E-book
18.9
drukowana A5
74.84
Vanilla scent

Bezpłatny fragment - Vanilla scent


5
Objętość:
512 str.
ISBN:
978-83-8189-031-1
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 74.84

Część pierwsza — Przeczucie

Prolog

Kwiecień 2011


Naomi:


— Olivier, to się nie może więcej powtórzyć. — oznajmiłam, opierając się o szafki.

Spojrzał na mnie.

— Dlaczego? — zapytał — Myślałem, że…

Wywróciłam oczami.

— To więcej nie myśl, bo ci to nie wychodzi. — warknęłam cicho i odeszłam.

Czy ja zawsze muszę coś odwalić? Moje życie to był jakiś niezaprzeczalny żart. Bez kitu.


— Stradlin, jak zawsze niezaliczone. — nauczycielka podała mi mój test z westchnięciem.

To westchnięcie mówiło więcej niż tysiąc słów. Niech się wali, stara jędza. Na nieszczęście była to opiekunka mojej klasy i wiedziałam, że na pewno da znać moim rodzicom, że jak zawsze się nie uczę, tylko udaję.

Do cholery, jestem piekielnie inteligentna, ale jeśli chodzi o matmę i chemię to leżę, a właśnie z tych przedmiotów miałam zaawansowany program nauczania.

— Nienawidzę swojego życia. — mruknęłam zrezygnowana.

Miałam ochotę zwinąć ten test w kulkę i go wyrzucić, ale położyłam go tylko na brzegu ławki. Standardowo moja ulubiona nauczycielka będzie omawiała zadania, a ja będę mogła podrzemać albo rysować nowe algorytmy do mojego arcy dobrego programu łamiącego szyfry. Tak, szyfry, bo hasła umiałam złamać w ułamku sekund i byłam pewna, że jak skończę te skurwiałą szkołę, włamię się na email tej starej pindy i wyślę z jej konta każdemu nauczycielowi coś obrzydliwego.

— Przepraszam za spóźnienie. — oznajmił chłopak, wchodząc do klasy.

— Kevin, lekcja zaczęła się dwadzieścia minut temu.

— Wiem, ale… Ale musiałem wrócić do domu… Po coś… — mruknął zakłopotany.

Westchnęłam pod nosem.

Kevin chodził ze mną na matmę i biologię. Był lekko wycofany, ale wydawało mi się, że coś ukrywa, a nigdy nie miałam okazji z nim rozmawiać.

Los chyba domyślił się, że jestem absurdalnie ciekawska i zrządził, by usiadł obok mnie w ławce. Klasa od matmy była jedną z dwóch w której ławki nie były pojedyncze. Drugą taką salą była ta od angielskiego.

— Cześć — zaczął chłopak — Kurczę, to już trzecia klasa, a ja nigdy z tobą nie rozmawiałem. Jestem Kevin.

— Naomi. — oznajmiłam.

— Cholera, znowu dostałem tróję. — westchnął, patrząc na swój test.

Bez kitu.

— Też bym chciała dostać trzy.

Uśmiechnął się.

— Stradlin, nie prowokuj mnie dzisiaj. — stara jędza spojrzała na mnie z uniesionym palcem wskazującym.

Też bym jej pokazała palec, ale ten środkowy.

— Oceny to jedyny sposób, by zdobyć stypendium dyrektorskie, a mając stypendium, mógłbym wyrwać się do lepszego świata. — mruknął Kevin cichutko.

— Co masz na myśli?

Wzruszył ramionami.

Powinnam go bardziej zapamiętać, ale oczywiście tego nie zrobiłam.


Ben:


Przeciągnąłem się. Bolał mnie kark, ale pracy mieliśmy sporo. Nie chciałem narażać się na złowrogie spojrzenia Petera.

Wiedziałem, że za kilka godzin będzie chciał mieć ten raport u siebie.

Szybko uwinąłem się z researchem. Laska była czysta jak łza.

Naomi Stradlin, 17 lat, od dziecka zamieszkała w Nowym Jorku. Ojciec — David Stradlin, z zawodu architekt. Matka — Mariett Stradlin — ekonomistka, kontroler finansów. W małżeństwie od dziewiętnastu lat.

Spojrzałem na kalendarz. Szesnasty marca dwa tysiące jedenastego. Siedzieliśmy w tym syfie tyle lat, obawiałem się, że przez łapczywość Petera w końcu zgnijemy w pudle. Spojrzałem na zegarek. Prawie ósma wieczorem. Miałem dwie godziny, by to skończyć.

Pociągnąłem łyka kawy i zabrałem się za resztę roboty.


Sierpień 2011


Naomi:


— Przynajmniej w kwestii zawodowej jesteś uporządkowana — mruknęła moja mama — Mogłabyś od czasu do czasu tutaj posprzątać.

— Mamo, problem w tym, że ja niewiele mam tego czasu. — skwitowałam.

Westchnęła. Wiedziałam, co ma na myśli. Jestem przecież taka młoda, a już chcę się wyprowadzić.

— Dziękuję za te dżemy — zmieniłam temat — Nie wiem skąd masz tyle siły w ciąży, mamo.

Uśmiechnęła się i złapała za swój rosnący brzuch.

— To dopiero szósty miesiąc. — powiedziała.

— Cieszę się, że będę miała braciszka. — uśmiechnęłam się.

Ucałowałam ją w policzek i wyszłam. Czułam jak odprowadza mnie wzrokiem. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że tak po prostu jest.

Po drodze minęłam mały kiosk.

Moją uwagę przykuł nagłówek New York Times’a.


Rusza proces oskarżonych w sprawie Gangu Vandera.


Uśmiechnęłam się blado i ruszyłam dalej. To co najgorsze, już za nami.

Rozdział 1

18 marca 2011


Naomi:


Wyszłam ze szkoły. Był piątek. Zaczęła się przerwa wiosenna. Ostatnia szansa, by złapać oddech przed kolejnymi szkolnymi miesiącami.

Nie mniej jednak zapowiadał się nudny weekend. Chciałam nadrobić czytanie książki, bo w ostatnich tygodniach nie miałam na to czasu. Co prawda, dopiero co były święta, ale ja już zdążyłam się zmęczyć.

Poszłam do domu najszybciej jak się dało. Była za piętnaście trzecia.

Rodzice nadal byli w pracy. Wiedziałam, że tata wróci z delegacji, ale to dopiero wieczorem.

Rzuciłam torbę w kąt i sięgnęłam po swojego MacBooka — prezent od taty na gwiazdkę. Nawet nie wiedział jak bardzo byłam mu za to wdzięczna. Miał dużo lepszy procesor, lepiej się na nim pracowało i nie musiałam non stop trzymać go pod napięciem. Mucha nie siada.

Po kilku minutach byłam już w dark necie i zalogowałam się na portalu Viper.com.

Prowadziłam kilka akcji hakerskich. Z kont milionerów ściągałam kilka centów dziennie. Oczywiście te kwoty były podpięte pod podatek. Było to sprytnie zakamuflowane — oficjalnie był to podatek, a nieoficjalnie wszystko lądowało na moim koncie bankowym, założonym w maltańskim banku, który sam w sobie ciężko było namierzyć, oczywiście na fałszywe nazwisko. Tutaj — na portalu — wszyscy to robili. Wzbogacali się, okradając obrzydliwie bogatych ludzi. Przecież im to różnicy nie robiło, mało kiedy byli zainteresowani podatkami, mieli od tego swoje banki, tacy wygodniccy. Moi rodzice też do nich należą, ale zabezpieczyłam ich na tyle, by nikt ich nie okradał i nie tuszował ich podatków, by się nie wydało. Nawet o tym nie wiedzieli.

Odeszłam na chwilę od laptopa, bo usłyszałam, że kawa w ekspresie jest gotowa. Czekało mnie pracowite popołudnie, namierzyłam sobie cholernie bogatego biznesmena z Czech i nie miałam zamiaru odpuścić, a to co zamierzałam zrobić było czasochłonne. Przecież te wszystkie procesy trochę trwają.

Portal powstał cztery lata temu. Początkowo miał pomagać w przesyłaniu informacji. Potem zachłanni hakerzy wykorzystali swoje umiejętności do okradania ludzi. Portalu nie dało się znaleźć przez żadną, typową wyszukiwarkę, a taką która została napisana i skonstruowana specjalnie na potrzeby strony. Nie, nie znajdziesz jej w Google, choćbyś się trudził. Wkręciłam się trochę przez przypadek, ale to dość długa historia.

Wlewając kawę do kubka, usłyszałam dźwięk wiadomości.

— Co u licha? — warknęłam.

Zerknęłam na ekran. Ktoś odważył się do mnie napisać na portalu?


Od Matrix: Łapy precz, maleńka.

Do Martix: Co?

Od Matrix: Od tego pepićka, to moja działka.


Zaśmiałam się. Weszłam na profil tego kolesia. Co to za pseudonim?


Do Matrix: Laski nie lecą na miłośników starych filmów. Kpisz sobie. Byłam pierwsza.

Co za tupet.

Od Matrix: Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem.

Do Matrix: Straszne.

Od Martix: Co tutaj robisz? Skąd jesteś?

Do Matrix: Seattle.

Od Matrix: No way, nie możesz mówić prawdy.

Do Matrix: Whatever.

Od Matrix: Sprawdzę sobie.

Do Matrix: Powodzenia.


Weszłam na jego profil. Siedem gwiazdek. Tyle samo co ja. Każdy z użytkowników zbierał gwiazdki. Im miało się ich więcej, tym większe miało się uznanie.


Od Matrix: Nie wyglądasz na amatorkę.

Do Matrix: Może dlatego, że nią nie jestem.

Od Matrix: Mur beton, że nie masz na imię Susanna. Nie możesz być tak głupia. Nie mogłaś podać tutaj swoich danych.

Do Matrix: Czytać nie umiesz? Bo wydaje mi się, że ludzie z niepełnosprawnością umysłową nie znają liter. Nie obrażając, oczywiście takich ludzi.

Od Matrix: Jesteś okropna.

Do Matrix: Jestem okropna i muszę spadać.

Od Matrix: Co tym razem? Obiad czy kupka dziecka?

Do Matrix: Bliźniacza kupka, mój mąż się postarał. Nara.


Nie odpisał.

Uśmiechnęłam się. Nikt nigdy nie był w stosunku do mnie taki miły. Mimo tych docinek.

Poczekałam, aż podpinanie się pod konto Czecha się skończy. Było już po piątej i wiedziałam, że moja mama zaraz się tutaj zjawi. Wyłączyłam laptopa i zabrałam go do siebie. Nie chciałam się narażać na narzekanie mamy. Wiedziałam, że jej naganianie mnie do nauki jest słuszne, ale ja miałam zamiar ustawić się w inny sposób. Może i codziennie z kont tych bogaczy spływały do mnie centy, ale w skali roku, gdzie obrabiałam około dwudziestu czterech takich wielorybów, robiła się z tego niezła sumka. No i była w trakcie pisania własnego programu do łamania szyfrów. Ten do haseł sprzedał się jak ciepłe bułeczki, wciąż dostawałam za niego pieniądze. Ale ten drugi… Wiedziałam, że spokojnie będę mogła zażyczyć sobie za niego około tysiąca dolarów od sztuki.

Postanowiłam sobie szybko odgrzać obiad z zeszłego dnia. Zjadłam. Kiedy kończyłam, do domu weszli rodzice. Przywitałam się z nimi.

— Jak w szkole? Semestr zaliczony? — zapytała mama — Dziwnym trafem listy zawsze gdzieś znikają. — spojrzała na mnie znacząco.

— Zaliczony. — mruknęłam.

Nieważne jak, ważne, że w ogóle.

— Muszę trochę popracować.

— Zamęczysz się, miałaś nie pracować w domu. — jęknęłam.

— Poucz się — zignorowała moje słowa — To ostatnia klasa.

— Jest piątek. — uśmiechnęłam się i poszłam na górę.

Do dwudziestej czytałam książkę. Potem upewniłam się, że mama leży na kanapie, wyszłam na balkon i zapaliłam fajkę. Jak moja mama tego nienawidziła. Nie to, żebym paliła dużo. Jednego albo dwa dziennie, bo lubiłam.

Po wszystkim wzięłam owocową gumę do żucia. Włączyłam MacBooka. Musiałam sprawdzić czy z Czechem wszystko okay. Było okay. Zanim zdążyłam się wylogować z portalu, zobaczyłam, że mam nową wiadomość. Od tego kolesia.


Do Matrix: Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

Od Matrix: Zwracam uwagę na niebanalnych ludzi stąd. Chodzi o dobre towarzystwo.

Do Matrix: Ściągnij sobie parę trojanów, skoro ci tak nudno. ; -)

Od Matrix: Czy ironia to twoje drugie imię? XDD

Do Matrix: Polecam się na przyszłość.


I zniknął, tak szybko jak się pojawił.

Wylogowałam się. Wysłałam smsa do mojej jedynej przyjaciółki Angie. Miałyśmy następnego dnia iść do Glamu — klubu w jakim zawsze przesiadywałyśmy, grając w bilard, wieczorami.

Wzięłam szybki prysznic. Byłam wykończona. Położyłam się do łóżka tuż przed północą. Nie mogłam zasnąć, dopiero po drugiej moje oczy się zamknęły.


Rano obudził mnie zapach smażonej jajecznicy. Rodzice wstali do pracy, była za dziesięć szósta. Bolała mnie głowa i miałam spuchnięte oczy. Czy oni muszą każdego ranka tak hałasować? Wzięłam telefon do ręki. Zero wiadomości, zero połączeń. Przewróciłam się na drugi bok i ponownie zasnęłam. Na dobre obudziłam się cztery godziny później. Zrobiłam sobie kawy, posprzątałam, odrobiłam lekcje, zanim się obejrzałam była pierwsza. Czytałam książkę i dopiero po powrocie rodziców, zeszłam na dół.

— To jakaś kpina. — warknęła moja matka.

— Co się stało? — zapytałam.

— Zgadnij kto nas odwiedzi w czwartek. — uśmiechnęła się.

Serce zabiło mi mocniej.

Nie.

Niemożliwe.

— Wujek Teofil… — szepnęłam słabo.

Miałam ochotę zwymiotować, ale przemilczałam to.

— Z Peterem. — dodała szybko moja matka.

Wzięłam głęboki oddech. Nienawidziłam ich. Nie wiedziałam, którego bardziej, ale oboje byli siebie warci.

Wiedziałam, że to będą cztery dni męczarni. Niech to szlag. Kurwa.


Peter był ode mnie starszy o jakieś osiem lat. Każdy normalny facet w jego wieku powinien mieć już żonę i dzieci w planach, ale on wcale nie miał zamiaru się za to zabrać. Ale za mnie zabierał się z chęcią.

Wiem, to obrzydliwe. Byliśmy kuzynostwem. A ten kretyn za każdym razem kładł na mnie swoje łapy. Moja matka udawała, że nic nie widzi. Nie wiedziałam czy nie chciała robić dramy w rodzinie czy nie chciała tego widzieć.

Jednak tym razem byłam zbyt bojowo nastawiona i wiedziałam, że jeśli tylko ten pajac mnie dotknie to go zniszczę.


Nadszedł wieczór. Zanim dałam się porwać Angie, zalogowałam się na portalu. Nic się tam nie działo. Pustka. Szkoda, bo liczyłam na jakąś wiadomość od…

— Puknij się w łeb — mruknęłam pod nosem — To nie portal randkowy kretynko.

Wylogowałam się, niezbyt pewna, czy nadal chcę iść z Angelą gdziekolwiek.


Poszłam.


Nie szalałyśmy zbytnio, ale jednak wypiłam trochę wódki, którą nam przyniosła. Wróciłam do domu o północy i od razu położyłam się do łóżka. Nie mogłam zasnąć. Myślałam o szkole, portalu, o Peterze, który był tu potrzebny jak dziura w moście i o Matrix’ie. Nie wiedziałam jak wygląda i kim jest, ale po chwili ciężkiego namysłu doszłam do wniosku, że przecież mogę znaleźć coś o nim na portalu. Sięgnęłam po swojego MacBooka. Zalogowałam się i dotarłam na jego profil. Ręce mi drżały. Pierwszy raz miałam wrażenie, że jeśli włamię się do jego komputera to zrobię mu krzywdę, a nie chciałam swoją robotą krzywdzić ludzi. Ciekawość była jednak silniejsza.

Cóż z tego, że jego komputer był doskonale zabezpieczony przed atakami. Musiałam trochę pogrzebać przy kodach, by w końcu mi się udało. Serce zabiło mi mocniej. Ujrzałam jego pulpit. Nie wiedziałam od czego zacząć, tyle tego tam było. Jednak moją uwagę przykuł pewien ohasłowany folder — miał banalne zabezpieczenie, założone tylko dla niepoznaki.


Złamałam je w kilka sekund.


To co odkryłam trochę mnie zszokowało. Znalazłam w nim plany, informacje, materiały, mnóstwo dokumentów na temat Banku Centralnego stanu Nowy Jork. Wyglądało to tak, jakby planował napad. I to byłaby spektakularna akcja, musiał wiedzieć wszystko o ich trybie pracy. Ściągnęłam folder na swój dysk. W innym folderze znalazłam skan jego prawa jazdy.

Christopher, mieszkał w Vancouver. Drugi koniec kontynentu. Dwadzieścia siedem lat. Brunet o czekoladowych oczach. Był nieziemsko przystojny. Miałam jego dane. Wiedziałam kim jest. Miałam nad nim przewagę. Zgrałam wszystko na pendrive, a potem wyłączyłam komputer. Trzecia czterdzieści cztery.

Czy ja przestanę w końcu chodzić spać nad ranem?


Obudziłam się po dwunastej.

— Kurwa. — mruknęłam.

Od razu wstałam z łóżka i skierowałam się na dół, żeby zrobić sobie kawy. Przeciągnęłam się po drodze i zawinęłam paczkę papierosów. Szybko jednak schowałam ją za gumkę majtek, bo zorientowałam się, że jest niedziela i rodzice są w domu. Musiałam zdecydowanie skończyć z nocnym trybem życia.


Mama gotowała już obiad, a tata siedział nad papierami.

— Dzień dobry. — odezwałam się pierwsza.

Wyjęłam z lodówki pierwszy lepszy jogurt i dosypałam płatków owsianych.

— Cześć córciu. Późno wróciłaś? Nie słyszałam, żeby ktoś odblokowywał alarm. Siedziałam nad dokumentami do późna.

— Po północy. Byłam z Angie w Glamie. — ziewnęłam.

Moja kawa była już gotowa. Ekspres to błogosławieństwo.

— Za dużo tego pijesz. — wskazała na mój kubek.

Wzruszyłam ramionami.

— A ty za dużo pracujesz — mruknęłam — Macie jakieś plany na dziś?

Liczyłam na to, że wyjdą z domu chociaż na kilka godzin i będę mogła w spokoju posiedzieć przed komputerem.

— Nie wiem, zobaczymy potem. — oznajmiła.

Westchnęłam zawiedziona. Wypiłam, zjadłam, a potem wzięłam długą kąpiel w wannie. Napisałam do Simon.


Do S.: Peter będzie w NYC.

Od S.: Kiedy?

Do S.: W czwartek. Wymyśl coś, żebym się stąd wyrwała. :(

Od S.: Głowa do góry, kotku. W piątek mogę cię gdzieś porwać, jeśli chcesz. Och, wait… Nie mogę, przecież jadę w Alpy.

Do S.: Poradzę sobie.


Odłożyłam telefon.

Całe życie pod górkę.


Po obiedzie zalogowałam się na portalu. Chciałam trochę powęszyć. Tym razem chodziło mi o Petera. Mimo, że to mój kuzyn, w ogóle mu nie ufałam. Za pomocą Vipera włamałam się na jego Facebooka. Poza tabunem wymienianych buziaczków z jakimiś dziwkarskimi laskami, moją uwagę przykuły wiadomości z jakimś Brianem.

Ogólny sens ich korespondencji był tak, że mój ukochany kuzyn miał zamiar ruchać.

I miał taką jedną na oku.

Co za zjebany oblech. Usłyszałam jakiś ruch w korytarzu, odruchowo zatrzasnęłam laptopa i wzięłam do ręki pierwszą lepszą książkę. Od matmy. Zaśmiałam się krótko. Nie było mi i matmie po drodze.

Do pokoju weszła mama.

— Wychodzę z tatą na miasto. Zamknij u nas okno za pół godziny i wyjmij naczynia ze zmywarki. — powiedziała.

Pokiwałam głową w odpowiedzi.

— Uczysz się? — zapytała — Coś nowego.

Wyszła.

— Niedoczekanie twoje. — warknęłam.

Wróciłam do portalu.

Mój telefon się zatrząsł.


Od Oli: Wychodzisz na shota?;*


Westchnęłam, nie odpuszczą mi.


Do Oli: Nie mam czasu.

Od Oli: Czekam z Angie. Co ty możesz robić w niedzielę?

Do Oli: Okay, ale ty stawiasz.


Powinnam przestać się z nim przyjaźnić. Zwłaszcza po tym jak zaczęłam z nim sypiać. Był świetnym chłopakiem, ale nie dla mnie. Jak skończę szkołę, urwę z nim kontakt. Zostały trzy miesiące, więc powinnam mieć wyjebane.

Dopiero jak odłożyłam telefon, zobaczyłam, że mam trzy nowe wiadomości od Chrisa.


Od Matrix: Żyjesz?

Do Matrix: Jest trochę roboty przy bliźniakach.


Poczułam dziwne ukłucie w brzuchu. Boże, powinnam się ogarnąć.


Od Matrix: Jestem ciekawy jak wyglądasz.


— O nie nie nie, żadnych zdjęć. — powiedziałam sama do siebie.


Do Matrix: A co, nie masz nowości do fap folderu?

Od Matrix: Uwierzysz albo nie, ale moje życie seksualne ma się dobrze i nie muszę nawiązywać współpracy ze swoją ręką.

Do Matrix: Super. Więc wracaj do swojej kobiety, a ja wrócę do pieluch. Buźka pa.


Zatrzasnęłam komputer.

Szkoda, że nie zorientowałam się jak bardzo ma spierdolone poczucie humoru.

Idiotka.


Zanim zdążyłam się obejrzeć — był czwartek. Obudził mnie głośno dzwoniący budzik. Wyśmienicie. Było wpół do dziesiątej. Wstałam wcześniej, by naszykować obiad i ogarnąć dom. Będąc jeszcze w łóżku, zalogowałam się na Viper i na Skype. Musiałam jak zwykle załatwić kilka spraw. Chris nie odezwał się do mnie od niedzieli. Dziwnie się z tym czułam, sama nie wiem dlaczego.

Kliknęłam okienko rozmowy video z Gillbertem. Odebrał prawie od razu.

— Siemasz Stradlin. — przywitał się.

— Cześć, mam sprawę. Nie będę owijała w bawełnę. — powiedziałam.

Gillberta poznałam na Viper.com. Jest starszy o jakieś dwanaście lat, ale zawsze mogę na niego liczyć.

— Co tym razem, kolejny lewe prawo jazdy? — zaśmiał się.

— Nie — głęboko odetchnęłam — Tym razem, mój drogi, będę potrzebowała czegoś innego. Załatw mi jakiegoś dobrego, nie rzucającego się w oczy, małego gnata.

Zrobił wielkie oczy.

— Na co ci to? W coś ty się wpakowała?

— Wyjaśnię ci później, po prostu tego potrzebuję.

— Ale to może być niebezpieczne.

— Gill, błagam cię. Chodziłam z ojcem na strzelnicę. Umiem się tym posługiwać.

— Na kiedy?

— Jak najszybciej.

— Poczekaj chwilę… — zaczął stukać w klawiaturę — No cóż, najtańszy i jeden z lepszych kosztuje osiemset osiemdziesiąt dziewięć dolców. Załatwię ci bez przesyłki.

Chciałam czuć się bezpieczniej. We własnym domu. Postać Petera zajeżdżała mi jakimiś lewymi interesami. Nie chciałam wymyślać czarnych scenariuszy, ale wolałam nie ryzykować.

— Mówisz tak, jakby to była twoja codzienność.

— Taka moja praca, mała.

Gillbert był jednym z tych wielkich ludzi nowojorskiej mafii. Załatwiał im wszystko, czego potrzebowali.

— Okay, przyniosę ci równy tysiąc, reszta za fatygę. Kiedy mam się spodziewać paczki?

— Odbierzesz ją u mnie osobiście, okay?

— Jasne, szefie. — uśmiechnęłam się.

— Wpadnij jutro rano. Będę dzwonił jak coś.

Pomachałam mu i się rozłączyłam.


Zanim się obejrzałam, w drzwiach pojawili się moi rodzice wraz z Peterem. Wystarczyła sekunda, a już miałam ochotę zwymiotować mu na koszulę. Jak zawsze na twarzy miał wymalowany ten swój cwaniacki uśmieszek, a we mnie krew aż się zagotowała. Nie dałam po sobie tego poznać. Mój kuzyn wraz z wujkiem Teofilem zasiedli przy stole.

— Naomi, doskonale wiem, że ich nie lubisz — zaczęła mama, gdy byłyśmy w kuchni — Ale nie musisz być taka chłodna.

Chłodna? Nie sądziłam, że mam niechęć do nich wypisaną tak na twarzy. Ale to wciąż było mało, chciałam, by zniknęli. Raz na zawsze.

Mama poszła zanieść wszystko do salonu, a jej miejsce zajął Peter.

— Lubię takie niedostępne. — zaczął te swoje gadki na podryw.

Spojrzałam na niego spod byka.

— No co ty, Naomi. Mamy wspólny weekend do spędzenia. Myślałem, że zechcesz trochę się zabawić. — uśmiechnął się.

Przysunął się bliżej.

— Odejdź — syknęłam — Nie waż się do mnie zbliżać. Nie waż się mnie dotykać.

Zaśmiał się.

— Jeszcze będziesz chciała, żebym sprawił ci trochę przyjemności. — szepnął i wyszedł.

Jednak miałam rację, nie będzie łatwo.


Było już po jedenastej, gdy znalazłam chwilę, by zalogować się na portalu. Z miejsca napisałam do Chrisa, kierując się bardziej uczuciami niż czymkolwiek innym.


Do Matrix: Przepraszam, że nie odzywałam się tyle czasu. Mam teraz trochę problemów na głowie. Możliwe, że nie będzie mnie tutaj przez najbliższy czas. Szczerze mówiąc to sama nie wiem. Trzymaj się, Matrix.


W ostatniej chwili powstrzymałam się, żeby nie nazwać go po imieniu. Nie chciałam, żeby wiedział, że ja wiem. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.


Od Matrix: Co się dzieje? Coś nie tak w twoim małżeństwie? Coś z dziećmi?


Westchnęłam.


Do Matrix: Nie mam męża i żadnych dzieci. To problem zupełnie innej natury.

Od Matrix: Ale dałem się podejść. Może jakoś będę mógł pomóc?

Do Matrix: Mógłbyś, gdybyś był obok. A tak nawet nie wiem gdzie mieszkasz, poradzę sobie sama.

Od Matrix: Powiedz gdzie mam się zjawić, a przyjadę.


Otworzyłam szerzej oczy. Czy on naprawdę chce to zrobić?


Do Matrix: Wątpię, żeby chciało ci się przyjeżdżać do Nowego Jorku.

Od Matrix: Już myślałem, że będę musiał bawić się w łamanie twoich zabezpieczeń.


I to było tyle. Nic więcej nie napisał przez pół godziny. Westchnęłam zrezygnowana. Nikt dla mnie nie będzie fatygował się do Nowego Jorku z drugiego końca kontynentu.


Od Matrix: Kawał drogi z Vancouver. Ale to żaden problem. Będę w poniedziałek najwcześniej, czy do tego czasu będziesz bezpieczna?


Serce zabiło mi mocniej. Dobry Boże, właśnie umówiłam się z kolesiem z hakerskiego portalu, którego nigdy nie widziałam na oczy.


Do Matrix: Dlaczego chcesz to zrobić?

Od Matrix: Przyjaciołom się pomaga. :)


Rozmawialiśmy przez chwilę. Obiecałam mu, że odbiorę go z lotniska, bo JFK jest dla niego zbyt skomplikowane. Problem tylko jeden. On nadal nie wiedział, że wcale nie mam dwudziestu czterech lat i że moje prawdziwe dane są inne. Dowie się później. Nie chciałam, żeby się na mnie zdenerwował i zrezygnował z mojego planu.

Tylko cóż to był za plan, skoro w poniedziałek wujek miał wyjechać, a ja do tego czasu zupełnie nie wiedziałam jak zapełnić sobie czas?

Zanim wstałam od biurka musiałam chwilę się otrząsnąć.

Angie do mnie napisała na Facebooku. Proponowała kawę. Napisałam jej, żeby wpadła do mnie rano z czymś ze Starbucksa. O trzeciej miała wyjechać na resztę ferii.

O siedemnastej byłam umówiona z Simon. Cudownie, cały dzień zapełniony.

Wyszłam na balkon zapalić. Wzięłam szybki prysznic i gdy kładłam się do łóżka, było przed drugą.

A miałam skończyć z późnym chodzeniem spać.

Rozdział 2

Naomi:


Obudziłam się wcześnie, sama z siebie. Sama byłam w szoku, zegarek pokazywał ósmą trzydzieści siedem. Rodzice byli w pracy, a ja musiałam użerać się z tymi dwoma imbecylami. Zeszłam na dół, wcześniej się ubierając, bo nie chciałam, żeby ten goguś widział mnie w samej piżamie. Sypianie w za dużej, męskiej koszulce czasami nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Dobrze zrobiłam, bo oboje siedzieli w kuchni i…

— Kurwa mać! — zaklęłam głośno.

Za dziesięć minut powinnam być w mieszkaniu Gillberta.

— Co to za słowa? — zapytał wujek, szczerząc się do mnie.

Och, spierdalaj.

— Mam coś ważnego do załatwienia i jestem spóźniona — wybrałam numer Gillberta — Cześć.

— Siemasz Stradlin, rozumiem, że jesteś już w drodze. — powiedział.

— Prawie, wezmę taksówkę. Możesz już wstawiać wodę na herbatę.

— A może jednak kawa? — zaśmiał się.

Peter przyglądał mi się badawczo — nie wiem czy chodziło o mój strój, czyli koszulę i dżinsy — czy może o to z kim rozmawiam.

— Kawę to ja wypiję w locie, buźka pa. — rozłączyłam się.

Piętnaście minut później wyszłam z domu i skierowałam się w stronę głównej ulicy, żeby złapać ten charakterystyczny, nowojorski, żółty pojazd. Wsiadłam i podałam kierowcy adres.

— Czy panienka zdaje sobie sprawę z tego, gdzie to jest?

— Nie pierwszy raz tam będę. — wzruszyłam ramionami.

Nie rozumiałam dlaczego każdy bał się słyszeć o Bronksie. Zresztą, nie do końca był to Bronks, ale sąsiedztwo mówi samo za siebie.


W szybkim tempie weszłam do mieszkania Gillberta.

— Nie mam czasu na kawę i herbatę. — oznajmiłam.

— Wystygła. — powiedziała Emily, dziewczyna mojego małego wspólnika.

— Okay, więc możesz mi ją przynieść. — szepnęłam.

Usiadłam na krześle w swój charakterystyczny sposób. Twarzą do oparcia.

— Zacznę od oficjalnego pierdolenia — mruknął Gill — Wiesz dobrze, że jak ktokolwiek cię z tym złapie to będziemy becalować oboje, więc naprawdę uważaj na to co robisz.

Dopiero wtedy oderwałam od niego wzrok.

Przy stole siedział jakiś inny koleś. Nieziemsko przystojny. Przyglądał mi się, paląc fajkę. Sama odpaliłam swoją.

— Spoko, nie mam zamiaru wychodzić z tym z domu. — mruknęłam słabo.

Skrzywił się.

— Myślałem, że…

— Miałam o tym nikomu nie mówić, ale dobra — machnęłam ręką — Przyjechał do mnie mój wujek, Teofil wraz z moim kuzynem Peterem. Ja wiem, że to może być mylne wrażenie, ale ten typ zwyczajnie mi śmierdzi. Jakby coś ukrywał.

— Próbowałaś czegoś poszukać? — zapytał.

Prychnęłam.

— Nie mam zamiaru opowiadać o swoich machlojkach przy obcych kolesiach o których nic nie wiem. — wskazałam na tego przy stole.

Gillbert zmarszczył czoło.

— To jeden z moich klientów — zaczął — Siedzi w większym gównie niż ty, więc raczej nie będzie zaprzyjaźniony z policją.

Widziałam jak się spina.

— Okay — szepnęłam — Włamałam się na konto na Facebooku tego gnoja. Nie znalazłam tam nic interesującego. Na portalu nie szukałam, chyba się boję. Nie wiem z kim mam do czynienia.

— Nie możesz bać się takich rzeczy. Po to mamy ten portal, żeby z niego korzystać. Być może coś znajdziesz i zagadka się rozwiąże.

— Nie chciałam nigdy tego wykorzystywać przeciwko drugiemu człowiekowi — wyjaśniłam — No dobra, poza tymi podatkowymi fałszerstwami.

Zaśmiał się.

— Poszukaj, może wyjdzie ci na dobre. Może nie znajdziesz nic podejrzanego i nie będziesz musiała się stresować.

Wyjęłam ze swojego plecaka kopertę.

— Równy tysiąc, jeśli chcesz to przelicz — powiedziałam — Wielkie dzięki.

— Nie ma za co, wiesz, że uwielbiam robić z tobą interesy. — mrugnął do mnie.

— Wpadnij do nas na kolację w niedzielę. — poprosiła Emily.

— Jasne, będę dzwoniła. — pożegnałam się z nimi i wyszłam.


Po jakimś czasie byłam już w domu. W sam raz, bo akurat Angie do mnie przyszła.

— Mam dla nas pyszną, karmelową… — weszła do salonu i spojrzała na Petera — kawę.

— Chodź do kuchni. — sprowadziłam ją na ziemię.

— Co to za jeden? — zapytała cicho, siadając przy wyspie.

— Peter. — szepnęłam.

— Boże, jaki oblech, jakie on ma spojrzenie, fuj. Współczuję, że musisz się z nim użerać — postawiła mój kubek na blacie — W ogóle jak zmarzłam, zima powinna być nielegalna.

Faktycznie, był mróz i na ulicy nadal leżał śnieg. Nigdy nie mieliśmy tak paskudnego początku ferii wiosennych.

— Czemu jesteś taka milcząca?

— Gdybyś musiała z nimi tutaj siedzieć, też byś taka była. — zbyłam ją.

Angie nie wiedziała o tym, co robię po godzinach. Nikt nie wiedział. Może to i dobrze, bo nie chciałam jej narażać na niebezpieczeństwo. A zły humor mogłam zwalić na niemile widzianych gości.


Gdy Angie poszła, było już po pierwszej. Musiałam wziąć się za obiad. Najchętniej dosypałabym temu durniowi arszeniku do talerza. Ale na razie trzymał się z daleka, nie podrywał Angie, więc dostał małego plusa. Zalogowałam się na portalu. Dwie nowe wiadomości.


Od Matrix: Żyjesz?

Od Nicco: Cześć.


To jakieś fatum? Teraz każdy będzie robił za alvaro i będzie do mnie pisał? Weszłam na jego profil. Dwie gwiazdki. Jezu Chryste, co to za nowicjusz?

Zrobiłam screena jego nazwiska i adresu. Na pewno były prawdziwe, bo miał skąpe doświadczenia. Spryciula.


Do Nicco: Skasuj swoje dane z profilu zanim ktoś cię znajdzie i przyłoży ci lufę do skroni. I rozbuduj sobie procesor, jeśli chcesz cokolwiek tutaj zdziałać.

Od Nicco: Wow, znasz się na tym.


Och, wykurwiaj. Zamknęłam okienko czatu z nim.

Peter pojawił się w kuchni. Wstałam, żeby zamieszać sos.

— Chciałbym, żebyś dla mnie tak gotowała. — szybko zminimalizowałam Safari.

— Niedoczekanie twoje. — mruknęłam.

Nagle znalazł się tuż za mną, czułam jego oddech na karku. Zdrętwiałam.

— Nie musisz się opierać, wiem, że na mnie lecisz.

Zaśmiałam się. A potem z całej siły wbiłam mu łokieć pod żebra. Nie spodziewał się tego, odsunął się, trzymając swój prawy bok.

Złapałam go za kark i syknęłam:

— Ostrzeżenie numer dwa. Jeszcze jeden taki numer, a wpakuję ci kulkę między oczy.

— Do trzech razy sztuka. — odgryzł się i wyszedł.

Czy wujek nic nie widział? Czy nie chciał widzieć? Wściekła wróciłam do obiadu, zapominając o tym, że Chris do mnie napisał i że pewnie się martwił.


Mama wyjątkowo przyszła wcześniej niż tata. Rozmawiałam z Chrisem od kilku godzin, zupełnie tak, jakbyśmy znali się od kilku lat. Jednak, gdy moja rodzicielka pojawiła się w kuchni, zamknęłam laptopa.

Zasiedliśmy do obiadu.

— Naomi była dzisiaj bardzo niemiła w stosunku do Petera. — wypalił wujek.

Spojrzałam na niego zszokowana.

— Co zrobiła? — mama spiorunowała mnie wzrokiem.

— Była bardzo niegrzeczna.

To chyba jakieś żarty.

— Naomi, ile razy ci mówiłam, żebyś zachowywała się jak człowiek? — zapytała ostro.

Tego było już za wiele.

— Owszem, zachowywałabym się, gdyby ten pacan się do mnie nie przystawiał! — warknęłam.

— Masz bujną wyobraźnię, to twój kuzyn!

Odsunęłam talerz.

— Już skończyłam. — powiedziałam, chociaż moja porcja była prawie nietknięta.

Zabrałam swojego MacBooka z kuchni i poszłam na górę, mimo że moja matka kazała mi wracać.

Ogarnęłam się w kilka minut i mogłam wyjść do Simon.

— A ty dokąd?

— Idę do Simon, nie czekaj z kolacją, nie wiem kiedy wrócę. — burknęłam.

Jeszcze tego brakowało, żeby urobili mi matkę. Gnoje.


Dzwoniłam do drzwi Simon od kilku minut. Mieszkała spory kawałek ode mnie, ale wolałam się przejść, bo byłam bliska wybuchu.

— Jesteś, nareszcie — ciocia mi otworzyła — Wybacz, że spotykamy się w pośpiechu, ale za godzinę musimy wyruszyć w drogę.

— Spoko, ja tylko na chwilę. — mruknęłam.

— Ten stary alfons jest już w mieście? — zapytała.

— Ta… — jęknęłam.

— My z dziewczynami nigdy go nie lubiłyśmy. — przyznała.

Oprócz jej, mojej matki i Teofila były jeszcze dwie siostry. Wujek był ich przybranym bratem.

— Jak leci? — zapytała Simon.

— Mogę tutaj zapalić?

— Udaję, że nic nie widzę. — ciocia do mnie mrugnęła.


Pomogłam Simon się spakować. Dawno jej nie widziałam i brakowało mi tego.

Zdążyłam ledwo wejść do swojego domu, gdy życie po raz kolejny dało mi w pysk.

Zdejmowałam buty, gdy usłyszałam rozmowę wujka z mamą.

— Zostaniemy do czwartku, odwiedzimy resztę sióstr. — oznajmił.

Kurwa. Jebana. Mać. Chyba powinnam się stąd ewakuować.

Nawet na nich nie spojrzałam, wzięłam z kuchni coś do jedzenia i od razu poszłam na górę. Chciałam w końcu czegoś poszukać o tym durniu. Zalogowałam się na portalu i od razu wpisałam w wyszukiwarkę hasło „Peter Vander”. Ku mojemu zdziwieniu, wyskoczyła mi cała strona wyników — miałam rację, coś tu nie grało. Kliknęłam w pierwszy.

Skończył trzyletnie studium prawnicze. Nie ciągnął tej kariery dalej. Studiował na Harvardzie. Jezu, jak on się tam dostał ze swoim niskim ilorazem inteligencji? Pewnie ktoś dostał od niego w łapę, przecież hajsu to oni mieli jak lodu. Postanowiłam, że zadzwonię do dziekanatu, a jeśli nie pomogą, znajdę coś na ich serwerach. Ewentualnie zlecę to Gillowi.

Wiedziałam, że wszyscy siedzą na dole i nie zanosiło się na to, by któreś z nich wybierało się na górę. Po cichu poszłam do pokoju gościnnego. Muszą mieć w walizkach dokumenty. Oddech gwałtownie mi przyspieszył. Znalazłam prawo jazdy Petera. Zrobiłam szybko zdjęcie. Miałam adres i dane. Właśnie o to mi chodziło, wróciłam do swojego pokoju. Przerzuciłam zdjęcie z telefonu na MacBooka i wycięłam samo zdjęcie. Chciałam nim wyszukać coś na portalu, ale się nie udało. Zero wyników.

Zjechałam na sam dół strony. Wtedy wpadłam na trop pewnego folderu. Był przefiltrowany przez czat i podejrzewałam, że został opublikowany przez niejakiego Ben002. Portal czasami źle łączył i publikował coś z prywatnych rozmów użytkowników, dlatego ja nigdy nikomu nic ważnego tą drogą nie przesyłałam. Na marginesie, jak można ustawić sobie hasło pusia00200? Czy jego kumple to sami zboczeńcy? Ściągnęłam folder. Powinnam włamać się do komputera tego Bena, ale odłożyłam to na później, bo napisał do mnie Niewidzialny.


Od Niewidzialny: Zdążyłaś już ściągnąć ten folder?


Skąd o tym wiedział i dlaczego go to interesowało?


Od Niewidzialny: Nie bój się, nie jestem nikim groźnym.


Oczywiście, że był niegroźny. To jeden z naszym najwyższych, był administratorem strony.


Od Niewidzialny: Usuń to, bo jeśli oni dowiedzą się, że depczesz im po piętach, będziesz miała kłopoty.

Do Niewidzialny: Kto? Jacy oni?

Od Niewidzialny: Ben002 to profesjonalny haker. Złamie twoje zabezpieczenia w trzy minuty.

Do Niewidzialny: Ma siedem gwiazdek, może mnie pocałować w zad.

Od Niewidzialny: Okay, wiem, że na pewno nie trafiłaś na ten folder przez przypadek, ale obserwuję gościa od jakiegoś czasu i coś mi mocno w nim nie pasuje.


Czyżbym miała kolejnego sojusznika?


Do Niewidzialny: Okay, nie zajrzę tam, ale skąd mam wiedzieć, że czegoś przez to nie stracę?

Od Niewidzialny: Możesz go przefiltrować. Zgrać na inny dysk. Podejrzewam, że to dziadostwo ma założone elektroniczne czipy, których nie zdejmiesz. Ciekaw jestem dlaczego tak ci zależy, czego szukasz?

Do Niewidzialny: Mogę cię wtajemniczyć. Ale jeśli komukolwiek się wygadasz to zadrzesz z Susanną Greene, a tego byś nie chciał.


Wysłałam mu zdjęcie praw jazdy Petera i Teofila.


Od Niewidzialny: Skąd to masz?

Do Niewidzialny: A co, znasz ich?

Od Niewidzialny: Dwa miesiące temu w mieszkaniu naprzeciwko zamordowano dziewczynę. Znaleziono jej ciało dzień po tym, jak ten młodszy ze zdjęć u niej był. Nie dawało mi to spokoju, Mia była mądrą osobą. Wiem, że Peter pożyczał od niej kasę. Zaczynam obawiać się, że to jakieś bagno, bo jako administrator mogę przyglądać się temu wszystkiemu z innej strony. Znasz ich?


O kurwa.

O KURWA.


— Bądź racjonalna, może to jakiś przypadek. Zbieg okoliczności. — szepnęłam sama do siebie.


Do Niewidzialny: Jak nazywała się ta dziewczyna?

Od Niewidzialny: Mia Jeffey.


Ponownie włamałam się na Facebooka tego gogusia i wpisałam w wyszukiwarkę jej imię i nazwisko. Jej tablica była pokryta zniczami. Weszłam w wiadomości, ale znalazłam fragment o tym jak Peter prosi ją o pożyczkę. 29 grudnia 2010 roku mieli się spotkać, bo zdążyła skołować kasę.

Zrobiłam screeny i zapisałam je na swoim komputerze.


Do Niewidzialny: Ci dwaj właśnie siedzą u mnie w domu, piętro niżej.

Od Niewidzialny: Mogę pomóc ci to rozwikłać, ale zdalna praca przy takich sprawach to udręka. Gdzie mam przyjechać?

Do Niewidzialny: Nowy Jork.

Od Niewidzialny: Jestem z Seattle. Pojawię się w NYC najwcześniej we wtorek. Najpierw ustalimy jakiś plan, będziemy w kontakcie. Bywaj zdrowa, Max.

Do Niewidzialny: Naomi, wystarczy Naomi.

Od Niewidzialny: Widziałem, że te dane to blef. :)


Musiałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Zapisałam wszystkie informacje w nowym, ohasłowanym folderze i zamówiłam nowy dysk do komputera. Będzie potrzebny, czułam to. Nie sądziłam, że moje podejrzenia mogą być prawdziwe. Nie sądziłam, że piętro niżej moi rodzice w najlepsze dyskutują twarzą w twarz z prawdopodobnym mordercą. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Podeszłam bliżej drzwi, gdy usłyszałam na korytarzy głos Petera.

— Ben, wyluzuj, to tylko jakiś głupi folder. Przestań panikować — buczał — Jak na takiego twardego hakera zachowujesz się jak jakaś, kurwa, panienka. Susanna Greene? To jakiś random, nic mi to nie mówi. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Muszę utemperować tę smarkulę, bo cały plan pójdzie w pizdu. Nara.

Przez głowę przeszła mi myśl, że mogę być następna. Mogę być jego kolejną ofiarą. Dlaczego? O co chodziło? Mój mózg zagotował się od tych wszystkich informacji, a przecież to był dopiero początek.

Chris do mnie napisał.


Od Matrix: Żyjesz?

Do Matrix: Zaczęłam węszyć. Peter może być mordercą i zostaje tutaj do przyszłego tygodnia. Wysiadam już.

Od Matrix: Możesz mu przekazać, że stłukę go na kwaśne jabłko, jeśli będzie się do ciebie dostawiał. Znalazłaś coś?


Streściłam mu wydarzenia z dwóch ostatnich godzin.


Od Matrix: To jakaś cholerna masakra.

Do Matrix: Nie rozumiem o co mu chodzi, a przecież mogę być następna. Nie prosił mnie o żadne pieniądze, jedyne co robi to gapi się na mnie jak jakiś zbok, jakby chciał mnie po prostu przelecieć.

Od Matrix: Mam nadzieję, że będziesz bezpieczna. Podaj mi swój numer telefonu.

Do Matrix: Uważaj, żeby cię nie namierzył. No wiesz, studiował prawo, powinien wiedzieć jak to oficjalnie działa, ale kto wie czy Ben nie umie tego obejść.

Od Matrix: Spokojnie, nic mi nie grozi. Bardziej boję się o ciebie.


Uśmiechnęłam się.

Dochodziła północ, a ja byłam wykończona. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Mój telefon zaczął wibrować.

Nieznany, ale odebrałam.

Okazało się, że był to Chris. I właśnie w taki sposób zasnęłam, uśpiona przez cudowny głos mojego wybawiciela z drugiego końca kontynentu.


Obudziłam się po dziewiątej, ale nie byłam w stanie wstać z łóżka. Stwierdziłam, że chrzanię to wszystko i postanowiłam spędzić tak dzień. Finalnie wstałam o pierwszej po południu i od razu poszłam napuścić sobie wody do wanny. Widziałam, że drzwi od pokoju Petera są uchylone, siedział przy laptopie. Mogłabym mu ten komputer wykraść jak pójdą na spacer po południu.

Po długiej kąpieli zeszłam na dół prosto na obiad, który zjadłam najszybciej jak tylko mogłam, by uniknąć tematu wujka i Petera, a potem poszłam na siłownię. Musiałam się jakoś wyżyć, a to był idealny sposób.

Po siłowni napisałam do Oliego, czy nie dałby się namówić na kawę. Poszliśmy do Joego. Jakoś mi ten dzień zleciał, szybciej niż myślałam. Po kolacji z moją pokręconą rodzinką poszłam na górę, uwaliłam się na łóżku i wybrałam numer Chrisa.

— Jakieś nowości w sprawie gangu Vandera? — zapytał.

— Cóż za szyfr — uśmiechnęłam się — Nic nowego, nie siedziałam dzisiaj na portalu, nie miałam na to siły ani ochoty.

— Więc po co do mnie dzwonisz? — zapytał poważnie.

Mina mi zrzedła, gdy usłyszałam ten protekcjonalny ton.

— Nie wiem, chciałam usłyszeć twój głos. — odparłam zmieszana.

— Spokojnie, cieszę się, że dzwonisz. Pewnie sam bym to zrobił, gdybyś nie zrobiła tego pierwsza. — na pewno się uśmiechał.

Zaczynałam się do niego przyzwyczajać i bardziej mnie to cieszyło niż martwiło.


Znowu wstałam późno, ale była niedziela, więc nie musiałam niczym się przejmować. Zjadłam śniadanie i pokręciłam się trochę po portalu. Czekałam na dobry moment, żeby pożyczyć sobie komputer Petera. Okazja do tego nadarzyła się po obiedzie. Poszłam do jego pokoju i wzięłam MacBooka z etażerki.

— Co za frajer, nawet nie ma hasła. — bąknęłam pod nosem.

Miał na pulpicie kilka folderów, w większości były to jakieś bzdury. W jednym z nich było siedemnaście zdjęć. Na wszystkich fotografiach były kobiety. Miały na oko od siedemnastu do dwudziestu dwóch lat. Wśród nich znalazłam swoje profilowe z Facebooka. Ciarki przeszły mi po plecach, ale opanowałam się i zgrałam wszystko na swojego laptopa. Po skończonej robocie odłożyłam jego komputer na miejsce, dbając o to, by się nie zorientował.

O siódmej miałam być u Gillberta, więc zaczęłam się szykować i drukować w międzyczasie wszystko to, co znalazłam. Ciekawa byłam co on na to. Mogła wyjść z tego gruba sprawa. To znaczy był to jakiś trop, ale nie wiedziałam gdzie mnie to zaprowadzi. Na pewno tam, gdzie nie będzie bezpiecznie.

Godzinę później, gdy pogawędziłam przez telefon z Angie, ubrałam się z długą spódnicę do kostek, koszulkę na ramiączkach i dżinsową kurtkę. Było cieplej niż zwykle. Włosy spięłam w koka i zrobiłam delikatny makijaż. Przyda się, gdy pójdę po wino, tak jak mój fałszywy dokument tożsamości.

— Wybierasz się gdzieś? — w progu mojego pokoju stanął Peter.

Och, weź się pierdol.

— Dlaczego cię to interesuje? — zapytałam, wpinając ostatnią wsuwkę we włosy.

— Pytam z ciekawości — zlustrował mnie z góry do dołu — Zauważyłem, że często przesiadujesz przy komputerze. — jego wzrok zatrzymał się na moim MacBooku.

— A która nastolatka w dzisiejszych czasach tego nie robi? — udałam idiotkę.

— Zadowolona jesteś z tego sprzętu? — podszedł bliżej biurka.

Serce zabiło mi mocniej. Kurwa, że akurat teraz zebrało mu się na pogaduszki.

— Owszem, jest w porządku. — wzruszyłam ramionami.

— Do szperania tu i tam w sam raz. — stwierdził cicho.

Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

— Facebook działa na nim bez zarzutu.

— Cieszę się. Udanego wieczoru. — wyszedł.

Ze stresu moje czoło pokryło się warstwą potu. Serce łomotało mi w piersi. Niewiele brakło, a bym wpadła. Dla bezpieczeństwa postanowiłam wziąć MacBooka ze sobą. Nie złamałby hasła, ale mógł zlecić to temu całemu Benowi i dopiero by się narobiło.


Oczywiście wzięłam taksówkę. Byłam trochę przed czasem, ale nie sądziłam, że Emily się z tego powodu obrazi.

— Dobrze cię widzieć — powiedziała — Co to za niewyraźna mina?

— Obawiam się, że ta kolacja nie będzie przyjemna.

— No, bo musiałem odejść od komputera. — mruknął Gill.

Spojrzałam na niego. W granatowej koszuli z podwiniętymi rękawami prezentował się inaczej niż zazwyczaj.

— Nie martw się, znowu przychodzę w interesach — przyznałam, tym razem to on spojrzał na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami — Peter ma coś za uszami.

Podałam mu teczkę.

— Tyle znalazłam od piątku. Mam dwa tropy.

Miał typowo włoską urodę. Chyba wiem na co zwróciła uwagę Emily — ciemniejsza karnacja i kilkudniowy zarost — na pewno nie był to wiek, bo mojemu przyjacielowi stuknęła w tym roku trzydziestka.

— Może zanim dacie ponieść się emocjom zaczniecie jeść? — zapytała Emily.

— Prawie zapomniałam, przyniosłam ci wino w prezencie. — wręczyłam jej butelkę.

W mgnieniu oka zajęliśmy się jedzeniem — Emily świetnie gotowała. Siedząc z nimi przy stole uświadomiłam sobie, że mam ze swoimi bliskimi ostatnio słabe porozumienie. Musiałam nad tym popracować.

Potem Gill zajął się zawartością teczki. Przestudiował ją najszybciej jak mógł.

— Niech to szlag — mruknął — Nie wygląda to dobrze.

— Wiem o tym — upiłam kolejny łyk wina — Mam wrażenie, że to początek jakiegoś koszmaru. Czemu ja mam być następna i o co tu chodzi?

— Zacznijmy od początku. Peter. Kim jest, co robi i skąd pochodzi?

Podyktowałam mu wszystkie informacje.

— To za mało — włączył komputer — Podejrzewam, że na portalu nic więcej nie ma. Ale włamałaś się do jego komputera.

— Znalazłam tylko te zdjęcia.

— A próbowałaś od naszej strony? On na pewno ma to gdzieś ukryte.

— Nie wiem, nie sądzę — powiedziałam — Nie wydaje się być w tym obcykany. Nie to co Ben.

— Nim zajmiemy się później — uspokoił mnie — A wujaszek?

— Skupiłam się na Peterze. Chyba nie sądzisz, że Teofil ma coś z tym wspólnego?

— Jego syn się do ciebie przystawia, a on udaje, że nic nie widzi. Ciekawe dlaczego? — zakpił.

— Ciężko mi w to uwierzyć. Poszukam, jeśli chcesz.

— Musimy dostać się do komputera Petera jeszcze raz. — usiadł przed biurkiem.

— Dzisiaj miałam okazję, bo byłam sama w domu. Nie chcę ryzykować, bo zacznie coś podejrzewać.

— Włamię się. Po naszemu. Nie będę cię obciążał.

— Nie mogę cię o to prosić, Gill — zaprotestowałam — A jeśli cię namierzą?

— Błagam, bardziej prawdopodobne jest to, że mi zarzucą hakerskie umiejętności, a nie tobie. Zresztą robię większe przekręty, jak na przykład kołowanie siedemnastolatkom lewych praw jazdy i lewej broni. — zaśmiał się.

Pacnęłam go w ramię.

— Wypytywał dzisiaj o mój komputer. — przyznałam.

— Proszę cię, to jakiś totalny idiota, nigdy się nie domyśli co robisz po godzinach — rzucił — A co z Benem? Ma konto na portalu?

— Siedem gwiazdek.

— Jak na takiego cwaniaka to słabo — wszedł na jego profil — Ciekawe za co je zdobył, bo na pewno nie za podatki. Musi przesyłać jakieś dane. No wiesz, może ma je, bo jest dobrym hakerem. Może to jeden z tych wielkich ziomów ulicy?

— Coś na twój kształt? — uśmiechnęłam się.

— Nie pochlebiaj mi, bo się zarumienię — zakrył twarz, śmiejąc się — Ale mówię serio, może zajmuje się przemytem i kołuje lewe prawa jazdy — dodał poważniej — Może nie jest taki straszny. Skąd wiesz, że z niego taki wielki ziomuś?

— Niewidzialny sprzedał mi te informacje. — przyznałam.

— Och, wow, tylko jak już awansujesz to nie zapominaj o starych kumplach. — zaśmiał się ponownie.

— Jesteś niemożliwy. — pokręciłam głową z niedowierzaniem.

— Ja muszę wytrzymywać z nim codziennie. — wtrąciła Emily.

Kręciła się po mieszkaniu, ale nie zwracałam na nią uwagi, za dużo siedziało we mnie emocji.

— Musimy ułożyć jakiś plan. — zagaiłam.

— Myślałem o tym przez chwilę. Może napiszemy raport i podrzucimy go na jakiś komisariat? — zaproponował.

— Jasne, a oni zaczną pytać skąd mamy te wszystkie informacje. Z tego co wiem, hakerstwo to przestępstwo i można za nie słono becalować. — powiedziałam.

— Wiesz, myślę, że pomyślimy o tym później. Nie chcę nic mówić, ale do chuja wafla, wyjdzie z tego gruba afera, jeśli to wszystko się potwierdzi. Na razie skupmy się na twoim wujku i twoim kuzynie. Właściwie… — wklepał coś w wyszukiwarkę na portalu — Gówno kurwa. Dzięki temu nie żyję jak bezdomny, ale czasami to jest tak bezużyteczne. Twój wujek jest czysty jak łza. Ma firmę deweloperską…

— Dlatego ma tyle kasy. — jęknęłam.

— Co z jego żoną?

— Z Cecilią? — zapytałam — Nie żyje od dobrych piętnastu lat.

— Ciekawe — mruknął — Może trzeba dowiedzieć się dlaczego?

Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Simon.

— Och, całe szczęście, że nie śpisz — rzuciłam w słuchawkę — Siedziałam cały wieczór z tymi imbecylami i zaczęłam się zastanawiać co się stało z żoną wujka Teofila.

— Eee, no a ty masz szczęście, że mój lot ma opóźnienie, bo nigdy byś się do mnie nie dodzwoniła — zaśmiała się — Mama mówi, że ciotka Cecilia została zamordowana przed świętem dziękczynienia w dziewięćdziesiątym szóstym roku.

— O kurde. — mruknęłam.

— Została zgwałcona i uduszona. — dodała moja kuzynka.

— Mało tego, to bardzo dziwna sprawa — usłyszałam po drugiej stronie głos mojej cioci — Wujek oczywiście bardzo się załamał śmiercią swojej żony, ale po jakimś czasie wrócił do domu bardzo pobudzony, jakby zrzucił ciężar tej zbrodni z siebie. Ale nigdy żadna z nas nie zajmowała się tym i nie pytała.

— Ostro pojebane — rzucił Gillbert, gdy odłożyłam telefon — Myślisz, że to ma jakiś związek z naszą sprawą?

— Piętnaście lat różnicy. Nie wiem.

— Poszukam artykułów prasowych na ten temat. Próbuję jakoś to zrozumieć. — przyznał.

Wyjęłam z torebki paczkę fajek i odpaliłam jednego. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła jedenasta. Wyjęłam swój komputer i zalogowałam się na portalu. Oczywiście miałam wiadomość od Chrisa.


Od Matrix: Pamiętasz o mojej wizycie jutro?


Napisał przed ósmą.


Do Matrix: Siedzę właśnie z Gillem i szukamy jakiś informacji o gangu Vandera. Czekamy na twój przyjazd, chyba jesteś nam bardziej potrzebny niż myślałam.


Zapisałam sobie wszystkie informacje o Cecilii, które przekazała mi ciocia. Wydrukowałam to.

— Zobacz, znalazłem coś. — Gill wskazał mi na ekran monitora.

Zerknęłam.


Brutalnie morderstwo początkiem łańcucha śmierci?


— Co za tytuł… — mruknęłam.

— Czytaj, ciekawy.


We wtorek przed Świętem Dziękczynienia 1996 roku w jednym z parków miejskich w Salt Lake City o godzinie piątej czterdzieści rano pracownik porządkowy dokonał szokującego znaleziska. Były to zwłoki trzydziestoletniej kobiety. Jak wiemy z policyjnych źródeł, denatka została brutalnie zgwałcona i uduszona.

Dzisiaj, cztery miesiące po śmierci Cecilii V. policja ma dodatkowe zlecenie na głowie. Zamordowana została czarnoskóra Camilla P. oraz jej przyjaciółka Vanessa F. Mimo braku podejrzanych w morderstwie pierwszej kobiety — czy mąż Cecilii V., Teofil V. nie dokonał zemsty na potencjalnych kobietach potencjalnych morderców swojej ukochanej?


— Kto napisał ten artykuł? — zapytałam.

— Phillipe Watson. — powiedział.

— Myślisz, że mój wujek wie, kto zamordował jego żonę?

— Jeśli tak jak jego syn jest w tym gangu to całkiem możliwe, że miał wtyki, by dowiedzieć się kto to zrobił.

— Czyli mógł się na nich zemścić. Całkiem logiczny układ. — powiedziałam.

— Okay, zapiszę sobie tę teorię, ale co z tym wszystkim ma wspólnego Peter?

— Nie wiem, na pewno na to wpadniemy. Wydrukuj mi ten artykuł, proszę.

— Jezu, już po jedenastej… — zmienił temat.

— Padam na ryj — przyznałam — Wpadnę jutro do ciebie z Chrisem. Nie chcę na razie prowadzić podejrzanych schadzek u mnie w domu, podczas gdy tamci w nim są. Wracam do domu, jutro to dokończymy.

— Chyba żartujesz, jestem tak zaintrygowany, że jeszcze nad tym posiedzę — zaśmiał się — Ale najpierw odwiozę cię do domu.

— Zamówię taksówkę. — szepnęłam.

— Oczywiście, na pewno jakaś o tej porze tu przyjedzie. — zakpił.

Westchnęłam zrezygnowana.


Pół godziny później byłam już w domu. Odblokowałam alarm i weszłam do środka, znowu go blokując. Zanim zdążyłam zdjąć buty, ktoś zasłonił mi usta ręką i syknął mi do ucha:

— Myślałaś, że mi uciekniesz? Szlajasz się po nocy z jakimś typem, a podobno jesteś nie do ruszenia. Pożałujesz tego. Jeśli zaczniesz krzyczeć…

To mnie zamordujesz? — chciałam dokończyć, ale jego ręka mi to uniemożliwiła.

Super. No to teraz mam przejebane.

Popchnął mnie w kierunku mojego pokoju.

Znikąd ratunku, moi rodzice już dawno spali, bo następnego dnia musieli wcześnie wstać do pracy.

— Kim on był? — zapytał wściekły.

— Nie twój zakichany interes. — odpyskowałam.

Zaczęłam powoli ściągać z siebie dżinsową kurtkę. Chciałam go zignorować, nie mogłam mu pokazać, że się go boję.

— Kto to kurwa był? — warknął.

— Wyjdź stąd — rzuciłam chłodno — Natychmiast.

Zmierzył mnie rozjuszonym spojrzeniem i uderzył mnie w twarz. Zamroczyło mnie na moment z którego skorzystał i popchnął mnie w stronę łóżka. Upadłam na tyle niefortunnie, że uderzyłam głową w kant blatu biurka i wylądowałam na podłodze. Głowa mocno mnie bolała, ale na szczęście nie straciłam przytomności.

Tuż obok leżała moja lniana torba, w której powinnam mieć gaz pieprzowy. Z drugiej strony, pod łóżkiem miałam schowaną broń od Gillberta. Ale to byłaby przesada. O ile gaz on by przeżył, to z bronią poleciałby do moich starych. Peter chyba się wystraszył, bo przyglądał mi się przez jakiś czas, a ja starałam się go obserwować z półprzymkniętych powiek. Nie mogłam się ruszyć, ale postanowiłam chociaż spróbować. Nie zdążyłam, bo ten kretyn uwalił się na mnie swoim cielskiem. Nie miałam z nim żadnych szans, mam zaledwie metr sześćdziesiąt pięć, a on był ode mnie dużo wyższy i bardzo dobrze zbudowany. Przestraszyłam się nie na żarty, że zaraz mnie zabije, ale poczułam jak jego ręka wędruje po moim lewym udzie w górę.

— Spodoba ci się to. — mruknął do mojego ucha.

Przeszedł mnie dreszcz.

Prawą ręką próbowałam sięgnąć swoją torbę, tak, by tego nie widział. Pocałował mnie. Kurwa, co za oblech. Drugą ręką złapał mnie za pierś, pierwszą nadal sunąć po mojej nodze. Nie wiem co miałam myśleć — byłam nastawiona tylko na sięgnięcie tej przeklętej torby. Udało mi się, ale nie mogłam znaleźć w niej tego, czego potrzebowałam. Damskie torebki to jakaś przepaść. Musiałam jakoś odwrócić jego uwagę, więc tym razem to ja go pocałowałam, ręką nadal szukając upragnionego przedmiotu.

W pewnym momencie poczułam jego dłoń na swojej kobiecości.

Zabiję go, przysięgam.

— Wiedziałem, że ci się to spodoba. — mruknął zadowolony.

— A ja wiedziałam, że spodoba ci się to. — uniosłam w górę dłoń, w której miałam czarną, podłużną fiolkę i bez zastanowienia prysnęłam mu zawartością prosto w oczy.

Był tak zaskoczony, że zareagował dopiero po chwili, gdy poczuł pieczenie.

— Ty suko — sam ze mnie zszedł — Ty mała zdziro.

Podniosłam się szybko z miejsca, nie mogąc przestać się tryumfalnie uśmiechać. Co tam, że pewnie pogorszyłam swoją sytuację.

— Ach, kurwa, jak mogłaś mi to zrobić? — klął dalej.

— Tak jak ty mogłeś się do mnie dobierać, chociaż wcale tego nie chcę. A teraz wynocha stąd i chyba nie muszę mówić co zrobię jak pójdziesz na skargę.

Wyrzuciłam go z pokoju.


Obudziłam się po dziewiątej. To cud, że zasnęłam po takim wieczorze. Ubrałam się szybko w czarne spodnie i T-shirt, włosy ułożyłam w koka. Zeszłam na dół, żeby zrobić sobie śniadanie. Peter siedział w kuchni i robił coś na komputerze.

— Jak tam oczka? — zapytałam sztucznie.

Powieki chyba miał spuchnięte.

— Nie wiesz z kim zadarłaś. — burknął.

Nachyliłam się nad blatem wyspy.

— O nie, mój drogi — dźgnęłam go palcem w ramię — To ty nie wiesz z kim zadarłeś.

Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział.

— Uwierz mi, przyjdzie taki dzień, podczas którego będziesz bardzo żałował tego co zrobiłeś. — rzuciłam tajemniczo.

Odwróciłam się, żeby zrobić sobie kawy.

Rodzice byli w pracy, wujek gdzieś poszedł, a ja miałam niecałe cztery godziny, by włamać się do komputera Petera i pójść na lotnisko po Chrisa. Wspaniale. Jak to zrobić, żeby się nie skapnął?

Gdy będzie miał włączonego kompa, będzie mi łatwiej cokolwiek zrobić, więc modliłam się, żeby siedział przy nim cały czas. Zjadłam płatki z mlekiem, wypiłam naprawdę mocną kawę i poszłam na górę. Z miejsca włączyłam swojego MacBooka. Zalogowałam się na Viperze. Głowa mnie bolała, bo miałam z tyłu guza. Przysięgam, że ten chuj w końcu się doigra.

Musiałam wpisać kilka kodów. Mogłam co prawda, przekierować się z Facebooka, ale miałam na to małe szanse. Siedziałam i czekałam na połączenie, które strasznie się dłużyło.


Do Gill: Operację włamania się do komputera Petera uważam za otwartą.


— Kurwa. — wyskoczył mi jakiś błąd.


Od Gill: I jak ci idzie?

Do Gill: Nie idzie wcale. Nie mogę się połączyć, coś mnie odrzuca.

Od Gill: Dziwne. Gdyby nic tam nie ukrywał, nie miałby zabezpieczeń. Może nie jest taki głupi, jak myślimy.

Do Gill: A tobie jak idzie? Masz coś o Benie?

Od Gill: Nic konkretnego, ale jakiś zarys. Wpadnij wieczorem to ci opowiem.

Do Gill: 6 ci pasuje?

Od Gill: Jasne, szefowo.


Wyłączyłam komputer. Byłam zła.

Bardzo zła.


Wiedziałam, że jakiś obiad mama wczoraj podszykowała. Nie powiedziałam jej, że będę miała gościa przez jakiś czas, ale jeśli będzie miała coś przeciwko temu to najwyżej ulokuję go u Emily. Cała ta sytuacja była okropna.

Na dworze było ciepło, więc postanowiłam, że się przejdę, chociaż kawałek. Musiałam się odstresować. Chris nie wiedział jak wyglądam. Nie wiedział, ile mam lat. Nie wiedział, że jestem gówniarą z high school. Bałam się, że mnie odrzuci i cały plan pójdzie w diabły. Zresztą mam z nim wykonać tylko jedno zlecenie i bardzo wątpiłam, że będzie chciał ze mną rozmawiać na inne tematy niż zawodowe po tym jak mnie zobaczy. Albo od razu zabukuje bilet powrotny.

Świeciło słońce, więc założyłam swoją skórzaną kurtkę. Nie powinnam zmarznąć. Nie chciałam dłużej nosić swojego zimowego płaszcza, mimo że bardzo go lubiłam. Na nos wsunęłam swoje lenonki z brązowymi szkłami. Cudownie. Włosy w nieładzie, martensy na stopach, tak, by nie przesadzić z przygotowaniami.

Dostałam się bliżej centrum i dopiero wtedy postanowiłam wziąć taksówkę. Uwielbiałam to miasto. Tutaj ciągle ktoś gdzieś się spieszył, ale potrafił się zatrzymać, by nie zwariować. Nie miałam pojęcia czy Chris kiedyś był w Nowym Jorku, ale chciałam pokazać mu to miasto, bo było cudowne.

Niestety, trafiliśmy na korek i trochę czasu minęło zanim trafiłam na JFK.


Od S.: Jak radzisz sobie z naszym małym kutaskiem?

Do S.: Spoko, nie stwarza problemów.


Postanowiłam nie wtajemniczać jej w ten cały bajzel. Nie teraz. Wątpiłam w to, że jej o tym powiem. W ogóle nie wiedziałam co z tym wszystkim zrobić.

Zapłaciłam kierowcy, gdy przystanął pod największym lotniskiem w mieście, wysiadłam i ruszyłam w stronę hali przylotów. Serce waliło mi jak oszalałe. Przed wejściem zapaliłam jeszcze papierosa. Miałam już kończyć, gdy dostrzegłam, że Chris do mnie dzwoni.

To znaczy, że jest już na miejscu, całkiem blisko mnie.

Stres zżerał mnie od środka.

— Jestem już na miejscu. — oznajmił, gdy odebrałam.

— Tak myślałam. Przy odbiorze bagażu? — weszłam do środka.

Dzikie tłumy ludzi mnie przeraziły.

— Tak, czekam na bagaż. Stoję pod kantorem, granatowym z pomarańczowymi napisami.

Ruszyłam w stronę napisu, który świtał mi gdzieś w tle pośród ludzi. Przeszłam jeszcze kawałek i wtedy go zobaczyłam.

— Kurwa mać. — jęknęłam.

Nie widział mnie jeszcze. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Zdjęcia z prawka to ściema, nie oddają prawdziwości ludzkiego wyglądu. Był wysoki, na moje oko miał około dwóch metrów wzrostu, był bardzo dobrze zbudowany i był mega przystojny — wysoki brunet, mój ideał. Powinnam się ogarnąć, to tylko mój współpracownik. Widziałam jak sięga po walizkę, a potem po telefon. Chciałam go ubiec, więc podeszłam do niego i zakryłam mu oczy. Było to na tyle spontaniczne, że zaskoczyło nawet mnie. Musiałam stanąć na palcach, ale stało się.

I wiedziałam, że się nie odstanie.

Rozdział 3

Chris:


Cała ta sytuacja była dla mnie od samego początku totalnie powalona i pokręcona, a może jedno i drugie na raz. Właśnie przeleciałem cały kontynent, żeby zobaczyć się z laską poznaną na hakerskim portalu. Brzmiało to jak fabuła filmu, w dodatku komediodramatu, patrząc na to jakie interesy nas łączyły.

Zgarnąłem swój bagaż z taśmy i już miałem wybierać jej numer, gdy poczułem jak ktoś zakrywa mi oczy. Poczułem piękny zapach kobiecych, waniliowych perfum i odwróciłem się.

Uśmiech zszedł mi z twarzy, bo stała przede mną niziutka, młoda dziewczyna, żująca balonową gumę, w skórzanej kurtce, koszulce jakiegoś zespołu i w okularach — w środku lotniska.

— Hej. — powiedziała niepewnie.

— Cześć? To ty jesteś Susan? — nie kryłem swojego zdziwienia.

Pokiwała szybko głową. Może to jej młodsza siostra? Nie wspominała, że ma rodzeństwo.

— Chyba czegoś tutaj nie kumam. — powiedziałem zdziwiony.

— No cóż… — wydymała usta — Możesz się teraz na mnie wściekać, ale skoro pokonałeś tyle drogi, żeby się ze mną spotkać, to chyba możesz mnie wysłuchać?

— Z DROGI ZIOMECZKI, JUŻ JUŻ, NATYCHMIAST. — usłyszałem za sobą głos z megafonu. Ludzie zaczęli się rozpraszać, więc zrobiliśmy to samo.

Właśnie minęła nas kobieta około trzydziestki, a może nie, Meksykanka w wózku z bagażami. Minęła nas, ale po sekundzie włączyła wsteczny i zatrzymała się obok Susan. Kolejna niespodzianka? A może to gościówa z antynarkotykowego oddziału?

— Niech to szlag! — wyszła z wózka — Naomi!

Co? Naomi? O co tutaj chodziło?

— O mój boże, całe wieki! — przywitały się serdecznie — Jak leci, Inez?

— No zajebiście, jak widać. Miałam być pilotem jebanego boeinga, a latam awionetką ratowniczą. Rozumiesz to? To jakaś kpina! Trzy czwarte czasu spędzam jeżdżąc tą pokraką z jednego końca na drugi koniec lotniska, wożąc bagaże — wskazała na wózek — Zapomniałam dodać, że mój szef to totalny kutas, prawda? Mam ochotę go zabić, niewdzięcznik cholerny.

Naomi aka Susan się roześmiała.

— Do twarzy ci w tym zgniłozielonym kombinezonie. — powiedziała.

— Weź spadaj, co? — pokazała jej środkowy palec — Co ty tu robisz? Bo nie uwierzę, że postanowiłaś odwiedzić starą znajomą.

— Przyszłam odebrać kumpla. — wskazała na mnie.

— O kurde, ruchaj maleńka ruchaj — mrugnęła do niej, śmiejąc się, po chwili odezwała się jej krótkofalówka — Mówiłam, że jestem spóźniona — wzięła do ręki urządzenie — Zero zero dwa odbiór. Mały korek, już jadę, bez odbioru — warknęła — Zbiję ich wszystkich. Proponuję się spotkać jakoś na weekendzie. Muszę utrzeć nosa mojemu szefowi, a ty Stradlin nadajesz się do takich akcji. Trzymajcie się gołąbeczki. Czy on nie jest dla ciebie za stary? — udała oburzoną, a potem odjechała.

Naomi aka Susan cały czas się przy niej śmiała, ale nie dziwiło mnie to. Ta kobieta była wulkanem energii. Co więcej podobał mi się śmiech Naomi aka Susan, był taki uroczy.

Skierowaliśmy się do wyjścia.

— Okay… Nie wyglądasz na kogoś, kto ma dwadzieścia cztery lata. — zacząłem.

Nie chciałem jej wystraszyć. Ale nie wiedziałem o co tutaj chodzi. Naomi aka Susan nie wyglądała na kogoś, kto chciałby mi uciec.

Wyjęła z kieszeni kurtki portfel, chwilę czegoś w nim szukała, a potem pokazała mi prawo jazdy.

— Susanna Greene — przeczytałem — Nie rozumiem po co ci to.

— Wiesz, patrząc na to jakie prowadzę interesy… — szepnęła.

Chyba wdepnąłem w większe gówno niż mi się wydawało.

— Legitymowali cię kiedyś?

— Tak. Zwykle staram się charakteryzować na starszą. Odpowiedni makijaż i tak dalej. — przyznała.

Powinienem wiedzieć, że znajomości z internetu niosą za sobą takie ryzyko.

— Pięć punktów dla Gryfindoru. — powiedziałem.

— Nie lubię Harrego Pottera, jest beznadziejny. — skrzywiła się.

— Żartujesz sobie?

— Nie. — powiedziała szybko.

Była naprawdę ładna. Dziewczęca, niewinna, słodka? Nie wiem jak mógłbym ją opisać. Wymykała się z jakichkolwiek ram. Była inna. W ciężkich butach, skórzanej kurtce. Urzekła mnie.

— Wybierasz czterdzieści minut spacerku czy piętnaście taksówką? — zapytała.

— Byłbym wdzięczny za taksówkę.

— Serio? — zaśmiała się, podeszła do krawężnika i wystawiła rękę.

Żółty pojazd podjechał do niej po minucie.

— Tak to się robi w Nowym Jorku. — powiedziała, szczerząc się do mnie z satysfakcją, sam uśmiechnąłem się mimowolnie, nie dało się tego przy niej nie robić.

Podała kierowcy adres. Chwilę później zadzwonił jej telefon.

— Co tam? — rzuciła w słuchawkę — Jestem na mieście. Będę niedługo. Będziemy mieli gościa przez jakiś czas. Buźka pa — zakończyła połączenie — Mamuśka. Dostanie padaczki jak cię zobaczy, ale nie martw się, z domu cię nie wyrzuci.

Zabiła mnie tym. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Chyba zorientowała się, że ciągle na nią patrzę, bo odwróciła głowę zawstydzona, uniemożliwiając mi podziwianie jej młodej, cudnej twarzyczki.

Nic nie mówiła, dopóki nie dojechaliśmy na miejsce. O dziwo, nie pod żaden dom, a pod jakąś kawiarenkę.

— Chyba nie sądziłeś, że podam w twojej obecności swój adres, co?

— Raczej nie wykorzystałbym tego przeciwko tobie. — szepnąłem.

— Zasada numer jeden w naszej profesji — nawet nie wiem kiedy znalazła się tak blisko, że dzieliły nas milimetry — Nigdy nie wiesz jakie informacje zostaną wykorzystane przeciwko tobie. — mruknęła do mojego ucha, a potem odwróciła się i weszła do kawiarenki.

Niech to szlag. Złapała mnie w swoje sidła, przebiegła smarkula.


— On tam nadal jest? — zapytałem, gdy byliśmy w drodze do jej domu.

— Owszem, do czwartku.

Westchnąłem tylko.

— Nie możemy zrobić mu nic złego — zaczęła po chwili — Moi rodzice o niczym nie wiedzą i chcę, żeby nadal tak było. Mama mi nie uwierzy. Wścieknie się. Zresztą muszę mieć jakieś niezbite dowody, a nie artykuł prasowy i kilka teorii. O szóstej idziemy do Gillberta. Mam nadzieję, że masz swój komputer, przyda się.

— Mam swojego MacBooka.

— Cudownie — klasnęła w dłonie — Nie zwracaj uwagi na moich starych. Będą gadać. Ale nie bierz tego do siebie.

Wklepała kod i furtka się otworzyła. Ten dom robił wrażenie i byłem pewien, że jej starzy muszą być okropnie bogaci. Weszliśmy do środka. Co za dziwne uczucie.

— Jestem już. — zawołała Naomi.

Zdjęła buty. Serce zaczęło mi szybciej bić. Wszedłem za nią do salonu.

— To Chris — zaczęła, patrząc na swoją mamę, jak się domyśliłem — Mój kolega. Ma ważne rzeczy do załatwienia w Nowym Jorku, więc postanowiłam, że u nas przenocuje tych kilka dni. Nie ważcie się sprzeciwiać. Ja muszę znosić tego imbecyla, więc wy zniesiecie Chrisa. — wskazała na chłopaka siedzącego na kanapie, przyglądał mi się ze zmarszczonym czołem — A uwierzcie, to lepszy kompan do rozmów.

Zaprowadziła mnie do jakiegoś pokoju. Ten dom był ogromny. Na piętrze było z sześć sypialni. Zastanawiałem się za którymi drzwiami jest jej sypialnia.

— Jesteś głodny? — zapytała — Na pewno zostało jeszcze coś z obiadu.

Zostawiłem walizkę i znowu zeszliśmy na dół.

— Nie mówiłaś, że będzie taco na obiad! — powiedziała, zaglądając do piekarnika.

W pewnym momencie w środku pojawiła się jej mama. Nie miała nawet czterdziestki. Wyglądała bardzo młodo.

— Naomi, chyba musimy porozmawiać — rzuciła chłodno, a Naomi wyprostowała się jak struna — Dlaczego nie powiedziałaś, że będziesz miała gościa?

— Wypadło w ostatniej chwili. — skłamała.

— I chyba nie muszę pytać skąd się znacie? — spojrzała na mnie, posłałem jej uśmiech — Chłopie, ile ty masz lat? Trzydzieści?

Naomi wywróciła oczami.

— Zaczyna się — mruknęła — Daj spokój.

— Nie zapominaj, że wciąż jesteś na naszym utrzymaniu. — syknęła jej mama.

Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie.

— Okay, nie ma sprawy — warknęła Naomi — Mam już się spakować? Ja wiem, że byłoby ci to na rękę. Naprawdę sądzisz, że to ja stwarzam tutaj największe problemy? To żebyś się jeszcze nie zdziwiła.

— O czym ty mówisz? — wtrącił jej ojciec.

— Nieważne — mruknęła Naomi — Mogę w spokoju skończyć ten pieprzony obiad czy będziecie tu nadal stali i prawili mi kazania?

— Przestań przeklinać!

Naomi zignorowała te słowa i zajęła się robotą. Obserwowałem tę scenę, siedząc przy wyspie kuchennej. Nie różniła się swoim zachowaniem od innych nastolatek. Sam byłem nie lepszy lata temu.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos jej ojca.

— Więc… Skoro będziesz tutaj mieszkać przez kilka następnych dni to… — urwał.

— Tak, rozumiem, nie musi pan nic mówić. Prawdę mówiąc, jestem tutaj w interesach, więc może być pan spokojny.

— Czym się zajmujesz? — zapytał.

— Nieruchomości. — powiedziałem ostrożnie.

— No proszę, bliska mojemu sercu branża. — przyznał.

Miałem nadzieję, że nie ma możliwości sprawdzenia mnie.

Po chwili obiad był gotowy. Naomi sprawdziła godzinę, dochodziła czwarta. Wyjęła telefon, wybrała jakiś numer i zaczęła rozmowę.

— Dzień dobry, nazywam się Susanna Greene i zamówiłam u was w zeszłym tygodniu dysk twardy do MacBooka. — powiedziała, gdy jej ojciec wyszedł.

Oni nie mieli zielonego pojęcia o jej drugim życiu. Na tamtą chwilę to nawet dobrze, że nie wiedzieli, bo tylko robiliby problemy. Chłopak z salonu zniknął. Nie wiedziałem, gdzie poszedł, ale wyglądał na psychola. Jak można tego nie zauważyć?

Naomi skończyła jedno połączenie i zaraz zaczęła drugie.

Dzwoniła do jakiegoś dziennikarza. Phillipe Watsona. Zapisała sobie na kartce jego numer telefonu. Zadzwoniła i pod ten.

— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś mistrzem organizacji? — zapytałem.

— A bo to raz? — mrugnęła do mnie i usiadła przy wyspie.


Kilka minut później szliśmy schodami na górę. Skierowałem się do swojego pokoju, a Naomi do innego. Jedyne czego potrzebowałem to MacBook. Wyjrzałem przez okno, moja wspólniczka mieszkała w pięknej, bogatej dzielnicy.

Chwilę później usłyszałem podniesione głosy, dobiegały z pokoju Naomi. Coś musiało się tam dziać. Wyszedłem na korytarz.

— Kim on jest? — usłyszałem męski głos.

— Dlaczego cię to interesuje? Do diabła, Peter! Nie wtrącaj się w moje życie! — burknęła Naomi.

Widziałem wszystko przez uchylone drzwi, stał przed nią, tyłem do mnie.

— I mam uwierzyć, że to tylko kumpel? — warknął.

— Mało ci kurwa po ostatniej nocy? — syknęła.

O co jej chodziło?

— Gdybyś nie zachowywała się jak puszczalska suka to byłoby łatwiej!

Wykrzyczał to i uderzył ją w twarz. Nie mogłem na to patrzeć. Wpadłem do środka i chwyciłem go za łeb.

— Co ty wyprawiasz? — warknąłem.

— Co cię to obchodzi? Wpadasz do środka naszej rodziny i myślisz, że możesz się wtrącać? — zapytał wściekły.

— A następnym razem ją zabijesz? — odpowiedziałem — Wynoś się stąd.

— A kim ty jesteś, żeby mówić mi co mam robić? No proszę, pieprzcie się!

— To nie jest do kurwy nędzy twoja sprawa! — ryknęła Naomi.

Wiedziałem, że zaraz wpadną tutaj jej rodzice i będzie draka. Ale nic takiego się nie stało. Spojrzałem na Naomi. Miała zaczerwieniony policzek i trzęsła jej się broda z nerwów.

Czy jej rodzice nie dostrzegali co tu się dzieje? A może nie chcieli tego widzieć?

— Właśnie, że jest, dopóki nie wyjaśnisz mi kim jest ten koleś! — Peter ciągnął temat.

— Chcesz wiedzieć? — zapytała cicho. Dostrzegłem w jej oczach błysk, jakby coś planowała.

Nic nie odpowiedział, jakby zastanawiał się co ona ma na myśli.

— W takim razie, proszę bardzo. Patrz uważnie, kim on dla mnie jest. — wycedziła przez zęby, a potem złapała mnie za rękę i złożyła na moich ustach pocałunek.

Nawet nie wiecie jak bardzo byłem zaskoczony tym, co zrobiła. Albo była genialną aktorką albo traktowała to wszystko poważnie. Gdy się otrząsnąłem, odwzajemniłem pocałunek. Zbliżyła się do mnie, tak jakby chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie. Sam tego chciałem. W tamtej chwili myślałem, że już do końca życia zapamiętam te miękkie, pełne zachłanności usta i zapach jej waniliowych perfum. Nie wiem jak długo trwał nasz pocałunek, ale czas jakby się zatrzymał. Usłyszałem jak Peter trzaska drzwiami i schodzi na dół.

— Wybacz za to, że cię tak wykorzystałam. — szepnęła.

W jej oczach nadal widziałem ten błysk, znak nadchodzącej przygody.

— Mógłbym być wykorzystywany w ten sposób do końca życia. — odpowiedziałem i tym razem to ja ją pocałowałem.

Szaleństwo, powiecie. Dziesięć lat różnicy, dwa różne krańce kontynentu, wspólne lewe interesy. Ale ja naprawdę miałem to gdzieś. Było w niej coś, co mnie zachwyciło, zaledwie kilka godzin wcześniej. Już wtedy, na lotnisku, jej niepewne zachowanie sprawiło, że serce zabiło mi mocniej. Poprawka, już wtedy, gdy po raz pierwszy z nią rozmawiałem, wiedziałem, że jest czarująca. A wtedy to wszystko tylko się potwierdziło.


Naomi:


Nie mogłam się otrząsnąć po tym, co właśnie zrobiłam. Nie znałam go długo, zaledwie kilka dni, a w rzeczywistości kilka godzin, ale miałam to gdzieś.

Jednak, gdy przypomniałam sobie kto był rzeczywistym powodem naszego pocałunku, zeszłam na ziemię. Zabrałam swojego MacBooka i teczkę z papierami, którą musiałam wygrzebać spod sterty podręczników. Kamuflaż i tak dalej.

Kurwa.

Szkoła.

Był poniedziałek, przerwa wiosenna już się skończyła. Myśl o tym, że w tamtej sytuacji musiałabym następnego dnia pójść na lekcje uderzyła mnie z siłą meteorytu. Przecież to się nie uda. Nie wytrzymam tam dłużej niż pół godziny. Jeśli dzisiaj tam się nie pojawię, stara jędza da znać rodzicom. Powinnam uciekać. Tylko dokąd?

Westchnęłam.

Dziwne, że Peter jeszcze się nie pokapował o co tym chodzi. Widocznie był większym osłem niż myślałam.

Zamówiłam taksówkę. Podałam kierowcy adres. Musiałam wytrzymać jeszcze dwa dni, a potem Peter i wujek wyjadą. Wszystko wróci do normy. Nie chciałam prowadzić tego śledztwa, ale przecież sama siebie nie oszukam. Moja ciekawska natura nie pozwoli mi tego zostawić. Czekał nas kolejny pracowity wieczór. Spotkanie z tym dziennikarzem miałam mieć dopiero następnego dnia. Ciekawe czy jego teoria mogła być prawdziwa? Może to były tylko spekulacje, ale czy pisałby coś, co znalazło się na trzeciej stronie New York Times’a bez odniesienia w rzeczywistości?

— Ciao Stato! — rzucił Gill, wpuszczając nas do środka — Albo raczej witam państwa. Mam nadzieję, że żaden taksówkarz nie marudził, bo musiał was tu przywieźć.

— Myślę, że powinni się przyzwyczaić. W końcu będę bywała tutaj często. — wyjaśniłam.

— Zamówiłam wam pizzę. Jak przystało na prawdziwych informatyków. — powiedziała Emily.

— I piwo? — zapytałam, witając się z nią.

— Nienawidzę tych szczyn — skrzywił się Gillbert — Ale dobrego wina możemy się napić.

— Wino i pizza. Brzmi genialnie — uśmiechnęłam się — Gdzie moje maniery? Chris, to Gillbert i Emily, moi przyjaciele.

— Witaj w naszym kółku adoracji MacBooka — rzucił Gill — Toasty będziemy wznosić, jak nam się uda. — otworzył wino.

— Szkoda, że nie bardzo wiem, co ma się udać. — mruknęłam sama do siebie.

— Nie jestem głuchy, jeśli chcesz rozmawiać sama ze sobą to lepiej nic nie mów — odpowiedział Gill — Z twoją wiarą w samą siebie jest coś nie tak. Musisz nad tym popracować.

Zapomniałam dodać, że Gill jest bardzo bezpośrednim człowiekiem.


Kilka minut później siedzieliśmy już w jego pracowni.

— Okay, nie udało mi się włamać drugi raz do komputera Petera. Coś mnie skutecznie blokowało — oznajmiłam — Poza tym jutro jestem umówiona z tym dziennikarzem od artykułu o mojej ciotce.

— Brawo, nie sądziłem, że wpadniesz na tak wyśmienity pomysł. Może ma jakieś materiały, które nas zainteresują. Najlepiej będzie jak zrobisz zdjęcia tych świstków, które ci przyniesie. Fajnie byłoby wybrać się na komisariat, który prowadził sprawę twojej cioci i tych dwóch dziewczyn. — powiedział.

— Najlepiej byłoby załatwić to zanim wrócą do domu. Ale to w Salt Lake City… Gdybym wynajęła wóz… — zaczęłam układać w głowie plan.

— Oszalałaś!? To co najmniej dzień jazdy w jedną stronę. — oburzył się Gill.

— Albo gdybym wynajęła samolot… — dodałam — Zaraz. Inez.

— Za pół bańki może znajdziesz jakiś lot… — mruknął Gillbert.

— Nie — zaprotestowałam — Moja kumpela ma awionetkę.

— Wiesz, to dość ryzykowne. — Gill podrapał się po czole.

Westchnęłam.

— Możemy zrobić konferencję na Skype z policjantami stamtąd. To chyba lepsze rozwiązanie.

— Wiesz, mogę ich poprosić o skany akt tych spraw. — uniosłam palec wskazujący w górę.

— Posiedziałem nad Benem — mój przyjaciel zmienił temat — Jeszcze go nie namierzyłem, ale jak wiadomo to dla mnie kwestia czasu.

— Zamieniam się w słuch. — oznajmiłam z bladym uśmiechem.

— Skończył informatykę. To wszystko wyjaśnia. Ma specjalizację z pisania stron, więc zna się na rzeczy od naukowej perspektywy. Ma dwadzieścia dziewięć lat i wydaje mi się, że jest z Salt Lake City, ale nie jestem pewien. Znalazłem biling jego rozmów telefonicznych. Bardzo dużo rozmawia z Peterem, ale też z trzema innymi numerami telefonów. Co więcej znalazłem właścicieli tych numerów, ale tym zajmiemy się później. To na pewno kolejny członkowie tej bandy — zaczerpnął powietrza — Poznał się z Peterem przez twojego wujka, jakieś cztery lata temu. Tak więc… Twój wujek ma coś wspólnego z tym syfem. Ben musi być ich technicznym mózgiem. Jeden z ważnych elementów jak kręgi w kręgosłupie.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową.

— Czyli… — mruknęłam — Wyszukuje informacje. O ofiarach pewnie też.

— Fajnie by było, jakbyśmy się dowiedzieli czegoś o tych ofiarach.

— Spoko, już dawno przeszukałam internet. Wszystkie są martwe. — szepnęłam.

— Mam nadzieję, że jak włamię się do komputera tego skurwiela to będziemy mieć cały materiał. No wiecie, by ich obciążyć. — powiedział.

— A jak wygląda?

— No wiesz, trafiłem na jego zdjęcie w masce…

— Nie kończ — przerwałam mu — Chyba nie chcę tego słyszeć.

— No, na grubo, nie będę ukrywał.

— Chyba nie chcę brać w tym udziału. — mruknęłam zrezygnowana.

— Szlag — Gillbert uderzył pięścią w blat biurka po przejrzeniu mojej teczki — Szesnaście niewinnych dziewczyn! I prawdopodobnie dwie, które zamordował twój wujek. Boże, mam nadzieję, że ci dwaj zgniją w pierdlu! Osiemnaście trupów!

— No — szepnęłam — I w tym wszystkim ja. Niedoszły trup numer dziewiętnaście.


Dwie godziny później po zrobieniu nowych notatek i dwóch butelkach wina byłam totalnie wypompowana z sił. Trzech dziewczyn nie udało się znaleźć, być może ich rodziny usunęły profile z Facebooka. Pochodzenie ofiar był różne. Wszystkie były z USA, tylko jedna była z Vancouver.

— To całkiem niedaleko Seattle… Tam zamordowano Mię. — powiedziałam.

— Coś musi łączyć te dziewczyny — zaczął Gill — Tylko co? Wszystkie miały bogatych rodziców i to chyba tyle.

— Może właśnie o to chodzi? — podchwycił Chris — Może chcieli mordować bogate lalunie? Może taką widział w Naomi? Ale trafiła kosa na kamień. Nie spodziewał się, że mu się postawi.

Gillbert się nad nim nachylił.

— Stary, dobrze ci radzę… Lepiej nie porównuj mojej małej diablicy do bogatych laluń, bo nie wiesz do czego Naomi jest zdolna. — wychrypiał.

Zmarszczyłam czoło. Więc do czego byłam zdolna?

— No cóż, może mordują, bo te laski miały więcej kasy niż przeciętny obywatel tego kraju? — ciągnęłam — No wiesz, Gill, masz kasę, masz władzę. A może mój chory kuzyn chciał poczuć się silniejszy tak jakby był na miejscu tych dziewczyn?

— To bez sensu. Twój wujek ma więcej hajsu niż myślisz. — żachnął się mój przyjaciel.

— No wiesz, ale może nie podoba im się myślenie, że tylko za pomocą hajsu ktoś może być lepszy od kogoś innego? Może dlatego nikt nie wpadł na ich przekręty, bo zwykle wszyscy doszukują się wielkich stwierdzeń, a czasami proste myślenie wystarczy.

— Okay, nie mamy na razie lepszej teorii, więc ją sobie zapiszę — stwierdził — Swoją drogą, ciekawe kto z nich zajmuje się brudną robotą, jaką jest sam akt morderstwa.

— Na pewno mają swoich ludzi, żeby nie brudzić sobie rąk.

— No i całkiem możliwe, że zajmują się również przemytem. Niemożliwe, by utrzymywali się z prawych interesów. — drążył.

Przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie dotyku Petera.

— Chodźcie coś zjeść i uciekajcie do domu — Emily pojawiła się w pracowni — Jesteście zmęczeni i to na pewno nie działa korzystnie na sprawę.

Zamknęłam Macbooka. Oczy same mi się zamykały.


Mokre włosy zaplotłam w dwa warkocze, a potem położyłam się do łóżka. Po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi. To musiał być Chris. Peter nie wie co to kultura. Wpadłby tu bez słowa.

Powinnam zacząć trzymać spluwę pod poduszką.

— Wejdź. — powiedziałam.

W ciemności pojawiła się sylwetka, którą zdecydowanie bardziej lubiłam.

— Bardzo jesteś zmęczona? — zapytał Chris, siadając na łóżku.

— Bywało gorzej. — wzruszyłam ramionami.

— Przyszedłem tutaj, bo jedna rzecz nie daje mi spokoju. — przyznał cicho.

— Jaka?

— Co miałaś na myśli, pytając Petera o ostatnią nic?

Skuliłam się w sobie.

— Próbował mnie zgwałcić. — powiedziałam.

Słowa zawisły w powietrzu.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Nie wiem jak jutro wytrzymam w jego towarzystwie.

— Nic mi nie jest. Dostał gazem po oczach.

— Nosisz gaz?

— A co żeś myślał? W tym domu nie można czuć się bezpiecznie. — warknęłam.

— Cała ty. Zadziorna i słodka. — złapał mnie za podbródek.

Uśmiechnęłam się.

— Przestaję nad tym panować — dodał po chwili — Dlaczego jesteś taka piękna? Dlaczego jesteś taka mądra i bystra? Co ty ze mną wyprawiasz, Naomi?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko przysunęłam się bliżej, by go pocałować.

Jakże cieszył mnie fakt, że to powiedział. Już bałam się, że się w nim zakocham, a to było mi mało potrzebne do szczęścia w tamtym momencie.

Rozdział 4

Naomi:


Obudziłam się po ósmej, ale tylko dlatego, że ustawiłam sobie budzik. Spałam tylko sześć godzin, bo do drugiej rozmawiałam z Chrisem. A potem zasnęłam w jego ramionach.

— Mam szczęście, że twój tata nie zajrzał do twojego pokoju. Miałbym pozamiatane. — uśmiechnął się, siedzieliśmy w kuchni przy kawie.

— Nie mają nic do gadania, za miesiąc z hakiem kończę osiemnastkę. — mruknęłam.

Był wtorek.

Musiałam odebrać Logana z lotniska i pójść do szkoły. To znaczy… Tylko po to, by z niej zrezygnować na jakiś czas.

Petera i wujka miało nie być w domu, bo mieli odwiedzić resztę sióstr, które mieszkają pod Nowym Jorkiem. Ale była prawie dziewiąta i okazało się, że Peter jednak zostanie. Miałam przeczucie, że będzie coś kombinował.

Oczywiście miałam rację.

Siedział przy komputerze w salonie i zerkał na mnie od czasu do czasu. Potem jego telefon się rozdzwonił.

— Sprawdź to dla mnie Ben — powiedział — Tak, wiem, że to tylko zwykła smarkula, ale wolę mieć pewność. Może będzie miała coś ciekawego na kompie?

Serce zabiło mi mocniej. Zerwałam się z miejsca i poszłam na górę. Rzuciłam się wprost do swojego MacBooka. A co jeśli mówili o mnie?

Zaraz za mną do środka wszedł Chris.

— Co się stało? — zapytał.

— Słyszałeś rozmowę Petera? — rzuciłam wściekła — Ben będzie włamywał się na czyjś komputer. A co jeśli chodzi o mnie?

— No co ty. — szepnął.

— Zaraz to sprawdzimy — oznajmiłam — Mam pewien program, który wyłapuje takie ataki.

Chris pokiwał głową z niedowierzaniem.

— Jak ty to wszystko ogarniasz?

— Mam swoje sposoby. — uśmiechnęłam się przelotnie.

— Zgraj wszystkie dane na dyski zewnętrzne. — polecił.

— To nic nie da. Ben jest zawodowcem, po kodach skapnie się, że coś było szybko usuwane. — warknęłam.

Wybrałam numer Gillberta. Miałam nadzieję, że chociaż on będzie wiedział co robić. Dobrze, że w ogóle usłyszałam tę rozmowę, bo inaczej byłabym w czarnej dupie. Wygrzebałam z szuflady (w której mam wszystko; każdy ma taką w domu) pendrive z największą ilością wolnej pamięci i przegrałam dane. Mogłam szybciej się za to zabrać, zwłaszcza, że nowy dysk już miałam.

— Czego? — warknął Gillbert.

— Jak zawsze miły — odpowiedziałam — Ben właśnie próbuje włamać mi się na MacBooka.

— Co kurwa próbuje zrobić? — prawie pisnął.

Westchnęłam.

— Zrób defragmentację. Tylko najpierw zgraj dane. — polecił.

— No co ty — sarknęłam — Ale to potrwa.

— Podaj mi kod do TeamViewer to ci pomogę. — powiedział.

Podyktowałam mu magiczny ciąg.

— Masz zabezpieczenia godne moich, nie tak szybko się włamie.

— Oczywiście, wtedy tym bardziej wpadniemy! — syknęłam — Przecież taka smarkula jak ja nie może się tak dobrze znać na komputerach.

— Odbiję ten atak, tylko daj mi chwilę. — mruknął mój przyjaciel.

— Nie mogę cię tak narażać, Gill. A jeśli cię namierzą?

— Bardziej prawdopodobne, że ktoś taki jak ja zna się na hakerstwie niż ktoś taki jak ty. Poza tym, stara, mam takie zabezpieczenia, że Ben może mnie szukać do usranej śmierci. — burknął.

— Okay, zostawiam ci tę robotę. — nie miałam siły z nim dyskutować.

— Wyśmienicie — zaśmiał się — A wy w tym czasie możecie pakować swoje manatki i spierdalać, bo jak to się wyda to będziecie mieli przekichane.

— Dzięki za pocieszenie, Gill, naprawdę — mruknęłam — Do usłyszenia.


Rozbolał mnie łeb od tego wszystkiego. Wstałam i w spokoju zeszłam na dół. Peter nadal siedział w salonie ze swoim cwaniackim uśmieszkiem.

— Coś nie tak? — zagadał — Jesteś blada jak ściana.

— Pierdol się. — wychrypiałam, zanim zdążyłam pomyśleć.

Ugh, czyli wszystko w normie.

Spoważniał. Jego spojrzenie zrobiło się w okamgnieniu dużo groźniejsze. Gapił się na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Wymianę spojrzeń przerwał jego dzwoniący telefon.

— No co tam? Już po robocie? — zapytał cicho, przez chwilę słuchał tego co mówi, jak się domyśliłam, Ben i zauważyłam jego rosnące zdenerwowanie — Jak to, kurwa, nie możesz? — rzucił w słuchawkę, a po chwili uderzył pięścią w stół — Nie wkurwiaj mnie i się postaraj. Następny telefon będzie, mam nadzieję, twoim odpowiednim telefonem. — zagrzmiał, rozłączył się, a potem wstał i do mnie podszedł.

O kurwa.

Kurwa.

Kurwa.

KURWA.

Chyba mam przechlapane.

— Mogę się zapytać grzecznie, po jakiego diabła robisz defragmentację dysku na swoim MacBooku? — syknął.

Ja pierdolę.

— Skąd o tym wiesz? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

— Dlaczego cię to interesuje?

Uśmiechnęłam się przelotnie.

— A dlaczego miałoby mnie nie interesować? Chcesz mi powiedzieć, że właśnie ktoś próbuje włamać się do mojego komputera?

— Co masz do ukrycia?

— A nie wiesz, że czasem trzeba wyczyścić komputer ze śmieci? — grałam idiotkę.

— Maleńka, jeśli coś kombinujesz to dowiem się o tym w ciągu godziny. Dlatego lepiej przestań.

— Bo co? Bo ją zabijesz? — nagle obok mnie pojawił się Chris — Zgwałcisz? Udusisz? — jego głos był chłodny i pełny nienawiści.

Jesteśmy w dupie.

Peter spojrzał na niego wzrokiem pełnym… strachu? Po raz pierwszy widziałam u niego takie spojrzenie. Stracił całą pewność siebie.

— Skąd przyszły ci do głowy takie brednie? — zapytał cicho.

Słowa Chrisa musiały go mocno dotknąć. Minuty mijały, a oni mierzyli się wzrokiem, prowadzili walkę na spojrzenia.

— Nie waż się do niej zbliżać — oznajmił Chris — Mam cię na oku, Vander. — pociągnął mnie za rękę i poszliśmy na górę.


— Mam przesrane — rzuciłam, wchodząc do pokoju — Musiał się w końcu domyślić, nawet on nie jest taki głupi!

— Wiesz, sądzę, że mógł pomyśleć o tym wcześniej. Nie ma zbrodni idealnych, zwłaszcza jak jesteś idiotą. — szepnął Chris.

Mój telefon się rozdzwonił. Odebrałam od razu.

— Okay, atak odparty — oznajmił Gillbert — Więc bierz nogi za pas i uciekaj stamtąd. Przyjdźcie do nas.

— Nie chcę się wam zwalać na głowę. — jęknęłam.

— Boże, Naomi — warknął Gill — Nie będę czekał, aż do końca mu odbije i coś ci zrobi.

Westchnęłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się. Naprawdę się bałam, a przecież to nie zdarzało mi się wcześniej.

— Twoje milczenie uznam za odpowiedź — mój przyjaciel się roześmiał — Pakuj się, widzimy się później. — rozłączył się.

Wywróciłam oczami i sięgnęłam po swój przestępczy plecak.

Najpierw schowałam do niego komputer.

— Słabo — powiedział Chris — Będziesz musiała od nowa instalować wszystkie programy…

— Mam wszystko w chmurze. — uśmiechnęłam się.

Potem schyliłam się i wygrzebałam spod łóżka swoją broń.

— Co? — zapytał Chris, patrząc na to, co robię — Skąd to masz?

Uśmiechnęłam się, ale to był bardziej żałosny uśmiech.

— Piętro niżej znajduje się koleś, który jest seryjnym zabójcą — szepnęłam — A ja nie mam zamiaru być następna.

— Nie wierzę… — uśmiechnął się cwaniacko.

— Mój kuzyn zadarł z naprawdę nieodpowiednią osobą. — mruknęłam, ale bez większego przekonania.

Gdzie, do cholery, podziała się moja odwaga i przebiegłość? Być może byłam zbyt przerażona tym, co miało mnie czekać.

Ostatecznie miałam rację, co do swojego strachu o przyszłość.

Bo przecież ja zawsze mam rację.

Podczas, gdy ja zastanawiałam się jakie zabrać ze sobą ubrania, Chris poszedł po swoje rzeczy. Jeszcze nie wiedziałam jak wytłumaczę się z tego rodzicom, ale przecież na nich miałam wyjebane. Zabrałam ze sobą jeszcze swój gaz pieprzowy, swój nóż, który od razu przymocowałam do brzucha.

— Masz pieprzony arsenał broni? — Chris się zaśmiał.

Odwróciłam się.

— Mam w sobie siłę, której nie da się zatrzymać. — syknęłam.

Pokiwał głową z niedowierzaniem.

Okay, a teraz czas na przedstawienie.

Zeszłam pewnie na dół.

Usłyszałam jak Peter wrzeszczy do słuchawki i jak drzwi się otwierają.

— Tato! Ona o wszystkim wie! — warczał mój kuzyn.

— Skąd? — wujek wydawał się, o dziwo, mocno zaskoczony.

— Nie wiem! — krzyknął Peter — Jesteśmy skończeni!

— To jest bardzo interesujące — ciągnął wujek — Ben włamał się do jej laptopa?

— Nie mógł, ktoś go zaciekle bronił, tak jakby miała tam coś super ważnego! Zdzira, kłamała, że używa go tylko do Facebooka! — pieklił się.

— Nie panikuj. Może to tylko jakaś zmyłka? — drążył Teofil — Wykonam parę telefonów i wszystko się wyjaśni. Nie panikuj, nie ma powodu.

Czas na mnie.

— Nie byłabym tego taka pewna — wtrąciłam się, wychodząc zza ściany — Mówiłam ci Peter, nie zbliżaj się do mnie. Nie chciałeś mi wierzyć. A trzeba było, bo ze mną się nie zadziera — podeszłam do niego — Wiem więcej niż ci się wydaje i nawet twój Ben nie jest mi w stanie przeszkodzić. A i Vent nie zakopie moich zwłok w lesie, tak jak to zrobił z resztą dziewczyn. Mam nad tobą przewagę, Vander. Do zobaczenia wkrótce… — ruszyłam do drzwi — Na sali sądowej. — dodałam i wyszliśmy.

Wiedziałam, że ostatecznie rzuciłam mu wyzwanie i nie zamierzałam się wycofywać. Zresztą… Nie dało się już tego cofnąć.


— Jaki mamy plan? — zapytał mój towarzysz, gdy zbliżaliśmy się do głównej ulicy.

— Jestem umówiona z tym dziennikarzem na popołudnie — oznajmiłam — Ale muszę pójść na chwilę do szkoły, bo w szafce zostawiłam coś ważnego.

Nie wiedziałam, czy chodziło mi o pendrive z danymi czy może o to, że powinnam pożegnać się jakoś z Olivierem. No, bo chodzenie do szkoły nawet nie wchodziło w grę w obecnej sytuacji.

— Co takiego? — zapytał.

Czy ja właśnie powiedziałam to na głos?

— Pendrive z danymi — szepnęłam — Nie wiem czy jesteś tego świadom, ale jestem właśnie w trakcie konstruowania programu szpiegowskiego…

— Że co? — zatrzymał się — Jak to możliwe?

Był naprawdę zszokowany.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie róbmy z tego wielkiej afery, jeszcze nie skończyłam, ale patrząc na to, że mam własnego antywirusa i kilka innych, mniejszych programów w dorobku to sądzę, że jak do tego porządnie przysiądę to za jakiś czas będę mogła to nawet sprzedać.

Pokiwał głową z niedowierzaniem, po raz kolejny.

— Jesteś pieprzonym geniuszem, Naomi.

— Szkoda, że moja matematyczka nie ma o mnie takiego zdania. — uśmiechnęłam się zawadiacko i ruszyłam dalej.

— Serio? Powinnaś łamać jej równania w sekundę.

— A wiesz, że nie znam się na liczbach? Nie w takim wydaniu… — przyznałam — Aczkolwiek, chyba jestem bardziej leniwa niż głupia pod tym względem.

Złapał mnie za rękę i znowu mnie zatrzymał.

— Nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś głupia — oznajmił — Jesteś piekielnie inteligentna i nigdy, przenigdy nie pozwól, żeby ktoś to zakwestionował.

Nie umiałam przyjmować komplementów, nigdy. Zawstydzona odwróciłam wzrok i poszłam dalej.

— Nie mamy czasu na takie rozmowy. — burknęłam.

Albo raczej, ja nie miałam ochoty słuchać o tym jaka jestem wspaniała.

Godzinę później byliśmy już u mojego przyjaciela, ale tylko po to, bym mogła zostawić rzeczy, wypić małą kawę i ruszyć do szkoły. Zdążyłam idealnie przed rozpoczęciem przerwy na lunch.

Gdy zamykałam szafkę, przerwa trwała już w najlepsze, ale wszyscy pędzili na stołówkę, by coś zjeść.

Wszyscy oprócz Oliviera.

— Czemu nie było cię wczoraj? — zapytał — I dzisiaj? Co się dzieje? Raczej nie opuszczasz lekcji.

Wzruszyłam ramionami.

— Mam gości nadal. — mruknęłam.

Uniósł brew. Znałam tę minę. Myślał nad tym intensywnie.

— I musisz nad nimi wisieć? — sarknął.

Okay, zakończmy to szybko i stanowczo.

— Rzucam szkołę. — oznajmiłam, biorąc głęboki oddech.

Przez chwilę patrzył na mnie poważnie, a potem się roześmiał.

— Dobry żart, Stradlin. — wykrztusił.

Spojrzałam mu w oczy. Od razu mina mu zrzedła. Cóż, widząc moje chłodne spojrzenie mało kto umie śmiać mi się w twarz.

— Coś musiało się stać — oznajmił — Nie chcesz chyba pójść w ślady Palgrema Juniora?

Westchnęłam. Minęło tyle lat, a nasze osiedle i jego mieszkańcy nadal śmiali się z rodziny, która zbankrutowała.

— Wiesz co? — syknęłam — A kim ty jesteś, żeby oceniać innych ludzi?

Musiałam go jakoś zaatakować, tak, żeby dał mi spokój i przestał drążyć.

Patrzył na mnie przez chwilę, nadal się zastanawiając.

— Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałowała. — szepnął.

— Nie musisz się o to martwić — uśmiechnęłam się sztucznie — Masz jakiś kontakt z Angie?

— Pisała do mnie w sobotę — przyznał — Dlaczego pytasz?

Wzruszyłam ramionami. A cholera wie, o co mi chodziło. Miałam jakieś złe przeczucia odnośnie jej osoby.

— Muszę iść. — oznajmiłam i go wyminęłam.

— To nie musi się tak skończyć. — zawołał za mną.

Uniosłam ręce w geście poddania i wyszłam ze szkoły.

Byłam suką, wiem. To do mnie wróci. To też wiedziałam, ale naprawdę musiałam to wszystko załatwić w miarę bezboleśnie.

Co tam, że pewnie będę wyła jak dzieciak, biorąc prysznic. Zaczynała się zbierać we mnie niezdrowa frustracja. A jak wiadomo, takie rzeczy prędzej czy później wychodzą spod skóry w najmniej przyjemny sposób.

Nie miałam czasu się mazać.

— Już? — zapytał Chris.

Pokiwałam głową.

— Teraz możemy pójść do Watsona. — oznajmiłam.

Przywołałam taksówkę i ruszyliśmy pod wskazany adres.

Drzwi otworzyła nam dojrzała kobieta z uśmiechem na ustach.

— Czekaliśmy na was. Wejdźcie. — wpuściła nas do środka.

Okazało się, że Watson to wspaniały staruszek po sześćdziesiątce.

— No więc przychodzicie do mnie w sprawie Vandera, co? — zagaił, siadając na fotelu — Powiem tak: ten typ od samego początku mi śmierdział. Zamordowano mu żonę w okrutny sposób, miał prawo się załamać. Ale do diabła, żeby mścić się dokładnie w taki sam sposób… To znaczy, żeby była jasność, ja nie wiem czy to on zamordował te dwie panienki, ale miałem wiele poszlak i dowodów, które na to wskazywały — wstał z miejsca i wręczył mi gruby segregator — Wybrałem się do archiwum redakcji, to kserokopie, możecie je zatrzymać. Wiem, że Vander miał wtyki, ale pytanie skąd je miał? Bycie agentem nieruchomości obliguje do posiadania znajomych tu i ówdzie, ale nie takich znajomych. Zwykły agent nie dowiaduje się w cztery miesiące, kto zamordował mu żonę. Mogłem to odkryć, ale mi zabroniono. Może wam się uda?

— No dobrze, a dlaczego w ogóle pan się tym zainteresował? — zapytałam.

— Pisano o tym w gazetach, to był temat numer jeden. Zaciekawiło mnie to, jaką przemianę przeszedł Teofil. Przez cztery miesiące był bliski psychicznego upadku, a potem… Zrzucił z siebie ciężar śmierci żony. To było dla mnie zbyt gwałtowne — oznajmił — A teraz ja zapytam… Dlaczego was to interesuje?

To ten moment, kiedy musisz bardzo uważać na to, co powiesz.

— Całkiem niedawno, bo pół roku temu, zamordowano dziewczynę, która chodziła ze mną na uczelnię. Miała przez jakiś czas chłopaka, krótko, ale go miała. Nazywał się Peter Vander.

— Zaraz… Czy wy chcecie mi powiedzieć, że oni mordują dalej? — zrobił wielkie oczy.

Cholera. Odważny blef ze strony Chrisa, ale musiałam to szybko zblendować.

— Nie — wtrąciłam — Nie podejrzewamy go o coś takiego. Po prostu historia jego mamy jest bardzo ciekawa.

Westchnął.

— Nie bawcie się, dzieci w prywatne śledztwa. Ten świat ma wiele zła, którego trzeba się wystrzegać. Jak dziennikarz widziałem na własne oczy wiele tragedii, mrożących krew w żyłach. Mam nadzieję, że moje materiały zaspokoją waszą ciekawość, ale… Proszę was, poprzestańcie na tym — powiedział, ponownie wstając z fotela — Miło było was poznać, dzieciaki.

— Dziękuję panu za informacje. To wiele dla nas znaczy. — stwierdziłam.

Wyszliśmy na zewnątrz.

— Swoją drogą, ciekawe czemu przerwał śledztwo. Zabroniono mu, ale widziałam w jego oczach, że to jedna z tych spraw w karierze, która nie daje mu spokoju. Pierwszy na to wpadł, już piętnaście lat temu. Być może, gdyby nie ten durny zakaz, mój wujek już siedziałby w więzieniu. Muszę mu o tym powiedzieć. Ale gdy będę miała pewność. — oznajmiłam.

Ruszyliśmy w drogę do centrum.


Zbliżała się druga po południu. Kilka minut po zadzwonił do mnie Logan. Miał głos typowego intelektualisty i niewątpliwie nim był, skoro miał pod sobą tylu hakerów z portalu.

— Właśnie melduję się w hotelu. — oznajmił.

— Cudownie, bliżej wieczora zjawię się po ciebie. Wyślij mi adres.

— Zajrzymy do tego segregatora po obiedzie. — oznajmił Gillbert.

— Zajrzeć to ja muszę do komputera Petera. Ma gmaila do przejrzenia. — rzuciłam.

— Zajmiemy się tym wieczorem.

Westchnęłam. Czułam zmęczenie, ale przecież ten dzień dopiero się rozkręcał. Chyba czas kupić energola.

Godzinę później byliśmy już w przylotniskowym hotelu.

— To wy jesteście tym teamem od tropienia morderców? — zapytał Logan na nasz widok — Ile masz lat?

— Siedemnaście. — uśmiechnęłam się.

— No nieźle. Powinienem bardziej interesować się tym, kogo wpuszczam za bramy portalu. — zaśmiał się.

Przyjrzałam mu się. Był wysoki, prawie jak każdy facet w moim otoczeniu. Miał włosy o kolorze ciemnego blondu i okulary. No cóż, choć jedno z nas musiało wyglądać jak nerd. Ale on był całkiem przystojny jak na nerda.

— Kurde, nie mogę uwierzyć w to, że Mia miała takiego pecha. — potrząsnął głową, gdy opowiedziałam mu o co chodzi w tym bałaganie.

— Nie przeczę — mruknęłam — Pytanie tylko czy chcesz nam pomóc?

— Wchodzę w to — oznajmił — Będę musiał przeorganizować swoje życie, ale warto. Niech to będzie swoisty akt zemsty za to, co zrobił mojej sąsiadce.

Zaśmiałam się.

— Zemsta nie kojarzy mi się ostatnio z niczym dobrym — przyznałam — Zabiorę cię do naszego pomocnika, Gilla. Szkoda, że już się zameldowałeś, Emily, jego dziewczyna, z chęcią cię przenocuje. Ale to jutro.

— Mogę to odwołać, potrącają tylko trzydzieści procent za noc. — powiedział.

— Twoja decyzja. — uśmiechnęłam się.


Od Gill: Jeden z tych numerów telefonów należy do Venta.

Do Gill: Wiem.

Od Gill: Jesteś zbyt przebiegła. :)


Uśmiechnęłam się.

Przynajmniej zdobywanie informacji wychodzi mi dobrze, nie to, co reszta życia.


— Tak bardzo się cieszę, że znowu jesteśmy razem! — oznajmiła Emily.

Mówiłam już, jak wspaniale gotuje? Nie ma sobie równych w tej dziedzinie.

— Szkoda tylko, że znaleźliśmy się tutaj przez tak słabe okoliczności. — mruknęłam.

Gillbert na mnie spojrzał. Znałam tę minę. Jeśli zaraz się nie zamknę to zacznie mi prawić kazania o własnej wartości i wierze w siebie.

Och, może faktycznie powinnam się zamknąć i zająć się jedzeniem. W końcu nie często zdarza mi się jeść coś tak obłędnego. Już wiem za co kocha ją mój przyjaciel, który jak każdy Włoch uwielbia wszystko to, co związane z kuchnią.

— No więc — zaczął Gill — Nasz mały chujek już o wszystkim wie.

Z rozmyślań o jedzeniu zostałam brutalnie wyrwana przez rzeczywistość.

— Są więc dwie opcje — ciągnął mój przyjaciel — I każda z nich sprowadza się do tego, że ten gnój będzie chciał cię dopaść. — spojrzał mi wymownie w oczy.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie ma na to szans, jest za głupi. — oznajmiłam.

Gillbert zmarszczył czoło.

— Wiesz, zastanawiałem się nad jedną rzeczą — powiedział — A twoi rodzice? Nie boisz się, że zacznie wyżywać się na nich?

— Na pewno, zwłaszcza, że moja spierdolona matka sugerowała mi, żebym się z nim umówiła — warknęłam — Proszę cię, on ma jej aprobatę, cholera wie dlaczego. Uśpił jej czujność swoim nadętym ego i głupimi złudzeniami. No wiesz, student prawa na Harvardzie nie może być podejrzany. W oczach mojej matki jest kimś w rodzaju bożka. Co z tego, że rzucił te studia w diabły i zaczął pomagać ojcu w firmie. Przecież tacy ludzie mają prawo do błędów. Na to można przymknąć oko. No chyba, że jesteś kimś takim jak ja i nie umiesz zdać matmy to wtedy w świecie tych zjebanych bogaczy masz przechlapane. — wysyczałam.

Wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu.

— Okay, także już wiemy jak bardzo kochasz swoją rodzinę. — zaśmiał się Gill, by trochę rozładować napięcie.

Ale taka była prawda. Odkąd pamiętam moi rodzice mieli mnóstwo kasy. Do chuja, mieszkali na południowym Manhattanie. W willi o której każdy inny mógłby pomarzyć. Tworzyli społeczność z ludźmi z ulicy. Chodzili na bankiety, spektakle i wystawy na których kamerdynerzy serwowali szampana z delikatnymi bąbelkami za trzy tysiące dolarów. Trzy koła za butelkę pieprzonego szampana! Podczas, gdy w Nowym Jorku były szkoły w których dzieci nie miały szans na lepszą przyszłość. Podczas, gdy ja chodziłam do prestiżowego Layols High School. Podczas, gdy moi starzy kumplowali się ze starymi Oliviera.

Kochałam ich, ale nie mogłam znieść płytkiego myślenia mojej mamy. Nie umiałam jej wytłumaczyć, że życie nie kręci się wokół cyferek i atomów. Niestety.

— Zawsze się zastanawiałem dlaczego w świecie tak bogatych ludzi są same intrygi. — oznajmił Gillbert.

— Walić to — mruknęłam — Prawda jest taka, że mam na karku dwóch zbrodniarzy i muszę przed nimi uciec do jakiejś dziury, żeby móc zebrać wszystkie dowody i zanieść je na policję.

— Wiesz, też o tym myślałem. — przyznał.

— Wiem, że to dość ryzykowne, bo jak znam swoje szczęście to zaczną drążyć i pytać skąd mamy te dowody. Ale mój urok osobisty skutecznie ich od tego odwiedzie. — uśmiechnęłam się.

— Wychowałem diabła. — zaśmiał się, zwracając się do Logana i Chrisa.

— Gdzie chcesz uciec? — zapytała Emily.

Kręciła się po mieszkaniu, jak zwykle.

— No właśnie i tutaj pojawia się problem… — jęknęłam.

— A Inez? — zapytał Chris.

Spojrzałam na niego i pacnęłam się w czoło.

— Inez! — zawołałam, zrywając się z miejsca — Zupełnie o niej zapomniałam!

Sięgnęłam po swoją lnianą torbę, by znaleźć swój telefon. Dwa nieodebrane od mamy przypomniały mi o tym, że nawiałam z domu i że pewnie zaraz ona poruszy wszystkich świętych, żeby mnie odnaleźć, a z drugiej strony, codziennie po południu do mnie dzwoniła, więc to nie było nic wielkiego. Wybrałam jej numer i połączenie.

— Jak dla mnie możecie tutaj zostać. — powiedział Gill.

— Nie będę cię narażać i to decyzja nie do podważenia. — podniosłam palec wskazujący w górę.

— Fajnie, że się odzywasz — usłyszałam po drugiej stronie słuchawki jej głos i gwar lotniska — Masz czas się spotkać?

— Mam interes. — oznajmiłam.

Zaśmiała się.

— Jakby inaczej — stwierdziła — O co chodzi?

— Nadal masz ochotę skopać tyłek swojemu szefowi? — zapytałam.

— Zawsze. Ale o co chodzi? — zapytała ponownie.

— Tak się składa, że potrzebuję kogoś, kto jest pilotem awionetki i również ją posiada. — rzuciłam.

— Kurwa, Stradlin, co ty znowu odwaliłaś? — pisnęła podekscytowana.

— Musze dostać się na Florydę. — powiedziałam.

— No cóż, ja pilotuję awionetkę ratunkową… To może być dla niej wyzwanie. Jednak da się to zrobić, jeśli tylko mi powiesz jak ją wykraść z tego lotniska. — mruknęła.

— W nocy? — zapytałam.

— Tutaj są strażnicy, zawsze.

— A nie macie jakiś lotów testowych, cokolwiek? — zapytałam zrezygnowana.

— Mamy! — pisnęła znowu — Sprawdzę grafik. Dam ci znać, bo to nie jest najlepsze miejsce na takie dyskusje.

— Wyślę ci adres, wpadnij do nas. — powiedziałam.

— Cudownie, całuski. — rozłączyła się.

Spojrzałam na moich towarzyszy.

— Zobaczymy co da się zrobić panowie. — uśmiechnęłam się.

To był jeden z tych moich genialnych pomysłów. Tylko musiałam sprawić, że się uda.

Rozdział 5

Naomi:


— Moment — przerwał mi Gill — Mówiąc o twojej ucieczce miałem na myśli znajomych pod miastem. Ale kurwa Floryda? — wrzasnął.

— Znam tam kogoś z portalu. — oznajmiłam.

— Świetnie! — warknął — No może poza tym, że właśnie chcesz zwinąć awionetkę z państwowego lotniska! Wiesz co się stanie jak was złapią? Będziesz słono becalować!

— Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Poza tym, jakbyś nie wiedział, tradycyjne loty są jednak drogie, a ja nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe wydatki.

— To szalone! — zawołał znowu.

— A czy przypadkiem wszystko co teraz robimy nie jest szalone? — zapytałam.

Wpatrywali się we mnie z zaskoczeniem.

— Mam nadzieję, że was nie zestrzelą jak łobuzów. — powiedział Gillbert.

— Ja też, a nawet jeśli to będę wiedziała, że było warto. — oznajmiłam.

— Skąd ty ją znasz w ogóle? — zapytał.

— Chodziła na tę samą strzelnicę co ja z tatą jak byłam młodsza. Przyjdzie do nas wieczorem, jak skończy pracę. Wtedy wszystko ustalimy.

— Okay, więc skoro wpadłaś na taki wspaniały pomysł to podaj mi dane tej osoby z Florydy. Muszę wiedzieć gdzie będziesz się chować i czy to przypadkiem nie będzie kolejna wpadka na którą nie możemy sobie pozwolić. — stwierdził.


— Dlaczego nie dziwi mnie fakt, że ściągnęłaś mnie do jakiejś nory? — zaśmiała się, gdy wpuściłam ją do mieszkania — Ułożyłam wstępny plan — rzuciła — Siema, jestem Inez i mam zamiar zabrać wasze piękne tyłki na słoneczną Florydę, więc zabierzcie duże ilości kremu do opalania!

Wszyscy wpatrywali się w nią z zaskoczeniem. Pewnie chodziło o to, że czuje się tutaj tak swobodnie.

— Po pierwsze muszę was jakoś zaciągnąć do hangaru — usiadła na jednym z miejsc — Ale to żaden problem, możecie być turystami, którzy się zgubili, bo JFK to ogromne lotnisko. Nie… Po pierwsze, chcę wiedzieć kto się wybiera w podróż. Mogę zabrać dwie osoby.

— Ja i Chris. — powiedziałam bez zastanowienia.

— W porząsiu. No więc, jak już was tam zwabię, będziecie mieli jakąś minutkę, żeby zapakować się do środka. Oczywiście bagaż ograniczony, bo w środku jest dużo medycznego sprzętu i uprzedzam, to nie będzie najwygodniejsza podróż waszego życia. Po drugie odbębnicie ze mną ten lot testowy i dopiero przed lądowaniem zmienimy kurs i wyruszymy w drogę. Zaburzę sygnał, by nas nie namierzyli. Przetnę kabel odpowiedzialny za nawigację. Uprzedzam, nie spadniemy. W szybkim tempie będziemy musieli się oddalić od Nowego Jorku o sto kilometrów, a potem pójdzie z górki. Przewiduję jeden przystanek na dolanie paliwa i zamalowanie numerów identyfikujących awionetkę. Musicie skołować farbę, która zamaluje czerwone napisy na białym tle. No i paliwo.

— Lepsze to niż nic. — oznajmiłam.

— Podczas, gdy wy będziecie malować, ja doleję paliwa do pełna. Potem przewiduję jeszcze jeden przystanek na uzupełnienie baku. Znalazłam prywatne lotnisko na którym się zatrzymamy. Problem może być z forsą na paliwo i na opłatę za to lotnisko. Razem trzy kwity.

— Cholera. — jęknęłam.

— Mówiłem, że legalny lot będzie kosztował tyle samo. — zaśmiał się Gillbert.

— Jak długo chcecie tam zostać? Chcę zamalować awionetkę w całości, żeby nie było podejrzeń. Wylecę za to z pracy, ale naprawdę chrzanić to. Mam dość zapieprzania z tymi cholernymi łachami z jednej hali na drugą.

— Nie zabiorą ci licencji pilota? — zapytałam.

— No co ty, oczywiście, że nie. Jedyne za co mogę beknąć to kradzież, ale liczę na to, że jeśli się wyda to… Cel uświęca środki i jakoś mnie ułaskawią. Będzie dobrze.

— Dziękuję — uśmiechnęłam się — To naprawdę dużo dla mnie znaczy.

— Spoko, mała. Tylko po co to wszystko, bo nic z tego nie czaję. O co chodzi?

Westchnęłam, a potem zabrałam się za opowiadanie mojej marnej sytuacji.


W środę rano, gdy nie wróciłam na noc do domu, moja mama do mnie zadzwoniła.

— Gdzie ty się podziewasz? — zapytała wściekła.

Nie wiedziałam co jej powiedzieć. Nie myślałam o tym, miałam ważniejsze sprawy an głowie.

— Musiałam wyjechać. — mruknęłam. Przecież taka była prawda.

— Co? Wyjechać? Gdzie? Po co? A szkoła? Nie wiem czy wiesz, ale właśnie twoja przerwa wiosenna się skończyła i czas zająć się nauką. — burknęła.

Przecież ja już nie wrócę do Layols.

— Mamo, jestem bezpieczna, nic mi nie jest. To pilna sprawa. Wrócę za jakiś czas. Mam jedno pytanie, czy wujek już wyjechał?

— Żarty sobie robisz jakieś! Masz natychmiast wrócić do domu! To wina tego łachudry, co go tutaj sprowadziłaś! Bądź pewna, że Peter zrobi z nim porządek, bo sprowadza cię na złą drogę!

Miałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Chciałam się roześmiać, ale to nie było ani trochę śmieszne. Rozłączyłam się.

Skoro mój znienawidzony kuzyn stanął po stronie mojej matki, tak jak zawsze podejrzewałam to na pewno zostanie w mieście na dłużej. Chris miał rację, będzie chciał mnie dopaść.

Westchnęłam zrezygnowana.

Miałam tego serdecznie dosyć, a to dopiero nabierało tempa.

Mój telefon ponownie zawibrował i oczywiście to była moja matka. Nigdy nie odpuszczała, gdy nie postawiła na swoim. Odebrałam.

— Bądź pewna, że zgłoszę z tatą twoje zaginięcie na policję. — oznajmiła.

— Powodzenia. I tak mnie nie znajdą. — syknęłam i znów zakończyłam połączenie.

Zerknęłam na swój telefon i wiadomości od Oliviera. Przejrzałam je szybko, ale nie było to nic wartościowego. Przepraszał za swoje zachowanie, oferował pomoc, kierowała nim desperacja. Może Angie faktycznie miała rację, może on naprawdę się we mnie zakochał. Co za kanał.

Nie mniej jednak będę musiała odstawiać jakieś cyrki z farbowaniem włosów na ciemne kolory, okularami przeciwsłonecznymi i kapturem na głowie, by nikt mnie nie rozpoznał, jeśli moja matka pójdzie na policję.

Och Boże, czasem mógłbyś być łaskawszy.


Musieliśmy połączyć się z komisariatem z Salt Lake City, który prowadził sprawę morderstwa mojej cioci. Znalazłam informacje o przełożonym, który prowadził to śledztwo, więc zadzwoniłam na ten komisariat.

— Dzień dobry, nazywam się Susanna Greene, chciałabym połączyć się z detektywem Williamsem. — oznajmiłam.

— Dzień dobry. Dzwoni pani o siódmej rano, detektywa jeszcze nie ma, zaczyna za pół godziny. — powiedział damski głos po drugiej stronie.

Cholera, inna strefa czasowa.

— Nie mogłaby pani do nas podjechać? — zapytała kobieta.

— Nie bardzo, jestem z Nowego Jorku. — mruknęłam.

— Dobry Boże, w takim razie zobaczę, co da się zrobić — obiecała — A o jaką sprawę chodzi?

— Cecilia Vander, zamordowana w…

— Tak, wiem — przerwała mi — Bardzo znana sprawa. Jest pani dziennikarką?

— A to zależy — mruknęłam — Potrzebuję tego do prywatnych celów.

— Rozumiem. Nie powinniśmy udzielać informacji o śledztwie, ale tak jak powiedziałam, zobaczę co da się zrobić. Proszę być pod telefonem.

— Nie ma sprawy. Dziękuję pani bardzo.

— Momencik, proszę się nie rozłączać. Joshua właśnie przyszedł na komisariat, zaraz porozmawiacie sobie osobiście. — oznajmiła.

Czekałam, aż mnie połączy.

— Dzień dobry, panno Greene. W czym mogę pomóc? — zapytał.

Chyba w międzyczasie zdejmował kurtkę albo cokolwiek.

— Dzień dobry. Chodzi mi o morderstwo Cecilii Vander. Chcę wiedzieć do czego doszliście w tej sprawie jako policjanci, jak to było.

— Wie pani, że to tajne informacje? Jest pani dziennikarką?

— Nie jestem — wywróciłam oczami — Jestem osobą cywilną, zainteresował mnie ten temat.

— Nie rozumiem po co komu szczegóły morderstwa sprzed piętnastu lat. Wiem, że było o tym głośno, ale…

— Niech mnie pan posłucha — przerwałam mu zirytowana — Nie pytałabym, gdybym nie miała powodu. Tak się składa, że Teofil Vander to mój wujek. Coś mi się nie zgadza w tej sprawie.

— Co pani ma na myśli?

— Znaleźliście morderców mojej ciotki?

— Nie. Sprawę umorzono. — przyznał.

— Nie szukaliście dalej? Żadnych poszlak? Dowodów, tropów?

— Moment. Rozumiem, że pani jako rodzina denatki chce zabawić się w śledztwo. Z całym szacunkiem, ale to chyba nie jest w pani interesie.

— A skąd ma pan pewność, że nie udało mi się pójść dalej niż wam? Może mam coś, czego wy nie potrafiliście dostrzec?

— I czego ode mnie pani oczekuje?

Jezu Chryste, jak on mnie zirytował. Uparty osioł.

— Informacji, które macie. Może mi to pan wysłać faksem albo mejlem. — powiedziałam.

— Tego jest cała masa i to tajne informacje. — ciągnął dalej.

Westchnęłam.

— Okay. W takim razie dziękuję za pomoc, panie Williams. Poradzę sobie sama, jak zawsze. — warknęłam.

Tym razem to on westchnął.

— Prześlę pani te informacje. Ale to musi zostać między nami. Radziłbym jednak nie bawić się w detektywa, widocznie zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, by rozwiązać śledztwo.

— Chyba nie do końca — syknęłam — W każdym razie podam panu mojego mejla, gdyby był pan na tyle łaskawy, żeby to wysłać.

— Zapiszę, proszę podyktować. — oznajmił.

— susanna greene małpa gmail kropka com — powiedziałam — Dziękuję.

— Proszę, do usłyszenia.

Rozłączył się. Rzuciłam telefon na materac, na którym nadal spał Chris.

Co za skurwiel. I jak ja mam ufać policji, gdy wszystko tak utrudniają?


Siedziałam zalogowana na poczcie, co chwilę odświeżając stronę. Było już po drugiej, a ja nadal nic nie dostałam. Zaczęłam się zastanawiać czy nie obiecał mi, że wszystko wyśle tylko po to, żebym się odczepiła. Patrzyłam nerwowo w ekran, gdy Chris wszedł do naszej prowizorycznej sypialni.

Przysięgam na wszystko, że jeśli Williams mnie wystawi to znajdę jakieś brudy na jego temat i zrobię mu z życia takie gówno, że będzie błagał mnie na kolanach o wybaczenie.

Och, chyba nie powinnam być aż taka mściwa.

— Jak tam? — zapytał Chris.

— Nadal nic — oznajmiłam — Mam nadzieję, że mnie nie wykiwał i że nie będę musiała wybierać się tam osobiście.

— Pewnie jest tego sporo i skanowanie zajmuje mu tyle czasu.

— Obyś miał rację — mruknęłam — Matka zagroziła mi, że zgłosi moje zaginięcie na policji.

Chris usiadł obok mnie na materacu i objął mnie ramieniem.

— Nie mogłaś tego przewidzieć. Porzuciłaś swoje dotychczasowe życie, zupełnie tego nie planując, a każdy wie, że takie akcje powinny być dopracowane. Nie miałaś na to czasu. Ona i tak się o wszystkim dowie, gdy rozwiążemy sprawę. Media oszaleją. Ale póki co, rób swoje. Nie skupiaj się na słabościach.

— Tak, wiem, będę musiała się ukrywać. Już to zrozumiałam.

— Nie będzie tak źle. Póki co, idzie nam w ekspresowym tempie. Gillbert włamał się na mejla Petera. To prawdziwa kopalnia dowodów. Przekopiował każdą wiadomość z precyzją, co do szczegółu. Teraz wszystko wydrukujemy.

— Nie wiem jak możesz być tak spokojny w obliczu tego wszystkiego. — przyznałam.

— Po prostu wiem, że nie ma sensu denerwować się błahostkami. — szepnął mi na ucho.

Chyba miał rację.

— Nie martw się tym wszystkim. — dał mi buziaka.

Finalnie mejl doszedł do mnie przed szesnastą. Od razu to wydrukowałam. Cała masa kartek A4. Gdy wszystko uporządkowałam, zabraliśmy się za analizę tych papierków.

— Jezu kochany, jak ona wygląda. — mruknął Gill, widząc zdjęcia z miejsca zdarzenia.

Faktycznie, zdjęcia były dosyć brutalne. Rzuciłam na nie okiem i dostrzegłam, że ciocia musiała być ładną kobietą. Postanowiłam zadzwonić do Williamsa i poprosić go o akta morderstw tamtych dwóch dziewczyn, których sprawcą mógł być mój wujek w akcie zemsty. Zgodził się, ale pewnie był na mnie wkurzony, bo tak drążę temat. No i musiał jeszcze raz przeszukać archiwum, a pewnie mu się nie chciało.

Ale miałam to w dupie. I tak zdążę ich ośmieszyć, gdy oddam swój raport nowojorskim policjantom.

Zanim się obejrzałam, było przed północą i cały dzień gdzieś mi uciekł. Chciałam się jeszcze ogarnąć przed podróżą do Miami, którą mieliśmy zaplanowaną na następny dzień. Odłożyłam to jednak, bo byłam zbyt zmęczona. Musiałam się w końcu wyspać. Wzięłam szybki prysznic — ostatnio wszystko robiłam szybko, bo byłam wiecznie padnięta, zapaliłam papierosa i położyłam się do łóżka. Reszta ekipy jeszcze siedziała z nosami w komputerach. Nie mogłam zasnąć ze stresu. Wszystko wskazywało na to, że mój wujek zamordował te dwie dziewczyny, ale nie wymyśliłam żadnego połączenia z późniejszymi zbrodniami, oprócz tego, które zasugerował mi Gillbert. Przytłaczało mnie to.

Po jakimś czasie drzwi od sypialni się otworzyły i do środka wszedł Chris. Chwilę później wyszedł, a potem znowu wrócił, nucąc coś pod nosem. Zaśmiałam się bezgłośnie. Czy on musi być taki idealny?

— Myślisz, że nie słyszałem jak się ze mnie śmiejesz? — mruknął, wchodząc do łóżka.

Tym razem roześmiałam się na głos.

— Nie śmiałam się z ciebie. — zaprzeczyłam.

— Akurat — prychnął — Na pewno. I dlatego zrobiłaś to prawie bezgłośnie.

— No bezgłośnie, nie wiem dlaczego to usłyszałeś.

— Bo prawie robi wielką różnicę — szepnął mi do ucha, a potem złożył na moich ustach delikatny pocałunek — Bardzo stresujesz się przed jutrem?

— Nie — wzruszyłam ramionami — Nie będzie tragedii, ufam Inez i wiem, że zrobi wszystko tak jak zaplanowaliśmy.

Rozmawiałam z nim jeszcze przez chwilę, a potem nawet nie wiedząc kiedy zasnęłam.


Obudziłam się przed dziewiątą przez dźwięk nadchodzącego sms’a.

Olivier pytał co się ze mną dzieje.

Boże, dlaczego po prostu nie mogłam mu tego wyjaśnić? Co ze mnie za przyjaciółka? Zaufałam trzem obcym facetom bardziej niż komuś, kogo znam od dziecka.

Od razu pomyślałam o Angie. Czemu ona się nie odzywała? Czyżby się obraziła? Wzięła stronę Oliego?

Simon też milczała.

Czułam, że popadnę w paranoję i musiałam wyskoczyć z tego pudełka myśli.

Wściekła cisnęłam telefonem w pościel i wstałam z łóżka. Chris jeszcze spał, więc postanowiłam zapalić i odpalając fajkę poszłam do kuchni. Zastałam tam Emily, zmywała naczynia.

— Cześć — rzuciłam pierwsza — Pomóc ci?

Posłała mi krótkie spojrzenie.

— O, hej — powiedziała — Nie, dziękuję. Jak nastrój?

— Wspaniały — syknęłam — Mam przerąbane. Starzy mnie szukają, Peter mnie szuka, a na dodatek dzisiaj zmuszam kumpelę do kradzieży awionetki z państwowego lotniska. Genialnie. — wypuściłam dym.

A na dodatek Nicco nie ma pojęcia, że zwalę mu się na głowę i wciągnę go w cały ten sajgon. Jednak wolałam zostawić to dla siebie. Użyję swojego uroku osobistego, na pewno zadziała.

— Nie martw się. Wszystko się uda — mrugnęła do mnie — Jakie plany na dziś?

Skąd oni brali to optymistyczne nastawienie? Ja codziennie miałam ochotę się zabić z powodu otaczających mnie idiotów, a oni cieszyli się z każdej błahostki.

— Research. — szepnęłam ze skrzywioną buzią.

Zgasiłam peta w popielniczce.

— Zrobię wam zapiekankę na obiad. — oznajmiła.

— Nie musisz się tak starać.

— Codziennie gotuję. Gill to pasibrzuszek. — uśmiechnęła się.

— Wszystko rozumiem. — powiedziałam i poszłam po jakieś ciuchy.

Tak, większość łachów jakie mam to męskie koszulki z logami metalowych zespołów i mum jeansy.

Gdy wyszłam z łazienki, przy biurku Gilla siedziała reszta naszej załogi.

— Okay — mruknął mój przyjaciel, jeszcze ziewając — Musimy nakreślić plan wsadzenia tych bydlaków do paki. Jakieś pomysły?

— Napiszmy raport, a ja zaniosę go na komisariat. — oznajmiłam.

Gill westchnął.

— Okay, to wciąż sporna kwestia. Może wrócimy do morderstwa tych dwóch dziewczyn?

Sięgnęłam po teczkę.

— Sądzę, że jak na tacy widać winę Teofila — mruknęłam — Skontaktuję się z tymi dwoma, którzy zamordowali moją ciotkę.

— Sądzę, że to bardzo zły pomysł. — wycedził Gill.

— To idealny pomysł — powiedziałam — Będą chcieli pomścić swoje martwe kobiety.

— Ale nie wiesz do czego są zdolni. — mruknął Logan.

— Może to i lepiej? — zapytałam — Są z Salt Lake City. Wiedziałam, że prędzej czy później trafimy na to miasto.

— Jak się z nimi skontaktujesz?

— W aktach są ich dane. — wyparowałam.

— Co? — zapytał Gillbert — Chcesz mi powiedzieć, że tamtejsza psiarnia miała ich na wyciągnięcie ręki i nie zrobiła absolutnie nic? To pogrzane!

— Dlatego sądzę, że ktoś komuś musiał tam dać łapówkę. — uśmiechnęłam się przebiegle.

— Z pewnością — mruknął Gill — Ja walę! Przecież to jakiś komediodramat. — przetarł oczy.

— Jesteś niemożliwa. — wtrącił Chris.

— Po prostu musimy wiedzieć jak najwięcej. — wzruszyłam ramionami.

— Wychowałem potwora! — zaśmiał się Gill — A propos wychowania… Jak tam twoi rodzice?

— Nie wiem. Nawet mnie to nie interesuje. Pewnie poszli na policję. Ale mam to gdzieś, jeszcze będą mi dziękować. Chociaż… Nie wiem czy kogoś takiego jak moja matka stać na podziękowania dla kogokolwiek.

Zalogowałam się na portalu. Logan czegoś uparcie szukał w sieci, ale nic nie mówił.

Nawet nie wiem kiedy zegar wybił pierwszą.

— Chodźcie na obiad. — zawołała nas Emily.

Jej głos wybił mnie z transu. Znalazłam na portalu całą masę artykułów na temat śmierci tamtych dwóch dziewczyn. Postanowiłam wrócić do tego po posiłku.


Do wieczora moja mama zdążyła zadzwonić do mnie jeszcze cztery razy. Zignorowałam to. To znaczy, wiedziałam, że ją ranię, ale nie mogłam jej nic powiedzieć, bo mój plan by nie wypalił.

Inez przysłała po nas taksówkę.

— Będziemy w stałym kontakcie — powiedział Gillbert — Mam dla was dwie służbowe komórki. Nikt was nie namierzy.

— Aż tak? — zaśmiałam się.

— Lepiej dmuchać na zimne. Nigdy nie wiesz co Benowi strzeli do głowy. — mrugnął do mnie.

Miał rację. Nie można im ufać.

W drodze na lotnisko zaczęłam się stresować. A co jeśli nas przyskrzynią?

Chris to zauważył.

— Wszystko będzie dobrze. Teraz nie może się nie udać. — zapewnił.

Chciałabym móc w to wierzyć.

Na miejscu byliśmy po dwudziestu minutach. Weszliśmy do hali lotniska. Inez czekała na nas, niby to układając walizki w jednym z wózków. Na nasz widok ledwie widzialnie kiwnęła w naszą stronę głową w którą stronę mamy iść. Pociągnęłam Chrisa za sobą. Inez rozmawiała z jakimś kolegą z obsługi, był ubrany tak jak ona.

— Wiesz, mam za chwilę lot testowy, muszę się przebrać. Miłej zabawy z walizkami — pożegnała się z nim słodko i poszła za nami — Obyś zdechł, skurwysynku. — dodała, gdy nie słyszał.

Miałam ochotę się roześmiać, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Inez celowo nas wyminęła, byśmy wiedzieli gdzie mamy iść.

Gdy zniknęła z mojego pola widzenia, mój telefon się rozdzwonił.

— Idziecie do hali odlotów, potem do odprawy. Gill dał wam te lewe bilety mam nadzieję? Po odprawie idziecie na płytę lotniska, ale nie wchodzicie na nią, tylko idąc wzdłuż budynku kierujecie się do hangaru numer dwa. Nikogo tam nie będzie oprócz mnie. Żadnych podejrzeń, czas operacyjny dwadzieścia minut, do zobaczenia. — rozłączyła się.

Streściłam Chrisowi plan i ruszyliśmy w drogę. Niestety, odprawa bardzo się przedłużała, co bardzo mnie martwiło, bo było piętnaście minut do lotu testowego, a my byliśmy w dupie.

— To lepiej, będzie zamieszanie i nikt nas nie zauważy. — szepnął mi na ucho Chris.

Ze sztucznym uśmieszkiem położyłam swoje rzeczy na taśmie. Niestety nie było szans na przemyt broni i noża w ten sposób, więc wcześniej przekazałam to Inez.

Hangar numer dwa był otworzony. W kilka sekund znaleźliśmy się w środku. Inez zapakowała nas do środka awionetki i miała rację — w ogóle nie było tam komfortowo.

Wykonywaliśmy jej polecenia, a moje serce biło jak szalone. My naprawdę to robimy. Kradniemy awionetkę z lotniska i zwiewamy nią na Florydę.

Lot testowy trwał czterdzieści pięć minut.

— Pas B gotowy do lądowania. — usłyszeliśmy w słuchawkach.

Oprócz nas w locie brały udział trzy inne awionetki.

— Żegnaj Foster, skurwysynku — powiedziała Inez i wzbiła się w powietrze, a potem zaczęła oddalać się od lotniska — Jest dobrze. — oznajmiła.

Ktoś cały czas wzywał ją do lądowania, ale ona skutecznie ignorowała te rozkazy.

Inez sprawnym ruchem po prostu wyrwała biały kabelek i wszystkie kontrolki zaczęły wariować. Zaczęłam się obawiać czy aby na pewno nie spadniemy, ale wręcz przeciwnie, właśnie wylecieliśmy z miasta.

— Nigdy bym się nie spodziewał, że tak skończę. — Chris się roześmiał.

— Nikt z nas się z tego nie spodziewał. — powiedziałam.

— Za niedługo lądujemy. Musimy zamalować numery tej maszynki. — wtrąciła Inez.

Zanim wyruszyliśmy na lotnisko napisałam do Nicco. Zdobyłam jego adres. Uprzedziłam go, że muszę przenocować na Florydzie, ale nie wtajemniczałam go w szczegóły, by go nie wystraszyć. Miałam wrażenie, że to jakiś kretyn. Pewnie się zdziwi, ale trudno. Życie.

Czas mijał mi w napięciu. Miałam nadzieję, że nikt nie wysłał za nami helikopterów z FBI. Inez wylądowała.

— Serio? To środek lasu? — zapytałam z uniesioną brwią, wychodząc na zewnątrz.

— Wiedziałam, że nikt nas tu nie znajdzie. To dlatego — oznajmiła — Macie fajkę? Trzęsę się jak potłuczona, co za emocje.

Wyjęłam farbę i fajki.

— Mam białą. — szepnęłam.

— Wystarczy. — machnęła ręką.

Gdy skończyła, dolała paliwa do baku. A ja z Chrisem zamalowałam numer awionetki. Potem ruszyliśmy w drogę.

Po trzech godzinach byliśmy na miejscu.

— W sumie to dobrze, że kupiliście białą, nie będziemy musieli się bawić w malowanie całej awionetki. — oznajmiła przed lądowaniem.

Mogłam w końcu się uspokoić. To było prywatne lotnisko. Nikt nas tutaj nie znajdzie. Gdy wysiedliśmy podeszło do nas dwóch mężczyzn. Inez od razu uregulowała opłatę, wzięliśmy nasze bagaże i skierowaliśmy się do wyjścia. Jeden z tych kolesi zagadał do Inez.

— Masz licencję pilota? — zapytał.

Kogoś to jeszcze dziwi w dwudziestym pierwszym wieku?

— Nie no, co ty. Tak sobie przyleciałam bez żadnej wiedzy. — wywróciła oczami.

Jak widać, była bardzo wyczulona na głupotę. Facet dał spokój i mogliśmy złapać taksówkę. Podałam kierowcy adres. Okazało się, że musimy udać się na drugi koniec miasta do obrzydliwie bogatej dzielnicy. Cholera. Miałam dość bogaczy. Serio.

— Trafił swój na swego. — mruknęłam.

Już miałam skorzystać z domofonu, gdy drzwi się otworzyły. No tak, pewnie miał monitoring na każdym możliwym centymetrze tej chaty. Moim oczom ukazał się wysoki, dobrze zbudowany blondyn.

— O cześć — uśmiechnął się — Ty musisz być Susan! — spojrzał na Chrisa i Inez.

— Owszem — potwierdziłam — Możemy wejść do środka?

— Z tego co wiem, miałaś być ty, a nie… — przeniósł swoje wymowne spojrzenie na mnie.

Dobra, koniec żartów.

Odepchnęłam go i sama weszłam do środka.

— Zaraz, co ty robisz? — wszedł za mną.

— Cieszę się, że jesteś taki gościnny. — zadrwiłam.

Bałam się, że zaraz wezwie policję i nasza przygoda skończy się tak szybko jak się zaczęła.

Hol robił wrażenie. Nie, cała ta chata robiła wrażenie. Na środku stał mały stolik z kwiatami na blacie, naprzeciwko były ogromne schody, a pod sufitem wisiał kryształowy żyrandol. Na prawo i lewo znajdowały się drzwi, pootwierane, a za nimi korytarze.

— Nieźle tu masz. — przyznałam, gdy wszyscy byli już w środku.

— Możesz mi wyjaśnić co tu się dzieje? — zagrzmiał — Kim ty jesteś?

— Okay, musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy… — zaczęłam — Ale najpierw podpiszesz mi klauzulę poufności. Jesteś jedyną osobą na Florydzie jaką znam, a ja właśnie mam do zrealizowania pewien projekt. Jesteś z portalu, przydasz nam się.

— Możesz jaśniej? — zapytał nieco spokojniej.

— Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Zapłacę ci. — dodałam szybko.

Wiedziałam, że jak wspomnę o forsie to stanie się potulny jak baranek. Pieprzeni bogacze.

Po schodach zeszła jakaś kobieta. Albo raczej twór chirurgów plastycznych. Nie chciałam wiedzieć jak duży procent jej ciała to sylikon i botoks.

— Kochanie, co to za ludzie? — zapytała po hiszpańsku.

— Moi znajomi, będą tutaj przez jakiś czas. — oznajmił Nicco.

— Ale nic mi nie mówiłeś! — syknęła.

— Wiem, kotku, ale wypadło mi to w ostatniej chwili. — westchnął.

Wywróciłam oczami. Ale będzie jazda.

Zignorował ją i poszedł na prawo. Więc my poszliśmy za nim.


Rozpakowałam się. Była prawie pierwsza w nocy. Byłam jednocześnie zmęczona i podekscytowana. Nikt nas nie namierzył, mieliśmy dużo pracy, ale byliśmy bliżej końca niż mi się wydawało.

— Jestem wykończona. — rzuciłam się na łóżko.

Oczywiście poprosiłam o pokój z ogromnym łożem, a co sobie będziemy z Chrisem żałować.

Pocałował mnie.

— Chodźmy spać. — mruknął.

— W porządku, skoczę tylko pod prysznic. — powiedziałam.

Nie chciało mi się już wstawać, ale nie miałam wyjścia. Zgarnęłam swoją piżamę z Victoria’s Secret wykończoną cienkimi ramiączkami i koronką na górze i poszłam do łazienki.

Oczywiście zapomniałam kosmetyczki, więc będąc już w samym staniku wróciłam do sypialni.

— Chrzanić to. — jęknęłam.

— Co chrzanić? — Chris spojrzał na mnie.

— Zapomniałam kosmetyczki. — wzruszyłam ramionami.

— Akurat — szepnął — Robisz to specjalnie.

— Ale co? — zapytała zdziwiona.

Lustrował mnie wzrokiem przez chwilę, a potem wstał z łóżka.

Podszedł do mnie, a potem mnie objął.

— Nie rób mi takich rzeczy, bo nie będę mógł dać ci dzisiaj spokoju. — wychrypiał.

— Zupełnie nie wiem o co ci chodzi. — odparłam z szerokim uśmiechem na twarzy.

Pocałował mnie.

— Dobrze wiesz o czym mówię — jego dłoń powędrowała do ramiączka mojego stanika, a potem palcem zaczął je zsuwać. Cały czas patrzył mi w oczy, a nasze oddechy przyspieszyły. Znowu mnie pocałował — Mam genialny pomysł. — wymruczał.

— Niech zgadnę. Seks czy wspólny prysznic? — czasami moja szczerość naprawdę mnie zaskakiwała.

— Cóż, nie wiem czy to dobre pomysły. Prysznic prowadzi do seksu, a ja nie jestem pewien, by utrata twojego dziewictwa pierwszej nocy w Miami była dla ciebie dobrym rozwiązaniem.

Zaśmiałam się.

— Boże! — powiedziałam — Nie. Nie jestem dziewicą!

Spoważniał.

— Serio nie? — zobaczyłam na jego twarzy przerażenie.

— Wiem, że to dziwne, ale no… Sam rozumiesz.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Nie pytałeś!

— Nie chciałem cię urazić. Gdybym tylko wiedział… — pocałował mnie, ale to był inny pocałunek, namiętny i pełen pożądania — Teraz na pewno ci nie odpuszczę. — mrugnął do mnie i poszliśmy do łazienki.

Rozdział 6

Naomi:


Rano obudził mnie mój dzwoniący telefon. Ten od Gillberta.

— Co tam? — rzuciłam zaspanym głosem w słuchawkę.

— Zajebiście — mruknął, ale coś mi nie grało — Masz CNN, BBC albo inne takie gówno? To włącz telewizor.

Wyszłam z łóżka w poszukiwaniu pilota i odpaliłam odbiornik.

— O kurwa. — mruknęłam do słuchawki.

Moi rodzice poszli na policję zgłosić moje zaginięcie. A teraz serwisy informacyjne o tym trąbiły, tak to jest jak się ma bogatych starych z nowojorskiej śmietanki.

— Wyjmij swoją kartę z telefonu i ją zniszcz. Dzięki temu cię nie namierzą. I módl się, żeby nie powiązali tego ze zniknięciem awionetki, bo o tym też mówią od rana.

— Dzięki za info. — rozłączyłam się.

— Coś się stało? — zapytał Chris.

Odwróciłam się w jego stronę, leżał oparty na łokciu.

— Sam zobacz. — wskazałam na telewizor.

Prezenterka mówiła o mnie, w prawym, górnym rogu widniało moje zdjęcie z legitymacji szkolnej.

— Ale się porobiło. — mruknął.

Mój telefon ponownie się rozdzwonił, ale tym razem był to mój prywatny. Och, tylko moja matka mogła się do mnie dobijać godzinami i oczywiście tym razem nie mogło być inaczej.

— Lepiej nie odbieraj. — powiedział Chris.

— Nie namierzą mnie, jeśli rozmowa będzie trwała mniej niż minutę. — wyjaśniłam.

— Naomi, skarbie, wszystko okay? — zapytała drżącym głosem.

Co? Coś na pewno było nie tak. Byłam nastawiona na kolejną tyradę z jej strony, a ona była chyba wystraszona. Chyba, że to jakaś zagrywka.

— Tak. Widziałam informacje. Dzięki. Ale chciałam powiedzieć, że to niczego nie zmieni. Nie znajdą mnie. Posłuchaj mnie uważnie. Nie wrócę do domu. Nie teraz. Jestem bezpieczna — oznajmiłam spokojnie — Mam jedno pytanie. Skup się.

— Tak?

— Wujek jest jeszcze u was?

— Nie. Dlaczego pytasz?

Cholera, niedobrze. Bardzo niedobrze. Żałowałam, że nie podrzuciłam im pluskwy, by wiedzieć czy wrócili do Salt Lake City czy może udali się w pościg za mną.

Chris pokazał mi zegarek.

— Muszę kończyć. Kocham cię. — wykrztusiłam.

— Poczekaj! — jęknęła — Angela zaginęła.

— Co się kurwa stało? — nie zważałam na słowa.

— Wróciła z rodzicami z ferii, a po kilku dniach zniknęła. Na pewno dowiesz się o tym z wiadomości.

Telefon wypadł mi z ręki. Chris spojrzał na mnie z pytającą miną, a ja pokiwałam z niedowierzaniem głową i wybiegłam z pokoju.


Świat osunął mi się spod stóp. Nigdy wcześniej nie byłam tak przerażona. Byłam pewna, że to sprawka Petera. To jego zemsta. Chciał mnie w ten sposób ukarać. Wiedział, że to moja przyjaciółka. Pytanie tylko… Jak daleko chciał się posunąć? Co chciał zrobić, by mnie wystraszyć?

Kurwa, to jakiś koszmar. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać.

Przecież ja nigdy nie płaczę.

Po prostu szłam przed siebie przez tę wielką willę, która była kompletnie nieżywa. Żadnej duszy wokół.

Co za szajs. Nie mogłam uwierzyć w to, że ten skurwiel postanowił ukarać mnie w taki sposób za moje nieposłuszeństwo. Czy ta gra była warta świeczki? Czy naprawdę ktoś próbował igrać z życiem mojej przyjaciółki tylko po to, by jego brudy nie wyszły na wierzch? Osunęłam się po ścianie na podłogę. Naprawdę, kurwa, nie wiedziałam co mam robić. I tak bardzo bałam się, że zrobią jej krzywdę.

Nie wiem jak długo siedziałam pogrążona w myślach. Próbowałam wymyślić jakieś rozwiązanie, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Naprawdę, pierwszy raz w życiu nie miałam pieprzonego pojęcia co mam robić.

Na horyzoncie pojawił się Chris. Podszedł do mnie i złapał mnie za policzki.

— Co się dzieje? — zapytał.

— Mają ją. — wychrypiałam.

— Kogo?

— Angie. Mają Angie. — dodałam.

Wziął mnie w ramiona.

— Nie płacz kotku — powiedział — Znajdziemy ją, całą i zdrową. A teraz chodź, musimy porozmawiać z resztą naszego teamu.

Niechętnie wstałam z miejsca i poszliśmy do sypialni. Musiałam się ogarnąć, odrzucić emocje i wrócić do pracy. Ubrałam się szybko i poszłam do kuchni. Zastałam tam Inez, musiała dopiero wstać. Zaraz za nami pojawił się Nicco.

— Musimy pogadać. — powiedzieliśmy prawie jednocześnie.

— Ty pierwszy. — dodałam szybko.

— Nie, ty pierwsza — posłałam mu znaczące spojrzenie — Ja chcę tylko wiedzieć kim jesteście i co tutaj robicie.

Upiłam łyk swojej kawy. Musiałam się jakoś pobudzić.

— Okay, zacznijmy od początku — powiedziałam — Ale najpierw podpiszesz mi klauzulę poufności. Wszystko to o czym będziemy tutaj mówić, nie może wyjść poza mury tego domu. Jeśli tak się stanie, lepiej żebyś… Modlił się, żebym się o tym nie dowiedziała, bo zmiotę cię z powierzchni ziemi. Nawet jeśli ukryjesz się na Madagaskarze. Od dzisiaj jesteś naszym współpracownikiem i wiem, że na pewno nam się przydasz.

Potem streściłam mu cały ten bajzel.

Wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną przez dobre pięć minut.

— Nie mogę się wycofać? — zapytał uśmiechając się.

— Udam, że to pytanie nie padło. — syknęłam.

— Jestem z wami. Tylko nie wiem co mam robić. — wyjaśnił.

— Po prostu daj nam dach nad głową i pozwól nam pracować. — poprosiłam.

Pokiwał głową.

— Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy — odstawiłam kubek — A teraz zabieram się do pracy. Przyniosę ci klauzulę za moment, machniesz mi parafkę i dam ci spokój.

Wyszłam z kuchni do sypialni po swojego MacBooka. Musiałam porozmawiać z Gillbertem.

— Podaj mi hasło do wifi jak możesz — rzuciłam do Nicco, gdy wróciłam — Ach i jeszcze jedno. Twoja lalunia będzie milczała czy ją też mam zmusić do podpisania klauzuli?

— Ledwo zna angielski, jest hiszpanką. — wyjaśnił.

Podał mi hasło do wifi. Wklepałam je w laptopa i gdy się połączył, otworzyłam okienko rozmowy z Gillem i zalogowałam się na portalu.

— Hej — rzucił — Jak leci?

— Mamy pilną misję do wykonania — zaczęłam — Ten skurwysyn porwał kolejną dziewczynę.

— Co zrobił? — wykrztusił Gill.

— Tym razem musimy znaleźć ją całą i zdrową, bo to moja przyjaciółka Angie. — dodałam.

Milczał przez chwilę.

— Cholera — mruknął — Nie wiem co powiedzieć. — podrapał się po szyi.

— Wiem, że mój wujek wrócił już do Salt Lake City. Wyjechali dokładnie w ten sam dzień w którym zaginęła Angie.

— Może powinniśmy powiadomić policję? — zapytał Nicco.

— Żadnej, kurwa, policji — syknął Gillbert — Masz jego numer telefonu? Zadzwoń do niego i utrzymaj rozmowę jak najdłużej. Namierzę go.

— Jesteś pewien, że to dobry pomysł?

— Owszem. I tak będziesz musiała do niego zadzwonić, by dowiedzieć się czy miał coś wspólnego z jej porwaniem. Albo on zrobi to pierwszy. Poczekamy do wieczora.

— Nie. Nie zgadzam się. — zaprotestowałam.

— Wiem, że to twoja przyjaciółka i musi kurewsko boleć fakt, że taka świnia jak Peter ją porwał. — oznajmił.

Jako jedyny, odkąd się poznaliśmy, potrafił od razu odczytać moje uczucia. Nie dało się go zrobić w jajo, zbyt dobrze znał się na ludziach. Może to dar, a może takie uroki jego pracy.

— Gdyby chciał, zadzwoniłby pierwszy już dawno temu. — warknęłam.

— Spokojnie. Po prostu chciał ci dowalić, wiedział, że to twój czuły punkt. Poczekamy do wieczora. Przeglądam jakieś artykuły na ten temat.

— Twój telefon dzwoni, Sus. — powiedziała Inez.

Znowu prywatny, ale był to Oli.

— Możesz mi wyjaśnić co się właśnie odkurwia? Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Co się dzieje z Angie? — zasypał mnie pytaniami.

Westchnęłam, rozłączyłam się i wyłączyłam telefon. Cwaniak z tego Oliego, dobrze wiedział, że zignoruję jego telefony, bo znam numer, więc go zmienił.

— To nic takiego. — mruknęłam.

— Obawiam się, że zaraz media dowiedzą się, że przyjaźnisz się z Angie i zrobi się sajgon. — stwierdził mój przyjaciel.

— A teraz to co to jest? — syknęłam.

— Uspokój się — powiedział, tym razem bardziej stanowczo — Zadzwonisz do niego wieczorem. A teraz, żebyś się nie nudziła, poszukaj artykułów na temat tych zamordowanych dziewczyn. Wydrukuj je. To będzie bardziej pożyteczne niż zamartwianie się. Całusy. — rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

Dupek.


Włączyłam telefon z powrotem i czekałam na połączenie, ale nic z tego. Znalazłam całą masę artykułów, ale czytanie zleciłam Chrisowi. Nie umiałam skupić się na wyłapywaniu informacji i uporządkować morderstw w porządku chronologicznym.

Dopiero po czwartej Peter przypomniał mi o swoim istnieniu.

— Cześć złotko. — przywitał się.

Na pewno uśmiechał się w ten swój cwaniacki sposób.

Nawet nie wiedział z jak wielką chęcią zmazałabym mu ten uśmiech z twarzy.

— Daruj sobie — warknęłam — Czego chcesz? — wzięłam na głośnik.

Zaśmiał się krótko. Przeszły mnie ciarki.

— Dobrze wiesz po co dzwonię — rzucił poważnie — Mam nadzieję, że poszłaś po rozum do głowy i uratujesz swoją przyjaciółkę. Swoją drogą… Dobrze ciągnie laskę, chociaż jest lekko brutalna.

Co za oblech. Tak mnie to bolało, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać.

— Gwarantuję ci, że rozwalę ci łeb, jeśli coś jej zrobisz — syknęłam — Zbiera się we mnie niezdrowa frustracja przez ciebie i jeśli wybuchnę zmiotę cię z powierzchni ziemi.

— Skarbie, masz to na własne życzenie — odpowiedział — Chcę się z tobą zobaczyć. Jutro w El Paso. O szóstej, w centrum jest jedna mała kawiarnia. Chyba, że wolisz ustronniejsze miejsce. — znowu się zaśmiał.

Napluję mu w twarz kiedyś, przysięgam.

El Paso to kawał drogi z Miami.

— Jeszcze jakieś specjalne życzenia? — zapytałam.

— Dowiesz się na miejscu. Papa. — rozłączył się.

Rzuciłam telefon na blat stołu.

— Co za kawał chuja. — warknęłam.

Wolałam nie wiedzieć przez co przechodzi Angie. Nie mogłam znieść myśli, że Peter zmusza ją do strasznych rzeczy.

Zajebię go.

— Dolecimy do El Paso w dwadzieścia cztery godziny? — spojrzałam na Inez.

— Dolecimy nawet w cztery. — mruknęła.

— Cudownie, więc jutro pobudka o szóstej i ruszamy w drogę. A teraz muszę ułożyć jakiś plan, żeby rozmowa z tym gnojkiem przeszła tak jak ja chcę.

— Czy kiedykolwiek było inaczej? — zapytał Nicco.

— To twardy przeciwnik.

Napisałam Gillbertowi sprawozdanie z rozmowy z Peterem i kazałam je wydrukować oraz dołączyć do dokumentacji.

— Muszę kogoś zabrać ze sobą. Nicco, on ciebie nie zna. — dodałam po dłuższej chwili.

— Nie ma mowy, nie pakuj mnie w to.

— Muszę mieć kogoś, kto będzie miał całą sytuację na oku. — westchnęłam.

— Nie masz wyjścia stary — wtrącił Chris — Mnie zapamiętał, prawie obiłem mu mordę.

— I co niby mam zrobić? — zapytał Nicco.

— Po prostu wejdziesz tam chwilę po mnie i będziesz obserwował. Resztę opanuję sama. — zapewniłam.

Na Skype znowu odezwał się Gill.

— Macie go? — zapytałam.

— Nie — mruknął — Skurwiel ma za dobre zabezpieczenia. Ben również, Logan nie może włamać się do jego komputera.

Musiało tak być, skoro nasz najwyższy nie mógł sobie z tym poradzić. Zaczynałam wątpić w powodzenie tej akcji.

Nicco wyszedł gdzieś ze swoją laską, więc zostałam sama z Chrisem i Inez.

— Co wy na to, żeby wyjść gdzieś wieczorem? — zapytałam — Muszę poukładać sobie kilka rzeczy w głowie, a każdy z nas wie, że takie coś najlepiej robi się przy shotach tequilli.

— Jestem za. — Inez przyklasnęła.

— Super, ale najpierw idę skołować jakąś farbę do włosów, żeby nie było przypału, prawda. — wstałam z miejsca i idąc do sypialni zgarnęłam swojego MacBooka.

Nie sądziłam, że sprawa z moim rzekomym zaginięciem jest taka poważna. Z kapturem na głowie weszłam do pierwszego lepszego marketu. Wzięłam z regału ciemną farbę do włosów. Modliłam się, żeby żadna ekspedientka mnie nie poznała. Wiedziałam, że w gazetach było moje zdjęcie. Moich starych pojebało, musieli słono zapłacić za strony tytułowe. Zapłaciłam szybko i jeszcze szybciej wróciłam do domu Nicco, a potem wzięłam się za zmianę koloru włosów.

— Wszędzie wiszą gazety z moimi zdjęciami. — rzuciłam do Chrisa.

Spojrzał na mnie znad swojego MacBooka.

— Znalazłem coś ciekawego. — powiedział.

Podeszłam do niego szybko.

— A mianowicie, twój wujek jest właścicielem dwóch magazynów na południowym Bronksie w Nowym Jorku. Oprócz tego na posesji znajduje się mały domek. Przemysłowa część miasta. W okolicy znaleziono dwa ciała zamordowanych kobiet.

— Słucham? — zapytałam — To chyba jakaś kpina! Serio mój wujek bywał wcześniej w moim mieście, by kogoś zabić? — syknęłam.

— Dotarłem do archiwum miasta Nowy Jork i mam akt własności wystawiony na twojego wujka. Problem w tym, że adres nie jest do końca określony, bo to dość duża powierzchnia i chyba zajmuje całą długość ulicy. — wyjaśnił.

— Zajebiście. — mruknęłam.

— Wracając do twoich zdjęć… W internecie też są.

— Cudownie — szepnęłam — Mam nadzieję, że za chwilę nikt mnie nie pozna. Mam ciemną farbę.

— Szkoda, lubię twoje blond oblicze. — uśmiechnął się.

— Będziesz musiał się z nim pożegnać. — rzuciłam wściekła i poszłam do łazienki.


Mariett:


— Nie wiem co robić — przyznałam — Naprawdę, nie wiem co robić.

Przytulił mnie.

— Kochanie, nie możesz się teraz denerwować. Nie jest ci to teraz potrzebne. — odpowiedział mój mąż.

Miał rację, stres nie był mi potrzebny. Ale jak mam się nie denerwować, kiedy moja córka zniknęła z domu? Albo raczej uciekła? I nic nie robiła sobie z tego, że musieliśmy postawić na nogi policję? Byłam prawie pewna, że to sprawka tego mężczyzny jaki u nas spał. Jak mogłam wpuścić go pod swój dach?

A na dodatek Angela. Prawdziwe zaginięcie przyjaciółki mojej córki. Nie wiem, czy Naomi miała z tym cokolwiek wspólnego, miałam nadzieję, że nie. Chciałam, żeby ten koszmar się już skończył.

Był piątek. Liczyłam na to, że Naomi wróci. W końcu miała szkołę na głowie, ale widocznie zdobycie wykształcenia się dla niej nie liczyło. Nie wzięła z domu nic poza swoim komputerem i ubraniami.

— A co jeśli coś jej się stanie? To nasza mała córeczka. — zaczęłam znowu.

— Problem w tym, że to już nie jest mała dziewczynka z którą chodziliśmy do Central Parku. Jest dzielna i mądra, poradzi sobie, cokolwiek się nie dzieje. A ty, kochanie, połóż się do łóżka. Musisz odpoczywać. — polecił mi.

— Najpierw skończę obiad. — przyznałam.

Poczekałam, aż mój mąż zajmie się pracą i wybrałam numer Petera.

— Cześć, ciociu. — rzucił w słuchawkę.

— Masz coś na temat Naomi? — zapytałam.

— Niestety nie. Zapadła się pod ziemię… To znaczy, jutro na pewno będę się z nią widział w El Paso. — rzucił w słuchawkę.

— Cudownie. Jak tylko ją zobaczysz, wezwij policję i spraw, by wróciła do domu. Połowę ceny powinieneś mieć już na koncie. — uśmiechnęłam się.

— Wspaniale. Dobrze się z robi z tobą interesy. — rozłączył się.

Miałam nadzieję, że ten sposób zadziała i moja córka wróci, cała i zdrowa.


Naomi:


— Wow — Inez oglądała mnie z każdej strony — Wyglądasz zajebiście.

Miałam na sobie czarne dżinsy i szary, gruby sweter, a na dodatek miałam ciemne włosy. Nie chciałam farbować ich na czarno, więc wybrałam czekoladowy brąz i patrząc na siebie w lustrze wiedziałam, że to dobra decyzja. Założyłam kurtkę i martensy. Czekałyśmy jeszcze na Chrisa, Nicco i jego laskę. Jakoś mi się nie uśmiechało, by być z nią w jednym miejscu, razem, ale przecież nie miałam wyjścia. Sama nie wiedziałam czego chcę. Nie, poprawka, chciałam, żeby Angie wróciła do domu cała i zdrowa. Byłam odpowiedzialna za jej porwanie.

— Czemu masz taką niewyraźną minę? — zapytał Chris, gdy wyszliśmy z domu.

— Nie mogę przestać myśleć o Angie. Gdybym tylko powstrzymała się od węszenia, nic by jej się nie stało. Peter nie porwałby jej tylko po to, by mnie ukarać.

Zatrzymał mnie.

— Nie — zaprzeczył — Nikt nie mógł wpaść na to, że temu popaprańcowi coś takiego przyjdzie do głowy. Nie możesz obwiniać się za jego głupotę.

— Mogłam przewidzieć, że uderzy w jeden z moich słabych punktów. — syknęłam.

— On jest chory — ciągnął Chris — Czerpie satysfakcję z tego, że porywa niewinne kobiety. Bóg jeden wie jak bardzo może mieć w tej swojej chorej głowie pomieszane. Nie mogłaś na to wpaść, złotko. Nie myśl o tym w ten sposób. To totalnie bezcelowe.

Westchnęłam. Wygrał to.

— A teraz chodź, musisz odpocząć od tego syfu w jakim ostatnio ciągle siedzisz. Co prawda, rozpijanie nieletnich jest nielegalne, ale…

Zaśmiałam się.

— Nie zapominaj o tym, że nikt nie wie o tym, że w każdej chwili mogę być Susanną Greene i mieć dwadzieścia cztery lata. — dokończyłam.

— Nie mogłaś wybrać sobie lepszego nazwiska?

— To robota Gilla. Miał niezły ubaw, gdy mi to załatwiał. Nie mówiłam ci, ale nasz skurwysyński włoch ma większe wtyki niż ci się wydaje.

— Jak wy wszyscy. — uśmiechnął się i ruszyliśmy dalej.

Wszystko było pięknie do czasu, gdy jakaś baba mnie rozpoznała. Musiałam uciekać, zanim dotarłaby tam policja. Naprawdę nie miałam szans na normalne funkcjonowanie. Mogłam farbować włosy do woli, mogłam do woli legitymować się lewym dowodem, ale i tak nie miałam szans z rzeczywistością.

Chujnia, szczerze mówiąc.

— Nie wiedziałem, że umiesz uciekać w takim czymś. — Chris wskazał na moje buty.

— Nie pierwszy i nie ostatni raz — rzuciłam — Podejrzewam, że następnym razem będziemy musieli uciekać przed gogusiami Petera, więc polecam się przyzwyczaić.


Następnego dnia obudziłam się najwcześniej ze wszystkich. Dzisiaj czekał nas lot do El Paso. Bałam się. Bałam się, że Peter nie odda mi Angie. Bałam się, że będzie chciał forsy albo mnie w zamian. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Chciało mi się rzygać na wspomnienie jego dotyku na mojej skórze.

— Zajebię go. Zajebię go z zimną krwią. — warknęłam wchodząc do kuchni z posępną miną.

— Kawy? — zapytał Nicco na mój widok.

— Z mlekiem i bez cukru. — oznajmiłam, odpalając fajkę.

— Nie powinnaś tutaj palić. — mruknął.

— A co, twoja laska ma coś przeciwko? — zapytałam — Szczerze mówiąc, chyba nie ma między wami dużego uczucia. Chyba, że lubisz jej cycki.

— Bardzo cię proszę, nie mów tak o niej. Kocham ją. — ciągnął smętnie.

— Cóż za entuzjazm. — klasnęłam.

— Masz rację. — przyznał.

— Poleciała na hajs?

— Nie wiedziałem, że tak to widać.

— Kopnij ją w zad dla swojego dobra. — wzruszyłam ramionami.

— Chciałem, wiele razy, ale nie mogę. Nasi ojcowie chcą zawrzeć spółkę, gdy weźmiemy ślub. — oznajmił.

— Nie sądzisz, że związując się z kimś, kogo nie kochasz robisz krzywdę sobie i jej? Chociaż ona chyba jest zadowolona, patrząc na twój dom i stan twojego konta.

— To będzie piękne aranżowane małżeństwo. — westchnął.

— Jaka data?

— Dwudziesty sierpnia w tym roku.

— Ratuj się chłopie, póki możesz. Całkiem możliwe, że spotkasz w swoim życiu kogoś z kim będziesz szczęśliwy. A teraz wybacz, muszę zająć się czymś innym. Dzięki za kawę. — zabrałam kubek i wróciłam do sypialni.

Chris nie spał.

— Denerwujesz się? — zapytał.

Wzruszyłam ramionami.

— Zawsze jak się stresujesz, drży ci podbródek. Dzisiaj to wyjątkowo zauważalne.

— Nabijasz się ze mnie? — warknęłam.

— Skądże — uśmiechnął się — Peter wymięknie. I tak jest już zapędzony w kozi róg i na pewno ma świadomość, że policja depcze mu po piętach.

— Nie byłabym tego taka pewna. Nie jest to pierwszy lepszy chuligan z Bronksu. Jest synem szefa mafii. — jęknęłam.

— Nie sądzę, żebyś miała rację. — westchnął Chris.

Zmarszczyłam czoło. Skąd on brał w sobie ten spokój? Ja prawie dostawałam pierdolca.

Usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi.

To był tylko Nicco.

— Mam pytanie — zaczął — Braliście pod uwagę możliwość okupu?

— Nie ma mowy o kasie — powiedziałam od razu — Peter śpi na setkach tysięcy dolarów.

— Zacząłem się zastanawiać…

— Nie — przerwałam mu — Ta opcja odpada.

Sięgnęłam po swój plecak w którym miałam broń i gaz pieprzowy. Kto wie, może się przyda, chociaż miałam nadzieję, że ten kretyn nie wpadnie na pomysł zrobienia sceny w miejscu publicznym.

Równo o ósmej udałam się z Nicco i Inez na lotnisko.

— Koniec przygody z Miami? — zapytał jeden z pracowników w kombinezonie.

Inez też taki miała, ale wypruła z piersi logo JFK.

— Mała wycieczka — rzuciła od niechcenia — Dziwne, że jeszcze się nie połapali o co w tym wszystkim chodzi. — dodała, gdy się oddalił.

— I mówisz to ty, najpewniejsza siebie kobieta jaką znam? — zapytałam zdziwiona.

— Siedząc w tak pokurwionym bagnie mam prawo stracić pewność siebie. — warknęła.

Wsiedliśmy do środka bez słowa sprzeciwu. Miałam wrażenie, że tylko ona z naszego całego ekipy miała jaja. Zawsze racjonalna i opanowana, nigdy nie dawała ponieść się emocjom w kryzysowych sytuacjach.

Im bliżej El Paso, tym bardziej się stresowałam. Czułam się jak miękka cipka, dosłownie. Może dlatego, że od tego jak poprowadzę rozmowę z tym idiotą będzie zależało życie mojej przyjaciółki.

Po ogarnięciu bałaganu na lotnisku wybraliśmy się na poszukiwanie restauracji w której miałam spotkać się z Peterem. Do czwartej było jeszcze sporo czasu, więc przystąpiłam do realizacji swojego tajnego planu o którym nie wspomniałam nikomu ani słowa.

Po drodze do restauracji w zakresie swoich technicznych możliwości przejrzałam dostępne dla zwykłego obywatela USA plany miasta El Paso z naciskiem na opuszczone magazyny. Dlaczego akurat to miasto wzięli pod uwagę? Może mają tutaj swoją dziuplę?

Wysłałam moich przyjaciół na jakiś obiad, a sama rozsiadłam się w Six. Minęło parę minut, gdy do środka wszedł mężczyzna w garniturze. Nie był sam. Razem z nim wszedł też inny mężczyzna, miał słuchawkę w uchu.

Capo jak nic.

Uśmiechnęłam się.

Podszedł do mojego stolika.

Wstałam, by się przywitać.

— Susanna Greene. — oznajmiłam, a potem usiedliśmy.

— Miło mi, panienko Greene — rzucił — Czym zawdzięczam przyjemność?

— Chciałabym na wstępie przeprosić za to, że fatygował się tutaj do mnie z Salt Lake City — zaczęłam — Ale na pewno nie będzie pan żałował swojej decyzji.

— W czym rzecz?

— Wiem kto zamordował pańską dziewczynę. — szepnęłam.

Popatrzył na mnie zszokowany. Chyba nie wiedział jak ma zareagować.

— Kto? — syknął.

— Teofil Vander. — oznajmiłam.

— Wiedziałem — klepnął otwartą dłonią w blat stolika — Zabiję tego skurwysyna!

— Spokojnie — szepnęłam — Tak się składa, że podpadł także mnie i ma pan moje słowo, że słono za to zapłaci.

— Nie wiem co mam powiedzieć… — mruknął — Skąd masz takie informacje?

Uśmiechnęłam się.

— Wie pan, dzisiaj mamy nieco lepszą technologię, jeśli chodzi o prowadzenie śledztw.

— Jesteś z policji? — prawie wstał zaskoczony.

— Nie — wywróciłam oczami — Osoba prywatna. Mam kilka pytań. Po pierwsze czy to pan wraz ze swoim kumplem zamordowaliście żonę Teofila?

— Nie — uciął — Było nas trzech, ale ten który to zrobił… Zniknął. Bez słowa.

Westchnęłam.

— Zatem chce mi pan powiedzieć, że zamordowano pańską dziewczynę bez powodu? — patrzyłam na niego równie zaskoczona.

— Tak. Teofil nie umiał namierzyć naszego kolegi. Myślał, że kłamiemy, więc w tak okrutny sposób się zemścił… Boże kochany. Tyle lat czekałem na ten moment. — szepnął wzruszony.

— Zajebię go. — warknęłam i pewnym krokiem wyszłam z restauracji.

Ale ten pan mnie dogonił.

— Jak mogę się odwdzięczyć? — zapytał.

Wręczyłam mu kartkę z moim numerem konta.

— Tak wystarczy. — uśmiechnęłam się i sięgnęłam do kieszeni w poszukiwaniu telefonu.

Czas rozprawić się z tym idiotą, raz na zawsze.

Rozdział 7

Naomi:


Czekałam na to, aż wejdzie do środka. Jak zawsze cwaniacko się uśmiechał. Na mój widok podszedł do mnie, nachylił się i mnie pocałował.

— Stęskniłem się za tobą, kotku. — powiedział.

— Ciesz się, że są tutaj ludzie, bo inaczej miałbyś złamany nos, śmieciu. — syknęłam.

— Jak zawsze miła — odgryzł się — Kawy?

— Nie zasługujesz nawet na moje jedno spojrzenie, nie mówiąc o kawie. — wychrypiałam.

— Szkoda, myślałem, że sobie pogawędzimy. — wyjaśnił.

— Gdzie, do kurwy nędzy, jest Angie? — nachyliłam się nad stolikiem.

— Skarbie, naprawdę chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Musisz mnie zrozumieć.

— Nie musisz udawać błazna, na co dzień już nim jesteś. — drążyłam.

— A ty nie musisz być taka chłodna — spoważniał — Wiem na co cię stać. — bezczelnie spojrzał w mój dekolt.

Jeszcze chwila, a zrzygałabym mu się na twarz.

— Posłuchaj mnie uważnie, gnoju — warknęłam — Naprawdę prosisz się o kłopoty. Sądzisz, że nie wiem o tych wszystkich morderstwach? Czym te kobiety ci zasłużyły? Jakim skurwielem bez serca trzeba być, by tak postępować?

— Zamknij się — syknął — Nie wiem o czym mówisz.

— Przestań grać. Przejrzałam cię na wylot już dawno temu, Peter. Chciałeś mnie tym porwaniem ukarać za to, że nie poszłam z tobą do łóżka? Co za desperacja. Nie mogłeś zemścić się w jakiś normalny sposób, tylko zrobiłeś to na Angie, która nie ma zielonego pojęcia o tym całym syfie.

— Ale to cię najbardziej zabolało. — oznajmił spokojnie.

Wybił mnie tym z rytmu.

— Naomi, sprawa jest jasna — dodał — Oddam ją, ale w zamian za ciebie.

— Niedoczekanie twoje. — syknęłam.

— Okay, drugi raz nie będę powtarzał — podniósł ręce w geście kapitulacji — Ale jeśli jutro z rana zobaczysz wiadomości o tym, że nie żyje, nie bądź zaskoczona.

Wstał z miejsca. Złapałam go za łokieć.

— Spadnie jej chociaż jeden włos z głowy to rozwalę ci łeb. Nie waż się jej krzywdzić. — powiedziałam chłodno.

— Za późno. — stwierdził, a potem odszedł.

A ja miałam nadzieję, że się przesłyszałam.


— To niemożliwe. — stwierdził Gillbert.

Widziałam jak bardzo jest zmęczony, bo pewnie znowu siedział całą noc i szperał na portalu.

— To jest kurwa niemożliwe. Co za uparty osioł. Zupełnie go kurwa nie rozumiem. — syczał.

— Ja też powoli przestaję cokolwiek z tego rozumieć. — przyznałam cicho.

Dwie godziny wcześniej wróciliśmy z El Paso. Byłam tak bardzo rozczarowana i rozgoryczona tą rozmową… Ale przecież czego ja się spodziewałam. Byłam wściekła — na siebie, na jego i na cały ten sajgon.

— Mieliście jakąś dobrą wiadomość. — zmieniłam temat.

— Logan włamał się do komputera Bena. — powiedział Gill.

— Serio? I mówisz mi o tym dopiero teraz? — prawie zerwałam się z miejsca.

— Owszem. Jest tego tak dużo i są to tak drastyczne materiały, że wyglądają jak content rodem z sadistica. Na samą myśl mam ochotę puścić pawia.

— Da się to skopiować, zapisać, cokolwiek?

— Oczywiście, że się da, ale to zajmie ze trzy dni. Całość ma z dwieście czterdzieści giga. — zagwizdałam.

— Zróbmy to. To będą nasze najmocniejsze dowody. Zamów dysk, zapłacę. Ale nikt z nich się nie skapnął?

— Nie. Logan jest pieprzonym geniuszem. Napisał program. Skomplikowany, nawet ja musiałem chwilę się zastanowić jak pokazał mi kody. W każdym razie się udało. Jak tylko posegregujemy te informacje, napiszemy raport i sprawa będzie zamknięta. Szacuję, że zajmie nam to jeszcze jakiś miesiąc. Maksymalnie.

Poczułam ulgę. Byliśmy już prawie na samym końcu tej walki.

— Co z Angie? — zapytał — Masz jakiś pomysł?

— Nie — jęknęłam — Boję się o nią. Na dodatek w mediach jest sajgon. Nieciekawa akcja.

— Tym się nie przejmuj.

— Zawiodłam siebie, ją, was. Czuję się jak nic nieznaczące gówno. — przyznałam.

— Przestań — warknął — Przestań pieprzyć.

Ciarki mnie przeszły.

— Zawsze musisz drzeć na mnie mordę?

— Tylko wtedy, gdy się nad sobą użalasz. — oznajmił.

— Idźmy spać. Za dużo emocji jak na jeden dzień. — zmieniłam temat.

— Nie zrobię tego, ale ty jak chcesz. — uśmiechnął się.

— Czy ty zawsze musisz być taki nieposłuszny? — zapytałam.

— Odezwała się ta, co zawsze jest posłuszna. — roześmiał się, a potem zakończył połączenie.


Obudziłam się rano z wielkim bólem głowy. Normalka w ostatnich tygodniach. Pewnie gdybym się tyle nie zamartwiała to byłoby okay. Jako pierwsza wypiłam kawę. Zdążyłam nawet zapalić papierosa i dopiero wtedy dołączyła do mnie reszta. Dzisiaj Gillbert i Logan mieli zająć się ściąganiem treści z komputera Bena na nasze dyski. Chciałam jak najszybciej się tym zająć, by mieć tę sprawę z głowy. Po dziesiątej do naszych drzwi zapukał kurier.

— To do ciebie. — oznajmił Nicco, wnosząc do kuchni jakiś karton.

— Do mnie? — spojrzałam na niego zaskoczona — Przecież nikt poza wami nie wie, że tutaj jestem.

Wzięłam od niego paczkę, postawiłam ją na stole i zaczęłam ją rozpakowywać.

To co znalazłam w środku od razu mnie odrzuciło. Były tam włosy Angie, jej uszy i palec.

— Co jest grane? — Inez wstała z miejsca.

Dostrzegłam jeszcze liścik. Ten skurwiel ją zamordował.

Inez zajrzała do środka.

— O kurwa. — wyszeptała.

— Może to jakiś żart? — zapytał Nicco głupio.

— Żart? — wrzasnęłam — Jaki kurwa żart? Zajebię tego gnoja, znajdę go w tym pierdolonym Salt Lake City i zrobię mu z ryja jesień średniowiecza!

Inez wzięła mnie w ramiona. Już tego nie kontrolowałam. Wyłam jak bóbr.


W mediach rozpętała się burza. Sprawa Angie wypłynęła w kilka godzin po tym jak zostałam paczkę. Wszystkie stacje emitowały wiadomości o jej śmierci i próbowały spekulować czy ma to związek z moim zaginięciem. Załamało mnie to podwójnie. Ciekawa byłam wyników sekcji zwłok. Ktoś chyba w najbliższym czasie będzie musiał włamać się do danych laboratorium policyjnego i prawdopodobnie będę to ja.

Miałam kurewski mętlik w głowie. Skąd Peter wiedział, że tutaj mieszkam? Bałam się, że sprzeda mnie policji i jak tutaj wpadną to zabiorą mnie do domu.

Tego wszystkiego nie ułatwiał mi fakt, że Olivier cały czas do mnie wydzwaniał. Miałam zniszczyć moją kartę, ale ostatecznie nie miałam odwagi. Co tam, że mój telefon ciągle się trząsł.

Czekałam na datę pogrzebu Angie, jednocześnie spędzając długie godziny na Skype z moimi towarzyszami. Musiałam jakoś zająć głowę, więc to wydawało mi się pożyteczne. Największe wyrzuty sumienia z nich wszystkich miał Chris.

— Spierdoliłem — oznajmił — Mogłem motywować cię do działania, a nie uspakajać.

— Teraz to nie ma znaczenia. Mam wrażenie, że i tak nie mogliśmy nic zrobić. — wzruszyłam ramionami.

— Jak go zobaczę, nie ręczę za siebie. — syknął.

Pocałowałam go, ale nasze uniesienie przerwał mój służbowy telefon.

— Dlatego nienawidzę tej roboty. — warknął Chris, nie kryjąc rozbawienia.

— No co tam? — rzuciłam w słuchawkę.

— Angie miała faceta. — oznajmił Gill.

— Niemożliwe. — zaprzeczyłam.

— Maks Stivensson. — powiedział.

Westchnęłam.

— To gówniarz, kuzyn Angie. — wyjaśniłam.

— Nie wiem czy taki gówniarz — mruknął — Jest tylko rok młodszy od ciebie.

— Miała z nim bliskie kontakty, ale to nic wielkiego, nie siej paniki. — wywróciłam oczami.

— Skontaktowałem się z nim. Wziął mnie za dziennikarza i kazał mi spieprzać. Może ty będziesz miała więcej szczęścia. — powiedział rozżalony.

— Nie dziwię mu się, Gill. — westchnęłam.

Rozłączył się.

Jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie.


Zalogowałam się na Facebooku pierwszy raz od kilku tygodni. Wpisałam imię i nazwisko kuzyna Angie i od razu natrafiłam na jego konto. O dziwo, nawet miałam go w znajomych. Musiałam być bardzo pijana, skoro zaakceptowałam jego zaproszenie.


Do Maks: Cześć. Jestem przyjaciółką Angie. Będę wdzięczna za rozmowę.


Odczytał od razu, ale odpisał po jakimś czasie.


Od Maks: Nie będę z tobą rozmawiał o niej przez kabel. Spotkajmy się po pogrzebie.


Uśmiechnęłam się. Cudownie.

Nie wiedziałam co on może mieć wspólnego z jej śmiercią, aż do następnego ranka, gdy zobaczyłam w telewizji relację z wtargnięcie policji do jego mieszkania. Dostał zarzut morderstwa.

— Ja pierdolę — stwierdziła Inez — Co za cyrk.

— Niewinny chłopak pójdzie do paki. Musimy coś z tym zrobić. Idę na policję. Dość tego. — warknęłam.

— Zaczną węszyć… — wtrącił Nicco.

Nachyliłam się nad nim.

— Pierdoli mnie to — syknęłam — Złożę anonimowy donos.

— Wiesz ile będę cię przesłuchiwać? — ciągnął.

— Dlatego pójdę od razu do jakiegoś agenta, a nie do zwykłego śmiecia od mandatów. — warknęłam i wyszłam z kuchni.

— Znam szeryfa. Giddens. — Nicco ruszył za mną.

Szybko ustaliłam z Inez wersję wydarzeń i dwie godziny później wybrałyśmy się do miejscowego komisariatu.


Od razu zapytałam o agenta Giddensa.

— Ma spotkanie, będzie dostępny za jakieś piętnaście minut. — oznajmiła murzynka w mundurze na portierni.

Dziwne, że mnie nie rozpoznała.

Giddens się spóźnił, ale od razu zaprosił mnie do swojego gabinetu. Usiadł za biurkiem, a my zrobiłyśmy to samo, tyle że przed nim.

— Mam mało czasu, nie będę ukrywał — oznajmił — W czym mogę pomóc? — spojrzał na mnie i na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.

— Ja w sprawie morderstwa Angeli. Głośno o tym w mediach. — stwierdziłam chłodno.

— Ach tak — przyjrzał mi się — A ty to Naomi Stradlin?

Spojrzał mi w oczy. Już po mnie, od razu wiedział kim jestem.

— Owszem. — przyznałam.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że figurujesz na listach zaginionych, dziecko?

— Nie o mnie teraz rozmawiamy. — syknęłam.

— Wiesz, że wpędzasz mnie właśnie w kłopoty, bo powinienem zgłosić to, że cię widziałem?

— Czy ja wyglądam tak jakbym przejmowała się pana słowami? — zapytałam chłodno.

Westchnął.

— Poza tym — mówiłam dalej — Jeśli zaraz powiem panu z czym do pana przyszłam, zmieni pan zdanie. Ale najpierw… Żądam zwolnienia Maksa Stivenssona z aresztu. To nie on zamordował Angie. To Peter Vander.

— Śmiałe oskarżenia. — powiedział.

Westchnęłam. Czas chyba przestać się patyczkować. Opowiedziałam mu o swojej teorii. Przekazałam mu również paczkę.

— Nie wiem jak sobie wyobrażasz to, że nikomu nie powiem po co tutaj przyszłaś. Jak możesz sądzić, że zataję twoją obecność? — Giddens spojrzał na mnie wymownie.

Cała ta przygoda z Peterem nauczyła mnie jednego — muszę mieć ogromne jaja i nie bać się konsekwencji swoich działań i wiedziałam to już w tamtym momencie, dlatego nachyliłam się nad biurkiem i wysyczałam:

— Spróbuj komukolwiek powiedzieć o tym, że tutaj byłam. Jeśli to zrobisz, gwarantuję ci, że ten dzień będzie twoim ostatnim szczęśliwym dniem — uśmiechnęłam się do niego — No i chyba nie muszę mówić o tym, że nadal chcę mieć swobodę działania. — spojrzałam na niego wymownie.

— Nie wiem czy to dobry pomysł. Przyniosłyście mi poważny dowód, muszę to zgłosić patologom. — mruknął.

— Okay, ale jako anonimowe zgłoszenie. — stwierdziłam stanowczo.

— Nie wiem co powiedzieć — westchnął — Chyba na razie pozostaniemy w kontakcie, ale będę chciał wiedzieć jaki plan opracowałaś.

Uśmiechnęłam się.

— Przyjemnie będzie mi się z panem robiło interesy. — przyznałam i razem z Inez wyszłam z jego gabinetu.

— Mamy przekichane. — mruknęła.

— Zabiorą nam to śledztwo — dodałam, równie pewna entuzjazmu — Łeb mnie już boli od tych pytań.

— Wiesz, ja myślę, że mimo wszystko on będzie po naszej stronie. — przyznała Inez.

Chciałam, żeby miała rację.


— Nie wiem czy to był taki dobry pomysł — mruknął Gill — Zacząłem segregować dowody z komputera Bena i to sam środek mrowiska. Mam nadzieję, że ten koszmar jak najszybciej się skończy i będziemy mieć spokój.

— Nie byłabym tego taka pewna — fuknęłam — Media już mają pożywkę. Mam ochotę rzucić to wszystko w diabły i wyjechać do jakiejś dziury.

— Sama tego chciałaś. — Gillbert się roześmiał.

— Pieprz się — wysyczałam — W ogóle ukryłam coś przed wami… — mruknęłam, już mniej zadowolona — W El Paso spotkałam się z jednym z morderców mojej ciotki. Specjalnie go ściągnęłam. I wiecie co? To nie oni ją zamordowali. Był trzeci, który zapadł się po ziemię.

Wyrzuciłam to z siebie na jednym wydechu, bo wiedziałam, że Gillbert zaraz wybuchnie.

I nie myliłam się.

— Przepraszam, ale co zrobiłaś? — zapytał poważnie — Jesteś popieprzona! — wrzasnął — Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to są jacyś bandyci? Tacy z capo i miliardami na koncie? A jakby zrobił ci krzywdę?

Wywróciłam oczami. Trzeba było się nie odzywać.

— Ja pierdolę — Inez wpadła do kuchni — Mam tego dość. Włączcie szybko telewizor.

Zerwałam się z miejsca i poszłam do sypialni, Inez i Chris zrobili to samo. Włączyłam CNN.

— Dzisiaj, w godzinach porannych, w Salt Lake City została uprowadzona kolejna dziewczyna, Caroline Wrighteen. Czy ma to jakiś związek z zaginięciem Naomi Stradlin i morderstwem jej przyjaciółki Angeli?

— Czy ten frajer nie ma jeszcze dość tej gierki? — zapytałam.

— Caroline ma tylko osiemnaście lat, jest naszą młodszą córką — niska kobieta patrzyła gdzieś poza obiektyw kamery — Błagam, niech wróci do domu. Zapłacimy każde pieniądze, byleby była cała i zdrowa.

— On nie ma żadnych skrupułów. Będzie nadal mordował — powiedziałam, byłam już bardzo zmęczona — Jadę do Salt Lake City zaraz po pogrzebie Angie i nikt mnie nie powstrzyma. — dodałam, założyłam kurtkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.


Potrzebowałam planu. Był poniedziałek. Nie miałam orientacji w dacie. Dni zlewały mi się w jedno i chciałam być jak najszybciej na finiszu tej sprawy. Niby mieliśmy już z górki, ale coraz bardziej cel się oddalał. Ile jeszcze dziewczyn przepłaci życiem za swoją nieostrożność?

Miałam zamiar spędzić cały wieczór i noc w poszukiwaniu informacji o Caroline.

— Znalazłem trzeciego — oznajmił Gill — Tego, który rzeczywiście zamordował twoją ciotkę. Ale żeby nie wpadło ci do głowy się z nim kontaktować, nie pisnę ani słowa na jego temat.

Prychnęłam.

— Daj mi godzinę, a i ja go znajdę. — warknęłam.

— Ale po co? Nie widzę sensu, żeby z nim rozmawiać. Sumienie powinno go zjeść za morderstwo. Tyle wystarczy. — mruknął.

Wzruszyłam ramionami.

Rozmawiałam z nim jeszcze przez chwilę, a potem wzięłam prysznic, spakowałam się i zanim się obejrzałam była już druga nad ranem.

Ja się kurwa nigdy nie wyśpię.


Bałam się wrócić do Nowego Jorku. Spotkanie z rodzicami było pewne. Poza tym Maks został zwolniony z aresztu i z nim również musiałam porozmawiać.

Podróż zajęła nam prawie siedem godzin. Nie mogłam jechać sama, Chris uparł się, że zrobi to ze mną.

Tak na marginesie, nie wiem co do niego czułam. Lubiłam go, bardzo, ale byłam pewna, że nie czuję do niego nic więcej. Niby miałam go na wyciągnięcie ręki i z nim spałam, ale przecież to samo robiłam z Olivierem. Czułam, że jest między nami coś na kształt bańki mydlanej i niby coś tam od niego do mnie płynęło, ale ta bańka wszystko odbijała.

A może ja po prostu nigdy nie miałam okazji się zakochać i kochać i nie wiedziałam co to takiego.

Wypiłam z rana trzy kawy, by jakoś funkcjonować. Najgorsze było to, że nie miałam ochoty na płacz. Żadnych emocji. Byłam tym przybita, ale nic poza tym. Ach no i byłam okropnie wkurwiona na to wszystko.

Zatrzymaliśmy się u Simon. Nie był to dobry pomysł. Miała milion pytań, darła się na mnie niemiłosiernie i żądała wyjaśnień.

— Jeśli za chwilę się nie zamkniesz to nigdy więcej moja noga tutaj nie postanie. — zagroziłam jej.

Dopiero wtedy się uciszyła.

Im bliżej do pogrzebu, tym bardziej się denerwowałam. W momencie w którym dostrzegłam auto moich rodziców i ich samych wysiadających z pojazdu o mało nie dostałam zawału.

— Naomi!? — krzyknęła moja matka.

— Czas na przedstawienie. — mruknęłam do Chrisa, który tylko się uśmiechnął.

— Gdzie ty się podziewasz? — zapytała — Wiesz, że powinnaś wrócić do domu i do szkoły? Ale cóż, dobrze, że się pojawiłaś, cała i zdrowa.

— Nie wrócę — rzuciłam chłodno — Przyjechałam tylko na pogrzeb Angie. Zaraz po stypie wyjeżdżam z powrotem.

Spoważniała.

— Nie ma takiej możliwości — powiedziała — Wracasz do domu.

— Nie zatrzymasz mnie siłą. Niedługo będę pełnoletnia.

— Jeśli nie wrócisz, nie masz czego szukać u nas. — syknęła.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale byłam tak zaskoczona, że kompletnie nie wiedziałam co. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę cmentarza.

Jakie to było schematyczne. Msza, mowy, sam pochówek. Olivier był zdruzgotany. Maks również. Ja byłam nad wyraz spokojna.

Podczas stypy pierwszy zagadał do mnie Maks.

— Jak się trzymasz? — zapytał.

— Chyba powinnam zapytać o to ciebie — mruknęłam — Wypuścili cię.

Zmarszczył brwi.

— Wczoraj… Ale skąd wiesz? Media?

— Owszem. Mają teraz niezłą sensację. Skandal w wyższych sferach — mrugnęłam do niego — A tak serio… To ja złożyłam zeznania i zażądałam, żeby cię zwolnili.

— Co? — prawie krzyknął — Ale jak to?

Uśmiechnęłam się.

— Nieistotne. Ciesz się, że jesteś wolny.

Westchnął.

— Mam problemy w szkole. Zawiesili mnie i moja kariera baseballowa poszła się jebać. — warknął.

Pokiwałam głową.

— Czy… Czy ty wiesz kto ją skrzywdził?

— Jeszcze nie. Ale jak się dowiem to przysięgam ci, że rozwalę skurwysynowi łeb i będzie gorzko żałował tego, że ze mną zadarł w taki sposób — syknęłam — Do zobaczenia w szkole, bywaj zdrów.

Odeszłam. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Olivierem, ale nie mogłam go nigdzie dorwać. Chciałam mieć to już za sobą.

Znalazłam go w ogrodzie przy parkingu restauracji w której rodzice Angie zorganizowali stypę.

— Nic z tego nie rozumiem — odezwał się pierwszy — Gdzie się podziewałaś? Dlaczego nie odbierasz telefonu? — spojrzał na mnie pretensjonalnie.

Palił fajkę, więc ja też wyjęłam z kieszeni paczkę.

— Później wszystko ci wyjaśnię — obiecałam — Wybacz, że zniknęłam tak nagle bez słowa, ale musiałam. To jeszcze nie koniec. Już wiem, że będę musiała powtarzać klasę. Nie dam rady wrócić do szkoły w tym semestrze.

— Możesz jaśniej? Masz kłopoty? Tylko nie ściemniaj. Musisz mi wszystko powiedzieć. Umierałem ze strachu o Angie, teraz martwię się o ciebie. Nie mogę cię stracić, Naomi. Rozumiesz? Nie mogę stracić drugiej przyjaciółki. — jęknął.

— Jestem bezpieczna. — mruknęłam.

Sama nie wiedziałam na ile moje słowa są prawdziwe. Ale wolałam nie wywoływać w nim większej paniki. Widziałam jego podkrążone oczy i to jak cierpi, więc nie chciałam mu dokładać.

— Okay — westchnęłam — Mam kłopoty. Wjebałam się w bagno z kilometrem mułu.

— O czym mówisz? Czy to ma związek z Angie? — oczy mu pojaśniały.

— Niestety tak, ale nie sądzę, żeby to była rozmowa na teraz.

— A na kiedy? — warknął zirytowany — Czy chociaż ty możesz przestać robić ze mnie debila i wszystko mi powiedzieć? Nie zachowuj się jak nasi starzy. Zawsze ich potępiałaś i gardziłaś nimi za tajemnice, a sama nie zachowujesz się lepiej.

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Jego słowa mnie ubodły do szpiku kości.

Nachyliłam się nad nim.

— Wiesz co, Claire? — wysyczałam — Idź w diabły.

Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Byłam już na parkingu, gdy złapał mnie za ramię. Jak zawsze przewidywalny, cały Olivier.

— Co się z tobą stało? — zapytał — Myślałem, że będziesz ze mną dyskutować, a ty nabierasz wody w usta i odchodzisz obrażona. Nie jesteś już tą samą Naomi.

— Wiem kto ją zamordował. — wyszeptałam.

Zapadła cisza. Kątem oka widziałam Chrisa, który czekał na mnie oparty o wóz.

— Słucham? — wychrypiał.

Wywróciłam oczami.

— Pamiętasz jak zawsze zastanawialiśmy się czy to co oglądamy w filmach jest prawdą? No wiesz, każdy z nas ma tajemnice, czasami nie warto ich odkrywać, bo… Bo spotka cię za to kara. Angie była karą. Moją. Wpadłam na trop grubej afery i jej sprawca by mnie uciszyć porwał Angie. Wiedział, że zaboli mnie najbardziej. Nie zdążyłam jej uratować. — powiedziałam.

Patrzył na mnie zszokowany swoimi wielkimi oczami.

— Dlatego uciekłaś? — zapytał cicho.

— Tak — mruknęłam — Ten koszmar jeszcze się nie skończył.

— Co to za afera?

Pokiwałam głową.

— Nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz. — oznajmiłam.

— Dlaczego? — jęknął.

— Bo skończysz jak Angie, a oboje tego nie chcemy. — wysyczałam.

— Mój Boże. — wypalił, a potem mnie przytulił.

Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale bałam się, że zaraz naprawdę się rozpłaczę. Przygniotło mnie to wszystko.

— Uważaj na siebie — powiedział Olivier — I odzywaj się do mnie, bo inaczej osiwieję przed dwudziestym rokiem życia. — uśmiechnął się.

Pożegnałam się z nim i ruszyłam w stronę wozu.

— Co to za koleś? — Chris się nastroszył.

— Mój kumpel z klasy. — wyjaśniłam.

— Ach, Stradlin — usłyszałam wołanie Oliego — Ładnie ci w brązie.

Uśmiechnęłam się.

Chyba dopiero wtedy zrozumiałam jak mi go brakuje. Nigdy więcej nie będzie mi podkradał frytek podczas lunchu. Wsiadłam do wozu.

Ile bym dała, by to wszystko się zatrzymało i wróciło do czasu sprzed przerwy wiosennej.

Odjechaliśmy z miejsca zostawiając moją matkę w tyle. Była zrozpaczona, ale nie zwracałam na to uwagi.

Tyle zostało po mojej przyjaciółce. Niedopowiedzenia i miliony pytań.


Do Gilla jechaliśmy w ciszy. Próbowałam pozbierać myśli, ale chyba nie byłam w stanie. Miałam w głowie twarz Oliego i jego oczy pełne bólu. Zacisnęłam szczękę. Wsadzę Petera do pudła, chociażbym miała zginąć. Byłam to winna Angie i Oliemu.

Chris zaparkował i zgasił silnik, a potem na mnie spojrzał.

— Naprawdę nie wyglądasz dobrze. — powiedział cicho.

— Wiem — mruknęłam — Ale chcę mieć to wszystko już za sobą.

— Czasami zastanawiam się czy dobrze robimy i czy nie powinniśmy oddać tego w ręce Giddensa. Ale zaraz potem przypominam sobie, że sam chciałbym temu gnojowi utrzeć nosa za to, że chciał skrzywdzić ciebie. I myślę, że nie możemy się teraz poddać. Policja będzie prowadziła to śledztwo przez następny rok, a Peter w tym czasie zamorduje kolejne dziewczyny i ukryje się na Kanarach. Albo pryśnie do Toledo.

— Poczekaj — weszłam mu w zdanie — Toledo?

Zmarszczył czoło.

— Nie mówiłem ci? — zapytał ostrożnie.

— O czym?

— Znalazłem wczoraj plan miasta Toledo i twój wujaszek ma tam nieruchomości. — oznajmił.

Milczałam przez chwilę bacznie mu się przyglądając. Siedział napięty obok mnie.

— Może to tam wywieźli Caroline? — zapytałam.

— Nie sadzę. To wymagałoby za dużo zachodu ze strony Petera. — oznajmił.

Westchnęłam, a potem wysiadłam z wozu. Zapukałam w odpowiedni drzwi i jak zawsze otworzyła mi Emily.

— Nareszcie! — wzięła mnie w ramiona — Już się baliśmy, że coś poszło nie tak.

Weszliśmy do środka.

— Może podgrzać wam obiad? Czeka was długa podróż. Przygotowałam wam też coś na drogę.

— Nie musisz. Naprawdę. — uśmiechnęłam się.

— Nie waż się protestować.

— Naprawdę doceniam twój wkład w to wszystko — rzuciłam wdzięcznie — Gdzie Gill?

— Poszedł do sklepu. Musiałam go oderwać od komputera, chociaż na chwilę.

Zaśmiałam się krótko.

Poczekaliśmy na niego kilka minut.

— Elo — zostawił siatki na blacie w kuchni — Jak dobrze widzieć moich towarzyszy na żywo, a nie w postaci pikseli. Jak leci?

— Chujowo. Ale nieważne. Przywiozłam dysk na dowody.

— Wyśmienicie. Nauczyłaś się, że w tym domu nie ma miejsca na zwątpienie? Jestem dumny.

— Jesteś okropny. — pokazałam mu język.

Zaraz obok nas pojawił się Logan.

— Słuchajcie… — zaczęłam — Myślicie, że Peter mógł wywieźć Caroline za granicę?

— Nie. — odpowiedział krótko Logan.

— Dlaczego? — zapytał Gill — Skąd ten pomysł?

— Chris odkrył, że mój wujek ma w Toledo nieruchomości. — oznajmiłam.

Gillbert spojrzał krzywo na Chrisa.

— Nic o tym nie mówiłeś. — szepnął.

— Wpadłem na to dopiero wczoraj.

— W każdym razie — wtrącił Logan — Co najwyżej do Meksyku. Na dalszą trasę jest za głupi.

— Dlaczego tak sądzisz? — zapytał Gillbert — Jednak skurwysynek ma ogromną władzę nad człowiekiem.

— Jak widać, nie zawsze. Naomi nie udało mu się omotać. — drążył Logan.

— Dzięki stary — zaśmiał się Gill — Rzucam super pomysł, a potem przychodzi Logan i mówi „Nie, to na pewno nie jest tak” i podaje milion argumentów, bo ma rację.

— Jestem tylko rok starszy od ciebie, a jak mądrzejszy. — Logan się uśmiechnął.

Zaśmiałam się. Cieszyłam się, że się zaprzyjaźnili.

— Ale to nie ty jesteś królem tutejszej mafii. — dodał Gillbert chytrze.

— Ale jestem królem na Viperze. — szepnął Logan.

Gillbert podniósł ręce w geście poddania, a potem wybuchnął śmiechem.

Chciałabym mieć tyle dystansu do siebie co on.

— Miło się gawędzi moi drodzy, ale musimy spadać — zaczęłam — Czeka nas szmat drogi.

— Bawcie się dobrze. Będziemy w kontakcie. — Gill mi pomachał.

Wysłałam mu buziaka w powietrzu.

— Weźcie. Głód zawsze atakuje w najmniej odpowiednim momencie. — Emily wręczyła mi papierową torbę.

No cóż, nie tylko głód.

Rozdział 8

Naomi:


Pierwszy postój zrobiliśmy sobie mniej więcej po czterech godzinach. Było już po siódmej, a na miejscu powinniśmy być rano.

— Chcesz coś do jedzenia? — zapytał Chris.

— Tylko kawę. Nie jestem głodna. — wzruszyłam ramionami.

— Jesteś pewna? Może się zdrzemniesz?

— Dobrze wiesz, że nie jestem osobą, która wcześnie zasypia. Kup mi kawę i Fantę i nie wpuszczaj mi do środka zimna. — zaśmiałam się.

Pokazał mi język i odszedł w kierunku małej kawiarenki obok stacji benzynowej.

Z zamyślenia wyrwał mnie mój dzwoniący telefon. Nieznany. Zignorowałam to. Bałam się, że to Peter. Gdybym odebrała, ten gnojek z pewnością by mnie namierzył, a przecież nie mógł się dowiedzieć, że właśnie wybieram się do jego rodzinnego miasta.

Chris wrócił, podał mi kawę, a ciszę znowu przerwał mój dzwoniący telefon.

— Nie odbierzesz? — zapytał.

— Nieznany. — mruknęłam.

Zerknął na wyświetlacz, a potem odebrał.

— Słucham — rzucił w słuchawkę — Już, moment. — przełączył na głośnomówiący.

— Dzień dobry, z tej strony Watson, dziennikarz, który pisał o Vanderze. — usłyszałam.

Odetchnęłam z ulgą.

— Widziałem w telewizji reportaże o Naomi… Swoja drogą cwane zagranie, fałszywa tożsamość… Chwilę czasu mi zajęło zdobycie waszego numeru telefonu, nie mam takich znajomości jak wy — wyczułam w jego głosie chwilowe rozbawienie — Widziałem twoje zdjęcie w telewizji, dziecinko. Czy to ma związek z Vanderem?

— W pewnym sensie. — mruknęłam.

— Słyszałem też o twojej przyjaciółce. Straszna tragedia. Jestem pewien, że to sprawka tego starego gangstera. Dzwonię, by przekazać moje kondolencje, ale też powiedzieć ci, że wiem jak nazywają się mordercy żony Teofila.

— Też to wiem — powiedziałam — Mam nadzieję, że będzie pan się w to mieszał. Wiem, że chciałby pan pomóc, ale nie mogę pozwolić na to, żeby coś się panu stało, bo sobie tego nie wybaczę. Jestem już prawie na końcu tej zagadki i jestem wdzięczna za chęć pomocy, ale niech mi pan wierzy, zawsze będę o kilka kroków przed panem.

— Jest szansa, że powiesz mi jak to się skończy? — zapytał — Mam ogromne wyrzuty sumienia, że wtedy tego nie zamknąłem. — westchnął zrezygnowany.

— Nie mógł pan przewidzieć, że coś takiego się wydarzy. Muszę kończyć. — uśmiechnęłam się i wcisnęłam czerwoną słuchawkę.

— A to ci dopiero. — Chris się uśmiechnął.

— Kto by się spodziewał… — sięgnęłam po kawę.

— Na pewno nie chcesz się przespać? — zapytał Chris, ruszając z miejsca.

— Na pewno.

Niczego już nie byłam pewna. Peter nadal był na wolności, Caroline uwięziona, a Angie martwa.


Nie mogłam zmrużyć oka. Nie byłam w stanie. O piątej byliśmy już na miejscu.

— Polecam śniadanie. Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem. — zaczął Chris.

Spojrzałam na niego. Lekko podkrążone oczy dodawały mu osobistego uroku.

— Wybierz cokolwiek, nie jestem specjalnie głodna.

Nie miałam nastroju, zwoje w mózgu przegrzały mi się od myślenia.

— Myślałaś o tym gdzie chcesz spędzić urodziny? — Chris zmienił temat.

Zmierzaliśmy już w stronę domu Caroline. Zerknęłam na zegarek. Siódma dziewięć. Serce zabiło mi mocniej na myśl, że gdzieś w pobliżu znajduje się ten zwyrol.

— Nie wiem, nie myślałam o tym.

— Wiesz o tym, że pełnoletnim staje się raz w życiu? — zapytał.

— Nie zrobi mi to różnicy. Już dzisiaj dostaję to, czego chcę. — wyjaśniłam.

Pokiwał głową z niedowierzaniem.

— Okay, w takim razie zrobię ci jakąś niespodziankę. — uśmiechnął się.

— Nie lubię niespodzianek. — wzruszyłam ramionami.

Zresztą, nie sądziłam, żebym chciała z nim spędzać moje urodziny. Pomagał mi tylko złapać Petera i chodził ze mną do łóżka, nic więcej.

Droczył się ze mną dalej, więc mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie mogłam się na niego gniewać, przecież chciał dobrze.

— To chyba tutaj. — wskazałam duży, jasny dom z drewnianą fasadą.

— No nieźle — mruknął Chris — Widzę, że Peter robi dokładną selekcję, wybierając swoje ofiary.

Zatrzymał się przy krawędzi jezdni.

— Gotowa?

— Jak nigdy w życiu. — wychrypiałam i wysiadłam z wozu.

Po drodze do drzwi założyłam na nos swoje lenonki. Chris poszedł ze mną. W końcu nie codziennie ma się takich gości jak my. Zapukałam do drzwi, ale musiałam powtórzyć to jeszcze trzy razy zanim mężczyzna w średnim wieku nam otworzył.

— Dzień dobry. — przywitałam się.

Zauważyłam, że dopiero się ogolił i chyba jeszcze nie pił porannej kawy. Chyba nie spał kilka nocy, ale temu akurat się nie dziwię.

— Dzień dobry. W jakiej sprawie pani tutaj przyszła?

— Możemy wejść na chwilę? — zapytałam.

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

— Nie rozmawiam z dziennikarzami. — mruknął.

Zaśmiałam się.

— Słabo, że ocenia mnie pan tak nisko. — powiedziałam.

— Okay — westchnął — Ale tylko na chwilę, bo nie mam ochoty z nikim debatować.

Wpuścił nas do środka.

Wnętrze było urządzone w klasycznym stylu, ale z wyczuciem smaku i elegancji. Chyba lubili antyki.

— Kto to? — zapytał jakiś chłopak, na moje oko był po dwudziestce. Na moje oko, był to brat zaginionej. Nie wyglądał lepiej niż ojciec. Też miał podkrążone oczy. Przy wyspie kuchennej siedziała jeszcze kobieta, matka rodzeństwa. Na nasz widok poruszyła się niespokojnie i utkwiła wzrok w twarzy męża.

— Naomi Stradlin. — oznajmiłam.

— No proszę — chłopak prychnął — Czy przypadkiem sama nie zaginęłaś?

Przyjrzałam mu się. Ktoś tu będzie skakał wyżej niż powinien.

— Przyszłam w sprawie twojej siostry jak się pewnie domyślasz. — zaczęłam ostrożnie.

— A konkretniej? — oczy mu rozbłysły, ale wyczuwałam, że jest zirytowany.

— Wiem kto ją porwał. — moje słowa rozeszły się po pomieszczeniu z echem.

Przez chwilę w środku panowała cisza.

— Jasne — prychnął — Policja nie może się dowiedzieć, a ty jesteś tutaj po dwóch dniach od zaginięcia i wiesz wszystko. Nie wierzę.

— Patrząc na to, że sprawę prowadzi ten idiota Joshua to…

— Spokojnie — wtrącił jego ojciec — Od początku. Kim jesteście?

Odsunęłam sobie jedno krzesło i usiadłam przodem do oparcia, jak zawsze.

— Do rzeczy — zwróciłam się do ojca Caroline — Słyszał pan kiedykolwiek o morderstwie Cecilli Vander? Na moje oko ma pan czterdzieści pięć lat, a do tego morderstwa doszło piętnaście lat temu, przed świętem dziękczynienia.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Pamiętam — potwierdził — Ale nie rozumiem jaki to ma związek z zaginięciem mojej córki.

— Mąż Cecilli ma na imię Teofil Vander. Tak się składa, że to mój wujek i tak się składa, że on wraz ze swoim synem, Peterem, porwali Caroline. Jak widać, pana córka pochodzi z dość… — rozejrzałam się — Bogatego domu.

— Przecież to jakieś brednie! — warknął jego syn.

Spojrzałam na niego po raz kolejny. Poczułam w kieszeni wibrację telefonu, ale zignorowałam ten fakt. Brat Caroline drapał się po karku z paniką w oczach. Dziwne podejście. Miałam wrażenie, że coś ukrywa.

Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci i gdyby nie to, nawet nie zauważyłabym, że ma na przedramieniu tatuaż.

— Skąd to masz? — zapytałam ostro.

Spojrzał na mnie zszokowany, podobnie jak jego rodzice.

— Nie wiem o czym mówisz — wstałam od razu, podeszłam do niego i złapałam go za rękę, przyglądając się malunkowi — Tatuażu nigdy nie widziałaś?

Widziałam, oczywiście. Taki sam miał Peter, dokładnie w tym samym miejscu.

— Mam tego dosyć — po raz pierwszy ich matka zabrała głos — Kim wy do diabła jesteście? Dajcie nam spokój, bo wezwę policję.

Poczułam jak coś we mnie pęka i już miałam zrobić jej tyradę, gdy usłyszałam, że drzwi wejściowe się otwierają i z hukiem uderzają w ścianę. Odwróciłam się i zobaczyłam jak do środka wchodzi Peter w towarzystwie bandy jakiś kolesi.

— O kurwa. — szepnęłam.

Nie mogłam uwierzyć w to, że za chwilę będę musiała użyć broni poza strzelnicą. Zwłaszcza, że wokół nas siedzieli niewinni ludzie.

— Nie sądziłem, że jesteś taka głupia — wyszczerzył się w moim kierunku — Wystawiłaś mi się na tacy. Przyjechałaś do mojego miasta, chociaż wiedziałaś, że nie masz szans.

Uniosłam brwi do góry.

— Ta mowa miała mnie wystraszyć czy co, bo chyba nie do końca rozumiem? — zapytałam niewzruszona, a potem spojrzałam z powrotem na brata Caroline — Już wiem. Masz z tym cyrkiem coś wspólnego — podeszłam do niego — Módl się, żebym nie musiała tutaj wracać, bo zrobię z ciebie masakrę stulecia. — wyszeptałam w jego kierunku i zrobiłam odwrót.

— Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci wyjść. — zagrzmiał Peter.

— Spróbuj mi zabronić. — prychnęłam, a potem wyminęłam go zgrabnie i ruszyłam do drzwi.

Czułam, że Peter pójdzie zaraz za mną, więc wyjęłam swoją broń zza paska dżinsów.

— Jeszcze z tobą nie skończyłem! — ryknął i złapał mnie za rękę, a potem brutalnie odwrócił mnie w swoją stronę, tak, że stałam z nim twarzą w twarz.

Wykorzystałam małą odległość pomiędzy nami i przyłożyłam mu lufę do brzucha.

— Jeśli zaraz się nie zamkniesz — wysyczałam — To pozbawię cię czucia w dolnej części ciała do końca twojego życia.

Spojrzał mi w oczy szczerze zaskoczony.

— Chyba nie muszę dodawać, że od jedenastego roku życia chodziłam na strzelnicę i zawsze trafiałam w sam środek tarczy. Więc masz wybór. Albo w tym momencie zabierzesz stąd swoich byczków bez robienia scen albo wpakuję ci kulkę w łeb i tak się skończy twoja smutna historia. — wyjaśniłam.

Puścił mnie bez słowa.

Uśmiechnęłam się.

— Zuch chłopak. — pokiwałam rękę na Chrisa.

— Jeszcze zobaczymy. — wychrypiał, gdy byłam już przy drzwiach.

Wywróciłam oczami, a potem wyjęłam nóż, który miałam przypięty do uda paskiem i sprawnie rzuciłam nim w kierunku Petera. Trafiłam we framugę drzwi salonu.

— Mam nadzieję, że następnym razem będzie to twoje serce — rzuciłam z uśmiechem i wyszłam z domu — Kurwa mać — uderzyłam pięścią w drzwi wozu — Kurwa!

— Uspokój się. — powiedział Chris.

— Kurwa! — warknęłam znowu — Nie wierzę, że ten zjeb wszystko mi zepsuł! Znowu! KURWA!

— Mała, nerwy tutaj nie pomogą. — wsiedliśmy do wozu.

— Brat Caroline ma taki sam tatuaż na ręce jak Peter. — szepnęłam.

— Myślisz, że razem współpracują?

Dopóki ktoś nie powiedział tego na głos, nie chciałam w to wierzyć. Sięgnęłam po telefon. Trzynaście połączeń nieodebranych od Gillberta.

— Byłaś już u rodziców Caroline? — zapytał spanikowany.

— Tak. Oni nie chcą z nami…

— Wiej — rzucił w słuchawkę — Peter ma cię na muszce, przeczytałem jego wiadomości na Facebooku sprzed godziny.

— Wiem — powiedziałam leniwie — Już się z nim widziałam i dałam mu jasno do zrozumienia, że się go nie boję.

— Co!? — wrzasnął — Ja pierdolę. Posłuchaj mnie Naomi… Oni wiedzieli, że wybierasz się do Salt Lake City. To było ukartowane, miałaś się tam znaleźć. Nie wiedziałem tego wcześniej, bo Peter musiał to załatwiać telefonicznie, a ja nie mogę się włamać do jego komórki. Naomi… Ktoś mu doniósł. Ktoś z nas.

— O czym ty mówisz? — mina mi zrzedła — A to nie była po prostu prowokacja? Wiedział, że jak porwie kogoś ze swojego miasta i media się dowiedzą to będę chciała go powstrzymać. To bardziej prawdopodobne niż…

— Ale nie marudź potem, że cię nie ostrzegałem — przerwał mi — Masz jakieś plany na wieczór?

— Kupię butelkę prosecco i się upiję. — mruknęłam.

— Och nie, moja panno, pomożesz nam segregować dowody. — zaśmiał się chytrze.

— Już nie mogę się doczekać. — mruknęłam i wcisnęłam czerwoną słuchawkę.

— Coś nie gra? — zapytał Chris.

Spojrzałam na niego. Siedział napięty za kierownicą, wykonując manewry jak robot.

— Tak, wszystko gra. Ruszajmy w drogę powrotną. — oznajmiłam.

Jechaliśmy w ciszy, aż do momentu w którym Gill ponownie do mnie zadzwonił.

— Caroline wcale nie jest kartą przetargową — rzucił wściekły — Nie żyje.

— Kurwa. — mruknęłam.

Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.

Ten koszmar nigdy się nie skończy.


— Zawróć. — powiedziałam.

— Słucham? — Chris zerknął na mnie zaskoczony.

— Zawróć — powtórzyłam — Muszę zobaczyć się z rodzicami Caroline.

— Oszalałaś? Nie będę patrzył na to jak ten pojeb znowu ci grozi! — drugi raz w życiu widziałam jak się zdenerwował — Nie chcę, żeby coś ci się stało.

Zatrzymał się gwałtownie na poboczu.

— Zrób to zanim sama będę chciała sobie dać radę.

Westchnął patrząc przed siebie.

— Po prostu… To przesada. Nie możesz narażać swojego życia tylko dlatego, że chcesz dać popalić jakiemuś dupkowi.

— Dupkowi? — warknęłam — Ten dupek zamordował moją przyjaciółkę! Chciał zamordować też mnie! Dupkiem możesz nazwać kolesia, który złamie lasce serce, a nie kolesia, który jest jebanym recydywistą! — wrzasnęłam.

— Okay — poddał się — Zawrócę, ale miej oczy dookoła głowy.

— Och, nie musisz się o mnie martwić. — syknęłam.

Byłam niemiłosiernie wkurwiona.

Naprawdę, to już nie było wkurzenie i być może tylko dlatego miałam tyle odwagi, by tam wrócić i zobaczyć się z bratem Caroline. Gdy dotarliśmy na miejsce od razu wysiadłam z wozu i rozejrzałam się po ulicy. Ani śladu mojego kuzyna.

Brak auta ojca Caroline, więc pewnie był w pracy.

Podeszłam do drzwi i już miałam pukać, gdy usłyszałam krzyki.

— Jak mogłeś do tego dopuścić? — krzyczała ich matka — To była twoja siostra!

— Była głupią, puszczalską zdzirą! Uratowałem honor naszej rodziny! — drugi głos należał do jej syna.

— Mam tego dosyć! Idę na policję!

W odpowiedzi usłyszałam tylko huk i krzyk. Przełknęłam ślinę. Nie mogłam tam dłużej stać i czekać, aż skrzywdzi własną matkę. Pociągnęłam za klamkę, ale oczywiście było zamknięte.

— Odsuń się — poleciłam Chrisowi, wyjęłam broń zza paska spodni — I nie wchodź do środka. — oddałam strzał i weszłam do domu.

Ujrzałam mrożącą krew w żyłach scenę. Brat Caroline przypierał do stolika w salonie matkę z zaciśniętymi wokół jej szyi dłońmi.

— Zostaw ją w spokoju zanim wpakuję ci kulkę między oczy. — wysyczałam celując do niego.

Ani drgnął. Widziałam w oczach jego matki wolę walki, ale ta słabła coraz szybciej. Naprawdę nie chciałam do niego strzelać.

Nie musiałam.

Chris wpadł do środka i odepchnął brata Caroline od jego matki, a potem go obezwładnił.

— Puść mnie śmieciu. — zagrzmiał chłopak.

Chris się zaśmiał.

— Dosyć zgrywania cwaniaczka. — powiedział.

Poszłam do kuchni w poszukiwaniu taśmy. Znalazłam ją w szufladzie.

Po chwili brat Caroline leżał na podłodze ze skrępowanymi rękami.

— Okay — westchnęłam — Kevinie, bo chyba tak masz na imię. Masz ostatnią szansę i radzę ci nie próbować kłamać, bo strzał w kolano jest kurewsko bolesny.

— Ja nie wiem o co tutaj chodzi. Moja córka miała być tylko przykrywką! — wtrąciła ich matka.

— Zamknij się! — syknął Kevin.

Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem.

— To ty lepiej stul dziub — warknęłam — Jestem ciekawa czy będziesz taki wygadany jak postawią cię przed sądem za działanie w zorganizowanej grupie przestępczej i współudziale w kilkunastu morderstwach.

— Co? — pobladł — Kilkunastu? — zająknął się — Co?

Zmarszczyłam brwi.

— Co dokładnie powiedział ci Peter? — zapytałam.

— Że potrzebują karty przetargowej w przemycie prochów. — wypalił.

— Wiedziałem, że porwania to nie jedyny ich biznes. — westchnął Chris.

— Pięknie się dałeś zrobić w chuja — prychnęłam — Niezły z ciebie kretyn jak na takie cwaniackie zachowanie. Tak czy inaczej jedziesz z nami. Zrobimy sobie małą wycieczkę na Florydę.

Wstałam z miejsca.

— Mam w kieszeni podsłuch. Z nadajnikiem GPS. — powiedział nagle.

Uśmiechnęłam się.

— Współpracujesz. Podoba mi się to. — stwierdziłam ironicznie.

Chris podniósł go z podłogi, a potem przeszukałam jego kieszenie. Znalazłam małą pluskwę. Zdeptałam ją i zgarnęłam jej drobinki do kieszeni.

Tym razem to ja prowadziłam. Byłam wykończona, ale nie było innego wyjścia. Chris siedział z tyłu wozu i pilnował Kevina. Nie chciałam ryzykować. Kto wie co mogłoby mu strzelić do głowy?

Na lotnisku w Nowym Jorku czekała na nas Inez.

Marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć.

— A co to ma być? — zapytała na nasz widok.

— Świadek. — mruknęłam.

— Chcę się wylać — rzucił Kevin — Możesz mnie uwolnić, nie ucieknę. Nie chcę skończyć z przestrzelonym kolanem.

— Nie mam żadnych powodów, żeby ci ufać. — powiedziałam.

— Co ty odkurwiasz? — zapytała Inez, gdy chłopak się oddalił.

Zignorowałam jej słowa. Nie miałam siły jej pyskować.

Całą drogę obserwowałam Kevina. Był przerażony i nie miał zamiaru tego ukrywać. Był szczupły i wysoki, z lekko zarysowanymi mięśniami, miał pociągłą twarz.

Nie był urodziwy, ale był zagadką i to mnie intrygowało.


Jedyne czego potrzebowałam to ogromny kubek kawy i prysznic.

Weszłam do kuchni. Zastałam tam Nicco.

— Zamordowali kolejną dziewczynę. — zagadał, gdy mnie zobaczył.

Wstawiłam wodę na kawę.

— Wybacz, ale nie wydajesz się być tym zainteresowany. — prychnęłam.

— Moja kobieta ode mnie odeszła. Stwierdziła, że ma dość ciebie, twojej bandy i waszych interesów. — oznajmił.

— Znasz moje zdanie na ten temat — wzruszyłam ramionami — Jak dla mnie powinieneś ją zostawić i zacząć od nowa, bo chyba nie chcesz spędzić życia z kimś kogo nie kochasz.

— Gdy się z nią rozstanę, interesy naszych ojców ucierpią. — stwierdził.

Uniosłam brew.

— Mam też inny problem na głowie. Wpadł mi w oko ktoś inny.

— Miło, że traktujesz swoją kobietę jak problem. — mruknęłam kąśliwie.

— To nie tak. — westchnął.

— Więc kim jest ta nowa szczęściara? — zapytałam, zalewając zawartość kubka wodą.

— Chodzi o Inez. — wypalił.

— No nieźle. — zagwizdałam.

— Myślałem, że może wstawisz się za mną, ale to twoja przyjaciółka i to po jej stronie będziesz. — skwitował.

— Wiesz, Nicco… Ja zawsze staję po stronie prawdy. — zabrałam kubek i wyszłam.

Mój telefon rozładował się gdzieś po drodze, więc znalazłam go w plecaku i podłączyłam do zasilania. Miliardy nieodebranych połączeń od Gillberta. Cudownie, jeszcze tego mi brakowało.

— O proszę, ktoś tu w końcu nauczył się odbierać telefon. — rzucił z ironią.

— Mam świadka — zignorowałam go — Wróciłam po brata Caroline.

Chwila ciszy.

— Chcesz mi powiedzieć, że zaryzykowałaś życiem dla tego gnoja? — wrzasnął — Pojebało cię?

— Nic mi się nie stało. — wywróciłam oczami.

— Ale mogło!

— Nie mów mi co mam robić, jestem dorosła. — rzuciłam na swoją obronę.

— Z tego co wiem masz urodziny dopiero za pięć dni. — warknął.

Do środka wszedł Chris. Miał pytającą minę, więc musiał słyszeć mój podniesiony głos.

— Nie baw się w moją matkę. — syknęłam.

— Muszę, skoro ta prawdziwa nie wykonuje swojego zadania tak jak należy.

Powinnam się na niego za te słowa obrazić. Gillbert potrafił być prawdziwym skurwysynem, ale miał rację. Moja matka nagłośniła sprawę mojej ucieczki, ale nie zrobiła nic poza tym, bym wróciła do domu.

— Wychowałem pieprzonego potwora! — wrzasnął, a potem się roześmiał.

— Przejdę do rzeczy. Zrobiłabym to od razu, ale oczywiście postanowiłeś zrobić mi awanturę, zamiast mnie wysłuchać. Nie zapominaj, przyjacielu, kim jestem do kurwy nędzy, bo jeśli jeszcze raz zakwestionujesz moje słowa to będziesz tego żałował — warknęłam — Brat Caroline jest przerażony. Miał przy sobie pluskwę, Chris ją zniszczył.

— Wejdź na skype. — powiedział rozbawiony, zupełnie tak, jakby nie brał mnie na poważnie.

— Skurwiel. — rozłączyłam się i odłożyłam telefon.

— Wszystko w porządku? — Chris na mnie spojrzał.

— Tak — uśmiechnęłam się sztucznie — Tylko czasami żałuję, że Gillbert jeszcze żyje. Ktoś powinien przynajmniej pozbawić go języka, żeby nie mógł paplać głupot.

— Wydaje mi się, że chyba przesadził. — Chris podrapał się po czole.

Wzruszyłam ramionami.

— Albo udajesz. — dodał.

— Wolę udawać sukę, bo okazywanie uczuć jest nieprofesjonalne. — stwierdziłam i wyszłam z sypialni.

Rozdział 9

Naomi:


— Coś mi tu nie pasuje — mruknął Gillbert, gdy streściłam mu wydarzenia z kilku ostatnich godzin — Koleś musi być ostro pojebany.

— Nie ma powodu, by szukać tutaj drugiego dna — odpowiedziałam — Po prostu wpakował się w jakieś porachunki z moim kuzynem i wymknęło mu się to spod kontroli. Inaczej nie byłby taki wystraszony.

— Tak w ogóle to zrobiłem research o Caroline. To nie była dziewczyna, którą można by było manipulować. Pyskata i ciekawska, wszystko by wygadała, gdyby przeżyła. Dlatego ją sprzątnęli, żeby nie robić sobie szamba.

— Rzeczywiście to ma sens — prychnęłam — Jakby już nie mieli kłopotów.

— Do naszego raportu brakuje nam tylko porządku w dowodach i zeznań Kevina.

— Porozmawiam z nim jak zjem coś. Odezwę się później. — zakończyłam połączenie.

Czterdzieści minut później weszłam do jednego z pokoi w którym siedział Kevin.

— Chyba mamy do pogadania — zaczęłam chłodno — Co cię podkusiło, żeby wpakować własną siostrę w takie bagno?

Spojrzał na mnie spięty.

— Znam Petera od dłuższego czasu. To nawet nic dziwnego, mieszka ulicę dalej, nasi rodzice się znali — szepnął — No wiesz, wyższe sfery — uśmiechnęłam się przelotnie — Pożyczyłem od Petera kasę. Nie miałem jak jej oddać. Zmusili mnie, żebym przekazał im Caroline. Ona naprawdę miała być tylko kartą przetargową. A skończyła martwa i nawet nie wiem gdzie jest jej ciało.

— Po co ci była kasa od Petera?

— Nieistotne.

— A tatuaż?

— Gdy po raz kolejny ich spławiłem, bo nie miałem jak oddać tych pieniędzy, porwali mnie, wywieźli do jakiegoś pustego magazynu, podali mi jakieś dragi i rano obudziłem się z tym na ręce. Peter powiedział, że będę ten dług spłacał do końca życia.

— Do końca życia to on będzie siedział w pierdlu — syknęłam — Nie znam się na prawie, ale ty też posiedzisz parę ładnych latek. Mam zamiar przekazać cię policjantowi z którym współpracuję — spojrzał na mnie — Nie gap się tak. To najłagodniejsza rzecz jaką mogę ci zrobić, bo mam w sobie resztki godności. W innym wypadku wpakowałbym ci kulkę między oczy.

— Wtedy byłabyś jak Peter — stwierdził — Wiesz jaka jest między wami różnica? On swoje pragnienia realizuje, a ty nie.

— Nie waż się mnie do niego porównywać. — wycedziłam przez zaciśnięte zęby i wyszłam z pokoju.

Palant, ciekawe czy będzie taki wyszczekany przed sądem.


— To tylko jakieś głupie porachunki na linii Kevin — Peter — powiedziałam, gdy ponownie połączyłam się z Gillem na Skype — Muszę skontaktować się z Giddensem.

— Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie mają podstaw, żeby go zatrzymać. — mruknął Gill.

— Wystawienie własnej siostry na pewną śmierć to idealna podstawa. — fuknęłam i wybrałam numer Giddensa.

Streściłam mu wątek Kevina. Obiecał, że poinformuje mnie o dalszych krokach.

— Chcę wam pomóc. — oznajmiłam Gillowi.

— Już dosyć zrobiłaś. Poczytaj książkę, wyśpij się albo zadzwoń do mamy. — uśmiechnął się.

— Powiedział koleś, który nigdy nie śpi. — prychnęłam.

— Albo wymyśl co chcesz robić w swoje osiemnaste urodziny, panno Greene. — mrugnął do mnie.

— Nic. Nie mam ochoty świętować. — mruknęłam.

— Jak dobrze pójdzie to raport dostaniesz właśnie w ten dzień. — mrugnął do mnie.

— Wyśmienicie, właśnie o tym marzę. — wywróciłam oczami.

— Też mnie kochasz. — wysłał mi całusa i się rozłączył.

Zamknęłam MacBooka.

— Idę się przejść. — oznajmiłam.

Może faktycznie powinnam zwolnić?


Olivier:


Wszedłem do klasy, znowu spóźniony. Cholera, ostatnio robię to notorycznie. Nie mogę się na niczym skupić, a jedyne o czym myślę to śmierć Angie albo ucieczka Naomi.

Usiadłem na swoim miejscu, tuż obok Sary. Byłem ostatnio mega rozdrażniony i chamski dla ludzi, ale to przez te emocje, które mnie męczyły, urządzając sobie w moim wnętrzu wojnę.

Naomi wie, kto zamordował Angie.

Ona wie.

WIE.

W sumie to nie mogło być inaczej. Naomi nie należy do osób, które się poddają i wiedziałem, że dopnie swego.

— Olivier — usłyszałem głos nauczycielki; matematyka, ale najpierw moja cudowna klasa chciała poruszyć kilka spraw organizacyjnych — Mogę cię poprosić byś został po lekcji?

Na pewno pytałaby o Noami. Czułem to w każdej komórce mojego ciała. Szkoda, że nie interesowało jej to podczas pogrzebu na który nie przyszła. Z drugiej strony to może lepiej, Naomi miałaby przekichane.

Wywróciłem oczami.

— Jeśli chce pani zapytać o Angie albo Naomi, może to pani zrobić teraz. Nic nie wiem, jak każdy. — oznajmiłem znudzony.

Ten temat wywoływał we mnie ogromną agresję. Straciłem je obie. No może nie Naomi, ale ona znowu milczała i się o nią bałem.

— Słyszałam, że była na pogrzebie. — zagaiła.

Prychnąłem.

— Dziwne, żeby było inaczej skoro Angie była dla niej tak samo ważna jak dla mnie. — powiedziałem.

W klasie panowała kompletna cisza. Wszyscy byli spragnieni nowinek. Banda kretynów. Już wiem czemu Naomi nie chciała się z nimi zadawać.

Byłem zirytowany tym, że szukają informacji u mnie. Naprawdę niewiele wiedziałem, a jeśli wiedziałbym cokolwiek, nie mógłbym mówić o tym głośno. Czego ta kobieta oczekiwała? Miałem wrażenie, że cały ten chaos nie był niczym przyjemnym. To jedna z tych spraw o których mówi się po cichu, żeby nie narobić sobie kłopotów.

— Masz z nią kontakt? — ledwo usłyszałem jej pytanie.

— Nie. — nawet nie skłamałem.

— Gdybyś się czegoś dowiedział, daj mi znać — powiedziała — Grozi jej wydalenie ze szkoły za nieobecności i na pewno będzie musiała powtórzyć klasę, jeśli zostanie.

Pokiwałem głową. Liczyłem na to, że tak będzie. Musiało tak być.

Po dzwonku wyszedłem z klasy jako pierwszy. Wiedziałem, że ci ludzie chcą o niej rozmawiać. Po co? To nie była ich sprawa. Wyszedłem na tyły szkoły, by zapalić. Spędzałem tutaj każdą przerwę z Angie i Naomi i to, że wylądowałem tam sam rozrywało mi serce.

Nie było szans, żeby Naomi wróciła tak, jakby nic się nie stało. Chciałem, żeby w ogóle wróciła, całą i zdrowa.

Zauważyłem trenera naszej drużyny baseballowej i Maksa z rocznika niższego niż mój.

— Przecież nic nie zrobiłem! — krzyczał Maks — Dlaczego mam zostać ukarany za jakąś chorą pomyłkę?

Trener zatrzymał się, więc Maks zrobił to samo.

— Posłuchaj mnie, młody człowieku. Policja musiała mieć na uwadze twoje zachowanie skoro cię zatrzymała. Szkoła i ja nie wnikamy w to czy mieli rację czy też nie. To wykroczenie wobec prawu, wobec zasad panujących tutaj. Zostajesz wydalony z drużyny na najbliższy czas.

Widziałem wściekłość na twarzy Maksa. Ten to dopiero ma przejebane. Zamknęli go za coś, czego nie zrobił. Zauważyli, że przysłuchuję się ich rozmowie. Spojrzeli na mnie.

— On jest niewinny. — powiedziałem.

— A skąd ty to wiesz? W szkole nie można palić. — rzucił trener.

— Ale zarzucać komuś coś, czego nie zrobił to już można? — prychnąłem.

Zignorował mnie.

— Uciekaj do domu, Maks. Wróć, kiedy odwieszą cię w prawach ucznia. — oznajmił i odszedł.

— Kurwa mać! — Maks zaklął i splunął — Pierdolona psiarnia!

— Nie. Pierdolony Peter Vander. — odpowiedziałem, zdeptałem peta i odszedłem.


Podczas przerwy na lunch Maks cały czas był w szkole. Być może próbował jeszcze coś wywalczyć, a może nie chciał pogodzić się z porażką. Zamykałem właśnie szafkę, gdy do mnie podszedł.

— Co miałeś na myśli rzucając tajemne hasło „Peter Vander”? — zapytał.

Spojrzałem na niego.

Właściwie to nie wiem.

Myślałem nad powodem przez który Naomi mogła zniknąć. Wspominała o tym, że jej kuzyn przyjeżdża na przerwę wiosenną. Wiedziałem, że Naomi go nienawidzi, ale chyba nigdy nie mówiła o tym dlaczego. Coś w mojej głowie mówiło mi, że jej zniknięcie ma z nim coś wspólnego i uczepiłem się tej myśli jak szalony. Być może nie miałem racji, ale zawsze była taka możliwość.

Wzruszyłem ramionami.

— Wiem tyle, co każdy w tej szkole. — powiedziałem.

— Czyli nic. — mruknął Maks, a potem uderzył pięścią w szafkę.

Westchnąłem.

— Stary, dam ci radę — zacząłem — Może to banalne, ale poczekaj, aż do szkoły wróci Naomi.

— Naomi? — zapytał.

— No tak, Stradlin — mruknąłem wybity z rytmu — Ona zrobi z tym wszystkim porządek.

— Naprawdę w to wierzysz? — zapytał.

— Nie może być inaczej. — wzruszyłem ramionami i odszedłem.


Naomi:


Minął tydzień. Spędziłam go na pomocy chłopakom w segregacji dowodów. Jednocześnie rozmawiałam z agentem Giddensem, który zadecydował, żeby Kevin został w domu Nicco.

W dzień moich urodzin Inez chciała urządzić małe przyjęcie, ale ubłagałam ją, żeby odłożyła to do czasu, aż zamkniemy sprawę. Nie miałam głowy do picia alkoholu, świętowania i radowania się podczas gdy w moich myślach wciąż krążyło to bagno. Marudziła trochę, ale Nicco zaprosił ją na randkę. Miałam nadzieję, że zrekompensuje jej to moje dziwne zachowanie. Trzymałam za nich kciuki, mimo wszystko.

W czwartkowy poranek szłam właśnie do kuchni, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wyjrzałam przez wizjer. Moje serce zatrzymało się na chwilę, gdy ujrzałam za drzwiami dwoje policjantów. Otworzyłam im pełna obawy. Przedstawili się.

— Naomi Stradlin — zaczął jeden z nich — Dość tej zabawy, wracasz do domu, dziecinko. — powiedział.

— Chciałby pan — prychnęłam — Tak się składa, że wczoraj miałam urodziny. Jestem pełnoletnia i nigdzie się nie wybieram. A i swoją drogą, długo wam zajęło znalezienie mojej kryjówki.

— Proszę okazać dowód tożsamości albo prawo jazdy. — drążył.

Wpuściłam ich do środka, idąc od razu po prawko do sypialni.

— Moja matka dopięła swego, psiarnia po mnie przyszła. — warknęłam do Chrisa.

— Słucham? Akurat wtedy, gdy już kończymy? — wstał z miejsca.

Znalazłam w swoim plecaku portfel i wróciłam do hollu.

Panowie się po nim rozglądali. Pewnie zrobił na nich takie samo wrażenie jak na mnie za pierwszym razem.

— Proszę bardzo, jest napisane jak wół. — pokazałam im dokument.

— Racja. — mruknął jeden z nich.

Zmarszczyłam brwi i im się przyjrzałam. Jak na zwyczajnych policjantów z dochodzeniówki wyglądali… Olbrzymie. Jak dwa osiłki spod klubu.

— Chcę zobaczyć wasze odznaki — oznajmiłam — Co to za zdziwienie? Chcę wiedzieć kto mnie nachodzi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 74.84