą. Posieka, zmieli i ugotuje potrawkę na przyszły tydzień.

— Nie chciałbym wam przeszkadzać, — usłyszeli nagle spokojny głos, który sprawił, że oboje odwrócili się, przypominając sobie o obecności jeszcze jednej osoby, — ale woda… zaczyna spływać po schodach…

— Woda! — wykrzyknął Thor i wypadł z łazienki rozglądając się za czymś czym mógłby zatamować przelewające się po stopniach strumienie. Nie znalazłszy niczego zerwał z siebie koszulę i zaczął wycierać nią schody. Widząc to jego kolega bez wahania rozwiązał taśmy przytrzymujące grubą czarną pelerynę i rozłożył ją na podłodze pozwalając by wsiąknęła w nią woda z korytarza.

Sèra tymczasem zastygła w kącie nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu i obserwowała obu mężczyzn pracujących w milczeniu.

— Pomogę wam — zaofiarowała się i rozejrzała za czymś czym mogłaby zbierać stojącą wszędzie wodę. Nie znalazłszy, w pierwszym odruchu chciała zdjąć okrywający ją ręcznik.

Mężczyźni utkwili w niej zdumione spojrzenia. Thor założył dłonie na piersiach i odchrząknął ostrzegawczo.

— Tak, to doprawdy doskonały pomysł — mruknął, taksując ją wymownym spojrzeniem. — Kolejny.

— Faktycznie — zgodziła się, rumieniąc się po same uszy. — W takim razie tylko popatrzę.

— O, nie krępuj się — warknął Thor i okręciwszy się na pięcie, powrócił do wycierania podłogi.

— To było niechcący, Thor. Naprawdę — tłumaczyła się dreptając nerwowo w miejscu. — Mocno się gniewasz?

Wpatrując się w uparcie ignorującego ją Thora, nie zauważyła zaciekawionych spojrzeń jakie rzucał jej nieznajomy.

— Sytuacja wygląda na mniej więcej opanowaną — jego głos, najwyraźniej wiecznie pełen rezerwy, wyrwał ją z otępienia. — Czy mam ci jeszcze w czymś pomóc, Thor?

— Dzięki, Syrus — podziękowanie Thora zabrzmiało, jakby cedził poszczególne głoski gęstym sitem. — Wybacz, ale chciałbym teraz zostać z tą… panienką sam na sam. Nie chcę mieć żadnych świadków zbrodni, którą zaraz popełnię.

Więc ma na imię Syrus, pomyślała Sèra do której nie dotarł jeszcze sens wypowiedzianych przed chwilą słów. On i Thor muszą być przyjaciółmi.

Syrus.

Przez chwilę smakowała brzmienie tego imienia w swoim umyśle i zarumieniła się gdy jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy, zupełnie jakby usłyszał jej wołanie. Jakaś część jej umysłu podpowiadała jej, że w tej sytuacji wypada skromnie spuścić wzrok, zerknąć na niezwykle zajmującą szczelinę w podłodze czy też zbadać dogłębnie stan własnych paznokci, ale nie potrafiła zmusić swojego ciała do wykonania żądnego ruchu. Intensywny odcień zieleni w jego oczach zdawał się hipnotyzować ją z mocą, której nie potrafiła się oprzeć.

To Syrus pierwszy przerwał delikatną więź, która połączyła ich przez ulotną chwilę. Zamknął niespodziewanie oczy i pochyliwszy się w lekkim pełnym szacunku ukłonie, wyszedł z łazienki bez słowa.

Sèra z wysiłkiem zwalczyła w sobie impuls by pobiec za nim i skupiła się na stojącym przed nią Thorze, który w niepojęty sposób zdawał się być świadomy tego co przed chwilą zaszło w jej umyśle, gdyż właśnie celował w nią palcem jakby miał zamiar coś powiedzieć, lecz najwyraźniej zabrakło mu słów.

Z pasją cisnął przemoczoną koszulę na podłogę, a Sèra drgnęła na dźwięk głośnego plaśnięcia. Chcąc nie chcąc, jej wzrok zatrzymał się na jego nagim torsie i przez moment podziwiała jego doskonałą budowę.

Cofnęła się zaskoczona gdy podszedł jeszcze bliżej i zadrżała gdy jej odsłonięte plecy dotknęły zimnej ściany. Thor oparł dłoń tuż nad jej ramieniem i pochyliwszy się nieco patrzył jej teraz prosto w oczy z ledwie tłumioną wściekłością.

Zamierzała wytrzymać zarówno to spojrzenie jak i wszystkie przykre słowa, których się spodziewała. Należało jej się. Jednak widok Thora, który wyglądał jakby miał zaraz rozwalić pięścią mur, i przenikliwy chłód ściany rozlewający się po jej ciele sprawiły, że mimowolnie zaczęła drżeć i szczękać zębami.

— Na Święte Płomienie — powiedział Thor wyczerpanym głosem, zobaczywszy co się z nią dzieje. Z westchnieniem oparł czoło na własnym przedramieniu. — Czy naprawdę wzięcie normalnej kąpieli, bez zalania połowy domu, jest czynnością wykraczającą poza zakres twoich możliwości? — wycedził pogrzebowym tonem.

— Przepraszam — szepnęła przez zaciśnięte z zimna zęby.

— Gdyby przeprosiny mogły wszystko załatwić, nie potrzebowalibyśmy Straży Miejskiej, prawda? — warknął poirytowany. — Jakby tego było mało zrobiłem z siebie idiotę przed Syrusem — ciągnął ignorując jej skruszone spojrzenie. — Jedną z dwóch osób, których miałem nadzieję już nigdy w życiu nie zobaczyć.

— Myślałam, że to twój przyjaciel — stwierdziła zaskoczona i skuliła się pod jego piorunującym wzrokiem.

— Z całą pewnością nie! — podkreślił.

— Wcale się nie śmiał — Sèra próbowała go nieudolnie pocieszyć.

— Nie, wcale. W duchu mało boków nie pozrywał — z westchnieniem oderwał się od ściany. Położył dłonie na jej nagich ramionach i natychmiast zabrał je, jakby dotyk jej skóry oparzył go. — Poczekaj tu chwilę — powiedział pocierając policzek. — Zaraz przyniosę ci coś suchego do ubrania.

— Thor — teraz to ona chwyciła go za ramię. — Błagam cię tylko nie kolejną sukienkę. Cokolwiek innego znajdziesz…

Po raz pierwszy od jakiegoś czasu dostrzegła w jego oczach ogniki rozbawienia.

Gdy wyszedł zamykając za sobą drzwi, Sèra potarła zziębnięte dłonie. Musiały być naprawdę lodowate gdyż nadal jeszcze czuła na nich zarys mięśni Thora, które pod jej dotykiem nabrały twardości głazu.

Rozdział 5

Lucille krzątała się po dużej sali jadalnej z uśmiechem roznosząc zamawiane potrawy i trunki. Niewiele było tam osób których by nie znała, za każdym razem więc przystawała na chwilę by zapytać o samopoczucie, rodzinę czy nowinki z miasta i okolic.

Jak co tydzień sala była pełna, ale goście i tak napływali, choćby po to by sącząc z kufli piwo posłuchać lokalnych ploteczek przy barze, poflirtować lub też po prostu potańczyć przy muzyce miejscowej kapeli.

Cieszyło ją to cotygodniowe zainteresowanie jej zajazdem. Ostatnimi czasy podróżnych chcących zatrzymać się na dłużej było coraz mniej, więc i dochody z tego tytułu drastycznie spadły. Wieczory te były toteż idealną okazją na podreperowanie domowego budżetu.

Coraz częściej jednak rozmyślała nad zamknięciem zajazdu i wyprowadzeniem się do stolicy. Kilka lat wcześniej zaoferowano jej pracę, którą, gdyby nie zaistniała sytuacja, przyjęłaby bez żadnego wahania. Ktoś jednak musiał zająć się osieroconym nagle rodzeństwem i zapewnić im dom do czasu osiągnięcia pełnoletności.

Lucille nawet raz nie poskarżyła się na swoje położenie, choć były czasy gdy w samotności swojego pokoju szlochała w poduszkę, tak by nie obudzić śpiącego po drugiej stronie korytarza Thora. Wraz jednak z pojawieniem się Sèry zaczęła podejrzewać, że być może już wkrótce ich życie zmieni się nieodwracalnie.

Odebrawszy ostatnią zapłatę skryła się na moment w kuchni, jedynym miejscu w którym choć na chwilę mogła zrzucić maskę wesołej beztroski, którą zakładała w kontaktach z gośćmi, i z westchnieniem opadła na drewnianą ławę by odpocząć. Usłyszawszy dźwięk uchylanych drzwi zerknęła z poirytowaniem, spodziewając się Thora, który już od dawna powinien być na sali i jej pomagać. Złość w jej wzroku jednak bardzo szybko ulotniła się na widok stojącego w progu Syrusa.

— Światłu niech będą dzięki, jesteś — zerwała się by go uściskać i uśmiechnęła się gdy poczuła na plecach delikatny dotyk, znaczący, że Syrus oddał jej uścisk, gdyż dobrze zdawała sobie sprawę ile kosztowały go takie drobne gesty przyjaźni. — Na Ogniste Podmuchy jesteś cały mokry! Jeszcze przed chwilą nie padało! Co się stało?

— Witaj, Lucille — przywitał ją Syrus, a na jego twarzy błąkał się słaby uśmiech gdy dotknął mokrej koszuli. — Mała awaria — dodał, i choć mina Lucille wyraźnie wskazywała na to, że chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej, nie rozwinął swojej myśli.

— Może przyniosę ci coś suchego od Thora — zaproponowała dając za wygraną. — I tak miałam iść zwlec go siłą na dół. Już dawno temu powinien tu być, obibok jeden.

— Dziękuję — odmówił, wskazując by usiadła na chwilę i zajął miejsce obok niej. — To drobnostka. Zaraz wyschnie.

— Jak sytuacja na granicy? — zapytała z ciekawością.

— Jak na razie wszystko jest pod kontrolą. Jednak — Syrus ściszył głos, — z pewnych źródeł dowiedziałem się, że oddziały Terranovy zbierają się w przygranicznych miastach. Coś dziwnego czai się w powietrzu, czuję to. Moi ludzie dowiedzieli się o pewnej grupie, która poszukuje wiesz czego — zawiesił głos i spojrzał na nią znacząco, ale w jego wzroku była też troska i smutek.

— Czy… — Lucille urwała pytanie, jakby nagle zabrakło jej odwagi by je dokończyć.

— Nie, Lucille. Przykro mi — odparł Syrus ze smutkiem, najwyraźniej wiedząc o co chciała zapytać. — Nie zdołałem zdobyć jeszcze żadnych konkretnych informacji. Gdy tylko będę wiedział cokolwiek, natychmiast…

— Więc tu jesteś… cie — Thor wszedł chyłkiem do kuchni z miną szczeniaka który nasikał panu na kapcie, ale na widok Syrusa jego twarz momentalnie zmieniła się i przybrała obojętny wyraz. Lucille pomyślała, że jeśli ktoś potrafił rozpocząć wyraz służalczo-poddańczym tonem, a zakończyć go z lodowatą oschłością, to właśnie spotkał godnego przeciwnika.

— Thorain! — w jej głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. — Usiądź. Wiesz, że musimy porozmawiać.

Słysząc prychnięcie, które jej brat uznał za wystarczającą odpowiedź o mało nie zagotowała się ze złości.

— Może byś choć raz posłuchał tego co się do ciebie mówi, Thorain — warknęła.

— Daj mi spokój. Czy zawsze wszystko musi być tak jak tego chcesz? Powiedziałem, że nie mam z nim o czym rozmawiać. Koniec, kropka.

— Porozmawiać o czym? — zainteresował się natychmiast Syrus.

— To prywatna rozmowa, jeśli nie zauważyłeś — wycedził Thor ozięble, a Lucille zgromiła go wzrokiem, rzucając jednocześnie Syrusowi przepraszające spojrzenie.

— Nie zauważyłem — odparł Syrus niezrażony.

Thor zazgrzytał w odpowiedzi zębami i założywszy ramiona na piersi, oparł się niedbale o ścianę.

Lucille wzięła głęboki oddech by się uspokoić i zerknęła z nadzieją na Syrusa, ale on z uwagą studiował właśnie podłogę pomiędzy swoimi stopami.

— Mam zbyt dużo pracy i zbyt mało cierpliwości by się z wami bawić w te dziecinne gierki! — krzyknęła i ruszyła w stronę drzwi, lecz nagle zatrzymała się w pół kroku. — Co to ma znaczyć? — wykrztusiła wreszcie nie wierząc własnym oczom.

Thor domyślił się co ją tak zaskoczyło, więc nawet nie podniósł wzroku i nadal z obojętną miną wpatrywał się w okno. Syrus natomiast spojrzał z zaciekawieniem i nawet na jego zazwyczaj nieodgadnionej twarzy pojawił się wyraz lekkiego zdumienia.

— Co ty masz na sobie? — zapytała Lucille zupełnie zbita z tropu.

Sèra, bo to właśnie ona pojawiła się w drzwiach, uśmiechnęła się blado. Po incydencie w łazience wybłagała od Thora by zamiast sukienki pozwolił jej założyć swoje stare ubranie.

Czarna koszula była dla niej zbyt długa, więc związała jej poły w supeł na wysokości bioder. Szerokie spodnie założyła w pasie i przewiązała haftowanym paskiem, a ich nogawki wetknęła w czarne wysokie buty, jedyny element przygotowanego przez Lucille stroju, który postanowiła zatrzymać.

— Źle wyglądam? — zapytała kreśląc na podłodze kółka czubkiem buta, mając świadomość, że Syrus przygląda jej się z ciekawością.

— Nie chodzi mi o to czy wyglądasz dobrze czy źle…

— Czy idiotycznie — wtrącił Thor, który najwyraźniej świetnie się bawił oglądając kogoś wijącego się pod surowym spojrzeniem siostry, a Sèra rzuciła mu poirytowane spojrzenie.

— …tylko, — kontynuowała Lucille tradycyjnie ignorując jego wypowiedzi, — dlaczego nie jesteś w sukni, którą ci przygotowałam?

— Bo widzisz, Lucille, — głos Sèry stał się jeszcze bardziej cichy i nerwowy, — naprawdę nie wiem jak to się stało, ale wykąpałam się i nawet założyłam twoją suknię tylko, że…

Syrus uniósł brwi z rozbawieniem, wreszcie rozumiejąc do czego dąży Sèra.


— Tylko, że? — dopytywał się tymczasem Thor ze złośliwym uśmiechem.

— Proszę cię. Naprawdę mi tego nie ułatwiasz — powiedziała do niego z wyrzutem.

— O, jak to dobrze, że ty mi niesamowicie wszystko ułatwiasz — zauważył z ironią.

Sèra podparła boki pięściami.

— Powiedziałam ci, że to był wypadek. Ile razy mam cię jeszcze przepraszać?

— A ja ci powiedziałem, że gdyby przeprosiny mogły wszystko załatwić, nie potrzebowalibyśmy Straży Miejskiej, prawda? — odparował.

— Nie cierpię cię — wypaliła bez zastanowienia.

Thor drgnął ledwie dostrzegalnie, po czym rzucił jej lodowate spojrzenie.

— I świetnie. Nie przypominam sobie bym cię prosił, żebyś mnie lubiła.

Syrus i Lucille wpatrywali się w nich, nic nie rozumiejąc, choć ich zainteresowanie miało z pewnością zupełnie inne powody.

— Natychmiast przestańcie! — zażądała ta ostania tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Macie mi zaraz powiedzieć co się stało.

Sèra kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech, ale w tej chwili drzwi kuchni otworzyły się i zajrzała przez nie dziewczyna o długich, jasnych włosach. Obrzuciwszy Syrusa powłóczystym spojrzeniem, wsunęła się do środka i powiedziała słodko:

— Nie chciałam wierzyć plotkom, ale młody Namiestnik rzeczywiście tu jest. Mój ojciec zaprasza do stołu, gdybyś Panie zechciał uczynić nam ten zaszczyt — oznajmiła, kłaniając się wdzięcznie.

Syrus wstał i ukłonił się z szacunkiem.

— Panno Albèrtine, cała przyjemność będzie po mojej stronie.

Sèra zerknęła na niego z zaskoczeniem, a Thor skrzywił się jakby miał zwymiotować.

— Podziękuj ojcu, Albèrtine — powiedziała Lucille uśmiechając się szeroko. — Namiestnik z pewnością znajdzie chwilkę, ale na razie jest odrobinę zajęty.

Syrus bez słowa zajął z powrotem swoje miejsce.

— Oh, — dziewczyna była wyraźnie zawiedziona. Jej wzrok przesunął się teraz na Sèrę i momentalnie pojawiło sie w nim rozbawienie. — No cóż, przekażę ojcu.

Jeszcze raz zerknęła na Syrusa i z uśmiechem schowała się za drzwi.

Sèra spojrzała na swoje ubranie nie rozumiejąc co w nim było takie zabawne i ze zdenerwowaniem przeczesała palcami włosy odgarniając je z czoła. Czyżby rzeczywiście wyglądała dziwnie? Ale przecież doskonale pamiętała, że gdy obudziła się w lesie była ubrana całkiem podobnie.

— Wygląda na to, że zbyt długo już tu jesteśmy i goście zaczynają się niecierpliwić — Lucille nie zwlekając przeszła do sali jadalnej ciągnąc za sobą Thora, który wyglądał jakby go rozbolał raptem żołądek.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły Sèra uświadomiła sobie, że została sama z Syrusem.

Rozdział 6

Przez chwilę przygryzała paznokcie niepewna, jak rozładować pełną napięcia ciszę jaka zaległa.

Drgnęła gdy podniósł się nagle i skłonił lekko.

— Nie mieliśmy jeszcze okazji zostać sobie przedstawieni, — powiedział głosem, którego ton miał już nigdy nie opuścić jej myśli. — Nazywam się Syrus.

— Bardzo mi miło — odpowiedziała, nagle onieśmielona. — Sèraphine, ale mów mi Sèra.

— Sèraphine? Sèra — powtórzył zdziwiony. — To bardzo… nietypowe imię.

— Nie bardziej niż, Syrus, jak sądzę — odparła z przekorą.

— Chyba nie — uśmiechnął się lekko, a jego oczy na krótko rozbłysły wesoło. Po chwili jednak jego twarz przyjęła z powrotem ten sam nieodgadniony, lekko chłodny i opanowany wyraz.

Sèra wykorzystała ten moment by mu się dokładnie przyjrzeć.

Włosy opadały mu na czoło niesfornymi kosmykami, które musiał ułożyć w drodze wiatr, a ich barwa przywodziła na myśl płynne srebro. Przewiązana skórzanym pasem długa granatowa koszula nie była haftowana srebrnymi nićmi jak ta Thora, ale za to jej materiał połyskiwał delikatnie na zagięciach. Wąskie nogawice spodni miał jak ona wsunięte w wysokie buty. Ale i tak tym, co przyciągało ją najbardziej było spojrzenie jego zadziwiająco zielonych oczu.

— Przepraszam za koszulę i pelerynę — powiedziała, czując zarówno ulgę jak i żal spuszczając wzrok.

— Nic się nie stało — odparł po chwili. — Niedługo wyschną.

Sèra uśmiechnęła się unosząc brew z nieskrywanym niedowierzaniem. Gołym okiem widać było miejsca w których wilgotny materiał lepił się do skóry brzucha i rąk.

— Przepraszam, za to zajście w łazience. — Zarumieniła się i wyłamując z zakłopotaniem palce, dodała: — I za to, że musiałeś być świadkiem takiej nieprzyjemnej sceny. Przed chwilą.

Syrus milczał. Wydawał się pogrążony w myślach. Sèra przestąpiła z nogi na nogę, niepewna co powinna jeszcze powiedzieć.

— Strasznie dużo przepraszasz, jak na pierwsze spotkanie — zauważył, nie odwracając twarzy od okna. W jego głosie nie było jednak ani nagany, ani ironii.

— Chyba tak — przyznała z westchnieniem i opadła na ławę tuż obok niego. Oparła się o stół i założyła ręce na piersiach. Prawą stopę położyła na kolanie. — Czasem wydaje mi się, że gdyby mnie nie było, pech i nieszczęście nie mieliby co robić. Zresztą o co w ogóle tyle hałasu? Czy naprawdę nigdy nie zdarzyło ci się poślizgnąć i wpaść przypadkiem z powrotem do balii? — zapytała z ciekawością. Wyprostowała się i ku jego zaskoczeniu, pochyliła się zaglądając mu w twarz. Pokręcił głową.

— Na pewno nie?

— Nie — zaprzeczył ze spokojem.

Sèra wróciła do poprzedniej pozycji.

— Skąd mogłam przypuszczać, że sukienka Lucille pofrunie prosto do kominka? No skąd? — mruknęła pod nosem, pogrążona w swoich myślach.

Syrus zerknął na nią i nagle kącik ust zadrgał mu, jakby przez krótką chwilę jego wargi stanowiły osobny organizm, który zaraził się jej swobodą.

— Więc jesteś Namiestnikiem, tak? — zapytała, uchyliwszy powieki i dostrzegając jego badawcze spojrzenie utkwione w swojej twarzy, zarumieniła się po czubek nosa. — Przepraszam — bąknęła, siadając prosto. — Chyba wciąż zachowuję się niestosownie.

Drzwi otworzyły się i do kuchni z nieśmiałym uśmiechem weszła pomoc kuchenna.

— Bardzo przepraszam, że przeszkadzam panie Namiestniku — wybąkała, kłaniając się nisko. Sèra ze zdziwieniem zauważyła, że Syrus wstał i ukłonił się lekko, z szacunkiem.

— To ja proszę o wybaczenie, przeszkadzam pani w obowiązkach — odpowiedział łagodnie.

— Ależ nie — kobieta spłonęła rumieńcem, ale jej twarz wręcz promieniała radością. — Pan Namiestnik, nigdy nie mógłby w czymkolwiek przeszkadzać.

Skłoniła się jeszcze raz. Nałożyła na głęboką miskę coś z jednego ze stojących na piecu garów i wyszła, w progu kłaniając się po raz trzeci.

Syrus westchnął i drgnął dostrzegając utkwione w sobie spojrzenie.

— To było bardzo miłe z twojej strony — powiedziała Sèra uśmiechając się.

— Mianowicie co?

— To, że byłeś dla tej pani taki uprzejmy — wyjaśniła. — Domyślam się tylko, ale pewnie nie wszyscy dostojnicy zawracają sobie głowę zwykłymi ludźmi.

— To tylko słowa — wzruszył ramionami.

— Magię słów najtrudniej zrozumieć temu, kto rozdaje ją za darmo — odparła poważnie. — Rzucone nieopatrznie mogą zepchnąć w otchłań rozpaczy, ale wypowiedziane z głębi serca, potrafią z niej wyciągnąć. Myślę, że twarz tej kobiety jeszcze długo będzie rozjaśniał blask twoich słów.

Syrus spojrzał na prowadzące na salę drzwi. Jego twarz była nieprzenikniona jak granitowa maska. Sèra poczuła, że znów zbudował wokół siebie mur zza którego z dystansu obserwował świat i otaczających go ludzi. Westchnęła ze smutkiem zdając sobie sprawę, że nie uda jej się go rozkruszyć na tyle by dostrzec to, co tak usilnie chronił bastionem chłodu i obojętności.

Myślała, że zaraz pożegna się i wyjdzie do gości. W końcu zaprosił go do swojego stolika sam burmistrz. Ku jej zdziwieniu wrócił na miejsce obok niej. Zawahał się na chwilę, po czym jej wzorem oparł plecy o ławę, założył ręce na piersi i ułożył stopę na kolanie.

— Rzeczywiście — stwierdził, zamykając oczy. — To bardzo wygodna pozycja.

Nie zwrócili uwagi, że Lucille uchyliła na moment drzwi, chcąc sprawdzić dlaczego się tak ociągają. Uniosła brwi, znalazłszy ich siedzących bez słowa w identycznych pozach, i zamknęła drzwi z wiele mówiącym uśmiechem.

— Czy Namiestnik jest kimś bardzo ważnym? — Przerwała łączącą ich ciszę Sèra.

— W pewnym sensie, chyba tak — odparł nieznacznie ważąc słowa. — Dlaczego o to pytasz?

Sèra zawahała się. Choć w jego pytaniu nie było nawet cienia podejrzliwości, uświadomiło jej, że prawdopodobnie powinna wiedzieć takie rzeczy.

— Tak tylko — bąknęła.

— To skąd właściwie jesteś? — zapytał niby od niechcenia, ale Sèra natychmiast zrozumiała, że Syrus bez problemu dodał dwa do dwóch i otrzymał oczywisty wynik.

— O, to taka niewielka wioska, że ciężko to wytłumaczyć — odparła, machając lekceważąco dłonią. — Musiałabym ci pokazać, ale gdzie teraz znajdziemy jakąś mapę — dodała ze skrywanym zadowoleniem.

— Ja mam przy sobie mapę — oznajmił i sięgnąwszy do niewielkiej skórzanej saszetki, którą miał zamocowaną przy pasie, wyciągnął złożony starannie gruby papier. Odwrócił się do stołu i rozłożył na nim lekko już podniszczoną mapę czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak dziurawy kapelusz.

Sèra jęknęła w duchu. Wspomniała o mapie chcąc wykpić się od wymyślania niestworzonych historii. Nie wiedzieć czemu, nie chciała go okłamywać. Kto mógł przypuszczać, że Syrus będzie miał jedną przy sobie. Niemal poczuła jak pech przyjaźnie klepie ją w ramię.

— Jesteśmy mniej więcej tu.

Spojrzała na wskazywane przez niego miejsce położone bliżej czubka kapelusza, tuż obok niewielkich trójkącików, obrazujących spory obszar leśny.

— Oczywiście — potwierdziła, mając nadzieję, że nie testował jej w ten sposób, bo równie dobrze mógłby wskazać jakikolwiek punkt na mapie.

Raz kozie śmierć, stwierdziła w duchu.

— A moja wioska powinna być gdzieś tutaj — powiedziała, dotykając palcem krańca wystającego ronda.

— Jesteś pewna? — zapytał obojętnie, ale w jego głosie dało się wyczuć podejrzliwość.

Mhm. Już po mnie.

— Tak, jestem — zapewniła ochoczo, choć gardło ścisnęło jej się ze strachu.

— To doprawdy ciekawe — odezwał się po chwili milczenia i złożywszy mapę, schował ją z powrotem do saszetki. Następnie usiadł prosto i utkwił w niej chłodne spojrzenie. Sèra zesztywniała. — Lucille słowem nie wspomniała mi, że zamierza odwiedzić ją ktoś z Terranovy, z którą nasze państwo znajduje się w stanie zimnej wojny — powiedział unosząc lekko brwi. — A może ty mi zechcesz to wyjaśnić, Thor?

Sèra była blada jak duch, kiedy podniosła głowę i z zaskoczeniem dostrzegła go stojącego za plecami Namiestnika. Nie zauważyła kiedy wszedł, w jaki sposób więc udało się to siedzącemu tyłem do drzwi Syrusowi.

Thor był wyraźnie wściekły.

— Posuń się — rzucił do niej, po czym rozsiadł się wygodnie pomiędzy nimi. Sèra nie wiedziała dlaczego nie zajął miejsca na pustej ławie po drugiej stronie stołu, ale poczuła się dużo bezpieczniej, gdy oddzielał ją od pełnego podejrzeń Syrusa.

— Sèra wcale nie pochodzi z Terranovy — oświadczył z naciskiem. — Około dwóch tygodni temu znalazłem ją nieprzytomną przy leśnej drodze. Podejrzewamy z Lucille, że została porwana lub napadnięta, a potem porzucona na pastwę losu. Przez ostatnie dni była ciężko chora, a gdy odzyskała świadomość, okazało się, że nie pamięta co jej się stało. Właściwie nie pamięta nic. Ani tego kim jest, ani skąd pochodzi. Postanowiliśmy zaopiekować się nią dopóki sobie czegoś nie przypomni. — Podniósł się z westchnieniem i przeciągnął swobodnie. — Wierz lub nie, taka jest prawda. A teraz pozwólcie, że wrócę na salę, zanim Lucille pomyśli, że się obijam.

Niespodziewanie jednak pochylił się nad Sèrą, opierając dłonie na stole po obu stronach jej ramion. Odchyliła się, ale i tak ich twarze dzieliły tylko centymetry.

— Obserwuj, słuchaj, uśmiechaj się — syknął, marszcząc brwi. — Słuchałaś mnie w ogóle jak to mówiłem?

— Przepraszam, Thor — wyjąkała, ale on już poderwał się i wyszedł trzaskając drzwiami. Z obawą podniosła wzrok na Syrusa. — Przepraszam. Naprawdę, nie chciałam cię okłamywać.

— Nie, to ja przepraszam — zaprotestował z zakłopotaniem. — Nie miałem zamiaru przypierać cię do muru. Lucille i Thor są moimi przyjaciółmi, nie powinienem był w nich wątpić.

Sèra zmieszała się. Czy to znaczy, że uwierzył w wyjaśnienia Thora?

— Zgoda? — spytała wyciągając do niego dłoń. Gdy Syrus spojrzał na nią ze zdziwieniem, pomyślała, że znów zrobiła coś niewłaściwego. Już miała cofnąć rękę, gdy niespodziewanie poczuła jego uścisk. Odetchnęła z ulgą.

— Zgoda — powiedział po kilku sekundach, wpatrując się w nią z niezwykłym natężeniem.

Wysunęła dłoń z jego palców i przez jedną ulotną chwilę na jego twarzy pojawił się cień żalu. A może tylko się jej zdawało.

Zaraz potem podniósł się i podszedł do drzwi. Uchyliwszy je lekko, spojrzał na nią pytająco. Do wnętrza kuchni wdarły się wesołe pokrzykiwania i głośny gwar kilkudziesięciu głosów. W tle słychać było przyjemny dźwięk grających instrumentów.

Podeszła do niego, ale w ostatniej chwili zawahała się.

Nagle poczuła, że jednak nie ma ochoty wchodzić do sali pełnej obcych ludzi. Nabrała pewności, że będą się na nią patrzeć tym dziwnym, rozbawionym wzrokiem. Zupełnie jak Albèrtine.

— Może za chwilkę. Nie chcę zwracać na siebie zbędnej uwagi.

Syrus przez moment przyglądał jej się badawczo, więc z uśmiechem delikatnie popchnęła go ku wyjściu. Skinął głową i po chwili drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.

Sèra westchnęła z żalem. W rzeczywistości tak bardzo jak obawiała się spotkania z tłumem nieznanych jej osób, tak bardzo też chciała zobaczyć co się tam dzieje. Usiadła przy stole opierając głowę na dłoniach.

Może Lucille zaraz po mnie przyjdzie, pomyślała. Z nią chyba nie będę się bała, w końcu to jej znajomi i przyjaciele.

Gdy więc drzwi uchyliły się ponownie, Sèra spojrzała z nadzieją spodziewając się zobaczyć jej twarz, a tymczasem ku jej zaskoczeniu do kuchni wrócił Syrus. Próbowała odczytać z jego twarzy co takiego skłoniło go do powrotu, ale jak zwykle miał na niej swoją maskę.

Przystanął na chwilę i Sèra zaczęła już sądzić, że zapomniał czegoś lub wszedł tu przez pomyłkę, lecz kiedy trzema krokami znalazł się tuż przy niej zrozumiała.

Wrócił po mnie?

Rozdział 7

To po prostu nie mieściło się jej w głowie. Nie wierzyła w to nawet gdy Syrus silnie ujął jej dłoń i pociągnął za sobą.

Po chwili ogarnął ją gwar i gęsta mieszanina zapachów: dymu, jedzenia, piwa i oddechów kilkudziesięciu osób. Sèra poczuła się bardzo nieswojo, choć nie potrafiła zdecydować czy powodem tego był fakt, że nadal czuła na swoich palcach ciepły dotyk Syrusa, czy też to, że wszyscy obecni wlepili w nich wzrok.

Przez moment ciszę, która zapadła, wypełniały jedynie dźwięki muzyki dobiegającej z podwyższenia na drugim końcu sali.

Spróbowała uwolnić dłoń z uścisku, ale Syrus najwyraźniej nie podzielał jej zamiaru. Zerknęła na niego, jednak on wydawał się być spokojny jak zawsze. Zupełnie jakby kilka razy dziennie stawał przed tłumem osób, patrzących na niego z zaciekawieniem, złością czy ledwie ukrywaną drwiną.

Choć po głębszym zastanowieniu doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy nikt na niego tak nie patrzył. Ich wzrok i skrywane za nim emocje były w całości skierowane na nią. Z pewnością każdy z nich zadawał sobie w tej chwili pytanie kim była nieznajoma dziewczyna w męskim stroju, którą sam Namiestnik z taką zażyłością trzymał za rękę.

— Sèra — poirytowany głos Thora wyrwał ją z odrętwienia. Była wdzięczna gdy choć na chwilę ją zasłonił przed spojrzeniami, nawet jeżeli jego własne oczy ciskały błyskawice. Pociągnął ją gwałtownie za sobą, wyrywając jej dłoń z dłoni Syrusa i odciągając ją w tłum, gdzie nie była już w centrum zainteresowania.

— Co ci mówiłem o nie zwracaniu na siebie uwagi — syknął jej do ucha, wciskając ją na wolne miejsce przy jednym z ośmiu długich stołów. — To moja kuzynka Sèra, jest trochę nieśmiała, więc bądźcie dla niej mili.

To powiedziawszy ruszył w stronę starszego mężczyzny, który właśnie wszedł do sali i pomachał do niego z szerokim uśmiechem. Sèra rozejrzała się po otaczających ją twarzach i dopiero teraz zauważyła, że Thor posadził ją przy stole miejscowej starszyzny. Uniosła nieśmiało dłoń na przywitanie i z ulgą zauważyła, że otaczające ją osoby spoglądają na nią z życzliwością. Siedząca obok staruszka nałożyła jej spory kawałek ciasta z owocami i podsunęła jej go z uśmiechem.

— Madeleine Flambert — przedstawiła się i dodała chichocząc: — Bardzo podoba mi się twój strój. Jest niezwykle awanturniczy. Pamiętam, że siedemdziesiąt lat temu też ubierałyśmy się w taki sposób w okresie młodzieńczego buntu. Chłopcy wręcz za nami szaleli.

— Czyli nie wyglądam dziwacznie? — w głosie Sèry zabrzmiała nadzieja.

— Ależ wyglądasz. — Staruszka puściła jej perskie oko: — Ale właśnie o to przecież chodzi.

Sèra roześmiała się.

— Nazywam się Sèra — powiedziała wyciągając dłoń, którą pani Flambert uścisnęła z uśmiechem.

Ta drobna wymiana zdań oderwała jej myśli od otaczających ją wcześniej nieżyczliwych spojrzeń. Teraz zaś okazało się, że większość osób wróciła do swoich rozmów i prawie nikt nie zwracał na nią uwagi.

Prawie.

Przy stole w odległym końcu sali, tuż obok podwyższenia dla zespołu, siedziała Albèrtine i to jej wzrok poczuła na sobie. Zdziwiła się dostrzegając w nim mieszaninę pogardy i zawiści. Nie sądziła by udało jej się zrobić coś co by mogło to wytłumaczyć. Chyba, że chodziło jej o to, że Namiestnik wprowadził ją do sali, trzymając ją za rękę. Na samą myśl, nieświadomie potarła prawą dłoń.

Widząc, że Sèra na nią patrzy Albèrtine wydęła usta i odwróciła się w stronę swojego towarzysza, którym był nikt inny tylko Syrus. Rozmawiał teraz ze starszym mężczyzną, który wręcz rozpływał się w uśmiechach. Sèra domyśliła się, że był to wspomniany wcześniej burmistrz — ojciec dziewczyny.

Życie Namiestnika musi być bardzo męczące, pomyślała i postanowiła nie spoglądać w tamtą stronę by widok Albèrtine nie zepsuł jej powracającego humoru.

Resztę wieczoru spędziła postępując według wskazówek Thora. Obserwowała bawiących się gości, choć sama uprzejmie odmawiała proszącym ją do tańca młodzieńcom, słuchała opowiadanych historii i przekazywanych z ust do ust ploteczek o tym co działo się w mieście i w stolicy — Carthalis, ale sama mówiła niewiele, zbywając niewygodne pytania skromnym uśmiechem.

Nawet nie zauważyła kiedy zrobiło się późno i pierwsi goście zaczęli odchodzić od stołów i szykować się do powrotu do domów. Pod koniec wieczoru na sali pozostało już tylko kilkanaście osób, gdy zespół muzyczny odłożył instrumenty i otrzymawszy od Lucille należną zapłatę również rozpłynął się w ciemnościach nocy.

Jej stolik opustoszał jako pierwszy i siedziała już dosyć długo samotnie. Ucieszyła się więc gdy na ławę obok niej opadł Thor. Musiał być lekko wstawiony, gdyż w jego wzroku nie było nawet odrobiny rozgniewania.

— I jak? — zapytał rozkładając się na ławie. Koszulę miał wymiętą od uścisków, które wymieniał żegnając się z licznymi przyjaciółmi i, czego nie omieszkał nazbyt przesadnie akcentować, przyjaciółkami.

— Byłam grzeczna, tak jak chciałeś.

— Bardzo dobrze — pochwalił ją z uśmiechem. — Nie nudziłaś się?

— Nie. Ty też zdajesz się być zadowolony.

— A więc zauważyłaś? — Thor z dumą podłożył dłonie pod głowę. — Jestem tu dość popularny, to nic dziwnego, że czujesz się zagrożona.

Zagrożona?

Sèra nie od razu zrozumiała, że jej zwykłe stwierdzenie zostało odebrane jako wyraz własnej, skrywanej zazdrości. Roześmiała się, nie próbując nawet wyprowadzić go z błędu.

— Tak, tak.

— Thor! Zagraj nam coś! — usłyszeli nagle wołanie. Przy jednym ze stolików wciąż siedziało kilku rozbawionych młodzieńców, a między nimi, niczym królowa wśród dworzan — Albèrtine.

— Daj mi spokój, Michel! — krzyknął Thor, nie fatygując się nawet sprawdzić, kto go wołał. — Zabawa skończona!

— Umiesz grać? — Sèra spojrzała na niego z podziwem.

— Oczywiście — odparł lekko zaskoczony.

— Stary, nie daj się prosić. Panna Albèrtine obiecała, że ze mną zatańczy. — Chłopak wyraźnie nie miał zamiaru dać się zbyć.

— No dobrze — zgodził się Thor podnosząc się z westchnieniem. — Ale jeden utwór i koniec zabawy na dzisiaj.

— Jasne, jasne.

Sèra z nieskrywaną ciekawością patrzyła jak Thorain podchodzi do sceny i wskakuje na nią zwinnie. Zastanawiała się jaki instrument wybierze, zdziwiła się jednak gdy w jego ręku zobaczyła skrzypce.

— Lucillle! Pomożesz mi? — zawołał.

— A co chcesz zagrać? — zapytała, wchodząc na scenę.

Thor szepnął jej coś na ucho, wywołując na jej twarzy uśmiech. Lucille kiwnęła głową i podniosła opartą o ścianę gitarę. Usiadła na wysokim stołku i oparła instrument na kolanie. Zerknęli na siebie i zaczęli grać.

W chwili gdy instrumenty wydały pierwsze tony ich powierzchnia rozbłysła delikatnie dziwną poświatą. Sèra otworzyła szeroko oczy ze zdumieniem. Zerknęła czy inni też to dostrzegli, ale oprócz niej nikt zwracał uwagi. Wzruszyła ramionami. Pewnie tak właśnie miało być.

Zamknęła oczy z zapartym tchem wsłuchując się w przepiękną melodię. W najskrytszych snach nie spodziewała się odkryć w nich takich talentów muzycznych. Zdawało jej się, że słyszy skrywającą się za dźwiękami tęsknotę, żal za utraconą miłością i wreszcie nadzieję na ponowne spotkanie. Gdy niespodziewanie zapadła cisza, poczuła wręcz fizyczną pustkę.

Thor i Lucille ukłonili się, z uśmiechem przyjmując należące im się oklaski.

— Chyba nie słyszałam nigdy niczego piękniejszego — powiedziała, gdy Thor wyciągnął się ponownie na ławie.

— To tylko stara pieśń — stwierdził lekceważąco, ale na jego twarzy widać było wyraźne zadowolenie.

— Thorain — rozległ się nagle mocno przesłodzony głos, na dźwięk którego Thor skrzywił się jakby wypił sfermentowane mleko. Sèra obejrzała się z ciekawością, choć wcale nie zdziwiła się zobaczywszy stojącą obok nich Albèrtine. — Mógłbyś mnie przedstawić swojej towarzyszce?

— Sèra. Albèrtine — wyjaśnił, ziewając jednocześnie.

— Bardzo mi miło. — Sèra ledwie zdołała powstrzymać się od śmiechu na widok jej oburzonej miny.

— Mnie również — odparła Albèrtine, przeciągając słowa w irytujący sposób. — Więc jesteś…

— Moją kuzynką, Bèrt, więc lepiej bądź dla niej miła — wtrącił Thor bezbarwnym głosem.

— Kuzynką!?

— Tak — Sèra poparła go szybko, widząc niedowierzanie we wzroku Albèrtine. — Przyjechałam pomóc w prowadzeniu zajazdu.

— Ach, tak?

— Oczywiście — Lucille przyszła im w samą porę z pomocą, a wraz z nią pojawił się również Syrus.

Sèra natychmiast poczuła delikatne mrowienie w dłoni, którą jeszcze nie tak dawno trzymał i nieświadomie schowała ją za siebie.

— Tak. Moja droga kuzynka, była tak uprzejma zaprosić mnie tutaj, za co jestem jej bardzo wdzięczna — powiedziała zerkając na Syrusa, a on kiwnął ledwie dostrzegalnie głową, że rozumie co się dzieje.

Thor nagle zainteresowany usiadł gwałtownie i objął ją silnie ramieniem w talii.

— Nie zapominaj o swoim drogim, uprzejmym kuzynie — powiedział z szerokim uśmiechem i ku jej zdumieniu, z głośnym cmoknięciem pocałował ją w policzek.

— Jakże mogłabym zapomnieć — mruknęła Sèra przez zęby, uśmiechając się krzywo.

— Oh, Thorain! — Lucille zaśmiała się nerwowo. — Patrząc na nich można by wręcz pomyśleć, że są bratem i siostrą, nieprawdaż?

— Raczej, bratem i bratem — zauważyła Albèrtine złośliwie. — Doprawdy, pierwszy raz widzę by młoda dama pokazywała się w towarzystwie w męskim stroju.

Na potwierdzenie tych słów wygładziła swoją piękną fioletową suknię, haftowaną w jasnoróżowe kwiaty, i płynnym ruchem odgarnęła zasłonę długich, jasnych włosów na plecy.

— No cóż — Sèra zdawała sobie sprawę, że Albèrtine jej nie polubiła, ale mimo to odebrała jej słowa jak policzek. Miała ochotę utrzeć jej nosa. Celowo poprawiła się na ławie siadając z szeroko rozstawionymi nogami, jak to zaobserwowała wcześniej u obecnych mężczyzn. — Ludzie mówią, że wiele lat temu na moją osadę rzucono klątwę i teraz wszystkie dziewczęta, które przychodzą na świat nie dorównują urodzie młodzieńcom. Dlatego też nasze matki wstydząc się naszej brzydoty postanowiły ubierać nas na odwrót.

Lucille jęknęła, a Syrus odwrócił głowę kryjąc błąkający się na jego ustach uśmiech.

— No więc widzisz, Bèrt, w pewnym sensie nie pomyliłaś się. Ja i Sèra jesteśmy niczym bracia — Thor przytulił swój policzek do twarzy Sèry, zachwycony wymyśloną przez nią historyjką.

— O, drogi kuzynie — Sèra odepchnęła go stanowczo. — Po cóż ta skromność. Thorain zawsze szanował panującą w naszej wsi tradycję wygrywając obchodzony wiosną konkurs piękności trzy lata z rzędu. Do dziś nikt nie pobił jego rekordu.

Thor nieomal zakrztusił się własną śliną gdy dotarło do niego znaczenie jej słów. Zapędziwszy się jednak we własną pułapkę, zaprzeczając, zdradziłby przed Albèrtine, że wszystko co do tej pory powiedzieli było kłamstwem. Kłamstwem, w które, mimo całej jego niewiarygodności, ona zdawała się wierzyć.

— Może wystarczy tych zwierzeń, jak na jeden dzień — wtrąciła Lucille oschle. — Thorain, schowaj instrumenty do schowka — zakomenderowała tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Wybaczcie, ale ja pójdę się już położyć — zwróciła się do Albèrtine i Syrusa, po czym udała się na górę.

— Ja też powinnam już udać się do domu — stwierdziła Albèrtine. W jej głosie słychać było protekcjonalne tony gdy dodała: — Tatuś pewnie już przysłał powóz.

Jeżeli dziewczyna oczekiwała na entuzjastyczną reakcję słuchaczy, gorzko się rozczarowała. Thor ziewnął szeroko, a Syrus i Sèra milczeli jak zaklęci.

— THORAIN! — cała czwórka wręcz podskoczyła na dźwięk wrzasku, który dobiegł z piętra budynku, a Sèra dałaby sobie uciąć rękę, że mogłaby z precyzyjną dokładnością wskazać miejsce jego pochodzenia. Zerknęła na Thora i widząc jego wiele mówiący wzrok, przełknęła ze zdenerwowaniem ślinę w zaschniętym nagle gardle. Tak świetnie się bawili, że zupełnie zapomnieli o pozostawionym w łazience bałaganie i nadpalonej sukni Lucille.

— Odprowadzę pannę Albèrtine — powiedział Syrus i zwracając się do Sèry dodał: — Do zobaczenia.

— Do zobaczenia — odparła zaskoczona.

— Wkrótce.

Thor przewrócił oczami i ostentacyjnie odwrócił się do Syrusa plecami. Ten jednak tylko uśmiechnął się lekko i taktownie wyprowadził Albèrtine z sali, pozostawiając ich samych. Jak należało się domyślić Lucille była wściekła. Kiedy skruszona Sèra opowiedziała jej co się stało nieco się uspokoiła, ale wystarczył jeden rzut oka na zniszczoną sukienkę by zaczęła im wygłaszać kazanie, którego jak z przekąsem stwierdził później Thor, nie powstydziłaby się ich własna matka. Do swojej tyrady wtrąciła również zakaz wychodzenia z zajazdu oraz sprzątanie pokojów, łazienki i sali przez cały tydzień.

Na koniec przeszyła Thora rozsierdzonym wzrokiem.

— I podwórza, i stajni — dorzuciła po czym trzasnąwszy drzwiami zamknęła się w swoim pokoju.

Thor łypnął na Sèrę spode łba, wyglądając jak chmura gradowa.

— No i popatrz w co mnie wplątałaś — syknął.

Zignorowała go i z westchnieniem ruszyła w stronę swojego pokoju.

— Szlaban i sprzątanie przez tydzień. Jakby tego było mało, główna plotkara w miasteczku, z największą przyjemnością doniesie jutro wszystkim, że Thorain Chevalier przebierał się za dziewczynę i trzy razy wygrał konkurs piękności.

— Twoja popularność sięgnie więc nieba — w głosie Sèry zabrzmiała nutka sarkazmu. Po chwili jednak w jej głosie pojawiły się lodowate tony gdy chwyciwszy go za kołnierz koszuli pociągnęła ku sobie i wysyczała prosto w twarz:

— I pocałuj mnie bez pozwolenia jeszcze raz, a własnoręcznie dotkniesz jej czubka. Dobranoc.

Rozdział 8

Następnego dnia zgodnie z zapowiedzią Lucille obudziła ich o brzasku i natychmiast rozkazała zabierać się do roboty. Thor dostał do ręki miotłę i z czupryną bardziej rozczochraną niż zwykle poszedł zamiatać podwórze „na błysk”. Sèra miała za zadanie posprzątanie sali i pozmywanie gigantycznej sterty brudnych naczyń po wczorajszym wieczorze. Ledwie się z tym uporali, a już Lucille zagoniła ich do sprzątania pokoi gościnnych na pierwszym piętrze. Sama natomiast z radością pokazywała, że poza przygotowaniem posiłków i wymyślaniem im coraz to nowych prac, nie robi dosłownie nic.

Zajęci praniem i robieniem generalnych porządków nie mieli nawet czasu zamienić ze sobą kilku słów. No, może poza zdaniem: „To twoja wina”, którego Thor, snujący się po domu z ponurą miną, nie omieszkał powtarzać jej kilkanaście, w porywach do kilkudziesięciu razy dziennie.

Na szczęście już wkrótce cały dom wręcz lśnił czystością, więc Lucille zaczęły kończyć sie pomysły na nowe tortury i gdy wreszcie zdała sobie sprawę, że nie może kazać im wypolerować dachu ani elewacji, dała za wygraną i odwołała resztę kary. Oznaczało to nie tylko, że nie będą musieli znów od rana do wieczora sprzątać i polerować, ale również, że wreszcie będą mogli wyjść poza zajazd, a na to przede wszystkim czekała z niecierpliwością Sèra.

Wieczorem zasypiała rozmyślając z uśmiechem o czekającym ją dniu. Leżała w ciemniejącym stopniowo pokoju, wsłuchując się w zapadającą nocną ciszę.

Sèraphine! Sèraphine!

Obudził ją znajomy głos.

Było jej niezwykle zimno.

Czyżbym zapomniała zamknąć okno?

Otworzyła oczy i ze zdziwieniem spostrzegła, że wcale nie leży w łóżku. Wokół niej mleczną materią perliły się ściany dobrze znanego jej korytarza. Zerwała się na równe nogi.

Dlaczego co noc znajduję się w tym dziwnym śnie?

Zerknęła na swoje bose stopy i białą wiązaną przy szyi koszulę. Z zażenowanie obciągnęła jej brzegi, nawet śniąc nie chciała by ktoś ją tak zobaczył.

Sèraphine!

Ciepły głos zawołał ją po raz kolejny. Ale z której strony dobiegał? Oba końce korytarza ginęły w lśniącej bieli.

Sèraphine…

Wyszeptał inny głos. Po plecach przebiegły jej ciarki. Lewy koniec korytarza zadrgał nagle i poszarzał. Sèra zmrużyła oczy, próbując dostrzec co tam się dzieje.

Sèraphine!

Szept był niezwykle donośny.

I przerażający.

Szarość zamieniła się w ciemność i zaczęła zbliżać się do niej w zastraszającym tempie. Sèra chciała rzucić się do ucieczki, ale stopy ciążyły jej niczym kamienie. Z przerażeniem obejrzała się przez ramię. W falującym mroku zobaczyła dwa jasne punkciki, a potem jak gdyby znikąd pojawiła się utkana z ciemności dłoń w czarnej grubej rękawicy.

Z oddali usłyszała krzyk i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wydobywał się z jej ust. Zamrugała oczami. Mrok otoczył ją z wszystkich stron.

Zaczęło brakować jej powietrza, ale jej gardło było tak ściśnięte ze strachu, że nie mogła oddychać.

Niespodziewanie na ramionach poczuła silny uścisk. Szarpnęła się, ale to sprawiło tylko, że ręce zacisnęły się jeszcze mocniej.

Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Dusiła się.

— ..a… mienie… èra… yno… ychaj — do jej uszu dobiegały tylko strzępki wyrazów. Ktoś potrząsnął nią energicznie i nagle jej gardło rozluźniło się. Zaczerpnęła powietrza i zaniosła się gwałtownym kaszlem.

— Sèra! Sèra! Co się dzieje? Oddychaj! — wreszcie wyraźnie usłyszała wystraszony głos. Przez wilgotną koszulę czuła zaciśnięte na jej ramionach palce. Szarpnęła się, chcąc wydostać się z silnego uścisku.

— Spokojnie. Uspokój się, to tylko ja — znajomy męski głos przemawiał do niej łagodnie, niczym do wystraszonego dziecka. — To ja, Thor. Wypuszczę cię powoli, tylko przestań się wyrywać.

Kiwnęła głową bez słowa. Powoli wypuścił ją ze swoich objęć i usłyszała jak wstaje. Nagle przeraziła się, że zostawi ją samą w ciemności. Zacisnęła dłoń na kołdrze i wyciągnęła dłoń, chcąc go zatrzymać, gdy usłyszała:

— Nigdzie nie idę — zapewnił ją uspokajająco i zupełnie niespodziewanie pokój rozjaśniło ciepłe światło. Sèra westchnęła z zaskoczenia i zamrugała oczami dostrzegając go wreszcie.

Thor stał przy komodzie, oświetlany jasnym blaskiem płynącym z wnętrza rozłożonych płatków tajemniczego kwiatu, który już wcześniej wzbudził jej zainteresowanie. Nigdy nie przyszłoby jej na myśl, że może on służyć jako źródło światła.

— Polypodiopsida Lunaris. Kwiat paproci — wyjaśnił, dostrzegając jej zdziwione spojrzenie. — W naturze nie jest łatwo go znaleźć, kwitnie tylko raz na siedem lat — jego głos był cichy, niemal czuły, gdy dotknął delikatnych płatków. — W takiej postaci, regularnie zasilany, jest wieczny. Reaguje na każdy, nawet najbardziej delikatny ruch. Dlatego w dzień trzyma się go pod przyciemnionym kloszem. Noce mogą być niezwykle ciemne, więc nie zapomnij go odkrywać.

Sèra słuchała go bez słowa. Pomijając fakt, że właśnie dowiedziała się, że znalazła się w miejscu, gdzie rosną świecące kwiaty, tym co zdziwiło ją bardziej był fakt, że Thor odkrył przed nią drugą stronę swojej osobowości. Nie spodziewała się zobaczyć w nim takich pokładów spokoju i wrażliwości na piękno.

Nagle, dosłownie, zobaczyła go w innym świetle. Długie rzęsy rzucały cienie na jego policzki. Spojrzała na jego potargane włosy, domyślając się, że wyrwała go ze snu. Jej otępiały koszmarem umysł zarejestrował z nadzwyczajną wyrazistością, że Thor stoi przed nią boso, ubrany tylko w białe, luźne spodnie, które najwyraźniej służyły mu za strój do spania. Jasny blask kwiatu paproci oświetlał go, rzeźbiąc cieniem każdy idealnie zarysowany mięsień płaskiego brzucha, torsu i ramion.

Kołdra wypadła jej z rąk. Jej pokój stał się nagle zbyt ciasny, by pomieścić ich oboje.

Thor spojrzał na nią zaskoczony i pobladł raptownie. W błękicie jego oczu dostrzegła coś czego nie potrafiła określić i choć wywołało to w niej niepokój, nie mogła odwrócić od niego wzroku. W piersi poczuła ucisk tak silny, że każdy oddech sprawiał jej ból.

Drżącymi palcami odgarnęła z twarzy łaskoczący ją w policzek kosmyk i ruch ten najwyraźniej przerwał łączącą ich więź, gdyż Thor natychmiast odwrócił się. Zacisnął dłonie na blacie komody, po czym odchrząknął dziwnie i potarł policzek z zakłopotaniem.

Sèra spojrzała po sobie i naraz bardzo wyraźnie zdała sobie sprawę ze swojego wyglądu. Luźna biała koszula w której spała, była wilgotna od potu i miejscami lepiła się do jej ciała, nie pozostawiając wiele miejsca wyobraźni. Lewe ramię wystawało z przekrzywionego głębokiego dekoltu, którego tasiemki rozwiązały się podczas snu.

Ze stłumionym okrzykiem, chwyciła kołdrę i naciągnęła ją pod samą brodę.

— Nie patrz na mnie — wykrzyknęła, rumieniąc się po czubki uszu.

— Wcale nie patrzyłem — zaprzeczył.

— Nie wcale — Sèra poczuła jak złość wypiera z niej wstyd, który czuła jeszcze przed sekundą. — Gapiłeś się, zamiast…

— Dobrze. Masz rację — przerwał jej, splatając ręce na piersi i patrząc na nią z nieskrywaną złośliwością. — Gapiłem się. Jestem mężczyzną. Jakbyś się tak nie afiszowała swoim ciałem, to bym się nie gapił.

— Ja… Ja się afiszowałam swoim ciałem? — wykrztusiła blada z wściekłości, zaciskając palce na kołdrze aż zbielały jej kostki.

— A co, może nie? Może powiesz, że przypadkiem udało ci się przyjąć taką… kuszącą pozę? — Thor zaśmiał się głośno, bez wesołości. — Te rozwiązane tasiemki, to też mistrzostwo świata. Niby nic nie widać, tylko same ramię, ale efekt… Nie jesteś może w moim typie, lecz muszę przyznać, że o mały włos dałbym ci się skusić.

— Dałbyś mi się co? — Sèra nie wierzyła własnym uszom. — Może spojrzałbyś łaskawie na siebie? — warknęła przez zaciśnięte zęby.

Oskarżał ją, że specjalnie pokazywała mu się w tak zawstydzającym stroju, a sam przyszedł do jej pokoju w ubrany w same spodnie.

— Dla mężczyzny to jest normalny strój — odparł ze spokojem.

— Chyba dla takiego jak ty — odburknęła z pogardą.

— Że co? — zirytował się nagle. — Co niby miałaś na myśli, mówiąc „takiego jak ty”?

— Domyśl się — prychnęła, odwracając wzrok.

Thor zamilkł i przez chwilę słychać było tylko ich ciężkie oddechy.

— Rozumiem — powiedział w końcu lodowatym tonem, stając przy drzwiach. — Mam nadzieję, że następnym razem, ktoś cię usłyszy. Bo ja na pewno nie przyjdę. Jeśli chodzi o mnie, możesz się udusić.

Sèra poczuła pieczenie pod powiekami i jej oczy wypełniły się łzami.

— Świetnie — rzuciła zduszonym głosem.

— Świetnie — odburknął i wyszedł trzaskając drzwiami. Aż podskoczyła słysząc za ścianą głuchy łoskot.

Zapadła cisza.

Sèra słyszała wyraźnie swój przyspieszony oddech. Coś ścisnęło ją w gardle i łzy niepowstrzymanym potokiem zalały jej policzki. Skryła twarz w poduszce i szlochała długo, aż wszystkie nagromadzone emocje spłynęły w miękki materiał poszewki.

Gdy już się trochę uspokoiła, podniosła się i otworzyła okno. Odetchnęła głęboko świeżym, nocnym powietrzem i uświadomiła sobie, że może to zrobić tylko dlatego, że Thor usłyszał jej krzyk i przyszedł jej z pomocą. Bez niego niechybnie udusiłaby się.

Przypomniała sobie jego wystraszony głos, gdy szarpała się w jego ramionach nie mogąc złapać tchu i łagodny, uspokajający ton jakim do niej potem przemawiał.

I nawet mu nie podziękowała. Zamiast tego znów się z nim pokłóciła.

Ale jego słowa naprawdę bolały, pomyślała z przykrością. Dlaczego nie potrafi spojrzeć na mnie, tak jak patrzył na kwiat paproci. Łagodnie. Spokojnie. Czyżbym wywoływała w nim tylko złość i niechęć? Może naprawdę jest ze mną coś nie tak?

Westchnęła głęboko.

Położyła się z powrotem, ale jeszcze długo leżała, przykryta kołdrą po sam nos. Wreszcie, z oczami zapuchniętymi od płaczu i głową pełną ciężkich myśli, zasnęła.

Rozdział 9

Sèra czuła, że powinna ucieszyć się gdy po raz pierwszy od trzech dni obudziło ją delikatne łaskotanie promieni słonecznych na twarzy, a nie niecierpliwy krzyk Lucille, ale nie potrafiła znaleźć w sobie nawet odrobiny radości. Wyjęła z szuflady świeżo uprane, starannie złożone spodnie i koszulę.

Z nikłym uśmiechem pomyślała, że Lucille, choć była na nią zła, zwężyła jej kilka znalezionych koszul i starych par spodni Thora, a nawet kupiła jej dwa zupełnie nowe męskie komplety. Sèra miała ochotę ją wtedy uściskać, ale powstrzymały ją jej zmarszczone brwi i marsowa mina.

W mgnieniu oka przebrała się i wciągnęła czarne wysokie buty.

Wyszedłszy z pokoju na moment zatrzymała się przed drzwiami Thora, ale zrezygnowała z budzenia go, obawiając się, że nadal jest na nią zły. Zeszła do kuchni, w której nucąc pod nosem dobrze jej znaną melodię, uwijała się Lucille.

— Dzień dobry, śpiochu — powiedziała nawet nie sprawdzając, które z nich się pojawiło. — Jajecznica z grzankami?

— Poproszę.

Sèra usadowiła się przy stole i podparła podbródek dłonią. W kuchni słychać było delikatne bulgotanie zupy i syczenie pieczeni w piekarniku. Po chwili w powietrzu pojawił się zapach siekanej cebulki i smażonych jajek. Zanim się spostrzegła stał przed nią talerz smakowitej jajecznicy z trzech jaj i przyrumienione tosty. Z glinianego kubka wraz z parą unosił sie zapach herbaty owocowej.

Lucille usiadła naprzeciwko z uśmiechem przyglądając się jak śniadanie znika z talerza.

— Gdzie Thor? — zapytała Sèra z pełną buzią.

— Wyszedł wcześnie rano. Twierdził, że jest umówiony, ale kto go tam wie — Lucille westchnęła z żalem. — Umówiony z dziewczyną. Mój mały brat jest już prawie dorosły.

Sèra poczuła w sercu ukłucie rozczarowania. Miała nadzieję, że będzie mogła z nim porozmawiać.

— Pewnie obudziłam cię w nocy — powiedziała przepraszająco.

— Nie. — Lucille była wyraźnie zdziwiona. — Dlaczego? Coś się stało?

— Nic takiego. Miałam tylko zły sen i zdawało mi się, że krzyczałam.

Lucille pokręciła głową.

— Musiało ci się naprawdę wydawać, bo ja nic nie słyszałam, a budzi mnie każdy szmer.

— To dobrze — Sèra uśmiechnęła się i zamyśliła na chwilę.

Skoro Lucille nic nie słyszała, w jaki sposób usłyszał mnie Thor?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.