1. Przygotowania
“Uważajcie na siebie” — od kilku dni Maja słyszy to zdanie non stop, od każdego któremu opowiada gdzie za parę dni jedzie. Oczywiście nie jest to nic negatywnego, raczej wyraz troski bliskich jej osób. Maja — szczupła dziewczyna w wieku 20 lat, z długimi blond farbowanymi włosami i niebieskimi oczami, zdaje się w ogóle niczym nie przejmować a jej oczy tylko wyrażają podniecenie i chęć oczekiwanej długo przygody. Z dwoma koleżankami od jakiegoś czasu planują podróż samochodem na zachodnią stronę Europy, jednak do wyjazdu zostało jeszcze kilka dni, a więc czas przygotowań i przygnębiającej rzeczywistości. Chodź nie mogła narzekać na pracę, jest to coś, co bardzo lubiła oraz spędzała czas na świeżym powietrzu mianowicie w parku linowym jako instruktor, czuła się wtedy jak u siebie, mogła chodzić po linach na dużych wysokościach, a właściwie to po nich tam biegać i spoglądając tylko na wielkie zaskoczone oczy klientów, pomagała przechodzić trasę dzieciom i po zejściu na ziemię oddawać je w ręce przerażonych rodziców. Była to satysfakcjonująca praca — niestety tylko sezonowa. Z powodu braku pracowników przyprowadziła do pomocy swoją koleżankę Wiktorię — rówieśniczkę o długich ciemnobrązowych włosach i całej twarzy pokrytej piegami, wyróżniającej się dość niskim wzrostem, mniej więcej o “głowę” od przeciętnych nastolatek w ich wieku. Poznały się 2 lata wcześniej kiedy poszły do tej samej szkoły, równocześnie ją “rzucając”.
Podczas wolnych chwil w pracy, parę ostatnich dni rozmawiają tylko o wyjeździe i dopinają wszystkie sprawy, omawiając szczegóły.
— Spokojnie, auto jest już sprawdzone przed wyjazdem, bilety w Dour już kupione, zostało tylko ubezpieczenie — powiedziała Maja patrząc uspokajająco.
— Myślisz że będzie potrzebne? — odpowiedziała jej lekko przestraszona dziewczyna. Była to jej pierwsza podróż za granicę w przeciwieństwie od Mai.
— Pewnie nie, ale lepiej mieć, niż nie mieć, to na wszelki wypadek — odpowiedziała.
Na planowany wyjazd miały wybrać się jej autem, które bardzo często odmawia posłuszeństwa, jednak Maja ma wprawę w prowadzeniu “zepsutych pojazdów” zaczynając od golfa który gaśnie w nieoczekiwanych momentach gdy tylko obroty spadają poniżej 2 tysięcy, do peugeota w którym w losowych momentach odcina dopływ paliwa i jak to nazwała “przestaje działać gaz”. Tym samym peugeotem mają właśnie jechać na festiwal w miasteczku Dour w Belgii, następnie przejechać ponad 200 tys. km do Paryża po czym zakończyć podróż w Amsterdamie. Po wielu uzgodnieniach stwierdziły że muszą to zrobić w tej kolejności z uwagi na termin festiwalu i lot trzeciej towarzyszki, która miała do nich dołączyć dopiero w Belgii. Była nią Róża — jej wygląd jest ciężki do opisania, co chwilę zmienia kolor włosów, którym jest obecnie rudy, są kręcone niczym gniazdo ptaków, a styl ubierania wyróżnia się na tle innych. Razem z Mają znają się już ponad 10 lat, zaczynając od 1 klasy podstawówki, przy czym z Wiktorią mają poznać się dopiero w Belgii, z uwagi na egzaminy na uczelni w Neapolu. Jest w stanie dolecieć na styk w ten sam dzień co fesiwal, więc cała wyprawa jest dokładnie zaplanowana godzinowo.
Po paru dniach termin podróży się zbliżył, nastąpił ostatni dzień pracy.
— Już auto mam spakowane, wzięłam dla ciebie śpiwór i karimatę — zaczęła Maja.
— Już? tak szybko? ja dopiero będę się pakować — przyznała Wika.
— Chce jak najwcześniej iść spać, najlepiej od razu po pracy, skoro będziemy jechać prawie całą noc — odpowiedziała z sensem, bo to w końcu ona będzie kierowcą.
— A co jak nie wstaniesz? — pytała Wika mając wciąż wiele wątpliwości.
— Nastawie dużo budzików i będę dzwonić o około pierwszej, ale dla pewności to dzwoń do mnie o wpół do. A ty wstaniesz? — odpowiedziała Maja z przekąsem.
— Ja chyba po prostu nie pójdę spać.
Gdy po godzinie dwudziestej Maja wciąż leżała w łóżku z otwartymi oczami, stwierdziła że może faktycznie nie ma sensu się kłaść i zajęła się swoim telefonem oglądając różne filmy, była już prawie północ, gdy oczy jej się zamknęły, sama nawet nie wie kiedy zasnęła, obudził ją dopiero budzik — któryś z kolei, jeden z tych “na wszelki wypadek”. Spojrzała na zegarek który wskazywał już grubo po pierwszej w nocy. Ku jej zaskoczeniu, nie było żadnych wiadomości od Wiki. Wskoczyła tylko już we wcześniej naszykowane ciuchy i szybkim krokiem poszła do auta.
Jak na lipcową noc było dość chłodno, może dlatego że była noc. — pomyślała odpalając auto. Od razu się rozbudziła z powodu opóźnienia, na całkowicie pustej drodze zdecydowanie przekraczała prędkość, jednak od domu Wiki dzieliło ją około dwudziestu pięciu minut drogi nawet szybkim tempem. Już od połowy drogi zaczęła dzwonić do koleżanki, ta z kolei nie odbierała telefonu. Po kilku próbach, postanowiła skupić się na jeździe.
Podjeżdżając pod dom kompanki wykonała jeszcze kilka połączeń lecz bez skutku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę że tak naprawdę nigdy nie była u niej w domu i nawet nie wie które to mieszkanie w tym wielorodzinnym budynku, nawet nie wie które piętro. Obeszła dom dookoła szukając zapalonego światła. Przypomniała sobie jak Wika mówiła że zawsze śpi przy uchylonym oknie, więc obeszła dom jeszcze raz w poszukiwaniu uchylonych okien, tych były aż trzy z różnych stron budynku na górnych piętrach.
— Wika!!!! — próbowała krzyczeć szeptem o ile to możliwe, wciąż bez skutku. Nie miała pomysłu co zrobić, przecież nie będzie niczym rzucać w okna, nie chce też obudzić sąsiadów. Wsiadła do auta, naciskając gaz licząc że może to usłyszy przez uchylone okno.
Po chwili zapaliło się światło w jednym z mieszkań na wysokości pierwszego piętra. Maja patrzyła w nie, ze szczerą nadzieją że to jej koleżanka. Jednak nadzieja na jej twarzy zmieniła się i raczej było jej zdecydowanie głupio że obudziła starszą panią, która właśnie wyjrzała przez okno z papierosem w ręku.
— Dzień dobry — półgłosem krzyknęła Maja patrząc w górę. — A raczej dobry wieczór — dodała zerkając na staruszkę. Zapewne było to niepokojące że ktoś kręci się wokół domu na odludziu w środku nocy. — Bo ja mam jechać na wakację z koleżanką Wiktorią, tylko ona zaspała a ja nie wiem w którym mieszkaniu dokładnie mieszka. — od razu nawinął jej się słowotok, aby uniknąć pytań staruszki, nie dając jej dojść do słowa — i nie odbiera telefonów, mieszka z bratem i z tatą. — ciągnęła dalej. Nie usłyszała odpowiedzi. Więc powtórzyła wszystko jeszcze raz, tym razem nieco wolniej.
— Do mnie mówisz? — staruszka dopiero zerknęła na nią.
— tak i… — jeszcze raz powtórzyła dokładnie to samo.
— Aaaa Wikuusia, tak tak, a ona to na samej górze mieszka — odpowiedziała kobieta w podeszłym wieku, lekko zachrypniętym głosem.
— Dziękuję — krótko powiedziała i otworzyła drzwi budynku, cicho wchodząc po schodach, tak aby nikogo nie obudzić. Teraz zostało jej zapukanie do drzwi przed którymi faktycznie były buty jej koleżanki. Bała się, ponieważ z opowiadań wynikało że jej ojciec jest niezbyt miły, ani uprzejmy, ani wyrozumiały i może się nieco zdenerwować jak ktoś będzie go budził w nocy. Więc Maja w pozycji gotowej do ucieczki po schodach, zapukała do drzwi i od razu zeszła kilka stopni żeby zdobyć przewagę. Jednak nie zadziało się zupełnie nic, więc powtórzyła proceder.
Usłyszała dźwięk zamka, otwieranego od środka, po czym zeszła kilka kolejnych stopni.
i zobaczyła Wikę, ubraną w kolorową piżamę z latarką w ręce. Od razu jej ulżyło.
— Co? która godzina? Ej, śniło mi się żę ktoś puka, dobrze że ojca nie obudziłaś, daj mi chwile, zaraz przyjdę — szybko wypowiadając te kilka zdań zniknęła w ciemnym pokoju.
Maja lekko w szoku ale usatysfakcjonowana powodzeniem misji, weszła cicho do auta. Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu siedziały już w aucie razem, jednak zdecydowanie za późno, no ale cóż zrobić. Włączyły muzykę, ustawiły nawigację i ruszyły w drogę.
2. Róża
Godziny dłużyły się, na lotnisku w niewygodnym, plastikowym krzesełku siedziała dziewczyna o rudych kręconych włosach, ubrana w pełną wzorów zwiewną niebieską bluzkę i bladoniebieskie szarawary w azteckie wzory, zagłębiona w lekturze nie zwracała uwagi na otoczenie. Mimo późnej pory, lotnisko tętniło własnym życiem, wszędzie słychać było jak mieszają się języki z różnych stron świata. Róża podniosła wzrok znad książki, by spojrzeć na godzinę, do odlotu pozostało jeszcze wiele godzin. Postanowiła przejść się kawałek w celu rozprostowania kości. Idąc powolnym krokiem rozglądała się po sklepach z pamiątkami, zdecydowanie nie na jej kieszeń. Zatrzymała się obok magnesów, przyglądając się jednemu z nich, który miał kształt rzymskiego koloseum, jednak nie z myślą aby go kupić, w końcu mieszka w Neapolu, a w Rzymie jest dosyć często, na przykład teraz, ponieważ najzwyczajniej są stąd tańsze bilety lotnicze. Po prostu próbowała zabić czas, zwracając uwagę sklepikarki, Włoszki ubranej w elegancką czarną koszulę i obcisłą tego samego koloru spódnice. Kobieta podchodząc do niej, uśmiechnęła się i zachęcająco zaczęła obracać ekspozytor.
— Bella ragazza, forse it piacerebbe verde di più!? — powiedziała kobieta, skąd mogła wiedzieć, że Róża nie mówi po włosku, no może jedynie pojedyncze słowa, w końcu studiowała na międzynarodowym uniwersytecie w języku angielskim.
— No, thanks — odpowiedziała krótko, domyślając się że to pewnie propozycja lub namowa na zakup jakiegoś przedmiotu po czym odeszła od razu od stoiska, żeby nie wdawać się w głębszą rozmowę. Wiedziała że Włosi z usposobienia są po prostu bardzo otwarci i chętnie wdadzą się w głębszą rozmowę nawet na lotnisku. Nie tylko mężczyźni zaczynają zdanie od prawienia komplementów, kobiety również się tak zwracają, chociaż głównie do osób w podobnym wieku, gdzie nie widać znaczącej różnicy między nimi.
Podeszła tym razem do kawiarni, nie była duża, dosłownie kilka stolików i krzeseł stało blisko baru w którym można było złożyć zamówienie. Przyglądała się chwilę podświetlanej tablicy z menu. Nazwy kaw w różnych językach są raczej uniwersalne, poza tym zawsze i tak pije tą samą kawę, więc długo się nie zastanawiając podeszła do lady.
— Hello — zaczęła z delikatnym uśmiechem zwracając się do kobiety przed nią. — One espresso please — dodała wyciągając równocześnie z portfela 5 euro i kładąc na tacce na bilon.
— Grazie — odpowiedziała kobieta zbierając pieniądze, po czym odwróciła się, aby zacząć przygotowywać kawę.
Róża nie czekała na resztę, powiedzmy że we Włoszech a przynajmniej w tej południowej części do każdej ceny, trzeba doliczyć niepisany napiwek. Cofnęła się kilka kroków i czekając na zamówienie wyciągnęła z kieszeni telefon. Na komórce wyświetliła się wiadomość “jestesmy w drodze gdzies w niuemcech” wiadomość, rzecz jasna była od Mai która pewnie jedzie autostradą i raczej poprawna pisownia nie jest jej w głowie.
— Espresso!!! — głośny krzyk przerwał Róży odpisywanie na wiadomość, od razu schowała z powrotem telefon i podziękowała zabierając filiżankę.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i na spokojnie zaczęła pisać ponownie “ja siedzę na lotnisku już w Rzymie, jestem trochę przed czasem, ale to było jedyne połączenie z Neapolu przed lotem, więc trochę sobie poczekam”. Wiedziała że chwilę zajmie zanim Maja jej odpisze, w końcu skupia się na jeździe. “Za ile będziecie w Brukseli?” — dodała w smsie. W końcu z Brukseli do Dour jest jeszcze kawałek drogi, ale przynajmniej pokonają ten odcinek już razem. Na telefonie zaczęła przeglądać wiadomości, scrollując ekran telefonu, nic nie przykuło jej uwagi. “wielkie chmury nad kotliną”, “zmiany w edukacji”, “nowy komendant” i tak dalej. Popijając kawę i czytając nagłówki natknęła się na tytuł który nie tylko ją zaintrygował lecz wywołał na jej twarzy niepokój “Chaos na jednym z największych lotnisk w Europie — Bruksela Charleroi” — właśnie dokładnie tam miała lecieć za parę godzin. Od razu kliknęła w nagłówek, czytając treść jej mina zaczynała powoli zrzednąć. Jak to możliwe że nie przeczytała tego wcześniej, zerknęła na wyświetlacz z godzinami startów samolotów, na tablicy odlotów jeszcze nie był wyświetlany jej przelot. Zagłębiła się więc w artykuł. “Problemy na znanym belgijskim lotnisku, zaczęły się już od rana, gdy pracownicy mający dbać o bezpieczeństwo rozpoczęli strajk, blokując dostęp do terminalu oraz dróg dojazdowych na lotnisko.” W efekcie przed lotniskiem nagromadziło się tysiące ludzi, którzy podjudzali pracowników oraz siebie nawzajem prowokując personel, samoloty z powodu braków pasażerów nie wystartowały i zaczęło się ostre zamieszanie. Róża od razu zerwała się z miejsca dopijając kawę jednym łykiem do końca. Podeszła do pierwszego w jej zasięgu wzroku punktu informacyjnego i już bez uśmiechu tylko z wyraźnym stresem wypisanym na twarzy zapytała mężczyzny, wysokiego Włocha o ciemnych oczach i typowo latynoskiej urodzie.
— I saw, that some flights are cancelled. What about the flight to Brussels? Is it cancelled as well? — powiedziała bardzo szybko, bez zbędnego przywitania. Nawet nie znając angielskiego można było wyczuć o co chodzi.
— Nie mam żadnych informacji na temat tego lotu — odpowiedział rzecz jasna po angielsku ze stoickim spokojem mężczyzna przy czym robiąc minę smutnego psa.
Od razu serce zaczęło jej mocniej bić, postanowiła okrążyć lotnisko w poszukiwaniu pasażerów na ten sam lot, w końcu może ktoś jak ona też przyjechał dużo wcześniej, od razu pomijała skupiska osób przy których na ekranie wyświetlały się nazwy innych miast.
Jednak przy tej ilości ludzi nie jest w stanie zapytać się wszystkich samotnie siedzących dokąd lecą. Usiadła na moment, zerkając na telefon, weszła na stronę linii lotniczych logując się, by zobaczyć aktualności na temat jej lotu. W tym momencie zrobiło jej się bardzo słabo a serce zaczęło jej walić. Jej lot został odwołany. “Dlaczego nie dostała żadnego powiadomienia?” — pomyślała, a no tak, zablokowała możliwość wysyłania wiadomości żeby uniknąć spamu. Przecież nie wszystko stracone, zaczęła wyszukiwać możliwości lotów z Rzymu. Jej oczom ukazała się ostatnia szansa, lot Rzym-Mons. Mons to miasto w Belgii nawet bliżej Dour, odlot miał się odbyć za 2 godziny. Pełna nadzieji podeszła do okienka i zwracając się do starszego pana w okienku zapytała po angielsku.
— Czy są jeszcze dostępne bilety na lot do Mons?
— Dzień dobry piękna! Daj mi momencik już sprawdzam — odpowiedział sprzedawca, ubrany dość elegancko z lekkim uśmiechem, emanował dobrą energią.
Róża czekała w napięciu wpatrując się w zmarszczki mężczyzny, by wyczytać od razu jakąkolwiek reakcję na to co zaraz znajdzie.
— Mam! zostało kilka miejsc. Tylko odlot jest za niedługo, bramki już są otwarte — dodał.
Od razu na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Kupiła bilet, wzięła plecak w rękę i poszła już w stronę odprawy. Nie miała większego bagażu ponieważ Maja z jej mamą wpakowały wszystkie niezbędne rzeczy do auta z jej rodzinnego domu w Polsce. Szybko przeszła odprawę i usiadła na tych niewygodnych plastikowych krzesełkach. Wyciągnęła telefon żeby poinformować swoje koleżanki o zaistniałej sytuacji. “nie uwierzysz! lot do Brukseli został odwołany, ale kupiłam bilet do Mons, jest nawet bliżej, więc nie nadrobimy już tylu kilometrów. Zmień tylko nawigację i daj znać ile macie do celu, ja mam odlot za 2 godziny” wysłała wiadomość. Postanowiła ponownie zanurzyć się w lekturze aby się odstresować. Uznała że jeśli Maja jej nie odpisze, to przed samym odlotem będzie dzwonić, nie chciała jej teraz przeszkadzać, bo taka droga samochodem jest dosyć męcząca.
Po półtorej godzinie Róża znajdowała się już za wszystkimi możliwymi bramkami, czekając do wejścia na pokład samolotu. W całej tej grupie ludzi była dosyć na przedzie, chciała uniknąć sytuacji, że nie zostanie wpuszczona na samolot z powodu większej ilości sprzedanych biletów niż jest faktycznych miejsc, jest to raczej mało prawdopodobne ale na ten moment wystarczy jej stresu i chce uniknąć pechowych zdarzeń. Większość pasażerów to turyści wracający do domu z wakacji, rodziny z dziećmi oraz osoby lecące w sprawach biznesowych. Panował dość duży tłok i hałas, lecz mimo otaczających ją rozmów, musiała wykonać telefon. Zatykając jedno ucho a do drugiego przykładając komórkę, wsłuchiwała się w dźwięk sygnału, dopiero po którymś z kolei usłyszała głos.
— Halo, co tam? — usłyszała z telefonu.
— Widziałaś wiadomości? — zapytała po czym nie czekając na odpowiedź, kontynuowała dalej — odwołali lot do Brukseli, ale na szczęście mam bilet do Mons, to bliżej Dour.
— Co jak to? czemu? Ale dobra masz bilet, my jesteśmy w drodze gdzieś dalej w Niemczech, zaraz zmienię nawigację, jak staniemy, bo robiłyśmy tylko jedną przerwę na razie, nie miałam jak patrzeć na komórkę — odpowiedziała szybko i zwięźle Maja, praktycznie na jednym wdechu.
— Super, zaraz wyślę ci szczegóły — zakończyła Róża, usłyszała w słuchawce tylko krótkie “oki” po czym rozłączyła się. “Dobra to wszystko ogarnięte” — mruknęła pod nosem do siebie.
Nagle drzwi otworzyły się i rzeka ludzi zaczęła wlewać się do przeszklonego korytarza, przez szyby było widać potężne ponad stu tonowe maszyny, koniec korytarza był zakończony metalowymi schodami, po których zaczęli powoli schodzić. Na samym dole zakończone były przeszklonym małym pokoikiem, który znajdował się już na płycie lotniska. Znowu nastąpił zator i ludzie stali w kolejne na wszystkich stopniach, zrobiło się bardzo ciepło. Po chwili szklane rozsuwane drzwi, z lekkim piskiem otworzyły się zarazem wpuszczając lekki powiew świeżego powietrza. Dwie stewardessy powitały pasażerów uśmiechami.
Szli za nimi po płycie wzdłuż rozstawionych taśm, prosto do samolotu. Róża zerknęła na swój bilet mrużąc oczy w celu zobaczenia numeru jej miejsca.
Przed nią dwugodzinny lot, rozsiadła się na fotelu, wpychając bagaż podręczny pod nogi. Po chwili obok niej usiadł samotny mężczyzna, o ciemniejszej karnacji i prawie czarnych włosach. Na oko mógł mieć jakieś trzydzieści pięć lat. Zrobił dokładnie to samo, co Róża minutę wcześniej, wepchnął swój bagaż pod siedzenie i rozsiadł się wygodnie. W ręku miał książkę, jednak tytułu nie można było zrozumieć, brzmiał jak mieszanka angielskiego z niemieckim.
Dziewczyna chciała zrobić to samo, już schylała się by sięgnąć do plecaka po lekturę, jednak uznała że poczeka do startu. Przyglądała się pracy obsługi lotniska przez małe okienko samolotu w oczekiwaniu na start.
Mimo że lot nie był długi, minuty zdały się zatrzymywać w miejscu. Przyglądała się widokom za oknem. W oddali rozciągało się wielkie miasto, niebo było praktycznie bezchmurne, a słońce zaczynało swą drogę po niebie. Oprócz szumu wiatru i silników samolotu, rozszedł się głos stewardessy oraz metalowego wózeczka który pchała. Oprócz przekąsek proponowała różne alkohole, napoje, a nawet perfumy. Dziewczyna tylko na chwilę skierowała na nią wzrok, kątem oka spoglądając co robi mężczyzna siedzący obok. On jednak od wejścia do samolotu nawet na chwilę nie odwrócił wzroku od książki w przeciwieństwie do Róży, którą wszystko rozpraszało, już kilka minut po stracie dała sobie spokój z czytaniem.
Po wylądowaniu, udała się od razu na drugą stronę lotniska. Przed wejściem stało wiele różnych taksówek. Jednak nie tego szukała. Jej wzrok padł kilkadziesiąt metrów dalej na znak przystanku autobusowego. Skierowała się powolnym krokiem w jego stronę. Szukała linii z napisem “Center”. Wodząc wzrokiem po rozkładach niczego takiego nie zobaczyła.
Postawiła na nowocześniejszą metodę. Wyjęła telefon i wpisała w wyszukiwarkę trasę z lotniska do centrum miasta Mons. W końcu była znacznie wcześniej niż się umawiały, miała więc trochę czasu na zwiedzenie tego zakątka świata. Telefon od razu wyświetlił odpowiednią drogę i linię autobusu do której powinna wsiąść.
“Dobra, mamy więc 2 minuty” — powiedziała do siebie, powiększając mapę w telefonie. Na szczęście wystarczyło przejść odległość kilkudziesięciu metrów. Sięgając wzrokiem dalej już widziała swój autobus wjeżdżający na teren lotniska, ruszyła więc szybkim krokiem przed siebie. Korzystając z wolnej chwili i dostępu do internetu w telepiącym się pojeźdźie zaczęła wyszukiwać informację o tym mieście. Przygotowała już wiadomość do wysłania Maji. “Będę czekać w mieście Mons, obok McDonalda” — uznała że jest to odpowiedni punkt, którego nie przegapią oraz będzie miejsce żeby zaparkować. Po krótkim namyśle sprawdziła w internecie ile jest tam Mcdonaldów, były dwa. Wybrała więc ten bliżej wyjazdu z miasta i przekopiowała adres do wiadomości, którą wysłała chwilę później.
3. Spotkanie
Słońce balansowało nad horyzontem, zaczynając już mocno grzać. Mimo że jechały z prędkością ponad 100km/h obie miały otwarte okna, nie przeszkadzał im w ogóle szum ani wiatr. Niemiecka autostrada wydawała się dłużyć i dłużyć. Czas w nawigacji powoli się skracał, jednak dużo wolniej niż przypuszczały.
— Tym tempem to do jedziemy za tydzień — mruknęła Majka.
— To czemu nie jedziesz szybciej, przecież tu nie ma ograniczeń — usłyszała od przyjaciółki w odpowiedzi.
— No nie ma, tylko to auto przy 130 kilometrach na godzinę rozkręci się na części pierwsze.
Jechały tak od zjazdu do zjazdu. Minęło już kilka godzin, wszystkie bagaże się telepały. Ich auto było zapakowane po dach, z racji że jechały pod namiot, miały ze sobą miliony rzeczy, tych mniej i bardziej przydatnych. Na przykład komplet noclegowy dla całej trójki, w tym karimaty i śpiwory, no i namiot. W bagażniku tego malutkiego pojazdu połowę miejsca zajmowało koło zapasowe i lewarek, które Maja spakowała jako chyba podstawową rzecz podróży w każdym aucie. Po 200 km prostej drogi, zbliżały się do kolejnego zjazdu, wjeżdżając na odbijający w bok pas, mijając znaki informacyjne, nagle coś błysnęło im przed oczami.
— Widziałaś to?! — powiedziała zaskoczona pasażerka.
— No myślałam że mi się wydawało — przyznała. — Ale jakoś tak dziwnie na czerwono — dodała bez przekonania czy to na pewno był błysk.
— No, no, na czerwono, może to światło się odbiło — z namysłem powiedziała Wika.
— A weź sprawdź w internecie, czy w Niemczech są fotoradary na mapie — zleciła zadanie koleżance. Zerknęła na nią kątem oka, widząc jej głupią minę dopytała — no i co.
— Niemcy to jedyny kraj w Europie który nie uznaje oznaczania miejsc kontroli prędkości — powiedziała siląc się na powagę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
— A weź wpisz, na jaki kolor błyskają fotoradary w Niemczech.
— Na czerwony! — usłyszała po chwili odpowiedź od roześmianej koleżanki.
— No to pięknie, myślałam że nie ma ograniczeń — powiedziała, jednak jej mina nie mówiła żeby miała się jakoś bardzo przejmować. Zastanawiała się tylko jak drogie są niemieckie mandaty.
— No na autostradzie nie ma limitów, ale na zjeździe już są — podsumowała Wiktoria.
Jechały dłuższą chwilę, mijając zjazdy i stacje benzynowe. Narazie nie było sensu się zatrzymywać, tracąc kolejne minuty. Słońce było już wysoko na niebie a do granicy miały jeszcze sporo kilometrów. Za oknem przesuwały się ciągnące daleko pola i pojedyncze budynki wysuwały się na horyzoncie. Samochodów na drodzę robiło się coraz więcej, co chwilę mijały peugeota, bo rzadko się zdarzało żeby to on wyprzedzał inne pojazdy.
W aucie rozbrzmiał dźwięk dzwoniącej komórki. Maja spojrzała na telefon, od razu rozłączając połączenie. Na moment odwróciła wzrok, od drogi, przyglądając się trasie, w celu ustalenia ile zostało do najbliższego zjazdu.
— Dobra, możesz podać mi telefon, i wykręć numer do mojej mamy — poprosiła towarzyszkę.
Ta bez słowa, zdjęła telefon z uchwytu. Po chwili podała koleżance komórkę.
— No co tam mamo? Dzwoniłaś — powiedziała do słuchawki.
— Jak tam idzie wam droga? — usłyszała.
— Dobrze, wszystko git, tylko małe opóźnienie mamy. Dalej jesteśmy gdzieś w Niemczech — za moment jednak dodała roześmianym głosem — chyba przyjdą pozdrowienia z Niemiec.
— Jak to? Jakie pozdrowienia? — dopytywała mama.
— Od niemieckiej drogówki, z moim ładnym zdjęciem.
W odpowiedzi usłyszała głośny śmiech.
— Nie przejmuj się, mi też czasami takie przychodzą — powiedziała nie przestając się śmiać.
Rozmawiały jeszcze chwilę, po czym telefon wrócił na swoje miejsce do uchwytu, na ekranie z powrotem pojawiła się trasa którą dziewczyny musiały pokonać.
— Może staniemy gdzieś na chwilę? — zaproponowała Wiktoria.
— Jasne, jak potrzebujesz, zatrzymamy się na najbliższej stacji — przystała na pomysł, spoglądając kątem oka na pasażerkę.
Maja nie miała dłuższej przerwy w planie bo liczyła się każda minuta w końcu miały być dzisiaj na festiwalu w Dour. Co prawda, godzina jest w miarę wczesna, ale od celu dzieliło je jeszcze kawał drogi.
Obie dziewczyny były już bardzo zmęczone, przydałaby im się chwila na rozprostowanie kości. Z resztą były też bardzo głodne, od kilku godzin nie zatrzymały się ani razu.
Stacja była dosyć spora, wyglądała jak nasze, polskie. Na parkingu wokół stało wiele samochodów, większość była zdecydowanie z górnej półki. Przyjaciółki kręciły się między regałami. W końcu każda z nich wzięła butelkę z piciem. Podeszły do kasy, po chwili czekania, nadeszła ich kolej.
— Guten morgen. — zaczęła kobieta, w średnim wieku. Jej siwo-brązowe włosy, spoczywały na ramionach. Z lekkim prawie niewidocznym uśmiechem wyciągnęła rękę po napoje.
Obie dziewczyny nie odezwały się słowem, no bo co miały powiedzieć, nie mówią ani po angielsku, ani po niemiecku, ani w żadnym innym języku oprócz polskiego. Może jakby się postarały, wydukały by wspólnymi siłami jakieś parę zdań. W końcu mają Różę, to ona będzie ich tłumaczem na wyjeździe. Maja podała picie kasjerce, po czym sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu portfela.
— Pięć euro. — powiedziała kobieta.
— kart — Maja ze śmiesznym akcentem wydusiła z siebie.
Gdy transakcja przeszła, przypomniało jej się jeszcze o czymś ważnym.
— aaa..yyyy… plis two hot dog with ketchup — dodała pokazując cyfrę 2 na palcach i rzuciła przepraszającym spojrzeniem w stronę kasjerki, że nie powiedziała tego wcześniej.
Ponownie przyłożyła kartę do terminala, który po chwili wydał z siebie piknięcie.
Dziewczyny odsunęły się dwa kroki w bok, czekając na swoje jedzenie.
— Później się po rozliczamy — rzuciła w stronę Wiki. — Teraz nie ma sensu.
Koleżanka przytaknęła.
— A ile to kosztowało? — zapytała tylko z ciekawości.
— Pięć euro, czyli jakieś dwadzieścia złotych z hakiem — odpowiedziała na pytanie. — Ale tylko za picie. za hot dogi nie wiem — dodała.
— Dżisss… dwie dychy za dwie butelki z piciem!? — przyznała zaskoczona Wiktoria.
— No… jesteśmy na wakacjach, lepiej nieprzeliczaj na złotówki, będzie ci lżej na duszy — zakończyła rozmowę, widząc panią niosącą hot dogi.
Po dziesięciu minutach, znajdowały się spowrotem w samochodzie. Maja sprawdziła dokładnie ile ich dzieli z granicą z Belgią. “W sumie już niedaleko” — pomyślała, za dwie godzinki będą już w kolejnym kraju. Dla jej pasażerki zbliżał się bardzo stresujący moment.
Bała się że na granicy będzie jakaś kontrola, a ona nie miała ze sobą dokumentów. Żadnego dowodu osobistego ani paszportu. Nigdy w końcu nie była za granicą i nie widziała potrzeby żeby je wyrabiać, co prawda złożyła już wniosek o dokument tożsamości, gdy tylko dowiedziała się o wyjeździe, ale było to zdecydowanie za późno. Maja jednak zapewniała ją że jeszcze na unijnych granicach nie miała ani razu kontroli, bo granice są otwarte. Sprawdziło się to na granicy z Niemcami, więc Wika już o tym zapomniała, jednak z każdym kilometrem bliżej Belgi, zdawała się sobie przypominać coraz bardziej.
Znowu wyjechały na tą ciągnącą się kilometrami autostradę, miały już jej szczerze dosyć, ten sam krajobraz zdawał się ciągnąć w kółko. Słychać było głośny szum i muzykę, które próbowały się nawzajem przekrzyczeć.
Minęła kolejna godzina… Pasażerka z opartą głową na kawałku bluzy spała.
Maja skupiona na prowadzeniu auta spoglądała w lusterka. W pewnym momencie zobaczyła niemiecką policję w oddali wyprzedzającą sznury samochodów. Serce jej lekko przyspieszyło, choć nie było do tego powodu, w końcu nic nie zrobiła, jednak widok policji zawsze stresuje, bo nie wiadomo o co przyczepią się tym razem. Nie jechali na sygnale, mijając kolejne auta byli już coraz bliżej, nagle zaczęli zwalniać do tempa pojazdu dziewczyn. Wyprzedzając peugeota i wciskając się przed niego na pas. Z tyłu radiowozu wyświetlił się napis aby jechać za nimi.
— Wstawaj! No nie wierzę! — powiedziała głośniej aby obudzić pasażerkę.
— Co jest? — zapytała zaspana.
— Zatrzymują nas — oznajmiła lekko zestresowana, wskazując radiowóz przed nimi. — Musimy za nimi jechać — dodała.
— Po co? Jezu… To przez to auto, obite jest jak gruszka i zapakowane po dach jak cyganie — mruknęła Wika.
Nie miały czasu na takie zbędne akcje po drodze. Jechały za policją dobre kilka kilometrów aż do najbliższego zjazdu. Zatrzymali się na parkingu kawałek za zjazdem.
— Czy da się stąd w ogóle wrócić na autostradę — jęknęła Majka
Siedziały nie wysiadając z pojazdu, obserwując tylko sytuacje. Drzwi radiowozu otworzyły się. Od strony kierowcy wysiadł z nich wysoki mężczyzna z siwymi włosami, ubrany w policyjny mundur. Z drugiej strony wysiadła kobieta również dosyć wysoka, miała brązowe włosy spięte w kucyka, byli prawie tego samego wzrostu. Widząc że idą w ich stronę, Maja otworzyła okno. Policjant powiedział parę zdań po niemiecku, których nie dało się zrozumieć, gdy po chwili zobaczył zmieszane miny obu dziewczyn, zrobił parę kroków w tył zerkając na rejestrację auta. Wrócił do okna i zaczął tym razem po angielsku.
— Dzień dobry, poproszę dokumenty. Czy mają panie nielegalne lub niebezpieczne narzędzia? narkotyki, nóż, gaz pieprzowy? — rzecz jasna nie powiedział tego po polsku.
A więc dziewczyny zrozumiały tylko trzy słowa, mianowicie “narkotyki”, “gaz pieprzowy” i “dokumenty”. Dziewczyny spojrzały na siebie. Maja zaczęła grzebać w torebce podając mężczyźnie dokument swój oraz samochodu. On zabrał rzeczy na chwilę po czym odszedł na moment.
— Ja mam gaz pieprzowy — oznajmiła cicho Wika.
— To wyciągnij go, żeby nie było problemów — odpowiedziała koleżance. — Jak zapyta cię o dowód, powiedz że nie możesz znaleźć i daj mu legitymację. W końcu mamy dużo bagaży.
Policjant już wrócił z powrotem. Od razu gdy podszedł, Wiktoria wyciągnęła gaz na wierzch.
Zrobił wielkie oczy, po czym krzyknął do partnerki.
— Pepper gas!
Kobieta od razu podeszła z bronią. Dziewczyny widząc zaistniałą sytuację umarły prawie na zawał. Wiktoria wyciągnęła rękę dalej aby zainicjować oddanie go.
Policjantka ubrała rękawiczki po czym delikatnie odebrała od dziewczyny gaz, wrzucając go do foliowego worka.
— Wysiądźcie — poprosił. To akurat obie zrozumiały, po czym wygramoliły się z auta.
Funkcjonariusz pokazał im palcem miejsce pod ścianą budynku, gdzie obie bez słowa się przemieściły.
— No nie, to są chyba żarty — jęknęła Wika. Był to gaz, który dostała specjalnie na wyjazd od swojego chłopaka wojskowego.
— Chyba jest nielegalny… — wyszeptała.
Obie przyglądały się przebiegowi zdarzeń w milczeniu. Nie mogły zrozumieć co funkcjonariusze mówią między sobą, jednak bacznie obserwowały. Cały samochód został z powrotem rozpakowywany. Wszystkie karimaty, śpiwory, a nawet namiot, lądowały na ziemi całe rozbebeszone. Wiele starań kosztowało aby upchać to w aucie, a teraz wszystko ktoś tak po prostu zaczął wyciągać. Dziewczyny nie mogły uwierzyć w to co widzą, trwało dłuższą chwilę nim policjant do nich podszedł. Trzymając w ręku gaz spojrzał na dziewczyny.
— Skąd go macie? — zapytał. Nie do końca zrozumiały, ale domyśliły się o co chodzi.
— Kaufen polisz — niepoprawnie, jednak zrozumiale powiedziała Wiktoria.
— To twoje? — ciągnął dalej.
— Yes — odpowiadała krótko.
Poprosił ją ze sobą. Podeszli do policyjnego samochodu. Wyciągnął jakieś papiery które kazał jej uzupełnić, między innymi adres, imię, nazwisko i ile zarabia. Na koniec musiała się podpisać. Cały ten proces trwał dosyć długo. Po wszystkim policjant pozwolił im spakować auto spowrotem, po prostu wsiadł do radiowozu, razem z partnerką i odjechali, zostawiając dziewczyny w totalnym szoku. Kolejne pół godziny spędziły na układaniu rzeczy jak tetris.
Całe to zamieszanie przedłużyło ich dojazd o ponad godzinę. Wsiadając już do auta, Maja korzystając z okazji, napisała krótką wiadomość do Róży “Trochę nam się opóźniło, będziemy na miejscu za 3 godziny”. Po czym ruszyły.
— Czemu musieli zatrzymać akurat nas? — zapytała Maja, nie oczekując odpowiedzi.
— Mówię ci, że to przez te twoje auto — podsumowała.
— Po co ci był ten gaz? — z lekką ironią spojrzała na koleżankę.
— Dla bezpieczeństwa — przyznała.
— Przecież nie byłby ci potrzebny — stwierdziła. — Masz szczęście że zapomnieli o twoim dowodzie — dodała, mając przy tym dużo racji.
Jechały dalej przy akompaniamencie szumu wiatru i muzyki.
Po godzinie były już na terenie Belgii. Krajobraz na ten moment dużo się nie zmienił, dalej były pola i autostrada, jednak napisy na znakach stały się już w ogóle nierozpoznawalne.
Ta droga trwała niezmiennie, dopóki nie zaczęły się zbliżać do miasta. Tam zaczęły pojawiać się pierwsze budynki, praktycznie wszystkie z cegły w kształcie kwadratowego klocka, położone obok siebie, z drzwiami wychodzącymi prosto na chodnik. Panował ogólny chaos, dużo samochodów, wszystkie zaparkowane w każdy możliwy sposób, na chodnikach i trawnikach. Większość ludzi było dosyć ciemnej karnacji, krzyczeli do siebie nawzajem, a to wszystko zagłuszały dźwięki klaksonów. Wika rozglądała się wokół siebie podziwiając miasto, inne niż te co dotychczas znała z Polski. Zrobiła kilka zdjęć i wysłała bratu. Po chwili jej telefon zapikał, od razu na niego spojrzała, w odpowiedzi na zdjęcia dostała sms który brzmiał “uważajcie na siebie”. Lekko uśmiechnęła się do komórki, cieszyła się że jej brat się o nią martwi i przejmuje, był od niej tylko rok starszy, a czasami zachowywał się jak ojciec. Odpisała mu krótko “zawsze uważam” i schowała telefon.
Zagłębiając się dalej w miasto, ukazywały się wielkie kamienice z czerwonej cegły z których wychodziły małe, czarne w pięknych zdobieniach balkony. Między budynkami przedzierały się drzewa pełne zielonych liści. Słońce zaczynało mocno doskwierać, na niebie znajdowały się pojedyncze chmury a temperatura wynosiła ponad 25 stopni.
Jadąc dalej, powoli oddalały się od zapchanych dróg, wyjeżdżając na obrzeża miasta. Tutaj zabudowania robiły się mniej gęstsze, a dachy domów składały się z czterech spłaszczonych boków w formie trapezów i brązowym kolorze dachówki. Od razu na końcu ulicy zobaczyły słup stacji benzynowej, powoli zbliżając się w tamtym kierunku, za słupem był kolejny z wielką literą “M”.
— Jest! widzisz? — krzyknęła uradowana Majka, chyba jeszcze nigdy się tak nie cieszyła widząc Mcdonalda.
— A gdzie Róża? — zapytała Wika.
— Weź zadzwoń — poprosiła, bo była zajęta szukaniem miejsca parkingowego. — Podam ci numer — dodała. Czekając chwilę, aż koleżanka wyciągnie telefon. — 532024688 — wydukała szybko. Tak, znała go na pamięć i to nie tylko ten.
Jakby zliczyć wszystkie numery jakie zna dziewczyna byłoby ich około piętnastu. Zaczynając od numerów do rodziny, przez najbliższych znajomych, kończąc na pizzeri.
— Dam na głośnik — powiedziała pasażerka, równocześnie klikając w telefonie.
Nie musiały długo czekać, praktycznie od razu usłyszały głos.
— Halo! Widzę was! — rozległo się ze słuchawki.
— Dobra, nie ma tu gdzie stanąć, widzisz stację benzynową? — zapytała głośno.
— No widzę — potwierdził głos z telefonu.
— Idź tam, jak za wrócę, tam napewno będzie miejsce — po czym ostro skręciła kierownicę.
Po paru minutach już były razem wszystkie trzy. Zapoznanie dwóch nowych koleżanek trwało tylko chwilę ograniczając się do krótkiego “cześć” i wymianie imion. Poza tym słyszały już o sobie nawzajem od wspólnej koleżanki. Maja zręcznie zmieniła cel w nawigacji i od razu zaczęła wyjeżdżać.
— Nie uwierzysz co nam się przytrafiło! Zatrzymały nas niemieckie psy i przeszukiwali cały samochód bo miałyśmy gaz pieprzowy — od razu zaczęła opowiadać blondynka.
— co ty gadasz?! Jak to? — dopytywała Róża.
— No okazało się że nie można mieć gazu w Niemczech. Dlatego tak długo nam zajęło dojechanie tu. Rozpakowali całe nasze auto — powiedziała praktycznie na jednym wdechu.
— Jaaa… ale akcja. U mnie też ciekawie, bo w końcu miałam bilet na inny lot z początku. Nawet nie dostałam żadnego info, że jest odwołany — ale to już wiedziały z ostatniej rozmowy.
Rozmawiały jeszcze chwilę, ciesząc się swoją obecnością, w końcu przyjaciółki nie widziały się długi czas. A do pierwszego ustalonego celu, zostało im już tylko pół godziny jazdy.
4.Dour Festival
Stały w wielkim potężnym korku, sięgającym wiele kilometrów. Przed nimi rozciągał się sznur samochodów, z których mnóstwo osób powysiadało i szukało wzrokiem końca. Niektórzy stali w małych grupach, paląc wspólnie papierosy, a inni szli wzdłuż drogi z plecakami.
— Jezu… — Majce włączył się tryb marudy.
— Co się dziwisz… To duży festiwal — odpowiedziała Róża niepytana.
— W sumie, to jak na Woodstocku.
— Długo będziemy stać? — dołączyła do rozmowy Wika.
— To zależy… Coś tam się rusza powoli — powiedziała Majka, ale bez przekonania.
Faktycznie powoli korek zaczął ruszać do przodu. Wszędzie była obstawa policji, która pilnowała porządku i kierowała ruchem. Między autami szwendali się panowie w żółto-jaskrawych kamizelkach. Wszędzie było czuć zapach lata oraz trawy. Słońce choć mocno świeciło, chowało się co jakiś czas za pojedynczymi chmurami. Większość osób miała na oścież pootwierane szyby w samochodach. Po chwili cały korek już jechał, chodź powoli, ale toczył się ku celu. Na skrzyżowaniu panowie w żółto-jaskrawych kamizelkach rozdzielali auta, na te, które jadą na festiwal, te które jadą na festiwal, ale z kartą vip i te które znalazły się przypadkiem w korku. Dziewczyny zostały skierowane w polną drogę wraz z paroma innymi pojazdami. Po jakiś pięciuset metrach ich oczom ukazał się wielki parking na kilkaset lub nawet kilka tysięcy samochodów, wyglądało to jak pola zasiane autami. Między uliczkami z aut, chodzili panowie w kamizelkach, nakierowując na wolne miejsca.
— O mamuśku… Żebyśmy tylko zapamiętały gdzie jest auto — powiedziała Wika.
Trudno się z nią nie zgodzić, mogłoby to stworzyć mały problem. Jadąc między labiryntem samochodów, udało im się znaleźć miejsce. W tym momencie zaczął się proces przygotowań na festiwal. Dziewczyny zaczęły szukać kosmetyczek, przebierać się i malować, tworząc przy tym istny bałagan. Trwało to nie jedną chwilę.
— Poczekajcie jeszcze chwilę — poprosiła Majka, która dopiero kończyła nakładać cienie na oczy.
— No, spokojnie nie pójdziemy bez ciebie — zaśmiała się Wika.
Róża natomiast stała patrząc się w stronę muzyki i kolorowych świateł, które tańczyły na niebie mimo tego że nie było jeszcze ciemno. Po paru minutach wszystkie zwarte i gotowe ruszyły w stronę muzyki, starały się iść w linii prostej żeby mieć punkt orientacyjny w którym miejscu wejść z powrotem w tę dżunglę samochodów. Na końcu parkingu znajdowała się kładka dla przechodniów prowadząca na drugą stronę ulicy. Dziewczyny weszły na nią pełne emocji, nie mogły się już doczekać widoków kilku scen i koncertów. Jak w amoku szły szybkim krokiem ku muzyce. Ich oczom ukazała się jedna, wielka impreza licząca kilkaset tysięcy ludzi, kilka scen i wiele namiotów z jedzeniem i alkoholem. Przyjaciółki szły z tłumem ludzi w stronę bramek wejściowych. Nie rozumiały napisów ani poleceń. Robiły wszystko intuicyjnie. Pokazując bilety przy bramkach zostały skierowane do namiotu.
W środku po zeskanowaniu biletów, dostały opaski na rękę z kodem QR, aby móc się “zalogować” i “wylogować” przy każdym przejściu. Następnie udały się do bramek w których przeszukiwali bagaże, aby nikt nie wniósł nic nielegalnego. Wszystko szło po ich myśli. Najpierw robiąc obchód, aby wiedzieć co gdzie jest, postanowiły ustalić jakieś konkretne miejsce „na wszelki wypadek”, tak zwane “miejsce zbiórki”, nie planowały się rozdzielać, ale kto wie, co się wydarzy.
— W razie czego, spotkajmy się przy tej wieży z drinkami! — próbująca przekrzyczeć muzykę Róża, wskazała palcem, wieżę.
Był to wysoki punkt, z krzesełkami i stolikami na dachu, całym oświetlonym tarasem oraz wielką podświetlaną tablicą z kolorowymi drinkami. Wszystkie zgodnie kiwnęły głową. Na moment oddaliły się od hałasu żeby wymienić kilka zdań.
— Patrzcie co ja tu mam — z szyderczym uśmiechem Majka podniosła koszulkę do góry. W tym momencie odkryła flaszkę włożoną za paskiem. — To co po łyczku na dobry początek? — kiwnęła zachęcająco głową w tym samym momencie, odkręcając nakrętkę.
Nie była to raczej duża butelka, dzięki czemu udało się ją niezauważenie wnieść na teren festiwalu. Miała może 300ml i kształt nieco przypominający piersiówkę. Róża zazwyczaj stroniła od alkoholu, jedynie w okazyjnych sytuacjach pozwalała sobie na nie wielką ilość, ponieważ umiała się dobrze bawić bez niego.
— Dobra, w końcu na takiej imprezie się nie jest codziennie — powiedziała sięgając ręką w stronę koleżanki, która już zrobiła pierwszy łyk. Po upiciu tego niesmacznego napoju, lekko się skrzywiła, a następnie rozglądając się czy aby na pewno nikt nie widzi, przekazała ją dalej.
Tym sposobem butelka z wysokoprocentowym alkoholem zrobiła dwa okrążenia między rękami trzech koleżanek.
— Szybko zeszło… Co wy na to żeby zjeść coś? — zapytała Wiktoria, wyrzucając już pustą flaszkę do kosza.
— To chodźmy, rozejrzymy się najpierw co mają — zaproponowała Róża.
Te ogromne 5 km kwadratowych nieprzerwanej imprezy, było podzielone na różne strefy, między innymi znajdowała się część — ciągnących kilkadziesiąt metrów namiotów, z różnym jedzeniem, z drugiej zaś, kilkadziesiąt metrów namiotów z piwem, między nimi porozstawiane małe sklepiki z szarawarami, bransoletkami oraz przeróżnym nakryciem głowy. Obok były kampery z różnymi usługami jak “tatuaż na szybko” — ale nie z żadnej henny, w środku było widać ciemnoskórego mężczyznę, z maszynką do dziarania, obok rozebranej kobiety skupiającej wzrok na igle. Po innej stronie była rozstawiona jedna z pięciu scen. W oddali można było dostrzec kolejne dwie. Na ziemi było pełno śmieci oraz piachu, przez który pył unosił się wszędzie w powietrzu. Ze strony bliżej ulicy było dużo ciemniej, to właśnie tam znajdowało się ogromne pole kempingowe, które służyło za nocleg zdecydowanej większości przyjezdnych, jednak nie dziewczynom. Dla nich bilet na festiwal był już wystarczająco drogi, nie miały pieniędzy żeby dopłacać kolejne 40 euro za osobę. Cała ta podróż miała być po kosztach. Dlatego zdecydowały się na podróż z namiotem, śpiąc na dziko, aby uniknąć kosztu dodatkowych noclegów.
Podeszły do jednego z namiotów, w którym zauważyły znaną u nas “pizzę na kawałki”
Jednak coś dziwnego się tu działo.
— Ej, a Belgia chyba miała mieć euro jako walutę, nie? — odezwała się lekko zdezorientowana Maja. — W internecie tak pisało — podparła się wyszukiwarką.