E-book
15.75
drukowana A5
53.14
Veritas celata

Bezpłatny fragment - Veritas celata

Książka została utworzona z pomocą AI


Objętość:
189 str.
ISBN:
978-83-8440-140-8
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 53.14

Rozdział 1

Toruń pachniał inaczej niż Choszczno. Maciek wysiadł z pociągu na peronie dworca Toruń Główny, a wilgotne, ciepłe powietrze końca lata otuliło go jak niewidzialny płaszcz. W Choszcznie, jego małym miasteczku na Pomorzu Zachodnim, powietrze zawsze miało w sobie nutę ziemi, siana i jeziornej wilgoci. Tutaj, w Toruniu, czuł coś nowego — zapach starego kamienia, rzeki i jakiejś trudnej do nazwania obietnicy, jakby miasto szeptało, że czeka na niego coś niezwykłego. Maciek, szesnastoletni chłopak o smukłej sylwetce, jasnych włosach opadających na czoło i oczach w kolorze szarego nieba, poprawił plecak na ramieniu. W jednej ręce trzymał starą, nieco sfatygowaną walizkę, którą jego mama spakowała z takim pietyzmem, jakby wysyłała go na drugi koniec świata, a nie na tydzień do babci Zofii.


Podróż była długa, męcząca, z przesiadką w Poznaniu, gdzie Maciek niemal zgubił się na zatłoczonym dworcu. Teraz, stojąc na peronie, czuł się jednocześnie zmęczony i dziwnie podekscytowany. Toruń był dla niego terra incognita, miejscem znanym tylko z opowieści babci Zofii, która przy każdej wizycie w Choszcznie snuła historie o gotyckich kamienicach, piernikach i Wiśle, która „płynie leniwie, ale ma w sobie duszę”. Maciek nigdy nie był w Toruniu. Nigdy nie widział babci Zofii w jej własnym świecie, w tym tajemniczym mieście, które w jego wyobraźni jawiło się jak ilustracja z baśni.


Pociąg odjechał, a peron powoli pustoszał. Maciek rozejrzał się, szukając znajomej sylwetki babci. Zamiast niej dostrzegł starszego mężczyznę w kapeluszu, który sprzedawał precle z drewnianego wózka, i grupkę turystów z mapami w rękach. W końcu jego wzrok padł na drobną postać w kwiecistej chustce, machającą do niego energicznie z końca peronu. To była ona — Zofia, z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, który zdawał się mówić: „Wszystko będzie dobrze, tylko zaufaj życiu”.


— Maciuś! — zawołała, a jej głos, choć ciepły, miał w sobie nutę władczości, jakby była przyzwyczajona do tego, że świat jej słucha. — No, chodź tu, chłopaku, daj się uściskać!


Maciek przyspieszył kroku, czując, jak zmęczenie ustępuje miejsca uldze. Babcia Zofia była jak latarnia morska — zawsze wiedziała, gdzie jest i czego chce. Miała sześćdziesiąt osiem lat, ale jej ruchy były sprężyste, a oczy błyszczały młodzieńczą energią. Jej siwe włosy, upięte w luźny kok, wymykały się spod chustki, a na szyi nosiła korale, które — jak twierdziła — „dostała od samego diabła w zamian za przepis na piernik”. Maciek nigdy nie wiedział, ile w jej opowieściach prawdy, a ile fantazji, ale kochał je wszystkie.


— Cześć, babciu — powiedział, pozwalając się uściskać. Pachniała lawendą i świeżo upieczonym chlebem, co od razu przypomniało mu dom. — Długo czekałaś?


— Och, chwilę — machnęła ręką. — Ale Toruń to miasto, które uczy cierpliwości. Zobaczysz, Maciuś, to nie jest zwykłe miejsce. Tu każdy kamień ma swoją historię.


Wziął ją pod rękę, a ona poprowadziła go w stronę wyjścia z dworca. Słońce stało nisko nad horyzontem, malując niebo odcieniami pomarańczy i różu. Maciek czuł, że coś się zaczyna — nie wiedział jeszcze co, ale w powietrzu unosiła się obietnica przygody.


Dom babci Zofii znajdował się na Starym Mieście, w wąskiej uliczce, którą otaczały gotyckie kamienice o wysokich, spiczastych dachach. Maciek szedł za babcią, ciągnąc walizkę po nierównym bruku, i nie mógł oderwać oczu od budynków. Były jak z innej epoki — czerwona cegła, zdobione gzymsy, okna o łukowatych ramach. W Choszcznie domy były prostsze, bardziej praktyczne, zbudowane z betonu lub drewna. Tutaj każdy budynek zdawał się opowiadać własną historię, a Maciek czuł się, jakby wszedł do środka książki.


— To ulica Szewska — wyjaśniła babcia, wskazując na tabliczkę. — Dawniej mieszkali tu szewcy, a w tej kamienicy naprzeciwko, widzisz, ta z zielonymi okiennicami, ponoć straszy. Mówią, że to duch starego mistrza, który zgubił złoty but i teraz szuka go po nocach.


Maciek uśmiechnął się. Babcia zawsze miała w zanadrzu takie opowieści, które balansowały na granicy między żartem a powagą. Zatrzymali się przed kamienicą o numerze 12. Była węższa od innych, z fasadą pomalowaną na ciepły odcień ochry. Na parterze znajdowała się mała księgarnia, a nad nią trzy piętra mieszkalne. Babcia mieszkała na drugim, w mieszkaniu pełnym książek, haftowanych serwetek i zapachów, które Maciek pamiętał z dzieciństwa.


W środku było dokładnie tak, jak się spodziewał: ciepło, przytulnie, z nutą chaosu. Na stole w kuchni stał dzbanek z herbatą miętową, a w rogu salonu tykał stary zegar z kukułką. Babcia od razu zaczęła krzątać się przy kolacji, ignorując protesty Maćka, że nie jest głodny.


— Musisz jeść, chłopaku — stwierdziła stanowczo. — Jutro czeka cię cały dzień zwiedzania. Toruń to nie Choszczno, tu nie da się nudzić.


Maciek usiadł przy stole, czując, jak zmęczenie podróżą wraca ze zdwojoną siłą. Był wdzięczny za troskę babci, ale jego myśli wciąż krążyły wokół miasta. Coś w nim go przyciągało, jakby Toruń miał dla niego przygotowaną tajemnicę.


Następnego dnia obudził się wcześnie, mimo że wieczór spędził na słuchaniu opowieści babci o jej młodości. Słońce wpadało przez okno, rzucając złote smugi na drewnianą podłogę. Po śniadaniu, które składało się z domowego chleba, miodu i kawy zbożowej (babcia nie uznawała „tych nowoczesnych wynalazków”), Zofia wręczyła mu mapę Torunia.


— Idź, poznaj miasto — powiedziała. — Ja mam dziś spotkanie z moimi paniami z klubu książki, ale ty jesteś za młody, żeby siedzieć w domu. Tylko uważaj na siebie i nie zgub się w zaułkach.


Maciek nie protestował. Wziął mapę, założył trampki i wyszedł na ulicę. Toruń w świetle dnia wyglądał jeszcze piękniej. Rynek Staromiejski tętnił życiem — uliczni artyści malowali portrety, turyści robili zdjęcia Ratuszowi, a w powietrzu unosił się zapach świeżo pieczonych pierników. Maciek szedł powoli, chłonąc każdy szczegół: krzywą wieżę, która — jak głosiła tabliczka — była karą dla rycerza za złamanie ślubów, fontannę z flisakiem grającym na skrzypcach, i Wisłę, która lśniła w oddali jak srebrna wstęga.


To właśnie nad Wisłą, niedaleko mostu Piłsudskiego, spotkał Iwonę.


Stała oparta o balustradę, z książką w ręku, a jej długie, kasztanowe włosy połyskiwały w słońcu. Była mniej więcej w jego wieku, może szesnaście lat, może trochę więcej. Miała na sobie jasną sukienkę w drobne kwiaty i trampki, które wyglądały, jakby przeszły niejeden szlak. Jej oczy, ciemne i głębokie, zdawały się skrywać jakąś tajemnicę, a lekki uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, gdy zauważyła, że Maciek na nią patrzy, sprawił, że jego serce zabiło szybciej.


— Turysta? — zapytała, zamykając książkę. Jej głos był melodyjny, z lekką chrypką, jakby właśnie wróciła z długiej rozmowy.


— Coś w tym rodzaju — odparł Maciek, próbując brzmieć swobodnie, choć czuł, że jego policzki robią się ciepłe. — Pierwszy raz w Toruniu. A ty?


— Ja? — zaśmiała się. — Ja jestem stąd. Iwona. — Wyciągnęła rękę, a Maciek uścisnął ją, zaskoczony jej pewnością siebie.


— Maciek — przedstawił się. — Przyjechałem do babci na tydzień.


— To masz szczęście — stwierdziła Iwona. — Toruń to najlepsze miasto na świecie. Chcesz, żebym ci je pokazała? Mam czas do wieczora.


Maciek nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Pokiwał głową, a Iwona, nie tracąc czasu, ruszyła przed siebie, gestem zapraszając go, by szedł za nią.


Ich spacer zaczął się od Ratusza Staromiejskiego, który — jak wyjaśniła Iwona — był sercem miasta. Opowiadała z pasją, jakby Toruń był jej osobistym królestwem. Pokazała mu zegar na wieży, który od wieków odmierzał czas, i pomnik Kopernika, który, jak żartowała, „patrzy na wszystkich z lekką pogardą, bo wiedział, że Ziemia krąży wokół Słońca, zanim ktokolwiek inny na to wpadł”. Maciek słuchał, urzeczony nie tylko jej wiedzą, ale i sposobem, w jaki mówiła — z błyskiem w oku, z gestami, które sprawiały, że każda historia ożywała.


— A teraz coś naprawdę ciekawego — powiedziała, gdy dotarli do Krzywej Wieży. — Legenda mówi, że zbudował ją rycerz, który złamał śluby zakonne. Miał pokochać dziewczynę, a to było zabronione. Wieża się przechyliła, bo niebo ukarało go za grzechy. — Iwona zmrużyła oczy, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale zamiast tego uśmiechnęła się tajemniczo. — Wierzysz w takie historie?


— Nie wiem — przyznał Maciek. — Ale brzmią… magicznie.


— Toruń jest magiczny — odparła. — Zobaczysz.


Przeszli przez Most Pauliński, gdzie Iwona opowiedziała mu o flisakach, którzy kiedyś spławiali towary Wisłą, i o żabie, która według legendy uratowała miasto przed zarazą. Pokazała mu ruiny zamku krzyżackiego, gdzie, jak twierdziła, w księżycowe noce można usłyszeć kroki dawnych rycerzy. Maciek nie wiedział, ile w tym prawdy, ale sposób, w jaki Iwona opowiadała, sprawiał, że chciał wierzyć we wszystko.


Zatrzymali się w małej kawiarni na pierniki i lemoniadę. Iwona zamówiła piernik z lukrem, a Maciek, zachęcony jej entuzjazmem, spróbował tego z nadzieniem różanym. Siedzieli przy stoliku na zewnątrz, patrząc na przechodniów, a rozmowa płynęła lekko, jakby znali się od lat. Iwona opowiedziała mu o swojej szkole, o tym, jak uwielbia czytać książki historyczne, i o swoim marzeniu, by kiedyś napisać powieść o Toruniu. Maciek, zwykle nieśmiały wobec nowych ludzi, zaskoczył sam siebie, opowiadając jej o Choszcznie, o jeziorze, nad które chodził z kolegami, i o swojej pasji do rysowania.


— Rysujesz? — Iwona uniosła brew. — Pokaż kiedyś. Może narysujesz Toruń?


— Może — odparł, czując, że jego serce znów przyspiesza.


Słońce zaczęło zachodzić, malując niebo nad Toruniem odcieniami purpury i złota. Iwona zaproponowała, by wrócili przez Bulwar Filadelfijski, skąd rozpościerał się widok na Wisłę i oświetlone kamienice. Szli powoli, a Maciek czuł, że ten dzień był jednym z najlepszych w jego życiu. Iwona była jak przewodnik po nieznanym świecie, a jednocześnie ktoś, z kim czuł się swobodnie, jakby znali się od zawsze.


Kiedy dotarli do jej domu, kamienicy przy ulicy Podmurnej, zapadł już zmrok. Latarnie rzucały miękkie światło na bruk, a w powietrzu unosił się chłód wieczoru. Maciek zatrzymał się przed wejściem, nie chcąc, by ten dzień się kończył.


— Dzięki za wszystko — powiedział, patrząc na Iwonę. — To był… niesamowity dzień.


— Cała przyjemność po mojej stronie — odparła z uśmiechem. — Toruń jeszcze cię zaskoczy, zobaczysz.


Już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle z mieszkania na pierwszym piętrze dobiegł krzyk. Był ostry, pełen złości, jakby ktoś kłócił się z całych sił. Maciek zamarł, spoglądając na Iwonę. Jej uśmiech zniknął, a oczy, które jeszcze chwilę temu błyszczały radością, przygasły. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego potrząsnęła głową.


— Muszę iść — rzuciła szybko. — Do zobaczenia, Maciek.


Zanim zdążył odpowiedzieć, wbiegła do klatki schodowej, a drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem. Krzyki z mieszkania ucichły, ale w powietrzu pozostało napięcie, jakby coś niewypowiedzianego zawisło między nimi.


Maciek stał jeszcze chwilę, patrząc na zamknięte drzwi. W głowie miał chaos myśli — radość z dnia spędzonego z Iwoną, ciekawość, kim jest ta dziewczyna, i niepokój, który zrodził się w chwili, gdy usłyszał te krzyki. Toruń, które wydawało się magiczne, nagle zyskało cień tajemnicy.


Ruszył w stronę domu babci, czując, że to dopiero początek jego przygody w tym mieście.

Rozdział 2

Poranne światło sączyło się przez wąskie okno w pokoju Maćka, rzucając na drewnianą podłogę złote smugi, które tańczyły w rytmie lekkiego wiatru. Toruń budził się powoli, a z ulicy Szewskiej dobiegały ciche rozmowy przechodniów, stukot kół rowerów i odległy dzwon kościelny. Maciek leżał w łóżku, wpatrując się w sufit, na którym pęknięcia układały się w kształt przypominający mapę nieznanego lądu. Myśli o wczorajszym dniu wirowały mu w głowie jak liście na wietrze — Iwona, jej śmiech, opowieści o Toruniu, a potem ten nagły, niepokojący krzyk, który przerwał ich pożegnanie. Coś w spojrzeniu Iwony, gdy znikała w drzwiach kamienicy, nie dawało mu spokoju. Było w nim coś więcej niż tylko zaskoczenie — strach? Sekret? Nie wiedział, ale czuł, że chce ją zobaczyć znowu, że musi.


Wstał, przeciągnął się i spojrzał na mapę Torunia, którą babcia Zofia zostawiła na stole. Była stara, z pożółkłymi krawędziami, a niektóre ulice zaznaczono ręcznie atramentem. Maciek uśmiechnął się, wyobrażając sobie babcię, jak z lupą w ręku studiuje plan miasta, szukając nowych historii do opowiedzenia. Zofia była wczoraj wieczorem w doskonałym humorze, zasypując go anegdotami o swoim klubie książki i o pani Jadwidze, która upierała się, że w Toruniu wciąż żyją duchy krzyżackich rycerzy. Maciek słuchał jej z uśmiechem, ale jego myśli wciąż wracały do Iwony i tego, co wydarzyło się pod jej domem.


— Maciuś, śniadanie! — zawołała Zofia z kuchni, a zapach świeżo zaparzonej herbaty miętowej i ciepłego chleba wypełnił mieszkanie.


Maciek zszedł na dół, gdzie babcia krzątała się przy stole, ustawiając talerze z precyzją godną generała. Była w swoim żywiole — kwiecista chusta na głowie, korale na szyi i ten nieodłączny uśmiech, który sprawiał, że świat wydawał się prostszy. Usiadł, a ona natychmiast podsunęła mu talerz z jajecznicą i kromką chleba posmarowaną miodem.


— Co słychać, chłopaku? — zapytała, siadając naprzeciwko z filiżanką herbaty. — Wyglądasz, jakbyś śnił o duchach.


— Może trochę — odparł z uśmiechem, myśląc o Iwonę. — Wczoraj było… ciekawie. Toruń jest inny, niż myślałem.


— Och, to dopiero początek — Zofia zmrużyła oczy. — To miasto ma warstwy, Maciuś. Jak cebula. Im głębiej wchodzisz, tym więcej znajdujesz. Ale uważaj, bo niektóre warstwy mogą cię zaskoczyć.


Maciek pokiwał głową, nie do końca pewien, co miała na myśli. Babcia zawsze mówiła zagadkami, ale tym razem jej słowa brzmiały jak ostrzeżenie. Zjadł śniadanie, słuchając jej opowieści o dawnych jarmarkach na Rynku Staromiejskim, a potem zebrał się do wyjścia. W kieszeni miał mapę, w głowie plan, by odnaleźć Iwonę, a w sercu nieokreślone przeczucie, że ten dzień przyniesie coś niezwykłego.


Toruń w porannym świetle wyglądał jak obraz namalowany przez artystę zakochanego w historii. Czerwone cegły gotyckich kamienic lśniły w słońcu, a wąskie uliczki kusiły, by zboczyć z trasy i odkryć ich sekrety. Maciek szedł w stronę Bulwaru Filadelfijskiego, gdzie wczoraj spotkał Iwonę, mając nadzieję, że znów ją tam znajdzie. Wisła płynęła leniwie, odbijając niebo i sylwetki mostów, a na brzegu kilku wędkarzy rozstawiło swoje wędki, cierpliwie czekając na ryby. Maciek zatrzymał się przy balustradzie, tam gdzie wczoraj stała Iwona, i przez chwilę wyobrażał sobie, że znów ją widzi — z książką w ręku, z tym tajemniczym uśmiechem, który sprawiał, że jego serce biło szybciej.


Nie musiał długo czekać. Po kilkunastu minutach usłyszał za sobą znajomy głos.


— Znowu gapisz się na Wisłę? — zapytała Iwona, a jej ton był jednocześnie żartobliwy i ciepły. — Myślałam, że pokazałam ci już lepsze miejsca.


Maciek odwrócił się, czując, jak kąciki jego ust unoszą się w uśmiechu. Iwona wyglądała dziś inaczej — miała na sobie dżinsową kurtkę, ciemne spodnie i trampki, a jej włosy były splecione w luźny warkocz. W rękach trzymała zwinięty rulon papieru, który wyglądał na starą mapę, a w jej oczach błyszczała ekscytacja, jakby miała dla niego niespodziankę.


— Cześć — powiedział, próbując brzmieć swobodnie, choć jego myśli natychmiast wróciły do wczorajszego wieczoru. — Nie gapę się, tylko… myślę.


— O czym? — Iwona uniosła brew, opierając się o balustradę obok niego.


— O Toruniu — odparł, unikając jej spojrzenia. Nie chciał pytać o krzyki, nie chciał psuć tej chwili, ale pytanie wisiało w powietrzu jak niewypowiedziana tajemnica.


Iwona przez chwilę milczała, patrząc na rzekę. Jej twarz, zwykle pełna życia, na moment spoważniała, ale zaraz uśmiechnęła się, jakby odpychając od siebie jakieś wspomnienie.


— Mam coś dla ciebie — powiedziała, rozwijając rulon papieru. — Znalazłam to wczoraj wieczorem w piwnicy. Spójrz.


Maciek pochylił się nad mapą. Była stara, pożółkła, z ręcznie rysowanymi liniami i napisami w języku, który wyglądał na łacinę. Przedstawiała plan Torunia, ale nie takiego, jakie znał — ulice były węższe, niektóre budynki wyglądały inaczej, a w miejscu ruin Zamku Krzyżackiego widniała szczegółowa siatka korytarzy i pomieszczeń. Mapa była piękna, ale i niepokojąca, jakby skrywała coś, co nie powinno zostać odkryte.


— Skąd to masz? — zapytał, dotykając delikatnie papieru. Czuł pod palcami jego szorstkość, jakby był świadkiem wieków.


— Z piwnicy — powtórzyła Iwona, ale jej głos był cichszy, jakby nie chciała zdradzić za dużo. — Moja rodzina ma w domu pełno takich staroci. Tata mówi, że to po pradziadku, który był historykiem. Pomyślałam, że możemy to zbadać. Co ty na to?


Maciek spojrzał na nią, zaskoczony. Nie spodziewał się, że ich znajomość tak szybko przerodzi się w przygodę rodem z powieści. Ale coś w jej oczach — mieszanka ciekawości i determinacji — sprawiło, że nie mógł odmówić.


— Jasne — powiedział. — Ale co to za mapa? Wygląda, jakby prowadziła do jakichś podziemi.


— Bo tak jest — odparła Iwona z błyskiem w oku. — To plan Zamku Krzyżackiego, ale nie tego, co widzisz na powierzchni. To mapa podziemi. Chodź, pokażę ci.


Ruszyli w stronę ruin zamku, które Maciek widział wczoraj podczas ich spaceru. Iwona szła szybko, z mapą w ręku, a jej entuzjazm był zaraźliwy. Po drodze opowiedziała mu o zamku — o tym, jak Krzyżacy zbudowali go w XIII wieku, jak został zniszczony przez mieszczan w XV wieku, i o legendach, które mówiły o ukrytych skarbach i tajemnych przejściach. Maciek słuchał, czując, jak jego wyobraźnia rozkwita. W Choszcznie nigdy nie miał okazji przeżywać takich przygód — tam życie toczyło się powoli, między jeziorem, szkołą a boiskiem. Tutaj, w Toruniu, każdy dzień zdawał się przynosić coś nowego.


Dotarli do ruin zamku, które w świetle dnia wyglądały mniej groźnie, ale wciąż miały w sobie aurę tajemnicy. Czerwone cegły porastał mech, a wiatr szumiał wśród resztek murów, jakby szeptał dawno zapomniane historie. Iwona poprowadziła Maćka do miejsca, gdzie — jak twierdziła — znajdowało się wejście do podziemi. Była to niska, zarośnięta krzakami brama, zamknięta na ciężką, zardzewiałą kratę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na zapomnianą, ale Iwona wyciągnęła z kieszeni klucz, który wyglądał, jakby miał co najmniej sto lat.


— Skąd ty to masz? — Maciek zmarszczył brwi, czując, że ta przygoda staje się coraz bardziej surrealistyczna.


— Mówiłam, że moja rodzina ma różne starocie — odparła z uśmiechem, ale w jej głosie było coś, co kazało mu się zastanowić, czy mówi całą prawdę. — Ten klucz znalazłam razem z mapą. Pasuje do tej kraty. Próbowałam już kiedyś, ale… sama nie miałam odwagi wejść.


Maciek spojrzał na kratę, na klucz, a potem na Iwonę. W jej oczach widział ekscytację, ale też cień niepokoju. Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł — w końcu byli tylko parą szesnastolatków, a wchodzenie do jakichś tajemnych podziemi brzmiało jak coś, co mogło źle się skończyć. Ale ciekawość zwyciężyła.


— Dobra — powiedział, próbując brzmieć pewniej, niż się czuł. — Otwieraj.


Iwona wsunęła klucz do zamka, który zaskrzypiał, ale po chwili ustąpił. Krata otworzyła się z głośnym zgrzytem, odsłaniając ciemny korytarz, który prowadził w głąb ziemi. Powietrze, które stamtąd doleciało, było zimne i wilgotne, z nutą pleśni i czegoś, co przypominało stary pergamin. Iwona wyciągnęła z plecaka latarkę i podała drugą Maćkowi.


— Gotowy? — zapytała, a jej głos drżał lekko, jakby sama nie była pewna odpowiedzi.


— Jasne — odparł, choć jego serce biło jak młot.


Zeszli po kamiennych schodach, które były śliskie od wilgoci. Latarki rzucały wąskie smugi światła na ściany, które zbudowano z tej samej czerwonej cegły co zamek na powierzchni. Korytarz był wąski, a sufit niski, co sprawiało, że Maciek czuł się, jakby wchodził do grobowca. Iwona szła pierwsza, trzymając mapę i co chwilę sprawdzając, czy idą w dobrym kierunku. Milczeli, słysząc tylko własne kroki i odległe kapanie wody.


Po kilku minutach dotarli do rozwidlenia. Iwona zatrzymała się, studiując mapę.


— Tu się zaczyna — powiedziała cicho. — Według mapy, w lewym korytarzu jest pomieszczenie, którego nikt nie widział od wieków. Coś w rodzaju skrytki.


— Skrytki? — Maciek uniósł brew. — Jakiego rodzaju?


— Nie wiem — przyznała. — Ale pradziadek pisał w swoich notatkach, że Krzyżacy ukrywali w zamku ważne rzeczy. Może to dokumenty, może relikwie… może coś więcej.


Maciek poczuł dreszcz. Słowo „relikwie” brzmiało jak z powieści przygodowej, ale w tym momencie, w ciemnym, wilgotnym korytarzu, wydawało się aż nazbyt realne. Ruszyli w lewo, a korytarz stawał się coraz węższy, aż musieli iść gęsiego. W końcu dotarli do masywnych, drewnianych drzwi, pokrytych rzeźbionymi symbolami, które wyglądały na krzyżackie herby. Drzwi były zamknięte, ale w zamku tkwił kolejny klucz — identyczny jak ten, który Iwona przyniosła.


— To nie może być przypadek — szepnął Maciek, czując, jak włosy na karku stają mu dęba.


— Nie jest — odparła Iwona, a jej głos był niemal niesłyszalny. — Otwieramy?


Maciek pokiwał głową, a ona przekręciła klucz. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, odsłaniając pomieszczenie, które wyglądało, jakby czas zatrzymał się w nim wieki temu.


Pokój był większy, niż Maciek się spodziewał, z wysokim, łukowatym sufitem i ścianami pokrytymi wyblakłymi freskami. Światło ich latarek odbijało się od kurzu unoszącego się w powietrzu, tworząc wrażenie, że weszli do innego świata. W centrum pomieszczenia stała kamienna skrzynia, ozdobiona rzeźbami aniołów i rycerzy, a wokół niej leżały porozrzucane przedmioty, które wyglądały, jakby pochodziły z muzeum: mosiężny kandelabr, kilka pergaminowych zwojów, złocony kielich i coś, co przypominało fragment zbroi. Na jednej ze ścian wisiał gobelin, na którym widniał herb z czarnym krzyżem — symbolem zakonu krzyżackiego.


— Boże… — szepnęła Iwona, podchodząc do skrzyni. — To naprawdę istnieje.


Maciek stał jak wryty, nie mogąc oderwać oczu od pomieszczenia. Czuł się, jakby przekroczył granicę między rzeczywistością a snem. Wszystko wokół niego było tak stare, tak nietknięte, że miał wrażenie, że wystarczy jeden fałszywy ruch, by to wszystko rozpadło się w pył.


Iwona uklękła przy skrzyni, ostrożnie dotykając jej pokrywy. Na wieku wyryto napis w łacinie, którego Maciek nie rozumiał, ale Iwona, która znała podstawy łaciny z lekcji historii, przetłumaczyła go szeptem: „In nomine Dei, veritas celata” — „W imię Boga, prawda ukryta”.


— Prawda ukryta… — powtórzył Maciek, czując, jak jego ciekawość miesza się z niepokojem. — Co to może znaczyć?


— Nie wiem — odparła Iwona, ale jej oczy błyszczały z ekscytacji. — Ale musimy to otworzyć.


Wspólnie podnieśli pokrywę, która była cięższa, niż się spodziewali. W środku znajdowała się kolekcja przedmiotów, które wyglądały jak skarby z innej epoki: kilka skórzanych ksiąg z metalowymi okuciami, mały drewniany krzyż inkrustowany srebrem, i coś, co wyglądało na zapieczętowany list, z woskową pieczęcią w kształcie krzyża. Iwona wyciągnęła list, ostrożnie obracając go w dłoniach.


— To może być ważne — powiedziała. — Może to dokumenty zakonu. Albo coś jeszcze cenniejszego.


Maciek spojrzał na nią, widząc w jej oczach coś nowego — nie tylko ciekawość, ale i determinację, jakby to odkrycie było dla niej czymś więcej niż tylko przygodą. Zastanawiał się, co naprawdę kryje się za jej fascynacją historią, za tą starą mapą, za kluczem, który tak idealnie pasował do zamka. Ale zanim zdążył zapytać, usłyszeli za sobą cichy szelest.


Odwrócili się gwałtownie, kierując latarki w stronę korytarza. Światło wyłowiło z mroku tylko pustą przestrzeń, ale szelest powtórzył się, tym razem bliżej. Maciek poczuł, jak jego serce zamiera. Iwona chwyciła go za ramię, a jej palce były zimne.


— Coś tam jest — szepnęła.


— Może to tylko szczur — odparł, ale jego głos brzmiał nieprzekonująco. W tym miejscu, wśród reliktów przeszłości, wszystko wydawało się możliwe — nawet duchy, o których opowiadała babcia.


Zdecydowali, że nie mogą zostać dłużej. Iwona schowała list do plecaka, a Maciek zamknął skrzynię, starając się nie myśleć o tym, co mogło czaić się w ciemności. Wycofali się powoli, zamykając za sobą drzwi i kratę. Kiedy wyszli na powierzchnię, słońce stało wysoko na niebie, a ruiny zamku wyglądały niemal sielankowo. Ale oboje czuli, że coś się zmieniło — jakby przekroczyli granicę, z której nie ma powrotu.


— Co teraz? — zapytał Maciek, patrząc na Iwonę. Jej twarz była blada, ale oczy wciąż płonęły determinacją.


— Musimy dowiedzieć się, co to za list — odparła. — I co oznacza „prawda ukryta”. Ale… nikomu o tym nie mów, dobrze? To nasza tajemnica.


Maciek pokiwał głową, czując, że właśnie stali się częścią czegoś większego, niż mogli sobie wyobrazić. Toruń, z jego magicznymi uliczkami i gotyckimi kamienicami, przestał być tylko tłem ich przygody. Stał się labiryntem, w którym każdy krok mógł prowadzić do nowej tajemnicy.


Wrócili do miasta w milczeniu, każde z nich zatopione we własnych myślach. Maciek wiedział, że ten dzień na zawsze zmienił jego spojrzenie na Toruń — i na Iwonę. A list, który spoczywał w jej plecaku, był jak klucz do drzwi, których jeszcze nie widzieli.

Rozdział 3

Poranek w Toruniu był cichy, jakby miasto wstrzymało oddech po burzliwych wydarzeniach poprzedniego dnia. Maciek obudził się w ciasnym pokoju na poddaszu mieszkania babci Zofii, z głową pełną obrazów z podziemi Zamku Krzyżackiego — kamienna skrzynia, stare pergaminy, tajemniczy list z woskową pieczęcią. Wciąż czuł dreszcz na wspomnienie szelestu w ciemnym korytarzu, jakby coś lub ktoś obserwował ich z ukrycia. Leżał w łóżku, wpatrując się w drewniane belki sufitu, które w porannym świetle wyglądały jak szkielet dawno zapomnianej opowieści. Myśli o Iwonę mieszały się z niepokojem — kim naprawdę była ta dziewczyna, która tak swobodnie poruszała się po świecie tajemnic? I co oznaczała „prawda ukryta”, wyryta na wieku skrzyni?


Z dołu dobiegł zapach świeżo parzonej herbaty miętowej i brzęk naczyń. Babcia Zofia, jak zwykle, była już na nogach, krzątając się w kuchni z energią, która zdawała się nie mieć końca. Maciek wstał, przeciągnął się i spojrzał na mapę Torunia, która leżała na stole obok jego łóżka. Wczorajsza przygoda sprawiła, że miasto, które jeszcze kilka dni temu było dla niego tylko zbiorem opowieści babci, stało się labiryntem pełnym sekretów. A Iwona — z jej kasztanowymi włosami, błyskiem w oczach i tajemniczym uśmiechem — była jego przewodnikiem po tym labiryncie.


Zszedł na dół, gdzie Zofia ustawiła na stole talerz z kromkami chleba, masłem i słoikiem domowego dżemu porzeczkowego. Jej kwiecista chusta była dziś zastąpiona przez jasnoniebieską apaszkę, a korale na szyi połyskiwały w świetle wpadającym przez okno.


— Dobrze spałeś, Maciuś? — zapytała, nalewając mu herbatę. — Wyglądasz, jakbyś ścigał duchy przez całą noc.


— Coś w tym rodzaju — odparł z uśmiechem, siadając przy stole. Nie chciał opowiadać babci o wczorajszej wyprawie do podziemi, przynajmniej nie teraz. Czuł, że to tajemnica, którą dzieli tylko z Iwoną, a obietnica, którą jej złożył, ciążyła mu jak kamień w kieszeni.


— Hm — Zofia zmrużyła oczy, jakby wyczuwała, że coś ukrywa. — Toruń ma to do siebie, że wciąga ludzi w swoje historie. Uważaj, chłopaku, bo to miasto nie lubi oddawać tego, co raz zabierze.


Maciek pokiwał głową, nie do końca pewien, czy babcia żartuje, czy mówi poważnie. Jej słowa, jak zawsze, miały w sobie nutę zagadki, która sprawiała, że zastanawiał się, ile naprawdę wie o tym mieście. Zjadł śniadanie, słuchając jej opowieści o sąsiadce, pani Jadwidze, która upierała się, że widziała ducha w zaułku za Ratuszem. Ale jego myśli wciąż krążyły wokół Iwony i listu, który znaleźli w skrzyni. Co w nim było? I dlaczego Iwona wydawała się tak zdeterminowana, by go otworzyć?


Po śniadaniu Maciek zebrał się do wyjścia. W kieszeni miał telefon, w plecaku szkicownik, który zawsze nosił przy sobie, a w głowie plan, by odnaleźć Iwonę. Wczoraj, zanim się rozstali, umówili się, że spotkają się na Rynku Staromiejskim, pod pomnikiem Kopernika. Iwona obiecała, że spróbuje dowiedzieć się więcej o liście — może od kogoś z jej rodziny, może z książek, które jej pradziadek zostawił w piwnicy. Maciek czuł, że czeka ich kolejny dzień pełen niespodzianek, ale nie miał pojęcia, jak bardzo nieprawdopodobne wydarzenia przyniesie.


Rynek Staromiejski tętnił życiem, mimo że był dopiero przedpołudnie. Turyści robili zdjęcia Ratuszowi, uliczni muzykanci grali skoczne melodie, a w powietrzu unosił się zapach świeżo pieczonych pierników. Maciek stał pod pomnikiem Kopernika, wpatrując się w jego surową, brązową twarz, która zdawała się patrzeć na świat z lekką pogardą. Czekał na Iwonę, czując lekkie zdenerwowanie. Coś w tej dziewczynie sprawiało, że czuł się jednocześnie swobodnie i niepewnie — jakby stała na granicy dwóch światów, a on dopiero próbował zrozumieć, do którego należy.


Po kilku minutach zobaczył ją — szła przez rynek, z plecakiem przewieszonym przez ramię i tym samym rulonem starej mapy w ręku. Dziś miała na sobie granatową bluzę z kapturem i dżinsy, a jej włosy, zwykle rozpuszczone, były spięte w niedbały kok. Na jej twarzy malowała się mieszanka ekscytacji i niepokoju, jakby niosła wieści, które mogły zmienić wszystko.


— Cześć — powiedziała, zatrzymując się przed nim. — Przepraszam za spóźnienie. Musiałam coś sprawdzić.


— Coś? — Maciek uniósł brew, czując, jak jego ciekawość rośnie. — Znalazłaś coś o liście?


Iwona pokiwała głową, ale zamiast odpowiedzieć, wyciągnęła z plecaka małą, skórzaną książeczkę, która wyglądała jak dziennik. Jej okładka była wytarta, a strony pożółkłe, jakby nikt nie otwierał jej od dekad.


— To należało do mojego pradziadka — wyjaśniła, otwierając książkę na stronie zapisanej drobnym, starannym pismem. — Pisał o zamku, o podziemiach… i o tym liście. Mówi, że to nie jest zwykły dokument. To coś, co Krzyżacy chcieli ukryć przed światem. Coś, co może mieć związek z ich tajemnicami.


Maciek spojrzał na książkę, czując dreszcz. Słowa „tajemnice Krzyżaków” brzmiały jak fragment powieści przygodowej, ale w kontekście tego, co widzieli wczoraj, wydawały się aż nazbyt realne.


— Co to za tajemnice? — zapytał, próbując brzmieć spokojnie, choć jego serce biło szybciej.


— Nie wiem dokładnie — przyznała Iwona. — Ale pradziadek wspomina o jakimś rytuale, który miał miejsce w Toruniu w XIV wieku. Coś związanego z relikwiami i… — zawahała się, jakby nie była pewna, czy powinna mówić dalej. — Z czymś, co nazywał „Echem Przeszłości”.


— Echem Przeszłości? — Maciek zmarszczył brwi. — Brzmi jak tytuł filmu.


Iwona uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był nerwowy. — Może. Ale pradziadek pisał, że to nie jest metafora. To coś rzeczywistego, coś, co może… wpłynąć na teraźniejszość. Pomyślałam, że możemy pójść do Muzeum Etnograficznego. Mają tam zbiory związane z historią regionu, może znajdziemy coś, co wyjaśni, o co chodzi.


Maciek pokiwał głową, choć w głowie miał chaos. Rytuały, relikwie, Echo Przeszłości — to wszystko brzmiało jak coś, co wykraczało poza jego wyobraźnię. Ale spojrzenie Iwony, pełne determinacji i nadziei, sprawiło, że nie mógł odmówić.


— Dobra — powiedział. — Idziemy.


Muzeum Etnograficzne w Toruniu znajdowało się na obrzeżach Starego Miasta, w malowniczym kompleksie budynków, które wyglądały jak przeniesione z wiejskiego krajobrazu. Drewniane chaty, stodoły i wiatrak tworzyły skansen, który przyciągał zarówno turystów, jak i mieszkańców ciekawych historii Kujaw i Pomorza. Maciek i Iwona przeszli przez bramę, mijając grupę dzieci na wycieczce szkolnej i starszą panią sprzedającą ręcznie robione koronki. W środku muzeum pachniało drewnem, sianem i czymś, co przypominało dawno zapomniane życie.


Iwona poprowadziła Maćka do głównego budynku, gdzie znajdowały się wystawy poświęcone kulturze regionu. W środku było cicho, a światło sączyło się przez wysokie okna, oświetlając gabloty z narzędziami, tkaninami i ceramiką. Pracownik muzeum, starszy mężczyzna w okularach, spojrzał na nich z zainteresowaniem, ale nie zapytał, czego szukają. Iwona, jakby znała to miejsce na wylot, skierowała się prosto do sekcji poświęconej średniowieczu.


— Tu powinny być jakieś informacje o Krzyżakach — powiedziała, przeglądając tabliczki informacyjne. — Albo o relikwiach, które mogły być w zamku.


Maciek szedł za nią, czując się trochę jak turysta w muzeum, a trochę jak detektyw na tropie. Zatrzymali się przed gablotą, w której znajdował się fragment krzyżackiego miecza, kilka monet i mały, drewniany krzyż, który wyglądał podejrzanie podobnie do tego, który widzieli w skrzyni w podziemiach. Iwona pochyliła się nad gablotą, czytając opis.


— „Krzyż z XIV wieku, znaleziony w ruinach Zamku Krzyżackiego” — przeczytała na głos. — „Prawdopodobnie używany w ceremoniach religijnych”. Nic więcej.


— Ceremonie religijne — powtórzył Maciek, czując, że to za mało. — Myślisz, że to ma związek z tym, co pisał twój pradziadek?


— Może — odparła Iwona, ale jej głos był pełen wątpliwości. — Musimy znaleźć kogoś, kto wie więcej. Może kustosz?


Zanim zdążyli podejść do pracownika muzeum, ich uwagę przyciągnął cichy, melodyjny dźwięk, który dobiegł z głębi sali. Był delikatny, jakby ktoś grał na flecie, ale jednocześnie niepokojący, jakby nie należał do tego miejsca. Maciek i Iwona spojrzeli po sobie, a potem, niemal instynktownie, ruszyli w stronę źródła dźwięku.


Dźwięk prowadził ich do bocznego korytarza, gdzie znajdowała się mniejsza sala, poświęcona ludowym wierzeniom i rytuałom. W środku było ciemniej, a powietrze wydawało się cięższe, jakby nasycone czymś niewidzialnym. Na środku sali stała drewniana skrzynia, podobna do tej, którą znaleźli w podziemiach, ale mniejsza i ozdobiona prostszymi rzeźbami. Dźwięk, który słyszeli, wydawał się dobiegać właśnie z niej.


— To niemożliwe — szepnęła Iwona, podchodząc bliżej. — Skrzynia w muzeum nie może… grać.


Maciek czuł, jak włosy na karku stają mu dęba. Coś w tej sytuacji było nie tak, coś, co wykraczało poza logikę. Ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, Iwona dotknęła skrzyni, a dźwięk urwał się gwałtownie. W tym samym momencie światło w sali zamigotało, a temperatura jakby spadła o kilka stopni.


— Iwona… — zaczął Maciek, ale nie dokończył, bo skrzynia nagle się otworzyła — sama, bez żadnego dotyku.


W środku nie było przedmiotów, jak się spodziewali. Zamiast tego zobaczyli wirujące, świetliste smugi, które wyglądały jak mgła, ale poruszały się z własną wolą. Smugi uniosły się w powietrze, tworząc kształt, który przypominał ludzką sylwetkę — niewyraźną, ale wyraźnie męską, w długim płaszczu z kapturem. Maciek zamarł, czując, jak jego oddech zamiera w gardle. Iwona chwyciła go za rękę, a jej palce były zimne jak lód.


— Kim jesteś? — zapytała, a jej głos drżał, ale nie brakowało w nim odwagi.


Sylwetka nie odpowiedziała, ale smugi mgły zaczęły się układać w obrazy — zamglone, jakby widziane przez taflę wody. Maciek i Iwona zobaczyli zamek, ten sam, w którym byli wczoraj, ale nietknięty, pełen życia. Rycerze w czarnych płaszczach z białymi krzyżami chodzili po dziedzińcu, a w centrum stała ta sama kamienna skrzynia, którą znaleźli w podziemiach. Obraz zmienił się, pokazując noc, księżyc w pełni i grupę rycerzy klęczących wokół skrzyni, podczas gdy jeden z nich, w bogato zdobionym płaszczu, wypowiadał słowa w nieznanym języku. W powietrzu unosiły się te same świetliste smugi, które teraz widzieli w muzeum.


— To… rytuał — szepnęła Iwona, a jej oczy były szeroko otwarte. — To musi być to, o czym pisał pradziadek.


Obraz znów się zmienił, tym razem pokazując Iwonę i Maćka — ich samych, stojących w podziemiach, otwierających skrzynię. Świetlista sylwetka uniosła rękę, wskazując na list, który Iwona miała w plecaku. A potem, jakby na potwierdzenie, z mgły dobiegł głos — cichy, ale wyraźny, mówiący w języku, który brzmiał jak łacina, ale z dziwnym, niemal muzycznym akcentem.


— Veritas celata quaerite et invenietis


Maciek nie rozumiał słów, ale Iwona, która znała łacinę, przetłumaczyła je szeptem: „Prawda ukryta… szukajcie, a znajdziecie.”


Zanim zdążyli zareagować, sylwetka rozmyła się, a smugi mgły opadły z powrotem do skrzyni, która zamknęła się z cichym trzaskiem. Światło w sali wróciło do normy, a temperatura znów była ciepła. Maciek i Iwona stali w milczeniu, wciąż trzymając się za ręce, niepewni, czy to, co widzieli, było prawdziwe, czy tylko wytworem ich wyobraźni.


— Co to było? — zapytał w końcu Maciek, a jego głos brzmiał ochryple.


— Nie wiem — odparła Iwona, ale jej oczy błyszczały z mieszanką strachu i fascynacji. — Ale to nie był przypadek. Ta skrzynia, ten rytuał… to wszystko jest połączone. I ten list… on jest kluczem.


Wyszli z muzeum w milczeniu, czując, że świat wokół nich stał się dziwnie obcy. Rynek Staromiejski, który jeszcze godzinę temu tętnił życiem, teraz wydawał się płaski, jakby pozbawiony głębi. Maciek spojrzał na Iwonę, która szła z plecakiem przyciśniętym do piersi, jakby bała się, że ktoś mógłby ukraść list. Jej twarz była blada, ale w oczach miała determinację, która sprawiała, że wyglądała na starszą, niż była.


— Musimy otworzyć ten list — powiedziała w końcu, zatrzymując się pod Krzywą Wieżą. — Ale nie tutaj. Nie na ulicy.


— Gdzie? — zapytał Maciek, wciąż próbując przetrawić to, co widzieli w muzeum. Świetlista sylwetka, obrazy z przeszłości, głos mówiący w łacinie — to wszystko było tak nieprawdopodobne, że czuł się, jakby śnił.


— U mnie — odparła Iwona, ale jej głos zadrżał, jakby wspomnienie wczorajszego wieczoru — krzyków z jej mieszkania — wróciło z pełną siłą. — Albo… u twojej babci. Jeśli nie masz nic przeciwko.


Maciek pomyślał o babci Zofii, o jej zagadkowych słowach i opowieściach, które zawsze miały w sobie nutę tajemnicy. Może ona wiedziałaby, co zrobić z listem? Ale z drugiej strony, czuł, że to ich tajemnica — jego i Iwony — i że wprowadzenie kogoś innego mogłoby wszystko skomplikować.


— U babci — zdecydował. — Ale musimy być ostrożni. Nie wiem, co to wszystko oznacza, ale… to nie jest zwykła przygoda.


Iwona pokiwała głową, a potem, jakby na potwierdzenie ich wspólnej decyzji, wyciągnęła list z plecaka i pokazała mu pieczęć. W świetle dnia wosk wyglądał inaczej — jakby w środku pieczęci coś się poruszało, jakieś drobne, świetliste drobinki. Maciek zamrugał, niepewny, czy to tylko złudzenie, ale Iwona najwyraźniej widziała to samo, bo jej palce zadrżały.


Wrócili do mieszkania babci Zofii, które w porównaniu z muzeum wydawało się oazą normalności. Zofia była w kuchni, nucąc pod nosem starą piosenkę, ale kiedy zobaczyła ich twarze, jej uśmiech zgasł.


— Co się stało, dzieci? — zapytała, odkładając ścierkę. — Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha.


Maciek i Iwona spojrzeli po sobie, niepewni, od czego zacząć. W końcu Iwona wyciągnęła list i położyła go na stole. Zofia zmrużyła oczy, przyglądając się pieczęci, a potem, bez słowa, podeszła do kredensu i wyciągnęła starą, mosiężną lupę.


— Skąd to macie? — zapytała, a jej głos był cichy, ale pełen napięcia.


— Z Zamku Krzyżackiego — odparła Iwona, a potem, w kilku zdaniach, opowiedziała o podziemiach, skrzyni i wydarzeniach w muzeum. Maciek obserwował babcię, spodziewając się, że uzna ich historię za żart, ale zamiast tego jej twarz stężała.


— To nie jest coś, z czym powinniście igrać — powiedziała w końcu. — Toruń jest pełen tajemnic, ale niektóre z nich lepiej zostawić w spokoju.


— Ale babciu… — zaczął Maciek, ale Zofia uniosła rękę, uciszając go.


— Otwórzcie ten list — powiedziała. — Ale róbcie to z szacunkiem. Nie wiem, co w nim jest, ale jeśli to, co mówicie, jest prawdą, to może być coś, co zmieni wasze życie.


Iwona ostrożnie złamała pieczęć, a wosk rozpadł się na drobne kawałki, które zalśniły w świetle jak drobiny gwiazd. W środku był pojedynczy pergamin, zapisany tym samym starannym pismem, które widzieli w dzienniku pradziadka Iwony. Litery były wyblakłe, ale czytelne, a na dole widniał podpis — imię, które brzmiało jak „Johannes de Torun”.


— To list od kogoś, kto żył w Toruniu w czasach Krzyżaków — szepnęła Iwona, a jej głos drżał z ekscytacji. — Pisze o rytuale, o „Echu Przeszłości”… i o czymś, co nazywa „Strażnikiem Czasu”.


Maciek poczuł, jak jego serce zamiera. Strażnik Czasu. Te słowa brzmiały jak klucz do tajemnicy, która była większa, niż mogli sobie wyobrazić. A świetlista sylwetka, którą widzieli w muzeum, wydawała się nagle nie tylko wspomnieniem przeszłości, ale czymś, co wciąż żyło — czymś, co czekało na nich w cieniach Torunia.

Rozdział 4

Wieczór w Toruniu miał w sobie coś nieuchwytnego, jakby miasto, które za dnia tętniło życiem, po zmroku odsłaniało drugą, bardziej tajemniczą twarz. Maciek stał przed lustrem w ciasnym pokoju na poddaszu mieszkania babci Zofii, próbując ułożyć jasne włosy, które jak zwykle opadały mu na czoło w niekontrolowanym chaosie. W lustrze widział swoje szare oczy, w których odbijało się zmęczenie i ekscytacja — zmęczenie po wydarzeniach ostatnich dni, ekscytacja na myśl o wieczorze, który miał spędzić z Iwoną. List, który znaleźli w podziemiach Zamku Krzyżackiego, wciąż leżał na stole w salonie babci, a słowa „Strażnik Czasu” i „Echo Przeszłości” dźwięczały w jego głowie jak melodia, której nie mógł zapomnieć. Czuł, że Toruń wciąga go w swoją opowieść, a każdy dzień przynosi nowy rozdział, pełen tajemnic i pytań bez odpowiedzi.


Babcia Zofia była dziś wyjątkowo milcząca. Po tym, jak Iwona otworzyła list i przeczytała fragmenty zapisane starannym pismem Johannesa de Torun, Zofia zamknęła się w kuchni, nucąc pod nosem starą piosenkę, jakby chciała odpędzić niepokój. Maciek zauważył, że jej spojrzenie, zwykle ciepłe i figlarne, stało się czujne, jakby czekała na coś, co miało nadejść. Kiedy zapytał, czy wie coś o „Strażniku Czasu”, tylko pokręciła głową i powiedziała: „Niektóre historie lepiej zostawić w cieniu, Maciuś. Ale jeśli już w nie wszedłeś, idź ostrożnie.” Jej słowa, jak zawsze, były zagadką, ale tym razem brzmiały jak ostrzeżenie.


Teraz, przygotowując się do wyjścia, Maciek czuł mieszankę emocji. Iwona zaproponowała, by poszli na dyskotekę w klubie Od Nowa, miejscu, które — jak twierdziła — było sercem studenckiego życia w Toruniu. Maciek nigdy nie był fanem tańca — w Choszcznie imprezy ograniczały się do ognisk nad jeziorem lub domówek u kolegów — ale perspektywa spędzenia wieczoru z Iwoną sprawiła, że zgodził się bez wahania. Włożył ciemną koszulę, dżinsy i trampki, które były jego jedynym obuwiem na tę podróż, i zszedł na dół, gdzie babcia czekała z filiżanką herbaty.


— Wyglądasz jak prawdziwy torunianin — powiedziała z uśmiechem, ale w jej oczach było coś, co kazało mu się zastanowić, czy naprawdę jest zadowolona z jego planów. — Uważaj na siebie, Maciuś. I na tę dziewczynę. Coś mi mówi, że ona wie więcej, niż mówi.


— Babciu, to tylko dyskoteka — odparł, próbując brzmieć swobodnie, choć słowa Zofii zapadły mu w pamięć. — Wrócę przed północą.


— Hm — mruknęła Zofia, odstawiając filiżankę. — Toruń nocą to nie to samo miasto, co za dnia. Pamiętaj o tym.


Maciek pokiwał głową, czując, że jej ostrzeżenie ma głębszy sens, którego jeszcze nie rozumie. Wziął kurtkę, pożegnał się i wyszedł na ulicę Szewską, gdzie wieczorny chłód mieszał się z zapachem wilgotnego bruku i pieczonych kasztanów. Toruń w świetle latarni wyglądał jak scena z filmu — gotyckie kamienice rzucały długie cienie, a Wisła w oddali lśniła jak czarna wstęga. Maciek ruszył w stronę Rynku Staromiejskiego, gdzie miał spotkać się z Iwoną, a w jego głowie kłębiły się myśli o liście, o świetlistej sylwetce w muzeum i o tym, co jeszcze czekało ich w tym mieście.


Rynek Staromiejski o zmroku był niemal magiczny. Latarnie rzucały miękkie światło na bruk, a Ratusz, oświetlony reflektorami, wyglądał jak zamek z baśni. Maciek stał pod pomnikiem Kopernika, wpatrując się w tłum przechodniów — pary spacerujące pod rękę, grupki studentów śmiejące się głośno, starsze panie z torbami pełnymi zakupów. Czuł się trochę obco w tym tłumie, ale jednocześnie podekscytowany, jakby Toruń zapraszał go do kolejnej przygody.


Iwona pojawiła się kilka minut później, wyłaniając się z bocznej uliczki jak duch. Miała na sobie czarną sukienkę z długimi rękawami, która podkreślała jej smukłą sylwetkę, i skórzaną kurtkę, która dodawała jej zadziorności. Jej kasztanowe włosy były rozpuszczone, a w oczach błyszczała ta sama mieszanka ciekawości i niepokoju, którą Maciek zauważył wczoraj. W ręku trzymała małą torebkę, ale Maciek był pewien, że w środku jest list — ten sam, który znaleźli w podziemiach i który stał się centrum ich tajemniczej układanki.


— Cześć — powiedziała, uśmiechając się lekko. — Gotowy na trochę normalności?


— Normalności? — Maciek uniósł brew, myśląc o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. — W Toruniu to chyba niemożliwe.


Iwona zaśmiała się, a jej śmiech był jak dzwoneczek, który na chwilę rozproszył napięcie. — Masz rację. Ale Od Nowa to dobre miejsce, żeby choć na chwilę zapomnieć o… — urwała, jakby nie chciała wymawiać słów „list” czy „rytuał”. — Chodź, pokażę ci.


Ruszyli w stronę klubu, który znajdował się na terenie kampusu Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, niedaleko Starego Miasta. Po drodze Iwona opowiedziała mu o Od Nowie — legendarnym miejscu, gdzie od lat spotykali się studenci, artyści i wszyscy, którzy szukali w Toruniu czegoś więcej niż tylko zabytków. Mówiła z pasją, jakby klub był częścią jej życia, a Maciek słuchał, urzeczony jej entuzjazmem. Zastanawiał się, jak to możliwe, że dziewczyna, która zdawała się nosić na barkach ciężar jakiejś tajemnicy, potrafiła tak łatwo przejść do opowieści o muzyce i imprezach.


Kiedy dotarli do Od Nowy, Maciek poczuł, jak jego serce bije szybciej. Budynek wyglądał niepozornie — niski, z czerwonej cegły, z neonowym szyldem nad wejściem — ale w środku pulsowało życie. Muzyka, głośna i rytmiczna, wylewała się na ulicę, a tłum ludzi w środku tańczył, śmiał się i rozmawiał, tworząc kakofonię dźwięków i kolorów. Maciek, który nigdy nie czuł się swobodnie w takich miejscach, spojrzał na Iwonę, szukając w niej wsparcia.


— Nie bój się — powiedziała, chwytając go za rękę. — To tylko zabawa.


Jej dotyk był ciepły, a uśmiech dodawał mu odwagi. Weszli do środka, mijając grupę studentów z plastikowymi kubkami w rękach i didżeja, który miksował utwory przy kolorowej konsoli. Sala była duża, z niskim sufitem i ścianami pokrytymi plakatami dawnych koncertów. Światła pulsowały w rytm muzyki, rzucając na twarze tańczących czerwone, niebieskie i złote smugi. Iwona poprowadziła Maćka do baru, gdzie zamówili lemoniadę — jedyny napój, na który mogli sobie pozwolić jako szesnastolatkowie.


Siedzieli przy wysokim stoliku, obserwując tłum. Iwona wyglądała na zrelaksowaną, ale Maciek zauważył, że jej palce nerwowo bawiły się słomką w szklance. Chciał zapytać o list, o to, co znalazła w dzienniku swojego pradziadka, ale atmosfera klubu sprawiła, że postanowił zaczekać. Zamiast tego rozmawiali o muzyce, o Toruniu, o tym, jak różni się życie w Choszcznie od życia w tym pełnym historii mieście. Iwona śmiała się, gdy opowiadał o swoich nieudanych próbach łowienia ryb w jeziorze, a Maciek czuł, że z każdym jej uśmiechem staje się mniej nieśmiały.


W pewnej chwili muzyka zwolniła, a tłum na parkiecie rozstąpił się, robiąc miejsce dla pary, która zaczęła tańczyć wolny taniec. Iwona spojrzała na Maćka, a w jej oczach błysnęło coś, co sprawiło, że jego policzki zapłonęły.


— Chcesz zatańczyć? — zapytała, a jej głos był cichy, niemal zagłuszony przez muzykę.


Maciek zawahał się, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Iwona chwyciła go za rękę i pociągnęła na parkiet. Taniec nie był jego mocną stroną, ale w ramionach Iwony czuł się, jakby świat wokół nich przestał istnieć. Jej bliskość, zapach jej perfum — coś lekkiego, kwiatowego — i ciepło jej dłoni sprawiały, że zapomniał o wszystkim: o liście, o podziemiach, o świetlistej sylwetce w muzeum. Byli tylko oni, muzyka i pulsujące światła.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 53.14