— 1 — Początek
Drogi pamiętniku!
Powracam do ciebie, choć minęło już tyle lat. Moje życie strasznie się zmieniło i skomplikowało. Nigdy bym nie pomyślała, że w wieku dwudziestu lat znajdę się w tym miejscu i z uczuciem strachu będę przelewać swoją historię na papier. Usiądę może wygodniej, gdyż ta opowieść trochę mi zajmie. Zacznę więc od samego początku…
Miasto Cristal Aqua zajmowało ogromny obszar na południu Ameryki. Rozpościerały się tam same bujne lasy, nieznane ludziom łąki oraz zdradzieckie klify. Dumą tej dzikiej przyrody były dwa jeziora: większe z nich nosiło nazwę Cristal, a mniejsze Aqua. Mieszkańcom życie płynęło tam spokojnie oraz w harmonii lecz ktoś postanowił zakłócić ten ład.
Szczęśliwa siedziałam na ławce w klasie od biologii i wraz z moją czternastoletnią przyjaciółką zajadałyśmy kanapki.
— To jest najlepszy tuńczyk ever! — pisnęła Liliana mając usta wypełnione chlebem.
— Zachowuj się — skarciłam rówieśniczkę, starając się nie roześmiać z jej głupkowatej miny jaką strzeliła.
— Ej! — krzyknęła wytrzeszczając oczy jak pięć złotych.- Widziałaś najnowszą część zmierzchu?! Genialne! Jacob jest taki przystojny! Jestem ciekawa jaką ma sierść w dotyku. Ty! Ciekawe czy używają jakiś odżywek na kłaczki — na słowa przyjaciółki parsknęłam śmiechem nie mogąc wytrzymać z jej dziwnych pomysłów.
— Ja uważam, że Jacob jest zadufany w sobie i strasznie egoistyczny. Osobiście wybrałabym Edwarda. Mimo że jest wampirem to na serio kochał Bellę i jej dobro stawiał nad swoje życie. Jeśli wilkołaki byłyby takie jak w zmierzchu to bym wolała zostać zimnym krwiopijcą — poinformowałam zgniatając sreberko w dłoni i z odległości drugiej ławki pod oknem trafiłam kulką do kosza na śmieci, znajdującego się przy drzwiach.
— Ja kocham piesełki więc nie patrzyłabym już na tą gburowatość. Po prostu w zimne dni jest taki wilczek jak grzejniczek — rozmarzyła się Lili przecierając usta dłonią. W tym samym czasie rozbrzmiał dzwonek na przerwę, który zwiastował również dla mnie koniec zajęć.
— W końcu do domu — westchnęłam z podzięką, mając dosyć siedzenia bezczynnie w szkole. Z uczuciem ulgi zgarnęłam swoje rzeczy i będąc wcześniej przebrana, popędziłam do wyjścia. Na dworze świeciło przyjemnie słońce a niebo mieniło się czystym błękitem. Od razu człowiekowi chciało się żyć.
— Musimy sobie zrobić maraton zmierzchu i to koniecznie — zaopiniowała brunetka zarzucając na swoje ramiona różowy plecak z napisem „Chica”.
— W ten weekend nie dam rady, gdyż tata wraca z trasy a mama wzięła sobie wolne i mamy rodzinnie spędzić ten czas — powiedziałam kierując się ścieżką do dobrze znanego mi skrzyżowania.
— Szkoda. To może jeszcze w następny? Chociaż nie… Będzie trzeba się uczyć do klasówki z gegry i matmy. Masakra… Ja nie czaję o co tam chodzi. Jakieś tangensy, kotangensy! Co to ma być w mordę jeża nietoperza! — brązowooka wykrzyczała swoje żale ku niebu chcąc uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
— Gegrę ogarniam ale matematyka to czarna magia i chyba będę musiała iść na korki — bąknęłam niezbyt zachwycona, gdyż moja korepetytorka niby umiała uczyć ale ten jej zapach. Śmierdziała zawsze maścią goździkową oraz czosnkiem. Fuj…
— Ja też będę musiała kogoś poprosić o pomoc ale ja to może zaszantażuje brata — zaśmiała się złowieszczo czternastolatka pocierając swoje dłonie wewnętrzną stroną. Naglę naszą zawziętą dyskusję przerwał dźwięk dobiegający z kieszeni Liliany. Czekając na zielone światło odebrała pośpiesznie połączenie.- Cześć mamuś — dzwoniła pani Maryline, która była moim zdaniem ciut nadopiekuńcza względem swoich dzieci.- Dobra. Ja jestem na skrzyżowaniu… Yhym… Okey… Czekam — rozłączyła się.- To moja mama dzwoniła i coś mi mówiła o cioci ale za nic nie mogłam zrozumieć o co jej chodzi. Wiem tylko tyle, że mam się nie ruszać z miejsca bo zaraz po mnie podjedzie — poinformowała dziewczyna smętnym głosem chowając komórkę do kieszeni.
— Poczekam tutaj z tobą — oznajmiłam z uśmiechem choć wizja samotnego powrotu do domu ani trochę mnie nie kręciła.
— Dziękuję ci kochana ale nie trzeba. Leć do domu nim się ściemni a kawałek drogi masz — rzekła moja rówieśniczka kładąc mi prawą dłoń na ramieniu.
— Jesteś pewna? — zagaiłam niepewnie.
— Tak. Ja jestem tutaj pośród ludzi a ty będziesz szła sama przez środek lasu. Na samą myśl mam ciarki i wątpię abym w godzinach wieczornych weszła tam, dlatego też przyjeżdżam do ciebie samochodem — wyszczerzyła bruneta swoje zęby.
— Ha ha ha… Jeśli chciałaś mnie pocieszyć to marnie ci to wyszło — rzuciłam a gdzieś za nami rozległ się odgłos klaksonu.
— To moja mama. Jest szybsza niż rakieta — żachnęła się brązowooka ściskając mnie za szyję na pożegnanie.- Jak się czegoś dowiem to dam ci znać! — krzyczała biegnąc w stronę zielonego renaulta. Po chwili wsiadła do wozu i zniknęła mi z oczu. Tym samym zostałam sama i dopiero teraz ogarnął mnie strach. Z rozszerzonymi oczami szłam prosto do domu mówiąc sama do siebie aby mieć poczucie, że ktoś ze mną jest. Kiedy hałas ulic ucichnął a zastąpił go szum drzew zamarłam w bezruchu. Piękno potężnych roślin zawsze mnie zachwycało ale ta ciemność panująca w dalszej części gęstwin przerażała. Wchodząc na ścieżkę ścisnęłam mocniej ramiączka plecaka i z uczuciem czyjegoś wzroku na mojej osobie, przemierzałam kolejne kroki. Zewsząd czułam morderczą aurę, która nieprzyjemnie ściskała mi żołądek. Mogłabym przysiąść, że czyjś lodowaty oddech muskał mój kark. Nie zatrzymując się zebrałam znikome resztki mojej odwagi i odwróciłam głowę. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu nikogo tam nie było. Będąc tchórzliwą osobą wzięłam nogi za pas i zaczęłam biec. Ja na prawdę lubiłam swoje życie i nie zamierzałam go narażać. Zdyszana, ostatkami tchu pociągnęłam za smycz wiszącą na szyi i chwyciłam klucz od mieszkania. Łapiąc łapczywie oddech przekręciłam zamek w drzwiach i z ulgą zatrzasnęłam wejście. Zamykając powieki zjechałam po metalowej płycie na posadzkę.
— Okey… Jestem już w domu. Cleo uspokój się bo zaraz zejdziesz na zawał — mamrotałam sama do siebie wstając na równe nogi. Zrezygnowana rzuciłam plecak w kąt i po umyciu rąk poszłam do salonu. Zasłaniając okna zasłonami włączyłam telewizję i przeszłam do części kuchennej.
— Dziękujemy Bill. A teraz najnowsze wiadomości, które mrożą krew w żyłach. Dzisiaj w godzinach popołudniowych zaginęła czternastoletnia Suzan K. Rodzice zaalarmowali policję od razu po telefonie ze szkoły, który informował ich o braku obecności córki na zajęciach — powiedziała prezenterka wiadomości a ja robiąc kanapki oraz herbatę słuchałam jej jak zaklęta.- Tajemniczy porywacz nie kryje się już nawet za dnia. Przeniesiemy się teraz na posterunek policji, gdzie nasz dziennikarz Alex Minl przekaże nam oświadczenie wydane przez komendanta — dodała blondynka mając uśmiech wymalowany na twarzy.
— Witam — rzucił mężczyzna w dość młodym wieku mówiąc do mikrofonu. Z zaciekawieniem usiadłam w salonie przy stole i zajadłam się kanapkami.- Znajduje się na miejscowym posterunku policji w Cristal Aqua i obok mnie stoi nasz stróż. Jakie zasady zostały wprowadzone w sprawie tajemniczego porywacza? — spytał dziennikarz oddając głos dobrze znanemu mi rudowłosemu. Pan Hugh był od kilkunastu lat komendantem więc trudno było aby ktoś go nie kojarzył.
— Drodzy obywatele Cristal Aqua. W związku z ostatnimi zaginięciami, które sięgnęły szesnastu osób cały nasz zespół postanowił na czas poszukiwania winnego wprowadzić kilka zasad. Jeśli ktoś je złamie to oczywiście będzie aresztowany i zmuszony odbyć dobową odsiadkę. Pierwszą i najtwardszą regułą jest niewychodzenie z domu po godzinie dwudziestej. Wstęp do głębszych części lasu jest kategorycznie, podkreślam kategorycznie zabroniony — wymieniał komendant z poważnym wyrazem twarzy. Nagle naszła mnie myśl, że właśnie w tej chwili porywacz mógł mnie obserwować. Nie słuchając dalszych dekretów jakie wprowadziła w życie policja podeszłam do okna kuchennego. Nigdy nie bałam się chodzić po lesie a dom miałam za twierdzę, jednak coś zburzyło mój system bezpieczeństwa.
— Cleo uspokój się — warknęłam sama na siebie i wypuszczając powoli powietrze z płuc, postanowiłam zająć czymś myśli. Nie chcąc stresować się niepotrzebnie, wyłączyłam telewizor i z plecakiem oraz butelką wody truskawkowej udałam się na górę. Mój pokój był bardzo przytulny i typowo dziewczęcy. Jednoosobowe łóżko z metalowym oparciem, ozdobione lampkami stało w zaciemnionej wnęce. Komplet mebli ciągnął się po przeciwnej stronie. Widok miałam wprost na podjazd, więc zawsze pierwsza wiedziałam że ktoś podjechał. Najbardziej jednak w oczy rzucał się spad sufitu, na którym poprzyklejane były plakaty moich ulubionych aktorów oraz piosenkarzy. Z udawanym entuzjazmem wyjęłam pierwsze zeszyty i zabrałam się za odrabianie prac domowych. Niespodziewanie coś zawibrowało na moim biurku sprawiając, że ze strachu podskoczyłam na fotelu. Drżącymi rękoma chwyciłam komórkę i odczytałam wiadomość.
Nadawca: Mama
Odbiorca: Cleo
Data: 18.06.2015
Godzina: 20:07
Mam nadzieję, że bezpiecznie dotarłaś do domu. Ja niestety wrócę około północy, a tata zjedzie dopiero jutro. Uważaj na siebie. Całuje, mama.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Mama
Data: 18.06.2015
Godzina: 20:09
Jest okey mamuś. Ty też na siebie uważaj:*
Odpisałam bardzo krótko na smsa ale to było najlepsze rozwiązanie. Nie umiałam kłamać a wolałam nie mówić mamie o tym, że ktoś mnie śledził. Na pewno by się martwiła zaś ja mogłam mieć po prostu urojenia. Moja rodzicielka miała i tak już wystarczająco dużo problemów, więc nie były potrzebne jej kolejne. Mając już dosyć nauki wyjrzałam przez okno, gdzie panowała szarówka natomiast słońce już dawno schowało się za koronami drzew. Zmęczona wrażeniami postanowiłam wziąć kąpiel i położyć się do łóżka z jakąś dobrą książką. Kiedy schodziłam po schodach moje serce łomotało jak szalone, chcąc przedostać się między żebrami. W mieszkaniu panowała ciemność oraz cisza. Każdy najmniejszy ruch przyprawiał mnie o zawał. Najgorsze było jednak tykanie zegarka w salonie, który sprawiał wrażenie jakby odmierzał czyjeś kroki. Momentalnie moje oczy naszły łzami. Nim weszłam do łazienki sprawdziłam dwa razy wszystkie drzwi oraz okna. Będąc i tak nie do końca bezpieczna zażyłam szybki prysznic. Kąpiel zajęła mi piętnaście minut, po których przykryta po szyję czytałam romans, przyświecając sobie treść latarką od telefonu. Nie chciałam zdradzić porywaczowi swojej obecności i w duchu miałam nadzieję, że sobie poszedł albo pomyślał iż mnie nie ma w mieszkaniu. Mijały minuty, godziny, książki mi ubywało a i tak z niej nic nie zapamiętałam. Poirytowana zgasiłam latarkę i położyłam się twarzą w stronę drzwi, które zostawiłam otwarte na oścież. Wbrew pozorom wtedy czułam się bezpieczniejsza, niż jakby wejście miałoby być zamknięte. Ledwo wygrywając ze snem usłyszałam nagle cichy warkot samochodu, który podjechał pod mieszkanie. Pobudzona zbiegłam z materaca i dyskretnie wyjrzałam przez okno. To była moja mama. Chwila przejścia brunetki z pojazdu do domu była chyba najbardziej stresująca w całym moim życiu. Jak tylko usłyszałam zatrzaskujące się drzwi odetchnęłam z ulgą, dzięki czemu spokojniejsza mogłam położyć się z powrotem do łóżka. Od razu zasnęłam jak dziecko wycieńczona atrakcjami dnia.
Niespodziewanie coś mnie wybudziło ze snu przez co moje serce łomotało jak szalone. Z przyśpieszonym oddechem zerknęłam na zegarek stojący na szafce nocnej. Dochodziła druga w nocy. Roztrzęsiona usiadłam na materacu będąc przykryta tylko do pasa. Coś mi nie dawało spać i powoli mnie to przytłaczało. Przecierając dłońmi twarz poczułam jak poliki zapiekły mnie od środka tak mocno, że aż to zabolało. Ku zaskoczeniu za oknem usłyszałam wycie. Na pewno nie psa. Bardziej obstawiałam na wilka. Spotkanie oko w oko z watahą nie było w Cristal Aqua czymś niespotykanym ale one nigdy nie zbliżały się do ludzkich domów. Szczerze miałam dosyć tego koszmarnego dnia a coś mi mówiło, że to nie był koniec. Najgorsze dopiero na mnie czekało.
— 2 — Zmartwienia
Zrezygnowanie. To zdecydowanie poprawne określenie uczucia jakie towarzyszyło mi po przebudzeniu. Mając ochotę zostać w łóżku przewróciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek. Punkt szósta a ja miałam już otwarte powieki i patrzyłam na sufit. Normalnie poszłabym biegać ale wspomnienia poprzedniego dnia zdemotywowały mnie do wysiłku. Owinęłam się jeszcze szczelniej kołdrą w ogromne, ludzkie burito i odszukałam pod poduszką telefon. Miałam kilka wiadomości, czego się kompletnie nie spodziewałam. Największym zaskoczeniem dla mnie było jednak to, że nie słyszałam sygnału przychodzących smsów.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.06.2015
Godzina: 02:16
Wiem, że pewnie śpisz ale nie mogę już wysiedzieć i musiałam do ciebie napisać. Jestem właśnie w samolocie, czekamy za startem do Vegas i nie mam pojęcia kiedy wrócę. Mama jeszcze przed wylotem podobno była u naszej wychowawczyni oraz samego dyrektora i poinformowała ich o sytuacji. Lecimy tam bo ciocia Monic bardzo poważnie się rozchorowała ale co dokładnie się stało nie mam pojęcia. Szczerze się boję… Śpij dobrze, dobranoc.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.06.2015
Godzina: 05:32
Jesteśmy prawie na miejscu. Najgorsze było lądowanie, którego się chyba najbardziej bałam. Nigdy więcej samolotów!
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.06.2015
Godzina: 05:49
Już jesteśmy w taksówce i jedziemy do szpitala. Trzymaj się Cleo dzisiaj w szkole ^.^
Śmiejąc się pod nosem zrzuciłam pościel z siebie.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.06.2015
Godzina: 06:05
Ty wariatko jedna… Przecież masz lęk wysokości i klaustrofobię. Jak twoja mama wpakowała cię do samolotu: „D Co do cioci to mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. A w szkole czeka mnie beznadzieja bez ciebie. Miłego dnia: D
Po odpisaniu na wiadomość rzuciłam telefon na szafkę i z cichym westchnieniem wstałam z łóżka. Podłoga ziębiła mnie w bose stopy więc szybko założyłam puchate kapcie oraz szlafrok. Przeczesując dłonią włosy otworzyłam szafę i miałam problem w co się ubrać. Widząc pogodę na zewnątrz postawiłam na białą koszulkę oraz dżinsowe ogrodniczki długości spodenek. Zbierając swoje rzeczy zbiegłam po schodach na parter i zajęłam łazienkę. Słońce padało prosto w drzwi, muskając delikatnie moją twarz. Podeszłam mozolnie do umywalki ujrzawszy w lustrze swoje odbicie. Moja cera była blada przez okres zimy, czego bardzo nie lubiłam. Jasnozielone oczy były dość duże i doskonale komponowały się z jasnobrązowymi włosami. Uwielbiałam je i dzięki odpowiedniej pielęgnacji sięgały mi do połowy pleców. Myjąc zęby myślałam nad wymówką aby nie iść do szkoły, jednak żadna nie była zbytnio dobra. Po wykonaniu porannych czynności wyszłam z łazienki gotowa i zwarta do działania. Idąc za zapachem kawy dobiegającym z kuchni związałam luźne pasma w wysokiego kucyka.
— Cześć mamuś — przywitałam kobietę, która stała plecami do wejścia. Ubrana w białą koszulę oraz czarne, materiałowe spodnie robiła właśnie śniadanie.
— Dzień dobry skarbie — powiedziała z uśmiechem dostrzegając mnie kątem oka.- Wszystko dobrze córcia? Jesteś blada jak ściana? — spytała zatroskana brunetka kładąc przede mną stosik kanapek w sreberku.
— Źle spałam i jeszcze Lili nie będzie w szkole — przyznałam niechętnie, podchodząc do czajnika z gorącą wodą. Zmęczona zalałam wrzątkiem kubek z herbatą. Nagle zauważyłam coś za oknem, w zaroślach. Zdębiałam dostrzegając zaledwie cień, który mógł należeć do zwierzęcia ale myśl o porywaczu sprawiła, że aż nogi mi się ugięły.
— Może chcesz zostać w domu? — spytała mama i na pewno bym na jej propozycję jeszcze parę minut wcześniej przystała ale nie po tym co zobaczyłam.
— Nie! — krzyknęłam niekontrolowanie, co chwilę później do mnie dotarło.- Nie mamo. To są ostatnie dni szkoły więc z Lili czy bez niej pojadę — oznajmiłam już spokojniej, w biegu zabierając ze stołu kanapki oraz kubek z herbatą. Pobiegłam do swojego pokoju i zostawiając wszystko na biurku klapnęłam na parapecie. Z uczuciem strachu przyglądałam się gęstwinom ale panował tam spokój. Pijąc gorący napój siedziałam jak struta i nie przestawałam wpatrywać się w okno.
— Jedziemy! — krzyknął niespodziewanie Jakob a ja aż podskoczyłam do góry, spadając prawie z parapetu. Chłopak był moim młodszym o pięć lat bratem i strasznie wdał się w tatę. Bardzo szczupła sylwetka, łagodnie zarysowane kości policzkowe oraz szczęka. Jak na swój wiek dosięgał mi do ramion, a ja sama miałam metr sześćdziesiąt. Czarne włosy ułożone miał na żel w kształcie delikatnego irokeza.
— Idę! — jęknęłam zbolałym głosem wiedząc co nadejdzie po szkole. Z grymasem niezadowolenia zebrałam wszystkie swoje rzeczy i zeszłam na dół. Do samochodu, który stał przed domem wsiadłam wręcz biegiem. Zestresowana zapięłam pas i czując, że moje źrenice są rozszerzone patrzyłam przed siebie jak zahipnotyzowana.
— Wszystko dobrze Cleo? Nie chcesz na pewno zostać w domu? — zapytała zatroskana mama wsiadając na miejsce kierowcy.
— Nie. Jestem tego pewna — zaopiniowałam biorąc dyskretny wdech.
— Jedziemy czy nie? — burknął szatyn, który z natury był bardzo niecierpliwy. Jak tylko nasza rodzicielka odpaliła silnik od razu włączyło się radio, w którym huczało od wiadomości o porywaczu. Zrozpaczona słuchałam o kolejnym porwaniu czternastoletniej dziewczyny w okolicach mojego domu.
Po siedmiu godzinach lekcyjnych znudzona patrzyłam w sufit i liczyłam minuty do końca. Jednak to przybliżało mnie do samotnego powrotu. Słysząc dzwonek kończący zajęcia poczekałam aż wszyscy wyjdą z sali.
— Cleo poczekaj na chwilę — nagle głos mojego profesora od techniki rozbrzmiał za moimi plecami. Zaskoczona przystanęłam w progu i odwróciłam się w stronę mężczyzny.
— Tak proszę pana? — zagaiłam poprawiając swój plecak.
— Rozmawiałem na twój temat z twoją wychowawczynią oraz panią od muzyki. Organizujemy w teatrze spektakl i potrzebny jest nam ktoś kto ma talent muzyczny. Wiem, że umiesz śpiewać i grać na gitarze, może miałabyś ochotę nam pomóc? — zaproponował czarnowłosy na co ja stałam z otwartą buzią. Ja i teatr? Śpiewanie i granie publicznie? Nigdy!
— Dziękuję bardzo za taką propozycję ale muszę odmówić — zająknęłam się na myśl o sali pełnej gapiów.
— Wiem od twojej wychowawczyni, że jesteś nieśmiałą osóbką — zaczął nauczyciel kładąc mi dłoń na ramieniu.- Nie będziesz musiała wychodzić na scenę. Zostaniesz za kulisami i dzięki mikrofonowi oraz specjalnemu nagłośnieniu będzie cię słychać na całej sali — poinformował lecz ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z jednej strony bałam się ale z drugiej bardzo chciałam rozwijać się muzycznie a występ w teatrze mógłby mi w tym pomóc.
— Muszę to przemyśleć — rzekłam zagryzając dolną wargę z nerw. To był jeden z moich tików nerwowych, którego nie umiałam kontrolować.
— Jakbyś się jednak zdecydowała to próby zaczynamy już od następnej soboty. Wpadnij. Są tam same fajne dzieciaki — zapewnił z uśmiechem.- Dobrze, już nie będę cię zatrzymywać — dodał odwracając się w stronę biurka, przy którym usiadł.
— Do widzenia — bąknęłam wychodząc na tętniący życiem korytarz. Mając w głowie rozmowę z czarnowłosym szłam wolnym krokiem w stronę domu. Kiedy dotarłam do skraju lasu postanowiłam, że przebiegnę całą ścieżkę nie zatrzymując się ani na chwilę. Jak zaplanowałam tak też zrobiłam. Rozpędzając się leciałam ziemistą ścieżką, tylko co jakiś czas zerkając za siebie. Nagle moje ciało napotkało opór, przez co poleciałam tyłkiem na ziemię. Zdezorientowana instynktownie cofnęłam się do tyłu, nerwowo szukając przyczyny mojego upadku. Długo nie musiałam się rozglądać, gdyż cel stał nadal przede mną. To był jakiś chłopak, mający może z siedemnaście lat co nieco mnie uspokoiło. On na pewno nie mógł być porywaczem. Odetchnęłam z ulgą nadal gapiąc się na nieznajomego. Był dużo wyższy ode mnie, pomijając fakt, że nadal siedziałam na ziemi. Blada twarz niczym u lalki z porcelany iskrzyła się blaskiem od pojedynczych promieni słońca, które przedzierały się przez korony drzew. Brązowe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Jak na nastolatka mięśnie na rękach były bardzo dobrze uwidocznione. Tajemniczy chłopak wywoływał u mnie sprzeczne uczucia. Mając na sobie dżinsy oraz koszulkę na krótki rękaw sprawiał wrażenie normalnego nastolatka. Natomiast było coś w jego ciemnozielonych oczach, co kazało mi uważać na niego.
— Gdzie się tak śpieszysz? — zagaił wyciągając w moją stronę dłoń, która również była porcelanowa. Niepewnie chwyciłam ją i poczułam przeszywające zimno, o którym szybko zapomniałam.
— Przepraszam ale ja się po prostu śpieszę do domu i … — zająknęłam się nie wiedząc co powiedzieć. Było mi strasznie głupio, że chłopak szedł spokojnie a ja jak pirat drogowy wpadłam na niego. Musiał wyczuć moje zdenerwowanie, gdyż kąciki jego ust zadrgały w rozbawieniu.
— I boisz się porywacza, który grasuje w okolicy — powiedział jakby wyczytał to z moich myśli. Zdziwiona zamrugałam kilka razy wstydząc się swojego tchórzostwa.- Nie masz czego się obawiać — uspokoił mnie dźwięcznym lecz lekko zachrypniętym głosem.- Myślę, że ataki ustaną już niedługo — mruknął a po jego słowach zapadła chwilowa cisza.
— Ja już będę lecieć i jeszcze raz przepraszam cię — bąknęłam oddalając się w stronę domu, zrywając kontakt wzrokowy.
— Mam nadzieję, że do zobaczenia! — krzyknął lecz kiedy odwróciłam się aby jemu pomachać, już go nie było. Rozpłynął się jak kamfora. Już spokojniejsza doszłam do domu, w którym jak zawsze nikogo nie było. Czując się bezpieczniej niż poprzedniego dnia zrobiłam sobie coś do jedzenia i zabrałam się za lekcje. Z transu nauki wybił mnie mój telefon, który zwiastował wiadomość.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.06.2015
Godzina: 18:20
Hej, hej: D Wybacz, że nie dawałam znaku życia tak długo ale telefon mi padł. Jadąc do szpitala słuchałam muzyki i mi się przysnęło… A bateria wyzionęła ducha:”) Mam nadzieję, że dałaś radę w szkole i nie zanudzili cię na śmierć.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.06.2015
Godzina: 18:20
Hejka: D Ty żyjesz! Ja też żyje: D Zanudziłam się ale jakoś wytrzymałam do końca dnia. Najważniejsze, że dojechałyście z mamą całe i bezpieczne na miejsce. Nie zgadniesz co mi dzisiaj pan od techniki zaproponował! A jak tam ciocia?
Wysłałam smsa omijając temat porywacza oraz drogi powrotnej do domu. Jakbym napisała o nieznajomym z lasu albo o zaginięciu następnej osoby, to by dziewczyna zaczęła siać panikę. Zwalając na teatr chciałam tym zająć głowę przyjaciółki.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.06.2015
Godzina: 18:21
Nie zgadnę… Gadaj!:D A z ciocią jest nie za ciekawie… Wykryli u niej białaczkę.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.06.2015
Godzina: 18:21
Występ w teatrze! Co prawda za kulisami ale jednak jest… Co do twojej cioci to zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
I tak rozmawiałyśmy ze sobą do późna, omijając temat porywacza oraz tajemniczego chłopaka.
Zgodnie z umową spędziliśmy rodzinny weekend, który pozwolił nam wszystkim zapomnieć o problemach dnia codziennego. Co dobre szybko się jednak skończyło. Od poniedziałku znów przyszła szkoła a ja postanowiłam chodzić na próby do teatru. Tak mijały kolejne tygodnie — raz cięższe, a raz lżejsze. Mój tata znowu wyjechał w pół roczną trasę sięgającą od samego Nowego Yorku po Niemcy, Paryż i Danię. Zgodnie z obietnicą chłopaka z lasu tajemnicze porwania ucichły a życie mieszkańców Cristal Aqua wróciło do normalności. Znowu w lesie można było spotkać kogoś znajomego a moje poranne biegi zawitały z powrotem.
Trzy miesiące później nadszedł jeden z najważniejszych dni mojego życia — moje piętnaste urodziny. Miała tego dnia wrócić moja przyjaciółka oraz specjalnie z tej okazji na dwa dni przylecieć mój tata, wprost z Berlina. Jednak wszystko potoczyło się całkiem inaczej niż sobie to zaplanowałam. Nie wyobrażałam sobie tego nawet w najgorszych koszmarach.
— 3 — Krwawe urodziny
Jeszcze nie! Jeszcze nie… Nie teraz… Błagałam w myślach słysząc znienawidzoną melodyjkę budzika. Przecierając rękoma twarz zgramoliłam się spod ciepłego posłania i zeszłam z kompletem szarych dresów do łazienki. Po porannych czynnościach wyszłam na dwór gotowa do pół godzinnej przebieżki. Zamykając za sobą drzwi rozciągnęłam się trochę aby przypadkiem nie nabawić się kontuzji i ruszyłam przed siebie. Biegnąc znaną mi ścieżką, starałam się kontrolować swój oddech. Z niewiadomych mi przyczyn miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje z każdej strony. Nawet korony drzew wydawały mi się jakieś podejrzane ale starałam się lekceważyć dyskomfort. Nawet nie wiem kiedy z truchtu przeszłam w paniczny sprint. Z perspektywy trzeciej osoby mogło to wyglądać jakbym przed kimś uciekała. Aby uspokoić swoje łomoczące serce wytężałam wszystkie zmysły, chłonąc zapachy z otoczenia. Świerki i jodły mieszały się z wonią pobliskiego jeziora oraz specyficznym aromatem suchych liści. Nagle zobaczyłam przed sobą znajomą postać. Zdyszana przystanęłam widząc jak chłopak macha do mnie z odległości metra.
— Hej Cleo — przywitał się ze mną nastolatek o miedzianych włosach, zaczesanych na jedną stronę.
— Witaj Tony — powiedziałam z uśmiechem patrząc w brązowe tęczówki znajomego. Co prawda znaliśmy się dopiero niecałe trzy miesiące ale bardzo dobrze dogadywaliśmy się. Dzięki próbom w teatrze stałam się bardziej otwarta na kontakty z innymi ludźmi.
— Fajnie że ciebie dzisiaj spotkałem bo przez całą noc myślałem nad tym, jakie by ci tu dzisiaj życzenia złożyć — poinformował a mi się zrobiło ciepło na sercu, że ktoś spoza moich najbliższych pamiętał o tym małym święcie.- Tak więc wszystkiego najlepszego Cleo. Życzę ci abyś spełniła swoje wszystkie najskrytsze marzenia, żebyś stała się jeszcze odważniejsza bo jesteś super dziewczyna. Dużo zdrówka, kasy i chłopaka, który będzie cię kochał taką jaką jesteś — dodał po chwili zastanowienia, uśmiechając się szeroko zaś w jego policzkach ukazały się dołeczki.
— Dziękuję — rzekłam mając zapewne różowe policzki z zawstydzenia. Nigdy jakoś nie przepadałam za momentem kiedy ktoś składał mi życzenia. Czułam się wtedy tak dziwnie, że się nie da tego nawet opisać.
— To może dasz się zaprosić do kina? — spytał na co w pierwszej chwili chciałam przyjąć propozycję ale przypomniałam sobie o przyjęciu.
— Bardzo chętnie ale dzisiaj już moi bliscy zaplanowali mini imprezę. Jednak miło mi będzie jeśli wpadniesz — bąknęłam niepewnym głosem, nie wiedząc jak przyjmie moją propozycję.
— A nie będę przeszkadzał skoro to impreza rodzinna? — zagaił speszony, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Pojedyncze promienie słońca padały na jego piegowatą twarz.
— Pewnie, że nie. Zabawa zaczyna się o siedemnastej i moi znajomi oraz przyjaciele są również zaproszeni. Będzie kilka osób w naszym wieku więc bez obaw — pocieszyłam szesnastolatka a moje słowa wywołały u niego szeroki uśmiech, który uwidocznił aparat na górnym rzędzie zębów.
— To w takim razie wpadnę — ściszył głos, tak jakby nie chciał aby ktoś go usłyszał.
— To do zobaczenia! — krzyknęłam odchodząc tyłem w powrotną stronę. Nie czekając za odpowiedzią pobiegłam do domu, gdzie ktoś już również nie spał.- Cześć mamuś — przywitałam brunetę, która szła na taras z ogromnym pudłem z napisem „ozdoby”.
— Dzień dobry kochanie — rzekła zielonooka odstawiając karton na stole, następnie podchodząc do mnie.- Wszystkiego najlepszego skarbie — przytuliła mnie i ucałowała w czoło.- Bardzo cię kocham Cleo — dodała a ja miałam wrażenie, że zaraz się rozklei. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo się różnimy pod względem uczuciowym. Ja byłam powściągliwa i chłodna, natomiast brunetka strasznie emocjonalna oraz łatwo było jej sprawić przykrość. Może z charakteru bardziej wdałam się w tatę… Pomyślałam kiedy już mama puściła mnie.
— Też cię kocham mamo — oznajmiłam z delikatnym uśmiechem, choć wyrażanie takich deklaracji strasznie trudno mi przychodziło.
— Skoro już wróciłaś to weź prysznic a ja zrobię ci śniadanie — rzuciła kobieta patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Niby z ogromną czułością ale odnosiłam wrażenie jakby zaraz miała się na serio rozpłakać.
— Oki — bąknęłam pędząc do swojego pokoju, nie chcąc widzieć tych przysłowiowych świeczek w oczach rodzicielki. Wręcz miałam alergie na czyjeś łzy. Od razu jak ktoś płakał w mojej obecności robiło mi się przykro na sercu i sama miałam ochotę się rozkleić. Kiedy dotarłam na górę uchyliłam okno aby trochę świeżego powietrza wypełniło pomieszczenie. Dostrzegając rozkopane łóżko postanowiłam je zaścielić i ogarnąć trochę bajzel na biurku. Zawsze lubiłam porządek ale wyjątkiem od reguły było moje miejsce pracy. Tam non stop przewalały się stosy papierów, zeszytów, mazaków i innych dupereli. Nagle moją uwagę przykuło niebieskie, migające światełko w moim telefonie. Ciekawa kto do mnie napisał odblokowałam komórkę.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:53
Sto lat, sto lat siostra! Niechaj żyje nam! Kto? Cleo! Mocno ściskam i całuje *.*
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:53
Hej kochana: D Pamiętałaś, dziękuję:3
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:54
Jakbym mogła zapomnieć o takim ważnym dniu… W Cristal Aqua będę już o siedemnastej ale zanim się ogarnę to będę dopiero na dziewiętnastą. Już się tak nie mogę doczekać aż się zobaczymy i będziemy mogły normalnie porozmawiać!
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:54
Też się nie mogę doczekać aż wrócisz bo bardzo się stęskniłam za tobą: D I na pewno będę czekać na ciebie.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:55
Też się stęskniłam. Teraz idę się szykować do wyjazdu a ciocią zajmie się pani Evans — znajoma ze szkolnych lat mamy, która jest pielęgniarką.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:55
Super! Mówiłam już na samym początku, że będzie dobrze. Oki, to ja lecę pomóc mamie w przygotowaniach. Pa, do później.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.09.2015
Godzina: 06:56
Miłych przygotowań, pa ;)
Już nic nie odpisując zabrałam ubrania aby się przebrać i zeszłam zażyć szybki prysznic. Będąc już na schodach poczułam nieziemski zapach naleśników. W mgnieniu oka obmyłam się a włosy związałam w niedbałego koka. Ubrałam na siebie szare leginsy sięgające za kolana i białą koszulkę opadającą na jedno ramię. Pobiegłam w podskokach do kuchni i zajęłam miejsce przy marmurowej wysepce, gdzie w części jadalnej grał telewizor, w którym leciał jakiś paradokument.
— Pięknie pachnie — zaciągnęłam się cudnym aromatem moich ulubionych naleśników na pianie z ekstraktem pomarańczowym.
— Smacznego skarbie — podała mi brunetka trzy naleśniki zwinięte w trójkąty, polane czekoladą oraz ozdobione bitą śmietaną. Po rozkrojeniu jednego z nich wyleciały kawałki truskawek i byłam po prostu w niebie. Kiedy zajadałam się śniadankiem i oglądałam film, jakim okazał się paradokument pt. „Trudne sprawy” zadzwonił telefon mamy.- Tak? … No cześć kochanie.
I już wiedziałam kto dzwonił. Ja siedziałam w kuchni, Jakob jeszcze spał więc został tylko tata.
— Już ci daję twoją ukochaną jubilatkę — zaśmiała się mama podając mi komórkę. Przełykając spory kęs przyłożyłam telefon do ucha.
— Cześć tato! — wręcz krzyknęłam do słuchawki na co mężczyzna się zaśmiał.
— Witaj córuś. Tak mi coś rano ptaszki wyćwierkały, że masz dziś swoje piętnaste urodzinki. Tak więc moja droga Cleopatro, jedyna córko ty moja kochana życzę ci wszystkiego co najlepsze! — na dźwięk mojego poprawnego imienia wzdrygnęłam się. Prawie nikt nie używał go na co dzień. Nawet w szkole podczas wyczytywania obecności mówiono do mnie Cleo.- Żebyś żyła wiecznie, abyś nie chorowała, byś wiecznie młoda była. Pragnę z całego serca byś zdobyła wykształcenie i pracę jaką będziesz tylko chciała. Byś spełniła wszystkie swoje marzenia i z mamą ci pomożemy w ich realizacji. Czego ci jeszcze mogę życzyć… Żebyś zawsze się dogadywała z Jakobem, choć wiem że ma trudny charakter. I przede wszystkim abyś znalazła odpowiedniego chłopaka, takiego którego nie będę chciał zastrzelić. A nie… Ja każdego będę chciał wystrzelać — westchnął tata na co ja poczerwieniałam na twarzy od jego życzeń. Co prawda zaczęłam się już interesować płcią przeciwną i byłam ciekawa jak to jest mieć chłopaka, ale jakoś niespecjalnie się do tego śpieszyłam.
— Dziękuję tato — szepnęłam spięta, ciężko przełykając zagęszczoną od czekolady ślinę.- O której dzisiaj będziesz? — szybko zagaiłam, zmieniając temat na inny niż kontynuowanie życzeń. Mój tata był w tym na prawdę dobry i to on zawsze dzwonił jak ktoś miał urodziny. Natomiast nasza cała trójka wolała się nie kompromitować.
— Tak skarbie, powinienem być na siedemnastą, no… Może parę minutek po. Wszystko zależy od lotów i korków — odpowiedział delikatnym głosem, co bardzo zawsze go wyróżniało spośród innych mężczyzn.
— To super! Oki tata, oddaję ci mamę bo widzę, że chce z tobą porozmawiać.
— Dobrze, to do zobaczenia córuś.
— Pa — po pożegnaniu szatyna podałam telefon mamie a ja wróciłam do zajadania naleśników oraz oglądania telewizji. Kiedy skończyłam pałaszować poczułam uczucie przepełnienia w żołądku i zrobiło mi się nie dobrze od nadmiaru cukru. Postanowiłam się ruszyć a nie siedzieć przed telewizorem. Samo się nic nie zrobi… Z tą myślą odniosłam talerz ze sztućcami na blat, gdzie obok mama zmywała i rozmawiała nadal z tatą. Kiedy wyszłam na taras owiał mnie chłodny wiatr, który mimo prawie połowy września aż tak nie przeszkadzał. Zagarnęłam podwórko wzrokiem i musiałam przyznać, że pomimo jesieni mama potrafiła utrzymać ogród w czystości. Zakładając gumowe laczki wzięłam karton i zabrałam się za dekorowanie. Ozdobną żeliwną balustradę owinęłam małymi, balonowatymi lampeczkami, które świeciły na żółto oraz różowo. Poprzyczepiałam w każdym narożniku po pięć balonów w pstrokate gwiazdki. Część ogrodu, która była wyłożona żółto-czerwoną kostką miała służyć jako parkiet do tańca. Ogromna, okrągła altana stojąca obok oczka wodnego ozdobiona została poprzedniego dnia przez mamę kolorowymi kwiatkami oraz lampeczkami.
— Siema siostra — nagle w progu drzwi balkonowych pojawił się mój brat. Zaspany i nadal ubrany w piżamy przeciągnął się oraz podrapał po brzuchu.- Wszystkiego najlepszego — dodał patrząc jak przywieszałam ostatni pęk balonów granatową wstążką.
— Dzięki brat — odpowiedziałam i byłam jemu wdzięczna, że jako jedyny nie składał mi życzeń jak pozostali. Nie wprawiało to mnie w zawstydzenie.
— Jakob! — niespodziewanie głos naszej mamy rozbrzmiał tuż przy nas.- Pomożesz nam przy jedzeniu, co? — to raczej nie było pytanie a stwierdzenie.
— Yyy… Ja lecę już do Mirca więc wam niestety nie pomogę — wywinął się szatyn szukając jakiejś wymówki nad ramieniem brunetki.
— W piżamach i bez śniadania? — zbulwersowała się kobieta, wycierając dłonie w ściereczkę.
— Oj jej no… Przebranie się zajmie mi minutę a śniadanie zjem u ziomka — odparł skonsternowany odwracając się tyłem do mnie.
— Jakob nie zwalaj się ludziom w sobotę rano na głowę. Jakbyś własnego domu nie miał ani nie miał co jeść — burknęła poirytowana mama a dalsza rozmowa przeniosła się do mieszkania. Mój brat pomimo swojego wieku był bardzo pyskaty i lubił samowolę. Nigdy nie rozumiałam jego postępowania ani toku myślenia. Kiedy skończyłam dekorować jeszcze altanę drobnymi pierdółkami jakimi były kolorowe tasiemki, balony oraz serpentyny wróciłam do środka. Tam rodzicielka również zabrała się za przygotowanie wystroju ale jej humor uległ pogorszeniu.
— Musimy jeszcze kochanie nakryć do stołu i dokończyć sałatki oraz wstawić mięso — westchnęła kobieta wycierając kurze z komody.
— Już się zabieram do pracy — poinformowałam klnąc w myślach na brata, który znacznie podniósł mi ciśnienie.
Wszystkie porządki, dekorowanie oraz przyrządzanie jedzenia zabrało nam parę ładnych godzin. Dopiero o piętnastej wyrobiłyśmy się ze wszystkim.
— Idź się Cleo umyć i przyszykować a ja jeszcze pójdę zerknąć jak tam ogień w piecu — rzekła brunetka kiedy kładłam przy widelcu ostatnią ze serwetek.
— Oki — bąknęłam wędrując do łazienki, gdzie wręcz wyszorowałam się ostrą stroną gąbki. Po kąpieli wyszłam spod prysznica i stojąc przed lustrem, wytarłam z jego powierzchni parę. Załamana zastanym widokiem rozczesałam włosy szczotką, nałożyłam na nie odżywkę a w twarz wsmarowałam krem. Ponadto ciało nasmarowałam balsamem o zapachu pomarańczy z gorzką czekoladą. Wkładając brudne ciuchy do pralki wyszłam z łazienki i skierowałam się do siebie. Tam otworzyłam szafę i napotkał mnie ten sam problem co zawsze — nie miałam w co się ubrać. Z westchnieniem przeglądałam sukienki ale żadna zbytnio mi nie pasowała. Postawiłam w końcu na czarną, ołówkową sukienkę w kolorowe kwiatki. Moja sylwetka była szczupła i miałam wcięcie w talii, które świetnie opinała kreacja. Długie pasma zwisające z przodu głowy natapirowałam i upięłam je z tyłu spinką w kształcie kryształowej róży. Resztę włosów zakręciłam na lokówkę i zostawiłam rozpuszczone. Z kuferka wzięłam czarną kredkę i podkreśliłam delikatnie nią oczy. Usta natomiast pomalowałam matową, ciemnoróżową szminką, która pasowała do mojej jasnej karnacji. Patrząc w lusterku na swoją twarz stwierdziłam, że lepiej i tak już nie będzie. Na nogi naciągnęłam jeszcze tylko beżowe rajstopy. Zestresowana podeszłam do okna i usiadłam na chwilę na parapecie. Było już pewnie grubo po szesnastej a na dworze zagościła szarówka. Światła dobiegające z tarasu rzucały delikatny cień żółtej poświaty na podjazd. Kiedy mój wzrok skierował się na las znowu ogarnęło mnie uczucie, że ktoś nas obserwuje. Próbowałam znaleźć coś co potwierdzi moje paranoje ale zdało się to na nic. W mieszkaniu panowała totalna cisza, co przerażało mnie. Niespodziewanie w zaroślach mignęły mi dwa złote punkciki, które momentalnie zniknęły. Ze strachu zeszłam z parapetu i oddaliłam się od niego na kilka kroków do tyłu. Ciężko oddychając starałam się opanować łomoczące serce oraz drżące ręce. To było na pewno jakieś zwierzę i tyle. W najgorszym wytłumaczeniu miałam już początek schizofrenii. Mruknęłam w myślach starając się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie całej tej sytuacji. Nie chcąc dłużej się rozwodzić nad absurdami zgasiłam światło w pokoju i zeszłam na dół. Tam moja mama w łazience kończyła się malować a w salonie grała cichutko spokojna melodia. Ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej rozsunęłam drzwi balkonowe i wyszłam na taras. Wieczór był dość ciepły więc wiedziałam, że tańce na świeżym powietrzu to strzał w dziesiątkę. Cała aranżacja była cudowna i taka bajkowa, że od razu zapomniałam o dziwnych złotych punktach w krzakach.
— Kochanie zapniesz mi sukienkę? — spytała brunetka odwracając się do mnie plecami. Bowiem miała na sobie białą sukienkę w czarne kwiatki, na grube ramiączka. Od góry była dopasowana a od pasa tworzyła dzban tulipana. Włosy natomiast zielonooka spięła we francuskiego koka i wpięła w niego białą, ozdobną spinkę.
— Pewnie — rzekłam z uśmiechem wykonując jej prośbę. Nagle obie usłyszałyśmy podjeżdżający samochód i moja pierwsza myśl powędrowała do Lili. Jednak gdy zerknęłam na zegarek z rozgoryczeniem musiałam stwierdzić, że jest jeszcze na nią za wcześnie. Podczas przemierzania drogi z salonu do drzwi wejściowych miałam nadzieję, że to tata. Jak otworzyłam wejście ujrzawszy w nim idących w moją stronę rodzinę od strony mamy. Jej siostrę z mężem oraz dwójką moich kuzynów.
— Witaj Cleo — ucałowała mnie ciocia Izabel trzy razy w policzek, podając dość sporą paczuszkę.
— Dziękuję ciociu — bąknęłam przepuszczając farbowaną szatynkę w przejściu.
— Sto lat, sto lat! — zaśpiewał mi wuja Piter, mocno ściskając. Miał taki uścisk, że wręcz się dusiłam z powodu braku możliwości ruchów klatki piersiowej.
— Dziękuję — powtórzyłam się kolejny raz tego dnia i odebrałam małą torebeczkę oraz kwiaty.
— Wszystkiego najlepszego! — powiedzieli bliźniacy będący w wieku mojego brata, który swoją drogą do tej pory nie wrócił. Czyżby olał sobie urodziny własnej siostry? Na tę myśl aż serce mi się ścisnęło. Nie… Jakob jest jaki jest ale tego by mi nie zrobił. Uspokoiłam się i znowu na mojej twarzy zawitał uśmiech.
— Jak wam podróż minęła? — usłyszałam dobiegającą rozmowę z salonu kiedy zamykałam drzwi.
— Powiem ci siostra, że nie najgorzej. Tylko droga przez Brooklyn była straszna — rzekła ciocia poprawiając swój perłowy naszyjnik, który jakimś cudem poplątał się jej.
— A gdzie macie Jakoba i Josha? — zagaił wujek siadając na kanapie.
— Jakob zapewne jest jeszcze u kolegi a Josh powinien niedługo się pojawić — powiedziała spięta mama. Martwiła się zapewne nieobecnością mojego brata oraz tym czy z tatą wszystko jest okey. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
— Ja otworzę — wręcz szepnęłam, gdyż głos ugrzązł mi w gardle. Nie wiedząc kto to mógł być podeszłam do drzwi. Drżącą ręką złapałam za klamkę i otworzyłam wejście.
— Jeszcze raz sto lat! Nie jestem za wcześnie? — osoba Toniego powitała mnie w progu.
— Nie, nie. Wchodź, zapraszam — zapewniłam chłopaka gestem dłoni zapraszając go do środka. On nagle wyciągnął zza pleców maluteńkie pudełeczko oraz jasnoróżową różyczkę.- Dziękuję, nie trzeba było — jęknęłam przyjmując nieśmiało podarunek. To był pierwszy raz kiedy dostałam od całkiem obcego chłopaka prezent.
— Trzeba, trzeba — puścił mi oczko a ja od razu spaliłam buraka. Zażenowana tym, że mam tak jasną cerę, która zdradzała mnie na każdym kroku zaprowadziłam szesnastolatka do salonu. Nim jednak zdążyła nawiązać się jakakolwiek rozmowa ktoś wszedł do mieszkania.
— Stówka siostra! — wrzasnął rozradowanym głosem Jakob a jego kumpel Mirco zadął w gwizdko-trąbkę.- Obyś wytrzymała ze mną — powiedział to szczerze podając mi nieopakowane w papier pudełko z perfumami.
— Dziękuję brat — przytuliłam dziewięciolatka, kątem oka dostrzegając ulgę a zarazem dumę w oczach mojej mamy. Następny podszedł do mnie rówieśnik Jakoba i składając mi standardowe życzenia podarował mi bukiet tulipanów oraz bombonierkę. Kiedy odstawiałam na schody prezenty dobiegł do mnie bardzo znany głos.
— Gdzie ta moja jubilatka? — momentalnie pobiegłam do salonu a tam stał mój tata, ubrany w szykowny garnitur.
— Tata! — pisnęłam i rzuciłam się czarnowłosemu na szyję. Było on o piętnaście centymetrów wyższy ode mnie więc musiałam ustać na palcach.- Wszystkiego najlepszego moja księżniczko — szepnął mi do ucha, całując w policzek. Kolejnie przekazał mi do rąk ogromniaste pudełko w kształcie ósemki.- To prezent ode mnie i od mamy. Sprowadzony prosto z Paryża — dodał niebieskooki kiedy podeszła do nas mama, którą objął w talii. Podekscytowana nie mogłam czekać do końca imprezy i nie zważając na papier dostałam się do środka.
— Nie wierzę… Dziękuję! — prawie się rozpłakałam widząc błyszczący, czarny futerał od nowej gitary koncertowej. Muzyka to była moja pasja, smak życia. To właśnie nią najłatwiej było trafić do mojego serca. Zostawiając na kanapie podarunek podeszłam do rodziców i mocno ich przytuliłam.
Do godziny osiemnastej wszyscy się zjechali i w najlepszych humorach zasiedliśmy do stołu. Wypchany był po brzegi jedzeniem a wszystko zdobyły czerwone, trójramienne świeczniki. Brakowało mi tylko jednej osoby — mianowicie Lili. Cierpliwie czekałam do dziewiętnastej ale kiedy zebrani poszli w tan a zegar wybił punkt dwudziestą zaczęłam się martwić. Poszłam na chwilę do swojego pokoju i weszłam w wiadomości.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.09.2015
Godzina: 20:01
Lili? Wszystko dobrze?
Odpowiedź przyszła natychmiastowo, jakby moja przyjaciółka czekała na smsa.
Nadawca: Lili
Odbiorca: Cleo
Data: 19.09.2015
Godzina: 20:01
Przepraszam kochana ale niestety nie dotrę na zabawę:”( Lot został opóźniony z powodu ulewy. Przylecimy dopiero jutro rano. Jednak ty się baw dobrze i korzystaj z tego wieczoru. Jeszcze raz przepraszam i wszystkiego najlepszego. Pa:*
Po odczytaniu wiadomości usiadłam na skraju materaca i mój dobry nastrój prysł natychmiast. Zawsze musiało coś pójść nie tak.
Nadawca: Cleo
Odbiorca: Lili
Data: 19.09.2015
Godzina: 20:02
Nic się nie stało. Nie miałaś na to wpływu a wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. Uważajcie na siebie. Pa ;)
Starałam się brzmieć w smsie jak najbardziej naturalnie aby nie martwić dziewczyny. Czekałam jeszcze chwilę na odpowiedź ale ona nie nadeszła. Nie chcąc psuć nastroi pozostałym dokleiłam wymuszony uśmiech na swoją twarz i zeszłam na dół. Tam od razu przechwycili mnie do tańca i na krótką chwilę zapomniałam o przyczynie mojego smutku. Dopiero o północy goście zaczęli się rozjeżdżać zaś mnie doskwierało potworne zmęczenie.
— My odwieziemy babcię. Wrócimy za godzinkę! — krzyknęła moja mama, po której było widać zmęczenie. Pośpiesznie założyła na siebie beżowy płaszczyk oraz tego samego koloru botki.
— Dobrze mamuś. Ja tutaj postaram się trochę ogarnąć — poinformowałam półprzytomnym głosem odprowadzając rodziców oraz prababcię do drzwi.
— Pa Cleo — pożegnała mnie babcia całusem w policzek.
— Do widzenia babciu — powiedziałam z uśmiechem. Kiedy zostałam praktycznie sama zabrałam się za sprzątanie salonu. Została ze mną tylko ciocia Camila i wujek Milzo z dwiema moimi kuzynkami. Victoria wraz z Melisą były starsze ode mnie tylko o rok ale nie miałyśmy ze sobą zbytnio tematów do rozmów. Zbierając talerze w niewielką stertę zrobiło mi się strasznie duszno i słabo. Postanowiłam wyjść na taras i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Oparta o ścianę plecami chłonęłam woń lasu. Ku własnemu zaskoczeniu usłyszałam wycie wilka. Potężnego i ogromnego. Od razu przypomniałam sobie ten sam dźwięk sprzed trzech miesięcy. Włoski na plecach stanęły mi dęba na myśl, że wataha mogła być gdzieś w pobliżu a mnie oddzielało od nich tylko drewniane ogrodzenie. Starając się nie zagłębiać w paranoiczne scenariusze weszłam do mieszkania. Chcąc zobaczyć czy Lili mi odpisała na smsa skierowałam się do swojego pokoju ale nagle zgasły wszystkie światła.
— Spokojnie! To pewnie tylko bezpieczniki! — krzyknął wujek swoim basowym głosem na co przystanęłam w pół kroku. Wahałam się czy pójść na dół, jednak ciekawość zwyciężyła. Po omacku weszłam do pokoju i zerknęłam na telefon. Tam była tylko wiadomość od Toniego, któremu dałam swój numer na przyjęciu.
Nadawca: Tony
Odbiorca: Cleo
Data: 20.09.2015
Godzina: 00:16
Dziękuję za mile spędzony czas oraz zaproszenie na przyjęcie. Śpij dobrze; D
Ps. Jesteś jeszcze wspanialsza niż mi się wydawałaś.
Na to wyznanie poczułam tylko dwa uczucia — zażenowanie oraz dyskomfort. Rudowłosy był dla mnie zawsze dobry ale traktowałam go wyłącznie jako kumpla. Jednak coś podejrzewałam, że ta znajomość zmierzała w innym kierunku. Przynajmniej z jego strony. Nic nie odpisując postanowiłam zobaczyć czy wuja znalazł puszkę z bezpiecznikami. Kiedy zeszłam z ostatniego stopnia poczułam pod stopami coś ciepłego i maziowatego. Zniesmaczona dziwnym doznaniem pstryknęłam przełącznikiem i zaskoczona zostałam oślepiona światłem. Dopiero po odzyskaniu wzroku dotarło do mnie, że stoję w kałuży krwi. We krwi mojego wuja, który leżał u mych stóp z rozłupaną czaszką. Przerażona zaczęłam krzyczeć wniebogłosy. Jego twarz była blada i malował się na niej szok. Mimowolnie łzy spłynęły po moich policzkach i na miękkich nogach pobiegłam do części kuchennej.
— Ciociu! Victoria! Melisa! — łkałam, dławiąc się własnymi łzami, które przysłaniały mi cały obraz. Jednak zastany widok nie poprawił mi humoru. Na wyspie leżała Victoria, mając powbijane cztery noże w plecy aż do rękojeści. Lekceważąc zawirowania w głowie i miotające moim żołądkiem torsje wyszłam na taras. Tam nie wytrzymałam stresu i zwymiotowałam. Wyczerpana padłam na kolana, cała dygocząc z przerażenia. Nie wiedziałam co się działo i bardzo pragnęłam aby to był jakiś marny żart albo senny koszmar. Jak tylko uniosłam głowę przeżyłam kolejne załamanie.- Nie. Nie… Nie! — łkałam łapiąc się obiema dłońmi za gardło. Moja ciocia wraz z Melisą poćwiartowane były niczym wampiry we filmach. Nie wiedząc co już począć wpadłam tylko na jeden, racjonalny pomysł. Postanowiłam zadzwonić na policję oraz po rodziców. Zapłakana pobiegłam na miękkich nogach w kierunku schodów ale tam ku mojemu zdezorientowaniu ktoś złapał mnie za włosy. Potworny ból przeszył moją czaszkę zaś szarpnięcie przyciągnęło mnie do torsu sprawcy. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować brutal przyłożył mi szmatę do twarzy przez co odór jakiegoś chloru podrażnił mój nos oraz przełyk. Nie miałam pojęcia co się dzieje z moim ciałem oraz świadomością. Nawet nie wiedziałam kiedy straciłam przytomność.
— 4 — Spotkanie z nieznanym
Przeszywający ból głowy oraz chropowata suchość w gardle obudziły mnie z koszmarnego snu. Śniły mi się moje urodziny, po których ciocia Izabel z całą swoją rodziną została zabita. Przecierając ręką twarz otworzyłam powieki, które były cięższe od ołowiu. Jaskrawe światło raziło mnie niemiłosiernie w oczy ale nie znałam źródła słońca. Kiedy mdłości zabodły mój żołądek wychyliłam się za łóżko na prawy bok i starałam nie zwymiotować wczorajszej kolacji. Jednak coś dziwnego przykuło moją uwagę. To nie był mój pokój a tym bardziej nie moje łóżko. Zdezorientowana uniosłam głowę do góry i rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jakimś niewielkim pomieszczeniu, wymalowanym na pomarańczowo co było dość przytłaczające dla mnie. Na przeciwko było wbudowane okno, które wpuszczało do środka rażące światło. Tylko białe firany stanowiły jedyną ochronę przed nim. Poddenerwowana podniosłam wzrok na szafkę nocną, na której leżała przezroczysta miseczka z wodą, termometr oraz kubek z jakąś zawartością. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że jestem w jakimś obcym miejscu a najgorszy w tym wszystkim był fakt, że nie wiedziałam jak się tam znalazłam. Z łomoczącym sercem przeniosłam wzrok na swoje nogi, które okrywał pasiasty koc w kolorach tęczy. Następnie zobaczyłam ją — siedzącą na skraju materaca czarnowłosą kobietę, która zdała mi się być równie przerażona co ja. Postawę miała zamkniętą a splecione dłonie trzymała między nogami. Twarz miała cudnie opaloną i mimo jesieni nadal na szyi odznaczały się paski od opalacza. Niebieskie oczy podchodzące barwą do letniego nieba komponowały się z czarną czupryną. Pasma kobiety sięgały do ramion, będąc częściowo spięte na górze głowy w koczka. U nieznajomej pomimo dość dużej odległości zauważyłam mnóstwo blizn. Jedna przecinała ciemnoróżowe, wąskie usta od samej rynienki aż po pieprzyk na żuchwie. Kolejne były na dolnej wardze w kształcie ugryzienia. Na swoje spostrzeżenie zmarszczyłam delikatnie brwi analizując kolejne zabliźnienia. Bluzka na krótki rękaw odsłaniała zadrapania od pazurów ale nie należały one do kota. Te małe pupile zostawiają wąskie i nierówne cięcia a te były proste, zaginające się lekko w łuk. Więcej ran nie zauważyłam, choć te poprzednie wcale mnie nie pocieszały.
— Dzień dobry, jak się czujesz? — zapytała nieznajoma lekko drżącym głosem, dyskretnie odchrząkając. Spanikowana zagryzłam mocno dolną wargę i w głowie aż gotowało mi się od myśli. Dobiegnę do drzwi i ucieknę przez nie. Nie zdąży mnie złapać, chyba że będą zamknięte… A co jeśli jakieś osiłki czekają na dworze? O nie! Oni na pewno będą chcieli mnie sprzedać! Jako żywy towar! Skomlałam w myślach a moje ciało stało się jak sparaliżowane.
— Gdzie ja jestem? — wychrypiałam wciskając się w narożnik łóżka, przyciągając do klatki piersiowej swoje nogi.
— Jesteś w bezpiecznym miejscu — powiedziała już pewniejszym tonem, ciepło się uśmiechając do mnie.- Może opowiem ci wszystko po kolei i od początku — dodała przełykając ciężko ślinę, tak jakby się bała, że zaraz dam nogę.- Mam na imię Claris i nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Nikt nie chce tutaj wyrządzić ci krzywdy więc nie musisz się bać. Wiem, że łatwo mi mówić ale postaraj się mi zaufać. Tak samo jak reszcie, która mieszka w tym domu — kontynuowała trzymając między nami odpowiedni dystans abyśmy obie czuły się w miarę komfortowo.
— Reszta? — wyjąkałam mając w głowie same czarne scenariusze. Gdzie ja trafiłam?… Do sekty?
— Tak, wiem. Przerażająco to brzmi ale spokojnie. Jesteśmy zwykłą, prostą rodziną, mającą jak każda swoje tajemnice. Oprócz mnie jest tutaj mój partner Rodriguez oraz dziesięciu innych chłopców — powiedziała niepewnie analizując moją twarz. Ilu?… Cała krew odpłynęła w moje nogi.- Są w różnym wieku ale na pewno się dogadacie i znajdziecie nić porozumienia. Będziesz mieć u nas swojego rówieśnika, ma na imię Quin. Nie martw się, nie jesteś najmłodsza bo chłopiec o imieniu Marcuz ma trzynaście lat. Żaden z nich nie jest moim rodzonym synem, czy dzieckiem Roda. Oni są przez nas przygarnięci — zawiesiła niepewnie głos a ja czułam, że coś się za tym kryje. Z cierpliwym milczeniem dałam kobiecie szansę dalszego wypowiedzenia się.- Ty jesteś Cleo, prawda? — zagaiła z rezerwą w głosie lecz ja nie miałam pojęcia skąd znała moje imię. Skrócone ale jednak.
— Tak. A dokładniej to skrót od pełnego imienia Cleopatra — wyjaśniłam czując jak moje serce przeciska się przez żebra, chcąc uciec jak najdalej od tej kobiety.- Skąd pani mnie zna? — zagaiłam w końcu zbierając się na odwagę. Mój głos drżał i był strasznie zachrypnięty.
— I tu zaczynają się schody. Nie wiem jak ci to powiedzieć i nie mam pojęcia jak zareagujesz na moje wyznanie — plątała się we własnej wypowiedzi czarnowłosa, splatając nerwowo palce u rąk.
— Pani wie co stało się z moją rodziną — nagle doznałam olśnienia, na co niebieskooka cała się spięła.- Kto ich zabił? To wy to zrobiliście! — oskarżyłam nieznajomą odsuwając się przerażona w stronę końca materaca aby w razie potrzeby rzucić się do drzwi.
— To nie moi chłopcy, oni cię uratowali — uspokoiła mnie ta cała Claris wstając także na równe nogi widząc mnie spanikowaną, stojącą ledwo o własnych siłach.
— Nic nie rozumiem — załkałam mając wrażenie, że od natłoku emocji i wrażeń zaraz stracę przytomność.
— Usiądźmy i na spokojnie ci wszystko opowiem — poprosiła wyciągając ręce ku mnie w geście uspokojenia. Nieufnie zajęłam miejsce na skraju materaca, który pod moim ciężarem ugiął się.- To nie moi chłopcy wymordowali ci rodzinę ale nasi wrogowie. Nie wiem jak ci to powiedzieć bo to jest trudne. Nie wiem czy mi uwierzysz ale nie masz innego wyjścia. Eh… — westchnęła ze zbolałą miną. Podejrzewałam, że to ciężki temat dla nas obu i mój strach do tej kobiety ciut zmalał. Nie wyglądała mi na jakiegoś seryjnego mordercę czy porywacza.- Pamiętasz na pewno te wszystkie porwania przez nieznaną osobę — zagaiła na co ja powoli przytaknęłam głową.- To nie była jedna osoba a kilka i to właśnie one zaatakowały twoją rodzinę. Chcieli ciebie uprowadzić ale na szczęście moi chłopcy byli w pobliżu. Śledziliśmy tych porywaczy od bardzo długiego czasu i podejrzewaliśmy, że polują na ciebie. Tak też obserwowaliśmy ciebie a piątka chłopaków krążyła koło twojego domu — na te słowa krew mi się zmroziła. To w takim razie miałam rację i żadnych paranoi nie miałam! Z jednej strony się ucieszyłam a z drugiej byłam przerażona.
— Kim jest morderca? Czemu zabił?! — krzyknęłam zrozpaczona a przed oczami śmignął mi obraz okrutnej rzezi.
— To byli nasi nieprzyjaciele — rzekła szatynka ściskając nerwowo palce w pięści na swoich udach. Wyczekująco patrzyłam na panią Claris, która na chwilę zawiesiła głos.- Matko! — nagle wstała na równe nogi i przeszła się po pomieszczeniu.- Czemu to takie trudne jest do powiedzenia? — jęknęła chowając twarz w dłoniach.- Posłuchaj Cleo… Na świecie istnieją nie tylko ludzie ale również inne istoty — bąknęła i w tamtej chwili niebieskooka była bardziej zestresowana niż ja. Ja — piętnastoletnia dziewczyna, której zamordowano członków rodziny w jej własnym domu i uprowadzono ją.
— Kto taki? — szepnęłam będąc już nieco spokojniejsza.
— To są wampiry i wilkołaki — wyjawiła a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem, przez co zrobiło mi się strasznie głupio.
— Pani żartuje, prawda? — spytałam poważniejąc, chociaż zdezorientowana mina czarnowłosej sugerowała, że mówiła to całkiem serio.- Przecież one nie istnieją na prawdę. Te istoty są wymysłem pisarzy i twórców filmów — dodałam patrząc śmielej na obcą mi osobę.
— Nie żartuję Cleo. Moi chłopcy prócz Quina są wilkołakami i uratowali cię przed wampirami. Bowiem klan Vanderdracenów złamał pakt i wszedł na nasze ziemie. Nie wiemy dlaczego upatrzyli sobie twoją rodzinę ale nie możesz wrócić do domu — oznajmiła kobieta a mi się nagle świat zawalił.
— Ale… Jak? — jęknęłam wyciągając przed siebie ręce nic nie rozumiejąc. Z desperacją zerknęłam przez okno i ujrzałam bardzo jaskrawopomarańczowe słońce, które chowało się gdzieś za horyzontem. Już zbliża się noc?…
— Nie bój się nas. My chcemy dla ciebie dobrze. Zostaniesz z nami tak długo jak będzie trzeba — powiedziała to tak szybko jakby chciała wyprzedzić wszystkie moje kolejne pytania.
— Ale ja nie chcę tutaj zostać! — chyba po raz pierwszy w życiu podniosłam głos na starszą ode mnie osobę. Poprawka. Na jakąkolwiek osobę.
— Nie możesz wrócić do domu a po za tym jesteśmy na drugim końcu miasta, w środku lasu — poinformowała szatynka na jednym wydechu co wbiło mnie aż w materac.- Bez pomocy któregokolwiek chłopaka z watahy nie wrócisz do domu — dodała spokojniej, patrząc mi głęboko w oczy chcąc w nich znaleźć jakąś odpowiedź.- Wiem, że jesteś przerażona sytuacją jaka cię spotkała ale musisz ją zaakceptować, jak my wszyscy — rzekła a mi zachciało się płakać. Pod powiekami poczułam jak zbierają mi się łzy i tylko czekały abym dała im pozwolenie spłynąć na policzki.- Koniec smutków — nagle oznajmiła wstając energicznie z łóżka.- Chodź, oprowadzę cię po domu i poznasz członków nowej rodziny — dodała z uśmiechem, wyciągając ku mnie dłoń. Ocierając oczy ze słonych kropli wstałam na równe nogi ale nie złapałam ręki obcej kobiety. Zażenowana zabrała ją z powrotem do siebie i otworzyła mi drzwi. Jak się okazało był to osobny budynek, pełniący rolę skromnego pokoiku. Zaskoczona zagarnęłam go wzrokiem, jednak moją uwagę przykuł olbrzymi dom. Miał białą, podchodzącą wręcz pod szary kolor elewację, zielony dach i sporą liczbę okien. Rynny oraz mur obrośnięte były bluszczem, który piął się ku górze niczym winorośl. Z otwartymi ustami w rybi pyszczek podziwiałam tyły tej starej budowli, która mimo swych lat robiła wrażenie. Następnie urzekł mnie las, który spowiły ostatnie promienie zachodzącego słońca, które żegnało dzień a witało noc.- Słyszę śmiechy, czyli chłopcy są w szopie — zwróciła się do mnie kobieta, przykuwając tym moją uwagę. Blaszany budynek był dość spory a niektóre okna zostały pozabijane deskami.- Jeśli byś kiedyś któregokolwiek szukała to największe prawdopodobieństwo znalezienia owego osobnika będzie właśnie tutaj — rzuciła otwierając mi na oścież drewniane, grube drwi, obite od wewnętrznej strony ceratą. Kiedy zerknęłam do środka poczułam na sobie przeszywające spojrzenia. Serce zamarło mi na widok szóstki obcych mi chłopaków, którzy byli ode mnie dużo starsi. Z przerażenia zaparło mi dech w piersi a nogi ugięły się w kolanach. Na chwilę nastała cisza, którą przerywał mój przyśpieszony oddech. Z tego wszystkiego świat mi zawirował. Do moich uszu dobiegł cichy warkot, wywołujący na całym ciele ciarki. Spłoszona uniosłam wzrok do góry i spod wachlarza rzęs ujrzałam te złote tęczówki i cztery długie kły. Niekontrolowanie złapałam łapczywie oddech, starając nie pisnąć z przerażenia. Mężczyzna był dużo wyższy ode mnie i sięgałam mu do klatki piersiowej. Jego ręce były bardzo dobrze umięśnione, tak samo jak klatka piersiowa, którą opinała koszulka. Brązowe włosy miał w strasznym nieładzie. Rysy twarzy chłopaka były mocno zarysowane co dodawało mu męskości. Natomiast jego skóra była w cieniu blada, lecz pojedyncze promyki słońca, które padały na jego osobę powodowały, że karnacja w tych miejscach wydawała się ciemniejsza. Kątem oka zauważyłam jak drugi chłopak kopnął go dyskretnie w kostkę. Na ten gest brunet zacisnął palce w pięści tak mocno, że mu knykcie pobielały a oczy zmieniły kolor na ciemnobrązowy.- Zachowujcie się… — skarciła pani Claris nieznaną mi dwójkę.- Chciałam wam przedstawić waszą nową siostrę Cleo. Mam nadzieję, że szybko się u nas aklimatyzuje — rzekła obejmując mnie ramieniem, przez co poczułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
— Ona nam tutaj nie jest potrzebna! W ogóle po co ją tutaj przyprowadziliście! — warknął brunet podchodząc do mnie, lecz zachował odpowiedni dystans. Szczerze się go przestraszyłam. Wyglądał na taką osobę, która potrafiła zrobić krzywdę. Jedyne co zapamiętałam z tamtej chwili to widok ruchu jego mięśni w szczęce oraz te ogromne kły. Nim zdążyłam mrugnąć nieznajomy wyszedł z szopy trzaskając drzwiami tak mocno, że odbiły się z powrotem.
— Zostawiam ją pod waszą opieką — westchnęła czarnowłosa mając posmutniałą i rozgoryczoną minę. Następnie pogłaskała mnie po głowie i otulona rękami w klatce piersiowej odeszła.
— Hej — zagaił jakiś chłopak.- Jestem Liam — dodał wyciągając w moją stronę dłoń. Niepewnie podałam mu swoją, którą pewnie ścisnął. W porównaniu do jego ręki moja była malutka i drobna. Chłopak o imieniu Liam był też wyższy ode mnie z dwadzieścia centymetrów. Jego włosy mieniły się miedzią w blasku zachodzącego słońca i z jednej strony były krótko przystrzyżone, natomiast z drugiej opadały na błękitne oczy. Liam ku mojemu zaskoczeniu bez krępacji zaciągnął się powietrzem tuż przy mojej szyi i obiema dłońmi badał fakturę mojej skóry. Nagle oderwał się ode mnie i odwrócił twarzą do pozostałych.- To Tim — przedstawił jakiegoś czarnowłosego chłopaka, który siedział a raczej stał przykucnięty na dość sporych rozmiarów beczce. Miał mocno zarysowaną szczękę lecz kości policzkowe były ukryte. Zielone tęczówki biły dobrocią, choć na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo tajemniczy.- Tam po prawej stronie jest Jimi — wskazał na niewysokiego osobnika, który trzymał w ręku jakiś klucz do przykręcania śrub. Brunet z otwartymi ustami patrzył na mnie tymi swoimi orzechowymi tęczówkami. Włosy miał aż do łopatek związane w ciasnego kucyka.- A u mego boku stoi Luck — dodał Liam poklepując druha po ramieniu. Typek zachowywał się tak jakby był przywódcą całej tej bandy. Luck również był brunetem, wyższym ode mnie przynajmniej o głowę. Jego niebieskie, wręcz chabrowego koloru oczy biły dziecięcą radością.
— A ja?! A ja?! O mnie gburze zapchlony zapomniałeś! — rzekł z udawanym poirytowaniem nieznany mi jeszcze chłopak.- Sam się przedstawię — wraz z tymi słowami wytknął język na kompana.- Jestem Pol — wyjawił swe imię kłaniając się w pas. Rozbawiona zachowaniem Pola uśmiechnęłam się pierwszy raz od minionej nocy. Czarnowłosy w końcu wyprostował się a na łagodnie zarysowanej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jego piwne oczy rozbłysły żółtymi plamkami radości i z pozoru wydał mi się najmilszą osobą.
— A ty to Cleo? — spytał Tim chcąc się upewnić. Wtedy przyszedł ten mój znienawidzony moment, w którym musiałam przedstawić się pełnym imieniem.
— W skrócie Cleo — odpowiedziałam speszona tyloma parami oczu wpatrzonymi we mnie. Po minie jednego z nich już wiedziałam, że domyślił się jak brzmi pełne imię.- Skrót od Cleopatry — odparłam zażenowana widząc te kpiące uśmieszki.
— Jak ta władczyni Egiptu — zakpił Jimi ale od razu pohamował się od kolejnego komentarza.- Wybacz. To było stanowczo nie na miejscu — bąknął zaciskając usta w wąską linię.
— Wybacz ale my musimy uciekać na polowanie bo kolacja sama się nie złapie — rzekł Luck pukając się po czole dając tym gestem znać, że jego towarzysz zrobił z siebie idiotę.
— To my cię zostawiamy z tym tam — rzucił Pol machając ręką w stronę ciemnego kąta szopy.
— Do zobaczenia później ma najdroższa Cleopatro! — krzyknął Jimi, stając obok poczochrał mnie po głowie. Zostając sama wypuściłam z płuc przetrzymywany nadmiar tlenu i uniosłam twarz ku słomianemu sufitowi. Nagle coś kazało mi spojrzeć przed siebie i gdy to zrobiłam o mało co zawału nie dostałam. Poczułam jak moje serce zamarło na chwilę. Widok półnagiego nastolatka, który był również przystojny jak pozostali spowodował, że na twarzy spłonęłam krwistą czerwienią. W cieniu jego tęczówki miały odcień czekoladowego brązu lecz im bardziej wychodził z mroku stawały się wręcz miodowe. Brązowe włosy przystrzyżone miał po bokach, natomiast po środku były dłuższe i sterczały w różne strony. Kiedy znalazł się naprzeciwko mnie stwierdziłam, że sięgam mu do ramion.
— Wybacz, że się nie przedstawiłem ale nie lubię wychylać się z tłumu. Jestem Martin — poinformował chrapliwym głosem, który dziwnie podrażnił moje uszy. Nie był to irytujący ton a raczej rzadko spotykany i dość intrygujący.- Miło mi cię poznać i przywitać w naszych skromnych progach — oznajmił z cwaniackim uśmieszkiem.
— Jestem Cleo. Powinnam ci podziękować za te miłe słowa ale eh… — westchnęłam będąc w niekomfortowej sytuacji.
— Nie przejmuj się. Czuj się tutaj jak u siebie. Bowiem każdy z nas przechodził przez podobną sytuację — wyszeptał przybliżając swoją postawę do mojej osoby. Widząc moją zdezorientowaną minę zaśmiał się pod nosem.- Każdy z nas miał jakąś inną rodzinę ale Claris z Rodriguesem przygarnęli nas pod swój dach — wyjaśnił wzruszając ramionami.- I nie bój się nas. My ci krzywdy nie zrobimy pomimo iż jesteśmy wilkołakami — mrugnął do mnie okiem.- Choć przyznam, że cudownie pachniesz — zaciągnął się powietrzem, mając rozmarzony wyraz twarzy.- Resztę rodzinki poznasz przy kolacji. Oprócz naszej siódemki, którą już poznałaś i Claris, jest jeszcze właśnie Rodrigues. Mówimy na niego Rod. Mieszka tutaj także Marcuz oraz chyba w twoim wieku Quin — powiedział zamykając jakąś skrzynię.
— A ten chłopak? — zagaiłam niepewnie obserwując każdy ruch Martina.
— Ten, który tak dużo warczy? — spytał dla upewnienia się.- To Logan — wzruszył beznamiętnie ramionami.- Nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć i jest następcą w hierarchii po Rodriguesie — dodał a na te słowa mięśnie na jego plecach spięły się.
— Ile masz lat, to znaczy po ile wy macie lat? — zapytałam wprost bardzo będąc tego ciekawa a przy okazji chciałam rozluźnić atmosferę.
— Ja mam osiemnaście lat — oznajmił wycierając dłonie w brudną od smaru szmatę.- Reszta to różnie… — bąknął odwracając się twarzą do mnie.- Rod ma czterdzieści sześć, Claris trzydzieści pięć, Quin piętnaście, Marcuz trzynaście. Reszta to od dwudziestu sześciu i niżej — pokazał swoje białe zęby w szerokim uśmiechu. Kolejnie wyszedł z szopy i skierował się w stronę ogromnego domu.- Chodź do mieszkania bo zapewne zaraz przyjdą chłopacy z kolacją, a nie chcę abyś straciła apetyt chuderlaku — zaśmiał się mierząc wzorkiem moją wątłą sylwetkę. Straciła apetyt? Serio? W takiej sytuacji miałabym cokolwiek przegryźć… Pomyślałam gdy niespodziewanie z krzaków wybiegli wniebowzięci chłopacy. Bijąc się po klatkach piersiowych wydawali okrzyki radości a dwójka z nich ciągnęła za sobą dość sporego dzika. Widok rozprutego brzucha zwierzęcia, z którego wylewały się wnętrzności wraz z krwią doprowadził mnie do mdłości. Obraz bordowej mazi przypomniał mi nocną sytuację w moim domu. Wspomnienie martwych ciał moich bliskich wypełnił moją głowę, przez co świat przed oczami mi zawirował. Nawet nie wiem kiedy Martin doprowadził mnie do domu, w którym panowało przyjemne ciepło. Nie kontaktując z otoczeniem zostałam posadzona na kanapie przez osiemnastolatka, który następnie szybko zniknął. Będąc sama ze sobą położyłam się na puchatej poduszce a z moich oczu popłynęły łzy. Momentalnie moje myśli pobiegły do wuja, cioci oraz kuzynek. Nie umiałam sobie wyobrazić tego, że zabiły ich wampiry. Po prostu nie mogłam uwierzyć w istnienie tych istot, choć miałam namacalne dowody, że one istniały naprawdę. Pomyślałam również o rodzicach, bracie, mojej najlepszej przyjaciółce, Tonym, szkole, teatrze. To wszystko odeszło a ja zostałam całkiem sama. Nie mając sił nawet płakać po prostu zasnęłam.
— 5 — Pierwsze napięcia w sforze
Leżąc na prawym boku z podkulonymi nogami otworzyłam oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, przez co zmarszczyłam brwi. Powoli usiadłam na krawędzi kanapy i przyłożyłam opuszki palców do pulsującego czoła. Dookoła panowała cisza, która nieco przeraziła mnie a zarazem nasunęła myśl o ucieczce. Mimo okazji jaka się nadarzyła pomyślałam racjonalnie. Rozważyłam wszystkie za i przeciw. Plusów zwiania z domu tych wariatów było zaskakująco mało. Bowiem tylko brak narażenia się nowo poznanej watasze oraz szansa na znalezienie ludzi lub kogoś znajomego. Minusów natomiast znalazłam masę. Zaczynając od tego, że oni byli wilkołakami a ja człowiekiem więc miałam marne szanse na ucieczkę gdzieś dalej. Po za tym oni znali teren a ja nie. Dodatkowo istniały również wampiry, które rzekomo na mnie polowały. Ponadto Claris zapewniła mi bezpieczeństwo ze strony sfory. Jako iż byłam tchórzem postanowiłam zostać i poczekać aż moi rodzice znajdą mnie. Na pewno powiadomili policję o całym zajściu. Speszona postanowiłam zwiedzić mieszkanie mając nadzieję, że nie napotkam żadnego z domowników. Salon, w którym przebywałam pełnił także funkcję jadalni, mieszczącej tą całą zgraję. Wchodząc po dwóch stopniach na niewielki korytarz poczułam zapach czosnku, ziół oraz pieczonego mięsa. Podejrzewałam, że pani Claris szykowała dla wszystkich kolację z upolowanego przez chłopaków dzika. Nie miałam ochoty jeść, choć od tych cudownych zapachów mój żołądek domagał się czegokolwiek. Otulając się szczelnie rękoma weszłam przez łuk do kolejnego pomieszczenia, którym okazała się kuchnia. Tam od razu zauważyłam czarnulkę, krzątającą się wesoło przy kuchence gazowej. Na blatach szafek leżały przyprawy, blachy oraz folia do pieczenia. Kuchnia była stosunkowo mała ale bardzo przytulna.
— Już wstałaś? — Claris zagaiła z delikatnym uśmiechem dostrzegając mnie kątem oka. Obie czułyśmy się bardzo niekomfortowo, przez co miałam ochotę uciec z krzykiem gdziekolwiek.- Zaraz będzie kolacja więc możesz już siadać do stołu — oświadczyła kobieta zdejmując ogromne rękawice kuchenne aby posprzątać bałagan, którego narobiła. Moja mama nawet podczas gotowania potrafiła utrzymać porządek, co dla Claris raczej było to niemożliwe. Na wspomnienie rodzicielki zachciało mi się płakać, wiec szybko przygryzłam wnętrze policzków. Nie umiałam się pogodzić z myślą, że nigdy miałam już nie zobaczyć najbliższych, jednak wychodziło na to iż koszmar zmieniał się w rzeczywistość. Do nieznanych mi dni miałam gnić w tym ogromnym domu, otoczona wilkołakami. Strasznie żałowałam, że byłam takim tchórzem, wolącym żyć z obcymi niż mieć przysłowiowe jaja i uciec do rodziny.
— Jak długo będę musiała tu zostać? — spytałam zbierając się na odwagę, co takie proste wcale nie było. Szatynka od razu zamarła w bezruchu, stojąc do mnie plecami.
— Nie wiem. Zostaniesz u nas tak długo jak będzie trzeba — na tym nasza rozmowa się zakończyła, przynajmniej ze strony kobiety. Nic nie mówiąc czarnulka wyjęła mięso z piekarnika, starając się wykonywać poszczególne czynności naturalnie choć atmosfera między nami pozostawiała wiele do życzenia.- Chodź do stołu — jej głos niósł w sobie nutę szorstkości lecz starała się nad nim panować. Po co? Nie wiedziałam. Nikt mnie nie chciał więc po co ukrywali mnie u siebie w domu?
Zamyślona poszłam za kobietą, patrząc na dwadzieścia krzeseł. Czytałam sporo o wilkach czy wilkołakach i u każdej z tych grup panowała hierarchia stadna. Nie chcąc się nikomu narazić postanowiłam usiąść na samym końcu ale która część pełniła za koniec? Tego nie wiedziałam. Starając się w miarę szybko rozeznać w sytuacji, prosiłam Boga o jakiś znak, wskazówkę.
— Czuję dziczka! — nagle głos jakiegoś chłopaka rozległ się po mieszkaniu, przerażając mnie. Hałasy, głośne śmiechy, krzyki i ogólny rozgardiasz były dla mnie czymś obcym. W moim rodzinnym domu zawsze panował spokój, cisza, porządek — nawet jak dochodziło do sprzeczek między mną a Jakobem.- Jestem tak głodny jak wilk — ten sam głos rozbrzmiał w salonie. Nie pamiętałam jak chłopak miał na imię ale kojarzyłam, że wydał mi się za pierwszym razem najmilszym ze wszystkich, z całej zgrai.
— Nie dotykaj tam jeszcze nic! — krzyk Claris pohamował czarnowłosego przed sięgnięciem kawałka mięsa. Niezadowolony wydął dolną wargę, siadając nonszalancko na swoim miejscu.
— Siadaj mała — uśmiechnął się do mnie szeroko, pokazując dłońmi całą szerokość stołu.
— Nie wiem gdzie — odparłam prawie szeptem, spuszczając głowę z zażenowania.
— Gdzie chcesz — odparł chłopak wzruszając beznamiętnie ramionami.
— Nie macie żadnej hierarchii? — zestresowana zerknęłam na chłopaka, który badawczo mi się przyglądał.
— Mamy ale ona ciebie raczej nie dotyczy — odpowiedział ktoś inny zachodząc mnie od tyłu, tym samym przyprawiając o ciarki na plecach.- Jesteś u nas jedyną dziewczyną, nie licząc Claris więc będziesz traktowana jak księżniczka — dodał wyjaśniająco, puszczając do mnie oczko. Speszona lekko się uśmiechnęłam, zagryzając z nerw wargę.
— Mamy hierarchię i ona lepiej niech się jej też trzyma. Nie robimy żadnych wyjątków. Miejsce waszej księżniczki jest na samym końcu i niech tam dla swojego dobra siedzi — ten przerażający typek ustał w drzwiach, gromiąc moją osobę lodowatym spojrzeniem.
— Miły jak zawsze… — westchnął chłopak stojący obok mnie. Nie pamiętałam praktycznie żadnego imienia.
— Zejdź z niej — warknął czarnowłosy, nawet nie patrząc w stronę przyrodniego brata.
— Zmusisz mnie? Doskonale wiesz, że nie masz ze mną szans — ciągle warczący typek gorzko zaśmiał się, odchodząc w głąb domu znikając mi tym samym z oczu.
— Nie przejmuj się nim moja Cleopatro — chłopak o brązowych włosach wesoło się uśmiechnął.
— Dziękuję eee — starałam się przypomnieć sobie jego imię ale na marne.
— Jimi — dokończył za mnie, podśmiewając się pod nosem.- Spokojnie, nauczysz się imion nas wszystkich. Tych najmilszych zapamiętasz najszybciej — zażartował odsuwając mi jedno z krzeseł.
— Dziękuję — czując się swobodniej w towarzystwie Jimiego — chłopaka z kucykiem oraz tego drugiego, którego imienia nadal nie pamiętałam, lekko dygnęłam zajmując miejsce.
— Ja jestem Pol — przypomniał mi czarnowłosy, opierając jedną rękę na oparciu drugiego z krzeseł.
— Gdzie oni są?! Umieram z głodu! — krzyknął Jimi o ile dobrze zapamiętałam.
— Spokojnie… Jeszcze chwila — do salonu weszła Claris, niosąc wazę ale nie wiedziałam z czym.
— W końcu przyszliście! Mi tu żołądek do kręgosłupa przysycha a wy sobie spaceringi urządziliście — odparł oburzony Pol, wyrzucając ręce w górę lecz z jego twarzy nie schodził uśmiech.
— Siadajcie ale niczego jeszcze nie ruszajcie dopóki Rod nie przyjdzie — uprzedziła kobieta stawiając porcelanę na stole, następnie ponownie znikając. Ta chwila była bardzo niekomfortowa. Każdy kto wchodził do pomieszczenia gapił się na mnie — ci, którzy już mnie widzieli uśmiechali się, zaś ci których nie znałam z widzenia przyglądali mi się jak eksponatowi w muzeum. Nadal miałam na sobie sukienkę z urodzin, przez co nieprzyjemne wspomnienia wracały za każdym razem, gdy na nią spojrzałam. Z jednej strony pragnęłam ją zdjąć by móc zapomnieć o tym wszystkim, z drugiej zaś strony nie chciałam zapominać. Pragnęłam wrócić do domu. Kiedy wszyscy się zbierali zasiadając do stołu stwierdziłam, że przekonam któregoś z nich do odprowadzenia mnie do rodziców albo poczekam aż to rodzice znajdą mnie, razem z policją.
— Pragnąłbym korzystając z chwili, gdy jesteśmy wszyscy razem przy stole powiedzieć parę słów — rozpoczął mężczyzna, zajmujący miejsce na szczycie stołu. Domyśliłam się, że to właśnie przywódca sfory, do której trafiłam.- Mam was wszystkich przy sobie, z czego jestem niezmiernie dumny. Jesteście dla mnie jak rodzeni synowie. Teraz spełniło mi się jednak największe marzenie — zawiesił czarnowłosy na chwilę głos, przenosząc swoje spojrzenie na mnie. Z łomoczącym sercem miałam ochotę zapaść się pod ziemię lub chociaż schować się pod stołem.- Los obdarzył mnie córką — mówił wciąż stojąc. Przerażona odwróciłam wzrok, wpatrując się w srebrne nitki zdobiące obrus.- Choć okoliczności były straszne a ich skutki jeszcze gorsze, bardzo się cieszę, że to ja z Claris możemy podjąć opiekę nad naszą Cleopatrą — załamałam się, słysząc parsknięcie niektórych osób. Jak ja nie lubiłam swojego pełnego imienia.- Także informuję was wszystkich, że należy się jej należyty szacunek. Mam także prośbę — zawiesił głos niepewnie, przez co zerknęłam na mężczyznę.- Proszę uczyń mi ten zaszczyt i jako moja przyrodnia córka zasiądź przy moim boku — zatkało mnie. Nie było takiej mowy! Nie byłam niczyją córką, prócz mojego prawdziwego taty! Nigdy nie umiałabym wymazać go z serca czy myśli, tak samo jak mamy czy pozostałych. Po za tym nie miałam ochoty siedzieć obok typka, który nie mógł na mnie patrzeć. Wszyscy w oczekiwaniu wlepiali we mnie spojrzenia.- Wiem, że nie zastąpię ci ojca, którego miałaś do tej pory u swego boku i nawet nie zamierzam ale proszę daj mi szansę. Nam wszystkim. Nie jesteśmy idealni ale możemy stać się dla ciebie nową rodziną. Taką zastępczą, wypełniającą choć trochę pustkę, którą czujesz — słowa mężczyzny ścisnęły mi serce. Pragnęłam rozpłakać się ale nie mogłam. Musiałam być silna dla moich prawdziwych rodziców. Kiedyś do nich wrócę. Tą obietnicę postawiłam na piedestale i za wszelką cenę zamierzałam ją spełnić. Musiałam skończyć z tchórzostwem. Moje przemyślenia przerwało lekkie kopnięcie w kostkę. Przywódca stada czekał za moją decyzją lecz nie wiedziałam co miałam zrobić, jak postąpić słusznie. Nagle zrobiło mi się żal tego mężczyzny — zawsze chciał mieć córkę lecz nie mógł, tylko dlaczego? Bo był wilkołakiem? Mimo otaczających go dziewięciu chłopaków, nie posiadał córki.
— Nie wstydź się — głos zabrała Claris, siedząc po prawej stronie, tuż obok Roda.- Chodź — wstała od stołu, podchodząc do mnie i biorąc za rękę. Wtem nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Co najdziwniejsze ujrzałam w oczach kobiety radość, przemieszaną ze smutkiem oraz czymś w rodzaju dumy. Nagle wszyscy wstali od stołu, zamieniając się miejscami, przez co zrobił się nie mały harmider. Jedna osoba potrafiła zaburzyć cały system watahy. Spięta niczym struna od gitary siedziałam po lewej stronie Rodriguesa, naprzeciwko Claris a po mojej prawej miałam warczącego kolesia. Chciałam uciec z krzykiem. Jeszcze nie dawno myślałam, że próby w teatrze były czymś stresującym. Myliłam się i to znacznie. Zażenowana spojrzałam kątem oka na bruneta, który zacisnął tak mocno mięśnie szczęki, że aż mogłam je zobaczyć. Równie dobrze mogłam zamienić się miejscem z upieczonym dzikiem.
— A teraz jedzmy — oznajmił przywódca, jako pierwszy rozkrawając mięso, niespodziewanie nakładając mi spory kawałek na talerz. Kiedy wszyscy zaczęli pałaszować, ja straciłam do końca jakikolwiek apetyt. Nawet mój żołądek przestał domagać się jedzenia. Patrząc na każdego po kolei zastanawiałam się, dlaczego ja? Zwykła dziewczyna, wręcz nadal dziecko, chodzące jak wszyscy moi rówieśnicy do szkoły. Bardzo tęskniłam za swoim domem, rodzicami oraz Jakobem. Co prawda tata rzadko bywał w domu ale codziennie dzwonił. Najbardziej brakowało mi jednak mamy — zawsze jesiennymi wieczorami chodziłyśmy przed kąpielą na spacery po lesie, natomiast później siadałyśmy z przekąskami w salonie i oglądałyśmy filmy albo czytałyśmy książki. Towarzystwo starszych ode mnie chłopaków było dla mnie krępujące. Uczucie odrzucenia to coś strasznego.
— Ale się nażarłem — powiedział jeden z chłopaków, głośno i przeciągle bekając. Chwilę po nim jeszcze z dwóch przedrzeźniało tego pierwszego — na serio musiałam nauczyć się imion wszystkich.
— Zachowujcie się — skarciła trójkę towarzyszy Claris, zbierając puste talerze.
— Było pyszne — skwitował chłopak o chabrowych oczach, wstając od stołu.
— Nie zapomnij kto go upolował — rzucił jakiś inny, sprzeczając się.
— Dziękuję Claris — pan warczący odszedł od stołu, nawet nie spoglądając na mnie.
— Nie smakowało ci? — to pytanie kobieta skierowała do mnie kiedy w salonie zostałyśmy tylko we dwie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie tknęłam nawet kęsa.
— Nie mam ochoty na jedzenie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, pragnąc wykrzyczeć wszystko co leżało mi na sercu, jednak to nie było w moim stylu. Z przepraszającym uśmiechem wstałam z krzesła, zbierając swój pełny talerz w ręce.
— Zostaw, ja posprzątam — powiedziała szatynka lecz mnie nauczono sprzątać po sobie. Nie robiąc sobie nic z uwagi kobiety wyniosłam naczynie do kuchni. Wtem naszła mnie pewna myśl — w końcu nikt mnie nie pilnował więc mogłam swobodnie wyjść na dwór a tym samym niepostrzeżenie zniknąć. Chcąc wdrążyć pomysł w życie skierowałam się do głównych drzwi, uważnie rozglądając się dookoła. Nie dostrzegając nikogo wyszłam na zewnątrz, gdzie przywitał mnie chłodny wiatr. Dookoła panowała już ciemność więc ucieczka przez las wydała mi się jednak złym pomysłem. Mimo wszystki byłam za bardzo zdeterminowana i choć mrok panujący w gęstwinach przerażał mnie, postanowiłam ruszyć w dal.
— Uciekasz? Wiesz w ogóle dokąd iść? — w mordę jeża nietoperza! Przerażona odwróciłam się i ujrzałam rozbawionego Martina.- W porządku?
— Nie. Chcę wrócić do domu — poinformowałam krzyżując ręce na klatce piersiowej. Miałam już wszystkiego dosyć! Tego dnia, wieczoru. Tej sukienki, tej chorej sytuacji. Pragnęłam do domu.
— Sama nie odnajdziesz właściwej drogi do domu. Jesteśmy bardzo daleko od niego, po za tym tutaj, u nas też jest fajnie — wyszczerzył w uśmiechu swoje zęby.
— To nie to samo — burknęłam niczym naburmuszone dziecko.
— Nie uważasz, że to co dzisiaj zrobiłeś było nieodpowiedziane?! — nagle jakiś głos rozbrzmiał w okolicy, przykuwając moją uwagę.
— Nie będę z tobą na ten temat dyskutować Logan — to musiał był dowódca sfory i pan wiecznie warczący. Choć ich nie widziałam to doskonale słyszałam.
— Doskonale wiesz kim ona jest więc czemu aż tak się angażujesz w ten cały cyrk?
— Trzymaj lepiej gębę na kłódkę bo jak się ona dowie to urwie ci łeb bez mrugnięcia okiem. Wiesz, że łaknie twojej głowy jako trofea. Stąpasz po cienkim lodzie Logan, uważaj lepiej — na tym dyskusja się zakończyła, przynajmniej dla moich uszu.
— Fajnie tu u was — sarknęłam, potrząsając potwierdzająco głową ze złączonymi ustami w cienką linię. Kompletnie nie wiedziałam o czym dwaj mężczyźni rozmawiali ale szczerze nie obchodziło mnie to, chciałam wrócić tylko do domu.
— Cleo nie mam pojęcia o czym oni mówili ale nie zważaj uwagi na Logana. On non stop jest zły na cały świat, wiecznie obwiniając innych o zło które go spotkało. Musisz nauczyć się go lekceważyć — stwierdził jakby to była jakaś najłatwiejsza rzecz na świecie. Miałam ochotę mu wygarnąć, że ja nie umiem zlewać innych, przejmuję się wszystkim i nie potrzebuję tego cyrku na kółkach, jednak milczałam.- Przejdźmy się. Oprowadzę cię po okolicy — Martin w końcu przerwał ciszę, wywołaną moim monologiem w głowie. Ciężkim westchnieniem poddałam się, rezygnując z planu ucieczki, kiwając na znak zgody głową. Prowadzona kamienną ścieżką przez chłopaka knułam w myślach kolejny plan ucieczki, który miałam wdrążyć w najbliższym czasie. Dookoła nas rozpościerał się tylko las a my z każdym krokiem zostawialiśmy dom za sobą. Już dawno nawet szopa zniknęła nam z oczu.- Powinno ci się tutaj spodobać — odezwał się Martin, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Jak tylko zorientowałam się, dokąd dotarliśmy znieruchomiałam.
— Co to za miejsce? — wydukałam podziwiając piękno krajobrazu.
— Claris uwielbia roślinki — wyjaśnił pokrótce oprowadzając mnie po ogrodzie połączonym z warzywniakiem.- Idzie jesień więc ogród nie wygląda już tak imponująco jak wcześniej ale też robi wrażenie. Nas, chłopaków zawsze znajdziesz w szopie, natomiast Claris tutaj. Zapewne wielokrotnie będzie chciała ciebie zabrać tu razem ze sobą — rzucił brunet przystając w miejscu, wkładając dłonie w kieszenie spodni dżinsowych.
— Ja niestety nie mam ręki do roślin — wyznałam ze smutkiem siadając na huśtawce wykonanej z desek oraz łańcucha.
— Zmarzłaś — zauważył nastolatek zdejmując z siebie czerwoną bluzę, którą następnie podał mnie.
— Dziękuję ale nie jest aż tak źle — niestety moje ciało nie współpracowało ze mną, zdradzając mnie dreszczem, który przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
— Spoko, ja marznę wolniej. Mam w sobie coś co przypomina grzejnik. Nasza temperatura, temperatura wilkołaków waha się w granicach czterdziestu dwóch do czterdziestu pięciu stopni. Dobrze nie marznąć — zadeklarował zarzucając mi na ramiona ciepły materiał. Bluza była stanowczo za duża jak na mnie ale nie mogłam narzekać.
— Dziękuję. Jakim cudem nie marzniecie? — postanowiłam trochę wyciągnąć informacji z towarzysza. Do niedawna myślałam, że wampiry i wilkołaki to wyłącznie wymysł literatury ale się myliłam.
— To jest trochę uwarunkowane przez geny, gdyż jesteśmy spokrewnieni z takimi zwykłymi wilkami. Dochodzą jeszcze mutacje i takie tam… Nie mam pojęcia, dlaczego taki jestem. Dlaczego my wszyscy tacy jesteśmy — westchnął ze spuszczoną głową.
— Słyszysz też to czy mam omamy? — spytałam zaniepokojona dziwnymi odgłosami dobiegającymi z lasu, nieopodal nas.
— Słyszę — wyszeptał Martin łapiąc mnie niespodziewanie za nadgarstek, mocno ciągnąć do siebie. Nagle z gęstwin wyleciały dwa wielkie wilki tyle, że dwukrotnie większe od tych, które znałam.
— Jezuuu! — krzyknęłam widząc jak jeden z nich stanął na tylnych łapach, idąc w kierunku tego leżącego na grzbiecie.
— Zabierz ją stąd! — ktoś krzyknął ale nie wiedziałam kto. Zbyt byłam przerażona widokiem. Nigdy nie widziałam wilka na własne oczy a co dopiero jego zmutowanego kuzyna. Kiedy dwa potwory gryzły się i rzucały na siebie nawzajem dołączył do nich trzeci. Matko święta! Z człowieka zmienił się w bestię! Wręcz w ułamku sekundy ciało człowieka rozciągnęło się, porosło sierścią i bam! Słysząc łomoczące serce w uszach zorientowałam się dopiero po chwili, że Martin niósł mnie na rękach po schodach w domu.
— To twój pokój — Martin przerwał ciszę, usadawiając mnie na krawędzi łóżka. Czułam, że cała krew odpłynęła mi z twarzy, zabierając ze sobą z niej wszystkie kolory. Nadal w uszach słyszałam warkot oraz skomlenie. Przed oczami widziałam te wielkie kły, błyszczące w nocy na złoty kolor ślepia, długie szpony przednich łap. To było straszne.- Przepraszam cię za Logana i Liama, ostatnio mają ze sobą sporo na pieńku — zażenowany przykucnął naprzeciwko mnie, starając się coś wyczytać z mojej twarzy.- Wiem, że to trochę przerażające ale my…
— Mogę zostać sama? — przerwałam brunetowi, chcąc pobyć w samotności aby przetrawić to wszystko. Tego wszystkiego było za wiele. Nie chciałam o tym wszystkim wiedzieć.
— Pewnie. Jakbyś czegoś potrzebowała zejdź na dół albo przyjdź do mnie. Mam pokój na końcu korytarza a łazienkę znajdziesz naprzeciwko schodów na górze. Jeśli chcesz uniknąć Logana nie kieruj się na przeciwną część korytarza — poinformował Martin ze skwaszoną miną.
— Dziękuję — rzuciłam oschle, nie panując nad miotającymi mną emocjami. Odwracając wzrok od chłopaka, zapatrzyłam się w ścianę mając nadzieję, że to tylko zły sen. Kiedy usłyszałam zamykające się drzwi do pokoju, nieświadomie wypuściłam wstrzymywane powietrze a atmosfera stała się lżejsza. Nawet nie zauważyłam kiedy Martin włączył lampkę stojącą przy łóżku. Może wcale jej nie włączył, tylko ktoś zrobił to wcześniej?
Przerośnięta problemami piętrzącymi się wokół mnie podeszłam do okna, chcąc zobaczyć jaki widok zastanę. Dostrzegając na zewnątrz mrok oraz zarys lasu niezbyt się zachwyciłam ale czego mogłam się spodziewać. Nadal nie umiałam pojąć jakim cudem człowiek mógł przeobrazić się w takiego potwora. Rozkminiając nad egzystencją życia tych stworzeń poddałam się swojej ciekawości, przez co zaczęłam zaglądać do szafek. O dziwo wszystkie zapełnione zostały ubraniami, co nieco przeraziło mnie zapalając lampeczkę ostrzegawczą. Nawet pomyślałam sobie, że mogli mnie specjalnie porwać ale kogo ja oszukiwałam. Wilkołaki porywające człowieka aby go wychować, jaki byłby w tym sens? Nie było żadnego. Spoglądając na swoją sukienkę postanowiłam nie zważać na to do kogo należały te wszystkie ubrania i się przebrać. Przypominając sobie co mówił Martin, wyjęłam z szuflady jakiś podkoszulek, spodenki od piżamy i bieliznę, choć byłam co do niej sceptycznie nastawiona. Myśl, że jakaś dziewczyna mogła nosić ją przede mną jakoś mnie obrzydzała. W gruncie rzeczy rzekomo Claris oraz Rodrigues nie mieli córki, tym samym w tym domu teoretycznie nie mogła przebywać dziewczyna, więc skąd oni mieli to wszystko? Czyżby mieli aż takiego fioła na punkcie posiadania córki?
Zamyślona odważyłam się otworzyć drzwi i wyjrzeć na korytarz. Panowały na nim pustki lecz z dołu dobiegała smuga światła oraz czyjeś głosy. Przypominając sobie, gdzie mogłam znaleźć łazienkę powędrowałam do drzwi, naprzeciwko drewnianej balustrady.
— Czy wy myślicie? A już szczególnie ty? — rozpoznałam ten głos, należał do przywódcy sfory.
— Nie możecie tak nagle wybiegać z lasu w wilczej postaci. Nie tak mieliśmy pokazać jej jak wyglądacie. Po za tym to jeszcze dziecko. Ma dopiero piętnaście lat! — krzyczała Claris lecz ktoś w tle ją uciszał. Zażenowana postanowiłam dalej nie podsłuchiwać i wejść do łazienki. Nie zauważając włącznika na zewnątrz zaczęłam szukać go w środku, co z początku szło mi opornie. Ciemność nie była moim sprzymierzeńcem.
Jak w końcu udało mi się odnaleźć włącznik a światło omal nie wypaliło mi oczu, przywitał mnie bajzel. Kosz na pranie po brzegi zapełniony został brudnymi ubraniami, które nawet walały się po podłodze. Szczoteczki do zębów stały w plastikowych kubełkach, każda podpisana markerem. Jakieś tubki po żelach, maściach, opakowania po kremach, balsamach i odżywkach zawaliły wszystkie blaty, wiszące koszyczki oraz kabinę prysznicową. Dosyć, że pomieszczenie było małe to bajzel oraz ilość rzeczy przyprawiały człowieka o napad klaustrofobii.
Opierając się o krawędź umywalki zerknęłam w pomazane lustro, gdzie ujrzałam siebie. Podkrążone, zaczerwienione oczy jako pierwsze przykuły moją uwagę. Następnie załamałam ręce na widok potarganych, poplątanych włosów, które zawsze starałam się utrzymać w idealnym stanie.
— Ehh… Za jakie grzechy? — westchnęłam zamykając drzwi na skobel i rozglądając się dookoła za jakimś czystym ręcznikiem, w który mogłabym się wytrzeć. Zdesperowana zerknęłam na kilka wystających z kosza, z obrzydzeniem odwracając wzrok. Naszła mnie myśl aby zejść na dół i zapytać Claris czy kogokolwiek o jakieś czyste ręczniki ale zrezygnowałam przypominając sobie o dyskusji przeprowadzanej na parterze. Rezygnując z pomysłu przykucnęłam przed umywalką, otwierając dolną szafkę. Bingo! Dla pewności wyjęłam jeden z nich i przed powieszeniem go na rurkowatym grzejniku, wiszącym na ścianie powąchałam materiał. Pachniał konwaliowym proszkiem do prania i chyba płynem do płukania tkanin ale pewna nie mogłam być. Zachowując się nieco jak wariatka ze schizofrenią, nim się rozebrałam wzrokiem zagarnęłam najbardziej podejrzane miejsca w poszukiwaniu ukrytych kamer. Mogło to wydawać się absurdalne czy nawet komiczne ale w końcu zostałam porwana przez obcych ludzi, których kompletnie nie znałam. Posiadałam także dziwne dowody w postaci pokoju urządzonego w dziewczęcym stylu oraz meble upchane damskimi fatałaszkami. To było mega dziwne. Skrępowana do granic możliwości w końcu zsunęłam z siebie bluzę Martina, sukienkę oraz rajstopy a raczej ich resztki. Jak na czyściocha przystało wszystko ładnie powiesiłam na jedynym wolnym miejscu jakim był grzejnik i uważnie przyglądając się kabinie prysznicowej weszłam do niej. Nie chciałam nabawić się jakiegoś grzyba. Chociaż drzwi zamknęłam na zamek obawa przed wtargnięciem kogoś do łazienki mnie nie opuszczała. Szybko więc wyjęłam spinkę z włosów i letnią wodą obmyłam ciało oraz włosy. Nie chciałam używać niczyjej własności więc namydliłam się zwykłym mydłem w kostce a włosy musiałam zostawić tylko opłukane wodą. Po ekspresowym prysznicu wyszłam na niewielki dywanik, wycierając się ciepłym ręcznikiem, w który następnie zawinęłam włosy. Następnie ubrałam na siebie przyszykowane ciuchy, które kompletnie nie pasowały na mnie. Zęby niestety musiałam umyć palcem, co było dziwnym przeżyciem. Po przepłukaniu ust zimną wodą związałam włosy w warkocz a mokry ręcznik wyrzuciłam do kosza na pranie, który swoją drogą i tak się nie domykał.
Moment przejścia z łazienki do teoretycznie mojego pokoju był czymś stresującym. Dopiero po zamknięciu drzwi odetchnęłam z ulgą, wypuszczając przetrzymywane powietrze w płucach.
— Jezu Chryste! — krzyknęłam po odwróceniu się, w oka mgnieniu uciekając w najdalszy kąt pokoju. Na łóżku siedział pan warczący, natarczywie wlepiając we mnie tajemnicze spojrzenie. Swoje łomoczące serce słyszałam aż w uszach, co przyprawiało mnie o niemiłe doznanie.
— To nie miejsce dla Boga — wysyczał podchodząc do mnie niczym dziki drapieżnik. Zostałam zagoniona w kozi róg, z którego nie miałam jak zbytnio uciec — z jednej strony blokowała mnie szafa a z drugiej toaletka z lustrem. Nim zdążyłam obmyślić jakikolwiek plan ucieczki chłopak złapał mnie jedną dłonią za szyję przyszpilając plecami do ściany, natomiast drugą oparł się o odsłonięte cegły. Zamarłam ze strachu. Z każdą chwilą w jego towarzystwie coraz bardziej się go bałam.- Przyszedłem cię ostrzec więc potraktuj jako przysługę z mojej strony — jego tęczówki przybrały złoty kolor.- To, że jesteś ulubienicą wszystkich nie znaczy, że moją także. Trzymaj się ode mnie z daleka i nie wchodź mi w drogę bo bez wahania urwę ci głowę albo cie zagryzę. Dzisiejsza sytuacja przy stole ma się więcej nie powtórzyć. Dla mnie jesteś nikim i nie chcę cię tu — z przerażeniem patrzyłam w oczy bruneta, modląc się w myślach aby puścił moją szyję, gdyż powoli zaczynałam się dusić. Automatycznie złapałam obiema dłońmi jego nadgarstek, który raził mnie zimnem. Jego skóra była lodowata lecz pod moim dotykiem ocieplała się. W czasie kiedy próbowałam się uwolnić z żelaznego uścisku, szukałam w jego łagodniejących oczach dobra ale trudno mi to przychodziło. Mięśnie jego szczęki drżały z nerw, a gdy mówił mogłam ujrzeć wyrośnięte kły.
Odchylając głowę do tyłu starałam się złapać trochę powietrza, tak samo jak topielec, gdy wzburzona woda zalewa mu twarz. Niespodziewanie mój napastnik schylił się tak bardzo, że jego głowa znalazła się tuż przy mojej szyi, przez co moje ciało przeszył lodowaty dreszcz. Nagle usłyszałam jak brunet wciągnął sporą ilość powietrza. Wąchał mnie? — Szlak! — krzyknął uderzając otwartą pięścią w ścianę, puszczając mnie. Od razu złapałam łapczywie powietrze, rozcierając obolałe miejsce po uścisku.- Nie pozwolę na to — po tych słowach wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą — roztrzęsioną i przerażoną. Słowa tego chłopaka bardzo mnie dotknęły ale nie miałam zamiaru płakać z powodu kogoś obcego. To nie było w moim stylu. Moja mama z całą pewnością schowałaby ból pod maską, dopiero w samotności dając upust zranieniu oraz łzom. Zmęczona całym dniem rzuciłam się na łóżko, które spokojnie mogło pomieścić dwie osoby lecz musiałby leżeć blisko siebie.
Rozmyślając nad sytuacją, w której się znalazłam wpatrywałam się w okno. W domu panowała cisza oraz względna harmonia, przerywana tylko czasami jakimiś dziwnymi dźwiękami z zewnątrz. Nawet jeśli uciekłabym przez okno czy normalnie drzwiami, czekało na mnie w lesie wiele niebezpieczeństw a choć geografia należała do moich mocnych stron, wątpiłam abym bez niczyjej pomocy odnalazła dom. Lasy Cristal Aqua nie należały do małych.
Nagle moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Zaniepokojona czyjąś wizytą usiadłam po turecku na materacu, pozwalając temu komuś wejść.
— Hej, można? — zaskoczona obecnością blondyna, którego nawet imienia mi nie przedstawiono, potaknęłam głową pozwalając mu wejść.- Dziękuję. Jestem Quin. Nie mieliśmy się okazji lepiej poznać — zauważył ostrożnie podchodząc do mnie jak do bomby, która mogła w każdej chwili eksplodować.
— Cleo — nie chciałam się już przedstawiać pełnym imieniem, nie lubiłam go.
— Przepraszam, że ci przeszkadzam ale przyszedłem sprawdzić czy wszystko jest u ciebie w porządku i przyniosłem ci coś — wyjął zza pleców maskotkę pieska husky. To było bardzo miłe z jego strony.
— Dziękuję, nie musiałeś — oznajmiłam pozbywając się rezerwy wobec blondyna. Moją uwagę przyciągnęły jego jaskrawoniebieskie tęczówki, od których dziwnie nie można było oderwać wzroku. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiego koloru oczu, co było dla mnie czymś niesamowitym. W ogóle każdy z nich miał niespotykaną barwę tęczówek.
— Wiem ale zdaję sobie sprawę z tego jak trudno jest się aklimatyzować w nowej rodzinie, która ma taki specyficzny sekret. Po za tym słyszałem o twoim wujostwie, przykro mi z ich powodu — z żalem przyjęłam kondolencje Quina, lekko uśmiechając się do niego.
— Ta, wilkołaki i takie tam — spojrzałam na maskotkę, która miała wyszyty uśmiech na pyszczku.
— Na szczęście albo nieszczęście przemiana mnie nie spotka. Życzę ci dobranoc Cleo i do zobaczenia jutro — pożegnał się blondyn z lekkim skinieniem głowy.
— Dobranoc — po moich słowach zniknął za drzwiami, pozostawiając mnie ponownie samą w półmroku pokoju. Gasząc światło położyłam się pod kołdrę, czując się strasznie dziwnie oraz obco w nieswoim łóżku lecz musiałam to jakoś przeboleć. Musiałam wymyślić jakiś sensowny plan albo zwyczajnie poczekać za przybyciem rodziców. Na pewno rodzice zaczęli już mnie szukać a cała policja stanęła na nogi. Leżąc na plecach, do mojej świadomości dotarł także sens słów Quina — w końcu udało mi się zapamiętać czyjeś imię. Pamiętałam już imię Claris, Jimiego, Pola, Martina a teraz Quina. Wywnioskowałam, też że właśnie on oraz Claris byli tacy jak ja — zwykłymi ludźmi, bez żadnych zdolności. Tak więc postanowiłam się trzymać bliżej nich a pana warczącego omijać najlepiej na kilometr.
— 6 — Pierwsze koty za płoty część 1
— Mamo już wróciłam! — krzyknęłam rzucając swój ciężki plecak na ziemię, kierując się w stronę kuchni. Z uśmiechem na twarzy weszłam do pomieszczenia wypełnionego jak zawsze ciepłym słońcem, które przedostawało się do środka przez okno.- Mamo! — ponowiłam wołanie lecz w pół kroku stanęłam jak wryta widząc dwumetrowego wilka, stojącego na tylnych łapach z ociekającym krwią pyskiem. Pod nim leżała moja mama — martwa.
— Nie! — krzyczałam wstając do pozycji siedzącej na obcym mi łóżku. Po otwarciu oczu szybko rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu, zatapiając dłoń we włosach. Przerażona kolejnym koszmarem z rzędu oparłam się o wezgłowie łóżka, starając się opanować swoje łomoczące serce. Zamykając na chwilę powieki chciałam opanować dudniący puls. Dzień był fatalny ale noc jeszcze gorsza. Z uczuciem zmęczenia ponownie położyłam się po kołdrą starając się zasnąć.
Ktoś był w pokoju. Ktoś siedział na materacu niedaleko mnie i natarczywie wpatrywał się we mnie, myśląc że śpię. Miałam co prawda zamknięte oczy ale wiedziałam, że ktoś był w pokoju. Byłam tego pewna, jednak tchórzostwo wygrało nie pozwalając otworzyć mi powiek. Leżałam tak długo aż to dziwne uczucie obserwowania nie minęło. Kiedy w końcu otworzyłam powieki nikogo nie zobaczyłam a przecież nie słyszałam stawianych kroków. Zawsze je słychać! Choćby nie wiadomo jakby człowiek się starał zawsze je słychać. Musiałam mieć już jakieś paranoje.
Przeciągając się w łóżku zwróciłam twarz ku słońcu, które wpadało do pokoju przez okno. Mimo obcego miejsca czułam spokój, który niestety minął wraz z głosami dobiegającymi z dworu. Rzeczywistość uderzyła we mnie z podwójną siłą — musiałam zmierzyć się z nowymi problemami, tęsknotą, panem wiecznie warczącym oraz resztą zgrai. Zgodnie z nocnymi postanowieniami, chciałam trzymać się Claris oraz Quina, gdyż byli bliscy mojej naturze — naturze człowieka. Otulając się ramionami wyszłam spod posłania, podchodząc do okna, gdzie po odgięciu firan ujrzałam pracujących chłopaków. Oznaczało to, że już dawno musieli wstać i tylko ja okazałam się leniem oraz śpiochem ale co się dziwić. Całą noc śniły mi się koszmary, spałam u obcych ludzi, w nieswoim łóżku. Załamana podeszłam do komody, z której wyciągnęłam jakąś bluzkę w granatowo-białe pasy oraz lekko za długie w nogawkach leginsy. Naprawdę przerażały mnie te wszystkie zgromadzone rzeczy. Chcąc przejrzeć się w lustrze podeszłam do toaletki, gdzie znalazłam szczotkę, dzięki której mogłam rozczesać te poplątane włosy, które po samej wodzie stały się suche. Widząc w szklanej tafli bocianie gniazdo na swojej głowie postanowiłam związać włosy w koka. Frotki oraz wsuwki także znalazły się na toaletce. Nie chcąc już wiedzieć skąd to wszystko wzięło się w tym pokoju po prostu wyszłam na korytarz. Bałam się. Nie chciałam na nikogo wpaść. Najchętniej przesiedziałabym do końca swoich dni w tym upiornym pokoju.
Schodząc po cichu na parter rozejrzałam się po pomieszczeniach. Nikogo nie było więc ze spokojem weszłam do pustej kuchni, gdzie znalazłam talerz przykryty plastikową miską na owoce. Na wierzchu leżała kolorowa karteczka.
Zostawiłam Ci kochanie śniadanie. Herbata i kawa są w górnej półce, nad wieszakiem na drewniane łyżki. Znajdziesz też tam cukier. Jeśli będziesz czegoś potrzebować chłopców znajdziesz w swojej kryjówce a mnie w ogrodzie.
Claris
Głodna jak wilk — o ironio — podniosłam miskę do góry, a moim oczom ukazało się kilka kanapek z twarożkiem, rzodkiewką oraz szczypiorkiem. Obok leżały dwa jajka na twardo udekorowane majonezem tak aby przypominały ludziki. Zachichotałam na ten widok — moja mama za czasów, gdy byłam młodsza też w taki sposób dekorowała mi jajka na śniadanie. Czując się lepiej ze świadomością, że dom był pusty wstawiłam wodę w czajniku na gaz lecz nie miałam pojęcia, gdzie mogłam znaleźć czyste szklanki. Zgodnie z zaleceniami kobiety odnalazłam herbatę ale nadal musiałam przeszukać resztę szafek za jakimś czystym kubkiem. Nim udało mi się znaleźć żółty kubeczek z czerwonym odstającym nosem emotki, woda zawrzała. Siadając przy naprawdę niewielkim stole, który służył pani Claris za miejsce robocze zerknęłam w okno. Cudownie świeciło słońce i podejrzanie dziwnie poczułam się dobrze. Ogarnął mnie spokój, którego tak bardzo potrzebowałam. Poczułam się na chwilę jak w domu — zapewne to zasługa opustoszałej posiadłości oraz chwili samotności. Nie wiedziałam czy zniosłabym ten cały harmider wywołany przez sforę, ich tą całą hierarchię oraz mroczną tajemnicę z samego rana. Pałaszując kanapkę nagle poczułam coś mokrego i papierowego na języku. Z odruchem dreszczy wyciągnęłam z ust przedmiot, którym okazał się skrawek papieru. Pismo było schludne, lekko pochylone w prawą stronę.
W narożnikowej szafce, za miskami skitrałem ci parę gofrów. Te głodomory wciągają wszystko! Smacznego, Quin
Miło z jego strony.
Po pół godziny wypchałam swój zagłodzony żołądek kanapkami, jajkami oraz trzema goframi. Pełna zjechałam po drewnianym oparciu krzesła, klepiąc się po brzuchu, który nabrał lekkiej wypukłości przez moje obżarstwo. Kiedy zaczęłam nudzić się w samotności a przez ciszę dopadły mnie smutki oraz wspomnienia, postanowiłam pozmywać po sobie. Jednak to zajęło mi zaledwie parę minut i ponownie zaczęłam się nudzić. Nie miałam żadnych lekcji aby się uczyć, żadnych książek aby czytać i odpłynąć na długie godziny, gitary aby pobrzdąkać a kablówki nie posiadali. Znaczy telewizor w salonie stał lecz bez anteny, bo przecież w środku lasu by nawet nie łapała zasięgu. Choć posiadali ogromną kolekcję filmów na DVD wolałam nie ruszać płyt. Telefonów także nie widziałam więc internetu także nie posiadali.
Załamana brakiem zajęć wyszłam na dwór, wspominając sobie że już dawno siedziałabym w szkole na zajęciach z plastyki. Mniej więcej pamiętając drogę do ogrodu, zmierzyłam w tamtym kierunku, starając się przemknąć niezauważona koło szopy, w której roiło się od roześmianych chłopaków a raczej mężczyzn — wszyscy z wyglądu mieli powyżej dwudziestki.
Kiedy dotarłam na miejsce zobaczyłam szatynkę, robiącą ręcznie pranie. Nieopodal niej stał Quin, który wyrywał chwasty oraz wykopywał marchew z ziemi.
— Dzień dobry — przywitałam się nieśmiało z delikatnym uśmiechem, nie chcąc być aż tak uciążliwie zamkniętą w sobie osobą. Wiedziałam, że na jakiś czas zostałam zmuszona do życia z tymi ludźmi więc chciałam chociaż nie stwarzać niekomfortowej sytuacji.
— Dzień dobry skarbie.
— Hej — szeroki uśmiech blondyna dodał mi otuchy.
— Jak się spało? Słyszałam, że w nocy krzyczałaś przez sen — odpowiedziała kobieta zbyt bezpośrednio na czym się przyłapała.- Przepraszam…
— Koszmar z urodzin — wyjaśniłam krótko zażenowana tym, że zapewne wszyscy mieszkańcy słyszeli moje wrzaski.- Może pomóc? — to pytanie skierowałam bardziej do czarnulki, gdyż ogrodnictwo nie należało do moich mocnych stron.
— Tu jest pełno pokrzyw i strasznie parzą, nie polecam — szepnął do mnie rozpaczliwie Quin, zasłaniając otwartą dłonią lewy policzek tak, żeby Claris nie widziała co do mnie mówi. Kręcąc przecząco głową, zerknął na rozbawioną opiekunkę.
— Dobrze zrobi ci to na reumatyzm — zażartowała kobieta biorąc kolejną parę spodni, które zaczęła prać w wielkiej kamiennej misie, studni. Nawet nie wiedziałam jak to nazwać. Niby sięgało mi to wysokością do kolan ale miski nie mogły być z kamieni.
— Pomogę — powiedziałam zbierając czyjąś koszulkę, którą spokojnie mogłabym się owinąć dwa razy.- Gorąca — zdziwiłam się po włożeniu rąk do pienistej wody. Claris widząc moją minę zachichotała, wycierając górną częścią nadgarstka policzek.- Nie ma pani pralki? — zagaiłam w przypływie krótkotrwałej odwagi.
— Mamy ale lubię przebywać na świeżym powietrzu a przy okazji mogę od razu wieszać pranie na sznurach, nie brudząc wszystkiego dookoła. Porządek się mnie nie trzyma — westchnęła dalej piorąc.
— Moja mama kocha porządek, mam to po niej — uśmiechnęłam się na wspomnienie o rodzicielce. Tęskniłam za nią i byłam ciekawa co w tamtej chwili robiła. Zajmowała myśli pracą czy wzięła wolne aby móc płakać po stracie?
— Twoja mama musi być naprawdę wspaniałą kobietą — zaopiniowała Claris ale nie dostrzegłam ani w jej głosie czy mimice chociaż krzty sarkazmu, czy złośliwości.
— Tak. Bardzo wielu rzeczy mnie nauczyła, w tym gry na gitarze. Sama kiedyś chodziła za dzieciaka do szkoły muzycznej. Grała na akordeonie! — rozmowa od razu nabrała tempa z mojej strony a na ustach zakwitł mi szeroki uśmiech.- Raz pokazała mi kilka podstawowych rzeczy ale akordeon i ja się raczej nie polubimy, za to fortepian przyszedł mi z większą łatwością. Jednak moje serce i tak skradła gitara — nawet nie wiem kiedy przestałam prać.
— Cieszę się, że w końcu się trochę otworzyłaś. To twoja pierwsza luźna rozmowa z kimkolwiek odkąd do nas trafiłaś — zauważyła Claris przechodząc do dużej, różowej miski z czystą wodą. Następnie zapadła długa cisza, przerywana chlupotem wody. Robienie prania ręcznie było bardzo ciężkie oraz męczące ale to dobrze, bo zajęło moje myśli na dłuższy czas.- Co byście dzisiaj chciały dzieciaki na obiad? — w końcu szatynka wyprostowała się, płucząc ostatnią parę jakiś bokserek. Na sam widok bielizny spaliłam siarczystego buraka ale chciałam w razie czego zwalić to na zbyt wysokie ciśnienie, czy coś w tym rodzaju.
— Prosiaka w całości! — ktoś krzyknął, przez co na chwilę zamarłam w miejscu. Bojąc się odwrócić głowę w stronę czyjegoś głosu, zerknęłam tylko kątem oka w lewą stronę. Stał tam chłopak z czarnymi włosami, którego imienia totalnie nie pamiętałam, Pol oraz pan warczący, który opierał się o potężny konar drzewa. Przerażona podeszłam do Claris, mając wrażenie że zaraz ziemia mnie wessie abym nie musiała dłużej czuć tego potwornego zażenowania, spowodowanego bacznym obserwowaniem. Starając się olać to niekomfortowe uczucie wypłukałam ostatnią z koszulek w misce, wieszając następnie ubranie na sznurze.
— Pytałam się dzieci a nie głodomorów — zaśmiała się Claris ale zauważyłam, że chłopacy nie dąsali się za jej przytyk.
— Tu też mamy dzieciaka — Pol wskazał na chłopca, którego dopiero teraz zauważyłam. Stał w cieniu zastępcy sfory, który ani razu nie spojrzał na mnie — szczerze musiał mnie nienawidzić, choć mu nic nie zrobiłam. Jednak nocna groźba skutecznie wyryła się w mojej pamięci i wolałam utrzymywać zdrowy dystans od niego.
— Z wilczym apetytem. Obiady nie muszą składać się tylko wyłącznie z mięsa — upomniała kobieta bandę, wylewając z miski wodę na trawę.
— Dla was jedzeniem jest tylko to co miało nogi i uciekało przed wami — rzucił Quin, chcąc sobie zaśmieszkować lecz nagle Pol zaczął biec w jego stronę, radząc mu aby uciekał jeśli nie chce zostać dzisiejszym obiadem. Biedny Quin prawie sobie nogi powyrywał po rzuceniu szpadla na ziemię lecz jego radosny śmiech, przeświadczył mnie w przekonaniu, że nic mu nie grozi.
— Tylko nie rób proszę żadnej papy z warzyw bo mi to przez gardło nie przejdzie — jęknął skonsternowany czarnowłosy, podchodząc bliżej nas.
— Tim — podjęła kazanie Claris. Musiałam zapamiętać to imię i twarz.- Wy jako wilkołaki może i kochacie mięso ale pamiętaj, że gdy jesteście w ludzkiej postaci musicie uzupełniać też inne składniki pokarmowe, w tym witaminy, których w mięsie nie znajdziecie — w sumie miała rację. Wilki to drapieżniki i nie mają wyboru co do menu ale jako ludzie żyli normalnie, czyli też tak musieli funkcjonować — jak normalni ludzie.
— Oki, oki… Poddaje się mamuś — podniósł do góry ręce w geście kapitulacji. Bardzo dziwnie się poczułam słysząc pieszczotliwe określenie. Wiedziałam, że żaden z chłopaków nie był rodzonym dzieckiem Claris ani przywódcy ale traktowali ich jak biologicznych rodziców. Znacznie zaciekawiło mnie to, w jaki sposób dostali się do tej zwariowanej rodziny. Ponadto Claris miała trzydzieści pięć lat a Tim wyglądał na dwudziestodwulatka, co byłoby nie możliwe aby czarnulka rzeczywiście była jego rodzoną matką.
— Tim, Marcuz do mnie! — rozkazał Rodriguez stojąc na niewielkim wzniesieniu, wśród drzew.
— Wybaczą damy — Tim skłonił się nisko a następnie z młodzikiem odszedł za przywódcą.
— Jedziemy dzisiaj do miasta na zakupy, może masz ochotę wybrać się z nami? — zaproponowała Claris, gdy pozostałyśmy praktycznie same — jedynie pan warczący został na swoim miejscu, mając zamyśloną minę.
— Pewnie! — wręcz krzyknęłam podekscytowana. Nie to, że się cieszyłam na wspólne zakupy z nową rodziną ale wyjazd z lasu mógł mi dać szansę na ucieczkę. W końcu wśród ludzi nie przemieniliby się w wilki, też by raczej mnie nie gonili a także miałabym łatwiej schować się przed nimi. Będąc w mieście, wśród ludzi zawsze mogłam wpaść na kogoś znajomego, chociażby nauczyciela czy kolegę z klasy, dodatkowo gdyby udało mi się wmieszać w tłum i zgubić nadopiekuńczy ogon, zawsze mogłam poprosić kogoś o pomoc czy zgłosić się na policję. Ogarnęła mnie duma z mojego niecnego planu.
— Świetnie. Tylko wezmę się trochę ogarnę i możemy ruszać — na twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech. Żeby tylko wiedziała co planowałam.
Po godzinie nudów i przyglądania się szatynce, jak krzątała się po mieszkaniu w poszukiwaniu wielu rzeczy, udało się nam wyjść z domu. Wraz z każdym korkiem przybliżającym mnie do miasta wzbierały się w moim brzuchu motylki szczęścia. Idąc za Claris dotarłyśmy do szopy, która miała drugą parę drzwi, na jej tyłach. Czekał tam na nas czarny SUV, mający zakratowane wszystkie szyby prócz przedniej.
— Pomogę ci — czarnowłosa podała mi rękę aby wesprzeć mnie podczas wspinaczki po stopniu auta. Jak tylko udało mi się niezgrabnie wczołgać do środka ujrzałam siedzącego tam pana warczącego a miejsce kierowcy zajął Rod.- Możemy jechać — westchnęła kobieta mając też nie mały problem z wejściem — auto naprawdę było wysokie.
Siedząc jak na szpilkach czekałam aż w końcu dojedziemy do miasta, gdzie w końcu mogłabym uciec. Jednak martwiła mnie obecność pana warczącego, który dyskutował o czymś ze swoimi przybranymi rodzicami. Nawet ich nie słuchałam. Za bardzo miotały mną skrajne emocje — bałam się ale także ekscytowałam, byłam pełna obaw a zarazem napędzana optymizmem oraz słusznością swojego planu. Z początku starałam się także zapamiętać jak najwięcej szczegółów trasy, którą przemierzaliśmy abym w razie niewypalenia mojego planu mogła w nocy uciec. Jednak droga nie miała końca, przez co zrezygnowana dała sobie spokój. Coraz bardziej znużona podróżą, walczyłam z narastającą sennością.
— Jeśli chcesz się przespać, to możesz śmiało Cleo bo czeka nas jeszcze przynajmniej półtorej godziny drogi — zwrócił się do mnie Rod, zerkając przez ramię do tyłu. Jego uwaga lekko mnie speszyła przez co tylko przytaknęłam głową. Ile jeszcze?!…
Poddając się, oparłam głowę o szybę podziwiając mijany las. Zapadła cisza. Każdy z nas odpłynął we własnych myślach. Ja nimi już wróciłam do moich rodziców, którzy z całą pewnością wyczekiwali mojego powrotu lub jakiś informacji od policji. Jakob na pewno też po swojemu przeżywał moje uprowadzenie. Nagle w aucie rozległa się spokojna muzyka, co nieco zaskoczyło mnie lecz pozytywnie. Strasznie brakowało mi muzyki. Zamykając powieki starałam się zapomnieć o wszystkim, wczuwając się w spokojny rytm. Bezgłośnie ruszałam także ustami, śpiewając słowa piosenki, których w większości nie umiałam. Najszybciej zapamiętałam refren. Chcąc sprawdzić czy nie przykułam niczyjej uwagi otworzyłam oczy i o mało co zawału nie dostałam. Pan warczący przyglądał mi się nieodgadnionym wyrazem twarzy, sprawiając że zbladłam. Szybko odwróciłam głowę, uparcie wpatrując się w swoje kolana, które okazały się tak fascynujące. Zawstydzona przygryzłam dolną wargę jak to miałam w zwyczaju, sznurując tym samym sobie usta aby więcej się nie wygłupić. Dosyć, że mnie nienawidził to jeszcze pewnie uznał mnie za dziwaka.
Po tych męczących godzinach jazdy w końcu dotarliśmy na rynek miasta Cristal Aqua, gdzie życie toczyło się jak zawsze swoim zwariowanym tempem. Przeszczęśliwa znanym widokiem, poczułam ściśnięcie w sercu — to była nadzieja. Do tej galerii handlowej zawsze przyjeżdżałam z rodziną więc istniało ogromne prawdopodobieństwo spotkania ich.
— Jak ja nie lubię przyjeżdżać do miasta — jęknął chłopak a raczej mężczyzna siedzący ze mną na tyle. Głupio mi było zwracać się do niego po imieniu czy używając określenia chłopak. Śmiało mogłam dać mu na oko dwadzieścia siedem lat, co czyniłoby z niego starszego ode mnie o dwanaście lat.
— Trochę człowieczeństwa ci mój drogi nie zaszkodzi — zaśmiała się Claris podchodząc do mnie, kładąc mi dłonie na ramionach.
— Musimy waszej nowej siostrze kupić parę rzeczy a tym bardziej spożywka, czy chemia sama do domu nie chce przyjść — Rod poklepał bruneta po plecach, który ewidentnie nie pałał do mnie miłością.
— Ona nigdy nie będzie dla mnie siostrą — zarzucił kaptur swojej bluzy na głowę, idąc gdzieś przed siebie.
— Logan — westchnęła Claris jakby była już zmęczona jego zachowaniem. A może całą tą sytuacją? Moja ucieczka by ich wszystkich odciążyła. Idąc w stronę galerii modliłam się w duchu aby spotkać jakąś znajomą mi osobę. Jednak wszystko na marne.
Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona zakupami. Kilka razy próbowałam wymknąć się swojemu ochroniarzowi jakim był Logan. Chodził za mną praktycznie jak cień a nawet jak na mnie nie patrzył, wiedział kiedy chciałam dać nogę. Jakim cudem? Nie miałam zielonego pojęcia. Nie poddawałam się.
Siedząc w dziale obuwniczym chciałam wykorzystać okazję, gdzie Claris z przywódcą sfory patrzyli na jakieś damskie buty a mój ochroniarz gdzieś zniknął. Wstając z niewielkiej pufy, starałam się nie przykuwając niczyjej uwagi czmychnąc ze sklepu. Patrząc co jakiś czas za siebie, skierowałam się do wyjścia. Kiedy została mi ostatnia prosta ogarnęła mnie euforia. Udało mi się ich wykiwać! Nagle wpadłam na kogoś, kogoś bardzo umięśnionego bo aż się niemal odbiłam od jego twardej klatki piersiowej. Przerażona ujrzałam przed sobą czarny materiał bluzy. W mordę jeża nietoperza — zaklęłam w myślach ze zmarszczonym nosem, wiedząc na kogo wpadłam. Zażenowana uniosłam głowę do góry, gdzie przywitał mnie surowy wyraz twarzy mężczyzny. Nie był jakoś zbytnio zdziwiony moim zachowaniem. Widząc jego wręcz czarne tęczówki, które praktycznie zlewały się ze źrenicami odskoczyłam do tyłu, wpadając na półkę. Nagle podszedł do mnie, lekko pochylając się ku mnie, opierając prawą rękę o regał.
— Jeśli jeszcze raz będziesz chciała mi uciec to założę ci obrożę i smycz — zagroził szepcząc mi do ucha a jego ciepły oddech musnął moją skórę.- Rozumiesz? — nic nie mówiąc szybko przytaknęłam głową, uciekając jak mały robocik do Claris. Choć była tylko człowiekiem czułam się przy niej bezpiecznie. Nie zdająca sobie sprawy z niczego kobieta, widząc mnie szeroko się uśmiechnęła.
— Jestem padnięta — zakomunikowała Claris wsiadając do auta, w tym samym czasie gdy ja plułam sobie w brodę z mojej nieudolności. Jak mogłam skopać taką szansę?
— To teraz do domu? — zapytał z nadzieją w głosie Rodrigues odpalając silnik.
— Nie. Została jeszcze księgarnia oraz papierniczy przy kościele — szatynka rozwiała ostatki nadziei swojego ukochanego, co chyba mu zrekompensował całus w policzek. Widząc moich tymczasowych wychowanków, dostrzegłam w nich ogromne podobieństwo do moich rodziców. Oni także okazywali sobie mnóstwo czułości.
Droga do księgarni zajęła nam niecałe pięć minut. Budynek mieścił się także przy dobrze mi znanym kościele co znaczyło, że mój dom był w promieniu szesnastu kilometrów. Był tak blisko. Oczywiście musieli wyjść wszyscy, w tym mój ochroniarz. Przechodząc koło kościoła, rozglądałam się za kimkolwiek, kto mógłby mnie rozpoznać. Dziwił mnie tylko jeden fakt — nigdzie nie zauważyłam żadnych plakatów, informujących o moim zniknięciu. Z drugiej strony tłumaczyłam sobie, że mijała dopiero druga doba od mojego zaginięcia. Dostrzegając na rogu tablicę informacyjną o następnych nabożeństwach oraz przyszłych uroczystościach pogrzebowych zamarłam. Po prostu nogi wrosły mi w betonowy chodnik. W ustach od razu zrobiło mi się sucho a do oczu napłynęły łzy. Nie. To nie może być prawda! Powtarzałam to sobie w myślach.
Ze smutkiem i głębokim żalem żegnamy
Cleopatrę Valentin
Rodzicom i bliskim składamy najszczersze kondolencje
Księża z Kościoła Katolickiego pod wezwaniem św. Marii Goretti
Opatrzona świętym sakramentem zmarła 20.09.2015, przeżywszy 15 lat.
Nabożeństwo żałobne zostanie odprawione w kościele św. Marii Goretti, w Cristal Aqua dnia 23.09.2015 roku o godzinie 12:00, po którym nastąpi złożenie zmarłej do grobu na cmentarzu parafialnym
o czym zawiadamia Rodzina.
Nogi się prawie pode mną ugięły. Tam widniało moje imię i nazwisko! Moje! Czując straszne pieczenie w oczy spowodowane lawiną łez, lekko rozchyliłam usta aby złapać oddech.
— Cleo — Claris nie wiedziała co powiedzieć. Ukłucie w sercu było nie do zniesienia. Jak? Dlaczego mnie nie szukali, tylko uznali za martwą? Przecież nie mieli nawet ciała! Mój świat runął w gruzach. Moi rodzice nie szukali mnie. Nie było żadnych poszukiwań. Łudziłam się przez ten cały czas.
— Chcę pójść do kaplic — wypaliłam beznamiętnym głosem, chowając w najciemniejsze zakątki mojego serca cały ból.
— My zostaniemy. Takie miejsca jak kaplice nie należą dla wilkołaków do najprzyjemniejszych — wyjaśnił Rod ale mnie to nie obchodziło. Chciałam zobaczyć swoją własną trumnę. Musiałam zobaczyć ją na własne oczy aby wbić ostatni gwóźdź do tej przysłowiowej trumny. Choć szłam pierwsza szybkim i zdecydowanym krokiem, słyszałam za sobą kroki Claris. Po otworzeniu jednego skrzydła od kaplicy ujrzałam ją — ciemnobrązową trumnę z zamkniętym wiekiem oraz pojedynczą różą na wierzchu. Na uginających się nogach od emocji podeszłam do niej aby upewnić się, że napisane jest tam moje imię i nazwisko. Było tam.
Zdruzgotana aż usiadłam z wrażenia na ławce bez oparcia, schylając głowę aby ciśnienie mogło się wyrównać. Moja rodzina uznała mnie za martwą bez jakichkolwiek poszukiwań. Nie zadała sobie nawet trudu aby zgłosić na policji moje zaginięcie. Chciało mi się płakać. Straciłam rodzinę, dom, brata — wszystkich, których kochałam. Przez myśl mi nawet przemknęło aby pokazać się rodzicom, udowodnić, że żyję ale z drugiej strony: po co?
Zagubiona we własnym życiu oraz myślach, złapałam się obiema dłońmi za głowę. Siedziałam w pierwszej ławce, opłakując swoje dawne życie. Tak. Moje życie umarło a zaczęło się nowe. Wychodziło na to, że musiałam wszystko zacząć od nowa, z czystą kartą. Mój dom miał się teraz znajdować w głębi lasu, kilka godzin od centrum miasta. Moimi nowymi opiekunami mieli być Claris oraz Rodrigues a z jednego brata zrobiło się ich aż dziewięciu. Miałam żyć z wilkołakami. Jednak jak mogłabym od tak, od pstryknięcia palcami zapomnieć o przeszłości? Nie potrafiłam sobie wymazać tego pamięci. Rozpacz rozrywała mi serce na kawałki, które musiałam trzymać w kupie dopóki nie zamknęłabym się samotnie w pokoju.
— Cleo — szatynka w końcu podeszła do mnie niepewnym krokiem, siadając obok mnie.
— Możemy już iść — nie chciałam dyskutować na ten temat, za bardzo bolał. Hamując napływające łzy wstałam na równe nogi, wychodząc z kaplicy jak najszybciej. Kiedy w końcu owiał mnie wrześniowy wiatr odetchnęłam z ulgą. Mimo bycia praktycznie samej w pomieszczeniu, brakowało mi tam tlenu.
— I jak? — zagaił szatyn wyjmując ręce z kieszeni dżinsów.
— Mogę wrócić do samochodu? — spytałam przełykając dyskretnie powstrzymywane łzy.- Spokojnie, nie ucieknę. Nie mam dokąd — zapewniłam, wygrywając. Mając kluczyki od auta ruszyłam samotnie w stronę pojazdu. Jak tylko zniknęłam za zakrętem, ustałam przy murze kościoła a pojedyncze krople spłynęły po moich policzkach.
— Cleo Valentin? — jakiś damski głos przykuł moją uwagę. To była mama Toniego, którą widziałam kilka razy w szkole na korytarzu oraz czasami przychodziła na próby do teatru.
— Nie proszę pani. Ona nie żyje — wzruszyłam beznamiętnie ramionami, idąc dalej. Nie chciałam już więcej na nikogo wpaść.
— 7 — Pierwsze koty za płoty część 2
Po przyjeździe do mojego nowego domu, pobiegłam do pokoju zamykając się w nim. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Pragnęłam siedzieć w samotności aby móc użalać się sama na sobą. Nigdy tego nie robiłam ale teraz tego potrzebowałam. Nawet nie zeszłam na obiad.
— Cleo — do drzwi zapukała Claris a jej głos przepełniało zmartwienie.- Przyniosłam ci jedzenie — dodała na co zrobiło mi się jej żal. Ocierając przemoczone policzki od łez wstałam z łóżka z zamiarem wpuszczenia szatynki do środka.
— Dziękuję ale nie jestem głodna — stwierdziłam beznamiętnie, wracając z powrotem na materac.
— Chcesz porozmawiać? — zaniepokojona czarnulka odstawiła tacę z posiłkiem na toaletkę a sama usiadła obok mnie.
— A o czym tu rozmawiać? — wzruszyłam ramionami skubiąc poduszkę z pierza.
— Jest o czym. W ciągu kilku dni stało się u ciebie w życiu bardzo dużo niezbyt miłych rzeczy. Każdy musi się komuś zwierzyć — spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami, które biły ciepłem. Od razu przypomniałam sobie Lilianę, która wiele razy wysłuchiwała moich żali. Zawsze mnie rozumiała i jako jedna z niewielu całkiem nieźle doradzała.
— To wszystko mnie przerasta — mój głos się załamał od nadmiaru negatywnych emocji.- Do tej pory żyłam nadzieją, że wrócę do domu i będę mogła dalej normalnie żyć a tu co się okazuje? Moi właśni rodzice, którzy myślałam, że kochają mnie ponad życie zorganizowali mi pogrzeb, nie mając nawet ciała. Nie mogę znaleźć wyjaśnienia, dlaczego mnie nie szukają! — płakałam jak małe dziecko. Kobieta widząc mój stan lekko pochyliła się w moją stronę aby mnie przytulić, nie wyrywałam się.- Jeśli się kogoś kocha to tak łatwo się nie odpuszcza — ramiona szatynki dawały ukojenie moim zszarpanym nerwom, tak samo jak do niedawna objęcia mojej mamy.
— Na pewno cię kochali i kochają nadal ale może po zastanym widoku, stwierdzili że podzieliłaś los swojego wujostwa — gładziła mnie powoli po głowie.
— To ich nie usprawiedliwia. Gdyby to oni zniknęli nawet po takiej masakrze, ja bym ich szukała. Szukała dopóki moja nadzieja by nie umarła, choć zawsze pozostaje ta krzta szansy. Po za tym tu też jestem niechciana — wypaliłam szybciej niż zdążyłam pomyśleć.
— Dlaczego tak uważasz — odsunęła mnie Claris na niewielką odległość aby móc spojrzeć mi w twarz.
— Tak się czuję. Obco — wyszeptałam zażenowana obranym torem rozmowy.
— Cleo, kochanie — złapała moje zimne dłonie.- Nawet nie wiesz jak bardzo cieszymy się z Rodem, że tu jesteś. Zawsze marzyliśmy o córce — zagarnęła mi włosy za ucho.- Chłopcy także się cieszą, że tu jesteś choć jakoś tego może nie okazują. Wszystko na początku jest trudne i obce. Z czasem będzie lepiej — w jej głosie wyczułam obietnicę.- Ja też kiedyś miałam trudne początki z wilkołakami — westchnęła, przewracając oczami.- Jak miałam dziewiętnaście lat poznałam na studiach Roda. On nie uczęszczał na uczelnię ale był moim mechanikiem samochodowym. Ja, głupia, naiwna małolata zakochała się o jedenaście lat starszym mężczyźnie, który wiecznie był umorusany smarem — na to wspomnienie zaśmiała się, dopiero wtedy zauważyłam, że przestałam płakać.- Nie chciał mieć ze mną żadnego bliższego kontaktu. Jednak nie poddawałam się i na zakończenie pierwszego roku zaprosiłam go na imprezę do bractwa. Zgodził się po moich namolnych, wręcz stalkerskich prośbach. Coś jednak ukrywał i dobrze z tego zdawałam sobie sprawę. Znikał, nie przychodził na czas, wystawiał mnie do wiatru a później przychodził z kwiatami aby przeprosić. Miał też dziwnych kolegów, którzy okazali się jego przyrodnim rodzeństwem. Dopiero po trzech miesiącach spotykania się wyznał mi prawdę, że jest wilkołakiem. Byłam przerażona — przyłożyła Claris ręce do głowy, następnie wystrzelając je na boki.- Czułam się wśród bandy strasznie obco i nawet tak też się czułam w obecności Roda. Dodatkowo faceci wilki mają zawyżony próg testosteronu i jak wyczuwają kobietę, to zaczynają wariować. W stadzie panuje zasada, że tylko przywódca może mieć partnerkę oraz dzieci czy to rodzone, czy przygarnięte. U nas panuje ta sama zasada. Ty jesteś dla nich siostrą a oni dla ciebie braćmi a w rodzinie kazirodztwo to coś złego, choć ja w tej kwestii mam inne zdanie. Uważam, że jeśli ktoś kocha ze wzajemnością to te osoby powinni być ze sobą, jednak mniejsza o to. Kiedy pojawiłam się w życiu Rodriguesa oraz jego sfory narastały bójki, konflikty, agresywne zachowania. Rod miał wybór — walczyć z przywódcą, tym samym ze swoim biologicznym ojcem lub odejść ze mną i założyć swoją rodzinę. Wybrał drugą opcję. Ja rzuciłam studia, on pracę i zamieszkaliśmy tutaj. Dopiero wtedy wszystko się unormowało — oznajmiła z cieniem uśmiechu, który coś skrywał.- Niestety zostawiłam także swoją rodzinę. Nawet nie wiedzieli czemu i z kim odeszłam. Zniknęłam bez pożegnania — ciężko przełknęła ślinę, zwilżając wargi.- Na początku na pewno będzie ci trudno skarbie ale dasz radę. Wierzę w ciebie — te trzy słowa dodały mi otuchy.
— Pan Logan mnie tu nie chce — szepnęłam nie wiedząc jak wspomnieć o nim.
— Logan skarbie. Mów mu po imieniu — zaśmiała się Claris, od razu ożywając.
— Ale on jest dużo starszy ode mnie. Do pani też nie umiem powiedzieć po imieniu — wyznałam czując nawracające skrępowanie.
— Cleo wiem, że nigdy nie będę dla ciebie jak mama ale zamiast mówić mi po imieniu, możesz nazywać mnie ciocią. Mogę być taką przyszywaną ciotką — w sumie miało to sens.
— W sumie… Pasuje mi. Mam dużo takich cioć, bo moja mama bardzo udziela się w życiu społecznym, przez co posiada sporo znajomych — przyznałam poprawiając się do wygodniejszej pozycji.
— Co do Logana… — zawiesiła na chwilę głos.- Jest starszy i dzieli was więcej lat niż mnie oraz Roda bo aż dwanaście ale wszyscy w tym domu są sobie równi. Nie chcę tu słyszeć żadnych pan czy pani — zaśmiała się promiennie.- Jednak skoro ja miałam czelność do trzydziestoletniego faceta powiedzieć cześć i zagadać jak do rówieśnika, to Cleo uwierz mi, do Logana też możesz się normalnie odezwać. Ja wiem, że on dużo warczy ale mało gryzie. Nigdy by ci celowo krzywdy nie zrobił — chyba nie wiedziała co mówiła. Nie tak dawno dusił mnie właśnie w tym pokoju. Jednak wolałam nie dolewać oliwy do ognia i zachować to dla siebie.- Tak w ogóle coś dla ciebie mam — po chwili ciszy wstała, wyszła za drzwi po jakąś reklamówkę i wróciła na łóżko.- Miałam nic nie mówić ale nie umiem się powstrzymać. Najwyżej trochę powrzeszczy — z niewiedzy zmarszczyłam brwi.
— Kto? — zapytałam bojąc się odpowiedzi.
— Logan — szepnęła podając mi dość spory pakunek. Nagle w moich rękach znalazło się sześć książek owiniętych razem białą, cienką wstążką oraz pamiętnik, przypominający księgę wyjętą żywcem ze średniowiecza.
— A … Bo? — nie wiedziałam nawet jak sklecić spójne zdanie.
— Jak poszłaś do auta myślę, że zrobiło mu się przykro z twojego powodu. To dobry chłopak ale strasznie zamknięty na innych. Miałam nie mówić, że to od niego — szepnęła Claris najciszej jak tylko umiała.
— Czemu książki? — rozwiązałam wstążkę, podziwiając piękne okładki.
— On wie więcej o tobie skarbie niż myślisz. Jak zaczęły się te ataki w lesie musieliśmy mieć na oku cały nasz teren, a twój dom też do niego należy. To właśnie Logan pilnował cię przez ten cały czas, był takim twoim aniołem stróżem — kompletnie nie docierało do mnie to co właśnie mówiła do mnie szatynka. Przecież on mnie nienawidził! Kupy mi się to nie trzymało.- Wiedział, że lubisz czytać a co do pamiętnika — przejechała dłonią po jego nierównym wierzchu.- Rozmawialiśmy trochę o tobie w księgarni. Stwierdził, że skoro nikomu z nas nie ufasz na tyle aby się zwierzyć, to powinnaś mieć coś, co by przyjęło na siebie wszystkie twoje myśli i uczucia. Padło na pamiętnik — wyjaśniła z szerokim uśmiechem. Ja nadal nie mogłam przyswoić tych zaskakujących informacji. Wkręcała mnie aby zlikwidować napięcie między mną a panem warczącym?
— Dziękuję — powiedziałam resztę zostawiając wyłącznie dla siebie.
— Ja idę na dół trochę tam ogarnąć a ty zjedz w końcu coś — pogłaskała mnie po głowie, wychodząc z pokoju. Czytając opisy książek musiałam stwierdzić, że wszystkie powieści były romansami. Nagle mój żołądek przypomniał mi o swoim istnieniu więc podeszłam do toaletki, gdzie usiadłam na krześle. Claris przyniosła mi spaghetti z klopsikami w sosie pomidorowym oraz herbatę, choć zapachem oraz smakiem przypominała mi melisę.
Po ponad trzech godzinach od zjedzenia obiadu, w końcu oderwałam się od książki, która wciągnęła mnie od pierwszej strony. Od leżenia na dywanie cała zesztywniałam więc postanowiłam w końcu zebrać w sobie resztki odwagi aby zejść na dół. Tam panował spokój, tylko z kuchni dobiegała po cichu muzyka, gdzie Claris chyba znowu coś gotowała.
— Czyli teraz musisz obliczyć kąt przeciwległy — kobieta stała przy stole, gdzie siedział Quin i coś pisał w zeszycie. Wszędzie leżały książki, zeszyty oraz przybory do pisania.- Jak się czujesz? — tym razem zwróciła się do mnie, wycierając ręce w ścierkę, zabierając ode mnie brudne naczynia.
— Już lepiej. Zaczęłam czytać książkę i na jakiś czas zapomniałam o wszystkim, rozmowa też mi trochę pomogła — przyznałam się siadając obok Quina, który posłał mi ciepły uśmiech, następnie wracając do książek.
— Bardzo mnie to cieszy.
— Czego się uczysz? — zapytałam blondyna, który wskazał na kąty w trójkącie. Nie lubiłam matematyki.
— Jak chcesz możesz się też uczyć razem z Quinem. Nawet jestem za tym. Nie chcę abyś przez zmianę otoczenia zaniedbała swoją edukację. Książki mamy bieżące więc z materiałem powinnaś sobie świetnie poradzić — po zdjęciu pokrywki z garnka kuchnię wypełnił zapach gotowanego bulionu.
— Tęsknię za szkołą więc fajnie by było mieć choć jej namiastkę — oparłam się łokciem o blat, przyglądając się swojemu rówieśnikowi, który zawzięcie pisał na kartce kolejne równania. To był geniusz matematyczny.
— Skończyłem! — krzyknął Quin rzucając długopis na podręcznik, prostując się na krześle.- Już mi się nic nie chce — jęknął przecierając twarz dłońmi.
— Claris, młoda nadal u siebie? — do kuchni wszedł Pol lecz nie musiał czekać za odpowiedzią. Ze zmarszczonym nosem zwróciłam się twarzą do niego, machając do chłopaka.- Fajnie, że wyszłaś. Przed obchodem zawsze biegam i tak pomyślałem sobie o tobie. Podobno zawsze rano biegałaś i pomyślałem sobie, że może ci tego brakować — wyjaśnił szatyn opierając się ręką o ścianę.
— Z chęcią — odpowiedziałam wstając na równe nogi, chcąc zająć czymś głowę. Bieganie zawsze pozwalało mi się zrelaksować oraz pozbierać myśli.
— Zaraz ci coś znajdę odpowiedniejszego — wtrąciła się Claris, idąc gdzieś na górę.
— Poczekam — poinformował Pol, kierując się do salonu. Ja natomiast pobiegłam za kobietą, która zaczęła przeszukiwać szafki w czyjejś sypialni, podejrzewałam że to pokój jej oraz Roda.
— Nie dałam ci żadnych adidasów więc może te będą pasować. Widzę, że byłam ciut wyższa od ciebie — zaśmiała się, pokazując brodą na leginsy. Teraz stało się jasne czyje były te wszystkie rzeczy — należały do Claris.- Z niektórych rzeczy wyrosłam, przytyłam lub po prostu mi się znudziły a były w bardzo dobrym stanie więc licząc na to, że doczekam się kiedyś córki zostawiłam je. Tak składowałam te rzeczy w pustej sypialni aż w końcu doczekały się drugiego życia — podała mi parę białych adidasów, które po wyglądzie podeszwy wyglądały na prawie nieużywane.- Jeśli coś ci się nie podoba albo coś to możesz wyrzucić niepotrzebne rzeczy. Najlepiej jakbyś zrobiła w szafach porządki po swojemu — wstała z kolan kiedy ja usiadłam na łożu małżeńskim aby przymierzyć obuwie. Niestety było za duże o rozmiar ale postanowiłam wypchać miejsce palców watą czy czymś innym aby mi nie spadały z nóg.- Wiem, że to nie to samo co u twoich rodziców bo nas niestety nie stać aż tak na wszystko… — humor Claris zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, z wesołego w przygnębiony.
— Nie mówmy o moich rodzicach, proszę. Po za tym cieszę się z tego co mam, pieniądze to nie wszystko — wyznałam choć nie byłam przyzwyczajona do noszenia ubrań czy innych rzeczy po kimś.
— Leć do Pola bo pewnie się niecierpliwi — powiedziała szatynka przywdziewając maskę szczęśliwej lecz w jej oczach malował się smutek. Nic jednak nie mówiąc poleciałam do łazienki w poszukiwaniu waty. O dziwo pomieszczenie zostało posprzątane i nawet pojawiła się szczoteczka do zębów z moim imieniem oraz kilka dodatkowych damskich kosmetyków.
Po paru minutach w końcu zbiegłam na dół, zapinając zamek bluzy, która sięgała mi praktycznie do kolan.
— Myślałem, że cię szafa wciągnęła — zaśmiał się Pol, wstając z kanapy.- Chodź. Pokażę ci jak się prawdziwie biega — puścił do mnie oczko, przez co mój żołądek ścisnął się ze strachu.- Polecimy w stronę rzeki a następnie pobiegniemy wzdłuż niej. Zwiedzisz chociaż trochę okolicę a nie ciągle w tych czterech ścianach będziesz gnić. Na starość dosyć się nasiedzisz w domu — zaczęliśmy truchtem aż w końcu przeszliśmy do pełnego biegu a raczej ja, bo Pol nie wydawał się nawet choć trochę zmęczony. Ja natomiast dopiero docierając do rzeki miałam już prawie język na wierzchu, normalnie jak pies.
— Stop. Przerwa. Błagam — zaskomlałam stając w miejscu, opierając zsiniałe ręce na kolanach a głowę opuściłam na dół.
— To dopiero początek, dajesz dalej — popędzał mnie szatyn lecz ja nóg nie czułam. Moje serce łomotało jak po maratonie, zaś szyję oraz górną część klatki piersiowej pokrył mi obfity rumieniec. Serce mi wysiadało!
— Nie dam rady dalej biec, ile to już? — zaskomlałam siadając na jakimś wystającym ze wzgórza kamieniu.
— Dopiero z trzy kilometry zrobiliśmy — nogi się pode mną ugięły.
— A przez ile tak jeszcze chciałeś mnie ciągnąć? — sapnęłam starając się złapać oddech.
— Tak tylko dziesięć kilometrów i zawacamyyy — nagle jakieś zwierzę wyskoczyło z zarośli, przewracając Pola na ziemię, gdzie następnie oboje zniknęli mi z oczu, spadając z urwiska w dół ku rzece.
— Jimi! Ty kretynie! — usłyszałam śmiech Pola, który wstawał akurat z ziemi a jasnobrązowy wilk stanął na tylnych łapach, co jakiś czas opierając się o ziemię przednimi kończynami, które były długie, chude aczkolwiek zakończone ostrymi szponami.- Spokojnie Cleo, żyję! — wyczołgał się Pol z doliny, otrzepując dłonie z piachu.- Nie bój się, to Jimi — machnął ręką, gdy dwumetrowy wilk wyskoczył z doliny wprost przede mnie. Przenajsłodszy Jezu! Po górnych, olbrzymich kłach chłopaka a raczej potwora spływała gęsta ślina, co nie wyglądało zachęcająco. Niespodziewanie dotknął przednimi łapami ziemi, unosząc głowę do góry, szturchając mnie mokrym nosem w rękę.- I co, i co? Już się przymila. Patrzcie go — zaśmiał się Pol, przewracając oczami. Ja natomiast po przełamaniu strachu wyciągnęłam dłoń w stronę znajomego, głaszcząc go między sterczącymi uszami. Sierść na pysku, w okolicach oczu oraz na klatce piersiowej czy łapach była bardzo krótka i szorstka ale grzbiet, ogon oraz kłaczki między uszami były dość długie oraz przyjemnie miękkie. Trochę taki ogromny, zdeformowany pies na sterydach.- Coś ci pokaże — rzekł odsłaniając na karku Jimiego tatuaż w nietypowym kształcie. Dwa koła, przebite prostą strzałą.- Te koła oznaczają, który się urodził w stadzie, urodził się drugi. To większe oznacza kogoś starszego z rodzeństwa, zaś ta strzała ma symbol myśliwego. Każdy z nas ma taki tatuaż ale z pewnymi różnicami — kontynuował natomiast Jimi nadal się do mnie łasił jak mały szczeniak.
— A jak to jest w ludzkiej postaci? — zagaiłam drapiąc chłopaka, znaczy wilka pod brodą. Już jego około dwudziestocentymetrowe kły nie były aż tak straszne.
— To zależy od indywidualnych kwestii oraz genów. Jeśli twój biologiczny stary miał symbol na szyi to syn w osiemdziesięciu procentach też tam będzie go mieć, co do dziewczyn nie wiem jak to się ima. Jednak miejsce tatuaży określa przynależność do stada. Też im więcej masz tatuaży, to znaczy że dany osobnik dużo razy zmieniał stado lub został z niego wyrzucony. Ja posiadam łącznie dwa tatuaże — podciągnął koszulkę do góry, na co wilk siedzący obok mnie z rozszerzonymi tylnym łapami na boki prychnął.- Jeden na prawej łopatce, podobno mój ojciec miał w tym samym miejscu. Drugi zaś wykonał Rod — pokazał na żebra, gdzie wytatuowane miał wilcze ślady łap z jakąś datą. „21 marca 2007” — To data mojego przybycia do sfory Roda, miałem z szesnaście lat jak pierwszy raz tu trafiłem. Każdy ma tatuaż z własną datą oraz sam sobie wybierał miejsce.
— Ja mam na obojczyku — przestraszyłam się słysząc głos Jimiego.
— Myślałam, że przemówiłeś w wilczej postaci — dopadły mnie duszności spowodowane strachem. Widok wilkołaka ciężko przeżyłam ale gadającego wilkołaka chyba już bym nie strawiła.
— Takiej ewolucji jeszcze nie przeszliśmy — zaśmiał się Pol, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem. Znałam tych chłopaków bardzo krótko ale polubiłam ich. Byli świetnymi towarzyszami do rozmów oraz wygłupów, choć miałam trzymać się tylko Claris oraz Quina.
— Rod z Claris przygarnęli mnie dwunastego stycznia dwutysięcznego pierwszego roku, miałem osiem lat — Jimi odgiął górną krawędź koszulki, pokazując mi taki sam tatuaż jaki miał Pol.- Jestem razem z nimi już od czternastu lat.
— A mój biologiczny znak znajduje się na wnętrzu palca — Pol odchylił na tyle ile był w stanie palec wskazujący, uwydatniając tatuaż na środkowym palcu.
— Wow — niesamowita sprawa. Nie myślałam, że w realnym życiu przytrafiają się takie rzeczy. Ich świat coraz bardziej mnie fascynował.- A jak to jest podczas przemiany? — postanowiłam trochę wypytać się chłopaków, czując się przy nich o dziwo bardzo swobodnie.
— Wracajmy bo ściemnia się ale spokojnie, zaspokoimy twoją ciekawość podczas drogi — uspokoił mnie Jimi widząc moją rozczarowaną minę, która od razu rozpromieniła się po jego zapewnieniu.
— Sama przemiana, ta pierwsza następuje w wieku szesnastu lat i zazwyczaj przypada dokładnie na dzień urodzin, bywa też że punktualnie o godzinie, o której przyszedłeś na świat — słuchałam Pola jak zaklęta, chcąc się dowiedzieć o nich jak najwięcej.
— Lecz bywają przypadki, gdzie urodziłaś się na przykład w rodzinie pełnej wilkołaków a ty sama nim nie jesteś. Nazywamy takich wilkopokrewnymi a jeśli ludziom trafi się dziecko, które będzie wilkiem określamy wtedy go mianem wilkokriwstego. To ma więcej rozgałęzień i jest naprawdę ciężkie do ogarnięcia. Na ten temat byś musiała pogadać z Rodriguesem albo Loganem — wolałam chyba już nie znać szczegółów a mieć głowę na karku.
— Pierwsza przemiana jest bardzo bolesna ale każda kolejna coraz mniej, aż w końcu staje się nawet całkiem przyjemna. Jednak w przemianie nie jest chyba najgorszy ten cały ból — zaopiniował Pol i nawet nie wiem kiedy dotarliśmy za dom.
— Najgorsze jest to, gdy jeszcze nie kontrolujesz przemiany. Czyli ta pierwsza przemiana, gdy się wkurzysz lub w twoim pobliżu są inne, obce wilkołaki albo co gorsza wampiry — przeciągnął Jimi ostatnie słowo, nadając mu dramaturgii.- Wtedy gdy ponownie przemienisz się w człowieka, jesteś goła i wesoła a wszyscy mają z ciebie bekę — przewrócił oczami skonsternowany.
— Pamiętasz jak Martin miał z tym problem? Biedak nie mógł zapanować nad hormonami i co chwila się przemieniał — obaj chłopacy zaczęli się śmiać na wstydliwe wspomnienia Martina.
— Nie ładnie się śmiać z czyjegoś nieszczęścia — zganiłam swoich towarzyszy, którzy starali zapanować się nad śmiechem.
— Liam chyba to najlżej przeszedł — stwierdził już ze spokojem Jimi, opierając się plecami o pień drzewa.
— Liam ma częste zatargi z Loganem bo jest jeszcze młody i głupi. Rok temu przeszedł dopiero przemianę a jest z nami od czterech lat. Hormony mu buzują przez co rzuca się na naszego zastępcę bo chce zająć jego miejsce w hierarchii ale Logan przytemperuje młodego. Każdy z nas chciał choć raz w życiu zwalić Logana ze stołka ale skurczybyk jest zbyt silny. Jest największy z nas wszystkich więc już samo to daje mu znaczną przewagę — westchnął szatyn, kopiąc niewielki kamyk z niezadowolenia oraz frustracji.
— Logan umie podporządkować sobie innych. Nie pozwoli nam sobie wejść na głowę. Potrafi być bardzo agresywny choć wiem, że ciebie nigdy by nie potraktował tak jak nas. Pamiętam jak nieraz miałem rozszarpane ucho przez niego albo wargę, no znaczy pysk. Ciebie to może jedynie podgryzie albo słownie nastraszy ale na pewno nie tknie. Więc o to martwić się nie musisz — zapewnił mnie Jimi, spoglądając gdzieś w zarośla.- Musimy iść na patrol — poinformował wskazując dyskretnie głową na miejsce, gdzie niedawno patrzył.
— Zostawiamy cię całą i bezpieczną w domu a my lecimy. Pewnie jak wrócimy to będziesz już spać więc życzymy ci spokojnej nocy — nagle obaj podeszli do mnie, zamykając mnie w szczelnym uścisku.
— Dusicie mnie! — krzyczałam ale mój głos był przytłumiony przez ich ciała. Mówiłam im wprost do torsów, gdyż chłopacy znacznie przewyższali mnie.
— Uciekaj mała — pogłaskał mnie po głowie Jimi. Nic nie mówiąc skierowałam się do domu i dopóki nie przekroczyłam progu, chłopacy czekali przyglądając mi się. Jak tylko znalazłam się w połowie korytarza poczułam zapach pieczonego ciasta.
— Jak było? — zapytała rozpromieniona Claris, wlewając właśnie do blachy jakąś białą masę.
— Fajnie. Spotkaliśmy po drodze Jimiego więc trochę porozmawialiśmy. Po za tym moja kondycja leży więc powinnam trochę poćwiczyć — wyznałam rozsiadając się wygodnie na krześle.
— Chcesz wylizać miskę z masy? Robię sernik — wyciągnęła w moją stronę metalową miskę, którą chętnie przyjęłam. Mama zawsze pozwalała mi wylizywać palcem miski od mas — przyłapałam się na wspomnieniach. Koniec wspomnień! Stanowczo rozkazałam sobie w myślach. Moja rodzina nie chciała mnie. Musiałam przestać o nich myśleć i żyć dalej. Rozdrapywanie ran mi z całą pewnością nie pomagało.
— Bardzo dobre — wyczuwałam w serze nutę skórki cytryny oraz wanilię. Znacznie inny smak masy niż ten, który tak dobrze znałam ale równie smaczny.
— Cieszę się, że ci smakuje — kobieta zerknęła na mnie, gdy wstałam aby odłożyć do zlewu miskę ale niestety miałam problem — zlew przepełniony został naczyniami, tak samo jak blaty!
— Pomogę pozmywać — rzekłam zdejmując bluzę aby jej nie pochlapać i choć Claris wyraziła sprzeciw, zrobiłam po swojemu. Lubiłam pomagać innym.
Zerkając na zegar ścienny stwierdziłam, że przesiedziałam przy naczyniach dobre pół godziny. Dobrze, że szatynka wycierała wszystko ze suszarki bo nie wyszłabym z kuchni przez następne dwa kwadranse.
— Obejrzycie ze mną film? — do pomieszczenia wparował Quin z mokrymi włosami. Musiał brać kąpiel, której sama z resztą potrzebowałam.
— Jaki? — spytałam z zaciekawieniem, gdyż telewizja zawsze była świetnym rozpraszaczem uwagi.
— Myślałem o „małolaty u taty” — potrząsnął pudełkiem od filmu DVD.
— Raz już chyba go oglądałam ale fajnie byłoby odświeżyć sobie fabułę — stwierdziłam potrząsając twierdząco głową.
— To Cleo leć się umyć a ja ogarnę jakieś przekąski nim ta dzika ferajna się zleci po zwiadach — jak zaplanowaliśmy, tak też uczyniliśmy.
W końcu wzięłam porządny prysznic, szorując także włosy, następnie nakładając na nie odżywkę. Mogłam także wydepilować się, gdyż Claris pomyślała o zakupie maszynek jednorazowych. Pozostawiając włosy rozpuszczone, ubrana we wczorajszą piżamę umyłam zęby a następnie zbiegłam na dół. Tam Quin siedział razem z Claris, która wzięła się zarazem za prasowanie sterty ubrań. Ta kobieta nic tylko sprzątała albo gotowała.
Padnięta po całym dniu, wślizgnęłam się pod koc obok blondyna, kładąc głowę na podłokietniku. Nawet nie wiem kiedy urwał mi się film. Dopiero trzaskanie drzwiami oraz śmiechy lekko wybudziły mnie ze snu ale zmęczenie dawało za wygraną, przez co nie chciało mi się nawet otwierać powiek.
— Cicho bądźcie — Claris skarciła całą ferajnę.
— Ooo… Nasza księżniczka zasnęła — kojarzyłam głos ale nie wiedziałam do kogo należał.
— Zaniosę ją do pokoju — ktoś powiedział z cichym śmiechem, od którego moje włoski na karku zjeżyły się.- Dobra, dobra. Jest twoja — lekki warkot wydobył się z czyjegoś gardła.
— Pozabijacie się zaraz. Liam przestać wszczynać bójki, no ile można — chwilę po tych słowach rozległo się trzaśnięcie drzwi frontowych. Bojąc się otworzyć oczy, poczułam jak ktoś wsunął mi jedną rękę w zgięciu kolan a drugą pod głowę. To z pewnością był jeden z chłopaków ze sfory ale nie potrafiłam powiedzieć który. Jedyne co umiałam o nim powiedzieć to, to że był silny i cudownie pachniał — woń przypominała czarny pieprz. Uwielbiałam męskie perfumy, przez co często w drogeriach je wąchałam. Musiałam sprawdzić w łazience czy ktoś posiadał szampon albo perfumy o takim zapachu. W końcu miałam prawo się pomylić.
Kiedy rozkminiałam nad zapachem mojego wybawcy, który uratował mnie przed bólem karku następnego dnia, ten ktoś położył mnie na łóżku bez potrzeby włączania jakiegokolwiek światła. Wiedziałam o tym bo nic nie poraziło mnie w oczy, przez zamknięte powieki. Zapadła chwilowa cisza, którą następnie przerwał dźwięk odłożonej książki na stolik nocny. Szum kołdry dotarł do moich uszu a czyjaś zimna dłoń przejechała wpierw po moim policzku, kolejnie głaszcząc po głowie. Nie trwało to jednak długo. Osoba stojąca przede mną momentalnie wycofała się, wychodząc z pokoju, zamykając za sobą wejście. Dopiero wtedy wypuściłam wstrzymywane nieświadomie powietrze, odważając się otworzyć powieki. Rzeczywiście leżałam w swoim łóżku, przykryta po same ramiona kołdrą a na stoliku nocnym leżała książka, którą zaczęłam czytać. Przewracając się na drugi bok przytuliłam się mocno do poduszki, zasypiając.
— 8 — Wszyscy są dziwni
Płacz rozległ się dookoła mnie, lecz nie umiałam namierzyć jego źródła. Idąc jakimś wąskim korytarzem, natrafiłam na żłobione drzwi z motywami religijnymi — kojarzyłam je, jednak nie wiedziałam skąd. Po otwarciu drewnianej płyty ujrzałam sporych rozmiarów pomieszczenie ze stojącą na środku trumną. Klęczały przy niej dwie osoby — mój tata z mamą. Kobieta płakała, wycierając lnianą chusteczką nos oraz spływające po policzkach łzy, natomiast mężczyzna wyglądał na zamyślonego.
— Mamo. Tato — podeszłam do rodziców, chcąc zapytać się kto umarł ale niewielka tabliczka szybko to mi wyjaśniła. To ja umarłam. Nie było to prawdą więc za wszelką cenę pragnęłam to udowodnić. Nie chciałam aby mama cierpiała, bo żyłam.- Mamo, jestem tu — złapałam rodzicielkę za dłoń ale szybko ją odtrąciła, jakbym ją oparzyła. Twarz brunetki zrobiła się blada, niczym po zobaczeniu ducha.
— Nasza córka umarła. Odejdź stąd — przemówił tato wstając z kolan, zasłaniając swym ciałem mamę. Wiedziałam, że to ona może się złamać i uwierzyć w moje istnienie.
— Wcale nie. Stoję przed wami — starałam się przemówić mężczyźnie do rozumu ale on nie wierzył mi.- Mamo to ja, Cleo — starałam się ją dostrzec, na marne.
— Odejdź, nikt cię tu już nie chce. Masz teraz nową rodzinę — słowa wypowiedziane przez tatę zabolały. Zaskoczona odwróciłam się, gdzie niespodziewanie zniknęła jedna ściana kaplicy, odsłaniając widok na las. Ujrzałam wśród koron drzew Claris, czekającą na mnie z otwartymi ramionami.
— Idź do nich kochanie, zapewnią ci bezpieczeństwo — tym razem u mego boku stanęła mama, mocno mnie do siebie przytulając.
— Ja nie chcę odchodzić — rozkleiłam się, czując ciepło bijące od ciała kobiety.
— Musisz kochanie — pocałowała mnie ostatni raz we włosy, rozmywając się jak mgła. Znikną także mój tata, trumna oraz kaplica.
— Nie. Nie! Proszę! — krzyczałam upadając na kolana. Po odwróceniu się Claris także już nie ujrzałam.- Błagam nie! — wrzeszczałam, wypłakując ból płynący z serca.
— Spokojnie. Jestem tu — oznajmił jakiś głos ocierając łzy z moich policzków.- Jestem przy tobie — poczułam przyjemny dotyk na swojej dłoni, którą ktoś ukrył w swoich dłoniach. To było takie realne, prawdziwe. Otworzyłam zamknięte powieki, ujrzawszy przed sobą twarz mężczyzny o czarnych jak noc oczach.
— Logan — szepnęłam zdziwiona akurat jego obecnością. Chcąc sprawdzić, czy to nie były omamy wolą ręką przejechałam po jego policzku — był obok, taki rzeczywisty.
— Śpij — jego głos był spokojny aczkolwiek przepełniony troską. Niepewnie przytaknęłam głową zamykając powieki. Wraz z ciemnością zniknął las oraz on, choć czułam nadal jego obecność.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyspałam się, choć śnił mi się koszmar. Leżąc nadal w łóżku przeturlałam się na lewy bok aby móc zobaczyć w oknie, jaka panowała pogoda na dworze. Nie padało lecz niebo przysłoniły szare chmury, tylko co jakiś czas pojedyncze promienie słońca przedzierały się przez nie. Niestety znowu wróciły do mnie wspomnienia oraz tęsknota za bliskimi — myślałam, że zapomnę ale nie potrafiłam. Kochałam ich z całego serca, nie umiałam ich z niego wyrzucić, nawet po tym jak oni wyrzucili mnie ze swoich serc. Pragnęłam o wszystkim zapomnieć ale nie potrafiłam.
Zamiast rozdrapywać świeże rany, wstałam z łóżka aby zająć się nowym życiem. Nic mi się nie chciało — najchętniej przeleżałabym cały dzień przykryta kołdrą po czubek głowy ale to tylko pogorszyłoby mój stan. Zmuszając się do normalnego funkcjonowania podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam szary dres oraz koszulkę w pszczółki. Kolorystyka ubrania przypadła mi do gustu, co nieco poprawiło mi humor. Włosy związałam w kitkę po czym zaścieliłam łóżko, chwilowo wietrząc pokój. Woń lasu zawsze działała na mnie uspokajająco. Po ogarnięciu także porannej toalety zeszłam na dół, gdzie wszyscy zbierali się powoli na śniadanie. To był nasz pierwszy wspólny posiłek od czasu mojego przybycia do sfory, nie licząc tej feralnej kolacji.
— Dzień dobry kochanie — Claris przywitała mnie jak zawsze promiennym uśmiechem. Wyglądała dzisiaj na weselszą a jej oczy lśniły lecz nie miałam pojęcia, co mogło się do tego przyczynić.- Siadaj słoneczko do stołu i zacznij jeść bo zaraz ta chmara szarańczy się zleci. Dzisiaj idą ściąć drzewo aby mieć coś na opał więc raczej wszystko pochłoną — rozglądając się już swobodniej po mieszkaniu naszła mnie masa pytań dotycząca codziennego życia mojej nowej … ehh, rodziny.
— Proszę pani — szatynka stanęła w pół kroku, odwracając się do mnie aby móc spojrzeć na mnie.
— Co ja ci mówiłam o pan i pani w tym domu? — podeszła do mnie, łapiąc moją kitkę w dłoń, delikatnie przejeżdżając nią w dół.
— Ciociu? — odparłam zmieszana, bardzo dziwnie się czułam zwracając się tak do Claris ale po imieniu tym bardziej nie umiałabym jej walić. Dzieliła nas spora różnica wieku.
— Tak lepiej. Co się stało? — kontynuowała kierując się w stronę kuchni, gdzie zaczęła nakładać na półmiski wędliny oraz żółty ser.
— Domowej roboty? — zapytałam z niedowierzaniem przypatrując się smakołykom. Ostatnie dni dały nieźle w kość mojemu żołądkowi więc nie dziwił mnie fakt, iż zaczął wariować przez sam zapach.
— Tak, sama robię sery a od niedawna zabrałam się za wędliny — kupne sery umywały się od tego na tacy.
— Właśnie… Wracając do moich pytań, jak udaje wam się tak żyć? Sporo osób jest w tym domu co też wiąże się z wydatkami — nie miałam pojęcia jak się podjąć tego tematu. Domowym budżetem nigdy się nie interesowałam, gdy mieszkałam z rodzicami oraz bratem lecz teraz zaczęło mnie to ciekawić.
— Nie jest łatwo ale dajemy sobie jakoś radę. Funkcjonujemy dzięki zasadom. Ja zajmuję się domem, ogrodem, zapewniam nam takie podstawowe rzeczy. Mogę się określić mianem takiej typowej kury domowej — zachichotała.- Opał zdobywamy dzięki okolicznym drzewom. Są ogromne więc nie musimy jakoś się martwić, że szybko ich zabraknie. Latem staramy się nie ogrzewać mieszkania więc zbieramy drewno głównie na okres jesienno-zimowy. Co do prądu posiadamy generator na benzynę jednak, gdy zapasy paliwa są małe, wszystko idzie na spiżarnie a my siedzimy wieczorami przy świecach. Rod ponadto pracuje czasami na budowach, dorywczo naprawia samochody więc często musi wyjeżdżać, przez co w domu go nie ma nieraz przez tydzień, dlatego też to Logan przejmuje obowiązki naszego opiekuna. Taki zastępca w sforze jest potrzebny, tylko mnie martwią te ciągłe bójki między Loganem a Liamem. Boje się, że któryś nie wróci żywy do domu, no… Podejrzewam, że to Logan przyciągnąłby truchło Liama. Logan jest najsilniejszy z nich wszystkich i nie raz trzeba było kogoś szyć. Najgorsze są zawsze momenty, w których muszą ustalić hierarchię, nienawidzę tych dni. Warkot, walki, krew… — kręcąc przecząco głową skończyła nakładać jedzenie na półmiski.
— Pamiętam jak to było po mojej przemianie — nagle ktoś się odezwał, przez co mimowolnie podskoczyłam ze strachu.- Spokojnie Cleo, to tylko ja — zaśmiał się pod nosem Luck, o ile nie pomyliłam imienia, jednak to imię kojarzyło mi się z jego chabrowymi oczami.- Do czasu przemiany było spoko ale jak stałem się wilkiem to dopiero dali mi w kość — brunet przejechał dłonią po brodzie, opierając się ramieniem o futrynę.
— Mogę zadać pytanie? — zdecydowanie to był mój dzień, pod tytułem „zadam pytanie”.
— Słucham cię — uśmiech chłopaka dodał mi pewności, natomiast Claris zajęta śniadaniem nie peszyła mnie.
— Jak długo tutaj jesteś? — poczułam się zażenowana, gdyż to nie była moja sprawa ale ciekawość wygrała. Chciałam poznać każdego z nich a drogą dedukcji mniej więcej mogłabym określić od kogo powinnam się trzymać z daleka. Na pierwszym miejscu mimo wszystko był i tak pan warczący.
— Pogadajcie a ja idę — Claris szybciutko uciekła z półmiskami z kuchni, pozostawiając nas samych.
— Powiem ci Cleo, że ciężko będzie mi odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że Logan już był w sforze, poczekaj — poprosił podnosząc koszulkę nieco do góry. Wzdłuż mostka miał wytatuowaną datę 12.12.2001 wraz ze śladem wilczych łap, takich samych jak u Pola i Jimiego.- Z moich obliczeń wychodzi, że czternaście lat mieszkam tutaj z moją rodzinką — ponownie zakrył tors, obdarowując mnie zamyśloną miną.- Kopę lat. Widzisz Cleo, gdyby nie tatuaż to nawet bym nie wiedział kiedy tu trafiłem — Claris ponownie pojawiła się w kuchni.
— Może pomóc? — zagaiłam, gdy kobieta szykowała szklanki.
— Nie trzeba skarbie, ja już i tak powoli kończę.
— Tobie też powinniśmy zrobić tatuaż z datą dołączenia do rodziny — nie wiem czy słowa bruneta zaszokowały Claris, czy był to zwykły przypadek ale aż jej szklanki w szafce się poprzewracały.
— Chyba Luck oszalałeś — Claris zbladła na twarzy, mając ręce w górze, przytrzymując poprzewracane szkło.
— No a czemu nie? Jest od teraz członkiem naszej rodziny i raczej nigdzie się nie wybiera więc taki tatuaż to nic złego — zaopiniował chłopak podchodząc do opiekunki, zabierając z jej dłoni naczynia.
— Przecież to jeszcze dziecko! Nadal rośnie, a co jeśli ten tatuaż się rozciągnie? Może być też uczulona. Nie ma mowy — oto tym zdaniem chciała zakończyć rozmowę z Luckiem na temat tatuażu.
— Przecież mi Rod zrobił dziarę jak byłem młodszy. Co ja może z dziewięć lat miałem — brunet poszedł za opiekunką więc postanowiłam podążyć za nimi aby móc posłuchać ich dyskusji. Myśl o zrobieniu tatuażu takiego jak ma sfora — ślady łap wilka nieco mnie kręciła, choć odrobinę przerażała. Nigdy jakoś nie myślałam o tatuażu bo moi rodzice nie zgodziliby się na niego, nigdy! Za to mój zamordowany wujek posiadał ich dosyć sporo, zawsze lubiłam je oglądać bo co rusz pojawiał się na jego skórze nowy.
— Moim zdaniem to kiepski pomysł — szatynka przekroczyła próg salonu, gdzie życie zaczęło powoli się rozkręcać. Przy stole zajął już miejsce Quin oraz Marcuz.- Siadajcie, proszę.
— Pogadać trzeba z Rodem — westchnął chłopak, zajmując miejsce przy stole. Tylko ja stałam jak skończona idiotka, nie wiedząc gdzie zasiąść — tam, gdzie powinno być moje miejsce czyli na samym końcu, czy może jednak u boku przywódcy oraz jego zastępcy.- Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy… Jeśli chciałaś ode mnie wsparcia albo porady jak dałem sobie radę dostosować się do nowej rodziny, to ci niestety nie pomogę. Dałem nogi sam z biologicznej rodziny i w przeciągu roku zahaczyłem pięć watach. Niestety żadna mi nie odpowiadała mimo iż byłem dzieciakiem. W końcu trafiłem na Roda, to ja ich wybrałem — mówił to z takim spokojem w głosie, choć sama nie umiałam sobie wyobrazić odejścia w wieku dziewięciu lat od rodziny.
— Gnojek wszedł mi do samochodu i nie chciał z niego wysiąść — nagle w pomieszczeniu pojawił się przywódca, kierując się w stronę szczytu stołu.- Pracowałem jako mechanik, mieszkaliśmy już tutaj z Claris wraz z Loganem, który był naszym pierwszym podopiecznym. Sama ciąża dla Claris mogłaby się źle skończyć a co dopiero poród, więc postanowiliśmy adoptować go ale na nim miało się skończyć. Jednak Luck miał nieco inne plany, gdyż bardzo późną porą wkradł mi się do samochodu. Gdybym nie posiadał wilczych zmysłów umarłbym na zawał. Maruda, wielkości krasnala siedziała mi na tylnym siedzeniu, umorusana nie wiadomo czym i oznajmiła mi, że jedzie ze mną — zaśmiał się Rodrigues kręcąc przecząco głową.
— Siadaj — niespodziewanie ktoś mnie lekko pchnął do przodu. Momentalnie odwróciłam głowę a moim oczom ukazał się rozpromieniony Pol. Dzięki niemu rozwiązał się mój dylemat, gdzie usiąść aby nikogo nie wkurzyć, szczególnie pana warczącego, którego swoją drogą nie widziałam od czasu zakupów. Nie żebym tęskniła za nim czy za jego warczeniem na mnie oraz jego groźbami.
— Dopytywałem się, gdzie są jego rodzice, skąd się tu wziął a on jakby nigdy nic odpowiadał ze spokojem na moje pytania. Pamiętam, że nieźle się wkurzyłem na Lucka ale co ja mogłem zrobić. Obiecałem Claris, że wrócę punktualnie do domu, gdyż została wtedy sama z Loganem a mi jakiś dzieciak opowiedział, że uciekł od rodziny ale ja będę jego nowym tatą. Rozwaliło mnie to. Wróciłem jednak razem z nim do mieszkania, gdzie wyszła cała prawda dotycząca jego pochodzenia oraz inne rzeczy — zawiesił Rod na chwilę głos, ostrożnie dobierając przy tym słowa, za którymi coś więcej musiało się kryć.
— Ja zawsze wiedziałem czego chciałem i tak też mi zostało po dziś dzień — Luck rozpoczął jako pierwszy posiłek, nie zwracając uwagi na nieobecną część rodziny.
— Taa… Po długich dyskusjach podjęliśmy decyzję o adoptowaniu Lucka — Claris nagle się pojawiła za moimi plecami, stawiając przede mną szklankę z parującą herbatą.
— Była to bardzo ciężka rozmowa ale nie żałuję decyzji — Rod uśmiechnął się do swojej ukochanej, kładąc jej dłoń na biodrze, delikatnie ją do siebie przyciągając.
— Ooo… Nasz borsuczek się obudził — Claris zerknęła przed siebie, siadając na kolanie mężczyzny.
— O nie… Nie mówcie mi tylko, że wzięło was na wygrzebywanie ckliwych historyjek — pan warczący zszedł po stopniach do salonu, zagarniając nas wszystkich wzrokiem.
— Nawet nie masz pojęcia słoneczko jak nasz Logan za dzieciaczka uwielbiał spać. Normalnie jak mały, słodziutki borsuczek się zwijał w kocyk i spał na kanapie. Jakby dziecka nie było — Claris chichotała zaś Loganowi zrzedła mina, choć wyobrażenie go sobie w opisanej sytuacji było dziwne aczkolwiek nawet urocze. Co ja bredzę?…
— Claris, miałem dziesięć lat jak do was trafiłem więc taki mały to ja nie byłem. Do słodziaka to mi było i jest daleko a biada każdemu kto mi podpadnie — wtem wszystkie podśmiechujki zaniknęły, natomiast na twarzach chłopaków zagościła powaga.
— Umiesz popsuć każdą zabawę — Luck jęknął z udawanym smutkiem, patrząc na swojego przyrodniego brata.
— Ktoś tu chyba dzisiaj wstał lewą nogą z łóżka — Pol myślał, że nikt go nie usłyszał jednak się przeliczył.
— Raczej to w ogóle nie spał — śmiechy chłopaków były jakieś dziwne, jakby niosły za sobą jakieś insynuacje. Jednak w jednej kwestii musiałam się zgodzić z Luckiem, Logan wyglądał na bardzo zmęczonego. Szczególnie jego oczy były lekko zaczerwienione i opuchnięte.
— A ty kochanienki dokąd? — Claris zatrzymała bruneta, który właśnie miał przekroczyć próg salonu.
— Zabieram się do pracy — rozłożył ręce ze zdziwioną miną.
— Tak bez śniadania — stęknęła kobieta, patrząc na zastawiony stół. Zerknęłam na nią a w jej oczach ujrzałam ciche ukłucie przykrości więc odwróciłam szybko wzrok.
— Nie jestem głodny — te słowa wypowiedział patrząc prosto w moje oczy i już wiedziałam, że nie miał ochoty przebywać w moim towarzystwie. Momentalnie mnie także odechciało się jeść, mimo wszystko musiałam coś przegryźć, gdyż inaczej mój żołądek nie dałby mi spokoju.
— Trudno, dzisiaj także nie zjemy w komplecie — szatynka zeszła z kolana Roda, zajmując swoje miejsce.
— Może ma zły humor bo panna go nie wpuściła w nocy — odezwał się rudowłosy chłopak z głupkowatym uśmieszkiem, nie pamiętałam niestety jego imienia. Oczywiście wszyscy wiedzieli o co chodziło typowi, tylko nie ja.
— Proszę was… Akurat Logana o takie rzeczy bym nie posądziła, to rozsądny chłopak a nie tak jak ty Liam. Ciebie bym nazwała psem na baby — Claris pocisnęła po rudowłosym, któremu od razu zszedł uśmieszek z twarzy. Z niewiadomych przyczyn nie przepadałam za Liamem, jakoś mi jego osobowość nie odpowiadała. Pan warczący mnie przerażał ale nic do niego nie miałam, natomiast Liam posiadał coś takiego w sobie, coś odpychającego mnie.
— No tak, bo Loganek to przykład wszystkich cnót — wyczuwałam kłótnię w powietrzu, przez co nieświadomie zatrzymałam powietrze w płucach. Kłótnie w moim domu były naprawdę rzadkością.
— Coś ty się tak uczepił go? Jak macie jakieś niewyjaśnione zatargi, to proszę iść dalej w las, dać sobie po ryju i wrócić — głos zabrał przywódca sfory, chcąc utemperować trochę swojego podopiecznego.- Jednak jako wasz opiekun a zarazem przywódca odradzam walkę bo nie mam zamiaru organizować pogrzebu.
— Pewnie, na dodatek mojego! — chłopak nie wytrzymał, w końcu podnosząc głos. Sama się zdziwiłam ale bardziej w tamtej chwili się bałam Liama niżeli pana warczącego. Musiałam w końcu się przełamać i zacząć mówić o nim normalnie — po imieniu.
— Nie tym tonem mój drogi — Rodrigues wydawał się być opanowany, nawet jemu powieka nie drgnęła, żaden mięsień na twarzy.
— Tylko widzicie we mnie słabeusza ale ja któregoś dnia wam wszystkim udowodnię, że ten cały Loganek stanie się nikim. Ja zajmę jego miejsce — żyły rudowłosego przybrały kolor czerni, co wywołało u mnie lekki szok. Zaczęłam bardzo żałować, że w ogóle zeszłam na to śniadanie a przecież mogłam przeleżeć poranek w łóżku.- Wtedy będziecie się modlić abym to ja nie przyciągnął jego truchła!
— Dobra stary, wystarczy tego bo młodą straszysz — Luck podniósł się ze swojego miejsca i łapiąc Liama za kark wręcz wywlókł go z salonu.
— Idę porozmawiać z nimi i trochę opanuję sytuację — Rod także wstał, skonsternowany opuścił mieszkanie.
— Nie przejmuj się tym, u nas takie dramy to codzienność — Pol uśmiechnął się do mnie ciepło lecz jakoś ja nie umiałam wymusić na sobie tego samego gestu. W tamtej chwili pragnęłam być w moim domu, przy rodzicach a waśnie z Jakobem wypadały blado na tle awantur w sforze.
— Niestety Liam nie umie opanować hormonów, które buzują w nim od czasu przemiany. Za wszelką cenę chce zdetronizować Logana jako zastępce — Claris oparła głowę o opuszki palców, którymi rozmasowywała skroń.
— Zazwyczaj hormony stabilizują się dosyć szybko ale jak widać na załączonym obrazku są wyjątki — Jimi w końcu się odezwał, jedząc spokojnie, jakby nic się właśnie nie stało.
— Jedzmy — Claris westchnęła przeciągle, choć po minie jej twarzy widziałam, że biła się ze swoimi uczuciami. Życie z nimi mogłam porównać do jazdy rollercoasterem.
Posiłek ukończyliśmy w totalnej ciszy, przerywanej co jakiś czas głośnym skomleniem. Nie miałam zielonego pojęcia co działo się za peleryną drzew oraz krzewów ale mentalnie odczuwałam ból. Myśl, że któryś z nich mógł w tamtym czasie być maltretowany czy to w ludzkiej, czy wilczej postaci zwyczajnie w świecie mnie bolała.
— Dziękuję — szatynka wycierając usta serwetką papierową podziękowała za posiłek, następnie udała się gdzieś. Chłopcy ze sfory o dziwo pozanosili po sobie naczynia do kuchni aż w końcu pozostałam sama z Quinem, który męczył się z ostatnimi kawałkami pomidorów, które zostały na półmisku. Taki chudzielec a potrafił zjeść za pięciu chłopa.
— Ale się objadłem — stęknął, klepiąc się po brzuchu z zadowoloną miną. — Co tak cicho siedzisz? — zmartwiony spojrzał na mnie.
— Nie wiem co mówić — to była prawda, nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć aby nie palnąć głupoty albo napytać sobie biedy.
— Najlepiej to co myślisz, jak widzisz u nas każdy mówi, to co jemu na wątrobie leży. Nawet jeśli ma ochotę kogoś zabić — to miał być żart lecz przypomniałam sobie szybko groźbę pana warczącego, znaczy Logana.
— Zauważyłam — spuściłam głowę, dusząc się w sobie. Pragnęłam się spytać kogoś jaki istniał stopień prawdopodobieństwa, że któryś z nich mnie zabije ale jakoś wolałam ugryźć się w język.
— Przyzwyczaisz się do takich sytuacji, kiedyś nawet będziesz je olewać jak choćby Pol czy Jimi — wyznał blondyn przeciągając się na krześle. Dobrze było mieć kogoś swojeskiego u boku.- Pomyje gary i muszę ogarnąć jeszcze pokój zanim chłopaki zgarną mnie do pomocy przy drzewie — Quin wstał na równe nogi, zabierając brudne naczynia ze stołu.
— Pomogę ci — na szczęście mój rówieśnik nie protestował.
— Co ty na to, że ja będę mył a ty wycierała?
— Oki, dla mnie luz — rzuciłam z dozą entuzjazmu, obserwując poczynania blondyna.
— Mogę mieć do ciebie pytanie ale takie, które by zostało między nami? — zagaiłam niepewnie, nie wiedząc czy mogę mu do końca ufać — w końcu go dobrze nie znałam, aczkolwiek wydał mi się najufniejszą osobą.
— Obiecuję, że zostanie to między nami, coś nie tak? — jego brew uniosła się do góry.
— Nie wiem jak zacząć, eh… Czy pan warczący, znaczy — od razu się poprawiłam, paląc buraka na twarzy — Logan, znaczy Logan — zamknęłam zażenowana powieki. Wiedziałam, że w końcu palnę jakąś głupotę — on może coś poważniejszego mi zrobić? — nastąpiło parsknięcie śmiechem, Quin mnie wyśmiał.
— Pan warczący, no tak to go jeszcze nikt nie nazwał — chłopak rechotał w najlepsze, gdy ja czekałam zażenowana aż się uspokoi, modląc się aby nikt tego nie słyszał — oczywiście mowa o mojej głupocie.- Cleo pan warczący, wybacz — od razu się poprawił — Logan nic ci nie zrobi — w końcu się uspokoił, powracając do powagi.- Zwracaj się do niego po imieniu, choć fakt dużo, bardzo dużo warczy ale tobie krzywdy nie zrobi. Jesteś kobietą a na płeć piękną nigdy ręki by nie podniósł — tutaj się jednak mylił, przyszpilenie do ściany i duszenie należało do rękoczynów.- Może być nieokrzesany czy mało delikatny ale to wyłącznie wina braku kontaktu z dziewczynami. To typ samotnika — wyznał Quin zabierając się za zmywanie.- Jakbyś była facetem to owszem, miałabyś powody do zmartwień i to ogromne ale noszenie spódnicy zamiast spodni daje ci pewnego rodzaju ochronę, taki immunitet.
— On mnie tutaj nie chce — szepnęłam prawie bezgłośnie.
— Przesadzasz ciut. To dla niego także nowa sytuacja, z którą także musi się oswoić. Nie to, że go bronię a ciebie nie rozumiem, nie. Nie zrozum mnie źle. Patrzę jednak z obu perspektyw. Najlepiej jakbyście ze sobą szczerze porozmawiali. On by poznał trochę ciebie, przekonał się do twojej osoby, przez co może by mniej warczał — tu nastąpił śmiech, który podzieliłam z nastolatkiem — a ty ujrzałabyś w nim zagubionego samotnika, który choć mieszka z grupą dziwaków, w tym ze mną, nie ma komu się wygadać. Jestem dość blisko z nim, jest dla mnie jak taki prawdziwy, rodzony starszy brat ale czuję, że mimo tej więzi ma swoje jakieś tam tajemnice, z którymi sobie nie radzi. Postarajcie się ze sobą porozmawiać, najlepiej na osobności. Nie musisz się obawiać, że coś ci zrobi — zapewnił mnie, jednak to takie łatwe dla mnie nie było. Samo przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu, wraz z pozostałymi było dla mnie ciężkie a co dopiero rozmowa w cztery oczy, sam na sam. Ostatnia taka nasza dyskusja źle się potoczyła, chociaż to raczej był monolog.
— Pogadam z nim, kiedyś — ostatnie słowo powiedziałam sama do siebie.
— Ja mam z nim pogadać o tym? — zaproponował lecz szybko zaprzeczyła ruchem głowy. Co prawda zaliczałam się do tchórzy ale swoje sprawy musiałam nauczyć się sama rozwiązywać. Nie miałam już u swego boku mamy ani taty, którzy chronili mnie lub załatwiali sprawy za mnie. Już nie.- Jak coś, to służę pomocą — dodał z uśmiechem, przechodząc na mniej krępujące tematy. Opowiedział mi trochę o sobie, o swoich pasjach lecz niestety naszą pogawędkę przerwał Rod proszący Quina o pomoc przy ścinaniu drzewa.
— Mogę jakoś pomóc? — wyszłam razem z Rodem oraz Quinem na dwór, gdzie panowała dość niepewna pogoda — niby ładnie ale gdzieś tam wiatr sprowadzał chłód oraz deszcz.
— No nie wiem Cleo, raczej to ciężka praca — podążaliśmy w kierunku szopy, gdy po drodze dołączył się Luck.
— Może zbierać gałęzie to też bardzo przydatna praca, najwięcej jest z tym bawienia się — zrobił cudzysłów w powietrzu ze skwaszoną miną.
— Dobra, to chodźcie — przez kilka minut szliśmy ścieżką, wydreptaną wśród zarośli, jednak z czasem ona zaniknęła, przez co musieliśmy zmierzyć się z chwastami. Sięgały mi do bioder!
Po dobrych kilku minutach marszu dotarliśmy wreszcie na miejsce. Stało tam osamotnione drzewo, wyglądające na dość stare. Tam spotkaliśmy pozostałą ferajnę, w tym Martina, którego swoją drogą dawno nie widziałam. Ten jak tylko mnie ujrzał wesoło pomachał. Nieśmiało odwzajemniłam gest.
— A ona tu po co? — zgadnijcie, kto mógł tak miło mnie przywitać… Tak, to Logan, którego moja obecność niezbyt cieszyła.
— Pomoże nam trochę — Luck poklepał Logana po plecach, śmiejąc się szyderczo pod nosem.
— Niech tylko uważa bo jeszcze kleszcze z niej będzie trzeba wyciągać — poczułam się urażona, jak jakaś trędowata! Po za tym stałam prawie obok niego a on zwracał się tak jakby mnie tam z nimi nie było!
— Z was też się kleszcze wygrzebuje — zaśmiał się Quin, chcąc rozluźnić jakoś atmosferę panującą między mną a panem wiecznie warczącym.
— Tobie to chyba życie nie miłe — grożenie najbliższym też widocznie wchodziło u niego w grę.
— Nie boję się ciebie — blondyn wytknął na mężczyznę język, co chyba brunetowi się z początku nie spodobało ale nic nie powiedział. Chwilę później miałam wrażenie, że w jego ciemnobrązowych, prawie czarnych oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Nawet kąciki jego ust uniosły się lekko w niewielkim uśmiechu. Kiedy zastępca sfory odwrócił się do nas plecami i odszedł na kilka kroków dalej, Quin przybliżył się do mnie — Widzisz, nie taki diabeł straszny — puścił do mnie przyjacielskie oczko.
— Dobra dzieciaki, rżniemy to drzewo! — krzyknął Rod włączając piłę mechaniczną, która swoją drogą robiła sporo hałasu.
— Odsuńcie się! — Luck starał się przekrzyczeć maszynę ale z marnym skutkiem. Spoglądając na kilkumetrową roślinę cofnął nas rękoma do tyłu. Kiedy tak patrzyłam na to biedne drzewo, poczułam ogarniający mnie smutek a chwila jego upadku aż zakuła w serce. Po huku nastąpiła cisza, przerwana tylko skrzekiem ptaków, wystraszonych z pobliskich koron.
— Hej piękna — koło mnie nagle ktoś się pojawił, kładąc dłonie na moich biodrach. Złapałam łapczywie powietrze, robiąc krok do przodu.
— Martin, wystraszyłeś mnie — przyznałam się do swojego tchórzostwa, gdyż nie widziałam sensu go maskować.
— Przepraszam, że cię wystraszyłem. Nie zamierzałem tego — wtem moją uwagę przykuło coś dziwnego. Martin niby rozmawiał ze mną ale jego wzrok spoczywał na obserwującej nas osobie Logana.- Mam wrażenie, że cały czas ciągle się mijamy… Może zechciałabyś poświęcić mi jeden wieczór? Mały spacerek, porozmawiamy — ciągle nie spuszczał spojrzenia z bruneta, który zdawał się wszystko słyszeć mimo dość sporej odległości.
— Sama nie wiem… — coś mi tu śmierdziało a w jakieś szambo nie chciałam się pakować.
— Pogadamy jeszcze o tym lecz mam nadzieję nie usłyszeć odrzucenia — nim zdążyłam coś powiedzieć Martin odszedł z uśmiechem na twarzy. Zszokowana zachowaniem chłopaka podeszłam do Quina rozmawiającego z typkiem, którego totalnie nie pamiętałam, gdzieś tam może przewiną się w mojej pamięci ale ciężko było mi cokolwiek wygrzebać coś o nim.
— Już koniec rozmowy z Martinem? — Quin obdarzył mnie uśmiechem, przerywając dyskusję.
— Tak, zdecydowanie tak — wszyscy zaczynali być dziwni albo to ja dostawałam powoli na łeb. Kątem oka zerknęłam na mojego niedawnego rozmówcę, który rozmawiał o czymś z panem warczącym. Jednak to raczej nie była przyjacielska dyskusja, gdyż Logan trzymał Martina za przedramię, mając mocno spięte mięśnie.
— 9 — Pogrzebana za życia
Mieliście nie raz wrażenie, że wasze płuca palą żywym ogniem a krew buzuje w głowie niczym gotująca się woda? Nie? A ja tak!
— Stop! Proszę, błagam — wydyszałam ze straszną chrypą, mając wrażenie, że zaraz zemdleję. Lubiłam biegać, było to dla mnie rutyną, mimo zmiany pory dnia. Towarzystwo także bardzo mi pasowało, gdyż miałam z kim chociaż porozmawiać ale treningi z Polem to istna męczarnia.
— Dajesz mała! Nie zatrzymuj się, przed nami jeszcze kawałek drogi! — chłopak entuzjastycznie wykrzykiwał swoje motywujące hasła lecz jakoś nie przyjmowałam ich do świadomości. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Pol zdecydowanie pozostawał dla mnie za szybki.
— Ale… Ale ja nie daje rady — musiałam oprzeć się o pień drzewa oraz pochylić głowę.
— Prawa nóżka, lewa nóżka i do przodu! Przebieramy kopytkami — śmiech czarnowłosego mimo swej zaraźliwości nie przekonywał mnie do podjęcia się dalszego biegu.
— Ty chcesz aby mi serce stanęło! — oskarżyłam go o tak straszną rzecz choć wiedziałam, że akurat on to mi krzywdy nie miał zamiaru wyrządzić.- Leć sam a zapewne, gdy będziesz wracał ja nadal będę tutaj sterczeć — machnęłam ręką przed sobą, starając się uspokoić to wnerwiające szumienie w uszach.
— Przecież ja ciebie tutaj nie zostawię samej. Nawet nie masz pojęcia ile tu się pałęta dzikiej zwierzyny a przy twojej kondycji złotko, to nawet pająk ma większe szanse przeżycia niż ty — przymrużyłam oczy w geście gniewnego spojrzenia, które tylko rozbawiło mojego towarzysza.- Nawet pomijając same jelenie, które przez poroża są niebezpieczne, to przecież roi się w tym lesie od wilków i nie mówię tutaj o wilkołakach, choć i ich jest od groma — Pol rozejrzał się dookoła.- Nie wspominam o wampirach, które nie są zbyt przyjaźnie do nas nastawione — szepnął. Samo wspomnienie o wampirach wzbudzało we mnie strach. Jednak nie to zaprzątało mi cały dzień głowę. Tego dnia miał się odbyć mój rzekomy pogrzeb z tą różnicą, że ja żyłam! Nie mogłam tego przeboleć; moi właśni rodzice tak szybko zrezygnowali ze mnie. — Wskakuj na barana — słowa Pola na chwilę przywróciły mnie na ziemię.
— Co? Nie… — zaprotestowałam przestraszona propozycą chłopaka, który już lekko przykucnął aby było mi łatwiej wskoczyć. Po za tym wstydziłam się. Próby w teatrze rzeczywiście mnie bardziej otworzyły i ośmieliły ale nie przesadzajmy.
— Jak już powiedziałem, nie zostawię cię tu. Po za tym zobaczysz coś więcej niż tylko ta ścieżka. Masz coś lepszego do roboty w domu? — w sumie nic ciekawego do roboty nie miałam, natomiast nogi, łącznie z udami koszmarnie mnie bolały.
— Nie macie swojego obchodu? — chciałam się jakoś wymigać od noszenia na baranach.
— Nie bój się Cleo, nie upuszczę cię — zapewnił widząc moją niemrawą minę. Nie chodziło o to że bałam się upadku bo Pol jak reszta chłopaków z watahy był silny ale wstydziłam się, to był praktycznie obcy a na dodatek starszy chłopak! — Co do naszego patrolu to mamy jeszcze czas — wyglądało na to, że musiałam się poddać. Pokonana cicho westchnęłam, wskakując czarnowłosemu na plecy, zaś ten szybko podniósł się do pionu, łapiąc mnie za uda. Niósł mnie z niebywałą lekkością ale wolałam objąć go za szyję, gdyż zaliczenie twardej gleby nie przyciągało.- Co ty się tak stresujesz? Dopiero teraz słyszę jak ci serce bije.
— Ja nie jestem aż tak otwartą osobą jak wy — przyznałam się choć myślałam, że to było widać.
— Łe… Nie przejmuj się i bądź sobą, tu sami swoi. Czego ty się dziewczyno wstydzisz? Ładna, zgrabna laska z ciebie a ty się wstydzisz i to kogo, nas, takich jaskiniowców — zaśmiał się, zaś komplement wypowiedziany przez Pola odbił się czerwienią na moich policzkach. Czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.- Pewnie od chłopaków to ty w szkole się odgonić nie mogłaś — zażartował chcąc rozluźnić atmosferę, co faktycznie mu się udało.
— Miałam tylko przyjaciółkę i dobrego znajomego, tak wyglądały moje relacje z rówieśnikami — wyjawiłam nieco zażenowana. Mój młodszy brat miał więcej znajomych niż ja…
— Jaja sobie ze mnie robisz? Przyjaciółkę zrozumiem, że miałaś jedną bo dziewczyny potrafią być strasznymi sukami ale serio tylko dobry ziomek i to jeden?! — chłopak w miarę możliwości spojrzał w moją stronę.
— Tak, miał na imię Tony i poznaliśmy się dzięki teatrowi — jak ja tęskniłam już za grą na gitarze oraz śpiewem. Przez tą sytuację ani razu nawet nie pomyślałam o muzyce.
— O teatrze mi coś wiadomo, że uczęszczałaś. Tańczyłaś w spektaklach?
— Nie, zdecydowanie nie. Śpiewałam i grałam na gitarze za sceną, tworzyłam taką otoczkę muzyczną do przedstawień — wstyd o dziwo odszedł w zapomnienie, dzięki czemu mogłam swobodniej rozmawiać. Na serio z Polem świetnie mi się gadało. Normalnie jakbym z nim się znała od dawna.
— Zaśpiewaj mi coś.
— Nie! — jęknęłam w ramach protestu. Nawet śpiew na lekcjach muzyki wywoływał u mnie przerażenie.- A jak myślisz, dlaczego nie grałam na scenie tylko za kulisami? — zachichotałam na chwilę zapominając się i puszczając szyję Pola.
— No weź… Śpiewać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej. Ja fałszuję jak stary, wyliniały kocur w czasie godów ale sprawia mi to frajdę i to jest najlepsze. Mała, rób to co ci sprawia frajdę bez patrzenia na krytykę! — dość głośny krzyk Pola spłoszył okoliczne ptaki z drzew.
— Mogę iść sama? — to było stwierdzenie lecz z moich ust wyszło raczej jak pytanie. Szatyn bez protestów odstawił mnie na ziemie, mierząc moją osobę zaciekawionym spojrzeniem.- Zaśpiewaj — jego uśmiech powaliłby nie jedną osobę.
— Nie — nie mogłam przestać się śmiać z niego oraz ze stresu.
— I’m too sexy for my love, too sexy for my love — zaczął śpiewać a ja myślałam, że się popłaczę ze śmiechu.- Daj się ponieść i zaśpiewaj ze mną. Wiem, że znasz słowa — rozbawiona zakryłam twarz dłońmi. Pierwszy raz od czasu moich feralnych urodzin tak się chichrałam.
— Nie wyciągniesz ze mnie głosu — pokręciłam przecząco głową, mając kilka łez pod powiekami. Jednak tym razem te łzy wywołała radość.
— Daj mi parę dni a będziesz mi asystować a’cappella — miał to być raczej żart lecz w jego towarzystwie na serio byłoby to dość możliwe.- Ludzie za bardzo się spinają. Wychowując się w stadzie wilków masz ten plus braku nacisku ze strony społeczeństwa. Robisz co chcesz, jak chcesz, śpiewasz, tańczysz, skaczesz tak jak chcesz, tak jak umiesz. W świecie ludzi, to chyba jakoś inaczej działa — musiałam przyznać mu rację. Pamiętam, gdy w pierwszej klasie podstawówki moja nauczycielka od plastyki skrytykowała ostro moją pracę. Stwierdziła, że moje drzewo było brzydkie a linie, które miały symbolizować jego korę tandetne. Jak można było tak powiedzieć małemu dziecku?! Choć nawet teraz patrząc na to z perspektywy czasu to mimo wszystko nie malowałam ani nie rysowałam.
— Nie lubię śpiewać publicznie, gdyż nauczyciel od zajęć muzycznych, gdy śpiewaliśmy kolędy na wigilii klasowej skrytykował mnie przy wszystkich. Twierdził, że brzmię jak dławiąca się foka — z uniesioną brwią spojrzałam na mojego towarzysza, czekając za jego reakcją.
— Twój nauczyciel był bucem — skwitował to idealnie.- Czasem pedagodzy nie powinni motywować uczniów do rozwijania się a nie ich demotywować i gnoić? — pogładził się po brodzie, szukając w mojej twarzy odpowiedzi. Z szerokim uśmiechem rozłożyłam ręce, także nie rozumiejąc systemu szkolnictwa.- Dławiąca się foka… — Pol zaczął udawać, że się dławi oraz starał się śpiewać jednocześnie ale mu nie szło.- Tak się nie da. Ten gościu chyba nigdy się nie udławił — prychnął Pol, kręcąc przecząco głową z dezaprobaty.
— To różnie bywa, jedni potrafią zgnębić człowieka a inni zmotywować. Gdyby nie moja mama już dawno zrezygnowałabym z gry na gitarze. Na szczęście ona sama grała na akordeonie i widziała we mnie potencjał. Nie dała mi się poddać — na wspomnienie mamy uśmiechnęłam się pod nosem. Pamiętałam doskonale ten dzień, gdy wróciłam do domu zapłakana, oznajmiając rodzicom, że nigdy więcej już nie pójdę na zajęcia z muzyki. Mama wzięła mnie wtedy w objęcia, prosząc abym jej wyjaśniła co się stało. Później otarła łzy z moich policzków, mówiąc żebym nie słuchała nauczyciela. Na drugi dzień tato poszedł do szkoły, porozmawiać z mężczyzną, zaś mama zabrała na zakupy, gdzie kupiłyśmy moją pierwszą gitarę. Później rodzicielka zapisała mnie do typowej szkoły muzycznej — wspomnienia nadal bolały.
— Uszy do góry mała — Pol poczochrał mnie głowie, chcąc dodać otuchy. Ten dzień był dla mnie szczególnie ciężki, gdyż po południu odbył się mój pogrzeb. Nie umiałam sobie tego nawet wyobrazić a co dopiero pogodzić się z tym — że dla rodziny umarłam, pomimo braku dowodów.
— Są — mimo wszystko chciałam grać niewzruszoną.
— Jasne, ślepy nie jestem — Pol podparł się rękoma w biodrach.- Wilcza natura obdarzyła mnie super wzrokiem — chłopak wywrócił oczami, mówiąc to w komiczny sposób. Z nim zawsze się śmiałam, nawet podczas największego dołka.- Lecimy dalej?
— Chyba oszalałeś! — od razu powróciłam na ziemię z lepszym humorem ale gdzieś tam w odmętach świadomości jakoś nie umiałam się podnieść.
Przed zapadnięciem totalnej ciemności wróciliśmy z Polem do domu. Padałam na twarz ze zmęczenia.
— Dzisiaj chyba nie będziesz mieć problemu z zaśnięciem — zaśmiał się chłopak, otwierając mi drzwi. Nic nie mówiąc spojrzałam na niego spod byka.
— Bez problemu — przekroczyłam próg mieszkania, gdzie roznosił się w powietrzu zapach pieczonych jabłek oraz rozmarynu.
— Jedzonko czeka — Pol zatarł dłonie, zaglądając do kuchni. Z ciekawości również wsadziłam głowę do pomieszczenia, w którym krzątała się pośpiesznie Claris.
— Pomóc? — spytałam podążając wzrokiem za osobą kobiety, która starała się zapanować nad zawartością czterech garnków.
— Nie, dziękuję skarbie. Uciekaj się umyć i wróć na kolację. Zostaw to — Claris pacnęła dłoń Pola, który chciał wyciągnąć coś z garnka. Nic nie mówiąc udałam się na górę. Znajdując się w sypialni poczułam bardzo dziwne uczucie. Poczułam się jak w domu — gdzie wiecznie pachniało jedzeniem, ciągle panował gwar a cisza oznaczała porę snu. Jednak od razu uderzyły we mnie wspomnienia mojej ludzkiej rodziny, przez co ponownie popadłam w melancholijny humor. Zabierając piżamę powędrowałam do łazienki, ogarnąć się do kolacji. Jakoś powoli przyzwyczajałam się do nowego otoczenia. Nawet kąpiel w obcym miejscu stawała się dla mnie czymś normalnym. Starałam się porównać to do wyjazdu, do babci na wakacje albo na jakąś wycieczkę. W jakiś sposób pomagało mi to przełamać te pierwsze lody. Każdy sposób wydawał się być dobry jeśli odwodził mnie od wracania do przeszłości.
Po szybkiej kąpieli wróciłam do pokoju, gdzie usiadłam przy toaletce, chcąc ogarnąć trochę włosy. Tak dawno tego nie robiłam. Siedząc przed lustrem słyszałam dobiegające z dołu wrzaski zbierających się chłopaków oraz śmiechy. Czułam się taka samotna jak nigdy do tej pory a zarazem tak dobrze. Nigdy bym nie pomyślała, że w obcym domu poczuje się jak u siebie. Zadumana patrzyłam w lustro, czesząc swoje włosy. Niby widziałam w odbiciu tą samą dziewczynę, która szykowała się jeszcze nie dawno na swoją imprezę urodzinową jednak wewnętrznie czułam jakąś zmianę. Coś się we mnie przełamało. Ponownie wróciłam do wspomnień z popołudnia, gdzie nie potrafiłam przestać myśleć o własnym pogrzebie. Swoją drogą to dziwne uczucie — siedzieć przy stole z obcą kobietą, która staje się przybraną ciocią i pić z nią herbatę, gdy rodzice właśnie chowają twoją trumnę, ponieważ uznali cię za martwą po zastanej rzezi. Czy kiedykolwiek im wybaczę?
Nie chcąc się dłużej nad tym zastanawiać wstałam z krzesła postanawiając zejść na dół. Robiłam postępy. Z radością musiałam przyznać, że wrócił mi apetyt.
Przekraczając próg salonu poczułam się znowu nieswojo. To wszystko za jego sprawą — pan warczący, znaczy Logan siedział przy stole i dyskutował z Rodem na jakiś temat. Nagle coś zaatakowało mnie od tyłu, mocno przyciskając do swojego ciała.
— Jesteś taka drobniutka jak mały szczeniaczek — oczywiście to był Pol, który przytulał mnie tak mocno, że nie mogłam nabrać powietrza w płuca. Ileż oni mieli siły w tych rękach! — Aaajej! — wyjęczał chłopak wąchając moje włosy. Niektóre zachowania nadal mnie szokowały. Musiałam się przyzwyczaić, że węch odgrywał w życiu wilkołaków ogromne znaczenie.
— Puść ją bo dziewczynę zadusisz — Luck stanął obok nas, patrząc jak na wariatów. Emanował od niego taki spokój.
— Ale ona jest taka słodka w tych piżamkach — pragnęłam zapaść się pod ziemię, serio! Moja twarz płonęła! Zażenowanie przerosło dotychczasową skalę. Wyciąganie przez babcię zdjęć z mojego dzieciństwa przy całej rodzinie przy tym było niczym. Miałam ochotę powiedzieć coś elokwentnego albo chociaż rzucić jakąś ciętą ripostom ale zatkało mnie. Po prostu zabrakło mi słów.
— Siadajcie do stołu dzieciaki — Claris uratowała mnie z tej stresującej sytuacji, wnosząc do pomieszczenia jakąś potrawę w szkle żaroodpornym. Przerażona spojrzałam na swojego towarzysza siedzącego przy stole — obserwował mnie uważnie z zaciśniętą szczęką. Z deszczu pod rynnę.
— Siadaj mała — Jimi wleciał nie wiadomo skąd, lekko popychając mnie do przodu. Nawet nie wiem kiedy wstrzymałam powietrze z nerw zajmując swoje miejsce. Od razu atmosfera zgęstniała, do tego stopnia że aż oczy zaczęły mnie piec. Logan tak bardzo mnie nie znosił, że nie musiał nic robić abym to odczuła.
— Dobrze dzieciaki, możecie już pałaszować — spojrzałam na szatynkę, która usiadła na swoim miejscu. Musiałam przyznać, że w pewnym stopniu zaczynałam podziwiać tą kobietę. Wychowała tyle dzieci, które nie były jej rodzonymi. Żyła z mężczyzną, który teoretycznie zagrażał jej życiu, mieszkali z dala od cywilizacji. Takie poświęcenie to na serio wow.
— Korzystając z okazji, że jesteśmy wszyscy razem pragnę poinformować iż w ten weekend mnie nie będzie. Jadę do pracy więc Logan przejmie moje obowiązki na ten czas — błagalnym wzrokiem spojrzałam wpierw na przywódcę sfory, następnie na Claris. Kobieta tylko uśmiechnęła się, powracając do jedzenia. Logan przywódcą — ta myśl wcale mnie nie pokrzepiała. Załamana przeniosłam wzrok na swój talerz, bojąc się nawet spojrzeć na inne osoby.
— A co to za fucha? Może pomogę — nie zerknęłam na chłopaka, który zabrał głos lecz podejrzewałam że należał do Lucka.
— Ty będziesz potrzebny tutaj aczkolwiek dziękuję za chęci. Jadę pomóc na budowie. Wrócę w poniedziałek. Zaś wy macie przypilnować granic naszego terytorium. Nie podoba mi się ta nadpobudliwość wampirów z okolicy — wampiry?! Z zaciekawieniem zerknęłam na przywódcę sfory lecz zakończył na tym temat.
Po pół godzinie kolacja dobiegała końca. Wszyscy się już praktycznie rozeszli; zostałam tylko ja, Rod z Polem oraz Quin. Pragnęłam zapytać o wampiry lecz nie wiedziałam jak miałam zwrócić się do mężczyzny. Widząc wychodzącego Pola podbiegłam do niego, łapiąc go za nadgarstek.
— Pol? — szatyn zatrzymał się, zerkając na mnie.
— Co tam? — obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
— Mam taką sprawę — bąknęłam nie wiedząc jak zacząć temat.- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o wampirach ale wstydzę się — wyznałam zażenowana czekając za reakcją Pola.
— Chodź — chłopak złapał mnie za rękę, prowadząc z powrotem nas do jadalni.- Rod — szatyn odezwał się bez chwili wahania.
— Słucham cię — wzrok przywódcy spoczął na naszych splecionych dłoniach.
— Młoda ma kilka pytań ale się wstydzi — puścił moją rękę, lekko wypychając mnie do przodu.
— Co cię trapi kochanie? — Rod wyciągnął ku mnie dłoń, zachęcając do podejścia.
— Chciałabym się dowiedzieć czegoś na temat wampirów — ledwo mogłam się wysłowić przez stres. Brzmiało to tak absurdalnie, te całe wampiry i wilkołaki.
— Usiądź — wysunął dla mnie krzesło.
— Zostawię was samych. Chodź Quin — Claris wyprosiła wszystkich z jadalni abym mogła na spokojnie porozmawiać z Rodem. Na prawdę zrobiło mi się wtedy jakoś lżej.
— Co byś chciała wiedzieć? — Rod przeszedł od razu do sprawy.
— Wszystko — odpowiedziałam z lekkim wahaniem w głosie zajmując miejsce obok mężczyzny. Chciałam wiedzieć wszystko o istotach, które zabiły członków mojej rodziny.
— To bardzo obszerny temat ale zgoda, powiem najważniejsze rzeczy — westchnął lekko pochylając się w moją stronę. Ku mojemu zdziwieniu na twarzy Roda wymalowało się zakłopotanie.- Wampiry to nasi wrogowie i chętnie by nas zabiły. Jednak od czasów zawarcia z nimi paktu staramy nie wchodzić sobie w drogę. Mimo to zaczęły porywać i zabijać ludzi, zapewne wiesz czym się żywią — spojrzał na mnie wyczekująco.
— Krwią — przytaknęłam głową, przypominając sobie rzeź po moim przyjęciu.
— Zgadza się. Polują głównie dla krwi lecz zdarzają się przypadki, które robią to na zlecenie od wyższych z rangi albo hobbistycznie — odnosiłam wrażenie jakby ten tematy był dla niego pewnego rodzaju trudnością.
— Moich bliskich nie zabili dla krwi — zauważyłam przypominając sobie kałuże bordowej mazi.
— Słusznie zauważyłaś. Celem byłaś ty i też dlatego znajdujesz się u nas. Wampiry chcą czegoś co posiadasz właśnie ty — zawiesił chwilowo głos spoglądając w bok.
— Ale ja nic nie posiadam — taka była prawda. Miałam piętnaście lat więc za wiele nie mogłam mieć, wszystko należało do rodziców.
— Masz coś co jest dla nich cenne lecz wiedzą to tylko one — zbytnio nic się nie dowiedziałam.
— Jak można stać się wampirem? Przez ugryzienie? — zaczęłam się zastanawiać czy pomimo zabicia moje wujostwo mogło przez ugryzienie powstać jako potwory. O zgrozo… I pomyśleć, że wybrałabym Edwarda ze zmierzchu.
— Po części tak i nie. To dość skomplikowane… — westchnął gładząc się po brodzie.- Żeby stać się wampirem, trzeba być wpierw żywicielem któregoś z nich. Owy osobnik wraz z każdym ugryzieniem lecz nie wyssaniem do cna, wtłacza jad wraz ze swoją śliną do krwioobiegu ofiary. Ten jad w zbyt dużej mierze zabije delikwenta. Zbyt mała ilość przedłuży dodatkowo czas przemiany. Można to stosować jako formę tortur. Każde ugryzienie jest bardzo bolące, najczęściej śmiertelne. Jad wampirów jest także zabójczy dla wilkołaków. Przemiany w wampira nie dokona młodzik. Zazwyczaj mogą to zrobić starsze wampiry, mające już dłuższy kontakt z krwią, gdyż najzwyczajniej w świecie potrafią się kontrolować. Młode tego nie potrafią i zazwyczaj zabijają swojego żywiciela. Siła jadu oraz długość potrzebnego czasu jest proporcjonalna do wieku wampira. Im starszy wampir, tym silniejszy jad i krótszy czas na przemianę — słuchałam Roda z zaciekawieniem.- Gdyby wystarczyło tylko jedno ugryzienie aby nastąpiła przemiana to po świecie już dawno ludzie by nie chodzili. Wilkołaki pewnie też nie — mężczyzna zacisnął usta w wąską linię.- Czas już na mnie — poklepał mnie po kolanie, wstając z krzesła.
— Dziękuję — odwróciłam głowę w stronę wychodzącego mężczyzny. Uśmiechnął się do mnie po czym zniknął mi z oczu. Co prawda moja ciekawość nie została zaspokojona do końca lecz musiałam poczekać na resztę informacji. Obchód terenu dla wilkołaków był bardzo ważny. Tłumaczyli to zapewnieniem większego bezpieczeństwa rodzinie, choć nie wszystkie sfory to robiły. Jednak Rod wolał zachowywać wszelkie środki ostrożności.
— 10 — Granica
Nadszedł w końcu ten nieszczęsny weekend, w którym Rod miał wyjechać do miasta aby zarobić. Choć nie miałam z mężczyzną jakiś specjalnych więzi to jednak wolałam jak był w domu. Miałam wtedy pewność, że wszystko zostanie utrzymane w ryzach. Jednak na czas nieobecności Rodriguesa pieczę nad rodziną miał przejąć Logan. Mimo zapewnień chłopaków — Pola, Jimiego oraz Quina martwiłam się. Wolałam tym bardziej trzymać się z dala od pana wiecznie warczącego.
Korzystając z ostatnich ciepłych, wrześniowych promieni siedziałam na parapecie i kończyłam czytać pierwszą z podarowanych książek. Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę — zerknęłam w stronę wejścia, gdzie po chwili wyłoniła się blond czupryna.
— Przyniosłem herbatę bo pomyślałem, że od tego czytania najdzie cię ochota na coś do picia — zamknął za sobą drzwi za pomocą łokcia, trzymając w rękach dwa kubki z parującym napojem.
— Dziękuję — przejechałam dłonią po czole, zamykając książkę. Co prawda zostały mi dwie strony do końca ale postanowiłam odłożyć to na później. Kładąc lekturę na bok wzięłam od Quina kubek. Szybko jednak złapałam naczynie za ucho, parząc sobie obie dłonie.
— Masz zamiar się tu ukrywać aż do poniedziałku? — chłopaka wyraźnie bawiło moje zachowanie lecz na serio miałam ochotę żyć. Żyć mimo, że moja biologiczna rodzina uznała mnie za martwą!
— Owszem, mam zamiar nie wchodzić w drogę Loganowi — tak dziwnie się czułam wypowiadając jego imię. Facet był starszy ode mnie aż o dwanaście lat a ja miałam mu walić na „ty”.
— Ugh! — Quin szturchnął mnie palcem w kolano.- Ile ja mam ci powtarzać, że on ci nic nie zrobi — zaśmiał się przeczesując wolną ręką swoje rozczochrane włosy.- Wyglądam dzisiaj tak jakbym oberwał piorunem — wypuścił powietrze, załamując się.
— Nie ma tragedii — przewróciłam oczami, śmiejąc się pod nosem. W obecności Quina czułam się bardzo swobodnie, może to sprawka pochodzenia z tego samego… Gatunku? Mieszkanie z osobami o nadprzyrodzonych zdolnościach nie ułatwiało mi życia. Nagle oprócz ludzi pojawiły się wampiry i wilkołaki, których się szczerze bałam. Pomimo obcowania z tymi drugimi, przerażali mnie. Nawet uwzględniając głaskanie Jimiego w postaci wilka za wiele nie zmieniło w tej kwestii. Nadal z tyłu mojej głowy plątała się natrętna myśl, że są niebezpieczni.
— Tak swoją drogą Martin cię szukał — blondyn wydał się zmieszany.
— Wiem, że będę musiała kiedyś i tak stanąć z nim twarzą w twarz ale jakoś nie mam odwagi — od czasu rzucenia przez Martina propozycji spaceru starałam się go unikać. Jedynie spotykałam go podczas posiłków, choć nie na każdym. Jednak starałam się czmychnąć dużo szybciej od stołu lub specjalnie przedłużać czas wiedząc o tym, że chłopak zaraz po kolacji gdzieś znikał. Nie dopytywałam się nikogo co Martin robił wieczorami, wolałam siedzieć cicho. W końcu to nie była moja sprawa.
— Powiedz mu prosto z mostu, że nie masz ochoty na spacery z nim — dla Quina to zdawało się takie proste.
— Obrazi się i zrobię mu przykrość. W sumie to nic mi nie zrobił abym odmawiała — westchnęłam opierając tył głowy o ścianę.
— To w czym problem — zaśmiał się patrząc na mnie jak na klauna z cyrku.
— Coś mi po prostu nie pasuje w jego zachowaniu. Jak proponował spacer to patrzył się na Logana a nie na mnie. Przy każdej próbie zagadania wybiera akurat chwilę, gdy Logan jest gdzieś w pobliżu. Niby czemu nie może przyjść do mojego pokoju, zapukać i spytać czy idziemy? — Quin chwilę się zamyślił, trzymając krawędź kubka przy ustach.
— W sumie nic nie stoi mu na przeszkodzie. Nie wiem co ci poradzić. Nigdy nie zdarzały się takie sytuacje, bo nigdy w naszej rodzinie nie było dziewczyny. Nie to, że to twoja wina czy coś — od razu dodał, nie chcąc mnie w żaden sposób urazić.
— Claris idzie — pokazałam palcem za okno. Pomimo upływu czasu nadal głupio się czułam mówiąc po imieniu starszej od siebie kobiecie. Powiedzenie „ciociu” wcale nie było łatwiejsze.
— Chodźmy do niej — Quin poderwał się na równe nogi, uważając aby nie wylać reszty zawartości kubka.
— Ale tam jest …
— Pan warczący, wiem — chłopak zaśmiał się dopijając herbatę. Dziwiłam się jakim cudem się nie poparzył.- Chodź już — ponaglił mnie kierując się do drzwi. Mozolnie zwlekłam tyłek z parapetu dopiero czując jak bardzo zdrętwiałam.
Jak tylko znalazłam się na dworze usłyszałam hałas dobiegający z oddali.
— Ktoś robi coś boschem? — zapytałam zaskoczona kojarząc owy dźwięk.
— Chłopacy od dwóch tygodni naprawiają drąg na pościel, może wreszcie się za to wzięli — życie z tą rodzinką zdawało się być takie… Normalne.
— Quin — zaczęłam idąc ramię w ramię z kompanem.
— Tak? — spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
— Wasze życie tak tu zawsze wyglądało? — blondyn chwilowo się zamyślił.
— Nie. Nie zawsze u nas było tak kolorowo. Z każdym nowym członkiem watahy czy z każdą kolejną przemianą działy się różne rzeczy — wyznał prowadząc nas do ogródka. Tam kobieta zabrała się już za pracę, zaś w oddali Logan naprawiał wcześniej wspomniany przez Quina drąg.
— Co tam dzieciaczki? — szatynka przekrzyczała hałasujące narzędzie. Zawsze bosch dla mnie wyglądał przerażająco; wizja odciętej kończyny nie kręciła mnie. Jeszcze za dzieciaka pamiętałam jak mój dziadek właśnie w taki sposób prawie pozbył się ręki.
— Postanowiłem wyciągnąć tego mola książkowego trochę na powietrze — przewróciłam oczami. Nie byłam molem książkowym. Mimowolnie zerknęłam na Logana, który właśnie skończył używać maszyny przez co nastała cisza.
— Pograjcie sobie w piłkę, powinna jeszcze jakaś tu być — Claris przeczesała swoje włosy palcami.
— Nie jestem niestety typem sportowca — przyznałam prawie bezgłośnie ze wstydu. Jeszcze ta obecność mężczyzny. Mimo że nie zwracał na nas uwagi to odnosiłam wrażenie, iż słuchał wszystkiego. Kątem oka spojrzałam na bruneta, który uniósł samodzielnie żelazny drąg ponad swoją głowę, kładąc go na przygotowanych wcześniej podporach. Wow…
Lekkie szturchnięcie w ramię przywróciło mnie na ziemię.
— Nie gap się tak na niego — Quin szepnął mi do ucha, na co oblałam się krwistym rumieńcem. Moja twarz płonęła żywym ogniem.
— Widziałeś — wypowiedziałam bezgłośnie pokazując dyskretnie palcem na Logana, tak aby Claris ani pan warczący tego nie zauważyli.
— Przypomnę ci, że to wilkołak. Natura go wyposażyła w nadnaturalną dla człowieka siłę — usiedliśmy z Quinem na kamiennej misie, gdzie parę dni wcześniej pomagałam Claris zrobić pranie.
— Nie musisz mi o tym przypominać — zaśmiałam się, przyciągając jedną nogę do klatki piersiowej.
— Po za tym dużo ćwiczy. Miło aż popatrzeć na takie ciało, nie?
— Nooo — przyznałam opierając brodę o kolano.- Ej! — krzyknęłam ciut za głośno ale pal licho. Zrozumiawszy dopiero sens słów chłopaka trzasnęłam go otwartą dłonią w ramię. Ten natomiast o mało co ze śmiechu do środka misy nie wpadł.
— Dobrze wiedzieć, że kręcą cię u facetów kaloryfery — Quin specjalnie drążył temat wywołując u mnie jeszcze większe zażenowanie.
— Nie da się głośniej? — zachichotałam ukrywając dłonią swój wielgaśny uśmiech.
— Cleo podobają się … — w ostatniej chwili zasłoniłam blondynowi usta ręką. Kto wie co by powiedział.
— To był sarkazm — zganiłam towarzysza patrząc mu prosto w oczy.- Cicho — dodałam po chwili zabierając rękę.
— Też bym chciał mieć taką budowę jak oni — westchnął Quin powoli opanowując śmiech.- Jednak nie chce mi się często ruszyć tyłka, trzeba być systematycznym w ćwiczeniach. Dodatkowo oni już z natury szybciej przybierają na masie, mają więcej mięśni, mniej tkanki tłuszczowej, szybszą przemianę materii oraz ta ich super siła — blondyn napiął swoje ledwo zarysowane muskuły, śmiejąc się z zażenowania.
— Myślałam, że mają więcej tłuszczu niż my — wróciliśmy oboje do powagi.
— Teoretycznie masz rację. Wilkołaki, które nie żyją w cywilizowany sposób tak jak my — zawiesił chwilowo głos widząc moją zaskoczoną minę.- Tak, zdarzają się takie stada czy pojedyncze osobniki, które chociażby żyją w jaskiniach. Rod też opowiadał nam, że są osobniki, które przez większość swojego życia chodzą tylko i wyłącznie w formie wilka a nie człowieka. Są również tacy, którzy zmieniają się wyłącznie w pełnię, dając upust swojemu instynktowi a resztę miesiąca przeżywają zwyczajnie, po ludzku. Mieszkają normalnie w miastach czy wsiach — tym mnie zaskoczył.
— Czyli czysto teoretycznie… — pomyślałam przez chwilę.- Mój najbliższy sąsiad mógł być wilkołakiem — wypowiedziałam zdanie powoli, czekając za potwierdzeniem lub zaprzeczeniem.
— Mógłby lecz na twoje szczęście twój dom oraz jego okolice są nasze — wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Ale jakim cudem skoro to jest tak daleko — rozłożyłam ręce na boki.
— Wiesz… Dokładnie nie wiem jak to stada sobie ustalają lecz oni jak to zwierzęta znaczą terytorium swoimi zapachami. Te terytoria nie są równe, w kształcie prostokąta czy kwadratu. To pewne punkty odniesień. Twój dom znajduje się na północy naszego terenu i zarazem go kończy. Dalej jest świat ludzi, do którego nie mamy praw — wyjaśnił zapalając tym samym u mnie czerwoną lampeczkę.
— Czemu nie macie wstępu? Mówiłeś, że niektórzy mieszkają w miastach — upomniałam Quina będąc coraz bardziej ciekawa tego całego nadprzyrodzonego świata.
— Tamci wyrzekli się tego wszystkiego co mają wilkołaki. Z historii opowiadanych przez Rodriguesa czy innych chłopaków wiem, że jest ktoś nad nimi, ktoś kto trzyma ich w kupie. Mają swoje przywileje oraz zakazy. Teoretycznie jeśli decydujesz się żyć wśród ludzi musisz zwalczyć wilczy instynkt a to praktycznie niemożliwe. Widzę jak Liam to przechodzi, masakra. Wśród ludzi szybko by nas wydał. Ujawnienie się człowiekowi teoretycznie grozi karą śmierci.
— Kto ich wtedy zabija?
— Różnie… Za dawnych czasów to ludzie zabijali wilkołaki. Później te nauczyły się maskować, żyć jak inni ludzie. A to członkowie sfory danego osobnika go kropią lub ci nad wszelkim prawem. Świat wilkołaków rządzi się swoimi prawami i jeśli nie jesteś jednym z nich to trudno się połapać. Ja od dzieciaka wychowuję się u boku Claris. Jest dla mnie niczym rodzona mama bo tej biologicznej nie pamiętam. Claris powiedziała, że miałem może z roczek jak przygarnęli mnie do siebie — wyznał przełykając ciężko ślinę.- Dla mnie było czymś normalnym, że moi przybrani bracia przemieniają się w wielgaśne, zdeformowane wilki. Brak kontaktu z rówieśnikami także był normą. Edukacja w domu zawsze mi towarzyszyła, nigdy nie chodziłem do szkoły — westchnął. Zrobiło mi się go żal. W szkole zawsze się tyle działo! Nie potrafiłam sobie wyobrazić swojego wcześniejszego życia bez chodzenia do szkoły. Bez narzekania na to jak bardzo mi się nie chce.
— W szkole jest mega fajnie i chociaż często mówisz, że nie masz sił, nie chce ci się to jednak jest super! Zawsze z utęsknieniem czekałam na ferie zimowe, świąteczne czy wakacje. Piesze powroty do domu były zawsze taką wisienką na torcie. Jak siedziałeś na ostatniej lekcji to tylko odliczałeś minuty do końca. A to wycieczki szkolne, dyskoteki i zabawy tematyczne. Dużo znajomych nie miałam ale spotkania z moją przyjaciółką Lili zawsze były cudowne. Bez niej zajęcia stawały się nudne. Później zaczęłam chodzić do teatru i tam poznałam Toniego. To pierwszy chłopak z którym nawiązałam bliższe relacje? Chyba tak to mogę określić. Pokazał mi, że chłopacy nie gryzą i są spoko kumplami — przyznałam z lekkim uśmiechem.
— Czyli mam rozumieć, że dopiero w wieku czternastu, piętnastu lat zaczęłaś gadać z chłopakami — wyczułam nutę drwiny w jego głosie.
— Tak ale nie śmiej się ze mnie. Jestem raczej wycofaną osobą — mruknęłam poprawiając się na kamiennym murku.
— To dla ciebie musiał być na serio mega szok, gdy zobaczyłaś taką ferajnę facetów — zaśmiał się głośno. Spojrzałam na niego karcąco.
— Dopiero dotarło to do ciebie? — przy Quinie tak jak przy Polu czy Jimim nie potrafiłam zachować powagi. Tak dobrze mi się z nimi gadało.
— Dziewczyno! — krzyknął roześmiany.- Dziewczyny w twoim wieku już interesują się chłopakami — patrzył na mnie z rozbawieniem w swoich jaskrawych oczach.
— Wiem, wiem ale jakaś chyba wycofana jestem — spuściłam głowę w dół.- Moje koleżanki z klasy zaczynały chodzić z chłopakami a ja nawet jednego kumpla nie miałam — westchnęłam.- Jednak nie czuję się z tym jakoś źle. Twierdzę, że na wszystko przychodzi czas. Wszystko po kolei. Miałam większy problem niż to czy mam chłopaka, czy nie. To miał być mój przedostatni rok w liceum i miałam wybrać sobie dalszą szkołę — Boże… Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak starała byłam. Nie raz zachowywałam się jak dzieciak a miałam już piętnaście lat. Musiałam się ogarnąć i zacząć zachowywać się adekwatnie do wieku.
— Korzystaj z tego przywileju — oznajmił Quin opierając ręce o tylną krawędź murka.- Nam wolno być dziećmi. Jeśli byśmy byli wilkołakami to już przed pierwszą przemianą prawdopodobnie byśmy mieli wybranych przyszłych parterów — wzruszył ramionami.
— Czyli że …
— Aranżowane małżeństwo dla na przykład zawarcia sojuszu między sforami to nic dziwnego — wyjaśnił. Ta wizja ani trochę mnie nie kręciła.- Na szczęście nie wszędzie tak jest.
— Dobra, może zmieńmy temat bo powiało stypą — poprosiłam nie chcąc myśleć o przykrych rzeczach.- Nie dokończyłeś mi opowiadać o granicach waszego terenu — oszołomiona wcześniejszymi wiadomościami wyprostowałam się na chwilę.
— Na południu nasze granice kończą się wraz z urwiskiem. Dalej jest dla nas zakazany ląd, tak go śmiesznie nazwaliśmy. Jest może oddalony o pięć kilometrów. Co to dla wilkołaka… Nic, dlatego chłopaki często patrolują tamtą część, chcąc zabezpieczyć nas przed niechcianymi gośćmi. Niby inni starają się nas unikać i nie wchodzić nam w drogę lecz zdarzają się przybłędy. Ostatnio na zimę odwiedził nas jeden typ, który nie miał pokojowych zamiarów. Na szczęście w domu był Rod oraz Logan. Obaj go natychmiast pogonili, choć wyczuwali go na południowej granicy — słonko na chwilę wyszło zza chmur ocieplając powietrze.- Na wschodzie mamy naturalną granicę jaką jest rzeka, ona jest niczyja. Natomiast na zachodzie graniczymy z inną sforą — wyznał wzbudzając tym samym u mnie kolejną ciekawość.
— Inna wataha? — zagaiłam chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat.- Jak wielu ich jest?
— Nie wiem, nigdy tam nie byłem choć to przyjazna rodzina — Quin zakłopotany podrapał się po głowie.
— Jak się te nasze dzieciaczki fajnie dogadują — nagle głos Claris przerwał naszą rozmowę. Zapomniałam że cały czas byli z nami Claris oraz Logan. Kobieta patrzyła na nas z promiennym uśmiechem zaś mężczyzna tylko zmierzył moją osobę lodowatym spojrzeniem, mruknął coś pod nosem i odszedł.
— Eh… — westchnęła szatynka, kręcąc przecząco głową.
— Idziemy się przejść? — zaproponował Quin wstając na równe nogi.
— Jasne — również wstałam idąc za chłopakiem.- Jakoś dziwnie spokojnie dzisiaj jest — zauważyłam czując się dość dziwnie bez żadnych kłótni czy zgrzytów.
— Zazwyczaj tak było jak Rod wyjeżdżał — blondyn kopnął niewielki kamyczek.
— Zawsze tak się nudzisz? — szybciej to pytanie wyszło z moich ust niż chciałam.
— Zazwyczaj tak — przyznał wzdychając ku niebu.
— Mam cię! — nagle rozległ się wrzask, szelest zarośli a na sam koniec ujrzałam leżącego Quina na ziemi.
— Co jest… — mruknęłam sama do siebie patrząc jak Pol przygniótł swoim ciałem mojego rówieśnika, czochrając go po głowie.
— Moja najdroższa Cleopatro nie lękaj się! — Jimi pojawił się chwilę później, łapiąc mnie w talii i podnosząc do góry. Totalnie zdezorientowana cała się spięłam. Kiedy ponownie znalazłam się na własnych nogach Pol zszedł z biednego Quina.
— Skąd wy się tu wzięliście? — blondyn otrzepał się z ziemi, robiąc zbolałą minę.
— Mieszkamy tu — zaopiniował Pol patrząc na Quina jak na kogoś mało kumatego.
— Przechodziliśmy niedaleko i zobaczyliśmy was jak się nudzicie. Wpadliśmy na pomysł by was trochę rozweselić. Chodźmy się pobawić — zaproponował Jimi pocierając swoje dłonie o ich wewnętrzną część.
— A na czym ma polegać ta cała zabawa? — zagaiłam nie będąc do końca pewna czy chcę znać odpowiedź.
— Oni zmieniają się w wilki i cię gonią dopóki się nie obronisz albo nie poddasz. Dobra zabawa na nauczenie się ucieczki przed innymi osobnikami — wyjaśnił Quin patrząc na szczerzących się z radości starszych chłopaków.
— To jak? Zaczynamy? — Pol klasnął w dłonie i nim się obejrzałam Quin ciągnął mnie już gdzieś w zarośla. Totalnie nie byłam przygotowana na taki zwrot akcji. Ubrana w cienką bluzkę, z odkrytymi rękoma oraz w luźnych butach. To nie mogło się dobrze skończyć.
— Przeobrazili się — zwrócił się do mnie blondyn lecąc przed siebie w chaszcze. Nagle pociągnął mnie w dól, chowając się za powalonym drzewem. Choć pokonaliśmy zaledwie kilka metrów to moje serce łomotało z natłoku paniki oraz pewnego rodzaju ekscytacji.
— Skąd wiesz, że się przeo…
— Cii — chłopak uciszył mnie, lekko wychylając się zza pnia.- Pol — szepnął prawie bezgłośnie, pokazując mi palcem potężne bydle. Przerażona gapiłam się na wilkołaka, który ani trochę nie przypominał wilka ze zmierzchu. Nagle z zarośli wybiegł drugi stwór, to był Jimi. Raz go już widziałam przeobrażonego więc szybko rozpoznałam chłopaka. Czymś ewidentnie zaciekawiony ustał na tylnych łapach, skanując wzrokiem krzewy. Ku mojemu zaskoczeniu Quin położył mi rękę na głowie, dając do zrozumienia abym się ukryła. Szelest liści, łamanie gałęzi i … cisza. Z dudniącym sercem nasłuchiwałam jakichkolwiek hałasów. Mimo że wiedziałam kim są tropiące nas wilkołaki to przyznam się do tchórzostwa.- Pamiętaj, że one słuchają — blondyn wypowiedział słowa bezgłośnie pokazując palcem na ucho.- To ich pierwszy najważniejszy zmysł — pokazał palec wskazujący, symbolizujący podpunkt pierwszy mojej nowo nabywanej wiedzy.- Kolejnie wstał na kolana, wyjrzał zza pnia. Kiedy uznał, że okolica jest wolna podniósł się do pionu podając mi dłoń aby pomóc mi.- Nigdy nie idź ścieżką bo to główny szlak. Siedzą w zaroślach i obserwują go — mówił już szeptem.- Drugim najważniejszym zmysłem u wilkołaków jest węch. Pol i Jimi na pewno nas wyczuli ale wiedzą, że nie mieliśmy szansy daleko uciec. Dają nam fory. Obcy wilkołak taki dobroduszny nie będzie — oznajmił ostrożnie stawiając kolejne kroki.- Kucnij — rozkazał chowając się w krzakach. Modliłam się w duchu aby nigdzie nie było żadnych pająków. Ujrzawszy wskakującego na głaz szarego stwora zamarłam o mało co nie piszcząc ze strachu. Serio, na ich widok można było narobić w portki. Choć posiadali smukłe ciała to waga tych mutantów spokojnie mogła dochodzić do dwustu kilo. Widząc ogromny, podłużny pysk Pola wypełniony dziesiątkami ostrych jak szpic zębów ociekających śliną, złapałam Quina mocniej za ramię. Nim się obejrzałam Pol gdzieś zniknął praktycznie bezszelestnie. Zdradził go tylko ruch zarośli, którymi niedawno coś dużego musiało iść.- W nogi — zaczęliśmy biec przed siebie, nie miałam pojęcia dokąd dotrzemy.
— Biegną za nami — obróciłam się przez ramię widząc pędzące na nas dwa wilki. Serce od razu podeszło mi do gardła, zaś nogi zaczęły szybciej biec.
— Nie biegnij prostą drogą, rób slalom a najlepiej między drzewami. Tylko nie daj się złapać w pułapkę! — Quin nagle mnie puścił, oddalając się o parę metrów ode mnie.