sylabizuje dźwięki
twe
zamknięte w puszce
z zardzewiałym kluczem
śpij spokojnie
jutro sobie pójdzie
strażnik ten
nie ma mocy
za dnia więzić cię
**
możesz uciekać
pozwalam
strusia hodować
bojaźliwości myszki
dodać
twój świat
będzie czekał
na ciebie z lat
ubiegłej epoki
wieku
minionego
**
a teraz przy
swej obfitej litości
rozpuść wieńce batu
bym poczuł skutki
szybkości
sylab twych
**
i zasiądziesz
do tego stołu
ubrana w stroje
rodem z twej wyobraźni
zachęcające do
gwałtu na
wstydzie mojej wyobraźni
a potem ubrani
w opasłe moralności
puścimy się żwawo
do modlitw świątyni
za kolejne stoły
**
dorośniesz
zaproszę
do koszmaru
życiem
usłanym
**
zrugać cię
chciałem
lecz obiecałem
sercu memu
nic nie czynić
pochopnego
takaś delikatnie
aksamitna
a to cenny materiał
na dziewczęcą przyjaźń
**
sami
samotni
w samotni
samotnej
spoczywamy
tak dumni
że mamy
samotnie własne
sny o świecie
który samotnie sami
przemierzamy
trzymając za rekę
ledwie cienie…
osób tak bardzo
odeszłych…
z marzeń
samotnych…
**
wszystkie mapy
cierpiące na nasze
bóle
rozpływają się
w czasie przemowy
ciał naszych
lepkich ździbeł
losów swych
i tylko ktoś stojący obok
wie
gdzie życia gna…
na dół też
**
to koniec
historii
tej
obudź mnie jak
świat sam
skończy się
posprzątam zgliszcza
może coś znów zbuduje
tam
**
dziwnie żyje się
w listopadowy wieczór
rocznicowo urodzinami
tak paskudnie słodkimi
jak tort utkany
przez cukiernika
za maje pieniądze
w podzięce że żyć będzie
następnym miesiącem
spokojniej…
nie żal
mi siebie
każdy gest
poczyniłem sobie
własną reką soczyście
gnając na stację
metro przegapiłem
kolejny raz
na nogach pod górę
spadam
widząc cię
z wieżą w Rouen
zastanawiam się
czy…
wiatr dalej wznieca
mi zasłon miliony
instynkt może
znów nie zbłądzi
prowadząc niby
prosto
do mego dołka
z napisem
pieprz się durny świecie
jestem wolny od ciebie
lecz nie dusza ma…
pomódl się za mnie
mieszkanko Rouen
może zbawisz mnie
stoicką modlitwą
realnie przyziemnym
zimnem
**
zaciągniety dym
twego słowa
spogląda się
na niczyje oczy
co to? gdzie to?
nawet
nie wie diabeł
zalegający w duszy
i twej
miliony liter wywędrowały
gdzieś…
adresat zatarty
na kopercie czarnej od
pośredników rąk
strzygę myśli
by nie zdziczały
muszą być poukładane
tak
by
nie zdziczała
cała głowa
bierne niosąca
przez swe
brzemie
i tylko nocami mogę
włosowate
marzenia rozczesać
nieaktywnie spoczywając
na mej plaży
z twoim imieniem
na czole
gdzie
Jehu i channah
twardo idzie przez
progi twego życia
**
i gdy
zestarzejemy się
zapytasz dlaczego…
bo tak
odpowiem
zasypiając koło
zwłok twych
**
czy mogłem
takim głupcem być
czy mogłem
takim ślepcem być
by w tej poświacie
zamiast ciebie
widzieć inną
pozwól
zaprosić się
na obrzeża świata
mego
wymienić spojrzenie
lekkie słowa
myśli życia
potem zobaczymy co
czas zamierza
wiem szaleństwo
z twoimi bagażami
moimi nie dokończonymi
cierpieniami
zajrzyj na
przedmieścia
nic nie ryzykujemy
jedynie kolejne
zaparzenie kawy
lekki niesmak
i mocniejsze
do… widzenia
**
chcę kochać
chcę płakać
chcę kajać się
chcę cierpieć
chcę pragnąć
chcę tęsknić
chce łgać
chcę wrzeszczeć
chcę…
za kolejnym sercem
przecież takim
mnie wymyśliłaś
**
znam sztuczki
śmiałe jak
westchnienie
nastoletniego pędraka
lecz zapomniałem
się
takim wiekiem stoję
w tym
wielkim świecie
mym
**
na przedpolu
piekła
staje
ktoś
zamaszyście dłubiąc w skale
naprawiać chce
się
dopóki serce mu
łomocze
z ludzkich głupot
**
pracuj
słuchaj
płacić
kupuj
i śnij
o lepszym świecie
z księżycem
i lśniącymi plażami
bo na słońce już
za późno
**
zatrzymałem czas
na granicy tej
miał kontraband
paczki
chciał przemycić
cię
koniec
**
zaliczamy kolejne
rekordy prędkości
na naszym jachcie mknąc
z prądem wiatru
popychani przez nasze jaźnie
czerpiąc z tego oceanu
kilka kropel
by przetrwać każdy kolejny
mglisty dzień
i nawet słońce paląc nas
nie jest w stanie wybudzić
żadnego kapitana sternika
z kursu z wiatrem
nie zmian…
widzę siebie
walczącym z dniem
nocą swoją
gdzieś utknąłem
znów
może
to koniec
nie sądzę
dalej dowcip będzie
dział
się
bo przecież śmiesznym
błaznem jestem
macte widzowie
macte
**
śpiewali mi
klaskali salwami
entuzjamu
też
a ja dalej śniłem
bo miałem tę
czelność
sobą być…
**
i nie policzyłby
ich nikt
nikt by nikt
tyle było ich
parszywie kochanych serc
które kiedyś widziałem
jedynie mym…
**
a wtedy razem
zejdziemy
do
niebieskich tęcz
cudami obsypiemy świat
czczący nas
zgrzeszonym damy szansę
w piekle swym
by znów usłyszeć
przepiękny głos mąk
a świętych
zapędzimy do pieca
kaźni posłusznych dusz
bo przecież w ludzkość
nie wierzymy
jak możemy
skoro
oni już siebie
nawet nie…
widzą
**
i w najczarniejszej dziurze
powłoki twej
robactwo wylęga się
okiełzać nie
umiesz
wnika w ropiejące
żyły
oddech zabiera
wgryza się w myśli
twe
sączy jadem
upokarza
zabiera twój
spokój
te małe istoty
żywią się
tobą
cóż uratuje cię
zwróć się do
bogów starych
niech horusa znamię
ześlą twym rękom
huragan zmiecie
moce
złe
będziesz żyć jak chcesz
młodo wiecznie
nie kąsana przez
moce złe
**
pośród mgieł
tartaru
wręczę ci
nieśmietelny pocałunek
będąc na wieczne
męki ze mną
sercem twym
**
siedzi gdzieś
policjant z pączkiem
za pan brat
tyją mu myśli od...nudy
lekarz
pielęgniarkę ponagla
zapamiętale
musi zdrzemnąć się
od… obowiązków dnia
urzędnik
z kawą zaprzyjaźnia się
trzeba tortury
petentów znieść
zmęczony znów dniem
malarz
w swym uniesieniu
na płótnie
wzoruje
w łóżku modelkę
celnie
bezimienny tumam
głów
ucieka przed marzeniami
idąc zarabiać
na swoje krocie
nigdy nie widziane
a ja?
siedzę sobie na wychodku
życia mojego
dłubiąc w nosie
poszukuję inspiracji
na myśli moje…
bo w nocy śpię
snem marzyciela
wędrując gdzie tylko
chce moja dusza
tym różnie się od was…
żyję...sobą.
**
a kiedy
pozbędę się
przeświadczenia
że lądy odkrywać
muszę
spocznę w mych bamboszach
na piecku ustawię twoje zdjęcie
w żałobie
dumnym że udało się
jeszcze raz nie dotknąć
cellulitu
myśli twych
szlifowanych twymi
— izmami
zapalę sobie
papierosa lub dwa
dziękując że nadal
dumę mam w mym…
po czym zamykając wrota
do mego świata
przyłożę zapałkę
a niech się palę…
i tak nikt nie zawyje
i tak nikt nie zapamięta
schematów postępowania
błazna
szacunek zaczerpnę z ognia
nie z duszy twej
**
zebrałem je
w jedną garść
wspomnień
puściłem w przepaść
życia
mego
rozlazły się
niczym mrówki za
boskim cukrem
teraz świata problem
jak je złapać
w sieć racjonalnego
myślenia
moje marzenia
**
taki mały
taki gówniany
świat
reprezentuje
wam
ci
im
tysiące zakrwawionych
oczu
tam skoczy
prostując
bamboszy kraj
imperator
w bambino koszuli
na tronie spoczywa
grzebiąc w nosie
swój los
ze złotą kulą
póki czyjeś nie otulą
oczy
trwając w stanie
upojenia alertów
szykuję się
na bitwy
o los
krzesła
mymi słowami
upstrzonego…
czas powoli
tłumnie zalega w korytarzu
poczekalni do władcy
tegoż kurortu
smocze jamy
wykopane by uniknąć
skażenia
twymi słowami
i nie spłonę
i imię moje
i imię moje…
**
spijam
kwas słodyczy
mej
tonę w każdym
— iźmie
ciesząc się
— obizmem
jestem nie z tej
bajki
przepraszam
nie spełniam
waszych
twych
przekonań
co do polityki
poprawności życia
nie wytrzymam
tych reguł
gry
w białe i czarne
wasze
twe
szary też posiadam
i pasuje mi
to kolor
marzeń mych…
**
usuń
obraz ten
z powiek mych
cierpną źrenice
moje
błagając
pokornie
o zamarzanie
lustra
z mym odbiciem
**
założyłem na
gruby
tyłek
szczęście
cholernie uwiera
moją depresję
kłótnie niesnacki
całe dnie
nerwy
zszarpane
odwiesiłem do szafy
szczęście
**
wyznaję winy
twoje
na spowiedzi
przed najświętszym
sumieniem
mym
rozgrzeszę
w wieczornym
spektaklu
splotów i wzdrygiwań
słów…
**
przez obłędu
most
dziecię
przez lata
wzrastające w mej
duszy wyblakłej
cicho szepcząc
w głośniej bezimiennej
bluzgającej ciszy
naraża się na kolejny
życia uścisk
śmiały całkiem
znajomo…
bolący
kroczy w zupełnej ciemności
świecącej
w każdym zakątku
pięknego mostu…
obłędu
**
czerwoną szminką
przyodziałaś się
smutek spowija
źrenice me
nic nie widzę
poprzez szminkę
czerwoną
w kolorze
**
rosną
w myślach wszy
depresję
podgryzają
nadzieją karmiąc się
rosną w siłę
otwierać im
wrót nie zamierzam
lubię gnębić myśli
życiowymi wizjami
**
kupić scenerię
męki tej
podziękować twej matce
za jęki moje
zalać woskiem każdą dziurę
do bólu mego
skamieliną poczuć się
jak dobre wino
zemrzeć skisłym
losem ponuraka
**
a gdy
marzyć o raju
zaczniemy
spojrzymy na
walizki
nasze…
**
te dzieci leżały
na progu dorosłego
cienia ich życia
pragnąc wrócić
na uwagę gdy były
niewinnie głupie
bo tylko tacy
przeżyją dość
zdrowo
nie skażając się
życiem
ich wszech ojciec
czule uśmiechał się
pozwalając mordować
się
matka wznosila
modły by
trochę jej
starej skórze
cienia dał
a marzenie umierając
wystukało ostatni
świeżości zew
by każdy widział
cudny świat
ulatujący do niebios ojca
i tak kręci się
wata życia słodyczy
zjadana przez
te dzieci…
**
chciałbym
byś tu była
ze mną
i widziała jaki
sukces odniosłem
w zapominaniu
twego imienia
**
nie skazuj mnie
bym był
sam
w tak pięknej torturze
nie możesz zostawić
mnie
pomóż mi
być z tobą
całe dnie…
noce też
bym tylko
na piedestale
mojej wyjątkowości
wznosił się
dane ci było dostąpić
mej boskości
nie skazuj się
na wieczne tułaczki
beze mnie
patrz jak piłatowi
skazani
w oczy
masz ten dar
bycia ze mną
na tronie
nie rezygnuj z walki
bycia obok boga
na złotym krześle…
**
mój pojętnie mały
mózg
zerwał się
na wyżyny lojalności
myślenia
zerwał serc lęki i marzenia
stanął o świcie
w pełnej zbroi
racjonalności
bedę żył
jak on każe
bez cienia miłości
twardo stąpał po
zgliszczach uniesienia
poddawał w krytykę stany
tęsknienia
zmieli każdy aspekt bicia
serca
i ujrzał cienie
małego ptaka…
jaskółka
mnkęła poprzez
tumany myślenia
przecinając więzy
tworząc nowe…
podstawy do wojny
myśli z sercem
a ten czarny znak
nadal walczy…
nadal wierzy
że kiedyś miłość nastanie
los feniksa obcy jej…
wzbija się pod słońce
bycia czerwonego diabła
bijąc się z twardym
życiem…
zwycięży myśl
racjonalniejsza
**
on miłujący
z porno za pan brat
ona nie lepsza też
razem studiowali każdą
z pozycji
i gdyby nie ten czas
buforowania…
mieliby iście piękny raj…
**
uwaga!
to romans
to romans z nieznanym
to romans z diabelnie
nieznanym
to romans z nieznanym
słowem…
…życie
**
mija już głośna
szósta rano
a ja nadal
uganiam się za…
niebieskimi motylami
rysuję słowem
polanę gdzie
spijam lemoniadę
taki szary
co dzień wstaje
nawet łazienka
się śmieje
skandalem
pachnie…
wróżąc rychły upadek
wędruję gdzieś do
przymusu zatrudniania
zwłok mych
z innymi spółkujące
kawą rano…
ktoś zapłacił na górze
lewym towarem
by móc mnie
gnębić zawżdy czasy
do usranej śmierci…
a za ścianą setny raz
te same głosy modlą się
o czwartą…
z wyjścia pozwoleniem
znając korzyści
z zyskiem na minusie
korzę się
by móc znów śnić…
o lemoniadzie…
**
długie cienie
w sieci zwędzone
księżycowi
pożyczyłem
od pewnego boga
skąd to miał
milczał…
**
czarna kura
białe pisklaki
chyba ojciec był taki
**
zaklekał
w klatce ptasiek
mały
poznał wszystkie
światy
z pobliskiej kablówki
**
a moje diabły
dniem sparzone
wędrują po
otchłani
snu
znużone byciem
białymi
szukają psot
pośród świętych
głów
decydujących gdzie
się
z misją wybielania
świata
moje białe diabły
tak okazjonalnie
okaleczone
przez ludzkie dusze
zaszywają się
smutkiem
na polanie
otoczonej chwastów
morzem
moje białe diabły
tak zapłakane
szykują się do
lotu
bo życie im nie marne
snuć się będą po
wszelakich zakątkach wielu
by zedrzeć oczy
cudami świata
mego
**
kiedyś spałem
z piękną
wyobraźnią mego
świata
zdeptał ją
czas
i świat rozpadł
się
ale każda jego
część daje nadzieję
na nowo rodzi
kolejny świat
z moim podpisem
**
rzucasz
stosy słów
raniących moją
ciszę
bezwiednie
dbasz o siebie
zasłaniam oczy
niczym dziecię
kiedy krzyczysz
o początku
rozstania
nowy mesjasz
kryję się
za rogiem twego oka
mrugający boskimi
przypowieściami
o ziemi obiecanej
kiedy się rozbierasz…
zasłaniam uszy
niczym dziecię
kiedy krzyczysz
o początku
rozstania
karząca ręka czasu
powoli ukazuje
swe zamiary
przybiegasz
do zniszczonego
ogródka
ze swymi zabawkami
wenerycznego pochodzenia
zasłaniam usta
niczym dziecię
kiedy krzyczysz
o początku
bycia…
na zawsze
jak dziecię płaczę nad…
twym losem
kiedy walizki spakowane
wynoszę do mojego
kolejnego ogródka
**
wszystko
biegnie ku
zmianie
nawet ja
lecz własnym
tempem
tyle mogę
jeszcze
**
..i śmieje się
prostą
ciszą
w twarz swej
ofiary
odchodząc
późną…
**
kiedy byłem
młodą duszą
śniłem o lepszym
świecie
teraz dorosłem
sprzedałem go…
liczą się rachunki
by przeżyć kolejne
godziny…
nie staczając się
jak dziecko
**
to dziewczyna
i kobieta
nikt nie uwierzy
że kiedyś dzieckiem była…
oto chłopak
...dziecko
nikt nie uwierzy
że kiedyś
mężczyzną…
**
wiem
mamy problem
y
ale nie
mieszajmy w to
houston
mają inne
problem
y
**
skrywam się
w bezpiecznych murach
wspomnień dzieciństwa
kiedy celujesz
swe słowa
do
mego świata
widzę tylko twoje
odbicie
takie jak
chciałem…
jak mam
do twego świata
dostać klucze
tchórzę
w wymianie spojrzeń
słowami
nie chcę
burzyć porządku mego
wyobrażania…
znajdę kiedyś